Court Machler Dumne milczenie


JADWIGA COURTHS-MAHLER
Dumne milczenie
Tłumaczyła Maria Łobzowska

I

Działo się to przed wojną, zimą 1910 roku.
Ruth von Goseck weszła do pokoju swojej macochy.

Prosiłaś, abym przyszła, mamo. Czego sobie życzysz?
Pani Dina von Goseck wyprostowała się w fotelu, a gdy spojrzała na dziewczynę, na jej twarzy malowała się trwoga, jak u kogoś wyrwanego z głębokiej zadumy.

Chodź, Ruth, usiądź przy mnie. Muszę wreszcie porozmawiać z tobą szczerze i poważnie i ostatecznie wyjaśnić ci sytuację, w jakiej się znajdujemy.
Niepokój pojawił się w dużych błyszczących oczach dziewczyny i zajął miejsce beztroskiej wesołości, gdy patrzyła na twarz macochy.

Kochana mamo, to brzmi tak... tak uroczyście. A ty masz taką poważną minę.
Pani von Goseck westchnęła:

Jest mi ciężko na duszy. Mam zmartwienie
wielkie zmartwienie. Ruth wzięła ją za rękę.

Najdroższa mamo, pozwól, abym ci pomogła, przecież mówiłaś, że będziemy razem pokonywać wszelkie trudności, jak dwie dobre wierne przyjaciółki.
Pani Dina skinęła głową.

Tak, tak powiedziałam. Ale, krótko mówiąc... kochane dziecko
tak dalej być nie może.
Ruth szeroko otworzyła oczy wyrażające teraz lęk.

Co nie może tak dalej być, mamo?
Pani Dina odgarnęła ciemne włosy, odsłaniając białe czoło, wciąż jeszcze gładkie i młode.

Dowiesz się o wszystkim. Ale najpierw mi powiedz, czy byłam dla ciebie złą macochą?
Z uśmiechem spojrzała Ruth na swoją macochę i ściskając serdecznie jej rękę powiedziała:

Przecież byłaś dla mnie taka dobra, mamo. Jeślibym ci mogła coś zarzucić, to najwyżej to, że byłaś dla mnie zbyt pobłażliwa, że mnie za bardzo rozpieszczałaś.
Pani Dina oddała uścisk, a potem oparłszy się o poduszkę fotela rzekła:

Tak, tak. Nigdy nie miałam dużych pedagogicznych zdolności. Właściwie zawsze potrzebowałam kogoś, kto by mną pokierował. Gdy przed piętnastoma laty zostałam drugą żoną twojego ojca, miałam zaledwie dwadzieścia lat. I bardzo się bałam, że muszę zastąpić ci matkę. Ociągając się podeszłaś wtedy do mnie, a ja z obawą patrzyłam na śliczną sześcioletnią dziewczynkę w białej sukience, stojącą przede mną i bardziej wystraszoną niż zachwyconą, gdy podawała mi bukiet kwiatów. Patrzyłaś na mnie, jak gdybym cię miała potraktować tak okrutnie, jak złe macochy z bajek. A ja miałam tylko jedno gorące pragnienie
zniweczyć wszystkie kosz mary o złych macochach, o których opowiadały ci służące. Ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Niepewnie i pytająco spojrzałam na twojego ojca. Uśmiechnął się tak, jak tylko on umiał się uśmiechać, z taką prawdziwą dobrocią
ty odziedziczyłaś po nim ten uśmiech
i szepnął: "Odwagi, Dino." Poczułam się silna, schyliłam się i wzięłam cię w ramiona uśmiechając się do ciebie. Wtedy strach zniknął i odwzajemniłaś mój uśmiech, a twój ojciec objął nas obie swoimi ramionami. Czułyśmy się takie bezpieczne, czyż nie?
Ruth przytuliła się do macochy.

Tak, moja kochana, moja dobra! Ty uczyniłaś moje dzieciństwo tak beztroskie i tak wesołe, jak mogłaby to zrobić tylko prawdziwa matka. Byłaś zawsze pogodna i stale promieniowała od ciebie miłość i dobroć. Ojciec i ja czuliśmy się przy tobie tak dobrze. Mam nadzieję, że swoim raczej niełatwym sposobem bycia nie za bardzo utrudniałam ci wypełnianie obowiązków?
Pani Dina potrząsnęła głową mówiąc:

O nie! Byłaś dobrym dzieckiem, łatwym do wychowywania. Tylko na początku wydawałaś się bardzo cicha i skryta jak dzieci, które są długo osamotnione. Przecież przez trzy lata żyłaś bez matki. Twój charakter nie przysparzał mi żadnych trudności. Twój ojciec życzył sobie, abym uszanowała osobowość dziecka i nie zmuszała cię do niczego, co by oznaczało szablonowość. Ja i tak nie uczyniłabym tego, gdyż zawsze od najmłodszych lat nienawidziłam wszystkiego, co stanowiło przymus i przeciętność. Więc nie przeszkadzałam ci w niczym. Właściwie w dużej mierze wychowałaś się sama. Bogu dzięki, nigdy nie musiałam cię karać i dlatego pozostawiałam ci zawsze wolną rękę. Dlaczego miałabym dawać ludziom okazję do widowiska, w którym występowałabym jako zła macocha? A wielu na to czekało, gdyż uważali, że mając dwadzieścia lat byłam zbyt młoda i niedoświadczona dla twojego prawie czterdziestoletniego ojca.
Ruth uśmiechnęła się lekko.

Zawsze bardzo się starałaś, aby nikt nie mógł cię posądzić, że jesteś złą macochą.

Dalibóg, tak
również uśmiechnęła się pani Dina
w takiej roli dla samej siebie byłabym postrachem. Ale... odeszłam od właściwego celu naszej rozmowy. Chciałam cię tylko zapewnić, że zawsze życzyłam ci wszystkiego, co najlepsze.

Tak, mamo. Wiem o tym. Nie musisz mnie zapewniać. Ale powiedzże mi nareszcie, co ci leży na sercu?
Pani Dina westchnęła. Po chwili duże, czarne oczy w jej pięknej śniadej twarzy niezwykle spoważniały.

Więc, kochana Ruth... tak dalej być nie może. Nasze sprawy finansowe stoją źle, wyjątkowo źle. Stale się obawiałam, mówić o tym i ciągle odpędzałam tę myśl od siebie, dopóki to było możliwe. Teraz stało się to niemożliwe. Twój ojciec zmarł zbyt wcześnie, kochana Ruth. Miał bardzo duże dochody, ale musiał też żyć wystawnie i reprezentacyjnie, dlatego i nasze wydatki były duże. Z tego powodu nie oszczędzaliśmy zbyt wiele. Po śmierci ojciec zostawił dwadzieścia tysięcy marek przeznaczonych na twoją wyprawę. Poza tym od firmy ubezpieczeniowej otrzymałam trzydzieści tysięcy marek. Do tego doszła moja skromna emerytura. Niestety, nigdy nie znałam się na sprawach finansowych. Wiedziałam, że po śmierci ojca musi my żyć o wiele oszczędniej. Najpierw zlikwidowałam duży dom i przeprowadziłam się z tobą do tego mniejszego mieszkania. Potem zwolniłam dwie pokojówki i zatrzymałam tylko kucharkę i jedną służącą. Na wszystkim starałam się oszczędzać, ale teraz z przerażeniem stwierdzam, że wydałyśmy o wiele za dużo. Obie jesteśmy rozpieszczone i niepraktyczne. Od dłuższego czasu widzę, że żyjemy ponad stan i że powinnyśmy wydawać jedną trzecią tego, co naprawdę wydajemy. Wiele razy postanawiałam, że ci to powiem, lecz zawsze brakowało mi odwagi i sprawy toczyły się dalej. Łudziłam się, że nadejdzie jakaś pomoc, gdy znajdziemy się bez wyjścia. Ale w końcu stwierdziłam, że muszę z tobą porozmawiać. Myślałam wprawdzie, że znacznie ograniczyłam nasze wydatki w ciągu tych trzech lat od śmierci twojego ojca, ale dzisiaj wyliczyłam, że z sumy otrzymanej z ubezpieczenia ubyło już dwadzieścia tysięcy marek. W pierwszym półroczu, zanim zlikwidowałam duży dom i zwolniłam służbę i kiedy wszystko toczyło się starym trybem, wydałam dziesięć tysięcy. Reszta rozeszła się w następnych miesiącach. A teraz oprócz emerytury mam tylko dziesięć tysięcy marek. Pozostały nam więc następujące możliwości: albo będziemy prowadziły dotychczasowy tryb życia jeszcze rok lub dwa i po wydaniu resztek pieniędzy będziemy żyć skromnie zdane na moją niewielką emeryturę, albo zrywamy z luksusowym życiem i przeprowadzamy się do jakiejś małej miejscowości. Tutaj nie mogłabym zostać, gdyż nie chcę narażać się na współczucie znajomych, a może nawet na drwiny; a poza tym uratowałabym te dziesięć tysięcy na czarną godzinę.
Szeroko otwarte, przerażone oczy Ruth patrzyły na piękną twarz macochy. Po chwili dziewczyna powiedziała:

Przecież jest jeszcze dwadzieścia tysięcy marek, które ojciec prze znaczył na moją wyprawę, mamo!
Pani Dina energicznie potrząsnęła głową.

Tych pieniędzy nie będziemy ruszać, w żadnym wypadku. Wyglądasz na taką wystraszoną. Przykro mi, że musiałam cię wtajemniczyć w te sprawy. Ale poza wspomnianymi dwiema możliwościami biorę pod uwagę jeszcze trzecią ewentualność.
Ruth przetarła ręką czoło, jakby wokół nagle zrobiło się gorąco. Do dziś nigdy nie zastanawiała się, jakie są finansowe podstawy życia macochy i jej samej. Dotychczas wszystko, czego potrzebowała, miała zawsze i była pewna, że tak już pozostanie. Po raz pierwszy spojrzała na życie z innej strony
zobaczyła, że nie jest łatwe i lekkie, jak jej się wydawało.

A jaka jest trzecia możliwość, mamo?
zapytała z niepokojem.
Pani Dina po chwili namysłu westchnęła i popatrzyła na Ruth błyszczącymi oczyma.

Szczerze mówiąc, Ruth, zastanawiałam się nad tym, że jedna z nas mogłaby bogato wyjść za mąż. Tak... nie patrz na mnie z takim prze rażeniem, liczyłam się z tym
liczyłam bardzo poważnie. Żadna z nas nie ma usposobienia przebojowego, które pozwoliłoby podjąć walkę z przeciwnościami losu. Zastanawiałam się nad tym, że jesteś piękną dziewczyną, na którą wielu mężczyzn zwraca uwagę, a ja, no cóż, bez fałszywej skromności
wyglądam jeszcze całkiem nieźle pomimo moich trzydziestu pięciu lat. Poza tym szczerze mówiąc nie chciałabym już rezygnować z życia i resztę moich dni przeżyć jako wdowa. Nie sądzę, że wyjdę ponownie za mąż z miłości, gdyż za bardzo kochałam twojego ojca, chociaż był o wiele starszy ode mnie. Na drugie małżeństwo zdecydowałabym się tylko po głębokim namyśle i tylko wtedy, gdyby ten krok mógł poważnie polepszyć moje warunki bytowe. Gdybym dobrze wyszła za mąż, oczywiście mogłabym według moich najlepszych chęci zapewnić i tobie odpowiedni poziom życia. Jednak sądzę, że byłoby lepiej, gdybyś sama zrobiła dobrą partię. A to zależy wyłącznie od tego, czy zechcesz to zrobić, moje dziecko. Muszę ci teraz wyznać coś, co zauważyłam. Nie posądzaj mnie o brak delikatności, ale muszę o tym wspomnieć. A więc zauważyłam, że względy, jakie okazuje ci młody baron Hans von Rainsberg, sprawiają ci wielką przyjemność.
Ruth zerwała się z krzesła, a jej twarz spąsowiała.

Mamo!
wykrzyknęła.
Pani Dina podniosła rękę w uspokajającym geście.

Nie musisz mi nic mówić, Ruth. Rozumiem cię bardzo dobrze! Hans von Rainsberg jest mężczyzną, który ma wszelkie dane, aby zrobić wrażenie na młodej dziewczynie. Jest bardzo pociągający i interesujący. Moim zdaniem wart jest wielkiego uczucia i spokojnie zgodziłabym się na twój ślub z nim, gdyby nie fakt, że jest biedny, bez majątku i musi żyć z tego, co dostaje od stryja, ordynata Rainsberga. Hans von Rainsberg jest wprawdzie bardzo pilnym i zdolnym człowiekiem i pewnego dnia swoją pracą na pewno wiele osiągnie i wzbogaci się, ale do tego czasu może upłynąć wiele lat, a czekanie na to oznaczałoby dla ciebie zmarnowanie młodości. Na tym, że odziedziczy cały majątek po stryju, też nie można polegać, pomimo że na razie jest następnym ordynatem. Ale jego stryj jest jeszcze młody
o ile wiem, ma czterdzieści trzy lata
a powszechnie wiadomo, że ma zamiar w końcu się ożenić. Może więc mieć własnych synów i wtedy Hans nie wchodziłby w rachubę jako dziedzic. Widzisz więc, moja kochana Ruth, że gdybyś się w nim beznadziejnie zakochała, byłoby to bardzo nierozsądne
straciłabyś tym samym przecież wspaniałe szanse, jakie masz przed sobą... Jestem natomiast przekonana, że mogłabyś zostać żoną ordynata von Rainsberga, jeśli tylko zechcesz. Ruth oburzyła się i odpowiedziała z naciskiem:

Mamo, czy naprawdę mogłabyś mi radzić wyjść za mąż za mężczyznę, którego nie kocham i który jest dwa razy ode mnie starszy!
Pani Dina westchnęła.

Moja kochana Ruth, pomiędzy twoim ojcem a mną też była duża różnica wieku, a przecież byłam z nim bardzo szczęśliwa.

Ale ty go kochałaś! Miłość pokonuje wszelkie przeszkody!

Tak, masz rację. Chcę, abyś miała czas do namysłu i abyś się nad wszystkim poważnie zastanowiła. Ordynat von Rainsberg jest w naszych kręgach towarzyskich uważany za najlepszą partię i wiele panien stara się zdobyć jego względy. Wiadomo, że szuka żony i pragnie założyć rodzinę. Ale on nie zwraca uwagi na żadną kobietę poza tobą. Sądzę, że ma wobec ciebie poważne zamiary.
Ruth, poruszyła się gwałtownie, jakby się chciała przed czymś obronić.

Na miłość boską, mam nadzieję, że się mylisz, mamo. Przecież ja odniosłam wrażenie, że ordynat von Rainsberg całą swoją uwagę poświęca tobie.
Pani Dina uśmiechnęła się smutno i westchnęła.

Niestety, tak nie jest, kochane dziecko
a raczej już nie jest. Na początku ordynat wahał się pomiędzy tobą a mną. Rzeczywiście najpierw to ja wzbudziłam jego zainteresowanie. Zaczęłam już marzyć o wspaniałej przyszłości, widziałam oczami wyobraźni ciebie i siebie w karecie. Gdyby ordynat von Rainsberg poprosił o rękę mnie, wtedy i twoja przyszłość była by zabezpieczona. Mogłabyś w dobrobycie spokojnie czekać, aż baron von Rainsberg będzie mógł starać się o ciebie. Potem jednak zauważyłam, że ordynat odwrócił się ode mnie i całą swoją uwagę poświęcił tobie. Istniałam dla niego już wyłącznie jako twoja matka. Dlatego powiadam ci, Ruth, musisz tylko chcieć, a zapewnisz sobie najwspanialsze warunki życia i po zbędziesz się biedy i trosk.
Ruth podeszła do okna i objęła spojrzeniem ogród. Pani Dina milczała. Po chwili Ruth odwróciła się. Z bladej twarzy po raz pierwszy jej oczy patrzyły w obcy, dotychczas nieznany sposób, wyrażając obawę o byt i przyszłość. A przecież ani przez chwilę Ruth nie pomyślała, aby uchronić się przed tymi troskami, wybierając drogę proponowaną przez matkę.

A więc, Ruth?
zapytała pani Dina zniecierpliwiona. Ruth podeszła do niej, mówiąc stanowczo:

Nie, mamo, nie może być o tym mowy. Nigdy nie mogłabym się zdecydować na taki związek. Wszystko się we mnie przed tym buntuje.
Pani Dina zasępiła się.

Przypuszczałam, że jest już za późno. Zakochałaś się poważnie w Hansie von Rainsbergu.
Ruth czerwieniąc się odpowiedziała.

Proszę cię, mamo, nie mówmy o tym. Nie o to chodzi, czy moje serce jest wolne, czy nie, nigdy nie mogłabym wyjść za mąż z czystego wyrachowania.

Wiem Ruth... i rozumiem cię bardzo dobrze, chociaż dałam ci taką radę ze względów racjonalnych. Ale co się stanie z nami?
Ruth potarła czoło ręką i odgarnęła kosmyk włosów.

Nie wiem, mamo. Twoje zwierzenia o naszej sytuacji finansowej zaskoczyły mnie. Nie byłam na nie przygotowana i nie wiem, co mam począć. Proszę, pozwól, że spokojnie zastanowię się nad wszystkim. Po obiedzie porozmawiamy o tym dłużej.
Pani Dina wstała i objęła dziewczynę. Była wyższa od swojej pasierbicy, chociaż i Ruth nie należała do niskich kobiet.

Uwierz mi, kochane dziecko, że ci współczuję! Wiem, że jesteś bardziej wrażliwa ode mnie i że trudniej ci będzie przyzwyczaić się do skromnego sposobu życia. Obawiałam się tej rozmowy. Wiele bym dała, by móc ci jej oszczędzić
powiedziała ciepłym i serdecznym głosem.
Ruth wzruszona patrzyła na piękną twarz swojej macochy, która wyglądała o wiele młodziej, niż wskazywały na to jej lata, i mogłaby uchodzić za starszą siostrę dziewczyny.

Wierzę ci, moja kochana, moja dobra mamo. Byłaś dla mnie zawsze wierną przyjaciółką. Dzięki ci za twoją miłość. Wiem, że życzysz mi jak najlepiej. Proszę, pozwól mi to wszystko jeszcze raz przemyśleć. Może znajdę jakieś inne wyjście.
Ruth objęła macochę, serdecznie ją ucałowała i szybko wyszła.
Gdy wróciła do swojego pokoju, umeblowanego jak wszystkie pomieszczenia domu pani von Goseck z dużym smakiem i elegancją, usiadła w fotelu przy oknie. Nieruchomo patrzyła na ogród przed domem. Krzewy i drzewa pokryte były puszystym świeżym śniegiem, na który padały blade promienie słońca. Oślepiająca biel raziła ją w oczy.
Raptem zobaczyła przed sobą lekką mgłę. A może to były łzy, które napłynęły jej do oczu z nadmiaru wrażeń tego dnia?
W tej chwili nie tyle myślała o swoim trudnym położeniu, ile o tym, że nowa sytuacja zmusi ją do rezygnacji i do rozstania ze skrywanymi pragnieniami i życzeniami. Tak, kochała Hansa von Rainsberga, kochała go całą siłą swojego młodego serca, kochała go całą duszą, która otworzyła się na tę miłość! Pokochała go od pierwszego wejrzenia i uszczęśliwiona zauważyła, że i on darzy ją takim samym uczuciem.
Bez oporu poddała się wtedy tej głębokiej miłości nie zastanawiając się, czy połączenie z ukochanym mężczyzną było możliwe, czy też nie. Dziękowała losowi, że pozwolił jej zaznać uczucia miłości, że mogła kochać i że była kochana. Nie myślała wtedy o przyszłości!
Ale tymczasem odezwało się życie z całą swoją bezwzględnością i rzuciło głęboki cień na jej szczęście. Po raz pierwszy zobaczyła ciemną stronę egzystencji pełnej trosk i przeszkód.
Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że zarówno w szczęściu, jak i w miłości sprawy majątkowe odgrywają decydującą rolę. Zadrżała ze strachu przed trudnościami życia, chciwie wyciągającego ramiona po nią i niszczącego wszystko co piękne i wszystko, co tak kochała.
Po pewnym czasie uspokoiła się i zaczęła rozważać to, co mówiła macocha. Po raz pierwszy w życiu liczyła i zastanawiała się, jak, biorąc pod uwagę rozliczenie podane przez macochę, rozsądnie rozwiązać problem.
Emerytura, którą otrzymywała jej macocha jako wdowa po ojcu, wynosiła trzy tysiące pięćset marek. Mieszkanie kosztowało rocznie tysiąc marek, tysiąc marek trzeba było płacić kucharce i służącej, a reszta ledwo starczała na suknie. A gdzie pieniądze na wyżywienie i resztę niezbędnych codziennych wydatków? A więc mama miała rację
tak nie może być dalej. Jak miały wyżyć z emerytury, nawet doliczając odsetki od małego kapitału, który im pozostał? Nie, stanowczo tak nie mogło być dalej.
Ale co począć?
Jestem biedną dziewczyną
pomyślała ze ściśniętym sercem.
Wiedziała, że Hans von Rainsberg nie będzie mógł poślubić ubogiej dziewczyny. Z pewnością przypuszczał, że ona ma jakiś znaczny majątek, bo inaczej nie okazywałby jej tak wyraźnie swojej miłości. Styl życia, który prowadziły Ruth i jej macocha, pozwalał zakładać, że są one majętne i mogą sobie na taki poziom pozwolić.
Wierzyła, że on nie należał do mężczyzn szukających bogatych żon
mężczyzn, którzy się sprzedają. Niestety on także nie był w tak dobrej sytuacji, by móc sobie pozwolić na ożenek z biedną dziewczyną
z pewnością nie w chwili obecnej. Mogą minąć lata, zanim będzie mógł tak postąpić. A co może się tymczasem wydarzyć...
Nie, nie może żywić nadziei na połączenie się z mężczyzną, którego potajemnie kocha. A poza tym życie nie pozostawia jej wielu możliwości wyboru.
Cóż więc robić w obliczu tak trudnej finansowej sytuacji?
Po rozważeniu sprawy ze wszystkich stron doszła w końcu do wniosku, że jest jeszcze jedno wyjście.
Zaczęła tę możliwość analizować, oczywiście z ciężkim sercem, a wiążące się z nią różne plany przybierały coraz wyraźniejsze kształty.
Do południa siedziała w swoim pokoju. Uroniła niejedną łzę nad nieosiągalnym szczęściem, z sercem przepełnionym goryczą i żałością.
Gdy ją poproszono na obiad, opanowała się i poszła do wytwornie urządzonego pokoju stołowego.
Jadły obiad nie rozmawiając wiele, Ruth odezwała się dopiero po deserze:

Kochana mamo, zastanowiłam się poważnie nad wszystkim i chciałabym teraz porozmawiać z tobą.
Pani Dina skinęła głową.

Dobrze! Chodźmy do mojego pokoju, tam nie będzie nam nikt przeszkadzał.
Wzięła Ruth pod rękę i poprowadziła ją do siebie, podczas gdy służąca sprzątała ze stołu.
Pani Dina posadziła Ruth w fotelu i usiadła naprzeciw.

A więc, Ruth, opowiadaj
zaczęła. Dziewczyna ciężko westchnęła, zanim zaczęła mówić.

Kochana mamo, wszystko rozważyłam i przemyślałam, i chciałabym ci parę rzeczy zaproponować. Sądzę, że jak najszybciej musimy wydatki dostosować do naszych dochodów. Przede wszystkim trzeba się wyprowadzić z tego drogiego mieszkania. Zbyteczne meble oddamy do przechowalni, mogą nam się przydać później, gdyż sprzedając je teraz nie uzyskałybyśmy zbyt wiele.

Zgadzam się z tobą
przytaknęła pani Dina.

Oczywiście musisz zwolnić kucharkę i ograniczyć się do jednej służącej. Twoja emerytura wynosi trzy tysiące pięćset marek, do tego dochodzą roczne odsetki od dziesięciu tysięcy, które jeszcze masz na koncie. Z tych pieniędzy musiałabyś sama wyżyć.
Zdziwienie zabrzmiało w głosie pani Diny.

Ja sama? Tak, moje dziecko, to by się z biedą udało. Ale to musi przecież wystarczyć dla nas obu.
Ruth potrząsnęła głową.

Nie, mamo, nie można robić rzeczy niemożliwych. Musiałybyśmy obie żyć w biedzie. Te pieniądze wystarczą na utrzymanie jednej osoby i na nic poza tym.

A co z tobą, Ruth?

O tym właśnie chcę z tobą porozmawiać, mamo. Poszukam pracy, aby sobie zabezpieczyć byt.

Ależ, Ruth!
krzyknęła pani Dina blednąc i z przerażeniem patrząc na swoją pasierbicę.

Co cię tak przestraszyło, mamo?
zapytała Ruth spokojnie.
Czyż nie robi tak tysiące osób, które są w sytuacji podobnej do mojej?

Tak, jeśli nie mają innego wyjścia. A ty je przecież masz, musisz tylko chcieć. Czyżbyś naprawdę wolała podjąć pracę i być zależną od obcych ludzi, niż oddać rękę ordynatowi i właścicielowi zamku Rainsberg?

Tak, mamo! Wolę to.

Dziecko! Och, moje dziecko, ty sobie wyobrażasz, że to takie proste i łatwe; przecież nie jesteś do tego odpowiednio wychowana.

A więc będę się musiała dostosować, mamo. Z pewnością nie myślę, że to będzie łatwe
o nie! Ale muszę się poddać losowi.

I ty nazywasz to losem, kiedy jedno twoje słowo może cię uczynić panią zamku Rainsberg?
Ruth zadrżała i dumnie podniosła głowę.

Mamo, kosztowałoby mnie to tysiąc razy więcej. Chodzi o moje przekonania, o szacunek dla samej siebie! Tej ceny nie mogę i nie chcę zapłacić. Nie wierzę, abyś tego ode mnie naprawdę żądała. Mówisz tak z obawy o moją przyszłość. Początkowo mnie też przerażała myśl, że muszę podjąć walkę z życiem. Ale teraz jestem zdecydowana. Będę się starała jak najszybciej znaleźć pracę. Ale zanim mi się to uda, pozostanę dla ciebie ciężarem.

Ciężarem? Dziecko
jak możesz mówić coś podobnego?

Ależ tak, mamo! Teraz patrzę na sprawy inaczej i widzę, że przez te wszystkie lata od śmierci ojca byłam dla ciebie ciężarem. Emerytura należy do ciebie, a pośmiertne ubezpieczenie też. Tak więc cały czas bezmyślnie korzystałam z twoich zasobów i właściwie powinnam zwrócić ci tę sumę, którą na mnie wydałaś.
Pani Dina zerwała się z krzesła, złapała Ruth za ramiona i potrząsając nią, wołała poirytowana:

Czy chcesz mnie rozgniewać, Ruth?

Z pewnością nie. Ty i uosobienie złej macochy! Przecież wiem, że nie przyjęłabyś tych pieniędzy za nic w świecie. Ale od teraz będzie inaczej. Od dzisiaj moje utrzymanie będzie opłacane z odsetek od sumy, którą ojciec przeznaczył na moją wyprawę. Ty przecież w ciągu tych trzech lat nie ruszyłaś ich nawet, ale je dokładałaś do kapitału w banku. Proszę cię, pozwól przynajmniej, abym te odsetki dokładała do naszego gospodarstwa, zanim znajdę pracę. Niestety nie stanie się to z dnia na dzień, ale szukać zacznę natychmiast. Tymczasem pomogę ci urządzić się w skromniejszym mieszkaniu.
Pani Dina zamyśliła się i zapatrzyła na coś przed sobą. Potem rzekła:

Nie mogę się pogodzić z myślą, że będziesz musiała zarabiać na życie u obcych ludzi.

Musisz to przyjąć do wiadomości, mamo! Moje postanowienie jest nieodwracalne i zrealizuję je.

Gdybym tylko mogła przeszkodzić ci w tym zamiarze! Niechętnie godzę się na to, że mnie opuścisz
westchnęła pani Dina.
Ruth delikatnie gładziła ją po policzku.

Najdroższa matko! I ja niechętnie cię opuszczam. A ponieważ jest to nieuniknione, musimy być dzielne i z godnością spojrzeć losowi w oczy.
Pani Dina przytuliła Ruth do piersi i pocałowała ją.

Podziwiam twoją odwagę, ale nie chcę, żebyś mnie zawstydzała, więc będę się starała być dzielna. Pozwól jednak, że jeszcze w ciągu paru tygodni będziemy mogły oswajać się z tą myślą. Poza rozłąką nastąpi przecież całkowita zmiana w naszych życiowych przyzwyczajeniach. Używajmy jeszcze przez parę tygodni życia, do którego jesteśmy przyzwyczajone. Obowiązuje przecież trzymiesięczny termin wypowiedzenia, zatem mieszkanie mogę wymówić dopiero pierwszego stycznia. Przez święta... i powiedzmy do końca stycznia będziemy postępowały jak dawniej. Może nam miły Bóg w tym czasie ześle pomoc w jakiś inny sposób. A jeśli nie
godzę się na wszystko, co musi nastąpić. Poszukam sobie małego mieszkanka i ograniczę tak, jak to tylko będzie możliwe. Potem i tak stanie się to, co się musi stać. Ale jeszcze parę tygodni
na pożegnanie z naszym dotychczasowym życiem
będziemy beztroskie i nie zrezygnujemy z żadnej przyjemności. A dzisiaj wieczorem pójdziemy na przyjęcie do państwa Herderów.

Czy naprawdę chcesz tak postąpić, ty moja lekkomyślna mamo?
zapytała Ruth starając się, aby zabrzmiało to żartobliwie.
Pani Dina mocno objęła dziewczynę i zakręciła się z nią w koło.

Cieszmy się dniem dzisiejszym, zmartwienia zostawmy na jutro. Do końca stycznia nie opuścimy ani jednej zabawy, nawet jeśli to brzmi bardzo lekkomyślnie. Czeka nas jeszcze wiele przyjemności, zanim nadejdzie nasza środa popielcowa. W końcu przyszłego tygodnia jesteśmy zaproszone na czternaście dni do majątku Hainau. Przyrzekłam już baronowej, że przyjmujemy zaproszenie. W jej gościnnym domu i przy jej wesołym usposobieniu czeka nas z pewnością szereg przyjemnych dni. Święta Bożego Narodzenia i wieczór sylwestrowy spędzimy tam. A tym czasem w Rainsberg odbędzie się duże polowanie, gdzie też jesteśmy zaproszone. Gdy wrócimy z Hainau, przeżyjemy jeszcze cztery tygodnie, biorąc udział w zabawach urządzanych w szczycie sezonu zimowego. Potem pod kreślimy grubą kreską nasze piękne dotychczasowe życie i udamy się na wygnanie, z którego, miejmy nadzieję, w niedługim czasie wybawi nas książę z bajki lub dobra wróżka. Rozchmurz się, Ruth! Kto wie, jakie szczęście może nas jeszcze spotkać. Życie jest przecież takie piękne i pełne niespodzianek
niech żyje życie!
Mimo woli Ruth musiała się roześmiać. Nie mogła się oprzeć macosze, chociaż była od niej poważniejsza i bardziej zasadnicza. Dała się jednak przekonać, że najlepiej będzie ten krótki okres wykorzystać na to, aby jeszcze trochę użyć życia i spędzić parę beztroskich tygodni. W tym czasie chciała się pożegnać ze swoim dzieciństwem i dniami spędzanymi w bogatym domu ojca, zanim rozpocznie życie poważne i pełne wyrzeczeń.
Panie siedziały jeszcze długo razem, rozmawiając i wspominając minione, letnie wakacje.
Wieczorem pojechały autem do willi barona Herdera. Na terenie jego niegdyś mocno zadłużonego majątku odkryto bogate złoża węgla kamiennego. Został wtedy wielokrotnym milionerem i mieszkał teraz w mieście we wspaniałej rezydencji. Jego żona, baronowa Hainau oraz pani Dina von Goseck spędziły razem parę lat na ekskluzywnej pensji dla młodych dziewcząt. Te trzy panie od tamtej pory do dziś łączyła serdeczna przyjaźń. Na żadnej uroczystości
ani w willi Herderów, ani w majątku Hainau
nie mogło zabraknąć Diny von Goseck. A gdyby obie przyjaciółki dowiedziały się o troskach dręczących ich kochaną Dinę, z pewnością natychmiast starałyby się tym zmartwieniom zapobiec. I właśnie, widząc to, pani Dina milczała i nie zwierzała się ze swoich problemów.
Również z mężem baronowej Hainau łączyła panią Dinę więź przyjaźni i sympatii. Natomiast nie lubiła pana von Herdera. Zalecał się on do każdej kobiety, nie wyłączając przyjaciółek swojej żony. Z tego powodu pani Dina traktowała go z dużą rezerwą, podczas gdy z baronem Hainau chętnie rozmawiała i często przekomarzała się z nim po przyjacielsku.
Pani von Herder powitała panią Dinę i Ruth bardzo serdecznie, podczas gdy jej mąż ze swoim uwodzicielskim uśmieszkiem na ustach nadskakiwał obu pięknym kobietom. Zaraz potem zostały otoczone przez wcześniej przybyłych gości, gdyż obie były bardzo lubiane i powszechnie szanowane w kręgach arystokracji i ziemiaństwa.
W gronie wytwornych osób Dina von Goseck szybko zapomniała o troskach i zmartwieniach. Jak zawsze była wesoła i dowcipna, a czarujący sposób bycia powodował, że wszyscy goście chętnie szukali jej towarzystwa.
Panowie, którzy okrążyli Dinę i jej pasierbicę, jak zwykle nie mogli się zdecydować, której z pań dać pierwszeństwo
obie były piękne.
Na tym wystawnym przyjęciu znajdował się również ordynat von Rainsberg i jego obaj bratankowie. Pani Dina starała się ponownie oczarować ordynata. Czyniła, co mogła, aby znaleźć się w jego towarzystwie. Na krótko to jej się nawet udało i zaczęła nawet myśleć, że ordynat ciągle jeszcze pozostaje pod jej urokiem. Ale wtedy podeszła Ruth i pani Dina zobaczyła, że się myliła. Czar prysnął.
Z uśmieszkiem rezygnacji pomyślała sobie: Nic na to nie poradzę, on nie chce dostrzec, że mając czterdzieści trzy lata, o wiele lepiej pasuje do mnie niż do Ruth. Tak chętnie poświęciłabym się, aby Ruth i sobie zapewnić beztroskie życie. Ale, jak widać, wbił sobie do głowy, że ożeni się z Ruth. Biedny, stary ordynacie
moja dziewczyna nigdy nie będzie twoją żoną. Trudno ci będzie coś zrozumieć, kiedy dostaniesz kosza. Jej serce należy do twojego bratanka Hansa. Znowu stoją tam wpatrzeni w siebie i nie widzą poza sobą bożego świata. Muszę podejść, aby nikt nie zwrócił na nich uwagi. Jaka szkoda, że te dwie młode istoty nie mogą się połączyć! Wyglądają jak stworzeni dla siebie. Biedna Ruth, to rozstanie na zawsze będzie bardzo bolesne. Ale tak będzie najlepiej dla obojga. Niestety, ja nie mogę im pomóc. Może mogłabym, gdybym została panią na zamku Rainsberg. Ale nic nie wskazuje, że tak się stanie, poddajmy się więc temu, co nieuniknione.
Gdy pani Dina rozmyślała o tym wszystkim, w sali balowej zaczęła grać orkiestra zapraszając do tańca. Ordynat Rainsberg zamierzał poprosić do walca Ruth, ale uprzedził go bratanek Hans. Właśnie ukłonił się dziewczynie i poprowadził ją sali balowej.
Wtedy ordynat zaprosił do tańca panią Dinę. Uśmiechając się wesoło, spojrzała mu w oczy i położyła rękę na jego ramieniu. Aby odwrócić jego uwagę od Ruth i Hansa, rozpoczęła żywą rozmowę.
Ordynat patrząc na nią nie mógł się oprzeć myśli, że tylko pasierbica prześciga urodą i wdziękiem tę czarującą kobietę. Weszli do sali balowej, w której wśród wielu par tańczyli Ruth i Hans von Rainsberg.

Czy pozwoli pani, abym jutro złożył pani i pannie Ruth wizytę, aby się dowiedzieć, jak się panie czują po balu!
zapytał ordynat, gdy przechodzili obok mężczyzny stojącego z założonymi rękoma przy jednej z kolumn.
Był to Walter von Rainsberg, drugi bratanek ordynata. Patrzył za ordynatem i panią Diną z dziwnym wyrazem w oczach, a potem jego wzrok ponownie zaczął błądzić po sali balowej, szukając Ruth von Goseck. Nie spuszczał oka z jej szczupłej postaci. A kiedy z uśmiechem podniosła twarz ku swemu tancerzowi, w czarnych oczach Waltera von Rainsberga pojawiły się złowrogie ogniki.
Dzisiaj na przyjęciu obecni byli trzej ostatni przedstawiciele rodu baronów von Rainsberg. Ordynata i Waltera cechowała bardzo szczupła budowa ciała i wąskie ramiona. Na obu były widoczne oznaki zaczynającej się degeneracji rodu. U ordynata nie rzucało się to tak bardzo w oczy, gdyż starał się trzymać prosto, natomiast Walter, pomimo swojej młodości, był lekko zgarbiony i miał niedbały chód.
Hans stanowił miłe przeciwieństwo tych dwóch baronów. I on był szczupły, ale wyższego wzrostu, dobrze zbudowany, muskularny i wysportowany. Hans von Rainsberg miał sprężysty chód, a jego ruchy świadczyły o opanowaniu. Ciemnoszare, patrzące spokojnie i rozumnie oczy czyniły bardzo dobre wrażenie na wszystkich i powodowały, że powszechnie uważano go za człowieka prawego i szlachetnego.
W oczach Waltera zabłysła nienawiść, gdy patrzył na doskonale prezentującą się postać Hansa.
Hans von Rainsberg nie przeczuwał, z jakimi uczuciami spoglądał na niego Walter. Nie widział i nie wiedział także nic poza tym, że trzyma w ramionach śliczną dziewczynę, którą kocha całym sercem.
Dla niego nie istniały bojaźliwe rozważania i wahania. Wiedział wprawdzie, że Ruth nie jest bogata, ale nie miał pojęcia, jak trudne życie czekają w niedalekiej przyszłości.
Nie przejmował się również i tym, że sam niczego nie posiadał, co więcej
musiał przyjmować zapomogę od swojego stryja. Czuł się na siłach, by móc ukochanej dziewczynie zapewnić beztroskie życie.
Niepokoiła go jednak myśl, że może miną lata, zanim będzie mógł założyć rodzinę. Długie czekanie mogło oznaczać tęsknotę za Ruth, dlatego pracował ze wszystkich sił, aby jak najszybciej osiągnąć swój cel.
Hans ukończył studia chemiczne z wyróżnieniem. Za doktorat otrzymał nagrodę, a obecnie był asystentem znanego profesora Schwarzenburga, który przepowiadał mu świetną karierę naukową.
W laboratorium wspólnie z profesorem Hans dokonał odkrycia, które na razie obaj trzymali w tajemnicy, wiele jednak sobie po jego ujawnieniu obiecywali.
To właśnie odkrycie
jak spodziewał się Hans
pomogłoby mu szybciej osiągnąć cel, gdyby wynalazkiem udało się zainteresować odpowiednie kręgi. Niecierpliwie czekał na odpowiedni moment.
Hans von Rainsberg miał silną osobowość. Był jednym z tych szczęśliwych ludzi, świadomych swojej woli i siły, ludzi, którzy umieją się opanować i osiągnąć zaplanowany cel.
Podczas gdy Hans von Rainsberg tańczył walca szczęśliwy, że ta kochana dziewczyna pewnego dnia zostanie jego żoną, Ruth czuła w sercu smutek i bolesną rezygnację. Była przecież świadoma, że kończy się piękny sen, który tak niedawno śniła.
Oczy miała zamknięte poddając się muzyce, a gdy orkiestra przestała grać, spojrzała na twarz partnera, jakby przebudzona z pięknych marzeń.
Ich oczy spotkały się.

To było piękne, bardzo piękne
wyszeptała.
Zachwiała się. Objął jej ramię, przytulając je do siebie mocniej niż przedtem i podtrzymał ją.

Bardzo tu gorąco
powiedziała.

Czy mogę panią zaprowadzić do chłodniejszego pokoju?
Skinęła głową i razem poszli do małego salonu, w którym znajdowała się grupa zajętych sobą pań i panów. Ruth usiadła na jednym z foteli.

Czy mogę pani dotrzymać towarzystwa? Ruth wskazała mu stojący obok fotel i rzekła:

Proszę usiąść.
Usiadł ciesząc się, że może być obok niej. Po chwili odezwał się:

Pani matka powiedziała mi, że Boże Narodzenie i Nowy Rok spędzą panie w Hainau.

Tak, baronowa zaprosiła mamę i mnie.
Jego oczy zabłysnęły radośnie. Miał ładne oczy, ciemnoszare, głęboko osadzone z mocno zarysowanymi brwiami. Patrzył zawsze poważnie i w skupieniu. Lecz teraz w tych oczach była czułość.

Czy będzie mi wolno często panią widywać? W tym samym czasie będę w zamku mojego stryja, a majątki Rainsberg i Hainau leżą niedaleko siebie. Bywalcy obu domów często się odwiedzają, jak pani z pewnością wiadomo.
Ruth żywo zareagowała.

Tak, dlatego bardzo się cieszę.
I ta radość zabrzmiała w jej głosie, ale natychmiast speszyła się, gdy zauważyła wyraz uwielbienia w jego oczach. Szybko dodała:

Mam na myśli, chciałam powiedzieć, cieszę się, że... że pan też będzie miał sposobność odpocząć, ponieważ pan profesor Schwarzenburg opowiadał, jak ciężko pan pracuje.
Jej zmieszanie ucieszyło go jeszcze bardziej i powiedział:

Tak, ja jestem pilny, mogę to powiedzieć bez fałszywej skromności. Jeśli się ma jakiś upragniony cel, to człowiek znajdzie siły do jego zrealizowania. Również w zamku Rainsberg będę pracował parę godzin dziennie. A jednak będzie to dla mnie czas odpoczynku. Pani z pewnością też weźmie udział w dużym polowaniu w Rainsberg i ozdobi swoją obecnością tę uroczystość?

Sądzę, że tak. Pana stryj rozmawiał o tym z moją matką i mam nadzieję, że mama przyjęła zaproszenie.

A więc mogę mieć nadzieję na szybkie spotkanie z panią w Rainsberg i Hainau.
Sposób, w jaki patrzył na nią, wywołał mocne bicie serce Ruth. Raptem poczuła ból na myśl, że jej miłość jest tak beznadziejna. Z rozpaczy do jej oczu napłynęły łzy.
Hans spostrzegł to i przerażony zapytał cichym głosem:

Proszę pani, co się stało?
Zacisnęła zęby i opanowawszy się odpowiedziała:

Nie, nic się nie stało. Rozbolała mnie tylko głowa.
Zatroskany patrzył na nią. Wydawało mu się, że bardzo zbladła, a jej oczy miały zgaszony wyraz.
Zanim zdołał coś odpowiedzieć, podszedł do nich Walter von Rainsberg i skłonił się.

Ten taniec pani była łaskawa mnie obiecać. Czy mogę prosić? Ruth zawsze ogarniało jakieś niemiłe uczucie, ilekroć Walter von Rainsberg pojawiał się w jej towarzystwie. Tolerowała go wyłącznie ze względu na jego kuzyna i starała się ukrywać swoją antypatię. Lecz tym razem była wręcz zadowolona, że ją poprosił do tańca i że mogła odejść. Za wszelką cenę chciała się opanować. Odeszła z Walterem.
Hans niespokojnie patrzył za nią. Czy to naprawdę ból głowy spowodował, że łzy napłynęły jej do oczu i że tak bardzo zbladła? A może te łzy znaczą coś innego? Co to mogło być?
Dręczyła go świadomość, że nic nie wiedział i że nie miał prawa zapytać.
Gdyby tak mógł podejść do niej i powiedzieć: Zrzuć wszystko, co cię gnębi, na moje barki! Gdyby mógł poprosić, aby została jego żoną. Ale jeszcze nie nadszedł ten czas, w którym to mógł zrobić
musi jeszcze zaczekać. A to czekanie staje się cięższe z dnia na dzień.
Opuścił mały salon. Tęsknota za Ruth zaprowadziła go z powrotem do sali balowej, gdzie mógł przynajmniej na nią patrzeć. Gdy w ramionach Waltera przesunęła się obok niego, zobaczył, że jej twarz jest blada i smutna. Lecz gdy go zauważyła w drzwiach sali, zarumieniła się i błyszczącymi oczyma spojrzała na niego. Poczuł przypływ gorącego uczucia miłości i najchętniej przedarłby się przez tańczące pary, porwał Ruth w swoje ramiona i uprowadził ją daleko stąd
tam, gdzie mogliby być sami
na wyspę szczęścia.
Tego wieczoru Hansowi nie udało się zamienić z Ruth ani słowa więcej. Stale ją otaczało grono młodych mężczyzn, a ordynat Rainsberg nie opuszczał jej ani na chwilę. Przyjęcie, jak zawsze u państwa Herderów, udało się wyśmienicie, a gdy się skończyło, rozpoczynał się już nowy dzień.
Obaj kuzyni razem opuścili wilię Herderów i pieszo wracali do domu. Była mroźna, zimowa noc. Hans głęboko wdychał świeże powietrze, podczas gdy Walter trzymał przy ustach jedwabną chusteczkę, aby płuca mogły powoli przyzwyczaić się do mrozu. Hans miał rozpięte palto, a jego kuzyn podniósł futrzany kołnierz pelisy i cały drżał z zimna.
Hans nie odczuwał mrozu. W jego młodym zdrowym ciele krążyła gorąca krew w przeciwieństwie do przewrażliwionego Waltera, który robił wrażenie człowieka nie mającego wiele ciepła ani w ciele, ani w sercu. W jego czarnych oczach czaił się niepokój i wywoływał niemiłe wrażenie, jak gdyby tlił się w nich skrzętnie ukrywany ogień. Lecz nie był to ogień, który wyzwala ciepło
był to ogień niszczący.
Obaj panowie zapalili papierosa. Przez dłuższy czas w milczeniu szli obok siebie. Mijały ich samochody i karety, którymi reszta gości opuszczała przyjęcie.
Milcząc doszli do skrzyżowania, skąd wąska ulica prowadziła z wytwornej dzielnicy willowej do centrum dużego miasta uniwersyteckiego.

Co robimy z resztą wieczoru, Hansie?
zapytał Walter.
Hans ocknął się z zamyślenia, zastanawiał się nad dziwnym zachowaniem Ruth. Jego szare, głęboko osadzone oczy wyrażały zatroskanie, ale i rozmarzenie.

Jest już prawie pierwsza w nocy. Najchętniej pospacerowałbym jeszcze z godzinę.
Walter zaśmiał się głośno i szyderczo.

Przy tym trzaskającym mrozie
nie, dziękuję!

Jest przecież piękna, księżycowa noc. Ponownie zabrzmiał drwiący śmiech Waltera.

Czyżbyś miał zamiar wzdychać do księżyca?
zakpił.
Hans pogładził się po czole odsuwając kapelusz na tył głowy. Z jego oczu zniknął blask i wyraz rozmarzenia i twarz znowu przybrała wyraz spokoju i zdecydowania. Wokół ust pojawiła się głęboka, ostra zmarszczka.

Nigdy nie uchodziłem za człowieka wzdychającego do księżyca
odparł spokojnie i stanowczo.
Walter, trochę niższego wzrostu od Hansa, a z powodu niedbałego sposobu chodzenia sprawiający wrażenie jeszcze niższego, z zawiścią patrzył na swojego kuzyna i w jego oczach pojawił się złośliwy błysk. Jak on mu zazdrościł tego żelaznego zdrowia, tego muskularnego ciała i tego opanowania w każdej sytuacji. Zazdrościł mu jeszcze wielu innych rzeczy, lecz starał się ukryć te uczucia, zachowując się wobec Hansa z prowokującą wyższością. Starał się wmówić sobie, że jest mądrzejszy i bystrzejszy od kuzyna, gdyż pod żadnym innym względem nie mógł mu dorównać. Hans zauważył to już od dawna, lecz w swojej dobroduszności udawał, że uznaje duchową przewagę kuzyna. Ale tak naprawdę Hans przewyższał Waltera zarówno siłą ducha, jak i ciała.
Najbardziej jednak Hans górował nad Walterem szlachetnością i prawością charakteru.
Nie darzył Waltera sympatią, ale traktował go z pobłażliwością właściwą silniejszemu.
Walter natomiast, z czysto egoistycznych pubudek, starał się przebywać w towarzystwie kuzyna, by móc korzystać z jego popularności. O tym Hans oczywiście nie wiedział. A gdyby nawet wiedział, w jego zachowaniu wobec Waltera nie zaszłaby żadna zmiana.

Nie ukrywaj, przecież jesteś idealistą
kpił dalej Walter. Hans wzruszył ramionami i zaśmiał się:

Proszę bardzo, jeśli ci to sprawia przyjemność, możesz mnie uważać za takiego. Nie zaprzeczam, mam ideały. Każdy człowiek ma jakieś, a przynajmniej powinien mieć. Jeśli ich nie ma, jest godny pożałowania.

A więc proszę cię o współczucie
ja nie mam żadnych ideałów. Hans machnął ręką, mówiąc:

Nie mów głupstw, Walterze. Żebyś się uważał za nie wiem jakiego realistę, w jakimś kąciku twojego serca z pewnością kryje się ideał, nawet jeśli nie chcesz się do tego przyznać.
Walter milcząc patrzył przed siebie. Oczyma wyobraźni zobaczył smukłą postać Ruth von Goseck. Westchnął, kiwnął ręką, jak gdyby chciał coś odpędzić, i powiedział:

Czy musimy to roztrząsać tutaj na mrozie, na tym rogu ulicy? Poszukajmy odpowiedniejszego miejsca do rozmowy.

Gdzie chciałbyś jeszcze pójść?

Nie poszedłbyś ze mną do klubu?

Szczerze mówiąc, nie mam ochoty. Panuje tam teraz atmosfera, której nie lubię.

Jak to?
zapytał Walter ironicznie.

Na mój gust gra się tam za dużo w karty i to o zbyt wysokie stawki
odparł Hans.

Przecież nie musimy się przyłączać do grających, Hansie.

Z pewnością nie zrobiłbym tego. Ale nawet patrzeć nie lubię na te twarze, na których odbija się tak wyraźnie nałóg. To jest wstrętne.

Mnie się to nie wydaje wstrętne. Nie jestem taki cnotliwy. Nawet mnie to bawi i gdybym miał zbyteczną gotówkę, grałbym z nimi.

Nie chcę ci przeszkadzać, możesz iść do klubu, Walterze. Nie krępuj się mną. Ja pójdę do domu.

Zachowujesz się jak szanujący się drobnomieszczanin. Nie bądź głupi, Hansie. Nie upieram się, abyśmy poszli do klubu. Dobrze, chodźmy więc do kawiarni
pogadamy trochę.
Hans wolałby wrócić do domu, ale postanowił się nie sprzeciwiać.

Dobrze, chodźmy
odpowiedział.
Poszli do znanego lokalu, gdzie panował jeszcze duży ruch. Usiedli w kącie przy małym stoliku z marmurowym blatem, gdzie mogli spokojnie porozmawiać. Hans zamówił małą kawę, a Walter szwedzki poncz. Lubił mocne alkoholowe trunki.

Jak się bawiłeś dzisiaj wieczorem, Hansie?
zapytał Walter zapalając papierosa.
Hans spojrzał na szczupłą, bladą twarz kuzyna. Nie była brzydka, mogłaby się nawet podobać, gdyby nie ironiczny uśmiech i złowrogi błysk w oczach. To powodowało, że był niesympatyczny.

Jak się bawiłem? Takie duże przyjęcia właściwie nie podobają mi się. Ale było miło. Państwo Herderowie umieją przyjmować gości i urządzać bale.
Walter wpatrzony w dym swojego papierosa odparł:

A ile pięknych kobietek tam było. Na takim balu można się rozkoszować do woli niewieścimi wdziękami. Niech żyją kobiety!
Twarz Hansa wyrażała teraz niezadowolenie. Wzruszył ramionami.

Rzecz gustu!
Walter pochylił się, a w jego oczach pojawiły się iskry.

Nie zachowuj się tak, jak byś był braciszkiem zakonnym.

Wcale nie mam takiego zamiaru.
Walter zaciągnął się papierosem, a potem jakby sam do siebie powiedział:

Najpiękniejsza ze wszystkich była znowu ta mała Goseck. Do stu piorunów! Ta ma klasę. Te wspaniałe ramiona i złociste loki na smukłej szyi, te błyszczące oczy, ta kibić
po prostu śliczna!
Hans poczerwieniał, zmarszczył czoło i rzekł oburzony:

Bardzo cię proszę, abyś nie mówił w taki sposób o tej młodej damie.
W oczach Waltera pojawił się złowrogi błysk.

Aha! A więc wpadła ci w oko? Zaraz sobie tak pomyślałem, gdy zobaczyłem, jak wiele czasu poświęciłeś dziś wieczorem tej pannie.
Hans opanował się. Wzgląd na Ruth nakazywał mu ostrożność.

Dla panny von Goseck i jej macochy mam głęboki szacunek i obie darzę sympatią. Proszę, abyś mnie dobrze zrozumiał. O jakimś "wpadnięciu w oko" nie można mówić, jeśli się wspomina tak powszechnie szanowane panie.

No dobrze, niech ci będzie. Cofam te słowa. Cieszę się bardzo, że nie żywisz głębszych uczuć do tej młodej damy. Nie chciałbym, abyś był moim rywalem. A więc jest ci obojętna. Tym lepiej. Mnie natomiast, mój drogi Hansie, nie tylko wpadła w oko
ja się w niej zakochałem i namiętnie pragnę tej pięknej dziewczyny. I gdybym tylko nie był takim przeklętym biedakiem, musiałaby zostać moją żoną.
Hans był podrażniony i chciał coś odpowiedzieć. Gdy jednak spostrzegł złowrogi błysk w oczach kuzyna, opanował się i miał się na baczności.
Po chwili milczenia poruszył jakiś obojętny temat. Lecz Walter położył mu rękę na ramieniu i z nie ukrywanym przejęciem zaczął mówić:

Nie, nie zmieniaj tematu, Hansie! Chcę, abyś się dowiedział, że kocham Ruth von Goseck i nie odstąpię jej żadnemu innemu mężczyźnie. Nigdy jeszcze czegoś podobnego nie czułem do żadnej kobiety. Każdego mężczyznę starającego się o jej względy będę traktował jak wroga.
W Hansie wszystko wrzało, ale znowu zdołał się pohamować. Spokojnie odparł, patrząc mu prosto w oczy:

Jednak nie będziesz mógł zabronić pannie von Goseck, jeżeli zechce oddać serce i rękę innemu mężczyźnie.
Oczy Waltera groźnie zabłysły.

To się jeszcze okaże!
Hans nachylił się ku niemu pytając:

Co byś zrobił, gdybym ci powiedział, że chcę się ubiegać o rękę tej młodej damy? Czyżbyś i mnie potraktował jak swojego wroga?
Spojrzenie Waltera przybrało wyraz oczu drapieżnego zwierzęcia, jednak odparł z udawaną obojętnością:

Powiedziałbym ci: Napełnij twoją sakiewkę złotem, gdyż panna von Goseck jest biedna, a w dodatku rozpieszczona. Bardzo dobrze się składa, że jest ci zupełnie obojętna.

Nie mówiłem o obojętności, lecz o szacunku i sympatii.

W porządku, to jest mniej więcej to samo. Możesz jej okazywać szacunek i sympatię, ale pamiętaj, jeśli posuniesz się o krok dalej, będę to traktował jako rzucone mi wyzwanie.
Słowa te miały brzmieć żartobliwie, ale czaiła się w nich ukryta poważna groźba.
Hans wyprostował się.

W każdym razie ta młoda dama ma pełne prawo decydować o swoim losie. Ani ty, ani ja nie mamy ku temu żadnego prawa. A teraz proszę cię, nie mówmy o tym więcej. Nie uważam za stosowne, aby panna Ruth była przedmiotem tego rodzaju rozmowy.
Walter patrzył na kuzyna płonącym wzrokiem.

Tak, tak, masz rację. Czasem człowiek popada w taki głupi nastrój. Wiemy przecież obydwaj, że piękna pani von Goseck nie wyda córki za takiego biedaka, jak ty czy ja. Ona upatrzyła sobie innego barona.

Co masz na myśli
zapytał Hans, ukrywając niepokój.

Czy nie zauważyłeś, jak obie damy starały się oczarować naszego stryja Heinza? Myślę, że początkowo macocha chciała go zdobyć dla siebie. Ale jemu bardziej przypadła do gustu pasierbica. Wygląda na to, że pani von Goseck pogodziła się z losem. Chodzi o to, aby majątek został w rodzinie.

Jesteś cyniczny, Walterze. Niczego podobnego nie zauważyłem.

Za to ja dobrze wszystko widzę. Ty nie jesteś taki spostrzegawczy, bo nie jesteś zazdrosny. Ale ja jestem zazdrosny i mam na wszystko otwarte oczy. Nic mi to jednak nie pomoże. Ta młoda dama nie wyjdzie za biedaka. Ale może wkrótce zostanie żoną ordynata Rainsberga
naszą ciotką
i wtedy jako jej bratankowie będziemy mogli złożyć jej nasz hołd. Ależ będzie wesoło... bardzo wesoło.
Przy tych słowach twarz Waltera wykrzywiła się jak pod wpływem bólu.

Milcz, Walterze!
wykrzyknął oburzony Hans. Walter ocknął się.

Tak, tak, ta myśl i tobie nie daje spokoju. A kiedy stryjowi Heinzowi urodzi się syn, przepadnie twoja nadzieja na dziedzictwo. To cię przeraża
czyż nie?
Patrząc z uczuciem niechęci na Waltera, Hans odparł:

Czyżbyś naprawdę myślał, że zaprzątałem sobie głowę takimi myślami? Jesteś w błędzie. Stryj Heinz jest w sile wieku, ożeni się i założy rodzinę, chociaż nie sądzę, aby to panna von Goseck została jego żoną.

Ano zobaczymy. Do niedawna wykluczałem możliwość, że stryj się ożeni, a ciebie widziałem już jako ordynata. Dotychczas w ogóle nie interesowały go kobiety. A mówiąc między nami
byłoby źle, gdyby zostawił syna, gdyż stryj jest chorowity. Rodzina Rainsbergów wymiera. Tylko ty stanowisz radosny wyjątek, który jest dla mnie pewną zagadką. Jesteś zdrowy jak rydz, zbudowany jak atleta i gotów byłbym przypuszczać, że do twoich żył w jakiś sposób dostało się trochę świeżej krwi
chłopskiej lub mieszczańskiej.
Hans mimowolnie drgnął.

Kpisz sobie ze wszystkiego. Dla ciebie nie ma żadnych świętości. Walter zaśmiał się szyderczo.

Żebyś wiedział, nie mam szacunku nawet do starego rodu baronów von Rainsberg, z którego mamy zaszczyt pochodzić. Nie, nie, drogi Hansie! Gwiżdżę na to plemię. Nie dało mi w spadku nic poza słabą budową ciała, częstymi chorobami i pustą kiesą. Wierz mi, wolałbym być krzepkim, zdrowym chłopskim synem. Gdybym przynajmniej mógł mieć trochę nadziei na dziedzictwo po stryju i gdybym mógł śnić, że kiedyś zostanę ordynatem, tak jak dotychczas ty mogłeś tego oczekiwać.

Mylisz się, Walterze. Nigdy nie żywiłem takiej nadziei i w ogóle o tym nie myślę. Poza tym wcale mi się nie wydaje, aby pozycja ordynata była godna pozazdroszczenia. Moją przyszłość zaplanowałem zupełnie inaczej.

Tak, tak, ty w pełni używasz życia, cieszysz się dobrym zdrowiem i jako chemik jeden po drugim robisz wynalazki, które ci niedługo przyniosą sławę i duże pieniądze. No, zobaczymy, jak dalece spełnią się twoje nadzieje. Na razie jesteś też tylko biedakiem zależnym od łaski stryja. Ale zawsze masz więcej szans wpłynąć na swój los niż ja. Przed tobą świat stoi otworem i jesteś bardzo przedsiębiorczy. Jest ci czego pozazdrościć. Ja, jako prawnik, będę się przebijał przez życie, nie mając nawet do tego zawodu zamiłowania. W najlepszym wypadku osiągnę tylko, że zostanę mianowany naczelnikiem urzędu w jakiejś małej prowincjonalnej mieścinie. Do diabła! Takie mam widoki na przyszłość. Ja zostałbym ordynatem z ogromną radością, gdyby los się do mnie uśmiechnął. Wtedy miałbym szczęście u kobiet. Teraz patrzą na mnie obojętnie. Ale gdybym był ordynatem, nawet gdybym był brzydszy, wszystkie walczyłyby o moje względy. Na pewno i ta mała Goseck. Wtedy musiałaby być moja, musiałaby należeć do mnie, wyłącznie do mnie! O Boże, już sama myśl o tym powoduje szybsze krążenie krwi w moim słabym ciele. Ta myśl wywołuje we mnie uczucie ciepła i błogości. Nie marszcz tak czoła, pozwól, na trochę emocji. A więc... wyczerpałem ten temat. Mówmy o czym innym. Kiedy wybierasz się do Rainsberg?

Zaraz gdy tylko otrzymam urlop. Myślę, że stanie się to na parę dni przed Bożym Narodzeniem. A ty? Czy przyjmiesz zaproszenie stryja?

Oczywiście. Pomijając doskonałe wyżywienie i obsługę w zamku Rainsberg, mam nadzieję, że stryj Heinz z okazji świąt obdarzy nas pokaźniejszą gotówką. Ja jestem bez grosza. Kiedy trzeba wyżyć otrzymując weksel na tak małą sumę, jaką nam łaskawie przesyła ordynat i za którą na dodatek musimy uniżenie dziękować
człowiek jest zawsze bez pieniędzy.
Hans przetarł czoło, jak gdyby mu było zbyt gorąco. Sposób zachowania i mówienia Waltera wydał mu się dzisiaj nie do zniesienia.

Drogi Walterze! Nie powinieneś w ten sposób mówić o stryju. Sądzę, że to szlachetnie z jego strony, że posyła nam co miesiąc weksel, tym bardziej, że nie ma takiego obowiązku.

Czyżby? Mam na ten temat całkowicie odmienne zdanie. Niestety, istnieją te wariackie zasady dziedziczenia ordynacji, które faworyzują wyłącznie pierworodnego dając mu wszelkie prawa do majątku, a wszyscy pozostali odchodzą z kwitkiem. Dlatego sprawiedliwość wymaga, aby ordynat poczuwał się do wspierania pozostałych członków rodu, aby mogli żyć dostatnio. Te parszywe paręset marek, które nam stryj daje co miesiąc, nie stanowią żadnego uszczerbku w jego majątku. Mógłby nam dać co najmniej dwa razy tyle i też nie odczuć tego, jego dochody są przecież ogromne.
Hans wzruszył ramionami.

Mnie zawsze wystarczało i cieszę się, że nie muszę być jeszcze bardziej zobowiązany wobec niego, niż już teraz jestem. Bogu dzięki, doszedłem do tego, że nie muszę już od niego niczego brać.
Walter zaskoczony tymi słowami spojrzał bystro na Hansa.

Co to ma znaczyć? Czyżbyś miał zamiar zrezygnować z weksla od stryja Heinza?
Z głębokim westchnieniem Hans odparł:

Tak. Zamierzam to zrobić. Dzięki Bogu nie potrzebuję już jego pomocy. Radzę sobie doskonale sam.
Przez parę chwil panowała cisza, potem zabrzmiał szyderczy śmiech Waltera.

A więc jeśli ty zrezygnujesz z pomocy, jest nadzieja, że stryj Heinz podwoi moją miesięczną sumę. Z pewnością nie będę narzekał ani czuł urazy, co więcej jestem zdania, że mam do tego prawo.

Mamy różne poglądy na życie, Walterze, i każdy postępuje według własnych zasad. Ale już pora, abyśmy poszli do domu.

Chcesz już iść?

Tak, mam jutro rano dużo pracy w laboratorium i chcę dobrze wypocząć.

Dobrze, chodźmy. A ja pójdę jeszcze na godzinkę do klubu. Kelner, proszę o rachunek!
Pięć minut później wyszli w mroźną zimową noc. Przy pierwszym skrzyżowaniu pożegnali się zdawkowym uściskiem dłoni. Gdy został sam, Hans głęboko westchnął. Miał wrażenie, że musiał przeżyć coś bardzo przykrego. Starał się myśleć o Ruth i poczuł, że zrobiło mu się lżej na duszy.
Następnego dnia w południe ordynat Rainsberg złożył wizytę paniom von Goseck. Pani Dina i jej pasierbica siedziały w małym eleganckim salonie. Gdy służąca oznajmiła, że przyszedł pan von Rainsberg, przestraszona Ruth wstała z fotela, ale pani Dina dała jej uspokajający znak.

To jest stryj, Ruth, a nie bratanek
powiedziała z uśmiechem, gdy służąca opuściła salon.
Ruth z powrotem usiadła i zapytała:;
Czego on może chcieć?

Chce się dowiedzieć, jak się czujemy po wczorajszym balu.
Zaraz potem wszedł Heinz von Rainsberg w doskonale skrojonym wizytowym garniturze. Robił wrażenie wytwornego mężczyzny, chociaż nie dało się ukryć, że był chorowity.
Przywitał się i zapytał o wrażenia z wczorajszego balu. Powiedział jeszcze parę komplementów o kwitnącym wyglądzie obu pań, przy czym nie spuszczał Ruth z oczu. Potem uśmiechając się dodał:

Właściwym celem mojej wizyty jest prośba, aby panie zechciały przyjąć moje zaproszenie na przyjęcie, które wydaję z okazji wielkiego polowania.
Uśmiechnięta pani Dina skinęła głową.

Oczywiście, chętnie przyjmujemy zaproszenie, panie von Rainsberg. Mówi się, że od kiedy pan został ordynatem, po raz pierwszy zaprasza pan na przyjęcie również panie. Cieszymy się, że będziemy mogły pana malowniczy stary zamek obejrzeć również od wewnątrz. Słyszałyśmy, że są tam wspaniałe obrazy i rzeźby. Dotychczas mogłyśmy go podziwiać tylko przejeżdżając tamtędy do majątku Hainau. Często z Ruth zastanawiałyśmy się, jak wyglądają te słynne komnaty.

Mam nadzieję, że panie to nadrobią. Bardzo bym się cieszył, gdyby się paniom w Rainsberg tak spodobało, że zechciałyby zostać tam na zawsze
odpowiedział ordynat znacząco patrząc na Ruth.
Dziewczyna zrozumiała, co miały oznaczać te słowa, i krew uderzyła jej do głowy. Ordynat wziął to za dobrą monetę. Ruth miała ochotę ostrymi słowami wyprowadzić go z błędu, ale pomyślała, że to przecież stryj Hansa von Rainsberga, który też będzie w tym czasie na urlopie w zamku. Jeśli więc uraziłaby ordynata, nie mogłaby pojechać do Rainsberg i nie mogłaby zobaczyć Hansa. Przez chwilę wahała się myśląc, że najlepiej będzie, jeżeli nie pojedzie ani do Hainau, ani do Rainsberg i od razu wyjaśni sytuację. Lecz tęsknota za tym, aby przeżyć jeszcze parę szczęśliwych dni, była zbyt silna.
Odpowiedziała więc paroma uprzejmymi słowami nie zdradzając, że zrozumiała aluzję.
Ordynat, głęboko przekonany, że jest w stanie uszczęśliwić każdą kobietę, nie brał w ogóle pod uwagę, że Ruth von Goseck mogłaby nie skorzystać z takiej okazji. Dlatego też jej rumieniec wprowadził go w błąd.
Powiedział jeszcze parę zdań ukrywających głębsze znaczenie, a gdy się żegnał, jego słowa "do widzenia, łaskawe panie, w Rainsberg" brzmiały bardzo obiecująco.
Kiedy zostały same, pani Dina zapytała z szelmowskim uśmieszkiem:

A więc, Ruth, czy zrozumiałaś, co pan von Rainsberg swoimi słowami chciał ci dać do zrozumienia?
Ruth westchnęła:

Jest mi bardzo, ale to bardzo przykro, mamo. Obawiam się, że twoje spostrzeżenia są trafne.
Macocha objęła ją serdecznie.

Obawiasz się tego, na co inne panny czekają z utęsknieniem. Za stanów się raz jeszcze, moje dziecko. Pamiętaj, że o ślubie z Hansem von Rainsbergiem na razie nie można nawet marzyć. Rozważ, że jako żona ordynata mogłabyś mieć wspaniałe życie, a jeśli odrzucisz jego starania, czeka cię praca u obcych ludzi. Taka okazja nie powtórzy się już nigdy więcej
nie zapominaj o tym, żebyś potem nie miała sobie nic do wyrzucenia.
Na twarzy Ruth pojawił się wyraz cierpienia.

Kochana mamo, nie mogę postąpić inaczej, niż mi dyktuje własne serce. Chcę pozostać wierna samej sobie. Nie mówmy już o tym.

A więc dobrze, zrobiłam to, co uważałam za swój obowiązek. Nie chciałam cię męczyć.

Nie gniewaj się, mamo!

Ależ nie, moja kochana. Jakkolwiek postąpisz, uszanuję twoją decyzję. Rozważ jednak dobrze, czy będziesz umiała prowadzić życie pełne trosk i zależności od obcych ludzi. To, co w tej chwili odrzucasz, nie wróci już nigdy więcej.
Temat został wyczerpany i panie nie wracały już do niego.
Zaraz potem Ruth ubrała się i wyszła. Chciała odetchnąć świeżym powietrzem. Ponieważ pani Dina nie miała ochoty na spacer, sama poszła w kierunku miejskiego parku. Panował tam duży ruch, gdyż na jeziorze otwarto lodowisko i grała orkiestra.
Przez parę minut Ruth przyglądała się, aż w końcu nabrała ochoty pojeździć na łyżwach. Poszła więc po nie do małego domku obok lodowiska, w którym dzierżawca stawu przechowywał łyżwy.
Przypięła łyżwy i zamierzała odjechać, lecz wtedy właśnie podszedł do niej mężczyzna w pelisie. Przyszedł na lodowisko bez łyżew, kołnierz futra miał podniesiony, a ręce trzymał w kieszeniach.
Stanął przed Ruth i zdjął kapelusz. Poznała Waltera von Rainsberga, który wracając z biura spacerował obok lodowiska w oczekiwaniu, że spotka znajomych.
Był uszczęśliwiony, że los zesłał mu właśnie Ruth von Goseck.

Dzień dobry pani, pozwoli pani, że ją na chwilę zatrzymam, aby się przywitać
powiedział kłaniając się.
Ruth zatrzymała się, tłumiąc w sobie niemiłe uczucie, jakiego zawsze doznawała, gdy patrzył na nią pełnym pożądania wzrokiem.

Dzień dobry panie von Rainsberg. Czy i pan przyszedł na ślizgawkę?
zapytała zmuszając się do uprzejmości.

Nie, proszę pani. Uprawiałem ten sport będąc dzieckiem i młodym chłopcem, i to z takimi miernymi wynikami, że nie chciałbym się teraz jako dorosły mężczyzna skompromitować. Dzisiaj po raz pierwszy żałuję, że nie jestem lepszym łyżwiarzem i że nie mogę pani towarzyszyć. Pani jeździ doskonale, jak zdążyłem zauważyć. Chętnie bym z panią pojeździł
prosto do nieba!
Wypowiedział te słowa żartobliwie, ale zabrzmiała w nich ukryta namiętność.
Ruth wzięła tę przemowę za żart, a ponieważ miał szczęście być kuzynem Hansa von Rainsberga, uśmiechnęła się do niego szelmowsko.

Proszę sobie tego nie życzyć, panie von Rainsberg. Na lodowisku droga do nieba prowadzi przez lodowatą wodę, a ta mogłaby uszkodzić pańskie futro. Przy tym jest pan jeszcze za młody, aby polecieć do nieba. Zostawmy to starym i słabym ludziom
żartowała.
Walter uśmiechał się w dziwny sposób, a jego oczy patrzyły na nią z taką namiętnością, że się przestraszyła.

Wcale tego nie miałem na myśli, proszę pani. Chciałem...
Zanim zdążył dokończyć zdanie, Ruth ruszyła, elegancko zataczając krąg.

Pojeżdżę zatem trochę sama, żegnam pana
zawołała oglądając się za siebie.
Patrzył pożądliwym wzrokiem za smukłą postacią, poruszającą się po tafli lodowej w takt wesołej muzyki.
Walter von Rainsberg powoli poszedł dalej. Westchnął głęboko, a jego oczy śledziły ją bezustannie. Wtem zobaczył, że do Ruth podjechał na łyżwach jakiś mężczyzna. W oczach Waltera zabłysła nienawiść. Poznał swojego kuzyna Hansa. Ubrany w strój sportowy, z czapką odsuniętą z czoła doskonale demonstrował swoje muskularne ciało.
Hans zauważył Ruth, dogonił ją i razem pojechali dalej. A Walter, drżąc z zimna, stał nad brzegiem stawu. Jego serce było pełne zazdrości. Widział, jak Ruth jedzie na łyżwach do nieba, ale nie z nim Walterem, lecz z jego kuzynem Hansem.

Pan się też już wyspał, doktorze von Rainsberg?
zalotnie zapytała Ruth, gdy Hans witając się zahamował tuż przed nią tak ostro, że lód rozprysnął się na wszystkie strony.

Wyspał? Teraz, w południe? Pani ma o mnie bardzo złe zdanie. Dzisiaj od siódmej rano pracowałem w laboratorium, a teraz chcę nieco przewietrzyć płuca z chemicznych oparów, zanim pójdę na obiad. Czy mogę pani towarzyszyć?

Będzie mi miło, ale może wolałby pan powitać swojego kuzyna, którego właśnie tam na brzegu spotkałam.
Hans energicznie potrząsnął głową.

On mi nie ucieknie. Oczywiście, wolę pani towarzystwo, chyba pani w to nie wątpi?
Ruth zarumieniła się i wolała milczeć. Przez jakiś czas jechali obok siebie nic nie mówiąc, a ich serca były przepełnione radością. Gdy się znaleźli na odległym brzegu tafli lodowej i mogli swobodnie wykonywać trudne figury, zaczęli znowu rozmawiać.

Nie miałem nadziei, że panią jeszcze raz zobaczę, zanim pani wyjedzie do Hainau
odezwał się Hans.

Jestem tutaj zupełnie przypadkowo. Właściwie chciałam się tylko trochę przejść. Ale lodowisko skusiło mnie. Był dzisiaj u nas pana stryj, aby nas zaprosić na bal po polowaniu, które ma się odbyć w jego majątku. Potem spotkałam pańskiego kuzyna i zamieniłam z nim parę słów, a teraz spotkałam pana. Tak więc w przeciągu ostatniej godziny rozmawiałam ze wszystkimi trzema przedstawicielami rodu Rainsbergów.

To jest zaiste omalże historyczne wydarzenie
zażartował Hans i spojrzał na nią z taką miłością, że krew uderzyła jej do głowy. Dodał cichym, ciepłym głosem:

Tak bardzo się cieszę, że będę panią widywał w zamku Rainsberg! Będą to piękne dni!

Ja również bardzo się cieszę
odparła Ruth oddychając szybko. Hans podjechał tuż do niej i zapytał:

Czy pani wie, co mnie teraz cieszy?

Nie domyślam się
odparła.

Cieszę się, że pani jest dzisiaj pogodniejsza i weselsza niż wczoraj wieczorem. Ja... ja się bardzo o panią martwiłem.
Ruth przymknęła oczy. Jego słowa brzmiały tak serdecznie i ciepło. Zachwiała się, ale Hans złapał ją w ramiona i przez chwilę trzymał przytuloną do piersi. Czuł, jak mocno biło jej serce. Ale gdy spojrzała na niego, jej oczy miały ten sam smutny wyraz co wczoraj. Bez słowa uwolniła się z jego objęć i odjechała w głąb lodowiska. Energicznymi ruchami nóg dogonił ją.

Czyż nie było mi wolno powiedzieć tych słów? Czy pani się na mnie gniewa?

Potrząsnęła głową.

Nie, ale mówmy o czymś innym.

Gdyby tylko pani oczy nie były takie smutne, tak jak wczoraj. Czyżby wrócił ból głowy?
zapytał zatroskany.
Jej usta zadrżały. Wpatrywała się w dal. Lecz gdy zatrzymał się tuż przed nią, popatrzyła mu prosto w oczy i ciężko wzdychając powiedziała:

Nie, to nie jest ból głowy, również wczoraj wieczorem nie był to ból głowy. To coś zupełnie innego. Będzie jednak lepiej, gdy nie będziemy o tym mówić. Od wczoraj straciłam spokój.

Czyżby panią spotkała jakaś przykrość?
zapytał z trwogą w oczach.
Och, jak bardzo chciałaby mu się zwierzyć ze swoich trosk i zmartwień. Przez chwilę zastanawiała się, a potem odpowiedziała:

Nie, nie, a jednak... krótko mówiąc, moja macocha rozmawiała ze mną wczoraj i ta rozmowa raptownie zmieniła moje życie. Nie chciałabym o tym z nikim mówić ale... ale panu chcę się zwierzyć, żeby nie zdziwiła pana najbliższa przyszłość. Wczoraj dowiedziałam się od macochy, że jesteśmy bardzo biedne i że w naszym życiu musi nastąpić zasadnicza zmiana. To spowodowało, że jestem zmartwiona, a nawet zrozpaczona. Musiałam podjąć decyzję, na którą niełatwo było mi się zdobyć. A teraz proszę nic nie mówić. W nadchodzących tygodniach wszystko pozostanie jeszcze tak, jak dotychczas, i chcę spędzić czas w Hainau i Rainsberg wesoło i beztrosko, nie myśląc o przyszłości. Co się ma stać, stanie się i tak.
Poczerwieniał pod wpływem tych słów, a potem ze zdenerwowania raptownie zbladł. Przypomniał sobie, iż Walter wczoraj wspominał, że Dina von Goseck swoją pasierbicę pragnie wydać za mąż za ordynata. Przerażała go myśl, że Ruth mogłaby zostać przez macochę zmuszona do poślubienia jego stryja. Odrzucił jednak przypuszczenie, że Ruth mogłaby się ugiąć pod presją macochy. Z pewnością nie należała do kobiet, które wychodzą za mąż wyłącznie dla pieniędzy.
A jednak czekało ją trudne życie, pełne wyrzeczeń i zmartwień. A on nie mógł wziąć jej w ramiona, nie śmiał jej przytulić i ochronić przed cierpieniem i niedolą. Dręczyła go myśl, że nie ma możliwości natychmiast zapewnić jej beztroskiej egzystencji.
Nie wiedział, co powiedzieć. Ślizgali się milcząc, a Ruth ukradkiem spoglądała na jego energiczną, męską twarz.
Serce pękało jej z bólu i z trudem hamowała łzy. Tymczasem w głowie Hansa kotłowały się różne myśli i plany. Co ma począć, aby szybko osiągnąć swój cel, ochronić najukochańszą przed biedą i zmartwieniami?
Zastanawiał się. Chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zawahał się. Nie, nie teraz i nie tutaj. W ciągu tych paru tygodni, które mieli przed sobą, będą się przecież spotykać. W tym czasie niejedno może się zdarzyć. Dzisiaj rano w laboratorium poczuł się bardzo zadowolony, gdyż pomyślnie ukończył ważny eksperyment, który miał, jego zdaniem, wielkie znaczenie dla przemysłu. Postara się zrobić wszystko co w jego mocy, i zanim przeminą dni w Rainsberg, znajdzie sposobność do rozmowy z Ruth.
Charakterystycznym dla niego ruchem odrzucił głowę do tyłu i rzekł:
Tak, proszę pani. W nadchodzących tygodniach będziemy używać życia, nie martwiąc się przyszłością. Będziemy się cieszyć teraźniejszością. Proszę się nie martwić, proszę się rozchmurzyć
nalegał
ma pani rację: co się ma stać, to się stanie.

II

Dwa dni później, gdy Hans pracował w laboratorium, podszedł do niego profesor Schwarzenburg. Obserwował go przez chwilę, a potem wziął do ręki jedną z probówek i podnosząc ją pod światło przyglądał się badawczo jej zawartości. Potem sprawdził pod mikroskopem właśnie przygotowywany przez Hansa preparat.
Założywszy okulary, odgarnął z wysokiego czoła rzadkie włosy i na swój zwięzły sposób zapytał:

Czy nie zechciałby pan zamiast mnie pojechać do Ameryki, panie doktorze?
Zaskoczony Hans podniósł oczy.

Do Ameryki?

Tak! Do Chicago.
Twarz młodego mężczyzny rozpromieniła się.

Na kongres, panie profesorze? Stary uczony skinął głową.

Tak, na kongres. Uniwersytet chce tam wysłać mnie. Ale ja jestem bardzo zajęty, a poza tym, szczerze mówiąc, nie mam ochoty na tę podróż. Zaproponowałem więc, aby pan pojechał w moim zastępstwie, i wyrażono na to zgodę. Pomyślałem o panu z czystego egoizmu.

Z egoizmu?

Tak. Znam pana jako doskonałego mówcę. A chodzi właśnie o to, abyśmy zdobyli zwolenników dla naszej sprawy. Pan na pewno zdoła prze konać słuchaczy i zainteresować ich naszym wynalazkiem.
Oczy Hansa zabłysły z radości.

Panie profesorze, pan chce przez to powiedzieć, że mam tam mówić o naszym odkryciu?
Profesor położył rękę na jego ramieniu.

Tak, drogi doktorze, właśnie to miałem na myśli. Widzi pan, taką sprawę trzeba przedstawić w jasnym, porywającym odczycie, tak żeby wszyscy wszystko zrozumieli. Aby to osiągnąć, trzeba być nie tylko doskonałym mówcą, ale trzeba też mieć odwagę i zachować przytomność umysłu. Nie wolno się dać speszyć ewentualnymi okrzykami lub sprzeciwami. Ja się do tego nie nadaję, mówię to panu szczerze. Jestem starym naukowcem, pogrążonym poza tym w troskach rodzinnych i brakuje mi siły przebicia. Dlatego też bez pana może nigdy nie dokonałbym tego wynalazku. Latami męczyłem się z rosnącymi problemami, ale do ostatniego, decydującego eksperymentu zabrakło mi odwagi. Nie przeczę, było to niebezpieczne, ale pan przeprowadził wszystko doskonale. Spełniło się moje marzenie, które bez pańskiej pomocy nigdy by się nie urzeczywistniło. Pan jest tym człowiekiem, który potrafi odpowiednio rozpropagować nasz wynalazek. Nie mam wątpliwości, że ma on epokowe znaczenie, a kongres w Chicago jest właściwym miejscem, aby o tym powiedzieć. Będą tam obecni chemicy i lekarze ze wszystkich krajów. Za jednym zamachem możemy zainteresować wszystkie miarodajne kręgi. Ale, jak już wspomniałem, należy podejść do tego z niezmąconym spokojem i odwagą. I pan jest właściwym człowiekiem, jak najbardziej. A więc, czy chce pan pojechać, ze wszelkimi moimi pełnomocnictwami, jako przedstawiciel naszego fakultetu a zarazem naszej wspólnej sprawy?
Hans przetarł czoło, zrobiło mu się gorąco.

Panie profesorze, zrobię wszystko, co mi pomoże wybić się. Profesor zaśmiał się.

Wiem, jest pan śmiałkiem. Ale czy naprawdę panu tak bardzo zależy, aby się szybko wybić?
Hans westchnął i szczerze spojrzał profesorowi w oczy.

Tak, panie profesorze, bardzo mi zależy. Obok satysfakcji zawodowej osiągnę być może możliwość zarabiania pieniędzy.

Ale, ale, chyba pan nie cierpi biedy. Mam nadzieję, że pański stryj jest hojny.
Hans mocno poczerwieniał i odrzekł:

Bogu dzięki, jestem już w takiej sytuacji, że mogę zrezygnować z jego pomocy. Ale ja potrzebuję wszystkiego, co potrzebne do życia jeszcze dla jednej osoby, chcę się ożenić, panie profesorze.

Powoli, młody człowieku! Niech pan nie robi głupstwa, panie doktorze. Na to, ażeby się ożenić, ma pan jeszcze dość czasu
przynajmniej dziesięć lat.

Ja nie mam tyle czasu, panie profesorze. Kocham biedną dziewczynę, która niespodziewanie znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Dla niej pragnę zarobić pieniądze, by móc jej zapewnić dostatnie życie i to jak najszybciej. Muszę to osiągnąć. Muszę w możliwie krótkim czasie rozwiązać problem finansowy mojej przyszłej żony i mój.
Profesor przetarł dłonią wysokie czoło i odparł:

Drogi doktorze, niech pan będzie roztropny! Ja też kiedyś z wielkiej miłości poślubiłem biedną dziewczynę. I co z tego wyszło
życie z wiecznym borykaniem się o codzienny byt, cztery małoletnie dzieciaki, stała pogoń za zarobkiem... proszę wziąć przykład ze mnie.
Hans uśmiechnął się.

Ale wbrew temu, co pan mówi, panie profesorze, nigdy nie bywałem w bardziej przytulnym, ciepłym domu niż pański. Pomimo wszelkich trudności doznał pan szczęścia rodzinnego. Pana synowie są zdolnymi chłopcami, a córeczkom szczęście patrzy z oczu. Jestem przekonany, że nie zamieniłby pan z nikim swojego losu.
Profesor śmiejąc się gładził rzadkie, szpakowate włosy.

Przyznaję, że mnie pan przekonał. Ale pańska sprawa nie powinna być tak całkiem beznadziejna. W najgorszym razie pomoże przecież panu stryj, ordynat von Rainsberg.
Hans wyprostował się dumnie.

Tego właśnie nie chcę. Pragnę moje rodzinne gniazdo założyć własnymi siłami. Nie boję się przyszłości. Wiem, że dam sobie radę w życiu, wiem że mam dosyć siły, bylebym tylko poczuł pewny grunt pod nogami. Zrobię wszystko, aby osiągnąć ten cel.
Przez chwilę profesor patrzył na Hansa z wyrazem sympatii w oczach. Potem położył rękę na jego ramieniu i powiedział:

Dusza raduje się we mnie, pan jest wspaniałym człowiekiem! No, więc postanowione. Uda się pan do Chicago i zajmie się naszą sprawą. A jeśli się panu powiedzie, w co wierzę i czego bardzo sobie i panu życzę, wtedy nie będziemy mieli trudności finansowych i po pana powrocie będziemy mogli ogłosić nasz wynalazek, który przyniesie nam duże korzyści. Myślę, że wtedy pan będzie mógł założyć rodzinę.
W oczach młodego mężczyzny pojawił się błysk radości.

Panie profesorze, dziękuję panu serdecznie za te słowa i za okazane zaufanie.
Podając rękę Hansowi, profesor rzekł:

Nie ma za co dziękować! Nie opuszczę pana. Od dawna mi się pan podobał i zawsze mi pan imponował pomimo swojego młodego wieku. Ma pan tyle zapału do pracy i takie zacięcie naukowe, że omal z niczego potrafi pan dokonać wynalazków. A więc proszę się przygotować do końca lutego. W marcu rozpocznie się walka. Wtedy musi pan tam być. Do tego czasu jest jeszcze wiele spraw do załatwienia.

Wszystko będzie w porządku, tak jak trzeba, panie profesorze.

Wiem. Na panu można polegać. Do widzenia, do jutra, jeszcze o tym porozmawiamy.

Do widzenia, panie profesorze!
Rozradowany Hans von Rainsberg patrzył za profesorem. Z radości serce zaczęło mu żywiej bić. Czuł, że może wziąć los we własne ręce. Mógł zacząć działać i ta świadomość zawsze powodowała przypływ nowej energii.
Najchętniej poszedłby natychmiast do Ruth von Goseck i powiedział:

Nie martw się, za rok będziemy się mogli pobrać.
Opanował się jednak i pracował dalej. W duchu postanowił: Zanim pojedzie do Chicago, będzie rozmawiał z Ruth, tuż przed wyjazdem, nie wcześniej. Wtedy jej powie, że musi jeszcze trochę poczekać
niedługo. A może znajdzie okazję podczas przyjęcia w Rainsberg, aby z nią nieskrępowanie o tym porozmawiać. Wtedy się wszystko między nimi wyjaśni.
Myśląc tak Hans uśmiechał się sam do siebie.
Właściwie to wszystko między nimi jest już wyjaśnione. Wie, że ona go kocha i ona wie, że on kochają. Mała kochana Ruth! Jakiż będzie szczęśliwy, mogąc ją ochronić przed wszystkimi troskami i zmartwieniami.
Wyciągnął przed siebie silne ramiona, jak gdyby chciał sprawdzić siłę swoich mięśni. Opanowało go niezwykłe uczucie radości, jakiej może doznać mężczyzna świadom swojej siły.
Walter von Rainsberg siedział przy biurku w swoim kawalerskim mieszkaniu. Robił wrażenie zmęczonego i znużonego. Podpierając głowę lewą ręką, błyszczącymi oczyma patrzył na leżący przed nim arkusz papieru i stale od nowa czytał zdania napisane drobnym charakterem pisma.
Szanowny Panie Asesorze!
Mogę Panu w każdej chwili dostarczyć urzędowo potwierdzone dokumenty. Zapewniam Pana ponownie, że jedyna córka, generała barona Friedricha von Trassenheide, o imieniu Maria, zmarła w bardzo młodym wieku. Niedługo po jej śmierci, w czasie dużego pożaru we wsi Neurode, pan baron uratował z płonącego domu małorolnego wieśniaka Fritsche jego córeczkę. Rodzice dziewczynki zginęli w płomieniach, gdy usiłowali ocalić ukryte w domu pieniądze.
Małą sierotkę, która też nazywała się Maria, baron zabrał do domu, a jego żona przyjęła dziewczynkę jako dar Boży w zamian za utraconą własną córeczkę. Pan baron niedługo potem zaadoptował dziewczynkę i wychowywał ją jak własne dziecko. Tutaj w naszym mieście garnizonowym wszyscy uważali Marię za prawowite dziecko barona, zresztą on sam i jego małżonka z upływem lat chyba zapomnieli, że Maria jest dzieckiem adoptowanym.
Gdy młoda dama ukończyła dwadzieścia jeden lat, wydano ją za barona Maltę von Rainsberga i z tego małżeństwa pochodzi jedyne dziecko
syn
baron Hans von Rainsberg.
Mam dostęp do tych akt i mogę Panu Asesorowi w każdej chwili przedłożyć uwierzytelnione odpisy. Cieszę się bardzo, że mogę Panu Asesorowi wyświadczyć tę przysługę, gdyż pomógł mi Pan, gdy groziła mi
z powodu służbowego zaniedbania
kara dyscyplinarna. Uczynię wszystko, aby Pana Asesora w pełni zadowolić.
Oddany Panu Heinrich Thorner Walter von Rainsberg westchnął głęboko i z zadowoleniem położył list na biurku.
Jakże cenne mogłoby się stać to odkrycie, gdyby stryj Heinz von Rainsberg zmarł jako kawaler albo przynajmniej bez męskiego potomka, jeśli się ożeni. A więc tym należy tłumaczyć krzepką budowę ciała i zdrowie kochanego kuzyna Hansa!, myślał. Nie mylił się więc, gdy przypuszczał, że w jego żyłach nie płynie wyłącznie chorowita krew rodu Rainsbergów. Z pewnością Hans sam nie ma pojęcia o tym, że jego matka była adoptowanym dzieckiem barona Trassenheide. Hm! W każdym razie jest to ciekawe odkrycie. Nigdy nie wiadomo, na co może się coś takiego przydać. Oczywiście trzeba zdobyć urzędowo potwierdzone odpisy tych akt. Przypadek jest jednak ważną rzeczą w ludzkim życiu. Jakiś mały urzędniczyna zaniedbał pewną sprawę służbową. I to właśnie on
Walter
zauważył jego niedbalstwo. W przypływie dobrego humoru zwrócił mu na to uwagę i pozwolił naprawić błąd, i tak uchronił go przed karą. Zupełnie przypadkowo tego samego dnia zastanawiał się nad rzucającą się w oczy doskonałą budową ciała Hansa i jego żelaznym zdrowiem. Zupełnie przypadkowo przypomniał sobie, że ten urzędnik, Thorner, pracuje w mieście, w którym dziadek ze strony matki Hansa był generałem i komendantem garnizonu. I znowu przypadek sprawił, że zapytał Thornera, czy wie coś bliższego o losach rodu baronów Trassenheide. W ten sposób doszło do tego ciekawego odkrycia. Tak, tak, to odkrycie może mieć ogromne znaczenie, gdyby... powiedzmy... raptownie zmarł stryj Heinz. Wtedy kuzyn uważałby się za ordynata. Ale wtedy on, Walter, wyciągnie te akta, pokaże mu je i skończy się Hansa panowanie na zamku Rainsberg. Przypomniał sobie artykuł z rodzinnego kodeksu: synowie baronów Rainsberg, których matki nie pochodzą z starej równorzędnej arystokracji, nie mogą zostać ordynatami tak długo, jak długo żyje inny baron von Rainsberg, którego matka należała do arystokracji. Hm! Tak więc, żeniąc się z córką wieśniaka Marią Fritsche, alias baronową Trassenheide, baron Maltę von Rainsberg pozbawił swojego syna prawa, aby ten został ordynatem po stryju Heinzu lub po synu stryja Heinza. Tak więc to on byłby teraz pierwszy w kolejności. Pomiędzy nim a ordynacją stoi tylko jeden człowiek, starszy i chorowity przedstawiciel degenerującego się rodu. Tylko ten jeden człowiek...
Gdy Walter w swoich rozważaniach doszedł do takiego wniosku, zerwał się z krzesła jak oparzony, jak gdyby chciał uciec przed jakąś przerażającą straszną myślą.
W jego duszy szalała dzika żądza, oczy zaczęły mu płonąć. Jak zranione zwierzę krążył po pokoju patrząc nieprzytomnie w pustkę.
W końcu zatrzymał się przed lustrem i spojrzał na swoją bladą twarz, w swoje płonące oczy. Zaczął mówić sam do siebie:

Co sądzisz, piękna Ruth von Goseck? Czy podobałbym ci się jako ordynat von Rainsberg? Czy nie wolałabyś wyjść za mnie, niż poślubić czterdziestotrzyletniego stryja Heinza? Jeśli on ma jakieś szanse u ciebie, mógłbym je mieć i ja, gdybym ci ofiarował to wszystko, co posiada stryj Heinz. A może jednak nie? A może jednak kochasz tego krzepkiego syna wiejskiej dziewczyny? Kobiety kochają silnych mężczyzn, ależ nie
one kochają bogatych! Należy być bogatym, aby mieć u was powodzenie. A gdybym został ordynatem, nie będę się musiał obawiać, że mi się sprzeciwisz. Wtedy stałabyś się moja, piękna Ruth, z twoimi dumnymi ramionami i cudownymi włosami na szyi. Moja!
Jak obłąkany wyciągnął przed siebie ręce, jakby chciał objąć Ruth i przytulić ją do piersi. Lecz jego dłonie dotknęły zimnego lustra. Ocknął się i powoli opuścił ramiona. Drwiąco spojrzał na swoje odbicie i wyszeptał:

Biedaka wyśmiałabyś, ja przecież nie jestem bajecznie bogatym ordynatem. Lecz biada temu, kto się ożeni z tobą
zamorduję go. Nie będziesz niczyja, niczyja
tylko moja.
Z głośnym, żałosnym westchnieniem skulił się w fotelu, ukrywając w dłoniach wykrzywioną namiętnością twarz.
Walter von Rainsberg siedział długo i nieruchomo, podczas gdy w jego duszy szalały niesamowite, przejmujące grozą myśli. W końcu sam zaczął się ich bać. Zerwał się, wziął kapelusz i futro i szybko, jak gdyby uciekając przed samym sobą, opuścił mieszkanie. Błądził bez celu po ulicach, aż nieoczekiwanie stanął przed domem, w którym na pierwszym piętrze domu wdowy po urzędniku państwowym mieszkał jego kuzyn.
Była niedziela. Prawdopodobnie Hans był w domu. Wspinając się po schodach Walter myślał: teraz, gdy sytuacja się zmieniła, muszę na niego spojrzeć jak na syna wieśniaczki.
Walter nacisnął dzwonek. Otworzyła mu młoda służąca.

Czy zastałem doktora von Rainsberga?
zapytał dziewczynę, która odpowiedziała, że pan doktor jest u siebie w pokoju.
Walter odsunął służącą. Znała jego szorstkie zachowanie i nic nie powiedziała. Gdy na swoje pukanie usłyszał głos Hansa, wszedł do pokoju. Z wyrazem niezadowolenia na twarzy Hans spojrzał na wchodzącego. Choć nie lubił, gdy mu przeszkadzano w pracy, uprzejmie przywitał się z kuzynem.

Czyżbyś wkuwał i w niedzielę, ty karierowiczu! Przecież Pan Bóg nakazuje: czcij dzień święty.

Ja czczę niedzielę pracą, gdyż praca mnie cieszy. Proszę, siadaj. Hans usunął parę książek z krzesła i Walter usiadł, uprzednio zdejmując futro i kapelusz. Potem poczęstował się papierosem i winem, które Hans postawił na stole. Łapczywie wypił kieliszek wina, aby się rozgrzać, i zapalił papierosa. Badawczo zaczął obserwować twarz kuzyna. Hans zaśmiał się, mówiąc:

Ty się chyba przygotowujesz, aby zostać sędzią śledczym, Walterze? Patrzysz na mnie, jakbyś chciał przejrzeć mnie na wylot.

Tak, tak
odparł Walter ironicznie
taki sędzia śledczy może być czasem bardzo nieprzyjazny. Ale ty się przecież niczego nie musisz obawiać. Powiedz mi, no... czy ty właściwie masz jakiej zdjęcie swojej zmarłej matki?
Hans zdziwiony popatrzył na kuzyna i zapytał:

Czy mam zdjęcia mojej matki? Ależ tak, i to z różnych okresów. Dlaczego o to pytasz?

Chciałbym obejrzeć te fotografie, jeśli ci to nie sprawia kłopotu.

Ależ nie. Nie sprawi mi to żadnego kłopotu. Mam te zdjęcia tutaj w biurku. Ale dlaczego chcesz je zobaczyć?

Chciałbym stwierdzić, czy jesteś podobny do matki. Ale nie mogę sobie przypomnieć, jak wyglądała, gdyż widywałem ją rzadko i przelotnie. Moim zdaniem jesteś do niej podobny
nie przypominasz nas, Rainsbergów, i nie jesteś podobny do swojego ojca.

Właściwie nie bardzo, czoło i oczy mam po ojcu, ale niewątpliwie bardziej wdałem się w matkę.
Hans spokojnie wyjął z biurka szkatułkę, w której przechowywał pamiątki po rodzicach. Wśród nich były i fotografie. Wziął kilka i położył przed Walterem, który zaczął je uważnie oglądać.
Zobaczył matkę swojego kuzyna jako dwunastoletnią dziewczynkę, jako podlotka, jako narzeczoną, jako młodą mężatkę, jako matkę z Hansem w ramionach i jeszcze kilka zdjęć dojrzałej i starszej pani.

Tak, tak, nie ulega wątpliwości, że swoją krzepką budowę ciała zawdzięczasz matce. Tak sobie też myślałem. O ile sobie przypominam, była wysoką i mocno zbudowaną kobietą.

Oczywiście. Moja matka była zadziwiająco silną i zdrową kobietą, powszechnie jej tego zazdroszczono. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek chorowała, podczas gdy ojcu stale coś dolegało. Matka nie zmarła z powodu choroby, lecz z powodu upadku ze schodów. Ciężkie wewnętrzne obrażenia ciała spowodowały komplikacje i śmierć. Gdyby nie to nieszczęście, z pewnością przeżyłaby ojca o kilkanaście lat, a może i o kilkadziesiąt.

Z pewnością. A więc po matce odziedziczyłeś zdrowie i doskonałą sprawność fizyczną. Ona była baronówną Trassenheide, czyż nie?
Walter bacznie obserwował kuzyna. Hans, niczego nie podejrzewając, skinął potakująco głową.

Tak, była jedynym dzieckiem swoich rodziców. Wygląda na to, że nie orientujesz się dobrze w moich sprawach rodzinnych. Ja o wiele lepiej znam twoje stosunki rodzinne. Twoja matka była z domu baronówną von Echtersberg.

Zgadza się. Właściwie powinienem wiedzieć to wszystko, ale człowiek często zapomina.

Rozumiem to bardziej niż twoje raptowne zainteresowanie się moją matką
powiedział Hans, z beztroskim uśmiechem wkładając fotografie z powrotem do szkatułki.
Walter domyślił się, że Hans nic nie wie o pochodzeniu swojej matki. Tym lepiej. Zapalił następnego papierosa i zapytał szyderczo i protekcyjnie:

Co nowego słychać?

Nowego? Nic szczególnego, ale właściwie tak, jeśli cię to interesuje. Z końcem lutego jadą do Chicago.
Walter wyprostował się patrząc pytająco na Hansa. W końcu rzekł:

Do Chicago? Przecież to nie wtorek zapustny, aby stroić sobie żarty.

To nie jest żart, Walterze
zaśmiał się Hans.
Ja naprawdę jadę do Chicago z polecenia profesora Schwarzenburga jako przedstawiciel uniwersytetu na kongres naukowy, w którym wezmą udział uczeni z całego świata.

I profesor wysłał właśnie ciebie?

Tak, właśnie mnie. Na tej konferencji mam mówić o wynalazku profesora i moim, o którym tylko ja mogę wyczerpująco poinformować.

Czyżby ten wynalazek był aż tak ważny?
zapytał Walter z uczuciem zawiści, którego nie potrafił ukryć.

Nam ten wynalazek wydaje się bardzo ważny, a teraz idzie o to, aby o tym przekonać pozostałych naukowców.

Hm! Taka podróż może być przyjemna bez względu na to, jakie będą jej skutki. A kto pokryje koszta podróży?

Uniwersytet wysyła mnie tam jako swojego przedstawiciela. Jadą też pracownicy innych fakultetów.

A więc tanim kosztem, uda ci się odbyć przyjemną wycieczkę? Hans zaśmiał się szczerze.

Będzie o wiele więcej pracy niż przyjemności. Ale mnie właśnie na tym zależy.

Ty masz szczęście godne pozazdroszczenia
zawistnie odparł Walter.
Należał do ludzi nazywających szczęściem, wszystko, co inni osiągnęli własną pracą.

Tak, mam nadzieję że ta podróż przyniesie mi szczęście
odpowiedział Hans, z oczami promieniejącymi radością.
Niewiele brakowało, a byłby w zaufaniu opowiedział, jak sobie wyobraża to szczęście, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie słowa Waltera: Każdego mężczyznę starającego się o względy Ruth von Goseck będę traktował jak wroga. Oczywiście nie brał tych słów tak całkiem poważnie, lecz myśl o namiętności Waltera do Ruth mąciła jego spokój i rzucała cień na przyszłe szczęście. Od dnia kiedy profesor powiadomił go o podróży do Chicago, Hans żył w pełnym nadziei pogodnym nastroju i z tęsknotą oczekiwał urlopu w zamku Rainsberg.
Walter niedbale zgasił papierosa i zapytał:

Co to ja chciałem powiedzieć... kiedy jedziesz do Rainsberg, Hansie?

Pojutrze rano. Jeśli ci odpowiada, możemy pojechać razem. Stryj Heinz przyśle nam swoje auto, żebyśmy nie musieli tej krótkiej odległości pokonywać pociągiem.

Dobrze, pojadę z tobą.

Kiedy będziesz gotów?

Sądzę, że o jedenastej. W ten sposób przybędziemy w samą porę, aby zdążyć przebrać się do obiadu. Czy to ci odpowiada?

Oczywiście.

A więc nie będę ci dłużej zabierał czasu. Widzę, że pomimo niedzieli palisz się do roboty.

Tak, mam jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia, zanim rozpocznę urlop. Będę musiał popracować do późnego wieczora.

Czy często to ci się zdarza?

Och, tylko od czasu do czasu.

Wcale po tobie nie widać przemęczenia. Masz wyjątkowo silne nerwy, ja bym tego nie wytrzymał. A więc do zobaczenia, Hansie!

Do widzenia, Walterze.
Ruth von Goseck i jej macocha przybyły do Hainau. Baronowa Hainau, wesoła, trzydziestopięcioletnia blondynka, przyjechała po nie swoim autem. Majątek Hainau, podobnie jak sąsiadujący z nim zamek Rainsberg, położony był niedaleko od miasta uniwersyteckiego, w odległości godziny jazdy samochodem. Droga prowadziła poprzez piękny, stary, gęsty bór.
Panie odbyły przejażdżkę samochodową w pogodnym nastroju. Tam, gdzie przebywały baronowa i pani Dina, zawsze było dużo beztroskiego śmiechu, którym zarażały całe towarzystwo. Także i teraz Ruth musiała się śmiać.
Gdy auto zajechało przed rezydencję, do której prowadziły rozwidlone z lewej i prawej strony szerokie schody, ukazał się baron Hainau, aby pomóc paniom przy wysiadaniu. Był to wysoki, szczupły mężczyzna, lat około czterdziestu. Baron uśmiechając się zszedł ze schodów i serdecznie powitał panie. Miał bardzo miły sposób bycia i chętnie żartował, i przekomarzał się z panią Diną i Ruth.

A więc znowu mam w domu trzy gracje. Moja żona będzie się musiała bardzo starać, abym nie oddał serca którejś z pad.
Pani Dina zaśmiała się.

Baronie, proszę nam nie prawić takich groźnych komplementów. Naraża nas pan na to, że Lilly wydrapie nam oczy.
Baronowa spokojnie wzruszyła ramionami, mówiąc:

Pamiętaj, Dino! Psy, które głośno szczekają, nie gryzą. Nie jestem wcale zazdrosna i uroczyście zezwalam, aby podczas twojego pobytu u nas zalecał się do ciebie. Tym samym przypomni sobie, jak należy się starać o względy damy. Zrobił się już zbyt wygodny.
Baron pieszczotliwie pociągnął żonę za ucho.
-, Nie bądź zbyt lekkomyślna, Lilly
ostrzegł ją.. Baronowa oddała mu pieszczotę.

To nie jest lekkomyślność, tylko przezorność, mój mężu. Wam mężczyznom zawsze należy otwierać zawór bezpieczeństwa, aby wyparował z was nadmiar zarozumiałości i chęć podbojów.

Cóż to znowu? Czy to jest zarozumiałość, jeśli się staram o względy pięknej kobiety?

Czysta zarozumiałość! Mężczyzna zaleca się wyłącznie dlatego, aby się podobać. A chęć podobania się jest zarozumiałością i czczą próżnością. A więc, moja droga Dino, powierzam ci mojego męża, abyś go trochę wychowała.

Aby się wyzbył zarozumiałości?
żartowała pani Dina. Baron zrobił tragiczną minę.

Łaskawa pani, obawiam się, że bierze pani stronę Lilly i że jest pani bezlitosna i nieczuła na moje męki. Wolę zwrócić ku pannie Ruth
tak, tak, teraz poczułaś strach, moja droga Lilly.
Baronowa cały czas żartując potrząsnęła głową.

Ruth nie zwróci na ciebie nawet uwagi i nie pomyśli o tobie ani przez chwilę. Pamiętaj, że jesteś stary i żonaty. Ruth może wybierać wśród młodych kawalerów. Jutro przyjeżdżają do zamku Rainsberg obaj kuzyni ordynata i młody hrabia Lindenhof z dwoma swoimi kolegami z pułku. I ty spodziewasz się, że będziesz miał powodzenie, mój biedny mężu! Co ty o tym sądzisz, Ruth?
Młoda dama zalotnie spojrzała na barona. Znała żartobliwy sposób prowadzenia rozmów przez gospodarzy i wiedziała, że ich małżeństwo jest wyjątkowo harmonijne i szczęśliwe.

Ja wybieram pana, baronie Hainau, młodzi panowie są zbyt niestali
odpowiedziała śmiejąc się.
Baron ukłonił się i z triumfalną miną spojrzał na żonę.

A co powiesz na to, żono? Moja droga panno Ruth, przywróciła mi pani nadzieję do życia.

Czas, abyśmy naszych gości zaprosili do domu, Fryderyku, swoimi komplementami osaczasz panie.
Baron podał ramiona obu paniom równocześnie i śmiejąc się wprowadził je do wnętrza.
Z obszernego westybulu prowadziły na pierwsze piętro szerokie schody. Baronowa odprowadziła obie panie do ich pokoi, a potem poszła się przebrać.
Godzinę później towarzystwo siedziało przy stole, gdzie toczyła się bardzo ożywiona i wesoła rozmowa. Patrząc na panią Dinę i Ruth, nikt nie mógłby przypuszczać, że gnębią je zmartwienia o przyszły los. Pani Dina miała wyjątkowo elastyczną naturę, a Ruth odpędzała od siebie myśli o zmianach, jakie ją czekają za parę tygodni. Pragnęły z całych sił jeszcze raz chłonąć piękno życia chociaż przez parę dni, aby później, kiedy nadejdą ciężkie czasy, móc żyć wspomnieniami.
Baronowa przedłożyła plan na czas pobytu swoich gości: a więc sanna przez ośnieżony las i wybór odpowiedniego drzewka bożonarodzeniowego, następnego dnia ubieranie choinki i przygotowywanie prezentów. Poza tym program przewidywał uroczysty obiad w zamku Rainsberg i wizytę u panów Rainsbergów w Hainau. Czekano też na zaproszenie z sąsiedniego majątku hrabiego Lindenhofa, gdzie miało się odbyć duże przyjęcie. A potem miał nastąpić wieczór wigilijny ze swoim niezwykłym uroczystym i czarującym nastrojem.

Będzie nam pani musiała zaśpiewać parę kolęd, droga Ruth. Pani ma piękny głos
powiedziała baronowa.

Ale nie tylko o kolędy prosimy, liczymy na to, że pani śpiew będzie nam codziennie umilał wieczory. Liczymy na to i cieszymy się z góry
dodał baron, który był szczerze zachwycony pięknym mezzosopranem Ruth.

Chętnie będę śpiewała
obiecała Ruth.

Czy przywiozła pani nowe nuty?

Tak, mam ich wiele.

Wspaniale. Musi nam pani zaśpiewać zaraz dzisiaj wieczorem, a któregoś dnia urządzimy prawdziwy koncert. Zaprosimy wtedy panów z Rainsberg i Lindenhof. A pani, Dino, zagra nam Chopina i Liszta. Jest pani przecież doskonałą pianistką. Ależ zaskoczymy naszych gości. A ja będę sprzedawał bilety!
żartował baron.

Po wieczorze wigilijnym odbędzie się kulig do ruin zamkowych i "Ermitażu". Każdego roku urządzają tam zabawę oficerowie naszego garnizonu
dodała baronowa.

Miejmy nadzieję, że śnieg będzie leżał do tego czasu
wtrącił jej mąż.

Nie obawiaj się, Fryderyku, mróz i śnieg utrzymają się. Po kuligu w Rainsberg odbędzie się wielka zabawa łowiecka. Panowie pojadą tam na polowanie wczesnym rankiem. Panie przybędą dopiero koło południa. Zapowiada się przyjęcie ze wspaniałym balem. Między nami mówiąc, ordynat Rainsberg poważnie zabrał się do konkurów. Pozwolił sobie na kilka aluzji wobec mojego męża. Dlatego też tegoroczny bal będzie miał zupełnie inny charakter. Dotychczas ordynat zapraszał wyłącznie panów. Ciekawa jestem, która z pań zostanie żoną ordynata. W tym sezonie ordynat był na wielu balach, co dotychczas nie leżało w jego zwyczajach. Czy ty nie zauważyłaś, Dino, aby ordynat szczególnie wyróżniał jedną z pań?
Pani Dina niczym się nie zdradziła, co więcej uśmiechnęła się mówiąc:

Nie, Lilly, niczego nie zauważyłam.
Ruth zarumieniła się, ale to uszło uwagi pozostałych osób.

Pożyjemy, zobaczymy, którą z pań poślubi ordynat. Ale, Ruth, proszę mi powiedzieć, co pani sądzi o moim programie?

Program jest doskonały, pani baronowo.

A na co pani cieszy się najbardziej?
zapytał baron.

Wybór nie jest łatwy.

Oczywiście, ale niewątpliwie najprzyjemniejszy będzie kulig do "Ermitażu"
chociażby ze względu na stary "zwyczaj kuligowy"
żartował baron.

Pani przecież zna "zwyczaj kuligowy", panno Ruth?
zapytała baronowa.
Ruth skinęła głową.

O tak, znam go.

A więc niech się pani ma na baczności przy wyborze kawalera i proszę pamiętać o mnie.

Nic z tego nie będzie, Fryderyku, żonatych panów i zamężne panie wyklucza się z tego "zwyczaju kuligowego". Mogą z niego korzystać wyłącznie osoby stanu wolnego.

A więc odpadam
westchnął baron robiąc tragiczną minę.
A mógłbym się tak świetnie bawić. Pani, panno Ruth, z pewnością już wybrała kawalera, czyż nie?

Pociesz się, Fryderyku, że nic by ci nie pomogło. Kapitan Sydow zdradził mi tajemnicę, że pary na przejażdżkę podczas kuligu tym razem wyznaczy losowanie.

Coś podobnego! Ależ będą ciekawe niespodzianki. Oczyma wyobraźni widzę już żonę naszego szacownego generała w towarzystwie najmłodszego porucznika
zaśmiał się rozbawiony baron.
Panie również zaczęły się śmiać. Żona generała była korpulentną damą w średnim wieku, która poza lekkim meszkiem pod nosem, który bardziej wyglądał na wąsy, nie wyróżniała się innymi wdziękami.

Fryderyku, przecież ci mówię, że żonaci panowie i zamężne panie nie biorą udziału w tej zabawie. Ich nazwiska nie będą losowane i oni wszyscy razem pojadą dużymi saniami. Młodzi ludzie pojadą małymi dwuosobowymi i tylko oni będą mieli prawo ciągnąć losy.

No dobrze, skoro nie mogę korzystać ze "zwyczaju kuligowego", jest mi wszystko jedno. Pani Dino, pani śmiech świadczy o tym, że pani cieszy się z mojego nieszczęścia.

Nie, to jest współczucie
zapewniała go zalotnie.

Proszę mnie nie drażnić, bo będę pani życzył najmłodszego porucznika.

O, ja zaliczam się do mężatek, ja nie losuję.

Tak nie może być.

Niechże pan nie będzie taki mściwy, baronie.
W taki żartobliwy sposób rozmawiano przez dłuższy czas. Tylko Ruth milczała. Z całego programu świątecznego najbardziej ją cieszyło to, że codziennie będzie widywać Hansa von Rainsberga i świadomość ta napełniała jej serce wielką radością i szczęściem.
Ordynat posłał do miasta samochód po swoich dwu bratanków. Przyjechali punktualnie. Stryj powitał ich uprzejmie, chociaż bez szczególnej serdeczności. Zaraz po przyjeździe dowiedzieli się, że na obiad zaproszono hrabiego i hrabinę Lindenhof z córką, synem i dwoma jego kolegami, a także barona i baronową Hainau i obie panie von Goseck.
Obaj młodzi panowie szybko się przebrali, a gdy parę minut później przybyli goście, Hans von Rainsberg i Ruth von Goseck stanęli naprzeciw siebie we wspaniałym dużym salonie zamku ordynata.
Przez chwilę patrzyli tylko szczęśliwi, że są razem, a ich oczy błyszczały z radości. Ale szybko opanowali się i wymienili uprzejme zdawkowe frazesy powitalne. Zamek Rainsberg był wspaniałą rezydencją. Duże, wysokie sale wyposażono bardzo wytwornie i kosztownie. Całym gospodarstwem zarządzała wszechstronnie wyszkolona ochmistrzyni, pani Rainhard, i pod jej nadzorem służba wywiązywała się ze swoich obowiązków bez zarzutu.
Pomimo wzorowego porządku w domu tym nie odczuwało się przyjemnego i przytulnego nastroju. Brakowało ożywiającej każdy dom istoty
pani domu. W przeciwieństwie do miłego i przyjaznego stylu życia w Hainau w zamku Rainsberg panowała sztywna atmosfera pewnego przymusu.
Baronowa Hainau nie mogła tego znieść. Zrobiło jej się żal ordynata nadaremnie starającego się wytworzyć wesoły nastrój. Baronowa Lilly wzięła więc ten obowiązek na siebie.
Wiedziała, że może liczyć na pomoc pani Diny, swojego męża i kilku młodych panów, więc wysiłki jej zostały ukoronowane dużym sukcesem. Przyczyniły się do tego niewątpliwie wykwintne dania i przednie wina. Wszyscy odprężyli się i zapanowała powszechna wesołość.
A jednak Ruth i Hans von Rainsberg byli bardzo niezadowoleni z miejsc wyznaczonych im przy stole. Siedzieli daleko od siebie.
Ordynat musiał poprowadzić do stołu hrabinę Lindenhof, ale chciał, aby Ruth siedziała po jego lewej stronie. Na partnera przy stole wyznaczył jej Waltera. Hans natomiast wiódł hrabiankę Lindenhof i siedział teraz obok niej na drugim końcu długiego owalnego stołu.
Hrabianka była bardzo ładną blondynką, a jej ciemnoniebieskie oczy chętnie spoglądały na interesującą, męską twarz Hansa von Rainsberga.
Hans był wobec niej powściągliwie uprzejmy. Jego wzrok z utęsknieniem szukał Ruth i pocieszało go, że ich oczy stale się spotykają.
Walter siedział uszczęśliwiony z miejsca, które mu wypadło przy stole. Drżał z przejęcia i starał się bawić Ruth rozmową z nadzieją, że zwróci na siebie jej uwagę. Częściowo to mu się udało, gdyż Ruth była dobrze wychowaną młodą damą i nie dała po sobie poznać, że wolałaby widzieć na jego miejscu kogoś innego. Wprawdzie stale zerkała w stronę Hansa, niemniej była wobec Waltera uprzejma.
Dopiero po skończonym obiedzie kochająca się para mogła być przez chwilę sama. Gdy podawano kawę w salonie obok sali jadalnej, Hans zauważył Ruth siedzącą samotnie we wnęce dużego weneckiego okna.
Podszedł do niej i zapytał:

Jak się pani podoba zamek Rainsberg? Podniosła na niego rozmarzone oczy.

Ten feudalny dwór szlachecki to wspaniała stara siedziba, panie doktorze. Jeśli można, chętnie bym go zwiedziła.

Z pewnością można go zwiedzić, łaskawa pani. Pani życzenie może się natychmiast spełnić. Czy mogę być pani przewodnikiem? Znam tu każdy zakątek i każdą kryjówkę i mogę pani opowiedzieć niejedną historyjkę o upiorach.

To brzmi bardzo zachęcająco. Będę wdzięczna, jeśli pan zechce podjąć trud, aby mnie oprowadzić, i z przyjemnością przyjmuję zaproszenie.

Proszę więc łaskawie zaczekać parę minut, muszę poprosić stryja o klucze do bocznych skrzydeł zamku, które obecnie nie są zamieszkiwane.
Ruth skinęła głową, a Hans podszedł do stryja Heinza rozmawiającego z hrabią Lindenhofem.

Drogi stryju, czy zechciałbyś mi dać klucze do bocznych skrzydeł zamku? Panna von Goseck wyraziła życzenie zwiedzenia dworu i chciał bym ją oprowadzić.
Ordynat przez moment zmęczonym wzrokiem patrzył na bratanka, zastanawiał się, co ma odpowiedzieć. Ale raptownie ożywił się i rzekł:

Zaraz pójdę po klucze, a pannę von Goseck ja sam oprowadzę po komnatach zamkowych.
Hans posłusznie się ukłonił. Udało mu się ukryć przed stryjem rozczarowanie. Powolnym krokiem wrócił do Ruth.
-? Łaskawa pani, odebrano mi przyjemność towarzyszenia pani. Mój stryj pragnie pani pokazać zamek osobiście.
Ruth również była rozczarowana, ale starała się opanować.
Parę minut mogli nieskrępowanie porozmawiać. Mówili tylko to, co każdy mógł słyszeć. A jednak ton ich głosu, wyraz oczu i to coś nieuchwytnego
wyrażanego obojętnymi przecież słowami
nadawało ich rozmowie głębsze znaczenie. Znowu poczuli błogą pewność, że się kochają.
Po niedługim czasie podszedł do nich ordynat z pękiem kluczy w ręku. W tej samej chwili zbliżył się też Walter.

Jestem do pani usług, łaskawa pani, jeśli pani sobie życzy, oprowadzę ją po zamku
powiedział ordynat.
Ruth opanowało niemiłe przeczucie, że ordynat chce wykorzystać tę okazję, aby odizolować ją od reszty gości. Towarzystwo Hansa von Rainsberga sprawiłoby jej wielką radość i chętnie spędziłaby z nim ten czas, lecz myśl przebywania ze stryjem Hansa napawała ją niechęcią. Była przekonana, że będzie jej mówił o swoich planach małżeńskich, i dlatego za wszelką cenę pragnęła uniknąć przebywania z nim sam na sam.

To bardzo miło z pana strony, panie von Rainsberg, że chce mi pan poświęcić swój czas i osobiście oprowadzić mnie po zamku. Nie chciałabym być egoistką i pozbawić reszty gości pana obecności
powiedziała niepewnym głosem.

Och, moi goście wybaczą mi, a zresztą moi kuzyni zastąpią mnie pod moją nieobecność
odparł zdecydowanym głosem, który świadczył o mocnym postanowieniu nieprzeoczenia tak wyjątkowej sytuacji do zalotów.
Ruth bezradnie patrzyła przed siebie, a Hans i Walter również nie byli zachwyceni propozycją stryja.
Wzrok Ruth szukał ratunku u pani Diny. Odetchnęła jakby z wielką ulgą i szybko powiedziała:

Kochana mamo, z pewnością chciałabyś zobaczyć pozostałe sale. Pan von Rainsberg jest tak uprzejmy, że chce nas osobiście oprowadzić.
Pani Dina natychmiast wstała mówiąc:

To bardzo miło z pana strony, panie von Rainsberg. Ale może i pozostali goście chcieliby dołączyć do nas?
Walter odetchnął, gdy hrabianka Lindenhof też wyraziła życzenie zwiedzenia zamku, ponieważ tym samym uwolniła go od swojego towarzystwa. Reszta gości znała zamek i zrezygnowała z propozycji pani Diny.
Oczywiście ordynat nie był zadowolony, lecz dobre wychowanie nakazywało mu nie protestować. Co więcej musiał udawać, że go to cieszy.
Tak więc we czwórkę udali się na zwiedzanie rezydencji.
Hans i Walter milcząco stali obok siebie. W końcu odezwał się Walter, z ukrytą irytacją i błyskiem w oczach mówiąc ironicznie:

Ta mała Goseck postąpiła bardzo niemądrze zabierając ze sobą gwardię honorową.

Co masz na myśli?
zapytał Hans budząc się z zamyślenia. Walter zaśmiał się złośliwie.

Czy nie zauważyłeś, że stryj Heinz zapałał do niej miłością? Miał zamiar podczas tego zwiedzania wykorzystać wspaniałe wyposażenie zamku jako zachętę, aby młoda dama wysłuchała jego oświadczyn.
Czoło Hansa poczerwieniało.

Czyżbyś naprawdę uważał za możliwe, by stryj Heinz miał zamiar poślubić o tyle od siebie młodszą pannę?
Oczy Waltera błyszczały niepokojem.

Sądzę, że to jest całkiem możliwe. Oczywiście ta mała Goseck nie będzie się długo zastanawiała i przyjmie oświadczyny. Ale postąpiła nie mądrze, że poprosiła macochę, aby im towarzyszyła. A może zrobiła tak celowo? Czyżby liczyła, że macocha jest na tyle roztropna, że nie będzie im przeszkadzać? Kto wie, czy panna von Goseck nie wróciłaby z tego zwiedzania zamku jako narzeczona naszego stryja, gdyby jej macocha
aby zachować pozory
nie zaprosiła jeszcze innych osób. Zakładała, że nikt nie przyjmie zaproszenia. Towarzystwo hrabianki jest z pewnością nie pożądane. Nie wątpię, że ta sprytna pani von Goseck będzie wiedziała, jak ją unieszkodliwić.
Hans z oburzeniem zmarszczył czoło.

Proszę cię, przestań, wdajesz się w roztrząsanie niecnych podejrzeń wobec obu pań von Goseck.
Walter zaśmiał się ochryple i szyderczo.

Być może, ale może moje przypuszczenia są słuszne? Prześladuje mnie myśl, że stryj Heinz poprosi o rękę Ruth von Goseck, jeśli nie dzisiaj, to jutro lub w najbliższej przyszłości.
Hans nie mógł się wyzbyć niemiłego uczucia niepokoju. Czyżby Walter miał rację przypuszczając, że stryj Heinz ma zamiar starać się o rękę Ruth?
A Ruth?
Gorąca trwoga ścisnęła go za gardło. Ruth była biedna, czekało ją ciężkie pełne wyrzeczeń życie, a macocha może będzie, z całą pewnością będzie jej radziła, aby nie odrzucała tak wspaniałej partii. Czy naprawdę można wykluczyć, że się nie zgodzi, jeśli nadarzy się taka wspaniała okazja?
Jeśli przyjmie oświadczyny stryja, jeśli, kochając jego, Hansa, sprzeda się niekochanemu mężczyźnie, nie jest tą Ruth, którą kocha. Musiałby jej podobiznę wyrwać z serca i musiałby znieść to rozczarowanie
i zniesie je
myślał gorączkowo.
Ale szybko otrząsnął się i odzyskał wiarę i zaufanie.
Nie
Ruth kocha go i nigdy nie odda się innemu mężczyźnie.
Tak podpowiadało mu serce.
Walter nie zwracał na niego uwagi. Obaj z niecierpliwością czekali na powrót stryja i trzech pań. Hans był bardziej opanowany od Waltera, który spacerował nerwowo po salonie i drżącymi rękami podnosił jakieś małe rzeźby i kładł je z powrotem. W jego wnętrzu szalała jedna namiętna myśl: jeśli Ruth wyjdzie za stryja, zastrzeli go jak psa. Przeraził się, gdy zdał sobie sprawę, o czym myśli.
W tym czasie ordynat oprowadzał panie po zamku. Ruth z podziwem patrzyła na wspaniale urządzone komnaty. Z dużym zainteresowaniem oglądała drogocenne dzieła sztuki, bezcenne obrazy i rzeźby, gobeliny i kosztowne dywany. A tajemniczy czas minionych stuleci panujący w tych murach wzmagał marzenia, jakie budziły się w młodej dziewczynie.

Pan ma wspaniały dom, panie von Rainsberg
odezwała się Ruth z lekkim westchnieniem, patrząc na ordynata błyszczącymi oczyma, pełny mi zachwytu.
Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem. Przez ozdobione witrażami okna promienie zimowego słońca rzucały na jej białą suknię kolorowe plamy. Na twarzy i włosach dziewczyny połyskiwał jaskrawo czerwony refleks. Jej wspaniałe włosy lśniły jak miedź, a głowę
wydawało się
otaczała aureola.
Ordynat również westchnął.

To jest dom, w którym czuję się samotny, dom, który mnie nie cieszy właśnie dlatego, że czuję się samotny
powiedział ściszonym głosem.
Przestraszył ją ton tej wypowiedzi i szybko przeszła obok niego podążając za panią Diną do następnej sali, którą macocha zwiedzała w towarzystwie hrabianki. Gdy ordynat dołączył do nich, powiedziała żartobliwie:

Nie wiem więc, panie von Rainsberg, czy należy panu współczuć, czy zazdrościć.

Może mnie pani żałować i trochę mi współczuć
odpowiedział starając się, aby jego słowa brzmiały równie żartobliwie.
Ani przez chwilę nie wątpił, że Ruth von Goseck z gotowością przyjmie jego oświadczyny, gdy poprosi o jej rękę. Czyż nie był świadom, jakie "szczęście" przedstawia swoją osobą? Wiedział, że Ruth jest biedna, że pan von Goseck po śmierci pozostawił nieznaczny majątek. Pani Dina dała mu to do zrozumienia, gdy okazywał jej kiedyś większe zainteresowanie. Tym bardziej czuł się pewny siebie, stojąc przed młodą dziewczyną z całym swoim bogactwem. Przecież codziennie przekonywał się, jak młode damy starały się o jego względy. Myślał, że wystarczy wyznaczyć termin, kiedy Ruth von Goseck zostanie jego narzeczoną. Ordynat naprawdę zakochał się w Ruth i pragnął, aby jak najprędzej została jego żoną.
Zwiedzanie zamku zajęło sporo czasu. Cierpliwość Hansa i Waltera została wystawiona na ciężką próbę. Nareszcie stryj i panie wróciły. Hans odetchnął, jak gdyby uwolnił się od ciężkiego brzemienia, i pełen niepokoju podszedł do Ruth.

Czy jest pani zadowolona z tego, co pani widziała?
zapytał patrząc na nią badawczo.
Ruth obrzuciła go spojrzeniem, które lubił szczególnie. Patrząc w jej duże szczere oczy zdradzające miłość do niego, wyzbył się wszelkiej wątpliwości i niepokoju.
Nie
te oczy nie kłamały. W jej sercu była szczera, głęboka, czysta miłość. Takich oczu nie może mieć dziewczyna, która mogłaby wyjść za mąż dla pieniędzy.
Westchnął z ulgą, a w sercu poczuł pewność człowieka, który kocha i który wie, że jest kochany, całkowicie przekonanego o wierności swojej ukochanej. Nie słuchał, co mówiła
patrzył jej w oczy, które wyznawały, co naprawdę czuła do niego. A gdy podszedł do nich Walter starając się zwrócić na siebie uwagę, Hans spokojnie zwrócił się do hrabianki Lindenhof, która właśnie zadawała mu jakieś pytanie.
Następnego dnia ponownie ordynat z bratankami i hrabiostwo Lindenhofowie zostali zaproszeni na kolację do Hainau. Młody hrabia Lindenhof i obaj jego koledzy z pułku, którzy przyjechali na świąteczny urlop, dołączyli do towarzystwa.
Baron i baronowa von Hainau powitali młodych panów bardzo serdecznie, mimo że nie byli oni specjalnie zaproszeni. Przy sąsiedzkich i przyjacielskich stosunkach, jakie panowały między obiema rodzinami, przyjmowano to jako rzecz naturalną.
Pogodne usposobienie pani domu spowodowało, że od samego początku wśród przybyłych gości zapanował wesoły nastrój.
Jadąc do Hainau ordynat von Rainsberg rzekł do swoich bratanków:

Chcę wam powiedzieć, że hrabianka Lindenhof jest bardzo bogatą panną. Wprawdzie majątek Lindenhof jako ordynację odziedziczy jej brat, ale ona otrzyma znaczny kapitał od matki, a poza tym przed paroma miesiącami zmarła jej ciotka, która zapisała hrabiance pół miliona. W naszym położeniu przy wyborze przyszłej żony musicie brać pod uwagę stronę finansową. Będę się cieszył, jeśli uda się wam znaleźć odpowiednio posażne panny. Hrabianka jest bardzo ładna, miła i zdrowa. O ile mogłem zauważyć, nie jest jeszcze nikim poważnie zainteresowana. Zastanówcie się nad tym i postarajcie się, a może uda się wam pozyskać względy tej młodej damy.
Hans i Walter spojrzeli na siebie. Walter uśmiechnął się szyderczo i ironicznie zapytał kuzyna:

A więc, Hans, może rzucimy kości, który z nas pierwszy ruszy, aby szturmem zdobyć serce hrabianki?
Hans zmarszczył brwi i odpowiedział spokojnym tonem:

W takich sprawach ja nie rzucam kości, pozostawiam pierwszeństwo tobie.
Walter zaśmiał się ochryple.

To był oczywiście żart.

A ja nie lubię takich żartów
odparł Hans.
Ordynat Heinz von Rainsberg patrzył zmęczonym wzrokiem na swoich bratanków. W końcu odezwał się trochę urażony:

Bardzo bym chciał, abyście się poważnie zastanowili nad tym, co wam powiedziałem.

Oczywiście, stryju, zrobimy to
pospiesznie zapewnił go Walter, ale w jego głosie brzmiał fałsz.
Hans milczał. Teraz zrozumiał, dlaczego stryj przy obiedzie wyznaczył mu miejsce obok hrabianki.
Rozmowa urwała się i więcej, do tego tematu nie wracano.
Ani Hans, ani Walter nie wykazywali chęci zalecania się do hrabianki. Wprawdzie Walter w innych okolicznościach nie przepuściłby takiej okazji, ponieważ dla niego bogaty ożenek był zawsze jedynym rozwiązaniem wszystkich trudności, ale od czasu, kiedy poznał Ruth von Goseck i bez pamięci zakochał się w niej, wydawało mu się, że żadna inna kobieta nie mogłaby zostać jego żoną. Dzień i noc zastanawiał się, w jaki sposób dorobić się majątku, aby móc wziąć za żonę tak biedną dziewczynę jak Ruth. Zaczęła go prześladować myśl, zapadająca coraz głębiej w duszę, że jest tylko jeden sposób wyzwalający go z wszelkich trosk i zmartwień
musi zostać ordynatem von Rainsberg!
Od kiedy dowiedział się, że plebejskie pochodzenie matki Hansa wyklucza tamtego z dziedziczenia ordynacji i tym samym na przeszkodzie do spełnienia marzeń stoi tylko stryj Heinz, nie opuszczało go gorące pragnienie, aby stryj umarł. To zbrodnicze życzenie stawało się coraz przemożniejsze, od kiedy zauważył, że stryj ma zamiar poślubić dziewczynę, której on, Walter, tak bardzo pragnął. Marzył o tym, aby posiąść jakieś tajemnicze moce, które pomogłyby mu wpłynąć na zmianę decyzji stryja. Jego rozmyślania przybierać zaczęły chorobliwy charakter.
Panowie przyjechali do Hainau w nie najlepszych humorach, ale baronowa swoją wrodzoną pogodą ducha zdołała wprowadzić wesoły nastrój wśród gości.
Nie wyznaczyła żadnych miejsc przy stole. Każdy mógł usiąść tam, gdzie chciał, i tak znalazły się obok siebie bardzo różne pary, mimo to rozmowa przy stole była ożywiona i ciekawa.
Niestety, również dzisiaj Hans nie miał szczęścia, aby zająć miejsce obok Ruth. Zanim zdążył podejść, usiedli obok niej stryj i kuzyn, ordynat z prawej, Walter z lewej strony.
Hansowi udało się natomiast zająć miejsce naprzeciw Ruth. Przypadek zrządził, że jego damą przy stole i tym razem była hrabianka Lindenhof
a może ona sama trochę pomogła losowi?
W oczach Waltera zabłysło zadowolenie, gdy zobaczył Hansa obok hrabianki. Sądził, że Hans wziął sobie do serca słowa stryja. Gdy jednak spostrzegł, że Ruth częściej spogląda na Hansa niż na innych panów przy stole i gdy zauważył blask w jej oczach, postanowił ostudzić te uczucia
każdemu zazdrościł najmniejszych oznak sympatii ze strony Ruth.
W pewnym momencie, gdy stryj zajęty był damą po swojej lewej ręce, odezwał się do niej ściszonym głosem:

Czy mogę pani udowodnić, że mam dar prorokowania?

Czyżby pan miał zamiar coś wywróżyć, panie von Rainsberg?
uśmiechając się zapytała Ruth.

Tak. Prorokuję, że te dwie osoby siedzące naprzeciw nas w niedługim czasie będę szczęśliwą parą narzeczonych.
Ruth spojrzała na Hansa, który właśnie z uśmiechem na twarzy nachylił się do hrabianki Lindenhof. Oczy jej straciły blask i bardzo zbladła. A jednak zdołała się opanować i spokojnie powiedziała:

Pan ma na myśli hrabiankę Lindenhof i... pańskiego kuzyna?

Tak, właśnie ich mam na myśli. Ale ja nie muszę się wdawać w proroctwa, łaskawa pani. To łatwo przewidzieć. Mój stryj życzy sobie tego związku, a jego życzenia są dla nas rozkazem. Mój kuzyn bez wahania spełni życzenie stryja Heinza.

Czy pan jest tego zupełnie pewny?
zapytała drżącymi ustami.

Całkowicie pewny. Ale proszę panią o zachowanie dyskrecji.

Może pan być spokojny. Zachowam tę wiadomość dla siebie
od powiedziała Ruth cichym głosem, starając się ukryć smutek. Czuła, jak ból rozdziera jej serce, a z żalu miała ochotę głośno zapłakać. Wprawdzie nie miała nadziei, że wyjdzie za mąż za ukochanego mężczyznę, i przekonywała samą siebie, że są to ostatnie tygodnie pięknych przeżyć i marzeń, gdyż wszystko niedługo się skończy, to jednak słowa Waltera von Rainsberga zraniły ją do głębi i sprowadziły na ziemię.
Nie wierzyła, że Hans kocha hrabiankę Lindenhof
o nie
jego miłość należała do niej, czuła to i była tego pewna. Ale wiedziała też, że jest on biedny i zależny od swojego stryja. Będzie zmuszony spełnić życzenie ordynata.
Serce jej pękało, gdy patrzała na Hansa i hrabiankę wesoło rozmawiających i śmiejących się.
Dlaczego musiałam się o tym dowiedzieć... gdybym tak mogła przeżyć te parę tygodni w pięknych marzeniach. Potem i tak wszystko się zmieni
myślała rozgoryczona.
Chcąc zachować pozory, musiała uprzejmie rozmawiać z Walterem. Miała jednak uczucie, że jest on wrogiem, który głęboko zranił jej serce. Była zadowolona, gdy ordynat ponownie zwrócił się do niej i uwolnił ją od towarzystwa Waltera
nie zamieniła z nim już ani słowa.
Aby zagłuszyć ból w sercu, zmuszała się do przesadnej wesołości i rozmawiała z ordynatem z takim ożywieniem, że Hans parę razy zdziwiony i urażony popatrzył w jej stronę.
Gdy wstano od stołu, Walter podszedł do kuzyna.

Zauważyłeś? Stryj idzie na całego! Zobaczysz, że niedługo przed stawi nam pannę von Goseck jako swoją narzeczoną.
Hans mocno zacisnął wargi. Zaniepokoiło go zachowanie Ruth przy stole. Ponuro spojrzał na nią. Nadal rozmawiała z jego stryjem. Właściwym sobie ruchem dumnie podniósł głowę i odpowiedział:

Jeśli tak się stanie, będziemy musieli się z tym pogodzić. Walter zazgrzytał zębami.

Tak, oczywiście, ty przyjmiesz to z zimną krwią, gdyż darzysz pannę von Goseck obojętnym szacunkiem i spokojnie powitasz ją pewnego dnia jako swoją ciotkę. Ale ja nie
nie ja!
Ostatnie słowa wypowiedział głośno i zawzięcie, idąc w kierunku stryja, gdyż nie mógł dłużej znieść, że Ruth rozmawia wyłącznie z ordynatem.
Hans z niepokojem w oczach patrzył za nim. Jego wzrok nadaremnie szukaj oczu Ruth. Dotychczas ich spojrzenia spotykały się w cichym porozumieniu. A teraz zaczęła go unikać. Czy był to czysty przypadek, czy też zamiar? Hans nie domyślał się, co naprawdę działo się w sercu Ruth.
W końcu nie wytrzymał dłużej i podszedł do dziewczyny. Nie przerwała rozmowy z ordynatem, trochę tylko zbladła.
Jednocześnie zbliżył się baron von Hainau mówiąc:

Proszę pani, jesteśmy wszyscy w nastroju odpowiednim, aby posłuchać pani śpiewu. Czy mogę
również w imieniu pozostałych gości
prosić, aby pani zaśpiewała nam parę pieśni? Chciałbym się pochwalić, że mam słowika w moim domu.
Ruth natychmiast wstała. Czuła, że gardło ma ściśnięte, ale chciała jak najszybciej oddalić się od Hansa von Rainsberga. Nie mogłaby teraz z nim rozmawiać. Przelotnie spojrzała na niego, gdy podawała rękę baronowi, który poprowadził ją do fortepianu.
Hans drgnął pod jej obojętnym spojrzeniem i poczuł niemal fizyczny ból. Jakże inaczej patrzyła mu w oczy jeszcze przed godziną! Nie miał pojęcia, ile samozaparcia kosztował ją ten pozorny chłód, nie domyślał się, że serce pękało jej z bólu.
Podeszła do fortepianiu i zaczęła przeglądać nuty.

Czy zechcesz mi akompaniować, mamo?
zwróciła się do pani Diny.
Pani Dina chętnie się zgodziła. Zawsze akompaniowała pasierbicy, gdy ta śpiewała, i czyniła to po mistrzowsku.
Ruth mechanicznie wybrała jedną z pieśni i dopiero gdy zaczęła śpiewać, poczuła, że słowa pieśni oddają jej smutny nastrój:
Zaznałam w życiu miłości Trzymając jego ręce wierzyłam
marzenie się spełniło.
Błękitne morze lekko falowało A słońce tak jasno świeciło Nie widząc nic, nie słysząc nic
patrzyłam w jego oczy.
Dzisiaj brzeg morski jest opustoszały Ukochany odszedł do bogatej księżniczki Daj mu Boże szczęście
mnie pozostały tylko pieśni Przeżywam teraz smutne dni.
Przy ostatnich słowach pieśni głos Ruth omal się nie załamał, brzmiał smutno i przejmująco. Dziewczyna wyraziła w pieśni cały ból i rozpacz. Gdy skończyła śpiewać, pani Dina z niepokojem spojrzała na jej bladą twarz. Przez chwilę w dużym salonie panowała zupełna cisza
wszyscy byli pod urokiem pięknego głosu. Nikt nie wiedział, że pieśń wyrażała prawdziwe cierpienie, jakie przeżywała ta młoda dziewczyna. Tylko Hans instynktownie poczuł, że w sposobie bycia Ruth dzisiaj wieczorem coś się zmieniło i że w jej śpiewie brzmiała autentyczna skarga.
Gdy po chwili prysnął czar, jaki ogarnął wszystkich gości, pani von Hainau podeszła do Ruth, objęła ją i zachwycona powiedziała:

Moja najdroższa Ruth, to było wspaniałe, mistrzowskie wykonanie. Pani doskonale oddała nastrój pieśni i wszystkich nas poruszyła do głębi.
Ze wszystkich stron posypały się słowa uznania, a ordynat wziął rękę Ruth i całując jej dłoń cicho zauważył:

Baronowi von Hainau należy pozazdrościć słowika w jego domu. Byłbym bardzo szczęśliwy, łaskawa pani, gdyby pewnego dnia pani śpiew zabrzmiał w moim zamku.
Na te słowa twarz Ruth oblał gorący rumieniec. Bardzo dobrze pojęła głęboki sens tych zdań, lecz udawała, że nie rozumie słów ordynata. Żartobliwie odpowiedziała:

Może kiedyś nadarzy się taka okazja, panie von Rainsberg. Podczas gdy Ruth okrążono ze wszystkich stron, Walter i Hans stali na uboczu. Obaj mieli blade, zdenerwowane twarze. W Walterze rozgorzała z całą siłą namiętność spotęgowana śpiewem Ruth. Wzburzenie przeszkadzało mu mówić. A Hans zadawał sobie dręczące pytanie: dlaczego Ruth śpiewała z takim przejęciem i dlaczego jej oczy tak obojętnie i chłodno patrzyły przez chwilę na niego?
Goście usilnie prosili Ruth, aby zaśpiewała jeszcze jedną pieśń.

Ale nie taką smutną, droga Ruth, bo rozpierzchnie się wesoły nastrój i już nie wróci. Proszę nam zaśpiewać coś pogodnego
zachęcał ją baron.
Ruth nie miała już ochoty na śpiewanie. Najchętniej opuściłaby salon i wyszłaby w mroźną zimową noc, aby móc się wypłakać.
Ostrożnie spojrzała na Hansa. Stał oparty o marmurowy kominek i miał smutną minę. W jego oczach wyczytała palące pytanie. Serce zabiło jej mocno, wróciła świadomość i przekonanie, że ten mężczyzna ją kocha. Czyż była szalona, aby sobie psuć ostatnie piękne tygodnie w swoim życiu? Czyż nie powinna się cieszyć świadomością, że jest kochana? A jeśli, będąc biednym, na żądanie stryja naprawdę ożeni się z bogatą panną, to znaczy że jej nie kochał. Jej miłość do niego pozostanie tajemnicą. Gdyby nie ich ubóstwo, które stanęło pomiędzy nimi, z pewnością nigdy nie ożeniłby się z inną.
Ta świadomość przywróciła blask jej oczom. Przez chwilę patrzyła na Hansa von Rainsberga, który zauważył ten rozpromieniony wzrok. Odetchnął, jak gdyby spadł z jego ramion duży ciężar. I jak gdyby tylko czekał na to spojrzenie, szybko podszedł do ukochanej. Stała przy fortepianie i przeglądała nuty, podczas gdy ordynat wyrażał swój podziw pani Dinie za doskonały akompaniament. Pani Dina podziękowała mu uśmiechając się znacząco.
Tak więc Hans i Ruth parę chwil stali naprzeciw siebie. Hans odezwał się cicho:
-? Łaskawa pani, jeszcze nie podziękowałem pani za pieśń. To, że pani wspaniale śpiewała, powiedzieli pani już wszyscy. Na mnie ta pieśń zrobiła chyba najgłębsze wrażenie
tak głębokie, że poczułem ból w sercu. Pragnąłbym, aby pani nie śpiewała smutnych pieśni z takim przekonaniem, gdyż sądzę, że tak potrafią śpiewać tylko ludzie, którzy noszą w sercu żal. Bardzo panią proszę, tak jak to uczynił już baron Hainau
proszę teraz zaśpiewać wesołą pieśń, która zatrze smutne wrażenie i ukoi mój ból.
Ruth udawała, że jest bardzo zajęta nutami. Słysząc jednak te słowa, podniosła na niego oczy, które zdradzały wszystko, co czuła. Jego spojrzenie wywołało w niej falę szczęścia, była przecież kochana. Zapomniała o wszystkich zmartwieniach i rozpromieniona odpowiedziała:

Nie chciałam, aby mój śpiew komukolwiek sprawił ból, panie von Rainsberg. Byłam trochę nieroztropna poddając się nastrojowi smutku.

Tak, nie wolno pani tego robić nigdy więcej. Pamięta pani, że razem postanowiliśmy, iż będziemy się cieszyć teraźniejszością i nie będziemy myśleć o niczym smutnym czy przykrym
przecież w końcu i tak stanie się to, co się ma stać.
Ruth zmusiła się do uśmiechu.

Tak, tak postanowiliśmy. Przez chwilę o tym zapomniałam. Zaśpiewam teraz wesołą pieśń
już ją wybrałam. Mam nadzieję, że będzie się panu i pozostałym gościom podobać.
Hans skłonił się i usunął na bok, ponieważ pani Dina ponownie siadła przy fortepianie.

A więc, Ruth, wybrałaś już coś?
zapytała pani Dina.

Tak, mamo
odparła Ruth kładąc przed nią nuty.
Po krótkiej przygrywce Ruth zaczęła śpiewać. Słowa i spojrzenia Hansa von Rainsberga spowodowały, że czuła się szczęśliwa. Postanowiła odrzucić teraz wszelkie zmartwienia czające się gdzieś w sercu. Zmusiła się do wesołości, a pieśń zabrzmiała nieomal swawolnie.
Ulotne jest szczęście i zawsze takie było Goniąc za nim dookoła ziemi Nie zdołasz go zatrzymać Spocznij lepiej na zielonej łące I śpiewaj swoje pieśni Może znienacka i dla ciebie Szczęście spadnie z nieba A wtedy złap je szybko i trzymaj mocno Nie zastanawiaj się nad ulotnością zbytnio Jeśli pozwolisz mu czekać chwilę Znowu na zawsze ci się wymknie...
Głośny aplauz nagrodził śpiew Ruth.

A wtedy złap je szybko i trzymaj mocno
powtórzył baron von Hainau, z ojcowską czułością gładząc jej rękę, a potem zwróciwszy się do gości, powiedział:

Wspaniale pani to zaśpiewała, wspaniale! Moi państwo, i co sądzicie o moim słowiku?
wołał uradowany i dumny.
Wrócił wesoły nastrój. Ruth również wyzbyła się smutku. Wzrok Hansa von Rainsberga wynagrodził ją przecież tak sowicie. A ponieważ tego wieczoru Hans nie rozmawiał już z hrabianką Lindenhof i stale szukał jej wzrokiem, odsunęła wszelkie troski i nie chciała myśleć o tym, że pewnego dnia Hans mógłby pojąć za żonę inną kobietę. Przymknęła oczy i mimo woli poczuła trwogę przed tym, co musiało się stać. Rozpaczliwie trwała myślami przy teraźniejszości, dającej jej jednak nieco szczęścia.

III

Wieczór wigilijny ordynat spędził w towarzystwie swoich dwóch bratanków. Jak co roku pani Rainhard przygotowała w dużym salonie prezenty dla służby. Gdy zapadł zmierzch, tam rozdano upominki. Kilka cennych prezentów dla ochmistrzyni ordynat tuż przed rozpoczęciem uroczystości położył na małym stoliku pod choinką. Heinz von Rainsberg był hojny wobec służby i wszyscy mieli zadowolone miny.
Odetchnął jednak, gdy ta część uroczystości minęła. Nie miał daru zjednywania sobie ludzi, chociaż był sprawiedliwy i hojny.
Po obdarowaniu służby zamkowej ordynat i obaj bratankowie przeszli do gabinetu. I tutaj pani Rainhard postawiła na stoliku małą choineczkę. Na tym stole nie było prezentów. To, co ordynat zamierzał podarować swoim krewnym, wyjął z kieszeni marynarki.
Były to dwie jednakowe portmonetki z kilkoma banknotami.

Sądzę, że sami lepiej sobie wybierzecie bożonarodzeniowe prezenty, niż ja bym to potrafił zrobić, nie znam przecież waszych gustów -. powiedział wręczając je. Dwaj młodzi mężczyźni podziękowali wylewnie, a Hans uznał, że nadeszła odpowiednia chwila, aby powiedzieć stryjowi, że w przyszłości nie będzie musiał korzystać z jego pomocy finansowej. Gdy zatem siedzieli przy kieliszku wina i patrzyli na oświetloną choinkę, odezwał się swoim spokojnym głosem:

Znowu obdarzyłeś mnie, drogi stryju, pokaźną sumą. Jestem ci bardzo wdzięczny za twoją dobroć, ale w przyszłości nie będę już dla ciebie ciężarem. Proszę, abyś od pierwszego stycznia polecił wstrzymanie wysyłania mi weksli, jak to szczodrze robiłeś dotychczas. Sytuacja, w której się znajduję, pozwala mi już stanąć na własnych nogach i zarobić na swoje utrzymanie.
Ordynat spojrzał na niego z wyrazem zaskoczenia w oczach.

Proszę, proszę! Czyżby twoje dochody były tak wysokie, że nie potrzebujesz już żadnego dodatku?
Hans zaśmiał się.

Moje dochody wynoszą mniej więcej tyle, ile mi miesięcznie przysyłasz. To w całości pokrywa moje potrzeby i dlatego nie chciałbym dłużej nadużywać twojej dobroci.
Heinz von Rainsberg z niedowierzaniem potrząsnął głową.

To przecież niedorzeczność, Hans. Przeznaczyłem te pieniądze dla was, a jeśli coś dorobisz, możesz sobie pozwolić na dodatkowe przyjemności.
Hans poważnie spojrzał na stryja.

Największą przyjemność sprawia mi to, że stanąłem na własnych nogach i nie muszę dłużej nadużywać twojej dobroci. Moje dochody będą teraz stale wzrastać i w ten sposób stanę się niezależny i wolny. Będę panem samego siebie. Mam nadzieję, stryju, że zrozumiesz, iż tego uczucia za nic bym nie oddał.

Jesteś aż tak dumny?
zapytał stryj i dziwnym, zamyślonym spojrzeniem objął Hansa.
Hans przetarł dłonią czoło.

Sądzę, stryju, że możesz to pojąć i że mnie zrozumiesz. A jeśli tych pieniędzy nie masz zamiaru przeznaczyć na inny cel, może zechciałbyś dać trochę więcej Walterowi, ponieważ on jest na razie zależny wyłącznie od ciebie.
Walter przysłuchiwał się tej rozmowie i uśmiechał się złośliwie. Przy ostatnich słowach Hansa poczerwieniał. Bardzo chciał, aby mu stryj więcej dawał, ale czuł się poniżony, że wstawia się za nim Hans. Wiedział, że nie zasługuje na jego życzliwość. Ta świadomość pogłębiła uczucie nienawiści do kuzyna, który dumnie odmówił pomocy, a którą on, Walter, musiał przyjąć. Również w stosunku do stryja żywił wrogie uczucia, ponieważ był on ordynatem, któremu los dał majątek. Zdaniem Waltera wielka niesprawiedliwość kryła się w tym, że stryj był tak bogaty, a on tak biedny. Ponownie w jego duszy odezwało się uczucie zemsty i pomyślał: gdyby on zmarł, ja zostanę ordynatem i panem tego zamku.
Ordynat przyjął propozycję Hansa i skinął głową.

A więc dobrze. Jeżeli ty rezygnujesz ze swojej części, przeznaczę ją dla Waltera. Te pieniądze są uwzględnione w moich stałych wydatkach. A więc, Walterze, od pierwszego stycznia otrzymasz podwójną sumę.
Walter ukrył złość i z wymuszonym uśmiechem odpowiedział:

Nie powiem nie, stryju. Młodemu mężczyźnie pieniądze zawsze mogą się przydać, jeżeli nie jest świętoszkiem. Kiedyś nadejdzie czas, że i ja stanę na własnych nogach. Dziękuję ci bardzo!

Podziękowanie należy się Hansowi, a nie mnie
bronił się stryj. Hans podniósł rękę obronnym gestem i rzekł:

Na miłość boską, zostaw to, Walterze. Skończmy tę rozmowę! Ale, stryju, chciałbym ci coś powiedzieć. Pod koniec lutego udaję się do Chicago.
W ten sposób Hans naprowadził rozmowę na inny temat.
Zaczął opowiadać o swoim wynalazku, planach i nadziejach z nim wiązanych, oczywiście nie wspominając ani słowem o Ruth.
Ordynat słuchał bardzo uważnie i widać było w jego oczach, że mu bratanek imponuje.
Uznanie to spowodowało, że nienawiść Waltera do Hansa jeszcze się pogłębiła. Kosztowało go wiele wysiłku, aby się powstrzymać od złośliwych uwag.
Gdy Hans skończył swoje opowiadanie, stryj życzył mu powodzenia w realizacji planów, a potem głosem, w którym dało się odczuć lekkie zakłopotanie powiedział:

Dzisiejszy wieczór wydaje mi się odpowiednią chwilą, aby powiedzieć wam coś, co może was zainteresować. Osiągnąłem wiek, kiedy mężczyzna powinien pomyśleć o założeniu rodziny. I właśnie o tym ostatnio dużo myślałem. Krótko mówiąc, mam się zamiar zaręczyć i to w niedługim czasie.
Hans podparł głowę ręką i niespokojnie patrzył na stryja. Walter jednak nie zdołał się opanować. Głosem drżącym ze zdenerwowania szybko zapytał:

A czy można wiedzieć, czy już dokonałeś wyboru?

Tak, dokonałem wyboru, a wy obaj dowiecie się, kim jest moja wybranka. Proszę was jednak, abyście jej imię i nazwisko na razie zachowali w tajemnicy.

To się rozumie samo przez się
odezwał się Walter, patrząc z napięciem w twarz stryja, jak gdyby chciał z niej wyczytać, kim jest ta kobieta. Ordynat zastanawiał się przez chwilę, a potem powiedział zdecydowanym i spokojnym głosem:

Moją przyszłą żoną zostanie panna Ruth von Goseck. Przy pierwszej sposobności formalnie poproszę ją o rękę.
Zapanowała cisza. Oczy Waltera płonęły, a jego ręce drżały. Starał się to ukryć, mocno zaciskając palce na poręczy fotela.
Również Hans musiał zwalczyć w sobie silne wzburzenie, zanim, się Opanował na tyle, aby spojrzeć na stryja i zapytać:

Czy jesteś, stryju, pewny, że panna von Goseck przyjmie twoje oświadczyny?
Z uśmiechem wyrażającym pewność siebie ordynat odpowiedział:

Mój drogi Hansie! Panna von Goseck i jej macocha są bardzo biedne. Dowiadywałem się i wiem, że oprócz niewielkiej emerytury obie panie nie mają większego majątku, a od śmierci pana von Goseck wydały prawie wszystko, co posiadały. Chyba nie podejrzewasz, że panna von Goseck mogłaby nie przyjąć tak wspaniałej propozycji, jeśli jej się ona nadarzy. Bogu dzięki, mogę spełnić każde jej życzenie, jakiekolwiek by było.
Hans chciał coś powiedzieć, ale głos utkwił mu w ściśniętym gardle. Pewność, z jaką mówił stryj, wywołała w nim niepokój. A może naprawdę ze strachu przed biedą i troskami życia codziennego, które jej groziło w niedalekiej przyszłości, Ruth przyjmie oświadczyny stryja? Wychowała się przecież w dobrobycie i w takich warunkach, jakie bardzo utrudniają znoszenie ewentualnych niewygód i wyrzeczeń. Patrzyła w przyszłość na pewno z trwogą i wahaniem. Może nie wie, co ma począć?, A on
czy nie mógłby zapewnić jej skromnego, ale beztroskiego życia już teraz, gdyby uprzedził stryja i oświadczył się wcześniej? Ale czy może tak postąpić? Czy nie powinien zaczekać, aby się przekonać, jak zostaną przyjęte oświadczyny stryja?
Serce mu się ściskało, gdy o tym myślał. Równocześnie odezwała się w nim męska duma. Tak, zaczeka, aż stryj porozmawia z Ruth, aż ona sama podejmie decyzję. Byłby z nią szczęśliwy tylko wtedy, gdyby miał pewność, że ona nie skusi się na wspaniałe życie u boku niekochanego, ale bogatego ordynata. Ruth wiedziała że on ją kocha i wiedziała, że on może jej zapewnić tylko skromny byt w porównaniu z tym, co mógł jej ofiarować stryj. Czy jej miłość do niego jest dostatecznie głęboka i silna, aby z nim dzielić skromne życie? Tak, w takim wypadku byłby bezgranicznie szczęśliwy. Jeśli tak postąpi, okaże się kobietą godną zaufania, kobietą, z którą chciałby się ożenić. W takim wypadku już nigdy w życiu nie musiałby wątpić w jej uczucie. Gdyby jednak oświadczył się, zanim to zrobi stryj, nigdy nie mógłby się pozbyć wątpliwości i przypuszczenia, że jednak wolałaby zostać żoną ordynata. Postanowił czekać i pozostawić sprawę, aby się sama wyjaśniła.
Walter siedział w głębokim fotelu pogrążony w ponurych myślach. Raptem zaśmiał się głośno i stwierdził z przymuszoną wesołością:

Więc niedługo będziemy mieli wesele w Rainsberg. Ale będzie wesoło! Ale będzie wesoło! Śmiej się, pajacu!
Ordynat zdziwiony spojrzał na niego pytająco.

Co to ma znaczyć "Śmiej się pajacu?"
Walter zaśmiał się jeszcze głośniej. Był to śmiech, który raził uszy Hansa.

Nie, nic... to nic nie znaczy. Czasem mówi się różne głupstwa. A ja jestem taki wesoły, gdyż cieszę się że niedługo będę tańczył na twoim weselu.
Ordynat nie znał się na ludziach i jeśli nawet odczuł, że wesołość Waltera nie jest szczera, bardzo daleki był od najmniejszego przypuszczenia, co naprawdę działo się w duszy bratanka. Hans natomiast domyślił się prawdy i z obawą patrzył na złowrogi błysk w oczach kuzyna. W tym wzroku czaił się obłęd.
Hans rozmyślał: jakie to dziwne
siedzą tutaj ostatni trzej baronowie von Rainsberg i wszyscy trzej kochają tę samą dziewczynę. Ale każdy z nich kocha ją na swój sposób. Stryj z poczuciem wyższości i zadowoleniem mężczyzny, który może ukochanej zapewnić wspaniałe życie, Walter pała żądzą, która przed niczym się nie cofnie
a on sam?
Westchnął głęboko, a serce biło mu mocno i głośno. Tak, jego miłość była najszczersza i najgłębsza, był tego pewien. Jeśli nawet na razie nie miał pieniędzy i majątku, mógł jej w zamian ofiarować największe ludzkie wartości. A jeśli i ona jest taką Ruth, jaką kochał
małżeństwo z nikim innym nie będzie dla niej w ogóle możliwe.
Tego wieczora ordynat był w wyjątkowo dobrym nastroju. Polecił, aby podano najlepsze wino i był bardzo rozmowny.
Gdy najszlachetniejszy trunek z bogatej piwnicy w Rainsberg perlił się w kryształowym szkle, ordynat powiedział unosząc swój kieliszek:

Wypijmy zdrowie przyszłej żony ordynata Rainsberga!
Hans zacisnął zęby. Zawahał się przez chwilę, ale potem sięgnął po swój kieliszek. Dlaczego nie miałby wypić zdrowia przyszłej pani na zamku barona von Rainsberga? Jeśli to miałaby być inna kobieta, życzyłby jej szczęścia. Ale jeśli miałaby to być Ruth von Goseck
od czego uchroń Panie Boże
wtedy... wtedy...
Hans nie miał siły myśleć dalej. Gdy jego kieliszek lekko dotknął puchara wuja, ręka mu zadrżała.
Walter również sięgnął po kryształ, lecz tak niezręcznie, że rozlał wino i zmoczył sobie dłoń. Potem wyciągnął rękę tak gwałtownym ruchem, że trącając o kieliszek stryja, rozbił swój własny; szkło posypało się na kosztowny dywan. Na ręce Waltera pojawiła się krew
rozbita czarka zraniła mu dłoń. Wpatrzył się ponuro w cienką podłużną ranę i zaśmiał się szyderczo.

Rozbite szkło przynosi szczęście, stryju!
wykrzyknął z udawaną wesołością.
Ordynat nieprzyjemnie dotknięty patrzył na zakrwawioną dłoń bratanka.

Ale krew to zły omen, oczywiście gdybyśmy byli przesądni
stwierdził i w zamyśleniu opróżnił swój kieliszek. To wydarzenie wyraźnie popsuło mu humor. Hans również wypił do dna. Walter natomiast zawołał lokaja, aby uprzątnął rozbite szkło i wytarł mokry dywan.
Tymczasem Walter opatrzył ranę, a gdy lokaj opuścił gabinet, wszyscy trzej panowie odzyskali równowagę. Zaraz potem pani Rainhard oznajmiła, że podano do stołu.
Kolacja wigilijna była zawsze bardzo uroczysta. Ordynat zapraszał wtedy do stołu również ochmistrzynię, aby czyniła honory pani domu. Pani Rainhard była wykształconą damą i pochodziła ze zubożałej rodziny szlacheckiej. Prowadziła dom ordynata wzorowo i umiała przy stole podtrzymać konwersację na ogólne, niemniej jednak ciekawe tematy. Dzisiaj nie udało się wskrzesić pogodnego nastroju, mimo że Walter udawał przesadną wesołość. Niedługo po kolacji panowie się rozstali. Ordynat usprawiedliwił się zmęczeniem i poszedł do swojego pokoju. Pani Rainhard podała jeszcze kawę i życzyła panom dobrej nocy. Przez jakiś czas obaj kuzyni siedzieli w milczeniu. Hans z niepokojem patrzył na nerwowo drgającą twarz Waltera. Był on śmiertelnie blady, a oczy mu dziwnie płonęły.
Zrobiło mu się żal kuzyna. Pomimo własnego wewnętrznego niepokoju zdobył się na współczucie dla Waltera, gdyż zauważył, jak bardzo przeżywał on wiadomość, że stryj ma zamiar poślubić Ruth von Goseck.
Walter nieruchomo patrzył na swoją zabandażowaną rękę i było widać, że jest przerażony.
Zły omen... krew to zły omen... krew to zły omen. Te słowa brzmiały mu w uszach, a do tego dochodziły złowieszcze myśli. Zebrał wszystkie siły, aby się od nich uwolnić. Nie mógł znieść dalszego milczenia. Zerwał się z fotela i stanął przed Hansem.

A więc, co na to powiesz? Czyż nie miałem racji z moimi przewidywaniami?
zapytał ochrypłym głosem.
Hans kurczowo zacisnął ręce na poręczy fotela.

Miałeś rację, gdy przewidywałeś, że stryj Heinz oświadczy się pannie von Goseck.

Tak, tak! I będę miał rację, gdy ci powiem, że ona skwapliwie przyjmie jego oświadczyny.
Hans zmarszczył czoło.

To pokaże czas, Walterze. W każdym razie staraj się uspokoić, jesteś bardzo poirytowany.
Walter zerwał się z fotela krzycząc prawie:

Mam się uspokoić, gdy mnie zżera namiętność do tej dziewczyny i zawiść do stryja? Ten ordynat von Rainsberg, kimże on jest, że spotka go takie szczęście? Nie jest lepszy ode mnie, a wszystko zawdzięcza wyłącznie temu głupiemu rodzinnemu kodeksowi, który przeznaczył całe bogactwo wyłącznie jemu. Gdyby ja był ordynatem, Ruth von Goseck byłaby moją żoną, gdyż ja jestem młody i to ja pasuję do niej!... Nie on, który mógłby być jej ojcem i nawet nie będzie wiedział, jak się cieszyć szczęściem, które może mężczyźnie dać taka dziewczyna. On sobie po prostu chce kupić szczęście, o które ja błagałbym na kolanach.
Hans oddychał ciężko i głęboko, patrząc na rozgorączkowanego kuzyna, opanowanego namiętnością i zazdrością. W końcu odezwał się:

Myślę, Walterze, że się mylisz sądząc, że panna von Goseck wyjdzie za mąż wyłącznie dla pieniędzy. Ona nie należy do kobiet, które może olśnić bogactwo i blichtr. Ona nie poślubi mężczyzny, którego nie będzie kochała.
Śmiech Waltera brzmiał ironią, gdy kontynuował:

Byłeś i pozostaniesz marzycielem, mój drogi Hansie. Bogaty kawaler ma zawsze powodzenie i kobiety kochają go, nawet jeżeli jest brzydki. A o stryju Heinzu nawet tego nie można powiedzieć. Oczywiście ona przyjmie jego oświadczyny. Przecież jest biedna, nie posiada majątku i musi zadbać o to, aby się wydostać z tej biedy. Jeśli tylko nadarzy się odpowiednia okazja, ona z niej skorzysta. Wygra ten, kto jej zapewni wspaniałą przyszłość.
Hans przetarł ręką czoło i zapytał:)

A gdyby ona zdecydowała się "sprzedać"
czy tym samym nie uwolniłaby cię od namiętności, która cię teraz zżera?
Walter potrząsnął głową.

O nie, ale nie wziąłbym jej za złe, gdyby się w ten sposób chciała uratować od biedy. Kto jest biedny, musi się starać, aby do czegoś dojść, obojętnie w jaki sposób. Dla biednych miłość jest luksusem, chyba że im przypadkowo spadnie z nieba. Ja... ja zburzyłbym świat, gdybym tylko mógł zdobyć tę dziewczynę, której pragnę tak szalenie, że drżę na samą myśl o niej. Ale ja jestem niestety słabeuszem... bez Woli i odwagi.
Hans wstał i zaniepokojony patrzył na kuzyna.

Chodź do mnie, Walterze, ty jesteś nieprzytomny ze wzburzenia
mówiąc to, spokojnie położył rękę na jego ramieniu.
Walter spojrzał na niego płonącymi oczyma.

Och ty! Ty z twoim spokojem i twoimi stalowymi nerwami! Co ty możesz wiedzieć o tym, co ja czuję, ty tego nie możesz nawet pojąć.

Czuję i wiem tylko to, Walterze, że jesteś na najlepszej drodze do samozagłady. Bądźże rozsądny. Od losu nie można wymagać rzeczy niemożliwych.
Walter gwałtownie odsunął rękę Hansa i krzyknął:

Daj mi spokój! Zostaw mnie samego!... Muszę wyjść na świeże powietrze. Duszę się w murach tego zamku. Tutaj straszą duchy przodów, którzy skrzywdzili swoich potomków. Dobranoc! Idź do łóżka i staraj się wynaleźć tym razem lekarstwo na namiętną miłość. Staniesz się w ten sposób sławny i bogaty. Będziesz mógł zarabiać miliony!
Walter wyszedł trzaskając drzwiami. Hans go nie zatrzymywał. Stanął przy oknie i przyłożył czoło do zimnej szyby. Zobaczył Waltera idącego długą zaśnieżoną aleją.
Hans westchnął, odwrócił się od okna i przez chwilę stał nieruchomo, patrząc przed siebie.
Czy przyjmie oświadczyny stryja, czy też nie
zastanawiał się.
Zacisnął zęby i dumnie odrzucił głowę. Cokolwiek by się stało, będzie musiał to znieść. Tak bezwolnie poddać się namiętności, jak Walter
nie, on tego nie potrafiłby.
Następnego dnia trzej panowie spotkali się przy śniadaniu. Zachowywali się tak, jak gdyby nic nie zaszło, Walter był wprawdzie blady i robił wrażenie bardzo zmęczonego, ale zachowywał spokój. Od czasu do czasu rzucał na stryja spojrzenie pełne nienawiści, lecz nikt tego nie zauważał.
Ordynat wspomniał tylko, że niemiły nastrój poprzedniego wieczoru był niepotrzebny, jednak przeszedł nad tym do porządku dziennego i był spokojny i uprzejmy, choć nie tak serdeczny, jak zazwyczaj.
Wrócił w rozmowie z Hansem do jego podróży do Chicago i wynalazku. Wyglądało na to, że temat ten bardzo go interesował.
Przedpołudnie spędzili każdy w swoim pokoju. O godzinie pierwszej spotkali się w westybulu gotowi do wizyty w Lindenhof, dokąd zaproszono ich na obiad.
W Lindenhof zastali baronową i barona Hainau z ich gośćmi
paniami von Goseck. Ruth i hrabianka stały przy oknie i patrzyły, jak panowie wysiadali z auta. Hans zauważył obie młode damy i ukłonił się. Wtedy Ruth dostrzegła, że twarz hrabianki oblał rumieniec.
Poczuła, że znów ogarnia ją smutek, ale broniła się przed nim wszelkimi siłami.

Czy nie sądzi pani, panno von Goseck, że kuzyni von Rainsbergowie są bardzo różni, bardzo niepodobni do siebie?
zapytała hrabianka.

Tak, to może każdy zauważyć
odparła Ruth.
Hrabianka westchnęła głęboko, a jej jeszcze trochę dziecinna twarz zarumieniła się.

Pan Hans von Rainsberg jest bardzo interesujący, taki prawdziwy mężczyzna
rycerski i nieustraszony.
Ruth starała się zwalczyć narastający ból.

Tak, ja też tak uważam.

Czy pani też go tak lubi, jak ja?
naiwnie zapytała hrabianka. Ruth uśmiechnęła się z wysiłkiem.

Ale ja przecież nie wiem, jak pani go lubi.

Ach
zaśmiała się hrabianka
chyba pani wie, jak takiego młodego rycerskiego, interesującego mężczyznę można lubić.

Ja bardzo szanuję pana Hansa
cicho odpowiedziała Ruth. Tymczasem panowie przywitali się z pozostałymi gośćmi, po czym podeszli do obu młodych dam. Rozmawiano o kuligu i o balu po wielkim polowaniu, które wkrótce miały się odbyć.

Jak to ładnie z pana strony, panie ordynacie
odezwała się hrabianka
że tym razem pomyślał pan i o damach, i o młodych mężczyznach i że pozwoli pan nam potańczyć. Dotychczas pan tego nie robił i mieliśmy to panu za złe.
Ordynat skłonił się i odrzekł z uśmiechem:

Skruszony grzesznik prosi o wybaczenie. W przyszłości w zamku nigdy więcej nie będę urządzał przyjęć bez udziału pań.

Dobrze. A więc zostało panu wybaczone. Ale proszę przyrzec, że pan pozwoli nam tańczyć do upadłego, aż sami już nie będziemy chcieli więcej.

Na miłość boską, proszę tego nie obiecywać, drogi Rainsberg! Panie przypadają za tańcami i zabawa nigdy się nie skończy
zawołał hrabia śmiejąc się głośno.

Ależ, papo, starsi państwo mogą przecież w tym czasie odpoczywać na kanapach i mogą się nawet zdrzemnąć. Panie von Rainsberg, posadzę pana w najwygodniejszym fotelu, aby pan spokojnie mógł zaczekać, aż my młodzi się wytańczymy.
Czoło ordynata poczerwieniało. Nie podobało mu się, że hrabianka bez wahania zaliczyła go do "starszych państwa". Spojrzał na Ruth.

Czyżbym nie mógł tańczyć, hrabianko?
zapytał starając się ukryć urazę.
Skinęła głową i śmiejąc odparła wesoło:

Ależ tak, oczywiście, ile pan tylko zechce. Będzie to bardzo miłe z pana strony. Starsi panowie zazwyczaj tańczą o wiele lepiej niż młodzi.

Moje dziecko, co ty mówisz, przecież pana von Rainsberga nie można zaliczyć do starszych panów
upomniała hrabina swoją córkę.
Hrabianka z szelmowskim uśmiechem popatrzyła na ordynata, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo go dotknęły jej słowa, i rzekła:

No nie, tak bardzo stary to pan nie jest, panie von Rainsberg, jest pan, jak to się mówi, w najlepszych latach. Chyba pan się nie gniewa, że zaliczyłam pana do starszych osób? Gdy byłam dzieckiem, zawsze mówi łam do pana "wujku", a było to tak dawno. A poza tym ma pan przecież dwu dorosłych bratanków.
Walter bacznie obserwował stryja i Ruth. Nie uszło jego uwagi, że stryj spoglądał na Ruth, więc zapytał ją półgłosem:

Czy i pani sądzi, że mój stryj należy do starszych panów, łaskawa pani?
Ruth ocknęła się z zamyślenia i odpowiedziała:

Nie, nie jestem tego zdania. Nachylił się nad nią i szepnął:

Sądzi więc pani, że mężczyzna, który chodzi w konkury, nie śmie być stary?
Przenikliwy badawczy wzrok Waltera wywołał rumieniec na twarzy Ruth. Ten rumieniec zdradził mu, że wiedziała o matrymonialnych zamiarach stryja.
Zmusiła się do zachowania spokoju i odpowiedziała:

Nie mam na ten temat nic do powiedzenia.
Jego oczy zapłonęły taką nienawiścią, że wywołało to jej niepokój. Walter z przejęciem szeptał dalej:

Młodzi należą do młodych, starzy do starych, inaczej dochodzi do nieszczęścia.
Zanim zdołała coś powiedzieć, Walter odwrócił się i odszedł. Opanowało ją niemiłe uczucie. Co miały znaczyć jego słowa? Co chciał przez to powiedzieć i dlaczego tak badawczo i dziwnie patrzył w jej oczy?
Nie zdążyła znaleźć odpowiedzi na te pytania, gdyż podszedł do niej Hans.

Czy można zapytać, w jakim nastroju jest pani dzisiaj?
zapytał. Spojrzała na niego i widząc w jego oczach wyraz troski i czułości, poczuła w sercu lekkość i radość.

Jestem w bardzo dobrym nastroju, panie von Rainsberg.

Cieszy się pani na jutrzejszy kulig?

Oczywiście. Bardzo się cieszę. A w ogóle to zima na wsi jest przepiękna. Proszę spojrzeć przez okno. Czyż w mieście można kiedykolwiek zobaczyć taki biały, czarujący, zimowy krajobraz? A przejażdżka saniami to wspaniała rzecz. Dzisiaj też przyjechałyśmy tutaj saniami. Mam nadzieję, że i jutro będzie taka mroźna pogoda.

Barometr na to wskazuje. Czy pani była już kiedyś zimą w "Ermitażu"?

Nie, znam to miejsce z letnich wycieczek.

Ja również. Ilekroć byłem latem w Rainsberg, wcześnie rano wybierałem się tam konno, wtedy nie było tam jeszcze zwiedzających z miasta. Po południu to miejsce nie zasługuje na nazwę "Ermitaż", która przecież oznacza pustelnię.

Ja też tak sądzę. Ale wczesnym rankiem jest tam przepięknie, zwłaszcza na wzgórzu nad hotelem, skąd jest piękny widok z ruin zamku. Kiedy latem przyjeżdżałam do Hainau, miejsce to było terenem moich częstych wycieczek i zawsze sprawiało mi dużo radości.

Naprawdę? Moim zdaniem dla młodej damy powinny istnieć jakieś przyjemniejsze wrażenia niż samotne wycieczki przez las
żartował Hans.
Było mu dzisiaj wesoło na duszy pomimo wczorajszej deklaracji stryja o zamierzonym ożenku z Ruth. Kiedy z nią rozmawiał, a ona patrzyła na niego swoimi pięknymi oczami, nieświadoma, że zdradzają jej miłość, czuł w sercu spokój, zniknęły wszelkie wątpliwości. Świadomość, że jest kochany, uszczęśliwiała go i napawała pewnością, że Ruth nie mogłaby należeć do żadnego innego mężczyzny.
Na jego żartobliwe słowa Ruth tylko się uśmiechnęła, ale twarz jej oblał rumieniec.

Z pewnością te wycieczki wczesnym rankiem przez piękny las zaliczam do najmilszych przeżyć. A jeśli w przyszłości czekają mnie smutne dni, będę je zawsze chętnie wspominać.

Nie wolno pani mówić o smutnych dniach. Nie powinny one dla pani nigdy nadejść. A dzisiaj jest dzisiaj! Jutro będzie piękny kulig. Szkoda, że nie wyjedziemy z miasta, droga byłaby dłuższa!

Ależ droga wcale nie będzie krótka. Przecież wszyscy najpierw mamy jechać na miejsce spotkania na skrzyżowaniu w lesie.

Ach tak, oczywiście, zapomniałem o tym. Może się spotkamy już w drodze do skrzyżowania. Oczekuję jutrzejszego dnia z niecierpliwością i marzę o czymś pięknym.

Czy mogę zapytać, co to jest?

Marzę, aby los był dla mnie łaskawy i damę mojego serca wyznaczył mi jako towarzyszkę kuligu.

O tym zadecyduje losowanie.

Niestety, człowiek nie ma takiej siły, aby swój los wziąć we własne ręce. Dla mnie to jest zawsze bardzo niemiłe.

Zgłoszono sześćdziesiąt dwie pary sań. Dwadzieścia dwie duże
cztero i sześcioosobowe dla starszych państwa, i czterdzieści małych, dwuosobowych. Tylko te ostatnie będą losowane i to dwa razy, do jazdy tam, a potem do jazdy z powrotem.

Tak jest sprawiedliwie. Kto bowiem nie byłby zadowolony z towarzyszącej osoby, ma zawsze jeszcze nadzieję na drogę powrotną. Czy pani wierzy, że ktoś może mieć takiego pecha, że los zakpi z niego dwa razy?
Ruth westchnęła głęboko i powiedziała:

Życzę panu z całego serca, aby pan w obu wypadkach był zadowolony ze swojego losu i aby panu dopisało szczęście.
Popatrzył na nią z czułością i zarecytował:

A wtedy złap je i trzymaj mocno, tak brzmiały słowa pieśni, którą pani nam śpiewała, czyż nie
tej pieśni o szczęściu?

Tak, dobrze pan zapamiętał, tak brzmiały te słowa.

Dobrze je sobie zapamiętałem. Czy zna pani "zwyczaj kuligowy"? Ruth zarumieniła się mocno.

Tak znam go.
Hans westchnął głęboko i powiedział:

Wspaniały zwyczaj, jeśli się miało szczęście wyciągnąć właściwy los. Kawaler ma prawo pocałować swoją damę i nikt mu w tym nie śmie przeszkodzić nawet w przypadku, gdy ten kawaler nie ma żadnego prawa do tej kobiety. Proszę tylko pomyśleć! Młody mężczyzna kocha młodą damę i z jakiegoś powodu nie śmie jej tego wyznać. Chciałby jej jednak okazać swoją miłość i prosić ją, aby czekała do czasu, gdy będzie mógł ją poślubić. Powiedzieć jej tego nie może lub nie chce. Taki "zwyczaj kuligowy" przychodzi mu z pomocą. Od tego, jak skorzysta ze swojego prawa, zależy, czy będzie mógł jej powiedzieć: Czekaj na mnie! Czyż nie jest to coś wspaniałego?
Ruth z lękiem, pytająco spojrzała mu w oczy. Przez chwilę patrzyli na siebie zapominając o bożym świecie i oboje wzburzeni szybko oddychali.

Och tak, sądzę, że w takim przypadku "zwyczaj kuligowy" jest naprawdę wspaniały
dodała drżącym głosem.
W tym momencie przeszkodzono im, ale w obu sercach pozostało uczucie gorącej miłości i tęsknoty.
Następnego dnia przed południem na dużej polanie na skraju lasu przy skrzyżowaniu zjechały się sanie z miasta i z sąsiednich majątków. Tutaj wszyscy wysiedli, aby się przegrupować. O godzinie drugiej miał być wspólny obiad w hotelu "Ermitaż". Po południu młodzi mieli zwiedzić ruiny zamku, a po zapadnięciu zmierzchu przewidziano zabawę taneczną, trwającą nie dłużej niż dwie godziny, gdyż na następny dzień zaplanowano wielkie polowanie w majątku Rainsberg. Wieczorem towarzystwo miało wrócić do domu. Była pełnia i przy lekkim mrozie powrót zapowiadał się bardzo obiecująco.
Na łące przy skrzyżowaniu postawiono drewnianą szopę. Tam na zaimprowizowanym stole stała ogromna waza dymiącego ponczu, który ordynansi oficerów nalewali do czarek i podawali gościom. Oferowano też kanapki i ciasteczka.
Rokrocznie ten kulig organizowali nieżonaci oficerowie jako rewanż za liczne zaproszenia na przyjęcia otrzymywane w ciągu roku.
Śmiejąc się i żartując wszyscy głośno rozmawiali i nastrój był bardzo wesoły. Najmłodszy porucznik z dwiema puszkami zawierającymi losy krążył wśród gości. W jednej puszce umieszczono losy dla pań, a w drugiej dla panów. Porucznik von Schwind oferował losy żartując dowcipnie, a panny i nieżonaci panowie losowali. Oczywiście niektórzy żonaci panowie żartobliwie domagali się podobnego prawa, ale porucznik von Schwind stanowczo odmawiał.

Proszę panów! Panowie wygraliście już główne nagrody i w towarzystwie swoich małżonek jako wierni mężowie pojedziecie do domu
mówił z udawaną powagą.
Kawalerowie
przeważnie z biciem serca
sięgali do puszki. Oczywiście losowanie nie obyło się bez żartów i wzajemnych przekomarzań. Ale pojawiło się i niejedno rozczarowanie. Jak zwykle w takich przypadkach rzadko dobierały się pary, które tego najbardziej pragnęły.
Walter von Rainsberg sięgnął po los drżącymi palcami. Widział, że Ruth wylosowała numer czternasty, gdyż stał obok niej, gdy zakładała futro. Powoli rozwinął swój los i na jego ustach pojawił się gorzki uśmiech. W ogólnym zamieszaniu nikt tego nie zauważył. Płonącymi oczyma patrzył na swój los z numerem trzynastym.
Czyż mogłem się spodziewać, że taki pechowiec jak ja wylosuje inny numer
pomyślał z goryczą.
Jego twarz poszarzała z zazdrości, gdy zobaczył, że stryj podszedł do ukochanej. Ruth sięgnęła do puszki z losami z nadzieją, która w takich sytuacjach zawsze gości w rozkochanych sercach. Patrzyła na Hansa. Lecz on ze smutną miną pokazał jej swój los numer osiem. Natomiast twarz hrabianki promieniała. Wylosowała numer ósmy i Hans musiał ją poprowadzić do sań. Pomagając hrabiance przy wsiadaniu, spojrzał smutnym wzrokiem na Ruth. W tej chwili zauważył, że stryj Heinz ukłonił się przed nią, pokazując jej swój los i podając jej ramię. Hans poczuł w sercu lekkie ukłucie.
Ruth zauważyła spojrzenie Hansa i pocieszała się: Widać przecież, że on mnie kocha; wiem, że wolałby jechać ze mną niż z hrabianką. Jej serce przepełnione było nadzieją, że Hans von Rainsberg nie zechce spełnić życzenia stryja i nie ożeni się z hrabianką. Czuła, że Hans nie będzie się starał o względy tamtej tak długo, dopóki ona, Ruth, będzie w pobliżu.
On mi tego nie zrobi
myślała.
Gdy zauważyła, że podczas kuligu będzie je towarzyszył ordynat, poczuła się nieswojo. Prawie dwie godziny miała spędzić z nim sam na sam w saniach. Wiedziała, że on tę okazję wykorzysta, aby jej zadać decydujące pytanie i poprosić, aby została jego żoną. Ta myśl była bardzo nieprzyjemna. Musi się przygotować na to, że odpowie mu "nie". Szukając ratunku spojrzała na panią Dinę, lecz ona właśnie wsiadała do sań z baronem Hainau, hrabiną Lindenhof i pułkownikiem Massenbachem.
Starsi państwo energicznie zabrali się do dobierania sobie towarzystwa i świetnie się przy tym bawili. Pani Dina nie miała czasu zwracać uwagi na pasierbicę.

Łaskawa pani, mam zaszczyt i szczęście towarzyszyć pani, i bardzo się z tego cieszę
powiedział ordynat do Ruth.
Stłumiła westchnienie i popatrzyła na los, który jej pokazał.

Doprawdy, mamy takie same numery
odpowiedziała nieświadoma, jak wiele młodych panien pozazdrościło jej tego zbiegu okoliczności.

Czy mogę panią prosić?
Ordynat podał jej ramię i poprowadził do eleganckich sań. Miały kształt ogromnej muszli i były najokazalsze ze wszystkich, wyłożone dużymi futrzakami, z dwukonnym zaprzęgiem. Konie niecierpliwie potrząsały łbami, wywołując brzęk dzwoneczków przy uprzęży.
Ordynat pomógł Ruth wsiąść. Podniosła kołnierz futra, a on troskliwie okrył jej kolana.
Walter patrzył na nich z przejmującą zgrozą w oczach. Nachylił się do przodu jak drapieżne zwierzę przygotowujące się do skoku. Szalała w nim burza i miał uczucie, że musi porwać Ruth i uwolnić ją od swego stryja.

Nie zniosę tego, nie wytrzymam, ja zwariuję
dyszał głośno, nie mogąc stłumić tych słów.
Na szczęście w ogólnym wesołym rozgardiaszu nikt na niego nie zwracał uwagi.
Zaraz potem podszedł do niego młody oficer, kierujący kuligiem.

Panie von Rainsberg, pańska dama czeka na pana
upomniał go. Walter ocknął się.

Och, przepraszam, nie wiem, którą damę przeznaczył mi los
odparł ochrypłym głosem.

Pannę von Massenbach, ma pański numer.
Walter pośpiesznie podszedł do córki pułkownika von Massenbacha.

Proszę o wybaczenie, łaskawa pani. Dopiero w tej chwili dowiedziałem się, że pani ma taki sam numer
mówiąc to poprowadził córkę pułkownika do ostatnich dwuosobowych sań. Były to zwykłe sanie bez ozdób i panna von Massenbach była niezadowolona z dwu powodów: nie towarzyszył jej kawaler, którego sobie życzyła, a po drugie musiała jechać w takich nieeleganckich saniach.

Mój Boże, cóż to za okropny stary grat
wykrzyknęła siadając na twardym obiciu.
Walter zauważył, że jest niezadowolona z jego towarzystwa. Dziwny uśmiech pojawił się na jego ustach.

Bardzo mi przykro, ale jak mogła pani wylosować właśnie numer trzynasty?
Młoda panna zwróciła się do niego udając, że nie rozumie, o co mu chodzi:

Co pan chce przez to powiedzieć?
Usiadł obok niej, otulił się swoim futrem i rzekł:

Chcę powiedzieć, że jest pani godna pożałowania, może w drodze powrotnej będzie pani miała więcej szczęścia.
Spojrzała na jego bladą, ponurą twarz i zapytała ze znaczącym uśmiechem:

Och, panie von Rainsberg, czyżbym ja dla pana była numerem trzynastym?.
Walter zmusił się do uśmiechu i odparł:

Młoda dama nigdy nie jest numerem trzynastym, łaskawa pani. Córka pułkownika przebolała niezadowolenie. Przecież była jeszcze nadzieja na jazdę powrotną
sannę przy blasku księżyca.

A więc pogódźmy się z losem i stawmy mu dzielnie czoło, nie tracąc humoru. Starajmy się spędzić ten czas jak najprzyjemniej. Ale jeśli pan nie ma ochoty do rozmowy, nie musi pan mnie bawić.
Walter nachylił się ku niej.

Rozmowa z tak dowcipną i miłą damą jest prawdziwą przyjemnością. Jeśli będę panią nudził, to proszę o wybaczenie, odczuwam silny ból głowy.
Spojrzała na niego badawczo.

Tak, jest pan bardzo blady i wygląda pan, jakby się źle czuł. A więc na razie zalecam panu całkowity spokój. Gdy panu przejdzie ból głowy, proszę się odezwać, ale nie wcześniej.
Z wdzięcznością pocałował ją w rękę mówiąc:

Pani mnie zawstydza swoją dobrocią.
Wesoło dźwięczały dzwoneczki u sań. Był piękny zimowy dzień. Sanie jechały w długim szeregu i dobiegały z nich śmiech i urywki rozmów, choć w niektórych panowała cisza. Kilku parom udało się wylosować jednakowe numery i teraz młodzi starali się wykorzystać czas na poufne rozmowy. Przypadek zrządził, że Hans z hrabianką Lindenhof jechał tuż za saniami ordynata von Rainsberga.
Ruth słyszała parę razy śmiech młodej hrabianki, co świadczyło, że dobrze bawiła się w towarzystwie Hansa. Ruth nie domyślała się, ile wysiłku Hans włożył w tę rozmowę, aby się jego dama nie nudziła. Niespokojnie kierował wzrok na sanie jadące przed nim. Widział, że niezadowolona Ruth sztywno siedziała obok stryja, podczas gdy ordynat raz po raz nachylał się ku niej i coś mówił. Raz zauważył, że Ruth obejrzała się i wtedy hrabianka, widząc to, pomachała jej ręką. Ruth odwzajemniła pozdrowienie, a Hans wysoko uniósł futrzaną czapę.
Po raz drugi jednak Ruth się nie obejrzała.
Ordynat przez połowę drogi szukał okazji, aby oświadczyć się Ruth. Ona jednak bardzo zgrabnie unikała drażliwego tematu. Ordynat postanowił jednak wykorzystać to sam na sam i prosić o rękę panny von Goseck, gdyż powziął decyzję, że Ruth powinna opuścić sanie już jako jego narzeczona.
W ogóle nie przychodziło mu do głowy i wręcz wykluczał myśl, że wybranka mogłaby mu dać kosza. W końcu nie zwlekając dłużej zaczął bez ogródek:
-? Łaskawa pani, jestem wdzięczny losowi, że pozwolił mi towarzyszyć pani w kuligu. W końcu została mi dana okazja, aby pani zadać pewne pytanie. Od pani odpowiedzi zależeć będzie moje szczęście. Ukończyłem czterdzieści trzy lata i dotychczas nie mogłem się zdecydować na małżeństwo. Teraz nie chcę dłużej zwlekać. Zamek Rainsberg potrzebuje pani, a moje zachowanie z pewnością dało pani do zrozumienia, że to ją wybrałem do tej roli. Dlatego proszę pozwolić, że teraz zapytam, czy...
Ruth siedziała obok ordynata jak sparaliżowana. Raptem zwróciła ku niemu bladą twarz. Przestraszona położyła rękę na jego ramieniu i spojrzała błagalnie swoimi pięknymi oczyma.

Baronie von Rainsberg, bardzo proszę, aby pan nie mówił dalej. Proszę mi nie zadawać pytania, na które musiałabym dać odmowną odpowiedź. Byłoby mi niezmiernie przykro, gdybym musiała pana urazić.
Ordynat z niedowierzaniem patrzył na Ruth. Po chwili powiedział:

Łaskawa pani, albo pani mnie źle zrozumiała, albo ja panią. Tak nie może być. Dlatego pytam: czy zechce pani zostać moją żoną?
Ruth kurczowo zacisnęła w mufce ręce i ze smutkiem w oczach spojrzała na niego.

Och, panie von Rainsberg, dlaczego mi pan zadał to pytanie wbrew mojej woli? Prosiłam przecież, aby pan nie wypowiadał tych słów. Okazał mi pan duży zaszczyt swoimi oświadczynami... ale ja ich nie mogę przyjąć.
Ordynat zbladł i patrzył na swą towarzyszkę, jakby w ogóle nie rozumiał, o czym ona mówi. Pb chwili odezwał się:

Pani nie przyjmuje moich oświadczyn? Czy pani jest świadoma tego, co pani odrzuca? Nie muszę pani opowiadać o moich warunkach materialnych. Pani przecież wie, że jestem bardzo bogatym człowiekiem. Wie pani także, jaką towarzyską pozycję mogę jej zapewnić. Wiem, że pani jest biedna, że ma pani przed sobą niepewną, trudną przyszłość, i mimo to odrzuca pani moje oświadczyny?
Usta Ruth zadrżały. W pełni zdawała sobie sprawę, co odczuwa. Wiedziała, że rezygnuje ze wspaniałego życia i wiedziała, że życie, które ją czeka w przyszłości, będzie pełne trosk i zmartwień. A jednak nie wahała się ani przez chwilę.

Tak, wiem o tym wszystkim, i jeżeli jednak nie mogę przyjąć pańskich oświadczyn, znaczy to, że mam ku temu poważne powody.

A jakie są te powody?

Ja pana nie kocham.
Nachylił się ku niej i patrzył błagalnie.

Pani mnie pokocha. To samo przychodzi w małżeństwie, potem... Szanuję pani szczerość i pochwalam, że pani nie udaje miłości, aby uzyskać wspaniałą pozycję towarzyską. Jestem jednak pewien, że z czasem mnie pani pokocha. Młode damy mają o małżeństwie nieco romantyczne pojęcie. Z czasem wszystko się ułoży. Nie oczekuję od pani namiętnej, gorącej miłości. Taka właściwie nie istnieje. Zadowolę się, jeśli obdarzy mnie pani sympatią i szacunkiem.
Ruth wyprostowała się, mówiąc stanowczo:

Ale mnie to nie wystarcza, panie von Rainsberg. Nie mogę spełnić pańskiego życzenia.
Ordynat zacisnął wargi. Po chwili hamując wzburzenie zapytał:

Czy to jest pani ostateczna decyzja? Czy nie sądzi pani, że moja propozycja jest warta zastanowienia? Proszę rozważyć, że jestem w stanie spełnić każde pani życzenie.
Ruth głęboko westchnęła.

Zastanowiłam się nad wszystkim i proszę mi wierzyć, że z ciężkim sercem dałam panu odmowną odpowiedź.

Dlaczego pani to robi? Czyżby pani miała takie ważne powody? Mogę sobie wyobrazić, że istnieje tylko jeden powód
że pani przyrzekła swoją rękę innemu mężczyźnie.
Ruth potrząsnęła głową.

Nie, panie von Rainsberg, nikomu nie obiecałam ręki ani też nikt o nią nie prosił. Prawdopodobnie nigdy nie wyjdę za mąż.
Ordynat słuchał z niedowierzaniem. W końcu rzekł:

Nie mogę pani zrozumieć. Co się z panią stanie? Wiem, że pani i jej macocha jesteście zależne od małej emerytury. Z tego przecież nie można żyć na odpowiednim poziomie.

Oczywiście, że nie. Do niedawna nic nie wiedziałam o naszej sytuacji finansowej. Mama milczała, ponieważ nie chciała mnie martwić. Ale teraz została zmuszona, żeby mi o wszystkim powiedzieć... Postanowiłam, że znajdę jakąś pracę, aby zarobić na życie, a mama będzie mogła wyżyć ze swojej emerytury.

Pani, pani chce podjąć jakąś pracę? U obcych ludzi zarabiać na chleb? Czyżby pani sytuacja była aż tak zła? I mimo to daje mu pani kosza i bez zastanowienia rezygnuje z okazji, aby zostać panią na zamku Rainsberg?

Tak, panie ordynacie
odpowiedziała cicho
i to musi pana przekonać, że nie potrafię postąpić inaczej.
Patrzył na nią badawczo i milczał przez chwilę. Potem powiedział spokojniejszym tonem:

Pozostaje więc tylko jedno wyjaśnienie pani zachowania. Pani uległa jakiejś romantycznej miłości: Pani kocha innego mężczyznę, czyż nie? Proszę mi wybaczyć to pytanie, ale sądzę, że mężczyzna, który przed chwilą zaofiarował pani serce i rękę, wykazując tym samym swoje największe zaufanie, ma prawo do takiego pytania.

Tak, ma pan prawo i dlatego odpowiem panu szczerze
tak, kocham innego mężczyznę i z tą miłością w sercu nie mogę należeć do żadnego innego.
Blednąc westchnął głęboko.

Czy pani ma nadzieję wyjść za tego innego mężczyznę? Potrząsnęła głową.

Nie, on jest biedny, tak jak ja, i może nigdy nie będzie mógł poślubić biednej dziewczyny. O ile wiem, przeznaczono mu już bogatą żonę. I chociaż między nim a mną nigdy nie padło słowo o miłości i to się prawdopodobnie nigdy nie stanie, to jednak nigdy nie będę należała do innego mężczyzny. Proszę się na mnie nie gniewać. Jest mi przykro, że muszę pana urazić. Żywię dla pana głęboki szacunek i nie sądzę, aby pan wziął mi za złe to, co powiedziałam. Znajdzie pan na pewno inną kobietę, która odda panu całą swoją miłość i uszczęśliwi go.
Przez chwilę panowała cisza. Potem ordynat rzekł z ciężkim westchnieniem:

Pani jest nadzwyczajną istotą, bez względu na to, że sprawiła mi pani przykrość. Nie, nie gniewam się na panią. Wzbudziła pani we mnie głęboki szacunek, gdyż jest pani wspaniałą kobietą, o silnym charakterze, i dlatego tym bardziej żałuję, że pani nie przyjęła moich oświadczyn. Odrzucenie ich wydawało mi się zresztą rzeczą niemożliwą. Tak, byłem bardzo zarozumiały myśląc, że ordynata Rainsberga nie może spotkać odmowa. A teraz jednak otrzymałem kosza i można sobie ze mnie kpić.
Ruth uśmiechnęła się lekko,
Nikt nie będzie z pani kpił. Nikt nie ma ku temu żadnego powodu. A poza tym nikt się nie dowie, o czym rozmawialiśmy przed chwilą.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

Nie? Doprawdy nie? Czy pani nie opowie wszystkim, że dała kosza ordynatowi von Rainsbergowi?
Popatrzyła mu w oczy.

Chyba nie mówi pan tego poważnie. Czyżby mnie pan mógł posądzić o podobny brak taktu?
Patrząc badawczo w jej oczy odpowiedział:

Młode damy lubią się czymś takim chwalić!

Och, to muszą to być bardzo źle wychowane damy, bez poczucia taktu.

A więc pani nikomu o tym nie wspomni?

Z całą pewnością nie. Daję panu słowo, a ja dotrzymuję danego słowa.

Sądząc po pani zachowaniu, jest pani chlubnym wyjątkiem.

Wszystko wskazuje na to, że ma pan bardzo złe zdanie o kobietach.

Pani z pewnością spowodowała, że jest ono teraz lepsze. A więc obiecuje mi pani pełną dyskrecję?

To jest tak oczywiste, że nie muszę tego obiecywać.

Ale pani Dinie pani powie?

Nie, nawet jej nie powiem.

To milczenie wobec macochy zachowa pani chyba ze względów egoistycznych?

Jak mam to zrozumieć?

Chcę powiedzieć, że pani macocha gniewałaby się i robiła pani wymówki, gdyby usłyszała, że odrzuciła pani taką dobrą partię.
Potrząsnęła przecząco głową.

Te słowa świadczą, że pan zupełnie nie zna mojej macochy. To wspaniała i bardzo wspaniałomyślna kobieta. Nie żądałaby, abym postąpiła wbrew swojej woli i przekonaniom.

Nawet i wtedy, kiedy byłoby to niekorzystne dla niej? Przecież wychodząc za mnie za mąż, pani polepszyłaby także sytuację finansową swojej macochy i zapewniła jej beztroską i bezpieczną przyszłość.
Ruth westchnęła.

Nie pomyślałam o tym. O, tak, ona zasługuje, abym poniosła dla niej ofiarę, gdyż i ona niejedno dla mnie poświęciła. A jednak nigdy nie przyjęłaby ode mnie takiego poświęcenia, nie mówiąc o tym, że nigdy by tego nie żądała. Bez względu na to, że jest moją macochą, zawsze była dla mnie bardzo dobra i ofiarna jak prawdziwa matka. Ma bardzo prawy charakter i nienawidzi ani małostkowości, ani wyrachowania.
Ordynat patrzył przed siebie i zastanawiał się nad tym, że przecież najpierw zamierzał poślubić panią Dinę von Goseck, która z pewnością była bardziej odpowiednią kandydatką na żonę. Może postąpiłby roztropniej, starając się o macochę, a nie o pasierbicę...

Bardzo ładnie, że tak pochlebnie wyraża się pani o swojej macosze. Wydaje mi się, że stosunki między paniami są bardzo serdeczne.

O tak, bardzo się kochamy.
Znowu zastanawiał się przez chwilę, a potem powiedział:

A więc trzymam panią za słowo i proszę, żeby również swojej macosze nie wspominała pani o tym wszystkim, o czym rozmawialiśmy. Sądzę że byłem bardzo nieroztropny. Może mi się uda tę nieroztropność naprawić, ale zostawmy to, trzymam panią za słowo.

Ma pan moje słowo, panie von Rainsberg.

Dziękuję pani.
Zapanowała cisza. Po jakimś czasie zaczęli rozmawiać o obojętnych sprawach. Zanim dojechali do celu, ordynat rzekł:

Nie muszę się chyba obawiać, łaskawa pani, że będzie pani w przyszłości unikać mojego domu i nie weźmie udziału w uroczystości związanych z wielkim polowaniem w Rainsberg.
Ruth uśmiechnęła się.

O nie, nie musi się pan tego obawiać. Gdybym tak postąpiła, rzuciłoby się to wszystkim w oczy. Jeśli pan pozwoli, chętnie przyjadę i oboje zapomnimy, o czym rozmawialiśmy dzisiaj,
Pani jest godną podziwu młodą damą
odrzekł całując jej rękę. Gdy siedział obok Ruth, zaczęło w nim dojrzewać postanowienie, że oświadczy się pani Dinie von Goseck. Wiedziano powszechnie, że chce się ożenić i czekano na jego zaręczyny. A poza tym nadszedł już czas, aby założyć rodzinę. Męczyła go samotność, a pomijając to, obudziło się w jego sercu pragnienie, aby w jakiś inny sposób zabezpieczyć przyszłość Ruth von Goseck. Zaimponowała mu, a ponieważ nie mogła zostać jego żoną, pomyślał sobie, że byłoby bardzo miło mieć ją w zamku jako swoją przybraną córkę. Mogłaby mu śpiewać pieśni i wnieść w stare mury trochę radości. A pani Dina von Goseck przecież lepiej nadaje się na jego żonę niż ta młoda istota. Naprawdę, zachował się jak głupiec, i dobrze mu tak, że dostał kosza. I gdyby Ruth nie była tak wyrozumiała i taktowna, cały świat dowiedziałby się, że został odtrącony. W każdym razie z godnością przyjął porażkę.
Pomyślał o bratankach. Źle się stało, że zdradził im swój zamiar poślubienia Ruth von Goseck. Teraz będzie musiał wyznać, że dostał kosza. To go najbardziej drażniło. Zawsze chciał być dla nich autorytetem, a jako odrzucony konkurent mógł odegrać teraz tylko śmieszną rolę. To zaszkodzi jego autorytetowi. Jakby tu znaleźć właściwe wyjście z przykrej sytuacji? Na razie nic nie będzie mówił, że doszło do oświadczyn. Przy okazji może wspomnieć od niechcenia, że zmienił zdanie i doszedł do wniosku, że Ruth jest za młoda, aby zostać jego żoną, dlatego postanowił ożenić się z panią Diną von Goseck. Ale najpierw musi od pani Diny otrzymać zgodę na małżeństwo. W ten sposób wybrnie z tej niemiłej sytuacji i uniknie śmieszności, a poza tym uratuje swój autorytet.
Gdy dojeżdżali do "Ermitażu", jego największym zmartwieniem była obawa, że mógłby dostać kosza również od pani Diny. Te dwie damy nie należały do kobiet, które może oszołomić bogactwo i zbytek. Właściwie postąpił bardzo źle, że tak raptownie odwrócił się ód pani Diny i zaczął ubiegać o względy młodej dziewczyny. Czy pani Dina pogniewała się na niego? Pomyślał o jej pięknych oczach i czarującym uśmiechu.
Pragnął jak najszybciej uzyskać pewność, jak zachowa się pani Dina.
Uspokojony, że Ruth obiecała zachować tajemnicę, uprzejmie pomógł jej wysiąść z sań, gdy zajechali przed główne wejście hotelu..
Tam panowie śmiejąc się i żartując domagali się "Zwyczaju kuligowe go". Tylko niewielu wielkodusznie zrzekło się tego przywileju i zadowoliło się pocałowaniem ręki swojej towarzyszki. Lecz gdy jakaś dama wzbraniała się przed wspomnianym "zwyczajem", głośno protestowano ze wszystkich stron.
Ordynat rycersko pocałował rękę Ruth, a ona podziękowała mu z przyjaznym Uśmiechem.
Z biciem Serca patrzyła Ruth na sanie, którymi przyjechali Hans von Rainsberg i hrabianka. Hans wyskoczył z sari i z ulgą zobaczył, że stryj pocałował Ruth w rękę. Wyglądało na to, że rozmawiają obojętnie. Ciężar spadł mu z serca. Uprzejmie pomógł hrabiance wysiąść z sań. Zauważył, że wyraźnie czekała, że on skorzysta ze "zwyczaju kuligowego". Gdyby tego nie uczynił, byłoby to afrontem dla hrabianki. Musnął więc lekko jej wargi, tak żeby hrabianka nie mogła wątpić, w czystą formalność tego gestu.
Ale Ruth zobaczyła tylko to, że pocałował hrabiankę, i serce zabolało ją tak bardzo, że ledwo wstrzymywała się od płaczu.
Kolejno zajeżdżały sanie za saniami i w końcu przyjechała ostatnia para
Walter z panną von Massenbach..
Walter niespokojnym wzrokiem szukał Ruth. Stała jeszcze obok jego stryja. Pełen niepokoju oczekiwał końca jazdy i teraz trochę się uspokoił. Niemniej jednak czuł, że nie zniesie tego, aby Ruth została żoną stryja. W jego rozgorączkowanej głowie kłębiły się najdziksze piany. Zastanawiał się, jak temu przeszkodzić, ale jego myśli stale wracały do tego samego wniosku: gdyby stryj nie żył, wtedy on
Walter
mógłby zostać ordynatem i wtedy mógłby się ożenić z Ruth von Goseck. Ta myśl stała się właściwie obsesją, i rodziła prawdziwe zbrodnicze plany w jego duszy.
W hotelu "Ermitaż" goście zasiedli do stołu. Nastrój był wesoły, gdyż pary rozdzielone losowaniem w czasie kuligu teraz spotkały się i dzieliły wrażeniami. Dzisiaj Hans miał szczęście i zajął miejsce obok Ruth, zanim go uprzedził młody porucznik.
Ruth zauważyła, ile trudu sobie zadał, aby być blisko niej, i to ją bardzo uszczęśliwiło.
Gdy już siedzieli obok siebie, Hans cicho powiedział:

To należało mi się od losu, łaskawa pani, jako zadośćuczynienie, że nie wylosowałem numeru czternastego. Żeby pani wiedziała, jak bardzo zazdrościłem stryjowi.
Rumieniąc się Ruth zapytała:

Czyżby pan nie był zadowolony ze swojego numeru? Spojrzał na nią wzrokiem pełnym miłości.

Pani o tym doskonale wie. A jeśli dobry Bóg wysłucha mnie, to pomoże mi trochę przy losowaniu do jazdy powrotnej i wyciągnę taki los, o jakim marzę.
Z szelmowskim uśmieszkiem spojrzała mu w oczy.

A jakiego numeru by pan sobie życzył?

Numeru, który wylosuje dama mojego serca.
Ruth poczuła, że płoną jej policzki, i odwróciła głowę. Wtedy przypadkowo jej wzrok spotkał się ze wzrokiem Waltera. Przeraził ją wyraz jego oczu, poczuła, że jej serce na chwilę zamarło. Dlaczego wpatrywał się w nią tak dziwnie i z taką natarczywością. Narastał w niej strach przed czymś nieokreślonym. Nie wiedziała, że Walter obserwował ich z dziką zazdrością. Uzyskał bowiem w tej chwili pewność, że Ruth kocha kuzyna. To stryja jednak uważał za groźniejszego rywala. Wmawiał sobie, że Hans jest biedny i nie ma szans, aby poślubić Ruth, tym bardziej że ona z pewnością wybierze bogatszego konkurenta.
Nastrój Ruth przygasł nieco pod przerażającym wzrokiem Waltera. Z trudem zdołała zwalczyć nieprzyjemne wrażenie. Nie chciała psuć nastroju szczęśliwej godziny.
Nagle usłyszała miły, serdeczny śmiech swojej macochy i to kojąco wpłynęło na jej duszę, uspokoiła się jeszcze bardziej, gdy zobaczyła, że przy drugim końcu długiego stołu zajmuje ona miejsce obok ordynata von Rainsberga.
Zanim poproszono do stołu, ordynat stanął przed panią Diną i zapytał, czy wolno mu będzie dotrzymać jej towarzystwa w czasie posiłku.
Zaskoczona spojrzała na niego pytającym wzrokiem i zauważyła w jego oczach niemal prośbę.
Nie okazując zdziwienia przyjęła jego ramię. A teraz siedział obok i z widocznym upodobaniem słuchał jej mądrych słów i z serca płynącego, szczerego śmiechu. Odnosił wrażenie, że po długim burzliwym żeglowaniu zawinął do cichego portu.
Walter bacznie obserwował stryja i panią von Goseck. Z drwiącym uśmieszkiem rozmyślał, że oto stryj bawi przyszłą teściową, ponieważ zapewne Hans był szybszy i teraz towarzyszy przy stole przyszłej stryjence.
Przy stole panował wyjątkowo wesoły i przyjemny nastrój, do którego przyczyniły się w niemałej mierze dobrze dobrane, choć skromne dania, zamówione na tę okazję przez młodych oficerów. Jeden z poruczników wygłosił krótkie przemówienie. W paru słowach wyraził radość, że goście przybyli tak licznie, dając okazję do wyrażenia wdzięczności za miłe godziny spędzone na licznych uroczystościach, na które oficerów stale zapraszano.

Brawo, krótkie przemówienia są najlepsze! Niech żyją nasi gospodarze! Niech żyją!
W ten sposób hrabia Lindenhof w imieniu wszystkich gości podziękował za toast.
Po obiedzie młode damy i oficerowie wybrali się na wycieczkę do ruin starego zamku. Znajdowały się one na wzgórzu nad "Ermitażem", teraz w sezonie zimowym opustoszałym.
Hans nie odstępował Ruth. Rozmawiali ze sobą w obojętny sposób, tak jak rozmawiają młodzi ludzie, którzy się kochają, a którzy na razie nie mogą tego ujawnić.
Gdy młodsze towarzystwo wybierało się na wycieczkę, Waltera zatrzymał starszy pan, który był jego przełożonym. To przeszkodziło mu w natychmiastowym przyłączeniu się do Ruth. Gdy wreszcie uwolnił się od towarzystwa swojego zwierzchnika, pospieszył za dziewczyną. Biegnąc i ciężko oddychając dogonił w końcu młodą parę. Żadne z nich nie było zachwycone jego obecnością. Ruth zawsze odczuwała niepokój, gdy patrzyły na nią płonące czarne oczy Waltera. I tym razem zaczęła się bać, chociaż nie rozumiała, jaki jest powód tego lęku.
Hans doskonale wiedział, dlaczego Walter tak szybko dołączył do Ruth, i zapragnął ją chronić przed tym człowiekiem. Z niepokojem spoglądał na twarz kuzyna, z której patrzyły szeroko otwarte, czarne, płonące oczy, groźnie zapowiadające obłąkanie.
I chociaż Hans współczuł Walterowi, to jednak nie mógł go zrozumieć. Sam kierował się w życiu rozsądkiem i starał się przewidzieć skutki własnych czynów; i będąc przygotowanym do ponoszenia odpowiedzialności, patrzył na Waltera jak na mężczyznę o słabym charakterze. Współczuł kuzynowi, lecz mimo to w tym uczuciu mieściła się mała domieszka pogardy.
Im wyżej się wspinali, tym trudniej było pokonać stromą ścieżkę. Ubity, zmarznięty śnieg miejscami był bardzo śliski, zatem młodzi panowie mieli wiele okazji, aby podtrzymywać i prowadzić panie pod rękę.
Zimą ruiny były jeszcze piękniejsze niż latem. Ich kontury pod grubą puszystą białą pokrywą śnieżną stanowiły malowniczy widok, tym bardziej że okolicę celowo pozostawiono w nienaruszonym dzikim stanie. Ostatni odcinek ścieżki był szczególnie stromy.
Hans i Walter równocześnie wyciągnęli dłonie, aby pomóc Ruth. Młoda dama szybko położyła rękę na ramieniu Hansa von Rainsberga prosząc go, aby ją poprowadził. Twarz Waltera wykrzywiła się zazdrością. Przez chwilę wyglądało na to, że rzuci się na kuzyna i powali go na ziemię. Jednak z trudem się opanował, opuścił ramię i z niepokojącym wyrazem w oczach szedł za młodą parą.
Na szczęście oni tego nie widzieli. Zapomnieli o istnieniu Waltera. Hans z czułością i troską trzymał ramię ukochanej dziewczyny, a ona oszołomiona dotykiem jego ręki pozwoliła się prowadzić. Czuła się tak bezpiecznie u jego boku. Upajała się każdą chwilą; wiedziała, że te chwile już nigdy nie wrócą i będzie z nich musiała długi czas czerpać wspomnienia. Gdy osiągnęli szczyt, kilka młodych panien okrążyło Ruth.

Schowamy się w ruinach, a panowie będą nas szukać
zawołała córka profesora Schwarzenburga.

A co otrzymamy w nagrodę?
żartobliwie zapytał porucznik Schwind.

Pierwszego walca, gdy wrócimy do hotelu
odpowiedziała jedna z pań.
Młode damy śmiejąc się i pokrzykując rozbiegły się po okolicy. Panowie rozeszli się w poszukiwaniach.
Hans i Walter przez chwilę zostali sami. I wtedy Walter z płonącymi zazdrością oczyma wykrztusił z siebie:

Okazujesz naszej przyszłej ciotce wyjątkową rycerskość. Jeśli to zauważy stryj Heinz, będzie bardzo niezadowolony.
Hans spojrzał na niego spokojnie.

Drogi Walterze, nie pozwolę nikomu, tobie też nie, na krytykę mojego zachowania wobec tej młodej damy. O ile wiem, na razie ani stryj Heinz, ani ktokolwiek inny nie ma prawa być zazdrosny o pannę von Goseck.
Walter zaśmiał się szyderczo.

Tym "ktokolwiek innym" mam być oczywiście ja. Łatwo ci tak mówić, ponieważ ci zaufałem i wyznałem, że kocham Ruth von Goseck. Ale ja przecież nie jestem zazdrosny o ciebie, bo wiem, że żywisz do niej wyłącznie szacunek i sympatię. Ta twoja obojętność nie przeszkadza mi tym bardziej, że jestem pewien, iż ta młoda dama nie odda ręki takiemu biedakowi, jakim ty jesteś.

Nie pozwolę, abyś mi dyktował lub przypisywał jakiekolwiek uczucia.
Walter zazgrzytał zębami, odrzucił głowę do tyłu i mocno chwycił ramię kuzyna.

Chciałbym ci tylko przypomnieć, że mam zamiar traktować jak wroga każdego, kto będzie się starał o względy panny von Goseck
powiedział gniewnie.
Hans ze spokojem uwolnił swoje ramię.

A jak się zachowasz wobec stryja Heinza, który przecież chce poślubić pannę von Goseck?
Walter ciężko oddychał i z trudem wymawiał słowa:

Nie wiem... nie wiem. Ale teraz nie o to chodzi. Wybacz mój gniew; ty nie możesz zrozumieć, jak ja cierpię. Skoro ty z takim spokojem mówisz o tym, że stryj ma zamiar poślubić tę młodą damę, musisz być zupełnie obojętny wobec niej i nic sobie z tego nie robić. Spójrz na mnie
zobacz, co namiętność może zrobić z człowieka. Ja oszaleję. Nikomu jej nie oddam... nikomu!
Zaczął się pięściami bić po głowie i jęczał ze wzburzenia.
Hans patrzył na kuzyna ze współczuciem, ale i z obawą. Starał się go uspokoić.

Walterze, opamiętaj się, uspokój. Panna von Goseck ma przecież prawo wyjść za mąż za kogo tylko zechce. Co zamierzasz zrobić, aby jej w tym przeszkodzić?
Walter nieprzytomnym wzrokiem patrzył przed siebie.

Nie dopuszczę do tego, nie dopuszczę, ona musi być moja... musi! Nawet gdybym miał...
umilkł i zamknął oczy. Nie padły słowa, które cisnęły mu się na usta: nawet gdybym miał popełnić zbrodnię!
Te słowa nie zostały wypowiedziane, ale ich treść nurtowała umysł Waltera. Uczynił ręką ruch, jakby odpychając coś od siebie, i mówił dalej:

Nie zwracaj na mnie uwagi, jestem zdenerwowany i gadam głupstwa.
Szybko się odwrócił i zostawił Hansa samego.
Młody człowiek patrzył za nim i myślał: Jemu nikt nie pomoże. Musi się wyszumieć, zanim wróci do równowagi. Jest mi go żal, ale tak zupełny brak opanowania to u mężczyzny rzecz niewybaczalna. Chyba nie odważy się molestować Ruth swoimi nerwowymi wybrykami?
Poszedł w kierunku resztek murów bramy zamkowej. Na dziedzińcu rozlegał się gwar i śmiechy. Gdy porucznik von Schwind głośno zawołał
"W ruinach straszą upiory", wszystkie młode damy dobrowolnie wyszły z ukrycia.
Stały teraz wokół głębokiej studni wykopanej na środku dziedzińca. Rzucały do niej kamyczki nasłuchując, ile czasu potrzebują, aby osiągnąć dno.
Był to malowniczy widok
młodzi ludzie w modnych płaszczach i futrach na dziedzińcu ruin zamkowych. Gruba warstwa śniegu na gzymsach i oknach ukrywała surowość rozwalisk, a nawet przeciwnie upiększała szare mury. Zewsząd rozbrzmiewał śmiech i przekomarzania.
Hans von Rainsberg szukał oczami Ruth i ujrzał ją tuż przy studni. Nachyliła się daleko do przodu i patrzyła w głąb za wrzuconym kamyczkiem.
W tym momencie zbliżył się Walter i stanął tuż za nią, a jego namiętnie iskrzące się oczy patrzyły na smukłą postać dziewczyny i jej pochyloną głowę z pięknymi włosami widocznymi spod futrzanej czapy. To pożądliwe spojrzenie Hans odebrał jak profanację czegoś świętego. Szybko podszedł i stanął pomiędzy Walterem a Ruth, jak gdyby chciał ją ochronić przed tym wzrokiem.

IV

Ordynat nie wziął udziału w wycieczce do ruin, pozostawił to młodszym. Od obiadu nie opuszczał pani Diny ani na chwilę. W towarzystwie państwa von Hainau i hrabiostwa Lindenhofów siedział przy małym stoliku w rogu dużej sali, którą przygotowywano do tańców. Pito kawę i rozmawiano. Siedząca obok ordynata pani Dina zapytała go z uśmiechem:

Czy pan nie ma ochoty na wycieczkę do ruin? Nachylając się ku niej odpowiedział:

Nie, łaskawa pani, stwierdziłem, że już nie bardzo nadaję się do tego młodego towarzystwa, to raczej pani do niego należy.
Panią Dinę zdziwiły te słowa, lecz nie dała po sobie poznać, że jest zaskoczona. Usłyszała w nich znany ton pełen uwielbienia, jakim już kiedyś do niej przemawiał. Dlaczego raptem sądzi, że nie nadaje się do młodego towarzystwa? Dlaczego właśnie ją poprowadził do stołu i zajął miejsce obok? Dlaczego nie obok Ruth?
Ale pani Dina była mądrą kobietą i zaczęła rozważać. Wokół jej ust ukazał się lekki uśmiech.

Pan, panie von Rainsberg, bardzo mi schlebia zaliczając mnie do młodych. Ja nie czynię tego od dłuższego czasu.

Nie ma pani racji, nie wolno pani tak mówić.

O, nie, kiedy ma się parę lat ponad trzydziestkę i kiedy chce się zachować godność, nie należy się zaliczać do młodych.
Czoło ordynata poczerwieniało.

A mnie z moimi czterdziestoma trzema laty chce pani zaliczyć do tego grona?
Pani Dina uśmiechnęła się tak, jak to tylko ona umiała
mądrze dobrotliwie, ze zrozumieniem i z wybaczeniem.

Och, mężczyzna jest zawsze dłużej młodszy niż kobieta, a poza tym zapomina pan, że mam dorosłą córkę.

Ależ to tylko pasierbica.

Tak, to prawda, lecz ja bardzo poważnie traktuję matczyne obowiązki. Muszę być poważną, pełną godności matroną. Jak mogłabym się pokazywać razem z Ruth wśród młodych ludzi? To nie wypada. Ale pan? Pan jest kawalerem, i w końcu ma się tyle lat, na ile się czuje.

Pani z pewnością czuje się bardzo młodo?. Potrząsnęła głową, westchnęła i odparta:

Pan się myli, panie von Rainsberg. Jeśli człowiek ma zmartwienia, szybko się starzeje. Pan oczywiście nie może tego wiedzieć, ponieważ pan nie wie, co to znaczy mieć troski i kłopoty.
Patrzył z nowo obudzonym zainteresowaniem w jej ciągle jeszcze piękną twarz. Naprawdę wciąż była uroczą kobietą i promieniowało od niej coś orzeźwiającego. To, że dostał kosza od Ruth, dotknęło bardziej jego próżność niż serce. Cieszył się, że będzie mógł łatwo przeboleć to zadraśnięcie.
Mówił sobie, że przecież nie jest już tak młody i zdrowy, aby przez dłuższy czas móc podołać wszelkim wymaganiom, jakich zapewne młoda dziewczyna mogłaby oczekiwać od życia. Nie ulega wątpliwości, że pani von Goseck pod każdym względem lepiej pasowała do niego niż jej piękna pasierbica.
Gdy pozostali goście wstali, aby pójść obejrzeć salę przygotowaną do tańca, ordynat siedział jeszcze przy swojej towarzyszce i cichym głosem mówił:

Byłaby wielka szkoda, gdyby pani musiała stracić wesoły nastrój i piękny wygląd z powodu trosk i zmartwień. Do tego nie wolno dopuścić. Bardzo bym pragnął mieć prawo chronić panią przed wszelkimi nieprzyjemnościami.
Spojrzała na niego niezwykle zaskoczona. Jej uwagi nie uszło lekkie zakłopotanie, które pojawiło się na jego twarzy, gdy zobaczył to zdziwienie. Była naprawdę bardzo mądrą i bystrą kobietą i od razu wywnioskowała, że podczas sanny do "Ermitażu" pomiędzy Ruth a ordynatem zaszło coś, co spowodowało, że pan von Rainsberg pełen skruchy powrócił do wcześniejszej wybranki. W jej sercu obudziło się lekkie współczucie dla biednego, choć bogatego mężczyzny. Tyle lat żył w samotności, a teraz, gdy szuka żony, doznaje porażki.

Nie wiem, jak to mogłoby być możliwe, panie von Rainsberg
odpowiedziała, udając że nie rozumie jego słów.
Ordynat głęboko westchnął. Z jej zdrowego jędrnego ciała popłynął ku niemu jakiś fluid. Piękne oczy rozmówczyni oczarowały go i ujrzał ją w tak korzystnym świetle, jak nigdy dotąd. Dotychczas wydawała mu się beztroską powierzchowną damą, której przypisywał pewne wyrachowanie. Lecz Ruth nieświadomie przedstawiła swoją macochę w zupełnie innym świetle i jej słowa padły na urodzajną glebę. Czuł, że pani Dina jest ma coraz bliższa, a przy tym wydawała mu się bardzo ponętna.

Ale ja wiem jak, łaskawał pani. Chciałbym porozmawiać o tym z panią swobodnie. Tutaj to jest niemożliwe. Jeśli mi pani pozwoli na odwiezienie jej moimi saniami do Hainau, powiem to. Czy wyraża pani zgodę?
"Pani Dina poczuła, że krew napływa jej do twarzy. Te słowa mogły oznaczać tylko jedno. Myślała o Ruth i swoich troskach, i zmartwieniach. Poczuła radość, gdy zobaczyła, że ordynat, patrzy na nią z niemą prośbą w oczach. Uśmiechając się życzliwie, odpowiedziała:

Chętnie zezwalam, aby pan mnie odwiózł do Hainau, jeśli to będzie możliwe.
Spojrzał na nią i prawie wesoło stwierdził:.

Moimi saniami rozporządzam wyłącznie ja sam. W tej chwili podeszła baronowa Hainau i rzekła:
-. Dina, czy nie poszłabyś ze mną? Powinnyśmy zapewnić sobie jakieś przytulne miejsce w sali.
Równocześnie z Diną wstał Heinz von Rainsberg pytając:

Czy i mnie wolno przyłączyć się i pójść z paniami do tego przytulnego kąta, pani baronowo?
Pani von Hainau odparła z uśmiechem:

Ależ tak, bardzo proszę, panie von Rainsberg, jeśli pan rezygnuje z tańca.
W trójkę poszli do sali, gdzie orkiestra już stroiła instrumenty.
Nikt nie domyślał się, że ordynat właśnie postanowił poślubić Dinę von Goseck i uczynić ją panią zamku Rainsberg.
W pustej jeszcze sali zabrzmiały pierwsze takty muzyki. Kuszące dźwięki rozbrzmiewały przez otwarte okna. Młode damy i panowie wracający z wycieczki zaczęli szybko biec ku hotelowi, aby nie opuścić ani jednego tańca. Orkiestra rozpoczęła powolnym walcem, tak aby mogli zatańczyć również i starsi goście i rozgrzać się, gdyż w dobrze przewietrzonej sali zrobiło się chłodno. Pani Dina lekko drżała.
W tej chwili podniósł się ordynat i poprosił o taniec.
Niepewnym wzrokiem spojrzała na niego. Lecz oto i baron zaprosił żonę do tańca. Baronowa zaśmiała się wesoło i zawołała:

Odwagi, Dino, zatańczmy tego walca, aby się trochę rozgrzać. Miejsca jest przecież dosyć dla wszystkich
żartowała.
Pani Dina chętnie tańczyła, a i ordynatowi taniec musiał sprawiać przyjemność, gdyż po pani Dinie zaprosił baronową Hainau, a potem Ruth.
Tę ostatnią poprosił ze szczególnego względu. W czasie tańca nieoczekiwanie powiedział:

Łaskawa pani, proszę mi przyrzec, że nie będzie się pani dziwić ani nie powie ani słowa o szaleństwie takiego mężczyzny, który bez zastanowienia narażał się na to, że da mu pani kosza, gdy pani może jeszcze dzisiaj albo jutro usłyszy, że znalazł on pocieszenie u innej kobiety.
Zaskoczona spojrzała mu w oczy.

Nie będę się dziwić, lecz z całego serca radować, że tak szybko znalazł pan pocieszenie.

Dziękuję pani, mam nadzieję i szczerze tego pragnę, aby panią i mnie mimo wszystko złączyła silniejsza więź niż dotychczas.

Nie rozumiem pana, panie von Rainsberg. Uśmiechnął się.

Wierzę, że trudno to pojąć. Ale wkrótce mnie pani zrozumie i spodziewam się, że będzie pani tak samo zadowolona, jak ja.

Pan mówi w sposób zagadkowy. A jednak będę cierpliwie czekać na rozwiązanie tej zagadki.
Muzyka ucichła i ordynat ucałował dłoń swojej partnerki.

Serdecznie dziękuję, a jutro w zamku Rainsberg powiadomię wszystkich przyjaciół i znajomych, że w przyszłości połączy nas silniejsza więź.
Ruth uśmiechnęła się. Czyżby się domyślała, co miał na myśli? Promiennym wzrokiem spojrzała na niego i powtórzyła:

A więc do jutra.
Ostatnie słowa ordynata i Ruth usłyszał Walter, który ukradkiem podsłuchiwał, o czym rozmawiali. Jego zazdrość nadała tym słowom zupełnie inne znaczenie i zapiekły go one do żywego. Wywnioskował z tych zdań, że stryj i Ruth doszli do porozumienia, że się już potajemnie zaręczyli i że jutro po polowaniu na balu stryj ogłosi swoje zaręczyny.
Ledwo się powstrzymał, aby głośno nie krzyczeć. Czuł tak wielki ból... Z zaciśniętymi zębami wybiegł z sali w mroźny wieczór. On, który był tak bardzo wrażliwy na chłód, zapomniał i o pelisie, i o czapie futrzanej. Jak szalony biegał wśród ośnieżonych drzew i knuł różne plany.
Nikt nie zauważył jego nieobecności. W przeciwieństwie do Hansa, którego wszyscy darzyli sympatią i szacunkiem, był powszechnie nielubiany.
Po godzinie spędzonej na mrozie wrócił do hotelu. W tym czasie w jego duszy dojrzało straszne postanowienie.
Gdy ponownie wszedł na salę, wydawało się, że jest spokojny, ale nie potrafił ukryć ani złowrogich błysków w oczach, ani grymasu wyrażającego niezłomne postanowienie.
Nadszedł czas powrotu do domu. Porucznik von Schwind znowu krążył z puszkami oferując losy, a jego młoda twarz promieniała radością i tajemniczością zarazem.
Hans właśnie dokończył walca z Ruth i odprowadził ją do pani Diny. Gdy szedł przez salę, zbliżył się do niego porucznik von Schwind.

A teraz zacznie się szachrowanie, panie doktorze
powiedział cichym głosem patrząc na puszkę.
Hans uważnie spojrzał na porucznika i w mig zrozumiał, o co chodzi.

W jaki sposób, panie poruczniku?

Jest taki trik, który pozwoli wyciągnąć los według życzenia. Ten trik zdradzam tylko zakochanym i tylko tym, których darzę sympatią.

Najwspanialszy wśród poruczników, mam nadzieję, że jest pan mi przychylny!

Jak najbardziej. Ale czy jest pan zakochany?

Jak najbardziej
żartował Hans.

W porządku. Proszę mi tylko dać słowo honoru, że nie stara się pan o względy panny von Massenbach, wtedy zdradzę tajemnicę.

Ma pan moje słowo honoru.

Dobrze. Pannę von Massenbach chcę mieć w moich saniach. A teraz proszę uważać, jakiego koloru będzie los wyciągnięty przez damę pańskiego serca. Najpierw podejdę do pań. Losy mają różne barwy, ale jednakowe kolory oznaczają jednakowe numery. Proszę więc uważnie obserwować, jaki będzie los wyciągnięty przez damę pańskiego serca, a gdy potem podejdę do pana, proszę sięgnąć po los tego samego koloru. Podejdę najpierw do pana
proszę być stale w pobliżu.
Hans uścisnął porucznikowi rękę mówiąc:

Ozłocę pana, jeśli kiedyś zostanę milionerem, panie poruczniku. Młody oficer zaśmiał się.

Do licha, przydałoby mi się. Mam nadzieję, że nie jest pan daltonistą.

Bez obawy, dam sobie radę
żartował Hans.
Szedł za porucznikiem i gdy Ruth wyciągnęła swoją kartkę, zbliżył się do niej.

Łaskawa pani, czy zechciałaby pani pokazać mi swój los?
Ruth rozłożyła kartkę z numerem dziesiątym. Podając mu ją zapytała:

Czy pan już ma swój los, panie von Rainsberg?
Spojrzał na nią rozradowany, gdyż w jej oczach czytał, że kocha tylko jego.

Nie. Na razie losują panie. Ale zaraz przyjdzie kolej na nas. Wzięła z powrotem kartkę i zauważyła, że jeden jej róg jest oderwany.
Spojrzała pytająco. Wtedy pokazał jej strzępek papieru i śmiejąc się powiedział:

To jest talizman, teraz z pewnością wylosuję numer, o jakim marzę. Ukłonił się i udał za porucznikiem.
Oficer właśnie skończył losowanie wśród pań i poszedł do sąsiedniego pokoju po puszkę z losami dla panów. Hans podążył za nim.

Oto i jestem, panie poruczniku, proszę o los zgodny z tym kolorem. Tu jest próbka.
Porucznik von Schwind zaśmiał się głośno i rzekł:

To się nazywa iść na całego. W ten sposób nawet daltonista wyciąg nie to, co trzeba. A więc proszę, niech pan wybiera.
Porucznik podał mu puszkę. Hans ostrożnie koniuszkami palców wyciągnął los o tym samym kolorze, jaki miała Ruth. Rozłożył kartkę, która rzeczywiście miała numer dziesiąty.

Stokrotne dzięki, panie von Schwind! Jeśli będę kiedyś mógł odwdzięczyć się taką samą przysługą, proszę się z pełnym zaufaniem zwrócić do mnie.

Będę o tym pamiętał, nigdy nie wiadomo. Ale muszę panu wyznać, że tak całkowicie bezinteresowny, to ja nie byłem. Mam do pana podobną prośbę i pan może ją spełnić.
?
Z największą przyjemnością.

Dziękuję. A więc, czy mógłby pan postarać się o to, aby jutro na przyjęciu po polowaniu w Rainsberg wyznaczono mi przy stole miejsce obok panny von Massenbach?
Hans zaśmiał się serdecznie.

Załatwione. Muszę tylko zwrócić na to uwagę ochmistrzyni.
Rozstali się ze śmiechem. Porucznik poszedł ze swoimi losami do pozostałych panów, a Hans szukał Ruth.
Właśnie szła w kierunku garderoby, aby się ubrać do powrotnej jazdy. Hansowi zabłysły oczy.

Łaskawa pani, talizman pomógł mi. Proszę spojrzeć na mój los
ma numer dziesiąty.
Ruth mocno się zarumieniła i popatrzyła na kartkę.

Tak, naprawdę, to jest ten sam numer, który i ja wylosowałam.

Ten sam numer i ten sam kolor, proszę się przekonać. Spojrzała zdziwiona.

Czy kolory też muszą się zgadzać?
Uszczęśliwiony Hans uśmiechnął się i popatrzył z czułością w jej oczy.

Tak, tylko wtedy, kiedy zgadzają się kolory, zgadzają się i numery. Dlatego urwałem kawałeczek z pani losu, aby mieć próbkę. Oto on, proszę popatrzeć
widzi pani?

Nie rozumiem, pan mówi zagadkami.
Przyciszonym głosem wyjaśnił jej trik porucznika von Schwinda. Słuchała uszczęśliwiona, że zadał sobie tyle trudu. Z biciem serca myślała o jeździe saniami przez ośnieżony las przy pełni księżyca i o "zwyczaju kuligowym". Czy on, całując ją, da do zrozumienia: Czekaj na mnie? Ach, jak bardzo chciałaby czekać, z roku na rok, gdyby tylko istniała dla nich jakaś nadzieja.
Ze zdenerwowania zbladła i zamilkła. Patrzył na nią nie pojmując zmiany, jaka u niej zaszła. Zanim jednak zdołał coś powiedzieć, skinęła chłodno głową i odeszła do damskiej garderoby.
Z biciem serca Hans patrzył za nią, zastanawiając się, co się stało. Kiedy się odwrócił, aby pójść po swoje ubranie, zobaczył, że zbliża się ku niemu Walter.

Wszędzie cię szukam, Hansie. Czy to prawda, że wylosowałeś taki sam numer, jaki ma panna von Goseck?

Tak, to prawda.
Walter położył rękę na jego ramieniu mówiąc:

Proszę cię, Hans, zamieńmy się numerkami. Pozwól, abym to ja towarzyszył pannie von Goseck.
Hansowi krew uderzyła do głowy i spojrzał z gniewem w oczach.

O tym nie może być mowy, Walterze. Panna von Goseck już wie, że to ja wylosowałem jej numer. Czułaby się obrażona, gdybym się zamienił losami.

Ja jej powiem, że zrobiłeś to wyłącznie na moją usilną prośbę.

I to nie jest możliwe
odparł Hans zdecydowanym głosem.
Czym uzasadniłbyś swoją prośbę?
Walter starał się nie okazać zdenerwowania.

Nie wiem jeszcze, ale na pewno coś mi przyjdzie do głowy. Bardzo cię proszę, zgódź się, abym to ja towarzyszył tej młodej damie.

Nie, Walterze, bardzo żałuję, ale nie mogę spełnić twojego życzenia. Walter zagryzł wargi. Drżał jak w gorączce.

Hansie, miej litość, nie pozwól, abym cię nadaremnie błagał. Po wiem ci, dlaczego chcę towarzyszyć pannie von Goseck. Muszę z nią porozmawiać. Muszę ci powiedzieć, że stryj Heinz jutro ogłosi swoje zaręczyny, oni... już są potajemnie zaręczeni.
Hans poczuł się nagle jak człowiek, który otrzymał ciężki cios.

Czy ty zwariowałeś?
zapytał oszołomiony tą wiadomością. Walter potrząsnął głową i tępo patrzył przed siebie.

Nie, jeszcze nie zwariowałem, jeszcze mogę myśleć trzeźwo i logicznie.
Hans starał się opanować i zachować spokój. Przypomniał sobie nagłe zmieszanie Ruth, gdy ujawnił jej trik przy losowaniu. Czyżby zbladła i zamilkła dlatego, iż wiedziała, że jutro jej zdrada zrani go w samo serce?

A skąd ty wiesz, że stryj potajemnie zaręczył się z panną von Goseck?
zapytał w miarę jeszcze spokojnie.
Walter westchnął głęboko i zaczął opowiadać.

Jestem tak zazdrosny, że podsłuchiwałem, o czym rozmawiali, i usłyszałem słowa stryja: "Serdeczne dzięki, a jutro w zamku Rainsberg powiadomię wszystkich przyjaciół i znajomych, że w przyszłości złączy nas silniejsza więź". Na to panna von Goseck, uśmiechając się, odpowiedziała: "A więc do jutra". Sądzę, że to jest dostatecznie jasne. A dzisiaj wieczorem stryj Heinz będzie odwoził do domu panią von Goseck i wtedy z pewnością oficjalnie poprosi ją o rękę jej pasierbicy.
Hans mocno zacisnął zęby. Miał wrażenie, że w jego życiu zgasło słońce. Słowa Waltera brzmiały tak przekonywująco, że nie mógł w nie wątpić. Zapytał drżącym głosem:

Czy naprawdę słyszałeś te słowa?
Walter stęknął głęboko i powiedział z trudem:

Słyszałem, słyszałem, klnę się na moją miłość do tej dziewczyny, której tak bardzo pragnę. Muszę z nią porozmawiać, muszę jej wyznać, że ją kocham i że oszaleję, jeśli wyjdzie za mąż za innego. Niech ona się przynajmniej dowie, co się ze mną dzieje. Może zlituje się nade mną. Nie mogę z niej zrezygnować, muszę zrobić wszystko, aby ją zdobyć. Pozwól, abym zajął twoje miejsce. Muszę zrobić wszystko, co leży w mojej mocy, zanim...
Walter umilkł w połowie zdania, jak gdyby przestraszył się własnych myśli. W potwornym wzburzeniu chciał powiedzieć: "Zanim stanę się zbrodniarzem". Lecz powstrzymał się i po chwili dodał:
Zanim stracę wszelką nadzieję.
Hans zmarszczył brwi i rozważał. Co ma sądzić o Ruth? Jeśli naprawdę zaręczyła się ze stryjem, w co
słysząc słowa Waltera
nie miał powodu wątpić, to każdym spojrzeniem i każdym wypowiedzianym zdaniem okłamywała go. Jeśli ta dziewczyna udawała, jak będzie mógł wierzyć jakiejkolwiek innej kobiecie?
Z jego serca zniknęła wszelka radość. Jakie znaczenie miał teraz wspólny powrót do domu?
To, że będąc w tak trudnej sytuacji finansowej, nie mogła się oprzeć pokusie i przyjęła oświadczyny stryja, mógłby jej jeszcze wybaczyć. Ale to, że jeszcze dzisiaj, już po zaręczynach ze stryjem, swoim zachowaniem dawała mu nadzieję
to było wstrętne i fałszywe i zmieniało ją w jego oczach w zakłamaną kokietkę.
Ta świadomość sprawiła mu wielki ból. Przed paroma minutami był taki szczęśliwy i pełen radości. Teraz wszystko zniknęło, a ona już nigdy nic nie będzie dla niego znaczyła.

A więc, Hansie?
ponaglał Walter.
Hans ocknął się z zamyślenia i zobaczył, że w oczach kuzyna czai się obłęd. Przestraszył się, że w swoim niesamowitym wzburzeniu Walter mógłby popełnić jakieś głupstwo.
Skoro Ruth zaręczyła się ze stryjem, musi być nietykalna zarówno dla niego, jak i dla Waltera. Tego do skrajności doprowadzonego człowieka nie śmiał zostawić samego z ukochaną. Walter wyraźnie nie panował nad sobą i w swoim zdenerwowaniu nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. A Ruth była przecież damą i musiał ją chronić. Stanowczo potrząsnął głową i odparł:

Nie, Walterze, nie mogę i nie chcę spełnić twojego życzenia, ponieważ chcę cię powstrzymać od popełnienia głupstwa. Jeśli stryj Heinz i panna von Goseck zaręczyli się, to i tak nic nie możesz zmienić. A jeśli w rozdrażnieniu spowodujesz jakąś awanturę, stryj nigdy ci tego nie wybaczy. Pamiętaj, że potrzebujesz jego pomocy, pomyśl o tym, że jesteś biedny i że nie jesteś w stanie zapewnić jej beztroskiej przyszłości. Z pewnością Ruth nie zamieni wspaniałego życia u boku stryja na niepewną przyszłość, inaczej z pewnością w ogóle nie przyjęłaby tych oświadczyn. Bądź mężczyzną, Walterze. Dziewczyna, która należy do innego mężczyzny, nie powinna istnieć dla człowieka honoru. Z tym musisz się po prostu pogodzić.
Walter zaśmiał się szyderczo.

Ja muszę? Ja muszę! Ale ja nie chcę... i ja nie mogę. A więc, Hansie, czy odstąpisz mi swoje miejsce?

Nie!
Twardo i zdecydowanie zabrzmiało to "nie".
Walter chwycił Hansa za ramiona potrząsając nim jak szalony, ale Hans mocnym chwytem przytrzymał obie jego ręce.

Opamiętaj się!
zawołał ostrym i rozkazującym tonem.
Walter zawahał się. Zaczął się dziko śmiać, gładząc jednocześnie włosy.

Tak, tak, masz rację, uspokoiłem się już! Jeśli nie może być inaczej, no to... tak... wtedy muszę spokojnie patrzeć, jak inny mężczyzna poślubi pannę von Goseck. A teraz... zostaw mnie! Ja... tak... ja się już uspokoiłem.
Hans z niepokojem patrzył, jak Walter odchodził chwiejnym krokiem, zataczając się jak pijany.

Zachowaj się, jak przystało na mężczyznę!
zawołał za nim, a potem powiedział sam do siebie: Muszę i ja zachować się, jak przystało na mężczyznę.
Powoli, z dumnie podniesioną głową poszedł do męskiej garderoby, włożył futro i wziął do ręki futrzaną czapę. Przy głównym wejściu czekał na Ruth. Tymczasem odjechało już kilka sań i przed bramą hotelu panował wesoły tumult.
Po paru minutach ukazała się Ruth. Hans podszedł do niej. Spojrzała na niego z niepokojem
pozostałością po wcześniejszej rozmowie, Ale Hans fałszywie zinterpretował to spojrzenie. Rozgoryczony pomyślał, że Ruth, jako przyszła ciotka, obawia się, że zachęcony zbyt śmiałymi spojrzeniami mógłby powiedzieć coś niestosownego w jej nowej sytuacji.
A Ruth tymczasem w ogóle nie przeczuwała, że nad jej szczęściem zbierają się czarne chmury. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać i oczekiwać w czasie wspólnej sanny. Przeczucie mówiło, że może stać się coś wspaniałego i cudownego. W spojrzeniu, którym go obdarzyła, odczytać można było tylko głęboką miłość.
Do licha, ona mnie nadal kokietuje
pomyślał Hans, zmuszając się do obojętności. Musiał zebrać wszystkie siły, aby nie ulec temu spojrzeniu i nie stracić nad sobą panowania. Jego twarz przybrała chłodny obojętny wyraz.
Ta zmiana w zachowaniu Hansa przestraszyła Ruth. Gdzie zniknął ten płomienny czuły wzrok, gdzie ulotnił się jego serdeczny uśmiech, gdy jej opowiadał, że wylosował taki sam numer, jaki miała ona?

Co panu jest?
wyrwało jej się mimo woli. Hans opanował się i chłodno odpowiedział:

Nic mi nie jest, proszę na mnie nie zwracać uwagi. Czy mogę pani pomóc wsiąść?
Mówiąc to podał jej ramię i poprowadził do sań czekających już przed hotelem. W sposób rycerski zadbał o jej wygodę, ale wszystko robił w sposób sztywny i obojętny. Ruth spoglądała na Hansa z troską i obawą.
Usiadł obok niej. Zanim ruszyli, przy saniach stanął Walter i płonącymi z pożądania oczyma patrzył na Ruth. Pogrążona w domysłach nie zauważała tego. Czuła taki ból serca, że najchętniej wybuchnęłaby płaczem.
Sanie ruszyły długim szeregiem. Dzwoneczki przy uprzęży koni dzwoniły, gdy jechali przez cichy, ośnieżony, świerkowy bór. Woźnica siedzący przed nimi podniósł szeroki kołnierz kożucha i nie słyszał ani widział, co się za nim działo. Byli sami.
Las, którym jechali, był bardzo stary. Zmierzch spowodował, że biały zimowy krajobraz przybrał niebieskawy odcień. Przed nimi i za nimi słychać było śmiechy, żarty i parskanie koni.
Przez dłuższy czas Hans i Ruth siedzieli obok siebie w milczeniu. W końcu Ruth nie wytrzymała. Ta cisza stała się nie do zniesienia. Wyprostowała się i zapytała:

Co panu jest, panie von Rainsberg?
Zwrócił ku niej bladą, nieruchomą twarz i spojrzał w jej niespokojne pytające oczy. Obojętnie odpowiedział:

Proszę wybaczyć moje milczenie. Wiem, że powinienem zabawiać panią rozmową. Ale czasem człowiek nie jest panem samego siebie. Przed chwilą otrzymałem wiadomość, która zburzyła we mnie coś pięknego i dobrego. Proszę mi więc wybaczyć, że nie mogę teraz rozmawiać. Wyraz jego twarzy i twardy ton tych słów zmroziły jej serce.

Proszę na mnie nie zwracać uwagi
poprosiła cicho.
Z ukosa popatrzył na nią, bladą teraz i smutną. Czy ona mogła kłamać? Nie wytrzymał i rzekł:

Pani jest bardzo łaskawa, ale będzie pani jeszcze łaskawsza, jeśli pozwoli, że zadam jej kilka pytań.
Z powagą spojrzała mu w oczy.
Proszę pytać.

Ale proszę nie sądzić, że jestem niedyskretny. Kieruje mną wyłącz nie rodzinne zainteresowanie sprawami mojego stryja. Ordynat towarzyszył dzisiaj pani w drodze do "Ermitażu". Wiem, że stryj miał zamiar zadać pani bardzo ważne pytanie. Czy mogę prosić, aby mi pani powiedziała, czy to się stało?
W blasku księżyca zauważył, że się zarumieniła i speszona patrzyła przed siebie. Potem odparła:

Na to pytanie nie mogę panu dać odpowiedzi, panie von Rainsberg. Obiecałam pańskiemu stryjowi, że zachowam w tej sprawie milczenie. Proszę zapytać jego.
Hans przyjął te słowa jako potwierdzenie informacji Waltera. Teraz już nie miał żadnych wątpliwości.

Proszę mi wybaczyć, nie chciałem być niedyskretny. Poza tym odpowiedź jest już zbyteczna, wiem wystarczająco wiele.
Brzmiało to bardzo poważnie i ponuro. Ruth zupełnie nie wiedziała, jak ma sobie tłumaczyć jego pytanie. Może chciał się upewnić, czy stryj naprawdę ma zamiar się ożenić. A może kierował nim lęk o ewentualną utratę ordynacji, gdyby stryjowi urodził się syn... W każdym razie musiało to dla niego mieć jakieś znaczenie. Nie miała najmniejszego pojęcia, jak mylnie Hans sobie wszystko tłumaczył, a przecież jedno jej słowo wystarczyłoby, aby go uspokoić. Siedziała więc smutna i przygnębiona obojętnym zachowaniem towarzysza. Po chwili znowu się odezwała i tym razem prawdziwa rozpacz pobrzmiewała w jej głosie.

Proszę się na mnie nie gniewać, że nie mogę o tym mówić, musi to pozostać tajemnicą pomiędzy mną a pańskim stryjem, chyba że on sam to panu powie.
Potrząsnął głową. Pomimo gniewu, jaki czuł do niej, zrobiło mu się jej żal. W każdym razie nie wyglądała na szczęśliwą narzeczoną. Zwalczył jednak w sobie to uczucie. Nic już nie powinno pozostać w jego sercu dla tej dziewczyny. Wprawdzie nigdy nie powiedziała, że go kocha, wprawdzie słowami nie przyrzekała mu wierności, on przecież czuł się zdradzony i oszukany. Tak głęboko wierzył w jej miłość i wierność, przecież to ona rozbudziła te uczucia swoim zachowaniem. Może go i kocha, lecz ta miłość musi być egoistyczna, gdyż inaczej nie przyjęłaby oświadczyn bogatego mężczyzny, którego przecież kochać nie mogła. Z pewnością zgodziła się zostać żoną stryja wyłącznie z chęci zapewnienia sobie przyszłości. Zmuszał się, aby stłumić ból, i starał się mówić spokojnym i opanowanym głosem.

Nie gniewam się na panią, że chce pani dotrzymać danego słowa. Proszę tylko o wybaczenie, że zadałem pytanie, które okazało się niedyskretne. A poza tym dzisiaj jeszcze... a może jutro dowiem się od stryja, co pani chce przede mną ukryć.

Nic nie chcę ukryć, jestem po prostu zmuszona do milczenia, przecież inaczej z pewnością bym panu powiedziała
odparła przygnębiona.
Jej niepewność utwierdziła go jeszcze bardziej w przekonaniu, że czuje się wobec niego winna. Musiała przecież sama przed sobą przyznawać, że swoim zachowaniem wzbudziła w nim nadzieję.
Wyprostował się. Musi to znieść i przejść nad tym do porządku dziennego. Śnił piękny sen, a po przebudzeniu zobaczył prawdziwą postać swojego ideału. Sądził, że jest wyjątkiem wśród kobiet, przypisywał jej najszlachetniejsze cechy charakteru i był przekonany, że będzie wolała skromnie żyć u jego boku, niż sprzedać się niekochanemu mężczyźnie. Gorycz napełniła jego duszę.
Jest kokietką i to wyrachowaną jak wszystkie kobiety. Nie jest zdolna do prawdziwego głębokiego uczucia. Teraz już zaliczał Ruth do zwykłych kobiet, nie wyróżniających się niczym
i było mu bardzo ciężko na duszy, że musiał tak postąpić.
Ruth nie miała pojęcia, co przeżywa Hans. Nadaremnie zastanawiała się, co mogło spowodować tak błyskawiczną zmianę, jaka zaszła w jego zachowaniu, kiedy w garderobie ubierała się do odjazdu. Zbyt szybko i nieoczekiwanie nastąpiła ta zmiana.
Serce ją bolało i nie przeczuwała, że Hans siedzi obok niej z takim samym uczuciem. Męczyli się oboje z tym koszmarem, a wystarczyło przecież jedno słowo, aby znikła wzajemna wątpliwość i lęk.
Nie mogła sobie wytłumaczyć jego pytania o przebieg rozmowy między nią a stryjem podczas jazdy do "Ermitażu". Czyżby wiedział, że stryj jej się oświadczy? A dlaczego tak mu zależało na uzyskaniu pewności, czy to się stało?
Nie znalazła odpowiedzi na te wszystkie pytania.
Starała się zwalczyć smutek, jaki czuła w sercu. Jego chłodne, sztywne, pełne rezerwy zachowanie obudziło jej dumę. Ona również wyprostowała się i przybrała obojętny wyraz twarzy.
Po pewnym czasie zamienili parę zdań, jak dwoje zupełnie obcych sobie ludzi, którzy przypadkowo znaleźli się w tych samych saniach. Nie wypowiedzieli już ani słowa o tym, co czuli i co działo się w ich duszach.
Zapadło między nimi dumne milczenie. Ileż cierpienia spowodowało to dumne milczenie tym istotom, które się kochały, a nie mogły, czy nie chciały tego wyznać...
Księżyc wschodził na niebie i świecił tak obiecująco, patrzył na dwoje niemądrych ludzi, którzy z miłości do siebie zrobiliby wszystko, a z powodu urażonej dumy robili właśnie to, co ich najbardziej raniło i bolało. Ze łzami w oczach Ruth patrzyła przed siebie i myślała o swojej niepewnej, pełnej zmartwień przyszłości.
Stłumiła w sobie bolesne westchnienie.
A Hans siedział obok niej wyniosły, z kamienną twarzą i zimnym spojrzeniem. Teraz oboje pragnęli końca tej jazdy, na którą się przecież tak bardzo cieszyli.
Gdy sanie zajechały przed rezydencję baronostwa von Hainau, Hans uprzejmie pomógł swojej damie wysiąść, nie korzystając z przysługującego prawa do "zwyczaju kuligowego". Tak więc nawet z jego pocałunku Ruth nie mogła się dowiedzieć, czy chciał jej powiedzieć: "Czekaj na mnie". Pogardził jej pocałunkiem, którego przecież nie śmiałaby mu odmówić.
Tego wieczoru pożegnali się bardzo konwencjonalnie. Ruth raz jeszcze spojrzała na jego dumną, obojętną twarz i na oczy patrzące na nią tak lodowato. Potem szybko weszła do domu.
Hans patrzył za nią przez chwilę, aż zniknęła mu z oczu. Potem rzucił się na siedzenie sań i odjechał do Rainsberg. W sercu czuł gorzki żal do Ruth von Goseck, która go, jego zdaniem, zdradziła.
Mniej więcej w tym samym czasie ordynat, jadąc saniami z panią Diną von Goseck, odbył z nią ważną rozmowę. Po krótkim namyśle postanowił, że najpierw jej szczerze wyzna, co go dzisiaj spotkało, a potem poprosi, aby została jego żoną.
Na początku rozmawiali o sprawach obojętnych. W końcu po krótkim wahaniu zdobył się na odwagę i powiedział:

Łaskawa pani, czas jest zbyt cenny, abym go trwonił na rozmowę o błahych sprawach. Jak już dzisiaj po południu wspomniałem, pragnę, aby pani zachowała swoją wesołość, dlatego jest moim gorącym życzeniem, aby z pani bark zdjąć wszelkie zmartwienia i troski. A mogę to uczynić tylko wtedy, jeśli pani zgodzi się zostać moją żoną. Nie
proszę jeszcze nic nie mówić. Muszę pani najpierw wyznać głupstwo, jakie popełniłem, i prosić panią o wybaczenie. Gdy pani mnie wysłucha, wtedy zadecyduje.
Opowiedział, jaką odbył rozmowę z Ruth i jakie sobie teraz czyni wyrzuty, że odstąpił od pierwotnego zamiaru poślubienia jej
Diny.
Wyraz twarzy pani Diny von Goseck zmieniał się w tym czasie parę razy. Potem spojrzała mu w oczy mówiąc:

Pan jest godny podziwu, że z takim zrozumieniem przyjął odmowę Ruth. Podoba mi się, że pan tak szczerze przyznaje się do popełnionego błędu, bardzo mi się to podoba. Ponieważ jest pan szczery wobec mnie, ja też będę szczera wobec pana. Gdybym była bogata, niezależna i nie martwiła się o przyszłość Ruth, którą bardzo kocham, może bym się nie zdecydowała na powtórne małżeństwo. Ale... ja nie jestem kobietą przebojową, zawsze lubiłam, aby się o mnie troszczono i aby mnie chroniono. Jeśli pan to zechce uczynić i zadowoli się zapewnieniem, że żadnego mężczyzny nie mogłabym obdarzyć cieplejszym uczuciem i że mam dla pana serdeczną sympatię i głęboki szacunek, wtedy z radością przyjmę te oświadczyny. Zrobię wszystko, aby być pełną wyrozumiałości wierną towarzyszką pańskiego życia. A więc... jeśli pan się z tym wszystkim zgadza, wtedy... w imię Boże!
oto moja ręka.
Ordynat ujął delikatną dłoń w swoje ręce. Jej szczere wyznanie uszczęśliwiło go bardziej, niż gdyby odegrała komedię zakochanej kobiety. Pocałował ją w rękę i odpowiedział:

Dziękuję pani, Dino, jestem wdzięczny przede wszystkim za to, że jest pani wobec mnie szczera. Myślę, że wzajemne uczciwe zaufanie to świetny fundament pod harmonijne małżeństwo.
Uśmiechając się patrzyła na niego. Poczuł ciepło tego uśmiechu, przysunął się bliżej jej smukłej postaci i poczuł, że krew w żyłach zaczyna mu szybciej krążyć. Objął ją i mocno pocałował w usta.

Na razie korzystam ze "zwyczaju kuligowego", Dino, a jutro pod czas kolacji w Rainsberg przedstawię moim gościom przyszłą panią na zamku i ogłoszę nasze zaręczyny. Czy zgadzasz się, Dino?

Tak, zgadzam się
uśmiechnęła się macocha Ruth. Pogładził jej rękę i przytulił do swojego policzka.

Jednak jestem zadowolony, że Ruth dała mi kosza, byłem wielkim głupcem.
Pani Dina powiedziała z szelmowskim uśmiechem:

Bogu dzięki, że jesteś zdolny do popełnienia głupstwa. Ludzie doskonali są niebezpieczni, nie mówiąc o doskonałych mężczyznach. My, kobiety jesteśmy jednak najszczęśliwsze, jeśli mamy coś do wybaczenia.

Jesteś mądrą i godną podziwu kobietą, Dino, coraz bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu.

Och, z pewnością i ty wykryjesz u mnie różne wady.

Nie wierzę w to
odparł rycersko i ucałował jej rękę.

Ależ tak, kochany Heinz, mam wiele słabostek.

Będę je traktował jak zalety, by móc w zamian liczyć na twoją pobłażliwość.
Snując plany na przyszłość czuli, że stają się sobie coraz bliżsi. Heinz von Rainsberg chciał, aby ślub odbył się już na Wielkanoc..
Nie wolno mi stracić ani dnia
nalegał.
Pani Dina, wdzięczna, że będzie miała oparcie w ordynacie, który zabezpieczy przyszłość również Ruth, była szczęśliwa, że nieoczekiwanie los tak się odmienił.
Rozstali się w jak najlepszym porozumieniu i nastroju. Heinz von Rainsberg całując rękę narzeczonej powiedział:

Dobranoc, Dino, moja najdroższa Dino. Proszę, abyś jeszcze dzisiaj o wszystkim opowiedziała Ruth, żeby nie była zaskoczona moją szybką decyzją. Pozdrów ją i powiedz, że będę dla niej troskliwym ojcem, dumnym z pięknej i szlachetnej córki.

Uczynię to, Heinz, jeszcze dzisiaj, dobranoc.

Do zobaczenia, Dino!

Do zobaczenia, Heinz!
Ruth wróciła do Hainau zaraz po przyjeździe macochy. Baron i jego żona też już tu dotarli. Wszyscy usiedli w salonie, chcieli jeszcze porozmawiać i wypić herbatę, aby się rozgrzać przed snem.
Pani Dina po wymuszonej wesołości Ruth zaraz zauważyła, że była ona przygnębiona i smutna. Wiedziała, że w drodze do domu towarzyszył jej Hans i sądziła, że przyczyną smutku dziewczyny mogła być ich rozmowa w czasie sanny na temat biedy uniemożliwiającej małżeństwo.
Może z pomocą Heinza będę mogła pomóc tym dwojgu młodym
pomyślała przytulając Ruth serdecznie.
A gdy szły do swoich pokoi, objęła Ruth ramieniem i poprosiła:

Moja kochana, chodź do mnie na chwilkę. Muszę z tobą porozmawiać. Ruth wolałaby zostać w końcu sama, aby móc się wypłakać. Opanowała się jednak i poszła za macochą.

Co masz mi do powiedzenia
zapytała, gdy usiadły na kanapie.

Najpierw chciałabym usłyszeć, co zaszło między tobą a ordynatem von Rainsbergiem podczas jazdy do "Ermitażu".
Ruth wzięła ją za rękę.

Nie mogę o tym mówić. Proszę, nie pytaj.

Czyżbyś nie miała do mnie zaufania?

Ależ tak. Do nikogo nie mam takiego zaufania jak do ciebie. Ale bez względu na to nie mogę mówić, dałam słowo, że będę milczała.
Pani Dina objęła Ruth, pocałowała ją i powiedziała:

Heinz von Rainsberg zwalnia cię, jeśli idzie o mnie, z twojego przyrzeczenia. Zachowaj je jednak wobec wszystkich pozostałych. Wiem od niego, co się stało. Wszystko mi wyznał.
Ruth pytająco spojrzała na macochę.

O co chodzi?
Pani Dina rumieniąc się schyliła głowę, wyglądała teraz tak młodo, jakby była siostrą Ruth.

Nie obawiaj się i nie dziw. Heinz von Rainsberg podczas jazdy powrotnej zaręczył się ze mną. Mam ci przekazać jego pozdrowienia i zapewnienie, że będzie dla ciebie troskliwym ojcem, a poza tym powie dział, że będzie dumny z tak pięknej i szlachetnej córki.
Ruth radośnie spojrzała na macochę.

Mamo, kochana mamo, on jest godny pozazdroszczenia, ale ty zgodziłaś się z pewnością tylko ze Względu na mnie.
Pani Dina odparła ze śmiechem:

Ty głuptasku, myślisz zaraz o dużym poświęceniu i tym podobnych rzeczach. Nie powinnaś tego robić. Oczywiście, myślałam odrobinę i o tobie, ale najbardziej myślałam o sobie, a trochę i o Heinzu von Rainsbergu.
I pani Dina opowiedziała ze szczegółami, co zaszło.
Ruth objęła ją i ucałowała.

Z całego serca życzę ci szczęścia, mamo, ty moja kochana. Zasługujesz na to, aby go jeszcze zaznać. Ale i ty uszczęśliwisz Heinza von Rainsberga i wniesiesz radość i ciepło w stare mury jego zamku. Teraz zrozumiałam, co miały znaczyć tajemnicze słowa pana von Rainsberga, które były tak niejasne.

Co to były za słowa?

Powiedział do mnie: "Jutro w zamku Rainsberg powiadomię wszystkich przyjaciół i znajomych, że w przyszłości połączy nas silniejsza więź". Nie wiedziałam, jak mam rozumieć.

A teraz wiesz jak? Zrozumiałaś?

Tak, teraz wszystko rozumiem i bardzo się cieszę ze względu na ciebie.

Ale czy i nie troszeczkę ze względu na siebie, droga Ruth? Pomyśl tylko, raptem uwolniłyśmy się od wszelkich trosk i zmartwień. Będziemy znowu miały wspaniałomyślnego wiernego opiekuna, zamieszkamy w pięknym zamku i nie będziemy już musiały tak bardzo oszczędzać i liczyć się z każdym groszem. Muszę przyznać, że wszystko to sprawiło, że czuję się bardzo szczęśliwa. A kto wie, co się jeszcze może wydarzyć. Teraz mam też nadzieję, że i twoje ciche marzenia będą mogły zostać spełnione.
Ruth zbladła i smutnymi oczami patrzała w dal.

Nie, mamo, nie ma już żadnej nadziei. Ale nie wolno za wiele żądać od losu
powiedziała bezbarwnym głosem.
Pani Dina wzięła ją za ręce.

Nie bądź taka zniechęcona. Bądźże roztropna! Ja dzisiaj widzę wszystko w różowych kolorach. Tak szybko, jak odmienił się mój los, może się odmienić i twój i szczęście przyjdzie także do ciebie. Nie bądź taka rozgoryczona i niecierpliwa; zaczekaj... zaczekaj, po burzy musi znowu zaświecić słońce.
Ruth schowała twarz na piersiach pani Diny, aby nie było widać, jak bardzo jest smutna i nieszczęśliwa. Straciła wszelką nadzieję, że nadejdą dla niej szczęśliwe dni. Marzenia rozpierzchły się, a jej szczęście dzisiaj wieczorem zniszczyło chłodne, obojętne zachowanie Hansa von Rainsberga.
Dziewczyna czuła się zmęczona jak ciężko chory człowiek i nie mogła wykrzesać z siebie radości z nowiny, że jej macocha wyjdzie za mąż za ordynata i będzie panią na zamku, a tym samym znikną wszelkie troski i zmartwienia o przyszłość.
Wołałaby nawet, gdyby się nic nie zmieniło i gdyby musiała pójść w świat do obcych ludzi, aby zapewnić sobie byt. W ten sposób uniknęłaby spotkań z Hansem, zniknęłaby mu z oczu, a troski i codzienne zmagania z życiem odwróciłyby jej uwagę od sercowych kłopotów.
Zmuszała się do wesołości, chciała zrobić wrażenie beztroskiej, podkreślała więc tylko, że jest bardzo zmęczona. Na takie stwierdzenie macocha oświadczyła, że powinna się położyć.

Szybko, kochane dziecko, idź do łóżka. Jutro czeka nas dzień pełen wydarzeń, musisz odpocząć, abyś ładnie wyglądała.
Ruth pocałowała ją na dobranoc i poszła do swojego pokoju. Nareszcie była sama ze swoją rozpaczą. Rozdygotana upadła szlochając na kanapę i schowała twarz w dłoniach.
Po paru godzinach podniosła się i położyła do łóżka, ale sen nie nadchodził.
Po powrocie do domu ordynat von Rainsberg oczekiwał bratanków w swoim gabinecie, Hans przybył mniej więcej dziesięć minut po nim, ale Walter dopiero po upływie pół godziny. Wyglądał niepokojąco. W szarej twarzy chorobliwie płonęły czarne oczy. Stryj, widząc jego stan, zapytał:

Czy ty jesteś chory, Walterze? Walter przecząco potrząsnął głową.

Nie, mam tylko silny ból głowy. Jeśli pozwolisz, pójdę się zaraz położyć, stryju.
Ordynat von Rainsberg przytaknął skinieniem głowy.

Najlepiej będzie, jeśli się zaraz położysz. Każ sobie podać grzane wino lub coś innego, żebyś mógł się dobrze wyspać. Może się trochę przeziębiłeś? Czekałem, aby wam powiedzieć, że jutrzejszy dzień będzie dla mnie wyjątkowy. W czasie obiadu ogłoszę moje zaręczyny i... mam dla was małą niespodziankę, o której dowiecie się też jutro po południu. Po głębokim namyśle dokonałem wyboru przyszłej pani zamku Rainsberg i mam nadzieję, że powitacie ją z należytym szacunkiem i przyjaznymi uczuciami.
Nie przychodziły mu łatwo te słowa, mówiąc walczył z zakłopotaniem. Miał bowiem zamiar powiedzieć także swoim bratankom, że zmienił pierwotny plan i po namyśle zdecydował ożenić się nie z Ruth, lecz z jej macochą. Potem zmienił zdanie, gdyż nie chciał dopuścić do dłuższej rozmowy na ten temat. Jutro dowiedzą się o wszystkim i będą musieli się z tym pogodzić, a jemu zaoszczędzi to niepotrzebnych pytań i wyjaśnień.
Tak więc bratankowie Heinza von Rainsberga nie mieli pojęcia, że przedstawi im zupełnie inną narzeczoną niż damę, o której wcześniej wspomniał. Obaj młodzi mężczyźni byli przekonani, że cały czas miał na myśli Ruth von Goseck.
Oszołomiony Walter jak pijany wyszedł z gabinetu chwiejnym krokiem. Także Hans z trudem się opanował, ale dzielnie po męsku zachował spokój. Jeżeli tliła w nim jakaś nikła wątpliwość, że Walter mylnie zrozumiał rozmowę stryja z Ruth, teraz została mu odebrana ostatnia nadzieja. Temu, że stryj wspomniał, iż ma dla nich niespodziankę, Hans w ogóle nie poświęcił uwagi. Nie był teraz w nastroju, aby cieszyć się jakąkolwiek niespodzianką.
Był zadowolony, że w drodze powrotnej zachowywał się wobec Ruth z taką rezerwą i chłodem i że upokorzył ją, rezygnując z przysługującego mu "zwyczaju kuligowego".
Gdyby znał prawdę, nie byłby taki zadowolony z siebie.
Powiedział stryjowi dobranoc, ale nie mógł się zdobyć na to, aby mu pogratulować. Gdy myślał o dniu jutrzejszym, serce pękało mu z żalu. Siedząc w swoim pokoju, przyrzekł sobie, że to jest jego ostatnia wizyta w Rainsberg. Kiedy bowiem zamieszka tutaj Ruth jako żona ordynata von Rainsberga, nie będzie miał siły patrzeć na to małżeństwo. To przekraczałoby jego wytrzymałość
nie mógłby tego znieść.
Hans zajmował pokój sąsiadujący z pokojem Waltera, w którym tamten jak zranione zwierzę jęczał i krążył z kąta w kąt. Hans też nie mógł zasnąć.
Słyszał, co się działo w sąsiednim pomieszczeniu. Współczuł kuzynowi. Sam przeżywał podobne męki, ale był silny i umiał zamknąć się w sobie. Zastanawiał się, czy nie pójść do Waltera, lecz po chwili namysłu zaniechał tego zamiaru.
Pomyślał, że każdy sam musi pogodzić się z własnym przeznaczeniem i uporać ze swoimi zmartwieniami i niepowodzeniami.
Następnego dnia wczesnym rankiem, gdy Hans schodził z piętra na śniadanie, zobaczył na parterze stryja. Ordynat mówił właśnie do służącego:

A więc o dziesiątej proszę u ogrodnika odebrać oba bukiety róż. Proszę je zawieźć do Hainau dla obu pań von Goseck. Czerwone róże z tym listem proszę oddać pod adres podany na kopercie. Proszę uważać i nie zamienić bukietów, i proszę przekazać paniom moje uszanowanie.

Postąpię, jak pan baron sobie życzy
odpowiedział służący i opuścił dom.
Hans zacisnął zęby. Nie wątpił ani chwili, że czerwone róże i list przeznaczone były dla narzeczonej stryja, czyli Ruth von Goseck.
Najchętniej wyjechałby natychmiast, aby nie musieć być świadkiem tych zaręczyn. Przecież dla niego będą prawdziwą męczarnią. Gdyby tylko znalazł jakiś powód do natychmiastowego wyjazdu! W tym momencie dostrzegł go stryj i powitał radośnie, w jak najlepszym humorze, tak że Hans pomyślał: Szczęście odmładza. Nigdy stryj nie wyglądał tak dobrze i nie był taki wesół jak dzisiaj.
W zamku panował już duży ruch. Ochmistrzyni, otoczona zastępem służby, jak dowódca wydawała polecenia, które natychmiast wzorowo wykonywano. Dużą salę jadalną przygotowywano do uroczystego obiadu. Lokaje, pokojówki i pozostała służba
wszyscy spieszyli w różnych kierunkach, aby przynieść, ustawić lub ułożyć wszystko to, co było niezbędne dla odświętnego i wykwintnego wyglądu stołu biesiadnego, przy którym mieli zasiąść liczni goście ordynata.
Hans, tak jak i stryj, ubrany był w strój myśliwski. Czekano na gości, którzy lada chwila mogli się pojawić. Oczywiście o tak wczesnej porze mieli się zjawić wyłącznie panowie, którzy wezmą udział w polowaniu. Panie były oczekiwane na obiedzie o godzinie drugiej.
Stryj i bratanek siedli do śniadania w małym pokoju stołowym.

Gdzie jest Walter? Chyba nie zachorował? Wczoraj wyglądał bardzo źle
zauważył stryj Heinz.

Zajrzałem do niego, stryju. Twierdzi, że czuje się już dobrze. Ale wydał mi się trochę zdenerwowany. W każdym razie postanowił zostać w swoim pokoju, aż ruszymy na polowanie. Prosi, abyś go na razie usprawiedliwił.

No tak, świeże powietrze z pewnością dobrze mu zrobi
stwierdził stryj.
Walter starał się wyglądać na opanowanego i spokojnego, gdy kuzyn odwiedził go w pokoju. Hans położył mu rękę na ramieniu i rzekł:

Bądź dzielny, Walterze, przyjmij z dumą i spokojem to, co jest nieuniknione.
Walter schylił głowę i przytaknął parę razy, mówiąc:

Nie martw się o mnie, przebolałem to i jestem już zupełnie spokojny.
Lecz mówiąc te słowa nie patrzył Hansowi w twarz; gorejącymi, budzącymi obawę czarnymi oczyma nieruchomo spoglądał przed siebie. Mimo to Hans uspokoił się trochę i sądził, że kuzyn najgorsze ma już za sobą i że pogodził się z losem.
Ledwo ordynat i Hans skończyli śniadanie, zaczęli się zjeżdżać panowie zaproszeni na polowanie. Na dziedzińcu zamkowym zapanował ożywiony ruch. Zewsząd słychać było mocne żarty
jak zazwyczaj, gdy mężczyźni są sami. Głośna rozmowa i rubaszny śmiech rozbrzmiewały w bladym zimowym poranku, zapowiadającym piękny słoneczny dzień.
Przed wyruszeniem do lasu podano zakąski i napoje, chętnie przyjęte przez zdrowych silnych mężczyzn, którym ten posiłek powinien dostarczyć sił, aby wytrwali aż do uroczystego obiadu.
Gdy wszyscy byli już gotowi, gospodarz polowania zawołał:

Ruszamy, panowie, darzbór!

Darzbór!!
rozległo się ze wszystkich stron.
Dopiero w tej chwili pojawił się Walter całkowicie przygotowany do łowów. Dołączył do gości i zaczął żartować w niezwykły dla siebie hałaśliwy i wesoły sposób.
Na stryja nie zwrócił uwagi, nawet się z nim nie przywitał.
Hans przeraził się, widząc bladą twarz Waltera, którą wymuszony uśmiech zamienił w maskę.
Dotknął jego ramienia.

Walterze, powinieneś zostać w domu i położyć się do łóżka. Ty jesteś chory.
Walter odsunął rękę Hansa i potrząsnął głową.

Nie, nie, zostaw mnie, nic mi nie jest, a w lesie przestanie mnie boleć głowa
odpowiedział ochrypłym głosem.
Hans nie mógł zrobić nic więcej. Po niedługim czasie duży zamkowy dziedziniec opustoszał i zapanowały tu spokój i cisza. Myśliwi zniknęli w lesie.
Tym większy był ruch w zamku. Nakrywano stoły w dużej sali jadalnej, a kwiatami upiększono również wszystkie przyległe salony. Ordynat polecił pani Rainhard bogato udekorować wszystkie komnaty
przyjęcie powinno być tak wystawne i okazałe, jak to tylko było możliwe.
Ochmistrzyni domyślała się, że kończą się dla niej dobre czasy w zamku Rainsberg. Doszły do niej słuchy, że ordynat szuka żony. Nie brała mu tego za złe. Od piętnastu lat prowadziła ten wytworny dom i w tym czasie zdołała zaoszczędzić niemałą sumkę, zapewniającą spokojną i beztroską starość. Poza tym była pewna, że pan von Rainsberg, nawet gdy się ożeni i wprowadzi żonę do domu, będzie jak zawsze szczodry i da jej pokaźną odprawę. Ze słów ordynata wywnioskowała, że jego zaręczyny nastąpią w niedługim czasie. A ponieważ zawsze wiedziała o wszystkim, co się działo w zamku, oczywiście wiedziała też, że pan von Rainsberg posłał do Hainau kwiaty z listem do pani Diny von Goseck.
Pani Rainhard była bardziej spostrzegawcza niż bratankowie pana von Rainsberga i domyślała się, że przyszłą panią na zamku będzie właśnie pani Dina. Prawidłowe wnioski mogła wyciągnąć tym łatwiej, że ordynat nigdy nie wprowadzał jej w błąd, ponieważ o zamiarze poślubienia Ruth w ogóle jej nie wspominał.
W każdym razie rozsądna ochmistrzyni zarządziła, żeby wszystko przygotowano tak wspaniale, jakby tego dnia miała przybyć do zamku narzeczona ordynata. Postanowiła też, że będzie wyjątkowo uprzejma wobec pani Diny von Goseck. O godzinie pierwszej po południu wszystkie przygotowania ukończono. Pani Rainhard ubrana w czarną jedwabną suknię stała w holu zamku, witając kolejno przyjeżdżające damy, które udawały się do obszernej garderoby, aby zdjąć futra i poprawić uczesanie.
Bystre oczy ochmistrzyni zauważyły, że pani Dina von Goseck miała przy dekolcie sukni przypiętą czerwoną różę.
Pani Dina wyglądała jeszcze piękniej i młodziej niż zwykle. Szczęście promieniowało z twarzy tej uroczej kobiety. Dzisiaj bardzo trudno było zdecydować, której z dam
pasierbicy czy macosze
należy dać pierwszeństwo.
Duży salon i przylegające komnaty wkrótce wypełniły się paniami w wytwornych sukniach ozdobionych kosztowną biżuterią. Ze wszystkich stron pytano ochmistrzynię, czy panowie jeszcze nie wrócili z polowania.
Pani Rainhard odpowiadała, że sama jest zaskoczona ich tak długą nieobecnością. Pan von Rainsberg zapowiedział przecież, że wrócą o godzinie pierwszej i że obiad należy podać punktualnie o godzinie drugiej. Dochodzi właśnie druga, a myśliwych nie ma.
Baronowa Hainau śmiała się ze zniecierpliwienia pań.

Na polowaniu, przy koniach lub przy winie mężczyźni często zapominają o kobietach. Uzbrójmy się w cierpliwość, moje panie, i starajmy się same jak najlepiej zabawić
powiedziała na swój wesoły i bezpośredni sposób. Pani Rainhard wróciła do kuchni, aby powiedzieć, że obiad rozpocznie się trochę później. Gdy wracała i szła w kierunku holu, aby sprawdzić, czy panowie nie nadjeżdżają, zobaczyła, że w kierunku zamku biegnie jeden z gajowych. Mężczyzna miał przerażoną twarz.

Co się dzieje, panie Meissner, jak pan wygląda? Czy coś się stało
zapytała przestraszona.
Gajowy z trudem i łapczywie chwytając oddech wykrztusił:
Nieszczęście, wydarzyło się ogromne nieszczęście. Pani Rainhard przeraziła się.

Proszę nareszcie mówić, panie Meissner! Co się stało? Gajowy otarł pot z czoła.

Nasz pan baron! Nie zjawił się, gdy odtrąbiono zakończenie polowania. Szukaliśmy go bardzo długo i w końcu znaleźliśmy w Erlengrund niedaleko jego stanowiska. Leżał wyciągnięty na śniegu, w ręku trzymał jeszcze broń. Powiedzieli, że jest martwy
trafiony w samo serce!

Trafiony w serce... zastrzelony...
zachwiała się z przerażenia i jęknęła cichym głosem pani Rainbard.

Tak. Ale nikt nie umie wytłumaczyć, jak to się stało. Pan baron leżał na śniegu mniej więcej dwadzieścia kroków od swojego stanowiska. Wygląda na to, że któryś z myśliwych wziął go za zwierzynę i strzelił do niego. Nic innego nie mogło się wydarzyć. Wysłano mnie z tą wiadomością. Pan Hans polecił mi powiadomić panią o wypadku. Prosił, żeby pani jakoś oględnie powiedziała o nieszczęściu paniom i kazała przygotować pokój pana barona. Należy natychmiast wysłać samochód po doktora. Pana barona położono na nosze i niedługo go tu przyniosą.
Pani Rainhard z przerażenia drżała na całym ciele. Starała się jednak opanować. Szybko wydała polecenie, aby wysłano samochód po doktora, i poleciła przygotować pokój ordynata. Potem poszła do dużego salonu, gdzie zebrały się wszystkie panie, skracając sobie czas rozmową i żartami. Pani Rainhard stanęła pośrodku salonu.

Czy mogę panie prosić o chwilę uwagi, mam coś ważnego do zakomunikowania
powiedziała głośno, aby wszystkie damy mogły ją usłyszeć.

Rozmowy i śmiech ucichły. Baronowa Hainau rozbawiona zwróciła się do ochmistrzyni:

Czyżby nadeszła wiadomość, że panowie nareszcie wracają
zapytała.
Ale wnet zauważono bladą i przerażoną twarz pani Rainhard i zaczęto otaczać ochmistrzynię ze wszystkich stron.

W każdym razie to wiadomość od panów. Zaistniał ważny powód, który spowodował opóźnienie ich powrotu do domu.
Panie spoważniały, a hrabina Lindenhof zapytała:

Mój Boże, mam nadzieję, że nie stało się jakieś nieszczęście? Pani Rainhard odetchnęła głęboko i odparła:

Niestety, tak! Muszę panie o tym oględnie powiadomić. Posypały się bojaźliwe pytania. Przecież wśród myśliwych znajdowali się mężowie, ojcowie, bracia i synowie zebranych.

Proszę mówić szybko i bez ogródek, droga pani Rainhard, proszę nas dłużej nie męczyć, co się stało
zapytała z obawą w oczach baronowa Hainau.

Właśnie przybiegł gajowy Meissner i przyniósł z lasu wiadomość, że pan ordynat miał wypadek.

Pan ordynat?
jęknęła przerażona hrabina Lindenhof. Pani Rainhard skinęła smutnie głową.

Podobno nie żyje, trafiono go w samo serce, zaraz go tutaj przy niosą
dodała i zaczęła płakać.
Wśród bezradnych dam zapanowało przerażenie. Dina von Goseck chwyciła się za serce, zrobiła ruch, jak gdyby zamierzała wybiec z sali, pobiec do mężczyzny, który dzisiaj wieczorem miał ją gościom przedstawić jako swoją narzeczoną. Jednak bezsilnie upadła na fotel drżąc na całym ciele.
Pełna troski i miłości Ruth nachyliła się nad nią.

Mamo, moja najdroższa, opanuj się
poprosiła cicho.
Pani Dina przycisnęła do oczu chusteczkę. W ogólnym zamieszaniu nikt nie zwrócił na to uwagi, wiele pań płakało ze strachu i współczucia. Nikt na nią nie patrzył, nie musiała ukrywać swoich łez.

Co można zrobić? To bezczynne czekanie jest straszne
powie działa hrabiną wstrząśnięta do głębi.

Jak to się mogło stać?

Czy pan von Rainsberg naprawdę nie żyje?
Takie, i podobne pytania zadawały zbulwersowane straszną nowiną damy. Powstało niespokojne i nerwowe zamieszanie. Pani Rainhard wyszła, aby wydać nowe polecenia i żeby znowu sprawdzić, czy nie zbliża się smutny orszak.
Panie dołączały do niej jedna za drugą i stały blade i drżące w dużym holu, dokąd przybyła i służba zamkowa. W końcu w zupełnej ciszy myśliwi nadeszli.
Na przodzie na noszach niesiono ciało ordynata. Przy noszach szedł wyprostowany Hans von Rainsberg, blady, ze smutkiem na twarzy. Obok niego kroczył Walter von Rainsberg. I on był wyprostowany, ale gdy Hans stale patrzył na twarz martwego stryja, jak gdyby chciał odkryć tajemnicę jego śmierci, Walter spoglądał przed siebie. W jego skamieniałej twarzy jedynym śladem życia były oczy pełne niesamowitego żaru.
Za bratankami zmarłego ordynata kroczyli pozostali panowie z poważnymi, bladymi twarzami. Tak wesoło rozpoczęte polowanie zakończyło się tragicznie.
W ciągu godziny w dużej sali ustawiono katafalk z trumną i ciałem zmarłego. Ordynat wyglądał tak, jak gdyby spał. Ciemne włosy spadały mu na czoło, a na twarzy zastygł lekki uśmiech.
Hans von Rainsberg niemo ukłonił się zebranym damom, a jego oczy szukały Ruth von Goseck. Zobaczył ją stojącą wśród innych pań. Obejmowała macochę, a na jej twarzy malowało się przerażenie. Wyglądała jak dziecko, które musi patrzeć na coś strasznego, czego nawet pojąć nie może. Nie, nie wyglądała na dziewczynę, która przed chwilą utraciła swojego ukochanego. Nie, Ruth von Goseck nie kochała tego mężczyzny, który teraz leżał martwy na katafalku
ona mu się po prostu sprzedała.
Hans spojrzał badawczo i na panią Dinę. Widział, że była blada i przejęta i nadaremnie powstrzymywała łzy, które płynęły z jej oczu. Oczywiście, straciła przecież nadzieję na beztroskie życie u bogu Ruth.
W ten sposób Hans tłumaczył sobie rozpacz pani Diny. Ale co naprawdę straciła, nie mógł wiedzieć.
Wszystkie panie, z wyjątkiem Ruth, która patrzyła przed siebie smutnymi i zgaszonymi oczami, płakały.
Walter także zauważył, że Ruth nie płacze. Podszedł do kominka, w którym paliło się kilka bukowych polan, dających przyjemne ciepło. Walter musiał być bardzo zmarznięty, gdyż cały się trząsł i szczękał zębami. Oparł się o kominek, a twarz ukrył w dłoniach, jak człowiek niezwykle cierpiący.
Panowała cisza. Nikt nie odzywał się ani słowem. Słychać było tylko stłumiony szloch. Salon przedstawiał dziwny widok
pośrodku sali na katafalku znajdowała się trumna z ciałem ordynata, z jednej strony stali panowie w strojach myśliwskich z bronią na ramieniu, a po drugiej stronie damy w strojnych sukniach. Z tyłu tłoczyła się służba zamkowa. Służący patrzyli na martwego chlebodawcę z wyrazem współczucia i ciekawości.
Hans von Rainsberg poprosił panią Rainhard o sukno. Przykrył nim twarz zmarłego, przedtem delikatnie odgarniając mu włosy z czoła. Potem odwrócił się i oddalił parę kroków. Jego oczy ponuro i badawczo spojrzały na Waltera, który nadal z twarzą ukrytą w dłoniach stał przy kominku. Teraz jak gdyby poczuł wzrok Hansa: podniósł głowę i oczy obu kuzynów spotkały się. Walter zaczął drżeć, twarz wykrzywił mu grymas, robił wrażenie ciężko chorego człowieka, a jego oczy wyrażały przerażenie i unikały spojrzenia Hansa.
Gdy w lesie znaleziono ciało Heinza von Rainsberga, w sercu Hansa zrodziło się straszliwe podejrzenie. Musiał nieustannie myśleć o dziwnym zachowywaniu Waltera, niejasnych słowach i złowrogich iskrach w jego źrenicach. Z niepokojem rozglądał się za kuzynem, lecz nie mógł go dostrzec wśród myśliwych, którzy przestraszeni zbiegli się na miejsce wypadku. Dopiero po upływie pewnego czasu w oddali ukazał się Walter. Szedł pogwizdując wesoło, a gdy się zbliżył, zawołał do zebranych mężczyzn:

A więc, moi panowie, czas wracać do domu. Damy na pewno już na nas czekają, a poza tym jestem piekielnie głodny.
Hans spostrzegł, że głos Waltera pomimo udawanej wesołości był ochrypły i nienaturalny. Prócz niego nikt jednak tego nie zauważył. Jeden z panów wyszedł Walterowi naprzeciw.

Partie von Rainsberg, stało się nieszczęście. Przed chwilą znaleziono pańskiego stryja martwego... tutaj, w tym miejscu. Musiała go trafić jakaś zabłąkana kula.
Walter nie mógł zblednąć, gdyż i tak jego twarz była szara. Ale swój żal i zmartwienie wyraził w sposób teatralny. Nie podszedł do zwłok stryja i unikał spojrzenia na ciało martwego. Natomiast nerwowo zaczął wypytywać
co wyglądało jak formalne przesłuchanie
kto zajmował stanowisko w pobliżu stanowiska stryja.
Okazało się, że w bezpośrednim sąsiedztwie Heinza von Rainsberga zajmowali swoje miejsca baron Hainau i pułkownik Massenbach, lecz obaj panowie zgodnie oświadczyli, że nie oddali żadnego strzału w tym kierunku.
Hans von Rainsberg i młody hrabia Lindenhof znajdowali się w dużej odległości od miejsca wypadku. Obaj młodzi panowie nie mieli ochoty polować, ponieważ wyznaczono im złe stanowiska, nie oddali więc ani jednego strzału. Na polowaniu Hans cały czas myślał o Ruth i w duchu powtarzał z goryczą słowa Waltera: Gdy wrócisz do zamku, będzie przedstawiona gościom jako narzeczona stryja. Bał się powrotu do domu, ponieważ wiedział, że stryj ogłosi zaręczyny, a on, Hans, będzie musiał narzeczonym życzyć szczęścia.
Tak upływał mu czas, a poza tym nie znalazł okazji do strzelania.
Teraz był z tego bardzo zadowolony. Jego broń pozostała nabita i nieużywana. Zresztą z jego broni nigdy nie mogłaby śmiercionośna kula trafić w serce stryja.
Wszyscy panowie kolejno zapewniali Waltera o swojej niewinności. Ponieważ Walter zachowywał się jak sędzia śledczy, nikomu nie przyszło na myśl, aby zapytać, czy sam też jest niewinny.
Walter w końcu zakończył przesłuchiwanie i wzruszając ramionami stwierdził:

Nigdy nie ustalimy, kto oddał ten strzał. Z pewnością możemy powiedzieć tylko to, że mój stryj stracił życie z powodu nieszczęśliwego wypadku. To niestety nie jest ani pierwszy, ani ostatni taki wypadek podczas polowania.
Oczywiście wszyscy obecni byli przekonani, że był to rzeczywiście nieszczęśliwy wypadek. Tylko Hansa gnębiła myśl, że mają do czynienia z morderstwem. I chociaż im dłużej obserwował Waltera, tym bardziej utwierdzał się w swoim podejrzeniu, to jednak z nikim o tym nie rozmawiał. Stryjowi nic nie wróci życia bez względu na to, czy wykryje zbrodniarza, czy nie. Jeśli jego podejrzenie jest uzasadnione, morderca sam przed swoim sumieniem musi odpowiedzieć za zbrodnię. Za nic w świecie Hans nie umiałby podejrzeniem splamić nazwiska rodu von Rainsbergów.
Stojąc u katafalku stryja poprzysiągł zmarłemu, że będzie zawsze milczał. Wiedział, że postępuje tak, jak sobie życzyłby stryj. Nie, nie mógł rzucić cienia podejrzenia na nazwisko von Rainsberg.
Jego myśli znowu zwróciły się ku Ruth. Co też mogła ona czuć, patrząc na martwego narzeczonego? Czy ujawni, że miała dzisiaj zostać narzeczoną ordynata, czy też będzie milczała? Czy była bardzo nieszczęśliwa, że nie doszło do tego wspaniałego zamążpójścia?
Przy tych myślach Hans odrzucił głowę do tyłu i na jego twarzy pojawił się wyraz urażonej dumy. Między nim i Ruth nigdy więcej nie może być jakiegokolwiek porozumienia i więzi. Musi wyrwać ze swojego serca jej obraz bez względu na to, jak wielki ból przy tym odczuje.
Kobieta, która opuściła go dla pieniędzy i wybrała bogatszego, nigdy nie mogłaby zostać jego żoną.
Z zamyślenia wyrwało go przybycie lekarza, który stwierdził, że śmierć stryja spowodował strzał w serce. Potem lekarz dodał:

Kula dziwnie smutnym przypadkiem bardzo celnie trafiła w samo serce. Śmierć nastąpiła natychmiast...
Doktor zwrócił uwagę na konieczność urzędowego stwierdzenia zgonu. Gdy lekarz wymówił te słowa, Hans spojrzał na Waltera i spostrzegł, że kuzyn na chwilę zamknął oczy i chwiejąc się usiadł na krześle.

Telefonowałem już do miasta i prosiłem, aby przysłano odpowiednich urzędników, panie doktorze, powinni niedługo tutaj przybyć
powiedział Hans.
Walter sprawiał wrażenie, jakby chciał wstać i coś powiedzieć. Lecz gdy Hans spojrzał na niego z powagą w oczach, zacisnął wargi i odwrócił się wyraźnie zakłopotany.
Hans znowu popatrzył na Ruth. Widać było, że jej macocha bardziej potrzebowała pocieszenia niż ona sama.
Gdyby tylko znała moje obawy, że to Walter jest mordercą stryja, jakże zabolałaby ją świadomość, że sama jest powodem tej zbrodni z zazdrości
pomyślał Hans.
Poczuł, że musi ją chronić przed tą wiadomością. Zdradziła go, zraniła jego serce i starał się zapomnieć o niej, jednak jego myśli, stale do niej wracały.
Hrabia Lindenhof zwrócił się do pań, które roztrzęsione i przestraszone stały w małych grupach nie wiedząc, co począć.

Łaskawe panie, zaplanowana uroczystość nieoczekiwanie zakończyła się tragicznie. Sądzę, że będzie najlepiej, jeżeli panie opuszczą zamek. Zaraz po zakończeniu formalności, których dokonają panowie z miejskiego urzędu, i my powrócimy do domów.
Hrabia odprowadził żonę i córkę do damskiej garderoby, pomógł im włożyć futra, a potem polecił szoferowi, żeby je odwiózł do domu.
Również pozostałe damy zbierały się do powrotu. Zaraz po odjeździe hrabiny i hrabianki Lindenhof opuściły zamek baronowa Hainau z panią Diną i Ruth.
Gdy pani Dina przechodziła obok katafalku ordynata, zatrzymała się na chwilę. O tej porze miała stać wśród gości u jego boku już jako narzeczona. Teraz leży przed nią martwy. Delikatnie odsunęła sukno, którym Hans przykrył twarz stryja, i z wyrazem boleści w oczach spojrzała na zmarłego. Potem odpięła czerwoną różę od dekoltu sukni i położyła ją na piersi niedoszłego narzeczonego. Po policzkach spływały jej łzy. Potem z powrotem zakryła twarz ordynata. Z tym człowiekiem zostanie pochowana jej skrywana w sercu nadzieja. Próbowała tę świadomość znosić z godnością.
Ruth stała obok macochy. Ona również odpięła kwiat od sukni i położyła go na katafalku. Wszystkie panie postąpiły podobnie i w ten sposób zmarłemu ordynatowi przekazały ostatnie pożegnanie.
Hans obserwował tę scenę. Nie dziwił się, że pani Dina von Goseck opłakiwała zmarłego i złożyła mu hołd swoją czerwoną różą.
Przecież i ona dużo straciła. Ordynat zapewniłby i jej spokojną beztroską przyszłość. A teraz, gdy już nic nie może zrobić dla swojej narzeczonej i jej macochy, obie panie znowu stoją w obliczu niepewnej przyszłości.
W tej chwili uświadomił sobie, że teraz on zostanie ordynatem. Westchnął, jakby uwolnił się od jakiegoś brzemienia, i pomyślał: Jest moim obowiązkiem, jako następcy stryja, w odpowiedni sposób zaopiekować się jego narzeczoną. Wiem przecież, że była jego narzeczoną, a więc mam prawo i obowiązek zrobić coś dla obu pań. Uważam to wręcz za testament zmarłego.
Te myśli wywołały w nim miłe uczucie. Był zadowolony, że będzie musiał wypełnić taki obowiązek. Bez względu na urażoną dumę nie mógł obojętnie myśleć o Ruth i pozostawić ją niepewnemu losowi.
Zaraz po odjeździe pań przybyli urzędnicy sądowi.
Postąpiono według zasad obowiązujących w takich przypadkach. Przesłuchano wszystkich panów i obejrzano strzelby. Kula, którą lekarz wyjął z rany zmarłego, mogła pochodzić z broni każdego myśliwego, gdyż wszyscy mieli ją tego samego kalibru. Nie istniała możliwość ustalenia, z której strzelby padł śmiercionośny strzał.
Lekarz musiał wydać swoje orzeczenie i wtedy wszyscy pojechali do lasu. Dokładnie obejrzano miejsce, gdzie znaleziono zwłoki ordynata, ale udeptany śnieg i liczne ślady wokół uniemożliwiły jednoznaczne stwierdzenie, skąd padł strzał.
W każdym razie również urzędnicy sądowi orzekli, że to zabłąkana kula spowodowała przypadkową nieszczęśliwą śmierć ordynata i że nie można w żaden sposób ustalić, kto wystrzelił śmiercionośny nabój.
Uważano więc, że wszelkie dalsze dochodzenie jest zbyteczne, i wydano zezwolenie na pochowanie zwłok Heinza von Rainsberga.
Podczas uroczystości pogrzebowych Hans i Ruth spotkali się jeszcze raz, lecz zamienili ze sobą tylko parę zdawkowych słów. Hans unikał dziewczyny.
Również Walter, który ciągle bardzo źle wyglądał, na razie nie zbliżał się do Ruth. Był rozdrażniony i nie mógł sobie znaleźć miejsca. Unikał też spotkań z Hansem, jak gdyby nie mógł znieść jego poważnego badawczego spojrzenia. Rozmawiali ze sobą rzadko i tylko o niezbędnych sprawach.
Na razie Hans, jako następca ordynata, przejął bieżące obowiązki. Ustalono, że dzień po pogrzebie nastąpi otwarcie testamentu i przekazanie wszelkich praw nowemu ordynatowi.
Na tę uroczystość zaproszono wszystkich pracowników, służbę zamkową, obu bratanków zmarłego, jego notariusza, pozostałe oficjalne osobistości, które muszą być obecne przy takich wydarzeniach, oraz najbliższych przyjaciół domu.
Zebranie odbyło się w dużej sali zamkowej, w której wcześniej była wystawiona trumna z ciałem ordynata. Zachowały się jeszcze resztki żałobnej dekoracji.
Hans i Walter siedzieli w pierwszym rzędzie, naprzeciw stołu, za którym zajęli miejsca notariusz i osoby oficjalne. Notariusz złamał pieczęć na testamencie i zaczął czytać. Dokument został sporządzony przed paroma laty, gdy Heinz von Rainsberg chorował na zapalenie płuc. Na wszelki wypadek spisał wtedy testament. O ordynacji nie decydował, gdyż regulował to kodeks rodzinny. Rozporządził natomiast swoim majątkiem. Najpierw odczytano zapisy dla wiernej służby, urzędników i oczywiście dla ochmistrzyni, pani Rainhard. Po tym wszystkim zostało z oszczędności ordynata jeszcze dwieście tysięcy marek. Tę sumę ordynat podzielił między swoich bratanków. Uzasadnił to w następujący sposób:
... w poczuciu sprawiedliwości powinienem tę sumę w całości przyznać mojemu bratankowi Walterowi, ponieważ nie on został moim następcą w ordynacji. Być może mój bratanek Hans mógłby to poczytać jako moją nieprzychylność wobec niego. Pozostawiam więc jego decyzji, czy zechce zrezygnować z tej darowizny. Nie wątpię, że i pod innymi względami wiele uczyni na korzyść swojego kuzyna.
Na zakończenie odczytano jeszcze parę zdań obowiązujących przy takich okazjach. Hans siedział z poważną miną i spokojnie słuchał notariusza, ale Walter był wyraźnie zdenerwowany i kręcił się na krześle. Hans właśnie zamierzał oświadczyć, że rezygnuje ze swojej sumy na korzyść kuzyna Waltera von Rainsberga, gdy ten nieoczekiwanie zerwał się na równe nogi i ochrypłym głosem zawołał:

Pan notariusz Erblasser został wprowadzony w błąd. To ja dziedziczę ordynację, a nie mój kuzyn Hans von Rainsberg.
Hans odwrócił się do Waltera. Przez chwilę pomyślał, że ten postradał zmysły. Bardziej zatroskany niż przestraszony patrzył na niego. Po chwili powiedział spokojnie:

To ty popełniasz błąd Walterze. Zawsze wiedziałeś i teraz też powinieneś wiedzieć, że to ja zostanę ordynatem, jeśli stryj Heinz nie zostawi męskich potomków. Ojciec stryja Heinza, twój i mój dziadek byli braćmi. Najstarszym wśród tych braci był ojciec stryja Heinza, następny był mój dziadek, a najmłodszym z braci był twój dziadek. Z tego jasno wynika, że dziedziczenie ordynacji przypada mnie.
Walter wyprostował się i starał się opanować. Lecz jego twarz drgała i unikał wzroku Hansa. Z widocznym wysiłkiem próbował nadać swojej wypowiedzi ton stanowczości.

Zgadza się, że mój dziadek był najmłodszym spośród trzech braci. Ale ty zapomniałeś, że w naszym kodeksie rodzinnym istnieje paragraf, który brzmi, jak następuje:
Jeśli któryś z baronów von Rainsberg ożeni się z kobietą nie pochodzącą z równorzędnego rodu arystokratycznego, wtedy jego synowie zostają wykluczeni z bezpośredniego dziedziczenia ordynacji. Mogą zostać ordynatami dopiero w tym wypadku, jeśli nie będzie żył Żaden baron von Rainsberg, którego matka pochodziła z równorzędnego rodu arystokratycznego.
Hans ze zdziwieniem potrząsnął głową.

Nie przypominam sobie chwilowo tego paragrafu, nie wykluczam jednak, że istnieje. Ale cóż to ma wspólnego ze mną? Moja matka była baronówną von Trassenheide, a baronowie von Trassenheide to starsza arystokracja niż baronowie von Rainsberg.

Jesteś w błędzie, Hansie, twoja matka nie była rodzoną córką barona von Trassenheide. Twoja matka była adoptowanym dzieckiem. Baron uratował dziewczynkę, córkę wieśniaka Fritsche, z płonącego domu jej rodziców, którzy zresztą zginęli w płomieniach. Baronowa przyjęła dziewczynkę jako swoje dziecko, ponieważ niedługo przedtem zmarła jej własna córeczka. Może nigdy o tym nie słyszałeś, może i twój ojciec nie wiedział, że twoja matka nie była prawdziwą baronówną Trassenheide. W każdym razie takie są fakty i z tego powodują mam pierwszeństwo, a jeśli umrę, nie zostawiając męskiego potomka, wtedy dopiero ty możesz zostać ordynatem.
Hans potrząsał głową bardziej zaskoczony niż przerażony i z niedowierzaniem patrzył na Waltera.

Nigdy nic podobnego nie słyszałem, brzmi to jak bajka.

Takie są fakty!
powtórzył zdenerwowany Walter.

Ale to musiałoby być najpierw udowodnione
spokojnie odparł Hans.
Oczy Waltera zaiskrzyły się.

Dowody są w moich rękach Doszedłem do nich zupełnie przypadkowo. Nie myślałem, że kiedykolwiek będę je musiał wykorzystać, gdyż nikt nie przypuszczał, że stryj tak wcześnie umrze. Ale skoro to się stało i musi zapaść decyzja w sprawie ordynacji, przyniosłem te dowody dla wydania orzeczenia.
Mówiąc to Walter wyjął z kieszeni dokumenty, które wcześniej kazał sobie przysłać, i położył je na stole, przed notariuszem i pozostałymi urzędowymi osobami.
Wszystkie papiery dokładnie zbadano i stwierdzono, że są ważne i mają moc prawną. Wśród obecnych zapanowało duże zamieszanie i podenerwowanie. Tylko Hans zachował spokój i opanowanie. Teraz zrozumiał, dlaczego Walter chciał obejrzeć zdjęcia jego matki. Hans również sprawdził dokumenty i przekonał się o ich wiarygodności. Potem spojrzał na Waltera oczami, w których widniały przerażenie i zgroza. W duszy Hansa utwierdziło się straszne przypuszczenie, że Walter ponosił winę za śmierć stryja. Przyszło mu także do głowy, że nie była to tylko zbrodnia popełniona z zazdrości, lecz morderstwo z góry zaplanowane
morderstwo z premedytacją. Walter chciał za jednym zamachem usunąć z drogi nie tylko rywala, lecz i ordynata, po którym chciał odziedziczyć cały majątek.
Hans poczuł pogardę i wstręt do tego człowieka. A jednak i teraz ani jednym słowem nie zdradził się ze swoimi podejrzeniami. Spokojnie zwrócił się do notariusza:

Jeśli te papiery są wiarygodne i ważne i zawierają fakty, o których dotychczas nic nie wiedziałem, oczywiście, nie przysługuje mi prawo do ordynacji. Należy ona do mojego kuzyna Waltera. Proszę o postępowanie zgodne z prawem.
Walter podszedł do Hansa i powiedział:

Drogi Hansie, bardzo mi przykro, że nie spełniły, się twoje nadzieje. Hans wyprostował się dumnie, podniósł głowę i odparł:

Nie żywiłem żadnych nadziei i nie potrzebuję twojego współczucia.
Walter zacisnął wargi. Lodowaty ton tej odpowiedzi sprawił, że poczerwieniał. Zakłopotany odwrócił się od Hansa i starając się nie okazać zdenerwowania, podszedł do notariusza.

Chciałbym dodać do testamentu stryja, że jako ordynat rezygnuję ze stu tysięcy marek na korzyść mojego kuzyna, Hansa von Rainsberga.
Następnie zwrócił się do Hansa:

Mam nadzieję, że rezygnację z tej sumy na twoją korzyść przyjmiesz jako dowód moich szczerych rodzinnych uczuć do ciebie, drogi Hansie.
Hans poderwał się i odpowiedział bardzo ostro:

Nie przyjmę twojej rezygnacji, gdyż nie potrzebuję tych pieniędzy. Chętnie przyjmę sumę, którą zapisał mi stryj. Zawsze był mi życzliwym przyjacielem... Natomiast stanowczo odmawiam przyjęcia prezentu od ciebie. Jak już wspomniałem, nie potrzebuję go.
Rysy twarzy Waltera wykrzywiły się. Wyczuwał głęboką pogardę w tej odmowie. Ukrył jednak, jak bardzo go to dotknęło. Z wymuszonym uśmiechem na ustach wzruszył ramionami.

Jeśli nie chcesz, to żałuję. Znajdzie się inny sposób, aby zużytkować te pieniądze.
Hans poczuł raptem ciężar w sercu, nie będzie mógł przecież
tak jak pragnął i miał nadzieję
pomóc Ruth i pani Dinie. Przy ostatnich słowach Waltera przyszła mu do głowy pewna myśl.
Zwalczył w sobie pogardę do kuzyna i odpowiedział:

Może przyjmiesz ode mnie radę, jak mógłbyś zużytkować sumę, z której ja rezygnuję. Byłoby to z pewnością po myśli zmarłego stryja. Ale o tym porozmawiamy później na osobności.
Walter skinął głową.

Jestem gotów wysłuchać twoich propozycji.
Załatwiono jeszcze kilka pozostałych formalności i zebranie zakończyło się.
Parę dni później Walter skorzystał po raz pierwszy ze swego prawa ordynata i zaprosił do zamku zaprzyjaźnionych panów z sąsiednich majątków, wyższych urzędników i oficjalnych przedstawicieli władz. Wszyscy przyjęli zaproszenie, a pani Rainhard zadbała o to, aby kolacja wypadła jak najlepiej. Hans zachowywał się spokojnie i godnie. Wszystkim imponował jego spokój, a okazywana mu serdeczność i życzliwość świadczyły dobitnie, że ogólnie panowało ciche życzenie, aby to on został ordynatem, a nie jego kuzyn.
Po przyjęciu hrabia Lindenhof i baron Hainau wracali razem do domu. Rozmawiali o tym, co się zdarzyło, i hrabia Lindenhof powiedział z podziwem:

Ten Hans von Rainsberg to wspaniały człowiek. Do licha, ja na je go miejscu nie potrafiłbym się tak opanować. Ordynacja to przecież nie drobnostka. Wolałbym, żeby to on był moim sąsiadem. Między nami mówiąc, nie znoszę Waltera von Rainsberga. Ma w sobie coś skrytego i niesympatycznego.
Baron skinął głową.

Zgadzam się z panem pod każdym względem, drogi hrabio. Moje sympatie są też po stronie Hansa von Rainsberga, ale ja się o niego nie boję. On sobie da radę w życiu, niezależnie od tego, że nie jest ordynatem. Jeszcze o nim usłyszymy.

Pan ma na myśli jego wynalazki?

Tak, ale nie tylko. On ma wspaniałą osobowość. To mężczyzna w każdym calu.


V

Po nieszczęśliwym dniu, który miał być dniem jej zaręczyn, pani Dina Goseck w towarzystwie Ruth i baronowej wróciła do Hainau. W drodze powrotnej nie zamieniły ani słowa. Stale były jeszcze pod wrażeniem strasznego wypadku.
W Hainau panie udały się do swoich pokoi.
Ruth odprowadziła macochę. Gdy zostały same, milcząc objęły się i stały tak przytulone przez dłuższy czas. Obie miały łzy w oczach. Ruth cicho powiedziała:

Moja biedna mamo!
Pani Dina otarła łzy i westchnęła:

Ty też jesteś biedna, moja córeczko. Śmierć Heinza von Rainsberga nastąpiła nie w porę nie tylko dla mnie. Skończył się nasz krótki sen o beztrosce i bezpieczeństwie. Znowu stajemy przed niepewnością. Ale to jest drugorzędna sprawa. Przede wszystkim opłakuję przedwczesną śmierć człowieka, który chciał się o nas troszczyć i ochraniać nas przed okrucieństwami życia. Miał dla nas tyle czułości... To dla mnie ciężki cios, moje dziecko.

Wiem, mamo. Jakie to wszystko smutne. A ty nie masz nawet prawa oficjalnie nazywać się jego narzeczoną i nosić po nim żałoby.

To nie ma znaczenia, Ruth
odparła wzdychając pani Dina.
Opłakuję go w sercu, gdyż był dobrym, szlachetnym człowiekiem i kochał nas
ciebie i mnie. Tego, że nie mógł się od razu zdecydować, którą wybrać, nie biorę mu za złe. W każdym razie obie straciłyśmy przyjaciela.
Pani Dina podeszła do stołu. W kryształowym wazonie stały piękne czerwone róże, które rano przysłał dla niej Heinz von Rainsberg. Przytuliła rozpaloną twarz do ogromnego, chłodnego bukietu.

Kto by pomyślał, że te róże przeżyją Heinza von Rainsberga, że jedną z tych róż położę na jego przestrzelonej piersi
powiedziała cicho.
Ze szkatułki, w której chowała biżuterię, wyjęła list, który Heinz von Rainsberg przysłał jej z różami. Przeczytała go jeszcze raz. Potem ponownie złożyła i powiedziała z ciężkim westchnieniem:

To są jedyne pamiątki po moim krótkim narzeczeństwie. Ten list i te róże. Róże przeminą tak prędko, jak przeminęło moje krótkie szczęście. Ale jeden kwiat zasuszę i schowam razem z listem.
Zapukano do drzwi. Baronowa przysłała pokojówkę z zapytaniem, czy życzą sobie przekąskę i herbatę, gdyż w zamku nie podano obiadu. Panie podziękowały, ciągle jeszcze były pod silnym wrażeniem tragicznego wypadku.
Baronowa pełna niepokoju czekała na męża. To nieszczęście na polowaniu było bardzo nieprzyjemną sprawą. Jeden z myśliwych, do których należał i jej mąż, musiał przecież oddać ten śmiercionośny strzał. Bardzo się obawiała, że ta katastrofa może mieć jakiś przykry epilog.
Zdenerwowanie baronowej rosło z godziny na godzinę, a gdy usłyszała, że mąż wszedł do domu, wybiegła mu naprzeciw.
Baron wiedział, czym się martwiła. Ucałował ją i rzekł:
-: Uspokój się, Lilly, ten nieszczęśliwy strzał z pewnością nie ja oddałem. Wiedziałem o tym od razu, ponieważ w ogóle nie strzelałem w tym kierunku. Poza tym kula, którą lekarz wyjął z rany, pochodziła z broni innego kalibru niż moja. Możesz być zupełnie spokojna; a muszę ci Wyznać, że i mnie uspokoił ten niezbity dowód mojej niewinności. W każdym razie dla tych panów, którzy nie mają podobnej pewności, musi to być wyjątkowo przykre uczucie. Ten strzał nie padł z rąk doświadczonego myśliwego, pomimo że trafił w samo serce. Z pewnością był to któryś z młodych myśliwych, których pasja łowiecka czyni nerwowymi i nieostrożnymi.
Baronowa odetchnęła z ulgą.

Och, Bogu dzięki. Bałam się o ciebie potwornie. A więc nie wiadomo, kto strzelał?

Nie, tego nie można ustalić. A ja gotów jestem powiedzieć: dzięki Bogu. Dla nieszczęśliwego myśliwego byłoby to straszne przeżycie. A co się stało, to się nie odstanie. A teraz proszę cię, Lilly, postaraj się, aby mi podano coś do jedzenia i picia
jestem bardzo głodny, od śniadania nie miałem nic w ustach.

Zaraz każę nakryć do stołu. My też nic nie jadłyśmy.

A gdzie są nasi goście?
zapytał baron.

W swoich pokojach. Wróciłyśmy do domu zdruzgotane, ale teraz poproszę, aby obie panie zeszły na kolację. Nie byłam w nastroju, aby się nimi zajmować. One zauważyły, jak bardzo obawiam się o ciebie, i delikatnie wycofały się, zostawiając mnie samą.

Tak, poproś, aby panie zechciały zejść. Chcę wam dokładnie opowiedzieć, co się potem działo w Rainsberg, a nie chciałbym o tym mówić dwa razy.
Parę minut później wszyscy siedzieli przy herbacie. Baronowa zarządziła, aby podano lekką zakąskę i zachęcała do poczęstunku. Była już opanowana i znacznie spokojniejsza, a jej naturalne pogodne usposobienie kojąco wpływało na resztę towarzystwa.

Posępny nastrój niczego, co się stało, nie zmieni. Zmarły nie pozo stawił rodziny. Obaj bratankowie Heinza von Rainsberga muszą się pogodzić z tym, co zaszło. Walter von Rainsberg nie jest człowiekiem wrażliwym i uczuciowym, a Hansa pocieszy myśl, że zostanie ordynatem. A więc proszę o pogodniejszy wyraz twarzy!
poprosiła pani Hainau.
Pani Dina i Ruth starały się ukrywać swoje prawdziwe uczucia i smutek. Piły herbatę i zdołały nawet coś zjeść. Pan domu bardzo dokładnie, obszernie i ze wszelkimi szczegółami opowiadał o urzędowym przesłuchaniu i wszelkich dochodzeniach, opisał także wizję lokalną w lesie na miejscu tragedii. Powiedział na koniec, że nic nie można było ustalić ponad to, że zmarły był ofiarą nieszczęśliwego wypadku na polowaniu.
Następny dzień Ruth i jej macocha spędziły w ciszy Hainau, nie opuszczając domu. Bez względu na to, jak bardzo pani Dina była zaprzyjaźniona z baronową, nie zdecydowała się powierzyć jej tajemnicy swoich zaręczyn z Heinzem von Rainsbergiem. I po cóż miałaby o tym opowiadać? Niech ta tajemnica zostanie pochowana razem z jej nadziejami i pięknymi marzeniami.
Macocha i pasierbica pojechały na uroczystości pogrzebowe do Rainsberg i położyły kwiaty na trumnę zmarłego.
Przy tej okazji Ruth ponownie spotkała Hansa, lecz zmroziło ją jego obojętne, chłodne spojrzenie i zachowanie. Musiała zebrać wszystkie siły i całą swoją dumę, aby się opanować. Tak więc złożyła mu zdawkowe kondolencje, a on jej w taki sam sposób podziękował.
Tego dnia wieczorem, po powrocie do Hainau, pani Dina powiedziała do Ruth:

Moja droga, mam teraz nadzieję, że odejście Heinza von Rainsberga przynajmniej tobie pomoże w urzeczywistnieniu szczęścia. Hans zostanie ordynatem i tym samym nie ma przeszkód, aby się ożenił. Zauważyłam podczas uroczystości pogrzebowych, że jego oczy ukradkiem spoglądały na ciebie, a w jego spojrzeniu było tyle uczucia! Może jednak jest sądzone, abyś została panią na zamku?
Ruth smutno potrząsnęła głową. Oczy jej straciły blask i widać było w nich cierpienie i rozpacz.

Nie, nie chcę o niczym marzyć. Nie chcę niczego oczekiwać. Roz czarowanie byłoby tym większe i tym boleśniejsze. Muszę ci wyznać, że już sama nie wiem, co mam sądzić o Hansie von Rainsbergu i jego uczuciach do mnie. Dawniej niezłomnie wierzyłam w jego miłość, mimo że nie miałam żadnej nadziei, iż zostanę jego żoną. Bez względu na tę beznadziejność byłam szczęśliwa. Ale teraz zaczęłam wątpić w jego miłość. Jak może się zachowywać tak obojętnie wobec mnie, jeżeli mnie kocha? Nie, nie chcę niczego oczekiwać, nie chcę o niczym innym myśleć jak tylko o tym, że muszę życie wziąć we własne ręce. Zaraz po powrocie do domu dam ogłoszenie i będę przeglądać wszystkie gazety. Mam nadzieję, że w nie długim czasie znajdę jakąś pracę. My, kobiety, zawsze jesteśmy skazane na czekanie
aż do utraty tchu. Ja już dłużej nie mogę wytrzymać. A muszę ci powiedzieć, że swoim zachowaniem Hans von Rainsberg uraził mnie i ubliżył mi. Bez względu na to, jak bardzo go kocham, nie chcę być zabawką w jego rękach, zależną od jego humoru. Na to jestem zbyt dumna. Nie uczynię pierwszego kroku, aby wyjaśnić, o co chodzi.

Oczywiście, nie powinnaś tego robić, moje drogie dziecko. Ale przecież możesz zaczekać, aż się wszystko ułoży i Hans będzie mógł oświadczyć się i prosić, abyś została jego żoną. Pomyśl, co by się stało, gdyby on przyszedł prosić o twoją rękę, a ty byłabyś gdzieś daleko u obcych ludzi.
Ruth wyprostowała się dumnie i odparła:

Jeśli mnie naprawdę kocha, będzie wiedział, jak mnie odnaleźć, ale teraz nie mówmy już o tym.
W ten sposób Ruth przerwała rozmowę. Lecz w sercu czuła ogromny niepokój, do którego nawet sama przed sobą nie chciała się przyznać. I mimo wszystko na dnie jej serca tliła się wątła nadzieja.
Ta nadzieja została zniweczona tego dnia, kiedy w Rainsberg odczytano testament.
W tym dniu wczesnym rankiem poszła na spacer do zaśnieżonego lasu. Zboczyła z głównej drogi w wąską ścieżkę i patrzyła na piękny zimowy krajobraz
ciężkie czapy śnieżne na starych świerkach i iskrzący się szron na gołych gałęziach drzew liściastych. W głębi lasu nieoczekiwanie spotkała Hansa von Rainsberga, który również wybrał się na przechadzkę. Przez chwilę jak skamieniali stali naprzeciw siebie. Na wąskiej leśnej ścieżynie nie mogli się wyminąć. Pierwszy ocknął się Hans. Wyglądało na to, że chce coś powiedzieć, ale tylko zacisnął wargi i spojrzał na nią obojętnie. Ten chłód w jego oczach zmroził krew w jej żyłach. Hans uchylił kapelusza, odsunął się na bok i przepuścił Ruth nie mówiąc ani jednego słowa.
Ruth nie wiedziała, co się z nią dzieje, nie wiedziała, skąd wzięła siły, aby iść dalej. Szła jak odurzona i dopiero po pewnym czasie, gdy znowu była sama w lesie, oparła się o drzewo i zapłakała. Długo walczyła ze swoim bólem. Straciła wszelką nadzieję. To spotkanie w lesie dowiodło, że między nimi wszystko skończone, że on już nic do niej nie czuje. Teraz pozostała jej tylko duma, która pomoże jej wyrwać go z serca. Gdyby to tylko nie było takie strasznie trudne. Wolnym krokiem, zmęczona wróciła do Hainau i poprosiła panią Dinę, aby ją zabrała do domu do miasta.
Pani Dina z troską spojrzała na Ruth. Podświadomie czuła, że dziewczyna musiała przeżyć coś, co ostatecznie zniweczyło jej nadzieję. Objęła ją i przytuliła, ale nic nie rzekła
świeżych ran nie należy dotykać. Po chwili powiedziała tylko:

Zostańmy tutaj jeszcze dziś i jutro, moje dziecko. Dzisiaj baron Hainau jedzie do Rainsberg, aby wziąć udział w uroczystości otwarcia testamentu. Hans von Rainsberg zostanie przecież oficjalnie ordynatem i uzyska pełne prawa. To będzie długie posiedzenie. Będziemy same z baronową. Porozmawiamy z nią o naszej sytuacji. Lilly jest bardzo praktyczną kobietą i ma szeroki krąg znajomych. Może ona nam doradzi jakąś dobrą pracę dla ciebie?
Ruth zgodziła się.
Gdy baron wyjechał do Rainsberg, pani Dina von Goseck szczerze porozmawiała z przyjaciółką.
Baronowa słuchała ze współczuciem, a gdy pani Dina skończyła, wzięła ją i Ruth za ręce.

Och, moje biedne! Przecież ja nic nie wiedziałam, że z waszymi finansami jest aż tak źle. To, że nie jesteście bardzo bogate, wiedziałam, ale nie miałam pojęcia, że jesteście w tak trudnej sytuacji. Czyżby było naprawdę aż tak źle, że musi pani szukać pracy, droga Ruth?

Tak, to jest nieuniknione
cichym lecz stanowczym głosem odpowiedziała Ruth.
Baronowa westchnęła i zaczęła się zastanawiać.

Gdybym to wiedziała przed Bożym Narodzeniem! Kuzynka mojego męża, która wyszła za mąż za lorda Raleigh i żyje w Anglii, szukała damy do towarzystwa. Chciała, aby to była Niemka. Dlatego napisała do mnie i ja skierowałam do niej przed świętami pewną młodą damę. Ale pani z pewnością nie chciałaby znaleźć się aż tak daleko od pani Diny?

To będzie musiało być dla mnie bez znaczenia
cicho odpowiedziała Ruth.
Baronowa znowu zaczęła się zastanawiać, a następnie radośnie oznajmiła:

Już wiem, co zrobimy! Moja droga Ruth, angażuję panią jako moją damę do towarzystwa i pani po prostu zostanie w Hainau.
Ruth wzruszyła się i pogładziła rękę baronowej. Potrząsając przecząco głową odparła:

Nie, nie, pani baronowo... To piękne i szlachetne z pani strony, lecz niewykonalne. Pani mnie przecież nie potrzebuje i w swojej dobroci chce się pani obciążyć niepotrzebną damą do towarzystwa. Mnie wydawałoby się, że jest to jałmużna, a ja nie mogę i nic chcę jej przyjąć.

Ależ, dziecino, czyż ja naprawdę dla pani nie mogę niczego zrobić?

Oczywiście, może pani. Proszę mi pozwolić powołać się na panią, jeśli znajdę pracę, będę pani za to bardzo wdzięczna. Może pani wśród swoich znajomych dowie się, czy ktoś szuka damy do towarzystwa. Będę bardzo wdzięczna, jeśli pani pomyśli o mnie.

Oczywiście, zrobię to i będę się starała coś znaleźć. Ale ciągle nie mogę się pogodzić z myślą, że pani będzie musiała zarabiać na życie.

Przecież tak postępuje wiele tysięcy kobiet i dziewcząt.

Tak, niestety. Ale pani nie jest do tego przygotowana. Dla pani będzie to bardzo, bardzo trudne.

Nie ma na to rady. Tak być musi.
Baronowa miała dobre serce i cały dzień zastanawiała się z przyjaciółką, co można zrobić, aby pomóc Ruth, lecz żadna dobra myśl nie przychodziła im do głowy.
Późnym popołudniem, gdy panie siedziały w salonie pijąc herbatę, wrócił baron von Hainau z nieoczekiwanie zaskakującą wiadomością, że nie Hans został ordynatem, lecz Walter von Rainsberg.
Pani Dina westchnęła i ukradkiem spojrzała na Ruth. Jeśli w skrytości ducha oczekiwała, że wszystko się w końcu pomyślnie ułoży, teraz ta nadzieja zniknęła.
Lecz Ruth nie miała już żadnych złudzeń. Po przypadkowym spotkaniu w lesie i zachowaniu Hansa straciła wszelką nadzieję.
Oczywiście, pomimo zmiany w ich wzajemnych stosunku, zainteresowało ją, że Hans von Rainsberg nie został ordynatem i że z godną podziwu dumą zniósł rozczarowanie. Oczami wyobraźni widziała, jak dumnie wyprostowany stoi wśród zebranych. Tego mężczyzny los nie mógł tak łatwo złamać.
Och, jak ona go ciągle jeszcze kochała, jak drżała na samą myśl o nim.
Baronowa wysłuchała opowiadania męża, a potem na swój żywiołowy sposób wyraziła głębokie niezadowolenie, że zamiast sympatycznego Hansa von Rainsberga ich sąsiadem będzie antypatyczny Walter. Zaraz po tych wynurzeniach przypomniała sobie panie von Goseck i powiadomiła męża o trudnej finansowej sytuacji obu dam.
Barona również zaskoczyła wiadomość, że warunki materialne pań von Goseck były aż tak złe. Kiedy ochłonął ze zdziwienia, wyprostował się mówiąc:

Moje panie! Przecież jest wspaniałe wyjście. Droga panno Ruth, pani jest czarującym słowikiem. Z jej głosem i aparycją zrobi pani wielką karierę i zdobędzie sławę i bogactwo.
Baronowa ochoczo przytakiwała mężowi.

Ależ tak! Masz rację, Fryderyku.

Jak zawsze
dodał baron.

Że też nie pomyślałam o tym
mówiła dalej baronowa.
Droga Ruth! To jest naprawdę doskonałe wyjście z trudnej sytuacji. Obecnie wiele sławnych śpiewaczek pochodzi z bardzo dobrych rodzin, a pani ma wyjątkowo piękny głos.
Ruth speszona popatrzyła przed siebie i potrząsnęła głową.

Nie sądzę, aby mój głos i mój wygląd odpowiadały wymaganiom stawianym profesjonalnym śpiewaczkom.

Ależ tak! Nie ma najmniejszej wątpliwości.
Baron zagorzale bronił swojej propozycji.

Kształcenie głosu jest bardzo kosztowne
odezwała się pani Dina.

O pieniądze proszę się nie martwić. Pożyczę pani, a pani mi zwróci dług po pierwszym tournee do Ameryki, skąd wróci pani jako milionerka
żartował baron.
Ruth przez jakiś czas zamyślona patrzyła przed siebie. Potem stanowczo potrząsnęła głową i odparła:

Nie, to nie dla mnie. Nie mogłabym występować publicznie. Świadomość, że patrzą na mnie setki oczu, pozbawiłaby mnie głosu. Do tego trzeba być stworzonym i trzeba mieć talent. Ja z pewnością nie mam takich uzdolnień.
Przez godzinę naradzano się i rozpatrywano propozycję barona. W końcu pan Hainau powiedział:

Szkoda! Pani marnuje dar otrzymany od Pana Boga. Niemniej jednak pani sama najlepiej wie, czy mogłaby pani publicznie występować, czy też nie. W każdym razie będziemy się starali pomóc pani, jak tylko będziemy mogli. Sądzę, że byłoby jednak najrozsądniej, gdyby pani została u nas w Hainau jako dama do towarzystwa dla mojej żony i jako słowik dla mnie, który umilałby mi wieczory po całodziennym trudzie.
Ruth rozchmurzyła się, wzięła za ręce baronową i barona i odrzekła:

Jesteście państwo tacy wspaniałomyślni
oboje
i jeśli nawet nie mogę skorzystać z waszej dobroci, dziękuję państwu z całego serca.
Baronowa ucałowała dziewczynę.

Proszę tak nie mówić. Naprawdę nie ma za co dziękować. A jeśli pani chce dziękować, to prosimy, abyście panie zechciały jeszcze parę tygodni zostać naszymi gośćmi.

Nie, pani baronowo, naprawdę będzie dla mnie najlepiej, jeżeli zaraz poszukam sobie pracy. Mama musi znaleźć mniejsze mieszkanie i załatwić jeszcze wiele spraw. Jeśli państwo pozwolą, czy mama mogłaby przyjechać do Hainau, aby spędzić tu jakiś czas, kiedy ja wyjadę?
zapytała Ruth.

Ależ oczywiście! Zapraszamy cię, droga Dino, na całe lato. Przyjeżdżaj!

Z radością! Z największą radością, Lilly, przecież wiesz, jak lubię być z wami!
odpowiedziała pani Dina.
Następnego dnia przed południem panie von Goseck wróciły do miasta. Ruth zaraz dała ogłoszenie do kilku poczytnych gazet. Podeszła do sprawy swojej przyszłej pracy bardzo poważnie.
Kiedy skończyło się przyjęcie, które wydał Walter na zamku Rainsberg, Hans poszedł do swojego pokoju i zaczął pakować walizki. Nic go już tutaj nie zatrzymywało i wiedział, że dzisiaj jest w zamku po raz ostatni. Między nim a Walterem nie mogła już istnieć żadna więź.
Zbrodnia, o którą go podejrzewał, rozdzieliła ich na zawsze. Jeżeli jego podejrzenie było uzasadnione i Walter był mordercą stryja, to nie chciał mieć z nim nic wspólnego. A jeżeli jego podejrzenie było bezpodstawne, to niesłuszne posądzanie Waltera nie pozwoliłoby Hansowi przebywać w jego otoczeniu.
Polecił lokajowi, aby powiadomił Waltera, że chce opuścić zamek za dwie godziny i że przed wyjazdem prosi go o krótką rozmowę.
Walter przekazał, że będzie czekał w gabinecie stryja.
Godzinę później obaj kuzyni stali naprzeciw siebie w dużym, wytwornie urządzonym gabinecie.
Walter siedział za biurkiem i patrzył ponuro. Nie wyglądał na zachwyconego, że został nowym ordynatem. Gdy Hans wszedł, Walter wstał, starając się ze wszystkich sił okazać opanowanie i spokój, lecz jego oczy patrzyły niespokojnie i świeciły gorączkowym blaskiem. Nieczyste sumienie wyzierało z tych przerażonych, rozbieganych oczu.
Opierając się o biurko, nowy ordynat rzekł:

Słyszę, że chcesz już opuścić Rainsberg, Hansie. O ile wiem, masz jeszcze parę dni urlopu i miałeś przecież zamiar spędzić go tutaj do końca?

Tak, miałem taki zamiar, lecz przy nowo powstałych okolicznościach zmieniłem plany.
Walter zacisnął palce na oparciu krzesła stojącego przy biurku.

Z tego powodu przecież nie musisz już wyjeżdżać z Rainsberg, a może nie chcesz korzystać z mojej gościny?
Miało to zabrzmieć żartobliwie i Walter zmuszał się do uśmiechu. Lecz grymas ten zamarł na jego twarzy, gdy Hans dumnie się prostując, odparł lodowatym, ostrym tonem:

Nie, od ciebie nie chcę przyjąć gościny.
Walter zadrżał na całym ciele, a twarz jego nerwowo drgała. Starał się jednak zachować pozory i zmuszając się do spokoju, powiedział niedbale:

Oczywiście, jesteś na mnie zły i nie możesz mi wybaczyć, że odkryłem prawdziwe pochodzenie twojej matki i tym samym pozbawiłem cię ordynacji. Ale powiedz no mi, czy na moim miejscu postąpiłbyś inaczej?
Żaden mięsień nie drgnął w twarzy Hansa.

Nie wiem, czy postąpiłbym w ten sam sposób, lecz to nie jest przyczyna, która mnie zmusza do opuszczenia zamku. Zmuszają mnie do tego inne powody.

Czy mogę wiedzieć jakie?
zapytał Walter z udawaną obojętnością.

Nie!
To "nie" zabrzmiało tak ostro i lodowato, że Walter mimo woli zadrżał, lecz szybko się opanował.

A to dlaczego nie?
zapytał ochrypłym głosem.
Hans z całą powagą spojrzał na bladą twarz kuzyna i odpowiedział stanowczo:

Ponieważ sam nie chciałbym wierzyć w ten powód. W każdym razie musisz moją decyzję przyjąć do wiadomości.
Przez chwilę panowała kłopotliwa cisza. Potem Walter usiadł w fotelu i pozornie obojętnie dorzucił:

Byłbym zapomniał, mówiłeś, że powiesz mi jak
twoim zdaniem
powinienem ulokować te sto tysięcy marek, których chciałem się zrzec na twoją korzyść.

Dlatego właśnie przyszedłem, żeby o tym porozmawiać
odrzekł Hans.
Walter wskazał na fotel.

Słucham cię, czy nie zechciałbyś usiąść?

Dziękuję! To, co mam do powiedzenia, mogę powiedzieć stojąc. Chciałem z tobą porozmawiać o zaręczynach stryja. Obaj przecież wiemy, że zaręczył się z Ruth von Goseck i że miał zamiar ogłosić te zaręczyny w dniu swojej śmierci. Moim zdaniem należałoby coś zrobić, aby narzeczonej stryja zabezpieczyć przyszłość. Z pewnością byłoby to po myśli zmarłego. Wiem, że obie panie von Goseck mają trudności finansowe i z tego powodu panna Goseck będzie może zmuszona poszukać sobie jakiejś pracy. Sądzę, że do tego nie wolno nam dopuścić. Gdybym ja został ordynatem, zatroszczyłbym się o nią w delikatny sposób, tak jak należałoby się troszczyć o wdowę po ordynacie. Lecz teraz nie jestem w stanie o to zadbać. Jeśli więc ty tego obowiązku
a sądzę, że jest to obowiązek
nie zechcesz wziąć na siebie w jakiś inny sposób, mógłbyś te sto tysięcy marek przeznaczyć na ten właśnie cel. Oczywiście, należałoby znaleźć jakiś bardzo delikatny sposób, aby jej to zaproponować. Może zechciałaby pośredniczyć jej macocha. Czy zgadzasz się z moją propozycją?
Walter von Rainsberg odetchnął z ulgą. Może się bał, że usłyszy od Hansa coś innego. Próbował się uśmiechnąć.

Możesz być spokojny, mój drogi Hansie. Chyba nie przypuszczasz, że zaniedbam pannę von Goseck. Nie martw się więc o los młodej damy. Wiesz, że ją kocham. Nie ukrywałem przed tobą, jak bardzo cierpiałem, gdy się dowiedziałem, że zaręczyła się ze stryjem Heinzem, chociaż wiem, że nie zrobiła tego z miłości do niego, lecz z chęci wyrwania się z trosk i biedy, i zapewnienia sobie lepszych warunków życia. Los zrządził, że nie została żoną stryja. Lecz to, co chciała zdobyć, będzie mogła i tak osiągnąć. Ruth von Goseck jest teraz wolna
wolna dla mnie!
Ostatnie słowa wypowiedział tak głośno, jak gdyby miały one zagłuszyć coś innego. Oczy Waltera znowu w zastraszający sposób płonęły obłąkaniem.
Przerażony Hans popatrzył na niego.

Ty chcesz prosić Ruth von Goseck, aby wyszła za ciebie za mąż... po tym, co się stało?
zapytał głucho.
Walter wstał i z dziką zaciętością na twarzy odparł:

Czyżbyś w to wątpił? To ty w takim razie nie wiesz, co to jest namiętność. Tak
ożenię się z nią i będzie panią von Rainsberg, tak jak tego pragnęła. Nie będę długo zwlekał, aby ją zdobyć! Przecież teraz jestem w takiej sytuacji, że mogę spełnić każde jej życzenie
mogę jej dać wszystko, czego zapragnie.
Hans mocno zacisnął wargi, jak gdyby się bał, że wymkną się z nich słowa, których nie chciał wypowiedzieć. Nadal przerażony patrzył na Waltera. Czy ma dopuścić do tego, że Ruth von Goseck wyjdzie za niego?
Ale czy miał jakiekolwiek prawo albo obowiązek zabronić jej i nie dopuścić do tego małżeństwa? Jeśli jej tak bardzo zależy na zostaniu żoną ordynata i panią na zamku, że po raz drugi sprzeda się niekochanemu mężczyźnie, czyż powinien jej w tym przeszkodzić?
Nie! Nie powinien! Wtedy będzie się musiała pogodzić z losem, który sama sobie wybrała. Lecz mimo takich myśli poczuł ból w sercu, ból za zdradzoną miłością, ból za utraconym szczęściem.
Przez chwilę panowała cisza. Obaj milczeli. W końcu Hans odezwał się opanowanym głosem:

W takim wypadku moja prośba jest spełniona. Jeśli panna von Goseck zostanie twoją żoną, będzie miała zapewnioną przyszłość.

Masz rację. Nie musisz się o to dalej martwić. Załatwię sprawę możliwie w krótkim czasie. Wprawdzie oficjalnych zaręczyn nie będzie można ogłosić zaraz, z powodu żałoby musimy odczekać przynajmniej trzy miesiące, to jednak oświadczę się w najbliższej przyszłości.
Hans skinął głową.

Nie mam więc nic więcej do powiedzenia. Chcę się pożegnać, bądź zdrów... i bądź szczęśliwy, jeśli to potrafisz.
Twarz Waltera drgnęła strachem, którego nie potrafił ukryć.

Żegnaj Hansie, zawsze będziesz mile widziany w Rainsberg. Nie zapominaj, że to ty stworzyłeś barierę między nami
powiedział z wysiłkiem.

Tak jest lepiej. Ta bariera między nami jest niezbędna. Żegnaj! Hans skłonił się lekko i szybko wyszedł, nie podając ręki na pożegnanie. Walter zerwał się z krzesła i nachylony patrzył za nim. Jego palce kurczowo ściskały oparcie krzesła.
On przecież nic nie może wiedzieć! Nic, on może się tylko domyślać, podejrzewać
zazgrzytał zębami.
Jego czarne oczy znowu zapłonęły w przejmujący zgrozą sposób. Wtem zatrzeszczało drewno starych mebli. Przerażony wyprostował się i obejrzał za siebie jak gdyby w obawie, że ktoś za nim stoi.
Niespokojnie krążył po dużym gabinecie. Posłyszał, że zajeżdża samochód. Podszedł do okna. W świetle elektrycznych lamp przed portalem zobaczył Hansa. Zanim wsiadł do auta, obejrzał się na zamek, jak gdyby się z nim żegnał na zawsze. Samochód odwiózł Hansa do miasta.
Walter patrzył za odjeżdżającym autem chorobliwie błyszczącymi oczyma.
On będzie milczał, nawet jeśli wie. Nie postawi pod pręgierz nazwiska Rainsberg. On nigdy tego nie zrobi. Znam go przecież
to fantasta, marzyciel, idealista.
Takie myśli krążyły Walterowi po głowie, gdy odetchnął z ulgą, że Hans wyjechał. Lecz gdy się odwrócił od okna, poczuł dreszcze, mimo że w pokoju było bardzo ciepło. Zapalił wszystkie światła, tak że nie było w pomieszczeniu ciemnego kącika. Usiadł z powrotem za biurkiem, lecz nie mógł się uspokoić. Nie mógł się pozbyć uczucia, że coś okropnego, grożącego czai się za jego plecami.
Potem wezwał lokaja i polecił poprosić do siebie panią Rainhard.
Ochmistrzyni przyszła natychmiast.

Pan mnie wzywał, panie von Rainsberg? Czym mogę służyć? Walter gładził włosy i patrzył na nią, jak gdyby nie wiedział, po co właściwie kazał jej przyjść. Po chwili ocknął się i oznajmił:

Proszę panią, aby w tym zachodnim, nie zamieszkanym skrzydle zamku przygotowano wszystkie pokoje.

Czy pan nie zajmie pokojów zmarłego pana baron?
zapytała zaskoczona ochmistrzyni. Pomieszczenia, które obecnie zajmował Heinz von Rainsberg, należały przecież do najładniejszych i najkosztowniej wyposażonych.

Nie, pokoje mojego stryja chcę z pietyzmem zachować w takim stanie, w jakim je pozostawił. Zostaną one zamknięte z chwilą, gdy uporządkuję biurko i przejrzę wszystkie papiery i księgi. Proszę, aby mi je potem przeniesiono w nowe miejsce, skoro tylko wszystko zostanie przygotowane. Tymczasem będę nadal mieszkał w pokojach gościnnych.

Wszystko będzie gotowe jutro wieczorem. Należy tylko przewietrzyć i ogrzać komnaty.

Tym lepiej. Proszę zadbać, aby pokoje były dobrze ogrzane i żeby elektryczne lampy działały bez zarzutu. Chcę, aby było jasno, potrzebuję dużo światła.

Wszystko zostanie zrobione zgodnie z pańskim życzeniem, panie von Rainsberg
powiedziała ochmistrzyni i opuściła pokój.
Pani Rainhard nie miała powodu do niezadowolenia. Zmarły ordynat zapisał jej przyzwoity legat. Na razie mogła zostać na swoim stanowisku, ponieważ chwilowo nie będzie nowej pani w zamku. A jeżeli pewnego dnia nowy ordynat ożeni się, z pewnością i on da jej przyzwoitą odprawę. W ten sposób zaoszczędzi jeszcze trochę pieniędzy na spokojne stare lata.
Następnego wieczoru Walter wprowadził się do pokoi w zachodnim skrzydle zamku. Położone były one daleko od pomieszczeń zajmowanych przez zmarłego stryja, które polecił teraz zamknąć, a klucze przechowywał u siebie. Zarządził, żeby żadnych z drzwi nie otwierano bez jego zezwolenia.
Wszystko to nie przyniosło mu ukojenia. Czuł się źle w nowych wnętrzach, chociaż wszystkie były piękne i wytwornie urządzone, dobrze ogrzane i wspaniale oświetlone. Nerwowy niepokój powodował, że chodził po pokojach jak uwięzione drapieżne zwierzę.

To wszystko powoduje tęsknota za Ruth
mówił sam do siebie.
Kiedy ona tutaj przybędzie, wszystko się zmieni. Wtedy zapomnę o wszystkim, szczęśliwy, że ją mam przy sobie. Muszę ją jak najszybciej sprowadzić do Rainsberg.
Parę dni po objęciu ordynacji pojechał do Hainau, aby się zobaczyć z Ruth. Chciał zacząć działać natychmiast
dać jej do zrozumienia, że pomimo śmierci Heinza von Rainsberga może zostać panią na zamku. Nie wątpił ani przez chwilę, że będzie uszczęśliwiona jego oświadczynami.
Do Hainau jechał pełen niespokojnego oczekiwania.
Ku swojemu wielkiemu rozczarowaniu dowiedział się, że panie von Goseck wróciły do miasta.
Nie zabawił więc długo w Hainau. Zamienił parę obojętnych słów z baronem i baronową i pożegnał się.
Baronowa patrzyła za nim potrząsając głową.

Wiesz, Ferdynandzie, ja tego Waltera von Rainsberga po prostu nie znoszę. Zawsze uważałam go za człowieka antypatycznego. Wcale nie jestem zachwycona, że jest teraz naszym sąsiadem.
Baron objął żonę i zauważył:

Wiem, Lilly, że jesteś zakochana w Hansie von Rainsbergu i wolałabyś, żeby to on był twoim sąsiadem.
Baronowa zaśmiała się i pociągnęła męża za ucho.

Tak, ty mój mądralo, ty głupi Fryderyku, oczywiście, że wolałabym jego.
Tych dwoje wspaniałych ludzi, stale przekomarzających się i tak bardzo się kochających, spojrzało na siebie, śmiejąc się serdecznie.
Gdy Walter wrócił z Hainau, znowu całymi godzinami gorączkowo krążył po pokojach, a w sypialni gasił światło dopiero z nastaniem jasnego dnia.
Po upływie paru niespokojnych dni polecił spakować kilka walizek. Ze swoimi administratorami przeprowadził długą rozmowę. Oświadczył, że teraz zimą czuje się w Rainsberg samotnie. Zamieszka więc w mieście, a potem wyjedzie za granicę.
Na wiosnę wrócę z młodą żoną
myślał
i wtedy wszystko stanie się znośne. Obecność Ruth przepędzi wszystkie zmory i ukoi mnie.
Wyjechał więc do miasta. Wynajął apartament w najelegantszym hotelu i starał się w hucznym towarzystwie kawalerów zapomnieć o dręczących go myślach. Codziennie wybierał się do Ruth, ale ciągle jeszcze nie mógł się zdobyć na odwagę, aby jej zadać pytanie, od którego zależało jego szczęście.
Pani von Goseck i Ruth wróciły do domu. Codziennie wychodziły do miasta, aby znaleźć mniejsze mieszkanie. Udało im się to szybciej, niż się spodziewały.
W małej willi, w której niedawno mieszkało starsze małżeństwo, zwolniło się pierwsze piętro, gdyż gospodarz domu zmarł, a wdowa po nim nie chciała sama zajmować całego budynku.
Stara dama chętnie wynajęła wolne piętro pani Dinie, w zupełności odpowiadające jej potrzebom, a czynsz był tak niski, że pani Dina zaskoczona chętnie skorzystała z nadarzającej się okazji.
Na swoje ogłoszenie w gazetach Ruth nie otrzymała ani jednej oferty. Codziennie przeglądała anonse we wszystkich czasopismach, aż pewnego razu znalazła coś, co mogłaby przyjąć. Wdowa po generale szukała damy do towarzystwa, lecz ta osoba musiałaby równocześnie pełnić obowiązki pielęgniarki, ponieważ generałowa często chorowała.
Ruth napisała do generałowej, a pani Dina była przerażoną że dziewczyna całe dnie będzie spędzała w pokoju chorej, starej kobiety.

Nie mam wyboru, mamo, a poza tym zobaczymy, co mi odpisze. Tego samego dnia pani Dina poszła do kawiarni, gdzie można było obejrzeć wiele różnych czasopism i sama zaczęła przeglądać wszystkie ogłoszenia. Postanowiła nie dopuścić, aby Ruth przyjęła tak uciążliwą i nieprzyjemną pracę.
Pani Dina miała szczęście. Znalazła duże ogłoszenie młodej Amerykanki zamieszkałej z ojcem i ciotką w Niemczech. Szukała ona młodej damy do towarzystwa, pochodzącej z dobrej rodziny
najchętniej z rodziny arystokratycznej
z manierami bez zarzutu, wykształconej i o miłej powierzchowności.
Podniecona wróciła do domu. Kupiła berlińską gazetę, w której znalazła ogłoszenie, i pokazała je Ruth.

Moje dziecko, mam wrażenie, że to jest właśnie coś odpowiednie go. Proszę, napisz zaraz do generałowej, żeby nie liczyła na ciebie, szkoda cię do takiej pracy
powiedziała stanowczo.
Ruth również podobało się ogłoszenie i napisała na podany adres.
Po dwu dniach na ofertę Ruth nadeszła odpowiedź. Miss Grace Sund
tak nazywała się młoda Amerykanka
donosiła, że zależy jej na tym, aby zaangażować prawdziwą damę. Ponieważ w Niemczech przywiązuje się dużą wagę do arystokracji, chciałaby, aby jej dama do towarzystwa miała stare rodowe nazwisko. Wspomniała, że jej zmarła matka była Niemką, a ojciec jest również niemieckiego pochodzenia. Bardzo pragnie znaleźć osobę pogodną i wesołą, gdyż jej ojciec stale zajęty jest interesami, a ciotka potrzebuje spokoju. Prosi, aby Ruth przysłała swoją fotografię. Jeśli jej się spodoba, zaprzyjaźnią się. Ale musi być młoda, ładna, dystyngowana i wesoła, gdyż
z amerykańską bezpośredniością i szczerością podała, że
ona sama jest przystojna, młoda i wesoła i nie chciałaby mieć obok siebie stracha na wróble.
Pani Dina serdecznie się uśmiała, czytając ten oryginalny list.
Ruth również była rozbawiona i po lekturze pisma powiedziała:

Zaraz wyślę moją fotografię, mamo.

Zrób to. Myślę, że to jest dobra oferta. Niemniej jednak musimy zasięgnąć informacji o tym, kim jest Mar Sund i jego córka, zanim przyj miemy tę ofertę. Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli pójdę do amerykańskiego konsula, z którym spotkałyśmy się parę razy na przyjęciach. On nam z pewnością pomoże i zasięgnie o nich dokładnych informacji.
Ruth napisała do Miss Sund jeszcze raz i załączyła do listu swoją najnowszą fotografię.
Odwrotną pocztą otrzymała odpowiedź
i tym razem szczerą i dowcipną. Miss Sund oświadczyła, że zdjęcie Ruth jest śliczne i że chętnie by ją zaangażowała. A jednak przedtem chciałaby osobiście poznać dziewczynę, aby ostatecznie stwierdzić, czy przypadną sobie do gustu. Jeśli to Ruth odpowiada, to ona
Miss Sund i jej ciotka przyjadą w przyszły poniedziałek, gdyż i tak mają zamiar zwiedzić uniwersyteckie miasto, w którym Ruth mieszka. Prosi o wiadomość, czy w przyszły poniedziałek będzie ją można zastać w domu.
Ruth odpisała, że razem z matką będą oczekiwały na obie panie.
Tymczasem pani Dina poszła do amerykańskiego konsula i poprosiła go o zasięgnięcie informacji o Mr Sundzie i jego rodzinie.
Konsul ucieszył się, gdy zobaczył piękną kobietą, którą miał okazję podziwiać na przyjęciach.

Łaskawa pani, bardzo dobrze się składa, gdyż sam mogę pani udzielić informacji o Mr Sundzie. Bardzo dobrze znam zarówno jego, jak i jego siostrę i córkę. W Nowym Jorku bywałem częstym gościem w ich domu. Mogę panią zapewnić, że Mr Sund jest człowiekiem honoru. To jeden z amerykańskich milionerów. Wprawdzie swój majątek zawdzięcza spekulacjom giełdowym, niemniej jednak zawsze zachowywał się jak dżentelmen w najlepszym znaczeniu tego słowa. To jest człowiek, który dzisiaj jeszcze pracuje od rana do późnego wieczoru i z tego powodu nie może poświęcić swojej rodzinie zbyt wiele czasu. Mr Sund jest właścicielem fabryk w Ameryce i w Niemczech dlatego na zmianę mieszka we własnej willi w Berlinie i w Nowym Jorku. Jego córka, Miss Grace, jest wyjątkowo samodzielną młodą damą, i chociaż nas Europejczyków zaskakuje czasem szczerością i bezpośredniością, to jednak ma bardzo prawy i szlachetny charakter. Krótko mówiąc, mogę panią, łaskawa pani, zapewnić, że panna von Goseck
o ile zostanie zaangażowana
będzie mogła liczyć na wyjątkowo kulturalny i miły stosunek do niej ze strony całej tej amerykańskiej rodziny. Ta stara dama jest dobrotliwą i sympatyczną osobą, ale całkowicie podporządkowaną woli swojej bratanicy i zupełnie bezsilną wobec niej.
Panią Dinę bardzo ucieszyły te informacje. Serdecznie podziękowała konsulowi i szybko wróciła do domu, gdzie opowiedziała wszystko, czego się dowiedziała, nie opuszczając żadnego szczegółu rozmowy w konsulacie. Tak więc panie von Goseck oczekiwały wizyty bogatej Amerykanki z dużym zaciekawieniem i niecierpliwością. Ruth miała nadzieję, że zostanie zaangażowana. Pragnęła jak najszybciej wyjechać z miasta i opuścić otoczenie, w którym nie zawsze udawałoby jej się uniknąć spotkania z Hansem.
Od dnia, w którym odczytano testament, kiedy to nieoczekiwanie spotkała Hansa w lesie, nie widziała go ponownie. O tym, że z końcem lutego wybiera się do Chicago, opowiadał jej podczas wycieczki do "Ermitażu". Ale nie chciałaby być narażona na ponowne spotkanie, które mogło przynieść jedynie nowe cierpienia. Lepiej było opuścić to miejsce.
Los jednak zrządził, że musiała zobaczyć Hansa jeszcze raz, zanim opuścił kraj. Pewnego przedpołudnia po załatwieniu wielu spraw weszła na koniec do sklepu, gdzie sprzedawano wyroby skórzane. Chciała zostawić zamówienie na reperację dużej torby podróżnej, gdyż pragnęła być przygotowana na wypadek, gdy zaangażuje ją Miss Sund.
Wchodząc do sklepu zobaczyła Hansa stojącego przy kasie. Kupił ogromną walizę do podróży morskiej i Ruth usłyszała, jak powiedział do kasjerki:

Muszę tę walizę otrzymać jutro, gdyż za parę dni wyjeżdżam.
Kasjerka obiecała punktualną dostawę. Hans podziękował i odwrócił się. Wtedy spostrzegł Ruth i na jego twarzy pojawiło się silne wzruszenie. Po chwili opanował się i znowu obojętnie i chłodno patrzył przed siebie. Widać było, że mocno zacisnął wargi, jak gdyby się obawiał, że wymkną mu się słowa, których powiedzieć nie chciał.
Przechodząc obok Ruth, ukłonił się i opuścił sklep bez słowa.
Ruth czuła, jak krew uderza jej do głowy i była o to zła na samą siebie. Hans zauważył ten rumieniec i zadał sobie pytanie: Dlaczego ona tak się zaczerwieniła? Czyżby ze wstydu, że się sprzedała? A może... może bez względu na wyrachowanie jej serce jeszcze nie zapomniało o miłości? Wygląda na to, że mimo zdrady nie jest jej całkiem obojętny.
Lecz nie dopuścił, by te myśli przywołały cieplejsze uczucie, oprzytomniał i odrzucił je. Był zadowolony, że musi wyjechać i że nie będzie jej już widywał. Miał nadzieję, że podczas podróży znajdzie spokój i przestanie o niej myśleć. Ale bez przerwy gnębiła go myśl: Czy Ruth przyjmie oświadczyny Waltera? Czy sprzeda się po raz drugi?
Hans wiedział, że musiałby się pogodzić, gdyby tak się stało. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo krzywdził Ruth, jak bardzo ją ranił swoim zachowaniem. Gdyby zobaczył, z jakim bólem w oczach patrzyła za nim, może by się jednak nad wszystkim zastanowił.
Lecz Hans się nie obejrzał.
Ruth półprzytomna z bólu i rozpaczy powtarzała: Nie chcę go już nigdy więcej widzieć, jego obojętność, jego chłód odbierają mi chęć do życia.
Zacisnęła palce w mufce, starając się opanować. Ani Ruth, ani Hans nie zdawali sobie sprawy z tego, że jedno szczere słowo usunęłoby wszelkie stojące pomiędzy nimi przeszkody i że to jedno słowo mogło zmienić ogromny ból w wielkie szczęście. Lecz to dumne milczenie nadal dzieliło ich jak wysoki nieprzekraczalny mur.
Tak więc rozstali się z niepokojem w sercach. Oboje byli przekonani, że zostali zdradzeni, oszukani i opuszczeni, a ich serca przepełniała tęsknotą za sobą.
Ruth wróciła do domu nieszczęśliwa i zmęczona. Miała tylko jedno życzenie: aby Miss Sund zaangażowała ją i żeby mogła jak najszybciej wyjechać i rozpocząć nowe życie w nowym otoczeniu, z dala od miasta, które codziennie przypominałoby Hansa.
Hans wyjechał w sobotę wieczorem. Tego samego dnia w godzinach popołudniowych Walter von Rainsberg złożył wizytę pani von Goseck. Przychodził już dwa razy, lecz nadaremnie, gdyż nie zastał pani domu. Niepokój i niecierpliwość spowodowały, że był bardzo zdenerwowany.
Dzisiaj nareszcie służąca otwierając drzwi powiedziała, że panie są obecne.
Gdy służąca oznajmiła, kto przyszedł, Ruth i jej macocha siedziały w pokoju bawialnym.

Czy przyjmiesz go, mamo?
zapytała Ruth z niepokojem.

Tym razem musimy go przyjąć, moje dziecko. Dwa razy przy chodził nadaremnie. A przecież nie wiemy, co go do nas sprowadza.
Pani Dina poleciła służącej wprowadzić pana von Rainsberga do małego saloniku.
Parę minut później witała gościa. Walter starał się nie okazywać niepokoju, ale pani Dina natychmiast zauważyła, jak bardzo był zdenerwowany. Nie widział Ruth od dłuższego czasu; nerwy miał napięte do ostateczności i postanowił nie zwlekać dłużej. Chciał jak najszybciej wiedzieć, czy Ruth przyjmie jego oświadczyny.

Cieszę się, że pana widzę, panie von Rainsberg. Żałuję, że pan dwa razy nie zastał nas w domu. Czy sprowadza pana coś szczególnego
zapytała pani Dina widząc, że nowy ordynat jest wyjątkowo blady i wygląda tak źle, jak człowiek ciężko chory.
Walter westchnął głęboko.

Tak, łaskawa pani. Sprowadza mnie do pani wyjątkowo ważna sprawa. Z niecierpliwością oczekiwałem chwili, w której zastanę panią w domu.
Pani Dina wskazała mu krzesło i sama usiadła naprzeciw.

Proszę bardzo, słucham pana... ale panie von Rainsberg, pan jest taki blady. Czy nie jest pan chory?

Nie, nie, jestem tylko trochę zdenerwowany. Zaraz się pani dowie i zrozumie, dlaczego. Przyszedłem do pani, aby tutaj usłyszeć słowa, które zadecydują może o moim życiowym szczęściu.
Pani Dina z dużym zdziwieniem popatrzyła na Waltera.

Pana życiowe szczęście? W jaki sposób decyzja o tym mogłaby zależeć od nas, panie von Rainsberg?
Drżącym głosem Walter zaczął mówić:

Łaskawa pani! Wszystko pani zaraz wyjaśnię. Do niedawna byłem biedakiem, który nie mógł sobie pozwolić na to, aby przemówiło jego serce. Musiałem się opanować i ukrywać swoje uczucia, chociaż często sprawiało mi to ból. Moje obecne warunki umożliwiają mi, abym otwarcie mówił o swoich uczuciach. Krótko mówiąc, kocham pannę Ruth, kocham ją całym sercem i duszą. Proszę mi pozwolić, bym mógł jej to wyznać i żebym mógł prosić panią o wyrażenie zgody, aby panna Ruth została moją żoną. Ze względu na niedawną śmierć mojego stryja jest może jeszcze trochę za wcześnie na oficjalne zaręczyny. Ale tęsknota nie pozwala mi żyć i sprawia, że bardzo cierpię. Poza tym jestem przekonany, że postępuję zgodnie z woła stryja, nie zwlekając dłużej z oświadczynami. Stryj nie chciałby, aby panie dłużej musiały żyć w skromnych warunkach.
Pani Dina zaczerwieniła się mocno i zdenerwowana zapytała:

A więc pan się dowiedział od swojego stryja, że, że...

Tak, wiem wszystko, łaskawa pani. Moim najgorętszym pragnieniem jest zapewnienie paniom przyszłości i to pod każdym względem. Mogę to, oczywiście, uczynić tylko wtedy, kiedy panna Ruth zostanie moją narzeczoną. Dlatego proszę o rozmowę z panną Ruth w cztery oczy.
Przez parę minut pani Dina czuła się jak sparaliżowana. Oczywiście przypuszczała, że Walter wie o jej zaręczynach ze swoim stryjem. Heinz von Rainsberg z pewnością przed śmiercią powiedział bratankowi, że się z nią zaręczył. W ten sposób tłumaczyła sobie słowa Waltera. Lecz nie była przygotowana na to, że on oświadczy się Ruth. W ogóle nie miała pojęcia, że jest w niej zakochany. Co też Ruth będzie o tym sądzić. Czy przyjmie jego oświadczyny?
Pani Dina co prawda nie wierzyła, że Ruth zgodzi się zostać żoną Waltera, ale nie miała prawa podejmować za nią decyzji.
A więc po raz drugi jeden z ordynatów Rainsberg chce się oświadczyć Ruth. Po raz drugi Ruth ma możliwość pozbycia się wszelkich trosk i zmartwień i zapewnienia sobie wspaniałego życia i świetnej pozycji towarzyskiej.
Pani Dina wstała mówiąc:

Oczywiście, chętnie się godzę na tę rozmowę, panie von Rainsberg. Moja pasierbica sama musi podjąć decyzję w tak ważnej dla niej sprawie. Bez względu na to, jak pańska prośba zostanie przyjęta, zapewniam, że umiem docenić zaszczyt, jaki pan nam okazał. W każdym razie dziękuję serdecznie za dobre chęci, aby zgodnie z życzeniem swojego zmarłego stryja pomóc nam w naszych troskach. Zaraz poproszę Ruth.
Po tych słowach podała Walterowi rękę i chciała opuścić pokój. Gdy całował jej dłoń, czuła chłód i drżenie jego ręki. Z obawą spojrzała w jego zdenerwowaną twarz. Dina von Goseck, podobnie jak wszyscy jej znajomi, również nie czuła sympatii do Waltera von Rainsberga, ale gdy patrzyła na tego młodego mężczyznę, zrobiło się jej go żal. Zobaczyła w nim teraz bratanka człowieka, któremu chciała oddać swoją rękę.
Walterowi, który w ogóle nie był świadomy, komu naprawdę oświadczył się stryj, nie przychodziło do głowy, że pani Dina może tak fałszywie interpretować jego słowa.
Pani Dina poleciła służącej, aby poprosiła Ruth.
Dziewczyna weszła do saloniku, niczego nie przeczuwając. Jak zawsze ogarniało ją niemiłe uczucie, gdy patrzył na nią Walter von Rainsberg.
Miała wrażenie, jakby groziło jej jakieś niebezpieczeństwo, jakby czyhało na nią coś złowrogiego.

Droga Ruth
odezwała się pani Dina.
Pan von Rainsberg ma ci coś do powiedzenia. Chce porozmawiać z tobą w cztery oczy. Zostawiam was samych, a gdybyś mnie potrzebowała, zawołaj.
Ruth z obawą spoglądała za wychodzącą z salonu macochą, a potem obrzuciła Waltera niespokojnym, pytającym wzrokiem. Znowu miała to dziwne, znane jej uczucie, że z jego strony może ją spotkać wyłącznie coś złego. Starała się jednak opanować i choć nie potrafiła ukryć niezadowolenia w głosie, spokojnie zapytała:

Czego pan sobie życzy, panie von Rainsberg?
Jej spojrzenie tak go podekscytowało, że w pierwszej chwili nie mógł wykrztusić ani słowa. Patrzył więc tylko szeroko otwartymi oczami i milczał. Potem z trudem zaczął mówić:

Łaskawa pani! Przede wszystkim proszę mi wybaczyć, że nie jestem w stanie dłużej panować nad swoimi uczuciami. Wiem, że pani była narzeczoną mojego stryja i wiem, że stryj miał zamiar te zaręczyny ogłosić w dniu swojej śmierci. Co ja wycierpiałem, nie można opisać słowami. Wiem, że nie powinienem był już dzisiaj przychodzić do pani z moją prośbą i życzeniem. Ale, proszę mi wierzyć, ja nie mogę dłużej czekać. Poza tym pragnę jak najszybciej zdjąć z pani barków wszelkie troski i zmartwienia. Bez względu na śmierć mojego stryja powinna pani otrzymać to, na co pani liczyła
tym razem z moich rąk. Pani powinna zająć takie stanowisko, na jakie pani zasługuje.
Ruth cofnęła się o krok.

Nie rozumiem, o czym pan mówi, panie von Rainsberg. Jakie stanowisko ma pan na myśli? Pan jest z całą pewnością w dużym błędzie!
Walter podszedł do Ruth. Stanął tuż przy niej ciężko dysząc.

Och, moja najdroższa Ruth! Pani musi to przecież wiedzieć! Pani ma pełne prawo zostać panią na zamku Rainsberg, pani ma podwójne prawo; przede wszystkim dała je pani miłość mojego stryja, a teraz daje je pani moja miłość. Tak, Ruth, ja kocham panią, kocham panią gorąco, od dawna i namiętnie, zrozpaczony, że nie mogłem się starać o panią wcześniej, gdyż byłem biedakiem. Lecz teraz... teraz wszystko się zmieni ło... Teraz mogę spełnić każde pani życzenie. Tylko z tego powodu cieszę się z mojego bogactwa. Cały majątek chcę złożyć u pani stóp. Byłem zrozpaczony i chory z tęsknoty za panią, byłem bliski szaleństwa. Pani nie wie, ile mnie to kosztowało, że musiałem ukrywać moją miłość i że nie śmiałem wyrazić prawdziwych uczuć. Teraz mogę i ośmielam się mówić. Mogę mieć nadzieję na szczęście. Ruth, najdroższa Ruth, czy zostanie pani moją żoną? Do mojego stryja przecież pani nie mogła nic czuć
był przecież o tyle od pani starszy. Młodzi należą do siebie. Ruth, podaj mi swą rękę, bądź moja, bądź moja i uwolnij mnie od męczarni i tęsknoty za tobą.
Zaślepiony namiętnością mówił szybko, a potem wyciągnął ku niej ręce.
Ruth najpierw stała jak sparaliżowana, słuchając tego płomiennego wyznania. Potem przerażona cofnęła się i z obawą patrzyła w jego pałające żądzą oczy.
Jej serce napełniła trwoga i strach przed tą namiętnością.
Wyciągnęła przed siebie ręce jakby w obronie i wyjąkała:

Przykro mi, panie von Rainsberg, że wzbudziłam w panu takie uczucia. Nie chciałam tego, bardzo mi pana żal. Och, mój Boże, żal mi pana, ale ja nie mogę spełnić pańskiej prośby... Ja nie mogę zostać pańską żoną.
Walter jak człowiek trafiony silnym ciosem zatoczył się.

Ruth, to nie może być, błagam panią... proszę mnie ratować przed rozpaczą. Kocham panią do szaleństwa i nie mogę żyć bez pani.
Mówiąc te słowa, upadł przed nią na kolana i ukrył swoją drżącą twarz w jej sukni.
Ruth cofnęła się jeszcze bardziej, najdalej jak mogła. Starała się opanować i powiedziała stanowczo:

Panie von Rainsberg. Proszę pana, zaklinam pana, proszę się uspokoić, proszę wstać. Jest mi przykro, ale nie mogę spełnić pańskiego życzenia.

A dlaczegóż to nie?!
prawie wykrzyknął te słowa.

Ponieważ pana nie kocham.
Patrzył na nią jak człowiek, który tonie i szuka ratunku.

Pani nauczy się mnie kochać, będę się bezustannie o to starał. Nie chcę niczego więcej jak tylko tego, aby pani została moją żoną.
Ruth uwolniła swoją spódnicę i rzekła:

Proszę, niechże pan wstanie. Nie mogę zostać pańską żoną. Nigdy nie oddam ręki komuś, kogo nie kocham. Nie jestem w stanie tak postąpić, za żadne skarby świata.
Walter podniósł się z kolan i patrzył na Ruth gorejącymi z namiętności oczami.

Przecież zgodziła się pani zostać żoną mojego stryja. Czyżby go pani kochała?
Ruth potrząsnęła bezradnie głową i powiedziała z lękiem:

Nie, ja go nie kochałam i... niech mi on wybaczy, że muszę złamać dane mu słowo i mówić o tym. Pański stryj zaproponował mi, abym została jego żoną, lecz ja tych oświadczyn nie przyjęłam z tego samego powodu, jaki przed chwilą podałam panu.
Walter z niedowierzaniem, zmieszany patrzył na nią.

Pani mu odmówiła? Pani nie chciała zostać jego żoną?

Nie, powiedziałam mu, że nie mogę tego zrobić.

A on? Co on potem zrobił
wyrwało się z ust Waltera. Ruth drżącą ręką odgarnęła włosy z czoła i odparła:

Nie mogę panu nic więcej powiedzieć niż to, że zrezygnował. Walter zachwiał się i aby utrzymać równowagę, kurczowo chwycił za oparcie krzesła. Ciężko dysząc zapytał:

Kiedy to było? Kiedy zrezygnował z zamiaru poślubienia pani?

Tego samego dnia i o tej samej godzinie, kiedy prosił, abym została jego żoną. Stało się to podczas jazdy saniami do "Ermitażu".
Walter, nie mogąc się utrzymać na nogach, usiadł ciężko na krześle. Nieprzytomnymi oczami patrzył przed siebie, jakby zobaczył coś niesamowitego. Z przerażeniem uświadomił sobie, że zaślepiony zazdrością szedł po fałszywym tropie. Główny powód, dla którego popełnił straszliwą zbrodnię, przestał istnieć. Jego stryj wcale nie był tym szczęśliwym konkurentem, za jakiego go uważał. Jak pijany mamrotał niewyraźne słowa, a po chwili, wycierając krople potu z czoła, wybełkotał:

A więc nie narzeczona... Pani nie była jego narzeczoną?

Nie.

Przecież mi mówił, że po polowaniu w czasie obiadu ogłosi swoje zaręczyny.

Tak, ale z inną damą, której tego samego dnia się oświadczył i został przyjęty. Przekonał się, że jestem za młoda dla niego i że do siebie nie pasujemy.

Z jaką damą?
Ruth westchnęła i spokojnie odpowiedziała:

To jest moja tajemnica. Nie mogę jej panu zdradzić, a poza tym teraz to i tak nie ma dla pana znaczenia.
Walter jęknął:

Tak, tak, bez znaczenia, to nie ma teraz znaczenia. Jestem zupełnie wytrącony z równowagi... Proszę na mnie nie zwracać uwagi. Byłem tak głęboko przekonany, że pani była jego narzeczoną. Nigdy bym nie przy puszczał, że pani w swojej trudnej sytuacji odrzuci tak wspaniałą partię. Przecież pani jest biedna
wiem o tym. Ruth, najdroższa Ruth, pani nie śmie mnie odrzucić. Jeśli nawet mój stryj był dla pani za stary, to ja wiekiem do pani pasuję. Proszę się nade mną zlitować. Ja nie wiem, co pocznę bez pani... Ja oszaleję, jeśli pani nie zostanie moją żoną. To z powodu pani... ja... Nie, nie, nie wiem, co mówię. Ruth, nauczę panią, jak kochać
jak mnie pokochać; proszę się nade mną zlitować. Pani przecież nie wie, że ja, że ja... nie mogę dalej żyć bez pani.
I znowu zdesperowany rzucił się na kolana, obejmując nogi Ruth. Nadaremnie starała się uwolnić z jego uścisku. Wreszcie przestraszona krzyknęła:

Proszę się opamiętać, niech pan wreszcie wstanie!
Podniósł głowę, a w jego czarnych oczach złowieszczo czaił się obłęd.

Czyżby to wszystko miało być nadaremnie?
wykrztusił przytłumionym głosem.

Proszę mnie puścić! Będę zmuszona wołać o pomoc
powiedziała Ruth i resztkami sił uwolniła się z jego rąk.
Wtedy Walter skoczył na równe nogi i syknął przez zaciśnięte zęby:

Wiem, dlaczego mnie odtrącasz, dziewczyno: Teraz wiem, dlaczego! Ty kochasz innego!
Ruth wyprostowała się dumnie, odpowiadając stanowczym głosem:

Na ten temat nie jestem panu winna żadnego wyjaśnienia. Zaśmiał się ochryple. Jego oczy niebezpiecznie płonęły.

Och, ale ja wiem. Raz zdradziłaś się spojrzeniem. Ty kochasz mojego kuzyna Hansa. Lecz na niego nie masz co liczyć. On się nie ożeni z tak biedną dziewczyną, jak ty, a poza tym on cię nie kocha. Sam mi powiedział, że jesteś mu całkowicie obojętna i że ma zamiar poślubić hrabiankę Lindenhof. A wtedy zostaniesz na lodzie
sama w życiu i opuszczona. Ruth, zlituj się, ratuj mnie przede mną samym
zostań moją żoną!
Ruth patrzyła na niego z przerażeniem i ze strachem. Teraz jednak, kiedy Walter tak bezlitośnie mówił o jej uczuciach i swoimi słowami poniżył ją, wyprostowała się dumnie. Stłumiła bojaźń przed rozdrażnionym mężczyzną i ostro odparła:

Wypraszam sobie takie uwagi. Nie kocham pańskiego kuzyna. A teraz proszę zakończyć tę dyskusję! Nie mogę i nie chcę z panem dłużej rozmawiać.
Walter zaczął walić pięściami w pierś.

Czy pani nie ma litości? Pani mnie zabije swoim okrucieństwem, pani mnie skazuje na rozpacz
wołał, trzęsąc się na całym ciele.
Ruth zadrżała. I chociaż w jego słowach słyszała tyle męki, to jednak ani na chwilę nie zawahała się w swoim postanowieniu. Wolałaby umrzeć od razu, niż zostać żoną tego nieopanowanego, chorobliwie zazdrosnego mężczyzny.

Nie mogę postąpić inaczej
powiedziała głucho. Walter poderwał się, chwycił ją mocno w ramiona.

Musisz, musisz! Inaczej zabiję ciebie i siebie
dyszał jak obłąkany, próbując ją pocałować.
Ruth krzyknęła przestraszona i zaczęła ze wszystkich sił bronić się przed tym atakiem.

Mamo! Pomocy!
zawołała na cały głos.
Pani Dina posłyszała już pierwszy okrzyk i natychmiast przybiegła. Przerażona zobaczyła, że Walter von Rainsberg jak szaleniec rzucił się na Ruth, próbując ją pocałować w usta.

Pomocy! Mamo! On postradał zmysły.
Półprzytomna Ruth ciężko oddychała szamocząc się z desperatem.
Pani Dina była silną kobietą. Aby pomóc pasierbicy, szarpnęła Waltera od tyłu za ramiona i uwolniła ją z jego objęć. Ruth zatoczyła się i upadła na fotel. Pani Dina chroniąc dziewczynę stanęła między nimi.

Panie von Rainsberg, to hańba! Jak pan śmie zachowywać się wobec damy w tak niesłychanie oburzający sposób. Proszę natychmiast opuścić mój dom, inaczej będę zmuszona wezwać pomocy.
Głos pani Diny von Goseck wyrwał Waltera z paroksyzmu. Zataczał się teraz jak pijany.
Pani von Goseck surowym wzrokiem wskazała drzwi i zawołała:

Precz z mojego domu!
Walter przycisnął pięści do skroni. Z dzikim śmiechem opuścił salon.
Obie kobiety, słysząc ten nienaturalny, dziwny śmiech, zadrżały. Pani Dina nachyliła się nad szlochającą Ruth i starała sieją pocieszyć i uspokoić.

Moje biedne dziecko, co się stało? Jak mogłam cię zostawić samą z tym strasznym człowiekiem?
Ruth spojrzała na nią bojaźliwie.

Czy on naprawdę sobie poszedł? Czy on nie wróci?
zapytała wciąż drżąc na całym ciele.
Pani von Goseck wyszła na korytarz. Drzwi były szeroko otwarte. Wybiegając Walter nie zamknął ich za sobą, a służąca w odległej kuchni nie słyszała, co się stało.
Pani Dina zamknęła drzwi i poszła do kuchni.

Anno, gdyby ktoś dzwonił do drzwi, proszę sprawdzić najpierw przez okienko, kto przyszedł. Gdyby wrócił pan von Rainsberg, w żadnym wypadku proszę nie otwierać. Dla tego pana nigdy nas już nie ma w domu
powiedziała do służącej.
Potem wróciła do Ruth, która jeszcze ciągle płakała, nie mogąc się uspokoić.
Pani Dina objęła ją i gładząc po włosach mówiła łagodnie:

Moje biedne dziecko, opanuj się. On odszedł. Drzwi są dobrze zamknięte i nigdy więcej nie będzie miał wstępu do naszego domu. Ale co się właściwie stało?
Ruth kurczowo obejmowała obiema rękami macochę.

Och, mamo. To było coś strasznego. Kiedy mężczyzna przestaje panować nad swoimi żądzami, przestaje być człowiekiem.
Pani Dina przytuliła dziewczynę do siebie.

Wyglądał, jakby postradał zmysły, jakby był ciężko chory. Takie niesłychane zachowanie wobec damy! Na coś podobnego nie śmiałby sobie pozwolić żaden przyzwoity i dobrze wychowany mężczyzna. Gdybym mogła coś takiego przewidzieć, nigdy bym cię nie zostawiła samą. Chodź, wypij łyk wody i opowiedz dokładnie, co on ci powiedział?
Ruth możliwie szczegółowo starała się powtórzyć rozmowę z Walterem von Rainsbergiem
tak dokładnie, jak tylko mogła sobie przypomnieć, będąc ciągle jeszcze pod wrażeniem tego spotkania. Wstrząs, jaki przeżyła, spowodował, że ciągle cała drżała.
Pani Dina, niezwykle oburzona, uważnie słuchała, a gdy Ruth skończyła, stwierdziła stanowczo:

Moja biedna Ruth, nie masz sobie nic do zarzucenia. A to, że Walter von Rainsberg obrzucił cię obraźliwymi słowami, rzuca cień wyłącznie na niego. To nie jest człowiek honoru. Nawet w największym zdenerwowaniu dobrze wychowany szlachetny mężczyzna wie, jak powinien się zachować wobec kobiety.
Ruth odgarnęła włosy z czoła i powiedziała:

Wyglądał jak człowiek, który nie wie, co robi. Jestem wstrząśnięta jego zachowaniem. Gdyby mnie pocałował, myślę... że umarłabym z prze rażenia. Na początku zrobiło mi się go żal. Ale dla kogoś, kto jest tak wyuzdany, nie mogę mieć współczucia. Nie odczuwam nic poza odrazą i zgrozą.
Ruth długo nie mogła się uspokoić. Pani Dina starała się ją pocieszyć i dodać jej otuchy.
Słowa Waltera von Rainsberga, że ona, Ruth, kocha Hansa i że Hans oświadczył, że jest mu całkowicie obojętna
dotknęły ją do żywego.

Mamo, wstydzę się sama przed sobą, że nadal bardzo kocham Hansa, pomimo wszystkiego, co się stało i co powiedział. Nie mam siły, aby wyrwać z serca jego obraz
skarżyła się Ruth.
Pani Dina pocałowała ją.

Moje kochane dziecko, nie powinnaś się wstydzić swojej miłości. W głębokim pięknym uczuciu, jakim jest miłość, zawsze jest coś ze świętości
nawet jeżeli przedmiot tej miłości nie zasługuje na to. A to przecież jeszcze nie jest udowodnione. To, co w swojej szalonej zazdrości powie dział Walter von Rainsberg, wcale nie musi odpowiadać prawdzie. Kto to wie, co zmusiło Hansa, że zmienił swoje zachowanie i odwrócił się od ciebie. Może już zobowiązał się wobec hrabianki Lindenhof zgodnie z życzeniem swojego stryja, a może zaszło coś innego, co spowodowało, że tak się zmienił. Niewykluczone, że mógłby się ożenić z bogatą panną, ale wierz mi, nie byłaś mu całkowicie obojętna. Przecież mam oczy i widziałam nieraz, jak na ciebie patrzył. Mężczyzna może się co prawda zmusić, aby wziąć za żonę kobietę, do której nic nie czuje, ale jestem pewna, że on ciebie kocha, mogę to przysiąc. Nie wykluczam nawet, że Hans celowo powiedział Walterowi, że jesteś mu obojętna, aby nie zdradzić tajemnicy swojego serca. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby w oczach mężczyzny było tyle miłości i żeby tak czule patrzył, jak on na ciebie. Jego miłość na pewno należy do ciebie.
Ruth westchnęła. Uspokoiła się już trochę i powiedziała:

Mamo, w końcu to obojętne, jak te sprawy naprawdę wyglądają. Muszę nad tym wszystkim przejść do porządku dziennego i spróbować zapomnieć o Hansie von Rainsbergu. Muszę też zapomnieć o tej strasznej scenie. Żeby tylko udało mi się szybko stąd wyjechać. Boję się Waltera. Oby w poniedziałek Miss Sund zaangażowała mnie i obym mogła zaraz objąć to stanowisko. Nie chcę już nigdy więcej widzieć ani Waltera, ani Hansa.

Tak, moje dziecko. I ja myślę, że będzie dobrze, jeśli zmienisz otoczenie i wyjedziesz stąd. W ten sposób będzie ci łatwiej zapomnieć o wszystkim, co cię tak boleśnie dotknęło. Mam nadzieję, że Walter von Rainsberg nigdy więcej nie zbliży się do ciebie. Bogu dzięki, że wszystko skończyło się szczęśliwie.
Gdy Walter von Rainsberg opuścił mieszkanie pani von Goseck i zbiegł po schodach, szybko wsiadł do samochodu, który czekał na niego przed domem.
Szofer, do którego w ogóle się nie odezwał i któremu nie wydał żadnego polecenia, odwiózł go do hotelu, w którym jego pan miał wynajęty apartament. Kiedy jednak samochód zajechał przed wejście, Walter krzyknął do szofera:

Do Rainsberg!
Walter czuł, że nie mógłby teraz przejść obok służby hotelowej. Tutaj, w zamkniętym samochodzie, mógł się poddać swojej rozpaczy, spokojny, że nikt tego nie zobaczy.
W drodze do hotelu zaciskając pięści głośno jęczał:
Wszystko nadaremne, wszystko nadaremne!
Do Rainsberg przybył w strasznym stanie. Gdy wszedł do westybulu, pani Rainhard, widząc jego wykrzywioną twarz, przeraziła się. Pomyślała, że ciężko zachorował, gdyż bez powitania przebiegł obok niej i zamknął się w swoim pokoju.
Szofer, którego postanowiła zapytać, co się stało, powiedział, że pan baron odwiedził najpierw panie von Goseck, potem pojechali do hotelu, ale pan baron nie wysiadając, rozkazał jechać do Rainsberg.
Ochmistrzyni nic nie zrozumiała z tych słów. Gdy po chwili wróciła do holu, przybiegł lokaj blady ze strachu.

Proszę pani ochmistrzyni, proszę pójść do zachodniego skrzydła zamku i posłuchać, co pan baron wyprawia. Krzyczy i szaleje, klnie i modli się
wszystko jednym tchem
to straszne!!
Pani Rainhard udała się za nim. Przed drzwiami apartamentu Waltera zebrała się spora grupa służby zamkowej. Ich miny i gesty świadczyły o pewnych wątpliwościach co do poczytalności chlebodawcy. Ale też zza drzwi dochodziły odgłosy, jakby tam szalał człowiek, który postradał zmysły. Słychać było brzęk rozbijanego szkła, dziki śmiech na przemian z pełnymi bólu jękami.
Pani Rainhard polecając służbie rozejść się, powiedziała:

Pan baron jest bardzo zdenerwowany i ciągle jeszcze przeżywa śmierć swojego stryja. Wracajcie do zajęć.
Lokaje, pokojówki i reszta służby posłusznie wycofali się spod drzwi. A jednak wszyscy byli przekonani że nowy ordynat nie jest przy zdrowych zmysłach. Szeptali między sobą, że już wcześniej zauważyli różne dziwactwa w jego zachowaniu. Lecz gdyby teraz mogli zobaczyć, jak biegał po komnatach, jakby uciekając przed czymś niewidzialnym, jak rzucał kosztownymi wazonami i miśnieńskimi porcelanowymi figurkami, jakby broniąc się przed czyimś atakiem, nie wątpiliby już, że baron zupełnie postradał zmysły.
Pani Rainhard i kamerdyner jeszcze długo nadsłuchiwali, co się dzieje za zamkniętymi na klucz drzwiami. W końcu zapanowała cisza. Walter wyczerpany do ostateczności rzucił się na kanapę i pozostał na niej całą noc. Z pokoju wyszedł dopiero następnego dnia. Wyglądał jak człowiek, który właśnie przebył ciężką chorobę.
Walter von Rainsberg przeżywał straszne dni i jeszcze gorsze noce sam w ogromnym zamku. W tym czasie odpokutował za wszelkie grzechy, które kiedykolwiek popełnił. Wyrzuty sumienia i chorobliwa tęsknota za Ruth, rozpacz, że go odrzuciła i nie zgodziła się zostać jego żoną, świadomość, że pod wpływem zazdrości i nienawiści popełnił zbrodnię
wszystko to sprawiło, że czuł się jak zwierzę w potrzasku, które opadła sfora psów. W swojej chorobliwej wyobraźni wszędzie widział koszmary. Raz po raz stawała mu przed oczyma postać jego ofiary, patrząca wzrokiem pełnym wyrzutu. W chwili gdy zamykał oczy, widział ciało stryja z przestrzeloną piersią, leżące na zaczerwienionym krwią śniegu. Albo widział stryja, jak w ostatniej chwili swojego życia stał przed nim, dumnie wyprostowany, z twarzą opromienioną uśmiechem szczęścia, przeznaczonym
jak sądził Walter
dla Ruth.
Wtedy w zagajniku Walter długo czaił się w zaroślach z bronią przygotowaną do strzału, czekając na odpowiednią chwilę. W pewnej chwili nieostrożnie poruszył się i wzbudził tym uwagę stryja. Heinz von Rainsberg odwrócił się w stronę zarośli i zaczął się zbliżać do kryjówki swojego mordercy. Zrobił zaledwie parę kroków, gdy Walter strzelił do niego na oślep. Widząc, że stryj bez słowa osunął się na śnieg, Walter jakby ścigany przez furie zaczął uciekać. Potem długo stal na jednym ze stanowisk, przerażony patrzył przed siebie i czekał, co się stanie. W końcu zebrał wszystkie siły i wrócił na miejsce zbrodni
pogwizdując i żartując, aby zagłuszyć strach.
Te obrazy ciągle powracały przed jego oczy. Stale widział czerwoną, ciepłą krew, spływającą po piersi ofiary. Przecież nie jest dobrym strzelcem
zastanawiał się
dlaczego właśnie tym razem tak celnie trafił? Dlaczego nie zadrżała mu ręka? Czyż dobry los nie mógł ponieść kuli w innym kierunku? Właściwie
wmawiał sobie, próbując się przed sobą uniewinnić
to nie on ponosi winę, ale opatrzność. Lecz zaraz potem zaczął jęczeć:

Wszystko poszło na marne! Zostałem mordercą... i wszystko na nic! Bogactwo mnie nie cieszy, dziewczyna, którą kocham i za którą szaleję z tęsknoty, nie byłą jego narzeczoną, ale go odtrąciła, tak jak to zrobiła ze, mną. Daremnie popełniłem tę zbrodnię
wszystko na nic! Wielki Boże, dlaczego dopuściłeś, że ja to zrobiłem? Dlaczego odmawiasz mi tej istoty, dla której zostałem mordercą?
Jak szalony walił głową o ścianę, aby uciec przed straszliwymi zjawami, które go osaczały.
Bez przerwy wmawiał sobie, że zniósłby wszelkie koszmary i męki, gdyby Ruth znajdowała się u jego boku. Gdyby została jego żoną, zdołałby o wszystkim zapomnieć. Lecz bez niej nie było dla niego życia, nie było spokojnej godziny ani w dzień, ani w nocy.

VI

Ruth nadal była pod wrażeniem, jakie na niej wywarło gwałtowne, namiętne zachowanie Waltera von Rainsberga. Nie mogła się wyzbyć uczucia, że coś wstrętnego, nieprzyzwoitego stanęło na jej drodze. Pani Dina nieustannie pocieszała ją i uspokajała.
W poniedziałek, niedługo po godzinie dwunastej, Miss Grace Sund i jej ciotka przyszły na umówione spotkanie do pani von Goseck. Miss Grace była śliczną elegancką Amerykanką, wesołą, bezpośrednią i zaskakująco szczerą młodą damą. Jej zachowanie mogłoby Europejczyka nieraz wręcz szokować, gdyby nie sympatyczny i miły sposób jej bycia.
Gdy obie Amerykanki weszły do małego, lecz wytwornego saloniku, gdzie je oczekiwały obie panie, Miss Grace bezceremonialnie wzięła Ruth za obie ręce i śmiejąc się powiedziała:

Och, znam panią dobrze z fotografii, panno von Goseck. Pani mi się bardzo podoba, bardzo. To jest moja ciotka Neli. Ona ma ze mną wiele zmartwień, bo ja zawsze postępuję tak, jak mi się podoba, i nie zwracam uwagi na to, co ludzie o mnie sądzą. Ach, a to chyba pani matka
o mój Boże! Pani ma taką młodą i taką piękną matkę! Co ty na to, ciociu Neli? Czy już kiedyś widziałaś taką młodą matkę z taką dorosłą córką?
Ciotka Neli flegmatycznie potrząsała głową, na której tkwiło coś w rodzaju męskiego filcowego kapelusza, spod którego wystawał nieduży szpakowaty warkocz upięty w kok na tyle głowy.
Ruth i pani Dina musiały się roześmiać.

Mama jest moją macochą, Miss Sund
wyjaśniła Ruth. Amerykanka śmiejąc się odparła:

Zaraz tak pomyślałam. Cieszę się, że panie się śmieją i nie gniewają się na mnie. Wiele osób bierze mi za złe sposób, w jaki do nich podchodzę. Ciociu Neli, siadajże, bo się zmęczysz i będziesz w złym humorze. Ciocia Neli jest zawsze wesoła, jeśli tylko ma wszelkie wygody. Jeśli pani przy jedzie do nas, do naszego domu, będzie pani musiała mi pomagać, tak aby ciocia Neli jak najmniej biegała po mieszkaniu i nie musiała nigdy długo stać
inaczej będzie zła. Poza tym nic jej nie może rozgniewać. Ona jest dobrą starą ciocią. A więc, panno von Goseck, czy chce pani zostać moją damą do towarzystwa?
Ruth badawczo patrzyła na obie panie. Miss Sund spodobała jej się natychmiast. Miała w sobie coś świeżego, oryginalnego i zachowywała się z naturalnością właściwą ludziom uczciwym i prawym. A ociężałej i
jak twierdziła Miss Grace
wygodnickiej ciotce patrzyła z oczu dobroć i zaufanie do ludzi.

Z przyjemnością zgadzam się zostać pani damą do towarzystwa, jeśli pani zechce mnie zaangażować, Miss Sund
odpowiedziała Ruth.

A więc dobrze, well, zaraz się zdecydowałam, gdy tylko zobaczyłam pani zdjęcie. Ale wcześniej chciałam usłyszeć pani głos; chciałam słyszeć, jak pani mówi. Nie znoszę ludzi z wysokim piskliwym głosem. Lecz nie mogłam wywnioskować z fotografii, jaki pani ma głos i jak się pani porusza. Widzę, że pani ma wdzięczne spokojne ruchy i miły niski głos, taki właśnie, jaki uwielbiam. Kiedy przejedzie pani do nas, do Berlina?

Kiedy pani sobie tylko życzy.
Miss Grace uśmiechnęła się zadowolona.

Ja pragnę, aby pani zaraz przyjechała. Ciocia Neli i ja zostajemy w hotelu w tym ładnym mieście do niedzieli. Czy w niedzielę może pani wyjechać z nami do Berlina?
Ruth i pani Dina wymieniły spojrzenia. Po chwili Ruth odpowiedziała zdecydowanym głosem:

Tak, mogę, będę gotowa w niedzielę, Miss Sund. Amerykanka mocno potrząsnęła ręką dziewczyny.

To mi się podoba, lubię szybkie decyzje.
Patrząc na Ruth duży mi, jasnymi i beztroskimi oczami dodała:
A więc, okay, umowa stoi. Czy zechciałaby pani ze swoją piękną mamą, z ciotką Neli i ze mną wypić herbatę w hotelu? Mogłybyśmy wtedy omówić wszystkie szczegóły.
Ruth i pani Dina chętnie przyjęły zaproszenie. Miss Sund bez skrępowania rozglądała się po saloniku i wzięła do rąk jedno ze zdjęć stojących na gzymsie komina.

To jest bardzo sympatyczna twarz. Spójrz, ciociu Neli, czy nie sądzisz, że ten pan na zdjęciu jest bardzo podobny do mojego papy?
Ciocia Neli skinęła potakująco głową.

Well, bardzo podobny
odpowiedziała zadowolona.

Kto to jest?
nie krępując się zapytała Miss Grace.

To jest zdjęcie mojego zmarłego ojca
odparła Ruth.
Miss Grace spojrzała na zdjęcie, a potem na panią Dinę, jakby chciała w duchu zobaczyć obok niej zmarłego męża. Pokiwała głową jakby zadowolona z porównania, a potem zwróciła się do Ruth:

Mój papa spodoba się pani. Będzie pani zawsze przypominał jej ojca. Jest bardzo do niego podobny. Kiedy zmarł pani ojciec?

Mój ojciec zmarł przed trzema laty
odrzekła Ruth.

Jaka szkoda.
Mówiąc te słowa Miss Grace odstawiła zdjęcie na gzyms kominka. Rozglądając się nieskrępowanie po saloniku zwróciła się do ciotki:

Obejrzyj sobie, ciociu Neli, jak mieszkają dwie niemieckie arystokratki. Podoba ci się tutaj?
Starsza pani skinęła głową i przepraszająco zwróciła się do pani Diny:

Grace zawsze mówi to, co myśli.

To jest godne pochwały
uprzejmie odpowiedziała pani Dina. Miss Grace zapytała ze śmiechem:

Czy pani też zawsze mówi to, co pani myśli, pani von Goseck? Pani Dina lekko uśmiechnęła się odpowiadając:

Nie zawsze. Niestety, nie pozwalają na to ani nasze towarzyskie stosunki, ani nasze warunki majątkowe. Pani jest w bardzo szczęśliwym położeniu, że może pani zawsze mówić to, co ma na myśli, Miss Sund.
Miss Grace wesoło skinęła głową.

Weil, ja się też z tego bardzo cieszę. Do mnie może pani zawsze mówić to, co pani myśli, nawet jeśli pani przyjdzie do głowy taka myśl: Ależ ta Miss Grace jest szkaradna! Ja kocham szczerość ponad wszystko.

Nawet jeśli jest nieprzyjemna?
zapytała uśmiechnięta pani Dina.

Och, szczerość jest zawsze przyjemna. Lecz proszę nie myśleć, że Miss Sund jest szkaradna, ale że Miss Sund nie jest gorsza od innych.

Ja myślę i wierzę, że Miss Sund jest nawet lepsza niż wielu innych ludzi
odparła pani Dina uśmiechając się dobrotliwie.
Miss Grace ścisnęła jej rękę i zarumieniła się.

Czy ty to słyszałaś, ciociu Neli? Ciotka Neli znowu skinęła potakująco głową.

Grace jest dobrym dzieckiem.
Miss Grace zakryła sobie dłońmi uszy, a potem ponagliła ciotkę:

Wstawaj, ciociu, musimy już iść. A więc dzisiaj po południu o piątej w hotelu. Liczę, że panie przyjdą na pewno.

Będziemy punktualnie, Miss Sund.

Weil, tak musi być; u nas mówimy "time is money"
czas to pieniądz. Do zobaczenia!
W ten sposób pożegnała Miss Grace mocnym uściskiem dłoni panią Dinę i Ruth, a ciotka Neli, żegnając się, dodała:

Proszę się nie martwić o swoją córkę. Jeśli Grace kogoś polubi, nie będzie mu się działa krzywda.
Gdy Miss Sund i ciotka Neli wyszły i zamierzały wsiąść do samochodu, Ruth i jej macocha stały przy oknie i zza firanki patrzyły za nimi. Wybuchnęły śmiechem, gdy zobaczyły, jak Grace bezceremonialnie wepchnęła tęgą ciotkę do samochodu. Niekonwencjonalna dama parę chwil wesoło rozmawiała z szoferem, a potem sama wsiadła i samochód odjechał.
Obie panie popatrzyły na siebie.

Jak ci się ona podoba, Ruth?

Bardzo mi się podoba.

Mnie też, bez względu na jej bezceremonialne zachowanie i rozbrajającą szczerość, która doprowadza mnie do śmiechu. Moje dziecko, myślę, że w domu Miss Sund nie będzie ci źle. Uważam to za dobry omen, że Miss Grace dopatrzyła się podobieństwa pomiędzy twoim zmarłym ojcem a jej ojcem. Cieszę się też, że możesz zaraz wyjechać do Berlina i rozpocząć pracę. W ten sposób unikniesz spotkania z Walterem. Ten szalony człowiek mógłby ci się przecież jeszcze raz naprzykrzać.

Gdybym tylko mogła przestać o tym myśleć, mamo. Po prostu boję się wyjść z domu. I proszę cię, nikomu nie mów, dokąd pojadę. Wystarczy, jeśli wspomnisz, że zaangażowała mnie Amerykanka, która mieszka w Ameryce, a czasami przebywa w Europie
prosiła Ruth.

Masz rację, dziecko. Ja też tak myślę. Walter von Rainsberg nie śmie się dowiedzieć, gdzie ty jesteś.
Tak więc postanowiono, że Ruth obejmie stanowisko damy do towarzystwa u Miss Sund.
Po południu panie von Goseck udały się do hotelu, w którym mieszkały Amerykanki. Miss Sund i jej ciotka przyjęły je w eleganckim dużym salonie hotelowym. Z Ameryki przywiozły własną służbę, a sposób przyjęcia dowodził, że pieniądze nie odgrywają dla nich najmniejszej roli.
Miss Sund powitała swoich gości wesoło i bezpośrednio, rozmawiając o wszystkim naraz zaprosiła panie do stołu, gdzie podano herbatę i wyszukane smakołyki.
Potem, z typowym dla Amerykanów rozsądkiem, zaczęła omawiać finansowe zagadnienia związane z pracą Ruth. Wymieniła sumę wynagrodzenia, którą Ruth uważała za zbyt wygórowaną, co zresztą skromnie zauważyła. Lecz Miss Grace odparła stanowczym tonem:

Chcę, aby pani była zawsze bardzo dobrze ubrana, a na to potrzeba sporo pieniędzy.
Poinformowała też panie, że jej ojciec kupił willę w eleganckiej dzielnicy Berlina i że tam mieszka z ciocią Neli.

Przebywamy w Berlinie prawie tyle samo czasu, ile w Nowym Jorku, a mieszkanie w hotelu jest takie nudne i niewygodne. Papa chce mieszkać we własnym domu i dlatego kupił tę willę. Bardzo mi się w Berlinie podoba, a gdy wyjdę za mąż, zamieszkam tutaj na stałe.

Grace wyjdzie za mąż jeszcze w tym roku
dodała ciotka Neli.

Pani jest zaręczona?
zapytała Ruth, patrząc na śliczną beztroską twarz i duże niebieskie oczy Amerykanki.
Miss Grace potrząsnęła swoją jasnowłosą główką.

Jeszcze nie, ale wkrótce się zaręczę.

Kiedy to nastąpi, nie będę już pani potrzebna.

Och nie, wręcz przeciwnie. Proszę nie myśleć, że zamierzam po ślubie prowadzić taki tryb życia, jak to czynią młode niemieckie panie.

Czy pani przyszły mąż jest Amerykaninem?
zapytała pani Dina. Miss Sund ponownie potrząsnęła głową i zaczęła opowiadać:

O nie, on nie jest Amerykaninem
on jest niemieckim arystokratą. Ale teraz jest wspólnikiem papy. Był niemieckim oficerem. Żył bardzo wesoło i rozrzutnie i szybko roztrwonił swój niewielki majątek. Ponieważ nie miał z czego żyć, wyjechał do Ameryki. Jego sroga ciotka i stryj nazywali go "nicponiem". W Ameryce z początku głodował, ale potem nauczył się pracować. Przyszedł do fabryki mojego papy i powie dział, że szuka pracy
obojętnie jakiej. Więc papa dał mu pracę. Najpierw adresował koperty, potem zaczął prowadzić korespondencję, bo zna języki, a był bardzo pracowity i miał silną wolę. Weil! I tak trochę się dorobił, i zaczął się lepiej ubierać. Pewnego dnia w gabinecie mojego papy spotkał mnie i tak szeroko otworzył oczy
o tak! Musiałam się roześmiać z jego miny. I on sobie wbił do głowy, że właśnie ja muszę zostać jego żoną. Weil, więc przyszedł do papy i powiedział, że chce się ożenić z Miss Grace. Na to papa wykrzyknął, że on jest wariatem, a on odpowiedział, że nie, że on jest tylko szalenie zakochany. Przyszedł do mnie i oświadczył:

Miss Sund, kocham panią i chcę się z panią ożenić, lecz pani ojciec powiedział, że jestem wariatem i że nie chce, abym został jego zięciem. Mimo to przychodzę do pani, aby panią zapytać, czy zechce zostać moją żoną.
A ja mu odpowiedziałam:

Na razie nie, może trochę później. Najpierw muszę się przekonać, że pan jest dzielnym mężczyzną. Musi pan to udowodnić.

A jak mam to zrobić, Miss Sund
zapytał, na co ja odparłam:

Musi się pan dorobić majątku, tak żeby papa nie mógł już twierdzić, że jest pan wariatem, kiedy pan znowu przyjdzie zapytać, czy on chce, aby pan został jego zięciem.
On się
o, tak
wyprostował i powiedział:

Weil, dorobię się majątku.
I tak minęły trzy lata. On dowiódł, że jest dzielnym, zaradnym mężczyzną, bo zrobił bardzo duży majątek i udowodnił, że kocha mnie, a nie moje pieniądze. I papa zrobił go swoim wspólnikiem. Oczywiście, ja przy tym też trochę pomogłam, ale za kulisami, bez wiedzy papy, gdyż papa zawsze musi postąpić tak, jak ja chcę, chociaż on myśli, że robi to, co on chce
nieprawdaż, ciociu Neli?
Młoda Amerykanka opowiadała to wszystko w sposób wielce zabawny. Przy tym żywo gestykulowała i w odpowiednich miejscach naśladowała swojego ojca i przyszłego narzeczonego, serdecznie śmiejąc się z samej siebie.
Ciotka Neli z westchnieniem kiwała głową.

My wszyscy, twój ojciec, twój przyszły mąż i ja musimy robić to, co ty chcesz. I obawiam się, że panna Ruth też będzie musiała podobnie postępować.
Miss Grace pocałowała ciotkę Neli, której podbródek lekko zadrżał, a potem wzięła Ruth za rękę i z szelmowskim uśmieszkiem zapytała:

Czy pani się obawia?

Ależ nie, wcale nie
odpowiedziała Ruth.

To bardzo dobrze. Ale ja w moim długim opowiadaniu wcale pani nie potwierdziłam, że będę jej potrzebować również po moim ślubie. Mój przyszły mąż będzie prowadził nasze interesy w Europie; mamy tu dużo fabryk i on będzie je musiał nadzorować. Ciocia Neli wróci z papą do Ameryki i nie będzie już mieszkać w Berlinie. Tak więc będę potrzebowała damy do towarzystwa jeszcze bardziej niż teraz. Teraz papa i mój przyszły mąż są w Ameryce na wielkim kongresie chemicznym, bardzo ważnym dla naszych interesów. Z początkiem kwietnia papa i Rolf von Limbach
tak się nazywa mój przyszły mąż
przyjadą do Europy i wtedy się zaręczę, a ślub wezmę jesienią.
Miss Grace opowiadała to wszystko tak, jak gdyby to wcale nie dotyczyło jej osoby. Nie lubiła uzewnętrzniać swoich uczuć. A jednak w jej dużych, niebieskich oczach jaśniała ukryta radość.

Pani i jej małżonek zamieszkacie w Berlinie?
uprzejmie zainteresowała się pani Dina.
Miss Grace skinęła głową.

Weil, zamieszkamy w naszej willi. Ale ten dom musi być najpierw na nowo urządzony. Pani, panno von Goseck, a może mogę mówić po prostu panno Ruth? Tak? Dziękuję. Proszę do mnie mówić Miss Grace
tak będzie dla nas wygodniej. Zgoda? Dobrze. Będzie pani musiała pomagać przy wyborze mebli, zasłon, dywanów i oczywiście przy załatwianiu zamówień. Również przy przygotowywaniu mojej wyprawy będzie sporo roboty.

Bardzo chętnie pani pomogę, Miss Grace.

Okay! Będzie pani miała ze mną wiele kłopotów. Rolf powiedział do mnie:
Miss Grace, pani jest jak żywe srebro, bez przerwy jest pani w ruchu, stale wesoła i rozbawiona. On ma rację! Ja po prostu nie mogę spokojnie usiedzieć. Mam tysiące pomysłów i ciągle wokół mnie musi się coś dziać, bo inaczej nudzę się śmiertelnie. Ciocia Neli ma swoje lata i z trudem już znosi moje wybryki. Lubi przecież wygodę ponad wszystko. A ja potrzebuję kogoś młodego i szybkiego.

Chętnie pani służę swoją osobą, Miss Grace
odparła Ruth z uśmiechem.

Bardzo dobrze. Cieszę się, że będzie mi pani mogła dotrzymywać kroku. Raduj się, ciociu Neli! Teraz możesz dowolnie odpoczywać i drzemać w swoim fotelu. Proszę mi powiedzieć, panno Ruth, czy może mi pani towarzyszyć już w tych dniach? Chciałabym zwiedzić miasto i okolice
wynajęłam samochód. Proszę, niech pani będzie moją przewodniczką i pokaże mi to, co warte obejrzenia. Może zechciałaby nam towarzyszyć i pani matka? Czy pani zechce, pani von Goseck. Będzie pani miała okazję poznać mnie trochę bliżej i przekona się pani, że nie jestem aż tak zła, jak się to wydaje. Wtedy łatwiej pani będzie rozstać się z Ruth i pozwolić jej pojechać ze mną do Berlina.
Pani Dina skinęła przyjaźnie głową.

Nie obawiam się o Ruth, Miss Grace, i jestem przekonana, że będzie jej u pani dobrze. Muszę pani szczerze wyznać, że byłam u amerykańskiego konsula Mr Schapera i prosiłam o informację o pani i pani ojcu, zanim wyraziłam zgodę, aby Ruth przyjęła tę pracę. Mr Schaper zna panią osobiście i powiedział mi o pani wiele dobrego i miłego.

Ach, chodzi o Williama Schapera?

Tak.

On mieszka w tym mieście?

Tak, Miss Sund.

Och, to muszę go odwiedzić. Słyszysz ciociu Neli? Mr William Schaper jest tutaj konsulem. Ten Mr Schaper, który do mnie zawsze mówi: "Miss Żywe Srebro".
Ciotka Neli uśmiechnęła się dobrotliwie i odpowiedziała:

Tak, wiem, pójdziemy go odwiedzić i zapytać, jak się miewa, a przy tej okazji powiem mu, że jeszcze ciągle jesteś "Miss Żywe Srebro".
Miss Grace zaśmiała się na cały głos.

To wspaniałe! Ale teraz ułożymy program na nadchodzące dni. A więc w niedzielę rano proszę na nas czekać i być przygotowaną do pod róży do Berlina, panno Ruth. Natomiast pani von Goseck, jeśli pani zatęskni za Ruth, proszę zaraz do nas przyjeżdżać. Będziemy się bardzo cieszyć z pa ni wizyty. Pani mi się bardzo podoba, a kto się mnie podoba, tego lubi i mój papa, i ciocia Neli, i Rolf. A poza tym będziemy bardzo zadowoleni, mając w naszym salonie taką ozdobę, jaką jest arystokratka
pani von Goseck!
Miss Grace wypowiedziała ostatnie słowa z tak zabawnie udawaną powagą, że wszystkie panie wybuchnęły serdecznym śmiechem. Pani Dina musiała solennie przyrzec, że przyjedzie do Berlina.
Młoda Amerykanka mówiła bez przerwy, nikogo nie dopuszczając do głosu.
Umówiono się na spotkanie w dniu następnym. Zanim pani Dina i Ruth pożegnały się, Miss Grace z rozbrajającą szczerością dodała:

Panno Ruth, pani musi mnie nauczyć, jak ma się zachowywać w Europie dama należąca do arystokracji. Mój narzeczony, Rolf von Limbach, ma rodzinę, która przywiązuje dużą wagę do form towarzyskich i etykiety. Pani przebywa w kręgach arystokratycznych, w starych rycerskich zamkach, ma towarzyskie kontakty z prawdziwymi hrabinami i hrabiami i zna się pani na etykiecie, i jest pani bardzo opanowana i zdyscyplinowana. Rolf w młodości popełnił wiele głupstw, ponieważ nie chciał się podporządkować ostremu reżimowi panującemu w zamku jego ciotki i stryja. Ale on chce mnie zawieźć do jednej ze swoich kuzynek. Rolf mówi, że ona jest bardzo dobrze wychowana i nigdy w życiu nie zrobiła głupiego kawału, i zawsze zachowuje się tak, jak trzeba to robić. Chciałabym wypaść bardzo dobrze, jak prawdziwa lady, i zachowywać się jak prawdziwa arystokratka. Ja nie chcę, żeby Rolf musiał się wstydzić i wysłuchiwać nie potrzebnych opinii o swojej amerykańskiej narzeczonej. Dlatego muszę, nie
chcę, słowo "muszę" nie brzmi ładnie, nauczyć się wszystkiego. Weil, pani, panno Ruth, nauczy mnie wszystkiego, abym nie zrobiła żadnego "faux pas", jak to mówią Francuzi w Paryżu. Rolf mówi, że w przeciwnym razie jego ciotka zemdleje, a ja nie chcę do tego dopuścić, w żadnym wypadku.
Mówiąc to Miss Grace śmiała się, a wraz z nią śmiały się wszystkie panie. Tam, gdzie znalazła się ta młoda pełna radości Amerykanka, zawsze panował wesoły nastrój i słychać było wybuchy śmiechu.
Pożegnano się bardzo serdecznie.
Gdy pani Dina i Ruth wracały do domu, dziewczyna odezwała się pierwsza.

Jak mi się wydaje, mamo, Miss Grace nie będzie zwlekać ani chwili i różnymi sprawami wypełni mi wszystkie dni, które pozostały przed wyjazdem do Berlina. A ja chciałam przecież spokojnie przejrzeć i uzupełnić swoją garderobę, tak żebym miała wszystko co potrzebne. Niestety, teraz muszę prosić, abyś się tym zajęła, i przykro mi, że muszę tym obowiązkiem obarczać ciebie.
Pani Dina wzięła Ruth pod rękę.

Nie mów więcej o tym ani słowa, Ruth. Mam przecież tyle wolnego czasu; ty możesz się całkowicie poświęcić swojej pannie "Żywe Srebro". Bardzo się cieszę, że będziesz u tak sympatycznej i zaradnej osoby. Ona cię tak zaabsorbuje, że nie będziesz miała czasu na przykre myśli.

Ja też tak sądzę, mamo. A ty jesteś kochana i dobra jak zawsze i robisz dla mnie wszystko, co w twojej mocy.

Czyż nie przyrzekłam twojemu ojcu, gdy mnie poślubił, że będę ci zastępowała matkę? Po cóż więc tyle słów o czymś, co jest zrozumiałe samo przez się? To, co mówisz, krępuje i boli. Od swojej prawdziwej matki przyjęłabyś wszystko jako coś całkowicie naturalnego. Dlaczego więc nie możesz tego przyjąć ode mnie?
Ruth mocniej ścisnęła ramię macochy.

Masz rację, mamo. Nie powinnam o tym mówić, jakby to było coś nadzwyczajnego
przecież zawsze wszystko robisz dla mnie i myślisz o mnie. Jesteś moją kochaną złotą mateczką.
W oczach pani Diny pojawiły się łzy.

A ty jesteś moją jedyną Ruth. Przecież ja nie mam innego dziecka poza tobą
tego szczęścia los mi odmówił. Nie możesz sobie wyobrazić, jak mi ciężko na sercu pogodzić się z tym, że mnie opuścisz. Czy los pozwoli nam jeszcze kiedyś być razem?

Miejmy nadzieję, mamo. Przecież, spodziewam się przynajmniej tego, raz do roku będę miała urlop. Wtedy będziemy razem cały czas i wykorzystamy każdą chwilę, aby sobie do woli porozmawiać o wszystkim.
Obie panie ucałowały się z serdecznym uśmiechem.
Gdy w niedzielę przed południem Miss Grace, ciotka Neli i Ruth odjeżdżały do Berlina, panowała między nimi tak serdeczna i pełna wzajemnego zaufania atmosfera, że żal Ruth z powodu wyjazdu nie był zbyt wielki. Wprawdzie od czasu do czasu Miss Grace wyrażała swoje niezadowolenie z czegoś w sposób zaskakujący, lecz Ruth szybko do tego przywykła, gdyż Amerykanka nigdy nie była wobec niej nieuprzejma
wręcz przeciwnie, przy każdej okazji dawała dowody swojej sympatii.
Kiedy pociąg ruszył i ostatni raz pomachano ręką pani Dinie, Ruth ostatecznie wyzbyła się uczucia strachu, że mogłaby raz jeszcze spotkać Waltera von Rainsberga. Wszystkie minione dnie przeżywała w nerwowym napięciu, że może być śledzona i ponownie napastowana. Nie mogła wiedzieć, że Walter von Rainsberg samotnie spędza w zamku wszystkie chwile, nie spotykając się z nikim, i że dni mijają mu jakby w ucieczce przed samym sobą i czymś przerażającym, co go bezustannie prześladowało.
Dzięki Miss Grace i jej wesołemu usposobieniu Ruth nie pozostało wiele czasu na rozmyślania i smutek spowodowany rozłąką z panią Diną. Miss Sund skracała czas podróży opowiadaniami o Ameryce i Amerykanach, nie szczędząc przy tym zabawnych uwag i na swój temat. Ciotka Neli, wtulona w kąt miękkiego siedzenia pierwszej klasy, drzemała prawie cały czas. Od czasu do czasu, gdy pociąg się zatrzymywał, otwierała oczy i sprawdzała przez okno, jaka to stacja. W Berlinie na dworcu czekało na panie eleganckie auto. Szofer odebrał bagaże i odwiózł podróżne do willi Mr Sunda.
Dom okazał się bardzo okazały. Gdy panie weszły do dużego reprezentacyjnego holu, zjawiła się liczna służba, aby pomóc w zdejmowaniu futer i wnoszeniu bagaży.
Ruth zaprowadzono do pokoju na drugim piętrze. Był to duży, jasny pokój z oknami wychodzącymi na obszerny ogród na tyle willi. Utrzymano go w pastelowych kolorach: meble pomalowano na biało i obito złocistym materiałem w polne kwiaty.
Ruth rozpakowała walizki, w czym pomagała jej pokojówka oddana do dyspozycji nowej damie do towarzystwa. W ciągu dwu godzin Ruth była przebrana i gotowa do zejścia na obiad.
Wystrój całego domu świadczył o dużym bogactwie i wytwornym smaku jego mieszkańców. Służba była wzorowo wyszkolona. Wszystko działo się jak za sprawą jakiejś niewidzialnej ręki. Jedno skinienie ciotki Neli lub Grace wystarczało, aby ruszyła cała machina.
Pierwszego zaraz wieczoru Miss Grace pokazała Ruth fotografię swojego ojca. Podobieństwo Mr Sunda i zmarłego ojca Ruth okazało się uderzające.
Potem Amerykanka wyjęła z sekretarzyka dwa zdjęcia przyszłego narzeczonego. Jedno przedstawiało Rolfa von Limbacha we wspaniałym mundurze szwoleżera, a drugie ukazywało go o parę lat starszego, w cywilu i zdecydowanie już zamerykanizowanego.

Tutaj jest ten lekkoduch, ten "nicpoń", w czasach, kiedy wyprawiał różne figle jeden za drugim, a tutaj, na tym drugim zdjęciu, jest już wspólnikiem Mr Sunda
teraz to już poważny, dzielny i taki prawdziwy mężczyzna. On jest bardzo energiczny i może zrobić wszystko, co zechce. To mi się u niego podoba i dlatego chcę zostać jego żoną. Papa jest bardzo zadowolony z niego, ja również
zwierzała się żartobliwie Miss Grace.
Pierwsze tygodnie przeminęły tak szybko, że Ruth tego nawet nie spostrzegła, a gdy przyjechali Mr Sund i Rolf von Limbach, czuła się już w willi Sundów jak w domu.
Po przyjeździe obu panów ogłoszono zaręczyny Miss Grace i Rolfa von Limbacha. Ruth z radością stwierdziła, że obaj są wyjątkowo sympatyczni. Mr Sund w rzeczywistości jeszcze bardziej niż na fotografii przypominał jej zmarłego ojca. Nawet jego głos miał podobne brzmienie, a i w sposobie poruszania się jego wysportowanej sylwetki odkryła uderzające podobieństwo.
Mama będzie zaskoczona i zdziwi się, gdy pozna Mr Sunda i zobaczy, jak bardzo jest podobny do ojca
pomyślała Ruth.
Mr Sund potraktował Ruth przyjaźnie i od pierwszej chwili dał do zrozumienia, że będzie w jego domu zajmowała miejsce należne damie. Również Rolf von Limbach zachował się wobec niej z dużą rycerskością. Ucieszył się
jak oświadczył
że jest tak miłą i sympatyczną młodą damą.
Ilekroć Ruth zauważała, jakim czułym i pełnym miłości wzrokiem pan von Limbach patrzy na swoją narzeczoną, zawsze odczuwała w sercu ból, ponieważ przypominała sobie wtedy inne męskie oczy, które kiedyś w ten sam sposób patrzyły na nią.
Nigdy już nie zaznam podobnego szczęścia, jestem przecież tylko biedną dziewczyną
myślała, a pierś rozsadzało jej niewymowne cierpienie.
I choć Miss Grace bynajmniej nie była potulną, uległą narzeczoną, to Rolf von Limbach, okazał się prawdziwym mężczyzną i umiał ją poskromić. Niezwykle zabawne kłótnie i sprzeczki sympatycznej pary należały do stałego repertuaru dnia.

Musisz mi być posłuszna, Grace, w Biblii jest przecież zapisane: "On będzie twoim panem"
mówił zaczepnie pan von Limbach.

Och, co to, to nie! Nie jestem niczyją służącą, o ile wiem, nigdzie nie pracuję, aby słuchać jakiegoś pana. Będę zawsze robiła to, na co będę miała ochotę
odpowiadała rezolutnie Grace.

A więc dobrze. To pozwól na wszystko, na co ja mam ochotę
na przykład na to!
To rzekłszy Rolf von Limbach wziął narzeczoną w ramiona i pocałował ją w usta.
Grace wyrwała się z jego objęć z okrzykiem:

O Boże, co sobie pomyśli o tobie panna Ruth? Czy to, na co sobie pozwalasz wobec mnie, uchodzi i wobec niemieckiej damy?

Oczywiście, że uchodzi, zapytaj pannę Ruth
żartował. Ruth uśmiechnęła się i cicho odrzekła:

Nie mogę nic powiedzieć, ja... niczego nie widziałam.

No to chodź tu szybko, Grace, musimy to pannie Ruth pokazać, aby sobie mogła wyrobić zdanie.
Lecz Grace, przezornie trzymając się z daleka, zapytała szelmowsko:

Czy będziesz się tak samo zachowywać wobec mnie w przyszłym tygodniu, kiedy odwiedzimy twojego stryja i twoją ciotkę, i tę dobrze wychowaną kuzynkę, która nigdy w życiu nie zrobiła żadnego głupstwa?
Rolf von Limbach spoważniał, przybrał bardzo sztywną postawę i z kwaśną miną wycedził powoli:

O, nie! Najdroższa Grace, w kręgach mojej szanownej ciotki i kuzynki ludzie się nie całują.

Czyżby sądzili, że to jest "shocking"?

Weil, bardzo shocking
odpowiedział bardzo groźnie. Grace rzuciła mu się w objęcia, wołając:

A więc, szybko! Całuj mnie, zanim pojadę do twojej ciotki. Och, Boże mój. Ta wizyta śni mi się po nocach jak jakaś straszna katastrofa! Panna Ruth bez przerwy mi powtarza: Tego nie wolno mówić, tego nie wolno robić! Prawdziwa lady nie wyraża się w ten sposób, ale musi powiedzieć tak, prawdziwa lady nie może się głośno śmiać, ona się tylko uśmiecha
a ja tak lubię się śmiać. Och, boję się, że narobię tyle głupstw jak ty w młodości, i wtedy twój stryj i twoja ciotka powiedzą: To nie dama, to "nicpoń!"
Rolf czule objął Grace i przytulił do siebie.

Tym lepiej, jeśli tak powiedzą, będziemy do siebie pasowali. Ale nie obawiaj się, nie pozwolę, aby cię krytykowali. Proponuję, abyśmy zrobili próbę tego uroczystego wydarzenia. Ciocia Neli i papa wystąpią jako moja ciotka i stryj, a panna Ruth będzie moją kuzynką.
Grace była zachwycona tym pomysłem. Poproszono pana Sunda i ciotkę Neli i wśród śmiechu i żartów pouczono ich, co mają robić. Rolf podał ramię Grace i zaczął bardzo uroczyście:

Czy pozwolisz, droga Grace?
Grace położyła koniuszki palców na jego ramieniu, zrobiła nieprawdopodobnie znudzoną uroczystą minę i sztywno drobiła u boku narzeczonego w kierunku ojca i ciotki Neli.
Zatrzymali się przed nimi i Rolf, chrząkając dyskretnie, cichym głosem przemówił do rzekomego stryja i rzekomej ciotki:

Łaskawa ciociu, kochany stryju, droga kuzynko, pozwólcie, proszę, abym przedstawił moją narzeczoną, Miss Grace Sund.
Rzekomy stryj podchwycił żart i odpowiedział sztywno:

Pozwalamy.
Grace złożyła imponujący, głęboki dworski ukłon. Podobnie jak narzeczony mówiła ściszonym ledwo słyszalnym głosem ze skromnie spuszczonymi oczami. Doskonale udawała i wspaniale się czuła w odgrywanej roli. W trakcie tego zaimprowizowanego przedstawienia Rolf objął Grace i pocałował ją czule mówiąc:

Bogu dzięki, Grace, że to tylko komedia. Zachowałaś się bez zarzutu, ale ja wolę "żywe srebro", a nie sopel lodu.
Grace trzęsąc się ze śmiechu stwierdziła:

Och, jak to dobrze, co za szczęście, że będziemy u twojej rodziny tylko jeden dzień. Przez jeden dzień mogę być soplem lodu, ale dłużej nie wytrzymam.

Postaramy się, aby to załatwić możliwie szybko i bezboleśnie, Grace. Wierz mi, że i dla mnie to będzie męczarnia. Bogu dzięki, że udało mi się wydostać z tego otoczenia. Błogosławię wszystkie moje głupie wybryki! Wierz mi, Grace, w tych ograniczonych, nieczułych na ludzkie nieszczęścia kręgach towarzyskich jest tyle zakłamania i fałszu, że ginie wszelkie człowieczeństwo, a człowiek staje się maszyną. Czyż nie mam racji, panno von Goseck?
Uśmiechając się, Ruth spojrzała na Rolfa.

Miałam szczęście, że wyrosłam i wychowałam się w otoczeniu, gdzie głęboka wrażliwość nie została stłumiona przez sztywne formy. Moi rodzice nauczyli mnie, jak panować nad formami, lecz nie pozwolili, aby te formy zapanowały nade mną. Moja macocha
cudowna i czuła kobieta
nie mówiła: "Dozwolone jest to, co się podoba" ani też: "Dozwolone jest tylko to, co wypada", lecz twierdziła: "Dozwolone jest to wszystko, co jest dobre, piękne i szlachetne".

Brawo! zawołał Rolf, a Mr Sund dodał swoim spokojnym głosem odznaczającym się pewną wytwornością:

Bardzo bym chciał poznać pani macochę. Moja siostra i córka opowiadały o niej tyle, że rozbudziły moje prawdziwe zainteresowanie. A to, co pani o niej mówi, jest szczególnie piękne. To musi być kobieta godna podziwu.

O tak
przytaknęła Ruth lekko wzdychając.
Ona jest najwspanialszą istotą, jaką znam!

Jeśli tak mówi pasierbica o swojej macosze, ma to podwójną wartość
zauważył Rolf von Limbach.

Och tak, macocha panny Ruth jest czarująca i piękna
odezwała się Grace i stwierdziła:

Chcę, żeby pani von Goseck jak najszybciej nas odwiedziła, i chcę, aby tu z nami została.
Na początku nadchodzącego tygodnia para narzeczonych i ciotka Neli pojechali do wiejskiej rezydencji, gdzie mieszkali krewni Rolfa von Limbacha. Ruth wykorzystała wolny dzień, pisząc do pani Diny obszerny list i załatwiając w Berlinie kilka swoich sprawunków. Grace absorbowała ją tak bardzo, że rzadko miewała wolną chwilę. Ale to była jedyna ujemna strona pracy u Grace.
Gdy narzeczeni i ciotka Neli następnego dnia wrócili, młoda szczęśliwa para w dwójnasób wynagrodziła sobie męki, jakie musiała przeżyć. Śmiejąc się i żartując młodzi naśladowali miny i sposób mówienia oschłej ciotki i sztywnego niemiłego stryja. Mieli ku temu wiele powodów.
Rodzina von Limbachów przyjęła amerykańską milionerkę z dużą rezerwą, a Rolfowi wyraźnie dano do zrozumienia, że jest w rodzinie "czarną owcą". Rolfowi i jego narzeczonej okazano zaledwie uprzejmość, graniczącą z chłodnym oficjalnym przyjęciem
miało to oznaczać, że Rolf popełnia mezalians. Biedną ciotkę Neli ignorowano jak osobę z najniższej sfery towarzyskiej, co jednak ani nie popsuło jej nastroju, ani nie wyprowadziło z flegmatycznej równowagi.
Grace i Rolf byli jednak szczęśliwi, że ten dzień jest już za nimi. Teraz miała się odbyć wielka uroczystość zaręczynowa, i aby uczynić zadość wszelkim obowiązującym formom towarzyskim, wysłano zaproszenie również do krewnych Rolfa.

Oni nie przyjmą zaproszenia, wierz mi, Grace, będziemy od nich uwolnieni
zapewniał Rolf narzeczoną śmiejąc się serdecznie.
Jednak Rolf się pomylił. Stryj, ciotka i kuzynka przyjęli zaproszenie. Ciekawość, jak też może wyglądać dom milionera, nadzieja, że będzie można wyrazić swoje oburzenie na oczywiste niedociągnięcia w wydanym przyjęciu
sprowadziły tę trójkę do Berlina.

Ojej
wykrzyknęła Grace, gdy nadeszła wiadomość, że zaproszenie zostało przyjęte.
Czy w dniu zaręczyn znowu będę musiała być "soplem lodu"?
zapytała i z zatroskaną miną spojrzała na narzeczonego.
Rolf zdecydowanie potrząsnął głową.

Nie, najdroższa moja Grace, tego nie może od ciebie nikt żądać. Musieliśmy pójść na ustępstwa wobec moich krewnych, goszcząc w ich domu. Teraz oni przychodzą do domu twojego ojca i muszą się dostosować do tonu, jaki tu panuje. Muszę ci wyznać, że wcale mi sienie podobasz, gdy udajesz sopel lodu. Bądź naturalna i beztroska, moje ty "Żywe Sreberko", bez względu na to, czy to się spodoba mojej ciotce i stryjowi. Bądź sobą. Taką cię kocham i taką chcę mieć przy sobie.

Weil, nie będę się więc przejmować stryjem i ciotką i nie będę na nich w ogóle zwracać uwagi. Panno Ruth, bardzo proszę, niech się pani zajmie panią i panem von Limbach i oczywiście kuzynką, żeby nie mieli okazji obserwowania mnie i mojego narzeczonego. Czy pani to dla mnie zrobi?

Z wielką przyjemnością, panno Grace.

Weil, niech stryj i ciotka Rolfa zobaczą, jaką damą jest pani i że pani wcale nie kręci nosem na zachowanie mojej kochanej cioci Neli. Mogą być niezadowoleni ze mnie, ile im się podoba, ale nie pozwolę na złośliwą krytykę mojej cioci. Rolf von Limbach objął swoją rozgniewaną narzeczoną i zaczął ją całować, i czynił tak, dopóki się znowu nie roześmiała.
Hans von Rainsberg wrócił z Chicago. Sam był bardzo zadowolony z wyników tej podróży, ale jeszcze bardziej cieszył się profesor Schwarzenburg, kiedy Hans powiadomił go o tym, co udało mu się załatwić.
Wspólny wynalazek Hansa von Rainsberga i profesora Schwarzenburga wywołał uzasadnioną sensację. Lekarze, farmaceuci i chemicy, którzy przybyli na konferencję ze wszystkich stron świata, wyraźnie zainteresowali się odkryciem, a Hans okazał się właściwym człowiekiem, aby w odpowiedni sposób przedstawić jego znaczenie i przykuć uwagę audytorium.
W krótkim jasnym odczycie, ilustrowanym przezroczami i doświadczalnymi preparatami, wiedział, jak zafascynować i przekonać swoich słuchaczy. Po wykładzie nastąpiła ożywiona dyskusja, w której wszechstronnie podkreślano doniosłość wynalazku. Krótko mówiąc, Hans osiągnął pełny sukces. Poza sławą i rozgłosem młody uczony osiągnął też sukces finansowy, który przerósł jego oczekiwania.
W kongresie tym uczestniczył również Mr Sund
ojciec Miss Grace, właściciel wielu fabryk chemicznych. Zaraz po odczycie poprosił do siebie Hansa von Rainsberga, aby się z nim umówić na dłuższe spotkanie, gdyż chciał mu przedłożyć swoją ofertą związaną z wynalazkiem.
Hans został przyjęty przez Mr Sunda następnego dnia. W rozmowie wyszło na jaw, że Amerykanin chce kupić wynalazek Hansa von Rainsberga i profesora Schwarzenburga i proponuje bardzo wysoką sumę. Hans jednak nie przyjął oferty i oświadczył:

Ani ja, ani profesor Schwarzenburg nie zamierzamy sprzedać naszego wynalazku. Chcemy go wykorzystać sami i po moim powrocie do Europy sami to przedsięwzięcie sfinansujemy.
Mr Sund zastanawiał się przez chwilę, a potem zapytał:

Czy mogę wiedzieć, skąd panowie wezmą potrzebne fundusze?

Jeszcze nie wiemy, będziemy szukali.

Proszę więc, aby panowie nie szukali. Ja jestem gotów sfinansować to przedsięwzięcie.

Ale my pragniemy, aby ten wynalazek wykorzystano w Niemczech, a nie w Ameryce
wyjaśnił Hans von Rainsberg.

Dobrze, panie doktorze. Jeśli pan nie chce współpracować z amerykańskim przemysłowcem, to chyba nie ma pan nic przeciwko kontaktom handlowym z niemieckim arystokratą. Mój przyszły zięć, baron von Limbach, nadzoruje moje fabryki chemiczne w Niemczech i jego mogę prosić, żeby się zainteresował i zajął tą sprawą. Pański wynalazek ma epokowe znaczenie. Może się okazać zbawienny dla ludzkości. Jeśli się go odpowiednio sfinansuje i wykorzysta, można zarobić bardzo dużo pieniędzy i zdobyć sławę. Proszę pozwolić, abyśmy ja i mój zięć wzięli tę sprawę w swoje ręce. Będziemy dbali o pańskie interesy tak samo, jak o nasze. Jeśli pan jest rozsądny, będzie pan współpracował równocześnie z Niemcami i Ameryką
w ten sposób to cenne odkrycie może zostać wykorzystane podwójnie.
Hans zrozumiał, że Mr Sund ma rację, a jednak odrzekł:

Zgadzam się z panem i ja osobiście chętnie przyjmę ofertę, ale muszę najpierw omówić sprawę z profesorem Schwarzenburgiem. Otrzymałem wprawdzie daleko sięgające pełnomocnictwa, ale w tej sprawie nie mogę się zobowiązywać.

Dobrze. Mam nadzieję, że nie powiemy dzisiaj ostatniego słowa. Kiedy pan wraca do Europy?

Zaraz po zakończeniu kongresu, to znaczy na początku kwietnia.

Weil, ja też z zięciem wracam do Europy z początkiem kwietnia. Moglibyśmy popłynąć tym samym statkiem. Mielibyśmy sporo czasu, aby porozmawiać o wszystkich szczegółach. A teraz chciałbym panu przedstawić mojego przyszłego zięcia.
Hansowi imponował sposób działania Amerykanina i mówił sobie, że tak korzystna okazja prawdopodobnie już nigdy się nie nadarzy. Chętnie więc zgodził się na wspólną powrotną podróż do Europy.
Mr Sund polecił, aby poproszono jego zięcia, i okazało się, że obaj młodzi mężczyźni od razu przypadli sobie do gustu. W czasie kongresu spotykali się kilkakrotnie, a potem Mr Sund zaprosił Hansa do Nowego Jorku i gościł go w białej willi nad brzegiem morza. Zorganizował też duże przyjęcie, w którym wzięło udział wielu uczonych i przemysłowców, z którymi Mr Sund utrzymywał handlowe i towarzyskie kontakty. Hans miał tu okazję bliżej poznać Rolfa von Limbacha. Ten młody człowiek podobał mu się coraz bardziej, cenił sobie jego wiedzę i doświadczenie.
Podczas wspólnej podróży do Europy panowie zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej, i w czasie pożegnania w Hamburgu Hans był już zdecydowany przyjąć wszystkie propozycje Mr Sunda. Nie chciał jednak powiedzieć ostatniego wiążącego słowa bez zgody profesora Schwarzenburga.
Przy pożegnaniu panowie umówili się na ponowne spotkanie w Berlinie z początkiem maja. Przyjęto, że w pertraktacjach weźmie wtedy udział również profesor Schwarzenburg.
Po powrocie do domu Hans dokładnie zrelacjonował profesorowi wszystkie rozmowy. Opowieść mocno poruszyła uczonego. Gdy Hans zakończył, profesor położył mu rękę na ramieniu i rzekł zdenerwowany:

Mój drogi doktorze, to, że naszą sprawę oddałem we właściwe ręce, wiedziałem, ale nie oczekiwałem i nie spodziewałem się, że pan tak sprawnie pokieruje wykorzystaniem naszego wynalazku. Suma, którą pan wymienia, przyprawia mnie o zawrót głowy. Biedny niemiecki profesor, który całe życie musi się liczyć z każdym groszem, nie może tego wszystkiego pojąć". Pan nie cierpi na zawroty głowy i z łatwością wędruje po tych tabelach cyfr tam i z powrotem, ale ja od samego słuchania mam zamęt w głowie. Wielki Boże! Jestem oszołomiony! Na razie dotarło do mnie tylko jedno
że nasze odkrycie przyniosło nam szczęście! Będzie najlepiej, gdy całą resztę spraw także pozostawię panu. Jestem spokojny, że pan wszystkiego dopilnuje, abyśmy nic nie stracili i mogli mieć nadzór nad całym tym przedsięwzięciem.
Hans wysłuchał profesora i odparł:

W każdym razie będziemy skrupulatnie sprawdzać wszystkie kontrakty. Jednak jestem przekonany, że mamy do czynienia z rzetelnymi i uczciwymi ludźmi. Oczywiście Mr Sund, jak przystało na dobrego przemysłowca, chciał mnie wystawić na próbę, proponując mi wysoką sumę za nasz wynalazek, i przyznam, że niewiele brakowało, a byłby mnie skusił. Ale pomyślałem sobie: jeśli on chce aż tyle ryzykować, musi liczyć na bardzo duży sukces
a przecież my też chcielibyśmy z tego skorzystać. I on zrozumiał, gdy mu wyjaśniłem swoje stanowisko.
Profesor potrząsał głową z podziwem i uznaniem dla Hansa.

Ja byłbym mu oddał wynalazek za dziesiątą część tej sumy.

Przecież w ten sposób dużo byśmy stracili.

Teraz to zrozumiałem. Ale proszę mi powiedzieć, doktorze, skąd u pana ten praktyczny kupiecki zmysł? Biorąc pod uwagę pańskie arystokratyczne pochodzenie... To jest po prostu zaskakujące!
Hans uśmiechnął się i zażartował:

Przecież pan wie, panie profesorze, że w moich żyłach płynie nie tylko niebieska krew. Moja matka była córką wieśniaka, widocznie nie na darmo mówi się o "chłopskim rozumie i przebiegłości".

Ależ tak, teraz sobie przypominam... zupełnie zapomniałem o tej historii z ordynacją. W każdym razie jest pan wyjątkowym człowiekiem. Ma pan tupet i energię za dziesięciu, a uporu i wytrwałości też panu nie brakuje. Nie na darmo wybrałem pańską mądrą głowę spośród moich studentów. Jak już powiedziałem, ja pana nie wypuszczę. Jeszcze niejedno razem zdziałamy. A co do ordynacji, będzie pan mógł ją wkrótce przeboleć. Pański kuzyn bardziej potrzebuje tego majątku niż pan. Z niego nigdy nie będzie pożytku. Proszę mi wybaczyć szczerość, słyszałem od jednego z jego przełożonych, z którym jestem zaprzyjaźniony, że to człowiek mało przydatny. Walter von Rainsberg jest średnio uzdolniony, leniwy i nie można na nim polegać
tak mi go opisano.
Hans zmarszczył brwi. O Walterze myślał niechętnie i z uczuciem odrazy. Przemógł się jednak i powiedział spokojnie:

Obawiam się, że to wynika ze stanu jego zdrowia
jest bardzo chorowity.

Hm! Być może. Tacy ludzie zazwyczaj nie przejawiają energii. Tym bardziej powinien się pan cieszyć, że odziedziczył pan po matce zarówno wspaniałą budowę ciała, jak i krzepę, chociaż za tę zdrową chłopską krew musiał pan oddać ordynację!

Ja też się z tego bardzo cieszę, panie profesorze. A teraz wróćmy do naszych spraw. Pan, profesorze, oczywiście w maju przyjedzie do Berlina?

Oczywiście, przecież sprawa jest bardzo ważna. Mój drogi doktorze, raptem odkryłem w sobie wstrętną chciwość. Kiedy myślę o czwórce moich dzieci i mówię sobie, że oto nieoczekiwanie nadarza się możliwość zrobienia majątku, jak mi Bóg miły, bez względu na moje lata mam ochotę skakać z radości. Naturalnie bardzo się cieszę z powszechnego uznania naszego wynalazku i z dużego sukcesu, który nam przyniósł rozgłos i sławę, ale jestem przecież nie tylko uczonym, lecz i ojcem rodziny. Tak więc
nie wolno nam zaniedbać strony finansowej całej tej sprawy. Oczywiście, będę panu towarzyszył do Berlina.
Panowie pożegnali się.
Hans von Rainsberg pogrążony w myślach szedł w kierunku swojego domu. W czasie podróży nie miał ani godziny wolnej, aby się zająć i zastanowić nad tym, co się ostatnio wydarzyło i co on sam przeżył. Słowa profesora przypomniały mu jednak kuzyna. I oto smutne i przykre myśli gwałtownie opanowały jego umysł i serce.
Z niepokojem, którego zazwyczaj nigdy nie odczuwał, przeglądał listy, które nadeszły w czasie jego nieobecności. Obawiał się, że wśród korespondencji znajdzie zawiadomienie o zaręczynach Waltera von Rainsberga z Ruth von Goseck. Ponieważ go nie było, przypuszczał, że to żałoba po stryju jest przeszkodą w oficjalnym ogłoszeniu zaręczyn. Wracał od profesora znajomymi ulicami i nie mógł się uwolnić od myśli o Ruth. Nie opuszczało go dotkliwe poczucie winy
czuł, że nie wolno mu było dopuścić do tych zaręczyn; nie powinien jej tak obojętnie zostawić na łasce losu i wydać Walterowi. Powinienem był ją ostrzec.
Odrzucał te myśli, ale one natrętnie wracały.
Pomimo tego wszystkiego, co się zdarzyło, czuł niespokojną tęsknotę za Ruth. Każdej mijanej młodej kobiecie zaglądał w twarz, a serce biło mu mocno i głośno. Na nic się zdały wysiłki, aby usunąć ją z pamięci
jego miłość należała do dziewczyny, która go, jego zdaniem, zdradziła i poniżyła.
Hans von Rainsberg nie miał pojęcia, że Ruth już dawno opuściła miasto i wyjechała do Berlina.
Niedaleko swojego mieszkania spotkał barona Hainau, który przyjechał załatwić w mieście kilka spraw. Baron ucieszył się, gdy zobaczył Hansa, i powitał go radośnie:

No, podróżniku, czy pan już przepłynął wszystkie morza, zwiedził wszystkie przylądki i wreszcie szczęśliwie zawitał do macierzystego portu? Gazety są pełne wiadomości o pańskim cudownym wynalazku. Moja żona zobaczyła w jednym z tygodników pana zdjęcia
jest panem zachwycona. Ale to musiało kosztować niemało trudu i chyba nieraz przyprawiało pana o ból głowy?
powiedział baron jowialnie.
Hans uśmiechnął się.

To się jakoś stało samo przez się
zażartował.

Nie, nie, mój drogi, z tym "samo przez się" to nie taka prosta sprawa. Nie wierzę w takie cuda. A poza tym dobrze, że pan wrócił. Między nami mówiąc pana kuzyn zachowuje się w jakiś dziwny sposób. Służba w Rainsberg plotkuje i rozpowiada różne rzeczy. Wygląda na to, że zrobił się z niego niecodzienny oryginał. Któregoś dnia spotkałem go w lesie, i prawdę mówiąc, przestraszyłem się. Był godny politowania. Nie zatrzymał się nawet, gdy go zapytałem, jak się miewa. Szedł przed siebie i sprawiał wrażenie, że nic do niego nie dociera. Może powinien pan sprawdzić, co się z nim dzieje?
Wokół ust Hansa von Rainsberga pojawiła się głęboka bruzda.

Nic mnie już nie łączy z moim kuzynem, drogi baronie.

No, no! Ach, teraz zrozumiałem! Oczywiście, to, że zabrał panu ordynację sprzed nosa i że wygrzebał tę historię o pańskiej matce i jej pochodzeniu, nie mogło panu sprawić przyjemności. Moja żona nie może mu tego wybaczyć. Oczywiście, ona wolałaby, żeby to pan był naszym sąsiadem. Niech się pan jednak przestanie dąsać na kuzyna, w końcu dochodził tylko swoich praw. I powinien pan do niego zajrzeć, jego wygląd rzeczywiście budzi niepokój. Ostatecznie to jest czysto ludzki obowiązek.
Hans chciał gwałtownie coś odpowiedzieć, ale zacisnął wargi. Odezwał się dopiero po chwili:

Moja noga już nigdy nie postanie w zamku Rainsberg, baronie. Między moim kuzynem a mną nie może już być żadnej więzi. Proszę nie sądzić, że jestem małostkowy. To nie ordynacja poróżniła nas na zawsze. Są jeszcze inne sprawy, ale o nich nie mogę mówić.

Ach, to tak, nie będę pana o nic pytał. Pan sam będzie najlepiej wiedział, co robić i jak postąpić. Proszę mi wybaczyć, jeśli poruszyłem sprawy, które nie powinny mnie nic obchodzić.

Wiem, że pan chciał jak najlepiej, drogi baronie. Ale teraz pomówmy o czymś innym. Co słychać nowego? Byłem przecież tak długo nieobecny.

Tak, tak! Chwileczkę, co my tu mamy nowego? Ależ tak, hrabianka Lindenhof zaręczyła się z porucznikiem von Koschwitz. Jutro zostaną rozesłane zawiadomienia. Moja żona wszystko wie dzień wcześniej! W Lindenhof odbędzie się wielkie, zaręczynowe przyjęcie. Zobaczymy się tam, oczywiście. Ale może by tak pan odwiedził nas wcześniej, doktorze? Moja żona bardzo się ucieszy. Jeśli pan zatelefonuje, przyślę po pana samochód.

Pan jest bardzo uprzejmy. Jeśli tylko będę miał czas, chętnie skorzystam z zaproszenia. Tymczasem proszę łaskawej pani przekazać wyrazy mojego uszanowania. Mam nadzieję, że miewa się dobrze?

Dziękuję! Żona czuje się doskonale. Jest dzisiaj także w mieście, gdyż chce odwiedzić panią von Goseck, która przeprowadziła się do innego mieszkania.
Serce Hansa zabiło szybko i głośno.

Pani von Goseck przeprowadziła się?!
zapytał.

Tak, do willi pani radczyni Zander. Wynajęła tam małe mieszkanie, gdyż musi się bardzo ograniczyć w swoich wydatkach. A Ruth znalazła pracę, ponieważ renta pani von Goseck nie starczała na dwie osoby. Radziłem jej, aby została śpiewaczką
ten wspaniały głos i jej aparycja. Ale nie, ona tego zdecydowanie nie chciała. Tłumaczyła, że nie zniosłaby, gdyby patrzyły na nią ciekawskie oczy setek ludzi. No tak, ona jest delikatną wytworną młodą damą i nie nadaje się na śpiewaczkę, która by musiała śpiewać dla różnych nowobogackich Mullerów i Kunzów.
Hansowi krew uderzyła do głowy.

A więc zdecydowała się na pracę u obcych ludzi?
zapytał głosem ochrypłym ze wzburzenia.

Tak. Jest damą do towarzystwa młodej Amerykanki. Dzielna dziewczyna, nieprawdaż? Po prostu podjęła walkę o byt. Jej matka też jest wspaniałą kobietą. Mam duży szacunek dla obu pań. Moja żona chciała naturalnie zaraz pomóc i zaproponowała, aby Ruth została u nas, jako dama do towarzystwa. Ale nie, Ruth nie chciała przyjąć tej szczerej propozycji, gdyż czułaby się tak, jak gdyby przyjmowała jałmużnę, wiedziała przecież, że żona nie potrzebuje damy do towarzystwa. No, dosyć naplotkowałem. Muszę się spieszyć, żeby sienie spóźnić na spotkanie z żoną. Żegnam pana, doktorze, i do miłego zobaczenia u nas w Hainau.

Do widzenia, baronie.
Panowie podali sobie ręce i rozstali się.
Hans szedł przed siebie silnie podenerwowany i niespokojny.
Ruth przyjęła pracę, ona wyjechała? Czyżby się kuzyn jeszcze nie oświadczył? A może... ona go odrzuciła?
Zacisnął zęby.
Gdyby go odrzuciła, gdyby wolała pracować u obcych ludzi, zamiast zostać żoną Waltera, wtedy...
Hans z trudem oddychał i rozważał: Wtedy może jednak jest warta jego miłości... Poczuł, jak krew mu uderza do głowy.
Przejęty tą myślą doszedł do domu i szybko wbiegł po schodach do swojego mieszkania. Zanim weszła służąca, właścicielka mieszkania powiedziała:

Panie doktorze, przyszedł pana kuzyn, pan Walter von Rainsberg, i czeka już przeszło godzinę w pańskim pokoju.
Hans drgnął zaskoczony i zdziwiony. Zastanawiał się przez chwilę. Najchętniej zawróciłby i wyszedł na ulicę, gdyż czuł odrazę do Waltera i nie życzył sobie spotkania z nim. Równocześnie jednak pragnął uzyskać pewność, czy Walter oświadczył się już Ruth, czy też jeszcze nie. Miotany tymi sprzecznymi odczuciami zdecydował się nagle i wszedł do pokoju.
Zobaczył Waltera pogrążonego w myślach i skulonego na krześle. Dopiero gdy Hans zamknął za sobą drzwi, powoli podniósł głowę, jak gdyby z trudem oderwał się od gnębiących go myśli.
Jego wygląd przeraził Hansa. Walter wyglądał strasznie. On, który zawsze przywiązywał dużą wagę do eleganckich garniturów, siedział przed Hansem zaniedbany, nieogolony i w pomiętym ubraniu. Włosy w nieładzie opadały mu z czoła, a oczy były zgaszone, chociaż czaił się w nich jakiś dziwny błysk.

Nareszcie jesteś! Czekam na ciebie przeszło godzinę
odezwał się wreszcie bezbarwnym, cichym głosem.
Hans podszedł do niego.

Czego sobie życzysz ode mnie?
zapytał i mimo woli obudziło się w nim współczucie, choć jednak nie mógł się pozbyć odrazy, jaką żywił do kuzyna od dnia śmierci stryja.

Czego sobie życzę? Och, ja przyszedłem tylko po to, aby ci pogratulować sukcesów w Ameryce. Słyszałem o twoich osiągnięciach. Pozwolisz chyba, abym ci życzył szczęścia?
Hans zmarszczył brwi i spojrzał na Waltera.

Dziękuję ci, ale mogłeś nam obu zaoszczędzić tego spotkania. Ale skoro już jesteś tutaj, chcę cię o coś zapytać. Spotkałem barona von Hainau, który powiedział mi, że panna von Goseck przyjęła pracę jako dama do towarzystwa. Czy nie mogłeś temu zapobiec? Przecież była narzeczoną stryja Heinza. A ty także przecież miałeś zamiar jej się oświadczyć.
W słowach Hansa pobrzmiewało głębokie zdenerwowanie i Walter instynktownie to wyczuł. W jego oczach zaiskrzyły się złośliwe ogniki. Czyżby panna von Goseck była Hansowi naprawdę całkowicie obojętna? A może teraz, kiedy osiągnął takie sukcesy, zacznie się zastanawiać, czy nie starać się o jej rękę? Ruth von Goseck kochała Hansa
wbrew swoim zaprzeczeniom. I już to tylko wystarczyło Walterowi, aby z całej duszy nienawidzić Hansa. Gdyby kuzyn teraz naprawdę postanowił oświadczyć się Ruth, gdyby ona została jego żoną, wtedy...
Walter von Rainsberg poczuł, że oczy zachodzą mu czerwoną mgłą. Zadrżał przed własnymi myślami. Oddychał z trudem i głośno, z wyraźnym obłędem w oczach, w których nagle zabłysło także przebiegłe wyrachowanie. Powiedział sobie, że oto pomiędzy Hansem a Ruth von Goseck musi wznieść nieprzekraczalny mur
inaczej z zazdrości postrada zmysły. Odezwał się więc pozornie spokojnym, lecz sarkastycznym głosem:

Nie musisz się martwić. Ruth von Goseck zostanie moją żoną. Przyjęła moje oświadczyny, ale na razie mówię ci to w ścisłej tajemnicy.
Ona chce zostać wierna swojemu zmarłemu narzeczonemu co najmniej rok i będzie lepiej, że zaczekamy, aż minie żałoba.
Hans osłupiał i poczuł że serce mu zamarło. Zbladł i to nie uszło uwagi Waltera, który go bacznie obserwował. Ogarnęła go zazdrość. Bez względu na to, że Ruth odrzuciła jego oświadczyny, namiętnie jej pożądał i bezustannie o niej myślał. Ta gorąca namiętność, zazdrość i nieczyste sumienie wysysały z niego wszystkie żywotne siły. Zdawał sobie sprawę, że Ruth jest dla niego nieosiągalna i stracona
wyraźnie i dobitnie dała mu to do zrozumienia.
Ale on nie pozwoli, aby należała do innego. Nawet gdyby miał obciążyć swoją duszę nową zbrodnią.
Hans dopiero po paru minutach ochłonął z osłupienia i, zmuszając się do spokoju, z pozorną obojętnością powiedział:

W takim razie nie mam nic więcej do dodania. Ale tym bardziej jestem zdziwiony, że dopuściłeś do tego, aby twoja narzeczona przyjęła pracę u obcych ludzi.
Walter był przygotowany na takie pytanie.

Nie można było nic zmienić. Panna von Goseck już wcześniej podjęła pewne okresowe zobowiązanie. Poza tym chciała zmienić środowisko i prawdopodobnie aż do naszych oficjalnych zaręczyn pozostanie w Berlinie.
Hans zacisnął zęby i dumnie podniósł głowę.

A więc, jak powiedziałem, nie mam nic więcej do dodania. Myślałem, że panna von Goseck została zmuszona przyjąć pracę ze względu na swoje warunki finansowe
a do tego nie wolno nam było dopuścić.

Nie martw się. W każdym razie dzięki za troskę, jaką okazujesz mojej narzeczonej
złośliwie odparł Walter.

Moja troska nie dotyczyła twojej narzeczonej, lecz narzeczonej naszego zmarłego stryja
odpowiedział Hans lodowatym tonem.
Walter dopiero dzisiaj dowiedział się, że Ruth przyjęła pracę i wyjechała. Po paru tygodniach zdobył się wreszcie na odwagę, by pokazać się wśród ludzi, i wybrał się do miasta. Wtedy też usłyszał o sukcesach kuzyna i jego powrocie do Europy. Jakaś dziwna siła zmusiła go, aby poszedł do jego mieszkania. Po co tam poszedł, sam nie wiedział. Ale teraz był zadowolony, że może powiedzieć Hansowi, że nie ma co liczyć na Ruth, gdyby mu przyszło do głowy starać się o nią.
Do tego nie dopuszczę. Jeśli nie będzie należała do mnie, nie będzie należała do żadnego innego mężczyzny, wolę zabić ją, siebie i jego
rozmyślał w obłędnej zazdrości.
Gdy sobie jednak uświadomił tę myśl, ogarnął go lodowaty chłód, zadrżał i zacisnął zęby. Z lękiem w oczach obejrzał się za siebie, jak gdyby poczuł, że ktoś stoi za jego plecami.

A więc żegnaj!
zawołał głośno; wziął kapelusz, który leżał przed nim na stole, otulił się płaszczem, którego w ogóle nie zdjął podczas rozmowy, i szybko wyszedł z pokoju.
Stojąc nieruchomo Hans patrzył za nim, a wokół jego zaciśniętych warg pojawił się wyraz pogardy.
Jak ona mogła sprzedać się temu człowiekowi? Gdyby nawet u jej nóg złożył wszystkie skarby świata, jeszcze powinna go odrzucić. Pozwoliła się sprzedawać jak jakiś towar
z ręki do ręki.
Hans zrobił ruch, jak gdyby odpychał coś od siebie, jak gdyby się chciał czegoś pozbyć.
Muszę i chcę z tym skończyć, tego, czym człowiek pogardza, nie można kochać
myślał rozgoryczony.
Dopiero teraz uświadomił sobie, jaka nadzieja wypełniła jego duszę, gdy się dowiedział, że Ruth przyjęła pracę. Pomyślał przecież wtedy, że odrzuciła oświadczyny Waltera.
Usiadł na krześle i zamyślony patrzył przed siebie. Jak mało znaczyły wszystkie jego sukcesy wobec faktu, że stracił Ruth. Westchnął głęboko i starał się nie myśleć o dziewczynie. Chciał z nią skończyć, tak jak na zawsze skończył stosunki z Walterem. Myśli jednak uporczywie wracały...
Trzeciego maja przed południem Hans von Rainsberg i bardzo zdenerwowany profesor Schwarzenburg weszli do berlińskiego gabinetu Mr Sunda, gdzie amerykański przemysłowiec przyjmował swoich interesantów.
Mr Sund i jego przyszły zięć oczekiwali obu panów i powitali ich bardzo uprzejmie. Amerykanin, od chwili odczytu Hansa przekonany o wielkiej wadze odkrycia niemieckich uczonych, wiedział, że ten wynalazek, odpowiednio wykorzystany, może przynieść ogromne korzyści także i jemu. Takiej okazji nie wolno było zmarnować.
Już pierwsza rozmowa z Hansem uświadomiła mu jasno, że ten młody naukowiec nie zrezygnuje z żadnej korzyści, jaką może przynieść jego wynalazek. Mr Sund, któremu zawsze imponowała trzeźwość i wielkość umysłu, poświęcił berlińczykowi baczną uwagę.
Przy rozpoczynających się pertraktacjach profesor okazał się niepewny i bardzo niezaradny. Na przemian bladł i czerwienił się, i z godziny na godzinę coraz bardziej podziwiał spokój swojego asystenta i opanowanie, z jakim ten odpowiadał na najbardziej zawiłe zagadnienia prawne kontraktu.
Oczywiście tego dnia ustalono tylko ramowe zasady i ogólne warunki obowiązujące umawiające się strony.
Sfinalizowanie kontraktu miało zająć około ośmiu dni. Gdy uczeni chcieli się pożegnać, Mr Sund powiedział:

Jeśli panowie nie macie nic lepszego w programie, będzie mi miło, jeśli przyjmiecie zaproszenie na obiad w moim domu. A pojutrze odbędzie się uroczystość zaręczynowa mojej córki z panem von Limbachem. Także na nią pragnąłbym panów zaprosić. Dodam, że przyjście panów sprawi wielką radość wszystkim. Myślę, że skoro będziemy teraz w bliskich stosunkach handlowych, możemy również zacieśnić nasze kontakty towarzyskie.
Rolf von Limbach przyłączył się do prośby przyszłego teścia. Zaproszenie zostało chętnie przyjęte, tym bardziej że panowie niezwykle przypadli sobie do gustu.
Następnego dnia Hans i profesor przyjechali do willi Mr Sunda. Dzisiaj nie było tu innych gości. Mr Sund chciał naukowców przedstawić swojej rodzinie.
Ruth nie miała pojęcia, jakie ją czeka spotkanie. Chlebodawca wspomniał tylko, że zaprosił na obiad dwu panów, z którymi omawia pewną ważną sprawę. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, gdyż amerykański przemysłowiec często zapraszał gości na obiad i zawsze się z taką możliwością liczono.
Gdy goście weszli do holu, lokaj odebrał ich płaszcze i kapelusze, a potem poprosił, aby weszli do salonu.
Zastali tam Mr Sunda i jego siostrę. Ciotka Neli, jak zawsze ubrana w wygodną choć trochę dziwaczną suknię z ciemnego jedwabiu, powitała panów na swój flegmatyczny sposób, bez wielu zbytecznych słów, a jednak tak przyjaźnie, iż poczuli, że są mile widziani.
Zaraz potem wszedł Rolf von Limbach, a gdy się przywitał, Mr Sund zapytał:

A gdzie jest Grace?

Zaraz tu przyjdzie z panną Ruth.
Hans wprawdzie posłyszał imię "Ruth" i zabrzmiało mu ono przez mgnienie znajomym echem, lecz przecież nie miał najmniejszego pojęcia, kto za chwilę przed nim stanie.
Wejścia młodych dam nie zauważył. Odwrócony plecami i zajęty rozmową z ciotką Neli drgnął dopiero, gdy usłyszał głos Rolfa von Limbacha:

Czy mogę pana prosić, panie doktorze? Kochana Grace, to jest pan doktor von Rainsberg. Miss Grace Sund, moja narzeczona.
Hans odwrócił się, ukłonił i pocałował podaną mu dłoń. Grace powiedziała:

Witam pana, panie doktorze. Mój narzeczony mówił mi, że jest pan słynnym wynalazcą.

Och, nie, jeszcze bardzo mało znanym wynalazcą, łaskawa pani
odparł Hans.
Grace zwróciła się do stojącej za nią Ruth, która, słysząc nazwisko Hansa von Rainsberga, zaczęła drżeć.
Sekundę później Ruth i Hans stali naprzeciw siebie, patrząc w swoje blade twarze.
Nikt nie zwrócił na nich uwagi, ale bystrym oczom Miss Grace nie uszło, że ten mężczyzna i ta młodziutka kobieta są przerażeni nieoczekiwanym spotkaniem. Od razu się domyśliła, że te dwie ludzkie istoty znają się i że nie są sobie obojętne.
Rolf von Limbach chciał przedstawić Hansa pannie von Goseck. Hans tymczasem odzyskał równowagę. Ukłonił się zatem przed Ruth i powiedział obojętnie i chłodno:

Mam zaszczyt już znać łaskawą panią.
Ruth nie zdołała się opanować tak szybko. Była bliska płaczu. Zimne twarde oczy mężczyzny, do którego ciągle jeszcze należało jej serce, bezgranicznie ją upokarzały. Z trudem się opanowała.

Ach, państwo się znają?
zdziwił się Rolf von Limbach, a Grace spojrzała pytająco.
Ruth milcząco skinęła głową. Nie mogła mówić. Czuła, jakby pod lodowatym spojrzeniem Hansa von Rainsberga kres zastygła w jej żyłach. Serce pękało z bólu.
W końcu duma pomogła jej zwalczyć zdenerwowanie. Wyprostowała się z godnością, podniosła głowę, a jej twarz przybrała równie spokojny i obojętny wyraz, jaki widniał na twarzy mężczyzny.
Na szczęście podszedł do niej profesor Schwarzenburg mówiąc:

Łaskawa pani, co za miła niespodzianka, że panią tutaj spotykam. Od moich córek słyszałem, że pani opuściła miasto, ale nie mieliśmy pojęcia, dokąd się pani udała.
Ruth zmusiła się do uśmiechu.

Miss Sund zaangażowała mnie jako damę do towarzystwa, panie profesorze, i jestem tutaj już od kilku tygodni.
Miss Grace przyjaźnie wzięła Ruth pod rękę.

O, to i pan zna pannę Ruth, panie profesorze? Osobiście ją przy wiozłam do Berlina z pańskiego rodzinnego miasta. Bardzo mi się to miasto podobało. Panna Ruth pokazała mi wszystko, co w nim warto zobaczyć
również uniwersytet i różne instytuty. Dobrze, że państwo się znają, będzie nam przyjemniej i weselej.
Tak właśnie Grace uratowała sytuację i wszyscy zaczęli rozmawiać ze wszystkimi. Ruth i Hans uniknęli w ten sposób przykrej chwili, ale obydwoje omijali się wzrokiem i wystrzegali okazji do rozmowy.
Zaraz potem podano do stołu. Hans natychmiast dostrzegł, że domownicy odnosili się do Ruth z dużą serdecznością i uprzejmością, a Miss Grace zwracała się do niej bardziej jak do przyjaciółki niż do swojej damy do towarzystwa.
W tym domu z pewnością wszyscy wiedzą, że jest ona przyszłą żoną ordynata von Rainsberga i że tylko przejściowo przyjęła tę pracę. Jest to po prostu jej kaprys. Z pewnością mogła zrezygnować ze swojego zobowiązania, i na miejscu Waltera w żadnym wypadku nie zgodziłbym się, żeby moja narzeczona przyjęła pracę tego rodzaju
rozmyślał Hans, i wbrew woli jego myśli stale były zajęte Ruth. Ukradkiem spoglądał na jej bladą smutną twarz. Ta dziewczyna wciąż jeszcze wywierała na nim głębokie wrażenie. Chwilami ogarniało go pragnienie, by wziąć ją za ramiona, mocno potrząsnąć i powiedzieć: "Czy ty wiesz, co zrobiłaś, gdy się sprzedałaś Walterowi von Rainsbergowi? Gdy oddałaś rękę Heinzowi von Rainsbergowi, dałaś ją przynajmniej człowiekowi, który był wart tego, aby być kochanym... a może nawet i ty byś go z czasem pokochała. Ale Walter... czy ty wiesz, kim jest Walter von Rainsberg i co on ma na sumieniu?"
Oczywiście nie pozwolił sobie, by ulec tym porywom. Nie przerwał dumnego milczenia, które ich tak unieszczęśliwiało. I tylko chłód i obojętność można było odkryć w przypadkowych spojrzeniach, rzucanych chwilami na dziewczynę.
Ruth nie wiedziała, jak przetrwała tę godzinę. Kiedy wstała od stołu, odetchnęła i miała nadzieję, że uda jej się niepostrzeżenie wymknąć. Ale Miss Grace przeszkodziła w tym zamiarze. W salonie podano kawę. Ciotka Neli usiadła w wygodnym fotelu w kącie i ukradkiem zażywała sjesty
nie mogła się temu oprzeć, bez względu na to, czy byli goście, czy też nie. Tak więc Ruth musiała zostać przy Grace, która nieustannie obserwowała młodą dziewczynę i doktora von Rainsberga. Grace poprosiła Ruth, aby usiadła obok niej na kanapie, i nie krępując się poprosiła Hansa, aby im towarzyszył.

Czy pan od dawna zna pannę Ruth, panie doktorze?
zapytała. Hans ukłonił się i odpowiedział:

Od paru lat, łaskawa pani.

O, to z pewnością państwo bywaliście na przyjęciach, dużo tańczy liście i rozmawialiście ze sobą, czyż nie?
Hans ponownie się ukłonił i patrząc przed siebie, jakby nie widział Ruth, która słuchając przechodziła męki, odrzekł:

Tak, proszę pani, tańczyliśmy i rozmawialiśmy.
Ruth mocno zacisnęła palce. Jego słowa brzmiały tak bezlitośnie i tak lodowato, że zmroziły krew w jej żyłach.

A więc, w takim razie będziecie państwo mieli sobie wiele do powiedzenia. Droga panno Ruth, może chce pani przekazać pozdrowienia matce za pośrednictwem pana doktora! Zostawiam państwa na chwilę samych
powiedziała Grace i szybko odeszła.
Ruth najchętniej złapałaby ją za rękę, żeby tylko móc odejść wraz z nią. Ale siedziała jak sparaliżowana.
Zapanowała kłopotliwa cisza. Pierwszy ocknął się Hans. Czuł, że aby nie okazać się źle wychowanym, musi coś powiedzieć.

Jestem gotów przekazać pani pozdrowienia pani von Goseck
stwierdził chłodno i sztywno.
Ruth dumnie podniosła głowę, nie okaże przecież, jak bardzo ją zranił swoim zachowaniem.

Nie chcę, aby się pan fatygował, panie doktorze
odparła równie chłodno i obojętnie. Spojrzała na niego wyniośle i wstała z kanapy, aby przynajmniej na parę minut wyjść z salonu.
Hans patrzył za nią z urazą, ale i z boleścią. Miss Grace wszystko to zauważyła, spostrzegła także szybkie odejście Ruth. Ponieważ panowie zaczęli mówić o interesach, Grace również wyszła z zamiarem odwiedzenia Ruth w jej pokoju. Gdy stanęła przed drzwiami, usłyszała cichy szloch. Nie zapukała i dyskretnie się wycofała.

O, miałam rację, dobrze widziałam! Między Ruth i Hansem von Rainsbergiem musi coś być. Chyba flirt i nieporozumienie. Biedna Ruth, ona płacze. Niech się wypłacze, trzeba ją zostawić w spokoju
szeptała sama do siebie schodząc po schodach.
Po chwili posłała do Ruth pokojówkę z wiadomością, że panowie dyskutują nad kontraktem, a ona chce trochę odpocząć. Tak więc prosi, aby panna Ruth zeszła dopiero na herbatę.
Ruth odetchnęła, słysząc tę wiadomość. Miała nadzieję, że do tego czasu Hans von Rainsberg już opuści dom. Czuła ulgę, że może być sama, i nie domyśliła się, że Miss Grace w swojej dobroci i delikatności tak pokierowała sprawą, że nie musiała schodzić do salonu.
Gdy po dwóch godzinach Ruth znalazła się w salonie, Hans i profesor jeszcze tam byli, tak pogrążeni w dyskusji z Mr Sundem, że przerwali ją, dopiero gdy weszła ciotka Neli i Grace. Podano herbatę. Ruth zmuszona była jeszcze raz spotkać się z Hansem, ale nie musiała z nim rozmawiać.
Miss Grace zauważyła zaczerwienione od płaczu oczy Ruth. Hans także to spostrzegł. I te lekko zaczerwienione powieki wywołały w nim dziwny niepokój. Dlaczego Ruth płakała?
Nie wyglądała na szczęśliwą narzeczoną. Także tym razem...
W końcu obaj uczeni pożegnali się i wtedy Ruth, ku swemu przerażeniu, usłyszała, że Hans i profesor Schwarzenburg wezmą udział w uroczystych zaręczynach Miss Grace.
Zrobiło jej się ciężko na sercu. Bała się ponownego spotkania z Hansem. Dlaczego los postawił go znowu na jej drodze? Czy naprawdę nigdy już nie zazna spokoju? W minionych tygodniach, które przeżyła w willi Sundów, doznała czegoś w rodzaju ukojenia, głęboki ból i rozczarowanie nie były już tak dojmujące. Ale oto znowu musiała staczać walkę, sama ze sobą, i nie istniała możliwość, aby uniknąć Hansa von Rainsberga.
Wieczorna poczta przyniosła list od pani Diny. Poza innymi wiadomościami Ruth znalazła i tę, że hrabianka Lindenhof zaręczyła się z porucznikiem von Koschwitzem:
A więc widzisz, moje dziecko, że Walter von Rainsberg w tej sprawie nie powiedział ci prawdy
brzmiał komentarz do tej nowiny.
Ruth długo patrzyła przed siebie jakby odrętwiała.
Dlaczego Walter von Rainsberg to powiedział? Czy Hans Rainsberg kiedykolwiek miał zamiar oświadczać się hrabiance? A może ona go odrzuciła?... Czyżby Walter celowo kłamał, ponieważ domyślał się, że kocha jego kuzyna? Z pewnością chciał udowodnić, jak beznadziejna jest ta miłość. Och... nie musiał się wysilać, aby jej to uświadomić, i bez tego dostatecznie wyraźnie to wyczuła. Hans von Rainsberg nie pozostawił jej w niepewności, że nic dla niego nie znaczy, że tylko się bawił. Teraz zabawa się skończyła, znudziła mu się i pokazał swoje prawdziwe oblicze.
Tak rozmyślała Ruth a w sercu czuła piekący wstyd.

VII

Uroczystość zaręczynowa Miss Grace i Rolfa von Limbacha choć bardzo wystawna była jednak wytworna. Mr Sund pokazał, jak w Nowym Jorku podejmuje się gości przy tak ważnych rodzinnych wydarzeniach. Osiągnięto szczyty tego, co mogą zapewnić pieniądze i wykwintny smak; udało się jednak uniknąć najmniejszego śladu dorobkiewiczostwa i przesady. Flegmatyczna ciotka Neli miała bardzo oryginalne pomysły, a bogactwo brata pozwoliło je urzeczywistnić, doszły do głosu jej utajone zdolności artystyczne, tak że przyjęcie wzbudziło nie kończące się pochwały i powszechny zachwyt.
Krewni Rolfa von Limbacha, którzy przyjęcia w pałacu miejscowego księcia uważali za szczyt wytworności, byli bardzo zdumieni i poirytowani. Ten jakiś Mr Sund odważył się prześcignąć swoją uroczystością nawet jego książęcą mość!
Ich zdumienie wzrosło jeszcze bardziej, gdy na przyjęciu spotkali wiele osób należących do starych rodów arystokratycznych. A ta Miss Sund wzięła sobie za damę do towarzystwa pannę von Goseck. To było niesłychane!
A Mr Sund i jego córka
ubrana w tak kosztowną toaletę, na jaką niejedna księżna nie mogłaby sobie pozwolić
zachowywali się tak naturalnie i swobodnie, jak gdyby należeli do arystokracji. Nawet ta dziwaczna ciotka Neli w swojej workowatej sukni z ciężkiego jedwabiu bynajmniej nie czuła się skrępowana w tym wytwornym towarzystwie.
Tak, wyniosłe i znudzone miny zarozumiałych krewnych Rolfa von Limbacha nie zrobiły na nikim wrażenia
były wręcz nie na miejscu. Oni wyobrażali sobie to całkiem, ale to całkiem inaczej. Ci Amerykanie byli oryginalni i zupełnie odrębni, zgoda, ale trudno im zarzucić choćby cień pospolitości. Niestety, nic tu nie można było skrytykować, czy wręcz wyśmiać. A panna von Goseck zajęła się stryjem, ciotką i kuzynką w taki wytwornie troskliwy sposób, że wszyscy troje mimo woli czuli się bardzo dobrze.
Rolf von Limbach bawił się w skrytości ducha wyśmienicie, gdyż z zarozumiałych min krewnych odgadł całą skalę doznanych rozczarowań.
Przyjęli zaproszenie i przyszli, aby swoją wyższością zaimponować i wzbudzić respekt. Lecz na tle tej wytwornej uroczystości stopniowo stawali się mniej wzniośli. A kiedy rozpoczął się raut, Rolf zauważył, z jakim namaszczeniem stryj pił przednie wina, a ciotka i kuzynka nie mogły się oprzeć i stale sięgały po wyszukane potrawy.
Wyglądało na to, że krewni Rolfa wreszcie zrozumieli i musieli przyznać, że Rolf zrobił doskonałą partię. Dzisiaj Grace w eleganckiej bardzo kosztownej toalecie wydawała im się zupełnie inna niż w dniu, gdy ją zobaczyli po raz pierwszy, kiedy celowo włożyła najskromniejszy kostium, jaki znalazła w swojej garderobie. Na tę śliczną, wytworną, młodą damę, której składali hołdy baronowie i hrabiowie, naprawdę nie można było dumnie patrzeć z góry.
Grace była bardzo wesoła, a jej szczera bezpośredniość i żarty wywoływały salwy śmiechu. Ruth bacznie pilnowała, aby krewni Rolfa von Limbacha nie mieli okazji do krytyki jej młodej chlebodawczyni.
Była zadowolona, że musiała się zająć rodziną von Limbachów, gdyż w ten sposób unikała spotkań z Hansem von Rainsbergiem. A jeśli się to jednak zdarzało, umiała się szybko opanować, okazać obojętność i patrzeć na niego tak lodowato, jak on spoglądał na nią.
Hans cierpiał i myślał, że oto ona czuje się już panią na zamku w Rainsberg. Tak wznosił się coraz wyżej mur, który w swojej zazdrości budował między nimi Walter von Rainsberg. A jednak w obu sercach żyła nadal głęboka tęsknota i miłość, do której w swojej urażonej dumie nie chcieli się przyznać.
Po raucie słynny tenor zaśpiewał kilka arii operowych, a znany pianista grał utwory Rubinsteina i Liszta. Mr Sund, który nieraz miał okazję zachwycać się głosem Ruth, pragnął, aby i goście posłuchali jej śpiewu. Poprosił zatem Ruth, aby coś zaśpiewała.
Dziewczyna przestraszyła się i zaniepokojona spojrzała na słynnego tenora.

Mr Sund, byłoby zuchwalstwem z mojej strony, gdybym się odważyła śpiewać po takiej sławie
powiedziała skromnie.
Z rumieńcem, który wypłynął na jej twarz przy tych słowach, wyglądała tak ślicznie, że Hans zapomniał o bożym świecie i z uwielbieniem w oczach patrzył na smukłą dziewczęcą postać. W tej chwili ich oczy się spotkały. Ruth dostrzegła w spojrzeniu Hansa tęsknotę i cała zadrżała. Ogarnął ją zamęt. Krew uderzyła jej do głowy. Hans tak patrzył na nią wtedy, kiedy jeszcze wierzyła w jego miłość. Zanim zdała sobie z tego w pełni sprawę, Hans opanował się i odwrócił od niej.
Jednak wspomnienie spojrzenia ukochanego mężczyzny pozostało.

Pani jest zbyt skromna, panno Ruth. Pani może spokojnie śpiewać po występach słynnych śpiewaków, inaczej nie zachęcałbym pani do tego
odparł Mr Sund.

Tak jest. Mogę to potwierdzić, gdyż wiele razy słyszałem pani głos, panno Ruth, i mogę wydać opinię
stwierdził profesor Schwarzenburg, który stał obok Mr Sunda, a teraz zwracając się do Hansa von Rainsberga dodał:
Czy nie jest to prawda, doktorze? Pan przecież też może to poświadczyć.
Hans spojrzał na niego i zapytał:

Co mam poświadczyć, panie profesorze?

To, że panna von Goseck ma przepiękny głos i mogłaby wystąpić w każdej sali koncertowej.
Hans ukłonił się lekko i rzekł nie patrząc na Ruth:

Tak mogę to poświadczyć.
Słynny tenor też dołączył się do rozmowy twierdząc, że teraz panna Goseck po prostu ma obowiązek zaśpiewać.
Miss Grace wzięła Ruth pod rękę i poprowadziła ją do fortepianu.

Ona śpiewa jak słowik! Droga panno Ruth, tak pięknego głosu nie wolno ukrywać przed ludźmi. Trzeba i innych rozweselać swoim śpiewem, proszę zaśpiewać, będę pani akompaniować.
Ruth nie mogła się dalej wzbraniać.
Przez chwilę przeglądała nuty, a potem położyła je przed Miss Grace, która była doskonałą pianistką i często jej akompaniowała wieczorami. Zabrzmiała muzyka, a po paru taktach piękny niski głos Ruth zaintonował:
Spokojnie rósł kwiatek w ogródku, Aż zerwał się potężny wiatr I świszcząc beztrosko Wesoło zawirował wśród traw.
Bawiąc się kwiatkiem zerwał go, Przytulił do serca i pieścił, Aż kwiatek zmarł od wiatru pocałunków.
Swawolny wiatr popędził w dal Niepomny na zadany ból, Wnet też zapomniał o kwiatku i o ogródku...
Ruth stała dumnie wyprostowana w białej sukni, ze złocistymi włosami okalającymi jej twarz. Cierpienie, widoczne w oczach, czyniło ją nad wiek poważną.
Hans nie mógł oderwać od niej wzroku. Wyglądała szlachetnie i wytwornie. Nie mógł pojąć, jak w takim pięknym ciele mogła się kryć taka wyrachowana i nikczemna dusza.
Jak tu wierzyć ludziom, jeśli te oczy kłamią, a przecież patrzą tak dumnie i niewinnie. A jednak kłamią, okłamały go, patrząc z taką samą czułością i oddaniem. Myślał, że patrzy w niebo, a zobaczył bezduszną otchłań kłamstwa i fałszu. Musi jej wizerunek wyrwać z serca, musi zapanować nad tą słabością.
Musi... I zrobi to!
Hans nie domyślał się, że Ruth śpiewała wyłącznie dla niego, nie mógł tego przypuszczać, nie dotarł zatem do niego głęboki wyrzut, którego pełne były słowa pieśni.
Śpiew dziewczyny wywołał ogólny zachwyt. Ze wszystkich stron proszono, aby jeszcze coś zaśpiewała, a tenor zapewniał ją, że mogłaby zostać wielką gwiazdą, gdyby tylko chciała.
Hans von Rainsberg słyszał to wszystko, zobaczył też na twarzy dziewczyny dziwny uśmiech. Pomyślał, że Ruth uśmiecha się szyderczo.
Przecież ona wie, że wcale nie musi zostawać śpiewaczką, aby osiągnąć zaszczyty i sławę. Przecież będzie żoną ordynata, panią na zamku
rozmyślał z goryczą. Woli się sprzedać, niż śpiewać za pieniądze.
Ruth zaczęła następną pieśń, która mówiła o niewiernym kochanku i o rozstaniu. Słuchaczom wydawało się, że głos Ruth załamuje się i że tylko z trudem powstrzymuje się od płaczu.
Ukochany mój porzucił mnie
została żałość i samotność...
Gdy Ruth skończyła, przez chwilę panowała zupełna cisza. Goście byli pod wrażeniem pięknego głosu i smutnych słów pieśni.
Hans poirytowany zadał sobie pytanie, czy aby ona nie drwi z niego: Przecież to on miał prawo powiedzieć: ukochana mnie zdradziła i porzuciła.
Ciszę przerwała Grace.

To była piękna pieśń, ale bardzo smutna! Szybko, szybko, panno Ruth, na zakończenie musi nam pani zaśpiewać coś bardzo pogodnego, coś o słoneczku, abyśmy mogli odzyskać wesoły nastrój.
Ruth ocknęła się z zamyślenia i powiedziała:

Tak, Miss Grace, pani ma rację, pieśń była smutna. Mój wybór nie był trafny, takiej pieśni nie należało tu dzisiaj śpiewać.
Bez namysłu zaczęła wesołą piosenkę:
Oj słoneczko, słoneczko Jakże rozweselasz serce moje Po tej piosence zapanowało powszechne ożywienie i wesołość. Muzykowano jeszcze przez jakiś czas. Wnet Grace opanowała swawola. Zaczęła grać szybkiego walca rzucając narzeczonemu wyzywające spojrzenia. Rolf zaraz podszedł do fortepianu, nachylił się nad nią i zapytał:

Masz ochotę zatańczyć, Grace?
Śmiejąc się spojrzała na niego i odparła:

Wiesz przecież, że twoje "Żywe Sreberko" nie może spokojnie usiedzieć na jednym miejscu.
Rolf zaśmiał się:

Moje "Sreberko" zaraz zmieni miejsce.

Weil, więc zatańczmy.

A więc proszę cię do tańca, orkiestra zaraz zacznie grać.

Nie fatyguj się, Rolfie, ten walc, który zagrałam, był znakiem dla muzyków. Posłuchaj, już zaczynają!
W tej chwili orkiestra ukryta za dekoracją ozdobnych krzewów, zieleni i kwiatów zaczęła grać walca. Grace wstała.

O, Rolfie, tam siedzi sztywno i dumnie twoja dobrze wychowana kuzynka. Musisz najpierw z nią zatańczyć. Weź ją w ramiona i rozruszaj. Poważnie się obawiam, że przyrosła do krzesła.
Rolf zaśmiał się i ubawiony uwagą Grace powiedział żartobliwie:

Postąpię według twojego rozkazu!

O, czyżbyś zapomniał, co mówi Pismo Święte: I on będzie twoim panem
przekomarzała się Grace.

Dzisiejszy dzień jest wyjątkiem
dalej żartował Rolf.

A więc idź i zatańcz z twoją kuzynką.
Rolf podszedł do kuzynki i zaprosił ją do tańca. Z początku broniła się zakłopotana, ale gdy zobaczyła, że wiele par zaczęło wirować po sali balowej, przyjęła zaproszenie.
Hans również tańczył, lecz ani razu nie poprosił Ruth. Dziewczyna była z tego nawet zadowolona, mogła przecież uniknąć prawdziwej męki. A jednak bolało ją, że Hans ignorował ją i nie dostrzegał. Odetchnęła, gdy przyjęcie się skończyło i goście zaczęli się żegnać. Otępiała stała w holu i smutnymi oczyma patrzyła za wychodzącym Hansem i profesorem Schwarzenburgiem. Nasłuchiwała, kiedy odjechał samochód.
Wtedy podeszła do niej Grace i, obejmując ją, powiedziała z uśmiechem:

Doktor von Rainsberg zostawił tutaj swoje serce. On się zakochał w pani, ale nie chce tego okazać nikomu, pani też nie, pani to może nawet najmniej, moja droga.
Ruth mocno się zarumieniła i odpowiedziała stanowczym, nieco ostrym głosem:

Pan von Rainsberg jest mi całkowicie obojętny, i ja jemu też, Miss Grace.
Młoda Amerykanka speszyła się trochę.

Och, czyżbym popełniła jakieś głupstwo? Weil, oczywiście, nie powinnam się wtrącać do tajemnic dwu serc. Proszę się na mnie nie gniewać, droga Ruth. Moja głupia szczerość spowodowała tę niezręczność. Ale ja chciałam jak najlepiej. Pragnęłam powiedzieć pani coś miłego, bo słyszałam, jak pani wczoraj płakała. Czy mogę w czymś pomóc? Bardzo bym chciała coś dla pani zrobić. Ponieważ ja jestem taka szczęśliwa, chciałabym, aby i pani była szczęśliwa. Proszę się na mnie nie gniewać!
Patrzyła tak szczerze i z taką życzliwością, że Ruth uspokoiła się i odpowiedziała:

Nie, nie, oczywiście nie gniewam się na panią. Wiem, że pani chciała jak najlepiej. Ale bardzo proszę, nie mówmy już o tym. Są takie rzeczy, których nie wolno dotykać. Do takich należą przede wszystkim świeże rany. A pomóc nie może mi nikt, żaden człowiek... nawet pani, nie, panno Grace.

Nie? Och jak mi żal. Obiecuję, że nie dotknę już nigdy tej rany, robię sobie wyrzuty, że się tak zachowałam.

Ależ pani tak postąpiła, bo chciała mi pomóc, Miss Grace.

Tak, naprawdę chciałam. Proszę już nie robić takiej smutnej miny. Co ja mam pani podarować, aby ją trochę rozweselić? Już wiem! Proszę przyjąć ten pierścionek. Przecież mówiła pani, że się pani podoba. Kiedykolwiek zobaczę go na pani palcu, powiem sobie: są rzeczy, których nie wolno dotykać.
Mówiąc to Miss Grace wsunęła na palec Ruth pierścionek z dużą piękną perłą. Klejnot ten, pozornie skromny, był bardzo kosztowny. Ruth opierała się przed przyjęciem takiego prezentu, lecz Miss Grace stanowczo potrząsnęła głową.

Nie, proszę mi nie odmawiać tej przyjemności. Daję go pani z całe go serca. A jeśli pani nie przyjmie, bardzo mnie tym urazi.
Ruth wzruszona opuściła ręce i spojrzała na Miss Grace. Znała ją już i wiedziała, że jeśli nawet niechcący uraziła kogoś, zaraz starała się to w jakiś sposób naprawić. Nie wzbraniała się już przed przyjęciem pierścionka.

Pani, Miss Grace, jest bardzo dobra i kochana
powiedziała Ruth cichym głosem.
Grace rozpromieniła się.

Weil, bo jestem szczęśliwa. Rolf powiedział, że szczęśliwi ludzie są zawsze dobrzy, ale dobrzy ludzie nie zawsze są szczęśliwi. Czyż Rolf nie jest mądrym mężczyzną?

Tak, Miss Grace, mądrym i dobrym, i bardzo zdolnym.

Weil! Pani też to odkryła? Ale teraz chodźmy spać. Ta zaręczynowa uroczystość naprawdę mnie zmęczyła. Nie mogłam powstrzymać śmiechu, kiedy Rolf tańczył ze swoją dumną kuzynką. Widziała pani jej dziwną minę, gdy grano tego szybkiego walca? Och, ależ się uśmiałam!
Młoda Amerykanka i teraz zaśmiewała się na wspomnienie przerażonej twarzy kuzynki Rolfa, zmuszonej do tańca w obcym jej, szybkim rytmie. Ruth mimo woli też musiała się śmiać, Grace była w końcu zadowolona. Trzymając się pod rękę, obie młode damy wspięły się po schodach i rozeszły do swoich pokoi.
Stopniowo we wszystkich oknach gasły światła. Willa pogrążyła się w ciemności. W pokoju Ruth również nie paliła się żadna lampa, ale ona nie mogła zasnąć. Leżała w łóżku i cicho płakała z bólu i tęsknoty za Hansem.
Hans von Rainsberg i profesor Schwarzenburg po załatwieniu sprawy, która wymagała ich obecności w Berlinie, zadowoleni wrócili do domu.
Po uroczystości zaręczynowej Hans już nie spotkał Ruth. Wprawdzie był jeszcze raz w willi państwa Sundów, aby się pożegnać, lecz zastał tylko ciotkę Neli, gdyż Grace i Ruth wyjechały do miasta.
Hans był zły na siebie. Od dnia, kiedy znowu zobaczył Ruth, nie zaznał spokoju. We śnie i na jawie widział tę bladą śliczną twarz i stale dręczyło go pytanie, czy nie miał obowiązku ostrzec dziewczyny przed swoim kuzynem.
Był zadowolony z nawału pracy, który nie zostawiał czasu na myślenie. W czasie jego nieobecności nagromadziło się wiele spraw wymagających terminowego załatwienia.
Nadeszła wiosna. Drzewa puszczały pąki, kwiaty rozkwitały, przyroda budziła się do bujnego życia. Skończyły się bale i przyjęcia, młody uczony mógł spokojnie pracować i odrabiać zaległości. Przypomniał sobie, że obiecał baronowi odwiedziny w Hainau, i zapowiedział swoją wizytę na niedzielę. Zaproszono go na obiad i baron przysłał po niego swój samochód.
Gdy przyjechał do Hainau, zastał tam panią von Goseck, gdyż pani Lilly zaprosiła przyjaciółkę na parę dni.
Ruth pisała do swojej macochy, że spotkała Hansa von Rainsberga. Nie wspominała jednak ani słowem, co czuła, gdy go zobaczyła. Ale pani Dina mogła sobie wyobrazić, że to spotkanie dziewczyna przeżyła bardzo boleśnie.
Hans przywitał się z panią von Goseck bardzo uprzejmie i nadmienił, że widział się z jej pasierbicą w Berlinie.

Czy Ruth się nadal tak dobrze czuje w domu tych Amerykanów?
zapytała baronowa.

Bogu dzięki, Lilly, miała dużo szczęścia, że znalazła taką pracę. Miejmy nadzieję, że nie będzie musiała szybko jej zmieniać. Równie dobrej posady na pewno już nigdy więcej nie znajdzie
odparła pani Dina.
Hans słuchał osłupiały. Czyżby pani von Goseck nic nie wiedziała o zaręczynach Ruth z Walterem von Rainsbergiem? A może celowo tak powiedziała, chcąc zachować tajemnicę i stworzyć pozory, że egzystencja Ruth nadal jest zależna od jej pracy. Pytania cisnęły mu się na usta, ale powstrzymał się. Cóż go to wszystko mogło obchodzić? Dobrze zrobi, jeśli przestanie o niej w ogóle myśleć. Gdyby to tylko nie było takie trudne! Gdyby ciągle nie stawała mu przed oczyma postać dziewczyny!
Baronowa chciała się dowiedzieć możliwie dużo o willi Sundów i jej mieszkańcach i Hans opowiadał o wszystkim, co wiedział. Wspomniał też o tym, że Ruth odniosła duży sukces śpiewając dla gości, ale mówił to w taki sposób, że nikt nie mógł się zorientować w jego prawdziwych uczuciach. Pani Dina obserwowała go ukradkiem cały czas. Znowu doszła do przekonania, że Hans von Rainsberg kocha Ruth, lecz nie chce tego okazać. Zastanawiała się bez przerwy, co też mogło się stać, że Hans zmienił swoje zachowanie wobec jej pasierbicy i stał się taki chłodny i obojętny. Nie znalazła jednak żadnej odpowiedzi.
Przy obiedzie rozmawiano także o Walterze von Rainsbergu. Baron oświadczył, że Walter robi wrażenie człowieka psychicznie i fizycznie całkowicie zrujnowanego.
Przy tych słowach Hans bacznie patrzył na panią Dinę. Zauważył, że oblał ją rumieniec, a oczy zaiskrzyły się. Wydawało się, że chciała coś powiedzieć, ale zacisnęła usta i milczała. Hans był przekonany, że musiała wiedzieć o zaręczynach Ruth z Walterem. Prawdopodobnie było jej nieprzyjemnie, że w ten sposób wyrażano się o przyszłym mężu pasierbicy.
Hans przez chwilę zastanawiał się, czy do słów barona nie dodać własnej opinii, która mogłaby być ostrzeżeniem dla pani von Goseck. Po namyśle zaniechał tego.
Co go to wszystko w końcu obchodzi
mówił sam do siebie, a rozmowa tymczasem potoczyła się w innym kierunku.
Mówiono też o zaręczynach hrabianki Lindenhof. Pani Dina znowu obserwowała Hansa, lecz tym razem na jego twarzy nie drgnął ani jeden nerw. I tak nie dowiedziała się tego, czego tak bardzo pragnęła.
Pomyślała o Ruth i głęboko westchnęła. Ciężko znosiła tę rozłąkę. Czuła się bardzo samotna i niełatwo jej było wyżyć ze skromnej emerytury. A jednak gdyby tylko mogła, chętnie ograniczyłaby się jeszcze bardziej, aby tylko mieć dziewczynę przy sobie.
Mimo że Ruth pisała pogodne listy, pani Dina wiedziała, że pasierbica nie jest szczęśliwa, tak samo jak i ona nie była szczęśliwa bez niej. Gdyby pani Dina mogła przypuszczać, że tak niewiele słów potrzeba, aby zniknęły wszelkie nieporozumienia między Ruth i Hansem von Rainsbergiem. Wystarczyłoby przecież tylko wyrazić oburzenie, wspomnieć o zachowaniu Waltera wobec Ruth
to by wyjaśniło wszystko. Lecz pani Dina milczała, ponieważ sądziła, że mówiąc o tym, mogłaby Ruth skompromitować.
Tymczasem Walter von Rainsberg prowadził życie, które nie było godne pozazdroszczenia. Nie cieszył się ordynacją ani swoim bogactwem. Bez względu na to, co naprawdę ciążyło na jego sumieniu, uroił sobie, że mógłby być szczęśliwy, gdyby tylko Ruth została jego żoną i była przy nim. Walter miał szczególne pojęcie o kobietach w ogóle i był przekonany, że w pewnym sensie każdą można kupić. A Ruth odrzuciła go z odrazą i przerażeniem w oczach, jak gdyby się domyślała, że ciąży na nim przekleństwo zbrodni.
Wolała poszukać pracy, aby zarobić na codzienny chleb, niż zostać u jego boku panią na zamku Rainsberg. Tak, gdyby Hans von Rainsberg jako ordynat oświadczył się, oczywiście przyjęłaby go... byłaby skłonna dzielić z nim życie nawet w ubóstwie.
Zazgrzytał zębami, gdy pomyślał o tym, a nienawiść do Hansa coraz bardziej zżerała go w dzień i w nocy. Dopóki nie minie okres żałoby, Hans nie zbliży się do Ruth myśląc, że jest jego, Waltera, narzeczoną, ale kiedy minie rok, a Ruth nie wyjdzie za Waltera
czy Hans nie zacznie węszyć i dowiadywać się, jaka jest prawda?
Ta myśl doprowadzała do szaleństwa.
Było jeszcze coś, co pogłębiało jego nienawiść do kuzyna. Czuł, że Hans go przejrzał, że podejrzewa go o zamordowanie stryja. Dał to wyraźnie do zrozumienia swoim zachowaniem i pogardą, z jaką patrzył na niego. Jeśli nawet nie musiał się obawiać, że Hans zdecyduje się ujawnić mordercę, w obawie przed splamieniem nazwiska von Rainsberg, to zawsze jednak pozostanie milczącym oskarżycielem i przypomnieniem jego winy.
Życie, jakie teraz prowadził Walter, stało się męczarnią, a ciągły strach i zdenerwowanie nadwerężały do reszty jego zdrowie.
Nic nie mogło go uspokoić. Sumienie gryzło go coraz mocniej. Prześladowała myśl, że gdyby Ruth została jego żoną i żyła obok niego, mógłby znaleźć ukojenie i spokój.
Obok tej myśli pojawiła się jeszcze jedna, straszliwsza: gdyby Hans nie żył i Ruth straciła nadzieję, że on ją poślubi, wtedy może jeszcze nie wszystko byłoby stracone?
Ta przerażająca myśl coraz głębiej zapadała w jego duszę. Stała się tak przemożna, że musiał wstać, wziąć rewolwer, schować go do kieszeni i wyjść. A potem przez parę godzin do późnej nocy krążył wokół domu, w którym mieszkał Hans, i w rozpalonej głowie układał plany pozbycia się rywala.
Na szczęście działo się to w dniach, gdy Hans przebywał w Berlinie. Szczęśliwy los zrządził, że nie stał się kolejną ofiarą na pół obłąkanego kuzyna. Walter czekał nadaremnie.
Gdy ordynat wrócił do Rainsberg, przeżył straszną noc. Nie mógł się opanować, bo nieczyste sumienie stale przywoływało mu przed oczy postać zamordowanego stryja. Ostatecznie upił się do nieprzytomności
jak to zresztą ostatnio często bywało
aby zapaść w ciężki sen. Po przebudzeniu czuł się tak źle, że musiał parę dni leżeć w łóżku. Nie miał nawet tyle sił, aby się podnieść. A to przymusowa bezczynność męczyła jego myśli jeszcze bardziej.
O lekarzu nie chciał nawet słyszeć, mimo że pani Rainhard usilnie prosiła, aby jej pozwolił wezwać zaprzyjaźnionego profesora. Odprawił ją szorstkimi słowami, a po paru dniach od nowa zaczął niespokojnie krążyć po komnatach, wykrzykując niezrozumiałe zdania.
Zrezygnował z zamiaru zamordowania Hansa. Wszystko w nim zamarło. Pił coraz więcej. Alkohol przynosił mu chwilowe zapomnienie, ale równocześnie niszczył resztę zdrowia.
I wreszcie nadeszła pewna noc, kiedy nie był w stanie dłużej znieść stale prześladujących go wyrzutów sumienia i kiedy nie odstępujące go zjawy i koszmary domagały się, aby odpokutował za popełnioną zbrodnię.
Pięknego majowego poranka znaleziono go martwego w fotelu przy biurku. Z ręki wypadł mu rewolwer, którym zakończył swoje nieudane i zmarnowane życie.
Nikt nie słyszał strzału, gdyż w zachodnim skrzydle zamku mieszkał zupełnie sam. Swojego kamerdynera odprawił wieczorem z takim spokojem, jakiego nie widywano u niego od bardzo dawna.
Rano kamerdyner przyszedł o zwykłej godzinie, przynosząc śniadanie. Zastał jednak pokój zamknięty na klucz. Postawił tacę na stoliku przy drzwiach i zajrzał przez dziurkę od klucza. Zobaczył zapalone wszystkie światła i ordynata siedzącego za biurkiem. Służący poszedł do pani Rainhard i zgłosił, co zobaczył. Ochmistrzyni była zdania, że pan ordynat zasnął przy biurku i w ogóle nie położył się do łóżka. We dwójkę udali się pod drzwi gabinetu Waltera von Rainsberga.
Poprzedniego dnia pani Rainhard powiedziała ordynatowi, że rezygnuje z pracy w zamku. Była trochę zdziwiona, że tylko skinął głową i nie odezwał się ani słowem. Zmęczyły ją już chorobliwe wybryki obecnego chlebodawcy i chciała wyjechać, aby w spokoju przeżyć resztę swoich dni.
Stojąc teraz pod drzwiami, wprawdzie oczekiwała, że zrobi jej awanturę, jeżeli nieproszona będzie mu przeszkadzała, jednak uważała za swój obowiązek obudzić go, aby mógł się położyć do łóżka i odpocząć.
Zapukała kilka razy. Nikt nie odpowiedział. Teraz i ona zajrzała przez dziurkę od klucza i jej oko dostrzegło leżący na podłodze rewolwer.
Obawiała się najgorszego. Wezwała paru służących i kazała wyważyć drzwi. Gdy weszła do gabinetu, stwierdziła, że człowiek, którego ma przed sobą, jest martwy.

O Boże mój, cóż za straszne rzeczy dzieją się w tym domu!
wyszeptała blednąc.
Służba zamkowa zbiegła się i przerażona patrzyła na nieruchome, martwe ciało za biurkiem.
Pierwsza opanowała się pani Rainhard. Posłała samochód po lekarza. Potem kazała służbie opuścić gabinet. Chciała, aby do przyjazdu doktora wszystko pozostało nienaruszone i na swoim miejscu.
Przez chwilę stała przy biurku zastanawiając się, co jeszcze należałoby zrobić, i wtedy dostrzegła zapieczętowaną kopertę zaadresowaną do Hansa von Rainsberga. Przy kopercie leżał arkusz papieru listowego, na którym było napisane:
Zastrzeliłem się sam, gdyż jestem nieuleczalnie chory. Zapieczętowany list proszę natychmiast doręczyć mojemu kuzynowi Hansowi von Rainsbergowi.
Walter von Rainsberg Pani Rainhard nie wiedziała w pierwszej chwili, co ma zrobić: Czy wziąć ten list i posłać go Hansowi von Rainsbergowi, czy też nie. W końcu postanowiła zostawić list nietknięty, tam gdzie leżał. Niech go adresat sam odnajdzie. Zaraz go powiadomi
wiedziała, że teraz ostatni baron von Rainsberg jest ordynatem.
Szybko poszła do swojego pokoju, napisała parę słów do Hansa zawiadamiając go o tym, co się zdarzyło, i wysłała lokaja do miasta.
Hans von Rainsberg właśnie wybierał się na uniwersytet. Gdy wyszedł na ulicę, zobaczył, że zajechało małe auto z Rainsberg. Bardzo Się zdziwił. Jego zaskoczenie wzrosło, gdy z samochodu wyskoczył siedzący obok szofera lokaj i podszedł do niego.

Panie baronie, pani Rainhard prosi, aby zechciał pan zaraz przeczytać ten list.
Przeczuwając coś niedobrego Hans rozerwał kopertę i zaczął czytać. Jego twarz zbladła. Wstrząśnięty pomyślał, że oto Walter sam na siebie wydał wyrok.
Wszedł do samochodu i kazał się zawieźć do Rainsberg.
Tymczasem przybyły tam lekarz stwierdził śmierć barona Waltera von Rainsberga i zarządził wszystko, co było konieczne.
Hans z powagą przywitał się z lekarzem; pani Rainhard zaprowadziła go do gabinetu samobójcy, gdzie na kanapie ułożono ciało.
Hans wziął z biurka zaadresowaną do siebie kopertę i poszedł do gabinetu swojego nieżyjącego stryja. Arkusz papieru listowego, na którym Walter napisał, że popełnia samobójstwo, zostawił na biurku dla władz sądowych. Otworzył zapieczętowany list i zaczął czytać:
Do mojego kuzyna Hansa von Rainsberga!
To jest ostatnia rzecz, którą robię na tym świecie. Ty wiedziałeś, Że byłem mordercą naszego stryja Heinza. Schowałem się w zaroślach w zagajniku w Erlengrund z zamiarem, że go zabiję. Długo zwlekałem, aż się zbliżył do mnie. Strzeliłem na oślep
i był to najlepszy, a zarazem najgorszy strzał w moim życiu.
Zabiłem go z rozmysłem, gdyż stał między mną a dziewczyną, którą kochałem i której pragnąłem. Poza tym chciałem zostać ordynatem, aby móc zaspokoić wszelkie swoje życzenia. W dniu, w którym się dowiedziałem, że Twoja matka była córką wieśniaka, zakiełkował w mojej duszy plan zamordowania stryja. Ta myśl prześladowała mnie aż do dnia, w którym popełniłem zbrodnię.
Ale wszystko to się na nic zdało. Zamordowany prześladuje mnie, zawsze stoi za mną, przy mnie, naprzeciw mnie, patrzy na mnie martwymi oczyma rozkazując: "osądź się sam"! Nie mogę tego dłużej znieść
odpokutowałem już zbrodnię i to w sposób nie do opisania.
Muszę Ci też powiedzieć: nienawidziłem Cię
śmiertelnie Cię nienawidziłem... z zazdrości, ponieważ, nie... moja ręka wzbrania się, aby to napisać. Gdybym to zobaczył napisane czarno na białym, nie mógłbym umrzeć. Moja nienawiść doprowadziła mnie do tego, że chciałem zabić również Ciebie. Ale Twój anioł stróż ochronił Cię tego dnia, kiedy czekałem przed Twoim domem, aby Cię zastrzelić... lecz Ty nie wróciłeś do domu!
A teraz odchodzę. Zamordowany stryj nieustannie popycha mnie w ramiona obłędu. Może to są dzisiaj moje ostatnie godziny, kiedy mogę myśleć trzeźwo i jasno. Teraz również stoi przede mną, a jego martwe oczy rozkazują: "Wydaj wyrok na siebie
osądź się sam"! On jest silniejszy ode mnie. Niech się stanie jego wola. Jeśli możesz, nie zdradź mojej winy. Zostawiam oświadczenie, że choroba pchnęła mnie do samobójstwa.
Największym złem jest poczucie winy.
Jeden z tych, którzy sami na siebie wydali wyrok Hans wstrząśnięty złożył list i przez chwilę patrzył w zamyśleniu. Jeden z tych, którzy sami na siebie wydali wyrok
ileż tragizmu zawierały te słowa.
Treść tego listu nie przynosiła nic nowego. Hans i wcześniej czuł, że Walter go nienawidzi, ale, że zamierzał go zamordować, tego się nie domyślał. Nienawidził z zazdrości. Z zazdrości? Czym mogło być to, czego kuzyn nie mógł napisać ani zobaczyć napisanego czarno na białym, bo nie pozwoliłoby mu to umrzeć? Z zazdrości, ponieważ...
Hans nieruchomo patrzył przed siebie. Po chwili dokończył to zdanie: Ponieważ Ruth von Goseck kocha ciebie, mimo że przyjęła moje oświadczyny.
Tak, tego Walter nie mógł napisać.
Hans głęboko westchnął. Oczyma wyobraźni zobaczył przed sobą Ruth. Serce mu mocno zabiło. Tak, ona go kocha, jej oczy mówiły to niejeden raz. Lecz przecież wbrew tej miłości mogła go zdradzić, pomimo swojej miłości sprzedała się dwa razy. To nie była dobra miłość, to była miłość sprzedajna, którą można kupić za pieniądze. Precz z myśli! Ona nie śmie dla niego nic znaczyć, nawet teraz nie, kiedy z powodu śmierci Waltera ponownie jest wolna.
Schował list do kieszeni i wyszedł. Tyle spraw do załatwienia. Będzie bez przerwy zajęty. Znowu przyjechali urzędnicy sądowi, aby stwierdzić, że Walter popełnił samobójstwo. Zapytano Hansa o treść listu Waltera, chciano wiedzieć, czy może podał przyczynę swojego samobójstwa.
Hans oświadczył, że samobójca pisał wyłącznie o sprawach rodzinnych i że jego, Hansa, zdaniem przyczyną targnięcia się na życie była nieuleczalna choroba i obawa Waltera przed postradaniem zmysłów. Jeśli sąd będzie wymagał, oczywiście Hans udostępni list, pod warunkiem wszakże, że zostanie zachowana najściślejsza tajemnica. Wolałby jednak, aby tego od niego nie żądano.
Ponieważ Walter von Rainsberg zostawił oświadczenie, że odbiera sobie życie z powodu choroby, a służba zamkowa potwierdziła dziwne zachowywanie się ordynata i jego chorobliwe rozdrażnienie, zrezygnowano z ujawnienia treści listu napisanego do Hansa. W taki oto sposób nazwisko von Rainsberg zostało ocalone przed hańbą, a tajemnica zbrodni Waltera von Rainsberga spoczęła w jego grobie. Hans postanowił nigdy z nikim o tym nie rozmawiać, a list Waltera tego samego wieczoru spalił w kominku.
W gazetach ukazała się tylko krótka wzmianka, że ordynat Walter von Rainsberg w chwilowym zamroczeniu targnął się na życie. Tym samym ostatni z rodu Rainsbergów obejmie ordynację.

VIII

Od dnia śmierci Waltera von Rainsberga minęły tygodnie. Hans, przytłoczony obowiązkami, pracował bez wytchnienia. Przejęcie ordynacji, jego sprawy zawodowe, pertraktacje z profesorem i korespondencja Mr Sunda dotycząca wynalazku wypełniały mu bez reszty każdy dzień. Oczywiście zrezygnował ze stanowiska asystenta u profesora Schwarzenburga i przeprowadził się na stale do zamku w Rainsberg. Zamierzał tam urządzić sobie laboratorium chemiczne i prowadzić badania na tyle, na ile pozwoli mu czas, który teraz musiał przecież poświęcić na zarządzanie majątkiem.
Ruth dowiedziała się o nowej sytuacji od macochy, która napisała w liście:
Widzisz, Kochana Moja Ruth, że Walter von Rainsberg nie był przy zdrowych zmysłach, gdy cię tak niesłychanie nagabywał. Trzeba mu to wybaczyć. Świadomość, że był chory, powinna złagodzić to przykre wspomnienie. Niech spoczywa w pokoju! Oczywiście, jego samobójstwo wszystkich bardzo poruszyło. Tak więc Hans von Rainsberg jednak został ordynatem. Wiem od baronostwa Hainau, że Hans przeprowadził się na stałe do zamku w Rainsberg i zamierza zajmować się zarządzaniem ordynacją. Możesz sobie wyobrazić, Moja Droga Ruth, że wszystko to wzbudziło we mnie wspomnienia o Heinzu von Rainsbergu i ostatnich dniach jego życia. Jakie dziwne jest to Życie!
Ruth czytała list pani Diny z mieszanymi uczuciami. Gniew wobec Waltera von Rainsberga zniknął. Oczywiście, Walter był niepoczytalny tego dnia, kiedy ją napastował; nie chciała o tym więcej myśleć.
Lecz Ruth nie wiedziała, jaką rolę Walter odegrał w jej życiu naprawdę. Na myśl o Hansie czuła ukłucie w sercu. Jednak duma pomogła jej znosić to, co często uważała za niemożliwe. Dawno już pogodziła się z myślą, że z jej życia zniknęła radość i szczęście. Czasem z obawą myślała o przyszłości. Dopóki będzie u Miss Grace, nie ma się czym martwić. Życie w willi Sundów było przyjemne, wytworne i beztroskie. Ale jeśli pewnego dnia zostanie zwolniona i w poszukiwaniu pracy zmuszona będzie przenosić się z jednego domu do drugiego... jakże beznadziejne były te perspektywy.
Często czuła się śmiertelnie zmęczona i zniechęcona, jak gdyby życie nie miało dla niej żadnego sensu. Przeżyje lata bez radości, jak wiele podobnych jej kobiet, które muszą wegetować w cieniu innych, bez prawa do światła i słońca.
Te smutne myśli skrzętnie ukrywała i zawsze wyglądała na pogodną i zadowoloną. Wiedziała, że będąc damą do towarzystwa, ma pewne obowiązki i nie może sobie pozwolić na okazywanie własnych nastrojów. Przecież Miss Grace wyraźnie szukała wesołej młodej istoty. A przy tym Ruth wyraźnie czuła, że to Miss Grace rozweselają, a nie ona swoją chlebodawczynię. Lecz ta młoda Amerykanka była prawdziwym wybrańcem losu i chętnie dzieliła się swoją pomyślnością, bogactwem i pogodą ducha. Była przecież szczęśliwa pod każdym względem.
Ślub Miss Grace miał się odbyć jesienią i z tego powodu Ruth też miała pełne ręce roboty. Jeździła od sklepu do sklepu, wybierała, zamawiała razem z Miss Grace i ciotką Neli. Całymi dniami konferowały z modystkami, dostawcami i robiły długie spisy rzeczy, które należało kupić lub załatwić. Miss Grace nie przejmowała się zbytnio, pozostawiając raczej wszystko Ruth i ciotce Neli, a sama robiła zamieszanie w całym domu, swoimi coraz to nowymi pomysłami wprawiając w zakłopotanie i zdumienie wszystkich z wyjątkiem narzeczonego, który był nią zachwycony i oczarowany.
Ruth nie miała wolnej chwili, ale była z tego bardzo zadowolona. Po raz pierwszy czuła, że mieszkańcy willi nie mogą się bez niej obejść i że rzetelnie zarabia na swoje utrzymanie. Dotychczas żyła w tym domu raczej jako gość. A teraz nie miała czasu zajmować się własnymi sprawami, i to ją cieszyło, tego właśnie pragnęła.
Miss Grace była wzruszona widząc, jak bardzo Ruth pragnie być pomocna we wszystkich sprawach związanych ze ślubem i weselem.
Aby się odwdzięczyć i sprawić Ruth prawdziwą radość, spiskowała z ojcem i ciotką Neli. W wielkiej tajemnicy wysłano zaproszenie do pani von Goseck, aby zechciała przyjechać do Berlina na dłuższy pobyt. Grace napisała do pani Diny bardzo serdeczny list twierdząc, że jej obecność jest niezbędna. W willi Sundów wydaje się za mąż jedynaczkę, ciocia Neli opada już z sił, panna młoda zajęta jest narzeczonym całymi dniami i wieczorami, a Ruth już nie wie, jak się nazywa, i zaczyna tracić głowę; piękna macocha panny Ruth proszona jest zatem o przyjazd do Berlina, aby tu i tam pomóc dobrą radą. Ponieważ ma to być niespodzianka dla kochanej Ruth, prosi się o całkowitą dyskrecję i zachowanie tajemnicy.
Pani Dina przyjęła tak delikatne i serdeczne zaproszenie z prawdziwą radością. Natychmiast odpisała dziękując i zapewniając, że bardzo chętnie przyjedzie do Berlina z nadzieją, że naprawdę będzie mogła tam w czymś pomóc, i uczyni to z wielką przyjemnością.
Grace cieszyła się jak dziecko, gdy czekała na panią Dinę na dworcu kolejowym, gdy wiozła ją do domu i wreszcie gdy po kryjomu wprowadziła gościa do willi.
Tego dnia, gdy Ruth weszła do stołowego pokoju na obiad, osłupiała i własnym oczom nie mogła uwierzyć, że oto stoi przed nią pani Dina. Obie panie objęły się i ucałowały ze łzami w oczach. Okazało się, że w ten miły spisek zamieszani są wszyscy domownicy, ponieważ wszyscy ogromnie chcieli sprawić pannie do towarzystwa przyjemność. Kiedy minęły pierwsze chwile czułości, Ruth zwróciła się do Grace z serdecznym podziękowaniem.
Młoda Amerykanka zapytała bardzo zadowolona z siebie:

Dobrze to wymyśliłam, czyż nie? Teraz, mając tutaj swoją śliczną dobrą macochę, będzie pani wesoła! A my też się cieszymy, ponieważ pani Dina będzie nam pomagać. Czyż nie, pani von Goseck? Wszystko jest już ustalone, Ruth nie śmie się niczemu sprzeciwić.
Pani Dina wyjaśniła Ruth, w jaki miły sposób zaproszono ją do Berlina, a potem dodała:

Oczywiście nie mogłam się oprzeć, kochane moje dziecko, za bardzo za tobą tęskniłam.
Obiad przebiegał w wyjątkowo wesołym nastroju. Pełną życia, urocza pani von Goseck zachwyciła wszystkich, zwłaszcza Mr Sund nie spuszczał z niej oczu. Pani Dina również poczuła dużą sympatię do przystojnego Amerykanina. Miał rasową twarz, włosy przyprószone siwizną i ciemnoszare oczy przypominające jej zmarłego męża.
Stało się coś dziwnego. Pani Dina, nie zamierzając i nie zdając sobie z tego sprawy, stała się punktem centralnym, wokół którego wszystko się kręciło. Miała duży zmysł organizacyjny i swoimi zręcznymi rękami szybko wprowadziła ład w zamieszanie, jakie powstało w związku z dużymi zmianami i przygotowaniami do wesela. Proszono ją o radę przy urządzaniu apartamentu dla młodej pary i czekano na jej opinię, zawsze decydował jej niezawodny wytworny gust w wyborze mebli, firanek i dywanów. To pani Dina również zajęła się i pokierowała dostawami. Po naradzie z Ruth całą wyprawę Miss Grace złożono w jednym dużym pokoju, aby móc sprawdzić, czy czegoś nie zapomniano. Ciotka Neli nie miała co robić
siedziała więc w swoim fotelu i odpoczywała uśmiechając się z zadowolenia, że pani Dina potrafiła zaprowadzić ład i trochę spokoju w cały ten rozgardiasz. Ciotka Neli nie musiała się już martwić o brata i Rolfa, wiedziała, że pani Dina zadba, żeby się dobrze czuli i aby im niczego nie brakowało. Nie tylko domownicy poczuli ulgę, odprężenia doświadczyła również i służba, która po parotygodniowej nerwowej atmosferze gonitwy, pośpiechu i zamętu, często spowodowanych brakiem odpowiednich zarządzeń, teraz mogła spokojnie pracować.
Obecnością pani Diny najbardziej jednak cieszył się Mr Sund. Błogosławił spokój i urok promieniujący od tej pięknej kobiety. W towarzystwie pani von Goseck ożywiał się, stawał się bardzo rozmowny i niewątpliwie czuł się wtedy wyjątkowo dobrze.
Krótko mówiąc Mr Sund całkiem zapomniał, że ma pięćdziesiąt lat, i nieoczekiwanie stwierdził, że też ma prawo do czegoś pięknego i dobrego, co mu może jeszcze dać życie. Z każdym dniem coraz głębiej zaglądał w duże ciemne oczy pięknej pani i okazywał jej codziennie tyle drobnych uprzejmości, że musiałaby nie być kobietą, aby nie zauważyć, że w sercu Mr Sunda coś się poruszyło, i to coś dotyczyło właśnie jej
Diny!
Pewnego dnia byli sami w salonie i wtedy Amerykanin zaczął się skarżyć, że będzie się w Nowym Jorku czuł teraz bardzo samotny, gdyż Grace zamieszka z mężem na stałe w Berlinie. Jego siostra Neli nie podoła zająć się domem i służbą, a nie ma też już ochoty na obowiązki reprezentacyjne. Na końcu tego ładnego przemówienia, którego pani Dina słuchała z biciem serca, zapytał wprost, czy była już kiedyś w Ameryce.
Pani Dina zgodnie z prawdą zaprzeczyła. Na to Mr Sund ożywił się i dodał:

Pani koniecznie musi przyjechać do Nowego Jorku. Chciałbym pani pokazać mój biały dom nad Atlantykiem i dowiedzieć się, czy się pani podoba.
Pani Dina uśmiechnęła się.

Z pewnością podobałby mi się.

Czy sądzi pani, że mogłaby się pani przyzwyczaić do życia w Ameryce?
pytał dalej.
Pani Dina wzruszyła lekko ramionami.

Świat jest wszędzie piękny, jeśli człowiek jest szczęśliwy, Mr Sund. Wtem ktoś wszedł do salonu i przeszkodzono im w rozmowie.
Ale takie i podobne pytania zadawał jej często, i pani Dina wyczuwała, że czyni to z pewnym zamiarem i w pewnym niedwuznacznym celu. Przy takich rozmowach we dwoje serce pani Diny zaczynało bić coraz mocniej. To tajemnicze podenerwowanie wpływało na jej samopoczucie
z dnia na dzień czuła się młodsza i stawała się coraz piękniejsza, a Mr Sund z każdym dniem utwierdzał się w przekonaniu, że nie jest jeszcze zgrzybiałym staruszkiem.
Upłynęły cztery tygodnie od przyjazdu pani Diny. Wszystkie przygotowania zakończono
czekano na ślub i wesele. Pewnego dnia pani Dina oświadczyła, że nadszedł czas jej powrotu do domu, gdyż wszystko zostało już zrobione i jej obecność nie jest już konieczna.
Wszyscy protestowali i sprzeciwiali się wyjazdowi, najgłośniej czynił to Mr Sund. Lecz pani Dina była nieugięta twierdząc, że dłuższy jej pobyt w Berlinie byłby nadużywaniem miłej gościnności państwa Sundów.
Ojciec Grace posmutniał, ucichł i patrzył w swój talerz. Grace natomiast tak długo prosiła panią Dinę, aż ta zgodziła się przyjechać ponownie do Berlina na ślub i wesele.
Gdy pani Dina przyrzekła, że na pewno to uczyni, Mr Sund odetchnął i z ożywieniem włączył się do ogólnej rozmowy.
Uświadomił sobie, że żywi do pięknej pani von Goseck głębokie uczucie. Lecz był człowiekiem rozsądnym i powiedział sobie, że to nawet dobrze, iż pani Dina teraz wyjedzie. Zanim nie wyda za mąż swojej jedynaczki, nie może i nie chce ponownie się ożenić. Poza tym chciał swoje uczucie poddać próbie, aby się przekonać, że to, co w minionych tygodniach obudziło się w jego sercu, jest na tyle silne i poważne, że przetrwa przez resztę jego życia.
W dniu wyjazdu pięknej pani, Mr Sund żegnając się, poważnie spojrzał jej w oczy i zapytał:

My się na pewno ponownie spotkamy, czyż nie?
Pani Dina zarumieniła się lekko, a jej oczy miały ciepły wyraz, gdy patrzyła w jego energiczną twarz.

Mam nadzieję, że się zobaczymy, Mr Sund. Żegnam pana!

Do widzenia, pani von Goseck, i serdecznie dziękuję, że pani nas odwiedziła!

To ja powinnam dziękować, Mr Sund.

Nie sprzeczajmy się! Niech każdy zostanie przy własnym zdaniu. I tak się rozstali.
Tym razem Ruth nie odczuła pożegnania z macochą tak boleśnie. Wiedziała przecież, że zobaczy ją znowu za parę tygodni.
Parę godzin po odjeździe pani Diny obie młode damy siedziały w małym salonie omawiając jeszcze niektóre szczegóły przyjęcia weselnego. Raptem Grace podniosła się, siadła na poręczy fotela zajmowanego przez Ruth i objęła ją mówiąc:

Kochana Ruth, muszę panią zapytać, czy pani nie zauważyła, że pani Dina bardzo by się nadawała na panią domu w naszej willi?
Ruth spojrzała na nią, nie rozumiejąc, o co chodzi.

Co pani chce przez to powiedzieć, Miss Grace? Amerykanka zaśmiała się szelmowsko.

Czy pani nic nie zauważyła, naprawdę nic?

Nie, nie wiem, co pani ma na myśli.
Grace westchnęła i z udawaną powagą powiedziała:

Ale ja zauważyłam, o, ja mam bystry wzrok. Kochana moja Ruth, czy mam pani powiedzieć coś bardzo miłego?

Tak. Proszę, Miss Grace, zawsze jest przyjemnie usłyszeć coś miłego.

Weil! A więc powiem pani. Chcę mieć siostrę!

Siostrę?

Tak siostrę, która ma na imię Ruth!
Ruth nadal nic nie rozumiała. Potrząsnęła głową.

Nie wiem, co pani ma na myśli.
Grace przytuliła się do niej.

Och, ja też chciałabym mieć taką piękną macochę, jak pani. Papa nie powinien zostać sam z ciocią Neli, która albo odpoczywa w fotelu, albo śpi w łóżku. Papa powinien się ożenić. Tak, życzę sobie tego od dnia, kiedy postanowiłam poślubić Rolfa i zamieszkać z nim w Berlinie, ja już wiem, jak ma wyglądać ta nowa żona papy, i wiem też, jak ona powinna się nazywać. Czy pani się nie domyśla?
Ruth spojrzała z niepokojem w oczach.

Miss Grace!
Grace wesoło kiwała głową.

No, nareszcie pani zrozumiała! Nowa żona dla mojego papy musi się nazywać pani Dina von Goseck. A pani musi być moją siostrą.
Ruth zerwała się na równe nogi i przerażona wykrzyknęła:

Miss Grace, jak pani w ogóle może o czymś takim myśleć?

O, ja mam o wiele lepszy wzrok niż pani, o wiele lepszy! I dobrze znam mojego papę, i wiem, że mu się bardzo podoba pani śliczna macocha
bardzo, bardzo. A wczoraj wieczorem papa mnie zapytał: "Co byś powiedziała, Grace, gdybym się ponownie ożenił?" Ja odpowiedziałam, że to dobra myśl. Papa był zadowolony i oczy mu błyszczały jak u młodego mężczyzny. O, ja wiem bardzo dużo, i pani na pewno będzie moją siostrą. Zgadza się pani?
Ruth była bardzo zmieszana.

Na miłość boską, Miss Grace, proszę mi nie zadawać takich pytań. O tym nie powinna pani mówić.

Tylko do pani Ruth, poza tym do nikogo innego. Proszę nie patrzeć na mnie z takim przerażeniem. Czyż to nie będzie wspaniałe, cudowne, jeśli się stanie to, co widziały moje oczy? Ach, pani nie chce nic mówić? Dobrze, nich pani milczy. Proszę mi tylko powiedzieć, czy pani może być dla mnie taka dobra, jak dla siostry?
Ruth wzruszona i oszołomiona popatrzyła na nią, a w jej oczach widniała wdzięczność i serdeczność.

Serdecznie panią kocham, Miss Grace, nie mogłabym sobie wy obrazić milszej i lepszej siostry.
Grace, słysząc to, objęła ją i ucałowała.
Gdy pani von Goseck wróciła do domu, służąca powiedziała, że podczas jej pobytu w Berlinie przyszedł pan von Rainsberg. Ponieważ nie zastał pani domu, zostawił wizytówkę.
Pani Dina wielce zdziwiona patrzyła na bilet, na którym pod swoim nazwiskiem Hans von Rainsberg napisał, że prosi o wiadomość, kiedy może złożyć wizytę w pewnej bardzo ważnej sprawie.
Czegóż on może od niej chcieć? Pani Dina była bardzo ciekawa i poleciła, aby zatelefonowano do zamku Rainsberg, że wróciła z Berlina i oczekuje ordynata następnego dnia przed południem. Otrzymała odpowiedź, że przyjdzie na pewno.
Następnego dnia z dużym niepokojem oczekiwała na Hansa von Rainsberga.
Gdy przyszedł, przyjęła go w małym, lecz wytwornie urządzonym saloniku.
Hans ukłonił się i pocałował panią Dinę w rękę.

Proszę o wybaczenie, jeśli pani przeszkadzam, łaskawa pani.

Pan mi wcale nie przeszkadza, panie von Rainsberg. Proszę usiąść, Co pana do mnie sprowadza?
Usiadł naprzeciw niej i pani Dina zauważyła, że jest niespokojny i trochę zdenerwowany.

Przychodzę do pani w bardzo delikatnej sprawie, łaskawa pani. Długo się zastanawiałem, zanim się zdecydowałem na ten krok. W końcu zdobyłem się na odwagę. Z góry proszę o wybaczenie, jeśli niechcący będę musiał urazić panią. Sądzę, że mam do spełnienia zobowiązanie wobec zmarłego, i to mnie do pani sprowadza.
Serce pani Diny zaczęło bić mocno i niespokojnie.

Proszę się nie krępować i otwarcie mówić o wszystkim, panie von Rainsberg. Dobra wola uszlachetnia każdy czyn
stwierdziła po ważnie.
Hans westchnął głęboko i powiedział:

Chodzi o pannę von Goseck, łaskawa pani.
Pani Dina lekko zadrżała. A więc przyszedł z powodu Ruth
pomyślała, a głośno rzekła:

Proszę mówić, panie Rainsberg.
Hans przez chwilę milczał, jakby walcząc ze sobą, aż w końcu cicho odezwał się:

Panna von Goseck przyjęła pracę damy do towarzystwa. Czy tak być musiało?
Pytanie to zaskoczyło panią Dinę.

Oczywiście, to musiało się stać. Wymaga tego nasza sytuacja finansowa i to ona zmusiła Ruth do poszukania pracy.
Hans westchnął ponownie.

Wiem, że muszę się pani wydawać natrętny, zadając takie niezrozumiałe pytanie. Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy w życiu do nikogo nie przyszedłem z bardziej delikatną sprawą, niż dzisiaj przychodzę do pani. A więc, krótko mówiąc, ponieważ moje ociąganie się czyni wszystko jeszcze bardziej kłopotliwe
przyszedłem do pani z prośbą, aby zechciała mi pomóc w załatwieniu pewnej sprawy honorowej w sposób możliwie delikatny. Pani chyba już wie, że teraz ja jestem ordynatem?

Tak, wiem o tym.

A więc, dziwny nieszczęśliwy zbieg okoliczności spowodował, że najpierw śmierć mojego stryja, a potem śmierć mojego kuzyna tak boleśnie dotknęły pannę von Goseck. Jako ordynat uważam, że jest moim obowiązkiem, sprawą wręcz honoru, zająć się tym problemem; a mianowicie zadbać o to, aby narzeczona mojego kuzyna, a uprzednio narzeczona mojego stryja, nie była zmuszona zarabiać na codzienny chleb u obcych ludzi. Panna von Goseck mogłaby dumnie odrzucić jakąkolwiek pomoc z mojej strony, a ja nie mam odwagi, aby się zwrócić bezpośrednio do niej z moją propozycją. Ale ośmielam się prosić panią o pomoc. Może pani będzie mogła nakłonić pannę Ruth, aby się zgodziła z dochodów ordynacji przyjąć roczną pensję, do której niewątpliwie ma prawo. Pani jest mądrą kobietą i może łatwiej i szybciej znajdzie sposób na zrealizowanie tego mojego życzenia. Usilnie proszę, aby pani zechciała pośredniczyć w tej sprawie.
Pani Dina słuchała zdumiona i zaskoczona.

Panie von Rainsberg, nie rozumiem pana. Mam wrażenie, że pan jest w dużym błędzie
powiedziała bardzo zdenerwowana.
Hans spojrzał na nią z niedowierzaniem.

Czyżby pani nie wiedziała, że panna von Goseck zaręczyła się z moim stryjem w dniu poprzedzającym jego tragiczną śmierć, a potem po jego śmierci zaręczyła się z moim kuzynem Walterem von Rainsbergiem?
Pani Dina, zbyt zdenerwowana, by usiedzieć spokojnie, wstała z fotela. Raptem zrozumiała wszystko, czuła, jakby podniosła się kurtyna, i wszystko zobaczyła we właściwym świetle. Z twarzy odpłynęła jej krew, była przerażająco blada. Zaczęła mówić:

Panie von Rainsberg... pan jest zupełnie błędnie poinformowany. Ruth nigdy nie była zaręczona ani z pańskim stryjem, ani z pańskim kuzynem!
Hans także zerwał się na równe nogi.

Łaskawa pani, to pani jest źle poinformowana. Parę dni przed śmiercią stryj powiedział mi, że ma zamiar oświadczyć się pannie von Goseck. A w dniu swojej śmierci, a właściwie dzień wcześniej wieczorem powiedział mojemu kuzynowi i mnie, że na obiedzie po polowaniu ogłosi swoje zaręczyny, gdyż nieoficjalnie już się zaręczył. Stryj zmarł, ale gdy wróciłem z Ameryki, usłyszałem od mojego kuzyna, że tymczasem on oświadczył się pannie von Goseck i został przyjęty. Zaręczyny miały być oficjalnie ogłoszone dopiero po upływie rocznej żałoby po śmierci stryja. Jak pani widzi, ja jestem dobrze poinformowany.
Pani Dina drżała ze zdenerwowania.

Pański kuzyn okłamał pana i domyślam się, dlaczego to zrobił. Wprawdzie przyszedł pewnego dnia do nas i prosił o rękę Ruth, lecz ona jego oświadczyn nie przyjęła. Wtedy stracił panowanie nad sobą, na kolanach błagał, aby została jego żoną. Molestował ją w niesłychany sposób, chciał ją pocałować... tak, Ruth zaczęła wołać o pomoc. Przy biegłam, aby ją uwolnić z jego ramion. Oburzona do ostateczności pokazałam mu drzwi i kazałam opuścić nasze mieszkanie. Ruth przez dłuższy czas przeżywała to zajście i nie odważyła się wychodzić z domu, gdyż pański kuzyn, odchodząc, zagroził, że zabije ją i siebie, jeśli nie zostanie jego żoną. Dlatego była zadowolona, że znalazła pracę u Miss Sund i że mogła zaraz wyjechać do Berlina. Oto cała prawda, panie von Rainsberg. A co do zaręczyn pańskiego stryja, to pan jest również w błędzie, i zaraz to panu wyjaśnię. Prawdą jest, że pański stryj oświadczył się Ruth, jadąc na przy jęcie do "Ermitażu", ale ona tych oświadczyn nie przyjęła, ponieważ jej serce należało do innego mężczyzny i chciała być mu wierna, mimo że on tego od niej nie wymagał. Dla swojej miłości zrezygnowała ze wspaniałego życia u boku ordynata i nie chciała zostać panią na zamku. I jeszcze coś muszę panu wyjaśnić, aby właściwie zrozumiał pan słowa swojego stryja: Jeszcze tego samego dnia, w drodze powrotnej z "Ermitażu", w saniach, pański stryj się zaręczył
ze mną. Zanim się zbliżył do Ruth, interesował się mną. Jego serce wahało się pomiędzy Ruth a mną, i kiedy moja pasierbica nie przyjęła jego oświadczyn, skruszony wrócił do mnie. Wyznał swój błąd i prosił, abym została jego żoną. Zgodziłam się i na balu po polowaniu miał ogłosić nasze zaręczyny... Nikt o tym nie wiedział z wyjątkiem Ruth. Może panu trudno uwierzyć w to wszystko, ale, Bogu dzięki, mogę to udowodnić. W dniu swojej śmierci Heinz von Rainsberg przysłał nam dwa bukiety róż: białe róże były przeznaczone dla Ruth jako jego przyszłej przybranej córki, a czerwone kwiaty i list dla mnie. Może pan sobie przypomina, że na przestrzeloną pierś pańskiego stryja położyłam czerwoną różę. To była jedna z tych, które on mi rano przysłał. A list
jedyny, jaki do mnie napisał
schowałam na pamiątkę. Dzięki Bogu, że to zrobiłam, proszę zaczekać chwilę, zaraz go przyniosę.
Pani Dina wstała i szybko wyszła do sąsiedniego pokoju.
Hans siedział w fotelu jak skamieniały, chociaż wewnętrznie był zupełnie roztrzęsiony. Wyjaśnienia pani von Goseck i jemu zdjęły zasłonę sprzed oczu. Wszystko, co usłyszał, jeszcze w pełni nie dotarło do jego świadomości. Skrzywdził Ruth
posądzał ją o zdradę i gotowość sprzedania się za bogactwo. A przecież ona kochała, wiernie i szczerze. Zrozumiał, że Walter celowo skłamał, aby go poróżnić z dziewczyną.
Gdy pani Dina wróciła, siedział jeszcze ciągle jak odurzony. Drżącymi rękami podała mu list. Milczała i była bardzo blada. Hansowi również zadrżała ręka, gdy sięgnął po arkusz papieru i zaczął czytać słowa, może ostatnie, które kreślił Heinz von Rainsberg opisując swoje szczęście i swoje wahania. Hans czytał, że Ruth dała stryjowi kosza i że Heinz von Rainsberg zapewnia panią von Goseck, iż będzie dla Ruth troskliwym ojczymem. Nazywał Ruth dzielną dziewczyną, która bez wahania dla beznadziejnej miłości zrezygnowała ze wspaniałego życia u boku ordynata.
Słowa zmarłego stryja głęboko poruszyły serce Hansa. Gdy skończył czytać, przez chwilę wstrząśnięty patrzył na panią von Goseck. Potem ujął w swoje ręce dłonie pani Diny i pocałował je parę razy.

Łaska pani, droga, łaskawa pani, nie mogę wyrazić, co pani słowa znaczą dla mnie i jak szczęśliwym uczyniły mnie dzisiaj. Ile ja wycierpiałem przez ten czas... Tak, muszę pani wszystko opowiedzieć. Kocham Ruth, od dawna kocham ją tak bardzo, jak tylko mężczyzna może pokochać kobietę. Byłem taki szczęśliwy, gdy mi się wydawało, że i ja nie jestem jej obojętny, że i ona mnie pokochała. Moim celem było jak najszybciej zdobyć odpowiednie stanowisko, które umożliwiłoby mi zapewnienie mojej żonie beztroskiego życia. Gdy byłem już bliski celu, mój kuzyn powiedział mi, że nasz stryj ma zamiar oświadczyć się Ruth. Stryj to potwierdził. A wtedy wieczorem w "Ermitażu" Walter von Rainsberg podsłuchał rozmowę stryja z Ruth, z której wywnioskował, że już się zaręczyli. Byłem zrozpaczony, gdy to usłyszałem, i postanowiłem, że będę się zachowywał wobec Ruth chłodno i obojętnie. Byłem dotknięty do żywego i cierpiałem, że mnie zdradziła, aby zostać żoną bogatego ordynata. Moja ambicja walczyła z moją miłością, ale byłem bardzo nieszczęśliwy. Może pani sobie wyobrazić, co się ze mną działo, gdy od kuzyna usłyszałem, że panna Ruth po raz drugi wybrała bogatego ordynata, chociaż czułem, że ona kocha mnie, a nie Waltera von Rainsberga. Starałem się pogardzać nią, zachowywałem się wobec niej chłodno i dumnie, i obojętnie
o mój Boże, co ja zrobiłem?! Co ona sobie musi myśleć o mnie?
Hans opadł na fotel kryjąc twarz w dłoniach.
Pani Dina patrzyła na niego i łzy napłynęły jej do oczu.

Ruth bardzo cierpiała widząc, że pana zachowanie wobec niej tak bardzo się zmieniło. Nie wiedziała, co się stało, nie mogła sobie tego wytłumaczyć w żaden sposób. Pana kuzyn odegrał podwójnie haniebną grę.
Hans wstał i rzekł poruszony:

Łaskawa pani, droga, kochana łaskawa pani, nie mogę dłużej tutaj zostać... Muszę się zobaczyć z Ruth, muszę ją prosić o przebaczenie, muszę jej wszystko opowiedzieć. Co ja zrobiłem! Jak ją skrzywdziłem!...
Pani Dina uśmiechała się głęboko wzruszona tymi słowami, a potem odpowiedziała:

Bogu dzięki, że pan przyszedł do mnie! Wszelkie nieporozumienia między Ruth i panem zostały wyjaśnione, a Ruth na pewno panu przebaczy. Nie będę pana dłużej zatrzymywać. Niech pana Bóg prowadzi!
Hans ponownie ucałował ręce pani Diny.

Mam nadzieję, że pani wyrazi zgodę, abym poprosił Ruth, żeby została moją żoną?
Rozczulona skinęła głową.

Proszę zrobić wszystko, aby Ruth była szczęśliwa. Ona jest tego warta. Nie mówię tak tylko dlatego, że ja ją wychowałam. Ruth jest wyjątkową dziewczyną.
Hans spojrzał na zegarek.

Jadę prosto na dworzec kolejowy, akurat zdążę złapać pociąg pospieszny do Berlina. Żegnam panią! Spodziewam się, że przywiozę Ruth jako moją narzeczoną.
Wybiegł z pokoju, opuścił mieszkanie pani Diny i wsiadł do samochodu wołając:

Szybko na dworzec!
Jadąc napisał na kartce listę rzeczy, które ma przywieźć kamerdyner, podał także adres hotelu, w którym się zatrzyma w Berlinie. Wręczając kartkę rzekł do szofera:

Proszę to załatwić.
Wbiegł na peron, gdy pociąg już ruszał, i jeszcze zdążył wskoczyć do wagonu pierwszej klasy.
Ruth, niczego nie przeczuwając, weszła do salonu.
Zatrzymała się na progu zdziwiona i zakłopotana. Zobaczyła Hansa, stojącego na środku pokoju, bladego i mocno zdenerwowanego. Niezwykłe było to, że patrzył dawno zapomnianym spojrzeniem. W jego oczach widać było czułość i miłość. Serce zaczęło jej mocno bić, powoli zamknęła za sobą drzwi i Hans już był przy niej.
Wziął jej rękę, całował, przytulał do policzków, a po chwili niezwykle wzruszony zaczął mówić:

Ruth, moja najdroższa, przyszedłem, aby pani powiedzieć, że między nami powstało fatalne nieporozumienie! Och, Ruth, jak ja cierpiałem z pani powodu... Czy pani może mi wybaczyć, że w nią zwątpiłem? Sam sobie zadałem największy ból. Kochana, jedyna Ruth, kocham cię bez granicznie! Wyobrażałem sobie, że mnie zdradziłaś... że się sprzedałaś i dałaś skusić bogactwu.
Ruth z niepokojem patrzyła w twarz Hansa i widziała, że ze zdenerwowania drży na całym ciele. Kompletnie zaskoczona zdołała wyjąkać:

Panie von Rainsberg, proszę pana! Co się stało?... O mój Boże... ja nic nie mogę zrozumieć!

Zaraz pani wysłucha mojej spowiedzi, ale proszę mi najpierw powiedzieć, że pani mnie jeszcze kocha, Ruth, że moje straszne zachowanie nie zabiło w pani miłości do mnie i że pani wybacza ten okropny błąd, jaki popełniłem. Ruth, czy chcesz zostać moją żoną?
Ruth poczuła dreszcze
szczęście przyszło zbyt nieoczekiwanie. Zbladła i zachwiała się, wtedy Hans objął ją i przytulił.
Miss Grace weszła do salonu, gdy Hans kończył wyjaśniać wszystko ciotce Neli.

A co, nie mówiłam, moja droga Ruth, że chodzi o wyprawę? Ale nie moją, oczywiście
śmiejąc się zawołała Miss Grace, a potem serdecznie pogratulowała narzeczonym.
Rozmawiano długo i wyjaśniano jeszcze niejedno, gdy Mr Sund i Rolf von Limbach wrócili do domu. Byli mile zaskoczeni, że zastali tu parę nowych narzeczonych. Gdy powstałe zamieszanie i wzruszenie nieco osłabło, odezwał się Mr Sund, który odczuwał dużą tęsknotę i pragnął znowu zobaczyć panią Dinę.
Tego dnia mieszkańcy willi położyli się spać bardzo późno. Pani Dina przyjechała dopiero po godzinie dziewiątej. W dużym pośpiechu opuściła swój dom. W Berlinie na dworcu czekał na nią Mr Sund. Rozpromieniony całował jej ręce z taką czułością, że już nie miała żadnych wątpliwości.
Ruth i Grace wzięły ślub niemal w tym samym czasie, gdyż Hans sprzeciwił się długiemu narzeczeństwu. Ruth została w willi Sundów do dnia, kiedy Grace poślubiła Rolfa von Limbacha. Pani Dina i Hans tymczasem wspólnie przygotowywali zamek w Rainsberg na przyjęcie nowej pani.
Wesele Grace pozwoliło pani Dinie i Hansowi spędzić kilka dni w Berlinie.
Zanim młoda żona Rolfa von Limbacha wyjechała z mężem w podróż poślubną, zaprowadziła ojca do salonu, objęła go czule i sadzając go w fotelu, zaczęła mówić;

Mój kochany, dobry papo, nie chcę cię zostawić samego, będę się o ciebie ciągle martwić. Musisz się ożenić, musisz mieć żonę, która uczyni twoje życie pogodne i wesołe. Czy pozwolisz, aby twoja Grace wybrała sobie kochaną macochę, która będzie wiernym przyjacielem mojego papy?
Mr Sund zrobił trochę zakłopotaną minę.

Moje dziecko, czy ja przypadkiem nie jestem już za stary, żeby się ponownie żenić?
Grace energicznie potrząsnęła głową.

Ależ nic podobnego! Co ty wygadujesz?! Nie jesteś stary! Ojciec Ruth miał tyle lat, ile ty masz teraz, gdy się ożenił po raz drugi. Jeśli pani Dina zechce wyjść za ciebie za mąż, to nie będziesz dla niej za stary.
Mr Sund starał się uśmiechnąć, aby ukryć wzruszenie.

Czy to koniecznie musi być pani Dina? Grace energicznie skinęła głową.

Tak, to musi być pani Dina.

Dlaczego?

Ponieważ papają kocha i jaja kocham. A poza tym chcę, aby Ruth została moją siostrą.
Mr Sund nadal się uśmiechał i trochę zakłopotany zapytał:

A więc muszę się oświadczyć pani von Goseck?

Weil! Musisz!

A jeśli darni kosza? Wiesz, Grace, to nie jest miłe uczucie dla pana w moim wieku narażać się na tego rodzaju przeżycia i zdenerwowanie. Nie chciałbym, aby mi dała kosza!
Grace pocałowała ojca i poklepała go po plecach.

Proszę cię, siedź tutaj spokojnie i nie ruszaj się z pokoju. Idę po panią Dinę i zaraz się dowiesz, czy zechce być twoją żoną, czy też nie!
Grace wybiegła z salonu i wróciła do sali balowej.
Wśród gości weselnych szukała wzrokiem pani Diny, a gdy ją ujrzała, wzięła pod rękę i poprowadziła w kierunku salonu, gdzie zostawiła ojca. Zatrzymała się przed drzwiami, zarzuciła jej ręce na szyję i zapytała proszącym głosem:

Pani Dino! Czy zechce pani być dla mnie tak dobrą matką, jak jest pani dla Ruth? Mój papa potrzebuje żony, która zamieszkałaby z nim w jego willi w Nowym Jorku. Ta żona będzie mu zawsze towarzyszyć, kiedy będzie przyjeżdżał do Niemiec. Mój papa kocha panią, ja panią też kocham, a Ruth i ja chcemy być siostrami. Proszę się zgodzić i zostać żoną mojego papy. On nie ma odwagi sam o to zapytać, ponieważ nie chciałby dostać kosza. Czy zechce pani zostać moją dobrą mateczką?
Pani Dina uśmiechnęła się przez łzy. Przytuliła Grace, pocałowała ją i powiedziała:

Chcę, moja kochana Grace, ponieważ twojego papę bardzo, bardzo lubię.
Tak więc Grace mogła spokojnie wybrać się w podróż poślubną. Ruth dowiedziała się o wszystkim od Grace. Obie młode damy objęły się i ucałowały jak siostry.
Cztery tygodnie później w zamku Rainsberg odbył się ślub. Młoda pani Grace von Limbach wróciła z podróży poślubnej i razem z mężem wzięła udział w uroczystościach weselnych Ruth.
Odbyło się wielkie, wspaniałe przyjęcie i od tego dnia zapanował w zamku Rainsberg spokój i prawdziwe szczęście.
Ruth nigdy nie dowiedziała się, że Walter von Rainsberg zastrzelił swojego stryja. Tę tajemnicę Hans zamknął w swoim sercu na zawsze
nie chciał burzyć spokoju ukochanej.
Zaraz po weselu Hans von Rainsberg i jego młoda żona wyjechali na parę tygodni do Szwecji.
Grace i jej mąż zostali jeszcze parę dni ze swoją "dobrą kochaną mateczką" w Rainsberg, zanim na stałe zamieszkali w Berlinie.
Pani Dina przebywała w Rainsberg aż do dnia powrotu Ruth. Potem odbył się cichy ślub i pani Dina została żoną Mr Sunda, z którym wyjechała do Nowego Jorku.
Ciotka Neli towarzyszyła swojemu bratu i jego pięknej żonie. Nic nie mogło jej wyprowadzić z równowagi i była bardzo zadowolona, że może większość dnia spokojnie spędzać w swoim pokoju, drzemiąc w wygodnym fotelu.
Pani Dina potrafiła i w najlepszym towarzystwie Nowego Jorku stać się ośrodkiem zainteresowania i podziwu, a jej mąż był bardzo dumny ze swojej uroczej i mądrej żony. A Mrs Sund, zachwycona, że znowu jest otoczona opieką i miłością, uczyniła swojego męża bardzo szczęśliwym człowiekiem. Ilekroć Mr Sund podróżował do Niemiec, towarzyszyła mu pani Dina, i podczas gdy on był zajęty swoimi licznymi interesami, ona odwiedzała swoje dwie pasierbice, których miłość i szczęście pogłębiały pełnię jej własnego szczęścia.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
088 COURT
Milczenie
milczenie
Eichmann trial The District Court Sessions 2
Milczenie3
Eichmann trial The District Court Sessions4
Milczenie karmelitanskie
Sekrety Los Angeles 03 Crosby Susan Zmowa milczenia (Gorące pocałunki)
Rewolucja nadejdzie w milczeniu
O milczeniu (2006)

więcej podobnych podstron