48 (27)






Henryk Sienkiewicz "Pan Wo艂odyjowski"








J臋zyk polski:

Henryk Sienkiewicz 揚an Wo艂odyjowski"
 






W trzy tygodnie p贸藕niej o po艂udniu stan膮艂 pan Nowowiejski w Chreptiowie. Drog臋 z Raszkowa odbywa艂 dlatego tak d艂ugo, 偶e cz臋stokro膰 jeszcze przeprawia艂 si臋 na drug膮 stron臋 Dniestru, podchodz膮c czambu艂y i perku艂abskich ludzi wzd艂u偶 rzeki po r贸偶nych stanicach stoj膮cych. Ci opowiadali potem nadci膮gaj膮cym su艂ta艅skim wojskom, 偶e wsz臋dzie widzieli polskie oddzia艂y, a s艂yszeli o wielkich wojskach, kt贸re pewnie nie czekaj膮c na przybycie Turk贸w pod Kamieniec, same drog臋 im zaskocz膮 i w walnej bitwie si臋 z nimi zmierz膮.
Su艂tan, kt贸rego zapewniano o bezsilno艣ci Rzeczypospolitej, bardzo si臋 zdumiewa艂 i wysy艂aj膮c naprz贸d Lipk贸w, Wo艂osz臋 i naddunajskie ordy, sam posuwa艂 si臋 powoli naprz贸d, bo pomimo swej niezmiernej pot臋gi, bitwy z regularnymi wojskami Rzeczypospolitej wielce si臋 obawia艂. W Chreptiowie nie zasta艂 pan Nowowiejski Wo艂odyjowskiego, gdy偶 ma艂y rycerz poci膮gn膮艂 za panem Motowid艂膮 do pana podlaskiego przeciw krymskiej ordzie i Dorosze艅ce. Tam now膮 s艂aw臋 do dawnej dodaj膮c, wielkich przewag dokona艂: srogiego Korpana rozgromi艂 i cia艂o jego na pastw臋 zwierza w dzikim polu zostawi艂; to偶 gro藕nego Drozda rozgromi艂, to偶 m臋偶ne- go Ma艂yszk臋, to偶 dw贸ch braci Sinych, s艂ynnych kozackich zago艅czyk贸w, to偶 wiele pomniejszych watah i czambu艂贸w.
Pani Wo艂odyjowska za艣 w chwili przybycia Nowowiejskiego zbiera艂a si臋 w艂a艣nie z reszt膮 ludzi i taboru do Kamie艅ca, bo Chrepti贸w trzeba ju偶 by艂o wobec zbli偶aj膮cej si臋 nawa艂no艣ci zostawi膰. Z 偶alem wyje偶d偶a艂a pani Wo艂odyjowska z tej drewnianej fortalicji, w kt贸rej licznych wprawdzie przyg贸d dozna艂a, ale w kt贸rej najszcz臋艣liwsza pora jej 偶ycia sp艂yn臋艂a - przy m臋偶u, w艣r贸d s艂awnych 偶o艂nierzy i w艣r贸d serc kochaj膮cych. Teraz na w艂asn膮 pro艣b臋 mia艂a wyjecha膰 do Kamie艅ca na nieznane losy i niebezpiecze艅stwa, jakimi obl臋偶enie grozi艂o.
Lecz serce m臋偶ne maj膮c nie poddawa艂a si臋 偶alowi, natomiast pilnie dogl膮da艂a przygotowa艅 czuwaj膮c nad 偶o艂nierzami i taborem. Pomagali jej w tym pan Zag艂oba, kt贸ry w ka偶dej przygodzie rozumem wszystkich przenosi艂, oraz pan Muszalski, 艂ucznik niezr贸wnany, a przy tym 偶o艂nierz dzielnej r臋ki i niepomiernego do艣wiadczenia. Wielce si臋 oni wszyscy przybyciem pana Nowowiejskiego ucieszyli, cho膰 zaraz z twarzy m艂odego rycerza poznali, 偶e ni Ewki, ni s艂odkiej Zosi z niewoli poga艅skiej wydoby膰 nie zdo艂a艂. 艁zami te偶 rzewnymi Basia losy obydw贸ch panien obla艂a, bo ju偶 je za stracone nale偶a艂o uwa偶aé. Sprzedane nie wiadomo komu, mog艂y ze stambu艂skiego rynku by膰 uwiezione do Azji Mniejszej, na wyspy pod rz膮dem tureckim b臋d膮ce albo do Egiptu, i tam w haremach zamkni臋tych trzymane. A wobec tego nie tylko ich wykupi膰, ale dopyta膰 si臋 o nie by艂o niepodobie艅stwem. P艂aka艂a Basia, p艂aka艂 roztropny pan Zag艂oba, p艂aka艂 i pan Muszalski, 艂ucznik niezr贸wnany - jeden tylko pan Nowowiejski oczy mia艂 suche, bo ju偶 mu brak艂o 艂ez. Lecz gdy zacz膮艂 opowiada膰, jako hen, ku Dunajowi, a偶 pod Tekicz poszed艂 i tam Lipk贸w pod bokiem ordy i su艂tana rozgromi艂, a z艂owrogiego Azj臋 Tuhaj-bejowicza schwyta艂, obadwaj starzy rycerze pocz臋li w szable trzaska膰 i wo艂a膰:
- Dawajcie go sam! Tu, w Chreptiowie, zgin膮膰 powinien!
Na to odrzek艂 pan Nowowiejski:
- Nie w Chreptiowie, ale w Raszkowie zgin膮艂, bo tam by艂 powinien, a m臋k臋 mu wachmistrz tutejszy obmy艣la艂, kt贸ra nie by艂a lekka.
Tu opowiedzia艂, jak膮 艣mierci膮 umar艂 Azja Tuhaj-bejowicz, a oni s艂uchali w zgrozie, lubo bez lito艣ci.
- 呕e Pan B贸g zbrodnie 艣ciga, wiadomo - rzek艂 wreszcie pan Zag艂oba- ale to dziw, 偶e diabe艂 tak licho swoich s艂ug broni !
Basia westchn臋艂a pobo偶nie, podnios艂a oczy w g贸r臋 i po ma艂ej chwili rozwagi odrzek艂a :
- Bo mu pot臋gi brak, kt贸ra by mocy bo偶ej zdzier偶y膰 mog艂a!
- O, tu艣 wa膰pani utrafi艂a! - zawo艂a艂 pan Muszalski - bo gdyby, czego Bo偶e bro艅, diabe艂 by艂 od Pana Boga mocniejszy, tedyby wszelka justycja, a z ni膮 i Rzeczpospolita sczezn膮膰 musia艂a!
- Przeto ja si臋 i Turk贸w nie boj臋, gdy偶 to primo: tacy synowie, a secundo: synowie Beliala! - odpar艂 Zag艂oba.
I przez chwil臋 milczeli wszyscy. Nowowiejski siedzia艂 na 艂awie z d艂o艅mi na kolanach, patrz膮c szklanymi oczyma w ziemi臋, wi臋c pan Muszalski zwr贸ci艂 si臋 do niego:
- Musia艂o ci jednako ul偶y膰 - rzek艂 - bo niepomierna to jest konsolacja grzecznej zemsty dokona膰.
- M贸w wa膰pan, zali ci istotnie ul偶y艂o? zali lepiej ci teraz? - pyta艂a Basia pe艂nym lito艣ci g艂osem.
Olbrzym milcza艂 jeszcze czas jaki艣, jakby si臋 z w艂asnymi my艣lami pasowa艂, nareszcie odrzek艂 jakby ze zdziwieniem wielkim i tak cicho, 偶e prawie szepc膮c:
- Imainujcie sobie wa膰pa艅stwo, jak mi B贸g mi艂y, takem sam my艣la艂, 偶e mi b臋dzie lepiej, gdy go zg艂adz臋... I widzia艂em go na palu, widzia艂em, gdy mu oko 艣widrem wykr臋cano, wmawia艂em sam w siebie, 偶e mi lepiej, tymczasem nieprawda! nieprawda!...
Tu pan Nowowiejski obj膮艂 nieszcz臋sn膮 g艂ow臋 r臋koma i m贸wi艂 przez zaci艣ni臋te z臋by: - Lepiej by艂o jemu na palu, lepiej ze 艣widrem w oczach, lepiej z ogniem na d艂oniach ni藕li mnie z tym, co we mnie siedzi, co we mnie rozmy艣la i pami臋ta. Jedna 艣mier膰 mi konsolacja, 艣mier膰, 艣mier膰 - ot, co!...
Us艂yszawszy to Basia, serce dzielne i 偶o艂nierskie, wsta艂a nagle i po艂o偶ywszy nieszcz臋艣nikowi r臋k臋 na g艂ow臋, rzek艂a:
- Daj偶e ci j膮 B贸g pod Kamie艅cem, bo膰 prawd臋 m贸wisz, 偶e to jedyna konsolacja! On za艣 oczy przymkn膮艂 i j膮艂 powtarza膰:
- O tak! o tak! B贸g zap艂a膰!...
I tego samego wieczora ruszyli wszyscy do Kamie艅ca. Basia, wyjechawszy za ko艂owr贸t, d艂ugo, d艂ugo jeszcze ogl膮da艂a si臋 na fortalicj臋 b艂yszcz膮c膮 w 艣wietle zorzy wieczornej, wreszcie prze偶egnawszy j膮 krzy偶em 艣wi臋tym, rzek艂a:
- Bodaj nam przysz艂o jeszcze wr贸ci膰 z Micha艂em do ci臋, mi艂y Chreptiowie!... Bodaj nas nic gorszego nie czeka艂o!...
I dwie 艂zy stoczy艂y si臋 po jej r贸偶anej twarzy. Smutek jaki艣 dziwny 艣cisn膮艂 wszystkie serca - i jechali dalej w milczeniu.
Tymczasem zapad艂 zmrok.
Do Kamie艅ca jechali wolno, bo tabor posuwa艂 si臋 bardzo powoli. Sz艂y w nim wozy, stada koni, wo艂y, bawo艂y, wielb艂膮dy; czelad藕 wojskowa czuwa艂a nad stadami. Niekt贸rzy z czeladzi i z 偶o艂nierzy po偶enili si臋 w Chreptiowie, wi臋c i niewiast nie brak艂o w taborze. Wojska by艂o tyle, co pod Nowowiejskim, a opr贸cz tego dwie艣cie piechoty w臋gierskiej, kt贸ry to oddzia艂 ma艂y rycerz w艂asnym kosztem wystawi艂 i wy膰wiczy艂. Patronowa艂a im Basia, a dowodzi艂 nimi oficer dobry, Ka艂uszewski. W臋grzyn贸w prawdziwych nie by艂o wcale w tej piechocie, kt贸ra tylko dlatego zwa艂a si臋 w臋giersk膮, i偶 moderunek mia艂a madziarski. Podoficerami byli 搒艂u偶ali" 偶o艂nierze z dragon贸w, szeregowcy za艣 sk艂adali si臋 z dawnych 搝b贸j贸w" i grasant贸w, pochwytanych z 艂upie偶nych watah i skazanych na postronek. Tym darowano 偶ycie pod warunkiem, 偶e b臋d膮 w piechocie s艂u偶yli i wierno艣ci膮 a m臋stwem dawne grzechy zg艂adz膮. Nie brak艂o te偶 mi臋dzy nimi i ochotnik贸w, kt贸rzy porzuciwszy jary, odoje i tym podobne zb贸jeckie komysze, woleli na s艂u偶b臋 do chreptiowskiego 揗a艂ego Soko艂a" przysta膰 ni偶 czu膰 miecz jego zawieszony nad g艂owami. By艂 to lud niezbyt sforny i nie do艣膰 jeszcze wy膰wiczon, ale m臋偶ny, przywyk艂y do niewyg贸d, niebezpiecze艅stw i krwi przelewu. Basia nadzwyczaj kocha艂a t臋 piechot臋, jako dzie艂o Micha艂owe, a i w ich dzikich sercach pr臋dko zrodzi艂o si臋 przywi膮zanie do cudnej i dobrej pani. Teraz wi臋c szli naok贸艂 jej kolaski, z samopa艂ami na ramionach i szablami przy bokach, dumni z tego, 偶e pani strzeg膮, i gotowi broni膰 jej zaciekle na wypadek, gdyby jaki czambu艂 zabieg艂 im drog臋.
Lecz droga by艂a jeszcze wolna, bo pan Wo艂odyjowski przezorniejszy by艂 od innych, a przy tym zbyt 偶on臋 mi艂owa艂, aby przez zw艂ok臋 mia艂 j膮 narazi膰 na niebezpiecze艅stwo. Podr贸偶 odby艂a si臋 wi臋c spokojnie. Wyjechawszy po po艂udniu z Chreptiowa, jechali do wieczora, nast臋pnie ca艂膮 noc - i drugie- go dnia, r贸wnie偶 po po艂udniu, ujrzeli ju偶 wynios艂e ska艂y kamienieckie. Na ich widok, a tak偶e na widok baszt i rondeli fortecznych zdobi膮cych szczyty ska艂 wielka otucha wst膮pi艂a im zaraz w serca. Albowiem wydawa艂o si臋 niepodobnym, aby jaka inna r臋ka pr贸cz boskiej mog艂a zburzy膰 to orle gniazdo na szczycie otoczonych p臋tlic膮 rzeki wiszar贸w uwite. Dzie艅 by艂 letni i cudny; wie偶e ko艣cio艂贸w i cerkwi wygl膮daj膮ce spoza wiszar贸w 艣wieci艂y jak olbrzymie 艣wiece; spok贸j, pogoda i weso艂o艣膰 unosi艂y si臋 nad jasn膮 krain膮.
- Ba艣ka - rzek艂 Zag艂oba - nieraz ju偶 poganie gry藕li te mury i zawsze po艂amali sobie na nich z臋by! Ha! ile razy sam widzia艂em, jak umykali st膮d trzymaj膮c si臋 za pyski, bo ich bola艂y. Da Pan B贸g, 偶e i teraz tak b臋dzie!
- Pewnie, 偶e tak! - odpowiedzia艂a rozpromieniona Ba艣ka.
- A to przecie by艂 tu ju偶 jeden ich cesarz, Osman. By艂o to, pami臋tam jak dzi艣, w roku 1621. Przyje偶d偶a, jucha, owo w艂a艣nie z tamtej strony Smotrycza, od Chocimia; wyba艂uszy艂 艣lepie, otworzy艂 g臋b臋, patrzy, patrzy- i wreszcie pyta: 揂 t臋 twierdz臋 (powiada) kto tak obwarowa艂?" 揚an B贸g!" - odpowie wezyr. 揟o niech偶e j膮 Pan B贸g zdobywa, bo ja nie g艂upi !" I zaraz si臋 wr贸ci艂.
- Ba, pr臋dko nawet wracali ! - wtr膮ci艂 pan Muszalski.
- Wracali pr臋dko - odrzek艂 pan Zag艂oba - bo艣my ich kopiami w s艂abizn臋 ekscytowali, a mnie potem rycerstwo na r臋kach przed pana Lubomirskiego przynios艂o.
- To艣 wa膰pan by艂 pod Chocimiem? - spyta艂 艂ucznik niezr贸wnany.- Wierzy膰 mi si臋 nie chce, jak pomy艣l臋, gdzie艣 wa膰pan nie by艂 i czego艣 nie dokaza艂!
Pan Zag艂oba urazi艂 si臋 nieco i odrzek艂:
- Nie tylkom by艂, ale i ran臋-m otrzyma艂, kt贸r膮 wa膰panu ad oculos, je艣li艣 tak ciekaw, zaraz sprezentowa膰 mog臋, ale na stronie, bo wobec pani Wo艂odyjowskiej chlubi膰 mi si臋 ni膮 nie wypada.
S艂ynny 艂ucznik wnet pozna艂, i偶 z niego zadrwiono, 偶e jednak nie czu艂 si臋 na si艂ach i艣膰 o lepsz膮 z dowcipem pana Zag艂oby, wi臋c nie dopytywa艂 wi臋cej i zwr贸ci艂 rozmow臋.
- To, co wa膰pa艅stwo m贸wicie, to prawda - rzek艂 - jak cz艂ek z daleka i s艂yszy ludzkie gadania: 揔amieniec nie opatrzon, Kamieniec upadnie"- to i strach bierze, a jak Kamieniec zobaczy, dalib贸g, otucha wst臋puje.
- I jeszcze Micha艂 b臋dzie w Kamie艅cu! - zawo艂a艂a Basia.
- I pan Sobieski mo偶e sukurs przys艂a膰!
- Chwa艂a Bogu! nie tak 藕le z nami! nie tak 藕le! ha! gorzej bywa艂o, a nie dali艣my si臋!
- Cho膰by te偶 i najgorzej by艂o, rzecz w tym, 偶eby fantazji nie traci膰! Nie zjedli nas i nie zjedz膮, p贸ki duch 偶ywie! - zako艅czy艂 pan Zag艂oba.
Pod wp艂ywem tych radosnych my艣li zamilkli, lecz to milczenie w bolesny zosta艂o przerwane spos贸b. Oto nagle do kolaski Basinej przysun膮艂 si臋 z koniem pan Nowowiejski. Twarz jego, tak zwykle straszna i pos臋pna, by艂a teraz u艣miechni臋ta i pogodna. Zapatrzone oczy utkwi艂 w sk膮panym w blaskach s艂onecznych Kamie艅cu i u艣miecha艂 si臋 ci膮gle.
Dwaj rycerze i Basia patrzyli na niego ze zdziwieniem, bo nie mogli zrozumie膰, jakim sposobem widok twierdzy zdj膮艂 tak nagle wszelki ci臋偶ar z jego duszy, 贸w za艣 rzek艂:
- Pochwalone imi臋 Pa艅skie! Si艂a by艂o zmartwienia, ale ot, i rado艣膰 gotowa !
Tu zwr贸ci艂 si臋 do Basi :
- One obie s膮 u w贸jta lackiego Tomaszewicza, i dobrze, 偶e si臋 tam schroni艂y, bo w takiej fortecy nic im ten zb贸j nie uczyni !
- O kim wa膰pan m贸wisz? - pyta艂a z przestrachem Basia.
- O Zosi i Ewce.
- Bo偶e ci dopom贸偶! - zawo艂a艂 Zag艂oba - nie daj si臋 diab艂u!
Nowowiejski za艣 m贸wi艂 dalej:
- Bo to, co o ojcu moim powiadaj膮, 偶e go Azja zarzeza艂, to te偶 nieprawda !
- Rozum mu si臋 pomiesza艂! - szepn膮艂 pan Muszalski.
- Wa膰pani pozwolisz - rzek艂 zn贸w Nowowiejski - 偶e pojad臋 przodem. Tyle czasu cz艂ek ich nie widzia艂, to mu i t臋skno! Oj, kuczy si臋 z dala od kochania, kuczy!
To rzek艂szy pocz膮艂 kiwa膰 na obie strony swoj膮 olbrzymi膮 g艂ow膮, nast臋pnie za艣 艣cisn膮艂 konia pi臋tami i ruszy艂.
Pan Muszalski, kiwnawszy na kilku dragon贸w, ruszy艂 za nim, aby mie膰 oko na szale艅ca.
Basia skry艂a w d艂oniach swoj膮 r贸偶an膮 twarz i wkr贸tce 艂zy gor膮ce pocz臋艂y jej przecieka膰 przez palce, pan Zag艂oba za艣 rzek艂:
- Ch艂op by艂 jak z艂oto, ale nie w miar臋 cz艂eku takowe nieszcz臋艣cia. Przy tym sam膮 zemst膮 dusza nie wy偶yje...
W Kamie艅cu wrza艂y przygotowania do obrony. Na murach w starym zamku i przy bramach, szczeg贸lniej przy bramie Ruskiej, pracowa艂y 搉acje" miasto zamieszkuj膮ce, pod swymi w贸jtami, mi臋dzy kt贸rymi w贸jt lacki Tomaszewicz pierwsze bra艂 miejsce, a to dla swej znanej odwagi i wielkiej bieg艂o艣ci w strzelaniu z dzia艂. Tymczasem pracowano 艂opatami i taczkami, a Lachowie, Rusini, Ormianie, 呕ydzi i Cygany szli ze sob膮 w zawody. Oficerowie rozmaitych regiment贸w mieli doz贸r nad robot膮, wachmistrze i 偶o艂nierze pomagali mieszcza艅stwu, pracowa艂a nawet szlachta przepomniawszy, 偶e B贸g jej r臋ce tylko do szabli stworzy艂, wszelk膮 za艣 inn膮 prac臋 zda艂 na ludzi 搉ikczemnego" stanu. Przyk艂ad dawa艂 sam pan Wojciech Humiecki, chor膮偶y podolski, kt贸rego widok a偶 艂zy wyciska艂, bo w艂asnymi r臋koma kamienie taczk膮 wozi艂. Robota wrza艂a i w mie艣cie, i w zamku. Mi臋dzy t艂umami kr臋cili si臋 dominikanie, jezuici, braciszkowie 艣w. Franciszka i karmelici, b艂ogos艂awi膮c wysi艂ki ludzkie. Niewiasty donosi艂y 偶ywno艣膰 i trunki pracuj膮cym: pi臋kne Ormianki, 偶ony i c贸ry bogatych kupc贸w, i jeszcze pi臋kniejsze 呕yd贸wki z Karwaser贸w, 呕wa艅ca, Zinkowiec, Dunajgrodu zwraca艂y na si臋 oczy 偶o艂nierskie. Lecz uwaga t艂um贸w najbardziej zwr贸ci艂a si臋 na wjazd Basi. By艂o zapewne wiele dostojniejszych niewiast w Kamie艅cu, lecz nie by艂o 偶adnej, kt贸rej by m臋偶a okrywa艂a wi臋ksza chwa艂a wojenna. S艂yszano r贸wnie偶 w Kamie艅cu i o samej pani Wo艂odyjowskiej jako o niewie艣cie chrobrej, kt贸ra nie stracha艂a si臋 mieszka膰 w pustynnej stra偶nicy, w艣r贸d dzikiego ludu, kt贸ra z m臋偶em chodzi艂a na wyprawy, a porwana przez Tatara, zdo艂a艂a go pogromi膰 i wyj艣膰 ca艂o z jego r膮k drapie偶nych. S艂awa jej by艂a tak偶e niepomierna. Ale ci, kt贸rzy jej nie znali i nie widzieli dot膮d, wyobra偶ali sobie, 偶e musi to by膰 jaka艣 olbrzymka, 艂ami膮ca podkowy i rozdzieraj膮ca pancerze. Jakie偶 wi臋c by艂o ich zdziwienie, gdy ujrzeli wychylaj膮c膮 si臋 male艅k膮 i r贸偶ow膮, na po艂y dziecinn膮 twarzyczk臋.
- Sama偶e to jest pani Wo艂odyjowska alboli tylko jej c贸rka? - pytano w t艂umach.
- Sama膰 jest - odpowiadali znajomkowie.
Za czym podziw ogarnia艂 mieszczan, niewiasty, ksi臋偶y, wojsko. Pogl膮dano z nie mniejszym podziwem na 搉iezwyci臋偶on膮" chreptiowsk膮 komend臋, na dragon贸w, mi臋dzy kt贸rymi jecha艂 spokojnie, u艣miechni臋ty, z b艂臋dnymi oczyma, Nowowiejski, i na gro藕ne twarze opryszk贸w przerobionych w w臋giersk膮 piechot臋. Sz艂o jednak z Basi膮 kilkuset ludzi na schwa艂, wojennik贸w z rzemios艂a, wi臋c zaraz serca przyby艂o mieszczanom.
- To膰 si艂a niepowszednia, ci Turkom 艣miele zajrz膮 w oczy! - wo艂ano w t艂umach. Niekt贸rzy z mieszczan, a nawet i z 偶o艂nierzy, szczeg贸lniej z regimentu ksi臋dza biskupa Trzebickiego, kt贸ry to regiment 艣wie偶o przyby艂 do Kamie艅ca, my艣leli, 偶e i sam pan Wo艂odyjowski znajduje si臋 w orszaku, wnet te偶 podnios艂y si臋 krzyki:
- Niech 偶yje pan Wo艂odyjowski!
- Niech 偶yje obro艅ca nasz! Najs艂awniejszy kawaler!
- Vivat Wo艂odyjowski! vivat!
Basia s艂ucha艂a i serce jej ros艂o, bo nic nie mo偶e by膰 milszego niewie艣cie nad s艂aw臋 m臋偶a, zw艂aszcza gdy brzmi膮 ni膮 usta ludzkie w wielkim grodzie.
揟ylu tu rycerzy - my艣la艂a Basia - a przecie 偶adnemu nie krzycz膮, jeno mojemu, jeno Micha艂owi !"
I sama mia艂a ochot臋 zakrzykn膮膰 z ch贸rem: 揤ivat Wo艂odyjowski!" - lecz pan Zag艂oba reflektowa艂 j膮, i偶 powinna zachowa膰 si臋, jak na dostojn膮 person臋 przystoi, i k艂ania膰 si臋 na obie strony, w艂a艣nie jak czyni膮 kr贸lowe wje偶d偶aj膮c do stolicy. Sam si臋 te偶 k艂ania艂 to czapk膮, to r臋k膮, a gdy znajomkowie i na jego cze艣膰 pocz臋li wiwatowa膰, w贸wczas ozwa艂 si臋 do t艂um贸w:
- Mo艣ci panowie! Kto Zbara偶 wytrzyma艂, wytrzyma i w Kamie艅cu. Wedle instrukcji Wo艂odyjowskiego orszak zajecha艂 przed nowo zbudowany klasztor panien dominikanek. Mia艂 ci ma艂y rycerz sw贸j w艂asny dworek w Kamie艅cu, ale 偶e klasztor le偶a艂 w miejscu zacisznym, do kt贸rego kule dzia艂owe z trudno艣ci膮 mog艂y dochodzi膰, wola艂 wi臋c w nim Ba艣k臋 swoj膮 mi艂膮 umie艣ci膰, tym bardziej 偶e jako dobrodziej klasztoru, spodziewa艂 si臋 dobrego przyj臋cia. Jako偶 ksieni, matka Wiktoria, c贸rka Stefana Potockiego, wojewody brac艂awskiego, przyj臋艂a Basi臋 z otwartymi r臋koma. Z tych obj臋膰 posz艂a zaraz w drugie i kochane bardzo ciotuli Makowieckiej, z kt贸r膮 nie widzia艂a si臋 od lat dawnych. P艂aka艂y te偶 obie, p艂aka艂 i pan stolnik latyczowski, kt贸rego Basia by艂a zawsze ulubienic膮. Ledwie 艂zy rozczulenia wszyscy obtarli, nadbieg艂a Krzysia Ketlingowa i nowe pocz臋艂y si臋 powitania, po czym otoczy艂y Basi臋 siostry zakonne i szlachcianki tak znajome, jak i nieznajome; wi臋c pani Marcinowa Boguszowa, pani Stanis艂awska, pani Kalinowska, pani Chocimierska, pani Wojciechowa Humiecka, 偶ona pana chor膮偶ego podolskiego, kawalera wielkiego. Jedne, jak pani Boguszowa, dopytywa艂y o m臋偶贸w, inne: co Basia my艣li o nawa艂no艣ci tureckiej i czy, wedle jej opinii, Kamieniec utrzyma膰 si臋 zdo艂a.
Basia z rado艣ci膮 wielk膮 spostrzeg艂a, 偶e poczytuj膮 j膮 za jakow膮艣 powag臋 wojenn膮 i wygl膮daj膮 z jej ust pociechy. Wi臋c te偶 jej nie sk膮pi艂a.
- Ani mowy o tym nie masz - rzek艂a - by艣my si臋 Turczynowi obroni膰 nie zdo艂ali. Micha艂 tu przyjedzie dzi艣, jutro, najdalej za par臋 dni, a jak on si臋 zajmie obron膮, mo偶ecie wa膰panie spa膰 spokojnie, ile 偶e i forteca; jako wiadomo, okrutna, na czym si臋, dzi臋kowa膰 Bogu, znam trocha!
Pewno艣膰 Basi wla艂a pociech臋 w niewie艣cie serca, a zw艂aszcza uspokoi艂a je obietnica przyjazdu pana Wo艂odyjowskiego. Imi臋 jego by艂o istotnie tak szanowane, 偶e wnet, chocia偶 ju偶 wiecz贸r zapad艂, pocz臋li przychodzi膰 z powinnym czo艂em do Basi oficerowie miejscowi, ka偶den za艣 z nich zaraz po pierwszych powitaniach wypytywa艂, kiedy ma艂y rycerz wraca i czy istotnie zamkn膮膰 si臋 w Kamie艅cu zamierza? Basia przyj臋艂a tylko majora Kwasibrockiego, kt贸ren piechot膮 ksi臋dza biskupa krakowskiego dowodzi艂, pana pisarza Rzewuskiego, jen po panu 艁膮czy艅skim, a raczej w jego zast臋pstwie, by艂 na czele regimentu - i Ketlinga. Przed innymi nie otworzono ju偶 drzwi tego dnia, bo pani by艂a zdro偶ona, a przy tym musia艂a si臋 zaj膮膰 panem Nowowiejskim. Nieszcz臋sny 贸w m艂odzian przed samym klasztorem spad艂 z konia i ju偶 bez przytomno艣ci by艂 do celi odniesiony.
Pos艂ano zaraz po medyka, tego samego, kt贸ren Basi臋 w Chreptiowie leczy艂, a kt贸ren ci臋偶k膮 chorob臋 m贸zgu zapowiedzia艂 i o 偶yciu s艂ab膮 nadziej臋 dawa艂 Do p贸藕nego wieczora Basia, pan Muszalski i pan Zag艂oba rozmawiali o tym zdarzeniu, rozmy艣laj膮c nad nieszcz臋snym losem rycerza.
- Medyk powiada mi - rzek艂 Zag艂oba -偶e je艣li wy偶yje, to po skutecznych krwie upustach rozum mu si臋 nie pomiesza i potem l偶ejszym sercem b臋dzie nieszcz臋艣cie znosi艂.
- Nie masz ju偶 dla niego pociechy! - odrzek艂a Basia.
- Cz臋stokro膰 lepiej by dla cz艂owieka by艂o, 偶eby pami臋ci nie posiada艂- zauwa偶y艂 pan Muszalski - ale animalia nawet od tego nie s膮 wolne.
Lecz staruszek zgromi艂 za t臋 uwag臋 s艂awnego 艂ucznika.
- Gdyby艣 wa膰pan pami臋ci nie posiada艂, tedyby艣 do spowiedzi chodzi膰 nie m贸g艂 - rzeki - a w贸wczas by艂by艣 lutrom r贸wny i godzien ognia piekielne- go. Wa膰pana ju偶 i ksi膮dz Kami艅ski przestrzega艂 w blu藕nieniu, ale: m贸w wilkowi pacierz, a wilk woli kozi膮 macierz!
- Co ja za wilk! - rzek艂 s艂awny 艂ucznik - ot, Azja to by艂 wilk!
- A czy ja tego nie m贸wi艂em? - spyta艂 Zag艂oba. - Kto pierwszy powiedzia艂: to wilk? - Nowowiejski mnie m贸wi艂 - rzek艂a Basia - 偶e po dniach i po nocach s艂yszy, jako Ewka i Zosia wo艂aj膮 na niego: 搑atuj" - a tu jak ratowa膰?
Musia艂o si臋 na chorobie sko艅czy膰, bo nikt by takiej bole艣ci nie wytrzyma艂. 艢mier膰 by ich prze偶y艂 - ha艅by nie m贸g艂.
- Le偶y teraz jak kawa艂 drewna, o bo偶ym 艣wiecie nic nie wie - rzek艂 Muszalski - a szkoda, bo harcownik z niego przedni!
Dalsz膮 rozmow臋 przerwa艂 pacho艂ek, kt贸ry przyszed艂 z doniesieniem, 偶e w mie艣cie zn贸w gwar okrutny, bo si臋 ludzie zbiegaj膮 patrzy膰 na pana jenera艂a podolskiego, kt贸ry dopiero co wjecha艂 z dworem do艣膰 zacnym i kilkudziesi臋ciu piechoty.
- Komenda do niego nale偶y - rzek艂 Zag艂oba. - Cnotliwie to ze strony pana Miko艂aja Potockiego, 偶e woli tu by膰 ni偶 gdzie indziej, ale po staremu, wola艂bym, 偶eby go tu nie by艂o. Ha! przeciwny by艂 hetmanowi i on! w wojn臋 nie wierzy艂, a teraz kto wie, czy nie przyjdzie mu g艂ow膮 na艂o偶y膰!
- Mo偶e i inni panowie Potoccy za nim 艣ci膮gn膮 - rzek艂 pan Muszalski.
- To ju偶 wida膰 Turcy niedaleko! - odpowiedzia艂 pan Zag艂oba. - W imi臋 Ojca i Syna, i Ducha 艢wi臋tego! Bogdaj pan jenera艂 by艂 drugim Jeremim, a Kamieniec drugim Zbara偶em.
- Musi tak by膰 albo pierwej zginiem! - rzek艂 jaki艣 g艂os od proga. Basia skoczy艂a na d藕wi臋k tego g艂osu i krzykn膮wszy: 揗icha艂" - rzuci艂a si臋 ma艂emu rycerzowi w ramiona.
Pan Wo艂odyjowski przywi贸z艂 z pola wiele wa偶nych nowin, kt贸re zanim na radzie wojennej oznajmi艂, wpierw 偶onie w zacisznej celi opowiada艂. Sam on zni贸s艂 doszcz臋tnie kilka pomniejszych czambulik贸w i z wielk膮 s艂aw膮 tu偶 pod koszem krymskim i Dorosze艅kowym si臋 uwija艂. Je艅c贸w te偶 przyprowadzi艂 kilkudziesi臋ciu, od kt贸rych mo偶na by艂o zasi臋gn膮膰 j臋zyka co do si艂 cha艅skich i Doroszowych. Innym zago艅czykom mniej si臋 natomiast uda艂o. Pan podlaski, stoj膮cy na czele znaczniejszych si艂, zniesion zosta艂 w morderczej bitwie; pana Motowid艂o, kt贸ry poci膮gn膮艂 ku wo艂oskiemu szlakowi, rozbi艂 Kryczy艅ski z pomoc膮 ordy bia艂ogrodzkiej i resztek Lipk贸w pozosta艂ych po tekickim pogromie. Wo艂odyjowski, zanim do Kamie艅ca przyby艂, wyboczy艂 do Chreptiowa, bo- jak m贸wi艂 - chcia艂 jeszcze raz na to miejsce szcz臋艣liwo艣ci swojej spojrze膰.
By艂em tam - rzek艂 - tu偶 po waszym odje藕dzie, jeszcze i miejsce po was nie ostyg艂o i mog艂em was艂acno dogoni膰, alem si臋 w Uszycy na multa艅ski brzeg przeprawi艂, by tam ucha od step贸w nadstawi膰. Niekt贸re czambu艂y ju偶 przesz艂y i boj臋 si臋, 偶e na Pokucie wychyn膮wszy, na 搉iespodzianych" ludzi uderz膮. Inne zasi臋 id膮 przed tureckim wojskiem i nied艂ugo tu b臋d膮. B臋dzie obl臋偶enie, go艂臋biu m贸j najmilszy, nie ma na to rady, ale si臋 nie damy, bo tu ka偶den nie tylko ojczyzny, ale i swego prywatnego dobra broni. To rzek艂szy ruszy艂 kilkakro膰 w膮sikami, a potem 偶on臋 za ramiona wzi膮艂 i pocz膮艂 ca艂owa膰 po policzkach. Tego dnia nie m贸wili ze sob膮 wi臋cej. Nazajutrz pan Wo艂odyjowski powt贸rzy艂 swe nowiny u ksi臋dza biskupa Lanckoro艅skiego przed rad膮 wojenn膮, do kt贸rej pr贸cz biskupa nale偶eli: pan genera艂 podolski, pan podkomorzy podolski Lanckoro艅ski, pan pisarz podolski Rzewuski, pan chor膮偶y Humiecki, Ketling, pan Makowiecki, major Kwasibrocki i kilku innych wojskowych. Nie podoba艂o si臋 to naprz贸d panu Wo艂odyjowskiemu, 偶e pan genera艂 podolski o艣wiadczy艂, i偶 komendy nie chce na si臋 bra膰, ale j膮 radzie powierza.
- W nag艂ych razach musi by膰 jedna g艂owa i jedna wola! - odrzek艂 ma艂y rycerz. - Pod Zbara偶em by艂o trzech regimentarzy, kt贸rym z urz臋du nale偶a艂a si臋 w艂adza, a przecie偶 oddali j膮 ksi臋ciu Jeremiemu Wi艣niowieckiemu, s艂usznie s膮dz膮c, i偶 w niébezpiecze艅stwie lepiej jednego s艂ucha膰.
S艂owa te nie przyda艂y si臋 na nic. Pr贸偶no uczony Ketling Rzymian jako przyk艂ad cytowa艂, kt贸rzy najwi臋kszymi wojennikami w 艣wiecie b臋d膮c, dyktatur臋 wymy艣lili. Ksi膮dz biskup Lanckoro艅ski, kt贸ry Ketlinga nie lubi艂, bo nie wiadomo dlaczego u艂o偶y艂 sobie, i偶 贸w, jako Szkot z pochodzenia, na dnie duszy heretykiem by膰 musi, odpar艂, i偶 Polacy nie potrzebuj膮 od przybysz贸w historii si臋 uczy膰, a1e te偶, maj膮c w艂asny rozum, nie potrzebuj膮 i Rzymian na艣ladowa膰, kt贸rym zreszt膮 w m臋stwie i wymowie nic zgo艂a albo bardzo ma艂o ust臋puj膮. 揓ako z ca艂ego nar臋cza drzewa (m贸wi艂) wi臋ksze jest p艂omi臋 ni藕li z jednej szczapy, tak z wielu g艂贸w baczniejsza ni藕li z jednej rada." Przy czym chwali艂 modesti臋 pana genera艂a podolskiego, chocia偶 inni rozumieli, 偶e to jest raczej strach przed odpowiedzialno艣ci膮 - i od siebie uk艂ady radzi艂. Gdy wyraz ten zosta艂 wym贸wiony, porwali si臋 偶o艂nierze z siedze艅, jakby ogniem sparzeni, pan Wo艂odyjowski, Ketling, Makowiecki, Kwasibrocki, Humiecki, Rzewuski, i pocz臋li zgrzyta膰 a szablami trzaska膰. 揂 wier臋!"- ozwa艂y si臋 g艂osy 揘ie na uk艂ady my tu przyszli!" 揗ediatora suknia duchowna broni!" Kwasibrocki zawo艂a艂 nawet: 揇o kruchty, nie do rady!"
I sta艂 si臋 huczek. Na to biskup wsta艂 i rzek艂 wielkim g艂osem :
- Pierwszym got贸w da膰 gard艂o za ko艣cio艂y i za moje owieczki, a je艣li o uk艂adach wspominam i temporyzowa膰 bym pragn膮艂, to niech mnie B贸g s膮dzi - nie dlatego, by twierdz臋 podda膰, jeno 偶eby hetmanowi da膰 czas do zebrania posi艂k贸w. Straszne jest poganom imi臋 pana Sobieskiego i cho膰by s艂usznych si艂 nie mia艂, niech jeno rozg艂os si臋 rozlegnie, 偶e idzie - wnet bisurman Kamie艅ca poniecha.
A gdy tak pot臋偶nie przem贸wi艂, umilkli wszyscy, niekt贸rzy za艣 ucieszyli si臋 nawet widz膮c, 偶e poddania nie mia艂 ksi膮dz biskup na my艣li. Wtem Wo艂odyjowski rzek艂:
- Nieprzyjaciel, nim Kamieniec oblegnie, musi wprz贸d 呕waniec pokruszy膰, bo mu nijak obronny zamek za plecami sobie zostawia膰. Ow贸偶 za pozwole艅stwem pana podkomorzego podolskiego ja si臋 podejmuj臋 w 呕wa艅cu zamkn膮膰 i trzyma膰 si臋 w艂a艣nie przez taki czas, jaki ksi膮dz biskup za pomoc膮 uk艂ad贸w zyska膰 zamierza. Ludzi wiernych wezm臋 i p贸ki b臋dzie mego 偶ycia, p贸ty b臋dzie i 呕wa艅ca!
Na to zakrzykn臋li wszyscy:
- Nie mo偶e by膰! Ty艣 tu potrzebny! Bez ciebie i mieszcza艅stwo ducha utraci, i 偶o艂nierze z tak膮 ochot膮 stawa膰 nie b臋d膮. 呕adn膮 miar膮 nie mo偶e by膰!
Kto tu ma wi臋cej eksperiencji? Kto Zbara偶 odby艂? A jak do wycieczki przyjdzie, kto poprowadzi? Ty zgorzejesz w 呕wa艅cu, a my tu zgorzejem bez ciebie!
- Komenda mn膮 rz膮dzi - odpowiedzia艂 Wo艂odyjowski.
- Do 呕wa艅ca m艂odego by jakiego rezoluta pos艂a膰, kt贸ry by mi by艂 pomocnikiem - ozwa艂 si臋 podkomorzy podolski.
- Niech Nowowiejski idzie! - ozwa艂o si臋 kilka g艂os贸w.
- Nowowiejski i艣膰 nie mo偶e, bo mu g艂owa gorzeje - odpar艂 Wo艂odyjowski - le偶y on na 艂o偶u i o bo偶ym 艣wiecie nie wie!
- Tymczasem rad藕my: gdzie kto ma stan膮膰 i kt贸rej bramy broni膰?- ozwa艂 si臋 ksi膮dz biskup.
Wszystkie oczy zwr贸ci艂y si臋 na genera艂a podolskiego, 贸w za艣 rzek艂:
- Zanim rozkazy wydam, rad zdania do艣wiadczonych 偶o艂nierzy pos艂ucham, 偶e za艣 eksperiencj膮 wojenn膮 pan Wo艂odyjowski tu g贸ruje, jego pierwszego do g艂osu wzywam.
Wo艂odyjowski radzi艂 przede wszystkim zamki przed miastem le偶膮ce dobrze osadzi膰, bo mniema艂, i偶 w艂a艣nie na owe zamki zwr贸ci si臋 g艂贸wnie impet nieprzyjacielski. Inni poszli za jego mniemaniem. By艂o tysi膮c sze艣膰dziesi膮t piechoty, kt贸r膮 rozdzielono w taki spos贸b, i偶 praw膮 stron臋 zamku obsadzi艂 pan My艣liszewski, lew膮 pan Humiecki, s艂awny ze swoich przewag pod Cudnowem. Od Chocimia, w miejscu najniebezpieczniejszym, stan膮艂 sam pan Wo艂odyjowski, ni偶ej umieszczono oddzia艂 Serdiuk贸w, stron臋 od Zinkowic os艂ania艂 major Kwasibrocki, po艂udnie pan W膮sowicz, a bok od dworca kapitan Bukar z lud藕mi pana Krasi艅skiego. Byli to wszystko nie wolentarze jakowi艣, ale 偶o艂nierze z zawodu, wyborni i w boju tak wytrzymali, 偶e nie 艂atwiej inni znosili upa艂 s艂oneczny ni偶 oni ogie艅 z dzia艂. Pr贸cz tego w wojskach Rzeczypospolitej, zawsze nielicznych, s艂u偶膮c, przywykli od m艂odych lat dawa膰 odp贸r dziesi臋膰kro膰 pot臋偶niejszemu nieprzyjacielowi i za rzecz naturaln膮 to uwa偶ali. Og贸lny nadz贸r nad zamkow膮 artyleri膮 mia艂 urodziwy Ketling, kt贸ry bieg艂o艣ci膮 w kierowaniu armat wszystkich przewy偶sza艂.
Komenda g艂贸wna w zamku mia艂a by膰 przy ma艂ym rycerzu, kt贸remu zarazem pan genera艂 podolski pozostawi艂 wolno艣膰 czynienia wycieczek, ilekro膰 zdarzy si臋 potrzeba i sposobno艣膰.
Owi zasi臋, dowiedziawszy si臋, gdzie kt贸ry b臋dzie sta艂; uradowali si臋 w sercach i krzyk znaczny podj膮wszy oraz trzaskanie rapierami uczyniwszy, tym sposobem swoj膮 ochot臋 okazali. S艂ysz膮c to pan genera艂 podolski rzek艂 do w艂asnej duszy:
揘ie wierzy艂em, by艣my si臋 obroni膰 zdo艂ali, i bez wiary tu przyby艂em, sumienia jeno s艂uchaj膮c, ale przecie kto wie, czy z takimi 偶o艂nierzami nie zdo艂amy odbi膰 nieprzyjaciela? S艂awa na mnie spadnie i za drugiego Jeremiego mnie og艂osz膮, a w takim razie bogdaj je偶eli nie szcz臋艣liwa przywiod艂a mnie tu gwiazda!"
I jak dawniej w膮tpi艂 o obronie, tak teraz pocz膮艂 w膮tpi膰 o zdobyciu Kamie艅ca, za czym fantazja jego wzros艂a i ra藕niej ju偶 o obsadzeniu samego miasta naradza膰 si臋 pocz膮艂.
Uradzili wi臋c, aby w samym mie艣cie, przy bramie Ruskiej stan膮艂 pan Makowiecki z gar艣ci膮 szlachty, polskich mieszczan, w bitwie od innych wytrzymalszych, tudzie偶 z kilkudziesi臋ci膮 Ormian i 呕yd贸w. Za艣 bram臋 艁uck膮 oddano panu Grodeckiemu, przy kt贸rej rz膮d nad armat膮 pan 呕uk i pan Matczy艅ski obj臋li. Za艣 stra偶 placow膮 przed ratuszem obj膮艂 pan 艁ukasz Dziewanowski; za艣 pan Chocimirski za Rusk膮 bram膮 nad ha艂a艣liwym ludem Cygan贸w wzi膮艂 dow贸dztwo. Za艣 od mostu, a偶 po dw贸r pana Sinickiego, zawiadowa艂 stra偶ami pan Kazimierz Humiecki, brat m臋偶nego Wojciecha.
A dalej mieli mie膰 kwatery pan Staniszewski i nad Lack膮 bram膮 pan Marcin Bogusz, a przy baszcie Spi偶owej mia艂 stan膮膰 pan Jerzy Skarzy艅ski z panem Jackowskim, tu偶 wedle bia艂ob艂ockiej dziury. Pan Dubrawski z Pietraszewskim obj臋li baszt臋 Rze藕nika. Wielki szaniec miejski oddano Tomaszewiczowi, w贸jtowi jurysdykcji polskiej, mniejszy panu Jackowskiemu; za艣 by艂 rozkaz, by usypa膰 i trzeci, z kt贸rego p贸藕niej 呕yd pewien, bieg艂y puszkarz, wielce Turkom dokucza艂. Tak si臋 rozporz膮dziwszy, na wieczerz臋 wszyscy radni do pana genera艂a podolskiego poszli, kt贸ry szczeg贸lniej podczas tej ochoty uczci艂 pana Wo艂odyjowskiego, i miejscem, i winem, i potrawami, i mow膮, przewiduj膮c, i偶 po obl臋偶eniu do przezwiska 搈a艂ego rycerza" miano 揌ektora kamienieckiego" przez potomno艣膰 dodane b臋dzie. 脫w za艣 o艣wiadczy艂, 偶e szczerze s艂u偶y膰 zamy艣la i w tym celu pewnym 艣lubem w katedrze zwi膮za膰 si臋 zamierza, za czym prosi ksi臋dza biskupa, aby mu to jutro uczyni膰 by艂o nie wzbronno. Ksi膮dz biskup widz膮c, i偶 z tego 艣lubu po偶ytek publiczny wyrosn膮膰 mo偶e, przyrzek艂 ch臋tnie.
Nazajutrz wielkie by艂o w katedrze nabo偶e艅stwo. S艂uchali go w skupieniu i podnios艂o艣ci ducha rycerze, szlachta, 偶o艂nierstwo i lud pospolity. Pan Wo艂odyjowski z Ketlingiem le偶eli krzy偶em przed o艂tarzem; Krzysia i Basia kl臋cza艂y tu偶 za stallami, p艂acz膮c, bo wiedzia艂y, i偶 艣lub 贸w na niebezpiecze艅stwo 偶ycie ich m臋偶贸w poda膰 mo偶e. Po uko艅czeniu mszy ksi膮dz biskup obr贸ci艂 si臋 do ludu z monstrancj膮; w贸wczas ma艂y rycerz wsta艂 i kl臋kn膮wszy na stopniach o艂tarza, tak rzek艂 wzruszonym, cho膰 spokojnym g艂osem :
- Za osobliwe dobrodziejstwa i szczeg贸lniejsz膮 protekcj臋, jak膮m ja od Pana Boga Najwy偶szego i Syna Jego Jedynego otrzyma艂, do r贸wnie偶 szczeg贸lniejszej poczuwaj膮c si臋 wdzi臋czno艣ci, 艣lubuj臋 i poprzysi臋gam, i偶 jako On i Syn Jego mnie wspomogli, tako i ja do ostatniego tchu Krzy偶a 艣wi臋tego b臋d臋 broni艂. A maj膮c komend臋 starego zamku sobie powierzon膮, p贸kim 偶yw i r臋koma a kolanami rucha膰 mog膮c, poga艅skiego nieprzyjaciela w sprosno艣ci 偶yj膮cego do zamku nie puszcz臋, ni z mur贸w nie ust膮pi臋, ni szmaty bia艂ej nie zatkn臋, cho膰by mi te偶 pod gruzami pogrze艣膰 si臋 przysz艂o... Tak mi dopom贸偶 B贸g i 艣wi臋ty Krzy偶 - Amen!
Cisza uroczysta nasta艂a w ko艣ciele, po czym da艂 si臋 s艂ysze膰 g艂os Ketlinga:
- 艢lubuj臋 - rzek艂 贸w - za szczeg贸lne dobrodziejstwa, kt贸rych w tej ojczy藕nie dozna艂em, do ostatniej kropli krwie zamku broni膰 i pierwej si臋 pod gruzami jego pogrze艣膰, zanimby noga nieprzyjacielska mia艂a w jego mury wst膮pi膰. A jako ze szczerego serca i szczerej wdzi臋czno艣ci przysi臋g臋 ow膮 sk艂adam, tako mi dopom贸偶 B贸g i 艣wi臋ty Krzy偶 - Amen!
Tu ksi膮dz biskup pochyli艂 monstrancj臋 i da艂 j膮 do uca艂owania naprz贸d panu Wo艂odyjowskiemu, potem Ketlingowi. Na 贸w widok liczni rycerze uczynili gwar w ko艣ciele. Rozleg艂y si臋 g艂osy:
- Wszyscy przysi臋gamy! Jeden na drugim polegniem! Nie upadnie ta twierdza! przysi臋gamy! przysi臋gamy! Amen! Amen! Amen!
Szable i rapiery wysz艂y ze zgrzytem z pochew i w ko艣ciele uczyni艂o si臋 jasno od stali. Blask 贸w roz艣wieci艂 gro藕ne twarze, rozpalone oczy i zapa艂 wielki, niewypowiedziany ogarn膮艂 szlacht臋, 偶o艂nierzy, lud.
Wtem uderzono we wszystkie dzwony, hukn膮艂 organ, ksi膮dz biskup zaintonowa艂: Sub Tuum praesidium - sto g艂os贸w zabrzmia艂o mu w odpowiedzi - i tak modlono si臋 za twierdz臋, kt贸ra by艂a stra偶nic膮 chrze艣cija艅stwa i kluczem Rzeczypospolitej.
Po uko艅czonym nabo偶e艅stwie Ketling z Wo艂odyjowskim wyszli z ko艣cio艂a trzymaj膮c si臋 pod r臋ce. 呕egnano i b艂ogos艂awiono ich po drodze, bo nikt nie w膮tpi艂, 偶e pierwej polegn膮, nim zamek oddadz膮. Ale nie 艣mier膰, jeno zwyci臋stwo i s艂awa zdawa艂y si臋 nad nimi unosi膰 - i prawdopodobnie w艣r贸d tych wszystkich t艂um贸w oni jedni tylko wiedzieli, jak straszn膮 zwi膮zali si臋 przysi臋g膮. Mo偶e tak偶e przeczuwa艂y zag艂ad臋, jaka zawis艂a nad ich g艂owami, dwa kochaj膮ce niewie艣cie serca, bo ni Basia, ni Krzysia nie mog艂y si臋 uspokoi膰, a gdy wreszcie Wo艂odyjowski znalaz艂 si臋 w klasztorze przy 偶onie, ta, zanosz膮c si臋 i 艂kaj膮c jak ma艂e dziecko, przytuli艂a si臋 do jego piersi i tak rzek艂a przerywanym g艂osem:
- Pami臋taj... Micha艂ku, 偶e... bro艅 Bo偶e na ciebie nieszcz臋艣cia... ja... ja... nie wiem... co... si臋... ze mn膮... stanie!...
I pocz臋艂a si臋 trz膮艣膰 z uniesienia; ma艂y rycerz wzruszon by艂 tak偶e bardzo. 呕贸艂te jego w膮siki wysuwa艂y si臋 i cofa艂y przez chwil臋, wreszcie rzek艂:
- Ano, Ba艣ka... trzeba by艂o, no!..
- Wola艂abym umrze膰! - rzek艂a Basia.
Us艂yszawszy to ma艂y rycerz pocz膮艂 jeszcze pr臋dzej w膮sikami rusza膰 i powt贸rzywszy kilkakrotnie: 揅icho, Ba艣ka !... cicho!" - tak wreszcie ozwa艂 si臋 dla uspokojenia kochanej nad wszystko niewiasty:
- A pami臋tasz, jak mi ci臋 Pan B贸g wr贸ci艂, com powiedzia艂? Powiedzia艂em tak: 揘a jak膮 mnie, Panie Bo偶e, kontentacj臋 sta膰, tak膮 ci obiecuj臋. Po wojnie, je艣li ostan臋 偶yw, kaplic臋 b臋d臋 erygowa艂, ale czasu wojny musz臋 czego艣 znacznego dokaza膰, aby ci臋 niewdzi臋czno艣ci膮 nie nakarmi膰!" Co tam zamek! ma艂o i tego za takowe dobrodziejstwo! Przysz艂a pora! Zali godzi si臋, aby Zbawiciel powiedzia艂 sobie: 揙biecanka cacanka"? Niechby mnie wprz贸d kamienie zamkowe pot艂uk艂y, nim bym mia艂 kawalerski parol Bogu dany z艂ama膰! Trzeba, Ba艣ka! - i ca艂a rzecz!... Bogu, Ba艣ka, ufajmy!...


 







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
48 27 Power steering pump & reservoir
27 48 Cruise control system
Psychologia 27 11 2012
Nuestro Circulo 705 GIBRALTAR 2016 27 de febrero de 2016
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
en 48
sprawko 48 (1)
16 (27)
27 Wo艂y艅ska Dywizja Piechoty Armii Krajowej

wi臋cej podobnych podstron