ksiega oszustw









Stuart Gordon - Księga oszustw








Stuart Gordon
Księga oszustw
1996
 
 
 

BAŃKA Z MÓRZ POŁUDNIOWYCH

Ludzi zawsze wabiła wizja dużych, łatwych pieniędzy. Osiemnastowieczni
Europejczycy byli wręcz szaleńczo optymistyczni jeśli chodzi o inwestowanie
gotówki. Wraz z ekspansją kolonialną podsycającą marzenia o zamorskich
bogactwach nowo powstające firmy biły się o inwestorów gotowych wyłożyć
pieniądze na bubbles (bańki) - przedsiębiorstwa, które sprzedawały
to, co jeszcze nie istniało i które zazwyczaj upadały, pozostawiając
zrozpaczonych akcjonariuszy na lodzie. Najbardziej znaną stała się w Anglii
afera South Sea Bubble (bańka z mórz południowych), związana z powszechnymi
fantazjami, dotyczącymi kopalni złota w Peru. Wierzono, że ich zasoby są
niewyczerpane, i że Hiszpania odstąpi Anglii porty handlowe na wybrzeżu Peru.
To złudzenie zrujnowało tysiące osób. Założona w 1711 roku przez Harleya,
hrabiego Oksfordu i ministra skarbu królowej Anny firma South Sea Company miała
początkowo za zadanie przywrócić społeczne zaufanie. W związku z ogromnym długiem
narodowym po wojnie o sukcesję hiszpańską stowarzyszenie kupców Wielkiej
Brytanii otrzymało wyłączne prawa handlowe na wschodnim i zachodnim wybrzeżu
Ameryki Południowej i prawa własności pod protektoratem Korony wszystkich
terenów w zasięgu kilkuset kilometrów od brzegu. Ale tu już zaczęła się
fantazja. Stowarzyszenie wkrótce znane było jako South Sea Company, a działalność
nie miała nic wspólnego z morzami południowymi. Filip V hiszpański nie
zamierzał zezwalać Anglikom na wolny handel w Ameryce Południowej. Jednakże
w 1714 roku kapitał firmy został zwiększony do dziesięciu milionów funtów.
Kiedy w 1719 roku kompania zaproponowała zapłacenie siedmiu i pół miliona
funtów w celu zniwelowania długu narodowego, cały plan zaczynał się już
walić. Hiszpania zgodziła się na zaledwie jeden statek handlowy rocznie i zażądała
jednej czwartej zysków dla króla Filipa. Oświadczenie Harleya, że pierwszego
roku dodatkowe dwa statki zostaną dopuszczone do handlu było taką samą
fantazją, jak opublikowana lista portów otwartych dla brytyjskiej floty.
Pierwszy statek nie wypłynął aż do 1717 roku, a w 1718 roku handel skończył
się w wyniku zerwania stosunków z Hiszpanią. Ale entuzjazm społeczny
podtrzymywany był przez rządowe poparcie dla kompanii i finansowe manipulacje
naciągaczy, którzy zapewniali, że w sierpniu 1720 roku wartość każdej
akcji zakupionej za sto funtów wzrośnie do tysiąca.
Głównym oszustem był prezes firmy Sir John Blunt, który w swoich poczynaniach
wzorował się na wątpliwym przykładzie Planu Missisipi, wprowadzonego w życie w 1719 roku przez edynburskiego finansistę Johna Lawa. Law uciekł
do Paryża po zabiciu w pojedynku swojego przeciwnika i w 1715 roku nakłonił
regenta Filipa Orleańskiego, żeby pozwolił mu założyć prywatny bank
akcyjny z prawem emisji banknotów. Tak zrodził się Plan Missisipi, dzięki
któremu kompania Johna Lawa (mająca prowadzić handel z Luizjaną) nabyła
prawa do wszystkich terenów w dorzeczach Missisipi, Missouri i Ohio. Gdy już
zamierzali prowadzić kolonizację i inwestycje na wielką skalę, plan Lawa został
zagrożony przez regenta, który przetransferował na akcjonariuszy cały dług
króla - miliard pięćset milionów franków. Kompania efektywnie kontrolowała w tym czasie francuską walutę i
handel koloniami, a wartość jej akcji gwałtownie rosła. W 1720 roku Law jako
generalny kontroler finansów upaństwowił bank. Ale nagle załamało się społeczne
zaufanie, a razem z nim upadła fortuna Lawa i tysiąca francuskich rodzin. Obarczony
winą za błędy regenta Law uciekł z Francji i zmarł w Wenecji, biedny i
znienawidzony.
Blunt nie posiadając żadnych materialnych perspektyw, którymi Law kusił
Francuzów, rozpoczął w międzyczasie jedną z największych w historii afer.
Nawet nazwa South Sea Company była nieprawdziwa, on jednak zaczął manipulować
zarówno rządem, jak i społeczeństwem. Kiedy wartość akcji South Sea nie
wzrastała tak jak sobie tego życzył,
sfabrykował doniesienia, że Gibraltar i port Mahon zostaną wymienione na ośrodki
handlowe w Peru gwarantujące lukratywne transakcje. Udało się. Kompania potrzebowała emisji akcji po cenie trzystu funtów za każde
zaoferowane sto. Anglię opanował szał
spekulacji. Każdy, kto miał jakieś pieniądze do
zainwestowania, rzucił się do kupna akcji czegoś, co już nazywano South Sea Bubble. Każdego dnia powstawały nowe
firmy, każda mająca związek z South Sea. Prawie setka takich spółek poszukiwała kapitału, często pod najbardziej
absurdalnymi pretekstami. Osły miały
być importowane z Hiszpanii, konie ubezpieczane, srebro wydobywane
z morza, słód suszony przez gorące powietrze. Jakiś nieznany spryciarz otrzymał jednego popołudnia tysiąc opłat w wysokości dwu gwinei każda "za
przeprowadzanie niezwykle korzystnego przedsięwzięcia, ale nikt nie wiedział
jakiego". Tego samego dnia zwinął interes i wyjechał z kraju. Jednakże
wciąż powstawały nowe "buble", pomimo szyderstw trzeźwo myślącej części
społeczeństwa. Drukarnie produkowały karykatury, gazety wyśmiewały
"buble" takie, jak Puckle's Machine Company, która oferowała
zrewolucjonizowanie działań wojennych poprzez produkcję kwadratowych kul
armatnich i karabinowych. Bzdura ta znalazła się pośród wielu wyśmiewanych
na talii kart do gry zatytułowanej "South Sea" i została tak opisana:
"Niesamowity wynalazek do niszczenia tłumu głupców w kraju, zamiast za
granicą. Nie bójcie się, moi drodzy, tej machiny. Ona rani tylko tych, którzy
mają jej akcje".
Szaleństwo nie mogło trwać długo. Przez cały maj ceny akcji wzrastały,
skacząc w ciągu czterech dni od 28 maja do 2 czerwca z pięciuset pięćdziesięciu
funtów do ośmiuset dziewięćdziesięciu. Wiele osób zorientowawszy się, że
ceny nie mogą dalej rosnąć, sprzedało. Inni, jak poeta John Gay, wierząc,
że bajeczne zyski wciąż się będą powiększać, wkrótce zostali
zrujnowani. 3 czerwca cena akcji spadła do sześciuset czterdziestu funtów.
Agenci kompanii dostali polecenie kupowania udziałów
i w ten sposób zapobiegli spadkowi zaufania. W sierpniu cena wzrosła do tysiąca
procent. Nadmuchana bańka w każdej chwili mogła pęknąć. Było już
wiadomo, że Blunt i inni sprzedali swoje udziały. Zaczął narastać niepokój.
Ponownie cena spadła i tym razem nic nie mogło przywrócić jej poprzedniego
poziomu. Do końca września nastąpił wielki krach.
Zapanowała panika. Khight, skarbnik South Sea Company musiał uciekać z
Anglii, żeby uniknąć aresztowania. Minister skarbu został zamknięty w londyńskiej
Tower. Skonfiskowano majątek Blunta. Dla wielu tysięcy zrujnowanych ludzi
kiepskim pocieszeniem było, że on i inni kanciarze również zostali bez
grosza.


"Jestem zmęczony polityką i zagubiony w morzu południowym", pisał
Matthew Prior na rok przed śmiercią. "Łoskot jego fal i szaleństwo ludzi są
prawie porównywalne."

 

 

 

CARABOO (XIX w.)

W kwietniu 1817 roku w miejscowości Almondsbury w hrabstwie
Gloucester,
nie opodal portu Bristol, pojawiła się
ubogo odziana, przerażona kobieta. Mówiła niezrozumiałym
językiem i wydawała się zagubiona. Miejscowy sędzia, Samuel Worrall, zaproponował jej schronienie. Jadła tylko to, co sama
przyrządziła, spała na podłodze
i ciągle odprawiała dziwaczny taniec na jednej nodze. Jedynym słowem, które
powtarzała, było "Caraboo! Caraboo!". Kiedy na migi zapytano ją, czy
to jej imię, potwierdziła. Tajemnica czekała na wyjaśnienie aż do czasu,
kiedy kilka tygodni później w wiosce pojawił się młody mężczyzna. Podawał
się za Martina Eynesso z Portugalii i twierdził, że rozumie język, jakim mówiła
kobieta. Został jej tłumaczem. Okazało się, iż rzeczywiście miała na imię
Caraboo. Pochodziła z wyspy leżącej w pobliżu Sumatry. Malajscy piraci
pojmali ją sprzedali jako niewolnicę. Kupił ją kapitan statku płynącego do
Anglii wokół Przylądka Dobrej Nadziei. W Bristolu udało jej się wyskoczyć
za burtę i jakoś popłynąć do brzegu. W ten właśnie sposób zagubiona i
zdezorientowana trafiła do Almondsbury.
Caraboo stała się chwilową sensacją w miasteczku, wkrótce jednak
rozpoznała ją niejaka pani Neale z Bristolu, która twierdziła, że Caraboo to Mary
Willcocks (albo Baker), córka szewca z Devon. Mając piętnaście lat dziewczyna
uciekła z domu surowego ojca i od
tamtego czasu imała się różnych prac. W 1813 roku zatrzymała się w domu
publicznym, który (jak zapewniała) pomyliła z klasztorem. Tam właśnie
spotkała mężczyznę, który wiele podróżował po Dalekim Wschodzie. Jego opowiadania wykorzystała do swoich celów. Wymyśliła sposób na
wydostanie się z nędzy. Przekonała
Eynesso, aby został jej wspólnikiem.
Kiedy pani Neal wyjawiła tożsamość dziewczyny, Mary przyznała się do
oszustwa. Groziło jej więzienie, ale
ludzie ulitowali się nad nią i zebrali nawet pieniądze na jej wyjazd do
Ameryki, gdzie miała rozpocząć nowe życie. Siedem lat później
powróciła do Bristolu, tym razem jako księżniczka Caraboo, którą można
było obejrzeć za jednego szylinga.
 
 
 
Carlos CASTANEDA (1925-)
Nie przypuszczał nawet, że jego szalbierstwo zupełnie niechcący stanie się
jednym z najbardziej dochodowych oszustw literackich XX wieku. Sprzedano ponad
cztery miliony egzemplarzy książek, które ciągle jeszcze są wznawiane. Autorowi, uważanemu
obecnie za enigmatyczną postać kultu New Age, przyznano doktorat na
Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA - University of California at
Los Angeles).
Urodził się w peruwiańskim mieście Cajamarca w 1925 roku. Był synem właściciela
nieźle prosperującego sklepu z biżuterią. Carlos Cesar Aranha Castaneda
znany był z opowiadania nieprawdopodobnych historii. W 1951 roku zostawił żonę
i dziecko w Limie i przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. Uczył się w Los
Angeles City College, a w 1959 roku rozpoczął studia na Uniwersytecie
Kalifornijskim (UCLA). Wydział antropologii w 1962 roku sfinansował jego
praktyki terenowe. Castaneda specjalizował się w badaniu roślin zawierających
bądź produkujących substancje psychotropowe. Po kilku latach przedstawił on
na uniwersytecie swą pracę magisterską, którą w 1968 roku opublikował pod
tytułem The Teochings of Don Juan: A Yaqui
Way of Knowledge (Nauki Don
Juana: wiedza plemienia Yaqui). Praca ta, podobnie jak i następne, była szczegółowym
opisem zwyczajów Indian Yaqui, i doświadczeń, jakie autor przeprowadził w
zakresie religii, magii i środków halucynogennych pod kuratelą Don Juana
Matusa, wiekowego szamana.
Utrzymywał, że urodził się w 1935 roku w Brazylii i jest
siostrzeńcem
Oswaldo Aranhy, przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego ONZ oraz brazylijskiego
ambasadora w Stanach Zjednoczonych. Twierdził również, iż ukończył
Hollywood High School, studiował sztukę we Włoszech, a latem 1960 roku wybrał
się w podróż po pustyniach Sonory, stanu w północno-zachodnim Meksyku, aby
zebrać informacje o ziołach, jakie stosowali Indianie Yaqui. Tam spotkał Don
Juana, który po jakimś czasie wyznał mu, iż jest brujo (szamanem), którym
kieruje diablero, zły czarownik przybierający różne postaci. Przyjmując
Carlosa na swego ucznia, Don Juan przedstawił go innemu czarownikowi, Don Genaro Floresowi.
Ci dwaj starcy nauczyli Castanedę, jak "zatrzymać świat" i dostrzec
inną, niezwykłą rzeczywistość. Było to możliwe dzięki środkom psychotropowym, takim jak
pejotl czy grzybki Psilocybe mexicana.

Niezwykłe przygody w świecie magii nie miały końca. Carlos pisał książkę
za książką. Za trzecią Castaneda otrzymał stopień doktora. Stał się sławny.
Miliony fanów na całym świecie kupowały kolejne, coraz bardziej nieprawdopodobne
historie, kiedy tylko się ukazały. Jednocześnie zaczęły się pojawiać
pierwsze wątpliwości. Okazało się, że nikt prócz Castanedy nigdy nie spotkał
"Don Juana", "Don Genaro", czy jakiegokolwiek innego podejrzanego
osobnika, których imiona wspomniane zostały w opowieściach. Nie było żadnych
nagrań, fotografii, ani innych dowodów mogących potwierdzić prawdziwość
relacji Carlosa. W przeciągu dziewięciu lat rzekomych badań Castaneda nie
dowiedział się niczego o roślinach i zwierzętach występujących w badanym
przez niego regionie. Nie znał również ich indiańskich nazw. Mówił o sobie jako o leniwym i mało zdolnym uczniu maga
równie potężnego, jak legendarny Merlin. Twierdził, że z niezwykłą
szybkością, niemal słowo w słowo spisywał monologi Don Juana w języku hiszpańskim;
wspinał się na niedostępne zdawałoby się drzewa i oswajał najdziksze zwierzęta.
Całymi godzinami wędrował w pustynnym skwarze i mókł na pustyni podczas
ciepłych zimowych deszczy, które naprawdę są lodowato zimne. Słowem, nie
miał najmniejszego pojęcia o kulturze i zwyczajach Yaqui. W rzeczywistości większość
badań "przeprowadził" w uniwersyteckiej bibliotece.
Podobnie jak w przypadku tych, którzy dziesięć lat później drżeli, słysząc
opowiadania o cudach tybetańskich, takie drobnostki nie
miały żadnego znaczenia dla fanów Castanedy. Znakomicie odrobił swą magiczną
pracę domową. Posiadał niezwykłą zdolność tworzenia mitów, które liczyły
się bardziej niż naukowa prawda. Poza tym w zależności
od czasów i mody potrafił się zmieniać. Kiedy popularne były środki
halucynogenne, Don Juan właśnie takich używał, aby umożliwić swemu
niezdarnemu uczniowi wycieczki w świat duchów. W późniejszych książkach
(kiedy na całym świecie zaczęto potępiać branie środków odurzających),
Don Juan wyjaśnił, że nie są one więcej potrzebne. Carlosowi - wiecznemu
uczniowi wystarczała teraz jedynie magiczna wola.
Prawdziwą zagadką pozostaje to, w jaki sposób Castaneda zdołał okpić
swych egzaminatorów, którzy nawet po dłuższym czasie nie zorientowali się,
że są naciągani. Tajemniczy Castaneda przez cały czas przecież ostrzegał, że
nie należy wierzyć we wszystko, co mówi.
W Castaneda's Journey (1976) i w The Don Juan Papers (1980)
badacz literatury Richard De Mille ujawnił fakt, że profesor Goldschmidt z
UCLA, uznany antropolog i członek komisji wydawniczej University of Califomia
Press, która opublikowała pierwszą książkę Castanedy, dopilnował, aby
Carlosa od początku traktowano z należytą powagą. To właśnie entuzjastyczna
przedmowa Goldschmidta do The Teachings of Don Juan sprawiła, że
wybitny krytyk z "American Anthropologist" napisał: "Książka ta
powinna zająć ważną pozycję wśród literatury dotyczącej środków
halucynogennych oraz postępowania antropologów prowadzących badania. W 1978 roku, po udowodnieniu oszustwa, Goldschmidt w imieniu swoim
i swych kolegów stwierdził: "Nie mamy żadnych informacji, które mogłyby
potwierdzić stawiane zarzuty... Nie zamierzam powiedzieć mea culpa".
Jak do tego wszystkiego doszło? De Mille przypuszcza,
że grupa dysydentów z UCLA doprowadziła do publikacji pierwszej pracy
Castanedy. Miał to być żart wymierzony w przeciwników, kiedy jednak książka
stała się bestsellerem, nie mogli ani wyprzeć się, ani przyznać do
oszustwa, gdyż jedno i drugie oznaczało ich klęskę. Chcąc wyjść ze sprawy
obronną ręką, musieli przyznać Carlosowi doktorat. Castaneda natomiast
kontynuował swą niezwykłą podróż, produkując coraz to nowe rozdziały sagi,
która niezależnie od tego, czy zawiera historie prawdziwe, czy też nie, jest
bardzo pomysłowa i barwna. Wciąż jeszcze trafia do milionów osób, które
pragną wierzyć w wyimaginowany, baśniowy świat cudów, jaki przedstawia
Castaneda. Mamy więc do czynienia z kolejnym przypadkiem oszustwa, które
przerosło swego mistrza i wymknęło się spod jego kontroli.
Castaneda bynajmniej nie narzeka z tego powodu.
 
 
 
Charles D'EON DE BEAUMONT (1728-1810)
Charles Genevieve Louis Andre Timothee de
Beaumont, szpieg, którego niemal wszyscy uważali za kobietę, zanim został
francuskim agentem, ukończył prawo. Pomimo kłopotów z ciemnym zarostem
potrafił zrobić doskonały użytek ze swego zniewieściałego wyglądu. Na
dworze rosyjskiej cesarzowej Elżbiety pojawił się w 1755 roku jako pani Lia
de Beaumont, w towarzystwie Mackenziego Douglasa, Szkota podającego się za
wuja Lii. Douglas wkrótce został aresztowany jako szpieg francuski mający
powiązania z jakobitami, ale na dziwnie cnotliwą i uroczą Lię nie padł
nawet cień podejrzenia. Otoczony przez szarmanckich kawalerów oraz malarzy, którzy
pragnęli sportretować "ją" jako Afrodytę albo "uwiecznić jej
bladoróżową cerę", Charles znajdował się w doskonałym położeniu. Z
łatwością wydobywał informacje od swych adoratorów, a po powrocie do
Francji Ludwik XV przyznał mu roczną pensję w wysokości trzech tysięcy liwrów.
Po odbyciu służby w armii francuskiej de
Beaumont powrócił do Londynu, rzekomo jako sekretarz ambasadora Francji. W
rzeczywistości jego zadaniem było szpiegostwo. Udało mu się przechwycić
dokumenty ministerstwa spraw zagranicznych oraz zdobyć plany rozmieszczenia baz
wojskowych, które miały umożliwić opracowanie dróg przyszłej francuskiej
inwazji na Anglię. W 1762 roku jego dobra passa skończyła się wraz z objęciem
urzędu przez nowego ambasadora, hrabiego Guerchy, który odmówił mu dostępu
do tajnych akt. Został odwołany z powrotem do Francji i obraźliwie nazwany królewskim
sługą "w kobiecych strojach". Podejrzewając, że Guerchy próbował go
otruć, de Beaumont zaczął współpracować z Anglikami, przypuszczalnie
proponując im swe usługi podwójnego agenta. Guerchy postarał się jednak o
ekstradycję szpiega, na którą Jerzy III wyraził zgodę, tym samym pozbawiając
de Beaumonta statusu dyplomatycznego. Oficerowie gwardii królewskiej wdarli się
do jego zabarykadowanego domu, ale zastali tam jedynie kuzyna d'Eona i dwie
kobiety siedzące przy kominku. Kawaler znowu uciekł się do fortelu z
przebraniem.
Wojna z Guerchym zakończyła się dopiero wtedy,
kiedy ambasadora odwołano do Paryża. D'Eon pozostał w Londynie. Spory toczono
nie o to, czy był lojalny, w dyskusjach poruszano znacznie bardziej interesujący
temat, dotyczący jego płci. Plotki głosiły, że naprawdę był kobietą.
Powoływano się na to, że nie tylko nie miał żony, ale unikał wszelkich
przygód z kobietami. Pojawiły się pogłoski, że po urodzeniu oddano go w
opiekę Dziewicy Maryi; że wśród nadanych mu imion znajdowało się również
żeńskie imię Genevieve; a także, że należał do słynnego klubu Sir
Francisa Dashwooda, który zwano "Hell-Fire" (Piekło-Ogień). Często
zakładano się o to, kim był naprawdę. De Beaumont świetnie radził sobie w
pojedynkach i krążyły słuchy, że niejednego zmieszał z błotem, więc
niewielu śmiało zapytać go o to wprost. Chociaż w maju 1771 roku pod przysięgą
zeznał, że jest mężczyzną, sąd, w skład którego weszły arystokratyczne
damy, zbadał sprawę "niezwykle wnikliwie" i orzekł, iż jego płeć
jest "wątpliwa". W 1777 roku, w procesie właśnie o zakłady dotyczące
jego płci, trzech wiarygodnych świadków (wśród nich dwóch lekarzy) przysięgło,
że de Beaumont bez żadnych wątpliwości jest kobietą. Tymczasem sekretarz
doradcy króla, De Brooglie (bezskutecznie próbujący ściągnąć D'Eona, a
tym samym znajdujące się w jego posiadaniu tajne dokumenty i informacje do
Francji), zapewniał króla Ludwika: "Pan D'Eon jest kobietą i tylko kobietą,
z właściwymi dla tej płci przymiotami".
Ważniejsze ze względów politycznych okazało
się to, że zadłużony de Beaumont oddał tajne dokumenty jako gwarancję
zwrotu pożyczki. Podwojono wysiłki mające na celu zwabienie bądź
uprowadzenie go z powrotem do Francji, żeby wydobyć jego tajemnice. De
Brooglie, jak mówiono, wynajął nawet kominiarza, który miał się ukryć w
kominie domu D'Eona i wydawać dziwne dźwięki, udając ducha. D'Eon po prostu
wsunął szpadę w kominek i kazał kominiarzowi wyznać, kto go nasłał.
W końcu jednak powrócił do Francji - jako
kobieta. Różnie to tłumaczono. Jedni mówili, że zgodnie z zawartą umową mógł
wrócić pod warunkiem, iż przez resztę życia pozostanie w tym przebraniu.
Inni z kolei utrzymywali, że była to jego (bądź też jej) samodzielna
decyzja. Ta druga wersja brzmi bardziej prawdopodobnie, gdyż po wybuchu
rewolucji francuskiej de Beaumont udał się do Anglii również jako kobieta -
którą pozostał do końca życia. Zmarł w ubóstwie w 1810 roku i dopiero
wtedy rozwiązano zagadkę (czy aby na pewno?). Śledztwo koronera dowiodło, że
był on: "bez cienia wątpliwości płci męskiej". W każdym razie w St.
Pancras w 1810 roku pochowano mężczyznę.
 
 
 
UFO z GULF BREEZE
Dziwne zdarzenie, którego konsekwencje były
jeszcze bardziej zaskakujące, miało miejsce w małym miasteczku Gulf Breeze na
Florydzie, 11 listopada 1987 roku. Ed Walters, przedsiębiorca budowlany, zgłosił,
że późnym wieczorem widział UFO nad swoim podmiejskim domem. Miał pod ręką
polaroida i zaczął robić zdjęcia, gdy z UFO wystrzelił błękitny promień,
który go sparaliżował i uniósł w powietrze. "Nie skrzywdzimy cię",
powiedział mu tuż nad głową metalicznie brzmiący, komputerowy głos i Ed
został opuszczony na ziemię. Następnie UFO zniknęło. W czasie późniejszych
spotkań Walters rozmawiał z istotami podobnymi do ludzi, wzrostu około metra
trzydziestu. Jego fotografie UFO zostały uznane za "bez wątpienia
autentyczne" przez doktora Bruce'a Maccabee z waszyngtońskiej fundacji
zajmującej się badaniami UFO. Naukowiec stwierdził: "Ed nie mógł
sfabrykować takich zdjęć".
Opowieść Waltersa doprowadziła do podpisania
kontraktu na książkę. Ed otrzymał sześciocyfrową zaliczkę, planowano również
nakręcenie miniserialu dla telewizji... ale wówczas okrzyknięto całą sprawę
OSZUSTWEM! Młody Tommy Smith opowiedział, jak Ed prosił go kiedyś o pomoc w
spreparowaniu zdjęcia UFO. W dawnym domu Waltersa znaleziono model spodka UFO.
Możliwe, że Tommy był podstawiony, a model podrzucony, ale szkoda została już
wyrządzona. Doktor Maccabee przyznał, że Ed dał mu dziesięć procent swojej
zaliczki za napisanie ostatniego rozdziału książki. Podczas programu
telewizyjnego Oprah Winfrey Show skonfrontowano go z Phillipem Klassem,
który zawodowo zajmował się demaskowaniem mistyfikacji związanych z UFO.
Walters przyznał się, że odsiedział w więzieniu trzy lata za fałszerstwo.
Tak więc upadła sprawa książki i miniserialu. Wielu ufologów zwątpiło w
autentyczność zeznań Eda.
Prawdziwie zagadkowe wydarzenie miało jednak
dopiero nastąpić. 9 czerwca 1990 roku, na trzy tygodnie przed inwazją Iraku
na Kuwejt, sześciu ekspertów wywiadu amerykańskiego, speców od łączności,
monitorujących fale eteru i posługujących się bardzo skomplikowanymi kodami,
opuściło swoje posterunki w Augsburgu w Niemczech i zniknęło. Pięć dni później
w Gulf Breeze policjant zatrzymał furgonetkę, ponieważ miała uszkodzone
tylne światło. Sprawdził dokumenty. Kierowcą okazał się jeden z
zaginionych żołnierzy. Meldunek popłynął w górę, a lokalnej policji
nakazano zatrzymać mężczyznę, ale go nie przesłuchiwać. Dalszą czwórkę
dezerterów znaleziono w domu Ann Foster, miejscowego medium. Szósta zaginiona,
Annette F. Eccleston, biwakowała samotnie na plaży. W czasie przesłuchań
prowadzonych przez wywiad wojskowy w Fort Benning w stanie Georgia, cała szóstka
mówiła o zbliżającym się Armageddonie. Przybyli do Gulf Breeze, aby spotkać
się z pozaziemskimi statkami kosmicznymi, zwiastującymi drugie nadejście
Chrystusa, a także by zabić Antychrysta - Eda? Kenneth Benson, który sprawiał
wrażenie przedstawiciela całej szóstki, powiedział wcześniej Stanowi
Johnsonowi, dziennikarzowi (obaj pochodzili z jednego miasta), że niebawem na
Bliskim Wschodzie wybuchnie wojna. Skąd mógł o tym wiedzieć? Inny żołnierz,
Vance Davies, otrzymywał wiadomości drogą telepatyczną. Całą szóstkę
przewieziono do Fort Knox. Wkrótce i nieoczekiwanie zostali wypuszczeni na
wolność. Prawdopodobnie przyczyną zwolnienia był rozgłos w mediach, a może
armia uznała, że żołnierze zbyt wiele czasu spędzili przy terminalach
komputerowych i poprzepalały się im uzwojenia w mózgach.
Zagadka pozostaje jednak nadal nie wyjaśniona.
Aby uzyskać informacje o planowanej przez Husajna inwazji, nie potrzebowali żadnej
specjalnej łączności telepatycznej z przybyszami z innych planet, zwłaszcza
że wszyscy byli wojskowymi analitykami telekomunikacyjnymi. W jaki jednak sposób
przedostali się przez granicę? Jak opuścili Niemcy? Kto był pomysłodawcą
tej zmowy i co miała na celu? Czy wszyscy zdecydowali się na dezercję,
opierając się wyłącznie na przekazach telepatycznych?
Znany badacz zagadek UFO, Jacques Vallee,
sugeruje, że rzeczywiście musieli odbierać wiadomości na tych samych częstotliwościach,
którymi posługiwali się w armii. Jednak częstotliwości są kodowane i
praktycznie niedostępne. Czyżby ich pasma zostały spenetrowane przez jakąś
grupę, pragnącą wykorzystać i ośmieszyć naiwnych ufologów lub z
niejasnych powodów wywołać ogólną panikę? Jednak kto chciałby robić coś
takiego? Musiałby posiadać specjalistyczną wiedzę, dojścia do elit
politycznych oraz dostęp do sieci kodowanych kanałów. Po co wysyłać szóstkę
żołnierzy w pogoń za fantomem, a następnie gwarantować współpracę władz
niższych szczebli? Dlaczego prawie natychmiast ich uwolniono? W końcu byli
przecież dezerterami. A może jednak nie?
Później, w wywiadzie przeprowadzonym w Gulf
Breeze dla telewizji, cała szóstka twierdziła, że przyjechali odwiedzić
przyjaciela. Oto powód ich jednomyślnej dezercji, zniknięcia z Augsburga i
przybycia na Florydę.
Pomińmy wypowiedzi dotyczące Antychrysta. Można
jednak mieć wrażenie, że Pentagon zajmuje się ostatnio jakimiś dziwnymi
zabawami. Czyżby i tym razem do sprawy wmieszał się kosmiczny dowcipniś? A
może jedno i drugie?
 
 
 
David LANG
Dwie książki opisujące dziwne wydarzenia,
opublikowane w latach pięćdziesiątych, potwierdzają nagłe zniknięcie w
dniu 23 września 1880 roku Davida Langa, farmera ze stanu Tennessee. Lang
wyszedł z domu i szedł przez pole. Żona i dzieci obserwowały, jak
niespodziewanie zniknął. Jadący dwukółką drogą prowadzącą wzdłuż pola
sędzia August Peck i jego przyjaciel, widzieli, że tuż przed zniknięciem
pomachał im ręką. Mimo dokładnych poszukiwań, nigdy więcej go nie ujrzano,
chociaż pewnego kwietniowego wieczoru w 1881 roku, jakieś siedem miesięcy później,
w miejscu, gdzie zniknął, jego dzieci zauważyły krąg wydeptanej żółtej
trawy (mający około pięciu metrów średnicy). Jedenastoletnia Sara zawołała
ojca i ku swojemu zaskoczeniu usłyszała jego krzyki o pomoc, które rozlegały
się przez pewien czas, aż głos powoli zamilkł i nigdy więcej go nie słyszano...
Ta nie potwierdzona wersja została opublikowana
w "Stranger than Science" przez Franka Edwardsa (1959 r.), w rok po
ukazaniu się innego opisu tego wydarzenia. Autor, Harold T. Wilkins, nie
wymieniając nazwiska sędziego, podaje, że przyjacielem Pecka był szwagier
Langa. Pisze, że wydarzenie miało miejsce w sierpniu 1881 roku, a nie w
kwietniu, trawa w kręgu była "wysoka i bujna", a nie "wydeptana i żółta".
Miejsce to omijały zwierzęta i owady. Dzieci pobiegły powiedzieć "oszołomionej"
matce, że słyszały głos ojca. Przez kilka dni niewidzialny mąż odpowiadał
też na wołanie żony, aż w końcu głos zamilkł. Wilkins twierdził, iż
streścił opis wydarzenia w oparciu o relacje kilku współczesnych gazet,
jednak nie wymienił żadnej z nich.
Badając tę historię w 1976 roku, Robert
Forrest z "Fortean" odwiedził archiwa stanu Tennessee i skontaktował się
z Herschelem Paynem z publicznej biblioteki w Nashville. Jak się okazało,
Payne również sprawdzał tę historię i doszedł do wniosku, że została
sfabrykowana w latach osiemdziesiątych XIX wieku przez wędrownego sprzedawcę
Joe Mulhattena - mistrza w konkursach, w których mężczyźni współzawodniczyli
o tytuł "największego kłamcy". Historia o Davidzie Langu była największą
blagą Joe'go. Nie znaleziono dowodów na istnienie rodziny Langów czy sędziego
Pecka, nie odkryto zdjęć farmy ani żadnych notatek dziennikarskich. Wydaje się,
że Wilkins i Edwards opisali jako prawdziwą historię, która siedemdziesiąt
lat wcześniej zwyciężyła w konkursie blagierów. Potwierdzili tylko
powiedzenie: "Historia jest kłamstwem, na które wszyscy się godzą", a
dzięki dziwnym zbiegom okoliczności zdarza się, że bajki traktowane są
poważnie.
 
 
 
SYNDROM FAŁSZYWEJ PAMIĘCI
Terminu "syndrom fałszywej pamięci" (False
Memory Syndrom - FMS) zaczęto używać w następstwie wielu przypadków, w których
oskarżani o wykorzystywanie seksualne dzieci albo o dokonywanie obrzędów
satanistycznych, mogli być poczytani za ofiary fantazji, które sami uznawali
za rzeczywistość. Takie fałszywe wspomnienia są zazwyczaj wywoływane u
dzieci, bądź też osób posądzanych o ich wykorzystywanie, przez nadgorliwych
terapeutów albo adwokatów. Według tych ostatnich wspomnienia przykrych
wydarzeń, przez lata tłumione w podświadomości, można wywołać dzięki
hipnozie oraz odpowiednio zadawanym pytaniom. Jednakże wiele eksperymentów
psychologicznych dowodzi, jak łatwo można wpoić ludziom takie fałszywe
wspomnienia. Często wystarczy po prostu wystarczająco długo przekonywać, że
jakieś wydarzenie miało miejsce, a pacjent tylko o nim zapomniał. W takich
przypadkach mamy do czynienia z nieświadomym oszustwem. A oto przykład.
Pod koniec lat osiemdziesiątych w Olympii w
stanie Waszyngton, dwudziestodwuletnia Ericka Ingram załamała się podczas kościelnego
spotkania kobiet, kiedy jedna z uczestniczek opowiedziała o swoim przeczuciu,
które zesłał na nią "Duch Święty". Podpowiedział, iż znajdują się
wśród nich osoby wykorzystywane seksualnie przez jedno z rodziców. Dziewczyna
nauczyła się już żyć z myślą, że ojciec, zastępca miejscowego szeryfa,
Paul Ingram, molestował ją, kiedy była dzieckiem. Jej osiemnastoletnia
siostra Julie dodała swój opis satanistycznych rytuałów, w których brała
udział jej rodzina oraz przyjaciele ojca. Sprawą zainteresowali się prawnicy
i terapeuci. Matka Ericki i Julie z początku nie chciała nic powiedzieć,
jednakże po dłuższych namowach do opowieści córek dorzuciła swoją listę
gwałtów i aktów sodomii. Brat dziewcząt, Chad, zaprzeczał, jakoby był
kiedykolwiek wykorzystywany, ale i on przyznał później, że w dzieciństwie nękały
go dziwne sny. Pojawiała się w nich gruba, czarno odziana czarownica, która
siadała na chłopcu tak, że nie mógł się ruszać. Po dalszych zachętach
Chad zgodził się, że inne sny mogły być odzwierciedleniem jakiegoś
mglistego wspomnienia. Ojciec przyznał się do wszystkich stawianych mu zarzutów.
Sceptyczny psycholog wymyślił fałszywe zarzuty, aby sprawdzić pamięć
Ingrama - Paul nie tylko przyznał się do wszystkiego, ale jeszcze zaczął
szerzej opisywać wymyślone zdarzenia. Sprawę umorzono, wcześniej jednak
Ingram przyznał się do sześciu gwałtów. Skazano go na dwadzieścia lat więzienia.
W 2002 roku będzie miał szansę na zwolnienie warunkowe.
W 1993 roku Robert Kelly z Karoliny Północnej
został uznany za winnego w stu osiemdziesięciu trzech przypadkach
satanistycznych aktów pedofilii, których dopuścił się w prowadzonym przez
siebie centrum opieki. Otrzymał dwanaście wyroków skazujących go na dożywotnie
więzienie, chociaż trzech sędziów stwierdziło, iż nie dają wiary opowieściom
o dzieciach wsadzanych do mikrofalówek albo wrzucanych do basenów z żarłocznymi
rekinami. Również zarzuty przedstawione przez dzieci, z którymi przez wiele
miesięcy pracowali rodzice oraz terapeuci, były podstawą do wydania wyroku
skazującego w rozprawie pracownika tej samej instytucji. Pięć innych osób (w
tym również żona Kelly'ego, Betsy) oczekiwało na rozprawy. Ludzie odwiedzający
ośrodek nigdy nie zauważyli nic niezwykłego. Pani Kelly zauważyła, że
autorkami większości zarzutów były niepracujące matki. Wysunęła hipotezę,
iż przyczyną mogła być ich zawiść w stosunku do kobiet aktywnych zawodowo.
W Nowej Zelandii w kwietniu 1993 roku
trzydziestopięcioletni Peter Ellis został oskarżony o molestowanie w latach
1986-1991 ponad pięćdziesięciorga dzieci z kościelnego centrum opieki. Jego
koszmar rozpoczął się w listopadzie 1991 roku, kiedy jakiś chłopiec
powiedział ojcu, że nie podobał mu się "czarny penis" nauczyciela (Ellis
pochodzi z Kaukazu). Zasypane pytaniami dziecko odparło, że "tak mu się
powiedziało". Rodzice zdecydowali zwrócić się o poradę do miejscowego
"konsultanta", który, jak się później okazało, był współzałożycielem
prywatnej organizacji zajmującej się terapią wykorzystywanych seksualnie,
działającej pod nazwą START. Miesiąc później Ellis (niezbyt lubiany, a
nawet wzbudzający strach wśród dzieci, nad którymi sprawował opiekę) został
zawieszony w czynnościach zawodowych. Chłopiec, od którego cała sprawa się
zaczęła, trzy razy oficjalnie przesłuchiwany, ani razu nie stwierdził wyraźnie,
że był molestowany. Mimo to w marcu 1992 roku Ellis został aresztowany.
Przedstawiono mu czterdzieści trzy zarzuty obrazy moralności (najczęściej na
podstawie pięciu długich zeznań sześciolatka, którego poddano terapii,
jeszcze zanim zaczęła się cała sprawa). Dziecko opowiadało, jak zmuszano je
do jedzenia ekskrementów i jak Ellis wrzucał je przez drzwi-pułapkę do
labiryntu, gdzie czekali na nie Szpicogłowy i Okrągłogłowy, dwaj przyjaciele
nauczyciela. Wspomniało też o dzieciach, które zmuszano do siedzenia nago
wewnątrz narysowanego na podłodze koła. Poza nim stali grający na gitarach
dorośli w białych przebraniach kowbojów; mieli magiczne noże i wsadzali
dzieci do pieca, strasząc, że będą je jeść. Kiedy chłopca zapytano,
dlaczego nie wspomniał o tych szczegółach wcześniej, odparł, że dopiero
dzisiaj sobie przypomniał. Przewodniczący rozprawie sędzia, uznając za
"zupełnie słuszne" zapewnienia strony oskarżającej, że żadne
dziecko nie potrafiłoby zmyślić takich opowieści, uznał Ellisa za winnego
szesnastu "udowodnionych" zarzutów obrazy moralności oraz stosowania
przemocy seksualnej i skazał go na dziesięć lat pozbawienia wolności.
"Nie winię o nic dzieci", powiedziała
Debbie Gillespie, jedna z czterech kobiet, które również sądzono, ale
uniewinniono. "One nie zdają sobie sprawy, że kłamią. Są emocjonalnie
manipulowane przez swoich rodziców. Za każdym razem, kiedy się >>otwierały

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
zlota ksiega
kc ksiega1
2 Księga Kronik
kc ksiega2
Księga Henocha
3 Księga Kapłańska (2)
Księga Rut Propozycja nowego przekładu na podstawie tekstu masoreckiego
Barankowa księga życiaV0603
35 Księga Habakuka

więcej podobnych podstron