064


06 marca 2009 Znaleźć w czymś coś, czego tam nie ma... We Francji już dostają kompletnego zajoba.. Socjalizm im uderza do głowy niczym mocne wino… Francuskie Ministerstwo Zdrowia wraz z Narodowym Instytutem Raka, apeluje( na razie!) do „ obywateli”, by pili mniej alkoholu, w szczególności wina do posiłków(???). Bo jak twierdzą dwie , wyżej wymienione instytucje, alkohol i wina do posiłków powodują- uwaga!- raka, między  innymi, jamy ustnej, gardła, krtani, przełyku, jelita grubego piersi i wątroby(????). Raka jąder alkohole nie powodują, tylko przez przeoczenie  „ znawców” tej tematyki.. Czy koś by uwierzył, że we francuskiej tradycji picia wina do obiadu, rodził się przez wieki ten ohydny rak? Ile jeszcze głupstw będą starali się wmówić nam  socjaliści, w tym przypadku Francuzom, ale nie łudźmy się- w końcu przyjdzie pora i na nas.. Na razie  całą siłą działają na odzwyczajenie milionów ludzi od palenia papierosów(„ Palenie zabija”). A że miliony ludzi, przez wieki paliły papierosy i nic specjalnego się nie działo, dopóki na pojawiły się na przykład przymusowe szczepionki, a wraz z nimi najprawdopodobniej rak.. Czy prowadzi się badania w tym zakresie? Relacja szczepionka- rak.. O tym propagatorzy wolą nie mówić, tylko skupiają się na odzwyczajaniu, przy pomocy totalnej propagandy- od palenia dorosłych ludzi, którym nie dzieje się krzywda, jako chcącym.. Ale rządzący wiedzą lepiej, komu co się dzieje.. Z pewnością jak wygrają batalię  z paleniem w Europie, przerzucą się całą siłą na alkohole. Bo „ alkohol zabija” przecież…Tak jak środowisko zanieczyszczone przez człowieka.. A potem na :  mięso, wodę ,stosunki męsko-damskie i setki innych rzeczy, które wywołują raka.. Francuscy producenci  win są oburzeni, gdyż jeszcze niedawno propagowano argumenty o korzyściach płynących z picia wina w małych ilościach… do posiłku. No ale, tak jak u Orwella.. Wszystko można  odwrócić w ciągu krótkiego czasu… Bo kto panuje nad przeszłością , panuje nad teraźniejszością, a jak nad teraźniejszością - to i nad przyszłością.. A u nas mamy raport o inflacji opublikowany przez Narodowy Bank Polski i Radę Polityki Pieniężnej  na temat wzrostu gospodarczego, który- zdaniem tych szacownych instytucji- będzie się obniżał systematycznie aż do trzeciego kwartału bieżącego roku, a potem zacznie się przyspieszenie(???) W 2011 roku wzrost Produktu Krajowego Brutto zbliży się do 4%(???). No naprawdę… Jak można serio traktować wpisane nawet do Konstytucji instytucje, które bawią się  we wszelkiego rodzaju proroctwa, niczym karciana wróżka.. Dopiero niedawno  propagowali  permanentny wzrost gospodarczy, umacnianie się złotówki, bo to taka dobra i mocna waluta. No i że wszystko dobrze, tak jak na Puerto Rico, które właśnie zbankrutowało od nadmiaru biurokracji.. Każdemu państwu grozi to samo- nadmiar wydatków powoduje zadłużanie państwa , a następnie jego bankructwo.. Jeśli nie trafi się ktoś , kto ten rak biurokracji powstrzyma.- marny los państwa! Tylko , że podczas procesu zadłużania i rozbudowy pasożytujących struktur- nikt nie myśli, że są określone granice tego nonsensu.. A tym bardziej biurokracja! Bo niby w jaki sposób znalazłaby granice rozrostu państwa, poza którymi będzie koniec nas i koniec biurokracji? W biurokratycznym zapędzeniu  nie ma miejsca na rozsądek.. I koniec musi nadejść, żeby wszystko zacząć od nowa.. Nie wiem czy wróżbiarstwo Narodowego Banku Polskiego i Rady Polityki Pieniężnej ma coś wspólnego   z nowym pomysłem dotyczącym wpisania na listę leków refundowanych, pardon na listę zawodów- na razie nie zaufania publicznego, ale kto wie co będzie dalej—takich zawodów jak: wróżbita, refleksolog, radiesteta, astrolog i bioenergoterapeuta. W urzędach pracy pojawiły się „klasyfikacje zawodów i specjalności”. Przeciwko dokumentowi protestują naukowcy, którzy napisali „List otwarty w obronie rozumu”, do samej minister Jolanty Fedak z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Z tym rozumem jest różnie, w socjalizmie na ogół go nie ma.. Klasyfikacja - jak to u biurokracji - systematyzuje zawody i specjalności występujące na rynku pracy. Bardzo precyzyjnie określa, co trzeba robić, żeby je wykonywać. Informacje te wykorzystują potem urzędnicy z urzędów pracy, Głównego Urzędu Statystycznego i Zakłada Ubezpieczeń Społecznych. Wygląda więc na to, że jedna biurokracja tworzy przepisy dla innej biurokracji i  wszelkie te biurokracje żyją sobie w zgodnej symbiozie ponad „ obywatelami” dla których te kwalifikacje i specjalności się „ porządkuje”. Ale jest coraz większy bałagan..  Coraz bardziej kosztowny.! Na podstawie tych informacji urzędy pracy rejestrują bezrobotnych;. Informację o zawodzie trzeba też podać, wnioskując o orzeczenie utraty zdolności do pracy.. Na przykład w klasyfikacji zawodu astrolog napisano, że” astrolog udziela porad dotyczących konkretnych zagadnień, takich jak stan zdrowia, wybór partnera  w miłości i w małżeństwie bądź w interesach”. .Prawda, że niezłe? Oczywiście każdemu wolno uprawiać zawód jaki uważa za właściwy dla siebie, a jeśli kogoś oszuka, to nich ten co czuje się pokrzywdzony, podaje go do sądu.. i szuka tan sprawiedliwości, o co zresztą trudno w obecnych czasach, ale… jest jak jest! Ale po co państwo miesza się do tego i ustanawia co jest zawodem, a co zawodem nie  jest.. A zwód miłosny - jest zawodem, czy nie jest? W klasyfikacji zawodu wróżbity zapisano:” Wróżbita  świadomie wykorzystuje wrodzone uzdolnienia do działania w obszarze zjawisk nadprzyrodzonych, dokonuje wglądu w przeszłe i przyszłe wydarzenia przy zastosowaniu ukształtowanych przez tradycję różnych form wróżenia”(???). I nie ma nic o fusach… Wielkie niedopatrzenie.- ze strony aparatu.. W „syntezie” zawodu astrologa czytamy:” Bada wpływ poszczególnych planet Układu Słonecznego  i gwiazd stałych na środowisko ziemskie”. Dobrze, że tylko stałych gwiazd, a nie znikających… Bo  jak tu  szukać wiatru w polu! Przeciw takim dokumentom protestują różni ludzie; petycje podpisało kilkudziesięciu naukowców, głównie fizyków.(???).  z Polskiej Akademii Nauk. „Gdzie jest granica idiotyzmu?”- irytuje się prof. Łukasz Turski z Centrum Fizyki Teoretycznej Polskiej Akademii Nauk … I dodaje:” Nie można się czuć bezpiecznie w państwie, w którym powstają  takie dokumenty”.. A  propos : czym różni się fizyka od fizyki teoretycznej? Urzędnicy wyróżniają też różne formy wróżenia; karty( tarot), kabała, I-cing,chiromancja( wróżenie z ręki),katoptromancja i krystalomancja… Te ostatnie to przepowiadanie przyszłości za pomocą zwierciadła lub kryształu.. Uffff… Jeśli chodzi o zadania zawodowe wróżbity to:” przepowiadanie przyszłości, czasem ujawnianie przeszłości- zależnie od przyjętej metody i poziomu wiedzy wróżbity”(???).A jak sprawdzić poziom wiedzy wróżbity? Trzeba powołać Państwowy Instytut Wróżbiarstwa, Refleksologii, Radiestezji i Bioenergoterapii… Nie ma innego wyjścia?  I niezależnie od kosztów.. To jest narodowa sprawa.. WJR

„Gitler” zmienił bzika „Wot Gitler, kakoj to durak! On się przechwalał zbrodnią swoją. A mudriec, to by sdiełał tak: nu, czto, że gdzieś koncłagry stoją? Nu czto, że dymią krematoria? Taż w nich przetapia się historia! Niewoli topią się okowy! Powstaje sprawiedliwszy świat! Rodzi się typ człowieka nowy!” - tłumaczyła Caryca Leonida tępawemu marszałkowi Greczce. Kto ma uszy, ten słucha, kto ma nos, a zwłaszcza - kto ma specjalnego nosa, ten górnym węchem wyczuwa, kto czym dyszyt i dzięki temu mamy dzisiaj do czynienia nie tyle z historią, co z „polityką historyczną”. Takie rzeczy były już wcześniej, bo dajmy na to, już w „Wojnie galijskiej” Juliusza Cezara można się tego dopatrzyć, ale inni autorowie mogli jeszcze pisać po swojemu i - trudno uwierzyć, ale nikt nie miał o to do nich pretensji - aż dopiero zwycięski pochód faszyzmu w XX wieku położył termu kres raz na zawsze. Dzisiaj większość uczonych ostatnie słowo prokuratora i niezawisłego sądu w dysputach naukowych traktuje jako rzecz oczywistą i to nawet nie dlatego, że środowisku temu, które zresztą nie jest w tym odosobnione, ton i standardy moralne wyznaczają konfidenci Służby Bezpieczeństwa, ale przede wszystkim dlatego, że podpowiada im to instynkt samozachowawczy. Kiedy bowiem zapadła decyzja o budowaniu w Europie Eurosojuza, pomyślano również o stworzeniu odpowiednich mechanizmów tresowania europejskich narodów, żeby skakały tak, jak im okupanci zagrają. Nie były to bynajmniej przedsięwzięcia pionierskie, bo przy tworzeniu infrastruktury niezbędnej dla narzucenia Europejczykom odruchów Pawłowa, wykorzystano zarówno doświadczenia sowieckie, jak i hitlerowskie. Natura ludzka jest bowiem cały czas taka sama i z tego punktu widzenia jest wszystko jedno, do czego ludzie są tresowani; czy do - jak to się w swoim czasie mówiło - „umacniania niemczyzny”, czy do „internacjonalizmu”, czy wreszcie - do „wszyscy ludzie będą braćmi”. Ważne są odpowiednie mechanizmy, wśród których ważną rolę odgrywa indoktrynacja i terror. Im bardziej subtelny, tym lepiej, a już najlepiej - schowany tak, żeby nikt się go nawet nie domyślił, na przykład w postaci sławnego „kanonu”, czyli zbitek pojęciowych („zupa - pomidorowa, demokracja - ludowa...”), które uczniowie gimnazjów i liceów muszą sobie przyswoić pod rygorem pały z „języka polskiego” (he, he!). Inspirowani tymi doświadczeniami i przemyśleniami nasi okupanci utworzyli tedy w roku 1997 Europejskie Centrum Monitorowania Rasizmu i Ksenofobii w Wiedniu, umieszczając na jego czele madame Barbarę Winkler. W zamyśle twórców miał to być rodzaj paneuropejskiego gestapo, na czele z dyrektorem powoływanym w drodze konkursu, wspomaganym przez Radę Zarządzającą, wyznaczaną przez poszczególne państwa uczestniczące w Eurokołchozie. Oczywiście takie Centrum byłoby ślepe i głuche bez agentury, toteż jednym z najważniejszych zadań była jej rozbudowa w postaci tzw. „punktów kontaktowych” w poszczególnych państwach, wybieranych w drodze przetargu. W Polsce na przykład taki przetarg na Tajnego Współpracownika wiedeńskiego Centrum wygrała Helsińska Fundacja Praw Człowieków - pewnie dlatego, że dzięki pieniężnemu wspomaganiu przez „filantropa” mogła przedstawić najniższą ofertę na usługi konfidenckie. Głównym zadaniem „punktów kontaktowych” jest bowiem dostarczanie Centrum informacji w ramach ogólnoeuropejskiej siatki RAXEN - dawniej „obce armie Wschód” Gehlena. Te informacje pochodzą przeważnie z donosów tzw. organizacji pozarządowych, gromadzących prowokatorów i donosicieli-wolontariuszy, wynagradzanych na zasadzie: „jak forsa - to mi wsuń ją”, chociaż szczegóły osłania oczywiście dyskrecja w jak najlepszym gatunku. Jak wiadomo, im lepsza koniunktura panuje w jakiejś branży, tym więcej pojawia się tam podmiotów gospodarczych. A mimo kryzysu, a może właśnie dzięki niemu, mamy tu do czynienia z niezwykle dynamicznym wzrostem delatorskich stowarzyszeń. W Polsce należy do nich Stowarzyszenie Przeciwko Antysemityzmowi i Ksenofobii „Otwarta Rzeczpospolita”, Stowarzyszenie Nigdy Więcej, Stowarzyszenie im. Jana Karskiego i niezwykle dynamiczne, skupiające młode kadry delatorów, Stowarzyszenie Młode Centrum, ale to oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej, bo któż by nie chciał zarobić parę srebrników in odore sancitatis? Niezależnie od tej sieci działają organizacje żydowskie, jak np. sławna loża B'nai B'rith, której reaktywowanie dostarczyło tyle radości prezydentowi Kaczyńskiemu, nie mówiąc już o Europejskiej Radzie Tolerancji, gdzie posadę dyrektora dostał z łaski były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Na tym oczywiście nie koniec, bo nad całością tych amatorskich przedsięwzięć („czuwać musi żołnierz, by nie przeszkodził wróg”) czuwają wypróbowani fachowcy z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, a ściślej - z Departamentu Wyznań i Mniejszości Narodowych pod kierownictwem - ach, co za symboliczna kontynuacja! - pana Józefa Różańskiego, w ramach którego działa Zespół do Spraw Monitorowania Rasizmu i Ksenofobii, gdzie „ekspertem łącznikowym” do niedawna była, a może nawet jest nadal, pani Edyta Tuta. Naturalnie system ten podlega nieustannemu doskonaleniu, toteż na szczycie UE w grudniu 2003 roku postanowiono rozszerzyć zakres działania wiedeńskiego Centrum, zmieniając jednocześnie jego nazwę na - jak to mówią - „przyjazną środowisku” to znaczy - Agencję Praw Podstawowych. Taka instytucja kojarzy się raczej z obroną wolności, niż Ministerstwem Miłości - i o to właśnie chodzi. „Nie płoszmy ptaszka, nich mu się zdaje...” - i tak dalej. 30 listopada 2006 roku Parlament Europejski przyjął odpowiednią rezolucję (ciekawe, jak w ten sprawie głosowali mężykowie stanu powtórnie kandydujący do Parlamentu Europejskiego?) i 15 marca 2007 roku wiedeńskie Centrum zaczęło funkcjonować pod nową nazwą, rozszerzając zakres swoich zainteresowań dodatkowo na „homofobię”, czyli wszelkie przejawy sprzeciwiania się sodomitom, a także - powołując Komitet Naukowy, który opracowuje zatwierdzone wersje zbawiennych prawd historycznych, podtrzymywanych następnie przez prokuratury i niezawisłe sądy. Właśnie dowiedziałem się, że mam zeznawać w charakterze świadka w śledztwie prowadzonym przez lubelską prokuraturę przeciwko Grzegorzowi Wysokowi, z donosu tamtejszego „dziennikarza” żydowskiej gazety dla Polaków, czyli „Gazety Wyborczej”. Jak widzimy - system działa bez zarzutu, zwłaszcza, że siatka wywiadowcza Agencji, czyli tzw. „Platforma Praw Podstawowych” z pewnością nieustannie werbuje w Polsce nowych donosicieli, nad czym czuwa pani Inga Rudecka - piastująca stanowisko sui generis oficera łącznikowego z ramienia naszego kraju. Dzięki temu do prokuratur i niezawisłych sadów napływa coraz więcej i więcej donosów, i wytaczanych jest coraz więcej i więcej procesów, bo sędziowie są wprawdzie niezawiśli, ale też podlegają instynktowi samozachowawczemu. Krótko mówiąc - faszyzm kroczy przez Europę w zwycięskim pochodzie, w coraz to szerszym zakresie korzystając ze stworzonych w tak zwanym międzyczasie instrumentów terroru. Co do zasady niczym się on nie różni od form znanych nam z przeszłości, oczywiście - poza natężeniem - ale trochę więcej kryzysu, to wszystkiego się doczekamy - no i oczywiście - bzikiem. Hitler miał bzika antyżydowskiego, a teraz jest rozkaz, że obowiązuje żydofilski. SM

Przedsiębiorca zakałą ludzkości No - nareszcie doczekaliśmy zdemaskowania winowajcy wszechświatowego kryzysu, dzięki temu, że zajęli się nim tzw. „maleńcy uczeni”, których największą wylęgarnią jest u nas „Gazeta Wyborcza”, jeśli oczywiście nie liczyć wyższych uczelni, gdzie królują uczeni, co to znali jeszcze samego Józefa Stalina, jak np. sławna pani filozofowa. Wśród tych „maleńkich uczonych” czołowe miejsce zajmuje pan Sławomir Sierakowski, redaktor „Krytyki politycznej”, „polski publicysta lewicowy, socjolog, krytyk literacki i teatralny, zaś okazjonalnie - dramaturg” słowem - człowiek renesansu - oczywiście na miarę naszych czasów, tzn. renesansu starannie przystrzyżonego przykazaniami politycznej poprawności. I oto pan Sławomir Sierakowski, którego ostatnio sam były prezydent Aleksander Kwaśniewski zachęcał do zajęcia miejsca w pierwszych szeregach nowej lewicy, na łamach „Gazety Wyborczej” zabrał głos w artykule „Kryzys na rynku historii”. Dowodzi w nim, podobnie zresztą, jak wielu „przedstawicieli myśli prawicowej”, że kryzys ostatecznie zdyskredytował liberalizm ekonomiczny, zaś podstawowy argument akuszera interwencjonizmu państwowego, barona Keynesa, kwestionujący naturalną równowagę rynku, nie stracił na aktualności. Argument ten polega na przeświadczeniu, że rzekę powinno się popychać, bo w przeciwnym razie nie popłynie ku morzu. Nie trzeba dodawać, że ten pogląd szalenie spodobał się biurokratom we wszystkich krajach, bo któż by nie chciał zasłużyć się przy popychaniu rzeki, zwłaszcza, gdy najważniejszą konsekwencją praktycznego zastosowania poglądów barona Keynesa okazała się nacjonalizacja zasobów złota w Ameryce i stopniowe pozbawianie obywateli władzy nad własnymi pieniędzmi? W tej chwili, np. w Polsce, gdzie wielu „przedstawicieli myśli prawicowej” pod batutą maleńkich i starszych uczonych, co to serca (i portfele) mają po lewej stronie, pomstuje na „liberalizm” i „dziki” kapitalizm, biurokracja państwowa przejęła kontrolę nad ponad 80 procentami dochodów pracowników najemnych i z narzucenia im swojej troski o ich sprawy, znakomicie sobie żyje. Najlepszym tego dowodem jest dynamiczne rozmnażanie się biurokracji w sytuacji, gdy przyrost naturalny drastycznie się obniża. Ale samo wychwalanie poglądów barona Keynesa przez pana Sierakowskiego nie zasługiwałoby na naszą uwagę, gdyby nie podzielił się on z nami innym odkryciem w postaci poglądu Thorsteina Veblena na rolę przedsiębiorcy w tym całym bałaganie. Okazuje się, że to właśnie przedsiębiorcy są wszystkiemu winni, bo o ile taki, dajmy na to, inżynier, czy lichwiarz w pocie czoła pracują nad dalszym doskonaleniem „systemu produkcji”, to przedsiębiorca „system produkcji” nie tylko ma w du...żym poważaniu, ale w dodatku przeciwko niemu „spiskuje”. Dlaczego? Bo opętany jest żądzą zysku, podczas gdy wszyscy pozostali, a zwłaszcza biurokraci, myślą tylko, jakby tu innym przychylić nieba. To jest pogląd rewolucyjny, bo dotychczas przedsiębiorcę uważano za organizatora „systemu produkcji” i to w dodatku takiego, który - w odróżnieniu od biurokraty - jako właściciel „systemu”, przyjmuje na siebie całe ryzyko prowadzonego przedsięwzięcia, więc musi zadbać o jego rentowność, pod groźbą utraty dorobku całego życia, a często - nawet całych pokoleń. Biurokrata ani lichwiarz o rentowność kierowanych przez siebie przedsięwzięć troszczyć się nie musi, bo w razie czego zawsze może sięgnąć do pieniędzy podatników, którym demokracja pozostawia radosny przywilej wybrania sobie ciemiężyciela. Dlatego teraz biurokraci wespół z lichwiarzami przygotowują dla przedsiębiorców „pakiety pomocowe”, by stopniowo zlikwidować ich odrębną własność i w ten sposób doprowadzić do upragnionego powrotu socjalizmu, tym razem oczywiście „prawdziwego” - co obecność pana Sierakowskiego nam gwarantuje. SM

Między nami, charakternikami Jak wiadomo nie od dzisiaj, pieniądze nie tylko nie dają szczęścia, ale w dodatku - psują charakter. Oczywiście nie każdemu, tylko tym, którzy do posiadania pieniędzy nie zdążyli się jeszcze przyzwyczaić. Wprawdzie pieniędzy nie mają, ale za to charaktery - wprost kryształowe. Zepsuć taki charakter, to szkoda niepowetowana, bo wiadomo, że charakteru raz zepsutego naprawić już się nie da. Co innego ci, którzy są przyzwyczajeni do posiadanie pieniędzy. Im pieniądze charakter już zepsuły, toteż żadna obawa zepsucia charakteru nie wchodzi w ich przypadku w rachubę na tej samej zasadzie, według której mokry deszczu się nie boi. Poza tym, jak ktoś wie, że na przykład ryby nie jada się nożem, to może spokojnie jeść ją nawet dwoma nożami. Natomiast ten, który tego nie wie, albo niby wie, ale nie jest do końca pewny, musi zachować szczególną ostrożność. Pan premier Donald Tusk z pewnością wyżej ceni zalety charakteru, niż jakiekolwiek korzyści materialne. Być może, że w tym przekonaniu został dodatkowo umocniony podczas rozmowy z naszą Katarzyną Wielką, czyli panią kanclerz Anielą Merkel, której urok od dawna działa na pana premiera Tuska zniewalająco. Jeśli tak - to nic dziwnego, że podczas tak zwanego szczytu antykryzysowego w Brukseli delegacja polska pod przewodnictwem premiera Tuska, stanęła na nieubłaganym gruncie ogólnoeuropejskiej solidarności. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, to znaczy - jeden, a właściwie jedna mówi za wszystkich, zaś wszyscy poświęcają się dla tego jednego, który od lat finansuje zabawę w jedność europejską i chciałby wreszcie coś z tego mieć. Stojąc tedy na nieubłaganym gruncie europejskiej solidarności, Polska nie podtrzymała węgierskiego postulatu wsparcia finansowego państw Europy Środkowej. Jak wyjaśnił pan minister Rostowski, gospodarka nasza znosi kryzys całkiem nieźle. Pan minister taktownie nie dodał, że takie pieniądze zepsułyby nam charakter, ale to jest zrozumiałe samo przez się. A jak postępują ludzie z charakterem? Ludzie z charakterem nie idą na łatwiznę, tylko odważnie próbują walczyć z trudnościami, mierząc siły na zamiary. Per aspera ad astra - co się wykłada, że do gwiazd, a już specjalnie - do 12 gwiazd, symbolizujących na błękitnym sztandarze 12 pokoleń Izraela - można, a nawet należy dążyć właśnie przez trudy. Nie tylko dążyć, ale nawet specjalnie je wynajdować, oczywiście dla szlifowania charakteru. Dlatego też, odcinając się od postulatów węgierskich, pan premier Tusk załatwił jednocześnie pożyczkę w wysokości 3,5, a może nawet 4 miliardów euro z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Wiadomo, że lepiej pieniądze pożyczyć, niż dostać za darmo, bo to właśnie najbardziej psuje charakter. Ten Europejski Bank Inwestycyjny pożycza na długie terminy, nawet do 20 lat, ale to nic nie szkodzi, bo oprocentowanie stosuje na zasadach rynkowych. Premier Tusk już w ubiegłym roku pożyczył prawie 3 miliardy euro, no a teraz - dalsze 4, które Polska ma otrzymać za pośrednictwem działających u nas banków, w 70 procentach kontrolowanych przez zagranicę. No, ale spłacać te pożyczki będą już obywatele polscy - tak samo, jak długi zaciągnięte w latach 70-tych przez Edwarda Gierka. On już dawno nie żyje, a my spłacamy i spłacamy, co dowodzi siły charakteru. SM

Janusz Palikot to tchórz! Parlamentarni fajdanisowie mają nowe makagigi, dzięki któremu mogą stwarzać wrażenie, że jeszcze cokolwiek od nich zależy. W tym celu uchwycili się niczym tonący brzytwy, przypadku pani Barbary Jackiewicz, która od ponad 20 lat opiekuje się beznadziejnie chorym synem i niedawno oświadczyła, iż „pragnie dla niego eutanazji”. Natychmiast poparły ja rzesze postępowców, w posłem Januszem Palikotem i panią filozofową, czyli prof. Magdalena Środą na czele. Poseł Palikot i Kazimierz Kutz zapowiedzieli nawet forsowanie stosownej ustawy. Warto w związku z tym zwrócić uwagę, że - po pierwsze - w przypadku syna pani Jackiewiczowej nie chodzi o eutanazję w ścisłym tego słowa znaczeniu. To ona nie może już znieść w ł a s n y c h cierpień, bo jej syn, ze zrozumiałych względów swojej opinii wyrazić nie może do tego stopnia, że nawet nie wiadomo, czy cierpi. Po drugie - w tej sytuacji pani Jackiewiczowa w gruncie rzeczy domaga się, by ktoś podjął z a n i ą decyzję, co ma zrobić z synem i ze sobą. Tylko bowiem w takiej sytuacji nie będzie za nią ponosiła odpowiedzialności, o co, jak się wydaje, tak naprawdę jej chodzi. Po trzecie - ostentacyjne współczucie okazywane zmęczonej matce przez posła Palikota, panią filozofową i Kazimierza Kutza ocieka obłudą. Gdyby poseł Palikot naprawdę współczuł pani Jackiewiczowej, to by ją zwyczajnie w podjęciu decyzji wyręczył. Jeśli tego nie robi, to dlatego, iż boi się narazić na r y z y k o odpowiedzialności. Tylko r y z y k o, bo przecież niezawisły sąd mógłby nie dopatrzyć się w jego postępku żadnej winy. Zatem - jest mocny tylko w gębie, bo przy najmniejszym ryzyku - dudy w miech. SM

Co to jest „bankructwo państwa"? Takie pytanie zadał mi p. AB - a odpowiedź jest łatwa. Formalnie pojęcie „bankructwo” obejmuje wyłącznie zarejestrowane firmy - bo tylko je można „postawić w stan upadłości”. Jednak przez analogię zaczęto używać tego pojęcia do określenia stanu państw. Dlaczego dopiero „zaczęto”? Dlatego, że dawniej państwa zajmowały się na ogół tym, czym powinny - tj. walką o pokój (i prowadzeniem w tym celu wojen...), łapaniem złodziei i wieszaniem morderców itp. Poza tym: były to monarchie. Mogło się więc co najwyżej okazać, że król nie ma pieniędzy na opłacenie wojska... Nie „państwo” było więc „bankrutem” - tylko król.

Sytuacja się zmieniła, gdy pojawiły się republiki, a potem (tfu, tfu!) d***kracje. Co więcej: zaczęły prowadzić własną działalność gospodarczą (co zresztą robiło i wielu monarchów - np. Ludwik XVI... W Polsce na szczęście prawo i zwyczaj zakazywały szlachcie prowadzenia działalności gospodarczej). Taka PRL była więc spółdzielnią mającą 35 milionów udziałowców (i „zarząd” - który, jak to w spółdzielniach, robił co chciał...). A jeśli tak - to można w stosunku do takiego państwa używać - acz nieformalnie - pojęcia „bankructwo”. Jak słusznie napisał śp. Cyryl N. Parkinson: „Państwa padają nie dlatego, że są złe, okrutne czy niesprawiedliwe; padają - ponieważ bankrutują”. Proces bankructwa PRL polegał na tym, że jej majątek (i zobowiązania!!) przejęło "nieco lepsze państwo”, czyli III RP. Część długów, jak to przy bankructwie, umorzono - i tyle. Z Porto Rico będzie inaczej: choć w rzeczywistości jest bankrutem - nie zbankrutuje, bo długi spłaci Wuj Tom (te $5mld to „dola” Porto Rico w gangsterstwie, jakim jest obrabowanie wszystkich posiadaczy US$$ poprzez dodruk $800 mld!!). Ustrój Porto Rico się nie zmieni - bo w pojęciu Amerykanów d***kracja to Absolutnie Najlepszy Ustrój na Świecie i - podobnie jak ZSRS dopłacał, by szerzyć Przodujący Ustrój Socjalistyczny na całym świecie - USA gotowe są dopłacać ciężkie miliardy, by podtrzymywać tę bzdurę. I tak będą utrzymywali aż do końca - czyli do bankructwa Największego Państwa o Najlepszym Ustroju na Świecie. Chociaż... może Chińczycy, gdy już USArmy będzie dowodzona i obsadzona przez lesbijki, dopłacą, by podtrzymywać dalej ten skansen? Dzięki temu największy konkurent jest przecież pozbawiony mocy... Tak na zakończenie, nie bez związku z p. Niefortuniem: czy zauważyli Państwo, że na ogół im większy złodziej, tym ma większe i ładniejsze plakaty wyborcze?

Poważny problem podniósł {~Gagman}: »...i jeszcze jedno: jeśli [jak Pan twierdzi] "rozwój polega nie na tworzeniu nowych miejsc pracy, a na ich likwidacji" - co znaczy, że kiedyś ludzie przestaną pracować... "praca stworzyła człowieka... brak pracy stworzy potwora..." ergo rozwój tworzy z człowieka potwora?!? To jednak tworzyć nowe miejsca pracy? Jakieś to, przepraszam, durne... Nie „brak pracy” przeistacza ludzi w potwory, tylko wynagradzanie za niepracowanie zasiłkiem. Bo jeśli ktoś pracować nie musi (robi to za niego robót) może się poświecić jakiejś swojej pasji...« {~Gagman} ma absolutną rację. 95% „potworów” nie muszących pracować zdegeneruje się z dobrobytu i wymrze - i nic to nie szkodzi. Wymrą sobie w błogostanie - a w Piekle jest dość miejsca dla popełniających grzech lenistwa. Wszystko więc byłoby w porządku - pod warunkiem, że te 95% potworów nie narzuci d***kratycznie swoich modeli zachowań tej 5%-owej reszcie!! Np. każąc im płacić sobie zasiłki, zakazując zachowań ryzykownych itd. NB. "poświęcenie się swojej pasji" wymaga pracy. Chyba, że ktoś pasjami lubi wylegiwanie sie do góry brzuchem... Natomiast nieporozumienie techniczne bierze się stąd, że celem każdej firmy jest likwidacja miejsc pracy: producent maszyn do pisana zatrudniający na początku 10 ludzi do produkcji „Remingtona” potem potrafił się obejść dwoma ludźmi... a co z pozostałymi? Poszli pracować w fabryce drukarek komputerowych (które dzięki temu miały na trudny początek tanią siłę roboczą)... W stanie równowagi gospodarczej liczba miejsc pracy równa jest liczbie ludzi chcących pracować. Gdyby jutro zlikwidować wreszcie koleje, to kolejarze zostaną zatrudnieni jaki kierowcy i konduktorzy w autobusach... i tak toczy się światek. JKM

07 marca 2009 "Gdy pustynię uczynią , nazwą to pokojem"... (Tacyt) W jakiejś gazecie ukazało się ogłoszenie o następującej treści:” My nie drzemy twoich ubrań w pralce. My robimy to ręcznie!”(!!!) Gdy ukazało się to ogłoszenie, Państwowa Agencja Handlowa,  jedna  z czterdziestu instytucji państwowo-biurkratycznych kontrolujących prywatną własność( jak powiedział w telewizji pan Rafał Ziemkiewicz -już 40????)- dokonała nalotów na sklepy gdzie sprzedaje się rzeczy po 2, po 3 i po 5 złotych- wszystkie.  W myśl hasła socjalistów  z Platformy Obywatelskiej, którzy przed wyborami twierdzili, że będzie lepiej- wszystkim. No i oczywiście jest. Wszystkim biurokratom. Ludziom pogarsza się w tempie zastraszającym, głównie w związku z rosnącymi cenami, a te rosną w związku z przyłączeniem Polski do Unii Europejskiej,  gdzie rządzący głównie ekolodzy  i zieloni, forsujący rozwiązania bardzo kosztowne, a dotyczące ochrony „ matki ziemi”, zapominając o dzieciach tej ziemi.. Cała władza w ręce rad biurokratycznych.. Państwowa Inspekcja Handlowa, stwierdziła liczne  przypadki sprzedaży w tanich polskich sklepach towarów bez gwarancji i atestów oraz stwarzających zagrożenie zdrowia a nawet życia, kupujących te towary ludzi..(????). I słuszna  Państwowej Inspekcji  Handlowej  racja, bo wszystkie towary - w jakiś sposób- zagrażają życiu i zdrowiu człowieka, a państwowa biurokratyczna  placówka najlepiej zadba o wszystkie te sprawy, ale tylko dotyczące polskich małych sklepów, pomijając niebezpieczeństwa zagrażające konsumentom zagranicznych sieciach handlowych.. Bo o nich jakaś dziwna cisza? Tam Państwowa Inspekcja Robotniczo- Biurokratyczna, i nie handlowa, bo nie handluje, ale karze tych co handlują- jakoś nie zagląda… Nie ma czasu, czy co? Według relacji jednej z pań tej socjalistycznej agencji zagrażają życiu i zdrowiu niektóre tanie” młotki i patelnie”(????). Jak ktoś dostał po głowie kilkadziesiąt lat temu i nadal dostaje, młotkiem świadomości socjalistycznej oraz patelnią tego samego typu, zagrażającym umysłowi i rodzajowi ludzkiemu, jego zdrowiu i życiu- to nie dziwota..! Teraz chodzi po świecie skołowany i niedopieszczony przez system biurokratycznej redystrybucji myśli socjalistycznej.. Odkąd socjaliści posłali na zasiłki Cyganów( dla bardziej cywilizowanych „ obywateli” nowej cywilizacji- Romów), którzy chodzili po wsiach, miasteczkach i sprzedawali patelnie , bez atestów , ale za to bezpieczne i nie zagrażające zdrowiu i  życiu, mamy problem z patelniami  i młotkami za 5 złotych, które mogą być niebezpieczne w każdych rękach, w zależności w jakie ręce trafią, tak jak zapałki u dorosłych, albo- nie przymierzając- gospodarka w rękach socjalistów, nawet europejskich.. Teraz Cyganie lenią się na zasiłkach, czyli pieniądzach wypracowywanych przez ludzi pracowitych, którym te pieniądze państwo socjalistyczne odebrało przemocą, w ramach sprawiedliwości społecznej, bo taka sprawiedliwość musi być po stronie silniejszego państwa, która ma policją, prokuraturę i inne służby, żeby taką sprawiedliwość przywróciły… Bo ona ma być i   jest, ale po stronie państwa socjalistycznego,   a przecież głosik jednostki” jest cieńszy od pisku” i tak musi pozostać.. Bo jednostka jest dla socjalistycznego państwa, a nie socjalistyczne państwo dla jednostki.. Gdyby nie było socjalizmu, obie strony byłyby być może zadowolone, ale co z zadowolenia, jak biurokracja przędłaby cienko, bo byłoby jej jak na lekarstwo.. Ale za to  nie byłoby choroby!  Już wolę taką sytuację.. Tak jak obecnego- sztucznie wywołanego „ kryzysu”, którego szyld być może służy do  zdyscyplinowania nas za przyjęciem jak najszybciej politycznej waluty euro.. Bo kryzys- a przy tym euro- jako panaceum na kryzys.. Bo gdybym był Leninem powiedziałby tak:” Psy i świnie ginącej burżuazji i wlokącej się za nią demokracji drobnomieszczańskiej obrzucają nas stekiem przekleństw”. Ale on miał język nienawiści- dzisiaj zwany byłby   mową nienawiści.. A w tym czasie- jak podaje biurokracja Eurostatu- przez cały rok 2008, liczba zamówień dla przemysłu w strefie euro spadła o 22,3 procent.(???)

Tylko na przełomie listopada i grudnia zeszłego roku wyniósł on 5,2 procent. W kiepskim stanie jest gospodarka Niemiec. „ Ekonomiści” przewidują, że w sytuacji załamania gospodarek strefy euro, spodziewać się należy  silnych tendencji do ich finansowego wsparcia.

Znaczy się komunizm już coraz bliżej… Na wyciagnięcie ręki.. Bo w USA na przykład, rząd posiadający w Citigroup- 7,8 procent, chce zwiększyć swój udział w grupie do- uwaga!- 40%(!!!). Jeszcze tylko 60 % i  grupa będzie państwowa i komunizm też coraz bliżej.. Ale biurokracja się cieszy.. Bo nie ma socjalizmu i komunizmu bez biurokracji , a najlepiej- wszechogarniającej.. Rozmowy są efektem spekulacji o ewentualnej nacjonalizacji grupy, ze względu na jej słabą pozycję kapitałową.. No tak, jak jest słaba, to trzeba ja wzmocnić przy pomocy pieniędzy państwowych  i już będzie dobrze.. Według „The Economic Times”- ceny akcji Citygroup spadły dwa tygodnie temu do najniższego od 18 lat poziomu- poniżej dwóch dolarów za akcję. Cała grupa Citi jest wyceniana na około 10 miliardów dolarów, podczas gdy rok temu na 137 miliardów. No to panie prezydencie Obama- dołożyć  z budżetu tę  sumę i będzie po problemie..

To znaczy po problemie  Citygroup.. Problem będą mieli podatnicy! Pamiętacie państwo propagandowe hasła przed  referendum  europejskim? „ Jeśli nie Unia- to Białoruś”..  A drugie:” Jeśli nie będzie dobrze tobie, to na pewno twoim wnukom”.(???) Te kłamstwa  się nazywały się  „ kampanią informacyjną”…. Co znaczy zmiana słów” To klucz do ludzkiej świadomości… No i mamy Białoruś, pana Aleksandra Łukaszenki… Jakoś ostatnio propaganda daje mu spokój.. Temu ohydnemu dyktatorowi, który fałszuje wybory, nienawidzi Unii Europejskiej i buduje socjalizm po swojemu… Ale ciekawy to socjalizm? Od 1 stycznia 2009 roku na Białorusi obowiązuje 12 procentowy , liniowy podatek od dochodów  osób fizycznych.  Z kolei stawkę podatku od dochodów przedsiębiorców od 1 stycznia zmniejszono z 24 do 15 procent. Zmniejszono także stawki progresywnego lokalnego podatku od sprzedaży. Stawki od 5% do 15 % zastąpiono jednolitą stawką 5%. W 2008 roku na Białorusi nie ma deficytu budżetowego..(????).(!!!) No i co ten ohydny Łukaszenko wyprawia ze swoim krajem? U nas to dopiero jest sukces… Podatki rosną, dług państwa już przekroczył 600 miliardów złotych i zamierza rosnąć. Same odsetki od długu - to prawie 33 miliarda złotych.. Wszędzie brak pieniędzy, firmy upadają pod ciężarem podatków i domiarów skarbowych, bo nieznajomość prawa oczywiście szkodzi- jak twierdzą socjaliści , którzy to prawo codziennie zasupłają, żeby właśnie szkodziło- wszystkim! No i rośnie biurokracja.. Z niecierpliwością czekam na aktualne dane w tej materii. Miarą socjalizmu - jest oczywiście pasożytująca biurokracja.. I na koniec  szmonces wzięty z „Angory”, ale, żebym nie został posądzony o antysemityzm.. Bo byłaby to dla mnie śmierć polityczna…A tego boję się najbardziej.. A więc: „Do Goldberga czytającego na ulicy „Der Sturmer”( Szturmowiec, Napastnik- tygodnik NSDAP odmienny od „ Obserwatora Ludowego”- inf. moja ) podchodzi Silberstein i mówi z niesmakiem: - Izaak! Dziwię się, że czytasz tę szmatę? Na co Goldberg: - Bo jak czytam nasze czasopisma, to tylko: tu pogrom, tam antysemityzm, to zbezcześcili synagogę A jak czytam to- to od razu: Żydzi opanowali banki! Żydzi rządzą na rynku budowlanym! Żydzi rządzą światem! Aż przyjemnie się to czyta!” I jeszcze jedno ogłoszenie z gazety: „Teraz masz szansę przekuć sobie uszy i zabrać dodatkową parę do domu”(???)… I czy naprawdę nie jest wesoło? WJR

Kosmos Światowy kryzys dopadł wreszcie Chiny. Chińska Republika L**owa przyznała, że w tym roku jej tempo wzrostu będzie najgorsze od wielu lat. Wszyscy ludzie nienawidzący ChRL za „nieprzestrzeganie praw człowieka”, za „zniewolenie Tybetańczyków” (Ujgurów, Mandżurów itd. - niepotrzebne skreślić) mogą zacierać ręce. Kryzio dopadł Chińczyków. Właśnie odwiedziła Pekin p. Hilaria Clintonowa - i na pożegnanie oświadczyła, że „Wszyscy jedziemy na tym samym wózku; jeśli będziemy tonąc - to razem”. Istotnie - i w Stanach Zjednoczonych, i w Chińskiej Republice Ludowej, a nawet w Chińskiej Republice Narodowej, w Hong-Kongu i w Makao - wyraźny spadek rozwoju gospodarczego. Konkretnie: w USA w tym roku ma być spadek o 5%. natomiast w Chinach zamiast oczekiwanego wzrostu o 11% będzie wzrost tylko o 9%. Trudno - Kryzio u bram… Pani Hilaria zapewne niedługo pożegna się ze stanowiskiem Sekretarki Stanu - czyli Ministerki od Spraw Zagranicznych. Pożegna się - bo JE. Benedykt Hussein Obama poczeka najpierw, by ktoś zajął jej miejsce w Senacie - a teraz się Jej pozbędzie. Przyznać jednak trzeba, że to Jej oświadczenie mocno się do tego przyczyni.

Jednak - tak się mówi: Stany Zjednoczone są w kryzysie. Cóż: jedni przeżywają kryzys - a drudzy jakoś nie… Np. NASA - ten potworny reżymowy moloch potrzebujący 35 mln dolarów by wysłać człowieka na orbitę - przezywa kryzys. Rosyjska Agencja Kosmiczna, gdzie wysłanie człowieka w Kosmos kosztuje $20 milionów - też przezywa kryzys… a jednocześnie już cztery prywatne firmy ścigają się, która pierwszy komercyjnie wyniesie człowieka w Kosmos. Jedne za taką przejażdżkę żądają $200 000 - a inni już tylko $95 000. Konkurencja działa - i pewno niedługo ceny spadną do $50 000… Co za problem: wysłać człowieka te 100 czy 200 km w górę? Żaden.

To znaczy: żaden problem dla prywatnej firmy. Reżymowa musi mieć 50 ekspertyz, sto razy sprawdzić bezpieczeństwo, zapewnić, by zamówienia na części do rakiety rozłożone były równomiernie od Montany po Florydę i od Maine do Kalifornii. Na takim wystrzale wszyscy przecież muszą zarobić! Ze trzydziestu senatorów i setka posłów łapę wyciąga - bo jak nie, to się nie zgodzą. A prywatna firma żadnej zgody nie potrzebuje - bo przecież jej szef jest Pierwszy po Bogu - a sam sobie zezwoleń udzielał nie będzie… najdziwaczniejsze jednak, że Kryzio szaleje - a bilety na takie kosmiczne wyprawy są już wyprzedane na dwa lata naprzód. Jeśli Państwo się dziwicie - to zapominacie, że w finansach (a kryzys w USA jest czysto finansowy!!) jeżeli jeden traci, to drugi zyskuje. No, więc ci, którzy zyskali z 50 milionów - mogą chyba wysupłać te głupie $100.00 czy $200.000 by sobie polatać nad Ziemią. Dotyczy to zwłaszcza producentów napoju Red Bull, który jak wiadomo dodaje skrzydeł. Ponieważ na Ziemi szaleje Kryzio, to musimy mu stawić czoła - skoro mamy stawić czoła, to musimy pić więcej napojów energetycznych. Co dodaje skrzydeł ich producentom. 50 milionów rocznie zarabia na przykład rocznie p. Albert Gore - tylko na handlu zezwoleniami na emisję gazów cieplarnianych. Jest więc oczywiste, że nie może być tak, by każdy sobie gazy cieplarniane ot, tak - wypuszczał. Muszą być na to zezwolenia! Muszą - by Bertcio mógł sobie nimi pohandlować. Nie rozumiem tylko, dlaczego otrzymał On za to Pokojową Nagrodę Nobla - kiedy powinien był otrzymać Nagrodę Nobla z ekonomii. Żaden alchemik nie umiał przerobić dwutlenku węgla na złoto - a proszę: Bercio potrafił! Najdziwniejsze jest to, że ludziom wyrywa się z kieszeni już ponad 1,5 biliona (po amerykańsku: trillion) dolarów - a nikt tego nie zauważa. Gdyby chcieli ukraść sto, tysiąc, może milion - o, to ludzie by dostrzegli. Po licznych dewaluacjach ludzie potrafią już sobie wyobrazić, jak wygląda milion dolarów. Ale miliard (po amerykańsku: billion)? A bilion? Gdy nie ma kota - myszy tańcują. Jak nie ma właściciela państwa, czyli Monarchy - to każdy kradnie, jak może. Jedna wynosi z pracy papier toaletowy, a inny inkasuje 50 milionów. W końcu ktoś w ten Kosmos polecieć powinien… JKM

Faszyści z Waltham Forest Jeszcze niedawno Niemcy, którzy nie chcieli by ich dzieci były zmuszane na podstawie obowiązującej w RFN nadal ustawy o oświacie (z 1938 roku!!) do uczęszczania na niektóre zajęcia szkolne, uciekali do Anglii. Niestety: fala faszyzmu dotarła już na Wyspy Brytyjskie. Jak donosi ONET: »Rodzicom brytyjskich uczniów, którzy nie godzą się na udział dzieci w lekcjach o ruchu gejów i lesbijek, grożą sprawy sądowe i kary pieniężne. "Daily Mail" opisuje historię kilkudziesięciu dzieci uczęszczających do jednej ze szkół podstawowych w Waltham Forest we wschodnim Londynie. Uczniowie z rodzin chrześcijańskich i muzułmańskich [żydzi też by się dołączyli, tylko ich tam widać nie było - JKM] zostali zabrani ze szkoły przez rodziców przed lekcjami objętymi specjalnym programem z okazji miesiąca historii kochających inaczej. Władze dzielnicy orzekły, że uczniów należy potraktować jako wagarowiczów, a rodziców ukarać zgodnie z przepisami o naruszeniu obowiązku powszechnego nauczania. Jak podaje "Daily Mail", rodzicom grożą mandaty, narzucenie opiekunów społecznych, a nawet sprawy sądowe.« Przypuszczalnie faszyści z Londynu będą chcieli odbierać rodzicom prawa rodzicielskie. Przypominam, że gdy w roku szkolnym 1901-02 władze pruskie chciały w Wielkim Księstwie Poznańskim narzucić dzieciom tylko jeden drobiazg: naukę religii nie po polsku, tylko po niemiecku - to wybuchł słynny strajk szkolny we Wrześni i cała opinia europejska surowo potępiła Królestwo Prus za niedopuszczalne metody. Tu władze Zjednoczonego Królestwa (przypomnijmy: JKM Elżbieta II jest Opiekunką Wiary!!!) w sposób oczywisty naruszają prawa rodziców. I nie chodzi o to, że tu akurat naruszają prawa rodziców wierzących w Boga (tak nawiasem: czy ateiści to już muszą lubić, jak się ich dzieciom pod przymusem każe podziwiać „kochających inaczej”? A co by powiedzieli homosie, gdyby ich dzieci... a, prawda: nie mają dzieci, to nie rozumieją problemu…). Naruszyliśmy Zasadę, że to rodzice decydują o tym, czego uczą się dzieci - i mamy (różnorakie...) skutki. Rodzice muszą mieć prawo nie posyłać dzieci na religię ani na przymusową ateizację; nie posyłać dzieci na naukę Matematyki; nie posyłać na naukę Teorii Ewolucji - ani na naukę Teorii Kreacjonistycznej; nie posyłać na lekcje, na których kroi się żaby - oraz w ogóle nie posyłać do tej albo innej, albo i żadnej szkoły.Bo to są ich, rodziców, dzieci! W ustroju niewolniczym (euro-socjalizm, w którym żyjemy, to ustrój niewolniczy!) to Pan decyduje o tym, czego uczy się dziecko niewolnika - bo to dziecko w przyszłości będzie pracowało na Pana, nie na ojca; wśród ludzi wolnych o tym, czego uczy się dziecko, decydował ojciec (z braku ojca: matka; z braku rodziców: krewni) - bo to dziecko w przyszłości miało otrzymać rodziców. Wprowadzając Powszechne Przymusowe Ubezpieczenia Emerytalne przeszliśmy ze Społeczeństwa Ludzi Wolnych do Społeczeństwa Niewolników. Więc teraz Pan będzie decydował, czego uczyć dzieci - i kiedy nieużytecznego już niewolnika euthanatować. Ale-z tak: Niewolników! Każdy pracujący musi pod przymusem (płacenie podatków jest obowiązkowe...) utrzymywać emerytów (nie tylko własnych rodziców - ale i tych, którzy nie pofatygowali się, by mieć własne dzieci), rencistów (prawdziwych i fałszywych), nie spłodzone przez siebie dzieci (poprzez Fundusz Alimentacyjny), bezrobotnych... Ten, kto musi na kogoś innego pod przymusem pracować, jest jego niewolnikiem. Jak to ujął śp. Ryszard M. Weaver: „IDEE MAJĄ KONSEKWENCJE”... Zaczęło się niewinnie ("Co komu szkodzi, że zmusimy niektóre dzieci do nauki czytania, pisania i rachunków?") - a skończyło właśnie TAK! W Polsce co prawda Konstytucja stanowi (Art. 48) że (p.1) „Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”. Nie miejmy jednak złudzeń. Zaraz po tym idzie zdanie: „Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania” - co zostanie z'interpretowane przez MEN, że nie posłanie na np. lekcję o homosiach jest właśnie „nieuwzględnieniem stopnia dojrzałości dziecka”. Po czym zastosuje się (p.2) „Ograniczenie lub pozbawienie praw rodzicielskich może nastąpić tylko w przypadkach określonych w ustawie i tylko na podstawie prawomocnego orzeczenia sądu” - czyli wyda się stosowną ustawę, na podstawie której sąd będzie musiał odebrać rodzicom dzieci. W ostateczności ONI zmienią Konstytucję. Tylko: czy to będzie potrzebne? Przypomnijmy, że Konstytucja do roku 2006 stanowiła: „Ekstradycja polskiego obywatela jest zakazana” - a jeszcze przed zmianą tego artykułu spokojnie (raz nawet wyrokiem „sądu”!) extrahowano 7 polskich obywateli! Czy faszyści, komuniści, demokraci, socjaliści i inne chamy kiedykolwiek przejmowali się literą Prawa? JKM

08 marca 2009 Na socjalistycznym śmieciowisku... Budowa socjalizmu jakby przyspiesza… Rząd niemiecki szykuje dla  firmy  Opel dopłatę  budżetu w wysokości 3,5 miliardów euro, we Francji - prawie 8 miliardów;  Włosi dopłacą 2 miliardy- w Wielkiej Brytanii 225 miliardów funtów (!!!!). W Niemczech podatnicy jeżdżący toyotami będą dopłacać do Opli, we Francji- jeżdżący  fordami dopłacą do  peugeota, we Włoszech jeżdżący  mercedesami dopłacą do fiata, a w Wielkiej Brytanii… No właśnie co się z tobą dzieje Wielka Brytanio? Rodzicom brytyjskich uczniów, którzy nie godzą się na udział dzieci w lekcjach o ruchu gejów i lesbijek, grożą sprawy sądowe  i kary pieniężne (?????). Chciałoby się zakrzyknąć: Precz z komuną! Przymuszać dzieci do  roznegliżowywania tych obleśności.. Po co te wariactwa dzieciakom pod przymusem? Wiadomo : ministerstwo postanowi, causa finta.. I po to , w socjalistycznych krajach są ministerstwa tzw. oświaty.. Żeby trwał urzędowy monopol na decydowanie… o cudzych dzieciach, bo żadne państwo socjalistyczne własnych nie ma.. Tak jak dzięki telewizji i reklamach dowiedziałem się, że znany gwiazdor telewizyjny Krzysztof Ibisz (właśnie rozstał się ze swoją asystentką!) ma łupież i jakim szamponem go usuwa, tak wczoraj dowiedziałem się, że znany gwiazdor filmowy, pan Cezary Żak chodził do przedszkola i  chce, żeby „Dać dzieciom szansę”, żeby mogły pójść przymusowo do przedszkola wcześniej - już w  wieku sześciu lat. (???). Pan Cezary chodził do przedszkola w wieku późniejszym i poniósł w ten sposób nieodwracalne i niepowetowane  straty w swojej osobowości… Bo lepszy jest oczywiście kolektywizm od indywidualizmu, bo w kolektywizmie można włożyć dzieciom do głów właściwości kolektywne i przy okazji napiętnować- indywidualne.. A zresztą komunizm jest lepszy  - i koniec dyskusji! A może od razu, tuż po urodzeniu odbierać dzieci rodzicom i pozbawiać ich praw rodzicielskich? Państwowi urzędnicy lepiej zajmą się dziećmi, niż ich rodzice.. Rodzice - jak to w socjalizmie- nie będą mieli nic do powiedzenia.. O wszystkim decyduje państwo, a obecnie pani Katarzyna Hall- „ konserwatystka” Wcześniej pan Cezary Żak dał nam się we znaki , naganiając nas do Unii Europejskiej i rozklejając  się na  widocznych bilbordach z przepięknym napisem” Jestem Europejczykiem, obok pani Edyty Górniak, które też jest „Europejką”, no i pani Ani Przybylskiej, która „ Europejką” jest również… Bo my, wrogowie Związku Socjalistycznych Republik Europejskich, Europejczykami nie jesteśmy. (???) Choć Polska od wieków jest w Europie,  a nie w Unii Europejskiej, jako jednym państwie, jeszcze nie o osobowości prawnej i międzynarodowej, ale po ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego- na pewno.. Krótko po swojej życiowej roli „Europejczyka” na bilbordach, pan Cezary Żak dostał podwójną rolę w serialu-  jak to mówi telewizyjna lewica - „kultowym” pt” Ranczo”. Można było panem Cezarym Żakiem obsadzić kilka innych ról, ale widocznie scenarzysta wykazał zbyt  mało fantazji.. A szkoda! Teraz chce oddać państwu nasze dzieci wcześniej niż sam był oddany.. Ciekawe ile wziął za tę reklamę, czy może zrobił to z pobudek ideowych..? A ideą jest socjalizm edukacyjny, przymusowy , indoktrynujący.. Wytresować nasze dzieci od najmłodszych lat.. Pomagają w tym socjalistycznej władzy leninowscy, „pożyteczni” osobnicy- za wielkie pieniądze.. No i za  role w serialach… Akurat lewica obchodzi w tym tygodniu „Tydzień Mózgu”(????). Może to ma coś z tym wszystkim wspólnego? Może poprosić o wyjaśnienie jakiegoś psychologa społecznego, których władza ma na pęczki , a ci wyjaśniają nam różne socjalistyczne zjawiska najlepiej jak tylko potrafią.. Na razie profesor Andrzej Samson jest na urlopie.. Bo socjalizm wymaga ciągłych wyjaśnień, ponieważ jest tu ustrój ciągłych niedoborów głupoty i nonsensu, a przy tym system niewolniczy, jak pisał profesor Fryderyk Hayek, „ socjalizm jest drogą do niewolnictwa”(!!!) No i bohatersko pokonuje przeszkody nieznane w innych ustrojach, a przy tym- sam te przeszkody generując.. Policja w tym czasie, zamiast zając się czymś pożytecznym  za nasze pieniądze , wyszukuje wśród trzeźwych kierowców, kierowców” pijanych”,( 0,2 promila) organizując akcję „Trzeźwy Poranek.”(???) A trzeźwe wieczory i weekendy? A południa i popołudnia? I rozdają jakieś broszury , które wydrukowali za nasze pieniądze, bo  swoich nie mają, a jak przychodzi do ścigania prawdziwych przestępców,  a nie urojonych- to ich nie ma.. Wydają nasze pieniądze na jakieś sondaże , które mają nas przekonać, że jest bezpieczniej- i to dzięki tym sondażom.. No i będzie bezpiecznie dzięki makulaturze broszurowej… Biuro Informacji i Propagandy Komendy Głównej działa pełna parą? A jak działa policja?. Coraz więcej pozorowanych działań, coraz więcej propagandy, coraz mnie cukru  w cukrze. I na pewno cukier nie krzepi!. A rząd intensywnie pracuje nad wydojeniem  z nas kolejnych pieniędzy.. Miał to być rząd liberalny, a jest socjalistyczny w treści, tak jak rządy poprzednie. Co innego na fonii, co innego na wizji- jak to w socjalistycznym państwie demokracji i prawa... Kapłani demokracji przekonują nas , że ci wszyscy, którzy wzięli kredyty mieszkaniowe, a teraz  w czasie” kryzysu” nie są w stanie ich spłacać, powinni dostać od pozostałych podatników, którzy takich kredytów nie wzięli- pomoc od nich w wysokości 1200 złotych miesięcznie, bo stracili pracę nie ze  swojego powodu, ale z powodów „ obiektywnych”,  a tak naprawdę z powodów, które tworzy socjalistyczne państwo na co dzień: wysokie podatki i koszty, straszliwa i kosztowna biurokracja i paraliż naszego życia poprzez pajęczynę przepisów wszelkiego rodzaju, i kosztownych i krępujących, i doprowadzających do rozpaczy tych wszystkich, którzy chcieliby sobie pożyć na swój własny rachunek. Państwo szuka alibi dla  swojego niecnego postępowania i już widzę oczyma wyobraźni, jak powstaje na naszych oczach nowy urząd, Urząd Integracji Poszkodowanych Przez Kredyty Mieszkaniowe, a tam będzie się kłębić z setka, na początek, później zgodnie z prawami profesora Parkinsona więcej urzędników mieszkaniowych , pragnących pomóc  wszystkim poszkodowanym przez „ kryzys”.. A my za to wszystko zapłacimy, tak jak na co dzień płacimy za wszystkie głupstwa władzy socjalistycznej, która  żyje  z wymyślania nonsensów… Jak ktoś wziął kredyt - nawet i mieszkaniowy- to jego problem, a nie problem nasz, nawet gdy ma to być państwo solidarne, a przy tym cholernie tanie i zdrowe.. I nawet w Roku Zdrowia Kobiet, który właśnie lewica międzynarodowa obchodzi.. Problemy są indywidualne, a nie zbiorowe.. Odpowiedzialność zbiorowa to wymysł bolszewików… Czyżby bolszewizacja władzy? A gdzie wolność i odpowiedzialność jednostki? Czy państwo musi być wielką niańką? Czy państwo ma rozwiązywać problemy za „ obywateli”? Chociaż,  w dobie „ kryzysu” pójdzie z polskich  salonów trochę nowych samochodów. Miedzy innymi za sprawą konsumentów niemieckich, którym rząd dopłaca po 2500 euro do każdego zakupionego egzemplarza, po zezłomowaniu starego.. Na szczęście dopłaca z kieszeni podatnika niemieckiego , a  nam nic  do tego! Ale pomysł socjalistyczny jest ten sam… U nas będą dopłacać do pokrzywdzonych przez kredyty mieszkaniowe…. I krzywdzić wszystkich tych, który takich kredytów nie brali.. Ot - sprawiedliwość biurokratyczno - społeczna! Najwięcej- jak zwykle- zyska biurokracja! Bo dla niej wymyśla się tego typu pomysły! W socjalizmie, biurokracja jest siłą przewodnią państwa i narodu. I ona nas pogrąża!. WJR

Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej Wiadomo nie od dziś, że nasza gospodarka jest oparta na tak solidnych podstawach, że żaden kryzys, niechby i wszechświatowy, nie potrafi nimi zachwiać. Podstawy te położył bowiem sam Leszek Balcerowicz, którego „pierwszemu niekomunistycznemu premierowi” Tadeuszowi Mazowieckiemu nastręczył Waldemar Kuczyński, też ekonomista, ale już nie takiej światowej sławy, jak Leszek Balcerowicz. Więc, zgodnie z porozumieniem okrągłego stołu, zawartym przez generała Kiszczaka ze swoimi zaufanymi, pod kierunkiem „filantropa” Jerzego Sorosa, Leszek Balcerowicz nakreślił w kilku żołnierskich słowach swój zbawienny plan, który cały gęg zaczął natychmiast obcmokiwać, jako „najlepszy”, wobec którego nie ma alternatywy. W rezultacie Polska została oskubana przez lichwiarzy, głównie amerykańskich, na sumę szacowaną na 17 miliardów dolarów. Od tamtej pory Leszek Balcerowicz zażywa reputacji najtęższej głowy ekonomicznej na świecie, a w każdym razie - w powiecie warszawskim. Więc wprawdzie gazety donoszą, że „w obliczu kryzysu Polacy zaciskają pasa i oszczędzają na jedzeniu”, ale z pewnością nie dotyczy to Leszka Balcerowicza, który nie potrzebuje zaciskać pasa, bo i tak jest szczupły, a na jedzeniu też nie potrzebuje oszczędzać. Wystarczy, że lichwiarze zmuszą do tego „Polaków”. Jest więc dobrze, a będzie jeszcze lepiej, zaś gospodarka stoi jak mur. Ciekawe, co czyni ją tak mocną i odporną na wszechświatowe kryzysy. Pewnie to, że koncesje, licencje, zezwolenia i pozwolenia, a także inne, nie wymienione w ustawach instrumenty ręcznego sterowania obowiązują w ponad 200 jej obszarach, nie wspominając już nawet o tym, że jej strategiczne punkty kontroluje razwiedka oraz szerokie rzesze łapowników ze wszystkich działających u nas PT Gangów. Ponieważ koncesja na kryzys nie została, o ile mi wiadomo, wydana, to jego obecność jest w Polsce nielegalna, a w takim razie tylko patrzeć, jak na polecenie pana ministra Czumy zajmie się nim prokuratura i niezawisłe sądy. Nie jest wykluczone, że i Sejm powoła własną komisję śledczą, oczywiście wykluczając z niej znienawidzonego przez razwiedkę Antoniego Macierewicza. Ale nie uprzedzajmy faktów, o których z pewnością dowiemy się w swoim czasie od samego pana Grasia, którego razwiedka, w ramach skracania smyczki, naznaczyła premieru Tusku w charakterze rzecznika rządu. Skoro jest tak dobrze, a będzie jeszcze lepiej, to i premier Tusk, wydelegowany w świat gwoli zasięgnięcia informacji, jaka to też powinna być nasza narodowa strategia walki z kryzysem, trafił na śniadanie antykryzysowe do pani Anieli Merkel. Ona wszystko mu powiedziała, dzięki czemu pan premier mógł już na szczycie w Brukseli własnymi słowami powtórzyć, że Polska nieugięcie trwa na nieubłaganym gruncie paneuropejskiej solidarności. W imię tejże solidarności pan premier Tusk zdecydowanie odrzucił węgierska propozycję, by kraje Europy Środkowej wzięły odszkodowanie za Jałtę. Oczywiście sformułował to inaczej, ale, jak zwał, tak zwał. Jednak skoro nasza gospodarka ma takie mocne podstawy, to premier Tusk, wspierany przez byłego zausznika Leszka Balcerowicza, naznaczonego obecnie premieru Tusku w charakterze ministra finansów, pomysł wzięcia odszkodowania za Jałtę zdecydowanie odrzucił, mając dodatkowo świadomość, że za sprzeniewierzenie się naszej narodowej strategii walki z kryzysem, nasza Katarzyna Wielka, czyli pani Aniela, pokazałaby mu tak zwany „ruski miesiąc”. W zamian za to postanowił pożyczyć z Europejskiego Banku Inwestycyjnego 4 miliardy euro z przeznaczeniem na „infrastrukturę”, a więc - autostradę Berlin - Warszawa, energetyczne przyłącza na granicy polsko-niemieckiej, a kto wie, czy przypadkiem również nie na sfinansowanie przypadającej na Polskę części kosztów budowy Gazociągu Północnego na dnie Bałtyku. Jak solidarność, to solidarność, bo czyż gazociąg ten nie będzie służył całej Unii Europejskiej? Ha! Nie bez kozery w 2003 roku w Paryżu pewien markiz dał mi do zrozumienia, że w Unii Europejskiej każdy będzie mógł odgrywać taką rolę, w jakiej najlepiej się czuje: Francja będzie się nadymać mocarstwowo, Niemcy będą rządzić, a Polska będzie się poświęcać. Oczywiście takie poświęcenie nie obyło się bez nagrody. Nasza Katarzyna Wielka, czyli pani Aniela obmyśliła premieru Tusku nagrodę w postaci czasowego powstrzymania się pani Eryki Steinbach przez objęciem członkostwa rady Widocznego Znaku - bo tak teraz będzie się nazywało sławne Centrum Przeciwko Wypędzeniom, które onaż Eryka Steinbach upatrzyła sobie na centrum tworzenia aktualnej wersji historii najnowszej w ramach niemieckiej polityki historycznej. Jak pamiętamy, tego Centrum też miało nie być, ale najwyraźniej Niemcy nie zauważyły naszego groźnego kiwania palcem w bucie. Tymczasowa rezygnacja Eryki Steinbach została okrzyczana w Warszawie jako ogromny sukces „naszej dyplomacji”, a zwłaszcza - naszego dyplomatołka „profesora” Władysława Bartoszewskiego, którego megalomania staje się wprost proporcjonalna do stopnia utraty poczucia rzeczywistości. Gdyby nie konstytucyjny rozdział Kościoła od państwa, pewnie premier Tusk nakazałby bić w dzwony gwoli uczczenia tego sukcesu. Bo rzeczywiście, pewien sukces został odniesiony; „profesorowi” Bartoszewskiemu udało się mianowicie zjednoczyć niemiecką opinię publiczną wokół Eryki Steinbach, które w ten sposób, z rzecznika Związku Wypędzonych, jednym susem wysunęła się na rzecznika całej niemieckiej Milczącej Większości. Niezależnie od tego prezydent Obama przypomniał sobie konferencję jałtańską i zaoferował Rosji rezygnację z tarczy antyrakietowej w Czechach i Polsce w zamian za rosyjską przychylność dla amerykańskich knowań wobec Iranu. Ruscy szachiści w mgnieniu oka zwęszyli okazję i prezydent Miedwiediew oświadczył, że tarcza, to w gruncie rzeczy „jerunda”, bo najważniejsze jest zaprzestanie ekscytowania przez Amerykanów dawnych republik sowieckich przeciwko Rosji. Chodzi naturalnie o Gruzję i Ukrainę, która ostatnio, pod wpływem wszechświatowego kryzysu, rozpada się w oczach. Dopiero na tym tle widać, jakie to szczęście, że wszechświatowy kryzys, który w dodatku jest u nas nielegalny, gospodarki naszej nie dotknie, z uwagi na jej mocne podstawy, które sam Leszek Balcerowicz... - i tak dalej. Ale czy aby na pewno? Gospodarka nasza, wiadomo, ma mocne podstawy, jakże by inaczej, ale bywa, że z okrętu, który płynie sobie wesoło jakby nigdy nic, szczury dlaczegoś zaczynają uciekać. Więc kiedy popatrzymy, ilu dobrze poinformowanych filutów zabiega dzisiaj o umieszczenie ich na listach kandydatów do Parlamentu Europejskiego. A jakby tego było mało, to minister spraw zagranicznych w rządzie premiera Tuska, Radosław Sikorski, chociaż jeszcze niedawno zarzekał się, że ani mu w głowie ubieganie się o stanowisko sekretarza generalnego NATO, teraz tak przebiera nogami w tym kierunku, że nawet zapomniał o „dorzynaniu watahy” i układa się ze znienawidzonym prezydentem Kaczyńskim o poparcie swojej kandydatury u tych wszystkich innych prezydentów, a w zamian za to obiecuje forsować słynną „pulardę”, czyli ongiś minister spraw zagranicznych, panią Annę Fotygę na ambasadorkę Polski przy ONZ, zaś działaczkę Stowarzyszenia „Otwarta Rzeczpospolita”, które zajmuje się tropieniem antysemitników i ksenofobów w Polsce oraz donoszeniem na nich do prokuratury i niezawisłych sądów, a zarazem ministerkę w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, słowem - panią Ewę Juńczyk-Ziomecką - na konsula w Nowym Jorku. Czy w tej sytuacji wystarczą nam zapewnienia Leszka Balcerowicza, że... - i tak dalej? Normalnie może by nie wystarczyły, ale, jak to mówią - dobra psu i mucha, zwłaszcza, że drugi etap Anschlussu tuż-tuż. SM

Czym jest kobieta? Ja „Święta Kobiet” nie obchodzę - ale nie z uwagi na jego treść, lecz dlatego, że - jako konserwatysta - nie obchodzę świąt wprowadzonych po moim urodzeniu... Ogólnie wprowadzenie tego święta popieram - bo jest ono samo w sobie dowodem, że kobiety czymś się od mężczyzn różnią. Dziwne w'obec tego, że obchodzą je zwolenniczki emancypacji i równouprawnienia kobiet - ale kto wymaga od nich logiki? Ogromną ilość tekstów poświęca się kobietom, chorobom kobiecym, samopoczuciu kobiet, zrozumieniu kobiet - prawie tyle, co samopoczuciu wielorybów. I bardzo dobrze! To właśnie, że o kobietach pisze się znacznie więcej, niż o mężczyznach, że istnieją „problemy kobiece” (a jakoś nie ma „problemów męskich” - np. z równą liczbą mężczyzn w zawodzie pielęgniarskim....) - dowodzi, że kobiety są (że tak napiszę naukowo...) znacznie częściej przedmiotem, niż podmiotem dociekań... i znów feministki się walnie do tego przyczyniają!! Kobieta jest istotą pośrednią - jeśli idzie o wagę, wzrost, sposób myślenia - między mężczyzną, a dzieckiem. Jako takiej przysługuje kobietom większa ochrona prawna - a mniejsze prawa publiczne. Jednak my, liberałowie, uważamy, że nie powinno to odbierać żadnej kobiecie - jako jednostce - tych praw. Co więcej: uważam, że nie powinno się ich odbierać również dzieciom! Trafiają się bowiem kobiety nadające się świetnie do polityki - i nie ma poważniejszego powodu (poza np. zazdrością innych kobiet lub koniecznością duplikacji toalet w budynku Sejmu) by kobieta nie mogła zająć dowolnego stanowiska. Co prawda śp. Alicja Zenobiówna Rosenbaum (ps.: "Ayn Rand”) twierdziła, że kobieta nie powinna zajmować nigdy najwyższego stanowiska w państwie - bo kobieta zawsze potrzebuje nad sobą jakiegoś autorytetu - ale śp. królowe Elżbieta I czy Wiktoria I jakoś sobie ten autorytet w Radzie Koronnej (lub poza nią) znajdywały - i zarówno One, jak i Imperium jakoś ich (długie!) panowanie przetrwali. 

Może też trafić się genialne dziecko, w wieku 16 czy 17 lat znające się na polityce - i dlatego nie powinno być żadnych ograniczeń płci ani wieku przy przyznawaniu biernego prawa wyborczego. Dlaczego Król (albo L*d, jeśli mamy d***krację) nie ma sobie do Parlamentu wybrać kobiety czy 15-latka?!? Ponieważ jednak średnio dzieci i kobiety słabiej znają się na polityce od mężczyzn (wystarczy w tym celu pójść na dowolne zebranie polityczne - i nawet nie słuchać tego, co mówią kobiety, tylko policzyć je na sali...) to nie powinno im przysługiwać czynne prawo wyborcze. Bo wybory - wbrew PT D***kratom - nie są po to, by każdy sobie pogłosował - lecz by dokonywać możliwie najlepszych wyborów. Kobiety na ogół wolą zajmować się sprawami domu i dzieci - bo tam są one Paniami. Jeśli na ONETcie czytam blog p. Robertowej: „Zamieniłam przyjaciółkę na faceta. (...)Wspierałyśmy się wzajemnie, mówiłyśmy sobie chyba wszystko, płakałyśmy obie i śmiałyśmy się obie. I obie wyszłyśmy na prostą. Urodziła dziecko, potem drugie. A ja nie byłam dobrym partnerem w dyskusjach o kolorze kupki i modyfikowanych mlekach. Nasze życia stały się zupełnie inne. (…) Może to się zmieni, kiedy ja urodzę dzieci i znów będzie jak kiedyś, będziemy miały podobnie” - to tylko głową kiwam. Bo, proszę Państwa, dla niemowlęcia jest BARDZO istotne, czy Mama zajmuje się kolorem jego kupki - i to, że sprawdza, czy jego pupa nie jest odparzona! Śp. Jan Anthelm de Brillat-Savarin napisał kiedyś, że „Wynalezienie nowej potrawy jest dla ludzkości ważniejsze, niż odkrycie nowej gwiazdy”. Może nie „ważniejsze” - ale na pewno też ważne... Otóż nie wiem jak Ludzkość, ale dzieci przyjaciółki p. Robertowej na pewno mają korzyść z tego, że ich mama zajmuje się ich kupką - natomiast to, że (jak wczoraj wyczytałem) polska astronomka odkryła (przy pomocy skonstruowanego przez mężczyzn teleskopu, skonstruowanego przez mężczyzn komputera, oraz napisanego przez mężczyzn programu - tak nawiasem...) nową gwiazdę raczej nie będzie miało wpływu na los Ludzkości. Tak czy owak: dziećmi KTOŚ musi się zajmować - a kobiety to i lubią, i umieją. Przypominam, że np. kobiety mówią znacznie więcej od mężczyzn. Jest to efekt selekcji naturalnej: te dzieci, których mamy dużo mówią (dość obojętne, co!!) już w okresie płodowym i wczesnym dzieciństwie łatwiej uczą się mówić - i mają większe szanse w życiu. Kobieta lepiej rozumie dziecko - potrafi też często wytłumaczyć mężczyźnie, na czym polega dziecka problem.

Ludzkość w wyniku setek tysięcy lat doświadczeń wypracowała podział zajęć na „męskie” i „kobiece”. Najogólniej: męskie są czynnosci wymagające dużej siły, myślenia abstrakcyjnego, wyjątkowe i niebezpieczne - a kobiece: powtarzalne, lekkie, wymagające myślenia opartego na intuicji i psychologii. Mężczyzna wynajduje zmywarkę do naczyń - a potem kobieta wkłada do niej naczynia i naciska guziki. I oboje są szczęśliwi. Dopóki, oczywiście, nie przyjdą feministki i nie przekonają kobiety, że skoro nie wynalazła zmywarki albo chociaż jakiejś nowej gwiazdy, to jest gorsza - a mężczyzny, że powinien się wstydzić, że kąpie się w wannie i myśli o koronie zrobionej przez jakiegoś podejrzanego złotnika - zamiast razem z żoną pozmywać... JKM

09 marca 2009 W świecie depczących nas słoni.... Przed Pałacem Kultury im. Józefa Stalina w Warszawie zebrały się feministki… Feministki to takie kiedyś kobiety, które, które dzisiaj buntują normalne kobiety, wmawiając im, że są dyskryminowane pod każdym względem, poniewierane i niedoceniane.. Chodzi im o to, że poprzez nienawiść do mężczyzn, chcą za wszelką cen podważyć rolę mężczyzny, bo mężczyzna - to ich największy wróg.. Taka „męska szowinistyczna świnia”. Jak już zamienią role, na świecie zapanuje normalność i szczęśliwość.. Domagają się ustanowienia parytetów w życiu społecznym, prawa do zabijana własnych dzieciaków jeszcze w łonie, dopłaty do  konstruowania dzieci w probówkach i że jest za mało kobiet na wysokich stanowiskach.. No i izb porodowych w każdej gminie… Rozumiem, że obok boisk, które Platforma Obywatelska buduje,  teraz w dobie „kryzysu” jakby wyhamowało, będą państwowe porodówki w każdej gminie…(????). Jak zacznie się sztuczny proces wciągania na samą górę kobiet, tylko dlatego, żeby zgadzał się parytet, zacznie się wyrzucanie dobrych mężczyzn, żeby na to miejsce wsadzić , nienadające się na te stanowiska kobiety..

 Burdel w państwie będzie  niezły, a jak dobiorą się z parytetami do firm prywatnych- to koniec wszystkiego… Nie potrzebna będzie rewolucja bolszewicka! Feminizm parytetowy to załatwi, a feminazistki dopieszczą.. Przecież nikt nikomu nie broni ścigać się w robieniu kariery, na warunkach takich samych jak mają je wszyscy.. Jak kobieta będzie lepsza- zostanie kobieta; jak mężczyzna- zostanie mężczyzna… I nie jest tu potrzebny żaden podział na mężczyzn i kobiety..  Jedynym kryterium powinny być umiejętności.. Chyba, że feminazistki chcą obstawiać tysiące niepotrzebnych posad państwowych, na których jedynym kryterium , które obowiązuje  w zdobywaniu ich, są znajomości, najlepiej polityczne - no i  wariant  Anety K.… One chcą wprowadzić kryterium płci, żeby mieć szersze możliwości obsadzania większej ilości stanowisk.. Jak zorientują się homoseksualiści, lesbijki, zoofile, pedofile i nekrofile, że jest taka parytetowa możliwości, to i oni będą domagać się równości płci po linii zaspokajania parytetu seksualnego i sposobu w jaki dany osobnik to robi..

Później ruszą do szturmu : wysocy, niscy, łysi, owłosieni, z platfusem, niepełnosprawni, alkoholicy, single, ateiści dyskryminowani, mniejszości polityczne, prostytutki i inne grupy społeczne, i wszyscy będą domagać się parytetów, bo w  Polsce ich prawa są gwałcone!

No i gwałciciele, miedzy innymi ci, którzy te prawa kolektywistom-gwałcą.. „Burdel i serdel” będzie niesamowity, a kartoteki policyjne zapełnią się doniesieniami wszystkich tych grup, i jeszcze więcej będzie niesprawiedliwości, choć takie kartoteki to jest niezła droga do nieśmiertelności… Jak w dobrym horrorze Alfreda Hitchcocka..  Właśnie zaczyna się trzęsienie ziemi, a napięcie tylko narasta i narastać będzie… Aż do samozagłady! Bo czy jest jakaś siła, która zatrzymałaby  bezczelność feministycznych kobiet, które wywracają całą cywilizację do góry nogami? I obchody komunistów  z organizacji feministycznych nie zakłóciła nawet śmierć pana profesora Zbigniewa Religi, który przez całe swoje dorosłe życie domagał się jedynie podniesienia składki rentowej i zdrowotnej… To był cały jego program ratowania państwowej służby zdrowia, gdzie komunizm  wyłazi z każdego oddziału tej służby.. I pan profesor chciał dobrze i miał dobre chęci, którymi piekło jest wybrukowane, jak wiadomo.. No i piekło w państwowej służbie zdrowia jest, które to piekło doskonali pani minister Ewa Kopacz. z Platformy Obywatelskiej Ale widocznie pan profesor Religia zostawił testament życia, w którym te swoje pragnienia  zapisał, bo właśnie socjalistyczna  Platforma Obywatelska szykuje projekt ustawy, a jakżeby inaczej, bez ustawy nie będzie postępu, w którym to projekcie będzie zapisana reforma naszego zdrowia,  w której  chodzi jedynie o podniesienie opłaty na składkę rentową i zdrowotną.. Nie mogą raz podnieś o tyle ile im potrzeba na zmarnowanie, tylko tak sączą i sączą.. Nie zabiją nas od razu tylko tak po kawałku się znęcają… Co prawda co nas nie zabije to z pewnością nas wzmocni, jak powiadali chłopcy z młodzieżówki Adolfa Hitlera... Największym wrogiem systemu państwowej służby zdrowia jest sam system, tak jak największym wrogiem pana Lecha Wałęsy, nie jest pan Krzysztof Wyszkowski, ale  jest… on sam! Bo ciągle zmienia zdanie i plącze się w zeznaniach publicznych… Ale ostatnio został ukarany przez sąd grzywną 7500 złotych, rozważając jakieś skomplikowane kwestie dotyczące małpy z brzytwą, czy coś takiego.. Pan Wyszkowski poczuł się obrażony.. No cóż.. „gdy umiera religia zaczynają rządzić przesądy”- mówi stare powiedzenie. Jak zmarł pan profesor  Religa - przesądy socjalistyczne  będą kontynuowane. Tyle się dzieje, że umknęło dziennikarzom śledczym, że z  Instytutu. Pamięci Narodowej zginęły papiery dotyczące sekcji zwłok księdza Stefana Niedzielska (???). Zamordowanego swojego czasu przez „nieznanych sprawców”.. Teraz będą oni coraz bardziej nieznani... Im więcej dokumentów zaginie, tym bardziej oddala się sprawa wyświetlenia  prawdy o tej  sprawie. A jedynie ona jest ciekawa.. Tak jak w przypadku sprawy Krzysztofa Olewnika.. Zginęły całe tomy akt! Tak wygląda III Rzeczpospolita po liftingu PRL-u… A z kolei w Bydgoszczy młodzi ludzie tańczą hip-hopa… Nie byłoby w tym nic złego, bo każdemu wolno uprawiać taniec z gwiazdami, i bez gwiazd, bo przecież i od zawsze, per aspera  ad astra. Są trudy, są gwiazdy - trzeba je pokonać… Ale młodzi ludzie chcą tańczyć hip-hopa podczas…Drogi Krzyżowej (????) Czy ci bydgoscy księża zupełni powariowali? Namawiają młodych ludzi do bezczeszczenia Drogi Krzyżowej? Co na to biskup? Wkrótce- jak postęp będzie postępował w takim tempie- Drogę Krzyżową będą  wierni odbywać przy… nocnej rurze(???). Jakaś panienka pokaże co potrafi w tym zakresie.. I nie będzie rzeczywistości wyłaniającej się  w postaci wartości, ze strumienia pozorów.. Z tymi pozorami też nie kryje się pan Przemysław Edgar Gosiewski z Prawa i Sprawiedliwości… Wykorzystuje do prywatnych celów służbową limuzynę, którą jeździ do supermarketu po zakupy, no nie na co dzień, bo wtedy zajęty jest sprawami państwa, lecz w sobotę.. Kierowca nosi mu torby z zakupami- co zauważyli reporterzy „ Super Expressu”(???). Poprzednio woził służbowym  samochodem opiekunkę, a jego żona zabierała dzieci ma judo i też  sama jeździła na zakupy.. No cóż władza daje przywileje i możliwości… No i mamy „ kryzys”, o którym tak ochoczo mówi pan Przemysław Edgar Gosiewski… Wtedy normalny człowiek oszczędza.. Jak „ kryzys” - to „kryzys”! A co powiedział pan Jacek Kurski? „Dla mnie Kaczyńscy są wieczni”(???). O Edgarze Gosiewskim nic nie wspomniał… To dobry znak.. Bo nie ma przypadków - są jedynie znaki.. WJR

O Przyrodzie, ludziach i Prawie Ja, jak wiadomo, nie zwalczam GLOBCIa, wręcz przeciwnie: zalecałbym - gdyby to mogło coś zmienić, oczywiście - twórcze wypuszczanie metanu tylnym otworkiem, a także intensywne uprawianie sportów (co zwiększa wydzielanie się CO2). I jakie są skutki? Straszne! Wczoraj w moim Józefowie spadł piękny śnieg - i nad ranem już go nie było. Szaro i brudno. Z mojej winy, oczywiście. A tam, gdzie naprawdę walczą z GLOBCIem - tam mają rezultaty. I na nartach mogą pojeździć, i na saneczkach... Walka z GLOBCIem naprawdę popłaca: Anglosasi walczą z GLOBCIem w sposób spokojny i zdecydowany. Nauczyli się na przykładzie szwajcarskich Francuzów, którzy - jak to południowcy - walczyli rok temu z GLOBCiem gwałtownie. I jakie były skutki? Efekt zwycięskiej bitwy z GLOBCIem w Versoix nad jeziorem Genewskim: To tyle o przyrodzie; teraz o ludziach. Dwa dni temu skończyłem rozważania retorycznym pytaniem: „Czy faszyści, komuniści, demokraci, socjaliści i inne chamy kiedykolwiek przejmowali się literą Prawa?” W komentarzach padło pytanie: „A niby KTO się przejmuje?” Jak zauważył kiedyś Stanisław Michalkiewicz, w jednej z podziemnych broszur sprzed ćwierci wieku, gdy w kraju jest kilka sił w stanie równowagi, to opłaca im się przyjąć Prawo (jako sposób bezkrwawego rozstrzygania sporów). Taka sytuacja jest dzisiaj - gdy PO, PiS, SLD itd. przyjmują czasem widłami na wodzie pisane „orzeczenia” Trybunału Konstytucyjnego i wyroki sądów - bo na czymś muszą się oprzeć. Natomiast dla monarchy Prawo z kolei jest bardzo ważne, bo dzięki temu jednym dekretem może rozstrzygnąć nawet miliony potencjalnych problemów. Sam zaś Prawa nie przekracza, by nie dawać złego przykładu. Ideologicznie za Prawem opowiadają się i liberałowie, i konserwatyści. Tu jest jednak dość poważna różnica między ich stanowiskami. Liberał, owszem, poważa literę Prawa - ale w gruncie rzeczy jeśli Prawo zmienić minutę temu, to już można orzekać wedle Nowego Prawa - co niebezpiecznie zbliża się do kompletnej tyranii. Konserwatyści natomiast chcieliby Prawa co najmniej z poprzedniego pokolenia - a niektórzy nawet powołują się na Prawo Naturalne (cokolwiek za nie uważać w danym społeczeństwie) i nie dopuszczają Prawa z nim sprzecznego. Jak wiadomo UPR zajmuje stanowisko umiarkowanie konserwatywne: Prawo może wejść w życie dopiero po sześciu latach od chwili uchwalenia - a Konstytucja może ustanawiać specjalne bariery (np. większość 9/10 głosów albo i liberum veto) przy próbie zmiany niektórych kategoryj Praw. Gdyby np. ktoś chciał zawiesić Zasadę, że „Prawo nie działa wstecz” - to liberum veto jest chyba właściwe. Jakby zdarzył się przypadek rzeczywiście bezdyskusyjny - to OK. Ale musi on być naprawdę bezdyskusyjny. JKM

PO robi z Polski zgniłą "republikę bananową"? W Polsce daje się zauważyć szereg zatrważających wydarzeń, które układają się w bardzo niepokojący obraz. Działanie instytucji państwa wskazuje na coraz większą ich degenerację, co bardzo źle wróży przyszłości Polski pod rządami koalicji PO-PSL - pisze Filip Stankiewicz, Internauta wp.pl Kilka jaskrawych przykładów: 1. Kto odpowiedział na apel rodziny Olewników o komisję śledczą? Tylko Prawo i Sprawiedliwość - PO, PSL i SLD nie zgodziły się na jej powołanie. W dodatku zastępcą ministra sprawiedliwości Ćwiąkalskiego jest Pan Marek Staszak, który był wiceministrem sprawiedliwości w rządzie SLD (2001-2003), wtedy kiedy porwany Krzysztof Olewnik jeszcze żył, a organy Państwa dopuściły się gigantycznych i - zdaniem jego rodziny znającej akta sprawy - celowych zaniedbań. Takich porwań było znacznie więcej - brak komisji śledczej wygląda na ochronę mafii trudniącej się m.in. porwaniami i mającej osłonę części funkcjonariuszy Państwa (policja, ministerstwa, prokuratura, sądy). 2. PO postulowała zniesienie immunitetu, tymczasem głosowała przeciw odebraniu immunitetów posłowi Dzikowskiemu z PO i posłance Ostrowskiej z SLD - w tym drugim przypadku PO stwierdziła, że to był "błąd". Tymczasem posłowie PO doskonale wiedzieli, że tego rzekomego „błędu” nie będą mogli naprawić - prokuratura nie może bowiem złożyć drugi raz tego samego wniosku bez nowych dowodów: 3. Niezwykłe wręcz działania ministra Ćwiąkalskiego wyglądają na stopniowy demontaż wymiaru sprawiedliwości - niszczy się dające efekty w ściganiu przestępców dokonania ministerstwa sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro. Według zeznań prokuratora Miłoszewskiego ręczne sterowanie prokuraturą sięga nawet nakłaniania do postawienia fałszywych zarzutów byłemu ministrowi sprawiedliwości, a prokurator, która go do tego nakłaniała miała w przypadku niewykonania zadania wylądować na zesłaniu w Gołdapi. 4. Liczne podejrzane kontakty marszałka Komorowskiego (PO) z funkcjonariuszami WSI (służby podejrzane o liczne przestępstwa np. handel bronią) - która to służba nie przeszła weryfikacji po 1989 roku i jest kontynuatorką komunistycznej WSW. Co gorsza Bronisław Komorowski wprowadzał w błąd organy państwa - nie zawiadomił, mimo obowiązku, prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez oficerów WSI oraz najprawdopodobniej zataił informacje o kilku spotkaniach z tymi oficerami. Prokuratura nadzorowana przez ministra Ćwiąkalskiego odmówiła nawet zajęcia się tą sprawą. 5. Ogromne wątpliwości wzbudza mianowanie na stanowisko szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Było ono niezgodne z prawem, wymagana była opinia Prezydenta RP, który zadał premierowi Tuskowi kilka pytań dotyczących Bondaryka, na które nie doczekał się odpowiedzi. Jeszcze bardziej podejrzane jest utrzymywanie tej osoby na stanowisku szefa ABW oraz przeszłe i aktualne działania tego funkcjonariusza. Przytoczę fragment krytycznego wobec obu największych partii artykułu Piotra Zaremby: "Gdy Platforma wymieniła ostatnio w fotelu prezesa Orlenu fachowca powołanego już za jej rządów, na partyjnego mianowańca, można się było uspokajać niewesołą skądinąd konkluzją: tak postępowali wszyscy. PiS także rozprowadzał swoich po największych firmach państwowych i półpaństwowych. Ale czy rzeczywiście casus Bondaryka mógłby się przydarzyć w czasach, gdy premierem był Kaczyński? Można było mieć tysiące zastrzeżeń do kreowanych przez niego kadr, ale przynajmniej nie miałem wrażenia, że korytarze najwyższych urzędów są władztwem oligarchów (używam tego pojęcia z czystym sumieniem, zwłaszcza odkąd użył go kilka razy za poprzednich ekip Donald Tusk). Kaczyńskim przydarzyło się awansować ludzi dziwnych, ale gdy Jaromir Netzel zostawał szefem PZU, można było odnieść wrażenie, że to nieudolnie realizowana recepta na promowanie nowych i nieuwikłanych. Która zmieniła się we własne przeciwieństwo. Przeszłość Bondaryka jest za to doskonale znana tym, którzy go powołali. I co? I nic. Metafora o wpuszczaniu lisa do kurnika nasuwa się sama". To są sprawy które mają olbrzymi wpływ na gospodarkę - bez rzeczywistej konkurencji, sprawnego wymiaru sprawiedliwości, bezpieczeństwa (także dla przedsiębiorców) Polska nie będzie się szybko rozwijać. Możemy stać się za kilkanaście lat taką „republiką bananową” jak wiele Państw Ameryki Południowej - wszechogarniająca korupcja, ogromne wpływy oligarchów, zdecydowana większość społeczeństwa żyjąca w biedzie lub nędzy. Jeszcze nie jest za późno aby zatrzymać proces destrukcji.

Filip Stankiewicz

Rodzinny budżet państwa Klichów finansowany przez obce rządy Przy okazji ostatniej zadymy rozpętanej przez Rzeczpospolitą odnośnie finansowania przez uczestników przetargów w MON fundacji prowadzonej przez... żonę ministra ON obserwatorom uciekł jeden niezwykle istotny szczegół. Wskazywał nań już dawno temu znany "prawicowy oszołom" Stanisław Michalkiewicz, "antysemita" i w ogóle. Należy p. Michalkiewiczowi oddać honor, że sam napisał o tym tutaj. Otóż na liście darczyńców ISS znajdują się CZTERY niemieckie fundacje: Konrada Adenauera, Friedricha Naumanna, Friedricha Eberta i amerykańsko-niemiecki German Marshall Fund.

Jak to możliwe, że budżet domowy ministra obrony narodowej RP jest współfinansowany przez obce fundacje, w tym co najmniej DWIE (im. Konrada Adenauera i Friedricha Eberta) w ponad 90% finansowane ze środków publicznych obcego państwa (głównie z budżetu federalnego RFN. Kolejny cud Tuska: dopłacamy do Unii W wyniku nieudolności rządu Donalda Tuska spełniają się najgorsze przepowiednie eurosceptyków. Nie dość, że urzędnicy z nadania PO-PSL pozyskali ze środków unijnych o 20 mld zł mniej, niż zakładał budżet, to jeszcze w ciągu ostatnich pięciu miesięcy Polacy dopłacili do Unii Europejskiej ponad 1,5 mld zł! Tak tragicznej sytuacji nie było nawet za rządów SLD, kiedy to zdołaliśmy pozyskać jedynie 16 proc. dostępnych środków unijnych. Należy przy tym pamiętać, że urzędnicy Leszka Millera i Marka Belki mogli tłumaczyć swoje słabe wyniki brakiem doświadczenia w rozmowach z instytucjami UE, a także znikomą aktywnością polskich obywateli i firm, niepotrafiących wtedy jeszcze występować o unijne fundusze. Dziś - płacąc miesięcznie kilkaset milionów euro składki członkowskiej - nie dostajemy od Unii prawie nic. W czasie ogarniającego Polskę kryzysu może okazać się to dla naszej gospodarki zabójcze.

Jak marnować pieniądze Doszło do tego, że rząd Donalda Tuska upomniany został parę dni temu przez... Komisję Europejską. Eurokraci zganili nas za słabe wykorzystanie europejskich pieniędzy i brak pomysłów na przyspieszenie rozdziału tych środków. Z czego dokładnie wynikła ta krytyka? Jak wynika z szacunkowych danych o wykonaniu budżetu za 2008 r. - zamiast planowanych 35,3 mld zł, które miały zostać przetransferowane z kasy unijnej do Polski, udało nam się pozyskać jedynie 15,1 mld. Zrealizowano więc zaledwie 43 proc. zakładanych dochodów ze środków unijnych! Ta statystyka jest jeszcze bardziej przerażająca, gdy zagłębimy się w szczegóły. Aż 15 z 20 mld zł, których zabrakło w budżecie państwa, pochodzić miało z funduszy strukturalnych. Są to ogromne kwoty, przeznaczone przez UE na modernizację naszej gospodarki i infrastruktury; rozdziela się je w ramach gigantycznych programów, m.in. Europejskiego Funduszu Społecznego i Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. Co ważne: w pozyskiwaniu środków z tych funduszy wcale nie przeszkadza dekoniunktura gospodarcza (przyznała to sama Elżbieta Bieńkowska, minister rozwoju regionalnego), lecz skomplikowane przepisy i nieudolność urzędników. W tej ostatniej kwestii rząd PO-PSL radzi sobie zdecydowanie najgorzej. Dowód? „GP” dotarła do najnowszych statystyk (z 30 I 2009 r.) dotyczących wdrażania funduszy strukturalnych na lata 2007-2013. Chodzi przede wszystkim o tzw. programy operacyjne, dzięki którym poziom życia Polaków ma zbliżyć się do standardów zachodnioeuropejskich. I tak: w ramach programu Infrastruktura i Środowisko, który umożliwia pozyskanie aż 124 mld zł, podpisaliśmy po dwóch latach zaledwie trzy (!) umowy o dofinansowanie. Ich wartość wynosi - uwaga - tylko 139 mln zł. W ramach programu Rozwój Europy Wschodniej (do pozyskania 10,2 mld zł) podpisaliśmy ledwie jedenaście umów wartych 459 mln zł, w ramach Innowacyjnej Gospodarki (budżet: 40 mld zł) - otrzymamy środki rzędu 4 mld zł. Wartość umów programu Kapitał Ludzki (50 mld zł) wyniosła zaś 6 mld zł.
Polacy zrzucają się na Unię Indolencja aparatu urzędniczego odpowiedzialnego za pozyskiwanie i rozdział funduszy unijnych spowodowała jednak nie tylko 20-miliardową „dziurę” w budżecie. Z wyliczeń, jakich dokonaliśmy na podstawie oficjalnych danych Ministerstwa Finansów, wynika jednoznacznie, że w ciągu ostatnich pięciu miesięcy polscy podatnicy dopłacili netto do UE przynajmniej 1,5 mld zł! To bezprecedensowy przypadek w historii naszego członkostwa w tej organizacji. Statystyki kształtują się następująco: 1. wrzesień 2008 r.: środki pozyskane z Unii (Fundusz Spójności, fundusze strukturalne, dochody Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Program Rozwoju Obszarów Wiejskich, dochody Agencji Rynku Rolnego): 133,8 mln euro; składka członkowska: 186,4 mln euro; saldo przepływów finansowych Polska-UE było więc ujemne i wyniosło minus 52,6 mln euro; 2. październik 2008 r.: środki pozyskane z Unii: 287,2 mln euro; składka członkowska: 460,8 mln euro; saldo przepływów finansowych Polska-UE: minus 173,6 mln euro; 3. listopad 2008 r.: środki pozyskane z Unii: 283,6 mln euro; składka członkowska: 278,8 mln euro; saldo przepływów finansowych Polska-UE: plus 4,8 mln euro; 4. grudzień 2008 r.: środki pozyskane z Unii: 315 mln euro; składka członkowska: 425,7 mln euro; saldo przepływów finansowych Polska-UE: minus 110,7 mln euro. Podsumowując, w ciągu ostatnich czterech miesięcy 2008 r. straciliśmy na członkostwie w UE około 332,1 mln euro, co daje gigantyczną kwotę 1,5 mld zł. To oczywiście tylko saldo samych transferów pieniężnych, w którym nie uwzględnione zostały np. ogromne koszty utrzymywania urzędników, których praca - pozyskiwanie funduszy unijnych - od kilkunastu miesięcy nie przynosi zadowalających efektów (co ciekawe, pod rządami „antyunijnego” PiS wykorzystanie tych środków było znacznie lepsze, a Komisja Europejska chwaliła nas za postępy). W 2008 r. wydaliśmy m.in. 265 mln zł na samo funkcjonowanie Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, a pamiętajmy, że jeszcze więcej pochłonęły różne agencje „unijne” oraz terenowe i samorządowe jednostki wdrażania funduszy strukturalnych (np. Mazowiecka Jednostka Wdrażania Programów Unijnych, utworzona za 40 mln zł, załatwiła w zeszłym roku... sześć z 2,4 tys. wniosków o dofinansowanie).
Król Donald Szczodry 28 stycznia 2009 r. „Gazeta Wyborcza” napisała, że rząd Donalda Tuska - upomniany przez Komisję Europejską za fatalny stan wykorzystania unijnych środków - ma już pomysł, jak usprawnić ich pozyskiwanie. Wszystkie firmy ubiegające się o dofinansowanie z eurofunduszy będą mianowicie dostawać z budżetu państwa 20 proc. dotacji, o którą się starają. Ma im to pomóc w wyłożeniu własnych środków na współfinansowaną przez UE inwestycję (własny wkład jest obowiązkowy). Choć pomysł jest dobry i sprawdzony - nasuwa się pytanie: skąd Ministerstwo Finansów weźmie pieniądze na jego realizację? Czyżby Donald Tusk i minister Jacek Rostowski w oczekiwaniu na kolejny cud zapomnieli o 28-miliardowej „dziurze” budżetowej, która z miesiąca na miesiąc będzie się jeszcze powiększać? Całkiem możliwe, bo ostatnie pół roku działalności obu polityków to istny festiwal finansowej beztroski i międzynarodowego „szpanu”. Najpierw zlekceważono ogólnoświatowy kryzys ekonomiczny i wydrwiono tych, którzy dostrzegali w Polsce jego pierwsze objawy: zwolnienia grupowe oraz znaczące zmniejszenie nakładów na inwestycje. Choć już we wrześniu 2008 r. wpływy do budżetu były niższe o 5 mld zł, niż zakładano - a więc Ministerstwo Finansów musiało doskonale zdawać sobie sprawę z nadchodzącej zapaści - Polacy nadal karmieni byli propagandą sukcesu. Nastąpiła seria efektownych pożyczek krajom od nas bogatszym. W listopadzie 2008 r. jako państwo, któremu rzekomo nie groził kryzys (a PKB na jedną osobę wynosi 17,8 tys. dol.), pożyczyliśmy 200 mln dol. pogrążonej w recesji Islandii (gdzie PKB per capita to 42,6 tys. dol.). Rzecznik Ministerstwa Finansów Magdalena Kobos tłumaczyła wówczas, że „Polskę stać na taki gest, bo nasze finanse mają solidne podstawy”. Dwa miesiące później postanowiliśmy udzielić pomocy Łotyszom (PKB na osobę: 18,5 tys. dol.), pożyczając im 100 mln euro. W tym czasie wydaliśmy lekką ręką ponad 90 mln zł na konferencję klimatyczną w Poznaniu, a szef Kancelarii Premiera Sławomir Nowak zapowiedział, że w 20. rocznicę „okrągłego stołu” rząd zafunduje Polakom „koncert, jakiego w Polsce jeszcze nie było” (na kosztującej kilkadziesiąt milionów złotych imprezie wystąpić mają światowe gwiazdy, m.in. Elton John, Tina Turner i Beyonce). Dziś okazuje się, że jesteśmy jeszcze zamożniejsi, niż wynikałoby to z ambitnych planów Nowaka. Na skutek nieudolności rządu Donalda Tuska prawie od pół roku dopłacamy do bogatej Unii Europejskiej i nic na razie nie wskazuje, by w najbliższych miesiącach tendencja ta miała się odwrócić. Grzegorz Wierzchołowski

A Schetyna idzie w zaparte Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji odpowiedziało na interpelację poseł PiS Anny Sobeckiej w sprawie nieudzielenia zgody na przeprowadzenie zbiórki publicznej na sfinansowanie wierceń geotermalnych w Toruniu. Odpowiedź resortu nie wnosi nic nowego do sprawy, powielając wcześniejsze stanowisko Grzegorza Schetyny w tej sprawie. Zdaniem poseł, świadczy ono tylko o jednym: nie ma żadnych faktycznych przeszkód do udzielenia zgody, a ministerstwo szuka po prostu dziury w całym. W celu przeprowadzenia zbiórki publicznej na sfinansowanie pracy badawczej polegającej na realizacji otworu badawczego dla poszukiwania i rozpoznawania złoża wód termalnych na terenie miasta Toruń powołano specjalny komitet. Złożył on jeszcze we wrześniu ubiegłego roku wniosek do MSWiA o wydanie zezwolenia na ogłoszenie akcji zbierania pieniędzy, by wesprzeć wspomniane przedsięwzięcie. Dopiero po trzech miesiącach ministerstwo udzieliło odpowiedzi, nie zezwalając na ogłoszenie zbiórki. Kwestionowano w niej m.in. zasadność przeprowadzenia tej akcji z punktu widzenia interesu publicznego. Poseł ma uzasadnione przypuszczenia, że decyzja MSWiA ma charakter partyjnej wendety i wiąże się z działaniami odwetowymi wobec Radia Maryja. Parlamentarzyści i europosłowie zwracali się wielokrotnie w oficjalnych pismach do premiera oraz Grzegorza Schetyny w celu wyjaśnienia zaistniałej sytuacji. Jedną z takich inicjatyw była również interpelacja posłanki Anny Sobeckiej z 9 grudnia 2008 roku. Udzielona odpowiedź nie wnosi niczego nowego do sprawy, powielając wcześniejsze stanowisko Schetyny w tej sprawie. Zdaniem Sobeckiej, pismo MSWiA jest dowodem na zwyczajne szukanie dziury w całym. - Te niby "fakty", które są przedstawiane, że najpierw miałoby chodzić o prowadzenie działalności gospodarczej, a dopiero później o badania naukowe - to wszystko jest szukaniem dziury w całym - ocenia odpowiedź poseł. Wątpliwości resortu dotyczą tego, że zebrane podczas zbiórki środki będą rzekomo przeznaczone na działalność gospodarczą. We wniosku o zgodę na zbiórkę komitet zaznaczył jednak jasno jej cel i zadeklarował utworzenie odrębnego konta dla łatwego rozliczenia. Resort nie ustosunkował się do tych deklaracji. Ojciec Jan Król CSsR wskazuje na zdecydowanie pozamerytoryczny charakter decyzji MSWiA, które nie udzieliło zgody na przeprowadzenie zbiórki publicznej dla geotermii toruńskiej. Odnosząc się do uzasadnienia zawartego w odpowiedzi na interpelację poseł Sobeckiej, gdzie jest mowa o tym, jakoby pieniądze ze zbiórki miały być przeznaczone na "prowadzenie działalności gospodarczej przez Fundację 'Lux Veritatis'", o. Jan Król zauważa: - Przede wszystkim na razie, na tym etapie, jeśli chodzi o prowadzenie odwiertów, Fundacja prowadzi prace badawczo-naukowe, a nie działalność gospodarczą. Więc na jakiej zasadzie MSWiA wie już lepiej od nas, co my robimy? Obecnie bowiem nie ma mowy o jakimkolwiek prowadzeniu działalności gospodarczej, bo po prostu prowadzimy badania. Jacek Dytkowski Anna Sobecka, poseł Prawa i Sprawiedliwości: Te "fakty", które są prezentowane, że najpierw miałoby chodzić o prowadzenie działalności gospodarczej, a dopiero później o badania naukowe - to wszystko jest szukaniem "dziury w całym". Uczyniono tak tylko po to, ażeby przeszkodzić całej inwestycji. W kontekście kryzysu gazowego, energetycznego takie inwestycje powinny być mile widziane. Należałoby raczej z dużą odwagą inwestować w takie przedsięwzięcia, bo to służy Polakom. W pewnym sensie działania władz mają podtekst zawiści i zazdrości. Tereny związane z okolicami Portu Drzewnego czy w ogóle okolice Torunia są bardzo zasobne w źródła geotermalne i gazowe. Blisko Unisławia pod Toruniem znajdują się zaplombowane odwierty gazowe. No cóż, obecna ekipa woli sprzedawać takie inwestycje Francuzom, Niemcom, a nie udostępniać ich Polakom - i to jest zadziwiająca historia. Na przykład Anglikom pod Poznaniem odsprzedano możliwość pozyskiwania surowca gazowego, co też bardzo zastanawia.

10 marca 2009 Hałas, którego nie da się znieść... Co innego na wizji, a co innego na fonii.. Demokratyczni politycy  opowiadają tym, którzy ich wybrali na co dzień, głodne kawałki… Plotą wszystko co im tylko ślina na język przyniesie… A tymczasem rozrasta się  „Tanie Państwo” no i oczywiście solidarne biurokratycznie, bo biurokracja - jedyna grupa w Polsce - jest solidarna. Solidarna pieniędzmi, które zawłaszcza nam i robi z nich użytek dla siebie.. W ciągu ostatniego roku rządów Platformy Obywatelskiej, tylko jeden minister, minister finansów, pan profesor Jacek  Vincent Rostowski przyjął do grona rozdzielających nasze pieniądze w ministerstwie 115 urzędników(???). Licząc, że średnio, każdy z nich kosztuje nas brutto około 4000 złotych, to mamy ponad 500 000 miesięcznie do zapłacenia, nie licząc podatku ZUS, który musimy - jako podatnicy - od nich odprowadzić.. W Ministerstwie Sprawiedliwości rozrost nastąpił o siedemdziesięciu; siedemdziesięciu pana Marka Rawickiego, Rawickiego Ministerstwie Rolnictwa o 65, u pana Schetyny o  siedemdziesięciu siedmiu, u pana ministra Grada o 65, a u pana Waldemara Pawlaka o  trzydziestu jeden… Najmniej zatrudniła pani Ewa Kopacz, bo tylko dwóch... Czyżby miała  taki wąski krąg znajomych? No i w edukacji jakoś mało, bo tylko trzech.. Może dlatego, że bardzo zajęta jest odbieraniem dzieci rodzicom, posyłając ich już do państwowej obowiązkowej szkoły  od 6 lat… Toczy o to prawdziwą batalię! Widocznie z Brukseli bardzo naciskają, a przecież wykonuje bez ceregieli dyrektywy brukselskie nie patrząc na zdrowy rozsądek no i na potrzeby rodziców, których  w końcu są te dzieci.. Pani Katarzyna Hall  ma nowy pomysł na „dokształcanie” licealistów.. Będą się na lekcjach przyrody uczyli o astrologii i żyłach wodnych.. Takie są założenia nowej podstawy programowej, która me wejść do szkół za trzy lata.. Na razie o wróżbiarstwie ani słowa, a też by się przydało wykształcić młodzież w tym zakresie.. Ale widocznie Związek  Wróżących  Cyganów jest zbyt silny i nie pozwala odebrać sobie tego zajęcia.. „-Szkoła nie może odwracać się od zagadnień, które uczniowie spotykają w życiu”- tłumaczy edukacjonista pan Zbigniew Marciniak. No pewnie uczyć wszystkiego, oprócz tego co nauką jest.. Masy młodzieży będą wyedukowane w zakresie, który nie jest im do niczego potrzebny, a „elita” będzie posyłać swoje dzieci do prywatnych szkół, gdzie nauczą się tego co im jest potrzebne.. Zaciemnić masy obowiązkiem nauki głupstw i zabobonów.. Ciekawe jak sprawy rozwoju biurokracji mają się w spółkach skarbu państwa, w samorządach  i innych miejscach, gdzie jest dużo miejsca do ustawiania i umieszczania swoich,  z parytetu politycznego , nepotycznego i wynikającego z porozumień koalicyjnych.. Zawłaszczają państwo w sposób bezczelny! Nie wiem, czy dogonią Prawo i Sprawiedliwość, które podczas dwóch lat powiększyło ilość  biurokratycznych darmozjadów  o 44 000, o czym skwapliwie informował pan premier Donald Tusk, przed wyborami parlamentarnymi.. Czy równie skwapliwie przedstawi nam bilans rozwoju biurokracji swojego rządu, i czy wie co jego ludzie wyprawiają w podległych mu- jak mówią- „resortach”.?. Chyba, że pan premier nic o tym nie wie, że podlegli mu urzędnicy psują plan „ Taniego państwa”, promują ideę państwa biurokratycznego,  a tak nie miało być.. Miało być zupełnie inaczej,  a jest jak zwykle…. Jeszcze w tym czasie pan poseł Janusz Palikot z Platformy Obywatelskiej wystąpił z pomysłem napisania jak najszybciej  ustawy dotyczącej  projektu eutanazji. Wziął tę sprawę na swoje barki, a ja mam cichą nadzieję, że realizacje projektu eutanazji zacznie od siebie, bo powinien  dać nam przykład, jak zwyciężać mamy. Jak pokonywać problemy ze starszymi schorowanymi ludźmi, których  „Tanie państwo” wycisnęło jak cytrynę, a teraz domaga się zakończenia ich żywota w sposób ustawowy i demokratyczny...? Będzie to projekt ustawy o „ Prawie do śmierci”.(???) Popatrzcie państwo, jak niewiele czasu upłynęło, a człowiek  gwałci  prawa Boże i będzie sam demokratycznie decydował, jak pomóc człowiekowi, żeby zabrał się z tego świata, niedoskonałego przecież, ale niedoskonałego przez człowieka, który wiecznie poprawia to, co zdaniem socjalistycznego człowieka, Pan Bóg zrobił źle.. Poprawianie Pana Boga z pewnością skończy się milionami pomordowanych, bo przecież- jak pisała Ayn Rand” socjalizm zawsze buduje się na stertach z ludzkich ciał”.. Tylko sposoby są jakby odrobinę niezauważalne, bardziej przyswajalne, bo to się robi dla człowieka, przy jego zgodzie i akceptacji, umiejętnie wmawiając ludności, że taki człowiek po prostu nie będzie się męczył,,, My mu pomożemy, żeby nie cierpiał, a w przyszłości- kto wie!- pomożemy też innym, którzy nie chcą pomagać nam w tej sprawie, bo są naszymi wrogami…. Eksterminacja ludzi tylko inaczej, bardziej humanitarnie. I zobaczcie państwo jak umiejętnie to robią, że większość ludzi akceptuje  te antycywilizacyjne pomysły.. I dałoby się pokroić za to, że jest to pomysł dobry i na miarę „nowoczesnego” XXI wieku. Już pani Joanna Mucha nie wystarczy, potrzebny jest ktoś bardziej zdecydowany, bardziej ustosunkowany, nawet międzynarodowo, bo jest członkiem ponadnarodowej organizacji, wpływowej i stojącej za posłem Januszem Palikotem.. I jestem przy okazji ciekawy, kto i dlaczego pomógł posłowi Palikotowi ratując jego bankrutująca firmę alkoholową? I wprowadzając człowieka z Biłgoraja na salony… I czym wobec tego co się wyprawia w sprawach moralnych ,etycznych i cywilizacyjnych, jest nowy pomysł PO, w ramach obniżania podatków, żeby było lepiej wszystkim,  wprowadzając nowy podatek dla grających maszynami jednorękimi, żeby za każde dziesięć złotych  w grze zapłacić 1 złotych podatku dla państwa…? Bo socjalistyczne  państwo to jamochłon bez apetytowych ograniczeń… Przewód pokarmowy na początku, i żadnych ograniczeń na końcu.. Chcą również zakazania używania radia CD.. Żeby kierowcy się nie porozumiewali! Na razie rzecz będzie dotyczyć samochodów osobowych. Podobno kierowcy informują się wzajemnie o stojących kontrolach na drogach. Kilkaset lat temu ludzie nie mieli możliwości technicznych informowania się wzajemnie i bandach stojących na  królewskich traktach… I padali ich ofiarą! Trudno się dzisiaj dziwić, że kierowcy bronią się- jak tylko mogą- przed państwowymi zorganizowanymi gremiami, które wlepiają sążniste mandaty doprowadzające firmy  transportowe do bankructwa.. Bo potrzeby budżetu są nieograniczone… I będą nieograniczone… Nowo dokooptowywani urzędnicy wymagają pieniędzy więc rabunek musi wzrastać. Bo urzędnicy nie tworzą ani złotówki dochodu, muszą więc rabować tych, co taki dochód tworzą.. I kółko się zamyka. Z pewnością czekają nas coraz wymyślniejsze sposoby rabowania nas... Tylko pytanie: Jak długo? WJR

Bomba!! Chcą przywrócić karę śmierci!! Jak donosi Libertariańska Partia Zjednoczonego Królestwa (LPUK): Traktat Lizboński ma przywrócić w Unii (po ew. ratyfikacji TR już "Unii") Europejskiej karę śmierci. Ciekawe jest, że zostało to zamieszczone w projekcie tak, że nikt tego nie zauważył: jako "przypis do przypisu"!!! Co rzuca ciekawe światło na ów "Traktat Reformujący": nawet znawcy tematu mogą tam znaleźć coś, czego nie spodziewali się znaleźć. Ciekawe, co tam jeszcze jest ukryte? Wykopał to dopiero systematyczny Niemiec, p.prof.Schachtschneider z Uniwersytetu w Norymberdze. Jest to, przyznacie Państwo, autentyczny szok!! Oznacza to raptowny spadek poparcia dla TR ze strony Lewicy. Jednak proszę nie myśleć, że oznacza wzrost poparcia ze strony Prawicy... Kara śmierci ma bowiem obowiązywać nie za morderstwo - tylko za "udział w zamieszkach"!!! Z czego wynika, że "Wielki Wschód", montujący precyzyjnie te wszystkie traktaty, doskonale wie, że buduje ustrój komunistyczny (czy tam faszystowski) - i, że będą zamieszki w celu obalenia go. I przyszykował taką siurpryzę!!! Jeśli ktoś potrzebuje jeszcze innego dowodu, że jest to spisek... PS. I jeszcze jedna uwaga: p.prof Karol Albrecht Schachtschneider, który wykrył, że Anonimowi Twórcy „Traktatu Reformującego” dopuścili możliwość stosowania kary śmierci w przypadku wojny lub zamieszek (natomiast jak nie ma zamieszek - to wolno mordować do woli!) jest emerytowanym profesorem Wydziału Humanistyki Uniwersytetu Erlangen-Norymberga, założycielem partii p/n „Związek Wolnych Obywatel” - „Bund freies Bürger”, :ani chybi odpowiednik UPR, bo nazywała się konserwatywno-liberalna, a postępowi naukowcy nazywali ja „prawicowo-populistyczną”. Przestała istnieć w 2000 roku, jeden z jej członków współpracuje obecnie z UPR. Na blogu {Łukasz J} zauważył, że ta informacja pochodzi np. ze strony powiązanej jakoś z tzw. Instytutem Schillera - instytucją mocno podejrzaną.. Sądzić jednak należy, że informacja nie jest bezczelnie - jak sugerują jacyś federaści buszujący ostatnio na moim blogu - fałszywa. Za coś takiego Instytut grubo by zapłacił. A byłoby z czego ściągać... I na koniec celna uwaga Komentatora o ksywce {~jacek s}, który sprawdził, czy ten przypis do aneksu do TR rzeczywiście istnieje: „dzięki, wszystko jest i było - co oznacza ,że nikt tego nie czytał; niestety ani Korwin-Mikke, ani nikt z UPR - ani innych przeciwników eurokomuny, co tak prostowali”. To prawda: „Traktat Akcesyjny" liczy 4000 stronnic, „Traktat Konstytucyjny” tez sporo, „Traktat Reformujący (Traktat Konstytucyjny)” podany jest w formie poprawek do TK - celowo, by nikt tego nie przeczytał. A "Kartę Praw Podstawowych” szczegółowo analizowałem - a tego przypisu jakoś się nie doczytałem... Mea culpa. Na zakończenie: w istnieniu kary śmierci nie ma nic dziwnego. Dziwne tylko, że taką możliwość wprowadzili ludzie, którzy za punkt honoru postawili sobie zniesienie kary śmierci (nawet w przypadku wojny - tak: Konwencja Rady Europy, podpisana przez III RP!!!!!). Oraz, że starannie to ukryli. JKM

Przyczynek i wnioski W styczniu minęła 90 rocznica rozpoczęcia konferencji pokojowej w Wersalu, a 28 czerwca minie 90 rocznica podpisania Traktatu Wersalskiego, który stworzył prawno-międzynarodowe ramy egzystencji II Rzeczypospolitej. Jednym z fragmentów tych ram był tzw. traktat mniejszościowy wielce dla Polski niekorzystny, a właściwie - głęboko upokarzający i np. Rumunia, a konkretnie - premier Bratianu odrzucił podobne warunki z oburzeniem. Gdyby bowiem postanowienia tego traktatu były literalnie u nas stosowane, to - jak pisze w swoich pamiętnikach Hipolit Korwin-Milewski - „wszystkie polskie sądy i urzędy powinny zachowywać szabas, posiadać język hebrajski, a raczej żargon żydowski na równi z polskim”. Warto w związku z tym przypomnieć przyczyny, dla których Polska została w taki sposób upokorzona, bo jest to również istotny przyczynek do historii stosunków polsko-żydowskich, który rzuca światło również na niektóre zagadnienia współczesne. Onże Hipolit Korwin-Milewski przytacza relację z rozmowy Ksawerego Orłowskiego z baronem Maurycym de Rothschildem. „Osobiście p. Rothschild, pamiętając, że aż do końca XVIII wieku Polska była najbardziej w Europie tolerancyjnym dla Żydów państwem, życzyłby sobie, żeby kwestia żydowska zupełnie nie była na Kongresie poruszana lecz pozostawiona układom w samej Warszawie między obywatelami obu wyznań, mojżeszowego i chrześcijańskiego, które potrafią dojść do zgody. Ale ten pogląd nie jest wśród Izraela ogólnie przyjęty. Między chrześcijanami panuje przekonanie, że całe żydostwo na całym świecie jest absolutnie solidarne i w kwestiach politycznych maszeruje jak jeden człowiek. To jest wielki błąd, bo istnieje cały szereg zagadnień, co do których panuje między samymi Żydami wielka rozbieżność, np. w kwestiach socjalnych i ekonomicznych, on Roth- schild Żyd i p. Lejba Trocki, także Żyd, idą w zupełnie przeciwnych kierunkach. Lecz jest jeden punkt, na którym rzeczywiście cały naród Izraela jest do ostatniego człowieka absolutnie solidarny, mianowicie kiedy idzie o h o n o r I z r a e l a . (...) Jeśli na Kongresie oficjalnym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej będzie (nie wymieniając nazwiska) "były od miasta Warszawy członek Dumy Państwowej rosyjskiej", który zyskał wszechświatowy rozgłos jako zajadły antysemita, to cały Izrael i p. Rothschild sam będą uważali taką nominację za policzek wymierzony w twarz całego ich narodu i stosownie do tego postąpią. (...) Niechaj wie z góry i uprzedzi kogo należy, że kiedy Polska będzie oficjalnie reprezentowana przez tego pana, to Izrael zastąpi jej drogę ku wszystkim jej celom, a one są nam znane. Wy nas znajdziecie i na drodze do Gdańska, na drodze do Śląska pruskiego i do Cieszyńskiego, na drodze do Lwowa, na drodze do Wilna i na drodze do wszystkich waszych projektów. Niech pan hrabia to wie i stosownie do tego postąpi”. Baronowi Roth-schildowi chodziło o Romana Dmowskiego, który - jak się okazuje - był podówczas „punktem honoru Izraela”. Płynie z tego kilka wniosków aktualnych również i dzisiaj, zwłaszcza, że - jak się wydaje, „Izrael” podniósł poprzeczkę swego „punktu honoru” o kilka, a może nawet kilkanaście stopni. Dzisiaj bowiem „Izrael” już nie zadowala się presją w celu usunięcia z areny politycznej swoich przeciwników. Dzisiaj „Izrael” za swój „punkt honoru” uznaje wymuszenie na wszystkich narodach, by obierały sobie przywódców, a nawet - by wychowywały dzieci podług jego wskazówek, to znaczy - wymuszenie na wszystkich narodach kapitulacji, nie tylko w sferze politycznej, ale nawet - moralnej. Jakże bowiem inaczej potraktować pragnienie, by np. chrześcijanie dostosowali się do gustów „Izraela” również w sprawach kanonizacji świętych, czy nominacji biskupich - o czym świadczy trwająca nagonka na Benedykta XVI-go? Więc po drugie - dopiero na tle deklaracji barona Maurycego Rothschilda lepiej rozumiemy, co w 1942 roku miała na myśli Zofia Kossak-Szczucka, pisząc w apelu do Polaków, by starali się pomagać Żydom w ich tragicznym położeniu - że jednak „uczucia nasze względem Żydów nie uległy zmianie. Nie przestajemy ich uważać za politycznych, gospodarczych i ideowych wrogów Polski”. W związku z tym nasuwa się trzeci wniosek, że bywają takie konflikty interesów, zwłaszcza angażujących prestiżowo, których niepodobna rozwiązać inaczej, jak przez całkowite obezwładnienie jednej ze stron, albo nawet - przez całkowitą jej eliminację. SM

Wywiad z Kwaśniewskim, który wywołał burzę Aleksander Kwaśniewski zarzucił polskim mediom, że wypaczyły sens jego wypowiedzi w wywiadzie dla "Vanity Fair", w którym - jak pisze DZIENNIK - proponuje Niemcom prowadzenie ostrzejszej polityki wobec Polski. "To zarzuty niesłuszne i nieprawdziwe" - odpowiada były prezydent w oświadczeniu. Dziennik.pl publikuje tłumaczenie całego artykułu wraz z wywiadem. W Polsce robi się groźnie. W atmosferze skandalu rząd Jarosława Kaczyńskiego szykuje się do zakończenia działalności. Już za kilka dni rozpisane mogą zostać wybory. <Nic w tym dziwnego>, mówi Aleksander Kwaśniewski, który do 2005 roku był prezydentem Polski. Razem z bratem Lechem, obecnym prezydentem, Jarosław Kaczyński zrujnował polską kulturę tak samo, jak zrujnował stosunki z Niemcami. Przy czym, co trzeba nadmienić, cała Polska nie podziela poglądów pary bliźniaków. Gdyby sprawy w Warszawie nie uległy zmianie, pani kanclerz Angela Merkel i tak będzie musiała stosunki z Polską poprowadzić w ostrzejszy sposób. O to, by jednak coś się zmieniło, dba sam Kwaśniewski: jest liderem lewicowego związku różnych partii zwanych LiD, który tworzą byli komuniści i dawni bojownicy Solidarności. Na ich czele Kwaśniewski przystąpił do walki z Kaczyńskimi". "Vanity Fair": Panie Prezydencie, jak bardzo nienawidzą Polacy Niemiec? Aleksander Kwaśniewski: Wcale. Patrząc na wyniki sondaży, Polacy czują duży szacunek do Niemiec, i to pomimo sprawy rosyjsko-niemieckiego rurociągu, a także, pomimo działań Eriki Steinbach i Związku Wypędzonych. Opinia Polaków i poglądy ich polityków to dwie odrębne sprawy. Jest dla mnie zagadką, czemu bracia Kaczyńscy wybrali akurat kurs na drogę prowokacji. To piekielnie zły pomysł. Niemcy tak bardzo wspierali nas przecież w drodze do Unii Europejskiej. Powinniśmy dbać, by ze wszystkich państw UE, to właśnie z Niemcami mieć jak najlepsze stosunki. Czemu w Polsce można nadal zdobywać polityczne punkty uderzaniem w Niemcy? To nie jest takie proste. Jarosław Kaczyński cały czas wykorzystuje stare, nadal siedzące w Polakach, stereotypy jak np. wspomnienie o nazistach i Prusakach, strach przed niemiecką wielkomocarstwowością. Te stereotypy trwają jednak w mentalności arcykatolików, starszych ludziach ze wsi i tych, którzy czują się przegrani. Im oferuje on wygodne do przyjęcia wizerunki wroga, zresztą nie tylko Niemców, ale też osób lepiej od nich zarabiających. Kaczyński dostał 25 procent głosów przy 40-procentowej frekwencji. To znaczy: najwyżej 10 procent uprawnionych do głosowania popiera tę politykę. Czy demokracja w Polsce może zatem zostać obalona? Oczywiście, takie niebezpieczeństwo istnieje. Skoro polityczne standardy są niszczone, to nie można tego nie brać pod uwagę. Bazując na ludzkich lękach, Kaczyńscy wypędzają z kraju młodych i postępowych. Rządzą przy tym coraz częściej z użyciem tajnych służb i środków kontroli. Zostało nam na szczęście społeczeństwo obywatelskie. Dzięki niemu będzie możliwy, zupełnie jak poprzednio, zwrot ku demokracji. Dokładnie z powodu tak mrocznego epizodu jak ten z Kaczyńskimi. Jak dotąd niemiecki rząd obchodził się z Kaczyńskimi w łagodny sposób. Czy Merkel zbytnio ignoruje dochodzącą z Polski retorykę awantury? Pani Merkel jako była obywatelka NRD dobrze rozumie, jak sądzę, sytuację, jaką mamy teraz w Polsce. Rozumie ludzką potrzebę bezpieczeństwa, której emanacją często właśnie bywa silna władza. Sugerując moim współobywatelom, by nie patrzyli na panią Steinbach jako na wzorzec niemieckich zachowań, tak samo Niemcy nie powinni po zachowaniu Kaczyńskich osądzać Polski i Polaków. Jednak gdyby Kaczyńscy utrzymali się po wyborach przy władzy, niemiecka strona powinna przemyśleć swoją powściągliwość i w inny sposób na podobne ataki reagować.
Wielu Polaków obawia się rzekomo ściślejszej współpracy i przyjaźni rosyjsko-niemieckiej? Czy mają rację? Wiecie co, ja ten kierunek uważam za słuszny. Głównym problemem jest znalezienie przez całą Unię Europejską wspólnej polityki do obchodzenia się z Putinem. My z krajów wschodniej Europy cierpimy najbardziej właśnie przez to, że Moskwa tak łatwo może nas ignorować. Putin chciałby 28 innych zasad współpracy z państwami członkowskimi, z każdym inną. By doszło do kompromisu i stworzenia jednolitej, wspólnej dla UE polityki, trzeba będzie uznać, że są w Unii państwa, które mają z Rosją szczególne energetyczno-polityczne interesy, m.in. Niemcy. Prezydencja niemiecka w Unii bardzo nas do tego zbliżyła, trzeba oddać Angeli, że świetnie sobie z tym radzi. "Angeli"? Znamy się już od początku lat 90., gdy była ministrem ds. młodzieży. Spodobała mi się wówczas jako poważna młoda kobieta. Była bardzo swobodna w kontaktach, bez uprzedzeń. Bardzo lubię takie podejście. Poza tym jesteśmy z tego samego rocznika - 1954. Pomijając "Angelę", Unia Europejska zdaje się być znacznie mniej istotna dla Polski niż USA. Pamiętamy list solidarności państw europejskich z USA w sprawie wojny z Irakiem, pod którym Polska też się podpisała. To była jedna z najcięższych decyzji w moim życiu. Pomyliłem się. Powinniśmy byli bardziej zgadzać się z naszymi unijnymi partnerami. W ten sposób udałoby się być może uniknąć wielu problemów, także tych wynikłych między Polską a Niemcami. Dziś wiemy, że wojna w Iraku, w którą wprowadził Pan Polskę, okazała się klęską. Jak się Pan z tym czuje? Gdybyśmy wówczas wiedzieli, to co wiemy dziś, bylibyśmy ostrożniejsi. Co innego jednak usłyszeliśmy. I teraz musimy martwić się tym, jak zaprowadzić w Iraku pokój. Polska powinna wycofać swoje wojska jeszcze przed końcem tego roku. Musi zapanować nowy ład. Być może poradzi sobie z tym nowy prezydent USA, który będzie miał więcej przestrzeni do działania i stosować będzie bardziej pokojowe środki. Być może uda się mocniej związać ze sobą obecnych partnerów i przekonać do współpracy sąsiadów Iraku. Obecna administracja USA nie jest w stanie tego dokonać. Stała się więźniem swoich starych strategii. Co sądzi Pan o uczestnictwie Polski w tarczy antyrakietowej? Kaczyńscy nie powinni powielać naszych błędów z 2003 roku. Tę sprawę omawiać trzeba w ramach Unii Europejskiej. Trwałość wewnątrz unijnych stosunków powinna być dla nas priorytetem. Myślę, że nawet ważniejsza od rozwoju tych ponadatlantyckich. A co gdy w sprawie tarczy nie dojdzie do unijnego konsensusu? Wówczas winna Polska swój stosunek do tarczy poważnie przemyśleć. Pojawia się Pan często w towarzystwie Lecha Wałęsy, swojego poprzednika na fotelu prezydenta Polski. Patriarcha Solidarności i były komunista to dość niezwykła para, przyzna Pan? To za sprawą Kaczyńskich. Mój stosunek do Wałęsy zmienił się bardzo. Pozostajemy w stałym kontakcie. Spotykamy się na kawie czy w innych, podobnych okolicznościach. To, że działamy razem, pokazuje jedynie, jak surowo traktujemy naszą pracę. Musimy dotrzeć do pozostałych 60 proc. uprawnionych do głosowania Polaków, którzy ostatnio na nich się nie stawili. Zyskują na tym Kaczyńscy, bo ich wyborcy są zdyscyplinowani i zawsze do urny pójdą. Do tego największa partia opozycyjna względem Kaczyńskich, PO Donalda Tuska, jest tak samo jak oni konserwatywna. Jest pewne, że w najbliższych wyborach nie będziemy dysponować równą im siłą. Być może dojdzie do koalicji Tuska z Kaczyńskimi. Ta jednak długo nie przetrwa. Przy następnych, już planowych wyborach, za jakieś trzy lata, wtedy powinno się nam udać. Wtedy będziemy mogli z Tuskiem współpracować. Chciałby Pan raz jeszcze zostać prezydentem? Gdybyśmy zyskali większość, mógłbym to przemyśleć. Dziś to jedynie teoretyczne pytanie. Byłem prezydentem dwie pełne kadencje, więcej nie mogłem, bo zabrania tego polska konstytucja. Mój dobry przyjaciel, George W. Bush, zapytał mnie kiedyś: "Aleksander, co za idiota pisał wam konstytucję?". Ja mu na to odparłem: "George, nawet nie pytaj, sam ją pisałem". Ta konstytucja powstała w 1997 roku, za mojej prezydentury. Jestem pewien, że to był dobry pomysł. W innym przypadku moglibyśmy mieć Kaczyńskich przez 15 lat.

11 marca 2009 Lepienie politycznych bałwanów... Szef do blondynki w jednej z firm: - Proszę posprzątać  dokładnie w windzie… - Na wszystkich piętrach???? - pyta blondynka. Czy rządzący Polską nie dadzą złapać mi chwili oddechu…??  Nie wymagam wiele; niech przestaną wymyślać chociaż jeden tydzień tych  wariactw, które nawarstwiają się od wielu lat. Jedna ekipa sejmowo- rządowa wymyśla, przychodzi następna , kontynuuje  i wymyśla następne. Co onanizują nam, pardon  organizują nam w komisji „Przyjazne państwo”? Zamiast likwidować te 22 000 przepisów, które nadesłali posłowi Palikotowi „ obywatele”, wymyślają nowe głupoty.. Oczywiście poseł Palikot nie jest już przewodniczącym, ale tylko zastępcą przewodniczącego.. Plan alkoholowy posłów jest następujący: w każdym sklepie alkoholowym  właściciel będzie musiał zainstalować kamerę. Kamera będzie nakręcać każdego kupującego alkohol no i sprzedającego ten alkohol… Posłom chodzi o to, żeby w ten sposób wyeliminować nieuczciwych sprzedawców, którzy mimo zakazu sprzedają młodym ludziom napoje z procentami.. W początkowej fazie walki z alkoholizmem wśród sprzedawców, pardon wśród młodych ludzi, kamery musiałyby trafić do dużych sklepów,  a właściciele małych, dostaliby 5 lat, no nie paki- ale czasu na zamontowanie monitoringu(????). NO cóż… Dlaczego blondynki nie potrafią zrobić kostek lodu? - Bo ciągle zapominają przepisu…(???) Lewicy jak zwykle chodzi o zrobienie nam dobrze, a zarobią przede wszystkim producenci monitoringów.. Ile to kamer będzie potrzeba, żeby wypełnić wszystkie sklepy w Polsce, stacje benzynowe, kawiarnie i restauracje? Co prawda w najbliższym czasie posłowie wraz z rządem planują likwidację sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych…(???). Znowu, żeby poprawić bezpieczeństwo nasze na drogach, bo kierowcy nic innego nie robią tylko kupują alkohol na stacjach benzynowych, upijają się a potem wsiadają  za kółko… Skąd wiem? Z codziennych komunikatów policji, która toczy nieubłagana walkę z „ pijanymi” kierowcami wirtualnie, codziennie w mediach… Wygląda na to, że głównym wrogiem policji jest” pijany” kierowca… Innych wrogów policja nie ma… Nawet - według ostatnich sondaży- „obywatele” uwierzyli, że w Polsce, Polacy  najbardziej boja się „pijanych” kierowców…(???). Przy tak nachalnej propagandzie  Wydziału Propagandy i Agitacji Komendy Głównej… Widać wyraźnie, że policja najbardziej rozbudowuje  propagandę, mniej jakoś zajmując się ściganiem prawdziwych przestępców, a nie urojonych… Nie wiem jak skończył się wczorajszy serial w Lublinie, gdzie przewożony do lubelskiego sądu oskarżony z Puław, wykorzystując korek  w tunelu w Lublinie… prysnął poprzez kratkę w suficie samochodu w obecności dwóch policjantów konwojujących(???)… Dobrze , że ich nie podusił podczas ucieczki, bo naruszone byłyby prawa człowieka, no i policjanci nie doczekaliby wcześniejszej emerytury po 15 latach, która to emerytura im się jak najsłuszniej należy, bo co to za policjant, który ma trzydzieści parę lat…? Nie nadaje się do służby.!!! Ale do dodatkowej pracy, jak najbardziej.. Stawiam tezę, że większość młodych ludzi idzie do policji, po to, żeby uzyskać wcześniejszą emeryturę… Nie wiem, czy tych osiemdziesięciu policjantów złapało uciekiniera, bo poszedłem spać, ale przeszukiwali skwery, podwórka, śmietniki i inne miejsca w których  z pewnością ukrył się pan Cezary G., nie mylić z Mirosławem G. No i ta feminizacja  rzeczników prasowych poszczególnych komend wojewódzkich… Na ogół o zdarzeniu opowiada  jakaś miła dama, ubrana w mundur policyjny, co czyni kobietę jakby bardziej seksy i koncentruje uwagę oglądających bardziej na wdziękach opowiadającej, niż na merytorycznej stronie zdarzenia.. pomijając oczywiście mistrza  policyjnego bajdurzenia, pana Sokołowskiego, który tak potrafi opowiadać o  niczym, że zapiera mi za każdym razem dech., jak go słucham…. Coś na wzór pana Andrzeja Zalewskiego opowiadającego o pogodzie wszystko co na ten temat wie i jeszcze więcej… Za tamtej komuny- znam obydwie  komuny dość szczegółowo- policja nie miała rzeczników, ale bardziej zajęta była ściganiem prawdziwych przestępców, a przy tym  mniej mówiło się o jej pracy; a w tej komunie natomiast , komunie praw człowieka i obywatela, mniej ściga przestępców,  a bardziej opowiada się o tym i owym, a najczęściej o „ pijanych” kierowcach.. I to ciągłe straszenie „obywateli”… Boją się nawet staruszki, które mało wychodzą z domów, bo największe niebezpieczeństwo oczywiście grozi im od strony „ pijanych” kierowców.. Dwie blondynki wchodzą do sklepu spożywczego  i jedna pyta drugą: - Chcesz krówkę? - Nie, dziękuję… Jestem wegetarianką! Nie dość, że poseł Palikot  z Platformy Obywatelskiej robi  bezustanny szum medialny w sejmowej komisji ”Przyjazne państwo”, z którego to szumu nic nie wynika, oprócz ciągłej obecności posła w mediach, to jeszcze ma czas być zwolennikiem „prawa do śmierci”(???). Natomiast jest gorącym przeciwnikiem prawa do uśmiercania morderców, którzy popełnili zabójstwo a premedytacją…. Bo prawa człowieka, bo demokracja, bo wolność obywatelska.. I nie przeszkadza mu, że co jakiś czas , sądy zwalniają wszelkiego rodzaju zwyrodnialców, żeby ci czynili swoja powinność kolejny raz; a to zgwałcą, a to zabiją… Sędziowie robią to oczywiście na podstawie jakiegoś prawa, którym to prawem tak naprawdę nie interesuje się poseł Palikot, bo tak naprawdę go to nie obchodzi… Skąd wiem? Bo gdyby go to obchodziło już dawno pracowałby nad zmianą prawa, żeby przestępcy siedzieli w więzieniach,  a nie  zwykli „obywatele” byli więźniami wypuszczanych przestępców…. Na razie będą monitorować sprzedawców  i sklepy z alkoholem, obciążając dodatkowo sprzedawców kosztami alkoholowej libacji młodych ludzi pod sklepami i nakręcając alkoholowe orgie  nie przypuszczając nawet, że młody człowiek ma jedno klarowne wyjście- jeśli chce oczywiście zakupić butelkę wódki lub wina… Poprosić starszego od siebie, żeby ten mu ją kupił… Choć wie, że alkohol szkodzi zdrowiu, że młodzieży do lat osiemnastu … i tak dalej… Ale kamery będą wszędzie  a zarobią jedynie producenci kamer.. No i Wielki Brat będzie bardziej wnikliwy… Mąż dzwoni do biura, w którym pracuje jego żona blondynka: - Słuchaj - mówi podekscytowany - wróciłem wcześniej do domu i wyobraź sobie - tragedia! Twoja mama weszła na drzewo, konar na którym stanęła załamał się i ona zginęła! Na co blondynka: - Niemożliwe.  A pod drzewem szukaliście? I  na pewno nie jest to świat według blondynki- jest to świat według Orwella…. WJR

Komuna wchodzi kuchennymi drzwiami Włazi nam Marksizm przebrany za liberalizm. Socjaliści już dwa wieki testują różne warianty zarządzania gospodarką, w różnych skalach i kontekstach kulturowych. Uspołecznienie środków produkcji nie potwierdziło słuszności marksistowskiej tezy, że byt kształtuje świadomość. Wygrał chwilowo kompromisowy wariant wylansowany jeszcze przez Bismarka. Obrazowo ujął go tak: „krowę należy chłopu pozostawić, bo będzie o nią dbał, wystarczy tylko zawłaszczyć mleko”. Stosunkowo niedawno uświadomiono sobie, że teoretyczne założenia  marksizmu, oparte są na błędnej teorii wartości. Wartość dóbr ich zadaniem miała być wyznaczona przez ilość zakumulowanej w nich pracy ( pogląd ten podziela 90% mieszkańców ziemi; niezmiennie na transparentach strajkujący wypisują „za ciężką pracę - godna płaca”). Wystarczyło więc by administracja zbilansowała społecznie uzasadnione potrzeby a technokraci niezbędne dla ich realizacji środki, by unikając kapitalistycznego marnotrawstwa, wyznaczyć szybką ścieżkę nieprzerwanego rozwoju. Niektórzy, w rewolucyjnym amoku, planowali nawet likwidację pieniądza. Według apostołów nowej religii, można by było, wartość dodaną zawłaszczaną przez kapitalistów, sprawiedliwie podzielić na - jak to ujął p. Stanisław Michalkiewicz - kawior dla klasy robotniczej jedzony ustami jej wybitnych reprezentantów i produkcję środków produkcji. W praktyce okazało się, że bilanse wykonywane przez administrację, mimo twórczego udziału NKWD w likwidacji wszelkich przejawów dywersji, obarczone są grubymi błędami. Chcąc nie chcąc, przywrócono do łask prawo podaży i popytu w zakresie dóbr konsumpcyjnych co pociągało za sobą konieczność ustalenia cen urzędowych. Manipulacja cenami pozwalała dostosowywać wielkość konsumpcji do założonej przez planistę. Teraz rzesza biurokratów mogła się zająć strategią przeganiania „zachodu” w ilościach produkcji na głowę mieszkańca. Gazety z lat 60-tych ubiegłego wieku, naszpikowane były informacjami na jakich odcinkach frontu produkcyjnego kapitalizm został zdeklasowany. Dopiero w latach 80-tych dotarło do komunistów, że wyścig przebiega inną trasą., że o tempie rozwoju decyduje szybkość kumulacji kapitału i innowacyjność gospodarki oraz „coś” co do teraz nie mogą zrozumieć. Oprócz znanego mechanizmu „niewidzialnej ręki” opisanego przez Adama Smitha, który przekształca skąpca w „producenta” kredytu dla rentownych inwestycji, istnieje mechanizm wiedzy rozproszonej opisany przez F.Hayeka, który sprawia, że zespół złożony przez najlepszych specjalistów przegra z milionową masą „kombinatorów”. Zacytuję tu Hayeka „(…) dane stanowiące punkt wyjścia rachunku ekonomicznego nigdy w przypadku całego społeczeństwa nie są dane pojedynczemu umysłowi, który mógłby odkryć ich implikacje”. Stąd prosty wniosek, żaden problem gospodarczy nie może być efektywnie rozwiązany przez rząd składający się nawet z najlepszych fachowców. Wiedza ta wspierana jest przez mechanizm spontanicznego tworzenia struktur i narzędzi porządku społecznego. Język, pieniądze, reguły wymiany handlowej, etyka, prawo naturalne nie było przez nikogo zaprojektowane i ustanowione. Nasuwa się pytanie jak ta wiedza rozproszona włącza się w nieustający proces produkcji i wymiany. Nośnikiem tej wiedzy są ceny. Większość z nas dobrze rozumie rolę pieniądza jako nośnika wartości ale zapomina o jego funkcji informacyjnej. Dzięki kumulacji tej wiedzy cząstkowej w formie cen przedsiębiorcy są w stanie oszacować opłacalność inwestowania jak również zarejestrować spadek (wzrost) zainteresowania konsumentów poszczególnymi dobrami. Dlatego brak świadomości jak wielkim źródłem dezinformacji jest oddziaływanie rządu na gospodarkę, powoduje że ingerencja rządu w gospodarce nie tylko jest tolerowana przez ogół ale i oczekiwana nawet przez przedsiębiorców. Aktualne ceny nie są cenami czysto rynkowymi lecz wypadkową oddziaływań banku centralnego, rządu, reklamy i na końcu preferencji konsumentów, a więc przestały pełnić one rolę wiarygodnego źródła informacji. Jest rzeczą znamienną, że socjaliści z jednej strony propagują Darwinowską teorie ewolucji, a z drugiej zaprzeczają istnieniu naturalnych mechanizmów regulujących wolny rynek ( za poprawianie ewolucji dopiero się zabierają, prawdopodobnym efektem będzie to co widzimy w gospodarce - od katastrofy do katastrofy). Analizując wnioski które wynikają z badań antropologów  staje się oczywiste że natura rzeczy toleruje ewolucyjne (choć tylko dopasowane do pozostałych elementów struktury) zmiany, natomiast nie toleruje rewolucji. Rewolucja dezintegruje to co dotychczas harmonijnie współistniało. Międzynarodówka etatystów - w tym komuniści, socjaliści, socjaldemokraci, narodowi socjaliści (różni ich metoda a nie cel)- wycofała się chwilowo na linię wyznaczoną przez Bismarcka. Okres „Reganomiki” wykorzystała na przetrawienie źródła własnych błędów. Zdołała adaptować do swoich potrzeb analizy szkoły austriackiej, tak by nie tracąc z oczu głównego celu, dokonać zmian w strategii. Jeśli wartość dóbr wyznaczana jest subiektywnie przez każdego z nas, jako wynik zderzenia naszych potrzeb z rzadkością środków do ich zaspokojenia, to kluczem do „porządkowania” rynku jest oddziaływanie na indywidualnie kształtujące się potrzeby. Powstały dogodne ku temu narzędzia, część krypto komunistów kierując się założeniami Gramsciego opanowała większość znaczących ośrodków uniwersyteckich (Sorbona wykształciła wielu czerwonych oprychów w tym wybitnego rzezimieszka Pol Pota), Keynesiści dopracowali teorię uzasadniającą potrzebę interwencji państwa, modernizm wylansował względność klasycznego pojęcia prawdy, a wiedza o sposobach manipulacji i dezinformacji rozwijana dla potrzeb armii trafiła pod strzechy. Już nie trzeba zmuszać do noszenia mundurków, wystarczy by dyktator mody ustalił, że w tym sezonie są one trendy. Już nie trzeba wyznaczać norm wydajności, uruchamiać akcji współzawodnictwa pracy, wystarczy pobudzać wewnętrzny przymus konsumpcji dóbr wyznaczający status społeczny. Mamy tego efekty: tysiące młodych zdolnych ludzi zostaje wyciśniętych jak cytryna. Wypaleni w wieku 40 lat bez pomocy psychologów nie potrafią przetrwać, targani obsesyjnym lękiem i brakiem sensu w życiu, popadają w alkoholizm bądź narkomanię. Usunięto ze świadomości społecznej etykę, spoiwo które od wieków kształtowało relacje między ludźmi, korygowało odtwarzaną nieustannie, pod presją bieżących potrzeb, hierarchię celów. Ten filtr etyczny zapewniał jednostce poczucie wewnętrznej integralności oraz pewności co do przyszłych swoich zachowań (punktualność, wierność, rzetelność, uczciwość itd.), jak i osób wychowanych w tej samej cywilizacji. Jednym z głównych czynników integrujących było poczucie sprawiedliwości osadzone na strukturze wyznawanych norm moralnych. Dlatego godnym podziwu i szacunku był władca surowy ale sprawiedliwy. Natomiast władcy schlebiający tłumom ginęli z ręki tych, którzy uznali iż byli dla nich za mało łaskawi. To że ekonomia nie rozważa etycznej strony realizowanych celów, nie znaczy że w praktyce nie powinny one podlegać takiej ocenie. Z tych samych powodów inżynier nie zastanawia się do jakich zbrodniczych celów może być wykorzystane urządzenie, nad którym pracuje, przez totalitarny system. Wolny rynek to swoboda wyboru ale nie wykraczająca poza uznaną w społeczności etykę. Przez wieki kupiec, rzemieślnik podlegał surowym ocenom społeczności, a ignorowanie tych ocen powodowało społeczne wykluczenie i degradację. Konflikty na tym tle, kiedyś rozstrzygał władca, potem uznany sędzia. Rozstrzygnięcia miały być sprawiedliwe. Zapytam szanowną palestrę, kto obecnie czyni sprawiedliwość? Na pewno nie sądy. Sędziowie, po ocenie wiarygodności dowodów, orzekają w jakim stopniu oskarżony naruszył przepis prawa ustanowionego przez władzę. Nie ma znaczenia czy w rozważanym przypadku zastosowanie przepisu doprowadzi do ewidentnej niesprawiedliwości, sędzia musi wydać niesprawiedliwy wyrok. No to może sejm wydając przepisy dogłębnie rozważył skutki każdego przepisu. Wolne żarty, to co nazywamy prawem bywa eleganckim opakowaniem dla interesów aktualnie wybranej koterii, które ma chronić a czasami i wspierać. Z pojęcia sprawiedliwości wyłuskano treści. Jeszcze niektórzy są zdolni odczuwać, że dzieje się im niesprawiedliwość, więc wokół słychać lament pokrzywdzonych. W odpowiedzi słyszą cyniczne potwierdzenie, że winny jest jakiś sknocony przepis. Nikt nie jest w stanie przywrócić sprawiedliwość, wcześniej musi być zmienione prawo. Wmawia się nam, że wszelkie konflikty, zagrożenia, mają rozstrzygać przepisy prawne ( etyka to wyśmiewana przypadłość dinozaurów), a ponieważ rzeczywistość tworzy nieskończone kombinacje sytuacji, które nie sposób przewidzieć, mamy biegunkę legislacyjną w której gubi się już i sam prawodawca. Zgodnie z klasyczną logiką z dwóch sprzecznych zdań wynika dowolne zdanie, więc i wyroki zaczynają zależeć od tego jaka interpretacja wpadnie do głowy sędziemu. Tak w imię rządów prawa tworzy się bezprawie. Tak w miejsce wolnego rynku tworzy się rynek sterowany. Jednak naturalny porządek rzeczy niepostrzeżenie wytwarza antidotum na to modernistyczne odurzenie. Tworzą się nieformalne grupy kultywujące tradycję, spektakularnym przykładem jest całkowicie autonomiczny ruch odtwarzający znaczące wydarzenia historyczne, powstał konkurencyjny do oficjalnego obieg informacji - internet ciągle jeszcze słabo nadzorowany przez państwo. Powstają ośrodki krystalizacji niezależnej myśli np.: Centrum A. Smitha, Instytut Misesa, Fundacja PAFERE. Niektórzy przedsiębiorcy sięgają pośrednio po klasyczną instytucję sędziego ustalając przy zawieraniu umowy arbitra, który sprawiedliwie rozstrzygnie ewentualne spory. Coraz więcej ludzi rozumie że pieniądze są środkiem a nie celem aktywności. A celem budującym w nas poczucie sensu i spełnienia jest twórcze działanie wynikające z autentycznej pasji. Wojciech Czarniecki

Big Brother is watching you Dziś w „Dzienniku” informacja, że na zlecenie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Główny Urząd Statystyczny przygotowuje projekt ustawy o stworzeniu ogólnokrajowej bazy danych osobowych w związku z przygotowywanym na rok 2011 spisem powszechnym ludności, podczas którego mają być zadawane pytania o wyznanie i plany prokreacyjne. Dane o tym ile zarabiamy, jakie płacimy podatki, alimenty (!!!) czy jesteśmy ubezpieczeni, karani, na co chorujemy itp., mają dostarczyć do GUS ministerstwo finansów, sprawiedliwości, spraw wewnętrznych i administracji, prezesi ZUS, KRUS, NFZ i PFRON oraz samorządy a nawet dostawcy energii i usług telekomunikacyjnych. Nie wiem czy informacja ta trafi do wieczornych „newsów” w głównych wydaniach programów informacyjnych różnych stacji telewizyjnych i radiowych. Na razie ledwo „przemknęła” przez portale internetowe i fora dyskusyjne. Bo przecież o wiele ważniejsze są informacje, że „Mucha ma nowego kochanka”, albo że „Doda czyje się oszukana” (to super-lidy z dnia dzisiejszego). Może pomysł gromadzenia w jednym miejscu tak zwanych „wrażliwych danych osobowych” w państwie, w którym policjanci łapiący tygrysa zabijają weterynarza, klawisze nie potrafią upilnować skazańców, którzy w więzieniach wieszają się jeden po drugim, nikogo nie przeraża, bo Pan Tomasz Arabski z KPRM oświadczył, że „niedługo na Komitecie Europejskim Rady Ministrów będzie dyskusja na ten temat. Oczekujemy, że metodologia zbierania danych będzie prawidłowa, a proponowane rozwiązania zgodne z prawem”. Po takiej deklaracji człowiek od razu może odetchnąć z ulgą. Jak wszystko będzie zgodnie z prawem to się nie ma co niepotrzebnie denerwować! Jestem tylko ciekawy kiedy na zlecenie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Główny Urząd Weterynaryjny przygotuje projekt ustawy o powszechnym obowiązku kolczykowania obywateli? Panie Premierze, nie ma za co przepraszać, że grał Pan w piłkę z kolegami zamiast głosować w Sejmie. Jak macie głosować za takimi ustawami to już lepiej kopcie piłkę. Tylko uważajcie jak główkujecie… Robert Gwiazdowski

“Raport większości” Według komentatorów, wkrótce może wybuchnąć olbrzymi skandal korupcyjny, którego rozmiary mogą być większe od skandalu wokół programu “Ropa za żywność”, jeśli okaże się, że straszenie opinii publicznej efektami efektu cieplarnianego, było tylko pretekstem do wyłudzania olbrzymich środków finansowych. Szacuje się, że na badania nad zmianami klimatu podatnicy przeznaczali co najmniej 10 mld dolarów rocznie, z czego w większości pieniądze te szły na udowodnienie tezy o gwałtownym ocieplaniu się klimatu wskutek działalności człowieka. W najnowszym raporcie na temat zmian klimatu 650 najwybitniejszych autorytetów z dziedziny nauk o Ziemi, podważyło przypisywanie człowiekowi wywoływanie efektu cieplarnianego. Najnowszy 231-stronnicowy raport firmuje aż 650 sław z dziedziny meteorologii, fizyki, chemii, geologii, geofizyki i ochrony środowiska. Jest to grupa naukowców dwunastokrotnie większa od pracujących dla Międzynarodowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC ? International Panel on Climat Change) przy Organizacji Narodów Zjednoczonych. Obecnie coraz mniej akademików popiera badania prowadzone pod auspicjami tej organizacji.

Skandal stulecia Raport, który został złożony pod koniec grudnia 2008 r. w Senacie Stanów Zjednoczonych, ma wpłynąć na politykę wobec zmian klimatu, nowej administracji powstałej po zeszłorocznych wyborach prezydenckich za oceanem. Publikacja zawiera najnowsze naukowe dane, które podważają dotychczasowe prace IPCC. Według komentatorów, wkrótce może wybuchnąć olbrzymi skandal korupcyjny, którego rozmiary mogą być większe od skandalu wokół programu “Ropa za żywność”, jeśli okaże się, że straszenie opinii publicznej efektami efektu cieplarnianego, było tylko pretekstem do wyłudzania olbrzymich środków finansowych. Szacuje się, że na badania nad zmianami klimatu podatnicy przeznaczali co najmniej 10 mld dolarów rocznie, z czego w większości pieniądze te szły na udowodnienie tezy o gwałtownym ocieplaniu się klimatu wskutek działalności człowieka. Tymczasem, według Światowej Organizacji Meteorologicznej, rok 2007 r. był najzimniejszy od dekady, a kolejne lata mogą być coraz chłodniejsze. ? Ile lat ziemia musi się oziębiać, zanim zrozumiemy, że planeta się nie ogrzewa? ? pyta w raporcie dr David Gee, przewodniczący Międzynarodowego Kongresu Geologicznego. Dr Kiminori Itoh z Japonii, członek IPPC nie pozostawia wątpliwości: “Obawy związane z globalnym ociepleniem są największym skandalem w historii (?) Kiedy ludzie dowiedzą się jaka jest prawda, poczują się oszukani przez naukę i naukowców?.? Jestem sceptykiem. (?) Globalne ocieplenie stało się nową religią?” podsumowuje prof. Ivan Giaever laureat Nagrody Nobla z dziedziny fizyki.

Głos rozsądku Raport kwestionuje rzetelność dotychczasowych badań nad zmianami klimatu. Prognozy IPCC opierają się wyłącznie na modelach matematycznych, dodatkowo nie uwzględniających np. aktywności słońca. Tymczasem właśnie aktywność słońca powinna być kluczem do zrozumienia zjawisk klimatycznych. Badania prowadzone na 750-letnim lodowcu w górach Ałtaj jednoznacznie stwierdziły, że zmiany w powłoce lodowcowej były związane z aktywnością słońca. Z kolei uczeni rosyjscy odrzucają tezę, że efekt cieplarniany powodowany jest przez dwutlenek węgla. Naukowcy zwracają uwagę, że wzrost poziomu mórz zatrzymał się w 2005 r. Natomiast kluczowe dla dalszych badań nad zmianami klimatu, będzie włączenie do obliczeń najzimniejszych terytoriów globu ? Syberii. W Kanadzie 68 proc. z 51 tys. naukowców odrzuca obecny kompromis w kwestii efektu cieplarnianego. Przekonanie o apokaliptycznych skutkach efektu cieplarnianego odrzuciło też 2/3 uczestników niedawnego Międzynarodowego Kongresu Geologicznego, który miał miejsce w Norwegii w 2008 r. Z racji powyższych faktów międzynarodowa społeczność naukowa wezwała IPCC, do zaprzestania praktyki bezkrytycznego propagowania poglądu o efekcie cieplarnianym wywołanym działalnością człowieka. Sceptycyzm odnośnie zmian klimatu jest już stale obecny w amerykańskiej prasie głównego nurtu, nie tylko na łamach konserwatywnego Washington Post, ale także w liberalnym New York Times.

Czy można kupić prawdę? Jeszcze niedawno pogląd, że globalne ocieplenie stanowi największe zagrożenie w historii ludzkości, był niereformowalnym dogmatem. Al Gore w filmie “Niewygodna prawda” posunął się nawet to stwierdzenia, że liczba naukowców kwestionująca efekt cieplarniany wynosi zero. Ekolodzy swoich adwersarzy oskarżali, że działają w interesie lobby energetycznego i faktycznie niektóre działania były finansowane przez firmy prywatne np. koncern ExxonMobile. Były to jednak środki nie stanowiące nawet ułamka budżetów dostępnych dla propagujących katastroficzne tezy o skutkach efektu cieplarnianego. Obrońcy środowiska dysponowali bowiem nieograniczonym budżetami, na które składali się podatnicy z wszystkich krajów świata. Czy prawda jest jednak po stronie tych, którzy mają więcej pieniędzy? Na szczęście czas kruszy sumienia ludzi nauki. Dowodzi tego wypowiedź Dr Joanne Simpson, byłego pracownika NASA, pierwszej kobiety na świecie, która uzyskała tytuł naukowy z meteorologii: “Od kiedy nie jestem związana z żadną organizacją otrzymującą finansowanie, mogę rozmawiać szczerze. (?) Jako naukowiec jestem sceptykiem [w kwestii zmian klimatu wywoływanych przez człowieka - przyp. autora]“. Dr William M. Briggs, który pracował w Komitecie Prawdopodobieństwa i Statystyki Amerykańskiego Towarzystwa Meteorologicznego, opowiedział, że wszystkim, którzy podważali obowiązującą teorię globalnego ocieplenia, spotykał “horror”, a ich zwierzchnicy i wydawcy szokowali nieetycznymi zachowaniami. Z tych samych względów szeregi Greenpeace opuścił fiński naukowiec dr Jarl R. Ahlbeck. Z kolei Stanley B. Goldenberg z prestiżowej organizacji badającej huragany, kampanię ekologów prowadzoną w mediach określił mianem “kłamstwa”.

Co mówi nauka Prof. Geoffrey G. Duffy z Uniwersytetu Auckland z Nowej Zelandii, uważa, że podwojenie, lub nawet trzykrotne zwiększenie obecnych emisji dwutlenku węgla, nie będzie miało żadnego wpływu na klimat. Portugalski profesor Dolgado Domingos, uznaje ideologię lansującą niebezpieczeństwo ze strony dwutlenku węgla, jako “niebezpieczny nonsens” oraz “instrument społecznej kontroli”. “Emisje dwutlenku węgla są bez znaczenia. Wszyscy naukowcy to wiedzą, ale za tą wiedzę nikt nie zapłaci?” ujawnia Dr Takeda Kunihiko, wiceprezes Instytutu Nauki i Badań Technologicznych na Uniwersytecie Chufu w Japonii. Podobnego zdania jest człowiek, który postawił nogę na Księżycu - astronauta i geolog Jack Schmidt: “Lęk przed globalnym ociepleniem jest używany jako polityczne narzędzie, służące zwiększeniu kontroli rządu nad życiem, dochodami i podejmowaniem decyzji przez Amerykanów”. Z kolei Miklos Zagoni, prominentny węgierski fizyk i początkowo entuzjasta Protokołu z Kioto, zmienił zdanie, dochodząc do wniosku, że natura posiada wystarczająco sprawne mechanizmy, aby utrzymywać się w równowadze. Zapoznając się z metodologią prac w IPCC, z tą organizacją pożegnali się m.in. Dr Philips Lloyd z RPA i holenderski meteorolog Hajo Smit. Skąd ten odwrót? Tłumaczy to amerykański fizyk James A. Peden: “Wielu [naukowców] szuka drogi do wycofania się z twarzą [z promowania lęku przed efektem cieplarnianym], tak aby nie zrujnować swoich naukowych karier”. Ostatni z raportów IPCC z 2007 r. odważyło się podpisać tylko 52 naukowców. “Ziemia ochładza się od 1998 r., w przeciwieństwie od prognoz IPCC. (?) Globalne temperatury dla 2007 r. były najchłodniejsze zarówno od dekady, jak i stu lat. (?) dlatego globalne ocieplenie, nazywane jest zmianą klimatu?” - ironizuje klimatolog Richard Keen z Uniwersytetu z Kolorado. Tomasz Teluk

Czego się boi Waldemar Pawlak Wicepremier zbudował wokół siebie towarzysko-biznesowy układ. Zaufani Pawlaka żyją dzięki temu, że mogą uszczknąć trochę publicznego grosza. Czy to przypadek, że spółka 3i - przez ostatnich 5 lat zarządzała nią Iwona Katarzyna Grzymała, konkubina Pawlaka - buduje strażackie strony internetowe, wgrywa oprogramowanie do strażackich komputerów, a nawet prowadzi portiernię w Domu Strażaka? Pewnego poranka na peronie w Żyrardowie Waldemar Pawlak zauważył, że jest zdenerwowany. Śledziło go dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. Mimo że byli ubrani w zwykłe kurtki i dżinsy, wicepremier rozpoznał jednego z nich - był to funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu. Rozeźlony Pawlak po przyjeździe do Warszawy zrobił karczemną awanturę. Twierdził, że BOR go inwigiluje i zażądał wyjaśnień.

”Towarzystwo” od strażackiego interesu Iwona Katarzyna Grzymała to postać z ”towarzystwa Waldemara Pawlaka”, w którego skład wchodzą sąsiedzi ze wsi, koledzy ze studiów i straży pożarnej. Większość interesów ”towarzystwa” jest związana z ochotniczymi strażami pożarnymi. Związek strażaków ochotników to wielka organizacja. Liczy 700 tysięcy członków skupionych w ponad 18 tysiącach oddziałów. Zarząd Główny, którego prezesem od lat jest Pawlak, kontroluje ogromny majątek. Nie są to prywatne fundusze, ale publiczne środki. Rocznie strażacy ochotnicy dostają między 50 a 60 milionów złotych dotacji, m.in. z resortów spraw wewnętrznych czy obrony. Z tych funduszy "towarzystwo Pawlaka" potrafi uszczknąć coś dla siebie.

Pawlak tkwi po uszy w nepotyzmie PSL już nie raz był oskarżany o nepotyzm. Pawlak zamiast nepotyzm potępić, mówił, że to piękne, gdy dzieci podejmują dzieło ojców. Rozumiemy, że równie piękne jest, gdy konkubina podejmuje dzieło konkubenta, a kolega ze studiów twórczo rozwija biznesy swego kumpla - piszą Michał Majewski i Paweł Reszka, dziennikarze śledczy DZIENNIKA.

Dokładnie 15 lat temu napisaliśmy razem swój pierwszy tekst śledczy. Był to reportaż o politykach PSL, którzy bezczelnie, nie bawiąc się w finezje, "sprywatyzowali" cały blok mieszkalny należący do rządu. Kilkoma podpisami załatwili za grosze mieszkania dla siebie i kolegów w centrum Warszawy. Teraz, kiedy przyglądaliśmy się intersom Waldemara Pawlaka, przeżyliśmy deja vu. Konkubina, koledzy ze wsi i studiów - wszyscy pasą się na ochotniczej straży pożarnej. Patronuje temu naczelny druh strażacki Waldemar Pawlak, który nie waha się podpisywać umów sam ze sobą albo sprzedawać samemu sobie udziały w spółkach. Wicepremier wciągnął do biznesowego kółka nawet swoją 71 letnią matkę, rolniczkę ze wsi Pacyna. Pawlak zrobił z niej prezydenta fundacji, która jest czapką nad jego interesami. Ktoś powie, że można na to machnąć ręką, bo przecież Pawlak bawi się w interesy na własne konto i za własne pieniędze. Tak nie jest. Związek strażaków ochotników, na którym jak huby wyrosły spółeczki kolegów, dostaje rok w rok potężne dotacje publiczne - 50, czasem 60 mln zł. Jest i drugi, równie poważny argument. Pawlak nie jest prywatną osobą albo trzeciorzędnym posłem. Jest liderem koalicji, wicepremierem rządu i ministrem, który odpowiada za gospodarkę w sporym kraju, w środku Europy. Interesiki, układy do cna przeżarte nepotyzmem są z jednej strony śmieszne, ale z drugiej przerażające. Dlaczego przerażające? Bo w szanującej się demokracji człowiek, który daje zarobić swej konkubinie, "parkuje" udziały spółek w fundacji matki i nie ujawnia zarobków w oświadczeniach, byłby w polityce skończony. Okazuje się, że w Polsce może być wicepremierem. Kilka tygodni temu Barack Obama pozbył się dwóch bliskich współpracowników, bo kręcili z podatkami. - Przepraszam, spartoliłem sprawę. Nie ma dwóch zestawów reguł. Jednego dla prominentów, a drugiego dla zwykłych ludzi - tłumaczył prezydent. Pawlak i PSL mają, jak widać, inną filozofię. W tej filozofii liczy się wspieranie kolegów, rodzin, sąsiadów. Dziś ja ci pomogę, ty mi się jutro odwdzięczysz i tak sobie bedziemy radzili. Krótko mówiąc: samopomoc chłopska. PSL już nie raz był oskarżane o nepotyzm, choćby przy okazji prywaty w KRUS. Pawlak zamiast nepotyzm potępić, mówił, że to piękne, gdy dzieci podejmują dzieło ojców.

Sprawa Pawlaka musi zostać wyjaśniona Politycy przyznają, że zarzuty postawione w dzisiejszym DZIENNIKU wicepremierowi Waldemarowi Pawlakowi muszą być wyjaśnione. "To jest materiał, którym powinny zająć się odpowiednie służby. Jakie? To najlepiej wie szef MSWiA Grzegorz Schetyna" - mówi DZIENNIKOWI Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości w rządzie PiS, a Andrzej Lepper żąda dymisji wicepremiera. "Nie chcę zajmować się oceną prawną materiału zebranego przez DZIENNIK, ale przypomnę, że gdy w kontekście byłego wicepremiera Andrzeja Leppera pojawiły się niejasne wątki biznesowe i korupcyjne, do akcji wkroczyło CBA, a Lepper został zdymisjonowany" - dodaje Zbigniew Ziobro. Rozumiemy, że równie piękne jest, gdy konkubina podejmuje dzieło konkubenta, sąsiad dzieło sąsiada, a kolega ze studiów twórczo rozwija biznesy swego kumpla, który poszedł do polityki. A więc trudno się dziwić, że Pawlak nepotyzmu nie potępia. Musiałby potępić coś, w czym sam tkwi po uszy. Przykładem może być spółka Internetowy Instytut Informacji - 3i. Firma od lat żyje ze straży: zarabia na obsłudze informatycznej strażackiego zarządu, a nawet świadczy im usługi portiersko-recepcyjne. Waldemar Pawlak nie ma czystego sumienia. Jako prezes strażaków ochotników pozwalał zarabiać firmie, w której przez pięć lat prezesowała jego konkubina. Co więcej - sam był udziałowcem spółki 3i i rzeczywiście kontroluje ją do dziś. Pawlak w odpowiedziach na pytania podkreśla, że strażacki związek zawsze działa transparentnie - organizuje konkursy i przetargi. Usiłowaliśmy sprawdzić w straży pożarnej, co zdecydowało o wyborze 3i. Dyrektor Jerzy Maciak nie wspomina o konkursach i przetargach: "Firma realizowała wiele ciekawych projektów. Zaproponowała nam współpracę." Związki lidera PSL z 3i datują się od początku lat dwutysięcznych. "Jej działalność była dla mnie interesująca z punktu widzenia zawodowego" - napisał nam Pawlak. Firma miała też inną zaletę, o której wicepremier nie wspomina - należała do dzieci jego kolegów strażaków. Byłego prezesa 3i Tomasza Szkopka spotykamy w Płocku, w galerii handlowej, gdzie prowadzi knajpę. Chcemy się dowiedzieć, skąd w niewielkiej spółce wziął się dwukrotny premier.

"Potrzebowaliśmy pieniędzy na rozwój. A Pawlaka znałem, bo to kolega mojego ojca, który działa w straży" - tłumaczy 32 letni dziś mężczyzna. Szkopek pochodzi z Dobrzykowa, leżącego 25 km od Pacyny, gdzie mieści się dom rodziny Pawlaków. Zaraz po przyjściu Pawlaka do firmy zmieniła ona siedzibę i wynajęła pokój w siedzibie zarządu głównego strażaków - w centrum Warszawy, tuż koło uniwersytetu. Dzięki temu ruchowi Pawlak mógł doglądać prywatnego interesu, bo w tym samym budynku zajmował gabinet prezesa Zarządu Głównego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych. Było to absurdalne, bo Pawlak był najemcą biura (jako udziałowiec 3i) i wynajmującym (jako szef strażaków). "Wynajem jest realizowany na równych zasadach dla wszystkich kontrahentów" - odpiera zarzuty polityk. W 2003 roku w spółce 3i doszło do rewolucji. Władzę przyjęła w niej konkubina Pawlaka - Iwona Katarzyna Grzymała oraz 23-letni wówczas Krzysztof Filiński (obecnie szef Agencji Rozwoju Mazowsza z politycznego nadania). Pawlak nie pamięta, od kiedy zna Filińskiego. Filiński przypomina sobie, że Pawlaka "miał przyjemność poznać podczas jednej z konferencji informatycznych". Ciekawe, bo obaj są sąsiadami ze wsi Pacyna, która liczy 220 mieszkańców. Po przejęciu władzy przez konkubinę i sąsiada dotychczasowi wspólnicy, z Pawlakiem na czele, pozbyli się firmy. Podarowali udziały Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju, związanej z ludźmi PSL. Tak więc formalnie Pawlak pozbył się udziałów i związków z 3i jeszcze w 2003 r. Ale tylko pozornie.

Tusk powinien rządzić bez PSL Od kilku tygodni w koalicji iskrzy. Opozycja już pyta o dalsze losy rządu PO-PSL. "Platforma celowo wywołuje konflikty z PSL, bo chce wcześniejszych wyborów, by potem rządzić już samodzielnie" - oświadczył w RMF Adam Bielan z PiS. Z sondażu TNS OBOP dla DZIENNIKA wynika, że aż 39 proc. Polaków chce, by PO nie miała koalicjanta. "Nie ma rozważań o przyspieszonych wyborach. Te doniesienia są przesadzone" - odpowiada Bielanowi marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. 39 procent Polaków uważa, że byłoby lepiej, gdyby Platforma rządziła sama Z tą opinią zgadzają się wyborcy. W rozpad koalicji przed upływem kadencji nie wierzy 44 proc. respondentów badanych przez OBOP na zlecenie DZIENNIKA. A jak oceniamy PSL? Respondenci raczej nie widzieliby nic złego, gdyby PO z koalicjantem się rozstała. Aż 39 proc. uważa, że dla kraju byłoby lepiej, gdyby rządziła samodzielnie. Dlaczego? Jednym z powodów na pewno jest mało pochlebna ocena, jaką badani wystawiają ministrom z PSL. Cała trójka oceniana jest przez większość badanych jako pracująca najwyżej przeciętnie. Co ma wpływ na taką ocenę? W ostatnich miesiącach politycy PSL trafiali na czołówki gazet za sprawą doniesień o nepotyzmie, załatwianiu pracy dla znajomych i członków rodzin. Reagowali nerwowo.

Po pierwszej publikacji DZIENNIKA na temat nepotyzmu w KRUS uprawianego przez prezesa Ryszarda Kwaśnickiego z PSL, podległego ministrowi rolnictwa Markowi Sawickiemu, wicepremier Pawlak użył ostrych słów. "To przypomina antysemicką nagonkę z 1968 roku" - oświadczył. A nepotyzm? "Największą nagrodą dla rodziców jest sytuacja, kiedy dzieci podejmują i kontynuują ich dzieło" - bez zażenowania zadeklarował Pawlak w Tok FM. (Zuzanna Dąbrowska)

Kłopotek w TVN24 to zyski z reklam Walka dnia - Eugeniusz Kłopotek kontra Julia Pitera w TVN24 odbyła się tak, jak ustalił wcześniej dziennik.pl - na odległość. Poseł nie przyszedł do studia. Oglądaliśmy go na telebimie. Politycy PSL w ogóle byli przeciwni wystąpieniu posła w programie. "Oni we dwójkę ośmieszą się na oczach widzów, a TVN zarobi na reklamach" - mówił szef klubu PSL Stanisław Żelichowski. I rzeczywiście, przed i w czasie programu wyemitowano aż trzy długie bloki reklam. Realizacja programu okazała się kłopotliwa dla TVN24. Dziennik.pl jeszcze przed emisją ustalił, że poseł PSL nie zamierza przyjść do studia, bo nie chce przebywać pod jednym dachem z posłanką Platformy. Spotkanie obu polityków jednak się odbyło, tyle że na odległość. Eugeniusza Kłopotka zobaczyliśmy na telebimie, a Julię Piterę w studio. Wymiana ciosów nastąpiła za pośrednictwem telewizyjnych łączy.

Pitera nie powiedziała "przepraszam" Poseł zaczął od tego, że nie będzie rozmawiał z Julia Piterą, dopóki ona go publicznie nie przeprosi. Posłanka nie zrobiła tego. Program podzielono więc na dwie części. W pierwszej mówiła Pitera, w drugiej Kłopotek. Posłanka powiedziała, dość ogólnikowo, o nepotyzmie i "walce z postsowietyzacją i załatwiactwem". Piterze puszczono wypowiedź posła Kłopotka dla Radia Zet. "Ta pani kłamie. To chora kobieta" - mówił w radiu poseł PSL o posłance PO. "Nie będę tego komentować" - mówiła Pitera i dodała, że takie wypowiedzi, mimo wszystko, nie doprowadzą do rozpadu koalicji PO-PSL Kłopotek żąda przeprosin, ponieważ posłanka PO wcześniej dała do zrozumienia, że jest skorumpowany i "działa w jednostkowym interesie konkretnego biznesmena" - chodzi o legalizację drogi dojazdowej do stacji benzynowej w miejscowości Zielonka. Droga należy do biznesmena znanego posłowi. To w odpowiedzi na ten zarzut, Kłopotek nazwał Piterę "chorą kobietą".

Przeprosiny były. Ale ze strony Kłopotka "Jeśli to mój głos, to już przepraszam, ale to nie jest mój głos" - mówił Kłopotek o wypowiedzi dla Radia Zet. "Rzeczywiście mogłem tak powiedzieć w zapalczywości, w ferworze, ale sprawdźcie dobrze, czy to mój głos" - kajał się poseł. Poseł po raz kolejny powtórzył, że Julia Pitera zbyt pochopnie oskarżyła go o sprzyjanie biznesmenowi i że takich oskarżeń nie rzuca się na podstawie "jednego telefonu". Czy Kłopotek będzie miał problemy za telewizyjną kłótnię z Piterą? "Zakazu nie było, ale uważam, że on robi błąd idąc na to zwarcie. Zdecydowanie mu to odradzam" - powiedział w tvn24.pl Stanisław Żelichowski, szef klubu PSL i dodał: "Oni we dwójkę ośmieszą się na oczach widzów, a TVN zarobi na reklamach. Pitera i Kłopotek powinni to załatwić w zaciszu gabinetów."

Kłopotek trafi na dywanik Co ciekawe, Żelichowski przyznał, że przed emisją magazynu "Po Faktach" stracił kontakt z Kłopotkiem: "Na razie jest taką gwiazdą telewizyjną, że nie odbiera ode mnie telefonu." Tak więc telefoniczna konsultacja z posłem przed programem była niemożliwa, a Kłopotek wystapił w telewizji. Teraz będzie go czekała rozmowa dyscyplinarna. Poseł powiedział jednak, że się jej nie boi.

Kłopotek udowadnia Piterze kłamstwo Eugeniusz Kłopotek wytacza przeciwko Julii Piterze najcięższe działa. "Ta pani kłamie" - zapewnia i przedstawia dowody na kłamstwo minister w rządzie PO. Jakie? W porannym programie w Radiu ZET Pitera powiedziała, że dziennikarka "Expressu Bydgoskiego" Hanna Walenczykowska przez telefon mówiła jej o wątpliwych działaniach Kłopotka. Podczas konferencji Kłopotka Walenczykowska kategorycznie zaprzeczyła, by dzwoniła do Pitery. Co na to minister? "To pomówienie" - odpowiada. Konflikt między Kłopotkiem a Piterą rozgorzał, kiedy w TVN24 ujawniła ona informacje od dziennikarza lokalnej gazety. "Mówiono mi, że poseł Kłopotek występował ostatnio w jednostkowym interesie pewnego biznesmena. To może implikować kłopoty prawne" - powiedziała. Chodziło o jego zabiegi w sprawie stacji paliwowej. "Kłopotek powinien powiedzieć, co się dzieje w spółce Orlen. Więc albo pan poseł Kłopotek powie, albo tu mamy rzeczywiście do czynienia z rzeczą, która nie powinna mieć miejsca" - mówiła w Radiu ZET minister w rządzie PO. Kłopotek podczas konferencji zacytował słowa Pitery, która rano stwierdziła, że Walenczykowska osobiście do niej dzwoniła w piątek i mówiła o tekście na temat posła PSL. Gdy zakończył, zapytał obecną na sali Walenczykowską, czy dzwoniła do Pitery. "Nie" - odparła dziennikarka "Expressu Bydgoskiego". "Pitera publicznie skłamała w mojej sprawie" - powiedział Kłopotek. Dodał, że będzie oczekiwał na publiczne przeprosiny Pitery. A jeśli przeprosin nie usłyszy, będzie myślał o oddaniu sprawy do Komisji Etyki Poselskiej. "Gdyby nie daj Boże - po tym co się stało - nie nastąpiło nic, żadna poprawa, pani minister brnęłaby dalej w tym samym kierunku bez opamiętania, narażając się na inne wpadki, to może przyjść moment, że zaczniemy się zastanawiać nad przyszłością koalicji" - zapowiedział Kłopotek."Wiarygodność Pitery jest równa zeru" - stwierdził poseł PSL. Pitera natychmiast skomentowała zarzuty Kłopotka. "Rozmawiałam z dziennikarką. To pomówienie" - mówi Pitera. "Ta sprawa zostanie wyjaśniona" - dodaje. "Dziennikarka dzwoniła pod moją nieobecność, potem moja sekretarka oddzwaniała i rozmawiałam z tą dziennikarką osobiście. Rozmowa była prowadzona z kancelarii premiera, nie będzie problemu z jej ustaleniem. Jest mi przykro, że doszło do takiej sytuacji" - oświadczyła w TVN24 Pitera po konferencji Kłopotka.

Kłopotek: To polityczne samobójstwo Pitery Poseł PSL Eugeniusz Kłopotek oświadczył, że minister Julia Pitera popełniła polityczne samobójstwo. W TVN24 zapowiedział na poniedziałek ujawnienie "prawdziwej bomby". Sprawa wiąże się z jego zabiegami, dotyczącymi stacji benzynowej koło Bydgoszczy.

Kłopotek: Piterze trzeba powiedzieć "stop" Działacz Polskiego Stronnictwa Ludowego w ten sposób odniósł się do słów Pitery, które padły z jej ust w piątek w TVN24. Poseł ludowców uważa, że minister - odpowiedzialna w rządzie Donalda Tuska za walkę z korupcją - pomówiła go. I w ten sposób popełniła Co tak bardzo rozeźliło lidera PSL na Pomorzu i Kujawach? Właśnie ta wypowiedź działaczki Platformy Obywatelskiej: "Mówiono mi, że poseł Kłopotek występował ostatnio w jednostkowym interesie pewnego biznesmena. To może implikować kłopoty prawne". Pani minister dodała: "Pomyślałam, że przez posła Kłopotka rząd może popaść w kłopoty. To nie tylko problem natury etycznej". Polityk koalicyjnego PSL odpowiedział w sobotę na to, że Pitera "sama się wyłożyła". "Trzeba jej powiedzieć stop” - mówił wyraźnie zdenerwowany.

Jak poseł przekonywał do stacji benzynowej O co tak naprawdę chodzi? "Express Bydgoski" opisał w piątek, jak na wniosek Kłopotka zwołano wiejskie zebranie w miejscowości Zielonka. Dotyczyło stacji paliw, którą postawił lokalny biznesmen, ale przeciwko niej mieszkańcy już wypowiedzieli się w referendum. "Ten pan nie należy do mojej rodziny. To nie jest mój znajomy" - zapewniał lider ludowców mieszkańców Zielonki. Dlaczego zatem zajął się tą sprawą? "Przyszedł do mnie i pokazał dokumenty. W oparciu o plany budowy trasy ekspresowej przewidywano wjazd do stacji. Wybudował ją. Jednak generalna dyrekcja zmieniła zdanie. Zatem urzędnicy wprowadzili obywatela w błąd" - wyjaśniał. W sprawie tego inwestora pukał nawet do drzwi ministra infrastruktury. Ale na swoją interpelację otrzymał odpowiedź negatywną. I to jest ostateczna decyzja. Także mieszkańcy Zielonki nie byli skłonni zmienić zdania w sprawie stacji benzynowej. Na poniedziałek Kłopotek zwołał konferencję prasową, na której ma ujawnić, na czym polegała "prowokacja Pitery" w tej sprawie.

PSL ma już dość Pitery, Tusk ją chroni Ludowcy mają dość wściubiania nosa w ich sprawy przez Julię Piterę. Mają dość zarzutów o nepotyzm, które wytacza przeciwko nim pełnomocniczka rządu do spraw walki z korupcją. Chcą więc skontrolować samą panią minister. Mają plan powołania specjalnego zespołu, który będzie nadzorował jej działalność - donosi radio RMF FM. "Nie powołam żadnego zespołu" - komentuje premier Tusk. PSL nie kryje irytacji działaniami Pitery. Jego członkowie mówią wprost - to ona napędza liczne ataki na ludowców. "Jest to nieuczciwość i niesprawiedliwość ze strony tej pani. Wyraźnie widać tendencyjność w postępowaniu pani Pitery" - powiedział RMF FM poseł Eugeniusz Kłopotek z PSL. Kłopotek dodaje, że Pitera przesadza z piętnowaniem PSL-owskiego nepotyzmu. "Nie dajmy się zwariować, że nikt z naszych rodzin nie może pracować w firmach państwowych" - mówi. Ludowcy chcą, by "problem Pitery" Waldemar Pawlak poruszył podczas najbliższego spotkania z premierem Donaldem Tuskiem - informuje radio RMF.

Jak ma wyglądać rozwiązanie problemu? Według RMF FM, ludowcy chcą powołania specjalnego zespołu, który będzie nadzorował prace kłopotliwej pani minister. W jego skład miałby wejść przedstawiciel PO i - oczywiście - PSL. "Gdyby premier się zgodził na taki komitet nadzorujący, będę się zastanawiała" - mówi rozgłośni Julia Pitera. "Fakty nie podlegają subiektywnej ocenie. Nie zgodzę się na relatywizowanie swoich ocen" - zaznacza. Ale premier się nie zgadza. "Jeśli przestanę być zadowolony z pracy pani Pitery, to ona będzie się czymś innym zajmowała. Ale nie będę na pewno powoływał żadnych zespołów, które pilnowałyby ministrów. Słaby minister odejdzie, a nie będzie angażował kolejnych ludzi do pilnowania jego roboty" - powiedział Donald Tusk na konferencji prasowej w Gołdapi. Jak dodał, chciałby, żeby minął czas, kiedy "jest ktoś, kto ma kontrolować, a później jest ktoś, kto ma kontrolować tego, kto kontroluje, a na górze jest jeszcze ktoś, od kontrolowania". "Trzeba mieć zaufanie do siebie nawzajem" - podkreślił premier. Minęły ledwie trzy miesiące, a Pawlak został prezydentem fundacji. Dziś prezydentem już nie jest. Co nie oznacza, że stracił wpływ na organizację. Dlaczego? Jeszcze w 2006 r. przekazał pełnię władzy innej osobie. Komu? Swojej matce Mariannie Jadwidze Pawlak. W ten sposób 71-letnia kobieta dowodzi organizacją, która jest właścicielem 3i, spółki wyrosłej na strażackiej kasie. "O ile wiem, wspólnie z zarządem dobrze radzi sobie ze sprawowaniem funkcji" - chwali matkę wicepremier. Matkę Waldemara Pawlaka spotkaliśmy przelotnie. Marianna Jadwiga Pawlak wskazywała nam drogę, stojąc przy płocie swojego domu we wsi Pacyna. Ale wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że mamy do czynienia z panią prezydent Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju. Szef BOR tłumaczył się, że nie miał złych intencji. Trudno mu było przyjąć do wiadomości, że wicepremier odpowiedzialny za gospodarkę jeździ samotnie do pracy podmiejską kolejką. I tylko dlatego wydelegował dwóch ludzi, którzy codziennie skoro świt jechali do Żyrardowa, żeby o siódmej rano po kryjomu wsiąść z Pawlakiem do pociągu. Jednak wicepremier był nieugięty. Powiedział, że nie życzy sobie towarzystwa i ma być tak, jak ustalono: BOR zaczyna go chronić dopiero po przyjeździe do Warszawy. "Zachowanie Pawlaka było dziwne. Jakby się czegoś obawiał, krępował albo miał jakieś tajemnice" - mówi wysoki rangą urzędnik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Pawlak: Nagonka na PSL to jak marzec '68 Lider PSL Waldemar Pawlak zdenerwował się ciągłym wypominaniem, że krewni i znajomi członków partii są po kumotersku zatrudniani w instytucjach, kontrolowanych przez działaczy Stronnictwa. Uznał to za nagonkę i porównał do... antysemickiej kampanii z 1968 r "Jak patrzę na nagonkę na PSL, to przypomina mi się 1968 rok, kiedy dzieci próbowano ścigać za poglądy ich rodziców" - powiedział Pawlak w TVP Info. Jego zdaniem, oskarżanie ludowców o załatwianie posad krewnym i znajomym jest nieuczciwe. "Nie ma żadnego nepotyzmu. Jeśli mamy tak to roztrząsać, to jeszcze niedawno bliźniacy zajmowali stanowiska prezydenta i premiera" - odpierał zarzuty. I odwoływał się do innych historycznych analogii, a wręcz do partyjnej martyrologii. "Chciałbym przypomnieć 1947 rok, kiedy ścigano PSL-owców za to, że przyznawali się do funkcjonowania w stronnictwie" - mówił Waldemar Pawlak. W 1947 roku na zlecenie komunistycznych władz aresztowano około 80 tysięcy lokalnych działaczy PSL. A bojówki Polskiej Partii Robotniczej i Urzędu Bezpieczeństwa skrytobójczo zamordowały wówczas 200 ludowców". W ostatnim czasie media donosiły, że członkowie rodzin czołowych polityków PSL pracują w spółkach kontrolowanych przez Ministerstwo Rolnictwa. Mówiło się o krewnych Stanisława Żelichowskiego, Jarosława Kalinowskiwego i Eugeniusza Kłopotka. Premier Donald Tusk te praktyki ocenił jako naganne". Wicepremier zbudował wokół siebie towarzysko-biznesowy układ. Zaufani Pawlaka żyją dzięki temu, że mogą uszczknąć trochę publicznego grosza. Czy to przypadek, że Plocman, firma kolegi wicepremiera jeszcze ze studiów, podpisuje kilka umów z ochotniczą strażą pożarną? Buduje system informatyczny, szkoli ludzi. A spółka 3i? Przez ostatnich 5 lat zarządzała nią Iwona Katarzyna Grzymała, konkubina Pawlaka. Firma buduje strażackie strony internetowe, wgrywa oprogramowanie do strażackich komputerów, a nawet prowadzi portiernię w Domu Strażaka. Sam Pawlak, który jest szefem zarządu głównego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych, nie widzi w tym nic niestosownego. Dziś wicepremier jest jednym najuboższych polityków. Mieszka w Żyrardowie, w pięknym 114-metrowym apartamencie. Ale nie jest u siebie, bo mieszkanie należy do jego partnerki życiowej. Ciekawe, że Iwona Katarzyna Grzymała nie kupiła lokalu od dewelopera, ale od firmy. Zresztą nieprzypadkowej. Zakładał ją sam Waldemar Pawlak, prezesem jest kolega lidera ludowców, z którym znają się także ze studenckich czasów. Po co warszawskiej spółce był potrzebny apartament w Żyrardowie? Od kogo firma wzięła pożyczkę, by go kupić? Dlaczego sprzedała go po roku przyjaciółce wicepremiera? Tego prezes spółki wyjaśnić nie chce. Pawlak nie ma już żadnych udziałów w firmach, również tych, które żyją ze strażackich pieniędzy. Nie ma, bo wszystkie podarował albo sprzedał. Komu? Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju. Oczywiście fundacja też nie jest przypadkowa. Jej prezydentem jest 71-letnia kobieta - Marianna Jadwiga Pawlak, prywatnie matka wicepremiera.

Pawlak robi z nas idiotów Najsmutniejsze w naszej polityce jest to, że czasem trzeba mówić rzeczy, które powinny być oczywiste. Dla takiego dorosłego człowieka i dojrzałego polityka, jakim jest były premier Waldemar Pawlak, oczywistością powinno być obowiązywanie pewnych, nie nazbyt wyśrubowanych, standardów. Standardów tylko troszkę ostrzejszych niż granice prawa - pisze w DZIENNIKU publicysta TVN Grzegorz Miecugow. Bo rozumiem, że polityk może zatrudnić w państwowym urzędzie swojego brata, syna albo żonę zgodnie z prawem. Ale są jeszcze obyczaje. Dobry polityczny obyczaj takiego postępowania nie dopuszcza. Czy premierowi Pawlakowi trzeba o tym przypominać? Niestety, chyba wcale przypominać nie trzeba. Premier Pawlak doskonale o tym wie. Jednak zapytany o nepotyzm w szeregach PSL tłumaczył się wczoraj w radiu całkowicie bałamutnie, wyciągając z rękawa przygotowaną specjalnie na tę okoliczność bajeczkę. Bajeczkę o tym, jak piękna jest rodzinna tradycja, pielęgnacja dorobku rodziców i przodków, i jaką tragedią jest dla rodzica, kiedy dziecko gardzi jego osiągnięciami i nie chce iść w jego ślady - to a propos syna posła Stanisława Żelichowskiego, który dziś robi karierę w państwowej spółce. Premier Pawlak poszedł w tych kompromitujących dywagacjach jeszcze krok dalej, porównując odmawianie takiej kariery dzieciom polityków do zsyłek na Sybir. Polski wicepremier powinien zdawać sobie sprawę, że przekroczył tymi słowami granicę dobrego smaku. Pracy jest w Polsce dużo. Dzieci, małżonkowie i kuzyni rządzących polityków mają mnóstwo możliwości, by kontynuować społecznikowskie tradycje na własny rachunek. Jeśli idee ludowców są im bliskie, niech kandydują do wybieralnych władz partii na szczeblu powiatowym. Niech pokażą, co potrafią i niech własnymi siłami pną się po politycznej drabinie. Tego prawa nikt im nie odmawia. Całkiem inaczej jest jednak, kiedy o zatrudnieniu w agendach rządowych decyduje urzędnik z partyjnego nadania. Wówczas decyduje on za moje pieniądze. I ja mu odmawiam prawa rozdawania stanowisk osobom znanym tylko ze znanego nazwiska. Zwyczajnie żenujące są sytuacje, jak ta z bratem posła Kłopotka, który akurat po wejściu PSL do koalicji, posiadł kwalifikacje wymarzone na stanowisko w rządowej spółce Elwarr. A premier Pawlak tłumacząc, że to naturalna kolej życiowa, robi z nas wszystkich idiotów. To wszystko nie mieści się w żadnym standardzie cywilizowanej demokracji. A mimo to w Polsce działa w najlepsze, obejmując swoim zasięgiem zarządy spółek, rady nadzorcze czy nawet publiczne media. Premier Tusk ma rację, naciskając na PSL, by nie robił z rządowych instytucji interesów rodzinnych. Znalazł się jednak w sytuacji nie do pozazdroszczenia, bo teraz powinien konsekwentnie pilnować tej sprawy. Wie przecież, że za tydzień albo dwa jakiś dziennikarz zapyta go, kiedy znikną rodzinne układy polityków PSL. I premier Tusk musi sobie przygotować na takie pytanie dobrą odpowiedź. Ale obawiam się, że i tak, mimo najlepszych chęci, z tą rodzinną tradycją nie wygra. Nie w koalicji z PSL, za którym od zawsze ciągnie się opinia partii, która dla stołków może poświęcić wiele. Natomiast Waldemar Pawlak opowiadając wczoraj w kontekście nepotyzmu dyrdymały o patriotyzmie i rodzinnych tradycjach, poszedł na całość: poświęcił sam siebie. Złożył swoją niezłą polityczną opinię na ołtarzu prywaty i partyjniackiej hipokryzji.

(Grzegorz Miecugow) Jest jeszcze jeden problem. Pawlak, choć udziały w jednej ze spółek sprzedał ponad 3 lata temu, nigdy nie odnotował przypływu 45 tys. zł w oświadczeniu majątkowym. Dlaczego? Tłumaczy, że fundacja jego matki ma mu wypłacić pieniądze w ratach, w ciągu kilku lat. Udało nam się odnaleźć stosowne zapisy w sądzie - wynika z nich, że wicepremier już dawno powinien otrzymać większą część pieniędzy. Nie dostał gotówki czy ukrywa majątek, o co oskarża go małżonka Elżbieta Pawlak? Pawlak wrócił na szczyty władzy pod koniec 2007 roku. Został wicepremierem, ministrem gospodarki, liderem koalicji rządowej. Wtedy też jego konkubina zaczęła dyskretnie wycofywać się ze spółek, które żyją ze strażackiego majątku. Przeszła do administracji państwowej. Została doradcą prezesa w Polskiej Organizacji Turystycznej. Potem na krótko trafiła do Konfederacji Pracodawców Polskich, którą kieruje Andrzej Malinowski, kolega Pawlaka. Wicepremier zarzeka się, że nie pomagał jej w karierze, a o wszystkim decydowały kompetencje 44-letniej eleganckiej ekonomistki z Ciechanowa. Michał Majewski, Paweł Reszka

Pawlak, konkubina i interesy robione na boku Matkę Waldemara Pawlaka spotkaliśmy przelotnie. 71-letnia kobieta Marianna Jadwiga Pawlak wskazywała nam drogę, stojąc przy płocie swojego domu we wsi Pacyna. Nie wiedzieliśmy wówczas, że mamy do czynienia z panią prezydent Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju. To w fundacji lider PSL umieścił udziały firm, których był posiadaczem. Na papierze więc wicepremier nie ma prawie nic. Fundacją rządzą jego matka wraz z kolegą ze studiów.Teoretycznie Waldemar Pawlak nawet nie mieszka u siebie. Żyje z konkubiną w apartamentowcu obok dworca w Żyrardowie. Codziennie koleją dojeżdża do pracy. Dwa połączone mieszkania, o łącznej wielkości 114 metrów, formalnie należą do jego towarzyszki - Iwony Katarzyny Grzymały.

Grzymała to osoba nieprzypadkowa. 44-letnia elegancka blondynka z Ciechanowa od lat zarabia w spółkach związanych z Pawlakiem. Przez 5 lat zasiadała w zarządach dwóch takich firm. Jeszcze kilka lat temu wraz z Pawlakiem mieszkała w obskurnym bloku z wielkiej płyty w Żyrardowie. Dzięki pieniądzom zarabianym na styku prywatno-publicznym mogli przenieść się do atrakcyjnego mieszkania. Zresztą Grzymała nie kupiła apartamentu od dewelopera - jak większość z nas. Nabyła go od firmy, która kiedyś była własnością Pawlaka, a dziś jest zarządzana przez jego kolegę.

Strażacki interes Iwona Katarzyna Grzymała to postać z "towarzystwa Waldemara Pawlaka", w którego skład wchodzą sąsiedzi ze wsi, koledzy ze studiów i straży pożarnej. Większość interesów "towarzystwa" jest związana z ochotniczymi strażami pożarnymi. Związek strażaków ochotników to wielka organizacja. Liczy 700 tysięcy członków skupionych w ponad 18 tysiącach oddziałów. Zarząd Główny, którego prezesem od lat jest Pawlak, kontroluje ogromny majątek. Nie są to prywatne fundusze, ale publiczne środki. Rocznie strażacy ochotnicy dostają między 50 a 60 milionów złotych dotacji, m.in. z resortów spraw wewnętrznych czy obrony. Z tych funduszy "towarzystwo Pawlaka" potrafi uszczknąć coś dla siebie. Przykładem może być spółka Internetowy Instytut Informacji - 3i. Firma od lat żyje ze straży: zarabia na obsłudze informatycznej strażackiego zarządu, a nawet świadczy im usługi portiersko-recepcyjne. Waldemar Pawlak nie ma czystego sumienia. Jako prezes strażaków ochotników pozwalał zarabiać firmie, w której przez pięć lat prezesowała jego konkubina. Co więcej - sam był udziałowcem spółki "3i" i rzeczywiście kontroluje ją do dziś. Pawlak w odpowiedziach na pytania podkreśla, że strażacki związek zawsze działa transparentnie - organizuje konkursy i przetargi. Usiłowaliśmy sprawdzić w straży pożarnej, co zdecydowało o wyborze 3i. Dyrektor Jerzy Maciak nie wspomina o konkursach i przetargach: "Firma realizowała wiele ciekawych projektów. Zaproponowała nam współpracę". Związki lidera PSL z 3i datują się od początku lat dwutysięcznych. "Jej działalność była dla mnie interesująca z punktu widzenia zawodowego" - napisał nam Pawlak. Firma miała też inną zaletę, o której wicepremier nie wspomina - należała do dzieci jego kolegów strażaków.

Konkubina i sąsiad przejmują władzę Byłego prezesa 3i Tomasza Szkopka spotykamy w Płocku, w galerii handlowej, gdzie prowadzi knajpę. Chcemy się dowiedzieć, skąd w niewielkiej spółce wziął się dwukrotny premier. "Potrzebowaliśmy pieniędzy na rozwój. A Pawlaka znałem, bo to kolega mojego ojca, który działa w straży" - tłumaczy 32-letni dziś mężczyzna. Szkopek pochodzi z Dobrzykowa, leżącego 25 km od Pacyny, gdzie mieści się dom rodziny Pawlaków. Zaraz po przyjściu Pawlaka do firmy zmieniła ona siedzibę i wynajęła pokój w siedzibie zarządu głównego strażaków - w centrum Warszawy, tuż koło uniwersytetu. Dzięki temu ruchowi Pawlak mógł doglądać prywatnego interesu, bo w tym samym budynku zajmował gabinet prezesa Zarządu Głównego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych. Było to absurdalne, bo Pawlak był najemcą biura (jako udziałowiec 3i) i wynajmującym (jako szef strażaków). "Wynajem jest realizowany na równych zasadach dla wszystkich kontrahentów" - odpiera zarzuty polityk. W 2003 roku w spółce 3i doszło do rewolucji. Władzę przyjęła w niej konkubina Pawlaka - Iwona Katarzyna Grzymała oraz 23-letni wówczas Krzysztof Filiński (obecnie szef Agencji Rozwoju Mazowsza z politycznego nadania). Pawlak nie pamięta, od kiedy zna Filińskiego. Filiński przypomina sobie, że Pawlaka "miał przyjemność poznać podczas jednej z konferencji informatycznych". Ciekawe, bo obaj są sąsiadami ze wsi Pacyna, która liczy 220 mieszkańców. Po przejęciu władzy przez konkubinę i sąsiada dotychczasowi wspólnicy, z Pawlakiem na czele, pozbyli się firmy. Podarowali udziały Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju, związanej z ludźmi PSL. Tak więc formalnie Pawlak pozbył się udziałów i związków z 3i jeszcze w 2003 r. Ale tylko pozornie. Minęło ledwie trzy miesiące, a Pawlak został prezydentem fundacji. Dziś prezydentem już nie jest. Co nie oznacza, że stracił wpływ na organizację. Dlaczego? Jeszcze w 2006 r. przekazał pełnię władzy innej osobie. Komu? Swojej matce Mariannie Jadwidze Pawlak. W ten sposób 71-letnia kobieta dowodzi organizacją, która jest właścicielem 3i, spółki wyrosłej na strażackiej kasie. "O ile wiem, wspólnie z zarządem dobrze radzi sobie ze sprawowaniem funkcji" - chwali matkę wicepremier.

Zlecenie dla kolegi Konkubina Pawlaka chciała robić polityczną karierę. W 2001 r. startowała do Sejmu, z tej samej PSL-owskiej listy, co jej protektor Waldemar Pawlak. Przegrała i porzuciła politykę dla biznesu. W 2003 roku została prezeską firmy 3i, ale weszła też do zarządu spółki Plocman.Tak się składa, że Plocman należy do Wojciecha Nowysza, kolegi Pawlaka ze studiów. Przed przyjściem konkubiny Pawlaka Plocman przeżywał ciężkie chwile. "Był to rok przetrwania", napisali właściciele w sprawozdaniu z 2002 r., tłumacząc 150-tysięczną stratę. Pojawienie się Grzymały było jak dotknięcie czarodziejską różdżką. Sprawozdanie z 2003 r. jest entuzjastyczne: przychody milion złotych, zysk prawie 90 tys., a do tego duże wydatki na reklamę i promocję. Co się stało? To proste. Plocman zaczął robić interesy z ochotniczą strażą pożarną. Oto nagle w 2003 r. zarząd główny Związku Ochotniczych Straży Pożarnych, kierowany przez Pawlaka, zlecił Plocmanowi opracowanie specjalnego oprogramowania i przeszkolenia ludzi. Dzięki tej współpracy Plocman przeżył kilka tłustych lat. Firma dostawała od strażaków pieniądze w formie "grantów" w latach 2003, 2004 oraz 2007, a w 2005 r. podpisała z nimi umowę na rozwój systemu komputerowego, jego wdrażanie, promocję i szkolenia. "Przyniosło to nam korzyści finansowe oraz pozwoliło zająć wysoką pozycję na polskim rynku oprogramowania dla gmin" - tak o współpracy ze strażakami napisali w sprawozdaniu finansowym właściciele Plocmana. Zastrzyk gotówki pomógł spółce, na wszystkim skorzystali bliscy i znajomi Pawlaka. Kolega ze studiów dostał dobre zlecenie, konkubina pracę w zarządzie. Na dodatek powiązana z Pawlakiem firma 3i została udziałowcem Polcmana. A wszystko za strażackie pieniądze.

System, który nie działa Za co strażacka organizacja pod dowództwem Pawlaka płaciła spółce związanej z Pawlakiem? Chodziło o oprogramowanie. Strażacy wspierali projekt utworzenia w całej Polsce Gminnych Centrów Reagowania. Te komórki miały powstać w każdej gminie. Zatrudnieni w nich ludzie, używając komputerów i systemów łączności, dbaliby o bezpieczeństwo w chwilach katastrof. Biznes polegał na tym, że straż dostarczała komputery, a Plocman oprogramowanie. Płocka spółka zajmowała się także szkoleniem. Zresztą nie tylko ona - na szkoleniach i wgrywanie oprogramowania załapała się opisana już spółka 3i. Projekt - choć przesiąknięty nepotyzmem - wygląda na sensowny. Niestety tylko na papierze. System wdrażany pracowicie od 2003 r. objął zaledwie 100 gmin, a w dodatku nie działa. Przekonaliśmy się o tym sami, odwiedzając gminy na północnym Mazowszu. W Młodzieszynie pani sekretarz gminy była zadowolona, bo dzięki akcji mogła skomputeryzować urząd. A do czego przydaje się system? "Jeśli przyjdzie kontrola, to będziemy przygotowani, bo z komputera można wydrukować instrukcje" - tłumaczy Zofia Fabisiak. Do tego realnie sprowadza się rola „specjalistycznego oprogramowania”. Nie pomoże ono pani Fabisiak ani jej gminie w czasie klęski żywiołowej na przykład do skoordynowania działań z sąsiadami. Bo sąsiedzi oprogramowania nie kupili. Dlaczego? "Nie potrzebuję oprogramowania, żeby zapytać sąsiada, czy ma pożyczyć worki z piachem" - tłumaczy wójt pobliskiego Iłowa Roman Kujawa. "Jak potrzebuję worków, to chwytam za telefon, a jak telefon nie działa, tego ma od tego radiostację". W komputerowe instrukcje wójt także nie wierzy: "Każda gmina ma swoją specyfikę i nie ma programu, który napisze uniwersalną instrukcję. Jak mi wyleje Wisła, to wiem, co robić, bo mam własną instrukcję. Plocman dobijał się do mnie ze programem, ale ich odprawiłem". W oddalonym o 20 kilometrów Brochowie GCR działa, ale tylko w piątki, bo pracownik zatrudniony jest na część etatu. Oprogramowanie Plocmana kupił Czosnów pod Nowym Dworem Mazowieckim. Tam za sprawy kryzysowe odpowiada Andrzej Zawadzki. Jak przystało na byłego wojskowego Zawadzki utrzymuje w dokumentach wzorowy porządek i ma przygotowaną instrukcję na każdy rodzaj zagrożenia: od powodzi do obecności dywersantów w Kampinosie. Wszystko zrobione na komputerze przy użyciu edytora tekstów Word. " A program Plocmana?" pytamy. "Mówiąc szczerze, nie używam" - mówi były wojskowy.

Umowa z samym sobą Przedstawiciele Polcmana i 3i przyznają, że zarobili na współpracy ze strażakami, ale w rozmowach z nami powtarzają: "To nie były duże pieniądze". Mają racje. Tu nie chodzi tylko o pieniądze. Obserwując system, który Pawlak utkał, doszliśmy do wniosku, że polega on na sieci powiązań, przysług, wzajemnemu wspieraniu się. Działa to trochę na zasadzie chłopskiej samopomocy: dziś mnie się wiedzie, to ci pomogę, ale liczę na to samo z twojej strony, gdy mnie powinie się noga. Pawlak zna to z gorzkiego doświadczenia. Gdy jako dwukrotny były premier znalazł się na marginesie, rękę podał mu znajomy - potentat zbożowy Zbigniew Komorowski. Zrobił byłego szefa rządu prezesem podupadającej Warszawskiej Giełdy Towarowej. Pawlak bał się funkcji. "Chciał gwarancji, że giełdę da się wyprowadzić na prostą. Mówił mi: były premier, który przegrał w partii i zbankrutował razem z giełdą, to byłby mój koniec" - wspomina Artur Żur z zarządu WGT. Jednak giełda nie zbankrutowała. Pawlak zaczął odbudowywać pozycję. Ciekawe, że choć był prezesem giełdy należącej do kolegi, nie cofnął się przed prywatą. Jednym z przykładów jest użyczenie pomieszczeń Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju. Giełda nie miała z tego ani złotówki. Fundacja zyskała świetną lokalizację przy Nowym Świecie, w jednym z najdroższych miejsc w Warszawie. W przesłanych nam odpowiedziach wicepremier zdradza, że przy Nowym Świecie był tylko adres do korespondencji dla fundacji. To dziwne tłumaczenie, bo w dokumentach sądowych jest mowa o siedzibie fundacji. Gdzie w takim razie jest fundacja, której prezydentuje matka wicepremiera? To nie koniec. W 2004 r. Warszawska Giełda Towarowa podpisała umowę ze spółką Wyszukiwanie Informacji Profesjonalnej - WIP. WIP zobowiązywała się "do zarządzania i nadzorowania działalności kontrahenta". Założycielem i głównym udziałowcem WIP był wtedy sam Waldemar Pawlak. Wyszła z tego ciekawa konstrukcja biznesowa. Teoretycznie prezes giełdy bierze pieniądze za to, że giełdą zarządza. Tymczasem Pawlak wynajął do zarządzania firmę WIP. Wygląda więc na to, że umówił się sam ze sobą i jeszcze na tym zarobił. "Umowa została zawarta za wiedzą i akceptacją rady nadzorczej WGT" - broni się lider PSL. W końcu Pawlak zdecydował się sprzedać udziały w WIP. Komu? Znanej już Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju, której akurat był szefem, zanim przekazał obowiązki matce. Pawlak sprzedał sam sobie udziały za 45 tys. zł. Do tej pory w poselskich oświadczeniach majątkowych nie ujawnił, że dostał taki zastrzyk gotówki. Dlaczego? Polityk wyjaśnia, że fundacja ma kilka lat na wypłacenie mu pieniędzy. "Stosownie do przelewów będę te informacje zamieszczał w oświadczeniu" - pisze wicepremier. Mija się z prawdą. Z umowy wynika, że dostał już 3/4 kwoty w trzech ratach, a w kolejnych oświadczeniach sejmowych nie ma o tym słowa.

Gdzie mieszka wicepremier Dziś prezesem firmy WIP i członkiem zarządu Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju jest Krzysztof Szpoton. Oczywiście kolega Pawlaka ze studiów, a w zeszłej kadencji jego asystent poselski. WIP mieści się w zwykłym mieszkaniu w al. Solidarności w Warszawie. Drzwi zamknięte są na głucho, nie ma szyldu, a sąsiedzi o spółce nie słyszeli. Szpoton tłumaczy to tajemniczo, że działalność spółki nie polega na przyjmowaniu klientów, a utrzymywanie sekretarek podnosiłoby koszty. Jednak skoro nie potrzebne mu pomieszczenia, po co WIP zainwestowała w lokale w Żyrardowie? W 2006 r. spółka, biorąc kredyt i 50. tysięczną pożyczkę od osoby, której tożsamości Szpoton nie chce ujawnić, kupiła dwa sąsiadujące mieszkania w nowym apartamentowcu. Po co firmie mieszkania w Żyrardowie, skoro nawet w Warszawie nie korzysta z siedziby? Prezes tłumaczy, że chodziło o rozszerzenie działalności na nowe obszary. Jakie? Tajemnica. Nie minął rok, a okazało się, że mieszkania WIP wcale nie są potrzebne. Ale się nie zmarnowały. Zamieszkali w nich Pawlak i jego konkubina Iwona Katarzyna Grzymała. "Lokale zostały sprzedane pani Iwonie Katarzynie Grzymale na podstawie wyceny rzeczoznawcy" - tłumaczy sucho prezes Szpoton. Dlaczego tak dziwną drogą Pawlak zdobywa wraz konkubiną mieszkania w Żyrardowie? Czy WIP rzeczywiście potrzebowała mieszkań? Kim był tajemniczy pożyczkodawca firmy WIP? Po co lider ludowców pozbywa się udziałów w spółkach (WIP i 3i) i parkuje je w kontrolowanej przez siebie fundacji? Dlaczego do oświadczenia majątkowego nie wpisuje, że zarobił na sprzedaży udziałów? Czy to wszystko oznacza, że Pawlak ukrywa majątek? Pytania są zasadne. Tym bardziej że takie zarzuty również publicznie stawia wicepremierowi jego długoletnia małżonka Elżbieta.

Kariera pani Iwony W listopadzie 2007 r. Waldemar Pawlak wrócił na polityczny szczyt. Został wiceszefem rządu i ministrem gospodarki. Jego konkubina zaczęła dyskretnie wycofywać się ze spółek. W grudniu 2007 r. odeszła z Plocmana, w styczniu 2008 r. przestała być prezesem 3i. Przyszedł czas na karierę w instytucjach państwowych. W przesłanych odpowiedziach wicepremier zaprzecza, że pomagał w karierze Iwony Katarzyny Grzymały i podkreśla jej kompetencje - znajomość języków, dyplom SGH czy pracę dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego. 5 lutego 2008 Iwona Katarzyna Grzymała objęła stanowisko doradcy prezesa Polskiej Organizacji Turystycznej. POT to firma, która jest łupem dla polityków. Ale Katarzyna Draba, rzeczniczka POT, przekonuje, że w przypadku zatrudnienia pani Grzymały decydowały kompetencje. W POT krąży informacja, że Grzymała miała przeskoczyć na fotel wiceprezesa. "Dziennikarze zaczęli opisywać nepotyzm PSL w różnych instytucjach i z nominacji zrezygnowano. Grzymała niepyszna odeszła z POT z końcem września" - opowiada nasz informator. Z państwowej branży turystycznej konkubina wicepremiera trafiła do Konfederacji Pracodawców Polskich, którą kieruje Andrzej Malinowski, były polityk PSL i kolega Pawlaka. W departamencie zagranicznym KPP Grzymała długo miejsca nie zagrzała. Po kilku tygodniach w konfederacji już jej nie było. Waldemar Pawlak prawie codziennie rano wyjeżdża pociągiem z Żyrardowa do Warszawy. Bez asysty BOR, cicho i dyskretnie, tak jak sobie zaplanował. Nawet redaktor naczelny lokalnej gazety, która ma siedzibę na parterze w apartamentowcu Pawlaka, nie wie, że dwa piętra wyżej mieszka premier.

Michał Majewski, Paweł Reszka

11 marca 2009 Czego boi się Dziennik Redaktorzy Dziennika Paweł Reszka oraz Michał Majewski boją się o moje bezpieczeństwo. W artykule "Czego boi się Waldemar Pawlak" rozpoczynają od opisu jak zrezygnowałem z ochrony BOR. Opisu o tyle nieprawdziwego, że nie słyszałem o wysyłaniu oficerów BOR pociągiem aby pilnowali mnie na stacji kolejowej. Przez ponad pół roku ochrona BOR towarzyszyła mi w każdym miejscu. Zrezygnowałem z ochrony po próbie zmiany oficerów ochrony bez mojej zgody. Poinformowałem o mojej decyzji Pana Premiera oraz "Wysokiego rangą urzędnika MSWiA" a także Szefa BOR. W późniejszym okresie byłem kilka razy namawiany przez "Wysokiego rangą urzędnika MSWiA" do zmiany decyzji ale nie zmieniły się uwarunkowania, więc nie zmieniłem decyzji. O ile wiem nie wysyłano za mną oficerów BOR ale kilka razy zauważyłem biegających po peronie fotoreporterów (być może mają mnie chronić". Do innych tematów z artykułu odniosę się po jego opublikowaniu. Sprawa ochony zaintrygowała mnie szczególnie ponieważ Panowie redaktorzy nie prosili w tej sprawie o wyjaśnienia. Widocznie informacje z innych źródeł uznali za wystarczające.  Teksty Panów Majewskiego i Reszki są zazwyczaj bardzo krytyczne jedynym pozytywnym bohaterem bywa "Wysoki rangą urzędnik MSWiA" - polecam ciekawy przykład: "Jak premier Tusk kiwa kolegów". Waldemar Pawlak

Jak premier Tusk kiwa kolegów Dziennikarze DZIENNIKA podpatrzyli Donalda Tuska na boisku podczas jednego z meczów, które stale rozgrywa z kolegami. Okazuje się, że w sporcie premier bywa nerwowy, a nawet agresywny. Potrafi krzyknąć "ruchy" albo wydać komendę w stylu "do nogi". W relacji czytamy, że "niepodzielnie rządzi na boisku i nie toleruje fuszerek". Uwielbia pozycję spaloną.

Donald Tusk jest zapalonym piłkarzem amatorem. Kopie od lat - nawet teraz, gdy jest premierem, potrafi rozegrać trzy mecze w tygodniu. W niedzielę grywa w Trójmieście w zespole starych przyjaciół z Wybrzeża. We wtorki i czwartki gra w Warszawie. Jest kapitanem drużyny rządowej, która ściera się z reprezentacją posłów PO. Obejrzeliśmy, jak gra Tusk. On sam lubi porównywać futbol do drugiej swojej namiętności, czyli polityki. "Liczy się walka i zwycięstwo. Jeśli nie wychodzisz na boisko, by wygrać, to nie zawracaj ludziom głowy. Idź uprawiać jogging" - mówił w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".
Premier rządzi i krzyczy: "Do nogi!" Jeśli wokół boiska stoją już BOR-owcy gotowi do hasania za piłką po krzakach, to znak, że za chwilę przyjedzie jedyny napastnik drużyny rządowej Donald Tusk. Inni gracze są już rozgrzani, kiedy na parking koło boiska zajeżdża czarne bmw z kogutem na dachu. Ochroniarz otwiera drzwi i z limuzyny wyskakuje Prezes Rady Ministrów w korkach, getrach, spodenkach i czerwonej koszulce reprezentacji Polski. Pojawienie się jedynego napastnika dodaje wszystkim adrenaliny. Ubrani na biało posłowie PO i rządowi w czerwonych strojach wiedzą, że nie będzie lekko. Dlaczego? Tusk niepodzielnie rządzi na boisku i nie toleruje fuszerek. Na początku spotkania truchta w miejscu, klaszcze w ręce. Po chwili zajmuje swój ulubiony sektor, jakieś 60 - 80 m od własnej bramki. Przez pierwsze minuty jest spokojny, ale nie trwa to długo. Wraz z rozwojem gry budzi się w nim przywódca. Nagle krzyczy: "Do nogi! Podania do nogi!" i unosi ręce w geście irytacji. Gra toczy się na przedpolu drużyny rządowej. Tuska to denerwuje. Stoi podparty rękami o biodra i szuka winnego. Winnym jest często Tomasz Arabski, szef Kancelarii Premiera. Minister, lewy obrońca, usiłuje zabłysnąć zgrabnym dryblingiem i wprowadzić piłkę do środka. Ale kiwka nie wychodzi. "Tomek" - krzyczy premier na całe boisko - "Ty nie rozgrywaj!". Arabski jest jak sparaliżowany i taki zostanie do końca meczu. Od tej pory gra proste piłki i nie ryzykuje. Jednak po kilku minutach ma kolejną wpadkę. Podaje niecelnie i Tusk ustawiony tradycyjnie na spalonym znów podnosi głos: "Tomek, tak nie gramy!"

Premier nie znosi przegrywać Opowiada poseł Platformy, który kiedyś regularnie kopał z Tuskiem: "Ludzie niechętnie występują w jego drużynie, bo się wydziera i ciągle ma pretensje. Wprowadza nerwową atmosferę. Bywa, że jest naprawdę nieprzyjemnie. Kiedyś drużyna Tuska, który nie był wtedy jeszcze premierem, przegrywała jedną bramką. A szef Platformy bardzo nie lubi przegrywać. Tuż przed końcem meczu ówczesny poseł Czesław Fiedorowicz miał piłkę na prawym skrzydle. Znakomicie dośrodkował, ale jedyny napastnik nie sięgnął futbolówki. Ta przeleciała dosłownie kilka centymetrów nad jego głową. "Tusk zaczął tak krzyczeć, że Fiedorowicz miał prawie łzy w oczach" - opowiada polityk PO. Fiedorowicz nie jest już posłem PO. O całej historii mówi dyplomatycznie. "To normalne u strzelających, że zwalają winę na tych, co im podają. Do tego Tusk nie lubi górnych podań. No i kiedy jest na boisku, liczy się dla niego tylko piłka" - tłumaczy.
"A jeśli chodzi o ochrzanianie?" "Premier jest na boisku impulsywny. Byłem przez niego opieprzany, czasami niesłusznie, ale lubił ze mną grać, bo ja dobrze podaję" - wyjaśnia Fiedorowicz. Owa impulsywność sprawie, że wielu zawodników woli grać w drużynie sejmowej, gdzie jest o wiele spokojniej. Andrzej Czerwiński (wiceszef klubu PO, w sportowym życiu były zawodnik Sandecji Nowy Sącz, 159 meczów i awans do III ligi) tak oto naświetla sprawę: "Jeśli ktoś czuje, że nie podoła, woli nie grać w drużynie premiera. Ja na przykład najczęściej gram w jego zespole. Na boisku widać naturalne cechy przywódcze Donalda Tuska, ale nie ma mowy, by premier zachowywał się niekulturalnie lub kogoś deprymował".
Premier gra na sępa Tusk ma pięćdziesiątkę na karku, nieźle się rusza, ale brakuje mu techniki. Głowę trzyma nisko w dole, drobi kroki, nie gra w ogóle lewą nogą, zna jeden zwód na zamach i lubi podwórkowe uderzenie z karola, czyli z czuba. Nie cofa do obrony i gra na sępa, czyli czeka na piłki pod bramką przeciwnika. Dostaje ich sporo najczęściej od Cezarego Kucharskiego, byłego reprezentanta Polski i gwiazdy ekstraklasy, który od niedawna grywa z rządowymi. "Kucharski jest po to, żeby wystawiać piłki Donaldowi na pustaka, czyli najlepiej tak, żeby napastnik był sam na sam z bramką" - śmieje się poseł PO i legendarny opozycjonista Arkadiusz Rybicki, który z Tuskiem kopie piłkę już od 24 lat. Rybicki też jest zapalonym piłkarzem, ale zachowuje racjonalny dystans: "Jesteśmy takimi amatorami patałachami, którzy lubią pograć w piłkę. Donald zawsze miał ciąg na bramkę. Nie bał się wchodzić między obrońców i był często kopany po kostkach. Teraz, gdy został premierem, kopią go mniej. "Ale gra na sępa!" "To chyba komplement dla napastnika" - odparowuje Rybicki. Tymczasem mecz toczy się w najlepsze. Główną rolę gra oczywiście Cezary Kucharski. Walczy o piłki w środku boiska. Łatwo mija przeciwników i często wychodzi na czystą pozycję. Ale raczej nie uderza, tylko szuka możliwości wyłożenia piłki Tuskowi. Jednak napastnikowi nie idzie. Dlatego czasem Kucharski musi sam strzelić na bramkę. Jako że jest fachowcem, to trafia do siatki i zaraz robi się 3:0 dla rządowej drużyny. Ale premier i tak może liczyć na komplementy. Spotkanie z małej trybuny obserwuje Jerzy Fedorowicz, poseł Platformy, krakowski reżyser i aktor, a prywatnie kibic. Po akcji Tusk - Kucharski ten drugi strzela bramkę. Fedorowicz nie zostawia wątpliwości, co było najlepsze. "Ładna bramka, Czarek, ale najpiękniejsze było otwierające podanie!" - woła na cały park, w którym rozgrywany jest mecz. Po chwili 61-letni Fedorowicz biegnie w krzaki, bo piłka wyleciała za ogrodzenie. BOR-owcy są jednak szybsi w wyciąganiu futbolówki z chaszczy.
Premier stoi wolny na środku Tusk lubi grać w drużynie z dobrymi zawodnikami. Dlatego oprócz Kucharskiego i Czerwińskiego w rządowej paczce występuje na przykład Jakub Rutnicki. Młody poseł Platformy nie ma z rządem wiele wspólnego, ale ma za to bramkarską przeszłość m.in. w drużynie Sokoła Pniewy. Ale nawet Kuba musi się mieć na baczności. Chociaż przeciwnikom nie idzie i Rutnicki jest przez większość meczu bezrobotny, i tak nie uniknie zmycia głowy. "Ruchy, Kuba! Ty się dzisiaj przecież nie zmęczyłeś" - słyszy od premiera, gdy zbyt długo ociąga się z wybijaniem piłki. Rutnicki wie, że jest na cenzurowanym. Chce odrobić i zagrywa wysoką piłkę do jedynego napastnika. Już w locie widać, że podanie nie dojdzie do Tuska. "Przepraszam!" - krzyczy Rutnicki, uprzedzając burę. Donald Tusk ciągle nie może strzelić gola. Atmosfera robi się więc gęsta. "Premier stoi wolny na środku" - woła ktoś z drużyny rządowej. Piłka szybuje do Tuska, ale znowu nic. Kilka kroczków w miejscu i strata. Aktywny robi się lewy pomocnik Grzegorz Schetyna. Usiłuje kiwać i dogrywać do napastnika. Organizuje grę na swoim skrzydle. Obrońca wyprowadza piłkę i podaje prostopadle do Schetyny. Żeby nie było wątpliwości, uprzedza podanie okrzykiem: "Szefie!". Wicepremier ma niezłą prawą nogę, umie nią dobrze podać albo celnie strzelić. Biega, stara się walczyć w obronie. Jego piętą achillesową jest szybkość, a właściwie jej brak. Wszystko nieźle tylko trochę jak na zwolnionym filmie. Po kolejnej akcji Tusk wychodzi z siebie. "Dlaczego gracie na półmetrze?!" - woła z pasją do swojego wicepremiera. "Dlatego!" - warczy Schetyna i podnosi rękę w konfrontacyjnym geście w stronę premiera. To najeża Tuska jeszcze bardziej."Dlaczego wymuszasz podanie, kiedy masz dwóch zawodników na plecach" - krzyczy do Schetyny.

Premier się nie myli Wicepremier odpuszcza, ale i tak jest jedynym zawodnikiem, który może się wdawać w takie przepychanki słowne z szefem rządu. "Prawda jest taka, że między nimi często dochodzi do scysji na boisku, czasami musiałem być nawet rozjemcą" - wspomina Czesław Fiedorowicz. Na boisku tak jak w polityce obowiązuje hierarchia. Schetyna ma jeszcze jeden rzadki przywilej. W tym meczu jest obok Tuska i Kucharskiego jedynym zawodnikiem, który może swobodnie zapędzać się pod pole karne przeciwników, a nawet uderzyć na bramkę. Inni członkowie rządowej ekipy prawie nie pozwalają sobie na takie harce. Tę zasadę dobrze obrazuje akcja z końcówki spotkania. Młody zawodnik - ten, który wołał do Schetyny "szefie" - idzie lewym skrzydłem z piłką przy nodze. Schetyna wydaje dyspozycje: "Idziesz sam! Idziesz sam!", więc chłopak idzie. Sytuacja robi się jednak kłopotliwa, bo jest coraz bliżej bramki przeciwników, czyli w miejscu, w którym dotąd nie był. Jest blisko pozycji strzeleckiej, ale nie pozwala sobie na takie szaleństwo i oddaje piłkę szefowi, który momentalnie ją traci.W końcu szczęście uśmiecha się do jedynego napastnika. Kucharski na prawym skrzydle pięknie wrzuca na drugi słupek. Tusk ma niecały metr do pustej bramki. Nie myli się i robi się 4:0.

Premier wybucha Chwila szczęścia trwa krótko, bo posłowie Platformy szybko trafiają na 4:1. Tusk stojący 80 m od swojej bramki wybucha: "Nie możesz go wpuszczać na czwarty metr! To jest twoja bramka!" Robi się nieprzyjemnie. Zapada cisza, nikt nie ma odwagi się odezwać. Premier nie może się pogodzić ze stratą gola. Drepcze pod polem karnym przeciwnika i gawędzi z obrońcami: "Gracie dużo lepiej od nas" - przekonuje. Ale to chyba nieprawda. Bo za chwilę drużyna rządowa zdobywa kolejną bramkę, znów bez udziału premiera. Mecz się kończy. Zawodnicy poklepują się po plecach i idą do limuzyn. Po dwóch dniach znowu ma się odbyć spotkanie. Tym razem jednak nad Warszawą przechodzi burza. Zawodników jest mało i trzeba grać na mniejsze bramki. Są najtwardsi, m.in. były premier Jan Krzysztof Bielecki i Arkadiusz Rybicki, znany gdański opozycjonista, oraz wicepremier Schetyna. Nie ma tylko premiera. Atmosfera jest swobodniejsza, nikt się nie spina i nie krzyczy. Po kilkunastu minutach przyjeżdża Tomasz Arabski. Widać, że nie jest filarem drużyny rządowej, bo ma przygotowane dwie koszulki. Białą - gdyby przyszło mu grać po stronie Sejmu - i czerwoną, rządową. Arabski chwacko idzie na lewą obronę sejmowych. Po kilku minutach okazuje się, że będzie miał szczególne zadanie. Na stadion przyjeżdża bmw premiera. W limuzynie siedzi trójmiejski Kaka, czyli Donald Tusk w koszulce genialnego Brazylijczyka z Milanu. Kaka od razu biegnie na pozycję spaloną i zaczyna rządzić drużyną. Arabski próbuje go kryć, ale nie robi tego na serio. Tym razem Tuskowi wychodzą wszystkie zwody i łatwo urywa się obrońcy. Mówiąc szczerze, Arabski broni dziadowsko.

Premier składa samokrytykę Premier ma więc wiele okazji strzeleckich, ale nie trafia. Jedna z nich jest wyborna. Tusk ma piłkę z prawej strony pola karnego. Jest sam na sam. Strzela z czuba wysoko nad poprzeczką. Chowa twarz w dłoniach. Krzyczy: "Jezu! Przepraszam! "Skrucha nie trwa długo. Kaka ma pretensję do kolegów, którzy grają w bocznych sektorach boiska, że nie idą do przodu i nie zamykają akcji. Choć powinien być bardziej powściągliwy, bo w pięć minut stracił kilka razy piłkę, znów poucza z pozycji spalonej: "Jeden do piłki." "Andrzej! Za mało widzisz!" "Po ziemi!" "Ale wstań" - do leżącego po wślizgu kolegi z drużyny. "We trzech byliście tam, bez zawodnika!" - do obrońców po udanej akcji przeciwników. "Nie podnoś piły!" I do siebie, po kolejnym pudle: "Co ja zrobiłem?!" Po chwili Tusk, klaszcząc, mobilizuje kolegów do walki: "Naprawdę gramy!".W końcu premierowi zaczyna wychodzić. Strzela piękną bramkę z woleja. Potem rządowej drużynie udaje się rozegrać szybką akcję. Ktoś podpowiada bramkarzowi, żeby szybko podał do Tuska, który czatuje na połowie przeciwników. Piłka dochodzi i Tusk po raz drugi trafia do siatki. Bramkarz jest wniebowzięty. Woła na cały park: "Dzięki za koncepcję!" Tusk ma dobry moment w meczu i zasługuje na pochwały. Andrzej Czerwiński, wiceszef klubu PO: "Jako instruktor sportowy muszę powiedzieć, że premier jest zwrotny, ma przegląd sytuacji, nie traci głowy na polu karnym. Ma talent, gdyby poświęcił się futbolowi, byłby nietuzinkowym piłkarzem! Nawet opozycja go chwali. "On dobrze gra w piłkę" - mówi Jacek Kurski, który kiedyś często grywał z Tuskiem. Premier woła: "Andrzeju!" Mecz układa się doskonale dla rządowych. Schetyna przeprowadza modelową akcję, którą mają z Tuskiem opracowaną do perfekcji. Rybicki: "To ich firmowe zagranie". Podaje w uliczkę do Tuska, który już czeka na spalonym, i dopełnia formalności. "Moja bramka!" - woła Schetyna, jakby nie chciał podzielić się sukcesem z jedynym napastnikiem. Emocje gasną, kiedy piłka wypada za ogrodzenie i zawodnicy orientują się, że zza płotu patrzą na nich reporterzy DZIENNIKA. Nagle wszystko staje się uładzone, nikt już nie pokrzykuje, nie ma pretensji. Płowowłosy Kaka momentalnie zmienia styl zarządzania zespołem: "Andrzeju! Dobiegnij do tej piłki, nikt z nas nie uwierzy w to, że jesteś wolniejszy od przeciwnika".

Michał Majewski, Paweł Reszka

Wszystko zrozumieć, to wszystko wybaczyć Pan profesor Jerzy Żyżyński, zaszczycając mnie artykułem polemicznym, zaapelował o „odrobinę skromności” i „wielką ostrożność” w wypowiadaniu się w sprawach, „na których się nie znam”. Na początek wytknął mi nazwanie Johna Meynarda Keynesa „baronem”, przypisując mi intencję ironiczną i utrzymując, że ten brytyjski ekonomista był „lordem”. Wyjaśniam więc z całą skromnością, na jaką w tej sprawie mogę się zdobyć, że tytuł „lorda” nie jest samodzielny. Oznacza on, że osoba mająca tytuł księcia, hrabiego, wicehrabiego, markiza, czy barona, jako szlachcic zasiada w Izbie Lordów. Keynes był baronem (baron Keynes of Tilton), więc w tej intytulacji nie ma niczego ironicznego. Ponieważ nie jestem docentem, więc przytłoczenie mnie autorytetem jest sprawą dziecinnie łatwą. Z argumentacją natomiast jest już nieco trudniej. Keynes dowodził - podkreśla pan profesor - że „rynek sam z siebie rodzi problemy i wymaga kontroli oraz korekt za pomocą polityki pieniężnej i fiskalnej”. Że rynek stwarza problemy - to wiadomo, bo życie w ogóle stwarza mnóstwo problemów. Ta okoliczność zachęca wielu ludzi przekonanych o własnej kompetencji, do kontrolowania i korygowania życia - w tym również życia gospodarczego. Milton Friedman, laureat Nobla z ekonomii, przypisywał takim ludziom pychę, w dodatku - nieuzasadnioną, bo twierdził, że nikt nie ma dostatecznej wiedzy, by naprawdę kontrolować gospodarkę. Zatem - tylko markują kontrolę, a tak naprawdę - mozolnie pchają rzekę. Nie można wykluczyć, że miał na myśli m.in. Keynesa, bo był jego ostrym krytykiem. Keynes uważał, że jeśli ludzie nie chcą kupować tego, czego naprodukowano, to wtedy „państwo” powinno „wykreować popyt”, poprzez progresję z jednej i ulgi podatkowe z drugiej strony, „tanie” kredyty oraz bezpośrednie inwestycje państwowe. No dobrze, ale dlaczego właściwie ludzie nie chcą czegoś kupować? Możliwości są dwie: albo nie kupują bo np. nie podobają im się buty z cementu, których jakiś gorliwy producent naprodukował całe góry, albo dlatego, że nie mają pieniędzy. Mniejsza już o pierwszą możliwość, więc zajmijmy się drugą. Jeśli ludzie nie mają pieniędzy by kupować towary, których potrzebują, to skąd „państwo” weźmie pieniądze na „kreowanie” popytu? Może je zdobyć zaciągając dług publiczny - a więc zachęcając aktualnie żyjących (i głosujących) obywateli do konsumpcji, bez uświadamiania im, że odbywa się ona na koszt ich dzieci i wnuków, albo - „wypłukując złoto z powietrza” - czyli „kreując” pieniądze, albo przy pomocy obydwu sposobów jednocześnie. Gdyby jednak przy pomocy „kreowania pieniądza” i temu podobnych sztuczek można było rzeczywiście rozwiązać problemy gospodarcze w sposób trwały, to życie byłoby piękne, ponieważ do tej pory bylibyśmy już, wszyscy co do jednego, bogaci. Niestety „kreowanie” pieniądza przez „państwo” nie polega na wypłukiwaniu złota z powietrza, tylko - na wypłukiwaniu go z kieszeni obywateli, co nazywa się inflacją. Bo za „kreowanie” pieniądza ktoś prędzej czy później musi zapłacić - czego właśnie jesteśmy świadkami w związku z wszechświatowym kryzysem finansowym. Uboczną konsekwencją tych wszystkich interwencyjnych przedsięwzięć jest biurokratyzacja gospodarki oraz korupcja, ponieważ amatorzy „tanich” kredytów, ulg podatkowych, subwencji, a nawet państwowych inwestycji bezpośrednich - chętnie podzielą się korzyściami z przedstawicielem „państwa”, od którego te wszystkie decyzje zależą. Widząc te wszystkie następstwa można oczywiście pocieszać się myślą, że to „liberalizm” się skompromitował, ale - powiedzmy sobie szczerze - nie jest to świadectwem wielkiej spostrzegawczości. Czy Keynes był socjalistą? To dobre pytanie. Socjalistą bowiem jest nie tylko ten, kto należy do SLD, ale również ten, który, będąc nawet baronem, uważa, że można przechodzić do porządku nad cudzą własnością, na przykład konfiskując mu w ramach interwencjonizmu, prawie cały dochód przy pomocy progresji podatkowej i finansując z tego „tani” kredyt dla jakiegoś faworyta „państwa”. W wydaniu radykalnym to lekceważenie cudzej własności przybiera postać komunizmu, w którym rabunku nie osłania się już żadnymi pozorami. John Meynard Keynes komunistą oczywiście nie był. Na to był nazbyt kulturalny. Za socjalistę pewnie też się nie uważał, ale to o niczym nie przesądza, bo mnóstwo ludzi jest socjalistami, jak to się dzisiaj mówi - „bez swojej wiedzy i zgody”. Wielu z nich naprawdę nie wie, co czyni i dlatego wszystko powinno zostać im przebaczone. No - prawie wszystko. Na koniec zgadzam się z panem profesorem Żyżyńskim co do potrzeby czytania poważniejszych prac ekonomicznych. Staram się to, w miarę możliwości, robić i niektóre (np. „Wolny wybór” Miltona Friedmana) nawet wydałem w swoim wydawnictwie „Kurs”, w tzw. II obiegu w latach 80-tych. Problem w tym, które prace są poważne, a które nie. Bo tych niepoważnych chyba szkoda czytać, chociaż wiele z nich wydano bardzo starannie, a nawet luksusowo, między innymi dlatego, że były subwencjonowane przez „państwo”, które na pewno miało w tym jakiś zagadkowy interes. SM

Co dalej z reprywatyzacją? Rząd Donalda Tuska ma twardy orzech do zgryzienia. Albo wypłaci zadośćuczynienia tylko tym, którzy w trakcie nacjonalizacji posiadali polskie obywatelstwo, i jednocześnie narazi się na zarzut "dyskryminacji", albo zrealizuje roszczenia wszystkich i będzie na doskonałej drodze do bankructwa. Polski rząd ma bardzo poważny problem z przyjęciem ustawy reprywatyzacyjnej. Z jednej strony - gdy zdecyduje się na zapis, że zadośćuczynienie dotyczy tylko polskich obywateli, narazi się na zarzut dyskryminacji na tle narodowościowym. Z drugiej - jeżeli nie zaznaczy, że ustawa dotyczy tylko polskich obywateli, to pomimo dalszych ograniczeń w jej zapisach i tak znajdą się grupy, głównie obywatele Niemiec, które mimo zapewnień rządu będą mogły partycypować w ustawie. Zdaniem prawników, najlepiej byłoby uzyskać od niemieckiego rządu zobowiązanie, że przejmuje wszystkie ewentualne roszczenia majątkowe swoich obywateli co do mienia pozostawionego na terenie Polski. Rząd Donalda Tuska od samego początku ma wielki problem z przyjęciem projektu ustawy reprywatyzacyjnej. Dokument ma trafić wkrótce pod obrady Sejmu, na razie został przekazany pod obrady Stałego Komitetu Rady Ministrów. Wiceminister skarbu Krzysztof Hubert Łaszkiewicz zapewniał w październiku zeszłego roku, że ustawa w obecnym stanie jest napisana poprawnie i zyskała pozytywną opinię prof. Jana Barcza, który uznał w sposób ostateczny i określił prawne formuły oraz stanowisko Polski. - Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że w tej sytuacji tzw. wysiedleni Niemcy "podczepią się" pod ustawę o zadośćuczynieniu, bowiem ona dotyczy tylko i wyłącznie nacjonalizacji, która nie dotyczyła środowisk niemieckich - twierdzi Łaszkiewicz. Szkopuł w tym, że prof. Barcz w swojej opinii napisał zupełnie inaczej, niż sugeruje to rząd. Stwierdził bowiem, że nie widzi uzasadnienia dla art. 1 ust. 3 pkt 2 (dotyczy kryterium obywatelstwa w chwili nacjonalizacji). Jak stwierdza Barcz, w ustawie wystarczy pozostawić jedynie kwestie własności bez podawania kryterium obywatelstwa polskiego. "Pozostawienie w ustawie kryterium obywatelstwa polskiego - napisał Barcz - spowoduje zasadnie zarzuty naruszenia zasady zakazu dyskryminacji". Podobne zastrzeżenia co do tego zapisu w ustawie ma mec. Stefan Hambura, który stwierdził w rozmowie z nami, że tak sformułowana ustawa (zadośćuczynienie przysługuje jedynie polskim obywatelom) "dyskryminuje" ludzi ze względu na narodowość, a to jest sprzeczne z prawem wspólnotowo-unijnym i będzie na pewno przesłanką do zaskarżenia. Rząd, zdając sobie sprawę, że może narazić się na oskarżenia o dyskryminację ze względu na narodowość, przewiduje sytuację, że będzie zmuszony zrezygnować z zapisu o obywatelstwie polskim i dlatego stworzył obwarowania, które, jego zdaniem, całkowicie zabezpieczają nas przed ewentualnymi roszczeniami. Wymienione są grupy osób, którym z różnych powodów zadośćuczynienie nie przysługuje. Zdaniem historyka IPN dr. hab. Bogdana Musiała, pozostaje jednak grupa Niemców, która będzie mogła nawet z tymi zapisami skorzystać z ustawy. Chodzi o Niemców, którzy nigdy nie byli obywatelami Polski, ale którzy jednocześnie nie zostali wysiedleni zaraz po zakończeniu drugiej wojny światowej. - Jeżeli nie zaznaczymy, że zadośćuczynienie dotyczy tylko polskich obywateli, to wtedy jest grupa Niemców, która może także zgłosić się po zadośćuczynienie - powiedział Musiał. - Są to Niemcy, którzy, nigdy nie mając polskiego obywatelstwa, mieszkali na terenach przyłączonych do Polski po wojnie, nawet do lat pięćdziesiątych - precyzuje. Musiał wymienia w tym kontekście niemieckich mieszkańców Szczecina, Wrocławia czy też Wałbrzycha. - Znam dokumenty, według których w Szczecinie zaraz po wojnie zostali Niemcy, którzy aż do 1947 r. demontowali fabrykę w Policach. Ci zatrzymani w Polsce Niemcy mieszkali na naszym terenie, i to bardzo często w swoich własnych domach. Podobnie było we Wrocławiu i Wałbrzychu, gdzie w tym ostatnim przypadku wykorzystywano Niemców jako tanich lub nawet darmowych fachowców w pracach kopalnianych - twierdzi historyk. - Nie wiem, ilu było takich Niemców - dodał Musiał. - Może stu, może kilka tysięcy, poza tym nie wszyscy mieli jakieś majątki, ale jeżeli stworzymy precedens nawet dla kilkuset, wtedy otworzy to furtkę dla innych grup - mówi. W opinii berlińskiego adwokata Stefana Hambury, jest tylko jeden sposób na rozwiązanie tego problemu. Niemcy muszą przejąć roszczenia na siebie, modyfikując np. ustawę o świadczeniach wyrównawczych (Lastenausgleich) i definiując je jako odszkodowanie, a tym, którym jeszcze za mało, przekazując mieszkania na własność w pustostanach w byłej NRD, która z tego powodu na pewno doczeka wzrostu gospodarczego. Dopiero po przejęciu roszczeń przez RFN można by wrócić do prac nad projektem ustawy reprywatyzacyjnej. Trzeba przyznać, że rząd Donalda Tuska ma bardzo trudne zadanie, ponieważ albo wypłaci zadośćuczynienia tylko tym, którzy w trakcie nacjonalizacji mieli polskie obywatelstwo, i jednocześnie narazi się na dyskryminację, albo zaspokoi roszczenia wszystkich i będzie na doskonałej drodze do bankructwa. Rację ma prof. Jerzy Żyżyński, który stwierdził, że niestety zmarnowano 20 lat i dziś o wiele trudniej jest dokonać reprywatyzacji. Nie ulega żadnych wątpliwości, iż głównym winowajcą dzisiejszych kłopotów jest Aleksander Kwaśniewski, który zawetował w marcu 2001 r. poprzednią wersję tej samej ustawy.

Waldemar Maszewski - Hamburg

Czy w Polsce będzie Argentyna albo Islandia ??? Atak międzynarodowych mafiosów spekulacyjnych na polską złotówkę, przyczynia się do ogromnego wzrostu długu publicznego naszego kraju. Na koniec stycznia dług wzrósł do około 280 mld $ i w zastraszającym tempie rośnie. Na koniec 2009 roku dług może wynieść 300-330 mld $ co  po przeliczeniu 1 $ po np: 4,00 złotego daje nam kwotę około 1, 200 bln zł. długu publicznego, tyle ile wynosi roczny PKB przy wzroście 4% rocznie. Konsekwencje dla Państwa Polskiego mogą być tragiczne, bo to oznacza bankructwo, podobne jakie miało miejsce w Argentynie lub w Islandii. Bankructwo pociąga za sobą całe gałęzie gospodarki, w tym sektor bankowy. Banki mogą stać się nie wypłacalne, inflacja może pójść ostro w górę, ludzie stracą swoje oszczędności, dochodzić może do burd ulicznych itd. Proszę zauważyć jak trwa nachalna ofensywa od pewnego czasu banków, dotycząca kto da więcej za lokatę depozytów. Trzeba być bardzo ostrożnym z tymi lokatami bankowymi, panuje jakaś dziwna ekonomia w bankach. Banki mają ogromną nadpłynność gotówki, pomimo tego udzielają bardzo mało kredytów, zwalniają ludzi z pracy. Czekają na coś takiego co wydaje się nam niezrozumiałe, ale dla nich to może być wyczekiwanie na krach i pozbawienia oszczędności wielu milionów Polaków, podobnie jak ostatnio w USA. Pieniądze z banków zostały wyprowadzone. Władze państwowe nie chcą swoich mocodawców, gigantycznych gangsterów bankowych ścigać, ponieważ to oni mają faktyczną władzę a ci politycy, są ich tylko wytresowanymi  małpami do zadań specjalnych. Najlepszą lokatą jest majątek trwały jak; ziemia, domy, mieszkania, złoto i inne. Własności nam nie ukradną a gotówkę w banku tak. (chyba, że podatek katastralny wprowadzą) Przez tydzień trwał żenujący spektakl związany z szukaniem oszczędności w budżecie przyjętym przez Parlament na rok 2008. Premier niczym księgowy z dawnego GS, wzywał poszczególnych ministrów i nakazywał im, ile to mają oszczędzić w swoich budżetach. Efekt jest bardzo mizerny, a działanie wyjątkowo szkodliwe, ponieważ na oszczędzaniu wody, prądu, papieru, spinaczy nie uniknie się kryzysu. Najwięcej utknął z budżetu MON, tam gdzie powinno się zdecydowanie zwiększyć ich budżet. Polska Armia musi być dokapitalizowana, w szczególności na wyposażenie armii muszą być zwiększone środki finansowe. Dobrze wyposażona i wyszkolona armia potrzebna jest Polsce i Polakom oraz zakupy w polskich zakładach zbrojeniowych nakręcają koniunkturę gospodarczą, a Rząd Tuska działa odwrotnie. Dziwne, że szukali wszędzie a nie chcieli wycofać wojska polskiego z okupacji Afganistanu, gdzie oszczędność może wynieść około 1,5 mld zł. rocznie. Przyjrzyjmy się gdzie są tak naprawdę nasze pieniądze. Tzw. transformacja polskiej gospodarki polegać miała na napływie kapitału z zewnątrz do Polski, a okazało się, że kapitał został przejęty wewnętrzny, tak by wyciągać z niego ogromne zyski, zamiast zyski te, zasilać powinny wewnętrzną polską gospodarkę, one zasilały gospodarki innych państw. Skutki, wysokie bezrobocie, brak inwestycji, bankructwa firm, niska stopa życiowa, brak klasy średniej, emigracja Polaków za chlebem, w konsekwencji Polska jest na 80 miejscu w świecie pod kątem rozwoju gospodarczego oraz dochodu mieszkańców. Ponad połowa  Afrykańskich państw wyprzedza nas gospodarczo. To są efekty ,,transformacji gospodarczej”, narzuconej Polsce przez mafiosów międzynarodowej finansjery, realizowanej przez agentów kosmopolitycznych rządów zakotwiczonych nad Wisłą. Sprzedano lub zniszczono wiele strategicznych gałęzi polskiej gospodarki: banki, instytucje ubezpieczeniowe, elektrociepłownie, energetykę, przesył energii,  polski handel, cementownie, rynek paliwowy i inne sprzedano, zniszczono przemysł produkujący na rzecz rolnictwa, stoczniowy, zbrojeniowy, tekstylny i inny od których nie ma podatków i dywidend w zamian są koszty. Sama dywidenda z sprywatyzowanych polskich firm wynosi rocznie około 40 mld zł, tyle wyprowadza się kapitału z Polski tytułem dywidend. Gdyby Polacy byli właścicielami tego majątku, pieniądze w większości zostały by na polskim rynku, które pracowały by dla naszego rynku.(aż się prosi wspomnieć o powszechnym uwłaszczeniu) Sumując przez ostatnie 12 lat (po denominacji złotego) z Polski wyciekło tylko z tytułu dywidend około 250 mld zł. (z roku na rok dywidenda była większa np: za 1997 rok wynosiła 5 mld zł.) Ten kapitał pracował i pracuje dla zupełnie kogoś innego. W ciągu ostatnich lat nasilił się gigantyczny nielegalny transfer pieniędzy z Polski. W latach 2005-2008 suma tych transferów wyniosła około 30 mld zł. rocznie. (nielegalne transferowanie zysków, oszczędności, nielegalny eksport, dochody od emigrantów). Z Polski w ostatnich 12 latach mogło być nielegalnie wytransferowanych pieniędzy około 120 mld zł. To jeszcze nie koniec, w corocznych budżetach państwa przewiduje się pieniądze na obsługę długu publicznego, są to kwoty średnio około 30 mld zł. (koszty kredytów, koszty rządowych papierów dłużnych itd.) W ciągu ostatnich 12 lat, budżet państwa polskiego przeznaczył około 350 mld zł. na obsługę tego długu. (pisałem wcześniej o mechanizmach powstawaniu długu publicznego tekst na propoloni.pl). Obsługa długu publicznego za 2009 rok może wynieść nawet 50 mld zł. ponieważ kurs złotego traci swoją wartość, budżet tego może nie udźwignąć. Winę za taki stan rzeczy ponoszą kolejne rządy, ale przede wszystkim Nadzór Finansowy i NBP. Niestety obie te funkcje są rozdane z pisowskiego klucza politycznego i oba wyjątkowo nie trafione. Szef Komisji Nadzoru Finansowego St. Kluze jest albo wyjątkowym nieudacznikiem albo chodzi na pasku gangsterów finansowych. Były Premier J. Kaczyński mianował go swoim Ministrem Finansów, mówiąc o nim ,,gwiazda mojego rządu”. Prezes NBP Sł. Skrzypek ,,szkolony” człowiek w USA, bezwzględnie oddany braciom Kaczyńskim ale nie wiele różni się od swoich poprzedników w sposobie prowadzenia polskiego pieniądza i nadzór nad jego przepływami. A co robi Polski Rząd na czele z D. Tuskiem. Premier wraz z Ministrem Finansów Vincentem Rostowskim polecieli do Davos, celem ,,sprzedania” obligacji Państwa Polskiego na kwotę 35 mld euro, czyli chcą uzyskać około 155 mld złotych. Premier ani MF nie mówią na jaki procent są gotowi oddać polskie obligacje. W dobie kryzysu zapewne oprocentowanie wyniesie rocznie około 10%, czyli za rok trzeba będzie oddać tylko 3,5 mld euro odsetek. Pieniądze pójdą na spłatę wcześniejszych odsetek od innych obligacji. I tak świadomie kolejny Rząd wprowadza nasz Naród w pułapkę zastawioną przez lichwiarzy, ponieważ takich mamy polityków, którzy chodzą tak jak im gangsterzy od lichwy zagrają. Prezydent L. Kaczyński zwołał naradę w swoim pałacu, dotyczącą kryzysu finansowego. Byli tam niektórzy wybitni ekonomiści jak; prof. Jerzy Żyżyński, prof. Witold Modzelewski, czy dr. Cezary Mech i inni. Ekonomiści ci pokazali drogę wyjścia z tej sytuacji. Niestety panowie profesorowie zapewniam was, że to wszystko to gra wyborcza pana Kaczyńskiego, on ma swoich mocodawców którzy go tam posadzili po to aby ich interesów pilnował, szkoda czasu na puste wykłady u Prezydenta. Jakby rządzącym zależało na Polsce i Polakach, natychmiast podjęto by debatę celem zmiany Konstytucji R.P. Zmiana polegać musi na dopuszczeniu do zaciągania kredytów przez Rząd Polski w NBP a nie u międzynarodowych lichwiarzy. Te 155 mld zł. które chce uzyskać Premier Tusk od prywatnych banków, powinien uzyskać w NBP na 0%, następnie przeznaczyć je na inwestycje w infrastrukturę i inne, tak by utrzymać wzrost gospodarczy na poziomie około 8% rocznie, można to osiągnąć. NBP musi zejść z wysokich stóp procentowych kredytów.  Polacy pracę opłacalną muszą mieć w Polsce, a nie na obczyźnie, to tu mają płacić rozsądne podatki a nie w obcych krajach. Trzy milionów młodych Polaków dorabia inne państwa a w Polsce przy proinwestycyjnej polityce rządu, to mogło by braknąć rąk do pracy. Jest sprawą nie dopuszczalną aby w energetyce niezbędne inwestycje robić poprzez uzyskanie funduszy podnosząc radykalnie ceny energii, lub zdejmując pieniądze z obrotu firmy, jest to droga do nikąd. Wszelkie inwestycje w energetyce muszą być zrobione z kredytu inwestycyjnego bezprocentowego. Tak musi być w innych branżach na czele z przemysłem stoczniowym który jest do uratowania. Takie programy może zrealizować Rząd Zgody Narodowej, ludzie sumienia, uczciwi i nadzwyczaj mądrzy, kochający Polskę i Polaków, bezgranicznie oddani Polskiej Racji Stanu. Okradzieni zostaliśmy przez te ostatnie 20 lat na kwotę około 800 mld zł. to jest minimum. Większość złotówek została wymieniona na inną walutę i wywieziona. Utraciliśmy majątek trwały na podobną kwotę. Pozbawieni zostaliśmy ,,machiny” gospodarczej w której ludzie maja pracę, budżet podatki, własność Polacy, budowanie silnej szerokiej klasy średniej. Niestety zbudowaliśmy w większości z nas nieświadomie system niepolskiej mafii politycznej, która była i jest na usługach gangsterów lichwiarskich. Trzeba otwarcie mówić, że jak świadomy Naród Polski wybierze do władzy ludzi sumienia, mądrych i uczciwych to w Polsce musi nastąpić renacjonalizacja ukradzionego majątku Polakom. Należy przywrócić własność Narodowi. Kapitał ma pracować na rzecz naszych interesów a nie dla mafii finansowej. W przeciwnym razie, Polska będzie tylko w nazwie jako byłe Państwo Polskie, cały ten kryzys ekonomiczno-gospodarczy wywołany jest sztucznie, celem tego kryzysu jest przyspieszenie budowania globalizacji, budowanie rządu światowego, tyranów nie kontrolowanych i nie wybieralnych przez ludzi. (a to osobny temat)

Zygmunt Wrzodak

Multiplikacja nietypowych transakcji. Rząd patrzy przez palce na gigantyczny transfer kapitału z kraju. Blisko 80 mld zł zostało wytransferowane w ubiegłym roku z Polski, z czego połowę legalnie, m.in. jako transfery dywidend na rzecz zagranicznych akcjonariuszy. Drenaż Polski nasila się od kilku lat i jest tym dotkliwszy, że dotyczy państwa, które pod względem poziomu PKB na mieszkańca zajmuje niską pozycję. Z danych na temat bilansu państwa wynika, że z Polski wytransferowano w ubiegłym roku za granicę blisko 80 mld złotych. Połowę tej kwoty stanowiły legalne transfery dokonywane przez firmy zagraniczne w Polsce w formie np. dywidend dla zagranicznych akcjonariuszy. Drugie tyle (ponad 38 mld zł do listopada ub.r.) prawdopodobnie wypłynęło z kraju w drodze operacji nielegalnych (nielegalnie transferowane zyski, ceny transferowe i inne). Kwota ta jest zamieszczona w rubryce "Saldo błędów i opuszczeń" w bilansie płatniczym państwa, która obejmuje także tzw. nietypowe transakcje. Zazwyczaj saldo to kształtowało się na poziomie plus/minus kilka miliardów, ale od 2007 roku, w chwili gdy na Zachodzie pojawiły się pierwsze symptomy kryzysu finansowego, skoczyło nagle do 31 mld zł, a rok później do blisko 40 mld złotych. - Transfery finansowe na taką skalę są konsekwencją błędnie zrealizowanej transformacji - oddania znacznej części majątku w ręce zagraniczne i prywatyzacji naszej gospodarki na rzecz zagranicznych inwestorów strategicznych - wyjaśnia prof. Jerzy Żyżyński z Uniwersytetu Warszawskiego. Podkreśla, że legalne transfery wzrosły w ostatnich kilku latach dziesięciokrotnie - z 4 do 44 mld zł rocznie, zaś nielegalne podskoczyły radykalnie w ciągu ostatnich 2 lat. Utrata tak znacznych dochodów wypracowanych na bazie polskiego niegdyś majątku rzutuje negatywnie na sytuację polskiego społeczeństwa, a i bez tego jest ono pod względem ekonomicznym w słabej kondycji. Produkt krajowy brutto przypadający na jednego mieszkańca Polski (według parytetu siły nabywczej) sytuuje nas na odległym trzynastym miejscu, licząc od końca wśród krajów cywilizowanych. Przed nami są: Litwa, Słowacja, Węgry, Czechy, Estonia, nie mówiąc już o zamożnych krajach Europy i Ameryki. Za nami plasują się m.in.: Rosja, Meksyk, Rumunia, Bułgaria, Ukraina, Brazylia, Chiny, Indie. Jednocześnie jesteśmy społeczeństwem wyjątkowo silnie eksploatowanym. Zaledwie 35,6 proc. wypracowanego przez nas produktu krajowego brutto trafia do nas bezpośrednio, tzn. w formie płac, lub pośrednio - w postaci świadczeń ze strony państwa i funduszy publicznych (opieki zdrowotnej, zasiłków, rent i emerytur). - Pozostała część PKB to są zyski, zazwyczaj lokowane za granicą, i koszty, w tym koszty transferowe, będące formą wyprowadzania zysków z kraju - wyjaśnia prof. Żyżyński. W najzamożniejszej na liście Szwajcarii aż 62,2 proc. PKB trafia do obywateli i instytucji publicznych w formie płac, podatków, składek ubezpieczeniowych (czyli tzw. kosztów zatrudnienia); w Stanach Zjednoczonych - 56,8 procent. Polska zajmuje pod względem tego wskaźnika niechlubne piąte od końca miejsce na liście 43 krajów świata. A jeszcze kilka lat temu w naszych kieszeniach zostawało w takiej czy innej formie 44,2 PKB. Bardziej od nas są eksploatowani tylko mieszkańcy Grecji, Bułgarii, Meksyku i Turcji. Mimo że mamy w Polsce jedne z najniższych na świecie kosztów pracy - wciąż odzywają się głosy, iż należy je dalej obniżać. Małgorzata Goss

Domino niewypłacalności. Prezydent zwrócił uwagę, że opinie przedstawione przez profesjonalnych ekonomistów - naukowców, są w znacznym stopniu rozbieżne z tym, co prezentowane jest społeczeństwu w mediach. Z prof. Jerzym Żyżyńskim z Katedry Gospodarki Narodowej Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Małgorzata Goss Prezydent naradzał się ostatnio z grupą ekonomistów. Był Pan uczestnikiem tego spotkania. Czym zajmowało się to gremium? - Omawiano kwestie światowego kryzysu finansowego i jego skutków dla Polski. Gośćmi Pałacu Prezydenckiego byli specjaliści od finansów, zatrudnienia, organizacji i zarządzania, od makroekonomii, historii ekonomii. Inaczej niż na poprzednim spotkaniu tym razem nie było tam przedstawicieli instytucji. Prezydent zwrócił uwagę, że opinie przedstawione przez profesjonalnych ekonomistów - naukowców, są w znacznym stopniu rozbieżne z tym, co prezentowane jest społeczeństwu w mediach. To jest ważne. Rzeczywiście opinia publiczna jest w wielu sprawach dezinformowana. Działa lobbing, który narzuca jej neoliberalny paradygmat. Choćby ten niesławny podatek liniowy, przy którym Platforma ciągle obstaje: poprawność polityczna nakazuje uznawać go za "najsprawiedliwszą formułę podatkową", chociaż każdy wie, że jest to formuła wysoce niesprawiedliwa i szkodliwa ekonomicznie. Prezydent jest zorientowany w tych sprawach, a poza tym posiada wiedzę nieobiegową, wynikającą z jego pozycji w polityce w poprzednich latach, na przykład gdy był prezesem NIK i ministrem sprawiedliwości.
O czym Pan mówił na tym spotkaniu? - Zwróciłem prezydentowi uwagę na skutki relacji Polski z zagranicą widoczne w bilansie płatniczym Polski. Na bilans składają się trzy elementy: rachunek finansowy, rachunek kapitałowy (ma marginalne znaczenie) i rachunek bieżący. Rachunek bieżący mamy ujemny, tj. więcej importujemy, niż eksportujemy. Ale - co istotne - w bilansie pojawiają się dwie ciekawe rzeczy. Otóż w rachunku bieżącym jest pozycja pod tytułem "saldo dochodów". Przedstawia ono skutki przepływów dochodowych z zagranicą. Otóż to saldo dochodów było przez większość ubiegłych lat ujemne, tzn. więcej dochodów wypływało z Polski, niż przypływało, na przykład w latach 90. saldo osiągało wielkość minus 5 mld zł, minus 4 mld zł, minus 2 mld zł, ale już w roku 2002 wyniosło prawie minus 8 mld zł, rok później podwoiło się do prawie minus 14 mld zł, a w 2004 roku sięgnęło minus 42 mld zł, i w kolejnych latach wahało się między minus 35 a minus 44 mld złotych. Co to oznacza? Oznacza to, że co roku średnio ok. 40 mld zł jest transferowanych z Polski za granicę! Po prostu z Polski ciągnie się dochody. To są konsekwencje błędnie zrealizowanej transformacji, oddania znacznej części majątku w ręce zagraniczne, prywatyzacji na rzecz inwestorów strategicznych, którzy zamiast tworzyć majątek w Polsce, transferują zyski, dywidendy oraz dochody indywidualne za granicę. Miał być zastrzyk kapitału z zewnątrz, a tymczasem nastąpiło przejęcie kapitału wewnątrz, by wyciągać na zewnątrz uzyskane z niego dochody. W rezultacie dziś tracimy zyski z majątku, który posiadamy, zyski, które powinny zostać w kraju i służyć rozwojowi gospodarki. W krótkim czasie transfery wzrosły dziesięciokrotnie, z 4 do 44 mld zł rocznie. To kwota rzędu tej, jaką dysponuje Narodowy Fundusz Zdrowia! Wypada ponad tysiąc złotych rocznie na każdego Polaka, od noworodka do starca. - To nie koniec. Druga ważna obserwacja: w bilansie płatniczym jest pozycja, która się nazywa "saldo błędów i opuszczeń". Skąd się bierze to saldo? Bilans musi być tak skonstruowany, aby lewa strona równała się prawej - to, co wpływa do kraju, musi ze względów księgowych równać się temu, co z niego wypływa. Jeżeli my więcej importujemy, niż eksportujemy, to z zagranicy muszą napłynąć środki, dzięki którym możemy ten import zrealizować. Te środki, inwestycje zagraniczne, inwestycje portfelowe i inne są ujawniane w rachunku finansowym. Rachunek finansowy powinien się równać sumie rachunku obrotów bieżących i rachunku kapitałowego. Ponieważ w skali kraju nie wszystko jest ujawnione i dokładnie policzone, to żeby obie strony się zrównały, wprowadza się dodatkową pozycję pod tytułem "saldo błędów i opuszczeń". Teoria mówi, że jest to "suma pomyłek i opuszczeń powiększona o wartość nietypowych transakcji" (np. nielegalnie transferowane zyski, oszczędności, nielegalny eksport, dochody, które przywożą emigranci zarobkowi itd.). To saldo bywało czasami ujemne, czasami dodatnie, w latach 90. sięgało od kilkuset milionów do paru miliardów. W 2005 roku wyniosło minus 10 mld zł, ale w 2004 plus 6 mld zł, to znów minus 11 mld złotych. I oto nagle w 2007 r. pojawia się w tej pozycji minus 31 mld zł, a w 2008 r. do listopada - już minus 38 mld złotych. Czy pani to sobie wyobraża? To dowodzi, że gdy zaczynał się kryzys finansowy, z naszego kraju zaczęły nielegalnie wypływać gigantyczne pieniądze! - I tak się dzieje już drugi rok z rzędu. Prawie 40 miliardów rocznie nielegalnych transferów. I o tym się nie mówi w mediach, politycy się tym nie interesują.
Ładnie Komisja Nadzoru Finansowego strzeże naszych pieniędzy... - Jeśli dodać 44 mld zł legalnych transferów i 38 mld zł nielegalnych, to okazuje się, że Polska jest po prostu "dojną krową". Około 80 mld zł rocznie wypływa z kraju. Jeśli tę kwotę podzielimy przez liczbę ludności (38 mln), to mamy ponad dwa tysiące na głowę, jak pani trafnie powiedziała, od noworodka do starca. A jeśli przeliczymy to na jednego pracującego (pracujących jest 13,7 mln), to mamy ponad 5800 zł rocznie.

W jaki sposób ten upust krwi odczuwa polska gospodarka? - No cóż, ładujemy do wspólnego kotła, a ten kocioł ma dziurawe dno. To jest zgodne z powszechnym odczuciem, że Polacy - pracownicy, sfera budżetowa - nie korzystają z owoców wzrostu gospodarczego (o ile on ma miejsce). Polacy pracują i niewiele im zostaje z tego, co wytworzą. Utrata dochodów oznacza mniejsze wydatki, mniejsze oszczędności (60 proc. Polaków nie ma żadnych oszczędności, zaś 40 proc. według badań Komisji Europejskiej - zalicza się do "wykluczonych finansowo", podczas gdy w Danii, Belgii, Holandii i Luksemburgu wykluczenie finansowe dotyczy co najwyżej 1 proc. mieszkańców). I oczywiście mniejsze wpływy podatkowe, słaby budżet państwa, niedofinansowana działalność na rzecz dobra publicznego od edukacji, nauki i ochrony zdrowia po policję. Trzeba dodać, że częściowo wynika to także z tego, iż polscy przedsiębiorcy na ogół finansują inwestycje ze środków własnych, a nie z drogich kredytów bankowych, dążą zatem do zatrzymania dla siebie jak największej części środków i nisko opłacają pracowników. Efektem są niskie dochody pracowników, niskie oszczędności gospodarstw domowych, ale i niskie wpływy budżetowe, bo przedsiębiorcy są mniej opodatkowani niż pracownicy. Problem mniejszego znaczenia kredytu dotyczy właściwie w większym lub mniejszym stopniu wszystkich krajów pokomunistycznych.
Ale istotne jest chyba też, jak wielki jest ten bochen chleba, który dzielimy? - Oczywiście, i tu kolejna ciekawostka. Przyjrzyjmy się produktowi krajowemu brutto, jaki przypada na jednego mieszkańca. Ten wskaźnik pokazuje, ile przeciętnie każdy z nas wytwarza w ciągu roku. Dla celów porównawczych PKB liczony jest według tak zwanego parytetu siły nabywczej. Proszę zgadnąć, na którym miejscu jesteśmy na świecie? Na trzynastym od końca! Za Polską są Rosja, Argentyna, Meksyk, Turcja, Rumunia, Bułgaria, Białoruś, Afryka Płd., Brazylia, Ukraina, Chiny i Indie. Przed Polską są oczywiście wszystkie kraje zachodnie, ale także Węgry, Litwa, Łotwa... To jest PKB według parytetu siły nabywczej, czyli nasz dochód liczony nie według kursu walutowego, lecz według tego, co można by nabyć za przypadającą na nas cząstkę produktu krajowego. Jest to mało, bo pamiętajmy, że na początku transformacji PKB spadł o ponad 20 proc. i dopiero po czteroletniej stagnacji zaczął jakoś rosnąć, a potem w latach 2001-2002 znowu wzrost spadł do zera wskutek tak zwanego "chłodzenia gospodarki" przez wicepremiera Leszka Balcerowicza. Zasadniczo z wydajnością jest u nas kiepsko, rośnie ona wolno. A teraz drugie pytanie: co z tego PKB zostaje dla ludzi? Można to odczytać, patrząc na "udział kosztów związanych z zatrudnieniem" w "PKB wytworzonym". Chodzi tu o koszty płac plus narzuty na płace, czyli to, co nam zostaje w kieszeni, i to, co idzie na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne, podatki dla państwa. Na którym miejscu pod względem tego wskaźnika znajduje się Polska? Na czwartym od końca! Przed nami jest Brazylia, a nawet Indie! W Polsce tylko 35,2 proc. PKB trafia bezpośrednio lub pośrednio do społeczeństwa w formie "kosztów związanych z zatrudnieniem", a w Brazylii - 35,6 proc. PKB. Warto wiedzieć, że na pierwszym miejscu plasuje się Szwajcaria, gdzie 62,2 proc. PKB trafia do kieszeni obywateli i państwa. Stany Zjednoczone mają wskaźnik 56,8 proc., Wielka Brytania - 54,5 procent. Zasadniczo w krajach rozwiniętych kształtuje się on w okolicy 50 procent. Nawet Ukraina, Łotwa, Estonia plasują się wyżej od nas (aczkolwiek część danych może być w jakimś stopniu zafałszowana). Nasuwa się w związku z tym jeden podstawowy wniosek: wszelkie twierdzenia, że w Polsce mamy wysokie koszty pracy, są zwyczajnym kłamstwem. Ten wskaźnik odzwierciedla właśnie koszty pracy, czyli to, co ludziom zostaje z tego, co wypracowali, i widać z niego, że my w Polsce mamy jedne z najniższych na świecie kosztów pracy! A warto wiedzieć, że jeszcze dziesięć lat temu koszty te były na przyzwoitym europejskim poziomie 44,2 proc., porównywalnym z takimi krajami jak Hiszpania, Portugalia, Irlandia, Włochy.

Inne rządy nie pozwalają tak mocno eksploatować swoich obywateli. Co się dzieje z resztą PKB? - Cała reszta to są zyski, zazwyczaj lokowane za granicą, i koszty, w tym koszty transferowe. Co to są koszty transferowe? Firma zagraniczna przejmuje na przykład polską firmę tekstylną i okazuje się, że w produkcji tekstyliów najwyższą cenowo pozycją stają się... guziki produkowane w macierzystym kraju i stamtąd sprowadzane do Polski. W takim wypadku kapitał wypływa z Polski nie w formie zysków, lecz tzw. kosztów transferowych. Pamiętajmy, że wkład importowy w naszej produkcji jest bardzo duży. A zatem zaledwie 35,2 proc. wytworzonego dochodu trafia do kieszeni pracowników i państwa. Reszta jest w dużej części transferowana z kraju. To jest, można powiedzieć, ta cała nędza polskiej transformacji i nieudolnych rządów. A politycy są ślepi na to zjawisko.

Co zrobić, aby więcej wytworzonego dochodu trafiało bezpośrednio lub pośrednio do ludzi? - Nasza składka na zdrowie jest za niska. Co więcej, Polska jest jedynym krajem, gdzie składkę na zdrowie płacą w całości sami pracownicy, a nie pospołu z pracodawcami. Gdyby tę składkę podwyższyć i obciążyć w części pracodawców, to wskaźnik "kosztów zatrudnienia" w relacji do PKB natychmiast by się poprawił. Składka na ZUS, składka zdrowotna - to wszystko trafia przecież na koniec do ludzi. Składka zdrowotna powinna wynosić 13-14 proc., tak jak na Słowacji (13,5 proc.) i w Czechach (13,7 proc.). U nas wynosi ona dzisiaj 9 proc., a początkowo wynosiła zaledwie 7,5 procent. Powinna być dzielona między pracownika i pracodawcę. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tego, żeby pracodawca nie współfinansował kosztów ochrony zdrowia swoich pracowników. Gdyby we właściwy sposób skonstruować tę składkę, to z jednej strony - większa część PKB pozostawałaby w polskich rękach, a z drugiej strony - nie mielibyśmy tak dramatycznej sytuacji w służbie zdrowia. Szpitale zadłużają się, bo nie mają środków. W ogóle sytuacja jest tragiczna i kompromitująca: państwo nie płaci swoim dostawcom, a to oznacza, że samo popełnia przestępstwo finansowe... Wprawdzie koszty pracy by wzrosły, ale pracodawcy, jeśli chcą być konkurencyjni, mogliby obniżyć swoje zyski. - Warto na marginesie dodać, że karygodną rolę pełnią organizacje pracodawców, takie jak KPP Lewiatan. Nie reprezentują one ogółu polskich pracodawców, a czasami w gruncie rzeczy działają w sposób wątpliwy dla ich interesów. Zajmują się lobbowaniem na rzecz wąskich grup. A rząd z nimi rozmawia. Po spotkaniu z ekonomistami prezydent powiedział, że powstaje pytanie: "Czy sposoby myślenia, które zdominowały myśl ekonomiczną w ciągu ostatnich dwudziestu lat, się nie wyczerpały". Wygląda na to, że odpowiedź jest twierdząca. Tylko co dalej? - Tej sytuacji nie da się zmienić z dnia na dzień. Trzeba przygotować program "zatykania dziur w kotle", podwyższania standardu życia Polaków. Prezydent zdaje sobie sprawę z sytuacji, ale jako głowa państwa może tylko podpowiadać, natomiast główną rolę do odegrania ma rząd, który - jak wiadomo - nie jest, niestety, skory do współdziałania z prezydentem. Tymczasem rząd doszedł już do tego, że nie płaci własnych rachunków. To jest niedopuszczalne. Widać dziś z całą ostrością, że w Polsce niewłaściwie jest ustawiona relacja między rządem a bankiem centralnym. W szczególnej, kryzysowej sytuacji to właśnie bank centralny jest jedyną instytucją, która może tę dziurę w budżecie załatać. Tymczasem w naszej Konstytucji wprowadzono zapis ograniczający NBP możliwość sfinansowania deficytu. Owszem, jest to zasada przyjęta w gospodarce opartej na prawach neoliberalnych, gdzie istotna jest stabilność pewnych doktrynalnych reguł rynkowych, ale nie powinna być zawarowana w ustawie zasadniczej. Neoliberalizm to pewna moda, a mody nie powinny wpływać na zapisy prawa podstawowego. Jest kryzys finansowy, więc na Zachodzie nikt się nie przejmuje zakazem kreowania pieniądza przez banki centralne. Miliardowe środki na pakiety pomocowe zostaną wykreowane w ten sposób, że obligacje rządowe zakupią właśnie banki centralne. W Polsce tymczasem załamują się dochody państwa, a rząd nie ma takiej możliwości. Należałoby prawdopodobnie zmienić zapis w Konstytucji, który ogranicza zakup obligacji przez NBP, bo to w szczególnej sytuacji jest jedyny sposób załatania dziury budżetowej, tj. niemożności sfinansowania wydatków. Inaczej będzie się pogłębiała spirala zadłużenia i ruszy domino niewypłacalności. Dziękuję za rozmowę.

Czuły dotyk surowej ręki Jeszcze raz się okazało, że w potrzebie możemy liczyć na niezawisłe sądy. Wprawdzie w konstytucji zapisano, że podlegają one ustawom, ale niezawisłe sądy same wiedzą, że ustawy - owszem - ustawami, jednak najważniejsze są niepisane reguły, na fundamencie których spoczywa gmach III Rzeczypospolitej. Jedną z takich spiżowych reguł jest zasada: „wy nie ruszacie naszych, a my nie ruszamy waszych”. Dlatego takie wzburzenie wywołało samobójstwo santo subito Barbary Blidy, które popełniła podczas próby zatrzymania jej przez ABW, że aż powołano specjalną komisję śledczą w tej sprawie. Dlatego, mimo upływu 14 lat od oskarżenia ówczesnego premiera Józefa Oleksego przez ministra spraw wewnętrznych w jego rządzie Andrzeja Milczanowskiego o szpiegostwo na rzecz Rosji, nikt nie został z tego tytułu skazany, chociaż ktoś powinien. Kolejnym potwierdzeniem tej zasady jest decyzja niezawisłego sądu w sprawie pani Beaty Sawickiej. Cała Polska widziała, jak załatwiała korupcyjny interes, cała Polska widziała, jak zalana krokodylimi łzami przyznawała się do wszystkiego - a niezawisły sąd uznał za stosowne nabrać wątpliwości. Czy otrzymał taki rozkaz, czy też „policmajster powinność swej służby zrozumiał” z własnej inicjatywy - mniejsza o to. Ważne, że na niezawisłe sądy możemy liczyć - oczywiście pod warunkiem, ze należymy albo do „naszych”, albo do „waszych”. W przeciwnym razie surowa ręka sprawiedliwości ludowej dosięgnie nas niechybnie. SM

Owałaszane społeczeństwo (uzupełnione) Niejaki Tymek Kretschmer, z miasteczka Winnenden pod Stuttgartem w Wirtembergii, zastrzelił 8 uczennic i jednego ucznia - oraz trzy nauczycielki - w szkole, do której uczęszczał poprzednio. Po czym został zastrzelony w trakcie ucieczki (w "ulepszonej" wersji: postrzelony w nogę sam się zastrzelił) - i chwała Bogu. O koszty procesu, koszty trzymania Go przez 15 lat w kryminale, o parę ofiar, które zastrzeliłby po wyjściu z mamra - mniej. I hieny dziennikarskie nie zarobią na "rzetelnym przekazywaniu rozprawy sądowej" - a publika nie będzie się miała czym niezdrowo podniecać.. W tej sprawie natychmiast wypowiedziała się p. Aniela Merkel, robiąc sobie kosztem ofiar znakomitą publicity - oraz cała kupa polityków. Jak zwykle. Proszę zauważyć, że gdy coś takiego zdarza się w USA, to od razu podnosi się, że wszystko dlatego, że tam ludziom wolno mieć broń. Natomiast w Niemczech obowiązuje nadal hitlerowska ustawa odbierająca obywatelom prawo do posiadania broni. Nikt tego jakoś nie wspomina. Pewno teraz neo-faszyści zażądają, by odebrać broń również myśliwym oraz wszystkim, którzy mają na nią zezwolenia - a ponieważ słyszeliśmy ostatnio o przypadku policjanta, który zastrzelił kolegę - to i policjantom. A potem co? Odebrać broń żołnierzom? Właściwie: dlaczego nie? Skoro w Europie nie ma być wojen? Trzeba jakoś ułatwić muzułmanom opanowanie Europy. Po co jeszcze przelew krwi?

Normalny człowiek wzrusza ramionami: "Trudno - wypadki chodzą po ludziach. O czym tu pisać? Wola Boska - i skrzypce". D***krata oczywiście tak powiedzieć nie może - bo ludzie wrzeszczą: „Wybraliśmy Ciebie, byś takim przypadkom zapobiegał”. I jak im powiedzieć, że wszystkiemu zapobiedz nie sposób? A odebrać broń zawsze można. To się motłochowi podoba. To jest konkretne działanie...

Znacznie poważniejsza sprawa: zgodnie z moimi przepowiedniami Komisja Europejska zapowiada wprowadzenie cenzury w Sieci. Oczywiście pod pretekstem „walki z pedofilią”. Mamy jeszcze jakieś dwa lata wolności w Sieci - jeśli nie uda nam się obalić tych, dążących uparcie do zdobycia totalnej władzy nad Europą, faszystów. JKM

12 marca 2009 Na pastwisku socjalistycznej utopii... Zaczyna się realizacja państwa ponadnarodowego…Europejski Nakaz Aresztowania już działa, a teraz sąd…. Za Nielegalną sprzedaż pająków w internecie polski sprzedawca pająków stanie przed Trybunałem Sprawiedliwości w Luksemburgu(!!!). Już nasz własny kraj nas nie chroni. Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska przegłosowały zmianę w Konstytucji artykułu 55, który mówił, że” Ekstradycja obywatela polskiego jest zakazana” a w punkcie 3:” W sprawie dopuszczalności ekstradycji orzeka sąd”. „Nasz „sąd rozkłada ręce… Będziemy mieli Unię Europejską…- nasze nowe państwo… Tymczasem  w niepotrzebnym nikomu Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej „kryzysu” nie widać… W 2006 roku urzędnicy tego super socjalistycznego molocha odbyli 745 „służbowych” wyjazdów zagranicznych, czyli - jak ktoś obliczył- prawie po jednym na pracownika.(???)> Niech sobie każdy pojeździ po świecie; skoro już  tam pracuje, szkoda, żeby nie zobaczył trochę świata, tym bardziej, ze nie jeździ za swoje, a wynagrodzenie pobiera również nie za swoje.. Koszty tych wyjazdów wyniosły 1 315 106 złotych, ale jak informacje te przeciekły do mediów, urzędnicy zmniejszyli ilość wyjazdów do 571 razy, ale - my jako podatnicy za ich wyjazdy- zapłaciliśmy 1671 368 złotych(???). Zmniejszyli ilość wyjazdów- zmniejszyli, a że kosztowało to drożej… NO to co? Byli w ważnych sprawach społeczny, sprawach pracy, sprawach dotyczących każdego pracownika, na konferencjach międzynarodowych, posiedzeniach, nasiadówkach, kursokonferencjach..  z których notabene, tak wyśmiewał się za tamtej komuny pan  Jacek Fedorowicz… później związany z Unią Demokratyczną i Unią Wolności… W ciągu trzech ostatnich lat „ nasi” urzędnicy wyjeżdżali do: Korei Południowej, Japonii, Brazylii, Chile, Emiratów Arabskich, Nepalu, Maroka, Wietnamu, Chin.(???). „-Kierujemy się merytoryczną wartością szkolenia, a nie miejscem na świecie”-  powiada pani Bożena Diaby, rzeczniczka Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Jakie może być merytoryczne szkolenie w sprawie, która z samej swojej natury jest poroniona, bo po co państwo zajmuje się pracą, której nikomu nie da, oprócz tworzenia biurokratycznych siedlisk przechowywania znajomych, pociotków i realizacji politycznych planów zatrudnienia na nasz rachunek? Efektywną pracę dają przedsiębiorcy lub  sami ludzie samym sobie, tworząc- w sprzyjających warunkach- samodzielne miejsca pracy.. Państwu powinno być od tego wara! Państwo nie tworzy miejsc pracy- państwo je likwiduje! A Polityka Społeczna? Co to takiego???? Państwo nie powinno prowadzić i realizować żadnej polityki społecznej, bo jest to bardzo kosztowane zajęcie i wydrenowuje z podatników ,mnóstwo pieniędzy, które ci przeznaczyliby na coś sensowniejszego, niż wyjazdy za granice nieznanych im osób.. Oczywiście ważniejsze jest,  czym ci urzędnicy budujący socjalizm w sferze pracy i polityki społecznej się zajmują… Według informacji Biura Prasowego, przez ostatni rok- to ministerstwo zgłosiło, a Sejm uchwalił 27 ustaw. Ja nie muszę tam zaglądać, bo co ciekawego może być w poprawianiu socjalizmu? Ale zajrzeli dziennikarze i na przykład 19 grudnia 2008 roku uchwalono ustawę  „ O zmianie ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy oraz o zmianie niektórych innych ustaw”(???). Od samego tego tekstu dostaję antysocjalistycznych drgawek, ale to naprawdę się dzieje na naszych oczach… Oni piszą takie bzdety, a potem inni takie bzdety  uchwalają, chyba wcale tego nie czytając, bo kto o zdrowych jeszcze zmysłach coś takiego będzie czytał…? A było tego przez rok 27 sztuk!!! Promocja zatrudnienia, instytucje rynku pracy- to  są słowa z arsenału socjalistycznej nowomowy… Pisząc cokolwiek nie przyszłoby mi do głowy używać takiej nowomowy.. Oni nazywają to językiem urzędowym, a to jest zwykły bełkot, który firmuje prawie ośmiuset urzędników budujących socjalizm z sferze pracy i polityki społecznej, cokolwiek to  określenie miałoby znaczyć.. Zwykłe odrywanie prawa od sprawiedliwości… I jeszcze jeden fragment tego bełkotu biurokratycznego, który jednen przepisuje od drugiego, a tamten od poprzedniego,   a jeszcze poprzedni od poprzedniego, a ten pierwszy od Karola Marksa z Manifestu Komunistycznego.. I tak trwa przez lata ten socjalistyczny cyrk, udoskonalany, jeszcze bardziej zabiurokratyzowywany, marnotrawny i potrzebny jedynie biurokracji z niej żyjącej. A reszta niech na to pracuje w pocie czoła, a pot już zalewa oczy.. „Minister właściwy od spraw pracy może tworzyć rejestry centralne zawierające dane dotyczące rynku pracy, instytucji rynku pracy, projektów, udzielonej pomocy i świadczeń, a także dane dotyczące poszukujących pracy, bezrobotnych, pracodawców i ofert pracy, gromadzone przez publiczne służby zatrudnienia na podstawie przepisów ustawy, oraz może przetwarzać te dane na zasadach określonych w przepisach o ochronie danych osobowych”(????) No nie ktoś z państwa spróbuje coś takiego napisać?????? I tego nie widzi premier, marszałek Sejmu gdy przyjmuje do laski marszałkowskiej, tego nie widzi pan prezydent podpisujący takie bzdety… Co prawda panu prezydentowi się w gruncie rzeczy nie dziwię, w końcu jest profesorem i specjalistą od „ Prawa Pracy”, więc we własne gniazdo nie będzie Raczej będzie skłonny, ze swojej natury do rozbudowy „Prawa Pracy” i jednostek biurokratycznych oraz sprawozdawczości socjalistycznej… Bo sprawozdawczość   i biurokracja zawsze były fundamentem socjalizmu, którego według propagandy w Polsce nie ma… Za to jest demokracja! Zamienili słowo” socjalizm” na słowo” demokracja”… i już socjalizmu nie ma! Prawda, że sprytne? Kto ostatnio słyszał w mediach słowo „ socjalizm”? Pominąwszy wywiad pana Rymanowskiego z panem prezydentem Kaczyńskim, w którym zaprzeczał, że socjalistą jest.. Ale ciekawa sprawa dzieje się wokół pana Waldemara Pawlaka.. Wygląda na to, że Platforma Obywatelska uznała , że czas zamienić koalicjanta.. Pana Pawlaka już dawno można było skompromitować… ale wyczekali i uderzyli teraz! Kto zbierał właściwe informacje? Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. A kto nim dowodzi? Pan Grzegorz Schetyna z Platformy Obywatelskiej.. Pani Hubner na europarlamntarzystkę, pan Cimoszewicz do Rady Socjalizmu Europejskiego… Dla Platformy lepsi byliby pełnokrwiści socjaliści europejscy, najlepiej pod wodzą Olejniczka.. Ten zrobiłby wszystko co Platforma chce…” Ludowcy” to też oczywiście socjaliści, ale jacyś  za bardzo propolscy, przynajmniej ci na dole… I ciągle propaganda powtarzała, żeby uśpić czujność „ ludowców”, że koalicja ma się dobrze.. Lepiej jednak może budować socjalizm europejski z SLD..? I Joanna Senyszyn, i profesor Iwiński,  i wszelkie antykobiety- feministki… Towarzystwo zdecydowanie lepsze.. Sami swoi… Nadbudowę socjalistyczną zbuduje się szybciej i sprawniej. A potem już tylko trochę pogmera się w bazie i wszystko przebiegnie po myśli… Niech żyje socjalizm! Niektórzy „ obywatele” jeszcze nie mogą się zorientować, że idziemy tak naprawdę do komunizmu… Nie jeszcze coś upaństwowią? WJR

Oczekując na wyjaśnienia Przed kilkoma dniami Rzecznik Praw Obywatelskich, pan doktor Janusz Kochanowski, zażądał wyjaśnień od ministra ochrony środowiska, jakie były prawdziwe przyczyny odmowy dofinansowania ze środków publicznych wierceń geotermalnych, prowadzonych przez Fundację Lux Veritatis, a także wyjaśnień od ministra spraw wewnętrznych, jakie były prawdziwe przyczyny odmowy zgody na zbiórkę publiczną w celu sfinansowania tych wierceń. Jak pamiętamy, obydwa urzędy wprawdzie uzasadniły swoje decyzje, ale Rzecznik Praw Obywatelskich musiał nabrać podejrzeń co do prawdziwości tych uzasadnień, skoro zażądał wyjaśnień. Do takich podejrzeń miał wystarczające podstawy, ponieważ tajemnicą poliszynela jest, iż zarówno jednak, jak i druga odmowa, były podyktowane względami politycznymi i to w dodatku - podwójnymi. Po pierwsze - chodziło o wykorzystanie każdej okazji do stworzenia Fundacji Lux Veritatis trudności finansowych w nadziei, że te trudności doprowadzą do upadku Radia Maryja i Telewizji Trwam. Likwidacja zaś Radia Maryja i Telewizji Trwam pozostaje jednym z dwóch głównych celów loży B'nai B'rith, a także - niektórych państw. Ponieważ wielu urzędników państwowych, również urzędników wysokiego szczebla, jest szczególnie podatnych na rozmaite zachęty i naciski, więc jest wysoce prawdopodobne, że taka właśnie sytuacja miała miejsce w przypadku wniosków złożonych przez Fundację Lux Veritatis. Po drugie - kierownictwu Platformy Obywatelskiej chodziło również o udelektowanie tych środowisk, których poparcie przywiodło ją do zewnętrznych znamion władzy. Nie jest żadną tajemnicą, że najbardziej wpływowym środowiskiem jest komunistyczna razwiedka, zarówno ubecja cywilna, jak i wojskowa. Kto raz był królem, zawsze zachowa majestat. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość śmierdzi, więc nic dziwnego, że bezpieczniacy, którzy zgodnie z leninowskimi normami traktowali Kościół jako wroga przeznaczonego do zniszczenia, obecnie całą swoją furię obrócili na toruńską rozgłośnię. Ale dla Rzecznika Praw Obywatelskich te resentymenty starych torturantów nie są dostatecznym argumentem. Powołując się na zasadę równości obywateli wobec prawa, zażądał od obydwu dygnitarzy wyjaśnień i miejmy nadzieję, że tym razem będą one prawdziwe, to znaczy - że przedstawią rzeczywiste powody odmownych decyzji, a nie tylko preteksty. W oczekiwaniu na te wyjaśnienia zwróćmy jednak uwagę na sprawy ogólniejsze, a przede wszystkim na to, czy biurokracja nie uzurpowała sobie aby zbyt dużej władzy nad nami. Co ministrowi Schetynie do tego, że jeden człowiek, albo niechby i milion ludzi, chce przekazać innemu człowiekowi swoje własne pieniądze i to nie na żaden cel przestępczy, tylko całkowicie zgodny z prawem, a nawet - potencjalnie pożyteczny dla ogółu? Zdrowy rozsądek i poczucie sprawiedliwości podpowiada nam, że ministrowi Schetynie nic do tego. My zresztą też nie żądamy od niego, żeby się przed nami tłumaczył, co robi z własnymi pieniędzmi. To jego prywatna sprawa. Co innego, gdy wydaje pieniądze publiczne. Ale prywatne osoby nie będące żadnymi dygnitarzami, ani funkcjonariuszami publicznymi, nie dysponują publicznymi pieniędzmi, tylko własnymi. Co z nimi robią i komu je dają - to ich sprawa i żadnemu ministrowi nic do tego. Niestety biurokraci uważają inaczej. Uważają, że mogą się wtrącać w nasze prywatne sprawy i te uroszczenia ubierają w pozory legalności. Takim pozorem legalności jest ustawa z 15 marca 1933 roku o zbiórkach publicznych, która w artykule pierwszym ustanawia uzurpatorską zasadę, że „wszelkie publiczne zbieranie ofiar w gotówce lub w naturze na pewien z góry określony cel, wymaga uprzedniego zezwolenia władzy”. Dlaczego? Ano - dlatego, że władza lubi, żeby ją prosić, a ona może zezwolić, albo nie. Zwróćmy uwagę, że jest to ustawa przedwojenna, z 1933 roku. Hydra biurokratyczna występowała już wtedy, ale oczywiście od tamtej pory rozrosła się do rozmiarów monstrualnych. Warto pamiętać, że rozrasta się ona i rozszerza zakres swojej władzy kosztem naszej wolności i naszych pieniędzy. Im więcej wolno władzy - tym mniej wolno nam. Im więcej urzędników - tym więcej pieniędzy musimy trwonić na ich utrzymanie, zaś pożytku z nich mamy tyle, co pies z piątej nogi. Rzecznik Praw Obywatelskich też zwrócił na to uwagę, pisząc, że ustawa o zbiórkach publicznych jest anachroniczna i nie przystaje do realiów gospodarki rynkowej. Ale ustawa o zbiórkach publicznych może być też sprzeczna z konstytucją, a konkretnie - z artykułem 64 ustęp 3. Mówi on, że „własność może być ograniczona tylko w drodze ustawy i tylko w zakresie, w jakim nie narusza ona istoty prawa własności”. Do istoty prawa własności należy między innymi swobodne rozporządzanie rzeczą, a więc - swobodne rozporządzanie własnymi pieniędzmi. Jeśli zatem chcę moje własne pieniądze przekazać innemu człowiekowi, to nie powinienem być zmuszany do proszenia trzeciego człowieka, który do moich pieniędzy nie ma żadnego prawa, o pozwolenie. Zatem - jedyną przeszkodą w przeprowadzeniu zbiórki publicznej może być jej nielegalność, to znaczy - gdyby jej cel był przestępstwem. Na przykład - gdybyśmy zaczęli zbierać pieniądze, żeby opłacić zawodowego mordercę, by zastrzelił pana ministra Schetynę. Ale jeśli zbiórce żaden przestępczy cel nie towarzyszy, to niczyje zezwolenie nie powinno być potrzebne. Miejmy nadzieję, że interwencja Rzecznika Praw Obywatelskich doprowadzi do zmiany decyzji obydwu ministerstw w sprawie wniosków Fundacji Lux Veritatis. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby ta interwencja doprowadziła do uchylenia ustawy z 15 marca 1933 roku o zbiórkach publicznych - a także wielu innych, podobnych ustaw i przepisów. Byłoby to piękne - ale obawiam się, że zbyt piękne, aby było prawdziwe. Biurokracja, ci nasi okupanci, dobrowolnie nie zrezygnują ani ze swojej władzy, ani ze swoich dochodów. Nie pozwoli im na to ich pycha oraz ich chciwość. Dlatego musimy stale na nich naciskać, musimy wytrwale bronić naszej wolności, bo jeśli tylko choć na chwilę przestaniemy, to zrobią z nas niewolników. SM

Ludzie w Radomiu chcą pracy! To znaczy: pieniędzy. Zaczynam się zastanawiać, czy nie poprzeć postulatu, by sześciolatki pod przymusem chodziły do przedszkola, albo i szkoły. Gdyby bowiem {~Andrzej Nowak} ukończył jakieś przyzwoite przedszkole, to by nie pisał: „Politruk Mikke bredzi: (…) Najbardziej liberalne prawo dotyczące posiadnia broni palnej ma w Europie Niemcy i Francja. W Niemczech na 100 osób broń ma aż 30.(...) Mikke bez łgarstwa opluwającego liberalny Zachód jednego dnia nie może przeżyć”. - bo wiedziałby, że państwo, w którym Władzuchna ma prawo każdemu wydać (lub nie...) broń - nie jest liberalne, choćby pozwolenie otrzymało i kupiło ją 99% obywateli. Państwo natomiast, w którym każdy może sobie broń kupić, jest liberalne - choćby kupiło ją sobie tylko 1% obywateli. Pojęcie „liberalne” dotyczy porządku prawnego. {~Andrzej Nowak} myli je z tolerancją lub tp. Ja nie mówię, że jestem aż tak liberalny, by pozwolić wszystkim od razu kupować broń - ja tylko gwoli ścisłości. Zgadzam się z argumentem, że nasze spoleczeństwo do tego nie przywykło. Na początek zezwoliłbym - a nawet bym zachęcił - do nabywania broni właścicielów domów i mieszkań. Co potrwałoby jakieś pół roku do roku. Ci ludzie mogliby przy tym - jeśliby chcieli - tworzyć zalążki „milicji” czy „gwardii narodowej”. Potem by się to rozszerzyło na ich rodziny, Potem - powiedzmy: po roku, czy półtorej - rozszerzyłoby się na tych, co przeszli służbę wojskową, albo zdali egzamin z umiejętności posługiwania się pistoletem. Potem właścicielom domów i mieszkań zezwoliłoby się na nabywanie broni długiej. Wreszcie (po 3 latach?) - broń mogliby nabywać wszyscy mężczyźni, w stosunku do których nie byloby sprzeciwu lokalnych komitetów osiedlowych. A gdzieś tak po 6 latach prawo do posiadania broni mieliby wszyscy posiadający prawa obywatelskie - a więc poza chorymi psychicznie itp. Ktoś powie: a przestępcy? A karani sądownie? Proszę uważnie przeczytać dane z tej „Gazety Policyjnej”: W Polsce jest 315.000 sztuk legalnie posiadanej broni... i 200.000 nielegalnej. Czy nadal ktoś chce „zabraniać przestępcom posiadania broni”? A co to ma wspólnego z ludźmi pracy w Radomiu? Ma. Są tam zakłady produkujące broń - i gdyby tak 10 mln ludzi w ciągu sześciu lat chciało kupić ich pistolety... Niechby połowa - bo połowa kupi zagraniczne. 5 mln razy 1500 zł (najmarniej obawiam się, że niewielu kupi „Walthera P99” po 12.000 zl...) to 7,5 miliarda. Sporo - jak na Radom. Zakładając, że ¾ tego to surowce, energia i podatki - to prawie 3 miliardy. Fabryka Broni w Radomiu miałaby pewno z 1000 pracowników (obecnie: 320). To daje milion na łeb na 6 lat - czyli jakieś 15.000 zarobku na miesiąc. Sporo - jak na Radom... I nie tylko jak na Radom! Nawet i połowa tego - to by było bardzo dużo. Jak na Radom - i nie tylko. Ale - czy zauważyliście Państwo? Pracownicy „Łucznika” wiele razy protestowali i domagali się a to „restrukturyzacji”, a to „wstrzymania zwolnień”, a to „podwyżek płac”... ale nigdy jakoś nie demonstrowali domagając się zniesienia zakazu posiadania broni!!! Co świadczy o braku wyobraźni w części Polski. A tak w ogóle: czy wiecie Państwo, kto i kiedy zadał decydujący cios produkcji uzbrojenia w Polsce? Nie, nie komuniści. Cytuję Wikipedię: „29 kwietnia 1922 Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów podjął decyzję o skoncentrowaniu zamówień dla Wojska Polskiego w przedsiębiorstwach państwowych”. Ciekawe, czy 29 kwietnia 2022 uda nam się wrócić do normalności - czyli czołgi, samoloty, pistolety i miotacze ognia będą, jak w normalnym kraju, produkowały wyłącznie zakłady prywatne? Wstrząsnął mną nieco {~Gotfryd}, który też pomylił dwa porządki, pisząc: „Prawo wchodzące w życie po sześciu latach jest bezsensu - bo kto po 6 latach będzie o nim pamiętał? Sytuacja może się tak zmienić, że trzeba będzie zmienić prawo, które dopiero wchodzi w życie i czekać 6 lat na jego wejście (!?!). Prawo powinno być jasne, proste, większość ustaw spalić, "odwszawić" Kodeks Cywilny, wprowadzić karę śmierci i posługiwać się zdrowym rozsądkiem - a nie definicjami z obecnych "ustaw". I takiego prawa nie trzeba zmieniać - a jak już zajdzie taka konieczność to nie trzeba czekać 6 lat, bo jest względny porządek”. Otóż {~Gotfryd} z jednej strony słusznie chce, by Prawo dotyczyło tylko spraw ważnych i zasadniczych - a z drugiej strony uważa, że sprawy ważne i zasadnicze można zmieniać z dnia na dzień, bez uprzedzenia - oraz przypuszcza, że o dniu wejścia w życie zmiany ważnego i zasadniczego prawa nikt nie będzie pamiętał!!! Niesamowite! JKM

13 marca 2009 Antydemokratyczna demokracja... Znowu „ demokratyczne” państwo, państwo ponad rodziną, ponad  jednostką, ponad wszystkim, co powinno być indywidualne, a nie zbiorowe, odebrało matce dziecko… Coraz częściej to się zdarza, co oznacza, że napięcie będzie tylko narastać… Bo dziecko  „ łysieje”, a to „ łysienie” następuje na podłożu padaczki(???).- tak stwierdził jakiś lekarz, dla dobra dziecka oczywiście. Państwo ponad człowiekiem, człowiek dla państwa, a nie państwo dla człowieka… Skąd my to znamy? Matka dziecka miała podobno jakieś „ religijne widzenia”(???). Bo matka” religijnych widzeń” mieć już nie może.. najlepiej  nie powinna mieć dzieci wcale.. Państwo wie lepiej jak powinno być,  żeby było dobrze dla państwa i dla urzędników, będących solą tego państwa.. „Telewizja to najgorszy przykład demokracji”- stwierdził kiedyś Edward Morgan Forster. Gdzieś mi to mignęło właśnie w telewizji… Najlepszym politykiem demokratycznym jest ten, kto jest najbardziej pomysłowy w podtrzymywaniu w ludzie nadziei… Matka miała „ religijne widzenia”… Prawdopodobnie była słuchaczką Radia Maryja, a to jest grzech  nie do wybaczenia… Być może dziecko wyłysiało także  od słów ojca Tadeusza..   Odbierają już dzieci za „ za mały metraż”,.”” za znęcanie się nad nimi,”” za niedożywianie”… Wkrótce  będą odbierać za poglądy polityczne… Bo jak już raz zaczęli odbierać dzieci nie będące własnością państwa tylko rodziców, tak spirali odbierania nie da się zatrzymać.. Każdy pretekst będzie dobry, żeby rozbić rodzinę, w tym rodzinę Radia Maryja.. Demokratyczne państwo faszystowskie  kształtuje się na naszych oczach…. A propaganda urabia, urabia i jeszcze raz urabia… Wielu ludzi uważa, że jest to dobrze, że odbierają… Państwo się nimi lepiej zaopiekuje… Bo rodzina to przeżytek.. Najlepiej dzieci wychowuje i kształtuje się w komunie państwowej.. Na modłę państwa oczywiście! Równolegle z odbieraniem dzieci, ludowe i demokratyczne państwo myśli jak zabezpieczyć nas przed nieszczęściami związanymi ze” starymi” kierowcami, których na drogach jest wielu i powodują wypadki(???)… Co prawda najwięcej wypadków powodują ludzie młodzi, ale to nie przeszkadza snuć wizji ograniczenia wiekowego dla siadających  za kółkiem…. Tak jak nie ustają w myśleniu o eutanazji, co też może oznaczać wprowadzenie w przyszłości ograniczenia wiekowego życia, którym dysponuje  sam Pan Bóg, ale człowiek zrobi to z pewnością  lepiej.. Tak jak wszystko za co się nie weźmie… w sprawach przebudowy  fundamentów naturalnych świata.. Ciekawe jaki limit wieku , uprawniający do jeżdżenia samochodem ustalą? Może należałoby  powiązać go z z limitem życia? Dwie sprawy byłyby załatwione za jednym razem…! Różni ludzie w różnym wielu  powodują wypadki…A najmniej ludzie starsi, bo sami wiedzą, kiedy już nie należy pojazdem kierować… Po prostu przychodzi naturalny kres wielu możliwości; u jednego w wieku 55 lat, u innego 60, a jeszcze u innego 70.. Jak ktoś straci nogi i ręce w wieku lat dwudziestu- trudno, żeby jeszcze jeździł samochodem.. W naturalny sposób nie może się to samo regulować.. Musi wymagać regulacji ludzkich, do tego powoła się Centralny Urząd Rejestracji Starych Kierowców, wraz z pomocniczymi urzędami terenowymi… Oczywiście będzie się można odwołać od decyzji urzędu, nawet często urząd się przychyli do prośby petenta, ale i niekoniecznie… Chodzi o to, żeby urząd decydował i zabezpieczał nas przed „starymi” kierowcami, tak jak zabezpiecza nas  urzędnik policyjny  przed „pijanymi”… Zabezpieczą nas przed wszystkim co tylko jest możliwe.. Tak zabezpieczą, że wkrótce nie da się żyć w totalitarnym  demokratycznym państwie prawa i lewa… Bardziej lewa.. Jak mawiał towarzysz Lenin, najlepszy twórca państwa totalitarnego:” To prawda, że wolność jest cenna- tak cenna, że należy ją racjonować”(!!!). Na wymuszanie swoich decyzji miał jeszcze jeden sposób… Podpisywanie osobiście wyroków śmierci.. Na wielką skalę… „Powieście przynajmniej stu chłopów w waszej okolicy. Niech się rozniesie  i niech chłopi drżą”(????) A pani Elżbieta Radziszewska z Platformy jak najbardziej Obywatelskiej walczy z molestowaniem erotycznym w miejscach pracy… Bo „ męskie szowinistyczne świnie” robią  w miejscach pracy z kobietami co im się tylko podoba... To są takie niewolnice Izaury.! Już dwadzieścia takich kobiet zgłosiło się do u rządu do spraw równego traktowania gęsi i kaczek, pardon kobiet i mężczyzn.. A będzie znacznie więcej, bo według pani Radziszewskiej już co dziesiąta Polka  jest molestowana erotycznie w miejscu pracy(???) Nie ma na razie badań dotyczących molestowania w innych miejscach, na przykład w łożu małżeńskim…. Ale przyjdzie i na to czas… Molestowanie erotyczne wykryte wcześniej zapobiega molestowaniu seksualnemu następującemu później… To przecież warto iść w tym kierunku..… Pani Radziszewska z „liberalnej” Platformy Obywatelskiej wydała nawet jakiś podręcznik, czy poradnik dotyczący sposobów zapobiegania molestowaniu.. Wydała go oczywiście za pieniądze nie tylko tych molestowanych  kobiet, ale także tych które molestowane nie są., a także tych które molestowane być  pragną, a także za pieniądze mężczyzn, którzy nie molestują… Bo molestowanie może być za pomocą esemesów., maili, spojrzenia, słowa, sprośnego żartu, ocierania się o siebie… W Europie- dodajmy socjalistycznej na wskroś- liczba molestowanych erotycznie kobiet zbliża się do pięćdziesięciu procent całości populacji, a do zamolestowania pozostało pozostałych pięćdziesiąt procent, tak że dużo roboty pozostało molestującym  do zrobienia… Bo molestowanych mężczyzn nie ma wcale, kobiety nie wykazują, żadnej w tym kierunku inicjatywy.. Jak urząd naprawdę zajmie się tym problemem,to ilość molestowanych kobiet wrośnie z pewnością, a jeszcze jak za zgłaszanie tego typu przypadków będą premie.. No , no…- wielka przyszłość przed kobietami molestowanymi erotycznie.. A co z tymi, których nikt nie chce? Pozostaną dyskryminowane, ale można im pomóc wpisując do  Konstytucji zapis o prawie „ do molestowania', tak jak próbowano wpisać do konstytucji Ekwadoru” Prawo do orgazmu”. I będzie po problemie! Zapisy konstytucyjne rozwiążą wszystkie problemy, a nawet więcej, bo problemów przybędzie i będzie co rozwiązywać przy pomocy starych i nowo powołanych urzędów. Bo nie ma jak urząd, który rozwiąże wszystkie problemy… Jadący pociągiem mężczyzna chce nawiązać kontakt z jadącą w tym przedziale blondynką i pyta: - Jakie jest pani hobby? - Co to jest hobby? - pyta blondynka. - To jest to co pani lubi najbardziej - odpowiada mężczyzna. - Aaaa…. No to kapuśniaczek! Oczywiście cała rzecz działa się przed pojawieniem się problemów dyskryminacyjnych, molestowanych  i molestujących, przed powstaniem urzędu do równego statusu, no i przed  pojawieniem się na świecie wszelkiej maści socjalistów  i socjalistek, które molestują nasze życie.. Ale wszystko dopiero przed nami…. WJR

Trzynaście pytań do Waldemara Pawlaka Waldemar Pawlak w końcu zabrał głos i odniósł się do naszego tekstu o zbudowanym przez niego układzie towarzysko-biznesowym. Obrzucił nas inwektywami, ale niczego nie wytłumaczył. Rozmawiajmy o konkretach. Zadajemy Pawlakowi trzynaście pytań - piszą Michał Majewski i Paweł Reszka z DZIENNIKA.

1. Czy nie był Pan udziałowcem firmy 3i, która od lat żyje dzięki strażackim kontraktom?

2. Czy nieprawdą jest, że 3i wynajęło pomieszczenia od związku strażaków, którego jest Pan szefem? Czy nie wystąpił Pan tutaj w podwójnej roli, najemcy i wynajmującego?

3. Czy zaprzecza Pan, że pańska partnerka życiowa Iwona Katarzyna Grzymała była przez 5 lat prezesem firmy 3i, która funkcjonuje dzięki współpracy z Zarządem Głównym Ochotniczych Straży Pożarnych?

4. Czy we władzach tej samej firmy nie zasiadał Tomasz Filiński z Pana rodzinnej Pacyny, który jest teraz szefem Agencji Rozwoju Mazowsza z politycznego nadania?

5. Czy nieprawdą jest, że strażacki związek pod pańskim dowództwem nawiązał bliską współpracę z firmą Plocman, której założycielem jest Wojciech Nowysz, pański kolega ze studiów?

6. Czy skłamaliśmy pisząc, że pańska konkubina była wiceprezesem w Plocmanie albo wspominając, że 3i zostało udziałowcem w tej firmie? Nieprawdą jest, że dzięki współpracy ze strażackim związkiem Plocman przeżył kilka tłustych lat?

7. Czy firmy WIP nie założył Pan z kolegą ze studiów Krzysztofem Szpotonem? Czy WIP nie zawarł umowy z Warszawską Giełdą Towarową, gdy był Pan prezesem WGT? Czy to jest normalna praktyka biznesowa, że prezes, wynajęty do zarządzania giełdą, podnajmuje do zarządzania własną firmę?

8. Czy nie podpisał Pan Pan jako prezes WGT umowę użyczenia pomieszczeń giełdy na rzecz Fundacji Porozumienie dla Rozwoju, w której zaraz potem został Pan prezydentem?

9. Czy nie umieścił Pan swoich udziałów firmy 3i w Fundacji Porozumienia dla Rozwoju, której prezydentem został Pan kilkanaście tygodni później?

10. Dlaczego nie ujawnił Pan w oświadczeniach majątkowych zarobku za sprzedaż udziałów firmy WIP do własnej fundacji? Z dokumentów wynika, że dostał Pan 3/4 z 45 tysięcy złotych (w ratach, które powinien otrzymać Pan w czerwcu 2006, 2007 i 2008)?

11. Czy nieprawdą jest, że wyznaczył Pan własną matkę na prezydenta Fundacji, do której należą teraz udziały firm 3i oraz WIP?

12. Czy nie jest prawdą, że zatrudnienie pańskiej konkubiny w Polskiej Organizacji Turystycznej, instytucji zależnej w 100 procentach od polityków, zbiegło się w czasie z objęciem przez Pana stanowiska wicepremiera i ministra gospodarki?

13. Czy skłamaliśmy pisząc, że Iwona Katarzyna Grzymała znalazła pracę w Konfederacji Pracodawców Polskich? Nie jest prawdą, że Andrzej Malinowski, były polityk PSL i Pana dobry kolega, to prezydent tej organizacji? Oczekujemy, że Pawlak w końcu odpowie na te pytania. Oczekujemy także, że przestanie kłamać. W "Sygnałach Dnia" powiedział Pan: "W zeszłym tygodniu, pod koniec tygodnia Majewski i Reszka przesłali pytania do Zarządu Głównego (ochotniczych straży pożarnych) i oczekiwali natychmiastowego wyjaśnienia". Po kilkukrotnych nieudanych próbach umówienia się na rozmowę pytania przesłaliśmy 2 marca (służymy wglądem do skrzynki mailowej). Oczekiwaliśmy na odpowiedź do piątku. Na prośbę urzędnika Zarządu Głównego daliśmy mu więcej czasu, do wtorku 10 marca. Pan wicepremier również dostał tyle czasu na odpowiedź, ile sobie zażyczył. Dziwi nas więc, że wicepremier ucieka się do kłamstw. Dziwi nas także, że zamiast odnieść się do zarzutów, atakuje nas używając marnych chwytów. Jego zdaniem posługujemy się: "wrednym językiem" i "sprytnymi insynuacjami", a także "mamy dużą pogardę dla mieszkańców wsi, Żyrardowa czy Ciechanowa oraz tych, co mieszkają w blokach z wielkiej płyty". Oprócz tego zdaniem wicepremiera "siejemy nienawiść, dzielimy ludzi i napuszczamy jednych na drugich". Zamiast nas obrażać Pawlak powinien odpowiedzieć na proste pytania. Michał Majewski, Paweł Reszka

Pawlak: Nie mam nic do ukrycia "Niczego się nie boję, nie mam nic do ukrycia. Ale nie lubię insynuacji" - mówił Waldemar Pawlak w Polskim Radiu. Tak po raz pierwszy odniósł się do zarzutów DZIENNIKA, który wytknął mu niejasne powiązania towarzysko-biznesowe i czerpanie korzyści z publicznych pieniędzy. "Wszystkie działania są zgodne z prawem" - zapewnił Pawlak i dodał, że "są na to dokumenty". Zaufani Pawlaka żyją dzięki temu, że mogą uszczknąć trochę publicznego grosza. Czy to przypadek, że spółka 3i - przez ostatnich pięć lat zarządzała nią Iwona Katarzyna Grzymała, konkubina Pawlaka - buduje strażackie strony internetowe, wgrywa oprogramowanie do strażackich komputerów, a nawet prowadzi portiernię w Domu Strażaka? - pytał DZIENNIK w artykule. Oficjalnie wicepremier jest jednym najuboższych polityków. Nie ma już żadnych udziałów w firmach - również tych, które żyją ze strażackich pieniędzy. Nie ma, bo wszystkie podarował albo sprzedał. Komu? Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju. Oczywiście fundacja też nie jest przypadkowa. Jej prezydentem jest 71-letnia kobieta - Marianna Jadwiga Pawlak, prywatnie matka wicepremiera. Dziś w Polskim Radiu Waldemar Pawlak, który wczoraj unikał dziennikarzy, zaczął od wyjaśniania wątku pobocznego. Zaprzeczył, że zrezygnował z ochrony BOR, bo była dla niego niewygodna. "To nieprawda. Zrezygnowałem, bo bez mojej zgody próbowano zmienić mi oficera" - tłumaczył. Według DZIENNIKA Pawlak nie chciał, by funkcjonariusze BOR obserwowali go, gdy samotnie jeździ kolejką podmiejską z Żyrardowa do Warszawy. Wicepremier zapewnił, że wszystkie jego działania są zgodne z prawem i nie ma sobie nic do zarzucenia. "Na wszystkie działania są dokumenty" - powiedział. "Wszystko odbywa się zgodnie z prawem poprzez przetargi, zamówienia i konkursy. To są mechanizmy, które obowiązują w straży" - dodał. Pawlak zwrócił uwagę, że ochotnicze straże co roku są kontrolowane prze MSWiA, a co kilka lat przez NIK. Zapewnił, że Związek Ochotniczych Straży Pożarnych RP zamawia wszystkie towary i usługi zgodnie z ustawą o zamówieniach publicznych. Zarzucił autorom tekstu w DZIENNIKU, że strasznie się spieszyli. "Pewnie nie chodziło o wyjaśnienie, ale o postawienie tez" - stwierdził. I poucza, że to dziennikarze powinni prześledzić, jak odbywały się przetargi i na jakich zasadach. Pawlak zapewnił, że odpowie na zarzuty, ale nie powiedział kiedy. "Potrzeba trochę czasu, żeby dotrzeć do dokumentów" - podkreślił. AGR

Bankructwo Państwa W 2008 r. świat usłyszał o bankructwie Islandii a USA powzięło plan zadłużenia się dodatkowo na bilion dolarów. Niedawno zaczęła bankrutować Ukraina a w lutowym numerze „Wprost” pojawił się artykuł pt.: „Bankrut Europa”. Do tego dowiedzieliśmy się, że wprowadzenie euroobligacji może doprowadzić do bankructwa Polskę. Tymczasem banki zarobiły w Polsce tylko w ciągu pierwszych 9 miesięcy 2008 r. ponad 20 mld zł tytułem odsetek. Wyobraźmy sobie trzy worki z pieniędzmi. W pierwszym worku znajdują się pieniądze należące do państwa i samorządów. W drugim worku znajdują się pieniądze należące do społeczeństwa. W trzecim worku znajdują się pieniądze należące do instytucji finansowych, w tym banków. Dodajmy, że państwo samo z siebie może dokładać pieniądze do swojego worka poprzez dodruk banknotów, czy bicie monet. Banki również mogą same z siebie zwiększyć zasób swego worka, ponieważ przysługuje im prawo kreacji pieniądza bankowego. O wielkości dopuszczalnej „produkcji” decyduje tzw. mnożnik kreacji pieniądza. Natomiast społeczeństwo nie ma takiego przywileju. Społeczeństwo może pozyskać pieniądze tylko od państwa i banków. Zbadajmy jak pieniądze przepływają pomiędzy tymi workami.

Przepływ pieniądza Społeczeństwo przekazuje pieniądze państwu i samorządom głównie tytułem należnych podatków, opłat, kar pieniężnych oraz innych przymusowych świadczeń. W kierunku odwrotnym pieniądze płyną w ramach wydatków publicznych i rozchodów państwowych. Państwo i samorządy kupują od społeczeństwa pracę, dobra i usługi. Poza tym przekazują społeczeństwu pieniądze w formie bezzwrotnych świadczeń (zasiłki, itp.), rent i emerytur. Dla kogo bilans jest dodatni? Wydatki państwowe są na ogół większe od dochodów a w 2007 r. przekroczyły je o 15 mld zł. Jednak około 10-12% wydatków państwowych, to koszty obsługi zadłużenia Skarbu Państwa (w 2007 r. - prawie 28 mld zł), czyli pieniądze przekazywane głównie instytucjom finansowym a nie społeczeństwu. Poza tym należy uwzględnić, że część dochodów to podatki płacone przez sektor finansowy. Za to w ramach rozchodów państwowych społeczeństwo otrzymuje od państwa spory zastrzyk gotówki. Mam na myśli ujęte w rozchodach a nie w wydatkach środki na reformę systemu ubezpieczeń społecznych. W 2007 r. ZUS otrzymał dodatkowo ponad 16 mld zł. Myślę, że w przypadku Polski bilans jest dodatni dla społeczeństwa, ale mogą być państwa, w których bilans ten dla społeczeństwa jest ujemny. Przepływ pieniędzy pomiędzy państwem i samorządami a instytucjami finansowymi wynika głównie z udzielania kredytów oraz handlu obligacjami i bonami skarbowymi. Cały sektor publiczny zaciąga nieustannie kredyty, które później spłaca z należnym oprocentowaniem. Natomiast Skarb Państwa co roku, aby pokryć deficyt oraz rozchody państwowe sprzedaje obligacje i bony skarbowe o łącznej wartości już od paru lat przekraczającej 100 mld zł. Ich wykup odbywa się parę lat później, ale z należnym oprocentowaniem. W latach 2001-2005-2007 r. koszty obsługi zadłużenia sięgały odpowiednio około 20-25-28 mld zł. Nie ulega, więc wątpliwości, że bilans przepływu pieniądza pomiędzy sektorem publicznym a finansowym jest dodatni dla instytucji finansowych. Nie zmienia tego przepływ pieniądza od nich do państwa i samorządów tytułem podatków i innych obciążeń publicznoprawnych, ponieważ są one tylko ułamkiem dochodów. Instytucje finansowe to podmioty prywatne nastawione na zysk. Z istoty ich działalności wynika, że cokolwiek od nich wypłynie, powinno powrócić z nadwyżką. Podobnie jest z przepływem pieniędzy pomiędzy społeczeństwem a instytucjami finansowymi. Cokolwiek wypłynie od instytucji finansowych do społeczeństwa, musi powrócić z nadwyżką. Główny przepływ to kredyty oraz ich spłata z odsetkami, prowizjami i innymi tzw. kosztami kredytu. Co prawda część pożyczonych pieniędzy nie wraca do banków, ponieważ nie wszystkie kredyty zostają spłacone. Od instytucji finansowych przepływają pieniądze do społeczeństwa również tytułem wynagrodzeń płaconych swym pracownikom oraz za zakup przeróżnych dóbr i usług. Nie są to jednak kwoty równoważące naddatek jaki społeczeństwo musi oddać instytucjom finansowym. Z istoty działalności instytucji finansowych wynika, iż aby miały zyski, musi do nich więcej przypływać, niż wypływa. Bilans przepływu pieniądza pomiędzy instytucjami finansowymi a społeczeństwem jest dodatni dla instytucji finansowych.

Kreacja pieniądza Skoro z dwóch worków do trzeciego worka corocznie trzeba sporo pieniędzy przesypać, to aby te worki nie stały się puste, ktoś musi do nich skądś stale dosypywać. Jeżeli od państwa, samorządów i społeczeństwa do instytucji finansowych permanentnie więcej pieniędzy musi wypłynąć, niż wpłynie, sektor publiczny i społeczeństwo muszą pozyskać brakującą nadwyżkę. Przyjmując takie założenie należy stwierdzić, że podaż pieniądza musi wzrastać, jeśli ma go wystarczyć na płacenie instytucjom finansowym naddatku za działalność kredytową. Jak wspomniałem wcześniej, pieniądz ten mogą wykreować tylko państwo i banki. Jeżeli państwo miałoby wykreować brakujący naddatek w całości, przy jednoczesnym zachowaniu prawa kreacji pieniądza przez banki na nie zmienionym poziomie (zależnym głównie od stopy rezerw obowiązkowych i wskaźnika płynności), doszłoby do ogromnego wzrostu podaży pieniądza a co za tym idzie - hiperinflacji. Państwo nie może tak uczynić, gdyż hiperinflacja zabiłaby gospodarkę. Większość pieniądza potrzebnego na pokrycie należnego instytucjom finansowym naddatku kreują banki. Jak ten pieniądz przepływa do sektora publicznego i społeczeństwa, tylko po to, aby powrócić do instytucji finansowych? Są to po prostu nowe kredyty. Pokrycie naddatku - nadwyżki jaka musi zostać przesypana z dwóch worków do trzeciego - jest sprzężona z koniecznością zaciągania w bankach nowych zobowiązań. To jest istotą obecnego systemu finansowego - nieustanne kredytowanie.

Spirala zadłużenia Przez wieki przepływ pieniądza, którego kreatorem był prawie wyłącznie władca a później państwo, charakteryzował się stałym zasilaniem społeczeństwa pieniądzem przez jego producenta. Producent pieniądza płacił społeczeństwu w ramach wydatków publicznych za świadczoną pracę, dobra i usługi. Pieniądz wracał do niego tylko w formie danin i podatków, które wtedy nie były tak wysokie jak obecnie i stanowiły niewielki ułamek dochodów. Dzięki temu społeczeństwa bogaciły się. Od kiedy głównym kreatorem pieniądza stały się banki, których esencją istnienia jest otrzymać więcej, niż się pożyczyło - skazani jesteśmy na permanentny odpływ pieniądza od społeczeństwa i sektora publicznego do instytucji finansowych. Cokolwiek producenci pieniądza-banki przekazują nam, musimy oddać z procentem. Aby oddać procent, musimy znów pozyskać na procent, który trzeba będzie oddać z procentem. W takim systemie finansowym, społeczeństwa i państwa skazane są na coraz większe zadłużanie się a docelowo może i wywłaszczenie. Te rozważania teoretyczne mają potwierdzenie w rzeczywistości, gdyż dzieje się to na naszych oczach. Zadłużenie większości państw, także najbogatszych, stale rośnie. Dług USA osiągnie niedługo 10 bln $. Tonie w długach Afryka. Jej zadłużenie wynosiło w latach 60-tych - 11 mld $ a do 2002 r. osiągnęło 540 mld $. Polska ma już ponad 570 mld zł długów. Coraz bardziej zadłużają się społeczeństwa. Wielu ludziom tylko wydaje się, że mają domy, mieszkania, grunty i samochody, ale wystarczy nie zapłacić 3-4 rat kredytowych a wszystko zabierze im bank. Uświadamiają to sobie właśnie Amerykanie. Jakub Woziński w „Najwyższym czasie” (nr 6) zauważa: „Kiedyś do utrzymania rodziny wystarczała pensja ojca rodziny, dziś do pracy musi iść matka, która przez to nie ma czasu na wychowanie dzieci czy ktoś zastanowił się, dlaczego współcześni Amerykanie posiadają realnie coraz mniej (tego co istotnie należy do nich), a nawet jeśli utrzymują swój stan posiadania i poziom, to pracują coraz więcej i ciężej? Dlaczego społeczeństwo amerykańskie zostało sprowadzone z poziomu posiadaczy do poziomu najemnych i zadłużonych po uszy wyrobników?” Cały świat zadłuża się w coraz bardziej, oddając coraz większą część owoców pracy - swych zarobków, zysków i dochodów - instytucjom finansowym. Korzyści czerpie z tego elitarna grupa akcjonariuszy kosztem paru miliardów ludzi. Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest bezmyślne nadanie bankom przez państwa przywileju kreacji pieniądza „z niczego”. Czy staniemy się, jak starożytni Egipcjanie za Amenamhata III, wywłaszczonymi dzierżawcami swych dawnych majątków, pracującymi całe życie na faraonów XXI wieku? Maciej Lodyga

Homo-gwałty i faszystowskie państwo Jak donosi TVN24.pl, co można sobie zobaczyć w Sieci tutaj 16-letni Marcin za wagarowanie (!!) został odebrany matce i umieszczony w jakimś „Ośrodku”. Tam ponoć został zgwałcony. Trafił do szpitala psychiatrycznego. Tyle pokazała TVN24. Teraz kilka pytań:

1. Chłopca - jak to w polskich sądach we zwyczaju - oddano pod opiekę matce. Dlaczego nie przyznano ojcu? Kilka pasów załatwiłoby - być może - problem wagarowania? A - nie wolno bić dzieci… No, to macie!

2. Dlaczego - jeśli już przyznano chłopca matce - odebrano jej potem prawa rodzicielskie? 16-letni chłopak potrafi już zaopiekować się pijącą matką…

3. …pod warunkiem, że nie ma faszystowskiego nakazu nauki do 18.go roku życia…

4. … i nie ma również berufsverbotu. Każdy człowiek, nawet nieletni, powinien mieć prawo do pracy. Jakby zarobił własne pieniądze, to nie dałby matce na wódkę… A może wagarował, bo (słusznie) uznał, że w szkole niczego pożytecznego go już nie nauczą - i zarabiał pieniądze, by utrzymać matkę?

5. Jeśli za wychowanie dziecka wzięło się państwo - to czemu zamiast kary (niewielkiej) chłosty ukarano go zesłaniem do „Ośrodka”? A - bo kary fizyczne są zakazane…
6. I czemu - zamiast ukarania solidną tym razem chłostą - pakuje się tam innych, bardziej zdemoralizowanych, młodocianych?
7. Jakby mnie uczono szycia, gotowania, prania i prasowania - a TEGO uczą w tym „Ośrodku” - to też chyba bym kogoś zgwałcił. By pokazać, że jestem jednak mężczyzną.

8. Gdyby nie natrętna propaganda homoseksualizmu, nikt by pół wieku temu Marcina W. nie zgwałcił, bo… po prostu nie przyszłoby to nikomu do głowy. Ja, mając lat 16, nie znałem w ogóle słowa „homoseksualista”! Homo-gwałty zdarzały się tylko w więzieniach - zazwyczaj jeśli wśród grypsery umieszczono (specjalnie, za karę) niegrypsującego. I nikt o tym nie pisał. Każde pokazanie w TV przypadku gwałtu, pedofilii itd. - to propaganda gwałtów i pedofilii. To dziennikarze telewizyjni - a raczej: brak cenzury obyczajowej - są odpowiedzialni za to, co się dzieje. W tych sprawach musi istnieć surowa cenzura - ponieważ ludzie działają zgodnie z rzymskim powiedzeniem: „Widzę lepsze, próbuję - a podążam za gorszym”. Powstaje tak zwany „dylemat więźnia” - jedyna sytuacja, w której państwo winno interweniować: jeśli jakaś telewizja przestałaby pokazywać gwałty, morderstwa, katastrofy itd. - to straciłaby widzów na rzecz konkurencji. Jedynym wyjściem jest zakaz.

9. Być może Marcin W. sobie ten gwałt zmyślił - co jest całkiem prawdopodobne: chciał sobie zamiast nauki szycia, gotowania i prasowania pobyć przez czas jakiś w świecie normalnym, czyli w domu wariatów - jednak TVN 24 już z góry przesądza, że to się wydarzyło!

10. Jeśli Marcin W. wszystko to sobie wymyślił - to też tylko dlatego, że pakowano mu w łepetynę propagandę homoseksualizmu. W normalnych czasach nie przyszłoby mu to do głowy (vide p. 8).

11. W szpitalu psychiatrycznym szyciem, praniem, prasowaniem, gotowaniem itd. zajmują się zapewne kobiety. Tam jest normalność- to reszta Polski, pod naciskiem lobbies „gejów”, feministek i innych dziwolągów staje się jednym wielkim domem wariatów.

12. Ten „II Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy” w Łodzi przy ul. św. Łucji kosztuje jakieś bajońskie pieniądze: ogromny teren w mieście, na jednego podopiecznego przypada jeden wychowawca!

13. Ten ośrodek zostanie być może zlikwidowany - ale to nie rozwiąże problemu. W tej sprawie naruszono WSZYSTKIE zasady, które obowiązywały w normalnym świecie, o którego przywrócenie walczę. Ma być tak nadal? JKM

Faszyści przed sądem Jeden z ostatnich felietonów zakończyłem słowami: “Niech państwo odczepi się od rodziny. Niech ani jej nie pomaga - jak w przypadku p. Suleman - ani jej nie niszczy (jak np. w wielu przypadkach odbierania dzieci rodzicom - ostatnio w Jaworznie). Dzisiejsze państwa to gangi, które napadają na ludzi, pod przymusem zdzierają z nich podatki - a za te pieniądze najmują urzędników, którzy bawią się albo w dobrych wujków - albo w złe macochy. Ci urzędnicy to przestępcy, którzy w Wolnej Polsce staną - da Bóg - przed sądami. Za samowolę”. Radosna wiadomość polega na tym, że we Włoszech, które p. Sylwiusz Berlusconi odwojowuje spod władzy Czerwonych, właśnie przed sądem stanęli!! To pierwszy taki przypadek, gdy funkcjonariusze faszystowskiego państwa (wszystkie państwa europejskie są dziś znacznie bardziej faszystowskie od Republiki Socjalnej i III Rzeszy; proszę np. policzyć, ile dzieci odebrano rodzicom za Mussoliniego - a ile odbiera się teraz!!) stanęli za to przed sądem. Poszło o to, że nauczycielka znalazła rysunek przedstawiający siostrę (9 lat) z bratem (13 lat) w dwuznacznej pozie i z jednoznacznym opisem… Rodzice dostrzegli, że to napisało jakieś inne dziecko i sprawą się nie przejęli, ale sprawę przejęli gestapowcy z „opieki społecznej”. Trzeba pamiętać, że te typy żyją z tego, że wtrącają się w sprawy rodzin: gdyby rodzin nie uznawano za „patologiczne”, to oni straciliby pracę. To samo tyczy psychologów (zazwyczaj prototypówp. dra Andrzeja Samsona…), którzy też żyją z ekspertyz wystawianych usłużnie swoim mocodawcom; oni wiedzą, że jak napiszą, że w rodzinie wszystko w porządku, to łajdaki z „pomocy społecznej” po raz drugi już się do nich po (nieźle płatną) ekspertyzę nie zwrócą. Dzieci zabrano siłą… od urodzinowego obiadu i dwa miesiące przetrzymywano w „domu dziecka”, gdzie usiłowano w nie wmówić, że są zboczeńcami, a rodzice są potworami, którzy o nie nie dbają. Na szczęście lokalni politycy z Padanii (tam wielkie wpływy ma bratnia w stosunku do UPR-u Liga Północna!) doprowadzili nie tylko do zwolnienia dzieci - ale do postawienia tych „opiekunów społecznych” przed sądem. Miejmy nadzieję, że otrzymają odpowiednio wysokie wyroki. A potem przyjdzie czas na sędziów, którzy równie chętnie odbierają dzieci rodzicom (bo wtedy wykazują się wysokim wskaźnikiem „pozytywnych” rozwiązań; w pojęciu Lewicy dziecko powinno być, „dla wyrównania szans” wychowywane od niemowlęctwa nie w rodzinie, lecz reżymowym żłobku, przedszkolu, domu dziecka itd.). Jeśli stawiamy dziś przed sądem tych, co za komuny ferowali niesprawiedliwe wyroki na polecenie państwa - to tym bardziej musimy domagać się sprawiedliwego sądu na tymi „sędziami” z sądów rodzinnych. Nie wszystkimi, oczywiście - ale w kilku sprawach walczyłem o oddanie dziecka rodzicom - i stwierdzam, że większość sędzin i prokuratorek (bo w sądach „rodzinnych” - które trzeba jak najszybciej naprostować, Drogi Ministrze Sprawiedliwości - są to prawie wyłącznie kobiety) to już z samego wyglądu i zachowania typowe SS-Frauen. Cele mają proste: (1) rozbić rodzinę (2) jak się nie da, to zabrać jej dzieci (3) jak się nie da - to przyznać je matce (bo kobiety chętnie wykonują to, co jej państwo każe; mężczyzna często mówi dzieciom: „Nie słuchaj tych głupot z telewizora”; kobieta - rzadko). Ale warto też wspomnieć, że dziecku 9- czy 11-letniemu nawet do głowy nie przychodzi nic szczególnie zdrożnego. Tę (nietypową!) „pozycję” z rysunku koleżanka tych dzieci zaczerpnęła z przymusowych lekcyj demoralizacji, czyli „wychowania seksualnego”. Likwidacja tych „lekcyj” oraz wprowadzenie dysedukacji usunie 80% tych problemów… JKM

O kpinie z polskiej polityki zagranicznej Dawno nie grano na deskach polskiej polityki tak żenującego spektaklu jak przy sprawie Eriki Steinbach. Oto okazało się, że dzięki rządowi PO-PSL prezydium niemieckiego Związku Wypędzonych zrezygnowało z nominowania swojej szefowej, Eriki Steinbach, do rady fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie”. Ojcem sukcesu odtrąbiono Władysława Bartoszewskiego, ministra w rządzie Donalda Tuska, który rzekomo dyplomatycznie wymógł na Angeli Merkel odsunięcie pani Eriki. Pod „sukces” szybko podpiął się premier Donald Tusk. Tymczasem Erika Steinbach nadal jest członkiem Rady Honorowej w Oświęcimiu, popieranej przez tego samego prof. Bartoszewskiego, będącego z kolei szefem Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. W interesie Polski nie leży to, żeby Steinbach zakneblować usta, ale żeby w ogóle nie powstało Centrum przeciwko Wypędzeniom „Widoczny Znak” czy jakakolwiek inna instytucja zacierająca granice pomiędzy katem a ofiarami II wojny światowej. Ponadto okazuje się, że priorytetem dla Polski nie stała się sprawa budowy Gazociągu Północnego z Rosji do Niemiec po dnie Bałtyku, z pominięciem Polski, nie fakt, że Niemcy planują przesunąć otwarcie swojego rynku pracy dla Polaków, co miało nastąpić 1 maja tego roku, nie skandaliczny zapis obecnej konstytucji Niemiec (art. 116), która w sprawach prawa obywatelstwa tego kraju zakłada fikcyjne istnienie Niemiec w granicach sprzed 1937 roku, nie roszczenia niemieckie do polskich majątków, nie traktowanie Polaków w Niemczech jak obywateli UE drugiej i trzeciej kategorii i np. zakazywanie im przez niemieckie sądy zwracania się do swoich własnych dzieci po polsku - nie to wszystko, lecz osoba pani Steinbach okazała się najpilniejszą sprawą do załatwienia dla polityków rządzących dzisiaj Polską! Pozostaje skwitować całą tę groteskę stwierdzeniem: jaki rząd, takie sukcesy. Wracając do rewizjonistów jak Steinbach i jej podobni, przypomnę, że strona internetowa Centrum przeciwko Wypędzeniom, mówiąc „dla równowagi” o wypędzeniach z winy Niemiec, podaje, że wypędzonych Polaków (określonych słowem „deportowani”!) było zaledwie 460 tysięcy. Tymczasem liczba ta szacowana jest na 2 mln 478 tys., nie licząc 2 mln 800 tys. Polaków przesiedlonych do Niemiec do niewolniczej pracy! Takich przykładów zakłamywania historii są setki. Obowiązkiem polskiego polityka jest więc kategoryczne powiedzenie „NIE” antypolskim potwarzom pilotowanym przez organizacje wspierane przez rząd Niemiec, a nie targowanie się o jedną nie najważniejszą w sprawie Niemkę. Robert Wit Wyrostkiewicz

Bankructwo Wyspy Szczęśliwej Kryzys ekonomiczny pożera pierwsze ofiary. Po Islandii, którą finansowe spekulacje banków niemal całkowicie ogołociły z gotówki, przyszła kolej na stowarzyszone ze Stanami Zjednoczonymi Puerto Rico. Gubernator tego wyspiarskiego państwa ogłosił bez ogródek, że właśnie zbankrutowało. Do niedawna mieszkańcy Puerto Rico uchodzili za najbardziej zadowolonych ze swojego życia ludzi na świecie. Dlaczego pseudobadacze, naukowcy i ankieterzy doszli do takiego wniosku - nie wiadomo. Przecież aż jedna trzecia mieszkańców wyspy jest zagrożona chorobą psychiczną. 5% obywateli rzekomo najszczęśliwszego kraju ma problemy z uzależnieniem od alkoholu, a 4% to narkomani. Prawie połowa Puertorikańczyków żyje w całkowitym ubóstwie. I na dodatek przez lata mieli fatalne rządy.

Zadłużona wyspa Teraz mit Wyspy Szczęśliwej prysł bezpowrotnie. - Musimy zmierzyć się z brutalną rzeczywistością. Nasz rząd zbankrutował - powiedział gubernator Luis Fortuno podczas konferencji prasowej. - Już od czerwca 2008 roku administracja nie płaci rachunków za światło, wodę czy telefony. Okazało się, ze nasz deficyt budżetowy jest cztery raz większy, niż początkowo sądziliśmy - dodał grobowym głosem. W państwowej kasie brakuje 3,2 miliarda dolarów. To najwyższy deficyt per capita na całym terytorium Stanów Zjednoczonych. Gubernator Luis Fortuńo, przewodzący Nowej Partii Postępowej, straszy, że kraj stoi w obliczu najbardziej dotkliwego finansowego kryzysu od kilkudziesięciu lat. I zapowiedział surową kurację, choć nie wiadomo czy rokuje ona sukcesem. Zaczął od samego siebie. Tuż po zaprzysiężeniu obciął swoją pensję, sięgającą rocznie 70 000 dolarów aż o 10 procent. Potem dobrał się do współpracowników. Portfele członków gabinetu odchudził tylko o 5 procent, ale uczciwie zapowiedział, że za rok czeka ich podobne cięcie dochodów. Zaraz potem zapowiedział, że przedsiębiorcy w najbliższych latach nie mają co liczyć na ulgi podatkowe. Co gorsza, przez najbliższe dwa lata fiskus stanie się bardziej drapieżny. Podatki będą wzrastały o 5 procent. Łaskawszym wzrokiem spojrzano jedynie na sektor turystyczny i filmowy. Tu ucisk się nie zwiększy.

Wolnorynkowy prekursor Kiedy spytamy o początek liberalnej polityki gospodarczej w Ameryce Łacińskiej większość bez wahania wskazuje na Chile za rządów generała Augusto Pinocheta. Po obaleniu socjalisty Salwadora Allende rozpoczął on radykalną prorynkową kontrrewolucję gospodarczą w kraju. Przyniosło to tak wspaniałe efekty, że zostały one skopiowane przez kilka autorytarnych reżimów tym regionie. Ale przed Pinochetem było Puerto Rico. Plan reform gospodarczych, nazwanych Operacja Bootstrap (wydobyć się z opresji własnymi siłami) i był oczywistym dla wszystkich prekursorem wolnorynkowego pakietu ostatecznie wprowadzonego w Chile. Realizowany w latach 50. ubiegłego wieku Bootstrap był bodźcem masowego uprzemysłowienia wyspy poprzez wprowadzenie miłych dla serca przedsiębiorców ulg podatkowych i innych zachęt ekonomicznych mających skusić firmy do przeniesienia swych fabryk do ojczyzny Boricuan (w narzeczu rdzennych Indian tak nazywała się Puerto Rico - nie mylić z Borrico - osiołek) Według Rafaela Bernabe, puertorikańskiego naukowca, system owych zachęt zawierał m. in. niestosowanie obowiązującego w USA prawa dotyczącego płacy minimalnej, nieograniczony dostęp do rynku amerykańskiego dla produktów wytwarzanych w Puerto Rico i zwolnienia z wszelkich podatków federalnych. Rezultatem była natychmiastowa powódź amerykańskich inwestycji kapitałowych. Liberalni reformatorzy w innych państwach Ameryki Łacińskiej starali się później powtórzyć portorykański “cud”. Zliberalizowali handel i finanse, przeprowadzili ostre cięcia podatków, radykalnie zmniejszali koszty pracy (głównie poprzez zmniejszanie świadczeń i wynagrodzeń). Reformy te nie na wiele się zdały. W latach 90. ubiegłego wieku nastąpił co prawda wzrost gospodarczy, ale był on tak ospały, że wielu rozczarowanych ekonomistów nadal mówiło o drugiej “utraconej dekadzie”. Pierwszą były lata 80. kiedy cały region skręcał się w konwulsyjnych drgawkach wywołanych kryzysem kredytowym. Program „Bootstrap” pomógł podnieść standardy życia tylko czasowo, ale nie udało się mu ustanowić solidną ekonomiczną podstawę dla trwałego rozwoju wyspy. Nigdy też nie doprowadził do widocznego zmniejszenia bezrobocia, szczególnie gdy w latach 70. świat pogrążył się w kryzysie gospodarczym. Poważne problemy gospodarcze udało się zamaskować jedynie dzięki masowej emigracji z wyspy. Pomiedzy 1955 a 1970 rokiem do USA wyjechało prawie 20 procent mieszkańców Puerto Rico. - Pierwotne cele “Operacji Bootstrap”, drastyczne zmniejszenie bezrobocia, zmniejszenie uzależnienia od amerykańskich funduszy pomocowych (wprowadzonych w latach Wielkiej Depresji) i osiągnięcie porównywalnego z amerykańskim poziomem życia, nigdy nie zostały osiągnięte. Dzisiaj prawie połowa populacji (45 procent) mieszka na poziomie ubóstwa, podczas gdy w USA porównywalną biedę klepie co najwyżej 13 procent Amerykanów - konkluduje Bernabe.

Skręt w lewo Ostatnie tchnienia “Operacja Bootstrap” wydała z siebie pod koniec ubiegłego wieku. Inwestorzy zaczęli powoli wycofywać się z wyspy. Puerto Rico zagroziła deindustrializacja. Malejące zyski lokalnych władz starał się jeszcze ratować Kongres USA . Ale cofnięcie w 1995 roku niektórych ulg podatkowych okazało się błędem. Odejście od zachęt finansowych i relatywny wzrost kosztów siły roboczej spowodowały, że firmy wolały już szukać tańszych miejsc do prowadzenia swojej działalności. Taką atrakcyjną alternatywą stało się meksykańskie pogranicze, gdzie amerykańscy przedsiębiorcy mogą cieszyć się ulgami podatkowymi i korzyściami płynącymi z przynależności obu państw do NAFTY. Tymczasem na Puerto Rico jedną z nielicznych enklaw stabilnych źródeł zatrudnienia pozostał jedynie sektor urzędów publicznych i rządowych. Latami rozrastał się coraz bardziej niwelując wolnorynkowe reformy z lat 50. Obecnie gubernator Luis Fortuńo planuje wprowadzenie „drugiej generacji Operacji Bootstrop”. - Rząd jest zbyt duży i wydaje zbyt wiele - powiedział w półgodzinnym telewizyjnym wystąpieniu. Podążając za wskazówkami neoliberalnych reformatorów z innych latynoskich państw, które w ostatnich dekadach ubiegłego wieku systematycznie zwijały państwowe agendy, Fortuńo kategorycznie twierdzi: Po prostu, rozmiary służb rządowych muszą zostać zminimalizowane! Ma to rocznie zaoszczędzić w rządowych wydatkach po 2 miliardy dolarów. Jak gubernator podkreślił, w przypadku braku szybkiej reakcji, Puerto Rico może cofnąć się w rozwoju gospodarczym i społecznym o 10 lat.

Biurokratyczny moloch Administracja na Puerto Rico to istny moloch. To największy pracodawca na wyspie. Na rządowych posadach pracuje 218 000 tysięcy ludzi. To 21 procent całej siły roboczej. Co piąty dorosły Puertorikańczyk. Zapewne każdy, który potrafi jako tako pisać, czytać bądź rachować. I choć prezydent Barack Obama wysłał z Waszyngtonu 5 milionów dodatkowych dolarów, gubernator Fortuńo zdecydował się na cięcie siekerą. Zdecydował się zwolnić z pracy 30 000 urzędników. Ocalili głowy jedynie policjanci i nauczyciele. W tych resortach zwolnień z pracy nie będzie. Ale tym, którym udało się ostać na swych posadach na dwa lata zamroził płace i wszelkie świadczenia. Fortuńo, który swe rządy zainaugurował w styczniu bieżącego roku, usprawiedliwia cięcia w administracji jako niezbędny krok mający na celu ocalenie przed “bankructwem państwa”. W błagalnym tonie zwrócił się także do Kongresu USA o przyznanie kolejnych 500 milionów dolarów, które zamierza przeznaczyć na roboty publiczne, dzięki czemu mają zostać ograniczone rozmiary bezrobocia na tropikalnej wyspie. Zresztą, nie po raz pierwszy puertorikański rząd znalazł się na krawędzi upadłości. W 2006 roku na dwa tygodnie zamknięto na kłódki drzwi wszystkich urzędów z powodu kryzysu budżetowego. Teraz dziura w budżecie jest większa. Brakuje 3,2 miliardów dolarów. Jednak prawdziwym problemem jest to, że rząd Puerto Rico zamierza wbić ostatni gwóźdź do trumny “Operacji Bootstrop”.

Krok do przodu, krok do tyłu W swym planie awaryjnego ratownictwa Fortuńo zamierza zawiesić ogromne ulgi podatkowe, jakimi od lat cieszą się firmy, korporacje, banki i osoby, które zarabiały więcej niż 100 000 dolarów rocznie. Gubernator deklaruje, że zniesie ulgi tylko czasowo, ale jak ognia unika podawania jakichkolwiek terminów. Cięcia, redukcje i podwyżki podatków mają się zacząć od 1 lipca, wraz z początkiem nowego roku finansowego. Perspektywa nędznego końca i utraty pracy rozwścieczyła urzędniczych darmozjadów. Federico Torres Montalvo, szef jednej z największych central związkowych użala się, że “gubernator dąży do demontażu sektora publicznego i otwarcia przestrzeni dla firm prywatnych”. Związki zawodowe wzywają do masowego protestu i zapowiadają manifestacje przed La Fortalezą, bladoniebieską rezydencją w San Juan, skąd od XVII wieku gubernatorzy sprawują władzę. Zanosi się także na kolejny masowy eksodus Puertorikańczyków do Stanów. Tam będzie łatwiej znaleźć pracę, a jeszcze łatwiej pasożytować na pracowitych amerykańskich podatnikach i czerpać obficie z pomocy społecznej. Olgierd Domino

De profundis jamochłona Rozpaczliwe wysiłki naszych mężyków stanu, by stworzyć wrażenie, iż jeszcze cokolwiek w polityce europejskiej mogą, budziłyby nawet szacunek, a w każdym razie litość, gdyby były szczere. Tymczasem wysiłki skierowane na wywołanie tego wrażenia podyktowane są nikczemną intencją ukrywania zdrady, jak długo tylko się da przed własnymi obywatelami, których nasi mężykowie stanu obdzierają już jawnie, wykorzystując w tym celu wszelkie pozory legalności. Nic zatem dziwnego, że wśród obywateli narasta wątpliwość, czy państwo polskie jest jeszcze komukolwiek potrzebne do szczęścia. Trudno się temu dziwić, bo patriotyzm powinien się opłacać. Nie w tym oczywiście sensie, by za patriotyczne deklamacje dostawać honoraria, ale w tym, żeby obywatele mieli poczucie, iż państwo ich broni, że jest gwarantem ich wolności i sprzyja pomnażaniu osobistego bogactwa. Takiego państwa nie tylko warto bronić, ale w razie konieczności warto się nawet dla niego poświęcać. Natomiast państwa nastawionego wyłącznie, albo przede wszystkim na rabunek własnych obywateli (bo obcych nie może), nie ma powodu bronić, natomiast jest mnóstwo powodów, by je zwalczać. Chodzi naturalnie o aktualną formę państwowości, bo Polska, mająca ponad tysiącletnią historię, jest cały czas ta sama, ale formy państwowości się zmieniają. Na przykład PRL nastawiona była na eksploatowanie potencjału narodu polskiego, by dzięki temu uszczęśliwić świat ustrojem, jakiego świat nie widział. Więc najpierw Żydzi, kolaborując z bolszewikami, zbuntowali niższe warstwy polskiego społeczeństwa, którego warstwa przywódcza została zdziesiątkowana, przeciwko Kościołowi katolickiemu, stanowiącemu ostatnią zorganizowaną formę resztek polskiej warstwy przywódczej. Potem, na skutek poparcia udzielonego przez Sowiety narodom arabskim, obrócili się przeciwko Rosji i kolaborując z Kościołem zbuntowali znaczną część społeczeństwa przeciwko bolszewikom. W rezultacie nawet tutejsza komuna zrozumiała, że trzeba z PRL-em skończyć, przynajmniej w tym sensie, że trzeba wiele zmienić, by wszystko pozostało po staremu. Przyzwyczajenie jest bowiem drugą naturą i na przykład komuna musi komuś się wysługiwać. Znakomitą ilustracją tej przypadłości jest Aleksander Kwaśniewski, który nie pojmuje przyjaźni inaczej, jak podlizywania się. Wskutek tego, jako prezydent przez dwie kadencje, zaprzepaścił mnóstwo stosunkowo łatwo osiągalnych korzyści dla Polski, dla podlizywania się nowym „przyjaciołom” w nadziei, że dadzą mu jakąś efektowną posadę. Z kolei Żydzi tradycyjnie używają narodów, pośród których żyją, w charakterze instrumentu dla osiągania celów „Izraela”. Nie znaczy to, że z a w s z e muszą je osłabiać. Niekiedy w interesie „Izraela” leży działanie na rzecz ich wzmacniania, np. Stanów Zjednoczonych, Wlk. Brytanii, czy Związku Sowieckiego w okresie wojny z Niemcami, ale jeśli jest inaczej, to „Izrael” raczej stara się doprowadzić je do stanu bezbronności. Tak zoperowane narody wystawiane są następnie na międzynarodowe targowisko, a na pośredniczeniu w ich sprzedaży można sporo zarobić. W takiej właśnie sytuacji znalazła się Polska, między innymi dlatego, że nasze warstwy przywódcze zdradziły własny naród i szukają już tylko bezpiecznej niszy ekologicznej w strukturze stworzonej przez naszych przyszłych okupantów. Na przykład odniesiony niedawno „sukces” w Brukseli, gdzie nasza narodowa strategia walki z kryzysem, jaką podczas antykryzysowego śniadania podszepnęła premieru Tusku nasza Katarzyna Wielka, czyli pani Aniela Merkel, została „w stu procentach” zaakceptowana przez unijnych cwaniaków. A - przypomnijmy - polegała ona na tym, by nie tylko samemu odrzucić, ale jeszcze namówić innych do odrzucenia pomysłu węgierskiego premiera Gurcsanyi'ego, by bogate kraje „starej” Unii wsparły kraje Europy Środkowej. Tymczasem czyż w interesie Polski nie leżało namówienie wszystkich krajów Europy Środkowej, by pod pretekstem walki z kryzysem i w imię ogólnoeuropejskiej solidarności, wziąć odszkodowanie za Jałtę i za niemieckie, francuskie, włoskie i angielskie pieniądze, przy pomocy polskiego przemysłu zbrojeniowego zmodernizować armię, a także - ewentualnie - zmniejszyć dług zagraniczny? Tymczasem zadowolony z siebie premier Tusk nadyma się pochwałami, że Polska „uratowała europejską solidarność”, za co wynagrodzona została radosnym przywilejem pożyczenia 4 miliardów euro na budowę autostrady z Berlina do Warschau i Bóg wie, na co tam jeszcze. Takich polskich przywódców Unia kocha i wychwala pod niebiosa, takich mężyków stanu jej właśnie potrzeba. Nie tylko rozbraja państwo ale jeszcze je zadłuża. Czyż trzeba więcej? Oto jaką mądrością rządzony jest nasz kraj, oto jakie następstwa przynosi ogłupianie społeczeństwa przez żydowską gazetę dla Polaków i inspirowane przez razwiedkę, patrzącą, jakby tu Polskę najkorzystniej rozkraść, telewizyjne stacje komercyjne. Tymczasem „Pan Zmiana”, czyli postawiony na czele Cesarstwa Amerykańskiego Barack Obama postanowił „znormalizować” stosunki z Cesarstwem Rosyjskim, żeby - jeśli nawet się nie przyłączy - chociaż nie przeszkadzało w wyprawie, jaką Cesarstwo Amerykańskie zamierza podjąć przeciwko Iranowi. Okazuje się, że zgodnie z przewidywaniami sceptyków, uważających „Pana Zmianę” za wydmuszkę, po objęciu swego urzędu robi on to, co musi, to znaczy - co mu tam każą starsi i mądrzejsi. A widać, że obstawiony jest przez nich szczelnie do tego stopnia, że bez pośrednictwa szefa administracji Białego Domu pewnie nawet nie wie, jaka jest na zewnątrz pogoda. Oto przykład: zapytany 9 lutego podczas konferencji prasowej w Białym Domu, czy przypadkiem nie wie, jakie kraje Bliskiego Wschodu posiadają broń nuklearną, nagle się zmieszał, zacukał i zaczął bąkać jakieś nieartykułowane dźwięki. Skąd ta nagła konfuzja naszego faworyta? Ano stąd, że uchwalona w 1976 roku Symington Amendment zabrania kategorycznie rządowi amerykańskiemu udzielania jakiejkolwiek pomocy zagranicznej krajowi, który szmugluje lub nielegalnie wzbogaca paliwo nuklearne poza międzynarodową agencją energii atomowej. Dlatego też prezydent Obama, podobnie jak Kongres Stanów Zjednoczonych, absolutnie nie może wiedzieć, że Izrael broń nuklearną posiada. No więc oczywiście „nie wie”, ale takiego noża też się nie spodziewał, więc czym prędzej wykrzesał z siebie mnóstwo entuzjazmu do wyprawy na Iran. Ruscy szachiści natychmiast zwęszyli okazję i nie wystarczyło im już odstąpienie Amerykanów od instalacji elementów tarczy antyrakietowej w Czechach i Polsce, ale zażądali również odstąpienia od wszelkiej dywersji wobec Rosji przy pomocy dywersantów w osobach Gruzji, Ukrainy i Polski. Czyż i ta obietnica nie zostanie spełniona? Oto jak się kończy zaniedbywanie polskich interesów, które wymagają, by - podobnie jak Turcja - za każdą przysługę brać wynagrodzenie Z GÓRY! Zaiste, rację miał Stanisław Cat-Mackiewicz, zauważając, że tylko język polski stworzył makabryczne określenie: „marzenia ściętej głowy”. Bo oto na wieść o postulatach ruskich szachistów, rzecznicy ich strategicznej partnerki, naszej Katarzyny Wielkiej, zaczęli forsować konieczność „zacieśnienia” związków z Niemcami. Ale co tu jeszcze „zacieśniać”? Przecież już po uszy siedzimy w jamochłonie! SM

Eutanazja kryzysowa Sytuacja jest chyba poważniejsza, niż mogłoby się wydawać. Wprawdzie dzięki elokwencji Władysława Bartoszewskiego, której nawet za komuny nie wszyscy mogli się oprzeć, Polska odniosła wielki sukces, jednocząc niemiecką opinię publiczną wokół Eryki Steinbach, a z kolei premier Tusk triumfował w Brukseli, gdzie nasza narodowa strategia walki z kryzysem zyskała sto procent poparcia - ale co z tego, kiedy po tym wszystkim usłyszeliśmy komunikat pana premiera, że trzeba porozmawiać o eutanazji? Najwidoczniej kryzys bardziej podkopał niewzruszone podstawy naszej gospodarki, niż nam się wydaje, a w tej sytuacji nie wszyscy mogą ten eksperyment przetrzymać. Skoro tak, to eutanazja może być jakimś wyjściem, chociaż z drugiej strony taki finał polityki miłości jest dość zaskakujący. Ale mówi się - trudno. Jak kryzys, to kryzys, więc ofiary muszą być. A skoro już muszą być, to chyba lepiej, żeby ta nieprzyjemna procedura selekcji dokonała się dobrowolnie i pod wpływem współczucia, a nie w drodze jakiegoś brutalnego przymusu, podyktowanego wstrętnym egoizmem? Można nawet powiedzieć, że eutanazja kryzysowa nie będzie zasadniczo sprzeczna z polityką miłości, bo najniższym stopniem miłości jest litość, a współczucie - nawet trochę wyższym. Jeśli zatem rząd pana premiera Tuska, widząc, jak niektórzy obywatele na skutek kryzysu cierpią niewymowne męki, zarządzi poddanie ich eutanazji, to z uwagi na te szlachetne motywy, postąpi zgodnie z deklarowaną polityką miłości. Kryzys, to nie pora na oczekiwanie luksusów, więc jeśli od bezradnego rządu otrzymamy eutanazyjną dawkę współczucia, to i tak możemy uważać się za szczęściarzy. A skoro tak, to warto pomyśleć o jakichś formach wdzięczności. Na przykład, osoby poddane kryzysowej eutanazji mogłyby w ostatnim słowie wznieść okrzyk na cześć rządu, a jeszcze lepiej - na cześć pana premiera. Kryzys bowiem nie zwalnia nas wcale od obowiązku myślenia pozytywnego. Przeciwnie - właśnie w tej sytuacji powinniśmy dostrzegać również dobre strony. I rzeczywiście. Oto z okazji Dnia Kobiet pani filozofowa, czyli Magdalena Środa, napisała w „Gazecie Wyborczej” artykuł postulujący wprowadzenie parytetu płciowego do życia politycznego. Połowę senatorów, posłów i samorządowców powinny stanowić kobiety. Żeby było sprawiedliwie, trzeba by ustanowić dwoje prezydentów państwa, a także po parze prezydentów miast, burmistrzów i wójtów. Oczywiście naraża to nas na protesty homoseksualistów płci obojga i oskarżenia o homofobię, ale to są nieuniknione koszty nieubłaganego postępu. Znacznie ważniejsze poza tym jest co innego - że mianowicie, dzięki spowodowanej kryzysem eutanazji, spełnienie postulatu pani filozofowej może okazać się znacznie łatwiejsze, niż pierwotnie się obawialiśmy. Co tu ukrywać - kryzys ma swoje dobre strony! SM

W dusznej atmosferze W zagadkowym oświadczeniu Episkopatu Polski z 11 marca br. czytamy, że „Stolica Apostolska” - to znaczy konkretnie - sekretarz stanu Tarcisio kardynał Bertone, ten sam, który żądał specjalnych ekspiacji od bpa Williamsona - w liście przesłanym na ręce arcybiskupa Józefa Michalika stwierdza, że „polscy biskupi, mimo iż nie byli do tego zobowiązani, zamierzyli się odważnie z przeszłością okresu komunistycznego”. „Stolica Apostolska” - tzn. sekretarz stanu Tarcisio kardynał Bertone - stwierdza, że „nie znajduje podstaw do oskarżenia członków Episkopatu Polski o zawinioną i dobrowolną współpracę ze służbami bezpieczeństwa PRL-u”. W związku z powyższym biskupi „uważają sprawę za zamkniętą”, a „pragnąc skupić się na misji duszpasterskiej, Konferencja Episkopatu Polski nie zamierza w przyszłości zajmować stanowiska wobec tego rodzaju materiałów”. No proszę - również i „w przyszłości”! Tego rodzaju deklaracja nawet w tej postaci musi zaimponować całej Europie, a nawet całemu światu, a cóż dopiero - gdyby to wszystko była prawda? Poza tym mamy wszechświatowy kryzys, co prawda finansowy i gospodarczy, ale - kryzys, to kryzys, więc nie wypada grymasić. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, zwłaszcza, że - zgodnie z instrukcją SB dla konfidentów na wypadek dekonspiracji - nikt nigdy niczego nie palił, a jeśli ktoś tam nawet coś i palił, to przecież się nie zaciągał, a jak nawet od czasu do czasu się zaciągnął, to na pewno nikomu to nie zaszkodziło, a gdyby nawet - co graniczy z niepodobieństwem - komuś tam i zaszkodziło, to przecież wszystko dokonało się „bez wiedzy i zgody”. Inna rzecz, że podczas kryzysu ludzie mają opory przed powierzaniem komukolwiek nawet swoich pieniędzy, a cóż dopiero swoich dusz - chyba, że tych od żelazka! SM



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
68 064
p06 064
p08 064
P24 064
064 Luszczyca, Pytania
(064) Koncepcje psychologiczne człowieka
064 ADMM
p14 064
EnkelNorskGramatik 064
041 064
F F 064
P16 064
p35 064
p05 064
p19 064
10 2005 060 064
p43 064
p38 064
p36 064
P17 064

więcej podobnych podstron