Ananas z puszki
Autor: Claire
NC 18
Jego praca? Nigdy jej nie pochwalałem, ale i nie zabraniałem mu nic, bo wiedziałem, że tego potrzebuje. I po wszystkim zawsze byłem przy nim. Opiekowałem się nim, wspierałem duchowo, ocierałem łzy upokorzenia, bólu i bezradności. Chroniłem go w swoich ramionach, pozwalałem się schować i uciec przed całym światem. Przy mnie mógł byś sobą. Mógł płakać, krzyczeć, przeklinać, rozbijać talerze, żalić się. Mógł wszystko, bo wiedziałem, że każdej tej rzeczy potrzebuje. Chciałem dać mu dom, którego tak naprawdę nigdy nie miał. Pragnąłem zapewnić mu miejsce, do którego zawsze może wrócić i znaleźć tam moje otwarte ramiona, gotowe zrobić dla niego wszystko.
Jestem jego najlepszym przyjacielem. Byłem od zawsze.
Poznaliśmy się w piaskownicy. Kopał dół gołymi rękami. Dałem mu jedną ze swoich łopatek. Pamiętam, że śmialiśmy się cały dzień. Od tamtej pory spędzaliśmy całe dnie na wspólnej zabawie. Chodziliśmy razem do klasy, razem wyjeżdżaliśmy na obozy, kolonie, czy po prostu na wieś do mojej babci. Moi rodzice bardzo go lubią, jest dla nich jak drugi syn. Od pamiętnej nocy wigilijnej, kiedy śnieżyca nie pozwalała się ruszyć z domu, stał się mi jeszcze bliższy. A rodzice powiedzieli, że to jest jego dom, drzwi zawsze są dla niego otwarte, znajdzie tu łóżko, ciepły posiłek i miłość. Miłość, której nigdy nie otrzymał od swoich rodziców.
Ciekawi was zapewne co takiego stało się owej nocy? Otóż…
Jak tylko wróciliśmy od babci, a drzwi zamknęły się za nami, śnieżyca przybrała na sile. Z nieba gęsto leciały ogromne płatki śniegu. Silny wiatr targał nimi na wszystkie strony, było okropnie zimno. Prawie trzydzieści stopni na minusie.
- Dobrze, że zdążyliśmy przed tą śnieżycą, nie widać nic w promieniu półtora metra. - Tata odwiesił płaszcz i rozpalił ogień w kominku.
- Całe szczęście, że mamy garaż, jutro samochodu byśmy nie odkopali. - Mama ułożyła nasze buty na dywaniku, żeby nie zamoczyć podłogi.
- Chcecie herbaty? - Wszedłem do kuchni i nalałem wody do czajnika elektrycznego.
- Tak, synku. - Usłyszałem kroki mamy na schodach, poszła się przebrać do sypialni. Tata zamknął kominek, w którym wesoło trzaskał ogień. Wyjąłem trzy duże kubki i trzy herbaty malinowe. Odczekałem kilka minut i w końcu zalałem wodą. Wszedłem na piętro do łazienki, umyłem ręce, ściągnąłem mokre od śniegu spodnie i rozwiesiłem na grzejniku. Następnie wszedłem na strych, gdzie zawsze był mój pokój. Cały strych należał do mnie. Nie miałem łóżka, tylko wielki materac, na którym spokojnie zmieściłoby się pięć dorosłych osób, a nad nim okno dachowe. Chyba nie muszę dodawać, że sufit był pochyły. W rogu, naprzeciwko drzwi stała duża szafa, obok kilka mniejszych, biblioteczka, biurko z laptopem i półtora metrowy kaktus. I nic poza tym. Mój strych, mój pokój, moja świątynia. Ściany w kolorze jasnej zieleni i błękitny sufit zawsze działały na mnie kojąco. Uwielbiałem leżeć na materacu i przez okno patrzeć na czyste błękitne niebo za dnia, bądź rozgwieżdżone nocą.
Przebrałem się w wygodne ciuchy i zszedłem na dół po herbatę. Usiedliśmy wszyscy w salonie, na kanapie obok kominka i oglądaliśmy telewizję. Mimo późnej godziny nie byliśmy zmęczeni, moja rodzina jest raczej z tych, co to lubią siedzieć po nocy i spać do późna. Akurat leciał jakiś film akcji, a my komentowaliśmy wszystko, co działo się na ekranie. Tak spędzaliśmy wspólne wieczory, przynajmniej raz na tydzień.
Około godziny pierwszej trzydzieści stało się coś, co do tej pory nie miało miejsca. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni. Kto to może być o tej porze? I to na dodatek w taką śnieżycę, która ani trochę nie odpuściła, a nawet przybrała na sile. Tata, jako głowa rodziny i dorosły mężczyzna gotów bronić swojej żony i dziecka, wstał i wyszedł sprawdzić kogo diabli niosą. Słyszałem jak otwiera drzwi do korytarza, a następnie zamek przy drzwiach, zostawiając łańcuch, w razie niebezpieczeństwa.
- Jezus Mario! Daniel! - Krzyk ojca, trzask zamykanych drzwi i w pośpiechy zdejmowanego łańcucha poderwał mnie z miejsca. W ciągu sekundy znalazłem się obok niego, żeby zobaczyć, jak mój najlepszy przyjaciel, ubrany jedynie w podarte dżinsy, równie podarty podkoszulek i znoszone trampki, siny z zimna, cały oblepiony śniegiem i błotem, osuwa się powoli na podłogę. Tata złapał go w pół, zanim upadł i wniósł do środka.
- Zamknij i zarygluj drzwi. - Wykonałem posłusznie jego polecenie. Odwróciłem się i zobaczyłem mamę, całą bladą, ze łzami w oczach i przerażeniem na twarzy, stojącą w drzwiach do salonu. Później wszystko działo się tak szybko. Tata zaniósł Daniela do łazienki i położył w wannie. Kazał mi rozebrać go i oblewać zimną wodą, prysznicem. Delikatnym strumieniem, zaczynając od tej najzimniejszej wody. I wyszedł. A ja, trzęsącymi się rękami, nie mogąc powiedzieć ani słowa w pośpiechu ściągnąłem z jego skostniałego i lodowatego ciała koszulkę, trampki, dżinsy i bokserki. Rzuciłem za siebie i odkręciłem zimną wodę. Powoli, zaczynając od stóp i dłoni, moczyłem jego ciało. Było tak potwornie zimne. Oznaką, że żyje były jedynie dreszcze nim wstrząsające i nierówny, bardzo płytki oddech. Ledwo czułem jego puls.
Ojciec wrócił do łazienki po kilkunastu minutach, przyniósł ze sobą leki, parujący kubek herbaty z rumem, ręcznik, ciepłe ubrania i koc. Przejął ode mnie prysznic i wprawnie moczył i powoli rozgrzewał jego ciało. Bardzo powoli skóra Daniela zaczęła tracić tą okropną siną barwę i przybierać normalniejsze kolory. Nie wiem ile czasu to wszystko trwało, ale w końcu tata zakręcił wodę i podniósł mojego przyjaciela do pozycji siedzącej, wziął go na ręce i posadził na dywaniku przed wanną, kazał mi go dokładnie wytrzeć, a sam zajął się lekami. W tym momencie dziękowałem wszystkim bogom, że mam ojca lekarza, może właśnie dzięki niemu Daniel przeżył. Zrobił mu dwa zastrzyki i dał trzy tabletki, pomagając przełykać i wlał mu do gardła ostudzoną herbatę z rumem. Skończyłem go wycierać, nie została na nim ani kropla, ubraliśmy go i zawinęliśmy w koc.
- Tato, ja go wezmę… - podniosłem wciąż drżące ciało zawinięte w kokon.
- Zanieś go do siebie, mama już przygotowała pościel. - Nic nie mówiąc wyszedłem z łazienki. Położyłem go na swoim materacu i przykryłem grubą puchową kołdrą. Wciąż miał zamknięte oczy, a kiedy je otwierał jego wzrok był tak nieobecny, zamglony i nieprzytomny, że na pewno nie wiedział gdzie jest i co się dzieje. Odruchowo zacząłem go głaskać po głowie, jakbym chciał uspokoić i sprawić, żeby spokojnie zasnął. W końcu przyszli moi rodzice. Tata zaaplikował mu jakieś środki nasenne i w końcu, po kilkunastu minutach zasnął. Już nie trząsł się z zimna, oddech się uspokoił, czułem jego tętno na aorcie szyjnej. Lekko przyspieszone, ale tata powiedział, że teraz tak będzie przez pewien czas.
- Dawid, jeśli nie będzie trzeba zawozić Daniela do szpitala, to zostanie tutaj dopóki nie wydobrzeje. Mam nadzieję, że nie nabawił się zapalenia płuc, choć są na to nikłe szanse. Nie mam pojęcia jak długo był na tym mrozie, ale prawie cały się odmroził, teraz już mu nic z tej strony nie grozi, ale jakby coś się w nocy działo, masz od razu mnie obudzić. Jutro na szczęście mam wolne i będę mógł się nim zająć. W miarę możliwości pilnuj, żeby był ciągle przykryty, nawet jak będzie się pocił. To będzie dobry znak. Nie każę ci nie spać całą noc, ale jeśli byś się przebudził, to sprawdzaj. Dobranoc, synku. - Poklepał mnie po ramieniu i wstał. Mama pocałowała mnie w czoło, szepnęła „dobranoc” i razem z ojcem wyszli, cicho zamykając drzwi. A ja… Ja usiadłem na brzegu materaca i głaszcząc Daniela po głowie czuwałem przy nim całą noc, niczym wierny pies.
Około szóstej nad ranem przebudził się i widząc moją zmęczoną twarz uśmiechnął delikatnie. Przekręcił się na bok i znowu zasnął. Ten jeden uśmiech sprawił, że moje siedemnastoletnie serce pierwszy raz zabiło mocniej. Zabiło w sposób, o jakim opowiadał mój tata, kiedy to po raz pierwszy zobaczył mamę w sukni balowej i spojrzał na nią jak na kobietę, a nie koleżankę z równoległej klasy. Zabiło z taką mocą i oddaniem, że wiedziałem ile jestem zdolny poświęcić dla tej jednej osoby, jakich wspaniałości się wyrzec, żeby tylko był przy mnie. Powiedziało mi, że od teraz, muszę go zawsze chronić, zawsze stawać po jego stronie. Być jego walecznym rycerzem i zabijać smoki, nie ważne jaką przybiorą formę.
Od tamtego wieczoru wiele się zmieniło. Daniel nie nabawił się zapalenia płuc, w co mój tata nie był w stanie uwierzyć i kazał mu zostać u nas przez dwa tygodnie. Ciągle siedziałem z nim w pokoju, rozmawialiśmy całe dni, a czasem i noce, graliśmy na laptopie, który przeniosłem koło łóżka albo po prostu milczeliśmy patrząc przez okno w niebo. Potrafiliśmy od zmierzchu do świtu leżeć na materacu i bez słowa wpatrywać się w migoczące na niebie punkciki. Na dworze było strasznie zimno, ale nas to nie obchodziło. Byliśmy pod dachem i mieliśmy siebie, nasze rozmowy i wzajemne uśmiechy. Czułem wewnątrz niesamowite ciepło, chciałem się tym z nim podzielić, ale kompletnie nie wiedziałem jak. Nie raz w nocy miałem ochotę złapać go za rękę, pocałować i obiecać, że już zawsze będę przy nim, ochronię przed złem i nikomu nie dam skrzywdzić. Jednej z tych nieprzespanych nocy, kiedy patrzyliśmy razem w gwiazdy, Daniel spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. Wtedy pierwszy raz powiedział mi to, czego nigdy nie chciał wyjawić, a co wyjaśniło wszystko.
- Dawid…
- Tak? - Spojrzałem w jego duże, brązowe oczy, w których odbijały się gwiazdy.
- Tamtego dnia… Wiesz, kiedy przyszedłem tutaj w samych dżinsach i koszulce… - Westchnął cicho i znów wbił wzrok w gwiazdy. Wiedziałem, że mam siedzieć cicho i tylko słuchać. Czułem, że właśnie tego teraz potrzebuje. Więc milczałem. - Mój ojczym pobił moją matkę, bo nie chciała się z nim pieprzyć. Pobił i zgwałcił. Nie wiem czemu, ale stanąłem w jej obronie. Może dlatego, że jest moją rodzicielką i więzy krwi wzięły górę nad rozsądkiem. Pierdolona ćpunka. Ale wciąż moja matka. Widziałem krew na jej policzkach, ramionach, udach… Strasznie ją zmasakrował, nie wiem czy nie straciła przytomności. Gwałcił ją, a ona krzyczała. Więc znowu ją uderzył, żeby siedziała cicho. Chyba nie wiedziałem co robię, bo rzuciłem mu się na plecy. Miałem ochotę go zabić. W tamtym momencie miałem w dupie to, że dzięki niemu mamy pieniądze na życie. Pierdole takie życie. Matka tylko ćpała i puszczała się, żeby mieć kasę. On pił i bił ją. Ale wtedy przegiął. Urżnął się i ją pobił, bo nie chciała z nim iść do lóżka. Jak udało mi się go z niej zdjąć, to się na mnie rzucił. Przywalił mi, uderzyłem głową o podłogę, a później… Jak odzyskałem przytomność… - Oczy mu się zaszkliły, a na policzki wpełzł rumieniec upokorzenia. Ściszył głos do ledwo słyszalnego szeptu, musiałem się bliżej przysunąć, żeby go słyszeć. - Jak otworzyłem oczy… Dawid, on mnie zgwałcił… - Zwinął się w kulkę i zakrył prawie cały kołdrą. Łzy pociekły mu po policzkach.
Niektórych może dziwić, że po tym wszystkim tak normalnie o tym mówi i zachowuje się prawie zwyczajnie. Ale nie mnie. Daniel jeśli chce, to potrafi zamknąć niektóre wspomnienia w stalowym pudełku i zachowywać się, jakby to się mu nie przytrafiło. Jakby patrzył na to z boku. Dlatego wiedziałem, że mogę go dotknąć, a on nie będzie się bał mojego dotyku. Wszedłem do niego pod kołdrę i przytuliłem go. Schowałem go w ramionach, jakby ktoś miał mi go zabrać.
- Daniel… Jeśli nie chcesz, to nie musisz wracać do domu. Możesz zostać u nas, moi rodzice nie będą mieć nic przeciwko. - Znów głaskałem go po głowie uspokajająco. A on wtulał się we mnie jak małe dziecko i po woli uspokajał trwającą wewnątrz niego burzę.
- Nie mogę. Nie teraz. Do osiemnastki zostanę w domu, wtedy przyjdą moje pieniądze zamknięte na lokacie. Te, które dziadkowie i wujkowie wpłacili na konto, kiedy się urodziłem. Teraz jest tego znacznie więcej, konto jest zamknięte, dlatego te pieniądze ciągle są. Ale jeśli bym opuścił dom, to matka by wszystko przećpała, a ten kutafon przepił. Poczekam tylko na to i wtedy ich zostawię.
- Będę czekał…
To były ostatnie słowa, jakie powiedziałem tamtej nocy. I faktycznie, zrobił tak, jak mówił. W dzień osiemnastych urodzin odebrał pieniądze i uciekł z domu zanim matka i ojczym wrócili. Mieszkał jakieś pięć kilometrów ode mnie, dlatego fakt, że zimą po przejściu ich w takim mrozie ciągle żył, był cudem. Pojawił się pod wieczór. Było już lato, więc wciąż było jasno. Z uśmiechem na tej ślicznej twarzy i niewielkim plecakiem w rękach wszedł do mojego pokoju. A ja znów utwierdziłem się w przekonaniu, że to dla niego bije moje serce.
Spaliśmy razem, w końcu mój materac jest ogromny. Rodzicom to nie przeszkadzało, w końcu jesteśmy przyjaciółmi. Z resztą, nie przeszkadzałoby im nawet, jak byśmy byli parą, bo jak powiedziałem im w końcu, że jestem gejem, to tylko się uśmiechnęli do siebie i obydwoje mnie przytulili. Mama powiedziała, że wiedziała to już od dawna. W końcu jest psychologiem, ma prawo mnie rozszyfrować bez zbędnych i podchwytliwych pytań. No i jest moja mamą. W każdym razie kamień spadł mi z serca. Daniel od dawna wiedział o mojej orientacji. Jako jedyny. I nie miał nic przeciwko. Sam jest biseksualny, choć z dziewczyną widziałem go raz w życiu.
Nasze stosunki pogłębiły się jeszcze bardziej pewnego jesiennego wieczoru. Zaczął się nasz ostatni rok szkolny, przed nami w niedalekiej przyszłości widniała zmora matury. Rodzice wyszli na koncert charytatywny organizowany przez ojca. A my zastanawialiśmy się jakie przedmioty wybrać na maturę. Chciałem pójść w ślady ojca, więc wybrałem chemię, biologię i fizykę. Nie miałem z nimi problemu, więc wszystko rozszerzone. Daniel wybrał wos i historię. Tak, on zdecydowanie był tym drugim biegunem. Humanistyczny umysł, ja ścisły. Pomagaliśmy sobie nawzajem, jak drugi czegoś nie rozumiał. Powiedział, że pomoże mi w przygotowaniu się do matury z polskiego, razem przygotujemy się do angielskiego. Nie myślał jeszcze o studiach, on zawsze żył chwilą, decydował w ostatniej chwili, brał to, co przynosił los. Bardzo rzadko wiedział, co zrobi za jakiś czas. Ale wracając do tego wieczoru, rodziców nie było, my siedzieliśmy obok siebie przy biurku, nieświadomie stykając się kolanami, głowy pochylaliśmy nad jakaś kartką bardzo blisko siebie. Wtedy równocześnie spojrzeliśmy sobie w oczy. I nasze spojrzenia mówiły wszystko. Już wiedziałem, co zaraz się stanie. Patrzył na mnie z ogniem płonącym w oczach, poczułem też wtedy jego kolano przy moim. Zrobiło mi się strasznie gorąco, serce przyspieszyło swój rytm. Widziałem, że z jego ciałem dzieje się to samo. Zarumienił się, zaczął oddychać nieco szybciej i niespokojniej. Rozchylił lekko usta, podświadomie, jak ja. Dla nas obydwóch to był znak. Nasz pierwszy pocałunek był desperacko namiętny, pełen tęsknoty, pożądania i pragnienia doświadczenia czegoś nowego, innego. Miłości fizycznej.
To był nasz wspólny pierwszy raz. Trwał bardzo krótko, ale był jednym, z najpiękniejszych momentów mojego życia. Byliśmy tak rozpaleni, że nawet się nie rozebraliśmy. Obydwaj jedynie zsunęliśmy spodnie, zrobiliśmy to na krześle. Siedział tyłem do mnie, okrakiem na moich udach. Obydwaj niedoświadczeni nie wiedzieliśmy co i jak się robi, to było tak niezdarne, że myśląc o tym teraz chce mi się śmiać. Jednak mimo to nasze ciała poruszały się zgodnym rytmem, jak jedno. I obydwaj czerpaliśmy z tego tak samo wielką przyjemność. Po tych kilku minutach w niebie opadł na biurko, a ja na jego plecy. Nie była to zbyt wygodna pozycja, ale w życiu bym nie przypuszczał, że tak krótkie zbliżenie potrafi wyssać tyle energii. Więc na wpół leżeliśmy przez jakiś czas, nic nie mówiąc, jedynie oddychając chaotycznie, czując jak nasze serca biją tym samym rytmem, jakby miały wyskoczyć z piersi. Bez przerwy trzymaliśmy się za ręce, jakby bojąc się, że drugi zaraz ucieknie. Daniel odezwał się pierwszy.
- Dawid…
- Tak?
- Od jak dawna chciałeś to zrobić?
- Od tamtego wieczoru. Wtedy, kiedy przeszedłeś pięć kilometrów w mrozie, prawie rozebrany.
- Wiesz… Ja właśnie po to wtedy szedłem… - Odwrócił lekko głowę i spojrzał mi w oczy z uśmiechem. Na mojej twarzy musiało się malować nieziemskie zaskoczenie, bo zachichotał cicho. - Nie chcę, żebyś źle to zrozumiał, ale wtedy chciałem się z tobą kochać, chciałem żebyś starł ze mnie ślady tamtego skurwysyna. Tylko nie wziąłem pod uwagę, że mogę się prawie zabić.
- Wiesz co… Jesteś idiotą. - Na moje słowa zaśmiał się nieurażony. Bo wiedział, co mam na myśli.
- Wiem. Ty też. W końcu gdyby nie to, to pewnie nie bylibyśmy sobie tak bliscy.
- Pewnie masz rację. - Uśmiechnąłem się szeroko. Podnieśliśmy się z tej dziwnej pozycji, Daniel wstał powoli, zagryzając lekko dolną wargę, kiedy mój penis wysuwał się z niego. Moja sperma wypłynęła z niego strumyczkiem i pociekła po udzie, ginąc w materiale bokserek.
- Chyba powinniśmy wziąć prysznic. - Założył spodnie i zapiął. Zrobiłem to samo i wstałem z krzesła. Staliśmy chwile naprzeciw siebie, on lekko się chwiał, podpierając się o biurko. Widziałem, jak nogi się pod nim uginają. Objąłem go w pasie i mocno przytrzymałem, całkowicie się na mnie oparł, oddając się mojej woli.
- Nie. Weźmiemy kąpiel. Razem. - Uśmiechnąłem się delikatnie i pocałowałem go. Ale tym razem najczulej, jak tylko mogłem. Włożyłem w to całe drzemiące we mnie uczucie. A on odwdzięczył mi się tym samym.
Tej nocy robiliśmy to jeszcze trzy razy. W kąpieli, później w łóżku i znowu w kąpieli. Bolało go, ale chciał jeszcze. Widziałem łzy bólu i szczęścia zarazem, płynące z jego oczu i zapragnąłem zatrzymać ten widok tylko dla siebie. Nosiłem go na rękach cały czas, nie mógł zrobić nawet kroku. W końcu położyliśmy się do lóżka i po bardzo długim i gorącym pocałunku na dobranoc zasnęliśmy wtuleni w siebie. Rano obudziła mnie ochota na zjedzenie ananasa z puszki. A jak usiadłem i rozejrzałem się po pokoju, miałem wrażenie, że coś się zmieniło. A tak naprawdę w powietrzu wisiał zapach naszych nocnych igraszek. Pociągający i nieprzyzwoity. Daniel wciąż spał. Zszedłem na dół, przygotowałem nam śniadanie i zaniosłem na tacy na górę. Razem z ananasem. Mijając sypialnie rodziców słyszałem chrapanie ojca, musieli wrócić całkiem niedawno. Na szczęście była sobota, nie mieliśmy szkoły, mogliśmy cały dzień odpoczywać leżąc w łóżku. Tak też zrobiliśmy.
Od tamtej pory często chowaliśmy się gdzieś w wolnej chwili i całowaliśmy. Seks uprawialiśmy ponownie tylko raz, w sylwestra tamtego roku. Później Daniel znalazł sobie chłopaka. I to znowu wszystko zmieniło. Wciąż mieszkaliśmy razem, spaliśmy w jednym łóżku, ale było to znowu tylko przyjacielskie. Często go nie było. Ja zacząłem studia, na szczęście mieszkamy w dużym mieście i nie musiałem się przenosić. On też studiował, ale na drugim roku wyleciał. Za dużo opuszczał, nie podchodził do egzaminów. Zmieniał partnerów bardzo często, bywało i tak, że widziałem go z dwoma jednego dnia. Nie poruszałem tego tematu, bo jak raz to zrobiłem, to wyszedł z domu trzaskając drzwiami i nie wracał przez dwa tygodnie, nie odbierał telefonów, nie odpisywał na wiadomości. Wrócił kompletnie pozbawiony gniewu na mnie, ale z posiniaczonymi ramionami i udami. Podejrzewałem co się może dziać, ale wolałem nie ryzykować jego ucieczki ode mnie. Chciałem mieć na niego oko i opatrywać jego rany. Był mi za to wdzięczny.
Dopiero po kilku latach, jak już skończyłem studia i zacząłem staż u taty w szpitalu, moje przypuszczenia się potwierdziły. Rodzice kupili sobie mieszkanie i zostawili nam domek, mówiąc, że im tak dużo przestrzeni nie potrzeba, niech się młodzież wyszumi. Tydzień po tym przyprowadził do domu jakiegoś dość nieprzyjemnie wyglądającego faceta. Nie mężczyznę, nie chłopaka - faceta. Łysiejący, w średnim wieku, z niewielkim mięśniem piwnym. Zaprowadził go na górę i zszedł do mnie na dół. Stałem w tym samym miejscu, nie mogłem się ruszyć, byłem tak zszokowany.
- Dawid, proszę nie wchodź do pokoju, dopóki nie wyjdzie. Później ci wszystko wytłumaczę. - I pobiegł na górę.
Dwie godziny później facet wyszedł rzucając mi krótkie „do widzenia”. Zaryglowałem drzwi i rozjuszony niczym tygrys wszedłem na górę. Czułem zapach Daniela unoszący się za tym typem. Czułem niedawny stosunek i to mnie tak wściekło. Ale jak tylko wszedłem do pokoju, to cała złość zniknęła. Mój przyjaciel leżał na łóżku nie ruszając się. Oddychał płytko i chaotycznie, z oczu ciekły mu łzy bólu, upokorzenia i bezradności. Leżał na brzuchu, ze zwiniętą kołdrą pod biodrami i ugiętymi nogami. Wypięty malowniczo. Gdyby nie rosnące sińce na jego udach i krwawe smugi na plecach, to można by to odebrać jako zachętę. Ale ja już po łzach wiedziałem co jest grane. Daniel się puszcza. Pozwala obcym facetom penetrować swoje wnętrze, brudzić i ranić piękne ciało. Nie mogłem się na niego gniewać. Ostrożnie położyłem go no boku, sperma tego sukinsyna wypłynęła obficie spomiędzy pośladków mojego ukochanego, jęknął boleśnie i odwrócił wzrok. Nie chciał mi patrzeć w oczy, nie chciał, żebym ja na niego patrzył. Ale nie mogłem go tak zostawić.
- Za chwilę wrócę. - Odgarnąłem mu włosy ze spoconego czoła i pocałowałem delikatnie. Popędziłem do łazienki i przygotowałem kąpiel. Wróciłem na górę i wziąłem go na ręce. Nie protestował, objął moją szyję rękami i drżąc przytulił się. Wciąż nie patrzył mi w oczy. Pozwolił się wykąpać, opatrzyć rany, ubrać i zanieść do salonu na kanapę. Wiedział, że nie dam mu długo spokoju i zaraz zażądam wyjaśnień. Pewnie dlatego odezwał się słabym głosem, który rozerwał moje serce na pół. Czułem jego ból, który pomieszał się z moim.
- Idź teraz sprzątnij sypialnię, muszę sobie wszystko ułożyć, nim ci powiem… - Złapał mnie delikatnie za rękę i ścisnął. - Przepraszam… - Po tym jednym słowie puścił, a ja poszedłem posprzątać. Znów kiełkowała we mnie złość. Wrzuciłem pościel do pralki, otworzyłem okna na oścież, wyniosłem materac na balkon i zmyłem podłogę. Do wieczora wszystko powinno się wywietrzyć. Zszedłem na dół i usiadłem na kanapie, kładąc sobie głowę Daniela na kolanach. Czekałem w ciszy, aż pierwszy się odezwie.
- Dawid, ja… Ja przepraszam. Wiem, że to za mało po tym co ty zrobiłeś dla mnie i po tym jak się odwdzięczam, ale… Nie potrafię powiedzieć nic innego. Przepraszam. Jestem zwykłą kurwą, daje dupy komu popadnie. - Westchnął i w końcu spojrzał mi w oczy. Widziałem w nich, że faktycznie jest mu przykro.
- Daniel, proszę cię, powiedz mi całą prawdę. Tylko o to jedno proszę. - Patrzył na mnie chwilę zaskoczony. Chyba spodziewał się, że go wyklnę i będę kazał się wynieść z domu. Znowu westchnął.
- Chyba jestem nienormalny… Kiedy pierwszy raz klient zerżnął mnie z niemałą brutalnością, poczułem się… inaczej. Przypomniało mi to tamtej wieczór, kiedy mój ojczym… I od razu zgromiło to wspomnienie. Pozwoliło zapomnieć, dało jakąś chorą satysfakcję, że ktoś sprawia mi większy ból, niż tamten popapraniec. Od tamtej pory pozwalam im na wszystko, bo choć na chwilę mogę wtedy zapomnieć o tym gwałcie… - Nie wiem czemu, ale zabolały mnie jego słowa. Wolał ostre rżnięcie niż delikatny akt miłości, który mu ofiarowałem.
- Gdzie do tej pory to robiłeś?
- W hotelach, w ich domach, w toaletach na dworcu, tych zamkniętych. Przy nich zawsze stoję, tam jest duży ruch, dużo klientów. Sprzątaczka dała mi klucz, w zamian może patrzeć, kiedy z kimś tam idę. Młoda dziewczyna, młodsza od nas, mówi, że nie wyszło jej w życiu.
- Nie chodź już tam. Jeśli już masz to robić, to rób w domu. Nie chcę, żeby coś ci się stało. - Popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Na jego miejscu zrobiłbym to samo, bo też myślałbym, że zrobiłbym coś innego. Ale nie. Zrozumiałem, że on tego potrzebuje, ja nie umiałbym go uderzyć i poniżyć. Dlatego chciałem, żeby był blisko, żebym za każdym razem mógł się nim zaopiekować, przygotować mu kąpiel, nakarmić, napoić, przytulić w razie potrzeby i położyć do snu. Być przy nim, jeśli obudzi się w nocy z krzykiem, dać poczucie bezpieczeństwa.
Sypialnie po rodzicach przemalowaliśmy na burdelowe róż i czerwień. Kupiliśmy duże łóżko z ciemnego drewna, w oknach zamontowaliśmy czerwone rolety. Nad łóżkiem powiesiliśmy ogromną, białą moskitierę, która lekko przysłania je całe. Kilka kompletów czerwonej satynowej pościeli znalazło miejsce na dnie szafy z różnymi dziwnymi ubraniami i perwersyjnymi zabawkami. Wolałem nie wnikać co tam jest. To był jego burdelowy pokój do pracy. Zamontowaliśmy kamerę, żebym miał kontrolę nad tym, co się tam dzieje. Poznałem tą dziewczynę, sprzątaczkę. Zaproponowałem jej pracę w naszym domu za większą stawkę. Tez będzie sprzątać, a podczas obecności klienta Daniela ma kontrolować sytuację na monitorze. Ja nie mógłbym na to patrzeć. Jakby co, to ma mnie informować. I w ten sposób minął nam czas do teraz. Rodzice nie wiedzieli o tym, co Daniel robi, nie widzieli tego pokoju, wykręcamy się ciągłym remontem. Nie muszą już opłacać rachunków, bo zacząłem pracę w szpitalu u taty. Na chirurgii plastycznej. Daniel też zarabia duże pieniądze, jest niezależny, nie zapisał się w żadnej agencji. Wciąż się dziwię, że tak długo ciągnie na nielegalu. Kilka razy prawie go złapali, ale udało mu się uciec.
Obydwaj mamy dwadzieścia osiem lat. Wydawałoby się, że przywykliśmy do tego życia. Ale za każdym razem moje serce krzyczy z bólu, kiedy widzę poranione ciało przyjaciela. To śliczne ciało, noszące ślady brutalnego stosunku seksualnego. Śmierdzące dotykającymi go skurwysynami, drżące z bólu i chłodu. Kiedy zmywam z niego spermę, krew i inne dziwne rzeczy, odczuwam lekką satysfakcję, że to ja pomagam mu wrócić do normalności, zdejmuję z niego ciężar, leczę rany, pomagam się uspokoić. Zawsze odwdzięcza mi się przepięknym uśmiechem i cichym „dziękuję”. Zawsze przytula się ufnie i nagradza moje starania szczerością. Nigdy mnie nie oszukał, zawsze mówi co mu leży na sercu, nie boi się prosić o pomoc, o to, żebym został przy nim dłużej. I powtarza, że przy mnie czuje tą… normalność. Czuje się sobą. Mówi mi, że jestem jego rycerzem.
Bo tak jest. On zawsze był moją księżniczką.
- Marta, dzisiaj wszystko zostawiam tobie, mam operację. - Spojrzałem na plecy dziewczyny sprzątającej kuchnię. Zapiąłem właśnie płaszcz.
- W porządku. - Odwróciła i uśmiechnęła się. Zdążyłem się z nią zaprzyjaźnić odkąd tu przebywa całe dnie.
- Jakby co, to...
- … mam dzwonić, wiem. Nie martw się, idź upiększać ludzi. - Znowu się uśmiechnęła i puściła oko. Westchnąłem lekko i też się uśmiechnąłem.
- Dziękuję, że mi tak pomagasz.
- Daj spokój, płacisz więcej za tydzień, niż ten zasrany zakład dawał mi za miesiąc, na rękach bym cię nosiła, gdybym miała pewność, że cię nie puszczę. - Obydwoje zachichotaliśmy.
- Do zobaczenia później, cześć! - W całkiem dobrym humorze opuściłem dom i pojechałem do szpitala.
Operacja nie była trudna, dwie godziny przy stole i wszystko gotowe. Klient jak zwykle będzie zadowolony. Będę w tym momencie egoistą, ale jestem najlepszym chirurgiem plastycznym w mieście. Mimo, że niedawno skończyłem studia i staż. Zadowolony z siebie wszedłem do gabinetu z kubkiem kawy w ręce. Usiadłem za biurkiem i sięgnąłem do szuflady po telefon. Dwadzieścia połączeń nieodebranych?! Wszystkie od Marty… Cholera jasna, coś się stało! Wybrałem jej numer.
- Halo, Dawid?
- Tak, co się dzieje? Miałem operacje…
- Wiem, ale myślałam, że krócej potrwa. Wracaj do domu, Daniela nie mogę docucić, strasznie krwawi, jest cały posiniaczony… - Nie słuchałem więcej. Nawet się nie rozłączając rzuciłem telefon i przebrałem się w niecałą minutę, chwyciłem co potrzebne i pognałem do samochodu.
Dwadzieścia minut później wjeżdżałem do garażu. Po drodze złamałem chyba połowę obowiązujących przepisów, głupim fartem nigdzie nie było policji. Ciągle w butach i płaszczu wbiegłem na górę, do miejsca pracy Daniela. Leżał na plecach, pościel była upstrzona krwią i wolałem nie myśleć czym jeszcze. Wokół łóżka leżało pełno seks-zabawek i strój króliczka playboya, Marta siedziała na brzegu cała we łzach, ze śladami paznokci na twarzy.
- No nareszcie! Nie mogę go ocucić, jak weszłam, to leżał na brzuchu przykuty kajdankami do łóżka…
- Przynieś mi apteczkę z łazienki i butelkę wody. I weź coś na uspokojenie. - Zdjąłem płaszcz i zacząłem oglądać ciało Daniela. Nic poważnego mu nie było, ta ilość krwi wzięła się z wyjątkowo brutalnego potraktowania jego odbytu i licznych zadrapań, jedno dość głębokie w miejscu, gdzie sieć naczyń krwionośnych jest na tyle gęsta, że ma prawo długo krwawić. Na szczęście to nic groźnego. Wszystkie kości całe. Podejrzewam, że stracił przytomność, bo tym razem został do przesady brutalnie potraktowany. Sperma tej świni, która mu to zrobiła, wciąż z niego wypływała i nie wyglądało, jakby miała szybko przestać. Marta w końcu przyniosła o co prosiłem. Zająłem się opatrywaniem każdego najmniejszego zadrapania, żeby mieć pewność, że nie są groźne.
- Idź przygotuj kąpiel. Nie za gorącą, ale bardzo ciepłą. I wlej ten olejek, co stoi w szafce pod umywalką na najwyższej półeczce, z żółtą zakrętką. - Podałem jej niepotrzebną już apteczkę i waciki, którymi przecierałem rany. Kiedy wyszła, podciągnąłem Daniela wyżej i posadziłem sobie na kolanach. Miałem w dupie, że krew zmieszana ze spermą pobrudzi mi spodnie. Teraz najważniejsze jest ocucenie go. Otworzyłem okno. Delikatnie położyłem go na czerwonym puchaty dywanie, oparłem nogi o łóżko i uniosłem ręce, wylałem mu pól butelki wody na twarz, aż w końcu zaczął prychać wodą i mrugać. Wytarłem mu wodę z twarzy i podniosłem. Znowu usiadłem na łóżku, z nim na kolanach i przytuliłem go mocno, przykrywając leżącym obok płaszczem.
- Dawid…
- Zaraz będzie kąpiel… Gdzie cię boli najbardziej?... - Odgarnąłem mu włosy z czoła. Skrzywił się lekko.
- Między nogami… Był… Niedelikatny… - Zadrżał i wtulił się mocniej. Gdyby miał siłę, to podciągnął by nogi pod brodę. Delikatnie zjechałem ręką do jego przyrodzenia. Faktycznie, dziwnie nabrzmiałe, jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć? - Nie dotykaj… - Załkał cicho i spiął się lekko. Posłusznie zabrałem rękę.
- Co zrobił?
- Zacisnął coś… Na całym… Nie widziałem co, miałem zawiązane oczy. Było nieprzyjemne. I bolało…
- Już spokojnie. - Wstałem z nim na rękach i poszliśmy do łazienki. Marty już w niej nie było, słyszałem, że urzęduje w kuchni. Włożyłem Daniela delikatnie do wanny. Odetchnął z ulgą, czując kojące ciepło i szybkie działanie olejku.
- Dawid… Wejdź też… - Popatrzył na mnie prosząco. Nie potrafiłem mu odmówić. Rozebrałem się do bokserek i usiadłem za nim w wannie. Od razu wtulił się we mnie plecami i objął moimi rękami. Przestał drżeć. Tętno mu się uspokoiło, oddech również.
- Lepiej?...
- O wiele… Chciałbym tak zostać już zawsze. Tak mi dobrze… - Po tych słowach z trudem powstrzymałem łzy. Tak bardzo go kocham i pragnę być z nim już zawsze. Matko, dlaczego nie potrafię go wyrwać z paszczy prostytucji?! DLACZEGO?!
Milczałem cały czas. Tylko go przytulałem i głaskałem to po głowie, to po ramionach lub brzuchu, masując przy tym obolałe mięśnie. Mruczał cicho, kiedy ból odchodził i przychodziła cudowna ulga. Oparł głowę o moje ramię i schował nos w mojej szyi. Jego ciepły oddech drażnił moją wilgotną od wody skórę. Pomruki, które stawały się coraz głośniejsze, bliskość i ciepło jego ciała, nieświadomie pobudzające ruchy napinających się mięśni zaczęły znacząco wpływać na reakcję mojego organizmu. Czułem kumulujące się w strategicznym miejscu gorąco, które po niedługiej chwili zaczynało się wyraźnie uzewnętrzniać. Jeszcze tego brakuje, żebym go tym do siebie zniechęcił i wystraszył.
- Daniel… Daniel, ja już wyjdę, zrobię ci coś do jedzenia, ty się jeszcze wymocz… - Szepnąłem patrząc na jego klatkę piersiową unoszącą się przy każdym oddechu i na wyraźnie odznaczające się zaczerwienione i twarde sutki. Wiem, bo przejeżdżając tam ręką poczułem.
Podniosłem go delikatnie i wyszedłem z wanny. Oparł się o brzeg i patrzył na mnie spod lekko przymkniętych powiek. Owinąłem się szybko ręcznikiem w biodrach, żeby nie widział mojego podniecenia i wyszedłem z łazienki, zostawiając za sobą mokre ślady.
Usiadłem przy stole w kuchni i oparłem czoło o blat. Marta gdzieś się przeniosła. Cholera, żebym nie mógł się z nim kochać, będąc z nim w wannie. Wciąż nie zmieniając pozycji ściągnąłem ręcznik i mokre bokserki i myśląc o tym, jak cudownie by nam było w wannie gdyby nie był po pracy, zająłem się niesieniem sobie ulgi. Zagryzałem obrus, żeby nie jęczeć i co chwilę przyspieszałem ruchy prawej ręki. O tak, jakby nam mogło być dobrze…
- Kretyn. - W tym samym momencie, co usłyszałem to słowo, moje uniesienie sięgnęło szczytu i odznaczyło się białą plamą na spodniej stronie blatu. Poderwałem momentalnie głowę.
- Marta! - Zakryłem się ręcznikiem i spojrzałem na nią z wyrzutem. - Długo tu jesteś?
- Wystarczająco. Nie zachowuj się jak dzieciak, okej? Myślałam, że jesteś poważniejszy…
- Jak mam być poważny, kiedy nakryłaś mnie na…
- Dobra, dobra. Nie bądź taki nieśmiały. I weź się w końcu w garść! Powiedz mu to, co w tobie siedzi! - Wydaje mi się, czy nie wiem o czym ona mówi?
- O czym ty mówisz?...
- Och, weź się nie wydurniaj! Idź do Daniela i powiedz mu, że go kochasz. Mam dosyć patrzenia jak te pierdolone kutasy niszczą jego ciało i duszę. Weź go z tego w końcu wyciągnij! Nie widzisz, że wystarczy mu powiedzieć te dwa proste słowa? Nie widzisz, że on tylko na to czeka, patrzy na ciebie z nadzieją, że kiedyś mu to wyznasz?
- Marta, on na mnie patrzy wzrokiem nieprzytomnym po brutalnym traktowaniu, jakoś nie widzę tam odwzajemnionych uczuć. Z resztą on o nich wie… - Założyłem bokserki i ręcznikiem starłem własne nasienie z blatu. Wszedłem pod stół, żeby zetrzeć też z podłogi.
- Skąd ta pewność? A powiedział ci chociaż raz jak bardzo cię kocha i potrzebuje? Jak bardzo pragnie, żebyś zabronił mu się sprzedawać? Powiedział ci to? - Gwałtownie podniosłem głowę i uderzyłem nią o blat.
- Co ty pierniczysz?!
- Nie tylko z tobą tutaj rozmawia. Jak cię nie ma, to musi się do kogoś odezwać. Cholera jasna, Dawid! Od tamtego momentu, kiedy ci powiedział, że to pozwala mu zapomnieć minęło kilka lat! Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo zmieniły się jego potrzeby! A ponoć to ty jesteś tu jego najlepszym przyjacielem i to ty wiesz czego potrzebuje…
Ból głowy nagle przestał istnieć. W ogóle przestało istnieć wszystko dookoła, głos Marty rozpłynął się gdzieś. W głowie huczało mi tylko jedno zdanie: „Daniel Cię kocha”. Obijało się od ścian umysłu i raziło po oczach jaskrawymi kolorami. Wypełzłem spod stołu i minąłem dziewczynę nie widząc jej. Wszedłem po schodach mechanicznie, jakbym wiedział ile kroków trzeba zrobić, gdzie skręcić, kiedy otworzyć drzwi. W ten sposób znalazłem się w łazience i już klęczałem przy brzegu wanny. Wtedy dopiero wróciłem do rzeczywistości. Daniel zasnął w wodzie. Opierał się na dużej poduszce kąpielowej, dzięki temu nie zjechał pod jej powierzchnię. Złapałem jego dłoń opartą na krawędzi i pocałowałem delikatnie. Nie miałem serca go budzić. Woda zdążyła wystygnąć. Delikatnie go z niej wyjąłem i owinąłem w duży ręcznik. Zaniosłem na strych i położyłem na materacu. Mruknął przez sen i ułożył się na boku. Położyłem się obok, przytuliłem go i zakryłem nas kołdrą. Nie wiem nawet w którym momencie zasnąłem. Słyszałem jeszcze tylko skrzypnięcie drzwi i stawianie tacy na biurku, kiedy Marta przyniosła coś do jedzenia.
Ciepły podmuch owiał moją twarz. Na ramieniu czułem bardzo delikatnie głaszczący mnie palec. Powolutku otworzyłem oczy, pozwalając im przyzwyczaić się do jasności. Pierwsze co ujrzałem, to ten cudowny uśmiech. Pełen wdzięczności i, teraz już nie miałem wątpliwości, miłości.
- Dzień dobry, doktorku… Spałeś dłużej niż ja, rzadko ci się to zdarza. - Znów uśmiech. Odpowiedziałem takim samym. Przysunąłem dłoń do jego twarzy i jej wierzchem przesunąłem po policzku.
- Przepraszam… - Szepnąłem to, co chciałem powiedzieć wczoraj.
- Za co mnie przepraszasz? Otoczyłeś mnie opieką, dzięki tobie, mogę się dzisiaj ruszać…
- Nie o to chodzi. Daniel, przepraszam, że byłem takim idiotą. Pozwoliłem na to, żeby cię krzywdzili. Już nigdy więcej nikt cię nie dotknie. Będę cię bronił. Bo kocham cię ponad wszystko. - Wyraz jego twarzy zmienił się z sekundy na sekundę. Zarumienił się, w oczach zapłonęły małe ogniki, a na ustach zawitał najcudowniejszy uśmiech, jaki u niego widziałem. Po czym się popłakał.
- Dawid… Nawet sobie nie zdajesz sprawy jak długo czekałem na te słowa. Tak bardzo pragnąłem, żebyś to właśnie ty je powiedział. Kocham cię. Kocham cię od zawsze i chce spędzić z tobą resztę mojego życia. - Wtulił się we mnie i wciąż płakał. A ja nie wiedziałem co robić. Tylko mocno go przytulałem.
- Nie płacz…
- To ze szczęścia. Ze szczęścia, że okazałeś się tylko kretynem, a nie nieczułym lekarzem. - Obydwaj zaśmialiśmy się z jego słów.
- Wiesz… Myślałem, że to ty mnie nie chcesz. Sypiałeś z tymi fajfusami, dawałeś sobą pomiatać… Wiem, że tego potrzebowałeś, ale nie zauważyłem, kiedy ta potrzeba zniknęła. Ja naprawdę jestem największym kretynem świata, przepraszam…
- Wybaczę ci, kiedy zmienisz tamten pokój na swoje biuro, albo cokolwiek innego. Byle mi to nie przypominało tego wszystkiego… Już dawno chciałem z tym skończyć, ale nie wiedziałem, czy mam dla kogo. Teraz wiem, że mam. - Znowu uroczo się uśmiechnął i pocałował mnie delikatnie.
- Obiecuję. Wezmę wolne i od razu się za to zabiorę. - Nie mogłem się nie uśmiechać. Moja twarz ciągle rozciągała się w uśmiechu pełnym bezgranicznego szczęścia.
- A dzisiaj? Idziesz dzisiaj do pracy?
- Nie. Dzisiaj cały dzień spędzimy razem. - Pogłaskałem go palcem po nosie i pocałowałem czule w sam jego czubek. Chyba dopiero teraz zaczynało do mnie docierać jak bardzo go kocham. Bardziej niż podejrzewałem.
Wziąłem dwutygodniowy urlop i zająłem się remontem pokoju. Udało mi się namówić Daniela, żeby wrócił na studia. Więc z małą pomocą Marty przerobiliśmy burdelowy pokój na przytulny gabinecik, gdzie mój ukochany będzie mógł malować całymi godzinami. Dwa jego obrazy powiesiłem w naszej sypialni. Jeden przedstawia nas razem leżących na łóżku, tak jak zdjęcie, które Marta uparła się zrobić, a drugi właśnie ją, naszą przyjaciółkę. Namalował je już jakiś czas temu, ale chował przed światłem dziennym. Teraz, kiedy wszystko zaczyna się układać, nie musi się wstydzić swojego talentu.
- Daniel, jakiego koloru chcesz tą ścianę? Tylko ona została do pomalowania. - Wpatrywałem się w gładką powierzchnię i w myśli dobierałem kolory.
- Tak się zastanawiałem i w końcu doszedłem do wniosku, że… - Podszedł do mnie od tyłu i objął w pasie, opierając brodę na moim ramieniu. - … jesienny pomarańcz będzie idealny. Ten kolor tak bardzo do ciebie pasuje.
- Ale jaki to ma związek ze mną?
- Taki, że będziesz moim osobistym modelem i nie przyjmuję odmowy. - Uśmiechnął się niewinnie i pocałował mnie w szyję. I jeszcze raz. I znowu.
- Daniel… - Zamruczałem cicho i podświadomie przechyliłem lekko głowę, żeby miał większy dostęp do mojej szyi.
- Marta już wyszła, pojechała odwiedzić rodziców… Chodź do sypialni… - Przejechał językiem po moim karku, co wywołało przyjemny dreszcz wstrząsający moim ciałem.
- Przecież niedawno… - Przymknąłem oczy i wbrew sobie jęknąłem cichutko, kiedy przygryzł delikatnie skórę na mojej szyi.
- Już mnie nic nie boli… Od kilku dni mam na ciebie tak wielką ochotę… Dawid, proszę, tak dawno nie byliśmy razem… Chcę cię znów poczuć w sobie… - Wymruczał wprost do mojego ucha i wargami przejechał po całej małżowinie, by na koniec zassać się na płatku, co wywołało u mnie kolejny jęk. Doskonale wiedział gdzie kierować pieszczoty, żeby jak najszybciej wzniecić we mnie pożądany ogień. - No nie daj się prosić… - Dłońmi zjechał na moje biodra, by po chwili jedna z nich rozpięła mi rozporek i wsunęła się w bokserki.
- Daniel, ale… ściana… - Ostatkami sił próbowałem się jeszcze bronić. Albo podświadomie sam siebie chciałem przekonać ile jest we mnie silnej woli. Jak się okazuje nie tak wiele, jak myślałem.
- Ściana może poczekać, nie ucieknie… A ja tak bardzo chcę się z tobą kochać… - Znowu pocałował mnie w kark i powoli kierował się do ucha. Dłoń w moich bokserkach zaczęła się rytmicznie poruszać. Dopiął swego. Rozpalił we mnie całe ognisko rządzy.
Wyjąłem jego doń z mojej bielizny, wziąłem go na ręce i kilka sekund później już leżeliśmy na materacu w sypialni. Mimo obustronnego podniecenia nie spieszyliśmy się. Powoli, jakby z czcią zdejmowaliśmy z siebie kolejne części garderoby, całowaliśmy się, dotykaliśmy. Każdy odkryty skrawek jego ciała naznaczałem czułym pocałunkiem, nie było miejsca, które bym pominął. Po zdjęci jego bokserek wycałowałem jego jędrne pośladki i przyrodzenie. Rozmiary mieliśmy zbliżone, gdyby było inaczej, wstydziłbym się rozebrać.
- Dawid… Dawiś… Pamiętasz, mówiłem tak na ciebie, kiedy byliśmy dziećmi… - Uśmiechnął się niewinnie, jednak z odpowiednią dozą perwersji. Leżał pode mną i słodko zarumieniony wpatrywał się we mnie. Delikatnie głaskał mój brzuch. Moje bokserki już jakiś czas temu znalazły się na drugim końcu pokoju, za to jego ręce coraz bardziej zbliżały się na zakrywane przez nie do tamtej pory miejsce.
- Za to ja nigdy nie potrafiłem wymyślić dla ciebie zdrobnienia. - Podparłem się na ramieniu obok niego i pocałowałem krótko.
- Nigdy mi to nie przeszkadzało. - Popchnął delikatnie moje ramię, żebym położył się na plecach. Całując mnie powolutku zjechał od moich ust, przez szyję, obojczyk, mostek i brzuch do krocza. Od pewnego czasu działał tam ręką. Obserwowałem każdy jego ruch. Spojrzał mi głęboko w oczy i nie zrywając tego wzrokowego połączenia zaczął lizać i całować mojego penisa. Po krótkiej chwili pieszczot zaczął zanurzać go w ustach. Wciąż patrzył mi w oczy, widziałem w nich satysfakcję, jaką dawało mu sprawianie mi tak wielkiej przyjemności. Nie wiem kiedy zacząłem pojękiwać i nieświadomie delikatnie unosić biodra. Czułem, jak przesuwam się po jego policzkach, podniebieniu, przełyku. Był niesamowity w tym, co robił. Miał wprawę, musiałem mu to przyznać.
W końcu moje uniesienie osiągnęło szczyt i zakończyło się w jego ustach zanim zdążyłem zareagować. Zakaszlał cicho, kiedy wypuścił mojego penisa z ust.
- Przepraszam, nie mogłem… nie mogłem się powstrzymać… - Dysząc usiadłem i brzegiem kołdry chciałem wytrzeć strużkę mojej spermy, spływającą mu po brodzie, ale zatrzymał moją rękę w pół ruchu.
- Nie trzeba… - Uśmiechnął się lubieżnie i nieprzyzwoitym ruchem języka oblizał wargi, palcem zebrał spermę i oblizał go z równie wielką perwersją. Znów nie odrywał wzroku od moich oczu.
- Daniel… - Nienaturalny pisk zastąpił miejsce mojego głosu.
- Chcę cię znowu poczuć… Kochajmy się całą noc… - Położył się na mnie i pocałował namiętnie. Delikatnie ocierał się o mnie całym ciałem.
Przekręciłem nas i uklęknąłem między jego rozłożonymi udami. Ręce ułożył luźno obok głowy. Wyglądał w tym momencie tak niewinnie i uroczo, że tylko bardziej mnie to podniecało. Powolnym ruchem wyciągnął spod poduszki tubkę z rozgrzewającym żelem o zapachu kiwi. Skubany musiał to wcześniej przygotować. Rozsmarował trochę na moim penisie i odrzucił gdzieś w bok.
- Nie musisz mnie przygotowywać, jestem wystarczająco rozciągnięty… - Oparł łydki o moje ramiona i zapraszająco uniósł biodra. Widok jego pulsującej z podniecenia męskości i nieco poniżej gotowej do przyjęcia mnie dziurki otworzył we mnie nie odkryte do tej pory pokłady energii. Poczułem w sobie siłę, pozwalającą na seks do rana.
Podsunąłem się bliżej i powoli zacząłem się w niego wsuwać. Słyszałem każde jego westchnięcie, jęk, wypowiedziane moje imię. Delikatnie zdjąłem jego nogi z ramion i wciąż je trzymając pochyliłem się niżej. Przywarłem do niego, czułem jak gorąca jest jego skóra. Pocałowałem go wsuwając język w jego usta. Czułem lekko słonawy smak swojej spermy, ale było to zadziwiająco przyjemne. Daniel objął moje ramiona i przy każdym pchnięciu lekko wbijał paznokcie w moje plecy. Byliśmy jednością. Poruszaliśmy się jednocześnie, wyczuwając potrzeby drugiego. Nie śpieszyliśmy się, bo niby z czym? Chciałem, żeby czuł jak bardzo go kocham, chciałem go przyzwyczaić do delikatnych i długich stosunków. Bo nigdy nie będę w stanie podnieść na niego ręki, być brutalnym.
Czułem, jak jego mięśnie spinają się z podniecenia, jak cały drży, kiedy uderzam w najczulsze miejsce. Bardzo szybko nasze jęki przerodziły się we wspólne krzyki. Doskonale wiedzieliśmy, jak bardzo się pożądamy, byliśmy zgrani w każdym najmniejszym ruchu. Doszliśmy jednocześnie, wykrzykując imię drugiego i zatrzymując się na moment, jak w stop-klatce. Wtedy też naszła mnie myśl, żeby zaproponować Danielowi pomysł na nowy obraz „Wspólne szczytowanie”.
Tej nocy kochaliśmy się… dużo razy. Straciłem rachubę. Po tak potężnym wysiłku leżeliśmy obok siebie, trzymając się za ręce i wpatrując w niebo za oknem.
- Mam ochotę na ananasa z puszki. - Daniel uśmiechnął się do mnie uroczo. Wyraźnie widać było jego zmęczenie, ale i szczęście czające się w oczach.
- A wiesz, że ja też? Ostatni raz jadłem… po naszym poprzednim razie, czyli dziesięć lat temu w sylwestra. - Aż mnie samego lekko to zdziwiło.
- Ja też… Jak pieprzyłem się z tymi… Nigdy nie miałem później na to ochoty. Tylko jak robiłem to z tobą. - Zachichotał cicho. A ja uśmiechnąłem się chyba jeszcze bardziej szczęśliwie, niż do tej pory.
- Daniel…?
- Słucham cię, mój rycerzu… nie, mój księciu. - Pogłaskał mnie po policzku i pocałował czule. Awansowałem na księcia!
- Może to głupie pytanie, ale… Ile razy?
- Dzisiaj w nocy? Hm… Coś koło dziesięciu będzie. - Zamyślił się, próbując sobie przypomnieć.
-Dziesięć?! AŻ dziesięć?! - Na chwile nawet tok myślowi mi się zablokował. Po prostu nie wiedziałem co pomyśleć, tym bardziej powiedzieć.
- No bo widzisz, ten żel… on wzmaga potencje… Jakby go jeszcze używać w trakcie, to pewnie moglibyśmy całą wieczność…
- Jak króliki. Wiesz co? Jesteś nienormalny.
- I za to mnie kochasz.
- A ja jestem łatwy do rozszyfrowania.
- I za to ja cię kocham. - Znowu uroczo się uśmiechnął i zarumienił. No tak, miał rację.
- Mam nadzieję, że nie tylko za to…
- Jakby się tak zastanowić… - Zmarszczyłem lekko brwi. - … to kocham cię za całokształt. I ode mnie się nie uwolnisz!
- Nie mam najmniejszego zamiaru. - Przyciągnąłem go do siebie i przytuliłem. Teraz w końcu mogę go przytulać jak mojego królewicza, księżniczką przestał być, kiedy ja przestałem być rycerzem. - Daniel, kocham cię.
- Ja ciebie też kocham, Dawiś.
Leżeliśmy tak bardzo długo. Niewykluczone, że obydwaj zasnęliśmy. Kiedy ponownie otworzyłem oczy, słońce ciekawsko zaglądało przez okno i przyglądało się nam zza szyby. Było coś koło południa. Popatrzyłem na mojego królewicza, a on patrzył na mnie. Wstaliśmy i nie ubierając nawet bielizny zeszliśmy do kuchni. A tam otworzyliśmy puszkę ananasów i rzucając się całymi plasterkami w końcu wszystko zjedliśmy.
- Wiesz, że od ananasa sperma jest słodsza? - Daniel otworzył kolejną puszkę i podsunął mi pod nos plasterek. Zarumieniłem się na te słowa.
- Teraz już wiem… - Wymamrotałem ledwo dosłyszalnie i ugryzłem.
- Więc masz zjeść całą puszkę, chcę żebyś był jeszcze słodszy, niż teraz. - Uśmiechnął się zupełnie niewinnie, a ja zakrztusiłem się spływającym mi do gardła sokiem.
- Daniel!
- No co? - Zaśmiał się widząc moje czerwone policzki, poklepał mnie po plecach i wziął w zęby drugi koniec plasterka, przysuwając się do mnie bliżej. Splótł dłonie na moim karku i podsunął ananasa do ust. Położyłem mu dłonie na pośladkach lekko je ściskając i zjadłem podsunięty mi smakołyk. Oczywiście na końcu dostałem to, czego oczekiwałem, czyli słodki, długi i gorący pocałunek. Nieświadomie zacząłem mruczeć, kompletnie wyłączyłem się na świat zewnętrzny, nie słyszałem nic poza biciem własnego serca.
- Dawid, kochanie, jesteś w do… - Głos mamy sprowadził mnie na ziemie z takim hukiem, że mało nie poślizgnąłem się na rozlanym soku z ananasa. Odwróciłem się gwałtownie w stronę drzwi i zaraz z powrotem tyłem. Jakoś tak nagle poczułem się strasznie nagi. Przytuliłem Daniela mocniej, zasłaniając go sobą, za to on porwał z szafki deskę do krojenia i zakrył moje pośladki.
- M-mama?
- Dzień dobry, Daniel, dzień dobry, synku. - Patrzyła na nas przez chwile dziwnie surowym wzrokiem, po czym uśmiechnęła się ze zrozumieniem. - Chyba przyjdę później nie będę wam przeszkadzać… Ale mógłbyś czasem zadzwonić do starej matki! - I zrozum człowieku swoją rodzicielkę!
- Nie, poczekaj! Znaczy… Zostań, daj nam pięć minut, to się ogarniemy… - poczułem jak czerwień z policzków spływa mi też na ramiona. Mój kochanek zawstydzony spoglądał niepewnie na moją mamę zza mojego ramienia. - Mogłabyś… - Machnąłem lekko ręką, żeby się odwróciła, wyszła do salonu, zrobiła cokolwiek innego, co pozwoliłoby nam przejść do sypialni nie narażając się na większe zawstydzenie. Przewróciła oczami i usiadła przed telewizorem.
Po kilku minutach, już kompletnie ubrani, zeszliśmy na dół. Daniel zajął się sprzątaniem kuchni, burknął tylko, że woli nie patrzeć mojej mamie w oczy. Za to ja nie miałem wyjścia. Usiadłem na kanapie.
- Przepraszam, że nie dzwoniłem, byliśmy trochę zajęci…
- Właśnie widziałam.
- Nie, nie tak! Znaczy… Skończyliśmy remont waszej sypialni. No, prawie skończyliśmy, została jedna ściana do pomalowania, Daniel nie mógł się zdecydować na kolor… - Zarumieniłem się znowu. Wciąż od środka gryzło mnie zdziwienie, że mama tak na luzie potraktowała sytuację, w jakiej nas zastała. Pomijając fakt, że nie działo się nic nadzwyczajnego, bo tylko się całowaliśmy. No, jeszcze byliśmy nadzy…
- Kochanie, przecież wiesz, że nie musicie przed nami ukrywać swojego związku. Obydwoje z tatą to akceptujemy i cieszymy się, że Daniel jest w naszej rodzinie.
- Ale my nie ukrywamy…
- Przyniosłem herbatę… - Mój królewicz nieśmiało postawił czerwoną tacę na stole i odwrócił wzrok. Był tak uroczo zawstydzony, że miałem ochotę go przytulić i głaskać, jak małe kociątko.
- Dziękuję. Usiądź, porozmawiajmy, dawno się nie widzieliśmy. - Mama poklepała miejsce na kanapie pomiędzy nami. Usiadł niepewnie i wyraźnie spłoszony przysunął się bliżej mnie.
- Mamo, mogłaś zadzwonić…
- Mogłaś, mogłaś, teraz wiem, że mogłam. I następnym razem zadzwonię, chyba bym nie przeżyła, gdybyście… - Zarumieniła się i odwróciła wzrok. Po raz pierwszy w życiu widzę moją mamę zawstydzoną!
- My nic… - Westchnąłem cicho i objąłem Daniela, przysuwając go do siebie. - Przepraszam, że nie dzwoniłem, remont całkiem nas pochłonął. Od poniedziałku znów wracam do pracy, ale obiecuję, że będę dzwonił, będziemy przychodzić na obiady, jak Daniel nie będzie miał za dużo obowiązków w szkole…
- Wracasz na studia? No w końcu, ileż można zarabiać na pół etatu w sklepie… - O tak, mama trwała w tej błogiej nieświadomości i żaden z nas nie miał zamiaru jej tego odbierać.
- Zaczynam od przyszłego semestru, już wszystko załatwione. - Uśmiechnął się nieco pewniej i wtulił we mnie. Wyraźnie czułem, że się rozluźnił. W końcu mama nie zamierzała nas potępiać za to, kim jesteśmy. Stała po naszej stronie. I nas obydwóch bardzo mocno kochała.
Rozmawialiśmy do wieczora. W pewnym momencie dołączyła Marta i tata. Zrobiliśmy obiad, później kolację. Znowu czułem się jak nastolatek. Rodzice wyszli koło północy, zabrali ze sobą Martę i odwieźli ją do domu. A my w końcu mogliśmy odetchnąć z ulgą.
- Myślałem, że twoja mama nas zabije… - Daniel przytulił się do mnie, jakbyśmy się nie widzieli kilka miesięcy.
- Mimo że wiedziałem, że akceptuje moją orientację, to nie byłem do końca pewien, jak zareaguje na związek… Ale teraz chyba obydwaj możemy być spokojni. - Uśmiechnąłem się uspokajająco i szczęśliwie. - Ah, jeszcze jedno! Nie moja, tylko nasza mama, kochanie. - Po tych słowach Daniel prawie zawył z radości. Widziałem to w jego oczach. Zamiast tego pocałował mnie. A ja już wiedziałem, że teraz wszystko znowu się zmieni. W gruncie rzeczy zmiany są fajne.
Minął rok, a nam wszystko układało się wręcz idealnie. Daniel świetnie sobie radził na studiach, spod jego pędzla wychodziły naprawdę piękne obrazy, spod mojego skalpela piękne ciała. Obydwaj byliśmy artystami. Regularnie odwiedzaliśmy rodziców, Marta znalazła pracę w sklepie, robiła u nas za gosposię tylko dla przyjemności, spędzała u nas prawie cały wolny czas.
Na swoje dwudzieste dziewiąte urodziny, Daniel dostał od rodziców nowy sprzęt do malowania, Marta dała mu, a i przy okazji mi, małego kociak trikolor. Cały był w rudo-czarno-białe łaty. Za to ja dałem mu…
- Kochanie, wróciłem! - Zaryglowałem drzwi i zdjąłem buty. Potworny upał na dworze sprawił, że czułem każdą spływającą po mnie kropelkę.
- Jak operacja? - Daniel pocałował mnie czule, trzymając na rękach malutkie, puchate, miauczące futerko.
- Bardzo dobrze. A to co jest?... - Wskazałem na poruszającą się kuleczkę.
- Prezent od Marty! Popatrz jaki jest uroczy! - Podał mi kotka i z zachwytem wpatrywał się w jego duże zielone ślepka. Faktycznie, uroczy.
- No dobra, zostaje tylko dlatego, że to prezent.
- Jesteś nieczuły!
- Przecież wiesz, że zwierzątko to problem! Jesteśmy zajęci, a ktoś musi się nim opiekować!
- Sam zobaczysz, że nie będziesz się mu mógł oprzeć. Poza tym widzę, że ci się podoba. - Uśmiechnął się słodko i pocałował mnie w policzek.
- Aż tak wszystko po mnie widać?...
- Nie, ja po prostu znam cię na wylot. - Uśmiechnął się i postawił kociaka na podłodze. Maleństwo zaczęło obwąchiwać moje buty.
- Wymyśliłeś mu już imię?
- A i owszem, Vincent.
- Czemu akurat tak? - Ze zdziwieniem uniosłem jedną brew.
- Na cześć mojego ulubionego malarza. - Przytulił się do mnie i z uśmiechem obserwował kociaka.
- Chyba muszę to zaakceptować…
- Właśnie, chodź zobacz, co dostałem od rodziców! - Pociągnął mnie do swojego gabineciku, gdzie stał nowiusieńki sprzęt. Zapasy na baaaardzo długo. Płótna, farby, pędzle… Całe to wyposażenie malarskie. Widziałem w jego oczach błysk radości i tą iskierkę umiłowania, kiedy patrzył na to wszystko. W ciągu tego roku tak bardzo się zmienił. Bez przerwy się uśmiecha, jest bardzo towarzyski, gotuje, sprząta, maluje, pilnie się uczy, sprzedaje niektóre swoje obrazy. Ciągle widzę w jego oczach płomyki szczęścia i miłości, kiedy na mnie patrzy. I rozpiera mnie duma, że to dzięki mnie; że jest mój; że mam tak wspaniałego chłopaka.
- Daniel…
- Dawid, ty mi nie musisz nic dawać. - Odwrócił się do mnie z uśmiechem i splótł dłonie na moim karku, przewidując moje zamiary. - Dałeś mi siebie, to mi wystarczy. Chciałbym dostać tylko jedno…
- Wszystkiego najlepszego, królewiczu… - Uśmiechnąłem się delikatnie i go pocałowałem. W międzyczasie chwyciłem jego dłoń i wsunąłem mu na palec mały, złoty krążek. Oderwał się od moich ust zaskoczony i spojrzał na swój serdeczny palec.
- Co…? - Przypatrywał mu się chwilę, po czym z rumieńcem i łzami w oczach dosłownie rzucił mi się na szyję, myślałem, że się przewrócimy. - Dawid… Nie musiałeś… Kurna, kocham cię, idioto!
- Tak sobie pomyślałem… Ale puść mnie, bo tak nie da rady… Tak sobie pomyślałem, że może… weźmiemy taki nasz mały ślub? Bez głupich ceregieli z wyjeżdżaniem za granicę, weselem i takimi tam… Zaprosimy tylko rodziców, Martę i kilka osób… Co ty na to?... - Pogłaskałem go po twarzy i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Ale ja nie mam dla ciebie obrączki…
- Nie szkodzi, kupiłem dwie. Musiałem tylko sprawdzić, czy twoja pasuje.
- Jest idealna.
- W takim razie dzwonimy do rodziców. W ten weekend ci pasuje? To świetnie. - Nie czekając na jego odpowiedź wyjąłem komórkę i wykręciłem numer domowy rodziców. Odebrała mama po drugim sygnale.
- Tak?
- Cześć mamo. Ja dzwonię z małym pytaniem co robicie w sobotę?
- Z tego co słyszę to przychodzimy do was.
- Dokładnie, przychodzicie do nas. A dokładniej na nasz mały, rodzinny ślub.
- Oświadczyłeś się?! I nic nam nie mówiłeś?!
- Spokojnie, spokojnie, przecież właśnie mówię! Przed chwilą… Taki prezent na urodziny Daniela. - Uśmiechnąłem się do wtulającego się we mnie narzeczonego. Poczułem coś ocierającego się o moją nogę trochę powyżej kostki. Spojrzałem w dół prosto w duże zielone ślepka.
- Ty nas do grobu wpędzisz… Ostrzegaj następnym razem!
- Mamo, nie będzie „następnego razu”, Daniel jest tym jedynym… - W tym momencie mnie pocałował. Pocałował mnie tak, że nie mogłem się temu oprzeć i przerwać. Mama coś pokrzyczała do słuchawki, że jej nie słucham, tylko znowu „molestuję tego biednego chłopaka”. Nie sprostowałem i nie powiedziałem, że to on zaczął. W końcu się rozłączyła zrezygnowana.
Ubraliśmy się w garnitury. Obydwaj w czarne. Marta zajęła się przystrajaniem salonu i kuchni. Razem z mamą nikogo nie wpuszczały do swojego kobiecego królestwa i pichciły jakieś potrawy. A my chyba nigdy się tak nie stresowaliśmy, mimo że to była ceremonia tylko dla nas, bez żadnych księży, świadków z urzędu cywilnego i innych pierdół. Tylko my, rodzina i przyjaciele. Obrączki i krótka przysięga.
Tata nas obydwóch próbował podnieść na duchu opowieściami o swoim ślubie. Niewiele to dało. W końcu wszyscy się zeszli, przyszedł czas i na nas. Wyszliśmy do ogrodu trzymając się za ręce. Na stole stał duży biały tort, kieliszki i szampan, wszyscy w ciszy i z uśmiechami stali i patrzyli w naszą stronę. Stanęliśmy pod rozłożystą koroną kwitnącego o tej porze roku drzewa, Marta podała nam na poduszeczce obrączki. Wziąłem tą przeznaczoną dla Daniela i wsunąłem mu na palec, ze słowami przysięgi.
- Ślubuję ci wieczną miłość, wierność, że nie opuszczę cię do śmierci i zawsze obronię przed złem. Nie ważne jaką formę przybierze. Kocham cię. - Uśmiechnąłem się nerwowo. Danielowi drżały dłonie i głos.
- Należę tylko do ciebie. Ciałem i duszą. Do końca świata i jeden dzień dłużej. Jesteś moim księciem. - Też się uśmiechnął, wciąż cały drżał.
- No! Możecie pocałować pana młodego! - Marta w podskokach okrążyła nas i stanęła koło rodziców. Wszyscy bili nam brawo. A my pocałowaliśmy się po raz pierwszy jako małżeństwo.
Pokroiliśmy razem tort, rozlaliśmy szampana do kieliszków. Nasze małe wesele trwało do świtu. Jednak my około północy zaszyliśmy się w sypialni, w końcu to nasza noc poślubna. Zamknęliśmy się na klucz, żeby nikt nam nie przeszkadzał i oddaliśmy się sobie. Wyładowaliśmy cały stres i zaspokoiliśmy rządzę pierwszego małżeńskiego aktu miłości. Kochaliśmy się kilka godzin, po czym zasnęliśmy zmęczeni i wtuleni w siebie. A rano… znowu, jak po każdym stosunku, których ostatnio było bardzo dużo, obydwaj mieliśmy ochotę na ananasa z puszki. Na pierwszego małżeńskiego ananasa z puszki.
The End.