03 (137)



















Jean M. Auel     
  Klan Niedźwiedzia Jaskiniowego

   
. 3 .    





    Dziecko odwróciło się i zaczęło rzucać.
    - Mamo! - krzyknęło, rozpaczliwie wymachując ramionami. Po
chwili krzyknęło jeszcze raz, głośniej: - Mamo!
    Iza przytrzymała dziecko, szepcząc coś. Ciepła bliskość ciała
kobiety i kojący głos uspokoiły gorączkującą dziewczynkę. Spała nierówno, co
chwilę budziła Izę rzucając się, jęcząc i coś mamrocząc. Miała dziwny głos;
słowa, które wymawiała, różniły się od słów ludzi klanu - płynęły gładko,
płynnie, dźwięki przechodziły jedne w drugie. Wielu z nich Iza nie była w stanie
powtórzyć; jej słuch nie był na nie przygotowany. Pewna kombinacja dźwięków
powtarzała się tak często, że Iza domyśliła się, iż musi ona oznaczać kogoś
bliskiego dziecku. A gdy zorientowała się, że jej obecność uspokaja dziewczynkę,
domyśliła się, o kogo chodziło.
    Musi być bardzo młoda, pomyślała Iza. Nawet nie wiedziała, jak
znaleźć coś do jedzenia. Ciekawe, jak długo była sama? Co mogło stać się z jej
ludźmi? Czy ma to jakiś związek z trzęsieniem ziemi? I jakim cudem wymknęła się
lwu jaskiniowemu z kilkoma zaledwie zadrapaniami? Iza opatrzyła dość ran, by
wiedzieć, że rany dziewczynki były zadane przez wielkiego kota. Zapewne muszą
nad nią czuwać potężne duchy.
    Mimo pierwszych oznak brzasku dookoła panowała jeszcze
ciemność. Kiedy dreszcze w końcu ustąpiły i dziecko przestało gorączkować, Iza
przytuliła je mocno i dokładnie owinęła. Wkrótce potem dziewczynka przebudziła
się. Zaczęła się zastanawiać, gdzie jest, lecz wciąż było zbyt ciemno, by
cokolwiek zobaczyć. Uspokojona ciepłem śpiącej obok kobiety, ponownie zamknęła
oczy i zapadła w spokojny sen.
    Kiedy niebo pojaśniało, ukazując na swym tle sylwetki drzew,
Iza cicho wypełzła z futrzanego legowiska. Dołożyła do ognia i poszła do
strumyka, by napełnić wodą naczynie i zebrać trochę kory wierzby. Pod drzewem
zatrzymała się na moment, ścisnęła w ręku amulet i podziękowała duchom. Zawsze
była im głęboko wdzięczna za wierzbę - za jej wszechobecność i właściwości
przeciwbólowe. Nie mogła spamiętać, ile to już razy zbierała korę na wywar,
który miał uśmierzyć czyjeś cierpienie. Znała silniejsze środki przeciwbólowe,
lecz one ograniczały sprawność pozostałych zmysłów. Wierzba działała jedynie na
ból, obniżając zarazem gorączkę.
    Kilkoro innych ludzi zaczęło się krzątać, gdy Iza usiadła
zgarbiona przy ogniu, wkładając gorące kamienie do naczynia z wodą, w której
pływały kawałki kory. Kiedy wywar był gotowy, zaniosła go do legowiska,
ostrożnie postawiła w małym dołku w ziemi, a sama na powrót położyła się obok
dziewczynki. Obserwowała śpiące dziecko. Zauważyła, że mała oddychała już
normalnie. Izę wciąż zastanawiała jej niezwykła twarz. Poparzenia słoneczne na
jej ciele zamieniły się w opaleniznę, z wyjątkiem łuszczącego się kawałka skóry
na małym nosie.
    Iza widziała kiedyś jej ludzi, ale z daleka. Kobiety klanu
zawsze uciekały i chowały się przed nimi. Podczas Zgromadzeń Klanu opowiadano o
różnych nieprzyjemnych incydentach w czasie przypadkowych spotkań z Innymi.
Unikano ich, jeżeli to było możliwe. Dotyczyło to zwłaszcza kobiet. Jej własne
doświadczenie nie było takie złe. Iza pamiętała rozmowę z Crebem o mężczyźnie,
który kiedyś zabłądził do ich jaskini. Miał złamaną rękę i wył z bólu.
    Nauczył się trochę ich języka, ale zachowywał się dziwnie.
Lubił rozmawiać i z kobietami, i z mężczyznami, a uzdrowicielkę traktował z
wielkim szacunkiem, niemal ze czcią. Nie przeszkodziło mu to w zdobyciu uznania
u mężczyzn. Obserwując dziecko, Iza myślała o Innych.
    W tej chwili właśnie ognista kula słońca wychyliła się zza
horyzontu i promienie padły na twarz dziewczynki. Powieki jej zadrgały. Dziecko
otworzyło oczy i spojrzało w parę wielkich, brązowych oczu, osadzonych głęboko
pod łukami brwiowymi w wydatnej twarzy.
    Dziewczynka krzyknęła i zamknęła oczy. Iza objęła dziecko i
zaczęła mruczeć uspokajająco. Czuła, jak wychudzone ciało trzęsło się ze
strachu. Dźwięki musiały być dziecku znajome, ale jeszcze bardziej znajome było
uczucie bliskości czyjegoś ciała. Powoli dziewczynka się uspokoiła. Otworzyła
nieco oczy i przyglądała się Izie. Tym razem nie krzyknęła. Otworzyła oczy
szeroko i wpatrywała się w przerażającą, obcą twarz kobiety.
    Iza też jej się przyglądała. Nigdy wcześniej nie widziała oczu
koloru nieba. Przez chwilę zastanawiała się, czy przypadkiem dziewczynka nie
jest niewidoma. Oczy starców klanu czasami pokrywały się mgłą, która powodowała
rozjaśnienie ich koloru, a wtedy wzrok mocno się pogarszał. Ale źrenice
dziewczynki rozszerzały się normalnie i nie było wątpliwości, że dobrze widziała
Izę. Ten szaroniebieski odcień musi być normalnym kolorem jej oczu, pomyślała
Iza.
    Dziecko leżało nieruchomo. Miało szeroko otwarte oczy, bało się
poruszyć. Kiedy przy pomocy Izy dziewczynka usiadła, wykrzywiła się z bólu.
Natychmiast wróciły wspomnienia. Z drżeniem przypomniała sobie ogromnego lwa i
jego łapę rozrywającą jej nogę. Potem przed oczami stanął jej widok strumienia,
za którym tak uparcie podążała; wspomnienie pragnienia, które pokonało strach i
ból w nodze. Nie mogła jednak przypomnieć sobie nic, co działo się wcześniej. Z
pamięci wyparte zostały wspomnienia samotnej wędrówki, strachu i głodu,
straszliwego trzęsienia ziemi i bliskich, których straciła.
    Iza podsunęła jej do ust naczynie z wywarem. Spragniona
dziewczynka wypiła płyn, krzywiąc się na gorzki smak. Gdy kobieta podała jej
nową porcję, wypiła jednak bez protestu - była zbyt wystraszona, by odmówić. Iza
kiwnęła z uznaniem głową i odeszła, by pomóc innym kobietom w przygotowywaniu
porannego posiłku. Wzrok dziewczynki powędrował za nią. Jakież było jej
zdumienie, gdy ujrzała, że obóz pełen jest ludzi wyglądających tak samo jak jej
opiekunka.
    Zapach pożywienia wywołał bolesne skurcze żołądka. Kiedy
kobieta wróciła z miską zawiesistego rosołu zmieszanego z ziarnem i kawałkami
mięsa, dziecko pochłonęło żarłocznie jej zawartość. Nie trzeba było wiele, by
wypełnić skurczony żołądek dziecka, więc Iza przelała resztę do wodoszczelnego
worka, żeby dziewczynka mogła posilić się w czasie drogi. Po jedzeniu Iza zdjęła
opatrunek. Rana była sucha, a opuchlizna wyraźnie zelżała.
    - Dobrze - powiedziała głośno.
    Dziecko aż podskoczyło na szorstki, gardłowy dźwięk. Było to
pierwsze słowo, jakie usłyszało od kobiety. Dla nienawykłych uszu dziewczynki
nie brzmiało ono w ogóle jak mowa - bardziej przypominało warknięcie lub
chrząknięcie jakiegoś zwierzęcia. Ale kobieta nie była zwierzęciem. Była bardzo
ludzka, była człowiekiem. Kiedy robiła nowy okład, przykuśtykał do nich jakiś
mocno zdeformowany nieszczęśnik.
    Był najbardziej odrażającym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek
widziała. Część twarzy była zniekształcona, a miejsce, gdzie powinno znajdować
się oko, pokrywał płat skóry. Ponieważ jednak wszyscy ci ludzie byli
odpychający, jego brzydota wydała się dziewczynce tylko częścią ogólnego obrazu.
Nie miała pojęcia, kim są ani w jaki sposób się wśród nich znalazła, ale
wiedziała, że kobieta się nią zajmuje i troszczy o nią. Nakarmiła ją, opatrunek
łagodził ból nogi, a przede wszystkim dziewczynka podświadomie czuła ulgę.
Jakkolwiek dziwni wydawaliby się jej ci ludzie, nie była już sama.
    Kaleka usiadł w pobliżu i przypatrywał się dziecku. Ku jego
zdziwieniu odpowiedziało mu spojrzeniem pełnym szczerej ciekawości. Dzieci klanu
zawsze się go bały. Szybko pojmowały, że nawet dorośli się go obawiają - zresztą
jego wyniosły sposób bycia nie zachęcał do zbliżeń. Dziecięce obawy były
dodatkowo podsycane groźbami matek, które straszyły je Mog-urem, gdy dzieci były
niegrzeczne. W dzieciństwie większość z nich, a zwłaszcza dziewczynki, zdążyła
nabawić się lęku przed nim. Gdy dorośli, lęk został zastąpiony szacunkiem.
Śmiały wzrok dziewczynki zapalił w oku Creba ognik ciekawości.
    - Dziecko ma się lepiej - stwierdził. Jego głos był niższy niż
głos kobiety, ale dźwięki przypominały bardziej mruczenie niż mowę.
   Nie
zauważyła towarzyszących im gestów. Ich język był dla niej całkowicie
niezrozumiały. Domyśliła się tylko, że mężczyzna zakomunikował coś kobiecie.

    - Wciąż jest wyczerpane - odparła Iza - ale rana się goi. Była
głęboka, ale nie na tyle, żeby uszkodzić nogę. Zakażenie ustępuje. Lew
jaskiniowy ją tak urządził, Creb. Czy kiedykolwiek słyszałeś, żeby lew kogoś tak
podrapał, jeżeli już zdecydował się na atak? A jednak ona żyje. Muszą ją chronić
potężne duchy. Ale co ja wiem o duchach?
    Nie na miejscu było, by kobieta mówiła Mog-urowi cokolwiek o
duchach. Nie robił tego nawet jej brat. Iza wykonała gest, w którym kryła się
prośba o przebaczenie zuchwałości. Nie zareagował - nie spodziewała się tego
zresztą - z coraz większą ciekawością wpatrując się w dziecko. Uwaga Izy nie
była niedorzeczna. Sam o tym myślał i choć nigdy by się do tego nie przyznał,
liczył się z opinią siostry. Potwierdzała jego własne domysły.
    Szybko zwinęli obóz. Iza, obładowana swym normalnym bagażem,
przytroczyła dziewczynkę do biodra i ruszyła śladem Bruna i Groda. Podczas
marszu dziecko rozglądało się z ciekawością, przypatrując się, co robi Iza i
inne kobiety. Ożywiało się zwłaszcza, gdy kobiety zbierały pożywienie. Iza
często podawała mu do zjedzenia jakiś świeży pączek lub kruchy młody pęd.
Przywoływało to mgliste wspomnienie ornej kobiety, która robiła to samo. Lecz
teraz dziewczynka skupiona była na roślinach. Wkrótce zaczęła je rozpoznawać.
Głodówka wzbudziła w niej żywe zainteresowanie zdobywaniem pożywienia. Pokazała
na jakąś roślinę, a kobieta, ku jej radości, przystanęła i wykopała korzeń. Izie
też było przyjemnie. Jest bystra, pomyślała. Nie mogła tej rośliny przecież znać
wcześniej, boby ją zjadła.
    Zatrzymali się koło południa. Kiedy Brun oglądał napotkaną
jaskinię, Iza dała dziecku resztkę rosołu, a potem pasek twardego suszonego
mięsa do żucia. Jaskinia nie nadawała się do ich potrzeb. Później, po południu,
kiedy działanie kory wierzby ustało, noga zaczęła rwać dziewczynkę. Wierciła się
niespokojnie. Iza pogłaskała ją i zmieniła nieco jej pozycję. Mała całkowicie
zdała się na jej opiekę. Pełna ufności, objęła swymi ramionami szyję Izy i
oparła głowę na jej szerokim ramieniu. Uzdrowicielka, bezdzietna przez tak długi
czas, poczuła przypływ matczynych uczuć do osieroconej dziewczynki. Dziecko było
wciąż słabe i wyczerpane, więc wkrótce rytmiczny krok kobiety ukołysał je do
snu.
    Kiedy nadszedł wieczór, Iza była już bardzo zmęczona dodatkowym
ciężarem. Z ulgą opuściła dziewczynkę na ziemię, gdy Brun zatrzymał grupę na
noc. Dziecko gorączkowało; policzki miało czerwone i rozpalone, oczy mu
błyszczały. Kiedy Iza szukała drewna na ognisko, rozglądała się też za
roślinami, które mogłaby podać dziecku. Nie wiedziała, co wywołało infekcję, ale
wiedziała, jak jej zaradzić. Choć ostateczne wyleczenie zależne było od woli
duchów, rola Izy pozostała bardzo ważna. Klan od zarania dziejów zajmował się
zbieractwem i łowiectwem. Kolejne pokolenia, czy to w wyniku prób, czy też przez
przypadek, zgromadziły całkiem pokaźny zasób informacji o świecie roślinnym i
zwierzęcym. Zdejmując skóry i ćwiartując mięso, kobiety miały świetną okazję, by
poznać narządy różnych zwierząt, a potem zastosować zdobytą wiedzę w stosunku do
siebie.
    Przygotowując córkę do roli uzdrowicielki, matka pokazała Izie
różne organy oraz objaśniła ich znaczenie i funkcjonowanie. Było to jednak tylko
przypomnienie czegoś, o czym Iza już wiedziała. Pochodziła z bardzo szanowanej
linii uzdrowicielek, w której wiedza i umiejętności matek przekazywane były
córkom w sposób daleko bardzie) tajemniczy niż zwykła nauka. Niedoświadczona
uzdrowicielka ze znamienitego rodu ceniona była wyżej niż doświadczona, lecz
skromniejszego pochodzenia - i nie bez powodu.
    Iza była bezpośrednią spadkobierczynią bardzo starej linii
uzdrowicielek. Odziedziczyła po nich wiedzę, którą nagromadziły w ciągu pokoleń.
Wiedziała to, co wszystkie razem wzięte. Przywołanie tego zasobu informacji nie
sprawiało jej trudności, a raz wzbudzony, proces ten odbywał się automatycznie.
Potrafiła odróżnić własne wspomnienia dzięki temu, że pamiętała okoliczności, w
których powstawały - nigdy niczego nie zapominała. Wiedza jej poprzedniczek
pozbawiona była tej otoczki. Mimo pochodzenia od tych samych rodziców ani Creb,
ani Brun nie posiedli jej medycznej wiedzy.
    Członkowie klanu dziedziczyli pamięć zależnie od płci. Kobietom
zbędna była znajomość łowiectwa, tak jak mężczyźni nie potrzebowali więcej niż
podstawowej wiedzy na temat roślin. Różnice w funkcjonowaniu ich mózgów
zdeterminowane były biologicznie; kultura je tylko utrwalała. Była to kolejna
próba natury, by ograniczyć wielkość ich mózgów, a przez to przedłużyć
egzystencję całej rasy. Dzieci, które przy narodzinach dziedziczyły
doświadczenie przynależne przeciwnej płci, przed osiągnięciem dojrzałości
traciły je, gdyż zdolności te nie były rozwijane. Jednak dążenie natury, by
uchronić rasę przed wymarciem, zawierało samo w sobie element zagłady. Obie
płcie musiały współżyć ze sobą nie tylko ze względu na prokreację - żadna z nich
nie mogła długo przetrwać bez drugiej. Żadna też nie mogła opanować umiejętności
drugiej, ponieważ pozbawiona była dziedzicznie przekazywanej wiedzy i
umiejętności.
    Inną rzeczą, którą obie płcie zawdzięczały swym mózgom, był
ostry wzrok i duża spostrzegawczość, mimo iż każda z nich posługiwała się tym
zmysłem w odmienny sposób.
    Teren, przez który szli, zmieniał się z wolna, a Iza
podświadomie rejestrowała najdrobniejsze detale, szczególną uwagę zwracając na
roślinność. Już z dala była w stanie zauważyć drobne różnice kształtu liści czy
długości łodyg. Mimo iż napotykali rośliny, których nigdy przedtem nie widziała,
nie wydawały się jej one zupełnie nie znane. Z głębokich pokładów pamięci jej
wielkiego mózgu przychodziła informacja o danej roślinie - czyjeś wspomnienie.
Pomimo tak ogromnego zasobu informacji, niedawno napotkali zupełnie im nie znaną
roślinność - tak odmienną jak otaczający ich krajobraz. Żałowała, że nie może
się jej przyjrzeć bliżej. Nie znane gatunki roślin zawsze fascynowały kobiety. I
choć było to motywowane chęcią poznania, w dalszej perspektywie często oznaczało
przetrwanie.
    Częścią dziedzictwa każdej kobiety była umiejętność sprawdzania
nowo napotkanych roślin. Iza, jak i wszystkie inne kobiety, wypróbowywała je na
sobie. Podobieństwo do znanych roślin nasuwało pewne skojarzenia, lecz doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, jak zwodnicze może być założenie, że podobny wygląd
oznacza podobne właściwości. Sprawdzian był bardzo prosty - brała do ust mały
kęs. Jeżeli smak był nieprzyjemny, natychmiast go wypluwała. Jeżeli zaś kęs był
smaczny, trzymała go w ustach, czekając, czy nie wywoła swędzenia, pieczenia
bądź nie zmieni smaku. Jeżeli nie czuła żadnych tego typu sensacji, połykała kęs
i czekała na efekty. Kolejnego dnia brała większy kęs i powtarzała całą
operację. Jeżeli i trzecia próba nie dawała negatywnych skutków, zakładano, że
nowa roślina jest jadalna, choć na początku spożywano ją w małych ilościach.

    Izę bardzo interesowały też efekty uboczne, gdyż wskazywały one
na możliwość użycia roślin jako lekarstw. Inne kobiety znosiły jej różne nie
znane rośliny, zarówno ocenione jako jadalne, jak i te, co do których istniało
podejrzenie, że są trujące. Eksperymenty z nimi wymagały jednak dużo czasu i
ostrożności, więc w czasie podróży wolała używać roślin, które znała.
    W pobliżu obozu Iza znalazła skupisko wysmukłych malw pokrytych
wielkimi, jasnymi kwiatami. Z korzeni tych roślin można było przygotować wywar
podobny do wywaru z kłączy irysa. Przyspieszał on gojenie, łagodził opuchliznę i
stany zapalne. Napar z kwiatów powinien uśmierzyć ból i uśpić dziecko.
Nazbierała ich wraz z drewnem.
    Po wieczornym posiłku dziewczynka siedziała oparta o duży
kamień i przyglądała się krzątaninie ludzi dookoła niej. Jedzenie i nowy okład
ożywiły ją. Szczebiotała do Izy, choć wiedziała, że kobieta jej nie rozumie.
Inni patrzyli z niechęcią w jej kierunku, ale dziecko nie zdawało sobie sprawy
ze znaczenia tych spojrzeń. Organy głosowe członków klanu nie były w pełni
wykształcone, co uniemożliwiało im poprawne mówienie. Znali niewiele słów, a te,
których używali, służyły głównie jako ostrzeżenie lub chęć zwrócenia na siebie
uwagi. Dlatego też do tradycyjnego sposobu porozumiewania się przywiązywali dużą
wagę. Podstawą komunikacji był gest: sygnały ręką, pozy, zrodzona z bliskiego
kontaktu intuicja, zwyczaje, ich wnikliwy odbiór - wszystkie one miały swoje
znaczenie, lecz było ono bardzo ograniczone. Z dużym trudem przychodziło
członkom klanu opisywanie innym konkretnych obiektów. Jeszcze trudniejsze były
pojęcia abstrakcyjne. Dlatego też gadatliwość dziecka zaskoczyła klan i wywołała
podejrzliwość.
    Dzieci były dla nich skarbem. Choć wychowywano je z czułością,
dyscyplina wzrastała wraz z wiekiem. Niemowlęta były rozpieszczane zarówno przez
kobiety, jak i przez mężczyzn; nieco starsze dzieci, gdy miały być skarcone,
były najczęściej ignorowane. Kiedy młodsze dzieci zaczynały rozumieć wyższą
rangę starszych, zaczynały ich naśladować, unikając jednocześnie rozpieszczania,
które, według nich, przystało jedynie niemowlętom. Młodzież wcześnie uczyła się
właściwego zachowania, a jednym z utartych zwyczajów było nienadużywanie słów.
Ze względu na swój wzrost dziewczynka wydawała się starsza, niż była - dlatego
klan uważał, że jest nieposłuszna i źle wychowana.
    Iza, która się nią bez przerwy opiekowała, zgadła, że jest
młodsza, niż na to wygląda. Domyślała się jej prawdziwego wieku i dlatego
łagodniej traktowała jej bezradność. Domyśliła się też z majaczeń dziecka, że
jego plemię używało języka płynniej i częściej. Czuła więź z dziewczynką, której
uratowała życie i która tak ufnie objęła ją za szyję swymi wychudzonymi
ramionami. Będzie dość czasu, pomyślała, żeby nauczyć ją naszych zwyczajów. Z
wolna zaczynała traktować dziecko jak swoje.
    Gdy Iza zalewała wrzątkiem kwiaty malw, podszedł do nich Creb i
usiadł przy dziecku. Dziewczynka bardzo go ciekawiła, a ponieważ przygotowania
do wieczornej ceremonii jeszcze trwały, postanowił sprawdzić, w jakim jest
stanie. Małe dziecko i kaleki starzec wpatrywali się w siebie z równą
intensywnością. Nie widział jeszcze żadnego z Innych z bliska, ani też nigdy nie
widział ich dziecka. Ona, dopóki się wśród nich nie obudziła, nawet nie zdawała
sobie sprawy z istnienia klanu. Bardziej niż różnice ich wyglądu przyciągała jej
uwagę pobrużdżona skóra starca. W swym krótkim życiu nigdy nie widziała tak
oszpeconej twarzy. Instynktownie, z dziecięcą ciekawością, wyciągnęła rękę, by
dotknąć jego twarzy, by przekonać się, jaka jest w dotyku.
    To muśnięcie zupełnie zaskoczyło Creba. Żadne z dzieci klanu
nigdy go nie dotknęło. Żadne z dorosłych zresztą też. Unikali kontaktu z nim,
jakby obawiając się, że jego deformacja może przejść na nich. Jedynie Iza
pielęgnująca go w corocznych, coraz ostrzejszych zimowych napadach artretyzmu,
wydawała się nie mieć żadnych obaw. Nie odpychał jej wygląd Mog-ura ani też nie
obawiała się jego potęgi i pozycji. Gest dziewczynki poruszał czułą strunę w
samotnym, starym sercu Creba. Poczuł, że chce się z nią porozumieć. Po chwili
wiedział, jak zacząć.
    - Creb - powiedział, wskazując na siebie.
    Iza obserwowała ich w milczeniu. Czekała, aż wywar naciągnie.
Cieszyła się, że Creb zainteresował się dziewczynką, a to, że użył swego
imienia, też nie uszło jej uwagi.
    - Creb - powtórzył, uderzając się w piersi.
    Dziecko wyciągnęło głowę, próbując zrozumieć. Creb wymówił
swoje imię trzeci raz. Nagle twarz dziewczynki rozjaśniła się, usiadła prosto i
uśmiechnęła się.
    - Creb? - odpowiedziała, naśladując jego wymowę spółgłoski.

    Starzec pokiwał głową. Jej wymowa była do przyjęcia. Potem
wskazał na nią. Zmarszczyła brwi; nie wiedziała, czego teraz od niej chce.
Klepnął się w pierś, jeszcze raz wymówił swoje imię, a potem dotknął jej.
Szeroki uśmiech zrozumienia wydał się Crebowi grymasem, a wielosylabowe słowo,
które usłyszał, było nie tylko nie do wymówienia, ale prawie nie do zrozumienia.
Jeszcze raz powtórzył wszystkie ruchy i przysunął się bliżej, żeby lepiej
słyszeć. Dziewczynka powtórzyła swoje imię.
    - Aay-rr - zawahał się, pokiwał głową i spróbował jeszcze raz.
- Aay-lla, Ay-la? - Lepiej nie potrafił. I tak niewielu członków klanu mogło mu
dorównać w mowie.
    Rozpromieniła się i energicznie pokiwała głową. Nie było to
dokładnie to, co powiedziała, ale przystała i na to. Czuła, że lepiej nie
potrafi wymówić jej imienia.
    - Ayla - powtórzył Creb, próbując przywyknąć do tego dźwięku.
    - Creb? - powiedziała dziewczynka i dotknęła jego ramienia.
    Potem pokazała na
kobietę.
    - Iza - powiedział Creb. - Iza.
    - Eeez-sa - powtórzyła. Spodobała jej się ta zabawa. - Iza, Iza
- powtarzała, patrząc na kobietę.
    Iza poważnie pokiwała głową; słowa oznaczające imiona były
bardzo ważne. Pochyliła się i dotknęła dziewczynki tak jak Creb; chciała, żeby
mała powtórzyła swoje imię. Dziecko jeszcze raz wymówiło imię, ale Iza
potrząsnęła tylko głową. To, co dziewczynka wymawiała tak łatwo, dla niej było
nie do wymówienia. Dziecko było zdezorientowane. Spojrzała na Creba i
wypowiedziała imię w taki sposób jak on.
    - Eye-ghaa? - spróbowała kobieta.
    Dziewczynka pokiwała głową i powtórzyła imię.
    - Eye-ya? - Iza spróbowała jeszcze raz. -
    Aay, Aay, nie Eye - powiedział Creb. - Aaay-llla - powtórzył
bardzo wolno, żeby Iza dobrze usłyszała obcą kombinację dźwięków.
    - Aay-lla - powiedziała ostrożnie kobieta, próbując naśladować
Creba.
    Dziewczynka uśmiechnęła się. Nie miało znaczenia, że niezbyt
poprawnie wymawiali jej imię. Iza tak usilnie próbowała wymówić imię, które
nadał jej Creb, że przyjęła je za własne. Będzie dla nich Aylą. W odruchu
radości objęła kobietę.
    Iza uściskała ją lekko, a potem odsunęła od siebie. Będzie
musiała nauczyć dziecko, że publiczne okazywanie czułości jest niestosowne. Tym
niemniej było jej przyjemnie.
    Ayla była uszczęśliwiona. Czuła się taka zagubiona, taka
odizolowana od tych dziwnych ludzi. Tak bardzo próbowała porozumieć się z
kobietą, która się nią opiekowała, i była taka zrozpaczona, kiedy wszystkie jej
próby spełzły na niczym. To był zaledwie początek, ale przynajmniej znała już
imię, którym mogła zawołać kobietę i miała też imię, którym można było zawołać
ją. Odwróciła się do mężczyzny, który rozpoczął rozmowę. Nie wydawał się jej już
taki brzydki. Rozpierała ją radość i czuła w stosunku do niego jakieś dziwne
uczucie ciepła. Przysunęła się do niego i tak jak wielokrotnie robiła to w
stosunku do innego mężczyzny - pamiętała go bardzo mgliście objęła kalekę za
szyję, zniżyła jego głowę do swojej i przycisnęła policzek do jego policzka.

    Ten gest czułości wstrząsnął Crebem. Miał ochotę go
odwzajemnić, ale się pohamował. Byłoby bardzo nie na miejscu, gdyby ktoś
zobaczył go ściskającego tę małą, dziwną istotę i to poza obrębem rodzinnego
ogniska. Pozwolił jednak, by przytrzymała swój gładki, twardy policzek przy jego
brodatej twarzy jeszcze przez chwilę, zanim delikatnie zdjął jej ręce ze swojej
szyi.
    Creb ujął laskę i podniósł się na niej. Odchodząc myślał o
dziewczynce. Muszę nauczyć ją mówić, powiedział do siebie. Powinna nauczyć się
poprawnie porozumiewać. Koniec końców nie mogę powierzyć jej wychowania
kobiecie. Wiedział jednak, że tak naprawdę chciał spędzać z dzieckiem więcej
czasu. Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale myślał już o nim jako o członku
klanu.
    Brun nie przewidział skutków swojej decyzji, kiedy pozwolił
Izie zabrać obce dziecko. Nie było to jego niedociągnięcie jako przywódcy, to
był błąd całej rasy. Nie mógł przewidzieć, że znajdą ranne dziecko nie będące
członkiem klanu, ani nie mógł przewidzieć logicznych konsekwencji uratowania go.
Ocalili jej życie; jedyną alternatywą dla pozostania dziewczynki wśród nich było
oddalenie. Nie przeżyłaby to oczywiste. Ponowne narażenie życia, po tym jak ją
ocalili, skończyłoby się konfliktem z Izą, która, jakkolwiek osobiście nie miała
żadnej władzy, miała za sobą potężne duchy. I był jeszcze Creb, Mog-ur, który
potrafił porozumiewać się z duchami. Duchy stanowiły dla Bruna straszliwą siłę -
nie miał wcale ochoty z nimi zadzierać. To ta właśnie ewentualność tak martwiła
wodza w odniesieniu do dziewczynki. Nie potrafił sobie tego uświadomić, ale myśl
ta stale mu towarzyszyła. Nie wiedział o tym jeszcze, lecz jego klan powiększył
się do dwudziestu jeden osób.
    Gdy uzdrowicielka obejrzała nogę Ayli następnego ranka, poprawa
stała się już widoczna. Pod fachową opieką Izy infekcja niemalże ustąpiła, a
cztery równoległe rany goiły się bez komplikacji, choć jasne było, że blizny
pozostaną. Iza zdecydowała, że okład jest już niepotrzebny, ale zrobiła jeszcze
dziecku napar z kory wierzby. Kiedy zwinęła legowisko, Ayla próbowała wstać. Iza
podtrzymała ją, gdy dziewczynka ostrożnie próbowała przenieść ciężar ciała na
chorą nogę. Zabolało, ale po kilku krokach poczuła się o wiele lepiej.
    Dziewczynka była wyższa, niż Izie wydawało się wcześniej. Miała
proste, długie nogi z wystającymi kolanami. Nogi ludzi klanu były pałąkowate i
Iza zastanawiała się, czy przypadkiem nogi Ayli nie są zdeformowane. Ale, z
wyjątkiem lekkiego utykania, dziecko nie miało kłopotów z poruszaniem się.
Proste nogi widocznie też muszą być dla niej czymś normalnym, pomyślała, tak jak
niebieskie oczy.
    Kiedy klan przygotował się do drogi, uzdrowicielka owiązała się
skórą i przytroczyła dziecko do biodra; chora noga nie zagoiła się jeszcze na
tyle, żeby mała mogła pokonać większy dystans o własnych siłach. Podczas przerw
w marszu Iza opuszczała ją na ziemię, żeby mogła sobie trochę pochodzić.
Dziewczynka miała wilczy apetyt, nadrabiała długi okres głodu. Izie wydawało
się, że przybrała nieco na wadze. Sprawiało jej ulgę, gdy od czasu do czasu
mogła pozbyć się swego dodatkowego ciężaru, zwłaszcza że marsz stawał się coraz
trudniejszy.
    Klan pozostawił za sobą szerokie płaskie stepy i przez
następnych kilka dni wędrował przez coraz wyższe wzgórza. Wznosiły się one u
podnóża gór, których błyszczące lodowe czapy przybliżały się z każdym dniem.
Wzgórza porośnięte były gęstym lasem. Nie składał się z wiecznie zielonych,
typowych dla północy drzew iglastych, lecz z szerokolistnych drzew o
najwymyślniejszych kształtach. Jak na tę porę roku było zadziwiająco ciepło.
Mężczyźni zamienili swe zimowe okrycia na krótkie skóry odsłaniające tors.
Kobiety nie zmieniły swego odzienia; łatwiej było przenosić dobytek w zimowym
okryciu - zapobiegało to otarciom.
    Okolica, przez którą szli, w niczym nie przypominała chłodnego
stepu, który otaczał ich starą jaskinię. W miarę jak pokonywali zacienione
doliny i trawiaste pagórki, Iza coraz częściej była zmuszona sięgać do wspomnień
swoich poprzedniczek. Porośnięte grubą korą dęby, buki, orzechy, jabłonie i
klony mieszały się ze smukłymi, giętkimi wierzbami, brzozami, grabami, osikami i
wysokimi zaroślami olch i leszczyny. Powietrze przenikał dziwny zapach nawiewany
południowym wiatrem. Iza nie potrafiła go rozpoznać. Nierozkwitłe bazie tuliły
się do swych wciąż jeszcze okrytych listowiem łodyg. Delikatne białe i różowe
płatki kwiatów wirowały w powietrzu, obiecując jesienną obfitość zbiorów z drzew
owocowych i orzechów.
    Przedzierali się przez plątaninę pnączy i krzewów, pokonywali
odkryte łysiny wzgórz. Cała okolica mieniła się różnymi odcieniami zieleni. Na
nowo pojawiła się sosna, tym razem w towarzystwie srebrzystej jodły. Jeszcze
wyżej napotkali świerki. Głęboka zieleń drzew iglastych mieszała się z wiosenną
świeżością lip i bladą zielenią drobnolistnych gatunków. Mchy, trawy i mniejsze
rośliny - od szczawiku, tego podobnego koniczynie leśnego szczawiu, po uparcie
trzymające się skalistego podłoża sukulenty - również dorzucały swoje kolory do
zielonej mozaiki. Dzikie kwiaty: białe lilie, żółte fiołki, różowe wrzosy
rozrzucone były po lasach, a żółte żonkile i niebieska goryczka zawładnęły wyżej
położonymi łąkami. W głęboko ocienionych miejscach nieliczne spóźnione żółte,
białe i purpurowe krokusy wciąż odważnie podnosiły głowy.
    Klan zatrzymał się na postój, dotarłszy do szczytu stromego
wzniesienia. Poniżej panorama zalesionych wzgórz kończyła się gwałtownie stepem
rozciągającym się aż po horyzont. Ze szczytu wzgórza widać było stada zwierząt
pasących się w wysokiej trawie, która zaczynała już powoli nabierać złocistej
barwy lata. Łowcy, nie obarczeni bagażem i nie wstrzymywani przez objuczone
kobiety, mogli do woli wybierać pomiędzy różnymi gatunkami zwierząt, docierając
do nich nawet w ciągu poranka. Niebo na wschodzie, nad równiną, było bezchmurne,
ale od południa nadciągała burza. Gdyby wiatr nie zmienił swego kierunku,
wysokie góry na północy niechybnie spowodowałyby, że nabrzmiałe chmury pozbyłyby
się swego deszczowego balastu wprost nad miejscem, gdzie klan zatrzymał się na
postój.
    Brun z mężczyznami odbywali naradę, w której nie uczestniczyły
kobiety i dzieci, ale ich zatroskane spojrzenia i gesty nie pozostawiały
wątpliwości co do jej tematu. Zastanawiali się, czy nie powinni zawrócić. Nie
znali okolicy, ale, co ważniejsze, zbyt oddalali się od stepu. Chociaż w lasach
pokrywających wzgórza spostrzegli wiele zwierząt, ich liczba i rozmaitość nawet
w przybliżeniu nie mogła się równać obfitości zwierząt pasących się na zasobnych
pastwiskach stepu. Łatwiej polowało się na zwierzęta na otwartej przestrzeni.
Łatwiej je można było wypatrzyć, gdy nie miały ochrony lasu, który skrywał
również czworonożnych myśliwych. W przeciwieństwie do leśnych samotników
zwierzęta żyjące na stepach z reguły grupowały się w stada.
    Iza domyśliła się, że prawdopodobnie zawrócą i cały wysiłek
wspinaczki na strome wzgórze pójdzie na marne. Nadciągające chmury i groźba
deszczu wywoływały niepokój wśród przygnębionych wędrowców. W czasie postoju
uzdrowicielka postawiła Aylę na ziemi i zdjęła bagaż. Dziecko natychmiast
skorzystało z nieoczekiwanej wolności i wkrótce zniknęło jej z oczu. Iza
widziała, jak dziewczynka weszła za kamienny występ. Nie chciała, by Ayla
odbiegła za daleko - narada mogła się skończyć w każdej chwili, a Brunowi na
pewno nie spodobałoby się, gdyby dziewczynka opóźniła wymarsz. Poszła za nią.
Dziecko stało już za występem, ale to, co zobaczyła za nim, zaparło Izie dech w
piersiach.
    Pobiegła z powrotem, rzucając nerwowe spojrzenia przez ramię.
Nie śmiała przerwać Brunowi i mężczyznom, więc niecierpliwie czekała na koniec
narady. Brun spostrzegł ją i choć nie dał tego po sobie poznać, zauważył, że coś
ją dręczy. Kiedy tylko mężczyźni się rozeszli, Iza podbiegła do Bruna, usiadła
przed nim i zaczęła wpatrywać się w ziemię - był to znak, że chce z nim
porozmawiać. Mógł się zgodzić lub nie - decyzja należała do niego. Gdyby nie
zechciał z nią mówić, nie mogłaby powiedzieć, o co jej chodziło.
    Brun zastanawiał się, czego Iza chce. Zauważył odejście
dziewczynki - niewiele rzeczy dotyczących klanu uchodziło jego uwagi ale miał w
tej chwili na głowie ważniejsze sprawy. To musi być coś związanego z dzieckiem,
pomyślał gniewnie i poczuł nagłą ochotę, by odmówić prośbie Izy. Bez względu na
to, co mówił Mog-ur, nie podobało mu się, że dziecko pozostało z nimi. Podniósł
wzrok i zauważył, że czarownik bacznie mu się przygląda. Próbował zgadnąć, o
czym myśli jednooki mężczyzna, lecz jego twarz pozostawała nieprzenikniona.
    Przywódca spojrzał na kobietę siedzącą u jego stóp. Jej postawa
zdradzała duże napięcie. Pomyślał, że musiało stać się coś naprawdę ważnego.
Brun nie był nieczuły i żywił duży szacunek dla siostry. Pomijając kłopoty z
partnerem, zawsze zachowywała się właściwie, była przykładem dla innych kobiet i
bardzo rzadko zajmowała go czymś nieistotnym. Może powinien z nią pomówić? Nie
musiał się zgodzić. Schylił się jednak i klepnął ją po ramieniu.
    Iza odetchnęła z ulgą. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego,
że cały czas wstrzymywała oddech. Pozwolił jej mówić! Trwało to tak długo, iż
była pewna, że wódz się nie zgodzi. Wstała i pokazując w stronę występu,
wyrzuciła z siebie tylko jedno słowo:
    - Jaskinia!
następny   










Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
v 03 137
Saint Seiya ep 137 (03)
2010 03, str 134 137
863 03
ALL L130310?lass101
Mode 03 Chaos Mode
2009 03 Our 100Th Issue
jezyk ukrainski lekcja 03
DB Movie 03 Mysterious Adventures
Szkol Okres pracodawców 03 ochrona ppoż
Fakty nieznane , bo niebyłe Nasz Dziennik, 2011 03 16
2009 03 BP KGP Niebieska karta sprawozdanie za 2008rid&657
Gigabit Ethernet 03

więcej podobnych podstron