^
Takim kompromisem zniszczysz Aruk.
Jestem już stary i znam swoje możliwości. Musze zadbać o sprawy
najważniejsze. Prosiłem Hoffmana, żeby zwolnił tempo.
Zgodził się?
Nie odmówił.
Ten człowiek z zimną krwią zamordował sześćdziesiąt osób. Dlaczego
nie usunął ciebie?
Bo się zabezpieczyłem.
Nadal nie rozumiem, dlaczego się nie boi, że możesz go zniszczyć?
Potarł czubek nosa.
Powiedziałem ci wszystko, synu.
Wyciągnął rękę, aby poklepać mnie po ramieniu, ale się odsunąłem.
— Nie sądzę — powiedziałem. — Po rozmowie z Hoffmanem wyglądałeś
na wstrząśniętego. Tak nie reaguje człowiek, który wynegocjował kompromis.
Hoffman przypomniał ci o czymś, prawda?
Nie odpowiedział.
— Co on na ciebie ma, Bili?
Odsunął się ode mnie.
Najpierw załatwimy to, co najważniejsze — powiedział. -- Moją
propozycję.
Najpierw odpowiedz na moje pytanie.
To nie ma związku ze sprawą!
Uczciwość nie ma znaczenia? Och, zapomniałem, prawda jest
względna.
Prawda jest sprawiedliwością! Zajmowanie się tym, co nie ma
związku i prowadzi do niesprawiedliwości, jest zwodnicze!
W porządku — powiedziałem — jak uważasz.
Spojrzałem na Robin. Powoli uniosła głowę.
Do widzenia, Bili.
Zatrzymał mnie.
Poczekajcie! Na wszystko przyjdzie odpowiednia pora! Proszę, bądź
cierpliwy! Powiem ci wszystko, gdy nadejdzie czas, ale najpierw muszę mieć
waszą zgodę. Wierzę, że na nią zasługuję! To, co wam proponuję, wzbogaci
wasze życie!
Nie możemy ci odpowiedzieć tak od razu.
Co oznacza, że jestem szalony, a wasza odpowiedź brzmi — nie.
Wróćmy i ochłońmy. Ty także. Pam musi się dowiedzieć, że nic ci
się nie stało.
Nie, nie, to nie w porządku, synu. Pozostawić starego człowieka
w potrzebie po tym, jak... otworzyłem przed wami duszę!
— Przykro mi...
Chwycił mnie za ramię.
— Dlaczego nie chcesz się po prostu zgodzić? Jesteś młody, silny, masa
przed sobą tyle lat życia! Pomyśl, ile będziesz mógł zdziałać tym majt-
. — Jego oczy rozbłysły. — Może znajdziesz sposób, by uratować Aruk! pomyśl, jaki to nada sens waszemu życiu! A cóż jest ważniejszego niż sens w życiu?
Zdjąłem z ramienia jego dłoń. Płyta w bawialni najwidoczniej zacięła się.
— Omyliłem się — powiedział. — Nie jesteś skłonnym do współczucia
chłopcem, jak to sobie wyobrażałem.
— Nie jestem chłopcem — odparłem. — I nie jestem twoim synem.
Robił mi wyrzuty tak samo jak Dennisowi Laurentowi.
Poczułem na sobie jego karcący wzrok.
Ten człowiek mógł doprowadzić do szaleństwa. Jest szalony albo na skraju szaleństwa.
— Nie, nie jesteś — wyszeptał. — Oczywiście, nie jesteś.
Robin wzięła mnie za rękę i poszliśmy rampą. Moreland przyglądał się nam, stojąc nieruchomo.
Kiedy uszliśmy kilka kroków, odwrócił się do nas tyłem. Robin zatrzymała się ze łzami w oczach.
— Bili — powiedziała.
I właśnie w tej chwili, usłyszeliśmy dziwny dźwięk.
Moreland obejrzał się i omal nie upadł.
Jeszcze jeden dźwięk — głuchy, metaliczny — dotarł z góry, akurat wtedy, gdy Moreland wyprostował się.
A potem szybkie, stłumione kroki.
W dół rampy szły dwie postacie w czarnych pelerynach. Jedna chwyciła Morelanda. Druga przystanęła na ułamek sekundy, a potem ruszyła w naszą stronę.
Błyszczące mokre peleryny, kalosze.
Jak wielkie foki.
Anders Haygood opryskał nas wodą, wymachując pistoletem.
262