Nieznana bitwa słynnej wojny i zapomniany wódz


Nieznana bitwa słynnej wojny i zapomniany wódz
W roku 1410 starły się dwie potęgi, Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu
Niemieckiego w Jerozolimie, znany nam bardziej jako Zakon Krzyżacki, oraz Królestwo
Polskie połączone unią personalną z Wielkim Księstwem Litewskim. Wielkie armie ścierały
się na północy, gdzie wpierw na polach grunwaldzkich, a następnie pod murami Malborka
decydowały się losy tej wojny, jakże ciężkiej dla obu stron. Zakon miał również sojusznika, w
tym Zygmunta Luksemburczyka, którego zbrojna interwencja na południu Królestwa
Polskiego, ogołoconym z rycerstwa, mogła przechylić szalę w tej wojnie na korzyść państwa
zarządzanego przez rycerzy zakonnych. I tutaj zaczyna się cała historia niezwykłego
konfliktu, który nie utrwalił się w świadomości społecznej, tak jak choćby bitwa
grunwaldzka, ciesząca się niesłabnącym zainteresowaniem filmowców, pisarzy czy wreszcie
rekonstruktorów, którzy zjeżdżają się corocznie z całej Polski (i nie tylko z Polski), żeby
odtwarzać ową pamiętną batalię. Ze starciem pod Bardiowem jest inaczej, jego historia ciągle
czeka na swojego historyka, który przywróci mu zasłużoną chwałę. Nieczęsto się bowiem
zdarzało w naszych dziejach, żeby naprzeciw siebie w morderczych szrankach stawało dwóch
Polaków, dowodzący obroną granicy południowej kasztelan lubelski i zaufany króla
Władysława Jagiełły, Jan ze Szczekocin oraz renegat, oddany w zupełności sprawie
Zygmunta Luksemburskiego, Ścibor ze Ściborzyc. Było to więc starcie dwóch osobowości
prezentujących tę samą szkołę i myśl wojskowości, tak więc o wyniku batalii mogły
decydować najmniejsze szczegóły. Właśnie pod Bardiowem błysnął talentem militarnym Jan
ze Szczekocin, a zwycięstwo to pozwoliło mu zapisać się na kartach historii i znalezć także
uznanie w oczach Długosza, który w nagrodę jego zasług unieśmiertelnił jego imię. Skupiając
się na dowódcach, nie można jednak zapominać o zwykłych rycerzach, wszak bez dobrego
materiału ludzkiego niepodobna wygrać żadnej bitwy, nawet gdy na czele wojska stoi
utalentowany wódz. Oddziały polskie dokonały heroicznego wyczynu, potrafiły szybko się
zorganizować, wyruszyć w pościg i pobić wroga. Bitwa pod Bardiowem pokazała kunszt
polskiego rycerstwa, które umiejętnie dowodzone, potrafiło wznosić się na wyżyny swoich
możliwości, zadziwiając, ale także przerażając wroga, którego morale jeszcze przed finalnym
starciem zostało poważnie nadwątlone. Wreszcie nie można zapominać o znaczeniu obrony
przed siłami Luksemburczyka w wojnie, gdyż ewentualna porażka wojsk polskich otwierała
cały kraj na pastwę najezdzcy, gdyż reszta sił była zaangażowana na północy. Każda próba
wysłania części wojsk na południe odciążała Zakon, co było bardzo niebezpieczne dla strony
polsko-litewskiej, gdyż przeciągało konflikt, a skarb Korony nie był przygotowany na długą
wojnę na dwa fronty. Ewentualne załamanie się frontu południowego dawało więc mocną
kartę przetargową w ręce wielkiego mistrza, a jak pokazała wielekroć historia, Zakon nie
zwykł marnować takich szans. Zacznijmy więc naszą opowieść&
Jan ze Szczekocin  rycerz pogranicza
Pochodził z rodu rycerskiego o sporych tradycjach. Jego przeznaczeniem była walka za
Koronę i Króla. Pan na Szczekocinach, właściciel wielu innych włości. Pierwszą prawdziwą
okazją do sprawdzenia się w charakterze dowódcy była wielka wojna z Zakonem
Krzyżackim, po którego zresztą stronie wystąpiły m.in. Węgry pod berłem Zygmunta
Luksemburczyka. Już przed wybuchem tego jakże pamiętnego konfliktu Jan ze Szczekocin
musiał uchodzić za eksperta do spraw pogranicza. W 1402 r. został mianowany starostą
brzesko-kujawskim, a przecież Kujawy brzeskie stanowiły właśnie pogranicze Królestwa
Polskiego od strony Krzyżaków. Nasz bohater został obdarzony następnie inną funkcją 
starosty olsztyńskiego (chodzi o Olsztyn w ziemi wieluńskiej) na styku odrodzonego w XIV
w. Królestwa Polskiego z księstwami śląskimi. W końcu król Władysław Jagiełło mianował
go kasztelanem wiślickim, wreszcie w maju 1410  kasztelanem lubelskim.
Wojna z Krzyżakami i zagrożenie węgierskie
Król Władysław Jagiełło, zanim wyruszył na wojnę z Zakonem Krzyżackim, postanowił
najpierw zadbać o ochronę granic Polski przed sprzymierzeńcem Krzyżaków, wówczas
królem Węgier, Zygmuntem Luksemburczykiem. Wysiłki władcy Polski dotyczyły
szczególnie Sądecczyzny, z uwagi na strategiczne znaczenie tego rejonu w kontaktach
polsko-węgierskich (po prostu przez ten rejon wiodły drogi, które z jednej strony umożliwiały
dotarcie choćby do stolicy naszego państwa  Krakowa, z drugiej wiodły w głąb Węgier).
Odpowiedzialność za ochronę południowej granicy przed ewentualną interwencją
Luksemburczyka znalazła się na barkach właśnie Jana ze Szczekocin. Objął on dowodzenie
nad siłami pospolitego ruszenia z powiatów szczyrzyckiego, sądeckiego oraz z ziemi bieckiej.
Jeden z najwybitniejszych znawców wielkiej wojny 1410 r., Stefan M. Kuczyński oblicza
liczebność tych oddziałów na kilkuset ludzi zbrojnej szlachty oraz porównywalną liczbę
piechoty góralskiej. To jednak nie są wszystkie siły, którymi dysponował kasztelan lubelski,
w jego dyspozycji znajdowały się także chorągwie zaciężne, dowodzone przez dwóch
rotmistrzów  Dalibora oraz Kaspra Bohuńca, o których wspomniany przed chwilą historyk
przypuszcza, że pochodzili z Czech. Całość polskich sił uzupełniały także oddziały Jana
Wałacha z Chmielnika i Spytka z Jarosławia. Pan na Szczekocinach stanął wraz z
podporządkowanym sobie wojskiem w Starym Sączu, skąd miał podejmować dalsze działania
stosownie do zmieniającej się sytuacji na granicy. Zagrożenie nadeszło, gdy już nadzieje
Krzyżaków obróciły się w perzynę na polach Grunwaldu i Koronowa.
Działania wojenne na Sądecczyznie i węgierskich terenach przygranicznych 1410-1411
Na ziemie Królestwa Polskiego wkroczył Ścibor ze Ściborzyc, Polak w służbie węgierskiej.
Wiódł on ze sobą wojsko w ilości 12 chorągwi, jak nas informuje Jan Długosz. W sumie
mielibyśmy do czynienia z liczbą ok. 1200 kopii, wróg posiadał więc nie mniej niż 3600
zbrojnych. Nasz znakomity XV-wieczny dziejopis twierdzi, że oddziały polskie znacznie
ustępowały liczebnością przeciwnikowi. Stefan Kuczyński nie wierzy jednak tej relacji i
uważa, że siły były wyrównane. Potwierdzeniem tej tezy ma być szybki odwrót Węgrów i
łatwość, z jaką pozwolili na najazd na swoje terytorium. Niestety stan obecnych badań nie
pozwala nam w pełni przesądzić tej kwestii, jesteśmy zmuszeni nadal opierać się na
hipotezach.
Problemy budzi nie tylko liczebność zaangażowanych sił, ale także datowanie interesujących
nas tutaj wydarzeń oraz tak naprawdę ich dokładny przebieg. Krzyżacki wielki mistrz Henryk
von Plauen po klęskach, jakie spotkały Zakon, rozważał czy prosić Polaków o rozejm czy
walczyć dalej. W sukurs przyszedł mu zaniepokojony obrotem sytuacji Zygmunt
Luksemburczyk. Obiecywał, że dokona dywersyjnego rajdu na ziemie polskie od południa. W
tym miejscu trzeba się pokusić określenie przybliżonego terminu, w którym ów najazd miał
miejsce. Piszący te słowa w pełni przychyla się do opinii, którą wyraził S. Kuczyński.
Sugerując się zeznaniami świadków na procesie polsko-krzyżackim (mającym miejsce w
1422 r.), które były składane przed legatem papieskim, możemy z całą pewnością ustalić, że
najazd z pewnością nastąpił z końcem 1410 bądz na początku roku następnego. Historyk
jednak raczej nie może być zadowolony z rezultatów swojej pracy, jeśli pojawia się taka
rozpiętość czasowa w datacji danego wydarzenia. Pojawiały się też głosy, które zaprzeczały,
żeby w ogóle wystąpiła jakaś napaść ze strony Węgrów. Stanisław Kujot  ksiądz, wybitny
historyk z przełomu XIX i XX w.  uważał tę dywersję za wymysł. Pisze on:  utrzymywano,
że król (tj. Władysław Jagiełło  przyp. Aut.) sam parł na przyspieszenie, gdyż od Węgier
przyszła wiadomość, jakoby król Zygmunt, na koniec poczuwając się do jakiejś dywersji na
rzecz Zakonu, wpadł do Polski. Atoli przechował się autentyczny dokument z 18 stycznia, w
którym Zygmunt Mikołajowi z Lewkes poleca, żeby bezzwłocznie pośpieszył do Kaszowa (tj.
Koszyce  przyp. Aut.) na obronę granicy przeciw Polakom. Zaczepiającym zatem nie był
król węgierski lecz z nieznanego nam powodu urzędnik polski, i sprawa nie mogła być
znaczniejsza, kiedy Zygmunt nie wspomina o żadnym pospolitym ruszeniu . Oczywiście nie
zgadzam się zupełnie z przytoczoną opinią. Pozwoliłem sobie jednak ją zacytować, ponieważ
niżej przedstawię dyskusję z tą propozycją, a ma to kapitalne znaczenie dla wyjaśnienia
okoliczności bitwy pod Bardiowem.
Stefan Kuczyński słusznie jednak zauważył, że gdyby przyjąć przebieg wydarzeń
zaproponowanych przez Kujota, wtedy zachodziłaby potrzeba zignorowania zeznać świadka
na procesie polsko- krzyżackim, który wyraznie stwierdza: najazd musiał nastąpić albo z
końcem 1410 lub początkiem roku następnego. Przygotowania oddziałów węgierskich do
obrony własnych granic, co miało miejsce w drugiej połowie stycznia 1411 r., nie mogą
wykluczać najazdu węgierskiego na ziemie polskie w roku poprzednim. W dokumencie, na
który powoływał się Kujot, Zygmunt nie tylko wydaje rozkaz Mikołajowi Leukesowi, aby ten
udał się wraz ze zbrojnymi do Koszyc, ale także wspomina, że niebawem on sam i jego świta
przybędą na pogranicze. Taka deklaracja nie mogłaby paść z ust monarchy, gdyby dotyczyła
błahej sprawy. Owa ważna sprawa musi oznaczać właśnie przyszłą interwencję zbrojną na
ziemiach polskich.
Aktualnie za najbardziej prawdopodobny termin najazdu Węgrów uchodzi grudzień 1410 r.,
dokładniej pora Bożego Narodzenia, kiedy to rycerstwo polskie udało się do swych domów,
co niemal ogołociło granicę południową z sił zbrojnych. S. Kuczyński dotarł także do zbioru
dokumentów Wenzla, gdzie odnalazł informację, iż Ścibor ze Ściborzyc przebywał w grudniu
1410 r. na terenie Spiszu. Autor biografii Ścibora A.Prochaska twierdził, że węgierski
dostojnik pełnił na Spiszu tylko straż graniczną, ale jak słusznie zauważa S. Kuczyński tak
ważna postać, sprawująca wówczas urząd wojewody siedmiogrodzkiego, nie mogła być
wykorzystywana do tak podrzędnej roli, nie licującej z jej statusem społecznym. W tym
ujęciu wojewoda pełnił rolę dowódcy wydzielonego oddziału dywersyjnego, którego celem
było sianie zamętu po przekroczeniu południowej granicy Królestwa Polskiego.
Zanim przystąpię do opisu wyprawy Ścibora, pozwolę sobie wyjaśnić, jakie to cele mogły
przyświecać Zygmuntowi Luksemburskiemu, gdy podejmował decyzję o inwazji na ziemie
polskie. Na pewno władcy nie zależało na rozpętaniu konfliktu polsko- węgierskiego, gdyż
wojna z Królestwem Polskim nie cieszyła się popularnością w oczach możnowładców
węgierskich, a Zygmunt musiał się z nimi liczyć. O tej niechęci wspomina zresztą sam
Długosz i choć można sądzić, iż nieco przesadza, to jednak nie mamy powodów do tego, aby
podważać jego relację w tej kwestii. Celem władcy była zapewne chęć zademonstrowania
swojego poparcia dla Zakonu, z dwóch przyczyn. Pierwsza była jak najbardziej natury
materialnej, Luksemburczyk wszak nie działał za darmo, a wciąż pokazny skarbiec zakonny
prawdopodobnie nie zniechęcał do udzielenia pomocy Krzyżakom. Przewija się tutaj dość
zawrotna suma 40 tys. florenów, które monarcha miał otrzymać w zamian za udzielenie
wsparcia Zakonowi.
Kolejna przyczyna takiej polityki władcy Węgier była moim zdaniem znacznie poważniejsza,
można ją określić mianem propagandowej. Jak pisał S. Kuczyński -  należało bowiem
pamiętać, że obrano na tron rzymski dwu kandydatów i że było nieuchronne, iż jeden z nich,
mniej popularny w Rzeszy, będzie musiał ustąpić. Zygmunt zaś wolał być tym, który
zostanie. Ponadto miała to być podnieta dla zwątpiałych poddanych wielkiego mistrza i
zapowiedz czynnego współdziałania, które dotychczas wyrażało się jedynie w deklaracjach
słownych .
Ścibor ze Ściborzyc wykorzystał doskonale moment, w którym rycerze polscy rozjechali się
do domów (druga połowa grudnia 1410 r.) i na czele wojsk złożonych w głównej mierze z
Czechów, Morawian oraz Austriaków, (12 chorągwi w sile ok. 3600 zbrojnych) najechał
tereny przygraniczne Królestwa Polskiego. Wspomniane opuszczenie pozycji przez oddziały
podległe Janowi ze Szczekocin, nie wystawia zarówno głównodowodzącemu, jak też i jego
podwładnym najlepszego świadectwa. Wojewoda Siedmiogrodu opuścił granice węgierskie w
miejscowości, która dziś leży w granicach naszego kraju, obecnie nosi nazwę Sromowce.
Ścibor ze swymi ludzmi uderzył wzdłuż Dunajca, wkroczył do Starego Sącza, miasto złupił, a
następnie spalił. Podobny los spotkał przedmieścia Nowego Sącza. Wódz sił Luksemburczyka
w tym momencie uznał cele wyprawy za osiągnięte, albo też, że więcej nie zdoła już
osiągnąć, zarządził więc odwrót. Oddziały Ścibora wycofywały się wzdłuż rzeki Poprad i
przez Muszynę zmierzały ku granicy węgierskiej. W tym momencie Jan ze Szczekocin,
wykazał się świetnym zmysłem organizacyjnym. Chcąc naprawić niedopatrzenia pierwszej
fazy kampanii, kiedy to zostawił granicę praktycznie niebronioną, zebrał w końcu swoich
ludzi i poprowadził ich do pościgu za uchodzącym na własne terytorium przeciwnikiem.
Można przypuszczać, iż w tak krótkim czasie, nie udało się kasztelanowi lubelskiemu
zmobilizować wszystkich sił, które podlegały mu jeszcze przed wspomnianą agresją. Pan na
Szczekocinach stanął więc przed trudną decyzją. Miał do wyboru, albo poczekać, aż
wszystkie siły zbrojne zgromadzą się pod jego sztandarem, lecz w takim wypadku ryzykował,
nadmierna zwłoka w czasie mogła uniemożliwić mu udany pościg za wrogiem, albo uderzyć
siłami, które zdążyły już do niego dołączyć. Jan ze Szczekocin zdecydował się na drugą
opcję. Moim zdaniem świadczy to o tym, że był daleki od wszelkiego kunktatorstwa, a wręcz
można pokusić się o stwierdzenie, iż w pewnym stopniu wykazał się brawurą. Pościg okazał
się skuteczny, gdyż wojska kasztelana lubelskiego dopadły oddziały Ścibora już na terenie
Węgier, w okolicach Bardiowa, odległego około 40 km od Muszyny.
Bitwa pod Bardiowem
Niestety nie jesteśmy w stanie dokonać szczegółowej rekonstrukcji przebiegu bitwy. Jest to
ogólnie  zmora całego średniowiecza, gdy za wyjątkiem kilku może batalii, w większości
przypadków jesteśmy skazani na lakoniczne opisy, które przekazali nam kronikarze. Ze
starciem pod Bardiowem jest niestety bardzo podobnie. Sam Jan Długosz interesującą nas
bitwę przedstawia w następujących słowach:
 Przez jakiś czas walczono bardzo zawzięcie, a ponieważ wielka masa wrogów górowała nad
garstką Polaków, Polacy zaczęli się zbierać do odwrotu, gdyby Kasper Bohuniek i Dalbor,
którzy dowodzili oddziałami nie byli powstrzymali haniebnej ucieczki przez wznowienie
walk w kilku miejscach. Kiedy zatem bitwa zaczęła się od nowa, chociaż Ścibor liczbą i siłą
wojska górował nad Polakami, w końcu jednak poniósłszy ciężką klęskę, schronił się do
Bardiowa, gdy tymczasem jego wojsko dostało się do niewoli lub zostało wycięte .
Taki opis bitwy prowadzi do wniosku, że starcie miało dwie fazy. W pierwszej, pomimo,
zapewne gwałtownego ataku na wroga, wojska dowodzone przez kasztelana lubelskiego
opanował pewien kryzys. Część rycerzy i zbrojnych myślała o odwrocie, który mógł się
bardzo szybko przerodzić w paniczną ucieczkę. W tym momencie dwóch dowódców na
służbie polskiej, Dalibor oraz Kasper z Bohuńca, zachowało trzezwość umysłu i poderwało
swoje hufce do kolejnego ataku. Atak ten zapoczątkował drugą fazę bitwy, w której przewagę
osiągnęli Polacy, co pozwoliło im zwyciężyć wroga. Ściborowi udało się, co prawda, zbiec z
pola walki, lecz jego siły po prostu przestały istnieć. Jan Długosz zanotował, że Polacy nie
dali przeciwnikowi pardonu i z pewnością spora część oddziału interwencyjnego została
wycięta. Taka brutalność mogła być podyktowana tym, że zbrojni Ścibora, chcąc zastraszyć
Polaków, potraktowali najechane ziemie w dość okrutny sposób, a polscy uczestnicy bitwy
pod Bardiowem to rycerstwo ziemi sądeckiej i szczyrzyckiej, mieszkańcy obszaru
dotkniętego wyprawą zleconą przez Luksemburczyka; w oddziałach dowodzonych przez Jana
ze Szczekocin musiał narastać gniew, któremu dali ujście właśnie w końcowych chwilach
starcia.
.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wojny w Imie Boga Nieznany
Wojny walutowe Nadejscie kolejn Nieznany
wojny rzeczpospolitej z siasiad Nieznany
2008 03 Wojny rdzeniowe [Progra Nieznany
wplyw wojny na psychike ludzka Nieznany (4)
bitwa o wielka brytanie Nieznany

więcej podobnych podstron