Autor: Dash Onderon
07.VII.2002 r. Nar Shadda była nieprzyjazną planetą niekończącej się nocy. Perłowy księżyc górował nad wysokimi, strzelistymi wieżowcami pionowego miasta, pogrążonymi w cieniu niczym
mroczny las. Jednak ta puszcza była z metalu i wbrew pozorom, pod jej grubą powłoką, tętniło bujne życie. Chciwi gangsterzy, przebiegli przemytnicy i inni wyjęci spod prawa przestępcy prowadzili między sobą nielegalne interesy, wymieniając się brudnymi walutami i zakazanymi towarami. Gdzieś tu w tym królestwie bezprawia przebywał w kompletnym zamknięciu młody dziesięcioletni Książe z Alderaanu. Przemarznięty na kość i przerażony do bólu, otoczony złymi ludźmi, którzy porwali go z jego ciepłej rodzinnej planety. Zabrali od kochających rodziców i serdecznych przyjaciół, dla marnego okupu. Straszliwe cierpienia tego dziecka z pewnością nie były warte kilku tysięcy daktarii.
Zrozpaczeni rodzice zwrócili się po pomoc do Zakonu Jedi, potężnych i mądrych wojowników, dla których strach przed śmiercią i chciwość materialna były pojęciami obcymi i zapomnianymi. Obiecali odnaleźć małego Rona Obenona i uratować go z rąk bezdusznych porywaczy.
Na ochotnika do tego delikatnego i niebezpiecznego zadania zgłosił się doświadczony w używaniu Mocy, Twi'lekański mistrz Rolph'dan.
Według zaufanych źródeł Zakonu, porywacze zaszyli się na księżycowej planecie Nar Shadda. Aby się tam dostać, Mistrz Jedi postanowił wynająć publiczny transport, by nie zwracać na siebie większej uwagi przestępców. Wszystko szło zgodnie z planem.
Prawdziwą kopalnią niedostępnych informacji na Nar Shadda, był cuchnący bar, na najniższych poziomach miasta, o nazwie "Hot Meltdown". Podejrzane osobniki, które tu zaglądały nie różniły się zbytnio od reszty parszywych szumowin z wyższych pięter. Nie mniej jednak, oni mogli coś wiedzieć o porwanym Ronie Obenonie.
Mistrz Rolph'dan siedział wyciszony, przy zaplamionym barze, patrząc przymrużonym okiem na parującą szklankę "specjalności zakładu", którą obracał w rozluźnionej dłoni. Nasunięty na pochyloną głowę brązowy kaptur tuniki przesłaniał Jedi cybernetyczny implant lewego oka. Przykra pamiątka po nieudanej misji na Rodii. Wspomnienia z tamtego deszczowego dnia były bolesne niczym ostry nóż wbijany powoli, z wielką precyzją w wypięte plecy. Rolph'dan i jego drugi uczeń, zostali w tedy zaskoczeni przez uzbrojonych po zęby terrorystów. Jemu udało się przeżyć, ale jego młody, niedoświadczony padawan poległ.
"Mistrzu, wybacz że cię zawiodłem" − tak rozpaczliwie brzmiały jego ostatnie słowa. Od tamtego smutnego dnia Rolph'dan postanowił już nigdy więcej nie szkolić, a na pamiątkę swojego zmarłego ucznia zawsze walczy dwoma mieczami świetlnymi. Swoim i jego.
Gdyby teraz zapytać go czemu zgłosił się do tej misji, nie za bardzo wiedziałby co odpowiedzieć. W grę wchodziło bowiem życie małego dziecka, a on miał co do nich przykre wspomnienia. Wszystkie przywodziły mu na myśl swego zmarłego padawana. Nie potrafił nawet upilnować ucznia, więc jak poradzi sobie z dziesięcioletnim Ronem? Może ta misja była dla niego próbą przezwyciężenia lęku przed szkoleniem. Wiele razy słuchał opinii starszych mistrzów, którzy przekonywali go do wybrania padawana, ponieważ nie mogli dłużej patrzeć jak marnują się jego możliwości nauczania. Rolph'dan wiele razy medytował nad tym, ale to nic nie pomagało. Czyżby misja odnalezienia małego Księcia miała zagoić rany w jego duszy? Tego nie wiedział. Ale jednego był pewien: Po raz pierwszy od wielu lat, znów się bał. Nie uzbrojonych gangsterów i śmiertelnie groźnych zabójców, lecz tego małego chłopca, któremu miał pomóc...
2
− Podać coś jeszcze? − spytał spasiony barman, przerywając rozmyślania Jedi.
Rolph'dan wbił w niego swoje piwne oko.
− Nie − odparł znudzenie rycerz i ponownie zatopił zamyślone spojrzenie w szklance bordowego piwa.
Wziął lekki łyk, po czym rozejrzał się po brudnej kantynie. W powietrzu unosił się ostry zapach przeróżnych trunków i smród rozmaitych środków odurzających. Atmosfera była mglista. Czerwone lampy na krzywym, ozdobnym suficie, oświetlały ciała zgrabnych, skąpo ubranych dziewczyn, tańczących na podświetlanej scenie. Ze starej szafy grającej dudniła jakaś rytmiczna muzyka. W całym barze panował niepokojący półmrok, jak w podrzędnym nocnym klubie. Przy malutkich stolikach porozstawianych wokół baru, nie siedziało zbyt wielu klientów, co wskazywało na to, że niedługo będą zamykać.
Wtem przenikliwe spojrzenie Mistrza Jedi zahaczyło o kilku bardzo podejrzanych osobników, pospiesznie wchodzących do ciemnej kantyny. Dało się wśród nich wyróżnić Aquarrę,
dwóch Gotali i jednego Człowieka niewiadomego pochodzenia. Ich groźne twarze przyozdabiały gdzieniegdzie stare, głębokie blizny. Każdy z nich miał przy sobie nowiutką, nielegalną broń, zakazaną w większości systemów Republiki. Wszyscy czterej zatrzymali się po przeciwnej stronie brudnego baru i nawiązali rozmowę z obleśnym barmanem.
Rolph'dan miał przez cały czas nieodparte wrażenie, że Człowieka gdzieś już widział. Świadkowie porwania małego Księcia dokładnie opisali jednego z porywaczy. Humanoid średniego wzrostu, o rozwichrzonych, czarnych włosach i krótkiej brodzie z wąsami . Na wysokim czole miał poziomą bliznę, krzyżującą się z drugą, przebiegającą przez łuk brwiowy.
Jedi zdał sobie sprawę, że wśród tych czterech nieprzyjemnych typków po drugiej stronie cuchnącego baru znajduje się poszukiwany przez niego porywacz.
Nagle poczuł nerwowe stukanie na swym ramieniu. Powoli odwrócił zakapturzoną głowę i ujrzał dumnie stojącego przed nim, bujnie owłosionego humanoida o przeraźliwych, żółtych oczach.
− Zamykamy − oznajmił stanowczo kudłaty stwór.
Rozluźniony Mistrz Jedi, spojrzał przenikliwie w wybałuszone ślepia natrętnego delikwenta.
− Jeszcze nie skończyłem drinka − odparł spokojnie, a jego owinięte wokół szyi zielone
Lekku, delikatnie drgnęło w geście interpretowanym jako "upartość".
Kudłacz uśmiechnął się groźnie.
− To skończysz go jutro − odpowiedział, nieudolnie naśladując spokojny ton niewzruszonego rycerza.
Rolph'dan nie chciał na razie rozpętywać żadnej rozróby, by cała dzielnica wiedziała o jego obecności. Postanowił się wycofać. Położył na zabrudzonym barze parę Daktarii. Powoli podniósł się z miękkiego siedzenia i skierował w stronę ozdobnych drzwi wyjściowych. Jego długa, brązowa szata sunęła po śliskich stopniach. Kudłaty humanoid odprowadził rycerza niechętnym spojrzeniem, po czym wyłączył poobijaną szafę grającą. Denerwująca muzyka ucichła.
− No dobra dziewczyny, koniec na dzisiaj − rzekł surowym tonem.
3
Zmęczone tancerki zaczęły wolno schodzić ze sceny. Grube drzwi zasunęły się za wychodzącym Jedi.
Mroczna aleja, na której znajdował się słynny bar "Hot Meltdown", zanosiła się cuchnącą mgłą, z porośniętych gęstym mchem, okrągłych studzienek ściekowych. Złowroga ciemność spowijała wszystko. Jedynymi źródłami nikłego światła, były wąskie i smukłe latarnie.
Rolph'dan uważnie obserwował jak jedna po drugiej gasną litery kolorowego szyldu śmierdzącej kantyny, z której przed chwilą miał przyjemność wyjść. Niepokojąca cisza była wszechobecna. Co jakiś czas rozbrzmiewał stłumionym echem, obłąkany śmiech miejscowych pijaków.
Nagle w skórzanym pasie zaskoczonego Jedi, zapikał srebrny komunikator, przypominający maszynkę do golenia. Rolph'dan odpiął go i przystawił do swoich ust.
− Tak? − spytał szeptem.
Wtem z małego urządzenia dobył się zniecierpliwiony głos:
− Nigdy więcej nie jadę z tobą na Nar Shadda! − zaskrzeczał.
− Co się stało Zolan? − zapytał ponownie Jedi.
− Czy wiesz, że miejsce, w którym kazałeś mi czekać, leży w rewirze gangu
Aquariańskiego? − skarżył się Bothanin.
− I co z tego? − pytał dalej Rolph'dan
− I co z tego!? − powtórzył nerwowo Zolan − To z tego, że chcieli rozebrać mój piękny śmigacz na części... !
− Znalazłem jednego z porywaczy księcia − wtrącił Jedi.
− ... mieli broń i chcieli mnie zabić! − ciągnął Bothanin.
Rolph'dan wywrócił okiem.
− Gdzie teraz jesteś? − spytał stanowczo, przerywając skargi Zolanowi.
− Przy... − Bothanin przerwał na chwilę − ...14 ulicy na 20 poziomie − dokończył.
− Zostań tam. Będziesz bezpieczny − rzekł Rolph'dan − Później się z tobą skontaktuję. Bez odbioru − Jedi wyłączył mały komunikator i zaczepił go z powrotem, za gruby pas, koło srebrnego miecza świetlnego.
Czasami miał nieodpartą ochotę wykorzystać to zabójcze urządzenie na denerwującym Zolanie. Znali się od bardzo dawna, na długo przed śmiercią padawana. Bothanin był dobrym pilotem, który potrafił latać dosłownie wszystkim, co miało jakiekolwiek stery i konsole.
Poznali się na wyścigach Podów, na skalistej planecie Troopica. Rolph'dan był świeżo upieczonym rycerzem Jedi i ścigał groźnego przestępcę o imieniu Rygo. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że uciekający bandzior wybiegł prosto na tor i zamienił się w miazgę
4
na karoserii jednego ze ścigaczy, a Rolph'dan spadł prosto na Pod, którym jechał Zolan. Jedi próbował nakłonić Bothanina by się zatrzymał, ale ten za nic nie chciał zrezygnować z pierwszej pozycji w wyścigu. Rolph'dan ledwo utrzymał się na pędzącym osiemset kilometrów ścigaczu. Zolan wygrał wyścig i podzielił się nagrodą z roztrzęsionym Rycerzem Jedi. Wtedy to zdarzenie wcale nie było dla Rolph'dana zabawne, ale z dzisiejszej perspektywy czasu wywoływało uśmiech na jego bladozielonej twarzy.
Jedi docenił zdolności pilotażu Zolana i od tamtej pory można by ich nazwać partnerami. Pomoc Bothanina bardzo się przydawała w misjach gdzie potrzebny był szybki transport. W misjach takich jak ta...
Mały Alderaański Książę przesiadywał na zimnej podłodze, w kącie ciemnej celi. Jego przetłuszczone, blond włosy spływały na wykrzywioną w smutku twarz. W zielonych oczach tliły się krystaliczne łzy. Przemarznięte dłonie chował pod pachami. Na prawym nadgarstku połyskiwała srebrna bransoletka. Niegdyś śnieżno biały, uroczysty strój, zamienił się teraz w szare prześmierdnięte szmaty. Buty z czarnej skóry nie lśniły już takim blaskiem jak kiedyś. Ubranie to dostał od rodziców, za którymi gorzko tęsknił. Brakowało mu zabaw z kolegami, rodzimych krajobrazów i porośniętych mchem ruin starych budynków, gdzie chodził się bawić. A potem mama wołała go na obiad, którego zapach czuł jeszcze zanim doszedł do domu. Wieczorem przesiadywał w swoim białym pokoju, ozdobionym holoobrazkami superbohaterów z jego ulubionych holofilmów. Ta zimna cela w żaden sposób nie zastępowała mu pokoju.
Ron uniósł lekko główkę. Z korytarza zaczęły dobiegać odgłosy ciężkich kroków, zbliżających się w stronę ciasnej celi. Wtem ciężkie drzwi od pomieszczenia otworzyły się i do środka wpadło trochę światła z jasnego korytarza. W przejściu stanęła mroczna postać. Po chwili schyliła się ociężale i postawiła na brudnej posadzce metalową tacę z jakimś jedzeniem.
−Ja chcę do mamy! − zapłakał zrozpaczony książę.
Grube drzwi zatrzasnęły się za wychodzącym strażnikiem.
Cierpliwość się opłaca. Ukryty w mrocznym cieniu zepsutej latarni, Rolph'dan zauważył czterech podejrzanych typków, wychodzących pospiesznie z wygasłej kantyny "Hot Meltdown". Razem z nimi szedł lekko podpity porywacz małego księcia. Ich kroki skierowały się w stronę wąskiej alejki, w której praktycznie w ogóle nie było oświetlenia. Rolph'dan po cichu ruszył za nimi. Dzięki towarzyszącej mu Mocy, wyczuwał dokąd zmierzają.
Po wyjściu z cienkiej alejki zrobiło się trochę jaśniej. Nad zamgloną ulicą lewitowała zepsuta reklama jakiegoś czerwonego napoju. Przestarzały głośnik powtarzał w kółko jakiś slogan promocyjny. Jej neonowe światła mieszały się z głęboką czernią nocy. Głosy rozmawiających porywaczy rozchodziły się echem po pustej alei. Nagle wszyscy czterej znikli za zakrętem. Mistrz Jedi przyspieszył kroku. Szybko przeszedł na ukos przez jasną ulicę i znalazł się w kolejnej ciemnej alejce, do której przed chwilą skręcili śledzeni przez niego bandyci. Lecz ku jego zaskoczeniu bo bandziorach nie było śladu. Moc podpowiadała mu, że są tutaj. Rolph'dan powolnym krokiem, wszedł głębiej w mroczną uliczkę. Zdjął z głowy luźny kaptur odsłaniając swoje zielone lekku i zaczął się gorączkowo rozglądać po ciemnych zakamarkach alejki. Wreszcie Moc przemówiła do jego wyczulonych zmysłów, ale niestety było już za późno. Za plecami usłyszał ciche kliknięcie odbezpieczanej broni.
− Ręce do góry − odezwał się głos z tyłu − odwróć się powoli...
5
Rolph'dan, z rękoma uniesionymi w górę, powoli obrócił się w stronę źródła głosu. Tak jak się spodziewał, ujrzał przed sobą czwórkę znajomych zbirów. Każdy z nich celował w niego
z groźnie wyglądającej broni. Patrzyli na niego przeszywającym wzrokiem, a ich palce drżały na czułych spustach.
− Czemuś nas śledził? − zapytał jeden z humanoidów.
− Wykończmy go od razu − zasugerował ciemnowłosy człowiek.
Mistrz Jedi był zajęty rozmyślaniem, w jaki sposób ma dobyć miecz, by nie dać się zastrzelić. Sytuacja, w której się znajdował nie była trudna, ale też nie łatwa. Nie był bowiem aż tak szybki, a użycie sztuczki myślowej na cztery umysły na raz przerastało jego możliwości. Nakrycie się płaszczem Mocy i zniknięcie też nie zdałoby egzaminu. Nagle na jego kamiennej twarzy zajaśniał lekki uśmiech. Przypomniał sobie bowiem o pewnym triku, którego już dawno nie stosował. Rolph'dan skoncentrował się i użył Mocy, w wyniku czego za plecami wystraszonych bandytów rozległ się nieistniejący hałas przewracanego kosza na śmieci. Iluzja dźwięku była sztuczką starą jak galaktyka długa i szeroka. Bandyci odwrócili się nerwowo z pobudzonymi wyrazami twarzy, w stronę źródła dźwięku. Serca podskoczyły im do gardeł.
Jedi nie zastanawiał się długo. Wykorzystał chwilową nieuwagę zdezorientowanych porywaczy i w mgnieniu oka, w jego dłoniach znalazły się dwa srebrne miecze świetlne. Żółte i niebieskie ostrza wystrzeliły z emiterów klingi, z towarzyszącym im charakterystycznym brzękiem. Oba były o wiele krótsze od standardowych mieczy. Rolph'dan sam wyregulował ich długość tak aby nie przeszkadzały sobie nawzajem podczas walki. Specjalnie dla nich musiał opracować nowy styl szermierczy, którym się posługiwał. Żółty miecz należał kiedyś do jego zmarłego ucznia. Obecnie, wiernie służył nowemu właścicielowi.
− To Jedi!! − krzyknął głośno jeden z bandziorów.
W stronę rycerza posypał się deszcz czerwonych wiązek z rozgrzanych blasterów. Rolph'dan zachował w umyśle głęboki spokój. Ustawiając miecze w różnych pozycjach odbijał strzały, jeden za drugim. Silny ogień nie ustawał, tak jakby napastnicy mieli nadzieję, że naprawdę go trafią. Zamiast wiać strzelali dalej. Jedi, sparowując wiązki, powoli ruszył w stronę spanikowanych bandytów. Ci widząc jego śmiałe poczynania, zaczęli się wycofywać. Zaczęło do nich docierać, że czterech uzbrojonych gangsterów z pewnością nie było wartych tyle co jeden Mistrz Jedi, ze sporym zapasem doświadczenia. Szkoda tylko, że tak późno to zrozumieli.
Używając Mocy, Rolph'dan wyskoczył wysoko w górę i odbił kilka kolejnych strzałów. Jego brązowa szata pofalowała jak flaga na wietrze. Wylądował za plecami zdesperowanych napastników. Jednym precyzyjnym cięciem zniszczył rozgrzany blaster pierwszemu, który się odwrócił. Potem wprawił swoje roztańczone ciało w obrót i poczęstował tegoż samego Gotala, twardym kopniakiem z podeszwy prosto w przerażoną twarz. Ogłuszony bandyta stracił przytomność jeszcze zanim legł na twardej posadzce, parę metrów dalej.
Reszta ponowiła natrętny ogień w stronę rycerza. Rolph'dan wprawił miecze w ruch młynkowy i wszystkie wiązki poszybowały z powrotem do właścicieli, raniąc i obezwładniając dwóch z nich. Strzały ustały, a w powietrze uniósł się ostry zapach ozonu.
Trzech z głowy, pozostał jeden. Ostatni z porywaczy, był tym człowiekiem z bliznami, którego Rolph'dan rozpoznał w "Hot Meltdown". Miał ochotę zadać mu parę pytań na temat porwanego Rona.
6
Wystraszony człowiek, stał sparaliżowany strachem, otoczony porozrzucanymi po ziemi, nieprzytomnymi towarzyszami. Ściskając w ręku dymiący blaster, patrzył na pobitych przez Jedi, kolegów. Pierwszy z nich leżał ze zmiażdżonym nosem przy jego czarnych butach. Lufa jego miotacza była równo odcięta i żarzyła się jeszcze pozostawiając ślad po gorącym ostrzu miecza świetlnego. Dwaj pozostali bandyci − Gotal i Aquara, mieli wypalone rany w okolicach ramion. Obaj leżeli nieprzytomni. Co za wstyd, oberwać wystrzeloną przez siebie wiązką. Jedi stał dumnie po drugiej stronie pobojowiska z opuszczonymi ostrzami obu mieczy.
Wystraszony człowiek zaczął dokonywać rachunku sumienia, z którego nie wywnioskował nic dobrego. Spanikowany, rzucił się do ucieczki w głąb ciemnej uliczki.
Rolph'dan ruszył w pościg. Wiatr uniósł za plecami jego brązową tunikę. Po prędkości z jaką wiał jego uciekinier, Jedi doszedł do wniosku, że chyba naprawdę wzbudził w nim strach. Człowiek biegł tak szybko jakby uciekał przed śmiercią. Jednak Rolph'dan powoli zaczynał go doganiać.
Porywacz odwrócił się na moment i oddał dwa naiwne strzały w stronę biegnącego Jedi. Żółte ostrze miecza zderzyło się z krwistą wiązką, zaś druga seria kompletnie spudłowała, odbijając się rykoszetem w głębi ciemnej uliczki. Zdenerwowany człowiek zaklął i szybko zniknął za zakrętem.
Rolph'dan dobiegł do rozdroży i zauważył jak przebiegły bandyta wskakuje do wyłamanej w podłodze studzienki ściekowej. Rozległo się głośne chlapnięcie o dno ścieku. Jedi prędko zbliżył się do kanału. W jego wyczulony zmysł węchu uderzyła najbardziej zepsuta i zgniła mieszanka smrodu i odoru jakiej jeszcze nigdy nie wąchał. W oku stanęła mu łezka i miał wrażenie, że zaraz zwróci śniadanie.
Wziął głęboki oddech Nar Shaddańskiego powietrza, którego też nie można było nazwać świeżym i zeskoczył do oślizgłego kanału, lądując po kolana w zabrudzonym ścieku. Prędko wyłączył niebieski miecz świetlny i lewą ręką zakrył sobie przeczulony nos, by nie czuć ostrego swądu padliny. Kanały na tej planecie mogły ciągnąć się setkami kilometrów, więc trzeba było uważać by nie zbłądzić.
Rolph'dan dzięki Mocy wyczuł, w którą stronę pobiegł porywacz i ruszył za nim. Czuł się jak szczur, ślepo podążający po okrągłych korytarzach labiryntu. Z tą różnicą, że on wcale nie był ślepy. Moc była jego przewodnikiem i z jej pomocą dokładnie wiedział, w która stronę ma pójść.
Nagle z ciemnego tunelu naprzeciw niego zaczął dobiegać jakiś niewyraźny szum, przypominający wodospad. Brudna woda zaczynała płynąć z coraz większym prądem. Jedi cały czas szedł przed siebie z mieczem świetlnym w pogotowiu. Był pewien, że niedaleko znajduje się odpływ albo coś w tym rodzaju. Na skórze czuł wyraźny przeciąg.
Wtem, kilkanaście metrów przed sobą ujrzał wyjście z długiego, mrocznego tunelu. Uciekający przed nim porywacz już tam stał, a tuż przed nim znajdowała się przepaść do której spadała wypływająca z tunelu woda. Rolph'dan szybko ruszył w kierunku zaalarmowanego jego obecnością człowieka.
Bandzior chwycił się biegnących pod sufitem zardzewiałych rur i niczym małpa zaczął huśtać się na drugą stronę przepaści, gdzie znajdowało się wejście do kolejnego tunelu ściekowego.
Jedi dezaktywował miecz i ostrożnie podszedł do krawędzi tunelu. Woda wypływająca z pomiędzy jego stóp, zmieniała się w potężny wodospad i z wielkim hukiem uderzała o dno głębokiej otchłani. Rolph'dan zawiesił się na biegnących nad jego głową rurach i huśtając się
7
z ręki na rękę, szybko parł na przód. Trochę przypominało mu to tor przeszkód w Świątyni Jedi, jeszcze z czasów gdy był padawanem. Tak się składało, że z tym odcinkiem nie miał nigdy większych problemów, a jego mistrz zawsze był z niego dumny i zadowolony.
Porywacz pierwszy dotarł do okrągłego odpływu po drugiej stronie. Widząc, że Jedi nie ma miecza, nabrał pewności siebie. Wyciągnął z kabury blaster i z okrutnym uśmiechem wycelował w huśtającego się rycerza. Nerwowo pociągnął za spust.
Rolph'dan wyczuł lecącą w niego gorącą wiązkę i błyskawicznie uskoczył na bok, chwytając się dłońmi przerdzewiałego zaworu. Potem szybko uskoczył przed kolejną. Nie na darmo nazywano go w Zakonie, mistrzem gimnastyki. Mógł od czasu do czasu przegrywać pojedynki sparingowe z innymi Jedi, ale nikt nigdy nie dorównałby mu na torze przeszkód. Był szybki jak wiatr i zwinny jak kot.
Bandzior wystrzelił ponownie. Jedi parł do przodu z dziecinną łatwością unikając trafienia. Pewność porywacza szybko wywietrzała zmieniając się w strach, kiedy zobaczył jak każdy kolejny strzał trafia w gołą ścianę. Człowiek przerwał bezsensowny ogień i rzucił się do dalszej ucieczki w głąb ciemnego kanału.
Rolph'dan zeskoczył na okrągłą krawędź odpływową, z której przed chwilą strzelał do niego porywacz. Ponownie uaktywnił miecz świetlny o złotym ostrzu i ruszył w głąb wilgotnej rury, zostawiając głęboką przepaść za plecami. Odgłosy głośnego wodospadu cichły równomiernie z brakiem światła w tunelu.
Wtem pod jego nogami, otworzyła się z niesamowitą szybkością, zapadnia. Zaskoczony Jedi nie zdążył wyskoczyć, ani złapać się krawędzi. Znalazł się w śliskiej, krętej zjeżdżalni, która prowadziła go w dół z coraz większą prędkością. Brązowa tunika powiewała na coraz silniejszym wietrze.
Nagle wąski tunel skończył się, a Rolph'dan, po krótkim locie, wylądował parę metrów niżej na stosie lepkich i cuchnących śmieci. Podniósł głowę i rozejrzał się.
Przed nim rozciągało się okrągłe wysypisko wielkości stadionu, po brzegi wypełnione wielkimi górami brudnych odpadów. Między nimi plątały się błotniste dróżki, o zróżnicowanej szerokości. Gdzieś w oddali z zasmolonych kominów buchały słupy ognia, rozświetlając fragmenty wysokiego, stalowego muru, odgradzającego całą powierzchnię wysypiska od mrocznych wieżowców "pionowego miasta". W przestrzeni powietrznej wysoko w górze, latały jakieś śmigacze.
Rolph'dan zeskoczył z góry odpadków na błotnistą ziemię. Jego długa szata była cała zabrudzona. Cieszył się że żaden z jego kolegów Jedi, nie widział w jakim stanie znajduje się jego ubiór. To dopiero wstyd − pomyślał, odklejając lepki papier od rękawa.
Wtem o wielki mur za jego plecami, rozbiła się z hukiem wiązka czerwonego lasera. Jedi obejrzał się w głąb wysypiska i zauważył ukrytego wśród śmieci porywacza, który próbował wykorzystać jego chwilową nieuwagę. Rolph'dan ruszył w pościg. Biegnąc tupał butami o mokre kałuże.
Człowiek ponownie zerwał się do ucieczki. Wpadł w kolejny zakręt, znikając za wysokim stosem oślizgłych odpadów. Po chwili rozległ się dziwny hałas, jakby ktoś uruchamiał stary akumulator.
Jedi dotarł za zakręt i jego oczom ukazała się wielka machina do spychania śmieci. Zaskoczony, podniósł gardę.
8
To był model TCB−1( Trash Copmact Burner) zwany przez jego użytkowników "Pająkiem", ponieważ cała jego konstrukcja, osadzona na czterech wysokich, metalowych nogach, przypominała właśnie pająka. Z przodu znajdowała się szeroka, zardzewiała łycha, służąca do spychania śmieci. Miała możliwość wysuwania się do przodu, co znacznie uskuteczniało działanie "Pająka". Z tyłu odstawał okrągły, stalowy kokon, w którym znajdowała się większa część ważniejszych systemów robota.
Na grzbiecie całego mechanizmu, zapięty w fotelu pilota siedział, śmiejący się okrutnie porywacz. Z jego twarzy można było wyczytać, że zaraz zrobi użytek z potężnej maszyny.
− Giń "rycerzyku"! − zawołał złośliwie.
Przerdzewiały spychacz ruszył z całą prędkością w stronę Rolph'dana. Jego stare mechanizmy groźnie zaskrzeczały jakby ten stalowy potwór naprawdę żył. Był tuż tuż.
Jedi wybił się wysoko w górę, unikając zmiażdżenia przez metalową łychę i wylądował na szczycie góry brudnych odpadów. A już myślał, że bez problemu dopadnie tego bandziora. Niestety wyszło inaczej i trzeba się będzie jeszcze odrobinę wysilić.
Rolph'dan szybko zrzucił przemoczoną tunikę, która w tej chwili tylko by przeszkadzała. Płaszcz opadł w dół, na błotnistą ziemię.
Twi'lekański Mistrz Jedi miał na sobie luźną kremową kamizelkę, wyszytą szarymi roślinnymi wzorami z jego rodzinnej planety. Na ręce spływały mu ciemnobrązowe rękawy, lekko zasłaniające dłonie. Spod skórzanego pasa, wystawał kawałek materiału od kamizelki, który przesłaniał krocze. Ciemne spodnie rycerza wchodziły w elastyczne czarne buty. Zza głowy swobodnie zwisało zielone Lekku.
Jedi wyciągnął drugi miecz świetlny i uaktywnił go. Z emitera wysunęło się błękitne ostrze. Teraz trzymał w rękach oba miecze i przybrał postawę bojową, szykując się do starcia z potężnym robotem. Żóte i niebieskie światła odbijały się od jego twarzy.
"Pająk" kierowany przez wstrętnego bandytę, obrócił się ostro i masywną łychą zmiótł górę odpadków, na której stał Rolph'dan.
Jedi zorientował się w porę i ponownie używając Mocy wyskoczył wysoko. Tym razem ułożył miecze w pozycji jak najdalej od klatki piersiowej, tworząc w powietrzu krzyż. Zanurkował tuż za stalową łychą i przeciął dwie metalowe belki hydrauliczne, które łączyły ją z resztą robota. Rozległ się odgłos ciętej stali.
Rolph'dan odbijając się od mokrej ziemi, wykonał szybki przewrót nisko pod brzuchem stalowej bestii i wybijając się saltem, znalazł się kilka metrów za jej plecami.
Bezwładna łycha z wielkim trzaskiem zwaliła się na stertę porozrzucanych odpadów. Kable wystające z przeciętych belek zaczęły lekko iskrzyć. Zdenerwowany bandzior zazgrzytał zębami i szybko obrócił się wraz z uszkodzonym "Pająkiem" w stronę bojowo nastawionego Jedi. Maszyna uwolniła z rdzawych wentylatorów kłęby gorącej pary.
− Chcesz się bawić na gorąco?! − spytał, złośliwie krzycząc porywacz − No to masz! − dodał, po czym zza fotela, w którym siedział wysunęła się parę metrów nad jego głowę, cienka stalowa rura zakończona zasmolonym działkiem wycelowanym w niepewnego rycerza.
Wtem z małej armatki, wystrzelił gorący strumień ognia, służącego do palenia śmieci. Żar leciał prosto w Rolph'dana.
9
Zaskoczony Jedi szybko uskoczył w bok, unikając zwęglenia przez gruby płomień. Poczuł ciepło przenikające przez jego ubranie, aż do skóry. Mało brakowało − pomyślał. Ta zabawa stawała się coraz bardziej niebezpieczna i stwarzała coraz większe zagrożenie dla jego życia. Zaczęło się od paru przestraszonych typków a skończyło na robocie od śmieci. Ale tylko od niego zależało jak to się skończy.
Miotacz obrócił się w stronę rycerza, a razem z nim zionący ogień zatoczył pętlę, paląc stosy odpadów. Rolph'dan przeskoczył tuz nad płomieniem, wywijając nogami w powietrzu. Rozżarzony strumień znów zawrócił. Jedi używając całej swej Mocy wykonał wysokie salto
w tył i po chwili znalazł się za kolejną górą śmierdzących śmieci. Bandyta widząc to wybuchł okrutnym śmiechem.
− I co? Już nie jesteś taki twardy?! − krzyczał sarkastycznie.
Ognisty podmuch w mgnieniu oka zmiótł potężną górę odpadów, za którą chował się
Rolph'dan.
Jedi zaczął biec w bok uciekając przed gorącą chmurą podpalonego stosu. Wiedział, że jeżeli szybko czegoś nie wymyśli, wysypisko to stanie się jego grobem.
Tymczasem porywacz, który wyśmienicie się bawił, wpadł na kolejny genialny pomysł. Wyciągnął z kabury blaster i równocześnie sterując miotaczem płomieni, otworzył ogień w stronę Jedi.
Rolph'dan właśnie tego potrzebował. Przeskakując strumień ognia, saltem w tył, odbił niebieską klingą nadlatującą wiązkę, która poszybowała prosto w pistolet bandziora, wybijając mu go z ranionej dłoni. Porywacz krzyknął bardziej ze strachu niż z bólu, spuszczając wzrok z rycerza. Kiedy znów spojrzał przed siebie Jedi już tam nie było.
Rolph'dan ukrył się za najbliższą górą śmieci i zaczął obmyślać plan. Nie chciał zabijać porywacza, co mógł zresztą uczynić z łatwością, bo nie dowiedziałby się gdzie trzymają małego Rona.
Bandzior rozglądał się gorączkowo za rycerzem, którego nigdzie nie mógł dostrzec. Ogień z miotacza ustał. Na placu zapanowała cisza. Rozgrzane wentylatory "Pająka" zaczęły głośno pracować.
Na skórze człowieka pojawiły się dreszcze, a po czole zaczął spływać zimny pot.
−Wyłaź! − krzyknął niepewnie.
Jego wrzask rozszedł się echem po opuszczonym wysypisku.
Rolph'dan przypomniał sobie o tunice, którą wyrzucił i to podsunęło mu pewien pomysł. Wypatrzył porzucony płaszcz i Mocą przyciągnął go do siebie. Porywacz w wielkim robocie nawet tego nie zauważył. Jedi schował niebieski miecz i z zabłoconą tuniką w ręku wybiegł w stronę "Pająka".
Człowiek widząc to uśmiechnął się złośliwie. Nareszcie będzie miał okazję pomścić kolegów i upokorzenia jakich doznał. Zemsta przesłoniła mu oczy. Bez zastanowienia wystrzelił miotaczem ognia prosto w rycerza. Gorąca chmura zagrzmiała przeraźliwie.
Rolph'dan zauważył jak płomienie lecące w jego kierunku zasłaniają widoczność porywaczowi. O to właśnie mu chodziło. Używając Mocy wyrzucił tunikę wysoko w powietrze. Płaszcz wzbił się jak rakieta nad powierzchnię wysypiska.
10
Zmylony człowiek pokierował strumień ognia w górę, paląc brązową pelerynę.
W tym samym czasie, Jedi wyskoczył przed siebie i rzucił mieczem w stronę "Pająka". Żółta klinga poszybowała niczym bumerang, przecinając cienką rurę, na której wspierał się zionący miotacz.
Z uciętego stalowego kabla stanął, wysoki na kilkanaście metrów, pionowy słup ognia. Płomień rozświetlił niemalże całe wysypisko.
Zdezorientowany porywacz poczuł jak jego włosy zaczynają się palić. Spanikowany, czym prędzej wypiął się z fotela i zeskoczył na błotnistą ziemię. Z wrzaskiem doczołgał się do najbliższej kałuży i łapczywie zanurzył w niej głowę. Z jego głowy uniósł się dym.
Robot "Pająk" zwalił się, ze zgrzytem. Woda i śmieci wzbiły się w powietrze. Pionowy słup ognia powoli zaczął się kurczyć i przygasać.
Rolph'dan odetchnął z ulgą. Walka została zakończona. W powietrzu unosił się ostry zapach spalenizny. Połowa cuchnącego wysypiska została puszczona z dymem. Po ziemi walały się niedopalone odpadki. Śmieciarze ucieszą się, że będą mieli mniej roboty.
Jedi przyciągnął do ręki wygasły miecz świetlny i zaczepił go z powrotem za pas. Trochę żałował swojej tuniki, ale cóż, trzeba było szybko działać. Nigdy nie przypuszczałby, że ta brązowa peleryna uratuje mu kiedyś życie.
Rolph'dan, powolnym krokiem ruszył w stronę leżącego nieprzytomnie z dymiącą głową, porywacza. Nareszcie będzie miał okazję go przesłuchać.
Zolan, zdobywca trzech pucharów za pierwsze miejsca w wyścigach Podów, na najbardziej niebezpiecznych torach jakie można sobie wyobrazić, dokładnie pucował zabrudzoną deskę rozdzielczą swojego lśniącego, czerwonego śmigacza. Wokół niego, między wysokimi wieżowcami, tętnił hałaśliwy ruch powietrzny. Planeta już dawno rozpoczęła swoje bujne nocne życie.
Jak większość istot rozumnych, Zolan nienawidził Nar Shadda. Ta planeta przyprawiała go o mdłości. Gdziekolwiek się pojawił, zawsze musiał wdać się w porachunki z jakimś gangiem. Kiedyś uciekając przed SWOOP−erami, wyskoczył z trafionego wiązką śmigacza, który później rozbił się o siedzibę drugiego gangu, niszcząc im parę nowiutkich maszyn w
potężnej eksplozji. W ten sposób doprowadził do wojny gangów. To było dawno, dawno temu, ale dla własnego bezpieczeństwa, do dziś trzyma się z dala od niektórych groźnych sektorów na Nar Shadda.
Zolan był Bothaninem o czarno−popielatej sierści i jasnobrązowych oczach. Lubił ubierać się w skórzane kurtki, bardzo popularne tam skąd pochodził. Rękawy mocno przylegały do rąk i kończyły się w połowie przedramieni, odsłaniając jego kudłate ręce. Zawsze nosił przy sobie lekki blaster sportowy, w kaburze swojego ozdobnego czarnego pasa ze złotą klamrą. Szare spodnie wchodziły w czarne buty o grubych, gumowych podeszwach. Taki strój był charakterystyczny dla pilota wyścigowego. Bothanin czuł się w nim pewnie i bardzo swobodnie.
Nagle przyczepiony do licznika, mały komunikator głośno zapikał. Zolan przerwał czyszczenie śmigacza i odebrał wiadomość:
− Co jest? − spytał, domyślając się z kim będzie rozmawiał.
− Dowiedziałem się gdzie trzymają Rona − oznajmił głos Jedi.
11
− Najwyższy czas! − ucieszył się Bothanin − mam już dość czekania.
− Na skrzyżowaniu 8 i 9, w jakimś magazynie − rzekł Rolph'dan − wiesz coś o tym miejscu?
− 8 i 9 znajdują się w tak zwanej "Dzielnicy rozpusty" − powiedział z uśmiechem Zolan − to niedaleko od ciebie.
− Dzielnica rozpusty − powtórzył Jedi − wymarzone miejsce dla dziesięciolatka.
− Będę w pobliżu, w razie gdybyś miał kłopoty − oznajmił Bothanin.
Rolph'dan zamilkł na chwilę.
− Podejrzewam, że już niedługo zrobi się tam gorąco...
Rolph'dan podążał ciemnymi uliczkami pionowego miasta, które prowadziły go w stronę Dzielnicy Rozpusty. Wyczuwał coraz silniejsze zaburzenia w Mocy. Przestraszony chłopiec był coraz bliżej.
Wraz z odczuwanymi wibracjami, powróciły zmartwienia rycerza. Nie miał bowiem żadnego planu jak uratować małego Księcia. Bał się o powodzenie swojego zadania. Skoncentrował się próbując odnaleźć spokój w swojej targanej niepokojami duszy. Teraz musiał zaufać sobie. Od tego zależała jego misja. Nie mógł pozwolić by dopadł go strach. Przez cały czas miał przed oczami twarz swojego ucznia i słowa wychodzące z jego ust: "Mistrzu, wybacz że cię zawiodłem".
Rolph'dan zatrzymał się. Tragiczne wspomnienia z tamtego dnia, powróciły. Jedi wiedział, że to nie jego padawan go zawiódł. To on zawiódł swojego padawana. Gdyby bardziej uważał, gdyby chociaż krzyknął, to jego uczeń byłby dzisiaj Rycerzem Jedi, szkolącym własnych padawanów.
Mistrz powoli wziął się w garść. Z jego oka wypłynęła gorzka łza. Jeżeli ten młody chłopiec ucierpi to tylko dlatego, że on mu nie pomógł. Rolph'dan nie chciał dwa razy popełniać tego samego błędu. Ta misja była dla niego jedyną nadzieją na przepędzenie demonów przeszłości.
Jedi uniósł głowę i ruszył przed siebie. Był gotów na wszystko.
Znajdująca się na skrzyżowaniu dwóch ulic, popularna Dzielnica Rozpusty przypominała zaplecze nocnego klubu. Jej nazwa wzięła się od tego, że tonęła po brzegi w domach publicznych. Na wysokich ścianach widniały kolorowe szyldy, a wokół smukłych latarni kręciły się nie mniej smukłe, skąpo ubrane dziewczyny, rzucające przechodniom kuszące spojrzenia. Z wnętrz burdeli dudniła głośna muzyka. Po ziemi unosiła się lekka mgiełka, wylatująca ze ścieków. Po chodniku zataczało się kilku pijaków, którzy wołali coś do prostytutek.
Mistrz Rolph'dan zatrzymał się przed mroczną fasadą na pozór opuszczonego magazynu. Dostępu broniły potężne, metalowe drzwi, ponabijane grubymi nitami. Jedi podszedł bliżej i zapukał pięścią. Trzask rozszedł się echem po wnętrzu budowli.
Wtem w drzwiach, otworzyła się mała odsuwana klapka. Po drugiej stronie wrót, rycerz dojrzał parę złowrogich ślepi.
12
− Czego tu? − spytał gniewnie strażnik.
− Przyszedłem zapłacić okup za chłopca − odpowiedział Rolph'dan.
− Nie tak się umawialiśmy − zaprzeczył stanowczo humanoid, lecz po chwili zastanowienia dodał:
− Zostaw je na schodach i odejdź.
− Najpierw muszę mieć pewność, że chłopcu nic nie jest − rzekł podejrzliwie Jedi.
− Jeszcze żyje − odpowiedział gbur przymrużając ślepia.
− Chciałbym go zobaczyć − oświadczył Rolph'dan, wykonując dziwny gest ręką − w przeciwnym razie nie zapłacę.
Strażnik zamknął klapkę i po chwili masywne drzwi otworzyły się. Humanoid przypominający rasę Quarren, stał w ciemnym korytarzu z odbezpieczonym blasterem wycelowanym w Jedi.
− Właź − rozkazał.
Rolph'dan powoli wszedł do środka. Quarren zaczął zamykać ciężkie wrota, odwróciwszy się plecami do rycerza. Tu popełnił krytyczny błąd. Rolph'dan przystawił swą dłoń do głowy stworzenia i użył Mocy. Strażnik osunął się nieprzytomny na metalową podłogę.
Jedi pochylił się nad śpiącym humanoidem i odpiął mu od grubego pasa metalowy klucz. Zadziwiające jak wielki wpływ miała Moc, na słabe umysły.
Z głębi ciemnego korytarza dobiegały odgłosy głośnych rozmów. Widocznie bandyci byli tak pewni swojego bezpieczeństwa, że urządzili sobie schadzkę.
Zaburzenia w Mocy stawały się coraz wyraźniejsze. Rolph'dan nie miał wątpliwości, że był coraz bliżej małego Księcia. Starał się zapomnieć o swoim lęku i skoncentrował się na zadaniu. Po cichu doszedł do stalowych drzwi po drugiej stronie korytarza. Delikatnie popchnął je, tak aby zardzewiałe zawiasy nie zaskrzypiały, zdradzając jego obecność.
Przed sobą ujrzał pogrążone w cieniu i mroku, przestronne wnętrze starego magazynu. Po środku, wokół słabo oświetlonego stolika siedziało sześciu porywaczy. Wśród nich rozpoznał dwóch Gotali, jednego Człowieka, Trandoshanina i dwóch Devaronian. Z daleka trudno było ocenić, ale prawdopodobnie grali w karty. Lampka na ich stoliku była jak małe ognisko
pośród pogrążonych w ciemności skał wielkiego kanionu. Po podłodze walały się stare, zakurzone pudła z dawno nie dostarczonymi przesyłkami. Tuż obok grających bandziorów, stały jakieś trzy pojazdy, nakryte szarymi płachtami. Na ścianie przed maszynami, Jedi zauważył metalowe drzwi hangarowe.
Rolph'dan zakradł się głębiej starego magazynu i schował się za jedną ze skrzyń, tak aby porywacze, siedzący w samym środku hali, nie zauważyli go. Zaczął rozglądać się za drzwiami do celi, w której mógł być przetrzymywany Ron.
W kącie wielkiego wnętrza wypatrzył wejście do kolejnego ciemnego korytarza. Jego intuicja podpowiadała mu, że właśnie tam ma się skierować.
Wykorzystując ciemność pomieszczenia, Rolph'dan przemknął tuż przy ścianie niczym cień. Porywacze byli zbyt zajęci grą i rozmową by cokolwiek zauważyć. Jedi upewnił się czy nikt, go nie widzi i swoje ciche kroki skierował w głąb tajemniczego przejścia. Nie chciał napadać
13
na porywaczy od razu, ryzykując życiem chłopca. Wolał go najpierw uratować, by mieć stu procentową pewność, że nic mu nie jest. Takie postępowanie wydało mu się najrozsądniejsze.
− Dum pu nauta! − zaklął ze złością jeden z Gotali, rzucając swoje karty o stół.
− Ty oszukiwać! − dodał, wskazując palcem na udającego niewiniątko Corellianina.
− Ja? − oburzył się mężczyzna − Posłuchaj przyjacielu. Jak chcesz wygrywać w Sabacca, skoro nie potrafisz nawet poprawnie sklecić zdania we wspólnym?
Rozzłoszczony Gotal chwycił za broń w kaburze.
− Spokój! − rzekł ostrym tonem Trandoshanin − chcecie się pozabijać czy być bogaci?
Człowiek i Gotal patrzyli sobie głęboko w rozgniewane oczy.
− Niedługo dostaniemy okup za tego bachora i wtedy będziemy mogli do siebie strzelać. Jasne? − spytał jaszczuroczłowiek.
Gotal powoli ochłonął. Na twarzy zagarniającego ze stołu wygraną Corellianina, zajaśniał uśmiech.
− Hej cwaniaczku − przyganił Trandoshanin − Twoja kolej na wachtę. Idź zmienić Roda.
− Już się robi szefie − odparł rozkręcony Człowiek, po czym zebrał się ze stołka i poszedł wykonać polecenie.
−Luger się spóźnia − rzekł siedzacy w rogu Devaronianin.
− Powinien wrócić jakąś godzinę temu − dodał.
− To mi śmierdzieć − stwierdził Gotal.
− Proponuję byś zaczął się myć − powiedział któryś z porywaczy.
Wszyscy bandyci, prócz speszonego Gotala, wybuchli głośnym śmiechem.
Mały Ron spał na twardym, ciasnym łóżku. Metalowa taca z nietkniętym jedzeniem wciąż stała na podłodze. Cela była przez cały czas pogrążona w ciemności.
Nagle cisza została przerwana przez odgłosy kroków dochodzących z głębi korytarza. Po chwili ktoś przekręcił w starym zamku, zardzewiałym kluczem.
Książe obudził się i spojrzał w stronę otwierających się, metalowych drzwi. W progu stała postać pogrążona w mroku i bezruchu. Strach Rona ustąpił zdziwieniu. Nogi humanoida ugięły się i masywny strażnik runął nieprzytomny na ziemię, lądując głową w tacy z jedzeniem. Pożywienie bryznęło po podłodze. Tuż za nim pojawiła się kolejna postać. Chłopiec poczuł na sobie jej spojrzenie.
− Kim jesteś? − wyjąkał.
14
Rolph'dan skamieniał widząc przed sobą małego Księcia. Oto dotarł do najtrudniejszego i najdelikatniejszego etapu swojej misji. Ron wpatrywał się w niego swoimi niewinnymi, dziecięcymi oczkami. Przez chwilę, Mistrz Jedi nie wiedział co ma robić. W jego głowie rozpętał się chaos. Strach był coraz bliżej. Tak blisko, że aż poczuł zimno Ciemnej Strony Mocy. Wtedy mały chłopiec odezwał się do niego. Dziecięcy głos przerwał milczenie i przegonił strach.
Rycerz przypomniał sobie swoje rozmyślania sprzed niecałej godziny: "Jeżeli ten młody chłopiec ucierpi, to tylko dlatego, że mu nie pomogłem". Ciemna Strona znikła niczym stres przepędzony ulgą. Jedi wziął się w garść i z dumą odpowiedział na pytanie Księcia:
−Jestem Jedi − rzekł − przybyłem tu by cię uratować Ronie z Alderaanu.
Szczęśliwy Corellianin, wygwizdując po cichu pieśń zwycięstwa, zbliżał się do drzwi wejściowych od magazynu. Odprawianie wachty z pełnym portfelem będzie dla niego przyjemnością, ale...
Człowiek wytężył wzrok i pośród ciemności zauważył Quarrena, leżącego nieprzytomnie przy niedomkniętych drzwiach. Jego zadowolenie momentalnie znikło. Wyciągnął z kabury swój sportowy blaster i pochylił się na śpiącym strażnikiem, pukając go lufą w głowę.
− Rod, wstawaj − powiedział budzącym tonem − co ty, drzemkę sobie odstawiasz?
Quarren powoli otworzył oczy, po czym zerwał się na równe nogi.
− Co jest?! − spytał zaskoczony człowiek.
− Gdzie jest ten koleś z okupem? − panikował Rod.
− Jaki koleś, o czym ty gadasz? − zdziwił się Corellianin.
Quarren nerwowo złapał się za pas.
− Nie ma klucza! − wrzasnął.
Człowiek zebrał myśli.
− Chłopak! − krzyknął zdenerwowany.
Rolph'dan wyczuł kolejne, bardzo wyraźne zaburzenie w Mocy. W jego głowie zmaterializował się krzyk Corellianina, którego normalnie by nie usłyszał.
− Wiedzą, że tu jestem − oznajmił Jedi − mamy mało czasu.
Rycerz spojrzał w górę i na suficie ujrzał kratę kanału wentylacyjnego. Otwór był na tyle duży, by można przez niego przejść.
− Mama cię przysłała? − spytał pobudzony Ron.
Rolph'dan prędko uaktywnił swój miecz o złotym ostrzu i zaczął ciąć metalową kratę. Ciemne wnętrze celi rozświetliło żółte światło. Książę nie odczuwał już strachu. Był zbyt
15
zachwycony widokiem Rycerza. Nie mógł napatrzeć się na błyszczącą, laserową klingę jego miecza, tnącą stal niczym nóż, krojący topniejące masło.
− Twoi rodzice zwrócili się o pomoc do Zakonu − odpowiedział Jedi − Rada wysłała mnie bym cię uratował.
Odcięta krata spadła na plecy nieprzytomnego strażnika.
− Szybko, daj......... − nagle Rolph'dan obrócił się błyskawicznie odbijając mieczem, lecącą w jego plecy, czerwoną wiązkę.
W głębi korytarza stali zaczajeni za rogiem porywacze, co chwilę otwierając ogień w stronę
Jedi. Rolph'dan odbijał strzały jeden za drugim.
− Szybko! − krzyknął do Rona − stań za mną i nie wychylaj się!
Chłopak prędko wykonał polecenie.
Rycerz używając Mocy zamknął drzwi do celi. Nadlatujące wiązki zaczęły uderzać o nie, powoli wyginając rozgrzany metal. Rolph'dan schował ostrze miecza.
− Szybko daj rękę − rzekł pospiesznie do chłopca, po czym podsadził go do wnętrza ciasnego tunelu wentylacyjnego.
− Czołgaj się! Zaraz cię dogonię! − dodał.
Porywacze cały czas strzelali do zamkniętych drzwi. Po chwili popękany od ognia metal, wybuchł, pozostawiając dziurę do wnętrza celi. Krawędzie wyłomu żarzyły się od wiązek blasterów. Wnętrze wypełniło się gęstym dymem.
Bandyci szybko zbliżyli się do wyłamanych z zawiasów drzwi i zajrzeli do zadymionej celi.
− Nie ma ich! − krzyknął Corellianin, po czym na suficie zauważył wypaloną kratę od kanału wentylacyjnego.
− Uciekają przez wentylację! − oznajmił.
Rolph'dan i mały Książę, czołgali się przez ciasny tunel wentylacyjny. Nagle zaczęło się im robić jaśniej. Przeciąg był coraz silniejszy. Jedi zauważył wyjście z korytarza parę metrów przed nimi.
− Poczekaj − rzekł do Rona − wyjdę pierwszy.
Jedi wychylił się z otworu w kanale i ujrzał przed sobą głęboką przepaść.
Wyjście znajdowało się na wysokim poziomie Pionowego Miasta. Wiatr na tej wysokości był bardzo silny. W przestrzeni powietrznej tlił się ruch śmigaczy. Z tego piętra nie było widać dna zasnutej gęstą, ciemnobrązową mgłą otchłani. Gwieździste niebo zdawało się być bliżej niż parterowy poziom planety.
Jedi ostrożnie stanął na szerokim gzymsie, przebiegającym poziomo przez ścianę wieżowca. Krawędź przepaści zdawała się być stabilna. Potem pomógł Ronowi wyjść z tunelu i posadził go sobie "na barana". Książę spojrzał na strzeliste budynki. Malutkie światełka mieszały się z czarnym niebem pełnym migoczących gwiazd.
− Nie wiedziałem, że jesteśmy na Nar Shadda − powiedział zdziwiony.
16
Jedi zastanawiał się jak wybrnąć z tej sytuacji.
Przed nim kilometrowa przepaść, za nim uzbrojeni bandyci, po bokach zerwane krawędzie przestarzałego gzymsu, a na grzbiecie mały chłopiec. To wszystko nie wyglądało najlepiej.
Wtem, Moc znów podpowiedziała mu rozwiązanie. Rolph'dan spojrzał w głąb otchłani i skoncentrował się. Wyczuł znajomą obecność.
− Zamknij oczy i trzymaj się mocno − rzekł do Księcia.
Chłopiec wykonał polecenie. Objął Rycerza za szyję.
Rolph'dan zastanowił się chwilę i ostatecznie podjął decyzję. Odbił się lekko od gzymsu i zeskoczył w głąb przepaści.
Pionowy wiatr zaczynał wiać od dołu z coraz większą prędkością, targając włosy Księcia. Obaj spadali coraz szybciej i szybciej. Piętra wieżowców przewijały się niczym przelatujący statek.
Nagle z mgły wyłonił się znajomy kształt czerwonego śmigacza.
− Przygotuj się na lądowanie! − oznajmił chłopcu Jedi.
Ron ścisnął rycerza jeszcze mocniej.
Rolph'dan ugiął lekko nogi, celując w zbliżający się pojazd. I po chwili.......
BACH!!!
Maszyna zatrzęsła się straszliwie, pod ciężarem lądujących na tylnim siedzeniu pasażerów. Silniki repulsorowe pisnęły z przeciążenia.
− Co jest grane!? − krzyknął wystraszony Zolan, unikając zderzenia z rozpędzoną śmieciarką.
Bothanin wyrównał lot i odwrócił się do tyłu.
− Rolph'dan! − wrzasnął pilot, po czym kiwając nerwowo głową wrócił do kierowania śmigaczem.
− Masz , przyjacielu przykry zwyczaj spadania komuś na głowę − ironizował.
Jedi zapiÄ…Å‚ Rona w pasy na przednim siedzeniu.
− Mało nie dostałem zawału! − ciągnął pobudzony Zolan.
Rolph'dan zdawał się nie przejmować narzekaniami przyjaciela. Przyzwyczaił się do nich i traktował je z przymrużeniem, swojego jedynego oka.
− To jest Ron Obenon − oznajmił.
− Cześć mały − przywitał się z uśmiechem, pilot − tylko niczego nie dotykaj − dodał pospiesznie.
− A to jest mój kolega, Zolan − powiedział rycerz, klepiąc roztrzęsionego Bothanina po
17
ramieniu.
Czerwony śmigacz, którym latał Zolan, był szybką i smukłą maszyną. Po bokach znajdowały się dwie potężne, metalowe rury wydechowe, a z tyłu na podwoziu były zamontowane dwa silniki repulsorowe. Z maski wystawała para wysuwanych świateł. Półokrągła szyba
osłaniała twarz pilota. Na desce rozdzielczej roiło się od różnych przekaźników i świecących przełączników.
Rozpędzony pojazd ciął niczym strzała, Nar Shaddański ruch powietrzny.
Tymczasem porywacze zrzucili płachty przeciw kurzowe ze swoich maszyn, zwanych
"Renderami". Trzy zmodyfikowane śmigacze powietrzne stały dumnie po środku hangaru. Naszpikowane bronią z dodatkowymi silnikami nadającymi prędkość.
Drzwi od magazynu odsunęły się.
Bandyci szybko wsiedli do swoich pojazdów i jeden po drugim wylecieli w przestrzeń powietrzną planety. Trzy czarne śmigacze w trójkątnej formacji, mknęły coraz szybciej ulicami Nar Shadda.
− Mam ich na radarze − oznajmił Corellianin, przez komunikator − daleko nie uciekną...
− Hej, Rolph'dan − rzekł Zolan do swojego kolegi − twoi nowi kumple? − spytał pokazując na monitorze radaru trzy zbliżające się punkciki − oho, mają "Rendery".
− Skąd wiesz, że to "Rendery"? − zapytał Jedi, odwracając się za siebie.
Rycerz spostrzegł trzy czarne maszyny, powoli wyłaniające się z mgły.
− Poznałem po rozstawieniu silników − odparł Bothanin − dwa po bokach i jeden schowany z tyłu.
− Ale skąd wiedzieli? − rycerz zahaczył spojrzeniem o małą bransoletkę na nadgarstku
Rona.
Że też wcześniej jej nie zauważył.
Szybko zdjął ją z ręki zdziwionego chłopca.
− Co robisz? − spytał Książę.
− To nadajnik − odpowiedział Jedi, wyrzucając błyskotkę poza śmigacz.
−Zorientowali się! − krzyknął siedzący obok Corellianina, Trandoshanin widząc jak mały punkcik na radarze zmienia kierunek lotu.
−I tak im to nie pomoże − odpowiedział Człowiek, wciskając kilka przełączników na konsoli. Z podwozia maszyny wysunęła się jakaś tajemnicza zapadka. Ludzki pilot uśmiechnął się złośliwie.
18
Rolph'dan obserwował uważnie goniące ich pojazdy. Zolan uspokajał pasażerów beztroskim tonem.
−Bez obaw, bez obaw, nie mogą nam nic zrobić. No chyba, że.........
Nagle Jedi zauważył jak z jednego ze śmigaczy, wylatuje dziwny pocisk, zostawiający za sobą smugę dymu.
−....użyją torped? − przerwał pilotowi Rolph'dan.
Zolan momentalnie zamilkł, urywając zaczęte zdanie.
Odwrócił się i zobaczył nadlatujący z dużą prędkością, naprowadzany pocisk rakietowy.
Bothaninowi zrzedła mina.
−O w mordę! Trzymajcie się! − krzyknął.
Czerwony śmigacz gwałtownie przyspieszył.
−Co ty wyrabiasz?! − oburzył się Trandoshanin − Nie dostaniemy forsy jak zabijemy chłopaka!
Jego łuskata dłoń skierowała się w stronę przycisku zdalnej detonacji torpedy. Corellianin widząc to, zapiął się w pasy i bez skrupułów obrócił maszynę trzysta sześćdziesiąt stopni w bok.
Nie zabezpieczony jaszczuroczłowiek wypadł z fotela i z krzykiem runął w mglistą przepaść.
−Co jest!? − wrzasnął w komunikator pilot drugiego śmigacza.
−Zlikwidowałem wtyczkę − odpowiedział człowiek − Kontynuować pościg!
Trzy potężne silniki pojazdu zagrzmiały.
Rozpędzona torpeda powoli doganiała czerwony śmigacz. Silniki pojazdu wyły z przeciążenia. Prędkościomierze obijały się o koniec skali.
−Szybciej już nie polecimy − oznajmił Zolan.
−Spróbuję ją zgubić. Uwaga! − dodał pospiesznie pilot.
Nagle maszyna zanurkowała pionowo w dół.
Prędkość lotu odrzuciła wszystkim głowy. Krew napłynęła im do wykrzywionych twarzy.
Torpeda powtórzyła akrobację śmigacza i nadal siedziała mu na ogonie.
19
Bothanin gwałtownie szarpnął za stery wzbijając rozpędzony pojazd z powrotem w górę. Wymanewrował, przelatując nisko pod grubym mostem łączącym dwa budynki.
NaprowadzajÄ…cy pocisk szybko ominÄ…Å‚ przeszkodÄ™.
Czerwony śmigacz wszedł ostro w ciasny zakręt, a zaraz potem w następny.
Torpeda wciąż za nim leciała.
− Cholera! − zdenerwował się Zolan, widząc w bocznym lusterku niestrudzony pocisk.
Pilot spojrzał przed siebie.
Kilkaset metrów przed nim wznosiły się zamglone rusztowania jakiegoś wieżowca. Między stalowymi belkami plątały się różne liny, kable i repulsorowe dźwigi.
Bothanin wpadł na pomysł, który był na tyle ryzykowny, że wręcz powinien się udać.
Zwolnił trochę śmigacz, pozwalając torpedzie się dogonić.
− Zolan, co ty knujesz? − spytał niepewnie Rolph'dan.
− Zobaczysz − odparł skupiony pilot .
Cały czas śledził w lusterku lot pocisku.
− No chodź maleńka − gadał sam do siebie.
Gdy pocisk był już dosłownie za nim, Bothanin dodał gazu.
Leciał prosto w rusztowania budynku.
Torpeda była coraz bliżej i bliżej...
Kiedy zdawało się, że wreszcie uderzy w tył maszyny, pilot zanurkował śmigaczem tuż przed konstrukcją wieżowca.
Tym razem rozpędzony pocisk nie zdążył skręcić i wleciał prosto w rusztowania. Ku zdziwieniu wszystkich, żaden wybuch nie nastąpił.
Zolan odwrócił się z uśmiechem do Rolph'dana.
−No i kto jest najlepszy? − spytał dumnie.
Mały Ron wytrzeszczył oczy.
Jedi rzucił się na stery i wzbił śmigacz w górę. Mało brakowało a zderzyliby się z powierzchnią kolejnego mostu.
−Ty jesteś − odpowiedział zdyszany rycerz, opadając na oparcie siedzenia.
Zmieszany Zolan, wrócił do kierowania pojazdem.
−Zgubili pocisk − powiedział pilot jednego z "Renderów"
20
−Cholera! − wrzasnął zdenerwowany Corellianin − Zajedźcie ich od boku, a ja ich zdejmę. Dwie czarne maszyny, z warkotem silników, wypruły przed siebie, wybijając się z trójkątnego szyku.
Czerwony śmigacz mknął tuż nad mgłą, między wieżowcami Nar Shadda. Sądząc po ruchu powietrznym jaki panował, na planecie nastała pora dzienna, mimo iż słońce nigdy nie wychodziło.
−To jeszcze nie koniec − stwierdził Zolan, spostrzegłszy w lusterku zbliżające się śmigacze.
Rolph'dan zaczął się rozglądać.
Nagle spostrzegł ogromny transportowiec, z wielkim walcowatym boilerem, w którym prawdopodobnie znajdowało się paliwo rakietowe. Na ścianie masywnego pojazdu widniał napis ostrzegający o łatwopalności przewożonej cieczy. Statek powoli wchodził w ciasny przesmyk między wieżowcami.
−Widzisz tamten boilerowiec − spytał Zolana, Jedi.
Pilot rozejrzał się i pokiwał twierdząco głową.
−Przeleć nisko pod nim − dodał rycerz po czym uaktywnił miecz świetlny.
Rolph'dan stanÄ…Å‚ na tylnim siedzeniu.
Powietrzny pojazd zmienił kierunek i przemknął nisko pod transportowcem. Jedi wystawił miecz w górę, rozpruwając błękitnym ostrzem dno wielkiego boilera. Zardzewiała stal wygięła się pod ogromnym ciśnieniem. Czerwony śmigacz wyleciał spod brzucha ogromnego statku. Rolph'dan spojrzał na rozwój wypadków.
Trzy czarne maszyny, aby przelecieć pod cysterną, musiały ustawić się w gęsim szeregu. Pierwszy z "Renderów" wleciał pod statek akurat wtedy, gdy dno boilera pękło. Galony jasnobrązowego paliwa wylały się prosto na przelatujący śmigacz. Piloci stracili panowanie nad maszyną.
−Trzymaj kurs − rzekł Rolph'dan − ja się nimi zajmę.
Mistrz Jedi uruchomił drugi miecz świetlny.
Kiedy zalana paliwem maszyna podleciała wystarczająco blisko, Rycerz wyskoczył z pojazdu i poszybował w jej stronę. Zachowując równowagę wylądował na jej masce. Na twarzach Devaroniańskich pilotów pojawił się strach. Rolph'dan dotknął rozżarzoną klingą przesiąkniętej paliwem konsoli, która momentalnie stanęła w płomieniach.
Jedi odbił się od pojazdu i wykonawszy w powietrzu salto, wylądował z powrotem na tylnim siedzeniu czerwonego śmigacza. Schował oba miecze i zapiął się w pasy.
Piloci czarnej maszyny, rozpaczliwie próbowali zgasić ogień, ale było już za późno. Rozpędzony "Render" zderzył się ze ścianą strzelistego wieżowca. Przypominało to uderzenie płonącej komety w powierzchnię gigantycznej asteroidy. Ciała przerażonych Devaronian wyparowały w potężnej eksplozji. Wielki grzyb dymu wzbił się w powietrze.
21
Jeden z głowy, pozostały jeszcze dwa.
Pojazd Zolana wszedł w kolejny ostry zakręt.
−Wiesz "Rolphi" − odezwał się Bothanin − jestem pod wrażeniem...
Śmigacz ledwo ominął gzyms jakiegoś wieżowca. Pilot ciągnął dalej:
−... w swojej karierze wyścigowej widziałem całą masę różnych śmiercionośnych urządzeń.....
Ronowi serce podskoczyło do gardła kiedy pojazd mało nie zderzył się z powietrznym autobusem.
−... torpedy, miotacze ognia .....
Rolph'dan zazgrzytał nerwowo zębami, widząc jak śmigacz z całą prędkością przecina ruchliwe skrzyżowanie.
−... lasery, bomby .....
Zolan ostro zawrócił za kolejny budynek.
Mało brakowało, a głowa Bothanina rozbiłaby się o ścianę budynku. Fakt ten nie przeszkadzał mu jednak w gadaniu.
−... ale ty, mój przyjacielu, jesteś najlepszy. Moglibyśmy założyć spółkę. Ja pilotowałbym Pody, a ty przeskakiwałbyś na maszyny przeciwników i rozwalał im konsole. Oczywiście kiedy kamera nie będzie patrzeć. Co ty na to? − spytał naiwnie Zolan, unikając zderzenia z rozpędzoną taksówką.
−Zastanowię się − odparł Rolph'dan, nerwowo wbijając paznokcie w siedzenie.
Zabłąkana torpeda DC−9 przeleciała między rusztowaniami nowopowstającego wieżowca, ominęła parę repulsoro−dźwigów i wyleciała na dość ruchliwą ulicę. Slalomem wymijając kilkadziesiąt pojazdów spowodowała parę widowiskowych wypadków. Rozległy się krzyki zdenerwowanych kierowców i trąbienie zakorkowanych śmigaczy.
Potem, mknący pocisk, skręcił w zatłoczoną uliczkę i lecąc nisko nad chodnikiem wywołał wśród przechodniów nie lada zamieszanie. Spanikowany tłum cudem zdołał zejść z drogi pędzącej torpedzie.
Pocisk wzbił się w górę unikając zderzenia z pomazaną grafitti ścianą. Wzlatując nad dach budynku wrócił do poziomego lotu. Jego komputer pokładowy pikał coraz szybciej. Oznaczało to, że znajduje się coraz bliżej wyznaczonego celu.
Zdenerwowany Corellianin z wielkim trudem naśladował wyczyny aerodynamiczne Zolana. Pod względem pilotażu nie dorastał mu do pięt.
Nagle oba "Rendery" skręciły w prostą ulicę. Czerwony śmigacz mknął kilkanaście metrów
22
przed nimi. Człowiek zwrócił się do Gotala pilotującego drugi pojazd.
−Zestrzel ich! − rozkazał.
Rozpędzona maszyna wyprzedziła go i pomknęła w stronę uciekającego śmigacza.
Zolanowi powoli zaczynały kończyć się pomysły. Długa, prosta przestrzeń nie prezentowała żadnych specjalnych możliwości wymanewrowania przeciwnika.
−Doganiają nas − oznajmił Rolph'dan.
−Nie, jeśli ja temu zaradzę − odparł pilot naciskając jakiś przełącznik na konsoli.
Wtem z tylniej części czerwonego śmigacza zaczęła wydobywać się gruba smuga zielonego dymu, który zasłonił widoczność ścigającemu pojazdowi.
−Nic nie widzę!− wrzeszczał spanikowany bandyta, krztusząc się zielonym smogiem.
Lecący za nim Corellianin dodał gazu.
Bothanin wiedział, że zasłona dymna za chwilę się skończy i musiał szybko coś wymyślić. Na domiar złego zauważył, że przed nim wznosi się pionowa ściana. To była ślepa uliczka, ale kocie oczy Zolana wypatrzyły małe drzwi do tunelu, w tejże ścianie.
Stalowe wrota powoli zaczynały się zamykać.
−Trzymać się! − krzyknął entuzjastycznie pilot i maksymalnie zwiększył prędkość. Repulsory zapiszczały.
Smuga zielonego dymu zaczynała się wyczerpywać.
Silniki powoli przegrzewały się.
Wtem Rolph'dan zrozumiał co ma zamiar zrobić jego kolega. Jedi zacisnął pasy i sprawdził czy Ron jest zabezpieczony, po czym oparł się o fotel.
−Ależ ja mam złe przeczucia − oznajmił z niepokojem.
Bothanin pokazał białe zęby i zbliżył głowę do sterów.
Podmuch wiatru we włosach był coraz silniejszy, a szpara w drzwiach coraz węższa.
Åšmigacz sunÄ…Å‚ coraz szybciej i szybciej....
Ron zakrył oczy.
Zolan wydał wojowniczy okrzyk, a Rolph'dan pogrążył się w wymuszonej medytacji.
Ciasny przesmyk był coraz bliżej.
23
Nagle Bothanin wywrócił pojazd na bok i wszyscy poczuli jak ich głowy mało nie rozbijają się o krawędzie metalowych wrót. Znaleźli się w wąskim tunelu zostawiając stalowe drzwi coraz dalej za plecami.
Zielona chmura dymu urwała się odsłaniając Gotalowi pole widzenia. W samą porę by mógł zobaczyć jak rozbija się o zamknięte, stalowe wrota tunelu. Wszystko to stało się tak szybko, że pilot i jego kolega nie zdążyli nawet o niczym pomyśleć.
Potężny wybuch stopił ich ciała z dymem, który uniósł się w górę tworząc ognisty grzyb.
Corellianin, widząc to, zamknął przerażone oczy. "Render" był zbyt rozpędzony, by pilot mógł gwałtownie zawrócić.
Kiedy Człowiek pogodził się z myślą, że spotka go ten sam los co Gotali... nic takiego się nie stało. Poczuł na sobie ciepły podmuch, a zaraz potem zimny wiatr. Pilot otworzył powoli
oczy i zdał sobie sprawę, że leci wzdłuż okrągłego tunelu z migającymi lampkami zamontowanymi wzdłuż, jak na lotnisku.
Maszyna jego kolegów uderzyła w drzwi z taką prędkością, że wywaliła w nich olbrzymią dziurę. Zasapany człowiek spojrzał przed siebie. Zbliżał się do wyjścia z ciemnego korytarza.
Rozweselony Zolan wydał głośny okrzyk "Juhu!", po czym wybuchł śmiechem. Czerwony śmigacz leciał spokojnie między mrocznymi wieżowcami Nar Shadda, muskając podwoziem gęstą brązową mgłę. Oparty o tylni fotel, Rolph'dan był na twarzy bardziej zielony niż zwykle. Z trudem próbował złapać oddech. Pozwolił swoim wycieńczonym zmysłom na chwilę odpocząć.
Mały Ron oparł o siedzenie zmęczoną od dzikiej jazdy, głowę. Mistrz Jedi poklepał go po ramieniu.
−Już w porządku Ronie − uspokajał go − jesteśmy cali.
Przyczajony złowrogo "Render", pilotowany przez mściwego Corellianina, czaił się z przytłumionymi silnikami, kilkanaście metrów za czerwonym śmigaczem. Lecący w pojeździe bohaterowie, niczego się nie spodziewali. Człowiek po cichu programował pocisk, którym miał zamiar ich załatwić raz na zawsze.
−Teraz mi się nie wymkniecie − rzekł sam do siebie.
Dumny Zolan z satysfakcją skierował maszynę w kierunku najbliższego kosmoportu. Po chwili odwrócił się z uśmiechem do zdyszanego Mistrza Jedi.
−No i kto jest najlepszy? − spytał uradowany, spodziewając się jaka będzie odpowiedź.
Wtem do uszu Rolph'dana dotarło znajome pikanie.
24
Rycerz wytrzeszczył oko po czym rzucił się rękoma na stery pojazdu. Śmigacz gwałtownie zanurkował unikając zderzenia z nadlatującą z przeciwka zabłąkaną torpedą DC−9.
Corellianin, zajęty programowaniem pocisku, nagle spojrzał przed siebie i zobaczył jak czerwony śmigacz pikuje w dół. Potem zauważył nadlatującą z niesamowitą prędkością torpedę. Miał tylko czas na jedną myśl: " Moja torpeda?"
Rozpędzony pocisk uderzył w czarnego "Rendera", rozsadzając go, w potężnym wybuchu, na drobne kawałeczki. Płonące fragmenty pojazdu poszybowały we wszystkie strony. Błysk rozświetlił całą dzielnicę. Huk eksplozji rozszedł się echem między wysokimi budynkami.
Czerwony śmigacz wyprostował lot.
−Ty jesteś − odpowiedział Rolph'dan na wcześniej zadane pytanie.
Twarz pilota skamieniała.
−Tak..... ja jestem... − wyjąkał roztrzęsiony Bothanin.
Mały Ron zaśmiał się. Emocje powoli zaczynały opadać.
Nagle mistrz Jedi, słysząc dziecięcy chichot, zrozumiał coś bardzo ważnego. To był koniec jego misji. Żadne dziecko nie ucierpiało. Mały Książę nie miał nawet zadrapania.
Rolph'dan uśmiechnął się. Zdał sobie sprawę z tego, że stare demony odeszły w zapomnienie. Opuściły jego duszę, gojąc stare blizny. To było piękne uczucie, na które nieświadomie czekał tyle długich lat. A wszystko dzięki temu małemu chłopcu. Księciu z Alderaanu.
Jedi poklepał po ramieniu dyszącego Zolana. Bothanin uśmiechnął się.
−Co ty byś beze mnie zrobił? − spytał.
Śmigacz spokojnie zmierzał w stronę pobliskiego kosmoportu.
THE END
"Opowiadanie to dedykuję ludziom, którzy piszą swój pierwszy Fan Fiction"
− Dash Onderon (zapalony fan Gwiezdnych Wojen)
Bastion Polskich Fanów Star Wars
25