przyjdę, słyszysz?! Wolę iść do diabła niż z tobą. Przyjechałem tu, żeby odebrać to, co mi się należy, a nie żeby wałęsać się za tobą z łaski, czepiając się ciebie jak niańki. Jeżeli są zbyt godni, żeby przyjąć mnie samego, wracam do domu.
Teraz, kiedy mógł grozić, wydawał się niemal szczęśliwy.
— Otóż to! — powtórzył. — Wracam do domu! Nie po to tu przyjechałem, żeby mnie traktowano jak psa. Wracam do domu. Tak, właśnie tak! Niech licho porwie całą tę waszą bandę...
W końcu poszedł. Po drodze wygrażał i pojękiwał z bólu przy każdym kroku stawianym wśród ostrych traw.
5
P
rzez chwilę pod cedrami panowała cisza, aż nagle — pac, pac, pac — przerwały ją miękkie stąpnięcia. Dwa lwy o aksamitnych łapach wyskoczyły na otwartą przestrzeli i wpatrzone w siebie z namaszczeniem rozpoczęły swoją lwią zabawę. Grzywy miały tak mokre, jakby dopiero co kąpały się w rzece — jej szmer słyszałem nieopodal, chociaż nie mogłem jej nigdzie dostrzec. Niezbyt zadowolony z nowego towarzystwa wyruszyłem na poszukiwanie rzeki. Niebawem, po ominięciu gęstych, kwitnących zarośli znalazłem to, czego szukałem. Zarośla schodziły prawie nad samą wodę, a rzeka, gładka jak Tamiza, płynęła szybko niczym górski potok. Woda pod drzewami była jasnozielona i tak przejrzysta, że z łatwością mogłem policzyć kamyki na jej dnie. Niedaleko mnie nad wodą zobaczyłem jeszcze jednego z Świetlistych Ludzi rozmawiającego z Upiorem — tym samym zażywnym jegomościem o ugrzecznionym głosie, który zagadnął mnie w autobusie. Zdawało mi się, że ma na nogach getry.
Mój kochany chłopcze, jakże się cieszę, że cię
widzę — zwrócił się Upiór do towarzyszącego mu
Ducha, którego nagie ciało było niemal oślepiająco
białe. — Rozmawiałem niedawno o tobie z twoim oj
cem i zastanawialiśmy się, gdzie też się podziewasz.
Nie przywiozłeś go ze sobą? — zapytał tamten.
Hm, nie. Mieszka daleko od przystanku, a poza
tym, szczerze mówiąc, ostatnio jakby trochę zdziwa-
33