MY JESTEŚMY TRZEJ, TY JESTEŚ TRZEJ
Kiedy statek biskupa zatrzymał się na jeden dzień na odległej wyspie, biskup postanowił spędzić ten dzień jak najpożyteczniej.
Spacerując po plaży, spotkał trzech rybaków naprawiających sieci. Łamaną angielszczyzną wyjaśnili mu, jak zostali nawróceni przed wiekami przez misjonarzy.
- My być chrześcijanie - powiedzieli mu wskazując na siebie z dumą.
Biskup był poruszony. Gdy zapytał, czy umieją Modlitwę Pańską, odpowiedzieli, że nigdy jej nie słyszeli. Biskup był głęboko przejęty:
- Jak mogli nazywać się chrześcijanami, jeśli nie umieli czegoś tak podstawowego jak „Ojcze nasz”?
- W takim razie, co mówicie, gdy się modlicie?
- My podnieść oczy do nieba. My mówić: „My jesteśmy trzej, Ty jesteś trzej, zmiłuj się nad nami”.
Biskup aż się przeląkł tak prymitywnego, wręcz heretyckiego charakteru ich modlitwy. Całą resztę dnia poświęcił więc, by nauczyć ich „Ojcze nasz”.
Rybakom trudno było zapamiętać modlitwę, ale zebrali wszystkie siły i następnego dnia przed odjazdem Biskup miał satysfakcję usłyszeć z ich ust „Ojcze nasz” bez jednego błędu.
Po wielu miesiącach statek biskupa znalazł się znowu przy tamtych wyspach i kiedy biskup chodził po pokładzie odmawiając swoje wieczorne modlitwy, przypomniał sobie z zadowoleniem, że na jednej z tych dalekich wysp jest trzech ludzi, którzy dzięki jego cierpliwym wysiłkom, mogą teraz modlić się jak należy.
Kiedy o tym myślał nagle podniósł oczy i zauważył jakiś świetlny punkt na wschodzie. Światło zbliżało się do statku i ku swemu zdumieniu zobaczył trzy sylwetki idące po wodzie w jego kierunku. Kapitan zatrzymał statek i wszyscy marynarze zebrali się przy burcie, by obserwować to zdumiewające zjawisko.
Kiedy trzy sylwetki znajdowały się już na odległość głosu, biskup rozpoznał w nich swoich trzech przyjaciół - rybaków.
- Biskupie - powiedzieli - my smutni. My zapomnieć piękna modlitwa. My mówić: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje...” Potem zapomnieć. Prosimy powiedzieć jeszcze raz cała modlitwa.
Biskup poczuł się zawstydzony.
- Wróćcie do waszych domów, moi drodzy ludzie - powiedział - a kiedy się modlicie, mówcie: „My jesteśmy trzej, Ty jesteś trzej, zmiłuj się nad nami”.
Często widziałem staruszki odmawiające nie kończące się różańce w kościele. Jak może uczcić Boga ta nieskładna gadanina? Ale zawsze, gdy popatrzyłem w ich oczy i w ich oblicza zwrócone ku niebu, widziałem w głębi duszy,że są bliżej Boga niż wielu uczonych mężów.
MODLITWA MOŻE BYĆ NIEBEZPIECZNA
Oto jedna z ulubionych opowieści sufi, Sa'di di Shiraza:
Pewien mój przyjaciel bardzo się cieszył, że jego żona jest w ciąży. Bardzo pragnął mieć syna
i prosił Boga o to bezustannie, czyniąc mu szereg obietnic.
I jego żona urodziła chłopczyka, z czego mój przyjaciel niezmiernie się ucieszył i zaprosił na ucztę całą wieś.
Po wielu latach wracając z Mekki wstąpiłem do wsi mojego przyjaciela i dowiedziałem się, że jest w więzieniu.
- Dlaczego? Co takiego zrobił? - pytałem.
Sąsiedzi powiedzieli:
- Jego syn upił się, zabił pewnego człowieka i uciekł. Dlatego aresztowano ojca i zamknięto w więzieniu.
To prawda, że prosić Boga gorąco o to, czego pragniemy, jest rzeczą chwalebną.
Ale jest to też bardzo niebezpieczne.
MĘDRZEC NARADA
Hinduski mędrzec Narada ruszył z pielgrzymką do świątyni boga Wisznu. Pewnej nocy zatrzymał się we wsi, gdzie dano mu schronienie w lepiance ubogiej pary.
Następnego ranka nim odszedł, mąż rzekł do Narada:
- Jako, że idziesz do Pana Wisznu, poproś go, aby dał dziecko mojej żonie i mnie, bo już wiele lat nie mamy potomstwa.
Kiedy Narada przybył do świątyni, rzekł do Pana:
- Ten człowiek i jego żona byli dla mnie bardzo mili. Miej litość nad nimi i daj im dziecko.
Pan odparł stanowczo:
- Przeznaczeniem tego człowieka jest nie mieć dzieci.
Tak więc Narada po odprawieniu swoich pobożności, wrócił do domu. Po pięciu latach podjął tę samą pielgrzymkę i zatrzymał się w tej samej wsi, znowu podejmowany przez tę samą parę. Tyle, że tym razem dwoje dzieci bawiło się u wejścia do lepianki.
- Czyje to są dzieci? - zapytał Narada.
- Moje - odpowiedział mąż.
Narada zdziwił się. Wieśniak mówił dalej:
- Przed pięciu laty zaraz potem jak ty stąd odszedłeś, przybył do naszej wsi święty żebrak. Przyjęliśmy go na noc. Następnego ranka, przed wyjściem, błogosławił nas, moją żonę i mnie... I Pan dał nam tych dwoje dzieci.
Kiedy Narada to usłyszał, nie czekał dłużej, lecz natychmiast poszedł do świątyni Pana Wisznu. Wchodząc zawołał od samych drzwi świątyni:
- Czy nie mówiłeś, że temu człowiekowi nie było przeznaczone mieć dzieci? On ma ich dwoje!
Kiedy Pan go usłyszał, roześmiał się głośno i rzekł:
- Pewnie stało się to przez jakiegoś świętego. Święci mają moc zmieniania przeznaczenia.
Mimowolnie przypomina mi się pewne wesele, na którym Matka Jezusa, przez swoje prośby sprawiła, że jej Syn uczynił cud wcześniej, niż było to powiedziane w jego przeznaczeniu.
PRZEZNACZENIE W RZUCIE MONETĄ
Wielki japoński generał Nobunaga postanowił zaatakować mimo, że miał tylko jednego żołnierza na dziesięciu nieprzyjaciół. Był pewny zwycięstwa, ale jego żołnierzy dręczyło wiele wątpliwości.
Kiedy szli do walki zatrzymał się w sanktuarium sintoickim.
Po modlitwie Nobunaga wyszedł i powiedział:
- Teraz rzucę monetę w powietrze. Jeśli wyjdzie awers, wygramy; jeśli rewers, zniszczą nas. Przeznaczenie ukaże nam swoje oblicze. -
Rzucił monetę i wypadł awers.
Żołnierze wpadli w taką ochotę do walki, że nie mieli żadnych trudności z jej wygraniem.
Następnego dnia adiutant powiedział do Nobunagi:
- Nic nie może zmienić oblicza przeznaczenia.
- Tak jest - odparł Nobunaga, pokazując mu fałszywą monetę z awarsem po obu stronach.
Siła modlitwy?
Siła przeznaczenia?
Albo moc wiary, że nastąpi to, czego się nie spodziewamy.
PROSIĆ O DESZCZ
Kiedy przychodzi do Ciebie neurotyk szukający pomocy, rzadko pragnie być leczony, gdyż wszelkie leczenie jest bolesne.
To, czego naprawdę chce, to czuć się dobrze ze swoją neurozą.
Albo też, jeszcze lepiej, wygląda cudu, który leczy bez bólu.
Pewien starzec lubił palić fajkę po kolacji.
Któregoś wieczora, jego żona poczuła, że coś się pali, i krzyknęła:
- Na Boga Świętego, tatuś! Palą ci się wąsy!
- Wiem - odpowiedział starzec. - Nie widzisz, że proszę o deszcz?
OKALECZONY LIS
Bajka arabskiego mistyka Sa'di:
Pewien człowiek przechadzając się po lesie zobaczył lisa, który stracił nogi i dziwił się, jak on może żyć. Wtem spostrzegł nadbiegającego tygrysa ze zdobyczą w zębach. Tygrys już się był nasycił i zostawił resztę mięsa lisowi.
Następnego dnia Bóg na nowo nakarmił lisa za pośrednictwem tego samego tygrysa.
Człowiek począł się dziwić ogromnej dobroci Boga i rzekł do siebie:
- Ja też ułożę się w jakimś kącie ufając w pełni Panu, a on da mi co potrzeba. -
I tak się zachowywał przez wiele dni, ale nie zdarzyło się nic i biedaczysko prawie stał na progu śmierci, kiedy usłyszał głos mówiący:
- O ty, który jesteś na błędnej drodze, otwórz twe oczy na prawdę! Idź za przykładem tygrysa, a przestań wreszcie naśladować biednego okaleczonego lisa.
Na ulicy zobaczyłem dziewczynkę przeklętą i drżącą z zimna w cienkiej sukience i bez widoków na porządny posiłek. Zdenerwowałem się i rzekłem do Boga:
- Dlaczego pozwalasz na coś takiego? Dlaczego nie robisz nic, by to zmienić?
Bóg na razie milczał. Tej samej jednak nocy, niespodziewanie, odpowiedział mi:
- Ależ oczywiście, że coś zrobiłem. Zrobiłem dla ciebie.
BÓG POKARM
Pewnego razu postanowił Bóg odwiedzić ziemię i wysłał anioła by zbadał sytuację przed Jego wizytą.
Anioł wrócił z raportem:
- Wielu ludzi nie ma co jeść, dla wielu a nich brakuje też pracy.
I rzekł Bóg:
- W takim razie wcielę się w jedzenie dla głodnych i w pracę dla bezrobotnych.
PIĘCIU MNICHÓW
Lama Południa zwrócił się z gorącą prośbą do Wielkiego Lamy Północy, aby wysłał jednego mnicha mądrego i świętego, który wprowadziłby nowicjuszy w życie duchowe. Ku ogólnemu zaskoczeniu Wielki Lama wysłał pięciu mnichów zamiast jednego. A tym, którzy pytali go o powody, odpowiadał tajemniczo:
- Będziecie mieli szczęście jeśli choć jeden z pięciu dotrze do Lamy.
Grupa szła już kilka dni, kiedy przybiegł do nich posłaniec i rzekł im:
- Kapłan z naszej wioski umarł. Potrzebujemy kogoś, kto zajmie jego miejsce.
Wieś wyglądała na wygodną, a pensja kapłana była dość atrakcyjna. W jednym z mnichów
natychmiast zapłonęła troska duszpasterska o tych ludzi i powiedział:
- Nie byłbym prawdziwym buddystą, gdybym nie pozostał by tym ludziom służyć.
I został.
Kilka dni później zdarzyło im się znaleźć w pałacu króla, któremu bardzo spodobał się jeden z mnichów.
- Zostań z nami - powiedział król. - Ożenisz się z moją córką. A jak umrę, zastąpisz mnie na tronie.
Mnicha pociągała i księżniczka, i blask korony, więc powiedział:
- Czy może być lepszy sposób by wpłynąć na poddanych tego królestwa i skłaniać ich do dobra, niż zostać ich królem? Nie byłbym prawdziwym buddystą, gdybym nie skorzystał z okazji służenia sprawie naszej świętej religii.
Tak więc pozostał i ten.
Reszta grupy szła dalej, aż pewnego wieczora, w górzystych stronach, dotarli do samotnej chatki, zamieszkałej przez piękną dziewczynę, która udzieliła im gościny dziękując Bogu, że przysłał jej tych mnichów. Jej rodzice zostali zabici przez bandytów i dziewczyna była sama, przelękniona.
Następnego ranka, gdy przyszła chwila odejścia, jeden z mnichów rzekł:
- Ja zostanę z tą dziewczyną. Nie byłbym prawdziwym buddystą, gdybym okazał współczucia.
Tak odszedł trzeci.
Dwaj pozostali doszli wreszcie do pewnej wioski buddyjskiej, gdzie zauważyli z przerażeniem, że wszyscy mieszkańcy wsi opuścili swoją religię i dali się przekonać pewnemu hinduskiemu guru.
Jeden z mnichów powiedział:
- Jest moim obowiązkiem względem tych biednych ludzi i względem Pana, Buddy, zostać tutaj i przyprowadzić ich do prawdziwej religii.
Ten był ostatni, który odszedł.
Wreszcie piąty mnich przybył do Lamy południa.
Wielki Lama Północy miał rację.
Przed laty zacząłem szukać Boga. Raz i drugi oddalałem się od drogi. I to z najlepszych powodów: by referować liturgię, by zmieniać struktury Kościoła, by odnowić moje studia biblijne i nauczyć się teologii odpowiedniej.
Niestety, łatwiej mi przychodzi zaangażować się w jaką bądź działalność religijną, niż kontynuować wiernie poszukiwanie Boga.
ZATRUDNIENIE
Wchodzi pierwszy kandydat.
Rozumie pan, że to jest tylko zwykły test, który chcemy zrobić, nim damy panu pracę,
o jaką pan prosił?
- Tak.
- Doskonale, Ile jest plus razy dwa?
- Cztery.
Wchodzi drugi kandydat.
- Jest pan gotów na test?
- Tak.
- Doskonale. Ile jest dwa plus dwa?
- Jak powie szef, tak będzie.
Drugi kandydat otrzymał pracę.
Zachowanie się drugiego kandydata jest warte polecenia, jeśli chcesz wybić się w jakiejkolwiek instytucji, świeckiej czy religijnej.
Często przyda ci się dla uzyskania dobrych ocen na egzaminach. Dlatego też magistrzy teologii nieraz bywają bardziej znani ze swej miłości do doktryny niż miłości prawdy.
DIOGENES
Filozof Diogenes jadł soczewicę na kolację.
Zobaczył to filozof Arystyp, który żył wygodnie za cenę pochlebiania królowi.
Arystyp zwrócił się do niego:
- Gdybyś się nauczył być poddanym królowi, nie musiałbyś jeść tej dziadowskiej soczewicy.
Na to odpowiedział Diogenes:
- Gdybyś ty się był nauczył jeść soczewicę, nie musiałbyś przypochlebiać się królowi.
WSTAĆ I BYĆ WIDZIANYM
Powiedzieć prawdę, tak jak się ją widzi, wymaga dużo odwagi, jeśli się należy do jakiejś instytucji.
Sprzeciwić się własnej instytucji wymaga jeszcze więcej odwagi.
To właśnie zrobił Jezus.
Kiedy Chruszczow wygłosił swe słynne oskarżenie epoki stalinizmu, podobno jeden z obecnych w Sali Kongresowej powiedział:
- A gdzie wy byliście towarzyszu Chruszczow, kiedy mordowano wszystkich tych niewinnych ludzi?
Chruszczow przerwał, popatrzył wokół po sali i rzekł:
- Ten, kto to powiedział niech będzie uprzejmy wstać.
Napięcie na sali rosło.
Nikt nie wstał.
Wtedy Chruszczow powiedział:
- Bardzo dobrze, masz już odpowiedź, kimkolwiek jesteś. Znajdowałem się dokładnie w tym samym położeniu, co ty teraz
Jezus byłby wstał.
SKLEP Z PRAWDĄ
Nie wierzyłem własnym oczom, kiedy zobaczyłem napis na sklepie:
SKLEP Z PRAWDĄ
Tu więc sprzedawano prawdę.
Grzeczna ekspedientka zapytała mnie, jaki rodzaj prawdy chciałbym kupić: prawdę częściową, czy prawdę pełną. Oczywiście pełną prawdę. Nie chciałem oszustw, pochwał ani racjonalizacji. Chciałem, żeby moja prawda była naga, jasna i absolutna.
Ekspedientka zaprowadziła mnie do innej części sklepu, gdzie sprzedawano pełną prawdę. Tam sprzedawca spojrzał na mnie współczująco i wskazał etykietkę z ceną.
- Cena jest bardzo wysoka, proszę pana - powiedział.
- Jaka jest? - zapytałem, zdecydowany nabyć prawdę za każdą cenę.
- Cena polega na tym - mówił, że jeśli pan tę prawdę zabierze, nie będzie pan miał już wytchnienia do końca życia.
Wyszedłem ze sklepu smutny. Myślałem, że mógłbym kupić pełną prawdę za niską cenę. Nie jestem jeszcze gotów na Prawdę.
Od czasu do czasu pragnę spokoju i wytchnienia. Musze jeszcze sam siebie oszukiwać, usprawiedliwieniami i racjonalizacjami. Ciągle jeszcze szukam ucieczki w moich niezłomnych wierzeniach.
WĄSKA ŚCIEŻKA
Pewnego razu Bóg ostrzegł lud przed trzęsieniem ziemi, które miało pochłonąć wody na całej jej powierzchni, Zaś wody, które by zajęły ich miejsce, miały doprowadzić do szaleństwa wszystkich ludzi.
Tylko jeden prorok potraktował Boga poważnie. Przetransportował do jaskiń w górach ogromne zbiorniki wody, tak, aby nie brakowało mu jej przez wszystkie dni jego życia.
I rzeczywiście nadeszło trzęsienie ziemi, zniknęła woda i nowa woda wypełniła strumienie, jeziora, rzeki i stawy. Kilka miesięcy później zszedł prorok ze swej góry, by zobaczyć co się stało. Wszyscy naprawdę zwariowali, atakowali go i odpędzali od rzeki. Byli przekonani, że to on jest szalony.
Tak więc prorok wrócił do swojej jaskini w górach, zadowolony, że zachował sobie wodę. Ale w miarę upływu czasu coraz trudniej znosił samotność. Tęsknił za ludzkim towarzystwem. Dlatego znowu zszedł na równinę. Ale i teraz został odrzucony przez ludzi, tak różnych od niego. Wtedy prorok podjął decyzję: wylał wodę, którą sobie zachował, pił nową wodę i przyłączył się do podobnych mu w szaleństwie.
Kiedy szukasz prawdy, idziesz sam. Ścieżka jest zbyt wąska, by brać z sobą towarzystwo. Ale kto może znieść aż taką samotność?
OBŁUDNIK
Sala była zatłoczona w większości przez starsze damy. Chodziło o jakąś nową religię czy sektę. Jeden z mówców, ubrany jedynie w turban i przepaskę na biodrach, podniósł się, by zabrać głos. Mówił z przejęciem o władzy Umysłu nad Materią i Psyche nad ciałem.
Wszyscy słuchali go w zachwyceniu. Gdy skończył, wrócił na swoje miejsce, dokładnie naprzeciw mnie. Siedzący na sąsiednim krześle zwrócił się do niego i zapytał donośnym głosem:
- Pan naprawdę wierzy w to, co mówi, że ciało nic nie czuje, tylko wszystko mieści się w umyśle i że na umysł można świadomie wpływać swoją wolą?
- Oczywiście, że w to wierzę - odpowiedział hochsztapler z nabożnym przekonaniem.
- W takim razie - odparł jego sąsiad - czy moglibyśmy się zamienić na miejsca? Bo widzi pan, siedzę w przeciągu...
Ile razy próbowałem praktykować to, czego uczę?
Gdybym się ograniczyć do uczenia tego, co praktykuję, byłbym znacznie mniej hochsztaplerem.
WYŚNIONY KONTRAKT
Była już dziewiąta rano, a Nasruddin ciągle spał. Słońce stało już wysoko, ptaki świergotały w gałęziach, a i śniadanie Nasruddina stygło. Tak więc żona obudziła go. Nasruddin wstał wściekły.
- Dlaczego mnie obudziłaś akurat teraz! - krzyknął. - Nie mogłaś czekać dłużej?
- Słońce stoi już wysoko - odpowiedziała żona - ptaki świergoczą w gałęziach i twoje śniadanie stygnie.
- Co za głupia baba! - powiedział Nasruddin. - Śniadanie to głupstwo w porównaniu z kontraktem na sto tysięcy sztuk złota, który właśnie miałem podpisać.
Odwrócił się na bok i zagrzebał w pościeli, próbując wrócić do snu i do unicestwionego kontraktu.
Załóżmy, że Nasruddin chciał dokonać oszustwa w tym kontrakcie, a partnerem w umowie był niesprawiedliwy tyran.
Jeśli zasypiając na nowo, Nasruddin zrezygnuje z oszustwa, będzie święty.
Jeśli będzie dzielnie dokładał starań , by uwolnić ludzi spod ucisku tyrana, będzie ich wyzwolicielem.
Jeśli we śnie nagle zda sobie sprawę, że śni, stanie się człowiekiem Przytomnym i Oświeconym.
Na co się zda być świętym czy wyzwolicielem, jeśli się śpi?
BARDZO DOBRZE, BARDZO DOBRZE...
W pewnej wiosce rybackiej panna miała dziecko. Zmuszona biciem wyjawiła wreszcie, kto jest ojcem dziecka: mistrz zen, który całymi dniami medytował w świątyni w pobliżu wioski.
Rodzice dziewczyny i liczne grono wieśniaków poszli do świątyni, przerwali brutalnie rozmyślanie mistrza, wyzwali go obłudników i powiedzieli, że ponieważ jest ojcem dziecka, powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za jego utrzymanie i wychowanie.
Mistrz rzekł tylko:
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze...
Kiedy sobie poszli podniósł z ziemi dziecko i wszedł w finansowe porozumienie z pewną kobietą we wsi, aby się dzieckiem zaopiekowała, ubierała je i karmiła.
Reputacja mistrza spadła do zera. Już nikt nie przychodził do niego po jakąkolwiek naukę.
W rok po zaistnieniu tej sytuacji dziewczyna, która urodziła dziecko, nie mogła znieść jej dłużej i wreszcie wyznała, że powiedziała nieprawdę. Ojcem dziecka był chłopak z sąsiedniego domu.
Rodzice dziewczyny i wszyscy mieszkańcy wsi zawstydzili się. Upadli do nóg mistrza i prosili go o przebaczenie oraz aby oddał dziecko. Tak też mistrz uczynił. A wszystko co powiedział, to było:
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze...
Człowiek przytomny!
Stracić reputację?... Niewiele się różni od zaprzepaszczenia kontraktu, który pewien człowiek miał podpisać we śnie.
SYNOWIE ZMARLI WE ŚNIE
Pewien skromny rybak i jego żona mieli syna po wielu latach małżeństwa. Chłopiec był dumą i radością rodziców. Zdarzyło się jednak, że poważnie zachorował. Rodzice stracili wszystko na lekarzy i lekarstwa. Ale dziecko umarło.
Matka była zrozpaczona z bólu. Ojciec nie uronił ani jednej łzy. Kiedy po pogrzebie żona wyrzucała mężowi brak wszelkich uczuć, rybak powiedział:
- Pozwól, że powiem Ci dlaczego nie płakałem. Wczoraj w nocy śniło mi się, że jestem królem, dumnym ojcem ośmiu synów. Jakże byłem szczęśliwy! Ale wtedy się przebudziłem. I teraz jestem zdezorientowany: czy mam płakać na tamtymi ośmioma synami, czy za tym jednym?
ORZEŁ KRÓLEWSKI
Pewien człowiek znalazł jajko orła. Zabrał je i włożył do gniazda kurzego w zagrodzie. Orzełek wylągł się ze stadem kurcząt i wyrósł wraz z nimi.
Orzeł przez całe życie zachowywał się jak kury z podwórka, myśląc, że jest podwórkowym kogutem. Drapał w ziemi szukając glist i robaków. Piał i gdakał. Potrafił nawet trzepotać skrzydłami i fruwać kilka metrów w powietrzu. No bo przecież, czy nie tak właśnie fruwają koguty?
Minęły lata i orzeł się zestarzał. Pewnego dnia zauważył wysoko nad sobą, na czystym niebie wspaniałego ptaka. Płynął elegancko i majestatycznie wśród prądów powietrza, ledwo poruszając potężnymi, złocistymi skrzydłami. Stary orzeł patrzył w górę oszołomiony. - Co to jest? - zapytał kurę stojącą obok. - To jest orzeł, król ptaków. - odrzekła kura. - Ale nie myśl o tym, ty i ja jesteśmy inni niż on. Tak więc orzeł więcej o tym nie myślał. I umarł wierząc, że jest kogutem w zagrodzie.
KACZĄTKO
Asceta sufi, Shams-e Tabrazi, opowiada o samym sobie taką historię:
Od dziecka uważano mnie za nieprzystosowanego. Chyba nikt mnie nie rozumiał. Mój własny ojciec powiedział mi kiedyś:
- Nie jesteś dostatecznie szalony, by cię zamknąć w domu wariatów, ani też dostatecznie skupiony, by dać cię do klasztoru. Nie wiem co z tobą zrobić.
A ja odpowiedziałem:
- Raz włożył ktoś kacze jajo do gniazda kury. Gdy kaczątko przebiło skorupę chodziło razem z matką kwoką, aż kiedyś doszli do stawu. Kaczątko poszło sobie prosto do wody, a kura została na brzegu, gdakając przestraszona. Tak więc, kochany ojcze, ja wszedłem w ocean i w nim znalazłem swoje miejsce. I nie możesz winić mnie za to, że ty zostałeś na brzegu.
LALKA Z SOLI
Lalka z soli przeszła tysiące kilometrów po ziemi, aż pewnego razu dotarła do morza. Zafascynowała ją ta ruchoma i dziwna masa, całkowicie różna od wszystkiego co dotąd widziała.
- Kim jesteś? - zapytała lalka z soli morze.
Morze odpowiedziało z uśmiechem:
- Wejdź i zobacz.
I lalka weszła w morze. Ale im bardziej w nie wchodziła, tym bardziej się rozpuszczała, aż nie zostało z niej prawie nic. Nim rozpuścił się ostani kawałek, lalka zawołała zdumiona:
- Teraz już wiem, kim jestem!
KIM JESTEM? Jest to opowiadanie Attara de Neishaur.
Kochanek zapukał do drzwi swojej ukochanej.
- Kto tam? - zapytała ukochana z wnętrza.
- To ja. - powiedział kochanek.
- W takim razie idź sobie. W tym domu nie zmieścimy się ty i ja.
Odrzucony kochanek odszedł na pustynię, gdzie spędził na medytacjach wiele miesięcy, rozważając słowa ukochanej. Wreszcie wrócił i znowu zapukał do drzwi.
- Kto tam?
- To ty.
I drzwi otwarły się natychmiast.
KOCHANEK GADUŁA
Pewien kochanek przez wiele miesięcy starał się o względy ukochanej bez żadnego rezultatu, cierpiąc okrutne męki odrzucenia. Wreszcie ukochana ustąpiła i powiedziała:
- Przyjdź tam a tam, o tej a o tej godzinie.
I tam o umówionej porze, wreszcie spotkał się kochanek ze swoją ukochaną. Włożył rękę do torby i wyjął plik miłosnych listów, jakie napisał w ostatnich miesiącach. Były to listy pełne namiętności, w których wyrażał swój ból i gorące pragnienia wyrażania miłosnych rozkoszy i połączenia się z nią. I zaczął je czytać swojej ukochanej. Mijały godziny, a on czytał i czytał. Wreszcie dziewczyna powiedziała:
- Co z ciebie za głupiec! Wszystkie te listy mówią o mnie i o tym, że mnie pragniesz. No więc teraz siedzę przy tobie. A ty czytasz swoje głupie listy.
- Teraz siedzę przy tobie - powiedział Bóg do swego czciciela - a ty rozmyślasz na mój temat, mówisz o Mnie swoim językiem i czytasz, co o Mnie jest napisane w twoich książkach. Kiedy wreszcie zamilkniesz i zakosztujesz Mnie ?
ODRZUCIĆ „JA”
Uczeń:
- Przychodzę zaofiarować ci moją służbę.
Mistrz:
- Jeśli odrzucisz swoje „ja”, będziesz służył naprawdę.
Możesz oddać wszystkie swoje dobra na pomoc dla biednych i wydać swoje ciało na spalanie, a nie mieć absolutnie miłości. Zachowaj swoje dobra, a odrzuć swoje „ja”. Nie pal ciała; spal swoje „ego”. A miłość wypłynie sama.
ZOSTAW SWOJE NIC
Myślał, że najważniejsze to być ubogim i surowym. Nigdy nie zdawał sobie sprawy, że to, co naprawdę ważne, to odrzucić swoje „ego”, że „ego” jednakowo dobrze tuczy się na tym, co święte, jak na tym, co światowe, na ubóstwie i na bogactwie, na surowości życia i na luksusach. Nie ma nic takiego, czym „ego” nie posłużyłoby się, aby się nadymać.
Uczeń:
- Przychodzę do ciebie z niczym w rękach.
Mistrz:
- Więc wypuść to natychmiast!
Uczeń:
- Ale jak ma wypuścić, jeśli to jest nic?
Mistrz:
- W takim razie zabierz je sobie!
Z twojego nic możesz zrobić prawdziwą własność. I nieść z sobą własną rezygnację jak trofeum. Nie zostawiaj swojej własności. Zostaw swoje „ego”.
MISTRZ ZEN I CHRZEŚCIJANIN
Pewien chrześcijanin odwiedził mistrza zen i powiedział:
- Pozwól, że przeczytam ci parę zdań z Kazania na Górze.
- Posłucham z największą przyjemnością - odparł mistrz.
Chrześcijanin przeczytał kilka zdań i popatrzył na niego: Mistrz uśmiechnął się i rzekł:
- Kimkolwiek był ten, kto powiedział te słowa, na pewno był Człowiekiem Oświeconym.
Ucieszyło to chrześcijanina, czytał więc dalej. Mistrz przerwał mu i powiedział:
- Człowieka, który wygłaszał te słowa, naprawdę można by nazwać Zbawicielem ludzkości.
Chrześcijanin wzruszył się. Doczytał do końca, mistrz powiedział wtedy:
- To kazanie zostało wygłoszone przez Człowieka, który promieniał boskością.
Radość chrześcijanina nie miała granic. Odszedł zdecydowany wrócić raz jeszcze i przekonać mistrza zen, że powinien zostać chrześcijaninem.
Wracając do domu spotkał siedzącego przy ścieżce Chrystusa.
- Panie! - powiedział rozentuzjazmowany. - Doprowadziłem tego człowieka do wyznania, że jesteś boski!
Jezus uśmiechnął się i powiedział:
- I cóż innego osiągnąłeś poza tym, że nadęło się twoje chrześcijańskie „ego”?
POCIECHA DLA DIABŁA
Starożytna legenda chrześcijańska:
Kiedy Syn Boży został przybity do krzyża i oddał ducha, zstąpił prosto z krzyża do piekła i uwolnił wszystkich grzeszników, którzy cierpieli tam męki. I diabeł zasmucił się i płakał, gdyż myślał, że nie będzie już miał więcej grzeszników w piekle. Wtedy powiedział Bóg:
- Nie płacz, będę musiał ci wysłać wszystkich tych świętych ludzi, którzy mają upodobanie w samoświadomości swej dobroci i we własnym przekonaniu o potępieniu grzeszników. I piekło znowu się napełni na całe pokolenia, aż przyjdę powtórnie.
LEPIEJ SPAĆ NIŻ OBMAWIAĆ
Sa'di di Shiraz opowiada taką historię o sobie samym:
Jako dziecko byłem chłopcem zapalonym do modlitwy i nabożeństw. Pewnej nocy brałem udział w czuwaniu, razem z ojcem, trzymając święty Koran na kolanach. Wszyscy, którzy byli z nami, zaczęli naraz zasypiać i po chwili już głęboko spali. Rzekłem więc do niego ojca:
- Nikt z tych śpiochów nie jest w stanie otworzyć oczu i podnieść głowę, aby zmówić swą modlitwę. Pomyślałby ktoś, że pomarli.
Mój ojciec odpowiedział:
- Mój kochany synu, wolałbym, żebyś i ty spał zamiast obmawiać.
Świadomość własnej cnoty jest niebezpieczeństwem, na jakie narażeni są ci, którzy wchodzą na drogę modlitwy i pobożności.
MNICH I KOBIETA
W drodze do swojego klasztoru mnisi buddyjscy napotkali nad brzegiem rzeki przepiękną kobietę. Podobnie jak oni, chciała przejść przez rzekę, ale woda wezbrała za bardzo. Tak więc jeden z mnichów wziął ją na plecy i przeniósł na drugi brzeg. Drugi mnich był wielce zgorszony. Przez dwie pełne godziny krytykował takie zaniedbanie w zachowaniu świętej reguły: Czyżby zapomniał, że jest mnichem? Jak mógł się odważyć dotknąć kobiety i przenosić ją na drugi brzeg rzeki? Czyż nie poddaje to w wątpliwość świętej religii? I tak dalej...
Oskarżony słychał cierpliwie tego nie kończącego się kazania. Wreszcie zawołał:
- Bracie, ja zostawiłem tę kobietę nad rzeką, czy teraz niesiesz ją ty?
Mówi arabski mistyk Abu Hassan Bushanja: „Grzeszny czyn jest znacznie mniej szkodliwy niż pragnienie i idea dokonania go. Jedna rzecz to ulec ciału w chwilowej przyjemności, a inna rzecz, bardzo różna, to ciągle to rozważać w umyśle i w sercu”. Kiedy osoby religijne w kółko rozpamiętują grzech innych, można podejrzewać, że to wgłębianie się daje im więcej przyjemności niż grzesznikowi.
ATAK SERCA DUCHOWNEGO
Serce wuja Toma było bardzo słabe i lekarz poradził mu, by na siebie uważał. Tak więc, kiedy krewni dowiedzieli się, że wujek odziedziczył miliard dolarów po pewnym zmarłym, bali się powiedzieć mu o tym, aby nie spowodowało to ataku serca. Poprosili więc o pomoc proboszcza, który zapewnił ich, że znajdzie sposób na przekazanie mu tej wiadomości.
- Powiedz mi, Tom - rzekł ojciec Murphy do starego sercowca. - Gdyby Bóg w swoim miłosierdziu zasłał ci miliard dolarów, co byś z nimi zrobił?
Tom pomyślał chwilę i powiedział bez cienia wątpliwości:
- Dałbym księdzu połowę na kościół.
Ojciec Murphy, gdy to usłyszał, dostał nagłego ataku serca.
Kiedy przemysłowiec dostał ataku serca na skutek wysiłków mających na celu rozwój jego przemysłowego imperium, łatwo wykazać mu jego zachłanność i egoizm. Kiedy na skutek rozwijania królestwa Bożego, proboszcz dostał ataku serca, było rzeczą niemożliwą wykazaniu mu, że wchodzi w rachubę zachłanność i egoizm, choć w formie łagodniejszej. Czy rzeczywiście popierał on królestwo Boże, czy też siebie samego? Królestwo Boże nie potrzebuje poparcia, lecz przychodzi samo, bez konieczności naszej męczącej pomocy. Przypatrzmy się troskom. Czyż nie ukazują naszego egoizmu?
ZNAĆ CHRYSTUSA
Dialog między nowo nawróconym ku Chrystusowi a jego niewierzącym przyjacielem:
- Tak więc nawróciłeś się ku Chrystusowi?
- Tak.
- W takim razie na pewno dużo o Nim wiesz. Powiedz mi w jakim kraju się urodził?
- Nie wiem.
- Ile miał lat, gdy umarł?
- Nie wiem.
- Wiesz przynajmniej ile kazań wygłosił?
- Nie wiem.
- Prawdę mówiąc wiesz bardzo niewiele, jak na człowieka, który twierdzi, że nawrócił się ku Chrystusowi.
- Masz rację. Wstydzę się, że tak mało o nim wiem: Przed trzema laty byłem pijakiem. Miałem długi. Moja rodzina rozpadała się. Moja żona i dzieci bały się moich nocnych powrotów do domu. A teraz przestałem pić, nie mamy długów, nasz dom jest szczęśliwym domem, dzieci z tęsknotą wyglądają co wieczór mojego powrotu. Wszystko to zrobił Chrystus dla mnie. I to jest to, co wiem o Chrystusie.
Znać naprawdę, znaczy zostać przemienionym przez to, co się zna.
SPOJRZENIE JEZUSA
W Ewangelii świętego Łukasza czytamy, co następuje: „Piotr zaś rzekł: »Człowieku, nie wiem co mówisz«. W tej chwili, gdy on jeszcze mówił, kogut zapiał. A Pan obrócił się spojrzał na Piotra”. (...) I Piotr wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał” (Łk 22, 60-62).
Utrzymywałem dość dobre stosunki z Panem. Prosiłem go o różne rzeczy, mówiłem z nim, śpiewałem mu chwałę, dziękowałem... Zawsze jednak miałem kłopotliwe wrażenie, że On chciał, bym mu spojrzał w oczy... czego nie robiłem. Mówiłem do Niego, ale odwracałem wzrok, kiedy czułem, że On na mnie patrzy. Patrzyłem zawsze gdzie indziej. I wiedziałem dlaczego: bałem się. Myślałem, że w Jego oczach napotkam spojrzenie wyrzucające mi jakiś grzech, za który nie żałowałem. Myślałem, że w jego oczach odkryję jakieś wymaganie: że było coś, czego On żądał ode mnie. Wreszcie któregoś dnia zdobyłem się na odwagę i spojrzałem. W jego oczach nie było ani wyrzutu, ani wymagań. Jego oczy mówiły jedynie: „Kocham cię”. Patrzyłem uważnie przez dłuższą chwilę. Oczy miały ten sam wyraz: „Kocham cię”. I tak jak Piotr wyszedłem za zewnątrz i rozpłakałem się.
ZŁOTE JAJKO
Fragment Tekstu Świętego:
Tak mówi Pan: „Była raz gęś, która znosiła codziennie złote jajko. Żona właściciela gęsi rozkoszowała się bogactwem, jakie te jajka jej przynosiły. Była to jednak kobieta zachłanna i nie mogła znieść cierpliwie wyczekiwania z dnia na dzień na jajko. Postanowiła więc zabić gęś i wziąć wszystkie jajka na raz. I tak zrobiła: zabiła gęś i jedyne co uzyskała to jedno jajko w połowie ukształtowane i martwą gęś, która nie mogła już znosić jajek”. Tyle słowa Bożego!
Pewien ateista słyszał o tej opowieści ze Świętych Pism i kpił.
- I to wy nazywacie słowem Bożym! Gęś, która znosi złote jajka! To pokazuje tylko ile można wierzyć temu, kogo nazywacie „Bogiem”...
Kiedy czytał ten tekst człowiek obeznany ze sprawami religijnymi, zareagował w następujący sposób:
- Pan nasz mówi wyraźnie, że była taka gęś, która znosiła złote jajka. A jeśli Pan mówi, musi to być prawdą, mimo że naszym biednym ludzkim umysłom wydaje się to nieprawdopodobne. Zresztą, studia archeologiczne dają nam kilka niejasnych wskazówek, że w jakimś tam momencie starożytnych dziejów istniała rzeczywiście jakaś tajemnicza gęś, która znosiła złote jajka.
No więc dobrze, zapytacie nie bez racji, jak może jajko nie przestając być jajkiem, być równocześnie ze złota? Naturalnie nie ma na to odpowiedzi. Różne szkoły myśli religijnej próbują to wyjaśnić na różne sposoby. To jednak czego się tutaj wymaga w ostatniej instancji, to jest akt wiary w tajemnicę zaskakującą ludzki umysł.
Był nawet pewien kaznodzieja, który po przeczytaniu tego tekstu jeździł po wsiach i miastach nawołując gorliwie ludzi, by zaakceptowali fakt, że Bóg w określonym momencie historycznym stworzył złote jajka. Czyż nie użyłby lepiej swojego czasu, gdyby się był poświęcił nauczaniu o zgubnych skutkach chciwości, zamiast podbudowywać wierzenie w złote jajka? Bo czyż nie jest nieskończenie mniej ważne mówić: „Panie, Panie”, niż pełnić wolę naszego Ojca w niebie?
DOBRA NOWINA
Oto dobra nowina ogłoszona przez naszego Pana Jezusa Chrystusa:
Jezus nauczał swych uczniów w przypowieściach. Mówił im: Królestwo niebieskie podobne jest do dwóch braci, którzy żyli szczęśliwi i zadowoleni, aż otrzymali powołanie od Boga, by zostać uczniami. Starszy z nich odpowiedział wielkodusznie na wezwanie, choć krajało mu się serce, gdy żegnał się z rodziną i dziewczyną, którą kochał, i z którą pragnął się ożenić. W rezultacie udał się do odległego kraju, gdzie spędził życie w służbie najuboższych wśród ubogich.
Wybuchło w tym kraju prześladowanie, został aresztowany, fałszywie oskarżony, torturowany i skazany na śmierć. I Pan mu powiedział: „Bardzo dobrze, sługo wierny i sumienny. Służyłeś mi za cenę tysiąca talentów. Chce cię wynagrodzić miliardem talentów. Wejdź do radości twego Pana”. Odpowiedź młodszego była o wiele mniej wielkoduszna. Postanowił zignorować wołanie, iść swoją drogą i ożenić się z dziewczyną, którą kochał. Cieszył się szczęśliwym małżeństwem, powodziło mu się w interesach i udało mu się być sławnym i bogatym. Od czasu do czasu dawał jałmużnę jakiemuś żebrakowi lub okazywał hojność żonie i dzieciom. Również od czasu do czasu wysyłał jakąś drobną sumkę swojemu starszemu bratu, który znajdował się w odległym kraju. Pisał mu: „Być może, dzięki temu będziesz mógł więcej pomóc tym biedaczyskom”.
Kiedy przyszła jego godzina, Pan mu powiedział: „Bardzo dobrze sługo wierny i sumienny. Służyłeś mi za cenę dziesięciu talentów. Chcę cię wynagrodzić miliardem talentów. Wejdź do radości twego Pana”. Starszy brat zdziwił się słysząc, że jego brat miał otrzymać tę samą nagrodę co on. Ale ucieszył się tym niezmiernie. I rzekł: „Panie, nawet wiedząc o tym, gdybym miał się na nowo urodzić i żyć na powrót, zrobiłbym dla Ciebie dokładnie to co zrobiłem”.
To jest prawdziwa Dobra Nowina: Wielkoduszny Pan i uczeń, który mu służy z czystej radości służenia, z miłością.
JONEYED I FRYZJER
Joneyed, święty człowiek przybył do Mekki w przebraniu żebraka. Zobaczył fryzjera golącego jakiegoś bogatego człowieka. Gdy poprosił, by i jego ogolił, fryzjer natychmiast zostawił bogatego i zaczął golić Joneyeda. Gdy skończył nie chciał wziąć pieniędzy, lecz dał jeszcze Joneyedowi jałmużnę. Na Joneyedzie zrobiło to takie wrażenie, że postanowił dać wszystko co by tego dnia zebrał. I zdarzyło się, że jakiś zamożny pielgrzym zbliżym się do Joneyedowi i dał mu sakiewkę złota. Joneyed poszedł tego wieczora i ofiarował złoto fryzjerowi. Fryzjer krzyknął do niego:
- Co z ciebie za święty? Nie wstyd ci, że chcesz płacić za usługę wyświadczoną z miłością?
Czasem można usłyszeć, jak ludzie mówiąc: „Panie, zrobiliśmy tak dużo dla Ciebie. Jak nam się odwdzięczysz?” Ilekroć się daje też szuka odpłaty, miłość robi się kupiecka.
Fantazja: Uczeń zawołał do Pana: Co z Ciebie za Bóg?! Nie wstyd Ci, że chcesz płacić za usługę wyświadczoną Ci z miłości?
Pan uśmiechnął się i rzekł:
- Ja nie płacę nikomu; jedynie cieszę się twoją miłością.
STARSZY BRAT
Tematem kazania był syn marnotrawny. Kaznodzieja mówił z głębokim przejęciem o niewiarygodnej miłości Ojca. Ale cóż dziwnego w miłości Ojca? Są tysiące ludzkich ojców (a prawdopodobnie matek jeszcze więcej) zdolnych do kochania w podobny sposób. Przypowieść w rzeczywistości skierowana była bezpośrednio do faryzeuszy:
„Zbliżali się do niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w piśmie: »Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi«. Opowiedział im wtedy następującą przypowieść... (Łk 15, 1-2) ” Malkontent! Faryzeusz! Starszy brat! Tu jest cel przypowieści.
Razu pewnego Bóg przechadzał się po niebie i ze zdumieniem zauważył, że byli tam wszyscy ludzie. Ani jedna dusza nie została wysłana do piekła. Zaniepokoiło go to, no bo czyż nie miał zobowiązań wobec samego siebie, by być sprawiedliwym? A ponadto, po cóż zostało stworzone piekło, jeśli miałoby być nie używane? Powiedział więc do anioła Gabriela:
- Zbierz wszystkich przed mym tronem i przeczytaj im Dziesięć Przykazań.
Przeczytano pierwsze przykazanie.
Bóg rzekł:
- Każdy kto zgrzeszył przeciwko temu przykazaniu, ma natychmiast przenieść się do piekła.
- Niektóre osoby oddzieliły się od tłumu i poszły smutne do piekła. Tak samo zrobiono z drugim przykazaniem, z trzecim, z czwartym, z piątym... Już wtedy zaludnienie nieba obniżyło się znacznie. Kiedy przeczytano szóste przykazanie, wszyscy poszli do piekła z wyjątkiem pustelnika, grubego, starego i łysego.
Popatrzył Bóg na niego i powiedział do Gabriela:
- Czy to jest jedyny człowiek, który został w niebie?
- Tak - odpowiedział Gabriel.
- Masz ci los - powiedział Bóg. - Został coś za bardzo sam, nie sądzisz? Idź i powiedz wszystkim, by wrócili.
Kiedy gruby, stary i łysy pustelnik usłyszał, że wszyscy otrzymali przebaczenie, skrzywił się i krzyknął do Boga:
- To niesprawiedliwe! Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej?
Aha! Następny faryzeusz! Następny starszy brat! Człowiek, który wierzy w nagrody i kary i który jest fanatykiem najbardziej ścisłej sprawiedliwości!
RELIGIA STAREJ DAMY
Pewna stara dama, bardzo religijna, nie była zadowolona z żadnej z istniejących religii i założyła swoją własną.
Pewien dziennikarz, który szczerze pragnął zrozumieć punkt widzenia tej pani, zapytał ją pewnego razu:
- Naprawdę wierzy pani, jak ludzie powiadają, że nikt nie pójdzie do nieba z wyjątkiem pani i pani służącej?
Stara dama pomyślała przez chwilę i odrzekła:
- No cóż... co do Marysi, nie jestem pewna.
MIŁOŚĆ NIE PAMIĘTA
- Dlaczego nie przestaniesz mówić o moich dawnych błędach? - zapytał mąż. - Myślałem, że już mi przebaczyłaś i zapomniałaś.
- Oczywiście. Przebaczyłam i zapomniałam - odpowiedziała żona. - Ale chcę być pewna, że ty nie zapomnisz, że przebaczyłam i zapomniałam.
Dialog:
Grzesznik:
- Nie pamiętaj, Panie, o moich grzechach!
Pan:
- Grzechy? Jakie grzechy? Jeśli ty mi ich nie przypominasz... Ja zapomniałem o nich przed wiekami.
„Miłość nie pamięta złego” (1 Kor 13).
LOTOS
Mój przyjaciel ogromnie mnie zdumiewał. Postanowił pokazać wszystkim w sąsiedztwie, jak jest święty. Nawet przywdział strój odpowiedni do tych zamierzeń. Zawsze myślałem, że jeśli człowiek jest naprawdę święty, to jest to oczywiste dla innych, bez żadnej pomocy z jego strony. Mój przyjaciel jednak był zdecydowany zapewnić tego rodzaju pomoc swoim bliskim. Zorganizował nawet małą grupę uczniów, którzy demonstrowaliby wobec wszystkich jego domniemaną świętość. Nazywali to „dawać świadectwo”.
Przechodząc obok stawu zobaczyłem kwitnący lotos i instynktownie powiedziałem:
- Jak piękny jesteś, kochany lotosie! Jak piękny musi być Bóg, który Cię stworzył.
Lotos zawstydził się, gdyż nigdy nie uświadamiał sobie swego piękna. Ale ucieszył się z chwalenia Boga. Był jeszcze piękniejszy przez samo to, że tak nieświadomy swego piękna. I pociągał mnie nieodparcie, gdyż w najmniejszy sposób nie chciał zrobić na mnie wrażenia. * * *
W innym stawie, leżącym trochę dalej, mogłem zobaczyć, jak inny lotos rozpościerał przede mną swoje płatki i mówił bezwstydnie:
- Spójrz, jaki jestem piękny, i chwal mojego Stwórcę.
- Odszedłem z niesmakiem.
Kiedy próbuję innych zbudować, staram się o wywołanie dobrego wrażenia. Uwaga na faryzeuszy z dobrymi intencjami!
ŻÓŁW
Był liderem pewnej grupy religijnej. Czymś w rodzaju guru. Czczony, szanowany, wręcz kochany. Ale skarżył się, że stracił ciepło ludzkiego towarzystwa. Ludzie szukali go, aby uzyskać pomoc czy radę, ale nie przychodzili do niego jak do człowieka. Nie odpoczywali w jego towarzystwie. A jak mieli to zrobić? Przyjrzałem mu się: był człowiekiem zrównoważonym, panującym nad sobą, uroczystym, doskonałym. I powiedziałem mu:
- Masz trudny wybór: być człowiekiem żywym i atrakcyjnym albo zrównoważonym i szanowanym. Nie możesz być jednym i drugim - Odszedł ode mnie smutny.
Powiedział, że jego sytuacja nie pozwala mu być pełnym życia, być sobą. Musiał odgrywać określoną rolę i być szanowanym. Zdaje się, że Jezus był człowiekiem żywym i wolnym; nie trzymał ludzi na dystans i nie żądał respektu. Jego słowa i zachowanie szokowały wiele osób godnych szacunku.
Cesarz Chin usłyszał o mądrości pewnego pustelnika żyjącego w górach Północy i wysłał do niego posłów, aby zaofiarowali mu stanowisko premiera w cesarstwie. Po wielu dniach podróży posłowie dotarli tam i napotkali półnagiego pustelnika, siedzącego na skale i zajętego łowieniem ryb. Początkowo mieli wątpliwości, czy to rzeczywiście mógł być człowiek, o którym cesarz miał aż tak wysokie mniemanie, ale gdy popytali w sąsiedniej wiosce, przekonali się, że rzeczywiście chodziło o niego. Poszli więc na brzeg rzeki i zawołali go z najwyższym szacunkiem. Pustelnik zbliżył się do brzegu brodząc w wodzie, przyjął bogate prezenty i wysłuchał ich dziwnej petycji. Kiedy wreszcie zrozumiał, że to cesarz chce, aby on, pustelnik, został premierem królestwa, odrzucił głowę do tylu i wybuchnął głośnym śmiechem. Kiedy w końcu zdołał opanować śmiech powiedział do zaskoczonych posłów:
- Widzicie tego żółwia jak porusza ogonem w błocie?
- Tak, szanowny panie - odparli posłowie.
- No więc dobrze, powiedzcie mi: czy to prawda, że codziennie cały dwór królewski zbiera się w kaplicy królewskiej, aby oddać cześć zasuszonemu żółwiowi, umieszczonemu nad głównym ołtarzem, boskiemu żółwiowi, którego skorupa wysadzana jest diamentami, rubinami i innymi drogimi kamieniami?
- Tak, to prawda, czcimy go panie - rzekli posłowie.
- No dobrze, a czy uważacie, że to biedne stworzenie, ruszające sobie ogonem w błocie, mogłoby zastąpić tego boskiego żółwia?
- Nie, szanowny panie - odpowiedzieli posłowie.
- W takim razie idźcie i powiedzcie cesarzowi, że i ja nie mogę. Wolę być żywy w tych górach, niż martwy w jego pałacu. Bo nikt nie może mieszkać w pałacu i być żywy.
BAYAZID ŁAMIE ZASADĘ
Bayazid, muzułmański święty, postępował czasem wbrew zewnętrznym formom i rytom islamu. Pewnego razu, wracając z Mekki, zatrzymał się w irańskim mieście królewskim. Mieszkańcy, którzy otaczali go czcią, zbiegli się tłumnie, aby go powitać i narobili szumu w całym mieście. Bayazid, który nie znosił takiej czołobitności, wytrzymał aż do momentu, kiedy doszli do pałacu targowego. Tam kupił kawał chleba i zabrał się do jedzenia na oczach swoich zapalonych zwolenników. Był to dzień postu w miesiącu Ramadan, Bayazid jednak uważał, że podróż w pełni usprawiedliwia przekroczenie przepisów religijnych. Inaczej jednak myśleli jego czciciele, którzy tak zgorszyli się postępowaniem Bayazida, że opuścili go i udali się do domów.
Bayazid powiedział z satysfakcją do jednego z uczniów:
- Patrz. Gdy tylko zrobiłem coś wbrew ich oczekiwaniom, znikła cała cześć, jaką mi okazywali.
W podobny sposób Jezus całkowicie zgorszył tych, którzy za Nim chodzili. Tłumy potrzebują świętego, którego by mogły czcić, guru, którego by mogły się radzić. Istnieje milcząca umowa: Ty masz odpowiadać na nasze oczekiwania, a w zamian za to my będziemy cię czcić. Zabawa w świętość!
LUDZIE W PASKI
Ogólnie rzecz biorąc dzielimy ludzi na dwie kategorie: świętych i grzeszników. Jest to jednak podział absolutnie urojony. Z jednej strony, nikt nie wie na pewno, kto jest świętym, a kto grzesznikiem, pozory mylą. Z drugiej strony, my wszyscy, święci i grzesznicy, jesteśmy grzesznikami.
Przy jakiejś tam okazji pewien kaznodzieja zwrócił się do grupy dzieci:
- Gdyby tak wszyscy dobrzy ludzie byli biali, a źli ludzie czarni, jakiego koloru bylibyście wy?
Mała Mary Jane odpowiedziała:
- Ja, proszę księdza, byłabym w paski.
Taki sam byłby ksiądz, mahatmowie i papieże, i wszyscy kanonizowani święci.
Pewien człowiek szukał odpowiedniego kościoła, do którego mógłby uczęszczać. Raz wszedł do kościoła, w którym wierni i sam kapłan czytali książkę z modlitwami.
Mówili:
- Zaniedbaliśmy rzeczy, które powinniśmy zrobić, a zrobiliśmy to, czego nie powinniśmy.
Człowiek usiadł z prawdziwą ulgą w jednej z ławek i wzdychając głęboko, rzekł po cichu:
- Dziękuję Ci Boże, nareszcie znalazłem swoich!
Wysiłki naszych „świętych” ludzi, mające na celu ukrycie własnej skóry „w paski”, bardzo często zawodzą, a zawsze są oszukiwaniem.
MUZYKA DLA GŁUCHYCH
Dawniej byłem zupełnie głuchy. Patrzyłem na ludzi, którzy stojąc wyczyniali najdziwniejsze obroty. Nazywali to tańcem. Wydawało mi się to absurdem do czasu, gdy pewnego dnia usłyszałem muzykę. Wtenczas zrozumiałem, jak piękną rzeczą jest taniec.
Widzę szalone zachowanie się świętych. Wiem jednak, że mój duch jest martwy. Zawieszam więc mój sąd, aż będę żył. Może wtedy zrozumiem. Widzę szalone zachowanie się zakochanych. Wiem jednak, że moje serce jest martwe. Tak więc, zamiast sądzić, zacząłem się modlić, aby kiedyś ożyło moje serce.
BOGACI
Mąż:
- Wiesz co, kochanie? Będę ciężko pracował, i któregoś dnia będziemy bogaci.
Żona:
- Już jesteśmy bogaci, najdroższy. Mamy siebie nawzajem. Być może, kiedyś będziemy mieć również pieniądze.
ZADOWOLONY RYBAK
Bogaty przemysłowiec z Północy poczuł niesmak widząc pewnego rybaka z Południa, spokojnie opartego o swoją łódź i palącego fajkę.
- Dlaczego nie wypłynąłeś łowić? - zapytał przemysłowiec.
- Bo już złowiłem dość na dzisiaj - odpowiedział rybak.
- Dlaczego nie łowisz więcej, niż to konieczne? - nalegał przemysłowiec.
- A cóż bym z tym zrobił? - zapytał rybak.
- Zarobilibyśmy więcej pieniędzy - padło w odpowiedzi. - Mógłbyś wtedy założyć motor do twojej łodzi, wypływać na głębsze wody i łowić więcej ryb. Wtedy też zarobiłbyś dość pieniędzy by kupić sobie nylonową sieć, dzięki czemu miałbyś jeszcze więcej ryb i więcej pieniędzy. Szybko zarobiłbyś i na drugą łódź... , i być może na całą flotę. Byłbyś wtedy bogaty tak jak ja.
- I co bym wtedy robił? - zapytał znowu rybak.
- Mógłbyś wtedy usiąść i cieszyć się z życia - odpowiedział przemysłowiec.
- A jak myślisz, co ja właściwie w tej chwili robię? - Zapytał zadowolony rybak...
Właściwsze jest zachowanie stanu zdolności cieszenia się, niż zarobienie mnóstwa pieniędzy.
SIEDEM GARNKÓW ZŁOTA
Pewien fryzjer przechodząc pod zaczarowanym drzewem, usłyszał pytający głos:
- Chciałbyś mieć siedem garnków złota?
Fryzjer rozejrzał się dokoła, ale nie zobaczył nikogo. Obudziła się w nim jednak jakaś chciwość i odpowiedział żarliwie:
- Tak, oczywiście, że chciałbym mieć.
- W takim razie, idź szybko do domu - powiedział głos - a tam je znajdziesz.
Fryzjer pobiegł do domu. I rzeczywiście: stało tam siedem garnków, wszystkie pełne złota, z wyjątkiem jednego, zapełnionego tylko do połowy.
Fryzjer nie mógł znieść tego, że siódmy garnek nie jest całkiem pełny. Poczuł gorące pragnienie zapełnienia go, bo w przeciwnym razie będzie nieszczęśliwy. Przetopił wszystkie rodzinne klejnoty w złote monety i wrzucił je do garnka. Ten jednak ciągle tak samo był napełniony tylko do połowy. Doprowadziło go to do rozpaczy! Oszczędzał i skąpił, aż do głodzenia siebie i rodziny. Wszystko na próżno. Ile by złota włożył do garnka, ten był ciągle wypełniony do połowy. Wreszcie poprosił króla, aby mu podniósł zarobki. Podwojono mu je i na nowo powziął walkę o wypełnienie garnka. Posunął się aż do żebrania. A garnek wchłaniał każdą monetę, którą do niego wkładano, ale uparcie trwał wypełniony do połowy.
Król zwrócił uwagę na zabiedzonego i wygłodzonego fryzjera. Zapytał go:
- Co się z tobą dzieje? Gdy zarabiałeś mniej, byłeś szczęśliwy i zadowolony. A teraz kiedy Ci podwojono zarobki, jesteś zniszczony i przybity. Nie masz przypadkiem u siebie siedmiu garnków złota?
Fryzjer był zaskoczony.
- Kto wam to powiedział, Wasza Wysokość?
Król się zaśmiał.
- Ależ to oczywiste, że wyglądasz na takiego, któremu duch ofiarował siedem garnków. Kiedyś ofiarował je mnie. Zapytałem, czy to złoto można będzie wydać, czy tylko służy do tego, by je mieć. I zjawa znikła bez słowa. Tego złota nie można wydać. Jedyne co pozostaje to nieodparty pociąg do pomnożenia go. Idź i oddaj je już teraz, a znów będziesz szczęśliwy.
PRZYPOWIEŚĆ O ŻYCIU WSPÓŁCZESNYM
Zwierzęta zgromadziły się i zaczęły narzekać na ludzi, że ograbiają je z wielu rzeczy.
- Zabierają moje mleko - powiedziała krowa.
- Zabierają moje jajka - powiedziała kura.
- Zabierają moje mięso na boczek - powiedziała świnia.
- Polują na mnie, by mi zabrać mój tłuszcz - powiedział wieloryb.
I tak dalej. Na końcu przemówił ślimak.
- A ja mam coś, co chcieliby mieć bardziej niż cokolwiek innego. Coś, z czego na pewno by mnie nie ograbili, gdyby mogli. Mam CZAS.
Masz cały czas świata. Potrzeba jedynie, byś chciał go wziąć. Co cię powstrzymuje?
HOFETZ CHAIM W ubiegłym stuleciu pewien turysta ze Stanów Zjednoczonych odwiedził słynnego polskiego rabina Hofetza Chaima. Zdziwił się, gdy zobaczył, że domem rabina, po prostu, był jeden pokój obłożony książkami. Za całe umeblowanie służyły stół i ławeczka. - Rabinie, gdzie są twoje meble? - zapytał turysta. - A gdzie są twoje? - odpowiedział pytaniem Hofetz.. - Moje? J a przecież jestem tylko turystą. Jestem tu przejazdem. - powiedział Amerykanin. - Tak samo i ja - powiedział rabin. Gdy ktoś zaczyna żyć coraz głębiej wewnątrz siebie samego, żyje też prościej na zewnątrz. Niestety, proste życie nie zawsze niesie za sobą głębię. NIEBO I KRUK Bajka Bhaghawata Purany: Pewnego razu fruwał kruk po niebie trzymając w dziobie kawałek mięsa. Dwadzieścia innych kruków zaczęło go gonić i zaatakowało bez litości. Kruk musiał wreszcie puścić zdobycz. Wtedy te, które go ścigały, zostawiły go w spokoju i pofrunęły kracząc w ślad za kawałkiem mięsa. I powiedział sobie kruk: - Co za spokój! Teraz całe niebo należy do mnie. Mówił pewien mnich zen: Kiedy spłonął mi dom, miałem dobry widok na księżyc w nocy. KTÓŻ MOŻE UKRAŚĆ KSIĘŻYC? Mistrz zen, Ryokan, prowadził bardzo skromne życie w małej chatce u podnóża góry. Pewnej nocy, gdy mistrza nie było w domu wpadł złodziej do chaty i zawiódł się odkrywając, że nie było tam nic do ukradzenia. Kiedy wrócił Ryokan zaskoczył złodzieja: - Musiałeś się namęczyć, żeby do mnie przyjść - powiedział do rabusia. - Nie powinieneś odchodzić z pustymi rękami. Proszę cię, zabierz jako upominek moje ubranie i mój koc. Złodziej całkowicie zbity z tropu zabrał rzeczy i poszedł. Ryokan usiadł nagi i patrzył na księżyc. „Biedny człowiek - pomyślał. - Cieszyłbym się, gdybym mógł mu podarować to wspaniałe światło księżyca”. DIAMENT Pewien sannyasi przybył w okolice jakiejś wsi i rozłożył się pod drzewem, żeby spędzić noc. Nagle przybiegł do niego jeden z mieszkańców osady i rzekł: - Kamień! Kamień! Daj mi drogocenny kamień! -Jaki kamień? - zapytał sannyasi. - Wczoraj w nocy ukazał mi się we śnie Pan Siwa - powiedział wieśniak - i zapewnił mnie, że jeśli wyjdę o zmroku za wieś, spotkam tam pewnego sannyasi, który da mi drogocenny kamień, dzięki czemu stane się na zawsze bogaty. Sannyasi poszukał w torbie i wyjął kamień. - Prawdopodobnie chodzi o to - rzekł dając kamień wieśniakowi. - Znalazłem to w lesie na ścieżce, kilka dni temu. Oczywiście możesz go sobie zatrzymać. Człowiek patrzył na kamień ze zdumieniem. To był diament! Być może największy diament świata, gdyż był wielki jak dłoń mężczyzny. Wziął diament i odszedł. Przez całą noc przewracał się na łóżku nie mogąc zasnąć. Następnego dnia o świcie pobiegł obudzić sannyasi i rzekł: - Daj mi bogactwo, które pozwala ci z taką łatwością pozbyć się tego diamentu. PROSIĆ O ZADOWOLENIE Pan Wisznu tak znudził się ciągłymi prośbami jednego ze swoich wyznawców, że pewnego dnia ukazał mu się i rzekł: - Postanowiłem spełnić twoje trzy prośby. Potem jednak nic już ci nie dam. Pełen radości wyznawca niewiele myśląc wypowiedział swoją pierwszą prośbę: żeby umarła jego żona, aby mógł się ożenić z lepszą. Prośba natychmiast została wysłuchana. Ale kiedy jego przyjaciele i krewni zebrali się na pogrzeb i zaczęli wspominać dobre cechy jego zmarłej żony, wyznawca zrozumiał, że bardzo się pośpieszył. Uzmysłowił sobie, że był całkowicie ślepy na cnoty swojej żony. Czy było łatwo znaleźć inną kobietę tak dobrą jak ta? Poprosił więc Pana, by ją przywrócił do życia. Po tym jednak została mu już tylko jedna prośba. Postanowił więc nie popełnić nowego błędu, gdyż tym razem nie miałby już możliwości naprawienia go. Zaczął pytać o radę innych. Niektórzy z jego przyjaciół radzili mu poprosić o nieśmiertelność - mówili inni - jeśli nie miałby zdrowia? A na co mu zdrowie, jeśli nie miałby pieniędzy? A na co mu pieniądze, jeśli nie miałby przyjaciół? Mijały lata i nie mógł się zdecydować, o co by poprosić: o życie, zdrowie, bogactwo, władzę, miłość...? Wreszcie zwrócił się do Pana: - Poradź mi, proszę o co mam prosić. Pan zaśmiał się widząc zmartwienie biedaka i powiedział: - Poproś, abyś był zdolny do zadowolenia z tego wszystkiego, co życie ci niesie, cokolwiek by to było. ŚWIATOWA WYSTAWA RELIGII Mój przyjaciel i ja poszliśmy na wystawę. ŚWIATOWĄ WYSTAWĘ RELIGII. Nie była to wystawa handlowa. To była wystawa religii. Ale konkurencja była tak samo ostra, a reklama równie hałaśliwa. W stoisku żydowskim dano nam kilka ulotek, na których była mowa o tym, że Bóg lituje się nad wszystkimi i że Żydzi są Jego Ludem Wybranym. Żydzi. Żaden inny lud nie był tak wybrany jak lud żydowski. W stoisku muzułmańskim dowiedzieliśmy się, że Bóg jest miłosierny dla wszystkich i że Mahomet jest jego jedynym prorokiem. Zbawienie otrzymuje się słuchając jedynie proroka Boga. W stoisku chrześcijańskim odkryliśmy, że Bóg jest miłością i że nie ma zbawienia poza Kościołem. Albo się wstępuje do Kościoła, albo się zasługuje na wieczne potępienie. U wyjścia zapytałem mojego przyjaciela: - Co myślisz o Bogu? - Że jest nietolerancyjny, fanatyczny i okrutny - odpowiedział mi. Gdy wróciłem do domu, powiedziałem do Boga: - Jak możesz to znieść, Panie? Nie widzisz, że przez wieki źle używano Twojego imienia? Bóg odpowiedział: - Ja nie organizowałem wystawy. A wręcz wstydziłem się ją zwiedzić. DYSKRYMINACJA Wróciłem natychmiast na Wystawę Religii. ty m razem wysłuchałem przemówienia Najwyższego Kapłana religii Balakri. Powiedział nam, że prorok Balakri urodzony w Ziemi Świętej Mesambii w piątym wieku, był Mesjaszem. Tej nocy znowu spotkałem się z Bogiem. - Och, Boże! Jesteś wielkim Dyskryminatorem, czyż nie? Dlaczego piąty wiek ma być wiekiem oświecenia i dlaczego Mesambia ma być Ziemią Świętą? Dlaczego dyskryminujesz inne wieki i inne ziemie? Co ma złego w sobie mój wiek, na przykład? Albo co ma złego w sobie moja ziemia? - A na to Bóg odpowiedział: - Święto jest święte, ponieważ ukazuje, że wszystkie dni w roku są święte. Sanktuarium jest święte, ponieważ ukazuje, że wszystkie miejsca są uświęcone. Tak też Chrystus urodził się, aby pokazać, że wszyscy ludzie są dziećmi Bożymi. JEZUS NA MECZU PIŁKARSKIM Jezus Chrystus nam powiedział, że nigdy nie był na meczu piłkarskim. Tak więc razem z przyjaciółmi zabraliśmy go, aby zobaczył choć jeden. Walka była zacięta między drużyną protestanckich „Uderzeniowców” i katolickich „Krzyżowców”. Jako pierwsi strzelili „Krzyżowcy”. Jezus oklaskiwał entuzjastycznie i wyrzucił w górę kapelusz. Potem strzelili „Uderzeniowcy” i Jezus znowu klaskał z entuzjazmem i znowu rzucił w górę kapelusz. To zdaje się zmieszało pewnego człowieka za nami. Trącił Jezusa w ramię i zapytał: - Za którą drużyną pan kibicuje, dobry człowieku? -Ja? odpowiedział Jezus wyraźnie podniecony meczem - Nie kibicuję za nikim. Po prostu cieszy mnie gra. Mężczyzna zwrócił się do swojego sąsiada i mruknął: - Hm, ateista. W drodze do domu krótko poinformowaliśmy Jezusa o aktualnej sytuacji religijnej na świecie. - Ciekawe co się dzieje z osobami religijnymi na świecie, Panie - mówiliśmy mu. - Ciągle im się wydaje, że Bóg jest po ich stronie i że jest przeciwko innym. Jezus przytaknął: - Właśnie dlatego nie popieram żadnej religii, tylko ludzi - powiedział. - Ludzie są ważniejsi do religii. Człowiek jest ważniejszy niż szabat. - Powinieneś uważać na to co mówisz - ostrzegł go jeden z nas. - Już raz Cię ukrzyżowali za mówienie podobnych rzeczy, nie pamiętasz? - Tak - i to właśnie religijni ludzie - odpowiedział Jezus z ironicznym uśmiechem. NIENAWIŚĆ RELIGIJNA Turysta rzekł do przewodnika: - Ma pan rację, że czuje się pan dumny ze swego miasta. To co wywarło na mnie szczególne wrażenie, to liczba kościołów tutaj. Z pewnością tutejsi ludzie muszą bardzo kochać Boga. - No cóż odparł cynicznie przewodnik - być może kochają Boga, ale nie ma najmniejszych wątpliwości, że się wzajemnie śmiertelnie nienawidzą. To mi przypomina pewną dziewczynkę, którą zapytano, kto to są poganie. Odpowiedziała: „Poganie to ludzie, którzy nie kłócą się z przyczyn religijnych”. MODLITWA OFENSYWNA I DEFENSYWNA Katolicka drużyna piłkarska udawała się na ważny mecz. Jeden z dziennikarzy wsiadł do tego samego pociągu i przeprowadził wywiad z trenerem. - Rozumiem - powiedział dziennikarz - że macie, panowie, z sobą także kapelana, by modlił się o zwycięstwo drużyny. Czy nie miałby pan nic przeciwko temu, żeby mi go przedstawić? - Ależ bardzo chętnie - odpowiedział trener. - A którego chciałby pan poznać: kapelana ofensywnego czy defensywnego? IDEOLOGIA Przytłaczające jest to co można przeczytać o okrucieństwie ludzi. Oto dziennikarski zapis tortur stosowanych we współczesnych obozach koncentracyjnych: Ofiarę przywiązuje się do metalowego krzesła. Poraża się ją ładunkiem elektrycznym, coraz silniejszym, aż zacznie zeznawać. Otwartą dłonią kat uderza w ucho ofiary tak długo, aż pęka bębenek. Ofiarę przywiązują pasami do fotela dentystycznego. Wtedy dentysta zaczyna borować w zębie, aż dosięgnie nerwu. I boruje dalej, aż ofiara zgodzi się na współpracę. Człowiek nie jest okrutny z natury. Staje się okrutny, kiedy jest nieszczęśliwy lub kiedy zaprzedaje się jakiejś ideologii. Jedna ideologia przeciwko drugiej, a jeden system przeciw drugiemu, jedna religia przeciw drugiej. A w środku przygnieciony człowiek. Ludzie, którzy ukrzyżowali Jezusa, prawdopodobnie nie byli okrutni. Możliwe, że wielu było czułymi małżonkami i tkliwymi ojcami, którzy aby zachować system, ideologię czy religię, stali się zdolni do wielkiego okrucieństwa. Gdyby ludzie religijni zawsze szli za poruszeniem serca, zamiast iść za logiką swojej religii, zostałyby nam zaoszczędzone przedstawienia takie, jak palenie heretyków, wdowy idące na stosy, by spłonąć z ciałem męża, czy też obraz milionów niewinnych ludzi zabitych w wojnach wywołanych w imię religii i samego Boga. Morał: Jeśli masz wybrać pomiędzy głosem współczującego serca a wymaganiami ideologii, odrzuć ideologię bez chwili wahania. Współczucie nie ma ideologii. ZMIENIĆ ŚWIAT PRZEZ ZMIANĘ SIEBIE Sufi Bayazid opowiada o sobie samym: Za młodu byłem rewolucjonistą i moja modlitwa wyglądała tak: „Panie, daj mi siły, żeby zmienić świat”. W miarę jak stawałem się dorosły i uświadomiłem sobie, że minęło mi pół życia, a nie zdołałem zmienić ani jednego człowieka, zmieniłem moją modlitwę i zacząłem mówić: „Panie, udziel mi łaski, by przemienić tych, którzy się ze mną kontaktują. Choćby tylko moją rodzinę i moich przyjaciół. Tym się zadowolę”. Teraz, kiedy jestem stary i moje dni są policzone, zacząłem rozumieć jaki byłem głupi. I moja jedyna modlitwa jest taka: „Panie, udziel mi łaski, bym sam się zmienił”. Gdybym tak się modlił od początku, nie zmarnowałbym życia. Wszyscy myślą o zmianie ludzkości. Prawie nikt nie myśli o zmianie samego siebie. OSWOJENI BUNTOWNICY To był trudny charakter. Myślał i postępował w odmienny sposób niż my wszyscy. Wszystko podważał. Był buntownikiem, prorokiem, psychopatą czy bohaterem? - Kto jest w stanie określić różnicę? - mówiliśmy. - A w końcu, komu na tym zależy? Tak więc uspołeczniliśmy go. Nauczyliśmy go wyczucia opinii publicznej i cudzych sentymentów. Zdołaliśmy go ułagodzić. Zrobiliśmy z niego człowieka, z którym przyjemnie się żyło, doskonale zaadoptowanego. W rzeczywistości to, co zrobiliśmy, polegało na nauczeniu go życia zgodnego z naszymi oczekiwaniami. Uczyniliśmy go układnym i słodkim. Mówiliśmy mu, że nauczył się kontrolować siebie samego i gratulowaliśmy mu tego osiągnięcia. A i on sam zaczął sobie tego gratulować. Nie mógł zobaczyć, że to my zdobyliśmy go. Jakiś potężny typ wszedł do zatłoczonego pomieszczenia i krzyknął: - Jest tu facet, którego nazywają Murphy?! - Podniósł się pewien mały człowieczek i rzekł: - Ja jestem Murphy. Potężny typ nieomal go nie zabił. Połamał mu pięć żeber, rozbił nos, podbił oczy i zostawił go jak szmatę na podłodze. Po czym wyszedł ciężko stawiając kroki. Kiedy sobie już poszedł, spostrzegliśmy ze zdumieniem, że człowieczek śmiał się pod nosem - Ale nabrałem tego faceta - powiedział cicho. - Ja nie jestem Murphy! Cha, cha, cha! Społeczeństwo, które oswaja swoich buntowników, zyskuje spokój, ale traci przyszłość. ZAGUBIONA OWCA Przypowieść dla religijnych wychowawców. Jedna owca znalazła dziurę w płocie i przecisnęła się przez nią. Ucieczka napełniła ją szczęściem. Błądziła długo i wreszcie zagubiła się. Wtem spostrzegła, że idzie za nią wilk. Zaczęła uciekać, ale wilk ciągle był za nią. Aż przyszedł pasterz, ocalił ją i przyprowadził na powrót, z wielką czułością, do stada. Pasterz, choć wszyscy nakłaniali go do czegoś przeciwnego, nie chciał naprawić dziury w płocie. JABŁKO DOSKONAŁE Zaledwie Nasruddin skończył swoje wystąpienie, jakiś żartowniś spośród słuchaczy rzekł: - Zamiast rozwijać teorie duchowe, dlaczego nie pokażesz nam czegoś praktycznego? Biedny Nasruddin zmieszał się. - Ale jakiego rodzaju ma być ta praktyczna rzecz, którą chcesz, żebym ci pokazał? Żartowniś, zadowolony z zakłopotania, w jakie mułłę, i z wrażenia, jakie wywarł na obecnych, powiedział: - Pokaż nam, na przykład, jabłko z rajskiego ogrodu. Nasruddin natychmiast chwyciłeś jabłko i pokazał mu. - Ale to jabłko - powiedział tamten - jest z jednej strony zgniłe. Niewątpliwie jabłko rajskie musiało być doskonałe. - To prawda. Rajskie jabłko musiało być doskonałe - powiedział mułła. - Ale biorąc pod uwagę twoje realne możliwości, to jest najbardziej podobne do rajskiego jabłka, z tego, co kiedykolwiek będziesz mógł zobaczyć. Czy może człowiek spodziewać się, że zobaczymy doskonałe jabłko mając niedoskonałe spojrzenie? Lub wyuczyć dobro w innych, gdy jego serce jest samolubne? NIEWOLNICA Król muzułmański zakochał się do szaleństwa w młodej niewolnicy i rozkazał, by przeniesiona ją do pałacu. Zamierzał ją poślubić i uczynić pierwszą ze swoich żon. Tylko że, z tajemniczych przyczyn, dziewczyna poważnie się rozchorowała tego samego dnia, kiedy przeprowadziła się do pałacu. Stan jej zdrowia stopniowo się pogarszał. Zastosowano już wszystkie znane środki, lecz bez żadnego skutku. Biedna dziewczyna była zawieszona między życiem a śmiercią. Zrozpaczony król obiecał połowę swego królestwa temu, kto byłby w stanie ją uleczyć. Nikt jednak nie próbował leczyć choroby, na którą nie znaleźli lekarstwa najlepsi lekarze królestwa. Wreszcie stawił się pewien hakim, który prosił, by pozostawiono go sam na sam z dziewczyną. Po godzinnej rozmowie z nią, stanął przed królem, który z niepokojem wyczekiwał jego diagnozy. - Wasza Wysokość - rzekł hakim - prawdę mówiąc, mam niezawodne lekarstwo dla dziewczyny. I tak jestem pewien jego skuteczności, że jeśliby się nie poprawiło, jestem gotów na ścięcie. Tylko, że lekarstwo, które proponuję, okaże się niezwykle bolesne - ale nie dla dziewczyny, lecz dla Waszej Wysokości. - Mów, jakie to lekarstwo - krzyknął król - a będzie je mieć, niech kosztuje ile chce! Hakim popatrzył ze współczuciem na króla i rzekł: - - Dziewczyna jest zakochana w jednym z waszych sług. Dajcie jej wasze pozwolenie na małżeństwo z nim, a wyzdrowieje natychmiast. Biedny król! Za bardzo pragnął dziewczyny, by pozwolić jej odejść. Za bardzo ją kochał, by dać jej umrzeć. Uwaga na miłość! Jeśli się w nią zaplączesz, będzie dla ciebie śmiercią. MĘDRZEC KONFUCJUSZ Pewnego razu mówił Pu Shang do Konfucjusza: - Co z ciebie za mędrzec jeśli ośmielasz się mówić, że Yen Hui jest lepszy od ciebie, że Tuan Mu Tsu jest lepszy, gdy trzeba coś wyjaśnić, że Chung Yu jest odważniejszy od ciebie i że Chuan Sun jest dostojniejszy niż ty? Pu Shang niemalże spadł z ławki, na której siedział, tak był niecierpliwy odpowiedzi. - Jeśli wszystko to jest prawdą - dodał - to dlaczego wszyscy czterej są twoimi uczniami? Konfucjusz odpowiedział: - Siedź spokojnie na miejscu, a powiem ci. Otóż Yen Hui, wie jak być prawym, ale nie umie się dostosowywać. Tuan Mu Tsu wie, jak wyjaśnić różne sprawy, ale nie umie dać w odpowiedzi prostego „tak” lub „nie”. Chung Yu wie, jak być odważnym, ale nie umie być ostrożny. Chuan Sun Shih wie, jak być dostojnym, ale nie umie być skromny. Dlatego wszyscy czterej chcą uczyć się u mnie. Muzułmanin Jalal ud-Din Rumi mówi: - Dłoń, która jest zawsze otwarta lub zawsze zamknięta, to dłoń sparaliżowana. Ptak, który nie może otworzyć i zawrzeć skrzydeł, nigdy nie będzie fruwał. ŻYDOWSKI MISTYK Żydowski mistyk Bael Shem miał dość dziwną formę modlitwy do Boga. - Pamiętaj, Panie - zwykł mówić - że Ty tak samo potrzebujesz mnie, jak ja Ciebie. Gdyby Ciebie nie było, do kogo bym się modlił? A gdyby mnie nie było, kto modliłby się do Ciebie? Dużo radości dała mi myśl, że gdybym nie zgrzeszył, Bóg nie miałby okazji przebaczenia. On potrzebuje również mojego grzechu. Rzeczywiście, większa jest radość w niebie z powodu jednego grzesznika, który się nawróci, niż z powodu dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia. O szczęśliwa wino! Konieczny grzechu! Gdzie rozlewa się grzech, tam przelewa się łaska. KOKOS Małpa zarwała kokos z wysokiej palmy i rzuciła go na głowę pewnego sufi. Człowiek podniósł go, wypił mleczko, zjadł miąższ, a ze skorupy zrobił sobie miskę. Dziękuję za krytykę. GŁOS ŚPIEWAKA WYPEŁNIA SALĘ Zasłyszane przy wyjściu z koncertu: „Co za śpiewak! Jego głos wypełnia salę”. „Prawda. Wielu z nas musiało wyjść żeby zostawić mu miejsce”. Ciekawe! Panie i panowie, możecie zostać na swoich miejscach, głos śpiewaka wypełni salę, ale nie zajmie miejsca. * Zasłyszane w czasie pewnej sesji duchowności: „Jak mogę kochać Boga tak, jak mówi Pismo? Jak mogę dać Mu całe serce „Najpierw musisz opróżnić swoje serce z wszystkich rzeczy stworzonych”. Kłamstwo! Nie bój się wypełnić twojego serca ludźmi i rzeczami, które kochasz, gdyż miłość Boga nie zajmie miejsca w twoim serce, tak samo jak głos śpiewaka nie zajmie miejsca w sali koncertowej. Miłość nie jest jak bochen chleba. Jeśli dam tobie kawałek chleba, zostanie mi mniej dla innych. Miłość podobna jest raczej do chleba eucharystycznego. Kiedy go otrzymuję, otrzymuję całego Chrystusa. Ale przez to ty nie otrzymujesz mniejszej części Chrystusa; ty również otrzymujesz całego Chrystusa; tak samo ktoś inny i jeszcze inny. Możesz kochać twoją matkę z całego serca, i twoją żonę, i twoje dzieci. Zdumiewające jest to, że dając całe twe serce jednej osobie, nie musisz przez to dawać mniej innej. Wręcz przeciwnie, każda z nich otrzymuje więcej. Bo jeśli kochasz tylko twojego przyjaciela i nikogo więcej, siłą rzeczy ofiarujesz mu serce dość ubogie. Zyskałby, gdybyś ofiarował serce także innym. Także Bóg straciłby, gdyby nalegał, byś ofiarował swe serce jedynie Jemu. Daruj twoje serce innym: twojej rodzinie, przyjaciołom, w wtedy Bóg zyska, jeśli ofiarujesz Mu całe swe serce. „DZIĘKUJĘ” I „TAK” Co znaczy kochać Boga? Boga nie kocha się w taki sam sposób, jak się kocha osoby, które można widzieć, słyszeć czy dotknąć. Bo Bóg nie jest osobą w takim znaczeniu, w jakim my używamy tego słowa. Bóg jest Nieznany. Całkowicie Inny. Bóg jest ponad takimi wyrażeniami, jak on czy ona, osoba czy rzecz. Kiedy mówimy, że słuchacze otworzyli salę oraz że głos śpiewaka wypełnił salę, używamy tych samych słów w odniesieniu do dwóch rzeczywistości całkowicie różnych. Kiedy mówimy, że kochamy z całego naszego serca oraz że kochamy tak przyjaciela z całego naszego serca, również używamy tych samych słów dla wyrażenia dwóch rzeczywistości całkowicie różnych. Ponieważ głos śpiewaka naprawdę nie wypełnia sali. I nie możemy naprawdę kochać Boga w potocznym słowa znaczeniu. Kochać Boga z całego serca znaczy mówić TAK, bezwarunkowo, życiu i wszystkiemu co życie z sobą niesie. Przyjąć bez zastrzeżeń wszystko, co Bóg rozpoczął w odniesieniu do czyjegoś życia. Mieć takie samo nastawienie jak Jezus, kiedy mówił: Niech się dzieje Twoja wola, nie Moja. Kochać Boga z całego serca znaczy uczynić swoimi słynne słowa Daga Hammarkjolda: Za wszystko, co było - dziękuję. Za wszystko, co będzie - tak. To można dać tylko Bogu. Na tym etapie Bóg nie ma rywali. Zrozumieć, że na tym polega miłość Boga, znaczy równocześnie rozumieć, że kochanie Boga nie jest przeszkodą w miłości bezwarunkowej, czułej i gorącej swoich przyjaciół. Głos śpiewaka zalewa salę i bierze ją w posiadanie, bez względu na to, jak jest zatłoczona przez ludzi. Obecność ludzi nie jest dla niego przeszkodą. Jedynym zagrożeniem mógłby być głos konkurencyjny, który chciałby go zagłuszyć. Bóg zachowuje bezdyskusyjną władzę w twym sercu, bez względu na liczbę ludzi, którzy w nim się znajdują. Nie jest przeszkodą dla Boga ich obecność. Jedyne zagrożenie mogłoby płynąć z zamiaru tych osób zneutralizowania bezwarunkowego „Tak”, które wymawiasz w odniesieniu do wszelkim planów, jakie Bóg mógłby mieć co do twojego życia. SZYMON PIOTR Dialog wzięty z Ewangelii: „>>A wy - zapytał Jezus - za kogo mnie uważacie?<< Odpowiedział Szymon Piotr: >>Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego<<. Na to Jezus rzekł: >>Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec, który jest w niebie<<„. (Mt 16, 15 - 17) Dialog naszych czasów: Jezus: - A ty, mówisz, że kim jestem? Chrześcijanin: - Ty jesteś Mesjasz. Syn Boga żywego. Jezus: - Bardzo dobra odpowiedź. Jaka szkoda, że nauczyłeś się tego od ludzi, a nie objawił ci tego mój Ojciec, który jest w niebie. Chrześcijanin: - To prawda, Panie. Zostałem oszukany. Ktoś dał mi wszystkie odpowiedzi, nim Twój Ojciec z nieba miał czas mówić. I zadziwia mnie mądrość jaką okazałeś nic nie mówiąc Szymonowi i pozwalając, by Twój Ojciec mówił pierwszy. SAMARYTANKA „Kobieta zaś zostawiła swój dzban i odeszła do miasta. I mówiła tam ludziom: >>Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?<<„ (J 4, 28 - 30) Chrześcijanin: Jaką lekcję otrzymaliśmy od tej kobiety! Nie dała odpowiedzi. Ograniczyła się do pytania i pozwoliła, aby inni znaleźli odpowiedź sami. A przecież musiała czuć pokusę dania odpowiedzi, po tym co usłyszała z jego ust: „Ja jestem Mesjaszem, który mówię z tobą”. I wielu poszło i stało się uczniami usłuchawszy jej słowa. I mówili do kobiety: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata” (J 4, 42) Chrześcijanin: Zadowoliłem się wiedzą na Twój temat z drugiej ręki, Panie. Z Pisma i od świętych, od Papieża i do kaznodziejów. Chciałbym móc im wszystkim powiedzieć: „Nie wierzę z powodu tego, co wyście powiedzieli, ale ponieważ ja sam go słuchałem”. IGNACY LOYOLA Mistyk z XVI wieku, Ignacy Loyola, mówił o sobie samym, że w chwili jego nawrócenia nie było nikogo, kto by go prowadził, ale Pan osobiście uczył go, jak nauczyciel uczy dziecko. A na koniec powiedział wręcz, że nawet gdyby uległo zniszczeniu całe Pismo Święte, on dalej wierzyłby w to, co Pismo objawia, gdyż Pan objawił mu to osobiście. Chrześcijanin: Nie miałem takiego szczęścia jak Ignacy, Panie. Niestety było za dużo ludzi, do których mogłem pójść po radę. A ci osaczyli mnie swoim bezustannym nauczaniem, tak że z powodu ich hałaśliwego natłoku nie mogłem usłyszeć Ciebie, choćbym się nie wiem jak starał. Nigdy nie miałem szczęścia poznać Cię z pierwszej ręki, gdyż oni zwykli byli mówić: „My jesteśmy jedynymi nauczycielami, jakich Ci potrzeba; Kto nas słucha, słucha Jego”. Ale nie mam powodów, by na nich zwalać winę albo by narzekać, że byli ze mną w pierwszych latach mojego życia. Winić musze tylko siebie. Ponieważ nie miałem dość sił, ani odwagi, by szukać samemu, ani zdecydowania, by czekać, aż Ty będziesz mówił, ani wiary, że któregoś dnia, w jakimś miejscu przerwiesz swe milczenie i przemówisz do mnie.