B/470: K.Kelzer - Słońce i cień. Mój eksperyment ze świadomym śnieniem
Wstecz / Spis
Treści / Dalej
9. Wojownik bohater: powrót do podstaw
Wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną*
Jezus z Nazaretu [Ewangelia wg św. Mateusza 26:52]
Ci, którzy ignorują miecz, również od niego zginą.
Kto nauczy nas ścieżki pełni i równowagi?
Anonim
Wiele razy podczas mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem zdarzały
mi się kluczowe, integrujące sny. Sny te łączyły w całość wiele części
mojego eksperymentu, które wcześniej w moim umyśle wydawały się rozrzucone,
pogmatwane lub nie powiązane. Kiedy takie integrujące sny udawało mi się
w pełni zrozumieć, wywierały na mnie silny wpływ. Były jak uderzenie świeżej
bryzy oceanicznej lub orzeźwiający prysznic deszczu, który potrafił zmyć
nagromadzony mentalny smog przeszłości. Początkowo czasami nieco wstrząsające,
ale w końcu były tak odświeżające, że nauczyłem się przypisywać im szczególną
wartość. Jeden z takich snów pojawił się około trzech lat po rozpoczęciu
mojego eksperymentu.
Słodki róg Genowefy, 16 grudnia 1983 roku
Jestem w olbrzymiej, dobrze oświetlonej sali z duzi} grupą sympatycznych,
energicznych ludzi. Stoję przy długim stok w kształcie litery "L", elegancko
nakrytym do bankietu. Stół przykryty jest długim, śnieżnobiałym obrusem,
zastawiony piękną porcelanę, prawdziwym srebrem i błyszczącymi, kryształowoczystymi
kielichami postawionymi przy każdym nakryciu. Stół biegnie przez cała
długość sali, potem zakręca pod katem 90 i biegnie przez cała szerokość.
Stoję wyprostowany przy wyznaczonym dla mnie miejscu, dotykając rękami
oparcia krzesła i patrzę wokoło na ludzi, elegancko ubranych w smokingi
i długie, wieczorowe suknie. Mam na sobie czarny smoking. Czuję się wspaniałe,
i cieszę się, że tu jestem.
Nagle duże drzwi w ścianie w odległym końcu pomieszczenia otwierają się
i do sali bankietowej wbiegają średniej wielkości czarne byki, cztery
albo pięć. Wyglądają na młode byki, hałaśliwe, niezgrabne i nieopanowane.
Tupią, parskają i wpadają na siebie potykając się i chwiejąc, zbliżając
się coraz bliżej i bliżej do eleganckiego stołu bankietowego. Kilku kelnerów
ubranych na biało, wybiega na środek i próbuje złapać młode byki za rogi,
by je powstrzymać. To im się nie udaje, byki łatwo odtrącają ich na bok
szybkimi ruchami potężnych karków i ciał. Teraz główny kelner, również
ubrany na biało stanowczy młody człowiek o jasnych oczach, wybiega na
środek sali. Zamierza się dużym toporem i dwoma zręcznymi uderzeniami
odcina oba rogi najbliższego byka. Jego cięcia są niesamowicie dokładne
i czyste, odcinają każdy z rogów precyzyjnie u podstawy. Gdy dwa odcięte
rogi padają na błyszczącą, wypolerowaną podłogę, pozbawiony rogów młody
byczek uspakaja się natychmiast, a wraz z nim uspakajają się pozostałe
byczki, jakby ich ciała były jednym. Teraz młody szef kelnerów podnosi
z ziemi oba odcięte rogi i przykłada jeden z nich do ust udając, że na
nim gra. Jestem rozbawiony, gdyż zdaję sobie sprawę, że bawoli róg jest
prymitywnym instrumentem muzycznym. Teraz kelner podchodzi prosto do mnie,
wyciąga rękę przez stół i podaje mi jeden z rogów. Gestem zachęca mnie,
abym na nim zagrał. Mam wątpliwości co do swoich zdolności do tego nowego
zadania biorę róg, umieszczam węższy koniec w ustach i dmucham weń. Pierwsze
dwa wydobywające się dźwięki przypominają mi dwa pierwsze dźwięki "Słodkiej
Genowefy". Brzmią tak czysto i słodko, że pragnę grać dalej. Gram całą
melodię do końca, czerpiąc wielką przyjemność z nadzwyczajnie głębokich,
pięknych dźwięków i tonów rogu. Wkładam w melodię całe swoje serce i duszę,
i jestem zaskoczony, jakie to łatwe. W cichej sali bankietowej wszyscy
słuchają z wytężoną uwagą jak gram melodię i bawię się nią, improwizując
ją w nowatorski, ale ciekawy i wzruszający sposób. Czuję, że muzyka dobiega
z głębi mnie, jakby z dna duszy. Gdy kończę melodię, opuszczam róg. Czuję
się wspaniałe. Widzę, że kelner stoi nieopodal, z uznaniem kiwa głową
i nagradza mnie uśmiechem.
Wręczam teraz róg mojemu przyjacielowi, Arnie Kurstowi, który stoi obok
mnie po lewej stronie. On również gra swoją wersję "Słodkiej Genowefy".
Nie jest tak słodka i poruszająca duszę jak moja, chociaż bardzo mi się
podoba. Gdy kończy, czuję się cudownie zadowolony. Budzę się radosny,
czując ciepło i harmonie w sercu oraz w okolicy żołądka, skąd płynęła
ta muzyka, tak swobodnie i bez żadnego wysiłku.
Obudziłem się olśniony tym snem. Mimo że nie był to świadomy sen, to
jednak zawierał wiele hiperświadomych cech stanu świadomego śnienia. Muzyka,
którą grałem na bawolim rogu była tak bogata i słodka, i tak głęboko czułem
ją w każdej komórce ciała, że pozostała ze mną przez jakiś czas. Przez
wiele dni po tym śnie przyłapywałem się na nuceniu lub śpiewaniu melodii
"Słodkiej Genowefy" i wkładałem w to całe serce i duszę, tak jak robiłem
to we śnie. Czułem radość z tego przeniesienia emocjonalnego nastroju
snu w świadome życie na jawie.
Po obudzeniu się przez parę minut leżałem w łóżku, zanim wstałem, aby
zapisać ten sen. Natychmiast poczułem, że był pełen znaczeń. Pierwszym
obrazem, który przykuł moją uwagę, było dziwne rozmieszczenie i kształt
stołu bankietowego. Nie był ustawiony na środku pomieszczenia w kształcie
litery "T", jak mój świadomy umysł mógłby tego oczekiwać. Rozmieszczony
był wzdłuż dwóch ścian jak wielkie "L". Zacząłem w umyśle bawić się literą
"L" pytając siebie, co w moim świecie zaczyna się na "L". Skupiłem się
na niesamowitej elegancji stołu i przez chwilę patrzyłem na kryształowoczyste
kieliszki przy każdej zastawie, doskonale czyste i skrzące się światłem.
Wtedy ujrzałem związek: "L" oznaczało lucid [Lucid w jęz. ang. oznacza
świadomy, (przyp. tłum.)]. Czyste, przeźroczyste szkło i iskrzące się
światło są głównymi cechami charakterystycznymi świadomych snów, jest
to dokładnie ten typ obrazów, jakie świadome sny często zawierają. "Oczywiście!"
pomyślałem. Serce zaczęło mi bić szybciej i zacząłem gorączkowo myśleć.
"Co ten sen mówi o świadomym śnieniu?"
pytałem siebie. Uświadomiłem
sobie, że wyszukany, elegancki bankiet był doskonałym obrazem świata świadomego
snu, wewnętrznego świata, który jest pełen piękna, wdzięku, równowagi
i delikatności. Przypomniałem też sobie jedną z przypowieści Jezusa, w
której "królestwo" przyrównane zostało do wielkiego bankietu. "Pewien
człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu..." [Ewangelia wg św.
Łukasza 14:16-24].
We śnie stałem przed stołem bankietowym przy wyznaczonym dla mnie miejscu.
Byłem ubrany w smoking i czułem, że pasuję do tych wszystkich pięknych
ludzi na bankiecie. Dotykając rękoma oparcia krzesła czekałem cicho, aż
zostanę posadzony, gdy nagle nastąpiło poważne zakłócenie. Kogo lub co
symbolizowały szalejące czarne byki?
Te niszczące i agresywne siły całkowicie nie pasowały do snu, jak przysłowiowy
"słoń w składzie porcelany". W następnych miesiącach dzieliłem się treścią
tego snu z wieloma ludźmi, także z kilkoma kolegami po fachu. Opowiadałem
sen również Charlene i Erikowi oraz studentom podczas różnych spotkań
grupowych i warsztatów. Szukałem intensywnie i słyszałem mnóstwo informacji
oraz wyjaśnień na temat byków, oczywistego symbolu konfliktów i kłopotów
we śnie. W końcu zaczął wyłaniać się zrozumiały obraz. Cztery albo pięć
młodych byków oznaczało cztery lub pięć głównych agresywnych sił, zarówno
z otoczenia, jak i mojego nieświadomego umysłu, sił, które rozpychały
się we mnie, nieoczekiwane i gwałtowne, tak na początku jak i podczas
całego eksperymentu ze świadomym śnieniem!
Zbiorowo siły te przygniatały mnie! Uzyskały zbiorową moc, aby mnie pokonać,
być może nawet zniszczyć piękno i delikatność moich świadomych snów. Siły
te były potężnym wyzwaniem. Badając skrupulatnie obrazy snu zacząłem uświadamiać
sobie, przez jak wiele napięć przeszedłem przez ostatnie trzy lata mojego
życia. W końcu pojawiło się interesujące pytanie: Czego próbowały nauczyć
mnie szalejące byki i zadziwiający szef kelnerów? Wkrótce uświadomiłem
sobie, że próbowały nauczyć mnie czegoś o skutecznym dawaniu sobie rady
oraz troski o siebie, gdy znajduję się pod wpływem wielorakich stresów,
czując się przez nie przeciążony i przygnieciony. Czułem podniecenie,
gdy znalazłem klucz do interpretacji tego snu. "Słodki Róg Genowefy" [Św.
Genowefa (422-500) jest patronką Paryża. Mówi się, że przepowiedziała
najazd Hunów. Kiedy Attyla i jego armia zagrażały miastu (w roku 451)
przekonała mieszkańców, aby pozostali na wyspie, dodając im odwagi swoim
zapewnieniem, popartym późniejszymi wydarzeniami, że atak Hunów się nie
powiedzie. Attyla później przerwał oblężenie, a Genowefie przypisuje się
uratowanie miasta. To historyczne odniesienie pogłębiło mój szacunek do
głównego tematu snu.] zdarzył się około półtora roku po tym, jak mój stres
osiągnął swój szczyt, niemniej wyrazistość tego snu zachwyciła mnie.
Tego samego ranka podczas śniadania opowiedziałem ten sen Charlene i
Erikowi. Erik miał wtedy siedem lat i zwykle lubił słuchać, gdy opowiadałem
sny. Omawialiśmy cechy młodych byczków i powiązaliśmy je z naszym byłym
sąsiadem, rozpuszczonym nastolatkiem i jego młodymi przyjaciółmi. Śmialiśmy
się i żartowaliśmy, jak w niezamierzony sposób znęcali się nad nami. Po
prostu zachowywali się jak byczki we śnie, zupełnie nieopanowani, tupiąc
hałaśliwie, mocno i potencjalnie destrukcyjnie. Gdy o tym rozmawialiśmy,
Erik trafił w dziesiątkę komentując: "Ach, te młode byczki!" Charlene
i ja roześmialiśmy się po tej mówiącej prawdę czystej ocenie dziecka.
Naprawdę często czułem się tratowany przez te "młode byczki".
Czyżby ten sen miał uzupełnić moją starą układankę o parę brakujących
fragmentów? Przez ponad trzy lata na próżno szukałem odpowiedzi na pytanie,
jak mógłbym rozprawić się z młodymi byczkami z sąsiedztwa. Byłem pod wrażeniem,
gdy ujrzałem, jak hałaśliwe byki we śnie zostały w końcu zatrzymane. Kiedy
rozmyślałem nad głównymi postaciami z tego snu, zacząłem gromadzić cenne
obserwacje. Pierwszych trzech lub czterech kelnerów ubranych na biało
rzuciło się do przodu, próbując złapać byki. Szybko i łatwo zostali odrzuceni
na bok. Kelnerzy ci symbolizowali "Pana Miłego Faceta"
część mojej osobowości.
Mieli dobre intencje (ubrani na biało), włożyli w to dużo energii i dali
z siebie wszystko, ale byli całkowicie nieskuteczni. Byli nieskuteczni,
ponieważ byli zbyt łagodni w potencjalnie gwałtownej sytuacji, nie użyli
niezbędnej siły i nie wysilili swoich umiejętności, jak tego wymagała
sytuacja. Do zatrzymania byków we śnie (a na jawie nastoletnich byczków
z sąsiedztwa) potrzebny był typ twardej, osobistej mocy, swobodnie używanej,
wysoce skupionej, z pełną uwagą skierowanej dokładnie w miejsce, gdzie
przeciwnika można uderzyć i zatrzymać, niczym uderzeniem w piętę Achillesową.
Byłem oszołomiony i zadowolony, gdy uświadomiłem sobie specjalne znaczenie
postaci głównego kelnera, człowieka który władał topo-prem! To on był
brakującym elementem w mojej układance! To on był symbolem surowej, osobistej
mocy, obdarzonej doskonałymi umiejętnościami.
Młody człowiek, który we śnie wymachiwał toporem, wkrótce stał się dla
mnie symbolem bohatera. Jak inni kelnerzy on również był ubrany na biało
(powodowały nim dobre intencje). On również rzucił się w wir walki, ale
odstawa! od innych, ponieważ był bardzo zręczny. Ten człowiek był wojownikiem,
jak to przedstawił Don Juan Carlosowi Castanedzie [Carlos Castaneda Nauki
Don Juana. Wiedza Indian z plemienia Yaki]. Podczas medytacji nad jego
zachowaniem szybko nawiedziła mnie cała seria myśli. Wojownik jest kimś,
kto wie i kto ma absolutną jasność, że nadejdzie taki moment w życiu,
kiedy trzeba dobyć miecza. Wojownik nie obawia się uderzyć mieczem lub
toporem. Jest do tego zdolny i potrafi widzieć zło takim, jakim ono jest.
Nie łudzi się nadmiernym idealizmem co do tego świata. Nie wierzy w zasadność
praktyki: "Nie słyszę zła, nie widzę zła, nie mówię zła". Nie grzęźnie
w "uprzejmościach klasy średniej", ani nie paraliżują go popularne konwenanse.
Prawdziwy wojownik jest świadomy, umiejętnie i zręcznie operuje mieczem.
Wojownik rozumie prawa, które rządzą agresywnymi energiami. Rozumie, że
występowanie przeciwko agresorom z uprzejmością, przymilnością, czy łagodnością
jest daremne. Wie, że te cechy zwykle wywołują jeszcze większą agresję,
intensyfikują ją i grożą przedłużeniem konfliktu. Wojownik wie, jak stawić
czoła nadchodzącej agresji na jej własnym poziomie i zajmuje dogodną pozycję.
Wprawny wojownik nie angażuje się w bezpośrednie starcie z przeciwnikiem.
Takie starcia są niewygodne, niepotrzebnie brutalne i wyczerpujące dla
obu stron. Typ "duchowego wojownika" stara się ustalić dokładne miejsce,
w które musi uderzyć przeciwnika i robi to, wyrządzając jak najmniej szkód.
Prawdziwy wojownik walczy precyzyjnie, a ciosy zadaje z litością i miłością.
Sposób, w jaki Jezus odpowiadał faryzeuszom i w jaki Mahatma Gandhi stawiał
czoła swym brytyjskim przeciwnikom, dostarcza wielu doskonałych przykładów
tego typu "duchowej szermierki".
Im bardziej badałem ten sen, tym bardziej mnie zaskakiwał. Dostrzegłem,
że szef kelnerów zamachnął się toporem, wykonał tylko dwa ruchy, z minimalnym
wydatkiem własnej energii, a każdy z nich był doskonale czystym cięciem,
wyważonym i pełnym gracji. Gdy oba rogi upadły na ziemię, nastąpiła nagła
przemiana energii w byku, który je stracił. To samo stało się z pozostałymi
bykami. Równocześnie, jakby były jednym organizmem, wszystkie byki
dzięki
tajemniczemu, nieświadomemu połączeniu
stały się idealnie spokojne i
łagodne. Wojownik zadał doskonałe uderzenie.
"Słodki Róg Genowefy" wskazał mi bardzo wyraźnie, że wojownik-bohater
był brakującą częścią mojej osobowości podczas prób poradzenia sobie z
przytłaczającą powodzią wydarzeń i emocji, jakie uderzały we mnie podczas
ostatnich wielu miesięcy. Byłem zbyt cierpliwy i zbyt tolerancyjny. Z
takim przekonaniem zacząłem medytować i często rozmyślać nad wojownikiem-bohaterem,
moim kelnerem ubranym na biało, dzierżącym swój wielki topór. Od tej pory
zacząłem nadawać mu dużo więcej przestrzeni w moim życiu wewnętrznym świadomie
go akceptując. Czułem też, że coraz częściej przejawiam tę "twórczą agresję"
w słowach i czynach, ponieważ ujrzałem, że tę cechę można wykorzystać,
aby stworzyć coś pięknego w świecie. Ten sen w połączeniu z moimi doświadczeniami
ilustrował, jak bycie świadomym wojownikiem, użyte w celu samoobrony i
w odpowiednim momencie, jest prawdziwą cnotą. Jest to akt bohaterstwa.
W tym śnie wojownik-bohater wyszedł do mnie z najważniejszą propozycją.
Pokonawszy byki podał mi odcięty róg, trofeum jego zwycięstwa i poprosił
mnie, żebym na nim zagrał. Przyjęcie rogu, co też uczyniłem we śnie, było
równoznaczne z przyjęciem drogi bohatera i z wcielaniem jej w moje świadome
życie i zachowania na jawie. Sen zawierał cenny dwuznacznik. Zapraszał
mnie, bym "dął we własny róg", co jest kolejną metaforą angażowania w
życiu większej ilości własnej mocy.
Na wiele sposobów róg jawił mi się jako najważniejszy symbol snu. Mówię
o tym przede wszystkim dlatego, że róg był najistotniejszym symbolem transformacji.
Jako taki był pozytywnym odpowiednikiem topora, który też był symbolem
i narzędziem transformacji. Prawdziwy wojownik-bohater to taki, który
jest zintegrowany i zrównoważony, i wie, jak używać obu tych instrumentów.
Swoim w pełni zrównoważonym czynem we śnie bohater zapoczątkował toporem
i zakończył rogiem dwa różne stadia transformacji. Gdyby róg pozostał
na głowie oszalałego byka, mógłby stać się instrumentem zniszczenia, ale
odcięty i umieszczony we właściwym miejscu stał się narzędziem tworzenia,
pokoju i piękna. We śnie róg stał się kanałem dla najbardziej poruszającej
muzyki płynącej z głębi duszy, jaką kiedykolwiek słyszałem. Róg stał się
instrumentem przy pomocy którego ja, śniący, zostałem przetransformowany,
ponieważ grając czułem, jakbym był inną osobą. Muzyka płynąca z dna mojego
serca była żywym dowodem przemiany, ponieważ była tak bogata, tak słodka,
tak czysta, tak głęboka, tak super, tak nie do opisania. Róg, muzyka i
śniący stali się jednym! Wielu znakomitych muzyków potwierdza takie doznania,
twierdząc, że gdy podczas przedstawienia dają z siebie wszystko, często
czują, jakby ich instrument stawał się częścią ich ciała. Stają się jednym
ze swoim instrumentem i muzyką, która z niego płynie. Czują, że muzyka
wydobywa się z ich najgłębszych części, przepływa przez instrument i płynie
w świat. To doświadczenie zestrojenia z rogiem i duchową melodią "Słodkiej
Genowefy" sprawiło, że doznałem głębokiego poczucia wewnętrznej harmonii
i piękna. Chwila transformacji może być bardzo słodka, a w owym śnie delektowałem
się każdą nutą, każdym trelem i wibracją, jakie nadawałem dźwiękom. Muzyka
i dźwięk w owym śnie przeniosły mnie do innego świata. Opisanie tego świata
słowami lub odtworzenie jego dźwięku na jawie nadal jest dla mnie niezmiernie
trudne. Ten fragment snu znaczył wtedy dla mnie wiele i nadal wiele znaczy.
Skończyłem melodię z poczuciem spełnienia. Skupienie i zachwyt ludzi,
którzy słuchali mnie we śnie, mówiły mi wiele, a szeroki, promienny uśmiech
szefa kelnerów nie był zaskoczeniem. Potrzebowałem jego uznania, a we
śnie otworzyłem się, by zdobyć je aż w nadmiarze.
Zakończenie "Słodkiego Rogu Genowefy" wydaje się nieco rozczarowujące.
We śnie wręczyłem róg mojemu przyjacielowi Arniemu i słuchałem, jak on
gra swoją wersję "Słodkiej Genowefy", która nie była ani tak słodka, ani
tak poruszająca jak moja. Arnie jest moim dobrym przyjacielem. Znam go
od ponad trzydziestu lat. Ma o wiele większy talent muzyczny niż ja, nigdy
nie śmiałem się z nim porównywać. Jednakże we śnie moja muzyka była dużo
bardziej poruszająca i inspirująca niż jego! We śnie przyjąłem tę zmianę
z zupełnym spokojem i akceptacją. Nie było w nim uczuć współzawodnictwa
lub zazdrości. Rozmyślając nad tym zacząłem dostrzegać, że to lekkie rozczarowanie,
ten ostatni takt, był niejako powiązany z całością procesu transformacji.
Wierzę, że zakończenie snu może nauczyć mnie czegoś nowego o naturze
prawdziwego momentu transformacji. W takich autentycznych momentach, jak
to wiem teraz, dana osoba jest tak wypełniona od wewnątrz pięknem ducha,
że wszystkie względy zewnętrzne zostają wyciszone w umyśle. W tym stanie
zwykle gadanie ego zanika. W takim momencie nie współzawodniczy się z
innymi, nie porównuje siebie z innymi, i w żaden sposób nie spogląda się
poza siebie na zewnątrz, w celu znalezienia satysfakcji lub spełnienia.
Nie próbuje się też zmieniać lub czegokolwiek udoskonalać, by doznać satysfakcji
lub spełnienia. W chwili transformacji umysł jest całkowicie świadomy
TEGO, CO JEST i TEGO, CO JEST TERAZ i znajduje pełnię radości i subtelną
doskonałość w tym momencie, w tej sytuacji, w tym czasie i miejscu. W
doświadczeniu transformacji umysł nie wybiega w przeszłość ani w przyszłość.
Jest całkowicie dostrojony do teraźniejszości i skupiony na jej niezrównanym
pięknie. W takim momencie wypełnieni jesteśmy czcią i w pełni pogrążeni
w spokoju TEGO, CO JEST.
Takie oto wnioski wynikały z powodzi odczuć, które miałem po "Słodkim
Rogu Genowefy". Czułem się cudownie po przebudzeniu i wtedy, gdy energie
snu zaczęły przenikać do stanu jawy. Od razu wiedziałem, że głos nieświadomości
przemówił ponownie i otworzyłem się szeroko, by przyjąć jego dary.
* * * * * * *
Mój eksperyment ze świadomym śnieniem mógłby trwać w nieskończoność,
ale książka jest ograniczona i dlatego w pewnym miejscu autor zmuszony
jest przedstawić swoje wnioski. Jestem pewien, że moje otwarcie się na
świat snów pozostanie na całe życie i że sny nadal będą spełniały ważną
rolę w moim życiu, bez względu na to, co się stanie. Moje przygody w stanie
świadomego snu nabrały specyficznego wymiaru w badaniach snów, stanowiących
znaczną część mojego życia od prawie dwudziestu lat. Teraz, po pięciu
latach regularnego praktykowania świadomego śnienia, jestem przeświadczony,
że świadome sny będą powracały i pozostaną moimi towarzyszami przez resztę
mojego życia.
Pamiętam też wzloty i upadki, "wybuchy energii" i jej "spadki", martwe
okresy i okresy obfitości, które w moim eksperymencie można byłoby wyraźnie
wyodrębnić. Na tyle często obserwowałem, jak owe cykle pojawiały się i
odchodziły, żeby zrozumieć, iż są one istotną częścią tego, co jest. Rozumiem
sens ich istnienia i akceptuję je teraz całkowicie. Dzięki nim czuję teraz
głębszy wewnętrzny spokój, spokój, którego mi brakowało, kiedy eksperyment
był jeszcze we wczesnym stadium. Nie w pełni rozumiem, dlaczego te cykle
zachodzą, i tak naprawdę nie muszę tego rozumieć. Muszę jedynie rozumieć,
że one są i muszę żyć w harmonii z ich ruchami.
Jako psychoterapeuta obserwowałem często podczas mojej pracy, że jeśli
zaangażujemy się w pełni w życie w danej chwili i jeśli świadomie odczuwamy
nasze uczucia w tej chwili, to w końcu wszystkie nasze ważne pytania "dlaczego"
uzyskają odpowiedź. Tak często zadajemy pytanie "dlaczego" przedwcześnie.
Tak często pytamy "dlaczego" w trakcie istotnego doznania, zadajemy pytanie,
które hamuje powódź uczuć płynących z tego doświadczenia, a robimy tak
szukając zaspokojenia dla naszej intelektualnej ciekawości. Trzeba odkładać
pytania "dlaczego" na wewnętrzną półkę umysłu i pozwolić im tam spoczywać,
aż wpływ emocji ustanie. W końcu, mówię sobie i klientom, intelekt dogoni
emocje. Intelekt po prostu nie potrafi poruszać się tak szybko jak one,
zwłaszcza gdy zalewa nas powódź emocji. Później jasne i racjonalne zrozumienie
doświadczenia często pojawia się w świadomości. Później ważne pytania
"dlaczego" znajdują odpowiedzi, a nieważne odpadną po drodze. Liczne cykle
śnienia i wiele poziomów rozumienia, racjonalnych i nieracjonalnych, wszystkie
one są częścią doświadczenia, jakim jest świadome śnienie, i podchodzę
do nich z większym poczuciem nieprzywiązania i poddania.
Poddanie
ta koncepcja jest dla mnie jedną z najtrudniejszych do uchwycenia
i zastosowania, zarówno w świadomym śnieniu, jak i w całym życiu. Od samego
dzieciństwa zawsze byłem jednostką ukierunkowaną na jakiś cel i stworzyłem
w umyśle wiele większych oraz pomniejszych, pomocniczych systemów przekonań,
które kładły nacisk i nagradzały etykę ciężkiej pracy i wysiłku jednostki.
Na tym etapie mojego eksperymentu poddanie ego i ciągłe stosowanie tej
praktyki poddania okazują się istotniejsze niż kiedykolwiek jako stan
umysłu niezbędny do uprawiania świadomego śnienia, którego wynikiem jest
autentyczny rozwój duchowy.
Na moich wykładach o świadomym śnieniu często powtarzam studentom, że
stan świadomego śnienia jest łatwo osiągalny dla tych, którzy zarówno
życzą sobie jak i pozwalają sobie stać się świadomie śniącymi. Życzenie
i pozwalanie: dwa stany umysłu, które są całkowicie od siebie różne. Są
parą przeciwieństw, które razem tworzą całość. W tradycyjnych kategoriach
jungowskich życzenie w tym kontekście wydawałoby się "męską" cechą umysłu,
a przyzwalanie "żeńską". Kiedy życzymy sobie czegoś, mobilizujemy się,
skupiamy na przedmiocie naszych pragnień jako celu i wizualizu-jemy go
w wyobraźni, jakby już został osiągnięty. Realizując ten proces używamy
męskich (yang [zgodnie z filozofią chińską wszystko we wszechświecie zbudowane
jest z połączenia yin i yang, pierwiastka żeńskiego i męskiego. Jednakże
Chińczycy stosowali tę koncepcję nie tylko wobec psyche i relacji międzyludzkich,
ale też wobec każdej części świata fizycznego i natury oraz wobec całego
kosmosu]) cech umysłu. Na tym etapie potwierdziłem własnym doświadczeniem,
że mobilizacja energii yang nie wystarczy do wywołania świadomego śnienia.
Nie możemy po prostu sprawić, aby tak się stało. Musimy też pozwolić temu
zajść. Taka postawa przyzwolenia jest żeńskim (yin) stanem świadomości,
w którym jednostka skupia swoją świadomą uwagę na cechach takich jak akceptacja,
cierpliwość, uległość, chłonność i bierność (w pozytywnym znaczeniu).
Te cechy dostarczają wzorca mentalnego, żyznej gleby, na której pragnienie
uprawiania świadomych snów może zakiełkować i wyrosnąć. W moim szczególnym
przypadku poprzez cały eksperyment musiałem świadomie rozwijać więcej
cech żeńskich. Często musiałem przypominać sobie, aby "ufać procesowi",
aby "pozwalać" świadomym snom przyjść i być podatnym na wszystkie cykle
i rytmy wewnątrz siebie, gdy wnikałem głębiej w nieświadomy umysł i głębiej
w stan świadomego śnienia.
Ponadto, żeby zrównoważyć yin i yang istnieje jeszcze jedna istotna cecha,
która rządzi świadomym wywoływaniem świadomego śnienia: Nazwałbym ją głębokim
poczuciem wewnętrznej gotowości. Nie wiem, czy ta wewnętrzna gotowość
musi być odczuwana świadomie przez każdego poszukującego, jednakże doszedłem
do przekonania, że jest to niezbędna cecha w jakiś sposób decydująca o
wyniku eksperymentu. W moim szczególnym przypadku owo poczucie gotowości
było dość świadome i silne. Podczas kilku tygodni przed rozpoczęciem eksperymentu
zacząłem odczuwać wewnątrz siebie jakieś ciche i delikatne poganianie,
jakby uparty wewnętrzny głos mówiący: "Teraz! Teraz! Teraz jest czas,
by zacząć". Ta cecha gotowości wydaje się również obecna u tych studentów,
którzy w końcu osiągają stan świadomego snu, uczą się, jak go przedłużać
i pozostawać w nim, i odnoszą liczne korzyści oraz przeżywają radości,
które takie sny mogą ofiarować. Co tworzy ów stan wewnętrznej, świadomej
czy nieświadomej, gotowości danej osoby? Na tym etapie nie wiem. W najlepszym
przypadku mogę jedynie domyślać się, że jest również pewnego rodzaju darmowym
darem, danym przez jakieś źródło, które jest poza naszą kontrolą, czy
racjonalnym rozumieniem.
Niektórym czytelnikom dziwne mogą się wydać wzmianki o popularnym mistycyzmie,
o którym tak często wspominam w tej książce. Wielu prawdopodobnie nie
wierzy, że "doznania mistyczne" i "doświadczenie szczytu" zdarzają się
wielu zwykłym ludziom. Jako nauczyciel i osoba prowadząca seminaria wielokrotnie
przeprowadzałem test wśród studentów prosząc ich o podniesienie ręki w
odpowiedzi na takie pytania jak: Ilu z was kiedyś miało wizję? Ilu z was
miało doznanie absolutnej błogości lub kosmicznej ekstazy bez pomocy środków
chemicznych wpływających na stan umysłu? Zazwyczaj około 60% każdej grupy
podnosi ręce odpowiadając "tak" na oba pytania. Potem zwykle zadaję kolejne
pytanie: Ilu z was rozmawiało o tych doznaniach, mówiło o nich z innymi
osobami? Zazwyczaj około 10% każdej grupy odpowie "tak" podnosząc ręce.
Następnie pytam: Ilu z was nigdy z nikim nie rozmawiało o swoich doznaniach?
Często około 40 do 50% grupy odpowie na to pytanie "tak".
Często byłem pod wrażeniem, jak wielu ludzi czuje naturalną powściągliwość
w mówieniu o własnych doznaniach religijnych, czy wizjonerskich. Takie
doznania należą do najbardziej osobistych, wrażliwych i delikatnych sfer
naszego życia i sądzę, że na ogół pilnie ich strzeżemy. Jednakże gdy ludzie
czują się dostatecznie wspierani, szanowani i obdarzeni zaufaniem przez
innych, to możliwe jest, lub nawet prawdopodobne, że będą chętniej mówić
o swoich najintymniejszych doświadczeniach. Ujawniając te dotychczas prywatne
sprawy, wkraczamy w kolejny aspekt poddawania ego. Sądzę, że wielu ludzi
dzisiaj domaga się takiej komunikacji, lub być może powinienem powiedzieć
łączności duchowej. Pisząc tę książkę pragnę przyczynić się do poprawy
relacji międzyludzkich i wzrostu poziomu duchowego dzisiejszego świata,
gdzie coraz więcej z nas szuka i znajduje ten rodzaj łączności duchowej.
Jak wyraził to dobrze T. S. Eliot: "Rodzaj ludzki zjednoczy się w ten
czy inny sposób".
Zamierzam kontynuować eksperyment ze świadomym śnieniem. Dość niechętnie
i z uwagi na ograniczenia czasu i przestrzeni muszę przystąpić w tej części
mojego opisu do wyciągnięcia wniosków. Nawet teraz zastanawiam się, co
powiedziałbym, gdybym napisał tą książkę za 10 czy 20 lat, i zastanawiam
się, jakich nowych odkryć dokonam w tym czasie, co pozwoliłoby mi napisać
drugą część tego dzieła.
Badając i oceniając wiele zagadnień, które poznałem podczas eksperymentu,
powracam myślami do samego początku doświadczenia i do głębszej refleksji
nad "podstawami", od których eksperyment się zaczął. Ostatnio zdarzył
mi się świadomy sen, który sprawił, że ponownie skupiłem się na tym zagadnieniu.
Temat i główne obrazy tego snu wypełniają mnie głębokim spokojem za każdym
razem, gdy o nich myślę.
Ręce dziecka: powrót do podstaw, 25 kwietnia 1984 roku
Śnię od jakiegoś czasu i widzę teraz swoja prawą rękę. Patrzę na nią
bardzo uważnie, z bardzo bliskiej odległości. Pochylam się, żeby się do
niej zbliżyć. Myślę, że jeśli widzę ręce we śnie, to powinien on się stać
świadomym snem. Teraz widzę obie ręce i mówię głośno kilka razy: "Widzę
moje ręce we śnie. Wiem, że teraz śnię". Czuję w sobie wyraźny, znany
mi ruch energii i jakość mojej świadomości zmienia się gdy osiągam stan
świadomego śnienia. Mam lekką głowę i widzę bardzo wyraźnie.
Teraz moje ręce stopniowo kurczą się, aż przypominają mi rączki Erika,
gdy miał cztery lata. Są pulchne, pękate i śliczne, jak ręce małego dziecka.
Uświadamiam sobie bardzo wyraźnie, że jest w świadomym śnieniu coś bardzo
podstawowego i elementarnego, czego muszę się ponownie nauczyć. Wracam
do początku, by uczyć się wszystkiego od nowa. Budzę się z wieloma mieszanymi
emocjami i zastanawiam się, co jest tą podstawową lekcją.
Rozmyślając nad tymi obrazami i ideami z rozbawieniem uświadomiłem sobie,
że gdy rozpoczynałem eksperyment, Erik miał cztery lata. Powróciłem myślami
do tamtego okresu życia i raz jeszcze poczułem podniecenie wywołane pierwszymi
oczekiwaniami. W tym śnie moje ręce stały się rękami małego dziecka. Teraz
ręce te niejako prowadziły mnie z powrotem do początku i do podstaw. Przez
kilka dni po tym śnie pytałem siebie wielokrotnie: Jaka jest podstawowa
nauka na temat świadomego śnienia, którą ten sen każe mi sobie przypomnieć?
W końcu pojawiła się odpowiedź. Nastał czas, aby powtórnie zbadać moje
pierwotne, podstawowe motywy. Zadałem więc sobie pytania: Jaki był główny
motyw tego przedsięwzięcia? Jaki był w październiku 1980 roku? Jaki jest
teraz? Czy zmienił się w trakcie eksperymentu? Czy podstawowy motyw został
wypaczony i skorumpowany przez troski ego?
Przypomniałem sobie wzmiankę w pracy Scotta Sparrowa [Sparrow, tamże,
str. 54-57.] opartą na przekazach Edgara Cayce'a mówiącą, że główną motywacją
uprawiania świadomego śnienia musi być jakiś cel duchowy. Według Cayce'a
ten duchowy cel może być symbolizowany przez pojedyncze słowo, a słowo
to może być użyte jako mań trą, zabieg pomocny w skupianiu uwagi na celu.
Ideą, którą początkowo wybrałem, było słowo "miłość". Czy mój eksperyment
zawsze był umotywowany miłością? Musiałem dojść do wniosku, że "nie".
Postąpiłem wtedy egoistycznie nie oczekując od siebie doskonałości ani
pełnej konsekwencji. Przebaczyłem sobie, jeśli odszedłem od celu i postanowiłem
oczyścić mój podstawowy motyw, zdając sobie sprawę z takiej konieczności.
Rozmyślając dalej nad moimi "dziecięcymi rękami" uzmysłowiłem sobie,
że nadal jestem kimś początkującym na ścieżce świadomego śnienia. W tej
dziedzinie uczciwy i uważny badacz zawsze będzie traktować siebie jako
kogoś początkującego, zachowywać postawę "umysłu początkującego" w stosunku
do wymiarów życia, które są tak tajemnicze i przepełnione nieskończoną
ilością możliwości. Przypomniałem sobie też, że świadome śnienie celowo
wykorzystywano do osobistego rozwoju już wiele wieków temu, w duchowym
i religijnym kontekście tybetańskiej buddyjskiej szkoły medytacji, w której
uprawianie świadomego śnienia znane było jako "joga snu" [W. Y. Evans-Wertz,
Tibetan Yoga and Secret Doctrines, str. 215-222]. Ta joga lub ścieżka
prowadząca do zjednoczenia z boskością była tylko jedną z wielu ścieżek,
którymi podążali zaawansowani badacze medytacji buddyzmu tybetańskiego
pracując nad swoim życiem wewnętrznym. Ta dziedzina, która wyrosła z jednej
z wielkich światowych tradycji religijnych, może z pewnością zostać przejęta
przez inne tradycje religijne jak i kultury, co wystarczająco potwierdził
mój eksperyment oraz prace Patrycji Garfield, Scotta Sparrowa i Stephena
LaBerge'a. Gdy teraz zaczynamy w naszej własnej kulturze studiować i badać
stan świadomego snu, najważniejsze jest, aby pamiętać o jego pochodzeniu
oraz jego podstawowej, duchowej i religijnej naturze. Doniosłość tej prawdy
będzie coraz ważniejsza w świecie Zachodu, gdy coraz więcej profesjonalnych
psychologów i badaczy studiować będzie świadome sny używając różnorodnego
sprzętu naukowego i laboratoryjnego oraz metod naukowych. Jeśli świadomy
sen nadmiernie zostanie potraktowany instrumentalnie, to łatwo można będzie
przeoczyć jego wymiar duchowy. Tak jak piękny kwiat, badany pod intensywnymi
promieniami lamp, łatwo zmarnieje i umrze. W atmosferze pozbawionej duchowości
świadomy sen łatwo może stać się kolejnym "obiektem" dociekań naukowych,
zniszczony przez palący wiatr współczesnego raqonalizmu i scjentyzmu*
[rozróżnienie pomiędzy prawdziwą nauką i scjentyzmem jest bardzo istotne.
Prawdziwi ludzie nauki, tacy jak Albert Einstein, Albert Schweitzer i
Louis Pasteur czuli głęboki szacunek dla ostatecznych tajemnic wszechświata,
czcili życie i mieli osobistą relację z jakąś formą duchowości. Ponadto
byli bardzo świadomi ograniczeń metod naukowych i nie starali się wyjaśniać
lub rozumieć wszystkiego w ograniczonych kategoriach rozumu, logiki i
nauki]. Sądzę, że czymś niezbędnym jest, zwłaszcza dla profesjonalnych
badań tego nowo odkrytego pola, zrozumienie i zwrócenie uwagi na tę sprawę.
W przeciwnym wypadku to pole ludzkich odkryć i dociekań może w bardzo
krótkim czasie wypełnić się wiarygodnymi "ekspertami", którzy będą uważać,
że wiedzą mnóstwo na temat świadomego śnienia, a którzy tak naprawdę wiedzą
bardzo mało.
Powrót do podstaw oznaczał dla mnie przypomnienie wartości serca, które
prowadzą w stan świadomego śnienia z najczystszych motywów. Są to motywy
poddania ego i miłości do Bytu wewnątrz siebie. Ręce dziecka we śnie wyraźnie
przypominały o dziecięcym stanie umysłu i jego cechach prostoty, bezpośredniości
i otwartości, które podsycają życie Ducha. "Jeśli nie staniecie się jak
dzieci, nie możecie wejść do królestwa niebieskiego" [Ewangelia wg św.
Mateusza 18:3]. Stan świadomego snu jest prawdziwie wewnętrznym królestwem.
To starsze słowo "królestwo" zostało teraz zastąpione przez współczesny
termin "stan", ponieważ mówimy o "stanie" umysłu i "stanie" świadomości.
Ale wewnętrzna rzeczywistość, którą oba te słowa nazywają, jest jedna
i ta sama, i wykracza ona poza czas, historię i kulturę. Tak jak "królestwo
niebieskie jest w nas" [Ewangelia wg św. Łukasza 17:21], tak również królestwo
stan
świadomego snu leży wewnątrz każdego, czekając na przebudzenie
i przeniesienie w nasz świadomy stan bytu.
Mistyczni poeci wyrazili to najlepiej. Poprzez wieki mówili o tych wewnętrznych
światach z siłą i wyrazistością. William Blake napisał: "Gdyby oczyścić
bramy percepcji, każda rzecz jawiłaby się człowiekowi taka, jaka jest
nieskończona" [William Blake "The Marriage of Heaven and Hell", The
Portable Blake, str. 258]. W stanie świadomego snu odkrywamy teraz konkretną
drogę do bram percepcji i podziwiamy tę jasność, do której naprawdę jesteśmy
zdolni. Czując porażające piękno tego "królestwa świadomości", tego odmiennego
stanu, wielu z nas zatrzymuje się i zastanawia, zanim otworzy bramy percepcji
i z ochotą wejdzie do środka. Zupełnie nowy świat czeka na nas po drugiej
stronie.
"Ręce dziecka" są obrazem, który sprawia, że moja podróż i eksperyment
zatoczyły pełen krąg, dotarły do miejsca, w którym być może należałoby
zakończyć ten opis. Te "dziecięce ręce" stały się stanowczym, choć delikatnym
nauczycielem przypominającym mi o początkowej czystości motywów, z którymi
podróż się zaczęła. Te delikatne, młode ręce często wołają do mnie teraz:
"Ken! Powróć do źródła. Pamiętaj o swoim wewnętrznym dziecku. Raz jeszcze
oczyść motywy. Oczyszczaj je regularnie podczas podróży. Poddaj się temu
i czyń tak przez cały czas. Poprowadzi cię twoje wewnętrzne dziecko. Boskie
Światło jest darem Mędrca. Boskie dziecko przynosi światu Światło. Boskie
dziecko przynosi najpełniejszą radość. Boskie dziecko przynosi pokój wykraczający
poza rozumienie. Boskie dziecko przynosi miłość, która leczy wszelki ból.
Ken! Pamiętaj o dziecku. Ken! Pamiętaj o Świetle!"
Mój pełny cykl doprowadził mnie do specjalnego zakończenia, do obrazu,
który przeniósł mnie z powrotem do początku eksperymentu. Ujrzałem ów
początek na nowo i pokochałem go na nowo.
Zatrzymując się tutaj, jakby w oazie, przypominam słowa T. S. Eliota:
Nie zaprzestaniemy badań
A koniec naszych wszystkich badań
Będzie miejscem, z którego wystartowaliśmy
I poznamy to miejsce po raz pierwszy.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
10 (470)WSM 10 52 pl(1)VA US Top 40 Singles Chart 2015 10 10 Debuts Top 10010 35401 (10)173 21 (10)więcej podobnych podstron