[ SCIENCIE FICTION ] [ OPOWIADANIA ] R Tokarczuk Rok 2026


Ryszard Tokarczuk




Z dedykacją
"Apatia - jeden z najgorszych stanów umysłu człowieka charakteryzujący się negacją wszelkich bodźców zewnętrznych; w tzw. czasach przejściowych traktowana jako choroba psychiczna; dziś jej problem został rozwiązany za pomocą (...)"

"Słownik współczesnej polszczyzny" PWN, tom 1, 2030

Kiedy otworzył oczy, ujrzał cichy i zamglony poranek. Robot służebny już śpieszył z rutynową dawką informacji. "Dzień dobry, panie Krawczyk. Mamy środę. Stężenie szkodliwych gazów(...), wypadki na autostradach(...), napady(...), prognoza pogody...". Wstał i pomaszerował do łazienki. Dzięki zreperowanej fotokomórce automat mógł nareszcie sprawnie odświeżyć jego ciało. No i trwało to o wiele krócej. Już o szóstej pięć koma trzydzieści dwa wyszedł z domu odziany w fabrycznie nowy garnitur, koszulę i krawat. Nawet spinki błyszczały wspaniale.

Budynek korporacyjny był wysokim oszklonym biurowcem. Przy wejściu musiał okazać swą przepustkę i poddać się badaniu odcisków palców. Wszystko było doskonale zorganizowane, toteż już po chwili znalazł się w hallu. Rozejrzał się zdezorientowany. Jedynym człowiekiem, który, przeciwnie niż wszyscy wokół, pozostawał w jednym miejscu, był wymiętoszony staruszek o połyskliwej łysinie. Siedział sobie w budce z napisem INFORMACJA. Krawczyk podszedł do niego. Stary podniósł wzrok i powiedział z uśmiechem:

- Pan Stefan Krawczyk. Dział Komunikacji Interpersonalnej Instytutu Badań nad Ludźmi, szóste piętro, drzwi numer 206.
- Skąd pan wie?

Informator patrzył się na niego ciągle z nienagannym uśmiechem. No tak, pełna automatyzacja. Nie ma co stać - pomyślał Stefan. - Szóste piętro, 206 - idę.
Do windy zdążył w ostatnim momencie i tylko dlatego, że była już prawie pełna. Mnóstwo ludzi w podobnych garniturach jechało na szczęście na wyższe kondygnacje, więc wysiadł jako pierwszy.


Tu oczywiście panował również ruch. Jednak pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to tablica informacyjna. Pokój 206 - lewo, prosto, lewo. Dobra. Właściwie, choć miał to być pierwszy dzień jego pracy, już czuł się maleńkim trybikiem w tej ogromnej maszynie. Sprawiło mu to trudną do określenia przyjemność - w końcu do czegoś należał. Wreszcie doszedł do właściwych drzwi. "Dział Komunikacji Interpersonalnej. Kierownik. 206" przeczytał szybko, przełknął twardą grudkę śliny i chwycił za klamkę.

- Oczywiście rozumie pan, po co jest pan tutaj - powiedział z założonymi rękami kierownik działu. Był wysokim, szczupłym szatynem około trzydziestki. Miał na sobie prążkowaną białą koszulę, czarny krawat i aksamitne spodnie. Co jeszcze dziwniejsze, nosił okulary.
- Tak, proszę pana, rozumiem - odparł Stefan.
Siedział na odrobinę niewygodnym obrotowym fotelu i właśnie zaczynał się pocić. - Zajmie pan świeżo zwolnione miejsce w pokoju 199. Pański poprzednik był niezwykle utalentowany i dostąpił zaszczytu zajęcia się pewnym delikatnym problemem. Jednak napotkał jakieś trudności i... cóż, musiał zostać przeniesiony. Pańskie kwalifikacje są wystarczające, przejmie więc pan niezwłocznie jego badania. Proszę zapoznać się z raportem na pańskim biurku. Będzie miał pan dostęp do standardowego wyposażenia. Do końca tygodnia chcę zobaczyć efekty. Do widzenia. - kierownik wyciągnął do niego rękę
Nieco zaskoczony takim tempem Stefan wstał i podał mu dłoń. Kiedy już miał wyjść, kierownik odezwał się:
- Ach, tak. Musi pan jeszcze podpisać formularz o pracy.

Jego biuro składało się z biurka i fotela, krzesła dla gości, telefonu, laptopu, lampki, kosza na śmieci. Ze ściany wystawała umywalka. Światło wpuszczała jedna ze ścian, cała oszklona. Za nią widać było ulicę z pędzącymi samochodami i jakieś budynki. Podszedł do biurka. Leżała na nim biała tekturowa teczka z napisem "Projekt - obserwacje". Poza tym nagie ściany. Usiadł więc na fotelu, otworzył teczkę i zaczął czytać.

"Problem leżący u podstaw Projektu jest problemem ogólnoludzkim. Zjawisko apatii coraz bardziej ogarnia nasze społeczeństwo(...). Kilka lat temu paru naukowców osiągnęło istny przełom w dziedzinie pokonania apatii. Właśnie Projekt miał na celu zapobiec tej chorobie. Kłopot w tym, że nie skończyła się jeszcze faza testów i urządzenia czekają na ewentualne poprawki, a czas ucieka." Do pierwszej strony przyczepiona była notatka zapisana równym, zdecydowanym pismem: "Zadanie: sprawdzić przydatność Projektu w skali globalnej i pchnąć go dalej. Czas: mniej niż tydzień". Cóż to znaczy? Mam po prostu zatwierdzić jakiś projekt paru jajogłowych? - pomyślał Stefan. - To banał. Czytał dalej.

Kolejne strony trudno opisać. Mimo to Krawczyk wyłowił z tego szumu informacyjnego trochę ważnych wiadomości. Ogólnie mówiąc, cały ten wielki Projekt stanowiła gra będąca połączeniem strategii decyzyjnej i bezpośredniego ryzyka. Poprzez połączenia neurologiczne "pacjent" (dalej nazywany Uczestnikiem) wchodził w wirtualny świat klaustrofobicznych korytarzy. Uczestnik miał za zadanie przeżyć jak najdłużej. Dalsze szczegóły o grze były raczej niejasne, tzn. przeznaczone dla osób o ściśle technicznym wykształceniu. W każdym razie gra miała pełnić role terapeutyczne.

Nagle Stefan zauważył, że ktoś wszedł do jego gabinetu. Podniósł głowę i zobaczył niskiego, grubego blondyna w garniturze. Wrażenie było tak silne, iż wstał i otworzył usta nie wiedząc co powiedzieć. - Dzień dobry. Pozwoli pan, że usiądę - wyręczył go gość.
- Ależ proszę, panie...
- Mów mi po prostu Leon. Jestem z pokoju 198, to tuż obok. Mam chwilkę przerwy, więc wpadłem zobaczyć jak wygląda ten... facet, który przejął sprawę Adama.
- To pan go znał?
- Taa, znałem. Specjalista całkiem, całkiem, lecz umiał rozmawiać tylko o pracy - nie był za bardzo lubiany tutaj.
- To znaczy?
- Co to ma być? Przesłuchanie? - uniósł się gruby Leon. - Słuchaj pan. Zadawać pytania to sobie pan może w elektronicznej zgadywance. Tutaj żyjemy naprawdę, a nie w jakiejś cholernej pseudorzeczywistości. Wstał i trzasnął za sobą drzwiami.
Co to ma być? No właśnie.

Popatrzył na teczkę. Z tyłu było kilka nazwisk i adresów. Faceci związani z projektem. Nie mając nic lepszego w tej chwili do roboty, Stefan postanowił odwiedzić niektórych. W końcu miał trochę czasu i nie musiał się śpieszyć.

Najpierw więc postanowił skreślić ogólny plan działania. Okazało się jednak, że nie wziął żadnych papierów. Przeszukał więc biurko. Efekty zdumiały go samego. Oprócz pliku czystych arkuszy (a właściwie pod nim) znalazł zdjęcie jakiejś kobiety z dzieckiem. Obejrzał je dokładnie. Kobieta była szatynką, około trzydziestki. Figura wskazywała na nieznaczną nadwagę. Odwrócił zdjęcie. Na tyle zapisany był jakiś adres. Stefan dał spokój planowi działania i wyszedł.

Pod zapisanym adresem mieszkała pani Alicja Michalczewska. Choć był to tradycyjny sardynkowiec, wystarczyło jednak spojrzenie na listę lokatorów, aby się o tym dowiedzieć. Mieszkanie numer 95. Winda, oczywiście, była zepsuta i Stefan musiał wspinać się na szóste piętro o własnych nogach. Zadyszał się już na czwartym. Kiedy już znalazł się na właściwej kondygnacji, postał i odsapnął sobie chwilkę. W końcu zadzwonił do drzwi. Coś szczęknęło i dobiegł go głos: "Otwarte". Nacisnął więc klamkę, pchnął drzwi i już miał wejść, gdy z ciemności przedpokoju wyskoczył jakiś siedmioletni szkrab, który zaczął krzyczeć: "Jestem złym Łańcuchowcem. A ty już nie żyjesz" i próbować ustrzelić Stefana ze swojego plastikowego, "samopowtarzalnego" pistoletu wydając przy tym dziwaczne dźwięki. Krawczyk nie zastanawiając się, wyrwał smarkaczowi spluwę, jednym ruchem ręki wyjął bateryjkę i oddał mu to wszystko mówiąc:
- Masz, kowboju.
Szczeniak został w tyle z rozdziawioną gębą - Stefan zamknął więc drzwi i wszedł do pokoju. Krzątała się tam kobieta ze zdjęcia. Rozkładała sztućce na stole, wreszcie się obróciła w stronę gościa. - Ach, myślałam...
- Przepraszam bardzo, czy zastałem pana Adama? Jestem jego kolegą z pracy?
Reakcja kobiety zdziwiła go bardzo. W jej oczach zaczęły tańczyć jakieś niebezpieczne ogniki. Podeszła do Krawczyka.
- Może mi pan powie, gdzie jest mój mąż? Co z nim zrobiliście? Wyszedł raz do pracy i już nie wrócił. Gdzie on jest? Co ja teraz mam zrobić z dzieckiem na utrzymaniu?
- Nie wiem, proszę pani - cofnął się Stefan. - Próbowała pani starać się o jakiś zasiłek?
- Zasiłek! - prychnęła pani Alicja.
- Czy pani mąż opowiadał pani o swojej pracy? - spróbował jeszcze raz.
- O czym miał opowiadać? Był przecież tylko socjologiem i był bardzo nudny. Chwileczkę, czy pan jest z policji? Wydział Dochodzeń? Gdzie jest mój mąż? Czemu go pan nie szuka? Po co pan tu przyszedł?
Stefan pomyślał, że jeśli go tu nie chcą...
- Ładne mieszkanie... do widzenia.
Chciał jednak mieć ostatnie słowo.

Następnego dnia postanowił sprawdzić kilka adresów z teczki.

Andrzej Falliwell mieszkał w uroczym dwupiętrowym domku. Piękna smukła sylwetka budynku wyłaniała się z soczystej zieleni otaczającego go ogrodu. Betonowy mur zaś okalał całą posiadłość. Stefan podszedł do furtki i nacisnął guzik. Po niecałej minucie z głośnika obok rozległ się chrapliwy głos:
- Proszę.
- Stefan Krawczyk z Instytutu Badań nad Ludźmi. Dział Komunikacji Interpersonalnej. Chciałem porozmawiać z panem Falliwellem o Projekcie.
- Czy był pan umówiony?
- Nn... nie...
- No cóż, ma pan szczęście, akurat jestem wolny. Jak usłyszy pan brzęczyk, niech pan popchnie furtkę. Chwilę później Stefan był już na alejce prowadzącej do domu profesor Falliwella. Po obu stronach ścieżki rosły buki. Tu i ówdzie ćwierkały ptaszki. W końcu dróżka skończyła się i zza drzew wyłonił się biały budynek.
Zapukał do drzwi, które po chwili ustąpiły. W czymś, co mogło przypominać przedpokój, natknął się na niepozornego łysola.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Profesor Falliwell to ja. Proszę do salonu - niech się pan rozgości.
Po chwili Stefan już siedział wygodnie w fotelu naprzeciwko profesora.
- Jak już mówiłem, jestem tu ze względu na moją pracę - zagaił Krawczyk. - Chciałbym poprostu wiedzieć więcej o Projekcie.
- Hmm, jest pan bardzo bezpośredni, ale może to i dobrze. Jest pan z Działu Komunikacji... W porządku. Jakieś naście lat temu kilku moich przyjaciół i ja wpadliśmy na całkiem spektakularny pomysł. Dostrzegając pewne nowe a negatywne tendencje w naszym społeczeństwie postanowiliśmy im zapobiec. Pomysłodawcą takiego, a nie innego wykonania Projektu (który zdobył później nasze poparcie) był Franz Mauer, Niemiec mieszkający w Tybecie. Tak, rozumiem - łączyliśmy się za pomocą NETu.

Jak pan zapewne wie pracowaliśmy nad zlikwidowaniem zjawiska apatii. Rozumie pan, nauka osiągnęła już taki pułap rozwoju, że ludzie mają już dość nowinek codziennie. Nie chcą niczego innego, jak spokoju. Może za jakieś siedemdziesiąt lat znowu nastąpi przełom w nauce, w końcu ciągle dążymy do postępu, ale póki co musimy zapobiec dezorganizacji i stagnacji ludzkości. Dlatego wymyśliliśmy coś, będące połączeniem tzw. kina akcji (wyrażenie z XX w.) i gry strategicznej. Wspólnie opracowaliśmy ogólne założenia, usprawniliśmy itd. Trwało to dobre parę lat, ale urządzenie jest już gotowe. Nic, tylko włączyć, cha, cha!
- Lecz czy Projekt sprawdza się w praktyce? Ktoś go wypróbowywał?
- ...
- Proszę?
- Och, przepraszam - przez chwilę czułem się jak w czarnym kryminale. Tak, próbowało go paru z nas. Po każdym takim teście Uczestnik tryskał energią i zapałem twórczym. Zachowywali się wspaniale.
- Rozumiem...
- Czy jest coś jeszcze o co chciałby pan spytać?
- Mhm... Czy był tu u pana jakiś człowiek pytający o to samo? To znaczy wcześniej?
- Ha! Tak, teraz sobie przypominam. Pan Michalczewski, chyba też z Działu Komunikacji... Cóż za śmieszny zbieg okoliczności!
- Tak, śmieszny.
- Ach, trafi pan do drzwi sam?
- Oczywiście.
- Do widzenia.
- Do widzenia.
Profesor Falliwell szybko wyszedł z pokoju. Stefan postał jeszcze chwilkę dziwiąc się, gdyż nie słyszał żadnego hałasu towarzyszącego zazwyczaj krzątaniu się po domu. Zerknął więc za drzwi, którymi wyszedł profesor. Był to gabinet. Na biurku leżało coś przypominającego terminal a podłączony był do niego Falliwell.

Przed bramą stał już jeden z tych staromodnych miejskich samochodów ("nielotów" - jak nazywali je złośliwi). Kiedy Stefan starał się złapać jakąś taksówkę, ktoś go zawołał. Obejrzał się i zobaczył Leona siedzącego w wozie.
- Włazisz, czy nie? - krzyknął nieco podniesionym głosem Leon.
Stefan wzruszył ramionami i wsiadł na miejsce pasażera.
- O co chodzi?
- Jeszcze ci nie powiedzieli?
- Czego?
- Wszystko kręci się wokół twojej pracy. Masz zatwierdzić Projekt.
- Skąd wiesz?
- Aha, więc to prawda! Poza tym wieści w Dziale szybko się rozchodzą - zachichotał Leon.
Ruszyli.
- Czy naprawdę nie widzisz co się dzieje? - zapytał Leon.
- Dostałem pracę w Dziale Komunikacji Interpersonalnej. Ze swoimi kwalifikacjami z dziedziny psychologii i z pracy w policji znam naturę ludzką niemalże od podszewki - jestem najlepszy do tej roli. Kto zresztą nadawałby się lepiej ode mnie?
- Może jakiś Homo Sapiens?
- ...
- Dobrze. Pomogę ci więc myśleć. Zauważyłeś pewnie, że szychom na górze zależy na przepchnięciu Projektu. Dlaczego?
- ...
- Jeśli nawet ludzkość staje się coraz bardziej podatna na apatię, to jest to kwestia jeszcze kilkuset, jeśli nie więcej, lat. Szychom zależy tylko na forsie. Urządzenie Falliwella i reszty jajogłowych nie tylko ożywia społeczeństwo, ale je również od siebie UZALEŻNIA!
- Nie wierzę ci.
- Tak? Projekt to samo urządzenie - nie jakaś gra. Jeśli masz urządzenie, możesz zaimplementować tam dowolną sztuczną rzeczywistość. Jeśli każdy człowiek kupi np. taką zabawkę dla dziecka, to Góra zyskuje marionetkowe społeczeństwo - mówił coraz bardziej zdenerwowany Leon.
- Po co? Przecież mają nad nami i tak władzę*.
- Właśnie - trzeba to zmienić!
- Ty chyba chcesz rozpętać jakąś wojnę...
- Ja chcę tylko sprawiedliwości - jak myślisz, czemu usunęli Adama? Sprzeciwił się ich metodom. Zresztą, czy ty w ogóle wiesz, po co istnieje Instytut? Jest nas już niewielu, a ktoś z góry zna odpowiedzi na wszystkie pytania*. Chcę je usłyszeć
. - Wiesz co, ty chyba masz jakąś manię prześladowczą. Powinieneś pójść do lekarza.
- Ha! Powiem ci jaka jest w tym twoja rola. Myślałeś, że dadzą taki kokosowy interes w twoje ręce? Potrzebują tylko twojego potwierdzającego podpisu - jako obiektywnego i niezależnego człowieka w tej sprawie. Tyle, że nie znasz wszystkich szczegółów. Jeśli im pomożesz, to koniec.
- No i co z tego? Takich "obiektywnych ludzi" jest więcej niż myślisz.
- Dlatego musimy ci pomóc. Zawiozę cię w bezpieczne miejsce, gdzie napiszesz swój raport o odrzuceniu Projektu...
- NIE! - krzyknął Krawczyk i rzucił się do przodu.
Pisk opon, dźwięk rozdzieranej blachy, rozbita szyba. I krew, dużo krwi. Kiedy czerwone plamki przestały Stefanowi tańczyć przed oczyma, spróbował wstać. Zatoczył się tylko na pobliską ścianę. Oparł się rękami i podniósł głowę w stronę samochodu. Leon leżał przewieszony przez drzwiczki. Cała jego koszula była czerwona. Krawczyk chwycił się za głowę i spróbował biec.

Dom był cichy i pełny spokoju. Resztki garnituru zwisały z człowieka posklejane karmazynem. Przebieraniec pokuśtykał do drzwi i zaczął szukać kluczy. Po jakimś czasie z widoczną ulgą w końcu je znalazł. Otworzył więc drzwi i przekroczył próg. Przeszedł prosto do łazienki. Pochylił się tam nad umywalką, aby się nieco obmyć. Kiedy podniósł głowę, zauważył w lustrze kierownika swojego działu.
- Co... co pan tu robi? - zapytał się Stefan.
- Nieźle się tu pan urządził, panie Krawczyk - odpowiedział szef lustrując mieszkanie.
- O co chodzi?
- Dobrze pan wie, nawet za bardzo dobrze.
- ... - Proszę pana, nie przyszedłem tu na pogawędkę ale na rozmowę o interesach. Może przejdziemy do salonu?
- P-R-O-S-Z-Ę - wycedził Stefan.
Kiedy znaleźli się już w pokoju i usiedli na fotelu, szef założył nogę na nogę i zaczął:
- Wszedł pan w posiadanie bardzo tajnych informacji. Już sam ten fakt sprawia, iż jest pan osobą niepożądaną na tym świecie. Jednak biorąc pod uwagę pana zasługi jesteśmy w stanie zrobić wyjątek. Ma pan do wyboru albo przystać do nas albo...
- Chyba nie mam wyboru.
- Zgadza się.
- Ale niech pan powie, jakie są moje zasługi wobec was?
- Bardzo sprytnie wyeliminował pan jednego z najważniejszych ludzi z, że tak powiem, Ruchu Oporu. Tak, śledziliśmy pana przez cały czas. No, ale to już nieważne - jak będzie - mam pana zabić? - zachichotał szef.
- Przystaję do was.
- Cieszę się. - wstał kierownik i wyciągnął rękę "na zgodę".
Stefan wstał również i podszedł do kierownika. Już wyciągał rękę, gdy szarpnięcie wstrząsnęło jego ciałem.

Snajper, gdzieś na dachu jakiegoś budynku, zaczął rozmontowywać karabin.


Ryszard Tokarczuk Jakub Jan 23. IX. 1998 r.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
science fiction opowiadania
Magazine Asimov s Science Fiction 2003 Issue 03 March (v1 0) [txt]
Magazine Analog Science Fiction and Fact 2004 Issue 12 December (v1 0) [txt]
Magazine Asimov s Science Fiction 2004 Issue 12 December (v1 0) [txt]
Magazine Analog Science Fiction and Fact 2004
Asimov s Science Fiction 1977(001)Spring
Magazine Asimov s Science Fiction 2005 Issue 03 March (v1 0) [txt]
Magazine Asimov s Science Fiction 2003 Issue 09 September (v1 0) [txt]
Magazine Analog Science Fiction and Fact 2005
Magazine Analog Science Fiction and Fact 2004 Issue 11 November (v1 0) [txt]
Magazine Fantasy and Science Fiction [Vol 111]
Bearne, C G (Ed ) [Anth] Vortex New Soviet Science Fiction [v1 0]

więcej podobnych podstron