ż
Boże Narodzenie (J 1,1-18)
WIELKOŚĆ BOŻEGO NARODZENIA
Czy nas szokują Jego warunki narodzenia wśród nas? Mamy wymówkę - nas tam nie było! My byśmy się zachowali inaczej. Mamy przecież dobre maniery. Znamy granice przyzwoitości. Poza tym wiedziemy całkiem przykładne życie. "Nie oszukujemy, nie kradniemy, nie jesteśmy za aborcją". "A gdyby nawet, to czy nie można tego pogodzić z w miarę zaangażowanym chrześcijaństwem?". A czy można, czy jest to godziwe, stać obok kogoś, kto zabija drugiego człowieka sprzedając mu narkotyki? Oburzymy się! Mówimy: to nieetyczne i tym podobne frazesy, które pozwalają nam nie uciekać się do dosadności i nazywania rzeczy po imieniu. Proponuję, aby tym ludziom, którzy są za tym przyzwoleniem ("obyśmy nigdy nie stanęli wobec konieczności decydowania o tym, czy jakiś człowiek będzie żył, czy nie!) wręczyć pistolet z przyzwoleniem wykorzystania go, kiedy tylko ktoś będzie komuś "utrudniał" życie! I wtedy nie będziemy się martwić o stan jego sumienia. On sobie z tym poradzi.
W ten sposób rozsądzalibyśmy w nas i w innych "prawdopodobieństwo", a nie fakt. A tu trzeba dziecku i jego rodzicom dać schronienie. Jest późno i jest zimno. A my mamy swoje plany, w których tego przypadku nie przewidzieliśmy. Bóg bardzo często nie "szanuje" naszego porządku i harmonogramu. Zaskakuje nas tak, jak w ostatnich chwilach naszego życia. Nie rozpamiętujmy więc nad cnotami, których nie posiadamy. To na niewiele się przyda, a może wywołać niepotrzebne frustracje. Zastanówmy się nad teraźniejszością, popatrzmy w głębię naszego paca. Dla jednego gościa jest miejsce zawsze - dla egoizmu; porządku, którego nie należy kojarzyć z marazmem i złą stagnacją. "Przecież nikomu nie utrudniamy życia i nie odbieramy chleba od ust".
Dla Boga zawsze miejsca brakuje. Praca, odpoczynek, zabawa. Tu I ówdzie modlitwa, przy której myślimy o pracy albo o wypoczynku. Los, który spotkał Jezusa to nie przypadek jednorazowy, ale powtarzający się ciągle w naszych sercach. Sercach opanowanych pragnieniami, nie zawsze dobrymi, dążeniami i fascynacjami oraz innymi "mamościami tego świata". "Bezpieczniejszy" jest tam w żłóbku - odwołujemy się do dobrych manier, etykiety przykładnego życia. Współczucie i rozczulanie się nad losem tego Dziecka i Jego rodziców dobrze nam wychodzi, coś nam jednak podpowiada, że On będzie nas "prowokował". Może poróżnić. Nie myślimy zaraz o "znaku sprzeciwu", ale widzimy, że będziemy się musieli przed Nim bronić. Ale to nas nie upoważnia do pozostawienia Go "za drzwiami!". On dzisiaj, w to święto tak ładnie pasuje do naszych wyobrażeń i "umiejscowień". Taki "Dobry" i "Skromny" Bóg. On nas fascynuje! Na takiego Boga się godzimy i nad Nim się rozczulamy. Taka dobra krytyczna profilaktyka, sprawia, że preparujemy sobie (i innym) oskarżenia, z którymi sobie poradzimy, gdyż mamy przygotowane już odpowiedzi! Ludzki scenariusz się powtarza, katalog grzechów się wyczerpał. Nic nowego!
Więc kiedy sobie usiądziemy przy blasku choinki i bogato wystrojonym żłóbku, przy którym tyle się napracowaliśmy, pomyślmy: czy w tej kompozycji wszystko gra? Gdyby coś nie grało - to wyjście na Pasterkę wszystko wyrówna. To jest sposób na uspokojenie sumienia. Wyprowadźmy Boga z kręgu banalnych rytów i obrządków! On naprawdę tutaj nie pasuje, to nie Jego miejsce. On dusi się w tym tanim blichtrze, który tak nam się podoba. Ramki, w które chcemy Go wtłoczyć są za ciasne, On nie da się zamknąć. Nasz "obraz" Boga jest miarą naszych wyobrażeń. A że w ferworze przygotowań może kogoś obraziłem, dotknąłem, zraniłem: "może?!" - nawet według mnie nieuważnym gestem - to tylko "potknięcie" i brak premedytacji, "wypadek przy pracy", "tak tylko mi się wyrwało!". "Ja tak naprawdę nie myślę!". Po prostu nieodpowiednie słowo, wobec niewłaściwych ludzi.
A z tymi pretensjami i nienawiścią, które noszę w sercu - jakoś sobie poradzę; czy są uzasadnione, czy nie, nie wnikam, bo może trzeba by uznać ich bezpodstawność, swoją winę. To byłoby przykre.
Kiedy tak rzeczowo pomyślę, to muszę stwierdzić, że do tej świątecznej atmosfery nie pasuję. To może mi kazać wstać od stołu. Do tej świątecznej atmosfery nie pasuję, jak gość nieodpowiednio ubrany, który przyszedł na ucztę weselną (w Jezusowej przypowieści). Dziwne jak to do mnie pasuje. Ludzkie wady się nie zdezaktualizowały. W nich niczego nie "ulepszymy" i nie dodamy. Można co najwyżej - zmienić lub wyeliminować. I to będzie nasze zwycięstwo.
Czyżby jeszcze jeden Adwent i Boże Narodzenie minęły bez echa w moim życiu? Czy fakt Narodzenia się Boga w naszym świecie, we mnie nie znajdzie oddźwięku? Czy tylko taka zewnętrzna "adoracja" ma mnie zachwycić? To ma być zabawa w święta, jak dla dziecka bez świadomości i cienia refleksji. Bez żadnej najmniejszej nawet duchowej rewolucji. Czy tylko namiastki mają mi wystarczyć? Przecież w ten sposób staję się minimalistą, któremu wystarczają substytuty, a nie prawdziwe wartości. Moje życie ma upływać na zadawalaniu się i szukaniu półprawd oraz połowicznej egzystencji. Tak - bezmyślnej egzystencji, bez cienia samooceny i samokrytyki. Małostkowość jest wtedy wystarczająca. Bóg oddał wszystko, siebie ogołocił "przyjąwszy postać sługi, a mnie - ani się śni rezygnować z czegokolwiek, ani pozwolić Mu poszperać w moim wnętrzu i obnażyć moje nędze, podłości i niedostatki, o których istnieniu być może sprawy sobie nie zdaję. Czy będąc tak rozdartym dążę do ideałów, a zaspakajam się przyziemnymi wartościami -czy tak można długo żyć? Taki dualizm psychiczny prowadzi do stanów paranoidalnych, do - w tym wypadku - błazenady religijnej. To Światło, o którym powiedział Jan, że nie dało się pokryć ciemności, nie jest tylko ornamentem, ale Ono zmusza do zmiany kursu. Chyba, że taka "zabawa" mi wystarcza!? Czym prędzej wyprowadźmy Boga z krainy baśni i dziecinnej ekstazy, a wprowadźmy Go do naszych szczelnie zamkniętych serc. Bo zabawa, nawet bogato przyozdobiona, jak dzisiaj -girlandami z kolorowego papieru i mnóstwem lampek - nuży. Te lampiony nie zneutralizują Światła. ?
Bo "nasze Betlejem" to schematy myślenia i zachowań, z których trudno nam się wyrwać, nasze chore i bezpodstawne nadzieje, grzeszne pragnienia ubarwiające nam szare i byle jakie życie, pełne złych kompromisów i zdań zaczynających się od "ale", wszechobecny konformizm i ustępstwa w "imię" jakiejś sprawy. Tak często poprawiamy Dziecię na posłaniu i widzimy to jako swój wielki i "godny" obowiązek. Ale dzisiaj nie chcemy Go budzić, On nadaje miłą i serdeczną atmosferę, jeszcze "za wcześnie" zacząłby swoją, obnażającą nas misję. Dzisiaj witamy Go czule i radośnie, a jutro będziemy Go prowadzić na "Golgoty" naszych małości i upadków, wszystko wróci do normy: On do żłóbka i na krzyż, my do naszych przyzwyczajeń. Dlatego cieszmy się, bo możemy nie zdążyć i później zabarykadujmy się na legowisku spokojnego egoizmu. Cieszmy się razem z Nim, On też może mieć udział w tej radości z tego, że my potrafimy docenić i "zauważyć" to wielkie wydarzenie. Tą naszą radość na krótko przerwie Jego śmierć -ale czy to nasza wina, nas tam nie było, my wiemy co należy i co wypada, a co jest niestosowne. Szkoda, że tylko wiemy. Czy dzisiaj On nas czegoś nauczy?
On może być i jest wspaniałym dodatkiem do naszej szarej i nudnej codzienności, niech więc nie czyni żadnych uzurpacji! My Mu dzisiaj nie burzymy spokoju, On niech jutro nam nie burzy naszego ładu, który z dużym mozołem budujemy za cenę wielu ustępstw. Fakt, że nasze życic bywa czasami podłe, ale zawiera tyle scedowań na rzecz docenianego dobra. A że czasem zdarzy się zło?! "Takie jest życie" - mówimy. Nie chcemy, czy nie zauważamy, że następuje przerost formy nad treścią. Następuje windykacja oznak zewnętrznych, która przesłania nam istotę sprawy i tego święta. Ona jest naszym sposobem, aby zapewnić sobie spokój sumienia. "Cały rok żyję według własnych norm, ale te święta przeżywam zgodnie z tradycją i najlepszą etykietą domu religijnego". Tak "ładuję" baterie. To jest moja oaza.
Moje święta Bożego Narodzenia to nadęte retoryką i wypchane lukro-watą poezją, bogate w różnokolorowe świecidełka, tanie wzruszenia. Sam sentymentalizm. Kogo to dzisiaj wzrusza? My na to święto wylewamy całe tony sentymentalizmów, ludowych obyczajów, tandety i kiczu. Stanowi ono pretekst, aby odnowić swój "mundur" chrześcijański, by uporządkować nasze kontakty z biednymi, może przez podanie im wieczerzy wigilijnej. To nam pozwoli upewnić się, że jesteśmy dobrymi chrześcijanami, ludźmi przyzwoitymi. Raz w roku odgrywamy rolę człowieka dobrego.
Cisza, która jest naturalnym otoczeniem zstąpienia Słowa, zostaje zakłócona wystrzałem milionów korków szampana - to nam nie przeszkadza. Lubimy fajerwerki. W ten sposób nie zauważamy największego daru, jaki On nam przynosi - Siebie Samego. Nie zauważamy, bo jesteśmy zajęci rozpakowywaniem swoich "prezencików". I tak przeinaczamy Boże Narodzenie górą drobiazgów, bezużytecznej galanterii W taki sposób nie zauważamy tego Światła, które miast nas oświecać i przenikać dogłębnie, staje się tylko jeszcze jednym dodatkiem. Dalej nie odczuwamy i nie jesteśmy świadkami autentycznymi radości. Lepiej więc chyba będzie, gdy nauczymy się smutku Bożego Narodzenia. Przynajmniej tego nie "popsujemy"! "W oczach Tego, który nie brzydzi się stać jednym z nas, jesteśmy biednymi grzesznikami, którzy nawet z Bożego Narodzenia, obok radości płynącej z odkupienia, wynoszą smutek nieskończony, że nie są jeszcze chrześcijanami" (Mazzolari).
Niedziela Świętej Rodziny (Łk 2,41-52) NIEWIARYGODNE
Dlatego Święta Rodzina, bo relacje na jakich się opierała były szczere i autentyczne. Pewność, że nikt nie uczyni czegoś przeciwko drugim, nie potraktuje innych lekceważąco albo w taki sposób na jaki nie zasługują. To Dziecię było święte. I to było najistotniejsze. Także dla nas.
Za niedługo Jezus będzie tajemniczo ukryty w każdym człowieku i każdej rodzinie. "Wszystko co uczyniliście...". I w każdym człowieku będzie miał ukryte inne plany i przez to będzie oczekiwał od każdego innych postaw. I jeśli Go prawdziwie miłujemy, inaczej będziemy zachowywali się wobec dziecka, bo ono czegoś innego oczekuje i się spjziewa, a inaczej będzie wyglądała nasza relacja do człowieka dorosłego.
Zauważamy coś "niepokojącego". Jezus już jako Dziecię był niewygodny. I taki pozostał w każdym dziecku. A także będzie takim do końca swojej ziemskiej pielgrzymki. W wielu aspektach był nam podobny. Że stan błogosławiony niesie ze sobą też i trudy, wiedzą wszystkie matki. Budzi też niepokój w świadomości ojców: Jak się narodzi, czy będzie zdrowe? Potem przychodzą doświadczenia z lat dzieciństwa - niepokojący płacz, niecierpliwość, nieznośność. Wielokrotnie przerywany sen w ciągu nocy.
Wstań, przebudź się! Ratuj dziecko! Wzywa cię Jezus niewidzialnie ukryty w twoim dziecku. Nie możesz spać spokojnie kiedy "wielu Herodów" czyha na twoje dziecko. A to Dziecię Jezus jest i będzie niewygodne, aż do granicy nietolerancji. Twoje nie musi dzielić Jego losu.
Twoje dziecko wyswabadzając się z objęć matki i uciekając z twoich kolan, wybiegnie na ulice, między rówieśników lub do szkoły. Bardzo często jest tak, że zgubi gdzieś obecność Jezusa. (On raz Sam był trudny do odszukania: w świątyni). I wtedy ty masz powód do niepokoju, bo w bliskości żyje Herod-grzech, czyhając na życie jego duszy. Dziecko rośnie. Chodzi. Odchodzi, może i nieświadomie, ale trzeba Go poszukiwać. To dzieciątko w żłóbku było dla nas wygodne. Podlegało naszej władzy. Mogliśmy je obsypywać pieszczotami, głaskać, okazywać Mu ciepło naszych uczuć - manifestować wręcz ckliwy sentymentalizm. "Dziecko", tóre dorosło wprawia nas w zakłopotanie. Niejednokrotnie stwarza kłopotliwe sytuacje. Może odejść w każdej chwili. I wtedy jesteśmy zmuszeni iść i Go szukać. Dla wielu żłóbek byłby bezpieczniejszy, gdyby był przez cały rok. Tymczasem przyjdzie czas, że Ono opuści nasz bogato udekorowany żłóbek i nie pozwoli nam się dalej rozczulać, bo to za bardzo jest przesiąknięte marną poezją i tymi śmiesznymi kolorowymi świecidełkami. Naszą nieznośną obecnością. Wezwie nas do działania. Na nic Mu się zdają nasze pieszczoty. Chce wyjść. Pragnie znaleźć się na drogach naszego życia, uczestniczyć w dramatach i radościach, w oczekiwaniach, lękach i łzach, w naszych nadziejach i spełnieniach. Cała Ewangelia jest na dobrą sprawę "wielką wędrówką". Maryja wędruje z pośpiechem w góry, by odwiedzić Elżbietę. Wędrują Maryja z Józefem do Betlejem i do Egiptu. Wędruje Jezus po drogach Palestyny. Od uczniów domaga się tego samego. Starano się Go zatrzymać, przygważdżając Go do krzyża i pieczętując grób. Inni starali się Go zatrzymać, jak Żydzi w Palestynie, a On dotarł do Rzymu. Kultura grecka próbowała ogarnąć rozumem Jego paradoksy, a On tłumaczył je prostaczkom. Feudalizm składał Mu w darze zamki, a On mieszkał z chłopami pańszczyźnianymi i przestawał z galernikami. Rewolucja francuska Go wyszydziła, mieszczaństwo zaczęło Go poszukiwać, "a biedny lud uwierzył i nadal wierzy. On wędruje dalej niosąc jego troski i jego nadzieje" (Mazzolari).
I wtedy ty otrzymujesz zadanie: "Weź dziecię swoje i uciekaj". Woła do ciebie Jezus niewidzialnie ukryty w twoim dziecku. Mimo, że ono nie jest tak niewygodne, jak On. Ono nawet jest komuś przydatne - niegodny instrumentalizm powodowany nieświadomym przyzwoleniem. Grzech-Herod chce zabić w jego duszy Jezusa, a może i zburzyć harmonię, jaką ty w nim wypracowałeś. Niewygodne i trudne to zadanie, ale wzniosłe i naglące. Bardzo odpowiedzialne. Czy żyją dzisiaj współcześni "Herodzi"? Niestety - tak] Najgorsze jest to, że nie zawsze wiemy, kim oni są. Wtedy to było jasne. Dzisiaj ukrywają się pod różnymi szyldami, kamuflują się. Wsiąkają w świadomość młodych ludzi i tak ich zabijają. Bo czymże jest indyferentyzm ideologiczny, relatywizm moralny, wszystko tolerujący permisywizm, głoszone hasła demoliberalizmu. Można być pobłażliwym także wobec zła, tylko wtedy to jest "zgorszenie", więc siebie nie uspokajajmy, wiemy, co o tym powiedział Jezus. Lansowana jest względność prawa Bożego. To może przysparzać zysków, a straty np. moralne, nieodwracalne - to już inna sprawa.
"Współczesnymi Herodami" są ci, którzy proponują ludziom młodym idoli o nieokreślonej płciowości, dużo mówią o związkach nieformalnych, o wolności mylonej z samowolą, o tolerancji dla dewiacji seksualnych. Jak mamy to zrozumieć i to tolerować, jeśli nauczyciel w szkole podstawowej we Wrocławiu ma wymalowane paznokcie i cztery kolczyki w uszach! On ma być autorytetem i wzorem dla naszego dziecka?! O zgrozo! "Wstań i uciekaj" - zabierz ze sobą swoje dziecko. I współczuj mu. Zaoszczędź dziecku oglądania przez kilka godzin w szkole takiego monstrum! Tak - twoje dziecko stanie się "tolerancyjne" - tylko wobec czego?! Jezus stał się w ten sposób pierwowzorem ludzi osaczanych przez politykę, rację stanu i małe interesy kogoś. Dziwne są ludzkie motywacje. Z jednej strony gotów jest zapłacić okup kilkuset milionów dolarów za porwaną dziewczynkę, a wobec tego tragicznego faktu zupełnie nic, jakby absolutna pustka?! Czy można przedkładać zalecenia partii politycznych lub własnego hedonizmu nad głos Boży?
Polecenia, jakie Józef otrzymuje od Anioła, mają jedynie na celu wyłącznie dobro Dziecięcia. Ewangelie nie wspominają o tym, jak trudno było Józefowi wypełnić te żądania. Jego sprawa, jak tego dokonał. Może stracił swój warsztat pracy i nie wiemy, jak dalej zarabiał na życie. Opiekun Dziecięcia staje się Jego sługą i wypełnia proroctwa, których nie był świadom.
"Nie dzieci rodzicom winny gromadzić majętności, lecz rodzice dzieciom" (2 Korl2,14). Cześć dla rodziców ma też wymiar religijny. Miłość do rodziców daje odpuszczenie grzechów. A nawet więcej: kto oddaje cześć matce, oddaje ją Panu, albowiem za ludzkim rodzicielem stoi Bóg. Wdzięczność wobec nich nakazuje czwarte przykazanie, ona jest nierozdzielnie związana z wdzięcznością należną Bogu. A posłuszeństwo dzieci względem rodziców jest po prostu "miłe Panu", który dał sam wzór takiego posłuszeństwa. Właściwy stosunek ojców do dzieci zostaje precyzyjnie uzasadniony: "Nie rozdrażniajcie waszych dzieci, aby nie traciły ducha". Bezsporny autorytet ojca ma umacniać otuchę.
Nie rozwiążemy odwiecznego konfliktu między rodzicami a dziećmi. Możemy tu zaobserwować pewne prawidłowości i je neutralizować. Jedno jest pewne: na drodze kontestacji i buntu nie dojdzie się do jakiegoś załagodzenia, albo rozwiązania zaistniałych konfliktów. Dopóki na drodze dialogu nie dojdzie się do wzajemnego porozumienia, każde inne rozwiązanie będzie niepełne i mało przydatne. I tak np. twoje dążenie do samodzielności, słuszne i potrzebne, nie może przybrać formy absolutnej i kategorycznej, gdyż to przekreśla porozumienie. Usamodzielnianie się nie może odbywać się kosztem zadawania sobie nawzajem ran, bądź lekceważeniem kogoś. Nie może być ignorancją. Wymaga i inklinuje postawę pokory, zdolnej nie tylko krytycznie oceniać innych, ale przede wszystkim siebie. Niezbędna jest przy tym pewna forma kultury odniesień, zakładająca Wnikliwą ocenę motywów działania, respektowania zdania innych. Cho-Et więc o postawę, którą by można nazwać obiektywizowaniem źródeł mlliktów. Ma to miejsce wtedy, gdy odsuniemy na bok emocjonalne zawiażowanie, uprzedzenia, plotki i utarte tendencyjne schematy. Nie możemy poddawać się jakiemuś apriorycznemu fatum - ciążącej determinacji konfliktu pokoleń. To fakt, tak się może zdarzać, ale to nie jest koniecznością. Trzeba w tej rozbieżności poglądów i opcji posługiwać się nie tylko rozumem, ale i głosem sumienia, które nas nigdy nie okłamie.
2. Niedziela po Bożym Narodzeniu (J 1,43-51) CHRYSTUS WŚRÓD NAS
Ten fragment początkowy Ewangelii św. Jana zaskakuje i fascynuje. Zadziwia też swoim pięknem i głębią języka. Nie wiem, czy do dzisiaj odczytano bez przeinaczeń i spłyceń myśli Jana. Jest to świadectwo o istocie życia Boga. Prawdzie wzajemnych Boskich relacji. Zawiera wiele prawd teologicznych, których sformułowanie zajęło nam wieki. On to wyraził w kilku zdaniach. Zwięźle streszcza on całą historię zbawienia od Jana poprzez Syna, docierając do nas samych, naszej wiary. Jest to kunszt myślenia syntetycznego. Musiał on powstać z natchnienia Bożego, bo pewnych stwierdzeń nie sposób wydedukować. Do tego sami byśmy nigdy nie doszli. Głębokie prawdy teologiczne zostały wyrażone ogólnie przystępnym językiem.
"Na początku było Słowo", czyli Chrystus istniał odwiecznie. Boska Preegzystencja. Nie został stworzony, jest "Współistotny" Bogu Ojcu, dlatego równorzędny pod względem odbieranej czci i chwały. Jest Bogiem.
"A bez Niego nic się nie stało, co się stało". Jezus jest przyczyną sprawczą wszelkiego bytu oraz wszelkiego życia. Gdyby ktoś pytał o Praprzyczynę to ma tu odpowiedź. Na świecie na początku łańcucha przyczyn On się znajduje. Jest samym Życiem.
"A życie było światłością ludzi". On nas wszystkiego nauczył i o wszystkim nam powiedział, o tym co istotne i niezbędne, aby samemu być szczęśliwym i innych troski zauważać, nie być sobkiem. Jego Nauka jest "światłością", co w ciemnościach tego świata świeci, wyraźnie z nią kontrastuje i się zdecydowanie odróżnia. Mówi nam, jak się podnosić z upadków, aby grzech nas do końca nie zniewolił. A to niejednokrotnie wymaga wysiłku, zerwania ze złymi "upodobaniami"; dlatego często jest niezrozumiałe i odrzucane lub obojętnością neutralizowane.
"(...) Która oświeca każdego człowieka". Wiedza o grzechu także niepokoi Go już od chwili narodzin. Już człowiek nie może powiedzieć, iż czegoś nie wie lub, że coś nie zostało dopowiedziane. Nie może tłumaczyć się ignorancją. Nosi w sobie zalążki odpowiedzialności. W konsekwencji też pełnej świadomości, kiedy grzeszy.
"Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz swoi Go nie przyjęli" i do dzisiaj nie przyjmują. Jest zbyt wymagający, swoją Prawdą prowokuje, zmusza do zastanowienia i zmiany kursu życia, jest niewygodny, burzy nam nasz porządek, przestawia nam nasze hierarchie wartości i zmienia nasze priorytety. Jest Wymagający. Nie zadowala się połowicznością i namiastkami wysiłku. Nie nabiera się na pozory i przez to nie pasuje nam do naszej, na naszą modłę, ułożonej rzeczywistości. Lecz zawsze szanuje ludzką wolność. Jest aż za bardzo "tolerancyjny". Przez to przewrotnym ludziom wydaje się, że do wszystkiego mają prawo i wszystko im wolno.
"Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli". Przez akt stwórczy może On mówić, że świat jest Jego własnością, bo Jego praca stwórcza nadała Jemu tytuł własności. Przez swoje Człowieczeństwo był jak najbardziej "kompatybilny" z tym światem. Nie współgrał tylko w naszej podłej, ludzkiej zabawie. Nie współbrzmiał w naszej symfonii kłamstw, małych oszustw, chorych kompromisów i nieustannych ustępstw w imię jakiejś sprawy. Nasze motywacje są diametralnie odmienne od Jego. Dlatego został wyeliminowany.
"Dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi". Nikt nie może powiedzieć, że nie posiada odpowiedniej liczby talentów albo pozbawiony jest jakichś potencjalności. Każdy też został przeznaczony do zbawienia, chyba że sam zadecyduje o braku potrzeby chrztu. Opatrzność Boża nie zakłada determinizmu. Każdy też ma możliwość wybrać inne wartości, a Boga przez to odrzucić. To jest tego dowód.
"Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami", aby już nikt nie mógł powiedzieć, że czegoś nie wie lub coś zostało niedopowiedziane. Człowiek bardziej absorbuje i przyswaja to, co widzi. Dlatego "oglądaliśmy" Jego chwałę. Bardziej przemawia do nas obraz, niż samo słowo powiedziane. Być może dla niektórych i tego było za mało. Nic więcej nie zostanie objawione. Kto nie przyjmuje Słowa, które było u Boga, ten nikogo i niczego już nie przyjmie.
Chrzest Pański (Łk 3,15-16,21-22)
CHRZEST W JORDANIE
Jeszcze raz mamy przykład wielkiej pokory oraz świadomości Jana, którego lud gotów jest uznać za Mesjasza albo nawet obwołać swoim przywódcą. A on mówi o Kimś Większym od niego i dokonuje swoich dzieł ze świadomością iż jego dzieło będące nowością w tamtych warunkach, jest i tak, figurą czegoś zdecydowanie innego, większego bo Boskiego. Uznał tym samym, że Bogu samemu należy się akt ostatecznego spełnienia, wobec którego on musi ustąpić. Chrzest Jezusa nie ukazał też Jego mniejszej pozycji niż Jana, a co mogło być tak rozumiane, ale nawet "sprowokowało" Jana do uroczystej proklamacji Jezusowej świętości, godności, wyższości i niewinności.
Oto dzisiaj Jezus przyjmuje obrzęd przynależny grzesznikom, tak jakby chciał się solidaryzować ze wszystkimi ludźmi. Było to także ukazanie, iż nie będzie nakładał na ludzi nic, co by nie było Jego osobistym doświadczeniem. Bo my jeśli nawet z tym nie będziemy mieli kłopotów, z przyjęciem sakramentu chrztu, to będzie tak z krzyżem trudów i wyrzeczeń. Chrzest "z wody" jakiego dostąpił staje się jakby zobowiązaniem się do męki i śmierci na krzyżu wiodącej do wywyższenia przez Zmartwychwstanie. Te dwa wydarzenia Chrzest i Śmierć spinają jakby klamrą ziemską egzystencję Jezusa, a w naszym wypaku stają się radosną partycypacją w owocach jakie stały się konsekwencją tych wydarzeń z życia Jezusa.
Obrzęd chrztu przyjmuje Ktoś, kogo będziemy naśladować. Dlatego chrzest oznacza zanurzenie w śmierci, by zaraz po tym powstać do życia. Teraz te nasze koleje życia nabierają logiki. Chrzest w Jordanie to chrzest Duchem Świętym, który usposobi Go do przyjęcia chrztu "ogniem" na krzyżu. Ogień, który pali wszystko zbędne i złe oraz niepotrzebne. Pierwszy chrzest wodą jest obrazem solidarności ze wszystkimi, a drugi jest definitywnym wypaleniem grzechów, wypaleniem mocy i osaczających ramion śmierci. Bo Duch Boży uposaża we wszelką mądrość, moc charakteru. Duch ten "chrzci" odtąd wszelkie kalectwo duchowe i biedę ludzkiego trwania. Duch ten odtąd pozwoli Żydowi i chrześcijaninowi komunikować się ze sobą bez obaw o przekroczenie granic herezji oraz ortodoksji. Duch ten znosi przeszkody budowane w imię wierności Bogu, budowane dla usprawiedliwień słabości ludzkich. Duch ten pozwoli rozeznawać prawdę i nie szafować bezkarnie ostracyzmami. Nie pozwoli eliminować tych, co są chorzy, w więzieniach i wypadli z szeregu ludzi szczęśliwych, ale ustawia ich i nas samych w procesji do wód Jordanu, by tam szukać rozwiązań dla pokoju międzyludzkiego, dysharmonii międzyludzkiej, ułomności naszych dusz.
Duch Święty podejmując podwójną rolę tego, który obwieczcza tożsamość Syna Umiłowanego a Ojcu posłuszeństwo tego, który został uczyniony Pośrednikiem i wykonawcą Boskiego planu zbawienia. Następuje tu krystalizacja Boskiego posłannictwa. Ten, który jest Sługą teraz staje się Synem. Wypowiedź Głosu z nieba o "Synu Umiłowanym, w którym Bóg ma upodobanie" nawiązuje do proroctwa o Zbawicielu jako Słudze (por. Iz 42,1) zjednoczonym z Bogiem i ludźmi. Jeśli wobec Trzech Mędrców zostało oznajmione: "to jest Syn", to teraz: "to jest Mój Syn umiłowany". Przez pełne posłuszeństwo Bogu stajemy się także my synami umiłowanymi. Właśnie chrzest samego Świętego ukazany został jako jeszcze jeden etap ingerencji Boga w naszą kondycję, która przez to nabrała nowego, Boskiego wyrazu.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
B2 Boze NarodzenieBoże Narodzenie 36 kart z obrazkamimatematyka Boże NarodzenieCzy jeszcze obchodzimy Boże Narodzeniewięcej podobnych podstron