Żadnych złudzeń
Nie wiem, czy już polecałem na tych łamach zainteresowanym lekturę autora podpisującego się jako „Smecz", ongiś aktywnego w paryskiej „Kulturze", a od pewnego czasu przytulonego przez dodatek „Plus-Minus" „Rzeczpospolitej". Polecam go nie dlatego, żeby jego teksty cechowała odkrywczość czy bodaj lekkość stylu. Polecam, bo stanowi doskonały przykład formacji umysłowej, którą nazwałbym „ michnikowszczyzną ". Smecz prezentuje „w stanie czystym do analizy", jak to się pisze na chemicznych odczynnikach, myślenie postępowego inteligenta - liberała w kwestiach obyczajowych, socjalisty w gospoda r czy c h, z ugruntowaną hierarchią salonowych autorytetów i silnie rozwiniętymi, scalającymi tę formację bardziej niż cokolwiek innego, fobiami. A przy tym jest szczery do granic ekshibicjonizmu i otwartym tekstem podaje to, co wytrawniejsi od niego propagandyści ubierają w sofistykę i wzniosłe frazesy.
„Nie wyczułem kiedyś - pisze Smecz w „Plusie-Minusie" z ostatniego weekendu - co nam grozi ze strony SLD, a wieszczenia naszej prawicy uważałem za przesadne. To wzięło się też z niechęci do kłębowiska po prawej stronie, do zatęchłego zapachu, który gdzieniegdzie tam gości. U redaktora naczelnego „ Gazety Wyborczej" ta niechęć o wiele silniejsza, on w ogóle o wiele silniejszy. I to właśnie tak nastroiło „ Gazetę ", zaś demonstrowane do niedawna proeseldowskie nastawianie osłabiło wiarygodność tego zasłużonego dziennika. A wszystko ' z niechęci i lęku przed polskim ciemnogrodem i zaściankiem". No, no, chciałoby się powiedzieć - wreszcie coś w rodzaju opamiętania, a nawet samokrytyki złego o „Nie", to tylko po to, aby ustawieniem prostackiej symetrii zelżyć jego imieniem „Gazetę Polską", takich słów trudno nie przyjąć z zaciekawieniem. Czyżby następny po Jerzym Sosnowskim skruszony, poniewczasie uświadamiający sobie, ile szkód wyrządziła na początku minionej dekady ta histeryczna krucjata przeciwko wszelkim wartościom, w której brali udział? Podobieństwo do Sosnowskiego tym większe, że zaraz w następnych zdaniach rozwodzi się autor nad cynizmem postkomunistów.
Ale nie podniecajmy się zbytnio - do dawnych błędów przyznał się samokrytycznie Smecz po to tylko, aby stwierdzić, że - owszem - cynizm jest groźny, zwłaszcza w „kulawej demokracji", ale: „nadal jednak nie mam wątpliwości, że cynicy są lepsi od fanatyków". Jako skrajne przykłady fanatyzmu wymienia Smecz Samoobronę i LPR, ale znać z tego i innych jego tekstów, że fanatyzm uważa za cechę wyróżniającą „ kłębowiska po prawej stronie ".
Nie zawracałbym państwu tym głowy, gdyby nie fakt, że Smecz, jak zwykle, nie jest w swych hamletyzowaniach odosobniony. Doskonale współbrzmią jego słowa z wypowiedziami innych, mniejszych i większych przedstawicieli michnikowszczyzny, znakomicie zgadzają się z wnioskami, jakie jasno wyłożone zostały w stoczonych na łamach „ Wyborczej" polemikach ze wspomnianym już odstępcą Sosnowskim. Owszem, SLD jest zły, ale prawica i tak byłaby jeszcze gorsza. To oczywiście źle, że władza kradnie, ale lepsi złodzieje niż ciemnogród. To brzydko, kiedy prezes telewizji posyła z korupcyjną propozycją Rywina, ale lepiej już niech posyła, niż miałby tym prezesem być Walendziak. Niedobrze, że Czarzasty zawłaszcza publiczne media, ale niech je lepiej, zawłaszczy niżby miały one szerzyć nietolerancję. Owszem, Miller rujnuje gospodarkę, ale lepiej niech gospodarkę zrujnują ludzie postępowi, niżby mieliby ją naprawić wstecznicy.
To nie jest jakaś chwilowa zaćma. To choroba dziedziczna. Komu się chce kopać w starych śmieciach, niech sobie poczyta, jak Dąbrowska czy Tuwim, o Miłoszu nie wspominając, w szczycie stalinizmu wywodzili sami przed sobą, że wszystko, co się dzieje i tak jest lepsze, niż miałby panować „endecki ciemnogród".
Znam ludzi, na oko, zdawałoby się, poważnych, którzy wierzą święcie, że afera Rywina wstrząsnęła Michnikiem i uczyni z niego sojusznika w walce o uczciwe państwo polskie przeciwko tym, którzy najbardziej temu państwu zagrażają - postkomunistycznej mafii wyrosłej z partyjnych i ubeckich powiązań. Niestety, to naiwne rojenia. Michnikowszczyzna może na czerwonych się podąsać, ale postkomunista, byle nie był od Moczar a, zawsze będzie jej bliższy, niż choćby najbardziej umiarkowany konserwatysta. Picie wódeczki z Urbanem nie przestanie w jej oczach nobilitować, a podanie ręki komuś porządnemu - hańbić. Nie miejmy złudzeń, że gdy przyjdzie co do czego, znowu zachowają się tak, jak przystało na notorycznych pożytecznych idiotów. Z silnym naciskiem na to drugie słowo.
3 września 2003