Ucieleśniony Bóg czy ucieleśnienie boskości?
(Dział Rozwój Duchowy)
Czy istota, którą wiele osób czci, to Ucieleśniony Bóg czy ucieleśnienie boskości? Wszystko to jest bardzo proste. Różnica jest mniej więcej taka sama jak pomiędzy Opiekunem Duchowym a duchem opiekuńczym. Ale o co chodzi? - zapyta ktoś. Już tłumaczę. Ale najpierw parę słów o mojej drodze.
Jako "wzorowy" chrześcijanin od wielu lat "wiedziałem", że Jezus jest synem Boga, który przyszedł na ziemię, aby wziąć na swoje barki nasze niecne grzechy, którymi splamiliśmy tę piękną bożą krainę.
Jezus przedstawiany w Biblii był dla mnie ideałem.
Nie chciałem jedynie cierpieć tak jak On.
Podziwiałem stygmatyków, ale za nic w świecie nie chciałem pójść w ich ślady. Trochę się nawet przestraszyłem, gdy po reportażu o pewnej kobiecie, która wydziela z ciała olejek, spociły mi się ręce i to tak obficie, że... "woda się lała". Przestraszyłem się i zacząłem myśleć ... a może ja (ha! - wreszcie!) jestem również takim wybrańcem Boga, który ma świadczyć Jego Wielkie Imię.
Na szczęście po dwóch dniach przeszło mi.
Wierzyłem święcie, że wszystko, co czytałem w Biblii o Jezusie to prawda - jedyna, wieczna i niepodważalna. (Zawsze mnie tylko dziwiło, dlaczego akurat przemiana wody w wino - czyżby pochwała picia trunków; dlaczego Bóg mówi do Boga, że go opuścił i temu podobne). Wyjaśnienia, jakie serwowali mi kapłani nie trafiały do mnie. Nie czułem tam - głęboko w sercu - że są prawdziwe.
W rozmowie z księdzem, który jest znawcą Biblii dowiedziałem się, że nie ma zachowanych oryginałów - rękopisów apostołów, że są tylko odpisy z któregoś tam roku.
Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Oto osoby, które szły z pieśnią na ustach na spotkanie z lwami nie schowałyby tak cennej rzeczy? A może dlatego, że większość z nich należała do prostych, niepiśmiennych ludzi? Jednak kilku będących blisko Nauczyciela było wykształconych.
Miałem odczucie, że oryginał jest, ale głęboko schowany w archiwach i nie ujrzy zbyt szybko światła dziennego, bo... zawiera treści, jakich nie znajdziemy w biblii, którą mamy w domu, a odpisy zawierają to, co można było ujawnić ludziom.
Warto zaznaczyć, że kiedyś surowo karane było posiadanie przez "zwykłych" ludzi jakiejkolwiek książki - nawet biblii.
Nie można było jej również czytać samemu. Zresztą i tak niewielu zrozumiałoby cokolwiek, bo była najczęściej chyba po łacinie.
Potem zaczęły trafiać do moich rąk różne książki o prawdziwym życiu Jezusa.
Chociaż część przedstawianych w nich teorii różni się pomiędzy sobą, zawsze czytając tego typu materiały zastanawiałem się: a co, jeśli to prawda?
A może właśnie tak było?
Nie przyjmowałem od razu, że tak musiało być. Po prostu dawałem sobie czas na przemyślenia i odpowiedź serca - co ono o tym wszystkim sądzi. Bo nie ukrywam - takie nowinki, jak reinkarnacja i kwestia uczenia się Jezusa w Indiach, pobieranie nauk być może u Babaji'ego, albo od innego Nauczyciela czy ucieczka przed ożenkiem wprowadzały dziwny zamęt - takie otumanienie prawdą.
Bo wewnątrz serca czułem, że to jest prawda. I wcale się z tego nie cieszyłem.
To znaczy cieszyłem się, że być może odnalazłem skrawek prawdy, ale z drugiej strony zastanawiałem się, jak to pogodzić z tymi wszystkimi wyznawanymi przez tyle lat pewnikami wiary. I wtedy zapytałem się "czy chcę podążać za prawdą, która ma nas wyzwolić, czy mam mechanicznie powtarzać te prawdy, które dotąd wyznawałem, aż... któryś z nieomylnych papieży zmieni swym rozporządzeniem zasady, na jakich opiera się współczesny Kościół (podobnie jak wcześniej zmieniano definicje np. "grzechu", z którego "trzeba" się spowiadać lub język w jakim można odprawiać msze św.).
I zdecydowałem się, że jakoś nie chce mi się czekać do kolejnych soborów i wyborów.
Dałem się kierować Bogu bezpośrednio. Zresztą, jeżeli ktoś czytał Nowy Testament, wie, że Jezus robił wielki zamęt (rym!), o którym się teraz niewiele mówi.
Mówi się, że Jezus był cichy i pokornego serca.
Ba! Z pewnością był, ale Jego słowa i zachowanie przyprawiało osoby związane z ówczesnym kościołem (!) o zawrót głowy, palpitację serca i chęć pozbycia się tego mąciciela.
Wystarczy, że wspomnę tu tylko o wyrzuceniu ze świątyni i próbie ukamienowania.
Jakoś przekonywały mnie historyczne realia tych teorii o domniemanym prawdziwym życiu Jezusa.
I wtedy - jakieś dwa lata temu zaczęło do mnie docierać, że... (uwaga!) Ten Jedyny Syn Boży mógł być takim samym człowiekiem jak my - ja i Ty.
Wiele za tym przemawia.
Urodził się (czy Bogu chciałoby się chodzić w pieluchach?), jadł, pił (może nie tylko wodę), robił zamęt wśród "znających pisma święte" (czy Bóg nie miałby od razu samych zwolenników?). Oczywiście działał "cuda", o jakich się nie śni zwykłym śmiertelnikom. Chodził po wodzie (potem się dowiedziałem, że nie tylko On, że wielu mędrców, joginów to potrafi), uzdrawiał chorych i inne.
I to, że był człowiekiem przemawia do mnie.
Ba - tak jest łatwiej (oczywiście po całej tej męczarni z przekonywaniem siebie, że lepiej trzymać się odkrytej już prawdy, niż wciąż powtarzać "uświęcone dogmaty" bez jakiegokolwiek prawa do ich weryfikacji).
Wszak właśnie tak działał Jezus!
On pokazywał dobitnie kapłanom jak odległe są wykonywane przez nich rytuały od Miłości do Boga, do Człowieka i Prawdy. Pokazał jak krzywdzące człowieka i męczące są te wszystkie nakazy i zakazy, które trzeba było spełniać (np. niczego nie można zrobić w szabat, poza chyba uratowaniem tonącego dziecka arcykapłana). Pokazał na nowo jak z Miłością należy obchodzić się z człowiekiem. "To nie człowiek jest dla szabatu, ale szabat dla człowieka". To nie człowiek jest dla ubrania, ale odwrotnie.
Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że to lepiej, że Jezus był człowiekiem - ucieleśnioną osobą podobną nam. Dlaczego?
Bo oznacza to, że ja i ty możemy osiągnąć to samo, co On.
Możemy urzeczywistniać w swoim życiu boskość.
Możemy dojść do stanu, gdy odczuwamy jedność z Bogiem.
Ba - możemy się oświecić.
Osoba, której ufam napisała, że Jezus jest obecnie Urzeczywistnionym Mistrzem.
Czy to nie jest cudowne?
Tego Jezusa chcę naśladować! A to zupełnie inny człowiek od tego, który szedł na krzyż i jakoby namawia nas do tego samego ("cierpienie uszlachetnia", "zbawienie tylko przez krzyż"). Zdałem sobie sprawę, że wolę Boga niż rytuały, że wolę być wolny niż sterowany przez ludzi, którym nawet przez myśl nie przeszło naśladowanie tego prawdziwego Jezusa. Wielu woli akceptować to, co przychodzi do nich od "zwierzchników".
Ale ja ich rozumiem. To znaczy, wyczuwam, że nie wszyscy wierzą i wyznają tylko te deklarowane przez kościół zasady i prawdy. Czasami po prostu najnormalniej w świecie nie chcą "się wychylać". Bo i po co? Czasy w naszym kraju i nie tylko, są "ciekawe", a tak mają wikt i opierunek i jeszcze jakie uznanie w oczach części społeczeństwa. Rozumiem to i nie potępiam.
Dotarło do mnie, jak potężne jest oddziaływanie myśli ludzkiej - stałe powtarzanie pewnych sformułowań oraz zachowań.
Trudno to "przeskoczyć". Wszak wszyscy "tak" robią. Przecież inaczej "nie można". Przecież ludzie będą Cię wytykać palcami. Przecież robisz z siebie pośmiewisko.
Ale w czyich oczach? Kto mnie ocenia? Kto porównuje i do czego, kogo? Kto wydaje osądy? A może warto sobie przypominać - "Ja Cię nie potępiam... idź i nie grzesz - nie błądź więcej - nie odchodź (we własnym mniemaniu) od Boga". Może właśnie tak brzmiały te słowa?
Potem - a właściwie w trakcie tych przemyśleń, pisałem swoje rozmowy z Bogiem (lubię TE książki, o których teraz pomyślała część z Was). Właściwie, była to rozmowa z Jezusem, którego znałem najbardziej.
Wyżalałem Mu się i pisałem wszystko, co mi leżało na wątrobie. Naprawdę dostało Mu się porządnie!
Za wszystko! Za wszystko zło, które mnie spotkało, a do którego On przecież - jako Bóg - dopuścił.
Pod koniec napisałem, że jeżeli chce, aby coś z mądrości bożej dotarło do mnie przez obecnie żyjącego, uznawanego za Wielkiego Mistrza i Nauczyciela Sai Babę, o którym co nieco słyszałem i nawet widziałem JEGO książki, to niech tak będzie. Ale trafiłem na książkę przedstawiającą Tę postać i Jej działanie w negatywnym świetle, więc jako dobry chrześcijanin omijałem szerokim łukiem Jego dzieła.
Jakie były zarzuty? Że stwarza złote przedmioty (zatem mami mamoną!), że tylko zły duch mógłby go obdarzyć taką mocą (wszak w koncepcji, że jest tylko Bóg Ojciec, Jezus - Syn Boży i Duch Św. nie ma miejsca dla innych mających boską moc, dzięki której mogą "rozkazywać żywiołom").
Jakoś autor jednak nie wspomniał o wielkim szpitalu, w którym dzięki Sai Babie leczone są za darmo i przez znakomitych lekarzy różnorodne schorzenia pacjentów. Nie wspomniano o opiece Swamiego polegającej na wielokrotnym ratowaniu życia (również niejakiemu Cony Larssonowi), stworzeniu systemu bezpłatnych szkół, systemu wodociągów i co najważniejsze - cudownych naukach o miłości, prawdzie, prawości, pokoju i nie krzywdzeniu.
Jeżeli Jego nauki (na polskim rynku) przekazane w dwu (trzeci w drodze) tomowym dziele (i nie tylko) "Sai Baba mówi..." przeczyta osoba o chociaż odrobinę otwartym sercu i umyśle, to zachwyci się nimi!
I z pewnością z miejsca pojawi się skojarzenie - Jezus by tak nauczał!
Tak - On na pewno robił to w ten sposób. Tyle dobra, mądrości i wiedzy wlewają Jego słowa.
Wtedy zdarzył się "cud" (poza znalezieniem strony CUD). W przeciągu kilku dni znalazłem książki o Sai Babie w bibliotece i spotkałem osobę, która mogła mi o Nim dużo opowiedzieć oraz poznać z osobami, które spotykają się, uczą z Jego dzieł, ba - nawet jeżdżą do Niego, rozmawiają z Nim na audiencjach i mają zmaterializowane specjalnie dla nich przez Śri Sathia Sai Babę przedmioty, które są symbolem Jego Miłości i opieki, jaką ich obdarza. To cudowne spotkania, na których poruszane są różne zagadnienia - od wychowania w wartościach ludzkich, poprzez oddychanie i odżywianie czy postaci uznawane za wielkie - jak np. Ojciec Pio czy Matka Teresa.
Ale - stanąłem przed dylematem. Czy Sai Baba jest oto ucieleśnionym Bogiem, który pojawił się na ziemi, aby naprowadzić ludzkość na dobrą drogę? Przyznam się, że ja i chyba spora grupa osób bardzo by tego chciała. Bo oto - przychodzi do nas Bóg i jak Dobry Pasterz mówi, co czynić i wszystko staje się jasne, nie ma niedomówień, wątpliwości...
Sai Baba sam twierdził, że jest Bogiem. Mówił, że "...jest Bogiem, ale i Ty (każdy z nas) jesteś Bogiem".
Co ciekawe czasami w prasie katolickiej pojawia się cytat mający pochodzić z pism okultystycznych (czyli złych, o złym i od złego), że mami się nas iż "bogami będziecie..." (lub "będziecie jako bogowie"). Tymczasem jest to... cytat z Biblii.
I przez pewien czas tak właśnie wierzyłem.
Wierzyłem, że to jest Bóg - ten Jedyny, który zszedł na ziemię, aby zaprowadzić z powrotem ład, porządek i miłość.
Sai Baba twierdzi, że był Ramą, Krishną, Jezusem i wieloma innymi wielkimi postaciami.
Podobnie twierdził Babaji.
I to mnie zastanowiło.
Przecież kilka dusz w jednym ciele to opętanie.
Oczywiście zawsze można sobie wytłumaczyć to w ten sposób, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. Ja jednak uznałem, że te Istoty mówiąc te słowa stały na takim bardzo wysokim etapie rozwoju wewnętrznego - duchowego, że były zjednoczone z Bogiem i czuły, że nie mają żadnych ograniczeń, że są wszędzie i wszystkimi (łucznicy zen rozwijają umiejętność myślenia o tym, że celujący i cel to jedno i że nic ich nie rozdziela od siebie. Dlatego trafiają i to dosłownie z zamkniętymi oczami).
Być może zatem nie umieli odróżnić energii swojego bytu od im wibracyjnie podobnych istot?
Nie wiem tego.
Ale podobnie jak w przypadku Jezusa, zacząłem się zastanawiać: co, jeżeli i Sai Baba jest ucieleśnioną istotą podobną do mnie i ciebie?
Może nie jest Tym Jedynym Bogiem, który zszedł tu na ziemię? A może, aby zdziałać coś na ziemi, podnieść jej poziom energetyczny, "musiał" tak twierdzić, aby więcej osób dotarło do NIEGO?
Zapoznawszy się z koncepcją, że osoby, które zdziałały dużo dobrego, czyli - mają dobrą karmę, przebywają w astralnym niebie, które kształtuje się według ich wyobrażeń o raju, zacząłem się zastanawiać.
Może mając pamięć tego stanu takie wysoko rozwinięte osoby są przekonane, że rzeczywiście schodzą z nieba, niczym ten Jedyny i Wszechmogący? Wszak w astralu podobno mamy co chcemy i kształtujemy ten wycinek rzeczywistości według własnego upodobania.
Swami (Sai Baba) powiedział, że nie można objąć rozumem Jego wielkości.
Ale może miał na myśli przeciętnych ludzi, którzy zapewne też go otaczają.
A może... było to adekwatne do Jego stanu odczuwania ileś tam lat temu?
Może się mylił?
Wszak Babaji, który twierdzi, że uczył wielu Mistrzów przez wieki, też przekazywał nauki dostępne od iluś lat w książce po polsku (ukazała się nowa książka, której nie czytałem), gdzie jest tak dużo negatywizmów, że mnie odrzuciło.
Pomyślałem sobie - jakże człowiek, który potrafi materializować i dematerializować swoje ciało, który wychodzi poza uwarunkowania fizyczne, mówi tak wiele negatywności i przekazuje katastroficzne wizje?
Dodatkowo zdziwiłem się widząc zdjęcia pulchnego Babaji'ego.
Pomyślałem wtedy - jakże to - ten człowiek panuje nad materią, a nie panuje nad swoim ciałem?
I on ma mnie uczyć duchowości? I chyba nie doczytałem do końca tej książki. Dopiero potem dowiedziałem się, że w Indiach, gdzie większość jest chuda, posiadanie odrobiny ciałka uważane jest za wyraz dostojeństwa, dobrobytu, wielkości i łaski Boga.
Wybacz mi Mistrzu - Wybacz Babaji! Wierzę, że jesteś teraz o wiele dalej i możesz, jeśli zechcesz nauczyć mnie wiele dobrego!!!
Oczywiście, czytając różne książki Leszka Żądło, np. "Wtajemniczenia, objawienia, obsesje", dochodziło do mnie wiele nowych informacji. Wszystko zaczynało mi się układać w spójną i... (uwaga!) logiczną całość. Dowiedziałem się z dzieł tego Autora, dlaczego Babaji mówił wtedy w ten sposób, co to są misje, skąd pochodzą.
Dotarło do mnie, że Śri Sathya Sai Baba również się rozwija, choć jest na bardzo wysokim szczeblu rozwoju (podobno najwyższym z ucieleśnionych istot stąpających obecnie po ziemi).
Być może już jest Istotą w pełni Oświeconą - nie wiem tego.
Pamiętam jednak jak jedna z osób, która przyjechała właśnie z Indii mówiła, że Swami - Sai Baba zakazał, aby ludzie klękali przed Nim i dotykali mu stopy (możliwość dotknięcia stóp osoby świętej to wielkie błogosławieństwo i dar energetyczny), ponieważ "jesteśmy Mu równi". Dotarło To do mnie właśnie w momencie, gdy miałem takie rozważania: Ucieleśniony Bóg czy ucieleśnienie boskości. I w tej chwili skłaniam się przy tym, że Sai Baba jest dla mnie Wielkim Nauczycielem, Mistrzem Duchowym (podobnie jak Jezus) oraz Ucieleśnioną Istotą, która urzeczywistniła w sobie - przejawia sobą - swoją istotą prawie całą doskonałość - Boskość.
Dla bardziej obeznanych - urzeczywistniła bardzo duży procent boskich cech na wszystkich czakramach (zapewne nie tylko siedmiu czy dwunastu)!
Jest zbudowany podobnie jak ja, tylko ma inny poziom świadomości, a co za tym idzie i inne możliwości przejawiania się w świecie materialnym.
Potrafi stwarzać i dematerializować istoty żywe (małpka), pojawiać się w kilku miejscach i ciałach - postaciach. Ma również wspaniałe plany uczynienia Ziemi naprawdę dobrym, przyjaznym dla istot miejscem. Chce doprowadzić nas do urzeczywistnienia swej prawdziwej Jaźni i uczynić naszą planetę miejscem, gdzie naprawdę będą realizowane wszystkie odwieczne ideały, które przekazywane są od tysiącleci we wszystkich świętych pismach. Dla wszystkich, którzy jeszcze będą się wcielać, jest to z pewnością Wielki Dar.
Różnica w pojmowaniu Sai Baby jako Ucieleśnionego Boga lub Ucieleśnienie Boskości jest taka, że przeważnie osoby, dla których jest Bogiem, nie rozważają jego słów, a przyjmują je bez refleksji (wszak Bóg mówi tylko prawdę).
Najczęściej również nie sądzą, że mogą dorównać Mu w rozwoju.
To może doprowadzić do tego, że pomimo tego, iż Sai Baba wielokrotnie mówi o wewnętrznym rozwoju swojej (czyli Jego uczniów) jaźni, to bardziej odpowiada jego "wyznawcom" czczenie Jego Istoty niż swojej własnej, która jak mówi, jest tym samym.
Osoba, która uznaje Sai Babę za ucieleśnienie boskości cieszy się, że ma tak wysoko rozwiniętego Przewodnika, ufa mu, prosi o wsparcie, ale nie przyjmuje wszystkiego bezkrytycznie, dziwi się z pojawiających się w pewnych tekstach nieścisłości i co ważniejsze - wie, że może Mu dorównać.
Ba - może (o ile Swami nie jest jeszcze w pełni Oświecony) przewyższyć JEGO poziom urzeczywistnienia.
Czy to nie jest WSPANIAŁE?
Bo co to za Nauczyciel, którego nie przerastają uczniowie i co to za uczniowie, którzy nie przewyższają swego Mistrza? Albo co to za Mistrz, który nie doprowadza Ucznia do celu(jest taka opowiastka o tym, jak to uczeń znanego Mistrza osiągnął oświecenie. Jak mu się to udało? Jako jedyny uczeń nie słuchał poleceń swego guru i wszystko robił po swojemu. Ale raczej nie polecam całkowicie dosłownego potraktowania tej historyjki)?
Wiem, że dla osób ze Stowarzyszenia Śri Sathia Sai Baby takie wnioski mogą się wydać nieprawdą.
To dobrze. To znaczy - chcę powiedzieć, że każdy ma prawo do swojego zdania i podążania własną ścieżką rozwoju ciała, duszy i umysłu. Jeden jest ciut dalej w tym, inny w tamtym. A Boska Energia - Boskie Światło płynie w nas wszystkich (ale w różnym zakresie i różnych celach). Ważne, aby uczyć się i dopełniać.
A może wystarczy tylko przejawiać Miłość?
A może to kim jest Sai Baba czy Jezus nie ma najmniejszego znaczenia?
Może ważne jest to, w jaki sposób się przejawiają i czego uczą?
Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego skoro współczesny kościół nie idzie śladami Jezusa, to dlaczego Jezus się nie pojawi i nie powie, jak należy Go naśladować?
Dlaczego nie przychodzi i nie mówi nam tego?
A może mówi, ale do tych, którzy chcą słuchać? Może mówi przez intuicję i odczucia - serce?
A może, gdyby przyszedł, to kościół pierwszy obwołałby Go fałszywym prorokiem, podszywający się za Boga? Może powstałby zbyt wielki zamęt w umysłach nie przygotowanych na zmianę myślenia ludzi?
Obaj - Babaji i Sai Baba twierdzą, że są Awatarami - Bogami, którzy zstąpili na ziemię, aby zaprowadzić odwieczny ład.
Zastanowiło mnie, iluż to jedynych Bogów jest wśród nas (piszę to bez jakiejkolwiek drwiny!!!).
I dlaczego Babaji działał w tym wcieleniu (bo to była materializacja ciała) tak krótko - czyżby już zaprowadził ten ład?
A może zdał sobie sprawę, że trochę "nabroił" - mówił z nieoczyszczonego poziomu umysłu i serca, wprowadzając niepozytywne wizje przyszłości.
Dla mnie w tej chwili wszystkie osoby uznawane za Bogów, znajdujące się na Ziemi to istoty ucieleśnione (czytelnicy tej strony domyślają się, dlaczego piszę tak, zamiast "ludzie" i szkoda, że nie znam żadnej osobiście!), które rozwinęły w sobie niektóre, dużo lub bardzo dużo aspektów boskości.
Są to z pewnością: Miłość, Mądrość, Prawda, Zaufanie Bogu, Szczęście, Dobroć, Radość, Prostota, Uczciwość i inne. Albo inaczej rzecz te ujmując - zgrały się, zjednoczyły (energetycznie - wibracyjnie) z BOGIEM.
Podobnie jak osoba, która dobrze tańczy jest ucieleśnieniem gracji, elegancji itp., tak osoba, która urzeczywistniła w sobie i sobą cechy - atrybuty Boga, jest Boska - jest Ucieleśnieniem Boskości.
Nie twierdzę, że już wszystko rozumiem. Nie twierdzę, że mam teraz jakąś ostateczną wiedzę na przedstawiony temat.
Uczę się. Jestem otwarty na poznanie mądrych nowości.
Opisałem tutaj swoją drogę, a raczej jej mały fragment.
Być może inni mają podobne do mnie przemyślenia i rozterki.
Może to, co napisałem w czymś im pomoże.
Ja jestem wolny od tego, aby walczyć z kimkolwiek i przekonywać kogokolwiek do swoich poglądów.
Po co?
Mówię po prostu swoje zdanie.
Jeśli ktoś nie pała chęcią do przeanalizowania go lub zaprzecza, to jego sprawa. Ja nie muszę mieć przyznanej przez kogokolwiek racji. Wystarczy, że wiem i czuję, że to, co mówię, to prawda, chociażby to była tylko moja własna prawda.
I być może podobnie postępowali przedstawieni Wielcy Mistrzowie.
Pragnę zdecydowanie zaznaczyć, że dziękuję Bardzo Mocno wszystkim Nauczycielom, o których wspomniałem w tym artykule. To ONI sprawili, że idę do przodu, w górę.
Gdyby nie Oni, być może wcale nie zainteresowałbym się ciut dogłębniej duchowością.
Być może nie dowiedziałbym się, że nie trzeba rezygnować z życia, ciała, nie trzeba się katować i umartwiać, aby "dojść do Boga".
Ba - jest wręcz przeciwnie - gdy idziesz do Boga, wszystkie cudowne i przyjemne przejawy życia - bogactwo, luksus, całkowite zdrowie czy radość stają się coraz bardziej moim, Twoim (każdego) udziałem.
To właśnie WY - wspomniani wspaniali i WIELCY MISTRZOWIE jesteście dla mnie źródłem inspiracji, pomocy i żywym, namacalnym przykładem, jak może przejawiać się w materii Mistrz Duchowy, osoba wysokorozwinięta.
Zamierzam w dalszym ciągu słuchać ich słów i przyjmować do swego życia wszystko to, co najlepsze z ich nauk. Dziękuję im - szczególnie Leszkowi Żądło i Sai Babie za wszelką pomoc! Dziękuję za to, że pomagają!
Czuję, że jestem na dobrej drodze.
A to już bardzo dużo.
Wiem, jakie są narzędzia służące do podążania tą drogą. Teraz tylko potrzebna mi jest chęć sięgnięcia po nie i... doprowadzenie siebie do Oświecenia.
Z drugiej też strony czuję, że jeszcze tak dużo przede mną.
Skąd to wiem?
Obserwując swoje życie i to, co się w nim materializuje i przejawia. Porównuję to z tym, czego chcę doświadczać i co chcę przejawiać.
Uświadamiam sobie również coraz bardziej, jak bardzo hamował i jeszcze hamuje mnie np. obawa przed zawiedzeniem innych tym, że nie spełniam ich oczekiwań. A niby dlaczego to ich oczekiwania mają być dobre, lepsze od moich i wyznaczać to kim i czym jestem?
Ale to już rozważania na inny artykuł.
Zdałem sobie sprawę, że po prostu trzeba myśleć, że warto otworzyć się - ale mądrze - na kilka chociaż źródeł informacji.
Nie warto natomiast otwierać się na wszystko. Trzeba również komuś zaufać i bacznie przyglądać mu się czy droga, którą idzie, przynosi dobre czy złe owoce (pamiętam jak po lekturze książki o eksterioryzacji poczułem w półśnie te wibracje wchodzenia w ciało. I przestraszyłem się, że "mogę to odczuwać świadomie".
Miałem zacząć ćwiczenia w tym kierunku, ale po pierwsze, przeczytałem o osobie, która eksterioryzowała, a mimo to przez kilkanaście lat nie dotarła do swojego Mistrza żyjącego na ziemi, do którego dotarcie obiecał mu Mistrz Duchowy.
Dopiero po tym długim okresie dowiedział się on, kim jest ten żyjący mistrz (widział go w czasie jednej z "podróży", ale nie mógł się do niego zbliżyć). Wysnułem wniosek, że to niewiele pomaga w rozwoju.
I z jednej strony cieszę się, że nawet osobom bliskim poznania ostatecznej prawdy, oświecenia, zdarzają się pomyłki.
Bo to oznacza, że również i ja mogę się mylić.
Jest to dla mnie o tyle ważne, że wielokrotnie moje działania są hamowane przez myśl, że nie postępuję w sposób doskonały (choć z pewnością jest to doskonały dla mojego obecnego stanu sposób postępowania).
Z drugiej jednak bardzo bym chciał mieć nieomylnego nauczyciela.
Tylko czy wtedy mógłbym odkryć to całe bogactwo mądrości, wiedzy i intuicji w sobie?
Ale byłoby o wiele łatwiej. A tak z przymrużeniem oka - może nauczyciel sprawdza czy uczeń jest gotów, aby być oświeconym, polecając mu do zrobienia coś głupiego lub śmiesznego?
(Apeluję do wszystkich oświeconych i blisko tego stanu się znajdujących - nie róbcie swym uczniom takich hec! To znaczy oświecajcie siebie i nas bez wprowadzania w maliny, jasne?!).
A gdy będę Oświecony, powiem Wam, jak jest naprawdę.
A może nie będę już wtedy musiał nic nikomu tłumaczyć?
Epilog
Ostatnie zdanie można rozumieć na kilka sposobów:
1. Oświecony nie musi nic nikomu tłumaczyć - czyli - róbcie co chcecie, kiedyś dojdziecie.
2. Oświecony nie musi nic nikomu tłumaczyć, bo wszyscy będą już oświeceni albo będą blisko tego stanu.
3. Autor jest świadomy, że rozumowanie z punktu 2 może pochodzić z buddyjskiego ślubowania doprowadzenia innych do oświecenia.
4. Pozdrawiam wszystkich, którzy doczytali artykuł do końca!
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
czy wiesz ze bog miluje cieKoncepcja ucieleśnionego umysłu w filozofii Maurice a Merleau Ponty egoCzy Bóg jestCzy Bóg dzisiaj uzdrawiaMikołaj Krasnodębski Bóg porządku, czy Bóg Miłości Internetowa Gazeta KatolikówROZWAŻANIA O MIŁOŚCI rozważania o Miłości ucieleśnionejCzy Bóg zmienia kiedykolwiek Swój pogląde0418eE Martinez, Czy BógCzy naprawdę Bóg uzdrawia tylko niektórych ludzi 2Czy istnieją podziemne światyHeller Czy fizyka jest nauką humanistycznąwięcej podobnych podstron