KAZANIA 10 przykazań


PIERWSZE PRZYKAZANIE BOŻE

„Jam jest Pan, Bóg twój" (Wj 20, 2).

Na starej drodze, prowadzącej do Aten, dość daleko od złocistego Akropolu, od niezliczonych bogów pogańskich, stał prosty ołtarz. Na kamieniu były wyryte dwa słowa: „Nieznanemu bogu". Ołtarza nie zdobiły ani posągi z mar­muru, ani kwiaty. Żaden z podróżnych nie zatrzymywał się tu, aby złożyć ofiarę.

A jednak. Pewnego dnia nieznany wędrowiec usiadł przy ołtarzu. Z wyglądu można było wnioskować, że nie był Grekiem. Długo spoglądał w stronę Aten. Milczał, a jego oczy błyszczały. Oczyma duszy (wyobraźni) widział ogrom­ny moralny i religijny upadek miasta. Niczym nie skrępowa­ną chęć rozkoszy i bałwochwalstwo jego mieszkańców.

Święty Paweł, którym był ten podróżny, wszedł do środka miasta. Stanął na środku Areopagu pośród epikurej­czyków głoszących nieograniczoną wolność używania i wśród stoików o materialistycznych przekonaniach. Zaczął im mówić o nieznanym Bogu, o Jezusie Chrystusie, którego miał obrazować ten opuszczony ołtarz. Mówił z wielką siłą, przekonany o słuszności swoich słów, zapałem, ale go nie słuchano.

Dzisiaj trzeba nam również tego zapału w przepowiadaniach, gdy kierujemy swoje słowa do mieszkańców zepsute­go świata. Trzeba nam iść z Dziesięciorgiem Przykazań Bożych.

„Jam jest Pan, Bóg twój” (Wj 20, 2). Czy i dzisiaj czło­wiek nie zagubił Boga, tak jak kiedyś, gdy mijał opuszczony ołtarz przy ateńskiej drodze?

„Jam jest Pan, Bóg twój” (Wj 20, 2) rozlega się potężny głos Boga na Górze Synaj wśród obłoków, a śmiertelny człowiek słucha ze spuszczoną głową.

Jam jest Panem i Bogiem twoim, brzmi głos Wszech­mocnego. Każde uderzenie mojego serca, wszystkie moje pragnienia są tylko echem, które wzmacnia potęgę słów Pańskich.

Jeżeli Bóg jest Panem naszym, to mamy obowiązek ob­darzania Go miłością z całego serca i z całej swej duszy.

Bóg jest ponad naszym poznaniem zmysłowym, a jed­nak mamy Go kochać. Kochać za to, że jesteśmy Jego stwo­rzeniami, a On naszym Stwórcą. Za to, że przekazał nam w posiadanie cały świat, z całym jego bogactwem. Za to, że nas ukochał wieczną miłością. Każdy człowiek ma dla Nie­go nieocenioną wartość.

Jeżeli kochamy Boga, to konsekwencją tej miłości jest życie Bogiem. Takie postępowanie, aby Mu się podobać, aby znaleźć łaskę w Jego oczach, aby móc powtarzać za św. Franciszkiem: „Bóg mój i wszystko”. Boga uznać za nie­przemijającą i najcenniejszą wartość. W Nim położyć całą swoją nadzieję.

Z tego, że Bóg jest naszym Panem, wynika nie tylko Je­go prawo do nas, Jego władza nad nami, ale i to, że człowiek winien podporządkować się przykazaniom Bożym. Jeśli tak uczyni, zawsze będzie mógł liczyć na Jego pomoc i wsparcie. Czytamy w Ewangelii świętej, że Jezus zmęczony na­uczaniem wsiadł do łodzi z uczniami swoimi. Niebo było ciche i czyste. Pod wpływem rytmicznych uderzeń wioseł łódź spokojnie płynie po falach. Jezus zasypia. Nagle zrywa się wicher. Gwałtowne fale zalewają łódź jak łupinę orzecha. Zmęczeni Apostołowie wylewają wodę, ale na próżno. W końcu budzą Jezusa i głośno wołają: „Panie ratuj nas, bo giniemy” (Mt 8, 25). Chrystus pyta Apostołów, dlaczego się boją, dlaczego mają w sobie tak mało wiary.

Jezus zdawał sobie również sprawę z niebezpieczeństwa zatonięcia łodzi. Nie mógł pozostawić tych, którzy już w najbliższej przyszłości będą głosić Ewangelię we wszyst­kich zakątkach olbrzymiego imperium rzymskiego. Jezus ucisza wzburzone fale morskie. Swoim gestem przypomina, że być z Chrystusem to znaczy być z Bogiem.

Cóż oznaczają słowa: „Jam jest Pan, Bóg twój” (Wj 20, 2). Mówią nam one, że na szalejących falach pokus Pan mówi do mnie: Nie bój się, małej wiary, boja jestem z tobą.

Mówią nam one, że w pokusie Pan jest ze mną, a to wy­starczy, by ją pokonać. Bez Chrystusa nic uczynić nie mo­żemy. Tym bardziej nie jesteśmy w stanie skutecznie prze­ciwstawić się pokusom bez Bożej pomocy.

A pokusa dotyka każdego człowieka. Przychodzi nagle i niespodziewanie. Atakuje nieraz z wielką siłą. Jest natar­czywa, lecz „któż przeciw nam, jeśli z nami Bóg”.

Pokusy mogą być różne: cięższe lub lżejsze. Mogą za­truć najpiękniejsze chwile naszego życia. Mogą siać w na­szym sercu zamęt i zwątpienie. Nie obawiajmy się ich, jeżeli z nami jest Bóg. On bowiem stanowi w naszym życiu tarczę ochronną, o którą rozbijają się zakusy piekła, naszego ciała i świata.

Jeżeli z nami jest Pan, to pokusy przezwyciężymy i mo­żemy być pewni naszego wiecznego zbawienia.

Grzeszni synowie zdemoralizowanego świata umieją wesoło żyć, ale z rozpaczą umierają.

Dla chrześcijan zaś śmierć nie oznacza końca, ale początek nowego, pełnego i pięknego życia. Wierzący człowiek może spokojnie spoglądać w oczy nawet samej śmierci.

Śmierć bowiem jest przejściem z życia ziemskiego do życia wiecznego. Kto we mnie wierzy, choćby nawet umarł, żyć będzie, bo ja jestem zmartwychwstanie i życie, mówi Pan Jezus. Dusza ludzka, która ciągle czegoś poszukuje i ciągle za czymś tęskni, po śmierci dozna pełnego ukojenia w Bogu. Trafnie św. Augustyn powiedział: „Stworzyłeś nas Boże, dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie”.

Żyjemy w wieku olbrzymiego postępu. Człowiek wyry­wa przyrodzie coraz to nowe tajemnice. Buduje coraz bar­dziej nowoczesne domy. Produkuje coraz wygodniejsze sa­mochody i samoloty. Stwarza nowoczesne fabryki.

Na nic się to wszystko zda, jeżeli nie zachowa przykazań Bożych. „Jam jest Pan, Bóg twój”. Bóg bowiem jest dawcą wszystkiego. Nie mamy na ziemi żadnej własności, bo wszystko należy do Boga.

Warto uświadomić sobie tę prawdę, nawet wtedy, gdy jesteśmy dobrze sytuowani, gdy posiadamy wszystko, co potrzebne do życia i na niczym nam nie zbywa.

„Jam jest Pan, Bóg twój” (Wj 20, 2). Nigdy o tym nie zapominajmy. Na tej prawdzie budujmy nasze życie docze­sne. By w przyszłości osiągnąć życie wieczne.

„Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie” (Wj 20,3).

Dla różnych ludzi różne języki są. Najpiękniejsze. Dla jednych najpiękniejszy będzie język angielski, dla drugich język francuski, dla jeszcze innych - niemiecki czy rosyjski. Pięknym językiem jest ten, w którym ludzie się modlą. Na­wet jeżeli używają prostych wyrazów. Jeżeli przy pomocy języka chwalą Boga, to on jest piękny.

Nie znaczy to, że oprócz modlitwy człowiek nie używa języka do wychwalania Boga. Piękny jest język, którym mat­ka przemawia do swojego dziecka, w którym narzeczona wyjawia ukochanemu swoje uczucia. Ale najpiękniejszy jest język ten, w którym człowiek przemawia do Boga. Adam Mickiewicz, wieszcz narodowy, tak się modlił: „Panie, czymże ja jestem przed Twoim obliczem, prochem i niczem”.

Modlitwa jest najwspanialszą pracą, jaką może wykonać duch ludzki. Dlatego widok człowieka klęczącego, pogrążo­nego w modlitwie, jest najbardziej zachwycający. Bóg ma prawo żądać od człowieka modlitwy.

Modlimy się, bo taki jest nasz obowiązek. Bóg napomi­na nas, abyśmy w modlitwie oddawali Mu hołd i przez to się z Nim jednoczyli. Przynagla nas do wewnętrznego zjedno­czenia się z Nim, bo „w Nim żyjemy, poruszamy się i jeste­śmy” (Dz 17, 28). Chwały Bożej pełne są niebiosa i ziemia. Bogiem napełniony jest cały świat. On jest początkiem wszystkiego. On jest sprawcą wszystkich naszych dobrych uczynków.

W codziennych drobnych okolicznościach życia, kiedy czynisz dobrze, kiedy cierpisz bez narzekań, Bóg przebywa w tobie. Wszystko to jest modlitwą, hołdem składanym Wszechmocnemu. Tego rodzaju hołd i taka modlitwa jest moim najbardziej chrześcijańskim obowiązkiem.

Modlitwa jest dla człowieka zaszczytem. Już sama myśl, że ja znikomy pył ziemski mogę mieć posłuchanie przed Majestatem Bożym, napawa duszę radością.

Modlitwa posiada wartość jednakową, obojętnie czy jest zanoszona z lepianki czy z królewskiego pałacu. Czy brzmi w niej prośba o kawałek chleba czy też o pomyślność państwa.

Jeżeli modlitwa jest zaszczytem, to dlaczego wielu jej się wstydzi, dlaczego się z nią kryje? Dlaczego niektórzy uwa­żają publiczną modlitwę za kłopotliwy obowiązek?

A przecież modlitwa jest dla nas źródłem siły. „Gdzie nie dochodzą promienie słońca, tam dochodzi lekarz” - mówi przysłowie. To znaczy, że ciało, jeśli ma być zdrowe, potrzebuje światła i ciepła słonecznego. Dla duszy natomiast ogrzewającym i życiodajnym światłem jest modlitwa. Ona podnosi, oczyszcza, ogrzewa. Sw. Augustyn napisał: „Ten kto potrafi się dobrze modlić, ten potrafi dobrze żyć. Kto zaniedbuje modlitwę, rozpoczyna życie grzeszne”.

Czytamy w żywocie św. Feliksa z Noli, że szukano go, by go zamordować. Wszędzie, gdziekolwiek się schronił, szli za nim prześladowcy. W końcu, śmiertelnie znużony, zatrzymał się w jakiejś jaskini. W tym momencie pająk utkał piękną sieć przy jej wejściu. Wrogowie św. Feliksa, widząc siatkę pajęczą, pobiegli dalej. Mniemali, że skoro przy wej­ściu jest pajęczyna, to w grocie nie ma tego, którego szukali.

Modlitwa jest nam potrzebna w utrapieniach, które nie­sie ze sobą życie. Człowiek współczesny, również w naszej ojczyźnie, przeżywa ich wiele. Strach przed utratą pracy, życie bez pra­cy, zaglądająca w oczy nędza, przeróżne choroby i wiele in­nych czynników sprawiają, że dzisiejszy człowiek nie czuje się bezpieczny.

Wśród utrapień doczesnych zwraca swe oczy do Boga i w modlitwie prosi Go o wsparcie i pomoc. Gdyby zabrakło modlitwy, jakże łatwo byłoby o zniechęcenie a nawet roz­pacz. Jakże często miałoby miejsce targnięcie się na własne życie. Pustka i beznadziejność bez modlitwy, bez Boga, więc po co dalej żyć, po co się męczyć. Lepiej ze sobą skończyć.

Przed kilku laty pewna pani prosiła mnie, bym poroz­mawiał z jej synem, bo coś niedobrego się z nim działo. Jak dawniej chodził do kościoła, jak się modlił, tak ostatnio za­niedbał Mszę św. i codzienną modlitwę. Stał się ponury. Po pewnym czasie mężczyzna ten powiesił się.

W modlitwie jest siła i nadzieja nasza. Ona dopomoże nam zwalczać przeciwności życia, uchroni od złego i wypro­si Boże błogosławieństwo.

Brak modlitwy czyni człowieka nieszczęśliwym

Życie człowieka bez modlitwy porównać by można do płaczu pustyni. Jest piękne podanie o płaczu Sahary. Kiedy w cichą, gwieździstą, noc wiatr łagodnie zaszumiał nad piaszczystą pustynią, podmuchem jego ziarnka zderzają się i wydają charakterystyczne dźwięki jakby drgająca bólem skarga olbrzymiej, śmiertelnie zranionej istoty. Słuchajcie, woła wówczas przewodnik arabskiej karawany, to pustynia płacze. Skarży się, że zamieniła się w bezpłodne pustkowie. Płacze za kwitnącymi ogrodami, za falującymi łanami zbóż, za nęcącymi owocami, których niegdyś miała w bród, zanim stała się jałową, wypaloną pustynią. Pustynia płacze za świergotem ptaków, za tętniącymi życiem miastami i wio­skami, jednym słowem za pełnią życia, które utraciła z braku wody, bo gdzie nie ma wody, tam nie ma i życia.

Jałową pustynią jest człowiek, który nigdy się nie modli. Człowiek potrafi znaleźć wiele przyczyn usprawiedliwiają­cych zaniedbanie modlitwy: Nie mam czasu się modlić. Nie jestem niewierzący, ale żeby codziennie rano i wieczorem pomodlić się, to przy moich wielorakich zajęciach, jest nie­możliwe.

W szalonym pędzie obecnego życia ten wykręt stał się smutną rzeczywistością. Narzucenie człowiekowi szalonego biegu sprawia, że nie znajduje on albo nie chce znaleźć czasu na modlitwę. Często mówi, że nie ma czasu się modlić, bo dniem i nocą musi pracować.

Pewien wielki parowiec znalazł się na morzu w czasie strasznej burzy. Towarzyszyło mu, bo był niedaleko brzegu, stado mew. Statek posuwał się bardzo powoli mimo, że pra­cowały wszystkie maszyny. Biedne małe mewy, mówił to­nem współczucia jeden z podróżnych. Maszyny statku pra­cują setkami, a może nawet tysiącami koni mechanicznych, a posuwamy się naprzód tak powoli. A czego wy szukacie, unosząc się na skrzydłach, wy ptaki drobne i bezbronne. Nagle człowiek ów bardzo zdziwiony przestał mówić, bo mewy natężyły swoje dane od Boga skrzydła i poleciały z prądem szalejącej wichury. Człowiek, który ufa jedynie swym siłom, jest takim statkiem, a dwa skrzydła mewy, to dłonie złożone do modlitwy. Czas poświęcony modlitwie nie jest straconym czasem.

W różny sposób można tłumaczyć fakt, że człowiek przestaje się modlić.

Umarła mi córka jedynaczka. Od tej chwili nie wierzę w Boga, nie chodzę do kościoła. Od czasu kiedy straciłam męża, przestałam się modlić. Nie modlę się, bo patrząc na to, co się w Polsce wyrabia, nie wierzę w Boga. Nie modlę się, bo jakoś tak się przyzwyczaiłam, a poza tym nie wierzę w wartość modlitwy.

Człowiek znajduje tysiące powodów, by zaprzestać mo­dlitwy. Nierzadko się zdarza, że nie otrzymuje od Boga od razu tego, o co prosi. Zniechęca się do modlitwy. A przecież w modlitwie Pańskiej chcemy, by się spełniła wola Boga, a nie nasza wola. Bóg najlepiej wie, czego nam potrzeba w danej chwili i nie zawsze wysłuchuje naszej prośby, nie zawsze od razu.

Słyszy się takie powiedzenie, ze modlitwa na nic się nie przydaje. Rybak zarzuca sieci i puste wyciąga. Czy dlatego przestanie pracować? A nawet gdyby się zniechęcił, to z na­szego, ludzkiego, punktu widzenia jest to zrozumiałe. Ale w zasadzie błędnie pojmuje istotę modlitwy ten, kto chciał­by wnioskować o jej wartości z zewnętrznych, namacalnych skutków. Modlę się z obowiązku, a nie z pobudek material­nych, z wyrachowania. Modląc się składamy dziękczynienie samemu Stwórcy. Modlimy się, bo rozmowa z Bogiem jest nie tylko naszym głównym obowiązkiem, ale zaszczytnym przywilejem. Stwierdzenie niektórych ludzi, że ich modlitwa była daremna, nie jest zgodne z prawdą. Każda modlitwa posiada wartość przed Bogiem i nie jest daremna. Może od­powiedź Boga nie będzie taka, jaką człowiek sobie życzy, ale zawsze będzie dobra dla pomnożenia Bożych darów w człowieku, dla jego uświęcenia.

W IV wieku żyła św. Monika i jej syn Augustyn, czło­wiek zdolny, ale prowadzący pogańskie życie. Biedna matka bardzo cierpiała, widząc hulaszcze życie syna. Młody Augu­styn nie wierzył w Boga, miał złych przyjaciół, prowadził rozwiązłe życie. Czy może być większa boleść dla matczyne­go serca? Św. Monika upominała syna, ale na nic zdały się jej prośby. Płakała i modliła się, zdawało się, że nadaremnie. A jednak jej nieustanna modlitwa zanoszona we dnie i w no­cy, miesiącami, latami przyniosła cud. Przez szesnaście lat matka modliła się o nawrócenie syna. Ziarnko wykiełkowało, syn nawrócił się. Dał się ochrzcić. Stał się jednym z naj­większych świętych Kościoła.

Nam także nie wolno się zrażać. Pan Jezus zachęca nas, abyśmy modlili się i nigdy nie ustawali. „Proście a otrzymacie, Kołaczcie, a będzie wam otworzone” (Mt 7, 7).

Modli­twa potrafi zmienić bieg życia człowieka, potrafi przynieść pokój i błogosławieństwo Boże.

Brak modlitwy czyni człowieka nieszczęśliwym. Czło­wiek to nie tylko materia, ale i duch; nie tylko ciało, ale i du­sza nieśmiertelna. Dobra tego świata mu nie wystarczą. Nie potrafi zaspokoić swoich pragnień tylko dobrami doczesny­mi. Dla równowagi potrzeba mu tego, co jest zgromadzone w magazynach Bożych, potrzebna mu jest modlitwa.

Nie tak rzadko się zdarza, że człowiek praktykujący od­chodzi od modlitwy, i tej codziennej, i od uczestnictwa we Mszy św. w niedziele i święta. Także nie korzysta z sakramentów świętych ze spowiedzi i Komunii św. W jego wnę­trzu wytwarza się pustka, którą niejednokrotnie wypełnia grzechem i złem.

W wielu jednak wypadkach przychodzi opamiętanie. Człowiek chce naprawić to, co zniszczył i w wielu wypad­kach to mu się udaje. Bóg w swoim miłosierdziu udziela mu łaski skruchy. Z bezdroży człowiek wraca na drogi Boże. Spogląda wstecz i z przerażeniem widzi, że brak modlitwy poczynił u niego olbrzymie wewnętrzne spustoszenie.

Niech modlitwa zawsze nam towarzyszy na wszystkich drogach naszego życia. Wówczas będziemy się czuli bez­pieczni i szczęśliwi, bo nie zatraciliśmy jednego z największych skarbów.

PRZYKAZANIE DRUGIE BOŻE

„Nie będziesz wzywał imienia Pana Boga twego dla czczych rzeczy" (Wj 20, 7).

Przykazanie to mówi nam, że imię Boga trzeba zawsze wymawiać z największym szacunkiem. Kto wypowiada to imię z nienawiścią, ze złością, lekkomyślnie, wśród bluźnierstw i przekleństw grzeszy przeciw drugiemu przykazaniu Bożemu.

Są ludzie, którzy nie w gniewie, nie w zapomnieniu, ale zupełnie świadomie bluźnią Bogu, wypierają się Go, przekli­nają Matkę Bożą i świętych. Nierzadko są to ludzie wykształceni. Niektórzy uczeni, pisarze, znajdują przyjemność w bluźnierstwie.

Są także chrześcijanie często załamani życiem, rozgory­czeni, którzy fałszywie sądzą, że ulżą swej doli, jeżeli się zbuntują przeciw Bogu.

Bluźnierstwo jest naprawdę ciężkim grzechem. Jest ciężką obrazą Boga.

Do drugiego przykazania dodał Pan Bóg osobne napo­mnienie, które brzmi: „Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego dla czczych rzeczy, bo Pan nie będzie miał za niewin­nego tego, który by wziął imię Pana Boga swego, dla czczych rzeczy” (Wj 20, 7).

Jakie znaczenie ma cześć dla imienia Bożego, przypomi­na nam Nowy Testament. W Modlitwie Pańskiej zaraz po słowach: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie”, znajdują się takie: „święć się imię Twoje”.

Jeżeli szanujemy imiona ludzi i przywiązujemy do nich wielką wagę, to czyż nie o wiele bardziej winniśmy czcić imię Boże.

Czy odważyłby się człowiek w bluźnierczy sposób wy­mienić Imię Boga, gdyby, chociaż na chwilę uświadomił so­bie, kim jest Bóg?

Kiedy Mojżesz klęczał przed krzakiem gorejącym, który, mimo że płonął, nie spalał się, zapytał: Panie jak się nazy­wasz? I usłyszał odpowiedź: Jam jest, Którym jest (por. Wj 3, 4). To znaczy Ja jestem, który istnieję, którego istotą jest istnienie. Wszystko inne, to, co znajduje się na świecie poza Mną, jest przygodne. To znaczy może być albo nie. Wszyst­ko dlatego istnieje, że Ja chcę. Jestem źródłem życia wiecz­nego. Wszystko bierze ze Mnie swój początek. Jestem Bo­giem, Wszechmocnym Stwórcą, Panem wszystkiego.

Nieraz człowiek ma ciężkie życie. Na jego horyzoncie wciąż kłębią się czarne, groźne, chmury. Zjawiają się od północy lub południa, od wschodu lub zachodu. Żyć jest wtedy bardzo ciężko. A jednak nie wolno człowiekowi bluźnić Bogu.

Bluźnierstwa mogą przybrać różnorakie kształty. Mimo to zawsze wykraczają przeciw drugiemu przykazaniu Boże­mu. Musimy wierzyć, że nawet w beznadziejnej sytuacji ży­ciowej jesteśmy w ręku Boga, wypadki w moim życiu i w życiu innych ludzi, zbiegają się w ojcowskiej ręce nieskoń­czenie dobrego Boga. Nie ubliżaj Bogu!

Niewielu jest ludzi na świecie, którzy by z upodobaniem i świadomą nienawiścią rzucali bluźnierstwa i przekleństwa. Wielu natomiast jest takich, którzy niezupełnie świado­mie i dobrowolnie powtarzają imię Boga. Czynią to w złości, w gniewie albo w zapomnieniu.

Chyba prawdziwe jest stwierdzenie, że ludzie więcej przeklinają i złorzeczą, aniżeli się modlą. Czynią tak starsi i młodzi, a nawet dzieci.

Czytamy w Starym Testamencie, że ludzi, którzy prze­klinali skazywano na karę śmierci przez ukamienowanie. Dzisiaj dla bluźniących i przeklinających zabrakłoby kamie­ni.

Dzisiaj drugie przykazanie Boże bardzo często jest ła­mane. Branie imienia Bożego nadaremno jakoś nam dzisiaj spowszedniało.

Trzeba nam czuwać i panować nad sobą, a nie uskarżać się: Trudno, ja już taki jestem. Zachować wówczas należy na pozór prostą zasadę: Jeżeli jestem zagniewany, to będę mil­czał. Juliusz Cezar, gdy był zły, to miał zwyczaj liczyć do dwudziestu, a potem dopiero mówił.

Człowiek, co innego mówi w chwili złości czy gniewie. Znikłyby zupełnie z powierzchni ziemi ordynarne przekleń­stwa i bluźnierstwa, gdyby ludzie nauczyli się choć trochę panować nad sobą.

Można różnie zachować się w chwili gniewu, rozbić szklankę o podłogę, trzasnąć drzwiami i robić wiele podob­nych i gwałtownych gestów. Skąd zatem ta skłonność do przeklinania i bluźnienia. Z tej prostej przyczyny, że słowa­mi można szybciej się wyładować. Ale czy to od razu muszą być przekleństwa i bluźnierstwa?

Kiedy słyszymy straszne przekleństwa wypowiadane z nienawiścią albo gdy widzimy szyderczy tryumf złych lu­dzi, to mimo woli ogarnia nas rozgoryczenie: Panie jak mo­żesz na to patrzeć? Dlaczego nie ukarzesz śmiercią tych, którzy Cię przeklinają? - Takie skargi płyną z niejednych ust. Bóg jednak cierpliwie czeka, nie spieszy się, ale ostatnie sło­wo należy do Niego.

Czytamy w Piśmie św. Starego Testamentu, że w pew­nym okresie panowało na ziemi wielkie zepsucie i bałwo­chwalstwo. Szerzyła się niemoralność. Trudno było znaleźć uczciwego człowieka. Była to epoka taka, że „Bogu żal było, że uczynił człowieka na ziemi” ( Rdz 6, 6). A jednak Bóg nie karze. Czeka. Noemu poleca, by budował arkę przez sto lat i żeby przez ten okres napominał ludzi pogrążonych w rozpuście. Nie nawrócili się. Żartowali ze starego Noego, że czarno widzi przyszłość; że mówi im o karze zapowiedzianej przez Boga.

A kiedy miara się przebrała, Bóg się odezwał. I otworzy­ły się upusty niebieskie. Wyszły z brzegów wody. Potop za­lał góry, doliny, ludzi, zwierzęta, mienie, życie, wszystko. Ostatnie słowo należało do Boga.

Bluźniono Chrystusowi zawieszonemu na krzyżu. Ale Bóg milczał. W owym momencie nikogo nie ukarał. A po trzech dniach zmartwychwstał. Zwyciężył śmierć. Odniósł wspaniały tryumf. Ostatnie słowo należało do Boga. Nie nadużywajmy imienia Bożego. Odnośmy się do niego z na­leżytym szacunkiem, by Bóg darzył nas swoją łaską i swoją miłością.

Szanuj imię Pana Jezusa

Żadne imię na świecie nie wywołuje w duszy ludzkiej tak cudownych uczuć, jak imię Pana Jezusa. W XIII wieku św. Bernard z Clairveux powiedział, że imię Jezusa jest mio­dem dla warg człowieka, pieśnią dla ucha, radością dla serca. Imienia Jezusa bardzo często używał w swoich kazaniach św. Bernardyn ze Sieny i bł. Władysław z Gielniowa. Za­chował się zapis, że w wielkim poście, rozpamiętując Mękę Jezusa i często wymawiając Jego imię, w zachwycie uniósł się nad ambonę i w takim stanie przez chwilę pozostawał.

Bo rzeczywiście to krótkie, chwalebne imię, przeniknęło całą ludzkość. Codziennie powtarzają je miliony warg. „Krzyż Chrystusa jest wszędzie: na ścianach świątyń i szkół, na dzwonnicach i szczytach gór, w przydrożnych kaplicz­kach. Miliony, miliony krzyżów przypominają nam śmierć Ukrzyżowanego. Zniszczcie freski w kościołach, usuńcie wizerunki z ołtarzy i z mieszkań, a jeszcze o życiu Chrystusa będą mówiły muzea i galerie obrazów. Spalcie na stosie mszały, brewiarze i książki do nabożeństwa, a jeszcze i wówczas imię i naukę Chrystusa spotkacie w literaturze” (Papini).

Jezus jest Zbawicielem świata. Człowiek posiada po­dwójne życie: naturalne, doczesne i nadprzyrodzone, wiecz­ne. Grzech zniszczył nasze życie nadnaturalne, a osłabił do­czesne. Przed narodzeniem Chrystusa cała ludzkość była chora. Przyszedł Zbawiciel i przez swoją łaskę uzdrowił człowieka. Jego wolę uczynił silniejszą, a rozum jaśniejszy.

Stokroć jednak większym darem Chrystus obdarzył człowieka. Wybawił go od śmierci wiecznej. Otworzył bra­my nieba. Św. Paweł powie: „Bóg, który bogatym jest w mi­łosierdzie, dla zbytniej miłości swojej, którą nas umiłował, gdyśmy i my umarłymi byli, ożywił nas razem z Chrystusem, razem też zbudził z martwych, razem przeniósł do nieba w Chrystusie Jezusie” (Ef 2, 4-5).

Aby nas odkupić Jezus złożył wielką ofiarę. Św. Paweł mówi: „Który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie” (Gal 2, 20). Chrystus nas bezgranicznie umiłował, bo swoje życie oddał za nas. Żeby tego dokonać, przybrał postać ludzką. Znosił wszystkie utrapienia towarzyszące człowiekowi. Wreszcie za nas umarł. Słusznie woła św. Pa­weł: „Bóg w tym okazuje swą miłość ku nam, że gdyśmy jeszcze grzesznikami byli, Chrystus umarł za nas” (Rz 5, 8). Zatem Jezus umarł za swoich nieprzyjaciół. Przyznajmy, że Chrystus kochał nas, kochał więcej, aniżeli my kochamy siebie i więcej zrobił dla nas, niż my robimy dla siebie.

Święte imię Jezus powinniśmy szanować. Wymawiać je z wielkim szacunkiem. Pan Jezus jest naszym Bogiem, Zba­wicielem, dlatego nie powinniśmy lekkomyślnie wymawiać Jego imienia. Z drugiej jednak strony z uszanowaniem mawiać je często.

Sw. Paweł w swoich Listach ponad dwieście razy powta­rza imię Jezus. Sw. Piotr w imię Jezusa uzdrowił chromego. W Dziejach Apostolskich czytamy takie zdanie: „I nie masz w żadnym innym zbawienia. Albowiem nie jest pod niebem inne Imię dane ludziom, w którym mielibyśmy być zbawie­ni (Dz 4, 12). Odnosi się to do imienia Jezus.

Wiele mamy dogodnych okoliczności do wymawiania imienia Jezusa. Właściwie winniśmy się nim posługiwać w każdej potrzebie. Sw. Paweł w Liście do Kolosan pisze: „Cokolwiek czynicie w słowie lub uczynku, wszystko czyń­cie w imię Pana Jezusa Chrystusa” (3,17).

Tego imienia przede wszystkim nie powinno zabraknąć w naszej modlitwie, przy pracy, przed podróżą, w niebezpie­czeństwach. Imię Pana Jezusa winniśmy nie tylko wymawiać z usza­nowaniem, ale przede wszystkim żyć życiem godnym Chry­stusa.

Moja bratowa opowiedziała mi ciekawy sen. Po śmierci mojej matki, ojciec zmarł rok wcześniej, przyśnili się jej moi rodzice. Przyszli do domu z jakimś zawiniątkiem i rozpoczęli bardzo pilne poszukiwania. Mama powiedziała: musimy znaleźć wszystko i zabrać ze sobą, bo tu już więcej nie przyj­dziemy.

Początkowo nie rozumiałem tego snu, ale później przy­szło jego wytłumaczenie. Św. Łukasz w swojej Ewangelii zachęca nas do czuwania. Co znaczy czuwać? Znaczy nadsłuchiwać, co Bóg do mnie mówi.

TRZECIE PRZYKAZANIE BOŻE

„Pamiętaj, abyś dzień święty święcił" (Wj 20, 8).

„Wtedy Bóg pobłogosławił ów siódmy dzień i uczynił go świętym” (Rdz 2, 3) czytamy na pierwszych kartach Pi­sma św. Starego Testamentu.

Trzecie przykazanie Boże mówi o święceniu, niedzieli. Zawiera podwójny aspekt: zabraniający i nakazujący. Z jed­nej strony w dzień poświęcony Panu pewnych rzeczy czynić nie wolno, z drugiej zaś strony pewne rzeczy należy wyko­nać.

Święcenie niedzieli kryje w sobie wartość materialną. Współczesny człowiek stawiający pracę na pierwszym miejscu uważa, że nie należy marnować siódmego dnia, bo spadnie wydajność pracy. Należy jak najwięcej produkować, również kosztem niedzieli.

To wielka tragedia dzisiejszego człowieka. Człowiek nie ma czasu świętować niedzieli, choć bardzo jest mu - zwłaszcza w dzisiejszej dobie - potrzebny świą­teczny odpoczynek.

Odpoczynku świątecznego domaga się nie tylko prawo Boże, ale żąda go ludzka natura oraz cała przyroda. Drzewo nie rodzi owoców przez cały rok, ale wypoczywa w ciągu długich miesięcy. Rola też wymaga wypoczynku. Nie można więc nadwerężać sił ludzkich.

Człowiek chciwy i żądny bogactw od wieków chciał znieść całodzienny wypoczynek po tygodniowej pracy, ale mu się to nie udało. Prawo to bowiem ustanowił Bóg.

Pewne domowe zajęcia jak sprzątanie, gotowanie, są dozwolone.

Istnieją także zakłady, które nie mogą przerwać pracy, np. elektrownia, huta, restauracja, piekarnia. Nie powinno się jednak w niedzielę handlować, pracować w biurze.

Dużo w tym względzie można się nauczyć od angielskiej królowej Wiktorii. Gdy raz, w sobotę wieczorem, przynie­siono jej dokument do podpisania, odpowiedziała, że uczyni to dopiero w niedzielę rano po Mszy św. Lord, który roz­mawiał z królową był bardzo zdziwiony, słuchając następ­nego dnia kazania: „O święceniu niedzieli”. Od tego czasu na dworze królewskim nikt nie mógł załatwić sprawy urzę­dowej w niedzielę.

Odpoczynek niedzielny nie wyrządza szkody państwu. Jest raczej odwrotnie. Państwa, które przestrzegają niedziel­nego wypoczynku, zapewniają dobrobyt swoim obywatelom i zajmują pierwsze miejsca wśród innych krajów jeśli chodzi o rozwój przemysłu i handlu.

Kościół nie sprzeciwia się pracy. Pan Bóg każe jednak wypoczywać. Sam Jezus Chrystus, Założyciel Kościoła pra­cował. Urodził się w rodzinie robotniczej. Pracował do lat trzydziestu. Spośród robotników - rybaków wybrał swoich Apostołów. Pan Jezus słowem i przykładem uczył szacunku do pracy.

Jakie znaczenie posiada spoczynek niedzielny dla nasze­go życia duchowego?

W niedzielę po całotygodniowej pracy, nadarza się spo­sobność poświęcenia czasu naszej duszy. Przez nakaz niedzielnego wypoczynku ivoscioi troszczy się o naszą godność ludzką, za co winniśmy mu być wdzięczni.

Bóg wszystko poddał człowiekowi. Jego obowiązkiem, według nakazu Bożego, jest podporządkowanie sobie dóbr tego świata. W wieku XX maszyna zawładnęła życiem człowieka. Z jednej strony uczyniła je łatwiejszym, z drugiej zaś przyczyniła się do osłabienia ludzkiego ducha. Maszyną stał się również człowiek.

Człowiek przynajmniej raz w tygodniu winien być cał­kowicie sobą. Bóg, ustanawiając dzień siódmy, daje go czło­wiekowi, żeby mógł stać się sobą, zająć się swoją duszą, swoją rodziną.

Bogu niech będą dzięki, że dał prawo, które pozwala człowiekowi stać się znowu człowiekiem. Dziękujmy Bogu, że wśród nerwowej gonitwy za pracą, nakazał świętować siódmy dzień. Nie żałujmy „straconego" siódmego dnia. Nie żałujmy pieniędzy, które moglibyśmy zarobić w niedzielę. Nie przestępujmy przykazania Bożego, ale z pokorą i ufnością uznajmy, że dzień pański należy święcić, bo jeżeli tak będziemy czynić, zapewnimy sobie bardziej ludzkie życie.

Uczestnictwo we Mszy świętej

Chcąc naprawdę święcić niedzielę, należy pobożnie uczestniczyć we Mszy św. Od wieków rozlegają się z wież kościelnych dzwony wzywające na Mszę św. Niestety, wielu współczesnych ludzi już nie słyszy dźwięku dzwonów. Ich łagodny głos zagłuszają wrzaskliwe syreny fabryczne, wrza­wa ulicy, pogoń za pieniądzem i hałaśliwa reklama miejsc rozrywkowych.

Uczestnictwo we Mszy św. w niedziele i święta obowią­zuje nas pod grzechem. Pobożne święcenie niedzieli daje nam nie tylko siłę do zmagania się z trudnościami w nad­chodzącym tygodniu, ale i daje radość, zapewnia głębokie, gruntowne odświeżenie całego naszego życia religijnego.

We współczesnym świecie święcenie niedzieli jest bar­dzo potrzebne, bo w życiu osłabła siła wiary. Jej wartość obniżyła się w pojęciu ludzkim. Staliśmy się anemiczni. Każda otwarta rana moralna, wszelkie zbrodnie, wszelki bunt, wojny, terroryzm są wynikiem tej anemii i wrzodem na ciele naszego organizmu społecznego.

Skutecznym lekarstwem na naszą duchową anemię jest uczestnictwo we Mszy świętej.

W czasie Mszy św. „Chrystus, który umarł za nasze grzechy, ponownie się zjawia wśród nas. Jego przelana krew zaróżawia naszą duszę zmęczoną, bladą i osłabioną przez tygodniowe trudy życiowe”. Uczestnictwo we Mszy św. nie­dzielnej jest błogosławieństwem.

Msza św. jest powtórzeniem w sposób bezkrwawy krwawej ofiary Chrystusa na krzyżu. Najpiękniej można uczcić dzień pański uczestnicząc we Mszy świętej.

Katolik, jeżeli nie napotyka na poważną przeszkodę wi­nien być na Mszy św. w każdą niedzielę i święto. Poważna przeszkoda, to nie jakakolwiek trudność.

Jan Barsony, profesor uniwersytetu, ginekolog, przed śmiercią powiedział: Zwiedziłem całą Europę, byłem w Azji, w Afryce, ale o ile sobie przypominam, nie opuści­łem w swoim życiu ani jednej obowiązkowej Mszy św. Bądźmy wielkoduszni wobec Boga, a zyskamy wiele dóbr duchowych.

Współcześnie Kościół naucza, że nie tylko w niedzielę, ale i w sobotę wieczorem, będąc na Mszy św., wypełniamy obowiązek wynikający z trzeciego przykazania.

„Pamiętaj, abyś dzień święty święcił” (Wj 20, 8). Uświęcenie niedzielnego dnia dokonuje się przez ofiarę Mszy św. Ale to jeszcze nie wszystko. Wypełnić przykazanie można w różny sposób, albo dobrze albo źle.

Dobrze wypełnisz to przykazanie, jeżeli twoje uczest­nictwo we Mszy św. będzie czynne, to znaczy, jeśli będziesz świadomy tego, co się dzieje w kościele. Świadomy będziesz wówczas, gdy przeżyjesz Mszę św. w tym przekonaniu, że tam na ołtarzu poprzez kapłana Chrystus składa swoją bez­krwawą ofiarę Bogu za wszystkich, to znaczy za tych, którzy są w kościele i za tych, którzy z powodu choroby czy pracy w kościele być nie mogą. Chrystus składa tę ofiarę za ciebie i twoją rodzinę, krewnych i znajomych. I takie uczestnictwo we Mszy św. będzie dobrym wypełnieniem przykazania Bo­żego: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił” (Wj 20, 8).

Twoje wypełnienie przykazania może być także złe. Dzieje się tak wówczas, gdy przychodzisz na Mszę św. tylko po to, aby być obecnym. Z niecierpliwością czekasz na jej

zakończenie, bo cię w ogóle nie interesuje, albo obchodzi bardzo mało.

Na Mszę św. należy przychodzić punktualnie. Nie wy­pada postępować jak ów uczeń, który zapytany przez kate­chetę, dlaczego nie był na Mszy św., odpowiedział: Proszę księdza byłem w kościele, tylko się spóźniłem. Spóźniłeś się? Kiedy przyszedłeś? Jaka część Mszy św. odprawiała się wówczas? Proszę księdza, jeszcze paliła się jedna świeca -brzmiała odpowiedź. Uczeń przyszedł do kościoła, kiedy zakończyła się Msza św.

Można zaobserwować, jeżeli nie we wszystkich, to w niektórych kościołach, nagminne spóźnianie się na Mszę św. Po rozpoczęciu bezkrwawej ofiary wierni w dalszym ciągu wchodzą do kościoła, nawet do rozpoczęcia kazania. Niekiedy, również i dłużej. Mając auto, można łatwo wyli­czyć czas dojazdu na Mszę św. i tego opóźnienia uniknąć. Niestety, jest jednak inaczej.

Św. Augustyn napisał: „Bóg nas powołał do istnienia bez naszej pomocy, ale bez nas zbawić nas nie może” Myśl tę wyraził w formie wiersza Adam Mickiewicz: „Bóg mógłby ten świat zniszczyć i nowy postawić, lecz bez naszej pomocy nie może nas zbawić”. Tak bez współpracy z łaską Bożą nie możemy się zbawić, a łaski tej udziela nam Bóg bardzo wiele w czasie uczestnictwa we Mszy św.

Boże, dopomóż mi przeżyć z jak największą uwagą i pobożnością każdą Mszę świętą.

Niedziela dniem radości i pogłębienia świadomości religijnej

Nakaz wiary święcenia niedzieli kryje w sobie również troskę o to, by człowiek przeżywał radość. Współczesnemu człowiekowi tej prawdziwej radości bardzo brakuje. Jego dusza jest chora.

Człowiek, zwłaszcza mieszkaniec wielkiego miasta, za­pomniał, na czym polega prawdziwa radość. Wie, co to jest rozrywka, umie się bawić, potrafi gonić za przyjemnościami, znajdować rozkosz w zmysłowości, ale nie potrafi się rado­wać. Radości nie można kupić nawet w największym sklepie. Można ją znaleźć jedynie w spokoju, unikaniu wrzawy i ulicznego tłumu.

Niedziela winna być dniem pogłębienia wiedzy o wierze. Odpoczynek niedzielny zapewnia nam nie tylko radość, ale i sposobność do pogłębienia naszych wiadomości na temat wiary.

Są. ludzie religijnie obojętni, oziębli, nie znający swej wiary. Niedziela winna być poświęcona czytaniu książek o treści religijnej i czasopism katolickich. One pomogą lepiej poznać prawdy naszej wiary. Niewielu katolików może po­chwalić się, że zna całe Pismo święte, a przynajmniej Ewan­gelię, że w niedzielę co najmniej przez kwadrans czyta Pismo św. Starajmy się poznać naszą wiarę. Czytajmy o niej jak najwięcej. Nie bądźmy w naszej wierze zimni i obojętni.

Jaki jest stosunek ludzi do głoszonych podczas Mszy św. nauk?

Problem ten w sposób obrazowy przedstawił Pan Jezus w przypowieści o siewcy.Wychodzi siewca - mówi Pan - i rzuca ziarno.Jedno padło koło drogi i zdeptali je ludzie. Inne padły na opokę, gdzie było trochę ziemi, więc zasilane deszczami wykiełkowały. Kąpały się w cieple słonecznych promieni, ale niedługo wyschła ziemia, więc zmarniały, nie wydając plonu. Inne upadły między ciernie, zapuściły korzenie, ale chwasty nie pozwoliły im wyrosnąć. Jeszcze inne ziarna pa­dły na dobrą ziemię i wyrósłszy, przyniosły plon trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny.

Ziarno oznacza Słowo Boże, Ewangelię, prawdziwe, czyste ziarno, bez kąkolu. Ziarno Ewangelii jest wspaniałe, ale plon jego różny, ponieważ pada na różną glebę.

Ziarno padające koło drogi i zadeptane oznacza ludzi o duszach twardych jak asfaltowe szosy. Oznacza też może tych, których dusze stwardniały jak kamień pod wpływem niezliczonych trosk i walki o chleb. Tych chrześcijan, którzy nie mają pojęcia o chrześcijaństwie. Sporadycznie uczęsz­czają do kościoła, wysłuchują kazania, ale życie depcze w ich duszy zasiane ziarno. Szalone tempo życia niszczy w nich ziarno nieśmiertelności.

Niektóre z ziaren padły na opokę, którą są anemiczne dusze. Wprawdzie kiełkują, ale nie mogą utrzymać się przy życiu. Dusze te pragną zbliżyć się do Boga, ale wykazują tylko chęci, a nie czynną wolę. Są to dusze ludzi pełnych dobrych chęci, ale powierzchownych.

Niektóre ziarna padły między ciernie. Zczęły pięknie rosnąć, ale zostały zagłuszone przez chwasty.

Tempo współczesnego życia, szalony postęp, sprawiają, że człowiek gubi się w świecie. Przyjmuje Słowo Boże. Po­czątkowo pięknie zaczyna w nim rosnąć, ale pieniące się chwasty zabijają je.

Niektóre ziarna upadły na dobrą glebę, którą są ludzie, słuchający Słowa Bożego i żyjący według niego. Wśród wrzawy życia trudno jest usłyszeć Słowo Boże, a cóż dopie­ro zachować je. Bardzo trudno wśród trosk i pokus tego świata być żyzną rolą dla ziarna życia wiecznego. Bardzo trudno jest tak żyć, żeby w materialnym, doczesnym świecie nie utonąć. Być dobrym wtedy, gdy zło wyrasta jak pospolity chwast na każdym kroku. Być cnotliwym, gdy niemoralność jest chlebem powszednim. Być świętym, gdy na każdym kroku brak tej świętości. Dążyć do Boga, gdy świat, a nawet częściowo i my sami, wychwala życie ziemskie.

Trzeba przyjąć Słowo Boże i przynieść stokrotny plon. Kto szczerze, w pokorze, posłusznym sercem przyjmuje Słowa Boże, ten na pewno dojdzie do Boga.

CZWARTE PRZYKAZANIE BOŻE

„Czcij ojca twego i matkę twoją" (j 20,12,).

Czwarte przykazanie Boże broni przede wszystkim sza­cunku i godności rodziców.

We wszystkich większych społecznościach musi pano­wać jakiś porządek. Polega on na tym, że jest ktoś, kto roz­kazuje i ktoś, kto słucha. Ten, kto rozkazuje, jest przedsta­wicielem władzy. W Kościele jest władza kościelna, w pań­stwie - władza państwowa. Władza i posłuszeństwo to poję­cia, które się dopełniają. Gdy ludzie stracą szacunek dla Ko­ścioła i państwa, to zachwieje się fundament społecznego życia ludzkiego.

Bez władzy nie istnieje społeczeństwo. Bez Boga nie ma władzy. Każdy, komu chcemy rozkazywać, może zapytać: jakim prawem rozkazujesz? Ojciec i matka są takimi samymi ludźmi jak i dziecko. Na jakiej zatem podstawie chcą rozka­zywać? Ksiądz, starosta, minister są takimi samymi ludźmi jak ci, którym rozkazują. Z jakiego więc tytułu rozkazują?

Gdyby w inny sposób nie dało się uzasadnić władzy jak tylko na podstawie prawa pięści, starszeństwa czy inteligen­cji, to rzeczywiście nie miałaby ona prawa bytu.

Jest jednak czwarte przykazanie Boże, którego donio­słość w takim kontekście lepiej możemy zrozumieć. Władzę opromienia religijny blask: wola Boga i Jego rozporządzenie.

Nie jest błahostką, gdy człowiek słucha drugiego. Wy­pełniając jego wolę, tylko wtedy zachowa swą godność ludzką, jeśli postępuje tak ze względu na posłuszeństwo wobec Boga.

Dlatego źle czynią rodzice, obiecując rozkapryszonemu dziecku cukierek, lalkę, niedźwiadka lub inną zabawkę, w zamian za posłuszeństwo. Posłuszeństwo polega na speł­nieniu rozkazu, dlatego, że w rozkazującym widzi się samego Boga. Dziecko widzi Go w rodzicach, uczeń w nauczycielu, obywatel we władzy państwowej. Od Boga pochodzi bo­wiem wszelka władza, także rodzicielska. Matka i ojciec nig­dy o tym nie powinni zapominać.

Godność ojcowska i macierzyńska, według pojęć chrze­ścijańskich, stoi obok godności kapłańskiej. Zadania ojca, matki, kapłana są tak szczególne, że dla ich wypełnienia Chrystus Pan ustanowił osobny sakrament., Być ojcem to znaczy być królem rodziny. Ojcowska godność wyraża się w trosce o rodzinę, w zapewnieniu jej bytu materialnego. Ponadto w zgodnym pożyciu małżeń­skim kochającego męża, troskliwego, dobrego i czułego ojca.

Być matką to być bohaterką. Prawdziwymi bowiem bo­haterami są ci, którzy kształtują życie chrześcijańskie. Boha­terkami są matki, które w zaciszu domu wykonują swą pracę. Spędzają bezsenne noce przy łóżeczku chorego dziecka. Wdowy wraz z dziećmi stawiające czoło przeciwnościom życia. Matki, które wiedzą, czy dzieci się modliły, czy przy­stępowały do sakramentu pokuty i Komunii św., czy się uczyły. Miłość macierzyńska jest bezgraniczna.

Jest taka legenda, która głosi, że pewnego razu jakiś młodzieniec wpadł w sidła zepsutej kobiety. Rzekła ona do niego: Dasz mi dowód swej miłości, jeśli przyniesiesz jako pokarm dla mojego pieska, serce własnej matki. Owładnięty namiętnością młodzieniec zamordował matkę, wziął serce i niósł je niegodziwej niewieście. Po drodze potknął się i przewrócił, a serce matczyne potoczyło się daleko i zawo­łało drżącym głosem: Syneczku, czy bardzo się uderzyłeś?

Miłość macierzyńska zwycięża nawet śmierć. Jest anio­łem stróżem dzieci. Godność rodziców jest wielka. Może się jednak zdarzyć, że rodzice stracą swą władzę.

Nigdy nie płynęło tyle skarg ze strony rodziców, co dzi­siaj. Nigdy nie było tylu nieposłusznych dzieci, jak dzisiaj. Przychodzą matki z zapłakanymi oczyma. Skarżą się, że do­rosłe córki nie słuchają ich. Przychodzą ojcowie, przeciwko którym powstaje dorosły syn. Brak posłuszeństwa względem rodziców daje się zauważyć u wszystkich dzieci w rodzinie.

Dzieje się tak dlatego, że rodzice zapomnieli, iż w wy­chowaniu dzieci zastępują Boga. Sami nie zachowują przy­kazań Bożych albo zachowują je wybiórczo, przez co obni­żają swą godność. Dzieci w takich rodzicach nie widzą dla siebie dobrego przykładu.

Bóg miłuje porządek. Czy nie podziwiamy cudownej harmonii wszechświata? Każda roślinka, każdy pyłek ma swoje miejsce. Podobnie wszystkie przykazania mają swoje miejsce i znaczenie w życiu człowieka. Nic nie można z nich ująć.

Bóg dał rodzicom wspaniałą godność. Chodzi tylko o to, by ją w swoim życiu nie zaprzepaścili.

Szacunek dzieci dla rodziców

W V wieku p. n. Chrystusa obywatele rzymscy wypędzili Kariolana z miasta. Obrażony młodzieniec przeszedł do obozu wrogów ojczyzny, do Wolsków. Ci wykorzystali jego straszny gniew i mianowali go dowódcą swoich wojsk. Na czele nieprzyjacielskich zastępów Kariolan ruszył na Rzym.

Rzymianie wpadli w panikę. Zrozumieli swój błąd, ale było za późno. Wysyłają do Kariolana najdostojniejszych obywateli, senatorów, z pokorną prośbą, żeby nie niszczył miasta i swojego rodzinnego kraju. Ale rozgoryczony Ka­riolan był nieubłagany. Potem przyszli do niego kapłani po­gańscy w uroczystych szatach - ale na próżno. Ofiarowano mu wielką sumę pieniędzy - ale nie przyjął jej. Posłano w końcu do taboru nieprzyjacielskiego wszystkie matrony rzymskie z matką Kariolana, Wenturią, na czele. Matka pa­dła do nóg syna i błagała o litość nad ojczyzną. I co się sta­ło? Obrażonego i zagniewanego wodza nie potrafiły wzru­szyć ani prośby senatorów, ani błagania kapłanów, ani blask złota, ale matkę wziął w objęcia i powiedział: „Matko ura­towałaś Rzym, ale straciłaś syna". Cofnął wojska spod mu­rów miasta. Został jednak zamordowany przez zawiedzio­nych w nadziejach Wolsków.

Kariolan poganin miał tylko naturalną miłość do rodzi­ców, ale miłość ta dokonała cudu. Nas, chrześcijan, obowią­zuje nie tylko miłość wynikająca z naturalnych więzów ro­dzinnych, ale przede wszystkim z przykazania Bożego. Nie istnieje na świecie bardziej bezpośrednia więź, jak ta, która łączy dzieci i rodziców. A mimo to Pan Bóg uważał, że nie wystarczają więzy naturalne i ustanowił osobne przykazanie.

Czwarte przykazanie żąda od dziecka więcej aniżeli na­turalnej miłości względem rodziców. Według tego przyka­zania dzieci powinny szanować rodziców nie tylko dlatego, że są oni starsi, mądrzejsi, bardziej doświadczeni. Swoich rodziców, choćby niewykształconych, powinien szanować nawet najbardziej uczony młodzieniec. Dzieci w nauce i kulturalnej ogładzie prześcigają nieraz swoich rodziców. Rodzice nie potrafią z nimi rozmawiać o wielu problemach. Mimo to ppwinni być zawsze szanowani. Obojętnie jacy są: mili, dobrzy, mądrzy, czy też pełni wad, a może nawet grzeszni. Niezależnie od okoliczności Bóg żąda dla rodziców szacunku.

W rozkazach rodziców dziecko winno słyszeć głos Bo­ga: „Synu, jeśli jesteś nieposłuszny, to nie sprzeciwiasz się twojemu ojcu, prostemu człowiekowi, ani twojej słabej mat­ce, tylko ziemskim zastępcom wszechwiedzącego i potężne­go Boga. A osoba zastępcy jest święta i nietykalna, bo prze­mawia w imieniu Boga". Rodzice są posłami ziemskimi Bo­ga i dlatego na czole nawet upadłej matki i zepsutego ojca jaśnieje jakiś blask godności rodzicielskiej, otrzymanej od Boga.

Rozumiał to pewien młodzieniec, który przechodząc koło grupy więźniów, zbliżył się i pocałował w rękę jednego z nich. Widząc to strażnik zawołał: Co pan robi? Całuje pan w rękę więźnia? Tak więźnia - odpowiedział młodzieniec -to jest mój ojciec. Młodzieniec miał słuszność. Pod żadnymi pozorami powaga rodzicielska nie może być naruszona.

Okazywanie szacunku rodzicom przez dziecko winno objawiać się w różny sposób. Kiedy rodzice mówią, dziecko powinno milczeć. Rozkaz rodziców dziecko powinno natychmiast wykonać. Tymczasem dzisiaj właśnie ono o wszy­stkim chce decydować. Aby wypełniało rozkaz rodziców, trzeba je błagać, obiecywać podarki.

Czwarte przykazanie domaga się, by dziecko z religijnym szacunkiem odnosiło się do swoich rodziców i chętnie spełniało ich rozkazy. A dzisiaj, co się dzieje? Niejednokrot­nie gorszące sceny rozgrywają się między kilkuletnimi dziećmi a rodzicami, a nastolatką wyzywająco rozmawiającą ze swoją matką. W większości wypadków, nie dziecko jest temu winne, ale rodzice, którzy znoszą jego arogancję.

Wspaniały przykład szacunku dla rodziców dał król Salomon. Jego matka nie była ze szlachetnego rodu. Kiedy jednak w jakiejś sprawie udała się do syna to, jak mówi Pi­smo św., Salomon „wstał naprzeciwko niej i ukłonił się jej i siadł na stolicy swojej i postawiono stolicę matce, która siadła po prawicy jego” (Krl 2, 19).

W życiorysie Tomasza Morusa, kanclerza Anglii, czyta­my, że piastując pierwszy urząd w państwie, przed rozpo­częciem pracy zawsze publicznie klękał przed ojcem i prosił o błogosławieństwo.

Szacunek rodzicom powinny okazywać także dorosłe dzieci, wspomagając matkę i ojca materialnie i duchowo. Człowiek dorasta i dojrzewa, ale nigdy nie wolno mu zapo­mnieć o szacunku dla rodziców. Dzieciom nigdy nie wolno wyrzekać się rodziców czy ich porzucać. Dzieci wychowy­wane w bojaźni Bożej i w szacunku dla rodziców, są funda­mentem, na którym wznosi się gmach przyszłego szczęścia ludzkości.

PIĄTE PRZKAZANIE BOŻE

„Nie będziesz zabijał" (Wj 20,13)Obrona życia cielesnego

Bóg bardzo ceni życie ludzkie. Otoczył je obronnym murem piątego przykazania, bo człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże.

Tylko w ludzkiej naturze istnieje Boże znamię. Przy stworzeniu otrzymaliśmy coś w rodzaju iskry Bożej, której nam nikt inny dać nie może, ani też odebrać. Kto targa się na życie ludzkie, ten porywa się na własność Bożą.

Czasy nam współczesne dostarczają szeregu dowodów na to, że znikł szacunek dla życia ludzkiego. Wzrasta liczba zabójstw. Pozbawia się życia drugiego człowieka, nawet bez żadnego powodu. Przykładem może być terroryzm i nie­dawne wydarzenia w Stanach Zjednoczonych. Śmierć zbiera swoje krwawe żniwo. Życie ludzkie straciło swoją wartość, a przecież jest ono najcenniejszym darem Bożym.

Życie ziemskie człowieka cenne jest również dlatego, że bez niego nie byłoby życia wiecznego.

Droga doczesnego życia jest drogą cierpienia. Życie wielu ludzi jest nieprzerwanym pasmem bólu i ciężkich do­świadczeń. Nierzadko wywołuje ich skargę: Po co człowiek żyje, jeśli musi tyle cierpieć, lepiej byłoby dla niego, aby się nie narodził.

To prawda, że gdyby człowiek się nie narodził, to by nie cierpiał. Ale z drugiej strony, gdyby nie przyszedł na świat, nie miałby życia wiecznego.

Życie ludzkie jest iskrą Bożą, której nikt nie ma prawa zgasić. Życie ludzkie jest warunkiem danym przez Boga, aby uzyskać życie wieczne. Bóg jest dawcą życia i tylko On ma prawo je odebrać.

Czy państwo ma prawo karać śmiercią? Dzisiaj jest ten­dencja do znoszenia kary śmierci. Wiele ustawodawstw pań­stwowych to uczyniło.Czy jednak kara śmierci jest sprzeczna z piątym przyka­zaniem Bożym? Wydawałoby się, że tak, uogólniając pro­blem. „Nie będziesz zabijał”(Wj 20, 13), brzmi przykaza­nie. Jeśli dosłownie odczytamy to przykazanie, to kara śmierci jest z nim sprzeczna. Ale jeżeli tę samą prawdę wy­razimy inaczej: „Nie morduj”, nie niszcz życia niewinnego, to kara śmierci ma sens.

Jeżeli w jakimś państwie do dzisiaj stosuje się karę śmierci, to może być ona ostatecznym środkiem. Jeżeli wol­no usunąć chorą część ciała, która zagraża życiu człowieka, to i ze społeczeństwa wolno usunąć jednostkę, która zagraża życiu innych.

W państwach, w których zniesiono karę śmierci, liczba zabójstw się nie zmniejszyła. Raczej wzrosła. Mimo to ist­nieje tendencja do znoszenia kary śmierci. Taką decyzję podjęły także władze ustawodawcze w Polsce.

Z nauką chrześcijańską zgadzałoby się takie prawo do­tyczące nietykalności życia ludzkiego, które nigdy nikomu w żadnych okolicznościach nie pozwoliłoby odbierać życia. To jednak wymaga takiego wychowania jednostek, żeby je nie trzeba było karać śmiercią.

Z zagadnieniem śmierci wiąże się eutanazja.

Jeżeli można się zastanawiać i dyskutować nad celowo­ścią kary śmierci dla złoczyńcy za zbrodnię, to nigdy nie wolno godzić na życie niewinnego człowieka.Życie cielesne szanujemy do tego stopnia, że cenimy nawet ułomne, stare, nieuleczalne chore organizmy. Do ostatecznych granic strzeżemy nikłego promyka życia.

Eutanazja, czyli zasada łatwej śmierci zdobywa sobie zwolenników. W Holandii ustawowo została wprowadzona w życie. Polega ona na tym, że po urzędowym orzeczeniu lekar­skim o ciężkim i beznadziejnym stanie chorego, można mu zadać śmierć przy pomocy dostępnych środków medycz­nych.Zwolennicy eutanazji usiłują nam wmówić, że dla ciężko i nieuleczalnie chorego człowieka, jest dobrodziejstwem uwolnienie go od cierpienia i życia, które i tak nic nie jest warte. Po niedługim czasie człowiek przecież umiera. Zwo­lennicy eutanazji chcą ustawy orzekającej, że kto zabija ta­kiego chorego, postępuje sprawiedliwie i nie może być za to pociągany do odpowiedzialności. Właśnie taka ustawa obo­wiązuje w Holandii.

Musimy wystąpić przeciw eutanazji, bo jest ona prze­ciwna Bożemu prawu i bardzo niebezpieczna. Wykorzysty­wać ją zechcą ludzie źli, podli.

Może się zdarzyć, że niektórzy niecierpliwi spadkobiercy będą sobie życzyli, by ich wujek nie powrócił do zdrowia. Ludzka podłość znajdzie sposoby na uzyskanie dowodów „prawego zabójstwa”. Przez zastosowanie eutanazji otwie­ramy furtkę straszliwym wykroczeniom. Nieuleczalnie chory cierpi bezsensownie, daremnie - tak twierdzą propagatorzy eutanazji.

Cierpienie ma sens w życiu ludzkim. Zsyła je Bóg i trze­ba je znosić do końca swoich dni. Niech nikt nie twierdzi, że nauka chrześcijańska jest okrutna, bo każe choremu cierpieć. Owszem wolno łagodzić cierpienia chorego odpowiednimi środkami, nawet wtedy, gdy przybliżają one nieco śmierć, ale zabić człowieka wprost nigdy nie wolno. Trzeba czekać na śmierć z całą świadomością i świadomie złożyć ofiarę z wła­snego życia. Takie jest najpiękniejsze zakończenie życia chrześcijańskiego. Oddać swoje życie w ręce Boga, od któ­rego je otrzymaliśmy, jest uwieńczeniem naszej ziemskiej wędrówki.

Obrona życia dziecka

Czwartego dnia po Bożym Narodzeniu Kościół obcho­dzi Święto Młodzianków. Święto to przypomina nam stra­szną zbrodnię, grzech Heroda. Herod zamordował niewinne dzieci. Pozbawił je życia tylko dlatego, że zagrażały jego spokojowi i wygodzie.

Herod już dawno nie żyje. Umarł dwa tysiące lat temu, ale jego grzech żyje do dzisiaj. Żyje między nami. Po ulicach chodzą Herodowie, którym przyschła do rąk krew niewi­niątek. Czynów ich już nie potępia współczesny wypaczony świat, toteż dumnie chełpią się swoimi zbrodniami. Pan ży­cia i śmierci osądzi ich tak samo sprawiedliwie, jak morder­ców betlejemskich niewiniątek.

To, co czynią współcześni Herodowie jest o wiele gorsze niż rzeź dzieci w Betlejem. Straszniejsze, i liczbą i zbrodnią. Dziś rodzice zabijają swoje dzieci po długim namyśle, pla­nowo. Nie tak jak Herod, który pod wpływem strachu wydał okrutny rozkaz.

Piąte przykazanie Boże „Nie będziesz zabijał" /Wj 20, 13/ broni nie tylko życia narodzonego, ale również życia ludzkiego od chwili jego poczęcia. Przykazanie broni płodu ludzkiego już w łonie matki.

W świecie zabija się tysiące nienarodzonych istnień ludzkich. Przeciwko poczętemu dziecku toczy się zbrodni­cza walka. Potworność tego grzechu jest niewyobrażalna.

A jednak nie tylko po ulicach miast, ale również po wsiach chodzą rzesze ludzi, których dusze splamiły się grzechem Heroda. Ten grzech nie daje im spokoju. On oskarża, krzyczy.

Godząc się na zabicie nienarodzonego dziecka, człowiek niejako objawia wstręt do niego. Wstręt do dziecka jest świadectwem bankructwa chrześcijańskiego światopoglądu, i tryumfem pogaństwa.

Między pogańskim a chrześcijańskim poglądem na dzie­cko istnieje olbrzymia różnica. Pogaństwo nie doceniało ani dziecka, ani matki. Chrześcijaństwo rodzi się w kołysce. Ulubionym wizerunkiem chrześcijan jest obraz Dziewicy Matki z małym Jezusem na ręku. Epoka nie szanująca dziec­ka zasługuje na miano pogańskiej.

Rodzice bez dziecka są jak ogród bez kwiatów, dzwon bez dźwięku, ptak, który nie śpiewa, drzewo bez owoców.

Skutki grzechu przerywania ciąży są straszne, gorsze niż wybuch wojny. Narodom grozi wymarcie na skutek przery­wania ciąży przez kobiety. Jest to strata nie tylko ilościowa. Nie wiemy bowiem ilu sławnych ludzi, odkrywców, filozofów i świętych traci naród zezwalający na zabijanie nienarodzonych dzieci.

Grzech dzieciobójstwa jest klęską nie tylko narodu, ale i jednostek. Wymierzony jest w jedynaka lub jedynaczkę, którzy stają się dla rodziców pretekstem do popełnienia tej zbrodni.

Wydawać by się mogło, że jedno dziecko można lepiej wychować i gruntowniej wykształcić. W rzeczywistości jed­nak najwybitniejsi ludzie pochodzili z rodzin wielodzietnych. Chociaż rodzice, mając liczne potomstwo, mniej czasu po­święcają każdemu ze swych dzieci, to jednak są one lepiej wychowane, bardziej uczciwe, posłuszniejsze i bardziej wartościowe niż jedno dziecko.

Przyczyną takiego stanu rzeczy jest najczęściej fakt, że rodzice źle wychowują jedno dziecko. Wypaczają jego cha­rakter, rozpuszczają je. Jedynak nie ma towarzystwa, ani przyjaciela, z którym mógłby się bawić. Słowem, nie ma bra­ciszka czy siostrzyczki, którzy by go najlepiej mogli wycho­wać. Dzieci, które się wspólnie bawią, ze sobą przebywają, razem weselą się i płaczą, kształcą się nawzajem, uczą się wzajemnego poświęcenia i miłości. Dzieci w licznej rodzinie dlatego są lepsze, bo we wzajemnych stosunkach umieją sobie dużo wybaczyć.

Los jedynaków jest inny. Nie mając braciszka czy sio­strzyczki, są zdani na towarzystwo ludzi starszych. Zamknię­ci w sobie, osamotnieni, co odbija się ujemnie na ich syste­mie nerwowym. Po prostu wyrastają na małych egoistów.

Według statystyki pewnego lekarza na 100 dzieci nie mających rodzeństwa 13 było zdrowych. Ze 100 natomiast dzieci posiadających rodzeństwo 69 było zdrowych.

Posiadanie tylko jednego dziecka przynosi szkodę także rodzicom.

Jednemu dziecku jest trudniej rozkazywać niż kilkorgu. Rodzice, którzy obawiają się większej ilości dzieci, jakoś nie mają respektu nawet u tego jednego.

Wychowanie dziecka wymaga wprawdzie wielu trudów, ale się opłaca. W chmurne dni życia jedyne światło i pogodę może wnieść w serce rodziców dziecko. Bywają smutne chwile, w których jedynym aniołem stróżem dwojga zwa­śnionych rodziców jest dziecko. Rozbieżności w poglądach nieraz nie doprowadzą do ostatecznego rozejścia się małżonków tylko dzięki dziecku. Narodziny dziecka, a tym bar­dziej przyjście na świat większej ich ilości, wzmacnia funda­ment rodziny.

Wierzący rodzice, planując potomstwo, powinni kiero­wać się wolą Bożą. Dziecko jest darem Bożym, błogosła­wieństwem Bożym. Darem, którego przyjęcie i wychowanie jest zasługą na żywot wieczny, a zabicie bardzo ciężkim grzechem.

Samobójstwo

Zgłębiając historię cywilizacji, dochodzimy do przeko­nania, że kiedy człowiek zaczyna tracić wiarę w wartość ży­cia i jego cel, usiłuje popełnić samobójstwo. We współcze­snym świecie szerzy się ono jak plaga. Popełniają je biedni i bogaci, chorzy i zdrowi, starzy i młodzi, a nawet dzieci.

Telewizja, radio, prasa wciąż podają komunikaty o sa­mobójstwach. Jedni po namyśle, z premedytacją odebrali sobie życie, inni pod wpływem silnych emocji. Przyczyny samobójstw są częściowo natury uczuciowej, częściowo gospodarczej. Przyczyną może być zawiedziona miłość, oblany egzamin, hulaszczy tryb życia, choroba lub przyłapanie kogoś na przestępstwie. Ludzie popełniający samobójstwo z takich i podobnych powodów działają pod wpływem uczuciowego napięcia. Przyczyna odebrania sobie życia może być także brak pieniędzy. Samobójstwo popełnia ojciec rodziny, który walczy z nędzą, lub młodzieniec, któ­remu się w życiu nie wiedzie.

Samobójstwo popełnione w jakichkolwiek warunkach z jakichkolwiek powodów jest buntem, obrazą majestatu Bożego. Nadużyciem prawa należącego wyłącznie do Boga.

Życie ludzkie jest najwyższym dobrem człowieka, da­nym mu przez Boga. Trudno jest nam wydawać sąd o samo­bójcach, którzy odrzucili to dobro. Sąd należy do Boga. On wie najlepiej, w jakim stopniu ci ludzie są odpowiedzialni za swój czyn.

Ludzie wykształceni twierdzą nieraz, że biedny jest ten, kto popełnił samobójstwo, ale nie widzą w nim nic gorszącego. Ktoś pozbawił się życia, bo przynosiło mu tylko cier­pienia. Popełnił samobójstwo, bo nie mógł spłacić długów.

Tak mówić nie wolno. Twórca może zniszczyć swój nieudany posąg, obraz, dom, może go także naprawić lub zrobić nowy. Burząc jednak gmach ludzkiego życia, zamy­kamy wszelką możliwość jego odbudowy.

Można współczuć nieszczęśliwemu życiowemu rozbit­kowi. Można litować się i żałować samobójców. Pamiętajmy jednak o tym, że samobójstwo jest grzeszną, tchórzliwą ucieczką. Samobójca, pozbawiając się życia, nie daje żadnego zadośćuczynienia za popełnione grzechy. Dałby je, gdyby pozostał przy życiu i znosił jego przeciwności.

Człowiek nie ma prawa wymykać się tchórzliwie z sze­regu żyjących. Czy nie większym i godniejszym bohater­stwem człowieka jest zacisnąć zęby i zmusić się do pracy, mówiąc: Będę nadal walczył i pracował aż powoła mnie Bóg, bo jedynie On ma prawo uwolnić mnie od życia.

Pewien ojciec z powodu wielu trosk pozbawił się życia. Pozostała po nim wdowa, która mężnie stanęła do walki z przeciwnościami życia i wychowała, z wielkim trudem, wszystkie pozostawione przez ojca sześcioro dzieci. Wdowa ta zasłużyła sobie na szacunek.

Być samobójcą, załamać się w walce z przeciwnościami życia, to grzech. Stawić czoło burzom życia to cnota.

Spotykamy się jednak i z takim argumentem: Co komu do mojego życia. Robię z nim, co mi się podoba. Życie jest darem, a dar można zwrócić. Myli się ten, kto twierdzi, że życie jest tylko jego, tzn., że może robić z nim, co mu się podoba.

Piąte przykazanie Bo­że zakazuje pozbawiać życia nie tylko drugiego człowieka, ale i targać się na własne. Nie wolno odbierać sobie życia, które dał Bóg. Burzyć to, czego człowiek nie zbudował.

Życie jest nie tylko darem. Jest również obowiązkiem. Swoim życiem człowiek wypełnia plany Stwórcy dopóty, dopóki sam Bóg go od nich nie uwolni.

Co należy czynić, jakich szukać środków zaradczych przeciw grzechowi samobójstwa? Niewątpliwie różne są przyczyny, ale wszystkie dadzą się sprowadzić do jednej, do zachwiania podstaw religijnych, do braku wiary w Boga.

Od czasów powstania chrześcijaństwa aż do początków nowożytnej epoki, czyli do czasu, w którym głębiej rozu­miano katolicką wiarę, samobójstwa prawie się nie zdarzały. A nie brak było wtedy i nędzy, i nieuleczalnych chorób. Lu­dzie jednak wierzyli, że po życiu doczesnym następuje pełne życie wieczne. Wierzyli w obietnicę Chrystusa: „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony”(Mt 10, 22).

Źródłem samobójczych gestów jest błędne pojmowanie życia przez człowieka chwiejącego się w wierze. Błędne mniemanie, które stało się powszechne, że człowiek żyje na świecie po to, aby mu się dobrze powodziło, żeby używał i bawił się. Dla człowieka wierzącego życie jest okresem próby, zapewniającym wieczność, toteż w żadnym wypadku nie wolno z niego rezygnować.

Kto mocno wierzy w opatrzność Bożą, to choćby nawet cierpiał nędzę i niedostatek, będzie walczył, pełen ufności będzie borykał się z życiem, będzie pracował, i nie popełni samobójstwa. Kto wierzy, że w chorobie i cierpieniu można zyskać zasługę u Boga, to mimo nieuleczalnej choroby nie odrzuci od siebie pozostałych dni. Kto wierzy, że z życia należy zdać ścisły rachunek, ten nie będzie samobójcą.

Aby walczyć ze straszliwą epidemią samobójstwa, należy wychować ludzi w głębokiej religijności. Kształtować w nich zdolność do poświęceń i silną wolę. Kto wie, że jego życiem kieruje nie ślepy los, ale dobry Bóg, ten się na nie nie targnie.

SZÓSTE PRZYKAZANIE BOŻE

„Nie będziesz cudzołożył" /Wj 20,14/ Plan Boga i bunt człowieka

Według cudownych planów Bożych żyją na świecie mężczyźni i kobiety. W swoim istnieniu są oni skierowani ku sobie i wzajemnie się uzupełniają.

Mężczyznę charakteryzuje praca wymagająca odwagi i energii. Miejscem pracy kobiety jest przede wszystkim dom i rodzinna, którą otacza miłością i dla której się poświęca. W świecie potrzebni są więc mężczyźni i kobiety. Obok siły mężczyzny potrzebna jest delikatność kobiety. Obok silnej męskiej woli, uczucie kobiety.

Pojęcie człowieka w postaci mężczyzny i kobiety to wspaniała myśl Boża i wzruszające zaufanie do człowieka. Aby uzupełnić braki poczynione przez śmierć, Bóg obdarzył człowieka twórczą siłą. Z wielu sposobów, które mogłyby umożliwić tworzenie życia, Bóg obrał współdziałanie męż­czyzny i kobiety, zjednoczonych dozgonnie przez sakrament małżeństwa.

Gdyby człowiek rozmnażał się w inny sposób, jego ży­cie straciłoby wiele ze swego uroku. Przede wszystkim bole­śnie odczuwalibyśmy brak dzieci. Każda kobieta i każdy mężczyzna byliby już dorosłymi ludźmi. Nie znaleźlibyśmy beztroskiej radości lat dziecinnych i miłych wspomnień.

Nie byłoby rodziny, miłości rodzicielskiej, dziecinnej, braterskiej czy siostrzanej. Wszyscy bylibyśmy sobie obcy. Zniknęłoby pojęcie narodu, ojczyzny.

Dobry Bóg nie chciał, aby tak było. Dał człowiekowi moc stwarzania nowego życia. Miłość Boga objawiła się w tym, że taki sposób obrał dla zachowania rodzaju ludzkie­go. Jednakże zaszczyt udziału w pracy twórczej nad odra­dzaniem się ludzkości nakłada na człowieka wielką odpo­wiedzialność.

Najwznioślejsza w całej naturze jest siła dająca życie. Człowiek na równi z naturą posiada wspólną moc, że może dawać życie drugim. Winien jednak swą twórczą moc udu­chowić zachowaniem praw moralnych.

Przykazanie „Nie będziesz cudzołożył”(Wj 20, 14) na pierwszy rzut oka mówi tylko o jednym aspekcie życia płciowego, o obronie życia małżeńskiego. Mógłby ktoś po­myśleć, że w tym przykazaniu Pan Bóg nie brał pod uwagę innych przejawów życia seksualnego.

Tak jednak nie jest. Przykazanie dotyczy każdego grzechu przeciw czystości. Taką prawdę zawiera nauka Pana Jezusa, powtórzona przez Apostołów. Według niej każda nie­czystość jest grzechem. Grzechem jest również to wszystko, co do niej prowadzi. A zatem to, co stać się może przyczyną grzechu, a więc myśli, spojrzenia, wyobrażenia.

Przeciw wspaniałym planom Bożym dzisiejszy człowiek podnosi bunt. Otaczający nas świat wciąż się zmienia. Jed­nakże najbardziej gruntowna zmiana nastąpiła w poglądach na płeć i życie płciowe człowieka.

A oto spostrzeżenia zapisane przez trzydziestoletniego kawalera:

Mężczyźni dlatego uchylają się dzisiaj od małżeństwa, bo pojęcia ludzi są obecnie we wszystkim o wiele liberalniejsze niż dawniej. Dawniej nie było samolotów, ale czyste dusze sprawniej latały. Nie było radia i telewizji, ale łatwiej trafiały do siebie czyste serca. Dawniej kobieta przeglądała się w lustrze tylko w domu, dzisiaj wszędzie. Dawniej dziew­częta walczyły z matką o długą suknię. Dzisiaj rywalizują ze sobą w zastosowaniu najnowszej mody. Dawniej dziecko rozmawiało z rodzicami pokornie i spoglądało na nich z szacunkiem. Dziś mówi do nich przez ty i udziela im wskazówek. Dawniej wiadomości o rozwodzie napełniały nas smutkiem. Dzisiaj jest to dla nas obojętne. Dawniej nie­wierny małżonek spotykał się z ogólną pogardą. Dzisiaj jest inaczej. Dawniej małżeństwa wiązano w kościele. Dzisiaj niektórzy uważają że instytucja ta zbankrutowała. Dawniej małżeństwo żyło razem do śmierci. Dzisiaj idzie do sądu po rozwód. Dawniej kobieta pragnęła imponować swą kobieco­ścią, dobrze wychowanymi dziećmi, czysto utrzymanym mieszkaniem. Dzisiaj imponuje tańcami, paleniem papiero­sów, przesadnym strojem, frywolną rozmową.

Demon życia seksualnego, gdy spuści się go z łańcu­chów wiary, jest niebezpieczny. Dzieje się tak dlatego, że im wzniosłej szy cel człowiek realizuje, tym bardziej narażony jest na grzech i dewiacje.

Człowiek świętokradzką ręką zmienia plany Boże. Nie ma prawie daru Bożego, którego by nie nadużywał, ale żad­nego planu Stwórcy ludzkość tak nie wypaczyła, jak posza­nowania czystości duszy.

Plan Boży jest bardzo wyraźny: złączenie się mężczyzny i kobiety w nierozerwalnym związku małżeńskim. Tymcza­sem obecnie mówi się, że mężczyzna i kobieta jeszcze przed wstąpieniem w związek małżeński, jeszcze w młodocianym wieku, mają prawo do rozkoszy ciała.

Mówiąc o grzechach przeciwko szóstemu przykazaniu, nie można twierdzić, że grzechy te ujawniły się dopiero w naszej epoce. Dawniej ludzie też je popełniali. Między moralnym upadkiem dawnego i współczesnego człowieka jest jednak olbrzymia różnica. Gdy dawny czło­wiek zgrzeszył, uważał, że poniósł klęskę. Grzech traktowa­no jak przestępstwo, którego trzeba się wstydzić. Dawniej niemoralność uważano za grzech. Dzisiaj wychwala się ja i nazywa postępem. Dawniej życie moralne stawiano za wzór, a dziś się je piętnuje i nazywa zacofaniem. Dzisiejszy człowiek grzeszy w biały dzień, otwarcie, wyzywająco. Dzi­siaj twierdzi się, że nieczystość nie jest grzechem. Inna niż dawniej jest technika, więc niech też inna będzie etyka.

Przerażać nas winno jednak nie tyle nasilenie grzechów, ile raczej fałszywe pojmowanie zasad, bo z niewłaściwego ich rozumienia bierze się cała nędza seksualna naszych cza­sów.

SIÓDME PRZYKAZANIE BOŻE

„Nie będziesz kradł" (Wj 20,15). Obrona własności prywatnej.

Siódme przykazanie Boże zabrania przywłaszczania so­bie cudzej własności.

Czy słuszne jest prawo własności prywatnej?

Idea własności prywatnej wynika z najgłębszej natury ludzkiej. Prawo własności prywatnej obowiązywało wszyst­kie narody, nie wyłączając pierwotnych szczepów koczowni­czych, ludów utrzymujących się z rybołówstwa i myślistwa. Jeśli to prawo obowiązywało zawsze i wszędzie, to jasne, że ma ono swoje źródło w naturze człowieka. Wynika stąd, że jest człowiekowi wrodzone. Własność jest prawem, podob­nie jak wolność, jak nietykalność osobista.

Zniesienie własności prywatnej zachwiałoby przede wszystkim życiem jednostki. Możność nabycia czegoś na własność ułatwia i czyni znośniejszą codzienną, ciężką pra­cę. Dzięki prawu własności prywatnej człowiek może myśleć nie tylko o bieżących potrzebach, ale o przyszłości, o rodzi­nie i o zabezpieczeniu swego bytu na starość. Pojęcie wła­sności prywatnej zachęca do pracy. Bo nikt nie będzie pra­cował pilnie i wytrwale, jeśli wie, że to co zdobył, nie może do niego należeć. Nikt nie będzie dawał, jeśli nie będzie miał z czego. Nikt nie będzie oszczędzał i szanował, nie mając tej świadomości, że to czyni dla siebie.

Zniesienie własności prywatnej naruszyłoby również za­sadę życia rodzinnego. Wiele różnych rzeczy potrzebuje rodzina: mieszkania, mebli, ubrania, pożywienia. Wszystko to muszą zdobyć rodzice. Odpowiedzialność jaką mają wobec dzieci, zachęca ich do pracy i oszczędności. A z drugiej stro­ny dzieci poczuwają się do wdzięczności wobec rodziców, wyrabiając w sobie szacunek i posłuszeństwo. Zachwiałaby się wzajemna miłość w rodzinie, gdyby państwo zniosło własność prywatną i zajęło się wychowaniem dzieci.

Własność prywatna zapewnia społeczeństwu spokój i ład. Jej zniesienie przyczyniłoby się do zachwiania równo­wagi społecznej. Ludzie, którzy posiadają choćby niewielką własność, stanowią fundament spokoju społecznego i są naj­bardziej lojalnymi obywatelami państwa. Człowiek, którego choćby mały kawałek ziemi i dom wiąże z daną miejscowo­ścią, jest o wiele pewniejszym członkiem społeczeństwa, niż ten, który niczego nie posiada, który dzisiaj jest tu, a jutro tam.

Gdzie nie ma własności prywatnej, tam brak ognisk domowych, tam nie ma narodu.

Pewnej młodej kobiecie zalecono kupno domu. Ona jednak rzekła: Jeszcze co? Na co mi dom? Urodziłam się w klinice, wychowałam w domu dziecka. Męża poznałam na zabawie. Mieszkamy w hotelu, a stołujemy się w restauracji. Przed obiadem uprawiam sport. Po obiedzie siedzę w ka­wiarni, a wieczorem w teatrze. W razie choroby pójdę do szpitala, a po śmierci pochowa mnie zakład pogrzebowy. Po co mi dom? Ta młoda kobieta nie wie, co to życie rodzinne konieczne do podtrzymania narodu?

Zniesienie własności zniszczyłoby cywilizację. Rozwój wiedzy związany jest z wielkimi nakładami finansowymi, bez których nie obejdzie się ani sztuka, ani kultura. Kto będzie się troszczył o postęp, kulturę, gdy nie będzie pewny swojej własności prywatnej?

Dla obrony własności niezbędne są prawa ludzkie, ale one nie wystarczają. Widzimy przecież, ile przepisów dziś broni mienia ludzkiego, a mimo to grasują zorganizowane bandy złodziei. Łączą się w związki międzynarodowe. Mają specjalne szkoły kształcące przyszłych włamywaczy i zło­dziei, praktyki i regulaminy. Wielka ilość praw nie jest w sta­nie poskromić ludzkiej nieprawości. Choć wszystko uregu­lowane jest tysiącami paragrafów, złoczyńcom zręcznie udaje się je ominąć. Nie wystarcza armia policji. Nie może bowiem swoich ludzi umieścić w lokalu każdego biura, przy każdej kasie i każdej ladzie sklepowej. Dlatego niezbędne jest prawo Boże, przed którym nie skryje się żadna niepra­wość. Potrzebne są paragrafy, które osaczą każdego prze­stępcę; potrzebny jest stróż, który wyśledzi wszystko. Współczesne życie tak pełne jest nieprawości, że jedynie skutecznie może im przeciwdziałać prawo Boże, odwołując się do sumienia.

Własność prywatna strzeżona jest przez prawo, zatem nie można przeciw niej występować. Własność prywatna jest pożyteczna, więc szkoda byłoby ją znieść. Jeżeli jest słuszna i pożyteczna, to występowanie przeciwko niej może usunąć jedynie prawo Boże.

Z własności prywatnej wynika pewna nierówność spo­łeczna. Występuje klasa bogatych i biednych. Ubóstwo jest zawsze przykre, ale usunąć go nie można. Nie zniknie nędza materialna, choćby zniesiono własność prywatną. Przeciw­nie, przez usunięcie najgłębszej podniety do pracy, wzrosła­by ona niepomiernie. Każdy stałby się biedny. Pan Jezus

powiedział, że biednych zawsze będziemy mieli między sobą.

Współczesny system społeczny został zbudowany we­dług planów Bożych, ale w planie tym jest pewna klauzula. Zabrania ona egoistycznego używania majątku. Wyraża wolę Bożą, którą winniśmy pełnić.

Człowiek nie może wszystkiego pojąć własnym rozu­mem. Z natury bowiem jest egoistą. Walkę egoizmowi wy­powiedział Pan Jezus, żądając od nas tak ogromnego współ­czucia dla bliźnich, jakie On sam okazał, ofiarowując za nas swoje życie.

Przypowieść Chrystusa o bogaczu i Łazarzu uświadamia nam, jakie obowiązki, nakłada na nas stan posiadania. Win­niśmy pomagać materialnie, o ile nas na to stać, potrzebują­cym bliźnim. Cokolwiek czynimy biednemu, czynimy sa­memu Chrystusowi. Wspomagając drugich z miłością, ubo­gacamy siebie.

ÓSME PRZYKAZANIE BOŻE

„Nie będziesz mówił fałszywego świadectwa" (Wj 20,16).

Przykazanie to dotyczy kłamstwa. Nie wolno kłamać dlatego, że Bóg tego kategorycznie zabrania. Mówi nam o tym Pismo św. zarówno Starego, jak i Nowego Testa­mentu.

Gdyby nawet Bóg tego nie zabronił, winniśmy unikać kłamstwa choćby ze względu na zło, które kłamstwo w so­bie kryje.

Do jakiego stopnia prawdomówność jest wrodzoną ce­chą człowieka i jak głęboko zakorzeniła się w jego naturze, wymownie świadczy choćby ten fakt, iż nawet kłamca nigdy nie chce się przyznać do kłamstwa. Sprzeczność między my­ślą a mową wytwarza taką dysharmonię, że każdy się jej wy­piera i wstydzi. To, że kłamać nie wolno, człowiek wyczuwa instynktownie.

Poważnym argumentem za koniecznością życia w praw­dzie jest fakt, że został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, wiecznej Prawdy. Im większą prostotą odznacza się moja dusza, tym pełniej przejawia się we mnie podobień­stwo do Boga. Kłamca natomiast upodabnia się do szatana.

Każde kłamstwo jest grzechem. Łatwiej ludziom zro­zumieć, że grzechem jest kłamstwo, które komuś wyrządza krzywdę. Trudniej natomiast pogodzić się z tym, że popeł­niam grzech także wtedy, gdy nie wyrządzam nikomu żadnej krzywdy, a tylko siebie chcę przedstawić w lepszym świetle.

Nie rozumie tego człowiek pozbawiony uczuć religij­nych. Wiara uczy nas, że Bóg stworzył człowieka na obraz i podobieństwo Swoje. Człowiek zaś przez kłamstwo zaciera w swojej duszy to podobieństwo. Każde kłamstwo jest złem, ponieważ niszczy w duszy ludzkiej obraz Boży.

Kłamstwo jest grzechem przeciwko naturze. Język służy do tego, abyśmy mogli porozumiewać się ze współbraćmi. Według św. Tomasza z Akwinu nie wolno kłamać, bo mowa z natury jest przeznaczona do tego, by wyrażać nasze myśli. Nadużycie tego naturalnego narządu jest grzechem, który popełnia każdy, kto wyraża słowami to, co nie istnieje.

Walka duchowa, którą przeżywa dziecko, zanim odważy się po raz pierwszy skłamać, świadczy najlepiej, że prawda jest znamienną cechą mowy. Kłamstwo natomiast stanowi sprzeczność z przyrodzonymi właściwościami człowieka. Nawet kłamstwo, które nikomu nie szkodzi, przynosi szko­dę samemu kłamiącemu.

Kłamstwo niszczy życie ludzkie. Prawda, wzajemna uf­ność, jest spoiwem, które wiąże tysiące cegieł, składających się na gmach społeczeństwa. Ogarnia nas lęk, nawet na sama myśl, co by się stało z nami, gdyby wolno było kłamać. Gdybym w każdej chwili musiał uważać, czy mnie ktoś nie oszuka. Gdybym musiał podejrzliwie zaglądać w oczy każ­dego człowieka i uważać na każde słowo. Gdyby matka nie mogła ufać synowi, mąż żonie, chory lekarzowi, uczeń pro­fesorowi, szef pracownikowi.

Jeżeli można uczynić pewne porównanie, to prawdo­mówność ma takie znaczenie w życiu społecznym jak pie­niądz w handlu. Co by się stało z handlem, gdyby nie istnia-

ło zaufanie do prawdziwości pieniądza. Podobnie jak fał­szywy pieniądz, tak i kłamstwo jest grzechem.

Zastanówmy się nad tym, dokąd by nas zaprowadziło kłamstwo, gdyby w razie potrzeby było dozwolone. Czy nie usprawiedliwiałby się każdy, że naprawdę musiał skłamać? Nawet taki wyjątek naruszający ósme przykazanie spowo­dowałby przełom w całym życiu ludzkim. Dziś ludzie uwa­żają za naturalne nie tylko kłamać z potrzeby, ale i kłamać dla przesady, dla usprawiedliwienia się, z grzeczności, w celu zainteresowania. Nastąpił zanik szacunku do prawdy.

Trzeba stwierdzić ze smutkiem, że chrześcijanie bardzo lekkomyślnie kłamią.

Prawdomównością odznaczali się święci. Św. Jan Kanty pieszo odbywał pielgrzymkę ź Krakowa do Rzymu. W dro­dze napadli go złodzieje i zabrali wszystkie pieniądze. Za­pytali przy tym, czy jeszcze czegoś nie ma. Kiedy zaprzeczył, puścili go wolno. Kiedy jednak święty przypomniał sobie, że ma jeszcze kilka złotych dukatów, zaszytych w ubraniu, po­biegł do złodziei, mówiąc, że zapomniał o dukatach. Rabu­sie zaskoczeni jego prawdomównością oddali mu wszystkie zabrane pieniądze.

Dzisiaj dużo jest wśród nas kłamstwa. Dzisiaj ludzie kłamią na każdym kroku, i sprytnie umieją swoje kłamstwo ukryć i usprawiedliwić, nazywając je dowcipkowaniem. Kłamstwo w nieszczęściu nazywają sprytem życiowym. Kłamstwo w handlu nazywają zmysłem kupieckim. Kłamią gazety, reklamy. Kłamią kandydaci na posłów.

Są jeszcze kłamstwa nieme. Prasa nieprzychylna Kościo­łowi posługuje się nimi. Nie napada na Kościół wprost, tyl­ko go lekceważy.

W czterechsetną rocznicę urodzin Durera ukazało się w prasie wiele artykułów. Opisywano w nich nawet błahe wydarzenia z życia artysty. Ale przemilczano, że kochał Ko­ściół katolicki i szerzył kult Maryi.

Jednym z najsmutniejszych kłamstw jest to, gdy ktoś wyprze się swojej wiary, przekonań religijnych i zasad mo­ralnych, znalazłszy się w gronie ludzi o innych poglądach. Trudno byłoby uwierzyć, że są ludzie, którzy wstydzą się wiary, gdyby takie wypadki nie zdarzały się niemal na każ­dym kroku. Ludzie wstydzą się uklęknąć przed Najświęt­szym Sakramentem, zdjąć nakrycie z głowy przed kościo­łem, stanąć w obronie swoich religijnych przekonań.

Kłamstwo jest grzechem, który kala nie tylko usta, ale i duszę. Od warg kłamliwych, zachowaj mnie Panie.

DZIEWIĄTE PRZYKAZANIE BOŻE

„Nie będziesz pożądał żony bliźniego swego" (Wj 20,17). Nieczystość jest grzechem.

Bóg przywiązuje wielką wagę do swojego twórczego planu. Wielkim grzechem jest nadużywanie tego planu. Świadczy o tym Pismo święte.

Stary Testament wspomina, że kiedy ludzie rozmnożyli się na ziemi, zaczęli popełniać grzechy nieczyste. Wówczas Bóg pożałował, że stworzył człowieka. Tego wyrażenia żalu przez Boga, oprócz Księgi Rodzaju, nigdzie nie spotkamy w Piśmie św. Ani kiedy pierwsi rodzice podnieśli bunt prze­ciw Bogu, ani kiedy Kain zabił Abla, ani kiedy Noe wyśmie­wał się z wad ojca. Człowiek popełnił wiele grzechów, ale tylko przy grzechu nieczystym Bóg żałuje, że stworzył ro­dzaj ludzki. Bóg obdarzył człowieka wspaniałą godnością. Uczynił go niewiele mniejszym od aniołów, stworzył na swój obraz i podobieństwo. Gdy zauważył, że swą wielką godność człowiek niszczy grzechem nieczystym, zesłał na niego karę potopu. Pismo św. mówi o Sodomie i Gomorze, dwóch mia­stach, w których ludzie żyli wesoło i rozpustnie. Bez wy­rzutów sumienia popełniali grzechy nieczyste. Aż przepełni­ła się miara cierpliwości Bożej. Grzeszne miasta zostały zmiecione z powierzchni ziemi. Dzisiaj na ich miejscu znaj­duje się Morze Martwe. Jakież głębokie zepsucie musi być w grzechu nieczystym, skoro Bóg w ten sposób zań karze.

Wyjaśniając dziewiąte przykazanie Boże, Pan Jezus mó­wi: „Słyszeliście, iż powiedziano starym. Nie będziesz cu­dzołożył. A ja powiadam wam, że wszelki, który patrzy na niewiastę, aby jej pożądał, już ją z cudzołożył w sercu swo­im” (Mt 5, 27-28). „A znane są uczynki ciała. Są to: nieczy­stość, niewstydliwość, rozpusta (...) Którzy takie rzeczy czy­nią, Królestwa Bożego nie dostąpią” (Gal 5, 19-21).

Jak groźny jest grzech nieczysty, mówią jego konse­kwencje. Nie ma grzechu, który by tak łatwo pozbawił człowieka skarbu wiary jak grzech nieczysty. Mogą zajść w życiu człowieka wypadki, że zachwieje się w wierze. Na­wet najbardziej religijny człowiek może zbłądzić. Mogą zro­dzić się w jego sercu wątpliwości, na które w danym mo­mencie nie będzie mógł znaleźć zadowalającej odpowiedzi. Dopóki jednak prowadzi życie moralne i ma czyste serce, tego rodzaju wątpliwości nie są tragiczne. Niebezpieczeń­stwo zaczyna się wówczas, gdy zdolność jasnego pojmowa­nia rzeczy zaciemniają grzechy nieczyste.

Nieustanna sprzeczność, między wiarą a życiem, stałe wyrzuty sumienia, odpowiedzialność za takie postępowanie w końcu zachwieje jego wiarą. Zepsute serce może uczynić kogoś niewierzącym. Nieskazitelność zbliża do Boga, nato­miast człowiek zmysłowy nie przyjmuje tego, co jest z ducha Bożego. Ten staje się bezbożnym, komu zależy na tym, żeby Boga nie było. Dotyczy to ludzi prowadzących nieczyste życie.

Pascal napisał: Jeśli chcesz się przekonać o wiecznych prawdach, nie gromadź dowodów, lecz poskramiaj swoje namiętności.

Gdyby nawet niemoralne życie nie pozbawiło człowieka wiary, pozbawia go wielu duchowych skarbów. Jego ofiarą padają odwaga, wielkoduszność, chęć do pracy, szczerość, otwartość, dążność do ideałów i radość życia.

Bardzo nisko potrafi upaść człowiek, który stał się nie­wolnikiem grzechu nieczystego. Jak fale oceanu miotają nim popędy zwierzęce, z jednego grzechu popada w drugi. Po chwilowej przyjemności żałuje swojego czynu, ale grzeszy nadal, jest jak nocny motyl, który popalił sobie skrzydła w płomieniach świecy, oślepiony raz po raz uderza w świa­tło. Chciałby zerwać z grzechem, ale nie może.

Na skutek niemoralnego życia dusza traci czar i piękno łaski uświęcającej. Zanika w niej subtelność życia nadprzy­rodzonego. Piękno czystej duszy z nieprzepartą siłą zmusza człowieka do szacunku. Grzech zmysłowości zabija w niej to piękno.

Światło czystej duszy jest delikatne, miłe, o pięknym i mocnym blasku. Jeśli duszę brudzi grzech nieczysty, traci ona swój blask. Dęby bowiem nie rosną w podziemiach, róże nie kwitną w stęchłych lochach. Tam może najwyżej wegetować grzyb, pleśń, jedynie blade pająki mogą się tam ukrywać. Pan Jezus powiedział, że błogosławieni są czystego serca. A brudnego serca? Na całym świecie widzą tylko brud i rozpustę i w końcu utoną w morzu rozwiązłości. W ser­cach ich wygaśnie światło czystego życia.

Grzech nieczystości pociąga za sobą również następstwa cielesne. Bóg nie pozostawia bez kary sprzeniewierzających się Jego planom tworzenia. Grzech nieczysty nie tylko obraża Boga, ale nadweręża życiodajne siły człowieka. Grzech ten już na ziemi zostaje ukarany. Gdzie się tylko pokaże grzech nieczysty, jego śla­dami pochylają się głowy, załamuje się sprężysta postać, blednie twarz, łamie się siła życiowa. To, co miało być kwiatem usycha. Człowiek niemoralny okrada samego siebie z najżywotniejszych sił.

Pismo św. stwierdza, że za grzechy ojców pokutują dzieci do trzeciego i czwartego pokolenia. Również współ­czesna wiedza lekarska i badania dotyczące dziedziczności wykazały jasno dlaczego Pan Bóg wymaga wstrzemięźliwego życia i panowania nad sobą przed zawarciem małżeństwa. „Nie może drzewo złe dobrych owoców rodzić” (Mt 7,6) mówi Pismo św. Zdrowe pokolenie pochodzi od zdrowych rodziców i odwrotnie z grzesznych rodziców pochodzą grzeszne dzieci. Żyj sam moralnie, panuj nad sobą, a uła­twisz życie twoim potomkom.

Przed nami zarysowują się dwie drogi: plan Boży albo złość ludzka; posłuszeństwo Bogu albo bunt; cnota albo grzech; moralność albo niemoralność; pełnia życia albo nędzna wegetacja. Z tych dwóch dróg mamy wybrać jedną, albo stać się niewolnikiem życia zmysłowego albo człowie­kiem wolnym.

DZIESIĄTE PRZYKAZANIE BOŻE

„Nie będziesz pożądał żadnej rzeczy, która jego jest"

Obowiązki, jakie nakłada na ludzi własność prywatna

Własność prywatna jest wprawdzie chroniona przez prawo, ale ciążą też na niej poważne obowiązki. Stąd jak­kolwiek własności prywatnej nic wolno nikomu odebrać, to równocześnie nie wolno nią nieodpowiednio rozporządzać ani jej nadużywać.

Dzisiaj wielu ludzi jest niezadowolonych z życia. Posia­dają bardzo mało albo prawie nic. Skarżą się na zły los. Buntują się przeciwko takiemu stanowi rzeczy.

Dzisiaj wykracza się przeciwko dziesiątemu przykazaniu Bożemu. Złość a nawet nienawiść zrodziła się w ludziach biednych i skierowała ku bogatym.

To rozgoryczenie klas biednych nie jest zupełnie bez­podstawne. Papież Leon XIII pisze w swojej encyklice: „Nie da się zaprzeczyć, że w czasach obecnych wielu ludzi żyje w nędzy, której nie godzi się nazwać życiem. Praca ludzi bezbronnych bywa coraz częściej wyzyskiwana przez boga­czy i kapitalistów bez serca”.

Św. Tomasz z Akwinu z głębokim przekonaniem do­wodzi, że zarówno skrajna nędza, jak i przesadne bogactwo, są czynnikami antyspołecznymi. Natomiast średni dobrobyt warunkuje państwu nie tylko ład i spokój, ale i pełnię życia moralnego.

Przeciw własności prywatnej występował komunizm. Głosił zasadę upaństwowienia wszystkiego. Twierdził, że w tym systemie wszyscy będą mieli według własnych po­trzeb. Jakże tragiczna okazała się rzeczywistość. Komunizm zniszczył nie tylko gospodarkę, ale i zabił w człowieku to, co szlachetne i piękne. Sprowadził na świat śmierć milionów ludzi. Bez prawa własności nie ma mowy o jakimkolwiek porządku społecznym.

Ponieważ wszyscy jesteśmy braćmi, własnością prywat­ną winniśmy dzielić się jak bracia.

Ideałowi chrześcijańskiemu nie odpowiada wielkie bo­gactwo, podobnie jak nędza i niedostatek. Nie taka produk­cja, nie taki podział dóbr, które nie są w stanie stworzyć go­dziwych warunków człowiekowi pracy. Ustrój społeczny, w którym mężczyzna do lat 30 nie może założyć rodziny, w którym rodziny mające dzieci żyją w nędzy materialnej, nie godzien zwać się chrześcijańskim.

Wiemy, że nie można całkowicie usunąć ze świata cier­pienia, bólu i nędzy, ale można je zmniejszyć. Zawsze będą na ziemi biedni i bogaci. Pan Jezus powiedział, że między nami zawsze będą ubodzy. Nie mówił jednak o nędzarzach, wyrzutkach społeczeństwa, walczących z głodową śmiercią.

W Polsce dość często organizowane są różnego rodzaju akcje charytatywne, których celem jest pomoc najuboższym mieszkającym w kraju i za granicą. Otrzymują oni zarówno dary w naturze, jak i pieniądze. W akcji charytatywnej biorą udział ludzie różnych stanów i zawodów, różnego wieku. Wiele serca niejednokrotnie wykazują także ludzie bardzo biedni. Ostatnie oszczędności przeznaczają na zbożny cel. Zachowują się i postępują tak, jak prawdziwi bracia.

Bądźmy miłosierni, bo dużo biedy wokół nas, a znaj­dziemy dla siebie błogosławieństwo Boże.

4



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10 przykazan zioma swego, PREZENTACJE śmieszne, śmieszne przykazania
10 przykazań dla Diesla
10 Przykazań szczęśliwego człowieka
10 przykazan, Zdrowie,dieta i uroda (mieszanka)
10 PRZYKAZAŃ DOTYCZĄCYCH ZASTĘPÓW NA OBOZIEid 11049
10 PRZYKAZAŃ RYDZYKA, Tylko prawda, humor antykatolicki
10 przykazań żeglarzax
GRZECHY PRZECIW 10 PRZYKAZANIOM BOŻYM (Rachunek sumienia w nawiązaniu do Dekalogu)
10 przykazan nastolatkow
10+przykaza F1+podczas+rozmowy+kwalifikacyjnej YB75WBVY63ABDIQ4XIDGXJSDWMMEPVN6WPEEE4I
10 PRZYKAZAŃ SZCZĘŚLIWEGO CZŁOWIEKA
Sprawdzian Klasa II 10 przykazań, Katecheza szkolna, TESTY sprawdzające
10 PRZYKAZAŃ EKOLOGICZNYCH
GRZECHY PRZECIW 10 PRZYKAZANIOM BOŻYM (Rachunek sumienia w nawiązaniu do Dekalogu)
10 Przykazań pijaka
10 przykazań dla żon, smieszne teksty
10 przykazań, Pliki,

więcej podobnych podstron