Rozdział III Uruk-hai
PIPINA DRĘCZYŁ SEN MROCZNY i ZŁOWROGI: wydawało mu się, że słyszy, jak jego słaby głos woła w czarnych tunelach : ..Frodo! Frodo!", ale zamiast Froda z cienia wyzierały uśmiechnięte szyderczo twarze setek orków i setki obrzydliwych ramion wyciągały się ku niemu ze wszystkich stron. Gdzie był Rady? Obudził się i poczuł na twarzy dotyk chłodnego powietrza. Leżał na plecach, a niebo nad nim powlekało się wieczorną ciemnością. Poruszył się i stwierdził, że jawa jest niewiele lepsza od snu. Miał skrępowane kostki, uda i przeguby. Obok niego leżał Rady z bladą twarzą i głową obwiązaną brudną szmatą, dookoła zaś wszędzie siedzieli i stali orkowie. W głowie Pipina wspomnienia z wolna zaczęły się łączyć i oddzielać od sennych majaków. Tak: wraz z Radym pognali w las. Co też ich opętało? Dlaczego pomknęli, nie słuchając okrzyków Łazika? Nie pamiętał, jak długo biegli, nieustannie nawołując, ale w końcu wpadli na grupę orków, którzy stali i nadsłuchiwali, a wydawało się, że obu hobbitów dostrzegli dopiero wtedy, gdy ci niemal zderzyli się z nimi. Natychmiast rozległy się wrzaski i spomiędzy drzew wyskoczyły dziesiątki innych goblinów. Pipin i Rady dobyli mieczy, ale orkowie nie podejmowali walki i najwyraźniej chcieli ująć ich żywcem, chociaż Rademu udało się odciąć kilka ramion i dłoni. Dzielny Radostek! Potem spomiędzy drzew wypadł Boromir, wobec którego go orkowie nie mieli już żadnych względów. Rozpoczęła się walka i napastnicy cofnęli się w końcu, zostawiając wielu zabitych. Cala trójka nie odbiegła jednak daleko, kiedy ponownie została zaatakowana przez co najmniej setkę orków, pomiędzy którymi znajdowali się prawdziwi olbrzymi. Deszczem strzał zasypali Boromira, który zaczął dąć w róg z taką mocą, że cały las napełnił się echem, a przestraszeni orkowie zawahali się, ale kiedy nie napłynęła żadna odpowiedź, zaatakowali z większą niż przedtem zajadłością. Pipin pamiętał niewiele więcej; w oczach pozostał mu jeszcze obraz Boromira, który osuwa się pod drzewem i usiłuje wyrwać z ciała strzałę, ale potem dla hobbita zapadła nagle ciemność. "Pewnie uderzyli mnie w głowę", pomyślał. "Ciekawe, czy z biednym Radym jest bardzo niedobrze? Co się stało z Boromirem? Dlaczego orkowie nie chcieli nas zabić? No i gdzie w ogóle jesteśmy i dokąd nas wloką?" Na razie pytania te pozostawały bez odpowiedzi. Hobbitowi było zimno i niedobrze. "Ach, gdybyż tak Gandalfowi nie udało się przekonać Elronda kiedy ten nie chciał nas puścić na tę wyprawę", myślał Pipin. "Jaki był w końcu ze mnie pożytek? Tylko dodatkowe obciążenie, jak nie przymierzając, część bagażu. No i proszę, faktycznie mnie ukradziono i dla orków nie jestem niczym innym niż tobołek. Mam nadzieję, że zjawi się Łazik i wyciągnie nas z obrzydliwych łapsk! Ale, właściwie, dlaczego miałby tak zrobić? Przecież to oznaczałoby porzucenie wszystkich dawnych planów. Och, żebym tak mógł się uwolnić!" szarpnął kilka razy więzami, ale bez najmniejszego skutku. Jeden z siedzących w pobliżu orków zaśmiał się i powiedział coś do reszty w swoim szkaradnym języku.
— Odpoczywaj, póki możesz, mały głupku - warknął we Wspólnej Mowie, która w tych ustach brzmiała równie wstrętnie jak jego ojczysty język. — Odpoczywaj, póki możesz Już niedługo znajdziemy zajęcie dla twoich nóżek. Zanim dotrzemy do celu, pożałujesz, że w ogóle je masz!
— Gdyby to ode mnie zależało, dawno już byś nie żył — dorzucił drugi.
— Ale przed śmiercią trochę, szczurku, popiszczałbyś.
— Ork pochylił się nad hobbitem, szczerząc żółte kły. W ręku trzymał długi czarny nóż o zębatym ostrzu.
— Leż spokojnie albo popieszczę cię tą zabaweczką — syknął. — Nie zwracaj na siebie uwagi, bo mogę zapomnieć o rozkazach! Co mi tam Isengard! Ugluk u bagronk sha pushdug Saruman-glob bubhosh skai.
— Ork długo jeszcze coś mówił gniewnie w swoim języku, aż wreszcie iłowa zamieniły się w nieartykułowane pomruki i warknięcia. Przerażony Pipin znieruchomiał, mimo że ból w kostkach i przegubach stawał się nieznośny, a kamienie wpijały mu się w plecy. Aby nie pogrążyć się bez reszty w strasznych myślach, usiłował śledzić wszystkie dźwięki. Dookoła rozbrzmiewało wiele głosów, a chociaż język orków zawsze pełen był nienawiści i gniewu, wydawało się przecież, że toczy się jakaś kłótnia i to coraz gorętsza.
Zresztą, ku swemu zdziwieniu, Pipin mógł sporo zrozumieć z tego, co mówiono, gdyż liczni orkowie posługiwali się językiem Zachodu. Odniósł wrażenie, że jego prześladowcy pochodzili z dwóch czy trzech plemion i nie mogli zrozumieć swoich dialektów. Spierali się o to, jaką drogą iść dalej i co zrobić z jeńcami.
— Nie mamy czasu, żeby ich zabić, jak należy — rzekł jeden. — Na tej wyprawie brak czasu na uciechy.
— Nic na to nie poradzisz — odparł drugi — ale dlaczego nie zabić ich szybciutko, tutaj, na miejscu? Tylko z nimi kłopot, a my się spieszymy. Zbliża się wieczór i trzeba gnać przed siebie!
— Rozkaz! — warknął z gniewem trzeci, basowy głos. — "Zabijcie wszystkich oprócz niziolków, a tych dostarczcie jak najszybciej!" Taki był rozkaz.
— A do czego oni potrzebni? — dopytywało się kilku orków. — I dlaczego dźwigać ich żywych? Dobrze sobie chociaż z nimi poigramy?
— Nie! Słyszałem, że jeden z nich ma coś, co jest potrzebne do wojny, jakiś wymysł elfów, czy coś takiego. W każdym razie obu wezmą na spytki.
— I to wszystko? To czemu ich nie przeszukać? Może to, co mają, nam się przyda?
— Ciekawa propozycja - odezwał się szyderczo głos mniej chrapliwy od innych, ale jeszcze bardziej złowieszczy.
— Będę ją chyba musiał powtórzyć, gdzie należy. Mój rozkaz brzmiał: "Jeńców nie przeszukiwać ani niczego im nie odbierać".
— Zgoda — potwierdził bas. — Mnie powiedziano:, pojmać żywcem, ale bez żadnej krzywdy". Taki otrzymałem rozkaz.
— A co nas obchodzą twoje rozkazy! — obruszył się jeden z orków, który przemawiał już wcześniej.
— Przedarliśmy się tutaj z kopalń, aby pomścić swoich i zabić ich morderców. I tego właśnie chcę: zabić i wracać na północ.
— No i dobrze, chciej sobie — uciął niski głos. —To ja, Ugluk, dowodzę tutaj i powiadam: najkrótszą drogą wracamy do Isengardu!
— Czy Saruman tu rządzi, czy Wielkie Oko? - zapytał z drwiną właściciel owego gładszego głosu.
— Powinniśmy bezzwłocznie ruszać do Lugburtza. — Ale trzeba by się przeprawić przez Rzekę, a nas jest za mało, żeby próbować drogi przez mosty — sprzeciwił się jeden z orków.
— Mnie się udało. Uskrzydlony Upiór Pierścienia, jeden z Nazgul, czeka na nas na północy na wschodnim brzegu.
— No i co z tego? Ty się potem zabierzesz razem z więźniami, aby otrzymać nagrodę w Lugburtzu, a my będziemy musieli na własnych nogach przedzierać się przez krainę koni. Nie, nie, trzymamy się razem; zbyt wielu tutaj podłych buntowników i podstępnych bandziorów. - Trzymać się trzeba razem także i dlatego, że za grosz nie mam do was zaufania, wy prosiaki! Gdyby nie my, ucieklibyście, tylko by się za wami kurzyło! To my jesteśmy waleczni Uruk-hai! My zabiliśmy dzielnego wojownika, my pojmaliśmy jeńców, my: słudzy Sarumana Mędrca, Białej Ręki, która karmi nas ludzkim mięsem — Wyszliśmy z Isengardu i doprowadziliśmy was tutaj, a z powrotem też pójdziemy naszą drogą. Tak mówię ja, Ugluk!
— Pewnie aż za dużo powiedziałeś, Ugluk — drwił głos wyraźnie różniący się od reszty. - Ciekaw jestem, co też zwiedzą o tym w Lugburtzu. Może uznają, że dobrze byłoby ulżyć twym ramionom i zdjąć z nich ciężar napuchniętej głowy. Mogą się zainteresować, skąd to się wzięły takie dziwne pomysły. Od Sarumana? A za kogo on się znowu uważa, skoro zaczyna poczynać sobie na własną rękę, biało upaćkaną? W Lugburtzu mogą się zgodzić z Grishnakhem, ich zaufanym wysłannikiem, a ja, Grishnakh, posiadam: nie dość że Saruman jest głupcem, to jeszcze i zdrajcą. Nie umknie jednak spojrzeniu Wielkiego Oka. Ej, żołnierze, słyszeliście, jak was nazwał ten pomagier małego, zaplutego czarodzieja? Prosiakami!!! I co wy na to? Idę o zakład, że karmią ich mięsem orków, a nie ludzi. W odpowiedzi rozbrzmiało wiele okrzyków w języku orków i rozległ się szczęk wydobywanej broni. Pipin ostrożnie przewrócił się na brzuch, chcąc zobaczyć, co się dzieje. Pilnujący go strażnicy przyłączyli się do zwady. W mroku rozpoznał wielkiego, czarnego orka, najprawdopodobniej Ugluka, który stał naprzeciw Grishnakha: niskiego, barczystego stwora na krzywych nogach, którego ręce zwisały niemal do ziemi. Wokół tej dwójki tłoczyli się mniejsi orkowie pochodzący, jak przypuszczał Pipin, z północy
— którzy wyciągnęli noże i miecze, ale bali się zaatakować Ugluka. Ten krzyknął i natychmiast pojawili się inni, niemal równie potężni jak on, a wtedy, bez żadnego ostrzeżenia, Ugluk skoczył i błyskawicznymi cięciami ściął głowy dwóm swoim przeciwnikom. Grishnakh cofnął się i rozpłynął w cieniu. Inni północni orkowie także rzucili się do tyłu, a jeden z przekleństwem potknął się o ciało Pipina i przewrócił, co najpewniej uratowało mu życie, gdyż podwładny Ugluka przeskoczył nad nim i ciosem miecza o szerokiej klindze ściął innego żołdaka. Był to strażnik o żółtych kłach, którego ciało zwaliło się na Pipina; w zaciśniętej dłoni ciągle tkwił długi nóż o zębatym ostrzu.
— Schować broń! — wrzasnął Ugluk. — I dosyć tych głupich awantur! Ruszamy prosto na zachód, schodami w dół. Potem obok kopców i wzdłuż rzeki do lasu. Idziemy dniem i nocą. Zrozumiano?
"Teraz mam szansę, jeśli tylko trochę to potrwa, zanim obrzydliwcowi uda się zaprowadzić spokój w oddziale", pomyślał Pipin, a w jego sercu pojawiła się iskierka nadziei. Ostrze czarnego noża skaleczyło go w ramię, a potem zsunęło się na ziemię i legło koło przegubu. Poczuł na dłoni krople krwi, ale także zimny dotyk stali. Zaczęły się przygotowania do wymarszu, ale niektórzy z północnych orków ciągle głośno protestowali i dopiero kiedy Isengardczycy uśmiercili dwóch następnych, reszta uległa, chociaż przeklinając półgłosem i złorzecząc. W każdym razie przez jakiś czas nikt nie zwracał uwagi na Pipina. Nogi miał skrępowane mocno, ale ręce związano mu tylko w przegubach i to nie na plecach, lecz z przodu, tak że mógł nimi poruszyć, chociaż węzły były zaciągnięte przeraźliwie mocno. Hobbit odepchnął zwłoki orka, a potem, ledwie śmiać odetchnąć, zaczął pocierać pętami o ostrą klingę noża, która sztywno sterczała z ręki zabitego. I sznur puścił! Pipin szybko schwycił końce, zrobił dwie luźne pętle i nasunął je na nadgarstki, a potem znieruchomiał. Jeden z orków chwycił Pipina niczym worek, wsadził głowę między związane ręce hobbita i tak za nie pociągnął, by twarz jeńca przywarła mu do szyi, po czym ruszył przed siebie. Rady został potraktowany tak samo. Przywodząca na myśl szpony ręka orka ściskała przedramię Pipina niczym żelazna obręcz, pazury boleśnie wżynały się w skórę. Hobbit przymknął oczy i znowu zapadł w straszliwe sny.
Nagle poczuł, że rzucono go na kamienne podłoże. Noc była wczesna, ale chudy księżyc już zawędrował na zachodni skraj nieba. Znajdowali się na skalnej półce, która wznosiła się nad morzem bladych mgieł. Gdzieś w pobliżu słynąć było plusk wody.
— Zwiadowcy w końcu wrócili — tuż obok hobbita rozległ się głos orka.
— I co widzieliście? - zapytał opryskliwie Ugluk.
— Tylko jednego człowieka na koniu, ale oddalił się na zachód. Poza tym nikogo.
— Na razie, na razie!!! A co potem? Głupcy! Trzeba było go ubić! A teraz podniesie alarm i przeklęci koniu-chowie już z rana będą o nas wiedzieli. Musimy teraz uciekać jeszcze dwa razy szybciej!
Nad Pipinem pochylił się mroczny cień. Był to Ugluk.
— Usiądź! — rozkazał. — Moi żołnierze zmęczyli się już dźwiganiem cię na grzbiecie. Będziemy teraz schodzić w dół i pozwolimy ci iść, ale niczego" nie próbuj! Żadnych wrzasków, żadnego uciekania! Za głupie sztuczki potrafimy odpłacić w sposób, który ci się z pewnością nie spodoba, chociaż nasz pan dalej będzie miał z ciebie pożytek. Ugluk przeciął pęta na kostkach i udach Pipina, a następnie schwyciwszy go za włosy, postawił na nogi. Hobbit zachwiał się i runął na ziemię, Ugluk zaś raz jeszcze chwycił go za czuprynę i podniósł, czemu towarzyszył rechot orków. Ich dowódca wcisnął butelkę między zęby hobbita i zmusił go do przełknięcia kilku łyków jakiegoś palącego
— Zabrać więźniów! — rozkazał Ugluk. — I żadnych sztuczek! Jeśli nie dostarczymy ich żywych, zdechnie ktoś jeszcze poza nimi płynu. Przez gardło Pipina spłynął ogień, ale z nóg nagle zniknęły zmęczenie i słabość; mógł stać o własnych siłach.
— A teraz drogi! — warknął Ugluk. Podszedł do Radego, który leżał nieopodal, i kopnął go z rozmachem. Nieszczęśnik jęknął. Ork posadził go i jednym szarpnięciem zerwał opaskę z głowy, by następnie posmarować ranę jakąś ciemną mazią z drewnianego pudełeczka. Rady krzyknąl i usiłował się wyrwać. Orkowie zaczęli klaskać i pohukiwać.
— Uuuu! Nie chce lekarstwa! Nie wie, co dla niego dobre! - wołali. - Niezła z nim będzie później zabawa!
Na razie jednak Uglukowi nie w głowie były uciechy. Zależało mu na pośpiechu, a na dodatek musiał się jeszcze liczyć z niesubordynacją w swoim oddziale. Opatrzył Radego na sposób orków, a efekty nie kazały na siebie długo czekać. Kiedy także i w niego Ugluk wmusił kilka łyków , płynu, a potem przeciął więzy na nogach, Rady podniósł się blady, ale z takim wyrazem oburzenia i wrogości na twarzy, że trudno było o lepsze poświadczenie wracających sił. Rana na czole już mu nie dolegała, aczkolwiek ciemną bliznę miał nosić aż do końca swoich dni.
— A, Pipin — mruknął. — To i ty wybrałeś się na tę małą wycieczkę? Gdzie teraz następny nocleg i śniadanie? — Cisza! — prychnął Ugluk.
— Żadnych takich pogaduszek! Macie trzymać język ze zębami i nie odzywać się do siebie! O wszystkich wybrykach zamelduję, gdzie trzeba, a On będzie już wiedział, jak sprawić, byście ich pożałowali. Tak, tak, dostaniecie i łóżko, i śniadanie, ale nie wiem, czy wyjdzie wam to na zdrowie! Oddział podążył wąskim parowem, który obniżał się ku zamglonej równinie. Rozdzieleni cielskami licznych orków, Pipin i Rady schodzili razem z nimi. Kiedy u podnóża stoku zaczęła się trawa, hobbici poczuli przypływ nadziei.
— A teraz na zachód i nieco na północ — zarządził
— Ugluk prowadź, "Lugdush! — A co zrobimy, kiedy wstanie słońce? — spytał jeden z północnych orków.
— Nie przerwiemy marszu — mruknął Ugluk. — A co
sobie myślisz? Ze siądziemy w trawie i będziemy czekać, iż Białoskórzy przyłączą się do zabawy?
— Ale my nie możemy uganiać się w dzień.
— Będziecie sadzić w podskokach, bo ja pójdę za wami — oznajmił dowódca. — Biegiem, i to już, albo nie zobaczycie więcej swoich ukochanych dziur. Na Białą Rękę. Co za pożytek na wyprawie z tymi górskimi pędrakami, którym sił zaraz braknie. No już, ruszać! Póki jeszcze noc! I orkowie swoim zwyczajem pognali długimi susami. Nie trzymali przy tym żadnego porządku, wpadali na siebie, obijali się, klęli, niemniej jednak szybkość pochodu była zdumiewająca. Każdego z hobbitów pilnowało trzech żołdaków. Pipin znalazł się na samym końcu gromady. Zastanawiał się, jak długo wytrzyma takie tempo; nie jadł nic od poprzedniego ranka. Jeden ze strażników dzierżył w garści bicz. W żyłach nobbita krążyła jeszcze orkowa mikstura, myśli były jasne. Co jakiś czas nawiedzał go znienacka obraz skupionej tarzy Łazika, który czujnie wpatrzony w trop podąża za nimi. Co jednak nawet najwyborniejszy Czatownik potrafi yyczytać z plątaniny orkowych śladów? Odciski małych stóp jego i Radego nieuchronnie musiały zostać zadeptane przez podkute żelazem buciory orków. Gdy przemierzyli tak jakieś ćwierć mili od podnóża zbocza, rozpostarła się przed nimi szeroka, płytka niecka, gdzie grunt był miękki i wilgotny. Nieruchoma mgła na jej dnie blado połyskiwała w ostatnich promieniach mizernego księżyca. Przed nimi zamajaczyły sylwetki prowadzących orków, którzy zaraz zniknęli w szarości oparu.
— Ej, wy na przedzie, zwolnijcie trochę! — zawołał z tylu Ugluk. Pod wpływem nagiej decyzji Pipin raptownie odskoczył wprawo, a uniknąwszy łapom znajdującego się najbliżej strażnika, poturlał się po trawie.
— Stać! - wrzasnął Ugluk.
Wykorzystując chwilę zamętu, Pipin zerwał się i puścił biegiem, ale orkowie nie pozwolili mu daleko umknąć: wnet dojrzał przed sobą ich ciemne postacie. "Nie ma mowy o ucieczce", przemknęło mu przez głowę. "Może jednak udało się zostawić jakieś wyraźne ślady w miękkiej ziemi". Związanymi luźno rękami sięgnął do gardła i zerwał zapinkę opończy. W chwili, kiedy zacisnęły się na nim mocarne dłonie i pazury, upuścił ją na ziemię. "Będzie tutaj leżała aż do końca dni", pomyślał. "Nie wiem, po co to robię. Jeśli reszcie udało się przetrwać, to z pewnością idą z Frodem". Bicz owinął się wokół jego nóg i hobbit zawył z bólu.
— Wystarczy! — krzyknął nadbiegający Ugluk.
— Przed nim jeszcze długa droga. Niech biegną, a bicz niech ich tylko pogania!
— Do Pipina warknął półgłosem: — Na tym się nie skończy! Dobrze to sobie zapamiętam i w odpowiedniej chwili dostaniesz za swoje! A teraz jazda! Zarówno Pipin, jak i Rady niewiele zapamiętali z dalszej drogi. Złe sny i przeraźliwa jawa splatały się w długi tunel rozpaczy, w którym gasła powoli wszelka nadzieja. Nieustannie podbiegali, usiłując dotrzymać kroku orkom, co pewien czas smagani umiejętnie wymierzanymi, okrutnymi razami bicza. Jeśli stawali lub padali, któryś ze strażników chwytał ich i ciągnął po ziemi. Ciepło, którym przepełnił ciało orkowy napój, uleciało i Pipin znowu poczuł dreszcze oraz mdłości. W pewnej chwili runął na twarz. Natychmiast chwyciły go łapy z ostrymi pazurami i poniosły niczym tobołek. Hobbita pochłonęła czerń, chociaż nie potrafiłby powiedzieć, czy był to mrok nocy, czy też jemu pociemniało w oczach. Jak spoza grubej kotary docierały do niego spierające się głosy: zdaje się, iż wielu orków domagało się postoju, czemu gniewnie sprzeciwiał się Ugluk. Pipin poczuł, że ciśnięty leci na ziemię; leżał tak jak padł, a potem utonął w głębokim śnie. Nie na długo jednak wyniknął się bólowi: niebawem znowu poczuł stalowy uścisk bezlitosnych szponów. Przez dłuższy czas ktoś szarpał nim i potrząsał, aż wreszcie ciemność zaczęła powoli ustępować, hobbit zaś zobaczył, że jest już ranek. Dookoła słychać było wrzask rozkazów, on tymczasem leżał rzucony w trawę. Usiłował nie poddać się rozpaczy. W głowie mu się kręciło, ale z ciepła pulsującego w ciele wnioskował, iż znowu napojono go orkowym specjałem. Jeden z goblinów nachylił się nad nim i cisnął kawałek chleba oraz kawałek suszonego surowego mięsa. Pipin przełknął czerstwy brązowy chleb, ale mięsa nawet nie tknął. Był głodny, lecz nie na tyle, żeby sięgnąć po ochłap, który rzucił mu ork, a którego pochodzenia wolał nie wiedzieć nawet nie domyślać. Usiadł i rozejrzał się dokoła. Niedaleko dostrzegł Radego. Znajdowali się na brzegu wartkiej, wąskiej rzeki. Przed nimi piętrzyły się góry, na szczytach których zajaśniały pierwsze słoneczne promienie. Zbocza otulone były winnym pasmem lasu. Między orkami znowu toczyły się jakieś zażarte spory; najwidoczniej najemnicy Isengardu kłócili się z mieszkańcami północy. Część rąk wskazywała na południe, część — Na wschód.
— Dobrze, niech i tak będzie! — krzyknął Ugluk. — Dajcie mi jeńców! Powtarzam, nawet mowy nie może być : tym, żeby ich zabić; ale jeśli chcecie zrezygnować z tego, ?o co wyprawiliśmy się tak daleko, proszę bardzo! Ja się tu wszystkim zajmę! Waleczni Uruk-hai jak zwykle odwalą całą robotę. Skoro zaś boicie się Białoskórych, uciekajcie! Już, tam macie las!!!
— Ugluk zrobił gniewny gest. - Cała wasza nadzieja w tym, że się do niego dostaniecie! Tylko szybko, zanim zetnę kilka następnych łbów, żeby trochę rozumu napędzić do innych! Posypały się przekleństwa, a potem większość orków z północy, mniej więcej setka, odłączyła się od reszty oddziału i w te pędy rzuciła się w górę rzeki, w kierunku lesistych zboczy. Hobbici zostali z Isengardczykami, których było co najmniej osiemdziesięciu, ponurych, ciemnoskórych, o skośnych oczach, z wielkimi łukami i krótkimi| mieczami o szerokim ostrzu. Pozostało z nimi również kilku większych i odwaźniejszych orków z północy.
— A teraz policzymy się z Grishnakhem! — warknął Ugluk, ale także niektórzy z jego podwładnych spoglądali niespokojnie na południe.
— Wiem, wiem! — prychnął Ugluk. — Ci przeklęci koniuchowie już nas zwęszyli. A wszystko z twojej winy, Snaga. Tobie i całej reszcie czujki trzeba by j obciąć uszy. W każdym razie czeka nas walka, a tej nigdy się nie baliśmy. Potem zaś będzie uczta z koniny, a może j i jakiegoś lepszego mięska.
W tym momencie Pipin zrozumiał, dlaczego niektórzy z orków pokazywali na wschód. Z tamtej strony bowiem okrzykami i wrzaskami nadbiegało pod dowództwem Grishnakha kilkudziesięciu orków do niego podobnych : krzywonogich i długorękich. Emblematem na ich tarczach j było czerwone oko. Ugluk wyszedł im na spotkanie.
— No i co, wracacie? Poszliście po rozum do głowy?!
— Wróciłem, żeby dopilnować wykonania rozkazów i zadbać o życie jeńców — rzekł Grishnakh.
— Patrzcie, patrzcie! — powiedział drwiącym głosem j Ugluk. — Zbyteczny wysiłek. Rozkazy będą wykonane, ale pod moją komendą! Po coś właściwie wrócił, i to jeszcze w takim pośpiechu? Czegoś zapomniałeś?
— Nie mogłem zapomnieć, z jakim głupcem mam do czynienia - prychnął Grishnakh. — Było z nim razem kilku naprawdę dzielnych żołnierzy, których szkoda utracić, Wróciłem, żeby im pomóc. — Pysznie! - zarechotał Ugluk.
— Ale jeśli nie masz kłopoty na bitkę, źleś się wybrał, Grishnakh, lepiej było zmykać do Lugburtza! Białoskórzy siedzą nam na karkach. No i co z tym jednym z twoich cudownych Nazgul? Szkoda, że go ze sobą nie przyprowadził, bo mógłby się teraz nam przydać, jeśli jest chociaż odrobina prawdy w tym, co padają o tych Nazgul.
— Nazgul! Nazgul! — powtórzył Grishnakh, dygocząc i ssąc wargi tak, jak gdyby gorycz czy cierpkość tego słowa boleśnie je drażniła.
— Ugluk, Ugluk, ośmielasz się mówić o czymś, co jest większe od twoich brudnych snów! Przyjdzie taki dzień, że pożałujesz swoich słów. Durniu! Powinieneś wiedzieć, że to oni stanowią źrenicę Wielkiego Oka. Ale na uskrzydlonych Nazgul nie nadeszła jeszcze pora. Jeszcze za wcześnie, aby On pozwolił się im pokazać po drugiej stronie Rzeki. Nazgul to narzędzie wojny albo równie poważnych zadań.
— Dziwnie dużo wiesz — skrzywił się Ugluk — morę aż za dużo. W Lugburtzu mogą się zainteresować, skąd masz takie informacje i po co. Na razie jednak to Uruk-hai muszą odwalić czarną robotę, jak zawsze. Nie stój tak, śliniąc się ze strachu, tylko się zbieraj razem z całą swoją hołotą. Inne prosiaki pognały już do lasu, więc lepiej weźcie z nich przykład, inaczej nie dotrzecie żywi do Wielkiej Rzeki. Szybciej, jazda! Będę was kąsał po łydkach. Isengardczycy znowu pochwycili Radego oraz Pipina i zarzucili ich sobie na plecy, po czym cała grupa ruszyła biesem. Przez kilka godzin robili przystanki tylko po to, aby mienić tragarzy hobbitów. Czy to dlatego, że Isengardczycy byli szybsi i mocniejsi, czy z racji jakiegoś planu Grishnakha, dość że orkowie tego ostatniego stopniowo zostawali z tyłu. Oddział Ugluka zaczął wkrótce doganiać tak że orków z północy. Las rósł w oczach. Pipin byt pokaleczony, czuł ból w naciągniętych stawach a jego głowa obijała się o wstrętny policzek i kosmate ucho niosącego go orka. Przed sobą widział zgarbione plecy i mocne, grube łydki, niezmordowanie unoszące się i opadające, zupełnie jakby sporządzone z drutu i rogu odmieżały upiorne sekundy nieskończenie toczącego się czasu. Po południu wyprzedzili ostatnich północnych orków, którzy ze spuszczonymi głowami i wywieszonymi językami ledwie się wlekli w jasnych promieniach zimowego słońca, jarzącego się na bezchmurnym niebie.
— Pędraki! — chichotali Isengardczycy. — Już po was! Białoskórzy wyłapią was wszystkich i pożrą. Są tuż, tuż! Rozpaczliwe krzyki, które dolatywały od grupy Grishnakha, dowodziły, że szyderstwo okazało się nad podziw prawdziwe. W zasięgu wzroku pojawili się jeźdźcy gnający w ogromnym pędzie; byli jeszcze wprawdzie daleko, ale nieubłaganie doganiali orków, podobni do przypływu, któremu na próżno próbują uniknąć uciekinierzy grzęznący w ruchomych piaskach rozległego, płaskiego brzegu. Ku zdumieniu Pipina, Isengardczycy zdwoili jeszcze szybkość, czego zupełnie by się nie spodziewał po tak długim biegu. Potem zobaczył, że słońce zapada za łańcuch Gór Mglistych, których cień szybko pokrywał ziemię. Najemnicy Mordom poderwali głowy i także przyspieszyli kroku. Byli już bardzo blisko ciemniejącego lasu, pojawiły się pojedyncze drzewa. Teren wznosił się coraz bardziej, ale orkowie, poganiani do ostatniego wysiłku okrzykami Ugluka i Grishnakha, nie zwalniali. "Uda im się. Uciekną", myślał z rozpaczą Pipin. Na tyle odwrócił głowę, że jednym okiem mógł zerknąć za siebie. Zobaczył, że daleko, na wschodzie, jeźdźcy zrównali się już z orkami, których spychali w kierunku rzeki, nie pozwalając się im rozproszyć. Słońce połyskiwało na grotach włóczni oraz hełmach wojowników i podkreślało płową barwę ich włosów. Zastanawiał się, kim mogą być wrogowie orków. Dopiero teraz pożałował, iż nie usiłował dowiedzieć się czegoś więcej w Tajarze, przesiadując nad mapami i książkami. Wtedy jednak sądził, że planami wyprawy powinni się zająć którzy się lepiej w tym wyznają, a przenigdy nie przyszło mu do głowy, iż może nadejść dzień, gdy zabraknie Gandalfa, Łazika, a nawet Froda. O Rohanie wiedział tylko tyle że to stąd pochodził rączy koń Gandalfa, Szarogrzywy, zresztą w tej sytuacji brzmiało obiecująco. Skąd jednak będą wiedzieli, że nie jesteśmy orkami?, zastanawiał się. "Nie przypuszczam, żeby w ogóle słyszeli o hobbitach. Może i powinienem się cieszyć z tego, że te bestie zostaną rozgromione, ale bardziej zależy mi jednak na własnej skórze. Tymczasem wszystko wskazywało na to że on i Rady zginą wraz ze swymi porywaczami, zanim lidzie z Rohanu się zorientują, że mieli do czynienia nie tylko z orkami. Wśród jeźdźców byli łucznicy na tyle zręczni, że potrafili strzelać podczas jazdy. Podjeżdżali w rzędzie i wypuczali chmarę strzał w orków, a za każdym razem kilkunastu maruderów zostawało na ziemi. Potem Rohimmowie odskakiwali poza zasięg łuków przeciwników, którzy strzelników na oślep, bojąc się zatrzymać choćby na chwilę. Ataki takie powtórzyły się kilka razy, a przy którymś z nich strzała dosięgła jednego z Isengardczyków; ten potknął się, upadł więcej już nie powstał. Noc nadchodziła, a jeźdźcy nie kwapili się do walnej bitwy. W drodze zabito wielu orków, ale pozostały ich jeszcze dwie setki. O zmroku goblinowie dotarli do niewielkiego wzgórka. Do krawędzi lasu mieli już bardzo blisko, może ze trzy staje, ale drogę przegradzali jeźdźcy, którym udało się okrążyć przeciwników. Niewielka grupka nie posłuchała Ugluka i usiłowała przedrzeć się do lasu: z kilkunastu orków powróciło tylko trzech.
— No i proszę - szydził Grishnakh — nie ma to jak dobry dowódca! Pewnie wielki Ugluk zaraz nas wyciągnie z opresji?! — Połóżcie tych niziołków na ziemi — polecił Ugluk, nie zwracając uwagi na Grishnakha. — Ty, Lugdush, weź jeszcze dwóch i razem ich pilnujcie! Nic im nie może się stać, chyba że ci parszywi Białoskórzy przedrą się przez nasze szeregi. Zrozumiałeś? Jeśli przeżyję, chcę ich mieć żywych! Tylko żeby się nie darli! I nie pozwólcie, żeby jeńców odbito. Zwiążcie im nogi! Ostatni rozkaz wykonano z bezlitosną skrupulatnością, niemniej po raz pierwszy Pipin znalazł się koło Radego. Orkowie strasznie hałasowali, krzycząc i pobrzękując bronią, hobbitom udało się przeto zamienić ze sobą kilka słów.
— Nie mam już żadnej nadziei — poskarżył się Rady. — Jestem zupełnie wykończony. Nawet gdybym się uwolnił z pęt, nie zdołałbym się odczołgać.
— Lembasy! — szepnął Pipin. — Mam jeszcze kilka. A ty? Nie zabrali nam chyba nic oprócz mieczy.
— Mam paczuszkę w kieszeni — odparł Rady — ale teraz to już chyba same okruchy. A poza tym nie sięgnę ustami do kieszeni!
— Wcale nie musisz. Mnie... — Brutalny kopniak uzmysłowił Pipinowi, że hałas ucichł, a strażnicy czuwają.
Noc była zimna i cicha. Wokół pagórka, na którym stłoczyli się orkowie, zamknął się krąg złotoczerwonych ognisk. Były w zasięgu łuku, ale ponieważ jeźdźcy skryli się w ciemności, orkowie zmarnowali wiele strzał, szyjąc nimi w płomienie, aż wreszcie powstrzymał ich gniewny rozkaz Ugluka. Rohimmowie zachowywali całkowitą ciszę. Kiedy później księżyc przebił się poprzez mgłę, w białym świetle można było czasami dostrzec czarne postacie, nieprzerwanie patrolujące okolicę.
— Parszywcy, czekają na słońce! — warknął jeden ze strażników.
— Dlaczego się teraz nie zebrać i nie skoczyć na nich? Ciekawe, co sobie wymyślił ten Ugluk?
— Mogę ci powiedzieć — syknął dowódca, który nagle wynurzył się z mroku.
— Co, zdaje ci się, że całkiem już zgłupiałem, hę? Niczym się nie różnisz od tych pędraków i małp z Lugblirtza. Z nimi atakować? Narobią tylko pisku i zaraz się rozpierzchną, a tych przeklętych komuchów wystarczy, żeby nas wszystkich wytłuc na równinie. Tym robakom jedno rzeczywiście trzeba przyznać: w nocy widzą nie gorzej od kotów, tyle że Białoskórzy, z tego co słyszałem, lepszy mają wzrok w ciemności od większości ludzi, no a jeszcze te ich konie dostrzegają podobno nawet tchnienie nocnego wiatru. Ale komuchy nie wiedzą jednego: że w lesie jest Mauhur z całą gromadą i w każdej chwili może teraz na nich uderzyć. Wydawało się, że słowa Ugluka uspokoiły Isengardczyków, ale pozostali orkowie dalej szemrali wylęknieni. Wystawili kilka wart, ale większość ułożyła się na ziemi i odpoczywała w błogiej ciemności. Zapanował bowiem zupełny mrok: księżyc skrył się za chmurami na zachodzie i Pipin nie widział dalej niż na kilka stóp. Blask z ognisk Rohirrimów nie sięgał wzgórza. Atoli jeźdźcy wcale nie zamierzali pozwolić swoim przeciwnikom na wypoczynek aż do świtu, o czym świadczyły wrzaski, które dobiegły od wschodniej strony pagórka. Wyglądało na to, że kilku Rohirrimów podjechało na koniach, ześliznęło się z nich i podkradłszy się na skraj obozowiska orków, paru z nich zabiło, po czym szybko się wycofało. Ugluk pobiegł w tamtym kierunku, aby uśmierzyć harmider. Pipin i Rady usiedli. Ich strażnicy z Isengardu pospieszyli razem z Ugiukiem. Jeśli jednak hobbitom błysnęła nawet w głowie myśl o ucieczce, to zaraz musieli się z nią pożegnać. Poczuli na szyjach uścisk długich, włochatych ramion, które przyciągnęły ich głowy. Domyślili się za sobą wielkiego łba i twarzy Grishnakha; twarze owionął im wstrętny oddech. Zakończone pazurami dłonie zaczęły ich drapać i obmacywać. Pipin wzdrygnął się, czując, jak twarde, zimne palce ześlizgują się po jego kręgosłupie.
— No co, maluszki — mruczał Grishnakh. — Nareszcie chwilka odpoczynku, chociaż miejsce troszkę nieprzyjemne, prawda? Z jednej strony miecze i biczyki, z drugiej paskudne dzidy. Tak, tak, małe stworki nie powinny się mieszać do spraw, które je przerastają. Palce nieustannie myszkowały. W głowie Pipina myśl pojawiła się tak gwałtownie, jakby przepłynęła z umysłu orka: "Grishnakh wie o Pierścieniu! Szuka go, dopóki Ugluk jest zajęty; pewnie chciałby go zabrać". Hobbit struchlał z trwogi, zarazem jednak gorączkowo zastanawiał się, jak wykorzystać chciwość prześladowcy.
— W ten sposób go nie znajdziesz — szepnął. — To nie takie łatwe.
— Nie znajdziesz? — Paluchy Grishnakha przestały pełzać po ciele Pipina i mocno ścisnęły jego bark.
— Czego nie znajdę? O czym ty mówisz, maleńki?
Hobbit przez chwilę milczał, a potem w ciemności wydał z siebie dźwięk: "Gul, gul" i dodał:
— O niczym, najdroższy. Palce Grishnakha zacisnęły się jeszcze mocniej.
— Ho, ho, ho! — zasyczał goblin. — O to chodzi. Ho, ho, ho! To bardzo, bardzo niebezpieczne, maluszki!
— Może i tak — odezwał się Rady, który w mig zorientował się w intencjach Pipina. — Ale niebezpieczne nie tylko dla nas. Sam wiesz, co dla ciebie najlepsze. Chcesz go czy nie? I co nam dasz w zamian?
— Czy go chcę? Czy chcę? — powtórzył z niedowierzaniem Grishnakh, a jego ręce wyraźnie zadrżały.
— Co dam za niego? O co ci chodzi?
— O to — odrzekł Pipin, starannie dobierając słowa — że nie ma sensu tak szperać po omacku. Możemy zaoszczędzić ci czasu i kłopotów, ale najpierw musisz rozwiązać nam nogi. Inaczej nic nie powiemy ani niczego nie zrobimy.
— Malutkie głupki — zasyczał w odpowiedzi Grishnakh.
— W odpowiednim czasie wyciągnie się z was wszystko, i co wiecie, i odbierze wszystko, co macie. Słyszycie? Wszystko! Już niedługo będziesz żałował, że nie masz nic więcej do powiedzenia temu, kto cię będzie wypytywał. Nie spieszymy się przy przesłuchaniach, o nie! Jak myślicie, dlaczego wszyscy tak dbają o to, żebyście czasem nie zdechli? Możecie mi wierzyć, maluszki, że to nie wynika z naszej delikatności. A choć Ugluk robi błąd za błędem, tutaj akurat postępuje słusznie.
— Ani przez moment nie posądzałem was o delikatność — powiedział Rady
— ale na razie daleko jeszcze macie do domu, a sprawy nie układają się po twojej myśli. Jeśli znajdziemy się w Isengardzie, Grishnakh nie będzie miał z tego żadnej korzyści: Saruman przywłaszczy sobie wszystko. Jeśli nie chcesz przegrać z kretesem, musimy się teraz dogadać. Grishnakh zaczynał tracić cierpliwość; szczególnie zirytowała go wzmianka o Sarumanie. Czas płynął i harmider na wschodnim zboczu powoli się uciszał. W każdej chwili mógł powrócić Ugluk wraz z resztą Isengardczyków.
— Macie go? U którego z was jest? — warknął ork. — Gul, gul! — zagulgotał Pipin.
— Rozwiąż nam nogi! - powtórzył Rady. Poczuli, że ręce Grishnakha dygoczą konwulsyjnie.
— Niedoczekanie wasze, wy małe parszywce! — zasyczał wściekle. — Rozwiązać wam nogi? O tak, różne ja wam rzeczy porozwiązuję w ciałkach. Przeszukam was aż do szpiku kości. Potnę was na podrygujące kawałeczki. Nie trzeba mi waszych nóżąt, sam was stąd zabiorę!!! Ork znienacka chwycił obydwu hobbitów i z przerażającą siłą przycisnął łokciami do boków; wielkie, miażdżące łapy zacisnęły się na ich ustach. Skulony, szybko i bezgłośnie dotarł na brzeg pagórka, a potem wybierając drogę p między wartownikami, niczym straszliwy cień przemian po zboczu i ruszył na zachód, w kierunku wypływającej j z lasu rzeki. W ciemności jaśniało tu tylko jedno ognisko. Po kilkunastu krokach Grishnakh zatrzymał się czujnie, nic jednak nie było widać ani słychać. Znowu zaczął się skradać, zgięty niemal wpół, aby po chwili raz jeszcze przycupnąć, nasłuchując. Potem wyprostował się, jak gdyby do nagłego ataku, i w tym samym momencie tuż na wprost orka zamajaczyła w mroku postać jeźdźca. Koń parsknął i cofnął się spłoszony, człowiek coś krzyknął.
Goblin padł na ziemię, przygniatając swym ciałem hobbitów, a następnie wyciągnął miecz. Z całą pewnością wolał zabić jeńców, niż pozwolić, by uciekli lub by ich odbito. Popełnił jednak błąd. Klinga leciutko brzęknęła i błysnęła w poświacie ogniska. Natychmiast w ciemnościach świsnęłam strzała; kierowana mistrzostwem łucznika lub losem, utkwiła w prawej dłoni orka. Ten zawył i wypuścił miecz, Rozległ się tupot kopyt, Grishnakh zerwał się i rzucił do ucieczki, ale zaraz doścignięty, obalony i przybity włócznią do ziemi, wydał tylko z siebie przeraźliwy okrzyk i znieruchomiał. Hobbici leżeli w miejscu, gdzie zostawił ich Grishnakh. Drugi jeździec przygalopował na pomoc towarzyszowi. Czy j to dzięki niezwykłemu wzrokowi, czy za sprawą jakichś j innych zmysłów, w każdym razie wierzchowce zręcznie i lekko omijały porzuconych jeźdźców. Odziani w elfowe j szaty byli niewidoczni dla jeźdźców, a na dodatek szok i przerażenie zupełnie sparaliżowały hobbitów. W końcu Rady poruszył się i szepnął cichutko:
— Jak na razie się udało, ale co zrobić, żeby i nas nie nadziali na włócznię? Odpowiedź przyszła niemal natychmiast. Krzyki Grishnakha zaalarmowały orków, a z dźwięków dobiegających ze wzgórza łatwo było odgadnąć, że odkryto już zniknięcie hobbitów. Ugluk prawdopodobnie ściął kilka następnych głów. Ale potem okrzyki orków dobiegły z prawej, spoza kręgu ognisk, od strony lasu i gór. Mauhur najwyraźniej z tyłu zaatakował oblegających. Słychać było galop koni. Jedna część Rohirrimów zacieśniła krąg wokół wzgórza, chociaż bowiem narażali się w ten sposób na strzały orków, nie chcieli pozwolić, by wyniknął się choć jeden. Druga grupa pognała na spotkanie napastników. Rady i Pipin nagle uświadomili sobie, że bez jednego ruchu znaleźli się na zewnątrz kręgu walczących i nikt już nie może im przeszkodzić w ucieczce.
— Gdybyśmy tylko mieli wolne nogi i ręce, moglibyśmy zmykać — sapnął Rady.
— Ale ani nie sięgnę do węzłów, ani ich nie przegryzę.
— Nie musisz — rzekł Pipin. — Grishnakh przeszkodził nam w chwili, kiedy miałem ci właśnie powiedzieć, że udało mi się oswobodzić dłonie. Węzły są tylko na pokaz. Najpierw jednak trzeba się posilić. Zrzucił sznur z przegubów i sięgnął do kieszeni. Lembasy, dalej owinięte w liście, choć pokruszone, ciągle jednak były dobre. Zjedli kilka kawałków, a smak przywołał wspomnienie szlachetnych twarzy, śmiechów i wspaniałego jadła dawno, dawno temu, daleko, daleko stąd. Przez chwilę posilali się w milczeniu, nie zważając na dochodzące z ciemności odgłosy bitwy. Pipin pierwszy wrócił do rzeczywistości.
— Trzeba czmychać! — mruknął. — Poczekaj moment! W zasięgu ręki leżał miecz Grishnakha, był jednak za duży i nieporęczny dla hobbita, ten więc okrążył ciało orka i z pochwy wydobył długi, ostry nóż, którym w mig przeciął więzy.
— No więc tak — powiedział. — Teraz, kiedy trochę się rozgrzaliśmy, może i dałoby się stanąć i pójść, ale na razie się poczołgajmy. Chociaż pełzali długo i mozolnie, jednak dzięki wysokiej i bujnej trawie niepostrzeżenie dla nikogo wielkim łukiem ominęli ognisko i dotarli na brzeg rzeki, która bulgotała w mroku. Obejrzeli się. Wrzawa ucichła, Mauhur i jego żołnierze zostali odparci albo wybici; jeźdźcy powrócili do milczącego oblężenia, które nie miało już potrwać długo. Noc zbliżała się ku końcowi. Na wschodzie, gdzie nie sięgały chmury, niebo zaczynało się rozjaśniać.
— Musimy się gdzieś ukryć — powiedział Pipin — bo inaczej nas zobaczą. Żadnego nie będzie z tego pożytku, kiedy ci jeźdźcy dopiero oglądając nasze zwłoki, zorientują się, że nie byliśmy orkami. - Wstał i zaczął tupać. — Ten sznur wpijał mi się w skórę jak drut, ale nogi powoli się rozgrzewają. Mogę trochę pokuśtykać. A ty. Rady? Radostek też się podniósł i zrobił kilka niepewnych kroków.
— Tak, dam radę. Lembasy przywracają siłę. To zupełnie inne uczucie niż po tym paskudztwie orków. Ciekawe, z czego je robią, ale może lepiej się nie interesować. Napijmy się trochę wody, żeby spłukać samo wspomnienie.
— Nie tutaj, brzeg jest zbyt stromy — sprzeciwił się Pipin. — Musimy iść!
I tak ramię przy ramieniu powlekli się wzdłuż rzeki. Za nimi, na wschodzie, coraz bardziej się przejaśniało. W trakcie marszu porównywali zapamiętane szczegóły, we właściwy hobbitom niefrasobliwy sposób mówiąc o tym, co wydarzyło się od chwili ich pojmania. Ktoś przysłuchujący się z boku, z samych słów nie odgadłby, że straszliwie cierpieli, znaleźli się w rozpaczliwej sytuacji i tracili już nadzieję na to, że cokolwiek uchroni ich przed mękami i śmiercią. Co więcej, nie zorientowałby się nawet, że także i teraz nie bardzo mogli liczyć na bezpieczeństwo i wygody.
— Bardzo dobrze pan sobie poczynał, mości Tuku — mówił Rady. — Jeśli tylko będę miał okazję opowiedzieć o wszystkim Bilbowi, zasłużysz może nawet na cały rozdział w jego książce. Dobra robota, szczególnie, kiedy odgadłeś, o co chodzi temu włochatemu szubrawcowi i zacząłeś z nim zręczną gierkę. Nie wiem tylko, czy ktokolwiek dostrzeże ślady i odnajdzie zapinkę. Za nic nie chciałbym stracić mojej, ale ty ze swoją możesz się już pożegnać na zawsze. Będę się musiał dobrze natrudzić, żeby ci dorównać, ale teraz właśnie przychodzi czas na kuzynka Gorzalenia. Przypuszczam, że nawet nie masz pojęcia, gdzie jesteśmy, ale ja pożyteczniej od ciebie spędziłem czas w Tajarze. Idziemy na zachód wzdłuż Entyny; przed sobą mamy koniec Gór Mglistych i Las Fangorn. Na wprost skraj lasu czerniał tak, jak gdyby między drzewami noc szukała schronienia przed nadciągającym brzaskiem.
— Proszę, niech pan prowadzi, szanowny panie Gorzaleniu! — odrzekł Pipin.
— Tylko czy na pewno w tę stronę? Ostrzegano nas przed Fangornem, a ktoś tak dobrze zorientowany nie zapomniał chyba o tamtych przestrogach?
— Nie — powiedział Rady. — Ale z dwojga złego wolę las niż pole bitwy. Rady prowadził pod ogromnymi konarami drzew, które wydawały się niezmiernie stare. Zwisały z nich wielkie brody porostów, lekko chwiejąc się i kołysząc na wietrze. Skryci w leśnym cieniu hobbici spojrzeli w dół stoku; ich małe, wylęknione postacie ktoś mógłby uznać za elfowe dzieci, które gdzieś u źródeł czasu z Dzikiego Boru spoglądają zdumione na swój pierwszy świt. Daleko za Wielką Rzeką i Brunatnymi Ugorami, wiele, wiele mil od hobbitów wstawał świt czerwony jak płomień. Powitały go głosy rogów myśliwskich, a nieruchome postacie Jeźdźców Rohanu nagle ożyły. Ponownie odezwały się zawołania rogów. W chłodnym powietrzu Rady i Pipin wyraźnie słyszeli rżenie bojowych rumaków i śpiew wielu ludzkich głosów. Nad krawędź świata wzniósł się ognisty łuk słońca. Z wielkim krzykiem jeźdźcy ruszyli od wschodu, a czerwone światło igrało na ich kolczugach i ostrzach włóczni. Orkowie wrzasnęli i naraz wystrzelili wszystkie strzały, które im jeszcze zostały. Hobbici widzieli, ze kilku Rohirrimów zwaliło się na ziemię, ale linia jeźdźców nie złamała się; przegalopowali przez wzgórze, zawrócili i ponowili atak. Większość pozostałych przy życiu orków rozpierzchła się, wszelako atakujący bez trudu doganiali ich i jednego po drugim zabijali. Tylko niewielka grupa, uformowana w kształt klina, trzymała się razem i przedzierała na zachód, prosto w kierunku przyglądających się bitwie hobbitów. Orkowie byli coraz bliżej i wydawało się pewne, że ucieczka się powiedzie, gdyż właśnie udało się im powalić trzech jeźdźców, którzy usiłowali stanąć im na drodze.
— Dosyć tego patrzenia! — wykrzyknął Rady. — Jest tam Ugluk, a ja nie mam najmniejszej ochoty znowu się z nim spotkać! Hobbici poderwali się i pobiegli w głąb lasu, dlatego też nie zobaczyli już, jak na samym skraju Fangornu gromadka Ugluka została doścignięta i okrążona. Trzeci Koniuszy Marchii Jeździeckiej, Eomer, zeskoczył z konia i w pojedynku na miecze pokonał goblina. Pozostali bystroocy jeźdźcy pognali we wszystkich kierunkach i nie pozwolili umknąć żadnemu z orków. Usypawszy kurhan nad ciałami poległych towarzyszy, Rohirrimowie zaśpiewali nad ich grobem, a następnie ułożyli ciała przeciwników w stos i podpalili go. Taki był koniec wyprawy orków i żadne wieści o ich losie nie dotarły ani do Mordom, ani do Isengardu, jednakże dym ze spalonych zwłok wzbił się w niebo i nie uszedł uwagi wielu czujnych oczu.