Bajki ludow Polnocy


Bajki ludów Północy

Bajki czukockie

Groźny zając

Razu pewnego znalazł zając górskiego barana, którego zabił wilk. Gotuje zając baraninę, a tu podchodzi doń piesiec:

- Witaj, zającu!

- Witaj, bracie!

- Jakżeś zabił tego barana? - pyta piesiec.

- Ot, zwyczajnie: podkradłem się doń i skoro tylko się zbliżyłem - jak nie krzyknę! Baran z przestrachu od razu zdechł! - zapewnił zając.

- Ach, naucz mnie, co mam robić, aby też zabić barana! - prosi piesiec.

- Skradaj się do barana po cichutku, a gdy podkradniesz się bardzo blisko, krzyknij z całej siły! - poradził zając.

Piesiec zgodził się:

- No, dobrze, pójdę, zapoluję na górskie barany!

Udał się piesiec na polowanie. Znalazł górskiego barana. Podkradł się doń bardzo blisko i jak nie wrzaśnie! A baran w nogi!

Piesiec znowu idzie do zająca. Przychodzi, a zając pyta:

- No i co, zabiłeś barana?

- Nie, nie udało mi się - odpowiada piesiec. - Chociaż krzyczałem z całych sił, baran nie zdechł, lecz uciekł.

- Gdy baran uciekał, czy za nim nic nie wołałeś? - pyta zając.

- Nie, nic! - odparł piesiec.

- Ech, jakiś ty głupi! - mówi zając. - Nawet barana zabić nie potrafiłeś! Gdy baran uciekał, czemu nie zawołałeś za nim: "Zaczekaj, zaczekaj!" Wtenczas zdechłby na pewno.

Gdy piesiec usłyszał to, przestraszył się i uciekł. Zdążył jeszcze krzyknąć:

- Oj-oj-oj! W ten sposób to i mnie możesz tak przestraszyć, że umrę!

Jak niedźwiedź stracił ogon

Na drzewie siedział bury niedźwiedź i drzemał. Spostrzegł go łoś i cichutko doń podszedł. Zbliżył się do niedźwiedzia i zawołał:

- Hej, chodź tu!

Drzemiący niedźwiedź przeląkł się i z przestrachu spadł z drzewa. Spadając zarył się głową w ziemię po same bary. Ugrzązł niedźwiedź głową w ziemi, wierzga w powietrzu nogami, a wyswobodzić się nijak nie może. A łoś śmieje się:

- Cha-cha-cha! Niedźwiedź w ziemię chce wleźć!

W końcu żal się łosiowi zrobiło niedźwiedzia, zbliżył się doń, by go wyciągnąć z ziemi. Złapał niedźwiedzia za ogon i ciągnie. Ciągnął tak, ciągnął, aż urwał mu ogon. Niedźwiedź wije się z bólu, a głowy wyciągnąć nie może. Łoś zaś odbiegł w bok i zza drzew patrzy na niedźwiedzia. Dopiero gdy zapadł wieczór, niedźwiedziowi udało się wyciągnąć głowę z ziemi. Teraz jego głowa stała się spiczasta jak klin. Łoś podszedł do niedźwiedzia, ten zmęczony bardzo, tchu złapać nie może.

- Co ci jest, przyjacielu? - pyta łoś.-Czemu tak ciężko oddychasz?

- Siedziałem tu dziś na drzewie i odpoczywałem. I nagle ktoś mnie zawołał. Och, jakże się przestraszyłem! Aż spadłem z drzewa głową w dół i nosem zaryłem w ziemię. Ktoś szarpnął mnie za ogon i urwał mi go. Następnie mój ogon porwał. W końcu pomógł mi wyleźć. Patrzę - nie mam ogona. W ten sposób go straciłem.

- No, ale nareszcie nie będziesz sypiał na drzewie, bo mógłbyś, nie daj boże, postradać i uszy.

Lisica i kruk

W pewnej jarandze1 mieszkała lisica, która miała pięcioro dzieci. Od kilku dni na dworze szalała zamieć - i lisica nie mogła wybrać się po żywność dla swoich dzieci. Czeka lisica, czeka, ale zamieć nie ucisza się. A dzieci domagają się jedzenia. Lisica, nie mogąc się doczekać dobrej pogody, wybiegła na mróz, a tu wcale świata bożego nie widać. Wicher porywa śnieg i kłębi się dzika zawierucha. Ale głód też nie czeka: w poszukiwaniu morskiej kapusty biegnie lisica na brzeg morza. Biegnie wybrzeżem, zbiera kapustę. Nagle widzi, że pod nogami wraz z kapustą leży duża ryba. Ucieszyła się lisica, zawinęła rybę w worek razem z kapustą i biegnie do domu. Nagle zobaczyła kruka.

- Gdzie byłaś, sąsiadeczko? - pyta kruk.

- Na brzegu, wodorosty zbierałam - odpowiada lisica i biegnie dalej.

- Zaczekaj, sąsiadeczko - woła kruk - daj mi twojej kapusty do spróbowania. Jeśli smaczna, to i ja pójdę ją zbierać.

Lisica zatrzymała się i podstawiła grzbiet, do którego przywiązane były wodorosty i ryba. A kruk sprytnie wyciągnął z wodorostów rybę i niepostrzeżenie wdeptał ją w śnieg. Następnie wziął pasmo kapusty morskiej i zaczął jeść.

- Ach, smaczna kapusta, dzięki ci - rzekł do lisicy.

Lisica nic nie odrzekła i pobiegła do domu. W domu mówi do dzieci:

- Zdejmijcie z pleców wodorosty i rybę. Zaraz będziemy gotować rybną zupę. Ucieszyły się liski, chcą wziąć rybę, a tu ryby ani śladu.

- Tu nie ma ryby, są tylko wodorosty - mówią dzieci.

- Poszukajcie dobrze - ryba jest schowana w wodorostach - odpowiada lisica.

Następnie mówi do starszej córki:

Przynieś śniegu i roztop go na lampie tłuszczowej2, zaraz będziemy gotować zupę.

- Przeszukałyśmy wodorosty, ale ryby nie ma! - mówią dzieci.

Lisica pomyślała: ,,Na pewno zgubiłam rybę koło domu".

Wyjrzała za drzwi, a u sąsiada-kruka dym wali z komina.

- A! Oto, gdzie gotuje się moja rybka! - mówi lisica. - Pójdź no, córko, do kruka i dowiedz się, co on gotuje.

Przychodzi starsza córka lisicy do kruka, a ten siedzi przy ognisku i gotuje rybę.

- To ty? - mówi do lisiczki. - Czemu to zawdzięczam twoją wizytę?

- Tak, to ja - odpowiada lisiczka - przyszłam cię odwiedzić i zobaczyć, co się u ciebie dzieje.

Zdjął tedy kruk zupę z ognia i częstuje nią lisiczkę. Częstuje, a sam je więcej niż gość. Lisiczka podziękowała gospodarzowi i pobiegła do matki, aby opowiedzieć jej, co widziała u kruka.

Nazajutrz lisica znowu wybrała się po wodorosty. Zamieć ustała i wypogodziło się.

Poszczęściło się lisicy: znalazła na brzegu sporo wodorostów i dwie duże ryby, które przypływ morza wyrzucił na brzeg. Zawinęła lisica ryby w wodorosty, umocowała na grzbiecie i pobiegła do domu. Po drodze znów spotyka kruka.

- Witaj, sąsiadeczko! - mówi kruk.

- Dzień dobry! - rzekła lisica i chciała go minąć. Ale przebiegły kruk zagrodził jej drogę i powiedział:

- Poczęstujże mnie, lisiczko, morską kapustą!

Lisica nie miała ochoty podstawiać krukowi grzbietu, do którego przywiązane były wodorosty i ryby, ale prastary zwyczaj nie pozwalał odmawiać pożywienia nikomu, nawet wrogowi.

Lisica rzecze więc:

- Proszę, poczęstuj się!

Kruk zaś złapał z wodorostami także jedną rybę i znów niepostrzeżenie wdeptał ją w śnieg.

- Dzięki za kapustę - powiedział kruk.

Lisica ukłoniła mu się i poszła dalej.

W domu lisica spostrzegła brak jednej rybki, lecz tym razem wiedziała już, kto ją okrada.

Razu pewnego cały dzień myszkowała po tundrze, szukała pożywienia, lecz wróciła do domu z niczym. Udała się więc lisica do kruka z prośbą o mięso. Kruk siedział przy ognisku i jadł mięso przyprawione mózgiem. A lisicy aż ślinka cieknie.

- Czy mógłbyś dać nieco jukoły dla moich dzieci?

- Nie - odpowiada kruk.

Wtedy lisica rzekła w gniewie:

- Jesteś złodziej! Już dwa razy ukradłeś pożywienie dla moich dzieci.

- Dam ci dobrą radę - powiada kruk. - Idź na brzeg, znajdź kawałek różowego lodu3, połóż na sanki i wieź, nie oglądając się, do domu. Jeśli się nie obejrzysz, przywieziesz do domu łachtaka4, a jeśli będziesz ciekawa i obejrzysz się - wszystko przepadnie.

Przyszła lisica na brzeg, znalazła kawałek różowego lodu, położyła go na sankach i wiezie do domu. Ciągnie lisica sanki, a ładunek staje się coraz cięższy. Lisicy z wysiłku brak już tchu, nogi zapadają się w śnieg, przed oczami migają czerwone plamy. ,,Nie, nie dowiozę" - myśli lisica.

Wreszcie sanki tak zaryły się w śnieg, że lisica ruszyć ich z miejsca nie może. ,,Z pewnością kruk mnie oszukał, patrzy teraz na mnie i śmieje się. Zerknę ukradkiem, co tam leży". Przymrużyła oczy, przechyliła głowę na bok, spojrzała z ukosa i widzi na sankach olbrzymiego łachtaka. Zapomniała lisica o zakazie kruka, odwróciła się i skoczyła ku sankom. Łachtak nagle zniknął, na sankach zaś pozostała tylko bryłka różowego lodu.

"Oto skutki łapczywości! - myśli lisica. - Znowu zostałam bez pożywienia. Teraz będę musiała zbierać żywność na brzegu".

0x01 graphic

1. Jaranga - domostwo Czukczów i Eskimosów składające się z dwóch namiotów, jeden w drugim

2. Lampa tłuszczowa - używana do oświetlania i gotowania

3. Różowy lód - lód ze słodkiej wody, jadalny Łachtak - zając morski, gatunek największych fok

4. Łachtak - zając morski, gatunek największych fok

Myśliwy i olbrzym

Był sobie myśliwy z żoną, którym porwano dzieci. Mieszkali sami z dala od sąsiadów. Pewnego razu myśliwy udał się na polowanie. Zapuścił się na dalekie przybrzeżne kry wypatrując foki lub łachtaka. Na próżno jednak szukał - nie natrafił na żaden ślad. Gdy w południe zadął silny wiatr od lądu, myśliwy zawrócił. Zbliżając się do brzegu ujrzał długą granatową smugę. Okazało się, że cała przybrzeżna kra oderwała się od brzegu i zniosło ją na pełne morze.

Myśliwy pomyślał: "Nie mam łodzi, jeśli nie dotrę do brzegu, z pewnością tu zginę..." Niebawem fale zaczęły łamać wielką krę. Myśli człowiek: "Trzeba wejść na najgrubszą krę, bo ta nieprędko roztaje, a wiatr może ją zanieść ku brzegowi". Ale wiatr gnał krę coraz dalej od brzegu. Wiele dni spędził myśliwy na krze, nękany zimnem i głodem. Wiosenne słońce nadwątlało wielką krę, ale bezradny człowiek zatracił poczucie strachu, czul jedynie głód. Wszystkie myśliwskie rzemienie i poły futrzanej odzieży były już zjedzone. Nie zostało nic, co można by zjeść. Wycieńczony myśliwy zasnął twardym snem. Długo spał. Kiedy się przebudził, zobaczył, że krę zniosło do brzegu, śnieg zniknął, a tundra zazieleniła się trawami. Myśliwy zszedł na brzeg i upadł; nie miał nawet dość sił, by się podnieść-tak był osłabiony. Długo przeleżał na piasku, wreszcie z trudem podniósł się i ruszył przez tundrę. Szedł tak i szedł wolnym krokiem, często padając na ziemię. Wtem ujrzał przed sobą pagórek i tam skierował swe kroki. Z trudem wdrapał się na szczyt. Wówczas dostrzegł w pagórku otwór - zajrzał doń i zobaczył w głębi dwie płonące lampy tłuszczowe. Koło lamp siedzieli mężczyzna i kobieta.

"Aha, to widocznie ziemianka!" - pomyślał człowiek, a potem usłyszał głos:

- Wejdź!

Myśliwy wszedł do ziemianki.

- Skąd przybywasz?

- Przychodzę z kry - i opowiedział, co mu się przydarzyło podczas polowania.

- Nakarm go! - rzekł mężczyzna do kobiety.

Kobieta postawiła przed myśliwym misę z rybą. Gdy ten się nasycił, natychmiast zasnął. Ile czasu spał, nie pamiętał. Gdy się przebudził, okazało się, że leży obok pieścowej nory, a wokoło zieleni się trawa i rosną kwiaty. "Cóż to było - myśli człowiek - czyżby to wszystko był sen?" Przed nim po dawnemu czerniała pieścowa nora. Tylko że sił człowiekowi przybyło i nie czuł już głodu. Udał się w dalszą drogę. Niedługo potem znów ujrzał pagórek, a w nim - otwór. Okazało się, że to znów ludzkie domostwo. Odnalazłszy wejście myśliwy wszedł do środka i zobaczył mężczyznę i kobietę.

- Skąd przychodzisz, człowieku? - pytają go.

- Z kry - i znowu myśliwy opowiedział wszystko, co mu się przydarzyło.

- Nakarm go-rzekł mężczyzna do kobiety.

Myśliwy znowu nasycił się rybą i mocno zasnął. Gdy się obudził, okazało się, że leży koło pieścowej nory, a wokoło niego zieleni się trawa i rosną kwiaty. - No, oczywiście, to sam diabeł mnie kołuje! - wyszeptał trwożnie człowiek i ruszył dalej na poszukiwanie osiedla.

Ujrzał przed sobą pagórek z otworem. Znów okazało się, że to ludzkie domostwo. "Ech, czego mam się bać! - skoro już wpadłem diabłu w łapy, wejdę".

I wszedł do wnętrza ziemianki. Tu także siedzieli mężczyzna i kobieta. Myśliwy wszystko im opowiedział, a ci nakarmili go rybą. Nie położył się jednak spać.

- Kim jesteście? - zapytał. Czy to nie wy porwaliście mi córkę i syna?

- Nie, tu w pobliżu mieszka olbrzymi ptak - odpowiedział mężczyzna. Straszliwy ten ptak-olbrzym pożera wszystko, co żyje na ziemi; pod wodą dopada morskie zwierzęta i ryby i zjada je; chwyta i unosi lądowe zwierzęta, a potem pożera je w swoim gnieździe. Jeśli ptakowi owemu nawinie się człowiek, to i jego porywa, by go pożreć. Idź do tego ptaka, a gdy na drodze znajdziesz dużą rybę, nie jedz jej, tylko włóż do swojej torby. Gdy tylko ujrzysz tego ptaka, zawołaj: "Oto mój dziadek, tak długo go szukałem!" - a ptak cię nie tknie. Spędź u niego dwie noce, a odchodząc podziel rybę i większą jej część oddaj ptakowi.

Potem wszyscy mocno zasnęli. Kiedy myśliwy się ocknął, znów zobaczył, że leży obok pieścowej nory. "O, diabeł zupełnie zamącił mi w głowie! Dobrze, jeśli jest to bóstwo opiekuńcze, ale jeśli to zły duch - biada mi!" - pomyślał człowiek i ruszył dalej. Po drodze znalazł dużą rybę i włożył ją do swojej torby, po czym powędrował dalej. Wędrował, wędrował, aż zobaczył daleko przed sobą białą górę. Zbliżył się i spostrzegł, że nie jest to góra, tylko olbrzymi stos kości zwierzęcych, ptasich i ludzkich, zaś obok siedzi ptak-olbrzym. Nagle dziób ptaka otworzył się, ukazując wielkie, ostre zęby i ptak zawołał:

- A to dopiero - jadło samo przychodzi do mnie! A myśliwy z udaną radością wykrzyknął:

- Oto mój dziadek, tak długo go szukałem!

Usłyszawszy to ptak nie ruszył człowieka. Wtulony w białe pióra ptaka, przespał myśliwy dwie noce i dwa dni. Gdy się obudził, podzielił rybę, większą część dał ptakowi, mniejszą sam zjadł, następnie zapytał:

- Czy nie ma tu blisko osiedla?

Ptak wskazał głową na północ i człowiek ruszył w tę stronę.

Szedł, szedł, aż dotarł do niewielkiego wzniesienia. Ale i tym razem okazało się, że nie jest to pagórek, tylko ziemianka. Myśliwy odszukał wejście i wszedł Znalazł się w nieprzeniknionym mroku, bał się zrobić krok naprzód. "Nie cofnę się! - pomyślał. - Niech się dzieje, co chce. Jeśli na krze nie zginąłem, to może i stąd wyjdę żywy". Wysunął nogę przed siebie, lecz nie znalazł dla niej oparcia - przed nim była ciemna otchłań... "Ech, teraz trzeba iść naprzód, śmierć albo życie" - postanowił człowiek i skoczył w przepaść. Słyszał tylko świst powietrza, lęk go ogarnął straszliwy, serce mu się ścisnęło, oczy zamknęły, w uszach mu dzwoniło. Wtem poczuł, że spadł na coś miękkiego. Otworzył oczy i zobaczył wokoło siebie sypki piasek, w oddali zaś nad samą ziemią jasno płonęła lśniąca gwiazdka. "Teraz jestem w królestwie przodków, z pewnością od dawna już nie ma mnie wśród żyjących i dusza moja unosi się w niebiosach" - pomyślał człowiek i podążył ku gwiazdce.

W miarę jak się zbliżał, gwiazdka stawała się coraz to większa i jaśniejsza. Gdy był już blisko, ujrzał olbrzymią oświetloną norę i zdecydował się wejść do wnętrza. Wszedł i zobaczył niezmiernej wielkości podziemne mieszkanie, w nim zaś siedzącą na kamieniu kobietę-olbrzyma. Kobieta-olbrzym wyciągnęła rękę do myśliwego, ujęła go dwoma palcami niby źdźbło i postawiła go za swoimi plecami jak za skałą.

Siedziała i milczała. Człowiek również milczał. Nagle wszedł jej mąż-olbrzym. W obu rękach trzymał po jednym wielorybie.

- Złapałem oto dwie rybki - rzekł do żony wskazując na wieloryby, które w jego rękach wyglądały jak rybki.

- Daj mi kociołek! - powiedział olbrzym do żony. I żona podała mu kocioł, w którym z łatwością zmieściły się oba wieloryby. Gdy wieloryby ugotowały się nad olbrzymim ogniskiem, wziął olbrzym jednego i obgryzł go - jakby to była mała rybka - pozostawiając tylko kości. To samo uczyniła jego żona. Wówczas olbrzym powiedział:

- Ech, dobre było, ale mało!- Co to znaczy - jedna rybka na głowę!

Następnie wszyscy mocno zasnęli. Rankiem myśliwy ujrzał tych samych olbrzymów. Mężczyzna-olbrzym poszedł na polowanie i niebawem wrócił niosąc dwa wieloryby. Po posiłku znów zasnęli. Przebudziwszy się w nocy, dostrzegł człowiek, że olbrzymy, objąwszy się we śnie nawzajem, wyglądają jak dwie góry. Ze strachu człowiek nie mógł zasnąć i leżał z zamkniętymi oczami. Po raz wtóry myśliwy otworzył oczy i zdumiał się, kiedy zobaczył, że mężczyzna i kobieta leżą nadal w objęciach, ale teraz są tego samego wzrostu co on. Człowiek ponownie przymknął oczy, a gdy je po chwili otworzył - zobaczył znów olbrzymów.  "Czy to sen, czy też diabeł natrząsa się ze mnie?" - pomyślał.

Wtedy olbrzym zbudził się i zapytał:

- No, człowieczku, nie nudzi ci się tutaj?

- Chcę wrócić do domu - odpowiedział myśliwy.

- Ehe, zrobimy to, lecz za ocalenie życia złożysz mi ofiarę. Gdy będziesz w domu, zabij młodego morsa, ściągnij zeń skórę niby pończochę i worek ten napełnij tłuszczem. Następnie zawołaj wszystkich sąsiadów, przywieź spośród koczujących starca-szamana, z winy którego zniósł cię wiatr na krze na pełne morze, i zaszyj starca w tym worku z tłuszczem. Worek ze starcem wrzuć w obecności ludzi do morza, a wtedy staniesz się najlepszym myśliwym. Ale życie twe odtąd należeć będzie do mnie-zabiorę je, kiedy zechcę. Prócz tego sporządź dla mnie kuchlankę*, spodnie, buty ze skór białych jeleni i czapkę pieścową. Oto jest cena za ocalenie ci życia. A teraz pójdę i przygotuję łódkę.

Po pewnym czasie kobieta-olbrzym położyła człowieka na swej dłoni i robiąc trzy kroki przebyła z nim całą przestrzeń, którą on przeleciał, gdy spadał w przepaść. Przed nimi ukazał się brzeg morza. Tu człowiek ujrzał łódź wielkich rozmiarów. Na rufie siedział już mężczyzna-olbrzym.

- No, człowieczku, kładź się, jedziemy - powiedział olbrzym i człowiek z rąk kobiety trafił wprost na dno łodzi.

Kobieta odepchnęła łódź od brzegu, olbrzym jednym ruchem wiosła obrócił ją w kierunku morza i nim człowiek zdążył się obejrzeć, przemknęło przed nim wiele skał, gór, dolin i łódź zaryła się w piaszczysty brzeg. Olbrzym tylko trzy razy poruszył wiosłem.

,,Ho-ho! - pomyślał człowiek - ja bym na taką przestrzeń ze dwadzieścia dni stracił".

- Wysiadaj! - przykazał olbrzym.

Myśliwy wyskoczył na brzeg, patrzy: a przed nim na wzgórzu jego jaranga stoi. Przymknął z radości oczy, następnie szeroko je otworzył, jeszcze raz spojrzał i upewnił się, że jest w domu.
Obejrzał się na brzeg, gdzież jest łódka? Ale po łódce z olbrzymem ani śladu.

Podszedł do jarangi i zastukał.

- Hej, żono, to ja wróciłem!

- Tyżeś to mężu mój? Żyw jesteś i cały? - płacząc z radości woła żona.

Otworzyła żona drzwi, ujęła go za rękę i wprowadziła do wnętrza jarangi.

- Jesteś taki jak dawniej! - mówiła żona.

- Jesteś zawsze ta sama! - powtarzał mąż.

Nazajutrz zabił myśliwy młodego morsa, jak nakazał mu olbrzym, po czym zebrał ludzi i rzekł przy wszystkich do starca-szamana:

- Teraz nie będzie już potrzebny ci bęben, pływać będziesz w tłuszczu w tym oto worku. Tak rozkazali bogowie. Tyś wywołał wiatr, z twojej więc winy o mało nie zginąłem na lodowej krze. Musisz więc umrzeć, niechaj już nikomu to się nie przydarzy.

I wrzucił starca do worka z tłuszczem głową w dół. Niebawem przy radosnych okrzykach tłumu wór z szamanem wrzucono do morza. Tam też wrzucono ofiarę dla boga-olbrzyma - odzież sporządzoną z białych skór jelenich.

Odtąd mężczyzna, który spotkał olbrzyma, przez długie lata był najlepszym myśliwym i największym siłaczem. Dopiero gdy przeżył wiele, wiele zim i stał się niedołężnym starcem, bóg-olbrzym zabrał jego życie.

0x01 graphic

* Kuchlanka - podwójna futrzana odzież, rozpowszechniona pośród wszystkich mieszkańców tundry, składająca się z dwóch skór, wewnętrznej - zwróconej futrem do wewnątrz, z przyszytymi rękawicami i kapturem, i zewnętrznej - z futrem do wierzchu, nakładanej w czasie śnieżycy i mrozu

O jednym takim, co nie znał niedźwiedzi

Był sobie pewien chłopak słusznej postaci, lecz głupkowaty. Razu pewnego ojciec kazał mu udać się na polowanie na brunatne niedźwiedzie. Poszedł chłopak zapolować na niedźwiedzie. Po drodze myśli: "Niedobrze! Na pewno niedźwiedź jest bardzo silny!"

Wdrapał się na wzgórze. Zobaczył nory susłów, pomyślał sobie: "Cóż za dziw! Może to są właśnie barłogi niedźwiedzie? Przecież ludzie mówili, że barłóg niedźwiedzia znajduje się o% ziemi. Ale te są małe. A mówiono przecie, że niedźwiedź jest większy od góry".

Potem zamyślił się. Wreszcie rzecze:

- A nuż wyjdą, zapytam je!

Wylazł z nory jeden suseł. Pyta chłopiec susła:

- Hej, czyś ty niedźwiedź?

Ledwo zawołał, suseł z głośnym krzykiem umknął do nory:

- Pi-i-ik!

- Chłopak powiada:

- Co za cuda! - żeby choć odpowiedział, a on tylko natrząsa się ze mnie!

Wyszedł drugi suseł, a chłopiec znów pyta:

- Hej, czyś ty niedźwiedź?

Suseł wśliznął się do norki z głośnym krzykiem:

- Pi-i-ik!

Wtedy chłopak rzucił się do ucieczki, mamrocząc:

- To dziwne - niedźwiedzie drwią sobie ze mnie! Chyba wrócę do domu! Przychodzi do domu. Ojciec go pyta:

- No jak, zabiłeś niedźwiedzia?

Nie, kiepska sprawa, nie dogadałem się z niedźwiedziami - odpowiada. Pytam je, a one drwią tylko ze mnie.

- Oj-oj-oj, alboż to pytaniami zabijesz niedźwiedzia! - powiedział ojciec.

- A jakże inaczej? Przecież niedźwiedzia nie znam - odparł syn. Dlatego właśnie zadałem mu pytanie, by je poznać. Gdy je o coś zapytać, rzucają się zaraz do nory i drwią sobie ze mnie.

Ojciec rzecze do syna:

- Daj zatem spokój z polowaniem na niedźwiedzia. Niedorajda z ciebie, niedźwiedzie z ciebie drwią! Pewnie i myszy wyśmiewać się z ciebie będą, skoro niedźwiedzia upolować nie potrafisz!

- A co to jest mysz? - pyta syn.

- Oj-oj-oj, czy masz kiepsko w głowie? Nawet myszy nie znasz? - odpowiada ojciec.

Syn na to:

- Więc chyba znowu pójdę polować na niedźwiedzie!

- Nie, nie ma mowy, żebyś upolował niedźwiedzia, przecież nawet myszy jeszcze nie znasz - sprzeciwia się ojciec.

- A jednak zapoluję na niedźwiedzia! - upiera się syn.

- Ano, dobrze, idź i zapoluj! - zgodził się ojciec.

Poszedł syn polować na niedźwiedzie.

Poszedł w górę parowem, patrzy - idzie niedźwiedź. Podkradł się do zwierza i pif-paf! - strzelił. Niedźwiedź padł martwy na ziemię.

Podchodzi chłopak do niedźwiedzia i woła:

- Ojej, jaka olbrzymia mysz!

Potem zaś, nie oprawiwszy tuszy, próbuje zarzucić sobie niedźwiedzia na ramiona. Lecz ani rusz - za ciężki. Wreszcie zostawił go mówiąc:

- Och, ileż waży to wielkie myszysko!

Przychodzi do domu.

- No co, zabiłeś mysz? - pyta ojciec.

- Tak, zabiłem, ale nie mogłem jej przynieść - odpowiada syn. - Och, jakaż ciężka jest i olbrzymia - jak góra!

Ojciec słysząc to, rzecze:

- Czy tym razem mówisz prawdę? Nie oszukujesz? Przecież mysz choćby małym palcem podniosę!

- Ależ nie, oj, jakaż olbrzymia i bardzo kudłata była, jakby w skórę długowłosego jelenia ubrana. I łapska grubachne, grubsze od belki miała! - mówi syn.

- Oj, chyba kłamiesz! - powiada ojciec. - Nie widziałem zwierza, który miałby nogi grube jak belka!

- Moim zdaniem, powinniśmy tam do niego pójść, wtedy zobaczysz tę mysz na własne oczy - upiera się syn.

Przyszli do zabitego niedźwiedzia.

I czegóż tu się dziwić! - przecie to nie mysz, lecz niedźwiedź!

Syn powiada:

- A to dopiero! Przecież wszyscy mówili mi: "Niedźwiedź jest większy od góry".

- Ale to jest właśnie niedźwiedź - rzecze ojciec - odtąd będziesz go już znał!

- Aha, to znaczy, że wiem, jak wygląda niedźwiedź. Tylko myszy nie znam. A niedźwiedzie znam naprawdę! - ucieszył się syn.

Oprawili niedźwiedzia i przynieśli go do domu. Gdy przyszli, rzekł syn do ojca:

- A kiedy poznam mysz?

- Skoro już największego zwierza poznałeś, to i myszkę poznasz tym bardziej - odpowiedział ojciec.

Samochwał

Pewien człowiek wybrał się w odwiedziny. Przyjeżdża do znajomych, a ci mówią doń:

- Witaj!

- Witajcie! - odpowiada. Pytają: - Co nowego?

- Nic nowego, ot, doszedłem tylko do wniosku, żem chyba najprzebieglejszy ze wszystkich ludzi!

- Zgoda, spróbujemy, kto kogo przechytrzy - rzecze doń pewien mężczyzna. Jutro przyjedź znowu. Tylko jedź lewą drogą.

Samochwał wrócił do domu. Nazajutrz wyjechał saniami, zaprzężonymi w reny. Gdy jechał lewą drogą, ujrzał na drodze wyszywany but. Mężczyzna, który chciał współzawodniczyć w przebiegłości z Samochwałem, przykucnął, chowając się nie opodal. Samochwał popatrzył na but i ruszył dalej.

Ów mężczyzna zaś, który siedział w ukryciu, szybko przeniósł but na drugą drogę i chowając się tam znów przykucnął. Samochwał na drugiej drodze znów zobaczył but. Spostrzegłszy go zawołał:

- Co za cuda! Przecież jest to właśnie drugi but od pary. Ano, przyniosę tamten but i będę miał parę?

Poszedł na piechotę, a reny uwiązał. A tymczasem mężczyzna siedzący w ukryciu uprowadził reny. A Samochwał wrócił do sań, a tu ani renów, ani buta nie ma.

- Ach, na szczwanego lisa trafiłem! Po co mówiłem mu, że jestem najprzebieglejszy ze wszystkich ludzi! Teraz oto pozostałem bez renów!

Ruszył Samochwał po śladach uprowadzonych renów i mężczyznę, który uprowadził reny, zastał w domu.

- No więc, kto z nas jest przebieglejszy? Jeszcze wczoraj mówiłeś: "Jestem najprzebieglejszy ze wszystkich ludzi!" - mówi gospodarz.

- Tak, tyś jest przebieglejszy - odpowiada Samochwał. Przy pomocy swych butów pozbawiłeś mnie renów.

Ten zaś, który uprowadził reny, rzecze doń:

- Wracaj do domu piechotą, renów ci nie oddam, sam przecież założyłeś się o to, kto jest przebieglejszy!

I Samochwał chcąc niechcąc musiał wrócić do domu na piechotę.

Sierota

W pewnym nadmorskim osiedlu żył sobie bogaty i silny myśliwy. Ponieważ był bardzo bogaty, uważał się za właściciela osiedla; jego wielka jaranga była najokazalsza. Ludzie go się bali. Zmuszał ich, aby polowali dla niego, i oddawał im tylko niewielką część zdobyczy. On jeden posiadał dużą skórzaną łódź i dobre harpuny oraz oszczepy o żelaznych grotach. Mieszkańcy osiedla zmuszeni byli polować wraz z nim, aby nie umrzeć z głodu. Oni nie mieli skórzanej łodzi, groty ich harpunów i oszczepów były kościane, a ich jarangi były małe i liche.

W zimie bogaty myśliwy polował wraz z ludźmi na foki i białe niedźwiedzie, w lecie zaś na morsy, a w górach na dzikie jelenie i barany górskie.

Razu pewnego przyszedł do osiedla chłopiec-sierota. Nikt nie wiedział, kim jest i skąd przyszedł. Żył po prostu na śniegu i żywił się tym, czym żywiły się psy - kawałkami surowego mięsa, rzucanymi przez ludzi. W zimne noce chłopiec kładł się między psy, aby nie zamarznąć, i tak przesypiał do rana.

Żył jak pies, o głodzie i chłodzie, ale nikt z ludzi nie przygarnął go do siebie.

A miał bogaty myśliwy córkę, która była bardzo piękna.

Razu pewnego stał sierota na śniegu i patrzył na jarangę bogacza.

Nagle wyszła z niej córka bogacza karmić psy; wtedy sierota podbiegł do niej wraz z psami.

Gdy córka bogacza wróciła do jarangi, rzekła do ojca:

- Widziałam chłopca, który podbiegł do mnie wraz z psami, kiedy wyszłam przed dom, aby im rzucić mięso. Weźmy go do siebie, niech zamieszka u nas.

Ojciec pomyślał i odrzekł:

- Dobrze, idź i zawołaj go. Niech zamieszka u nas.

Wyszła córka na dwór, zawołała chłopca i kazała mu wejść do jarangi.

Chłopiec powiedział:

- Po co mnie wołacie? Co chcecie ze mną zrobić? Nie chcę wchodzić do jarangi!

Wtedy dziewczyna wzięła go za rękę i wprowadziła do mieszkania. Nakarmiła go i od tej chwili długo tam pozostawał.

W końcu znudziło mu się siedzieć za zasłoną, rzecze więc do dziewczyny:

- Chcę wyjść na dwór, sprzykrzyło mi się tutaj.

Bogacz, ojciec dziewczyny, usłyszał jego głos i zapytał córkę, o czym chłopiec mówi. Kiedy córka odpowiedziała, że chce on wyjść z jarangi, ojciec rzekł do niej:

- Weź moją starą odzież i zrób ubranie dla niego, żeby mógł wychodzić na dwór.

Dziewczynka uczyniła, jak przykazał ojciec. Gdy chłopiec się ubrał, bogacz kazał mu zabrać się do pracy i nie chodzić bezczynnie.

Zaczął więc wychodzić z domu i pracować. Jeśli zobaczył pracującego człowieka, pomagał mu, jeśli zobaczył, że ktoś dźwiga fokę, spieszył mu pomóc-pomagał wszystkim. Niebawem sierota stał się dobrym sługą.

Minęło wiele lat. Chłopak zmężniał i poślubił córkę bogatego myśliwego.

Razu pewnego mówi do żony:

- Chcę tak jak inni chodzić na polowanie. Powiedz twemu ojcu, aby mi pozwolił na to.

Gdy żona powiedziała o tym ojcu, ten odrzekł:

- Jeśli twój mąż chce chodzić na polowanie, niech weźmie mój stary harpun, ale niech nie chodzi sam, lecz ze mną.

I tak młodzieniec zaczął chodzić na polowania wraz z bogaczem. Razu pewnego wybrali się bardzo daleko od domu. Nagle młody myśliwy dostrzegł w oddali fokę. Niezauważony, pozostał w tyle za teściem i sam czatuje koło wody na fokę. Lecz oto zamiast foki z wody wynurzył się łachtak, niewiele myśląc cisnął harpunem, ubił zwierzę i przyniósł do domu. Gdy przyszedł do domu, musiał zawołać do pomocy żonę, by wciągnąć łachtaka do jarangi - tak ciężka była zdobycz.

Od tej chwili zawsze sam chodził na polowania i ubijał dużo fok i łachtaków; stał się bardzo silny i nauczył się szybko biegać.

Razu pewnego, a było to latem, kiedy akurat poluje się na dzikie jelenie i barany górskie, wrócił z polowania i powiedział do żony:

- Zostawiłem w górach wielką baranią tuszę. Idź, powiedz ludziom, aby jutro pomogli mi przynieść zdobycz.

Żona oznajmiła o tym ludziom i rankiem wszyscy mieszkańcy osiedla wyszli ze swych domostw i zebrawszy się przy jarandze bogacza, czekali na sierotę. Wreszcie myśliwy przyszedł i udali się razem w góry, gdzie miał leżeć upolowany dziki baran.

Gdy ludzie przybyli na miejsce - ku swemu zdumieniu zamiast jednego - ujrzeli wiele zabitych baranów. Wszystkie te barany upolował on sam, żonie zaś i ludziom powiedział, że upolował tylko jedną dużą sztukę. Poczęli ludzie przenosić zdobycz do osiedla. Gdy już przenieśli wszystkie tusze, młodzieniec rozdzielił mięso i skóry jednakowo pomiędzy wszystkich, którzy mu pomagali, i dla siebie zostawił taką samą część, jaką otrzymał każdy z nich.

Tak było za każdym razem - po powrocie z polowania sierota prosił ludzi o pomoc w przyniesieniu zdobyczy i rozdzielał pomiędzy nich mięso i skóry, zostawiając dla siebie taką samą część.

Nie spodobała się bogaczowi uczciwość myśliwego-sieroty.

Pewnego razu młodzieniec nie poszedł na polowanie, chcąc odpocząć, i dzień cały przeleżał za zasłoną jarangi. Bogacz również tam siedział i coś robił. Nagle chwycił swój łuk i wystrzelił w leżącego na skórach młodzieńca. Ale ten zdążył się uchylić i strzała trafiła w ścianę.

Bogacz nic nie powiedział, tylko rzucił łuk, sierocie zaś wydawało się, że teść tylko rozzłościł się nań za to, że nie poszedł na polowanie.

Kiedy sierota stał się najlepszym myśliwym i wielkim siłaczem, bogacz zaczął się go bać.

Pewnego razu, gdy młody myśliwy wyszedł na polowanie, bogacz rozkazał ludziom, by na środku drogi, nie opodal jarangi, wykopali głęboki dół, i polecił nawrzucać tam ostrych kości, aby jego zięć, wracając z polowania wpadł w dół i zabił się.

Gdy wieczorem sierota wracał z polowania, ludzie stojący przy jarangach zawołali doń, by uważał i nie wpadł do dołu.

Nie dosłyszał on jednak wołania ludzi, pobiegł szybko ku swej jarandze i wpadł do dołu, ale tylko po kolana.

Z łatwością wydostał się z dołu i wszedł za zasłonę jarangi, gdzie czekała nań żona. Bogacz również tam siedział, lecz obawiał się uczynić coś złego w obecności córki.

Następnym razem, gdy sierota udał się na polowanie, kazał bogacz wykopać dół jeszcze głębszy i jeszcze większy, by zięć wpadł tam i zabił się.

Ledwo myśliwy zbliżył się do osiedla, ludzie znów ostrzegli go o niebezpieczeństwie.

Tym razem zrozumiał, że bogacz czyha na jego życie. Wszedł do jarangi, oddał upolowane tusze żonie, sam zaś pośpiesznie udał się na brzeg, wziął łódź i popłynął daleko w morze. Płynął dwa dni bez przerwy, nie spał, nie jadł i dopiero trzeciego dnia zatrzymał łódź i zasnął. Spał długo, a po przebudzeniu ruszył w dalszą drogę. W południe dopłynął do nieznajomego brzegu, gdzie nie było widać ludzkich domostw. Wyszedł na brzeg, nazbierał dużo drewna wyrzuconego przez morze i zaczął budować ziemiankę. Pracował przez całą noc, a nazajutrz ziemianka była gotowa. Zmęczony ułożył się do snu w swym nowym mieszkaniu. Gdy się obudził, usłyszał jakiś hałas. ,,Co to tak hałasuje? Wyjdę i zobaczę!"

Wyszedł na zewnątrz i nieopodal, na niskim piaszczystym brzegu morza, ujrzał czarne plamy. Podszedł bliżej i zobaczył mnóstwo łachtaków. Ubił je wszystkie i zabrał się do oprawiania tusz; mięso zaś rozwiesił, aby się osuszyło na słońcu.

Tak żył samotnie polując na morskie zwierzęta.

Razu pewnego w południe, stojąc na brzegu, ujrzał dwie łodzie płynące ku niemu.

Gdy łodzie podpłynęły blisko, zobaczył, że w każdej z nich siedzi człowiek.

Ludzie o czymś ze sobą rozmawiali.

Myśliwy wszedł do swego domu, po chwili wyszedł i wtedy usłyszał, że przybysze mówią: -Jeśli tu mieszka człowiek, to zabierzemy go ze sobą. Młodzieniec znów wszedł do domu i tam czekał na przybyszów. Gdy wreszcie wyszli na brzeg i trwożnie zbliżyli się do domostwa, wówczas zawołał, żeby się nie bali i weszli do ziemianki. Lecz ci zapytali naprzód z lękiem:

- Ktoś ty, człowiek czy zły duch? Czy nic nam nie grozi?

- Nie bójcie się, wchodźcie bez obawy - odpowiedział.

Weszli tedy do ziemianki, sierota zaś mówi do nich:

- Sądziłem, że jestem tu sam, okazuje się jednak, że są tu jeszcze ludzie.

- Tak, są ludzie, jest miejsce, gdzie mieszka dużo ludzi, a ty mieszkasz samotnie. Jedź do nas, jeśli chcesz-odpowiadają przybysze.

Sierota zgodził się, każdy siadł do swej łodzi i udali się w stronę ludzkich osiedli.

Jego łódź popłynęła szybciej, ponieważ był bardzo silny i zręczny. Płynie więc na przedzie i pyta swych towarzyszy podróży:

- Czemu posuwacie się tak wolno?

- Dlatego, że nie możemy szybciej - odpowiadają.

Wreszcie ukazał się brzeg, na którym mieszkali nieznajomi.

- Jeśli chcesz płynąć szybciej, to zostaw nas w tyle - rzekli nieznajomi - płyń przodem, a gdy przybędziesz do naszego osiedla, idź do największego domostwa, ale więcej nigdzie nie chodź.

Sierota popłynął bardzo szybko i niebawem przybył do osiedla.

Ludzie spotkali go na brzegu i zapytali:

- Gdzie są nasze dwie łodzie, które odpłynęły niedawno?

Myśliwy odrzekł, że łodzie płyną za nim, i udał się do największego domostwa, do którego niebawem przybyli i dwaj nieznajomi.

Tak został mieszkańcem osady. Żyli w niej ludzie należący do plemienia Białych Niedźwiedzi. Byli bardzo silni i dlatego sami siebie nazywali Białymi Niedźwiedziami.

Nosili odzież z białych skór. Żony ich były piękne i chodziły także w białej odzieży.

W osiedlu tym mieszkał pewien Niedźwiedź-ogromny, silny i zły. Wszyscy go się bali. Razu pewnego wezwał sierotę do siebie. A gdy ten przyszedł, Niedźwiedź doń rzekł:

- Przyjdź jutro zmierzyć się ze mną. Kto zwycięży, ten zabije pokonanego.

- Dobrze - zgodził się sierota i wrócił do domu.

Staruszek gospodarz zapytał go:

- Po co wzywał cię Niedźwiedź?

Myśliwy powiedział starcowi, że jutro zmierzy się z Wielkim Niedźwiedziem.

Wtedy starzec rzekł:

- Nie ciebie pierwszego zabije Niedźwiedź-okrutnik, zabija on każdego, kto tu przybywa. Dam ci radę: przywdziej jutro moją odzież i walcz w tej odzieży. A walcz w taki sposób: Wielki Niedźwiedź zrobi w lodzie dwa przeręble i każdy z was będzie musiał wydostać kamienie z dna morza. Pokonasz go wówczas, jeśli kamień, który wydobędziesz, będzie większy od jego kamienia. Jeśli zwyciężysz, przywiąże on rzemieniem głowę morsa wraz z kłami do kija i uderzy ciebie tymi kłami, aby cię zabić. Jeśli ocalejesz, wówczas ty uderzysz go głową morsa. Jeśli jesteś naprawdę bardzo silny, to go zabijesz. A jeśli zabijesz Wielkiego Niedźwiedzia, zaślub jego piękną żonę. Dopiero uwolnieni od Niedźwiedzia-okrutnika wszyscy zaczniemy żyć szczęśliwie.

Tak powiedział starzec i niebawem ułożyli się do snu. Nazajutrz rano Wielki Niedźwiedź wezwał do siebie sierotę. Ten ubrał się w odzież starca, Starego Niedźwiedzia, i udał się na pojedynek. Wielki Niedźwiedź czekał przed swoim domem i kazał mu iść wraz z sobą. Gdy przyszli na miejsce, sierota ujrzał w lodzie dwa wielkie przeręble.

Niedźwiedź mówi:

- Dam pierwszy nurka na dno morza i podniosę kamień. Ty zaś nurkuj po mnie.

Wielki Niedźwiedź dał nurka i wyrzucił z dna morza wielki kamień. Potem wylazł na lód, kazał sierocie nurkować i również wyrzucić kamień.

Myśliwy dał nurka w przerębel, opuścił się na dno morza, pochwycił olbrzymi kamień i wyrzucił go na krę. Gdy sierota wylazł na krę, okazało się, że jego kamień jest większy. Zwyciężył więc. Wtedy Wielki Niedźwiedź kazał mieszkańcom przywiązać głowę morsa rzemieniem do kija, przeciwnikowi zaś stanąć przed sobą i powiedział:

- Jeśli jesteś słaby i nie zdołasz pochwycić głowy morsa, zabiję cię. Nie uciekaj, staraj się schwytać głowę rękami.

Sierota stanął przed Wielkim Niedźwiedziem, ten zaś rozmachnął się i chciał go uderzyć łbem morsa. Lecz myśliwy chwycił za kły wystające ze łba morsa.

Wtedy zawołał do Wielkiego Niedźwiedzia:

- Teraz ty stań i również nie uciekaj, lecz łap głowę morsa!

Wielki Niedźwiedź stanął. Sierota z całej siły zamachnął się i uderzył go kłami morsa. Niedźwiedź-okrutnik padł martwy.

To uczyniwszy myśliwy udał się do mieszkania Wielkiego Niedźwiedzia i ożenił się z jego żoną. Wszyscy ludzie z radości wyszli na jego spotkanie.

Myśliwy pozostał nadal w osadzie plemienia Białych Niedźwiedzi. Żona urodziła mu syna dwóch synów i dwie córki; wszystkie dzieci były bardzo silne i piękne. A sierota jak ongiś chodził na polowanie, po dawnemu przynosił wiele zdobyczy i zawsze pomagał ludziom.

Tak oto kończy się opowieść o dobrym myśliwym-sierocie. Wiele lat minęło od owej pory, lecz po dziś dzień ludzie z plemienia Białych Niedźwiedzi życzliwie go wspominają.

Śpioch

Razu pewnego człowiek spotkał burego niedźwiedzia. Mówi doń:

- Witaj!

- Witaj! - odpowiada niedźwiedź i pyta:

- Co słychać u ciebie?

- Nic u mnie nie słychać - odparł człowiek. - A u ciebie co nowego?

- Niebawem ułożę się do snu - mówi niedźwiedź. - Już wkrótce spadnie śnieg.

- A kiedyż się obudzisz? - spytał człowiek.

- Na wiosnę.

- Więc gdy teraz zaśniesz, to dopiero na wiosnę się obudzisz? - pyta człowiek.

- Tak, ponieważ śpię całą zimę.

- Oj-jej-jej, jakże ty długo sypiasz! - zdziwił się człowiek. - Ja sypiam tylko w nocy, a rano się budzę. A ty będziesz spał jak zabity całą zimę!

Niedźwiedź zawstydził się, że wzięto go za śpiocha, ze wstydu odwrócił pysk i poszedł swoją drogą.

Tyrkyneku

Młodzieniec Tyrkyneku bardzo kochał piękną dziewczynę imieniem Gytinneu, która mieszkała w sąsiedztwie na wysokiej górze i była przyjaciółką jego siostry. Często chodził Tyrkyneku wraz z siostrą swą do ślicznotki na szczyt góry, pił herbatę i patrzał na Gytinneu, nigdy jednak nie miał odwagi wyrzec do niej choćby jedno słowo. Siostra Tyrkyneku pragnęła, aby brat poślubił jej przyjaciółkę, lecz tamta nawet słyszeć o tym nie chciała.

Obie przyjaciółki - siostra młodzieńca Tyrkyneku i Gytinneu - zwykle razem szyły odzież dla Tyrkyneku. Ale gdy tylko Tyrkyneku wracał z polowania, Gytinneu zaraz uciekała do swego domu.

Porwała Tyrkyneku złość na samego siebie i rzekł do siostry:

- Zbieraj się w drogę! Przeniesiemy się na inne miejsce!

Zebrali dobytek i wyruszyli w drogę. Na czele stada renów idzie Tyrkyneku, a z tyłu jedzie siostra w krytych saniach.

Gytinneu zobaczyła ze swej góry odjeżdżających i pobiegła za nimi. Dopędziła karawanę, usiadła w saniach obok przyjaciółki i namówiła ją, aby nie odjeżdżała daleko, nie zostawiała jej samej ze starymi rodzicami.

Wtedy siostra Tyrkyneku powiedziała:

- Masz ode mnie na pamiątkę bransoletkę z koralików! - i pojechała dalej.

A ślicznotka wróciła do domu i oczu nie może oderwać od bransoletki, wciąż patrzy i patrzy na nią i myśli o Tyrkyneku. Nagle przyszła jej do głowy myśl: ,,To przecież nie jest bransoletka, lecz sam Tyrkyneku".

Zerwała z ręki bransoletkę i cisnęła ją z góry.

Wówczas Tyrkyneku spadł z góry, głową na dół, ledwo zdołał się uchwycić chruśniaka i ocaleć. Gdy już dopędzil stado i zatrzymał siostrę, zdecydował ustawić jarangę u stóp góry.

Tyrkyneku rzecze do siostry:

- Skoro ona nie lubi ozdób, podaruj jej nóż albo oszczep, może woli oręż!

Przyszła Gytinneu w odwiedziny do przyjaciółki i zasiedziała się do późnej nocy, a gdy wybierała się do domu, dała jej przyjaciółka na drogę nóż.

Dobry nóż - i rybę nim krajać można, i drzewo strugać, i na piersi poręcznie chować! - ucieszyła się Gytinneu.

Kiedy wróciła do domu, pomyślała jednak: ,,Czy to czasem nie sam Tyrkyneku?" I zrzuciła nóż z góry.

Przychodzi Tyrkyneku do domu i mówi do siostry:

- Skoro ona nie lubi oręża, trzeba ofiarować jej coś ze sprzętów domowych.

Przychodzi znów Gytinneu w odwiedziny, przyjaciółka częstuje ją herbatą na nowej drewnianej tacy. Ale cóż to za taca! Jakie desenie na niej, co za piękne linie! - Gytinneu nie może oczu od tacy oderwać.

Mówi siostra Tyrkyneku do przyjaciółki:

- Weź ją, jeśli ci się podoba, przyda ci się w domu.

Wzięła Gytinneu tacę i patrzyła na nią przez całą drogę, a także wieczorem przy ognisku przyglądała się rysunkom na niej, a następnie pomyślała: "Czy to aby nie Tyrkyneku?" I rzuciła tacę w ogień, choć jej było żal.

Gdy Gytinneu znów przyszła do przyjaciółki, Tyrkyneku wyszedł z jarangi i udał się na polowanie. Zdziwiła się ślicznotka. Gdy przyszła następnym razem, Tyrkyneku znowu wyszedł z domu. Obraziła się ślicznotka na Tyrkyneku. A ten, jak tylko ujrzy piękną Gytinneu, zaraz wychodzi.

Gytinneu pyta przyjaciółki:

- Co jest twemu bratu, że ucieka przede mną?

- Nie wiem - odpowiada siostra Tyrkyneku.

- Powiedz mu - rzecze pewnego razu ślicznotka - że zgadzam się zostać jego żoną.

Gdy siostra powtórzyła bratu słowa Gytinneu, ten odrzekł:

- Powiedz jej, że moja miłość spłonęła w ogniu!

Oto do czego doprowadziła pycha pięknej Gytinneu.

Wielka myśl

Spotkał się bury niedźwiedź z łosiem. Niedźwiedź mówi do łosia:

- Oho, witaj!

- Witaj! - odpowiada łoś.

Niedźwiedź spojrzał na siebie, potem na łosia, następnie rzekł:

- Dlaczego zwierzęta różnią się tak między sobą?

- A na czym polegać ma ta różnica? - pyta łoś.

- Jak to, przecież na twojej głowie rosną gałęziste drzewa, a na mojej - nie! - mówi niedźwiedź.

Łoś spojrzał na siebie, potem na niedźwiedzia i rzecze:

- To prawda, nie jesteśmy podobni do siebie, ale dlaczego tak jest?

- I wszystko inne też mamy różne - dodał niedźwiedź - sierść, nogi, absolutnie wszystko. Chodźmy więc razem! Może spotkamy kogoś na drodze i zapytamy, dlaczego tak jest.

Powędrowali we dwóch i spotkali górskiego barana. Niedźwiedź rzecze do barana:

- Jak to dobrze, żeśmy się spotkali! Powiedz nam, proszę, czemu to jesteśmy niepodobni do siebie? Po to właśnie szukaliśmy ciebie, żeby zapytać. A i tyś niepodobny do nas!

Baran zdziwił się:

- A dlaczego nie jestem podobny?

- Przecież na twojej głowie rosną dwa grube drzewa, a na mojej nie. Na głowie zaś łosia wyrastają rozłożyste drzewa - odparł niedźwiedź.

- Jakoś nigdy o tym nie myślałem, żeśmy niepodobni do siebie - odpowiada górski baran.

Niedźwiedź na to:

- Siądźmy więc i zastanówmy się, czemu to nie jesteśmy podobni do siebie

Próbowały zwierzęta rozwiązać zagadkę. Długo myślały, wreszcie ozwał się łoś:

- Kiepska sprawa, nie mogę myśleć, głowa mnie od tego rozbolała.

- A mnie od myślenia w głowie się kręci! - mówi baran.

Łoś i baran zerwali się i uciekli, a niedźwiedź rzecze:

- No, teraz widać, dlaczego nie jesteśmy podobni! Łoś i baran - to głupcy, myśleć nie umieją, toteż na głowach ich rośnie różne paskudztwo. Tym się różnią ode mnie i właśnie dlatego uciekli przed myśleniem.

Wilk i jeleń

Napadł wilk na łanię i mówi do niej:

- Zjem cię albo oddaj mi swoje cielę!

- To już lepiej zjedz mnie, tylko wymię zostaw dla mego jelonka.

Pożarł wilk łanię, a wymię rzucił jelonkowi. Jelonek ssie mleko i rośnie z godziny na godzinę. Nazajutrz przychodzi wilk do jelonka i powiada:

- Kiedy będę mógł cię zjeść?

- Przyjdź za rok, wtedy będę duży, teraz jestem jeszcze malutki, więc i tak się nie nasycisz - mówi jelonek.

Po roku wilk przychodzi, widzi, że jelonek ma różki i kopytka ostre jak szydło.

- Kiedy można cię będzie zjeść? - pyta wilk.

- Przyjdź za rok, będę wtedy tłusty i dobrze się najesz.

- Zgoda - powiedział wilk i odszedł.

Młody jeleń - miast się tuczyć - począł ćwiczyć się w szybkim biegu po szczytach, przeskakiwać góry, parowy i rzeczki. Przychodzi wilk po roku i pyta:

- Kiedy można będzie cię zjeść?

- Przyjdź za rok, będę tlustszy.

Obejrzał wilk jelenia i rzecze:

- Jak najmniej biegaj po górach, inaczej nigdy nie będziesz tłusty.

- Ależ ja wcale nie biegam.

- Dobrze-powiedział wilk ze złością i odszedł.

Przychodzi wilk po roku, a jeleń jest nadal wysmukły i ma już mocne rogi i kopyta.

- Kiedy można będzie cię zjeść?

- A choćby i dziś - odpowiada jeleń.

- Kładź się! - rozkazał wilk.

- Sam mnie połóż - odrzekł jeleń.

Wilk zbliżył się do jelenia, wyszczerzył straszliwe kły, zawył ze złości.

- Ach, ty niewdzięczniku - powiedział i rzucił się na jelenia.

Wziął jeleń wilka na rogi, przerzucił za siebie i cisnął nim o ziemię, sam zaś pomknął przez tundrę, a wilk za nim. Biegli tak, biegli, aż przeciął im drogę głęboki parów. Jeleń lekko go przesadził, a wilk z rozpędu runął na dno parowu, spadł bokiem na ostre kamienie i pogruchotał sobie żebra.

- Zwołam wilki z tundry, niech mnie pomszczą! - krzyknął wilk i zawył.

Zbiegły się wilki z całej tundry, pałają chęcią zemsty. Idą jelenie z całej tundry, by stanąć w obronie swego brata. Przyszedł gronostaj bronić jelenia. Przyszły susły, przyszły myszki, pieśce, rosomaki i zające.

Po stronie wilka walczyć przyszły: biały niedźwiedź, niedźwiedź brunatny, barany górskie i lisy. Proponują wilki jeleniowi wyścig z górskim baranem. Biegnie baran przed jeleniem, wilki cieszą się i wołają wszystkie:

- Dobrze, dobrze!

Baran dobiega już prawie do mety, gdy naraz jeleń dał kilka susów, prześcignął górskiego barana i przybiegł pierwszy.

- Nie liczy się, nie liczy się! - krzyczą wilki.

Pobiegł biały niedźwiedź z białym zającem, wziął niedźwiedź zająca za łapkę i pomknęli razem naprzód. A gdy niedźwiedź się zmęczył, wilki znów zawołały:

- To się nie liczy! To się nie liczy!

Pobiegł niedźwiedź brunatny z myszką. Biegnie niedźwiedź, przewraca się z boku na bok, zapada się nogami w grząski mech. Mysz biegnie z tyłu po śladach niedźwiedzia. Wreszcie niedźwiedź zapadł się głęboko, myszka zaś wbiegła do norki i tam przesiedziała cały dzień, wróciła dopiero nazajutrz.

Wilki zaproponowały walkę. Wyszedł brunatny niedźwiedź walczyć z gronostajem, rozwarł niedźwiedź czerwoną paszczę, schylił głowę i chciał zjeść gronostaja, gronostaj zaś hyc! - wskoczył niedźwiedziowi do pyska! Wskoczył mu do brzucha i rozdarł kiszki. Niedźwiedź upadł i zdechł. Gronostaj wyskoczył z niedźwiedzia i woła:

- Proszę, jaki jestem silny! Kto jeszcze chce walczyć ze mną?

Rzucił się lis na gronostaja, a ten przeskoczył przez niego i stoi z tyłu. Lis po raz drugi natarł na gronostaja, gronostaj znów skoczył przezeń i stoi za nim. Wtedy lis zaproponował:

- No, teraz ty atakuj, ja będę się bronił.

Nim lis zdążył to powiedzieć, gronostaj ugryzł go w nos.

- Aj-aj! - krzyknął lis. - Kto tak kłuje mnie igłami w nos?

Obejrzał się lis - nie ma nikogo, spojrzał na prawo, na lewo - też nikogo nie ma.

- Gdzież jest mój przeciwnik?

A gronostaj siedzi sobie pod brzuchem lisa i śmieje się. Wreszcie przystąpiły do walki górski baran z jeleniem. Baran już wygrywał z jeleniem, gdy nagle jeleń śmiertelnie ugodził go w kręgosłup.

Wystąpił wielki wilk do walki z jeleniem. Rzuca się wilk na jelenia - a jeleń zasłania się rogami, rzuca się nań z boku - znów trafia na rogi. Z którejkolwiek strony zaatakuje - wszędzie trafia na ostre rogi. Nie mógł wilk w żaden sposób zwyciężyć. Jeleń odszedł ze swym stadem, a wilki ze wstydem rozbiegły się po całej tundrze.

Bajki nanajskie (goldyjskie)

Dlaczego gęsi gęgają

W nanajskim szczepie Samar żył pewien Nanajczyk imieniem La. Miał córkę zwaną Ajogą, prześliczną dziewczynkę. Kochali ją wszyscy. I mówili wszyscy, że w żadnym innym obozowisku nie ma nikogo piękniejszego od dziewczynki La. Próżność opanowała Ajogę. Zaczęła przyglądać się sobie i nabrała upodobania do samej siebie. Patrzy i oczu oderwać nie może od swego odbicia. Wpatruje się w swe odbicie to w lśniącej misce miedzianej, to znowu w wodzie.

Ajoga całkiem się rozleniwiła, nic nie robi, tylko zachwyca się sobą!

Kiedyś mówi do niej matka:

- Córko, przynieś wody!

- Wpadnę do rzeki! - mówi dziewczyna.

- Więc trzymaj się krzaka-odpowiada matka.

- Krzak się urwie - mówi Ajoga.

- To chwyć się mocnego krzaka.

- Podrapię sobie ręce.

Mówi więc matka do Ajogi:

- Wdziej rękawice.

- Podrą się - rzecze Ajoga. Sama zaś wciąż przegląda się w miedzianej miednicy, jaka jest śliczna!

- Więc zaszyj rękawice igłą.

- Igła się złamie.

- Weź grubą igłę - powiada ojciec, którego zniecierpliwiło słuchanie, jak jego córka sprzecza się z matką.

- Ukłuję się w palec - odpowiada córka.

- Weź naparstek z mocnego zamszu - radzi ojciec.

- Naparstek się przedziurawi.

Wówczas córka sąsiadów prosi matkę Ajogi:

- Pozwól, matko! Ja pójdę po wodę!

Dziewczynka poszła i przyniosła wody, a matka zagniotła ciasto i uformowała placki. Upiekła placki na rozgrzanym palenisku. Zobaczyła Ajoga placki i wola:

- Matko, daj mi placek!

- Gorący, ręce poparzysz-odparła matka.

- Włożę rękawice.

- Rękawice są mokre...

- Wysuszę ja na słońcu...

- Pokurczą się.

- Wygniotę je międlarką.

- Zabolą cię ręce - odpowiada matka.-Po co masz, córko, męczyć się, niszczyć swą urodę? Oddam lepiej placek tej dziewczynce, która rąk swych nie oszczędza.

Wzięła matka placek i dała dziewczynce sąsiadów.

Rozgniewała się Ajoga. Wyszła za drzwi, nad rzekę. Patrzy na swe odbicie w wodzie. A dziewczynka sąsiadów zajada placek, Ajodze zaś ślinka cieknie. Spojrzała dziewczynka na Ajogę: widzi, że szyja Ajogi aż się wydłużyła z łakomstwa.

- Masz placuszek, nie żałuję ci, Ajogo - mówi dziewczynka.

Ale Ajoga rozzłościła się i tak na dziewczynkę. Zasyczała, zamachała rękami, rozczapierzyła palce, i aż zbielała ze złości. I tak długo machała rękami, aż ręce jej zamieniły się w skrzydła.

- Nie potrzebuję niczego-go-go!... - krzyknęła.

Ze złości nie mogła ustać na brzegu, wskoczyła do wody i przemieniła się w gęś. A gęś pływa i woła:

- Ach, jaka jestem śliczna! Gę-gę-gę... Ach, jaka jestem śliczna...

Pływała gęś, pływała, aż w końcu zapomniała nanajskiej mowy. Zapomniała wszystkie słowa, jedynie imienia swego nie zapomniała.

Odtąd Ajoga, pod postacią gęsi, gęga wołając: Ajo-ga-ga-ga-ga-gę-gę! - żeby wszyscy wiedzieli, że jest najpiękniejsza, i nie pomylili jej z nikim innym.

Drewniany tłuczek

Ani blisko, ani daleko - nie wiadomo gdzie - mieszkał pewien starzec.

Cały majątek starca stanowiło - plecione lubiane sito, srebrny dzbanek i drewniany tłuczek. Nic więcej nie posiadał.

Tak sobie żył ów człek.

Aż oto pewnego razu usłyszał, że w sąsiednim koczowisku bogaty szaman wyprawia stypę.

Poszedł starzec na stypę i zabrał z sobą sito.

A nie było to zwyczajne sito. Starczyło nałożyć w nie piasku lub śniegu i lekko potrząsnąć-i wnet sypała się zeń obfitość wszelakiego jadła.

Przyszedł starzec do szamana, czarodziejskie sito powiesił na żerdzi, a sam wszedł do domu.

Słudzy szamana częstują starca czerwoną wódką, a on siedzi i pije.

Tymczasem, gdy tak siedział w domu i pił wódkę, szaman wyszedł na dwór i zobaczył, że na żerdzi wisi plecione sito.

Szaman wziął sito i dalejże nim trząść! I nagle posypały się z sita kołacze, naleśniki i placuszki...

,,Oho-myśli szaman - to sito czarodziejskie!"

Po czym wziął sito i ukrył je.

Tymczasem starzec zbiera się w powrotną drogę. Podchodzi do żerdzi, patrzy - a sita nie ma. Szuka, szuka, ale daremnie. Rozgniewał się starzec, lecz trudna rada, wrócił do domu bez sita.

Nazajutrz znów zaproszono starca do szamana. Tym razem zabrał ze sobą srebrny dzbanek.

Dzbanek starca też miał niezwykłe właściwości. Wystarczyło go przechylić - a wnet płynie zeń wino!

Przyszedł starzec do szamana, dzbanek zostawił na żerdzi, a sam wszedł do domu.

Siedzi starzec w domu szamana, czerwoną wódkę popija.

Tymczasem, gdy starzec pił wódkę, szaman wyszedł na dwór i patrzy: na żerdzi wisi srebrny dzbanek.

Wziął szaman do ręki dzbanek, przechylił, polało się z dzbanka wino. Choćby nie wiem ile lał, choćby nie wiem ile pił - wino leje się bez końca!

Myśli szaman: "Dzbanek też mi się przyda!"

Szaman schował dzbanek.

Wyszedł starzec, patrzy, a dzbanka na żerdzi nie ma.

Szukał go, szukał i z niczym wrócił do domu.

Na trzeci dzień znowu wybiera się starzec do szamana.

Wszedł do swego spichrza i wziął ostatni przedmiot, jaki mu pozostał - drewniany tłuczek.

Tłuczek zaś, choć z drewna, także miał niezwykłe właściwości.

Oparł starzec tłuczek na ramieniu i poszedł do szamana.

I tak jak poprzednio zostawił starzec na żerdzi sito i dzbanek, tak teraz powiesił na niej tłuczek, po czym wszedł do domu szamana.

Ledwie usiadł z gośćmi i zaczął pić czerwoną wódkę, gdy wtem sprzed domu dobiegły odgłosy uderzeń i przeraźliwe krzyki.

Wybiegli wszyscy z domu, patrzą: tłuczek okłada sam, ile wlezie, szamana, a ten krzyczy:

- Ajaj, nie zabijaj! Litości!

A tłuczek dalej skacze po plecach złodzieja i dalej go okłada.

- Ajaj, nie zabijaj mnie! Oddam sito!... - wykrzyknął szaman.

- To nie wszystko - mówi starzec - jeszcze i srebrny dzbanek miałem.

- Tłuczek popędził szamana do domu, a szaman przyniósł sito i dzbanek i zwrócił je starcowi.

Wówczas rzekł starzec do tłuczka:

- Dosyć! Przestań bić złodzieja! - Dostał już za swoje.

Zabrał starzec swoje plecione sito, srebrny dzbanek i drewniany tłuczek i wrócił do domu.

Od tego czasu życie pędził w domu i do szamana już więcej nie zaglądał.

Kto jest najsilniejszy?

Był sobie pewien chłopiec. Razu pewnego wyszedł na dwór poślizgać się po lodzie.

Nagle bawiąc się na ślizgawce upadł na wznak.

- Cóż w tobie, lodzie, za siła, żeś mnie na wznak powalił? - zwraca się chłopiec do lodu.

- Widać jestem silny, skoro cię na wznak powaliłem! - odpowiada lód.

- Jesteś bardzo silny, ale niech no tylko słońce dobrze przygrzeje, a wnet roztajesz! - mówi chłopiec.

- Widać słońce jest silniejsze! - odpowiada lód.

Chłopiec pyta więc słońca:

- Na czym polega twoja siła?

- Widać jestem silne, skoro lód roztapiam! - odpowiada słońce.

- Jeśliś takie silne, to czemu byle rąbek chmury może cię zasłonić? - pyta znów chłopiec.

- Widać chmura jest silniejsza! - odparło słońce.

Chłopiec zwraca się do chmury:

- Chmuro, czy naprawdę jesteś silniejsza od słońca?

- Widać rzeczywiście mam siłę, skoro słońce zasłaniam! - mówi chmura.

- Jeśliś taka silna, to czemu lada podmuch wiatru rozwiewa cię w różne strony? - pyta chłopiec.

- Widać wiatr jest silniejszy! - odpowiedziała chmura. Chłopiec pyta więc wiatru:

- Wietrze, czy jesteś silniejszy od chmury? Wiatr odpowiada:

- Widocznie jestem silniejszy, skoro chmury rozpędzam w różne strony!

- Jeśliś taki silny, to czemu nie możesz z miejsca gór przesuwać? - zapytał chłopiec.

- Widać góry silniejsze są ode mnie! - odpowiedział wiatr. Chłopiec mówi:

- Góry, skoroście tak silne, to dlaczego pozwalacie drzewom rosnąć na waszych wierzchołkach?

- Widać drzewo jest silniejsze! - odparły góry. Chłopiec zwraca się do drzewa:

- O drzewo, jeśliś takie silne, to czemu padasz, gdy człowiek cię ścina?

- Widać człowiek jest silniejszy! - odpowiada drzewo. Chłopiec zwraca się do człowieka:

- Człowieku, czy jesteś silniejszy od drzewa?

- Widać jestem silniejszy, skoro powalam drzewa rosnące na szczycie góry! - rzecze człowiek.

Tak oto człowiek, o którym jest mowa w końcu bajki, okazał się najsilniejszy.

Mściwa kobieta

W pewnym domu mieszkała stara kobieta.

Razu jednego wybrała się kobieta po trzcinę. Zrywając trzcinę skaleczyła sobie rękę.

- Przyniosę ogień i spalę cię za to, trzcino! - rzekła. Przyszła kobieta do domu i mówi do ognia:

- Zaniosę cię, ogniu, abyś spalił trzcinę.

- Nie mogę-nie dość mi nawet czasu, aby tu i ówdzie iskrę cisnąć.

- Skoro mi odmawiasz, pójdę do wody, żeby cię ugasiła.

Kobieta prosi wodę o pomoc, lecz ta odpowiada:

- Nie mogę-nie dość mi nawet czasu, aby tu i ówdzie pobulgotać.

- Skoro mi odmawiasz, pójdę i przyprowadzę świnię, żeby cię wszystką wypiła

Udała się stara kobieta do tajgi, przychodzi do świni i mówi:

- Zaprowadzę cię, świnio, żebyś wodę wypiła.

- Nie pomogę ci, nie dość mi nawet czasu, aby zakwiczeć, a co dopiero wodę wypić! - odpowiada świnia.

- I ty także mi odmawiasz! Przyprowadzę więc myśliwego, aby cię zabił!

Stara kobieta szła, szła, aż przyszła do pewnego domu. Tam myśliwy prządł nici.

- Zaprowadzę cię, myśliwcze, żebyś zabił świnię - mówi kobieta.

- Nie mogę ci pomóc - odparł myśliwy. - Nie dość mi nawet czasu, aby uprząść trochę nici!

- A więc to tak! - i ty mi odmawiasz pomocy! - rozeźliła się starucha.

- W takim razie przyprowadzę szczura, aby poprzegryzał twoje nici!

Przychodzi kobieta do szczura.

- Chodź ze mną, szczurze, poprzegryzaj myśliwemu nici!

- Nie mam nawet czasu, aby zapiszczeć, a cóż dopiero gryźć nici - odpowiada szczur.

- A więc i ty mi odmawiasz! - złości się kobieta. - Przyprowadzę kota, aby cię zagryzł!

Przychodzi kobieta do kota.

Chodź ze mną, kocie, i zagryź szczura.

Nie dość mi czasu aby zamiauczeć, a cóż dopiero się za szczurami się uganiać! - mówi kot.

A więc wszyscy mi odmawiacie?!

Rozgniewała się stara kobieta na dobre i z niczym wróciła do domu.

Ptaszek Czołczomiaka

W pewnej miejscowości żył sobie ptaszek imieniem Czołczomiaka.

Razu pewnego postanowił zwalić drzewo, zrobić zeń łódkę i wyruszyć na wyprawę, aby zabić diabła, który zgładził jego ojca.

Ptaszek dziobał drzewo, dziobał bez ustanku przez kilka lat, aż je w końcu powalił. Następnie z pnia wydrążył sobie Czołczomiaka łódkę, w której popłynął w górę rzeki.

Płynął tak, płynął, aż zobaczył szczupaka. Szczupak mówi doń:

- Dokąd podążasz, bracie?

- Płynę, by zabić diabła, który zgładził mego ojca - odpowiada ptaszek Czołczomiaka.

- Zabierz mnie, bracie, a dopomogę ci we wszystkim! - rzecze szczupak.

- Wsiadaj więc do łodzi! - mówi ptaszek.

Ruszył Czołczomiaka wraz ze szczupakiem w dalszą drogę.

Płynęli tak, płynęli, aż spotkali żołądź.

Żołądź pyta:

- Dokąd płyniesz, bracie?

- Płynę, by zabić diabła, który zgładził mego ojca-odpowiada Czołczomiaka.

- Zabierz mnie, bracie - rzecze żołądź - a dopomogę ci!

- Wejdź zatem do mej łodzi - mówi Czołczomiaka.

I Czołczomiaka, szczupak i żolądź popłynęli razem dalej.

Płynęli, płynęli, aż napotkali rożen.

Rożen pyta:

- Dokąd płyniesz, bracie?

- Płynę, by zabić diabła, który zgładził mego ojca!

- Zabierz mnie ze sobą, bracie - mówi rożen - a pomogę ci!

- Dobrze, wsiadaj do lodzi! - odpowiada Czołczomiaka.

I Czołczomiaka, szczupak, żolądź i rożen popłynęli razem dalej.

Płynęli tak, płynęli, aż napotkali drewniany młotek, którym się stłukuje z ryby łuskę, i klocek, na którym kładzie się rybę.

- Dokąd płyniesz, bracie? - zapytały klocek i młotek. - Zabierz nas do swej łodzi!

- Dobrze, wsiadajcie! - odpowiada Czołczomiaka.

I ptaszek Czołczomiaka, szczupak, żołądź, rożen, młotek i klocek popłynęli razem dalej.

Płynęli, płynęli, aż dopłynęli do brzegu i zobaczyli jakiś dom. Dom był pusty. Zaczekali do wieczora. Ledwo wieczór zapadł, zagrzebali żołądź w popiele, szczupaka wpuścili do wiadra z wodą, rożen umocowali nad paleniskiem pieca, młotek i klocek Czołczomiaka położył na progu, sam zaś schował się w kącie izby.

W domu zrobiło się ciemno i wszystko znikło. Nagle w pobliżu rozległ się jakiś szmer. Po chwili z zakamarków domu wylazł diabeł i począł nucić piosenkę.

Diabeł w ciemności podszedł po omacku do pieca, aby rozniecić ogień. Kiedy chciał skrzesać ogień, żołądź wskoczyła diabłu do oka, diabeł upadł na wznak, rożen zaś wbił mu się prosto w plecy.

Wtedy diabeł zerwał się i podbiegł do wiadra z wodą, by przemyć oko, ledwo jednak wsunął rękę do wiadra, szczupak ugryzł go w rękę.

Przerażony diabeł wyrwał rękę i w nogi! Gdy rzucił się do ucieczki, Czołczomiaka wskoczył mu na głowę i począł go dziobać.

Gdy diabeł znalazł się na progu, klocek wpadł mu do ust, młotek zaś porozbijał go na kawałki!

A potem wszyscy towarzysze podróży odpłynęli.

Płynęli tak, płynęli, aż dopłynęli do miejsca, gdzie mieszkali młotek i klocek, i tam ich wysadzili na brzeg.

Klocek i młotek mówią:

- Bracie, Czołczomiako, ilekroć będziesz w potrzebie, zawołaj nas, a wnet staniemy u twego boku.

Dopłynął Czołczomiaka z przyjaciółmi do miejsca, gdzie mieszkał rożen. Rożen opuścił łódkę i rzekł:

- Bracie, ilekroć będziesz w potrzebie, zawołaj mnie, a wnet stanę przy tobie.

Przybyli do miejsca, gdzie mieszkała żołądź. Tam żołądź pożegnała się z przyjaciółmi i rzekła do Czołczomiaki:

- Bracie, ilekroć będziesz w potrzebie, zawołaj mnie. Wnet stanę przy tobie.

Łódź popłynęła dalej, aż przybyła do miejsca, gdzie mieszkał szczupak.

Tam szczupak pożegnał ptaszka Czołczomiakę i rzekł:

- Bracie, ilekroć będziesz w potrzebie, zawołaj mnie. Wnet zjawię się przy tobie.

Popłynął Czołczomiaka w swoje strony i zaczął żyć tak, jak dawniej, jak za dobrych czasów z zadowoleniem dziobał pożywienie, wołając:

- No, nareszcie mogę żyć spokojnie! Wyrównałem porachunki z diabłem!

Bajki nienieckie

Dziad i baba

Na wysokim brzegu rzeki, porośniętym wikliną, mieszkali dziad i baba. Renów nie mieli. Latem za pomocą sieci łowili ryby, a zimą dziad zastawiał drewniane pułapki na pieśce1 i lisy.

Razu pewnego wyszedł dziad na dwór, przypasał narty podszyte skórą wydry, wziął wielki topór, podobny do garbu dzikiego jelenia, i wyruszył w drogę. Pół dnia szedł wciąż przed siebie, aż jego oczom ukazała się wyżyna pokryta lasem. Zbliżył się starzec do lesistej wyżyny.

Idzie lasem, mija różne, rosnące po obu stronach drzewa. Idąc tak natrafił na spróchniały pień. Obejrzał dziad spróchniały pień ze wszystkich stron.

Wreszcie ozwał się tymi słowy:

- Ot, nie mieliśmy dzieci. A teraz to tak, jak gdybym córkę znalazł!

Starzec począł obciosywać spróchniały pień i znów powiedział do siebie:

- Córki swej taniej jak za trzysta renów za mąż nie oddam. Zasłyszawszy o niej, przyjadą narzeczeni ze wszystkich krańców ziemi!

Dziad obciosał starannie pień i wziął go na plecy, po czym ruszył do swego czumu.

Szedł niedługo, aż przyszedł do czumu. Wepchnął pień pod zasłonę tuż przy wejściu do namiotu.

Siedząca w czumie baba przelękła się.

- Czemu się lękasz? - rzekł dziad wchodząc do namiotu. - Przygotuj lepiej posłanie dla swej córki. Dotąd nie mieliśmy dzieci. Teraz będziemy mieć córkę, dzięki której staniemy się bogaci!

Posilili się obficie staruszkowie i dobrze noc przespali.

Rankiem dziad ozwał się w te słowa:

- Stara, ubierz dziecko w najlepszą odzież. Już dziś, zasłyszawszy o naszej córce, przyjadą narzeczeni. Wtedy powiem: "Przygotuj jadło". Gdy jadło będzie gotowe, rozłóż mięso na trzy miski i powiedz: "Córko, czy nie chciałabyś czego zjeść?" Wtedy ja powiem: "Jakaś ty głupia, babo! Przecież nasza córka nigdy nie rozmawia przy ludziach!"

Wreszcie przyjeżdża narzeczony. Dziad wprowadza gościa do czumu, rozmawia z nim o tym i owym.

Gdy już ugoszczono przybysza, gość powiada:

- Pojutrze znowu przyjadę.

Minęły dwie noce od czasu wyjazdu gościa. Na trzeci dzień znów przyjechał ten sam narzeczony. Za saniami dziada przybysz uwiązał cztery białe renifery i zaraz przystąpił do rzeczy:

- Czy zastałem w domu twoją córkę? - zapytał.

- Może i zastałeś. Słowa dotrzymam, jeśli dostanę za córkę trzysta renów,
pozwolę ci wejść do czumu - odparł dziad.

- Trzysta renów to niewiele - mówi narzeczony.

- To moja jedyna córka i dlatego dla mnie jest tyle warta - odparł stary.

Potem starzec uraczył gościa jadłem.

Po poczęstunku narzeczony mówi:

- Starcze, jedźmy teraz do mego czumu w gościnę.

- Jeszcze zdążę pojechać - rzecze dziad - dni odwiedzin jeszcze nie nadeszły.

- A kiedyż wyprawimy wielkie wesele? - zapytał gość.

- Ot, chociażby jutro - odrzekł starzec.

Wówczas narzeczony szybko odjechał z koczowiska i zniknął w zawiei. Noc przespali staruszkowie bez przygód. Rankiem dziad rzecze do baby:

- Przyodziej no mnie, babo, w twoją piękną bobrową panice2, ale tak, żeby mnie nikt nie poznał!

Dziad wystroił się pięknie w odzież baby i czeka.

Po pewnym czasie przyjechali swatowie. Przypędzili trzysta renów.

Rzecze dziad do baby:

- Powiedz gościom tak: "Stary poszedł obejrzeć sidła, więc wyprawimy wesele sami".

Wyprawiono wesele. Zamiast niewiasty narzeczony powiózł do domu przebranego starca. Przywiózł go i wprowadził do czumu. Ludzie patrzą - i dziwią się: córka dziada wciąż od nich twarz odwraca, na ogień nie patrzy.

Jedne kobiety mówią:

- Czyżbyś bała się spojrzeć na ogień?

Inne mówią:

- A niech nie patrzy, kiedyś będzie patrzyła i na ogień. Dotąd nie poznała jeszcze światła.

Posilili się i zaczęli układać się do snu.

Dziad, przebrany za córkę, wziął wiadro i poszedł po wodę. Gdy podszedł do przerębla, zdjął swe bobrowe okrycie i polał je wodą, potem zaś pobiegł do swego czumu. Wrócił do czumu i dobrze przespał noc. Tak minęły dwa dni.

Trzeciego dnia ukazał się jeździec. Gdy podjechał bliżej, okazało się, że to zięć staruszków.

- Zostaliśmy ukarani - odezwał się smutno.

- Co się stało? - pyta dziad.

- Moja żona, a wasza córka - odpowiedział - zginęła. Znaleźliśmy tylko odzież.

Na te słowa dziad i baba jęknęli:

- Ach, jak niedobrze! Mieliśmy jedną jedyną córkę, a i ta umarła!

I dziad i baba podnieśli wielki lament.

- Choćbyście nie wiem jak płakali, nikt nie zwróci życia waszej córce - ozwał się zięć - dość płaczu. Ja zawiniłem i dlatego dodam wam jeszcze trzysta renów.

Usłyszawszy to dziad i baba przestali płakać. Zięć zabawił niedługo i wyruszył do domu.
- Ależ nam się powiodło - powiedział uradowany dziad.

Od tej pory dziad i baba żyją dostatnio i szczęśliwie.

0x01 graphic

1. Piesiec - lis polarny, drapieżnik z rodźmy psów.

2. Panita - nieniecka kobieca odzież podwójna (futrem do wewnątrz i na zewnątrz); nie zapinana szuba z niskim kołnierzem i przyszytymi rękawicami.

Jak niedźwiedź ogon postradał

Była sobie niegdyś lisica, obok zaś w lasku mieszkał niedźwiedź. Często spotykali się, rozmawiali i porównywali swoje ogony. W owych czasach niedźwiedź miał ogon puszysty i długi.

Pewnego razu mówi lisica do niedźwiedzia:

- Pójdę, nałowię rybek, mam chęć na świeże rybki!

Niedźwiedź zapytał:

- Jakże będziesz, siostrzyczko, gołymi łapami ryby łowić?

Lisica powiada:

- Całkiem zwyczajnie: wsunę ogon w przerębel, a ryby same przyjdą - bardzo lubią czepiać się ogona.

I lisica udała się na połów.

Akurat ludzie łowili w tym miejscu ryby. Lisica położyła się na drodze, leży jak martwa. Nałowili ludzie ryb, wrzucili do sanek i odjechali. Na drodze ujrzeli lisicę i wrzucili ją na worek z rybami. Lisica przegryzła worek, powyrzucała wszystkie ryby na drogę, po czym uciekła.

Siedzi lisica i zajada ryby. Niedźwiedzia zazdrość wzięła - pomyślał sobie: "W ten sam sposób i ja mogę ryb nałowić. Mój ogon niegorszy przecież od lisiego!"

Poszedł niedźwiedź nad rzekę, wsunął ogon w przerębel i siedzi.

Długo tak siedział. Sprzykrzyło mu się. Myśli: "Ano, zobaczę, powinno być już sporo ryb na ogonie!"

Chce wyciągnąć ogon z wody, a tymczasem ogon przymarzł. Jął niedźwiedź szarpać ogon ze wszystkich sił, aż go sobie urwał.

Odtąd niedźwiedzie nie mają ogona.

Lis, ptaszek i kruk

W gnieździe na drzewie siedział ptaszek. Miał w nim czworo piskląt. Przebiegał obok lis, ujrzał ptaszka i powiada:

- Daj mi, ptaszku, jedno pisklątko - chce mi się jeść.

Ptaszek odrzecze:

- Jakże mógłbym dać ci moje pisklątko? Szukaj gdzie indziej, nie dam ci mego dziecka.

Lis powiada:

- Jeśli nie dasz, zetnę twoje drzewo. Mam szablę w futrzanym worku.

Uniósł lis swój puszysty ogon i począł nim wywijać, jakby drzewo rąbał.

Przeląkł się ptaszek i zapłakał:

- Lisie, nie ścinaj drzewa! Dam ci jedno pisklątko.

I z tymi słowy wyrzucił z gniazda pisklę. A lis na to tylko czekał. Pochwycił je i zabrał do lasu.

Siedzi ptaszek i płacze. Żal mu pisklątka. Przelatuje kruk i pyta:

- Czemu płaczesz, ptaszku? Czyżbyś miał aż tak wielkie zmartwienie?

Ptaszek mówi:

- Jakże nie mam płakać! Lis zjadł mi jedno z moich piskląt!

Zdziwił się kruk i mówi:

- Jak lis mógł zjeść twoje pisklę? Gniazdo masz przecież wysoko na drzewie.

- Sam mu je zrzuciłem. Lis chciał ściąć drzewo swoją ostrą szablą w futrzanym worku.

Kruk powiada:

- Głupiś ty, głupi! To nie szabla, tylko ogon. Gdy przyjdzie następnym razem, niech rąbie, odechce mu się.

Po czym kruk odleciał.

Nazajutrz lis przyszedł znowu i powiada:

- Daj no mi jeszcze jedno pisklę, jestem głodny.

Ptaszek powiada:

- Nie, nie dam ci swego pisklątka.

- W takim razie zetnę drzewo - odpowiada lis.

I począł lis ogonem uderzać w drzewo. Uderzał, uderzał, wszystką sierść wydarł, a drzewo ani drgnęło.

Siadł lis pod drzewem i pyta:

- Kto cię namówił, abyś mnie nie słuchał? Czy to nie kruk nagadał na mnie?

Ptaszek odpowiada:

- Sam się domyśliłem, chociaż poniewczasie. Mam przecież swój rozum!

- Nie, własnym rozumem do tego byś nie doszedł - powiada lis - kruk ci w tym dopomógł.

Pobiegł lis przez lasy i doliny w poszukiwaniu kruka. Biegł tak wiele dni, aż dotarł do wielkiej rzeki. Na brzegu rzeki widniało kilka czumów*. Tu, w pobliżu ludzi, postanowił lis pożywić się czymkolwiek. Wykopał dół i ułożył się w nim brzuchem do góry. Zagrzebał się w dole i tylko język wystawił. Czerwony język widać było z daleka.

Leży tak lis, leży, nagle widzi - leci kruk. Zobaczył kruk czerwony język lisa i myśli:

,,Aha, otóż i wieczerza dla mnie!"

Podleciał kruk do lisa i wbił mu dziób w język, lis zaś złapał go za głowę i dalejże szydzić:

- Aha, toś ty nauczył ptaszka rozumu! Teraz ja tobie dam nauczkę!

- Ojej, nie zabijaj mnie tak z zimną krwią - prosi kruk - jeśli mnie tak po prostu zabijesz, nikt cię nie pochwali. Zanieś mnie lepiej na skałę, postaw nad urwiskiem, rozpędź się i strąć w przepaść!

Lis myśli: "W rzeczy samej, taką należy mu dać nauczkę, niech spadnie i pogruchocze sobie kości!"

Tak też lis uczynił: postawił kruka na skale, rozpędził się i chciał go strącić, lecz oto kruk rozpostarł skrzydła i wzbił się w powietrze. A lis był tak rozpędzony, że nie mógł się zatrzymać: spadł z urwiska i połamał sobie nogi. Od tej pory lis omija kruka i nie próbuje go przechytrzyć.

0x01 graphic

* Czum - rozpowszechnione na Północy składane domostwo koczowników, w kształcie stożka. Budowano je z ustawionych pochyło żerdzi, pokrytych jelenimi skórami, korą brzozową, rzadziej suknem. W miejscu połączenia żerdzi, na samym wierzchołku, znajdował się otwór, przez który wychodził dym z ogniska rozpalanego pośrodku czumu

Pies

Pies żył w lesie sam. Znudziło mu się samotne życie i począł szukać sobie towarzysza. Idzie więc pies lasem, patrzy - a z przeciwka biegnie zając. Pies powiada:

- Zamieszkajmy razem, zajączku!

- Zgoda, niezła myśl! - odpowiada szarak.

Wieczorem ułożyli się do snu. W nocy pies zaczął ujadać. Zając przeląkł się i rzecze:

- Po co szczekasz? Przyjdzie wilk i pożre nas.

Gdy pies to usłyszał, opuścił zająca. "Marnego dobrałem sobie towarzysza - pomyślał - zając ma serce tchórzliwe. Co innego wilk - ten z pewnością nikogo się nie boi".

I poszedł pies w głąb lasu szukać wilka. Szedł ani długo, ani krótko, patrzy - z przeciwka biegnie wilk. Rzecze pies do wilka:

- Zamieszkajmy razem, wilku!

- Zgoda, niezła myśl! - odpowiada wilk.

Wieczorem ułożyli się do snu. Po pewnym czasie pies zaszczekał.

Wilk obudził się przestraszony i mówi:

- Po co szczekasz? Przyjdzie niedźwiedź i pożre nas.

Słysząc te słowa pies opuścił towarzysza.

Szedł ani długo, ani krótko, a tu z przeciwnej strony nadchodzi niedźwiedź.

Mówi pies do niedźwiedzia:

- Zamieszkajmy razem, niedźwiedziu!

- Zgoda, niezła myśl! - odparł miś.

Wieczorem ułożyli się do snu. Nagle pies zaszczekał. Niedźwiedź obudził się i rzecze:

- Po co szczekasz? Przyjdzie człowiek i zabije nas! Człowiek ma strzelbę!

"Marnych mam towarzyszy - pomyślał pies-zupełnie na przyjaciół się nie nadają. Co innego człowiek - ten z pewnością nikogo się nie boi!"

I pies pobiegł dalej. Szedł ani długo, ani krótko - aż spotkał człowieka. Rzecze pies do człowieka:

- Zamieszkajmy razem, człowieku!

- Zgoda, niezła myśl! - odparł człowiek.

I zaprowadził psa do domu. Wieczorem człowiek ułożył się do snu.

O północy pies zaszczekał.

Człowiek, miast się przestraszyć, zawołał:

- Bierz, piesku, bierz!

Odtąd pies zamieszkał u człowieka i został jego przyjacielem.

Bajka saamska (łoparska)

Baśń o słońcu

Była sobie kraina - wielka nadmorska ciemna kraina, nad którą nigdy nie świeciło słońce.

Czarne niebo wisiało nad ową krainą, a było tam tak ciemno, że ludzie jeden drugiego ledwo - ledwo widzieli. Toteż nazywano ją Krainą Ciemności, mieszkańców zaś - wieżnikami, gdyż zamiast domów mieli schronienia zwane wieżami*.

Były to szałasy z darniny i chrustu, pokryte mchem, w których hulał bez przerwy mroźny wiatr.

Źle żyło się ludziom w Krainie Ciemności.

Była w owej krainie okrągła góra, porosła gęstym lasem, a w głębi lasu stała duża, wygodna i ciepła chata z drewnianych bierwion. Mieszkało w niej siedemdziesięciu czarnych braci. Tylko oni jedni w całej Krainie Ciemności mieli chatę z drewnianych bierwion. Otaczało ją także bierwionowe ogrodzenie, a za ogrodzeniem pasło się sto tysięcy reniferów. Czarni bracia nigdzie na nich nie jeździli, a wieżnikom także ich nie użyczali.

Trwało to trzy razy po tysiąc lat. Wszyscy więc wieżnicy byli przekonani, że będzie tak zawsze, dopóki nie przewali się zima.

Pewnego razu jednak - dawno to było czy niedawno - do Krainy Ciemności przybył na cudownym reniferze Wielki Człowiek o długiej po kolana brodzie. Gdy przemówił, oczy jego zabłysły, a kiedy wszyscy wieżnicy przyjrzeli się jego twarzy, zobaczyli, że jest piękna i mądra. I rzekł Wielki Człowiek do wieżników:

- Żyjecie w ciemności, gdyż nie znacie słońca. Nikt z was go nie widział, lecz wiedzcie: ono istnieje. Jeśli zdobędziecie słońce, wasza kraina napełni się ciepłem i światłem.

Ludzie słuchali i dziwili się: Słońce? - co to może być? - Nikt go nie widział.

A czarni bracia również słuchali Wielkiego Człowieka. Słuchali - aż nagle wpadli w gniew i zawołali:

- Głupiście, wieżnicy, i głupstw słuchacie. Czyż może być na świecie coś, czego nikt nie widział? Przyjechał do was oszust, a wy mu wierzycie! Przepędzić go za to, że bałamuci was, plecie niestworzone rzeczy!

Zamyślili się wieżnicy: czy to możliwe, żeby czarni bracia mówili prawdę? Może naprawdę lepiej przepędzić starca?

A mądry starzec z brodą do kolan spojrzał na nich, pokiwał głową, a jego oczy zasępiły się. Cudowny ren pod nim ruszył i pogrążył się w mech. Zniknął starzec wraz z renem w wysokim mchu. Tylko w ciemności zabrzmiał jego głos:

- Odtąd ukażę się tylko temu, kto uwierzy, że słońce naprawdę istnieje.

Żył wśród wieżników pewien młodzieniec, który różnił się od innych. Młodzieniec ten chociaż żył bardzo ubogo, zachował swą godność i nie bił pokłonów czarnym braciom.

Wkrótce wszyscy zapomnieli o Wielkim Człowieku na reniferze. Jedynie ów młodzieniec nie zapomniał. Udał się tam, gdzie rośnie reniferowy mech, popatrzył na czarne niebo i sam do siebie rzecze:

- Ja wierzę, że jest słońce. Lecz ów mędrzec z brodą - Wielki Człowiek - odszedł, jak go teraz odnaleźć?

Zaledwie zdążył wymówić te słowa, rozsunął się wysoki mech i przed młodzieńcem ukazał się cudowny renifer.

- Dosiądź mnie - powiada.

I pomknęli po mchu i bagnach, przelatując przez czarne jeziora.

Pędzili ani długo, ani krótko, aż nagle cudowny renifer zatrzymał się. A przed nim na granitowym głazie siedzi ów Wielki Człowiek - mędrzec z brodą do samych kolan.

- Witaj! - mówi do młodzieńca. - Wiedziałem, że pośród wieżników znajdzie się człowiek, który mnie odszuka. Jestem ci rad. Staniesz się teraz człowiekiem silnym i mądrym.

- Dzięki ci za pochwałę. Powiedz mi jednak, jak mógłbym znaleźć kawałeczek słońca?

- Żeby zdobyć słońce - odpowiada mędrzec - należy najpierw długo pracować. Nie zdobędziesz go, dopóki nie spleciesz puzderka. Niechaj każdy wieżnik da ci po jednym włosku, a ty spleciesz z nich puzderko.

... I młodzieniec ów powrócił do swego ludu. Wstępował do ludzi i od każdego zbierał po jednym włosku. A gdy się z tym uporał, zaczął pleść puzderko.

Siedemdziesiąt dni i siedemdziesiąt nocy splatał młodzieniec puzderko.

Gdy pracę zakończył, stał się człowiekiem obdarzonym niezwykłą siłą i mądrością.

Wówczas znowu udał się tam, gdzie rósł reniferowy mech, spojrzał na czarne niebo i sam do siebie rzecze:

- Puzderko gotowe. Jakże mam zdobyć kawałeczek słońca?

Zaledwie wyrzekł te słowa, rozsunął się wysoki mech i oczom mądrego młodzieńca ukazał się cudowny renifer.

- Dosiądź mnie - powiada.

I pomknęli po mchach i bagnach, przelatując przez czarne jeziora. Pędzili ani długo, ani krótko. Wtem zabłysło czerwone światło. Widzi mądry młodzieniec: nad horyzontem zawisło olbrzymie czerwone słońce.

- Czy nie lękasz się, że spłoniesz? - pyta cudowny renifer.

- Niczego się nie lękam - odpowiada młodzieniec.

- Otwórz tedy puzderko i trzymaj je mocno, a sam też się mocno trzymaj mego
karku.

Otworzył mądry młodzieniec puzderko, trzymając się mocno karku rena, a cudowny renifer mknie wprost ku słońcu. Podbiegł do niego, zawadził o nie swymi aksamitnymi rogami-kawałeczek słońca odprysnął i wpadł prosto do puzderka.

Pomknęli z powrotem. Skoro tylko dotarli do osady wieżników, cudowny renifer zniknął. Przystanął pośród wieżników mądry młodzieniec i powiada:

- Wszyscy daliście po jednym włosku. Splotłem z nich puzderko i przywiozłem wam w tym puzderku kawałeczek słońca. Wypuśćmy je teraz. Niechaj oświetli nasze niebo.

Ledwie wymówił te słowa, przybiegli z okrągłej góry czarni bracia. Zamachali rękami i zawołali:

- Nie waż się wypuszczać słońca! Wyschną jeziora nasze. Żelazo w ziemi stopi się i zaleje nasze mieszkania. Sam oślepniesz, a my wszyscy spłoniemy.

Obstąpili czarni bracia mądrego młodzieńca, usiłując wyrwać mu puzderko. Ale tym razem wieżnicy stanęli w jego obronie.

- Nie! - zawołali. - Nie damy wam puzderka!

Wpadli we wściekłość czarni bracia, pochwycili mądrego młodzieńca i zawlekli na bagna. Chcieli utopić go w trzęsawisku wraz z puzderkiem. Widzą wieżnicy - sprawa kiepska, rozgniewali się okrutnie. Nabrali odwagi, po raz pierwszy w życiu podnieśli z ziemi kamienie. Rzucili się na czarnych braci. Biją ich kamieniami, a tamci powyciągali spod odzieży ostre rybie ości i dalejże kłuć nimi wieżników. Polała się krew i krople krwi mądrego młodzieńca przesączyły się do puzderka.

Nagle puzderko otworzyło się i wyleciał z niego kawałeczek złocistego słońca.

Niebo zapłonęło czerwonym światłem. Rozjaśniły się bagna. Przerażeni czarni bracia uciekli na trzęsawiska i potonęli. Natomiast mądry młodzieniec stoi w miejscu i wciąż wpatruje się w niebo, po którym płynie kawałeczek słońca. I wszyscy wieżnicy z zachwytem patrzą wraz z nim.

Woda w jeziorach błękitnieje, mchy przybierają rozmaitą barwę: jedne - białą, inne - czerwoną, żółtą, zieloną. Takiego dziwu nie widzieli nigdy mieszkańcy Krainy Ciemności.

- Kim jesteś, mądry człowieku? - zawołali wieżnicy. - Kim jesteś ty, który przyniosłeś nam ten cud?

I pobiegli ku niemu ludzie ze wszystkich krańców. Biegną i zapytują:

- Wielki człowieku! Teraz widzimy: słońce naprawdę istnieje. Lecz jest to tylko jego kawałeczek, a jak zdobyć całe słońce?

Zaledwie wypowiedzieli te słowa, gdy wysoki mech rozwarł się, ukazał się cudowny renifer i tak rzecze do mądrego młodzieńca:

- Powiedz im, żeby sprowadzili tu renifery pasące się za ogrodzeniem czarnych braci.

I mądry młodzieniec rzekł do wieżników:

- Idźcie tam, gdzie mieszkali czarni bracia. Rozwalcie ogrodzenie i zabierzcie renifery. Teraz wy je poprowadzicie ku słońcu.

Wieżnicy zburzyli ogrodzenie i przyprowadzili sto tysięcy reniferów, wsiedli na nie i pojechali.

Jechali wieżnicy na reniferach ani długo, ani krótko, aż wreszcie podjechali do słońca.

- Czy nie lękacie się? - zapytał ich mądry młodzieniec.

- Nie lękamy się niczego. Powiedz, jak je wziąć?

- Niech każdy podjedzie z otwartym sercem i weźmie po cząsteczce płomienia.

Wtedy wszyscy wieżnicy otwarli serca i szybko pomknęli ku słońcu. Do każdego serca dostała się cząsteczka płomienia i sto tysięcy serc zapałało ciepłem i szczęściem.

- Teraz ustawcie w rzędy wszystkie renifery - powiedział mądry młodzieniec. Wieżnicy uczynili, jak przykazał.

Cudowny renifer dotknął rogami słońca. Słońce ruszyło z miejsca i łagodnie ułożyło się na rogach reniferów. Sto tysięcy wieżników pojechało na stu tysiącach reniferów, niosących na swych rogach słońce.

I od tego czasu nad tundrą świeci słońce. Błękitnieją jeziora i wieżnicy łowią w nich ryby. Na miejscu bagien mienią się barwne kwiaty i wzrastają zboża. Potężne lasy szumią wzdłuż nadmorskiej krainy ożywionej ciepłem i światłem.

0x01 graphic

* Wieża - sezonowe domostwo kolskich rybaków zbudowane w kształcie piramidy z żerdzi, pokryte z zewnątrz darniną, gałęziami, chrustem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bajki ludów Północy
Bajki Ludow Polnocy
Brzechwa Jan Bajki Ludów Północy
Bajki Ludów Polnocy
Bajki Ludów Północy
Bajki ludów Północy
BAJKI LUDÓW PÓŁNOCY 2
Bajki ludów Północy
Bajki Ludów Północy
bradsot polnocny owiec
Rawenna miasto i gmina w północnych Włoszech
Krasicki bajki
PRAWO HARCERSKIE W HUFCU WARSZAWA PRAGA PÓŁNOC
Bajki indonezyjskie
Miasto kwiatów, S E N T E N C J E, Bajki
Dz.U.02.75.690, Elektrotechnika, SEP, Normy, rozporządzenia i inne bajki
Zmartwienie Anatola, Bajki A. Galica

więcej podobnych podstron