Zbiór wierszy o treści ironiczno-żartobliwej Tadeusza Boya-Żeleńskiego (1874-1941), pisanych od 1907 r., wydanych po raz pierwszy pod wspólnym tytułem Słówka w 1913 r., byl pierwszą książką tego wielostronnego pisarza, który zasłużył się przyswojeniem literaturze polskiej stu kilkunastu przetłumaczonych i zinterpretowanych tomów literatury francuskiej oraz wsławił się pasją społecznika-polemisty zwalczającego w felietonach i książkach wszelkie zakłamanie w życiu, obyczajach, a nawet w ocenach historii i historii literatury.
Słówka - zbiór ulotnych wierszyków osobistych, kupletów i piosenek, pisanych przeważnie dla krakowskiego kabaretu "Zielony Balonik" - stanowią punkt zwrotny w karierze autora, dotychczasowego lekarza i asystenta kliniki szykującego się do docentury. Tworzone jeszcze trochę nieoficjalnie pod pseudonimem "Boy", nasycone doświadczeniami artystycznej piosenki francuskiej (świeży pobyt Boya w Paryżu), przeniknięte duchem optymistycznego racjonalizmu, zdolne ukazać w krzywym zwierciadle karykatury mnóstwo tematów naraz, wyzwoliły w Żeleńskim - jak sam to wyznał - powołanie pisarskie.
Wierszyki były produktem stosunków krakowskich, charakteryzujących się ówcześnie wpływami konserwy klerykalno-arystokratycznej i zarazem burzliwym naporem młodopolskiej "moderny" spod znaku Przybyszewskiego. Były z jednej strony objawem przezwyciężenia dostojnej celebry krakowskiej szkoły myślenia, z drugiej zaś - patosu, wielo- i pustosłowia młodopolskiego, podając z wdziękiem i swobodą (naówczas dość frywolną) tematy uznawane dotąd za "tabu". Czyniły to z przyprawą humoru zabarwionego ironią jakby Heinowską, żartobliwym liryzmem, ale i dosadnością trochę staropolską, rodem z Kochanowskiego i Potockiego.
Przezwyciężenie "moderny" nie było całkowite. Boy sam przecież przeszedł szkołę cyganerii Przybyszewskiego (więcej co prawda jako jej uczestnik "życiowy" niż literacki), nim sfraternizował się z następną - cyganerią malarską, od której wyszedł właśnie pomysł ofensywy śmiechu na drętwą rzeczywistość galicyjską. Przeto ostrze ironii Słówek wobec przyjaciół z kręgów sztuki i dziennikarstwa jest o wiele łagodniejsze niż ukłucia satyryczne wymierzone w stronę stańczykowskiej konserwy naukowej i literackiej ówczesnego Krakowa, niż, zwłaszcza, zatrute strzały wypuszczone ku ośmieszeniu mieszczańskiego filisterstwa i wszelkiego obyczajowego załgania. Dlatego słuszna wydaje się opinia, iż on pierwszy tak wcześnie "odkrył dulszczyznę w młodopolszczyźnie i młodopolszczyznę w saloniku Dulskich".
Słówka, tak silnie związane w warstwie szopkowej i "zielonobalonikowej" z niepowtarzalnym momentem wykonania, a więc z estradą, widownią, muzyką, imitacją głosową i akcesoriami - nie zatraciły przecież z upływem czasu aktualności. Ulotne powiedzonka, "złote myśli", cięte puenty i całe strofki Boyowskie (zwłaszcza te obyczajowe) służą i obecnie niejednej sytuacji życiowej, co jest najlepszym dowodem tnva-lości tego gatunku literackiego, któremu na imię - satyra.