S. DYGAT JEZIORO BODEŃSKIE - streszczenie
Jezioro Bodeńskie jest pierwszą i chyba najważniejszą powieścią w twórczości Dygata. Jej treścią są tragiczne i groteskowe zarazem przeżycia młodego Polaka w niemieckim obozie dla
Francuzów i Anglików nad Jeziorem Bodeńskim. Bohater już w I rozdziale wspomina: Zaznałem wszystkiego, czego w latach młodzieńczych można zaznać; cierpień i uroku miłości, powodzenia życiowego i sławy. Wspomina na początku o swoim prapradziadku (był oficerem napoleońskim, zakochał się w Polce i został w Polsce na zawsze), po którym przejął obywatelstwo francuskie. Przeznaczenie (…) obciążyło mnie wszelkimi wadami Francuzów i Polaków, jakie przodkowie zdołali zebrać, oraz obywatelstwem francuskim, które stało się przyczyną wtrącenia mnie do niewoli, tak niesłychanej i odmiennej od wszystkich dotychczas znanych. Rozdział drugi jest przedstawieniem głównych bohaterów zdarzeń:
- Thomson - ok. 45 lat, Anglik, Nigdy nikogo o nic nie prosi. Jeżeli mu zabraknie papierosów,
przestaje palić i nie przyjmuje poczęstunków. Wszyscy go lubią, przez cały czas pobytu w obozie był jedynym człowiekiem, do którego nikt nie miał żalów ani pretensji.
- Roullot - autentyczny francuz, spolszczony przez długie lata spędzone w Warszawie, typ
elegancika, zawsze wytwornie ubranego.
- Wildermayer - Alzatczyk, mówiący po polsku z kresowym akcentem (właśnie często
wspomina, że U nas na Podolu…)
- Villbert - przyjechał do Polski 30.08.1939 zachwycony studiami nad polską poezją, chciał
poznać nasz kraj..
Potem następuje opis życia w obozie - funkcję więzienia pełni przerobiona stara, niemiecka
szkoła.. Każdy dzień wygląda tak samo: śniadanie, potem spacer (z podziałem na mężczyzn i
kobiety; bliższe kontakty są zakazane).. Ale jak wnioskujemy, specjalnego rygoru
tam nie ma: Żadnego większego nadzoru, kar cielesnych, znęcania się psychicznego, czy
zmuszania do pracy. Codzienną nudę bohater zabija snem.. Podczas jednego wieczoru
wspomina Warszawę. Już od dawna nie dostał stamtąd żadnego listu. Wspomina dawne
czasy. W tych wspomnieniach pada imię „Ludka”, ale o tej historii dowiemy się dopiero później. Zastanawia się teŜ nad losem Polski: Przeznaczeniem Polski jest zwycięstwo, ale losem - męczeństwo. Polska wie, niestety, jak kobieta dręcząca się w gorsecie, że jest jej z tym do twarzy.
W rozdziale trzecim poznajemy Suzanne: nie ma więcej niż 21 lat, ale to nie jest dziewczyna.
Jest dojrzałą kobietą. (…) Zdążyła już w swoim wieku wyjść za mąż z wielkiej miłości i
zdążyła zaznać rozpaczy powolnego zniweczenia jej w pożyciu domowym. Jak wspomina, nie
poznał jej zaraz pierwszego dnia pobytu w obozie. W tym momencie przywołuje w pamięci
podróż pociągiem do obozu - nadzieje na piękne widoki, zrodzone ze skojarzeń z nazwą
Jezioro Bodeńskie. To, co ujrzał na miejscu było wielkim zaskoczeniem, myślał, że
maszynista się pomylił. Juz teraz otworzy się przed nami jezioro . Nic podobnego. Gdy
dojechali na miejsce, ze zmęczenia po prostu położył się spać, A gdy na drugi dzień
obudziłem się, kula czarnoksięska musiała pęknąć w czasie mojego snu, bo nie było nic prócz
świadomości ograniczenia.
Potem znowu opisuje życie codzienne w obozie, tym razem - relacje ze współwięźniami.
Nazywa ją „międzynarodowym koleżeństwem niewoli”. Tutaj każdy może podejść do
każdego, do kogo się chce, pozdrowić grzecznie, spytać skąd pochodzi, jakie losy go
przywiodły; jest to naturalne, a nawet właściwe, nie ma w tym żadnej agresji ani zuchwałości.
Ale do Suzanne właśnie nie mógł tak się zbliżyć. Kręcił się koło niej, przysiadał (ona zawsze
czytała książkę), patrzył, ale nic z tego nie wynikało. Męczymy się oboje, ale widocznie ją
więzi też ta sytuacja, bo nie odchodzi. Okazało się, że czytała Schopenhauera. I tak nawiązała
się rozmowa, bohater zaczął: My, Polacy, nie uznajemy filozofii pesymizmu. Złapała się na
jego polskość i zaczęła go o wszystko wypytywać. Zaczęli razem czytać trzech wieszczów,
których przywiózł z sobą do obozu. Sam bohater stwierdza, że: przedstawiam kraj pełen
romantycznej fantazji, miłości i poświęcenia, wiary w piękno i wolność, walki ze złem i
szpetotą, kraj rozległych krajobrazów i rozległych przestrzeni duszy. W tym wszystkim
dyskretnie ukazuję siebie jako nieodrodnego syna swej ojczyzny, jestem wzruszony i
zachwycony swoją bohaterską i romantyczną sylwetką Polaka, przekonany, że i Suzanne musi
być zachwycona. Czyta jej wieszczów i tłumaczy na francuski, w pewnym momencie:
Przewracam kartki, biegam po książce jak po domu dzieciństwa, który znów odwiedzam po
latach. Doznaje jakiegoś wielkiego wzruszenia, zostawia Suzanne i biegnie do swojego
pokoju. Potem czuje wstyd przed sobą i Suzanne. Pod wieczór zszedł do niej, siedzieli przy
oknie i nagle ją mocno przytulił i pocałował. Później żałował, że pozował na romantyka. Ale potem stwierdza: Ale czy cały ten obóz nie jest balem maskowym? To, co się tu dzieje, nie ma nic wspólnego z codziennym życiem. Zaczynają się regularnie spotykać, ale bez problemów tylko wtedy, gdy straż trzyma wachmeister Heimer. Potem okazuje się, że zakaz spotykania się kobiet z mężczyznami jest szczególnie przestrzegany względem nich właśnie, bo przed ich przyjazdem lejtnant się do niej przystawiał, a ona go odprawiła. Poznajemy też Jankę Birmin.
W czwartym rozdziale, znowu pojawiają się opisy życia obozowego: Pory posiłkowe mają w sobie coś z religijnych misteriów. Ostatecznie nikt naprawdę się nie naje, o ile nie uzupełni potem obiadu jedzeniem z otrzymanych paczek, ale w tych warunkach tutaj, gdzie zycie redukuje się niemal tylko do fizjologicznego trwania, wytwarza się specyficzny kult ciała i wszystkie jego zwyczajowe funkcje, będące racją dla owego trwania, podnoszone są do godności obrzędu. Każdy ma tu swojego boga; jest nim właśnie ciało w czasie obrzędów jedzenia przyjmuje się ofiary dla swojego boga, dbając, by nie doznał zniewagi zbytnim lekceważeniem jakościowo-ilościowym. Ludzie podchodzą, nalewam im zupę, wsadzają momentalnie nos w talerz, niektórzy krzywią się, wzruszają ramionami i odchodzą z obrażonymi minami. Jak można nie wiedzieć, że bóg nie znosi kartoflanki. Suzanne je bardzo mało - Myślę, że u niej, gdzie wszystko sublimuje się w ducha, jest to niemym protestem przeciw religii ciała. Chce dowieść, że właśnie samym duchem można żyć.
W czasie jednego z posiłków dochodzi do incydentu, kiedy Janka Birmin zmusza niejako
bohatera, żeby nałożył jej większą porcję, co też robi. W konsekwencji zabrakło jedzenia dla
marynarzy. Bohater bardzo źle się z tym czuje. Po posiłku biegnie do pokoju, przekopuje
swoją walizkę (przy okazji znajduje swój pamiętnik) i bierze z niej jakieś biszkopty i kiełbasę,
z którymi idzie następnie do marynarzy. Chce im zadośćuczynić wpadkę przy posiłku. Są mu
wdzięczni. Potem od razu idzie do Suzanne z wieszczami. Podczas tego spotkania uświadamia sobie, że nie jest godny takiego uczucia, jakim obdarza go Suzanne. Zły jest na siebie i innych za to, że utożsamiają go wyłącznie z polskością. Ograniczony mocą cudzych mniemań, podporządkowuję się im z rezygnacją, tak jak podporządkowuję się fałszywemu wyobrażeniu o mnie Suzanne. Janka Birmin powiedziała mu nawet: Źle Panu z oczu patrzy. Ta francuska sroka jeszcze będzie przez pana płakała. Potem jest bardzo rozdarty i zagubiony w swoich uczuciach, jak stwierdza: Mieszają się we mnie uczucia tkliwego współczucia z niezrozumiałą radością, że Suzanne cierpi. Podczas któregoś ze spotkań, podchodzi do niego Weber i mówi, że trzeba iść do miasta i coś załatwić, a nie może znaleźć żadnego z marynarzy, więc proponuje to bohaterowi. Ten się zgadza. Droga jest dla bohatera przeraźliwie nuda, bo Weber ciągle wspomina swoją żonę i dziecko, mówi „Ich liebe Deutschland”. Gdy wraca, nie zwraca uwagi na Suzanne, a marynarze, którym dał kiełbasę, zapraszają go na wódkę i się upijają.
Piąty rozdział rozpoczyna się ożywioną dyskusją Vilberta z naszym bohaterem.. Prowokuje
go stwierdzeniem: Zastanawiam się dziś, na czym to polega, że Polacy z takim upodobaniem
oddają się pijaństwu. Kto wie, czy ten naród, który do niczego nie umie się trzeźwo odnieść,
nie usiłuje, klin klinem, odnaleźć trzeźwości w nietrzeźwości. Początkowo nasz bohater udaje,
że nie słyszy, ale potem zaczyna bronić Polski, przywołuje nawet literackie przykłady
„rozpicia” innych narodów (np. Klub Pickwicka, gdzie bohaterowie piją ciągle). Vilbert
potem znowu stwierdza: Nie… Nie… To niesłychane. To doprawdy niesłychane… Ta polska
duma pomieszana z niekompetencją to rzeczywiście coś jedynego w swoim rodzaju. Wiecznie
zapatrzeni w siebie, wiecznie przekonani, że odróżnia ich coś szczególnego i niezrozumiałego
dla innych, niezdolni są do normalnego współżycia z resztą świata. Potem: mówienie nie a
propos to właśnie wybitnie cecha polska. Doprawdy, gdy bywałem w różnych polskich
domach, zdumiewała mnie ta nieumiejętność prowadzenia rozmowy. Nie będę przeczył, że
inteligencji Polakom nie brak, ale ta inteligencja nie na wiele im się zda, bo nie mają żadnej
możliwości porozumienia się między sobą, a cóż dopiero z innymi. Te teksty bardzo
wzburzyły bohatera, nie wytrzymał i wykrzyczał: oskarżać Polskę o cokolwiek to jest
zbrodnia. Tak, nikczemna zbrodnia. Polska „jak niegdyś, jak nieraz” nadstawiła piersi jak
Winkelried przeciw gwałtowi i barbarzyństwu, przed którymi wy tańczyliście w strachu niby
pieski na dwóch łapakach. Wtedy Vilbert się zreflektował i powiedział:
chciałem powiedzieć, że przez kłótnie i swary Polska doprowadziła do swoich rozbiorów,
czemu przecież nawet żaden Polak nie zaprzeczy. Nie myślałem o tym, co teraz się stało.
Chodziło o wojnę oczywiście… Potem jakoś dyskusja się uspokoiła. Bohater leżał na łóżku,
wyciągnął swój pamiętnik i zaczął go czytać. W powieści mamy całe przytoczenia jego
fragmentów. Najpierw dowiadujemy się o jego domu rodzinnym, w którym panuje cicha
umowa, że każdy ma prawo do swojego własnego życia. Zdaniem bohatera Krąg rodzinny to
anachronizm. Dziś życie toczy się nie w domach, ale na ulicy. Potem wspomina rodzinę
Natolskich, z którą był w bardzo bliskich kontaktach, chodził do nich codziennie na
rozmowy, herbatę i keks. Natolscy byli przestarzali, nie ulega wątpliwości. Ale właśnie ta
przestarzałość przyciągała nas do nich. Ale był też inny powód częstych odwiedzin w tym
domu. Była to Ludka - córka państwa Natolskich. Ona się wyrodziła i była panną na wskroś
nowoczesną. Miała siostrę Sławę i Marynę i brata (najmłodszego z całego rodzeństwa) -
Krzysztofa. Był jeszcze dziadunio - symbol miłości rodzinnej pełnej poświęcenia. Nasz
bohater jest z Ludką, ale nie są związani żadnym słowem, nawet po cichu między sobą.
Stwierdza: Ludka traktowała mnie bardzo źle, ale nie pozostawałem jej dłużny. Nasze
obcowanie było przykre dla otoczenia. Wszyscy mówili, że to moja wina, że mam nieznośny
charakter. W ogóle ludzie lubili mówić, że mam nieznośny charakter, że trudno dojść ze mną
do porozumienia. Potem zastanawia się sam nad sobą, nad tym jaki jest, stwierdza, że urodził
się w huku armat, tym jakoś tłumaczy swój charakter. Stwierdza, że jest człowiekiem
lekkomyślnym, nieodpowiedzialnym, studiuje i nie studiuje. Jest tego świadomy, ale przed
innymi się zgrywa, nie robi z tym nic, bo tak mu wygodnie. W międzyczasie w domu
Natolskich pojawia się Kazio - kolega Krzysztofa. Robi bardzo dobre wrażenie na całej
rodzinie. Zasypuje prezentami, wręcza je w bardzo oryginalny sposób. Ludce też się to
podoba, a nasz bohater to spostrzega… Coraz rzadziej odwiedza Natolskich, a Ludka nawet
tego nie dostrzegła, nie zadzwoniła. Gdy po jakimś czasie przyszedł do Natolskich, to nawet
nie spytała, czemu go nie było. Bohater podejmuje decyzję o rozstaniu z Ludką.
Przeprowadzą z nią rozmowę. Ludka mówi wprost, że męczyła się z nim, ale zawsze jej zależało. Rozstają się, o dziwo nasz bohater trochę pocierpiał jednak, nie spał, nie jadł.. I tak pożegnał dom Natolskich. Teraz po latach wie, że na cały dom pracuje Ludka, która założyła sklep spożywczy. Dziadunio trochę zidiociał na starość, ale ogólnie jest w dobrej formie. Po jakimś czasie zadzwoniła Ludka, odwiedził Natolskich. Jak stwierdził -Ludka zbrzydła, Kazio się rozpanoszył, ogólnie było tam nieciekawie.
Rozdział szósty rozpoczyna się w momencie, gdy bohater w swoim pamiętniku
natrafia na jakiś napisany przez siebie poemat pt Miłość. Po przeczytaniu go stwierdza, że tak
naprawdę to egzaltacja leniuchów czyni z niej (z miłości) efemerydę. W obozie poruszenie, bo
mają otworzyć kaplicę. Suzanne ciągle obrzuca bohatera wymownymi rozmowami, on
stwierdza: Wiem tylko, że Suzanne czymś mi przeszkadza, jest jakąś zawadą w moim życiu
psychicznym, i to nie od dziś, nie od wczoraj, ale od dawna, nim ją jeszcze poznałem.
Potem opisuję Renee - Francuzkę, która też jest w obozie. Ludzie rozmaicie nastraja pobyt w
tym miejscu ograniczenia wszelkich swobód fizycznych i duchownych, w tym gmachu szkolnym
przeklętym. Jedni są przygnębieni, jeszcze inni otępiali. Ale Renee jest tylko po prostu
okropnie znudzona. Nudzi się tak, że bierze żałość patrzeć na nią. Bohater stara się nawiązać
z nią kontakt, żeby dać coś do zrozumienia Suzanne. Rozmowa z nią jest rzeczywiście nudna.
Próbuje też poznać się z Janką, dosiada się do niej, zagaduje o książkę, którą ona czyta, trochę
się ścierają, a gdy się dowiaduje, że tą książką jest Zbrodnia w zamku Blind, kryminał, to się z
niej śmieje. Po rozmowie z Janką poszedł się zdrzemnąć, napadł go jakiś marazm, stwierdził, że nie pójdzie na obiad, bo ta monotonia posiłków źle na niego wpływa. Dochodzi nawet do skrajnego wniosku, że może właśnie dlatego Gandhi robił sobie te głodówki więzienne - bo człowiek jest tak przerażony monotonią posiłków, że musi znaleźć sobie jakąś
wyrwę, przez którą mógłby zaczerpnąć świeżego powietrza.
Na początku rozdziału siódmego bohater stwierdza, że zawieruszyło mu się kilka
rozdziałów tej powieści, ale cóż znaczy te parę opisanych dni wobec bezbrzeżnej nudy i
beznadziejności niewoli? W pewnym momencie usłyszał dźwięk gry na fortepianie, przeczuwał, że to Janka gra w kaplicy. Opisuje widok zasłuchanych w tę muzykę współwięźniów. W szkolnej Sali niemieckiego gimnazjum przerobionej na kaplicę realizuje się Polska. Szopen wypiera
wszystkie rekwizyty i rysy niemieckości. Janka zaczęła grywać codziennie, co było niemałym
ukojeniem i pociechą dla wielu. Sytuacja z Suzanne skomplikowała się, zaczęli się unikać, gdy jedno z nich przychodziło do kaplicy posłuchać gry Janki - drugie wychodziło. W międzyczasie Janka i Suzanne bardzo się zaprzyjaźniły, czytały nawet jego trzech wieszczów, a on włóczył się bez sensu z Renee. Następnie bohater opowiada co nieco o innych współwięźniach - o Pociejaku, aptekarzu, który spędza czas jak emeryt na wakacjach w Krynicy, który chodzi na długie spacery. Albo o Mac Kinleyu, pedagogu i teoretyku, z którym Pociejak wdaje się w dyskusję na temat tęsknoty za miłością (nie podejrzewał, że on akurat może się zmagać z taką tęsknotą, sprawiał
całkiem inne wrażenie). Wspomina też o Markowskim Harrym, elegancko ubranym, Polaku,
który uzyskał obywatelstwo angielskie na skutek różnych starań, handlowiec, bardzo
przedsiębiorczy. Wypowiada on znamienne słowa: Ja jestem człowiek. Polak nie Polak,
wszystko tam jedno. Zostałem Anglikiem, bo mi z tym wygodniej, jak trzeba będzie, to zostanę
Francuzem albo Szwedem. To wszystko błazeństwo. Mnie Polska nic nie chciała ani nie
umiała dać. Żalu o to nie mam, ale jak nie - to nie. Rozwiązujemy kontrakt i merci, adieu.
Szybko też, jak przypuszczał, opuścił obóz. Pewnego dnia Roullot przyszedł do naszego bohatera i oznajmił mu, że Suzanne opuszcza obóz, dostała zwolnienie, jak się okazało - w ogóle nieformalnie ją internowali. Pierwsza myśl bohatera była: Bogu dzięki, będę mógł przynajmniej swobodnie chodzić po korytarzach. Jednakowoż czuję się trochę nieswojo. W dniu jej wyjazdu unikał jej. Pożegnanie było bardzo teatralne, oddali sobie ksiązki, teatralność pochłania nas oboje zupełnie. Nie obchodzimy się wzajem już nic. Ani my, ani nasze sprawy. Pochłonięci jesteśmy zupełnie we własnej teatralności. Wyżywa się instynkt aktorstwa, drzemiący w każdym człowieku. Po jej odjeździe bohater uświadomił sobie, że odjechała osoba, którą skrzywdził i nigdy już nie zdoła tej krzywdy naprawić.
Ósmy rozdział rozpoczyna się przebudzeniem bohatera w nocy. Nie mógł spać, złapały go jakieś duszności. Prowadzi „rozmowę” z jakimś upersonifikowanym Zachceniem, które nakłania go do tego, żeby wyszedł z obozu. Ucieka. Co teraz? Porwała mnie nagła żałość, niechęć, zachciało mi się wrócić i położyć do łóżka, ale przestrzeń i gwiazdy pachniały czynem, nie było już dla mnie powrotu. Szedł przez las, nagle ktoś na niego napadł i zaczął go dusić. Jedyne, co zdołał, to przywołanie Matki Najświętszej - w tym momencie palce tego kogoś się rozluźniły i padło pytanie: Te, to ty Polak? Był to polski żołnierz, zaprowadził go do szałasu. Ustalają między sobą, że będą bić się za Polskę, a nasz bohater będzie ich dowódcą. Przedrzemy się stąd do Anglii i tam utworzymy legion polsko-francuski, mówi. Zasypiają, a na naszego bohatera zaczynają spływać różne wątpliwości. Zaczyna wspominać życie obozowe, że nie dokończy czytać swojego Kordiana, że już nie usłyszy, jak Janka gra Szopena. Decyduje się wrócić. Zostawia chłopcom kartkę, przeprasza za wszystko i mówi, że mają walczyć. W drodze powrotnej stwierdza: Zawsze, zawsze biegnę pędzony nagle ku czynowi i zawsze zawracam z granicy. W tym momencie przywołuje tekst Wesela: Miałeś chamie, złoty róg. Budzi się nad ranem w swoim obozowym łóżku, szybko biegnie na śniadanie, a w głowie ciągle pobrzmiewa mu tekst z Wesela. Rozmawia z Roullotem, który opowiada mu, ze w nocy trzech więźniów chciało zbiec. Ale stąd się nie da uciec do Szwajcarii, dlatego nas tak słabo pilnują! Wszystkie te wydarzenia okazują się jakimś snem bohatera, projekcją w jego głowie.
Dziewiąty rozdział rozpoczyna się natomiast rozważaniami bohatera na temat
cierpienia: wszelkiego rodzaju cierpienia są raczej natury teatralnej i skoro ktoś cierpi w
samotności, to po pewnym czasie przyczyną cierpienia nie jest okoliczność, która je wywołała,
ale brak widzów, którzy by się wzruszali, płakali, bili brawo, rzucali kwiaty i wyprzęgali
koniec z karety. Na spacerze spotyka Jankę. Zaczynają bardzo normalnie rozmowę, bez
żadnych złośliwości jak dotychczas. Ona naśmiewa się z niego, że mimo wieku, jest ciągle
chłopcem z grzywką na bok. Rozmowa schodzi na Suzanne, Janka mówi, że tak naprawdę to
jej nigdy nie lubiła. Bohaterowi wydaje się to bardzo dziwne, ale nie udaje mu się niczego z
niej wyciągnąć. Rozmawiają dużo, o życiu, o miłości - bohater mówi: Miłość? To
unieruchomienie w cudzej rzeczywistości. Przeraźliwa rzecz. Niewola w rzeczywistości
własnej to juz dostatecznie straszne, ale unieruchomienie w cudzej to już okrucieństwo natury.
Dlatego rzekłbym, że miłość jest rodzajem obłędu. Do bohatera podchodzi Villbert i Mac
Kinley, mają propozycję, by zacząć organizować spotkania więźniów i każdy na kolejnym
wygłaszałby jakiś referat, przygotowany przez siebie, na temat kraju, z którego pochodzi.
Proponują naszemu bohaterowi, żeby to on był pierwszy. Ten bardzo się wzbrania, wykręca,
ale w końcu się zgadza. Janka to bardzo przeżywała, w międzyczasie przeszli na „ty”. Bohater
ma do niej bardzo ambiwalentny stosunek - sam nie wie, czy jest inteligentna, czy głupia…
Dziesiąty rozdział to dzień odczytu referatu naszego bohatera na temat Polski.
Oficjalnym tytułem ma być Budownictwo drzewne w Małopolsce - konspiracja. Przed
odczytem bohater rozmawia z Janką, wypowiada ona znaczące słowa na jego temat: Ty jesteś
trochę jak taki wulkan. Idą podróżni i mówią: „o, patrzcie jaka ładna i miła górka,
spocznijmy pod nią”. Spoczywają sobie, rzeczywiście ładnie i miło, a tu nagle buch, buch,
bluzg. Wcześniej jeszcze bohater umawia się z Roullotem, żeby na dany mu znak podczas
odczytu, krzyknął: Wariat! Wisła się pali i oczywiście ma zachować tajemnicę. Odczyt
odbywa się w kaplicy, przyszło wiele osób. Wykład zapowiada się dobrze, bohater stwierdza, że: Kraj ten kształtem przypomina serce, a przy odrobinie dobrej woli można go przyrównać do człowieka, który rozwarł ramiona. Tak. Rozwarł ramiona przybite do krzyża. Ale potem zaczyna się jakiś jego bełkot, jąkanie, mówienie od rzeczy, bez sensu. Co jakiś czas wtrąca okrzyki: Co wam do tego wszystkiego? Czy wy się kiedykolwiek zerwiecie ze swoich foteli dlatego,ż e ktoś cierpi na krzyżu? Albo: To za wasze grzechy ten naród wisi na krzyżu, oplwany, biczowany, cierpiący. A czy w was wzbudzi do coś więcej jak faryzeuszowski uśmiech współczucia, a niby lekceważenia? Na dany znak, Roullot krzyczy to, co miał krzyknąć, a bohater stwierdza: No, to ja już chyba na tym skończę. Janka po wyjściu z kaplicy robi mu awanturę, że zrobił z siebie błazna. Jedyny Pociejak sensownie przyznał bohaterowi rację, co go bardzo zaskoczyło. To wydarzenie było jakimś przełomem dla bohatera. Stwierdził, że dla niego czas w obozie jakby się skończył. Jest w nim przecież, ale jakby go nie było. Pogodził się z Janką, stwierdziła, że jego wystąpienie było nawet całkiem zabawne. Potem już nie rozstawał się z Janką, a nigdy nie wymieniliśmy najlżej znaczącego uścisku ręki, nigdy nie padło między nami niejasne słowo, niejasne spojrzenie. Pewnego dnia oznajmia mu, że dostała wraz z matką zwolnienie. Nie zobaczyłem więcej Janki. Kiedy odjeżdżała, leżałem na górze na łóżku i czytałem książkę. Lato się skończyło. Nadeszła jesień. (…) W międzyczasie umarł Roullot. (…) Minęła jesień, nadeszły pierwsze dni zimowe. Coraz mniej włóczyli się ludzie po korytarzach, coraz mniej ze sobą mówili. (…) Zdaje mi się, że cierpieliśmy wszyscy na zanik teraźniejszości. (…)Przerażony przyszłością, umykałem w przeszłość, starałem się wysnuć jakoś siebie samego, rozmyślając o całych swoich dziejach od narodzin.
S. DYGAT JEZIORO BODEŃSKIE - opracowanie
-pierwsze i ostatnie zdanie Jeziora Bodeńskiego brzmią identycznie: „Tymczasem wybuchła wojna i dostałem się do niewoli”; zdanie to zapowiada „otwartość” powieści, polegającą na tym, iż zasadniczy problem - zmaganie z polskością - nie zostaje rozwiązany i każdy czytelnik musi się z nim uporać na własny sposób;
-w powieści Dygata polskość oznacza przede wszystkim wszechwładzę stereotypów; są to stereotypy narzucone przez literaturę romantyczną i wpajane w szkole kolejnym pokoleniom; -katalog narodowych cech polskich ujawnia francuski poeta Vilbert w słownym pojedynku z narratorem; najważniejsze z nich to „chciejstwo” (czyli traktowanie życzeń jako rzeczywistości), łatwowierność, bezpodstawne spory, bezradność w kryzysowych sytuacjach, marzenia o czynie;
-niektóre stereotypy formułowane są w sposób aforystyczny, np. „Przeznaczeniem Polski jest zwycięstwo, ale losem męczeństwo”, „Po co ta Polska zerka zawsze albo na lewo, albo na prawo, albo na wschód, albo na zachód, a nic sama nie chce wymyślić?”;
-Polacy skazani są na swe narodowe stereotypy; po prostu nie ma od nich ucieczki; wprawdzie pojawia się w powieści kontrstereotyp (Markowski Harry), ale okazuje się on kosmopolitą i renegatem, trudno go więc polecić jako wzór godny naśladowania;
-akcja powieści Stanisława Dygata toczy się w czasie drugiej wojny światowej nad Jeziorem Bodeńskim;
-narrator, Polak francuskiego pochodzenia, usiłuje poradzić sobie z podwójną rolą, jaką przyszło mu odgrywać: z jednej strony chętnie pozuje na reprezentanta szlachetnego i heroicznego narodu, z drugiej zaś narasta w nim stopniowo poczucie konieczności deheroizacji;
-dochodzi do niej podczas odczytu pt. Ja i mój naród; pomyślany niezwykle serio odczyt przekształca się w happening, podczas którego toczy się pojedynek na miny; następuje akt wyzwolenia, zerwania z narodowymi stereotypami; jednak całkowite wyzwolenie nie jest możliwe; dlatego też autor Jeziora Bodeńskiego proponuje cykliczność, powtarzalność aktu wyzwalania osobowości;
-powieść osadzona jest wyraźnie w kontekście gombrowiczowskim; nawiązanie do Ferdydurke nosi znamię niemal formalne; internowanie w szkole - to przecież jakby gombrowiczowskie cofnięcie człowieka dorosłego do szkoły;
-
autor zaczął pisać powieść w liatopadzie1942r., a zakończył w czerwcu 1943r.; w druku powieść ukazała się w roku 1946;
-pomysł na książkę narodził się jeszcze przed wybuchem wojny, jest to więc książka przedwojenna, chociaż de facto ukazała się dopiero po wojnie;
-miejsce akcji to obóz dla internowanych cudzoziemców w Konstancji nad Jeziorem Bodeńskim, w którym znalazł się pisarz; w przedmowie wyznaje, że nie było mu tam ani dobrze ani źle, ale chciał się stamtąd wydostać do normalnego, wolnego życia; -prapradziadek bohatera był Francuzem, ale los przywiódł go do Polski i odtąd został zapoczątkowany prawdziwy ród bohatera; dziadek uczestniczył w powstaniu styczniowym, musiał uciekać do Francji, ale polskość zwyciężyła — ojciec bohatera wrócił do Polski; narrator został internowany właśnie z powodu francuskiego obywatelstwa; -opisuje „towarzyszy niedoli”, czyli współwięźniów: Thompsona — 45-letniego Anglika, lubianego przez wszystkich, Roullota — spolszczonego Francuza, dziwaka, Weildermajera — Alzatczyka, mówiącego po polsku ze wschodnim akcentem, który nigdy nie był w Alzacji
i Vilberta, również Francuza; razem jest ich ośmiu;
-mimo że są zamknięci, dochodzą do nich wiadomości ze świata, np., że Szwajcaria wypowiedziała wojnę Niemcom; to jednak okazuje się pomyłką — detonacje, które słyszeli, okazały się ćwiczeniami na poligonie, a całe zamieszanie powstało stąd, że kolejarz zastrzelił policjanta romansującego z jego żoną;
-widzi, jak Anglik czyści buty Niemcowi; przy okazji snuje refleksje na temat cech niektórych narodów: Polak nigdy nie wyczyściłby butów Niemcowi, nawet pod groźbą śmierci, Francuz być może ugiąłby się pod grozą rewolweru, a Niemiec gdyby miał czyścić buty Anglikowi uznałby to za odrazę narodową
-bohater oczekuje na list z Warszawy, a jednocześnie obawia się go; -wspominając swoje życie przed obozem równocześnie snuje refleksje na temat Polski i postawy Polaków: „Po co ta Polska zerka zawsze albo na lewo albo na prawo, albo na wschód, albo na zachód, a nic sama nie chce wymyślić?” Według niego Polska przyzwyczaiła się do swojego męczeństwa, jak do roli, którą musi odgrywać; kiedyś czcił i szanował Francję, ale odkąd ta skapitulowała przed Niemcami, wszystkie swoje uczucia przelał na Anglię;
-Suzanne jest w nim zakochana; bohater nie czuje się godny uczucia, jakim obdarza go dziewczyna, ogranicza go ono; -czuje się też ograniczony przez polskość; -odczuwa solidarność z Janką Birmin przeciwko Suzanne; -Francuz Vilbert próbuje kpić z Polaków, z polskiego pijaństwa, przytacza powiedzenie „pijany jak Polak”, ale bohater udowadnia mu jego ignorancję i tłumaczy, że to powiedzenie oznacza kogoś, kto wypiwszy dużo zachowuje zupełną trzeźwość; o Niemcach sądzi, że ten naród unicestwia pojęcie i ideę człowieczeństwa; -bohaterowie snują rozważania o rodzinie, o tym, że teraz życie przeniosło się z domów na ulice, że rodzina staje się powoli anachronizmem; -wspomina swoje wizyty u Natolskich, dziadunia „symbol miłości rodzinnej pełnej poświęcenia”; -drażni go uprzejmość pro forma, woli od niej swoją otwartość; -według niego „wieczność miłości mieści się w jej krótkotrwałości”. Uważa, że gdyby miłość Romea i Julii została spełniona, to nikt by o nich nie pamiętał; wtedy, gdy osiągamy rzecz, której pragniemy, najbardziej się od niej oddalamy; -zastanawia się, „Czyż piękno życia nie składa się z patosu rzeczy niepotrzebnych?”; zadaje też sobie inne pytania, dotyczące sensu i wartości życia: dlaczego znalazł się w obozie, dlaczego chce dręczyć Suzanne i mścić się na niej, dlaczego nie jest taki, jakim chciałby być, dlaczego jego czyny odbiegają od jego zamiarów.
1