Ana Veloso Piesn kolibra(1) id 2112650


Ana Veloso





Pieśń kolibra





Fragment





Z niemieckiego przełożyła

Magdalena Jatowska





Część I





1





Przykrości groziły jej z trzech stron.

Po prawej Lua dostrzegła zbliżającą się obłąkaną Imaculadę, która wbiła w nią wzrok i kuśtykała prosto ku niej, Bóg jeden wie dlaczego. Dziewczyna nigdy nie zamieniła ze starą niewolnicą ani słowa i nie widziała powodu, dla którego miałoby się to zmienić. Imaculada od wieków należała do SŁo Fidélio, podobnie jak skrzypiące schody wiodące na strych domu. I tak samo jak schody była zniszczona i postękująca. Wzbudzała w Lui lęk, więc ta nie chciała mieć ze staruszką do czynienia.

Z lewej nadchodził senhor. Wyglądało na to, że chce przydzielić Lui kolejne bezsensowne zadanie, w rodzaju tych, które pozwalały mu spędzić z nią nieco czasu sam na sam. W dziewczynie powoli rodziło się podejrzenie, że senhor celowo odrywa guziki u koszuli, tylko po to, by kazać Lui, żeby udała się za nim do pracowni i szybko je przyszyła. Miał przecież także inne niewolnice, znacznie sprawniejsze w tego rodzaju pracach. Na spotkanie z senhorem miała równie mało ochoty co na spotkanie ze starą Imaculadą.

Aby zejść obojgu z drogi, mogła ruszyć naprzód lub zawrócić do szopy. Nagle dostrzegła jednak, że niebezpieczeństwo grozi jej również z zupełnie nieoczekiwanego kierunku – z góry. Spadał na nią właśnie lotem nurkowym latawiec. Kury rozbiegły się, gdacząc głośno, gdy Lua przemknęła między nimi, próbując uciec przed latającym monstrum. Obawiała się, że przy silnym wschodnim wietrze mały synek praczki nie będzie umiał zapanować nad samodzielnie zrobionym latawcem. Mimo to nie zwracała wcześniej uwagi na poczynania dziecka, ponieważ ufała, że jego matka przyjdzie mu z pomocą na czas.

Wpadła prosto w ramiona Imaculady. Za sobą słyszała szereg odgłosów, po których mogła się domyślić, co zaszło – krzyki senhora, omal nie trafionego przez latawiec, harmider przestraszonych kur oraz wrzask praczki, karcącej niesfornego synka. Potem rozległ się płacz chłopca, bo latawiec najwyraźniej zawisł roztrzaskany w gałęziach drzewa cajú.

Lua nic jednak z tego nie zobaczyła, bo Imaculada bezlitośnie przykuła ją spojrzeniem.

– Ja wie, że ty się nadać – powiedziała. – Wiatr też wie.

Lua słyszała od innych niewolników z SŁo Fidélio, że Imaculada należy do grona ludzi, których sprowadzono do Brazylii prosto z Afryki. Wszyscy pozostali przyszli na świat już tutaj. Nie powinno zatem Lui dziwić, że stara słabo mówi po portugalsku, mimo to dziewczyna była zaskoczona. Język staruszki nasilał dodatkowo wrażenie obcości, które brało się z jej gestów i spojrzeń. I co to w ogóle miało znaczyć, że się nada? Do czego? Czyżby Imaculada naprawdę wierzyła, że to nie głupi przypadek sprowadził do niej Luę, tylko gorący wschodni wiatr, o którym mówiono, że wieje prosto z Afryki?

Głos Imaculady był równie pozbawiony wyrazu jak jej mina. Lua nie ośmieliła się jednak jej sprzeciwić. Być może autorytet płynący z wieku sprawił, że gdy staruszka chwyciła ją za ramię, podążyła za nią bez słowa. Może obawiała się także, iż prawdziwe są pogłoski, jakoby podstarzała niewolnica miała magiczną moc. Lua przeżegnała się w duchu.

Imaculada poprowadziła dziewczynę za dom, na kamienną ławkę, na którą o tej porze, po południu, padał cień budynku. Ta strona była zwrócona do wiatru. Silny powiew uniósł spódnicę Imaculady i odsłonił jej chude, żylaste łydki. Widok ten dziwnie poruszył Luę. Staruszka nakazała jej usiąść, ale na myśl o grożącej za to karze ta ośmieliła się wreszcie sprzeciwić.

– Jezusie, Maryjo! A co, jeśli senhora nas tu przyłapie? Wiesz, że może kazać nas wychłostać, jeśli tylko przyjdzie jej ochota. Nienawidzi, gdy niewolnicy próżnują, a jeszcze bardziej brzydzi ją myśl, że swoim cennym zadkiem mogłaby dotknąć tego samego miejsca, na którym siedział czarny tyłek.

Stara niespiesznie pokiwała głową.

– Ty dużo się uczyć. Dużo, dużo.

Lua czuła się niepewnie. Czy miało to znaczyć, że dużo się już nauczyła? Wielu portugalskich słów, których Imaculada pewnie nie rozumiała? A może chodziło o to, że Lua musi się jeszcze wiele nauczyć?

Imaculada usiadła na ławce i ścisnęła dziewczynę za ramię tak mocno, że ta musiała pójść za jej przykładem i usiąść, ale ze strachem rozejrzała się dookoła. A jeśli ktoś je zobaczy i doniesie państwu? Na przykład gruba Maria, która prześladowała wszystkie dziewczęta ładniejsze od niej? Albo służalczy JoŁo, który zrobiłby wszystko, aby zyskać pewne korzyści w Casa Grande?

Nie zobaczyła wprawdzie nikogo, ale niewiele to znaczyło. W SŁo Fidélio nigdy nie było się samemu. Tego Lua nauczyła się w ciągu osiemnastu lat, które spędziła na fazendzie. Plantacja trzciny cukrowej ciągnęła się daleko za horyzont, a na polach i w puszczy można było czuć się bardzo samotnie. Jednak w samej posiadłości, składającej się z Casa Grande, domu właścicieli, oraz budynków gospodarczych i senzali, skrzydła dla niewolników, mieszkało około dwustu osób, w tym tylko pięcioro białych. Co najmniej jedna czwarta niewolników przebywała zawsze w głównym budynku lub w jego pobliżu; pracowali w domu, w kuchni, pralni, stajniach, kuźni, sadzie, przy młynie do manioku lub przy prasie do trzciny cukrowej. Poza tym byli tu także rekonwalescenci, matki w połogu, małe dzieci, starcy i inne osoby, które z różnych powodów nie nadawały się do pracy.

Lua już w dzieciństwie zrozumiała, że jeśli chce spokoju, musi oddalić się jak najbardziej od domu. Pewnego razu podkradła książkę sinhazinhy EulĄlii, by ją po kryjomu przeczytać, ale już po trzech stronach poczuła uderzenie rózgi. Przyłapała ją guwernantka, odbywająca właśnie swój śspacer na trawienie”, jak go nazywała. W południe żadna osoba o zdrowych zmysłach nie wychodziła dobrowolnie z domu, z wyjątkiem Lui i tej okropnej kobiety, więc szybko się na siebie natknęły. Innym razem, gdy Lua miała trzynaście lat, chciała spotkać się sam na sam z ładnym chłopcem, który, niech Bóg ma go w swojej opiece, zginął ubiegłego roku podczas próby ucieczki. Wtedy przeszkodził im pies i goniący za nim trzej malcy.

Nie było zatem wskazane, by w pobliżu domu oddawać się jakimkolwiek zajęciom, które wymagały prywatności. Tajemnicze zachowanie staruszki nie wróżyło niczego dobrego. Ciekawość Lui zwyciężyła jednak strach przed karą, więc dziewczyna, siedząc na ławce, spojrzała pytająco na Imaculadę.

– Ja umiera – powiedziała stara tonem, jakim równie dobrze mogłaby oznajmić, że tego dnia, podobnie jak w ciągu ostatnich trzech miesięcy, świeci słońce.

– Och! – wyrwało się Lui.

– Nie źle. Ja wróci do przodków i dzieci do rzeka Kubango, do Ndongo.

– Och... – odezwała się ponownie Lua.

Cóż innego mogła odpowiedzieć na takie słowa? Nie miała ochoty słuchać sentymentalnych wspomnień starej. Nie chciała dowiadywać się niczego o niej, jej rodzinie i jej pogańskich korzeniach. Każde dziecko wiedziało, że Afrykańczycy to dzikusy. Poganie i kanibale, prawda? Niewolnicy mogli uważać się za szczęśliwych, że uciekli od Czarnego Lądu i tamtejszych bestialskich obyczajów. Miłość Jezusa Chrystusa i opieka senhora wynagradzały przecież po stokroć fakt, że nie byli wolni. Lua zgadzała się w pełni z opinią padre, który wygłaszał coniedzielne kazania. Mówił podczas nich, że wolność jest dobrem, które wcale nie służy czarnym. Poza tym nie czuła się czyjąś własnością, chociaż oczywiście stało tak na papierze.

– Ty robi głupio, ale ty jest mądra. Ty pisać.

– Nie, to nieprawda – odparła Lua.

Imaculada wreszcie poruszyła temat, na który Lua mogła się wypowiedzieć, ale nie zamierzała zdradzać swojej tajemnicy, tajemnicy, najwyraźniej wcale nie tak dobrze strzeżonej, jak się dziewczynie wydawało. Lua umiała bowiem czytać i pisać, w dodatku, jak uważała bez fałszywej skromności, bardzo dobrze. Próżność to grzech śmiertelny – uczył padre – ale jeszcze większym grzechem było, gdy niewolnicy uczyli się pisać i czytać. Z tego powodu Lua nigdy nie przyznałaby się obcej, w dodatku tak napawającej strachem osobie jak Imaculada, że rzeczywiście posiadła tę umiejętność. Jedyną osobą na świecie, która wiedziała o zakazanych umiejętnościach Lui, była jej przyjaciółka Fernanda, ale tę niewiele one obchodziły. Po co umiejętność czytania, jeśli nie miało się książek? Było w tym sporo racji. Lui udawało się jednak zdobyć czasem dostęp do lektury, o czym nie wiedziała nawet Fernanda.

– Ty robi głupia, to być mądra. Ale Kasinda wie. Ty pisać historia Kasindy.

– Kim jest Kasinda? – spytała Lua, choć odniosła wrażenie, że stara mówi o sobie.

– Kasinda moje afrykańskie imię. Imaculada nie jest. – Mówiąc to, staruszka splunęła na ziemię przed Luą, z twarzą wykrzywioną nienawiścią.

– Chcesz zatem, żebym spisała twoją historię? Czemu miałoby to służyć?

Imaculada popatrzyła na nią z niedowierzaniem i zaczęła wyrzekać w swoim bełkotliwym języku, że Lua jest najwyraźniej jeszcze głupsza, niż się wydaje, i że ona bardzo się na niej zawiodła. Jej historia zasługuje na to, by ją spisać, a Lua powinna czuć się zaszczycona, że została wybrana, ponieważ dzięki przekazanej wiedzy może zyskać wielką mądrość. Tyle przynajmniej zrozumiała Lua z potoku słów usianego wyrażeniami w nieznanym jej języku.

– Powiedziałam ci przecież, że nie umiem pisać. A nawet gdybym umiała, nie mam papieru ani ołówka, żeby to zrobić.

Imaculada uśmiechnęła się chytrze, sięgnęła za pas spódnicy i wyjęła brulion oraz węglowy rysik.

– Ty zaczyna. Teraz. Nie ma dużo czas, ja umiera.

Mówiła drżącym i chrapliwym głosem, ale bardzo zdecydowanym tonem, a spojrzenie jej małych, bystrych oczu było ostre. Czy jeśli Lua nie spełni jej życzenia, rzuci na nią klątwę? Lua musiała się zgodzić, na dobre czy na złe. Mogła przecież po prostu napisać coś innego niż to, co opowie stara, która i tak nie będzie umiała tego przeczytać.

– No, dobrze – rzekła niechętnie. – Daj mi przybory do pisania.

Imaculada podała jej rysik i zeszyt, a dziewczyna zerknęła na jej okaleczoną dłoń. Mówiono, że staruszce brakuje palca, ale krążyły na ten temat najróżniejsze pogłoski. Imaculada zawsze jednak trzymała swoje dłonie o grubych żyłach i guzowatych palcach tak umiejętnie, że nie można było dostrzec rzekomego braku.

Luę ogarnęło nagle uczucie szczęścia, ponieważ dawno już nie miała okazji pisać. Sprawiało jej ogromną przyjemność czuć w lewej dłoni rysik i wdychać zapach papieru. Ponownie rozejrzała się wokół. Gdyby została przyłapana z tymi zakazanymi przedmiotami, pociągnęłoby to za sobą znacznie gorszą karę niż za samowolne siadanie na kamiennej ławce.

– Nikt nie idzie. Wszyscy boi się Kasindy – wymruczała stara.

Zapewne miała rację. W każdym razie żaden niewolnik nie ośmielał się do niej zbliżyć. Nie było też możliwe, by zabłąkał się tu ktoś z rodziny Oliveirów. Dona Ines miała gości, dom Felipe prawdopodobnie już dawno upatrzył sobie inną ofiarę, sinhĄ EulĄlia unikała słońca, a młody sinhô Manuel z pewnością ślęczał znowu nad kolumnami liczb w księgach rachunkowych. Najstarszy syn, Carlos, przyjeżdżał tylko na soboty i niedziele.

– Zaczynaj – poleciła Lua nieco szorstko, aby nie dać po sobie poznać, że bardzo cieszy ją możliwość pisania.

– Moje imię Kasinda – zaczęła stara.

Lua notowała pilnie, choć odpowiednio poprawiała jej wypowiedzi. Na co zdałaby się komu historia pełna obcych wyrazów i napisana tak błędnymi zdaniami, że trudno je było zrozumieć?

– Ja jest dziewiąta córka wielki wódz Mukua-nguzu i trzecia żona Nzinga. Ja bardzo piękna i bardzo mądra. Czternaście lat ja poślubia dumny wojownik.

Lua słuchała. Stara wiedźma snuła pewnie jakąś bajkę, jednak wbrew własnej woli dziewczyna zaczęła ulegać czarowi opowieści. Pisała pospiesznie, co wymagało dużego wysiłku, bo musiała najpierw zrozumieć, a potem odpowiednio sformułować to, co usłyszała.

Ciąg dalszy w wersji pełnej





2





Dostępne w wersji pełnej





3





Dostępne w wersji pełnej





4





Dostępne w wersji pełnej





5





Dostępne w wersji pełnej





6





Dostępne w wersji pełnej





7





Dostępne w wersji pełnej





8





Dostępne w wersji pełnej





9





Dostępne w wersji pełnej





10





Dostępne w wersji pełnej





11





Dostępne w wersji pełnej





12





Dostępne w wersji pełnej





13





Dostępne w wersji pełnej





14





Dostępne w wersji pełnej





15





Dostępne w wersji pełnej





16





Dostępne w wersji pełnej





Część II





17





Dostępne w wersji pełnej





18





Dostępne w wersji pełnej





19





Dostępne w wersji pełnej





20





Dostępne w wersji pełnej





21





Dostępne w wersji pełnej





22





Dostępne w wersji pełnej





23





Dostępne w wersji pełnej





24





Dostępne w wersji pełnej





25





Dostępne w wersji pełnej





26





Dostępne w wersji pełnej





27





Dostępne w wersji pełnej





28





Dostępne w wersji pełnej





29





Dostępne w wersji pełnej





30





Dostępne w wersji pełnej





31





Dostępne w wersji pełnej





32





Dostępne w wersji pełnej





33





Dostępne w wersji pełnej





Część III





34





Dostępne w wersji pełnej





35





Dostępne w wersji pełnej





36





Dostępne w wersji pełnej





37





Dostępne w wersji pełnej





38





Dostępne w wersji pełnej





39





Dostępne w wersji pełnej





40





Dostępne w wersji pełnej





41





Dostępne w wersji pełnej





42





Dostępne w wersji pełnej





43





Dostępne w wersji pełnej





44





Dostępne w wersji pełnej





45





Dostępne w wersji pełnej





46





Dostępne w wersji pełnej





47





Dostępne w wersji pełnej





Tło historyczne





Dostępne w wersji pełnej





Pieśń kolibra


Spis treści



Okładka



Karta tytułowa

Część I



1



2



3



4



5



6



7



8



9



10



11



12



13



14



15



16





Część II



17



18



19



20



21



22



23



24



25



26



27



28



29



30



31



32



33





Część III



34



35



36



37



38



39



40



41



42



43



44



45



46



47





Tło historyczne



Karta redakcyjna





Tytuł oryginału

DAS LIED DES KOLIBRIS

Wydawca

Beata Prokopczyk

Redaktor prowadzący

Elżbieta Kobusińska

Redakcja

Ewa Borowiecka

Redakcja techniczna

Małgorzata Juźwik

Korekta

Marianna Filipkowska

Irena Kulczycka

Copyright © 2011 by Ana Veloso

All rights reserved

Copyright © for the Polish translation by Magdalena Jatowska, 2012

Copyright © for the e-book edition by Weltbild Polska Sp. z o.o., Warszawa 2012

Świat Książki

Warszawa 2012

Weltbild Polska Sp. z o.o.

ul. Hankiewicza 2, 02-103 Warszawa

Księgarnia internetowa: Weltbild.pl

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

ISBN 978-83-273-0313-4

Nr 90453648



Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: kontakt@elib.pl

www.eLib.pl





Pełną wersję tej książki znajdziesz w sklepie internetowym ksiazki.pl pod adresem: http://ksiazki.pl/index.php?eID=evo_data&action=redirect&code=8e705c597de







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bertrand Aloysius Piesn maski id 2162176
CISAX01GBD id 2064757 Nieznany
listscript fcgi id=33
SGH 2200 id 2230801 Nieznany
listart cgi id=3
111003105109 stress id 2048457 Nieznany
CIXS201GBD id 2064760 Nieznany
listscript fcgi id=96
BUT W BUTONIERCE Jasienski Bruno id 2189473
listscript fcgi id=2
120319122549 ee sweetsavoury id Nieznany
TOCEL96GBB id 2491297 Nieznany
piesn sloneczna
1 05 Palestyna w 9 10w pne id 2 Nieznany
1078 2 FEA209544 128UEN A id 22 Nieznany

więcej podobnych podstron