v 04 133







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.133)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –






133. ODEJŚCIE I
WĘDRÓWKA DO BETLEJEM GALILEJSKIEGO


Napisane
22 maja 1946. A, 8494-8509
To wieczór
właściwego szabatu.
Powraca życie po szabatowym spoczynku. Tutaj, w małym domu w Nazarecie,
podejmuje się
przygotowania do odejścia. Porządkuje się żywność, ubrania układa się
je w
torbach, które zamyka się solidnie sznurami. Bada się sandały dla
sprawdzenia, czy
rzemienie i skóra są w dobrym stanie. Poi się i karmi osły w pobliżu
żywopłotu
ogrodu... Pożegnania i kilka łez pośród uśmiechów i błogosławieństw
oraz
obietnice spotkania się wkrótce... I nieoczekiwany prezent Tomasza dla
Maryi: zapinka
– my powiedzielibyśmy: broszka – dla przytrzymania szaty przy szyi.
Jest wykonana z
trzech łodyżek konwalii, delikatnych, doskonałych, pomiędzy dwoma
metalowymi listkami.
Wyglądają jak prawdziwe, zdradzają rękę mistrza.
«Nie będziesz jej
nosić, Maryjo, wiem
o tym, ale przyjmij ją mimo to. Przyszedł mi pomysł, żeby ją wykonać
pewnego dnia,
kiedy mój Pan mówił o Tobie, porównując Cię do lilii z doliny... Ja nic
nie
zrobiłem dla Twego domu... ale to wykonałem dla Ciebie, aby przy pomocy
tego symbolu
wyrazić pochwałę Twego Syna, na jaką zasługujesz bardziej niż
jakakolwiek inna
niewiasta. Nie mogłem nadać metalowi giętkości żywej rośliny i zapachu
kwiatu, ale
moja szczera miłość i szacunek wobec Ciebie czynią go miękkim jak
pieszczota, a moje
oddanie – dodaje mu woni dla Ciebie, Matki mojego Pana.»
«O! Tomaszu! To
prawda. Nie noszę
ozdób, które wydają mi się próżne, ale to nie to samo. To [wyraz]
miłości Mojego
Jezusa i Jego apostoła... i jest Mi to drogie. Codziennie będę patrzeć
na tę
[zapinkę] i myśleć o dobrym Tomaszu, który kocha swego Nauczyciela do
tego stopnia,
że zachowuje w pamięci nie tylko Jego Naukę, lecz także Jego
najdrobniejsze słowa o
najpokorniejszych rzeczach i najmniej znaczących osobach. Dziękuję,
Tomaszu, nie za jej
wartość, lecz za twoją miłość. Dziękuję!»
Wszyscy podziwiają
doskonałość
wykonania. Tomasz zaś, szczęśliwy, wyjmuje mniejszy przedmiot: trzy
gwiazdki jaśminu w
maleńkim listku, otoczone delikatnym okręgiem. Podaje go Aurei:
«[Daję ci to,]
ponieważ nie
przymilałaś się, żeby to mieć, ponieważ byłaś tu, kiedy kwitł jaśmin.
Niech ci
te małe gwiazdki przypominają o Gwieździe. Uważaj jednak! Swoimi
cnotami masz nasycić
wonią te kwiatki i ty sama masz być kwiatem przejrzystym, pięknym,
czystym,
wydzielającym swój zapach ku Niebu. Jeśli nie będziesz tak postępować,
odbiorę
moją zapinkę. No, nie płacz... wszystko mija... i... i... wkrótce
wrócimy do Maryi
albo Ona do nas przyjdzie... i...»
Tomasz zdaje sobie
sprawę, że –
wobec coraz obficiej płynących łez Aurei – lepiej zaprzestać mówić.
Wychodzi
udręczony, mówiąc do Piotra:
«Gdybym wiedział,
że... zacznie
jeszcze bardziej płakać, nic bym jej nie dał... Właśnie po to zrobiłem
tę zapinkę,
żeby ją pocieszyć w tej godzinie... Nie udało mi się to...»
A Piotr, w zamęcie
tej chwili, traci
kontrolę nad sobą i mówi:
«Ależ z pożegnaniami
zawsze tak
jest... Gdybyś widział Syntykę, wtedy gdy...» – i uświadamia sobie, że
powiedział
coś, co chciałby zmienić. Czerwieni się... ale jest za późno...
Tomasz pojmuje i
dobrotliwie obejmuje go
za szyję, mówiąc:
«Nie trap się,
Szymonie. Potrafię
milczeć i rozumiem, dlaczego nic nie mówiliście... Z powodu Judasza,
syna Szymona.
Przysięgam ci na Boga naszych ojców, że dowiedziałem się niechcący i zapominam
o tym. Nie martw się, Szymonie!...»
«To dlatego że
Nauczyciel nie
chciał...»
«I z pewnością miał
do tego
najwyższe powody. Ja nie przyjmuję tego źle» [– mówi Tomasz.]
«Wiem, ale co On
powie?» [– martwi
się Szymon.]
«Nic, bo się nie
dowie. Zaufaj mi»
[– pociesza go Tomasz.]
«O! Nie! Nie będę się
posługiwał
wybiegami wobec Nauczyciela. Postąpiłem niewłaściwie. Zasługuję na
naganę.
Natychmiast. Nie będę miał spokoju, jeśli nie wyznam mu swego grzechu.
Tomaszu, bądź
dobry. Idź i zawołaj Go... Ja idę do pracowni. Idź, wróć z Nim. Jestem
zbyt
wzburzony, aby to uczynić, i inni zorientowaliby się.»
Tomasz spogląda na
niego ze
współczuciem pełnym podziwu i idzie do domu. Woła Jezusa:
«Nauczycielu, wyjdź
na chwilę, muszę
Ci coś powiedzieć.»
Jezus żegnał właśnie
Marię
Alfeuszową. Wychodzi natychmiast [i pyta:] «Czego potrzebujesz?»
«Ja niczego. To
Szymon musi z Tobą
pomówić. Oto on...»
«Szymonie! Cóż ci się
stało, że
jesteś tak wzburzony?»
Piotr przypada
Jezusowi do stóp,
jęcząc:
«Zgrzeszyłem! Odpuść
mi!»
«Zgrzeszyłeś? Jak?
Byłeś tu z nami
radosny, spokojny...»
«Ach! Nauczycielu,
uchybiłem
posłuszeństwu. Rozmawiałem z Tomaszem o Syntyce... Byłem poruszony z
powodu łez
[Aurei], a on bardziej ode mnie. Sądził, że je wywołał... Chcąc go
pocieszyć
powiedziałem mu: „To zawsze tak z pożegnaniami... Gdybyś widział
Syntykę...” i on
się domyślił!...» – Piotr podnosi wzburzoną twarz. Spojrzenie ma
naprawdę
upokorzone, zrozpaczone.
«Chwała Bogu, Mój
Szymonie!
Sądziłem, że uczyniłeś coś o wiele poważniejszego, a twoja szczerość
niweczy
nawet to. Mówiłeś bez złośliwości. Rozmawiałeś z twym towarzyszem.
Tomasz jest
dobry. Nie powie o tym...»
«Rzeczywiście, nawet
mi to
przysiągł... Ale widzisz? Teraz się boję, że jestem zbyt głupi, żeby
umieć
zachować tajemnicę.»
«Aż dotąd to robiłeś»
[–
pociesza go Jezus.]
«Tak. Pomyśl: nigdy
ani słowa
Filipowi czy Natanaelowi! A teraz...»
«No, wstań! Człowiek
jest zawsze
niedoskonały, ale kiedy działa bez złośliwości, nie grzeszy. Czuwaj nad
sobą, ale
już się nie martw. Twój Jezus ma dla ciebie jedynie pocałunek. Tomaszu,
chodź tutaj.
(Tomasz podbiega.) Z pewnością zrozumiałeś przyczyny milczenia.»
«Tak, Nauczycielu. I
przysiągłem, że
to uszanuję, według moich sił. Już to powiedziałem Szymonowi...»
«...głupcowi
Szymonowi» – wzdycha
Piotr.
«Nie, przyjacielu.
Zbudowałeś mnie
swoją doskonałą pokorą i szczerością. Udzieliłeś mi wielkiej
lekcji i
będę o niej pamiętał. Z ostrożności nie będę mógł o tym mówić i to mnie
martwi, gdyż niewielu z nas posiada i będzie posiadać taką
sprawiedliwość, jaką ty
masz... Ale wołają nas. Chodźmy.»
Rzeczywiście, wielu
jest już na
drodze, a trzy niewiasty: Noemi, Myrta i Aurea – na osłach. Maryja stoi
ze Swą
szwagierką przy Aurei. Całują ją jeszcze, a kiedy widzą, że nadchodzi
Jezus,
całują dwie uczennice. Na końcu żegnają Jezusa. On zaś je błogosławi
przed udaniem
się w drogę...
Maryja i Maria,
[córka] Kleofasa,
wchodzą do domu... Pozostają tu jeszcze wspomnienia tego, co przed
chwilą się
zdarzyło: rozstawione krzesła, tu i tam naczynia... nieporządek
charakterystyczny dla
czyjegoś odejścia.
Maryja pochłonięta
Swymi myślami,
dotyka małego krosna, na którym uczyła Aureę robótek... Oczy ma
wilgotne od łez,
które choć powstrzymywane, jednak błyszczą.
«Cierpisz, Maryjo! –
mówi Maria,
[córka] Kleofasa, płacząc i nie próbując tego powstrzymać –
Przywiązałaś się
do niej!... Przychodzą tu... potem odchodzą... a my cierpimy...»
«To nasze życie
uczennic.
Słyszałaś, co wczoraj powiedział Jezus: „Tak właśnie będziecie czynić w
przyszłości, widząc we wszystkich stworzeniach bratnie dusze. Będziecie
gościnne,
naturalnie gościnne, uznając za pielgrzymów same siebie i tych, których
przyjmujecie.
Pomożecie im, dacie wytchnienie, doradzicie, a potem pozwolicie odejść
waszym braciom
do ich zadań, nie zatrzymując ich z zazdrosną miłością, pewne, że po
śmierci
spotkacie się z nimi. Przyjdą prześladowania i wielu opuści was idąc na
męczeństwo.
Nie bądźcie tchórzliwe i nie doradzajcie tchórzostwa. Macie trwać na
modlitwie w
pustych domach, aby podtrzymać odwagę męczenników, pogodne – dla
podtrzymania
najsłabszych. [Macie być] silne i gotowe naśladować bohaterów.
Przyzwyczajajcie się
do odrywania się, do heroizmu, do apostołowania siostrzaną miłością już
teraz...”
I my to czynimy. Cierpiąc... to pewne! Jesteśmy stworzeniami
cielesnymi... Ale duch
cieszy się radością duchową, spełniając wolę Pana i współpracując z
Jego
łaską. Zresztą... jestem Matką wszystkich... Nie mogę być nią jedynie
dla jednej
[istoty]. Nie jestem nią nawet wyłącznie dla Jezusa... Widzisz, jak
pozwalam Mu
odchodzić, nie zatrzymując Go... Chciałabym być z Nim... tak... Ale On
uważa, że
powinnam zostać tu, aż Mi powie: „Przyjdź”. I zostaję. Jego pobyt
tutaj? Moje
matczyne radości. Moje wędrówki z Nim? Moje radości uczennicy. Moja
samotność tutaj?
Moje radości wiernej, która pełni wolę Swego Pana.»
«Ten Pan jest Twoim
Synem, Maryjo...»
«Tak, ale On jest
zawsze Moim Panem...
Zostaniesz ze Mną, Mario?»
«Tak, jeśli mi
pozwolisz tu zostać...
Mój dom jest tak smutny w tych pierwszych chwilach, gdy synowie go
opuścili!... Jutro
już będzie inaczej... Poza tym, tym razem będę bardziej płakać...»
«Dlaczego, Mario?»
«Bo już od wczoraj
rozpływam się we
łzach... Jestem jak zbiornik... zbiornik w porze deszczu.»
«Ale dlaczego,
droga?» [– pyta
Maryja.]
«Z powodu Józefa...
wczoraj... o! Nie
wiem, czy powinnam iść i czynić mu gorzkie wyrzuty. W końcu to mój syn
i na moich
kolanach go pieściłam, a te piersi go wykarmiły. Nie ma dziecka, które
by było nad
matkę... Czy raczej nie powinnam już nigdy się do niego odezwać, już
nigdy, do tego
bękarta, który zrodził się wprawdzie ze mnie, a obraził mojego Jezusa i
Ciebie,
i...»
«Nic takiego nie
zrobisz. Zawsze
będziesz dla niego „matką”. Matką, która się lituje nad swoim dzieckiem
upartym,
chorym, zabłąkanym. Będziesz go oswajać dobrocią i prowadzić do Boga
modlitwą i
cierpliwością... Chodź! Nie płacz już!... Chodź raczej ze Mną.
Pomodlimy się w
Mojej izdebce za niego, za odchodzących, za dziewczynkę, aby wiele nie
cierpiała i
wzrastała w świętości... Chodź, chodź, Moja Mario...» – i [Maryja]
prowadzi Ją
za Sobą.
...W tym czasie
wędrowcy idą swą
drogą na południowy zachód. Niewiasty są na przedzie na osłach. Te zaś,
nakarmione i
wypoczęte, kłusują lekko, zmuszając niemal do biegu Margcjama i Abla, z
ostrożności
pozostających przy Aurei, która siedzi po raz pierwszy w siodle. I choć
to męczące,
to jednak odwraca uwagę dziewczynki, zasmuconej z powodu rozstania z
Maryją.
Od czasu do czasu,
aby pozwolić
odpocząć dwóm młodzieńcom, Myrta zatrzymuje swe zwierzę i robi przerwę.
Udaje się
w dalszą drogę dopiero wtedy, gdy widzi, że grupa apostołów do nich
dołączyła.
Podczas tych przerw – już nie rozproszona przez napięcie związane z
jazdą na
zwierzęciu – Aurea znowu smutnieje... Margcjam – mający swe
doświadczenia sieroty,
przyjęty z miłością przez przybraną matkę, po poznaniu najpierw Maryi –
pociesza
ją. Mówi jej, jak potem przywiązał się do swej przybranej matki:
„całkiem takiej,
jakby była prawdziwą mamą”. Opowiada swe wrażenia i mówi o tym, jak
Maria i Maciej
są szczęśliwi u Joanny, a Anastatyka – u Elizy.
Aurea słucha tych
opowieści, a
Margcjam mówi na koniec:
«Wierz mi, wszystkie
uczennice
są dobre, a Jezus wie, komu powierzyć takich nieszczęśliwców, jak my...»
Abel zaś mówi z
naciskiem: «Nie
powinnaś niedowierzać mojej matce. Ona jest tak szczęśliwa, że cię ma,
i tak się w
tych dniach modliła, aby Bóg jej ciebie powierzył.»
Aurea odpowiada:
«Wierzę i kocham ją
bardzo... Ale Maryja to Maryja... i powinniście to zrozumieć...»
«Tak, ale martwi nas,
że cię widzimy
smutną...»
«O! Nie jestem już
tak smutna jak w
domu Rzymianina i w pierwszych godzinach po uwolnieniu... Jestem
tylko... zagubiona... Od
lat nikt mnie nie pogłaskał... Tylko Maryja... odkąd przez tak wiele
lat miałam
panów...»
«Moje serce! Ależ
jestem tu po to!
Będę dla ciebie drugą Maryją. Chodź tu, blisko... Gdybyś była mniejsza,
wzięłabym
cię do siodła ze mną, jak robiłam z moim Ablem, kiedy był mały... Ale
jesteś już
niewiastą... – mówi Myrta, zbliżając się i ujmując ją za rękę – Jesteś
moją
małą niewiastą i nauczę cię tak wielu rzeczy. A kiedy Abel będzie
daleko, żeby
ewangelizować, wtedy ty i ja będziemy przyjmować pielgrzymów, jak mówi
Pan. Uczynimy
wiele dobra w Jego Imię. Jesteś młoda, pomożesz mi...»
«Spójrzcie na światło
tam, za tym
wzgórzem!» – woła Jakub, syn Zebedeusza, który do nich dołączył.
«Las płonie?»
«Albo wioska...»
«Biegnijmy
zobaczyć...»
Nikt nie jest już
zmęczony, bo
ciekawość sprawia, że znika wszelkie inne odczucie. Jezus posłusznie
idzie za nimi.
Zbacza z drogi, wspinając się ścieżką na zbocze. Szybko dochodzi do
szczytu.
To nie jest pożar ani
lasu, ani wioski,
lecz rozległej kotliny pomiędzy dwoma pagórkami, całej porośniętej
wrzosem.
Wrzosowiska wysuszone w lecie zapaliły się od jakiejś iskry, którą
wywołali drwale
pracujący wyżej przy ścinaniu drzew. Teraz płoną. To dywan niskich,
lecz żywych
płomimieni. Przemieszczają się po pochłonięciu wszystkiego tam, gdzie
ogień już
płonął. Teraz szuka on nowych wrzosowisk do rozpalenia. Drwale próbują
ugasić
ogień, tłumiąc płomienie, lecz to daremne. Są nieliczni. Kiedy wysilają
się z
jednej strony, ogień wybucha z innej.
«Jeśli ogień dojdzie
do lasu, to
będzie tragedia. Tam są drzewa żywiczne» – stwierdza Filip.
Jezus z rękoma na
piersiach stoi na
szczycie wzniesienia, patrzy, rozmyśla i uśmiecha się...
Jasne światło
księżyca na wschodzie
żywo kontrastuje z czerwonym światłem płomieni na zachodzie. Księżyc
sprawia, że
widzowie są cali biali z tyłu, gdy tymczasem odblask płomieni czerwieni
ich twarze.
I płomienie podchodzą
bliżej,
bliżej, jak zalew wód. Pną się w górę i rozszerzaj.. Pożar jest o kilka
metrów
od lasu i już oświetla stosy drewna na jego skraju. W jego jasności
widać coraz
wyraźniej małe domki, usytuowanej na szczycie pagórka wioski, ku której
zdąża
ogień.
«Biedni ludzie!
Wszystko stracą!» –
mówi wielu. I spoglądają na Jezusa, który się nie odzywa. Uśmiecha
się... A
potem... rozwiera ramiona i woła: «Zatrzymaj się! Zgaśnij! Chcę tego.»
I jakby wielki korzec
zwalił się na
płomienie, żeby je zdusić, tak oto ogień cudem przestaje płonąć. Żywy,
zwinny
taniec języków płomieni zamienia się w czerwień zwęglonych gałązek.
Ognia nie ma.
Potem czerwień staje się fioletowa, szara, czerwona... kilka błysków
migocze jeszcze
pośród popiołu... A potem zostaje już tylko księżyc, którego srebrzyste
światło
oświetla las.
W białej jasności
widać drwali.
Gromadzą się, silnie gestykulując, rozglądają się wokół siebie, patrzą
w
górę... aby odkryć anioła – [sprawcę] cudu...
«Chodźmy. Będę
pracował nad duszami
dzięki niespodziewanemu tematowi, jaki został mi poddany. Pozostańmy w
tej wiosce,
zamiast zatrzymywać się w mieście. O świcie odejdziemy. Będą mieć
miejsce dla
niewiast. Nam wystarczy las» – mówi Jezus i schodzi szybko, a za Nim –
inni.
«Ale dlaczego się tak
uśmiechałeś?
Wydawało się, że jesteś szczęśliwy!» – pyta Piotr.
«Dowiesz się z Moich
słów» [–
odpowiada Jezus.]
Są już tam, gdzie
[wrzosowy] ugór
zmienił się w popiół jeszcze ciepły, skrzypiący pod stopami. Przechodzą
w poprzek.
Kiedy dochodzą do środka – tam, gdzie świeci najmocniej księżyc –
drwale
zauważają ich.
«O! Ja to mówiłem!
Tylko On mógł
tego dokonać! Biegnijmy oddać Mu cześć» – woła jeden drwal i zaraz to
czyni,
rzucając się w popiół do stóp Jezusa.
«Dlaczego wierzysz,
że mogłem tego
dokonać?»
«Bo tylko Mesjasz
mógł to uczynić.»
«A skąd wiesz, że
jestem Mesjaszem?
Znasz Mnie może?» [– dopytuje się Jezus.]
«Nie. Ale jedynie
ten, kto jest dobry i
kocha ubogich, mógł mieć litość. Jedynie Święty Boży mógł nakazać
ogniowi i
wymóc posłuszeństwo. Niech będzie błogosławiony Najwyższy, który nam
posłał
Swego Mesjasza! I Mesjasz, który przybył na czas, aby ocalić nasze
domy!»
«Powinniście z
jeszcze większą
troską ratować swe dusze.»
«One ocaleją dzięki
wierze w Ciebie,
usiłując robić to, czego nauczasz. Ale zrozum, Panie, że rozpacz po
utracie
wszystkiego, mogłaby osłabić nasze wątłe dusze... i doprowadzić je do
zwątpienia w
Opatrzność.»
«Kto was o Mnie
pouczył?» [– pyta
Jezus.]
«Jacyś Twoi
uczniowie... Oto nasze
rodziny... Wysłaliśmy, żeby je obudzono. Obawialiśmy się, że całe
wzgórze
spłonie... Podejdźcie... Potem wysłaliśmy jednego męża, żeby
powiedział, że stał
się cud, i żeby przyszli zobaczyć. Oto nasze rodziny, Panie. Moja,
Jakuba, Jonatana,
Marka, mojego brata Tobiasza, mojego szwagra Melchiasza, Filipa i
Eleazara. A dalej inne,
rodziny pasterzy, którzy są teraz na pastwiskach...»
Jest to grupa
najwyżej dwustu
pięćdziesięciu osób, włącznie z licznymi dziećmi, jeszcze niemowlętami
lub ledwie
odstawionymi od piersi, które popłakują na wpół przebudzone lub śpią,
nieświadome
niebezpieczeństwa, jakie im groziło.
«Pokój wam wszystkim.
Ocalił was
anioł Boga. Chwalmy wspólnie Pana.»
«Ty nas ocaliłeś! Ty
– zawsze
obecny tam, gdzie wierni wierzą w Ciebie!» – mówi wiele niewiast... A
mężczyźni
potakują z powagą.
«Tak, tam gdzie jest
wiara we Mnie,
Opatrzność jest obecna. Jednak w sprawach ducha, jak i w sprawach
materialnych, trzeba
działać ze stałą roztropnością. Jak się zapaliły te suche gałązki?
Prawdopodobnie od iskry, która wymknęła się z waszych domostw lub też
od gałęzi,
którą dziecko zapaliło w ogniu, aby się pobawić wymachując nią i
rzucając – z
beztroską [charakterystyczną] dla jego wieku – w dół. Faktycznie,
pięknie wygląda
ognista strzała przeszywająca przestrzeń, kiedy zapada zmrok. Widzicie
jednak, co może
się stać wskutek braku roztropności! Mogą powstać wielkie zniszczenia.
Iskra lub
gałązka, która spadła na suche wrzosowiska, wystarczyła do zapalenia
całej kotliny.
I gdyby Wieczny nie posłał Mnie, las stałby się piecem, który
pochłonąłby w swym
ogniu wasze dobra i wasze życie.
Tak też jest w
sprawach duchowych.
Trzeba stale i roztropnie uważać, żeby jakaś ognista strzała, jakaś
iskra nie
zaatakowała waszej wiary i nie zniszczyła jej, po wywołaniu
niepostrzeżenie, w sercu,
pożaru chcianego przez tych, którzy Mnie nienawidzą i wzniecają go po
to, żeby Mi
odebrać wiernych. Tutaj ogień zatrzymany w porę przekształcił klęskę w
zysk.
Zniszczył bezużyteczny odłóg, któremu pozwoliliście się rozwinąć w tej
dolinie.
Przez to zniszczenie i nawożenie popiołem przygotowany został teren,
który – jeśli
będziecie tego chcieli – możecie uczynić obfitującym w pożyteczne
uprawy. Ale w
sercach jest inaczej! Kiedy całe Dobro ulegnie w was zniszczeniu, nie
może już nic
wyrosnąć, prócz cierni na posłania dla demonów.
Pamiętajcie o tym i
wystrzegajcie się
[przyjmowania] posądzeń Moich nieprzyjaciół, które, jak iskry
piekielne, będą
rzucane w wasze serca. Bądźcie wtedy gotowi do gaszenia tego ognia. A
jak to robić?
Wiarą coraz mocniejszą, niezachwianym pragnieniem przynależenia do
Boga. Oznacza to
przynależność do Ognia świętego. Ogień bowiem nie pochłania ognia. Otóż
jeśli
będziecie ogniem miłości do Boga prawdziwego, wtedy ogień nienawiści do
Boga nie
będzie mógł wam szkodzić. Ogień miłości pokonuje wszelki inny ogień.
Moja Nauka to
miłość, a kto ją przyjmuje, ten wchodzi do Ognia Miłości i nie może go
już
dręczyć ogień demona.
Patrząc z wysokości
tego wzgórza na
pożar suchych gałązek i słysząc słowa kierowane przez wasze duchy do
Pana, ich Boga
– bardziej niż widząc wasze działania, którymi usiłowaliście stłumić te
płomienie – uśmiechałem się. Mój apostoł zapytał Mnie: „Dlaczego się
uśmiechasz?” Obiecałem mu: „Odpowiem ci, kiedy będę mówił do
ocalonych”. I
czynię to.
Uśmiechałem się
myśląc, że Moja
Nauka rozszerzy się na świecie, tak jak płomienie rozprzestrzeniły się
pośród
wrzosów w kotlinie, pomimo tłumienia ich przez wasze bezużyteczne
działania. [Podobnie
będzie z Moją Nauką] daremnie prześladowaną przez tych, którzy nie chcą
Światłości.
I będzie światłem.
Będzie
oczyszczeniem. Będzie ulepszeniem. Ileż węży zginęło w tych popiołach,
a z nimi –
ileż szkodników! Baliście się tej doliny, bo się w niej znajdowało zbyt
wiele żmij.
A oto ani jedna nie przeżyła. Podobnie świat zostanie uwolniony od tylu
błędów, od
tylu grzechów, od tylu boleści, kiedy Mnie pozna i kiedy go oczyści
ogień Mojej Nauki.
Oczyszczony i uwolniony od roślinności nieużytecznej będzie umiał
przyjąć ziarno i
obrodzi owocami świętości. Dlatego właśnie się uśmiechałem... W
zbliżającym się
ogniu widziałem symbol rozszerzania się Mojej Nauki w świecie.
Następnie miłość
bliźniego, której
nie można odłączać od miłości do Pana, skierowała Moją myśl ku waszym
potrzebom.
Odwróciłem wzrok duchowy od kontemplowania spraw Bożych, [aby spojrzeć]
na sprawy
braci, i zatrzymałem ogień, żebyście radośnie wychwalali Pana.
Widzicie więc, że
Moja myśl wzniosła
się ku Bogu i zstąpiła od Niego, stając się jeszcze potężniejszą.
Łączenie się
z Bogiem powiększa zawsze nasze zdolności działania. Potem zaś wzniosła
się ona wraz
z waszą [myślą-prośbą] ku Bogu. W ten sposób, dzięki miłości, mogłem
służyć
równocześnie sprawom Ojca i Moich braci. Czyńcie i wy podobnie w waszym
przyszłym
życiu.
A teraz proszę was o
schronienie na noc
dla tych kobiet. Księżyc zachodzi, a pożar opóźnił nasz marsz. Nie
możemy więc
iść dalej do sąsiedniej miejscowości...»
«Przyjdź! Przyjdź!
Jest miejsce dla
wszystkich. To my możemy zostać bez dachu nad głową! Nasze domy należą
do was. To
domy biedne, ale schludne. Przyjdźcie, a zstąpi na nie
błogosławieństwo» –
wykrzykują wszyscy. I idą powoli dość stromym zboczem do wioski, która
w cudowny
sposób uniknęła zniszczenia. Potem każdy znika [w domu] swego
gospodarza.


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
DU015 04 133
133 04
133 04 (10)
133 04 (4)
artykul5556 133 04 2008
04 (131)
2006 04 Karty produktów
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO

więcej podobnych podstron