Buchanan韓a Nie igra sie z Miami


Edna Buchanan

NIE IGRA SI臉 Z MIAMI

MIAMI IT聮S MURDER

Przek艂ad Pawe艂 Wieczorek

Wydanie oryginalne: 1994

Wydanie polskie: 1996

Dla Marylin Lane,

wiernej przyjaci贸艂ki,

prawdziwej siostry

Bo nie ma nic ukrytego, co by nie wysz艂o na jaw, ani tajnego, co by nie sta艂o si臋 wiadome.

(Ewangelia wg 艣w. 艁ukasza: 12, 2)

Rozdzia艂 pierwszy

26 grudnia

By艂 m臋偶czyzn膮, o jakim 艣ni ka偶da kobieta - w najgorszych koszmarach. Gwa艂ciciel grasowa艂 po mie艣cie od pierwszych dni lata, atakowa艂 w toaletach biurowc贸w w centrum. Zjawia艂 si臋 i znika艂 niczym duch, widziany jedynie przez przera偶one ofiary - jak na razie sze艣膰.

W Miami trwa艂o kolejne szalone lato. 聦mierdziel - bandyta o szczeg贸lnie nieprzyjemnym odorze cia艂a - rabowa艂 jeden bank dziennie i cho膰 nie odpoczywa艂 nawet na tyle, by wzi膮膰 prysznic, policja i sfrustrowane FBI nie by艂y w stanie go wyw臋szy膰. Wysoki urz臋dnik rady miejskiej, z艂apany na ulicy w momencie gdy zaczepia艂 w jednoznacznym celu ch艂opca na godziny, kt贸ry okaza艂 si臋 tajnym agentem policji, pr贸bowa艂 wyja艣ni膰 przyby艂ym go aresztowa膰 funkcjonariuszom, 偶e bada problemy socjalne miasta. W basenie jednego z hoteli przy pla偶y odkryto kr膮偶膮c膮 w oczekiwaniu na ofiar臋 olbrzymi膮 pirani臋. Spad艂 艣nieg - w Miami pada nie z nieba, lecz z samolot贸w. Przez dach ko艣cio艂a baptyst贸w przelecia艂o p贸艂 tony kokainy - wyrzuci艂a j膮 za艂oga cessny 310, 艣cigana przez inspekcj臋 celn膮. Kiedy za艂oga policyjnego 艣mig艂owca podlecia艂a zbyt blisko skacz膮cych na bungee m艂odzie艅c贸w, ci natychmiast z艂o偶yli skarg臋 do wydzia艂u spraw wewn臋trznych policji i Federalnego Zarz膮du Lotnictwa Cywilnego.

Jest w parnym lecie Miami i jego szale艅stwie co艣, co dodaje mi energii. Nie tylko miewam wtedy sny w technikolorze, ale te偶 potrzebuj臋 mniej snu i budz臋 si臋 bez budzika w sam膮 por臋, by zd膮偶y膰 powita膰 niesamowity wsch贸d s艂o艅ca. Lato przyspiesza jeszcze tempo obrotu spraw w moim zawodzie, w kt贸rym i tak nigdy nie brakuje wydarze艅.

Prawie sko艅czy艂am artyku艂 o za艂odze 艣mig艂owca, kt贸ra dosta艂a zakaz lot贸w, kiedy nastawiona na pasmo policyjne redakcyjna radiostacja poda艂a informacj臋 o znalezieniu topielca na jednej z wysp mi臋dzy miastem a Miami Beach. Z艂apa艂am notes i torb臋, zachwycona, 偶e mam okazj臋 uciec z redakcji. Dy偶ur tego dnia pe艂ni艂a Gretchen Platt, z piek艂a rodem zast臋pczyni kierownika dzia艂u miejskiego, kt贸ra od d艂u偶szego ju偶 czasu kr臋ci艂a si臋 wok贸艂 mojego biurka, co nie zapowiada艂o nic dobrego.

- Najlepiej, jak pojad臋 i zobacz臋, co si臋 sta艂o - stwierdzi艂am.

- Topielec, Britt? - zapyta艂a, marszcz膮c sw贸j klasyczny nosek.

Gretchen unika jak mo偶e publikowania 聞negatywnych聰 wiadomo艣ci, gdy偶 kto艣 m贸g艂by poczu膰 si臋 obra偶ony. Kto艣 wa偶ny, na przyk艂ad Izba Handlowa, Stowarzyszenie Rozwoju Miasta albo Wydzia艂 Turystyki. Ze sw膮 urod膮, blond w艂osami i strojom odpowiednim do pokazywania si臋 w gabinetach dyrekcji Gretchen mo偶e sprawia膰 - i sprawia - wra偶enie kobiety sukcesu, dynamicznej m艂odej kierowniczki, maj膮cej bezpo艣redni kontakt z tymi, kt贸rzy rz膮dz膮 艣wiatem, prawda jest jednak taka, 偶e nie zauwa偶y艂aby dobrego tematu, nawet gdyby ugryz艂 j膮 w nog臋. Idea艂em dobrej informacji jest dla niej nad臋ty kawa艂ek promuj膮cy lokalne wydarzenie kulturalne albo jak膮艣 miejscow膮 organizacj臋.

- To si臋 wydarzy艂o w eleganckiej dzielnicy - zaryzykowa艂am. - Na wyspie willowej. Mo偶e chodzi o kogo艣 wa偶nego, a przecie偶 to tylko kilka minut st膮d. A nu偶 sprawa 艣mierdzi? Nie zaszkodzi sprawdzi膰.

- Niech b臋dzie, ale prosz臋 szybko wraca膰 - odpowiedzia艂a sceptycznie Gretchen. - Mo偶e b臋d臋 mia艂a dla pani zlecenie.

Wcale mi si臋 to nie podoba艂o. Lubi艂am sama przebija膰 si臋 przez moje 偶yzne poletka i znajdowa膰 sobie tematy na artyku艂y; uleganie fanaberiom i chorym pomys艂om Gretchen zazwyczaj okazywa艂o si臋 艣redni膮 przyjemno艣ci膮.

Ruszy艂am ty艂em w kierunku wind, staraj膮c si臋 nie s艂ysze膰 jej rad i przestr贸g, ca艂y czas kiwaj膮c g艂ow膮 niczym modne w swoim czasie pieski, stawiane za tylnymi szybami samochod贸w.

Cho膰 na zewn膮trz by艂o trzydzie艣ci pi臋膰 stopni, a klimatyzacja w moim sze艣cioletnim t-birdzie nie dzia艂a艂a, wyrwanie si臋 z olbrzymiego gmachu redakcji, w kt贸rym temperatura nie przekracza temperatury ch艂odni, i wyj艣cie na powietrze zawsze jest ulg膮. Parna wilgo膰 otuli艂a mnie jak mi臋kki koc i rozgrza艂a moje wyzi臋bione ko艣ci. Ruszy艂am na wsch贸d Venetian Causeway, gdzie rywalizuj膮 mi臋dzy sob膮 o wygl膮d purpurowa bugenwilla i ognista meksyka艅ska winoro艣l. Zdobi膮 one kamienne murki i p艂oty, znad kt贸rych wystaj膮 obsypane jaskrawymi szkar艂atnymi kwiatami drzewa royal poinciana.

艁a艅cuch sztucznych wysp, nazwanych romantycznie z w艂oska San Marco, San Marino, Dilido i Rivo Alto, 艂膮cz膮 w膮skie mosty. Kiedy zbli偶a艂am si臋 do wschodniego mostu zwodzonego, zamigota艂y czerwone 艣wiat艂a i zabrz臋cza艂y dzwonki. Niewiele my艣l膮c, wcisn臋艂am peda艂 gazu do pod艂ogi i przemkn臋艂am z wyj膮cym silnikiem. Rzut okiem we wsteczne lusterko wystarczy艂, by zobaczy膰 opuszczaj膮ce si臋 tu偶 zaraz w poprzek jezdni drewniane barierki i most podnosz膮cy si臋 dla wysokomasztowego szkunera. Sun膮ce cicho po wodzie eleganckie 偶aglowce marnuj膮 w naszym mie艣cie wi臋cej benzyny ni偶 jachty motorowe - podniesienie mostu unieruchamia osiemset samochod贸w, kt贸re stoj膮 i pra偶膮 si臋 w upale, a偶 przep艂ynie jeden jacht.

Radio policyjne w moim samochodzie wyplu艂o na cz臋stotliwo艣ci Miami Beach rozmow臋 dw贸ch gliniarzy. Znajduj膮cy si臋 na miejscu zdarzenia detektywi z wydzia艂u zab贸jstw korygowali przyczyn臋 艣mierci denata z utoni臋cia na 聞prawdopodobnie pora偶enie pr膮dem聰. Zapytali o PCF (przypuszczalny czas przybycia) anatomopatologa, na co dy偶urny w centrali poinformowa艂 ich, 偶e jest on ju偶 w drodze. Skr臋caj膮c w lewo na wysp臋 Sunset, co艣 sobie przypomnia艂am i natychmiast szybciej zabi艂o mi serce. By艂am tu kiedy艣, zbieraj膮c materia艂 na artyku艂! Czy to mo偶liwe? Tak! To ten sam dom! Przed budynkiem sta艂y dwa radiowozy, a jeden si臋 w艂a艣nie oddala艂. Nie by艂o karetki - musia艂a ju偶 odjecha膰. Elektronicznie otwierana 偶elazna brama sta艂a otworem. Nie widzia艂am 偶贸艂tej ta艣my, oddzielaj膮cej zazwyczaj ciekawskich od miejsca zbrodni, ale w tej okolicy nie istnia艂a potrzeba takiej ostro偶no艣ci. Mieszka艅cy tutejszych willi nie na darmo otaczaj膮 si臋 murami i wysokimi p艂otami z kutego 偶elaza, poza tym wi臋kszo艣膰 z nich pewnie wyjecha艂a na lato. Ci, kt贸rzy zostali, nie wyszliby w popo艂udniowy upa艂 obejrze膰 wybuchu trzeciej wojny 艣wiatowej, a co tu m贸wi膰 o pojedynczym trupie. Ledwie stan臋艂am, zatrzyma艂 si臋 za mn膮 znajomy chrysler, za kt贸rego kierownic膮 siedzia艂a kobieta z burz膮 kr臋conych rudych w艂os贸w. Lottie Dane musia艂a us艂ysze膰 komunikat policji i te偶 wpad艂a rzuci膰 okiem, co si臋 dzieje.

- Wiesz, kto tu mieszka? - przywita艂am j膮.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Z prawego ramienia zwisa艂 jej nikon 8008 z teleobiektywem, kieszenie lu藕nej kamizelki w kolorze khaki mia艂a wypchane pomara艅czowymi i czarnymi pude艂eczkami film贸w.

- Dieter Steiner! By艂am tu kiedy艣, chcia艂am zrobi膰 z nim wywiad tu偶 przed oskar偶eniem go o zab贸jstwo trzeciej 偶ony. Nie otworzy艂 bramy i zagrozi艂, 偶e zadzwoni do wydawc贸w gazety i na policj臋.

Kobietom Dietera Steinera zdarza艂y si臋 dziwne przypadki. Cho膰 przesad膮 by艂oby okre艣la膰 go mianem Sinobrodego, znajdowa艂 si臋 na dobrej drodze. Pierwsz膮 偶on臋 straci艂 podczas nurkowania. Twierdzi艂, 偶e p艂yn臋艂a za nim, a kiedy wdrapa艂 si臋 do 艂odzi, ju偶 jej nie by艂o. Cia艂o znaleziono kilka dni p贸藕niej. Nikomu nie wyda艂o si臋 to podejrzane. Wypadki si臋 zdarzaj膮. 呕ona numer dwa pomyli艂a si臋, wyje偶d偶aj膮c z wielopi臋trowego gara偶u - zamiast wstecznego biegu wrzuci艂a normalny, jej mercedes skoczy艂 do przodu, prze艂ama艂 barier臋 i spad艂 z wysoko艣ci pi臋ciu pi臋ter na asfalt, zabijaj膮c przy okazji czekaj膮cego na autobus starszego pana. Kolejny nieszcz臋艣liwy wypadek.

- Wdowiec majsterklepka? - spyta艂a Lottie.

- Aha.

- Cholera, niech mnie. - Popatrzy艂y艣my na siebie.

- Wcale nie powiedziane, 偶e to on. Mo偶e to by膰 nowa baba, robotnik, ogrodnik, jego...

Zza domu wyszed艂 policjant z Miami Beach, Greg Wallace. By艂 rozgrzany, spocony i szczerzy艂 z臋by w u艣miechu.

- To Steiner! - stwierdzi艂am. - Popatrz na g臋b臋 gliniarza.

- O 偶esz ty! - mrukn臋艂a Lottie i sprawdzi艂a aparat.

- Gdzie on jest? - spyta艂am.

- Ju偶 si臋 dowiedzia艂a艣? - Greg wskaza艂 g艂ow膮 na ty艂 domu i poprowadzi艂 nas wy艂o偶on膮 betonowymi p艂ytami 艣cie偶k膮 wok贸艂 rozleg艂ego, zadbanego ogrodu.

Steiner le偶a艂 na plecach na drewnianym pomo艣cie; jego opalone mokre cia艂o otacza艂a szybko schn膮ca p艂ytka ka艂u偶a. Nie by艂o 艣ladu cechuj膮cej go za 偶ycia arogancji - znikn臋艂a tak samo jak blask zmoczonego s艂on膮 wod膮 z艂otego kolczyka w jego uchu. W pobli偶u wala艂y si臋 gumowe r臋kawiczki oraz pozrywane z elektrokardiografu kr膮偶ki z samoprzylepnej folii, rozrzucone przez pr贸buj膮cych reanimacji sanitariuszy. Steiner ubrany by艂 jedynie w kolorowe szorty. D艂onie zacisn膮艂 w pi臋艣ci, na ustach wida膰 by艂o pian臋. Mia艂 rozpi臋ty rozporek.

Przez chwil臋 sta艂y艣my bez s艂owa. By艂 przyp艂yw i spod pomostu dobiega艂y klaszcz膮co-ss膮ce odg艂osy wody.

- Nie wiem, co te kobiety w nim widzia艂y - odezwa艂a si臋 w ko艅cu Lottie.

Policja otrzyma艂a zg艂oszenie wypadku przez telefon, z jachtu. Zadzwoni艂a rodzina, p艂yn膮ca na wycieczk臋 wielkim bertramem. Zauwa偶yli Steinera sikaj膮cego z pomostu do wody; kilka sekund po tym, jak go min臋li, wrzasn膮艂 i wpad艂 do wody.

- S膮siedzi m贸wi膮, 偶e robi艂 to notorycznie - powiedzia艂 policjant.

- Co? - spyta艂am notuj膮c.

- Pokazywa艂 swoj膮 m臋sko艣膰, u偶ywaj膮c zatoki jako 艂azienki. Zwykle kiedy kto艣 przep艂ywa艂, najcz臋艣ciej gdy na pok艂adzie by艂y kobiety. Mo偶e nie podoba艂o mu si臋, 偶e wywo艂uj膮 fale, a mo偶e chcia艂 da膰 im do zrozumienia, 偶e przep艂ywaj膮 zbyt blisko.

- A mo偶e by艂 po prostu walni臋ty - podsun臋艂am.

- Tak czy siak, o jeden k艂opot mniej - stwierdzi艂 Greg.

- Co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o? - indagowa艂am. - By艂 pod wp艂ywem alkoholu albo narkotyk贸w czy po prostu zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie?

- Tak s膮dzili艣my na pocz膮tku - odpar艂 policjant, przeci膮gaj膮c chusteczk膮 po czole - ale ludzie na motor贸wce, kt贸rzy widzieli, jak wpada do wody, zawr贸cili, wyci膮gn臋li go i zacz臋li reanimowa膰. Nic z tego nie wysz艂o i chyba wiem, dlaczego.

Popatrzy艂 znacz膮co na umieszczon膮 w przystani tablic臋 z reklam膮 budweisera.

- My艣l臋, 偶e porazi艂 go pr膮d. Niez艂e, co? Sam zrobi艂 to, co nie uda艂o si臋 w艂adzom stanowym.

- Jak?

- Ostateczne wnioski wyci膮gnie lekarz, ale pr贸buj膮ca reanimowa膰 go dw贸jka i sanitariusze dostali pr膮dem, kiedy niechc膮cy dotkn臋li tej tyki. - Wskaza艂 palcem na jeden z czterech pr臋t贸w, podpieraj膮cych rozpi臋t膮 nad przystani膮 markiz臋. Niewinnie wygl膮daj膮ca 偶erd藕 zacz臋艂a nagle przyci膮ga膰 wzrok niczym napis 聦WIE呕O MALOWANE.

- Dlaczego jego zabi艂o, a pozosta艂ych nie?

- Z艂apa艂 za podpor臋, po kt贸rej przebiega kabel o艣wietlaj膮cy reklam臋, sikn膮艂 do wody i pr膮d go popie艣ci艂.

Wzdrygn臋艂am si臋, zadaj膮c sobie retoryczne pytanie, dlaczego m臋偶czy藕ni na widok ka偶dej wi臋kszej powierzchni wody natychmiast musz膮 rozpina膰 rozporek i sika膰. Niespodziewanie wysoki procent wy艂awianych z wody w okolicach Miami m臋skich topielc贸w jest w kompletnym ubraniu, ale z rozpi臋tym rozporkiem. Lottie dr臋czy艂 ten sam problem.

- Greg? - spyta艂a. - Dlaczego wy, faceci, ci膮gle to robicie?

- Co? - Policjant mia艂 nas膮czony potem ko艂nierzyk i ciemne ko艂a pod pachami. Pieczo艂owicie wype艂nia艂 rubryki przypi臋tego do podk艂adki formularza.

- No wiesz, za艂atwiacie si臋 do oceanu, zatoki, kana艂贸w, basen贸w?

Popatrzy艂 zdegustowany, przesta艂 na chwil臋 pisa膰, w艂o偶y艂 palec za ko艂nierzyk i odci膮gn膮艂 go od szyi.

- Bo ja wiem? - Wzruszy艂 ramionami. - Chyba dlatego, 偶e s膮.

- Wrzuca膰 do wody puszki po piwie i sika膰 do zbiornik贸w wodnych tylko dlatego, 偶e 聞s膮聰? - zdziwi艂a si臋 Lottie.

- To musi by膰 jak z psami, kt贸re podnosz膮 nog臋 przy drzewach i hydrantach - pr贸bowa艂am wyja艣ni膰. - Znacz膮 teren.

Greg sprawia艂 wra偶enie rozdra偶nionego.

- Co wy gadacie! Pow贸d jest taki, 偶e wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn pije piwo i korzysta z ka偶dej okazji, by pozby膰 si臋 nadmiaru p艂ynu.

- Nie, moim zdaniem w ka偶dym z was drzemie ukryta potrzeba pokazywania przy lada okazji swojego najwi臋kszego przyjaciela - wyg艂osi艂a sw膮 teori臋 Lottie.

- Co za bzdura! To sprawa natury. - G艂os Grega przybiera艂 na sile. - Wola boska!

- W ka偶dym razie sprawiedliwo艣ci sta艂o si臋 zado艣膰 - oznajmi艂am uspokajaj膮cym tonem. - Zw艂aszcza je偶eli rzeczywi艣cie porazi艂 go pr膮d. Przecie偶 zosta艂 skazany na krzes艂o elektryczne i jedynie dzi臋ki 艂utowi szcz臋艣cia uda艂o mu si臋 doprowadzi膰 do powt贸rki procesu, zanim gubernator podpisa艂 nakaz wykonania wyroku, no i oczywi艣cie wygra膰. Dobrze mu si臋 偶y艂o. - Odwr贸ci艂am si臋, by otaksowa膰 rozleg艂e patio z basenem i zbudowany jakby bez planu pi臋trowy dom o wielkich panoramicznych oknach, z tarasem na pi臋trze otoczonym balustrad膮 z kutego 偶elaza.

- Dom zbudowa艂 艂adny, ale posknerzy艂 na instalacji - stwierdzi艂 policjant. - B艂膮d. Powinien by艂 zleci膰 elektryk臋 fachowcowi. Niczego nie dotykajcie, dobrze? - ostrzeg艂 i ruszy艂 do bramy, by przywita膰 si臋 z doktorem Vernonem Duffym, jednym z anatomopatolog贸w hrabstwa Dade.

Doktor Duffy, przedtem obywatel New Hampshire, wygl膮da艂 z powodu upa艂u jak zwi臋d艂y kwiat. W r臋ku ni贸s艂 wy艂o偶on膮 g膮bk膮 aluminiow膮 walizk臋, jakich u偶ywaj膮 fotografowie. W wewn臋trznej kieszeni sportowej marynarki, kt贸ra dawno straci艂a fason, mia艂 woltomierz; przewody dynda艂y mu na wysoko艣ci ud. Przypomina艂 mojego niechlujnego koleg臋 ze szko艂y 艣redniej, obecnie naukowca w NASA. Duffy jest lekko zgarbiony i bardzo blady - zbyt wiele godzin sp臋dza w kostnicy. Kiwn膮艂 mnie i Lottie zdawkowo g艂ow膮, jakby spodziewa艂 si臋 nas tu zobaczy膰, i skierowa艂 sw膮 uwag臋 na cia艂o.

- Czy to ten, o kt贸rym s艂ysza艂em?

- We w艂asnej osobie - potwierdzi艂 Greg. - Jego dobra passa nie mog艂a trwa膰 wiecznie.

- Niczyja nie trwa wiecznie - powiedzia艂 filozoficznie Duffy, wyjmuj膮c woltomierz.

- W wydziale zab贸jstw nie b臋d膮 za nim p艂aka膰 - doda艂 Greg. - Tak samo w prokuraturze. Byli naprawd臋 wkurwieni, kiedy s臋dzia go pu艣ci艂.

Duffy podszed艂 do podtrzymuj膮cego markiz臋 dr膮ga i przyczepi艂 do jego galwanizowanej podstawy zako艅czony czerwon膮 ko艅c贸wk膮 pr贸bnik, a przew贸d z czarn膮 ko艅c贸wk膮 wrzuci艂 do wody. Wskaz贸wka wychyli艂a si臋 do stu dwudziestu wolt贸w. Standardowa, u偶ywana w barach, pod艣wietlana od 艣rodka jarzeni贸wk膮 reklama piwa wisia艂a na zardzewia艂ej metalowej konstrukcji.

- Ani ta reklama, ani gniazdko, do kt贸rego jest pod艂膮czona, nie s膮 przeznaczone do u偶ytku na wolnym powietrzu - o艣wiadczy艂 lekarz, wodz膮c wzrokiem wzd艂u偶 kabla zasilaj膮cego, prowadz膮cego do pobliskiego domku z narz臋dziami. - Nawet nie uziemi艂 przewodu. Dlaczego by艂 tak niefrasobliwy?

- Z lenistwa - wyja艣ni艂 Greg. - Albo z g艂upoty. Niech pan spojrzy tutaj. - Kilka metr贸w dalej, tu偶 obok urz膮dzenia do spuszczania na wod臋 motor贸wki - zaopatrzonego w pot臋偶ne silniki granatowo-bia艂ego custom crafta z napisem PHOTOG na dziobie - widnia艂o nowe, porz膮dnie wygl膮daj膮ce i uziemione gniazdko. - Powinien by艂 od艂膮czy膰 stary przew贸d.

- Zdaje si臋, 偶e z艂apa艂 znajduj膮c膮 si臋 pod napi臋ciem podpor臋 i zamkn膮艂 obieg pr膮du, kiedy strumie艅 moczu dotkn膮艂 wody. Pami臋tam podobny przypadek w Chicago - m贸wi艂 Duffy, badaj膮c Steinera. Podni贸s艂 i obejrza艂 najpierw jedn膮 jego stop臋, potem drug膮. - Cz艂owieka porazi艂o, kiedy w metrze nasika艂 z peronu na szyn臋 doprowadzaj膮c膮 pr膮d. Uderzenie by艂o tak mocne, 偶e facet pofrun膮艂 na tory, jakby kto艣 go zepchn膮艂.

Greg skin膮艂 g艂ow膮. S艂owa Duffy聮ego musia艂y obudzi膰 w nim wspomnienia. Niemal z rozmarzeniem na twarzy powiedzia艂:

- O tak. Kiedy by艂em ma艂y, nam贸wili艣my kole偶k臋, 偶eby nasika艂 do w艂膮czonej kosiarki. Pr膮d przelecia艂 po strumieniu i ch艂opak jak z艂oto pierdykn膮艂 na dupsko.

Wzi臋艂am g艂臋boki wdech i popatrzy艂am na Lottie, kt贸ra wznios艂a oczy do g贸ry.

Gdy postanowi艂am wraca膰 do redakcji pisa膰 artyku艂, Lottie robi艂a w艂a艣nie zdj臋cie wpatruj膮cego si臋 prosto w niebo Steinera.

- Po co ci to? - mrukn臋艂am. - Przecie偶 wiesz, 偶e nie opublikuj膮 w 偶adnej porannej gazecie fotografii nagiego trupa.

Lottie spojrza艂a na mnie uwa偶nie.

- Dla twojego przyjaciela Danny聮ego. Na pewno ucieszy go mo偶liwo艣膰 rzucenia ostatni raz okiem na Steinera.

Prawdopodobnie mia艂a racj臋. Oto ca艂a Lottie - pami臋ta o wszystkim.

Detektyw Daniel P. Flood aresztowa艂 Steinera i udowodni艂 mu morderstwo trzeciej 偶ony. Pisa艂am o sprawie od samego pocz膮tku. Dowody zebrane przez Dana doprowadzi艂y Steinera do celi 艣mierci, ale nie uda艂o si臋 go tam zbyt d艂ugo przetrzyma膰. Wykorzystuj膮c formalne uchybienia s臋dziego podczas przedstawiania 艂awie przysi臋g艂ych punkt贸w oskar偶enia, obrona zdo艂a艂a wznowi膰 proces. I wtedy okaza艂o si臋, 偶e 艣wiadkowie poumierali, poznikali, potracili pami臋膰 i generalnie byli zastanawiaj膮co oporni. W efekcie oskar偶ony opu艣ci艂 sal臋 s膮dow膮 jako wolny cz艂owiek.

Czu艂am si臋 dziwnie, schodz膮c z tej areny nag艂ej 艣mierci, na kt贸rej nie pola艂y si臋 艂zy. Kiedy otwiera艂am samoch贸d, dotar艂o do mnie, 偶e na widok trupa Steinera ka偶dy jakby wesela艂. Nim odjecha艂am, na scen臋 wkroczy艂 jednak nowy aktor. Tu偶 za mn膮 zaparkowa艂 zielony jaguar. Siedz膮ca w nim m艂oda kobieta poprawi艂a okulary s艂oneczne i zmarszczy艂a czo艂o, widz膮c blokuj膮cy podjazd radiow贸z, nieoznakowany samoch贸d Grega i auto anatomopatologa. Mia艂a na sobie bia艂e szorty i pasuj膮cy do nich sweter, nogi d艂ugie i opalone.

- Gdzie Dieter? - zapyta艂a, uwa偶nie mi si臋 przygl膮daj膮c.

- Jest pani jego znajom膮? - odpowiedzia艂am pytaniem. - Sta艂o si臋 co艣 przykrego.

Spojrza艂a przez moje rami臋 w kierunku domu.

- Prosz臋 tam nie i艣膰 - ostrzeg艂am.

- Dlaczego? Co si臋 sta艂o? - Zn贸w popatrzy艂a na mnie i nie spodoba艂o jej si臋 to, co zobaczy艂a w moich oczach. Cie艅 zasnu艂 jej rozszerzone nagle 藕renice.

Zastawi艂am jej drog臋 i pr贸bowa艂am przytrzyma膰 za rami臋.

- Wypadek. Nie powinna pani.

Wyrwa艂a si臋 i ruszy艂a biegiem wzd艂u偶 zacienionej strony.

- Prosz臋 pani! - zawo艂a艂am, ale mnie nie s艂ysza艂a. Zd膮偶y艂a ju偶 okr膮偶y膰 dom i wypa艣膰 na prowadz膮cy do przystani pomost. Zacz臋艂a wy膰, jej g艂os unosi艂 si臋 i opada艂 w rytm krok贸w.

- Nieee!

Ruszy艂am za ni膮. Kiedy wysz艂am zza w臋g艂a, Greg trzyma艂 j膮 za nadgarstki i cicho co艣 m贸wi艂. Pr贸bowa艂 stan膮膰 mi臋dzy ni膮 a zw艂okami; wtedy jej nogi ugi臋艂y si臋 w kolanach i pad艂a na ziemi臋.

- Mieli艣my wzi膮膰 艣lub! - krzycza艂a, wci膮偶 walcz膮c z policjantem. - Nie mo偶e nie 偶y膰! Co pan m贸wi? Co to znaczy?! - Kl臋cza艂a teraz z zaci艣ni臋tymi pi臋艣ciami i chlipi膮c b艂aga艂a: - Dlaczego on tu le偶y? Nie pozw贸lcie mu tak le偶e膰!

Gdy ludzie, kt贸rym p臋ka serce, zaczynaj膮 p艂aka膰, zwykle robi臋 to samo. W drodze do redakcji stara艂am si臋 jednak powstrzyma膰 od 艂ez, t艂umacz膮c sobie, 偶e ta kobieta mia艂a w艂a艣ciwie szcz臋艣cie. B臋dzie pami臋ta膰 Steinera jako utracon膮 mi艂o艣膰, nie zdaj膮c sobie sprawy z tego, 偶e spe艂nienie marze艅 prawdopodobnie sko艅czy艂oby si臋 dla niej znacznie bardziej tragicznie.

By艂am nowa w bran偶y, kiedy w zagajniku tu偶 obok parku miejskiego znaleziono Eloise Steiner. Gliniarze nie traktowali mnie jeszcze wtedy powa偶nie, a ulubion膮 zabaw膮 paru z nich by艂o szokowanie m艂odej reporterki. Zamiast wi臋c - jak zwykle - unika膰 mnie, Dan i jego partner zaprosili mnie pewnego dnia na ogl臋dziny zw艂ok. Uszcz臋艣liwiona szcz臋艣ciem - dziennikarze nienawidz膮 by膰 trzymani za 偶贸艂t膮 ta艣m膮 - ruszy艂am grzecznie za nimi zaro艣ni臋t膮 je偶ynami i chwastami 艣cie偶k膮. Nigdy nie zapomn臋 tego, co zobaczy艂am na mrocznej polance. Policjanci spodziewali si臋, 偶e ujawni臋 s艂abo艣膰, ale nic z tego. Pozosta艂am ch艂odna - przynajmniej na zewn膮trz, okazuj膮c jedynie zawodow膮 ciekawo艣膰. Nie przysz艂o mi to jednak 艂atwo - by艂 艣rodek lata, a cia艂o le偶a艂o w lesie trzy dni, na dodatek Eloise Steiner by艂a w dziewi膮tym miesi膮cu ci膮偶y.

Kiedy og艂oszono znalezienie niezidentyfikowanych zw艂ok, Dieter Steiner zadzwoni艂 na policj臋, 偶e mo偶e jest to jego 偶ona, z kt贸r膮 by艂 wtedy niespe艂na rok po 艣lubie. Ostatni raz widzia艂 j膮 minionej soboty oko艂o dziesi膮tej rano, gdy wyje偶d偶a艂a na pchli targ. Obieca艂a by膰 w domu przed drug膮 po po艂udniu, ale nie wr贸ci艂a.

Gliniarze nie mieli okazji zapyta膰 Steinera, dlaczego nie zg艂osi艂 jej zagini臋cia, poniewa偶 kiedy przybyli do jego do domu, by艂 tam ju偶 adwokat, kt贸ry zabroni艂 mu rozmawia膰 z policj膮 oraz podda膰 si臋 badaniu na wykrywaczu k艂amstw.

Zaraz po powrocie do redakcji zadzwoni艂am do biblioteki z pro艣b膮 o wycinki prasowe dotycz膮ce Steinera. Onnie nie czeka艂a na go艅ca - przynios艂a mi je natychmiast osobi艣cie.

- A wi臋c dobry B贸g w ko艅cu go pokara艂 - stwierdzi艂a.

- Na to wygl膮da. Jak Darryl?

- Podniecony perspektyw膮 szko艂y. - Na jej usta wyp艂yn膮艂 szeroki u艣miech i twarz koloru spieczonej grzanki ca艂a si臋 rozpromieni艂a. - Nie mo偶e si臋 doczeka膰.

- U艣ci艣nij go ode mnie. - Wpisa艂am do komputera sw贸j kod osobisty i patrzy艂am, jak Onnie wraca do biblioteki. Kiedy艣 by艂a bit膮 偶on膮, ale uda艂o jej si臋 uciec od m臋偶a i teraz by艂a samotn膮 matk膮. Praca, do kt贸rej j膮 poleci艂am, znakomicie jej s艂u偶y艂a - Onnie przyty艂a gdzie trzeba kilka kilogram贸w, zacz臋艂a si臋 malowa膰 i 艣wietnie wygl膮da艂a. Dziennikarzowi nigdy nie zaszkodzi mie膰 w bibliotece przyjaci贸艂, zw艂aszcza tu偶 przed zamkni臋ciem numeru. Si臋gn臋艂am po s艂uchawk臋 telefonu i zadzwoni艂am do domu Dana Flooda. Odezwa艂 si臋 po drugim sygnale.

- Cze艣膰, Danny, tu Britt. Nie uwierzysz, nad czym pracuj臋. Wiesz, kto zgin膮艂 dzi艣 po po艂udniu?

- C贸偶, s艂ysza艂em, 偶e Dieter Steiner si臋 zeszcza艂.

- Kto ci powiedzia艂? - O ma艂o si臋 nie zach艂ysn臋艂am. - Jak to si臋 dzieje, 偶e zawsze wiesz wszystko pierwszy?

- Nasz wsp贸lny przyjaciel i ulubiony porucznik Ken McDonald poinformowa艂 mnie, 偶e Steiner znikn膮艂 z planszy nie rozwi膮zanych przypadk贸w. - Na d藕wi臋k nazwiska 聞McDonald聰 jak zwykle skurczy艂 mi si臋 偶o艂膮dek. Zastanawia艂am si臋, czy ju偶 zawsze tak b臋dzie.

- Wygl膮da na to, 偶e jednak istnieje na 艣wiecie sprawiedliwo艣膰.

- By膰 mo偶e - odpar艂 Dan.

- Chcia艂abym zacytowa膰 weterana wydzia艂u zab贸jstw, kt贸ry pos艂a艂 Steinera do celi 艣mierci. Jak brzmi tw贸j komentarz?

- Wiadomo艣膰 o jego 艣mierci niemal mnie porazi艂a - oznajmi艂 Dan chichocz膮c.

- B膮d藕 powa偶ny.

- Oczywi艣cie. - Przez chwil臋 Dan si臋 namy艣la艂 i s艂ysza艂am jedynie jego ci臋偶ki oddech. W ko艅cu powiedzia艂 z powag膮: - Teraz b臋dzie musia艂 stan膮膰 przed s臋dzi膮 niebieskim. Czasami jednak sprawiedliwo艣膰 zwyci臋偶a.

Dwie pierwsze 偶ony Steinera zgin臋艂y w odst臋pie trzyletnim. Obie by艂y m艂ode, atrakcyjne i dobrze ubezpieczone. Obie zosta艂y skremowane, nie by艂o wi臋c mo偶liwo艣ci ponownego zbadania przyczyn ich 艣mierci, a w wypadku trzeciej, Eloise, Dan wykona艂 znakomit膮 robot臋.

- Bardzo dobrze - stwierdzi艂am, wstukuj膮c s艂owa Flooda do komputera. - Co艣 jeszcze?

- Ale poza protoko艂em. Dosta艂 to, na co zas艂u偶y艂. Powinien usma偶y膰 si臋 ju偶 dawno temu. Nikt nie b臋dzie p艂aka艂 po tym skurwielu.

- Jedna osoba b臋dzie. Ka偶da potwora znajdzie swego amatora, nawet Steiner. Zanim odjecha艂am z miejsca wypadku, zjawi艂a si臋 jego narzeczona. 艁adna m艂oda dziewczyna w jaguarze. Mia艂 si臋 z ni膮 偶eni膰. Jego 艣mier膰 mocno j膮 trafi艂a.

Prychn膮艂.

- Los wy艣wiadczy艂 jej przys艂ug臋, prawdopodobnie uratowa艂 偶ycie.

- Nigdy w to nie uwierzy. Wiesz, jaka bywa mi艂o艣膰. - Upi艂am 艂yk kawy z mlekiem, kt贸ra sta艂a na moim biurku w styropianowym kubeczku.

- Taa. - G艂os Dana zmi臋k艂. - Wiesz, ma艂a, w艂a艣ciwie czeka艂em na tw贸j telefon. Po tylu latach dok艂adnie wiem, jak pracujesz.

- Najwy偶szy czas, tatusiu. Poza tym jak si臋 czujesz?

- Kiepsko. Kiedy zwlekam si臋 rano z 艂贸偶ka, moje cia艂o wydaje takie d藕wi臋ki, jakby kto艣 w 艣rodku 艂upa艂 orzechy. Wszystko si臋 we mnie psuje. Umieram, ale to 偶adna nowo艣膰, bo wszyscy co dzie艅 umieramy po kawa艂eczku.

- Przesta艅 narzeka膰, nie sprawiasz na mnie wra偶enia umieraj膮cego. Powiniene艣 s艂ucha膰 lekarzy, robi膰 co ci ka偶膮, i bardziej na siebie uwa偶a膰.

- Oczywi艣cie. Spotkajmy si臋 w przysz艂ym tygodniu na kaw臋 albo lunch, Britt.

- Za艂atwione - odpar艂am, od艂o偶y艂am s艂uchawk臋 i zaj臋艂am si臋 artyku艂em.

Pierwsze zdanie brzmia艂o:

M臋偶czyzna, kt贸remu dzi臋ki kruczkom prawnym uda艂o si臋 unikn膮膰 krzes艂a elektrycznego, zgin膮艂 pora偶ony pr膮dem w dziwnym wypadku, jaki wydarzy艂 si臋 we wtorek w jego luksusowej willi w Miami Beach.

W czasie kiedy Bobby Tubbs, redaktor dy偶urny dzia艂u miejskiego, opracowywa艂 artyku艂, siedzia艂am obok i przygl膮da艂am si臋, jak to robi. Potem pokr臋ci艂am si臋 troch臋, czekaj膮c, a偶 redaktor odpowiedzialny napisze tytu艂. Lubi臋 dopilnowa膰 osobi艣cie, by nie zdarzy艂o si臋 nic, czego bym nie przewidzia艂a, a tytu艂 mia艂 zwi膮zek z artyku艂em. W tym wypadku nie by艂o problem贸w.

Wielkie litery wo艂a艂y: PODEJRZANY O MORDERSTWO PORA呕ONY PR慕DEM W SWOIM DOMU PRZY PLA呕Y! A pod spodem: Britt Montero, sta艂y wsp贸艂pracownik 聞Miami Daily News聰. To ja.

Wr贸ci艂am do biurka i przejrza艂am kartki informuj膮ce o telefonach, kt贸re by艂y do mnie podczas mej nieobecno艣ci. Dwa razy dzwoni艂a moja matka. Kiedy si臋ga艂am po s艂uchawk臋, zauwa偶y艂am, 偶e kto艣 za mn膮 stoi. By艂 to, upozowany jak do zdj臋cia w 聞GQ聰, Eduardo de la Torre, wysoki i zawsze elegancko ubrany redaktor rubryki towarzyskiej. Wiedzia艂am, czego chce. Mimo nienagannych manier i stylu bycia d偶entelmena, a偶 dr偶y na ka偶d膮 mo偶liwo艣膰 dowiedzenia si臋 szczeg贸艂贸w dotycz膮cych 艣mierci, nieszcz臋艣膰, skandali i przest臋pstw w 聞dobrym towarzystwie聰, o kt贸rym pisze. Im obrzydliwsze, tym lepiej.

- Mog臋 ci臋 zaprosi膰 na kaw臋?

- Mam - odpar艂am, unosz膮c kubek. - Nigdy nie wspomina艂e艣, 偶e byli艣cie z Dieterem Steinerem przyjaci贸艂mi.

Wzruszy艂 powoli ramionami i stan膮艂 bokiem, ukazuj膮c sw贸j szlachetny profil. Jego drzewo genealogiczne si臋ga hiszpa艅skiej arystokracji i Eduardo nie pozwala nikomu o tym zapomnie膰.

- Dlaczego tak m贸wisz? Jakimi przyjaci贸艂mi? Przyszed艂em, bo dawno ju偶 nie wymieniali艣my si臋 tematami.

- Eduardo, przesta艅. Zapraszasz mnie na kaw臋 tylko wtedy, gdy kto艣 z wy偶szych sfer ma problemy - zosta艂 obrabowany, o co艣 oskar偶ony albo zgin膮艂.

- A wi臋c to prawda? - wydysza艂, unosz膮c kszta艂tnie zaokr膮glon膮 brew.

Rano artyku艂 wydrukuje p贸艂 miliona gazet, ale niemal lubie偶na ciekawsko艣膰 Eduarda zawsze powoduje, 偶e niech臋tnie ujawniam szczeg贸艂y. Moim zdaniem zbytnio podniecaj膮 go dotycz膮ce przest臋pstw drobiazgi. Trzeba jednak przyzna膰, 偶e Eduardo nieraz okaza艂 si臋 cennym 藕r贸d艂em informacji i zastrze偶onych numer贸w telefon贸w, kiedy ten czy 贸w z 聞towarzystwa聰 zapomnia艂 dobrych manier i 艣ci膮gn膮艂 na siebie zainteresowanie reportera zajmuj膮cego si臋 sprawami policyjnymi.

- Co jest prawd膮?

- Steiner. Naprawd臋 nie 偶yje?

- Nie wiedzia艂am, 偶e by艂 w Czarnej Ksi臋dze.

- Masz na my艣li spis os贸b z towarzystwa? Znajduje si臋 w nim Muffy, jego narzeczona - nale偶y do Benedict贸w z Palm Beach - m贸wi艂 Eduardo tonem lu藕nej pogaw臋dki, odliczaj膮c nazwiska na idealnie wymanikiurowanych palcach. - Eloise te偶 tam by艂a. On r贸wnie偶, przez rok, w okresie ich ma艂偶e艅stwa. Kiedy jednak zosta艂 aresztowany pod zarzutem morderstwa, oczywi艣cie go wykre艣lono.

- Oczywi艣cie. W takim razie ju偶 tam nie wr贸ci. Nie 偶yje.

- Kto? - wtr膮ci艂 si臋 Ryan Battle, siedz膮cy za mn膮 redaktor odpowiedzialny za informacje og贸lne. - Kto nie 偶yje? 聦mierdziel? S艂yszeli艣cie o tym, 偶e banki kupuj膮 kanarki? Bo kiedy taki kanarek zdycha, wiadomo, 偶e w okolicy kr膮偶y 聦mierdziel.

Rzuci艂am mu mordercze spojrzenie. 聦cigaj膮cym 聦mierdziela policjantom nie by艂o do 艣miechu.

- Nie, nie 聦mierdziel - odpar艂 ostro Eduardo. - Dieter Steiner, niemiecki fotograf, kt贸remu ci膮gle gin臋艂y 偶ony.

- Co si臋 sta艂o? - Ryan wsta艂 zza biurka i podszed艂 do nas.

- No w艂a艣nie, co si臋 sta艂o? - podchwyci艂 Eduardo.

Opowiedzia艂am im kr贸tko ca艂膮 histori臋.

- Widzia艂a艣 cia艂o? - Oczy Eduarda b艂yszcza艂y jak dwa w臋gielki. - Co mia艂 na sobie?

- Niewiele - odrzek艂am zgodnie z prawd膮, dodaj膮c na koniec, 偶e Lottie ma zdj臋cia. Pognali razem do ciemni, by zajrze膰 jej przez rami臋. By艂a to nieelegancka sztuczka i wiedzia艂am, 偶e Lottie si臋 na mnie w艣cieknie, ale nie widzia艂am innego sposobu, 偶eby si臋 ich pozby膰.

Zjecha艂am do holu ani smutna, ani szcz臋艣liwa z powodu 艣mierci Dietera Steinera. Mia艂am poczucie, 偶e co艣 si臋 sko艅czy艂o - jakby kolejny raz los potoczy艂 si臋 swoim biegiem.

Najbardziej lubi臋 w mojej pracy to, 偶e ci膮gle obserwuje si臋 偶ycie z pierwszego rz臋du. Prawo nie zdo艂a艂o dosi臋gn膮膰 Steinera, ale dosi臋g艂o go co艣 innego. Pomy艣la艂am o Eloise, dw贸ch kobietach przed ni膮 i siedz膮cym w domu Danielu Floodzie. Prawdopodobnie b臋dzie mu si臋 lepiej spa艂o. Pozostanie przy 偶yciu jest najlepsz膮 zemst膮.

Dziesi臋膰 minut p贸藕niej spotka艂am si臋 z Lottie w podziemnym redakcyjnym gara偶u i pojecha艂y艣my do 聞La Esquina de Tejas聰 na media noches - 聞sandwicze o p贸艂nocy聰, czyli s艂odkie bu艂ki z szynk膮, wieprzowin膮, 偶贸艂tym serem, musztard膮 i piklami. Usiad艂y艣my przy stoliku przykrytym cerat膮, na kt贸rej roz艂o偶ono tekturowe tacki z nadrukowan膮 map膮 Florydy, i zacz臋艂y艣my je艣膰.

- Dzi臋kuj臋 za przys艂anie mi do ciemni g艂upkowatych bli藕niak贸w - burkn臋艂a Lottie, lej膮c tabasco na sa艂atk臋 z ry偶u i fasoli. Jako Teksanka, jest uzale偶niona od ostrych sos贸w i dodaje je w du偶ych dawkach do wszystkiego, z porann膮 owsiank膮 w艂膮cznie.

- Wiedzia艂am, 偶e si臋 ucieszysz na ich widok. Przepraszam.

- My艣lisz, 偶e Steiner o偶eni艂by si臋 z t膮 lal膮?

- Gdyby to zrobi艂, Dan od razu by si臋 za艂o偶y艂, 偶e kt贸rego艣 dnia znajd膮 j膮 twarz膮 w d贸艂 w przydro偶nym rowie.

- Co on na to, 偶e Steiner dosta艂 wreszcie to, co mu si臋 nale偶a艂o?

Spr贸bowa艂am na艣ladowa膰 niski g艂os Dana i jego powolny spos贸b m贸wienia.

- Powiedzia艂: 聞Cholera z nim, Steiner by艂 jedynie 藕d藕b艂em na trawniku. Nie on jedyny. W por贸wnaniu z innymi nie by艂 nawet najgorszy聰.

- A kto jest najgorszy? - Lottie obtar艂a usta chusteczk膮, przechyli艂a si臋 przez stolik w moim kierunku i uwa偶nie wbi艂a we mnie wzrok.

Musia艂am si臋 chwil臋 zastanowi膰. Obie wiedzia艂y艣my, 偶e Dan ma obsesj臋 na punkcie starych, 聞nie rozwi膮zanych聰 przypadk贸w morderstw, w kt贸rych zna艂 zab贸jc臋, ale nie m贸g艂 doprowadzi膰 do procesu. Jego ulubionym tematem by艂y niedostatki wymiaru sprawiedliwo艣ci.

- Chyba morderca Mary Beth Rafferty.

Lottie z oczekiwaniem patrzy艂a jak mieszam szata艅sko mocn膮 kaw臋 po kuba艅sku, kt贸ra prawdopodobnie utrzyma mnie na nogach do rana.

- Sprawa Mary Beth Rafferty jest bardzo stara - zacz臋艂am. - Pochodzi z czas贸w, kiedy nie by艂o ci臋 jeszcze w Miami. Mia艂am wtedy jedena艣cie, mo偶e dwana艣cie lat, ale do dzi艣 pami臋tam panik臋, jak膮 wywo艂a艂o to zab贸jstwo. - Wypi艂am 艂yk kawy i odstawi艂am fili偶ank臋 na spodeczek. - Po tej sprawie matka przez kilka miesi臋cy nie wypuszcza艂a mnie samej z domu. Morderstwo posia艂o strach w ca艂ym mie艣cie, musisz bowiem wzi膮膰 pod uwag臋, 偶e w owym czasie Miami by艂o niewielkim prowincjonalnym miasteczkiem. Mary Beth - ma艂a dziewczynka - zosta艂a porwana, zgwa艂cona i zamordowana.

Lottie afektowanie wzruszy艂a ramionami.

- I do dzi艣 sprawa nie jest wyja艣niona?

- Z technicznego punktu widzenia - nie, to znaczy nikt nie zosta艂 oskar偶ony, ale policja zawsze mia艂a podejrzanego. Nigdy nie zgadniesz, kogo.

Oczy Lottie si臋 rozszerzy艂y.

- Kogo艣, kogo znam?

Skin臋艂am g艂ow膮.

- Erica Fieldinga.

- 呕artujesz! Tego polityka? Kandydata na gubernatora? Robi艂am mu z dziesi臋膰 razy zdj臋cia. - Od艂o偶y艂a widelec. - Opowiedz.

- To si臋 wydarzy艂o dwadzie艣cia dwa lata temu. O艣mioletnia Mary Beth bawi艂a si臋 o trzeciej po po艂udniu na ulicy blisko domu, w dzielnicy Roads. Uprowadzi艂 j膮 jaki艣 wyrostek, a 艣wiadkiem porwania by艂 bawi膮cy si臋 z ni膮 r贸wie艣nik, kt贸ry natychmiast przybieg艂 do domu, ale by艂 tak wystraszony, 偶e przez kilka dni do nikogo si臋 nie odzywa艂. Wkr贸tce po og艂oszeniu poszukiwa艅 znalaz艂 jej nagie zw艂oki na brzegu jednego z kana艂贸w przeje偶d偶aj膮cy tamt臋dy siedemnastolatek. By艂 nim Eric Fielding.

- S膮dzisz, 偶e to on j膮 zabi艂?

- Dan m贸g艂by przysi膮c, 偶e tak. O ile wiem, nigdy nie pojawi艂 si臋 inny podejrzany. Pikanterii dodaje sprawie fakt, 偶e Fielding mia艂 ju偶 na koncie oskar偶enie o podgl膮dactwo i jego zjawienie si臋 w miejscu, gdzie le偶a艂y zw艂oki, by艂o dziwnym zbiegiem okoliczno艣ci.

Lottie patrzy艂a ponuro.

- Osoby, kt贸re znajduj膮 zw艂oki, cz臋sto okazuj膮 si臋 tymi, kt贸re same je tam umie艣ci艂y.

- W艂a艣nie. Tacy ludzie lubi膮, jak zwraca si臋 na nich uwag臋, ch臋tnie sytuuj膮 si臋 w centrum wydarze艅. Niekt贸rzy wr臋cz s膮dz膮, 偶e dzi臋ki temu nikt ich nie b臋dzie podejrzewa艂. Jakby gliniarze byli a偶 tak g艂upi.

- Dlaczego go nie aresztowano?

- Brakowa艂o dowod贸w.

- Nie by艂o 艣wiadk贸w?

- Jedynym by艂 ch艂opiec, kt贸ry bawi艂 si臋 z Mary Beth, kaleka z niedow艂adem nogi po uderzeniu przez samoch贸d. Widzia艂, jak przypuszczalny morderca j膮 porwa艂, ale jego matka przerazi艂a si臋 i nie dopu艣ci艂a do niego policji. Od pocz膮tku by艂a wobec niego nadmiernie opieku艅cza i przestraszona jak cholera, czemu si臋 jednak wcale nie dziwi臋. Rodzina Fielding贸w ju偶 wtedy mia艂a znacz膮c膮 pozycj臋 w mie艣cie - zar贸wno ze wzgl臋du na maj膮tek, jak i wp艂ywy polityczne. Kiedy Dan i jego koledzy z policji pr贸bowali naciska膰, dostali telefony od przewodnicz膮cego rady miejskiej i burmistrza, by poszukali mordercy gdzie indziej. - Pochyli艂am si臋. - Dan twierdzi, i偶 to, 偶e Mary Beth za艂atwi艂 nasz przysz艂y gubernator, jest tak pewne jak jutrzejszy wsch贸d s艂o艅ca. Nie pami臋tam, by kiedykolwiek si臋 pomyli艂, je偶eli by艂 czego艣 tak pewny.

Lottie, nieobecna duchem, 偶u艂a kanapk臋.

- Skoro mieli pewno艣膰, 偶e ch艂opak m贸g艂by zidentyfikowa膰 Fieldinga jako porywacza, dlaczego Dan nie zmusi艂 matki ch艂opca, by pozwoli艂a mu na rozmow臋 z policj膮 i uczestnictwo w konfrontacji?

- By艂a samotn膮, zapracowan膮 kobiet膮. Gdyby do tego dosz艂o, jej syn wskaza艂by palcem na cz艂onka bardzo bogatej rodziny. Co by艣 zrobi艂a na jej miejscu? Musia艂a ba膰 si臋 jak cholera. A popatrz teraz na Fieldinga - sko艅czy艂 prawo na Harvardzie, dwa razy zosta艂 cz艂onkiem rady miejskiej, no i jest kandydatem numer jeden na gubernatora.

- Znaj膮c Dana, domy艣lam si臋, 偶e dostawa艂 sza艂u. Trzeba by co艣 z tym zrobi膰. Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e gubernatorem mo偶e zosta膰 cz艂owiek, kt贸remu upiek艂o si臋 morderstwo.

- Doskonale pasuje do galerii pozosta艂ych wybieralnych oficjeli miasta stwierdzi艂am nieweso艂o.

- M贸wi臋 powa偶nie. Kto艣, mo偶e jaki艣 dobry dziennikarz - powiedzia艂a powoli, wbijaj膮c we mnie wzrok - powinien ponownie rzuci膰 okiem na t臋 spraw臋.

- Jasne. Gliniarze nic nie zdzia艂ali przez dwadzie艣cia dwa lata, a dziennikarz ma udowodni膰 tu偶 przed wyborami, 偶e Fielding jest morderc膮.

- Spr贸bowa膰 nie zaszkodzi. Niekiedy sekrety z czasem dojrzewaj膮 i wystarczy potrz膮sn膮膰 drzewem, by wpad艂y w r臋ce jak soczysty owoc.

Mo偶e i nie zaszkodzi potrz膮sn膮膰 drzewem. Kolejn膮 wspania艂膮 cech膮 Lottie jest jej wiara w to, 偶e nie ma rzeczy niemo偶liwych.

- Dan by艂 jednym z najlepszych detektyw贸w, jakich kiedykolwiek to miasto widzia艂o - oznajmi艂am ze smutkiem, kiedy jecha艂y艣my po zaparkowany pod redakcj膮 samoch贸d Lottie. - A zmusili go, 偶eby si臋 zwolni艂.

- Jak?

- Prawo nie pozwala odes艂a膰 nieuleczalnie chorego policjanta na emerytur臋, ale to robi膮. Szar偶e uzna艂y, 偶e ze wzgl臋du na z艂y stan serca dalsza praca w wydziale zab贸jstw jest dla niego zbyt ryzykowna, wr臋cz niebezpieczna.

- A prawdopodobnie tylko praca trzyma艂a go przy 偶yciu.

- Oczywi艣cie. - 呕ona Dana, z kt贸r膮 prze偶y艂 trzydzie艣ci cztery lata, zmar艂a nagle na ulicy z powodu p臋kni臋cia t臋tniaka. P贸艂 roku wcze艣niej ich jedyna c贸rka, 偶o艂nierz piechoty morskiej, zgin臋艂a podczas wojny w Zatoce, kiedy barak, w kt贸rym stacjonowa艂a w Arabii Saudyjskiej, zosta艂 trafiony przez irackiego SCUD-a. 艁a艅cuch nieszcz臋艣膰 zamkn膮艂 si臋, gdy nagle ujawni艂a si臋 dotychczas utajona choroba serca Dana. - Praca by艂a jedynym, co mu pozosta艂o. My艣l臋, 偶e akurat nam nietrudno to zrozumie膰.

- Komu to m贸wisz! Kiedy mia艂am ostatni膮 randk臋, kt贸rej nie popsu艂y sprawy zawodowe? Kiedy ty mia艂a艣 ostatni膮 randk臋?

Przez kr贸tki, s艂odki czas prze偶y艂am romantyczn膮 przygod臋 z dawnym partnerem Dana, Kendallem McDonaldem, ale okaza艂o si臋, 偶e koliduj膮 ze sob膮 nasze sprawy zawodowe, i szybko zwyci臋偶y艂y ambicje Kendalla. Jemu rozstanie si臋 op艂aci艂o - zosta艂 porucznikiem. Pomin臋艂am milczeniem uwag臋 Lottie na temat mojego 偶ycia uczuciowego, a raczej jego braku.

- To by艂a katastrofa - wyja艣nia艂am dalej. - Przenie艣li Dana do pracy za biurkiem. Wiesz, mia艂 przesuwa膰 papiery i opracowywa膰 raporty. A poniewa偶 sz艂o mu jak po grudzie, ubrali go w mundur i posadzili w holu przy wej艣ciu. - Stan臋艂y艣my na czerwonym 艣wietle, wi臋c odwr贸ci艂am si臋 do Lottie. - Wyobra偶asz sobie? Pos艂a膰 faceta, kt贸ry od lat nie nosi艂 munduru, dumnego z procentu wykrytych spraw detektywa wydzia艂u zab贸jstw na posterunek przeznaczony dla nieudacznik贸w albo kalekich funkcjonariuszy?!

- Jakby wykastrowa膰 ogiera.

- W艂a艣nie. Mia艂 wita膰 i kierowa膰 dalej ka偶dego zb艂膮kanego obywatela, ka偶dego 艣wira i przekr臋ta, kt贸remu zachcia艂o si臋 wej艣膰 do komendy policji. To go dobi艂o. Po dw贸ch dniach z艂o偶y艂 rezygnacj臋 i poszed艂 na emerytur臋.

- Prze偶y膰 tyle lat wojny na ulicy i dosta膰 cios w plecy od w艂asnych prze艂o偶onych. - Lottie westchn臋艂a i pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Trudno wyobrazi膰 sobie co艣 gorszego.

- Wiem. - Te偶 westchn臋艂am. - Kiedy艣 marzy艂am nawet, by go zaadoptowa膰.

- Co?

- Raz uda艂o mi si臋 wpa艣膰 na niego, kiedy by艂am na mie艣cie z matk膮. Przedstawi艂am ich sobie z nadziej膮, 偶e zaskoczy mi臋dzy nimi.

- I co?

- I nic. Potem, poniewa偶 w bloku, w kt贸rym mieszka moja matka by艂o kilka w艂ama艅, poprosi艂am go o zrobienie mieszka艅com wyk艂adu na temat zasad bezpiecze艅stwa, ale to te偶 nic nie da艂o. My艣l臋, 偶e moje pr贸by wyswatania matki s膮 tak samo skuteczne jak jej pr贸by wyswatania mnie.

- Biedna dziewczynka. T臋skni za tatusiem.

Wychowa艂am si臋 bez ojca - zgin膮艂, walcz膮c o wyzwolenie Kuby. Mia艂am trzy lata, kiedy rozstrzela艂 go pluton egzekucyjny Castro.

- Potrafi臋 wyobrazi膰 sobie w rodzinie gorszych ludzi ni偶 Dan.

Jecha艂y艣my pustymi ulicami. My艣la艂am o Danie, jednym uchem s艂uchaj膮c trzask贸w nastawionej na policyjn膮 cz臋stotliwo艣膰 kr贸tkofal贸wki. W mie艣cie panowa艂 spok贸j. W ci膮gu trzydziestu pi臋ciu lat rozwoju Miami z prowincjonalnego miasteczka w wielk膮 metropoli臋, znan膮 tyle偶 z palm i pla偶, co i przest臋pczo艣ci, nagromadzi艂o si臋 wiele niewyja艣nionych morderstw, ale policjanci z wydzia艂u zab贸jstw nigdy nie trac膮 nadziei. Morderstwa pierwszego stopnia nie przedawniaj膮 si臋.

Kariera Dana trwa艂a d艂u偶ej ni偶 wi臋kszo艣ci gliniarzy, teraz jednak sko艅czy艂a si臋 i po jego odej艣ciu skazane b臋d膮 na zapomnienie sprawy, o kt贸rych dzisiejsi detektywi wydzia艂u zab贸jstw nie maj膮 poj臋cia, nie m贸wi膮c ju偶 o tym, by chcieli ponownie si臋 nimi zaj膮膰. Ofiary posz艂y w niepami臋膰 - wiedzieli o nich jedynie najbli偶si i Daniel P. Flood. Dan by艂 ostatnim przedstawicielem aparatu 艣cigania, kt贸ry pami臋ta艂 o wielu ofiarach, i je偶eli jego lekarze si臋 nie myl膮 - wkr贸tce do nich do艂膮czy.

Rozdzia艂 drugi

Obudzi艂am si臋 wcze艣niej ni偶 zwykle, my艣l膮c o sprawie Mary Beth Rafferty i o tym, co powiedzia艂a Lottie. W艂o偶y艂am Billy聮emu Bootsowi jedzenie do miski i ignoruj膮c kiwanie ogonem Bitsy, wsadzi艂am j膮 do umywalki. Mokra i namydlona, wygl膮da艂a bardziej jak przero艣ni臋ty szczur ni偶 miniaturowy pudel, wytrzyma艂a jednak prysznic, szczotkowanie i czesanie w znakomitym humorze. Nigdy nie zamierza艂am mie膰 takiego ma艂ego szczekacza, ale wzi臋艂am Bitsy, kiedy jej w艂a艣cicielka zgin臋艂a na s艂u偶bie. Staraj膮c si臋 unikn膮膰 opryskania przez energicznie otrz膮saj膮c膮 si臋 pudlic臋, owin臋艂am j膮 w r臋cznik, zanios艂am do kuchni i da艂am jej 艣niadanie. Gdy sko艅czy艂a je艣膰, za艂o偶y艂am jej smycz i posz艂y艣my na spacer, by wysch艂a.

Ostro偶nie omijaj膮c ka艂u偶e i brudne rynsztoki, pobieg艂y艣my powoli do nadmorskiej promenady i z powrotem. Bardzo powoli, bo Bitsy ma kr贸ciutkie n贸偶ki. Ostatni kawa艂ek drogi powrotnej przenios艂am j膮 na r臋kach. Jej futerko zrobi艂o si臋 suche, bielutkie i puszyste; dysza艂a z pragnienia.

Wzi臋艂am prysznic, w艂o偶y艂am ciemn膮 sukienk臋 i przygotowa艂am si臋 na trudy dnia, wypijaj膮c mocn膮 kaw臋 po kuba艅sku. Potem zawi膮za艂am Bitsy na czubku 艂ebka czerwon膮 wst膮偶eczk臋 w taki sam spos贸b, jak robi艂a to Francie, i ruszy艂y艣my w kierunku komendy. By艂a to jej pierwsza tam wyprawa od 艣mierci Francie, ale Bitsy pami臋ta艂a, dok膮d jedzie, i kiedy wysiada艂y艣my z samochodu, wydawa艂a si臋 niezwykle podniecona. Pr贸bowa艂a nawet wskoczy膰 do pierwszego radiowozu, obok kt贸rego przechodzi艂y艣my; musia艂am poci膮gn膮膰 j膮 za smycz, by nie przytrzasn膮艂 jej zamykaj膮cy drzwi policjant.

- Przepraszam, ci膮gle jej si臋 wydaje, 偶e jest psem policyjnym - wyja艣ni艂am.

Ceremonia jeszcze si臋 nie zacz臋艂a i ludzie kr膮偶yli po przypominaj膮cym jaskini臋 holu. Obawia艂am si臋, 偶e kto艣 mo偶e mie膰 mi za z艂e, 偶e przyprowadzi艂am psa na tak nieweso艂e spotkanie, ale - o dziwo - kilka os贸b obdarowa艂o mnie smutnymi skinieniami g艂ow膮. Stan臋艂y艣my nieco z boku. Po chwili zjawi艂 si臋 otoczony wy偶szymi szar偶ami komendant - wszyscy byli w ozdobionych z艂otymi galonami paradnych uniformach. Zobaczy艂am Dana, poczeka艂am, a偶 zwr贸ci na mnie uwag臋, i u艣miechn臋艂am si臋. Przeszed艂 przez hol i stan膮艂 obok.

- Cze艣膰, 艣wietnie wygl膮dasz, ma艂a.

- Ty te偶, Dan. - Oboje wiedzieli艣my, 偶e to k艂amstwo. Dan tak bardzo si臋 zmieni艂 od naszego ostatniego spotkania, 偶e sam jego widok sprawia艂 b贸l. Odnios艂am wra偶enie, jakby nie tylko postarza艂 si臋 o wiele lat, ale i skurczy艂. W ci膮gu roku z silnego, nabitego i tryskaj膮cego 偶yciem cia艂a wyparowa艂o pi臋tna艣cie kilogram贸w.

Wok贸艂 stali funkcjonariusze w mundurach, detektywi w cywilu, a tak偶e troch臋 cywil贸w, kt贸rych zna艂am ze zbyt wielu pogrzeb贸w policjant贸w. Dzi艣 nie przysz艂am jednak robi膰 notatek - zgromadzili艣my si臋 tu, by z艂o偶y膰 wyrazy szacunku zmar艂ym.

Dziarskim krokiem wszed艂 poczet sztandarowy, nios膮c flagi Stan贸w Zjednoczonych, Florydy i Miami. Komendant zbli偶y艂 si臋 do mikrofonu.

- Zebrali艣my si臋 tu dzi艣, w Dniu Pami臋ci Policjanta, by z艂o偶y膰 wyrazy szacunku poleg艂ym bohaterom - kobietom i m臋偶czyznom - kt贸rzy oddali to, co mieli najcenniejszego, w obronie 偶ycia i bezpiecze艅stwa obywateli tego miasta. - Sprz臋偶enie z g艂o艣nik贸w spowodowa艂o, 偶e jego g艂os zadudni艂 w ogromnym holu g艂o艣nym echem. - Szczeg贸lnie dotyczy to nowych nazwisk, wyrytych na tablicy pami膮tkowej w okresie od naszego ostatniego spotkania.

Przygl膮da艂am si臋 poci臋tej zmarszczkami twarzy Dana, kt贸ry wbi艂 nieruchomy wzrok w jaki艣 punkt przed sob膮. Po chwili zamkn膮艂 oczy, opu艣ci艂 g艂ow臋 i zacz膮艂 bezg艂o艣nie porusza膰 wargami. Cho膰 jego nazwisko nie znajdzie si臋 na tablicy, te偶 odda艂 偶ycie na s艂u偶bie. To ta praca go zabi艂a.

Komendant zrobi艂 kilka krok贸w do przodu i po艂o偶y艂 pod tablic膮 pami膮tkow膮 - ogromn膮 p艂yt膮 z nierdzewnej stali o rozmiarach sze艣膰 na cztery metry - wieniec z go藕dzik贸w, lilii i stokrotek. Na b艂yszcz膮cej p艂aszczy藕nie wygrawerowane by艂y trzydzie艣ci dwa nazwiska i daty 艣mierci oficer贸w, kt贸rzy zgin臋li podczas wype艂niania obowi膮zk贸w.

Na dany znak dyspozytor w centrali zacz膮艂 odczytywa膰 list臋. Poniewa偶 wszyscy obecni policjanci mieli przy sobie w艂膮czone kr贸tkofal贸wki, nazwiska odbija艂y si臋 echem, jakby wymieniano je niesko艅czon膮 liczb臋 razy.

Trzaskaj膮c obcasami, zasalutowa艂 ch艂opczyk ubrany w zminiaturyzowany policyjny mundur. Stoj膮ca obok niego para starszych ludzi obtar艂a 艂zy. Wychudzony m臋偶czyzna po艂o偶y艂 zdeformowan膮 reumatyzmem d艂o艅 ch艂opcu na ramieniu, drug膮 za艣 obejmowa艂 偶on臋. Doskonale pami臋ta艂am ich przystojnego, pot臋偶nego jak tur syna, ojca ch艂opca, policjanta z patrolu motocyklowego. Robi艂am co mog艂am, by nie patrze膰 na ma艂ego.

Kiedy pad艂o nazwisko Francie, Bitsy rozejrza艂a si臋 na boki. Poci膮gn臋艂a za smycz, zacz臋艂a drobi膰 w miejscu i szczeka膰 z podnieceniem. Gdy wzi臋艂am j膮 na r臋ce, wyda艂a z siebie przenikliwy pisk, jakby co艣 j膮 zabola艂o. Wtuli艂am twarz w mi臋kkie futerko i wynios艂am suczk臋 na zewn膮trz.

Sta艂y艣my czekaj膮c, a偶 przed budynek wysz艂a siedmioosobowa kompania honorowa. Sier偶ant rozkaza艂 prezentowa膰 bro艅. Tr臋bacz zagra艂 capstrzyk i kompania da艂a potr贸jn膮 salw臋 - dwadzie艣cia jeden strza艂贸w. Bitsy nawet nie drgn臋艂a, ja - tak. Podszed艂 Dan.

- Zna艂em prawie wszystkich - powiedzia艂, kr臋c膮c g艂ow膮. - Tylu dobrych policjant贸w. Za co? Ci, kt贸rzy ich zabili, 艣miej膮 si臋 z naszego systemu prawnego. Ka偶demu si臋 upiek艂o. Wiesz, 偶e tego, kt贸ry w Overtown zabi艂 strza艂em w plecy Fostera, ju偶 warunkowo zwolniono?

Nie wiedzia艂am tego.

- A skurwiela, kt贸ry zastrzeli艂 Francie, nawet nie znaleziono - mrukn膮艂. Pog艂aska艂 Bitsy po 艂ebku niepewnym ruchem, jakby nie by艂 przyzwyczajony do dotykania tak drobnych istot. - Sama wiesz, jak jest, ma艂a. By艂a艣 艣wiadkiem wi臋kszo艣ci tych 艣mierci.

Przenios艂am Bitsy na lewe rami臋, si臋gn臋艂am do kieszeni po chusteczk臋 i wytar艂am nos. Um贸wili艣my si臋 na lunch w m贸j nast臋pny wolny dzie艅 i zawioz艂am Bitsy do domu. Jak zwykle w czasie jazdy, zwin臋艂a si臋 na dywaniku przed siedzeniem pasa偶era. Biedna Bitsy. Tolerowali si臋 z Billym Bootsem, ale obecny tryb 偶ycia musia艂 si臋 jej wydawa膰 nudny. W ci膮gu dnia najdramatyczniejsze momenty zdarza艂y si臋 w porze posi艂k贸w, kiedy stawa艂am na g艂owie, by utrzyma膰 kota z dala od miski suki, a suk臋 z dala od przysmak贸w kota.

Moja cudowna gospodyni, Helen Goldstein, cz臋sto bierze Bitsy na spacery i zajmuje si臋 ni膮 do mojego powrotu. Suka nie mo偶e narzeka膰 na brak zainteresowania, ale co to za 偶ycie w por贸wnaniu do podniet, jakich dostarcza艂a jej Francie, przemycaj膮c j膮 o p贸艂nocy do policyjnego radiowozu, 艣cigaj膮c wraz z ni膮 bandzior贸w po mie艣cie i dowo偶膮c ich przed 艣witem do aresztu. Nic dziwnego, 偶e Bitsy ci膮gle ziewa i wygl膮da na znudzon膮. Obydwie t臋sknimy za Francie. Dan ma racj臋 - nie istnieje sprawiedliwo艣膰. Zostawi艂am suczk臋 w domu i pojecha艂am do pracy.

W drodze do redakcji my艣la艂am zar贸wno o tym, co powiedzia艂 Dan, jak i o tym, co poprzedniego dnia us艂ysza艂am od Lottie. My艣la艂am o Mary Beth Rafferty. Z pracy zadzwoni艂am w kilka miejsc. Wygl膮da艂o na to, 偶e w tym, czym si臋 zajmuj臋, niewiele si臋 dzieje, posz艂am wi臋c do redakcji dzia艂u miejskiego, poinformowa艂am, 偶e pracuj臋 nad artyku艂em do wydania weekendowego o gwa艂cicielu, wr贸ci艂am do biurka i pos艂a艂am go艅ca do biblioteki, by przyni贸s艂 mi wycinki dotycz膮ce sprawy Rafferty.

Kiedy zamordowano Mary Beth Rafferty, biblioteka mojej gazety nazywa艂a si臋 jeszcze 聞archiwum聰. Artyku艂y by艂y wycinane i wpinane do teczek r臋cznie, razem ze wszystkimi tytu艂ami i zdj臋ciami. Po偶贸艂k艂e, ale nie zniszczone, spoczywaj膮 do dzi艣 w p臋katych pastelowych teczkach. Czasami kto艣 od艂o偶y teczk臋 w niew艂a艣ciwe miejsce i wtedy trudno j膮 odnale藕膰, lecz stare wycinki czyta si臋 znacznie przyjemniej ni偶 dzisiejsze wydruki komputerowe na nieko艅cz膮cej si臋 szarej ta艣mie papieru. Przed komputeryzacj膮 czasy dla gazety by艂y 艂atwiejsze, podobnie jak dla Miami. Morderstwo nie by艂o codzienno艣ci膮, a przypadki takie jak Mary Beth tygodniami nie schodzi艂y z pierwszych stron.

Wi臋kszo艣膰 artyku艂贸w opatrzono tym samym zdj臋ciem, przedstawiaj膮cym dziewczynk臋 z zadartym noskiem, wystrojon膮 niczym na Wielkanoc. Spod zawi膮zanego pod brod膮 na kokard臋 kapelusika z w膮skim rondem wystawa艂y loki jak u Shirley Tempie. Mia艂a osiem lat.

Kiedy j膮 znaleziono, by艂a naga, w usta wepchni臋to jej kawa艂 materia艂u z sukienki. Jedne artyku艂y donosi艂y, 偶e zosta艂a wykorzystana seksualnie, inne, 偶e seksualnie zbezczeszczono zw艂oki. Cia艂o nosi艂o 艣lady walki z zab贸jc膮. Dwaj dawno ju偶 nie偶yj膮cy dziennikarze informowali, 偶e policja w kr贸tkim czasie aresztowa艂a dwudziestu 聞znanych zbocze艅c贸w seksualnych i podejrzanych typ贸w聰. W ci膮gu kilku dni przes艂uchano ponad dwustu m臋偶czyzn. Niewiele wspominano o ch艂opcu, kt贸ry bawi艂 si臋 z Mery Beth tamtego dnia. Przera偶ony, natychmiast po porwaniu dziewczynki pobieg艂 do domu. Kiedy matka Mary Beth zacz臋艂a szuka膰 c贸rki, powiedzia艂, 偶e zabra艂 j膮 z ulicy nieznajomy. W prawie ka偶dym artykule wspominano, 偶e cia艂o odkry艂 Eric Fielding, pochodz膮cy z jednej z najznakomitszych rodzin w mie艣cie nastolatek, ucze艅 presti偶owej Bayside Academy.

W kilka miesi臋cy po zab贸jstwie ojciec Mary Beth, agent ubezpieczeniowy, wyznaczy艂 nagrod臋 w wysoko艣ci dziesi臋ciu tysi臋cy dolar贸w za znalezienie mordercy. 聞Przez trzy miesi膮ce nic si臋 nie wydarzy艂o w sprawie - cytowano Williama Rafferty聮ego. - Policja twierdzi, 偶e pracuje nad spraw膮, ale uwa偶am, 偶e wsadzili akta do szafy z niewyja艣nionymi przypadkami. Potw贸r, kt贸ry pope艂ni艂 t臋 zbrodni臋, musi zosta膰 uj臋ty聰.

Detektyw Daniel P. Flood natychmiast zareagowa艂 na zarzuty ojca Mary Beth.

聞Prowadzimy intensywne 艣ledztwo - powiedzia艂. - Sprawa nie jest zapomniana i nie b臋dzie, dop贸ki nie zostanie wyja艣niona聰.

Wierz膮c, 偶e Dan m贸wi艂 to szczerze, poczu艂am przyp艂yw ciep艂ych do niego uczu膰, ale jednocze艣nie zastanawia艂am si臋, czy ktokolwiek jeszcze w wydziale policji pami臋ta ma艂膮 Mary Beth.

W aktualnej ksi膮偶ce telefonicznej nie znalaz艂am ani Williama, ani Judith Rafferty. Pod adresem, gdzie mieszkali w momencie zab贸jstwa ich c贸rki, w spisie mieszka艅c贸w wymienione by艂o nazwisko 聞Ronald DeAngelo聰. Bez numeru telefonu. Wiedzia艂am, 偶e powinnam popracowa膰 nad artyku艂em o gwa艂cicielu, postanowi艂am jednak pojecha膰 i sprawdzi膰, co si臋 da, w ka偶dej bowiem chwili mog艂y si臋 sypn膮膰 codzienne wiadomo艣ci i straci艂abym okazj臋 wyrwania si臋 z redakcji.

Roads to elegancka dzielnica pe艂na starych drzew i dom贸w budowanych bez nadmiernej oszcz臋dno艣ci materia艂贸w i miejsca. Do obramowanej staromodn膮 balustrad膮 werandy wiod艂a zacieniona, wy艂o偶ona kamiennymi p艂ytami 艣cie偶ka. Drzwi otworzy艂a atrakcyjna ciemnow艂osa, modnie ubrana i starannie umalowana kobieta. By艂a klasyczn膮 przedstawicielk膮 kobiet, kt贸rych wieku nie spos贸b odgadn膮膰, i mo偶na jedynie oceni膰 je na 聞mi臋dzy trzydzie艣ci pi臋膰 a pi臋膰dziesi膮t pi臋膰聰 lat. Mia艂a na sobie popelinow膮 sukienk臋 w kolorze ch艂odnego b艂臋kitu i w艂a艣nie zapina艂a na szyi sznur pere艂. Przedstawi艂am si臋, przepraszaj膮c, 偶e przeszkadzam.

- Szukam ludzi, kt贸rzy tu kiedy艣 mieszkali - wyja艣ni艂am. - Pa艅stwa Raffertych.

- Akurat wychodz臋. - Jej g艂os by艂 uprzejmy i kulturalny.

- Pami臋ta ich pani?

Lekko si臋 zawaha艂a, ale w ko艅cu si臋 u艣miechn臋艂a.

- Pami臋tam.

- Wie pani mo偶e, gdzie mog艂abym ich znale藕膰?

- Rozwiedli si臋 wiele lat temu - rzek艂a cicho.

- Nie wiedzia艂am - stwierdzi艂am, zastanawiaj膮c si臋, czy m贸wimy o tych samych ludziach. - Ma pani na my艣li ma艂偶e艅stwo, kt贸re straci艂o c贸reczk臋?

Kobieta pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie stracili jej - poprawi艂a. - Zabrano im j膮. Zamordowano.

Co艣 w jej g艂osie powiedzia艂o mi, z kim rozmawiam.

- Czy jest pani krewn膮?

- Jestem Judith Rafferty-DeAngelo. Czego pani sobie 偶yczy?

- Mam kilka pyta艅 w sprawie Mary Beth.

Ludzie zazwyczaj s膮 bardzo podnieceni, kiedy dziennikarz wygrzebuje nierozwi膮zan膮 zagadk臋 艣mierci cz艂onka ich rodziny. Chc膮, by sprawiedliwo艣ci sta艂o si臋 zado艣膰, i przyjmuj膮 z zadowoleniem fakt, 偶e interesuje to jeszcze kogo艣 opr贸cz nich. Oczywi艣cie, w wi臋kszo艣ci wypadk贸w nie chodzi o sprawy sprzed ponad dwudziestu lat.

- Dlaczego akurat teraz? - Wygl膮da艂a na zaskoczon膮. - Czy pojawi艂o si臋 co艣 nowego?

- W zasadzie nie, ale du偶o o tej sprawie pisano, no i czasami wracamy do dawnych, niewyja艣nionych tajemnic.

- W Miami by艂y tysi膮ce morderstw od czasu, kiedy moja dziewczynka... - Popatrzy艂a na z艂oty zegarek. - Prosz臋 wej艣膰 na kilka minut.

Wesz艂am za ni膮 do elegancko urz膮dzonego salonu z ci臋偶kimi zas艂onami w oknach, wyfroterowanym na wysoki po艂ysk parkietem i orientalnymi dywanami. Nad kominkiem wisia艂 rodzinny portret. Wygl膮da艂o na to, 偶e ma z drugim m臋偶em dwie c贸rki.

- Maj膮 jedena艣cie i dwana艣cie lat - wyja艣ni艂a widz膮c, 偶e patrz臋 na obraz. - Wspania艂e dziewczynki.

- 聦liczne - wymamrota艂am i natychmiast przesz艂am do rzeczy. - Prosz臋 mi powiedzie膰, co pani wtedy o tym wszystkim s膮dzi艂a. Czy pani i m膮偶 podejrzewali艣cie kogo艣?

Zawaha艂a si臋, zn贸w zerkn臋艂a na moj膮 wizyt贸wk臋.

- Pani Montero, nie wiem, czy ma pani dzieci...

- Nie mam, ale wyobra偶am sobie, jak straszne...

- Nie, nie wyobra偶a sobie pani. Nie wyobra偶a sobie nikt, kto tego nie przeszed艂. To zniszczy艂o nas, nasze ma艂偶e艅stwo. Zniszczy艂o mojego by艂ego m臋偶a i o ma艂o nie zniszczy艂o mnie. Z pewno艣ci膮 wie pani o tym, 偶e w owym czasie nie istnia艂a instytucja adwokata ofiary ani takie organizacje jak Zwi膮zek Rodzic贸w Zamordowanych Dzieci. Musieli艣my przej艣膰 przez wszystko sami. M贸j m膮偶 nie umia艂 sobie z tym poradzi膰. Na przyk艂ad z pytaniami policji o alibi na czas porwania c贸rki. Prawdopodobnie by艂o to rutynowe dzia艂anie, ale nie m贸g艂 znie艣膰, 偶e podejrzewa si臋 go o tak potworn膮 zbrodni臋 na w艂asnym dziecku. Prowadz膮cy 艣ledztwo detektyw by艂 bardzo grzeczny i pr贸bowa艂 pomaga膰 jak potrafi艂, lecz w miar臋 up艂ywu czasu William stawa艂 si臋 coraz bardziej zawiedziony dzia艂alno艣ci膮 policji i pog艂臋bia艂a si臋 jego obsesja.

- Czyta艂am, 偶e wyznaczy艂 nagrod臋.

Skin臋艂a g艂ow膮.

- A poniewa偶 i to nic nie da艂o, zacz膮艂 wynajmowa膰 prywatnych detektyw贸w. Posz艂o na to du偶o pieni臋dzy. Potem zwr贸ci艂 si臋 do jasnowidz贸w, co poch艂on臋艂o reszt臋 naszych oszcz臋dno艣ci. W ko艅cu zacz膮艂 pi膰. - Jej 偶ywe, szybkie ruchy spowolnia艂y i z艂agodnia艂y. Ca艂a jakby zmi臋k艂a, sprawiaj膮c wra偶enie, 偶e z trudem zapomniana przesz艂o艣膰 zn贸w opanowa艂a jej my艣li.

- Czy ojciec Mary Beth mieszka w Miami?

- Nie 偶yje - odpar艂a, nawet nie mrugn膮wszy okiem.

- Nie wiedzia艂am. Nikt o tym nie pisa艂.

- Po rozwodzie przeni贸s艂 si臋 do Atlanty. Sze艣膰 lat po 艣mierci Mary Beth dosta艂 ataku serca. Detektyw...

- Dan Flood?

- Tak, detektyw Flood przychodzi艂 do nas, potem do mnie wielokrotnie, zapewniaj膮c, 偶e nie zapomnia艂, niestety nie mia艂 nic nowego do powiedzenia i jedynie rozdrapywa艂 stare rany. W ko艅cu by艂am zmuszona poprosi膰 go, 偶eby nie wraca艂, chyba 偶e z informacj膮 o aresztowaniu sprawcy.

Prze艂kn臋艂am g艂o艣no i skin臋艂am g艂ow膮. Cho膰 mog艂o si臋 to wydawa膰 smutne, pozostawienie przesz艂o艣ci za sob膮 by艂o dla matki Mary Beth spraw膮 偶ycia i 艣mierci.

- Nasi starzy s膮siedzi powymierali albo si臋 wyprowadzili. Moje c贸rki nic nie wiedz膮 o sprawie. - Pochyli艂a ku mnie g艂ow臋 z b艂yskiem wrogo艣ci w oczach. - Wyobra偶a pani sobie, jakie to trudne nie by膰 po prze偶yciu takiej tragedii nadmiernie opieku艅cz膮 matk膮? Zw艂aszcza 偶e c贸rki s膮 w wieku Mary Beth. - Jej g艂os jeszcze bardziej przycich艂. - Po raz pierwszy od lat wypowiedzia艂am jej imi臋. Pomy艣la艂a pani o tym, 偶e Mary Beth mia艂aby dzi艣 trzydzie艣ci lat? Mia艂aby w艂asne dzieci. - Gwa艂townie wsta艂a i popatrzy艂a na zegarek. - Nie chcemy rozg艂osu. Po co? Najwa偶niejsze jest dla mnie, by na moj膮 rodzin臋 nie spad艂o 偶adne nowe nieszcz臋艣cie.

- Musia艂y to by膰 dla pani ci臋偶kie lata.

- By艂y bardzo ci臋偶kie. Nie prze偶y艂abym bez pomocy Sylvii i Matthew Fielding贸w - powiedzia艂a, kiedy sz艂y艣my ku drzwiom.

Poczu艂am mrowie wzd艂u偶 kr臋gos艂upa.

- Kogo? Rodzic贸w kandydata na gubernatora?

- Wspania艂a rodzina. I wspania艂y cz艂owiek. Mam nadziej臋, 偶e wygra wybory.

- To on znalaz艂 pani c贸rk臋.

- Tak. - Jej oczy zasnu艂y si臋 mg艂膮. - Znali艣my si臋 z widzenia, byli艣my jedynie s膮siadami z tej samej ulicy, ale po nieszcz臋艣ciu niezwykle nam pomogli. Dzi臋ki nim mog艂am po rozwodzie zosta膰 w tym domu, a kiedy wysz艂am ponownie za m膮偶, pomogli Ronaldowi rozkr臋ci膰 interes.

- Zainwestowali pieni膮dze?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Matthew Fielding jest wsp贸lnikiem mojego m臋偶a. Produkuj膮 jarzeni贸wki, maj膮 fabryk臋 w Hialeah.

Moje my艣li gna艂y jak szalone.

- A co z ch艂opcem, kt贸ry bawi艂 si臋 tamtego dnia z Mary Beth?

Otworzy艂a drzwi i zamilk艂a. Przez chwil臋 przygl膮da艂a mi si臋 z przechylon膮 na bok g艂ow膮.

- Nie wiem, co si臋 z nim sta艂o - odpar艂a, kiedy by艂am ju偶 na dworze. - Nawet nie pami臋tam, jak si臋 ta rodzina nazywa艂a. Jego matka sprz膮ta艂a po okolicznych domach. Biedny ch艂opiec prze偶y艂 szok, ona by艂a nie mniej przera偶ona. To si臋 wydarzy艂o tak dawno temu. - Z tymi s艂owami zamkn臋艂a za mn膮 drzwi.

W drodze do redakcji zrobi艂am objazd, by rzuci膰 okiem na scen臋 morderstwa. Miejsce, gdzie tamtego popo艂udnia znaleziono cia艂o Mary Beth Rafferty, wygl膮da艂o teraz zupe艂nie inaczej. Nie by艂o mamorzyn贸w, nie by艂o wype艂nionego piaskiem rowu - sta艂 tu teraz 聞Sea Breeze聰, trzynastopi臋trowy budynek mieszkalny z basenem i zadaszonym parkingiem.

Po powrocie do redakcji sp臋dzi艂am sporo czasu w bibliotece, czytaj膮c artyku艂y o Ericu Fieldingu. By艂 znan膮 w mie艣cie osobisto艣ci膮, ale - w odr贸偶nieniu od wielu moich koleg贸w - mnie nie podnieca w艂adza i s艂awa otaczaj膮ca polityk贸w i rzadko wierz臋 w wystawiane im laurki. Fielding lubi艂 przedstawia膰 si臋 jako kandydat reprezentuj膮cy prawo i porz膮dek, co wi臋cej - zwolennik kary 艣mierci.

By艂o to mo偶e ciekawe, ale mia艂am ochot臋 umy膰 od sprawy r臋ce, kiedy nieoczekiwanie natkn臋艂am si臋 na kilka artyku艂贸w o prywatnym 偶yciu Fieldinga. Cho膰 opisywane detale by艂y pozornie niewinne, poczu艂am, jak w艂osy je偶膮 mi si臋 na karku.

Fielding o偶eni艂 si臋 p贸藕no, bo dopiero kilka lat temu, z wdow膮 maj膮c膮 c贸rk臋. Jego pasierbica liczy艂a sobie teraz osiem lat.

Rozdzia艂 trzeci

Chcia艂am porozmawia膰 z Fredem Douglasem, kierownikiem dzia艂u miejskiego, niestety nie by艂o go w gabinecie. Kiedy wychodzi艂am, z艂apa艂a mnie Gretchen.

- Jak tam artyku艂 o Gwa艂cicielu z Centrum?

Musia艂am zrobi膰 dziwn膮 min臋, bo w jej oczach pojawi艂a si臋 iskra podejrzliwo艣ci.

- No, ten do wydania weekendowego - doda艂a oskar偶ycielsko. - Jest ju偶 wpisany w makiet臋.

- Prosz臋 si臋 nie martwi膰 - zapewni艂am. - Dostanie go pani na czas.

聞Wracaj do tera藕niejszo艣ci聰 - nakaza艂am sobie, wyrzuci艂am przesz艂o艣膰 z pami臋ci i ruszy艂am do domu, by popracowa膰 w spokoju.

Otworzy艂am butelk臋 piwa i usiad艂am w kuchni przy stole, by przejrze膰 notatki na temat Gwa艂ciciela z Centrum.

By艂 drapie偶nikiem, atakuj膮cym pracuj膮ce kobiety. Jak na razie ofiar by艂o sze艣膰 - to znaczy o tylu wiedziano. Gliniarze uwa偶aj膮, 偶e na ka偶dy zg艂oszony gwa艂t przypada dziesi臋膰 nie zg艂oszonych. Nikt nie wie, jak jest naprawd臋.

Mia艂 trzydzie艣ci par臋 lat, m贸wi艂 z hiszpa艅skim akcentem i napada艂 w jasno o艣wietlonych biurowcach w centrum miasta. Atakowa艂 tam, gdzie zawsze mo偶na znale藕膰 kobiety - w damskiej toalecie. Kiedy ofiara wchodzi艂a, ju偶 czeka艂.

Prac臋 przerwa艂 mi brz臋k telefonu, stoj膮cego na barku za moimi plecami. Zdekoncentrowana, z艂apa艂am s艂uchawk臋, zapominaj膮c, 偶e nie jestem w redakcji.

- Britt Montero, s艂ucham.

- Cze艣膰, kochanie - za艣wiergota艂a moja matka. - Gdzie by艂a艣?

- W艂a艣nie wr贸ci艂am - odpar艂am, klinuj膮c s艂uchawk臋 pod brod膮.

- Za du偶o pracujesz.

- Ty te偶, mamo. - Moja matka od lat pracuje w handlu odzie偶膮 i od niedawna prowadzi znajduj膮ce si臋 w centrum najwi臋ksze biuro dynamicznie rozwijaj膮cej si臋 sieci butik贸w.

S艂ucha艂am jej jednym uchem, mechanicznie kr臋c膮c palcem w艂osy. S艂owa na ekranie komputera przyci膮ga艂y m贸j wzrok jak magnes.

Gwa艂ciciel przystawia艂 ofierze n贸偶 do gard艂a i dysz膮c prosto w ucho, ostrzega艂, by nie pr贸bowa艂a na niego patrze膰. Kiedy si臋 poddawa艂a, zas艂ania艂 jej oczy i kneblowa艂 usta, a nast臋pnie odrywa艂 z rolki papierowy r臋cznik, pisa艂 na nim NIECZYNNE i wiesza艂 na klamce drzwi wej艣ciowych.

G艂os matki by艂 surrealistycznym akompaniamentem do mro偶膮cego krew w 偶y艂ach wyobra偶enia gwa艂ciciela w akcji.

- ...idzie kilka dziewcz膮t z bloku i oczywi艣cie wszystkie z pracy. - Nie mog艂am si臋 skoncentrowa膰 na tym, co m贸wi艂a matka. Chodzi艂o chyba o lunch i pokaz mody w Falls. - Wszyscy go艣cie dostan膮 drobne prezenty, torebki z pr贸bkami perfum i kosmetyk贸w od uczestnicz膮cych w pokazie sklep贸w.

Niepos艂uszne oczy nieustannie w臋drowa艂y ku notatkom. Wi膮za艂 nadgarstki ofiar do kostek, co pomaga艂o mu przeprowadzi膰 zamiar.

- Niekt贸re z jesiennych modeli s膮 boskie - m贸wi艂a moja matka. - Kolory i dzianina to marzenie.

Damskie toalety w centrum by艂y obecnie niebezpiecznymi miejscami. Policja radzi艂a kobietom chodzi膰 do nich parami, co dla pracownic ma艂ych firm by艂o oczywi艣cie niemo偶liwe. Sze艣膰 napad贸w dokonano w czterech budynkach. Moja s艂abo艣膰 do kawy po kuba艅sku powoduje, 偶e stale szukam toalety. Dotychczas uwa偶a艂am, 偶e s膮 to bezpieczne miejsca. Dotychczas.

- Britt? Britt! Jeste艣 tam?!

Oderwa艂am wzrok od ekranu.

- Mamo, czyta艂a艣 o gwa艂cicielu? Wiesz, o tym, kt贸ry napada kobiety w toaletach?

- Nasze s膮 zamykane - odpar艂a po d艂u偶szej chwili, wyra藕nie zbita z tropu gwa艂town膮 zmian膮 tematu.

- Mamo, ale on si臋 i tak dostaje do 艣rodka! - Moje oczy zn贸w pobieg艂y do ekranu. - W艂a艣nie pisz臋 artyku艂 o Gwa艂cicielu z Centrum.

- O kim?! Britt, Bo偶e drogi.

- Nie martw si臋 o mnie, mamo. Jeste艣 bardziej zagro偶ona ni偶 ja.

- Jak mam si臋 nie denerwowa膰, Britt? Czyta艂am niedawno w 聞Newsweeku聰, 偶e w zesz艂ym roku zgin臋艂o lub zagin臋艂o sze艣膰dziesi臋ciu dziennikarzy.

- Ale g艂贸wnie w by艂ej Jugos艂awii i Salwadorze. Obiecuj臋, 偶e tam nie pojad臋. - 艁atwo by艂o mi m贸wi膰. Przy naszym bud偶ecie mog艂am czu膰 si臋 szcz臋艣liwa, 偶e dostaj臋 dwadzie艣cia dwa centy za kilometr, jad膮c w艂asnym samochodem na miejsce strzelaniny w Opa-Locka. Co tu marzy膰 o wys艂aniu na aren臋 prawdziwej wojny.

Zaw贸d dziennikarza mo偶e by膰 niebezpieczny nawet w Miami, cho膰 nigdy bym si臋 do tego nie przyzna艂a matce. Jeden z moich koleg贸w straci艂 obie nogi podczas wybuchu pod艂o偶onej w samochodzie bomby, wielu zosta艂o postrzelonych, pobitych, by艂o zastraszanych, napadanych z no偶em w r臋ku, nie wspominaj膮c ju偶 o obrzucaniu kamieniami czy butelkami. W sumie jednak nasza profesja jest mniej niebezpieczna od wielu innych. Pracownicy ca艂odobowych stacji benzynowych i sprzedawcy w sklepach spo偶ywczych gin膮 znacznie cz臋艣ciej.

- Wielu dziennikarzy trafia do wi臋zie艅. - Ton g艂osu mojej matki 艣wiadczy艂 o g艂臋bokim przekonaniu, 偶e w艂a艣nie w tym kierunku d膮偶臋.

- Na Kubie, mamo, nie u nas.

Min臋艂y dwie-trzy d艂ugie sekundy.

- Przecie偶 wiesz, 偶e nie lubi臋 na ten temat dyskutowa膰 - odezwa艂a si臋 w ko艅cu.

Zastanowi艂o mnie, sk膮d nagle u niej ten ton. Mo偶e zacz臋艂a chodzi膰 do psychoanalityka? Postanowi艂am za艂agodzi膰 sytuacj臋.

- Oczywi艣cie, mamo. Gdzie jest to spotkanie, na kt贸re mam przyj艣膰?

Poda艂a adres i termin.

- Dobrze, je偶eli w sobot臋 艣wiat si臋 nie zawali, wpadn臋 na chwil臋, ale je艣li mi si臋 nie uda, zjedzmy razem obiad w poniedzia艂ek. Wezm臋 wolne.

- Znakomity pomys艂 - za艣wiergota艂a - lepiej jednak spotkajmy si臋 w pi膮tek. W Centrum Sztuki Nowoczesnej otwieraj膮 now膮 wspania艂膮 wystaw臋 pod tytu艂em 聞Sztuka b贸lu g艂owy聰.

- S艂ucham?

Roze艣mia艂a si臋.

- By艂o o tym w twojej gazecie. Prezentacja prac artyst贸w cierpi膮cych na b贸l g艂owy, kt贸rzy spr贸bowali ubra膰 go w 艣rodki artystycznego wyrazu.

- 呕artujesz!

- Nigdy nie s艂ysza艂a艣 o b贸lu tworzenia? Ta wystawa nada temu okre艣leniu nowe znaczenie. Wasz krytyk zapowiedzia艂, 偶e b臋dzie wspania艂a. Autoportret jednego z malarzy pokazuje wybuchaj膮c膮 g艂ow臋, inny obraz przedstawia d艂o艅 wyrywaj膮c膮 z czaszki krzycz膮cego cz艂owieka gar艣膰 m贸zgu. Mo偶e tam by膰 par臋 interesuj膮cych os贸b... - doda艂a znacz膮co.

Pomy艣la艂am, 偶e tylko tego mi brakuje po tygodniu ci臋偶kiej pracy. Zacz臋艂a mi drga膰 prawa dolna powieka. Czasami si臋 to zdarza. Przycisn臋艂am do oka palec i zmru偶y艂am je. Jak to si臋 mog艂o sta膰? Ze spokojnego obiadu we dwoje zrobi艂o si臋 wystawne przyj臋cie, w czasie kt贸rego moja matka zacznie si臋 bawi膰 w swatk臋. Po kilkunastu sekundach zez艂o艣ci艂o j膮 moje milczenie.

- Co si臋 sta艂o?

- Nic. Drga mi powieka.

- To z braku potasu. Zjedz par臋 banan贸w, kochanie, albo upiecz sobie patata. 聫le si臋 od偶ywiasz i jeszcze gorzej sypiasz.

- Nie wiem, czy b臋d臋 mog艂a przyj艣膰 w pi膮tek.

- On jest oftalmologiem, Britt.

- Kto? - zapyta艂am, chocia偶 domy艣la艂am si臋, kogo ma na my艣li.

- Syn mojej przyjaci贸艂ki Emmy. Nie mo偶e si臋 doczeka膰, 偶eby ci臋 pozna膰! - powiedzia艂a z entuzjazmem. - B臋dzie tylko kilka dni w mie艣cie.

Westchn臋艂am, zaciskaj膮c z ca艂ej si艂y powiek臋. Kto艣 w moim oku ta艅czy艂 polk臋. Drugim okiem widzia艂am, jak Billy Boots odwa偶nie wpycha pysk do miski Bitsy. Suczka przesta艂a je艣膰 i grzecznie usiad艂a, przygl膮daj膮c si臋, jak kot pa艂aszuje jej pyszne mi臋sne danie.

- Britt, mam nadziej臋, 偶e z艂api膮 tego gwa艂ciciela. Nie rozumiem jednak, dlaczego tak ci臋 fascynuj膮 ciemne strony 偶ycia, dlaczego zajmujesz si臋 takimi niegodziwymi, niegodnymi uwagi sprawami, kt贸re nie powinny ci臋 interesowa膰?

- Niegodnymi uwagi?

- Tak jest! - prychn臋艂a. - Jeste艣 taka sama jak... jak...

- Doko艅cz - westchn臋艂am. - Jak ojciec.

Rozci膮gn臋艂am maksymalnie kabel telefonu i spr贸bowa艂am przesun膮膰 nog膮 misk臋 Bitsy, by znalaz艂a si臋 w bezpiecznym miejscu, ale niena偶arty kocur szed艂 za ni膮, w niezwyk艂ym tempie poch艂aniaj膮c psi膮 karm臋.

- Nikt z nas nie m艂odnieje - stwierdzi艂a filozoficznie matka. Moje oczy ponownie pow臋drowa艂y w kierunku monitora. - Okazje, kt贸re odchodz膮, mog膮 nie wr贸ci膰.

Gwa艂ciciel z Centrum mia艂 ich a偶 nadto.

- Ojoj, co艣 kipi w kuchni! - rzuci艂am w ko艅cu. - Musz臋 lecie膰. Zadzwoni臋 jutro. Pa.

Przygnieciona poczuciem winy za spos贸b, w jaki potraktowa艂am matk臋, wbi艂am wzrok w Bitsy, kt贸ra obw膮chiwa艂a swoj膮 pust膮 misk臋.

- Co ci si臋 sta艂o? - ofukn臋艂am j膮. - Dlaczego nie walczysz o swoje?

Otworzy艂am jej drug膮 puszk臋, sobie odgrza艂am resztk臋 pulpeta. Robiona przez moj膮 ciotk臋 Odaly piecze艅 to delikates z mielonego mi臋sa, szynki, jajek na twardo i oliwek. Dosta艂am j膮 wczoraj w 聞paczce 偶ywno艣ciowej聰. M艂odsza siostra ojca i moja matka nie lubi膮 si臋 od moich pi臋tnastych urodzin. Zrobi艂am notatk臋, by kupi膰 banany, doprawi艂am delikatn膮 ensalada sosem z oleju i octu, nala艂am sobie kieliszek czerwonego wina i odci臋艂am kromk臋 chrupi膮cego kuba艅skiego chleba.

Po kolacji od razu poprawi艂 mi si臋 nastr贸j, przypi臋艂am wi臋c pager do paska i wysz艂am na dw贸r, by zrobi膰 z Bitsy rund臋 dooko艂a bloku. Noc by艂a pi臋kna, blade chmury sun臋艂y po granacie nieba jak rybackie sieci. Pomacha艂o mi kilku s膮siad贸w, paru stan臋艂o zamieni膰 s艂贸wko.

Po g艂owie ci膮gle chodzi艂y mi my艣li o gwa艂cicielu, dostrzega艂am go w prawie ka偶dym przechodz膮cym m臋偶czy藕nie, zw艂aszcza je艣li by艂 m艂ody, czarnow艂osy i odpowiedni wzrostem. Dziwne, ale z wyj膮tkiem ofiar nikt go nie widzia艂. Tam gdzie napada艂, nie zauwa偶ono, by kr臋ci艂 si臋 ktokolwiek podejrzany.

Popatrzy艂am na zegar wisz膮cy na wie偶owcu przy Lincoln Road 407, ciekawa, czy pracuje jeszcze prowadz膮cy spraw臋 funkcjonariusz Harry Arroyo. Teraz mog艂a by膰 najlepsza pora na telefon do niego. Perspektywa rozmowy z nim nie wydawa艂a si臋 szczeg贸lnie radosna, z pewno艣ci膮 akurat teraz nie wygra艂abym konkursu popularno艣ci w sekcji przest臋pstw seksualnych, ale bycie odrzucan膮 to dla mnie nie pierwszyzna. Porucznik z wydzia艂u gwa艂t贸w dzi艣 ju偶 dwa razy odk艂ada艂a s艂uchawk臋 na d藕wi臋k mojego g艂osu, Arroyo jednak nie by艂 zazwyczaj tak nerwowy. W ich wydziale ka偶dy jest mniej nerwowy ni偶 pani porucznik.

Przed laty funkcjonariusze wydzia艂u gwa艂t贸w - wy艂膮cznie m臋偶czy藕ni - m贸wili o sobie 聞cipoddzia艂聰. Od tego czasu wiele si臋 tam zmieni艂o, ale zajmuj膮cy si臋 przest臋pstwami seksualnymi policjanci do dzi艣 s膮 cz臋sto trudni w kontakcie i nieczuli. Ci, kt贸rzy rozpracowuj膮 spraw臋 Gwa艂ciciela z Centrum, d艂ugo trzymali j膮 w tajemnicy z nadziej膮, 偶e uda im si臋 przy艂apa膰 go na gor膮cym uczynku. Dowiedzia艂am si臋 o wszystkim po trzecim napadzie, porucznik jednak ostrzeg艂a mnie osobi艣cie, 偶e jakikolwiek przeciek publiczny jedynie mu pomo偶e.

- Stanie si臋 ostro偶niejszy, zmieni spos贸b dzia艂ania i trudniej b臋dzie go z艂apa膰 - twierdzi艂a.

Nigdy nie potrafi艂am zrozumie膰 takiego podej艣cia. Kto艣, kto dokona艂 trzech napad贸w i gwa艂t贸w, musi zak艂ada膰, 偶e 艣ciga go policja. Jak na razie, metody policji by艂y nieskuteczne, a ile ubikacji w mie艣cie mo偶na obserwowa膰? Ile zatem jeszcze kobiet padnie ofiar膮? Artyku艂y prasowe mog膮 albo sp艂oszy膰 sprawc臋, albo spowodowa膰 nap艂yw wa偶nych informacji od ludno艣ci. Moim zdaniem nag艂o艣nienie sprawy mog艂oby wywo艂a膰 podejrzenia wobec przest臋pcy jego 偶ony, matki, kochanki, s膮siada, kolegi z pracy czy szefa - kogo艣, kto dostarczy艂by mo偶e istotnej wskaz贸wki. A je艣li nawet nie, informacja ostrzeg艂aby potencjalne ofiary, kt贸re sta艂yby si臋 ostro偶niejsze.

Od tytu艂u pierwszego artyku艂u, jaki napisa艂am, nazywano go 聞Gwa艂ciciel z Centrum聰, ale on wcale si臋 tym nie przej膮艂. Albo nie czyta艂 gazet, albo guzik go obchodzi艂o, co kto robi w zwi膮zku z jego osob膮. Mia艂 tupet lub by艂 bezsilny wobec kieruj膮cych nim demon贸w.

W艂o偶y艂am klucz w zamek, nagle u艣wiadamiaj膮c sobie otaczaj膮c膮 mnie ciemno艣膰. Szybko otworzy艂am drzwi, odpi臋艂am Bitsy smycz i wesz艂am do kuchni. Billy Boots zwymiotowa艂 na pod艂odze.

- A czego si臋 spodziewa艂e艣 po psim 偶arciu? M贸wi艂am, 偶e nie jest dla ciebie odpowiednie. - Sprz膮tn臋艂am wymiociny papierowym r臋cznikiem, wzi臋艂am notes i usiad艂am w ulubionym fotelu tu偶 przy telefonie.

Potrzebowa艂am dobrego has艂a. Wcisn臋艂am na aparacie pi膮tk臋 i ws艂uchiwa艂am si臋 w brz臋czenie po drugiej stronie 艂膮cza. Zacz臋艂am si臋 zastanawia膰, czy przypadkiem moja matka nie ma racji. Normalne kobiety programuj膮 telefon na numery przyjaci贸艂ek, kochank贸w, ulubionych butik贸w albo pizzerii, a ja mam zaprogramowane numery wydzia艂贸w zab贸jstw dw贸ch komend policji, kostnicy, stra偶y po偶arnej, sekcji przest臋pstw seksualnych, rzecznika prasowego policji, izby przyj臋膰 szpitala okr臋gowego, dzia艂u miejskiego mojej redakcji i Lottie.

S艂uchawk臋 podni贸s艂 Harry Arroyo.

- Cze艣膰, Harry, tu Britt Montero z 聞News聰.

- Bez jaj. Wiem, kim i sk膮d jeste艣. - Tak jak si臋 spodziewa艂am, by艂 w kiepskim humorze.

- Co艣 nowego w sprawie Gwa艂ciciela z Centrum?

- Nie dla prasy.

Uda艂am, 偶e nie dos艂ysza艂am.

- Macie portret pami臋ciowy? Co z profilem psychologicznym?

Odpowiedzia艂 pytaniem:

- Zdajesz sobie spraw臋, ile narobi艂a艣 nam k艂opot贸w?

Nienawidz臋 takich tekst贸w.

- Co masz na my艣li, Harry?

- Telewizja trzyma nas za jaja! Stowarzyszenie Rozwoju Miasta dosta艂o sza艂u! To mam na my艣li.

Ka偶dy z kolejnych trzech gwa艂t贸w, dokonanych po moim pierwszym artykule, telewizja przedstawia艂a w coraz bardziej histerycznym tonie.

- Non stop kto艣 dzwoni do komendanta z Izby Handlowej, on opieprza porucznik, a ona nas. Stowarzyszenia feministek napadaj膮 burmistrza, a teraz jeszcze ty - s艂odziutka i niewinna, z pytankiem 聞co s艂ycha膰聰. Doskonale wiesz, co s艂ycha膰, do jasnej cholery, bo sama to rozp臋ta艂a艣!

- Harry, nikt bardziej ode mnie nie chce, by go z艂apano.

- Ale偶 oczywi艣cie. Za艂o偶臋 si臋, 偶e z rado艣ci膮 zobaczy艂aby艣 go w wi臋zieniu. Lepiej by艣 wtedy sprzedawa艂a swoj膮 gazet臋?

- Wiesz przecie偶, 偶e nie chodzi o gazet臋. - Stara艂am si臋, by m贸j g艂os brzmia艂 przekonuj膮co, by zrozumia艂, 偶e naprawd臋 chc臋 pom贸c. - Sprawdzili艣cie, czy jest kto艣, kto pracowa艂 w wi臋cej ni偶 jednym budynku?

Westchn膮艂 i odpar艂 niech臋tnie:

- Sprawdzamy dane personalne pracownik贸w.

- Znale藕li艣cie co艣?

- To nie takie proste. Biurowce maj膮 swoje ekipy sprz膮taj膮ce albo zatrudniaj膮 ludzi z r贸偶nych firm, w kt贸rych na og贸艂 jest spora rotacja. Poza tym tego typu nisko p艂atne prace s膮 s艂abo dokumentowane. Ka偶de biuro ma mn贸stwo pracownik贸w, do tego dochodz膮 go艅cy, dostawcy, kurierzy z firm dostarczaj膮cych przesy艂ki. Wsz臋dzie kr臋c膮 si臋 najrozmaitsi ludzie. - Z jego g艂osu znik艂a z艂o艣膰, zast膮piona przez zm臋czenie sfrustrowanego gliniarza, kt贸ry znalaz艂 si臋 w 艣lepej uliczce.

- Dziwne, 偶e nie widzia艂 go nikt opr贸cz ofiar. To znaczy, 偶e zlewa si臋 z t艂em. Albo pracuje w miejscach, gdzie dokonuje napad贸w, albo jego obecno艣膰 nie budzi podejrze艅.

- Niewykluczone.

- Mo偶e jest ochroniarzem?

- Sprawdzamy to.

- Co ze zwolnionymi warunkowo zbocze艅cami? Mo偶e kt贸ra艣 z firm zatrudnia wi臋藕ni贸w na przepustkach, przyznawanych im po to, 偶eby mogli znale藕膰 sobie prac臋 po odsiadce?

- To te偶 sprawdzamy. Nie brakuje takich firm.

- Co z portretem pami臋ciowym? Czy ofiary przyzna艂y, 偶e uchwycili艣cie podobie艅stwo?

- Mo偶na tak powiedzie膰.

Notowa艂am jak szalona. By艂o to pierwsze potwierdzenie przez policj臋, 偶e dysponuje portretem pami臋ciowym sprawcy.

- A co z profilem psychologicznym?

- Nie do wgl膮du dla prasy.

Tak jest! Maj膮 profil!

- Dlaczego nie? - zapyta艂am tonem skargi. - P贸艂 miliona czytelnik贸w. Mo偶e kt贸ry艣 co艣 sobie przypomni i zaryzykuje telefon?

- Nie pytaj mnie, tylko porucznik.

- W czym nosi n贸偶? W pochwie?

- Ma torb臋. A raczej co艣 na kszta艂t niewielkiej torby sportowej albo podr贸偶nej.

- Tam musi chowa膰 pieni膮dze i bi偶uteri臋, kt贸re zabiera ofiarom. Uwa偶asz, 偶e jest gwa艂cicielem, kt贸ry dodatkowo rabuje, czy te偶 rabusiem, kt贸ry wykorzystuje okazj臋 i gwa艂ci?

- To gwa艂ciciel. Wielu rabuje po to, by przekona膰 samych siebie, 偶e tak naprawd臋 nie s膮 gwa艂cicielami, ale w jego wypadku 艂upy to sprawa wt贸rna. Pasuje do innych rzeczy, kt贸re zabiera.

- Innych rzeczy?

- Nic nie s艂ysza艂a艣.

- Co masz na my艣li? Jakie inne rzeczy zabiera? - 呕adnej odpowiedzi. Musz臋 wydusi膰 z niego prawd臋, kawa艂ek po kawa艂ku. - Harry?

Zaskrzypia艂o pod nim krzes艂o.

- S艂ucham?

- Zabiera im bielizn臋?

- Hmm, nie ca艂kiem.

- Buty? To fetyszysta od but贸w?

- Nie. Powiedzmy, 偶e okre艣lone cz臋艣ci garderoby.

- Po co? S膮dzisz, 偶e onanizuje si臋 przy nich w domu, prze偶ywaj膮c gwa艂t jeszcze raz?

- Nie b臋dziemy tego wiedzie膰, dop贸ki go nie przes艂uchamy. Powiedzmy, 偶e lubi pami膮tki. Nie napiszesz o tym, Britt? S艂yszysz mnie? - Niemal fizycznie czu艂am, jak ro艣nie jego napi臋cie, wlewaj膮c w zm臋czony g艂os now膮 energi臋. - Przeczyta to i wyrzuci dowody, a my musimy przy艂apa膰 go z nimi.

- Harry, przecie偶 sam najlepiej wie, co zabra艂. Kiedy o tym przeczyta, nie b臋dzie to dla niego 偶adnym zaskoczeniem.

- Mo偶e, ale teraz nie jest pewien, 偶e o tym wiemy.

Westchn臋艂am. Zesztywnia艂 mi kark i zn贸w zacz臋艂a bole膰 mnie g艂owa.

- Co z jego akcentem?

- Obie latynoskie ofiary twierdz膮, 偶e to Kuba艅czyk.

- Jest obrzezany? - Kuba艅czycy urodzeni w Ameryce zazwyczaj s膮, urodzeni na Kubie - nie.

- Nie.

- Uwa偶acie, 偶e jest marielito?*

- Mo偶liwe. Prawdy dowiemy si臋, kiedy go z艂apiemy.

- Tatua偶e?

- Mo偶e.

- Gdzie? Jakie?

- Britt - odezwa艂 si臋 zduszonym g艂osem. - Je偶eli porucznik si臋 dowie, 偶e z tob膮 rozmawia艂em, natychmiast wywali mnie do 聞g贸wnianego batalionu聰.

Do Miami bez przerwy zje偶d偶ali z Kolumbii, Boliwii i Peru 聞tragarze聰, z 偶o艂膮dkami i jelitami pe艂nymi narkotyk贸w, przemycanych w prezerwatywach. Je偶eli spe艂niali okre艣lone warunki, na przyk艂ad byli kolumbijskimi ch艂opami w trzycz臋艣ciowych garniturach, celnicy wyci膮gali ich z kolejki i wysy艂ali na prze艣wietlenie 偶o艂膮dka w szpitalu okr臋gowym. Je艣li si臋 okaza艂o, 偶e cz艂owiek jest przemytnikiem, dawano mu do wyboru: zabieg chirurgiczny albo 艣rodek na przeczyszczenie. Wi臋kszo艣膰 wybiera艂a drug膮 mo偶liwo艣膰. Podczas wypr贸偶niania pilnowali ich policjanci, kt贸rzy potem zabierali narkotyki - to ich nazywano 聞g贸wnianym batalionem聰. Praca w policji nie zawsze jest chwalebna i zwi膮zana z noszeniem broni.

- Nie zrobi艂aby ci tego, Harry. - Mia艂am nadziej臋, 偶e nie pozna po moim g艂osie, i偶 g艂upkowato si臋 u艣miecham. - Jeste艣 za dobrym detektywem.

- Nic by mi to nie pomog艂o, gdyby mnie przy艂apa艂a na rozmowie z tob膮. Dosta艂aby kolejnego napadu sza艂u, narozrabia艂a, a ja m贸g艂bym si臋 potem przygl膮da膰, jak jaki艣...

- Co z wynikami bada艅 laboratoryjnych?

- Jest wydalaczem.

P艂yny ustrojowe tak zwanego wydalacza, czyli pot, 艣lina albo sperma, pozwalaj膮 na ustalenie grupy krwi.

- Bo偶e, jak膮 ma grup臋 krwi?

- Nie mog臋 powiedzie膰.

- A profil psychologiczny? Co m贸wi膮 psychiatrzy?

- 呕e nie ma szacunku dla kobiet.

- Harry, przesta艅 si臋 wyg艂upia膰. - Zgwa艂cone i poni偶one kobiety wi膮za艂 i zostawia艂 w takiej pozycji, by maksymalnie zaszokowa膰 tego, kto pierwszy je zobaczy. Ten, kto otworzy艂 drzwi, mia艂 przed sob膮 ods艂oni臋t膮 i wyeksponowan膮 anatomi臋. Praktykantka, pracuj膮ca w p贸藕nych godzinach wieczornych w jednej z kancelarii, zosta艂a zaatakowana, kiedy nikogo nie by艂o w biurze, i znaleziona dopiero nast臋pnego dnia rano. Cho膰 min臋艂o kilka tygodni, w dalszym ci膮gu znajdowa艂a si臋 pod opiek膮 psychiatry i przyjmowa艂a silne leki.

- Musisz si臋 wszystkiego dowiedzie膰 od porucznik. Nic ode mnie nie wysz艂o, zgoda?

- Zgoda.

- Prawdopodobnie by艂 ju偶 kilkakrotnie aresztowany, niekoniecznie z powodu gwa艂tu, ma problemy z kobietami, pochodzi z rozbitej rodziny, w dzieci艅stwie by艂 maltretowany psychicznie, mo偶e nawet molestowany seksualnie i miewa艂 przyp艂ywy dzikiego uporu. 艁膮czy go mi艂osno-nienawistny stosunek ze starsz膮 kobiet膮. Niewykluczone, 偶e mieszkaj膮 razem.

Nic niezwyk艂ego - to co zawsze.

- Co艣 jeszcze?

- Inteligencja powy偶ej 艣redniej, pracuje i mieszka, albo tylko pracuje, w okolicy centrum, niedaleko miejsc zbrodni.

- Ciekawe.

- I jeszcze jedno. Ma rze偶膮czk臋, i to odporn膮 na penicylin臋.

- O nie! Zarazi艂 ofiary?

- Jak na razie dwie.

- Bo偶e, Harry, powstrzymajcie go!

- Nie musisz mi tego m贸wi膰. Jedyne, czego jeszcze nie pr贸bowa艂em, to zrobi膰 sobie makija偶u, w艂o偶y膰 peruki i usi膮艣膰 na nocniczku 聞dla dziewczynek聰. Wy艣wiadcz mi przys艂ug臋, Britt, dobrze? Podaj w swoim artykule nasz numer - zachrypia艂 przem臋czonym g艂osem. - Zaapeluj do ka偶dego, kto mo偶e mie膰 jak膮艣 informacj臋, by do nas zadzwoni艂.

- Oczywi艣cie. Ale i wy zr贸bcie mi przys艂ug臋.

- Jak膮?

Nie mog艂am przesta膰 my艣le膰 o matce.

- Z艂apcie go, Harry.

Przeczyta艂am notatki, potem zanios艂am Billy聮ego Bootsa do kuchni. Pocz膮tkowo zachwycony zainteresowaniem, nagle przesta艂 mrucze膰, zrozumia艂 bowiem, po co go tu przynios艂am. Lek na rozpuszczanie po艂kni臋tych w艂os贸w jest ciemn膮, lepk膮 past膮, kt贸ry wygl膮da i pachnie jak st臋ch艂a melasa. Reklama na tubce zapewnia, 偶e koty b臋d膮 z rado艣ci膮 wylizywa膰 j膮 prosto z tubki. Przeczyta艂am to Billy聮emu Bootsowi na g艂os - nie wiem, kt贸ry ju偶 raz, ale zn贸w - nie wiem, kt贸ry ju偶 raz - pr贸bowa艂 uciec. Tym razem jednak okaza艂am si臋 szybsza i wcisn臋艂am mu kilka centymetr贸w pasty mi臋dzy zaci艣ni臋te z臋by, przekonuj膮c go, 偶e b臋dzie mi dzi臋kowa艂. Po kr贸tkiej walce po艂kn膮艂 lekarstwo i przybra艂 zrezygnowan膮 min臋.

Umy艂am r臋ce i z臋by, rozebra艂am si臋 i pogasi艂am 艣wiat艂a. Zwykle nie miewam nocnych majak贸w, tym razem jednak, tu偶 przed odp艂yni臋ciem w sen, zacz臋艂o mnie dr臋czy膰 pytanie, czy w kt贸rym艣 z jaskrawo o艣wietlonych wie偶owc贸w w centrum nie le偶y gdzie艣 nie odkryta przez nikogo, zwi膮zana i przera偶ona kobieta. Jej p艂acz prze艣ladowa艂 mnie do rana.

Rozdzia艂 czwarty

Rano pojecha艂am do wydzia艂u gwa艂t贸w z nadziej膮, 偶e uda mi si臋 przyszpili膰 porucznik i dosta膰 od niej pozwolenie na publikacj臋 portretu pami臋ciowego oraz profilu psychologicznego gwa艂ciciela.

Wydzia艂 by艂 niemal opustosza艂y, biurka i telefony nie obsadzone. Porucznik wyruszy艂a 聞w teren聰, wymiot艂o detektyw贸w.

- Wszyscy s膮 na mie艣cie - poinformowa艂a mnie sekretarka, drobna pedantyczna kobieta z male艅kimi, pomalowanymi na szkar艂at ustami, ubrana w prost膮 sp贸dnic臋, szyt膮 na miar臋 bia艂膮 koszul臋 z cienkim krawatem i wygodne buty. Kompozycja pooranej zmarszczkami twarzy i nieufnie patrz膮cych oczu sprawia艂a wra偶enie, 偶e ich w艂a艣cicielka s艂ysza艂a ju偶 i widzia艂a w tej pracy absolutnie wszystko, ale nie wspomni o tym nawet s艂owem.

- Znowu Gwa艂ciciel z Centrum? - spyta艂am.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Przecie偶 wie pani, 偶e nie wolno mi udziela膰 informacji.

Wzi臋艂am g艂臋boki wdech.

- Nie pytam o nic zwi膮zanego ze spraw膮 - za艣wiergota艂am s艂odziutko, wkurzona, 偶e nie wiem, co jest grane. - Potrzebny mi jedynie adres. To na pewno nie jest tajemnica.

Znowu pokr臋ci艂a g艂ow膮, popatrzy艂a znad okular贸w na wkr臋con膮 w maszyn臋 do pisania kartk臋 papieru i rzuci艂a prowokacyjnie:

- Wydzia艂 zab贸jstw te偶 tam pojecha艂.

Czy co艣 przeoczy艂am? Cholera jasna, przez ca艂y czas mia艂am w艂膮czon膮 kr贸tkofal贸wk臋, ale nic nie s艂ysza艂am.

- Gdzie?

By艂a niewzruszona.

- Wie pani, jaka jest porucznik - jej oczy omiot艂y szybko pomieszczenie, jakby chcia艂a si臋 upewni膰, 偶e szefowa nie schowa艂a si臋 gdzie艣 i nie pods艂uchuje - i co by si臋 ze mn膮 sta艂o, gdyby si臋 dowiedzia艂a, 偶e rozmawiam z pras膮.

Zamiast marnowa膰 czas, wybieg艂am obra偶ona, zjecha艂am do holu na parterze i zadzwoni艂am z automatu do zak艂adu medycyny s膮dowej. S艂uchawk臋 podnios艂a recepcjonistka.

- Dzie艅 dobry. - Przywita艂am si臋, przedstawi艂am i staraj膮c si臋, by m贸j g艂os brzmia艂 jak najspokojniej, zapyta艂am: - Kt贸ry lekarz jedzie do miasta na wezwanie wydzia艂贸w zab贸jstw i gwa艂t贸w?

- Ju偶 wyjecha艂 - odpowiedzia艂a pogodnie. - Pojechali we dw贸ch, szef i doktor Duffy.

- Szef? We dw贸ch? To do艣膰 niezwyk艂e.

- Aha. Wezwano ich ju偶 jaki艣 czas temu.

- Na pewno m贸wimy o tym samym przypadku?

- Ja m贸wi臋 o tym przy Czternastej Po艂udniowo-Zachodniej sto siedemdziesi膮t sze艣膰.

- Zgadza si臋.

Musia艂am si臋 spieszy膰. Detektywi z wydzia艂u zab贸jstw wzywaj膮 zwykle lekarza po paru godzinach, kiedy ju偶 zrobi膮 swoje technicy od zabezpieczania 艣lad贸w. Cokolwiek to by艂o, musia艂o si臋 zdarzy膰 kilka godzin temu. Jak mog艂am przeoczy膰 spraw臋? Jak m贸g艂 j膮 przeoczy膰 pracownik ods艂uchuj膮cy w redakcji pasmo policyjne? Wskazane miejsce znajdowa艂o si臋 w podupad艂ej okolicy na skraju Ma艂ej Hawany, s膮dz膮c ze sposobu, w jaki przedstawi艂a to recepcjonistka, wewn膮trz budynku. Prawdopodobnie chodzi艂o o starsz膮 kobiet臋. Kiedy wciska艂am si臋 do samochodu, przez g艂ow臋 przelatywa艂y mi najr贸偶niejsze warianty wydarze艅. M艂ode ofiary gwa艂t贸w, kt贸re sprawcy nast臋pnie morduj膮, s膮 zazwyczaj zwabiane do lasu, w domach atakuje si臋 raczej starsze kobiety.

Niezwyk艂e wydawa艂o si臋 to, 偶e na miejsce zab贸jstwa pojechali funkcjonariusze wydzia艂u gwa艂t贸w. Mo偶e by艂y dwie ofiary - jedna zgwa艂cona, druga zamordowana. Najprawdopodobniej by艂am jedynym dziennikarzem w Miami, kt贸ry nic nie wiedzia艂 o tej sprawie. W redakcji te偶 najwyra藕niej o niczym nie wiedzieli, bo przecie偶 natychmiast nadaliby mi informacj臋 na pager. Cholera jasna! Na widok 偶贸艂tego 艣wiat艂a wcisn臋艂am gaz do deski i przemkn臋艂am przez skrzy偶owanie jak wariatka, modl膮c si臋 w duchu, by mnie nie zatrzymano. Ruch by艂 du偶y, a zazwyczaj gubi臋 si臋 w tej dzielnicy, pe艂nej jednokierunkowych uliczek i 艣lepych zau艂k贸w. Dobiegaj膮ce z kr贸tkofal贸wki na desce rozdzielczej wiadomo艣ci nie wskazywa艂y na to, 偶e w mie艣cie prowadzony jest po艣cig ani 偶e skierowano policjant贸w do powstrzymywania t艂umu przed wtargni臋ciem na miejsce zbrodni.

Nienawidz臋 czeka膰 w gromadzie dziennikarzy na dwuakapitowy oficjalny komunikat, napisany policyjnym 偶argonem w taki spos贸b, by nic nie ujawni膰. Klimatyzacja w samochodzie pracowicie wypompowywa艂a do 艣rodka gor膮ce powietrze, pot臋guj膮c tylko moj膮 irytacj臋 i z艂e samopoczucie. Temperatura na zewn膮trz przekroczy艂a trzydzie艣ci pi臋膰 stopni, ale w aucie musia艂o by膰 wi臋cej. Je偶eli z mojej klimatyzacji wycieka艂 freon, mia艂am kolejny pow贸d, by czu膰 si臋 winna. Nie tylko zmarnowa艂am przez nieuwag臋 potencjalny temat na artyku艂, ale jeszcze zanieczyszcza艂am 艣rodowisko i powi臋ksza艂am dziur臋 ozonow膮. Zbli偶aj膮c si臋 pod wskazany adres, zacz臋艂am si臋 rozgl膮da膰, nigdzie jednak nie wida膰 by艂o woz贸w transmisyjnych ani 艣mig艂owc贸w telewizji. A wi臋c sfora za艂atwi艂a swoje i pojecha艂a. Nienawidz臋 zjawia膰 si臋 gdziekolwiek, kiedy ludzie z telewizji przekopali ju偶 okolic臋, pozra偶ali 艣wiadk贸w do rozm贸w z kimkolwiek i doprowadzili do sza艂u mieszka艅c贸w. Prawdopodobnie ca艂y kwarta艂 b臋dzie zamkni臋ty. Nie ma mowy o dostaniu si臋 w pobli偶e miejsca zdarzenia.

Myli艂am si臋.

Dom by艂 ob艂a偶膮c膮 z farby tani膮 konstrukcj膮 z prefabrykowanych element贸w. Obok znajdowa艂 si臋 zamkni臋ty gara偶, a do werandy prowadzi艂a 艣cie偶ka z nier贸wnego, krusz膮cego si臋 betonu. Na ulicy sta艂 sznur samochod贸w: radiowozy, nieoznakowane wozy policyjne, samoch贸d z zarz膮du hrabstwa, kt贸rym je藕dzi anatomopatolog. Nie by艂o migaj膮cych kogut贸w, nikogo z biura rzecznika prasowego policji, innych dziennikarzy. Nie by艂o 艣ladu 偶贸艂tej ta艣my. Nic w tym rodzaju. Upiorne. Czy偶bym by艂a nie ostatnia, lecz pierwsza? Niezbyt wiedz膮c, co o tym s膮dzi膰, znalaz艂am kilkadziesi膮t metr贸w dalej kawa艂ek wolnego miejsca, zaparkowa艂am i podesz艂am na piechot臋 do numeru sto siedemdziesi膮t sze艣膰. Zas艂ony w oknach by艂y opuszczone, a przez 偶aluzje nie da艂o si臋 zajrze膰 do 艣rodka. Umieszczona w oknie od frontu - najwyra藕niej popsuta - klimatyzacja wydawa艂a z siebie dychawiczne odg艂osy.

Po mniej wi臋cej dw贸ch minutach dzwonienia otwar艂y si臋 drzwi. Sta艂a w nich kobieta. Oczekiwa艂am policjanta. W g艂臋bi mieszkania rozmawiano, krz膮tano si臋 gor膮czkowo. Kobieta wygl膮da艂a na czterdzie艣ci par臋 lat; proste w艂osy ufarbowa艂a na szarobury kolor, ale przy sk贸rze wida膰 by艂o siwe odrosty. Jej twarz by艂a zar贸偶owiona, oczy zaczerwienione, a ko艣cisty podbr贸dek 艣wiadczy艂 o uporze. Mia艂a na sobie pognieciony bawe艂niany podkoszulek i czarne elastyczne spodnie.

- Co jest? - zapyta艂a, zion膮c nas膮czonym whisky oddechem.

Nie mia艂am zielonego poj臋cia, co jest grane ani o co zapyta膰, postanowi艂am si臋 wi臋c przedstawi膰.

- Dziennikarka? - Po zadaniu pytania odwr贸ci艂a si臋 do kogo艣, kto sta艂 za ni膮, i podniesionym g艂osem rzuci艂a: - To chyba nie p贸jdzie do gazet?

- W膮tpi臋 - odezwa艂 si臋 g艂os nale偶膮cy do dyrektora zak艂adu medycyny s膮dowej: Po chwili go ujrza艂am - bez marynarki i w poluzowanym krawacie.

Za kobiet膮 pojawi艂 si臋 brzuchaty detektyw z wydzia艂u zab贸jstw, z p贸艂automatycznym pistoletem w kaburze na biodrze. Wyjrza艂 zza jej ramienia.

- Britt, jak si臋 pani dowiedzia艂a? - Powiedzia艂 to tak, jakby chcia艂 mnie zbeszta膰, ale jego twarz wyra偶a艂a zadowolenie, niemal rozbawienie.

Kiedy lekarz i policjant podeszli do drzwi, kobieta odsun臋艂a si臋 jak nakr臋cana lalka.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂am.

- Nic, o czym mo偶e pani napisa膰. - Policjant skrzywi艂 usta w u艣miechu.

- Zab贸jstwo, prawda?

- Nie. Przypadkowa 艣mier膰. Wypadek - oznajmi艂 bardzo powa偶nie g艂贸wny anatomopatolog.

- W takim razie sk膮d tu tyle ludzi?

- Poniewa偶 nie widuje si臋 zbyt cz臋sto podobnych przypadk贸w - rozleg艂 si臋 g艂os doktora Duffy聮ego, kt贸ry wyszed艂 w艂a艣nie z pokoju obok.

- Niech pani zamknie drzwi - warkn臋艂a kobieta ze z艂o艣ci膮 i usiad艂a przy stole. - Moja klimatyzacja nie musi ch艂odzi膰 ca艂ej cholernej dzielnicy.

Wesz艂am do 艣rodka przez podrapany pr贸g. Policjant popatrzy艂 na kobiet臋 i spyta艂:

- Ma pani co艣 przeciwko?

Wzruszy艂a ramionami, opar艂a ko艣cisty 艂okie膰 o blat i po艂o偶y艂a g艂ow臋 na d艂oni.

- Widok jest niezwyk艂y, bardzo pouczaj膮cy - uprzedzi艂 cicho Duffy.

- Niez艂y numer... - doda艂 detektyw. - S艂ysza艂em o czym艣 takim, ale po raz pierwszy widz臋 na w艂asne oczy. - W jego oczach by艂o co艣 po偶膮dliwego.

- Co si臋 sta艂o?

- M膮偶 tej pani zmar艂 w wyniku wypadku - powiedzia艂 g艂贸wny anatomopatolog. - S艂ysza艂a pani kiedy艣 o duszeniu podczas gry erotycznej, zwanym czasami seksualnym duszeniem?

- Seksualnym? Chyba nie.

Spojrza艂am na kobiet臋, obejmuj膮c膮 twarz 偶ylastymi d艂o艅mi. Razem z lekarzami skierowa艂am si臋 do salonu. Za mn膮 pod膮偶a艂 policjant. W艂a艣nie wychodzili stamt膮d inni funkcjonariusze; prawie ka偶dy kr臋ci艂 g艂ow膮. Porucznik z wydzia艂u gwa艂t贸w musia艂a opu艣ci膰 to miejsce ju偶 jaki艣 czas temu.

- Mamy tu do czynienia z bardzo rzadkim wariantem m臋skich zachowa艅 seksualnych o wyj膮tkowo narcystycznym zabarwieniu, polegaj膮cym na autoerotycznej aktywno艣ci seksualnej po艂膮czonej z niedotlenieniem m贸zgu, 艣wiadomie wywo艂ywanym na drodze chemicznej albo mechanicznej - wyja艣ni艂 g艂贸wny anatomopatolog. Wianuszek siwych w艂os贸w wok贸艂 jego g艂adkiej r贸偶owej twarzy nadawa艂 mu wygl膮d cherubina.

- Chodzi o onanizm?

- Tak, ale bardzo szczeg贸lny - potwierdzi艂 Duffy. - W jego trakcie, w celu spot臋gowania orgazmu, odcina si臋 dop艂yw krwi do m贸zgu.

Bo偶e drogi. Obaj natychmiast zauwa偶yli moj膮 zak艂opotan膮 min臋.

- Mo偶na to osi膮gn膮膰, podwi膮zuj膮c 偶y艂臋, wieszaj膮c si臋 albo wdychaj膮c tlenek w臋gla. Wzrost poziomu dwutlenku w臋gla we krwi ma pono膰 zwi臋ksza膰 orgazm, ale czasami zwolennicy tej metody posuwaj膮 si臋 za daleko.

- Seks ostateczny - stwierdzi艂 z kwa艣nym u艣miechem detektyw.

- Co zasz艂o tutaj? - M贸j g艂os by艂 ledwie s艂yszalny.

- Powieszenie. Jego 偶ona wysz艂a rano po zakupy, a kiedy wr贸ci艂a po kilku godzinach, zasta艂a to w艂a艣nie... - doda艂 policjant.

- Gdzie on jest?

- W sypialni. Prosz臋 uwa偶a膰, widok jest do艣膰 szokuj膮cy - ostrzeg艂 szef zak艂adu medycyny s膮dowej - Ale taka jest norma. Nie ma na ten temat zbyt obfitej literatury, wiele przypadk贸w interpretuje si臋 b艂臋dnie jako morderstwo lub samob贸jstwo.

Wszed艂 do pokoju, kt贸ry musia艂 by膰 sypialni膮.

- 呕ona my艣la艂a, 偶e pope艂ni艂 samob贸jstwo, ale to bez dw贸ch zda艅 uduszenie seksualne.

Ruszy艂am za nim do sypialni.

W domu by艂o gor膮co, mimo to natychmiast przesz艂y mi ciarki po plecach i ramionach. Wezwane przez 偶on臋 pogotowie odci臋艂o denata ze sznura. M臋偶czyzna mia艂 na sobie czerwone body z cieniusie艅kiego materia艂u; przez koronki przebija艂y si臋 w艂osy. By艂 po pi臋膰dziesi膮tce, nieforemne cia艂o porasta艂y siwe k臋pki. Wygl膮da艂 brzydko, ale najwyra藕niej by艂 sob膮 zachwycony. Na pod艂odze le偶a艂o - zdj臋te z toaletki - lustro, tak u艂o偶one, by m贸g艂 si臋 obserwowa膰. Nie licz膮c czarnej po艅czochy na prawej nodze, by艂 od pasa w d贸艂 nagi. Cz艂onek mia艂 obwi膮zany czerwon膮 tasiemk膮 z kokardk膮, r臋ce zwi膮zane poplamion膮 jedwabn膮 szarf膮.

Przez chwil臋 stali艣my bez s艂owa. Wi臋kszo艣膰 policjant贸w zaspokoi艂a ju偶 swoj膮 ciekawo艣膰 i wysz艂a.

- Sk膮d pewno艣膰, 偶e to nie morderstwo czy samob贸jstwo? - spyta艂am.

- Na przyk艂ad st膮d... - doktor Duffy wskaza艂 na pod艂og臋 przy stopach zmar艂ego.

Le偶a艂 tam otwarty na rozk艂ad贸wce w 艣rodku 聞Playboy聰.

- Nie zamierza艂 umrze膰. Przeliczy艂 si臋. - G艂贸wny anatomopatolog m贸wi艂 swym zwyk艂ym mentorskim tonem. - Prosz臋 zauwa偶y膰, 偶e szarfa wok贸艂 d艂oni jest zawi膮zana lu藕no, a szyj臋 owin膮艂 r臋cznikiem, by sznur nie wci膮艂 si臋 w sk贸r臋.

- Nie chc膮 艣lad贸w na szyi - podkre艣li艂 Duffy.

- W艂a艣nie - przytakn膮艂 szef.

Nagle poczu艂am, 偶e zaczyna mnie bole膰 g艂owa.

- St膮paj膮 po cienkim lodzie, ale ani my艣l膮 umiera膰 - doda艂 g艂贸wny anatomopatolog. - Zawsze maj膮 jaki艣 mechanizm zabezpieczaj膮cy, czasami jednak si臋 przeliczaj膮.

- Albo ich ponosi i trac膮 kontrol臋 - uzupe艂ni艂 detektyw, jakby by艂 w tej sprawie autorytetem. - Realizuj膮 swoje fantazje na ca艂ego.

- Zgadza si臋. Ten jest do艣膰 stary - z namys艂em ci膮gn膮艂 szef patolog贸w, wyjmuj膮c z akt贸wki aparat fotograficzny. - Zwykle jednak ofiarami tych zabaw padaj膮 m艂odzi ludzie, nieraz nawet dwunastolatki. Pewnie po prostu sprzyja艂o mu szcz臋艣cie i zdo艂a艂 d艂u偶ej prze偶y膰.

Prze艂kn臋艂am przez zaci艣ni臋te gard艂o i przypomnia艂am sobie, 偶e musz臋 robi膰 notatki.

- Powiedzia艂 pan, 偶e niekt贸rzy wdychaj膮 r贸偶ne rzeczy. Na przyk艂ad co?

Z ca艂ej si艂y stara艂am si臋 unika膰 patrzenia zmar艂emu w oczy, ale nie by艂o to takie proste. 聦mier膰 podczas uprawiania seksu z samym sob膮 i w efekcie wystawienie si臋 wraz ze swymi najskrytszymi tajemnicami na widok gapi贸w by艂a czym艣 potwornie smutnym.

- Znane jest wdychanie klej贸w, freonu znajduj膮cego si臋 w uk艂adach ch艂odniczych lod贸wek i klimatyzator贸w, podtlenku azotu, dezodorant贸w, r贸偶nych gaz贸w i rozpuszczalnik贸w, nawet p艂ynu korekcyjnego.

- Zgadza si臋 - potwierdzi艂 Duffy. - Pami臋ta pan dentyst臋, kt贸ry u偶ywa艂 podtlenku azotu, wdychaj膮c go przez mask臋 do podawania narkozy? Wi臋kszo艣膰 zak艂ada na g艂ow臋 plastikow膮 torb臋.

Szef patolog贸w przytakn膮艂.

Zak艂adaj膮 na g艂ow臋 plastikow膮 torb臋?

- Wdychaj膮 p艂yn korekcyjny? - wymamrota艂am.

- Zawiera jeden-jeden-jeden-tr贸jchloroetan - wyja艣ni艂 Duffy, ponuro kiwaj膮c g艂ow膮.

Przesta艂o mnie w tym momencie dziwi膰, 偶e o pi膮tej po po艂udniu siedz膮ca w pokoju bez okien sekretarka redaktora naczelnego wygl膮da jak na膰pana.

- Granica pomi臋dzy 聞troch臋聰 a 聞za du偶o聰 jest tutaj niezwykle cienka - kontynuowa艂 g艂贸wny anatomopatolog, 艣ci膮gaj膮c r臋kawiczki chirurgiczne. - Niekt贸rzy ludzie nie bardzo wiedz膮, gdzie przebiega. W odr贸偶nieniu od uprawiaj膮cych wi臋kszo艣膰 innych zbocze艅 - na przyk艂ad wi膮zanie, sadomasochizm, wk艂adanie w narz膮dy rodne i odbyt zaci艣ni臋tych pi臋艣ci - osoby wykazuj膮ce t臋 aberracj臋 nie maj膮 w艂asnego czasopisma, kt贸re pozwala艂oby im zapoznawa膰 si臋 z do艣wiadczeniami innych, zdradzaj膮cych t臋 sam膮 sk艂onno艣膰.

Czasopisma po艣wi臋cone wymianie do艣wiadcze艅 mi臋dzy zbocze艅cami... seks przez wk艂adanie w odbyt i pochw臋 pi臋艣ci... - powoli sama zacz臋艂am czu膰 si臋 jak na膰pana.

- Ludzie maj膮... r贸偶ne... gusta - odezwa艂 si臋, cedz膮c s艂owa, detektyw. - We藕my na przyk艂ad tych, kt贸rym sprawia przyjemno艣膰, gdy w czasie uprawiania seksu kto艣 celuje do nich z broni palnej.

Cholera, o tym te偶 jeszcze nie s艂ysza艂am. Wszyscy odwr贸cili艣my si臋 ku niemu.

- No, wiecie... - spr贸bowa艂 zbagatelizowa膰 spraw臋, machn膮艂 r臋k膮 i poczerwienia艂, wyra藕nie skonsternowany. - Chodzi o element ryzyka. - Miny obu lekarzy wskazywa艂y, 偶e oni te偶 jeszcze nie s艂yszeli o znanym detektywowi wariantowi gry seksualnej. Prze偶y艂am trzydzie艣ci dwa lata, a ci膮gle zaskakiwa艂y mnie rzeczy, o kt贸rych nigdy nie m贸wi艂a mi mama.

- Jak s膮dzicie, panowie, ile os贸b uprawia podobne praktyki? - spyta艂am cicho.

- Nie spos贸b tego okre艣li膰 - stwierdzi艂 g艂贸wny anatomopatolog, poci膮gaj膮c si臋 za p艂atek ucha. - Wiemy tylko o tych, kt贸rzy si臋 po艣lizgn臋li. Niewykluczone jednak, 偶e jest to zjawisko znacznie powszechniejsze, ni偶 jeste艣my sobie w stanie wyobrazi膰.

- Pan Creech najwyra藕niej przesadzi艂. - Duffy nie odwraca艂 wzroku od policjanta, kt贸ry wsadzi艂 nos w formularze.

- Creech? - podchwyci艂am zaskoczona. - Emerson Creech?

- Sk膮d pani wie? - zdziwi艂 si臋 gliniarz, po sprawdzeniu w formularzu.

- Bo go znam! - zawo艂a艂am, kieruj膮c wzrok ku sypialni. - To Brudny Wujek. Nie rozpozna艂am go w tym przebraniu.

- Nic dziwnego - sucho skonstatowa艂 szef patolog贸w.

Wdowa w dalszym ci膮gu traktowa艂a nas jak powietrze. Sta艂a plecami do nas i mechanicznie robi艂a kaw臋. Przypomnia艂am sobie, 偶e ma na imi臋 Ruby. 聦ciszy艂am g艂os.

- To bardzo zainteresuje par臋 os贸b w wydziale zab贸jstw.

Detektyw, s艂ysz膮c, 偶e rozmowa zmienia bieg, z zainteresowaniem uni贸s艂 g艂ow臋.

- Od kiedy jest pan w wydziale zab贸jstw? - spyta艂am go.

- Jakie艣 p贸艂tora roku.

- To nie mo偶e pan pami臋ta膰 sprawy. Kilka lat temu - pracowa艂am wtedy pierwszy rok w gazecie - pan Creech by艂 podejrzany o zamordowanie Darlene Fiskus, swojej siostrzenicy. Dziewczynka mia艂a czterna艣cie lat, uczy艂a si臋 w szkole 艣redniej.

- Chyba j膮 pami臋tam - odezwa艂 si臋 g艂贸wny anatomopatolog, kiwaj膮c g艂ow膮. - Cheerleaderka, prawda?

- Tak. Kt贸rego艣 wieczoru pojecha艂 odebra膰 j膮 po meczu. Widziano, jak Darlene wsiada do samochodu tego samego koloru co jego, ale nikt nie m贸g艂 jednoznacznie potwierdzi膰, 偶e to jego w贸z, ani nie rozpozna艂 kierowcy, on za艣 utrzymywa艂, 偶e nie by艂o go pod stadionem, poniewa偶 mia艂 k艂opoty z samochodem i kiedy dojecha艂 na miejsce, siostrzenicy ju偶 nie by艂o. Znaleziono j膮 nast臋pnego dnia, zgwa艂con膮, z twarz膮 wbit膮 w ziemi臋 w przydro偶nym rowie.

- Nigdy nie uda艂o si臋 doprowadzi膰 do procesu - przypomnia艂 g艂贸wny anatomopatolog.

- W艂a艣nie. Policja znalaz艂a w jego samochodzie odciski palc贸w i w艂osy dziewczynki, ale w ko艅cu by艂 jej wujem i nieraz wozi艂 j膮 do szko艂y. Kiedy艣, gdy zosta艂 wezwany na przes艂uchanie, chcia艂am z nim porozmawia膰 przed komisariatem, ale ani my艣la艂 z kimkolwiek rozmawia膰. Dziesi臋膰 lat wcze艣niej odsiadywa艂 wyrok za pr贸b臋 gwa艂tu na trzynastoletniej dziewczynce z s膮siedztwa, a tydzie艅 przed 艣mierci膮 Darlene zdradzi艂a swojej najlepszej przyjaci贸艂ce 偶e wujek pr贸bowa艂 j膮 聞niepokoi膰聰. - Pokr臋ci艂am z niedowierzaniem g艂ow膮. - Prowadz膮cy 艣ledztwo zawsze nazywali go Brudnym Wujkiem.

Detektyw wyci膮gn膮艂 g艂ow臋 w stron臋 sypialni.

- To ciekawe, co pani m贸wi - stwierdzi艂 g艂贸wny anatomopatolog, drapi膮c si臋 po brodzie - nie znam bowiem drugiego przypadku, by kto艣 uprawiaj膮cy tego typu anormalne praktyki erotyczne by艂 uwik艂any w przest臋pstwa seksualne. C贸偶, w tej dziedzinie cz艂owiek ci膮gle spotyka si臋 z czym艣 nowym.

- Mo偶e zrezygnowa艂 z ma艂ych dziewczynek i przeszed艂 na to? - podsun膮艂 detektyw. - Mo偶e s膮dzi艂, 偶e to bezpieczniejsze?

- No c贸偶, najwyra藕niej si臋 myli艂. - Duffy wyj膮艂 z kieszeni radiotelefon i wezwa艂 ekip臋, kt贸ra mia艂a przewie藕膰 zw艂oki do kostnicy.

Posz艂am do kuchni z艂o偶y膰 kondolencje wdowie. Podrapane blaty i stare sprz臋ty kuchenne utrzymane by艂y w modnym dwadzie艣cia lat temu kolorze avocado. Kobieta wpatrywa艂a si臋 w 艣ciskan膮 w obu d艂oniach fili偶ank臋 z kaw膮.

- Wiedzia艂a pani, 偶e robi艂 co艣 takiego?

- Wiedzia艂am, 偶e lubi m艂ode dziewczyny - mrukn臋艂a - ale nic o tym. - Jej pomarszczona twarz stwardnia艂a.

- Czy to pani... rzeczy... mia艂 na sobie? - spyta艂am.

- Nigdy przedtem nie widzia艂am tych fata艂aszk贸w. - Przebieg艂a wzrokiem po kuchni i popatrzy艂a na mnie. Po chwili opu艣ci艂a g艂ow臋 i zlustrowa艂a sw贸j wyblak艂y podkoszulek i tandetne spodnie. - Wygl膮dam na kogo艣, kto nosi co艣 takiego?

- Pisa艂am kiedy艣 o Darlene... gdy j膮 zabito.

Poderwa艂a g艂ow臋, w jej pustych i przepe艂nionych wrogo艣ci膮 oczach zamigota艂o co艣 trudnego do okre艣lenia.

- To by艂o tak dawno temu.

- Sprawa nigdy nie zosta艂a wyja艣niona.

Lekko drgn臋艂y jej ramiona, jakby nie mia艂a si艂y nimi wzruszy膰.

- Policja podejrzewa艂a, 偶e to pani m膮偶.

- Nie tylko oni. Nie tylko oni go podejrzewali. Kocha艂am j膮 jak w艂asn膮 c贸rk臋, bo nie mog艂am mie膰 dzieci. Rodzina mojego m臋偶a... - Zamilk艂a i zacz臋艂a pociera膰 ramiona d艂o艅mi, jakby zrobi艂o jej si臋 zimno. - Je偶eli nie ma pani nic przeciwko temu, wola艂abym o tym nie m贸wi膰. - Ratuj膮c resztk臋 godno艣ci, odsun臋艂a krzes艂o, wsta艂a i staraj膮c si臋 nie艣膰 wysoko g艂ow臋, zanios艂a fili偶ank臋 do zlewu.

W innych okoliczno艣ciach pr贸bowa艂abym wypytywa膰 dalej, ale przysz艂am do jej domu nieproszona, a w pokoju obok le偶a艂y zw艂oki jej m臋偶a. Wysz艂am na zewn膮trz. W艂a艣nie przyjecha艂 samoch贸d z kostnicy i obaj lekarze ruszyli w jego kierunku. Detektyw siedzia艂 w sypialni i ko艅czy艂 wype艂nia膰 formularze. Prawdopodobnie by艂 zadowolony, 偶e istnieje na 艣wiecie kilku wi臋kszych od niego dziwak贸w.

Kiedy wychodzi艂am z domu, przesz艂o mi przez my艣l, 偶e mo偶e to ona go zabi艂a - z zemsty za siostrzenic臋. Wygl膮da艂o na to, 偶e nie byli zgodnym ma艂偶e艅stwem. Nie, jak zdo艂a艂aby powiesi膰 m臋偶czyzn臋 jego gabaryt贸w? Skarci艂am si臋 za nadmiern膮 podejrzliwo艣膰 i opu艣ci艂am boczn膮 szyb臋 w daremnej pr贸bie och艂odzenia wn臋trza samochodu. Paranoja to w moim zawodzie normalka - kiedy matka mi m贸wi, 偶e jutro b臋dzie pi臋kna pogoda, dzwoni臋 natychmiast do pogodynki.

- Seks ostateczny... - zacz臋艂am kilka godzin p贸藕niej, siedz膮c z Lottie w ciemni. Opowiedzia艂am jej o p臋tli, lustrze, koronkowym body, jedwabnej szarfie na nadgarstkach, otwartym 聞Playboyu聰.

- Czy kartki by艂y sklejone?

- Nie sprawdza艂am - odpar艂am, marszcz膮c nos. - Nawet mi to nie przysz艂o do g艂owy.

Opar艂a si臋 wygodnie, za艂o偶y艂a obute w kowbojki nogi jedna na drug膮 i podrapa艂a si臋 po 艂ydce.

- A niech mnie! - wykrzykn臋艂a. - Czeg贸偶 ci faceci nie robi膮, 偶eby si臋 zaspokoi膰! To nawet gorsze od tego, kiedy w trakcie seksu kto艣 celuje do cz艂owieka z pistoletu!

- Sk膮d o tym wiesz?

- S艂ysza艂am. Przecie偶 nie z w艂asnego do艣wiadczenia. - Machn臋艂a r臋k膮 i zrobi艂a przebieg艂膮 min臋. - A gdyby nawet tak by艂o, nigdy bym si臋 nie przyzna艂a.

Rozdzia艂 pi膮ty

Historia zej艣cia Emersona Creecha z tego 艣wiata nie znalaz艂a si臋 w gazetach, wi臋kszo艣膰 bowiem najciekawszych przypadk贸w 艣mierci nie jest opisywana. Poniewa偶 moje pismo nigdy nie przedstawia艂o Brudnego Wujka jako podejrzanego o zamordowanie siostrzenicy, szefowie uznali, 偶e nie warto pisa膰 o jego 艣mierci. Zaproponowa艂am reporta偶 o zgonach w wyniku nietypowych praktyk autoerotycznych.

- Nie u nas. Nie ma mowy - odpar艂 Fred Douglas, kierownik dzia艂u miejskiego.

Czytaj膮c nast臋pnego dnia nekrologi, zastanawia艂am si臋, czy kt贸ry艣 ze zmar艂ych uda艂 si臋 na spotkanie ze Stw贸rc膮 w podobnie groteskowych okoliczno艣ciach jak Brudny Wujek.

W dalszym ci膮gu musia艂am si臋 skontaktowa膰 z porucznik Riley, kt贸rej - kiedy dojecha艂am do redakcji z domu Creech贸w - ju偶 nie by艂o w komendzie. Postanowi艂am najpierw zadzwoni膰. Porucznik, jak zwykle oszcz臋dna w s艂owach, zgodzi艂a si臋, cho膰 opornie, po艣wi臋ci膰 mi kilka minut - pod warunkiem, 偶e zjawi臋 si臋 u niej natychmiast. Gdy wesz艂am do wydzia艂u, zwr贸ci艂o moj膮 uwag臋, 偶e pracuj膮cy w boksach policjanci s膮 po uszy zag艂臋bieni w papierach. Nie czu艂o si臋 tej kole偶e艅skiej atmosfery odpr臋偶enia, tak typowej dla wi臋kszo艣ci wydzia艂贸w policji. Porucznik zn贸w musia艂a by膰 w swym s艂awetnym z艂ym nastroju.

Kiedy przechodz膮c powiedzia艂am sekretarce, 偶e jestem um贸wiona, popatrzy艂a na mnie ostrzegawczo, wyra藕nie daj膮c do zrozumienia: 聞呕ycz臋 wiele szcz臋艣cia聰.

Wzi臋艂am g艂臋boki wdech i z nadziej膮, 偶e nie trafi臋 akurat na kolejny napad sza艂u pani porucznik, zapuka艂am i wesz艂am. Riley waln臋艂a s艂uchawk膮 o wide艂ki i obcesowo wskaza艂a mi krzes艂o.

- Co jest, Montero?

- Chodzi o Gwa艂ciciela z Centrum.

Lustrowa艂a mnie uwa偶nie wodnistymi oczami, ukrytymi pod przymru偶onymi bladymi powiekami.

- By艂y do was jakie艣 telefony w tej sprawie?

- Nie. - Z pewno艣ci膮 uzna艂a mnie w tym momencie za bezu偶yteczn膮 i oczami wyobra藕ni widzia艂am, jak znika moja okazja. - Mam jednak nadziej臋, 偶e co艣 zacz臋艂oby si臋 dzia膰, gdybym napisa艂a artyku艂 do wydania weekendowego.

- Nic pani nie powstrzyma - stwierdzi艂a, patrz膮c znacz膮co na zegarek. Jak to si臋 dzieje, 偶e gdziekolwiek si臋 zjawiam, ludzie nagle zaczynaj膮 zerka膰 na zegarki i wypycha膰 mnie w kierunku drzwi? - Ju偶 pani ujawni艂a stan 艣ledztwa, odbieraj膮c nam jak膮kolwiek przewag臋. - Ch艂贸d w oczach porucznik Riley 艣wiadczy艂, 偶e nie mog艂abym si臋 spodziewa膰 jej wsp贸艂czucia, gdybym zosta艂a kiedy艣 zgwa艂cona.

- Potrzebuj臋 pani pomocy w zwi膮zku z artyku艂em - spr贸bowa艂am jednak.

Odchyli艂a si臋 do ty艂u, przybieraj膮c rozbawion膮 min臋. Jej prawie proste ciemnoblond w艂osy si臋ga艂y ramion. Ogorza艂a sk贸ra 艣wiadczy艂a, 偶e zbyt wiele godzin sp臋dza na s艂o艅cu.

Policjantki kobiety, by dosta膰 awans, musz膮 by膰 twarde i ambitne. Ona by艂a bardzo twarda i bardzo ambitna. Rozprawi艂a si臋 nawet ze swoim nazwiskiem. Oficjalnie zacz臋艂a si臋 nazywa膰 K. C. Riley, cho膰 聞Kathleen Constance Riley聰 brzmia艂o wed艂ug mnie znakomicie, i tak nazywa艂am j膮 w artykule opisuj膮cym, jak to choremu psychicznie uzbrojonemu szale艅cowi przestrzeli艂a kolano, by powstrzyma膰 go od maltretowania jego rannego w czasie napadu partnera. Artyku艂 przedstawia艂 j膮 jako osob臋 odwa偶n膮, wr臋cz bohatersk膮, ale ona tak si臋 na mnie za niego w艣ciek艂a, 偶e a偶 zacz臋艂am si臋 ba膰 o w艂asne kolana. Ostrzeg艂a mnie z ca艂膮 surowo艣ci膮, bym w przysz艂o艣ci nigdy, przenigdy nie wymienia艂a jej pe艂nego imienia, tylko u偶ywa艂a pierwszych jego liter.

W ostatnich latach kobiety wesz艂y do policji znacznie wi臋ksz膮 fal膮 ni偶 do jakiegokolwiek innego 聞m臋skiego聰 zawodu. Obecnie pe艂ni膮 s艂u偶b臋 rami臋 w rami臋 z m臋偶czyznami, niekt贸re nawet - jak Francie - dziel膮 z nimi miejsce na tablicy pami膮tkowej. K. C. Riley walczy艂a wiele lat o stanowisko i respekt, i osi膮gn臋艂a zar贸wno jedno, jak i drugie. Szanowa艂am j膮 za to, 偶e zdo艂a艂a pokona膰 w 偶yciu zawodowym wiele przeszk贸d, ale rzyga膰 mi si臋 chcia艂o na widok imitacji Brudnego Harry聮ego, jak膮 pr贸bowa艂a by膰. Zachowywanie si臋 jak muy macho wcale nie sprawia, 偶e jest si臋 tak dobrym jak m臋偶czyzna.

- Mojej pomocy? - Wci膮gn臋艂a do 艣rodka policzki, zwin臋艂a usta w ryjek i usilnie stara艂a si臋 by膰 sarkastyczna. - Mojej pomocy? Po tym, jak zamieni艂a pani to 艣ledztwo w cyrk, stawiaj膮c pod pr臋gierzem burmistrza, komendanta i nas wszystkich?

Zacisn臋艂am z臋by - nie mia艂o sensu wspomina膰, 偶e jedynie wykonuj臋 swoje obowi膮zki. Zwykle uwielbiam m贸wi膰 to policjantom, poniewa偶 sami zawsze tak twierdz膮, robi膮c cz艂owiekowi nieprzyjemno艣ci. Teraz jednak nie by艂 po temu odpowiedni moment.

- Ma pani ograniczon膮 liczb臋 ludzi, pani porucznik. A je偶eli p贸艂 miliona czytelnik贸w dowie si臋 w niedziel臋 o gwa艂cicielu, istnieje szansa, 偶e pojawi膮 si臋 nowe informacje.

- Oczywi艣cie. - Pochyli艂a si臋, mierz膮c mnie bezlitosnym spojrzeniem. - Otrzymamy dziesi膮tki telefon贸w od wariat贸w, wrednych bab oskar偶aj膮cych by艂ych m臋偶贸w i kochank贸w, czyli w efekcie setki 艣lepych trop贸w, kt贸re b臋d膮 musieli sprawdzi膰 moi przepracowani detektywi. To 艣ledztwo ju偶 teraz jest jak przywi膮zana do s艂onia nitka. Im dalej si臋 posuwamy, tym wi臋cej mamy do zrobienia.

- By膰 mo偶e znajdzie si臋 w艣r贸d nich prawdziwy trop. Przecie偶 obie chcemy tego samego, pani porucznik.

- Nie. Nie chcemy tego samego - odpar艂a gwa艂townie. - Ja chc臋 z艂apa膰 gwa艂ciciela, pani za艣 sprzedawa膰 gazet臋 i wyrobi膰 sobie nazwisko.

- Ta sprawa nie zwi臋kszy nak艂adu gazety ani nie wp艂ynie pozytywnie na moj膮 karier臋, bo nikt nie zwraca uwagi na nazwisko autora artyku艂u. Prosz臋 nie zapomina膰, 偶e te偶 jestem kobiet膮. Kocham Miami. Urodzi艂am si臋 tu. Wielu ludziom zale偶y na tym, co si臋 dzieje z naszym miastem. Chc臋 sprawiedliwo艣ci tak samo jak pani. - A po kr贸tkiej przerwie doda艂am: - Mo偶e nawet bardziej ni偶 pani...

Na te s艂owa poderwa艂a gwa艂townie g艂ow臋.

Wiedzia艂am, 偶e kupi艂a dom w Hollywood, tu偶 za p贸艂nocn膮 granic膮 naszego hrabstwa. Kiedy si臋 wzi臋艂o pod uwag臋, 偶e koszty utrzymania domu w hrabstwie Broward, tamtejsze podatki od nieruchomo艣ci i przest臋pczo艣膰 by艂y ni偶sze, stawa艂o si臋 zrozumia艂e, dlaczego gliniarze cz臋sto si臋 tam wyprowadzali. Teraz jest ju偶 nieco inaczej, ale w dalszym ci膮gu lubi膮 tam mieszka膰. Nie mam poj臋cia, dlaczego - mo偶e w czasie wolnym od pracy chc膮 si臋 od niej zdystansowa膰 w dos艂ownym znaczeniu tego s艂owa.

- Ja mieszkam w granicach hrabstwa, ale wielu policjant贸w doje偶d偶a do domu w Broward - ci膮gn臋艂am. - Nie 偶yje z nami. - Zdawa艂am sobie spraw臋, 偶e pr贸buj臋 j膮 podej艣膰, by艂o mi jednak wszystko jedno.

Przygl膮da艂a mi si臋 uwa偶nie, wodz膮c czubkiem j臋zyka po g贸rnej wardze. Prawdopodobnie usi艂owa艂a dociec, czy - i je偶eli tak, to sk膮d - wiem, gdzie mieszka. Zastanawia艂am si臋, dlaczego tak si臋 dzieje, 偶e cho膰 stoimy po tej samej stronie, zawsze musz臋 z t膮 kobiet膮 toczy膰 boje. Wzi臋艂am g艂臋boki wdech i zrobi艂am kolejny ruch.

- Macie portret pami臋ciowy gwa艂ciciela i jego profil psychologiczny. Chcia艂abym wykorzysta膰 to w artykule.

- Kto pani powiedzia艂, 偶e je mamy? - Ton jej g艂osu by艂 podejrzliwy, ale mniej wrogi ni偶 przed chwil膮.

- Zgad艂am - zablefowa艂am w obronie mojego 藕r贸d艂a. - To logiczne, 偶e w tej fazie 艣ledztwa je macie.

- W takim razie prosz臋 zgadn膮膰 reszt臋. Je偶eli ujawni臋 te informacje, zagrozi to dobru 艣ledztwa. Ka偶dy, 艂膮cznie ze sprawc膮, b臋dzie wiedzia艂 tyle co my. Zmieni zachowanie, wygl膮d, mo偶e przeniesie si臋 do innej dzielnicy.

- Bez wzgl臋du na to, co by pr贸bowa艂 robi膰, nie zmieni si臋. Dotychczas atakowa艂 co dwa tygodnie, a ile jeszcze kobiet chce pani skaza膰 dla 聞dobra 艣ledztwa聰? - Sk艂oni艂am si臋 ku niej i odparowa艂am niewzruszone spojrzenie. - Co jest dla pani wa偶niejsze - powstrzymanie dalszych napad贸w czy liczenie na aresztowanie w nieokre艣lonej przysz艂o艣ci?

Odrzuci艂a do ty艂u g艂ow臋 i wbi艂a we mnie wzrok. Zagryza艂a warg臋, bawi膮c si臋 przyciskiem do papieru w kszta艂cie granatu r臋cznego. Otworzy艂am notes, wyj臋艂am d艂ugopis i patrzy艂am wyczekuj膮co.

Westchn臋艂a i po艂o偶y艂a d艂onie na biurku, p艂asko przed sob膮. Zapatrzy艂a si臋 na swe paznokcie - kr贸tkie, nie pomalowane, 藕le utrzymane.

- Uwa偶amy, 偶e jest Kuba艅czykiem. Mo偶liwe, 偶e siedzia艂 na Kubie w wi臋zieniu. - Nie zmieniaj膮c wyrazu twarzy, wyj臋艂a ze stoj膮cej za ni膮 metalowej szafki tekturow膮 teczk臋 i j膮 otworzy艂a: ze 艣rodka spojrza艂a twarz z portretu pami臋ciowego. Wzi臋艂a rysunek i pchn臋艂a go ku mnie przez biurko. Wysokie ko艣ci policzkowe, ogolona twarz, faliste w艂osy, wydatny nos, blisko osadzone oczy. - Skurwiel jest szczup艂y, ale umi臋艣niony, drobny, lecz silny jak tur. Trzydzie艣ci pi臋膰 lat, mo偶e dwa-trzy wi臋cej, metr siedemdziesi膮t lub siedemdziesi膮t pi臋膰, mniej wi臋cej siedemdziesi膮t pi臋膰 kilo wagi, r贸wne bia艂e z臋by, nie ow艂osiona klatka piersiowa. Prawdopodobnie zacz膮艂 od kradzie偶y majtek ze sznur贸w z susz膮c膮 si臋 bielizn膮 albo w pralniach i powoli si臋 聞rozwija艂聰. Przypuszczalnie karany za drobne wykroczenia seksualne, na przyk艂ad za publiczne wyjmowanie fiutka. Jego zachowanie eskaluje. Na pocz膮tku nie rani艂 ofiar bardziej, ni偶 by艂o to konieczne, teraz coraz cz臋艣ciej je zastrasza. Rani no偶em. Strach i poni偶enie ofiar wyra藕nie go podniecaj膮. Staje si臋 coraz gro藕niejszy. Mo偶e sko艅czy膰 na morderstwie. - Zawiesi艂a na chwil臋 g艂os, jakby si臋 zastanawia艂a. - Wszystkie napady, z wyj膮tkiem jednego, nast膮pi艂y przed czwart膮 po po艂udniu. Mo偶e wynika to z rozk艂adu jego zaj臋膰. Mo偶e na przyk艂ad jest konserwatorem i zaczyna prac臋 o czwartej, a lubi i艣膰 do niej szcz臋艣liwy. Pierwszy napad zako艅czy艂 si臋 jedynie pr贸b膮 gwa艂tu, poniewa偶 nie uzyska艂 wzwodu. Teraz zmusza ofiary, by najpierw podnieca艂y go ustami, a potem gwa艂ci je od ty艂u. Wygl膮da na to, 偶e ma trudno艣ci w innych pozycjach, mo偶liwe, 偶e wtedy zanika mu wzw贸d.

- Dlaczego, pani zdaniem, tak jest? - zapyta艂am, notuj膮c jak szalona.

Porucznik przez chwil臋 bawi艂a si臋 przyciskiem do papieru.

- Nie wiem, ile uda si臋 pani z tego opublikowa膰. Prawdopodobnie wydaje mu si臋, 偶e je偶eli nie patrzy ofierze w twarz, mo偶e nie traktowa膰 jej jak cz艂owieka. Kiedy pr贸buje od przodu, koniec.

- Ma powa偶ne problemy.

- Niech pani nic nie m贸wi.

- Co z wynikami bada艅 laboratoryjnych?

- Jest wydalaczem.

U osiemdziesi臋ciu procent ludzi informacja o grupie krwi zawarta jest w p艂ynach ustrojowych, takich jak 艂zy, pot, 艣luz, nasienie, wydzielina pochwowa, 艣lina. Czasami udaje si臋 okre艣li膰 grup臋 na podstawie niedopa艂ka. Najlepszym dowodem odbycia stosunku seksualnego jest prezerwatywa, wewn膮trz kt贸rej znajduje si臋 sperma m臋偶czyzny, a na zewn膮trz wydzielina pochwowa kobiety.

- Jak膮 ma grup臋 krwi?

- Zero Rh plus, mo偶e by膰 dawc膮 dla wszystkich. - Sardonicznie si臋 u艣miechn臋艂a. - Nie chcia艂aby pani jednak znale藕膰 si臋 w jego pobli偶u.

Zrobi艂am pytaj膮c膮 min臋, by nie zdradzi膰 tego, co powiedzia艂 mi Harry.

- Ma AIDS?

- Nie. Rze偶膮czk臋, ale odporn膮 na penicylin臋.

- S膮dzi pani, 偶e o tym wie?

Wzruszy艂a ramionami.

- Prosz臋 zrobi膰 mi przys艂ug臋 i tego nie zdradzi膰. Niech pani napisze og贸lnie, 偶e co艣 jest z nim nie tak. 呕e jest chory czy niezupe艂nie zdr贸w. Mo偶e wtedy zdecyduje si臋 p贸j艣膰 do lekarza albo kliniki i z艂apiemy jego trop.

- U偶ywa prezerwatyw?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Tacy jak on s膮 teraz sprytniejsi i doskonale wiedz膮, czego mo偶e dokona膰 wsp贸艂czesna serologia, w dalszym ci膮gu jednak seryjni gwa艂ciciele rzadko stosuj膮 prezerwatywy. U偶ywa si臋 ich raczej w czasie gwa艂t贸w zbiorowych. - Wygl膮da艂o na to, 偶e nie potrafi tego w 偶aden spos贸b wyja艣ni膰.

- Mo偶e to dzi臋ki edukacji seksualnej w szko艂ach? - spr贸bowa艂am g艂o艣no my艣le膰. - By艂oby dobrze, gdyby jednocze艣nie nauczano, by nie gwa艂ci膰. Co z analiz膮 DNA?

- W艂a艣nie przeprowadzamy. - Jej wodniste oczy rozja艣ni艂y si臋 na my艣l o czym艣. - Nied艂ugo ka偶dy przest臋pca seksualny b臋dzie musia艂 oddawa膰 pr贸bk臋 krwi w celu przeprowadzenia analizy DNA. B臋dziemy mieli wzorce w aktach jak odciski palc贸w.

- Powstanie og贸lnokrajowy bank danych? B臋dzie mo偶na zidentyfikowa膰 gwa艂ciciela, kt贸ry przyb臋dzie do nas z Seattle?

- Tak. FBI stworzy艂o w艂a艣nie odpowiedni program komputerowy i rozprowadza go po laboratoriach policyjnych.

- Oby jak najszybciej zosta艂 wprowadzony.

- Prosz臋 si臋 modli膰, 偶eby艣my otrzymali niezb臋dne na to fundusze.

- Jak udaje mu si臋 podchodzi膰 ofiary niezauwa偶enie?

- Staramy si臋 na to wpa艣膰. Sprawdzamy teczki personalne pracownik贸w, kierowc贸w okolicznych taks贸wek i tak dalej. - Przeci膮gn臋艂a d艂oni膮 po w艂osach. - Przeczesali艣my teren, w kt贸rym napada, pod k膮tem innych przest臋pstw, na wypadek gdyby wcze艣niej by艂 na przyk艂ad ekshibicjonist膮 czy zajmowa艂 si臋 rozbojem.

- Co艣 od informator贸w?

- Gwa艂t nie jest przest臋pstwem, o kt贸rym opowiada si臋 kolegom w barze - skarci艂a mnie ostro. - W podobnych sytuacjach uzyskujemy informacje nie dlatego, 偶e kto艣 co艣 komu艣 powiedzia艂, lecz dzi臋ki temu, 偶e co艣 zwr贸ci艂o czyj膮艣 uwag臋.

- Jest waszym zdaniem 偶onaty?

Westchn臋艂a.

- Niekt贸rzy gwa艂ciciele maj膮 rodziny - 偶ony, dzieci, prowadz膮 uregulowane 偶ycie seksualne. Zwykle ma艂偶e艅stwo nie jest najlepsze, ale 偶ony nigdy nic nie wiedz膮.

- Jak jest ubrany?

- W bawe艂niany podkoszulek i d偶insy. Nic zwracaj膮cego uwag臋, mo偶e z wyj膮tkiem...

Przy艂apa艂a si臋 na tym, 偶e powiedzia艂aby za du偶o, i postanowi艂a zastopowa膰.

- Z wyj膮tkiem czego?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nareszcie co艣, czego moi ludzie jeszcze pani nie zdradzili.

Pomy艣la艂am, 偶e jest dobra, zastanowi艂o mnie, jak wysoko by zasz艂a, gdyby by艂a m臋偶czyzn膮.

- S艂ucham? - zapyta艂am tonem niewini膮tka.

Porucznik u艣miechn臋艂a si臋, pokazuj膮c r贸wny szereg z臋b贸w, ale bez weso艂o艣ci. Gdybym by艂a jej podw艂adn膮, nie chcia艂abym, by tak si臋 do mnie u艣miecha艂a. Pr贸bowa艂am domy艣li膰 si臋, co ukrywa.

- Ma na koszulce jaki艣 nadruk?

- Na przyk艂ad nazwisko i nazw臋 firmy, w kt贸rej pracuje? Chcieliby艣my. Raz mieli艣my takiego delikwenta. Chodzi艂 w koszuli z wyszytym na kieszonce nazwiskiem i nazw膮 swojej firmy hydraulicznej na plecach. - Gorzko si臋 u艣miechn臋艂a. - M贸zg jak kulka od 艂o偶yska i pasuj膮cy do tego penis.

- Nosi co艣 opr贸cz no偶a?

- Dwie ofiary widzia艂y, zanim zawi膮za艂 im oczy, p艂贸cienn膮 torb臋 na rami臋. Mo偶e trzyma w niej n贸偶.

- Czego u偶ywa do wi膮zania i zas艂aniania ofiarom oczu?

- Ta艣my izolacyjnej.

- Czy uda艂o si臋 zdj膮膰 z niej odciski palc贸w?

Porucznik zn贸w popatrzy艂a na swe d艂onie.

- Nosi r臋kawiczki chirurgiczne z talkiem w 艣rodku, by 艂atwiej je by艂o zak艂ada膰 i zdejmowa膰.

Nie wiem dlaczego, ale ten szczeg贸艂 zmrozi艂 mnie bardziej ni偶 inne. Gwa艂ciciel na tyle ch艂odno my艣l膮cy i planuj膮cy, by pami臋ta膰 o za艂o偶eniu gumowych r臋kawiczek przed dotkni臋ciem ofiary... niczym dentysta albo neurochirurg.

- Sk膮d wed艂ug was je bierze?

Wzruszy艂a ramionami.

- Mo偶na je kupi膰 albo ukra艣膰 w tysi膮cu miejsc.

- Czy m贸wi co艣 charakterystycznego, a mo偶e jako艣 szczeg贸lnie pachnie? Pami臋ta pani tego, kt贸ry zalatywa艂 jak bar szybkiej obs艂ugi, w kt贸rym pracowa艂?

- Chodzi pani o zapach frytek, cebuli albo hamburger贸w? Nie, nic z tych rzeczy, a m贸wi to, co si臋 zazwyczaj w podobnych sytuacjach m贸wi: 聞Nie krzycz, bo ci臋 zabij臋. St贸j cicho. Roz艂贸偶 nogi. Ooo, ojoj, ooo聰. Nic szczeg贸lnego.

Na po偶egnanie u艣cisn臋艂y艣my sobie ostro偶nie r臋ce. M贸j delikatny balet z pani膮 porucznik tym razem da艂 po偶膮dane efekty.

- Tak 谩 propos - powiedzia艂a na koniec. - Co u Dana Flooda? - Musia艂am zrobi膰 g艂upi膮 min臋, bo doda艂a: - Widzia艂am was razem na ceremonii w Dniu Pami臋ci.

- Nie najgorzej. Oczywi艣cie, jak na okoliczno艣ci. Brakuje mu pracy.

- Dobry by艂 z niego glina, ale jak si臋 nie ma ju偶 zdrowia, nie pozostaje nic innego, tylko odda膰 odznak臋, nim wyrz膮dzi si臋 krzywd臋 sobie albo komu艣 innemu. - S艂owa te by艂y kalk膮 oficjalnego stanowiska wydzia艂u. - Britt, niech pani tego nie spieprzy, to zbyt wa偶ne - doda艂a jeszcze. - Prosz臋 nie zapomnie膰 poda膰 naszego numeru. Za艂o偶ymy specjalny telefon, posadzimy przy nim kwalifikowanych detektyw贸w. Oczywi艣cie, wszystko b臋dzie nagrywane.

Skin臋艂am g艂ow膮, zastanawiaj膮c si臋, czy kto艣 czeka na ni膮 w domu w hrabstwie Broward.

Marzy艂o mi si臋 i艣膰 do domu i wzi膮膰 gor膮c膮 k膮piel. Po wydarzeniach ostatnich trzech dni mia艂am w nosie, czy kiedykolwiek jeszcze si臋 zakocham. Wspomnienia Kena McDonalda i jego le偶膮cego obok mnie ciep艂ego cia艂a szybko odp艂ywa艂y w przesz艂o艣膰. Czy偶by by艂 ostatnim przedstawicielem wymieraj膮cego gatunku? Czy ju偶 nikt nie kocha si臋 normalnie?

Rozdzia艂 sz贸sty

Kiedy w pi膮tek sko艅czy艂am artyku艂 o Gwa艂cicielu z Centrum, by艂a prawie p贸艂noc. Wraca艂am do domu w czasie burzy, kt贸ra mog艂aby by膰 matk膮 wszystkich burz. Przedni膮 szyb臋 ch艂osta艂y gwa艂towny, porywisty wiatr i padaj膮cy niemal poziomo deszcz. Niebo przeszywa艂y b艂yskawice, pojawia艂y si臋 na nim chmury kosmicznych rozmiar贸w iskier, niczym na艂adowane elektryczno艣ci膮 fajerwerki, po kt贸rych nast臋powa艂 nieokie艂znany 艂omot grzmot贸w. B艂yski rozja艣nia艂y przygi臋te do ziemi i skr臋cone przez dziki sztorm palmy i opustosza艂e, zalane wod膮 ulice. Mi艂e by艂o przy tym jedynie to, 偶e konieczno艣膰 pracy do p贸藕na w nocy uchroni艂a nas - mnie i oftalmologa - przed sob膮 oraz dobrymi intencjami mojej matki.

By si臋 poprawi膰, posz艂am w sobot臋 na pokaz mody. Matka wygl膮da艂a na zadowolon膮, mnie za艣 wprawia艂a w beztroski nastr贸j nawet ta chwilowa mo偶liwo艣膰 wmieszania si臋 w 艣wiat muzyki, r贸偶owych obrus贸w i bogato zastawionych sto艂贸w oraz t艂um szcz臋艣liwych, dobrze ubranych ludzi, kt贸rych g艂贸wnym zmartwieniem by艂a maj膮ca obowi膮zywa膰 jesieni膮 d艂ugo艣膰 sp贸dnicy. Matka prezentowa艂a si臋 superszykownie w doskonale skrojonej sukience z kwiecistego jedwabiu. Promienia艂a, szepcz膮c mi z podnieceniem do ucha komentarze na temat jesiennej kolekcji sukni wieczorowych - z niesamowitych b艂yszcz膮cych satyn i migotliwych jedwabi贸w. Niestety, wi臋kszo艣膰 wieczor贸w na mie艣cie sp臋dzam, ogl膮daj膮c strzelaniny, po偶ary i inne katastrofy. Cekiny nie s膮 tam w modzie - nosi si臋 g艂贸wnie kalosze i he艂my. Nie min臋艂o wiele czasu, a wymkn臋艂am si臋 z przyj臋cia, by zrobi膰 rutynow膮 wycieczk臋 do komendy g艂贸wnej policji, gdzie niestety nie jest tak elegancko jak na pokazach mody.

M艂ody gliniarz przy wej艣ciu zrobi艂 zaskoczon膮 min臋 i z uznaniem uni贸s艂 brew. By艂am w jedwabnej czarnej bluzce bez r臋kaw贸w i odpowiednich do niej spodniach oraz jaskrawo偶贸艂tej marynarce - jeszcze nigdy nie widzia艂 mnie tak dobrze ubranej. Kiedy sprawdza艂am raporty z nocy, zacz膮艂 piszcze膰 m贸j pager. Dzwoni艂a redakcja miejska - trzeba by艂o o kilkana艣cie wierszy skr贸ci膰 m贸j artyku艂 o Gwa艂cicielu z Centrum. Pojecha艂am tam jak najszybciej - nie chcia艂am, by kt贸ry艣 z koleg贸w zn臋ca艂 si臋 nad moim tekstem, wola艂am skr贸ci膰 go sama.

Zabra艂am si臋 do roboty, gdy tylko dostarczono mi szczotki. Artyku艂 zaczyna艂 si臋 na pierwszej stronie, a portret pami臋ciowy by艂 w 艣rodku, na dwunastej. Kiedy tam zajrza艂am, zamar艂o mi serce. Brakowa艂o ostatniego akapitu, zawieraj膮cego numer specjalnego telefonu policji, pod kt贸ry mo偶na by dzwoni膰 z informacjami o gwa艂cicielu. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e nie wyci臋to go z braku miejsca, ni偶ej bowiem znajdowa艂a si臋 kr贸tka informacja nast臋puj膮cej tre艣ci:

Hawana: Komunistyczny tygodnik m艂odzie偶owy 聞Juventud Rebelde聰 poinformowa艂 w sobot臋, 偶e tunele, wykopane pod miastem na wypadek wojny, s膮 obecnie wykorzystywane mi臋dzy innymi do hodowli grzyb贸w.

Grzyb贸w?!

Wpad艂am do redakcji jak oszala艂e zwierz臋.

- Usun臋艂am ostatni akapit specjalnie - stwierdzi艂a spokojnie Gretchen. Wyd臋艂a usta jak kto艣, kto nie ma sobie nic do zarzucenia. - Nie pracujemy dla policji, dlaczego wi臋c mieliby艣my podawa膰 numer ich telefonu? Chc膮 nas tylko wykorzysta膰.

Nic dziwnego, 偶e ludzie nienawidz膮 prasy. Nikt, kto stoi od Gretchen ni偶ej w hierarchii s艂u偶bowej, nie wygra z ni膮 sporu, odwr贸ci艂am si臋 wi臋c bez s艂owa.

- A poza tym - zawo艂a艂a za mn膮 - to bardzo wa偶ne, by zawsze pami臋ta膰, 偶e wyst臋puj膮c publicznie, reprezentujemy gazet臋!

- S艂ucham?

- Ciesz臋 si臋, 偶e postanowi艂a pani zwr贸ci膰 wi臋ksz膮 uwag臋 na sw贸j wygl膮d. - Zlustrowa艂a m贸j str贸j i z zadowoleniem skin臋艂a g艂ow膮. - Bardzo 艂adnie.

Bo偶e drogi!

Niewiele my艣l膮c, pogna艂am do jej zwierzchnika, wiedz膮c, 偶e Gretchen znienawidzi mnie za to i pr臋dzej czy p贸藕niej przyjdzie mi zap艂aci膰 za takie zuchwalstwo. Na szcz臋艣cie zasta艂am Freda Douglasa, co by艂o do艣膰 niezwyk艂e w sobot臋.

- Ma racj臋 - powiedzia艂, lecz niezbyt przekonuj膮co, staraj膮c si臋 unika膰 mojego wzroku. Jest wobec swych podw艂adnych lojalny do szpiku ko艣ci i nie lubi kwestionowa膰 ich decyzji, ale jest te偶 rozs膮dny i uczciwy.

- Nie w tym wypadku - zaoponowa艂am spokojnie. - Oczywi艣cie, 偶e nie pracujemy dla policji, ale z艂apanie gwa艂ciciela to sprawa wa偶na dla nas wszystkich. W艂a艣nie dlatego policja uruchomi艂a specjalny telefon. - Wola艂am nie wspomina膰, 偶e zrobiono to wy艂膮cznie ze wzgl臋du na m贸j artyku艂.

Fred udawa艂, 偶e jest bardzo zaj臋ty uk艂adaniem dokument贸w na biurku. Nie da艂o si臋 odczyta膰 z jego miny, co my艣li.

- Przecie偶 chodzi o to, 偶eby ludzie pomogli zidentyfikowa膰 gwa艂ciciela. A gdzie maj膮 dzwoni膰, sk膮d maj膮 wiedzie膰, do kogo si臋 zwr贸ci膰? W Hrabstwie Dade jest dwadzie艣cia siedem komisariat贸w i sze艣膰 tysi臋cy policjant贸w. Sam wie pan najlepiej, co si臋 w takim wypadku dzieje - wszyscy zainteresowani dzwoni膮 do nas. - Odwr贸ci艂am si臋, by popatrze膰 znacz膮co na Glori臋, sekretark臋 dzia艂u miejskiego, w tej chwili m贸wi膮c膮 z niewinn膮 mink膮 do s艂uchawki jednego z aparat贸w na jej biurku i trzymaj膮c膮 na linii dwie nast臋pne rozmowy. - Trzeba b臋dzie przydzieli膰 Glorii do pomocy mas臋 os贸b. Dziennie b臋dziemy otrzymywa膰 setki telefon贸w. Nap艂ywa te偶 mn贸stwo list贸w, tak 偶e b臋dziemy musieli przenie艣膰 kilka os贸b do dzia艂u kontakt贸w z czytelnikami...

- Dobrze, Britt, dobrze - rzuci艂, staraj膮c si臋 okaza膰 mi zniecierpliwienie. Uni贸s艂 d艂onie na znak, 偶e si臋 poddaje. - Rozumiem to. Nie musisz przesadza膰.

Wr贸ci艂am do swego biurka i udawa艂am, 偶e jestem bardzo zaj臋ta. Stara艂am si臋 nie patrze膰, jak Fred idzie do dzia艂u miejskiego i ka偶e przywr贸ci膰 numer policji na ko艅cu artyku艂u.

W niedziel臋 nie mog艂am si臋 doczeka膰, kiedy b臋d臋 w redakcji. Do jedenastej rano policja dosta艂a ponad osiemdziesi膮t telefon贸w. Do nas zwr贸c膮 si臋 ci, kt贸rzy wol膮 rozmawia膰 z dziennikarzem, albo ci, kt贸rym nie uda si臋 przebi膰 przez zaj臋t膮 lini臋 policyjn膮. Czeka艂a na mnie sterta kartek z informacjami, kto i kiedy dzwoni艂. Gdy podchodzi艂am do biurka, brz臋cza艂 telefon. Skrzy偶owa艂am palce na szcz臋艣cie i podnios艂am s艂uchawk臋.

Dzwoni艂a kobieta w 艣rednim wieku; m贸wi艂a ze 艣mierteln膮 powag膮. By艂a pewna, 偶e widzia艂a gwa艂ciciela. Otworzy艂am nowy notes i wzi臋艂am do r臋ki d艂ugopis.

- To by艂o miesi膮c temu - powiedzia艂a cicho zdyszanym g艂osem. - Nie chc臋 wymienia膰 swojego nazwiska, oczywi艣cie.

- Gdzie to by艂o i co si臋 dzia艂o? - zapyta艂am, pr贸buj膮c notowa膰.

- Na mi臋dzystanowej dziewi臋膰dziesi膮tej pi膮tej. Jecha艂am na p贸艂noc, do centrum handlowego w Sawgrass Mills. W kt贸rym艣 momencie zacz膮艂 jecha膰 obok mnie. Nigdy nie zapomn臋, jak na mnie patrzy艂. Kiedy przeczyta艂am dzi艣 rano artyku艂, od razu pomy艣la艂am, 偶e to musia艂 by膰 on.

- Co robi艂?

- Eee... nic. Zboczy艂am z autostrady, a on pojecha艂 dalej.

- Jaki mia艂 samoch贸d?

- Ani stary, ani nowy. Chyba japo艅ski albo niemiecki, nie jestem pewna.

- Zapisa艂a pani numer rejestracyjny?

- Nie. - Moje g艂upie pytanie wyra藕nie j膮 zirytowa艂o. - By艂am zaj臋ta prowadzeniem. Dzwoni臋 do was, a nie na policj臋, bo nie mam ochoty, 偶eby s膮siedzi widzieli, jak ode mnie wychodz膮 i tak dalej, ale jestem przekonana, 偶e to by艂 on. Nigdy nie zapomn臋 jego wzroku.

- Dzi臋kuj臋 za telefon.

- Pomy艣la艂am sobie, 偶e lepiej b臋dzie, jak zadzwoni臋.

No, w ko艅cu nie blokowa艂a linii policyjnej, sprowadzaj膮c na mnie ich gromy. Przejrza艂am z nadziej膮 wiadomo艣ci o telefonach do mnie i wyci膮gn臋艂am kartk臋 z informacj膮: KOBIETA TWIERDZI, 呕E WIE, JAK Z艁APA膯 GWA艁CICIELA Z CENTRUM.

Starszy g艂os, kt贸ry rozleg艂 si臋 w s艂uchawce, dr偶a艂 lekko, lecz wzbudza艂 zaufanie.

- Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e si臋 pani odezwa艂a - powiedzia艂a nieznajoma z podnieceniem. - Podobny przypadek by艂 kilka lat temu w Columbo, a mo偶e w Kojaku. Rozwi膮zali tam spraw臋 i z艂apali przest臋pc臋, tylko nie pami臋tam dok艂adnie, jak. Je偶eli jednak zadzwoni pani do telewizji i poprosi, by pokazali pani odpowiedni odcinek, policja b臋dzie si臋 mog艂a dowiedzie膰, jak rozwik艂a膰 zagadk臋.

- Columbo albo Kojak, tak? - spyta艂am, zamykaj膮c oczy.

- A mo偶e Perry Mason. Nie, to by艂 chyba jednak Kojak. W CBS, mo偶e w NBC. Doskonale pami臋tam ten film. Zapisa艂a pani?

- Tak, bardzo dzi臋kuj臋.

- Ciesz臋 si臋, 偶e mog艂am pom贸c.

Nast臋pna kobieta bez wahania poda艂a nazwisko i adres m臋偶czyzny, kt贸ry dokonuje gwa艂t贸w, dodaj膮c, 偶e je偶eli policja si臋 pospieszy, mog膮 go w艂a艣nie teraz z艂apa膰. Jest jej by艂ym zi臋ciem i od jesieni tysi膮c dziewi臋膰set dziewi臋膰dziesi膮tego pierwszego roku nie p艂aci aliment贸w, cho膰 ma do艣膰 pieni臋dzy, by kupi膰 nowego trans-ama i mieszka膰 w luksusowym apartamencie. Po chwili wydoby艂am z niej, 偶e z pochodzenia jest Polakiem, urodzi艂 si臋 w Detroit i w niczym nie przypomina portretu pami臋ciowego.

Nie wiedzia艂am, czy od艂o偶y膰 d艂ugopis, czy te偶 wbi膰 go sobie w krta艅. Mia艂am nadziej臋, 偶e ci, kt贸rzy dzwoni膮 na policj臋, maj膮 do powiedzenia co艣 sensowniejszego. Ku mojej wielkiej uldze, wkr贸tce oderwano mnie od telefonu. Policja znalaz艂a co艣 w wodzie tu偶 przy Venetian Causeway. Nurkowie policyjni cz臋sto przeczesuj膮 wody przy mostach, szukaj膮c broni wrzucanej przez uciekaj膮cych przest臋pc贸w. Zawsze znajduj膮 mas臋 puszek, 艣mieci i starych narz臋dzi, ale tym razem by艂o to co艣 wi臋kszego, a zosta艂o zauwa偶one przez kapitana statku wycieczkowego: samoch贸d na g艂臋boko艣ci dwunastu metr贸w.

Kilka metr贸w od ciasno zbitej grupy policjant贸w, stra偶ak贸w i nurk贸w sta艂 barczysty blondyn w nieskazitelnie bia艂ym mundurze. Nie spos贸b by艂o nie zwr贸ci膰 na niego uwagi.

- Jest pan ze Stra偶y Wybrze偶a? - zapyta艂am, ku艣tykaj膮c po nier贸wnej koralowej skale i przebijaj膮c si臋 przez chwasty.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i b艂ysn膮艂 z臋bami w zab贸jczym u艣miechu.

- Jestem Curt Norske, kapitan 聞Sea Dancera聰.

- Pami臋tam pa艅skiego ojca - stwierdzi艂am, nagle go sobie przypominaj膮c. Jego ojciec, pionier rozwoju Miami, by艂 przed laty wielce szanownym i perspektywicznie my艣l膮cym urz臋dnikiem w dyrekcji rozbudowy miasta. Przeszed艂 na emerytur臋, nim trafi艂am do gazety, i kilka lat p贸藕niej zmar艂. Cumuj膮cy w Bayside 聞Sea Dancer聰 kilka razy dziennie kr膮偶y艂 z turystami po zatoce Biscayne i okolicznych wyspach. Przedstawi艂am si臋.

- A wi臋c to pani pisze te wszystkie historie. Nie pomijam 偶adnego pani artyku艂u. S膮 naprawd臋 dobre. Nie mia艂em poj臋cia, 偶e jest pani tak m艂oda i fotogeniczna. Dlaczego nie p贸jdzie pani do telewizji?

- Poniewa偶 pracuj臋 w gazecie. - Stroi艂 sobie ze mnie 偶arty? Ale m贸wi艂 to powa偶nie, wspaniale si臋 przy tym u艣miechaj膮c. C贸偶, specjalista w kokietowaniu turyst贸w.

- Kapitanie Norske...

- Prosz臋 mi m贸wi膰 聞Curt聰. - Jego orzechowe, nakrapiane z艂otem oczy nie odwraca艂y si臋 ode mnie i naraz znikn臋艂y odg艂osy przeje偶d偶aj膮cych samochod贸w, wrzaski policjant贸w, nurk贸w i kierowcy ci臋偶ar贸wki ratowniczej, kt贸ry podje偶d偶a艂 ty艂em do skraju wody.

- Curt, czy to ty zauwa偶y艂e艣 ten samoch贸d, czy kt贸ry艣 z pasa偶er贸w?

- Ja. Przep艂ywam t臋dy przynajmniej dwa razy dziennie, ale dotychczas nic nie widzia艂em. Dzi艣 woda by艂a bardzo przejrzysta - mo偶e inaczej pada艂o 艣wiat艂o, a mo偶e wrak troch臋 si臋 przesun膮艂, na przyk艂ad w wyniku sztormu pi膮tkowej nocy.

Dobrze pami臋ta艂am tamt膮 pi膮tkow膮 burz臋. Kiedy wpad艂am do domu, przemoczona i przewiana w drodze od samochodu do drzwi wej艣ciowych, Bitsy i Billy Boots kulili si臋 pod 艂贸偶kiem.

- Mia艂em dzi艣 na pok艂adzie grup臋 Japo艅czyk贸w, rzuci艂em wi臋c bojk臋, odstawi艂em ich jak nale偶y do przystani, powiadomi艂em kogo trzeba i przyjecha艂em tu samochodem, by pokaza膰 gliniarzom miejsce.

Z wody wyszed艂 nurek, informuj膮c, 偶e wrak le偶y do g贸ry nogami i ma wgnieciony dach. Jego zdaniem w 艣rodku nikogo nie by艂o.

Nad偶arty s艂on膮 wod膮 samoch贸d musia艂 tkwi膰 na dnie ju偶 od d艂u偶szego czasu. Co roku wydobywa si臋 z licz膮cych setki kilometr贸w dr贸g wodnych Miami dziesi膮tki ukradzionych i zaginionych pojazd贸w. Nurkowie byli ju偶 gotowi do wyci膮gania.

- Lepiej si臋 cofnij - poradzi艂 Curt. - Nie powinna艣 sta膰 zbyt blisko, na wypadek gdyby p臋k艂a lina. - Po艂o偶y艂 mi r臋k臋 na ramieniu i odprowadzi艂 w bezpieczne miejsce, sk膮d swobodnie mog艂am si臋 wszystkiemu przygl膮da膰.

Czu艂am si臋 dziwnie - szczytem uwagi, jak膮 po艣wi臋ca mi si臋 na miejscach zdarze艅, s膮 zazwyczaj przekle艅stwa i wrzaski gliniarzy oraz stra偶ak贸w, bym si臋 cofn臋艂a.

Zardzewia艂y wrak pojawi艂 si臋 na brzegu, ociekaj膮c b艂otem i wod膮. Sta艂 na l膮dzie po raz pierwszy od momentu, kiedy pozby艂 si臋 go z艂odziej albo wy艂udzacz ubezpiecze艅.

- Wygl膮da na chevy malibu! - krzykn膮艂 jeden z policjant贸w.

Tablica rejestracyjna by艂a powyginana, za艣niedzia艂a i pokryta szlamem. Jeden z nurk贸w star艂 troch臋 brudu d艂oni膮 i nachyli艂 si臋, by j膮 odczyta膰. Starszy, przysadzisty gliniarz w mundurze zacz膮艂 szarpa膰 za klamk臋 drzwi, by zerkn膮膰 na tablic臋 rozdzielcz膮 i numer identyfikacyjny.

- To tablica z Florydy z tysi膮c dziewi臋膰set osiemdziesi膮tego si贸dmego roku! - zawo艂a艂 nurek.

- Bo偶e drogi! - Gliniarz, kt贸ry otworzy艂 drzwi, odskoczy艂, jakby zobaczy艂 co艣 strasznego. I tak faktycznie by艂o. W zapi臋tym pasie bezpiecze艅stwa wisia艂o co艣, co przypomina艂o zgni艂膮 szmat臋. Kierowca. Przele偶a艂 pod wod膮 艂adnych par臋 lat. Policjant podszed艂 do nas, trzymaj膮c si臋 za pier艣. - Bo偶e drogi. Nigdy bym si臋 czego艣 takiego nie spodziewa艂. Wygl膮da na to, 偶e kto艣 by艂 bardzo d艂ugo zaginiony.

Przygl膮dali艣my si臋 scenie z ca艂膮 powag膮. Oklejony muszlami i algami wrak sta艂 na brzegu, otoczony przez policjant贸w - mundurowych i w cywilu. Portfel kierowcy by艂 w kieszeni tego, co pozosta艂o z jego spodni.

- B臋dziemy musieli najpierw go wysuszy膰, 偶eby sprawdzi膰, czy w 艣rodku jest jaki艣 dow贸d to偶samo艣ci - stwierdzi艂 policjant.

Nie by艂o 艣ladu przemocy, sprawa wygl膮da艂a na wypadek. P艂ywy przesuwa艂y samochodem po dnie, a偶 kto艣 go zobaczy艂. Czysty przypadek, 偶e to nast膮pi艂o. Gdzie艣 jaka艣 rodzina sp臋dza niedziel臋, nie zdaj膮c sobie sprawy, 偶e wkr贸tce wr贸ci do domu ich dawno zaginiony bliski.

Zapyta艂am sporz膮dzaj膮cego raport gliniarza, gdzie b臋d臋 mog艂a go znale藕膰, i um贸wi艂am si臋 na telefon.

- Idziesz, Britt? - zapyta艂 Curt.

- Wracam do redakcji.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e dasz si臋 nam贸wi膰 na popo艂udniow膮 wycieczk臋 聞Sea Dancerem聰. Na koszt firmy. By艂a艣 kiedy艣 na naszej wycieczce?

U艣miechn臋艂am si臋.

- Nie, to przywilej turyst贸w. Nowojorczycy te偶 nie zwiedzaj膮 Statuy Wolno艣ci. Tylko nowi mieszka艅cy miasta je偶d偶膮 na wycieczki, pozostali s膮 zbyt zaj臋ci zarabianiem na 偶ycie.

Popatrzy艂 na mnie uwa偶nie.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e jeste艣 st膮d?

- Tak, urodzi艂am si臋 w Miami. Moja matka te偶.

- I moja! Dlaczego spotykamy si臋 dopiero teraz? Najwy偶szy czas. Wiesz, do jak rzadkiego gatunku nale偶ymy? Nikt nie urodzi艂 si臋 w Miami... no, prawie nikt. Przyjd藕, prosz臋, dzi艣 po po艂udniu na 聞Dancera聰, poka偶臋 ci nasze miasto, jakim nigdy jeszcze go nie widzia艂a艣.

- Dzi艣 nie mog臋, ale mo偶e kiedy indziej.

- B臋dziesz zachwycona, to wspania艂y odpoczynek od tych wszystkich morderstw i bandyckich wyczyn贸w. B臋dziesz si臋 mog艂a czego艣 napi膰, mamy na pok艂adzie barek.

Umia艂 przekonywa膰. Ciekawe, o co mu chodzi艂o.

- Ale nie napisz臋 o tobie artyku艂u - ostrzeg艂am. - 呕adnej darmowej reklamy. Chyba 偶e 艂贸d藕 zatonie i grupa wrzeszcz膮cych z przera偶enia turyst贸w wpadnie do zatoki albo zbuntuj膮 si臋 pasa偶erowie i zaczn膮 si臋 wrzuca膰 do wody, albo ewakuuj膮 si臋 wszyscy opr贸cz kapitana, kt贸ry wraz ze swym statkiem p贸jdzie na...

- Rozumiem, do czego zmierzasz, wiem, o czym pisujesz. Naprawd臋 s膮dzisz, 偶e zaprasza艂bym kogo艣 takiego jak ty po to, 偶eby robi膰 sobie reklam臋? Nawet mi przez my艣l nie przesz艂o, 偶e mog艂aby艣 napisa膰 o mnie albo o tym, czym si臋 zajmuj臋.

Roze艣miali艣my si臋, nasze spojrzenia si臋 spotka艂y i poczu艂am mi艂y dreszczyk.

- Chodzi mi tylko o spotkanie z tob膮...

Nie zauwa偶y艂am, 偶e na mo艣cie stan膮艂 w艂a艣nie jeep cherokee. Kendall McDonald nie m贸g艂 wybra膰 gorszego momentu, by zjawi膰 si臋 ponownie w moim 偶yciu.

- Britt! - Znajomy g艂os ca艂kowicie mnie zaskoczy艂.

- Nie wiedzia艂am, 偶e porucznicy pracuj膮 w weekendy - powiedzia艂am g艂upkowato, walcz膮c z zak艂opotaniem, spowodowanym jego obecno艣ci膮 w tym miejscu.

- Mam wolne, ale przeje偶d偶a艂em w pobli偶u i us艂ysza艂em, co si臋 dzieje, wi臋c postanowi艂em rzuci膰 okiem. - Szczup艂y, d艂ugonogi, atrakcyjny jak zawsze, mia艂 rozpi臋t膮 pod szyj膮 sportow膮 koszul臋 i lekkie bawe艂niane spodnie. Buenisimo. Uwa偶nie lustrowa艂 Curta.

- Znale藕li resztki kierowcy - be艂kota艂am. - Najwyra藕niej le偶a艂 pod wod膮 przez lata.

- S艂ysza艂em. Pan go znalaz艂?

Przedstawili si臋 sobie i u艣cisn臋li d艂onie jak starzy kumple. Kiedy Curt sko艅czy艂 kolejny raz wyja艣nia膰, jak zobaczy艂 samoch贸d, z mostu zjecha艂 nast臋pny radiow贸z i stan膮艂 przy pozosta艂ych.

- Ostro偶nie - mrukn膮艂 Curt, bior膮c mnie delikatnie za rami臋, jakbym by艂a laleczk膮 z porcelany.

Oczy McDonalda zamigota艂y na widok tego gestu.

- W艂a艣nie zamierzali艣my i艣膰 - przeprosi艂 Curt.

McDonald odwr贸ci艂 si臋 ostrym ruchem i ofukn膮艂 korpulentnego gliniarza, kt贸ry pr贸bowa艂 odczyta膰 tablic臋 rejestracyjn膮 wyci膮gni臋tego z wody samochodu.

- Valenti, dlaczego teren nie jest oznakowany i ogrodzony?

- Hmm... Dopiero co wyci膮gn臋li艣my ten wrak - zacz膮艂 si臋 t艂umaczy膰 zaskoczony glina. - Poza tym wygl膮da to na wypadek.

- Ogrodzi膰 teren! - warkn膮艂 obcesowo McDonald. Jego elektryzuj膮ce b艂臋kitne oczy rzuca艂y b艂yskawice, jakby otacza艂o go morze beznadziejnej niekompetencji. Sk膮d nagle ten zwariowany pomys艂, by oznaczy膰 teren 偶贸艂t膮 ta艣m膮?

Ponownie zwr贸ci艂 si臋 do nas.

- Lubimy, kiedy przed rozmow膮 z pras膮 艣wiadek rozmawia z policj膮 - powiedzia艂 ch艂odno. R臋k膮, w kt贸rej trzyma艂 radiotelefon, wskaza艂 Curtowi radiow贸z.

- Co?! - wrzasn臋艂am. - Przecie偶 on zauwa偶y艂 jedynie kontur le偶膮cego pod wod膮 samochodu. Nie jest 艣wiadkiem, a wypadek zdarzy艂 si臋 sto lat temu.

- Britt, doskonale wiesz, 偶e nie powinna艣 rozmawia膰 ze 艣wiadkiem przed nami.

- Te偶 co艣! - mrukn臋艂am. Zaskoczy艂o mnie jego zachowanie. Kiedy po zerwaniu spotykali艣my si臋 w komendzie albo na miejscach zbrodni, wszystko odbywa艂o si臋 profesjonalnie, grzecznie i kulturalnie.

- Rozmawiali艣my prywatnie - wyja艣ni艂 Curt. Jego przyjacielsko艣膰 gdzie艣 znik艂a. - Chod藕, Britt, odprowadz臋 ci臋 do samochodu, a potem wracam do Bayside.

- Prosi艂em, 偶eby zaczeka艂 pan w radiowozie - upomnia艂 go McDonald.

Obaj m臋偶czy藕ni nastroszyli si臋 niczym zwierz臋ta walcz膮ce o swoje terytorium. Napi臋cie mi臋dzy nimi by艂o tak wyczuwalne, 偶e policjanci, stra偶acy i nurkowie przerwali prac臋, by popatrze膰, co b臋dzie dalej.

- Mam najwy偶szy szacunek dla policji i pomagam jej, kiedy tylko mog臋 - grzecznie oznajmi艂 Curt - niestety musz臋 wraca膰 do pracy. Oficer Valenti ma moje nazwisko i dane. Je偶eli b臋d臋 potrzebny, prosz臋 zadzwoni膰, detektywie.

- Poruczniku - poprawi艂 McDonald, podaj膮c mu swoj膮 wizyt贸wk臋.

Curt oboj臋tnie na ni膮 popatrzy艂.

- A to moja. - U艣miechn膮艂 si臋 i poda艂 Kendallowi wizyt贸wk臋 ze z艂otymi napisami. - Kapitan. Kapitan Curt Norske. - Zagryz艂am warg臋, z przyjemno艣ci膮 patrz膮c na b艂ysk w jego oku.

Poszli艣my do mojego samochodu, zostawiaj膮c McDonalda ponuro wpatruj膮cego si臋 w wizyt贸wk臋 Curta. Po chwili drgn膮艂 i naskoczy艂 na bogu ducha winnego Valentiego. Nie odzywali艣my si臋 z kapitanem a偶 do samochodu.

- Co mu jest? - mrukn膮艂 Curt. - Zapomnia艂, 偶e gliny s膮 po to, 偶eby chroni膰 i s艂u偶y膰, nie za艣 dokucza膰 i szykanowa膰?

Roze艣mia艂am si臋.

- Nie zawsze jest taki z艂y.

- A je偶eli chodzi o tw贸j numer telefonu... - zawiesi艂 z oczekiwaniem g艂os.

Waha艂am si臋. Jestem profesjonalistk膮 i by艂am w pracy.

- Praktycznie zawsze mo偶na mnie z艂apa膰 w redakcji - powiedzia艂am, si臋gaj膮c po wizyt贸wk臋. - Tu jest m贸j numer.

Wyj膮艂 z kieszeni z艂ote pi贸ro i napisa艂 co艣 na swojej wizyt贸wce. Poda艂 mi j膮 i patrzy艂, jak czytam.

- Na pewno nie mo偶esz wybra膰 si臋 dzi艣 po po艂udniu na wycieczk臋?

- Musz臋 wraca膰 do pracy. - Wsiad艂am do samochodu i w艂膮czy艂am silnik. - Z ch臋ci膮 skorzystam z zaproszenia kiedy indziej, kapitanie, naprawd臋. Zawsze chcia艂am odby膰 tak膮 wycieczk臋.

- Za艂atwione. B臋d臋 czeka艂. - Odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂 do swojego bia艂ego kabrioleta eldorado.

Kiedy odje偶d偶a艂am, Kendall McDonald patrzy艂 za mn膮. Nacisn臋艂am troch臋 za mocno peda艂 gazu i spod opon wytrysn臋艂a chmura 偶wiru i kurzu. Po raz pierwszy od naszego rozstania jego widok wywo艂ywa艂 we mnie z艂o艣膰, a nie poczucie straty. Zostawi艂 mnie, 偶eby zosta膰 porucznikiem. Jak 艣mia艂 zachowywa膰 si臋 tak wrednie i urz臋dowo? Podoba艂 mi si臋 ch艂odny spos贸b, w jaki potraktowa艂 go Curt. U艣miechn臋艂am si臋 z rozmarzeniem, zaraz jednak nakaza艂am sobie powr贸t do rzeczywisto艣ci: zacz臋艂am my艣le膰 o Gwa艂cicielu z Centrum, czekaj膮cych na biurku notatkach o telefonach do mnie, martwym od lat kierowcy zardzewia艂ego, ociekaj膮cego wod膮 wraka samochodu.

Jedna z tajemnic zosta艂a rozwi膮zana nieca艂膮 godzin臋 p贸藕niej dzi臋ki mojemu nieocenionemu informatorowi, Danowi.

- Strasznie ci臋偶ko si臋 do ciebie przebi膰, Britt. Mam co艣 dla ciebie.

Uwielbiam, kiedy kto艣 m贸wi mi co艣 takiego. Wiem, 偶e to zwariowane, ale nic nie podnieca mnie bardziej ni偶 znalezienie nowego tematu na artyku艂. Tak wi臋c moja matka powoli traci nadziej臋 na wnuki.

- S艂ysza艂a艣 o samochodzie wy艂owionym tu偶 przy Venetian?

- Nawet wi臋cej. - Zacz臋艂am przegl膮da膰 kartki z informacjami o telefonach. - By艂am tam.

- Wiesz, kto siedzia艂 za kierownic膮?

- Kto? - Od艂o偶y艂am kartki i chwyci艂am d艂ugopis. - Czy偶by艣 wiedzia艂?

- W radiu podano, 偶e samoch贸d mia艂 tablic臋 rejestracyjn膮 z osiemdziesi膮tego si贸dmego.

- To prawda.

- Paul Eldridge. Prowadzi艂em 艣ledztwo w sprawie jego zagini臋cia. Znikn膮艂 wiosn膮 osiemdziesi膮tego si贸dmego, jad膮c z Miami Beach do Miami niebieskim malibu rocznik osiemdziesi膮t pi臋膰.

- No, no! Czas si臋 zgadza, miejsce te偶. Wygl膮da, 偶e to on.

- Istniej膮 dane stomatologiczne, z kt贸rymi mo偶na por贸wna膰 z臋by znalezionego kierowcy. Oczywi艣cie, je偶eli co艣 jeszcze zosta艂o mu w szcz臋ce.

- Z臋by zachowa艂y si臋 w komplecie.

Eldridge uczestniczy艂 w wieczorze kawalerskim kolegi z pracy. Wraz z kilkunastoma kumplami poszed艂 do klubu przy pla偶y na striptiz i kilka piw. O drugiej nad ranem wsiad艂 do samochodu i odjecha艂. Ostatni raz widziano go znikaj膮cego w oparach mg艂y, unosz膮cej si臋 nad gor膮cym asfaltem po nocnej m偶awce. Rodzina - 偶ona, rodzice i te艣ciowie - natychmiast zg艂osili jego zagini臋cie. Zaanga偶owali prywatnych detektyw贸w, rozdawali ulotki, wyznaczyli nagrod臋 i przez kilka miesi臋cy co dzie艅 dzwonili na policj臋. 艁udzili si臋, 偶e mo偶e zagin膮艂 z powodu utraty pami臋ci, ale mija艂 czas, a on si臋 nie zjawia艂. Nie by艂 na 艣lubie przyjaciela, omin臋艂o go z膮bkowanie c贸rki, Bo偶e Narodzenie, potem rocznica 艣lubu. Z czasem bliscy pogodzili si臋 z my艣l膮, 偶e ju偶 nigdy go nie zobacz膮, uznawszy, 偶e albo mia艂 wypadek, albo pad艂 ofiar膮 przest臋pstwa. Kiedy przez lata nikt nie u偶y艂 jego kart kredytowych ani nie pobra艂 nic z jego konta, Dan te偶 zacz膮艂 w to wierzy膰. Zatrudniony przez rodzin臋 prywatny detektyw wynaj膮艂 nurk贸w w celu przeszukania zatoki i dr贸g wodnych wzd艂u偶 prawdopodobnej drogi Eldridge聮a do domu, lecz nic nie znaleziono. Poniewa偶 jednak czasami zdarza si臋, 偶e kierowcy pod wp艂ywem alkoholu nie wracaj膮 do domu logicznymi trasami, a niekiedy wr臋cz si臋 gubi膮, sprawdzono kana艂y wzd艂u偶 autostrady McArthura, dwa kilometry na po艂udnie od Venetian. Dopiero teraz okaza艂o si臋, 偶e z jakiego艣 powodu pojecha艂 w臋偶sz膮, p艂atn膮 tras膮. Gwa艂towny sztorm i bystry wzrok kapitana statku wycieczkowego spowodowa艂y, 偶e tajemnica zosta艂a wyja艣niona, zmuszaj膮c zatok臋 do ujawnienia tego, co skrywa艂a. Zdaniem Dana wdowa nigdy nie uwierzy艂a, 偶e m膮偶 m贸g艂 opu艣ci膰 j膮 i ich ma艂膮 c贸reczk臋. Teraz sta艂o si臋 jasne, 偶e mia艂a racj臋.

- Nie b臋dzie zaskoczona, gdy dowie si臋 o jego 艣mierci - doda艂 Dan. - Wiedzia艂a o tym od pocz膮tku, to trzeba jej przyzna膰. Teraz wszyscy si臋 przekonaj膮, 偶e si臋 nie myli艂a. B臋dzie mog艂a go pochowa膰 i 偶y膰 dalej. Ich c贸reczka pewnie ju偶 posz艂a do szko艂y.

Podzi臋kowa艂am Danowi za telefon.

- Jak za dawnych czas贸w. Nigdy nie zapominasz 偶adnej sprawy.

Opowiedzia艂am mu o wizycie u matki Mary Beth Rafferty, obci膮偶aj膮cym fakcie, 偶e Fieldingowie wspierali j膮 finansowo, oraz o tym, 偶e kandydat na gubernatora ma teraz o艣mioletni膮 pasierbic臋.

- Powinna艣 o tym napisa膰.

- Nie jestem do ko艅ca przekonana - stwierdzi艂am z pow膮tpiewaniem. - Trudno b臋dzie to opublikowa膰 bez oczywistych dowod贸w.

W ka偶dym razie z jednego mog艂am by膰 zadowolona - mia艂am artyku艂 o Eldridge聮u na cztery godziny przed ujawnieniem przez policj臋 jego to偶samo艣ci. Na czo艂贸wkach gazet znajdowa艂a si臋 nowa tajemnica, rozwi膮zana zosta艂a jedna z wielu starych. Powodem, dla kt贸rego kocham moj膮 prac臋, jest mi臋dzy innymi to, 偶e nigdy nie jest nudna. Historie zaczynaj膮 si臋 i ko艅cz膮. Wystarczy siedzie膰 w tym odpowiednio d艂ugo, a zauwa偶a si臋 okre艣lone cykle.

Rozdzia艂 si贸dmy

W drodze na lunch z Danem wpad艂am na chwil臋 do redakcji. Mia艂am wolny dzie艅, ale chcia艂am sprawdzi膰, kto do mnie dzwoni艂, z nadziej膮, 偶e mo偶e pojawi艂a si臋 jaka艣 informacja w sprawie Gwa艂ciciela z Centrum.

Czeka艂a na mnie zar贸wno sterta korespondencji, jak i wiadomo艣ci o telefonach. Nie by艂o nic od Kendalla McDonalda, ale w ko艅cu niczego od niego nie oczekiwa艂am. Oddzwoni艂am do paru os贸b, lecz nie mia艂y mi nic konkretnego do powiedzenia. W ko艅cu odezwa艂am si臋 do Harry聮ego z wydzia艂u gwa艂t贸w. Rozmawiaj膮c przegl膮da艂am listy.

- Nic konkretnego, Britt. Od twojego artyku艂u mieli艣my ponad siedemset telefon贸w. Pracujemy po godzinach, by wszystko sprawdzi膰. Jak na razie, 艣mieci.

- Na przyk艂ad? - Pytanie by艂o w zasadzie niepotrzebne, wiedzia艂am z w艂asnego do艣wiadczenia, co ma na my艣li.

- Cholera, Britt, r贸偶ne rzeczy. Jedna kobieta by艂a pewna, 偶e gwa艂cicielem jest facet, kt贸ry co dzie艅 siedzi w samochodzie pod szko艂膮 jej c贸rki i obserwuje dziewczynki. Kazali艣my ochronie szko艂y go sprawdzi膰, ale okaza艂o si臋, 偶e przyje偶d偶a codziennie po swoj膮 c贸rk臋. Inna kobieta twierdzi艂a, 偶e 艣ledzi艂 j膮 w drogerii, chodzi艂 za ni膮 krok w krok. By艂a przera偶ona i przekonana, 偶e nie zaatakowa艂 jej wy艂膮cznie dlatego, 偶e wok贸艂 by艂o zbyt wielu ludzi.

- Mo偶e to nieporadny detektyw sklepowy?

- Zgad艂a艣. Gdyby艣 kiedy艣 zechcia艂a przej艣膰 do policji, mogliby艣my pracowa膰 razem. Najwyra藕niej wygl膮da艂a dla niego podejrzanie.

- 聦mieszne: on wzi膮艂 klientk臋 za z艂odziejk臋, ona go za gwa艂ciciela.

- Witamy w Miami, stolicy pistoletu i paranoi.

- Co艣 jeszcze?

- Zwykli wariaci. Kobiety pr贸buj膮ce oskar偶y膰 by艂ych m臋偶贸w i kochank贸w, sk艂贸ceni s膮siedzi wskazuj膮cy jeden na drugiego, faceci usi艂uj膮cy oczerni膰 szefa, kt贸ry wyrzuci艂 ich z pracy, albo nowego narzeczonego by艂ej dziewczyny. Jedno fa艂szywe przyznanie si臋 do winy.

- Naprawd臋? - Rozerwa艂am kolejn膮 kopert臋. List by艂 napisany odr臋cznie na papierze liniowym.

Droga Pani

Pani zezwolenie na pisanie poezji straci艂o wa偶no艣膰.

Czas uiszcza膰 wy偶sze op艂aty.

Nie by艂o podpisu.

- Aha. Na jaki艣 czas nie藕le nam膮ci艂 nam w g艂owach. Zadzwoni艂 z wi臋zienia, gdzie siedzi za w艂amanie, i powiedzia艂, 偶e jest tym, kogo szukamy. Poda艂 r贸偶ne szczeg贸艂y, kt贸rych nie by艂o w twoim artykule, znane tylko ofiarom i nam. Prawie nas nabra艂.

Cholera, ciekawe, co zachowali dla siebie.

- Sk膮d je zna艂? Mo偶e to naprawd臋 on?

- Nie. Sprawdzili艣my i okaza艂o si臋, 偶e kiedy policja stanowa z艂apa艂a go za miastem, przykuto go do krzes艂a przed wydzia艂em w艂ama艅, gdzie d艂u偶szy czas czeka艂 na przes艂uchanie. Obok jest sekcja przest臋pstw seksualnych, oddzielona jedynie parawanem. Gdy czeka艂, zadzwoni艂 detektyw z wydzia艂u gwa艂t贸w, by wprowadzi膰 tamtejszych ludzi w spraw臋, i miejscowy detektyw prze艂膮czy艂 telefon na g艂o艣niki, by rozmowie mog艂o si臋 przys艂uchiwa膰 dw贸ch jego koleg贸w. Oczywi艣cie nie zdawali sobie sprawy, 偶e po drugiej stronie siedzi i wszystkiego s艂ucha ten skurwiel. Wsadzony do wi臋zienia, ten drobny z艂odziejaszek, kt贸ry m贸g艂 si臋 spodziewa膰 surowego wyroku z powodu recydywy, uzna艂, 偶e jego 偶ycie jest ubogie w podniety, i stwierdzi艂, 偶e zamiast pozosta膰 byle z艂odziejem, woli by膰 wpl膮tany w spraw臋 z pierwszych stron gazet.

- Jeste艣cie pewni?

- By艂 w wi臋zieniu w Palm Springs, kiedy zdarzy艂 si臋 jeden z gwa艂t贸w.

- Cholera - westchn臋艂am.

- Co dowodzi, 偶e im mniej ludzi, nie wy艂膮czaj膮c policjant贸w, wie wszystko, tym lepiej.

Uzna艂am, 偶e chwila nie jest najlepsza, by pyta膰 o inne szczeg贸艂y.

- Wi臋kszo艣膰 dzwoni膮cych chce jednak pom贸c.

- Tak, ale uczciwi nic nie wiedz膮, pozostaj膮 wi臋c wariaci, 艂obuzy i k艂amcy.

- Mo偶e zdarzy si臋 jeden telefon z rzeteln膮, pomocn膮 informacj膮. - Rozerwa艂am nast臋pn膮 kopert臋. By艂a brudna, jakby upad艂a w sortowni na pod艂og臋 i przespacerowa艂o si臋 po niej kilka os贸b.

- Miejmy nadziej臋. I miejmy te偶 nadziej臋, 偶e kiedy go dostaniemy, zdo艂amy go rozpozna膰.

Po偶egna艂am si臋 z Harrym i spojrza艂am na list. Kolejny 艣wir.

Hej, Britt Montero!

Mam z twojej gazety artyku艂. Piszesz du偶o s艂贸w. Piszesz 艂adnie, ale kim jeste艣, 偶eby si臋 wym膮drza膰? Pos艂uchaj dobrej rady. Pisz lepiej o Haita艅czykach. Nie z艂o艣膰 mnie.

Zamiast podpisu by艂 niewyra藕nie narysowany 艂uk ze strza艂ami albo inicja艂y - nie da艂o si臋 tego ustali膰. Zmi臋艂am list i rzuci艂am go do poprzednich. Z艂apa艂am torebk臋 i wyg艂adzi艂am spodnie. Zauwa偶y艂am, 偶e na granatowym materiale pozosta艂a smuga py艂u. Czy w tej redakcji nikt nigdy nie sprz膮ta? Popatrzy艂am na wyloty klimatyzacji, nieustannie wypluwaj膮cej do pomieszcze艅 czarny kurz, bakterie i drobnoustroje, kt贸re kiedy艣 z pewno艣ci膮 nas zabij膮. Nic dziwnego, 偶e biedny Ryan by艂 ci膮gle chory. Przed wyj艣ciem posz艂am do 艂azienki umy膰 r臋ce, a potem ruszy艂am na lunch z Danem do 聞Clifforda聰, rodzinnej restauracji znajduj膮cej si臋 na Bulwarze, tu偶 za p贸艂nocn膮 granic膮 miasta. Inne restauracje zmieniaj膮 wystr贸j, wprowadzaj膮 innowacje i po jakim艣 czasie zwijaj膮 interes, ale 聞Clifford聰 jest niezmienny od lat: wielka, zazwyczaj t臋tni膮ca 偶yciem sala do posi艂k贸w rodzinnych jest tak usytuowana, 偶e nie wida膰 jej z dyskretnie o艣wietlonego baru z przytulnymi wn臋kami, w kt贸rych mo偶na si臋 czu膰 ca艂kowicie swobodnie.

Stan臋艂am w drzwiach, by o艣lepione s艂o艅cem oczy przystosowa艂y si臋 do mroku, i zacz臋艂am si臋 rozgl膮da膰 za Danem. Wsta艂 zza sto艂u w barze i pomacha艂 do mnie. Kiedy rozmawiali艣my przez telefon, silny i tchn膮cy optymizmem g艂os przypomina艂 dawnego Dana, ale jego wygl膮d temu zaprzecza艂: mia艂 opuchni臋t膮 twarz, a garnitur wisia艂 na nim, jakby by艂 dwa numery za du偶y. W s艂abym 艣wietle jego sk贸ra wydawa艂a si臋 szara jak popi贸艂. Cmokn臋艂am go w policzek i wsun臋艂am si臋 do wn臋ki tak, by usi膮艣膰 naprzeciw niego. W jednej r臋ce trzyma艂 papierosa, w drugiej szklaneczk臋 z czym艣, co przypomina艂o szkock膮. Cho膰 nie m贸g艂 d艂ugo czeka膰, w popielniczce le偶a艂y dwa niedopa艂ki.

- Cze艣膰 - powiedzia艂am najswobodniej jak potrafi艂am. - Zdawa艂o mi si臋, 偶e w zesz艂ym roku przesta艂e艣 pali膰. Nie za wcze艣nie na to? - spyta艂am, wskazuj膮c na drinka.

- Od kiedy jeste艣 moj膮 mamusi膮?

- No tak. Przepraszam. D艂ugo czekasz?

- Przyszed艂em wcze艣niej, 偶eby nadrobi膰 troch臋 dystansu. - Podni贸s艂 szklaneczk臋, na co pokr臋ci艂am g艂ow膮 i udaj膮c dezaprobat臋, klasn臋艂am j臋zykiem.

A偶 si臋 pali艂 do plotkowania - natychmiast zacz膮艂 z werw膮 opowiada膰 o wydziale i starych sprawach. Ani s艂owem natomiast nie wspomnia艂 o obecnym 偶yciu na emeryturze. Zanim przysz艂a kelnerka, zd膮偶yli艣my pogada膰 o Eldridge聮u i om贸wi膰 par臋 innych temat贸w, kt贸re znajdowa艂y si臋 na topie. Zdecydowa艂am si臋 na sa艂atk臋 z owoc贸w morza, Dan zam贸wi艂 pieczone 偶eberka ze sma偶on膮 cebul膮.

- Oszala艂e艣? - szepn臋艂am, kiedy kelnerka odesz艂a. - Chcesz je艣膰 co艣 takiego?

Popatrzy艂 na mnie g艂upkowato, z powrotem przywo艂a艂 kelnerk臋 i zam贸wi艂 kolejn膮 whisky. Wpatrywa艂 si臋 przy tym we mnie z szelmowskim u艣mieszkiem i czeka艂 na moj膮 reakcj臋.

- A r贸b, co chcesz - o艣wiadczy艂am z obra偶on膮 min膮. - Nic wi臋cej nie powiem, ale my艣la艂am, 偶e s艂uchasz zalece艅 lekarza...

- Zdawa艂o mi si臋, 偶e zamierza艂a艣 nic nie m贸wi膰.

Podda艂am si臋 i odwin臋艂am sztu膰ce z serwetki.

- Britt, nie przejmuj si臋, nic mi nie b臋dzie. Pracuj膮c w wydziale zab贸jstw, do艣膰 napatrzy艂em si臋 na trupy i wiem, co si臋 dzieje w moim organizmie. - D藕gn膮艂 kciukiem powietrze tu偶 przy sercu. - Z艂e nawyki nie mog膮 jeszcze bardziej skr贸ci膰 mi 偶ycia.

U艣miechn臋艂am si臋, patrz膮c mu prosto w oczy, ciekawa, jakie to uczucie wiedzie膰, 偶e ma si臋 za sob膮 wi臋cej ni偶 przed sob膮. To musi by膰 okropne. Cz艂owiek przejechany przez autobus albo zastrzelony nie ma zbyt wiele czasu na zastanawianie si臋 nad swoim losem, ale 偶y膰 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e si臋 nied艂ugo umrze, to co艣 zupe艂nie innego.

- Chodzi tylko o to, 偶e pragn臋 mie膰 ci臋 jak najd艂u偶ej - powiedzia艂am, staraj膮c si臋, by nie zabrzmia艂o to ponuro. - Nie mam wielu prawdziwych przyjaci贸艂 i nie chc臋 ich utraci膰.

- B臋d臋 z tob膮 jeszcze d艂ugo. Obiecuj臋 - odpar艂, g艂aszcz膮c mnie po d艂oni. Odsun膮艂 po艂臋 marynarki, pokazuj膮c bateri臋 buteleczek i fiolek w kieszeni koszuli na piersi. - Widzisz, m贸g艂bym otworzy膰 aptek臋.

Spo艣r贸d buteleczek najbardziej rzuca艂a si臋 w oczy niewielka br膮zowa, z przyklejonym na zakr臋tce kr膮偶kiem jaskrawoczerwonej samoprzylepnej folii.

- Co to? - zapyta艂am.

- Nitrogliceryna. Przeciwko b贸lom w klatce piersiowej. Ta czerwona kropka to m贸j pomys艂, dzi臋ki temu szybciej odnajduj臋 buteleczk臋 w艣r贸d innych. - Wyj膮艂 naczy艅ko, kt贸re niemal gin臋艂o w jego grubych palcach, i uni贸s艂 je. - Lekarz kaza艂 mi porozmieszcza膰 nitrogliceryn臋 wsz臋dzie, 偶ebym w ka偶dej chwili mia艂 do niej dost臋p. Jedn膮 trzymam tu, drug膮 w samochodzie, trzeci膮 w kuchni, czwart膮 w 艂azience. Nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba b臋dzie po艂kn膮膰 tabletk臋. Widzisz? Jestem przygotowany na wszelk膮 ewentualno艣膰. - Wetkn膮艂 buteleczk臋 z powrotem do kieszeni. - A teraz opowiedz o Gwa艂cicielu z Centrum.

Opowiedzia艂am.

- Pod numer linii specjalnej dzwoni膮 najr贸偶niejsze 艣wiry. Cz臋艣膰 dociera do mnie - telefony, listy.

Spojrza艂 znad sa艂atki.

- By艂o co艣 istotnego?

- Nie. - Pokr臋ci艂am g艂ow膮. - Jeden szurni臋ty poinformowa艂 mnie, 偶e moje zezwolenie na pisanie poezji straci艂o wa偶no艣膰, inny kaza艂 pos艂ucha膰 jego rady i zacz膮膰 pisa膰 o Haita艅czykach, a nie Kuba艅czykach.

- Podpisali si臋?

- Pierwszy nie, drugi naskroba艂 co艣 pod spodem. Wiesz, jak to wygl膮da.

- Latynosi?

- Chyba tak.

- Przeka偶 listy do wydzia艂u, Britt. Niech rzuc膮 na nie okiem w laboratorium.

- Maj膮 do艣膰 roboty. Ju偶 i tak mnie nienawidz膮 za rozg艂oszenie sprawy. Je偶eli si臋 oka偶e, 偶e nic to nie da艂o, znienawidz膮 mnie jeszcze bardziej.

- Tak, ale nie wolno ci ryzykowa膰. Ten facet jest naprawd臋 niebezpieczny.

- Od kiedy jeste艣 moim tatusiem?

Roze艣mia艂 si臋.

- Dobrze, zgoda, jeden jeden, ale wiem, jak pracujesz, i wiem, 偶e czasami poruszasz si臋 na kraw臋dzi. Zawsze by艂a艣 jak ci akrobaci, kt贸rzy chodz膮 po skrzyd艂ach lataj膮cych samolot贸w. Pami臋taj, 偶e ju偶 nie mog臋 ci臋 pilnowa膰 ani z艂apa膰, kiedy si臋 po艣li藕niesz.

Tym razem ja si臋 u艣miechn臋艂am. Dan nie sprawia艂 wra偶enia cz艂owieka zrezygnowanego ani szykuj膮cego si臋 do 艣mierci. Zar贸wno spos贸b, w jaki m贸wi艂, jak i opanowane ruchy 艣wiadczy艂y o energii i witalno艣ci.

- Wiesz, na czym polega sekret chodzenia po skrzydle lec膮cego samolotu? - spyta艂am. - Kiedy艣 robi艂am wywiad z kim艣, kto si臋 tym zajmuje.

- Nie patrze膰 w d贸艂?

- Nie. Nie wolno si臋 pu艣ci膰, dop贸ki nie z艂apiesz czego艣 innego.

- To brzmi rozs膮dnie.

- Nigdy mi nie m贸wi艂e艣, dlaczego sto lat temu zosta艂e艣 glin膮.

- Z tego samego powodu co ty dziennikarzem. By艂em za leniwy, 偶eby pracowa膰, a za tch贸rzliwy, by kra艣膰. - U艣miechn膮艂 si臋; wyra藕nie sprawia艂o mu przyjemno艣膰 偶artowanie sobie ze mnie.

- Ale powa偶nie.

- No, zgoda. Nie umia艂em 艣piewa膰 ani ta艅czy膰.

- Daj spok贸j. - Postawi艂am 艂okie膰 na stole i opar艂am podbr贸dek na d艂oni. - Chcia艂e艣 zosta膰 policjantem ju偶 jako ch艂opiec. Mam racj臋?

- Prawda jest taka, 偶e kiedy by艂em ma艂olatem, zbierano takich jak ja w Georgii, przywo偶ono tu ci臋偶ar贸wkami, zrzucano do wykopu w kamienio艂omach i wstawiano drabin臋. Komu uda艂o si臋 wspi膮膰 na g贸r臋, zostawa艂 stra偶akiem, komu nie - policjantem.

- A mnie si臋 zawsze zdawa艂o, 偶e policjantami zostawali ci, kt贸rzy 艂amali drabin臋 i walili si臋 szczeblami po 艂bach.

聦miali艣my si臋 jeszcze, kiedy kelnerka przynios艂a nasze zam贸wienia.

- Wygl膮da wystarczaj膮co dobrze, by zje艣膰 - za偶artowa艂 do niej Dan, po czym zwr贸ci艂 si臋 do mnie: - Ogl膮dasz reklamy i czytasz ulotki naszego kandydata? - Oczy p艂on臋艂y mu oburzeniem. - Reklamy s膮 wsz臋dzie: w gazetach, radiu, telewizji. - Zapatrzy艂 si臋 w szklaneczk臋 z whisky i kr臋c膮c g艂ow膮, doda艂: - Troch臋 tego za du偶o. - Zam贸wi艂 nast臋pnego drinka i popatrzy艂 na mnie pytaj膮co. - My艣lisz, 偶e wygra?

- Znacznie bardziej ode mnie do艣wiadczeni obserwatorzy sceny politycznej twierdz膮, 偶e tak. Istnieje spore prawdopodobie艅stwo, 偶e moja gazeta b臋dzie go wspiera膰.

- Jak tak mo偶na?

- Nigdy szczeg贸lnie nie podpad艂. Ani razu nie ukrad艂 poci膮gu towarowego ani nie narobi艂 g艂upot, pracuj膮c w zarz膮dzie miasta. Wydawcy uwa偶aj膮, 偶e dobrze si臋 spisywa艂.

- Bo偶e, ten cz艂owiek nie powinien zosta膰 gubernatorem.

- Ani ty, ani ja nie b臋dziemy na niego g艂osowa膰, ale przypuszczalnie to mu nie zaszkodzi.

Dan od艂o偶y艂 widelec i zacz膮艂 si臋 bawi膰 szklaneczk膮.

- Nigdy nie zapomn臋 dnia, kiedy znaleziono Mary Beth Rafferty.

M贸wi艂 ju偶 niewyra藕nie. Nie powinien by艂 zamawia膰 ostatniej whisky. Nieco mnie niepokoi艂o, 偶e bior膮c tyle lek贸w, pije alkohol.

- Przeszukali艣my ca艂膮 po艂udniow膮 cz臋艣膰 miasta i w艂a艣nie zamierzali艣my wezwa膰 na pomoc stra偶 po偶arn膮, kiedy zjawi艂 si臋 m艂ody Fielding na rowerze. By艂 spocony, bardzo zdenerwowany i z trudem wydysza艂, 偶e znalaz艂 cia艂o. Teraz to miejsce nazywa si臋 park Kennedy聮ego, tam gdzie Kirk Street dochodzi do wody.

Skin臋艂am g艂ow膮.

- Jest tam teraz wysoko艣ciowiec. 聞Sea Breeze聰.

- Wtedy to by艂o wysypisko. Stare deski, 艣mieci - to, czym zwykle si臋 zasypuje takie dziury w ziemi. Przy wodzie warstwa 艣mieci by艂a jeszcze niewielka, wsz臋dzie ros艂y namorzyny. Znale藕li艣my j膮 przewieszon膮 plecami przez drzewo; g艂owa i nogi wisia艂y w powietrzu. By艂a naga, z ust wystawa艂 jej kawa艂ek szmaty. Nie 偶y艂a. Mia艂a osiem lat. Na sam widok zrobi艂o mi si臋 niedobrze. - Zapali艂 kolejnego papierosa i g艂臋boko si臋 zaci膮gn膮艂. - Te偶 mia艂em wtedy c贸rk臋. - Zapatrzy艂 si臋 w ciemn膮 przestrze艅. - Mary Beth Rafferty by艂a 艣liczn膮 ma艂膮 dziewczynk膮.

- Wiem. Sprawy z dzie膰mi s膮 zawsze najobrzydliwsze.

Chwyci艂 n贸偶 jak bro艅.

- Najbardziej mnie wkurzy艂o, 偶e kiedy zacz膮艂 robi膰 karier臋 polityczn膮 i poszed艂em do jego protektor贸w - w艣ciekle d藕ga艂 偶eberka, a偶 wyp艂ywa艂 r贸偶owawy sos - by ostrzec ich, 偶e wspieraj膮 w staraniach o stanowisko publiczne podejrzanego o morderstwo, zadali mi tylko jedno pytanie. Wiesz, jakie?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮 i prze艂kn臋艂am kawa艂ek krewetki.

- Nie spytali: 聞Zrobi艂 to?聰, 聞Jest winien?聰, jedynie chcieli wiedzie膰, czy dysponujemy dowodami, by go oskar偶y膰. Odpar艂em zgodnie z prawd膮, 偶e aby tak si臋 sta艂o, musieliby艣my mie膰 szcz臋艣cie albo on musia艂by si臋 przyzna膰, wi臋c popierali go dalej. Nigdy nie wzi臋to pod uwag臋 mo偶liwo艣ci zrezygnowania z niego. Ludzi u steru w艂adzy, tych, kt贸rzy poci膮gaj膮 za sznurki, absolutnie nie obchodzi艂o, co zrobi艂, na co go sta膰 ani co si臋 przydarzy艂o o艣mioletniej dziewczynce.

- Wiesz, jacy s膮 politycy.

- Taa. - powiedzia艂, odk艂adaj膮c n贸偶. - Urzeczeni w艂adz膮, pieni臋dzmi, seksem, w艂asnym p臋pkiem. Wsadzi艂em do wi臋zienia paru, kt贸rym by艂bym w stanie zaufa膰 bardziej ni偶 jemu.

- Trudno w to wszystko uwierzy膰. Ktokolwiek patrzy na niego teraz, nie uwierzy艂by, 偶e m贸g艂 zrobi膰 co艣 takiego.

Dan opar艂 si臋 i popatrzy艂 na mnie wzrokiem m臋drca.

- Zaskakujesz mnie, Britt. Przecie偶 si臋 na tym znasz. - 聦ciszy艂 g艂os. - Przecie偶 w艂a艣nie dlatego s膮 tak niebezpieczni, 偶e wygl膮daj膮 jak zwyczajni ludzie, jak ty czy ja. Sp贸jrz na tych - szepn膮艂, wskazuj膮c na siedz膮cych plecami do nas ludzi przy barze. - Twoim gwa艂cicielem mo偶e by膰 ten drugi z prawej - wskaza艂 no偶em. - A ten pierwszy z lewej to by膰 mo偶e seryjny morderca, kt贸ry wpad艂 na chwil臋 do miasta. - Przygl膮da艂 si臋 ka偶demu po kolei z niebezpiecznym b艂yskiem w oku. - Ten z baczkami obok niego m贸g艂by by膰 zab贸jc膮 policjanta z napadu na bank w p贸艂nocnym Miami w zesz艂ym miesi膮cu. Pasuje do og贸lnego opisu. M贸g艂by nim by膰.

Popatrzy艂am na m臋偶czyzn臋, kt贸rego wskazywa艂 Dan. By艂 w starych roboczych spodniach i w艂a艣nie bra艂 z miseczki kilka precli. Moim zdaniem Dan nie mia艂 racji. Te偶 艣ciszy艂am g艂os.

- Dan, naprawd臋 dostajesz lekkiej paranoi. - Roze艣mia艂am si臋. - To mi艂a restauracja, przychodz臋 tu na obiad z mam膮... - Przerwa艂am na widok jego miny. Wcale nie by艂o mu do 艣miechu. Zastanawia艂am si臋, w kt贸rym momencie nasza rozmowa zesz艂a na niew艂a艣ciwy tor. Mo偶e winna by艂a whisky. Zna艂am lepsze sposoby sp臋dzania wolnego dnia. - Dan, je艣li nie napijesz si臋 kawy, natr臋 ci uszu. Nie mam ochoty odwozi膰 ci臋 do domu.

- Nie b臋dziesz musia艂a. - W u艂amku sekundy zmieni艂 mu si臋 nastr贸j. U艣miechn膮艂 si臋, potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, wyprostowa艂 i odsun膮艂 szklaneczk臋. - Nic mi nie jest, to tylko gadanina.

Zam贸wili艣my kaw臋 i spr贸bowa艂 puddingu chlebowego. Potem zacz臋li艣my si臋 spiera膰 o rachunek. Wygra艂, by艂am wi臋c mu winna lunch.

Obj臋li艣my si臋 na po偶egnanie i obiecali艣my sobie solennie zn贸w spotka膰 si臋 nied艂ugo. Moja propozycja by艂a jak najbardziej powa偶na, uwa偶a艂am bowiem, 偶e Dan powinien jak najwi臋cej przebywa膰 z przyjaci贸艂mi, by nie my艣le膰 za du偶o o ciemnej stronie ludzkiej natury i sytuacjach z przesz艂o艣ci, kiedy sprawiedliwo艣膰 nie zwyci臋偶y艂a.

- Wiesz - rzek艂 na po偶egnanie - by艂bym bardzo szcz臋艣liwy, gdyby u艂o偶y艂o si臋 mi臋dzy tob膮 a moim partnerem Kenem McDonaldem. Ci膮gle mam nadziej臋, 偶e tak si臋 stanie. Wtedy byliby艣my w pewnym sensie spokrewnieni.

- Je艣li ci na tym zale偶y, to mnie adoptuj.

Mimo palenia, picia, nieodpowiedniego od偶ywiania si臋 i garnituru zwisaj膮cego na nim jak na straszydle, Dan zdawa艂 si臋 w niez艂ej kondycji. Kiedy szed艂 przez parking do samochodu, wygl膮da艂 na cz艂owieka zdrowego, krok mia艂 mocny i zdecydowany.

Pomacha艂, co mnie jeszcze bardziej pokrzepi艂o. Jego duch by艂 niez艂omny.

Mia艂am za sob膮 ci臋偶ki tydzie艅. Po rozstaniu si臋 z Danem pojecha艂am do Spa po膰wiczy膰 na atlasie, potem macha艂am hantlami, a偶 zabola艂y mnie wszystkie mi臋艣nie. Na koniec posz艂am na pla偶臋 pop艂ywa膰. Le偶a艂am w wodzie na plecach, wyginaj膮c rozkosznie kr臋gos艂up, ch艂odz膮c ca艂e cia艂o, daj膮c unosi膰 si臋 falom i ch艂on膮c widok r贸偶owego nieba oraz stoj膮cych wzd艂u偶 pla偶y pastelowych hoteli w stylu art deco, pe艂nych zaokr膮glonych rog贸w, wie偶yczek, parapet贸w i portali, poprzecinanych jaskrawymi turkusami i zieleniami. Kiedy cz艂owiek wyp艂ywa poza falochron, otaczaj膮 go jedynie woda i niebo - wszystkie widziane w oddali kontury staj膮 si臋 艂agodne i rozmyte. Miasto zdaje si臋 jarzy膰 od wewn膮trz 艂agodnym 艣wiat艂em niczym magiczna wioska z bajki.

Potem zamierza艂am zosta膰 w domu, poczyta膰 i p贸j艣膰 wcze艣nie spa膰, by艂am jednak dziwnie pobudzona, zadzwoni艂am wi臋c do Lottie, kt贸ra siedzia艂a jeszcze w redakcji. Obieca艂a by膰 u siebie w mieszkaniu oko艂o si贸dmej, co jak na ni膮 jest wczesn膮 por膮. Zabra艂am Bitsy, podjecha艂am do 聞La Esqiuna聰 kupi膰 co艣 do jedzenia i ruszy艂y艣my do Lottie. Zostawi艂am prowiant w samochodzie i czekaj膮c przechadza艂y艣my si臋 po okolicy. Lottie zjawi艂a si臋 dwadzie艣cia pi臋膰 minut p贸藕niej, ni偶 obieca艂a, co jest niezwykle ma艂ym sp贸藕nieniem w wypadku kogo艣, kto pracuje w gazecie. Ewakuowanie si臋 na czas z redakcji to sztuka granicz膮ca z niemo偶liwo艣ci膮. Wzi臋艂am do r臋ki paczk臋 z pachn膮cym przyprawami ciep艂ym jedzeniem i ruszy艂am ku Lottie przez p贸艂mrok koloru soczystej lawendy.

- Hej, dziewczyno, co tu robisz! - zawo艂a艂a, wyci膮gaj膮c z samochodu sprz臋t. - Czy nie masz czasem dzi艣 wolnego? Gdzie ci wszyscy m臋偶czy藕ni, kt贸rzy powinni si臋 za tob膮 ugania膰?

- My艣l臋, 偶e tam, gdzie i ci, kt贸rzy powinni ugania膰 si臋 za tob膮.

Otworzy艂a drzwi i wpu艣ci艂a nas do 艣rodka.

Dom Lottie jest niezwyk艂y; ka偶dy, kto si臋 w nim znajdzie, ma wra偶enie prze偶ywania jednej wielkiej przygody. Jest umeblowany i ozdobiony pami膮tkami zebranymi podczas dwudziestu lat w臋dr贸wek po 艣wiecie, kiedy to Lottie - ci膮gle w drodze, obywaj膮c si臋 tym, co mia艂a w walizce i torbie z aparatem fotograficznym - uwiecznia艂a na ta艣mie filmowej dramatyczne i historyczne wydarzenia. Od pocz膮tku swej kariery zawsze my艣la艂a o chwili, kiedy postanowi osi膮艣膰 i zapu艣ci膰 korzenie. Jestem jej wdzi臋czna, 偶e wybra艂a Miami.

Zapali艂a 艣wiat艂a. By艂a spocona, brudna i zm臋czona, jej piegowat膮 twarz przecina艂y rozmazane szare, t艂uste smugi.

- Zdaje si臋, 偶e mia艂a艣 ci臋偶ki dzie艅.

Odstawi艂a sprz臋t i rzuci艂a mi mordercze spojrzenie.

- Nic mi nie jest, ale nie uwierzysz, co mi si臋 przytrafi艂o. Czuj臋 si臋, jakby do mnie strzelano i nie trafiono, a potem za to obrzucono g贸wnem. Mog臋 na ciebie liczy膰, 偶e b臋dziesz 艣wiadczy膰 na moj膮 korzy艣膰? Przyda mi si臋 pomocna dusza w s膮dzie, jak dorw臋 tego zasra艅ca Eduarda. Jej ubranie wygl膮da艂o, jakby odby艂a kilka rund walki w b艂ocie.

- Pobrudzi艂a艣 si臋 tak na eleganckim przyj臋ciu, na kt贸re ci臋 zaprosi艂, by艣 zrobi艂a kilka zdj臋膰?

Zn贸w spr贸bowa艂a zamordowa膰 mnie wzrokiem, zbyt zm臋czona, 偶eby m贸wi膰. Bez s艂owa zanios艂am jedzenie do jasnej, mi艂ej kuchni, otworzy艂am lod贸wk臋, sprawdzi艂am zawarto艣膰 i nala艂am jej kieliszek zimnego bia艂ego wina.

- Masz. Napij si臋 i id藕 do wanny, a ja podgrzej臋 jedzenie.

- Och! Tak chyba jest, gdy ma si臋 kochaj膮cego dom m臋偶a. Tego nam w艂a艣nie potrzeba - m臋偶czyzn, kt贸rzy by nas rozpieszczali. - Z wdzi臋czno艣ci膮 wzi臋艂a wino i zacz臋艂a popija膰, zamkn膮wszy z rozkoszy oczy, a potem posz艂a do 艂azienki.

Prze艂o偶y艂am arroz con pollo i banany do garnk贸w i wstawi艂am wszystko do kuchenki mikrofalowej. Ledwie sko艅czy艂am rozk艂ada膰 serwetki z serii 聞Cudowna gospodyni聰 i kupione na meksyka艅skiej fie艣cie talerze, by艂a z powrotem. W艂o偶y艂a na siebie haita艅ski szlafrok z cienkiej bawe艂ny, na ramiona zarzuci艂a 偶贸艂ty k膮pielowy r臋cznik. By艂a boso, twarz mia艂a zar贸偶owion膮, rude w艂osy mokre.

- A teraz - powiedzia艂am, dolewaj膮c jej wina - opowiedz, co ci zrobi艂 Eduardo.

- Wszystko zacz臋艂o si臋 od tego... - Usta mia艂a pe艂ne kurczaka. - Mmm, niebo w g臋bie. - Potrawka rozkosznie pachnia艂a. By艂y w niej zasma偶one w karmelu cebulki, pieczona s艂odka papryka, pojedyncze ziarna zielonego groszku, a wszystko to na ry偶u z szafranem, potraktowanym odrobin膮 czosnku i sherry. - Gdzie to kupi艂a艣? W 聞La Esquina聰? - Skin臋艂am g艂ow膮, a ona podj臋艂a: - Wszystko zacz臋艂o si臋 od po艂o偶enia kamienia w臋gielnego pod nowy stadion treningowy Cleveland Indians w Homestead. Pojecha艂am tam robi膰 zdj臋cia.

- Co robi艂 Eduardo na...

- Czekaj. - Podnios艂a kieliszek i wypi艂a kolejny 艂yk. - To dopiero pocz膮tek. Kiedy wr贸ci艂am do redakcji, na policyjnej kr贸tkofal贸wce z艂apali艣my wezwanie do nag艂ego wypadku. Pr贸ba samob贸jcza. Zgadnij, o kogo chodzi艂o.

- Nie wiem, mia艂am dzi艣 wy艂膮czony odbiornik. - Wbi艂am z臋by w chrupki kr膮偶ek pieczonego banana i o ma艂o nie rozp艂yn臋艂am si臋 z rozkoszy. Nie wiedzia艂am, 偶e jestem a偶 tak g艂odna. - O kogo?

- O ma艂膮 Muffy, narzeczon膮 Dietera Steinera.

- Nic jej si臋 nie sta艂o?

Lottie popatrzy艂a zdegustowana.

- Wielka mi figura! Smutna bogata dziewoja og艂asza wszem i wobec, 偶e nikt jej nie kocha i chce umrze膰, wsiada do drogiego kabrioletu i rusza spod domu z rykiem silnika. Rodzice dostaj膮 ataku paniki i dzwoni膮 na policj臋, kt贸ra raz-dwa znajduje samoch贸d na mie艣cie i zaczyna jecha膰 za g贸wniar膮, by j膮 chroni膰. W ko艅cu g艂upia wje偶d偶a eleganckim jaguarem w drzewo figowe tu偶 obok bulwaru San Souci. Dwa radiowozy na sygnale p臋dz膮 jej na ratunek i si臋 zderzaj膮. Widok dw贸ch rozbitych pojazd贸w wywo艂uje reakcj臋 艂a艅cuchow膮 - dochodzi do kolizji sze艣ciu samochod贸w i ci臋偶ar贸wki z piwem. Na autostradzie w obu kierunkach tworz膮 si臋 kilometrowe korki. Kiedy odstawi艂am sw贸j samoch贸d na pobocze, 偶eby zrobi膰 kilka zdj臋膰, wjecha艂 mi w ty艂ek jaki艣 przej臋ty karambolem francuski Kanadyjczyk w wozie z wypo偶yczalni.

- O nie! Nie zauwa偶y艂am, 偶eby艣 mia艂a zniszczony samoch贸d.

- Nie jest tak tragicznie - powiedzia艂a, machaj膮c r臋k膮. - To jedynie tylny zderzak.

- Muffy nic si臋 nie sta艂o?

- Nie ma nawet zadrapania. Wysiad艂a z samochodu o w艂asnych si艂ach i od razu zacz臋艂a si臋 wydziera膰, 偶e to syreny tak j膮 przestraszy艂y, i偶 wjecha艂a w drzewo.

- Chyba j膮 zamkn臋li?

- Z powodu niebezpiecznej jazdy. Potem odes艂ali j膮 do szpitala okr臋gowego na badania psychiatryczne. Prawdopodobnie siedzi teraz w jakiej艣 superluksusowej klinice. - Lottie westchn臋艂a g艂臋boko, opar艂a si臋 i si臋gn臋艂a po kieliszek. - Potem pogna艂am na haita艅sk膮 demonstracj臋.

- Nie wiedzia艂am, 偶e si臋 szykuje.

- Nic dziwnego, nie by艂a zg艂oszona. Nie mieli pozwolenia, ale zorganizowali si臋 spontanicznie na znak protestu przeciw dzisiejszemu odes艂aniu na Haiti grupy 聞ludzi z tratw聰. By艂o co najmniej trzydzie艣ci siedem stopni, a ja musia艂am biec za nimi przez pi臋膰 przecznic, targaj膮c dwudziestokilow膮 torb臋 z aparatami. - Zacisn臋艂a powieki i pomasowa艂a sobie skronie. - Co za cholerny b贸l g艂owy.

- To od stresu.

- Nie, od dymu.

- Jakiego dymu?

- Zaraz do tego dojd臋. Kaznodzieja Julian St. Pierre i jego wierni postanowili spali膰 przy nowym Centrum Pomocy Uciekinierom z Haiti kuk艂臋 prezydenta.

- O nie!

- Tak, z tym 偶e nie chcia艂a si臋 pali膰, dop贸ki kto艣 jej nie obla艂 benzyn膮.

- Bo偶e! - Nietrudno si臋 by艂o domy艣li膰, co si臋 wydarzy艂o potem.

Lottie skin臋艂a g艂ow膮.

- Na szcz臋艣cie uda艂o mi si臋 odbiec kawa艂ek. Dwie osoby trafi艂y na oddzia艂 poparze艅, pi臋tna艣cie do aresztu. Wozy stra偶ackie nie mog艂y dojecha膰 na miejsce, bo policja zablokowa艂a teren, 偶eby wy艂apa膰 demonstrant贸w. Nim dojecha艂y, zaj膮艂 si臋 ju偶 dach Centrum i og艂oszono trzeci stopie艅 zagro偶enia po偶arowego. Bo偶e! - powiedzia艂a, tr膮c nasad臋 nosa. - P艂on膮ce budynki zawsze 藕le wp艂ywaj膮 na moje zatoki. Zawsze mnie wtedy boli g艂owa. Wybrudzi艂am si臋, spoci艂am, przesi膮k艂am dymem i sadz膮. Musia艂am chodzi膰 po ka艂u偶ach. Przemok艂y mi nogi i moje wyj艣ciowe kowbojki.

- Dlaczego nie w艂o偶y艂a艣 kaloszy stra偶ackich, kt贸re wozisz ze sob膮?

- Bo m贸j samoch贸d sta艂 pi臋膰 przecznic dalej. Nigdy bym si臋 nie spodziewa艂a, 偶e Haita艅czycy podpal膮 swoje Centrum. Wszystko wydarzy艂o si臋 tak szybko, kiedy mia艂am pobiec do samochodu?

- Gdzie jest w tym wszystkim Eduardo?

- Ju偶 do niego dochodz臋. Ju偶 dochodz臋 do tego ob艣lizg艂ego sukinsyna. Musia艂am ci najpierw opisa膰 t艂o. No wi臋c wracam do redakcji, mam roboty jak cholera, wszystko si臋 pi臋trzy niczym g贸wno w zapchanym kiblu, a tu dzwoni Gretchen. - Przy tym gro藕nym imieniu wymieni艂y艣my znacz膮ce spojrzenia. - Eduardo chce, 偶ebym zrobi艂a kilka zdj臋膰 na koktajlu dla dygnitarzy z Ameryki Po艂udniowej z okazji otwarcia Dni Kultury Latynoameryka艅skiej.

- Dlaczego ty?

- By艂 wyznaczony Villanueva, ale utkn膮艂 w korku, wracaj膮c z innej roboty. Pad艂o na mnie, bo okaza艂am si臋 na tyle g艂upia, 偶eby podnie艣膰 telefon w ciemni. Prawie si臋 dogada艂am z Gretchen, kiedy Eduardo zn贸w dzwoni z p艂aczem i wrzaskiem, 偶e potrzebuje fotografa natychmiast.

- Widzia艂a ci臋?

- Jak? Przecie偶 by艂am w ciemni.

- Bo偶e drogi.

- By艂 to prywatny koktajl, po kt贸rym mia艂o si臋 odby膰 du偶e, eleganckie przyj臋cie, a nie musz臋 chyba m贸wi膰, jak ci ludzie ubieraj膮 si臋 na takie okazje. Panie by艂y wysztafirowane, w sukniach do ziemi, a tu raptem ja wparowuj臋 do Sali Ambasador贸w 聞InterContinentalu聰 brudna, spocona, z przemoczonymi nogami i w艂osami pe艂nymi sadzy, do tego 艣mierdz膮cymi spalenizn膮.

- Caramba. Bo偶e, Lottie!

- Czu艂am si臋 jak dziewczynka z zapa艂kami.

Zwa偶ywszy na jej metr siedemdziesi膮t dwa i burz臋 rudych w艂os贸w, nie bardzo mog艂am j膮 sobie wyobrazi膰 jako dziewczynk臋 z zapa艂kami, ale skin臋艂am ze zrozumieniem, wydaj膮c z siebie wsp贸艂czuj膮ce pomruki.

- I co dalej?

- W艣lizn臋艂am si臋 cichcem przez boczne drzwi i schowa艂am za palmami. Usi艂owa艂am da膰 zna膰 Eduardowi, ubranemu oczywi艣cie w smoking i 艣nie偶nobia艂膮 koszul臋, 偶eby tak podprowadzi艂 mi ambasadora i pozosta艂e szychy, bym mog艂a im zrobi膰 zdj臋cia, nie pokazuj膮c si臋.

Zn贸w skin臋艂am g艂ow膮. Pomys艂 by艂 logiczny.

- A co on na to? Da艂 mi szans臋? O nie! Narobi艂 wok贸艂 siebie szumu, 艣ci膮gn膮艂 uwag臋 wszystkich obecnych, cho膰 ca艂y czas stara艂am si臋 dawa膰 mu znaki i szepta艂am, no i oznajmi艂 wszem i wobec moj膮 obecno艣膰. Potem wyci膮gn膮艂 mnie zza palmy, kaza艂 wmiesza膰 si臋 w t艂um i robi膰 zdj臋cia, a偶 nagle zauwa偶y艂 - a raczej poczu艂 - moje 艂achy. Skoczy艂 do ty艂u jak oparzony i zacz膮艂 udawa膰, 偶e mnie nie zna. Jakbym by艂a w艂贸cz臋g膮, Britt. To by艂o takie poni偶aj膮ce. Britt, wiesz, 偶e rzadko si臋 skar偶臋. Nigdy nie narzekam, 偶e od dw贸ch lat mam zdr臋twia艂膮 r臋k臋 i sztywny kark od d藕wigania ci臋偶kiej torby. Nie powinien by艂 si臋 tak zachowa膰.

- Oczywi艣cie, w zupe艂no艣ci si臋 z tob膮 zgadzam - pr贸bowa艂am j膮 pocieszy膰. - Kobiety w naszych zawodach niestety musz膮 by膰 twardsze od m臋偶czyzn. Eduardo nigdy nie by艂by w stanie robi膰 tego co ty.

- Masz racj臋 jak cholera. Popatrz na siebie, Britt. O ma艂o nie zgin臋艂a艣 w ostatnich rozruchach. Zmar艂a ci na r臋kach przyjaci贸艂ka, a ty co zrobi艂a艣? Pojecha艂a艣 natychmiast do redakcji. Popatrz na nas. Skurcze, zesp贸艂 przedmiesi膮czkowy, i co z tego - jedziemy na miasto. Nigdy nie przekraczamy termin贸w, nie skar偶ymy si臋 ani nie 偶膮damy specjalnego traktowania.

Wszystko to 艣wi臋ta prawda. Dla kobiet chc膮cych osi膮gn膮膰 sukces w zdominowanych przez m臋偶czyzn zawodach nie ma pob艂a偶ania.

- Eduardo za to zap艂aci - obieca艂am Lottie. - Pr臋dzej czy p贸藕niej zap艂aci. A teraz zgadnij, kogo spotka艂am.

Przygl膮da艂a mi si臋 chwil臋 spod p贸艂przymkni臋tych powiek. Czyta艂a we mnie jak w otwartej ksi臋dze.

- M臋偶czyzn臋. Gliniarza. McDonalda. McDonald wr贸ci艂!

- Niezupe艂nie. - Opowiedzia艂am, jakiego idiot臋 zrobi艂 z siebie Kendall.

- Kim wi臋c jest ten nowy?

- Kapitan 聞Sea Dancera聰.

- Curt Norske? Bomba! Ogie艅! Facet jest tak gor膮cy, 偶e jedyne, co pozostaje kobiecie, to pa艣膰 przed nim i wi膰 si臋 jak kotka!

- Znasz go?

- Jasne, robi艂am mu kiedy艣 zdj臋cia. O ma艂o nie stopi艂y mi si臋 soczewki w obiektywach. To by艂o podczas jakiej艣 dobroczynnej wycieczki jego statkiem. Wielki blondyn o p艂on膮cych oczach. Wspania艂y u艣miech.

- Zgadza si臋. Pr贸bowa艂 ci臋 podrywa膰?

- Grzecznie i z pe艂n膮 kultur膮, ale nie zaprosi艂 mnie na wycieczk臋 we dwoje ani nie poprosi艂 o numer telefonu.

- To nie ma by膰 wycieczka we dwoje, tylko wycieczka za darmo. W dalszym ci膮gu w g艂owie mi si臋 nie mie艣ci, jak McDonald m贸g艂 si臋 tak zachowa膰.

- Pokaza艂, na co go sta膰, co? Po prostu nie chce, 偶eby kto艣 si臋 przy tobie kr臋ci艂. C贸偶 w tym niezwyk艂ego? Widzi ci臋 z innym facetem i odbija mu palma. Ma co prawda robot臋, na kt贸rej mu zale偶a艂o, ale to nie wszystko. Odznaka nie ogrzeje go w zimn膮 noc. Za艂o偶臋 si臋, 偶e nagra艂 si臋 dzi艣 na twojej sekretarce. - Zrobi艂a min臋 wyra偶aj膮c膮 absolutn膮 pewno艣膰.

- W Miami nie ma a偶 tylu ch艂odnych nocy - westchn臋艂am, dziobi膮c widelcem w ry偶u. Pokr臋ci艂am g艂ow膮. - Lottie, wtedy nam nie wysz艂o, teraz te偶 nie wyjdzie.

Usiad艂y艣my w salonie i opar艂y艣my nogi wysoko na wygodnych fotelach. Popija艂y艣my wino i ogl膮da艂y艣my obraz w cicho nastawionym telewizorze. Bitsy pomrukiwa艂a na moich kolanach. Pulitzer, greyhound Lottie, kt贸rego uratowa艂a przed 艣mierci膮, kiedy przesta艂 si臋 nadawa膰 do wy艣cig贸w, zwin膮艂 si臋 pod jej nogami.

- Co to? - spyta艂am, zauwa偶ywszy na stole kopi臋 produkowanego w latach czterdziestych radia.

- Radio. 聦wieci r贸偶nokolorowo, kiedy baterie s膮 dobre. Wybra艂am z katalogu firmy wysy艂kowej. - Lottie wygl膮da艂a na zak艂opotan膮. Wskaza艂a d艂oni膮 na stert臋 kolorowych katalog贸w przy kanapie. - Nigdy nie mam czasu robi膰 zakup贸w, tote偶 po ci臋偶kim dniu, takim jak dzisiejszy, siedz臋 sobie sama z moj膮 kart膮 kredytow膮 i przegl膮dam katalogi. Jak zam贸wisz jeden, to b臋d膮 ci przysy艂a膰 nowe co kilka dni. W ka偶dym razie gdy wypij臋 dwa albo trzy kieliszki wina, dzwoni臋 pod numer zaczynaj膮cy si臋 na osiemset i zamawiam jaki艣 szajs. Mo偶na dzwoni膰 ca艂膮 dob臋. Niewa偶ne, kt贸ra godzina. Potem oczywi艣cie zapominam, co zam贸wi艂am. No i wracam do domu, a tu czeka na mnie paczka z niespodziank膮. Jak na Bo偶e Narodzenie. Niekt贸re rzeczy s膮 do艣膰 dziwne - zmarszczy艂a czo艂o - i nieraz si臋 zastanawiam, po choler臋 co艣 takiego zam贸wi艂am.

Zobaczywszy moj膮 min臋, lekko si臋 偶achn臋艂a.

- Wszyscy mamy s艂abostki i manie - stwierdzi艂a, wzruszaj膮c ramionami. - Ka偶dy czasem czuje si臋 samotny.

- Popatrz na to - pokaza艂am w katalogu, kt贸ry kartkowa艂am, bukiety kwiat贸w z jedwabiu. - Nie s膮 takie z艂e.

Spojrza艂a mi przez rami臋.

- Wiesz, to 艣mieszne, ale mimo ca艂ego bogactwa tutejszych kwiat贸w tropikalnych, brakuje mi wiesio艂ka, kastillei, b艂awatk贸w i dzwoneczk贸w z domu - powiedzia艂a z melancholi膮. - A ty za d艂ugo nie mo偶esz si臋 uwolni膰 od tego niebieskookiego diab艂a. Powinna艣 zacz膮膰 wychodzi膰, przyjmij ofert臋 kapitana. Spotykaj si臋 cz臋艣ciej z m臋偶czyznami.

- Jad艂am dzi艣 obiad z Danem Floodem.

- To mi艂e, lecz mia艂am na my艣li nie starych przyjaci贸艂, tylko kogo艣 mniej wi臋cej w twoim wieku, kto prze偶yje d艂u偶ej ni偶 p贸艂 roku. Co u starego Dana?

- Jest przygn臋biony, 偶yje przesz艂o艣ci膮. Bierze mn贸stwo lek贸w. Martwi臋 si臋 o niego. Mam nadziej臋, 偶e nie ma sk艂onno艣ci samob贸jczych.

- Biedny Dan, ale kto by nie by艂 przygn臋biony, gdyby wisia艂 nad nim wyrok 艣mierci.

- Nigdy nie wiadomo, Lottie. Kiedy m贸j dziadek mia艂 dwadzie艣cia sze艣膰 lat, lekarz spisa艂 go na straty z powodu gru藕licy, a dziadunio do偶y艂 dziewi臋膰dziesi臋ciu dw贸ch. Dan Flood te偶 mo偶e zakpi膰 z lekarzy i prze偶y膰 nas wszystkich.

Lottie nie wygl膮da艂a na przekonan膮, ale unios艂a kieliszek.

- Za Dana. Jeszcze nie z艂apa艂a艣 Gwa艂ciciela z Centrum?

- Popatrz - wtr膮ci艂am w tym momencie, bo na ekranie telewizora pojawi艂a si臋 przystojna twarz Erica Fieldinga. - Zr贸b g艂o艣niej.

By艂a to p艂atna reklama. Obserwowa艂y艣my bez s艂owa jego przemow臋. By艂 politykiem w ka偶dym calu: mia艂 idealn膮 fryzur臋, idealny profil, idealnie skrojon膮 marynark臋. Za jego plecami wisia艂o zdj臋cie parlamentu stanowego.

- S膮dzisz, 偶e to zrobi艂? - spyta艂a Lottie. - Zamordowa艂 t臋 dziewczynk臋? Mary Beth, tak si臋 nazywa艂a, prawda?

- Rafferty. Mary Beth Rafferty. - Skin臋艂am g艂ow膮. - Jestem pewna, 偶e tak.

- To okropne. Uwa偶am, 偶e zostanie wybrany. Ma wi臋cej pieni臋dzy, wsparcia i charyzmy ni偶 jego kontrkandydat.

Obserwuj膮c migocz膮cy obraz, mimowolnie si臋 wzdrygn臋艂am. Fielding przemawia艂 do klasy szkolnej na temat przysz艂o艣ci obywateli i naszego stanu. Te dzieci nigdy nie s艂ysza艂y o Mary Beth Rafferty, kt贸ra straci艂a sw膮 przysz艂o艣膰 dwadzie艣cia dwa lata temu, kiedy ten cz艂owiek by艂 nastolatkiem.

- Gliniarze wiedzieli, 偶e to morderstwo mu si臋 upiecze. A gdy bezczelnie zaj膮艂 si臋 prawem i polityk膮, sta艂o si臋 to dla nich jeszcze trudniejsze do prze艂kni臋cia.

- Co si臋 dzieje z tym stanem? - Wino spowolni艂o u Lottie mow臋 i uwydatni艂o jej teksaski akcent. - Odk膮d tu mieszkam, mieli艣my ju偶 gubernatora, kt贸rego wszyscy nazywali Ksi臋ciem Ciemno艣ci, poniewa偶 wygl膮da艂 jak Dracula, potem ch艂opka ze wsi, a teraz zapowiada si臋, 偶e gubernatorem zostanie morderca. Brakuje mi Draculi.

- W ko艅cu nie by艂 a偶 taki z艂y. - Spojrza艂am na zegar 艣cienny - 艣miej膮cego si臋 ceramicznego kota, kt贸rego oczy chodzi艂y nieustannie w lewo i prawo; bez w膮tpienia by艂a to kolejna zdobycz z katalogu. - B臋d臋 lecia艂a, mia艂a艣 ci臋偶ki dzie艅. Pojad臋 do domu, p贸ki mog臋 prowadzi膰. W艂a艣nie dobrali si臋 do kierowc贸w, a nie zamierzam da膰 si臋 z艂apa膰 za jazd臋 w stanie nietrze藕wym.

- Gliniarz, kt贸ry by ci臋 z艂apa艂, prawdopodobnie natychmiast zosta艂by policjantem miesi膮ca. Je艣li chcesz, mo偶esz spa膰 w pokoju go艣cinnym.

- Dzi臋kuj臋, ale nie.

- Niech Bitsy prowadzi.

- Nic mi nie jest. - Faktycznie tak by艂o. Wi臋kszo艣膰 wina wypi艂a Lottie.

Opar艂a si臋 wygodnie w fotelu, zamkn臋艂a oczy.

- Dzi臋ki za wizyt臋, Britt. Id藕 i zostaw mnie, jak siedz臋. Ledwo 偶yj臋, ale nic mi nie b臋dzie.

Rozdzia艂 贸smy

Zalana fal膮 nic niewartych telefon贸w i list贸w na temat Gwa艂ciciela z Centrum, ucieszy艂am si臋, 偶e nadesz艂a moja kolej na pisanie artyku艂u do pi膮tkowej kolumny 聞Drugi raz聰. Idea rubryki - zwanej w naszym wewn臋trznym j臋zyku 聞Dw贸jk膮聰 - polega na tym, by wybra膰 spraw臋, kt贸ra znikn臋艂a z czo艂贸wek gazet, i przedstawi膰 jej aktualny stan. Co艣 w rodzaju: 聞Czy kiedykolwiek zastanawiali艣cie si臋, co si臋 sta艂o z...?聰 Niekt贸rzy dziennikarze wzbraniaj膮 si臋 pisa膰 do tej rubryki, ja jednak do nich nie nale偶臋. Tak jak w realnym 偶yciu, w dziennikarstwie jest pe艂no niedoko艅czonych historii. Zawsze ciekawi膮 mnie losy ludzi, kt贸rych nazwiska i twarze pojawia艂y si臋 na pierwszych stronach gazet, a 聞Dw贸jka聰 jest znakomitym pretekstem, by ich ponownie odwiedzi膰 i zobaczy膰, jak wygl膮da ich 偶ycie, gdy przestali by膰 sensacj膮.

Na temat wybra艂am, oczywi艣cie, spraw臋 Mary Beth Rafferty. Przedstawi艂am projekt Fredowi Douglasowi.

- Chcesz ujawni膰, 偶e wschodz膮ca na politycznym firmamencie gwiazda, kandydat na najwy偶sze stanowisko w stanie by艂 podejrzany o morderstwo w prehistorii, jeszcze jako dziecko? - Z ka偶dym s艂owem jego g艂os przybiera艂 na sile.

- Jako nastolatek - sprostowa艂am, poprawiaj膮c si臋 w fotelu. - By艂 w贸wczas nastolatkiem.

- Po pierwsze, sprawa jest przestarza艂a. Wi臋kszo艣膰 naszych czytelnik贸w nawet nie wie, 偶e co艣 takiego si臋 wydarzy艂o. Po drugie, Fielding ma nieskaziteln膮 przesz艂o艣膰 i nigdy nie opublikowano nic, co 艂膮czy艂oby go z tym morderstwem.

- Pisano, 偶e znalaz艂 cia艂o.

- W Miami r贸偶ni ludzie codziennie znajduj膮 cia艂a i nie czyni to z nich morderc贸w.

- A co s膮dzisz o finansowych powi膮zaniach jego rodzic贸w z rodzicami zamordowanej dziewczynki?

Westchn膮艂.

- Co o tym s膮dz臋? Mo偶e ci ludzie s膮 艣wi臋tymi spo艂ecznikami, lud藕mi zaanga偶owanymi i ch臋tnymi do pomocy potrzebuj膮cym s膮siadom. A mo偶e uznali, 偶e nowy m膮偶 tej pani jest 艂ebskim facetem, kt贸ry zapewni im zwrot inwestycji z dobrym procentem? Inwestowanie pieni臋dzy nie jest przest臋pstwem. Bo偶e, Britt. - Sprawia艂 wra偶enie zirytowanego. - Czy偶by艣 za d艂ugo ju偶 by艂a reporterem policyjnym? Cz艂owiek jest w trakcie najtrudniejszej kampanii wyborczej swego 偶ycia, wie艣膰 niesie, 偶e jego nast臋pnym celem b臋dzie Bia艂y Dom, i najprawdopodobniej si臋 tam dostanie, nikt nigdy o nic go nie oskar偶y艂 i nie ma 偶adnych nowych fakt贸w. Wykluczone, 偶eby nasza gazeta opublikowa艂a bezpodstawne oskar偶enia, kt贸re mog艂yby go jedynie oczerni膰.

- Ale wszystko wskazuje, 偶e to on zrobi艂.

- Je偶eli zdo艂asz to udowodni膰, b臋dzie to bomba, zas艂uguj膮ca na znacznie wi臋cej ni偶 znalezienie si臋 w 聞Dw贸jce聰, sama jednak m贸wisz, 偶e nawet matka zamordowanej dziewczynki nie jest zainteresowana odgrzebywaniem historii. To sko艅czona sprawa, Britt. Nie marnuj na ni膮 czasu. Daj sobie z tym spok贸j.

- Ale...

- Daj sobie spok贸j!

Wycofa艂am si臋 i z p艂on膮cymi policzkami wr贸ci艂am do biurka. Nie mia艂am ochoty pisa膰 na przyk艂ad o polityce spo艂ecznej w Homestead albo o po偶yczce hrabstwa na budow臋 kana艂贸w. Na sam膮 my艣l o tym zaczyna艂o mi drga膰 oko. Wiedzia艂am teraz, co czu艂 Dan, kiedy dwadzie艣cia dwa lata temu jego zwierzchnicy kazali mu od艂o偶y膰 spraw臋 Fieldinga ad acta.

Poniewa偶 musia艂am znale藕膰 inny temat do 聞Dw贸jki聰, zdecydowa艂am si臋 na prze艣ledzenie los贸w faceta nazwiskiem Applewaite, niedawno warunkowo zwolnionego zab贸jcy, kt贸ry sze艣膰 lat temu zastrzeli艂 policjanta. Dan wspomnia艂 o nim podczas ceremonii w Dniu Policjanta. Applewaite, kurdupel, kt贸ry lubi艂 macha膰 broni膮, by zrekompensowa膰 sobie niedob贸r wzrostu, skazany zosta艂 na dwadzie艣cia lat. Odsiedzia艂 pi臋膰, po czym z powodu dobrego prowadzenia si臋 z艂agodzono mu kar臋, wliczaj膮c oczywi艣cie do og贸lnego czasu odsiadki okres sp臋dzony w areszcie 艣ledczym. Stosowana w naszym stanie polityka wczesnych zwolnie艅, w po艂膮czeniu ze 艣wiat艂膮 dobroczynno艣ci膮 komisji do spraw zwolnie艅 warunkowych, pozwoli艂y mu wkr贸tce wyj艣膰 na wolno艣膰.

Po kilku telefonach uda艂o mi si臋 odnale藕膰 kuratora Applewaite聮a, kt贸ry odklepa艂 sw膮 zwyk艂膮 艣piewk臋: skazany sp艂aci艂 d艂ug wobec spo艂ecze艅stwa, znakomicie radzi sobie na wolno艣ci i szakale z prasy powinny da膰 mu 艣wi臋ty spok贸j. Po sprawdzeniu w dokumentach o艣wiadczy艂, 偶e Applewaite jest sukcesem resocjalizacyjnym i znakomicie si臋 sprawdza jako mechanik w warsztacie samochodowym w Hialeah.

Musia艂am zadzwoni膰 do sze艣ciu warsztat贸w samochodowych w Hialeah, nim znalaz艂am ten, o kt贸ry mi chodzi艂o. W艂a艣ciciel poinformowa艂 mnie, 偶e Applewaite by艂 w pracy trzy dni, po czym znikn膮艂 bez s艂owa; podobno siedzi teraz w wi臋zieniu w hrabstwie Monroe. Jeden telefon wystarczy艂, by to potwierdzi膰. Pow贸d: napad z broni膮 w r臋ku. Kocham 聞Dw贸jk臋聰.

By艂 to znakomity pretekst, by zadzwoni膰 do Dana i troch臋 z nim poplotkowa膰. Poinformowa艂am go, 偶e m贸j szef kategorycznie si臋 sprzeciwi艂 artyku艂owi o Fieldingu, nast臋pnie oboje przez chwil臋 ponarzekali艣my na kierownictwo gazety i jeszcze wyrazili艣my oburzenie z powodu aspiracji Fieldinga do Bia艂ego Domu. Dan by艂 zadowolony, 偶e Applewaite znalaz艂 si臋 ponownie za kratkami.

- Dzi臋ki, 偶e mi o tym powiedzia艂a艣. To dla niego najbezpieczniejsze miejsce - oznajmi艂 tajemniczo.

Rozmowa z Danem poprawi艂a mi nastr贸j. By艂 znacznie bardziej towarzyski ni偶 podczas naszego lunchu, nawet doprowadzi艂 mnie do 艣miechu.

- Nic ju偶 nie mo偶e nas zaskoczy膰, Britt. Gdyby istnia艂a sprawiedliwo艣膰, Elvis jeszcze by 偶y艂, a jego na艣ladowcy hurtem powymierali.

Na koniec obiecali艣my sobie, 偶e musimy jak najszybciej ponownie p贸j艣膰 razem na lunch.

Cho膰 nie by艂am przekonana co do prze艣wiadczenia Lottie, 偶e zazdro艣膰 odnowi romantyczne uczucia McDonalda wzgl臋dem mojej osoby, przes艂ucha艂am automatyczn膮 sekretark臋. By艂o we mnie oczekiwanie, do kt贸rego niech臋tnie si臋 przyznawa艂am. Dzwoni艂a masa innych ludzi, ale nie on.

Nast臋pnego popo艂udnia zacz臋艂am oddzwania膰 z redakcji. Dla lepszego wykorzystania czasu wcisn臋艂am s艂uchawk臋 pod brod臋 i jednocze艣nie otwiera艂am listy. Zaintrygowa艂 mnie zw艂aszcza jeden z telefon贸w - kto艣 imieniem Jeff twierdzi艂, 偶e 聞nie jest Gwa艂cicielem z Centrum聰. Kiedy do niego zadzwoni艂am, odetchn膮艂 z wyra藕n膮 ulg膮.

- Prosz臋 pani - zacz膮艂 przyt艂umionym g艂osem, jakby si臋 ba艂, 偶e kto艣 mo偶e go us艂ysze膰. - Mam k艂opot. - Odnios艂am wra偶enie, jakby m贸wi艂 k膮tem ust, tak jak to cz臋sto robi膮 kierowcy, 偶eby nak艂oni膰 policjanta, by nie wystawia艂 im mandatu. - Byli u mnie gliniarze w sprawie gwa艂ciciela...

- Podejrzewaj膮 pana?

Westchn膮艂 z rozpacz膮.

- Nie, z tym 偶e nie wiem, czy mi wierz膮. Wie pani, mog臋 wygl膮da膰 podejrzanie. Czasami, rozumie pani, kr臋c臋 si臋 po okolicy, parkuj臋 samoch贸d kilka ulic od domu, wracam okr臋偶n膮 drog膮, zdarza si臋, 偶e wejd臋 do tej czy innej bramy, a wychodz臋 inn膮, ale to z powodu czego艣 zupe艂nie innego...

- Czego?

Waha艂 si臋.

- Je偶eli policja si臋 panem interesuje, to zapewne nie bez przyczyny. - By艂am zaciekawiona i stara艂am si臋 u艂atwi膰 mu, by wydusi艂 z siebie, co le偶y mu na sercu.

- Nie wszystko jest takie, na jakie wygl膮da.

- Zazwyczaj jest.

- Mo偶e - pisn膮艂. - Przyznaj臋, 偶e sporo si臋 kr臋ci艂em ko艂o budynku Universalu.

- Gdzie gwa艂ciciel zaatakowa艂 dwa razy.

Wzi膮艂 g艂臋boki wdech i wyrzuci艂 z siebie prawd臋:

- Jedynie przechodzi艂em przez hol. Zna pani te domy z apartamentami do wynaj臋cia po drugiej stronie ulicy, tu偶 za wie偶owcem?

- Znam.

- No wi臋c chodz臋 tam par臋 razy w tygodniu, rozumie pani, spotka膰 si臋 z kim艣.

- Z dostawc膮?

- Nie, z dziewczyn膮. Rozumie pani.

- W czym wi臋c problem?

- W tym... - 艣ciszy艂 jeszcze bardziej g艂os - 偶e jestem 偶onaty i mam rodzin臋.

- I...

- I nie chc臋, by 偶ona si臋 dowiedzia艂a. Pragn臋 si臋 tylko upewni膰, 偶e nic na m贸j temat nie znajdzie si臋 w prasie.

- Da艂 pan policji nazwisko pa艅skiej przyjaci贸艂ki, by mogli do niej p贸j艣膰 i potwierdzi膰 pa艅sk膮 niewinno艣膰?

- To nie jest takie proste. Wie pani, sprawa jest do艣膰 delikatna.

- M臋偶atka?

- Szybko pani 艂apie.

Poczucie winy oraz nieznajomo艣膰 metod dzia艂ania policji i prasy spowodowa艂y, 偶e biedak ju偶 widzia艂 swoje nazwisko na pierwszych stronach gazet. Nie mia艂 poj臋cia, 偶e z wyj膮tkiem uczestnik贸w jego opery mydlanej nikogo nie interesuje, co robi. Nie czu艂am do niego wsp贸艂czucia, cho膰 najprawdopodobniej robi艂 ze swoj膮 ukochan膮 to, co robi膮 liczni 偶onaci m臋偶czy藕ni i wiele m臋偶atek. Bez wzgl臋du na 艣rodki ostro偶no艣ci, jakie podejmuj膮 ludzie zdradzaj膮cy wsp贸艂ma艂偶onka, trudno unikn膮膰 z艂apania w sie膰, kt贸r膮 zastawia policja, 艣cigaj膮c podejrzanego.

- Obie strony maj膮 dzieci - ci膮gn膮艂 m贸j rozm贸wca. - Mog艂oby to zrani膰 wiele os贸b.

- Powinien by艂 pan pomy艣le膰 o tym wcze艣niej.

- Czy nie dostanie si臋 to do prasy? - G艂os dr偶a艂 mu z niepokoju.

- Nie. - Westchn臋艂am. - Prosz臋 si臋 nie martwi膰. Je偶eli nie jest pan gwa艂cicielem i nie zas艂u偶y艂 na oskar偶enie z jakiegokolwiek innego powodu, ani policji, ani mojej gazety nie interesuje pa艅skie 偶ycie prywatne.

Zapad艂a chwila ciszy.

- To znaczy, 偶e jednak powinienem si臋 martwi膰.

- Nie powiedzia艂am tego, ale nie by艂by to najgorszy pomys艂 - stwierdzi艂am, rozrywaj膮c list napisany grubym czarnym flamastrem na 偶贸艂tym papierze liniowym.

Szybcy ch艂opcy niszcz膮 Miami. Nie mog臋 da膰 czadu, ca艂y czas jestem 艣pi膮cy i przymulony. 呕膮dam lepszych narkotyk贸w!

U艣miechn臋艂am si臋, odk艂adaj膮c nie podpisan膮 kartk臋 na bok. Kiedy dam j膮 ch艂opcom z VIN-u, czyli brygady zajmuj膮cej si臋 przest臋pstwami obyczajowymi, walk膮 ze szpiegostwem i zwalczaniem handlu narkotykami, u艣miechn膮 si臋 rado艣nie. S膮 nazywani 聞szybkimi ch艂opcami聰 z powodu sprawnych, niespodziewanych akcji, w czasie kt贸rych wyskakuj膮 z cywilnych samochod贸w i ci臋偶ar贸wek jak diabe艂ki z pude艂ek i zwijaj膮 zaskoczonych handlarzy narkotyk贸w.

- Ma pani racj臋 - odezwa艂 si臋 m臋偶czyzna po drugiej stronie s艂uchawki. - My艣l臋, 偶e b臋d臋 si臋 musia艂 nad ca艂膮 spraw膮 powa偶nie zastanowi膰.

Rozerwa艂am nast臋pny list.

Brudna koperta wyda艂a mi si臋 znajoma. Kolejny sta艂y korespondent.

Powiedz, Britt Montero,

dlaczego nie s艂uchasz. Obrazi艂a艣 mnie.

Na dole by艂 naskrobany 艂uk ze strza艂ami.

Zgniot艂am kartk臋 i cisn臋艂am do kosza. Kiedy rzuci艂am za ni膮 kopert臋, posypa艂a si臋 stru偶ka py艂u. Palce mia艂am 艣liskie jak od brudu. Popatrzy艂am z w艣ciek艂o艣ci膮 na klimatyzacj臋, potem na 艣cie偶k臋 py艂u na moim biurku. Cholera... Podnios艂am palce do nosa. Pachnia艂y s艂odko. Proszek musia艂 pochodzi膰 z koperty.

Zadr偶a艂o mi serce. Chcia艂am wyci膮gn膮膰 zgnieciony list z kosza, ale zamiast tego odwr贸ci艂am si臋 do redaktorki dzia艂u medycznego, kt贸ra siedzia艂a tu偶 za Ryanem.

- Miriam?

Podnios艂a g艂ow臋, mru偶膮c oczy za ochronnymi okularami, w kt贸rych zielonkawo odbija艂 si臋 ekran jej komputera.

- S艂uchaj, te r臋kawiczki chirurgiczne z talkiem w 艣rodku... Czy po ich zdj臋ciu zostaje go na r臋kach tyle, 偶e zostawi艂by 艣lad, gdyby kto艣, kto je nosi艂, wzi膮艂 do r臋ki kartk臋 papieru? A poza tym, czy ten talk pachnie jak puder?

- Sk膮d mam to, do cholery, wiedzie膰? - odpar艂a niecierpliwie i wr贸ci艂a do swojej pracy.

Podzi臋kowa艂am jej serdecznie za pomoc i zadzwoni艂am do Rica, kt贸ry pracuje jako sanitariusz w pogotowiu i czasem przekazuje mi informacje. Na oba pytania odpowiedzia艂 聞nie聰. Cholera, chyba naprawd臋 dostaj臋 paranoi. To jedynie kolejny wariat, kt贸remu zachcia艂o si臋 pisa膰 do mnie listy.

Nagle przez redakcj臋 przebieg艂o dr偶enie. Podnios艂am g艂ow臋 i mnie te偶 zadr偶a艂o serce. Przez chwil臋 by艂am przekonana, 偶e mam halucynacje. Dwa metry od mojego biurka sta艂 Eric Fielding.

By艂 stuprocentowo prawdziwy.

Wysoki, wysportowany, opalony, ubrany w granatowy garnitur w delikatne pr膮偶ki, bia艂膮 jedwabn膮 koszul臋 w wyciskane wzory i szpanerski krawat. Mimo przedwczesnej siwizny wygl膮da艂 m艂odzie艅czo i witalnie. Towarzyszy艂a mu 偶ona, wysportowana blondynka, kt贸ra znakomicie musia艂a si臋 prezentowa膰 na korcie. Wysoka i smuk艂a jak m膮偶, ubrana starannie, cho膰 zarazem swobodnie w kostium od Laury Ashley z drukowanej bawe艂ny, niezobowi膮zuj膮co u艣miechni臋ta, stanowi艂a idea艂 偶ony polityka. By艂a z nimi dziewczynka w r贸偶owej pla偶owej sukience. Nie mia艂a na g艂owie kapelusika, ale na jej widok pomy艣la艂am o Mary Beth Rafferty.

Fielding klepa艂 ludzi po ramionach, 艣ciska艂 d艂onie, przywita艂 si臋 z dziennikarzami z dzia艂u politycznego jak ze starymi kumplami, u艣miechn膮艂 si臋 do Gretchen, kt贸ra o ma艂o nie p臋k艂a z zachwytu.

Po偶egna艂am si臋 w po艣piechu z moim rozm贸wc膮.

- Co on tu robi? - spyta艂am Janowitz, jedn膮 z najstarszych dziennikarek dzia艂u og贸lnego, kt贸ra podesz艂a do mnie zza swego biurka w g艂臋bi hali redakcyjnej.

- Przyszed艂 na spotkanie z kierownikami dzia艂贸w.

Jest rutyn膮, 偶e staraj膮cy si臋 o poparcie gazety politycy przychodz膮 na rozmow臋 z kierownikami dzia艂贸w i redaktorami. Rzadko si臋 zdarza, by 艣ciskali r臋ce po艂owie redakcji, Fielding jednak by艂 kandydatem pochodz膮cym z naszego miasta, 聞swoim ch艂opakiem聰, kt贸ry zna艂 wi臋kszo艣膰 dziennikarzy.

- Chod藕, Kimberly - zwr贸ci艂a si臋 do dziewczynki pani Fielding. Wzi臋艂a c贸reczk臋 za r臋k臋 i odprowadzi艂a j膮 nieco na bok, by ma艂a nie zgubi艂a si臋 w otaczaj膮cym ojczyma t艂umie.

- Sp臋dzili艣my kilka dni w Keys - m贸wi艂 w艂a艣nie Fielding. - Troch臋 golfa, ryby, kr贸tki odpoczynek w gronie rodzinnym przed finiszem w rodzinnym mie艣cie.

- Prognozy wygl膮daj膮 dobrze - odezwa艂 si臋 jaki艣 g艂os.

Do艂膮czy艂am do t艂umu.

- Britt Montera - powiedzia艂am, kiedy nadesz艂a moja kolej.

Skin膮艂 g艂ow膮; mia艂 silny u艣cisk d艂oni.

- Czyta艂em rano pani artyku艂 o Applewaicie. Znakomite i na czasie. W艂a艣nie takim sytuacjom zamierzam zapobiega膰 w naszym stanie. To nie do zaakceptowania - stwierdzi艂, a jego oczy zamigota艂y oburzeniem.

Pomy艣la艂am, 偶e ten cz艂owiek jest znakomity, naprawd臋 艣wietny.

Otworzy艂am usta i wtedy dostrzeg艂am w t艂umie Freda Douglasa. Zmru偶y艂 oczy i lekko pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- 呕ycz臋 szcz臋艣cia - wymamrota艂am, sama nie wierz膮c, 偶e co艣 takiego przesz艂o mi przez gard艂o.

U艣miechni臋ty kandydat odwr贸ci艂 si臋, by u艣cisn膮膰 r臋k臋 nast臋pnej osobie. Potem ruszy艂 w kierunku biur kierownik贸w dzia艂贸w, a za nim pocz艂apali nasz komentator polityczny i Gretchen. 呕ona Fieldinga i jej c贸reczka stan臋艂y przy dziennikarzach zajmuj膮cych si臋 mod膮 i wydarzeniami towarzyskimi; wyszed艂 im naprzeciw rozradowany Eduardo z paroma innymi osobami. Fred Douglas kaza艂 Ryanowi zaprowadzi膰 obie panie do kawiarenki na drugim pi臋trze, gdzie b臋d膮 mog艂y zaczeka膰 na m臋偶a i ojczyma przy kawie i ciastkach.

- Czy powinienem za nie zap艂aci膰? - spyta艂 mnie zdenerwowany Ryan. - My艣lisz, 偶e pozwol膮 mi to rozliczy膰 jako koszta?

Usiad艂am przy biurku, udaj膮c, 偶e pracuj臋, ale tak naprawd臋 obserwowa艂am hol pomi臋dzy biurami szef贸w i wind膮. Co艣 mi m贸wi艂o, 偶e nie wolno straci膰 takiej okazji. Popatrzy艂am na zegarek - tego typu wywiady trwa艂y od trzech kwadrans贸w do godziny. Fielding pojawi艂 si臋 po godzinie, rozpromieniony i triumfuj膮cy, zn贸w ci膮gn膮c za sob膮 fan贸w i poplecznik贸w. Wsta艂am z notesem i d艂ugopisem w r臋ce i podesz艂am do niego.

- Panie Fielding, pa艅ska 偶ona i c贸rka s膮 w kawiarence. Poka偶e panu drog臋.

Kiedy otworzy艂y si臋 drzwi windy, towarzysz膮cy mu ludzie po偶egnali si臋 i wr贸cili do pracy. Weszli艣my do windy tylko we dwoje. Sytuacja by艂a delikatna, ale nie mia艂am czasu na pogaduszki.

- Panie Fielding, czy pami臋ta pan Mary Beth Rafferty?

Zareagowa艂, jakby strzelono mu tu偶 nad g艂ow膮; u艣miech natychmiast znikn膮艂 z jego ust.

- Oczywi艣cie - odpowiedzia艂 po chwili. - Czego艣 takiego nikt by nie zapomnia艂.

- Sprawa do dzi艣 nie zosta艂a wyja艣niona.

- Tak, wiem. - Nieoczekiwanie zmieni艂 si臋 na twarzy. Mo偶e by艂 to efekt o艣wietlenia, ale nie wygl膮da艂 ju偶 tak zdrowo i rze艣ko.

- Zapewne wie pan te偶, 偶e policja uwa偶a艂a pana za podejrzanego?

Wbi艂 we mnie lodowaty wzrok. C贸偶, nie mia艂 pod r臋k膮 zawodowego autora przem贸wie艅, kt贸ry by mu podrzuci艂 odpowiedni tekst.

- Wtedy ka偶dy by艂 podejrzany - odpar艂.

- Dla funkcjonariusza, kt贸ry prowadzi艂 spraw臋, jest pan nim do dzi艣. Dlaczego...

Powolna winda kt贸r膮 zawsze przeklinam, dzi艣 porusza艂a si臋 z pr臋dko艣ci膮 艣wiat艂a. Drzwi si臋 otworzy艂y. Byli艣my na parterze.

- Przepraszam, zapomnia艂am nacisn膮膰 drugie pi臋tro - powiedzia艂am, kiedy zamierza艂 wysi膮艣膰. - Musimy wr贸ci膰 na g贸r臋.

Czekaj膮cy na dole wsiedli, rozpoznali Fieldinga i zacz臋li si臋 wita膰.

- Ciesz臋 si臋, 偶e pana widz臋 - mrucza艂, 艣ciskaj膮c po kolei r臋ce dziennikarzowi od spraw biznesu i redaktorowi wydania hiszpa艅skoj臋zycznego.

W drodze do g贸ry bez s艂owa wbija艂 wzrok w m贸j profil.

- No to jeste艣my na miejscu - poinformowa艂am weso艂o, kiedy dojechali艣my. - Drugie pi臋tro.

Do kawiarni sz艂o si臋 w lewo pl膮tanin膮 korytarzy, ale ja skr臋ci艂am w prawo, a on pod膮偶y艂 za mn膮. Stan臋li艣my w niewielkiej wn臋ce niedaleko kadr.

- O co pani chodzi? Czy kto艣 pani膮 prosi艂 o grzebanie w tej starej historii?

- Nie, chc臋 jedynie zada膰 panu kilka pyta艅. Dlaczego, pa艅skim zdaniem, policja wci膮偶 pana podejrzewa?

Zacisn膮艂 szcz臋ki.

- Nie wiedzia艂em o tym. Nie rozmawia艂em z nimi od lat. W czasie tego typu kampanii r贸偶ni ludzie lubi膮 wraca膰 do obrzydliwych plotek, pom贸wie艅 i p贸艂prawd. Niech pani pos艂ucha, pani...

- Montero.

- Pani Montero. Mam bardzo napi臋ty kalendarz zaj臋膰. Przykro mi, 偶e nie mog臋 po艣wi臋ci膰 pani wi臋cej czasu, zale偶y mi jednak na tym, by pani zrozumia艂a, 偶e tamten okropny dzie艅 ca艂kowicie zmieni艂 moje 偶ycie.

- W jakim sensie?

- By艂em m艂odym cz艂owiekiem, nastolatkiem, kt贸ry odkry艂 zw艂oki okropnie zmaltretowanej dziewczynki. To sta艂o si臋 jednym z powod贸w, dla kt贸rych zaj膮艂em si臋 polityk膮, dla kt贸rych postanowi艂em po艣wi臋ci膰 偶ycie s艂u偶bie publicznej i reprezentowa膰 prawo i porz膮dek. - Z艂apa艂 wiatr w 偶agle i rozwija艂 skrzyd艂a.

- Czy przed tym morderstwem by艂 pan oskar偶any o podgl膮dactwo?

- Kto naopowiada艂 pani takich bzdur? Z kim pani rozmawia艂a? - zapyta艂, kontroluj膮c g艂os. Z jego oczu znikn臋艂y dotychczasowa pewno艣膰 siebie i optymizm. Przeobrazi艂 si臋 w przeci臋tnego cz艂owieka, kt贸rego dopad艂a niemi艂a przesz艂o艣膰. - By艂em zwyk艂ym, ciekawym 偶ycia i 艣wiata m艂odzie艅cem. Je偶eli pope艂ni艂em jakie艣 b艂臋dy, to nie wi臋ksze ni偶 moi r贸wie艣nicy i z pewno艣ci膮 znacznie mniej powa偶ne ni偶 te, kt贸re pope艂nia wi臋kszo艣膰 dzisiejszej zagubionej m艂odzie偶y.

- Przyznaje pan wi臋c, 偶e by艂 m艂odzie艅cem z problemami. Czy kiedykolwiek korzysta艂 pan z pomocy psychiatrycznej?

- Do czego pani zmierza? - Patrzy艂 na mnie z nie skrywan膮 pogard膮.

- Pr贸buj臋 jedynie odtworzy膰 wydarzenia sprzed lat. Dziwi mnie na przyk艂ad, 偶e pa艅scy rodzice wspomagali finansowo matk臋 Mary Beth Rafferty.

- Nie ma pani prawa, nie ma pani... - Spurpurowia艂, na skroni pulsowa艂a mu 偶y艂a. - Posuwa si臋 pani za daleko. Ani my艣l臋 odpowiada膰 na pani insynuacje. Nie wiem, o co pani chodzi, ale gra idzie o du偶膮 stawk臋, i nie pozwol臋, by mnie szanta偶owano czy pomawiano! - Prawie wrzeszcza艂, na jego twarzy malowa艂a si臋 przera偶aj膮ca w艣ciek艂o艣膰.

- Jestem jedynie dziennikark膮 i moja praca polega na zadawaniu pyta艅.

- Niech pani uwa偶a, co robi, panno Montero - powiedzia艂 powoli. - Niech pani uwa偶a.

Odwr贸ci艂 si臋 w艣ciekle i ruszy艂 przed siebie.

- Kawiarenka jest po lewej - oznajmi艂am s艂abo. - Prosz臋 i艣膰 prosto korytarzem, a potem skr臋ci膰 w lewo. Na pewno pan trafi.

Jeszcze raz gwa艂townie si臋 odwr贸ci艂 i wbi艂 we mnie wzrok, jakby chcia艂 zapami臋ta膰 moj膮 twarz. 聦wietnie. Patrzy艂am za nim. Urodzi艂am si臋 w Miami, kocham Floryd臋. Je偶eli ten facet zostanie gubernatorem, b臋d臋 musia艂a si臋 st膮d wyprowadzi膰.

Wr贸ci艂am do biurka jakby nigdy nic. Nie by艂o to 艂atwe, zw艂aszcza gdy zjawi艂 si臋 Ryan.

- Wiesz co, Britt? Chyba nie b臋dziemy popiera膰 Fieldinga.

- Dlaczego?

- Trzeba go by艂o widzie膰 po rozmowie z kierownikami. Musieli da膰 mu nie藕le popali膰. By艂 w艣ciek艂y jak osa.

- Co ty powiesz...

- Warcza艂 na 偶on臋 i dzieciaka. Chcia艂 jak najszybciej st膮d wyj艣膰.

- Masz racj臋, to nie najlepszy znak.

Rozdzia艂 dziewi膮ty

W nocy nie mog艂am zasn膮膰, a kiedy wreszcie mi si臋 to uda艂o, obudzi艂 mnie brz臋k telefonu. Dzwoni艂 Harry Arroyo.

- Co si臋 sta艂o? - Usiad艂am na 艂贸偶ku, w u艂amku sekundy ca艂kowicie rozbudzona. - Z艂apali艣cie gwa艂ciciela?

- Nie. Zn贸w zaatakowa艂.

- Cholera. Uciek艂?

- Tak.

- Co si臋 sta艂o?

- Tym razem zachowa艂 si臋 inaczej. Wyra藕nie zmienia styl.

- To znaczy?

- Nie zaatakowa艂 w toalecie biurowca, ale w podziemnym gara偶u. By艂 znacznie brutalniejszy, poci膮艂 ofiar臋 no偶em.

- A mo偶e to kto艣 inny?

- Nie ma najmniejszej w膮tpliwo艣ci, 偶e to on.

- Jak powa偶nie jest ranna?

- Nic jej nie b臋dzie. - 艁atwo mu by艂o m贸wi膰, wiedzia艂am jednak, co ma na my艣li. Chodzi艂o o to, 偶e obra偶enia fizyczne nie s膮 gro藕ne dla 偶ycia.

- Dzi臋ki, 偶e zadzwoni艂e艣, Harry. - Nigdy przedtem tego nie robi艂 i by艂am mu naprawd臋 wdzi臋czna.

- To nie by艂 m贸j pomys艂, Britt. Ofiara chce z tob膮 rozmawia膰.

- S艂ucham? - Strach 艣cisn膮艂 mi serce. - Czy to kto艣, kogo znam?

- Nie, ale powiedzia艂a, 偶e musi si臋 z tob膮 widzie膰. Mog艂aby艣 przyjecha膰?

- Oczywi艣cie. Za dwadzie艣cia minut. Gdzie teraz jeste艣?

- U siebie w biurze. W艂a艣nie przywie藕li艣my j膮 z o艣rodka dla zgwa艂conych.

By艂a druga pi臋tna艣cie. Przeci膮gn臋艂am grzebieniem przez w艂osy i wskoczy艂am w kombinezon, kt贸ry zawsze wisi po wewn臋trznej stronie drzwi szafy na wypadek wezwa艅 w 艣rodku nocy. Bitsy przybieg艂a od razu, z nadziej膮, 偶e ze mn膮 pojedzie. Kiedy wychodzi艂am, poszczekiwa艂a i popiskiwa艂a.

Zwykle uwielbiam jazd臋 noc膮, nie ma bowiem kork贸w, upa艂u ani po艣piechu. Niedawno spad艂 deszcz i puste ulice by艂y jeszcze mokre. Gdzie艣 po nich kr膮偶y艂 gwa艂ciciel. Dlaczego nie mo偶na go z艂apa膰? Nastawi艂am kr贸tkofal贸wk臋 na pasmo policji i s艂ucha艂am relacji gliniarzy z akcji przy banku Eastcoast. Czekali, a偶 przestanie pada膰, by 艣ci膮gn膮膰 samoch贸d ofiary do zbadania w policyjnym gara偶u.

Zaspany oficer przy wej艣ciu podszed艂 ze mn膮 do windy i w艂o偶y艂 do zamka kart臋 magnetyczn膮, 偶ebym mog艂a wjecha膰 na g贸r臋. By艂a za pi臋tna艣cie trzecia, komenda 艣wieci艂a pustkami. Wi臋kszo艣膰 funkcjonariuszy z nocnej zmiany znajdowa艂a si臋 na ulicach. Harry wyszed艂 po mnie na korytarz.

- Pracuje przy obs艂udze sieci komputerowej banku, nie zamierza艂a zosta膰 dzi艣 tak d艂ugo, ale mieli k艂opoty z g艂贸wnym komputerem. Nazywa si臋 Marianne Rhodes, bia艂a, trzydzie艣ci jeden lat. Zar臋czona z maklerem gie艂dowym, kt贸ry jest ju偶 w drodze. Wiedzia艂a o gwa艂cicielu, mia艂a w torebce gaz i za ka偶dym razem, kiedy sz艂a do toalety, prosi艂a ochroniarza, 偶eby jej towarzyszy艂. Opu艣ci艂a budynek o jedenastej dwadzie艣cia jeden; ochroniarz odprowadzi艂 j膮 do gara偶u. Widzia艂, jak wk艂ada kluczyk do zamka i otwiera drzwi; potem si臋 odwr贸ci艂 i podj膮艂 obch贸d.

- Co by艂o dalej?

- Wsiad艂a do samochodu, ale zanim zd膮偶y艂a zamkn膮膰 drzwi, wyskoczy艂 z cienia i rzuci艂 si臋 na ni膮 z no偶em w r臋ku.

Poczu艂am na krzy偶u lodowaty dreszcz, zrobi艂o mi si臋 niedobrze.

- Jeszcze nigdy nie by艂 tak brutalny. Porani艂 j膮 no偶em i zostawi艂 zwi膮zan膮. Prawdopodobnie le偶a艂aby tak do rana, ale na szcz臋艣cie ten sam ochroniarz zauwa偶y艂 po godzinie, 偶e jej samoch贸d wci膮偶 jeszcze jest. Podszed艂, by sprawdzi膰, co si臋 sta艂o, i znalaz艂 j膮 - zwi膮zan膮, z ustami zaklejonymi plastrem.

- Nie zauwa偶y艂 nikogo?

- Nie, tylko sprz膮taczk臋 i pracownik贸w z nocnej zmiany. Facet jest jak duch.

- Dlaczego dziewczyna chce ze mn膮 rozmawia膰?

- Poniewa偶 gwa艂ciciel jest w艣ciek艂y jak cholera. Na ciebie. - U艣miechn膮艂 si臋 i otworzy艂 mi drzwi.

- Na mnie?

Kobieta siedzia艂a na prostym krze艣le, obejmuj膮c si臋 ramionami, jakby jej by艂o zimno, ze spuszczon膮 g艂ow膮 i 艣ci艣ni臋tymi kolanami. Mia艂a na sobie 艂achman, kt贸ry kiedy艣 by艂 艂adnym kostiumem, a teraz wisia艂 na niej poszarpany, poci臋ty i zakrwawiony. Prawa cz臋艣膰 jej twarzy by艂a sina i spuchni臋ta, oko otoczone czarnym siniakiem. Banda偶 na lewym policzku nie do ko艅ca zakrywa艂 szwy. Ciemne b艂yszcz膮ce w艂osy by艂y z lewej strony matowe i pokryte jakim艣 proszkiem. Sk贸r臋 pod brod膮 mia艂a przeci臋t膮, prz贸d bluzki zakrwawiony, po艅czochy porwane, sp贸dnic臋 poplamion膮 i brudn膮.

- Dobrze si臋 pani czuje? - zapyta艂am, wiedz膮c, 偶e czuje si臋 藕le.

- To pani? - Spojrza艂a na mnie czerwonymi, zap艂akanymi oczyma.

- Britt Montero.

Na d藕wi臋k mojego nazwiska a偶 j臋kn臋艂a.

- To pani, ale ja przecie偶 wcale nie wygl膮dam jak pani.

- Nie rozumiem.

- Zachowywa艂 si臋, jakbym by艂a pani膮. Zwraca艂 si臋 do mnie pani imieniem i nazwiskiem. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮 i wzdrygn臋艂a si臋.

- Nie myli si臋 pani?

Zacisn臋艂a d艂onie w pi臋艣ci.

- S膮dzi pani, 偶e sama to sobie zrobi艂am?

- Nie, oczywi艣cie, 偶e nie. Jestem po prostu zszokowana. Co m贸wi艂?

- Nie wiem, nie znam hiszpa艅skiego. Jedyne, co wychwyci艂am, to kilka przekle艅stw i pani nazwisko. Czytam pani artyku艂y. Za ka偶dym ciosem, kt贸ry mi wymierza艂, powtarza艂 pani nazwisko.

Po ramionach przebieg艂 mi zimny dreszcz, pozostawiaj膮c g臋si膮 sk贸rk臋. Popatrzy艂am na Harryego, ale wygl膮da艂 na oboj臋tnego. Prawdopodobnie ju偶 to s艂ysza艂.

- Niech pani na siebie uwa偶a - ostrzeg艂a dziewczyna, szcz臋kaj膮c z臋bami. - On naprawd臋 pani nienawidzi.

- Harry, pani marznie - odezwa艂am si臋 ni w pi臋膰, ni w dziewi臋膰. - Macie koc albo jak膮艣 kurtk臋?

Wszed艂 inny detektyw, zbli偶y艂 si臋 do Harry聮ego i wyszepta艂 mu co艣 do ucha.

- Przy艣lijcie go na g贸r臋 - odpar艂 Harry. - Jest Ben, pani narzeczony.

Do oczu nap艂yn臋艂y jej 艂zy i wbi艂a wzrok w pod艂og臋.

- Je偶eli mog艂abym co艣 dla pani zrobi膰, prosz臋 do mnie dzwoni膰 - powiedzia艂am, podaj膮c kobiecie wizyt贸wk臋. Jej d艂ugie, 艂adne palce by艂y poci臋te i posiniaczone, paznokcie po艂amane.

- Niech pani o mnie napisze, wymieni z nazwiska - za偶膮da艂a, podnosz膮c g艂os. - Niech pani powie wszystkim, co mi zrobi艂. Stara艂am si臋 jedynie wykonywa膰 moj膮 prac臋 i mieli mnie chroni膰. Ka偶dy wiedzia艂 o gwa艂cicielu. Dlaczego nie zabezpieczyli lepiej biura? - Jej g艂os si臋 za艂ama艂.

- Zazwyczaj nie wymieniamy nazwisk ofiar gwa艂tu, chyba 偶e wyra藕nie o to prosz膮.

- Prosz臋 o to. Chc臋, 偶eby moje nazwisko znalaz艂o si臋 w gazecie. Niech si臋 wszyscy dowiedz膮, co mi zrobi艂.

- Radzi艂abym si臋 jeszcze zastanowi膰 - odpar艂am jak naj艂agodniej.

W tym momencie do pokoju wpad艂 blady m艂ody cz艂owiek o napi臋tej twarzy.

- Bo偶e, Marianne! - Obj膮艂 j膮. Po chwili zauwa偶y艂 mnie. - Kim pani jest?

Powiedzia艂am.

- Bo偶e drogi! Chyba nie zamierza pani pisa膰 o tym w gazecie?! - Patrzy艂 na mnie z niesmakiem. - Prosz臋 zachowa膰 cho膰 troch臋 przyzwoito艣ci i pozwoli膰 nam na odrobin臋 prywatno艣ci!

Wyszli艣my z Harrym na korytarz; odprowadzi艂 mnie na d贸艂 do holu.

- Uwa偶aj na siebie, Britt - rzek艂 na po偶egnanie.

Ostrzegano mnie po raz drugi w ci膮gu nieca艂ej doby.

Rozdzia艂 dziesi膮ty

Powietrze by艂o 艂agodne i wilgotne. Kiedy sz艂am do samochodu, mi臋dzy budynkami ta艅czy艂y gro藕ne cienie, moje kroki odbija艂y si臋 w ciemno艣ci wielokrotnym echem. Wyjecha艂am z policyjnego parkingu i ruszy艂am przed siebie, przecinaj膮c noc ostrzami reflektor贸w. Powtarza艂am sobie, 偶e nie musz臋 si臋 obawia膰 gwa艂ciciela, 偶e przest臋pcy to tak naprawd臋 tch贸rze, kt贸rzy atakuj膮 bezbronnych. Nienawidz膮 rozg艂osu i unikaj膮 jak ognia ludzi, kt贸rych szefowie kupuj膮 beczkami atrament.

Kiedy kawa艂ek na zach贸d od Bulwaru stan臋艂am na czerwonym 艣wietle - ulica by艂a zupe艂nie pusta - z ciemnego zau艂ka wysz艂a jaka艣 posta膰. Poczu艂am, jak krew t臋偶eje mi w 偶y艂ach; palce same zacisn臋艂y si臋 na kierownicy. M臋偶czyzna zbli偶a艂 si臋, wcisn臋艂am wi臋c peda艂 i przemkn臋艂am przez skrzy偶owanie, cho膰 by艂o jeszcze czerwone 艣wiat艂o. Serce wali艂o mi jak oszala艂e. Dlaczego w nocy nie prze艂膮cza si臋 艣wiate艂 na skrzy偶owaniach na migaj膮ce 偶贸艂te? Samotny kontur sta艂 na chodniku, patrz膮c na moje znikaj膮ce tylne 艣wiat艂a.

Gwa艂ciciel mnie nie zna, nie b臋dzie zatem wiedzia艂, jak odnale藕膰 mnie w艣r贸d tysi膮ca pi臋ciuset os贸b, przewijaj膮cych si臋 codziennie przez olbrzymi budynek 聞News聰. W odr贸偶nieniu od ludzi z telewizji, dziennikarze prasowi maj膮 ten przywilej, 偶e ich twarze nie s膮 publicznie znane.

Zanim zaparkowa艂am pod domem, objecha艂am kwarta艂, sprawdzaj膮c zar贸wno przed sob膮, jak i we wstecznym lusterku ulic臋, samochody, krzewy chi艅skich r贸偶 - wszystkie potencjalne kryj贸wki intruza. M贸wi艂am sobie, 偶e ani Miami, ani noc nie s膮 straszne - straszny jest jedynie zagubiony w nocnym mie艣cie cz艂owiek. Cz艂owiek, kt贸rego nie by艂y w stanie powstrzyma膰 ni rozg艂os, ni zmasowana akcja policji.

Wysiad艂am jak najszybciej z samochodu, ju偶 z kluczami w r臋ce, i ruszy艂am prosto do drzwi wej艣ciowych, szcz臋艣liwa, 偶e zostawi艂am zapalone 艣wiat艂o. Zamykaj膮c za sob膮 drzwi, westchn臋艂am z ulg膮 - bezpieczna w domu, gdzie mam mocne zamki, uwa偶n膮 gospodyni臋 i psa z wieloletnim do艣wiadczeniem pracy w policji.

Umy艂am z臋by, pogasi艂am 艣wiat艂a i po艂o偶y艂am si臋 drugi raz tej nocy. Sama by艂am zaskoczona, 偶e to robi臋, ale wsta艂am, by sprawdzi膰 zamki w drzwiach, po czym wyci膮gn臋艂am spod materaca rewolwer i wsadzi艂am go pod poduszk臋.

Obudzi艂am si臋 wcze艣nie rano, po艂kn臋艂am szybko 艣niadanie i pojecha艂am do redakcji napisa膰 artyku艂 o kolejnym dokonanym przez gwa艂ciciela napadzie. Mimo braku snu i apetytu czu艂am si臋 nadzwyczaj pobudzona. Znalaz艂am numer policyjnego psychiatry, doktora Stone聮a Simmonsa, i cho膰 go nie znam, postanowi艂am do niego zadzwoni膰. Potrzebowa艂am wi臋cej szczeg贸艂贸w o gwa艂cicielu i jego zachowaniu i mia艂am nadziej臋 czego艣 si臋 od niego dowiedzie膰. Doktor podni贸s艂 osobi艣cie, ale kiedy us艂ysza艂, kto dzwoni, nie sprawia艂 wra偶enia zachwyconego.

- To niezgodne z przepisami - zacz膮艂. - Wie pani, 偶e nie wolno mi rozmawia膰 na temat sprawy, w kt贸rej toczy si臋 艣ledztwo, bez zgody oficera prowadz膮cego albo porucznik Riley.

- Doktorze, nie chodzi mi o szczeg贸艂y dotycz膮ce materia艂u dowodowego, kt贸re chcia艂aby utajni膰 policja, lecz o pa艅sk膮 opini臋 na temat stanu psychicznego sprawcy. Dlaczego na przyk艂ad wymienia moje nazwisko? Czym mo偶e by膰 spowodowana w艣ciek艂o艣膰, kt贸r膮 zaobserwowa艂a u niego ostatnia ofiara? Jak wyja艣ni膰 zmian臋 jego sposobu dzia艂ania, eskalacj臋 agresji?

W s艂uchawce rozleg艂o si臋 ciche mlaskanie - Simmons ssa艂 sw膮 nieod艂膮czn膮 fajeczk臋. By艂 szczup艂ym m臋偶czyzn膮 w 艣rednim wieku z przetykan膮 siwizn膮 brod膮, ubranym - bez wzgl臋du na temperatur臋 - w szar膮, robion膮 na drutach kamizelk臋. Mia艂 irytuj膮cy spos贸b obserwowania ludzi, jakby studiowa艂 ich z wy偶szego poziomu wiedzy i pojmowania 艣wiata, niczym owady.

- Ciekawe pytania - oznajmi艂 po chwili.

- Co pan o tym s膮dzi?

- Moim zdaniem m臋偶czy藕nie okre艣lanemu przez pani膮 jako Gwa艂ciciel z Centrum, trudno odm贸wi膰 intelektu, o czym 艣wiadczy cho膰by to, 偶e czyta gazet臋 - a jest to oczywiste, poniewa偶 zna pani nazwisko. Nie wszyscy gwa艂ciciele to ograniczeni w艂贸cz臋dzy, p贸艂g艂贸wki i wariaci.

- Jest wystarczaj膮co sprytny, by jak na razie unikn膮膰 z艂apania.

- Zgadza si臋 - stwierdzi艂 doktor, jakbym by艂a niedorozwini臋tym uczniem, kt贸ry nieoczekiwanie da艂 prawid艂ow膮 odpowied藕.

- Uwa偶a pan, 偶e zmieni艂 spos贸b dzia艂ania, poniewa偶 zbyt wiele os贸b o nim wie?

- Niekoniecznie. Jest w艣ciek艂y, a co robi膮 gwa艂ciciele, by wyrazi膰 swoj膮 z艂o艣膰?

- Gwa艂c膮.

- Ot贸偶 to. M贸wi膮c og贸lnie, cz艂owiek z jego sk艂onno艣ciami b臋dzie si臋 stara艂 da膰 odczu膰 sw膮 obecno艣膰 osobie, na kt贸r膮 jest szczeg贸lnie z艂y, czyli - s膮dz膮c z relacji ofiary - pani. - Zn贸w zacz膮艂 ssa膰 fajk臋.

- Ale dlaczego jest tak w艣ciek艂y akurat na mnie? Wszyscy w mie艣cie o nim pisz膮.

- Pani by艂a pierwsza, nieprawda偶? To pani wi臋c jest w jego oczach za wszystko odpowiedzialna, za wszystkie nast臋pne artyku艂y. Poza tym pisa艂a pani o nim znacznie bardziej szczeg贸艂owo ni偶 inni. Mo偶e chodzi o jakie艣 konkretne zdanie, kt贸re wyrazi艂a pani na jego temat.

Wygl膮da艂o, 偶e uwa偶a to za zabawne. Ale mnie nie by艂o do 艣miechu.

- W dodatku jest pani kobiet膮. A dla niego wa偶ne jest mie膰 w艂adz臋 nad kobietami. W wydaniu weekendowym zacytowa艂a pani fragment z przygotowanego dla policji profilu psychologicznego o tym, 偶e dokonuje gwa艂t贸w, by udowodni膰 sobie, i偶 nale偶y do m臋偶czyzn o normalnej seksualno艣ci, co jest oczywist膮 nieprawd膮. Bardzo mo偶liwe, 偶e wzi膮艂 to za osobist膮 obraz臋.

- Dlaczego zmieni艂 spos贸b dzia艂ania?

- Kiedy pisa艂a pani o nim ostatni raz?

- W niedziel臋, a w poniedzia艂ek w wydaniu hiszpa艅skoj臋zycznym.

- Gwa艂t za艣 zosta艂 dokonany dwa dni p贸藕niej. - Przerwa艂, by si臋 zastanowi膰. - Oczywi艣cie nie wiemy, kiedy przeczyta艂 pani artyku艂y...

- Chce pan powiedzie膰, 偶e gwa艂t by艂 nast臋pstwem mojego artyku艂u?

- Mo偶na za艂o偶y膰, 偶e postanowi艂 przekaza膰 pani wiadomo艣膰, na przyk艂ad tak膮, 偶e co艣 podobnego mo偶e si臋 przydarzy膰 i pani. Niewykluczone te偶, 偶e ofiara by艂a pani substytutem. Nie mog膮c skrzywdzi膰 pani, zgwa艂ci艂 kogo艣 innego.

- Doktorze Simmons... - m贸j g艂os by艂 bardzo napi臋ty, mia艂am 艣ci艣ni臋te gard艂o - nie podoba mi si臋, 偶e sugeruje mi pan win臋. - Przypomnia艂am sobie poci臋t膮 twarz Marianne Rhodes i jej przepe艂nione strachem oczy. - Grasowa艂 na d艂ugo, zanim cokolwiek o nim napisa艂am. Policja utrzymywa艂a spraw臋 w tajemnicy, tote偶 zd膮偶y艂 zgwa艂ci膰 kilka kobiet, nim cho膰 s艂owo na jego temat pojawi艂o si臋 w prasie. Nale偶a艂o wreszcie ostrzec kobiety w naszym mie艣cie, powiadomi膰 opini臋 publiczn膮 o niebezpiecze艅stwie, wstrz膮sn膮膰 lud藕mi na tyle, by zacz臋li pomaga膰 w jego 艣ciganiu.

- Ale jak na razie to nie nast膮pi艂o, prawda? Moim zdaniem troch臋 zbyt gwa艂townie pani protestuje, pani Montero. Rozumiem pani punkt widzenia, ale w tym konkretnym wypadku jest oczywiste, 偶e z艂o艣膰 na pani膮 odreagowa艂 na innej kobiecie.

Mimowolnie dotkn臋艂am policzka w miejscu, gdzie u Marianne Rhodes przebiega艂y szwy. Zamkn臋艂am na moment oczy i zobaczy艂am jej pokryte krwawymi si艅cami cia艂o.

- Czy sugeruje pan, 偶e spr贸buje zaatakowa膰 mnie?

Przez chwil臋 nic nie m贸wi艂, jedynie pyka艂 fajeczk臋.

- Mo偶liwe. Dok艂adne przewidzenie, co zrobi kto艣 taki jak on nie jest 艂atwe, ale nie by艂bym zaskoczony, gdyby podj膮艂 pr贸b臋 nawi膮zania z pani膮 bezpo艣redniego kontaktu.

Prze艂kn臋艂am ci臋偶ko 艣lin臋.

- Czy pani adres i numer telefonu znajduj膮 si臋 w og贸lnodost臋pnej ksi膮偶ce telefonicznej, pani Montero?

- Jedynie z pierwsz膮 liter膮 imienia - odpar艂am, staraj膮c si臋 zachowa膰 oboj臋tny ton g艂osu. - W Miami jest mn贸stwo Monter贸w.

- Nie chc臋 ingerowa膰 w pani 偶ycie prywatne, ale czy jest pani m臋偶atk膮 albo mieszka z kim艣?

- Nie. Lubi臋 mieszka膰 sama.

- Jak wygl膮da pani s膮siedztwo?

- M贸j dom jest wprawdzie ostatni na ulicy, mam jednak psa i tu偶 obok mieszka moja gospodyni z m臋偶em.

- To bardzo dobrze. Czy otrzymywa艂a pani ostatnio niezwyk艂e telefony albo listy?

- 呕artuje pan? Nie ma w tym mie艣cie 艣wira, paranoika, schizofrenika ani samotnego starszego pana, kt贸ry nie usi艂owa艂by nawi膮za膰 ze mn膮 kontaktu. Doktorze Simmons, mia艂by pan kup臋 rado艣ci, odbieraj膮c telefony i czytaj膮c listy do mnie. W moim zawodzie to normalka. Na przyk艂ad jeden taki twierdzi, 偶e jest radioaktywny i podr贸偶uje na inne planety - oczywi艣cie bez statku kosmicznego. Inny przysy艂a mi listy w brudnych kopertach z jakim艣 proszkiem w 艣rodku. By艂y pacjent szpitala psychiatrycznego uskar偶a mi si臋 bez przerwy, 偶e chodzi za nim facet, kt贸ry wygl膮da jak Sylvester Stallone z Nocnego jastrz臋bia. Jeszcze inny oskar偶a s膮siad贸w o powodowanie u niego b贸l贸w g艂owy przez kierowanie na jego mieszkanie lasera. Jaka艣 starsza pani uwa偶a, 偶e rozwi膮偶emy spraw臋, je偶eli obejrzymy jeden ze starych odcink贸w Kojaka albo Perry聮ego Masona... - Przerwa艂am. Nie mia艂o sensu zalewa膰 go tymi idiotyzmami. Dlaczego psychiatrzy zawsze mnie denerwuj膮?

Zapad艂a d艂uga cisza.

- To bardzo interesuj膮ce. Co pani robi z t膮 korespondencj膮?

- Zastanawia艂am si臋, czy nie wytapetowa膰 ni膮 艂azienki.

Parskn膮艂.

- Zamierza pani dalej pisa膰 o Gwa艂cicielu z Centrum?

- Oczywi艣cie. W艂a艣nie pracuj臋 nad kolejnym artyku艂em. Chyba nie radzi mi pan przerwa膰 pisania o nim, 偶eby go nie zdenerwowa膰?

- Jestem jak najdalszy od tego, by nara偶a膰 si臋 czwartej w艂adzy. Ciekaw by艂em jednak, czy zamierza pani kontynuowa膰 temat, czy przekaza膰 go jakiemu艣 m臋偶czy藕nie.

- To m贸j temat - odpar艂am, nie zamierzaj膮c dyskutowa膰. - Mo偶e mi pan powiedzie膰 o gwa艂cicielu co艣 jeszcze?

- Tylko to, co jest oczywiste: 偶e agresywno艣膰 jego dzia艂ania si臋 nasila i z niepokojem my艣l臋 o tym, co zrobi nast臋pnym ofiarom.

- Uwa偶a pan, 偶e mo偶e si臋 posun膮膰 do morderstwa?

- Wszystko jest mo偶liwe.

- Co radzi艂by pan kobiecie, kt贸ra znalaz艂aby si臋 z nim sam na sam?

- Osobie, kt贸ra znalaz艂aby si臋 w tak nieszcz臋snym po艂o偶eniu, radzi艂bym, 偶eby nie pr贸bowa艂a zdenerwowa膰 go jeszcze bardziej.

Pomy艣la艂am, 偶e to niezbyt interesuj膮ca perspektywa.

Kiedy si臋 po偶egnali艣my, usiad艂am i zacz臋艂am zastanawia膰 si臋 nad tym, o co mnie pyta艂. Simmonsowi prawdopodobnie wydawa艂o si臋, 偶e jest dowcipny. Skurwiel pr贸bowa艂 mnie nastraszy膰, chocia偶 m贸j adres rzeczywi艣cie jest w ksi膮偶ce telefonicznej. Mieszkam sama. M贸j pies to w艂a艣ciwie piesek, wa偶膮cy zaledwie trzy kilo. Moi czujni gospodarze to starsi ludzie, kt贸rzy w razie czego na pewno nic nie us艂ysz膮 przez grube mury budynku, gdzie mieszkam. Pomy艣la艂am, 偶eby zadzwoni膰 do Marianne Rhodes, zanim to jednak zrobi艂am, ona odezwa艂a si臋 pierwsza.

- Pisze pani o mnie? - Jej g艂os wyra藕nie dr偶a艂.

- W艂a艣nie pracuj臋 nad artyku艂em.

- Zastanawia艂am si臋, dlaczego pani nie dzwoni. - Jej g艂os brzmia艂, jakby ca艂膮 noc nie spa艂a, i cho膰 w tle s艂ycha膰 by艂o protesty narzeczonego, powt贸rzy艂a 偶膮danie opublikowania jej nazwiska.

- Wie pani... - zacz臋艂am ostro偶nie. - Poniewa偶 on ci膮gle jest na wolno艣ci, nie wiem, czy to dobry pomys艂.

- Nie obchodzi mnie to! I tak mnie zna. Zabra艂 mi torebk臋, prawo jazdy, dow贸d osobisty. To ja decyduj臋! Najwy偶szy czas, aby ofiary gwa艂t贸w przesta艂y si臋 kry膰! Chc臋, 偶eby wszyscy si臋 dowiedzieli, co si臋 sta艂o. Prosz臋 kogo艣 przys艂a膰, 偶eby zrobi艂 mi zdj臋cie, 偶eby ludzie zobaczyli, jak mnie urz膮dzi艂! - Zacz臋艂a si臋 k艂贸ci膰 z narzeczonym, kt贸ry stara艂 si臋 przerwa膰 po艂膮czenie. - Nie wtr膮caj si臋, Ben! - zapiszcza艂a.

Czu艂am niemal fizycznie, jak cierpi, i zapewni艂am j膮, 偶e przedyskutuj臋 spraw臋 ujawnienia jej nazwiska z kierownikiem dzia艂u.

Poinformowa艂am o jej 偶膮daniu Freda Douglasa, kiedy przed kolegium redakcyjnym spyta艂 mnie o m贸j artyku艂. Zas臋pi艂 si臋.

- Co o tym s膮dzisz, Britt?

- To bez sensu. Nie odpowiada w tej chwili za swoje czyny. Potem b臋dzie tego 偶a艂owa膰.

- Brzmi to przekonuj膮co.

Wspomnia艂am te偶 o opinii doktora Simmonsa, 偶e to nasze artyku艂y prowokuj膮 gwa艂ciciela do dzia艂ania.

- Absurd! - parskn膮艂.

Zastanawia艂am si臋, dlaczego jego reakcja nie zadowala mnie.

- Te偶 tak uwa偶am - stwierdzi艂am, dodaj膮c, 偶e zdaniem doktora gwa艂ciciel mo偶e spr贸bowa膰 nawi膮za膰 bezpo艣redni kontakt ze mn膮.

Fred zagryz艂 doln膮 warg臋 i uwa偶nie na mnie popatrzy艂.

- Britt, wolisz, 偶eby spraw臋 przej膮艂 Ryan?

- Nigdy w 偶yciu! - zaprotestowa艂am z wi臋kszym zapa艂em, ni偶 naprawd臋 go mia艂am.

Wycofanie si臋 z niewygodnego tematu by艂oby jedynie wod膮 na m艂yn tych, kt贸rzy uwa偶aj膮, 偶e kobieta nie ma co szuka膰 w reporta偶u policyjnym.

- Odwa偶na dziewczynka. Powinienem chyba zawiadomi膰 Maddie, na wypadek gdyby napisa艂 skarg臋 do wydawc贸w. - Maddie Elliott jest nieco po sze艣膰dziesi膮tce, pracuje jako sekretarka, a zarazem odpowiada na listy czytelnik贸w.

- Niech go poprosi o adres zwrotny.

U艣miechn膮艂 si臋 i pospieszy艂 na kolegium, a ja wr贸ci艂am do pracy nad artyku艂em.

Marianne Rhodes nie dostarczy艂a nowych informacji o gwa艂cicielu. Zmiana przez niego sposobu dzia艂ania by艂a denerwuj膮ca. My艣li takie kr膮偶y艂y mi po g艂owie, kiedy pcha艂am masywne drzwi z napisem: DLA PA艃. W膮skim korytarzykiem dosz艂am do nast臋pnych drzwi, prowadz膮cych do pomieszczenia z kanapami do wypoczynku i dwoma kabinami prysznicowymi. Obok jest pomieszczenie z sze艣cioma ubikacjami i sze艣cioma umywalkami. Jedynym odg艂osem by艂o kapanie wody w kt贸rej艣 z kabin prysznicowych. M贸g艂 by膰 wsz臋dzie. Nawet tutaj.

Kiedy wr贸ci艂am z kawiarenki z kubkiem kawy w r臋ku, natychmiast przyci膮gn臋艂a moj膮 uwag臋 jedna z wiadomo艣ci na biurku:

Zadzwo艅 do porucznika McDonalda do jego biura. Pilne!

Tyle. Nie by艂o to ani nami臋tne, ani romantyczne, tote偶 nie poczu艂am dreszczy na plecach. Wsun臋艂am wiadomo艣膰 pod stert臋 pozosta艂ych. Wetkn臋艂am s艂uchawk臋 pod brod臋 i zacz臋艂am oddzwania膰 do ludzi, jednocze艣nie rozrywaj膮c koperty. Jedna z wiadomo艣ci pochodzi艂a od Dana, do kt贸rego natychmiast zadzwoni艂am.

- Gdzie 艂azisz? Nigdy nie ma ci臋 w domu! - naskoczy艂am na niego. - Ju偶 zamierza艂am zg艂osi膰 twoje zagini臋cie. Dwa razy dzwoni艂am!

- Nie wiedzia艂em, 偶e powinienem czeka膰 na telefon od ciebie. By艂em zaj臋ty - odpar艂 hardo. - Masz gdzie艣 w pobli偶u telewizor?

- Oczywi艣cie. - Sekretarka dzia艂u miejskiego ma przed swoim biurkiem trzy telewizory, w kt贸rych ogl膮da wiadomo艣ci i zapisuje tematy oraz godziny ich nadania, by艣my byli pewni, 偶e niczego nie przeoczyli艣my.

- Radz臋 ci zobaczy膰 co艣 w po艂udniowych wiadomo艣ciach na kanale si贸dmym. Nie odk艂adam s艂uchawki.

Gloria, sekretarka, w艂a艣nie rozmawia艂a przez telefon. Podesz艂am do niej i zacz臋艂am obserwowa膰 ekrany. Na jednym z nich pojawi艂a si臋 znajoma twarz Marianne Rhodes.

- O nie! - Wi臋cej nie by艂am w stanie z siebie wydoby膰.

Kiedy prezenterka wiadomo艣ci - kobieta z burz膮 utapirowanych blond w艂os贸w i g艂upkowatym u艣mieszkiem zapyta艂a: 聞Jak to jest by膰 si贸dm膮 ofiar膮 Gwa艂ciciela z Centrum?聰, cicho zakl臋艂am i wr贸ci艂am do telefonu.

- Tak w艂a艣nie my艣la艂em, 偶e ci臋 to zainteresuje. Jestem zaskoczony, 偶e nie ukryli jej to偶samo艣ci, pokazuj膮c na przyk艂ad jedynie przyciemniony kontur. Wymienili jej nazwisko i wszystkie dane. Zapowiedzieli dalsze informacje o sz贸stej.

- Wiem, to s臋py. Wykorzystali sytuacj臋. Jestem pewna, 偶e b臋dzie tego potem 偶a艂owa膰.

- Zamierzasz poda膰 jej nazwisko?

- Je偶eli uda mi si臋 temu zapobiec, to nie, ale wszystko popsu艂a wyst膮pieniem w telewizji.

- Dzwoni艂a艣 do mnie w konkretnej sprawie?

Opowiedzia艂am o rozmowie z Fieldingiem.

- Szkoda, 偶e nie widzia艂em jego twarzy - skomentowa艂 Dan ze z艂o艣liw膮 rado艣ci膮. - Co za skurwiel.

- Na pewno nie wyszed艂 od nas zadowolony.

- Jest co艣 nowego o gwa艂cicielu?

- Nic opr贸cz tego, 偶e jest w艣ciek艂y jak cholera i zmieni艂 spos贸b dzia艂ania. Dan, s艂ysza艂e艣 o facecie, kt贸rego aresztowano za udawanie policjanta?

- Nie - odpar艂 bardzo powa偶nie.

- Zasn膮艂 o trzeciej nad ranem w cukierni.

- Nic w tym 艣miesznego. Pyta艂a艣 t臋 Rhodes, czy zna kt贸r膮艣 z pozosta艂ych ofiar? - spyta艂 oboj臋tnym tonem. S艂ysz膮c go, nikt by nie uwierzy艂, 偶e Dan jest policjantem na emeryturze.

- Nie. My艣l臋 jednak, 偶e gdyby tak by艂o, sama by o tym powiedzia艂a.

- Nigdy niczego nie zak艂adaj z g贸ry. Powinna艣 spr贸bowa膰 sprawdzi膰, co ma wsp贸lnego z pozosta艂ymi ofiarami. Oczywi艣cie, je偶eli co艣 ma. Mo偶e kiedy艣 spotka艂a kt贸r膮艣 z nich na przyj臋ciu, mo偶e chodzi艂y razem na aerobic, mo偶e kupuj膮 na tej samej stacji benzyn臋.

- S膮dzi艂am, 偶e wybiera ofiary przypadkowo - przyzna艂am, marszcz膮c czo艂o. - Atakuje osoby, kt贸re znajd膮 si臋 w nieodpowiednim momencie w nieodpowiednim miejscu. Czai si臋 w damskiej toalecie i napada kobiet臋, kt贸ra akurat mia艂a pecha wej艣膰.

- A je偶eli nie? W ka偶dym z budynk贸w, w kt贸rych grasowa艂, jest mn贸stwo starszych kobiet, ale ofiary s膮 atrakcyjnymi kobietami w wieku mi臋dzy dwudziestym pierwszym a trzydziestym pi膮tym rokiem 偶ycia. Mo偶e to nie przypadek. Jako艣 udaje mu si臋 pojawia膰 i znika膰 bez 艣ladu. A je偶eli wybiera swe ofiary wedle okre艣lonego klucza? Mo偶e istnieje co艣, co je 艂膮czy? Mo偶e robi膮 zakupy w tym samym supermarkecie, jedz膮 lunch w tej samej restauracji, chodz膮 na t臋 sam膮 pla偶臋?

- Sk膮d tyle wiesz o prowadzeniu dochodzenia w sprawie gwa艂tu? Przecie偶 zawsze pracowa艂e艣 w wydziale zab贸jstw.

Gloria dawa艂a mi znaki, 偶e jest do mnie telefon. Poinformowa艂a, bezg艂o艣nie poruszaj膮c wargami:

- Porucznik McDonald na drugiej linii. M贸wi, 偶e musi natychmiast z tob膮 porozmawia膰.

By艂 taki czas, 偶e rozmawiaj膮c z samym Panem Bogiem, z miejsca przerwa艂abym, by pogada膰 z McDonaldem. Teraz jedynie zas艂oni艂am s艂uchawk臋 i szepn臋艂am:

- Powiedz mu, 偶e oddzwoni臋.

- Seryjni mordercy dzia艂aj膮 wed艂ug podobnych mechanizm贸w jak seryjni gwa艂ciciele - ci膮gn膮艂 Dan. - Poza tym zapomnia艂a艣 chyba, 偶e dziesi臋膰 lat temu policjanci z wydzia艂u zab贸jstw zajmowali si臋 te偶 przest臋pstwami seksualnymi. Wsadzi艂em za kratki niejednego gwa艂ciciela.

M贸wi艂 znowu jak dawny Dan.

- Pozw贸l, 偶e zapisz臋 sobie kilka z twoich pyta艅. B臋d臋 musia艂a porozmawia膰 z Harrym, bo nie mam nazwisk wszystkich ofiar.

- 聦wietnie, mo偶e da mu to troch臋 czadu. Sprawd藕 te偶, czy kt贸ra艣 z ofiar w ci膮gu kilku miesi臋cy przed napadem kontaktowa艂a si臋 z policj膮 albo stra偶膮 po偶arn膮.

- My艣lisz, 偶e on mo偶e by膰 glin膮 lub stra偶akiem?

- Niekt贸rzy gliniarze s膮 zdolni do wszystkiego.

- Ale uwa偶amy, 偶e jest Kuba艅czykiem, prawdopodobnie marielito.

- To nic nie znaczy. W s艂u偶bach miejskich jest niejeden marielito.

- Co podpowiada tw贸j instynkt, Dan? Czujesz co艣 nosem?

Wzi臋艂am z kupki list. Pismo wyda艂o mi si臋 znajome. Rozerwa艂am go, ale kiedy podnios艂am wzrok, okaza艂o si臋, 偶e przy moim biurku stoi Gloria. Nie mia艂a weso艂ej miny.

- Na jednej linii jest do ciebie porucznik Riley, na drugiej Harry Arroyo. Obydwoje chc膮 rozmawia膰 z tob膮 natychmiast.

Zadr偶a艂o mi serce. Mo偶e go z艂apali.

- Dobrze - odpar艂am podniecona. - Daj mi pani膮 porucznik i popro艣 Harry聮ego, 偶eby chwil臋 zaczeka艂. - Po偶egna艂am si臋 pospiesznie z Danem i podnios艂am s艂uchawk臋 po pierwszym dzwonku.

K. C. Riley by艂a w zwyk艂ej formie.

- Cholera jasna, Britt. Co pani wyprawia?

- Te偶 si臋 ciesz臋, 偶e pani膮 s艂ysz臋, pani porucznik.

- Prosz臋 si臋 przesta膰 wyg艂upia膰. Komunikacja to zjawisko, kt贸re musi si臋 odbywa膰 w obie strony. Dlaczego, do jasnej cholery, nic nam pani o tym nie powiedzia艂a?

- O czym?

- Prosz臋 nie udawa膰 g艂upiej!

- Naprawd臋 nie wiem, o co chodzi. - Ju偶 mia艂am do艣膰 tej rozmowy. Szkoda, 偶e nie kaza艂am si臋 najpierw po艂膮czy膰 z Harrym, wtedy mo偶e bym wiedzia艂a, o czym m贸wimy.

- Chcemy mie膰 te listy, i to natychmiast!

- Jakie listy?

- Te z tym zasranym proszkiem!

- Sk膮d pani o nich wie?

- Podobno dostaje je pani od wielu ju偶 dni. - Jej g艂os by艂 oskar偶ycielski.

- Wyrzuci艂am je. - I w tym momencie poczu艂am, 偶e 艣ciska mi si臋 偶o艂膮dek.

Musia艂am odsun膮膰 s艂uchawk臋 od ucha, ale potok inwektyw, jaki z niej wyp艂yn膮艂, by艂 doskonale s艂yszalny.

- Prosz臋 si臋 jednak nie martwi膰 - oznajmi艂am, kiedy Riley troch臋 si臋 wykrzycza艂a. - W艂a艣nie otrzyma艂am nast臋pny.

- Co? Dzi艣?!

- Przed chwil膮. Dopiero go otworzy艂am.

- Natychmiast kogo艣 po niego wysy艂am i lepiej b臋dzie, je偶eli pani przyjedzie do nas. Niech nikt go nie dotyka!

Odsun臋艂am gwa艂townie d艂o艅 od koperty, jakby parzy艂a, i zacz臋艂am trze膰 opuszki palc贸w. Od艂o偶y艂am s艂uchawk臋 i podnios艂am t臋 od aparatu obok.

- Harry?

- Bo偶e, Britt. Gdzie by艂a艣? Jezus Maria...

W tym momencie rozleg艂 si臋 w tle g艂os wrzeszcz膮cej na niego pani porucznik.

- No to na razie - rzuci艂 szybko i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

Niemal natychmiast telefon zn贸w zadzwoni艂. Nie maj膮c czasu zawiadomi膰 kierownika dzia艂u, co si臋 dzieje, niecierpliwie poderwa艂am s艂uchawk臋.

- Britt Montero, s艂ucham!

- Britt? - Od tego g艂osu zwykle mi臋k艂y mi kolana. Tym razem jednak by艂am zbyt zaj臋ta.

- McDonald...

- To ja. Rozmawia艂a艣 mo偶e z wydzia艂em gwa艂t贸w?

- 聦ci艣le m贸wi膮c, porucznik Riley zmiesza艂a mnie w艂a艣nie z b艂otem, a Arroyo od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 bez s艂owa.

- Trzeba by艂o zaraz do mnie oddzwoni膰. - Zabrzmia艂o to tak, jakby sam lada chwila zamierza艂 si臋 ze mn膮 pok艂贸ci膰.

O co tu chodzi艂o? Jaki mia艂 pow贸d, 偶eby si臋 na mnie w艣cieka膰? Wpatrywa艂am si臋 zafascynowana w list. Rozerwa艂am kopert臋, ale znajduj膮ca si臋 w 艣rodku z艂o偶ona na p贸艂 kartka wystawa艂a jedynie do po艂owy. Powinnam czy nie powinnam?

Przyjrza艂am si臋 brudnej kopercie formatu A-5, zaadresowanej czerwonym d艂ugopisem do:

Pani Britt Montero,

聞Miami Daily News聰

Miami, Floryda.

Pionowe kreski wrzyna艂y si臋 w papier, jakby pisz膮cy bardzo si臋 spieszy艂 albo by艂 w艣ciek艂y jak cholera. 聞Y聰 mia艂o oderwany 聞ogonek聰, kropki nad 聞i聰 by艂y wype艂nionymi k贸艂eczkami. Brakowa艂o ulicy i kodu, oczywi艣cie tak偶e adresu zwrotnego.

Gdyby koperta zawiera艂a wygrany na loterii los albo propozycj臋 ma艂偶e艅stwa od dawno nie widzianego kochanka, kt贸ry nagle postanowi艂 mnie uszcz臋艣liwi膰, uznano by, 偶e adresata nie da si臋 ustali膰. Wystarczy jednak, by do cz艂owieka napisa艂 kilka linijek domniemany gwa艂ciciel, a pracownicy poczty stan膮 na g艂owie. Dziwi艂o mnie, na jakiej podstawie gliniarze uwa偶aj膮, 偶e autor tych list贸w i gwa艂ciciel to jedna i ta sama osoba.

- Sprawa jest naprawd臋 powa偶na - warkn臋艂a moja utracona mi艂o艣膰 po drugiej stronie 艂膮cza.

Nagle zapali艂o mi si臋 zielone 艣wiate艂ko.

- To doktor Simmons, tak? Od niego wydzia艂 gwa艂t贸w dowiedzia艂 si臋 o tych listach?

McDonald przez chwil臋 milcza艂, jakby zastanawia艂 si臋: sk艂ama膰 czy powiedzie膰 prawd臋. W ko艅cu si臋 zdecydowa艂.

- Tak.

- McDonald, przesadzaj膮. Niechc膮cy wspomnia艂am w rozmowie z nim o listach od wariata. Dostaj臋 ich tony. Wszyscy dostajemy ich tony. To dla mnie do艣膰 nieprzyjemne. Te listy s膮 upudrowane, fakt. Wiem, 偶e gwa艂ciciel u偶ywa r臋kawiczek chirurgicznych z pudrem w 艣rodku, ale ten proszek jest grubszy i bardziej aromatyczny.

- To prawda, nie znasz jednak paru szczeg贸艂贸w, Britt. To powa偶na sprawa.

Zdawa艂o mi si臋, 偶e w jego g艂osie us艂ysza艂am ton niepokoju, zapyta艂am wi臋c:

- Co ci si臋 sta艂o? Dlaczego zachowywa艂e艣 si臋 jak wariat tego dnia, kiedy wyci膮gn臋li z wody wrak samochodu? Kiedy rozmawia艂am z kapitanem Norske.

- Kapitanem? - prychn膮艂 ironicznie. - Masz na my艣li tego lalusia w uniformie lodziarza? My艣la艂em, 偶e kupujesz u niego lody.

Cholera, pomy艣la艂am. Naprawd臋 jest zazdrosny.

- Co to znaczy, 偶e nie znam paru szczeg贸艂贸w?

Wr贸ci艂 do oficjalnego tonu.

- Nie jestem upowa偶niony do ich ujawniania. Uczestniczy艂em wprawdzie w po艣wi臋conej sprawie naradzie, ale 艣ledztwo prowadzi porucznik Riley. Jestem pewien, 偶e wydzia艂 gwa艂t贸w udzieli ci koniecznych informacji. W ka偶dym razie uwa偶aj na siebie, Britt. Facet przebywa na wolno艣ci, a jest niebezpieczny. Wiem, 偶e nigdy nie s艂uchasz rad, ale nie baw si臋 w kaskaderk臋 jedynie dla artyku艂u.

Podzi臋kowa艂am za rad臋, od艂o偶y艂am s艂uchawk臋 i pogna艂am do gabinetu Freda Douglasa. Wiadomo艣膰, 偶e policja jest w drodze do redakcji, wprawi艂a go - jak si臋 wydawa艂o - w szampa艅ski nastr贸j.

- Zaraz poprosz臋 Marka Seybolda, 偶eby si臋 tym zaj膮艂 - powiedzia艂, wystukuj膮c numer. - My艣lisz, 偶e co艣 w tym jest? - zapyta艂, nim Mark, prawnik 聞News聰, podni贸s艂 s艂uchawk臋.

- Nie s膮dz臋, ale wiem teraz, 偶e ukrywaj膮 informacje o podejrzanym i strasznie si臋 podniecili czym艣 zwi膮zanym z tym listem. Oczywi艣cie na odleg艂o艣膰.

Fred pogada艂 chwil臋 z Markiem, kt贸ry zapewni艂, 偶e natychmiast si臋 zjawi.

- Gdzie ten list? - spyta艂 Douglas, wychodz膮c do hali redakcyjnej.

- Na moim biurku - odpar艂am z lekkim niepokojem. - Nie powinni艣my go dotyka膰.

- Otworzy艂a艣 go?

- Rozerwa艂am kopert臋, ale nie zd膮偶y艂am przeczyta膰, bo przerwa艂a mi porucznik z wydzia艂u gwa艂t贸w.

- Wo艂aj fotografa! - rzuci艂 do mnie, kieruj膮c si臋 do mojego biurka. - Potrzebujemy kogo艣, kto natychmiast zrobi kilka zdj臋膰. Czasami wyrwanie czego艣 z r膮k policji bywa trudne. Technicznie bior膮c, list jest w艂asno艣ci膮 gazety i twoj膮 jako jej przedstawicielki. Musimy wynegocjowa膰 z nimi jak najlepsze warunki. - Potar艂 d艂onie niczym kr贸l Midas po dotkni臋ciu rzeczy, kt贸ra natychmiast zmieni艂a si臋 w z艂oto.

- Fred, my艣l臋, 偶e powinni艣my im go da膰 bez przeszk贸d. Je偶eli naprawd臋 przys艂a艂 go gwa艂ciciel, je艣li mo偶e pom贸c zidentyfikowa膰 przest臋pc臋, nie chcia艂abym, 偶eby policja marnowa艂a czas.

- To on? - Nachyli艂 si臋 nad biurkiem tak, 偶e nosem w艂a艣ciwie dotyka艂 koperty.

- Nie dotykaj go!

- Zawo艂a艂a艣 fotografa?

Zadzwoni艂am do dzia艂u fotograficznego i poprosi艂am Antonia, kt贸ry w艂a艣nie pracowa艂 w ciemni, by szybko przyszed艂 zrobi膰 kilka zdj臋膰 listu.

- Co si臋 dzieje, Britt? - Obok Freda sta艂 Ryan. Brz臋kn膮艂 dzwonek windy i wysiad艂 z niej Mark Seybold.

- To on? - spyta艂, przygl膮daj膮c si臋 kopercie zmru偶onymi oczami przez swe grube okulary. Wok贸艂 zacz臋li si臋 zbiera膰 ludzie.

- Nie dotyka膰! - sykn臋艂am.

Fred i Mark odbyli kr贸tk膮 narad臋.

- Musimy za niego wynegocjowa膰 od glin wprowadzenie nas we wszelkie informacje dotycz膮ce 艣ledztwa - o艣wiadczy艂 w ko艅cu Fred.

Mark skin膮艂 g艂ow膮.

- Informacja za informacj臋. Zmusimy ich, by dali nam wszystko, co ukrywaj膮 przed opini膮 publiczn膮. Cz臋艣ci膮 umowy powinien by膰 punkt, 偶e nie wolno im niczego zdradzi膰 konkurencji. Otrzymaj膮 list pod warunkiem, 偶e... - wskaza艂 na mnie - Britt dostanie do wgl膮du wyniki bada艅 laboratoryjnych.

Bo偶e drogi, gliniarze nigdy si臋 na to nie zgodz膮.

- S膮dz臋, 偶e dla dobra dalszych stosunk贸w z policj膮 powinni艣my im da膰 list bez 偶adnych warunk贸w - zaoponowa艂am. - Dla dobra sprawiedliwo艣ci.

- Zadzwoni臋 do ochrony - oznajmi艂 Mark, jakbym si臋 wcale nie odzywa艂a - i ka偶臋 im zatrzyma膰 policj臋 w holu, dop贸ki nie uzyskamy zgody ich szefa. Jaki jest do niego numer, Britt?

- Szefem wydzia艂u jest porucznik K. C. Riley - odpar艂am, niech臋tnie wyjmuj膮c z notesu kartk臋 z numerem wydzia艂u gwa艂t贸w.

- Ju偶 do niego dzwoni臋 - poinformowa艂 Mark, ruszaj膮c do biura Freda Douglasa.

- To nie on, tylko ona! - zawo艂a艂am za nim.

- Britt, zdejmij z biurka plakietk臋 z nazwiskiem, na wypadek gdyby weszli do redakcji, zanim b臋dziemy gotowi. Nie musz膮 od razu wiedzie膰, kt贸re biurko jest twoje. - B艂yszcza艂y mu oczy i zaciera艂 r臋ce. - Troch臋 im to utrudni zadanie, bo najpierw b臋d膮 musieli i艣膰 po nakaz rewizji. Co z twoim okiem?

- Nic - mrukn臋艂am, pr贸buj膮c powstrzyma膰 drganie powieki. - Brak potasu. - Zachowywali si臋, jakby艣my si臋 spodziewali ataku si艂 specjalnych. Niech臋tnie wrzuci艂am plakietk臋 z nazwiskiem do szuflady i przykry艂am stosem starych wydruk贸w. Mia艂am wra偶enie, 偶e robi臋 co艣 nieuczciwego. Ochroniarze zatrzymaj膮 policj臋 w holu? Sprawa chyba wymyka艂a si臋 spod kontroli.

Pojawi艂 si臋 Antonio, wyposa偶ony w canona z pi臋膰dziesi臋ciomilimetrowym obiektywem.

- Que pasa? Dzie to masie? - Urodzi艂 si臋 na Kubie, ale wychowa艂 w Miami i kiedy dwadzie艣cia lat temu zacz膮艂 pracowa膰 w 聞News聰, podobno m贸wi艂 perfekt po angielsku. Wraz z kubanizacj膮 Miami i gazety, stopniowo zapomina艂 angielskiego i teraz ledwie si臋 nim pos艂ugiwa艂.

- Nie dotykaj! - krzykn臋艂am.

Wspi膮艂 si臋 na moje krzes艂o, postawi艂 nog臋 na biurku i zrobi艂 kilka zdj臋膰 pionowo z g贸ry. Potem zeskoczy艂 i nie zwa偶aj膮c na mnie, zacz膮艂 popycha膰 kopert臋 o艂贸wkiem i j膮 rozchyla膰.

- Zaraz zabior膮 ten list do laboratorium, Antonio. Nie dotykaj go.

- Tyko szestawiam. Para la composici贸n - stwierdzi艂, cofaj膮c si臋 i lustruj膮c biurko, zmru偶ywszy oko jak wielki artysta. Zmarszczy艂 czo艂o i ponownie pchn膮艂 kopert臋 - tym razem kciukiem.

- No lo toces! - krzykn臋艂am, odsuwaj膮c jego d艂o艅.

- Co si臋 tu dzieje, Britt? - dopytywa艂 Ryan.

- Gliniarze uwa偶aj膮, 偶e to list od Gwa艂ciciela z Centrum - wyja艣ni艂am i Ryan natychmiast wyci膮gn膮艂 艂ap臋 po kopert臋. - Nie dotykaj!

Mark najwyra藕niej dodzwoni艂 si臋 do porucznik Riley, twarz mia艂 bowiem czerwon膮 jak burak i wykrzywion膮, jakby kto艣 go dusi艂 albo w艂a艣nie dostawa艂 ataku apopleksji.

- W holu jest policjant i kto艣 z laboratorium. Chc膮 si臋 z tob膮 widzie膰, Britt! - zawo艂a艂a Gloria zza biurka.

- Prosz臋 powiedzie膰 ochronie, 偶eby zatrzyma艂a ich, a偶 Mark wyja艣ni sytuacj臋 z ich zwierzchnikami - zarz膮dzi艂 Fred niczym prowadz膮cy bitw臋 genera艂.

- Fred - zaprotestowa艂am - jak sobie wyobra偶asz moj膮 z nimi wsp贸艂prac臋 i wyci膮ganie od nich na co dzie艅 informacji, je偶eli odmawiamy wsp贸艂pracy, kiedy oni raz czego艣 od nas chc膮?

- To nie to samo, Britt. Oni s膮 urz臋dnikami pa艅stwowymi, a my nie.

Gloria, ci膮gle ze s艂uchawk膮 przy uchu, macha艂a podekscytowana r臋k膮 i przekazywa艂a najnowsze wie艣ci. W holu odbywa艂a si臋 przepychanka ochroniarzy z policj膮. Do wianuszka ludzi wok贸艂 mojego biurka do艂膮czy艂a Gretchen, marszcz膮c czo艂o, jakby ca艂e zamieszanie by艂o tylko i wy艂膮cznie moj膮 win膮. Stawia艂am na gliniarzy. Detektyw na dole by艂 najprawdopodobniej w kontakcie radiowym z porucznik, istnia艂a wi臋c spora szansa, 偶e w艂a艣nie da艂a mu instrukcj臋, by zdoby艂 list i szed艂 na g贸r臋 niczym oddzia艂 piechoty morskiej. Prawdopodobnie by艂 to Harry.

- Je偶eli odm贸wimy wydania listu - g艂o艣no my艣la艂 Fred - mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e kto艣 b臋dzie musia艂 i艣膰 do aresztu za utrudnianie wykonania czynno艣ci s艂u偶bowej.

Wszystkie g艂owy zwr贸ci艂y si臋 w moim kierunku. O nie.

- Tylko do momentu, a偶 Mark przedstawi spraw臋 s臋dziemu - doda艂 Fred, klepi膮c mnie po ramieniu gestem, kt贸ry mia艂 by膰 pocieszycielski. Nie podoba艂 mi si臋 ani rozw贸j wypadk贸w, ani wyraz jego oczu.

- Zwo艂aj kolegium redakcyjne - mrukn膮艂 p贸艂g臋bkiem do Gretchen, kt贸ra ze z艂o艣liwym u艣mieszkiem na ustach pogna艂a do telefonu.

Jasne. M臋czennica b臋dzie gni艂a w lochu, a oni w tym czasie b臋d膮 pisa膰 p艂omienne artyku艂y. Oczywi艣cie zachowam si臋 jak dobry 偶o艂nierz i w imi臋 nieujawniania 藕r贸d艂a informacji p贸jd臋 siedzie膰, tyle tylko 偶e tym razem nie b臋d臋 po stronie gazety.

- Jad膮 na g贸r臋 - za艣wiergota艂a Gloria.

- Co jest, zastrzelili ochroniarzy? - zdziwi艂am si臋.

- Wszyscy odchodz膮 od biurka Britt! - krzykn膮艂 Fred. - Natychmiast!

Grupka b艂yskawicznie si臋 rozproszy艂a. Opad艂am na fotel Ryana i pr贸bowa艂am udawa膰 niewini膮tko.

- Britt! - sykn膮艂 Ryan. - Nie chc臋, 偶eby przeszukiwali moje biurko!

Piorunuj膮c go wzrokiem, wsta艂am. Przez chwil臋 rozwa偶a艂am my艣l, czy nie schowa膰 si臋 w damskiej toalecie, ale przy moim szcz臋艣ciu istnia艂a szansa, 偶e czeka tam na mnie gwa艂ciciel. Brz臋kn膮艂 dzwonek przy windzie. Wysiedli z niej Harry i Warren Forrester, technik z laboratorium. Na widok wybiegaj膮cego ze szklanego boksu Marka Seybolda stan臋li i obci膮gn臋li mundury. Twarze mieli nabieg艂e krwi膮; byli w艣ciekli.

- 聦wietnie - zacz膮艂 Mark - w艂a艣nie rozmawia艂em z wasz膮 szefow膮 i zgodzi艂a si臋, 偶eby Britt uczestniczy艂a w badaniach laboratoryjnych tego dokumentu w zamian za to, 偶e nie opublikujemy przedwcze艣nie nic, co mog艂oby zaszkodzi膰 艣ledztwu. - Odwracaj膮c si臋 do mnie, szepn膮艂: - Ta Riley jest potworna. Co za niewyparzona g臋ba! Cz臋sto masz z ni膮 do czynienia?

Skin臋艂am g艂ow膮, zadowolona, 偶e nareszcie kto艣 z kierownictwa gazety zrozumia艂, jakich akrobacji wymaga moja praca. Nie wiadomo jednak dlaczego, poczu艂am potrzeb臋 wzi臋cia w obron臋 K. C. Riley.

- Jedyne, na czym naprawd臋 jej zale偶y, to z艂apa膰 gwa艂ciciela - wyja艣ni艂am. Doskonale wiedzia艂am, 偶e ca艂a ta historia nie otworzy mi jej ma艂ego, twardego serduszka.

Harry, ci膮gle rozpalony na twarzy, rozgl膮da艂 si臋 wok贸艂, nieufny i niepewny na obcym gruncie. Na ulicy by艂 znakomity, ale nie mia艂 do艣wiadczenia w kontaktach z wrogo nastawionymi redaktorami najwi臋kszej w Miami gazety i jej prawnikiem. Musia艂o mu nieco ul偶y膰, kiedy mnie zobaczy艂.

- Britt? - zapyta艂 szorstko.

- Tutaj - powiedzia艂am, wskazuj膮c kopert臋 i u艣miechaj膮c si臋 przyja藕nie.

Antonio zmieni艂 obiektyw na szerokok膮tny i fotografowa艂 teraz panoram臋 stoj膮cych doko艂a biurka ludzi.

- Po co to wszystko? Dosta艂am ju偶 par臋 takich i wyrzuci艂am.

- Pogadamy o tym p贸藕niej - burkn膮艂 Harry, lustruj膮c pe艂ne oczekiwania twarze.

Skin臋艂am g艂ow膮. T艂um w miejscu przest臋pstwa zawsze mnie denerwuje, a teraz otaczali nas moi koledzy z pracy, czyli najagresywniej w艣cibscy ludzie w Miami.

Warren, technik, po艂o偶y艂 na krze艣le wygl膮daj膮c膮 na wyposa偶enie rybaka walizeczk臋 i otworzy艂 j膮, ukazuj膮c cztery r贸wne szeregi przegr贸dek w 艣rodku. Z jednej z nich wyj膮艂 p臋set臋. Ostro偶nie z艂apa艂 ni膮 za ro偶ek listu i w艂o偶y艂 go do przezroczystej koperty. Zadaniem Warrena jest zbieranie i zabezpieczanie dowod贸w. Jest on pierwszym ogniwem 艂a艅cucha ludzi ogl膮daj膮cych to, co w ko艅cu zostanie zaprezentowane w s膮dzie. Spotykamy si臋 cz臋sto na miejscach przest臋pstw. Nast臋pnie wyj膮艂 blok zawieraj膮cy bia艂e cienkie acz mocne kartki i oderwa艂 dwie z wierzchu. Jedn膮 z nich przystawi艂 do skraju biurka jak 艣mietniczk臋, a drug膮 przez pe艂n膮 minut臋 zgarnia艂 na ni膮 kurz i brud z blatu. Potem z艂o偶y艂 kartk臋 tak, by to, co zebra艂, nie wysypa艂o si臋, i w艂o偶y艂 j膮 do innej przezroczystej koperty. Kiedy sko艅czy艂, poprosili mnie, 偶ebym pojecha艂a z nimi do komendy. Perspektywa wyduszenia z nich po drodze informacji by艂a n臋c膮ca, stwierdzi艂am jednak, 偶e lepiej b臋d臋 si臋 czu艂a we w艂asnym samochodzie. Je偶eli co艣 p贸jdzie nie tak z porucznik, b臋d臋 mia艂a przynajmniej samoch贸d do ucieczki.

Spotkali艣my si臋 ponownie przed wydzia艂em gwa艂t贸w i Harry zaprowadzi艂 mnie na dobry pocz膮tek do porucznik Riley. Zachowywa艂a si臋 niezwykle sztywno i z dystansem, wyra藕nie wzburzona akcj膮 prawnika 聞News聰 i jego szefa.

- Po co ca艂y ten cyrk? - spyta艂a.

- Sekund臋 - zacz臋艂am z nadziej膮, 偶e uda mi si臋 wybieli膰. - Jestem tylko szeregowym 偶o艂nierzem. Musia艂am im powiedzie膰, 偶e kto艣 przyjdzie po list. Nie ma pani poj臋cia, jak dokuczliwi potrafi膮 by膰 redaktorzy-wa偶niacy.

Skin臋艂a ponuro g艂ow膮, jakby to wiedzia艂a. Harry usiad艂 nastroszony na skraju jedynego wolnego krzes艂a w gabinecie. 呕eby zadowoli膰 prze艂o偶on膮, zacz膮艂 opowiada膰, 偶e w艂a艣nie zamierza艂 dokona膰 w 聞News聰 masowych aresztowa艅, niestety ku swemu wielkiemu 偶alowi zosta艂 odwo艂any. Czu艂am jednak, 偶e nie m贸wi tego z przekonaniem. W ka偶dym razie z niezbyt wielkim.

- Je偶eli w tym li艣cie i w poprzednich dw贸ch, kt贸re dosta艂am, jest co艣 wa偶nego, to szkoda, 偶e nie uprzedzili艣cie mnie o tym, bo wtedy umia艂abym doceni膰 ich wag臋 i mog艂abym zawiadomi膰, kogo trzeba. - Poniewa偶 nie by艂o odpowiedzi, ci膮gn臋艂am dalej: - Ka偶dy pracownik gazety, kt贸ry podpisuje artyku艂y nazwiskiem albo kt贸rego nazwisko znajduje si臋 w stopce, otrzymuje listy od wariat贸w. Przypuszczam, 偶e i w tym wypadku jest to tylko jeszcze jeden pomyleniec.

- To si臋 oka偶e - warkn臋艂a Riley, po czym rozpromieni艂a si臋 w u艣miechu. Przez chwil臋 by艂am kompletnie zaskoczona, zaraz jednak zrozumia艂am, 偶e nie dotyczy on mnie.

Do gabinetu wetkn膮艂 g艂ow臋 porucznik Kendall McDonald. Kiwn膮艂 mi kr贸tko i spyta艂:

- Wszystko w porz膮dku, Kathy?

Nie mog艂a by膰 bardziej uszcz臋艣liwiona.

- Dzi臋ki Ken, tak.

Kathy? Ta u艣miechaj膮ca si臋 baba, kt贸ra zamruga艂a kokieteryjnie oczami i odrzuci艂a do ty艂u blond loki, jeszcze niedawno zamierza艂a mi przestrzeli膰 oba kolana za samo wymienienie jej imienia. McDonald zamkn膮艂 drzwi i oczy porucznik zn贸w zwr贸ci艂y si臋 ku mnie, a u艣miech znikn膮艂. Spr贸bowa艂am skoncentrowa膰 si臋 na temacie, kt贸ry nas skojarzy艂.

- Dlaczego s膮dzi pani, 偶e list pochodzi od gwa艂ciciela?

Wsta艂a, podesz艂a do okna i zacz臋艂a z zadum膮 patrze膰 w dal. Jej szczup艂膮, wysportowan膮 sylwetk臋 podkre艣la艂y granatowe spodnie m臋skiego kroju i prosta bluzka, ozdobiona jedynie odznak膮 strzelca wyborowego, kt贸r膮 umie艣ci艂a strategicznie na lewej piersi.

- Umowa brzmi, 偶e nie b臋dzie pani publikowa膰 niczego, p贸ki nie wyrazimy na to zgody.

- 呕adnych nowych informacji, kt贸re uzyskam od pani ludzi. - Najlepiej by艂o na pocz膮tku wyja艣ni膰 sobie zasady.

Wr贸ci艂a za biurko. Wygl膮da艂a na niespokojn膮, oczy mia艂a zamy艣lone, nerwowo postukiwa艂a d艂ugopisem w zawleczk臋 atrapy granatu przed sob膮.

- Otrzymali艣my wyniki analizy pudru pozostawionego na sk贸rze ofiar.

Podnios艂am g艂ow臋.

- Talk z r臋kawiczek?

- Nie. Dziwi mnie, 偶e jeszcze tego pani nie wie. S膮dzi艂am, 偶e moi ludzie m贸wi膮 pani wszystko.

Harry a偶 si臋 skuli艂. Stara艂am si臋 nie patrze膰 na niego i udawa膰 niewini膮tko. Prawdopodobnie z daleka wida膰 by艂o po nim, 偶e czuje si臋 winny. Gliniarze nie s膮 zbyt dobrzy w maskowaniu si臋. Riley wpatrywa艂a si臋 we mnie, wykrzywiaj膮c twarz w sardonicznym grymasie. Zastanawia艂o mnie, czy McDonald uwa偶a j膮 za atrakcyjn膮 kobiet臋. Na pewno tak. Mieli wiele wsp贸lnych temat贸w - wielokrotne morderstwa, seryjne gwa艂ty, sekrety i plotki zawodowe, kt贸rymi ze mn膮 nie podzieli艂by si臋 nigdy.

- Po ka偶dym gwa艂cie pudrowa艂 ofiary, ich cia艂a i twarze.

A偶 si臋 skuli艂am z powodu tej wizji.

- Czym?

- Tanim perfumowanym pudrem w proszku o nazwie 聞P贸艂nocny ja艣min聰, kt贸ry sprzedawany jest w du偶ych, okr膮g艂ych jaskrawor贸偶owych pude艂kach z wielkimi puszystymi poduszkami w 艣rodku. Mo偶na go kupi膰 w ka偶dej drogerii, ka偶dej sieci z tanimi kosmetykami.

- Dlaczego to robi?

- A dlaczego robi ka偶d膮 inn膮 rzecz z tych, kt贸re robi? Mo偶e realizuje jakie艣 swoje fantazje? Pami臋ta pani tego 艣miecia, kt贸ry naciera艂 ofiary olejem spo偶ywczym? Mo偶e podoba mu si臋 zapach, mo偶e dotyk napudrowanej sk贸ry? Zapytamy o to, kiedy go z艂apiemy.

- Czy co艣 jeszcze ukrywacie?

- Tak, ale nie chcemy jeszcze o tym m贸wi膰.

Westchn臋艂am.

- Gdzie jest teraz list?

- Warren zabra艂 go do laboratorium.

- Mog臋 popatrze膰, co z nim wyczynia? - Zmru偶y艂a oczy. - Taka jest umowa - przypomnia艂am.

- Harry, niech j膮 pan zaprowadzi. - Pani porucznik podnios艂a s艂uchawk臋 i machn臋艂a r臋k膮, by艣my sobie poszli.

Zauwa偶y艂am jeszcze, jak wciska cztery klawisze - wewn臋trzny numer. Szcz臋ki jej si臋 rozlu藕ni艂y, rysy wyg艂adzi艂y - za艂o偶y艂abym si臋 o kolacj臋 w najlepszym lokalu, 偶e Kathy dzwoni艂a do Kena.

Rozdzia艂 jedenasty

W supernowoczesnym laboratorium policyjnym by艂am dotychczas tylko raz - z okazji pokazu prasowego w dniu otwarcia nowej komendy. Sufity s膮 tu wysokie, 艣wiat艂a jasne. Pod dwiema 艣cianami biegn膮 b艂yszcz膮ce chromem kontuary, podzielone na segmenty dla chemik贸w, kryminolog贸w i technik贸w. Przed ka偶dym miejscem pracy znajduje si臋 okno - z jednej strony wygl膮da si臋 na boisko, z drugiej - na parking.

Wy偶ej, w nadbud贸wce na dachu, mie艣ci si臋 wentylowana suszarnia tak zwanych mokrych dowod贸w. Tam przechowuje si臋 wszystko, co brzydko pachnie - zakrwawione ubrania, rzeczy znalezione przy zgni艂ych zw艂okach. Technicy pobieraj膮 z nich pr贸bki w celu ustalenia grupy krwi, chemikali贸w, z jakimi kontaktowa艂y si臋 zw艂oki, lub okre艣lenia r贸偶nych danych na podstawie nadpale艅 wok贸艂 ran postrza艂owych.

Przywita艂 nas Warren. Jest niski, ma jasne kr臋cone w艂osy, okulary i cienki w膮sik. Jak wi臋kszo艣膰 technik贸w kryminalnych, bardzo lubi swoj膮 prac臋, w laboratorium bowiem mo偶na wykonywa膰 porz膮dn膮 robot臋 policyjn膮 bez u偶erania si臋 z ma艂ostkow膮 polityk膮 wydzia艂u, no i nie ma si臋 do czynienia z opini膮 publiczn膮. Ludzie z laboratorium s膮 jak ma艂o kto napaleni na rozwi膮zywanie 艂amig艂贸wek, sk艂adanie ca艂o艣ci z drobnych fragmencik贸w i ods艂anianie zagadek dotycz膮cych ciemnych stron 偶ycia i 艣wiata. Nale偶膮 do absolutnej czo艂贸wki - razem z policjantami z wydzia艂u zab贸jstw, prokuratorami zajmuj膮cymi si臋 zbrodniami pierwszego stopnia, patologami i s膮dami wy偶szych instancji tworz膮 grup臋 naj艣wiatlejszych umys艂贸w z zakresu prawa, medycyny i zachowania porz膮dku publicznego.

- Zawiadomi艂em ju偶 daktyloskopa, eksperta od dokument贸w, analityka 艣lad贸w i serologa - poinformowa艂 Harry聮ego.

- Serologa? - zdziwi艂am si臋.

Skin膮艂 g艂ow膮 z wyra藕nym zadowoleniem.

- Je偶eli poliza艂 kopert臋, zrobimy analiz臋 DNA. Zobaczymy, czy zgadza si臋 z pr贸bkami nasienia pobranego u ofiar.

Wspaniale. Je偶eli nie zdradzi go jeden p艂yn ustrojowy, zdradzi nast臋pny.

- Ile czasu to zajmie?

- Za dwa lub trzy dni b臋dziemy wiedzie膰, czy DNA pochodzi od tego samego osobnika. Na pe艂n膮 analiz臋 i stworzenie profilu potrzeba czterech do sze艣ciu tygodni. - W艂膮czy艂 nie wi臋kszy od zabawki odkurzacz z odkr臋canym zbiorniczkiem i pieczo艂owicie oczy艣ci艂 kopert臋, potem p臋set膮 wyj膮艂 ze 艣rodka kartk臋 i te偶 j膮 odkurzy艂.

- A wi臋c po to s膮 te zabawki - za偶artowa艂am, ale nie u艣miechn膮艂 si臋. - Zawsze chcia艂am pozna膰 m臋偶czyzn臋, kt贸ry umie sprz膮ta膰. Myje pan te偶 okna?

- Najciekawsze znajduje si臋 przed zbiorniczkiem - poinformowa艂, najwyra藕niej zafascynowany swoj膮 zabawk膮. - Jest tam specjalne urz膮dzenie, kt贸re wy艂apuje najdrobniejsze cz膮stki.

- Zobaczmy, co napisa艂 - powiedzia艂am niecierpliwie.

Warren niezwykle pieczo艂owicie roz艂o偶y艂 list p艂asko na blacie. W zagi臋ciach zebra艂o si臋 troch臋 proszku, kt贸ry te偶 dok艂adnie wessa艂.

- Hmm - mrukn膮艂, wi臋c zajrza艂am mu przez rami臋.

Autor listu tak mocno naciska艂 czerwony d艂ugopis, 偶e w kilku miejscach przedar艂 kartk臋. Pomy艣la艂am, 偶e to nie najlepszy znak.

Uwa偶aj, Britt Montero.

Nie pos艂ucha艂a艣. Obrazi艂a艣 mnie.

W podpisie by艂 ten sam symbol co zawsze - chyba 艂uk z trzema strza艂ami.

Kr贸tko i zwi臋藕le, ale niezbyt oryginalnie. Pr贸bowa艂am wyobrazi膰 sobie autora i spos贸b, w jaki pracuje jego umys艂. Czy tak bardzo dotkn臋艂o go moje przypuszczenie, 偶e jest chory i co艣 z nim nie w porz膮dku? Czy by艂by tak samo ura偶ony, gdyby napisa艂 to m臋偶czyzna?

- Kiedy艣 ju偶 co艣 takiego widzia艂em - oznajmi艂 Harry, przygl膮daj膮c si臋 podpisowi. - Jako tatua偶 u marielitos.

- Tak - potwierdzi艂am. - Wydaje mi si臋, 偶e to symbol jakiego艣 boga z kultu santerii. - Wiedzia艂am, kto m贸g艂by powiedzie膰 mi wi臋cej na ten temat.

Warren wyj膮艂 z biurka grub膮 ksi臋g臋, stanowi膮c膮 przygotowany na u偶ytek policji wykaz najr贸偶niejszych, niezliczonych religii, kt贸rych przedstawiciele pojawili si臋 w ostatnich dwudziestu latach w Miami. Wudu z Haiti, obeah z Jamajki, jahwici, zw膮cy si臋 te偶 czarnymi hebrajskimi Izraelitami: wystarczy poda膰 nazw臋, a wszystko si臋 znajdzie.

O ile wiem, santeria jest wiar膮 w r贸偶nych bog贸w, mieszank膮 katolicyzmu i religii afryka艅skich, przywiezion膮 na Kub臋 przez niewolnik贸w z Nigerii, sprowadzonych tam dwie艣cie lat temu do pracy na plantacjach trzciny cukrowej. Zmuszeni do przej艣cia na katolicyzm, zachowali oni star膮 wiar臋, ale przed swymi ciemi臋zcami udawali, 偶e czcz膮 chrze艣cija艅skich 艣wi臋tych. Tak naprawd臋 jednak kontynuowali dawne praktyki, obejmuj膮ce mi臋dzy innymi sk艂adanie ofiar ze zwierz膮t.

- Mam - stwierdzi艂 Warren, wskazuj膮c na odpowiedni rozdzia艂.

Mi臋dzy czarnym stalowym kot艂em, symbolem boga Ogguna, patrona wojny, pracy, 偶elaza i stali, a dwustronnym kamiennym toporem boga Chango znajdowa艂 si臋 rysunek 艂uku i strza艂.

- Symbol boga Ochosi - przeczyta艂 Warren - patrona my艣liwych, do kt贸rego nale偶膮 ptaki i zwierz臋ta. Ceni jako ofiar臋 kurczaki i rum. Rozgniewany mo偶e sprowadzi膰 k艂opoty z prawem.

- Je偶eli gwa艂ciciel to wyznawca santerii, by膰 mo偶e wierzy, 偶e jest niezwyci臋偶ony - powiedzia艂am.

- Miejmy nadziej臋, 偶e dalej b臋dzie wierzy艂 - ponuro skonstatowa艂 Harry.

Warren zabra艂 si臋 do robienia zdj臋膰 listu. Po艂o偶y艂 go na p艂askim blacie z nierdzewnej stali i wzi膮艂 do r臋ki skomplikowanie wygl膮daj膮cego polaroida z trzydziestopi臋ciomilimetrowym obiektywem. Potem list przej膮艂 kryminolog Andy Eckberg.

Andy ma falowane, przetykane siwizn膮 w艂osy, okulary w rogowych oprawkach, szeroki u艣miech i dyplomy z biologii oraz chemii. Gdy po dwudziestu latach pracy w laboratorium FBI zas艂u偶y艂 na pa艅stwow膮 emerytur臋, przeni贸s艂 si臋 na Floryd臋, by korzysta膰 ze s艂o艅ca i pracowa膰 w tutejszym laboratorium policyjnym. Dowiedzia艂am si臋 tego, kiedy Warren nas przedstawi艂. U艣cisn臋li艣my sobie d艂onie - mia艂 przyjemny, mocny u艣cisk, cho膰 jego d艂onie by艂y mi臋kkie jak u kobiety.

Skierowa艂 na list sko艣nie padaj膮ce 艣wiat艂o, by sprawdzi膰, czy na papierze nie ma odcisk贸w pisma. By艂oby sympatyczne odkry膰 wiadomo艣膰 napisan膮 na poprzedniej kartce bloku - na przyk艂ad zawieraj膮c膮 nazwisko i adres autora, ale tym razem nie mieli艣my tyle szcz臋艣cia.

Koperta, papier w 艣rodku i tusz by艂y tanie i niczym si臋 nie wyr贸偶nia艂y. Andy sypn膮艂 na papier aluminiowy py艂, by poszuka膰 odcisk贸w palc贸w. Na li艣cie nie by艂o nic, ale na kopercie uwidoczni艂 si臋 wyra藕ny odcisk kciuka. Zanim jednak zacz臋li艣my si臋 cieszy膰, przyni贸s艂 poduszk臋 z tuszem oraz kart臋 wzor贸w odcisk贸w palc贸w i zdj膮艂 moje. Mierzi艂o mnie, 偶e w ten spos贸b znajd臋 si臋 w policyjnej kartotece, ale nie da艂o si臋 tego unikn膮膰. Odcisk na kopercie by艂 m贸j.

- Prawdopodobnie pisa艂 w r臋kawiczkach - stwierdzi艂am, nacieraj膮c palce specjalnym 偶elem myj膮cym. Op艂uka艂am d艂onie w zlewie i wytar艂am papierowym r臋cznikiem. - Dlaczego wk艂ada r臋kawiczki, a nie u偶ywa prezerwatyw?

- A dlaczego gwa艂ciciel mia艂by u偶ywa膰 prezerwatyw? - zdziwi艂 si臋 Harry, jakbym zada艂a g艂upie pytanie.

- A dlaczego u偶ywa r臋kawiczek?

- Wygl膮da mi na to, 偶e kto艣 tu nie rozumie pewnych zasad - oznajmi艂 Warren, pakuj膮c sprz臋t, 偶eby m贸c go zabra膰 na miejsce przest臋pstwa.

Stukrotne powi臋kszenie stereoskopowe wykaza艂o, 偶e proszek z listu jest nieorganiczn膮 substancj膮 z dodatkami zapachowymi.

- We藕my go pod mikroskop polaryzacyjny i sprawd藕my, czy jest identyczny z poprzednim pudrem - zaproponowa艂 Andy. - Talk to w艂a艣ciwie wydobyty z ziemi i odpowiednio przerobiony minera艂. Cechami charakterystycznymi poszczeg贸lnych jego rodzaj贸w s膮 dodatki poch艂aniaj膮ce wilgo膰, zapachy i rozja艣niacze, dodawane w celu poprawienia granulacji i spowodowania, 偶eby proszek by艂 bardziej jedwabisty w dotyku. Mikroskop polaryzacyjny poka偶e nam frakcj臋 krystaliczn膮, analizy chemicznej za艣 dokonamy za pomoc膮 podczerwieni.

- Jak ustalicie producenta?

- Producenci kosmetyk贸w i 艣rodk贸w zapachowych zrzeszeni s膮 w zwi膮zkach. Umiej膮 identyfikowa膰 w艂asne wyroby i rozpozna膰, czy nie dodano domieszek.

- Czyli mo偶ecie uzyskiwa膰 od nich informacje tak samo jak od producent贸w farb i opon?

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Mamy w komputerze dane dotycz膮ce standardowych wyrob贸w Duponta, Pittsburgha i Gliddena.

Okaza艂o si臋, 偶e Andy pracowa艂 kiedy艣 nad pewnym zab贸jstwem, o kt贸rym pisa艂am; jedynym 艣ladem by艂 w贸wczas fragment odcisku opony, zostawiony na pustkowiu, gdzie porzucono zw艂oki. Zwi膮zek producent贸w opon samochodowych ustali艂 na podstawie profilu i szeroko艣ci opony, 偶e zosta艂a wyprodukowana w tysi膮c dziewi臋膰set osiemdziesi膮tym dziewi膮tym roku przez Goodyeara. List臋 specyfikacyjn膮 opon sporz膮dzono na potrzeby in偶ynier贸w i architekt贸w, kt贸rzy projektuj膮c domy, parkingi i gara偶e, musz膮 bra膰 pod uwag臋 promienie skr臋tu r贸偶nych pojazd贸w. W tym wypadku dostarczy艂a ona informacji, 偶e opona, kt贸rej 艣lad pozostawiono, mog艂a pasowa膰 jedynie do checkera albo pewnego specjalnego modelu cadillaca, czyli dw贸ch bardzo rzadkich modeli samochod贸w. Tylko jedna osoba z kr臋gu znajomych ofiary mia艂a taki samoch贸d - cadillaca. Detektywi skoncentrowali si臋 na obserwacji tego podejrzanego, zebrali dowody i wykazali jego win臋. Andy wie, co robi.

Zacz臋艂am snu膰 w g艂owie w膮tki artyku艂u o nieznanych bohaterach laboratori贸w kryminologicznych. Przyjemnie by艂oby co艣 takiego napisa膰; mo偶e mog艂abym te偶 dzi臋ki temu zawrze膰 nowe znajomo艣ci i zdoby膰 dodatkowe 藕r贸d艂a informacji. Uczeni detektywi, czyli rzecz o ludziach prowadz膮cych 艣ledztwo z u偶yciem najnowocze艣niejszego sprz臋tu i najciekawszych przypadkach w ich karierze. Tak, to by艂oby idealne dla 聞Perspektyw聰 albo do magazynu niedzielnego. Kiedy sko艅czy si臋 sprawa z gwa艂cicielem, zaproponuj臋 taki artyku艂 redaktorowi naczelnemu 聞Perspektyw聰, Pete聮owi Sanchezowi.

Andy znalaz艂 w odessanym z listu pudrze tylko jedn膮 nietypow膮 cz膮steczk臋.

- Mo偶e to sk膮d艣 spad艂o, kiedy pisa艂 list, a mo偶e pochodzi z jego w艂os贸w albo sk贸ry.

Spektrometr masowy okre艣li艂 drobin臋 jako cz膮steczk臋 farby.

- Na bazie o艂owiu - stwierdzi艂 Andy.

- Gdzie si臋 u偶ywa takich farb?

- Obecnie w bardzo niewielu miejscach. W produkcji osprz臋tu dla statk贸w, w stoczniach i dokach naprawczych, gdzie zeskrobuje si臋 kad艂uby.

- Niewielka to pomoc w okolicy pe艂nej wody, port贸w, przystani i baz Stra偶y Wybrze偶a - mrukn膮艂 Harry. - A poza tym mo偶e by艣 wreszcie si臋 podda艂a i poprosi艂a kogo艣 innego, 偶eby przej膮艂 spraw臋?

- Oszala艂e艣?

- Pomy艣la艂em, 偶e nie zaszkodzi zaproponowa膰. To wcale nie by艂oby takie g艂upie.

Nie ze mn膮 takie numery, pomy艣la艂am gor膮czkowo. Wzruszy艂 ramionami i si臋 odwr贸ci艂.

Wr贸ciwszy do domu, zadzwoni艂am do ciotki Odalys. Szcz臋艣liwa jak zwykle, 偶e si臋 odzywam, zada艂a mi mn贸stwo pyta艅 na temat tego, co jadam, co z m臋偶czyznami i prac膮. Zapyta艂am o Ochosi.

- Si - szepn臋艂a. - 聦wi臋ty Norbercie, co chcesz konkretnie wiedzie膰?

- Opowiedz og贸lnie.

- Jest my艣liwym. Bogiem polowania i zastawiania pu艂apek, obro艅c膮 tych, kt贸rzy chc膮 unikn膮膰 uwi臋zienia. Jego symbolami s膮 艂uk z trzema strza艂ami, jelenie poro偶e oraz zielone i br膮zowe paciorki. Mo偶na sporz膮dzi膰 Aguana, aby oddawa膰 mu cze艣膰 poprzez Eleggu臋 - oszusta, Ogguna - w艂a艣ciciela no偶a i Oshuna - obro艅c臋 narz膮d贸w p艂ciowych.

- Oshun? Czy to...

- Tak, kielich wype艂niony pi贸rami i prochem, z g艂ow膮 koguta na wierzchu.

Rozbola艂a mnie g艂owa. Zacz臋艂am si臋 zastanawia膰, czy mam w domu aspiryn臋.

- Do sporz膮dzenia Aguana potrzeba mi臋sa, miodu, ry偶u, owoc贸w i jajek. No i oczywi艣cie zwierz膮t - dla krwi.

Podzi臋kowa艂am ciotce i obieca艂am, 偶e wkr贸tce wpadn臋.

My艣liwy. Wzdrygn臋艂am si臋, odk艂adaj膮c s艂uchawk臋.

Rozdzia艂 dwunasty

Nast臋pny dzie艅 zacz膮艂 si臋 od wielkiego 聞bum聰, nie mia艂am wi臋c czasu my艣le膰 ani o gwa艂cicielu, ani o Mary Beth Rafferty. W apogeum godzin szczytu zapali艂a si臋 jad膮ca autostrad膮 furgonetka i natychmiast stan臋艂a w p艂omieniach. Kierowcy uda艂o si臋 uciec, ale zostawi艂 w 艣rodku dwie skrzynki amunicji rewolwerowej du偶ego kalibru. Po chwili naboje zacz臋艂y eksplodowa膰 i stra偶acy oraz kierowcy, kt贸rzy zatrzymali si臋, by gasi膰 furgonetk臋, musieli si臋 rozpierzchn膮膰, by uj艣膰 z 偶yciem, i chowa膰 przed strza艂ami. Wybuchy dudni艂y niczym serie z karabinu maszynowego. Zamkni臋to autostrad臋 w obu kierunkach i gliniarze ze stra偶akami zalegli w rowie, a偶 by艂o po wszystkim. Kilka razy ogie艅 cich艂 i wydawa艂o si臋, 偶e naboje si臋 sko艅czy艂y, natychmiast jednak zaczyna艂a si臋 kolejna salwa. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e w Miami o 贸smej rano og艂oszono wojn臋, przy czym dodatkowego smaczku dodawa艂 sytuacji koncert, jaki urz膮dzili na klaksonach w艣ciekli kierowcy.

Lottie by艂a zachwycona, 偶e nareszcie ma okazj臋 w艂o偶y膰 kamizelk臋 kuloodporn膮, kt贸r膮 wraz z innymi niezb臋dnymi do 偶ycia akcesoriami wozi w baga偶niku. Na miejscu zdarzenia by艂y艣my zbyt zaj臋te, by rozmawia膰, spotka艂y艣my si臋 jednak potem na szybk膮 kaw臋 w redakcyjnej kawiarence.

- Masz dobre zdj臋cia furgonetki? - spyta艂am, rozrywaj膮c paczuszk臋 z cukrem i wsypuj膮c po艂ow臋 do fili偶anki.

- Mam. Widzia艂a艣 j膮 po wszystkim?

- Nie widzia艂am czego艣 tak posiekanego kulami, od kiedy wsp贸lnicy Mauricia Mirandy postanowili go za艂atwi膰 z przesadnym u偶yciem o艂owiu.

- M贸wisz o tym kolumbijskim handlarzu narkotyk贸w, kt贸rego za艂atwiono we w艂asnym samochodzie ponad pi臋膰dziesi臋cioma kulami? - M贸wi膮c patrzy艂a w male艅kie lusterko i malowa艂a usta koralow膮 szmink膮.

- Aha. - Zerkn臋艂am na wisz膮cy wysoko na 艣cianie wielki zegar, daj膮cy jednoznaczn膮 wskaz贸wk臋 tym, kt贸rzy chcieliby posiedzie膰 troch臋 d艂u偶ej.

- Jakie艣 wie艣ci od nowej listownej sympatii?

- Od gwa艂ciciela? Nie, ale jeszcze nie sprawdza艂am dzisiejszej poczty. Lottie... - miesza艂am kaw臋 drewnian膮 pa艂eczk膮, kt贸re s艂u偶膮 tu za 艂y偶eczki - martwi臋 si臋.

- Te偶 bym si臋 martwi艂a, gdyby czyha艂 na mnie gwa艂ciciel.

- Nie o to chodzi - mrukn臋艂am sm臋tnie i opowiedzia艂am o Kendallu McDonaldzie oraz K. C. Riley.

- Najgorsi porucznicy wszech czas贸w. Mo偶e prawda jest inna, ni偶 to z pozoru wygl膮da? Trudno rywalizowa膰 z kim艣, z kim facet pracuje i kogo codziennie widuje. - Wypi艂a 艂yk kawy i pog艂aska艂a mnie po d艂oni. - Je偶eli jednak tak jest, mo偶e warci s膮 siebie. Z tego, co m贸wisz, ona wygl膮da na obcinaczk臋 jaj. Potrzeba ci troch臋 rozrywki i odpoczynku. - Popatrzy艂a kokieteryjnie. - Rozmawia艂a艣 ostatnio z kapitanem Norske?

Pokr臋ci艂am g艂ow膮.

- Zadzwo艅 do niego, przyjmij zaproszenie na wycieczk臋. Zobacz, co z tego wyniknie.

- Cze艣膰, dziewczyny! - Ryan ni贸s艂 w jednej r臋ce styropianowy kubeczek, z kt贸rego wylewa艂a si臋 kawa, w drugiej za艣 olbrzymie ciastko. - Britt, Gretchen pr贸buje od jakiego艣 czasu ci臋 z艂apa膰.

Cholera. Sprawdzi艂am przypi臋ty do torebki pager.

- A niech mnie, zapomnia艂am go rano w艂膮czy膰.

- Zapomnia艂a艣? - chytrze spyta艂 Ryan.

Lottie wyszczerzy艂a z臋by.

- Wiedzia艂a艣, 偶e Gretchen ma dzi艣 dy偶ur, co?

Odsun臋艂am krzes艂o, wsta艂am i wr贸ci艂am do redakcji. Wzi臋艂am z przegr贸dki w sekretariacie poczt臋 i ostro偶nie j膮 sprawdzi艂am. Z 偶adnej koperty nie posypa艂 si臋 puder, nie by艂o niczego dziwnego ani podejrzanego, przynajmniej nic dziwniejszego i bardziej podejrzanego ni偶 zwykle. Jeden z list贸w zaadresowano pomara艅czow膮 kredk膮, by艂a te偶 stara, po偶贸艂k艂a kartka pocztowa, kt贸ra musia艂a przele偶e膰 ostatnie dwadzie艣cia pi臋膰 lat w czyjej艣 szufladzie. Zapisano j膮 drobnym, przypominaj膮cym paj臋czyn臋 pismem, zajmuj膮cym te偶 margines. Gruby list ze stemplem poczty wi臋ziennej zaczyna艂 si臋 od s艂贸w: Droga Pani lub Panie, w zale偶no艣ci, na kogo padnie. JESTEM NIEWINNY!

- Gdzie si臋 pani podziewa艂a? - przywita艂a mnie Gretchen.

- Biega艂am po autostradzie, na kt贸rej wybucha艂y naboje, a samochody sta艂y w obie strony w kilometrowych korkach.

- Prosz臋 nie przeznacza膰 na to zbyt wiele czasu i miejsca. Wystarczy kilka linijek, mamy do艣膰 temat贸w. Co rusz przydarzaj膮 si臋 w godzinach szczytu jakie艣 incydenty - skomentowa艂a, bagatelizuj膮c spraw臋.

- Ale takie jak dzi艣 niecz臋sto. Jedna z kul drasn臋艂a stra偶aka, inna trafi艂a w reflektor na policyjnym radiowozie. - Spojrza艂am do notesu. - W艣r贸d cywil贸w by艂y dwa zawa艂y i udar m贸zgu. Tysi膮ce ludzi sp贸藕ni艂o si臋 do pracy. Na dodatek mamy dobre zdj臋cia, bo Lottie zd膮偶y艂a dotrze膰 tam na czas.

Gretchen nie okazywa艂a entuzjazmu.

- Na miejscu zjawi艂y si臋 wszystkie stacje telewizyjne i reporterzy z gazet - doda艂am. - S膮dz臋, 偶e telewizja zamierza zrobi膰 z tego temat dnia. Podobno jedna ze stacji planuje po艣wi臋ci膰 temu wydarzeniu program specjalny.

To przyci膮gn臋艂o jej uwag臋. Redaktor naczelny ogl膮da wszystkie trzy stanowe stacje telewizyjne i kooperuj膮ce z nimi lokalne. Je偶eli kt贸ra艣 z nich nada reporta偶 z po艂udniowej Florydy, kt贸rego nie zauwa偶ymy albo potraktujemy z niewystarczaj膮c膮 uwag膮, w redakcji zaczyna si臋 piek艂o.

- No tak... - powiedzia艂a Gretchen, udaj膮c, 偶e podj臋艂a decyzj臋 niezale偶nie od mojej sugestii. - Prosz臋 napisa膰, co pani uwa偶a, potem zobaczymy.

Prawd膮 by艂o, 偶e na miejscu zdarzenia nie rozmawia艂am z nikim z telewizji, zw艂aszcza 偶e wi臋kszo艣膰 ekip lata艂a nad autostrad膮 helikopterami, mia艂am jednak dziwne przeczucie, 偶e kilku redaktor贸w telewizyjnych mniej wi臋cej w tym samym czasie przekonuje swoich opornych szef贸w argumentem: - S艂ysza艂em, 偶e 聞News聰 zamierzaj膮 da膰 to na pierwsz膮 stron臋. W艣ciek艂e poranne zatory s膮 jednym z temat贸w, od kt贸rych Izba Handlowa i miejski Wydzia艂 Turystyki dostaj膮 b贸l贸w g艂owy, ale ludzie z rado艣ci膮 o nich czytaj膮. Ledwo sko艅czy艂am pisa膰, kiedy przy moim biurku zjawi艂 si臋 Bobby Tubbs, jeden z zast臋pc贸w kierownika dzia艂u miejskiego.

- Dostali艣my w艂a艣nie telefon o wypadku na budowie, kt贸ry mo偶e ci臋 zainteresuje.

- Wypadek na budowie?

- Tak, przedsi臋biorca budowlany, facet, do kt贸rego nale偶a艂a firma stawiaj膮ca budynek, wpad艂 do mokrego cementu. Chyba co艣 dla ciebie. - Rzuci艂 mi na biurko kartk臋 z adresem.

Miejscem zdarzenia by艂o wznoszone w zachodniej cz臋艣ci hrabstwa Dade centrum handlowe, kt贸re wdar艂o si臋 w subtropikaln膮 puszcz臋 daj膮c膮 na zim臋 schronienie kilku gatunkom rzadkich ptak贸w. Poniewa偶 jednocze艣nie budowano zjazd z autostrady i domy mieszkalne, musia艂am przeciska膰 si臋 mi臋dzy wielkimi ci臋偶ar贸wkami i ci臋偶kim sprz臋tem budowlanym. W czasie szybkiej jazdy nieco mnie ch艂odzi艂 wpadaj膮cy przez okno wiaterek, ale wystarczy艂o nieco zwolni膰, by wilgotne str膮ki w艂os贸w zacz臋艂y oblepia膰 czo艂o i kark. Cholera jasna, powinnam odda膰 samoch贸d do warsztatu, 偶eby naprawili mi klimatyzacj臋.

Zaparkowa艂am w cieniu wielkiego s膮czy艅ca i zostawi艂am samoch贸d z otwartymi oknami, 偶eby zbytnio si臋 nie rozgrza艂. Dooko艂a kr臋cili si臋 gliniarze z policji stanowej: rozmawiali z inwestorem, architektem, brygadzist膮 betoniarzem. Kierownik budowy okaza艂 si臋 jednak wolny i zechcia艂 wprowadzi膰 mnie w szczeg贸艂y. Al Benjamin by艂 kr臋py i opalony, koszula opina艂a mu brzuszek, na g艂owie mia艂 pomara艅czowy he艂m z nazw膮 firmy i swoim nazwiskiem. Z powodu dzia艂a艅 policyjnych musiano przerwa膰 prac臋 i wygl膮da艂o na to, 偶e Al przejmuje si臋 tym znacznie bardziej ni偶 tragicznym zej艣ciem przedsi臋biorcy.

- Mam w kontrakcie klauzul臋 terminowo艣ci - wyja艣ni艂, zapalaj膮c cygaro. Otwarcie centrum planowano na wiosn臋, dos艂ownie 聞na styk聰. Za ka偶dy dzie艅 wcze艣niejszego sko艅czenia prac wyznaczono nagrod臋 w wysoko艣ci dziesi臋ciu tysi臋cy dolar贸w, a za ka偶dy dzie艅 sp贸藕nienia - kar臋 w takiej samej wysoko艣ci. Dotrzymanie lub przyspieszenie terminu by艂o te偶 chyba spraw膮 osobistej ambicji Benjamina. - Moje budowy zawsze s膮 ko艅czone na czas i bez przekraczania bud偶etu. Robotnikom p艂aci si臋 od godziny i nie sta膰 nas na strat臋 p贸艂 dnia. - Skrzywi艂 si臋, wyj膮艂 z ust cygaro i krzykn膮艂 do kt贸rego艣 ze swoich ludzi: - Jedzie wy偶erka! - Pojawi艂 si臋 mikrobus maj膮cy jeden bok z niemalowanego aluminium - objazdowa sto艂贸wka z kanapkami, kaw膮 i przek膮skami - zatr膮bi艂 pierwsze takty z La Cucaracha i stan膮艂, otoczony natychmiast przez robotnik贸w. Wr贸cili艣my do rozmowy. Po tym, co mi opowiedzia艂 Al, przesta艂am si臋 dziwi膰, 偶e ka偶dy chcia艂 si臋 napi膰 kawy. Sama ch臋tnie napi艂abym si臋 czego艣 mocniejszego.

Od kilku dni stawiano dwadzie艣cia pi臋膰 偶elbetowych s艂up贸w maj膮cych stanowi膰 konstrukcj臋 pi臋trowego gara偶u. Najpierw w wyznaczonych miejscach zakotwiczano w ziemi po cztery pionowe stalowe pr臋ty, utrzymywane w odpowiedniej od siebie odleg艂o艣ci przez 偶elazne kszta艂tki. Dwa dni temu sko艅czono wykonywa膰 szalunki, czyli formy w kszta艂cie kolumny z grubej na dwa centymetry sklejki. Wczoraj o 艣wicie podjecha艂o pierwszych sze艣膰 z trzydziestu betoniarek, gotowych do wylania po osiem metr贸w sze艣ciennych cementu ka偶da. Przedsi臋biorcy, Sama Farringtona, lat pi臋膰dziesi膮t pi臋膰, nie widziano w tym momencie na budowie, cho膰 jego czarny mercedes sta艂 jak zwykle obok przyczepy mieszkalnej firmy budowlanej. Zdaniem Benjamina, Farrington by艂 trudnym szefem, ze sk艂onno艣ciami do nadmiernej kontroli podwykonawc贸w i ingerowania w ich zadania, tote偶 za艂oga wcale nie by艂a zmartwiona, 偶e go nie ma. Musieli wyla膰 mas臋 cementu, a wiadomo, 偶e dobry efekt zale偶y w takim wypadku od w艂a艣ciwej koordynacji poszczeg贸lnych element贸w pracy. Przestoje s膮 bardzo drogie. Dostawca cementu poczeka艂 wi臋c dwadzie艣cia minut i da艂 znak brygadzi艣cie, by zacz膮艂 swoje.

Brygadzista musi w贸wczas utrzymywa膰 sta艂y kontakt radiowy z kierowcami betoniarek, by po opr贸偶nieniu jednej, natychmiast podje偶d偶a艂a nast臋pna. W tym czasie stoj膮cy na biegn膮cej wok贸艂 szalunku specjalnej platformie robotnik zanurza w p艂ynnym cemencie specjalny, nap臋dzany benzynowym generatorem wibrator, kt贸ry usuwa mog膮ce os艂abi膰 konstrukcj臋 p臋cherze powietrza. Sko艅czywszy wylewanie cementu, zostawiono kolumny na dwadzie艣cia cztery godziny, 偶eby beton stwardnia艂, i dzi艣 robotnicy przyszli zerwa膰 z nich szalunki. Farringtona dalej nie by艂o, ale jego mercedes sta艂 w tym samym miejscu. Kiedy zerwano szalunek z czwartej kolumny, sta艂o si臋 jasne, gdzie si臋 podziewa艂.

- Prosz臋 za mn膮, poka偶臋 pani - ponuro rzuci艂 Benjamin, odwracaj膮c si臋 na pi臋cie i ruszaj膮c przed siebie.

Obeszli艣my kolumn臋, kt贸ra wkr贸tce b臋dzie p贸艂nocno-zachodni膮 podpor膮 pi臋trowego gara偶u. Cho膰 wiedzia艂am, czego oczekiwa膰, dos艂ownie mnie zatka艂o.

- Oto on - oboj臋tnie powiedzia艂 Benjamin. - Robi臋 w tym interesie od dziecka, a pierwszy raz widz臋 co艣 takiego.

Zaginiony przedsi臋biorca sta艂, co by艂o jedyn膮 pozycj膮 mo偶liw膮 do zaj臋cia w kolumnie. Ze stwardnia艂ego betonu wystawa艂y: pukiel w艂os贸w, nos, kolana i czubki but贸w. Najwyra藕niej zosta艂 przyci艣ni臋ty do szalunku, kiedy lano z g贸ry cement. Wygl膮da艂 jak skamienia艂a ofiara wybuchu wulkanicznego.

Kiedy brygadzista przekaza艂 informacj臋 o znalezisku, przedstawiciel inwestora, architekt, Benjamin, jego zast臋pca i inspektor okr臋gowy zebrali si臋 na narad臋. Kto艣 zadzwoni艂 pod dziewi臋膰set jedena艣cie, my艣l膮c, 偶e wypadek dopiero co si臋 wydarzy艂, ale nie by艂 on nag艂y. 呕eby wyci膮gn膮膰 zw艂oki, trzeba by u偶y膰 dynamitu. Takie te偶 by艂o moje pierwsze pytanie.

- Jak go ruszycie, 偶eby zrobi膰 sekcj臋 zw艂ok?

- Spece w艂a艣nie nad tym debatuj膮 - stwierdzi艂 Benjamin, marszcz膮c czo艂o na widok robotnik贸w, kt贸rzy zamiast pracowa膰, zacz臋li si臋 rozchodzi膰 z kanapkami i kaw膮 w d艂oniach.

Policja kaza艂a zburzy膰 o艣miometrow膮 kolumn臋, co wyda艂o mi si臋 logiczne. Brygadzista, chudy m臋偶czyzna w gumiakach, wygl膮da艂 na zadowolonego, kiedy okaza艂o si臋, 偶e jego ludzie, cho膰 zabrali si臋 do roboty m艂otami pneumatycznymi, maj膮 z tym ogromne trudno艣ci.

- Co postawimy, to stoi - stwierdzi艂 filozoficznie.

聦ledztwo prowadzi艂 Orestes Diaz, policjant z wydzia艂u zab贸jstw policji Metro-Dade, odpowiedzialnego za pozamiejski teren hrabstwa.

- Jak, pa艅skim zdaniem, tam si臋 dosta艂? - spyta艂am, przekrzykuj膮c huk m艂ot贸w pneumatycznych.

Diaz si臋 poci艂, w g臋stych w膮sach i w艂osach mia艂 drobiny betonu.

- Nie wiem! - odkrzykn膮艂.

W艂a艣nie 艣ci膮gano mercedesa ofiary, by zbada膰 go w policyjnym laboratorium.

- Uwa偶a pan, 偶e to wypadek czy przest臋pstwo?

- Nie wiadomo. Ostatni raz widziano Farringtona w domu, w 艣rod臋, a szalunki sko艅czono we wtorek. Moi ludzie twierdz膮, 偶e po robocie nigdy nie kr臋ci艂 si臋 na budowie. - Diaz podrapa艂 si臋 w g艂ow臋 i charkn膮艂. W gor膮cym, nieruchomym powietrzu unosi艂 si臋 dra偶ni膮cy drogi oddechowe betonowy py艂, kt贸ry te偶 natychmiast przykleja艂 si臋 do sk贸ry. - Co艣 pani powiem, Britt. Gdyby nie przycisn臋艂o go do szalunku, nigdy by go nie odnale藕li. Podobno w jednym z filar贸w stadionu Gigant贸w zacementowany jest Jimmy Hoffa. Je偶eli tutaj by艂o zab贸jstwo, to sprawcy zale偶a艂o, 偶eby nie odnale藕li cia艂a. Farrington podtrzymywa艂by to centrum handlowe przez sto lat.

Skr贸cono kolumn臋 do wysoko艣ci mniej wi臋cej pi臋ciu metr贸w, rozkruszono beton u podstawy i robotnicy przeci臋li palnikami pr臋ty, uwalniaj膮c blok, w kt贸rym zamkni臋te by艂y zw艂oki. D藕wig przeni贸s艂 czterometrow膮 betonow膮 trumn臋 Farringtona na platform臋 z niskim podwoziem. Na czas podr贸偶y do o艣rodka medycyny s膮dowej przykryto blok plandek膮.

- My艣li pan, 偶e zdo艂aj膮 ustali膰 przyczyn臋 艣mierci? - spyta艂am.

- S膮dz臋, 偶e tak, tyle tylko 偶e b臋dzie masa roboty z wydostaniem go ze 艣rodka.

Wcisn臋艂am si臋 do samochodu, by jak najszybciej wr贸ci膰 do redakcji i napisa膰 kr贸tk膮 notk臋 do pierwszego wydania. Po drodze wst膮pi艂am do male艅kiego przydro偶nego sklepiku po co艣 ch艂odnego do picia. Zatoki mia艂am pe艂ne betonowego py艂u i zaczyna艂a bole膰 mnie g艂owa. Skorzysta艂am z toalety, opryska艂am twarz i ramiona wod膮, popatrzy艂am, co le偶y w ch艂odziarce, wzi臋艂am nap贸j czekoladowy i posz艂am z nim do kasy. W sklepie - male艅kim rodzinnym interesie, kt贸ry prawdopodobnie splajtuje, kiedy otwarte zostanie centrum handlowe - sp臋dzi艂am nie wi臋cej ni偶 siedem, mo偶e osiem minut. Zaparkowa艂am tu偶 przy budynku, na parkingu z miejscami na sze艣膰 samochod贸w, ale m贸j by艂 jedyny. Wyjecha艂am ty艂em i po drodze popija艂am nap贸j. Kiedy sko艅czy艂am, si臋gn臋艂am na tylne siedzenie, by wrzuci膰 butelk臋 do torby na 艣mieci, kt贸r膮 zawsze tam wo偶臋. Tak porz膮dnej obywatelce jak ja nawet przez my艣l by nie przesz艂o wyrzuci膰 pust膮 butelk臋 przez okno. Na autostradzie by艂 spory ruch, patrzy艂am wi臋c uwa偶nie przed siebie, praw膮 r臋k膮 艣ciskaj膮c kierownic臋, lew膮 za艣 macaj膮c na 艣lepo za sob膮. W pewnym momencie poczu艂am, 偶e w艂o偶y艂am palce w co艣 lepkiego i 艣liskiego. Szarpn臋艂am gwa艂townie d艂o艅 i spojrza艂am na ni膮. Krew!

Gdy nieoczekiwanie przeci臋艂am trzy pasy, z ty艂u rozleg艂 si臋 koncert klakson贸w. Kierowca furgonetki, kt贸rej o ma艂o nie staranowa艂am, pokaza艂 mi wyci膮gni臋ty w g贸r臋 艣rodkowy palec, inni pos艂ali mi wi膮zk臋 obelg i piorunowali mnie wzrokiem. Na szcz臋艣cie uda艂o mi si臋 odzyska膰 kontrol臋 nad wozem, prowadz膮c jedn膮 r臋k膮. Wstrz膮sa艂y mn膮 gwa艂towne dreszcze, obrzydzeniem napawa艂a my艣l, 偶e mog艂abym dotkn膮膰 kierownicy zakrwawion膮 d艂oni膮. Poniewa偶 zbyt dr偶a艂y mi nogi, 偶eby wcisn膮膰 gaz lub hamulec, zjecha艂am na pobocze i toczy艂am si臋 si艂膮 rozp臋du, a偶 samoch贸d sam stan膮艂.

Poj臋kuj膮c walczy艂am z ch臋ci膮 wyskoczenia z samochodu i pognania przed siebie jak najdalej od niego. Opar艂am czo艂o na kierownicy, by zebra膰 odwag臋 i spojrze膰, co le偶y na tylnym siedzeniu. Otworzy艂am drzwi, wy艣lizn臋艂am si臋 na zewn膮trz i odsun臋艂am przednie siedzenie, by lepiej widzie膰. W pierwszym odruchu chcia艂am wyrzuci膰 obrzydlistwo, kt贸re zobaczy艂am, i odjecha膰, ale by艂oby to g艂upie. Mdli艂o mnie, dygota艂am na ca艂ym ciele, wsiad艂am jednak z powrotem i ruszy艂am. Zastanawia艂am si臋, czy nie uda膰 si臋 prosto na komend臋 policji, uzna艂am jednak, 偶e najpierw odwiedz臋 ciotk臋 Odalys. Lepiej si臋 na tym zna. Pr贸bowa艂am my艣le膰 jasno. Nie przysi臋g艂abym, 偶e tego czego艣 nie by艂o w moim samochodzie, kiedy opuszcza艂am teren budowy, ale je艣li nie by艂o, to znaczy, 偶e zosta艂o podrzucone w ci膮gu tych kilku minut, kt贸re sp臋dzi艂am w sklepie. Nasuwa艂 si臋 do艣膰 logiczny wniosek, czyja to sprawka, i my艣l ta bynajmniej nie wydawa艂a mi si臋 pocieszaj膮ca. Nie mia艂am przy sobie broni, bo zostawi艂am j膮 w domu. Zatrzyma艂am si臋 wi臋c na skraju drogi przy budce telefonicznej i zadzwoni艂am do laboratorium kryminologicznego. Czekaj膮c na po艂膮czenie, nerwowo lustrowa艂am przeje偶d偶aj膮ce samochody. Gdzie艣 tu by艂 i obserwowa艂 mnie - to by艂o pewne. Na szcz臋艣cie odebra艂 Warren.

- Cze艣膰, Britt. Jest pani gotowa napisa膰 artyku艂 o uczonych detektywach? Gdyby pani wiedzia艂a, nad czym w艂a艣nie pracuj臋.

- Warren, mo偶emy si臋 spotka膰 za dziesi臋膰 minut na parkingu za komend膮? To wa偶ne. Prosz臋 wzi膮膰 ze sob膮 gumowe r臋kawiczki.

Jego odpowied藕 zabrzmia艂a sceptycznie, ale si臋 zgodzi艂. By艂am na miejscu za pi臋膰 minut. Ju偶 czeka艂.

- To santeria.

- Tak - potwierdzi艂. - Zdaje si臋, 偶e kto艣 z艂o偶y艂 ma艂膮 ofiar臋, ale nie wygl膮da mi na tak膮, kt贸ra ma pom贸c pani wygra膰 na loterii. - Ostro偶nie wzi膮艂 obiekt w d艂onie. By艂 to obwi膮zany wst膮偶k膮 krowi j臋zyk. Kiedy Warren go nieco obr贸ci艂, okaza艂o si臋, 偶e jest rozci臋ty wzd艂u偶, a po艂贸wki s膮 spi臋te gwo藕dziem. W 艣rodku co艣 by艂o. Cho膰 zakrwawione i podziurawione gwo藕dziem, bez trudu da艂o si臋 rozpozna膰 - by艂 to wyrwany z gazety artyku艂 z moim nazwiskiem pod spodem oraz ma艂e zdj臋cie. Artyku艂 dotyczy艂 oczywi艣cie 艣cigania Gwa艂ciciela z Centrum. Fotografia przedstawia艂a mnie i pochodzi艂a ze starej policyjnej legitymacji prasowej. Nigdy nie lubi艂am tego zdj臋cia - uwa偶aj膮cy si臋 za wielkiego dowcipnisia fotograf policyjny pstrykn膮艂 mnie z p贸艂zamkni臋tymi oczami i otwartymi ustami i odm贸wi艂 zrobienia nast臋pnego. Legitymacje s膮 wa偶ne tylko rok, by艂am wi臋c zadowolona, kiedy sko艅czy艂 si臋 termin jej wa偶no艣ci i dosta艂am now膮, z lepszym zdj臋ciem.

- Sk膮d on je wzi膮艂? - spyta艂 Warren, przygl膮daj膮c mi si臋 zza okular贸w.

Zastanawia艂am si臋. Nie mia艂am poj臋cia, gdzie ostatni raz widzia艂am t臋 star膮 legitymacj臋. Mo偶liwe, 偶e wyrzuci艂am j膮 do 艣mieci w domu albo w pracy, ale ta my艣l jeszcze bardziej mnie zmrozi艂a. Kot艂owa艂o mi si臋 w g艂owie. A mo偶e ta legitymacja le偶a艂a w schowku samochodowym albo w kuchni, w szufladzie ze szparga艂ami? Czy偶by zatem ukrad艂 mi j膮 z domu? Mimo pal膮cego s艂o艅ca zadr偶a艂am; sk贸r臋 mia艂am lodowat膮, jakbym przed chwil膮 wysz艂a z zamra偶arki.

- Czy kto艣 w艂ama艂 si臋 do pani samochodu?

- Nie, ale ze wzgl臋du na popsut膮 klimatyzacj臋 cz臋sto zostawiam go z otwartymi oknami.

Wyraz jego twarzy jednoznacznie m贸wi艂, 偶e nie uwa偶a mnie za najsprytniejsz膮 osob臋 w 艣wiecie. Sama to wiedzia艂am.

- Warren, co pan radzi? Musz臋 natychmiast wraca膰 do redakcji pisa膰 artyku艂.

- No c贸偶, to si臋 nie wydarzy艂o na naszym terenie. Sprawa le偶y w kompetencji policji stanowej, ale mo偶e mie膰 zwi膮zek z nasz膮. Musimy sporz膮dzi膰 raport i zawiadomi膰 stanow膮.

- Wola艂abym, 偶eby nie nadawano temu rozg艂osu.

- Sama pani najlepiej wie, 偶e raport jest konieczny. Zajmiemy si臋 tym. Zawiadomi臋 Harry聮ego.

- No dobrze. Niech pan robi, co trzeba, ale ja musz臋 lecie膰.

- B臋dzie chcia艂 z pani膮 porozmawia膰.

- Wie, gdzie mnie znale藕膰. - Wr贸ci艂am do samochodu i trzasn臋艂am drzwiami.

- Britt, je偶eli to zrobi艂 gwa艂ciciel, to znaczy, 偶e wie, jak pani wygl膮da, zna pani samoch贸d, a mo偶e nawet dowiedzia艂 si臋, gdzie pani mieszka. Prosz臋 pogada膰 z Harrym.

- P贸藕niej - rzuci艂am i przekr臋ci艂am kluczyk.

Rozdzia艂 trzynasty

Wiadomo艣膰 by艂a jednoznaczna. Gwa艂ciciel jest wyznawc膮 santerii, co znaczy, 偶e sta艂am si臋 obiektem - dzi臋kuj臋 bardzo - diabelskich czar贸w, kt贸re wycudowa艂 wraz ze swoim santero. A niech to!

My艣l o zwierz臋cych ofiarach i rytua艂ach santerii przywo艂a艂a niewyra藕ne, mroczne wspomnienie pewnej ciemnej nocy z mojego dzieci艅stwa. Ale teraz nie czas si臋 nad tym zastanawia膰, uzna艂am, wpadaj膮c do redakcji. Mia艂am do napisania artyku艂. A kiedy nad g艂ow膮 wisi gro藕ba, 偶e nie zd膮偶y si臋 z prac膮 przed zamkni臋ciem numeru, cz艂owiek przestaje panikowa膰 - nieraz ju偶 uda艂o mi si臋 dzi臋ki temu zachowa膰 zdrowy rozs膮dek. Zmusi艂am si臋 wi臋c do my艣lenia jedynie o Samie Farringtonie. Gdy sko艅cz臋 ten artyku艂, b臋d臋 musia艂a napisa膰 nast臋pne, i zn贸w b臋d膮 mnie goni艂y terminy. Jakie to szcz臋艣cie, 偶e gazety wychodz膮 siedem razy w tygodniu.

Zadzwoni艂am do biblioteki, do Onnie, z pro艣b膮, by sprawdzi艂a, czy mamy co艣 o Farringtonie.

- Mo偶e co艣 jest w dziale gospodarczym. By艂 przedsi臋biorc膮 budowlanym.

- Co艣 si臋 sta艂o? - odpowiedzia艂a pytaniem. - Tw贸j g艂os jako艣 dziwnie brzmi.

- Nic si臋 nie sta艂o. To znaczy sta艂o si臋, ale opowiem ci p贸藕niej, bo musz臋 sko艅czy膰 artyku艂 przed zamkni臋ciem numeru. Teraz sprawd藕 jak najszybciej, o co ci臋 prosi艂am.

Zadzwoni艂am do o艣rodka medycyny s膮dowej: uda艂o mi si臋 z艂apa膰 szefa. Powiedzia艂, 偶e niedawno przywieziono do nich Farringtona; przyczepa z blokiem betonu stoi w hali 聞przyj臋膰聰 i sp臋dzi tam jeszcze jaki艣 czas.

- Wa偶yli艣cie go?

- Tylko po drodze, na wadze dla ci臋偶ar贸wek.

Nad blokiem betonu pracowali pod nadzorem anatomopatologa detektyw i jeden z robotnik贸w; pos艂ugiwali si臋 przebijakami i dwukilowymi m艂otkami. Hala 聞przyj臋膰聰 by艂a idealnym do tego miejscem - jest to zamkni臋ta hala przypominaj膮ca wielko艣ci膮 lotniczy hangar i zdarza si臋, 偶e faktycznie umieszcza si臋 tu 艣ci膮gni臋te z miejsca wypadku wraki samolot贸w. Mo偶na tu te偶 w komfortowych warunkach bada膰 wraki samochod贸w - przy odpowiednim o艣wietleniu, w klimatyzowanym powietrzu, poza wzrokiem ciekawskiego t艂umu.

- Chyba nigdy jeszcze nie mieli艣cie cia艂a w betonie? - spyta艂am.

- Raz.

- Kiedy? - Nie pami臋ta艂am podobnego przypadku, z tym 偶e lekarz pracowa艂 na swoim stanowisku mniej wi臋cej tyle lat, ile ja w og贸le mia艂am.

- Osiemna艣cie lat temu - odpar艂. - Ofiar膮 by艂a m艂oda kobieta, najprawdopodobniej zamordowana przez m臋偶a, kt贸ry umie艣ci艂 jej cia艂o w schodach, kt贸re w艂asnor臋cznie zbudowa艂 w ich domu. Chodzi艂o o 偶on臋 tego pana, kt贸rym si臋 w艂a艣nie zajmujemy.

- Zabi艂 偶on臋? Farrington zabi艂 kiedy艣 偶on臋?!

- Zgadza si臋.

- Zosta艂 skazany? - Przez g艂ow臋 przemkn臋艂a mi pewna my艣l i cho膰 zaraz znikn臋艂a, poczu艂am si臋, jakby trafi艂 mnie piorun. - Kto prowadzi艂 tamt膮 spraw臋?

- Nigdy nie zosta艂 skazany, nawet nie dosz艂o do procesu. Zawdzi臋cza艂 to luce prawnej - odpar艂 na moje pierwsze pytanie. - Spraw臋 podci膮gni臋to pod paragraf o przedawnieniu. Wydaje mi si臋, 偶e 艣ledztwo prowadzi艂a policja miejska. Mamy akta, ale jeszcze nie zd膮偶y艂em do nich zajrze膰.

- Przecie偶 morderstwo nie podlega przedawnieniu - stwierdzi艂am, cho膰 nigdy jeszcze nie spotka艂am si臋 z tym, by g艂贸wny anatomopatolog si臋 pomyli艂. Co艣 kaza艂o mi zaprotestowa膰, musia艂am jak najszybciej dowiedzie膰 si臋, sk膮d we mnie tyle niepokoju.

- Akurat tego przypadku to nie dotyczy艂o. Jak ju偶 powiedzia艂em, chodzi艂o o luk臋 prawn膮. Radz臋 przejrze膰 stare artyku艂y prasowe. O ile pami臋tam, sporo o tej sprawie pisano.

Od艂o偶y艂am s艂uchawk臋. Wali艂o mi serce. Po chwili zjawi艂a si臋 Onnie i po艂o偶y艂a na moim biurku grub膮 granatow膮 teczk臋 z wycinkami prasowymi.

- Trafione - oznajmi艂a z u艣miechem. - Ca艂e mn贸stwo artyku艂贸w w 艣rodku. Wiedzia艂a艣, 偶e zamordowa艂 偶on臋?

- Dowiedzia艂am si臋 przed chwil膮 - mrukn臋艂am, koncentruj膮c si臋 na pieczo艂owicie posk艂adanych wycinkach.

Onnie posta艂a chwil臋 i w ko艅cu odesz艂a.

- Wiem, jaka jeste艣 przed zamkni臋ciem numeru. Zadzwo艅 p贸藕niej - rzuci艂a na po偶egnanie 艣piewnym tonem i wr贸ci艂a do biblioteki.

Przegl膮da艂am u艂o偶one chronologicznie wycinki. Najstarsze pochodzi艂y sprzed dwudziestu lat; by艂y to drobne wzmianki z rubryki gospodarczej, dotycz膮ce realizowanych przez firm臋 Farringtona niewielkich projekt贸w budowlanych. Zaczyna艂 od budowy domk贸w jednorodzinnych.

Potem wybuch艂a sprawa zagini臋cia jego 偶ony.

Po kilku latach ma艂偶e艅stwa ich drogi si臋 rozesz艂y i rozpocz膮艂 si臋 burzliwy proces rozwodowy. Obydwoje wyprowadzili si臋 ze wsp贸lnego domu, kt贸ry mia艂 zosta膰 sprzedany, a uzyskane pieni膮dze podzielone. Oboje zachowali klucze do domu. Pewnego dnia um贸wili si臋 o czwartej po po艂udniu z agentem sprzeda偶y nieruchomo艣ci. Po艣rednik zjawi艂 si臋 o czasie. Samoch贸d pani Farrington sta艂 na podje藕dzie, ale nikt nie reagowa艂 na dzwonek do drzwi. Agent dzwoni艂 przez d艂u偶szy czas, puka艂 do tylnych drzwi, zagl膮da艂 do 艣rodka przez okna, dom jednak wygl膮da艂 na pusty, wi臋c w ko艅cu sobie poszed艂.

Alice Farrington znajdowa艂a si臋 na li艣cie zaginionych przez siedem lat.

Natychmiast po jej znikni臋ciu matka i przyjaciele zacz臋li twierdzi膰, 偶e odpowiedzialny za to jest jej m膮偶. Oskar偶ali go o fizyczne i psychiczne zn臋canie si臋 nad ni膮. Zaprzecza艂 wszystkiemu, zapewnia艂, 偶e przyby艂 na um贸wione spotkanie - tu偶 przed albo tu偶 po maklerze, ale nikogo nie zasta艂 i odjecha艂. Poniewa偶 偶ona znikn臋艂a, wkr贸tce sprowadzi艂 si臋 z powrotem do domu i dokona艂 w nim kilku modernizacji: Rodzina zaginionej upiera艂a si臋, by policja przeszuka艂a dom. Farrington wpu艣ci艂 funkcjonariuszy do 艣rodka, ale nie znaleziono nic, co by wskazywa艂o na przest臋pstwo, cho膰 uwagi glin nie usz艂y nowe betonowe schody.

Obawiaj膮c si臋 najgorszego, rodzina zaginionej zacz臋艂a b艂aga膰 policj臋 o zburzenie schod贸w. Odpowiedziano jej, 偶e nie mo偶na niszczy膰 nikomu domu bez uzasadnionych podejrze艅, i偶 zosta艂o pope艂nione przest臋pstwo, zw艂aszcza 偶e Farrington twierdzi艂, i偶 otrzymuje od czasu do czasu telefony od 偶ony, kt贸ra jednak nie chce ujawni膰, gdzie si臋 znajduje.

W tym w艂a艣nie czasie powsta艂a szeroko omawiana w prasie luka prawna. Stan Floryda zni贸s艂 kar臋 艣mierci i cho膰 - z powodu nacisku spo艂ecznego - przywr贸ci艂 j膮 p贸艂 roku p贸藕niej, przez sze艣膰 miesi臋cy nie istnia艂y w tym stanie przest臋pstwa g艂贸wne. Prawo jednoznacznie okre艣la艂o, 偶e wszystkie przest臋pstwa, z wyj膮tkiem g艂贸wnych, podlegaj膮 przedawnieniu, a poniewa偶 - z technicznego punktu widzenia - przez p贸艂 roku te najci臋偶sze nie istnia艂y, przedawnieniu ulega艂y wszelkie sprawy o pope艂nione w tym czasie morderstwa pierwszego stopnia. Po up艂ywie siedmiu lat od pope艂nienia czynu zab贸jcy mogli stan膮膰 na schodach s膮du i wykrzycze膰 przyznanie si臋 do winy, a i tak szli do domu bez obaw, 偶e ktokolwiek ich oskar偶y. W hrabstwie Dade zdarzy艂o si臋 kilkana艣cie takich przypadk贸w. Komu uda艂o si臋 przez siedem lat unikn膮膰 sprawiedliwo艣ci, by艂 wolny na zawsze i m贸g艂 zagra膰 w艂adzom stanowym na nosie.

Farrington po siedmiu latach sprzeda艂 dom, 偶eby kupi膰 posiad艂o艣膰 w Bay Point, lepiej pasuj膮c膮 do jego - obecnie wy偶szego - statusu bogac膮cego si臋 przedsi臋biorcy budowlanego. Mieszkaj膮c w starym domu, utrzymywa艂 go w dobrym stanie i chyba nie s膮dzi艂, 偶e nowi w艂a艣ciciele zechc膮 go przebudowywa膰. Alice Farrington znaleziono w schodach, zamurowan膮 od siedmiu lat, ale by艂o ju偶 za p贸藕no na oskar偶enie jej m臋偶a o morderstwo.

Farrington wygra艂, teraz jednak nie m贸g艂 gra膰 nikomu na nosie, bo sam te偶 nie 偶y艂.

Ko艅czy艂am pisa膰, kiedy zadzwoni艂 Dan.

- Pami臋tasz Sama Farringtona? - zapyta艂am.

- S艂ysza艂em, 偶e zosta艂 podpor膮 spo艂ecze艅stwa.

- Nic w tym 艣miesznego.

- Zawsze robi臋, co mog臋, 偶eby ci臋 roz艣mieszy膰. 聦licznie wygl膮dasz, kiedy si臋 艣miejesz. 呕ycie jest zbyt kr贸tkie, by si臋 smuci膰.

- Sk膮d wiesz, co si臋 sta艂o? Przecie偶 jeszcze nie ujawniono nazwiska, zostanie podane dopiero po potwierdzeniu to偶samo艣ci i zawiadomieniu rodziny.

- Ken McDonald pami臋ta艂, 偶e to m贸j dawny przypadek. Co艣 takiego nie mog艂oby si臋 przydarzy膰 nikomu milszemu.

- Od razu wiedzia艂am, 偶e tak pomy艣lisz. - Przypomnia艂am sobie sceny na budowie i moment odcinania kolumny.

- O co ci chodzi, Britt? Zdaje si臋, 偶e jeste艣 zdenerwowana.

- Bo jestem. - Przyjacielski ton g艂osu Dana nieoczekiwanie sprawi艂, 偶e pop艂yn臋艂y mi 艂zy. - Mia艂am dzi艣 problem.

- Podaj nazwisko, a ju偶 do niego lec臋.

- Nazywa si臋 Gwa艂ciciel z Centrum. Wiele os贸b, ze mn膮 na czele, b臋dzie ci wdzi臋czne, je偶eli go znajdziesz.

Opowiedzia艂am o krowim j臋zyku.

- Bo偶e drogi, Britt. Czy policja potraktowa艂a to powa偶nie? Dali ci ochron臋?

- Potrafi臋 sama o siebie zadba膰 - mrukn臋艂am.

- S艂uchaj, nikt nie ochroni cz艂owieka lepiej ni偶 stary glina. Mog臋 wpa艣膰 wieczorem i posiedzie膰 przez noc.

- Dzi臋ki, Dan, ale nie trzeba. Denerwuje mnie tylko, 偶e wie, jak wygl膮dam, i zna m贸j samoch贸d. Zdawa艂o mi si臋, 偶e jestem uwa偶na, ale nie. Tak samo jak nie widziano go w 偶adnym z budynk贸w, gdzie napada艂. Jeszcze troch臋, a uwierz臋, 偶e jest niewidzialny.

- Masz bro艅?

- Tak. - potwierdzi艂am, ale bez przekonania.

- Gdzie j膮 trzymasz?

- W domu, w sypialni.

- Bardzo ci si臋 tam przyda. O ile wiem, nigdy jeszcze nie napad艂 nikogo w domu.

- Wiem.

- Za艂aduj bro艅 i no艣 j膮 ze sob膮, Britt. Nie zostawiaj jej w samochodzie i nie wahaj si臋 strzela膰, je艣li tylko si臋 zbli偶y. I to opr贸偶nij od razu magazynek. Zawsze powtarza艂em to 偶贸艂todziobom. Je偶eli musisz ju偶 do kogo艣 strzela膰, dzia艂aj tak, by zabi膰. Wtedy pozostaje do opowiedzenia tylko jedna wersja - twoja.

- Oczywi艣cie, Dan - zgodzi艂am si臋, przeci膮gaj膮c d艂oni膮 przez w艂osy. - Jeszcze tak si臋 tym przejm臋, 偶e zastrzel臋 listonosza.

- Najwa偶niejsze, 偶eby艣 na jaki艣 czas wyprowadzi艂a si臋 z domu. Jed藕 tam z kim艣, spakuj rzeczy i przeprowad藕 si臋 do hotelu czy do kole偶anki. Albo nie - zamieszkaj u mnie! Mam mn贸stwo miejsca. - Przy nast臋pnym zdaniu g艂os mu z艂agodnia艂. - Mo偶esz zaj膮膰 pok贸j mojej c贸rki. Nie jestem mo偶e najlepszym gospodarzem, ale zosta艅, jak d艂ugo zechcesz.

- Nie, Dan, nie musisz si臋 mn膮 tak bardzo przejmowa膰. - M贸wi膮c to, pomy艣la艂am, 偶e mo偶e jego propozycja wcale nie jest z艂a. Dan trzyma艂by gwa艂ciciela z dala ode mnie, a ja bym w tym czasie pogrzeba艂a troch臋 w jego rzeczach i rzuci艂a na niego okiem.

Roze艣mia艂am si臋 histerycznie i potrz膮sn臋艂am g艂ow膮, jakby mo偶na by艂o w ten spos贸b pozby膰 si臋 szalonych my艣li, kt贸re wirowa艂y mi po g艂owie i p膮czkowa艂y jedna za drug膮. Dzie艅 nie藕le da艂 mi si臋 we znaki.

- To wcale nie jest 艣mieszne, Britt.

- Wiem, ale gdybym si臋 nie 艣mia艂a, musia艂abym p艂aka膰.

Po偶egna艂am si臋 i obieca艂am, 偶e nied艂ugo zn贸w zadzwoni臋.

- Britt, wychod藕 i wracaj o r贸偶nych porach - ostrzeg艂 na koniec. - Moim zdaniem powinna艣 zmieni膰 samoch贸d i nie wraca膰 do domu, je偶eli uznasz, 偶e jeste艣 艣ledzona. - Cho膰 艣ciszy艂 g艂os, jego s艂owa brzmia艂y jeszcze dobitniej. - Britt, nie musz臋 ci tego powtarza膰. Oni albo my. Nie wahaj si臋 u偶y膰 broni.

Pokr臋ci艂am g艂ow膮. Dan zachowywa艂 si臋, jakby艣my byli 偶o艂nierzami totalnej wojny, kt贸rzy maj膮 si臋 zabarykadowa膰 i 膰wiczy膰 szybkie wyci膮ganie broni. Pomy艣la艂am, 偶e powinien cz臋艣ciej wychodzi膰 z domu i wi臋cej przebywa膰 z normalnymi lud藕mi, a nie tylko z gliniarzami. Nie umia艂am jednak wyobrazi膰 go sobie, jak gra w karty albo bingo w osiedlowym klubie rencisty. Sko艅czy艂am artyku艂 o Farringtonie, wzi臋艂am fili偶ank臋 wody, troch臋 myd艂a i kilka papierowych r臋cznik贸w i posz艂am na parking wyczy艣ci膰 tylne siedzenie samochodu. Wracaj膮c poprosi艂am ochron臋, by w miar臋 mo偶liwo艣ci zwracali na niego uwag臋. Kiedy usiad艂am za biurkiem, zbli偶y艂 si臋 do mnie Ron Sadler, nasz komentator polityczny.

- S艂ysza艂em, 偶e mo偶e nas opu艣cisz, Britt... - zacz膮艂 cichym, konfidencjonalnym tonem.

- S艂ucham? - Zdziwiona, wbi艂am w niego wzrok.

Ron jest bardzo eleganckim trzydziestolatkiem o wygl膮dzie intelektualisty, znakomicie orientuje si臋 w polityce na ka偶dym szczeblu i komentuje dla 聞News聰 zar贸wno lokalne, jak i og贸lnokrajowe kampanie wyborcze.

Jego inteligentne br膮zowe oczy wpatrywa艂y si臋 we mnie uwa偶nie zza okular贸w, przywodz膮c na my艣l sow臋.

- Mnie mo偶esz powiedzie膰 prawd臋. Nikomu nie pisn臋 s艂贸wka.

- Nie mam poj臋cia, o czym m贸wisz - parskn臋艂am. - Je偶eli to ma by膰 dowcip, daj sobie lepiej spok贸j. Nie jestem akurat w nastroju do 偶art贸w.

Sk艂oni艂 si臋 przez biurko.

- Ludzie Fieldinga pytaj膮 o ciebie - szepn膮艂 ledwie s艂yszalnie. Musia艂 藕le zrozumie膰 moj膮 min臋, zaraz bowiem doda艂, u艣miechaj膮c si臋 uspokajaj膮co: - Ale nic si臋 nie martw. Powiedzia艂em im o tobie same dobre rzeczy. O tym, jaka jeste艣 sumienna, nieust臋pliwa i wytrwa艂a, i gdy si臋 do czego艣 zabierzesz, nigdy nie rezygnujesz.

- Ron, do diab艂a, o czym m贸wisz... - przerwa艂am przera偶ona.

Popatrzy艂 zaskoczony i zacz膮艂 skuba膰 doln膮 warg臋.

- Odnios艂em wra偶enie, 偶e jeste艣 brana pod uwag臋 jako kandydatka do pracy w gabinecie Fieldinga. Wygl膮da艂o, jakby dobiera艂 sobie ludzi do wsp贸艂pracy, kiedy ju偶 b臋dzie gubernatorem. M贸wisz, 偶e nie starasz si臋 o 偶adne stanowisko u niego?

- Nigdy nie pracowa艂abym dla 偶adnego polityka, a zw艂aszcza dla Fieldinga.

- W takim razie powinna艣 si臋 spodziewa膰 oferty. S膮 bardzo tob膮 zainteresowani, Britt. Chc膮 wiedzie膰 o tobie, co si臋 da.

- Na przyk艂ad co?

- Wszystko. Jak膮 masz reputacj臋, spos贸b bycia, nawyki, gdzie mieszkasz.

- Cholera jasna! - Co tu si臋 dzia艂o? Jedyn膮 zemst膮, jakiej spodziewa艂am si臋 za rozmow臋 z kandydatem na gubernatora, by艂a skarga do naczelnego.

Ron cofn膮艂 si臋 o krok.

- Britt, powiedzia艂em im wszystko, co wiedzia艂em. My艣la艂em, 偶e ci pomagam.

- Ron, gdybym potrzebowa艂a pomocy, to bym o ni膮 poprosi艂a. Jak mo偶esz udziela膰 na m贸j temat informacji, nie pytaj膮c mnie o zgod臋? Przecie偶 doskonale wiesz, 偶e gazeta nie informuje os贸b trzecich o swoich pracownikach!

- Przepraszam, ale akurat ci臋 nie by艂o, a sprawa wyda艂a mi si臋 wa偶na. Byli bardzo dyskretni i nie wypytywa艂 o ciebie pierwszy lepszy cz艂owiek z ulicy, ale przysz艂y gubernator, a raczej kto艣 z jego bliskiego otoczenia. - Ron sprawia艂 wra偶enie zaniepokojonego, cho膰 na pewno nie by艂 tak zaniepokojony jak ja. Co tu si臋 dzia艂o?

- Wiem, nie zrobi艂e艣 tego z艂o艣liwie - przyzna艂am ponuro. - Kto ci臋 wypytywa艂?

- Martin Mowry, szef ochrony Fieldinga. - Ron wygl膮da艂 bardzo sm臋tnie. - To by艂y wojskowy, taki wielki facet, kt贸re zawsze chodzi tu偶 za kandydatem.

- A niech to cholera.

- Co si臋 sta艂o? Uwa偶asz, 偶e nie zamierzaj膮 zaoferowa膰 ci stanowiska?

- Na pewno nie. Prosz臋, nie m贸w o tym nikomu wi臋cej, dobrze? Wyja艣ni臋 ci to kiedy indziej, jak b臋d臋 mia艂a wi臋cej czasu.

Zadzwoni艂am do biura prowadz膮cego kampani臋 Fieldinga i zostawi艂am dla Mowry聮ego wiadomo艣膰, 偶eby si臋 ze mn膮 skontaktowa艂. Kobieta, kt贸ra odbiera艂a telefon, nie sprawia艂a wra偶enia, 偶e zna moje nazwisko, ale kto to wie. Pomy艣la艂am, 偶e mam ju偶 niez艂膮 paranoj臋.

Potem zadzwoni艂am do biblioteki i poprosi艂am Onnie, 偶eby spotka艂a si臋 ze mn膮 i Lottie w ciemni. Usiad艂y艣my przy pustym biurku i Lottie w艂膮czy艂a elektryczny czajnik. Kaza艂am im przysi膮c, 偶e dochowaj膮 tajemnicy, i opowiedzia艂am o tym, co znalaz艂am w samochodzie.

- Nie ma si臋 czym przejmowa膰 - zapewni艂am natychmiast z pozorn膮 pewno艣ci膮 siebie. - Kto艣, kto naprawd臋 chce zrobi膰 cz艂owiekowi krzywd臋, nie dzwoni przedtem ani nie pisze list贸w.

- Chyba 偶e jest szalonym by艂ym m臋偶em albo kochankiem - skomentowa艂a Onnie.

- Taa, wtedy przestaj膮 obowi膮zywa膰 jakiekolwiek zasady - przyzna艂a Lottie.

Mia艂y racj臋. S膮dowe zakazy zbli偶ania si臋 czy policyjne ostrze偶enia s膮 dla by艂ych ukochanych jedynie drobnymi niedogodno艣ciami, je偶eli zale偶y im na morderstwie albo zem艣cie. Widzia艂y艣my do艣膰 takich przypadk贸w, by wiedzie膰, 偶e je偶eli przysz艂a kolej na czyj艣 ty艂ek, nie ma co liczy膰 na to, 偶e policja mu go uratuje. Prawda jest taka, 偶e ka偶dy jest odpowiedzialny za siebie, no mo偶e jeszcze za s膮siad贸w, a kawaleria przybywa na czas jedynie w filmach. John Wayne nie 偶yje, 艣wiat za艣 bywa obrzydliwy, zw艂aszcza ogl膮dany oczami reportera policyjnego.

- To jeszcze nie wszystko - doda艂am.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂a Lottie, popijaj膮c zi贸艂ka.

- Nie uwierzycie.

Onnie - z brod膮 opart膮 na d艂oni - marszczy艂a czo艂o. Oczy Lottie by艂y bystre i czujne. Zwierzy艂am im si臋, 偶e Ron Sadler uwa偶a, i偶 mam pracowa膰 dla Fieldinga. Lottie gwizdn臋艂a.

- A niech ci臋, Britt! Gratuluj臋! Wszyscy o tobie m贸wi膮 jak o wszach w lecie!

Skin臋艂am sm臋tnie g艂ow膮.

- Wszystko naraz, co?

- Je偶eli nie dorwie ci臋 goryl Fieldinga, to dopadnie gwa艂ciciel - stwierdzi艂a filozoficznie Onnie.

- Mo偶e si臋 pomyl膮 i wy艂api膮 nawzajem - doda艂a Lottie.

Zacz臋艂a mnie namawia膰, bym na jaki艣 czas zamieszka艂a u niej. Onnie zaproponowa艂a to samo, podkre艣laj膮c, 偶e Darryl by艂by zachwycony. Mia艂am wielk膮 ochot臋 si臋 zgodzi膰, zw艂aszcza 偶e ju偶 dawno nie widzia艂am jej syna, ale odm贸wi艂am. Nie zamierza艂am nara偶a膰 przyjaci贸艂ek na wizyt臋 gwa艂ciciela, lecz nie by艂 to jedyny pow贸d.

- Nikt nie zmusi mnie do ucieczki z domu - stwierdzi艂am. Przyznaj臋, nie jest wielki, to tylko jednopokojowe mieszkanie z j臋cz膮c膮 w nocy lod贸wk膮 i s膮siadem, kt贸ry po pijanemu uwa偶a, 偶e wolno mu gra膰 na kobzie, ale jest moje. - Nie pozwol臋, by jaki艣 艣mie膰 wygoni艂 mnie z w艂asnego domu!

- A czym si臋 r贸偶nisz od tylu innych ludzi? - zaszydzi艂a Lottie. - Setki tysi臋cy Kuba艅czyk贸w pozwoli艂y si臋 wyp臋dzi膰 z dom贸w brodaczowi w brudnym roboczym ubraniu.

Wysun臋艂am doln膮 warg臋 i przybra艂am zdeterminowan膮 min臋.

- Mo偶e to jeden z powod贸w, dla kt贸rych nie dopuszcz臋, by mi si臋 to przydarzy艂o. - W tym momencie przypomnia艂am sobie o odpornej na penicylin臋 rze偶膮czce gwa艂ciciela i zacz臋艂am si臋 zastanawia膰, czy jednak si臋 nie spakowa膰.

Ustali艂y艣my system komunikowania si臋, polegaj膮cy na wzajemnych telefonach o okre艣lonych porach. Je偶eli nie zadzwoni臋 i nie odpowiem na telefon, maj膮 natychmiast do mnie jecha膰.

Wr贸ci艂am do biurka w nieco lepszym nastroju. Bycie ostro偶n膮 nie jest dla mnie niczym niezwyk艂ym, bo dzi臋ki mojej pracy doskonale zdaj臋 sobie spraw臋 z tego, co mo偶e mi si臋 przydarzy膰. Wi臋kszo艣膰 ludzi - zw艂aszcza starszych i nowo przyby艂ych obywateli Florydy - ciep艂o i uroda okolicy usypiaj膮, pra偶膮ce s艂o艅ce rozlu藕nia i sk艂ania do marze艅 na jawie, co czasem okazuje si臋 zgubne. Ostrzegam wi臋c, kogo mog臋, by zwraca艂 uwag臋 na to, co robi, i pami臋ta艂, 偶e Miami jest jak d偶ungla pe艂na dzikich i niebezpiecznych zwierz膮t, kt贸re w ka偶dej chwili mog膮 zaatakowa膰. Sama te偶 staram si臋 by膰 uwa偶na, ostro偶na i czujna. Wiedza to pot臋ga. Im wi臋cej wiemy, tym lepiej.

Zadzwoni艂am do ciotki Odalys i zapyta艂am, czy mog臋 wpa艣膰. Zachwycona, natychmiast zapomnia艂a o telenoweli, kt贸rej przebieg w艂a艣nie 艣ledzi艂a, i oznajmi艂a, 偶e czym pr臋dzej zabiera si臋 do gotowania. A kiedy powiedzia艂am, 偶e nie potrzebuj臋 jedzenia, tylko fachowej porady, by艂a zachwycona w dw贸jnas贸b.

Gdy przyjecha艂am, wok贸艂 jej niedu偶ego, dobrze utrzymanego domku w Ma艂ej Hawanie unosi艂 si臋 ci臋偶ki zapach pollo asado: duszonej kury z czosnkiem, olejem z oliwek, cebul膮, sokiem z limety, bia艂ym winem i oregano. Obok drzwi frontowych kwit艂y pi臋kne r贸偶owe i bia艂e chi艅skie r贸偶e o ogromnych kwiatach z niewinnie rozchylonymi p艂atkami i z艂otymi 艣rodkami. A tu偶 za drzwiami znajdowa艂a si臋 twarz - wcale nie niewinna. By艂a to prymitywna gliniana g臋ba wykrzywiona w ohydnym grymasie, z oczami, nosem i ustami z muszelek. Przedstawia艂a Eleggu臋 - oszuka艅czego boga pilnuj膮cego drzwi, skrzy偶owa艅 i bram oraz zapewniaj膮cego komunikacj臋 pomi臋dzy kap艂anami santerii a orishami - b贸stwami. Jednym z jego zada艅 jest strze偶enie drzwi i trzymanie z dala niepo偶膮danych go艣ci. W czasie nalot贸w na mieszkania przest臋pc贸w policjanci cz臋sto znajduj膮 zatkni臋te za podobizn臋 Eleggui w艂asne zdj臋cia albo wizyt贸wki. Nie by艂abym zaskoczona, gdyby za wizerunkiem Eleggui u ciotki tkwi艂o zdj臋cie mojej matki.

Ciotka (m艂odsza siostra mego ojca) by艂a ubrana skromnie i - jak zwykle - ca艂kowicie na bia艂o. Jest nieco ni偶sza od mnie, ale porusza si臋 z tak膮 godno艣ci膮, 偶e ma si臋 wra偶enie, jakby by艂a wy偶sza. Cho膰 sko艅czy艂a pi臋膰dziesi膮t lat, jest w dalszym ci膮gu pi臋kna: zielone oczy, oliwkowa sk贸ra i wysokie ko艣ci policzkowe nadaj膮 jej koci wygl膮d. Obj臋艂a mnie jak zawsze serdecznie, wymamrota艂a pod nosem co艣 mi艂ego i wyca艂owa艂a w oba policzki. Jej wielkie oczy a偶 pa艂a艂y mi艂o艣ci膮 - po 艣mierci ojca chcia艂a mnie nawet wychowywa膰.

Pami臋tam, jak pewnej nocy, kiedy mia艂am pi臋膰 lat i spa艂am u ciotki, wyj臋艂a mnie z 艂贸偶eczka, ubra艂a na bia艂o i dok膮d艣 zabra艂a. Najpierw by艂am ciekawa, potem przestraszona. Przypominam sobie walenie b臋bn贸w, d藕wi臋k dzwon贸w, zawodz膮ce 艣piewy i j臋ki umieraj膮cych zwierz膮t. Otaczali mnie obcy ludzie, w rogu podskakiwa艂 kogut bez 艂ba, czu膰 by艂o zapach perfumowanej wody i zi贸艂. Rozsmarowano mi na czole co艣 ciep艂ego i lepkiego, p贸藕niej w艂o偶ono naszyjnik z czerwonych i bia艂ych paciork贸w.

Kiedy z dzieci臋c膮 niewinno艣ci膮 opowiedzia艂am matce o tej nocnej przygodzie, zdecydowa艂a - ku mojej uldze - 偶e nie b臋d臋 wi臋cej nocowa膰 u kuba艅skich kuzyn贸w ze strony ojca. Do dzi艣 nie rozmawia z ciotk膮 Odalys. Jestem jedynym ogniwem 艂膮cz膮cym ich 艣wiaty i ani w jednym, ani w drugim nie czuj臋 si臋 do ko艅ca u siebie. Podejrzewam, 偶e w mojej rodzinie tylko ciotka wyznaje santeri臋. Kocham j膮, ale nie wierz臋 w rozgniewanych bog贸w ani z艂e duchy; tego typu ceremonie wywo艂uj膮 we mnie jedynie w艣ciek艂o艣膰 mi艂o艣nika zwierz膮t.

Mimo wszystko ciotka Odalys zawsze by艂a mi bliska. Uwielbia艂a opowiada膰 historie o m艂odzie艅czych eskapadach mojego ojca. Potem, kiedy zosta艂am dziennikark膮 i pisa艂am sw贸j pierwszy artyku艂 o zab贸jstwie zwi膮zanym z santeri膮, jej wiedza okaza艂a si臋 jak znalaz艂. Morderca, najprawdopodobniej nam贸wiony przez swego santero, pokry艂 cia艂o olejem, kurzym pierzem i anielskim py艂em, czyli srebrnym proszkiem, jakim dzieci ze szko艂y podstawowej posypuj膮 robione na Bo偶e Narodzenie kartki pocztowe. Ciotka uwa偶a艂a, 偶e santero najprawdopodobniej obieca艂 mu, i偶 kombinacja ta uczyni go niewidzialnym dla wrog贸w, a przynajmniej niezwyci臋偶onym. W ka偶dym razie tak wystrojony pomaszerowa艂 zastrzeli膰 rywala, kt贸ry rzuci艂 na niego z艂y urok. 聦lad srebrnego proszku i kurzych pi贸r zaprowadzi艂 gliniarzy prosto z miejsca zab贸jstwa do mieszkaj膮cego w tej samej dzielnicy sprawcy. Kiedy przybyli, by艂 jeszcze ca艂y srebrny, a w majtkach wci膮偶 mia艂 kurze pi贸ra.

- Jeste艣 aresztowany, wielki ptaku! - za偶artowa艂 anglosaski gliniarz.

Chyba wtedy po raz pierwszy zacz臋艂am mie膰 powa偶ne w膮tpliwo艣ci co do santerii i jej wyznawc贸w.

Oczywi艣cie nic z tych rzeczy nie powiedzia艂am teraz ciotce. Siedzia艂y艣my w jej salonie i popija艂y艣my z male艅kich porcelanowych fili偶anek mocn膮 kaw臋 po kuba艅sku. Stara艂am si臋 nie patrze膰 na ngang臋, wielki 偶elazny kocio艂, dominuj膮cy w k膮cie sk膮din膮d przytulnego pokoju. W czym艣 takim znajduje si臋 zawsze mn贸stwo przedmiot贸w: gwo藕dzie do przybijania szyn, spr臋偶yny, no偶e, paciorki, kamienie, maczety, teksty modlitw, suche li艣cie, umocowane do zwierz臋cych poro偶y lustra, w kt贸rych widzi si臋 przysz艂o艣膰. W trakcie niekt贸rych ceremonii w kotle o偶ywaj膮 wzywane duchy zmar艂ych. Nganga zawiera te偶 krew oraz zwierz臋ce, czasem nawet ludzkie, resztki. Zazwyczaj czaszki i ko艣ci d艂ugie. Na pierwszych latach studi贸w w akademii policyjnej w Miami uczy si臋 przysz艂ych policjant贸w rozpoznawania ludzkich czaszek u偶ywanych w rytua艂ach santerii. Znakami rozpoznawczym mog膮 by膰: krople wosku ze 艣wiec, suche li艣cie, 艣lady krwi albo rdzy z kot艂a. Wi臋kszo艣膰 czaszek mo偶na kupi膰 legalnie w bot谩nicas. Pochodz膮 one z Afryki lub Indii Zachodnich i by艂y przewidziane do cel贸w naukowych albo medycznych, cz臋艣ci wyznawc贸w santerii zale偶y jednak na czaszkach zawieraj膮cych m贸zg, uwa偶aj膮 bowiem, 偶e dzi臋ki temu duchy b臋d膮 聞m膮drzejsze聰. W ten spos贸b powstaj膮 realne problemy. Okradanie grob贸w jest oczywi艣cie przest臋pstwem.

Rozr贸偶nienie mi臋dzy pospolitym okradaniem grob贸w a rytualnym, spowodowanym wiar膮 w santeri臋, jest proste - nale偶y szuka膰 kontekstu symbolicznego. W kulcie santerii dominuje siedem afryka艅skich si艂. Ofiara pierwszego zbezczeszczenia grobu, o kt贸rym pisa艂am dla 聞News聰, zmar艂a w tysi膮c dziewi臋膰set czterdziestym si贸dmym roku w wieku siedemdziesi臋ciu siedmiu lat. Jej gr贸b by艂 si贸dmy od bramy cmentarnej. Tak wi臋c kupuj膮c gr贸b w Miami, trzeba uwzgl臋dnia膰 wiele czynnik贸w.

- Mam problem... - zacz臋艂am rozmow臋 z ciotk膮.

- M臋偶czyzna. - Westchn臋艂a, k艂ad膮c idealnie wymanikiurowan膮 d艂o艅 na sercu.

- Tak jakby.

- Jak si臋 nazywa?

- Nie wiem. Policja jeszcze go nie znalaz艂a.

Jej pi臋knie wygi臋te w 艂uk brwi unios艂y si臋 dramatycznie, a zmarszczki zniekszta艂ci艂y idealnie g艂adkie czo艂o. Opowiedzia艂am o gwa艂cicielu. Zna艂a spraw臋 z hiszpa艅skoj臋zycznej rozg艂o艣ni. Wspomnia艂am o listach, o znalezisku w samochodzie, o tym, dlaczego pyta艂am o Ochosi.

- Ay, Dios mio. Qu? horror! Chica! Musimy zapyta膰 bog贸w - oznajmi艂a grobowym g艂osem i wsta艂a.

Wyda艂am si臋 sobie g艂upia. Co ja tu robi臋? Po chwili uzna艂am jednak, 偶e warto spr贸bowa膰 - je偶eli gwa艂ciciel jest wyznawc膮 santerii, ciotka b臋dzie wiedzia艂a, w jaki spos贸b my艣li.

Usiad艂y艣my po obu stronach polakierowanego na wysoki po艂ysk sto艂u w kuchni. Ciotka rzuci艂a muszle na blat jak ko艣ci; zagrzechota艂y te偶 jak ko艣ci. Muszlom zadaje si臋 pytania, na kt贸re maj膮 odpowiedzie膰 聞tak聰 albo 聞nie聰, tylko jednak po hiszpa艅sku, a ciotka mrucza艂a dla mnie zbyt szybko. Przelicza艂a, ile muszli upad艂o otworem do g贸ry, ile do do艂u, po czym zbiera艂a je, mrucza艂a i rzuca艂a dalej, raz za razem.

- Bogowie m贸wi膮, 偶e jeste艣 zbyt ufna - powiedzia艂a w kt贸rym艣 momencie oskar偶ycielskim tonem. Chyba nie odnosi艂o si臋 to do mnie. Mo偶liwe, 偶e bogowie pomylili mnie z kim艣 innym, ale wola艂am si臋 nie odzywa膰. Rzuci艂a ponownie - muszle wypad艂y z jej szczup艂ych, pi臋knych d艂oni, migocz膮c niewinnie, tak zapewne jak w dniu, kiedy fala wyrzuci艂a je na s艂oneczn膮 pla偶臋. - Niebezpiecze艅stwo, 艣miertelne niebezpiecze艅stwo, muerte - wyszepta艂a, spogl膮daj膮c na mnie wype艂nionymi strachem oczami. Muszle ponownie zagrzechota艂y. - Potwierdzaj膮, co m贸wisz. Niebezpiecze艅stwo ze strony kogo艣, kogo nigdy nie spotka艂a艣. Musimy zrobi膰 despojo - doda艂a g艂osem nie znosz膮cym sprzeciwu. - Poprosi膰 duchy i zmar艂ych o pomoc.

- Nic z tego. 呕adnych zwierz膮t, nawet kury.

- Przecie偶 jestem twoj膮 madrina, Britt - oznajmi艂a z takim wyrazem twarzy, jakbym j膮 zrani艂a. - Mog臋 wezwa膰 ojca 偶yj膮cych w kotle duch贸w i poprosi膰 go o pomoc.

- Bardziej mi pomo偶esz, m贸wi膮c jak najwi臋cej o gwa艂cicielu.

Opieraj膮c si臋 na moich informacjach, ciotka dosz艂a do wniosku, 偶e gwa艂ciciel poszed艂 z problemem dotycz膮cym mnie i moich artyku艂贸w do swego doradcy religijnego, prawdopodobnie kap艂ana palo mayombe, najbardziej agresywnego z istniej膮cych kult贸w. Przypuszczalnie odby艂a si臋 brujeria, czyli seans czarnej magii. Obrz膮dek z krowim j臋zykiem - bardzo skomplikowany - musia艂 kosztowa膰 ponad pi臋膰set dolar贸w.

Po przeprowadzeniu tylu pot臋偶nych magicznych rytua艂贸w gwa艂ciciel poczu艂 si臋 na pewno pot臋偶ny i wszechw艂adny.

- Britt, musisz mi pozwoli膰, 偶ebym ci pomog艂a - nalega艂a ciotka.

Po coraz g艂o艣niejszych negocjacjach zgodzi艂am si臋 wreszcie na prosty rytua艂 oczyszczaj膮cy. Ciotka upar艂a si臋, by wetrze膰 mi we w艂osy zio艂a, i wymusi艂a na mnie obietnic臋, 偶e przez trzy dni ich nie zmyj臋. Kiedy wciera艂a mi w g艂ow臋 ostro pachn膮ce li艣cie, dosz艂am do wniosku, 偶e ju偶 dziwniejszy ten dzie艅 nie m贸g艂 by膰. Zastanawia艂am si臋, co robi膮 w tej chwili dziennikarze w innych ameryka艅skich miastach.

- Potrzebujesz ochrony - stwierdzi艂a ciotka. - Resguardo. Talizman.

- Ma w sobie co艣 zwierz臋cego?

Obrzuci艂a mnie tak gro藕nym spojrzeniem jak chyba nigdy w 偶yciu. Podesz艂a do szafki przy 艣cianie i zacz臋艂a nape艂nia膰 niewielki woreczek. Wrzuci艂a do 艣rodka troch臋 zi贸艂, monet臋 i nab贸j pistoletowy.

- Sk膮d go masz? - Nab贸j wygl膮da艂 na trzydziestk臋贸semk臋 z zag艂臋bieniem na czubku.

Wyd臋艂a wargi, sk艂oni艂a g艂ow臋 i popatrzy艂a na mnie spod p贸艂przymkni臋tych powiek jak lekarz na opornego pacjenta.

- To ci臋 ochroni.

- Tylko je偶eli ta torebeczka ma cyngiel.

- Obcy cz艂owiek b臋dzie pr贸bowa艂 ci臋 zrani膰 - powiedzia艂a powa偶nie. - Musisz to nosi膰, nie wolno ci tego nigdy zdejmowa膰.

Westchn臋艂am. Nienawidz臋, gdy mi si臋 m贸wi, co mam robi膰. Zawi膮za艂a woreczek i przek艂u艂a go agrafk膮.

- Nie no艣 amuletu w torebce. Mog艂aby艣 go zgubi膰. No艣 w ubraniu. Przypnij do pantalones. Przy mnie.

Nie zamierza艂am zaczyna膰 k艂贸tni. Potrzebowa艂am wszelkiej mo偶liwej pomocy, wi臋c pos艂ucha艂am. Podnios艂am sp贸dnic臋 i przypi臋艂am amulet do gumki majtek. C贸偶 to by艂aby za niespodzianka dla Curta, gdyby kiedy艣 mia艂 mi je 艣ci膮gn膮膰.

Ciotka wysz艂a na chwil臋 do drugiego pokoju, a to nie zapowiada艂o niczego dobrego.

- Jeszcze jedno - oznajmi艂a wracaj膮c. W r臋ce trzyma艂a naszyjnik z czerwonych i bia艂ych paciork贸w. Zapi臋艂a mi go na szyi i u艂o偶y艂a. By艂am tak zadowolona, 偶e nie wr贸ci艂a z koz膮 na sznurku, 偶e pozwoli艂am jej na wszystko bez s艂owa protestu.

- Jeste艣 c贸rk膮 Chango - szepn臋艂a. - Wojownika panuj膮cego nad grzmotami i b艂yskawicami. No艣 to. - Ostatnim razem, kiedy za艂o偶ono mi taki naszyjnik, mia艂am pi臋膰 lat i natychmiast skonfiskowa艂a go i wyrzuci艂a moja matka.

Odm贸wi艂am zostania na obiad, da艂am jednak do zrozumienia, 偶e nie mia艂abym nic przeciwko 聞paczce 偶ywno艣ciowej聰, na co ciotka zape艂ni艂a kilka pojemnik贸w wspania艂o艣ciami: duszonym kurczakiem, pachn膮cymi muszkatem i cynamonem nale艣nikami calabaza i plackiem z mango. Kiedy 艣ciska艂a mnie w drzwiach, rozgl膮da艂am si臋 po ulicy jak w艂amywacz. Przebieg艂am mo偶liwie najszybciej do samochodu, otworzy艂am zamek, wsun臋艂am si臋 do 艣rodka i zatrzasn臋艂am za sob膮 drzwi. Wn臋trze natychmiast wype艂ni艂 ostry zapach zi贸艂 w moich w艂osach.

- Britt! - Na d藕wi臋k mego imienia a偶 podskoczy艂am, ale to by艂a tylko ciotka, kt贸ra wysz艂a za mn膮 i sta艂a teraz przy samochodzie. Twarz mia艂a poci臋t膮 zmarszczkami zmartwienia. - Zatrzymaj si臋 przy bot谩nica i kup siedem czerwonych 艣wiec. Pal je przez dwadzie艣cia cztery godziny przed figur膮 艣wi臋tej Barbary. Potem z艂贸偶 jej w ofierze owoce.

- Dobrze, je偶eli znajd臋 czas, 偶eby wpa艣膰 do ko艣cio艂a - sk艂ama艂am. Pos艂a艂am jej na po偶egnanie ca艂usa i ruszy艂am. Jeszcze d艂ugo widzia艂am j膮 we wstecznym lusterku - ca艂a w bieli, wygl膮da艂a jak duch.

Ani my艣la艂am robi膰 zakupy w bot谩nica. Sklepy zaopatruj膮ce wyznawc贸w santerii istniej膮 w Miami od dziesi臋cioleci, ale od czasu przybycia fali marielitos prze偶ywaj膮 prawdziwy boom. Wygl膮da na to, 偶e na ka偶dym rogu ulicy w Ma艂ej Hawanie jest sklepik z napojami, zio艂ami, 艣wiecami, talizmanami, specjalnymi myd艂ami, statuetkami 艣wi臋tych i bog贸w oraz innymi mistycznymi akcesoriami. S膮 ma艂e, ciemne i respektuj膮 wszystkie popularne karty kredytowe.

Dzi臋ki wsparciu jedzeniem, zio艂ami i magi膮 czu艂am si臋 znacznie lepiej, mimo to raz za razem spogl膮da艂am w lusterko wsteczne, a wchodz膮c do domu, wstrzyma艂am oddech. Na m贸j widok Bitsy zacz臋艂a z podnieceniem podskakiwa膰 i macha膰 ogonem. Billy Boots, kt贸ry le偶a艂 zwini臋ty w fotelu, otworzy艂 艣lepia, wsta艂 i przeci膮gn膮艂 si臋, wyra藕nie jednak nie z mojego powodu, lecz zn臋cony zapachem jedzenia. Wszystko - z broni膮 w艂膮cznie - wygl膮da艂o na nie ruszone.

Nie my艣la艂am, 偶e jestem a偶 tak g艂odna. Ledwie sprawdzi艂am mieszkanie, usiad艂am i zacz臋艂am 艂apczywie je艣膰, nawet nie odgrzewaj膮c tego, co przynios艂am. Po kolacji zabra艂am Bitsy na spacer, ale tylko do ulicy. Id膮c uwa偶nie si臋 rozgl膮da艂am, czy nie zbli偶a si臋 kto艣 nieznajomy, a jednocze艣nie potrz膮sa艂am g艂ow膮, by pozby膰 si臋 zi贸艂 z w艂os贸w. W drodze powrotnej zauwa偶y艂am, 偶e w oknach Goldstein贸w pali si臋 艣wiat艂o, wi臋c postanowi艂am zajrze膰 do nich, 偶eby ich ostrzec. Nie chcia艂am ich niepokoi膰, jedynie uczuli膰 na sytuacj臋, zw艂aszcza 偶e pani Goldstein kilka razy dziennie wchodzi i wychodzi z mojego mieszkania, wyprowadzaj膮c Bitsy na spacer. Zasugerowa艂am, 偶eby na razie przesta艂a to robi膰, ale kategorycznie odm贸wi艂a, twierdz膮c, 偶e suka wymaga ruchu. W g艂臋bi duszy by艂am oczywi艣cie zadowolona.

Po powrocie do mieszkania natychmiast zadzwoni艂am do Onnie i Lottie, by da膰 zna膰, 偶e jestem ca艂a i zdrowa. Obie ju偶 czeka艂y na m贸j telefon. Potem usiad艂am i jedz膮c placek z mango, zacz臋艂am si臋 zastanawia膰, co dalej. Placek by艂 tak delikatny, 偶e sam sp艂ywa艂 do 偶o艂膮dka, tote偶 jak zwykle, kiedy jestem zdenerwowana, zjad艂am znacznie wi臋cej, ni偶 zamierza艂am. Je偶eli zjawi si臋 teraz gro藕ny obcy, 偶eby mnie skrzywdzi膰, przynajmniej b臋d臋 najedzona.

Ustalenie nast臋pnego ruchu nie by艂o trudne. B臋d臋 si臋 dalej zajmowa艂a Gwa艂cicielem z Centrum. Mia艂am nadziej臋, 偶e wkr贸tce dojdzie do jego aresztowania, ale patrz膮c na spraw臋 realistycznie, wiedzia艂am, 偶e r贸wnie dobrze mo偶e ono nigdy nie nast膮pi膰. Jedyne, co mog艂am w tej sytuacji, to pilnowa膰 plec贸w i nadal porz膮dnie robi膰 to, co do mnie nale偶y. Mog艂am te偶 przej膮膰 inicjatyw臋 w sprawie Fieldinga; postanowi艂am wi臋c i艣膰 do Martina Mowry聮ego.

W艂a艣nie sz艂am do 艂贸偶ka, kiedy zabrz臋cza艂 dzwonek u drzwi. Zadr偶a艂y mi wszystkie nerwy. Zarzuci艂am szlafrok i chwyci艂am bro艅.

- Przepraszam, 偶e ci臋 przestraszy艂em, Britt. Powinienem by艂 uprzedzi膰 ci臋 telefonicznie.

Szybko wetkn臋艂am rewolwer pod poduszk臋 i otworzy艂am drzwi. W progu sta艂 pan Goldstein - z nie艣mia艂ym u艣miechem na ustach i skrzynk膮 z narz臋dziami w d艂oni.

- 呕ona pomy艣la艂a, 偶e mo偶e przyda艂oby si臋 to u ciebie zamontowa膰. - Wzruszy艂 ramionami i pokr臋ci艂 g艂ow膮. - To wcale nie jest taki g艂upi pomys艂.

U艣miechn膮艂 si臋 zn贸w i zacz膮艂 pracowa膰. Wierci艂 dziurki, wkr臋ca艂 艣rubki i po kilkunastu minutach mia艂am w drzwiach wizjer. Kiedy odchodzi艂, poca艂owa艂am go w pomarszczony policzek. Sprawdzi艂am drzwi i okna, wyjrza艂am przez judasza, przypi臋艂am resguardo do nocnej koszuli, wsun臋艂am rewolwer i naszyjnik pod poduszk臋, po艂o偶y艂am si臋 i zacz臋艂am wpatrywa膰 w ciemno艣膰.

Rozdzia艂 czternasty

W nocy 艣ni艂am o widowiskowych pogoniach, w kt贸rych raz by艂am zwierzyn膮, raz my艣liwym. Niezwykle m臋cz膮ce dla mojej pod艣wiadomo艣ci by艂o to, 偶e ci膮gle zmienia艂a si臋 obsada r贸l - jakby sny chcia艂y przekaza膰 co艣, czego nie mog艂am us艂ysze膰 w otaczaj膮cej mnie g臋stej ciemno艣ci.

Obudzi艂am si臋 z okropnym samopoczuciem, wiedzia艂am jednak, co robi膰. Zadzwoni艂am do Curta Norske i wprosi艂am si臋 na wycieczk臋. Lottie mia艂a racj臋 - potrzebowa艂am odpoczynku. Tak zm臋czona i rozbita nie czu艂am si臋 od ostatnich rozruch贸w.

Obecna pora roku - z osi膮gaj膮cymi apogeum temperaturami i gwa艂townymi ulewami - jest moj膮 ulubion膮. Co popo艂udnie nad p贸艂wyspem przetaczaj膮 si臋 czarne chmury: sun膮 znad Zatoki Meksyka艅skiej w kierunku Everglades i wylewaj膮 swoj膮 zawarto艣膰 nad miastem. Po takim deszczu s艂ycha膰 wr臋cz, jak ro艣nie trawa. W nocy z mangowc贸w za moimi oknami odrywaj膮 si臋 ogromne, dojrza艂e r贸偶owe owoce i spadaj膮 z cichym pla艣ni臋ciem na mi臋kk膮 ziemi臋. Zbieram je rano, wybieram najwi臋kszy i najlepszy owoc i - czytaj膮c porann膮 gazet臋 - zjadam go, popijaj膮c kaw膮 i zagryzaj膮c p艂atkami. Pozosta艂e k艂ad臋 pod drzwiami pani Goldstein, kt贸ra ch臋tnie uczestniczy w spo偶ywaniu tego wspania艂ego daru natury.

Wykona艂am rutynowe czynno艣ci porannego rytua艂u, nie mia艂am jednak apetytu ani nie czu艂am zwyk艂ego zadowolenia. By艂am spragniona tylko jednego - odpowiedzi.

Po przybyciu do redakcji postanowi艂am przede wszystkim dotrze膰 do Martina Mowry聮ego. Jak mnie poinformowano w biurze wyborczym, pojecha艂 z Fieldingiem na p贸艂noc stanu. Nie uda艂o mi si臋 z艂apa膰 go w hotelu, w kt贸rym przebywa艂a ekipa kandydata, dopad艂am go jednak w LaBelle, gdzie Fielding uczestniczy艂 w dorocznym festiwalu kapusty. Mia艂 przemawia膰 do weteran贸w wojennych - po paradzie, a przed 艣piewami gospel. Nie powiedzia艂am, 偶e dzwoni kto艣 z prasy, jedynie zaanonsowa艂am mi臋dzymiastow膮 dla Mowry聮ego. Po kilku minutach w s艂uchawce rozleg艂o si臋 kr贸tkie warkni臋cie:

- Mowry. S艂ucham.

- Dzie艅 dobry - przywita艂am si臋 rado艣nie. - K艂ania si臋 Britt Montero z 聞Miami News聰. Dotar艂o do mnie, 偶e zbiera pan informacje na m贸j temat. Czy mog艂abym s艂u偶y膰 osobi艣cie odpowiedzi膮 na jakie艣 pytanie?

Przez chwil臋 panowa艂a cisza.

- Britt Montero. - G艂臋boki, charakterystyczny g艂os cechowa艂a szorstko艣膰 typowa dla kogo艣 przyzwyczajonego do wydawania i wykonywania rozkaz贸w.

- Zgadza si臋. Ch臋tnie pozna艂abym pow贸d pa艅skiego zainteresowania moj膮 osob膮.

- Doskonale pani zna pow贸d. Chodzi o stek k艂amstw i oskar偶e艅, kt贸re pani wygrzeba艂a.

- To by艂y pytania, panie Mowry. Pytania. Jestem dziennikark膮, to moja praca. Zadaj臋 pytania, ale wi臋kszo艣膰 pozostaje jeszcze bez odpowiedzi.

- Nie zsikaj si臋 tylko w majtki - rzuci艂 arogancko. - Pos艂uchaj, dziennikarko. By膰 mo偶e nie zdajesz sobie sprawy z tego, 偶e Eric Fielding by艂 przez lata osobistym prawnikiem wydawcy waszej gazety. Przeszli razem Harvard i byli 艣wiadkami na swoich 艣lubach.

- Przyznaj臋, nie wiedzia艂am o tym, ale nie ma to nic wsp贸lnego z tym, co robimy w redakcji.

A mo偶e ma? Bo偶e! Czy to dlatego Fred Douglas kaza艂 mi trzyma膰 si臋 od sprawy z daleka? Czy偶bym ryzykowa艂a utrat臋 pracy?

- Nie pomagasz sobie w karierze - ostrzeg艂 Mowry. - Najwyra藕niej nie dociera do ciebie, 偶e jeste艣 dla swojej gazety tak wa偶na jak pryszcz na dupie s艂onia.

Musia艂am prze艂kn膮膰 艣lin臋.

- Mimo wszystko chcia艂abym wiedzie膰.

Po艂膮czenie zosta艂o przerwane.

Co za dra艅. Chocia偶 tak naprawd臋 moja w艣ciek艂o艣膰 wcale nie dotyczy艂a Mowry聮ego, lecz Fieldinga. Mowry najprawdopodobniej wype艂nia艂 jedynie rozkazy, by mnie zastraszy膰.

Gdyby istnia艂 jaki艣 spos贸b powrotu do sprawy Mary Beth Rafferty przed wyborami. Nigdy nie opublikowali艣my nazwiska 艣wiadka - ch艂opca, kt贸ry wtedy si臋 z ni膮 bawi艂. By膰 mo偶e zdo艂a艂abym go odnale藕膰. Albo kto艣 osobi艣cie w tym zainteresowany zwr贸ci艂by si臋 do 艣rodk贸w masowego przekazu i za偶膮da艂 zbadania Fieldinga za pomoc膮 wykrywacza k艂amstw. Jaka szkoda, 偶e ojciec Mary Beth nie 偶yje. Mog艂abym si臋 za艂o偶y膰, 偶e bez wahania by mi pom贸g艂.

Teraz jednak musia艂am a偶 do momentu aresztowania Gwa艂ciciela z Centrum trzyma膰 r臋k臋 na pulsie, napisa艂am wi臋c do pierwszego wydania artyku艂 o Marianne Rhodes. Mimo wyst臋pu w telewizji, Fred Douglas podtrzyma艂 decyzj臋 o niewymienianiu jej nazwiska. Pisa艂am wi臋c o niej jako o 聞ciemnow艂osej m艂odej urz臋dniczce聰. Rozgoryczona, opowiedzia艂a mi, 偶e zatrudni艂a adwokata, by zaskar偶y艂 jej pracodawc臋 i za偶膮da艂 odszkodowania, poniewa偶 nie zapewniono jej bezpiecze艅stwa w miejscu pracy. Brzmia艂o to logicznie. Co prawda nasze s膮dy dusz膮 si臋 od nadmiaru spor贸w prawnych, ale je偶eli efektem kolejnego ma by膰 poprawa bezpiecze艅stwa kobiet w miejscu pracy, jestem ca艂ym sercem za.

Z rozmys艂em powt贸rzy艂am tez臋, kt贸ra zdaniem doktora Simmonsa najbardziej w艣cieka gwa艂ciciela, a mianowicie, 偶e pope艂nia przest臋pstwa, aby udowodni膰 sobie, 偶e jest prawid艂owo zorientowany seksualnie, chocia偶 prawdopodobnie nie jest.

Zako艅czy艂am artyku艂 i wysz艂am z redakcji, zostawiaj膮c informacj臋, 偶e badam 艣lad zwi膮zany z odkryciem przez laboratorium cz膮steczki farby, kt贸ra mo偶e pochodzi膰 ze stoczni remontowej. Pojecha艂am do Bayside, zaparkowa艂am samoch贸d i zamkn臋艂am pager w schowku.

聞Sea Dancer聰 jest 艣nie偶nobia艂ym dwudziestometrowcem, ma dwa pok艂ady i okucia z nierdzewnej stali. Kapitan przywita艂 mnie na pok艂adzie osobi艣cie; jego nakrapiane z艂otem oczy by艂y tak ciep艂e, jakimi je zapami臋ta艂am. Mia艂am na sobie bia艂e bawe艂niane spodnie i brzoskwiniow膮 bluzk臋; usiad艂am jak najbli偶ej kapitana, ko艂a sterowniczego i megafonu.

Zatoka Biscayne jest stale zmieniaj膮cym si臋 偶ywym dzie艂em sztuki. Tego dnia by艂a 艂agodna i p艂aska jak st贸艂: w g艂adkiej niczym lustro niebieskozielonej p艂aszczy藕nie odbija艂y si臋 ze wszelkimi szczeg贸艂ami mosty i drapacze chmur. Siedz膮c mi臋dzy 艣miej膮cymi si臋, rozpaplanymi turystami, pomy艣la艂am sobie, 偶e niezale偶nie od tego, czy nawi膮偶臋 z kapitanem Norske ni膰 porozumienia, czy nie, b臋dzie to dla mnie mi艂e prze偶ycie. Uwielbiam - ogl膮da膰 Miami, a od strony wody jego widok jest szczeg贸lnie pi臋kny i zawsze sk艂ania mnie do fantazjowania, jak miasto wygl膮da艂o dawno temu, zanim panorama wie偶owc贸w nada艂a mu charakter nowoczesnej metropolii.

Statek by艂 mniej wi臋cej w trzech czwartych wype艂niony ha艂a艣liwymi turystami w szortach i jaskrawych bawe艂nianych koszulach. Co sprytniejsi zaopatrzyli si臋 w kapelusze, okulary s艂oneczne oraz wysmarowali kremem do opalania. Cz臋艣膰 dzieciak贸w mia艂a na g艂owach kupione w Disneylandzie uszy Myszki Miki. Sennie obserwowa艂am migocz膮c膮 powierzchni臋 zatoki; jej pi臋kno pozwala艂o mi wyrzuci膰 z g艂owy ponure obrazy, spowijaj膮ce mrokiem moje my艣li. Wybrze偶e zatoki od niepami臋tnych czas贸w przyci膮ga艂o ludzi. Trzy tysi膮ce lat temu mieszkali tu Indianie Tequesta, a podczas prac archeologicznych w po艂udniowej cz臋艣ci zatoki Biscayne znaleziono 艣lady cz艂owieka sprzed dziesi臋ciu tysi臋cy lat. To tu w艂a艣nie przybi艂 Ponce de Leon. P艂ywa艂y t臋dy za艂adowane z艂otem hiszpa艅skie galeony i d艂ubanki Seminol贸w. Tutejsze wody by艂y domem dla pirat贸w, pionier贸w, zbieg艂ych niewolnik贸w i wyn臋dznia艂ych weteran贸w wojny secesyjnej. Ciekawe, jakie by艂oby dzi艣 ich zdanie o Miami - najruchliwszym porcie turystycznym 艣wiata. Zastanawia艂o mnie, czy za sto lat ktokolwiek b臋dzie pami臋ta艂 o obecnych nowo艣ciach, procesach i chaosie.

G艂臋boko oddychaj膮c, czu艂am, 偶e wszystko odzyskuje w艂a艣ciwe proporcje. Jak偶e potrzebowa艂am wypoczynku. Zacz臋艂am rozwa偶a膰, czy potrzebnie umie艣ci艂am w artykule zdanie o 聞niesprawno艣ci聰 gwa艂ciciela. Rozejrza艂am si臋 - na pok艂adzie musia艂 by膰 telefon. Nie! St艂umi艂am my艣li o redakcji i skoncentrowa艂am si臋 na obserwacji miasta, zmieniaj膮cego barwy jak kameleon - z akwamarynowej w srebrn膮 i natychmiast potem w trawiastozielon膮.

Wyp艂yn臋li艣my z portu. Na po艂udniu przesuwa艂 si臋 hotel 聞Dupont Plaza聰, usytuowany niedaleko uj艣cia rzeki Miami, kt贸ra by艂a kryszta艂owo przejrzysta i mia艂a tak czyst膮 wod臋, 偶e da艂o si臋 j膮 bez obaw pi膰 do tysi膮c osiemset dziewi臋膰dziesi膮tego sz贸stego roku, czyli do momentu, kiedy powsta艂o miasto. Miejsce, gdzie znajduje si臋 hotel, zawsze by艂o zamieszkane. W dawnych czasach 偶yli tu niewolnicy, koloni艣ci, 偶o艂nierze i Seminolowie, ale nie ich uwa偶a si臋 za pierwszych mieszka艅c贸w tego terenu. Przed nimi byli Indianie Toquesta. Podczas budowy parkingu zniwelowano i zalano cementem wzg贸rze, na kt贸rym grzebali oni swoich zmar艂ych. Hotel otwarto w tysi膮c dziewi臋膰set pi臋膰dziesi膮tym si贸dmym roku i moja matka nieraz bywa艂a w nim na pokazach mody, obiadkach i pota艅c贸wkach przy herbatce. Mieszka艅cy Miami wszystkich generacji maj膮 wspomnienia zwi膮zane z 聞Dupont Plaza聰 albo historycznym miejscem, na kt贸rym zosta艂 wybudowany.

Moje zwi膮zane z tym miejscem wspomnienia nie s膮 najszcz臋艣liwsze. Za ka偶dym razem, kiedy widz臋 hotel, przychodzi mi na my艣l pewien 艣lub. Nie by艂am ani jego uczestnikiem, ani zaproszonym go艣ciem - zosta艂am wezwana do opisania strzelaniny, kt贸ra w贸wczas wybuch艂a. Pami臋ta艂am pi臋kny bufet ze wspania艂ym wielopi臋trowym tortem po艣rodku. Na lodzie u艂o偶ono tace z zak膮skami, 艣wie偶e krewetki i bujne kwiaty. W r贸wnym dwuszeregu sta艂y dopiero co nalane, nietkni臋te kieliszki szampana. By艂yby to idealne motywy na zdj臋cia do broszury reklamowej firmy obs艂uguj膮cej przyj臋cia, tyle 偶e tu偶 obok tortu le偶a艂y trupy dw贸ch m臋偶czyzn w wieczorowych garniturach. Jeden by艂 dru偶b膮, drugi zaproszonym go艣ciem. Strzelec, dawny narzeczony panny m艂odej, nie zosta艂 zaproszony - z oczywistego powodu.

Mijali艣my groble, statki pasa偶erskie i czerwone dachy dost臋pnych wy艂膮cznie od strony wody i wartych miliony dom贸w na Fisher Island, przep艂ywali艣my obok dochodz膮cych do wody dzia艂ek, zajmowanych przez rosn膮c膮 armi臋 bezdomnych, rozwieszaj膮cych sw贸j n臋dzny dobytek na p艂otach, kt贸re odgradzaj膮 ich od 艣wiata ludzi sytych. Curt d藕wi臋cznym, doskonale wystudiowanym g艂osem opowiada艂 historyjki. Zwr贸ci艂 uwag臋 turyst贸w na znajduj膮cy si臋 na wyspie Watson terminal wodolot贸w, na Wie偶臋 Wolno艣ci, na stoj膮cy tu偶 przy brzegu zatoki wielki budynek 聞News聰. S艂ucha艂am grzecznie monologu naszego przystojnego kapitana, kt贸ry sprawia艂 wra偶enie, 偶e wyg艂asza go tylko i wy艂膮cznie dla mnie. W kt贸rym艣 momencie u艣miechn膮艂 si臋 i tak d艂ugo demonstracyjnie do mnie macha艂, 偶e nie wytrzyma艂am, zaczerwieni艂am si臋 i odpowiedzia艂am mu u艣miechem. Wtedy przypomnia艂 histori臋 pustelnika, kt贸ry w tysi膮c dziewi臋膰set dwudziestym pi膮tym roku mieszka艂 na male艅kiej piaszczystej wysepce, b臋d膮cej obecnie portem Dodge Island. Zna艂am dalszy ci膮g - w czasie huraganu rok p贸藕niej samotnik odm贸wi艂 opuszczenia wysepki i wi臋cej go nie widziano.

- Z wyj膮tkiem... - kapitan dramatycznie zawiesi艂 g艂os - bezksi臋偶ycowych nocy, kiedy to - jak wielokrotnie donosili robotnicy portowi, marynarze i tury艣ci - spotykano tajemniczego brodatego m臋偶czyzn臋. Takie spotkania zdarzaj膮 si臋 zw艂aszcza przed sztormem - wtedy naj艂atwiej natkn膮膰 si臋 na ducha Dodge Island, odwiedzaj膮cego dawny dom.

Spojrza艂am sceptycznie na Curta, ale tury艣ci wzdrygn臋li si臋 z zachwytem. Nigdy nie s艂ysza艂am, by duch pustelnika odwiedza艂 wysp臋, na kt贸rej samotnik ten niegdy艣 mieszka艂. Curt jednak ci膮gn膮艂 dalej. Zapewnia艂, 偶e tego lata, wyj膮tkowo obfituj膮cego w sztormy, wielu robotnik贸w zwolni艂o si臋 z pracy z powodu cz臋stego pojawiania si臋 ducha, inni za艣 odm贸wili pracy po zmroku. Zmarszczy艂am czo艂o - z ch臋ci膮 porozmawia艂abym z kim艣, kto widzia艂 zjaw臋.

Mieli艣my teraz przed sob膮 s艂awny dom na Palm Island, gdzie w tysi膮c dziewi臋膰set czterdziestym si贸dmym roku zmar艂 Al Capone. Tury艣ci zacz臋li robi膰 zdj臋cia, a kapitan opowiada膰, 偶e Capone sterowa艂 olbrzymim zbrodniczym syndykatem znad po艂o偶onego tu偶 nad brzegiem zatoki basenu. Kiedy艣 na ogl膮danym w艂a艣nie fragmencie grobli dosz艂o do krwawej rozprawy o podzia艂 rewir贸w, podczas kt贸rej goryli Capone聮a skosi艂 ogniem z karabin贸w maszynowych gang z Miami. Momencik! - przesz艂o mi przez my艣l i gwa艂townie usiad艂am. Przecie偶 nic takiego nigdy si臋 nie zdarzy艂o! Kapitan opowiada艂 bajki! Pracuj膮c w 聞News聰, mam dost臋p do biblioteki, a uwielbiam czyta膰 oryginalne doniesienia o dawnych sensacjach. Cz艂owiek z Blizn膮 przyjecha艂 do Miami, uciekaj膮c przed mro藕nymi zimami Chicago i zachowywa艂 si臋 tu w sumie do艣膰 przyzwoicie. Pod koniec jednak mia艂 ju偶 m贸zg tak z偶arty chorob膮 weneryczn膮, 偶e nie by艂 w stanie prowadzi膰 jakiejkolwiek dzia艂alno艣ci przest臋pczej.

Je偶eli nawet Curt zauwa偶y艂 moj膮 sceptyczn膮 min臋, nie da艂 tego po sobie pozna膰. Skierowa艂 statek na p贸艂noc, pod zwodzony most, przy kt贸rym odkry艂 samoch贸d Eldridge聮a. Sie膰 powbijanych w dno pali znaczy艂a czworok膮t, kt贸ry mia艂 kiedy艣 by膰 Wysp膮 Pelikan贸w.

- Od sterburty, czyli z prawej strony - o艣wiadczy艂 kapitan - widzicie pa艅stwo pale wyznaczaj膮ce granice Wyspy Pelikan贸w. Zosta艂a ona zaplanowana w latach dwudziestych jako romantyczny raj, na kt贸rym zamierza艂 sp臋dzi膰 miodowy miesi膮c zakochany milioner. - Jego wzrok spoczywa艂 艂agodnie na mnie. - Sztuczna wyspa mia艂a by膰 prezentem 艣lubnym dla pi臋knej gwiazdy musicalu, niestety - jad膮c do ukochanego do Miami - zgin臋艂a ona w wypadku samochodowym. Milionerowi p臋k艂o serce, zrezygnowa艂 z dalszych prac nad budow膮 wyspy i wkr贸tce sam zmar艂... - Curt opowiada艂 o tej tragedii 艣ciszonym g艂osem, z oczami pe艂nymi smutku. Zrobi艂 dramatyczn膮 przerw臋. Tury艣ci byli zachwyceni. - Niekt贸rzy twierdz膮, 偶e pope艂ni艂 samob贸jstwo - podj膮艂 na nowo z moc膮 - ale ja m贸wi臋 na to: 聞z艂amane serce聰. Wyspy nigdy nie uko艅czono, lecz pale pozosta艂y i do dzi艣, cho膰 min臋艂o ju偶 p贸艂 wieku, s膮 pomnikiem mi艂o艣ci.

Pi臋kna historia i do tego znakomicie opowiedziana. By艂am naprawd臋 pod wra偶eniem. Spojrza艂am na kapitana Norske i kiedy tury艣ci jak jeden m膮偶 wbijali wzrok w pale, bezg艂o艣nie u艂o偶y艂am usta w s艂owa: 聞Ale bajer聰. Zamruga艂 zdziwiony, machn膮艂 na mnie r臋k膮 i ci膮gn膮艂 dalej. Sta艂 przy sterze wyprostowany i rozgl膮da艂 si臋 po swym mokrym kr贸lestwie jak ksi膮偶臋 m贸rz. Ani jedno s艂owo z tego, co m贸wi艂, nie by艂o prawd膮. Rozci膮gaj膮ce si臋 w poprzek zatoki ze wschodu na zach贸d Wyspy Weneckie zosta艂y usypane w latach dwudziestych. Wyspa Pelikan贸w nieco na p贸艂noc od 艂a艅cucha mia艂a by膰 nast臋pnym elementem grupy, ale inwestorzy splajtowali z powodu kryzysu, kt贸ry nast膮pi艂 po huraganie w tysi膮c dziewi臋膰set dwudziestym sz贸stym roku.

Kiedy wracali艣my, popo艂udniowe s艂o艅ce pokry艂o wod臋 purpur膮. Przybili艣my do brzegu, tury艣ci si臋 rozproszyli, a my poszli艣my do ulicznej kafejki, gdzie przy muzyce na beczkach podawano ogromne porcje mro偶onego daiquiri z truskawkami i bananami. Norske wygl膮da艂 na odpr臋偶onego i szcz臋艣liwego; z艂o艣ci艂o mnie to jego samozadowolenie.

- Sk膮d wytrzasn膮艂e艣 t臋 histori臋 o Wyspie Pelikan贸w?

- Spodoba艂a ci si臋? - B艂ysn膮艂 z臋bami, jakby by艂y pod艣wietlone stuwatow膮 偶ar贸wk膮. By艂 sob膮 zachwycony.

D藕gn臋艂am kilka razy plastikow膮 s艂omk膮 stoj膮cy przede mn膮 lodowaty nap贸j.

- Nic z tego nie jest prawd膮 i doskonale o tym wiesz. Milioner i dziewczyna z musicalu! To brzmi jak kiepski film klasy B.

Zrobi艂 min臋, jakbym sprawi艂a mu przykro艣膰. Przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 przez sw膮 g臋st膮 blond czupryn臋.

- Oryginalny scenariusz - powiedzia艂. - Sam to wymy艣li艂em.

- Ot贸偶 to. Prawda jest taka, 偶e inwestorzy splajtowali i przerwano prace z braku fundusz贸w.

- S膮dzisz, 偶e co艣 takiego zainteresowa艂oby turyst贸w? To nudne, nie ma w tym dreszczyku tajemnicy.

- Miasto skrywa w sobie do艣膰 prawdziwych tajemnic - oznajmi艂am, nie mog膮c powstrzyma膰 u艣miechu. - Kocham Miami, ale czasami mam wra偶enie, 偶e burmistrzem jest Rod Serling. Naprawd臋 nie ma potrzeby zmy艣la膰 na temat tego miasta historyjek.

- Nie rozumiesz turyst贸w, Britt. Nie s膮 bogaci i s艂awni, nie s膮 zg艂臋biaj膮cymi ksi臋gi naukowcami. Wi臋kszo艣膰 z nich pracowa艂a ci臋偶ko ca艂y rok, by pozwoli膰 sobie na wakacje. My艣lisz, 偶e interesuje ich bankructwo przedsi臋biorc贸w budowlanych? S膮 偶膮dni przyg贸d, romantyki, chc膮 g臋siej sk贸rki i dreszczy wzd艂u偶 kr臋gos艂upa.

- Czyli ducha z Dodge Island?

U艣miechn膮艂 si臋 zachwycony.

- Spodoba艂 ci si臋?

Kapitan nie zapi膮艂 dw贸ch g贸rnych guzik贸w koszuli, tote偶 wychodzi艂y mu spod niej z艂ote w艂osy, migocz膮c w znikaj膮cym s艂o艅cu.

- Nie wierz臋 w t臋 histori臋. Nikt nigdy go nie widzia艂, prawda? - Wywo艂any moim przes艂uchaniem stres spowodowa艂, 偶e Curt zbyt gwa艂townie postanowi艂 wypi膰 daiquiri, i a偶 j臋kn膮艂 z b贸lu, kiedy fala zimna gwa艂townie zaatakowa艂a jego zatoki. - Nie s膮dzisz, 偶e masz obowi膮zek do m贸wienia prawdy? - dr膮偶y艂am, podczas gdy on chwyta艂 艂apczywie powietrze i masowa艂 nasad臋 nosa. - Nie czujesz, si臋 winny, wprowadzaj膮c pasa偶er贸w w b艂膮d?

- Absolutnie nie - stwierdzi艂 zdecydowanie, nachylaj膮c si臋 ku mnie przez male艅ki stolik. - Lepiej od innych wiesz, 偶e prawda potrafi by膰 bolesna. Naprawd臋 uwa偶asz, 偶e ludzie, kt贸rzy wydaj膮 ostatnie dolary, aby si臋 troch臋 rozerwa膰 i zgromadzi膰 mi艂e wspomnienia, chc膮 s艂ucha膰 o twoim gwa艂cicielu? Albo o innych ponurych, smutnych sprawach? Nie, nie chc膮. B臋d膮 tego s艂ucha膰 dzie艅 w dzie艅 w wiadomo艣ciach, kiedy wr贸c膮 do domu. Nie przelewa im si臋 i pragn膮 rozrywki. Dajmy im wi臋c szans臋 zapomnie膰 o codzienno艣ci, pozw贸lmy zabra膰 ze sob膮 kilka ciekawych opowiastek. Owszem, ty masz obowi膮zek kierowania si臋 prawd膮, dzia艂ania wed艂ug pi臋ciu podstawowych zasad dziennikarstwa, ale ja nie. Ja dostarczam rozrywki. Ludzie, kt贸rych wo偶臋, wydaj膮 mas臋 pieni臋dzy na wakacje i moim zadaniem jest sprawi膰, by je zapami臋tali. To wr臋cz m贸j obowi膮zek. - Jego otwarty u艣miech spowodowa艂, 偶e moja dezaprobata gdzie艣 znik艂a. A mo偶e by艂 to skutek daiquiri. Wiedzia艂am doskonale, co ma na my艣li, m贸wi膮c o zimnej, trudnej prawdzie. W艂a艣nie dlatego tu by艂am, 偶e potrzebowa艂am odpoczynku od prawdy. Niestety, nie potrafi艂am pozby膰 si臋 wra偶enia, 偶e to, co robi Curt, jest nieetyczne.

- I pracujesz tak ci臋偶ko tylko po to, 偶eby wszyscy wszystko zapami臋tali?

Wbi艂 we mnie 艣widruj膮cy wzrok.

- To taka wada charakteru. Jestem niepoprawnym perfekcjonist膮. A ty nie?

By艂o oczywiste, 偶e zaczyna mnie podrywa膰, a ja czu艂am ucisk w klatce piersiowej i dziwne 艂askotanie poni偶ej pasa. Zagryz艂am g贸rn膮 warg臋 i wbi艂am wzrok w szklank臋, by powstrzyma膰 g艂upkowaty u艣mieszek.

- Chyba zas艂ugujesz na Oscara - przyzna艂am niezbyt ch臋tnie. - Historyjka o Wyspie Pelikan贸w jest znakomita. Rzecz jasna, wiesz, 偶e nie by艂o w Miami 偶adnej strzelaniny, w kt贸rej brali udzia艂 ludzie Ala Capone聮a?

- Oczywi艣cie, ale czym by艂aby jakakolwiek opowie艣膰 o Alu Capone bez karabin贸w maszynowych?

Wyszli艣my z kawiarni i pojechali艣my na po艂udnie. Nocne powietrze by艂o 艂agodne i wilgotne. Curt opu艣ci艂 w kabriolecie dach i w艂osy fruwa艂y mi na wietrze. Zjedli艣my kolacj臋 w restauracji rybnej w p贸艂nocnym Largo, potem ta艅czyli艣my przy rytmicznej karaibskiej muzyce, granej g艂贸wnie na b臋bnach. Curt jest zbudowany jak atleta, ma w膮skie biodra i naturaln膮 gracj臋 cz艂owieka, kt贸ry dobrze si臋 czuje we w艂asnym ciele. I jest w nim wi臋cej ciep艂a i poczucia rytmu, ni偶 mo偶na by si臋 spodziewa膰 po kim艣 tak bardzo w typie skandynawskiego marynarza. Przytula艂 mnie mocno i poruszali艣my si臋 wolno w rytm muzyki. Zamkn臋艂am oczy i odrzuci艂am wszelkie dr臋cz膮ce mnie my艣li o pracy, wszelkie niepokoj膮ce wizje i strachy. K艂opotliwy moment nast膮pi艂, kiedy Curt wtuli艂 twarz w moje w艂osy.

- Co to? - spyta艂, poci膮gaj膮c nosem. - Jaka艣 od偶ywka? Pachnie jak sos do sa艂aty.

Potem pojechali艣my do Bayside, gdzie zostawi艂am samoch贸d. Ca艂owali艣my si臋 i pie艣cili艣my na prawie pustym pi臋trowym parkingu niczym nastolatki. Curt by艂 bardzo delikatny, m臋ski, ale w najmniejszym stopniu nie nachalny. Mia艂am ochot臋 na wi臋cej, nagle jednak zesztywnia艂am, wyda艂o mi si臋 bowiem, 偶e us艂ysza艂am w otaczaj膮cej nas ciemno艣ci st膮pni臋cie.

- Co to by艂o? - rzuci艂am przera偶ona, uwa偶nie si臋 rozgl膮daj膮c. - Kto艣 tu jest!

Zamruga艂 wci膮偶 nieprzytomny i te偶 zacz膮艂 si臋 rozgl膮da膰.

- Nikogo nie ma - mrukn膮艂 mi w ucho. - Zawsze jeste艣 taka czujna? - Mo偶liwe, 偶e nie by艂 to prawdziwy d藕wi臋k, 偶e 聞us艂ysza艂am聰 jedynie naci艣ni臋cie hamulca przez moj膮 pod艣wiadomo艣膰. Kolejny raz zwyci臋偶y艂y ostro偶no艣膰 i rozs膮dek. Oderwa艂am si臋 od Curta i oznajmi艂am, 偶e musz臋 jecha膰 do domu. Zanim jednak pozwoli艂 mi odej艣膰, musia艂am si臋 zgodzi膰 na specjaln膮 nocn膮 wycieczk臋 聞Dancerem聰 - jako jedyna pasa偶erka.

- Zobaczysz, nie ma nic pi臋kniejszego - kusi艂. - Sami na statku! B臋dziemy mogli rzuci膰 kotwic臋 na 艣rodku zatoki, przy pe艂ni ksi臋偶yca. Zobaczysz, jak wtedy jest pi臋knie.

Brzmia艂o to niebezpiecznie: niemoralnie, szalenie i fascynuj膮co.

Obieca艂am, 偶e si臋 zastanowi臋. Zapowiedzia艂, 偶e sprawdzi, kiedy jest nast臋pna pe艂nia, i mnie zawiadomi.

Pojecha艂am do domu w stanie zbli偶onym do narkotycznego odr臋twienia. Marzy艂am o 艂贸偶ku, cho膰 mia艂am po艂o偶y膰 si臋 do niego sama. Gdy 艣ci膮gn臋艂am ubranie i w艣lizgn臋艂am si臋 pod ko艂dr臋, z niewiadomych powod贸w moje my艣li zacz臋艂y kr膮偶y膰 wok贸艂 Kendalla McDonalda i przyjemno艣ci, jak膮 znajdowali艣my w swych ramionach, zanim rozdzieli艂y nas nasze niemo偶liwe do pogodzenia zawody.

Rozdzia艂 pi臋tnasty

Ju偶 nast臋pnego dnia m贸j miniurlop poszed艂 w niepami臋膰. Czeka艂o na mnie mn贸stwo informacji o telefonach - cz臋艣膰 z nich wydrukowana na komputerze, cz臋艣膰 wypisana r臋cznie przez sekretark臋 dzia艂u miejskiego. Jednak偶e pocz膮tkowy strumie艅 sygna艂贸w dotycz膮cych gwa艂ciciela wysech艂 do strumyczka. Ostatnia r贸偶owa karteczka zawiera艂a tajemnicz膮 wiadomo艣膰: Mo偶e nast臋pnym razem b臋dzie blondynka. Nie by艂o nazwiska i numeru telefonu tego, kto dzwoni艂. Przygl膮da艂am si臋 wiadomo艣ci, mru偶膮c oczy; czu艂am mrowie przebiegaj膮ce mi po ramionach. Nie, to niemo偶liwe. Pokaza艂am kartk臋 Glorii, sekretarce dzia艂u miejskiego.

- Ty to przyjmowa艂a艣?

- Nie. - Podnios艂a g艂ow臋, jej ciemne oczy patrzy艂y pytaj膮co.

- A kto? - Rubryczki, w kt贸rych wpisuje si臋 dat臋 i godzin臋 przyj臋cia informacji, by艂y puste; brakowa艂o r贸wnie偶 inicja艂贸w wype艂niaj膮cego zg艂oszenie.

Gloria uwa偶nie przyjrza艂a si臋 kartce.

- Je偶eli dzwoniono dzi艣, mog艂a to przyj膮膰 nowa asystentka, kt贸ra zast臋powa艂a mnie podczas przerwy, albo ktokolwiek z redakcji miejskiej.

- To mo偶e by膰 wa偶ne! - rzuci艂am z irytacj膮.

Gloria ponownie spojrza艂a na kartk臋. Tre艣膰 najwyra藕niej nie wyda艂a jej si臋 wa偶na, ale Gloria jest 艣wietna i wierzy mi na s艂owo.

- To chyba pismo Gretchen - stwierdzi艂a w ko艅cu.

- O nie! - j臋kn臋艂am.

Gretchen popatrzy艂a na kartk臋, jakbym podetkn臋艂a jej pod nos kupk臋 psiego 艂ajna.

- Nie pami臋tam, Britt.

- To mo偶e by膰 wa偶ne. Przyjmuj膮c tak dziwnie brzmi膮c膮 wiadomo艣膰 na pewno zapami臋ta艂a pani, czy... - Im bardziej j膮 naciska艂am, tym bardziej stara艂a si臋 wykr臋ci膰. Oczy mia艂a pozbawione wyrazu.

- Mo偶liwe, 偶e to ja, ale...

- Jak brzmia艂 g艂os tego cz艂owieka? O kt贸rej godzinie dzwoni艂? Pod m贸j numer czy przez sekretariat? M贸wi艂 co艣 jeszcze?

- Britt, mam mn贸stwo obowi膮zk贸w, ale nie nale偶y do nich przyjmowanie telefon贸w. - Gretchen stara艂a si臋 m贸wi膰 tonem, jakim zdenerwowani rodzice strofuj膮 niegrzeczne dziecko. - Je偶eli przypadkiem podnios艂am s艂uchawk臋 i przyj臋艂am z uprzejmo艣ci telefon...

- M臋偶czyzna, tak?

- Tak.

- Powiedzia艂 co艣 jeszcze?

- Nie przypominam sobie. - Jej zniecierpliwienie ros艂o.

- Kiedy dzwoni艂?

- Britt... - Udawa艂a rozbawion膮, cho膰 by艂a wyra藕nie zirytowana. - Naprawd臋 jestem zaj臋ta.

- Gretchen, jak pani s膮dzi, kto to by艂?

- Jaki艣 pani znajomy - stwierdzi艂a, wzruszaj膮c ramionami.

- Nie, Gretchen. To by艂 Gwa艂ciciel z Centrum.

S艂ysz膮c to, lekko zadr偶a艂a, ale nie pozby艂a si臋 protekcyjnego tonu.

- Sk膮d ten pomys艂, Britt?

Wzi臋艂am g艂臋boki wdech, z ca艂ej si艂y powstrzymuj膮c si臋, 偶eby nie wybuchn膮膰.

- Pami臋ta pani, 偶e pisa艂 do nas? A przypomina pani sobie nasz ostatni artyku艂? O ostatniej ofierze? - Ci膮gle jeszcze nie kontaktowa艂a. - O ciemnow艂osej specjalistce obs艂ugi komputer贸w?

Gretchen jeszcze raz popatrzy艂a na wiadomo艣膰. Przeczyta艂am j膮 na g艂os.

- Mo偶e nast臋pnym razem b臋dzie blondynka. - Widzia艂am niemal, jak zapala si臋 w jej g艂owie zielone 艣wiate艂ko. - Tak, tak, Gretchen. Pani jest blondynk膮, ja jestem.

Zanios艂am wiadomo艣膰 do Freda Douglasa.

- Uwa偶asz, 偶e powinni艣my zawiadomi膰 policj臋? - spyta艂 kompletnie zaskoczony.

- Nie mam poj臋cia. Co im powiemy? Gdyby Gretchen zapisa艂a przynajmniej dat臋 i dok艂adny czas - westchn臋艂am sm臋tnie - albo zapami臋ta艂a co艣 charakterystycznego w g艂osie, ale to... - pomacha艂am kartk膮 - to nie da im 偶adnej wskaz贸wki, nie wniesie nic nowego. M贸g艂 to zrobi膰 jaki艣 dowcipni艣 albo mi艂o艣nik czarnego humoru. Gdybym to ja odebra艂a telefon, mieliby艣my pewno艣膰. Kto艣 powinien nauczy膰 j膮, jak si臋 przyjmuje telefony.

Fred machn膮艂 r臋k膮 na moje 偶ale.

- To nie jej robota. Wa偶niejsze, czy nie jest to gro藕ba pod twoim adresem, Britt.

- Prawdopodobnie nie. - W jaskrawym 艣wietle jarzeni贸wek na czwartym pi臋trze pe艂nej ludzi redakcji, z dzia艂em pisania tytu艂贸w po lewej, redakcj膮 sportow膮 po prawej i dobrze obstawionym przez ochroniarzy holem na parterze, anonimowa wiadomo艣膰 zdawa艂a si臋 nie gro藕niejsza od zwyk艂ego kawa艂ka papieru. Cichy, skryty g艂osik gdzie艣 w moim wn臋trzu by艂 jednak ciekaw, co o niej pomy艣l臋 o p贸艂nocy, sama w domu.

Duma nie pozwala艂a mi okazywa膰 niepokoju. Doskonale pami臋ta艂am dowcipy i szyderstwa, jakie musia艂 znosi膰 jeden z naszych koleg贸w z wydania hiszpa艅skoj臋zycznego, kt贸remu - jego zdaniem - gro偶ono przez telefon. Za偶膮da艂 od redakcji wys艂ania go na kilka tygodni do Portoryko, 聞a偶 sprawa przyschnie聰, a po powrocie przez miesi膮c musieli go pilnowa膰 ochroniarze. Zawsze uwa偶a艂am, 偶e ci, kt贸rzy dzwoni膮, robi膮 to tylko po to, 偶eby kogo艣 nastraszy膰. Poza tym w 聞News聰 ci膮gle jeszcze pracuj膮 ludzie przekonani, 偶e kobieta reporter policyjny to nieporozumienie. Nie widzia艂am powodu, 偶eby la膰 wod臋 na ich m艂yn.

- Nie ma si臋 czym przejmowa膰 - stwierdzi艂am swobodnie i odwr贸ci艂am si臋, by i艣膰 do siebie.

- No c贸偶, uwa偶aj na siebie.

- Jasne. - U艣miechn臋艂am si臋, robi膮c dobr膮 min臋 do z艂ej gry. Ciekawe, kto b臋dzie uwa偶a艂 na gwa艂ciciela.

Zadzwoni艂am do Harry聮ego, by zapyta膰 o nowo艣ci z laboratorium. Wst臋pne badania DNA potwierdzi艂y hipotez臋, 偶e list do mnie napisa艂 gwa艂ciciel. Harry te偶 nie by艂 zachwycony, 偶e Marianne Rhodes wyst膮pi艂a w telewizji.

- No c贸偶, ostatecznie to jej sprawa - stwierdzi艂 w ko艅cu.

Przez chwil臋 mia艂am ochot臋 powiedzie膰 mu o telefonie, kt贸ry przyj臋艂a Gretchen, ale uzna艂am, 偶e to bez sensu. Je偶eli facet zadzwoni ponownie i przekona mnie, 偶e jest gwa艂cicielem, a nie 艣wirem, wtedy powiem. Ryan wybiera艂 si臋 do redakcyjnej kawiarenki, wi臋c poprosi艂am go, by przyni贸s艂 mi kaw臋. Kiedy wr贸ci艂 i przechyli艂 si臋 przez swoje biurko, 偶eby postawi膰 kubek na moim, zamar艂 w p贸艂 ruchu i g艂o艣no poci膮gn膮艂 nosem. Po chwili zrobi艂 to jeszcze raz.

- Co masz we w艂osach, Britt?

- Niewa偶ne.

- Zn贸w by艂a艣 na akcji z gliniarzami?

Odwr贸ci艂am si臋 i uwa偶nie na niego popatrzy艂am.

- Dlaczego tak uwa偶asz?

- Bo to pachnie jak marihuana - stwierdzi艂 rozanielony, zamkn膮艂 oczy, wsadzi艂 nos w moje w艂osy i ponownie g艂臋boko wci膮gn膮艂 powietrze.

- Ryan, niech ci臋! - prychn臋艂am, odpychaj膮c go.

- Bez obrazy. Lubi臋 ten zapach.

Wypi艂am kaw臋 i zadzwoni艂am do detektywa Orestesa Diaza, by zapyta膰 o wynik sekcji Farringtona. Po sp臋dzeniu wielu godzin na rozbijaniu ma艂ymi m艂otkami betonu lekarze s膮dowi stwierdzili, 偶e - tak jak jego 偶ona osiemna艣cie lat temu - otrzyma艂 przed zacementowaniem strza艂 w g艂ow臋. Spraw臋 przej膮艂 wydzia艂 zab贸jstw.

Kiedy spad艂 albo zosta艂 zepchni臋ty z platformy, utkn膮艂 pomi臋dzy stalowymi pr臋tami konstrukcji. Teoretycznie cia艂o powinno pozosta膰 w 艣rodku kolumny, ale ci艣nienie wlewanego cementu wypchn臋艂o je spomi臋dzy pr臋t贸w i przycisn臋艂o do szalunku. Detektyw mia艂 racj臋 - niewiele brakowa艂o, a Farrington pozosta艂by po wsze czasy zaginiony.

- Nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e nie by艂o to samob贸jstwo?

- Nie znale藕li艣my broni, a naprawd臋 szukali艣my. Poza tym dosta艂 kul臋 w ty艂 g艂owy, dok艂adnie tak jak jego 偶ona. Mam kopi臋 akt jej sprawy. Prowadz膮cy j膮 detektyw zrobi艂 kawa艂 znakomitej roboty - szkice, wykresy, wszystko. To zab贸jstwo jest wiern膮 kopi膮 tamtego.

- Uwa偶a pan, 偶e to przypadek, czy te偶 zab贸jca wiedzia艂 o tamtym morderstwie?

- Przy zab贸jstwach nie ma przypadk贸w.

- W takim razie, czy to samos膮d, co艣 w rodzaju zemsty? Sprawdzacie rodzin臋 zamordowanej? Dlaczego kto艣 czeka艂by tak d艂ugo? Dlaczego powt贸rzy艂 zbrodni臋 w tak oczywisty spos贸b? Przecie偶 m贸g艂 zastrzeli膰 Farringtona na ulicy i upozorowa膰 rabunek - my艣la艂am g艂o艣no, ca艂kowicie zdezorientowana.

- Zapomina pani, 偶e zosta艂 znaleziony przez przypadek. O powt贸rce mieli wiedzie膰 jedynie ofiara i zab贸jca.

- Jakiej broni u偶yto?

- Chcia艂bym zachowa膰 t臋 informacj臋 w tajemnicy.

- Dlaczego?

- Poniewa偶 je偶eli zab贸jca dowie si臋 z prasy, 偶e ustalili艣my rodzaj u偶ytej broni, mo偶e si臋 jej pozby膰, a chcieliby艣my go z艂apa膰 razem z ni膮.

Westchn臋艂am. Dla mnie to by艂o bez sensu. Nie ma zab贸jcy, kt贸ry nie ogl膮da艂by telewizji, i ka偶dy wie, co to jest balistyka. Je偶eli morderca zamierza艂 pozby膰 si臋 broni, ju偶 dawno to zrobi艂. Oczywi艣cie bywaj膮 sprawcy, kt贸rzy 聞przywi膮zuj膮 si臋聰 do broni, i nieraz ju偶 dyskutowa艂am na ten temat z Diazem, ale tym razem pozosta艂 nieugi臋ty.

- Odkryli艣cie jeszcze jakie艣 rany? Co mia艂 w kieszeniach? Zosta艂 obrabowany? By艂 alkohol we krwi? Czy mogli spotka膰 si臋 w barze? Sprawdzili艣cie robotnik贸w z budowy, aby ustali膰, czy mo偶e kto艣, z kim pracowa艂...

- Britt, przegania mnie pani o kilometry, poza tym musz臋 lecie膰 do roboty - przerwa艂 mi niecierpliwie Diaz. - Mia艂 przy sobie portfel i dokumenty, troch臋 pieni臋dzy, rolexa na r臋ku. Pozosta艂e rany mo偶na uzna膰 za nieistotne, prawdopodobnie bowiem s膮 skutkiem upadku w oszalowan膮 form臋. To wszystko, co mog臋 powiedzie膰 teraz. - Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

Posz艂am do biblioteki po akta Farringtona, kt贸re odda艂am po napisaniu pierwszego artyku艂u. Widz膮c mnie, Onnie wyra藕nie si臋 ucieszy艂a. Wygl膮da艂a 艣wietnie - mia艂a na sobie jasny 偶akiet i spodnie, idealny ciemny makija偶, w uszach male艅kie z艂ote kolczyki. Nuci艂a pod nosem i sprawia艂a wra偶enie szcz臋艣liwej. Jej 艣wietny humor dzia艂a艂 mi na nerwy, ale zachowa艂am to dla siebie. Akta Farringtona zosta艂y odstawione na miejsce i aby si臋gn膮膰 do 聞F聰, Onnie musia艂a skorzysta膰 z drabinki. Kiedy schodzi艂a z teczk膮 w d艂oni i nachyli艂a si臋, by mi j膮 poda膰, poci膮gn臋艂a kilka razy nosem i na jej twarzy pojawi艂o si臋 zaskoczenie.

- Co to za szampon, Britt?

- To nie szampon - odpar艂am. Cholera, min臋艂o trzydzie艣ci sze艣膰 godzin, a zosta艂o jeszcze drugie tyle!

- Lakier do w艂os贸w?

- Nie pytaj. To d艂uga historia.

- Pachnie jak sa艂atka warzywna albo przyprawa do zup. - Wzruszy艂a ramionami i zacz臋艂a nuci膰 pod nosem jak膮艣 piosenk臋 Tiny Turner.

Ciekawe, dlaczego nie ufam w pe艂ni moim przyjacio艂om. Jedyn膮 osob膮, kt贸rej zwierzam si臋 ze wszystkiego, jest Lottie, ale te偶 tylko dlatego, 偶e domy艣la si臋, o co chodzi, zanim cokolwiek powiem, albo tak d艂ugo zam臋cza mnie pytaniami, a偶 wszystko wy艣piewam. Ciekawe, jak zareagowa艂yby Onnie, gdybym przyzna艂a si臋 do zi贸艂 we w艂osach i dyndaj膮cym na majtkach amulecie.

Napisa艂am drugi artyku艂 o Farringtonie, koncentruj膮c si臋 tym razem na dziwacznym podobie艅stwie mi臋dzy jego 艣mierci膮 a morderstwem, o kt贸re by艂 oskar偶ony osiemna艣cie lat temu. Przekaza艂am materia艂 do dalszego opracowania, zrobi艂am kopi臋 do mojego prywatnego archiwum i wepchn臋艂am j膮 do szuflady, w kt贸rej trzymam notatki i wydruki. M贸j system jest prosty. Kiedy szuflada ju偶 si臋 nie zamyka, przegl膮dam jej zawarto艣膰 i wpinam wszystko do teczek, kt贸re nast臋pnie upycham w stoj膮cej tu偶 obok szafce na akta. By艂am zm臋czona i podenerwowana - tak偶e wskutek niewyspania - i moim najwi臋kszym marzeniem by艂o uciec z redakcji, nim kto艣 zacznie gdzie艣 do kogo艣 albo czego艣 strzela膰 i ska偶e mnie na sp臋dzenie w redakcji nocy. Kiedy zadzwoni艂 telefon, wyci膮gn臋艂am d艂o艅 ze z艂ym przeczuciem. M臋ski g艂os, kt贸ry si臋 odezwa艂, by艂 mi nie znany i bardzo zirytowany.

- M贸wi Ronald DeAngelo.

Chwil臋 potrwa艂o, nim skojarzy艂am, 偶e rozmawiam z obecnym m臋偶em matki Mary Beth. W艂a艣cicielem fabryki 偶ar贸wek w Hialeah.

- Tak, panie DeAngelo?

- Dotar艂o do mnie, 偶e napastowa艂a pani moj膮 偶on臋.

Zamkn臋艂am oczy i westchn臋艂am.

- Nie uwa偶am, by s艂owo 聞napastowa膰聰 by艂o najodpowiedniejsze, panie DeAngelo.

- Dowiedzia艂em si臋 tak偶e, 偶e pr贸buje pani zdyskredytowa膰 kandydata na gubernatora, pana Fieldinga, starego przyjaciela mojej rodziny.

- Obawiam si臋, 偶e ma pan b艂臋dny pogl膮d na...

- Chcia艂bym pani膮 poinformowa膰, 偶e traktuj臋 te dzia艂ania jako zagro偶enie bezpiecze艅stwa i spokoju mojej rodziny. M贸j adwokat uzna艂, 偶e jest to powa偶na ingerencja w sfer臋 prywatn膮... - Z ka偶dym s艂owem stawa艂 si臋 coraz bardziej w艣ciek艂y.

- Dzia艂a艂am w zwi膮zku z niewyja艣nionym morderstwem - powiedzia艂am jak najspokojniej.

- Odgrzebywanie bolesnych historii w celu u偶ycia ich przeciwko niewinnym ludziom jest brutalnym atakiem na ich prywatno艣膰. Ostrzegam, 偶e poczyni臋 wszelkie niezb臋dne kroki dla ochrony mojej rodziny.

Najch臋tniej bym zapyta艂a, czy jego 偶ona pami臋ta nazwisko jedynego 艣wiadka porwania Mary Beth, ch艂opca, z kt贸rym jej c贸rka si臋 wtedy bawi艂a, ale nie by艂 to najlepszy moment. Zreszt膮 i tak by艂o ju偶 za p贸藕no - od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Wyci膮gn臋艂am r臋k臋, 偶eby oddzwoni膰 i zapewni膰 go, i偶 ostatni膮 rzecz膮, jak膮 zamierza艂am, by艂o sprawienie b贸lu jego rodzinie, przypomnia艂am sobie jednak, 偶e ich numer jest zastrze偶ony.

Kiedy wsta艂am, by nareszcie i艣膰 do domu, sekretarka dzia艂u miejskiego z nocnej zmiany poda艂a mi kartk臋 z wiadomo艣ci膮 o telefonie, kt贸ry odebra艂a w trakcie mojej rozmowy z panem DeAngelo. Marianne Rhodes prosi艂a o pilny kontakt. Westchn臋艂am i wykr臋ci艂am jej numer. Trzy razy by艂o zaj臋te, podnios艂a za czwartym. By艂a zdenerwowana i g艂o艣na; m贸wi艂a niewyra藕nie.

- Czy co艣 ju偶 wiadomo, Britt? Policja o niczym mnie nie informuje. Detektyw Arroyo w og贸le si臋 nie odzywa.

- Najprawdopodobniej jest w terenie - wyja艣ni艂am uspokajaj膮cym tonem. - Na pewno, gdy tylko pojawi si臋 co艣 nowego, natychmiast pani膮 zawiadomi.

- Ci skurwiele nic nie robi膮! Odpu艣cili sobie 艣ledztwo! Zamierzaj膮 pozwoli膰, 偶eby wszystko usz艂o mu na sucho! - Wygl膮da艂o, jakby w ka偶dej chwili mia艂a si臋 za艂ama膰.

- Skierowano do 艣ledztwa wielu funkcjonariuszy - zapewni艂am. - Pracuj膮 nad spraw膮 najlepiej jak potrafi膮.

- Nie zauwa偶y艂am! Pani te偶 nic dzi艣 na ten temat nie napisa艂a! - Zabrzmia艂o to jak powa偶ne oskar偶enie.

- Poniewa偶 nic si臋 nie dzieje. Odpocz臋艂a pani troch臋?

- Nie mog臋 spa膰.

- Lekarz nic pani nie da艂?

- Nienawidz臋 pigu艂ek. M贸j przyjaciel s艂ysza艂, 偶e jedn膮 z poprzednich ofiar szpikuj膮 czym tylko si臋 da i chodzi jak 偶ywy trup.

- Musi si臋 pani nieco przespa膰 - poradzi艂am. Samej by mi si臋 przyda艂o troch臋 snu.

- Wypi艂am odrobin臋 za du偶o alkoholu - przyzna艂a ze skruch膮. - To jedyne, co pomaga.

- Musi pani walczy膰 dalej, dalej 偶y膰.

- 呕y膰? Jak 偶y膰? - chlipa艂a. - Nie mog臋 wr贸ci膰 do pracy, a by艂a najlepsza, jak膮 mia艂am w 偶yciu. Straci艂am jedynego cz艂owieka, kt贸ry mnie kocha艂. - Przerwa艂a, by si臋 napi膰; s艂ycha膰 by艂o brz臋k kostek lodu w szklance.

- Bena? Pani narzeczonego?

- Bena, skurwysyna jednego. Nie wyrobi艂. A kto by zreszt膮 wyrobi艂? Musz臋 regularnie chodzi膰 na badania gard艂a i intymnych cz臋艣ci, 偶eby lekarze mogli stwierdzi膰, czy nie zarazi艂 mnie rze偶膮czk膮.

Cholera jasna!

- Czy pani rodzice mieszkaj膮 gdzie艣 w pobli偶u?

- Tak. W Cutler Ridge.

- Dlaczego nie przeniesie si臋 pani do nich na jaki艣 czas?

- Nie wytrzymuj臋 ich obecno艣ci. Jedyne, co robi膮, to patrz膮 na mnie i p艂acz膮.

- Marianne, niech pani pos艂ucha - powiedzia艂am pewnym siebie, rozs膮dnym tonem, cho膰 naprawd臋 ma艂o brakowa艂o, bym si臋 rozp艂aka艂a. - Musi pani spr贸bowa膰 sobie pom贸c. Musi pani wzi膮膰 si臋 w gar艣膰, by pom贸c w jego skazaniu, kiedy zostanie z艂apany. - Od razu jednak pomy艣la艂am, co to b臋dzie, je偶eli nie zostanie z艂apany.

- Nie chc臋, 偶eby go skazali! - zawy艂a. - Chc臋, 偶eby zdech艂 za to, co mi zrobi艂!

- Wiem.

- Przecie偶 pani膮 te偶 艣ciga.

- Na pewno jako艣 pani z tego wybrnie. Powinni艣cie i艣膰 z Benem do psychologa.

- Mog艂aby pani zadzwoni膰 do niego w moim imieniu?

- Do Bena? Chyba lepiej b臋dzie, je偶eli sama pani to zrobi. S膮dz臋, 偶e dziennikarz jest ostatni膮 osob膮, z kt贸r膮 ma ochot臋 rozmawia膰.

- Ale wyrzuci艂am jego rzeczy na ulic臋. Powiedzia艂am mu, 偶e nie chc臋 go widzie膰 na oczy. Dlaczego nie napisze pani o tym artyku艂u? - Zn贸w chlipn臋艂a. Zaraz potem w s艂uchawce trzasn臋艂o - chyba upu艣ci艂a swoj膮.

- Marianne? Nic pani nie jest?

Nie podj臋艂a rozmowy, s艂ysza艂am jedynie pochlipywania i pomruki. Po kilku minutach ja te偶 od艂o偶y艂am s艂uchawk臋, zadzwoni艂am do wydzia艂u gwa艂t贸w i zostawi艂am wiadomo艣膰 dla Harry聮ego, 偶eby odezwa艂 si臋 do Marianne Rhodes, bo potrzebuje pomocy.

Miewa艂am ju偶 lepsze dni w pracy. Wpatrywa艂am si臋 w telefon jak we wroga. Potem wysz艂am z budynku, a poniewa偶 by艂am sama, uwa偶nie rozejrza艂am si臋 po parkingu. Na szcz臋艣cie po chwili pokaza艂a si臋 pracownica ochrony. Pomacha艂am do niej, otworzy艂am samoch贸d i sprawdzi艂am, czy w 艣rodku nie czekaj膮 na mnie jakie艣 niespodzianki. Przez ca艂膮 drog臋 do domu rozgl膮da艂am si臋, czy nikt mnie nie 艣ledzi.

Rozdzia艂 szesnasty

Rano 艣wiat a偶 migota艂, umyty nocn膮 burz膮. Wsparte o bia艂e drewniane tyczki krzewy alamandy kwit艂y jaskrawym r贸偶em, co tworzy艂o taki kontrast z soczystym b艂臋kitem nieba i zieleni膮 trawy, 偶e wprost bola艂y oczy. Wzi臋艂am prysznic, z niezwyk艂膮 przyjemno艣ci膮 umy艂am w艂osy i pojecha艂am do redakcji. Na biurku czeka艂a na mnie niespodzianka - wielka br膮zowa koperta. W 艣rodku znajdowa艂o si臋 zrobione na pok艂adzie 聞Sea Dancera聰 b艂yszcz膮ce zdj臋cie formatu osiemna艣cie na dwadzie艣cia cztery, ukazuj膮ce w pe艂nej krasie u艣miechni臋tego, przystojnego kapitana Curta Norske. Opiera艂 si臋 o reling, za nim pyszni艂a si臋 panorama wie偶owc贸w Miami. By艂 w pe艂ni zrelaksowany i 艣mia艂 si臋 - prawdopodobnie z czego艣, co w艂a艣nie us艂ysza艂 od fotografuj膮cej go osoby. Lottie musia艂a starannie przejrze膰 stare negatywy, by znale藕膰 t臋 fotk臋. Do zdj臋cia by艂a przypi臋ta kartka, naskrobana jej charakterystycznym lewor臋cznym pismem: Nie przegap wycieczki!

Zakl臋ty na filmie jego empatyczny u艣miech spowodowa艂, 偶e si臋 u艣miechn臋艂am. Wsun臋艂am zdj臋cie z powrotem do koperty i zadzwoni艂am do Lottie.

- Dzi臋ki za zdj臋cie. C贸偶 za mi艂y pocz膮tek dnia.

- Widzia艂a艣?

- Przecie偶 le偶a艂o na biurku.

- Artyku艂 wst臋pny. - Jej g艂os by艂 ca艂kowicie bezbarwny.

- Co?! - Cho膰 przegl膮da艂am przy 艣niadaniu gazet臋, omin臋艂am felieton na pierwszej stronie. Rzadko je czytuj臋, zwykle s膮 nudne, czasem 偶enuj膮ce.

- Gazeta og艂osi艂a dzi艣 poparcie dla Fieldinga.

Posz艂am do dzia艂u miejskiego i wzi臋艂am egzemplarz. Autor felietonu wychwala艂 niezwyk艂e umiej臋tno艣ci Fieldinga i entuzjastycznie rekomendowa艂 go jako najlepszego kandydata na gubernatora. By艂am ciekawa, czy Dan ju偶 to czyta艂, i nagle stwierdzi艂am, 偶e wiem, co powinnam dzi艣 zrobi膰, je偶eli nie zostan臋 nagle porwana przez nieoczekiwane wydarzenie.

Wybieg艂am z redakcji, jakbym gna艂a do po偶aru. O艣rodek medycyny s膮dowej jest przysadzistym prostopad艂o艣ciennym blokiem, kt贸ry jednorazowo mo偶e przyj膮膰 do trzystu pi臋膰dziesi臋ciu zw艂ok. Cho膰 nie wymieniana przez Izb臋 Handlow膮 jako atrakcja turystyczna, kostnica Miami jest najnowocze艣niejsza na 艣wiecie. Bezosobowemu g艂osowi, kt贸ry dociera艂 do g艂o艣nika przy bramie sk膮d艣 ze 艣rodka budynku, przedstawi艂am swoj膮 spraw臋 i masywne wierzeje zacz臋艂y si臋 odsuwa膰. Zaparkowa艂am mi臋dzy b艂yszcz膮cym czarnym karawanem i nieoznakowanym wozem wydzia艂u zab贸jstw i posz艂am do g艂贸wnego wej艣cia, pilnowanego przez antyczn膮 armat臋, wydobyt膮 z wraku hiszpa艅skiego galeonu.

聞Santa Margarita聰 zaton臋艂a trzysta siedemdziesi膮t lat temu u wybrze偶y Florydy podczas huraganu, poci膮gaj膮c za sob膮 w otch艂a艅 ca艂膮 za艂og臋. Kiedy dyrektor zbudowanego za dwana艣cie milion贸w dolar贸w o艣rodka mia艂 wybra膰 dzie艂o sztuki (od jakiego艣 czasu ozdabianie budynk贸w pa艅stwowych dzie艂ami sztuki jest w Miami obowi膮zkowe), za偶膮da艂 tej w艂a艣nie armaty. Komitet do Spraw Sztuki w Miejscach Publicznych by艂 oburzony. Jego cz艂onkowie, kt贸rzy wol膮, aby miasto szpeci艂y nic nie przedstawiaj膮ce abstrakcyjne dzie艂a drogich wsp贸艂czesnych artyst贸w, uznali, 偶e armata, nawet pi臋tnastowieczna, nie jest dzie艂em sztuki, a jeden z krytyk贸w zarzuci艂 wr臋cz, i偶 stanowi ona militarystyczny symbol 艣mierci. Lufa jest obecnie skierowana na centrum miasta; mniej wi臋cej wskazuje miejsce, gdzie wybuch艂y ostatnie rozruchy. Uwa偶am, 偶e to bardzo dobry wyb贸r.

G艂贸wny inspektor by艂 u siebie. Akta tutejszego archiwum si臋gaj膮 roku tysi膮c dziewi臋膰set pi臋膰dziesi膮tego pi膮tego i nie podlegaj膮 zniszczeniu. Zwyk艂膮 praktyk膮 jest utajnianie przed pras膮 akt niewyja艣nionych morderstw, zw艂aszcza tych, w kt贸rych toczy si臋 艣ledztwo, i dziennikarze chc膮cy uzyska膰 jakiekolwiek informacje odsy艂ani s膮 do prowadz膮cych spraw臋 funkcjonariuszy. Zab贸jstwo sprzed dwudziestu dw贸ch lat jest jednak czym艣 bardzo starym, tote偶 nie spodziewa艂am si臋 k艂opot贸w, dop贸ki kto艣 si臋 nie domy艣li, 偶e sprawa ma zwi膮zek z Fieldingiem - wtedy mog艂aby zosta膰 uznana za znacz膮c膮 politycznie. Na szcz臋艣cie g艂贸wny anatomopatolog mia艂 wyk艂ad dla student贸w i nie wiedzia艂 o mojej wizycie.

Inspektor, do艣wiadczony, kuty na cztery nogi by艂y policjant, nie mia艂 nic przeciwko pokazaniu mi akt, poszli艣my wi臋c do jednego z magazyn贸w, gdzie bez s艂owa zacz膮艂 szuka膰 w kartonach odpowiedniej teczki. Kiedy znalaz艂 akta Mary Beth Rafferty, rzuci艂 kr贸tko:

- Prosz臋 da膰 zna膰, kiedy pani sko艅czy. - Odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂.

Usiad艂am przy stole i zacz臋艂am wertowa膰. Zdj臋cia by艂y podpi臋te osobno, koperta z prze藕roczami r贸wnie偶.

Na zdj臋ciu og贸lnym Mary Beth wygl膮da艂a jak po艂amana i wyrzucona lalka. Nic dziwnego, 偶e sprawa tak poruszy艂a Dana. Zamkn臋艂am oczy i odsun臋艂am zdj臋cia, dopiero po chwili zacz臋艂am czyta膰 raport z sekcji. Przeprowadza艂 j膮 osobi艣cie g艂贸wny anatomopatolog.

Obiektem badania s膮 zw艂oki dobrze rozwini臋tego i od偶ywionego osobnika p艂ci 偶e艅skiej; wzrost sto pi臋膰dziesi膮t jeden centymetr贸w, waga dwadzie艣cia pi臋膰 kilogram贸w. Wygl膮d zmar艂ej odpowiada biologicznemu wiekowi o艣miu lat.

W艂osy ciemne, pofalowane, si臋gaj膮 ramion; t臋cz贸wki br膮zowe, 艣rednica 藕renic jednakowa - wynosi pi臋膰 milimetr贸w. Na spoj贸wkach widoczne liczne petechiae.

Petechiae to wedle s艂ownika 聞krwawe wybroczyny, czyli drobne punkcikowate wynaczynienia krwi, powstaj膮ce wskutek uszkodzenia ci膮g艂o艣ci 艣cian naczy艅 w艂osowatych lub drobnych t臋tniczek, w tym wypadku - p臋kni臋cia naczynek krwiono艣nych w oczach. O ile si臋 na tym znam, ich obecno艣膰 oznacza uprzednie duszenie lub ud艂awienie si臋.

Uz臋bienie w stanie dobrym.

Frenulum labii superioris przerwane, poszarpane i st艂uczone.

W臋dzide艂ko wargi g贸rnej, czyli znajduj膮cy si臋 mi臋dzy warg膮 g贸rn膮 a dzi膮s艂em fa艂d b艂ony 艣luzowej, zosta艂 rozerwany i krwawi艂 przed 艣mierci膮.

Badanie szyi wykazuje liczne liniowe - do regularnych - cz臋艣ciowo zlewaj膮ce si臋 otarcia z pojedynczymi st艂uczeniami.

Zadrapania i siniaki na szyi.

Zobaczy艂am Fieldinga, pozuj膮cego do telewizyjnych kamer w klasie pe艂nej podnieconych dzieciak贸w, i po plecach przebieg艂 mi zimny dreszcz.

Przy nast臋pnej linijce za艂omota艂o mi serce.

Na lewym barku rana gryziona o przek膮tnej trzy i p贸艂 na dwa i p贸艂 centymetra. Wywo艂ane z臋bami otarcia suche i zaczerwienione. Pod spodem podsk贸rne purpurowoczerwone st艂uczenia tkanki mi臋kkiej.

Zaczerwienienie i zasinienie pod sk贸r膮 wskazywa艂o, 偶e Mary Beth zosta艂a ugryziona przed 艣mierci膮, a naczynia krwiono艣ne uszkodzone, kiedy jeszcze kr膮偶y艂a krew. Gdyby ugryziono j膮 po 艣mierci, tkanka spodnia by si臋 nie przebarwi艂a.

Zaciekawi艂 mnie 艣lad po ugryzieniu. Si臋gn臋艂am po zdj臋cia i zacz臋艂am je przegl膮da膰.

Dok艂adnie pokazywa艂y, co oznaczaj膮 dziennikarskie okre艣lenia 聞seksualne molestowanie聰 i 聞seksualne uszkodzenie zw艂ok聰.

Mary Beth zosta艂a zgwa艂cona ga艂臋zi膮.

Walcz膮c z md艂o艣ciami, pr贸bowa艂am nie patrze膰 na obrazuj膮ce to zdj臋cia i zacz臋艂am energicznie szuka膰 tych, kt贸rych potrzebowa艂am. Nast臋pne zosta艂y zrobione w kostnicy - nagie cia艂ko wygl膮da艂o niezwykle 偶a艂o艣nie na stalowym stole. Bliskie uj臋cie ugryzienia. Uzna艂am, 偶e wystarczy.

G艂贸wny anatomopatolog zawsze, jeszcze przed pojawieniem si臋 naukowych ekspertyz odontologicznych, dok艂adnie dokumentowa艂 艣lady zranie艅. Zrobiono wiele zbli偶e艅 pod r贸偶nymi k膮tami.

Kopia z tutejszej kserokopiarki nie by艂a tak dok艂adna, jak bym sobie tego 偶yczy艂a; nie pomaga艂y 偶adne manipulacje kontrastem i jasno艣ci膮. Z艂o偶y艂am odbitki na czworo, w艂o偶y艂am do notesu i wysz艂am z archiwum.

Biuro doktora Everetta Wyatta znajduje si臋 w moim ulubionym budynku Starego Miasta. Ingraham Building nie jest sk艂adank膮 neonu, przydymianego szk艂a, luster i sprytnych architektonicznych sztuczek, lecz jednym z klejnot贸w Miami - zbudowanym w tysi膮c dziewi臋膰set dwudziestym si贸dmym roku wie偶owcem w stylu neorenesansowym. W tamtych czasach dziesi臋膰 kondygnacji by艂o sporym osi膮gni臋ciem. Sufit holu pokryty jest p艂atkowym z艂otem, wisz膮 na nim niepowtarzalne kandelabry z br膮zu, a na br膮zowych drzwiach wind wygrawerowane s膮 sceny przedstawiaj膮ce dawn膮 flor臋 i faun臋 Florydy. Budynek nazwano na cze艣膰 jednego z pionier贸w Miami, Jamesa Ingrahama, kt贸ry zorganizowa艂 w tysi膮c osiemset dziewi臋膰dziesi膮tym pi膮tym roku historyczne spotkanie Henry聮ego Flaglera i Julii Tuttle, 聞matki Miami聰. Efektem tego spotkania by艂a budowa linii kolejowej, co w decyduj膮cy spos贸b zmieni艂o oblicze miasta.

W wysokim, wy艂o偶onym marmurem holu jest taka akustyka, 偶e za ka偶dym razem, kiedy tu jestem, mam ochot臋 jod艂owa膰. Czeka艂am, siedz膮c w wygodnym sk贸rzanym fotelu w prywatnym gabinecie doktora Wyatta, i wygl膮da艂am przez znajduj膮ce si臋 za jego plecami zachodnie okno, kontempluj膮c widok miasta i sieci autostrad, niewyobra偶alny w czasach, kiedy stawiano ten budynek. Doktor Wyatt jest tryskaj膮cym energi膮, szybko m贸wi膮cym m臋偶czyzn膮 o ogromnej ciekawo艣ci 艣wiata i bystrym intelekcie, a jego kwitn膮ca praktyka obejmuje zar贸wno 偶ywych, jak i martwych. Nieco ponad dziesi臋膰 lat temu rozszerzy艂 swe zainteresowania na stomatologi臋 s膮dow膮 i zaj膮艂 si臋 identyfikowaniem zw艂ok na podstawie bada艅 uz臋bienia i por贸wna艅 z zawartymi w archiwach danymi. Praca ze szkieletami czy poddanymi procesowi rozk艂adu, spalonymi i rozcz艂onkowanymi cia艂ami wymaga od dentysty szczeg贸lnych cech. W kt贸rym艣 momencie doktor Wyatt zaj膮艂 si臋 dodatkowo analiz膮 ran gryzionych.

Jego ekspertyzy doprowadzi艂y do licznych wyrok贸w za morderstwo; w dw贸ch z nich winnego skazano na krzes艂o elektryczne. Analiza 艣lad贸w pozostawionych przez z臋by mo偶e okaza膰 si臋 bardziej obci膮偶aj膮ca ni偶 odciski palc贸w, czasami bowiem udaje si臋 podejrzanemu wyt艂umaczy膰, sk膮d si臋 na miejscu zbrodni wzi臋艂y jego odciski palc贸w, trudniej jednak przekona膰 przysi臋g艂ych, 偶e pozostawione na ciele ofiary 艣lady z臋b贸w znalaz艂y si臋 tam przypadkiem.

Poczekalnia by艂a pe艂na pacjent贸w; wi臋kszo艣膰 prawdopodobnie nie zdawa艂a sobie sprawy z drugiej specjalno艣ci doktora. Dzi臋ki temu, 偶e jest on przy okazji moim dentyst膮, zosta艂am wpuszczona niemal natychmiast. Doktor pami臋ta mnie, poniewa偶 za ka偶dym razem, kiedy u niego jestem, rozmawiamy o ciekawych przypadkach, poza tym zawsze gdy siedz臋 na fotelu, krzycz臋:

- Jeszcze 偶yj臋, doktorze! Jeszcze 偶yj臋!

Wyatt wpad艂 do gabinetu z w艂a艣ciw膮 sobie energi膮, rozejrza艂 si臋 jak zwykle uwa偶nymi jasnob艂臋kitnymi oczami, szybko zlustrowa艂 wszystko doko艂a.

- Co si臋 sta艂o, Britt? Przekazano mi, 偶e to wa偶ne. - Popatrzy艂 na moj膮 kart臋, kt贸r膮 asystentka po艂o偶y艂a mu na biurku, i zmarszczy艂 czo艂o. - Kiedy ostatni raz czy艣ci艂a pani z臋by?

- Doktorze, czy by艂by pan w stanie por贸wna膰 艣lad z臋b贸w, jaki zab贸jca pozostawi艂 dwadzie艣cia dwa lata temu na ciele ofiary, z odciskiem jego obecnego uz臋bienia?

- Dwadzie艣cia dwa lata temu?! - Oczy a偶 b艂ysn臋艂y mu entuzjazmem na sam膮 my艣l o takim wyzwaniu. - Nied艂ugo mam sk艂ada膰 zeznanie w sprawie Archiego Greena. - Green by艂 robotnikiem podejrzanym o zabicie w ci膮gu wielu lat kilkunastu prostytutek. - Ugryz艂 jedn膮 z nich w tysi膮c dziewi臋膰set osiemdziesi膮tym czwartym roku, odcisk jego z臋b贸w dostali艣my w tysi膮c dziewi臋膰set dziewi臋膰dziesi膮tym drugim i zdo艂ali艣my je por贸wna膰, ale nigdy nie spotka艂em si臋 z przypadkiem sprzed dwudziestu dw贸ch lat. Z臋by zab贸jcy musia艂yby mie膰 jakie艣 szczeg贸lne cechy.

Wyci膮gn臋艂am kserokopi臋 zdj臋cia. Doktor przyjrza艂 si臋 jej i zmarszczy艂 czo艂o.

- Musia艂bym dosta膰 oryginaln膮 fotografi臋 i j膮 przetworzy膰.

- Przetworzy膰?

- Komputerowo. Ma to pani z akt medycyny s膮dowej?

Skin臋艂am g艂ow膮.

- 聦wietnie, to znaczy, 偶e maj膮 slajd. Zrobimy odbitk臋 ze slajdu, zeskanujemy i przetworzymy na zapis cyfrowy. Nie uwierzy pani, jakie to daje efekty. - Przyjrza艂 si臋 ponownie kserokopii. - Klasyczne koliste ugryzienie - oznajmi艂 rado艣nie i przekr臋ci艂 kartk臋. - Widzi pani, nawet na tak kiepskiej kopii wida膰 na sk贸rze 艣lady ostrych g贸rnych z臋b贸w. Wygl膮da to na 艣lad k艂a. Zab贸jca musia艂by mie膰 co艣 charakterystycznego w uz臋bieniu, przerw臋 mi臋dzy z臋bami, co艣, co zachowa艂o si臋 dwadzie艣cia dwa lata - m贸wi艂, g艂o艣no my艣l膮c. - Wszelkie indywidualne cechy pojedynczych z臋b贸w do dzi艣 oczywi艣cie zosta艂y zniwelowane.

Stara艂am si臋 nie okazywa膰 kipi膮cego we mnie podniecenia.

- Co uniemo偶liwi艂oby por贸wnanie?

- Je偶eli nosi艂 aparat na z臋bach, zrobi艂 korony albo wyrwa艂 z臋by, mo偶emy wybi膰 sobie spraw臋 z g艂owy.

- Korony... - westchn臋艂am z niepokojem, przypominaj膮c sobie idealny u艣miech polityka.

- Tak jest, korony to sztuczny tw贸r.

- Ale zak艂adaj膮c, 偶e nic z tego, co pan wymieni艂, nie wchodzi w rachub臋, czy da艂oby si臋 dokona膰 por贸wnania?

- Zaj膮艂bym si臋 tym z ogromn膮 rado艣ci膮.

- Jakich potrzebowa艂by pan materia艂贸w por贸wnawczych?

- Najlepszy by艂by odcisk z臋b贸w podejrzanego, cz臋sto jednak pos艂ugujemy si臋 czym艣, co badany ugryz艂. Niedawno robi艂em ekspertyz臋 na podstawie 艣ladu z臋b贸w pozostawionego w batonie czekoladowym. Najlepsze s膮: mi臋kka kie艂basa, ser albo czekolada, cho膰 czekolada 艂atwo si臋 rozpuszcza. Dobre s膮 te偶 jab艂ko albo ciastko. - Opar艂 si臋 wygodnie i zamy艣li艂. - Pami臋ta pani, jak pr贸bowali艣my zdoby膰 odcisk z臋b贸w Bundy聮ego? Stra偶nicy ci膮gle dawali mu owoce, jab艂ka, ale by艂 na tyle sprytny, 偶e domy艣li艂 si臋, o co chodzi, i zjada艂 je ca艂e. Raz przys艂ali mi ogryzek, ale tak dok艂adnie objedzony, 偶e nie by艂o niczego, na czym m贸g艂by zostawi膰 艣lad.

S艂ucha艂am opowie艣ci Wyatta jednym uchem, my艣l膮c gor膮czkowo nad koniecznymi dalszymi ruchami. Znalezienie dentysty Fieldinga nie powinno by膰 du偶ym problemem i cho膰 ludzie darz膮 swoich dentyst贸w podobnym zaufaniem jak innych lekarzy, adwokat贸w czy duchownych, musia艂 istnie膰 jaki艣 spos贸b uzyskania od niego potrzebnych danych. Mo偶e w ko艅cu uda si臋 wyegzekwowa膰 sprawiedliwo艣膰 dla Mary Beth Rafferty.

- Szkoda, 偶e to nie przydarzy艂o si臋 wsp贸艂cze艣nie - powiedzia艂 Wyatt. - Teraz pobiera si臋 z ran gryzionych pr贸bki 艣liny i bada na zawarto艣膰 endoamylaz i antygen贸w, co pomaga zidentyfikowa膰 sprawc臋 na podstawie grupy krwi.

Zapisa艂am mu numer sprawy, a on obieca艂 sprowadzi膰 akta i przeanalizowa膰 zdj臋cia pod koniec tygodnia. Wr贸ci艂 do swoich pacjent贸w, ja za艣 musia艂am przed wyj艣ciem skorzysta膰 z toalety. Wzi臋艂am z recepcji klucz i ruszy艂am przed siebie. Je偶eli si臋 uda, Fielding zostanie przyszpilony. C贸偶 to b臋dzie za historia! O czym艣 takim marzy si臋 stale, pisz膮c wci膮偶 o tym samym: o morderstwach w 艣rodowisku handlarzy narkotyk贸w, zab贸jstwach z powodu tr贸jk膮t贸w partnerskich, napad贸w zazdro艣ci czy wakacyjnych tragedii. Takie sprawy zdarzaj膮 si臋 na okr膮g艂o, a ta historia by艂a zupe艂nie inna.

Ca艂e cia艂o a偶 mi pulsowa艂o, czu艂am si臋 lekka i pobudzona, pchana energi膮, kt贸ra przepe艂nia ka偶dego dziennikarza b臋d膮cego na tropie sensacji. Rzadko czuj臋 si臋 tak o偶ywiona, skoncentrowana w d膮偶eniu do celu.

Tutejsza staromodna toaleta jest w por贸wnaniu z 艂azienkami w nowocze艣niejszych budynkach mniejsza, ale nieskazitelnie czysta i znakomicie utrzymana, wy艂o偶ona oryginalnymi bia艂ymi i czarnymi kafelkami sprzed prawie siedemdziesi臋ciu lat. S膮 tu cztery kabiny, dwie umywalki na podwy偶szeniach i 艣ciana z luster. Kiedy wesz艂am, stoj膮ca przy umywalce i przegl膮daj膮ca si臋 w lustrze kobieta wzdrygn臋艂a si臋 i natychmiast si臋gn臋艂a do wielkiej torby. Widz膮c swe odbicie, a偶 u艣miechn臋艂am si臋 na widok promieniej膮cej energi膮, zaczerwienionej twarzy, ozdobionej sznurem bia艂o-czerwonych paciork贸w. Pomy艣la艂am, 偶e nie czas jeszcze informowa膰 zwierzchnik贸w - musz臋 si臋 najpierw w stu procentach upewni膰. Je偶eli - mimo ostrze偶e艅 Freda Douglasa i gr贸藕b Mowry聮ego - przekonam ich, 偶e wszystko jest pewne i udowodnione, nie b臋d膮 bronili mi pisa膰. Jak na razie jednak nie mia艂am tej pewno艣ci, ale sama perspektywa przy艂apania Fieldinga dzia艂a艂a na mnie elektryzuj膮co.

Co艣 zastanowi艂o mnie w lustrzanym odbiciu stoj膮cej nie dalej ni偶 dwa metry ode mnie kobiety. By艂a wysoka i szczup艂a, mia艂a opalone 艂ydki, na bosych stopach sanda艂y, zawijan膮 sp贸dnic臋, bluzk臋 z d艂ugim r臋kawem i d艂ugie, b艂yszcz膮ce ciemne w艂osy. Sznur paciork贸w na szyi. To one musia艂y przyci膮gn膮膰 moj膮 uwag臋. By艂y podobne do moich, ale sznur by艂 wielokolorowy i d艂u偶szy od mojego - przeci膮gni臋ty pod pach膮, przebiega艂 przez pier艣 kobiety niczym generalski sznur. Mo偶e zna艂a ciotk臋 Odalys? Nasze spojrzenia spotka艂y si臋 w lustrze; szybko odwr贸ci艂am wzrok i wesz艂am do kabiny.

Z westchnieniem zacz臋艂am robi膰 swoje. Jestem chyba jedyn膮 kobiet膮 na 艣wiecie, kt贸ra wydala wi臋cej p艂yn贸w, ni偶 ich przyjmuje. Czy偶bym naprawd臋 wypi艂a dzi艣 tyle herbat i kaw?

Co艣 spad艂o bezg艂o艣nie na pod艂og臋 przed moj膮 kabin膮, na fragment, kt贸ry widzia艂am. Dotykaj膮c kafelk贸w, przedmiot wybrzuszy艂 si臋 jak opadaj膮cy spadochron. Peruka. Peruka z ciemnych d艂ugich, b艂yszcz膮cych w艂os贸w.

Zamar艂am i wstrzyma艂am oddech. Zza drzwi dochodzi艂 jedynie cichy szelest. Po chwili na pod艂odze wyl膮dowa艂 zwini臋ty materia艂 - zawijana sp贸dnica, w kt贸r膮 ubrana by艂a kobieta, kiedy wesz艂am. Wraz z zaci艣ni臋ciem si臋 偶o艂膮dka przesz艂o mi przez my艣l, 偶e toaleta nie ma okien. Kiedy na pod艂og臋 spad艂a bluzka, o kafelki cicho zadzwoni艂y guziki. Jak mog艂am by膰 tak nieostro偶na! Przera偶ona, wsta艂am i trz臋s膮cymi si臋 d艂o艅mi podci膮gn臋艂am majtki. Gdy si臋gn臋艂am do wisz膮cej na klamce torebki po bro艅, nogi gwa艂townie uciek艂y spode mnie. Upad艂am, bole艣nie uderzaj膮c barkiem o sedes. Silne d艂onie chwyci艂y mnie za kostki i wyci膮ga艂y przez odst臋p mi臋dzy pod艂og膮 a drzwiami. Us艂ysza艂am w艂asny krzyk. W nap艂ywaj膮cej fali przera偶enia przelecia艂a mi przez g艂ow臋 niezwykle jasna my艣l: tym, co mnie zastanowi艂o w wygl膮dzie kobiety, nie by艂y paciorki, lecz jab艂ko Adama. Zn贸w strasznie zachcia艂o mi si臋 sika膰.

呕eby nie da膰 si臋 wyci膮gn膮膰 na 艣rodek toalety, wpi艂am si臋 obiema r臋kami w doln膮 kraw臋d藕 drzwi; walczy艂am, ile si艂, staraj膮c si臋 jak najenergiczniej kopa膰. Przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 w g贸r臋 po moich nogach, z艂apa艂 mnie za r臋k臋 i oderwa艂 j膮 od drzwi. U艣miecha艂 si臋 diabolicznie. Osoba, kt贸ra jeszcze przed chwil膮 by艂a kobiet膮, przemieni艂a si臋 w nagiego m臋偶czyzn臋, o piersi i przedramionach pokrytych tatua偶ami. Chwyci艂 mnie za w艂osy i mocno poci膮gn膮艂.

- Chupen - szepn膮艂 i u艣miech przeszed艂 w grymas triumfu. - Chupen.

Przebarwione turkusowe tatua偶e na jego sk贸rze by艂y jakby wyblak艂e. Plecy przecina艂 topornie narysowany smok, przechodz膮cy przez prawy bark na prz贸d cia艂a. Po lewej stronie klatki piersiowej mia艂 w臋偶a z kobiec膮 g艂ow膮, na lewym ramieniu napisy, a wsz臋dzie strza艂y.

- Pu艣膰 mnie! Zostaw! - zawy艂am, walcz膮c za偶arcie. Musia艂 trzyma膰 gdzie艣 w zasi臋gu r臋ki n贸偶.

Szarpali艣my si臋, zdo艂a艂 jednak si臋gn膮膰 za siebie - pomy艣la艂am, 偶e po n贸偶, okaza艂o si臋 jednak, 偶e po rolk臋 ta艣my samoprzylepnej. Trzymaj膮c j膮 w lewej r臋ce, praw膮 chwyci艂 m贸j nadgarstek. Wyszarpn臋艂am si臋 i zacz臋艂am ucieka膰 na czworaka. Uda艂o mi si臋 dotrze膰 do stoj膮cego w rogu kosza na 艣mieci i zastawi膰 nim jak tarcz膮 - jednocze艣nie zauwa偶y艂am le偶膮cy na umywalce n贸偶 i stoj膮c膮 obok puszk臋 z pudrem. Nie odwracaj膮c ode mnie wzroku, si臋gn膮艂 po n贸偶 i puszka z pudrem spad艂a na pod艂og臋. Powietrze natychmiast wype艂ni艂a g臋sta chmura s艂odkiego py艂u.

Moje wrzaski odbija艂y si臋 od 艣cian, pod艂ogi i sufitu jak w d藕wi臋koszczelnej komorze. Doskonale zdawa艂am sobie spraw臋 z tego, 偶e nie s艂ycha膰 ich w holu, nie m贸wi膮c ju偶 o biurach. Musia艂 powiesi膰 na drzwiach tabliczk臋 z napisem NIECZYNNE. Walczy艂am bez nadziei na nadej艣cie pomocy. Ratunek m贸g艂 nadej艣膰 jedynie w贸wczas, gdyby recepcjonistka doktora zacz臋艂a si臋 dziwi膰, dlaczego nie oddaj臋 klucza, i przysz艂a sprawdzi膰, co si臋 dzieje.

Gryz膮cy puder opada艂. Pokrywa艂 pod艂og臋, mia艂am go na brwiach i we w艂osach. Gwa艂ciciel nie sprawia艂 wra偶enia zaniepokojonego moimi wrzaskami - jego oczy zdradza艂y, 偶e wr臋cz sprawiaj膮 mu przyjemno艣膰. Cieszy艂 si臋 pogoni膮, st膮pa艂 tanecznym krokiem i odparowywa艂 moje ciosy jak igraj膮cy ze swoim 艂upem drapie偶nik. Chce, abym walczy艂a, dopiero potem wyci膮gnie n贸偶.

Rewolwer... Niestety, wisia艂 poza moim zasi臋giem w zamkni臋tej kabinie.

Gwa艂ciciel wyrwa艂 mi kosz z r臋ki i rzuci艂 go na bok. Jednocze艣nie zrobi艂am krok do ty艂u. Nie by艂o szansy min膮膰 go i dotrze膰 do masywnych d臋bowych drzwi. Dr膮c si臋 i kaszl膮c, wsun臋艂am si臋 ty艂em do ostatniej kabiny w szeregu, usiad艂am na sedesie i zacz臋艂am kopa膰 obiema nogami. Poniewa偶 by艂 nagi, mog艂am go trafi膰 bole艣nie w genitalia, cofn膮艂 si臋 wi臋c dwa kroki baletowym ruchem znakomicie wyszkolonego boksera. Widzia艂am n贸偶 w jego d艂oni i wytatuowane na ramieniu zdanie:

Mis amigos son los muertos. Moi przyjaciele to zmarli.

Na w艂osach wok贸艂 jego penisa, sztywnych niczym druciak do zmywania naczy艅, perli艂 si臋 pot. Pomy艣la艂am o Marianne Rhodes. O jego chorobie. Co za skurwysyn! Skoczy艂am na r贸wne nogi, j臋kn臋艂am, zacisn臋艂am z臋by i zatrzasn臋艂am drzwi do kabiny. Zaryglowa艂am zasuwk臋, 艣wiadoma, 偶e pomo偶e to jedynie na chwil臋. Do oczu nap艂yn臋艂y mi 艂zy. M贸j rewolwer znajdowa艂 si臋 trzy kabiny dalej. To tyle, je艣li chodzi o noszenie ze sob膮 broni. Dzi臋ki, Dan - pomy艣la艂am, ci臋偶ko oddychaj膮c. Co艣 zachrobota艂o w kabinie obok. Pr贸bowa艂 dosta膰 si臋 do mnie g贸r膮. Wydawa艂 z siebie obrzydliwe gard艂owe d藕wi臋ki - u艂amek sekundy i prze艂o偶y艂 do mojej kabiny obie nogi. Opad艂am na pod艂og臋 i wrzeszcz膮c jak szalona, zacz臋艂am si臋 przeczo艂giwa膰 do艂em do s膮siedniej kabiny. Daleko nie uciek艂am. Si臋gn膮艂 za mn膮 - d艂ugie rami臋 macha艂o na wszystkie strony, b艂yska艂 n贸偶. Kiedy cofn膮艂 r臋k臋, zatrzasn臋艂am drzwi. By艂am teraz oddalona od swojego rewolweru o dwie kabiny.

My艣l o przysz艂o艣ci jako ofiary gwa艂tu - je偶eli mia艂am jak膮kolwiek przysz艂o艣膰 - wywo艂ywa艂a we mnie przera偶enie i md艂o艣ci. K. C. Riley, McDonald, Harry, koledzy z pracy nie omieszkaj膮 napomkn膮膰, 偶e mnie ostrzegali. Wpatrywa艂am si臋 sparali偶owana w g贸rn膮 kraw臋d藕 przepierzenia, oczekuj膮c, 偶e w ka偶dej chwili zn贸w spr贸buje tamt臋dy wej艣膰, ale on w艣lizn膮艂 si臋 do艂em, na plecach, jak wsuwaj膮cy si臋 pod samoch贸d mechanik. U艣miech na jego ustach by艂 przera偶aj膮cy; wywin膮艂 wargi, ukazuj膮c strza艂臋 wytatuowan膮 wewn膮trz dolnej wargi. Kopn臋艂am z ca艂ej si艂y, bez trudu jednak z艂apa艂 mnie za kostk臋. Wypluwa艂 z siebie przekle艅stwa. Macha艂am rozpaczliwie ramionami, rozgl膮daj膮c si臋 za czym艣, co da艂oby si臋 u偶y膰 jako bro艅. Wij膮c si臋 niczym piskorz, chwyci艂am porcelanow膮 pokryw臋 dolnop艂uka, unios艂am j膮 nad g艂ow臋 i cisn臋艂am mu prosto w twarz. Zareagowa艂 na tyle szybko, by si臋 zas艂oni膰, na szcz臋艣cie tylko jedn膮 r臋k膮, drug膮 bowiem trzyma艂 moj膮 kostk臋. Na kafelki i 艣ciany kabiny trysn臋艂a krew. Pokrywa p臋k艂a na p贸艂. Ci膮gle kopi膮c i wrzeszcz膮c, z艂apa艂am wi臋kszy jej fragment i ponownie zdzieli艂am napastnika. Trafi艂am go tu偶 przy nasadzie w艂os贸w. W rezultacie wysun膮艂 si臋 z kabiny, wywrzaskuj膮c potok przekle艅stw i obelg po hiszpa艅sku. Je偶eli znajdzie teraz m贸j rewolwer, b臋dzie po mnie.

Na chwil臋 zapad艂a cisza. Ponownie zbli偶y艂 si臋 do kabiny - zobaczy艂am stopy, tu偶 obok nich na kafelek spad艂a kropla krwi. Kto艣 zacz膮艂 szarpa膰 drzwi wej艣ciowe, po chwili w zamku zacz膮艂 si臋 obraca膰 klucz. Wrzasn臋艂am, ile si艂 w p艂ucach. Je偶eli to sekretarka albo sprz膮taczka, zaraz b臋dzie tu policja.

Za drzwiami kabiny rozleg艂o si臋 szuranie. Dysz膮c cofn臋艂am si臋 jak najdalej pod 艣cian臋, usiad艂am na sedesie i podci膮gn臋艂am nogi. Serce wali艂o mi jak oszala艂e, ale czeka艂am bez ruchu.

Zgas艂o 艣wiat艂o - musia艂 je wy艂膮czy膰 - i zapad艂a ca艂kowita ciemno艣膰. Dosta艂am na ca艂ym ciele g臋siej sk贸rki, strach zacisn膮艂 mi gard艂o.

Drzwi wej艣ciowe otworzy艂y si臋, pad艂y g艂o艣ne s艂owa, kto艣 wrzasn膮艂 i o pod艂og臋 za艂omota艂y go艂e stopy.

Uciek艂? Je偶eli tak, trzeba go zatrzyma膰! Nie mia艂am odwagi otworzy膰 drzwi kabiny. Pomieszczenie wype艂ni艂o 艣wiat艂o. Zamruga艂am, stan臋艂am na sedes i spojrza艂am przez kraw臋d藕 przepierzenia w zaskoczone oczy niskiej siwej ciemnosk贸rej kobiety w granatowym kitlu. Za ni膮 sta艂 w贸zek ze 艣cierkami, mopem, 艣rodkami do czyszczenia i wiadrem. Zacz臋艂am p艂aka膰. Kobieta wygl膮da艂a na oburzon膮.

- Co si臋 tu dzieje? - Z otwartymi ustami patrzy艂a za z艂o艣ci膮 na pokrywaj膮cy wszystko puder.

Skoczy艂am na pod艂og臋 i wypad艂am z kabiny, dr膮c si臋 wniebog艂osy:

- 艁apa膰 go! Zatrzyma膰 go! To Gwa艂ciciel z Centrum!

Sprz膮taczka odwr贸ci艂a si臋 ku mnie, zamar艂a na chwil臋 ze zdziwienia i wyba艂uszy艂a oczy. Na szcz臋艣cie nie trwa艂o d艂ugo, nim zaskoczy艂a - zacz臋艂a mi wt贸rowa膰:

- 艁apcie go! Zatrzymajcie go!

Nie wiedzia艂am, 偶e potrafi臋 wydawa膰 z siebie tak g艂o艣ne d藕wi臋ki. Kiedy bieg艂am do gabinetu doktora Wyatta, od przenikliwego wibrowania a偶 bola艂y mnie uszy. Wpad艂am jak bomba do pe艂nej ludzi poczekalni, wrzeszcz膮c niczym op臋tana:

- Dzwo艅cie pod dziewi臋膰set jedena艣cie! Niech kto艣 zadzwoni na policj臋! Policja!

Recepcjonistka Wyatta, ju偶 niecierpliwie czekaj膮ca na klucz od toalety, spojrza艂a na mnie i ze zdumienia zamruga艂a.

- Co si臋 pani sta艂o?

- Niech pani dzwoni na policj臋! - zawy艂am. - Gwa艂ciciel z Centrum! Jest w budynku!

Wykr臋ci艂a numer i niemal rzuci艂a we mnie s艂uchawk膮. Profesjonalnie spokojna oficer dy偶urna doprowadza艂a mnie sw膮 powolno艣ci膮 do sza艂u.

- Jest jeszcze w budynku! Przy艣lijcie kogo艣! Szybko! - Skle?am j膮, kiedy kaza艂a mi przeliterowa膰 nazwisko, i cisn臋艂am s艂uchawk臋 na wide艂ki, gdy za偶膮da艂a nazwiska gwa艂ciciela. Wysz艂am na korytarz, zape艂niony lud藕mi, kt贸rzy wypadli z biur, s艂ysz膮c koncert wrzask贸w, jaki urz膮dzi艂am ze sprz膮taczk膮. Zza poszumu g艂os贸w i mruczanych pyta艅 dotar艂y do mnie zbli偶aj膮ce si臋 charakterystyczne trzaski policyjnego radia.

By艂 to Harry, kt贸ry m贸wi艂 co艣 do swojego walkie-talkie, sun膮c korytarzem na czele ochroniarzy budynku.

- Bo偶e, Britt... - wydysza艂 na widok pudru w moich w艂osach i na ubraniu.

- To on, Harry! Gwa艂ciciel. 艁apcie go!

Gdy po艂o偶y艂 mi d艂o艅 na ramieniu, musia艂am si艂膮 powstrzyma膰 si臋, by nie pa艣膰 bezw艂adnie w jego obj臋cia.

- Britt, zgwa艂ci艂 ci臋? - zapyta艂 za偶enowany.

- Nic mi nie jest. - Nie by艂o czasu na sentymenty. - To on! 艁apcie go!

- Britt, tylko mi teraz nie zg艂upiej! - Harry, patrz膮c mi prosto w oczy, podni贸s艂 r臋k臋. - Co ma na sobie? - zapyta艂 nagl膮co. Szarpn臋艂am g艂ow膮 w bok, by wskaza膰 na sprz膮taczk臋, rozmawiaj膮c膮 kawa艂ek dalej z ochroniarzem i mundurowym policjantem, kt贸ry wzi膮艂 si臋 nie wiadomo sk膮d.

- Ona widzia艂a go ostatnia, kiedy ucieka艂 z toalety. By艂am zamkni臋ta w kabinie. - Brakowa艂o mi powietrza, g艂os mi si臋 艂ama艂 i dusi艂y mnie 艂zy. - Ma br膮zow膮 torebk臋, mo偶e mie膰 d偶insow膮 zawijan膮 sp贸dnic臋, bia艂膮 bluzk臋 z d艂ugimi r臋kawami i czarn膮 peruk臋 z d艂ugimi w艂osami. Harry, by艂 ubrany jak kobieta! Dlatego nikt go nie widzia艂. Nikt nie zauwa偶y艂 gwa艂ciciela w kilku pe艂nych ludzi budynkach, poniewa偶 przychodzi艂 i wychodzi艂 przebrany za kobiet臋!

Kiedy odkry艂am t臋 tajemnic臋 gwa艂ciciela, Harry sprawia艂 wra偶enie, jakby chcia艂 si臋 klepn膮膰 d艂oni膮 w czo艂o, ja zreszt膮 mia艂am ochot臋 zrobi膰 dok艂adnie to samo. Zacz膮艂 przekazywa膰 przez radio rysopis przest臋pcy i wskaz贸wki swoim ludziom, koordynowa膰 po艣cig. Na jego twarzy malowa艂o si臋 podniecenie i pulsowa艂 tak膮 energi膮 jak ka偶dy, kto jest na wa偶nym tropie. Dotychczas nie zwr贸ci艂am uwagi, 偶e obojga nas opanowuje czasami to samo rozgor膮czkowanie.

Patrzy艂am, jak idzie korytarzem, kr贸tko rozmawia z energicznie gestykuluj膮c膮 sprz膮taczk膮, potem udziela szybkich instrukcji grupie przyby艂ych gliniarzy. Zdawa艂am sobie spraw臋, 偶e nigdy nie czuje si臋 lepiej ni偶 w takich momentach. Podesz艂am do policjant贸w.

- O ma艂o mnie nie dorwa艂, Harry. - Dr偶a艂y mi kolana. - Musi by膰 bardzo blisko!

- Wiem. Pilnujemy holu i przeszukamy budynek pi臋tro po pi臋trze. W膮tpi臋, by zd膮偶y艂 uciec, na wszelki jednak wypadek zamkn臋li艣my kordon wok贸艂 budynku.

- Jak ci si臋 uda艂o tak szybko przyjecha膰?

- By艂em tu ca艂y czas - stwierdzi艂 艣ciszonym g艂osem, przybieraj膮c cwaniack膮 min臋. - 聦ledzili艣my ci臋, na wypadek gdyby si臋 do ciebie przyczepi艂.

- Chodzili艣cie za mn膮? - zaskrzecza艂am schrypni臋tym od krzyku gard艂em.

- Tak. Kiedy zostawi艂 w twoim samochodzie prezent, pomy艣leli艣my, 偶e znajdziemy go tam, gdzie b臋dziesz ty.

- W takim razie gdzie, do cholery, byli艣cie, gdy siedzia艂am zamkni臋ta z nim w klozecie?!

- Nie wiedzia艂em, gdzie wesz艂a艣. Cholera, Britt, lepiej t艂uc kamienie ni偶 ci臋 艣ledzi膰. Nie robisz nawet przerwy na lunch. Raz ju偶 nawet obszed艂em ca艂y budynek, a potem wr贸ci艂em do holu, 偶eby zawo艂a膰 kogo艣, kto usiad艂by na masce twojego samochodu i nie pozwoli艂 ci si臋 wymkn膮膰. P贸藕niej ochrona dosta艂a informacj臋 o wrzaskach na tym pi臋trze i akurat gdy weszli艣my na g贸r臋, dyspozytorka z centrali przekaza艂a wiadomo艣膰, 偶e dzwoni艂a艣. Chyba go okr膮偶yli艣my.

- 聦ledzili艣cie mnie?!

Szybko przebieg艂am my艣l膮 miejsca, w kt贸rych ostatnio by艂am, tropi膮c Fieldinga, nie zdaj膮c sobie sprawy, 偶e sama jestem zwierzyn膮. Gliniarze wykorzystali mnie wbrew mojej wiedzy jako przyn臋t臋, co wcale si臋 nie spodoba moim szefom. Dziennikarze maj膮 prawnie zagwarantowan膮 wolno艣膰 poruszania si臋 po mie艣cie w celu zbierania materia艂贸w, w moim wypadku - wolno艣膰 bycia zgwa艂con膮 i zamordowan膮 na w艂asny rachunek, niejako obiekt obserwacji policji. Na szcz臋艣cie to si臋 op艂aci艂o. Je偶eli oczywi艣cie dzi臋ki temu gwa艂ciciel zostanie z艂apany.

Najwyra藕niej za mn膮 chodzi艂 i najprawdopodobniej zauwa偶y艂, 偶e gdziekolwiek jestem, korzystam z toalety. Zaskoczy艂am go jeszcze w kobiecym przebraniu. Wielk膮 torb臋 nosi艂 po to, aby chowa膰 w niej swoje rekwizyty - i n贸偶.

Budynek zosta艂 ewakuowany (ka偶dy pracownik i go艣膰 musia艂 si臋 przy wyj艣ciu wylegitymowa膰) i zape艂ni艂 si臋 policjantami, policyjnymi psami i cz艂onkami brygady antyterrorystycznej. Torb臋 gwa艂ciciela znaleziono na klatce schodowej pomi臋dzy czwartym a pi膮tym pi臋trem, a p贸艂torej godziny p贸藕niej wyci膮gni臋to go za nogi z szybu wentylacyjnego na trzecim pi臋trze. Prasy nie wpuszczono do budynku, ja jednak by艂am w 艣rodku - traktowana nie jako dziennikarka, lecz niedosz艂a ofiara, kt贸ra b臋dzie mog艂a zidentyfikowa膰 sprawc臋.

Zar贸wno ja, jak i sprz膮taczka natychmiast go rozpozna艂y艣my. Nie by艂o to trudne, mia艂 bowiem z艂amany nos i krwawi艂 z rany na czole, kt贸r膮 zada艂am mu pokryw膮 dolnop艂uka. Na usta cisn臋艂y mi si臋 obelgi, milcza艂am jednak, dr偶膮c na ca艂ym ciele. By艂 zakrwawiony, mia艂 na sobie jedynie sp贸dnic臋 i naszyjnik i p艂aka艂 jak dziecko. Je偶eli czegokolwiek 偶a艂owa艂, to tego, 偶e da艂 si臋 z艂apa膰, p艂aka艂 za艣 tylko dlatego, 偶e policjanci wykurzyli go z szybu za pomoc膮 gazu 艂zawi膮cego.

Mimo moich zapewnie艅, 偶e jedyn膮 ran膮, jak膮 odnios艂am, s膮 siniaki na kostkach n贸g od chwytu gwa艂ciciela, Harry chcia艂, 偶ebym pojecha艂a do centrum dla zgwa艂conych kobiet. Policja sfotografowa艂a siniaki, a Harry namawia艂 mnie na wizyt臋 u psychologa. Kiedy upar艂am si臋, 偶e nic mi nie jest, wymy艣lili, 偶eby zawie藕膰 mnie do komendy na przes艂uchanie. W ko艅cu wytargowa艂am, 偶e najpierw porozmawiaj膮 ze sprz膮taczk膮, ja za艣 przyjad臋 za godzin臋. Nie byli tym zachwyceni i zgodzili si臋 dopiero, gdy stwierdzi艂am, 偶e przed przes艂uchaniem musz臋 porozumie膰 si臋 z prze艂o偶onymi. Zale偶a艂o mi na tym, 偶eby wpa艣膰 cho膰 na kilka minut do redakcji i napisa膰 kr贸tki artyku艂 do najbli偶szego wydania.

Kiedy przyjecha艂am do redakcji, z wytargowanej godziny zosta艂o mi jedynie czterdzie艣ci minut, od razu wi臋c posz艂am z kilkoma kolegami do gabinetu Freda Douglasa opowiedzie膰 swoj膮 przygod臋.

- Nic ci si臋 nie sta艂o? - zapyta艂 natychmiast. Jego blada twarz dawa艂a do zrozumienia, 偶e mimo pr贸b wyczesania musz臋 mie膰 jeszcze we w艂osach i na ubraniu sporo pudru.

- Nic mi nie jest, ale nie mamy czasu. Musz臋 szybko napisa膰 artyku艂 do wydania og贸lnostanowego i jecha膰 na policj臋 z艂o偶y膰 zeznanie.

Fred podrapa艂 si臋 po karku, jakby go bola艂. Wymieni艂 spojrzenia z Markiem Seyboldem, kt贸ry te偶 przyszed艂 na spotkanie.

- Nie bardzo wiem, czy wolno nam ujawni膰 twoje nazwisko jako ofiary przest臋pstwa seksualnego.

- Nie widz臋 w tym problemu - odpar艂am, dotykaj膮c wisz膮cych ci膮gle na mojej szyi bia艂o-czerwonych paciork贸w. - Mo偶liwe, 偶e zamierza艂 mnie zgwa艂ci膰, ale uda艂o mu si臋 jedynie troch臋 mnie poturbowa膰. - W gabinecie panowa艂a ca艂kowita cisza. - Z艂apa艂 mnie za nadgarstki i kostki. - G艂os mi dr偶a艂, tak samo kolana pod sto艂em. Z nadziej膮, 偶e nikt tego nie widzi, zamilk艂am na chwil臋 i prze艂kn臋艂am 艣lin臋. - Gliniarze mog膮 oskar偶a膰 go o pr贸b臋 gwa艂tu, ale formalnie nie jestem ofiar膮 przest臋pstwa seksualnego.

Zrobi艂o mi si臋 nieswojo - uczucie, 偶e patrz膮 na mnie nie jak na kole偶ank臋, zawodowca, lecz jak na kobiet臋, kt贸r膮 w艂a艣nie pr贸bowano zgwa艂ci膰, nie by艂o przyjemne.

- Britt... - zacz膮艂 Fred - nie wiem, jak ci to powiedzie膰, ale zamierzamy zleci膰 dalsz膮 prac臋 nad tym tematem Janowitz. Jeste艣 osobi艣cie zbyt g艂臋boko zaanga偶owana w spraw臋, by o niej pisa膰.

Przerwa艂, przygotowany na m贸j w艣ciek艂y wybuch. Wszyscy w redakcji wiedz膮, jak bardzo emocjonalnie podchodz臋 do 聞mojego聰 dzia艂u i 聞moich聰 historii, teraz jednak naprawd臋 mi ul偶y艂o. Musia艂am zaj膮膰 si臋 czym艣 wa偶niejszym.

Pisanie o gwa艂cicielu to zaj臋cie na wiele dni - trzeba b臋dzie poinformowa膰 o aresztowaniu, potem o oskar偶eniu, przeprowadzi膰 wywiady z lud藕mi, kt贸rzy go znali, i napisa膰 histori臋 jego 偶ycia. Porozmawia膰 z psychologami, dlaczego sta艂 si臋 taki, jaki jest, a by膰 mo偶e nawet z nim samym w wi臋zieniu. Niech Janowitz si臋 pom臋czy.

- W porz膮dku - stwierdzi艂am spokojnie, my艣l膮c po cichu, 偶e gwa艂ciciele przychodz膮 i odchodz膮, tym za艣, na czym naprawd臋 mi zale偶y, jest przyszpilenie Fieldinga.

Fredowi Douglasowi wyra藕nie ul偶y艂o, 偶e tak 艂atwo si臋 podda艂am.

- No to wprowad藕 Janowitz w spraw臋 i we藕 kilka dni wolnego - zaproponowa艂 uprzejmie.

Zdenerwowa艂o mnie to.

- Pracuj臋 w艂a艣nie nad kilkoma innymi materia艂ami - odpar艂am ostro. - Dlaczego mia艂abym bra膰 wolne?

Wpatrywali si臋 we mnie jak w dziwaczk臋.

- Jak sobie 偶yczysz, Britt. - Fred nie bardzo wiedzia艂, co m贸wi膰. Jedyne, czego naprawd臋 chcia艂am, to 偶eby traktowano mnie jak fachowca. Jak ka偶dego innego.

Rozmowa z Janowitz, kt贸ra nie pozwala艂a mi doko艅czy膰 odpowiedzi na 偶adne pytanie, by艂a mord臋g膮. Pierwszy raz w 偶yciu tak naprawd臋 zrozumia艂am, co czuj膮 ofiary przest臋pstw, kiedy robi臋 z nimi wywiady. Eduardo i Ryan byli oczywi艣cie ciekawi ka偶dego najdrobniejszego brudnego szczeg贸艂u. W ko艅cu poradzi艂am im, 偶eby przeczytali jutrzejsz膮 gazet臋.

Kiedy dotar艂am do komendy, gliniarze walczyli w艂a艣nie o zorganizowanie konfrontacji z gwa艂cicielem, kt贸ry nazywa艂 si臋 Hector Ugalde. Znalezienie jednak kilku jeszcze os贸b ze z艂amanymi nosami, kt贸re mog艂yby stan膮膰 w jednej z nim linii, nie by艂o takie proste. Ciekawe, czy oskar偶y mnie o brutalno艣膰.

Sk艂adanie zeznania - wbrew pozorom - nie okaza艂o si臋 zbyt niemi艂e. Harry i jaki艣 jego kolega zadawali pytania, a protokolant policyjny stenografowa艂 ka偶de s艂owo. Cholera, czekaj膮cy na ka偶de moje s艂owo ludzie to ci sami, kt贸rzy czasami w og贸le nie chc膮 ze mn膮 rozmawia膰. Teraz sta艂am wed艂ug nich po dobrej stronie, a jak d艂ugo b臋d膮 tak uwa偶a膰, zale偶a艂o od mojego nast臋pnego artyku艂u. Nie by艂o nigdzie wida膰 McDonalda, wpad艂a natomiast na chwil臋 porucznik Riley.

- Dobra robota, Britt - rzuci艂a, klepi膮c mnie po ramieniu, jakbym zrobi艂a co艣 wi臋cej ni偶 tylko ocalenie w艂asnego ty艂ka.

- Jasne - odpar艂am gorzko, my艣l膮c, 偶e to przecie偶 ona wyrazi艂a zgod臋 na 艣ledzenie mnie. - Mo偶e zostan臋 policjantem miesi膮ca.

Kiedy sko艅czyli艣my, poczu艂am dziwn膮 niech臋膰 do wyj艣cia z jasno o艣wietlonego biura, w kt贸rym roi艂o si臋 od mniej lub bardziej rozentuzjazmowanych ludzi. Z miasta znikn臋艂a kolejna gro藕ba, ale ciemno艣膰 mnie odrzuca艂a, bardziej ni偶 kiedykolwiek kaza艂a by膰 ostro偶n膮.

Z komendy mechanicznie pojecha艂am do redakcji, w drodze przypomnia艂am sobie jednak, 偶e nie jestem tam potrzebna. By膰 mo偶e powinnam mimo to pom贸c Janowitz, ale mierzi艂o mnie, 偶e b臋d膮 mnie lustrowa艂y dziesi膮tki ciekawskich oczu.

Nie pami臋tam, bym kiedykolwiek czu艂a si臋 tak samotna. Ruszy艂am do domu jak zombie. Samoch贸d jecha艂, jakby mia艂 wbudowanego automatycznego kierowc臋.

Rozdzia艂 siedemnasty

Zatrzyma艂am si臋 przy domu pa艅stwa Goldstein贸w, by powiedzie膰 im, 偶e gwa艂ciciel zosta艂 aresztowany.

- Co ty jeste艣 taka zakurzona? - zapyta艂a pani Goldstein z niepokojem, zapraszaj膮c na talerz znakomitego roso艂u z leciutkimi, puszystymi kluseczkami z grysiku. Nie by艂am g艂odna, nie popu艣ci艂a jednak i kaza艂a mi zabra膰 porcj臋 w s艂oiku.

Kiedy otworzy艂am drzwi, Bitsy rzuci艂a mi si臋 w ramiona, zaraz jednak pokr臋ci艂a 艂ebkiem, cofn臋艂a si臋 i kichn臋艂a. Zamkn臋艂am drzwi, opu艣ci艂am 偶aluzje i nakarmi艂am zwierz臋ta.

Na sekretarce by艂y nagrane wiadomo艣ci od Dana, Curta Norske i McDonalda. McDonald. Oczekiwa艂, 偶e poprosz臋 go, by przyszed艂 potrzyma膰 mnie za r膮czk臋, czy te偶 chcia艂 powiedzie膰: 聞A nie m贸wi艂em聰? Zastanawia艂am si臋, czy zadzwoni膰 do Curta, wszystko by艂o jednak tak skomplikowane, czu艂am si臋 艣miertelnie zm臋czona i bola艂o mnie gard艂o. Wykr臋ci艂am numer Dana.

- Nic ci nie jest? Dlaczego nie zadzwoni艂a艣 do mnie? - zacz膮艂 z mety. - Wiem, co si臋 sta艂o, z wiadomo艣ci. Zostawi艂em ci w redakcji dziesi臋膰 informacji.

- My艣la艂am, 偶e us艂yszysz, jak wrzeszcz臋 - powiedzia艂am, pr贸buj膮c m贸wi膰 swobodnie. - A wrzeszcza艂am naprawd臋 g艂o艣no. Nie, nic mi nie jest. Musia艂am pojecha膰 na komend臋 z艂o偶y膰 zeznanie.

- Ale ten 艣mie膰 ci臋 nie tkn膮艂? - zapyta艂 zaniepokojony.

- Pr贸bowa艂, na szcz臋艣cie mu si臋 nie uda艂o. Mam par臋 siniak贸w, odciski palc贸w na kostkach n贸g, jestem zachrypni臋ta od krzyku - i to wszystko.

- Skurwysyn! - W s艂uchawce co艣 hukn臋艂o, jakby Dan waln膮艂 pi臋艣ci膮 albo kopn膮艂 w 艣cian臋.

- Dan! Co to by艂o?

- Szkoda, 偶e nie mog臋 poby膰 z nim pi臋膰 minut sam na sam. Masz bro艅, prawda? Dlaczego nie odstrzeli艂a艣 mu dupy?

- Dan... - robi艂am wszystko, aby m贸wi膰 spokojnie, ale g艂os mi dr偶a艂 - pos艂ucha艂am twojej rady, lecz on mnie zaskoczy艂. Noszenie rewolweru w torebce nie na wiele si臋 zda艂o. Walczyli艣my i wyci膮gn膮艂 mnie do艂em z kabiny.

- Bo偶e! Co za skurwiel!

- Ba艂am si臋, 偶e znajdzie moj膮 bro艅. - S艂owa utkwi艂y mi w gardle. - Bro艅 powinno si臋 nosi膰 w kaburze przy nodze, jak rewolwerowiec z Dzikiego Zachodu. 呕aden z nich nie prze偶y艂by dwudziestu minut w Dodge City, gdyby musia艂 grzeba膰 w damskiej torebce.

Dan nie zostawi艂 suchej nitki na Harrym, 偶e nie by艂o go na miejscu, kiedy najbardziej go potrzebowa艂am.

- Jak m贸g艂 ci臋 spu艣ci膰 z oka? Ten facet nawet w najlepszej formie nie potrafi艂by 艣ledzi膰 s艂onia w p贸艂torametrowym 艣niegu!

- No c贸偶... - wycharcza艂am - nie b膮d藕 dla niego zbyt surowy. Nie bardzo m贸g艂 sta膰 na czatach przed damsk膮 toalet膮. Gdyby za mn膮 chodzi艂, zobaczy艂abym go i uciek艂a.

- A tak przy okazji: co tam robi艂a艣?

- Posz艂am do doktora Wyatta. Zgodzi艂 si臋 rzuci膰 okiem na 艣lad ugryzienia, kt贸ry morderca zostawi艂 na ciele Mary Beth Rafferty. Istnieje mo偶liwo艣膰, 偶e uda mu si臋 dokona膰 analizy por贸wnawczej.

- Po tylu latach? - W g艂osie Dana dos艂ysza艂am w膮tpliwo艣膰. - Kilka lat temu prosi艂em kogo艣 o to samo, ale mi odm贸wiono.

- Technika posz艂a do przodu. - Usiad艂am i rozwi膮za艂am buty. - Obecnie mo偶na przetworzy膰 obraz za pomoc膮 komputera.

- No to warto spr贸bowa膰. Tw贸j g艂os brzmi okropnie, dzieciaku. Naprawd臋 nic ci nie jest? Potrzebujesz czego艣?

- Dzi臋ki, Danny, dobry z ciebie przyjaciel, ale naprawd臋 nic mi nie jest. Zadzwoni臋 jutro.

Od艂o偶y艂am s艂uchawk臋 i przeci膮gn臋艂am palcami po w艂osach. Kiedy wyj臋艂am d艂onie, by艂y ca艂e w pudrze. Wzdrygn臋艂am si臋 i poczu艂am nagle tak brudna, 偶e najch臋tniej zerwa艂abym z siebie ubranie i wrzuci艂a je do pieca.

Nastawi艂am telefon tak, by nie s艂ycha膰 by艂o dzwonka, ale sekretarka nagrywa艂a rozmowy, odpi臋艂am od majtek resguardo, po艂o偶y艂am amulet na umywalce, by go widzie膰, i zaryglowa艂am drzwi. Posz艂am pod prysznic z naszyjnikiem na szyi i zacz臋艂am zlewa膰 si臋 gor膮c膮 wod膮. Podkr臋ca艂am kurek z ciep艂膮 wod膮, a偶 otoczy艂y mnie k艂臋by pary, a sk贸ra zaczerwieni艂a si臋 jak u gotowanego homara. Tr膮c si臋 tward膮 szczotk膮 k膮pielow膮, schyli艂am si臋 w kt贸rym艣 momencie i spostrzeg艂am na kostce odciski palc贸w gwa艂ciciela. Mimowolnie wrzasn臋艂am. J臋cz膮c i kln膮c, zacz臋艂am pociera膰 sk贸r臋 tak mocno, 偶e omal jej nie zdrapa艂am. Musia艂am przyzna膰 przed sob膮 sam膮, 偶e nie wszystko jest ze mn膮 w porz膮dku. Otumaniona i os艂abiona par贸wk膮, opad艂am na pod艂og臋, podci膮gn臋艂am kolana pod brod臋 i zacz臋艂am bezg艂o艣nie chlipa膰.

Wreszcie sko艅czy艂a si臋 ciep艂a woda. Prysznic zrobi艂 si臋 ch艂odniejszy, a potem zimny. Nie mog艂am si臋 uspokoi膰. Cia艣niej oplot艂am d艂o艅mi kolana, a mimo to szcz臋ka艂y mi z臋by. Wtedy us艂ysza艂am 艂omot do drzwi. Przestraszona, z艂apa艂am kilka razy 艂apczywie powietrze, niepewnie wsta艂am, zakr臋ci艂am wod臋 i zacz臋艂am nas艂uchiwa膰. 艁omot nie ustawa艂, dodatkowo - nie s艂ysza艂am go przed zakr臋ceniem wody - d藕wi臋cza艂 dzwonek. Rewolwer! Policja nie zabra艂a mi go, by艂 ci膮gle w torebce, ale zapomnia艂am, gdzie j膮 rzuci艂am, wchodz膮c do mieszkania.

Za s艂aba i przera偶ona, by szuka膰 szlafroka, owin臋艂am si臋 r臋cznikiem i - ci膮gle p艂acz膮c - podesz艂am na bosaka do drzwi. Zostawia艂am za sob膮 strug臋 wody.

- Britt, otw贸rz!

McDonald. Niewiele my艣l膮c, zdj臋艂am 艂a艅cuch, odci膮gn臋艂am zasuw臋, przekr臋ci艂am ga艂k臋 i rzuci艂am mu si臋 w ramiona.

- Dlaczego, do cholery, nie otwierasz? - mrukn膮艂 mi do ucha. - Tak si臋 ba艂em. - G艂aska艂 mnie po w艂osach. - Ca艂a jeste艣 mokra i lodowata. - Podni贸s艂 mnie i zani贸s艂 do ulubionego fotela obok telefonu. - O ma艂o nie oszala艂em, kiedy nie podnosi艂a艣 telefonu - powiedzia艂 艂agodnie.

W dalszym ci膮gu z oczu ciek艂y mi 艂zy.

Wyszed艂 z pokoju, po chwili wr贸ci艂 z moim szlafrokiem i nieporadnie mnie nim otuli艂.

- Co tu robisz? - spyta艂am pochlipuj膮c i staraj膮c si臋 trafi膰 w r臋kawy.

Wcisn膮艂 si臋 na fotel obok mnie i obj膮艂 ramionami. By艂 taki ciep艂y, a ja taka zzi臋bni臋ta.

- Znajdowa艂em si臋 poza zasi臋giem radia. Pojecha艂em do Broward na konferencj臋, nie wiedzia艂em wi臋c o niczym a偶 do powrotu. Musia艂em si臋 dowiedzie膰, czy nic ci si臋 nie sta艂o. Chcia艂em troch臋 z tob膮 poby膰.

- My艣la艂am, 偶e ty i K.C...

- Nic nie m贸w, spr贸buj si臋 odpr臋偶y膰.

Poszed艂 do sypialni, o kt贸rej kiedy艣 my艣la艂am 聞nasza聰, i wr贸ci艂 z kwiecist膮 narzut膮 z 艂贸偶ka. Kiedy mnie ni膮 owin膮艂, zamkn臋艂am oczy jak ranne zwierz臋, kt贸remu uda艂o si臋 dosta膰 w bezpieczne miejsce. S艂ysza艂am, jak krz膮ta si臋 po kuchni. Wr贸ci艂 z zup膮 pani Goldstein, poda艂 mi wielki paruj膮cy kubek i powoli zacz臋艂am popija膰. By艂o to znakomite lekarstwo na moje obola艂e gard艂o. McDonald przysun膮艂 sobie drugi fotel, usiad艂, po艂o偶y艂 moje stopy na swoich kolanach i wbi艂 we mnie stalowob艂臋kitne oczy.

- Chcesz porozmawia膰?

- Tak si臋 ba艂am. By艂am przekonana, 偶e mnie zgwa艂ci. Mia艂 n贸偶. - Pokr臋ci艂am g艂ow膮. - Nie wiem, co si臋 ze mn膮 dzieje. Zaraz po tym wszystko by艂o w porz膮dku, a p贸藕niej nagle jakbym si臋 rozpad艂a na p贸艂. My艣l臋, 偶e przez wiele godzin trzyma艂a mnie adrenalina, a kiedy si臋 zu偶y艂a, rozklei艂am si臋.

- To normalna op贸藕niona reakcja. Dozna艂a艣 szoku i masz prawo tak reagowa膰. Musisz si臋 teraz troch臋 przespa膰. - Pom贸g艂 mi wsta膰. Opiera艂am si臋 o niego, zbyt zm臋czona, aby i艣膰 do 艂贸偶ka o w艂asnych si艂ach. Przykry艂 mnie i dotykaj膮c sznura paciork贸w na mojej szyi, zapyta艂: - Nie chcesz ich zdj膮膰?

- Nie! - Automatycznie si臋gn臋艂am r臋k膮 do szyi. Prawie zasypiaj膮c, wzi臋艂am g艂臋boki wdech i wymamrota艂am: - Jak b臋dziesz wychodzi艂, nie zapomnij zatrzasn膮膰 drzwi.

- Nie b臋d臋 wychodzi艂. - Zdj膮艂 marynark臋, odpi膮艂 spod pachy kabur臋 i po艂o偶y艂 j膮 - jak wiele razy przedtem - na szafce przy 艂贸偶ku. - Zostan臋 z tob膮. B臋d臋 ca艂y czas obok. - Po艂o偶y艂 si臋 obok mnie, na ko艂drze. Cho膰 by艂o ciep艂o, ca艂a dr偶a艂am. Zacz膮艂 g艂aska膰 mnie po g艂owie. - Jestem przy tobie. Zamknij oczy. Pomy艣l o pla偶y i ciep艂ym s艂o艅cu - szepta艂. - 聦pij.

Bezpieczna, zamkn臋艂am na chwil臋 oczy.

Kiedy si臋 obudzi艂am, przez opuszczone 偶aluzje przes膮cza艂o si臋 r贸偶owe 艣wiat艂o 艣witu. McDonald spa艂 w fotelu przy 艂贸偶ku. Nie wiem dlaczego, ale jego widok mnie nie zaskoczy艂. Jego obecno艣膰 wyda艂a mi si臋 naturalna. Gdy potrz膮sn臋艂am nim, natychmiast otworzy艂 oczy, ziewn膮艂 i po艂o偶y艂 si臋 obok mnie na 艂贸偶ku. Obj臋li艣my si臋 ramionami i zasn臋li艣my na d艂u偶sz膮 chwil臋.

Kiedy ponownie si臋 obudzi艂am, 偶aluzje by艂y podniesione. Popatrzy艂am na niebo za oknem i drzewa mango w ogr贸dku. Po chwili poczu艂am dolatuj膮cy z kuchni zapach kawy. Ken zrobi艂 jajecznic臋 i tosty. Jedli艣my i pili艣my sok pomara艅czowy, niewiele si臋 odzywaj膮c. Potem McDonald przyni贸s艂 gazet臋 i tak jak p贸艂 miliona innych abonent贸w siedzieli艣my i czytali艣my o Hectorze Ugalde, Gwa艂cicielu z Centrum. Wszystko wydawa艂o mi si臋 tak odleg艂e, jakby przydarzy艂o si臋 komu艣 innemu. Dla nas obojga by艂o w artykule kilka nowo艣ci. Kiedy z艂apano Ugalde聮a, mia艂 na sobie majtki ostatniej ofiary, d偶insowa zawijana sp贸dnica pochodzi艂a od jednej z poprzednich ofiar. Najwyra藕niej zabiera艂 z ubrania napadanych kobiet to, co mu si臋 podoba艂o i co na niego pasowa艂o. Mo偶e by艂 przes膮dny i uwa偶a艂, 偶e taka cz臋艣膰 garderoby przyniesie mu szcz臋艣cie, mo偶e znajdowa艂 w tym perwersyjn膮 przyjemno艣膰, a mo偶liwe te偶, 偶e po prostu wstydzi艂 si臋 kupowa膰 sobie damskie ubrania.

Oskar偶enie obejmowa艂o seri臋 gwa艂t贸w (nazwano to 聞wymuszaniem akt贸w seksualnych聰), napady z broni膮 w r臋ku, wielokrotne ci臋偶kie uszkodzenie cia艂a, ingerencj臋 w cudz膮 prywatno艣膰, czyny lubie偶ne i niemoralne zachowanie si臋, pobicie, pr贸b臋 gwa艂tu oraz przebywanie w miejscach publicznych w przebraniu przedstawicielki przeciwnej p艂ci. By艂 marielito; jego 偶ona, z kt贸r膮 偶y艂 w separacji, pracowa艂a kiedy艣 w budynku, gdzie dokona艂 dw贸ch gwa艂t贸w. Mieszka艂 w podupadaj膮cym domu z kwaterami do wynaj臋cia, znajduj膮cym si臋 za jednym z port贸w przy rzece Miami; pracowa艂 dorywczo na barkach. Jego ostatnim w miar臋 regularnym zaj臋ciem by艂a sprzeda偶 kwiat贸w na skrzy偶owaniach przeje偶d偶aj膮cym kierowcom.

Policja twierdzi艂a, 偶e jako wyznawca santerii by艂 po aresztowaniu bardzo zdziwiony i w艣ciek艂y na swojego santero, kt贸remu zap艂aci艂 du偶o pieni臋dzy za rytua艂y maj膮ce go chroni膰 przed uwi臋zieniem. Najwidoczniej zarzuca艂 mu fuszerk臋. Wytatuowane strza艂y mia艂y trzyma膰 policj臋 z dala od niego. Dotkn臋艂am paciork贸w na szyi - magia ciotki Odalys okaza艂a si臋 skuteczniejsza. Pomy艣la艂am, 偶e chyba mi odbija, i roze艣mia艂am si臋.

- Wygl膮dasz znacznie lepiej - uzna艂 McDonald.

Sam nie wygl膮da艂 dobrze. Przyda艂oby mu si臋 ogoli膰 i przebra膰, ale i tak jego obecno艣膰 w moim mieszkaniu wydawa艂a si臋 czym艣 wspania艂ym.

- Dzi臋ki. Rozmawia艂e艣 ostatnio z Danem?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Od tygodni nie mia艂em z nim kontaktu. Dan mnie martwi, Britt. Nie m贸wi o przysz艂o艣ci ani tera藕niejszo艣ci, 偶yje tylko przesz艂o艣ci膮. Sprawia wra偶enie, jakby jedynie ona go obchodzi艂a.

- Mo偶e uwa偶a, 偶e nic innego mu nie pozosta艂o. Faktycznie, bywa czasem troch臋 przygn臋biony. Powinien cz臋艣ciej widywa膰 si臋 z przyjaci贸艂mi i mi艂ymi lud藕mi.

- To by si臋 da艂o zorganizowa膰 - stwierdzi艂 z u艣miechem. - Gdybym zdo艂a艂 go z艂apa膰, za艂o偶y膰 mu kajdanki i zaci膮gn膮膰 gdzie艣 si艂膮.

Popija艂am kaw臋.

- Mog艂e艣 mi powiedzie膰, 偶e jestem 艣ledzona.

- Nie mia艂em uprawnie艅 - odpar艂 skruszony. - To nie by艂a...

- Wiem. To nie by艂a twoja sprawa.

- Powinna艣 by艂a naprawd臋 pos艂ucha膰 Harry聮ego. Ma艂o brakowa艂o, Britt. Zbyt ma艂o. - Patrzy艂 na mnie z powag膮. - Harry ostrzega艂 ci臋, aby艣 nie pisa艂a wi臋cej o gwa艂cicielu, dop贸ki nie zostanie z艂apany, ale ty zawsze musisz postawi膰 na swoim. Poza tym gdyby艣 wiedzia艂a o ogonie, prawdopodobnie przesta艂by mie膰 sens. Zachowywa艂aby艣 si臋 pewnie i przest臋pca m贸g艂by si臋 domy艣li膰, 偶e co艣 jest nie tak.

- Bawi was dyskutowanie z Harrym, jaka jestem uparta? - Co艣 w moim g艂osie spowodowa艂o, 偶e pomy艣la艂am o Marianne Rhodes.

McDonald nie odpowiedzia艂; siedzia艂, wbijaj膮c wzrok w kaw臋. Kiedy si臋 odezwa艂, jego g艂os by艂 艂agodniejszy, d藕wi臋cza艂o w nim co艣 rozpaczliwego.

- Britt, dlaczego zawsze musimy tak rozmawia膰?

- Nie wiem, McDonald, nie wiem - szepn臋艂am.

Wzi膮艂 mnie za r臋k臋.

- No to powiedz, jak to jest by膰 porucznikiem? - spyta艂am, 艣ciskaj膮c go za palce.

- 聦wietnie! - odpar艂 energicznie. - Wszystko znakomicie si臋 uk艂adu. By膰 mo偶e zostan臋 na wiosn臋 wys艂any do PIP-u.

- No, prosz臋. - U艣miechn臋艂am si臋, ale poczu艂am uk艂ucie w sercu. Do P贸艂nocnego Instytutu Policyjnego w Kentucky wysy艂a si臋 jedynie policjant贸w przewidzianych do awansu. - Ka偶dy dotychczasowy komendant by艂 absolwentem Instytutu.

- Wiem. - B艂yszcza艂y mu oczy. - To mo偶e to by膰 prze艂omowa sprawa.

- A co z tob膮 i K. C. Riley?

- To nie ma nic wsp贸lnego z nami.

- Jak to?

- Obchodzi mnie, co si臋 z tob膮 dzieje, i zawsze b臋dziesz dla mnie wa偶na. Zawsze b臋dziesz si臋 dla mnie liczy艂a i zawsze b臋d臋 do twojej dyspozycji. Wiesz, na pocz膮tku by艂em zazdrosny, kiedy zobaczy艂em ci臋 z tym go艣ciem w ubraniu lodziarza - wyraz jego twarzy m贸wi艂, 偶e trudno mi b臋dzie w to uwierzy膰 - ale potem doszed艂em do wniosku, 偶e to dobrze. Zas艂ugujesz na to, 偶eby by膰 szcz臋艣liwa.

Wiedzia艂am, co ma na my艣li. Chcia艂am mu powiedzie膰 tyle rzeczy, tyle mu wyja艣ni膰, ale znowu dzieli艂y nas nasze zawody. Poca艂owa艂 mnie na do widzenia i wyszed艂. Mieszkanie zrobi艂o si臋 nagle okropnie puste.

Dola艂am sobie kawy i jeszcze raz przeczyta艂am artyku艂 o gwa艂cicielu. Oczekiwano dzi艣 z艂o偶enia wniosku o zwolnienie za kaucj膮.

Janowitz zrobi艂a kawa艂 dobrej roboty, ale ja napisa艂abym wszystko inaczej. Z irytacj膮 stwierdzi艂am, 偶e przynajmniej raz zosta艂am 藕le zacytowana. 聞Trz臋s艂am si臋 jak diabli聰 brzmia艂o idiotycznie i nigdy bym czego艣 takiego nie powiedzia艂a.

Zadzwoni艂 telefon. Pani Goldstein przeczyta艂a w艂a艣nie artyku艂.

- Jaka to ulga, 偶e jest ju偶 w wi臋zieniu - oznajmi艂a. - To musia艂o by膰 dla ciebie okropne, Britt.

Usiad艂am w swoim ulubionym fotelu i podci膮gn臋艂am kolana pod brod臋.

- Te偶 si臋 ciesz臋, 偶e ju偶 po wszystkim - stwierdzi艂am. - Trz臋s艂am si臋 jak diabli.

Us艂yszawszy te s艂owa, przycisn臋艂am czo艂o do kolan i zamkn臋艂am oczy. Cz艂owiek sp臋dza 偶ycie, przytaczaj膮c i relacjonuj膮c s艂owa innych ludzi, a gdy kto艣 cytuje jego w艂asn膮 wypowied藕, nie jest w stanie uwierzy膰, 偶e to powiedzia艂.

- Widzia艂am porucznika - chytrze doda艂a moja gospodyni. - Ciesz臋 si臋, 偶e wr贸ci艂.

- Wpad艂 tylko sprawdzi膰, czy jestem ca艂a - szepn臋艂am przez zaci艣ni臋te gard艂o. - Nic wi臋cej.

Rozdzia艂 osiemnasty

Skorzysta艂am z propozycji Freda Douglasa, 偶eby wzi膮膰 sobie wolny dzie艅, i zwin臋艂am si臋 na 艂贸偶ku z Bitsy i Billym Bootsem, 偶eby podrzema膰. Obudzi艂am si臋 przed po艂udniem, wypocz臋ta i szcz臋艣liwa, 偶e 偶yj臋. Oddzwoni艂am do Lottie, Onnie, matki, ciotki Odalys i jeszcze paru przyjaci贸艂, zapewniaj膮c ka偶dego, 偶e 偶yj臋 i dobrze si臋 czuj臋. Twardo odmawia艂am umawiania si臋 z kimkolwiek na spotkanie. Chcia艂am by膰 dzi艣 sama. Za艂o偶y艂am Bitsy smycz i zabra艂am j膮 na dw贸r.

- Ma艂o brakowa艂o, a musia艂aby艣 szuka膰 nowego w艂a艣ciciela - poinformowa艂am j膮 pod koniec spaceru, wzi臋艂am na r臋ce i przytuli艂am.

Nasz艂a mnie fala 偶alu za Francie, pobieg艂am my艣l膮 do Dana. Dzie艅 by艂 przepi臋kny, niebo b艂臋kitne. Obserwowa艂am 艣wiat jakby nowymi oczami. Jak mo偶na wytrzyma膰 艣wiadomo艣膰, 偶e zostawi si臋 to wszystko za sob膮? By艂o niezwyk艂e, 偶e mimo tego, co go czeka, Dan martwi艂 si臋 o mnie. Postanowi艂am by膰 dla swoich przyjaci贸艂 lepsza i troskliwsza.

Kiedy nast臋pnego dnia przyjecha艂am do redakcji, czu艂am si臋 jak nowo narodzona. Na moim biurku sta艂 przepi臋kny bukiet z kolorowych kwiat贸w. Nie by艂y od McDonalda. Na do艂膮czonej kartce napisano: MAM NADZIEJ臉, 呕E DOBRZE SI臉 CZUJESZ. NIE ZAPOMNIJ O PE艁NI KSI臉呕YCA. CURT.

Janowitz w dalszym ci膮gu zbiera艂a informacje o Hectorze Ugalde, kt贸remu odm贸wiono zwolnienia za kaucj膮. Mia艂 dodatkowo na koncie kilka aresztowa艅 za pr贸by gwa艂tu w Union City w stanie New Jersey, gdzie jaki艣 czas mieszka艂. Poszukiwano go tam w dalszym ci膮gu za ucieczk臋 podczas zwolnienia warunkowego. Sporz膮dzona na zlecenie s膮du ekspertyza psychiatryczna stwierdza艂a, 偶e w dzieci艅stwie, kiedy mieszka艂 jeszcze w Hawanie, jego matka, kt贸ra utrzymywa艂a si臋 przed rewolucj膮 z wyst臋p贸w porno na 偶ywo, za kar臋 odmawia艂a mu obcinania w艂os贸w i ubiera艂a go w dziewcz臋ce stroje. Lekarz napisa艂 w swojej opinii, 偶e kobieta ta prowadzi艂a bez艂adne, przypadkowe 偶ycie seksualne z wieloma partnerami i zachowywa艂a si臋 tak偶e wyzywaj膮co wobec syna, kt贸ry na przyk艂ad musia艂 jako dziecko pudrowa膰 j膮 po wyj艣ciu z k膮pieli.

Mam du偶e w膮tpliwo艣ci co do psychiatr贸w. Jasne by艂o, 偶e doktor uzyska艂 te informacje od samego Ugalde聮a i nie mia艂 mo偶liwo艣ci ich zweryfikowa膰, ale w pewien chorobliwy spos贸b wydawa艂o si臋 to logiczne.

Po po艂udniu zadzwoni艂am do kancelarii Fieldinga, poprosi艂am do telefonu jego sekretark臋 i zacz臋艂am 艂ga膰 jak naj臋ta.

- Dzwoni臋 od dentysty pana Fieldinga w sprawie terminu.

- Terminu?

- Tak, chodzi o okresowe czyszczenie i przegl膮d.

- Ale przecie偶 by艂 u doktora Wisemana dziesi臋膰 dni temu, podczas ostatniej bytno艣ci w Miami. Nie rozumiem, o co chodzi. Jest w terenie w zwi膮zku z kampani膮 wyborcz膮.

- Nnno tak, musimy mie膰 b艂膮d w komputerze.

W ksi膮偶ce telefonicznej by艂 tylko jeden doktor Wiseman.

- A wi臋c to pan jest odpowiedzialny za wspania艂y u艣miech naszego kandydata - plot艂am po wst臋pie, 偶e zbieram materia艂y do artyku艂u o Fieldingu; w tym zakresie nie k艂ama艂am. - Czy mo偶e go odziedziczy艂?

- Powiedzmy, 偶e nieco dopom贸g艂 mu dentysta - stwierdzi艂 doktor Wiseman. Potem doda艂, 偶e dwa lata temu za艂o偶ono Fieldingowi nowe porcelanowe korony.

Cholera, a wi臋c wr贸cili艣my do punktu wyj艣cia. Trudno, trzeba b臋dzie przej艣膰 do codziennej rutyny i pogodzi膰 si臋, 偶e sprawa pozostanie niewyja艣niona. Wepchn臋艂am materia艂y dotycz膮ce Mary Beth do szuflady biurka, obiecuj膮c sobie, 偶e przy pierwszej okazji przeczytam je ponownie s艂owo po s艂owie. Niestety, Miami zn贸w si臋 obudzi艂o. Dzia艂y si臋 coraz dziwaczniejsze rzeczy, ale to norma w naszym gor膮cym jak piec lecie, najbardziej nerwowej porze roku.

Na przedmie艣ciach, w poprzek le偶膮cych blisko wody ulic, odbywa艂y si臋 w臋dr贸wki z臋baczy. Meduzy, kt贸re normalnie dokonuj膮 inwazji na po艂udniow膮 Floryd臋 p贸藕n膮 zim膮, teraz pojawi艂y si臋 tysi膮cami; na falach unosi艂y si臋 wielkie 艂awice migotliwych b艂臋kitnawych b膮bli. W powietrzu wisia艂o co艣 nieokre艣lonego i gro藕nego - jakby co艣 by艂o nie w porz膮dku z matk膮 natur膮. Specjalizuj膮ca si臋 w hard-rocku stacja radiowa zorganizowa艂a 聞poszukiwanie skarbu聰, chowaj膮c tysi膮c dolar贸w w jednej z budek telefonicznych w mie艣cie i podniecaj膮c s艂uchaczy podawaniem wskaz贸wek, gdzie szuka膰. Masowe polowanie osi膮gn臋艂o szczyt, kiedy przed jedn膮 z budek - oczywi艣cie nie t膮, co trzeba - zderzy艂y si臋 trzy samochody, powoduj膮c masowy karambol. Przed budk膮, gdzie schowano pieni膮dze, zrobi艂 si臋 najpierw pot臋偶ny zator, potem w ruch posz艂y pi臋艣ci i o ma艂o nie dosz艂o do rozruch贸w. Najpowa偶niej zraniono niewinnego gapia, kt贸ry chcia艂 jedynie zadzwoni膰. Znajduj膮ce si臋 w centrum kino 聞Rio聰, znane jako punkt zborny nastolatk贸w z niezamo偶nych rodzin, trafi艂o do 艣rodk贸w masowego przekazu z powodu szczur贸w, kt贸re niefortunnie pojawi艂y si臋 na sali w czasie projekcji horroru. Widzowie z zapartym tchem 艣ledzili rozw贸j akcji i w贸wczas jedna z dziewczyn poluzowa艂a chwyt na nie dojedzonej kanapce z kie艂bas膮. Akurat gdy napi臋cie na ekranie osi膮gn臋艂o apogeum i zbli偶a艂 si臋 przera偶aj膮cy fina艂, wielki szczur bezczelnie z艂apa艂 dziewczynie kanapk臋, ta jednak nie chcia艂a pu艣ci膰 i zacz臋艂a si臋 drze膰:

- Z艂apa艂 mnie! Z艂apa艂 mnie!

Przez d艂u偶szy czas przeci膮gali si臋 jak na zawodach, a tymczasem pi臋ciuset rozwrzeszczanych dzieciak贸w szturmowa艂o wyj艣cie. Wi臋kszo艣膰 ran nie by艂a powa偶na, by艂o ich za to mn贸stwo.

Nast臋pnego dnia przygotowa艂am przed prac膮 kilka bagietek z bia艂ym serem, pojecha艂am do redakcji i posz艂am prosto do ciemni. Na m贸j widok Lottie natychmiast w艂膮czy艂a czajnik.

- Masz na mnie z艂y wp艂yw, Britt - poskar偶y艂a si臋, wbi艂a z臋by w bu艂k臋 i westchn臋艂a z rozkosz膮. - Mmm, pami臋ta艂a艣 nawet, 偶eby wzi膮膰 serek ze szczypiorkiem.

Poniewa偶 nasze ostatnie rozmowy obraca艂y si臋 g艂贸wnie wok贸艂 Hectora Ugalde, nie zd膮偶y艂am jej dot膮d opowiedzie膰 o wycieczce z Curtem Norske. Nadrobi艂am to teraz, nie pomijaj膮c jego zmy艣lonej wersji historii Miami i zaproszenia na wycieczk臋 w pe艂ni ksi臋偶yca.

- Oczywi艣cie pojedziesz, prawda?

- Nie wiem - przyzna艂am niezdecydowana. Lottie przewr贸ci艂a oczami.

- Ja bym nigdy nie przepu艣ci艂a takiej okazji. Wyprawa w sin膮 dal z kapitanem Curtem!

Wzruszy艂am ramionami.

- McDonald twierdzi, 偶e Curt wygl膮da jak sprzedawca lod贸w.

- A co ma innego powiedzie膰? Potraktowa艂 ci臋 jak przedmiot, flirtuje z kole偶ank膮 z pracy, ale w艣cieka si臋, widz膮c, 偶e jeste艣 szcz臋艣liwa z kim艣 innym. Wyobra藕 to sobie - p艂yniecie sami po zatoce, w g贸rze ksi臋偶yc w pe艂ni...

- Nie wiem, czy to dobry pomys艂. McDonald zachowa艂 si臋 wspaniale; przyszed艂, kiedy najbardziej go potrzebowa艂am, a w czasie pe艂ni notuje si臋 najwi臋cej przest臋pstw.

- Britt, czy艣 ty oszala艂a? - Popatrzy艂a mi uwa偶nie w oczy. - Po co ci facet, kt贸ry pojawia si臋 jedynie wtedy, kiedy jeste艣 bardziej martwa ni偶 偶ywa? Musisz zbada膰 sobie krew i sprawdzi膰, czy nie dzieje si臋 co艣 z艂ego z twoim m贸zgiem.

W tym momencie w艂膮czy艂 si臋 interkom. Dzwoniono z dzia艂u miejskiego - skrzekliwy be艂kot zaanonsowa艂 Gretchen. Chcia艂a przefaksowa膰 zdj臋cie do filii w Broward i potrzebowa艂a pomocy. Lottie westchn臋艂a i wsta艂a.

- Ta baba nie umia艂aby wyla膰 sik贸w z buta, nawet maj膮c instrukcj臋! Zaraz wracam. - Wzi臋艂a resztk臋 bagietki i wysz艂a.

Siedzia艂am jedz膮c i popijaj膮c kaw臋. Po chwili si臋gn臋艂am do wielkiej torby fotograficznej Lottie i wyci膮gn臋艂am z bocznej kieszeni dwa katalogi wysy艂kowych dom贸w sprzeda偶y. Pierwszy nazywa艂 si臋 聞Sekrety Londynu聰. T臋po przewraca艂am b艂yszcz膮ce kolorowe kartki z podniecaj膮c膮 bielizn膮 i innymi ubiorami, prezentowanymi przez przepi臋kne d艂ugonogie modelki. Jedna z nich pozowa艂a do艣膰 wyzywaj膮co, z rozchylonymi ustami, jedn膮 r臋k臋 opieraj膮c na biodrze, drug膮 leniwie odrzucaj膮c do ty艂u burz臋 wybielonych s艂o艅cem w艂os贸w. Czerwone elastyczne body, kt贸re mia艂a na sobie, by艂o wed艂ug opisu niezwykle delikatne, obszyte koronk膮, wst膮偶kami i sztucznymi per艂ami. Wpatrywa艂am si臋 d艂u偶szy czas bez ruchu w zdj臋cie i nagle dotar艂o do mnie, co by艂o nie tak, czemu stara艂am si臋 zaprzeczy膰 - nawet w snach. Poczu艂am md艂o艣ci. Star艂am z warg resztki serka ze szczypiorkiem i wsta艂am. W tym momencie wr贸ci艂a Lottie.

- Na偶ar艂am si臋 jak prosi臋, ale to by艂o takie dooobre. - Spostrzeg艂a moj膮 min臋. - Co si臋 sta艂o, Britt? 聫le si臋 czujesz?

- Musz臋 nagle wyj艣膰 - szepn臋艂am i pogna艂am do swojego biurka. Zacz臋艂am przewraca膰 powpychane do najni偶szej szuflady papiery i wydruki, a偶 znalaz艂am, czego szuka艂am. Steiner, Creech, Farrington. Przejrza艂am jeszcze raz artyku艂y na ich temat, potem kilka innych. Z dr偶膮cym sercem zada艂am sobie pytanie, czy to mo偶liwe. Co powiedzia艂 detektyw Diaz? 聞Przy zab贸jstwach nie ma przypadk贸w聰.

Kiedy gna艂am z powrotem do Lottie, kr膮偶膮ce po mojej g艂owie nieokre艣lone l臋ki zacz臋艂y przybiera膰 coraz wyra藕niejsze kszta艂ty. By艂a w ciemni. Wesz艂am w obrotowe drzwi, po sekundzie poch艂on臋艂a mnie ciemno艣膰. Lottie pracowa艂a w g艂臋bi, na ko艅cu szeregu powi臋kszalnik贸w, sk膮pana w upiornym pomara艅czowym 艣wietle. Ze stoj膮cego w k膮cie magnetofonu dobiega艂a muzyka - Mean Mistreatin聮 Momma w wykonaniu funk-bluesowego gitarzysty Elmore聮a Jamesa.

- Lottie, obawiam si臋, 偶e sta艂o si臋 co艣 okropnego.

- Oczywi艣cie, masz racj臋. - Odwr贸ci艂a si臋 ku stoj膮cym na 艣rodku pomieszczenia zlew贸w. - Zjad艂am resztk臋 twojej bagietki, ale nie wiedzia艂am, kiedy wr贸cisz, i nie chcia艂am, 偶eby si臋 zmarnowa艂a.

- M贸wi臋 powa偶nie. - Od gryz膮cego kwa艣nego zapachu utrwalacza, dolatuj膮cego z wielkiej kuwety na zlewie, przewraca艂 mi si臋 偶o艂膮dek. Gdzie艣 bez przerwy szumia艂a woda, pracowa艂a suszarka. Podesz艂am bli偶ej Lottie.

- Masz na my艣li Hectora Ugalde? Prze艣laduje ci臋 my艣l o nim? - zapyta艂a.

- Gorzej. - Gwa艂ciciel z Centrum by艂 przera偶aj膮cy, ale by艂 kim艣 obcym, nie za艣 przyjacielem ani kim艣, komu ufa艂am. - Czy uwa偶asz, 偶e to mo偶liwe, aby kto艣, kto ca艂e 偶ycie sp臋dzi艂 jako porz膮dny obywatel, m贸g艂 nagle zosta膰 zab贸jc膮?

- Chodzi ci o Gretchen?

- Lottie, m贸wi臋 powa偶nie!

- Ja te偶! - Tupn臋艂a dla podkre艣lenia prawdziwo艣ci swoich s艂贸w.

Podesz艂am bli偶ej i patrzy艂am na pojawiaj膮ce si臋 na papierze jak za dotkni臋ciem czarodziejskiej r贸偶d偶ki migawki z Miami. Starzy m臋偶czy藕ni graj膮cy w parku w domino, m艂odzi Kuba艅czycy na obozie sportowym w Everglades, bezdomni w parku Bayfront. Lottie bra艂a zdj臋cia szczypcami i przenosi艂a je do utrwalacza.

- Cholera jasna! - krzykn臋艂a, cofn臋艂a si臋 krok i zacz臋艂a przygl膮da膰 podwini臋temu r臋kawowi bluzki. - Chlapn臋艂am wywo艂ywacz na bluzk臋! To cholerstwo nigdy si臋 nie spierze!

- Chodzi o Dana. Odkry艂am kilka zdumiewaj膮cych zbie偶no艣ci. - Odwr贸ci艂a si臋 w moj膮 stron臋. - Wiesz, 偶e kiedy 艣pi, je i pije, my艣li o nie rozstrzygni臋tych starych sprawach.

- Jak stary bulterier, kt贸ry nigdy nie popuszcza. - Skin臋艂a g艂ow膮 i ponownie skoncentrowa艂a si臋 na odbitkach w kuwetach.

- Pami臋tasz Farringtona, podejrzanego o morderstwo, kt贸ry kilkana艣cie lat temu zala艂 偶on臋 cementem? Teraz kto艣 zrobi艂 to samo z nim!

- To dobrze. Znakomity przyk艂ad sprawiedliwo艣ci. - Przenios艂a odbitk臋 z utrwalacza do p艂ukania.

- By膰 mo偶e. Kiedy przed chwil膮 ogl膮da艂am tw贸j katalog 聞Sekrety Londynu聰, przypomnia艂 mi si臋 Creech, facet, kt贸ry udusi艂 si臋 w trakcie zabaw seksualnych. Podobno zgin膮艂 przypadkowo, ale te偶 by艂 kiedy艣 podejrzany o zab贸jstwo. Swojej nastoletniej siostrzenicy. Na tle seksualnym! Jest jeszcze Dieter Steiner, przy艂apany z powodu morderstwa przez Dana. Mia艂 zosta膰 na nim wykonany wyrok 艣mierci na krze艣le elektrycznym, ale uda艂o mu si臋 wykr臋ci膰 z przyczyn proceduralnych. Zgin膮艂 pora偶ony pr膮dem!

Lottie przesta艂a zajmowa膰 si臋 zdj臋ciami.

- A niech to jasny gwint - mrukn臋艂a. - Sporo tej sprawiedliwo艣ci. By艂o co艣 jeszcze?

- Nie mam poj臋cia.

- Uwa偶asz, 偶e kto艣 rozlicza si臋 z nie ukaranymi mordercami, niczym anio艂 zemsty? - 聦ciszy艂a g艂os. - Dan?

- Przypomina mi pluszowego misia. Pozna艂am go z moj膮 matk膮. Z dzie膰mi i staruszkami jest jak do rany przy艂贸偶. - Ciemnia wyda艂a mi si臋 teraz zimna i wilgotna niczym krypta. Zdj膮艂 mnie ch艂贸d, a偶 si臋 wzdrygn臋艂am. - Widzia艂am kiedy艣, jak b臋d膮c na s艂u偶bie, zatrzyma艂 si臋 na autostradzie, 偶eby uratowa膰 偶贸艂wia, kt贸ry przechodzi艂 mi臋dzy samochodami.

- Ale ci, kt贸rzy zgin臋li, nie byli niewinnymi dzie膰mi, bezradnymi zwierz膮tkami ani starszymi paniami, Britt. To byli morduj膮cy z zimn膮 krwi膮 przest臋pcy.

- Nie zapominaj, 偶e on sp臋dzi艂 偶ycie na egzekwowaniu prawa.

- I zobacz, co mu z tego przysz艂o. - Wytar艂a d艂onie o fartuch. - Obie doskonale wiemy, jak cienka linia oddziela dobro od z艂a. By膰 mo偶e j膮 przekroczy艂. - Jej twarz niemal 艣wieci艂a w pomara艅czowej po艣wiacie.

- Dan nigdy by... Cho膰 od odej艣cia z policji naprawd臋 si臋 zmieni艂 - my艣la艂am g艂o艣no. - Podupada na zdrowiu, straci艂 rodzin臋, ostatnio jednak sprawia wra偶enie energiczniejszego, jak kto艣, kto ma zadanie do wykonania.

- Umiera. I nie pozosta艂o mu ju偶 nic, po co warto 偶y膰, z wyj膮tkiem sprawiedliwo艣ci, kt贸ra go zawiod艂a. Mo偶e wyznaczy艂 sobie misj臋.

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 milcza艂y艣my, s艂uchaj膮c lec膮cej wody i szumu suszarki. Elmore James zacz膮艂 艣piewa膰: Mam prawo kocha膰 moj膮 ma艂膮.

- Kto potrafi艂by lepiej upozorowa膰 wypadek, je艣li nie cz艂owiek, kt贸ry przez trzydzie艣ci lat zajmowa艂 si臋 zab贸jstwami? - odezwa艂a si臋 w ko艅cu Lottie.

- To szale艅stwo. - Walczy艂am z wyrzutami sumienia, 偶e jestem tak nielojalna.

- S膮dzisz, 偶e kto艣 jeszcze si臋 domy艣la?

- W膮tpi臋. My te偶 nie wiemy, czy to prawda. To przecie偶 niemo偶liwe. Co z tym zrobi膰?

- To samo co zawsze, kiedy masz podejrzenie albo 艣lad. Zbada膰 spraw臋. Dlaczego go nie zapytasz? Przecie偶 twierdzisz, 偶e nigdy ci臋 nie ok艂ama艂.

- No tak... - przeci膮gn臋艂am palcami przez w艂osy - ale te偶 nigdy go nie pyta艂am, czy pope艂ni艂 przest臋pstwo. Cierpi na serce i przeszed艂 piek艂o. Ufa mi. Co zrobi臋, je偶eli powie mi co艣, czego nie chc臋 us艂ysze膰?

Lottie pokr臋ci艂a g艂ow膮, jakby zaskoczy艂o j膮 moje wahanie.

- To co zawsze, Britt. Napiszesz artyku艂.

- O Danie?

- Je偶eli to, co podejrzewasz, jest prawd膮, pr臋dzej czy p贸藕niej kto艣 o nim napisze. Lepiej 偶eby艣 zrobi艂a to ty ni偶 nie wiadomo kto. Tobie przynajmniej na nim zale偶y.

- Masz racj臋, ale na pewno nies艂usznie go podejrzewamy.

- Przekonajmy si臋 o tym. Zawsze uwa偶a艂am, 偶e przeczucie rzadko ci臋 zawodzi. - Po艂o偶y艂a mokr膮 odbitk臋 na ta艣mie u wlotu suszarki i zdj臋cie zacz臋艂o znika膰 w 艣rodku. Kilka sekund p贸藕niej pojawi艂o si臋 z drugiej strony - suche i wyprasowane.

Cz臋sto dyskutowa艂am z Lottie, kt贸ra z nas ma trudniejsz膮 prac臋. Wychodz膮c z ciemni, nie mia艂am ju偶 w膮tpliwo艣ci - fotografowanie jest prostsze. W fotografii nie ma pyta艅, a zdj臋cia nie k艂ami膮.

Rozdzia艂 dziewi臋tnasty

Wysz艂am z redakcji, nie odmeldowuj膮c si臋, chocia偶 ka偶dy z pracownik贸w ma obowi膮zek informowania, dok膮d si臋 udaje. Nie wiedzia艂am, co ze sob膮 zrobi膰. Najch臋tniej wsiad艂abym w samoch贸d, ruszy艂a na zach贸d, przejecha艂a przez Everglades i zatrzyma艂a si臋 dopiero nad Zatok膮 Meksyka艅sk膮. Dlaczego odczu艂am nagle pragnienie wyjazdu na 艂agodne wybrze偶e? By艂am tam ostatni raz z Kendallem McDonaldem; uciekli艣my od naros艂ych zawodowych napi臋膰 na idylliczny tydzie艅, w kt贸rym liczy艂y si臋 jedynie bia艂e pla偶e i ciep艂a woda. By艂o to tu偶 zanim miasto wybuch艂o, a nasz zwi膮zek leg艂 w gruzach.

Zaparkowa艂am w sekretnym miejscu, dok膮d je偶d偶臋, by przemy艣le膰 sprawy albo pod艂adowa膰 wewn臋trzny akumulator, kiedy zaczyna mnie poddusza膰 prawda, przest臋pczo艣膰 lub miasto jako takie. M贸j samoch贸d by艂 jedyny na niewielkim placu zabaw, daj膮cym doskona艂y widok na zatok臋, rozleg艂膮 srebrzyst膮 powierzchni臋 wody na zachodzie, migocz膮c膮 panoram臋 wie偶owc贸w i niesko艅czone kobaltowe niebo.

Musia艂am zebra膰 my艣li. Po raz pierwszy w 偶yciu podejmowa艂am dochodzenie z nadziej膮, 偶e si臋 myl臋, 偶e za moimi podejrzeniami nie kryje si臋 materia艂 na artyku艂.

Tak b臋dzie najlepiej. Dan nie powinien si臋 domy艣la膰, 偶e przyjaci贸艂ka, kt贸rej ufa, prowadzi w jego sprawie dochodzenie, jakby by艂 bankierem-defraudantem, skorumpowanym urz臋dnikiem pa艅stwowym albo... policjantem, kt贸ry zszed艂 na z艂膮 drog臋.

Porozmawiam z nim na ko艅cu. Nie wolno wywo艂ywa膰 u ofiary podejrze艅, dop贸ki nie jest si臋 pewnym swego. Regu艂a numer trzy: zbieraj informacje, a dopiero maj膮c konkrety, pro艣 obiekt bada艅 o wyra偶enie zdania.

Przy odrobinie szcz臋艣cia nic nie znajd臋 i nie dojdzie nawet do tego.

Na parking wjecha艂 poobijany zielony buick i zaparkowa艂 tu偶 obok. Kierowca by艂 sam. Popatrzy艂 na mnie i skin膮艂 g艂ow膮. 聞Duchy聰 ciotki Odalys ostrzega艂y, 偶e jestem zbyt ufna. 聦miechu warte. W odpowiedzi na u艣miech przybysza sprawdzi艂am, czy mam pozamykane drzwi i w艂膮czy艂am silnik. Prawda bowiem wygl膮da tak, 偶e jestem nadmiernie podejrzliwa, co jest znakomite dla dziennikarza, ale paskudne dla przyjaciela. Cho膰 niebezpiecze艅stwo min臋艂o, w dalszym ci膮gu nosz臋 paciorki i resguardo. Nawyk czy ch臋膰 zabezpieczenia si臋?

Wr贸ci艂am do redakcji i zacz臋艂am sporz膮dza膰 teczk臋. Na szcz臋艣cie dy偶ur mia艂 Tubbs i by艂 zbyt zaj臋ty, by za偶膮da膰 dok艂adnych wyja艣nie艅, kiedy ponownie wychodz膮c, mrukn臋艂am, 偶e chyba na co艣 trafi艂am i musz臋 to dok艂adniej sprawdzi膰.

Pierwszym przystankiem by艂 zak艂ad medycyny s膮dowej. Nie by艂o szefa, zasta艂am jednak doktora Duffy聮ego.

- Zastanawia mnie sprawa Farringtona - poinformowa艂am go na powitanie.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮, zdj膮艂 okulary i zacz膮艂 je czy艣ci膰. Patrzy艂 wyczekuj膮co, co powiem dalej, jedynie wyraz jego oczu zdradza艂 cie艅 nieufno艣ci.

- Wszystkich zastanawia - odpar艂, wskazuj膮c na le偶膮cy przed nim stosik kartek. - Wywo艂a艂a spore zainteresowanie, wie pani jednak, 偶e w sprawach, w kt贸rych jeszcze toczy si臋 艣ledztwo, musz臋 odes艂a膰 pani膮 do oficera prowadz膮cego.

- Ju偶 rozmawia艂am z Diazem - rzuci艂am mimochodem. - Wszystkich intryguje, jak wyci膮gn臋li艣cie cia艂o z betonu. Musia艂o to by膰 niezwykle pracoch艂onne.

- Zgadza si臋. Niekt贸re morderstwa wydaj膮 si臋 podlega膰 prawu cykliczno艣ci. Czy zwr贸ci艂a pani uwag臋, 偶e raz mamy seri臋 trup贸w zakopanych bardzo p艂ytko, potem seri臋 w baga偶nikach samochod贸w, p贸藕niej w zatoce albo wywiezionych do Everglades? Mam nadziej臋, 偶e to zab贸jstwo nie zacznie serii.

- Przypuszczam, 偶e nie by艂o mo偶liwo艣ci wydobycia czegokolwiek z betonu. Szkoda, bo gdyby to by艂o samob贸jstwo i mia艂 przy sobie bro艅 albo list po偶egnalny, nigdy nie zosta艂yby odnalezione.

Doktor Duffy wsta艂.

- Prosz臋 za mn膮, co艣 pani poka偶臋. - Pod膮偶y艂am za nim. Przeszli艣my korytarzem do zamkni臋tego pomieszczenia w sektorze dochodzeniowym.

Duffy wy艂膮czy艂 alarm, wszed艂 do 艣rodka i zdj膮艂 z p贸艂ki kartonowe pude艂ko. Wyni贸s艂 je na zewn膮trz i postawi艂 na stole, pokrytym b艂yszcz膮c膮 nierdzewn膮 blach膮. W pudle znajdowa艂y si臋 plastikowe butelki, co艣 co wygl膮da艂o na nie dojedzon膮 kanapk臋, puszka po coca-coli, pude艂ko po papierosach, papierki po ciastkach i gumie do 偶ucia, dwa puste pude艂ka od zapa艂ek, kawa艂ki drewna, m艂otek ze z艂aman膮 r膮czk膮. Wszystko nosi艂o 艣lady betonu i by艂o przemieszane z jego okruchami.

- Co to?

- Na budowach przed wlaniem cementu robotnicy wyrzucaj膮 艣mieci do szalunk贸w. - Wzruszy艂 ramionami. - Wszystko znika pod betonem po wsze czasy. Przynajmniej w wi臋kszo艣ci wypadk贸w. - Westchn膮艂. - Zniszczy艂em prawie nowy przebijak do ko艣ci. Musieli艣my zacz膮膰 od wiercenia dziur w betonie, by go os艂abi膰, a potem od艂upywali艣my go delikatnie m艂otkami chirurgicznymi.

Przyjrza艂am si臋 jeszcze raz 艣mieciom w kartonie.

- S膮dzi pan, 偶e co艣 z tego mog艂o nale偶e膰 do zab贸jcy?

- W膮tpi臋, ale Diaz zamierza zabra膰 wszystko na miejsce zbrodni i sprawdzi膰, do czego przyznaj膮 si臋 robotnicy.

W pudle le偶a艂a przezroczysta plastikowa torebka, zaklejona czerwon膮 ta艣m膮 z napisem: RZECZY OSOBISTE FARRINGTONA.

- Zawarto艣膰 jego kieszeni nie zosta艂a naruszona?

- Praktycznie nie. Sta艂 na ugi臋tych nogach i nieco otworzy艂y mu si臋 kieszenie spodni. Wla艂o si臋 do nich troch臋 cementu, ale z wyj膮tkiem zmoczenia nic si臋 nie sta艂o zawarto艣ci kieszeni.

- Zmoczenia?

- Od wody w cemencie. Mamy wszystkie kawa艂ki betonu, kt贸re obejmowa艂y jego g艂ow臋. Zamierzam przedstawi膰 je na wiosn臋 przysz艂ego roku w Chicago na kongresie Ameryka艅skiej Akademii Medycyny S膮dowej. S膮 艣wietnym materia艂em pogl膮dowym. Tylna cz臋艣膰 jest nawet przebarwiona od krwi z rany po postrzale.

- Trzydziestkadw贸jka?

- Nie, trzydziestka贸semka. Obiecuje pani, 偶e przed opublikowaniem czegokolwiek porozumie si臋 z oficerem prowadz膮cym?

- Oczywi艣cie - zapewni艂am. - Ale zniszczy艂o mu zegarek.

Z艂oty rolex od strony, kt贸r膮 dotyka艂 sk贸ry Farringtona, b艂yszcza艂 jak nowy, ale od strony szkie艂ka by艂 ca艂y pokryty betonem.

- Chodzi?

- Nie.

W torebce by艂o jeszcze wiele innych, trudnych do rozpoznania przedmiot贸w.

- To pager - wyja艣ni艂 Duffy, wskazuj膮c na jeden z nich. - By艂 przypi臋ty do paska razem z kluczami.

W 艣rodku znajdowa艂y si臋 tak偶e: zapalniczka, portfelik, klips do spinania banknot贸w i buteleczka na lekarstwa.

- Jakie leki przyjmowa艂?

- Tagamet. Na 偶o艂膮dek.

- W jakim by艂 stanie zdrowia?

- Mia艂 k艂opoty z 偶o艂膮dkiem, ale opr贸cz tego by艂 zdr贸w jak ryba.

Obracaj膮c torebk膮, obserwowa艂am jej zawarto艣膰. Zgnieciona chusteczka... Po chwili zobaczy艂am co艣, co spowodowa艂o, 偶e serce skoczy艂o mi w nag艂ym skurczu: niewielk膮 zakr臋tk臋 od buteleczki z nitrogliceryn膮. Normalnie nie da si臋 oczywi艣cie stwierdzi膰 po zakr臋tce, co zawiera艂a fiolka, ta jednak mia艂a naklejony jaskrawoczerwony kr膮偶ek.

- Gdzie jest buteleczka od tej zakr臋tki? - Nie my艣la艂am, 偶e trafi mnie to a偶 tak mocno. Zamgli艂 mi si臋 wzrok, musia艂am zamruga膰 i odwr贸ci膰 si臋 od doktora Duffy聮ego, by nie zauwa偶y艂, 偶e nagle stan臋艂y mi 艂zy w oczach. Dan straci艂 c贸rk臋, ja straci艂am ojca. Teraz stracimy siebie, a on straci wszystko.

- Zobaczmy. - Duffy nie spostrzeg艂 mojej reakcji i sprawdza艂 przypi臋ty do torebki spis. - Nie znaleziono pasuj膮cej do tej zakr臋tki buteleczki. Mo偶liwe, 偶e zakr臋tka zosta艂a 藕le przyporz膮dkowana i powinna zosta膰 przeniesiona do pozosta艂ych 艣mieci, poniewa偶 jednak znaleziono j膮 przy denacie, w艂o偶yli艣my do osobistych jego rzeczy. Niewykluczone, 偶e wpad艂a mu przypadkiem za koszul臋 i zosta艂a zablokowana pod brod膮 wskutek ci艣nienia p艂ynnego cementu.

- Widzia艂 pan kiedy艣 tak oznakowan膮 fiolk臋 do lek贸w? - spyta艂am, dotykaj膮c zakr臋tki przez plastik i przypominaj膮c sobie dok艂adnie moment, kiedy sama zobaczy艂am t臋 - czy mo偶e tak膮 sam膮 - zakr臋tk臋 po raz pierwszy.

- Nie - odpar艂 doktor, wyjmuj膮c mi torebk臋 z d艂oni - ale ludzie robi膮 najdziwniejsze rzeczy.

Zani贸s艂 karton z powrotem do magazynu i kiedy wr贸ci艂, zauwa偶y艂 moj膮 zmienion膮 min臋.

- Co艣 si臋 sta艂o, Britt?

Popatrzy艂am na zegarek.

- Nie, po prostu zaczynam by膰 sp贸藕niona, a musz臋 jeszcze przed powrotem do redakcji wpa艣膰 w jedno miejsce.

Jecha艂am jak miotaj膮cy si臋 w szale wariat. A wi臋c nie by艂a to moja fantazja. Nie myli艂am si臋, odkry艂am prawd臋. Teraz chodzi艂o o spraw臋 偶ycia i 艣mierci. Skr臋ci艂am z du偶膮 pr臋dko艣ci膮 w uliczk臋, znalaz艂am luk臋 i wjecha艂am w ni膮, piszcz膮c hamulcami. Dlaczego? Jak m贸g艂?

By艂a w domu i uchyli艂a drzwi.

- Witam! - zacz臋艂am serdecznym, przesadnie przyjaznym tonem. - Witam, pani Creech. Ruby. Na pewno mnie pani pami臋ta, nazywam si臋 Britt Montero. By艂am tu, kiedy zmar艂 pani m膮偶. Musz臋 z pani膮 porozmawia膰.

- Mam telefon - odpar艂a ch艂odno.

- To nie potrwa d艂ugo, a jest wa偶ne dla nas obu. - Pr贸bowa艂am zachowa膰 spok贸j, ale g艂os lekko mi dr偶a艂 z napi臋cia.

- O co chodzi?

- O 艣mier膰 pani m臋偶a.

- Nie chc臋 o tym rozmawia膰 - odpar艂a jeszcze bardziej niech臋tnie.

- Nie chodzi o to, co pani my艣li. Prosz臋 po艣wi臋ci膰 mi trzy minuty.

Drzwi si臋 zamkn臋艂y, zachrobota艂 艂a艅cuch, po czym zn贸w si臋 otworzy艂y. Wbija艂a we mnie wzrok, w ko艅cu si臋 cofn臋艂a.

- Prawdopodobnie b臋d臋 tego 偶a艂owa膰.

- Dzi臋kuj臋.

By艂a w czarnych spodniach i bawe艂nianym podkoszulku, by膰 mo偶e w tych samych co poprzednio, wyra藕nie jednak od tamtego dnia uty艂a. Mia艂a jaskrawy makija偶, niedawno musia艂a by膰 u fryzjera, znikn臋艂y bowiem siwe odrosty.

- Dobrze pani wygl膮da - stwierdzi艂am, pr贸buj膮c unikn膮膰 nadmiernego po艣piechu. - Co s艂ycha膰?

Na pod艂odze sta艂o kilkana艣cie zapakowanych karton贸w.

- Wyprowadza si臋 pani?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Pani by si臋 nie wyprowadzi艂a?

Zamierza艂a wystawi膰 dom na sprzeda偶 i pojecha膰 do siostry w Sarasocie. Zapewni艂am, 偶e jest tam pi臋knie i na pewno si臋 jej spodoba. Pomy艣la艂am, 偶e to nie najgorsze miejsce, aby zacz膮膰 偶ycie od pocz膮tku.

- Czego pani chce?

Wzi臋艂am g艂臋boki wdech.

- Pami臋ta pani 艣ledztwo sprzed lat w sprawie 艣mierci pani siostrzenicy? - Kiwn臋艂a g艂ow膮 i zapatrzy艂a si臋 ponuro w pod艂og臋. Usiad艂a - w tym samym miejscu za sto艂em w kuchni co tamtym razem. - Wiem, 偶e to nieprzyjemne, gdy sprawa powraca... - Usiad艂am naprzeciwko.

- Co to znaczy 聞powraca聰? - spyta艂a gorzko. - Ona nigdy nie znikn臋艂a. By艂a z nami dzie艅 w dzie艅.

- Pami臋ta pani prowadz膮cego j膮 detektywa, kt贸ry podejrzewa艂 pani m臋偶a?

- Nazywa艂 si臋 Flood. Kto by go nie pami臋ta艂? By艂am zaskoczona, 偶e w dniu, kiedy znalaz艂am Emersona, nie pojawi艂 si臋 razem z innymi, by si臋 pogapi膰. Wtedy, kiedy pani tu by艂a.

- By艂 ju偶 na emeryturze.

- Od kiedy?

- Od zesz艂ej wiosny.

- Na emeryturze?! - niemal wrzasn臋艂a. - Na emeryturze? - Jej mina wyra偶a艂a niedowierzanie. - Skurwysyn! Je偶eli nie by艂 policjantem, to po co dr臋czy艂 nas wizytami?! Nie wiedzia艂am, 偶e jest na emeryturze!

- Czy to znaczy, 偶e widzia艂a go pani niedawno? - zapyta艂am, czuj膮c rosn膮cy ucisk w dole brzucha.

Wsta艂a i zacisn臋艂a pi臋艣ci.

- Przychodzi艂 mniej wi臋cej raz do roku, czasami w rocznic臋, nieraz w 艣wi臋ta, Bo偶e Narodzenie albo Wielkanoc. My艣l臋, 偶e kiedy nie mia艂 co ze sob膮 zrobi膰. Emerson nie chcia艂 z nim rozmawia膰, a on zawsze tylko zapewnia艂, 偶e pragnie jedynie, by艣my wiedzieli, 偶e nie zapomnia艂 o sprawie. Za ka偶dym razem zostawia艂 wizyt贸wk臋 i prosi艂, 偶eby dzwoni膰, gdyby艣my mieli co艣 do przekazania. Po ka偶dej jego wizycie k艂贸cili艣my si臋 tygodniami.

- Kiedy by艂 ostatnio?

- Dwa dni przed 艣mierci膮 Emersona. - Chodzi艂a nerwowo po kuchni, trzy kroki od piecyka do zlewu, trzy kroki od zlewu do piecyka. - Ale wtedy wymy艣li艂 co艣 innego. Gdy rano wsiad艂am do autobusu, zobaczy艂am go kilkadziesi膮t metr贸w od naszego domu. Siedzia艂 w samochodzie po drugiej stronie ulicy i obserwowa艂 nasz dom. My艣la艂am, 偶e zn贸w przyjdzie, ale nie, nie zjawi艂 si臋. Wspomnia艂am o tym m臋偶owi i nast臋pnego dnia zauwa偶yli艣my go oboje. Udali艣my, 偶e go nie widzimy. Uznali艣my, 偶e pr贸buje nowych sztuczek, chce na nas wywrze膰 psychologiczny nacisk czy co艣 w tym rodzaju.

- Wtedy widzia艂a go pani ostatni raz?

- Nie. W dniu, w kt贸rym zmar艂 Emerson, wysz艂am rano z domu i zn贸w go zobaczy艂am; chowa艂 si臋 w samochodzie, granatowym buicku rivierze, zaparkowanym po drugiej stronie ulicy. Kiedy wraca艂am, ju偶 go nie by艂o. Gdy znalaz艂am martwego m臋偶a, pomy艣la艂am, 偶e jednak postawi艂 na swoim, 偶e Emerson tak si臋 przej膮艂, a偶 si臋 zabi艂. Zanim doktorzy opowiedzieli t臋 histori臋 z seksem. - Mia艂a g艂upkowat膮 min臋. - M贸wi pani, 偶e skurwiel by艂 na emeryturze i robi艂 wszystko na w艂asn膮 r臋k臋? Jakim prawem? Po co? - Zamilk艂a i usiad艂a wycie艅czona przy stole.

- Chyba wiem, dlaczego. Prosz臋 mi powiedzie膰 jeszcze jedno. To czerwone body by艂o pani, prawda?

U艣miechn臋艂a si臋 ze smutkiem.

- Moje. Nie wiem, po co je kupi艂am. Po tym wszystkim, co si臋 wydarzy艂o w naszym 偶yciu, byli艣my sobie jak obcy. Ale pomy艣la艂am, 偶e je偶eli mamy sp臋dzi膰 ze sob膮 reszt臋 偶ycia, to mo偶e...

Poprosi艂am j膮, 偶eby czyta艂a na bie偶膮co gazet臋, zamierzam bowiem nied艂ugo napisa膰 artyku艂 o Danie Floodzie.

- Kto艣 w ko艅cu powinien to zrobi膰 - powiedzia艂a. - Posun膮艂 si臋 za daleko.

- Nawet pani nie wie, jak bardzo ma racj臋.

Wychodz膮c spojrza艂am na ni膮 i spyta艂am:

- Jeszcze jedno. S膮dzi pani, 偶e to pani m膮偶 zabi艂 Darlene?

Oczy jej zmatowia艂y, g艂os straci艂 barw臋.

- Nie mam co do tego najmniejszej w膮tpliwo艣ci.

Nadszed艂 czas wprowadzi膰 w spraw臋 kt贸rego艣 z szef贸w.

Mog艂am grzeba膰 si臋 w tym jeszcze tygodniami, by znale藕膰 wi臋cej dowod贸w, ale nie by艂o czasu, poza tym i tak by艂a to robota policji. Do mnie, jak stwierdzi艂a Lottie, nale偶a艂o to, co zwykle - pisa膰. Dotychczas zawsze wydawa艂o mi si臋 to 艂atwe, teraz jednak nie do unikni臋cia by艂 wywiad z Danem. Znienawidzi mnie? Nie by艂o mowy, 偶eby zostawi膰 spraw臋, trzeba go powstrzyma膰. Tak jak ja si臋 wszystkiego domy艣li艂am, tak samo domy艣la si臋 inni. Detektywi z wydzia艂u zab贸jstw nie s膮 g艂upi. Nale偶a艂o dzia艂a膰, zanim poniesie szkod臋 nast臋pna osoba, r贸wnie偶 Dan.

Nie wychodzi艂o mi jednak z g艂owy to, 偶e jest chory i wi臋kszo艣膰 swego 偶ycia po艣wi臋ci艂, s艂u偶膮c miastu. Jakie偶 go czeka 偶ycie za kratkami? Niewykluczone, 偶e umrze w wi臋zieniu.

Ci臋偶ko prze艂kn臋艂am i wetkn臋艂am g艂ow臋 do gabinetu Freda. Sko艅czy艂 rozmawia膰 przez telefon i wskaza艂 mi krzes艂o.

- Mam podstawy przypuszcza膰 - zacz臋艂am ostro偶nie, 偶e umieraj膮cy detektyw, og贸lnie szanowany emerytowany funkcjonariusz wydzia艂u zab贸jstw, przej膮艂 sprawiedliwo艣膰 we w艂asne r臋ce i dokona艂 samos膮du przynajmniej na trzech osobach, kt贸re jego zdaniem unikn臋艂y zas艂u偶onej kary.

Fred gwizdn膮艂 i pokiwa艂 z uznaniem g艂ow膮.

- To sensacja jak cholera. Potrafisz to udowodni膰?

Nie by艂o ju偶 powrotu.

- Zbieram jeszcze materia艂y, ale to, co mam, wystarczy, 偶eby napisa膰 artyku艂 i pozwoli膰 czytelnikom wyci膮gn膮膰 w艂asne wnioski.

Podczas kolegium redakcyjnego, kt贸re odby艂o si臋 po po艂udniu, ustalono, 偶e mog臋 pisa膰 i 偶e artyku艂 uka偶e si臋 w niedziel臋 - oczywi艣cie, je偶eli Mark Seybold i dzia艂 prawny dadz膮 zielone 艣wiat艂o.

- My艣lisz, 偶e si臋 przyzna? - spyta艂 z pow膮tpiewaniem Fred, kt贸ry przyszed艂 do mnie po kolegium.

- Poza tym, co zrobi艂, jest bardzo uczciwym cz艂owiekiem i nigdy mnie nie ok艂ama艂. Zapewne uwa偶a, 偶e post臋puje s艂usznie. Najgorsze, gdyby straci艂 cierpliwo艣膰 i w og贸le nie chcia艂 ze mn膮 rozmawia膰.

- Nawet je偶eli wszystkiemu zaprzeczy, co jest do艣膰 prawdopodobne, sensacyjne jest ju偶 to, 偶e prowadzi艂 wszystkie trzy sprawy. S膮dzisz, 偶e da艂oby si臋 sfotografowa膰 t臋 zakr臋tk臋? Czy kto艣 opr贸cz ciebie wie, 偶e tak znakowa艂 nitrogliceryn臋?

- Przypuszczalnie ka偶dy z jego znajomych. Spr贸buj臋 porozmawia膰 z nim rano.

Dwa ostatnie telefony w tej sprawie wykona艂am wieczorem z domu.

McDonald pracowa艂 do p贸藕na - przygotowywa艂 zestawienia potrzebne do zaplanowania przysz艂orocznego bud偶etu wydzia艂u zab贸jstw. Zn贸w si臋 okaza艂o, 偶e najlepsi policjanci awansuj膮 i przestaj膮 si臋 zajmowa膰 policyjn膮 robot膮. Ken rozmawia艂 ze mn膮 rzeczowo, jak z interesantem.

- Mam do ciebie jedno pytanie.

- S艂ucham, Britt.

- Jak Dan zareagowa艂, kiedy powiedzia艂e艣 mu o Farringtonie?

- O kim?

- O Farringtonie, przedsi臋biorcy budowlanym, zabetonowanym w kolumnie nowo powstaj膮cego centrum handlowego.

- To nie jest nasza sprawa. Zajmuj膮 si臋 ni膮 stanowi.

- Owszem, ale wiedz膮c, 偶e Dan prowadzi艂 kiedy艣 spraw臋 o zab贸jstwo 偶ony Farringtona, zadzwoni艂e艣 do niego, prawda?

- W dalszym ci膮gu nie rozumiem, o co ci chodzi, Britt. Mo偶liwe, 偶e mia艂em wtedy ochot臋 zadzwoni膰 do Dana, ale jak ci ju偶 m贸wi艂em, nie rozmawia艂em z nim od kilku tygodni, a ju偶 na pewno nie o sprawie prowadzonej przez policj臋 stanow膮.

- W takim razie to chyba jakie艣 nieporozumienie. Dzi臋ki, McDonald.

Dan podni贸s艂 po pierwszym dzwonku. Ucieszy艂 si臋, 偶e dzwoni臋.

- Chcia艂abym si臋 z tob膮 spotka膰.

- Kiedy tylko sobie 偶yczysz, Britt. Lunch w tw贸j wolny dzie艅?

- Nie, chcia艂abym spotka膰 si臋 z tob膮 jutro na wywiad. - Czy m贸j g艂os zdradza艂, 偶e czuj臋 si臋 winna?

Przez chwil臋 milcza艂.

- Od kiedy musisz umawia膰 si臋 ze mn膮 oficjalnie?

- Wola艂am si臋 upewni膰, 偶e b臋dziesz mia艂 czas.

- Jak powiedzia艂em, kiedy tylko sobie 偶yczysz. O czym chcesz rozmawia膰?

- O starych sprawach. Mog臋 przyjecha膰 do ciebie? O dziesi膮tej?

- Prosz臋 bardzo. - By艂 zaskoczony czy co艣 podejrzewa艂? - Mam nadziej臋, 偶e nie dasz si臋 艂atwo przestraszy膰.

- Czego mia艂abym si臋 przestraszy膰?

- Wiesz, moje mieszkanie nie wygl膮da jak z 偶urnala.

- Sam kiedy艣 m贸wi艂e艣, 偶e takich jak my nic nie jest w stanie zaskoczy膰.

- Oczywi艣cie.

Spa艂am 藕le, prze偶ywaj膮c oczekuj膮c膮 mnie rozmow臋. Czy Dan co艣 podejrzewa艂? Czy spa艂? Czy Hector Ugalde mia艂 przyjemne noce w wi臋zieniu? W ko艅cu nadszed艂 czas wstawa膰. Z wysi艂kiem usiad艂am i popatrzy艂am na zegarek. Czwarta rano. Cholera, sypia艂am wi臋cej, kiedy po mie艣cie szala艂 Gwa艂ciciel z Centrum.

Rozdzia艂 dwudziesty

Ubra艂am si臋 elegancko, jakbym sz艂a na randk臋. W ko艅cu mia艂o to by膰 co艣 na kszta艂t randki - Dan by艂 starym przyjacielem. W艂o偶y艂am moj膮 ulubion膮 granatow膮 marynark臋. Wci膮偶 nie zdejmowa艂am paciork贸w od ciotki Odalys, przypi臋艂am te偶 do bielizny resguardo. Mo偶e si臋 do nich przyzwyczai艂am, a mo偶e chcia艂am, 偶eby moje szcz臋艣cie trwa艂o dalej.

Rewolwer zostawi艂am w domu.

Przez wszystkie te lata, odk膮d zna艂am Dana, nigdy nie by艂am u niego w domu. Zaparkowa艂am przed 艂adnym niewielkim budyneczkiem dok艂adnie o dziesi膮tej. Dom sprawia艂 teraz wra偶enie nieco zaniedbanego, ale wida膰 by艂o, 偶e mieszka艂a w nim niegdy艣 szcz臋艣liwa rodzina, kt贸ra kocha艂a swoj膮 siedzib臋. Daszek niedaleko frontowych drzwi os艂ania艂 przed deszczem wpuszczone w ziemie stalowe stojaki na rowery. Letnie s艂o艅ce spali艂o starannie kiedy艣 utrzymane rabaty kwiatowe, 偶ywop艂otom przyda艂oby si臋 strzy偶enie, ogromny figowiec wyci膮ga艂 ga艂臋zie niebezpiecznie blisko dachu, a drzewo avocado uprasza艂o si臋 o przyci臋cie ga艂臋zi. Samoch贸d Dana, buick, sta艂 na podje藕dzie. Przez chwil臋 przygl膮da艂am mu si臋 ze smutkiem, po czym zadzwoni艂am do drzwi.

Dan natychmiast otworzy艂, mru偶膮c w jaskrawym s艂o艅cu podpuchni臋te oczy. Jego spodnie zdawa艂y si臋 ze dwa numery za du偶e, na nogach mia艂 domowe kapcie. Kiedy go obj臋艂am, odnios艂am wra偶enie, 偶e trzymam co艣 bardzo drobnego i kruchego. Nie by艂 to tryskaj膮cy zdrowiem nied藕wied藕, jakim go pami臋ta艂am.

- Wiedzia艂em, 偶e b臋dziesz punktualna - stwierdzi艂, szeroko si臋 u艣miechaj膮c. - Dziennikarze s膮 zawsze punktualni, to jedna z cech, jakie od ciebie przej膮艂em. - Cofn膮艂 si臋, ale nie zdejmowa艂 d艂oni z moich ramion. Patrzy艂 mi prosto w oczy, po chwili delikatnie dotkn膮艂 pi臋艣ci膮 mojej brody. - Dobrze wygl膮dasz, ma艂a. Martwi艂em si臋 o ciebie, kiedy ten wariat lata艂 po mie艣cie.

Salon by艂 przyjemnie urz膮dzony meblami w kolorze naturalnego drewna. Sta艂o w nim te偶 kilka drewnianych donic, teraz jednak pustych. Na fotelu pi臋trzy艂a si臋 sterta gazet, poza tym pok贸j wygl膮da艂 schludnie.

- Rozbierz si臋 i usi膮d藕. Co艣 ci przynie艣膰? - zapyta艂, niezr臋czny w roli gospodarza. - Kawy?

- Nie, dzi臋kuj臋, chyba 偶e i ty si臋 napijesz.

- Jasne, usi膮d藕my tutaj. - Wskaza艂 na miejsca przy stole i powoli pocz艂apa艂 do kuchni. Zauwa偶y艂, 偶e patrz臋 na jego rozdeptane kapcie, i wyja艣ni艂 z za偶enowaniem: - Rano mia艂em tak napuchni臋te stopy, 偶e nie mog艂em w艂o偶y膰 but贸w. Niez艂e, co? To na pewno po lekach.

Skin臋艂am g艂ow膮.

- Jak si臋 czujesz na emeryturze?

Postawi艂 przede mn膮 wype艂niony po brzegi kubek, a drugi przed sob膮.

- Powinienem by艂 kupi膰 troch臋 ciastek.

- Nie trzeba, jad艂am 艣niadanie.

- To dobrze. Nie powiedzia艂a艣, kt贸re stare sprawy ci臋 interesuj膮, wyci膮gn膮艂em wi臋c wszystkie albumy. - Na niskim sto艂eczku le偶a艂o ich kilka. - 呕ona z c贸rk膮 si臋 tym zajmowa艂y. Wycina艂y z gazet ka偶dy artyku艂, w kt贸rym wymieniono moje nazwisko, a nawet te, w kt贸rych je pomini臋to. S膮 tu wszystkie stare sprawy. Ostatni album nie jest kompletny. To z ostatniego roku na s艂u偶bie. - Usiad艂 ci臋偶ko i przygl膮da艂 mi si臋 czule. By艂o mi wstyd i czu艂am si臋 jak oszustka. Sytuacja by艂a okropna, ale musia艂am przez ni膮 przebrn膮膰.

Po艂o偶y艂am magnetofon obok cukiernicy i wcisn臋艂am klawisz nagrywania.

- Masz co艣 przeciwko?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮, szuka艂 oczami moich.

- Przy czym stan臋li艣my?

- Jak to jest na emeryturze - podpowiedzia艂am z u艣miechem i wypi艂am 艂yk kawy.

- To jest tak, jakby odci臋to cz艂owiekowi p臋powin臋 - odpar艂 bez wahania. - Nagle jest si臋 samemu, przestaje si臋 by膰 cz臋艣ci膮 miasta-matki. Przez lata pracy nie zauwa偶a艂em tego, ale bycie cz臋艣ci膮 wydzia艂u to przyjemno艣膰 - nie trzeba si臋 martwi膰 o ubezpieczenie, emerytur臋, inne problemy. Potem - jak rozpieszczone dziecko, kt贸re nagle opu艣ci艂o dom, staje si臋 przed wyborem: mo偶na albo uton膮膰, albo nauczy膰 si臋 p艂ywa膰. Kiedy cz艂owiek opuszcza rodzin臋, kt贸ra martwi艂a si臋 o niego przez trzydzie艣ci lat, ogarnia go niepewno艣膰. - U艣miechn膮艂 si臋. - To oczywi艣cie nie do publikacji. Nikomu z wyj膮tkiem ciebie bym si臋 do tego nie przyzna艂. - Si臋gn膮艂 za siebie po popielniczk臋, wyj膮艂 z kieszeni paczk臋 papieros贸w i wyci膮gn膮艂 jednego. - Masz co艣 przeciwko?

- Tylko ze wzgl臋du na twoje zdrowie.

- Wracaj膮c do emerytury, to mieli艣my z Irene wszystko zaplanowane. - Zapali艂 dr偶膮c膮 r臋k膮 papierosa, zaci膮gn膮艂 si臋 i wypu艣ci艂 nosem cienk膮 stru偶k臋 dymu. - My艣leli艣my o przysz艂o艣ci. Kupili艣my dzia艂k臋 w g贸rach, w Karolinie. Zamierzali艣my zacz膮膰 budowa膰 tam dom na rok przed moj膮 emerytur膮; plany musz膮 jeszcze gdzie艣 le偶e膰. Mia艂 w nim by膰 osobny pok贸j z 艂azienk膮 dla naszej ma艂ej, kiedy by nas odwiedza艂a. - Poci膮gn膮艂 nosem i zn贸w upi艂 艂yk kawy. - Ale nic nigdy nie wychodzi tak, jak si臋 planuje.

- Na to wygl膮da.

- Przyznam ci si臋, 偶e brakuje mi pracy. 聦ciganie 艂obuz贸w, aresztowania, 艂apanie o trzeciej w nocy parek kochaj膮cych si臋 w lesie, przygl膮danie si臋 apetycznym cia艂om, podskakuj膮cym po nocy w samochodach. - Wyszczerzy艂 z艂o艣liwie z臋by. - To by艂o co艣. Uda艂o nam si臋 zamkn膮膰 mas臋 trudnych spraw. Pami臋tasz t臋 zamordowan膮 dziewczyn臋, kt贸rej personali贸w przez p贸艂 roku nie mogli艣my ustali膰, w ko艅cu zdo艂ali艣my j膮 zidentyfikowa膰 i z艂apa膰 jej narzeczonego w Georgii?

- M贸wisz o tej, kt贸rej odciski palc贸w por贸wnali艣cie z odciskami na podaniu o prac臋?

- W艂a艣nie! - A偶 za艣wieci艂y mu si臋 oczy. - Facet ze艂ga艂 jej rodzinie, 偶e pozna艂a innego ch艂opaka i wyjecha艂a z nim do Miami.

- Doskona艂a sprawa. Siedzi jeszcze?

- Powinien. Dosta艂 co najmniej dwadzie艣cia pi臋膰 lat. Jego sprawa te偶 tu jest - wskaza艂 na albumy. - Wiesz, zawsze mnie dr臋czy艂o, 偶e nie doprowadzili艣my do ko艅ca sprawy Susan Stratford. Wydarzy艂a si臋 mniej wi臋cej w tym samym okresie.

- M贸wisz o tej dziewczynie, kt贸rej samoch贸d sta艂 na parkingu centrum handlowego, j膮 sam膮 za艣 znaleziono kilka kilometr贸w dalej, zak艂ut膮 w lesie?

- Ot贸偶 to! Musia艂a spotka膰 kogo艣 przypadkiem, prawdopodobnie w sklepie. Pami臋tasz, kupi艂a koszul臋 dla ojca.

- Na urodziny.

- Masz tak samo znakomit膮 pami臋膰 jak ja. - Westchn膮艂 z 偶alem i pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Zawsze uwa偶a艂em, 偶e mogli艣my t臋 spraw臋 rozwi膮za膰. Musieli艣my co艣 przeoczy膰. Strasznie mnie dr臋czy艂a. - Pomasowa艂 si臋 po obwis艂ym policzku. - Cz臋sto mia艂em wra偶enie, 偶e pozostawiamy ofiary samym sobie. Moim zadaniem by艂o karanie sprawc贸w i robi艂em, co mog艂em, ale cz臋sto nasze wysi艂ki niweczy艂y okoliczno艣ci albo s膮dy.

- Tak, robi艂e艣, co mog艂e艣. Nikt nie harowa艂 bardziej ni偶 ty. Nie jeste艣 odpowiedzialny za nasz system prawny. Pozostawia mo偶e wiele do 偶yczenia, ale lepszego nie mamy.

Jego oczy zdradza艂y g艂臋boko skrywane my艣li.

- Im d艂u偶ej rozwa偶am wszystkie niesprawiedliwo艣ci, kt贸re si臋 wydarzy艂y, im wi臋cej my艣l臋 o ranach i bliznach, jakich doznali r贸偶ni ludzie, tym wi臋kszy mam 偶al do systemu prawnego i wydzia艂u o niedoko艅czone sprawy.

- Niekt贸re rzeczy trzeba pozostawi膰 woli boskiej.

Popatrzy艂 na mnie szyderczo i gorzko si臋 u艣miechn膮艂.

- Nie g艂osowa艂em na Pana Boga. Gdyby ten zasrany marielito albo ktokolwiek inny zrobi艂 co艣 z艂ego tobie lub komu艣 innemu, na kim mi zale偶y, nie zawaha艂bym si臋 go zabi膰. Nie chcia艂bym, by ofiara by艂a przekr臋cana przez maszynk臋, kt贸ra nazywa si臋 聞systemem prawnym聰. Najlepszym wyj艣ciem by艂oby zabi膰 drania i oszcz臋dzi膰 ofierze ca艂ej katorgi.

Przerwa艂 i przygl膮da艂 si臋, jak mieszam kaw臋.

- Nigdy bym nie pomy艣la艂a, 偶e b臋dziesz broni艂 idei samos膮du.

- Taa, nieraz aresztowa艂em ludzi, kt贸rzy brali sprawiedliwo艣膰 we w艂asne r臋ce. Kiedy nosi艂em odznak臋, cz臋sto anga偶owa艂em si臋 emocjonalnie w sprawy, ale nawet mi nie przysz艂o do g艂owy, by zrobi膰 krzywd臋 sprawcom. Nigdy. Teraz jednak doszed艂em do innego etapu. - Wzruszy艂 ramionami. - Nad czym pracujesz, Britt?

- Nad artyku艂em o tym, czym si臋 zajmujesz jako emeryt.

Odstawi艂 kubek.

- By艂e艣 ostatnio zapracowany - zauwa偶y艂am.

- Taa. - Nie odwraca艂 ode mnie wzroku.

- Rozmawia艂am wczoraj z Ruby Creech.

Dan spojrza艂 w jakie艣 miejsce ponad moim ramieniem, zacz臋艂a mu pracowa膰 szcz臋ka.

- Tyle lat kry艂a tego skurwysyna - stwierdzi艂 w ko艅cu.

- By艂a zaskoczona, kiedy jej powiedzia艂am, 偶e jeste艣 na emeryturze, zw艂aszcza 偶e widzia艂a ci臋 ko艂o ich domu mniej wi臋cej w tym czasie, kiedy zgin膮艂 jej m膮偶.

Jego twarz, na kt贸rej malowa艂a si臋 gorycz, sta艂a si臋 ponura.

- Farrington, kt贸ry mia艂 znikn膮膰 na zawsze, zosta艂 przed 艣mierci膮 zastrzelony z trzydziestki贸semki, czyli kalibru policyjnego. Zab贸jca zostawi艂 co艣 na miejscu zbrodni. Zadziwiaj膮ce, ale znaleziono to w betonie.

Dan wzi膮艂 g艂臋boki wdech.

- McDonald nie powiedzia艂 ci o jego 艣mierci, ale wiedzia艂e艣 o niej, kiedy zadzwoni艂am.

Dan nagle wsta艂. Przestraszy艂am si臋, zw艂aszcza 偶e bez s艂owa wyszed艂 do kuchni. Otworzy艂 lod贸wk臋, co艣 z niej wyj膮艂, ponownie zatrzasn膮艂 i wr贸ci艂 z puszk膮 piwa w r臋ce. Usiad艂 naprzeciw mnie.

- Jestem ostatnim, z kim rozmawiasz, prawda? - Poci膮gn膮艂 za oczko i otworzy艂 piwo.

Skin臋艂am g艂ow膮, gard艂o rozsadza艂a mi gula.

- No widzisz - mrukn膮艂, wpatruj膮c si臋 w napis na puszce. - Wiem, jak pracujesz. Wystarczaj膮co d艂ugo ci臋 obserwowa艂em. M贸wi艂em ci kiedy艣, 偶e powinna艣 by膰 policjantk膮? By艂aby艣 艣wietn膮 partnerk膮.

- Gdyby艣 robi艂 to w d艂u偶szych odst臋pach czasowych, nigdy bym na to nie wpad艂a - odezwa艂am si臋 cicho.

- Robi艂bym, ale czas jest dla mnie luksusem. - Niewiele ju偶 mi go zosta艂o. Sk艂oni艂 si臋, jakby chcia艂, bym mu uwierzy艂a. - Przecie偶 zawsze traktowa艂em prac臋 powa偶nie.

- Sprawiedliwo艣膰 te偶.

- W ko艅cu jednak stwierdzi艂em, 偶e w tym systemie sprawiedliwo艣膰 nie istnieje.

- Dlaczego? Jak mog艂e艣 doj艣膰 do takiego wniosku?

- A jak mog艂em doj艣膰 do innego? - spyta艂 zapalczywie. - Dla takich 艣mieci jak oni istnieje tylko jeden spos贸b resocjalizacji: 艣mier膰. - Ta艣ma w magnetofonie kr臋ci艂a si臋 bez przerwy. Wbi艂 w niego wzrok i powt贸rzy艂 zdanie, jakby dla pewno艣ci, 偶e si臋 nagra. - 聦mier膰 jest jedyn膮 skuteczn膮 metod膮 resocjalizacji. A to, co si臋 robi w policji, to tylko i wy艂膮cznie prewencja: nie reaktywna, lecz proaktywna praca.

- Ale dlaczego ty?! - wybuch艂am.

- Nie mia艂em nic do stracenia.

- A co z twoj膮 reputacj膮, z wyr贸偶nieniami?

- Zgadza si臋, by艂em w tej robocie dobry, to za艣 by艂a ostatnia dobra rzecz, na jak膮 mog艂em si臋 jeszcze zdoby膰. Zawsze stara艂em si臋 utrzymywa膰 kontakt z lud藕mi skrzywdzonymi i ich rodzinami, dawa膰 im do zrozumienia, 偶e kto艣 ci膮gle o nich pami臋ta. Zwykle nie mog艂em da膰 nic wi臋cej. - Wypi艂 艂yk piwa i obliza艂 blade wargi. - Czasami tak w 偶yciu jest, 偶e prawo i porz膮dek stoj膮 w opozycji do sprawiedliwo艣ci. Zreszt膮 cz臋艣ciowo kry艂a si臋 za tym uraza.

- Nie rozumiem.

- Patrzy艂em na takiego skurwiela, kt贸ry powinien siedzie膰 w celi 艣mierci, i my艣la艂em sobie, 偶e nie ma mowy, by uda艂o mu si臋 mnie prze偶y膰. Chcia艂em przeczyta膰 jego nekrolog przed moim, rozumiesz? Najlepsz膮 zemst膮 jest prze偶y膰 艣miecia.

Poci艂 si臋 i raptem chwyci艂 za pier艣, jakby z艂apa艂 go nag艂y b贸l.

- 聫le si臋 czujesz?

- Nie gorzej ni偶 zwykle - wyj臋cza艂.

- Co艣 ci poda膰?

- Szklank臋 wody. - Zacz膮艂 grzeba膰 w kieszeni z lekarstwami i po chwili wyci膮gn膮艂 buteleczk臋 ze zdradzieck膮 zakr臋tk膮.

Posz艂am do kuchni, nala艂am do szklanki wody i mu j膮 przynios艂am. W艂o偶y艂 pod j臋zyk dwie niewielkie bia艂e pigu艂ki i zamkn膮艂 oczy. Siedzia艂am i czeka艂am, a偶 si臋 rozpuszcz膮 i wch艂on膮 do krwi przez b艂on臋 艣luzow膮 pod j臋zykiem. Po d艂u偶szej chwili Dan otworzy艂 oczy i wyda艂 z siebie dr偶膮ce westchnienie.

- Lepiej?

- Jeszcze chwila. Nitrogliceryna dzia艂a szybko. - Jego blada twarz powoli zacz臋艂a nabiera膰 kolor贸w. - Pomaga na b贸le w klatce piersiowej - wyja艣ni艂. - Mam zreszt膮 leki na wszystko: nitrogliceryn臋, naparstnic臋, diltiazem, aspiryn臋, digoksyn臋, lasix, capoten, maalox. Jestem chodz膮c膮 aptek膮.

- Mo偶e to te leki spowodowa艂y, 偶e...

Popatrzy艂 szyderczo.

- Wiesz, jak nienawidz臋, gdy ludzie zwalaj膮 swoje czyny na rozbit膮 rodzin臋, trudne dzieci艅stwo, gorza艂臋 albo narkotyki. To wszystko bzdura. Robimy to, co robimy, bo tego chcemy, i nie ma co szuka膰 wym贸wek.

- Ale jak ci si臋 uda艂o w twoim stanie zdrowia...

- Mia艂em bro艅. Wiedzieli, 偶e by艂em gliniarzem, dlatego nie wierzyli, 偶e co艣 mog臋 im zrobi膰. Uwa偶ali, 偶e chc臋 ich jedynie nastraszy膰. Creech by艂 w艣ciek艂y jak cholera, ale w ko艅cu zgodzi艂 si臋 pod broni膮 w艂o偶y膰 szmatki swojej 偶ony. Kiedy艣 widzia艂em dwa takie przypadki, nie mia艂em wi臋c wi臋kszych trudno艣ci z odpowiednim zaaran偶owaniem tej sceny. Poczeka艂em, a偶 ona wyjdzie, wiedzia艂em, ile mam czasu. Dlatego obserwowa艂em ich dom.

Siedzia艂am sparali偶owana, niezdolna wydusi膰 z siebie s艂owa.

- Tak samo by艂o z Farringtonem. Wszed艂 na podest, pomstuj膮c i j臋cz膮c; przysi臋ga艂, 偶e pierwsze, co zrobi nast臋pnego dnia, to z艂o偶y na mnie skarg臋 w wydziale wewn臋trznym. Nie m贸g艂 zrozumie膰, po co wdrapujemy si臋 na g贸r臋. Kaza艂em mu skoczy膰 i strzeli艂em, kiedy spada艂. Troch臋 mnie zabola艂o w klatce i musia艂em wzi膮膰 nitrogliceryn臋. Zatrz臋s艂y mi si臋 d艂onie i mia艂em k艂opoty z zakr臋tk膮. Wypad艂a mi z r臋ki i nie mog艂em jej znale藕膰. Wyci膮gn臋li j膮 z betonu, co?

- Tak.

- Wiedz膮, do kogo nale偶y?

- Jeszcze nie.

- Pewnie jeste艣 jedyn膮 osob膮, kt贸ra mo偶e j膮 rozpozna膰.

- A co ze Steinerem? Jak poprzestawia艂e艣 kable?

- My艣lisz, 偶e to te偶 moja robota? - Zdziwiony uni贸s艂 brwi.

- A nie?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i wyda艂 z siebie parskni臋cie, kt贸re w zamiarze mia艂o by膰 艣miechem.

- Przecie偶 wiesz, 偶e nigdy bym ci臋 nie ok艂ama艂. Najbli偶ej k艂amstwa by艂em, sugeruj膮c, 偶e to Ken powiedzia艂 mi o Farringtonie, ale je偶eli dobrze sobie przypomnisz, przyznasz, 偶e nic takiego nie stwierdzi艂em wprost. - Wycelowa艂 we mnie palcem jak z pistoletu. - Nie zrobi艂em nic Steinerowi; ten przyg艂up zabi艂 si臋 sam. Sta艂o si臋 to w taki spos贸b - u艣miechn膮艂 si臋 jak zainspirowany modlitw膮 duchowny - 偶e wpad艂em na pomys艂! A wi臋c my艣la艂a艣, 偶e to moja robota! - U艣miecha艂 si臋 z ironi膮. Wyraz jego twarzy wyra偶a艂 dezaprobat臋, 偶e wcale nie jestem taka sprytna. Zauwa偶y艂, 偶e rzucam okiem na magnetofon, i obliza艂 wargi. - Kiedy uka偶e si臋 ten artyku艂?

- Najpierw prawnicy musz膮 da膰 zielone 艣wiat艂o.

Parskn膮艂 kr贸tko, ironicznie.

- Po co? My艣lisz, 偶e p贸jd臋 z tym przeciwko tobie do s膮du? Zapomnia艂a艣? Przecie偶 jeste艣my przyjaci贸艂mi.

- W tak delikatnych sprawach gazeta ma obowi膮zek da膰 materia艂 do przejrzenia prawnikowi. Uka偶e si臋 prawdopodobnie w niedziel臋.

- W tym tygodniu? - zdziwi艂 si臋. Skin臋艂am g艂ow膮. - Tak szybko? - Zamy艣li艂 si臋 g艂臋boko, po chwili opar艂 艂okcie na stole i schyli艂 przede mn膮 g艂ow臋. - S艂uchaj, Britt. B臋d臋 z tob膮 stuprocentowo szczery, jak zawsze. Nawet gdyby艣 by艂a moj膮 c贸rk膮, nie zale偶a艂oby mi bardziej na twoim zdaniu. Wiem, 偶e musisz zrobi膰 to, co musisz. Gdyby艣my byli w odwrotnej sytuacji, zrobi艂bym to samo. Wy艣wiadczysz mi przys艂ug臋?

- Je偶eli b臋d臋 mog艂a.

- Daj mi tydzie艅. Wstrzymaj wszystko na tydzie艅. Artyku艂 na tym nie straci. - Trzyma艂 r臋ce z艂o偶one jak do modlitwy, jego oczy prosi艂y.

Prze艂kn臋艂am ci臋偶ko 艣lin臋, w oczach zbiera艂y mi si臋 艂zy.

- Daniel, nie mog臋.

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i patrz膮c ponuro, nacisn膮艂 w magnetofonie STOP.

- Powiedz, 偶e musisz jeszcze zebra膰 materia艂y. Powiedz, 偶e pisanie potrwa d艂u偶ej, ni偶 s膮dzi艂a艣. Wy艣wiadcz staremu przyjacielowi ostatni膮 przys艂ug臋. Znamy si臋 tyle lat. Zaufaj mi, Britt, prosz臋 tylko o tydzie艅.

- Nie mog臋. Moi szefowie wiedz膮 ju偶 o wszystkim.

- Kurwa ma膰! Wiesz, 偶e jak to p贸jdzie do gazety, miasto oszaleje. Zawsze by艂a艣 uparta jak cholera. Zawsze wszystko musi by膰 po twojej my艣li.

- Przykro mi. - Z ca艂ej si艂y powstrzymywa艂am 艂zy.

- Wykonujesz tylko swoj膮 prac臋. Zawsze to w tobie ceni艂em, ma艂a. Nigdy nie popuszczasz, szukasz prawdy, wyci膮gasz j膮 na 艣wiat艂o dzienne. - Wsta艂 powoli. - Jeszcze kawy?

- Nie, dzi臋kuj臋.

Mimo to zabra艂 m贸j kubek i wyszed艂 do kuchni. Wr贸ci艂, nios膮c dwa pe艂ne; jeden z nich postawi艂 przede mn膮. Uni贸s艂 sw贸j do ust i zapyta艂:

- O co chodzi? Nie ufasz mi?

- Byli艣my przyjaci贸艂mi zbyt d艂ugo, by sobie nie ufa膰 - odpar艂am, te偶 unosz膮c kubek.

Kawa by艂a mocna i dobra.

- W dalszym ci膮gu nosisz przy sobie bro艅? - spyta艂am.

- Nie. Tylko kiedy zamierzam z niej skorzysta膰.

- Gdzie j膮 trzymasz?

Odwr贸ci艂 si臋 na krze艣le, otworzy艂 szuflad臋 stoj膮cej pod 艣cian膮 komody i ze sk贸rzanej kabury wyj膮艂 rewolwer. Po艂o偶y艂 go delikatnie na stole - migoc膮ce granatowo, por臋czne, wypolerowane od cz臋stego u偶ywania narz臋dzie tych, kt贸rzy s艂u偶膮 prawu. Zastanawia艂am si臋, jak wygl膮da艂o ono w oczach Farringtona i Creecha. Wyci膮gn臋艂am r臋k臋 i dotkn臋艂am d艂oni Dana.

- Dan, mog臋 go zabra膰?

- Nie, ale nie martw si臋, nie pozb臋d臋 si臋 go. Nie wsadz臋 go te偶 sobie do ust, je偶eli tego si臋 obawiasz. - W jego u艣miechu nie by艂o nic weso艂ego.

- Obiecaj mi, 偶e nie zrobisz sobie krzywdy.

- Nigdy bym tego nie zrobi艂, i wiesz, 偶e m贸wi臋 prawd臋. - Patrzy艂 mi prosto w oczy.

Kiedy dopi艂am kaw臋, odprowadzi艂 mnie do drzwi.

- A wi臋c artyku艂 uka偶e si臋 w wydaniu niedzielnym?

- Je偶eli nie wydarzy si臋 nic nieprzewidzianego.

- B臋d臋 potrzebowa艂 adwokata - stwierdzi艂 rzeczowo. - Co mog膮 mi zrobi膰? Wyda膰 wyrok 艣mierci? Skaza膰 na do偶ywocie? Na pewno do niedzieli nikt nie b臋dzie wiedzia艂 o tej sprawie?

- Nikt opr贸cz mnie, naczelnego i jego zast臋pc贸w oraz Marka, naszego prawnika. Mog臋 mie膰 jeszcze jakie艣 pytania w trakcie pisania. Nie b臋dzie ci przeszkadza膰, je偶eli zadzwoni臋?

- W najmniejszym stopniu. Jestem do twojej dyspozycji.

Obj臋li艣my si臋 na po偶egnanie. Gdy wysz艂am na pal膮ce s艂o艅ce, zatka艂o mi oddech. To jasne, 偶e Dan si臋 nie boi. Wiedzia艂, 偶e jego 偶ycie si臋 ko艅czy, i by艂o mu to oboj臋tne.

Rozdzia艂 dwudziesty pierwszy

Kolegium redakcyjne odby艂o si臋 w sali konferencyjnej. Wzi臋li w nim udzia艂 Fred, kilku kierownik贸w dzia艂贸w, naczelny, naczelny wydania stanowego, kierownik pracowni fotograficznej, naczelny wydania krajowego i Mark Seybold.

Byli zachwyceni wstrz膮saj膮cym przyznaniem si臋 Dana i faktem, 偶e policja nie ma poj臋cia, i偶 dwie z trzech 艣mierci s膮 morderstwami, w dodatku pope艂nionymi przez tego samego cz艂owieka, i to z ich w艂asnych szereg贸w. Nie podziela艂am ich uniesienia.

- Zgodzi si臋 na zdj臋cie? - spyta艂 Joe Hall, kierownik pracowni fotograficznej.

Sama my艣l o tym by艂a mi wstr臋tna.

- Mamy jego dobre zdj臋cie, zrobione dwa lata temu, kiedy rozwi膮za艂 zagadk臋 morderstwa na zlecenie. Chodzi艂o o m臋偶a, kt贸ry wynaj膮艂 zab贸jc臋 przez anons w prasie.

Lubi艂am to zdj臋cie: tryskaj膮cy si艂膮 i energi膮 Dan sta艂 za mikrofonem podczas konferencji prasowej; za nim wida膰 by艂o komendanta.

- Przyda艂oby si臋 nowsze. Zw艂aszcza 偶e twierdzi pani, i偶 ostatnio si臋 zmieni艂.

- Wygl膮da okropnie - przyzna艂am. - Ma k艂opoty z sercem. - Kolegium okaza艂o si臋 dla mnie trudniejsze, ni偶 si臋 spodziewa艂am.

- Zr贸bmy mu par臋 zdj臋膰 w domu - postanowi艂 Fred. - Na pewno uda ci si臋 go do tego nam贸wi膰, Britt.

- Hmm - powiedzia艂am niepewnie. - Zna Lottie. Prawdopodobnie zgodzi si臋, je偶eli to ona si臋 tego podejmie.

- Czy istnieje ryzyko, 偶e ucieknie albo si臋 zastrzeli, zanim wydrukujemy artyku艂? - spyta艂 naczelny.

- Nie s膮dz臋 - odpar艂am wycie艅czona. - Obieca艂, 偶e tego nie zrobi. Dok膮d zreszt膮 mia艂by uciec? Zawsze by艂 bardzo uczciwy.

- A je艣li jednak? - docieka艂 kto艣.

- To b臋dziemy mieli wyznanie na 艂o偶u 艣mierci - odpar艂 Fred.

Wszystko dooko艂a mnie wydawa艂o si臋 nierealne. Siedzia艂am w wielkiej sali konferencyjnej, za oknami rozpo艣ciera艂y si臋 czyste niebo i rozleg艂a zatoka i z praktycznie obcymi mi osobami, kt贸re nie zna艂y Dana, dyskutowa艂am o jego 偶yciu i 艣mierci, jakby by艂 kawa艂em mi臋sa, dodatkiem do artyku艂u prasowego. Nigdy nie b臋dzie dla nich niczym wi臋cej ni偶 tytu艂 z niedzielnego wydania.

- A je偶eli chwyci za s艂uchawk臋 i wyzna wszystko dawnym kolegom z wydzia艂u zab贸jstw? Albo wypluje swoj膮 tajemnic臋 jakiej艣 stacji telewizyjnej, zanim pu艣cimy artyku艂? - niepokoi艂 si臋 kierownik dzia艂u wiadomo艣ci.

- Gdyby pojawili si臋 u niego policjanci, powiedzia艂by im prawd臋, ale nie zadzwoni do nich sam z siebie. Je艣li za艣 chodzi o dziennikarzy, rozmawia tylko ze mn膮. - M贸j g艂os zabrzmia艂 tak blado, jak s艂abo si臋 czu艂am. - A telewizji nie lubi.

- Jakie jest ryzyko, 偶e skrzywdzi kogo艣 jeszcze? - spyta艂 Mark, patrz膮c zamy艣lonym wzrokiem zza szkie艂 w drucianych oprawkach.

- Nie zrobi tego, bo wie, 偶e my wiemy. Poza tym facet jest w kiepskiej formie fizycznej - oznajmi艂 Fred, odwracaj膮c si臋 ku mnie, bym potwierdzi艂a.

- Ma tak opuchni臋te stopy i kostki, 偶e dzi艣 rano nie m贸g艂 w艂o偶y膰 but贸w - przyzna艂am st艂umionym g艂osem. - Kiedy by艂am u niego, musia艂 wzi膮膰 kilka pastylek nitrogliceryny.

- S膮dzi pani, 偶e naprawd臋 nie zabi艂 Niemca, pierwszej ofiary? - Kierownik dzia艂u wiadomo艣ci patrzy艂 na mnie, mru偶膮c oczy, co nadawa艂o jego spojrzeniu bardzo podejrzliwego wyrazu.

- Na pewno. Stwierdzi艂, 偶e wypadek Steinera nasun膮艂 mu pomys艂.

- Mo偶e robi to ju偶 od lat, przez ca艂y czas pracy w policji? - spyta艂 naczelny wydania krajowego, kt贸rego nigdy nie lubi艂am. - Kto wie, ilu ludzi sprz膮tn膮艂? A co z jego 偶on膮? Mo偶e j膮 te偶 za艂atwi艂? Z jakiego niby powodu zmar艂a?

- Straci艂a przytomno艣膰 na ulicy i zmar艂a wskutek p臋kni臋cia t臋tniaka. Bardzo j膮 kocha艂. Nie jest potworem, by艂 porz膮dnym gliniarzem, wierz膮cym w Boga bohaterem i ca艂e 偶ycie ci臋偶ko pracowa艂.

Co艣 w tonie mojego g艂osu, a mo偶e w moich oczach spowodowa艂o, 偶e odwr贸ci艂 si臋 i zamilk艂.

- Porz膮dny gliniarz - podchwyci艂 Fred. - W艂a艣nie dlatego jest to tak znakomita historia.

- Powinni艣my zwr贸ci膰 si臋 do gliniarzy, 偶eby zaj臋li stanowisko - zaproponowa艂 naczelny.

- Je艣li to zrobimy, postaraj膮 si臋 odebra膰 sprawie posmak sensacji - sprzeciwi艂 si臋 Fred.

- W艂a艣nie. Pami臋tacie, jak szef policji zebra艂 nas w sprawie Browna i zwo艂a艂 konferencj臋 prasow膮? - wtr膮ci艂 kierownik dzia艂u wiadomo艣ci. - Co za skurwiel!

Wok贸艂 sto艂u przebieg艂 pomruk oburzenia.

- Nie mo偶emy do tego dopu艣ci膰.

- No to dajmy artyku艂 najpierw do wydania stanowego, a przed wydaniem wieczornym Britt zadzwoni do niego z pro艣b膮 o komentarz.

- Jasne, jak materia艂 b臋dzie ju偶 opublikowany, mo偶e nam naskoczy膰! - ucieszy艂 si臋 Fred. Wszyscy zacz臋li potakiwa膰. Fred zwr贸ci艂 si臋 do mnie. - Britt, bierz si臋 do pisania. Sprawd藕, czy mamy zdj臋cia ofiar, Steinera te偶, i um贸w si臋 na zdj臋cia z Danem. Postaraj si臋, 偶eby materia艂 by艂 gotowy jak najwcze艣niej, 偶eby艣my mogli go przeczyta膰 przed wyj艣ciem.

- To mo偶e troch臋 potrwa膰 - zaoponowa艂am z wahaniem. - Chc臋 to zrobi膰 z rozmachem. Napisa膰 dodatkow膮 szpalt臋 na temat co wa偶niejszych spraw, kt贸re Dan rozwi膮za艂.

- Bardzo dobry pomys艂, ale zacznij od g艂贸wnego tematu.

Chcia艂am, by czytelnicy wiedzieli, 偶e 偶ycie Dana nie zacz臋艂o si臋 dopiero teraz. Opisanie jego osi膮gni臋膰 nie by艂o zwyk艂ym grzeczno艣ciowym gestem, ale wr臋cz konieczno艣ci膮.

- Przyjd臋 jutro dok艂adnie o dziesi膮tej przejrze膰 artyku艂 - oznajmi艂 Mark.

- Co twoim zdaniem stanie si臋 z Floodem? - spyta艂 mnie Fred.

Redaktorzy, kt贸rzy w艂a艣nie odsuwali krzes艂a, zamarli.

- Jest przygotowany na wszystko - odpar艂am. - W wydziale zab贸jstw na pewno si臋 zagotuje. Detektywi z policji miejskiej i stanowej z pewno艣ci膮 ju偶 w poniedzia艂ek z samego rana spotkaj膮 si臋 z prokuratorem stanowym i anatomopatologami. Dana zaczn膮 przes艂uchiwa膰 najprawdopodobniej we wtorek, najp贸藕niej w 艣rod臋. S膮dz臋, 偶e zostanie aresztowany i oskar偶ony o morderstwo. - G艂os mi si臋 za艂ama艂, lecz ostre spojrzenie Freda zmusi艂o mnie do kontynuowania. - Zamkn膮 go, ale nie w og贸lnej celi, poniewa偶 jako eks-gliniarz by艂by tam zagro偶ony. Przypuszczalnie umieszcz膮 go w izolatce niedaleko pokoju piel臋gniarek ze wzgl臋du na stan zdrowia. - Zaciska艂o mi si臋 gard艂o. M贸wienie o tym na g艂os sprawia艂o, 偶e wizja przysz艂o艣ci Dana stawa艂a si臋 realna i nieunikniona. Nie umia艂am wyobrazi膰 go sobie za tymi samymi kratami, za kt贸re przez tyle lat wsadza艂 bandzior贸w. - Mo偶e w艂膮czy si臋 jego lekarz i przenios膮 go do szpitala. A je偶eli adwokatowi uda si臋, w艂a艣nie ze wzgl臋d贸w zdrowotnych, odracza膰 proces, by膰 mo偶e nigdy do niego nie dojdzie. Tak czy owak, Dan nie po偶yje d艂ugo.

Na sali panowa艂a cisza.

- Dlatego si臋 na to zdecydowa艂 - stwierdzi艂 kto艣. - Ostatnia szar偶a.

- Co za historia - mrukn膮艂 kto艣 inny.

- Ciesz臋 si臋, 偶e jest nasza - oznajmi艂 Fred. - Dobra robota, Britt.

Zmusi艂am si臋 do u艣miechu.

Z ci臋偶kim sercem wr贸ci艂am do biurka i jeszcze raz przeczyta艂am wycinki o Danie, Steinerze, Farringtonie i Creechu oraz moje wst臋pne notatki. Pierwsza wersja artyku艂u by艂a w komputerze o sz贸stej po po艂udniu, dodatkowy materia艂 o wp贸艂 do 贸smej. Pomy艣la艂am, czy nie zadzwoni膰 do Dana i nie um贸wi膰 si臋 na zdj臋cia, ale postanowi艂am na razie da膰 sobie spok贸j. Onnie znalaz艂a policyjne zdj臋cia Dietera Steinera i Benjamina Farringtona, zrobione tu偶 po ich aresztowaniu. Przynios艂a te偶 nowsz膮 podobizn臋 Farringtona, powi臋kszon膮 z fotografii grupowej, opublikowanej w dziale gospodarczym. Potrzebowali艣my jeszcze zdj臋cia Creecha, ale nie mog艂am dodzwoni膰 si臋 do Ruby - mo偶liwe, 偶e wyjecha艂a ju偶 z miasta. Onnie przeszuka艂a teczk臋 z fotografiami ich zamordowanej siostrzenicy, Darlene Fiskus, i trafi艂a w dziesi膮tk臋: by艂o w艣r贸d nich zdj臋cie rodziny ofiary, zrobione tu偶 obok miejsca, w kt贸rym znaleziono cia艂o. Matka p艂aka艂a, zakrywa艂a twarz d艂oni膮, m膮偶 obejmowa艂 j膮 ramionami. Brudny Wujek, ubrany we flanelow膮 koszul臋 i baseballow膮 czapeczk臋, odwraca艂 si臋, jakby nie chcia艂 widzie膰 ich b贸lu, i stara艂 si臋 patrze膰 w dal. Wygl膮da艂 na winnego jak cholera.

Postanowi艂am p贸j艣膰 do domu, odpocz膮膰 i wr贸ci膰 rano, by jeszcze raz, na 艣wie偶o przeczyta膰 artyku艂, zanim zjawi si臋 Mark. Potem planowa艂am zadzwoni膰 do Dana, zada膰 mu kilka ostatnich pyta艅 i um贸wi膰 go na jedenast膮 z Lottie. Wiedzia艂am, 偶e zechce si臋 przedtem ogoli膰 i ubra膰. Zdj臋cie Lottie na pewno nie b臋dzie tak poni偶aj膮ce jak policyjna fotka z numerem na piersi. Posz艂am do ciemni, by ustali膰 z ni膮 szczeg贸艂y.

- Niech to cholera, Britt, mia艂a艣 racj臋. Moim zdaniem powinno mu si臋 da膰 medal. Za艂o偶臋 si臋, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej kto艣 utworzy fundacj臋 obrony Dana Flooda.

- Mn贸stwo ludzi pomy艣li tak samo - stwierdzi艂am z gorycz膮. - Wszyscy chcemy, aby 艣wiat by艂 wolny od szumowin. Dlaczego nie zaprzeczy艂 wszystkiemu albo nie odm贸wi艂 rozmowy ze mn膮?

- Jego czas si臋 ko艅czy. Zamiast siedzie膰 w domu i czeka膰 na 艣mier膰, zrobi艂 to, co uwa偶a艂 za konieczne, i jest na tyle uczciwy, by si臋 do tego przyzna膰. Teraz zn贸w si臋 znajdzie w trybach systemu, tyle 偶e po drugiej stronie. Przynajmniej go zna. W ko艅cu z艂o znane jest lepsze od nieznanego.

Westchn臋艂am, zastanawiaj膮c si臋, czym si臋 to sko艅czy.

- Zadzwoni臋 do niego rano, 偶e wpadniesz.

- Je艣li um贸wisz mnie tak, 偶ebym sko艅czy艂a przed drug膮, nie ma sprawy.

Po powrocie do domu wyprowadzi艂am na chwil臋 Bitsy, potem posz艂am na d艂ugi spacer. Sz艂am promenad膮 i przygl膮da艂am si臋, jak znika 艣wiat艂o dnia. P贸藕niej, 偶eby nie my艣le膰, zaj臋艂am si臋 g贸r膮 prania i zaleg艂ymi pracami domowymi.

Kiedy w ko艅cu zasn臋艂am, 艣ni艂y mi si臋 same okropno艣ci: po偶ary przed 艣witem, wody pe艂ne rekin贸w, parne tropikalne d偶ungle, dalekie po艂udnie, niebezpieczne ulice i g臋sto zaro艣ni臋te lasem okolice, w kt贸rych pojawiali si臋: samotny rewolwerowiec, rozgor膮czkowany Kuba艅czyk, niezr贸wnowa偶ony weteran z Wietnamu, panamski osi艂ek, uciekaj膮cy przed policj膮 bankier, brodaty dyktator, zamordowany bojownik o wyzwolenie, rozpaczaj膮ce wdowy, rozgrywaj膮cy dru偶yny futbolowej, sprytny handlarz kokain膮, boss mafii narkotykowej, trudna m艂odzie偶 i walcz膮cy burmistrz, ca艂kowicie wyko艅czony typowymi dla Miami, g臋stymi od kul, prowadzonymi na pe艂nych pr臋dko艣ciach po艣cigami, niepewn膮 przysz艂o艣ci膮 i pog艂臋biaj膮cymi si臋 politycznymi kryzysami, zamachami bombowymi, brutalnymi morderstwami, trupami, posiekanymi dla niepoznaki kulami, i wszechobecno艣ci膮 n臋dzy.

Obudzi艂am si臋 z t臋pym b贸lem g艂owy i jeszcze przed myciem z臋b贸w wzi臋艂am dwie aspiryny. Ubiera艂am si臋, wpatrzona w lustro. Zacz臋艂am powoli zdejmowa膰 bia艂o-czerwone paciorki. Powiedzia艂am sobie, 偶e najwy偶szy czas dorosn膮膰, i rzuci艂am naszyjnik na nocn膮 szafk臋, gdzie zamar艂, zwini臋ty jak w膮偶. Cisn臋艂am resguardo do szuflady i j膮 zatrzasn臋艂am. Po chwili namys艂u jednak wyj臋艂am talizman i wrzuci艂am go do 艣mieci, ciesz膮c si臋, 偶e nareszcie jestem pani膮 w艂asnego losu. Niebezpiecze艅stwo ze strony obcych min臋艂o. Najbardziej potrafi膮 zrani膰 ci, na kt贸rych cz艂owiekowi zale偶y.

Kiedy jecha艂am do redakcji, w radiu zapowiadano sztormy na ca艂ym wybrze偶u, ostrzegano tak偶e przed tornadem, chocia偶 niebo nad Miami wci膮偶 by艂o jasne i przejrzyste.

Przynios艂am sobie z kawiarenki kilka herbatnik贸w i kaw臋 po kuba艅sku, przeczyta艂am par臋 razy artyku艂 i nanios艂am drobne poprawki. Mniej wi臋cej o dziewi膮tej zadzwoni艂am do Dana. Zwykle szybko podnosi s艂uchawk臋, tym razem jednak telefon by艂 g艂uchy. Po chwili zadzwoni艂am znowu, odczeka艂am dziewi臋膰, dziesi臋膰, jedena艣cie dzwonk贸w. Nie podnosi艂. Mo偶e by艂 pod prysznicem albo w ogr贸dku, poszed艂 na 艣niadanie lub po zakupy? Po dwudziestu minutach zadzwoni艂am ponownie, potem zn贸w o dziesi膮tej. Schodzili si臋 dziennikarze, kierownicy, pracownicy biblioteki, sekretarki. Kiedy czyta艂am materia艂 o sukcesach Dana, zabrz臋cza艂 telefon. Lottie chcia艂a wiedzie膰, czy ju偶 j膮 um贸wi艂am.

- Denerwuj臋 si臋. Dan si臋 nie odzywa.

- Pr贸buj dalej. Mo偶e wy艂膮czy艂 aparat i 艣pi albo mo偶e poszed艂 do lekarza. Mo偶e by膰 wsz臋dzie.

- Jasne, na przyk艂ad le偶e膰 nieprzytomny na pod艂odze. Mo偶e... - wola艂am nie doko艅czy膰 zdania.

- Nie daj si臋 zwariowa膰 - rzuci艂a uspokajaj膮co Lottie. - Musz臋 teraz jecha膰 do akwarium morskiego zrobi膰 zdj臋cia nowo narodzonych bli藕niak贸w krowy morskiej. Wr贸c臋 za godzin臋.

Wydrukowa艂am artyku艂 dla Marka. Dan w dalszym ci膮gu nie podnosi艂 s艂uchawki. Pracownik przes艂uchuj膮cy pasmo policyjne stwierdzi艂, 偶e pod adres Flooda nie by艂y wzywane karetka ani policja. Przyszed艂 Ryan i ju偶 po drodze zacz膮艂 si臋 wyk艂贸ca膰 z Gretchen, co wydawa艂o si臋 niezwyk艂e, ostatnio bowiem byli na przyjacielskiej stopie. Wpad艂 wzburzony i rzuci艂 na biurko stos papier贸w, kt贸re wygl膮da艂y na biuletyn prasowy.

- Dlaczego w艂a艣nie ja? Nienawidz臋 tego! - wrzeszcza艂.

- O co chodzi?

- Polityka. Nie znam si臋 na polityce, nienawidz臋 o niej pisa膰 i akurat mnie przydzielono to idiotyczne zlecenie.

- Jakie zlecenie? - Widok zwykle milutkiego, uprzejmego Ryana, kt贸ry rzuca si臋 jak w艣ciek艂y, sprawia艂 mi dziwn膮 przyjemno艣膰.

- W zwi膮zku z kampani膮 gubernatorsk膮 - odpar艂, pogardliwie wydymaj膮c wargi. - Eric Fielding raczy wpa艣膰 dzi艣 do miasta i mam napisa膰 relacj臋 z jego przem贸wienia. - M贸wi膮c to, wsun膮艂 do tylnej kieszeni notes.

Opanowana nag艂ym strachem, zerwa艂am si臋 jak oparzona.

- Fielding b臋dzie w Miami? Gdzie?

Wyrwa艂am Ryanowi biuletyn z r臋ki. 聫le interpretuj膮c moje zainteresowanie, zapyta艂:

- Chcesz zrobi膰 to za mnie, Britt? A bierz, nienawidz臋 polityki.

- Gdzie b臋dzie? Kiedy?

- W 聞Hiltonie聰. Je艣li mam si臋 tym zaj膮膰, musz臋 ju偶 wychodzi膰. - Spojrza艂 na zegarek. - B臋dzie przemawia艂 w czasie lunchu w klubie 聞Biscayne Bay聰.

Trz臋s艂y mi si臋 r臋ce. Ponownie zadzwoni艂am do Dana - nadal nie podnosi艂 s艂uchawki.

- No to co, bierzesz to czy nie? - Ryan wygl膮da艂 na zniecierpliwionego. Pokr臋ci艂am g艂ow膮, wi臋c ruszy艂 ku windom.

Staraj膮c si臋 zachowa膰 spok贸j, kolejny raz wykr臋ci艂am numer Dana, modl膮c si臋, szepcz膮c jego imi臋, marz膮c, by si臋 odezwa艂. Kiedy sta艂o si臋 jasne, 偶e nic z tego, zala艂a mnie fala paniki. Mark siedzia艂 w gabinecie Freda i czyta艂 wydruki. Wetkn臋艂am g艂ow臋 przez otwarte drzwi i rzuci艂am:

- Musz臋 na chwil臋 wyskoczy膰. Nied艂ugo wracam.

U艣miechn膮艂 si臋 i skin膮艂 g艂ow膮. Uni贸s艂 przy tym do g贸ry kciuk, daj膮c do zrozumienia, 偶e podoba mu si臋 to, co czyta. Zbieg艂am schodami po偶arowymi, przeklinaj膮c sam膮 siebie, 偶e nie okaza艂am si臋 bardziej przewiduj膮ca. Kiedy prosi艂 o tydzie艅 zw艂oki, uzna艂am, 偶e chce uporz膮dkowa膰 swoje sprawy, nim rozp臋ta si臋 piek艂o, a on pewnie zamierza艂 wykorzysta膰 ten czas, 偶eby dokona膰 samos膮du za 艣mier膰 Mary Beth Rafferty. Jej sprawa m臋czy艂a go najbardziej przez wszystkie te lata. Jak mog艂am by膰 tak 艣lepa?

Powiedzia艂 przecie偶, 偶e nie zniesie, je偶eli Fielding zostanie gubernatorem.

Dysz膮c jak szalona, wskoczy艂am do samochodu i wyjecha艂am z parkingu, dymi膮c oponami. M贸j t-bird po偶era艂 kilometry mi臋dzy redakcj膮 a domem Dana, ja za艣 miota艂am obelgi na ruch i sm臋tnych weekendowych kierowc贸w. Dan, b膮d藕 w domu - modli艂am si臋 w my艣li.

Podjazd by艂 pusty, buick znikn膮艂. Zapuka艂am - najpierw pi臋艣ci膮, potem kluczami. Zajrza艂am przez okno do salonu, ale w 艣rodku nie by艂o nikogo wida膰, obesz艂am wi臋c dom i za艂omota艂am do tylnych drzwi. Zawsze pozostawa艂a mo偶liwo艣膰, 偶e Dan jest w 艣rodku, a samoch贸d w warsztacie albo komu艣 go po偶yczy艂. Sprawdzi艂am framug臋 nad drzwiami i podnios艂am wycieraczk臋 - ludzie, kt贸rzy mieszkaj膮 sami, czasami zostawiaj膮 na zewn膮trz zapasowy klucz, na wypadek gdyby si臋 zatrzasn臋li. Pogrzeba艂am w wisz膮cej przy drzwiach doniczce z umieraj膮cym kwiatem. Pud艂o. Gor膮czkowo rozgl膮da艂am si臋 wok贸艂. Nikt mnie nie obserwowa艂. W razie gdyby podejrzewano mnie o w艂amanie, b臋d臋 musia艂a powiedzie膰, 偶e w艂a艣ciciel domu jest bardzo chory i obawia艂am si臋, 偶e straci艂 przytomno艣膰. Uzna艂am, 偶e mam prawo rozejrze膰 si臋 za jakim艣 kamieniem, 偶eby st艂uc szyb臋, kierowana jednak impulsem, nacisn臋艂am klamk臋. Drzwi nie by艂y zamkni臋te. Kiedy je pchn臋艂am, zawiasy j臋kn臋艂y, prosz膮c o oliw臋.

- Danny? - szepn臋艂am. - B膮d藕 w domu. - Wesz艂am do kuchni. - Dan? Jeste艣 tu? Dan! Gdzie jeste艣?! - Dzbanek do kawy by艂 zimny. 呕adnego zapachu, 偶adnego d藕wi臋ku. S艂ycha膰 by艂o jedynie cykanie sekundnika wisz膮cego nad zlewem zegara. - Dan! - Przesz艂am przez salon i jadalni臋, potem sprawdzi艂am g艂贸wn膮 sypialni臋. 艁贸偶ko by艂o pos艂ane. W pokoju, kt贸ry musia艂 dawniej nale偶e膰 do jego c贸rki, pe艂no by艂o zbieraj膮cych kurz starych szmacianych zwierz膮t, wpatruj膮cych si臋 we mnie niewidz膮cymi 艣lepiami. Ze 艂zami w oczach wesz艂am do gabinetu. Na biurku le偶a艂y albumy z wycinkami prasowymi, kt贸rych w ko艅cu nie obejrza艂am podczas ostatniej wizyty, i kopie policyjnych akt. Stare sprawy Dana.

Jedna z teczek by艂a otwarta - br膮zowa, z naklejk膮 71-1479 i napisem: MARY BETH RAFFERTY.

Wybieg艂am z domu, nagle jednak przeszy艂a mnie okropna my艣l i wr贸ci艂am, by przeszuka膰 szuflady stoj膮cej w jadalni komody. Szyde艂kowe podstawki pod naczynia, k贸艂ka do serwetek, 艣ciereczki... Nie by艂o broni.

- Niech ci臋 cholera, Dan! Niech ci臋!

聞Hilton聰 znajduje si臋 niedaleko lotniska, w najlepszym razie jest do niego pi臋tna艣cie minut drogi. Wyjecha艂am na ulic臋 zbyt szybko; podwozie z t臋pym zgrzytem zahaczy艂o o kraw臋偶nik. W swojej naiwno艣ci s膮dzi艂am, 偶e Dan si臋 opami臋ta, a tymczasem jeszcze mu u艂atwi艂am spraw臋. Poniewa偶 wiedzia艂am o wszystkim, nie musia艂 by膰 ostro偶ny.

Fielding b臋dzie otoczony lud藕mi do kontakt贸w z pras膮, pomocnikami i zwolennikami. Odpada zatem mo偶liwo艣膰 zap臋dzenia go w kozi r贸g czy konfrontacji w cztery oczy. Poniewa偶 jednak m贸j artyku艂 ma si臋 ukaza膰 lada chwila, Dan wiedzia艂, 偶e nie nadarzy mu si臋 nast臋pna okazja. Na pewno nie liczy艂 si臋 z tym, 偶e tym razem obserwowa膰 go b臋dzie ca艂y 艣wiat.

Podje偶d偶aj膮c do 聞Hiltona聰, gwa艂townie zmieni艂am pas ruchu. Za moimi plecami rozleg艂o si臋 w艣ciek艂e tr膮bienie. Wjecha艂am na obsadzon膮 kwiatami ramp臋, zahamowa艂am, wyskoczy艂am z samochodu i ruszy艂am do holu. Zacz臋li si臋 drze膰 i macha膰 na mnie ochroniarz i pracownik parkingu.

- Prosz臋 zabra膰 samoch贸d! - wrzeszcza艂 parkingowy. - Nie mo偶e go pani tu zostawi膰! Czekamy na karetk臋 pogotowia!

Rzuci艂am mu kluczyki i bieg艂am dalej. Bo偶e, 偶eby tylko nie okaza艂o si臋 to prawd膮. Skr臋ci艂am w lewo, min臋艂am kiosk z pami膮tkami i pogna艂am do wielkiej sali balowej, gdzie zaplanowano lunch. Biegli tam tak偶e inni ludzie. Jaka艣 kobieta p艂aka艂a. Ochroniarz blokowa艂 drzwi.

- 聞News聰! - Machn臋艂am mu legitymacj膮 prasow膮. Zawaha艂 si臋, nie wiedz膮c, co robi膰, ale ja by艂am ju偶 w 艣rodku. Dopiero po chwili jeden z policjant贸w wrzasn膮艂:

- Nikt nie ma prawa tu wchodzi膰! - Za p贸藕no.

T艂um przede mn膮 rozdzieli艂 si臋 i ujrza艂am siw膮 g艂ow臋 Fieldinga. By艂 ca艂y i zdr贸w, cho膰 zaskoczony. Jego ludzie wyprowadzali go w艂a艣nie z sali.

- Podstawiaj samoch贸d! - wrzasn膮艂 jeden z nich do walkie-talkie.

- ...prawdopodobnie psychicznie niezr贸wnowa偶ony - us艂ysza艂am Fieldinga, kiedy przechodzi艂 obok mnie.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂am m艂odego m臋偶czyzn臋 w stroju kelnera.

- Jaki艣 艣wir zaatakowa艂 kandydata i ochroniarz go zastrzeli艂.

Zjawi艂o si臋 dw贸ch sanitariuszy i natychmiast pospieszyli do niewielkiego pokoiku za podium, na kt贸rym po obu stronach m贸wnicy sta艂y krzes艂a dla honorowych go艣ci. Posz艂am za nimi - na lawendowej wyk艂adzinie le偶a艂 cz艂owiek; schyla艂o si臋 nad nim dw贸ch innych sanitariuszy. Mia艂 na sobie szary, zbyt obszerny garnitur, a na opuchni臋tych stopach z trudem wci艣ni臋te buty z rozwi膮zanymi sznurowad艂ami. Sanitariusze rozcinali mu zakrwawion膮 koszul臋. Opad艂am obok niego na kolana.

- Jest powa偶nie chory na serce - powiedzia艂am.

- Teraz to niewa偶ne. Zosta艂 postrzelony. Zna go pani?

Rana, z kt贸rej la艂a si臋 krew, znajdowa艂a si臋 po prawej stronie bladej klatki piersiowej Dana. Oddycha艂 p艂ytko i szybko; walczy艂 o powietrze. Jeden z sanitariuszy za艂o偶y艂 mu mask臋 z tlenem.

- Znam. Jest oficerem policji z wydzia艂u zab贸jstw w Miami, niedawno przeszed艂 na emerytur臋. - Sanitariusze natychmiast zareagowali. Ten, kt贸ry mia艂 kontakt ze szpitalem, bez wahania przekaza艂 informacj臋, 偶e pacjent jest policjantem. Dzi臋ki temu Dan zostanie godziwie przyj臋ty. Je偶eli dotrze 偶ywy. Sanitariusze ob艂o偶yli ran臋 gaz膮.

- Szybki wlew z roztworu Ringera! - nakaza艂 jeden z nich.

- Pr贸bowa艂 zabi膰 Erica Fieldinga, naszego nowego gubernatora! - dudni艂 grubas z nalan膮 twarz膮, skacz膮cy nad naszymi g艂owami i spryskuj膮cy nas prysznicem ze 艣liny. - Wszystko widzia艂em!

- Kto go postrzeli艂? - zapyta艂am.

- Tamten facet - odpowiedzia艂, wskazuj膮c na Martina Mowry聮ego, kt贸ry wygl膮da艂 w naturze dok艂adnie tak samo jak na zdj臋ciach. - Pracuje dla Fieldinga. Ten stary podszed艂 do kandydata, co艣 powiedzia艂, wyj膮艂 bro艅 i wtedy tamten do niego strzeli艂.

Mowry, ostrzy偶ony na zapa艂k臋, pot臋偶ny jak nied藕wied藕 m臋偶czyzna po trzydziestce, w艂a艣nie wyj膮艂 bro艅 z kabury pod pach膮 i podawa艂 j膮 jednemu z otaczaj膮cych go policjant贸w. Inny gliniarz trzyma艂 rewolwer Flooda.

Dan zamruga艂, wi臋c uj臋艂am jego d艂o艅. Sinawa sk贸ra by艂a zimna i lepkawa.

- Daniel, jestem przy tobie.

Sanitariusz przekazywa艂 do szpitala dane pacjenta.

- Ci艣nienie osiemdziesi膮t na pi臋膰dziesi膮t, puls sto dwadzie艣cia, oddech czterdzie艣ci.

Przykleili mu do klatki piersiowej trzy okr膮g艂e elektrody, po艂膮czone z urz膮dzeniem wielko艣ci pude艂ka do but贸w.

- Pod艂膮czyli艣my elektrokardiograf - poinformowali przez radio. - Wygl膮da na cz臋stoskurcz zatokowy.

- Mia艂e艣 czeka膰 w domu - odezwa艂am si臋 dr臋two, 艣ciskaj膮c r臋k臋 Dana. - Na wypadek gdybym mia艂a jakie艣 pytania.

Przewr贸ci艂 oczami, jakby chcia艂 powiedzie膰, 偶e czasami tak bywa.

Poniewa偶 chodzi艂o o ran臋 klatki piersiowej, sanitariusze spieszyli si臋 z przewiezieniem go na uraz贸wk臋. Wezwali helikopter, ale oba 艣mig艂owce sanitarne zaj臋te by艂y przewo偶eniem do szpitali ofiar wypadk贸w drogowych na po艂udniu stanu. Po艂o偶yli wi臋c Dana na noszach i wybiegli z nim, mijaj膮c w sali balowej i holu setki wrogo, pytaj膮co albo po prostu z ciekawo艣ci膮 przygl膮daj膮cych si臋 ludzi. Biegn膮c z nimi, zauwa偶y艂am k膮tem oka Ryana, stoj膮cego z policjantami i kierownikiem hotelu, nie odwraca艂am jednak wzroku, aby ca艂y czas pozosta膰 w kontakcie z Danem. Chcia艂am jecha膰 z nim w karetce z ty艂u, kazali mi jednak wsi膮艣膰 do kabiny z kierowc膮. Z ty艂u wsiad艂 m艂ody policjant - 偶eby notowa膰, gdyby Dan co艣 powiedzia艂. Nad naszymi g艂owami zawy艂a syrena; samochody przed nami rozprysn臋艂y si臋 na boki. Kierowca doda艂 gazu, zmieni艂 pas i wjecha艂 na drog臋 szybkiego ruchu. Ca艂y czas kurczowo trzyma艂am si臋 klamki.

By艂o jasne, 偶e Dan umiera, a skurwiel, kt贸ry zamordowa艂 Mary Beth Rafferty, spokojnie przejdzie do nast臋pnego etapu kampanii, kt贸ra zaprowadzi go do gubernatorskiej willi. Gdzie tu sprawiedliwo艣膰? Zagotowa艂a si臋 we mnie z艂o艣膰 i podj臋艂am decyzj臋.

Cho膰 mia艂am wra偶enie, 偶e trwa艂o to znacznie d艂u偶ej, ju偶 po kilku minutach byli艣my przed o艣rodkiem leczenia uraz贸w. Kiedy jedzie si臋 z rannym, zawsze ma si臋 wra偶enie, 偶e trwa to wieki. Ledwie wysiad艂am, a Dan ju偶 zosta艂 wyci膮gni臋ty wraz ze wszystkimi urz膮dzeniami, do kt贸rych by艂 pod艂膮czony: kropl贸wk膮, tlenem, monitorem ekg. Nie odst臋puj膮c go ani na krok, wesz艂am przez automatycznie otwierane drzwi, za kt贸rymi czeka艂o ju偶 kilkana艣cie os贸b w bia艂ych kitlach. Dan si臋gn膮艂 do maski i 艣ci膮gn膮艂 j膮 sobie z twarzy. Nachyli艂am ucho do jego ust. Pr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰, ale oczy zachodzi艂y mu mg艂膮.

- Nie ma emerytowanych kamikaze, Britt.

Nie sprawia艂 wra偶enia, 偶e si臋 boi.

- Chcesz, 偶eby si臋 za ciebie pomodli膰, Dan?

- Nie. Je偶eli si臋 odrodz臋, b臋d臋 nie藕le wkurzony. Raz wystarczy.

U艣miechn臋艂am si臋, cho膰 chcia艂o mi si臋 p艂aka膰 i jednocze艣nie wy膰 z w艣ciek艂o艣ci. Danowi zn贸w za艂o偶ono mask臋 i s艂u偶bista piel臋gniarka kaza艂a mi wyj艣膰. Najpierw jednak musia艂am co艣 powiedzie膰 mojemu przyjacielowi. Szepn臋艂am mu do ucha:

- Zrobi臋 to, Dan. Dorw臋 Fieldinga za ciebie. - Wygl膮da艂 na zaskoczonego, ale u艣cisn膮艂 mi d艂o艅. - Udowodni臋, 偶e to zrobi艂. Znajd臋 tamtego dzieciaka, 艣wiadka. Przysi臋gam. Nie ma mowy, 偶eby wygra艂. Obiecuj臋.

Dan mia艂 zamkni臋te oczy, wiedzia艂am jednak, 偶e mnie us艂ysza艂. Przej膮艂 go zesp贸艂 medyczny.

- Poprosz臋 o gazowe badanie krwi - rzuci艂a piel臋gniarka.

Technik podjecha艂 z przeno艣nym aparatem rentgenowskim. Lekarz os艂uchiwa艂 klatk臋 piersiow膮 Dana stetoskopem.

- Nie s艂ysz臋 z prawej strony oddechu. Musi mie膰 wewn臋trzny krwotok z p艂uc. Poprosz臋 o zestaw do odsysania.

Piel臋gniarka kaza艂a mi wyj艣膰 do poczekalni. Zastanawia艂am si臋, czy zobacz臋 go jeszcze 偶ywego. Z telefonu na korytarzu zadzwoni艂am do redakcji i przedyktowa艂am nowo艣ci. Ze wzgl臋du na rozw贸j wypadk贸w m贸j artyku艂 o Danie mia艂 si臋 ukaza膰 w porannym wydaniu.

Wzi臋艂am taks贸wk臋 i wr贸ci艂am do 聞Hiltona聰; tam przesiad艂am si臋 w sw贸j samoch贸d i pojecha艂am do komendy policji. W weekendy w wydziale zab贸jstw jest jedynie szcz膮tkowa obsada.

- Chcia艂abym zajrze膰 do starych akt - zwr贸ci艂am si臋 bez ogr贸dek do m艂odego detektywa. - Chodzi o spraw臋 Mary Beth Rafferty. Sprzed dwudziestu dwu lat. Mam pozwolenie porucznika McDonalda.

- Nie trzymamy tu tak starych akt, s膮 na mikrofilmach w magazynie. Wydobycie ich trwa mniej wi臋cej tydzie艅 od z艂o偶enia zam贸wienia.

- Nie, to niewyja艣niona sprawa. A takie trzymacie u siebie.

- Ale prasa nie ma prawa wgl膮du do teczek spraw, w kt贸rych toczy si臋 jeszcze 艣ledztwo.

- Jakie 艣ledztwo?! Sprawa ma dwadzie艣cia dwa lata! Chc臋 sprawdzi膰 kilka szczeg贸艂贸w do artyku艂u o niewyja艣nionych przypadkach.

- Porucznik na pewno si臋 zgodzi艂?

- A by艂abym tu, gdyby by艂o inaczej?

Znikn膮艂 w magazynku i po kilku minutach wr贸ci艂 z teczk膮 grub膮 mniej wi臋cej na pi臋tna艣cie centymetr贸w.

- Prosz臋 bardzo. Niez艂e tomisko.

Przerzuca艂am dokumenty jak najszybciej, obawia艂am si臋 bowiem, 偶e w ka偶dej chwili mo偶e pojawi膰 si臋 Kendall McDonald, kt贸rego nazwiska nadu偶y艂am. Bez w膮tpienia wiedzia艂 ju偶 o zamachu Dana na Fieldinga, pozostawa艂o tylko pytanie, jak zareaguje na t臋 wiadomo艣膰: pojedzie do szpitala czy do wydzia艂u?

To, czego chcia艂am, znalaz艂am w kopercie ze zdj臋ciami: zrobione na b艂yszcz膮cym papierze uj臋cie w formacie dwadzie艣cia na dwadzie艣cia cztery przedstawia艂o ch艂opca o powa偶nych jasnych oczach. Na jego dzieci臋cej twarzyczce malowa艂 si臋 strach. Jego matka - 艂adna, pulchna kobieta - trzyma艂a go za r臋k臋; drugie jej rami臋 by艂o wyci膮gni臋te, jakby chcia艂a zatrzyma膰 ka偶dego, kto zamierza艂by podej艣膰. Usta mia艂a wykrzywione, jak gdyby krzycza艂a.

W do艂膮czonym raporcie znajdowa艂y si臋 nazwiska. MILDRED VAN DE HYDE i syn ROBERT. Bobby van de Hyde. Poniewa偶 by艂 szczup艂y i delikatnej budowy, wygl膮da艂 na mniej ni偶 jedena艣cie lat. Przypomnia艂am sobie, jak Dan wspomina艂, 偶e zosta艂 kiedy艣 potr膮cony przez samoch贸d i ledwie uszed艂 z 偶yciem. Wskutek tego mocno kula艂.

Przepisa艂am nazwiska i adres, jeszcze raz przyjrza艂am si臋 twarzom sprzed dwudziestu dw贸ch lat i powk艂ada艂am wszystko na miejsce do teczki.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂am z szerokim u艣miechem.

Policjant nawet nie podni贸s艂 g艂owy. Wychodz膮c na ulic臋, spotka艂am McDonalda.

- S艂ysza艂a艣 o Danie? - Twarz mia艂 ponur膮 jak rzadko kiedy.

- Jak si臋 czuje?

- Jest na intensywnej opiece. To nie do wiary, co si臋 wyprawia. - Przesun膮艂 palcami po w艂osach, patrz膮c zbola艂ym wzrokiem. - Podobno wyci膮gn膮艂 bro艅 na Fieldinga! Nie mog臋 w to uwierzy膰!

- Uwierz. Rano wypuszczamy o tym artyku艂.

- C贸偶, musz臋 si臋 dowiedzie膰, co si臋, do cholery, wydarzy艂o i dlaczego jaki艣 艂obuz go postrzeli艂 - stwierdzi艂 i pogna艂 do windy.

Uciek艂am. Zn贸w zacz膮艂 bucze膰 m贸j pager, wi臋c go wy艂膮czy艂am. Wiedzia艂am, 偶e powinnam wr贸ci膰 do redakcji i napisa膰 o zamachu na Fieldinga, ale mia艂am inne plany. Przejrza艂am ksi膮偶k臋 telefoniczn膮, kt贸r膮 wo偶臋 w samochodzie. Nie by艂o w niej ani jednego van Hyde聮a. Stan臋艂am przy budce telefonicznej i zadzwoni艂am do redakcji - na szcz臋艣cie w bibliotece by艂a Onnie.

- Co z nim? - zapyta艂a.

- Jeszcze 偶yje. Masz pod r臋k膮 t臋 wielk膮 niebiesk膮 聞odwrotn膮聰 ksi膮偶k臋 telefoniczn膮?

- Ju偶 j膮 bior臋. - Wr贸ci艂a do telefonu po minucie. - Mam.

- 聦wietnie. - Poda艂am jej stary adres van Hyde聮贸w. By艂 to czteromieszkaniowy budynek.

- Kto tam dzi艣 mieszka?

Zacz臋艂a wymienia膰 nazwiska i numery telefon贸w, a ja w tym czasie grzeba艂am w g艂臋binach torebki, szukaj膮c monet do telefonu i jednocze艣nie robi膮c notatki. Roz艂膮czy艂y艣my si臋. Pod pierwszym z numer贸w nie s艂yszano o Mildred i Bobbym, pod drugim nikt nie podchodzi艂 do telefonu, ale starszy pan, kt贸ry podni贸s艂 s艂uchawk臋 pod trzecim numerem, dobrze ich pami臋ta艂.

- Mieszkaj膮 w Miami?

- W Malagon, zaraz za LeJeune. Kupili ma艂y domek.

- Gdzie? Nie mog臋 ich znale藕膰 w ksi膮偶ce telefonicznej.

- Gdzie艣 mi臋dzy alejami Trzydziest膮 Si贸dm膮 a Trzydziest膮 Dziewi膮t膮. Ma艂y 偶贸艂ty domek. Ch艂opak ma smyka艂k臋 do majsterkowania, mnie naprawi艂 radio i zegarek.

Zadzwoni艂am ponownie do Onnie.

- Redaktor dy偶urny ci臋 szuka - szepn臋艂a.

- Wiem, nie m贸w, 偶e si臋 z tob膮 kontaktowa艂am. Sprawd藕 mi Malagon, pomi臋dzy Trzydziest膮 Si贸dm膮 a Trzydziest膮 Dziewi膮t膮.

Oddycha艂a g艂o艣no, mrucza艂a pod nosem kolejne nazwiska.

- Mam - powiedzia艂a w ko艅cu. - Mildred i Robert van de Hyde. Malagon, Trzydziesta Si贸dma Aleja siedemdziesi膮t cztery. Bez numeru telefonu. Mieszkali tam jeszcze w lutym, kiedy wydawano spis adresowy.

- Kocham ci臋, Onnie.

Pojecha艂am na po艂udnie autostrad膮 w kierunku lotniska i po mini臋ciu LeJeune skr臋ci艂am w lewo.

Dom by艂 niewielki, przysadzisty, 艣wie偶o pomalowany na jaskrawo偶贸艂ty kolor z bia艂ymi szlaczkami. Zastanawia艂am si臋, czy nie zadzwoni膰 przedtem, uzna艂am jednak, 偶e nie ma co dawa膰 聞dzieciakowi聰 czasu na zastanowienie albo rozmow臋 z matk膮. Mia艂 dwadzie艣cia dwa lata, 偶eby si臋 zastanowi膰. Zaparkowa艂am na ulicy, przesz艂am ogr贸dkiem do frontowych drzwi i zadzwoni艂am. Co艣 cicho szcz臋kn臋艂o; wiedzia艂am, 偶e jestem obserwowana przez judasza w drzwiach.

- Kto tam? - zapyta艂 m臋ski g艂os.

Przedstawi艂am si臋 i uchylono drzwi. Ujrza艂am przed sob膮 te same smutne jasne oczy i tak膮 sam膮 powa偶n膮 min臋 jak na zdj臋ciu. W艂osy mu pociemnia艂y, ale te偶 by艂y rozczochrane. Rysy mia艂 nieco ostrzejsze ni偶 na fotografii, lecz twarz wci膮偶 ch艂opi臋c膮. Wsz臋dzie bym go pozna艂a.

- Bobby van de Hyde - powiedzia艂am u艣miechaj膮c si臋.

- Czytam pani artyku艂y - odpar艂 z u艣miechem. - Wszystkie. - Zar贸wno oczy, jak i g艂os by艂y uprzejme.

By艂am mile po艂echtana i zachwycona. Wygl膮da艂o na to, 偶e natychmiast nawi膮zali艣my ni膰 porozumienia. Mo偶e b臋dzie to 艂atwiejsze, ni偶 mog艂am sobie wymarzy膰. By艂 rozlu藕niony i przyja藕nie nastawiony. Po dok艂adniejszym przyjrzeniu mu si臋 uzna艂am, 偶e jest nie chudy, lecz gibki. W d偶insach i koszulce z nadrukiem MIAMI HURRICANES wygl膮da艂 jak wysportowany student.

- Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 pozna艂am, Bobby. Chcia艂abym porozmawia膰 z tob膮 o tym, co si臋 wydarzy艂o dwadzie艣cia dwa lata temu.

Skin膮艂 lekko g艂ow膮, zamy艣li艂 si臋.

- Ch臋tnie - odpar艂, cofaj膮c si臋 i otwieraj膮c szeroko drzwi. - Zastanawia艂em si臋, dlaczego nikt wcze艣niej nie przyszed艂. Prosz臋 wej艣膰.

Napi臋ta i podniecona ruszy艂am za nim. Kula艂, wyra藕nie oszcz臋dzaj膮c praw膮 nog臋. Ca艂膮 jedn膮 艣cian臋 pokoju zajmowa艂 warsztat. Na blacie le偶a艂y rozebrane radio i toster, obok nich lutownica, woltomierz, p臋seta, szczypce, 艣rubokr臋ty, tranzystory, kondensatory i zwitki drutu. Meble by艂y proste i tanie. Usiad艂am na kanapie, na stoliku przed sob膮 po艂o偶y艂am notes i przygotowa艂am d艂ugopis. M贸j gospodarz zaj膮艂 miejsce w obitym skajem fotelu po drugiej stronie stolika - jego mina wyra偶a艂a otwarto艣膰 i powag臋. By艂 wyra藕nie uszcz臋艣liwiony moj膮 obecno艣ci膮. Nie wiedzia艂am, od czego zacz膮膰.

- Bobby, wiem, 偶e nawet po tylu latach pami臋tasz zab贸jstwo Mary Beth Rafferty, chcia艂abym wi臋c, 偶eby艣 mi o nim opowiedzia艂. To bardzo wa偶ne.

- Wiem. - Zamilk艂 na chwil臋 i opar艂 g艂ow臋 na d艂oniach. - Nie mia艂em zamiaru jej zabi膰.

Rozdzia艂 dwudziesty drugi

Zatka艂o mnie. Ledwo wyszepta艂am:

- W takim razie dlaczego to zrobi艂e艣? Porozmawiajmy o tym.

Podni贸s艂 wzrok i popatrzy艂 na mnie. 艁okcie opiera艂 o kolana, d艂onie trzyma艂 splecione. Powiedzia艂 cicho:

- Krzycza艂a i krzycza艂a. Nie przesta艂aby, a zbli偶a艂 si臋 ten ch艂opak na rowerze. Musia艂em j膮 uciszy膰. Nie chcia艂em, by ktokolwiek si臋 dowiedzia艂. Dlatego to zrobi艂em. On pojecha艂 dalej 艣cie偶k膮 i nie widzia艂 nas.

Z wysi艂kiem oderwa艂am j臋zyk od podniebienia.

- Fielding. Kiedy wraca艂, znalaz艂 jej zw艂oki.

Bobby skin膮艂 g艂ow膮; nerwowo ugniata艂 sobie d艂onie.

- Przez te wszystkie lata nikomu o tym nie wspomnia艂e艣?

Mia艂 min臋, jakby si臋 wstydzi艂.

- Mama mi zabroni艂a. Powiedzia艂a, 偶e wsadz膮 mnie do wi臋zienia i ju偶 nigdy jej nie zobacz臋.

- By艂e艣 dzieckiem. Jestem pewna, 偶e tak by si臋 nie sta艂o.

Zmarszczy艂 czo艂o i przybra艂 dziwn膮 min臋. Rozejrza艂am si臋 po pokoju.

- Co robisz? Pracujesz gdzie艣?

Wbija艂 wzrok w pod艂og臋.

- Niezupe艂nie. Odk膮d to si臋 sta艂o, mama nie pozwala艂a mi wychodzi膰 z domu, 偶ebym nie narobi艂 sobie wi臋cej k艂opot贸w. Naprawiam r贸偶ne rzeczy s膮siadom. - Wskaza艂 na warsztat, przy kt贸rym najwyra藕niej pracowa艂, kiedy przysz艂am. - W dzisiejszych czasach nie艂atwo co艣 naprawi膰. Mama zawsze m贸wi, 偶e jeste艣my spo艂ecze艅stwem wyrzucaczy. Nikt nie chce niczego naprawia膰, bo producenci wci膮偶 namawiaj膮 klient贸w do kupowania nowych toster贸w, magnetofon贸w, radioodbiornik贸w. A przecie偶 ka偶dy ma w domu jaki艣 zepsuty sprz臋t, kt贸ry po drobnej naprawie by艂by jak nowy. Mama m贸wi, 偶e mam do tego smyka艂k臋. Umiem sobie wyobrazi膰, jak co dzia艂a. W艂a艣nie tym si臋 zajmuj臋.

- Zgadzam si臋 z tob膮. Kiedy艣 chcia艂am naprawi膰 偶elazko i nie mog艂am znale藕膰 nikogo, kto by to zrobi艂. Wszyscy twierdzili, 偶e nie warto i powinnam kupi膰 nowe.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e potrafi艂bym je naprawi膰 - oznajmi艂 z dum膮.

By艂am jak kaczka na wodzie - na powierzchni nic, a pod spodem si臋 kot艂owa艂o.

- Bobby - powiedzia艂am, nachylaj膮c si臋 ku niemu - my艣l臋, 偶e powiniene艣 porozmawia膰 z kim艣 o Mary Beth Rafferty. Najwy偶szy czas. Wszyscy poczuliby si臋 lepiej, zw艂aszcza ty. Wreszcie m贸g艂by艣 pozostawi膰 t臋 spraw臋 za sob膮.

Przytakn膮艂 z powag膮, nagle jednak zmieni艂 si臋 na twarzy. Moj膮 uwag臋 zwr贸ci艂 chyba jaki艣 d藕wi臋k, a mo偶e wyraz poczucia winy w oczach Bobby聮ego. Nie byli艣my ju偶 sami.

Za mn膮, nieco na lewo, w otwartych drzwiach sta艂a kobieta. Ta sama, co na zrobionym dwadzie艣cia dwa lata temu zdj臋ciu. Matka Bobby聮ego nie by艂a ju偶 jednak ani 艂adna, ani pulchna. By艂a teraz oty艂a, si臋gaj膮ce ramion w艂osy, ufarbowane na czarno w matowym odcieniu, mia艂a zaczesane do ty艂u i przytrzymane siatk膮. Wygl膮da艂a na pi臋膰dziesi膮t par臋 lat, cho膰 mog艂a mie膰 nieco wi臋cej. Spodnie opina艂y ciasno jej grube uda, na bia艂ej bluzce widnia艂 identyfikator szko艂y podstawowej w Morningside.

Ciekawe, ile us艂ysza艂a z naszej rozmowy. Wrogi wyraz jej oczu nie zapowiada艂 nic dobrego. Dysza艂a z lekko rozchylonymi ustami, jakby z nadmiernego wysi艂ku.

- To twoja mama? - spyta艂am Bobby聮ego, staraj膮c si臋 zrobi膰 przyjazne, niewinne wra偶enie. U艣miechn臋艂am si臋, wsta艂am i wyci膮gn臋艂am do niej r臋k臋.

- Kto to jest, Bobby? - Zignorowa艂a mnie, oskar偶ycielsko wpatruj膮c si臋 w syna. - Co robisz? - To pytanie r贸wnie偶 skierowa艂a do Bobby聮ego, jakby mnie nie by艂o.

- Chcia艂a... porozmawia膰 o Mary Beth - broni艂 si臋 ch艂opak j膮kaj膮c. - Jest z gazety.

Nie by艂y to w艂a艣ciwe s艂owa.

- Co ty wyprawiasz! - wrzasn臋艂a.

- Witam, pani van Hyde - odezwa艂am si臋. - Plotkowali艣my troch臋 z pani synem. Pisz臋 artyku艂 o panu Fieldingu, kandydacie na gubernatora. Wydarzy艂a si臋 dzi艣 tragedia, postrzelono cz艂owieka, kt贸ry...

- Jak pani 艣mie zakrada膰 si臋 do mojego domu i niepokoi膰 mego syna?! - wrzasn臋艂a niczym s臋dzia. Zrobi艂a energiczny krok do przodu, wprost eksploduj膮c w艣ciek艂o艣ci膮.

- Nie zakrad艂am si臋 - powiedzia艂am spokojnie, pr贸buj膮c nie straci膰 zimnej krwi i zarazem nie przej艣膰 do defensywy. - Bardzo chcia艂abym porozmawia膰 tak偶e z pani膮.

- Dlaczego? - Jej podejrzliwe oczka lustrowa艂y mnie uwa偶nie, spostrzeg艂y m贸j notes na stoliku do kawy i kluczyki do samochodu na kanapie.

- Jestem dziennikark膮 聞News聰. - Si臋gn臋艂am do kieszeni i wyj臋艂am wizyt贸wk臋. Ba艂am si臋, 偶e mnie wyrzuci i postara si臋, by przez najbli偶sze dwadzie艣cia lat nikt nie dosta艂 si臋 w pobli偶e Bobby聮ego.

- Nie ma pani prawa nas nachodzi膰. Nie interesuj膮 nas artyku艂y prasowe - rzuci艂a ostro, lekcewa偶膮c wizyt贸wk臋 w mojej wyci膮gni臋tej d艂oni.

- S膮dz臋, 偶e by艂oby to dobre dla pani syna. - Spojrza艂am w jego stron臋, oczekuj膮c wsparcia, ale jego widok tylko spot臋gowa艂 moje obawy. Kiedy zacz臋艂am rozmawia膰 z matk膮, uni贸s艂 si臋 nieco z fotela i zamar艂 zgi臋ty w p贸艂 ruchu, patrz膮c to na ni膮, to na mnie. Biedaczyna nie wiedzia艂: sta膰 czy siedzie膰. To tyle, je艣li chodzi o moj膮 nadziej臋, 偶e pomo偶e mi przekona膰 matk臋, i偶 powinni艣my we tr贸jk臋 mi艂o pogaw臋dzi膰.

- Wiem, co jest dobre dla Bobby聮ego - stwierdzi艂a z nag艂膮 rezygnacj膮 w g艂osie - ale on mo偶e robi膰, na co ma ochot臋. Musz臋 schowa膰 zakupy. - U艣miechn臋艂a si臋, co nada艂o jej niemal przyjazny wygl膮d. - Mo偶e b臋dziemy mog艂y porozmawia膰 kiedy indziej. - Odwr贸ci艂a si臋 i znikn臋艂a, sk膮d przysz艂a.

Zaskoczona, z ulg膮 wr贸ci艂am na kanap臋. Bobby opad艂 na fotel, lecz jego wzrok biega艂 nerwowo mi臋dzy mn膮 a drzwiami do kuchni.

- Bobby, wszystko w porz膮dku. - Nie s艂ysza艂 albo nie wierzy艂. Pomy艣la艂am, 偶e najlepiej b臋dzie wyci膮gn膮膰 go z domu. - Chod藕my gdzie艣 na kaw臋 albo kanapk臋. Masz ochot臋? Kilka blok贸w dalej widzia艂am sympatyczn膮 knajpk臋. - Wzi臋艂am kluczyki. Kiedy b臋dziemy w samochodzie, oczywi艣cie nie zatrzymam si臋 w pobli偶u ich domu, lecz zaproponuj臋 jakie艣 inne miejsce, w kt贸rym nie b臋dzie ryzyka, 偶e rzuci si臋 na nas jego matka. Najlepiej gdzie艣 ko艂o komendy policji.

U艣miechn臋艂am si臋 do Bobby聮ego, zdziwiona, dlaczego moja propozycja wywo艂uje w nim przera偶enie. Cie艅 za plecami poinformowa艂 mnie, 偶e nie wynika ono z moich s艂贸w, lecz z tego, co ujrza艂.

By艂a bardzo szybka. Piekielny b贸l przeszy艂 moje lewe rami臋 tu偶 pod szyj膮. Mia艂a n贸偶! Gdybym si臋 nie odwr贸ci艂a, wbi艂aby mi ostrze prosto w kr臋gos艂up.

Wrzasn臋艂am mniej z b贸lu, bardziej ze strachu. Dotkn臋艂am bol膮cego miejsca i r臋kaw sukienki zrobi艂 si臋 mokry. Rzuci艂am si臋 do ty艂u i na bok, aby unikn膮膰 uderze艅 rze藕nickiego ostrza i na poduszkach kanapy pozosta艂o krwawe pasmo.

- Co pani wyprawia? - zawy艂am zrywaj膮c si臋 na r贸wne nogi. Dzieli艂 nas stolik do kawy.

Sta艂a na rozsuni臋tych nogach, oddycha艂a ci臋偶ko, oczy wype艂nia艂a jej nienawi艣膰. Trzyma艂a n贸偶 pewnym i mocnym chwytem.

- Oszala艂a pani? - Pomaca艂am si臋 jeszcze raz po lewym ramieniu. Z r臋kawa skapywa艂a krew. - Bobby? - Odwr贸ci艂am si臋 ku niemu w poszukiwaniu pomocy, siedzia艂 jednak jak zahipnotyzowany, wpatrzony rozszerzonymi oczami w matk臋.

- Nie napiszesz artyku艂u - wysycza艂a z艂owrogo. - My艣lisz, 偶e po to ca艂e 偶ycie chroni臋 mojego syna, 偶eby艣 przytaszczy艂a tu swoje dupsko i pos艂a艂a go do wi臋zienia?

Kolana zatrz臋s艂y mi si臋 ze strachu. Cofn臋艂am si臋, wyci膮gn臋艂am przed siebie r臋ce. Cho膰 siedzia艂 bez ruchu, Bobby wygl膮da艂 na wzburzonego.

- To nie by艂a moja wina! - wykrzykn膮艂.

Oboje znajdowali si臋 mi臋dzy mn膮 a drzwiami.

- Nikt ci teraz nic nie zrobi - zapewni艂am s艂abo. - By艂e艣 dzieckiem. Nikt nie po艣le ci臋 do wi臋zienia.

- Do szpitala, Bobby. Wsadziliby ci臋 do szpitala z wariatami. Nigdy by艣 stamt膮d nie wyszed艂. - Jej oczy nie odrywa艂y si臋 ode mnie.

Odwr贸ci艂am si臋 do Bobby聮ego, kt贸ry siedzia艂 z p艂on膮c膮 twarz膮.

- Gdyby艣 porozmawia艂 z policj膮, kiedy to si臋 sta艂o, by艂by艣 teraz wolnym cz艂owiekiem i m贸g艂by艣 prowadzi膰 normalne 偶ycie.

Mia艂 we wzroku co艣 szalonego. Otworzy艂 usta, 偶eby co艣 powiedzie膰, a wtedy rzuci艂am si臋 obok niego do drzwi.

- 艁ap j膮, Bobby! Trzymaj j膮! - zawy艂a.

Kiedy si臋 podnosi艂, pchn臋艂am go z powrotem na fotel, odzyska艂am r贸wnowag臋 i dopad艂am drzwi. Zacz臋艂am w艣ciekle kr臋ci膰 ga艂k膮, ale by艂o jasne, 偶e si臋 nie otworz膮.

Bobby zerwa艂 si臋, jego matka wykrzykiwa艂a rozkazy. Szarpali艣my si臋 chwil臋 przy drzwiach; gdy podni贸s艂 r臋k臋, zobaczy艂am, 偶e trzyma w niej m艂otek. Obuch prze艣lizgn膮艂 si臋 po mojej skroni i zgi臋艂y mi si臋 kolana. Zrobi艂o mi si臋 ciemno przed oczami, walczy艂am jednak rozpaczliwie o utrzymanie 艣wiadomo艣ci i mrok odp艂yn膮艂. Opad艂am na pod艂og臋. Bobby usiad艂 na mnie i obraca艂 mn膮 tak, by przycisn膮膰 moje plecy i barki do pod艂ogi. Nagle ujrza艂am zniszczone buty jego matki i wiedzia艂am, 偶e zaraz mnie zabije, zacznie raz za razem wbija膰 n贸偶 w moje cia艂o.

- Nie! - wydysza艂am.

Bobby wwierca艂 mi kolano w brzuch, pi臋艣ci w barki, patrz膮c na matk臋 oczami szukaj膮cego aprobaty dziecka. Tak jak m贸j, jego wzrok skoncentrowa艂 si臋 na no偶u w jej d艂oni.

- Dywan! - rzuci艂a kr贸tko. - Zaraz zniszczy nam dywan. Dawaj ta艣m臋! Szybko!

Kiedy si臋 podni贸s艂, poczu艂am ulg臋, zanim jednak zdo艂a艂am zareagowa膰 czy chocia偶by g艂臋biej odetchn膮膰, spad艂 na mnie wielki ci臋偶ar, wyciskaj膮c z p艂uc resztk臋 powietrza.

Siedzia艂a na mnie, wykr臋caj膮c mi r臋ce pod dziwnymi k膮tami. Nie mog艂am oddycha膰, nie m贸wi膮c o krzyku. P艂uca domaga艂y si臋 powietrza, a w miejscu, gdzie mnie zrani艂a, czu艂am przeszywaj膮cy b贸l. S艂ysza艂am ich g艂osy jak z oddali, nie rozumia艂am s艂贸w. Kiedy przed moimi oczami b艂ysn膮艂 n贸偶, zacisn臋艂am je z ca艂ej si艂y i j臋kn臋艂am, czekaj膮c, 偶e zaraz zatopi si臋 w moim ciele. Gdy to nie nast膮pi艂o, otworzy艂am oczy - matka Bobby聮ego odcina艂a z rolki kawa艂ki czarnej ta艣my izolacyjnej. Po chwili zacz臋艂a owija膰 je wok贸艂 mojej g艂owy, tak by zaklei膰 mi usta. Znajdowa艂am si臋 w stanie lekko艣ci, kt贸ry ledwie mo偶na by艂o nazwa膰 艣wiadomo艣ci膮. Ci臋偶ar z mojej klatki piersiowej ust膮pi艂 i przekr臋cono mnie twarz膮 w d贸艂. Le偶a艂am teraz przyci艣ni臋ta do postrz臋pionej k艂uj膮cej powierzchni.

Kiedy wi膮zano mi kostki i nadgarstki, po wewn臋trznej stronie mojego uda przebieg艂y w g贸r臋 delikatnie, badawczo palce. Chcia艂am krzycze膰, ale nie mog艂am. W dalszym ci膮gu walczy艂am o powietrze. Widzia艂am buty wychodz膮cego z sypialni Bobby聮ego. Trzyma艂 w r臋kach r贸偶ow膮 narzut臋 na 艂贸偶ko, zrobion膮 z kordonka na szyde艂ku; ci膮gn臋艂a si臋 za nim jak tren p艂aszcza.

- Prosz臋 - powiedzia艂 do matki.

Wyda艂a z siebie niezadowolony charkot.

- Roz艂贸偶 j膮.

Unios艂am nieco g艂ow臋 i patrzy艂am, jak rozci膮gaj膮 narzut臋 na pod艂odze. Zosta艂am w ni膮 zawini臋ta, przewleczona po pod艂odze i wepchni臋ta do szafy. Po chwili drzwi si臋 zamkn臋艂y i zapad艂a ciemno艣膰. Nogi mia艂am niewygodnie podwini臋te, sup艂y narzuty w艂azi艂y mi do oczu, wywo艂uj膮c 艂zawienie. By艂am w szoku, chwyta艂am 艂apczywie powietrze, ale mimo to pr贸bowa艂am my艣le膰. Czy kto艣 b臋dzie mnie szuka膰? Czy ktokolwiek b臋dzie w stanie mnie znale藕膰! Na pewno nikt nie s艂ysza艂 moich krzyk贸w. Zabij膮 mnie? 艁zy pali艂y mi oczy. Ta kobieta jest szalona, ale czy a偶 tak, by mnie zabi膰? Rami臋 rwa艂o bole艣nie.

A wi臋c Dan si臋 myli艂. Ja te偶. Czy on jeszcze 偶yje? Jak d艂ugo ja sama po偶yj臋? Z gorzk膮 ironi膮 przypomnia艂am sobie bia艂o-czerwone paciorki, lekkomy艣lnie rzucone na komod臋, i resguardo, kt贸re wyrzuci艂am do 艣mieci. Czy ktokolwiek zacznie si臋 zastanawia膰, gdzie jestem, zanim b臋dzie za p贸藕no? Kto mo偶e wiedzie膰, gdzie mnie szuka膰? Onnie nie mia艂a powodu pami臋ta膰 adresu, kt贸ry dla mnie sprawdza艂a, nie m贸wi膮c ju偶 o przekazaniu go do redakcji. Wyra藕nie j膮 prosi艂am, by nikomu nie m贸wi艂a, 偶e dzwoni艂am.

Przez jaki艣 czas za drzwiami mojego ciemnego wi臋zienia rozlega艂y si臋 i cich艂y g艂osy. Potem zapad艂a cisza. Co b臋dzie, je偶eli wyjad膮, 偶eby si臋 ukry膰? Jak d艂ugo potrwa, zanim kto艣 si臋 pojawi? Zbyt d艂ugo. Dla mnie na pewno b臋dzie to zbyt d艂ugo.

Zdr臋twia艂a mi noga, ale o jakiejkolwiek zmianie pozycji nie by艂o mowy Po d艂ugim czasie - mo偶e po godzinie - obudzi艂 mnie jaki艣 ha艂as. Zacz臋艂am nas艂uchiwa膰; ka偶dy nerw mia艂am napi臋ty do granic wytrzyma艂o艣ci. Trzasn臋艂y drzwi. Rozleg艂y si臋 kroki. Otworzono drzwi szafy, lecz natychmiast zamkni臋to je znowu.

Po up艂ywie nast臋pnych kilku minut zn贸w je otworzono i zosta艂am wyci膮gni臋ta z szafy. Przesz艂o mi przez my艣l, 偶e mnie zabij膮 i w 偶aden spos贸b nie b臋d臋 mog艂a temu zapobiec. Przeci膮gni臋to mnie za nogi przez dom, pr贸g, potem trzy schodki w d贸艂. J臋cza艂am przez zaklejone ta艣m膮 usta. Na koniec podniesiono mnie i gdzie艣 bezceremonialnie wrzucono. Narzuta si臋 rozwin臋艂a, wi臋c ci艣ni臋to j膮 na mnie. Czyje艣 d艂onie przypar艂y mnie do pod艂o偶a, hukn臋艂a zamykana klapa. Le偶a艂am w baga偶niku samochodu.

By艂o tu ciemno jak w grobie i ciasno jak w puszce, 艣mierdzia艂o zu偶ytym powietrzem i spalinami. Nie wiadomo dlaczego pomy艣la艂am o praniu, kt贸rego nie wyj臋艂am z suszarki. Billy Boots i Bitsy nic nie jad艂y od rana. Czy kiedy艣 jeszcze je zobacz臋?

Spr贸bowa艂am si臋 przekr臋ci膰 i wcisn臋艂am twarz w co艣 mi臋kkiego o zapachu olejku do opalania, piasku i soli morskiej. Moja torba pla偶owa! By艂am w baga偶niku w艂asnego samochodu! Kto艣 siad艂 za kierownic膮 i t-bird lekko si臋 zako艂ysa艂. Trzasn臋艂y drzwi. Zabrz臋cza艂y kluczyki. Uruchomiono silnik i samoch贸d zacz膮艂 si臋 cofa膰. Dok膮d mnie zabieraj膮? Opad艂a mnie fala strachu. Do 艣rodka wsiad艂a jedna osoba - je偶eli to Bobby, warto by艂o spr贸bowa膰 go przekona膰, najpierw jednak musia艂am zerwa膰 z ust ta艣m臋. Widywa艂am zwinnych wi臋藕ni贸w, kt贸rzy - skuci kajdankami za plecami - potrafili tak prze艂o偶y膰 nogi mi臋dzy r臋kami, 偶e kajdanki znajdowa艂y si臋 z przodu. Zapieraj膮c si臋 o bok baga偶nika, wygina艂am si臋 i szarpa艂am, a偶 odnios艂am wra偶enie, 偶e wykr臋ci艂am sobie oba barki. Ranne rami臋 nie tylko bola艂o, ale dodatkowo krwawi艂o. Nie by艂o do艣膰 miejsca na wygibasy, musia艂am wi臋c spr贸bowa膰 czego艣 innego.

By艂am zwi膮zana i zaklejona ta艣m膮, ale do艣膰 elastyczn膮 i rozci膮gliw膮, 偶eby spr贸bowa膰 co艣 z ni膮 zrobi膰 po uwolnieniu si臋 od narzuty. Ta艣ma wok贸艂 kostek i nadgarstk贸w nieco si臋 poluzowa艂a, dzi臋ki czemu nie tamowa艂a przynajmniej obiegu krwi. Pami臋ta艂am, 偶e w baga偶niku jest stosunkowo du偶o ostrych za艂ama艅 i 艂膮cze艅 blach, przekr臋ci艂am si臋 wi臋c na brzuch, unios艂am d艂onie i zacz臋艂am maca膰 wok贸艂. Wygi臋te w 艂uk plecy bola艂y w艣ciekle, barki p艂on臋艂y ogniem. Kiedy tylko trafi艂am na ostry brzeg, zacz臋艂am trze膰 o niego ta艣m臋.

Pozycja by艂a tak niewygodna, 偶e musia艂am przesta膰 po dw贸ch czy trzech minutach. Oddycha艂am zbyt szybko i p艂ytko, wskutek czego brakowa艂o mi powietrza. Przekr臋ci艂am si臋 jednak tak, 偶e uda艂o mi si臋 po艂o偶y膰 g艂ow臋 na w艂asnym r臋czniku pla偶owym. Dla uspokojenia nerw贸w spr贸bowa艂am odtworzy膰 jego wygl膮d: by艂o na nim napisane du偶ymi niebieskimi literami MIAMI BEACH, a pod napisem skaka艂 wielki u艣miechni臋ty delfin. Co zrobi艂by w tej sytuacji m贸j ojciec? Nigdy by si臋 nie podda艂 - to by艂o jasne. Kiedy艣 zorganizowa艂 dla siebie i innych wi臋藕ni贸w politycznych ucieczk臋 z nies艂awnej Isle of Pines. Je偶eli on m贸g艂 uciec, mog臋 i ja.

Wr贸ci艂am do pracy, staraj膮c si臋 jak najciszej trze膰 ta艣m臋 o metal. Jeden zw贸j pu艣ci艂. Reszta poluzowa艂a si臋 i po kilku ruchach nadgarstkami mia艂am wolne r臋ce. Zacz臋艂am szarpa膰 ta艣m臋 na ustach. Z ogromn膮 rado艣ci膮 wci膮ga艂am przez kilka minut powietrze i wydycha艂am spaliny. Ta艣ma wisia艂a lu藕no wok贸艂 mojej szyi - wola艂abym, 偶eby wisia艂y na niej paciorki ciotki Odalys.

Modli艂am si臋, by za kierownic膮 siedzia艂 Bobby. Wzi臋艂am g艂臋boki wdech.

- Bobby! - zawo艂a艂am s艂abo. - Bobby, pom贸偶 mi!

Nie by艂o odpowiedzi, ale samoch贸d zwolni艂. Nast臋pne zdanie zabrzmia艂o g艂o艣niej:

- Bobby, pos艂uchaj, by艂e艣 nieletni. Gdyby艣 powiedzia艂 policji, co si臋 sta艂o, jak zgin臋艂a Mary Beth, by膰 mo偶e sp臋dzi艂by艣 w zamkni臋ciu tylko kr贸tki okres. W najgorszym wypadku do osiemnastego roku 偶ycia, a teraz by艂by艣 ju偶 wolny. Wyzw贸l si臋 od matki, zacznij 偶y膰 na w艂asny rachunek.

Co艣 za艂omota艂o o tylne siedzenie i samoch贸d gwa艂townie zarzuci艂. Nag艂e szarpni臋cie, po艂膮czone z chmur膮 spalin, spowodowa艂o, 偶e zebra艂o mi si臋 na md艂o艣ci.

- Zamknij si臋! - wrzasn臋艂a Mildred van de Hyde. - Zamknij si臋!

Krew zastyg艂a mi w 偶y艂ach, 偶o艂膮dek si臋 przekr臋ci艂.

- Mam bro艅! - dar艂a si臋 dalej jak w艣ciek艂a. - Zamknij si臋, dziwko, bo stan臋 i wy艂aduj臋 magazynek w baga偶nik!

Zamkn臋艂am oczy; pot i 艂zy zalewa艂y mi twarz. Cholera, nigdy nie pozwala艂am nikomu je藕dzi膰 moim samochodem, a na co mi przysz艂o! Przynajmniej musia艂a oby膰 si臋 bez klimatyzacji. Zwolni艂a i stan臋艂a, prawdopodobnie na 艣wiat艂ach. Kopa艂am i wali艂am pi臋艣ciami, uderza艂am cia艂em o pokryw臋 baga偶nika, aby zwr贸ci膰 czyj膮艣 uwag臋. Gdybym wypad艂a pod jaki艣 samoch贸d i tak mia艂abym wi臋ksze szans臋 prze偶ycia ni偶 tam, dok膮d mnie wieziono.

Wi臋cej si臋 nie zatrzymywa艂y艣my. S膮dz膮c po odg艂osach, znajdowa艂y艣my si臋 na autostradzie. Co by by艂o, gdyby艣my mia艂y wypadek? Albo gdyby samoch贸d si臋 zapali艂? Staraj膮c si臋 odsun膮膰 klaustrofobiczne my艣li, uwalnia艂am kostki.

Poranne wydanie gazety jest ju偶 prawdopodobnie w sprzeda偶y. Czy ktokolwiek zastanawia si臋, gdzie jestem? Mildred musia艂a si臋 domy艣li膰, 偶e mam wolne r臋ce. Element zaskoczenia da艂by mi przewag臋, ale czy faktycznie go straci艂am? Kiedy otworzy baga偶nik, b臋dziemy tylko ona i ja. Gdyby uda艂o mi si臋 szybko wyskoczy膰 i ruszy膰 biegiem, nie dogoni mnie. Wiek i waga by艂y przeciwko niej. Czy naprawd臋 mia艂a bro艅? M贸j rewolwer le偶a艂 w domu, tak jak paciorki i resguardo. Przynajmniej nie w schowku samochodowym, gdzie mog艂a go bez trudu znale藕膰 i u偶y膰 przeciwko mnie.

Kiedy w ko艅cu uwolni艂am kostki, zacz臋艂am masowa膰 stopy. Odszuka艂am nawet but, kt贸ry spad艂 mi z nogi. Spr贸bowa艂am przeci膮gn膮膰 si臋 i jak najlepiej przygotowa膰 na to, co mnie czeka. Rami臋 dalej bola艂o, ale przesta艂o krwawi膰.

Co艣 d藕gn臋艂o mnie w plecy. Klucz do opon. Zacisn臋艂am palce wok贸艂 zimnego metalu.

Odg艂osy ruchu drogowego umilk艂y. Chyba wjecha艂y艣my na poln膮 drog臋. W ko艅cu samoch贸d stan膮艂 i Mildred wy艂膮czy艂a silnik. Z wyj膮tkiem szumu stygn膮cego silnika by艂o cicho. Wstrzyma艂am oddech i zacz臋艂am nas艂uchiwa膰. Mildred powierci艂a si臋 na fotelu, wysiad艂a i zatrzasn臋艂a za sob膮 drzwi. Przygotowa艂am si臋 psychicznie i zacisn臋艂am d艂o艅 na kluczu, ale ona nie podchodzi艂a do baga偶nika. Nadjecha艂 natomiast drugi samoch贸d, stan膮艂, rozleg艂o si臋 nast臋pne trza艣niecie drzwiami. Zabi艂o mi serce, natychmiast jednak straci艂am nadziej臋. To by艂 Bobby.

A wi臋c w dalszym ci膮gu dwoje na jednego. Musia艂 jecha膰 za nami ich samochodem. Wyt臋偶y艂am s艂uch jak tylko mog艂am, ale nie potrafi艂am rozr贸偶ni膰 s艂贸w. G艂osy si臋 zbli偶a艂y. Zagryz艂am wargi, zacisn臋艂am na kluczu obie d艂onie. Czu艂am, jak t臋tni mi we krwi adrenalina.

Kolejny fa艂szywy alarm. Otworzono drzwi od strony kierowcy, lecz nikt nie wsiad艂 do 艣rodka. Co si臋 dzia艂o? Silnik o偶y艂 i cho膰 by艂am pewna, 偶e nikogo nie ma za kierownic膮, w贸z skoczy艂 do przodu. Samoch贸d rozp臋dza艂 si臋 i po chwili przednie ko艂a zawis艂y w powietrzu. Rozleg艂 si臋 艣miech. Wiedzia艂am, co zrobili, w momencie kiedy plusn臋艂o.

Nagle m贸j t-bird znalaz艂 si臋 w wodzie. Przypomnia艂am sobie resztki Paula Eldridge聮a, wydobyte ze znajduj膮cego si臋 lata pod wod膮 samochodu, i ogarn膮艂 mnie paniczny strach. Klucz wypad艂 mi z r臋ki, zacz臋艂am wi臋c gor膮czkowo szuka膰 go po omacku. Daleko, w innym 艣wiecie, trzasn臋艂y drzwi samochodu, w艂膮czono silnik i Bobby z matk膮 odjechali.

T-bird zanurza艂 si臋 przodem. S艂ysza艂am wlewaj膮c膮 si臋 do 艣rodka wod臋. Pochlipuj膮c odnalaz艂am w ko艅cu klucz i zacz臋艂am gwa艂townie wali膰 w zamek klapy. Doko艂a mnie by艂o coraz wi臋cej wody. Powoli ton膮艂 ty艂 i woda dostawa艂a si臋 przez uszczelk臋 baga偶nika.

R膮bn臋艂am ostatnim wysi艂kiem, pchn臋艂am ramieniem i klapa odskoczy艂a. Otwar艂a si臋 szeroko; w twarz uderzy艂a mnie fala powietrza i wody. Przez sekund臋 nie wierzy艂am w艂asnym oczom, w dalszym ci膮gu bowiem otacza艂a mnie ciemno艣膰, zaraz jednak zobaczy艂am nad g艂ow膮 migocz膮ce gwiazdy, a w ga艂臋ziach oddalonych drzew - ksi臋偶yc. Woda si臋ga艂a mi do pach; wyci膮gn臋艂am r臋ce na zewn膮trz, odepchn臋艂am si臋 nogami i samoch贸d pogna艂 w d贸艂 niczym ekspresowa winda.

Jeszcze kilka bulgot贸w, chmura b膮belk贸w - i by艂o po moim ukochanym t-birdzie. Uderzy艂am mocniej nogami i chwyci艂am si臋 przybrze偶nych ro艣lin, by nie zosta膰 wci膮gni臋t膮 w g艂膮b. Praw膮 nog臋 uda艂o mi si臋 oprze膰 na wystaj膮cej z kamienistego brzegu p艂askiej p艂ycie 艂upku. Rami臋 bola艂o mnie jak przypiekane, by艂am rozdygotana i wycie艅czona, a mokre ubranie zdawa艂o si臋 wa偶y膰 ton臋. Wbijaj膮c palce w ziemi臋 i rosn膮ce na stromym spadku k臋pki trawy, pr贸bowa艂am si臋 wspina膰. Us艂yszawszy poj臋kiwania, zamar艂am i zacz臋艂am nas艂uchiwa膰, zaraz jednak dotar艂o do mnie, 偶e to ja sama. Przestraszona, zamilk艂am. Noc by艂a parna i cicha. Musia艂am si臋 upewni膰, 偶e odjechali. Ledwie odwa偶y艂am si臋 oddycha膰, wkr贸tce jednak wr贸ci艂y - przerwane bulgotem ton膮cego samochodu - odg艂osy nocy. Centymetr za centymetrem, czuj膮c b贸l w ca艂ym ciele, w ko艅cu wydosta艂am si臋 na brzeg i dysz膮c pad艂am na kup臋 zielska. Jakim艣 sposobem zdo艂a艂am szybko wsta膰; mimo upa艂u dr偶a艂am, przemarzni臋ta do szpiku ko艣ci.

Nie by艂o ich. Odjechali. Zm臋czenie przemieni艂o si臋 we w艣ciek艂o艣膰 i oburzenie. My艣l膮, 偶e uton臋艂am, 偶e mog膮 spokojnie wraca膰 do domu. Poka偶臋 im - przysi臋g艂am sobie, dygoc膮c ca艂a.

Otacza艂y mnie ciemne drzewa, nie mia艂am poj臋cia, gdzie jestem. Wygl膮da艂o na to, 偶e nad jednym z kana艂贸w zapewniaj膮cych stanowi wod臋, kt贸re co i rusz przecinaj膮 Everglades. Nosz膮 one tak fantazyjne nazwy jak C-54 albo C-l15. Ten m贸g艂 si臋 znajdowa膰 nawet w zachodnim Broward, cho膰 bardziej prawdopodobne wydawa艂o si臋, 偶e jestem jeszcze w hrabstwie Dade. Na oko jecha艂y艣my nie wi臋cej ni偶 dwadzie艣cia pi臋膰 minut, ale kiedy cz艂owiek przebywa w ciemno艣ci i ma stracha, czas biegnie naprawd臋 powoli.

Polna droga by艂a w ciemno艣ci ledwie widoczna, domy艣la艂am si臋 jednak, 偶e dojd臋 ni膮 do g艂贸wnej. Spr贸bowa艂am najlepiej jak si臋 da艂o wy偶膮膰 ubranie i ruszy艂am przed siebie. 聦lizga艂am si臋 na mokrych podeszwach sanda艂贸w, kt贸re przy ka偶dym kroku skrzypia艂y i popiskiwa艂y. Pomaca艂am si臋 po ramieniu - w dalszym ci膮gu s膮czy艂a si臋 z niego krew. B臋d臋 potrzebowa艂a zastrzyku przeciwt臋偶cowego, a nie lubi臋 igie艂. Zastanawia艂am si臋, czy jakikolwiek kierowca zgodzi si臋 podwie藕膰 takiego zmok艂ego brudasa jak ja, ale nie by艂o sensu my艣le膰 - zaraz mia艂am si臋 o tym przekona膰. Je偶eli nikt mnie nie zabierze, mo偶e uda mi si臋 nam贸wi膰 kogo艣, by zadzwoni艂 na policj臋. Mo偶e niedaleko jest dom albo stacja benzynowa.

Popatrzy艂am ostatni raz na wiry, ci膮gle jeszcze marszcz膮ce o艣wietlan膮 艣wiat艂em ksi臋偶yca g艂adk膮 powierzchni臋 kana艂u. S膮 tu miejsca, kt贸re maj膮 prawie dziesi臋膰 metr贸w g艂臋boko艣ci. M贸j biedny t-bird. Najlepszy samoch贸d, jaki kiedykolwiek mia艂am. Odwr贸ci艂am si臋 i posz艂am dalej.

Rozdzia艂 dwudziesty trzeci

Nieufne starsze ma艂偶e艅stwo, kt贸re mnie podwioz艂o, by艂o zadowolone, mog膮c mnie wysadzi膰 przy automacie na Krome Avenue, pierwszym zwiastunie cywilizacji, jaki napotyka si臋, wyje偶d偶aj膮c z Everglades od wschodu. Radiow贸z zjawi艂 si臋 po kilku minutach. Kiedy powiedzia艂am gliniarzom, 偶e Bobby聮emu i jego matce uda艂o si臋 uciec, poprawili mnie, 偶e si臋 myl臋.

Zaraz po wyj艣ciu porannego wydania gazety policjanci dowiedzieli si臋, 偶e zagin臋艂am. Dan poinformowa艂 ich, 偶e pojecha艂am szuka膰 Bobby聮ego. Czekali ju偶 pod domem van de Hyde聮贸w. Wystarczy艂o rozdzieli膰 syna i matk臋, 偶eby Bobby przyzna艂 si臋 do winy.

Zapyta艂am o Dana.

Na oddziale intensywnej opieki mo偶na odwiedza膰 pacjent贸w przez pierwsze dziesi臋膰 minut ka偶dej godziny. Kiedy dotkn臋艂am jego d艂oni, odemkn膮艂 powieki. By艂 szary i wygl膮da艂 bezradnie jak dziecko. Sama te偶 wygl膮da艂am nie najlepiej. Zmru偶y艂 oczy i zapyta艂:

- Co ci si臋 sta艂o? - G艂os mia艂 trzeszcz膮cy niczym zgniatane suche li艣cie.

Gdy opowiada艂am, jego oczy nieco si臋 o偶ywi艂y.

- O nie! - j臋kn膮艂, dowiedziawszy si臋, 偶e to Bobby zamordowa艂 Mary Beth Rafferty. - A ja ca艂y czas my艣la艂em, 偶e...

- Najwa偶niejsze, 偶e w ko艅cu uda艂o si臋 wyja艣ni膰 spraw臋. A jednak sprawiedliwo艣膰 zwyci臋偶y.

Piel臋gniarka kaza艂a mi wyj艣膰.

Kiedy si臋 偶egnali艣my, Dan szepn膮艂 mi do ucha:

- Jestem ju偶 na deskach, ma艂a. To koniec.

- Trzymaj si臋, Dan. Trzymaj si臋.

Chcia艂 powiedzie膰 co艣 jeszcze. Nachyli艂am si臋 nad nim.

- Oszukam system - wydysza艂 i spr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰.

Mia艂 racj臋. Zmar艂 cztery godziny p贸藕niej, o trzeciej nad ranem, zanim wysuni臋to przeciwko niemu oskar偶enie o morderstwo.

Od 艣mierci Daniela P. Flooda du偶o o nim my艣l臋. Zwykle wspominam rozmowy i znacz膮ce momenty. Jak dla roz艣mieszenia mnie - co zawsze dzia艂a艂o - udawa艂, 偶e mikrofon radiostacji w jego wozie to maszynka do golenia. Jak wpad艂am na niego p贸藕n膮 noc膮 w ca艂odobowym sklepie, gdzie zatrzyma艂 si臋, wracaj膮c z miejsca zbrodni, kiedy to gangsterzy zabili innego gangstera, i sta艂 - wielki i pot臋偶ny - przebieraj膮c w poczt贸wkach na Dzie艅 Matki; czyta艂 dedykacje, by wybra膰 najmilsz膮 dla 偶ony. Jak pewnego dnia, gdy towarzyszy艂am mu w roli obserwatora, zjecha艂 na bok, by nie skrzywdzi膰 w臋druj膮cych w poprzek jezdni krab贸w. Jak pomaga艂 pewnej m艂odej dziennikarce zdoby膰 materia艂y, do kt贸rych w inny spos贸b nigdy by nie dotar艂a.

My艣la艂am o tym, jak ca艂e 偶ycie wierzy艂 w system, a pod koniec 偶ycia stwierdzi艂, 偶e jest on nieskuteczny.

Ka偶dy z nas co艣 straci艂. Nikt opr贸cz Dana nie pami臋ta艂 tylu tajemniczych morderstw, kt贸re zostan膮 by膰 mo偶e kiedy艣 wyja艣nione, pod warunkiem, 偶e zainteresuj膮 kogo艣, kto cierpliwie p贸jdzie ich tropem. Dan by艂 pomostem do innej epoki, do czas贸w, gdy Miami by艂o czym艣 zupe艂nie innym - 艣wiatem sprzed masowej imigracji, wojen narkotykowych, 聞politycznej poprawno艣ci聰. Tak jak dinozaury, skazany by艂 na wymarcie.

M贸j samoch贸d wyci膮gni臋to z kana艂u kilka dni p贸藕niej, nadawa艂 si臋 ju偶 jednak tylko do kasacji. Kiedy zacz臋艂am rycze膰, Lottie, jak zwykle do rany przy艂贸偶, pocieszy艂a mnie:

- Przecie偶 to tylko kupa z艂omu.

Mia艂a racj臋. Na widok samochodu ponownie dotar艂o do mnie, jakie mam szcz臋艣cie, 偶e 偶yj臋. 呕ycie to sta艂a walka ze 艣mierci膮. P艂aka艂am jednak nie tylko z powodu blachy - m贸j samoch贸d by艂 symbolem wszystkiego, co straci艂am tego lata.

Kiedy wr贸ci艂am do pracy, wezwa艂 mnie Fred Douglas. Mia艂 powa偶n膮 min臋 na biurku przed nim le偶a艂y strasznie urz臋dowo wygl膮daj膮ce papiery.

- Britt, zar贸wno policja miejska, jak i wydzia艂 Metro-Dade z艂o偶y艂y u naczelnego oficjaln膮 skarg臋 na twoje zachowanie.

Przewr贸ci艂am oczami i otworzy艂am usta, by zaprotestowa膰, Fred jednak powstrzyma艂 mnie gestem d艂oni.

- Jeszcze nie sko艅czy艂em.

Wierci艂am si臋 niecierpliwie na krze艣le. Rami臋 pod banda偶em bola艂o. Gdy przewraca艂 dokumenty, zacz臋艂a mi drga膰 powieka.

- To samo dotyczy prokuratora okr臋gowego... - Poruszy艂am si臋, ale zn贸w mnie powstrzyma艂.

Bo偶e drogi, kto jeszcze?

- Tak偶e biuro Erica Fieldinga...

- Fieldinga?! - zawy艂am. - Powinien by膰 wdzi臋czny! Podejrzewano go o morderstwo przez ponad dwadzie艣cia lat. Udowodnili艣my, 偶e nie zabi艂 dziewczynki, i powinien dzi臋kowa膰 nam za to na kolanach!

- Nie jest wdzi臋czny, 偶e wykaza艂a艣 to akurat teraz, w trakcie kampanii.

- Bo co?

- Nie zaprzecza, 偶e go podejrzewano, ale nie dotar艂o to nigdy do prasy, i wyborcy o tym nie wiedzieli. Dopiero teraz po艂膮czono go oficjalnie ze spraw膮 i ujawniono, 偶e by艂 podejrzany. Cho膰 wszystko si臋 wyja艣ni艂o, uwa偶a, 偶e samo wskazanie na jego zwi膮zek z morderstwem zdezawuuje go w oczach wielu wyborc贸w.

- Powinien nam dzi臋kowa膰 na kolanach - powt贸rzy艂am.

- Nie dzi臋kuje. Policja i biuro prokuratora s膮 w艣ciek艂e jak cholera, 偶e nie przekaza艂a艣 im natychmiast wszystkich informacji i podejrze艅, by mogli...

- Wiem, wiem - przerwa艂am niecierpliwie. - Co艣 jeszcze? - Zacz臋艂am trze膰 powiek臋, czuj膮c, jak narasta we mnie z艂o艣膰.

- Jeszcze jedno - rzek艂, patrz膮c w dokumenty przed sob膮. - Od tego tygodnia dostajesz dziesi臋膰 procent podwy偶ki.

Wbi艂am w niego wzrok.

- Moja podwy偶ka przypada dopiero w maju.

- To podwy偶ka pozaregulaminowa, ale nie chwal si臋 ni膮. Zwierzchnicy do艣膰 zgodnie uwa偶aj膮, 偶e skoro gliniarze i politycy s膮 tak w艣ciekli, 偶e przysy艂aj膮 pisemne skargi, to znaczy, 偶e dziennikarz robi swoje jak nale偶y.

Podzi臋kowa艂am, wsta艂am, mia艂am jednak jeszcze jedno pytanie.

- Co im powiedzieli艣cie?

- Komu?

- Tym, kt贸rzy si臋 skar偶yli. Co im powiedzieli艣cie?

- 呕e tw贸j kierownik udzieli ci nagany. Niniejszym ci jej udzieli艂em.

- Rozumiem.

- I jeszcze jedno. Reszt臋 dnia i jutro we藕 wolne.

- Gretchen nie ma nic przeciwko temu?

- Za艂atwimy to.

- Na pewno? Chcia艂a, 偶ebym pomog艂a jej przy artykule o pogodzie. Janowitz jest na urlopie, a pierwszy tego roku huragan ju偶 si臋 pewnie zbiera.

- Nie martw si臋 o huragan, Britt. W Miami nie by艂o huraganu od trzydziestu lat.

- Dobrze, te dni mi si臋 przydadz膮. B臋d臋 mog艂a poszuka膰 samochodu.

Wr贸ci艂am do redakcji. Lottie czeka艂a na mnie, oparta o biurko, skrzy偶owawszy swoje d艂ugie r臋ce i nogi.

- S艂ysza艂a艣, 偶e Bobby聮emu wyznaczono na dzi艣 pierwszy termin w s膮dzie? Odm贸wiono mu zwolnienia za kaucj膮. Mam nadziej臋, 偶e trafi do celi z Gwa艂cicielem z Centrum.

Biedny Bobby.

- Nawet za kratkami b臋dzie prawdopodobnie swobodniejszy ni偶 przez ostatnie lata - stwierdzi艂am, zgarniaj膮c rzeczy.

- Gdzie si臋 wybierasz?

- Na wycieczk臋.

- A niech mnie. Najwy偶szy czas, 偶eby艣 pojecha艂a na urlop.

- Nie podniecaj si臋. To nic wielkiego.

Zdziwi艂a si臋.

- To nie b臋dzie wielka wycieczka, tylko wok贸艂 zatoki Biscayne. Nie zauwa偶y艂a艣? Dzi艣 jest pe艂nia.

U艣miechn臋艂a si臋 i pomacha艂a mi.

- Bon voyage, Britt.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Buchanan?na Nie Igra Sie Z Miami
nie igra sie z miloscia
Nie igro si臋 z mi艂o艣ciom, Nie igra si臋 z mi艂o艣ci膮
nie igra si臋 z mi艂o艣ci膮
nie igra sie z miloscia
nie igra sie z miloscia
de Musset Nie igra si臋 z mi艂o艣ci膮
Alfred de Musset Nie igra si臋 z mi艂o艣ci膮
nie igra si臋 z mi艂o艣ci膮 de musset
Nie lekajcie sie P Pa艂ka
Lekarze nie chc膮 si臋 uczy膰 medycyny ratunkowej, Ratownictwo medyczne, Rozmaito艣ci
Gdyby nie narodzi艂 si臋 artysta
Wojna jest z艂em i nigdy wi臋cej nie mo偶e si臋 powt贸rzy膰
Pytania testowe zebrane do kupy (nie dubluj膮ce si臋)(1)
Jak prze偶y膰 matur臋 i nie nabawi膰 si臋 wrzod贸w

wi臋cej podobnych podstron