Zbiorowa Basnie narodow republik nadbautyckich



NAWDÓW


BAŚNIE
NARODÓW
REPUBLIK
NADBAATYCKICH
i, "
E^*w
G
S^IlL
^j
-
-
BAŚNIE NARODÓW
ZSRR
Przełożył Stanisław Ulicki Graficznie opracował Michaił Anikst
*
WYDAWNICTWO
TPPR "WSPÓAPRACA"
1987


BAŚNIE
NARODÓW
REPUBLIK
NADBAATYCKICH

Tytuł oryginału !    "
Wyboru dokonali Robert Babłojan i Mir leną Szumska
Wydawnictwo TPPR  Współpraca" Warszawa 1987
Wydanie I. Nakład 100 000 egz.
Obj. ark. wyd. 10,75. Obj. ark. druk. 12,38 .
Oddano do składu 16.%.1986
Podpisano do druku 9.IV.1987
Druk w ZSRR
Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo  Raduga" Moskwa, Wydawnictwo TPPR  Współpraca" Warszawa, 1987
ISBN 83-7018-051-5
Tytuł oryginału !    "
Wyboru dokonali Robert Babłojan i Mirlena Szumska
Wydawnictwo TPPR  Współpraca" Warszawa 1987
Wydanie I. Nakład 100 000 egz.
Obj. ark. wyd. 10,75. Obj. ark. druk. 12,36 .
Oddano do składu 16.%.1986
Podpisano do druku 9.IV.1987
Druk w ZSRR
(g) Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo  Raduga" Moskwa, Wydawnictwo TPPR  Współpraca" Warszawa, 1987
ISBN 83-7018-051-5
-
BAŚNIE AOTEWSKIE
BIAAY JELEC
Adaptacja: Ludmiła Kopytowa Ilustracje: Gunar Krollis
NARZECZONA Z MORSKIEGO MIASTA
Adaptacja: Lidia Jelisiejewa Ilustracje: Gunar Krollis
BIAAY JELEC
Kto ciekawy, niech słucha, Wiersz króciutko się plecie. Krętorogi i biały Jeleń biega po świecie -Każdy ujrzeć może go snadnie, Lecz H:>B8 w ręce nie wpadnie.
yli sobie dwaj bracia. Zgodnie pospołu żyli, o nic się nie trapili. Na schwał wyrosły chłopaki, krzepkie niczym dębczaki. Pyta ich ojciec:
 Powiedzcie mi w sekrecie, czym się trudnić chcecie?
Pokręcili synowie głowami, lecz potem zdradzili się sami.
 Niezgorzej mają drwale, ale myśliwi  wspaniale: kaczki, gęsi, łabędzie najmilej tropić nam będzie.
Cóż, jeśli tak, dla nauki dał im ojciec dwa łuki i dla każdego psa wybrał gończego. Wywiódł synów za próg i pożegnał jak mógł  dobrymi słowy.
6
Wędrowali bracia, wędrowali, aż zawędrowali do ciemnego lasu. I dalejże tropić wszędzie kaczki, gęsi, łabędzie, a i strzały z łuku wypuszczać. Pewnikiem akuratnie wyuczyliby się myśliwskiego rzemiosła, gdyby nie zabłądzili w gęstwinie. Próbują się wydostać i tak, i siak  wyjść nie ma jak. A tu chleb się kończy. Radzili, radzili i postanowili: najważniejsze  nie tracić ducha.
Patrzą  biegną dwie sarny. Bracia do łuków. A sarny proszą:
 Darujcie nam życie, odpłacimy się kiedyś sowicie.
Niech i tak będzie. Idą dalej. Patrzą  biegną dwa wilki. Bracia do łuków. A wilki proszą:
 Darujcie nam życie, odpłacimy się kiedyś sowicie.
Cóż robić. Idą dalej. Patrzą  biegną dwa zające. Bracia do łuków. A zające proszą:
 Darujcie nam życie, odpłacimy się kiedyś sowicie.
Tak miał oto i jeden, i drugi troje zwierząt na swoje usługi: sarnę, wilka, zająca-szaraka, nie licząc psiaka. Ot historia jaka. Powędrowali dalej. Szli, szli, aż napotkali rozstajne drogi. Kłócili się, spierali, żadnej nie wybrali. I postanowili
7

bracia w pojedynkę szczęścia poszukać. Lecz nim rozbrat wzięli, dwa noże po kolei w korę dębową wbili i tak się umówili: każdy, od czasu do czasu, musi zaglądać do lasu, by spojrzeć na brata nóż. Po prostu musi i już. Nóż bez najmniejszej skazy ma wieścić, że bratu się wiedzie, a rdzawy i szczerbaty to znak, że znalazł się w biedzie i trzeba z pomocą mu spieszyć.
Jako było przeznaczone, poszedł każdy w swoją stronę.
Starszy z braci dzień cały wędrował  niczego nie zwojował. Drugi dzień wędrował  niczego nie zwojował. Trzeciego dnia patrzy: stoi zamek drewniany, sosnowe ma ściany, fronton szeroki, basztę pod obłoki. Przygląda się, słucha  ni żywego ducha, zachodzi do środka  w zamku dziewczyna samotna.
 Powiedz mi, moja piękna, gdzie się wszyscy podziali?  starszy z braci pyta.
 Poszli tropić białego jelenia o krętych rogach, lecz nie powrócili, w kamienie się przemienili. A był z nimi mój tatuś.
 Nie martw się, niebogo, poszli nie biorąc nikogo, a ja mam pomocników. Z nimi dopadnę jelenia i tatkę wyzwolę z kamienia.
Wiersz króciutko się plecie, bajka dłużej. Wyszedł starszy
10
z braci na dwór, wytęża wzrok: biały, krętorogi jeleń bieży w skok. Ruszył śmiałek trop w trop za jeleniem wraz ze wszystkim swoim stworzeniem: sarną, wilkiem oraz szarakiem  co-sus-to-słupek-pod-krzakiem.
Lecz cóż z tego: jeleń przepadł w oddali, tylko kurzu się nałykali.
Gdy kurz opadł, zdarzyło się tak: zobaczyli pod lasem pniak. Na pniaku staruszka siedziała i przy ognisku się grzała. Podszedł do niej starszy z braci i prosi:
 Zaproś nas, babciu, w gości, daj rozgrzać zziębnięte kości!
 Zgoda  staruszka rzecze  daj mi tylko, człowiecze, pogłaskać swoje zwierzęta. Nic im się nie stanie, a ja lubię głaskanie.
.  A głaszcz sobie na zdrowie! chłopak na to odpowie.
Nie musiała dotykać dwa razy  jak stały, przemieniły się w głazy zwierzęta co do jednego i starszy z braci do tego.
W tym samym czasie młodszy z braci cały las zdążył schodzić  z zachodu na wschód, w tył, w poprzek i w przód, aż w końcu postanowił zgodzić się na pasterza owiec w pewnym królestwie.
11
Niespodziewanie, nieoczekiwanie spadło na ów kraj okropne nieszczęście: wynurzył się z morskiej grzywy smok straszliwy i zażądał, by wydano mu trzy królewskie córki na pożarcie. A tak przy tym groził: wystarczy machnięcie ogona, by toń się podniosła wzburzona i spadły wezbrane wody na wszystkie królewskie grody.
Zrozpaczony król oznajmił, wskazując na najmłodszą córkę: oto jest tego żona, który smoka pokona. Na wsze strony tę wieść otrąbiono, lecz chętnego nie znaleziono.
Wylał władca łez całe morze, lecz cóż  w biedzie płacz nie pomoże. Nazajutrz trzeba rzucić najstarszą córkę na pożarcie.
Dowiedział się o tym młodszy brat, ze zdumienia oniemiał  co za świat, by królewny oddawać potworom. I choć za dnia musiał owiec pilnować, w nocy zaczął miecz ostry szykować. A kuł do świtu.
O świtaniu powiózł woznica starszą królewnę do smoka, po tej łąki połaci, gdzie pasł młodszy z braci.
 Ej, woznico, dokąd cię drogi prowadzą? pasterz pyta.
 Przez pola, przez niwy, tam gdzie smok straszliwy. A ty co, może chcesz mu zęby policzyć?
12
 A dlaczegóżby nie? odrzekł młodszy brat i ruszył w ślad za powozem.
Już są na miejscu, stanęli tuż przy wzburzonej kipieli. Wyszła królewna z powozu, piasek łzami rosi, o ratunek prosi. Wszystko na próżno  milsza własna skóra niż królewska córa. Zaciął woznica konie batem, pognał najdalej jak mógł, mamrocząc pod nosem:  Czym ja sobie wróg, by na smoka bez miecza uderzać?"
Nagle zmąciło się morze, zapadł zmrok  wynurzył się z głębiny trzygłowy smok. Rzuciły się nań zwierzęta. A młodszy z braci, gdy tylko smoka zoczył, to skoczył, zamachnął się, świsnął w górze miecz  trzy głowy spadły precz. Wyciął pasterz języki z trzech smoczych gardzieli, w torbę pastuszą powkładał, do nikogo nie zagadał i wrócił do stada.
A woznica  cóż za bohater! już zdążył znalezć się przy królewskiej córce:
 Walczyliśmy o ciebie aż miło, cud, że wszystko tak się skończyło! Tylko milcz, żeś widziała pastucha! Słówko piśniesz, a oddasz ducha! A kiedy król zapyta, tak odpowiadaj i kwita:  Odwiózł mnie woznica, przywiózł mnie woznica, jego być musi nagroda!"
Cóż miała robić?  Zgoda..." Śmierci się lękała, wszystko obiecała.
13

Ale na drugi dzień pojawił się w morzu smok o sześciu głowach.
Ten sam woznica powiózł tym razem drugą królewską córkę do smoka, po tej samej łące, gdzie młodszy z braci owieczek pilnował. I znów pastuch królewnę zratował. A sześć smoczych języków do torby wrzucił.
Trzeciego dnia powiózł ten sam woznica najmłodszą królewnę do smoka i znów po tej łąki połaci, gdzie pasł młodszy z braci. I po raz trzeci ruszył pastuch za powozem. Gdy znalezli się na miejscu, stanęli tuż przy wzburzonej kipieli. Wyszła najmłodsza królewna z powozu, piasek łzami rosi, o ratunek prosi. Wszystko na próżno: milsza własna skóra niż królewska córa. Znowu zaciął woznica konia batem, pognał najdalej jak mógł, mamrocząc pod nosem:  Czym ja sobie wróg, by na smoka bez miecza uderzać?"
Nagle zmąciło się morze, zapadł zmrok  wynurzył się z głębiny straszliwy smok, a miał tym razem głów dziewięć.
Rzuciły się nań zwierzęta. Zaś młodszy z braci, gdy tylko smoka zoczył, to skoczył, zamachnął się, świsnął w górze miecz  dziewięć głów spadło precz. Najmłodsza z króle-wien dała swemu wybawcy pierścionek. (Uczyniła to w tajemnicy, nic a nic nie mówiąc woznicy!) Pokłonił się
16
pasterz królewskiej córce, wyciął smocze języki i nie rozmawiając z nikim w torbie je poukładał i wrócił do stada. A woznica  cóż za bohater! już zdążył znalezć się przy królewnie:
 Walczyliśmy ze smokiem aż miło, cud, że wszystko tak się skończyło. Tylko milcz, żeś widziała pastucha! Słówko piśniesz, a oddasz ducha! A kiedy król zapyta, tak odpowiadaj i kwita:  Odwiózł mnie woznica, przywiózł mnie woznica, jego być musi nagroda".
Odrzekła cichutko:  Zgoda..." Także się śmierci bała, więc wszystko obiecała.
A na dworze król nacieszyć się nie może. Objął woznicę i rzecze:
 Ocaliłeś me córki od zguby, więc z serca ci mówię, mój luby: najmłodszą za żonę bierz, połową królestwa się ciesz!
Powiedziane  dotrzymane. Za trzy dni wesele. A co z pastuchem? A nic, bo pastuch duchem torbę zarzucił na ramię, stanął przy zamku bramie i cichcem się wślizgnął do środka. Zobaczyła go najmłodsza królewna i tak mówi do ojca:
 Z tym stanę przed ołtarzem, kto mój pierścionek pokaże, bo ten mnie od smoka wybawił!
17
t
1
'
fjK I3B.
%:t:S'"

/
./Wf'" :



(

y^
W tym czasie woznica się zjawił napitek niosąc w krysztale. Królewna nie piła go wcale, lecz pastuchowi oddała. Temu leciutko zadrżała biorąca kielich dłoń i  wpuścił pierścionek doń.
 Oto mój prawy zbawca!
Nie chciał wierzyć król-łaskawca.
 Jeśli się tacie wydało, że jest dowodów za mało  temu przychylność okażę, kto smocze języki pokaże!
 No  król do woznicy powiada  pokazać języki wypada. I proszę mi nic nie gadać, bo pragnę do stołu siadać!
Ba, skąd je wziąć? Płakać i kląć...
Za to młodszy z braci zdjął z torby rzemyki i pokazał smocze języki. A było ich osiemnaście.
Przyodział go król w złote szaty i ślub wyprawił bogaty. A chytrusa-woznicę wypędzono na ulicę. Tak ożenił się młodszy z braci z piękną królewną, wziął pół królestwa w posagu i zaczął żyć w radości i dostatku.
Pewnego razu przyszło mu jednak do głowy pójść do lasu, by spojrzeć na brata nóż. Podchodzi do dębu, patrzy  nóż rdzawy aż po rękojeść, widać musiała dojeść okrutna bieda bratu. Choć żal rozstawać się z żoną, czas w drogę  tak widać sądzono. Wziął wszystkie zwierzęta ze sobą: sarnę, wilka, zająca-szaraka i oczywiście psiaka.
20
Wędrował, wędrował, naraz patrzy: stoi zamek drewniany, sosnowe ma ściany, fronton szeroki, basztę pod obłoki. Przygląda się, słucha  ni ż^^^ Powiedz mi, moja piękna, gdzie się wszyscy podziali?  młodszy z braci pyta.
 Chcieli pojmać białego jelenia o krętych rogach, lecz nie powrócili, w kamienie się zamienili. I był tu jeszcze jeden myśliwy, który także tropił jelenia.
 To mój brat! Na pewno w tarapaty wpadł! Śpieszę mu na ratunek!
Wiersz króciutko się plecie, bajka dłużej.
Wyszedł młodszy z braci na dwór, wytęża wzrok  biały, krętorogi jeleń bieży w skok. Ruszył śmiałek trop w trop za jeleniem ze wszystkim swoim stworzeniem. Lecz cóż z
tego: jeleń przepadł w oddali, tylko kurzu się nałykali.
A gdy kurz opadł, zdarzyło się tak: zobaczyli pod lasem pniak. Na pniaku staruszka siedziała i przy ognisku się grzała. Podszedł do niej młodszy z braci i pyta:
- Powiedz, fahriu  tn fin 1'*cają cienie!
 Powiem ci  staruszka rzecze  daj mi tylko, czło-
21
Wędrował, wędrował, naraz patrzy: stoi zamek drewniany, sosnowe ma ściany, fronton szeroki, basztę pod obłoki. Przygląda się, słucha  ni żywego ducha, zachodzi do środka  w zamku dziewczyna samotna.
 Powiedz mi, moja piękna, gdzie się wszyscy podziali?  młodszy z braci pyta.
 Chcieli pojmać białego jelenia o krętych rogach, lecz nie powrócili, w kamienie się zamienili. I był tu jeszcze jeden myśliwy, który także tropił jelenia.
 To mój brat! Na pewno w tarapaty wpadł! Śpieszę mu na ratunek!
Wiersz króciutko się plecie, bajka dłużej.
Wyszedł młodszy z braci na dwór, wytęża wzrok  biały, krętorogi jeleń bieży w skok. Ruszył śmiałek trop w trop za jeleniem ze wszystkim swoim stworzeniem. Lecz cóż z tego: jeleń przepadł w oddali, tylko kurzu się nałykali.
A gdy kurz opadł, zdarzyło się tak: zobaczyli pod lasem pniak. Na pniaku staruszka siedziała i przy ognisku się grzała. Podszedł do niej młodszy z braci i pyta:
 Powiedz, babciu, co to za kamienie, takie dziwne rzucają cienie?
 Powiem ci  staruszka rzecze  daj mi tylko, czło-
21
1
 
V
3 ]
V
wiecze, pogłaskać swoje zwierzęta. Nic im się nie stanie, a ja lubię głaskanie.
 O nie, nic z tego, trafiłaś na mądrzejszego. Wyłusz-czaj całą rzecz. Lecz pomnij, mam ostry miecz!
Wiedzma bardzo się przestraszyła, tajemnicę mu wyjawiła:
 Te kamienie to ciżba zaklęta: są tu ludzie, są i zwierzęta zmienione w kamienny świat. Jest tutaj i twój brat.
 Gadaj, wiedzmo, jak ich zratować, jeśli sama chcesz głowę zachować!
 Trud cię czeka niewielki  wydobądz z ognia węgielki, posyp kamienie żarem, a wnet się rozprawisz z czarem.
Jak usłyszał, tak i zrobił. Wiedzma powiedziała prawdę. Kamienie przemieniły się w ludzi, i było narodu wiele, z królem na czele. A pomiędzy dworakami znalazł się starszy brat ze zwierzakami. Te od razu rzuciły się na czarownicę i rozszarpały na strzępy.
Król się szczęściem za szczęście odpłacił  oddał córkę starszemu z braci, ta zaś mogła wyjść wreszcie z zamczyska  czar odjęły węgielki z ogniska.
Młodszy brat z tęsknoty do żony pospieszył czym prędzej
24
""""^ jej strony i włada krajem szczęśliwie, jeśli do dzisiaj żyje.
A co z jeleniem? Kto ciekawy, niech słucha. W tej samej chwili, gdy wiedzma wyzionęła ducha, biały jeleń potknął się o pniak i tak spadła z niego, niczym lekka mgła, niedobra siła, która ludziom tyle zła przyczyniła.
w jej strony i włada krajem szczęśliwie, jeśli do dzisiaj
żyje.
A co z jeleniem? Kto ciekawy, niech słucha. W tej samej chwili, gdy wiedzma wyzionęła ducha, biały jeleń potknął się o pniak i tak spadła z niego, niczym lekka mgła, niedobra siła, która ludziom tyle zła przyczyniła.
NARZECZONA Z MORSKIEGO MIASTA
yło to dawno, dawno temu. W maleńkiej chatce tuż nad brzegiem morza mieszkał ubogi rybak. Co w morzu złowił, tym żywił liczną rodzinę. I zdarzyło się tak, że przez osiem dni z rzędu nic prócz mułu i wodorostów nie trafiło do sieci rybaka. W chatce zapanował głód. Dziewiątego dnia, o brzasku, wypłynął rybak samotnie w morze. Ale i tego dnia nie znalazł w niewodzie ani jednej ryby. Zrozpaczony biedak nie wiedział, co począć. Jak tu wracać z pustymi rękami do głodnych dzieci?! A słońce chyli się już ku zachodowi.,
Aż tu nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, pojawiła się płynąca z oddali łódka. A przy tym niemała: widać w niej dziewięciu ludzi. I wszyscy krzyczą:
 Hej, rybaku! Dużo ryb nałowiłeś?
 Gdzieżby tam! Od dziewięciu dni niczego złapać nie mogę  odparł rybak i zamarł w bezruchu.
Aódka podpłynęła bliżej i ujrzał biedak, że nie siedzi

26
w niej wcale dziewięciu ludzi, lecz jeden człowiek o dziewięciu głowach.
 Nie złowisz ani jednej ryby  rzecze Dziewięciogło-wy  póki nie oddasz mi za parobka najstarszego z synów. Zginiesz z głodu, a i wszystkie dzieci zamorzysz.
Przeraził się rybak. Słowa wymówić nie może.
 O syna się nie trap  mówi Dziewięciogłowy. Pracę dam mu niezbyt ciężką. Karmić go będę do syta. Dam do tego dobrą zapłatę. A już ryba sama do twoich sieci popłynie. Jutro o wschodzie słońca będę na was czekał nie opodal Wielkiego Kamienia. Przyprowadz syna  nie pożałujesz. Powiedział i odpłynął.
Powrócił rybak do domu. Opowiedział, co mu się przydarzyło. Spoglądają wszyscy na najstarszego z synów, a on rzecze:
 No cóż, jutro poprowadzisz mnie, ojcze, do Dziewię-ciogłowego. Nie możemy przecież wszyscy pomrzeć z głodu. Nie boję się o siebie, zresztą nie ma wyboru.
Ledwo skrawek słońca wynurzył się z morza, podszedł rybak wraz z synem do Wielkiego Kamienia. Dziewięciogłowy już czekał. Zabrał chłopca do łódki i odpłynął.
Rybak wypatruje oczy, ale niczego nie widzi. Azy wzrok mącą. Jakże mu żal syna! Własnymi rękami oddał go nie
27
>**
wiadomo komu i nie wiadomo dokąd. Ale jak tu było nie oddać, skoro głód zaglądał do oczu!
Długo płynął morzem Dziewięciogłowy. Wreszcie, kiedy z wody wyłoniła się góra, dobili do jej brzegu. Wysiadł Dziewięciogłowy z łódki i przepadł bez wieści.
Czeka na niego chłopak, czeka cierpliwie. Oto już słońce zdążyło stanąć w zenicie, powędrowało na zachód i w morzu zaczęło się chować. A Dziewięciogłowego jak nie ma, tak nie ma.
Wylazł chłopczyna z łódki, na brzeg ją wyciągnął. Dokąd iść  nie ma pojęcia. Zaczął wspinać się po zboczu. Nagle zobaczył jaskinię. Zagląda do niej  z oddali migoce jakieś światełko.
Powędrował chłopak do wnętrza góry. Kroczy dzielnie, a korytarz staje się coraz to wyższy i coraz to szerszy. Szedł, szedł, aż doszedł do miedzianej bramy. Skończyła się droga. Postał chłopczyna, postał i z lekka zastukał we wrota. Ni słychu  ni dychu. Zastukał nieco głośniej  nikt nie odpowiada.
Wtedy z całej mocy w bramę załomotał.
Rozwarty się wrota. Wychodzi nadobna dziewczyna i pyta:
 Skąd się tu wziąłeś, śmiałku?
30
 Szukam gospodarza. Dziewięciogłowy najął mnie za parobka. Może wiesz, jak go znalezć?
 Jest tutaj. Od rana śpi jak zabity.
 Bo też i rankiem mnie tu przywiózł. Czekałem na niego w łódce, gdy odszedł bez słowa. A kiedy zaczął zapadać zmierzch...
 Patrzcie go, jaki cierpliwy! Pewnie zgłodniałeś? Chodz, dam ci coś do zjedzenia.
Nakarmiła go dziewczyna i pyta:
 Lękasz się Dziewięciogłowego?
 Nie, wcale się nie boję.
 Myślisz, że potrafisz go zadowolić?
 Nie wiem. Będę się starać.
Spodobał się chłopak dziewczynie. Rzecze mu ona:
 Nie dasz rady zadowolić Dziewięciogłowego. Mogłabym ci pomóc przechytrzyć go i pokonać, gdybyś mnie zechciał we wszystkim słuchać.
 Zrobię wszystko, co mi powiesz. Nie jestem tchórzem.
 A więc posłuchaj. Wkrótce przebudzi się Dziewięciogłowy. Będzie cię poganiać do roboty, a ty powtarzaj jedno, że najmowałeś się do dziennej pracy. Mów, że nocą ślep-niesz i niczego nie widzisz. Będzie ci grozić, ale ty obstawaj
31
przy swoim. Nie wolno ci ustąpić. Choćby cię bił i dręczył, cierp i milcz. Nie okazuj słabości. Poradzisz sobie?
 Wytrzymam.
 Jeśli tak się stanie, powiem ci, co dalej czynić. Wszystko przebiegło tak, jak powiedziała dziewczyna. Obudził się Dziewięciogłowy i zaczął chłopaka gnać
do roboty. A ten rzecze, że nocą niczego nie widzi. Za dnia tylko może pracować. Rozezlił się Dziewięciogłowy. Zaczął go poszturchiwać, zaczął mu grozić. A chłopak obstaje przy swoim:  Nocą niczego nie widzę. Najmowałem się do dziennej pracy".
Rzucił się nań Dziewięciogłowy. Zaczął go bić, męczyć na różne sposoby.
A chłopak ni słowa. Cierpi w milczeniu.
Bił go, bił Dziewięciogłowy, a chłopczyna nie wydał ni jęku. Zagryzł wargi, cierpi w milczeniu.
Zmęczył się w końcu Dziewięciogłowy, zaprzestał bicia. Odepchnął chłopca od siebie. Splunął ze złością.  Nie usłyszałem nawet słowa skargi! Ech, ty, przeklęty! Z kamienia jesteś, czy co?!"  splunął raz jeszcze i poszedł spać.
Kiedy tylko rozległo się jego chrapanie, przyszła dziewczyna.
32
 Zuch z ciebie  mówi  wytrwałeś!
A zuch ni ręką, ni nogą ruszyć nie potrafi. Leży w tym samym miejscu, gdzie cisnął go Dziewięciogłowy.
Pochyliła się nad nim dziewczyna, zaczęła przemywać jego rany tajemnymi ziołami. I chłopak nagle poczuł, że ból odchodzi, jak ręką odjął, a on sam jakby większy i silniejszy się staje. Nadziwić się nie może.
 Nie dziwuj się, chłopcze  rzecze mu dziewczyna. Czujesz w sobie siły Dziewięciogłowego. Ile mu ich podczas dręczenia ciebie ubyło, tyle tobie przybyło. Zjedz i kładz się spać. Musisz sił nabrać, by dotrzymać pola Dziewięciogło-wemu. Następnej nocy czeka cię to samo. Tylko nie popełnij błędu: cierp w milczeniu.
Następnej nocy znowu wszystko się powtórzyło: zaczął Dziewięciogłowy gnać chłopaka do roboty, a ten obstaje przy swoim:
 Najmowałem się do dziennej pracy, gospodarzu. Nocą naprawdę nie mogę, Niczego nie widzę.
Jak usłyszał to Dziewięciogłowy, dalejże katować go z całej mocy.
Zacisnął chłopak zęby. Cierpi w milczeniu.
Długo bił, grzmocił go Dziewięciogłowy. Zmęczył się wreszcie, splunął.
33
 Wciąż milczy jak zaklęty!  ryczy z wściekłością. -Głosu z niego nie wydobędziesz.
Zaklął szpetnie i poszedł spać.
Kiedy rozległo się jego chrapanie, zjawiła się dziewczyna. Wyleczyła rany chłopaka swoimi ziołami. Gdy tylko ustąpiły boleści, poczuł, że znów podwoiły się jego siły.
Dziewczyna mu rzecze:
 Wciąż jesteś nazbyt słaby. Przyjdzie ci jeszcze pocierpieć.
Trzeciej nocy Dziewięciogłowy dręczył chłopca najwy-myślniej jak tylko umiał. Cierpi chłopczyna, cierpi, lecz kiedy zaczęło się wydawać, że dłużej już nie wytrzyma  odstąpił go Dziewięciogłowy. Dużo sił stracił, zazgrzytał zębami ze złości.
 Tfu! Coś podobnego! Jak dotąd, nawet nie jęknął! Odszedł Dziewięciogłowy. Strudzony zwalił się na łoże. Przyszła dziewczyna. Wyleczyła ziołami wszystkie rany,
wszystkie zadrapania, wszystkie stłuczenia. Rzecze jej chłopak:
 Czuję, że mam trzy razy tyle sił co wczoraj! Uradowała się dziewczyna.
 To dobrze  powiada. Przyniosłam ci ostry miecz i te oto zioła. Chwytaj za broń i idz ścinać ohydne głowy
34
potwora. Tylko się śpiesz. Nie daj mu nabrać sił. Ale pamiętaj: jeśli cię zacznie piec żywym ogniem  lej na ogień owe zioła i rąb, rąb, ile tylko masz mocy. Póki dziewięciu głów nie odrąbiesz, nie odstępuj: walcz i śpiesz się.
Pochwycił chłopak miecz, rzucił się na Dziewięciogło-wego i pierwszym cięciem odrąbał mu trzy głowy.
Rozjuszył się Dziewięciogłowy. Zaczął przypiekać chłopca ogniem. A chłopak, unikając buchających płomieni, zwija się jak węgorz, ziołami ogień gasi.
Długo tak się zmagali. Wreszcie potwór zaczął słabnąć, a wtedy chłopak, zebrawszy resztkę sił, odrąbał mu jedną po drugiej wszystkie pozostałe głowy.
Kiedy spadła na ziemię ostatnia głowa, zadrżała góra, rozsypała się z hukiem w drobny mak, a na jej miejscu pojawiło się piękne miasto.
Podeszła do chłopca dziewczyna i rzecze:
 Jeślim ci miła, zostań królem tego miasta.
 Dobra z ciebie i urodziwa dzieweczka: pokochałem cię od pierwszego wejrzenia. Lecz kimże jesteś?
 Jestem córką morskiego króla  powiada dziewczyna  mojego ojca zabił Dziewięciogłowy. Zaczarował nasze królestwo, a mnie więził w niewoli. Teraz skończyła się jego władza. Możemy się pobrać choćby zaraz.
35
 Nie  mówi chłopak  najpierw muszę zaprosić na ślub całą rodzinę. A godzi się też, by i moi przyjaciele zatańczyli na naszym weselu.
 Niech i tak będzie  zgodziła się dziewczyna  proś, kogo wola. Masz tutaj pierścionek. Wystarczy, byś trzy razy obrócił go na palcu, a znajdziesz się od razu tam, gdzie zechcesz. Pamiętaj tylko o jednym: nie przechwalaj się mną, bo zdarzy się nieszczęście.
Włożył chłopak pierścień od narzeczonej na palec, przekręcił go trzy razy  i znalazł się w domu. Jakaż to była radość dla ojca i matki! Już całkiem stracili nadzieję ujrzenia go wśród żywych, aż tu nagle rosły, silny i urodziwy spadł, jakby prosto z nieba! Młodzieniec opowiedział o swoich przygodach, na ślub rodziców zaprosił i poszedł odwiedzić krewnych i przyjaciół.
Wypadło mu iść nie opodal pańskiego pałacu. A pan właśnie przechadzał się po dziedzińcu. Ledwo zobaczył młodzieńca, a już zaczął go wypytywać o wszystko, widać nie miał nic innego do roboty.
 Co się z tobą działo? Dawno cię nie widziałem.
 Szukałem szczęścia za morzem  odpowiada chłopak, chcąc oddalić się jak najszybciej.
 No i co, znalazłeś szczęście?  nie ustępuje pan.
38
 Znalazłem. Właśnie idę zaprosić krewnych i przyjaciół na wesele.
 No, a kimże jest twoja narzeczona?
 To dobra dziewczyna.
 A chociaż urodziwa?
 Nie wiem, panie, co odpowiedzieć.
 Może dorównuje urodą mojej najstarszej córce?
 Ech, nie, panie.
 Może jest tak urocza, jak moja średnia córka?
 Nie, panie.
 A może jest tak cudna, jak moja najmłodsza córka? Tu już rozgniewał się chłopak i rzecze:
 Nie zawracaj mi głowy, panie, swoimi córkami! Jakże im się równać z moją narzeczoną! Sto razy jest od nich
piękniejsza!
Tylko powiedział te słowa  pierścień przepadł jak
kamień w wodę.
Idzie drogą młodzieniec, zalewa się gorzkimi łzami. Jak trafić do narzeczonej? Gdzie jej szukać?
A po tej samej drodze idzie mu na spotkanie staru-szeczka. Na plecach dzwiga wiązkę chrustu, ciążą jej drewka na opał, ledwo powłóczy nogami zgarbiona we dwoje.
Użalił się nad nią chłopak.
39
 Pozwól, babciu, że ci pomogę  i zdjął jej wiązkę z ramion.
A nie była to zwyczajna babuleńka, lecz mateczka Laj-ma, ta sama, która szczęście dobrym ludziom przynosi.
Zatrzymała się mateczka Lajma i pyta:
 Zdawało mi się, synku, że płakałeś? Opowiedział jej młodzieniec całą prawdę. Rzecze mu
mateczka Lajma:
 Dlaczegoś nie posłuchał narzeczonej? Dobrą radę ci dała.
 Ależ ja naprawdę, babciu, nie chciałem się przechwalać. W gniewie samo wyrwało się z ust. Nie mogłem pozwolić, by znieważano moją narzeczoną!
 Dosyć, już dosyć! Masz tutaj trzewiczek. Obuj go i biegnij do Księżyca. Może ci powie, jak znalezć drogę do zaczarowanego miasta-góry.
Dopiero teraz pojął chłopak, jakie go szczęście spotkało.
Pognał do Księżyca, o drogę go pyta. A ten odpowiada:
 Nocami tylko wędruję. Nie widziałem takiej drogi. Lepiej zapytaj Słońca.
Przybiegł chłopak do Słońca. Prosi:
42
 Pokaż mi drogę do zaczarowanego miasta-góry. Zostawiłem tam narzeczoną. Poradz coś, pomóż.
 Nie znam tej drogi  odpowiada Słońce. Zapytaj lepiej Ojca Wiatrów. Może on potrafi ci pomóc. Wichry wszędzie latają, znają wszystkie zakamarki.
Pomknął chłopak do Ojca Wiatrów. Zaczął błagać go o pomoc.
Wysłuchał opowieści młodzieńca Ojciec Wiatrów, chwycił dwanaście piszczałek i zadął w nie z całej mocy. Nieled-wie w tej samej chwili zjawiło się jedenaście wiatrów. Tylko dwunastego, północnego nie można się było doczekać.
Zadął więc Ojciec Wiatrów jeszcze raz, ale to tak, że zadrżały góry, a drzewa ugięły się do samej ziemi.
Minęło trochę czasu. Chciał Ojciec Wiatrów zadąć po raz trzeci, lecz ledwo zdążył podnieść piszczałkę do ust  północny wiatr, Ziemelis, zjawił się jak na zawołanie.
 Gdzież to się podziewałeś?
 Wybacz, ojcze. Co rozkażesz? Przebywałem daleko, u stóp zaczarowanej góry.
 Tego mi właśnie było trzeba. Zaprowadzisz tam chłopaka, który stoi koło mnie.
 Jakże to, ojczulku, gdzie mu za mną nadążyć?
43


 Nie gadaj głupstw! Spójrz, ma na nodze trzewiczek mateczki Aajmy.
Poleciał Ziemelis, a chłopak w ślad za nim. Nie zostaje w tyle, depce wiatrowi po piętach. Raz-dwa-trzy  i oto już zaczarowana góra.
Młodzieniec, gdy tylko zobaczył swoją cud-królewnę, ze szczęścia wprost zaniemówił.
Tego samego dnia pojął ją za żonę. I do tej pory żyją ze sobą szczęśliwie.
Lecz odtąd nie zdarzyło się już nigdy, aby chłopak nawet w gniewie pochwalił się czymkolwiek.
BAŚNIE ESTOCSKIE
KRÓL GRZYBÓW
Adaptacja: Matthias Johann Eisen Ilustracje: Jaan Tammsaar
ZAKAZANY WZEA
Adaptacja: Zoja Zadunajska Ilustracje: Jaan Tammsaar
KRÓL GRZYBÓW
ewnego razu grzybiarze znalezli w lesie ogromne, przeogromne grzybiszcze. Zaczęli wyrywać je z ziemi, aż tu nagle wyskoczył spod wielgachnego kapelusza stareńki człowieczek, wysoki na palec, z brodą na piędz długą. Staruszek rzucił się do ucieczki, a grzybiarze ruszyli w ślad za nim. Złapali go i pytają, kto on taki. Staruszek odpowiada:  Jestem królem wszystkich grzybów, które rosną w
tym lesie.
Namyślali się, naradzali grzybiarze, co począć ze staruszkiem, aż w końcu postanowili, że najlepiej będzie oddać go w darze królowi. Tak też uczynili. Król szczodrze ich wynagrodził, a stareńkiego człowieczka kazał zamknąć w piwnicy.  Urządzę  pomyślał  wielką ucztę i pokażę gościom, jacy to brodaci malcy żyją pod grzybami w moich lasach. A póki co, niech sobie ten brodacz pod kluczem posiedzi".
Król miał maleńkiego synka. Chłopczyk bawił się na
48
dziedzińcu złotym jajkiem i zdarzyło się tak, że wpadło ono przez piwniczne okienko do lochu. Staruszek w lot je pochwycił.
Chłopiec zawołał:
 Oddaj złote jajko! Staruszek odkrzyknął:
 Nie oddam. Sam przyjdz i wez. Chłopiec zapytał:
 Jakże mam przyjść, skoro drzwi są zamknięte?
 Musisz przynieść z pałacu klucze  pouczył go staruszek.
Chłopczyk posłuchał rady i przyniósł klucze. Otworzył drzwi i zszedł do piwnicy. Stareńki człowieczek oddał mu jajko, a sam dał nura między nogami królewicza. Chłopak ani się obejrzał, kiedy ten wyskoczył z lochu.
Wyrwał się staruszek na wolność i zapadł w ukryciu.
A chłopczyk, zanim zamknął ciemnicę, chciał jeszcze raz na niego popatrzeć. Wypatruje oczy  nie ma staruszka. Wystraszył się królewicz, zamknął czym prędzej drzwi, a klucze odniósł na miejsce. I nikomu o niczym nie powiedział.
Nastał dzień uczty, zjechało się mnóstwo gości, pałac otoczyły tłumy. Zwiedzieli się ludziska, że król przygotował dla zaproszonych jakowąś osobliwość. Posyła król sługę do
49
lochu. A ten wraca z niczym. Król nie dowierza, sam złazi do piwnicy. Lecz co przepadło, to na dobre.
Zawstydził się król, że po próżnicy fatygował gości, lecz cóż było robić?  wypadło obwieścić o zniknięciu staruszka. Król oznajmił, że czmychnął on z lochu przez mysią dziurkę.
Nikt nie poddał w wątpliwość słów gospodarza, żałowali tylko wszyscy, że nie udało się zobaczyć maluśkiego człowieczka.
Minęło wiele lat. Królewicz wyrósł na schwał. Kiedyś przy obiedzie w rozmowie powrócono do tej historii. I królewicz opowiedział, jak złote jajko wturlało się do lochu i jak w niewiadomy sposób staruszek rozpłynął się w powietrzu.
Rozsierdził się król okropnie i wygnał syna precz z domu. Nie chciał nikogo słuchać, nawet królowej. Pozwolił tylko synowi zabrać ze sobą do towarzystwa generała: mimo wszystko we dwóch łatwiej jest wędrować po szerokim świecie i wyżywić się we dwóch łatwiej.
Wygnańcy ruszyli w drogę. Szli, szli, aż doszli do lasu. Było bardzo gorąco i królewiczowi zachciało się pić. Lecz skąd tu wziąć wodę? Nagle zobaczyli przed sobą głęboką studnię. Generał powiada:
 Opuszczę cię na linie w głąb studni, napijesz się  to wyciągnę z powrotem.
Zgodził się królewicz. Opuścił go generał w głąb studni,
50
królewicz ugasił pragnienie, a tu generał z góry krzyczy:  Wyciągnę cię, ale pod jednym warunkiem: ty będziesz teraz generałem, a ja  królewiczem.
Cóż mógł uczynić królewicz? Jeśliby na to nie przystał, wtedy z pewnością łotrzyk zostawiłby go w studni na zawsze.
Musiał się zgodzić.
Wyciągnął generał królewicza na górę i poszli dalej. Dotarli do dworu cudzoziemskiego króla, pytają, czy nie znalazłaby się dla nich jakaś odpowiednia praca. A przy tym przestrzegają swej umowy: generał podaje się za królewicza, a królewicz za generała.
Rzekomego królewicza król zaprosił do pałacu, a prawdziwego uczynił starszym koniuchem. Pognali stajenni konie w stronę lasu, doglądają pasące się rumaki, a królewicz pilnuje pastuchów.
Usiadł starszy koniuch na kamieniu, nad swą smutną dolą użalać się zaczął. Nagle patrzy  staje przed nim ten sam stareńki człowieczek, którego niegdyś wypuścił na wolność. Staruszek pyta:
 Dlaczego jesteś taki smutny? Rzecze królewicz:
 Az czego mam się cieszyć? Ojciec wypędził mnie z domu za to, że ciebie uwolniłem. A teraz jeszcze generał przywłaszczył sobie moje imię. Sam uchodzi za królewicza, a ja konie muszę pasać.
52
 Nie smuć się, nie ujdzie mu to na sucho  pociesza go staruszek.  Przyjdz dziś w gościnę do pałacu mej najstarszej córki.
Pyta go zaciekawiony królewicz:
 Kimże ty właściwie jesteś? Staruszek powiada:
 Ludzie nazywają mnie królem grzybów, bo też władam wszystkimi grzybami.
Powiódł król grzybów młodzieńca do swojej najstarszej córki. A ta żyła w miedzianym pałacu. Wszystko tam było z miedzi. Tylko patrzeć i podziwiać. Dobrze czuł się królewicz u najstarszej córki staruszka i nie zauważył, że nadeszła pora powrotu. *
 Czas już na ciebie  przypomniał król grzybów.  Lecz zgodnie z naszym obyczajem nie możesz odejść z pustymi rękami. Przyprowadzić no mi tutaj miedzianego konia!
Przyprowadzono miedzianego konia. Czterech ludzi go trzyma  utrzymać nie może. Król grzybów rzecze:
 Oto mój podarek dla ciebie. Wystraszył się królewicz nie na żarty:
 Jakże sobie z nim poradzę? We czwórkę utrzymać go nie sposób!
Na to król grzybów:
53
 Masz tu cztery butelki tajemnego ziela. Doda ci ono sił. Pij!
Królewicz wypił i od razu poczuł się tak silny, że i miedziany koń przestał być mu straszny.
Dał mu potem król grzybów miedzianą piszczałkę i powiedział:
 Strzeż jej jak oka w głowie. Jeśli stracisz piszczałkę  stracisz też konia. A teraz przywdziej miedzianą zbroję. Znajdziesz ją pod siodłem.
Młodzieniec założył miedziany rynsztunek, wskoczył na koń i odjechał galopem z gościnnego dworu.
Na drugi dzień udał się królewicz ponownie z końmi na pastwisko w stronę lasu. Patrzy  znów staje przed nim król grzybów, jak na zawołanie.
 Przychodz  powiada  dziś w gości do mej średniej córeczki.
Dosiadł królewicz darowanego konia i pogalopował w odwiedziny do średniej córki staruszka. A żyła ona w srebrnym pałacu. W pałacu tym wszystko było ze srebra. Czas szybko upływał w gościnie. Na pożegnanie król grzybów każe przyprowadzić królewiczowi w darze srebrnego rumaka. Ośmiu ludzi go trzyma  utrzymać nie może. Jak konia w pojedynkę okiełznać?
Król grzybów kazał młodzieńcowi wypić osiem butelek tajemnego ziela. Królewicz wypił, wydostał spod siodła
54
srebrny rynsztunek, a przyodziawszy go, cały okrył się blaskiem. Król grzybów wyjął z kieszeni srebrną piszczałkę i przykazał surowo:
 Strzeż jej, bo inaczej utracisz konia.
Na trzeci dzień królewicz udał się w gościnę do najmłodszej córki króla grzybów, która mieszkała w złotym pałacu. Tam staruszek obdarzył go złotym koniem. A tego konia ledwo-ledwo mogło utrzymać dwunastu ludzi. Wypadło królewiczowi wypić dwanaście butelek tajemnego ziela. Wypił je do ostatniej kropli i stał się najsilniejszym z silnych mocarzy. Król grzybów podarował mu złotą piszczałkę, a córce swej powiedział:
 Daj i ty coś gościowi na pamiątkę. Najmłodsza córka przyniosła królewiczowi w podarunku
złote jajko.
Młodzieniec podziękował, wskoczył na siodło i odjechał.
Powrócił do swoich koniuchów, a następnego dnia po powrocie udał się do króla, u którego służył. Patrzy  a tu wychodzi z pałacu najmłodsza królewska córka i głośno szlocha.
Królewicz pyta:
 Co się stało? Dlaczego płaczesz? Królewna odpowiada:
 Jakże mam nie płakać! Jutro przybędzie po mnie okropny potwór. Wypełznie wprost z morza. Jeśli nie
59
zostanę rzucona mu na pożarcie, zrówna z ziemią całe królestwo.
Użalił się królewicz nad dziewczyną.
Następnego dnia wylegli na brzeg morza żołnierze. Przyjechała królewna i czeka na straszliwego potwora. A królewicz poszedł do lasu i zagwizdał na miedzianej piszczałce. Wyrósł przed nim miedziany koń. Przyodział się królewicz w miedz, dosiadł konia i ruszył w skok do morskiego brzegu.
Straszliwy smok wypełzł na czterech łapach z wody i pyta zgromadzonych:
 Czy znajdzie się wśród was taki śmiałek, który chciałby zmierzyć się ze mną?
Zapadło wkoło milczenie. Nagle do smoka podjeżdża królewicz na miedzianym koniu. Smok pyta:
 W czyjej stajesz obronie? Rzecze królewicz*.
 Królewny i siebie chcę bronić. Smok pyta rycerza:
 1J: OactSL s\$ ^ot^ać :>H\> &\*>\\ @\56#?
Królewicz na to:
 Konno, jeżeli łaska. Masz przecież cztery nogi, tyle
samo, ile mój koń.
Smok postanowił chwycić się podstępu. Z początku udał,
60
D ' %-
4 ę IM

^

fi\
%" * (/':
AG^
(<" '
4-C
^

?
"VW
'iv.
'


:<
0
#
6
że tchórzliwie ucieka, by nagle zawrócić, rzucić się na królewicza i w mig połknąć go razem z koniem.
Na nic to się jednak nie zdało! Królewicz dognał smoka i jednym cięciem miecza pozbawił go głowy, a martwe ciało cisnął w morze. I już po chwili widziano śmiałka odjeżdżającego w stronę lasu. Królewicz nie zdradził się niczym przed swymi komuchami. Zachowywał się tak, jakby w ogóle nic się nie zdarzyło.
Na drugi dzień królewicz ponownie udał się do pałacu. Patrzy  znów wychodzi stamtąd najmłodsza królewska córa i głośno szlocha.
 Co się stało?  pyta młodzieniec.  Dlaczego płaczesz?
Królewna odpowiada:
 Jutro z rana wyjdzie z morza sześciogłowy smok po moją średnią siostrzyczkę. Och, gdyby tak odnalezć tego śmiałka, który mnie uratował, może i jej ocaliłby życie.
Królewicz wrócił do lasu. Następnego ranka zagwizdał na srebrnej piszczałce, a gdy to uczynił, wyrósł przed nim jak spod ziemi srebrny rumak. Junak włożył na siebie srebrną zbroję, wskoczył na konia i ruszył w skok. Przyjechał nad brzeg morza, nie schodząc z siodła czeka na straszliwego potwora. Nagle rozszalało się morze, zaki-piało, wypełza z głębiny sześciogłowy smok i daje pole
64
śmiałkom. Rozsypał się szyk żołnierzy, rozbiegli się w popłochu, a królewicz pognał na srebrnym rumaku wprost na przerażającego przeciwnika. Krzyknął smok:
 Chodz tu, chodz, syneczku! Tak będzie dla mnie lepiej  zjem was oboje!
Smok rozwarł swoje paszcze, chcąc połknąć rycerza razem z jego wierzchowcem. Lecz w tym samym momencie błysnął miecz królewicza i wszystkie smocze głowy potoczyły się po nadmorskim piasku niczym główki kapusty.
Powrócił królewicz do swojego lasu, tak jakby się nic nie stało, odprawił srebrnego rumaka i udał się na spoczynek.
A następnego dnia poszedł do króla, gdzie ponownie spotkał płaczącą królewnę.
Królewicz pyta:
 Co się stało? Królewna odpowiada:
 Jutro z morza wypełznie dwunastogłowy potwór po moją najstarszą siostrzyczkę! Och, gdyby tak odnalezć tego śmiałka, który uratował mnie i moją średnią siostrę!
Użalił się królewicz nad dziewczyną.
Nazajutrz zagwizdał w złotą piszczałkę i wnet wyrósł przed nim złoty rumak. Przyodział się królewicz w złoto, dosiadł złotego konia i ruszył w skok do morza.
65
Najstarsza z królewien czekała już na brzegu na dwu-nastogłowego smoka. Był tam też król z całym swoim wojskiem, ciekawy, co się stanie z jego córką.
Rozległ się straszny szum. Zawrzało, zahuczało morze. Dwunastogłowy potwór wysunął z kipieli wszystkie swoje głowy, a pózniej sam wypełzł na brzeg. Żołnierze rozbiegli się w panice. Nawet król wziął nogi za pas! A królewicz na złotym koniu śmiało podjechał do smoka.
 Chodz tu, chodz, syneczku! Tak będzie dla mnie k-

^ "Ś
=at*
 Szybko wyjmij i rozetnij złote ja^o\
Wf^WACT wv4t x kieszeni złote jafco, 3>^0+ ^ d^\e
JS - "wn^a ryW* ^ siarze i H58*"! rzucili się na smoka ze wszyst^icn w ^. e chw]h
Spojrzał potwór na żołnierzy, a
66
Najstarsza z królewien czekała już na brzegu na dwu-nastogłowego smoka. Był tam też król z całym swoim wojskiem, ciekawy, co się stanie z jego córką.
Rozległ się straszny szum. Zawrzało, zahuczało morze. Dwunastogłowy potwór wysunął z kipieli wszystkie swoje głowy, a pózniej sam wypełzł na brzeg. Żołnierze rozbiegli się w panice. Nawet król wziął nogi za pas! A królewicz na złotym koniu śmiało podjechał do smoka. Dostrzegł go potwór i dalejże się naśmiewać:
 Chodz tu, chodz, syneczku! Tak będzie dla mnie lepiej  zjem was oboje!
Rozdziawił potwór paszcze chcąc połknąć królewicza, ale ten świsnął mieczem i sześć smoczych głów potoczyło się po ziemi niczym główki kapusty. Lecz to jeszcze bardziej rozwścieczyło bestię, która zaczęła z całej mocy okładać ogonem królewicza i jego rumaka. Z pysków zionął ogień, z nozdrzy buchała para  nie sposób było się zbliżyć. Tylko patrzeć, a pożre dzielnego młodzieńca.
Rozgląda się królewicz z rozpaczą wokoło, a tu koło ogromnego kamienia zjawia się król grzybów i krzyczy:
 Szybko wyjmij i rozetnij złote jajko! Królewicz wyjął z kieszeni złote jajko, rozpłatał na dwie
połówki  z wnętrza wysypali się żołnierze i nieustraszenie rzucili się na smoka ze wszystkich stron.
Spojrzał potwór na żołnierzy, a królewicz w tejże chwili
66
odrąbał za jednym zamachem sześć ocalałych smoczych głów. Smok padł bez życia na ziemię, a śmiałek sięgnął po połówki złotego jajka, lecz zanim je zestawił ze sobą, poczekał aż schowa się tam całe wojsko.
Martwa bestia została na brzegu, królewicz zaś pojechał do lasu i jak gdyby nigdy nic przespał tam pełne trzy doby. Ocknął się czwartego ranka. Nie wie, za czyją sprawą się budzi. Otwiera oczy, patrzy  stoi obok niego król grzybów i rzecze te słowa:
 Wstawaj czym prędzej i jedz do króla. Tam twój oszust generał żąda dla siebie ręki królewny. Twierdzi, jakoby sam zabił wszystkie trzy smoki.
Królewicz skoczył na równe nogi, zagwizdał na miedzianej piszczałce. Zjawił się miedziany koń. Włożył na siebie królewicz miedzianą zbroję i pogalopował do pałacu. A tam generał przechwala się, jak to trzy potwory pokonał. Nadjechał królewicz. Zobaczyła go najmłodsza córka i uradowana woła do króla:
 Popatrz, ojcze, oto mój prawdziwy zbawca!
Nie podjechał do nich królewicz  zawrócił miedzianego konia i skierował go z powrotem do lasu. Tam zagwizdał na srebrnej piszczałce, przebrał się w srebrny rynsztunek, przesiadł się na srebrnego konia i ponownie ruszył do pałacu. s%
Dostrzega go średnia córka i woła:
67
% % ' .. % % ::

 Popatrz, ojcze, oto mój prawdziwy zbawca! Królewicz uczynił jako i poprzednio: zawrócił w miejscu
srebrnego rumaka i pomknął do lasu. Zagwizdał tam na złotej piszczałce, przesiadł się na złotego konia i wjechał na pałacowy dziedziniec.
Poznała go najstarsza córka i krzyczy:
 Popatrz, ojcze, oto mój prawdziwy zbawca! Królewicz chciał i tym razem odjechać z powrotem do
lasu, lecz król zatrzymał jezdzca i zaprosił do pałacu, chcąc wynagrodzić go za uratowanie córek.
 Jest tu jeden cudzoziemski królewicz  rzekł król  który twierdzi, że to on właśnie ocalił od śmierci moje córki. Dlaczegóż więc ciebie nazywają one swoim zbawcą?
Odparł na to królewicz:
 Ów człowiek, który podaje się za królewicza, w istocie jest moim generałem.
Zdziwił się król:
 Czyżbyś ty był królewiczem? Nie minie cię za okazane męstwo szczodra nagroda. Oprócz tego, którą z córek moich sobie umiłujesz, tę za żonę ci oddam.
Królewicz podziękował władcy i odrzekł krótko:
 Nie potrzebuję niczego.  Po czym, nie biorąc żadnej nagrody, powrócił do lasu.
A król wpadł do pałacu jak burza i przepędził precz generała.
69
;

.6  ] _________ f . : ...
1 : " %' 89

H % %'-':" % %"'"^^ 
Królewicz pogalopował na złotym koniu prosto do złotego pałacu najmłodszej córki króla grzybów, do tej samej, która dała mu złote jajko, i pojął ją za żonę.
Od tego czasu nikt więcej nie widział już króla grzybów. A królewicz i dziewczyna ze złotego pałacu żyli długo i szczęśliwie.
%sr^ES^ssSSi ***** 40-
ZAKAZANY WZEA
Orzytrafił się kiedyś rybackiej wiosce rok pełen niepowodzeń. Jesienią ryba niechętnie szła w sieci, tak że na przedwiośniu opróżniły się całkiem spiżarnie. A trzeba wiedzieć, że ryba dla rybaków jest tym, czym chleb dla chłopa. Braknie ryby  cała wieś głoduje.
Zebrali się wszyscy rybacy i zaczęli radzić. Jak żyć, co robić? Nie ma po co w morze wychodzić  na to jeszcze za wcześnie. W domu zaś siedzieć nie można, bo koniec czeka marny. Myśleli, myśleli rybacy i postanowili szczęście wystawić na próbę.
 Może ulitują się nad nami głębiny i napędzą cokolwiek w nasze sieci!
A jeden z rybaków powiedział:
 Nie wiem, czy prawda to, czy bajka, ale ludziska prawią, że stary Kaarel zawarł ongiś przyjazń z samą władczynią morza. Z pewnością będzie wiedział najlepiej, jak przynęcić rybę.
72
8 O2
::'" . %' '
1
: B
I
;4fe
<


.-"'-""
fit
 trWifiwWi ":^3
):v % L-^3&^ 7 #
/
JA*
 |#"!~-
" ' " *> B. f 
% % %"*"' 4tżŁv ' % % % % % % %:- - '
19I;191
*o5l

%.. %, -A',
t. - % % % % %%.
i ' *s; 'i-.
 Coś niecoś i mnie się przypomina  zauważył drugi z rybaków.  Byłem jeszcze dziecięciem, jak dziadek opowiadał, że Kaarel ma czarodziejską chustę, która o każdej porze rybę zwabić potrafi. Pójdzmy pospołu do starca, może podaruje nam ją na szczęście.
Kaarel mieszkał na skraju wioski. W młodych latach należał do najdzielniejszych i najfortunniejszych rybaków, lecz dawno już czas przygarbił mu plecy i nie tylko w morze przestał wypływać, ale i rzadko przestępował próg swej chatynki. Lecz kiedy rybacy zastukali do drzwi, Kaarel wyszedł do nich i rzekł:
 Wiem, przyjaciele, z czym do mnie przychodzicie, a więc posłuchajcie, co wam powiem: dobry rybak nie liczy na szczęście, lecz na swoje umiejętności i na siłę rąk swoich. Zamyśliliście rzecz niesłychaną. Przedwcześnie wychodzicie w morze, a ono tego nie lubi. Ale co robić, płyńcie, pomogę wam.
Tu stary Kaarel zdjął z szyi jedwabną chustę i pokazał rybakom.
 Spójrzcie  na chuście są trzy węzły. Pierwszy  ześle wam pomyślne wiatry. Rozwiążcie go zaraz, gdy podniesiecie żagiel. Drugi  przynęci wam rybę. Rozwiążcie go, gdy zarzucicie sieci. Trzeciego węzła pod żadnym pozo-
77
rem nie ruszajcie. Jeśli go rozwiążecie  napytacie sobie biedy. I jeszcze jedno wam powiem: zadowólcie się tym, czym obdarzy was samo morze. Nie bacząc na to, ile odłowicie ryby, po raz wtóry nie zarzucajcie sieci.
 Dziękujemy ci  odpowiedzieli rybacy.  Zrobimy tak, jak powiedziałeś. Dajemy ci na to nasze słowo.
 Zważcie, że marynarze zawsze dotrzymują raz danego słowa  rzekł Kaarel i oddał swoją chustę rybakom.
Całą noc rybacy smołowali łódz i naprawiali sieci. Do rana wszystko było gotowe.
Skoczyli do łódki i odbili od brzegu. Szybko wypłynęli z zalewu i postawili żagiel. Szyper wyjął chustę starego Kaarela i powiedział:  Teraz rozwiążemy pierwszy węzeł. Tak uczynili. Od razu powiał ożywczy wiatr, wypełnił żagiel i pognał łódkę do przodu.
Ostro szła łódka. Nie powodowana sterem, sama robiła zwroty, niczym nóż rozcinając fale. W otwarte morze, daleko wypłynęli rybacy. Nagle wiatr ucichł, żagiel opadł, a łódka stanęła.
 Na pewno jesteśmy w miejscu, o którym mówił

78
staruszek!  ucieszyli się rybacy.  Zarzucimy tu nasze sieci.
Pospołu wzięli się do roboty. Rzucili kotwicę, rozciągnęli niewód i zatopili w morzu.
 Rozwiązuj drugi węzeł!  krzyczą rybacy. Szyper wyciągnął zza pazuchy chustę starego Kaarela i
rozwiązał węzeł. Ledwo zdążył to uczynić, a w morzu coś zapluskało, kręgi poszły po wodzie, drgnęły pławy na sieciach.
Rybacy poczekali, aż wszystko ucichnie, i zaczęli ostrożnie wybierać sieci. Nigdy nie zdarzył im się taki połów. Ciągnęli ze wszystkich sił. Wreszcie końce sieci uniosły się nad wodą. Ryby wprost mrowiły się w niewodzie. Srebrzyste łuski lśniły na słońcu tak, że nie sposób było zatrzymać na nich wzroku.
Na znak szypra rybacy gwałtownie szarpnęli sieć i ryba posypała się na pokład.
 Znamienity zaciąg  rzekł jeden z rybaków.  Dziękujemy staremu Kaarelowi.
 Wszystko pięknie, ładnie!  powiada drugi.  Ale żebyśmy wszyscy byli syci do czasu rozpoczęcia połowów, przydałyby się trzy takie zaciągi. Może by tak, przyjaciele, popróbować jeszcze raz?
79
 Czego to ci się zachciewa!  oburzył się najmłodszy z rybaków.  Przypomnij sobie, co mówił Kaarel: zadowólcie się tym, czym obdarzy was samo morze.
 No tak, starym i małym niewiele potrzeba  zaśmiał się szyper.  A my najemy się wstydu, jeśli nie powrócimy łódką wypełnioną po brzegi.
I rybacy ponownie zarzucili sieci.
Lecz tym razem bez powodzenia. Puste sieci wyciągnęli na pokład. Nie znalezli w nich nawet najmniejszej rybki.
Posmutnieli rybacy, a szyper rzecze:
 To dlatego, że nie rozwiązaliśmy trzeciego węzła na chuście starego Kaarela. Sami widzicie  niezwyczajna to chusta. Każdy węzeł zwiastuje powodzenie. Został nam jeszcze ostatni. Powinniśmy go rozwiązać, a nasza łódka wypełni się rybą po krawędzie burt.
 Oj, panie szyper  odezwał się teraz najstarszy z rybaków  przecież Kaarel nie pozwolił ruszać tego węzła.
 Tak, od razu widać, że się postarzałeś  odparł szyper  bo tylko staruszkowie powołują się chętnie na powiedzonko: po trzykroć nigdy nie kuś swego losu. Ale powiadają także inaczej: tylko głupcy odżegnują się od szczęścia.
81
 Prawda to, prawda  zgodzili sie rybacy.  Ech, co ma być, to będzie! Rozwiązuj węzeł!
A szyper od dawna trzymał chustę w pogotowiu. Targnął ostatni węzeł i rozwiązał go. I znowu rozszumiało się morze, fale podniosły się za rufą, a pławy zatańczyły na sieciach.
 A co, poszła ryba!  stwierdził szyper.  Chyba was nie oszukałem!
Ucieszyli się rybacy, ledwo mogli się doczekać wybierania sieci. I znów, jak za pierwszym razem, wydały im się one wyjątkowo ciężkie. Lecz rybacy to twardy naród. Zgodnie naparli na liny i wyciągnęli niewód. Cóż to? W sieciach miotała się jedna, jedyna ryba. Był to nad podziw wielki szczupak, z tępo zakończonym, jakby odrąbanym ogonem.
 Ależ potwór!  pokiwali głowami rybacy i ze złością wrzucili rybę do łódki.
W tym czasie słońce zaczęło się chylić ku zachodowi. Fale uspokoiły się przed zapadnięciem zmroku.
Nagle jakieś głosy poniosły się po uspokojonej toni. Rybacy skoczyli na równe nogi, rozglądają się na wszystkie strony.
 Kogóż to jeszcze potrzeba wygnała przed czasem w morze?"  pomyśleli w duchu.
82
Lecz nigdzie nie dostrzegli ani jednej łódki.
 To pewnie krzyk mewy  oznajmił szyper.
Wtem dzwięcznie i donośnie rozbrzmiał róg, jakby wioskowy pastuch zwoływał swoje stado. Potem kobiecy głos zapytał:
 Czy wszyscy są już w domu?
A dzwięczny dziewczęcy głosik odpowiedział:
 Wszyscy są tutaj. Brakuje tylko kozła-bez-ogona. Ponownie zagrał róg, jeszcze głośniej, jeszcze donośniej.
W łódce zaczął się miotać szczupak, na całą szerokość rozdziawiając swój zębaty pysk i z całej mocy roztrącając inne ryby. Szyper trącił go butem i krzyknął gromkim głosem:
 Wybierajcie kotwicę! Coś mi się to wszystko przestaje podobać. Lepiej odpłyńmy stąd jak najprędzej.
Rybacy wyciągnęli kotwicę i skierowali łódkę w stronę rodzinnego brzegu.
Lecz co to za dziwo? Choć napierają na wiosła  łódka ani drgnie. Jakby morze zastygło niczym galareta, jakby dno łódki przyrosło do wody. Rybacy jak jeden mąż naciskali na wiosła, a łódka nawet o włos nie posunęła się do przodu.
83
1 %H  ! .!; ' .V
tjmuufytfitfsm**- - 2^34I@4.^<_ "" " %SśaJ ' ,. . % ' . % (pT^&j1-
ftk -""""""G<^^^ S?%
~:9ż^* BWl/
z 1.
^. * Q3 _ -*6& [

f^m^**j!'' -tóf$
3(B^ % ;':> "
^JH^3
. 1
W^' *W
, ' J! ..
\4 
fe 4L*&? ##^ HG

04
Męczyli się tak przez całą noc. Zrozpaczeni odrzucali wiosła, by po chwili przystąpić znowu do pracy, lecz wszystko na nic. Zdawało się, że żadna siła nie będzie w stanie poruszyć łódki.
0 świcie, ledwo zaróżowiło się niebo na wschodzie, znowu rozległy się zadziwiające głosy:
 Czy wszyscy się przebudzili, czy wszyscy się zgromadzili?
 Wszyscy się przebudzili, wszyscy się zgromadzili, tylko kozła-bez-ogona jak nie było, tak nie ma!
1 znowu zagrał róg i cieniutko zadzwięczały dzwoneczki. A w łódce znów poruszyła się ryba. Z samego dna, skręcając się i wijąc wypełzł zdumiewający szczupak, rozwarł swą zębatą paszczękę i zatrzepotał skrzelami.
 Cóż to za niespokojne straszydło!  warknął szyper i zaraz pomyślał:  A może to wszystko przez tę rybę? Może to na nią tam czekają?"
Zerwał się szyper z ławki, capnął rybę i cisnął za burtę. I w tej samej chwili ktoś gdzieś daleko, na dnie morza, zaklaskał w dłonie i zawołał radośnie:
 Spójrzcie no tylko, kozioł-bez-ogona płynie do domu! Popatrzcie jak mu spieszno, aż puszcza bąbelki powietrza!
Niczego więcej nie usłyszeli rybacy. Zerwał się tak
87
straszny wicher, tak zahuczały fale, że z trudnością mogli rozróżnić własne głosy.
Aódkę z miejsca porwały i pognały fale. Dzień cały błąkali sie rybacy po rozszalałym morzu. Aódka to unosiła sie wysoko do góry, jakby chciała ulecieć w obłoki, to znów waliła sie w dół, opadając nisko, coraz niżej, prawie na samo dno morza. Takiej burzy pewnikiem nie przeżyli i najstarsi rybacy.
Pod wieczór łódka przybiła do skalistej wyspy. Wyskoczyli na brzeg rybacy i z trudem wyciągnęli łódkę na ląd.
 Co to za wyspa?  zadawali sobie pytanie.  Gdzie nas przyniosło?
Nagle zza skały wyszedł do nich maleńki staruszek: zgarbiony we dwoje, z siwiuteńką brodą sięgającą prawie do samej ziemi.
 To wyspa Chiu-maa  powiedział.  Nie dziwota, że jej nie znacie. Rzadko kiedy ktoś przypływa tu z własnej woli.
Starzec zaprowadził rybaków do drewnianej chatynki za skałami, ogrzał, nakarmił, a potem zapytał:
 Kim jesteście i skąd przybywacie? Dlaczego tak wcześnie wyszliście w morze na połów?
 Nie mieliśmy innego wyjścia! Opróżnione zostały
88
spiżarnie, w wiosce zapanował głód  odrzekli rybacy i opowiedzieli staruszkowi o wszystkim, co im się przydarzyło. Tylko jedno zataili  nie przyznali się do rozwiązania trzeciego węzła na chuście starego Kaarela.
Starzec wysłuchał ich i oznajmił:
 Znałem w swoim czasie waszego Kaarela. Dzielny to i mądry rybak. Morze jest mu rodzinnym domem. Czy domyślacie się, dokąd skierował waszą łódkę? Wprost na pastwisko morskiej władczyni. Tam pasie ona swoje ryby. Ryby są chytre i mądre  nigdy nie dają złapać się w sieci. Do waszego niewodu trafiły ławice, które przypływają z daleka, by żerować wspólnie ze stadami morskiej władczyni. Ale jak szczupak bez ogona złapał się w wasze sieci  nijak pojąć nie mogę. Czym udało się wam go przynęcić?
Teraz dopiero rybacy pojęli, od jakiej to biedy chciał ich uchronić Kaarel, lecz nie zdradzili się przed staruszkiem ni słowem. Smutek zapanował w ich sercach. A burza na morzu nie cichła, wiatr wył bez ustanku w kominie, a ciężkie bryzgi fal łomotały w okiennice. Znać było, że niepogoda potrwa dłużej niż jeden dzień.
Starzec umieścił ich w kącie na starych sieciach, a gdy się położyli, zapadli od razu w mocny sen.
O świcie starzec obudził rybaków. Burza nadal srożyła
89
się za oknem, a fale rozbijały się z hukiem o nadmorskie głazy. Rybacy całkiem upadli na duchu.
 Co mamy robić?  zapytali starca.  W ten sposób nigdy się stąd nie wydostaniemy. A w domach czekają na nas głodne dzieci.
 Może coś uda się zaradzić  odpowiedział starzec.
 Pokażcie mi chustę starego Kaarela.
Szyper niechętnie wydostał chustę i podał ją staruszkowi.
Popatrzył na nią starzec i smętnie pokiwał głową.
 Kiedyś zdarzyło mi się ją widzieć. Tylko, jak mi się wydaje, były na niej trzy węzły. Dwa z nich  jak mówicie
 rozwiązaliście sami, gdzież więc podział się trzeci?
Co mieli począć rybacy? Opowiedzieli o wszystkim, nie zatajając niczego.
Nachmurzył się starzec.
 Marni z was marynarze!  powiedział. Nie posłuchaliście się starego Kaarela, a i mnie próbowaliście okłamać.
Zawstydzili się rybacy, nisko spuścili głowy.
 No cóż  rzekł starzec. Widzę, że kara i tak was nie ominęła. Przez wzgląd na starego Kaarela, przez wzgląd na wasze głodujące dzieci pomogę wam.
92


Starzec sięgnął po chustę, zawiązał na niej węzeł i powiedział:
 Baczcie w przyszłości, by wasze słowo zawsze było tak niezawodne, jak ten węzeł.
Ledwie go zdążył zadzierzgnąć na dobre, a już wiatr ucichł za oknem i na morzu uspokoiły się fale.
Rybacy podziękowali staruszkowi i udali się do swojej łódki.
Starzec odprowadził ich do samego brzegu, a kiedy podnieśli żagiel, pomachał ręką jakby na pożegnanie. I od razu lekki wiaterek napiął żagiel, a łódka razno pomknęła po gładkiej toni.
Tego samego dnia rybacy przypłynęli do swojej wioski.
Z radością powitali ich najbliżsi.
A ryby starczyło dla wszystkich aż do pierwszego połowu.
Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Rybacy nigdy nie zapomnieli nauczki. Od tego czasu słowo marynarza stało się tak niezawodne, jak niezawodne są węzły, które wiąże się na linach.
A i wy nie zapominajcie o tej bajce: przecież nie tylko marynarze powinni dotrzymywać danego słowa.
BAŚC LITEWSKA
WYBAWCA SAONECZNEJ CARÓWNY
Adaptacja: Aldona Liobyte i Jurgis Dovydaitis Ilustracje: Vanga Gedmantaite-Galkuviene
WYBAWCA SAONECZNEJ CARÓWNY
awno, dawno temu, za dziewięcioma górami, za dziewięcioma lasami żyli sobie król i królowa. A zdarzyło się tak, że narodził im się syn. Rodzice świata nie widzieli za swym potomkiem. Rósł królewicz  jadł maślane bułeczki ze śmietaną, nosił przetykane srebrem i złotem odzienie. Na każde jego zawołanie wyrastali jak spod ziemi słudzy w przyozdobionych galonami kaftanach i wystrojeni stajenni. Białośnieżne charty ani na krok nie odstępowały młodego pana, wpatrując się z oddaniem w jego oczy, a już rodzice, gdyby tylko mogli, przynieśliby mu w darze nawet słońce w przetaku. Lecz wszystko to nie cieszyło królewicza. Pędził od siebie lokajów i koniuchów, gonił charty i całymi dniami błąkał się po królewskich ogrodach, żałośnie narzekając na swoją dolę:
 Samotny jestem jak palec, ni siostrzyczki, ni braciszka, nie mam z kim się pobawić, nie mam z kim słówka zamienić. Powiedz, mateczko, dlaczego?
Nic nie odrzekła królowa, tylko spuściła oczy, klasnęła w dłonie i rozkazała dworkom grać na złotych cymbałach
96


*9
,
ku rozproszeniu smutków, ku uciesze. Lecz smutek legł kamieniem na sercu królewicza  gdzie mu tam było do pieśni, gdzie było do radości.
W królestwie tym stał dwór otoczony kamiennym murem, na dwanaście sążni wysokim, pokrytym litym złotem, górą ostrymi diamentami wysadzanym. Ktokolwiek ośmieliłby się wspiąć nań, zginąłby niechybnie przecięty na dwoje. Choć królewiczowi surowo, bardzo surowo przykazano, by omijał go z daleka, młodzieniec jak na złość najgoręcej pragnął wywiedzieć się, co za owym murem się kryje. Lecz królowa i dworzanie milczeli, jakby nabrali wody w usta.
Pewnego razu przysiadł na murze czarny kruk. Wymierzył do niego z łuku królewicz i już chciał strzałę wypuścić, gdy ptak przemówił ludzkim głosem:
 Nie strzelaj do mnie, królewiczu, a zdradzę ci wielką tajemnicę: za tym murem, w ogrodzie pełnym kwitnących róż i lilii, uwięziono trzy twoje siostry. Jeśli chcesz je zobaczyć, odszukaj w królewskich komnatach gliniany garnek, a pod nim  kluczyk szczerozłoty. Otwórz okno świetlicy, w której siedzą siostrzyczki  pozwól im pooddychać świeżym powietrzem.
Kruk zatrzepotał skrzydłami i odleciał, a królewicz stał jak wryty, nie pojmując, czy przydarzyło mu się to na jawie, czy we śnie. Tej samej nocy, kiedy wszyscy posnęli, wstał cicho z łóżka, uspokoił charty, by nie naro-
98
biły hałasu, przekradł się do komnat królowej i pod glinianym garnkiem odnalazł złoty kluczyk.
Królewicz ostukał, opukał mur, a gdy znalazł tajemne drzwiczki, otworzył je i wkroczył do ogrodu, w którym kwitły róże i lilie. Ledwo uchylił okno świetlicy, a już siostry wyciągnęły do niego białe dłonie z wdzięczności za to, że pozwolił im znowu oddychać świeżym powietrzem, rozkoszować się woniami ogrodu, cieszyć się blaskiem gwiazd. Aż tu nagle ziemia zadrżała, w powietrze jak dym z komina wzbił się słup kurzawy, a czarny wicher porwał trzy siostry i uniósł je przez otwarte okno. Przeląkł się królewicz, że po wiek wieków utracił już swoje siostrzyczki, zapłakał gorzko, przywoływał porwane naj-tkliwszymi imionami, przeklinał swą ciekawość i nieposłuszeństwo. Lecz próżno płakał: nic nie mąciło ciszy, która zapadła w królewskim ogrodzie. Jak poprzednio migotały gwiazdy, tylko siostry zniknęły z ciemnej izby.
Wstała rankiem królowa, chce zanieść jedzenie córkom, patrzy  klucz przepadł jak kamień w wodę. Pobiegła do świetlicy  a córek jakby nigdy nie było.  Nie wrócą już moje córeczki  rozszlochała się załamując ręce królowa  wydano je smokowi na pożarcie".
Rozsierdził się stary król, rozwścieklił, a jego gniew, który przypominał burzowe gromy, napędził wielkiego strachu czeladzi. Jedni chowali się po kątach, drudzy wróżyli, jeszcze inni karty stawiali, lecz nikt nie potrafił
99

powiedzieć, kto wypuścił królewny ze świetlicy i gdzie należy ich szukać. Usłyszał królewicz, że ciągają ojcowi słudzy niewinnych ludzi na sąd-rozprawę, jak baby gęsi na targ, poszedł do króla i drżąc ze strachu wyznał ze smutkiem:
 To przeze mnie zginęły siostrzyczki. Mnie więc tylko ukarz, ojcze.
Zmienił się król na twarzy, spochmurniał i rzucił w gniewie:
 Zanim się jeszcze urodziłeś, wróżbici przepowiedzieli z gwiazd, że twoje siostry zostaną porwane przez smoka, dlatego też wzniosłem mur na dwanaście sążni wysoki, zamknąłem swe córki w świetlicy i zaparłem w niej okiennice. Za to, że mnie nie posłuchałeś i złamałeś zakaz ojcowy, idz precz z mego królestwa, niegodziwcze, nie wracaj, póki nie wyrwiesz siostrzyczek z niewoli.
Król własnymi rękami otworzył wrota pałacu i wygnał królewicza na cztery wiatry. Królowa zalała się gorzkimi łzami, lecz nim zatrzasnęła się brama, zdążyła jeszcze uściskać syna i wsunąć mu placków na drogę.
Idzie, wędruje królewicz, gdzie oczy poniosą, nie wiedząc, co czynić, w którą stronę się udać. Szedł, szedł po górach, dolinach, po łąkach i trzęsawiskach; przed nocą wdrapywał się na drzewo, przywiązywał się do gałęzi, by we śnie na ziemię nie zlecieć wilkom, niedzwiedziom na uciechę.
102
Błąkał się wiele dni po drogach, ścieżkach, a i po bezdrożach, póki nie znalazł się w dalekiej, nieznanej krainie. Spocony, zmęczony królewicz przystanął obok starej chatki, zastukał do drzwi i poprosił o nocleg. Wyszła na próg staruszka, zapytała, dokąd go drogi prowadzą, czego szuka na świecie, na szerokim. Królewicz opowiedział jej o siostrzyczkach.
 Oj, synku, nieprędko ty je znajdziesz, nieprędko  droga do nich długa i zdradliwa, a ręce masz słabowite, znać, że pracy nie zaznały, i serce bojazliwe  nieprzywykłe do niebezpieczeństw. Pomieszkaj ze mną dwa, trzy latka, a gdy już nauczysz się zarabiać na chleb, może pomogę ci w biedzie.
Zamieszkał królewicz u staruszki. Pnie karczował, ziemię orał, zboże młócił, łapcie wyplatał. Nielekko było nieprzyzwyczajonemu dzień po dniu żarna obracać, oj nielekko, lecz pragnienie wybawienia sióstr dodawało mu sił.
Trzy lata przeleciały jak z bicza trząsł. Wzywa staruszka królewicza i rzecze:
 Jutro wyruszysz w drogę. Wez ten kłębuszek: idz  dokąd się potoczy. Masz tu kromkę chleba. Jeśli zgłodniejesz  gryz śmiało i jedz do syta, kromka na długo ci starczy.
Pożegnał królewicz staruszkę i puścił się w daleką drogę. Kłębek razno się toczy, podskakuje, chleb w torbie
103
jakby się rozmnaża, strumyczki dostarczają wodę, ptaszki rozweselają duszę. Tak doszedł królewicz do miedzianej góry, a była ona cała porośnięta miedzianym lasem. Wlazł królewicz na drzewo i dalejże sobie kij pastuszy wyłamywać, a tu nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak zjawia się ze strasznym hukiem-stukiem czterooka wiedzma. Wysuwa rozdwojony jak żądło język i syczy:
 Kto ośmiela się łamać gałęzie w moim lesie? Królewicz cisnął kłębuszek wiedzmie między oczy. Ta
rzuciła się nań i nagle  jak nie uderzy czołem w drzewo, tylko iskry się posypały. Nim czarownica zdążyła się pozbierać, królewicz wdrapał się na miedzianą górę, znalazł na jej wierzchołku miedziane zamczysko, a w jednym z jego okien dostrzegł najstarszą siostrę siedzącą u przą-śniczki. Poznawszy brata królewna przyjęła go z miłością, ugościła poczęstunkiem, a rozmowom i czułościom nie było końca. Pod wieczór nagle czymś zatrwożona siostrzyczka poleciła królewiczowi ukryć się w malowanym kufrze, stojącym za wzorzystą kotarą. Zahuczał las, rozdzwięczały się miedziane liście, nadleciał sokół. W sieniach zrzucił pióra i przemienił się w urodziwego junaka. Zauważył kij pastuszy, wyłamany w lesie przez królewicza, i zaczął wypytywać żonę, kto ośmielił się dotykać jego drzewa. Ta z początku i tak i siak próbowała wymigiwać się od odpowiedzi, aż wreszcie sama zadała pytanie:
 Co byś zrobił, gdyby odwiedził mnie mój braciszek?
104
,,,: -- %


;s-.
 Chciałbym go poznać i podziękować mu za to, że wypuścił ciebie z ciemnicy.
Wtedy siostra przyprowadziła królewicza, a sokół przyjaznie powitał szwagra. Zaraz też poskarżył się mu na swój los: sześć lat przyjdzie mu jeszcze nosić sokole pióra, bo taki rzuciła nań urok zła czarownica. Jedynie Słoneczna Carówna może zdjąć z niego zaklęcie. Ale choć każdego dnia trzykrotnie przemierza całą ziemię, jeszcze nigdy nie udało mu się do niej dotrzeć.
 Odnajdę Słoneczną Carównę  obiecał królewicz.
 Ech, braciszku, nie dasz rady: wielu śmiałków próbowało dostać się do pałacu słońca, lecz nikt z nich nie powrócił  ostrzegła go najstarsza siostrzyczka. Ale królewicz nie chciał niczego słuchać. Podarował mu sokół chustę-chusteczkę na drogę i powiedział:
 Gdy przydarzy ci się jakaś bieda, rozłóż tę chustkę, a zobaczysz, co się stanie.
Podziękował sokołowi królewicz. Mimo że dobrze mu było pod siostrzanym dachem, już ciągnęło go w dalszą drogę, tak bardzo pragnął dowiedzieć się czegoś o losie dwóch pozostałych sióstr. Pożegnał więc sokoła i jego żonę, starannie ukrył chustę za pazuchą i puścił się w ślad za kłę-buszkiem staruchy. Trafił królewicz do gęstego srebrnolitego boru i nuże wyłamywać sobie srebrną laseczkę. Nagle, nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, lecą ze świstem-gwizdem dwie czarownice strzegące tego lasu. Królewicz cisnął
106
w nie swym kłębuszkiem. Jak nie rzucą się wiedzmy na kłębuszek, jak nie zderzą się czołami  obie ciężko pacnęły na ziemię i oklapły niczym rozdeptane żaby. A królewicz migiem wdrapał się na srebrną górę i tu zobaczył swoją średnią siostrę, która siedziała w oknie pochłonięta haftowaniem. Wszedł królewicz na srebrnolite komnaty z kryształowymi szybami, marmurowymi podłogami i wyjawił siostrze, kim jest. Ta z początku nie chciała mu wierzyć, lecz gdy opowiedział jej o swojej długiej wędrówce, o miedzianym zamczysku najstarszej siostrzyczki, spojrzała na przybysza łaskawszym okiem. Gdy nakarmiła i napoiła go jak należy, rzekła ze smutkiem w głosie:
 Szkoda tylko, braciszku, że będziesz musiał zaraz stąd odejść: pod wieczór wraca mój mąż-niedzwiedz, który rozszarpie cię na sztuki.
 Nie bój się, siostrzyczko, dobrze się schowam.
Nadszedł wieczór, zatrzęsła się, zadrżała ziemia, zaskrzypiał srebrnolity las  zjawił się niedzwiedz. Lecz ledwo wbiegł na komnaty, zrzucił niedzwiedzią skórę i przemienił się w przystojnego młodzieńca. Zobaczył srebrną laskę i pyta żony:
 Kto tu był?
 Braciszek mnie odwiedził i odchodząc zapomniał o lasce.
Dlaczego na mnie nie poczekał?
107
 Nie zatrzymywałam go z obawry, byś mu nie zrobił krzywdy. Ale poczekaj, może go jeszcze dogonię.
Wyszła na krużganek, zawołała braciszka, a ten od razu odpowiedział na jej wołanie. Po powitaniu niedzwiedz z królewiczem opowiedzieli sobie wzajemnie swoje losy. Zły czarnoksiężnik przemienił męża średniej siostrzyczki w niedzwiedzia. Jeszcze przez cztery lata będzie on musiał chodzić wt zwierzęcej skórze, równo z wybiciem północy stając się niedzwiedziem. Jedynie Słoneczna Carówna może przywrócić mu ludzką postać.
 Pójdę do niej  przyrzekł królewicz.
 Och trudna, trudna to droga  westchnął niedzwiedz  ale mimo wszystko popróbuj, a ja pomogę ci, czym tylko będę mógł. Masz tu garnuszek z cudowną kaszą. Ktokolwiek do niej się dotknie, przylepi się na dobre.
Pożegnał królewicz niedzwiedzia i jego żonę i znów puścił się po świecie, po szerokim na poszukiwanie najmłodszej z sióstr. Toczył się kłębuszek po górach, dolinach, przez pola i gaje, póki nie dotoczył się do morza. Zobaczył królewicz wyspę na morzu, a na tej wyspie  pałac złotolity. Choć morskie potwory groznie zgrzytały zębami, wysuwając z głębin okropne pyski, młodzian bez lęku skoczył w ślad za kłębuszkiem w burzliwe wody i szybciutko dopłynął do wyspy. Wyszedł na brzeg i znalazł się wT złotym lesie. A złote drzewa wyrosły na trzęsawisku, w którym roiło się wprost od straszliwych wiedzm. Wdrapał się kró-
108
lewicz na złote drzewo, posmarował za sobą pień czarodziejską kaszą. Czarownice, gdy tylko zwietrzyły obcego, zleciały się do drzewa, starając się wywęszyć, kto siedzi na jego wierzchołku. I już po chwili żadna nie mogła oderwać przylepionego do pnia nosa. Bez przeszkód dotarł królewicz do złotego pałacu. Wszedł na pokoje, w pierwszym i drugim nie znalazł nikogo, dopiero w trzecim zobaczył najmłodszą siostrzyczkę bawiącą się złotym jabłkiem. Wielka zapanowała radość, a gdy już narozmawiali się ze sobą od serca, twarzyczka dziewczyny zamgliła się smutkiem.
 Niebawem wraca mój mąż  potwór morski, lękam się, że może cię pożreć  rzekła najmłodsza z sióstr.
Brat obiecał jej, że pozostanie w ukryciu i nie pokaże się szwagrowi na oczy.
Zadrżały złote komnaty, uderzyły w okna fale i wynurzył się z nich ogromny szczupak; przed wejściem zrzucił łuskę, przemienił się w udałego młodzieńca i nuże dopytywać się, kto obcy zawitał w ich progi. Kiedy dowiedział się o odwiedzinach żoninego brata, zaczął besztać królewnę, że nie zatrzymała gościa.
Raz jeden zawołała siostra i braciszek natychmiast się zjawił.
Jakież to prowadzono rozmowy, jakie potrawy pojawiły się na stołach! Lecz niedługo cieszono się spotkaniem. Nagle zasmucił się szwagier i tak powiada:
 Wielka szkoda, braciszku, ale musimy się wkrótce
109
^
" -: -


. "Z %
rozstać: o północy znowu przemienie się w szczupaka. Trzy lata potrwają me cierpienia  taki urok rzuciła na mnie zła czarownica. Jedynie Słoneczna Carówna może ulitować się nade mną.
 Co ma być, to będzie, pójdę do Słonecznej Ca-równy  chyba potrafię ją uprosić, by złagodziła męki moich szwagrów.
 Nikt jeszcze stamtąd nie wrócił  zauważył szwagier  ale cóż, popróbuj. Dam ci złotą szkatułkę. Otwórz ją, gdy znajdziesz się w opałach.
I znowu ruszył królewicz w ślad za kłębuszkiem, a szukał tym razem mieszkania Słonecznej Carówny. Długo, czy krótko na wschód wędrował  trudno powiedzieć. Jedno wiadomo na pewno, że dotarł w końcu do promienistego zamczyska. U jego wrót stały dwa ogniste słupy, obok których nikt jeszcze żywy nie przeszedł. Kiedy tylko wyczuły kogoś obcego, łączyły się i spopielały śmiałka. Królewicz puścił przed sobą kłębuszek  słupy zwarły się: wzbił się w górę maleńki dymek. Zwarły się na chwilę i zaraz odskoczyły od siebie. Wykorzystał to królewicz, prześliznął się między nimi, uff  tylko zaskwierczały koniuszki włosów. I usłyszał królewicz głos:
 Kogo szukasz, dzielny młodzieńcze?
 Szukam Słonecznej Carówny.
 A czego ci od niej trzeba?
 Sam jej to powiem.
110
: -<
*- -#

ar *B0
-,%/-
1
Vi
 Chyba nie przyjechałeś tu w swaty?
 Może i przyjechałem w swaty  odrzekł królewicz.
Rozległ się głośny śmiech, nie było tylko wiadomo, kto się śmieje.
 Wprowadzcie śmiałka na gościnne pokoje. Zerwał się wiatr i cisnął królewicza do izdebki z nie-
ociosanych bierwion. Otworzyło się po kolei trzy razy po dziewięć żelaznych drzwi i wędrowiec ocknął się w ciemnej komórce. Słabe światło dochodziło jedynie spod sufitu. Wysoko, wysoko wyciosano tam maleńkie okienko w kształcie serca, dlatego też królewicz nie od razu zrozumiał, gdzie się znalazł. Kiedy oczy przywykły do mroku, zauważył, że nie jest tu samotny  dwudziestu ośmiu staruszków siedziało opierając się o ściany lub leżało, podłożywszy sobie pod głowy kamienie. Ich długie, siwe brody kudliły się jak niezgrzeblona wełna, niektórzy spośród starców przygarbili się do samej ziemi, zgrzybieli, wyschli jak szczapy.
 Kim jesteście i co tu robicie?  spytał królewicz.
 Kim jesteśmy teraz  sam widzisz  rzekł jeden ze starców. Kiedyś byliśmy młodzi i silni jak ty. Zeszliśmy się niegdyś ze wszystkich stron świata do Słonecznej Carówny w konkury. Siedzę tu sto dwadzieścia pięć lat, a najstarszemu z nas już sześćset lat stuknęło. Nie widać
112
końca naszej udręki i niczego prócz śmierci nie możemy się spodziewać.
 Porzućcie smutki, dziadkowie  rzekł królewicz  z pewnością znajdzie się jakaś rada: dwadzieścia dziewięć junackich głów zawsze coś potrafi wymyśleć.
Lecz głowy potrząsnęły tylko brodami i ponownie zastygły w bezruchu.
W tym czasie ktoś zastukał w okienko i wsypał przez nie kilka garści owsa. Staruszkowie żwawo zerwali się ze swych miejsc i rzucili się zbierać wargami owies z podłogi.
 Jedz i ty  podpowiedzieli  owies to nasz jedyny pokarm, oprócz niego dostajemy tylko wodę do picia.
 Nigdy  wyraził swój sprzeciw królewicz. Nie jestem gęsią, żeby owies dziobać.
 Kiedy głód przyciśnie, nauczysz się dziobać  wymamrotali staruszkowie pełnymi ziarna ustami.
Wtedy biała ręka wsunęła przez otwór w suficie dzbanek z wodą. Królewicz chwycił dzbanek i jednym ruchem wychlusnął całą jego zawartość w okienko.
 Ach, cóżeś ty uczynił, coś ty narobił!  jęknęli staruszkowie. Teraz do jutra nawet nie zobaczymy wody, a jeśli Słoneczna Carówna rozgniewać się raczy, to nas całkiem pragnieniem zamorzy.
 Nie lękajcie się o nic. I ciśnijcie jej ten owies prosto w oczy, by nie znęcała się więcej nad ludzmi.
113
Chwycił królewicz przygarść ziarna i wyrzucił przez okno. Westchnęli staruszkowie, za głowy się złapali i pełzając na kolanach zaczęli ziarnko po ziarnku podnosić z podłogi rozsypany owies. Wydostał królewicz zza pazuchy podarowaną przez sokoła jedwabną chustkę i zaraz przed nim wyrosły jak spod ziemi najwykwintniejsze smakołyki i napitki. Staruszkowie razno wzięli się do ucztowania, a jedli, aż im się uszy trzęsły. Zanosząc się radosnym chichotem pili słodki miód i dziękując królewiczowi za ucztę raz po raz nazywali go swym wybawicielem. Posłanka Słonecznej Carówny zerknęła jednym okiem w okienko, zadziwiona, że więzniowie pogardzili owsem. A gdy zobaczyła cud najprawdziwszy  czarodziejską chustkę, pobiegła czym prędzej do swojej pani.
 Ta chustka musi być moja. Przyobiecaj za nią przybyszowi wszystko, czego tylko zapragnie  powiedziała Carówna.
Posłanka przybiegła z powrotem i oznajmiła wolę swej pani.
 Nie oddawaj chusteczki  szepnęli błagalnie staruszkowie. Zgubisz nas wszystkich, a i sam przepadniesz z kretesem. Do samej śmierci niczego prócz owsa nie zobaczysz.
Nie posłuchał rady królewicz. Rzekł do posłanki:
 Zejdz tu i wez chustkę, jeśli upodobała ją sobie Carówna.
114
W<

I zeszła do izdebki posłanka, jasna i rumiana jak Poranna Zorza.
Rozświetliły się mroki  starcom zamigotało w oczach: od dawna ich wzrok odwykł od takiego blasku. Pochowali się dziadkowie po ciemnych kątach, by nie oślepnąć do szczętu, a królewicz powiada:
 Przekaż Carównie, że daję jej swą chustkę w podarunku. Niech będzie zdrowa, szczęśliwa i ciepło myśli o mnie.
Roześmiała się Słoneczna Carówna słysząc te słowa, rozpostarła chusteczkę, pokosztowała smakołyków, miodu odpiła kusztyczek i cieszy się bez miary:
 Ha, teraz i ten przybłęda podziobie sobie owies. Ale i drugiego dnia królewicz wyrzucił owies przez
okno. Posłała Carówna drugą służkę, by wybadała, co też się znów przydarzyło.
I zobaczyła służąca starców pijących wino, wcinających słodycze, a do tego złotą szkatułkę, z której rozlegają się słodkie dzwięki gęśli i skrzypek wesołe granie, tak że aż drżą ściany. W końcu nasycili się starcy smakołykami i podochoceni dalejże klaskać w dłonie i pląsać w radosnym tańcu. I znowu dał się słyszeć głos zza okienka:
 Słoneczna Carówna rozkazuje, byś podarował jej złotą szkatułkę.
 Zejdz tu do nas, posiedz godzinkę, a potem będziesz mogła odnieść szkatułkę swojej pani.
116
Otwarło się trzy razy po dziewięć drzwi i weszła do izby posłanka Carówny, czysta i jasna jak Gwiazda Wieczorna. Starcy przypadli do nóg królewicza i zaczęli go błagać, by nie rozstawał się ze szkatułką  pomnąc smak wina i mięsa, już nigdy więcej pościć nie chcieli. Nie posłuchał ich królewicz, posadził Gwiazdę na kamieniu, słodkim miodem ją poił, najlepsze kęski ze smakołyków podsuwał. Pobawiła w gościnie Gwiazdeczka, a kiedy nadszedł czas powrotu do Carówny, okazało się nagle, że wstać z miejsca nie może! Czyżby krzepki miód poszedł jej w nogi, czyżby zaczarowała jej serce harmonijna muzyka? Tak naprawdę to królewicz posmarował kamień kaszą, podarowaną mu przez niedzwiedzia, i choć Gwiazda prosiła, błagała, łzy wylewała, niewzruszony młodzieniec nie pozwolił jej odejść. Uradowali się starcy, że odpłacono pięknym za nadobne tej, która ich tyle lat tylko owsem karmiła. Doszły do uszu Słonecznej Carówny pieśni, dobiegła muzyka, lecz w żaden sposób nie mogła pojąć, dlaczego taka uciecha panuje w ciemnicy i dlaczego dotąd nie powróciła Gwiazda Wieczorna.
Postanowiła sama przekonać się, co przydarzyło się jej posłance. Promienna i świetlista wkroczyła do lochu  starcy pozakrywali oczy dłońmi, by nie oślepnąć od blasku, a w królewiczu zamarło serce na widok takiego piękna.
 Wynoś się stąd natychmiast  rozkazała Słoneczna Carówna Wieczornej Gwiezdzie.
117
 A mnie tutaj dobrze!  odrzekła Gwiazda i zachichotała; widać, że ponad miarę posmakowała miodu.
 7 Co się tu dzieje? Sprzedaj mi, cudzoziemcze, złotą szkatułkę; to ona sprawia ten szum i rwetes. Co chcesz wzamian?
 O, piękna władczyni! Zniewoliłaś me serce swoją urodą, wez więc jedną z trzech rzeczy, która jest ci najmilsza: szkatułkę, Wieczorną Gwiazdę albo mnie  wiernego sługę.
 Wezmę i jedno, i drugie, i trzecie  postanowiła Słoneczna Carówna, podając królewiczowi delikatną dłoń. Zaprowadziła go do swego zamczyska, posadziła na tronie i przemówiła:
 Ja, Słoneczna Carówna, oznajmiam, że jesteś od tej chwili moim mężem. Daję ci trzydzieści dziewięć kluczy od wszystkich moich włości, masz tu też i czterdziesty. Wszędzie możesz chodzić i wszystkie komnaty otwierać, ale jeżeli pragniesz szczęście swoje zachować i mnie oglądać, omijaj czterdzieste drzwi.
Dobrze było królewiczowi na dworze Słońca, czuł się niczym pączek w maśle, a z tego dostatku i szczęścia zapomniał całkiem o smutkach swoich sióstr. Wypuścił na wolność starców  zgrzybiałych konkurentów do ręki Słonecznej Carówny. Wypełzli ze swego lochu i rzucili się ziemię całować. Potem królewicz zaczął oglądać zamczysko Słońca. W pierwszym pokoju pływały nieznane, nie-
118
widziane dotąd ryby, w drugim  śpiewały dziewięciogłose ptaki, w trzecim  straszliwe zwierzęta ryły pazurami posadzki, w czwartym  zima chuchała białym szronem na swoje zlodowaciałe palce, w piątym  motyle o wielobarwnych skrzydłach uwijały się wokół pełnych tajemniczych woni kwiatów i dzwięczały piosenki beztroskich koników polnych. Cały pałac Słonecznej Carówny skrzył się, rozbrzmiewał śmiechem, szumem i hukiem; zgromadzono tu wszystkie barwy, dzwięki i zapachy, które zrodziło
światło i ciepło Słońca.
Dziwił się i cieszył królewicz pięknem słonecznego władztwa, lecz cały czas ani przez chwilę nie potrafił zapomnieć o tajemniczych czterdziestych drzwiach. Ca-równa najwyrazniej żartowała, zakazując ich otwarcia, bo cóż w rzeczy samej mogłoby przeszkodzić ich szczęściu
i miłości?
Pewnego razu królewicz naparł na ciężkie żelazne podwoje. Nim otwarły się, groznie zaskrzypiały zardzewiałe zawiasy. Królewicz z obawą wszedł do komnaty, lecz nie zastał tam żywej duszy. Tylko pośrodku stał wielki, omszały słup, od którego w cztery strony rozciągały się łańcuchy przymocowane w kątach pokoju. Królewicz dotknął słupa palcem i już chciał odejść, gdy usłyszał głos:
 Zmiłuj się nade mną, dobry człowieku! W kącie stoi kadz, zaczerpnij z niej wody i daj mi się napić. Odwdzięczę ci się za twoją dobroć.
119


:

% J-9:

JT
 *



ki ^
Wysłuchał królewicz żałosnej prośby, obejrzał się i zobaczył kadz, a obok niej ogromny czerpak. Nabrał wody królewicz i napoił słup. Ten zakołysał się i jeszcze raz poprosił o wodę. Przełknął słup drugą porcję, wstrząsnął się, zadzwonił łańcuchami i powtórzył swą prośbę po raz trzeci. Królewicz po raz trzeci podsunął mu czerpak wypełniony po brzegi. Nagle ze słupa osypał się mech, opadły łańcuchy  szkaradny olbrzym wyprostował się i zakrzyknął:
 Dzięki ci, synu Ziemi! Teraz Słoneczna Carówna jest już moja na wieki!
Zerwał się jak wicher, wzbił się w górę, a umykając ze swego więzienia porwał Słońce i zniknął. Jeszcze przez parę chwil świeciły nad ciemnym lasem promienne włosy Słonecznej Carówny, lecz zaraz zgasły w oddali. Tylko łuna wskazywała kierunek, w jakim uciekło straszydło. Pociemniało niebo, powiało chłodem. Przestały kwitnąć kwiaty, dzwonki zwiesiły główki  od razu zabrakło na ziemi światła, ciepła i barw. Zgroza i strach zapanowały w leśnych gęstwinach, w morskich głębinach i w ludzkich siedzibach. Jeszcze mroczniej zrobiło się w sercu królewicza  wszak przyczynił się do zguby ukochanej żony, obdarzającej świat ciepłem, życiem i urodzajem. Co czynić wypada? Jak ratować Carównę? Gdzie szukać ukochanej? Wybrał najlepszego wierzchowca z dworskich stajni i puścił się w pogoń za ukradzionym szczęściem.
122
Dopiero trzeciego dnia dotarł królewicz tam, gdzie straszydło ukryło Słoneczną Carównę. Olbrzym położył się spać i bardzo głośno zachrapał, lecz na straży Carówny zostawił trzyokiego kozła. Królewicz, chcąc go uśpić, zaczął śpiewać kołysankę:
Zamknij oczko już, Drugie także zmruż 
lecz zupełnie zapomniał o trzecim oku. Kozioł zmrużył dwoje oczu, lecz trzecim widział wszystko, co się działo. Ledwo królewicz zdążył przenieść Słońce przez wysoki częstokół, ledwo na siodło zdążył posadzić, a kozioł już meczy:
 Staruszku, staruszku, twoją żonę chcą ukraść! Trzy razy musiał powtórzyć kozioł swoje wołanie, nim
obudził się olbrzym.
 Nic to, zdążymy jeszcze kartofli nakopać  burknął  a potem ich dogonimy.
Królewicz wraz z Carówną odjechali już spory kawałek, kiedy olbrzym nakopawszy kartofli wsiadł na swego trzyokiego kozła, wzbił się w powietrze, spadł na nich z góry jak jastrząb i powiedział:
 Daruję ci życie za żywą wodę, którą mnie napoiłeś. Gdybyś jednak nawinął mi się po raz drugi na oczy, zle z tobą będzie.
123
Olbrzym gwizdnął, schwycił Słoneczną Carównę i odjechał wierzchem na kozle  ledwo Słoneczna Carówna zdążyła wcisnąć ukradkiem mężowi zaczarowany kłębuszek. I spadły na ziemię straszliwe plagi: lunęły nieprzerwane deszcze, jakby oberwały się wszystkie chmury na niebie, rozszalały się wiatry, które zrywały dachy z domów, przyginały drzewa do ziemi, wyrzucały ptaki z gniazd.
Drugi raz próbował królewicz wykraść swoją żonę, ale jak na złość znów zapomniał o trzecim kozlim oku. Posadził żonę na siodło i koń pogalopował naprzód nie dotykając kopytami ziemi, lecz w tym czasie kozłowi udało się dobudzić olbrzyma:
 Staruszku, staruszku, twoją żonę chcą ukraść! Olbrzym przetarł oczy, wielkie jak koła młyńskie, i powiedział:
 Nic to, zdążymy jeszcze upiec sobie kartofli, nim ruszymy w pogoń za tym niegodziwcem.
Uciekinierzy widzieli już Słoneczny Zamek, gdy powiał mrozny wiatr i straszydło, jadące wierzchem na kozle, zagrodziło im drogę. Olbrzym rąbnął młodzieńca dębcza-kiem w głowę, schwycił ledwie żywą Słoneczną Carównę i zaciągnął siłą do swojej krainy, tak że ledwie zdążyła rzucić mężowi czarodziejską chusteczkę. I znów zamęt zapanował na szerokim świecie, nadeszła czarna godzina. Śnieg zasypał domy po same dachy, w piecach wygasł
124
%

-
(5['

.:" ; ' .* % % % % %!
H
V
ogień, śmierć szalała wśród wygłodniałych i zziębniętych ludzi.
Rzuciły się na martwego królewicza czarne kruki, niewiele brakowało, aby wydziobały mu oczy. Nagle, nie wiedzieć skąd, przyleciał sokół. Przegnał kruki, przyniósł w dziobie żywą wodę ze Słonecznego Zamku i wlał ją w usta młodzieńca. Ożył królewicz, rozglądać się zaczął, gdzie podziało się Słońce? A sokół rzecze:
 Nie uratujesz Słonecznej Carówny na zwyczajnym koniu. Najmij się za pasterza u starej czarownicy Laume i słuchaj dobrze, co ci jej kot naszepce. Cała siła olbrzyma kryje się w morskiej kaczce. Musisz pojechać na koniu ze stajni wiedzmy nad brzeg błękitnego morza, tam pojmać kaczkę i zabrać jej jajko. Jeśli rozbijesz jajko, olbrzym zginie. Teraz zdążaj szczęśliwie do królestwa czarownicy Laume, a drogę wskaże ci zaczarowany kłębuszek. Nie trap się i nie lękaj o nic, kiedy tylko znajdziesz się w biedzie, wydostań chusteczkę, a już my, twoi szwagrowie, pośpieszymy ci z pomocą.
I znów rzucił królewicz kłębuszek, dając mu pełną swobodę. Kłębuszek turlał się, toczył, a trzeciego dnia zatrzymał się nie opodal rozsypującej się chatynki. Cała chatynka osnuta była pajęczyną, tylko szczury i wychudzone psy przemykały w pobliżu. Na spotkanie królewiczowi wyszła stara, bezzębna Laume i pyta:
 Dokąd idziesz, człowieku?
127
 Pracy szukam po świecie, po szerokim.
 Najmij się u mnie na trzy dni za pasterza dwunastu klaczy. Jeśli przyprowadzisz pod wieczór wszystkie  będziesz mógł z mojego domu wziąć to, czego tylko zapragniesz, lecz jeżeli choć jednej się nie doliczę, pożegnasz się ze swoją głową. A teraz chodz na kolację.
Gdy młodzieniec zasiadł do stołu, wskoczył mu na kolana zielonooki kot, poocierał się, pomruczał i przemówił:
 Nie żałuj smacznego kęska, podziel się  a nie odmówię ci pomocy.
Królewicz rzucił pod ławkę kilka najtłustszych kawałków jadła. Kot zjadł je i wymruczał:
 Wiedz, że klacze są w istocie córkami wiedzmy. Pójdę, podsłucham i dowiem się, jakie cię jutro czekają czary.
I opowiedział kot królewiczowi, że czarownica przykazała swym córkom przemienić się w płotki i przytaić się w odmęcie pośród wodorostów.
Następnego ranka obudziła wiedzma swego pastucha, dała mu gomółkę sera na podwieczorek i poleciła wygnać klacze.
Pasie królewicz klacze w lasach, pasie na łąkach, pasie nad rzecznymi brzegami. Szczypią trawę spokojnie, posłuszne jego woli, ani im w głowie ucieczka. Zgłodniał królewicz, zaczął podgryzać ser, a kiedy się najadł 
128
usnął jak zabity. W tym to czasie klacze weszły do rzeki i przemieniły się w płotki. Przebudził się młodzieniec, patrzy  wszystkie przepadły! Zaczął nawoływać, gwizdać, lecz nawet najsłabszy dzwięk nie rozlegał się w odpowiedzi, tylko od czasu do czasu jakaś rybka plusnęła w wodzie. Nadeszła pora powrotu z końmi do domu, lecz kogóż do stajni prowadzić? Przyjdzie chyba zapłacić głową.
Nie wiedział królewicz, co począć, dobył chustkę  i jak na zawołanie pojawił się szczupak.
 W co zamieniła wiedzma swoje córki?
 W płotki  odpowiedział nieszczęśliwy pasterz.
Przemienił się szczupak w raka i dalejże łapać w rzece córki czarownicy. A kiedy schwyta rybkę  zaraz ją na pół kleszczami przecina. Musiały córki czarownicy znów w klacze się przemienić. Pognał je królewicz, a one łby opuściły i noga za nogą powlokły się w stronę domu. Wyszła im na spotkanie wiedzma Laume i nuże klacze kijami okładać!
 Pewnieście pasterza nie słuchały? Pewnieście po krzakach biegały?
A w sercu gotuje się od zapiekłej złości, że ani jednej z córeczek nie udało się wywieść w pole pasterza.  No cóż, zobaczymy  pomyślała w duchu czarownica  żaden jeszcze najmita nie uszedł stąd żywy, nie ujdziesz i ty!"
129
% % % % ::\
Przez cały wieczór wiedzma łajała i biła swoje córki, a następnego dnia przykazała im przemienić się w dzięcioły i ukryć się w dziuplach. I znowu kot opowiedział o wszystkim królewiczowi. Zatroskał się młodzieniec, bo nie wiedział, jak pojmać ptaki.
Następnego dnia pojadł sobie sera czarownicy i smacznie zasnął. Klacze w tym czasie przemieniły się w dzięcioły i pochowały po dziuplach. Budzi się królewicz, rozgląda  ni żywej duszy wokoło. Zafrasował się młodzieniec, sięgnął po chusteczkę  wnet sfrunął do niego sokół. Wypytał królewicza o wszystko i przybrał postać jastrzębia. Wyciągnął wszystkie dzięcioły z dziupli, rozerwał na strzępy, i musiały córki wiedzmy znowu przemienić się w klacze. Pognał je królewicz do domu. U bramy już czeka wiedzma. Wyrwała młodzieńcowi z dłoni bat i dalejże chłostać córeczki po głowach, po oczach. A sama aż trzęsie się z wściekłości, że nie udało się im przechytrzyć pasterza.
 Kto wie, czego sobie ten włóczęga zażyczy. Ach, wy, takie owakie, jeśli jutro nie uciekniecie, zapłacicie głową! Dłużej nie będziecie hańbić wiedzmiego rodu! Jutro przemienicie się w czerwie i schowacie się pod korę drzew.
Podsłuchał kot tę przemowę i zaraz opowiedział o wszystkim swojemu przyjacielowi. A młodzieniec zasnąć nie może  myśli, jak te czerwie odszukać. Lecz przyle-
132
/
ciał sokół, przybrał postać dzięcioła, zdarł korę i wydziobał je wszystkie, co do jednego. Ostatni już raz przygnał królewicz do domu żałośnie rżące klacze. Wyszła im na spotkanie wiedzma Laume rozezlona tak, że aż piana wystąpiła jej na usta. Zaczęła tłuc klacze batem, przeklinać na czym świat stoi. A potem słodkim głosem przemówiła do pasterza:
 Wejdz i odpocznij sobie, a jutro wybierzesz z moich dóbr, co tylko dusza zapragnie.
 Niczego nie chcę od ciebie  ani twoich szczurów, ani twoich wychudłych psów, niczego, prócz najmniejszej z najmniejszych twoich klaczy.
 Ależ ona jak nic wkrótce zdechnie  sam popatrz, leży w kącie i ani drgnie.
Rzekła prawdę: w kącie podwórza leżało na wpół zdechłe stworzonko, wzrostem przypominające kota, no może troszeczkę większe. Leży, nie wstaje, nawet kopytkiem nie ruszy.
 Na co ci taka chabeta  dodała Laume. Zanim zdążysz dowlec się do domu, ochwaci się i cały twój trud pójdzie na marne.
Lecz królewicz zrobił po swojemu. Wziął na ręce chorą klaczkę, a wiedzma zatrzęsła się jak w febrze, włosy z głowy wyrywa garściami. Jak się okazało, była to jej ulubiona wnuczka, obdarzona niezwyczajną mocą. Co tam przy niej dwanaście klaczy! Z każdym krokiem kró-
133
lewicza klaczka stawała się coraz cięższa, a rosła przy tym z cudowną szybkością. Po przejściu jednej, dwóch wiorst królewicz mógł już jechać wierzchem, a po dziewiątej wiorście kobyłka zapytała ludzkim głosem:
 Mów, dokąd cię zawiezć?
 Muszę się dostać nad morze, złapać tam kaczkę i odebrać jej jajko.
 Dobrze  odrzekła klacz, wzbiła się pod niebiosa krzesząc kopytami iskry z obłoków i pognała naprzód. Kiedy znów powrócili na ziemię, u ich nóg biła o brzeg morska fala, rozrzucając na wszystkie strony różowe muszle oraz żółte jak miód odłamki bursztynu. W oddali nurkowała pstrokata kaczka. Królewicz nie miał przy sobie ni łuku, ni samopału, a gołymi rękami pojmać ptaka przecież nie sposób. Usiadł na białym piasku i gorzko zapłakał, lecz w tejże chwili wynurzył się z morskich głębin szczupak i przemówił znajomym głosem:
 Nie płacz, królewiczu, złapię ci tę pstrokatą kacz-kę.
Choć kaczka krzyczała i biła skrzydłami, nie udało się jej uciec. Szczupak przyniósł ją królewiczowi. Ten uchwycił ptaka, rozszarpał i wydobył jajko, w którym skrywała się siła olbrzyma. Schował jajko, wskoczył na klacz i pomknął w tę stronę, gdzie paliła się łuna, gdzie męczyła się w niewoli przecudna Słoneczna Carówna. Zastukał królewicz we wrota i zawołał wielkim głosem:
134
354
.,. %. % %.,
" % % %':.
%.
@>B
%' ' \V47 !
, : % %

757
)3HC


 Hej, hej, potworze, przyszedłem, aby uwolnić swoją żonę!
Powiał zimny wiatr, rozszedł się obrzydliwy smród i wypełzła zza bramy szkarada, cała obrosła skudlonymi włosami. Zamachnął się potwór dębczakiem i zary-czał:
 Zejdz mi z oczu, karzełku, bo inaczej zatłukę cię, spalę i popiół na wiatr rozrzucę!
 Niedoczekanie twoje  odrzekł królewicz. Spójrz tylko, całą twą moc dzierżę w dłoni  i upuścił jajko na ziemię. Jajko rozbiło się i w tej samej chwili, nie zdążywszy wymówić ni słowa, olbrzym przestał istnieć. Zaraz też wybiegła Słoneczna Carówna i przypadła do piersi królewicza. Rozjaśniły się jej oczy blaskiem szczęścia i od razu światłość stała się na ziemi: kwiaty uniosły główki, rozdzwoniły się dzwoneczki cichutko śpiewając pieśń o nowym urodzaju. Carówna z radości rozwiesiła na niebie swój ślubny welon-tęczę i wraz z królewiczem wydała ucztę z okazji swego wyzwolenia. Śmiała się serdecznie i snuła cudowne legendy o wierności i miłości. Królewicz opowiadał o siostrach i szwagrach, o rodzicach, którzy usychają ze smutku, czekając na wieści. Dobra Słoneczna Carówna przywróciła ludzką postać sokołowi, niedzwiedziowi i szczupakowi, umieściła całą rodzinę w pięciu powozach i tak pojechali wszyscy w odwiedziny do rodziców.
139
Zapytacie pewnie, kto jechał w piątym powozie? Jechał w nim młody Księżyc, syneczek królewicza i Słonecznej Carówny, który urodził im się wkrótce po wszystkich tych przygodach.
Zapytacie pewnie, kto jechał w piątym powozie? Jechał w nim młody Księżyc, syneczek królewicza i Słonecznej Carówny, który urodził im się wkrótce po wszystkich tych przygodach.
% % % " ., - -:' r: % %" % -9- .4  % :
l&* % * - "*' -*.'" *''' t "
: .. " ; % % . --, " . , .-'.' %
v '-. " %. .- .1 - %> % - % >*
. ' % %' % % " ' ' " " ," % < -' % * ' .-
II

-^;G


HHHH "
((Ł& *W^ '" ' %'  -*-*^' ^\3\\ 3H
'#H^(

H
1
Tom baśni narodów radzieckich republik nadbałtyckich otwierają ilustracje Ludowego Artysty Aotwy Gunara Krolli-sa. Rysunki Krollisa, niezwykle pod względem tonacji barw, cieszą oczy, a stylizacja obrazu nie zaćmiła kolorytu narodowego. Krollis jest autorem grafiki do ponad 80 książek. Za najlepszą swoją pracę uważa on opracowanie graficzne bajki Ch. Perraulta  Kot w Butach".
Gunar Krollis wykonał rysunki do dwóch bajek:  Biały jeleń" i  Narzeczona z morskiego miasta".
Młody plastyk estoński Jaan Tammsaar zwrócił na siebie uwagę niezwykłym i oryginalnym talentem. N a konkursach grafiki książkowej prace Tammsaara wielokrotnie zdobywały najwyższe wyróżnienia.
Jego ilustracje do bajek  Zakazany węzeł" i  Król grzybów", prezentowanych w tomie, odznaczają się soczystością barw, konkretnością i baśniowością jednocześnie.
Litewska malarka Vanga Gedmantaite-Gal-kuviene specjalizuje się w dziedzinie dziecięcej grafiki książkowej. Jest ona autorką ilustracji do ponad 20 książek. Są wśród nich bajki ludowe, piosenki, książki litewskich pisarzy, tworzących dla najmłodszych.
Rysunki malarki do litewskiej bajki  Wybawca Słonecznej Carówny" przepojone są tajemniczym czarem. Autorka uzyskuje baśniowy nastrój dzięki umiejętnemu łączeniu barw i niezwykłemu przekazowi obrazu.
Nadbałtyckie republiki radzieckie  Aotwę, Litwę i Estonię  łączy nierozerwalna więz z morzem. Żyją tam ludzie wysocy, mocno zbudowani i silni. Jest to kraina rybaków, budowniczych okrętów i rolników. Każda z republik ma także dobrze rozwinięty przemysł.
Bliskość morza, obfitość lasów i surowe piękno przyrody określiły podstawową gamę barw w dziełach twórczości ludowej. W odróżnieniu od południowych republik Związku Radzieckiego, gdzie dominują jaskrawe, soczyste tonacje,
142
na obszarach nadbałtyckich lubiane są spokojne połączenia barw, harmonizujące z otaczającą przyrodą. Ludzie lubią tu drzewo i znają się na nim. Nad Bałtykiem, nawet w dużych miastach, używa się w domach drewnianych sprzętów i narzędzi. Wnętrza ich często wykłada się drewnem, pokrytym delikatną rzezbą lub mozaiką z różnych gatunków drzewa.
Nadbałtycki bursztyn słynie w świecie. Wiele jest go zwłaszcza na wybrzeżu litewskim. Ze słonecznego kamienia mistrzowie jubilerzy tworzą przepiękne ozdoby. Od najdawniejszych czasów bursztyn uważany był za kamień leczniczy, przynoszący zdrowie i chroniący od wszelkich chorób. W mieście Palanga otwarto muzeum bursztynu, gdzie podziwiać można grę promieni słonecznych w kamieniach oszlifowanych przez człowieka, a także w tych, którym przyroda nadała niezwykły kształt i barwę.
Ludowe bajki narodów nadbałtyckich przepojone są duchem tej wspaniałej przyrody. Pachną one suchym drzewem, smołą, morzem i lasem. Liczni bohaterowie prastarych legend, opowieści i pieśni podobni są do dzisiejszych mieszkańców tych ziem: mądrych rybaków z dziada pradziada, ludowych mistrzów, wytrzymałych i mężnych junaków, wiernych i czułych kobiet. Pomagając sobie nawzajem, zwyciężali oni złe moce, klęski i nieszczęścia, które w bajkach przybierają postać straszliwych potworów.


rtn ;^
L " _ V S %
BAŚNIE AOTEWSKIE
Biały jeleń 6 Narzeczona z morskiego miasta
BAŚNIE ESTOCSKIE
Król grzybów 48 Zakazany węzeł 72
BAŚC LITEWSKA
Wybawca Słonecznej Carówny 96


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zbiorowa Basnie narodow republik zakaukazkich

więcej podobnych podstron