Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.37)
Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana
Maria Valtorta
Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego
–
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA –
37.
PRZEMIENIENIE.
UZDROWIENIE
EPILEPTYKA
Napisane 3
grudnia 1945 i 5 sierpnia
1944.
A, 7194-7195,
3220-3227, 7196-7202 i
3227-3229
Któż z ludzi nie
widział nigdy,
choćby jeden raz, pogodnego marcowego świtu? Gdyby ktoś taki istniał,
byłby bardzo
nieszczęśliwy. Nie znałby bowiem jednego z najpiękniejszych uroków
natury, która
budzi się na wiosnę – stawszy się ponownie dziewiczą, jak dziewczynka.
Taką natura
musiała być w pierwszym dniu [swego istnienia].
To czysty wdzięk
we wszystkim, co
natura przedstawia. [Widać go] w nowej trawie, na której błyszczy rosa;
w kwiatach
otwierających się jak rodzące się dzieci i w pierwszym uśmiechu światła
dnia; w
ptakach, które budzą się z trzepotem skrzydeł i wypowiadają pierwsze
pytające:
“ćwir”. Ono poprzedza wszystkie ich melodyjne rozmowy [prowadzone] w
ciągu dnia.
Nawet zapach powietrza [jest samym wdziękiem]. Utraciło ono w nocy - z
powodu działania
rosy i nieobecności człowieka – wszelki brud kurzu, dymu i wydzielin
ludzkich ciał.
W tym wdzięku
[natury] idzie
naprzód Jezus, apostołowie i uczniowie. Jest z nimi Szymon, syn
Alfeusza. Idą w
kierunku południowo-wschodnim. Omijają wzgórza, które tworzą wieniec
wokół
Nazaretu. Przechodzą przez strumień. Idą w kierunku wschodnim wąską
równiną,
pomiędzy wzgórzami Nazaretu i górami. Góry te poprzedza [jakby] w
połowie ucięty
stożek Taboru. To dziwne, ale jego szczyt przypomina mi fryzury naszych
karabinierów,
widziane z profilu. Dochodzą do niego. Jezus zatrzymuje się i mówi:
[por.
Mt 17,1-8; Mk 9,2-8;
Łk 9,28-36] «Niech Piotr, Jan i
Jakub, syn
Zebedeusza, wejdą ze Mną na tę górę. Wy zaś tu się rozejdźcie, na
drogach
przylegających do tej góry. Głoście Pana. Wieczorem chcę was na nowo
[ujrzeć] w
Nazarecie. Nie oddalajcie się więc. Pokój niech będzie z wami.»
Zwracając się do
trzech
[apostołów], wzywa ich i mówi:
«Chodźmy.»
I zaczyna się
wspinać, już się
nie oglądając wstecz. Idzie krokiem tak szybkim, że Piotr z trudnością
za Nim
nadąża. Przy jednym postoju Piotr – czerwony i zlany potem – pyta Go,
tracąc
oddech: «Dokąd idziemy? Nie ma domów na tej górze. Na szczycie jest
tylko stara
twierdza. Czy tam chcesz nauczać?»
«Wtedy poszedłbym
innym zboczem.
Widzisz, że jestem do niego zwrócony plecami. Nie idziemy do twierdzy,
a ci, którzy w
niej przebywają, nawet nas nie ujrzą. Idę połączyć się z Moim Ojcem i
chciałem was
mieć przy Sobie, bo was kocham. Chodźmy szybko!»
«O, mój Panie! Czy
nie moglibyśmy
iść nieco wolniej i pomówić o tym, co usłyszeliśmy i widzieliśmy
wczoraj? To nie
pozwalało nam zasnąć przez całą noc, bo chcieliśmy o tym porozmawiać...»
«Na spotkania z
Bogiem trzeba
się zawsze udawać pośpiesznie. Chodźmy, Szymonie Piotrze! Tam w
górze pozwolę
wam odpocząć.»
I wspina się
dalej...
Jezus mówi:
«Dołączcie tu
[opis] Przemienienia, który ci dałem 5 sierpnia 1944, lecz bez
towarzyszącego mu
dyktanda. Po przepisaniu Przemienienia z ubiegłego roku ojciec
przepisze to, co
teraz ci pokazuję.»
Jestem z moim
Jezusem na wysokiej
górze. Jest z Nim Piotr, Jakub i Jan. Wchodzą jeszcze wyżej. Spojrzenie
obejmuje
rozległe horyzonty. Piękny i spokojny dzień pozwala wyraźnie widzieć
nawet najdalsze
szczegóły.
Góra [ta] nie
stanowi części
skupiska górskiego, jak to jest w Judei. Wznosi się samotnie. W
odniesieniu do miejsca,
w którym się znajdujemy, wschód jest na wprost, północ po lewej,
południe po prawej
stronie. Z tyłu, na zachodzie, wznosi się o jeszcze jakieś kilkaset
kroków jej
wierzchołek.
To wielkie
wzniesienie. Oko może
objąć rozległy horyzont. Jezioro Genezaret wydaje się kawałkiem nieba,
który spadł,
zaszywając się w zieleni. To turkusowy owal, wciśnięty w szmaragdy o
rozmaitych
odcieniach. Zwierciadło jego [wód] drży i marszczy się pod lekką bryzą.
Ślizgają
się po nim zwinnie jak mewy łodzie o rozpostartych żaglach. Lekko się
pochylają ku
błękitnawej fali. Mają w sobie wdzięk lotu śnieżnobiałego zimorodka,
wzlatującego
nad wodą w poszukiwaniu zdobyczy. Potem z tego ogromnego turkusu
wypływa żyła
błękitu bledszego tam, gdzie brzeg jest szerszy, a ciemniejszego w
miejscu, gdzie brzegi
są blisko siebie, a woda – głębsza i ciemniejsza. Jest tak z powodu
cienia rzucanego
przez potężne drzewa blisko rzeki. Ona odżywia je swą świeżością.
Jordan wydaje
się pociągnięciem pędzla, niemal zupełnie prostym, w zieleni równiny.
Małe wioski
są rozproszone po niej, po obu stronach rzeki. Niektóre to tylko garść
domów, inne,
rozleglejsze, mają już wygląd miejski. Główne drogi to żółtawe linie
pośród
zieleni. W pobliżu góry [Tabor] równina jest o wiele bardziej uprawiana
i żyźniejsza,
bardzo piękna. Widać na niej różne uprawy z ich rozmaitymi kolorami
śmiejącymi się
do pięknego słońca, które promienieje na pogodnym niebie.
Musi być wiosna,
być może marzec,
jeśli wziąć pod uwagę szerokość geograficzną, na jakiej leży Palestyna.
Widzę
bowiem zboża już wysokie, lecz jeszcze zielone. Falują jak modre morze.
Widzę też
najwcześniejsze pióropusze drzew owocowych, które rozsiewają białe i
różowawe
obłoki na to małe roślinne morze. Dalej – łąki całe w kwiatach, z nową
już
trawą, na której pasą się owce. Wyglądają jak kupki śniegu rozrzucone
po trochu
wszędzie w tej zieleni.
Na zboczu góry, na
pagórkach
formujących jej podstawę, niewielkich i niskich, znajdują się dwa
miasteczka: jedno na
południu, a drugie – na północy. Bardzo urodzajna równina ciągnie się
szczególnie
i z wielką wyrazistością ku południu.
Po krótkim
odpoczynku w cieniu
zagajnika – na który Jezus się zdecydował z pewnością z litości dla
Piotra,
wyraźnie męczącego się wchodzeniem na wzniesienia - teraz idzie dalej w
górę.
Wchodzi niemal na sam szczyt. Znajduje się tu płaska polana,
ograniczona półkolem
drzew od strony zbocza.
«Odpocznijcie,
przyjaciele. Ja idę
tam, żeby się modlić...»
[Jezus] wskazuje
ręką wielki
kamień. To skała wystająca z góry, ale nie od strony zbocza, lecz
skierowana ku
wewnętrznej [polanie], ku szczytowi.
Jezus klęka na
trawie. Wspiera
dłonie i ręce na skale w takiej pozycji, jaką przyjmie też w Getsemani.
Słońce Go
nie ogrzewa, gdyż wierzchołek otacza Go cieniem. Resztę miejsca
porośniętego trawą
oświetla słońce aż do granicy drzew, pod którymi usiedli apostołowie.
Piotr zdejmuje
sandały, wysypuje z
nich kurz i kamyczki. Potem siedzi boso, ze zmęczonymi nogami w świeżej
trawie.
Właściwie niemal leży, z głową na kępie trawy, służącej mu za poduszkę.
Jakub idzie w ślad
za nim, lecz
żeby mieć więcej wygody, szuka sobie pnia drzewa. Opiera się o niego
plecami,
podkładając płaszcz.
Jan trwa w pozycji
siedzącej.
Obserwuje Nauczyciela. Jednak spokój miejsca, świeży wietrzyk, cisza,
zmęczenie
pokonują i jego. Głowa opada mu na pierś, a powieki na oczy. Nikt
jednak nie śpi
głęboko. Ogarnęła ich tylko letnia senność.
Budzi ich żywy
blask,
przysłaniający jasność słońca. Rozszerza się on i wnika nawet pod
zieleń krzewów
i drzew, pod którymi się znajdują.
Zaskoczeni
[apostołowie] otwierają
oczy i widzą przemienionego Jezusa. Jest teraz taki, jakiego
widzę w wizjach
Raju, oczywiście bez Ran i bez sztandaru krzyża. Podobieństwo widać w
majestacie Jego
twarzy i ciała. Podobna jest też jasność i [Jego] odzienie. Ciemna
czerwień szaty
zamieniła się w diamentową i perłową niematerialną tkaninę. Tak jest
ubrany w
Niebie. Jego twarz to słońce, które wydziela światło syderalne, lecz
bardzo
intensywne. Jego szafirowe oczy błyszczą nim. Wydaje się jeszcze
wyższy, jakby chwała
powiększyła też Jego wzrost. Trudno mi określić, czy ta jasność, która
czyni
fosforyzującym nawet płaskowyż, pochodzi tylko od Niego, czy też Jego
własny blask
miesza się całkowicie ze światłością, jaką skupił na Swoim Panu
Wszechświat i
Niebiosa. Wiem tylko, że jest to coś nie do opisania.
Jezus stoi teraz.
Wydaje mi się
nawet, że unosi się ponad ziemią. Pomiędzy Nim bowiem a zielenią łąki
znajduje się
rodzaj świetlistej pary: przestrzeń będąca wyłącznie światłością.
Wydaje się,
że Jezus stoi na niej. Jest ona jednak tak intensywna, że mogę się
mylić. Nie
potrafię dojrzeć zieleni trawy pod stopami Jezusa. Może to być
spowodowane tą silną
światłością. Wibruje ona i faluje. Przypomina mi to [zjawisko]
obserwowane niekiedy w
czasie pożarów. Fale te mają kolor biały, rozżarzony. Jezus pozostaje z
twarzą
uniesioną ku niebu i uśmiecha się do tego, co widzi, a co Go tak
przemienia.
Apostołów ogarnia strach. Wołają Jezusa, gdyż wydaje się im, że to nie
jest ich
Nauczyciel, tak jest przemieniony.
«Nauczycielu!
Nauczycielu!» –
wołają Go cicho, głosami zatrwożonymi. On ich nie słyszy.
«Jest w ekstazie –
mówi Piotr,
cały drżący - Cóż On może widzieć?»
Trzej
[apostołowie] wstali.
Chcieliby podejść do Jezusa, ale brak im śmiałości. Blask tymczasem
wzrasta jeszcze
bardziej, gdyż dwa płomienie zstępują z Nieba i stają po bokach Jezusa.
Zatrzymują
się na płaskowyżu. Otwiera się ich osłona i wychodzi z nich dwóch
mężów,
dostojnych i promiennych. Jeden – starszy, o spojrzeniu przeszywającym
i poważnym, z
długą brodą rozdzieloną na pół. Z jego czoła wychodzą jakby dwa
świetliste
promienie. Jest to dla mnie znakiem, że to Mojżesz. Drugi [mężczyzna]
jest młodszy,
szczupły, brodaty i zarośnięty, podobnie jak Chrzciciel. Jest do niego
zresztą podobny
wzrostem, wychudzeniem, budową ciała i powagą. Światło Mojżesza, jak u
Jezusa, jest
olśniewająco białe – szczególnie z powodu promieni na czole. To zaś,
które
promieniuje z Eliasza, przypomina żywy płomień słońca.
Dwóch proroków
przyjmuje postawę
pełną szacunku wobec ich wcielonego Boga. Choć Jezus rozmawia z nimi
życzliwie, nie
porzucają swej uniżonej postawy. Apostołowie upadają na kolana. Drżą.
Twarze ukryli
w dłoniach. Chcieliby patrzeć, lecz boją się. W końcu Piotr zaczyna
mówić:
«Nauczycielu!
Nauczycielu!
Posłuchaj mnie.»
Jezus kieruje
spojrzenie na Swego
Piotra. To go ośmiela, więc mówi dalej: «To piękne być tu z Tobą, z
Mojżeszem i
Eliaszem. Jeśli chcesz, ustawimy trzy namioty: dla Ciebie, dla Mojżesza
i dla Eliasza. I
zostaniemy tutaj, żeby wam usługiwać...»
Jezus patrzy na
niego ponownie i
uśmiecha się jeszcze bardziej. Spogląda też na Jakuba i na Jana
spojrzeniem
napełniającym ich miłością. Także Mojżesz i Eliasz patrzą uważnie na
nich trzech.
Oczy im błyszczą. Wygląda to tak, jakby promienie przenikały serca
apostołów. Nie
ośmielają się już nic powiedzieć. Milczą, przerażeni. Wydają się
oszołomieni i
zaskoczeni. W pewnej chwili zasłona – która nie jest ani obłokiem, ani
mgłą, ani
promieniowaniem – otacza i oddziela Trzech [ukazujących się] w chwale.
Ta zasłona
jest jeszcze bardziej jaśniejąca niż poprzednia, która ich wcześniej
otaczała.
Ukrywa ich przed oczyma trzech [apostołów]. Rozlega się Głos potężny i
harmonijny.
Dźwięczy i napełnia całą przestrzeń. Trzech apostołów upada, z twarzami
przy
ziemi.
«Oto Mój Syn
Umiłowany, w którym
mam upodobanie. Słuchajcie Go.»
Piotr leży już
całkiem na ziemi i
woła:
«Miłosierdzia dla
mnie, grzesznego!
To Chwała Boga zstępuje!»
Jakub nie potrafi
wydobyć z siebie
ani słowa.
Jan szepcze z
westchnieniem takim,
jakby tracił przytomność:
«Pan przemawia!»
Nikt jednak nie
ośmiela się
podnieść głowy, nawet wtedy gdy znowu zapanowała całkowita cisza. Nie
zauważają
więc, że światło wraca do normalnego stanu blasku słonecznego. Jezus
zaś pozostał
sam i stał się zwykłym Jezusem w Swej czerwonej szacie. Idzie ku nim z
uśmiechem,
potrząsa nimi, dotyka i woła po imieniu.
«Wstańcie! To Ja.
Nie lękajcie
się» – mówi, gdyż żaden z trzech nie ośmiela się unieść twarzy.
Wzywają
miłosierdzia Bożego nad
swymi grzechami, bojąc się, że to Anioł Boży przyszedł, żeby ich
zaprowadzić do
Najwyższego.
«Wstańcie.
Nakazuję wam to» -
powtarza Jezus z mocą. Podnoszą więc twarze i widzą Jezusa, który się
do nich
uśmiecha.
«O, Nauczycielu!
Mój Boże! –
woła Piotr - Jakże będziemy mogli żyć przy Tobie teraz, gdy ujrzeliśmy
Twoją
Chwałę? Jak to zrobimy, żeby żyć wśród ludzi, my biedni grzesznicy...
teraz, kiedy
usłyszeliśmy Głos Boga?»
[por.
Mt 17,9-13; Mk 9,9-13;
Łk 9,36]
«Musicie żyć
przy Mnie i
widzieć Moją chwałę aż do końca. Bądźcie tego godni, gdyż czas jest
bliski.
Bądźcie posłuszni Ojcu, który jest Moim i waszym [Ojcem]. Teraz wróćmy
do ludzi, bo
przyszedłem, żeby być pośród nich i żeby ich przyprowadzić do Boga.
Chodźmy.
Bądźcie święci, pamiętając o tej godzinie. Bądźcie silni i wierni.
Będziecie
mieć udział w Mojej najpełniejszej chwale. Ale teraz nie mówcie nikomu
o tym, co
widzieliście, nawet waszym towarzyszom. Kiedy Syn Człowieczy powstanie
z martwych i
powróci do Chwały Swego Ojca, wtedy powiecie. Wtedy bowiem potrzebna
będzie wiara,
żeby mieć udział w Moim Królestwie.»
«Ale czy Eliasz
nie miał przybyć,
żeby przygotować Twoje Królestwo? Tak mówią nauczyciele» [– pytają.]
«Eliasz już
przyszedł i
przygotował drogi dla Pana. Wszystko dzieje się tak, jak zostało
objawione. Ci jednak,
którzy wyjaśniają Objawienie, nie znają go ani nie rozumieją. Nie widzą
i nie
rozpoznają znaków czasu ani posłańców Boga. Eliasz powrócił po raz
pierwszy.
Powróci po raz drugi, żeby przygotować ostatnich dla Boga, kiedy
bliskie będą
ostatnie czasy. Teraz powrócił, żeby przygotować pierwszych dla
Chrystusa. Ludzie
jednak nie chcieli go rozpoznać. Dręczyli go i zadali mu śmierć. To
samo uczynią z
Synem Człowieczym, gdyż ludzie nie chcą uznać tego, co jest ich dobrem.»
Trzej
[apostołowie] pochylają
głowy, zamyśleni i smutni. Schodzą drogą, którą wspinali się z Jezusem.
...I znowu, w
czasie postoju w
połowie drogi, Piotr mówi:
«O, Panie! Ja też
mówię tak, jak
Twoja Matka wczoraj: “Dlaczegoś nam to uczynił?” I powiem też:
“Dlaczegoś nam to
powiedział?” Twoje ostatnie słowa wymazały z naszych serc radość
chwalebnego
widoku! To wielki dzień lęku. Najpierw przeraziła nas tamta wielka
światłość,
która nas zbudziła, silniejsza niż gdyby góra stanęła w ogniu lub gdyby
księżyc
spadł, żeby rozświetlić płaskowyż na naszych oczach. Potem – Twój
wygląd i
sposób, w jaki się oderwałeś od ziemi, jakbyś miał się wznieść w
górę...
Wystraszyłem się, że – czując wstręt do niegodziwości Izraela –
powrócisz do
Nieba, być może na rozkaz Najwyższego. Potem odczułem lęk, widząc
pojawiającego
się Mojżesza, którego ludzie w jego czasie nie mogli oglądać bez
zasłony, tak na
jego obliczu jaśniało odbicie Boga. Wtedy był jeszcze człowiekiem,
teraz zaś jest
szczęśliwym duchem, rozpalonym Bogiem. A Eliasz... Miłosierdzia Bożego!
Sądziłem,
że nadeszła dla mnie ostatnia chwila. Przypomniały mi się wszystkie
grzechy
popełnione w ciągu życia, odkąd byłem całkiem mały, kiedy kradłem owoce
w ogrodzie
sąsiada, aż do ostatniego, kiedy udzieliłem Ci złej rady w ostatnich
dniach. Z jakim
drżeniem okazywałem skruchę! Potem wydawało mi się, że ci dwaj
sprawiedliwi darzą
mnie miłością i... ośmieliłem się przemówić. Ale nawet ich miłość
wywoływała
we mnie strach, bo nie zasługuję na miłość podobnych duchów. A potem...
a potem...
Strach największy! Głos Boga!... Dżeowa przemówił! Do nas! Powiedział
nam:
“Słuchajcie Go!” – Ciebie. On ogłosił Ciebie “Swym Synem Umiłowanym, w
którym
ma upodobanie”. Jaki lęk! Dżeowa!... Do nas!... Z pewnością tylko Twoja
moc
zachowała nas przy życiu!... Kiedy nas dotknąłeś, Twoje palce płonęły
jak ogień.
I to był [powód] mojego ostatniego przerażenia. Sądziłem, że to godzina
ostatniego
sądu i że to Anioł mnie dotknął, żeby mi odebrać duszę i zanieść ją do
Najwyższego... Ale jak mogła Twoja Matka... widzieć... słyszeć... żyć w
tej
godzinie, o której mówiłeś wczoraj, i nie umrzeć? Ona była sama, młoda,
bez
Ciebie...»
«Maryja,
Nieskalana, nie mogła się
bać Boga. Ewa się Go nie bała tak długo, jak długo była niewinna. I
miała Mnie.
Mnie, Ojca i Ducha – Nas, którzy jesteśmy w Niebie, na ziemi, w każdym
miejscu. I
mamy Swe Tabernakulum w Sercu Maryi» – mówi łagodnie Jezus.
«Coś takiego!...
Coś takiego!...
Potem jednak mówiłeś o śmierci... I cała radość się skończyła... Ale
dlaczego
akurat dla nas trzech to wszystko? Czy nie byłoby dobrze, żeby wszyscy
ujrzeli Twoją
chwałę?» [– pyta na koniec Piotr.]
«Właśnie dlatego,
że mdlejecie
słysząc o śmierci Syna Człowieczego – o śmierci w męczarniach -
Człowiek-Bóg
chciał was umocnić na tę godzinę i na zawsze przez poznanie z
wyprzedzeniem tego, jaki
będę po śmierci. Pamiętajcie o wszystkim, aby o tym opowiedzieć w swoim
czasie...
Zrozumieliście?»
«O, tak, Panie!
Tego nie można
zapomnieć, a opowiadanie o tym byłoby daremne. Wzięliby nas za
‘pijanych’.»
Idą dalej ku
dolinie. Doszedłszy
jednak do pewnego miejsca, Jezus odwraca się. Wchodzi na ścieżkę
prowadzącą skrótem
w kierunku Endor, czyli idącą po zboczu przeciwległym do tego, na
którym opuścili
uczniów.
«Nie znajdziemy
ich – mówi Jakub
– słońce zaczyna zachodzić. Właśnie się gromadzą, czekając na Ciebie
tam, gdzie
ich zostawiłeś.»
«Chodź i wyzbądź
się niemądrych
myśli» [– odpowiada Jezus.]
Rzeczywiście, gdy
pomiędzy
zaroślami widać już łąkę – spadającą lekką stromizną aż do głównej
drogi -
zauważają wielką grupę uczniów. Oprócz nich są też u stóp góry
ciekawscy
wędrowcy, wzburzeni uczeni w Piśmie, którzy przybyli nie wiadomo skąd.
«Niestety!
Uczeni!... I już
dyskutują!» – mówi Piotr wskazując ich palcem. I schodzi, przemierzając
z
niechęcią ostatnie metry.
[por.
Mt 17,14-21; Mk
9,14-29; Łk 9,37-43]
Ci, którzy są w
dole, ujrzeli ich i
pokazują ich sobie. Potem zaś biegną ku Jezusowi, wołając:
«Jak to się stało,
Nauczycielu,
że idziesz tą stroną? Już mieliśmy się udać na umówione miejsce, ale
uczeni
zatrzymali nas swymi dysputami, a pewien zasmucony ojciec – swymi
błaganiami.»
«O czym
rozmawialiście?» [– pyta
Jezus.]
«O opętanym.
Uczeni w Piśmie
szydzili z nas, bo nie potrafiliśmy go uwolnić. Próbował jeszcze Judasz
z Kariotu, to
był dla niego punkt honoru, ale daremnie. Wtedy powiedzieliśmy im: “Wy
to
uczyńcie”. Oni nam odrzekli: “Nie jesteśmy egzorcystami”. Przypadkowo
przechodzili
tędy ludzie z Kislot-Tabor. Między nimi znajdowało się dwóch
egzorcystów. Ale też
im się nie powiodło. Oto ojciec, który przychodzi Cię prosić. Wysłuchaj
go.»
Rzeczywiście,
zbliża się
błagający mężczyzna. Klęka przed Jezusem, który pozostał na łące, na
wzniesieniu,
stoi więc ponad drogą, co najmniej trzy metry wyżej. Dzięki temu
wszyscy dobrze Go
widzą.
«Nauczycielu –
mówi mężczyzna
– szedłem z synem do Kafarnaum, żeby Cię znaleźć. Przyprowadziłem Ci
mojego
nieszczęśliwego syna, abyś go uwolnił. Ty wyrzucasz demony i uzdrawiasz
z wszelkiego
rodzaju chorób. Jego często bierze w posiadanie duch niemoty. Kiedy go
ogarnia, potrafi
wydawać tylko chrapliwe krzyki, jak duszące się zwierzę. Duch rzuca go
na ziemię, a
on się zwija, szczerzy zęby, [na ustach] ma pianę jak koń kłuty
wędzidłem. Rani
się albo jest bliski śmierci przez utopienie, spalenie, stłuczenie...
Duch bowiem
często rzuca go w wodę albo w ogień, albo zrzuca go ze schodów. Twoi
uczniowie
próbowali, lecz nie potrafili [go uwolnić]. O! Panie pełen dobroci!
Zmiłuj się nade
mną i nad moim dzieckiem!»
Jezus rozpala się
mocą i woła:
«O pokolenie
przewrotne, o
szatański tłumie, zbuntowany legionie, niewierny i okrutny ludu
Piekieł, jak długo mam
się z tobą stykać? Jak długo muszę cię [jeszcze] znosić?»
Jezus jest tak
dostojny, że zalega
absolutna cisza i ustają nawet szyderstwa uczonych. Zwraca się do ojca:
«Wstań i
przyprowadź Mi syna.»
Mężczyzna
odchodzi. Wraca z innymi
ludźmi. Między nimi znajduje się chłopiec w wieku około dwunastu -
czternastu lat. To
piękne dziecko, lecz o spojrzeniu nieco otępiałym, jakby było
oszołomione. Na czole
czerwienieje [świeża] rana. Poniżej widać biały ślad dawniejszej
blizny. Gdy ujrzał
Jezusa, patrzącego na niego Swymi jakby magnetyzującymi oczyma, wydaje
chrapliwy okrzyk.
Całe ciało skręca się konwulsyjnie, upada na ziemię. Przewraca oczyma
tak, że widać
jedynie białka. Skręca się na ziemi w konwulsjach charakterystycznych
dla padaczki.
Jezus podchodzi do niego na odległość kilku kroków i mówi:
«Odkąd to się
dzieje? Mów
głośno, żeby wszyscy słyszeli.»
Mężczyzna mówi
głośno, podczas
gdy krąg ludzi zacieśnia się, a uczeni w Piśmie stają naprzeciw Jezusa,
żeby dobrze
obserwować scenę:
«Od wczesnego
dzieciństwa, mówiłem Ci.
Często wpada w ogień, w wodę... Spada ze schodów i z drzew, bo duch
napada go
niespodziewanie i ciska nim z całą siłą, żeby go uśmiercić. Cały jest
okryty
bliznami, śladami oparzeń. To i tak wiele, że nie oślepł z powodu
płomienia
paleniska. Nie mógł go uleczyć ani żaden lekarz, ani żaden egzorcysta,
ani nawet Twoi
uczniowie. Ale Ty... jakże mocno w to wierzę... Ty możesz tu zadziałać.
Ulituj się
nad nami, dopomóż nam.»
«Jeśli uwierzysz,
[wtedy] wszystko
mogę, gdyż wszystko jest udzielane temu, kto wierzy» [– odpowiada mu
Jezus.]
«O, Panie! Jakże
ja wierzę! Ale
jeśli moja wiara nie wystarcza, to Ty sam powiększ moją wiarę, aby się
stała pełna
i wyjednała cud» – mówi mężczyzna, płacząc.
Klęczy przy synu,
którego
ogarniają jeszcze większe konwulsje niż kiedykolwiek dotąd. Jezus
prostuje się, cofa
się o dwa kroki. Tłum ciśnie się coraz bardziej, On zaś woła potężnym
głosem:
«Duchu przeklęty,
który czynisz to
dziecko głuchym i niemym i dręczysz je, rozkazuję ci: wyjdź z niego i
nie wchodź w
niego nigdy więcej!»
Chłopiec, cały
czas leżący na
ziemi, wykonuje straszliwe podskoki, wygina się łukiem i wydaje
nieludzkie okrzyki.
Potem, po ostatnim podskoku – z powodu którego przewraca się na brzuch,
uderzając
czołem i ustami o kamień wystający spomiędzy traw – zaczyna krwawić i
zastyga
nieruchomy.
«Umarł!» – krzyczy
wielu.
«Biedne dziecko!»
[– wołają
inni.]
«Biedny ojciec!» –
mówi wielu
dobrych.
A uczeni śmieją
się szyderczo:
«Dobrze ci się przysłużył ten Nazarejczyk!» Albo: «Jak to się stało,
Nauczycielu?
Tym razem Belzebub zrobił Ci niesmaczny żart...» – i śmieją się, pełni
nienawiści.
Jezus nie
odpowiada nikomu, nawet
ojcu, który przewraca syna na plecy, ociera mu krew z czoła i ze
zranionych warg. Jęczy
i przyzywa Jezusa. Nauczyciel pochyla się i ujmuje dziecko za rękę. Ono
zaś otwiera
oczy i wzdycha, jakby się budziło ze snu. Siada z uśmiechem. Jezus
przyciąga chłopca
do Siebie, stawia na nogi i oddaje ojcu. Tłum krzyczy z entuzjazmem, a
uczeni biorą nogi
za pas, ścigani szyderstwami tłumu...
«Teraz chodźmy» –
mówi Jezus do
Swoich uczniów.
Po pożegnaniu
tłumu obchodzi
górę, kierując się w stronę drogi, którą szli już dziś rano.
Mówi
Jezus:
«Przygotowałem
cię do rozmyślania nad Moją Chwałą. Jutro (w
święto Przemienienia) Kościół ją święci. Chcę, żeby mój mały Jan ujrzał
ją w
prawdzie, żeby ją lepiej pojąć. Nie
wybrałem cię
po to tylko, żebyś poznała smutki twego Nauczyciela i Jego boleści.
Kto potrafi pozostawać ze Mną w boleści, ten musi mieć też udział ze Mną w Mojej
radości.
Chcę,
żebyś wobec twojego Jezusa, który się tobie ukazuje, miała
te same uczucia pokory i skruchy, jakie mieli Moi apostołowie.
Nigdy
nie bądź pyszna.
Zostałabyś bowiem ukarana utratą Mnie.
Stale
pamiętaj o tym, kim Ja jestem, oraz o tym, kim jesteś ty.
Stale
myśl o twoich brakach i o Mojej doskonałości, żeby mieć
serce obmyte żalem za grzechy. Jednak miej równocześnie wielką ufność we
Mnie.
Powiedziałem: “Nie lękajcie się. Wstańcie. Chodźmy. Chodźmy do ludzi,
bo
przyszedłem, żeby pośród nich zostać. Bądźcie święci, silni,
wierni przez
wspomnienie tej godziny.” Mówię to także
tobie i
wszystkim Moim umiłowanym pośród
ludzi – tym, którzy Mnie
posiadają w sposób szczególny.
Niczego
z Mojej strony się nie bójcie. Ja
ukazuję się wam, żeby was podnieść,
a nie po to, żeby was
zamienić w popiół. Wstańcie!
Niech radość daru udzieli wam żywotnych
sił. Niech was nie
przytępia smakiem bezczynności.
[Stałoby się tak],
gdybyście sądzili, że już jesteście ocaleni przez to, że wam ukazałem
Niebo. Chodźmy razem do ludzi.
Zaprosiłem
was do dzieł ponadludzkich przez nadludzkie wizje i pouczenia, żebyście mogli Mi bardziej pomagać. Jednoczę was z Moim dziełem. Ale Ja nie znałem
i nie znam
odpoczynku. Skoro Zło nigdy
nie odpoczywa, to Dobro musi być wciąż
aktywne, żeby zniweczyć jak
najwięcej dzieł Nieprzyjaciela. Odpoczniemy, kiedy
Czas się dopełni. Teraz trzeba
iść
niestrudzenie, pracować stale, spalać się niezmordowanie dla żniwa
Bożego. Niech
stały kontakt ze Mną was uświęca, niech Moje stałe pouczenia was
umacniają, niech
Moja szczególna miłość uczyni was wiernymi pomimo różnych zasadzek.
Nie bądźcie jak dawni nauczyciele,
którzy wyjaśniali Objawienie,
a potem nie wierzyli w nie do tego stopnia,
że nie
rozpoznawali już znaków czasu ani Bożych wysłańców. Rozpoznajcie
prekursorów
Chrystusa w Jego drugim przyjściu, gdyż siły Antychrysta są
puszczone w ruch i
przeciwstawiają Mi się w miarę, jak kładę podwaliny.
Wiem, że
wy chłoniecie niektóre prawdy
nie przez pragnienie nadprzyrodzonego ducha, lecz z
ludzkiej ciekawości. Zaprawdę mówię wam, że
to, co wielu ludzi uzna za zwycięstwo nad Antychrystem i pokój, teraz
już bliski,
będzie jedynie przerwą, żeby dać czas
Nieprzyjacielowi
Chrystusa na umocnienie się, na wyleczenie swoich ran, na
zebranie swej armii do
walki jeszcze okrutniejszej.
Wy,
którzy jesteście “głosami”
waszego Jezusa, Króla królów, Wiernego i Prawdziwego, który sądzi i walczy sprawiedliwie i który
będzie zwycięzcą
nad Bestią, nad jej sługami i prorokami, rozpoznajcie wasze Dobro i
zawsze za nim
idźcie.
Niech
was nie zwiedzie żaden kłamliwy wygląd i niech was nie przeraża żadne prześladowanie. Niech wasz “głos”
wypowiada Moje
słowa. Żyjcie dla tego dzieła. A jeśli
na ziemi
spotyka was ten sam los, co Chrystusa, co jego Poprzednika i
Eliasza, los przelania krwi lub los
udręczenia z powodu moralnego znęcania
się [nad wami], uśmiechajcie
się do waszego losu
przyszłego i pewnego, jaki
będziecie dzielić z
Chrystusem, z Jego Poprzednikiem i Prorokiem.
Równi w pracy, w boleści, w
chwale. Tutaj jestem Nauczycielem i Wzorem, tam – Nagrodą
i Królem. Posiadanie Mnie będzie waszą szczęśliwością, będzie zapomnieniem bólu. To
będzie to, czego żadne objawienie jeszcze nie zdołało dać wam pojąć.
Radość
przyszłego życia przekracza bowiem całkowicie możliwości
wyobrażenia go sobie przez stworzenie jeszcze połączone z ciałem.»
Przekład: "Vox Domini"
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
037 04Pooh7 037 04 104 (131)2006 04 Karty produktów04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 104 How The Heart Approaches What It Yearnsstr 04 07 maruszewski[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiOr07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi04 kruchosc odpuszczania rodz2Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowychKNR 5 04więcej podobnych podstron