121 (72)


Wraz z nim pojawiło się jeszcze czworo małych, łagodnych ludzi. Usiedli po obu stronach doktora. Dwie postacie ubrane w bawełniane sukienki o drobniejszych rysach. Kobiety. Dwaj pozostali mieli na sobie kraciaste koszule i dżinsy oraz spodnie koloni khaki.

Jeden z mężczyzn był całkowicie pozbawiony oczu, oczodoły miał powleczone napiętą, błyszczącą skórą. Jedna z kobiet była wyjątkowo mała jak siedmioletnie dziecko.

Spojrzeli na nas, a potem na Morelanda. W pełnym świetle ich zdefor­mowane twarze wydawały się jeszcze bledsze.

Przed każdym z nich stał talerz. Owoce, suchary i witaminy w tabletkach Szklanki z pomarańczowym, zielonym i czerwonym płynem. Pośrodku stołu znajdowały się puste butelki i talerze pełne pestek, łupin i skórek.

Dwaj mężczyźni, którzy nas przyprowadzili, stanęli z założonymi rękami.

Moreland powiedział:

Dziękuję ci, Jimmy. Dziękuję ci, Eddie.

Odłożył grejpfruta i zachęcił ich gestem, aby usiedli. Mężczyźni zajęli

swoje miejsca przy stole.

Kilku zaczęło coś mamrotać. Ich zdeformowane ręce drżały.

Wszystko w porządku — uspokoił ich Moreland. — Oni są dobrzy.
Rozbiegane oczy znów spoczęły na nas. Niewidomy zamachał rękami

i zaklaskał.

Dzień dobry, Alex, witaj Robin — powitał nas Moreland.

Robin skinęła głową z roztargnieniem, lecz oczy miała utkwione gdzie

indziej.

Jej uwagę przykuła maleńka kobieta. Miała na sobie dziecinną, wizytowa sukienkę — różową, z białymi wypustkami. Na przedramieniu bransoletkę z białego metalu. I dziecięce, pełne ciekawości oczy.

Robin uśmiechnęła się do niej.

Kobieta oblizała miejsce, w którym powinny znajdować się usta,

i przyglądała się Robin.

Pozostali zauważyli jej skupienie i ich niepokój wzrósł jeszcze bardziej-Prądnica buczała. Rozejrzałem się wokół: na ścianach oprawione pocztó­wki — Antigua, Rzym, Londyn, Madryt, Watykan. Świątynie Angkor

Wat, Jerozolima, Kair.

Naprzeciw lodówek starannie poustawiane pudła z jedzeniem. Szafy

i szafki, kilka wózków dostawczych.

Tyle lodówek, bo musiały być odpowiednio małe, by przecisnąć je przez dziurę w podłodze laboratorium. Wyobraziłem sobie Morelanda, wiozącego Je na wózkach w tunelu. Już wiedziałem, gdzie znikną} owej nocy z torbą lekarska. Gdzie spędzał noce w ciągu wielu lat. Dlaczego nie dosypiał i przepracowyw* się, doprowadzając się do takiego wyczerpania. Upadek w laboratorium..-

246

W rogu zlew podłączony do zbiornika z wodą. Obok rząd pięciolitrowych butli.

Żadnego pieca ani piekarnika. Czy z powodu złej wentylacji?

Nie, powietrze było chłodne i świeże. Docierały odgłosy deszczu, a więc musiał być jakiś szyb wentylacyjny, prowadzący w górę.

Nie było ognia, bo dym mógłby naprowadzić na ślad.

Nie było także kuchenki mikrofalowej — prawdopodobnie dlatego, że Moreland bał się o bezpieczeństwo ludzi, którzy już raz ponieśli obrażenia.

Czyżby w jego kłamstwie na temat udziału w grupie wypłacającej odszkodowania po wybuchu nuklearnym było ziarno prawdy?

Od samego początku prawdę mieszał z kłamstwem.

Zdarzenia, które rzeczywiście miały miejsce, ale w innym czasie i w innym miejscu.

Einstein aprobowatby... wszystko jest względne... czas mami.

Wszystko było symbolem lub metaforą.

Inne cytaty... Wszystko w imię sprawiedliwości?

Sprawdzał mnie.

Spojrzałem na wystraszone twarze ludzi skupionych wokół Morelanda.

Białe, podobne do robaków.

Joseph Cristobal, przycinający przed trzydziestu laty wino przy wschodniej części muru, nie miał halucynacji.

Trzydzieści lat ukrywania się i tylko jeden taki wypadek?

Któryś z nich w chorobliwym podnieceniu wydostaje się na powierzchnię i idzie w stronę muru.

Cristobal widzi go i wpada w przerażenie.

Moreland stwierdza halucynacje.

Okłamuje Cristobala... w imię sprawiedliwości.

Wkrótce potem Cristobal wydaje ostatni jęk i umiera.

Zupełnie jak kobieta-kot... Co takiego ona zobaczyła?

— Siadajcie, proszę — powiedział Moreland. — To najmilsi ludzie z wszystkich, jakich znam.

Wyżęliśmy przemoczone ubrania i usiedliśmy przy stole. Moreland przedstawił nas. Niektórzy z małych ludzi w ogóle na to nie zareagowali.

Moreland pokroił dla nich owoce i przypomniał, żeby się najpierw napili.

Posłuchali go.

Żaden z nich się nie odzywał.

Po chwili Moreland zapytał:

— Skończyliście? Dobrze. A teraz, proszę, wytrzyjcie usta i idźcie się Pobawić.

Wstawali jeden po drugim i wychodzili, przechodząc koło lodówek 1 znikając za występem skalnym.

Moreland potarł oczy.

247



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Doradztwo Podatkowe z 23 czerwca 08 (nr 121)
121 307 POL ED02 2001
121
04 1995 70 72
72 3 id 45767 Nieznany (2)
72 Nw 01 Zestawy glosnikowe
pytania 67-72 +132, Wykłady rachunkowość bankowość
72 Zjawisko kawitacji strugi, współczynnik prędkości,kontrakcji i wypływu
c 72? [eur lex]
61 72
72 Nw 11 Wtyczka z wylacznikiem
72 Słoneczko na zachodzie
mat bud 121 (Kopiowanie) (Kopiowanie)
Dz U 2004 nr 121 poz 1263 id Nieznany
Logistyka i Zarządzanie Łańcuchem dostaw Wykłady str 72
72 rozmowa kwalifikacyjna przez telefon
71 72
klucz 0X 121(1)

więcej podobnych podstron