Rozdziały odpowiednie do Ewangelii Jana 1,29-34 na 16.I 2011r.
203. «JA JESTEM ŚWIATŁOŚCIĄ ŚWIATA»
Napisane 28 września 1946. A, 9225-9233
Jezus jest jeszcze w Jerozolimie, ale nie na dziedzińcach Świątyni. Jest jednak z pewnością w pomieszczeniu przestronnym, pięknie ozdobionym: w jednym z wielu, które znajdują się w jej murach, wielkich jak osada.
Wszedł przed chwilą. Idzie u boku człowieka, który Go zaprosił do wejścia, być może po to, żeby Mu dać schronienie przed zimnym wiatrem, który dmie na górze Moria. Za Nim idą apostołowie i kilku uczniów. Mówię: „kilku”, gdyż poza Izaakiem i Margcjamem jest Jonatan i, pośród ludzi idących za Nauczycielem, także lewita Zachariasz, który kilka dni wcześniej mówił Mu, że chciałby być Jego uczniem. Jest też dwóch innych, których już widziałam z uczniami, lecz ich imion nie znam. Pośród nich, życzliwych, są też jak zwykle faryzeusze. Nigdy ich nie brak i nie można ich uniknąć. Zatrzymują się na progu, jakby się tu znajdowali przypadkiem, aby mówić o interesach. W rzeczywistości jednak przybyli po to, aby słuchać.
Ludzie, którzy przybyli, gorąco pragną usłyszeć słowo Pana. Jezus patrzy na to zgromadzenie złożone z ludzi wyraźnie różniących się narodowością. Nie wszyscy są z Palestyny, choć wyznają religię hebrajską. Patrzy na tych ludzi, z których wielu, być może jutro, rozproszy się po regionach, z których przybyli. Zaniosą tam Jego słowo, mówiąc: „Usłyszeliśmy Człowieka, o którym się mówi, że jest naszym Mesjaszem”. I do tych, którzy już są pouczeni o Prawie, nie mówi o nim, jak często to czyni, kiedy wie, że stoi przed ludźmi nie obeznanymi lub o chwiejnej wierze. Mówi o Samym Sobie, aby Go poznano. Mówi:
[J 8,12] «Ja jestem Światłością świata i ten, kto idzie za Mną nie będzie kroczył w ciemnościach, lecz będzie miał światło życia.»
I milknie po zapowiedzeniu tematu Swej przemowy, który rozwinie, jak czyni to zwykle wtedy, kiedy ma wygłosić dłuższe pouczenie. Milknie, aby pozostawić ludziom czas na stwierdzenie, czy zapowiedziany temat interesuje ich czy nie; aby dać czas na odejście. Nikt z obecnych nie odchodzi jednak, nawet faryzeusze, którzy stali we drzwiach, zajęci rozmową wymuszoną i sztuczną. Na pierwsze słowo Jezusa zwrócili się do wnętrza synagogi i wchodzą, torując sobie drogę ze swą zwykłą arogancją.
Kiedy wszelki hałas cichnie, Jezus jeszcze silniejszym głosem powtarza wypowiedziane już zdanie.
Zaczyna i mówi dalej:
[J 8,12] «Ja jestem Światłością świata, jako Syn Ojca, który jest Ojcem Światła. Syn zawsze jest podobny do ojca, który go zrodził i posiada tę samą naturę. Tak samo Ja jestem podobny do Tego, który Mnie zrodził i posiadam tę samą naturę. Bóg, Najwyższy, Duch Doskonały i Nieskończony, jest Światłem Miłości, Miłością Mądrości, Światłem Mocy, Światłem Dobroci, Światłem Piękna. On jest Ojcem Świateł. Kto żyje Nim i w Nim, ten widzi, jest bowiem w Światłości. Poza tym Bóg pragnie, żeby stworzenia widziały. Dał człowiekowi inteligencję i uczucie, aby mógł widzieć Światłość, czyli Jego samego; aby mógł ją rozumieć i kochać.
Dał człowiekowi oczy, aby mógł widzieć to, co najpiękniejsze pośród rzeczy stworzonych: doskonałość pośród bytów, dzięki której widoczne są dzieła stworzone; [doskonałość] będącą jednym z pierwszych dzieł Boga-Stwórcy, noszącą na sobie najbardziej widoczny znak Tego, który ją stworzył. [Tą doskonałością jest] światło: coś bezcielesnego, jaśniejącego, błogosławionego, pocieszającego, koniecznego tak, jak konieczny jest Ojciec wszystkich: Bóg Wieczny i Najwyższy.
Nakazem Swojej Myśli stworzył On firmament i ziemię, czyli masę atmosfery i masę pyłu: coś bezcielesnego i cielesnego, coś nadzwyczaj lekkiego i coś bardzo ciężkiego. Jedno i drugie było jednak jeszcze biedne i opustoszałe, nie uformowane - gdyż otoczone było ciemnościami, bez gwiazd i życia. Aby nadać ziemi i sklepieniu niebieskiemu ich właściwy wygląd, aby uczynić z nich dwie rzeczy piękne, użyteczne, mogące poddać się dalszemu dziełu stwarzania, Duch Boży... Duch ten, który unosił się nad wodami, stanowił jedno ze Stwórcą stwarzającym, z Inspiratorem skłaniającym do stwarzania, aby móc kochać nie tylko Siebie samego w Ojcu i w Synu, ale także nieskończoną ilość stworzeń, nazywanych gwiazdami, planetami, wodami, morzami, lasami, roślinami, kwiatami, zwierzętami, które latają, poruszają się, pełzają, biegają, podskakują, wspinają się; a przede wszystkim, [aby móc kochać] człowieka. Jest on kimś najdoskonalszym pośród stworzeń, jest doskonalszy od słońca. Posiada bowiem duszę oprócz materii, inteligencję - oprócz instynktu, wolność - oprócz [podlegania] porządkowi. Jest on podobny do Boga dzięki duchowi i podobny do zwierząt przez ciało. Jest półbogiem, który może stać się bogiem dzięki łasce i swojej woli. Jest on istotą ludzką, która, jeśli tylko chce, może przekształcić się w anioła najbardziej umiłowanego pośród odczuwających Stworzeń. Ponieważ [Bóg] wiedział, że człowiek będzie grzesznikiem, dlatego - zanim zaistniał czas - przygotował dla niego Zbawiciela, Ofiarę w Kimś umiłowanym bezmiernie, w Synu, w Słowie, przez które wszystko się stało. Otóż - jak powiedziałem - aby nadać ziemi i niebiosom ich właściwy wygląd, Duch Boży, który unosił się w kosmosie, woła i jest Słowem, które po raz pierwszy się ujawnia: „Niechaj się stanie światłość!” I stała się światłość, dobra, zbawienna, potężna za dnia, przyćmiona nocą. Nie przeminie ona jednak, dopóki czas będzie istniał.
Z oceanu cudów - którym jest tron Boga, łono Boga - Bóg wydobył klejnot najpiękniejszy. Była nim światłość. Ona poprzedzała klejnot najdoskonalszy, którym jest stworzony człowiek. W nim bowiem znajduje się nie skarb Boży, lecz sam Bóg ze Swoim tchnieniem, które z błota czyni ciało i życie, i Swego dziedzica w niebiańskim Raju. W Nim czeka On na sprawiedliwych, na Swoje dzieci, aby radować się w nich i aby one radowały się w Nim.
Czy [Bóg Ojciec] mógł nie dać z miłości Synowi tego, czym Sam jest, skoro na początku stworzenia chciał światła nad Swoimi dziełami, skoro dla uczynienia światła posłużył się Swoim Słowem, skoro Bóg dał tym, których najbardziej kocha, to, co jest najbardziej do Niego podobne - światło: światło materialne, radosne i bezcielesne, światło duchowe, mądre i uświęcające? Zaprawdę, Najwyższy dał wszystko Temu, w którym od wieczności ma upodobanie. I chciał, aby pośród tego wszystkiego czymś pierwszym i najpotężniejszym była Światłość, aby - jeszcze przed wstąpieniem do Nieba - ludzie już poznawali cudowność Trójcy, która sprawia, że śpiewają błogosławione chóry Niebios. Śpiewają one z powodu harmonii olśniewającej radości, ogarniającej aniołów kontemplujących Światłość, czyli Boga. Ona napełnia Raj i jest źródłem szczęścia wszystkich jego mieszkańców.
Ja jestem Światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemnościach, lecz będzie miał światło Życia! Jak światło na nie uformowanej ziemi umożliwiło życie roślinom i zwierzętom, tak Moje Światło daje duchom Życie wieczne. Ja, który jestem Światłością, stwarzam w was Życie i zachowuję je, powiększam je, ponownie was w nim stwarzam, przemieniam was, prowadzę was do Domu Boga drogami mądrości, miłości i uświęcenia.
Kto ma w sobie Światłość, ten posiada w sobie Boga. Światłość stanowi jedno z Miłością. Kto ma Miłość, ten posiada Boga. Kto ma w sobie Światłość, ma w sobie Życie, gdyż Bóg jest tam, gdzie przyjmuje się Jego umiłowanego Syna.»
«Mówisz słowa bezrozumne. Któż widział Boga? Nawet Mojżesz nie widział Boga. Przecież na Horebie - jak tylko się dowiedział, kto mówił z płonącego krzewu - zakrył sobie twarz i nawet później nie mógł Go widzieć pośród olśniewających błyskawic. A Ty mówisz, że widziałeś Boga? Mojżeszowi, który mógł Go tylko słyszeć, pozostała jasność na obliczu. A Ty jaką masz światłość na twarzy? Jesteś ubogim Galilejczykiem, którego twarz jest blada, jak u większości z was. Jesteś chory, zmęczony, szczupły. Zaprawdę, gdybyś widział Boga i gdyby On Cię kochał, nie wyglądałbyś jak ktoś bliski śmierci. Ty chcesz dać życie? Ty, który nie masz go nawet dla Siebie?»
I potrząsają głowami z ironicznym współczuciem.
«Bóg jest Światłością, a Ja wiem, czym jest Jego Światłość, gdyż dzieci znają swych ojców i każde zna samo siebie. Ja znam Mojego Ojca i wiem, kim jestem. Jestem Światłością świata. Jestem Światłością, gdyż Mój Ojciec jest Światłością i On Mnie zrodził, dając Mi Swą Naturę. Słowo nie jest odmienne od Myśli, gdyż słowo wyraża to, co myśli rozum. A zresztą, czy już nie znacie proroków? Czy nie pamiętacie Ezechiela, a zwłaszcza Daniela?
Pierwszy, aby opisać Boga, którego wizję miał na wozie zaprzężonym w cztery zwierzęta, powiedział: „Na tronie znajdował się ktoś, czyj wygląd przypominał człowieka, a w nim i wokół niego widziałem rodzaj bursztynu o wyglądzie ognia, a nad jego lędźwiami i pod nimi widziałem jakby rodzaj ognia rozbłyskującego dookoła, mającego postać tęczy, która się formuje w chmurach w dniu deszczowym. Tak wyglądał ten blask i jego otoczenie”.
Daniel zaś mówi: „Byłem zajęty patrzeniem, aż ustawiono trony i usiadł Przedwieczny. Jego szaty były białe jak śnieg, jego włosy, podobne do wełny, były olśniewająco białe. Jego tron był z żyjących płomieni, a koła jego tronu - z płonącego ognia. Rzeka ognia płynęła szybko przed Jego obliczem.” Taki jest Bóg i taki będę Ja, kiedy przybędę was osądzić» [- mówi Jezus.]
[J 8,13] «Twoje świadectwo nie jest ważne. Ty sam o Sobie dajesz świadectwo. Jaką więc wartość ma Twoje świadectwo? Dla nas nie jest prawdziwe.»
[J 8,14] «Chociaż Ja sam o Sobie daję świadectwo, Moje świadectwo jest prawdziwe, gdyż Ja wiem, skąd przybyłem i dokąd idę. Wy zaś nie wiecie ani skąd przychodzę, ani dokąd idę. Za mądrość uważacie to, co widzicie. Ja natomiast znam wszystko, czego człowiek nie zna. I przyszedłem po to, abyście i wy to poznali. To dlatego mówię, że jestem Światłością. Światło bowiem pozwala poznać to, co ukrywało się w mrokach.
W Niebiosach jest Światłość. Na ziemi zaś panują przede wszystkim Ciemności. Ukrywają one prawdę przed duchami, gdyż Ciemności nienawidzą duchów ludzkich i nie chcą, żeby one poznały Prawdę i prawdy, bo nie chcą, żeby się uświęciły. Dlatego właśnie Ja przyszedłem, abyście mieli Światłość i w rezultacie - Życie. Ale wy nie chcecie Mnie przyjąć.
[J 8,15] Wy wolicie osądzać to, czego nie znacie. A nie możecie tego osądzić. To bowiem zupełnie was przewyższa i jest całkiem niezrozumiałe dla tego, kto nie kontempluje tego okiem ducha i duchem pokornym, nakarmionym wiarą. Wy osądzacie według ciała, dlatego wasz osąd nie może być prawdziwy.
[J 8,16] Ja nie osądzam nikogo, o ile tylko mogę powstrzymać się od osądzania. Kiedy jednak naprawdę muszę osądzać, wtedy Mój osąd jest prawdziwy. Ja bowiem nie jestem sam, ale jest ze Mną Ojciec, który Mnie posłał, a On, ze Swej chwały, widzi wnętrza waszych serc. A jak widzi wasze serca, tak też widzi i Moje. Gdyby widział w Moim sercu osąd niesłuszny, wtedy - z miłości do Mnie i z szacunku dla Swej Sprawiedliwości - ostrzegłby Mnie.
Ojciec i Ja osądzamy tak samo i jesteśmy dwoma - a nie jednym - dla osądzenia i dawania świadectwa.
[J 8,17] W waszym Prawie jest napisane, że świadectwo dwóch świadków, którzy stwierdzają to samo, musi być uznawane za prawdziwe i ważne.
[J 8,18] Ja świadczę o Mojej Naturze, a wraz ze Mną Ojciec, który Mnie posłał, daje świadectwo o tym samym. A zatem to, co Ja mówię, jest prawdziwe.»
«My nie słyszymy głosu Najwyższego. To Ty mówisz, że On jest Twoim Ojcem...»
«Tak, ale Ty nie byłeś sam nad Jordanem. Był też Jan. On mógł więc mówić o nim. To był wielki prorok.»
«Własnymi wargami się potępiacie. Powiedzcie Mi: kto mówi przez usta proroków?»
«Duch Boga.»
«A według was Jan był prorokiem?» [- pyta dalej Jezus.]
«Jednym z największych, jeśli nie największym.»
«A zatem dlaczego nie uwierzyliście jego słowom i dlaczego w nie teraz nie wierzycie? On wskazał na Mnie jako na Baranka Bożego, który przyszedł zgładzić grzechy świata [por. J 1,29]. Kto zaś go pytał, czy sam jest Chrystusem, otrzymywał odpowiedź: „Ja nie jestem Chrystusem, lecz tym, który idzie przed Nim [por. J 1,19n]. Za mną jest Ten, który w rzeczywistości mnie poprzedza, gdyż istniał przede mną [por. J 1,30]. Ja nie znałem go, lecz Ten, który mnie wziął z łona mej matki i umieścił mnie na pustyni, i wysłał mnie chrzcić, powiedział mi: `Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego, jest Tym, który będzie chrzcić Duchem Świętym i ogniem” [por. J 1,33].
Nie przypominacie sobie? A przecież wielu z was tam wtedy było... Dlaczego więc nie wierzycie prorokowi, który wskazał na Mnie po usłyszeniu słów z Nieba? Czy to mam powiedzieć Mojemu Ojcu, że Jego lud już nie wierzy prorokom?»
[J 8,19] «A gdzież jest Twój ojciec? Józef, stolarz, od lat spoczywa w grobie. Nie masz już ojca» [- stwierdzają przeciwnicy.]
«Nie znacie ani Mego Ojca, ani Mnie. Ale gdybyście chcieli Mnie poznać, poznalibyście także Mojego prawdziwego Ojca.»
[J 8,20] «Jesteś opętanym i kłamcą. Bluźnisz, bo utrzymujesz, że Najwyższy jest Twoim Ojcem. I zasługujesz na ukaranie Cię zgodnie z Prawem.»
Faryzeusze i inni ze Świątyni wydają groźne okrzyki. Ludzie spoglądają na nich z niechęcią, gotowi bronić Chrystusa.
Jezus patrzy na nich i bez dodawania jakiegokolwiek słowa wychodzi z pomieszczenia małymi bocznymi drzwiami, które prowadzą do krużganków.
Jezus wchodzi do miasta przez Bramę Heroda. Właśnie ją mija, żeby się skierować ku Tyropeonowi i przedmieściu Ofel.
«Idziemy do Świątyni?» - pyta Iskariota.
«Tak.»
«Uważaj, co robisz!» - mówi wielu ostrzegawczym tonem.
«Zatrzymam się tam jedynie na czas modlitwy» [- wyjaśnia Jezus.]
«Zatrzymają Cię.»
«Nie. Wejdziemy przez bramy północne, a wyjdziemy przez południowe i nie będą mieć czasu, żeby się zorganizować dla zaszkodzenia Mi. Chyba, że ciągle idzie za Mną ktoś, kto Mnie szpieguje i donosi...»
Nikt nie odpowiada. Jezus idzie w stronę Świątyni, która się ukazuje z wysokości wzgórza jak rodzaj zjawy w zielonym żółciejącym świetle mrocznego zimowego poranka. Wstające słońce jest już tylko wspomnieniem, lecz uporczywie pozostaje obecne, usiłując sobie utorować przejście przez ciężką masę chmur. Daremny wysiłek! Radosny blask jutrzenki jest zredukowany do bladego odbicia nierzeczywistej żółci, która się nie rozprasza, lecz jest pokryta ołowianymi plamami, poprążkowanymi zielenią. Pod tym światłem marmury i złoto Świątyni wydają się blade, smutne, rzekłabym posępne, jak ruiny, wyłaniające się ze strefy śmierci.
Jezus spogląda na nią intensywnie idąc w górę ku murom. Patrzy na twarze porannych wędrowców. Większość to ubogie osoby: ogrodnicy, pasterze ze zwierzętami prowadzonymi na rzeź, słudzy lub zarządcy domów, którzy idą na targowisko. Wszyscy ci ludzie idą w milczeniu, owinięci płaszczami, nieco pochyleni dla obrony przed kłującym porannym powietrzem. Nawet twarze wydają się bardziej blade niż zwykle u ludzi tej rasy. To dziwne światło czyni je zielonkawymi lub niemal perłowymi w otoczeniu kolorowego sukna szat. Ich zieleń, żywy fiolet, intensywna żółć, nie mogą wcale zaróżowić twarzy. Niektórzy pozdrawiają Nauczyciela, lecz bez zatrzymywania się, bo godzina nie sprzyja. Co do żebraków, to nie ma ich jeszcze, żeby wydawać żałosne okrzyki na rozstajach dróg lub pod daszkami, które co krok osłaniają ulice. Godzina i pora roku sprzyjają przejściu Jezusa bez przeszkód.
Już są w obrębie murów: wchodzą i udają się na dziedziniec Izraelitów. Modlą się. Po wzgórzach roznosi się odgłos trąbek. Z powodu ich dźwięku, rzekłabym że są srebrne i zapowiadają z pewnością coś ważnego. Słodki zapach kadzidła roznosi się zapobiegając odczuwaniu zapachów mniej przyjemnych, które unoszą się nad szczytem Moria. Jest to stały, można by rzec naturalny zapach ciał [zwierząt] podrzynanych i pochłanianych przez ogień, zapach palonej mąki, rozpalonej oliwy, która z powodu stałych ofiar płynie wciąż bardziej lub mniej, lecz nieustannie.
Odchodzą w innym kierunku. Zaczynają ich zauważać pierwsi, którzy przybiegają do Świątyni; ci, którzy do niej należą; wymieniający pieniądze i sprzedający, którzy właśnie ustawiają swe lady i zagrody. Lecz są niezbyt liczni i ich zaskoczenie jest tak wielkie, że nie potrafią zareagować. Wymieniają między sobą słowa wyrażające zaskoczenie:
«Wrócił!»
«Nie poszedł do Galilei, jak mówiono!»
«Gdzież się jednak schował, że nigdzie Go nie znaleziono?»
«Naprawdę ich wyzywa.»
«Jaki głupiec!»
«Święty!»
I odzywają się tak dalej, według swoich przekonań.
[Por. J 9,35] Jezus jest już poza Świątynią. Schodzi ku ulicy prowadzącej do Ofel, kiedy na skrzyżowaniu dróg wiodących na Syjon natykają się na uzdrowionego niedawno niewidomego od urodzenia. Idzie radośnie z koszami pełnymi wonnych jabłek. Żartuje z młodymi ludźmi, niosącymi kosze, którzy idą w przeciwnym kierunku.
Być może młodzieniec nie zauważyłby tego spotkania, wziąwszy pod uwagę, że nie zna twarzy Jezusa ani Jego apostołów. Ale Jezus zna oblicze uzdrowionego i woła go. Sydoniasz, zwany Bartolmeszem, odwraca się i patrzy pytająco na mężczyznę wysokiego i - pomimo prostoty Jego szat - dostojnego, który woła go po imieniu i idzie w stronę wąskiej uliczki.
«Podejdź tutaj» - nakazuje Jezus.
Młodzieniec podchodzi. Nie pozostawiając swego załadunku spogląda kątem oka na Jezusa. A sądząc, że ma w Nim amatora jabłek mówi Mu:
«Mój pan już je sprzedał, ale jeszcze są, jeśli chcesz. Piękne i dobre, wczoraj przybyły z sadów równiny Szaron. A jeśli kupisz wiele, otrzymasz je taniej, bo...»
Jezus, uśmiechając się, unosi prawą dłoń dla powstrzymania gadulstwa młodzieńca i mówi do niego:
«Nie zawołałem cię, żeby kupić jabłka, ale żeby się z tobą cieszyć i pobłogosławić wraz z tobą Najwyższego, który ci udzielił łaski.»
«O, tak! Ja nie przestaję tego robić, za światło, jakie widzę i za pracę, którą mogę wykonywać, żeby pomóc mojemu ojcu i matce. Udało mi się znaleźć dobrego pana. Nie jest Hebrajczykiem, ale jest dobry. Hebrajczycy mnie nie chcieli, bo.... bo oni wiedzą, że zostałem usunięty z synagogi» - mówi młodzieniec stawiając swe kosze na ziemi.
«Wyrzucili cię? Dlaczego? Cóż uczyniłeś?»
«Ja - nic. Zapewniam Cię. To Pan uczynił. Sprawił, że w szabat znalazłem tego Człowieka, o którym się mówi, że jest Mesjaszem i On mnie uzdrowił, jak widzisz. I to dlatego mnie usunęli.»
«A zatem Ten, który cię uzdrowił, nie zrobił ci przysługi» - mówi Jezus wystawiając go na próbę.
«Nie mów tak, człowieku! To bluźnierstwo! Przede wszystkim ukazał mi, że Bóg mnie kocha. Przywrócił mi wzrok... Ty nie wiesz, co to znaczy „widzieć”, bo zawsze widziałeś. Ale ktoś, kto nigdy nie widział! O!... To jest... To wtedy ma się wszystkie rzeczy razem z ich widokiem. Mówię Ci, że kiedy przejrzałem tam, w pobliżu Siloe, to śmiałem się i płakałem, ale z radości, o! Płakałem tak, jak nigdy nie płakałem w moim nieszczęściu. Zrozumiałem bowiem, jak wielki i jak dobry jest Najwyższy! A poza tym mogę zapracować na siebie i to godnie pracować. Poza tym... - tego się spodziewam najbardziej dzięki doznanemu cudowi - mam nadzieję, że spotkam człowieka, który określa Siebie Mesjaszem i Jego ucznia, który mi...»
«A co wtedy zrobisz?» [- pyta Jezus.]
«Chciałbym pobłogosławić Jego i Jego ucznia. I chciałbym powiedzieć Nauczycielowi, który musi z pewnością przychodzić od Boga, żeby mnie wziął na Swego sługę.»
«Jak to? Z powodu Niego jesteś obłożony klątwą, trudno ci znaleźć pracę, możesz nawet zostać jeszcze bardziej ukarany, a chcesz Mu służyć? Czy nie wiesz, że wszyscy idący za Tym, który ciebie uzdrowił, są prześladowani?»
«O! Wiem o tym! Ale to Syn Boży, jak się mówi między nami. Chociaż ci z wysoka (wskazuje na Świątynię) nie chcą, żebyśmy tak mówili. Czy więc nie warto wszystko opuścić, żeby Jemu służyć?»
«Wierzysz więc w Syna Bożego i w Jego obecność w Palestynie?» [- pyta dalej Jezus.]
«Wierzę. Ale chciałbym Go poznać nie tylko rozumem, ale całym sobą. Jeśli wiesz, kim jest lub gdzie się znajduje, powiedz mi. Pójdę do Niego, ujrzę Go i całkowicie uwierzę w Niego i będę Mu służył.»
«Już go ujrzałeś, nie musisz do Niego iść. Ten, którego widzisz w tej chwili i który do ciebie mówi, jest Synem Boga.»
Nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością, ale wydaje mi się, że - wypowiadając te słowa - Jezus jakby na krótko się przemienił, stając się bardzo piękny i jakby jaśniejący. Wydaje mi się, że aby nagrodzić pokornego, który wierzy w Niego, i aby utwierdzić jego wiarę, przez chwilę ujawnia całe Swe przyszłe piękno, czyli to, które na Siebie przyjmie po zmartwychwstaniu i zachowa w Niebie. Jest to piękno istoty ludzkiej - uwielbionej. Ciało uwielbione roztacza niewysłowione piękno Swej Doskonałości. To chwila, która wydaje się krótka jak błyskawica. Pogrążony w półmroku kąt, w jaki się usunęli, żeby rozmawiać, pod archiwoltą uliczki, rozbłyskuje dziwnym, jasnym światłem. Wydobywa się ono z Jezusa, który, powtarzam to, staje się bardzo piękny.
Potem wszystko powraca do normalnego wyglądu, z wyjątkiem młodzieńca, który teraz na ziemi, z twarzą w pyle, oddaje Mu cześć, mówiąc: «Wierzę, Panie, mój Boże!»
[Por. J 9,39] «Wstań. Przyszedłem na świat, żeby przynieść światło i poznanie Boga i po to, aby doświadczyć ludzi i ich osądzić. Mój czas jest czasem [dokonywania] wyboru, wybierania i oddzielania. Przyszedłem w tym celu, aby ci, którzy mają czyste serca i zamiary, pokorni, łagodni, kochający sprawiedliwość, miłosierdzie, pokój; aby ci, którzy płaczą oraz ci, którzy umieją nadawać różnorakim bogactwom ich właściwą wartość i woleć to, co duchowe od tego, co materialne, znaleźli to, do czego ich duch zdąża. [Przyszedłem w tym celu,] aby ci, którzy byli ślepi, gdyż ludzie wznieśli grube mury dla przeszkodzenia [przeniknięciu] Światła, czyli poznaniu Boga, ujrzeli jasno i aby ci, którzy sądzili, że widzą, stali się ślepi...»
«Zatem nienawidzisz większości ludzi i nie jesteś taki dobry, jak mówisz. Gdybyś był dobry, dążyłbyś do tego, żeby wszyscy widzieli jasno i aby ci, którzy już widzą, nie oślepli» - przerywają faryzeusze, którzy przyszli główną drogą i podeszli do nich, ostrożnie, stając za grupą apostołów.
Jezus odwraca się i patrzy na nich. Z pewnością nie jest już przemieniony cudownym pięknem. To Jezus bardzo surowy. Patrzy na Swych prześladowców szafirowym spojrzeniem. W Jego głosie nie brzmi już nuta złota radości, lecz nuta brązu. A kiedy odpowiada, Jego głos jest ostry i surowy jak dźwięk brązu:
«To nie Ja nie chcę, żeby widzieli prawdę ci, którzy ją zwalczają. Ale to oni sami zasłaniają sobie źrenice płytkami, żeby nie widzieć. Oni sami czynią siebie niewidomymi z własnej woli. Ojciec posłał Mnie, żeby się dokonał podział i żeby poznano prawdziwie synów Światłości i synów Ciemności, tych, którzy chcą widzieć i tych, którzy chcą być ślepymi.»
[Por. J 9,40] «Być może my też jesteśmy takimi niewidomymi?» [- pytają faryzeusze.]
[Por. J 9,41] «Gdybyście nimi byli, a usiłowalibyście widzieć, nie byłoby w was winy. Ale ponieważ mówicie: „Widzimy”, a potem nie chcecie widzieć, grzeszycie. Wasz grzech trwa, gdyż nie usiłujecie przejrzeć, będąc cały czas ślepymi» [- odpowiada im Jezus.]
«A cóż to powinniśmy ujrzeć?»
«Drogę, Prawdę, Życie. Niewidomy od urodzenia, jakim on był, może zawsze kijem znaleźć drzwi swego domu, bo go zna. Gdyby go jednak przyprowadzono w inne okolice, nie mógłby wejść przez drzwi nowego domu, bo nie wiedziałby, gdzie się one znajdują, i obijałby się o mury.
Nadszedł czas nowego Prawa. Wszystko się odnawia i powstaje świat nowy, lud nowy, nowe królestwo. Teraz ci z dawnego czasu nie znają tego wszystkiego. Oni znają swój czas. Są jak niewidomi zaprowadzeni do nowej okolicy, gdzie się znajduje królewski dom Ojca, lecz nie znają jego położenia.
[Por. J 10,1] Przyszedłem, żeby ich poprowadzić i wprowadzić ich, i po to, aby widzieli. Ja sam jestem Bramą, przez którą wchodzi się do ojcowskiego domu, do królestwa Bożego, do Światła, do Drogi, do Prawdy, do Życia. Ja jestem Tym, który przyszedł, żeby zgromadzić stado pozostałe bez przewodnika i żeby je poprowadzić do jedynej owczarni: Ojcowskiej. Ja znam bramę Owczarni, gdyż Ja jestem Bramą i zarazem Pasterzem.
Wchodzę i wychodzę, kiedy chcę. Wchodzę swobodnie przez bramę, gdyż jestem prawdziwym Pasterzem.
Kiedy ktoś przychodzi dać owcom Boga inne wskazania lub usiłuje je sprowadzić na złą drogę, prowadząc je do innych zagród i na inne drogi, nie jest dobrym, lecz fałszywym pasterzem. I tak samo ten, kto nie wchodzi przez bramę owczarni, lecz usiłuje wejść do niej inaczej, przeskakując przez ogrodzenie, nie jest pasterzem, lecz złodziejem i zabójcą. Wchodzi tam z zamiarem łupienia i zabijania, żeby zabierane baranki, nie wydawały skarżącego się głosu i nie przyciągały uwagi stróżów i pasterza. Podobnie pomiędzy owce ze stada Izraela, usiłują wkraść się fałszywi pasterze, żeby je wyprowadzić na pastwiska z dala od prawdziwego Pasterza. I wchodzą, gotowi wyrwać je stadu przemocą. Są gotowi także zabijać je i atakować na wiele sposobów. [Czynią to] w tym celu, żeby nie mówiły i nie powiedziały Pasterzowi o podstępach fałszywych pasterzy ani nie wołały do Boga o ochronę przed ich przeciwnikami i przed przeciwnikami Pasterza.
Ja jestem dobrym Pasterzem i Moje owce Mnie znają, i znają Mnie ci, którzy są na zawsze odźwiernymi prawdziwej Owczarni. Oni poznali Mnie i Moje Imię. Powiedzieli o nim, aby Izrael je poznał, opisali Mnie i przygotowali Moje drogi.
A kiedy Mój głos dał się słyszeć, oto ostatni z nich otwarł przede Mną drzwi, mówiąc do stada, które czekało na prawdziwego Pasterza, do stada zgromadzonego wokół jego laski: „Oto On! Oto jest Ten, o którym mówiłem, że idzie za mną. Ten, który mnie poprzedza, bo był przede mną, a ja Go nie znałem. Ale po to, właśnie po to, abyście byli przygotowani na Jego przyjęcie, przyszedłem chrzcić wodą, aby On ukazał się Izraelowi” [por. J 1,30-31].
Dobre owce usłyszały Mój głos. Kiedy zawołałem je po imieniu przybiegły i poprowadziłem je za Mną. Tak czyni dobry pasterz, którego głos znają owce, i za którym idą, dokądkolwiek on idzie. A po wyprowadzeniu wszystkich idzie przed nimi i one idą za nim, gdyż miłują głos pasterza. Za obcym zaś nie idą, lecz przeciwnie, uciekają daleko od niego, gdyż nie znają go i boją się go. Ja też idę przed Moimi owcami, żeby im wskazać drogę i żeby jako pierwszy zmierzyć się z niebezpieczeństwami i przestrzec przed nimi stado, które chcę doprowadzić w bezpieczne miejsce do Mojego Królestwa.»
[Por. J 10,6] «Izrael nie byłby już więc królestwem Boga?»
«Izrael jest miejscem, z którego lud Boga musi się wznieść do prawdziwego Jeruzalem i do Królestwa Boga.»
«A co z obiecanym Mesjaszem? Ten Mesjasz, którym jak twierdzisz jesteś, nie ma więc uczynić Izraela zwycięskim, chwalebnym, panem świata, poddać jego berłu wszystkie ludy i zemścić się, o! zemścić się okrutnie na wszystkich, którzy podbijali go, odkąd jest ludem? Nic z tego nie jest więc prawdą? Zaprzeczasz prorokom? Uznajesz za głupców naszych nauczycieli? Ty...»
«Królestwo Mesjasza nie jest z tego świata. To jest Królestwo Boga, wzniesione na miłości. Nie jest ono niczym innym. Mesjasz nie jest królem ludów i wojsk, lecz królem duchów. To z ludu wybranego przyjdzie Mesjasz, z rodu królewskiego, a przede wszystkim od Boga, który Go zrodził i wysłał. To przez lud Izraela rozpoczęło się zakładanie Królestwa Bożego, ogłaszanie Prawa miłości, zapowiadanie Dobrej Nowiny, o jakiej mówi prorok. Ale Mesjasz będzie Królem świata, Królem królów, a Jego Królestwo nie będzie miało granic czy ograniczeń, ani w czasie, ani w przestrzeni. Otwórzcie oczy i przyjmijcie prawdę.»
«Nic nie pojęliśmy z Twego majaczenia. Wypowiadasz bezsensowne słowa. Mów i odpowiadaj bez przypowieści. Jesteś czy nie jesteś Mesjaszem?»
«Jeszcze nie zrozumieliście? To dlatego powiedziałem wam, że jestem Bramą i Pasterzem. Dotąd nikt nie mógł wejść do Królestwa Bożego, gdyż było obmurowane i bez wejścia, lecz teraz Ja przyszedłem i zostały uczynione drzwi wejściowe» [- wyjaśnia im Jezus.]
«O! Inni też mówili, że są mesjaszami, a uznano ich potem za złodziei i podżegaczy, a ludzka sprawiedliwość ukarała ich jako buntowników. Któż nas zapewni, że Ty nie jesteś jak oni? Jesteśmy zmęczeni cierpieniem i pozwalaniem na cierpienie ludu wskutek surowości Rzymu z powodu kłamców, którzy mówią o sobie, że są królami, a podburzają lud do buntu!»
«Nie. Wasze stwierdzenie nie jest dokładne. Nie chcecie cierpieć. To prawda. Ale że lud cierpi, z tego powodu nie cierpicie. To jest tak prawdziwe, że do surowości tych, którzy nad nami panują, dodajecie waszą surowość, uciskając prosty lud przez nadmierne dziesięciny i przez wiele innych rzeczy. Kto was upewni, że nie jestem zbójcą? Moje czyny. Nie powoduję, że ręka Rzymu jest cięższa, lecz przeciwnie, sprawiam, że łagodnieje, doradzając ludzkie [postępowanie] tym, którzy nad nami panują, oraz cierpliwość tym, którzy się pod tym panowaniem znajdują. Przynajmniej to.»
Takie jest zdanie wielu osób. Liczba słuchaczy stale wzrastała i nadal nie przestaje wzrastać do tego stopnia, że ruch jest zahamowany na głównej drodze. Ludzie napływają wszyscy na uliczkę, pod sklepienia, które odbijają głosy i niosą je daleko. Popierają Jezusa mówiąc:
«Dobrze powiedziane, co do dziesięcin, to prawda! On radzi nam uległość, a Rzymianom - litość.»
Faryzeusze, jak zwykle, rozjątrzeni z powodu poparcia tłumu, stają się jeszcze bardziej kąśliwi w tonie, jakim zwracają się do Chrystusa:
«Odpowiedz, ale krótko, i daj dowody, że Ty jesteś Mesjaszem.»
[Por. J 10,7] «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, że jestem nim. Ja, tylko Ja, jestem Bramą Owczarni Niebieskiej. Kto nie przechodzi przeze Mnie, nie może wejść.
[Por. J 10,8] Oczywiście, są inni, fałszywi mesjasze i jeszcze będą. Ale jedynym i prawdziwym Mesjaszem jestem Ja. Iluż aż dotąd przychodziło i mówiło, że nimi są, a nie byli nimi. Byli jedynie złodziejami i rozbójnikami. I nie tylko ci, którzy kazali się nazywać mesjaszami przez małą grupę ludzi o podobnej mentalności, lecz także inni, którzy nie nadając sobie tego imienia, wymagali jednak czci, która nie jest nawet dawana prawdziwemu Mesjaszowi. Niechaj ten kto ma uszy do słuchania, słucha.
Jednakże zauważcie: owce nie posłuchały ani fałszywych mesjaszów, ani fałszywych pasterzy i nauczycieli, gdyż ich duchy odczuwały fałszywość ich głosów, które chciały wyrażać słodycz, lecz brzmiały okrutnie.
Jedynie kozły szły za nimi, żeby być ich kompanami w niegodziwości. Kozły dzikie, nieposkromione, które nie chcą wejść do Owczarni Bożej, pod berło prawdziwego Króla i Pasterza.
Teraz bowiem ma Go Izrael. Ten, który jest Królem królów, staje się Pasterzem Stada. Kiedyś ten, kto był pasterzem stad, stał się królem. I jeden, i drugi przyszli z jednego rodu, Jessego, jak jest powiedziane w obietnicach proroków. Fałszywi pasterze nie mówili szczerze ani nie pocieszali. Rozpraszali i dręczyli stado. Porzucali je na pastwę wilków lub zabijali dla wyciągnięcia korzyści. Sprzedawali je dla zapewnienia sobie [wygodnego] życia lub odbierali im pastwiska dla uczynienia z nich domów uciech i gajów dla bożków.
Wiecie, co oznaczają wilki? To złe namiętności, wady, których fałszywi pasterze nauczyli stado, a sami praktykują je jako pierwsi. A czy wiecie, co to są te gaje dla bożków? To są przejawy egoizmu, którym zbyt wielu ludzi pali kadzidło. Dwóch innych rzeczy nie trzeba wyjaśniać, gdyż znaczenie słów jest aż nadto jasne. Zrozumiałe jest to, że fałszywi pasterze tak postępują. Oni są jedynie złodziejami. Przychodzą grabić, zabić i zniszczyć owce, żeby je wyprowadzić poza owczarnię na fałszywe pastwiska lub poprowadzić je do fałszywych owczarni, które są jedynie rzeźniami.
[Por. J 10,9] Jednak te [owce], które przychodzą do Mnie, są bezpieczne. Będą mogły wyjść, żeby się udać na Moje pastwiska lub wejść, żeby przyjść do Mojego odpoczynku. Będą mogły stać się silne i tłuste dzięki sokom świętości i zdrowia.
[Por. J 10,10] Ja bowiem po to przyszedłem: żeby Mój lud, Moje owce, dotąd mizerne i strapione, miały życie i to życie obfite, życie pokoju i radości. I tak bardzo tego pragnę, że przyszedłem, żeby oddać Moje życie, aby Moje owce miały pełne i obfite Życie synów Bożych.
[Por. J 10,11] Ja jestem dobrym Pasterzem. A dobry pasterz oddaje życie w obronie swego stada przed wilkami i złodziejami.
[Por. J 10,12] Najemnik zaś nie kocha owiec, lecz pieniądze, które zarabia. Prowadząc je na pastwisko, troszczy się jedynie o ocalenie samego siebie i swego trzosa w zanadrzu. Kiedy widzi, że nadchodzi wilk lub złodziej, ucieka. Potem powraca ocalały, żeby wziąć kilka owiec, które wilk pozostawił na wpół umarłe lub porzucił złodziej. Pierwsze dobija, żeby je zjeść, a drugie - sprzedać jako własne, żeby powiększyć swój majątek. Potem powie panu, z kłamliwymi łzami, że nie ocalała ani jedna owca.
[Por. J 10,13] Czy dla najemnika ma to znaczenie, że wilk porywa i rozprasza owce, albo że złodziej plądruje [owczarnię], żeby je poprowadzić do rzeźnika? Czy może czuwał nad nimi, kiedy rosły i czy się trudził, żeby były silne?
[Por. J 10,14] Ten jednak, kto jest panem i kto wie, ile kosztuje owca, ile godzin zmęczenia, ile czuwania, ile wymaga poświęceń, ten je kocha i troszczy się o owce, które są jego dobrem. Ale Ja jestem więcej niż panem. Ja jestem Zbawicielem Mojego stada i wiem, ile Mnie kosztuje zbawienie choćby jednej duszy. Dlatego jestem gotowy na wszystko dla ocalenia jednej duszy. Została Mi ona powierzona przez Mojego Ojca. Wszystkie dusze zostały Mi powierzone z poleceniem ocalenia ogromnej liczby. Im więcej uda Mi się ich wyrwać z duchowej śmierci, tym większą chwałę otrzyma Mój Ojciec. I to dlatego walczę, żeby je wyzwolić od wszystkich ich wrogów, czyli od samych siebie, od świata, od ciała, od demona, od Moich przeciwników, którzy ze Mną o nie walczą, żeby Mnie zasmucać.
[Por. J 10,15] Czynię to, gdyż znam Myśl Mego Ojca. Mój Ojciec wysłał Mnie, żebym to uczynił, gdyż On zna Moją miłość do Niego i do dusz. I tak samo owce z Mojego stada znają Mnie i Moją miłość. One czują, że jestem gotowy oddać Moje życie, żeby im zapewnić radość.
[Por. J 10,16] Mam [też] inne owce. One jednak nie są z tej Owczarni. Dlatego nie znają Mnie właściwie, a wiele nie wie, że Ja istnieję ani nie wie, kim jestem. To owce, które wielu z was wydają się gorsze niż dzikie kozły i osądzacie je za niegodne poznania Prawdy i posiadania Życia oraz Królestwa. A jednak nie jest tak. Ojciec również ich chce. Muszę więc je zbliżyć, sprawić, że Mnie poznają, dać im poznać Dobrą Nowinę, poprowadzić je na Moje pastwiska, zgromadzić je. I one także posłuchają Mojego głosu i w końcu Go pokochają. I będzie jedna Owczarnia pod jednym Pasterzem i na ziemi zostanie utworzone Królestwo Boże, gotowe do przeniesienia i przyjęcia w Niebiosach pod Moim berłem i pod Moim znakiem, i pod Moim prawdziwym Imieniem.
Moje prawdziwe Imię! Tylko Ja Je znam! Ale kiedy liczba wybranych się dopełni i kiedy pośród hymnów radości zasiądą do wielkiej uczty na godach Oblubieńca z Oblubienicą, wtedy Moi wybrani poznają Moje Imię. Oni przez wierność Jemu uświęcili się, nawet nie znając całej rozciągłości i głębokości tego, czym jest naznaczenie Moim Imieniem i nagrodzenie ich miłości do Niego ani jaka jest ta nagroda... To właśnie chcę dać Moim wiernym owcom, to co jest także Moją radością...»
Jezus odwraca natchnione spojrzenie oczu błyszczących od łez na twarze zapatrzone w Niego. Uśmiech drży na Jego wargach. Jest to uśmiech tak uduchowiony na uduchowionym obliczu, że dreszcz przebiega tłum, który uświadamia sobie stan zachwycenia Chrystusa uszczęśliwiającą wizją i Jego miłosne pragnienie ujrzenia, jak się ta wizja realizuje. Opanowuje się. Zamyka oczy na chwilę, żeby ukryć tajemnicę, jaką widzi Jego duch, a oko mogłoby ją zdradzić. I mówi dalej:
[Por. J 10,17] «To dlatego miłuje Mnie Ojciec, o ludu Mój, o Moje stado! Bo dla ciebie, dla twego wiecznego dobra, Ja oddaję Swe życie. Potem je odzyskam. Ale najpierw je oddam, żebyś ty miało życie i twego Zbawiciela dla twego własnego życia. I dam je tak, żebyś się pasło. Zamienię się z Pasterza w pastwisko i w źródło, które dadzą pokarm i napój nie na czterdzieści lat jak dla Hebrajczyków na pustyni, lecz na cały czas wygnania na pustynię ziemi.
[Por. J 10,18] W rzeczywistości nikt nie odbiera Mi życia. Ani ci, którzy kochając Mnie całymi sobą zasługują, żebym się dla nich poświęcił, ani nawet ci, którzy Mi je odbierają z powodu bezmiernej nienawiści i niemądrego lęku. Nikt nie mógłby Mi go odebrać, gdybym Ja sam nie zgodził się oddać go i gdyby nie zezwolił na to Ojciec. Obydwaj jesteśmy ogarnięci szaleństwem miłości do grzesznej Ludzkości. Sam z siebie je daję i mam moc je odebrać z powrotem, kiedy zechcę, gdyż nie jest stosowne, żeby Śmierć mogła panować nad Życiem. To dlatego Ojciec dał Mi tę władzę i nawet Ojciec nakazał Mi to uczynić. A przez Moje życie, ofiarowane i złożone w ofierze, ludy staną się jednym jedynym Ludem: Moim Ludem niebieskim dzieci Bożych, dla oddzielenia w ludach owiec od kozłów i po to, żeby owce szły za Pasterzem do Królestwa życia wiecznego.»
Jezus, który dotąd mówił podniesionym głosem, teraz po cichu zwraca się do Sydoniasza, zwanego Bartlomeszem, który wciąż trwał przed Nim, u Jego stóp, z koszem wonnych jabłek:
«O wszystkim dla Mnie zapomniałeś. Teraz z pewnością zostaniesz ukarany i stracisz pracę. Widzisz? Przynoszę ci wciąż cierpienie? Z powodu Mnie straciłeś synagogę, a teraz utracisz swego pana...»
«A cóż mi z tego, skoro mam Ciebie? Ty jeden się dla mnie liczysz. I wszystko opuszczam, ażeby iść za Tobą, jeśli mi na to pozwolisz. Pozwól mi tylko zanieść te owoce do tego, który je zakupił. Potem będę do Twojej [dyspozycji].»
«Chodźmy razem. Potem pójdziemy do twego ojca, gdyż masz ojca i powinieneś go szanować, prosząc go o jego błogosławieństwo.»
«Dobrze, Panie, wszystko, czego chcesz. Jednakże wiele mnie pouczaj, bo nic nie wiem. Nie potrafię nawet czytać ani pisać, bo byłem niewidomy.»
«Nie przejmuj się tym. Twoja dobra wola posłuży ci za szkołę» [- zapewnia go Jezus.]
[Por. J 10,19] I odchodzi, wychodząc na główną drogę. Tłum zaś komentuje, dyskutuje, a nawet się kłóci, wahając się pomiędzy sprzecznymi opiniami, wciąż takimi samymi: czy Jezus z Nazaretu jest opętanym czy świętym? Ludzie zwaśnieni dyskutują, a Jezus się oddala.
3. CHRZEST JEZUSA W JORDANIE
(por. Mt 3, 13-17, Mk 1,9-11; Łk 3,21n; J 1,31-34) Napisane 3 lutego 1944. A, 1694-1706
Jezus mówi:
«To co napisałaś 30 stycznia da okazję wątpiącym do wystąpienia ze swymi “ale” i “gdyby”. Ja odpowiem za ciebie. Napisałaś: “...kiedy widzę w ten sposób, rozpraszają się moje siły fizyczne, a szczególnie siły serca.” Pojawią się z pewnością “doktorzy niemożliwości”, którzy powiedzą: “Oto dowód, że to, co jej się przytrafia, jest ludzkie, bo nadprzyrodzoność zawsze daje siły, a nigdy nie [sprowadza] słabości.” Niech Mi więc wyjaśnią, dlaczego wielcy mistycy po zakończonej ekstazie - w czasie której przekroczyli ludzkie możliwości, nie odczuwając bólu, ciężaru materii, skutków wewnętrznych zranień i poważnych krwotoków, cieszyli się szczęśliwością, która czyniła ich pięknymi - pozostawali nawet fizycznie jakby omdlali w oczach ludzi, tak że myślano, iż odeszła od nich dusza? Niech Mi też wyjaśnią, dlaczego po kilku godzinach najokrutniejszej agonii, powtarzającej Moje umieranie - takiej jak ta u Mojej służebnicy Teresy, takiej jak agonie Mojej świętej Gemmy i wielu innych dusz, które Moja miłość oraz ich miłość uczyniła godnymi przeżywania Mojej Męki - osoby te odzyskują lub odzyskiwały siły i równowagę fizyczną, jakiej nawet najzdrowsze osoby nie posiadają?
Ja jestem Panem życia i śmierci, zdrowia i choroby. Posługuję się Moimi sługami zgodnie z Moim upodobaniem, jak pięknym sznurkiem, będącym zabawką w Moich rękach. Cud w tobie, jeden z cudów tak się ujawnia: w fizycznym stanie, przedłużającym się w cudowny sposób. Dochodzisz do tej szczęśliwości nie umierając. Doświadczasz tych uniesień znajdując się w stanie tak skrajnego wyczerpania, że innym przeszkadzałoby ono w [sformułowaniu] nawet najbardziej podstawowej myśli. Cud ujawnia się w żywotności tryskającej z ciebie w godzinach zapisywania Mojego dyktanda lub niebiańskich słów przynoszonych ci przez inne Duchy. Cud zawiera się w tym nagłym odzyskaniu sił po radości, która pochłonęła w tobie resztę żywotności pozostawionej ci do pisania. To Ja wlewam w ciebie tę żywotność. Jest ona jak krew, która ze Mnie wchodzi w twoje wyczerpane żyły, jak strumień wlewający się do rzeki i zasilający ją. Rzeka posiada wodę tak długo, jak długo wlewa się do niej strumień. Potem znowu pozostaje wysuszona aż do nowego przypływu wody. To jest jak operacja, która pozbawia cię Mojej Krwi aż do nowej transfuzji.
Ty sama jesteś niczym. Jesteś biedną istotą w agonii. Pracujesz, bo Ja tego chcę, dla celu, jaki zamierzyłem. Jesteś biednym stworzeniem, o którego wartości stanowi jedynie twoja miłość. Nie masz innych zasług. Miłość i pragnienie bycia dla innych: wynik miłości do twego Boga. To przyczyna twego istnienia i ujawnienie Mojej życzliwości [wyrażającej się w] zachowywaniu cię przy życiu, choć - po ludzku mówiąc - od dawna twoje życie powinno było rozproszyć się w śmierci. Obawa - jak sama mówisz - że ponownie staniesz się “ludzkim wrakiem”, gdy Ja przestaję nosić cię ze sobą na pola kontemplacji i mówić do ciebie, stanowi dla ciebie i dla innych dowód, że wszystko to przychodzi jedynie z Mojej woli. Tym, którzy myślą po ludzku, że tą samą wolą i tą samą miłością mógłbym cię uzdrowić oraz że byłby to najlepszy sposób udowodnienia Mojej miłości i Mojej życzliwości, odpowiadam: zawsze zachowywałem przy życiu Moje sługi tak długo, jak długo według Mojego osądu ich misja powinna była trwać. Nigdy jednak nie zapewniałem im życia po ludzku szczęśliwego, bo misje Moje realizowane są w cierpieniu i poprzez nie. Moi słudzy mieli jedynie pragnienie podobne do Mojego: cierpieć dla odkupienia. Nie można więc mówić o “rozproszeniu sił”, lecz trzeba powiedzieć: “Po zaniku mojego stanu niemocy - za sprawą dobroci Jezusa, dla Jego spraw i dla mojej radości - powracam do tego, czego udzieliła mi Jego dobroć: do ukrzyżowania dzięki Jego miłości i dla Jego miłości”.
A teraz postępuj naprzód w posłuszeństwie pełnym miłości.»
W tym samym dniu, 3 lutego 1944, wieczorem:
Widzę równinę niezamieszkałą i pozbawioną roślinności. Nie ma na niej pól uprawnych. Tam gdzie gleba nie jest za płytka ani zbyt wysuszona, widać gdzieniegdzie rośliny. Tworzą tu i tam kępki jak zielone rodziny. Zauważcie, że ten wyschnięty i nieuprawny teren jest po mojej prawej stronie. Rozciąga się w kierunku południowym, północ znajduje się za mną.
Po lewej stronie widzę rzekę o raczej niskich brzegach. Płynie wolno z północy na południe. Sądząc po bardzo wolnym biegu rzeki, jej koryto nie znajduje się na dużej pochyłości: płynie jakby w obniżeniu równiny. Prąd rzeki ledwie wystarcza, by powstrzymać zastój wody i [zapobiec] powstaniu trzęsawiska. Woda nie jest głęboka. W miejscu tym widać dno. Szacuję, że nie jest głębsza niż jeden metr, najwyżej półtora metra. Szeroka jak rzeka Arno w okolicach S. Miniato-Empoli, powiedziałabym: około 20 metrów. Nie mam jednak wyczucia i moje szacunki są przybliżone. Woda ma kolor lekko zielonego lazuru w pobliżu brzegów. Wilgotność ziemi utrzymuje na nich zielony pas bujnej [roślinności], cieszącej oko zmęczone posępnością ciągnących się przede mną w nieskończoność kamieni i piasku.
Wewnętrzny głos - który, jak wam wyjaśniałam, daje mi wskazówki dotyczące tego, co powinnam zauważyć i wiedzieć - mówi mi, że widzę dolinę Jordanu. Nazywa ją “doliną”, bo jest to nazwa zwyczajowa miejsca, w którym płynie rzeka. Tu jednak nazwa ta wydaje mi się nieścisła, “dolina” bowiem przywodzi na myśl wzgórza, zaś w sąsiedztwie [tej rzeki] nie ma nawet ich śladu. Znajduję się więc nad Jordanem, a pusta przestrzeń, którą dostrzegam po mojej prawej stronie, jest Pustynią Judzką.
Choć nazywanie [tego miejsca] mianem pustyni jest słuszne - z powodu braku mieszkańców i braku śladów ludzkiej działalności - to jednak nie pasuje ono do naszych wyobrażeń o pustyni. Nie ma tu wydm pustynnych, jak sobie to wyobrażamy, jedynie obnażona ziemia, pokryta kamieniami i żwirem, jak na obszarze rzecznych nanosów po wylaniu wody.
W oddali widać wzgórza. Nad Jordanem panuje głęboki spokój, szczególna atmosfera. Coś wykracza poza krajobraz, coś, co przypomina odczucie ogarniające [stojącego] nad brzegiem jeziora Trasimene. Miejsce to zdaje się pamiętać anielskie loty i niebiańskie głosy. Nie potrafię dobrze wyrazić tego, czego doświadczam. Czuję, że jestem w miejscu, które przemawia do ducha.
Widzę ludzi skupionych na prawym (w stosunku do mnie) brzegu Jordanu. Jest tam wiele osób w rozmaitych szatach. Niektórzy wydają się z ludu, inni - bogaci. Jest ich dość dużo. Wielu wygląda na faryzeuszów, w szatach ozdobionych frędzlami i tasiemkami.
Pośrodku, na skale, [stoi] mężczyzna. Od razu rozpoznaję w nim Chrzciciela, choć widzę go po raz pierwszy. Przemawia do tłumu. Zapewniam, że nie przemawia łagodnie. Jezus nazwał Jakuba i Jana “synami gromu”. Jakież więc imię nadać temu gwałtownemu mówcy? Jan Chrzciciel zasłużył na imię pioruna, lawiny, trzęsienia ziemi, tak bardzo jest porywczy i surowy w swej mowie i gestach.
Mówi o przyjściu Mesjasza. Napomina słuchaczy, aby przygotowali serca, pozbywając się tego, co je obciąża, i aby prostowali myśli. Jest to mowa gwałtowna i twarda. Poprzednik [Mesjasza] nie ma lekkiej ręki Jezusa, leczącej rany serc. To jest lekarz, który obnaża, sprawdza i bez litości wycina. Słucham. Nie przytaczam jego słów, są to bowiem te same słowa, [które zapisali Ewangeliści], wypowiadane w potoku rwącej mowy.
0Zauważam, jak mój Jezus zbliża się ścieżką przylegającą do Jordanu, wzdłuż obrośniętego trawą zacienionego brzegu. Wydaje się, że tę wiejską drogę - raczej ścieżkę niż drogę - wydeptały karawany i podróżni, którzy przez lata i wieki przechodzili nią, by dotrzeć do punktu, w którym koryto rzeki podnosi się i zamienia się w bród. Ścieżka prowadzi dalej przeciwległym brzegiem rzeki i ginie gdzieś w zaroślach drugiego brzegu.
(por. Mt 3, 13-17, Mk 1,9-11; Łk 3,21n; J 1,31-34)
Jezus jest sam. Zbliża się, krocząc powoli. Dochodzi do Jana od tyłu. Idzie nie robiąc hałasu. Cały czas słucha brzmiącego głosu Pokutnika z pustyni. Jezus [zachowuje się] tak, jakby był także jedną z licznych osób, które przyszły do Jana, by dać się ochrzcić i przygotować na oczyszczenie związane z przyjściem Mesjasza. Nic Go nie wyróżnia spośród innych ludzi. Wydaje się człowiekiem z ludu z powodu ubioru, a panem - ze względu na piękno rysów. Żaden jednak boski znak nie wyróżnia Go spośród tłumu. Można jednak powiedzieć, że Jan odczuwa szczególne duchowe promieniowanie. Odwraca się i od razu odkrywa źródło tego promieniowania. Schodzi szybko ze skały służącej mu za mównicę i idzie pośpiesznie ku Jezusowi, który zatrzymał się w odległości kilku metrów od grupy osób i oparł się o pień drzewa.
Jezus i Jan patrzą na siebie przez chwilę: Jezus Swoim lazurowym i bardzo łagodnym spojrzeniem, Jan zaś - okiem surowym, bardzo czarnym, pełnym błysków. Kiedy widzi się ich razem, zauważa się ich odmienność. Obydwaj są wysocy - to ich jedyna cecha wspólna. Różnią się jednak od siebie pod wszystkimi innymi względami. Jezus ma jasne włosy, długie i uczesane, cerę koloru jasnej kości słoniowej, lazurowe oczy, prosty, lecz dostojny strój. Jan - mocno owłosiony, ma czarne włosy spadające prosto na ramiona i przycięte schodkami. Czarna broda obcięta krótko okrywa mu prawie całą twarz. Nie przeszkadza to jednak dostrzec jego policzków zapadniętych z powodu postu, czarnych gorączkowych oczu, twarzy ogorzałej od słońca i zmiennej pogody. [Jan] jest półnagi. Okrywa go gruba skóra. To odzienie ze skóry wielbłądziej przytrzymuje w talii skórzany pas. Okrywa mu ono tors, spadając trochę poniżej wychudzonych bioder i ukazując po prawej stronie odsłonięte żebra, obciągnięte jedynie skórą ogorzałą na powietrzu. Patrząc na nich można by powiedzieć: dzikus i anioł. Jan spojrzał na Jezusa przenikliwym spojrzeniem i woła: «Oto Baranek Boży! Skądże mi to, że mój Pan przychodzi do mnie?»
Jezus odpowiada spokojnie:
«[Przychodzę,] by dopełnić rytu pokutnego.»
«Nigdy, Panie. To ja powinienem przyjść do Ciebie, abyś mnie uświęcił, a tymczasem Ty przychodzisz do mnie?»
Ponieważ Jan pochylił się przed Jezusem, Jezus kładzie mu rękę na głowie i odpowiada: «Pozwól, by wszystko dokonało się, jak tego pragnę, abym wykonał wszystko co słuszne i aby twój ryt poprowadził ludzi ku największej tajemnicy i aby zostało im ogłoszone, że Ofiara przebywa na tym świecie.»
Jan patrzy na Niego wzrokiem złagodzonym przez łzy i idzie przed Nim do rzeki. Jezus zdejmuje płaszcz i tunikę, zostając tylko w rodzaju krótkich spodni. Wchodzi do wody, w której stoi już Jan. Chrzci Go, wylewając na Jego głowę wodę z rzeki. Posługuje się przy tym jakby kubkiem zawieszonym u pasa, który wydaje się być muszlą lub połową wysuszonej i pustej tykwy.
Jezus jest prawdziwym Barankiem, Barankiem w bieli Swego ciała, w skromności rysów i łagodności spojrzenia. Jezus, po wyjściu na brzeg i po ubraniu się, skupia się na modlitwie. Jan pokazuje Go tłumowi i daje świadectwo, iż rozpoznał Go po znaku danym mu przez Ducha Bożego i nieomylnie wskazującym na Odkupiciela.
Koncentruję się na obserwowaniu modlącego się Jezusa i nie widzę nic poza tą promienną postacią kontrastującą z zielonym dnem rzeki.
4. «JAN NIE POTRZEBOWAŁ ŻADNEGO ZNAKU»
(por. Mt 3, 13-17, Mk 1,9-11; Łk 3,21n; J 1,31-34) Napisane 4 lutego 1944. A, 1706-1713
Jezus mówi:
«Jan nie potrzebował dla siebie żadnego znaku. Jego duch, przebóstwiony od łona matki, posiadał spojrzenie nadprzyrodzonej inteligencji, która byłaby udziałem wszystkich ludzi, gdyby byli wolni od winy Adama.
Gdyby człowiek pozostał w stanie łaski, niewinny i wierny Stwórcy, ujrzałby Boga poprzez zewnętrzne oznaki. Księga Rodzaju wspomina, że Pan Bóg rozmawiał swobodnie z niewinnym człowiekiem i że człowiek nie uciekał na dźwięk tego głosu, lecz rozpoznawał go bez pomyłki. Takie było przeznaczenie człowieka: widzieć i rozumieć Boga, [być] jak dziecko wobec ojca.
Potem przyszła wina i człowiek nie ośmielił się już patrzeć na Boga, nie potrafił już rozpoznawać i rozumieć Boga. I coraz mniej to potrafi.
Jan, Mój kuzyn Jan, został obmyty z winy, kiedy Pełna Łaski pochyliła się z miłością, by ucałować Elżbietę - przedtem bezpłodną, a teraz oczekującą dziecka. Dziecko poruszyło się z radością w jej łonie, czując jak z jego duszy opadają łuski winy, tak jak strup odpada z rany w chwili jej uzdrowienia. Duch Święty, który uczynił z Maryi Matkę Zbawiciela, rozpoczął - poprzez Maryję, Żyjące Cyborium Wcielonego Zbawienia - Swe dzieło zbawienia wobec tego dziecka, które miało się narodzić. Miało ono być ze Mną zjednoczone nie tyle więzami pokrewieństwa, ile przez misję, która uczyniła z nas jakby wargi wypowiadające słowo. Jan był wargami, a Ja - Słowem. On - Prekursor w [głoszeniu] Dobrej Nowiny i w losie męczennika. Ja - ten, który doskonali Moją Boską Doskonałością Dobrą Nowinę, zapoczątkowaną przez [głoszenie] Jana i jego męczeństwo w obronie Bożego Prawa.
Jan nie potrzebował żadnego znaku. Znak był jednak konieczny z powodu ociężałości innych. Na czym Jan mógł oprzeć swoje twierdzenie, jeśli nie na niezaprzeczalnym dowodzie, który dostrzegłyby oczy opieszałych i [usłyszałyby] uszy ociężałych?
Tak samo Ja nie potrzebowałem chrztu. Jednak Mądrość Pana osądziła, że chrzest powinien stać się chwilą i drogą spotkania. [Mądrość Pana] sprawiła, że Jan wyszedł z groty na pustyni, a Ja - z Mego domu, i połączyła nas w tym momencie, by otwarło się nade Mną Niebo i aby zstąpiła na Mnie Boska Gołębica. Zstąpiła na Mnie, który miałem chrzcić ludzi Jej mocą. Z Nieba zaś dał się słyszeć jeszcze potężniejszy głos [wyrażający] myśl mojego Ojca: “Oto Mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. [Stało się tak,] aby ludzie nie mogli się tłumaczyć i aby nie mieli wątpliwości nie wiedząc, czy powinni iść za Mną, czy nie.
Objawienie się Chrystusa dokonało się wiele razy. Pierwsze, po narodzeniu, było [ukazaniem się] Mędrcom, drugie - w Świątyni; trzecie - na brzegu Jordanu. Potem nadeszły niezliczone inne objawienia się. Dam ci je poznać, bo Moje cuda ujawniają Moją Boską naturę, aż do ostatnich [cudów]: Zmartwychwstania i wstąpienia do Nieba. Moja ojczyzna została napełniona Moimi objawieniami, jak ziarnem rzuconym w cztery strony świata. [Objawiłem się] każdej warstwie [społecznej] i w każdym miejscu życia: pasterzom, możnym, uczonym, niewierzącym, grzesznikom, kapłanom, panującym, dzieciom, żołnierzom, Hebrajczykom i poganom.
[Moje ujawnienia się] jeszcze dziś się powtarzają, lecz - tak jak wtedy - świat nie zgadza się z nimi lub raczej nie przyjmuje obecnych cudów i zapomina o dawnych. A Ja nie rezygnuję. Powtarzam się, aby was ocalić, aby was doprowadzić do wiary we Mnie.
Czy wiesz, Mario, co robisz? Czy raczej: co Ja robię, sprawiając, że widzisz Ewangelię? To usilna próba doprowadzenia ludzi do Mnie. Pragnęłaś tego w swych żarliwych modlitwach. Nie ograniczam się więcej do słowa. Ono ich męczy i oddala. To grzech, ale tak jest. Uciekam się więc do wizji, do wizji Mojej Ewangelii, i wyjaśniam ją, aby ją uczynić jaśniejszą i bardziej przyciągającą.
Tobie daję pociechę wizji. Wszystkim udzielam środka, dzięki któremu można Mnie pragnąć i poznać. Jeśli środek ten nie jest używany i jeśli oni - jak okrutne dzieci - odrzucają Mój dar, nie rozumiejąc jego wartości, tobie pozostanie ten dar, a na nich spadnie Mój gniew. Mógłbym jeszcze raz uczynić dawny wyrzut: «Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie zawodzili».[por. Mt 11,16-19, Łk 7,11-35] Trudno, zostawmy ich. Niech `nienawracalni' gromadzą na swe głowy węgle żarzące, a my zwróćmy się ku owieczkom, usiłującym poznać Pasterza. Pasterzem jestem Ja, a ty jesteś laską, która je do Mnie prowadzi.»
Jak ojciec widzi, śpieszyłam się, by umieścić te szczegóły, które z powodu ich małości wymknęły mi się, a które ojciec pragnął posiadać. Czytając dziś zeszyt zauważyłam jedno zdanie Jezusa, które może służyć za regułę. Dziś rano powiedział ojciec, że nie może rozpowszechniać opisów napisanych moim osobistym stylem. Sama odczuwam ogromny lęk i ponieważ nie chcę być znana, dlatego bardzo się z tego ucieszyłam. Czy jednak nie jest to sprzeczne ze słowami Pana z ostatniego dyktanda zapisanego w tym zeszycie? «Im bardziej będziesz uważna i dokładna (w opisie tego, co widzę), tym większa będzie liczba tych, którzy przyjdą do Mnie.» Oznacza to, że te opisy muszą być poznane. W przeciwnym razie jakże mogłoby się zrealizować to, że dzięki nim wielka liczba dusz przyjdzie do Jezusa? Podkreślam ten punkt, a ojciec uczyni to, co się mu wyda lepsze. Po ludzku podzielam to zdanie. Tu jednak nie jesteśmy na gruncie ludzkim i ludzka natura przekazujących słowo [Pana] powinna zaniknąć. Nawet w dzisiejszym dyktandzie Jezus rzekł: «sprawiając, że widzisz Ewangelię, próbuję silniej doprowadzić ludzi do Mnie. Nie ograniczam się więcej do słowa... Uciekam się do wizji... wyjaśniam ją, aby ją uczynić jaśniejszą i bardziej przyciągającą.» A zatem?
Powiem jednak ojcu, że ta uwaga mnie zaniepokoiła. Jestem przecież biedną nicością i skupiam się zaraz na sobie, Zazdrośnik ucieszył się z tego. Byłam zaniepokojona w takim stopniu, że myślałam, iż nie będę już pisać o tym, co widzę, lecz jedynie dyktanda. [Szatan] syczy w moim sercu: “Widzisz? Twoje sławetne wizje nie są do niczego przydatne! Służą jedynie temu, by cię uznano za szaloną, czyli za taką jaką jesteś rzeczywiście. Cóż widzisz? To larwy twego chorego mózgu. Innych rzeczy potrzeba, by zasłużyć na Niebo!” Cały dzień trzyma mnie pod niszczycielskim ciosem pokusy. Zapewniam ojca, że nie cierpiałam w takim stopniu z powodu mojej wielkiej boleści fizycznej, w jakim cierpiałam od tego. On chce mnie doprowadzić do rozpaczy. Mój Piątek to dzisiejszy Piątek duchowych pokus. Myślę o Jezusie na pustyni i o Jezusie w Getsemani...
Jednak nie przyznaję się do pokonania, aby nie wywołać śmiechu tego podstępnego demona. Walczę z nim i przeciw temu, co we mnie najmniej duchowe. Piszę o mojej dzisiejszej radości. Zapewniam równocześnie, że co do mnie czułabym się zadowolona, gdyby Jezus odebrał mi dar wizji - który stanowi przecież moją największą radość - byle tylko zachował dla mnie miłość i miłosierdzie.