jak polacy stworzyli izrael







Jak Polacy stworzyli Izrael








 

Focus Historia -
05/05/2008

 


Jakub Mielnik

Jak Polacy stworzyli Izrael

 



Właśnie mija 60 lat od utworzenia Izraela. Z
dokumentów, do których dotarł "Focus Historia", wynika, że do powstania
żydowskiego państwa przyczyniła się Polska. A w zasadzie rząd RP i to kilka
miesięcy przed wybuchem II wojny

 

Lipiec roku 1954 był wyjątkowo gorący w
Governador Valadares. Doktor Apoloniusz Zarychta, właściciel nieźle
prosperującej firmy handlującej w Belo Horizonte kamieniami szlachetnymi, od
kilku tygodni pocił się w brazylijskim mieście, próbując zorganizować wydobycie
cennych kruszców. 19 lipca dotarł do niego list, przesłany przez centralę firmy
z Belo. Ze stempla i znaczków wynikało, że przesyłkę nadano w Tel Awiwie w
Izraelu. - My, Żydzi Polscy w Izraelu, czujemy, że pomoc przez Rząd Polski
udzielona naszej sprawie wolnościowej jest perłą w koronie Polski, dowodem, że
to, czegośmy się w ławkach szkolnych uczyli o Kościuszce i Mickiewiczu, nie jest
frazesem, tylko tradycją - pisał autor listu Benjamin Gepner, którego trudno
posądzać o tani sentymentalizm. Gepner spędził całą II wojnę światową w
szeregach osławionego Gangu Sterna, wojując z brytyjskimi siłami okupacyjnymi w
Palestynie i wycinając w pień arabskie wioski. Polski poszukiwacz ametystów znad
Rio Doce, przed wojną związany z neopogańskim i nacjonalistycznym pismem
"Zadruga", był jak najbardziej właściwym adresatem listu, pisanego przez byłego
żydowskiego terrorystę.



Doktor Zarychta, kiedyś oficer Wojskowej Służby
Geograficznej, poznał Abrahama Sterna, gdy jako przedwojenny szef departamentu
emigracyjnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej
koordynował supertajny plan pomocy Żydom walczącym o powstanie państwa Izrael.
Sanacyjna Polska stała się przed wojną centrum werbunkowym i szkoleniowym dla
prawicowych syjonistów Władimira Żabotyńskiego, wojujących z Brytyjczykami i
Arabami w Palestynie.



Terroryzm jako dyscyplina naukowa



Wiosną 1939 roku beskidzkimi lasami w okolicach
Andrychowa raz po raz wstrząsały eksplozje i strzelaniny. W tajnej operacji
brało udział 25 młodych mężczyzn, którym zakazano utrzymywania jakichkolwiek
kontaktów z okoliczną ludnością. Przez cztery miesiące przybysze pod okiem
instruktorów Wojska Polskiego uczyli się technik walki partyzanckiej i sabotażu,
szkolili się w organizowaniu ataków terrorystycznych i zamachów bombowych,
poznawali też podstawy konspiracji. Jak wspominał po latach jeden z biorących
udział w szkoleniu: "Polacy potraktowali kurs terroryzmu jako dyscyplinę
naukową, poznaliśmy matematyczne formuły na demolowanie konstrukcji z cementu,
żelaza, drewna, cegieł i ziemi".



Czteromiesięczny kurs zakończył się suto
zakrapianą imprezą z udziałem dowódcy armii "Karpaty" generała Kazimierza
Fabrycego i pułkowników Józefa Smoleńskiego i Tadeusza Pełczyńskiego, którzy
reprezentowali słynną Dwójkę, czyli Oddział II Sztabu Generalnego, jak nazywano
przedwojenny wywiad wojskowy. Gdy panowie oficerowie już sobie trochę popili,
generał Fabrycy zapytał komendanta szkolonej grupy, skąd pochodzą uczestnicy
kursu. - Z całego świata, ten np. jest z Chin - odpowiedział dowódca, wskazując
na młodego oficera, który urodził się w Harbinie w Mandżurii. - Jakoś mi nie
wygląda na Chińczyka - stwierdził generał i obaj się roześmiali, bo uczestnicy
kursu rzeczywiście nie mieli nic wspólnego z Chinami. Kurs w Andrychowie
przeznaczony był dla oficerów Irgunu, podziemnej armii założonej przez lidera
syjonistycznej prawicy Władimira Żabotyńskiego do walki o państwo żydowskie w
Palestynie. Tropieni przez Brytyjczyków bojownicy w tajemnicy przedostali się do
Polski z Palestyny w małych grupach, samolotami LOT, kursującymi między Hajfą a
Warszawą, albo liniowcem Polonia, który łączył Palestynę z rumuńskim portem w
Konstancy, a stamtąd pociągiem do Krakowa. Poza nielicznymi wyjątkami wszyscy
mówili po polsku.



- Irgun tworzyła palestyńska klasa średnia, w
większości polskiego pochodzenia - mówi dr Laurence Weinbaum, historyk z
Instytutu Żabotyńskiego w Tel Awiwie, który w książce "Marriage of convenience,
New Zionist Organization and Polish Government 1936-1939" przytacza opinię
słynnego pisarza Artura Koestlera: "dowództwo Irgunu stanowili młodzi polscy
intelektualiści wychowani w rycerskiej tradycji romatycznych zrywów
niepodległościowych i rewolucyjnych". To pokrewieństwo poglądów widać było także
w Andrychowie.



- Polscy instruktorzy widzieli w nas nowy
rodzaj Żydów, naprawdę cieszyli się, że biorą udział w tworzeniu armii
żydowskiej - wspominał cytowany przez Weinbauma uczestnik szkolenia Yaakov
Meridor



Kurs w Andrychowie to efekt umowy zawartej
jeszcze w 1936 r. między Żabotyńskim a władzami polskimi. Zakładała ona pomoc
polskiej armii w szkoleniu bojowników żydowskich, walczących o państwo Izrael w
Palestynie. Etap wstępny stanowiły paramilitarne obozy dla młodzieży
syjonistycznej, organizowane pod patronatem Ministerstwa Spraw Wojskowych latem
1936 i 1937 r. Pierwsza grupa ok. 40 żołnierzy Irgunu pojawiła się w Polsce
latem 1938 r., prowadząc regularne szkolenia wojskowe w Zofiówce na Wołyniu i w
Podębinie pod Łodzią. Kurs w Andrychowie miał być kulminacją współpracy.
Szkolenie kadrowej grupy ekspertów, którzy potem podzielili się zdobytą wiedzą z
setkami żydowskich żołnierzy w Palestynie, nadzorował sam Abraham Stern,
urodzony w Suwałkach komendant Irgunu.



"Jego szczupła postać mówiła o skupionej
energii, jak w sprężynie, a przelatujące błyski oczu, gdy mówił o walkach, miały
w sobie coś z agresywności i zaciętości szerszenia" - tak zapamiętał go
Apoloniusz Zarychta, który pilotował szkolenia bojowników syjonistycznych z
ramienia polskiego MSZ.



Zabawy ze swastyką



- Mieliśmy przed sobą człowieka idei, jak nasz
Piłsudski, jego słowa o konieczności walki i ofierze krwi dla zdobycia wolności
były nam bliskie, bo mało kto z nas nie brał udziału w walkach
niepodległościowych - tak pisał Apoloniusz Zarychta o pierwszym spotkaniu z
Władimirem Żabotyńskim, do którego doszło w MSZ w Warszawie 9 września 1936
roku. Zarychta niewiele się mylił. Konspiracyjna bibuła piłsudczykowskiego
podziemia z czasów rozbiorów była podstawą funkcjonowania Irgunu, który w
Palestynie stanowił ramię zbrojne syjonistów Żabotyńskiego.



- Polacy nigdy nie rozumieli socjalizmu Ben
Guriona. Żabotyński i Stern przemawiali językiem szabli i to się w Polsce bardzo
podobało - mówił po wojnie Israel Scheib Eldad z założonej przez Żabotyńskiego
organizacji młodzieżowej Betar, zaplecza Irgunu. Zwolennicy Żabotyńskiego nigdy
nie kryli się z fascynacją Piłsudskim. W 1935 r. delegacja Betaru umieściła
nawet ziemię z grobu swojego patrona Josepha Trumpeldora na kopcu Piłsudskiego.



Kiedyś prawa ręka założyciela syjonizmu Teodora
Herzla, Władimir Żabotyński wziął w dwudziestoleciu międzywojennym rozbrat z
ruchem syjonistycznym, bo nie wierzył, że uda się wynegocjować z Brytyjczykami
zgodę na pokojową kolonizację Palestyny i powstanie państwa Izrael. Nawołując do
walki zbrojnej o Izrael, Żabotyński założył organizację syjonistów rewizjonistów
i wzorem Józefa Piłsudskiego przystąpił do budowy kadr wojskowych przyszłego
państwa.



Powołał do życia młodzieżową organizację Betar,
która stawiała na szkolenie wojskowe i ideologiczne młodych syjonistów.



- Betar to dzieci, igrające z żydowską swastyką
- mówił o bojówkach Żabotyńskiego lider Światowej Organizacji Syjonistycznej
Chaim Weizmann, a David Ben Gurion złośliwie nazywał lidera rewizjonistów
Władimirem Hitlerem.



Rzeczywiście Żabotyński gotów był sprzymierzyć
się z samym diabłem, o ile przybliżałoby go to do celu, jakim było wywalczenie
dla Żydów własnego państwa. W 1934 roku rewizjoniści uzyskali poparcie Benito
Mussoliniego, który zgodził się na przyjęcie do szkoły marynarki wojennej w
Civitavecchia 136-osobowego oddziału ochotników Betaru.



Mussolini, który znany był ze swojej niechęci
do nazistowskiego antysemityzmu, cenił i szanował przywódcę rewizjonistów. - Aby
syjonizm mógł odnieść sukces, potrzebujecie żydowskiego państwa z żydowskim
językiem i żydowską flagą - mówił Duce.



Gdy dwa lata po uruchomieniu szkolenia Betaru w
faszystowskich Włoszech Żabotyński pojawił się w Warszawie, nad Żydami w Europie
wisiały już czarne chmury. Naziści wprowadzili rasistowskie ustawy norymberskie,
wywołując prawdziwy exodus Żydów z Niemiec. W Polsce po śmierci Józefa
Piłsudskiego ton życiu publicznemu zaczął nadawać Obóz Zjednoczenia Narodowego,
który wykluczył przyjmowanie Żydów w swoje szeregi, promując jednocześnie wojnę
handlową z przedsiębiorcami żydowskiego pochodzenia i stwarzając atmosferę
sprzyjającą wprowadzeniu getta ławkowego na polskich uczelniach.



Tymczasem przedwojenna Polska z liczącą ponad
3,5 miliona społecznością Żydów (10 proc. obywateli II RP) była demograficznym
centrum świata żydowskiego w Europie. Tylko w USA diaspora żydowska była
liczniejsza, a tylko w Palestynie Żydzi stanowili większy niż w Polsce odsetek
mieszkańców. Syjonistyczna lewica oskarżała Żabotyńskiego o to, że nawołując do
emigracji, sprzyja antysemitom, którzy chcą się pozbyć Żydów z Europy.



Lider rewizjonistów po prostu wyczuł panujące
wówczas nastroje. Tylko w latach 1937-1939 do organizacji żydowskich
pomagających w finansowaniu emigracji do Palestyny wpłynęło 180 tys. wniosków z
Polski. Wraz z rodzinami autorzy tych wniosków stanowili 700-tysięczną armię
potencjalnych emigrantów, których Żabotyński chciał wywieźć z Polski. Główny
problem polegał jednak na tym, że Brytyjczycy panicznie bali się żydowskiej
kolonizacji Palestyny, ponieważ mogła wywołać rewoltę Arabów, dojrzewających do
przyjęcia protektoratu III Rzeszy.



Żydzi na Madagaskar



- Jest obowiązkiem rządu polskiego śledzić z
uwagą i szczególną sympatią rozwój żydowskiej siedziby narodowej w Palestynie,
realizującej odwieczne marzenie narodu żydowskiego - mówił na jesiennej sesji
Ligi Narodów w roku 1936 dr Tytus Komarnicki, apelując w imieniu Polski do
Wielkiej Brytanii, by nie zamykała mandatowej Palestyny dla żydowskiej
emigracji. Ponieważ starania te skazane były z góry na niepowodzenie, rząd
Polski domagał się od Ligi Narodów przyznania Polsce terytoriów zamorskich,
które mogłyby posłużyć jako obszar kolonizacyjny. Starania te zostały
dostrzeżone przez Światowy Kongres Żydów w Paryżu, który wydał oświadczenie w
związku z polskim wystąpieniem w Lidze Narodów: "Wszelkie wysiłki zmierzające do
otwarcia granic krajów emigracyjnych winne być przyjęte przychylnie i poparte.
Nadanie zagadnieniu emigracji charakteru międzynarodowego i przedstawienie go
organom Ligi może mieć wielkie znaczenie".



Problem polegał na tym, że nie było dokąd
emigrować. W 1936 roku uzyskano wstępną zgodę Francji na wykupienie pod
osadnictwo polskie sporych obszarów Madagaskaru. Na wyspę wysłano ekspedycję
badawczą pod kierunkiem majora Mieczysława Lepeckiego. Wyniki oględzin były
pozytywne, ale wszystko ostatecznie rozbiło się o pieniądze. - Po co nam ten
Madagaskar? - pytał minister skarbu Kwiatkowski Apoloniusza Zarychtę, gdy ten
wnioskował o fundusze na zakup ziemi.



- Żebyśmy wszyscy mieli się gdzie podziać -
odpowiedział urzędnik, który po latach, już w Belo Horizonte, napisał w jednym
listów do Benjamina Gepnera takie oto słowa: "przypomniałem sobie o tej rozmowie
we wrześniu 1939 roku w Rumunii, gdy spotkałem Kwiatkowskiego, odpoczywającego w
przydrożnym rowie".



Wśród syjonistycznej lewicy sporą popularnością
cieszył się równie egzotyczny, co Madagaskar, pomysł kolonizowania Birobidżanu w
syberyjskiej części ZSRR. Stalin obiecywał tam Żydom świetlaną przyszłość w
internacjonalistycznym raju robotników i chłopów. Polski MSZ bezbłędnie
rozpoznał jednak tę propagandową pułapkę i odmawiał wydawania wiz powrotnych dla
chętnych do wyjazdu do ZSRR. Naiwniacy, którzy dali się nabrać Stalinowi,
przepadli w łagrach jeszcze w czasie Wielkiej Czystki 1938 roku.



Głównym celem emigracji pozostawała zatem
Palestyna, która do wybuchu powstania arabskiego w 1936 roku przyjęła ponad 100
tys. ludzi z Polski. Gdy Brytyjczycy zamknęli terytoria mandatowe, jedyną szansę
na dostanie się z Polski do Hajfy czy Tel Awiwu dawał przemytniczy szlak,
którego centrum stanowił rumuński port w Konstancy. Nielegalna emigracja,
wspierana i współfinansowana przez rząd Polski, prowadzona była pod pozorem
ruchu turystycznego. Popyt na "wakacje" w Palestynie był tak duży, że PKP
utrzymywała regularne połączenia kolejowe głównych miast Polski z Konstancą.
Należący do gdyńskiego armatora liniowiec "Polonia", którego koszerna kuchnia
dostosowana była do potrzeb pasażerów, zapewniał stałe połączenie między
Konstancą a Hajfą. Po wejściu na pokład wielu emigrantów niszczyło polskie
paszporty, by w razie wpadki uniknąć deportacji. W 1937 roku szlak morski został
przez LOT uzupełniony o połączenie lotnicze z Hajfą. Do wybuchu wojny z Polski
do Palestyny przeszmuglowano pod okiem Anglików ponad 13 tysięcy ludzi. Zanim
hitlerowcy wkroczyli do Polski, szlakiem przez Konstancę bojownicy Irgunu
zdążyli jeszcze przemycić z Polski do Palestyny tysiące sztuk broni, która
bardzo przydała się w walce o Izrael.



Gdy Yaakov Meridor wkroczył wiosną 1939 roku do
magazynu przy ul. Ceglanej 8 w Warszawie, nie mógł uwierzyć własnym oczom. -
Stały tam setki skrzynek z bronią i amunicją, chciałem całować każdą z nich -
wspominał po latach bojownik Irgunu i uczestnik kursu w Andrychowie. Wszystko to
przeznaczone było na szmugiel do Palestyny, który odbywał się pod pozorem pomocy
dla osadników. Karabiny wysyłano jako koce, broń maszynową jako buty, a amunicję
jako cement. Zakupy finansował w części rumuńsko-francuski milioner rewizjonista
o nazwisku Simon Marcovici. Do zakupu broni dorzucił się polski rząd.



Mauser od rządu RP



W archiwach zachowało się pismo szefa
rewizjonistów, skierowane do Zarychty. "Pożyczkę udzieloną naszym przyjaciołom
traktuję jako dług honorowy, który postaramy się jak najszybciej zwrócić" -
pisał Żabotyński.



Współpraca z rządem polskim przysporzyła mu
kolejnych wrogów wśród rodaków, dla których kolaboracja z "reakcyjnymi" władzami
sanacyjnej Polski służyła jedynie usprawiedliwianiu antysemickiej polityki.
Niełatwa była też sytuacja władz polskich, które zabiegały przecież o skierowany
przeciw Niemcom sojusz z Londynem i za wszelką cenę starały się ukryć fakt
pomocy Żydom, walczącym z brytyjskim panowaniem w Palestynie.



By ukryć pochodzenie szmuglowanej z Polski
broni, starannie zatarto numery seryjne i oznaczenia producenta uzbrojenia,
które stanowiło standardowe wyposażenie polskiej armii. W magazynie na Ceglanej
zgromadzono 20 tys. karabinów Mauser i setki karabinów maszynowych, w tym 200
ckm Hotchkiss. Pierwsze partie arsenału dla Irgunu wysłano przez Rumunię i
Bułgarię jesienią 1938 i wiosną 1939 roku.



Abraham Stern, który nadzorował szkolenie
żołnierzy Irgunu w Polsce, wrócił do Palestyny latem 1939 roku, gdy Brytyjczycy
całkowicie zamknęli terytoria mandatowe dla emigracji z Europy i wprowadzili
zakaz kupowania przez Żydów ziemi w Palestynie. Stern miał świadomość, że dla
tysięcy ludzi, zagrożonych przez terror III Rzeszy w Europie, decyzja ta była
równoznaczna z wyrokiem śmierci. Brytyjska blokada Palestyny pchnęła Niemców w
kierunku zbrodniczego planu ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej w
Europie.



Gdy wybuchła II wojna światowa, Władimir
Żabotyński nakazał oddziałom Irgunu w Palestynie taktyczne zawieszenie walk z
Brytyjczykami. Stern wyłamał się z tego rozkazu i założył własną organizację
Lehi, którą brytyjska prasa szybko ochrzciła mianem Gangu Sterna. Dowodząc
przeszkolonymi w Polsce specami od terroryzmu, Stern siał postrach wśród
brytyjskich garnizonów w Palestynie. Brytyjczycy jednak bezlitośnie
przestrzegali zakazu przyjmowania uchodźców. Statki z uciekinierami były
zawracane przez brytyjską flotę. Zdesperowani bojownicy Irgunu zatapiali statki
u wybrzeży Palestyny, licząc, że rozbitkom uda się przedostać na ląd, jednak
Brytyjczycy wyłapywali ich i wysyłali do obozu internowania na Mauritiusie.



By ratować rodaków z rąk nazistów, Stern nie
wahał się zaproponować Niemcom antybrytyjskiego sojuszu na Bliskim Wschodzie.
Oferta Sterna pozostała bez odpowiedzi, bo od garstki bojowników Lehi Niemcy
woleli sojusz z Wielkim Muftim Jerozolimy, który aspirował do roli duchowego
przywódcy muzułmanów. Amin al-Husseini, który był śmiertelnym wrogiem żydowskiej
kolonizacji Palestyny, oferował III Rzeszy usługi tysięcy islamskich janczarów
od Bałkanów po republiki ZSRR, a na Bliskim Wschodzie był gotów rozpętać
przewroty pronazistowskich wojskowych arabskich od Iraku po Egipt.



Nieudane próby kolaboracji Sterna z Hitlerem
nie uszły uwadze Anglików. Wielka Brytania nie mogła tolerować żydowskiej
dywersji na Bliskim Wschodzie w sytuacji, gdy Afrika Korps Rommla podbijały
Afrykę Północną. W lutym 1942 roku brytyjski policjant Geoffrey Morton
zastrzelił bezbronnego Sterna, aresztowanego w konspiracyjnym lokalu w Tel
Awiwie. Jego ludzie nie poszli jednak w rozsypkę. Do Palestyny 22 lipca 1942
roku przybyły kolejne posiłki z Polski w postaci tysięcy żołnierzy żydowskich,
ewakuowanych z Rosji razem z armią Andersa.



II Korpus palestyński



W szeregach formowanej w ZSRR polskiej armii
nie zabrakło zwolenników Żabotyńskiego. Dzięki ogłoszonej przez Stalina amnestii
dla Polaków do armii Andersa trafił m.in. przedwojenny szef Betaru Mieczysław
Biegun, znany potem pod hebrajskim nazwiskiem Menachem Begin. Anders miał
problem z przyjmowaniem do II Korpusu polskich Żydów, gdyż Rosjanie uznali za
sowieckich obywateli wszystkich mieszkańców ziem polskich, wcielonych do ZSRR po
17 września 1939 roku. Wyjątek robili jedynie dla obywateli narodowości
polskiej.



Czekiści wyłapywali Żydów, Ukraińców,
Białorusinów, Litwinów, Tatarów, Ormian i przedstawicieli innych nacji z Kresów
Wschodnich Rzeczypospolitej i zawracali ich w czasie ewakuacji armii Andersa do
Iranu. Z drugiej strony życie tych, którym udało się zaciągnąć do wojska, nie
było usłane różami. Zdarzały się antysemickie wyzwiska, dochodziło także do
bijatyk. 14 listopada 1941 r. interweniował w tej sprawie sam generał Sikorski.



"Zakazuję stanowczo okazywania żołnierzom
wyznania mojżeszowego niechęci w formie krzywdzących przezwisk lub uchybiania
godności ludzkiej. Za przestępstwa w tym względzie będę surowo karał. Naczelny
Wódz Sikorski"



Jednym ze sposobów na rozładowanie napięcia był
forsowany przez rewizjonistów Żabotyńskiego pomysł powołania legionu żydowskiego
w ramach wojsk polskich, dowodzonego przez żydowskich oficerów. Plan poparła
część oficerów z gen. Tokarzewskim na czele, jednak Brytyjczycy, którzy
planowali ewakuację armii Andersa na Bliski Wschód, naciskali na Sikorskiego, by
porzucić ten projekt. Rząd Jego Królewskiej Mości, toczący w Palestynie
podjazdową wojnę z pogrobowcami Abrahama Sterna, nie mógł znieść myśli, że kilka
tysięcy żołnierzy trafiłoby do Jerozolimy w zwartych oddziałach, dowodzonych
przez syjonistycznych oficerów.



Niezależnie od incydentów, pojawienie się
polskiej armii w Palestynie zostało dobrze przyjęte przez żydowskie podziemie.
Wśród stacjonujących tam Polaków nie brakowało ludzi, którzy przed wojną brali
udział w szkoleniu żołnierzy Sterna w Polsce. Był wśród nich Wiktor Drymmer,
przed wojną szef departamentu konsularnego MSZ, który wraz z Apoloniuszem
Zarychtą organizował kursy dla bojowników Irgunu. W Palestynie Drymmer poprzez
Menachema Begina błyskawicznie nawiązał kontakt z Irgunem i ludźmi Sterna,
którzy poradzili polskim żołnierzom w brytyjskich mundurach znakowanie pojazdów
tak, by terroryści, atakując siły kolonialne, nie zrobili przypadkiem krzywdy
"swoim".



Begin kontra Ben Gurion

W czerwcu 1948 roku dowodzący Irgunem Menachem
Begin próbował wcielić w życie niezrealizowany plan desantu morskiego na Izrael.
Do Tel Awiwu przypłynął z Europy wyładowany bronią statek z tysiącem
rewizjonistycznych żołnierzy. Na cześć nieżyjącego od 1940 roku Władimira
Żabotyńskiego okręt nazwano jego konspiracyjnym pseudonimem "Altalena". Premier
David Ben Gurion zażądał oddania broni Haganie, ale na to rewizjoniści nie mogli
się zgodzić. W końcu to oni przez całą wojnę toczyli nierówną wojnę z
Brytyjczykami.



Wyszkoleni przed wojną w Polsce kadrowcy
Sterna, zasileni dezerterami z armii Andersa, siali terror wśród Arabów i
Brytyjczyków. W 1944 r. dwaj zamachowcy Gangu Sterna zabili w Kairze
brytyjskiego ministra lorda Moyne'a, który odmówił pomocy w ewakuacji tysięcy
węgierskich Żydów, zagazowanych później w hitlerowskich obozach koncentracyjnych
pod koniec wojny. Właśnie wtedy do walki z Brytyjczykami powrócił kierowany już
przez Begina Irgun, łącząc się z Gangiem Sterna. Matematyczne formuły, wkuwane w
Beskidach, przydały się do wysadzenia 22 lipca 1946 r. hotelu King David w
Jerozolimie, gdzie mieściło się dowództwo sił brytyjskich w Palestynie. W marcu
następnego roku szkoleni przez polską Dwójkę spece od zamachów wypróbowali
sposoby demolowania konstrukcji metalowych, wysadzając w powietrze brytyjską
rafinerię w Hajfie. W kwietniu 1948 r. w odwecie za ataki na żydowskich
osadników żołnierze żydowscy spacyfikowali arabską wioskę Deir Jassin, zabijając
254 mieszkańców. Ostatnim ich wyczynem było zabicie w 1948 r. hrabiego Folke
Bernadotte'a, który z ramienia ONZ przybył do Palestyny mediować między
walczącymi Żydami i Arabami. Nie pomógł mu fakt, że w czasie wojny uratował on
ponad 11 tys. Żydów.



Begin chciał wykorzystać przywiezioną na "Altalenie"
broń i ludzi do zdobycia Jerozolimy, która decyzją ONZ znalazła się poza
granicami Izraela. Ben Gurion, ten sam, który nazywał Żabotyńskiego Władimirem
Hitlerem, obawiał się utworzenia przez rewizjonistów armii niezależnej od rządu
nowo powstałego Izraela. Gdy Begin odmówił oddania broni, Ben Gurion kazał swoim
oddziałom otworzyć ogień do zakotwiczonego statku. Trafiona kilkoma pociskami "Altalena"
zaczęła płonąć, zgromadzona w ładowniach amunicja groziła eksplozją. Żołnierze
Irgunu skakali do wody, jednak izraelska armia nie przerwała ostrzału. Na plaży
w Tel Awiwie zginęło kilkunastu ludzi Begina, 200 kolejnych aresztowano na
rozkaz Ben Guriona. Incydent na całe lata zepchnął prawicowych rewizjonistów na
margines życia politycznego w Izraelu. Ben Gurion długo odmawiał zgody na
sprowadzenie do Izraela ciała Władimira Żabotyńskiego. - Potrzebujemy żywych, a
nie martwych Żydów, nie widzę sensu w mnożeniu grobów w Izraelu - napisał w 1959
roku premier, uzasadniając odmowę. Ostatecznie lider Nowej Organizacji
Syjonistycznej spoczął na Górze Herzla w 1964 roku. Menachem Begin musiał czekać
aż do 1977 roku, by zostać premierem kraju. Jednak dziś rządząca Izraelem
prawicowa partia Likud jest w prostej linii spadkobierczynią syjonistów
Władimira Żabotyńskiego, polityka, któremu nie zabrakło determinacji i
wyobraźni, by zaciągnąć w Polsce dług honorowy. Dług, który zaważył na losach
państwa żydowskiego w Palestynie.



 

Jakub Mielnik
 

Publikował w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku",
"Polityce", "Ozonie" i "Wprost". Obecnie pracuje w dzienniku "Polska".



Dziękujemy Panu Witoldowi Michałowskiemu za
udostępnienie dokumentów, które umożliwiły powstanie artykułu.









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jak Polacy pomagali Niemcom
VirtueMart Jak szybko stworzyc profesjonalny sklep internetowy w Joomla
jak polacy mieli isc na 3 wojne
jak naprawde stworzono świat !!!
Ekspert biznesu Jak wymyslic stworzyc i prowadzic zyskowny biznes?z srodkow na start eksbiz
VirtueMart Jak szybko stworzyc profesjonalny sklep internetowy w Joomla virtue
Jak stworzyć tekst
Bichromie, czyli jak stworzyć idealną fotografię czarno bi…
Polacy są kochliwi jak Latynosi

więcej podobnych podstron