Stanisław Michalkiewicz: Teraz "młodzież"?
2005-04-15 (15:05) Najwyższy Czas!
Wśród licznych niesamowitych wieści, jakie w ostatnich dniach docierały do nas z szybkością światła, najbardziej wstrząsająca jest niewątpliwie ta o pojednaniu b. prezydenta Lecha Wałęsy z aktualnym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. Ponieważ obydwaj przywódcy naszego narodu pozostawali dotąd w stanie zwaśnienia, polska delegacja oficjalna udała się do Rzymu aż dwoma samolotami. Jednym leciał prezydent Kwaśniewski, który tym razem nie zabrał ze sobą pana Siwca gwoli ucałowania ziemi rzymskiej, a drugim pan Wałęsa. Trzecim samolotem miała lecieć do Rzymu ich złość i pycha, ale z powodu nadmiernego obciążenia samolot nie wystartował, dzięki czemu pojednanie stało się możliwe i teraz nic już nie stanie na drodze Frontu Jedności Narodu, który na użytek tegorocznej kampanii przybierze postać Partii Demokratycznej.
Bo wprawdzie politycy zniknęli z pierwszego planu, jednak wiadomo, że natura nie znosi próżni, w związku z czym na plan pierwszy wysunęła się "młodzież". Właściwie nie tyle na plan pierwszy, co nagle objawiła się jako inspirator, ba - nieledwie organizator całego życia zbiorowego. Kiedyś, za komuny, takim organizatorem była partia, teraz, za demokracji - UB zarówno wojskowy, jak i cywilny. Przykłady można by mnożyć, a żeby sięganiem pamięcią w zbyt odległą przeszłość nikomu głowy nie psować, przypomnę tylko casus Jana Kobylańskiego. Dziennikarz śledczy dotąd szperał w sądowych aktach (skąd jucha wiedział, w których aktach szperać?), aż wyszperał szmalcownictwo, zaraz potem inni śledczy "dotarli" do korespondencji austriackiej bezpieki z bezpieką paragwajską, że Kobylański to agent KGB, a Instytut Pamięci Narodowej natychmiast zdybał i u siebie stosowne kompromaty. Głos dały też gwiazdy naszej dyplomacji w osobie JE Jarosława Gugały, jak to Kobylański nagrywał ich rozmowy i tak dalej. A wszystko dlatego, że Lech Wałęsa w związku z koniecznością zasłużenia się dla Partii Demokratycznej, potrzebował "obrazić się" na Radio Maryja, które ponoć od Jana Kobylańskiego dostaje pieniądze. Ale w dniach narodowej żałoby UB schował się w jakąś mysią dziurę, zaś w charakterze organizatora naszej masowej wyobraźni i uczuć wystąpiła "młodzież".
"Młodzież" jak to młodzież - działa spontanicznie i odlotowo. Wyglądało to tak, że jakiś młodzieniec wpadł na pomysł, by pójść w "białym marszu". Normalnie trzeba by kołatać ze dwa tygodnie o pozwolenie w stosownym urzędzie, potem załatwiać z policją, żeby zamknęła ruch, tymczasem teraz - nic z tych rzeczy! "Młodość" pokonuje wszelkie bariery, nawet te prawno-biurokratyczno-policyjne i kiedy "młodzież" zacznie rozsyłać SMS - y, nie tylko policja już wie, jaki odcinek miasta zamknąć dla ruchu, ale i wszystkie stacje telewizyjne natychmiast informują o tej inicjatywie, przypominają, żeby wziąć świeczkę lub ogarek oraz chorągiewkę ("i władza w zapale ludności dynamit dawała na kartki; przy każdej karteczce był plan demonstracji"), a potem pokazują, ile to ludzi przyszło na wezwanie "młodzieży". Nie żeby ktoś im kazał, skądże znowu - to tylko taki spontan i odlot! W dniu pogrzebu Papieża "młodzież" przeszła samą siebie. Wpadła mianowicie na pomysł, żeby o godzinie 21.37 w całej Polsce wyłączyć światło. Tę anonimową, młodzieżową inicjatywę natychmiast rozreklamowały wszystkie stacje radiowe i telewizyjne, a na wypadek, gdyby ktoś w zamieszaniu nie zwrócił na to uwagi lub nie daj Boże zapomniał, to punktualnie o tej godzinie rozwyły się we wszystkich miejscowościach syreny będące, jak wiadomo, elementem systemu obrony cywilnej państwa, w którym nie ma miejsca nas żaden spontan, tylko obowiązują rozkazy. To znaczy obowiązują zazwyczaj, ale nie wtedy, kiedy władzę przejmuje "młodzież". Wtedy syreny wyją same z siebie, no i oczywiście - z żałości.
Społeczeństwo okazało się wyjątkowo zdyscyplinowane i na każdą inicjatywę "młodzieży" reagowało tak, jak kazała telewizja. Skoro zatem dzięki "młodzieży" można w tak prosty sposób przywrócić jedność moralno-polityczną narodu, a w dodatku ukierunkować ją w jedynie słuszną stronę, to byłoby niewybaczalnym błędem nie wykorzystać i tych doświadczeń, i tego treningu, do przeprowadzenia w Polsce referendum w sprawie ratyfikacji unijnej konstytucji. Już tam "młodzież" jakoś się skrzyknie, oczywiście spontanicznie, bo jakże by inaczej, porozsyła SMS - y, no a resztę zrobi telewizja, której, jak się okazało, ufamy bardziej, niż nam się wydaje i wszystko będzie gites tenteges.
Ten optymizm jest uzasadniony, tym bardziej, że przejęcie inicjatywy przez "młodzież" nastąpiło chyba nie tylko w Polsce. W innych krajach "młodzież" też doszła do wniosku, że tak będzie najlepiej, o czym mogliśmy przekonać się oglądając uroczystość pogrzebu Jana Pawła II. Kiedy już trumna z ciałem miała być odniesiona do katakumb, plac św. Piotra aż zatrząsł się od okrzyków "Święty, święty!", zaś w różnych punktach nad tłumem pojawiły się transparenty nie tylko z identycznym tekstem "Santo subito", ale w dodatku napisane identycznym krojem pisma. Jakby ktoś się umówił, ale przecież wiemy, że nikt się z nikim wcale nie umawiał. Wszystko było spontaniczne, bo jakże inaczej, kiedy swoje najgłębsze przekonanie w tej sprawie wyrażała akurat "młodzież"? Nawiasem mówiąc, trochę podobna sytuacja miała miejsce podczas wjazdu Pana Jezusa do Jerozolimy. Tam też "pueri hebreorum" wiwatowali na cześć "Syna Dawidowego" i wymachiwali palmowymi gałązkami, chociaż przecież o wjeździe Mesjasza nikt nie był uprzedzony ani przez panią red. Pochanke, ani przez pana red. Lisa, jako że nie wynaleziono jeszcze telewizji. Jakimi SMS - ami skrzyknęli się "pueri hebreorum" - tego już nigdy się nie dowiemy, ale wiemy przynajmniej, w jaki sposób trochę później "arcykapłani i starsi ludu" skłonili tłum zebrany przed pretorium, żeby całkiem spontanicznie domagał się od Piłata wypuszczenia Barabasza i ukrzyżowania Jezusa. Wynika stąd, że ci arcykapłani i starsi ludu musieli inspirować nazbyt ostentacyjnie. "Młodzież" już takich błędów nie robi, no - co najwyżej w pośpiechu powystawia jednakowe transparenty. Więc może rzeczywiście obowiązująca w Kościele zasada, by z kanonizacjami zawsze trochę odczekać, aż się "przedmiot świeży jak figa ucukruje, jak tytuń uleży", nie jest taka głupia?
Dzięki "młodzieży" mieliśmy świadomość uczestnictwa w wydarzeniach bez precedensu w historii świata, więc jeśli nawet mamy różne wątpliwości, to przecież nie wypada być niewdzięcznikiem. Szczególne powody do wdzięczności ma przede wszystkim prezydent Kwaśniewski; przez półtora tygodnia ani słowa o aferach, tylko pracowite windowanie na duchowe wyżyny. Czyżby teraz właśnie on został ulubieńcem "młodzieży"?