dodie smith
101 dalmaty艅czyk贸w
Szcz臋艣liwi ma艂偶onkowie
Nie tak dawno temu mieszka艂o w Londynie m艂ode ma艂偶e艅stwo ps贸w
dalmaty艅czyk贸w. On nazywa艂 si臋 Pongo, a ona Mimi Pongo (po 艣lubie doda艂a
imi臋 m臋偶a do swojego, ale i tak przewa偶nie nazywano j膮 po prostu Mimi).
Szcz臋艣liwym trafem stali si臋 w艂a艣cicielami m艂odego ma艂偶e艅stwa - pa艅stwa
Poczciwi艅skich. Byli to ludzie 艂agodni, pos艂uszni, a nade wszystko
inteligentni... czasami prawie tak inteligentni jak psy! Ca艂kiem dobrze
orientowali si臋, kiedy szczekanie oznacza "Prosz臋 wyj艣膰!", a kiedy "Prosz臋
wej艣膰!", "Co z moim obiadem?" lub "Mo偶e by艣my tak wyszli na spacer?". A
je艣li nawet czego艣 nie zrozumieli, potrafili si臋 tego domy艣li膰 - gdy
spojrza艂o si臋 na nich psim wzrokiem albo z zapa艂em podrapa艂o 艂ap膮. Podobnie
jak inni rozpieszczani ludzie uwa偶ali, 偶e to oni s膮 w艂a艣cicielami ps贸w, nie
zdaj膮c sobie sprawy, 偶e jest wr臋cz odwrotnie. Pongo i Mimi przyjmowali to
ze wzruszeniem i rozbawieniem i nie wyprowadzali swoich pupil贸w z b艂臋du.
Pan Poczciwi艅ski pracowa艂 w dzielnicy bank贸w i by艂 szczeg贸lnie dobry z
arytmetyki. Cz臋sto nazywano go czarodziejem finans贸w - czego nie nale偶y
myli膰 z czarnoksi臋偶nikiem, chocia偶 niekiedy podobie艅stwo jest zadziwiaj膮ce.
W czasie, gdy rozpoczyna si臋 ta historia, by艂 nadzwyczaj bogaty, a to z
r贸wnie nadzwyczajnego powodu. W uznaniu dla jego zas艂ug (zwi膮zanych ze
sp艂at膮 d艂ug贸w pa艅stwowych) rz膮d zwolni艂 go do偶ywotnio z podatku
dochodowego, a tak偶e odda艂 mu do dyspozycji domek na obrze偶ach Parku
Regenta - domek w sam raz dla 偶onatego m臋偶czyzny z psami.
Przed 艣lubem pan Poczciwi艅ski i Pongo mieszkali w kawalerce, pod opiek膮
starej niani Lokajskiej. Ich przysz艂e 偶ony tak偶e zajmowa艂y kawalerk臋 (bo
mieszkania dla panien nie maj膮 osobnej nazwy), a opiekowa艂a si臋 nimi stara
niania Kucharska. Psy nawi膮za艂y znajomo艣膰 w tej samej chwili, co ich
pupile, i wsp贸lnie dzielili rado艣膰 z cudownych podw贸jnych zar臋czyn, cho膰
wszystkich niepokoi艂 troch臋 dalszy los nia艅. Gdyby tak rodzina
Poczciwi艅skich powi臋kszy艂a si臋, zw艂aszcza o bli藕niaki - po jednym dla
ka偶dej niani - w贸wczas nie by艂oby problemu, ale co staruszki mia艂y ze sob膮
pocz膮膰 do tego czasu? Bo chocia偶 potrafi艂y przygotowa膰 艣niadanie i poda膰 je
na tacy (zwano to "jajeczkiem przy kominku"), to jednak 偶adna z nich nie
mia艂a poj臋cia o prowadzeniu eleganckiego domu w Parku Regenta, gdzie
gospodarze zamierzali wydawa膰 proszone obiady.
W tej sytuacji nianie postanowi艂y si臋 spotka膰. Po chwili g艂臋bokiej,
wzajemnej podejrzliwo艣ci bardzo przypad艂y sobie do serca i u艣mia艂y si臋
serdecznie ze swoich nazwisk.
- Jaka szkoda, 偶e nie jestem prawdziw膮 kuchark膮, a ty lokajem -
stwierdzi艂a niania Kucharska.
- O, tak - przyzna艂a niania Lokajska. - To by by艂o bardzo na czasie.
I nagle przyszed艂 im- do g艂owy Wspania艂y Pomys艂: wezm膮 si臋 do nauki i
niania Kucharska zostanie kuchark膮, a niania Lokajska - lokajem.
Postanowi艂y, 偶e zaczn膮 si臋 szkoli膰 ju偶 nazajutrz, aby zd膮偶y膰 z
przygotowaniami przed 艣lubem:
- Ale tak naprawd臋 to chyba b臋dziesz pokoj贸wk膮? - spyta艂a niania
Kucharska.
- Co to; to nie - odpar艂a niania Lokajska. - Nie mam do tego odpowiedniej
figury. Zostan臋 prawdziwym lokajem... a tak偶e s艂u偶膮c膮 pana Poczciwi艅skiego,
co nie b臋dzie wymaga艂o 偶adnej nauki, skoro opiekuj臋 si臋 nim od urodzenia.
Tak wi臋c pa艅stwo Poczciwi艅scy i pa艅stwo Pongo wyjechali, by sp臋dzi膰 razem
miesi膮c miodowy, a gdy wr贸cili, w domku wychodz膮cym na Park Regenta
powita艂y ich obie nianie, w pe艂ni przyuczone do swych nowych zawod贸w.
- Widok niani Lokajskiej w spodniach przyprawi艂 ich zgo艂a o wstrz膮s.
- Czy nie by艂oby ci lepiej w czarnej sukience i fartuszku z falbankami? -
podsun臋艂a nie艣mia艂o pani Poczciwi艅ska, stremowana tym, 偶e zwraca si臋 do nie
swojej niani.
- Bez spodni nie mo偶na by膰 lokajem! - o艣wiadczy艂a stanowczo niania
Lokajska. - Ale jutro kupi臋 sobie fartuszek z falbankami. To b臋dzie
oryginalny akcent.
Rzeczywi艣cie, by艂 oryginalny. I to jak!
Nianie zapowiedzia艂y, 偶e nie chc膮 by膰 d艂u偶ej "nianiami" i 偶e odt膮d nale偶y
si臋 do nich zwraca膰 po nazwisku, stosownie do ich zawod贸w. Ale cho膰
kucharza mo偶na nazywa膰 kucharzem, to jednak w 偶adnym wypadku nie mo偶na
lokaja tytu艂owa膰 lokajem, dlatego te偶 koniec ko艅c贸w zwracano si臋 do nich
"nianiu, skarbie", czyli tak jak dotychczas.
W atmosferze og贸lnej weso艂o艣ci min臋艂o kilka tygodni od powrotu nowo偶e艅c贸w
z podr贸偶y po艣lubnej, a偶 nagle wydarzy艂o si臋 co艣 jeszcze weselszego. Pani
Poczciwi艅ska zabra艂a Pongo i Mimi do Lasku 艢w. Jana, po drugiej stronie
parku, gdzie odwiedzili dobrego znajomego - Cudownego Weterynarza. Wr贸cili
z radosn膮 nowin膮, 偶e pa艅stwo Pongo wkr贸tce zostan膮 rodzicami. Dzieci mia艂y
przyj艣膰 na 艣wiat za miesi膮c.
Nianie poda艂y Mimi obfity obiad, 偶eby nie opad艂a z si艂. R贸wnie solidn膮
porcj臋 przygotowa艂y dla Pongo, 偶eby nie czu艂 si臋 zaniedbany, jak to si臋
czasem zdarza przysz艂ym ojcom. Nast臋pnie psy uci臋艂y sobie d艂ug膮
popo艂udniow膮 drzemk臋 na najlepszej kanapie, a kiedy pan Poczciwi艅ski wr贸ci艂
z pracy, by艂y ju偶 wyspane i chcia艂y wyj艣膰 na spacer.
- 呕eby to uczci膰, p贸jdziemy wszyscy - zarz膮dzi艂 pan Poczciwi艅ski,
us艂yszawszy dobre wie艣ci. Niania Kucharska powiedzia艂a, 偶e do kolacji
jeszcze daleko, a niania Lokajska, 偶e przyda艂oby jej si臋 troch臋 ruchu,
wobec czego wszyscy razem udali si臋 do parku.
Przodem szli pa艅stwo Poczciwi艅scy. Prezentowali si臋 bardzo 艂adnie - ona w
zielonym wyj艣ciowym kostiumie z wyprawy 艣lubnej, on za艣 w starej tweedowej
marynarce, zwanej "dalmatynk膮", bo zawsze wk艂ada艂 j膮 na spacery z psami.
(Pan Poczciwi艅ski nie by艂 w艂a艣ciwie przystojny, ale mia艂 ciekaw膮 twarz). Za
nimi kroczyli pa艅stwo Pongo.Wygl膮dali imponuj膮co; tylko dlatego nie zdobyli
tytu艂贸w champion贸w, 偶e zdaniem pana Poczciwi艅skiego na wystawach ps贸w i on,
i oni zanudziliby si臋 na 艣mier膰. Oba dalmaty艅czyki mia艂y kszta艂tne g艂owy,
lekko wysklepione 偶ebra, silne nogi i proste ogony. Ich c臋tki by艂y czarne
jak smo艂a; na tu艂owiu wielko艣ci pi臋cioz艂ot贸wki, na g艂owie, nogach i ogonie
troch臋 mniejsze. Nosy i obw贸dki powiek tak偶e mia艂y czarne. Mimi wodzi艂a
doko艂a dumnym wzrokiem; Pongo, cho膰 by艂 urodzonym przyw贸dc膮, mia艂 nerwowy
tik w oku. Szli dostojnie rami臋 w rami臋, bior膮c Poczciwi艅skich na smycz
tylko wtedy, gdy trzeba ich by艂o przeprowadzi膰 przez jezdni臋. Poch贸d
zamyka艂y t臋ga niania Kucharska w bia艂ym kitlu i jeszcze t臋偶sza niania
Lokajska w dobrze skrojonym fraku, spodniach i zgrabnym fartuszku.
By艂 pi臋kny wrze艣niowy wiecz贸r, bezwietrzny i spokojny. Z艂ote promienie
zachodz膮cego s艂o艅ca spowija艂y park i otaczaj膮ce go stare kremowe domy.
Nawet dolatuj膮ce zewsz膮d rozmaite d藕wi臋ki nie powodowa艂y ha艂asu. Krzyki
rozbrykanych dzieci i szum ruchu ulicznego wydawa艂y si臋 nienaturalnie
ciche, jak gdyby udzieli艂 im si臋 nastr贸j wieczoru. Ptaki 艣piewa艂y sw膮
ostatni膮 tego dnia pie艣艅, a nieco dalej na skraju parku, w domu, gdzie
mieszka艂 s艂awny kompozytor, kto艣 gra艂 na fortepianie.
- Nigdy nie zapomn臋 tego cudownego spaceru stwierdzi艂 pan Poczciwi艅ski.
W tej samej chwili sielank臋 zburzy艂 przera藕liwy klakson. Nadje偶d偶a艂
olbrzymi samoch贸d. zatrzyma艂 si臋 przed wielkim domem i- na frontowe schody
wysz艂a wysoka kobieta. Nosi艂a obcis艂膮 szmaragdow膮 sukni臋 z at艂asu, kilka
sznur贸w rubin贸w i proste, absolutnie bia艂e norki, sp艂ywaj膮ce a偶 po wysokie
obcasy jej rubinowych but贸w. Mia艂a ciemn膮 cer臋, czarne, po艂yskuj膮ce
krwi艣cie oczy i nieprawdopodobnie spiczasty nos. Jej prosto zaczesane w艂osy
z surowym przedzia艂kiem po艣rodku by艂y zaiste niezwyk艂e z jednej strony
czarne, a z drugiej bia艂e.
- Ale偶 to Torturella de Mon! - zawo艂a艂a pani Poczciwi艅ska. - Chodzi艂y艣my
do jednej klasy. Wyrzucono j膮 ze szko艂y za picie atramentu.
- Czy aby nie nosi si臋 zbyt krzykliwie? - mrukn膮艂 pan Poczciwi艅ski i
chcia艂 zawr贸ci膰. Ale wysoka kobieta dostrzeg艂a jego 偶on臋 i ruszy艂a ku niej
po schodkach. Nie maj膮c wyboru, pani Poczciwi艅ska musia艂a przedstawi膰 jej
m臋偶a.
- Wejd藕, poznaj, teraz mojego - powiedzia艂a wysoka kobieta.
- Przecie偶 w艂a艣nie wychodzi艂a艣 - odpar艂a pani Poczciwi艅ska spogl膮daj膮c na
szofera, kt贸ry czeka艂 przy otwartych drzwiczkach samochodu. Limuzyna,
pomalowana w bia艂o-czarne pasy, ju偶 z daleka wpada艂a w oko.
- Nigdzie mi si臋 nie 艣pieszy. Koniecznie musicie do mnie wst膮pi膰.
Nianie powiedzia艂y, 偶e wezm膮 Pongo i Mimi i wr贸c膮 zaj膮膰 si臋 kolacj膮, ale
wysoka kobieta upar艂a si臋, 偶e psy tak偶e musz膮 j膮 odwiedzi膰.
- S膮 takie pi臋kne. Chc臋 je pokaza膰 m臋偶owi.
- Jak si臋 teraz nazywasz, Torturello? - spyta艂a pani Poczciwi艅ska, gdy
przechodzili zielonym marmurowym korytarzem do salonu wy艂o偶onego czerwonym
marmurem.
- Wci膮偶 si臋 nazywam de Mon - odpar艂a Torturella. - Jestem ostatnia z
rodu, wi臋c zmusi艂am m臋偶a, 偶eby to on przyj膮艂 moje nazwisko.
Wtem proste, absolutnie bia艂e norki zsun臋艂y jej si臋 z ramion na pod艂og臋.
Pan Poczciwi艅ski schyli艂 si臋 po nie.
- C贸偶 za pi臋kne futro - zauwa偶y艂. - Ale na t臋 pogod臋 jest chyba za
ciep艂e?
- Mnie nigdy nie jest za ciep艂o - o艣wiadczy艂a Torturella. - Nosz臋 futra
przez okr膮g艂y rok. Sypiam w po艣cieli z gronostaj贸w.
- Bardzo gustownie - mrukn膮艂 pan Poczciwi艅ski uprzejmym tonem. - A dobrze
si臋 pierze?
- Uwielbiam futra! - ci膮gn臋艂a Torturella, jak gdyby go nie us艂ysza艂a. -
To tre艣膰 mojego 偶ycia! W艂a艣nie dlatego wysz艂am za ku艣nierza.
Na te s艂owa do salonu wszed艂 pan de Mon - drobny cz艂owieczek o wiecznie
zmartwionej twarzy. Poza tym, 偶e by艂 ku艣nierzem, niewiele mo偶na by o nim
powiedzie膰. Torturella przedstawi艂a go, po czym spyta艂a:
- A gdzie偶 si臋 podzia艂y te dwa rozkoszne psiska?
Pongo i Mimi siedzieli pod fortepianem g艂odni jak wilki, bo czerwone
marmurowe 艣ciany przywodzi艂y im na my艣l plastry surowego mi臋sa.
- Spodziewaj膮 si臋 dzieci - oznajmi艂a weso艂o pani Poczciwi艅ska.
- Nie mo偶e by膰!
To wspaniale! - ucieszy艂a si臋 Torturella. - Pieski, chod藕cie no tu!
Pongo i Mimi podeszli uprzejmie.
- Mo偶na by z nich zrobi膰 zachwycaj膮ce futro, nie s膮dzisz? - Torturella
zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a. - Nosi艂abym je wiosn膮, na czarny kostium. 呕e te偶 nie
przysz艂o nam do g艂owy szy膰 futer z psich sk贸r!
Pongo warkn膮艂 gro藕nie.
- Pongo, kochany, to by艂 tylko 偶art. - M贸wi膮c to, pani Poczciwi艅ska
pog艂aska艂a go i zwr贸ci艂a si臋 do kole偶anki: - Czasami mam wra偶enie, 偶e one
rozumiej膮 ka偶de nasze s艂owo.
Ale oczywi艣cie wcale w to nie wierzy艂a. A tymczasem by艂a to prawda.
A 艣ci艣lej - by艂a to prawda w wypadku Pongo. Mimi nie rozr贸偶nia艂a tylu
ludzkich s艂贸w co on. Zrozumia艂a jednak 偶art Torturelli i uzna艂a, 偶e jest w
bardzo kiepskim gu艣cie. Natomiast Pongo by艂 po prostu w艣ciek艂y. jak mo偶na
powiedzie膰 co艣 takiego w obecno艣ci jego 偶ony, i to akurat wtedy, gdy
spodziewa si臋 swoich pierwszych dzieci! Ucieszy艂 si臋 widz膮c, 偶e Mimi nie
posmutnia艂a.
- Musicie wpa艣膰 do nas na obiad... w przysz艂膮 sobot臋 - powiedzia艂a
Torturella.
Nie znajduj膮c 偶adnej wym贸wki (bo by艂a bardzo prawdom贸wna), pani
Poczciwi艅ska zgodzi艂a si臋, dodaj膮c, 偶e nie powinni ju偶 d艂u偶ej zatrzymywa膰
gospodarzy.
Gdy szli korytarzem do wyj艣cia, przemkn臋艂a ko艂o nich prze艣liczna bia艂a
perska kotka i pobieg艂a schodami na g贸r臋. Pani Poczciwi艅ska zachwyci艂a si臋
ni膮.
- W艂a艣ciwie to jej nie lubi臋 - stwierdzi艂a Torturella. - Utopi艂abym j膮,
gdyby nie by艂a taka cenna.
Kotka odwr贸ci艂a si臋 na schodach i prychn臋艂a gniewnie. By膰 mo偶e na Pongo i
Mimi... ale niekoniecznie.
- Musicie pos艂ucha膰 mojego nowego klaksonu - powiedzia艂a Torturella, gdy
wyszli przed dom. - Jest najg艂o艣niejszy w ca艂ej Anglii.
Przecisn臋艂a si臋 obok szofera i zatr膮bi艂a przeci膮gle. Pongo i Mimi omal
nie og艂uchli.
- 艢liczne, urocze psiska - zwr贸ci艂a si臋 do nich Torturella, wsiadaj膮c do
limuzyny w bia艂o-czarne pasy. - Tak by艣cie pasowa艂y do mojego samochodu...
i moich bia艂o-czarnych w艂os贸w.
Szofer otuli艂 kolana de Mon贸w pledem z soboli i pasiasta limuzyna
odjecha艂a.
- Ten w贸z wygl膮da jak przej艣cie dla pieszych na k贸艂kach - za偶artowa艂 pan
Poczciwi艅ski i spyta艂 偶on臋: - Czy w szkole twoja przyjaci贸艂ka te偶 mia艂a
bia艂o-czarne w艂osy?
- Wcale si臋 z ni膮 nie przyja藕ni艂am - sprostowa艂a. - Ba艂am si臋 jej. Ale
rzeczywi艣cie, w艂osy mia艂a takie same. Jeden warkocz bia艂y, a drugi czarny.
"Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e si臋 o偶eni艂em z tob膮, a nie z Torturell膮 de Mon" -
pomy艣la艂 pan Poczciwi艅ski. 呕al mu by艂o jej m臋偶a. A Pongo i Mimi serdecznie
偶a艂owali bia艂ej kotki.
Z艂ociste s艂o艅ce zasz艂o i nasta艂 niebieski zmierzch. Park by艂 ju偶 prawie
pusty; w oddali dozorca wo艂a艂: "Zamykamy! Zamykamy!" Spieczone trawniki
roztacza艂y wo艅 siana, a od strony jeziorka dolatywa艂 zapach wody i
chwast贸w. Wszystkie domy na obrze偶ach parku, w kt贸rych mie艣ci艂y si臋 biura
rz膮du, by艂y zamkni臋te na cztery spusty, a 艣wiat艂a w ich oknach wygaszone.
Tylko u Poczciwi艅skich okna kusi艂y jasnym blaskiem. Wkr贸tce Pongo i Mimi
zwietrzyli smakowit膮 kolacj臋. Poczciwi艅scy te偶 lubili ten zapach.
Zatrzymali si臋, by zajrze膰 przez 偶elazn膮 balustrad臋 do kuchni. Mie艣ci艂a
si臋 w suterenie, lecz wcale nie by艂a ciemna. Mia艂a drzwi i dwa wielkie okna
wychodz膮ce na w膮skie, brukowane podw贸rko le偶膮ce poni偶ej poziomu ulicy, tak
typowe dla starych dom贸w w Londynie. W膮skie, schodki prowadzi艂y stamt膮d na
chodnik.
Zagl膮daj膮c przez barierk臋 pomy艣leli, 偶e ich jasno o艣wietlona kuchnia jest
naprawd臋 艂adna. Pomalowana na bia艂o, mia艂a pod艂og臋 wy艂o偶on膮 czerwonym
linoleum. Sta艂 tam kredens z porcelanow膮 zastaw膮 w niebieskie groszki,
nowoczesna kuchenka elektryczna do gotowania i - specjalnie dla nia艅 -
staro艣wiecki piec w臋glowy. Niania Kucharska wyci膮ga艂a co艣 w艂a艣nie z
piekarnika i podlewa艂a t艂uszczem, a niania Lokajska ustawia艂a talerze w
windzie, kt贸r膮 mia艂y wyjecha膰 na g贸r臋, do jadalni, niczym lalki w teatrze
kukie艂kowym. Ko艂o pieca sta艂y dwa wymoszczone poduszkami kosze dla ps贸w.
Przed nimi za艣, w dw贸ch l艣ni膮cych miseczkach, czeka艂a ju偶 na Pongo i Mimi
przepyszna kolacja.
- Mam nadziej臋, 偶e nie zm臋czyli艣my Mimi - powiedzia艂 pan Poczciwi艅ski,
otwieraj膮c kluczem frontowe drzwi.
Mimi chcia艂a odpowiedzie膰, 偶e nigdy w 偶yciu nie czu艂a si臋 lepiej. A 偶e
nie potrafi艂a m贸wi膰, spr贸bowa艂a to wszystko okaza膰 i wymachuj膮c ogonem,
pogna艂a do kuchni. Pongo poszed艂 w jej 艣lady, nie mog膮c si臋 doczeka膰
kolacji i chwili, gdy za艣nie przy ciep艂ym piecu, u boku kochanej 偶ony.
- Szkoda, 偶e my nie mo偶emy merda膰 ogonem o艣wiadczy艂 pan Poczciwi艅ski.
`tc
Narodziny szczeni膮t
`tc
Kolacja u Torturelli de Mon odbywa艂a si臋 w pokoju o 艣cianach wy艂o偶onych
czarnym marmurem, przy bia艂ym marmurowym stole. Potrawy by艂y zgo艂a
niezwyk艂e.
Zupa mia艂a barw臋 ciemnoczerwon膮. A jaki smak? Pieprzu!
Ryba by艂a jasnozielona. A jak smakowa艂a? Jak pieprz!
Mi臋so by艂o jasnoniebieskie. A co przypomina艂o w smaku? Pieprz!
Wszystko, ale to wszystko smakowa艂o jak pieprz, nawet lody... o zgrozo,
czarne!
Jedynymi go艣膰mi byli pa艅stwo Poczciwi艅scy. Po kolacji przeszli do salonu
z czerwonego marmuru, gdzie rozpalono w olbrzymim kominku, i usiedli,
oddychaj膮c 艂apczywie. Pan de Mon tak偶e ci臋偶ko dysza艂. Torturella, w
at艂asowej sukni o barwie rubin贸w i ze szmaragdami na szyi, przysun臋艂a si臋
jak najbli偶ej paleniska.
- Podsy膰 ogie艅, niech bucha! - zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a.
Pan de Mon wznieci艂 takie p艂omienie, 偶e go艣cie pomy艣leli, i偶 zajmie si臋
ca艂y komin.
- Ach, c贸偶 za rozkosz! - zawo艂a艂a Torturella, bij膮c brawo z rado艣ci. -
Ale nigdy nie pali si臋 tak d艂ugo, jak bym chcia艂a! - Zaledwie ogie艅 nieco
przygas艂, zadr偶a艂a i otuli艂a si臋 prostymi, absolutnie bia艂ymi norkami.
Go艣cie zabawili tylko tyle, ile nakazywa艂a uprzejmo艣膰, i po偶egnawszy si臋
spiesznie, ruszyli skrajem parku, pr贸buj膮c och艂on膮膰.
- Przedziwne nazwisko... "de Mon" - odezwa艂 si臋 nagle pan Poczciwi艅ski. -
Gdy je z艂膮czy膰, wychodzi "demon". Mo偶e Torturella jest diab艂em w ludzkiej
sk贸rze? Pewnie dlatego tak lubi wszystko, co piecze!
Jego 偶ona u艣miechn臋艂a si臋, wiedz膮c, 偶e tylko 偶artuje. Nagle zawo艂a艂a:
- No tak! Skoro byli艣my u nich na kolacji, to teraz musimy si臋 im
zrewan偶owa膰., Powinni艣my tak偶e zaprosi膰 kilka innych os贸b. Lepiej uwi艅my
si臋 z tym, zanim Mimi urodzi szczeni臋ta. Wielkie nieba, a to co?
Co艣 mi臋kkiego ociera艂o jej si臋 o kostki.
- To kotka Torturelli - rzek艂 pan Poczciwi艅ski. - Wracaj, kiciu. zgubisz
si臋.
Ale kotka odprowadzi艂a ich pod sam dom.
- Mo偶e jest g艂odna? - zaniepokoi艂a si臋 pani Poczciwi艅ska.
- Pewnie tak, chyba 偶e lubi pieprz - odpar艂 jej m膮偶. Nadal 艂apczywie
wdycha艂 nocne powietrze, by ugasi膰 ogie艅 w gardle.
- Pog艂aszcz j膮, a ja jej naszykuj臋 co艣 do zjedzenia rzuci艂a pani
Poczciwi艅ska.
Zesz艂a na podw贸rko i na palcach w艣lizn臋艂a si臋 do kuchni, 偶eby nie zbudzi膰
Pongo i Mimi, kt贸rzy spali w swych koszach. Wkr贸tce wr贸ci艂a nios膮c mleko i
p贸艂 puszki sardynek. Bia艂a - kotka spa艂aszowa艂a jedno i drugie, po czym
ruszy艂a po schodkach na d贸艂.
- Czy偶by chcia艂a u nas zosta膰?
Na to wygl膮da艂o. Ale w艂a艣nie w tym momencie Pongo obudzi艂 si臋 i
zaszczeka艂 g艂o艣no. Bia艂a kotka zawr贸ci艂a i znikn臋艂a w ciemno艣ciach.
- I ca艂e szcz臋艣cie - stwierdzi艂 pan Poczciwi艅ski. - Torturella odda艂aby
nas w r臋ce policji, gdyby艣my zabrali jej cenn膮 kotk臋.
Zeszli do kuchni, gdzie stawili czo艂a Pongo, kt贸ry u艣ciska艂 ich z ca艂ej
si艂y. Mimi, cho膰 jeszcze zaspana, tak偶e natar艂a na nich dzielnie. Ludzie i
psy kot艂owali si臋 na dywaniku przed piecem, a偶 pani Poczciwi艅ska
u艣wiadomi艂a sobie poniewczasie, 偶e ca艂y smoking jej m臋偶a b臋dzie oblepiony
bia艂ymi w艂osami.
Mniej wi臋cej trzy tygodnie p贸藕niej Mimi zacz臋艂a si臋 zachowywa膰 bardzo
dziwnie. Myszkowa艂a po ca艂ym domu szczeg贸ln膮 uwag臋 po艣wi臋caj膮c szafom i
kufrom. Najbardziej za艣 interesowa艂a si臋 wielk膮 szaf膮 obok sypialni pa艅stwa
Poczciwi艅skich. Nianie trzyma艂y tam rozmaite wiadra i szczotki, wi臋c nie
by艂o gdzie palca wetkn膮膰. Je艣li ju偶 Mimi udawa艂o si臋 tam wcisn膮膰, za ka偶dym
razem potr膮ca艂a co艣 z 艂oskotem i wyskakiwa艂a zmaltretowana.
- Co艣 takiego, ona chce tam urodzi膰 swoje ma艂e! - zdumia艂a si臋 niania
Kucharska.
- Mimi, skarbie, tylko nie w tej ciemnej, dusznej szafie! - zawo艂a艂a
niania Lokajska. - Potrzeba ci 艣wiat艂a i 艣wie偶ego powietrza.
Pani Poczciwi艅ska zasi臋gn臋艂a rady Cudownego Weterynarza i us艂ysza艂a, 偶e
Mimi potrzebuje teraz ma艂ego, zamkni臋tego pomieszczenia, gdzie by si臋 czu艂a
bezpieczna, wi臋c skoro upodoba艂a sobie schowek na miot艂y, to trzeba j膮 tam
wpu艣ci膰. Najlepiej od razu, 偶eby si臋 mog艂a oswoi膰 z nowym otoczeniem,
chocia偶 szczeni臋ta mia艂y przyj艣膰 na 艣wiat dopiero za kilka dni.
Tak wi臋c kub艂y i szczotki wyw臋drowa艂y z szafy, a ich miejsce zaj臋艂a
uszcz臋艣liwiona Mimi. Pongo by艂 nieco ura偶ony, 偶e nie pozwolono mu si臋
przeprowadzi膰 razem z ni膮, ale wyt艂umaczy艂a mu, 偶e psie matki wol膮 rodzi膰
na osobno艣ci, wi臋c tylko czule wyliza艂 jej ucho i odpar艂, 偶e rozumie.
- Mam nadziej臋, 偶e dzisiejsza kolacja jej nie zdenerwuje - rzek艂 pan
Poczciwi艅ski, gdy po powrocie zasta艂 Mimi zadomowion膮 w szafie. - Chcia艂bym
ju偶 mie膰 to za sob膮.
Przyj臋cie mia艂o si臋 odby膰 wieczorem. Ze wzgl臋du na obecno艣膰 innych go艣ci
przygotowano normalne potrawy, ale pani Poczciwi艅ska uprzejmie postawi艂a
przed de Monami wysokie m艂ynki do pieprzu. Torturella zmieli艂a go tyle, 偶e
wi臋kszo艣膰 go艣ci przy stole kicha艂a, za to jej m膮偶 wcale nie u偶ywa艂
przypraw. A jad艂 du偶o wi臋cej ni偶 u siebie.
Torturella posypywa艂a w艂a艣nie pieprzem sa艂atk臋 owocow膮, gdy wesz艂a niania
Lokajska i szepn臋艂a co艣 pani domu na ucho. Zaskoczona gospodyni przeprosi艂a
go艣ci na chwil臋 i wybieg艂a z jadalni. Kilka minut p贸藕niej niania Lokajska
wesz艂a znowu i szepn臋艂a co艣 do pana Poczciwi艅skiego. Tak偶e i on przeprosi艂
zebranych, wyra藕nie zaskoczony, i wybieg艂. Ci z obecnych, kt贸rzy akurat nie
kichali, rozmawiali kulturalnie. Wtem niania Lokajska wesz艂a po raz trzeci.
- Panie i panowie! - odezwa艂a si臋 dramatycznie. - Szczeni臋ta przychodz膮
na 艣wiat wcze艣niej, ni偶 si臋 spodziewano. W zwi膮zku z tym pa艅stwo
Poczciwi艅scy przypominaj膮, 偶e Mimi dotychczas nie by艂a matk膮. Potrzebuje
absolutnego spokoju.
Natychmiast zapad艂a cisza, kt贸r膮 przerwa艂o tylko czyje艣 zduszone
kichni臋cie. Go艣cie wstali, szeptem wznie艣li toast na cze艣膰 m艂odej matki i
na palcach wymkn臋li si臋 z domu.
Wszyscy z wyj膮tkiem Torturelli de Mon. Gdy znalaz艂a si臋 w korytarzu,
podesz艂a wprost do niani Lokajskiej, kt贸ra odprowadza艂a go艣ci, i zapyta艂a
stanowczo:
- Gdzie s膮 szczeniaki?
Niania Lokajska ani my艣la艂a odpowiada膰, lecz Torturella us艂ysza艂a g艂osy
gospodarzy i pobieg艂a na g贸r臋. Tym razem mia艂a na sobie czarn膮 at艂asow膮
sukni臋 i kilka sznur贸w pere艂, a do tego te same proste, absolutnie bia艂e
norki. Siedzia艂a w nich przez ca艂膮 kolacj臋, mimo i偶 w jadalni by艂o bardzo
ciep艂o (a pieprz te偶 piek艂 niezgorzej).
- Musz臋, koniecznie musz臋 zobaczy膰 milusie szczeni臋ta! - zawo艂a艂a.
Drzwi szafy by艂y uchylone. Gospodarze siedzieli w 艣rodku i uspokajali
Mimi, kt贸ra zd膮偶y艂a urodzi膰 troje szczeni膮t, zanim niania Lokajska -
przynosz膮c jej po偶ywn膮 kolacj臋 z kurcz臋cia - odkry艂a, co si臋 dzieje.
Torturella gwa艂townym szarpni臋ciem otworzy艂a drzwi na o艣cie偶 i wlepi艂a
wzrok w trzy male艅stwa.
- Ale偶 to jakie艣 kundle... ca艂e bia艂e, bez jednej jedynej plamki! Musicie
je natychmiast potopi膰!
- Dalmaty艅czyki zawsze rodz膮 si臋 bia艂e - wyja艣ni艂 pan Poczciwi艅ski,
przeszywaj膮c j膮 w艣ciek艂ym spojrzeniem. - C臋tki wychodz膮 p贸藕niej.
- Zreszt膮 nawet gdyby nie by艂y rasowe, i tak by艣my ich nie utopili! -
dorzuci艂a jego 偶ona z oburzeniem.
- Ale偶 to bardzo 艂atwe - stwierdzi艂a Torturella. - Topi艂am dziesi膮tki,
setki ma艂ych mojej kotki. Ona zawsze wybiera na ojca swoich dzieci jakiego艣
paskudnego dachowca, tak 偶e nigdy nie warto ich zatrzymywa膰.
- Ale zostawiasz jej chyba chocia偶 po jednym dziecku? - spyta艂a pani
Poczciwi艅ska.
- Jeszcze czego! Nie op臋dzi艂abym si臋 od kot贸w. Jeste艣cie pewni, 偶e te
okropne bia艂e szczurki to ma艂e dalmaty艅czyki czystej rasy?
- Jak najbardziej! - warkn膮艂 pan Poczciwi艅ski. - A teraz prosz臋 ci臋,
odejd藕. Denerwujesz Mimi.
Istotnie, Mimi by艂a zdenerwowana. Nawet w obecno艣ci pa艅stwa
Poczciwi艅skich, kt贸rzy mogli obroni膰 j膮 i jej dzieci, ba艂a si臋 troch臋 tej
wysokiej kobiety o czarno-bia艂ych w艂osach i takim przenikliwym wzroku. No i
ta biedna kotka, kt贸ra straci艂a wszystkie koci臋ta! Nigdy, przenigdy tego
nie zapomn臋! - my艣la艂a Mimi, nie wiedz膮c jeszcze, jak bardzo si臋 pewnego
dnia ucieszy, 偶e nie zapomnia艂a.
- Ile czasu up艂ynie, zanim mo偶na b臋dzie oddzieli膰 ma艂e od matki? -
zainteresowa艂a si臋 Torturella. - Pytam na wypadek, gdybym chcia艂a je kupi膰.
- Siedem, osiem tygodni - odpar艂 pan Poczciwi艅ski. - Ale one nie b臋d膮 na
sprzeda偶. - Co rzek艂szy, zamkn膮艂 jej drzwi szafy przed nosem, a niania
Lokajska wyprowadzi艂a j膮 bez ceregieli.
Tymczasem niania Kucharska pr贸bowa艂a dodzwoni膰 si臋 do Cudownego
Weterynarza, lecz nie zasta艂a go, bo wyszed艂, wezwany do nag艂ego wypadku.
Jego 偶ona obieca艂a przekaza膰 mu wiadomo艣膰, jak tylko wr贸ci, jednocze艣nie
zapewniaj膮c, 偶e nie ma powodu do obaw, bo wszystko wskazuje na to, 偶e Mimi
艣wietnie sobie radzi.
I rzeczywi艣cie. Na 艣wiat przysz艂o czwarte szczeni臋. Mimi umy艂a je, a pan
Poczciwi艅ski wytar艂, podczas gdy jego 偶ona karmi艂a Mimi ciep艂ym mlekiem.
Male艅stwo do艂膮czono do pozosta艂ych trzech, w koszyku tak ustawionym, by
matka mog艂a na nie patrze膰. Wkr贸tce urodzi艂o si臋 pi膮te szczeni臋. A potem
sz贸ste... i si贸dme.
Czas mija艂. 脫sme szczeni臋, dziewi膮te! No, to ju偶 chyba koniec? Dalmatynki
rzadko kiedy rodz膮 wi臋cej dzieci za pierwszym razem. Dziesi臋膰 szczeni膮t!
Jedena艣cie!
Wtem pojawi艂o si臋 dwunaste szczeni臋, zupe艂nie niepodobne do rodze艅stwa.
Prze艣wiecaj膮ce przez bia艂e w艂oski cia艂ko nie by艂o r贸偶owe, lecz chorobliwie
偶贸艂te. I zamiast wierzga膰 ma艂ymi n贸偶kami, kruszyna le偶a艂a nieruchomo.
Siedz膮ce przy drzwiach szafy nianie powiedzia艂y, 偶e urodzi艂a si臋 martwa.
- Ale maj膮c ich tyle, matka nie odczuje tej straty pociesza艂a niania
Kucharska.
Trzymaj膮c male艅stwo w otwartej d艂oni, pan Poczciwi艅ski spojrza艂 na nie z
偶alem.
- To niesprawiedliwe, 偶eby mia艂o w og贸le nie zazna膰 偶ycia - powiedzia艂a
jego 偶ona ze 艂zami w oczach.
Nagle pan Poczciwi艅ski przypomnia艂 sobie co艣, o czym kiedy艣 czyta艂.
Zacz膮艂 masowa膰 szczeniaka, a potem naciera膰 go delikatnie r臋cznikiem. I
naraz wok贸艂 ma艂ego noska pojawi艂a si臋 r贸偶owa otoczka... a偶 wreszcie ca艂e
cia艂ko zar贸偶owi艂o si臋 pod 艣nie偶nobia艂ymi w艂oskami. Szczeniak poruszy艂
n贸偶kami! Otworzy艂 pyszczek! 呕y艂!
Pan Poczciwi艅ski natychmiast przystawi艂 go do Mimi by mog艂a go szybko
nakarmi膰. Malec le偶a艂 i ssa艂 mleko, dop贸ki nie narodzi艂o si臋 kolejne
szczeni臋 - bo na tym si臋 nie sko艅czy艂o. Razem by艂o ju偶 wi臋c trzyna艣cie!
Tu偶 przed 艣witem rozleg艂 si臋 dzwonek do drzwi. Przyby艂 Cudowny
Weterynarz, kt贸ry przez ca艂膮 noc ratowa艂 偶ycie psu potr膮conemu przez
samoch贸d. Do tej pory wszystkie szczeni臋ta przysz艂y ju偶 na 艣wiat, a Mimi
karmi艂a osiem z nich - bo tylko tyle mog艂a karmi膰 jednocze艣nie.
- Znakomicie! - oznajmi艂 Cudowny Weterynarz. - Naprawd臋 wspania艂a
rodzinka. A jak si臋 miewa m艂ody tata?
Poczciwi艅scy zawstydzili si臋. Od narodzin pierwszych szczeni膮t ani razu
nie pomy艣leli o Pongo. On za艣, zamkni臋ty w kuchni, przez ca艂膮 noc drepta艂
tam i z powrotem i tylko raz czego艣 si臋 dowiedzia艂 - gdy niania Kucharska
zesz艂a zaparzy膰 kaw臋 i przygotowa膰 kanapki. Powiedzia艂a mu wtedy -
oczywi艣cie 偶artem, bo nie s膮dzi艂a, 偶e zrozumie i偶 Mimi radzi sobie
doskonale.
- Biedny Pongo, musimy go wpu艣ci膰 na g贸r臋 - rzek艂a pani Poczciwi艅ska. Ale
Cudowny Weterynarz powiedzia艂, 偶e psie matki nie lubi膮, jak m臋偶owie kr臋c膮
si臋 ko艂o nich zaraz po porodzie. W tej偶e chwili rozleg艂 si臋 stukot pazur贸w
o wypolerowan膮 pod艂og臋 korytarza i Pongo wbieg艂 na g贸r臋, przeskakuj膮c po
cztery stopnie naraz. Niania Kucharska zesz艂a zaparzy膰 herbat臋 dla
Cudownego Weterynarza i zaniepokojony ojciec przemkn膮艂 obok niej, gdy tylko
uchyli艂a drzwi.
- Uwa偶aj, Pongo! - ostrzeg艂 Cudowny Weterynarz. - Ona mo偶e ci臋 teraz nie
chcie膰.
Ale Mimi uderza艂a s艂abo ogonem o dno szafy.
- Zejd藕 na 艣niadanie i wy艣pij si臋 dobrze - przykaza艂a m臋偶owi, cho膰 opr贸cz
niego nikt nic nie us艂ysza艂. On za艣 oczami i radosnym merdaniem ogona
powiedzia艂 jej wszystko, co czuje, wyrazi艂 ca艂膮 sw膮 mi艂o艣膰 do niej i do
tych o艣miu wspania艂ych szczeni膮t, jedz膮cych pierwsze w swym 偶yciu
艣niadanie. I do tych innych, w koszyku, czekaj膮cych na swoj膮 kolej... ile
ich w艂a艣ciwie by艂o?
- Szkoda, 偶e psy nie potrafi膮 liczy膰 - stwierdzi艂a pani Poczciwi艅ska.
Lecz Pongo potrafi艂 liczy膰, i to doskonale. Zszed艂 do kuchni z wysoko
podniesion膮 g艂ow膮 i nowym b艂yskiem w pi臋knych ciemnych oczach. Wiedzia艂, 偶e
jest teraz dumnym ojcem pi臋tna艣ciorga dzieci.
`tc
Perdita
`tc
- A teraz musicie si臋 postara膰 o mamk臋 - o艣wiadczy艂 Poczciwi艅skim Cudowny
Weterynarz.
Wyja艣ni艂, 偶e wprawdzie Mimi da z siebie wszystko, by wykarmi膰 pi臋tna艣cie
szczeni膮t, lecz strasznie przy tym wychudnie i opadnie z si艂. A silniejsze
szczeni臋ta b臋d膮 dostawa膰 wi臋cej mleka ni偶 s艂absze. Male艅stwo, kt贸re pan
Poczciwi艅ski przywr贸ci艂 do 偶ycia, by艂o bardzo drobne i wymaga艂o specjalnej
opieki.
Najwi臋ksze szczeni臋 mia艂o czarn膮 艂atk臋 na uchu i policzku. Jest to
powa偶na wada u dalmaty艅czyk贸w, kt贸re jak to pan Poczciwi艅ski wyja艣ni艂
Torturelli de Mon - powinny si臋 rodzi膰 ca艂kiem bia艂e. Niekt贸rzy utopiliby
pewnie takiego 艂aciatego szczeniaka, bo nigdy nie mia艂by wi臋kszej warto艣ci.
Ale w艂a艣nie dlatego Poczciwi艅scy szczeg贸lnie go lubili. (No i cieszyli si臋,
偶e potrafi膮 go rozpozna膰 - dop贸ki po kilku tygodniach nie zacz臋艂y pojawia膰
si臋 c臋tki, odr贸偶niali jedynie niewielkiego szczeniaka z 艂atk膮 i drobne,
delikatne male艅stwo.)
Cudowny Weterynarz powiedzia艂, 偶e mamk膮 mo偶e zosta膰 tylko jaka艣 biedna
psica, kt贸ra straci艂a swoje dzieci, ale ma jeszcze mleko. Przypuszcza艂, 偶e
uda mu si臋 za艂atwi膰 takiego psa. Nie mia艂 jednak stuprocentowej pewno艣ci,
wobec czego doradzi艂 Poczciwi艅skim, 偶eby obdzwonili wszystkie schroniska
dla bezpa艅skich ps贸w. A do czasu znalezienia mamki niech pomagaj膮 Mimi
karmi膮c szczeni臋ta z butelki dla lalek albo ze zbiorniczka do staromodnych
wiecznych pi贸r.
Co rzek艂szy, Cudowny Weterynarz poszed艂 do domu zdrzemn膮膰 si臋 godzink臋
przed czekaj膮c膮 go od rana prac膮.
Niania Kucharska przygotowa艂a 艣niadanie, a niania Lokajska wyprowadzi艂a
Pongo, 偶eby troch臋 pobiega艂. Mimi te偶 da艂a si臋 przekona膰, 偶eby zostawi艂a
dzieci na chwil臋 i wysz艂a na kr贸ciutki spacer. Zanim wr贸ci艂a, pani
Poczciwi艅ska zd膮偶y艂a ju偶 posprz膮ta膰 w szafie. Mimi nakarmi艂a drug膮 tur臋
szczeni膮t, po czym wraz z ca艂膮, licz膮c膮 pi臋tna艣cie sztuk gromadk膮 zapad艂a w
g艂臋boki sen. A na dole, w kuchni, Pongo tak偶e spa艂 snem sprawiedliwego,
wiedz膮c, 偶e wszystko jest w porz膮dku.
Natychmiast po otwarciu sklep贸w pani Poczciwi艅ska wysz艂a i kupi艂a butelk臋
dla lalek oraz zbiorniczek do wiecznego pi贸ra. Potem jej m膮偶 i obie nianie
na zmian臋 karmi艂y szczeni臋ta. Pani Poczciwi艅ska sama chcia艂a si臋 tym zaj膮膰,
ale nie odchodzi艂a od telefonu, pr贸buj膮c znale藕膰 mamk臋. Nianie by艂y za
grube, 偶eby wygodnie usadowi膰 si臋 w szafie, tote偶 wkr贸tce ca艂e karmienie
spad艂o na pana domu. Radzi艂 sobie znakomicie, cho膰 by艂 przy tym mo偶e ciut
apodyktyczny. Oczywi艣cie, nie m贸g艂 p贸j艣膰 do pracy, co by艂o mu nie na r臋k臋,
bo w艂a艣nie mia艂 zawrze膰 wa偶n膮 transakcj臋.
Na szcz臋艣cie w sypialni znajdowa艂 si臋 telefon, i to z d艂ugim sznurem. Tak
wi臋c pan Poczciwi艅ski m贸g艂 jednocze艣nie telefonowa膰 i karmi膰 szczeni臋ta.
Siedzia艂 w ciemnej szafie, wraz z Mimi, jej pi臋tna艣ciorgiem dzieci i
telefonem. Niewiele brakowa艂o, a korzystna transakcja nie dosz艂aby do
skutku, gdy偶 w pewnej chwili przycisn膮艂 sobie szczeniaka do ucha, a do
s艂uchawki nala艂 mleka.
Jeszcze na dobre si臋 nie roz艂膮czy艂, a ju偶 Cudowny Weterynarz zadzwoni艂 z
wiadomo艣ci膮, 偶e niestety w ca艂ym Londynie nie znalaz艂 mamki. Pani
Poczciwi艅skiej tak偶e si臋 to nie uda艂o. Zacz臋艂a ju偶 wydzwania膰 do
podmiejskich schronisk. Wreszcie pod wiecz贸r dowiedzia艂a si臋, 偶e blisko
pi臋膰dziesi膮t kilometr贸w od Londynu przebywa suczka kt贸ra ma jeszcze troch臋
mleka. Tyle 偶e dopiero co j膮 przywieziono do schroniska, wi臋c musi tam
zosta膰 przez kilka dni, na wypadek, gdyby kto艣 si臋 po ni膮 zg艂osi艂.
Pan Poczciwi艅ski wyjrza艂 z szafy. Po nie przespanej nocy i ca艂ym dniu
sp臋dzonym na karmieniu szczeniak贸w by艂 ju偶 porz膮dnie zm臋czony, ale
zamierza艂 pomaga膰 Mimi a偶 do czasu znalezienia mamki. - A mo偶e warto
pojecha膰 i sprawdzi膰, czy nie uda si臋 po偶yczy膰 tego psa? - zapyta艂. -
Powiedz, 偶e je艣li w艂a艣ciciel si臋 zg艂osi, natychmiast go oddamy. Tak wi臋c
pani Poczciwi艅ska wyprowadzi艂a samoch贸d ze starej stajni na ty艂ach domu i
pe艂na nadziei ruszy艂a w drog臋. Ale po przyje藕dzie do schroniska us艂ysza艂a,
偶e w艂a艣ciciel suczki ju偶 j膮 odebra艂. Maj膮c na uwadze jej dobro cieszy艂a
si臋, a zarazem by艂a straszliwie rozczarowana. My艣la艂a o Mimi, wyczerpanej
przez nadmiar szczeni膮t, i o swoim m臋偶u, kt贸ry prawdopodobnie nie zechce
wyj艣膰 z szafy, 偶eby si臋 przespa膰, i zacz臋艂a w膮tpi膰, czy kiedykolwiek
znajdzie mamk臋.
By艂o ju偶 prawie ca艂kiem ciemno - ponury, d偶d偶ysty pa藕dziernikowy wiecz贸r.
Przez ca艂e popo艂udnie si膮pi艂o, ale pani Poczciwi艅ska nie zwraca艂a na to
uwagi, dop贸ki mia艂a resztki nadziei. Teraz, gdy rusza艂a w drog臋 powrotn膮 do
Londynu, pogoda przygn臋bia艂a j膮 coraz bardziej. La艂o jak z cebra,
wycieraczki nie nad膮偶a艂y zbiera膰 wody z szyby.
Jad膮c szos膮 przecinaj膮c膮 odludn膮 艂膮k臋 nagle ujrza艂a przed sob膮 co艣, co
przypomina艂o le偶膮cy na drodze tobo艂ek. Zwolni艂a, a kiedy podjecha艂a bli偶ej,
przekona艂a si臋, 偶e to nie 偶aden tobo艂ek, lecz pies. Od razu pomy艣la艂a, 偶e
widocznie przejecha艂 go samoch贸d. Boj膮c si臋 tego, co mo偶e zasta膰,
zahamowa艂a i wysiad艂a.
W pierwszej chwili s膮dzi艂a, 偶e zwierz臋 nie 偶yje, lecz gdy si臋 nad nim
pochyli艂a, pies wsta艂 z wysi艂kiem. Najwyra藕niej nic z艂ego mu si臋 nie sta艂o.
By艂 tak ubabrany w b艂ocie, 偶e nie potrafi艂a rozpozna膰 rasy. W 艣wietle
reflektor贸w widzia艂a jedynie, 偶e biedak jest straszliwie wychudzony.
Odezwa艂a si臋 do niego 艂agodnie. Machn膮艂 s艂abo obwis艂ym ogonem i zwiesi艂 go
z powrotem.
"Nie mog臋 go tak zostawi膰 - pomy艣la艂a. - Nawet je偶eli nie wpad艂 pod
samoch贸d, to na pewno umiera z g艂odu. 艂adna historia!" Maj膮c w domu ju偶
siedemna艣cie ps贸w nie chcia艂a przygarnia膰 jeszcze w艂贸cz臋gi, wiedzia艂a
jednak, 偶e nie potrafi艂aby odprowadzi膰 tego biedaka do komisariatu.
Pog艂aska艂a go, pr贸buj膮c nak艂oni膰, 偶eby poszed艂 za ni膮. Wyra藕nie chcia艂 to
zrobi膰, lecz nogi tak mu si臋 trz臋s艂y, 偶e wzi臋艂a go na r臋ce i zanios艂a do
samochodu. Mia艂a wra偶enie, 偶e d藕wiga worek ko艣ci. Nagle co艣 zauwa偶y艂a. Czym
pr臋dzej po艂o偶y艂a chudzielca na zakrytym pokrowcem siedzeniu wozu i zapali艂a
艣wiat艂o. Ujrza艂a, 偶e jest to karmi膮ca suczka kt贸ra pomimo zag艂odzenia ma
jeszcze troch臋 mleka.
Wskoczy艂a za kierownic臋 i pojecha艂a do domu tak szybko, jak na to
pozwala艂y warunki drogowe. Wkr贸tce by艂a ju偶 na przedmie艣ciach Londynu.
Wiedzia艂a, 偶e z powodu du偶ego ruchu ulicznego niepr臋dko dotrze do domu,
tote偶 zatrzyma艂a si臋 przy ma艂ej restauracji. W艂a艣ciciel sprzeda艂 jej troch臋
mleka i zimnego mi臋sa i po偶yczy艂 naczynia swoich ps贸w. Wyg艂odzone psisko
艂apczywie rzuci艂o si臋 na jedzenie i picie, po czym natychmiast zapad艂o w
sen. Uprzejmy w艂a艣ciciel restauracji zabra艂 naczynia i 偶yczy艂 pani
Poczciwi艅skiej szcz臋艣liwej drogi.
Zajecha艂a przed dom r贸wnocze艣nie z Cudownym Weterynarzem, kt贸ry przyby艂
obejrze膰 Mimi i szczeni臋ta. Zani贸s艂 on suczk臋 do ciep艂ej kuchni i po
dok艂adnym zbadaniu o艣wiadczy艂, 偶e jego zdaniem jest wycie艅czona nie tyle z
g艂odu, co z przem臋czenia po porodzie i 偶e przy odpowiednim karmieniu nie
powinna straci膰 mleka. Podejrzewa艂 偶e odebrano jej dzieci i 偶e zgubi艂a si臋,
szukaj膮c ich po okolicy.
- Trzeba by j膮 wyk膮pa膰, bo nam zapchli szczeni臋ta - stwierdzi艂a niania
Kucharska.
Cudowny Weterynarz przyzna艂, 偶e to dobry pomys艂, wi臋c zaniesiono suczk臋
do ma艂ego pomieszczenia przeznaczonego na pralni臋. Niania Kucharska uwija艂a
si臋 z k膮piel膮 jak w ukropie, ze strachu, 偶e pan Poczciwi艅ski zechce sam si臋
tym zaj膮膰. Jego 偶ona posz艂a w艂a艣nie na g贸r臋, powiadomi膰 go o tym, co
zasz艂o.
Suczka by艂a wyra藕nie zachwycona gor膮c膮 wod膮. Ledwie zd膮偶yli j膮 namydli膰,
Pongo wr贸ci艂 ze spaceru z niani膮 Lokajsk膮 i wbieg艂 do otwartej pralni.
- On nie zrobi krzywdy damie - powiedzia艂 Cudowny Weterynarz.
- Mam nadziej臋, skoro ona b臋dzie pomaga艂a piel臋gnowa膰 jego dzieci -
odrzek艂a niania Kucharska.
Pongo stan膮艂 na tylnych 艂apach i poca艂owa艂 mokr膮 psic臋 w nos, m贸wi膮c jej,
jak bardzo go cieszy to spotkanie i jak wdzi臋czna b臋dzie jego 偶ona. (Ale
nikt z ludzi go nie s艂ysza艂). Suczka odpar艂a:
- No c贸偶, zrobi臋, co w mojej mocy, ale niczego nie obiecuj臋.
(Tego te偶 nikt z ludzi nie us艂ysza艂).
W tym momencie do pralni wpad艂 pan Poczciwi艅ski chc膮c obejrze膰 nowego
go艣cia.
- Jakiej rasy jest ten pies? - zapyta艂.
I w艂a艣nie wtedy niania Kucharska zacz臋艂a sp艂ukiwa膰 mydliny. Wszyscy
j臋kn臋li jak jeden m膮偶. To te偶 by艂a dalmatynka! Tyle 偶e c臋tki mia艂a nie
czarne, lecz br膮zowe - co w wypadku dalmaty艅czyk贸w okre艣la si臋 jako kolor
bursztynowy.
- Osiemna艣cie dalmaty艅czyk贸w pod jednym dachem! - zawo艂a艂 wniebowzi臋ty
pan Poczciwi艅ski. - Nie mo偶e by膰 lepiej. (A jednak mog艂o by膰 lepiej... jak
mia艂 si臋 wkr贸tce przekona膰).
Z mokr膮 sier艣ci膮 biedna br膮zowo c臋tkowana psina wydawa艂a si臋 jeszcze
chudsza.
- Nazwiemy j膮 Perdita - o艣wiadczy艂a pani Poczciwi艅ska i wyja艣ni艂a
nianiom, 偶e jest to imi臋 jednej z postaci ze sztuk Szekspira. - Zgubi艂a
si臋. A "zaginiony" to po 艂acinie "perditus". - Nast臋pnie poklepa艂a Pongo,
kt贸ry w tym momencie wygl膮da艂 szczeg贸lnie inteligentnie, i powiedzia艂a, 偶e
mo偶na by s膮dzi膰, i偶 on wszystko zrozumia艂. Mia艂a racj臋 - bo cho膰 poza "cave
canem" niewiele lizn膮艂 艂aciny, to jako m艂ody szczeniak po偶era艂 Szekspira
(w smacznych sk贸rzanych oprawach).
Perdit臋 wytarto w kuchni, przed rozpalonym piecem, a potem dosta艂a
kolejny posi艂ek. Cudowny Weterynarz stwierdzi艂, 偶e jak najszybciej powinna
zacz膮膰 karmi膰, gdy偶 dzi臋ki temu b臋dzie mia艂a wi臋cej mleka. Wobec tego pod
nieobecno艣膰 Mimi, kt贸ra wysz艂a si臋 przewietrzy膰, zabrano z szafy dwa
szczeni臋ta i przekazano je Perdicie, gdy tylko - ca艂kiem sucha - ockn臋艂a
si臋 z drzemki. Cudowny Weterynarz zapewni艂, 偶e Mimi niczego si臋 nie domy艣li
- i pewnie tak by si臋 sta艂o, skoro nie potrafi艂a liczy膰 tak dobrze jak
Pongo. Dowiedzia艂a si臋 jednak o wszystkim od m臋偶a i przes艂a艂a nowej mamce
uprzejme pozdrowienia. By艂o jej troch臋 偶al, 偶e musi odda膰 cz臋艣膰 dzieci, ale
zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e to dla ich dobra.
Przed wyj艣ciem Cudowny Weterynarz ostrzeg艂 gospodarzy, 偶e gdyby nawet
Perdita nie mog艂a karmi膰, to i tak nie wolno zwr贸ci膰 szczeni膮t matce, bo
zorientowa艂aby si臋 po zapachu, 偶e przebywa艂y z jakim艣 innym psem, i mog艂aby
si臋 ich wyrzec. Istotnie, tak to czasem z psami bywa. Naturalnie, w wypadku
Mimi by艂oby to nie do pomy艣lenia, ale - jak mieli艣my okazj臋 si臋 przekona膰 -
ona i Pongo byli zupe艂nie niezwyk艂ymi psami. Podobnie zreszt膮 jak Perdita i
wiele innych ps贸w - cho膰 ludzie w og贸le nie zdaj膮 sobie z tego sprawy. W
gruncie rzeczy zwyczajne psy s膮 du偶o bardziej niezwyk艂e ni偶 niezwyk艂e psy.
W ka偶dym razie Perdita mog艂a wykarmi膰 dw贸jk臋 szczeni膮t. Pongo poszed艂 na
g贸r臋 i zawiadomi艂 o tym 偶on臋 (chocia偶 Poczciwi艅scy s艂yszeli jedynie stukot
jego ogona). Nast臋pnie po偶egna艂 si臋 i wr贸ci艂 do kuchni, gdzie czeka艂 ju偶 na
niego zas艂any kosz. Perdita zaj臋艂a koszyk, w kt贸rym normalnie spa艂a Mimi.
Nakarmi艂a ju偶 i umy艂a oba noworodki, a teraz zasiad艂a do lekkiej kolacji.
(Cudowny Weterynarz powiedzia艂, 偶e musi je艣膰 jak najwi臋cej, by odzyska艂a
si艂y). Pongo te偶 co nieco przek膮si艂, 偶eby nie czu艂a si臋 onie艣mielona.
Wkr贸tce nianie posz艂y spa膰 i kuchnia pogr膮偶y艂a si臋 w ciemno艣ciach, kt贸re
rozprasza艂 tylko blask rozpalonego pieca. A kiedy i oba szczeni臋ta zasn臋艂y,
Perdita opowiedzia艂a Pongo o sobie.
Urodzi艂a si臋 w wielkim domu na wsi, niedaleko miejsca, gdzie znalaz艂a j膮
pani Poczciwi艅ska. Mimo ca艂ej swej urody, nie by艂a tak cenna jak reszta
rodze艅stwa - c臋tki mia艂a niewielkie, a ogon nieco zawini臋ty (wyprostowa艂
si臋 z czasem). Nikt znany czy bogaty nie chcia艂 zosta膰 jej przyjacielem,
wobec czego oddano j膮 farmerowi, kt贸ry wprawdzie nie by艂 dla niej okrutny,
ale te偶 nie okazywa艂 jej tyle mi艂o艣ci, ile potrzebuj膮 wszystkie
dalmaty艅czyki. No i pozwala艂 jej biega膰 samopas, co 偶adnemu psu nie
wychodzi na zdrowie.
Nadszed艂 czas, gdy zapragn臋艂a wyj艣膰 za m膮偶. Ale nikt nie postara艂 jej si臋
o narzeczonego, a poniewa偶 farma oddalona by艂a od wioski o blisko dwa
kilometry, 偶adne psy nie przychodzi艂y do niej w zaloty. Wobec tego pewnego
dnia sama wyruszy艂a na poszukiwanie m臋偶a.
Droga do wsi wiod艂a przez 艂膮k臋, na kt贸rej ujrza艂a wielki, 艂adny samoch贸d,
zaparkowany na trawie. Kilka os贸b wybra艂o si臋 tam na maj贸wk臋... a z nimi
przepi臋kny, br膮zowo c臋tkowany dalmaty艅czyk! Trzeba wiedzie膰, 偶e
dalmaty艅czyki o br膮zowych c臋tkach zdarzaj膮 si臋 niezwykle rzadko. W rodzinie
Perdity tylko ona by艂a tak ubarwiona i do tej pory uwa偶a艂a si臋 za wybryk
natury. Ale ujrzawszy tego psa na 艂膮ce od razu zorientowa艂a si臋, 偶e to nie
偶aden wybryk natury, lecz wyj膮tkowo cenne zwierz臋, poniewa偶 nosi艂 wspania艂膮
obro偶臋, a bogato ubrana dama podawa艂a mu w艂a艣nie kawa艂ek kurczaka. W tej
samej chwili dostrzeg艂 Perdit臋.
By艂a to mi艂o艣膰 od pierwszego wejrzenia. Zapominaj膮c o kurczaku, pi臋kni艣
rzuci艂 si臋 ku niej w podskokach i zanim ktokolwiek zd膮偶y艂 ich zatrzyma膰,
oboje znikn臋li w lesie. Tutaj niezw艂ocznie poczynili niezb臋dne kroki w celu
zawarcia ma艂偶e艅stwa, przyrzekaj膮c sobie dozgonn膮 mi艂o艣膰. Potem szcz臋艣liwy
pan m艂ody przekona艂 偶on臋, 偶e bezwzgl臋dnie musi zamieszka膰 razem z nim, i
zaprowadzi艂 j膮 z powrotem na 艂膮k臋. Lecz gdy tam dotarli, nadjecha艂 akurat
farmer, u kt贸rego mieszka艂a Perdita. Wci膮gn膮艂 j膮 do swego starego gruchota,
a wycieczkowicze wpakowali jej m臋偶a do limuzyny. Oba psy pr贸bowa艂y si臋
wyrwa膰 i wy艂y... ale na pr贸偶no. Samochody odjecha艂y w przeciwnych
kierunkach.
Dziewi臋膰 tygodni po 艣lubie Perdita urodzi艂a osiem szczeni膮t. Farmer nie
zapewni艂 jej dodatkowego po偶ywienia ani pomocy przy karmieniu noworodk贸w,
wi臋c chud艂a w oczach. Nim dzieci sko艅czy艂y miesi膮c, zosta艂a z niej sk贸ra i
ko艣ci. Farmer zacz膮艂 wreszcie podawa膰 osobny pokarm dla szczeni膮t, kt贸re
szybko nauczy艂y si臋 je艣膰 same, ale nadal wypija艂y ca艂e mleko matki, wi臋c
Perdita nie mia艂a okazji przybra膰 na wadze. By艂a taka m艂oda, w艂a艣ciwie
jeszcze nie ca艂kiem doros艂a, ale kocha艂a swe dzieci nad 偶ycie i robi艂a dla
nich wszystko, co w jej mocy. W rezultacie im bardziej chud艂a, tym bardziej
one ty艂y.
U dalmaty艅czyk贸w pierwsze c臋tki zaczynaj膮 si臋 pojawia膰 po dw贸ch
tygodniach. Kiedy szczeni臋ta mia艂y p贸艂tora miesi膮ca, wiadomo ju偶 by艂o, 偶e
b臋d膮 艣licznie nakrapiane i bardzo cenne. Perdita s艂ysza艂a, jak farmer
rozmawia艂 na ten temat z nieznajom膮, kt贸ra do nich kiedy艣 przyjecha艂a.
Wci膮偶 jeszcze pomaga艂a karmi膰 swoje dzieci, kt贸re zjada艂y wszystko, co
podawa艂 im farmer, po czym przychodzi艂y do niej napi膰 si臋 mleka. A potem
wszyscy razem zasypiali spokojnie w starej skrzyni, s艂u偶膮cej im za
legowisko.
Pewnego dnia obudzi艂a si臋 po po艂udniu i nie zasta艂a przy sobie ani
jednego dziecka. Przeszuka艂a ca艂y dom, przeszuka艂a obej艣cie. Szczeni臋ta
przepad艂y bez 艣ladu. Wybieg艂a na szos臋, ca艂a w strachu, 偶e mo偶e kto艣 je
przejecha艂. Sz艂a coraz dalej, co chwila zatrzymuj膮c si臋 i szczekaj膮c. Bez
odpowiedzi. Wkr贸tce rozpada艂o si臋. My艣l膮c o dzieciach, kt贸re przemokn膮 na
deszczu, szczeka艂a coraz bardziej rozpaczliwie. Omal nie wpad艂a pod
samoch贸d, w ostatnim momencie uratowa艂a si臋 wskakuj膮c do rowu, gdzie b艂oto
zaklei艂o jej nawet oczy i uszy. Zanim dotar艂a na 艂膮k臋, na kt贸rej pozna艂a
swojego m臋偶a, by艂a ca艂a roztrz臋siona i dos艂ownie wali艂a si臋 z n贸g. Do b贸lu
po zagini臋ciu dzieci dosz艂o jeszcze wspomnienie utraconego m臋偶a. Nie mia艂a
nic w ustach od poprzedniego dnia - farmer karmi艂 j膮 tylko raz dziennie. W
ko艅cu, mdlej膮c z g艂odu i ca艂kiem za艂amana na duchu, nieznajomej, kt贸ra
przyjecha艂a je kiedy艣 obejrze膰. Kto wie, czy nie jest to dla nich najlepsze
wyj艣cie, bo ze wzgl臋du na swoj膮 warto艣膰 b臋d膮 mia艂y zapewnion膮 troskliw膮
opiek臋. Gdyby doros艂y na farmie, nie wystarczy艂oby dla nich jedzenia.
Perdita wiedzia艂a, 偶e wszystko to prawda. Poza tym jak偶e koj膮cy wp艂yw
wywiera艂y na ni膮 dwa przytulone w koszu male艅stwa... a tak偶e r贸偶ne mi艂e
rzeczy, kt贸re us艂ysza艂a od Pongo, wdzi臋cznego jej za pomoc w karmieniu
dzieci. Rozgrzana i najedzona do syta, szybko odzyska艂a pogod臋 ducha i
u艂o偶y艂a si臋 wygodnie do snu.
Pongo nie zasn膮艂. Le偶a艂 w koszu, 偶a艂uj膮c, 偶e Mimi i wszystkie szczeni臋ta
nie mog膮 by膰 razem z nim w tej ciep艂ej kuchni. Wsta艂, by rzuci膰 okiem na
dwa male艅stwa 艣pi膮ce z now膮 mamk膮. Przepe艂nia艂a go duma i uczucia
opieku艅cze... a tak偶e g艂臋boki 偶al z powodu Perdity. Rzeczywi艣cie, by艂a
wyj膮tkowo urodziwa... cho膰 oczywi艣cie nie umywa艂a si臋 do jego Mimi.
Wr贸ci艂 do kosza, umy艂 si臋 i po艂o偶y艂. Ogie艅 w piecu przygas艂; wkr贸tce
kuchni臋 o艣wietla艂 tylko wpadaj膮cy przez okna s艂aby blask latarni. Pongo
zasn膮艂. Perdita ju偶 spa艂a. A dwa szczeniaki, kt贸rym pomy艣lnie uda艂o si臋
prze偶y膰 pad艂a na szos臋, gdzie wkr贸tce znalaz艂a j膮 pani Poczciwi艅ska. Ot i
ca艂a historia. Perditaie przyzna艂a si臋 tylko do tego, 偶e farmer wo艂a艂 na
ni膮 "艁aciata", bo nowe imi臋 podoba艂o jej si臋 du偶o bardziej. Pongo wsp贸艂czu艂
jej z ca艂ego serca i stara艂 si臋 j膮 pocieszy膰 na wszelkie mo偶liwe sposoby.
Stwierdzi艂, 偶e jego zdaniem szczeni臋ta nie zgin臋艂y, lecz najprawdopodobniej
zosta艂y sprzedane... by膰 mo偶e tej sw贸j pierwszy dzie艅 na tym 艣wiecie, spa艂y
tak spokojnie, jak gdyby le偶a艂y u boku matki.
Tymczasem na g贸rze Mimi sko艅czy艂a w艂a艣nie karmi膰 osiem noworodk贸w i by艂a
ciut zm臋czona. Pan Poczciwi艅ski upora艂 si臋 z kolacj膮 dla pozosta艂ych pi臋ciu
i po ca艂ym dniu karmienia szczeni膮t by艂 tak wyko艅czony, 偶e wype艂zn膮艂 z
szafy na czworakach. 呕ona zapakowa艂a go do 艂贸偶ka i napoi艂a gor膮cym mlekiem
z termosu. Zasn臋li przy otwartych drzwiach, na wypadek, gdyby Mimi czego艣
potrzebowa艂a lecz ona spa艂a spokojnie... cho膰 zanim zasn臋艂a, my艣la艂a troch臋
o tej obcej dalmatynce, kt贸ra zaj臋艂a jej miejsce w kuchni przy Pongo. Co
nie znaczy, 偶e si臋 tym gryz艂a... ot tak sobie po prostu my艣la艂a.
Na najwy偶szym pi臋trze niani Kucharskiej 艣ni艂y si臋 malutkie dalmaty艅czyki
przebrane za dzieci, a niani Lokajskiej - dzieci przebrane za szczeni臋ta
dalmaty艅czyk贸w.
Czworo ludzi, trzy doros艂e psy i pi臋tna艣cie szczeni膮t 艣pi膮cych pod jednym
dachem... to dopiero by艂 dom pe艂en snu!
`tc
Torturella de Mon膬
dwukrotnie sk艂ada wizyt臋
`tc
Nast臋pnego dnia Perdita dosta艂a do karmienia jeszcze pi臋膰 noworodk贸w i
poradzi艂a sobie z nimi wspaniale. Dzi臋ki temu pan Poczciwi艅ski m贸g艂
wreszcie p贸j艣膰 do pracy. Ale tak go ci膮gn臋艂o do karmienia szczeniak贸w, 偶e
wr贸ci艂 wcze艣niej ni偶 zwykle i stwierdzi艂, 偶e jego 偶ona karmi te, kt贸re
mieszkaj膮 na g贸rze, a nianie na zmian臋 zajmuj膮 si臋 tymi z kuchni. W
pierwszej chwili patrzy艂 na to zazdrosnym okiem, lecz szybko pogodzi艂 si臋 z
faktami. Wiedzia艂 przecie偶, 偶e chodzi przede wszystkim o to, aby szczeni臋ta
dosta艂y jak najwi臋cej mleka, a Mimi i biedna chuda Perdita nie traci艂y si艂
bez potrzeby.
Perdit臋 przeniesiono z ca艂ym legowiskiem do kredensu, 偶eby zbyt ostre
艣wiat艂o nie razi艂o maluch贸w. Szczeni臋ta otwieraj膮 oczy 贸smego dnia po
porodzie, a tydzie艅 p贸藕niej wyst臋puj膮 u nich pierwsze c臋tki.
C贸偶, to si臋 dzia艂o, kiedy pan Poczciwi艅ski zauwa偶y艂 pierwsz膮 c臋tk臋! Odt膮d
nowe pojawia艂y si臋 cz臋sto g臋sto, cho膰 mia艂y wychodzi膰 jeszcze przez par臋
miesi臋cy. Nie min臋艂o kilka dni, a ju偶 mo偶na by艂o odr贸偶ni膰 ka偶d膮 z siedmiu
dziewczynek i ka偶dego z o艣miu ch艂opc贸w. Kruszyna, kt贸rej pan Poczciwi艅ski
uratowa艂 偶ycie, by艂a naj艂adniejsza, ale drobniutka i bardzo delikatna. Pan
Poczciwi艅ski zawsze nazywa艂 j膮 "Resztk膮", a cho膰 cz臋sto m贸wi si臋 tak na
rozmaite odpadki, to imi臋 takie mo偶e by膰 sympatyczne i wdzi臋czne, je艣li si臋
wzi臋艂o z mi艂o艣ci.
Ciapek - ten, kt贸ry urodzi艂 si臋 z czarnym uchem wci膮偶 by艂 najwi臋kszy i
najsilniejszy. Nie odst臋powa艂 Resztki ani na krok, zupe艂nie jakby tych
dwoje ju偶 wtedy wiedzia艂o, 偶e po艂膮czy ich szczeg贸lna przyja藕艅. P膮czu艣
prze艣mieszny gruby szczeniak - wiecznie wpada艂 w tarapaty. Ale najbardziej
imponuj膮cy z ca艂ego rodze艅stwa by艂 malec, kt贸rego c臋tki na grzbiecie
tworzy艂y idealn膮 podk贸wk臋. Dlatego te偶 nazwano go "Fart". Wprost kipia艂
energi膮 i od samego pocz膮tku udowadnia艂, 偶e nikt inny, tylko on b臋dzie
hersztem ca艂ej gromadki.
Kilka dni po wyst膮pieniu u szczeni膮t pierwszych c臋tek sta艂o si臋 co艣
bardzo smutnego - Perdita straci艂a mleko. Strasznie si臋 tym martwi艂a, bo
kocha艂a siedmioro maluch贸w, kt贸re oddano jej do karmienia, jak swoje w艂asne
dzieci. A jeszcze bardziej si臋 ba艂a. Teraz, gdy na nic ju偶 nie mog艂a si臋
przyda膰, Poczciwi艅scy nie mieli powodu, 偶eby nadal trzyma膰 j膮 w tym
ciep艂ym, wygodnym domu. W domu, gdzie - po raz pierwszy w 偶yciu - mog艂a si臋
naje艣膰 do syta. Ale nie ciep艂o i nie jedzenie liczy艂y si臋 dla niej
najbardziej, lecz mi艂o艣膰. Traktowano j膮 jak cz艂onka rodziny. My艣l, 偶e
mia艂aby to wszystko straci膰, by艂a nie do zniesienia.
A jaki los spotyka psy, kt贸rych nikt nie chce? Perdita pe艂na by艂a
najgorszych przeczu膰.
Tego ranka, gdy stwierdzi艂a, 偶e nie ma dla szczeni膮t ani kropli mleka,
wyczo艂ga艂a si臋 markotnie z kredensu i ujrza艂a pani膮 Poczciwi艅sk膮, siedz膮c膮
z nianiami przy herbacie. Nie wzi臋艂a proponowanego jej biszkopta. Z艂o偶y艂a
tylko g艂ow臋 na kolanach pani Poczciwi艅skiej i j臋kn臋艂a cichutko.
- Biedna Perdita! - rzek艂a pani Poczciwi艅ska, g艂aszcz膮c j膮 po g艂owie. -
Jak偶ebym chcia艂a jej powiedzie膰, 偶eby si臋 nie martwi艂a, bo pomagamy karmi膰
jej siedmioro szczeni膮t. Perdita, skarbie, tak wspaniale je myjesz i
ogrzewasz w nocy. Bez ciebie nie daliby艣my sobie rady.
Nie liczy艂a na to, 偶e Perdita zrozumie. My艣la艂a tylko 偶e pocieszy j膮
koj膮cym tonem. Ale Perdita z dnia na dzie艅 uczy艂a si臋 coraz wi臋cej s艂贸w i
zrozumia艂a doskonale. Omal nie oszala艂a ze szcz臋艣cia i ulgi. Po raz
pierwszy zaprezentowa艂a naprawd臋 wyborny humor. Kiedy ju偶 dostatecznie
obskaka艂a i wyca艂owa艂a pani膮 Poczciwi艅sk膮, wr贸ci艂a p臋dem do dzieci, by umy膰
je od nowa.
Kilka dni p贸藕niej szczeni臋ta zacz臋艂y si臋 uczy膰 ch艂epta膰 i wkr贸tce jada艂y
ju偶 kaszki na mleku i chleb rozmoczony w sosie z pieczeni. Uros艂y tak, 偶e w
szafie zrobi艂o si臋 dla nich za ciasno, tote偶 Mimi z o艣miorgiem dzieci
przeprowadzi艂a si臋 do pralni, a siedmioro malc贸w Perdity mia艂o dla siebie
ca艂膮 kuchni臋, gdzie okropnie wchodzi艂y nianiom pod nogi.
- Jaka szkoda, 偶e nie mog膮 mieszka膰 w pralni, razem z reszt膮 rodze艅stwa -
powiedzia艂a pewnego razu niania Kucharska.
- Mimi mog艂aby im zrobi膰 krzywd臋 - odpar艂a niania Lokajska. - Nie pozna,
偶e to jej w艂asne dzieci. Kto wie, czyby si臋 nie pogryz艂a z Perdit膮.
S艂ysz膮c to, Pongo uzna艂, 偶e co艣 z tym trzeba zrobi膰. Wiedzia艂, 偶e w
przeciwie艅stwie do zwyk艂ych ps贸w Mimi rozpozna swoje dzieci i 偶e nie
pogryzie si臋 z Perdit膮. Zamieni艂 wi臋c z ni膮 s艂贸wko przez drzwi i po
po艂udniu, gdy nianie by艂y na g贸rze, skoczy艂 z rozp臋du na drzwi pralni i
wywa偶y艂 je. Mimi pospiesznie wyprowadzi艂a wszystkie dzieci i kiedy nianie
wr贸ci艂y do kuchni, zasta艂y Pongo, Mimi i Perdit臋 baraszkuj膮cych z
pi臋tnastoma szczeniakami. Maluchy by艂y ju偶 tak dok艂adnie wymieszane, 偶e
nianie nijak nie mog艂y si臋 zorientowa膰, kt贸rego wychowywa艂a kt贸ra matka.
Od tej pory wszystkie szczeniaki mieszka艂y w pralni. Drzwi by艂y stale
otwarte, zastawione desk膮 na tyle wysok膮, 偶e maluchy nie mog艂y si臋 same
wydosta膰, za to Mimi i Perdita mog艂y wyskoczy膰, gdy chcia艂y zajrze膰 do
kuchni.
Nasta艂 grudzie艅, lecz pogoda by艂a pi臋kna, a dni bardzo ciep艂e, wi臋c
szczeniaki kilka razy dziennie wychodzi艂y bawi膰 si臋 na podw贸rko. Nie
grozi艂o im tam nic z艂ego, poniewa偶 furtka na szczycie schodk贸w zamyka艂a si臋
teraz sama na mocn膮 spr臋偶yn臋. Pewnego ranka, kiedy maluchy pod okiem
doros艂ych ps贸w wysz艂y si臋 przewietrzy膰, Pongo ujrza艂 wysok膮 kobiet臋,
zagl膮daj膮c膮 z chodnika na podw贸rko.
Rozpozna艂 j膮 od razu. By艂a to Torturella de Mon.
Jak zwykle, mia艂a na sobie proste, absolutnie bia艂e norki, pod kt贸re
w艂o偶y艂a tym razem futro z br膮zowych norek. Nosi a te偶 futrzany kapelusz,
obszyte futrem buty i wielkie sk贸rzane r臋kawice.
"W co ona si臋 ubierze, jak nadejd膮 prawdziwe mrozy?" - pomy艣la艂a niania
Lokajska, wychodz膮c na podw贸rko.
Torturella otworzy艂a furtk臋 i ruszy艂a po schodkach, wychwalaj膮c urod臋
szczeni膮t. Fart, jak zawsze pierwszy do wszystkiego, podbieg艂 do niej i
skubn膮艂 futrzan膮 lam贸wk臋 jej buta. Podnios艂a go i przy艂o偶y艂a do swych
norek, jak gdyby przymierza艂a nowy str贸j.
- Jaka pi臋kna podk贸wka - powiedzia艂a ogl膮daj膮c c臋tki na jego grzbiecie. -
Ale one wszystkie s膮 艣licznie ubarwione. Kiedy mo偶na je b臋dzie oddzieli膰 od
matki?
- Ju偶 nied艂ugo - odpar艂a niania Lokajska. - Ale to nie b臋dzie konieczne.
Pa艅stwo Poczciwi艅scy chc膮 je zatrzyma膰 co do jednego.
(Nianie zastanawia艂y si臋 czasami, czy to jest w og贸le wykonalne).
Bardzo to 艂adnie z ich strony! - o艣wiadczy艂a Torturella, zawracaj膮c na
schodkach. Nadal przyciska艂a Farta do swych norek. Pongo, Mimi i Perdita
zaszczeka艂y ostrzegawczo, a Fart uni贸s艂 g艂ow臋 i skubn膮艂 Torturell臋 w ucho.
Krzykn臋艂a i wypu艣ci艂a go z r膮k. Niania Lokajska podbieg艂a i w ostatniej
chwili z艂apa艂a go w fartuch.
- A c贸偶 to za kobieta! - oburzy艂a si臋 niania Kucharska, wychodz膮c na
podw贸rko. - Ze strachu przed ni膮 ma艂e gotowe s膮 pogubi膰 wszystkie c臋tki!
Fart, a tobie co znowu? - zawo艂a艂a, bo szczeniak pop臋dzi艂 do pralni i
艂apczywie ch艂epta艂 wod臋. Nic dziwnego - ucho Torturelli mia艂o smak pieprzu.
Szczeni臋ta z dnia na dzie艅 stawa艂y si臋 coraz silniejsze i bardziej
samodzielne. Nie trzeba by艂o ich ju偶 karmi膰 a opr贸cz kaszek na mleku i
rozmoczonego chleba jada艂y te偶 siekane mi臋so. Mimi i Perdita ch臋tnie
zostawia艂y je teraz na godzink臋 czy dwie i co rano trzy doros艂e psy
wyprowadza艂y pani膮 Poczciwi艅sk膮 i niani臋 Lokajsk膮 na spacer do parku. W tym
czasie niania Kucharska gotowa艂a obiad i pilnowa艂a szczeni膮t. Pewnego dnia,
zaledwie wypu艣ci艂a je na podw贸rko, kto艣 zadzwoni艂 do frontowych drzwi.
By艂a to Torturella de Mon. Dowiedziawszy si臋, 偶e pani Poczciwi艅skiej nie
ma w domu, powiedzia艂a, 偶e wejdzie i zaczeka. Zasypa艂a niani臋 pytaniami na
temat Poczciwi艅skich i szczeni膮t i tak si臋 rozgada艂a, 偶e w ko艅cu niania
Kucharska przerwa艂a jej, m贸wi膮c, 偶e musi wpu艣ci膰 szczeni臋ta do domu, bo
zerwa艂 si臋 zimny wiatr. Torturella odpar艂a, 偶e wobec tego przejdzie si臋 do
parku, mo偶e tam spotka kole偶ank臋. - Mo偶e st膮d uda mi si臋 j膮 zobaczy膰 -
rzek艂a podchodz膮c do okna.
Niania Kucharska tak偶e podesz艂a do okna, by wskaza膰 jej najkr贸tsz膮 drog臋
do parku, i zauwa偶y艂a, 偶e sprzed domu od je偶d偶a z piskiem opon czarna
furgonetka.
Torturelli nagle zacz臋艂o si臋 spieszy膰. Niemal p臋dem ruszy艂a do wyj艣cia i
zbieg艂a po schodkach.
呕e te偶 potrafi tak szybko chodzi膰 w tych wszystkich futrach - pomy艣la艂a
sobie niania Kucharska, zamykaj膮c za ni膮 okno. - A te biedne male艅stwa w
swoich cieniutkich sk贸rkach jeszcze nam zamarzn膮 na 艣mier膰!"
Pospieszy艂a do kuchni i wysz艂a na podw贸rko.
Szczeniak贸w ani widu, ani s艂ychu.
"Schowa艂y si臋. Chc膮 mnie nabra膰" - powiedzia艂a sobie w duchu. Wiedzia艂a
jednak, 偶e nie ma tam takiego miejsca, gdzie mog艂oby si臋 ukry膰 pi臋tna艣cie
szczeni膮t.
Na wszelki wypadek zajrza艂a za wszystkie donice z krzewami, cho膰 nawet
mysz nie mog艂aby si臋 tam w艣lizn膮膰. Furtka od ulicy by艂a dok艂adnie
zamkni臋ta, zreszt膮 szczeni臋ta same nie da艂yby rady jej otworzy膰.
Mimo to wybieg艂a na chodnik, rozgl膮daj膮c si臋 w pop艂ochu.
Ukradli je!.Ani chybi ukradli! - lamentowa艂a wybuchaj膮c p艂aczem. - Na
pewno wywie藕li je t膮 czarn膮 furgonetk膮!
Torturella de Mon najwyra藕niej zmieni艂a zdanie i zrezygnowa艂a z wyprawy
do parku. By艂a ju偶 drogi do swego domu. Sz艂a zastanawiaj膮co szybko.
`tc
Psy szczekaj膮,膬
o pomoc wo艂aj膮
`tc
Niania Kucharska ze 艂zami w oczach ruszy艂a do parku. Wkr贸tce dostrzeg艂a
pani膮 Poczciwi艅sk膮, niani臋 Lokajsk膮 i trzy psy wracaj膮ce do domu. By艂o to
dziwne, wr臋cz straszliwe, 偶e spaceruj膮 sobie tak beztrosko, skoro ka偶dy
krok zbli偶a ich do tragicznej wiadomo艣ci.
Niania Kucharska wybieg艂a im na spotkanie, szlochaj膮c tak, 偶e pani
Poczciwi艅ska z trudem zrozumia艂a, co si臋 sta艂o. Psy us艂ysza艂y s艂owo
"szczeni臋ta", zobaczy艂y 艂zy niani i pogna艂y na podw贸rko. P臋dem oblecia艂y
ca艂y dom, szukaj膮c, wsz臋dzie szukaj膮c. Mimi i Perdita wy艂y co chwila, a
Pongo ujada艂 w艣ciekle.
Tymczasem nianie wyp艂akiwa艂y si臋 sobie w fartuch, a pani Poczciwi艅ska
dzwoni艂a do m臋偶a. Przyjecha艂 natychmiast, w towarzystwie Wybitnego Fachowca
ze Scotland Yardu. Wybitny Fachowiec znalaz艂 na balustradzie od podw贸rka
strz臋py materia艂u u偶ywanego do szycia work贸w i powiedzia艂, 偶e szczeni臋ta
wrzucono pewnie do worka i wywieziono czarn膮 furgonetk膮. Obieca艂 Przeczesa膰
Podziemie, lecz ostrzeg艂, 偶e skradzione psy rzadko udaje si臋 odzyska膰,
chyba 偶e w艂a艣ciciel wyznaczy nagrod臋. Wyp艂acanie nagrody z艂odziejowi na
poz贸r k艂贸ci si臋 ze zdrowym rozs膮dkiem, ale pan Poczciwi艅ski got贸w by艂 na
ten krok.
Czym pr臋dzej pojecha艂 na Fleet Street, gdzie mieszcz膮 si臋 redakcje
wi臋kszo艣ci gazet, i da艂 og艂oszenie na pierwsze strony popo艂udni贸wek (co
by艂o dosy膰 kosztowne) oraz za艂atwi艂, 偶eby jeszcze wi臋ksze og艂oszenia
ukaza艂y si臋 na pierwszych stronach gazet porannych nast臋pnego dnia (co
kosztowa艂o go jeszcze wi臋cej). Poza tym Poczciwi艅skim nie pozostawa艂o nic
innego, jak tylko dodawa膰 otuchy sobie, nianiom i psom. Wkr贸tce nianie
przesta艂y szlocha膰, do艂膮czy艂y do pocieszania ps贸w i przyrz膮dzi艂y wiele
wspania艂ych potraw, kt贸rych nikt jako艣 nie mia艂 ochoty skosztowa膰. W ko艅cu
nad pogr膮偶onym w smutku domem zapad艂a noc.
Trzy psy le偶a艂y wyczerpane w swych koszach przed piecem kuchennym.
- Wyobra藕 sobie tylko moj膮 male艅k膮 Resztk臋 w worku! - za艂ka艂a Mimi.
- Zaopiekuje si臋 ni膮 jej du偶y brat, Ciapek - pocieszy艂 j膮 Pongo, cho膰 sam
by艂 wyra藕nie niepocieszony.
- Fart jest taki dzielny, na pewno pogryzie z艂odziei - lamentowa艂a
Perdita. - A wtedy go zabij膮.
- Nie, tego nie zrobi膮 - zaprzeczy艂 Pongo. - Nasze dzieci skradziono,
poniewa偶 s膮 cenne. Nikt ich nie zabije. One maj膮 warto艣膰 tylko za 偶ycia.
A jednak nim sko艅czy艂 m贸wi膰 te s艂owa, w jego umy艣le zakie艂kowa艂o
straszliwe podejrzenie. Z up艂ywem czasu utwierdza艂 si臋 w nim coraz
bardziej. Doszcz臋tnie wyczerpane Mimi i Perdita dawno ju偶 spa艂y, gdy Pongo
wpatrywa艂 si臋 w ogie艅 i gryz艂 wiklin臋 z koszyka tak, jak palacz gryzie
ustnik fajki.
W opinii ludzi, kt贸rzy nie znali go zbyt dobrze, uchodzi艂 za pi臋knego,
zabawnego i uroczego psiaka, ale niespecjalnie m膮drego. Nawet Poczciwi艅scy
nie ca艂kiem zdawali sobie spraw臋 z g艂臋bin jego umys艂u. Wci膮偶 jeszcze bywa艂
taki dziecinny! Gania艂 za pi艂kami i patykami, wskakiwa艂 na kolana, cho膰 by艂
ju偶 na to za du偶y, przewraca艂 si臋 na grzbiet, nadstawiaj膮c brzuch do
drapania. Kto by przypuszcza艂, 偶e. to swawolne stworzenie posiada
najbystrzejszy umys艂 w ca艂ej psiej spo艂eczno艣ci?
Teraz w艂a艣nie Pongo czyni艂 z niego u偶ytek. Przez ca艂膮 d艂ug膮 grudniow膮 noc
dodawa艂 dwa do dw贸ch i wychodzi艂o mu cztery. Niewiele brakowa艂o, a wysz艂oby
mu nawet pi臋膰:
Nie mia艂 zamiaru niepokoi膰 Mimi i Perdity swoimi podejrzeniami. Biedny
Pongo! Nie do艣膰, 偶e cierpia艂 jako ojciec, to jeszcze dodatkowo cierpia艂 za
obie matki (uzna艂 bowiem, 偶e szczeni臋ta maj膮 dwie matki, cho膰 ani przez
chwil臋 nie czu艂 si臋 m臋偶em dw贸ch 偶on - Perdit臋 traktowa艂 jak ukochan膮
m艂odsz膮 siostr臋). Nie chcia艂 wspomina膰 o swych najgorszych przeczuciach,
dop贸ki nie nabierze ca艂kowitej pewno艣ci. Przedtem jednak czeka艂o go wa偶ne
zadanie. Obmy艣la艂 plany, a偶 wej艣cie nia艅 u艣wiadomi艂o mu, 偶e wsta艂 nowy
dzie艅.
Zazwyczaj by艂a to wspania艂a pora - 艣wie偶o rozpalony piec, doko艂a mn贸stwo
jedzenia, a szczeni臋ta rozbrykane w najlepsze. Ale tego ranka... no c贸偶,
jak to uj臋艂a niania Lokajska, lepiej nawet nie my艣le膰. A jednak my艣la艂a o
ca艂ej tej historii, jak zreszt膮 wszyscy w tym pozbawionym szczeni膮t domu.
W ci膮gu dnia nie nadesz艂y 偶adne pomy艣lne wie艣ci, ale Poczciwi艅scy ze
zdziwieniem i ulg膮 przyj臋li fakt, 偶e wszystkie psy jad艂y z apetytem. (Pongo
przykaza艂 stanowczo: "Musicie, dziewcz臋ta, zachowa膰 si艂y"). Po po艂udniu za艣
Pongo i Mimi sprawili im jeszcze wi臋ksz膮 niespodziank臋, wyra藕nie pokazuj膮c,
偶e chc膮 ich zabra膰 na spacer. Perdita nie. Postanowi艂a zosta膰 w domu, na
wypadek, gdyby kt贸re艣 szczeni臋 wr贸ci艂o i trzeba je by艂o umy膰.
Dni by艂y ju偶 zimne - do Gwiazdki pozosta艂 zaledwie tydzie艅.
- Mimi musi w艂o偶y膰 ubranko - powiedzia艂a pani Poczciwi艅ska.
Mia艂a na my艣li 艣liczny niebieski p艂aszczyk z bia艂膮 lam贸wk膮. Mimi by艂a z
niego bardzo dumna. Pongo i Perdita tak偶e otrzymali p艂aszcze; on jednak
niedwuznacznie da艂 do zrozumienia, 偶e nie zamierza go nosi膰.
Tak wi臋c Mimi ubrano w p艂aszczyk, a obu psom za艂o偶ono zgrabne obro偶e z
艂a艅cucha. Nast臋pnie Pongo i Mimi wzi臋li Poczciwi艅skich na smycz i
wyprowadzili ich do parku.
Od samego pocz膮tku wida膰 by艂o, 偶e wiedz膮, dok膮d chc膮 p贸j艣膰. Bez wahania
przeszli przez park, potem przez jezdni臋 i skierowali si臋 na otwarty teren,
zwany Wzg贸rzem Pierwiosnk贸w. Poczciwi艅scy nie zdziwili si臋, gdy偶 z dawien
dawna by艂a to ulubiona trasa spacer贸w. Natomiast zaskoczy艂o ich zachowanie
Pongo i Mimi, gdy wreszcie dotarli na szczyt wzg贸rza. Oba psy stan臋艂y obok
siebie i zacz臋艂y szczeka膰.
Szczeka艂y na p贸艂noc, szczeka艂y na po艂udnie, szczeka艂y na wsch贸d i na
zach贸d. Zmieniaj膮c kierunek, za ka偶dym razem zaczyna艂y szczekanie od trzech
bardzo dziwnych, kr贸tkich, ostrych warkni臋膰.
- Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e przesy艂aj膮 wiadomo艣ci zauwa偶y艂 pan Poczciwi艅ski.
Ale nie m贸wi艂 tego powa偶nie. A tymczasem by艂a to prawda.
Ludzie cz臋sto zwracali uwag臋 na fakt, 偶e psy bardzo lubi膮 szczeka膰
wczesnym wieczorem. Niekt贸rzy okre艣laj膮 nawet zmierzch jako "por臋
szczekania". Psy z ruchliwych miast szczekaj膮 rzadziej ni偶 wiejskie, ale
wszystkie wiedz膮 o Szczekaniu o Zmierzchu. W ten bowiem spos贸b kontaktuj膮
si臋 z przyjaci贸艂mi z dalekich stron, przekazuj膮 wa偶ne wiadomo艣ci, plotkuj膮.
Tyle 偶e psy, kt贸re odpowiedzia艂y na wezwanie Pongo i Mimi, nie spodziewa艂y
si臋 us艂ysze膰 plotek, bo trzy kr贸tkie, ostre warkni臋cia oznacza艂y: "Ratunku!
Ratunku! Ratunku!"
Psy korzystaj膮 z tego sygna艂u tylko i wy艂膮cznie w razie najwy偶szej
konieczno艣ci. A pies, kt贸ry go us艂ysza艂, nigdy nie zwleka z odpowiedzi膮.
W ci膮gu kilku minut wiadomo艣膰 o kradzie偶y szczeni膮t obiega艂a ju偶 ca艂膮
Angli臋, a wszystkie poinformowane psy natychmiast zamienia艂y si臋 w
detektyw贸w. Brytany z londy艅skiego p贸艂艣wiatka (ostre bestie o r贸wnie
ostrych z臋bach) ruszy艂y na obch贸d z艂owrogich zau艂k贸w, gdzie czatuj膮
z艂odzieje ps贸w. Te w sklepach ze zwierz臋tami pospiesznie sprawdza艂y, czy
szczeniaki wystawione na sprzeda偶 to nie dalmaty艅czyki w przebraniu. A te,
kt贸re same nic nie mog艂y zrobi膰, czym pr臋dzej przekazywa艂y wie艣ci po ca艂ym
Londynie i przedmie艣ciach, i dalej, na wie艣: "Ratunku! Ratunku! Ratunku!
Skradziono pi臋tna艣cie szczeni膮t dalmaty艅czyk贸w. Wiadomo艣膰 kierowa膰 pod
adresem: Pongo i Mimi Pongo, Park Regenta, Londyn. Koniec".
Pongo i Mimi liczyli na taki rozw贸j wydarze艅.. Wiedzieli jednak tylko
tyle, 偶e nawi膮zali kontakt z psami z s膮siedztwa, i 偶e psy te co dzie艅 o
zmierzchu b臋d膮 w pobli偶u, by przekazywa膰 nadchodz膮ce wie艣ci.
Najwi臋cej otuchy doda艂 im pewien Dog spod Hampstead.
- Mam siatk臋 przyjaci贸艂 w ca艂ej Anglii - oznajmi艂 swym dono艣nym, g艂臋bokim
g艂osem. - Dzie艅 i noc b臋d臋 trwa艂 na posterunku. Uszy do g贸ry, psy z Parku
Regenta!
艢ciemni艂o si臋 ju偶 i Poczciwi艅scy delikatnie dawali do zrozumienia, 偶e
czas wraca膰 do domu. Pongo i Mimi zamienili wi臋c z Dogiem kilka s艂贸w na
po偶egnanie i zeszli ze Wzg贸rza Pierwiosnk贸w. Psy, kt贸re odpowiedzia艂y na
ich apel, by艂y teraz cicho, za to Szczekanie o Zmierzchu rozprzestrzenia艂o
si臋 coraz bardziej. Tego dnia nie zako艅czy艂o si臋 o zmroku, lecz trwa艂o
d艂ugo po tym, jak nad Angli膮 wsta艂 ksi臋偶yc.
Nazajutrz u Poczciwi艅skich od samego rana urywa艂 si臋 telefon - to ludzie,
kt贸rzy czytali og艂oszenie w gazetach, sk艂adali wyrazy wsp贸艂czucia.
(Zadzwoni艂a te偶 Torturella de Mon; wydawa艂a si臋 szczerze zmartwiona na
wie艣膰, 偶e szczeni臋ta skradziono w chwili, gdy rozmawia艂a z niani膮
Kucharsk膮). Nikt jednak nie powiedzia艂 nic, co pomog艂oby w z艂apaniu
z艂odziei. Scotland Yard by艂 Wr臋cz Zbity z Tropu. Dla Poczciwi艅skich, obu
nia艅 i trzech ps贸w oznacza艂o to wi臋c kolejny smutny, jak偶e smutny dzie艅.
Tu偶 przed zmrokiem Pongo i Mimi zn贸w pokazali, 偶e chc膮 wyprowadzi膰 swoich
przyjaci贸艂 na spacer. Wyszli wi臋c i zn贸w psy skierowa艂y si臋 na Wzg贸rze
Pierwiosnk贸w. Na szczycie znowu stan臋艂y obok siebie i warkn臋艂y ostro trzy
razy. Teraz jednak, cho膰 ucho ludzkie nie wychwyci艂oby 偶adnej r贸偶nicy,
znaczy艂o to nie "Ratunku!", lecz "Gotowi! Gotowi! Gotowi!".
Najpierw odpowiedzia艂y psy, kt贸re zebra艂y wiadomo艣ci z ca艂ego Londynu.
Posypa艂y si臋 raporty ze wszystkich dzielnic miasta. I wszystkie brzmia艂y
tak samo:
- Wzywam Pongo i Mimi Pongo z Parku Regenta. Brak wiadomo艣ci o waszych
dzieciach. Najszczersze kondolencje. Koniec.
Pongo i Mimi co chwila sygnalizowali gotowo艣膰 do odbioru informacji, za
ka偶dym razem z now膮 nadziej膮. I za ka偶dym razem czeka艂o ich gorzkie
rozczarowanie. W ko艅cu pozosta艂a im ju偶 tylko wiadomo艣膰 od Doga spod
Hampstead. Dali mu wi臋c znak - ich ostatniej desce ratunku!
W odpowiedzi us艂yszeli tubalny g艂os:
- Wzywam Pongo i Mimi Pongo z Parku Regerita. Brak wiadomo艣ci o waszych
dzieciach. Najszczersze kondolencje. Ko...
Dog przerwa艂 w p贸艂 s艂owa. Po chwili zaszczeka艂:
- Czekajcie! Czekajcie! Czekajcie!
Pongo i Mimi stali jak wryci, czekaj膮c z bij膮cym sercem. Czekali tak
d艂ugo, 偶e pan Poczciwi艅ski opar艂 d艂o艅 na g艂owie Pongo i zaproponowa艂:
- Mo偶e by艣my tak wr贸cili do domu, staruszku, co ty na to?
Po raz pierwszy w 偶yciu Pongo odtr膮ci艂 r臋k臋 swego pupila i dalej sta艂 jak
s艂up soli. Wreszcie Dog odezwa艂 si臋 znowu.
- Wzywam Pongo i Mimi Pongo! - zagrzmia艂 triumfalnie w zapadaj膮cym
zmroku. - Wiadomo艣膰! Nareszcie jest wiadomo艣膰! Czekajcie na szczeg贸艂y.
Zdarzy艂o si臋 bowiem co艣 zupe艂nie niezwyk艂ego. W chwili, gdy Dog mia艂 si臋
ju偶 odmeldowa膰, us艂ysza艂 przenikliwy g艂os przedstawicielki rodziny szpic贸w.
Przekaza艂a mu ona wiadomo艣膰 zas艂yszan膮 od Pudla, kt贸ry dowiedzia艂 si臋 o tym
od Boksera, a ten od Peki艅czyka. W obiegu informacji pomaga艂y psy wszelkich
mo偶liwych ras... a tak偶e wiele nierasowych (wcale przez tonie gorszych -
wszystkie by艂y bystre jak woda w potoku). W sumie wzi臋艂o w tym udzia艂
czterysta osiemdziesi膮t ps贸w, kt贸re przekaza艂y wiadomo艣膰 na odleg艂o艣膰 ponad
stu kilometr贸w. Ka偶dy pies zaczyna艂 od has艂a "Pilne!", co ucisza艂o
wszystkich plotkarzy w s膮siedztwie. Cho膰 tego dnia niewiele ps贸w plotkowa艂o
podczas Szczekania o Zmierzchu rozmawiano niemal wy艂膮cznie o skradzionych
szczeniakach.
A oto ta dziwna historia, kt贸r膮 us艂yszeli Pongo i Mimi:
Kilka godzin temu pewien starszawy Owczarek Angielski, mieszkaj膮cy na
farmie daleko w hrabstwie Suffolk, wybra艂 si臋 na poobiedni spacer. Wiedzia艂
o kradzie偶y szczeni膮t i dopiero co rozmawia艂 o tym ze sw膮 serdeczn膮
przyjaci贸艂k膮 - bur膮 kotk膮.
Niedaleko wioski, na odludnym wrzosowisku, znajduje si臋 tam stary dom
otoczony niezwykle wysokim murem. Mieszkaj膮 w nim dwaj bracia - Saul i
Jasper Z艂oczy艅scy ale oni go tylko pilnuj膮 z polecenia prawdziwego
w艂a艣ciciela. Posiad艂o艣膰 zyska艂a sobie bardzo z艂膮 s艂aw臋 - okoliczne psy nie
o艣mieli艂yby si臋 nawet wetkn膮膰 nosa za wysokie 偶elazne wrota, kt贸re i tak
zawsze s膮 zamkni臋te.
Przypadek zrz膮dzi艂, 偶e Owczarek zaw臋drowa艂 w pobli偶e tego domu.
Przyspieszy艂 kroku, nie maj膮c ochoty na spotkanie z kt贸rym艣 z braci
Z艂oczy艅skich. W tej偶e chwili co艣 przelecia艂o nad murem.
Owczarek z rado艣ci膮 zobaczy艂, 偶e jest to ko艣膰; ale nie ma na niej ani
grama mi臋sa - zauwa偶y艂 z niesmakiem. Ot, stara wyschni臋ta ko艣膰, dziwacznie
podrapana. A jednak zadrapania uk艂ada艂y si臋 w litery... SOS!
Kto艣 wzywa艂 pomocy! Kto艣 za wysokim murem i wysokimi, zamkni臋tymi na
艂a艅cuch wrotami! Owczarek zaszczeka艂 cicho i ostro偶nie. W odpowiedzi
us艂ysza艂 cienkie, piskliwe szczekni臋cie. A potem skowyt, jak gdyby kto艣
szturchn膮艂 psa. Owczarek zaszczeka艂 jeszcze raz, m贸wi膮c: "Zrobi臋, co w
mojej mocy", po czym chwyci艂 ko艣膰 w z臋by i biegiem wr贸ci艂 na farm臋.
Tam pokaza艂 ko艣膰 burej kotce i poprosi艂 j膮 o pomoc. Razem pobiegli do
domu na odludziu. Na ty艂ach posiad艂o艣ci znale藕li drzewo, kt贸rego ga艂臋zie
wystawa艂y za mur. Kotka wdrapa艂a si臋 na nie i przeskoczy艂a na drzewo po
drugiej stronie muru.
- Uwa偶aj na siebie! - zaszczeka艂 Owczarek. - Pami臋taj, 偶e ci bracia
Z艂oczy艅scy to 艂otry spod ciemnej gwiazdy.
Czepiaj膮c si臋 pazurami pnia, kotka ty艂em zesz艂a na ziemi臋 i pogna艂a przez
zaro艣la. Wkr贸tce dotar艂a do starego ceglanego muru, zza kt贸rego dolatywa艂o
skamlenie i p艂aczliwe sapanie. Wskoczy艂a wi臋c na mur i spojrza艂a w d贸艂.
Natychmiast zauwa偶y艂 j膮 jeden z braci Z艂oczy艅skich i cisn膮艂 w ni膮
kamieniem. Uchyli艂a si臋, zeskoczy艂a na ziemi臋 i uciek艂a co si艂 w nogach.
Dwie minuty p贸藕niej ca艂a i zdrowa do艂膮czy艂a do Owczarka.
- S膮! - oznajmi艂a triumfalnie. - Tam a偶 si臋 roi od ma艂ych dalmaty艅czyk贸w!
Owczarek zawsze szczyci艂 si臋 pot臋偶nym g艂osem, ale tego dnia, maj膮c do
przekazania najwa偶niejsze informacje w ca艂ym psim 艣wiecie, podczas
Szczekania o Zmierzchu przeszed艂 sam siebie. Wiadomo艣膰 przej臋艂y inne psy -
wiejskie i domowe, du偶e i ma艂e. Czasami szczekanie nios艂o si臋 blisko
kilometr, czasami wystarcza艂o zaledwie kilka metr贸w. Pewien Terier o
wyostrzonym s艂uchu zapobieg艂 przerwaniu 艂a艅cucha wychwytuj膮c g艂os z
odleg艂o艣ci ponad p贸艂tora kilometra, a potem omal nie p臋k艂, przekazuj膮c
wie艣膰 s膮siadowi. Kilometry bezdro偶y, kilometry przedmie艣膰 i g膮szcz ulic
Londynu nie przerwa艂y 艂a艅cucha; wytrzyma艂 na ca艂ej trasie z dalekiego
Suffolk a偶 na szczyt Wzg贸rza Pierwiosnk贸w, gdzie Pongo i Mimi nastawiali
uszu, nieruchomi jak pos膮gi.
- Szczeni臋ta znaleziono w domu na odludziu. SOS na starej ko艣ci...
Mimi pogubi艂a si臋 w tym wszystkim, lecz Pongo nie uroni艂 ani s艂owa.
Podano instrukcje, jak dotrze膰 do wioski, pad艂y sugestie dotycz膮ce podr贸偶y
i propozycje go艣ciny po drodze. Ca艂y 艂a艅cuch ps贸w czeka艂, by teraz
przekaza膰 wiadomo艣膰 szczeni臋tom - Owczarek mia艂 si臋 z nimi porozumie膰 przez
mur w samym 艣rodku nocy.
Z nadmiaru emocji Mimi w pierwszej chwili nie wiedzia艂a, co powiedzie膰,
ale Pongo zaszczeka艂 wyra藕nie:
- Powiedzcie im, 偶e po nie przyjdziemy! Powiedzcie, 偶e ruszamy ju偶 dzi艣!
Powiedzcie, 偶eby by艂y dzielne!
Mimi odzyska艂a w ko艅cu g艂os.
- Przeka偶cie im, 偶e je kochamy! - zawo艂a艂a. - Niech Ciapek opiekuje si臋
Resztk膮! Niech Fart nie przesadza z odwag膮! Niech P膮czu艣 nie pakuje si臋 w
tarapaty! - I pewnie przekaza艂aby co艣 dla ka偶dego z pi臋tna艣ciorga
szczeni膮t, gdyby Pongo nie szepn膮艂:
Wystarczy, kochanie. Nie powinni艣my zbytnio komplikowa膰 ca艂ej sprawy.
Niech Dog bierze si臋 do dzie艂a.
Pongo i Mimi po偶egnali si臋 i zapad艂a nagle cisza. Po chwili zn贸w
us艂yszeli Doga, ale ju偶 nie tak wyra藕nie. Tym razem nie szczeka艂 w ich
kierunku - jako pierwszy w sztafecie ps贸w, przesy艂a艂 wiadomo艣膰 do Suffolk.
`tc
Na odsiecz
`tc
- S艂ysza艂a艣, kto jest w艂a艣cicielem domu, w kt贸rym uwi臋zili szczeni臋ta? -
zapyta艂 Pongo w drodze powrotnej.
- Nie - odpar艂a Mimi. - Niestety, umkn臋艂o mi wiele rzeczy z tego, co
m贸wi艂 Dog.
P贸藕niej ci wszystko wyja艣ni臋 - obieca艂 Pongo.
Mia艂 problem. Wiedzia艂 ju偶, 偶e jego straszliwe podejrzenia by艂y s艂uszne i
偶e nadszed艂 czas, by Mimi pozna艂a ca艂膮 prawd臋. Gdyby jednak wyjawi艂 jej
wszystko przed jedzeniem, mog艂aby straci膰 apetyt, gdyby za艣 powiedzia艂 jej
zaraz potem, mog艂aby zwr贸ci膰 kolacj臋. Tak wi臋c chwilowo nie wraca艂 do
tematu. Kaza艂 jej natomiast zje艣膰 wszystko co do okruszka i - tak jak on -
poprosi膰 o dok艂adk臋. Nianie by艂y wniebowzi臋te.
- Kto wie, kiedy nast臋pnym razem uda nam si臋 co艣 zje艣膰? - wyja艣ni艂 Pongo.
Nianie wysz艂y nakarmi膰 Poczciwi艅skich, a trzy dalmaty艅czyki przyst膮pi艂y
do obmy艣lania plan贸w. Perdita od razu zaofiarowa艂a si臋, 偶e te偶 p贸jdzie do
Suffolk.
- Ale偶 kochanie, na tak膮 wypraw臋 jeste艣 jeszcze za delikatna -
zaprotestowa艂a Mimi. - A zreszt膮, co by艣 tam z nami robi艂a?
- My艂abym dzieci - odpar艂a Perdita.
Pongo i Mimi zapewnili j膮, 偶e wiedz膮, jak wspaniale myje szczeni臋ta, ale
wyt艂umaczyli, 偶e bardziej potrzebna jest tutaj, 偶eby dodawa膰 otuchy
Poczciwi艅skim. Perdita zreszt膮 sama to czu艂a.
- Szkoda, 偶e nie mo偶emy im wyja艣ni膰, dlaczego odchodzimy! - westchn臋艂a
Mimi ze smutkiem.
- Gdyby艣my mogli, to nie musieliby艣my ich opuszcza膰 - rzek艂 Pongo. -
Zawie藕liby nas do Suffolk samochodem. I sprowadzili policj臋.
- A mo偶e spr贸bujmy jeszcze raz porozumie膰 si臋 w ich j臋zyku? -
zaproponowa艂a Mimi.
Poczciwi艅scy siedzieli przy kominku w wielkim bia艂ym salonie. Serdecznie
przywitali si臋 z psami i zrobili im miejsce na kanapie. Ale dalmaty艅czykom
nie drzemka by艂a w g艂owie. Stan臋艂y obok siebie, spogl膮daj膮c na
Poczciwi艅skich b艂agalnie.
- Hau, hau, hauffolk! - zaszczeka艂 Pongo 艂agodnie.
Pan Poczciwi艅ski pog艂aska艂 go, ale nic nie zrozumia艂.
- Hau, hau, hauffolk! - zaryzykowa艂a Mimi.
- Chcecie nam powiedzie膰, 偶e szczeni臋ta s膮 w Suffolk? - zapyta艂a pani
Poczciwi艅ska.
Psy zawzi臋cie zacz臋艂y merda膰 ogonem, ale pani Poczciwi艅ska tylko
偶artowa艂a. Pongo i Mimi wiedzieli, 偶e pr贸ba porozumienia jest beznadziejna
i 偶e zawsze tak b臋dzie
Psy nigdy nie naucz膮 si臋 m贸wi膰 po ludzku, a ludzie nigdy nie naucz膮 si臋
psiej mowy. Ale wiele ps贸w rozumie ludzi niemal s艂owo w s艂owo, natomiast
ludzie potrafi膮 rozr贸偶ni膰 co najwy偶ej kilka szczekni臋膰. A przecie偶
szczekanie to tylko drobna cz膮stka j臋zyka ps贸w. Merdanie ogonem mo偶e
wyra偶a膰 tak wiele. Ludzie wiedz膮, 偶e pies jest wtedy zadowolony, ale nie
maj膮 poj臋cia, co dok艂adnie m贸wi im na ten temat. (To i tak bardzo m膮drze z
ich strony, 偶e w og贸le rozumiej膮, co oznacza merdanie ogonem, skoro sami
ogon贸w nie maj膮). Do tego dochodzi jeszcze ziajanie, w臋szenie, strzy偶enie
uszami... a wszystko to okre艣la tyle r贸偶nych rzeczy. No i wiele, bardzo
wiele poj臋膰 psy wyra偶aj膮 wzrokiem.
Tego wieczoru Pongo i Mimi najwi臋cej m贸wili oczami wiedz膮c, 偶e dzi臋ki
temu Poczciwi艅scy zrozumiej膮 przynajmniej jedno s艂owo: kocham. Powtarzali
je na okr膮g艂o, tul膮c g艂owy do kolan swych ulubie艅c贸w, kt贸rzy z kolei
powtarzali bez przerwy: "Kochany Pongo", "Kochana Mimi".
- Prosz膮 nas, 偶eby艣my odnale藕li ich dzieci, wiem o tym - stwierdzi艂a pani
Poczciwi艅ska, nie domy艣laj膮c si臋, 偶e psy nie tylko wyznaj膮 im mi艂o艣膰, lecz
m贸wi膮 tak偶e:
- My sami odszukamy szczeni臋ta. Wybaczcie, 偶e was opuszczamy. Prosimy,
nie tra膰cie nadziei, 偶e wr贸cimy cali i zdrowi.
O jedenastej wieczorem Pongo i Mimi ostatni raz poca艂owali swoich pupil贸w
w r臋k臋 i - w towarzystwie Perdity - wyprowadzili pana Poczciwi艅skiego na
ostatni spacer. Perdita sp臋dzi艂a ca艂y wiecz贸r z nianiami, czuj膮c, 偶e Pongo
i Mimi chc膮 by膰 ze swoimi przyjaci贸艂mi sam na sam. Potem wszystkie psy
zleg艂y w swych koszach w ciep艂ej kuchni i ca艂y dom pogr膮偶y艂 si臋 we 艣nie.
Ale nie na d艂ugo. Tu偶 przed p贸艂noc膮 Pongo i Mimi wstali, zjedli kilka
zawczasu schowanych biszkopt贸w i napili si臋 do syta. Po czu艂ym po偶egnaniu z
zap艂akan膮 Perdit膮 otworzyli nosem okno na ty艂ach domu i wyskoczyli na dw贸r.
(Nie pr贸bowali wyj艣膰 przez podw贸rko, wiedz膮c, 偶e nie otworz膮 furtki na
szczycie schod贸w). Starannie przymkn臋li okno za sob膮, 偶eby Perdita si臋 nie
przezi臋bi艂a, i obeszli dom, by u艣miechn膮膰 si臋 do niej raz jeszcze zza
balustrady od frontu (Psy 艣miej膮 si臋 na r贸偶ne sposoby; Pongo i Mimi w
u艣miechu marszczyli nosy). Perdita wygl膮da艂a przez okno kuchenne, dzielnie
usi艂uj膮c merda膰 ogonem.
Mimi widzia艂a za ni膮 trzy wymoszczone poduszkami kosze, zalane
czerwonawym blaskiem padaj膮cym z roz偶arzonego pieca. Pomy艣la艂a o wszystkich
beztroskich nocach kt贸re sp臋dzi艂a w swoim koszu w tych szcz臋艣liwych czasach
gdy mo偶na by艂o spa膰 spokojnie, nie martwi膮c si臋 o 艣niadanie. Biedna Mimi!
To prawda, 偶e kocha艂a Pongo, szczeni臋ta, Poczciwi艅skich i nianie - no i
mi艂膮, uprzejm膮 Perdit臋 - ponad wszystko. Ale kocha艂a te偶 wygodne 偶ycie.
Nigdy jeszcze dom nie wydawa艂 jej si臋 tak drogi jak teraz, gdy wyrusza艂a na
ryzykown膮 wypraw臋 w nieznane.
I to w taki zi膮b! Noc by艂a pi臋kna, usiana b艂yszcz膮cymi gwiazdami, lecz
hula艂 przenikliwy wiatr. Gdyby tak mog艂a w艂o偶y膰 sw贸j pi臋kny niebieski
p艂aszczyk, wisz膮cy teraz na ko艂ku w ciep艂ej kuchni!
Pongo zauwa偶y艂, 偶e Mimi dr偶y. Kochaj膮cemu m臋偶owi nie艂atwo jest znie艣膰
widok dygocz膮cej z zimna 偶ony.
- Zmarz艂a艣, Mimi? - zapyta艂 z niepokojem.
- Nie, Pongo - odpar艂a, nadal dygocz膮c.
- Bo ja tak - sk艂ama艂. - Ale szybko si臋 rozgrzej臋.
Ostatni raz pomacha艂 Perdicie ogonem i dziarsko ruszy艂 skrajem parku, na
poz贸r pe艂en animuszu. Mimi dotrzymywa艂a mu kroku. Ale gdy tylko sko艅czy艂a
si臋 偶egna膰 z Perdit膮, ogon jej obwis艂.
- Cieplej ci, Mimi? - spyta艂 Pongo kilka minut p贸藕niej.
- Tak - odpar艂a, nadal dygocz膮c z opuszczonym ogonem.
Pongo wiedzia艂, 偶e je艣li nie uda mu si臋 jej podnie艣膰 na duchu, to Mimi
nie sprosta czekaj膮cym ich trudom. Pomy艣la艂 te偶, 偶e i on m贸g艂by si臋
pokrzepi膰. Zacz膮艂 wi臋c rozmawia膰, by doda膰 odwagi i 偶onie, i sobie samemu.
- Czasami my艣l臋, 偶e oboje jeste艣my troch臋 rozpieszczeni - zagai艂. -
Dobrym psom rozpieszczanie wprawdzie nie szkodzi, pod warunkiem, 偶e si臋 od
tego ca艂kowicie nie uzale偶ni膮, bo wtedy starzej膮 si臋 przedwcze艣nie. Nie
powinni艣my traci膰 zami艂owania do przyg贸d, nie wolno nam zapomina膰 o naszych
dzikich przodkach. - Akurat mijali zoo. - Tak, wiem, 偶e martwimy si臋 o
dzieci, ale im bardziej b臋dziemy si臋 martwi膰, tym mniej b臋dziemy mogli dla
nich zrobi膰. Musimy by膰 dzielni, nawet weseli. Pewni, 偶e nam si臋 uda.
Rozgrza艂a艣 si臋 troch臋, Mimi?
- Tak, Pongo - szepn臋艂a. Ale wci膮偶 dr偶a艂a, a ogon mia艂a spuszczony.
Dochodzili ju偶 do mostu 艂膮cz膮cego skraj parku z Camden Town.
- Zatrzymaj si臋. na chwilk臋 - poprosi艂 Pongo...
Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 tam, sk膮d przyszli. W zasi臋gu wzroku nie by艂o ani
jednego samochodu, w oknach nie pali艂o si臋 ani jedno 艣wiat艂o. Latarnie
przypomina艂y stra偶nik贸w pilnuj膮cych u艣pionego parku.
- Pomy艣l, jak to b臋dzie, gdy wr贸cimy tu prowadz膮c ze sob膮 pi臋tna艣cie
szczeni膮t - rzek艂 Pongo.
- Och, Pongo, jeste艣 tego pewny?
- Absolutnie - o艣wiadczy艂. - Cieplej ci ju偶 troch臋, kochanie?
- Tak, Pongo - odpar艂a. - Tym razem naprawd臋.
- A wi臋c do Suffolk!
Pobiegli w stron臋 mostu. Mimi trzyma艂a teraz ogon tak samo wysoko jak on.
- Byle nie za wysoko, Mimi - przestrzeg艂 j膮 m膮偶. - To my musimy by膰
weseli, a nie nasze ogony. - O dalmaty艅czyku m贸wi si臋, 偶e ma "weso艂y ogon",
je偶eli zadziera go wysoko ponad grzbiet, i jest to powa偶na wada.
Mimi 艣mia艂a si臋 jeszcze z 偶arciku m臋偶a, gdy naraz jej serce zatrzepota艂o.
Zbli偶a艂 si臋 do nich policjant.
Pongo natychmiast skr臋ci艂 w boczn膮 uliczk臋 i znikn臋li policjantowi z
oczu. Ale jego widok o czym艣 Mimi przypomnia艂.
- Pongo! - za艂ka艂a. - Jeste艣my teraz nielegalni! Wyszli艣my przecie偶 bez
obro偶y.
- I ca艂e szcz臋艣cie - odpar艂. - Psa mo偶na bardzo 艂atwo z艂apa膰 za obro偶臋.
Natomiast 偶a艂uj臋, 偶e nie w艂o偶y艂a艣 swojego p艂aszczyka. - Zauwa偶y艂, 偶e Mimi
zn贸w dr偶y... cho膰 tym razem nie z zimna, lecz ze strachu przed policjantem.
- A ja nie - powiedzia艂a dzielnie. - Gdybym w艂o偶y艂a p艂aszczyk, to jak bym
pozna艂a, czy dzieciom nie jest zimno? One nie maj膮 ubranek. Pongo, jak one
prze偶yj膮 w臋dr贸wk臋 z Suffolk do Londynu w taki zi膮b? A je艣li zacznie pada膰
艣nieg?
- Kto wie, mo偶e nie b臋d膮 musia艂y od razu rusza膰 w drog臋 - odpar艂.
Spojrza艂a na niego ze zdziwieniem.
- Ale偶 musimy je zabra膰 czym pr臋dzej, bo inaczej z艂odzieje zd膮偶膮 je
sprzeda膰.
- Chwilowo nic z艂ego im si臋 nie stanie - uspokoi艂 j膮. Wiedzia艂, 偶e
nadszed艂 czas, by wyzna膰 jej ca艂膮 prawd臋. - Odpocznijmy troch臋 - powiedzia艂
i schroni艂 si臋 z ni膮 w bramie. - Kochana Mimi - podj膮艂 艂agodnie - naszych
dzieci nie ukradli zwyczajni z艂odzieje ps贸w. Postaraj si臋 by膰 dzielna.
Pami臋taj, 偶e je uratujemy. Nasze dzieci skradziono na polecenie Torturelli
de Mon... 偶eby mog艂a sobie uszy膰 futro z ich sk贸rek. B膮d藕 dzielna, Mimi!
Ale ona zupe艂nie si臋 za艂ama艂a. Z przera偶eniem w oczach zleg艂a na schodku,
dysz膮c ci臋偶ko.
- Wszystko b臋dzie dobrze, najdro偶sza! Naszym dzieciom jeszcze przez kilka
miesi臋cy nic nie grozi. S膮 o wiele za ma艂e, 偶eby... 偶eby uszy膰 z nich
futro.
Mimi wzdrygn臋艂a si臋. Wsta艂a z wysi艂kiem.
- Wracam! - krzykn臋艂a. - Wracam, rozszarpi臋 Torturell臋 de Mon na strz臋py!
- Nic by to nie da艂o - rzek艂 Pongo stanowczo. - Najpierw musimy uratowa膰
dzieci, a potem my艣le膰 o zem艣cie. Do Suffolk!
- Do Suffolk! - zawt贸rowa艂a Mimi, ruszaj膮c chwiejnie. - Ale poczekaj,
Torturello de Mon, jeszcze si臋 spotkamy!
Wkr贸tce poczu艂a si臋 lepiej, bo Pongo przekona艂 j膮, 偶e szczeni臋ta z
pewno艣ci膮 s膮 dobrze odkarmione, trzymane razem i otoczone troskliw膮 opiek膮,
skoro s膮 przeznaczone na futro. Zwyczajni z艂odzieje do tej pory pewnie by
ju偶 je sprzedali, w dodatku r贸偶nym ludziom. Mimi zasypa艂a go pytaniami.
Powiedzia艂 jej o swych wcze艣niejszych podejrzeniach - jak nagle przypomnia艂
sobie dzie艅, w kt贸rym poznali Torturell臋 i siedzieli pod fortepianem w
czerwonym salonie.
- Powiedzia艂a, 偶e mo偶na by z nas zrobi膰 zachwycaj膮ce futro, Mimi.
- I 偶e nosi艂aby je wiosn膮, na czarny kostium - dorzuci艂a, przypominaj膮c
sobie t臋 chwil臋. - A jak si臋 dopytywa艂a o szczeni臋ta!
- Zagada艂a niani臋 Kucharsk膮, a w tym czasie kto艣 ukrad艂 nasze dzieci -
ci膮gn膮艂 Pongo. - Ale ca艂kowitej pewno艣ci nabra艂em dopiero dzi艣 wieczorem,
podczas Szczekania o Zmierzchu. Nie us艂ysza艂a艣 tego wszystkiego co ja.
Nasze dzieci znajduj膮 si臋 w Czarcim Dworze... to posiad艂o艣膰 nale偶膮ca od
pokole艅 do rodziny de Mon贸w.
Wiedzia艂 te偶, cho膰 nie zdradzi艂 si臋 z tym przed Mimi 偶e skr贸t SOS
wydrapany na starej ko艣ci znaczy: "Szczeni臋tom Ocalcie Sk贸r臋".
`tc
W starym zaje藕dzie
`tc
Pongo bez trudu odnalaz艂 drog臋 wylotow膮 z Londynu, bo w czasach
kawalerskich du偶o podr贸偶owa艂 samochodem z panem Poczciwi艅skim i cz臋sto
je藕dzili do Suffolk. Temperatura w t臋 grudniow膮 noc spada艂a z minuty na
minut臋, a psy kilometr za kilometrem bieg艂y opustosza艂ymi ulicami. W ko艅cu
zostawi艂y miasto za sob膮 i tu偶 przed 艣witem dotar艂y do wioski w lasach
Epping, gdzie zamierza艂y sp臋dzi膰 dzie艅.
Postanowi艂y w臋drowa膰 tylko noc膮, a w dzie艅 odpoczywa膰. Nie w膮tpi艂y
bowiem, 偶e pan Poczciwi艅ski zamie艣ci w gazetach og艂oszenie o ich zagini臋ciu
i 偶e b臋d膮 poszukiwane przez policj臋. W nocy prawdopodobie艅stwo, 偶e kto艣 je
zobaczy i z艂apie, by艂o daleko mniejsze.
Zaledwie weszli do 艣pi膮cej wioski, us艂yszeli ciche szczekni臋cie i krzepki
Wy偶e艂 wyszed艂 im na powitanie.
- Pongo i Mimi Pongo, jak s膮dz臋? Podczas Szczekania o P贸藕nym Zmierzchu
wszystko ju偶 dla was przygotowano. Prosz臋 za mn膮.
Zaprowadzi艂 ich do starego zajazdu o spadzistym dachu, sk膮d przeszli pod
艂ukiem na brukowany dziedziniec.
- Napijcie si臋, prosz臋, z mojej miski - powiedzia艂. - Jedzenie czeka na
was w sypialni, ale wody nie uda艂o si臋 tam dostarczy膰.
(A to dlatego, 偶e psy nie potrafi膮 nosi膰 wody w miskach).
Przez ca艂膮 noc Pongo i Mimi pili tylko raz, ze starego poid艂a dla koni,
zaopatrzonego w ni偶sze korytko dla ps贸w. Teraz, spragnieni, z wdzi臋czno艣ci膮
wych艂eptali wod臋.
- Duma ober偶ysty kusi mnie, by zaproponowa膰 wam jedn膮 z naszych
najlepszych sypialni - rzek艂 Wy偶e艂. - 艁膮cz膮 w sobie staro艣wiecki urok z
wszelkimi udogodnieniami wsp贸艂czesno艣ci... 艣niadanie podajemy do 艂贸偶ka
gratis. Ale to by by艂o nierozs膮dne.
- Tak, to prawda - przyzna艂 Pongo. - Kto艣 m贸g艂by nas odkry膰.
- Ot贸偶 to. Dlatego ulokujemy was w najbezpieczniejszym miejscu, jakie nam
przysz艂o do g艂owy. Naturalnie, po P贸藕nym Szczekaniu zebra艂y si臋 wszystkie
psy z okolicy... gdy dowiedzieli艣my si臋, 偶e zaszczyt podejmowania was
przypad艂 naszej wiosce. T臋dy, prosz臋.
Po drugiej stronie dziedzi艅ca znajdowa艂y si臋 stare stajnie, w ostatniej
za艣 sta艂 po艂amany dyli偶ans.
- To dopiero odpowiednie miejsce dla dalamty艅czyk贸w - stwierdzi艂 Pongo z
u艣miechem. - Naszych przodk贸w specjalnie przyuczano do biegania za powozami
i karetami. Niekt贸rzy wci膮偶 jeszcze nazywaj膮 nas "psami od powoz贸w" albo
"psami od karety".
- A wasza ucieczka z Londynu dowodzi, 偶e jeste艣cie godni swoich przodk贸w
- powiedzia艂 Wy偶e艂. - Za moich m艂odych lat je藕dzi艂o si臋 jeszcze czasami tym
dyli偶ansem na szkolne wycieczki, ale od dawna ju偶 nikt o nim nie pami臋ta.
Nic wam tutaj nie grozi, zw艂aszcza 偶e przez ca艂y czas kilka ps贸w b臋dzie
sta艂o na warcie. W razie nag艂ego alarmu uciekajcie ze stajni tylnymi
drzwiami, a dalej przez pola.
Pod艂og臋 dyli偶ansu suto wymoszczono s艂om膮, a na siedzeniu starannie
u艂o偶ono dwa wspania艂e kotlety, sze艣膰 ciastek z lukrem i pude艂ko mi臋t贸wek.
- To od ps贸w rze藕nika, piekarza i w艂a艣ciciela sklepu ze s艂odyczami -
wyja艣ni艂 Wy偶e艂. - Wasz膮 kolacj膮 sam si臋 zajm臋. Co by艣cie powiedzieli na
befsztyk?
Pongo i Mimi odparli, 偶e brzmi to wspaniale, i zacz臋li dzi臋kowa膰 mu za
wszystko, ale skwitowa艂 ich wyrazy wdzi臋czno艣ci machni臋ciem ogona.
- To dla nas wielki zaszczyt - powiedzia艂. - Planujemy nawet umie艣ci膰 tu
ma艂膮 tablic臋 pami膮tkow膮 - oczywi艣cie ukryt膮 przed lud藕mi - z napisem:
"Tutaj spali Pongo i Mimi".
Zaprowadzi艂 ich do zasnutego paj臋czynami okna i pokaza艂 im mniejsze
wydanie siebie samego, patroluj膮ce dziedziniec.
- M贸j najm艂odszy ch艂opak, a ju偶 trzyma wart臋. Liczy, 偶e spotkacie si臋 z
nim, jak wypoczniecie. Chce was poprosi膰 o odcisk 艂apy... na pocz膮tek
kolekcji. Niewielka stra偶 honorowa odprowadzi was do granic wioski, ale
dopilnuj臋, 偶eby nie zabrali wam zbyt wiele czasu. Dobranoc... a w艂a艣ciwie
dzie艅 dobry. Mi艂ych sn贸w.
Wyszed艂, a Pongo i Mimi 艂apczywie rzucili si臋 na jedzenie.
- W艂a艣ciwie to lepiej si臋 nie objada膰 za bardzo przed snem - zreflektowa艂
si臋 Pongo, wi臋c zostawili kilka mi臋t贸wek (Mimi 艣ni艂o si臋 p贸藕niej, 偶e je
zjad艂a). Potem u艂o偶yli si臋 na s艂omie i przytulili do siebie mocno, czuj膮c,
jak z minuty na minut臋 jest im coraz cieplej.
- Naprawd臋 jeste艣 pewny, 偶e nasze dzieci s膮 pod dobr膮 opiek膮 i maj膮 co
je艣膰? - spyta艂a Mimi.
- Najzupe艂niej. I jeszcze d艂ugo b臋d膮 bezpieczne, bo na razie ich c臋tki s膮
o wiele za ma艂e jak na wystrza艂owe futro. Powiedz, Mimi, czy to nie
wspaniale by膰 tak tylko we dwoje?
Mimi zab臋bni艂a ogonem z rado艣ci... a tak偶e z ulgi. S艂abo艣膰 Pongo do
Perdity sprawia艂a, 偶e Mimi mo偶e nie szala艂a z zazdro艣ci ale cz臋sto bywa艂o
jej przykro. Kocha艂a Perdit臋, by艂a jej wdzi臋czna i szczerze jej wsp贸艂czu艂a,
a jednak... no c贸偶 przyjemnie jest mie膰 m臋偶a tylko dla siebie, pomy艣la艂a.
Ale zdoby艂a si臋 na 艂adny gest.
- Biedna Perdita! Nie ma m臋偶a ani dzieci! Nigdy nie wolno nam okaza膰, 偶e
chcieliby艣my zosta膰 sam na sam.
- Mam nadziej臋, 偶e uda jej si臋 pocieszy膰 naszych przyjaci贸艂 - rzek艂
Pongo.
- Umyje ich - odpar艂a Mimi... i zasn臋艂a.
Spa艂o im si臋 wspaniale! Po raz pierwszy, odk膮d skradziono ich dzieci,
poznali, co znaczy naprawd臋 g艂臋boki sen. Nie przeszkodzi艂o im nawet
Szczekanie o Zmierzchu, kt贸re przynios艂o pomy艣lne wie艣ci. Wy偶e艂 obudzi艂 ich
zaraz po zmroku i przekaza艂 nowiny. Szczeni臋ta czu艂y si臋 dobrze, a Fart
zawiadomi艂, 偶e nie s膮 w stanie zje艣膰 tego wszystkiego, co im podaj膮. Pongo
i Mimi od razu nabrali apetytu na befsztyki, kt贸re ju偶 na nich czeka艂y.
Przy jedzeniu gaw臋dzili z Wy偶艂em, jego 偶on膮 i dzie膰mi, kt贸re mieszka艂y w
okolicznych domach. Wy偶e艂 wyt艂umaczy艂 Pongo, jak dosta膰 si臋 do wioski, w
kt贸rej mieli sp臋dzi膰 nast臋pny dzie艅 - co ustalono podczas Szczekania o
Zmierzchu. Spa艂aszowali befsztyki i w艂a艣nie zabierali si臋 do wspania艂ego
sera, gdy nagle przybieg艂a z poczty suczka rasy corgi z popo艂udni贸wk膮 w
z臋bach. Pan Poczciwi艅ski zamie艣ci艂 w prasie najwi臋ksze jak dot膮d og艂oszenie
oraz fotografie Pongo i Mimi, wykonane podczas ich wsp贸lnego miodowego
miesi膮ca.
Pongo wys艂ucha艂 tego ze 艣ci艣ni臋tym sercem i uzna艂, 偶e w tej sytuacji
planowana trasa ich podr贸偶y przesta艂a by膰 bezpieczna. Wiod艂a przez wiele
wsi, gdzie nawet po nocy kto艣 m贸g艂by ich zauwa偶y膰... chyba 偶e czekaliby, a偶
wszyscy mieszka艅cy zasn膮, ale to by oznacza艂o strat臋 czasu.
- Musimy i艣膰 bezdro偶ami - o艣wiadczy艂.
- Ale偶 zgubicie si臋 - wtr膮ci艂a 偶ona Wy偶艂a.
- Pongo nigdy nie gubi drogi - powiedzia艂a Mimi z dum膮.
- W dodatku ksi臋偶yc jest prawie w pe艂ni - dorzuci艂 Wy偶e艂. - Powinni艣cie
da膰 sobie rad臋. Ale trudno wam b臋dzie zdoby膰 偶ywno艣膰. Za艂atwi艂em, 偶eby
jedzenie czeka艂o na was w kilku wioskach po drodze.
Pongo odpar艂, 偶e tak si臋 najedli, i偶 wytrzymaj膮 do rana, ale nie mo偶e
znie艣膰 my艣li, 偶e tyle ps贸w b臋dzie na nich czeka膰 bezskutecznie przez ca艂膮
noc.
- Odwo艂am to podczas Szczekania o Dziewi膮tej obieca艂 Wy偶e艂.
Z ty艂u stajni od drzwi dobieg艂o ziajanie. To psy z ca艂ej wioski zebra艂y
si臋, 偶eby odprowadzi膰 Pongo i Mimi.
- Powinni艣my ju偶 rusza膰 - rzek艂 Pongo. - Gdzie jest nasz m艂ody
przyjaciel, kt贸ry chce dosta膰 nasze odciski 艂ap?
Najm艂odsza pociecha Wy偶艂a nie艣mia艂o wyst膮pi艂a do przodu, nios膮c w z臋bach
stary jad艂ospis. Pongo i Mimi odcisn臋li swe 艂apografy na ok艂adce, a
nast臋pnie podzi臋kowali Wy偶艂owi i ca艂ej jego rodzinie za wszystko, co dla
nich zrobili.
Na dworze czekaj膮ce w dwuszeregu psy zgotowa艂y im owacj臋, ale ludzie nic
nie s艂yszeli, bo wszystkie psy widzia艂y ju偶 zdj臋cia w gazecie i zdawa艂y
sobie spraw臋, 偶e ucieczka musi si臋 odby膰 w absolutnej ciszy.
Pongo i Mimi rozdawali uk艂ony na. prawo i lewo i z wdzi臋czno艣ci膮
poci膮gali nosami, dzi臋kuj膮c wszystkim zebranym. W ko艅cu po偶egnali si臋 z
Wy偶艂em na dobre i w 艣wietle ksi臋偶yca pognali na pole.
- Do Suffolk! - rzuci艂 Pongo.
`nv
`tc
Przez bezdro偶a
`tc
Wypocz臋ci i najedzeni, wkr贸tce dotarli do stawu, gdzie mogli si臋 wreszcie
napi膰. Skierowa艂 ich tam Wy偶e艂, bo ponowne korzystanie z jego miski by艂oby
dla nich zbyt ryzykowne - w pobli偶u kr臋cili si臋 ludzie. Byli te偶 du偶o
bardziej pewni siebie ni偶 w贸wczas, gdy opuszczali dom w Parku Regenta.
Jak偶e im si臋 teraz wydawa艂 daleki, cho膰 zaledwie dwadzie艣cia cztery godziny
temu wygrzewali si臋 w swych koszach przy piecu kuchennym. Oczywi艣cie, nadal
martwili si臋 o swe dzieci i 偶a艂owali biednych Poczciwi艅skich, ale wiadomo艣膰
od Farta podnios艂a ich na duchu i mieli nadziej臋, 偶e pewnego dnia wszyscy
razem wr贸c膮 do domu. A zreszt膮, jak zauwa偶y艂 Pongo, zamartwianie si臋 nikomu
nie pomo偶e, natomiast rado艣膰 ze swobodnego biegania po polach doda im si艂.
Pongo z wyra藕n膮 ulg膮 zobaczy艂, 偶e Mimi biegnie lekko i 偶e jest we
wspania艂ej formie. Karmienie szczeni膮t nie wychudzi艂o jej tak 偶a艂o艣nie jak
Perdity, kt贸ra - w przeciwie艅stwie do Mimi - karmi艂a swoje dzieci bez
dodatkowego po偶ywienia.
- 艢liczna jeste艣, Mimi - odezwa艂 si臋. - Bardzo jestem z ciebie dumny.
S艂ysz膮c to, Mimi jeszcze bardziej wypi臋knia艂a, a Pongo poczu艂 jeszcze
wi臋ksz膮 dum臋. Po chwili zapyta艂:
- A ja, czy wed艂ug ciebie te偶 dobrze wygl膮dam?
Mimi zapewni艂a go, 偶e wygl膮da wspania艂e, 偶a艂uj膮c w duchu, 偶e sama nie
powiedzia艂a tego wcze艣niej. Pongo nie by艂 pr贸偶ny, ale ka偶dy m膮偶 lubi
wiedzie膰, 偶e 偶ona go podziwia.
Rami臋 w rami臋 pobiegli dalej - idealnie dobrana para. Bezwietrzna pogoda
sprawia艂a, 偶e noc wydawa艂a si臋 cieplejsza ni偶 poprzednio, ale Pongo
wiedzia艂, 偶e jest siarczysty mr贸z. Gdy po kilku godzinach biegu przez pola
dotarli do nast臋pnego stawu, ca艂y by艂 skuty lodem. Bez trudu wyr膮bali
przer臋bel i napili si臋, lecz Pongo zacz膮艂 si臋 niepokoi膰 o to, gdzie
zastanie ich 艣wit. W taki zi膮b musieli znale藕膰 dobre schronienie. A skoro
w臋drowali bezdro偶ami, nie wierzy艂, by trafili do wioski, w kt贸rej ich
oczekiwano. By艂 jednak pewien, 偶e do tej pory s艂ysza艂a ju偶 o nich wi臋kszo艣膰
ps贸w i 偶e ch臋tnie im pomog膮. "Tyle 偶e musimy przed 艣witem trafi膰 w pobli偶e
jakiej艣 wioski, inaczej 偶adnych ps贸w nie spotkamy" - pomy艣la艂.
Wkr贸tce wyszli na 艣cie偶k臋 przecinaj膮c膮 pole, a 偶e dopiero co s艂yszeli,
jak zegar wybija p贸艂noc, Pongo uzna艂, 偶e szansa spotkania ludzi na drodze
jest niewielka. Szuka艂 drogowskazu, by sprawdzi膰, czy pod膮偶aj膮 w dobrym
kierunku. Przeszli wi臋c 艣cie偶k膮 z p贸艂tora kilometra, a偶 dotarli do
pogr膮偶onej we 艣nie wioski. Na trawie sta艂 drogowskaz; Pongo odczyta艂 napis
przy 艣wietle ksi臋偶yca. (Czytanie sz艂o mu znakomicie, bo jako szczeniak
bawi艂 si臋 klockami z alfabetem). Wszystko w porz膮dku - biegn膮c przez pola
skr贸cili sobie drog臋 o wiele kilometr贸w i znajdowali si臋 ju偶 w samym sercu
hrabstwa Essex. (Wioska, w kt贸rej si臋 mieli zatrzyma膰, zosta艂a daleko za
nimi). Kieruj膮c si臋 na p贸艂noc, powinni dotrze膰 do Suffolk.
Tyle 偶e prze艣ladowa艂o ich wspomnienie pysznych befsztyk贸w. Wydawa艂o si臋,
偶e jedli je tak dawno temu. Ale by艂o zbyt p贸藕no, 偶eby mogli liczy膰 na
zdobycie po偶ywienia. Z braku wyboru musieli po prostu i艣膰 dalej, czuj膮c jak
kiszki coraz g艂o艣niej graj膮 im marsza.
Zanim wsta艂 艣wit, przemarzli do szpiku ko艣ci - cz臋艣ciowo z g艂odu i
zm臋czenia, a cz臋艣ciowo dlatego, 偶e temperatura spada艂a z ka偶d膮 chwil膮. L贸d
na mijanych stawach by艂 coraz to grubszy, a偶 w ko艅cu nie potrafili wyr膮ba膰
przer臋bla, 偶eby si臋 napi膰.
Teraz ju偶 Pongo niepokoi艂 si臋 nie na 偶arty, bo najwyra藕niej w tej cz臋艣ci
kraju wioski by艂y bardzo rzadko rozsiane. Gdzie mogliby zdoby膰 co艣 do
jedzenia i schronienie? Gdzie mogliby si臋 ukry膰 i przespa膰 nadchodz膮cy
lodowaty dzie艅?
Nie podzieli艂 si臋 z Mimi swoimi obawami, a ona nawet nie chcia艂a si臋
przyzna膰, 偶e jest g艂odna. Ale ogon je obwis艂 i sz艂a coraz wolniej. Pongo
czu艂 si臋 okropnie: do zm臋czenia, g艂odu i niepokoju doszed艂 jeszcze g艂臋boki
wstyd, 偶e nara偶a sw膮 pi臋kn膮 偶on臋 na takie niewygody. Chyba nied艂ugo trafi膮
na jak膮艣 wiosk臋 albo przynajmniej du偶膮 farm臋?
W ko艅cu Mimi nie wytrzyma艂a.
- Nie mogliby艣my troch臋 odpocz膮膰, Pongo? - poprosi艂a.
- Nie, dop贸ki nie spotkamy jakich艣 ps贸w, kt贸re nam pomog膮 - odpar艂. Nagle
serce mu podskoczy艂o z rado艣ci. Przed sob膮 mieli kryte strzech膮 chaty! By艂o
ju偶 ca艂kiem jasno; widzia艂 dym unosz膮cy si臋 spiralnie z kilku komin贸w.
Znajdzie si臋 tam chyba jaki艣 pies?
- Gdyby kto艣 chcia艂 nas z艂apa膰, bierzemy nogi za pas i uciekamy w pole -
przykaza艂.
- Dobrze, Pongo - obieca艂a Mimi, cho膰 nie wierzy艂a, 偶e mog艂aby uciec
daleko.
Podeszli do pierwszej chaty. Pongo zaszczeka艂 cicho. Bez odpowiedzi.
Ruszyli dalej i wkr贸tce przekonali si臋, 偶e nie jest to w艂a艣ciwie wioska,
lecz tylko kilka stoj膮cych w rz臋dzie chat. Przewa偶nie by艂y to opuszczone
rudery. Pomijaj膮c dym unosz膮cy si臋 z kilku komin贸w, nie zauwa偶yli 偶adnych
oznak 偶ycia. Dopiero gdy zbli偶yli si臋 do ostatniej chaty, przez okno
wyjrza艂 ma艂y ch艂opiec.
Na widok ps贸w szybko otworzy艂 drzwi. W r臋ku trzyma艂 grub膮 kromk臋 chleba z
mas艂em. Zdawa艂o si臋, 偶e wyci膮ga j膮 do nich.
- Tylko spokojnie, Pongo, 偶eby si臋 nie wystraszy艂.
Min臋li otwart膮 furtk臋 i ruszyli kamienist膮 艣cie偶k膮, merdaj膮c ogonami i z
mi艂o艣ci膮 spogl膮daj膮c na ch艂opczyka... i na chleb z mas艂em. Ch艂opiec
u艣miechn膮艂 si臋 do nich bez cienia strachu i pomacha艂 chlebem. Wtem, gdy
byli najwy偶ej trzy, cztery metry od niego, schyli艂 si臋, podni贸s艂 kamie艅 i
rzuci艂 w nich z ca艂ej si艂y. Widz膮c, 偶e trafi艂 Pongo, pisn膮艂 z uciechy, po
czym wszed艂 do domu i zatrzasn膮艂 drzwi.
Jednocze艣nie z g艂臋bi chaty dolecia艂 g艂os m臋偶czyzny. Psy odwr贸ci艂y si臋 i
uciek艂y co si艂 w nogach, najpierw na drog臋, a potem w szczere pole.
- Nic ci si臋 nie sta艂o, Pongo? - krzykn臋艂a Mimi w pe艂nym biegu. Nagle
ujrza艂a, 偶e m膮偶 kuleje. Zatrzymali si臋 za stogiem siana. 艁apa Pongo
krwawi艂a - z pewno艣ci膮 kamie艅 mia艂 bardzo ostr膮 kraw臋d藕. Ale najbardziej
bolesne by艂o st艂uczenie ko艣ci. Pongo a偶 si臋 trz膮s艂 z b贸lu i gniewu.
Mimi by艂a przera偶ona, lecz nie pokazywa艂a tego po sobie. Wyliza艂a m臋偶owi
ran臋 i powiedzia艂a, 偶e dobry odpoczynek jest najlepszym lekarzem.
- Odpoczynek? Gdzie? - zapyta艂.
Mimi zobaczy艂a, 偶e st贸g jest dosy膰 lu藕ny. Zacz臋艂a go rozgrzebywa膰 z
zapami臋taniem, m贸wi膮c:
- Sp贸jrz, Pongo, mo偶esz si臋 tu wczo艂ga膰 i ogrza膰. A potem prze艣pij si臋
troch臋. Ja p贸jd臋 zdoby膰 co艣 do jedzenia... uda mi si臋, zobaczysz! Pomo偶e mi
pierwszy napotkany pies.
Przez ten czas wygrzeba艂a ju偶 w stogu ca艂kiem spor膮 dziur臋. Pongo
spojrza艂 na ni膮 t臋sknym wzrokiem. Ale nie! Nie mo偶e pu艣ci膰 Mimi samej.
Wsta艂 z trudem, krzywi膮c si臋 z b贸lu.
- P贸jdziemy razem - o艣wiadczy艂. - Pogryz臋 tego bachora.
- Nie, Pongo, nie! - krzykn臋艂a przera偶ona. - Pami臋taj, 偶e ten cz艂owiek
jest jeszcze bardzo m艂ody. Wszystkie ma艂e istoty s膮 okrutne, ale nie wiedz膮
o tym... ile偶 to razy nasze kochane dzieci nie艣wiadomie sprawia艂y mi b贸l.
Pogryzienie cz艂owieka to najwi臋ksza zbrodnia, jakiej pies mo偶e si臋
dopu艣ci膰. Nie chcesz mie膰 chyba grzechu na sumieniu przez to okrutne,
bezmy艣lne dziecko? B贸l i z艂o艣膰 ci min膮, ale poczucie winy dr臋czy艂oby ci臋 do
ko艅ca 偶ycia.
Pongo wiedzia艂, 偶e Mimi ma racj臋, i odechcia艂o mu si臋 gry藕膰 ch艂opca.
- Ale samej i tak ci臋 nie puszcz臋!
- Wobec tego oboje troch臋 odpocznijmy - zaproponowa艂a Mimi przebiegle. -
Chod藕, miejsca jest pod dostatkiem. - I wczo艂ga艂a si臋 pod siano.
- Najpierw powinni艣my zdoby膰 co艣 do jedzenia, bo jak si臋 obudzimy,
b臋dziemy na to za s艂abi - upiera艂 si臋 Pongo, lecz wcisn膮艂 si臋 za ni膮 do
stogu.
- Zdrzemnij si臋 chwilk臋 - kusi艂a Mimi przymilnie. - Ja tymczasem postoj臋
na stra偶y.
Pongo nie mia艂 si艂y d艂u偶ej si臋 opiera膰. Zasn膮艂 przekonany, 偶e wci膮偶
protestuje.
Mimi odczeka艂a kilka minut, po czym wyczo艂ga艂a si臋 i zamaskowa艂a dziur臋
sianem. Nie by艂a ju偶 senna, za bardzo si臋 niepokoi艂a. Straci艂a nawet
apetyt. Wiedzia艂a jednak, 偶e musi zdoby膰 po偶ywienie dla nich obojga... tyle
偶e nie mia艂a poj臋cia, jak si臋 do tego zabra膰. By艂a prawie pewna, 偶e w
okolicy nie ma 偶adnego psa, kt贸ry m贸g艂by jej pom贸c. Ale udaj膮c przed m臋偶em,
偶e si臋 nie boi, nabra艂a troch臋 odwagi i ogon ju偶 jej nie zwisa艂.
W oddali widzia艂a kryte strzech膮 chaty; na ty艂ach jednej z nich
dostrzeg艂a kury. By膰 mo偶e znajdzie si臋 u nich troch臋 czerstwego chleba,
kt贸ry mog艂aby, hm... po偶yczy膰. Skierowa艂a si臋 w tamt膮 stron臋.
Najbli偶ej by艂o do chaty, w kt贸rej mieszka艂 ch艂opczyk. Sta艂 on w艂a艣nie na
ty艂ach domu i patrzy艂 na ni膮! Tym razem mia艂 jeszcze grubsz膮 kromk臋 chleba,
z mas艂em i d偶emem. Trzymaj膮c j膮 w wyci膮gni臋tej r臋ce, pobieg艂 ku niej.
"Mo偶e on teraz nie udaje? - pomy艣la艂a. - Mo偶e jest mu przykro, 偶e
skaleczy艂 Pongo?"
Ruszy艂a ku niemu z nadziej膮, zarazem szykuj膮c si臋 do b艂yskawicznego
uskoku.
Ch艂opczyk poczeka艂, a偶 podesz艂a ca艂kiem blisko, a wtedy zn贸w schyli艂 si臋
po kamie艅. Sta艂 jednak na trawie gdzie nie by艂o kamienia pod r臋k膮. Wobec
tego cisn膮艂 w ni膮 kromk膮 chleba. Zrobi艂 to z gniewem, a nie z mi艂o艣ci膮,
przez co jednak chleb wcale nie straci艂 na warto艣ci. Mimi zwinnie z艂apa艂a
kromk臋 i wzi臋艂a nogi za pas.
Co艣 takiego! - pomy艣la艂a. - To po prostu ma艂y cz艂owiek, kt贸ry lubi rzuca膰
r贸偶nymi rzeczami. Rodzice powinni mu kupi膰 pi艂k臋."
Zanios艂a posmarowan膮 kromk臋 chleba do stogu i po艂o偶y艂a j膮 艣pi膮cemu m臋偶owi
przed nosem. Dotychczas nawet jej nie poliza艂a, teraz jednak pozwoli艂a
sobie uszczkn膮膰 sam ro偶ek. By艂 tak przepyszny, 偶e natychmiast odzyska艂a
apetyt, ale zostawi艂a reszt臋 dla Pongo. Znowu zakry艂a go sianem i wybieg艂a
na drog臋. Ale przed chat膮, w kt贸rej mieszka艂 ch艂opczyk, spostrzeg艂a
cz艂owieka, wi臋c nie o艣mieli艂a si臋 wr贸ci膰 do kur. Ruszy艂a w przeciwnym
kierunku.
By艂 pi臋kny zimowy poranek. d藕b艂a trawy srebrzy艂y si臋 od szronu i
b艂yszcza艂y w promieniach wschodz膮cego s艂o艅ca. Ale Mimi mia艂a za du偶o
zmartwie艅 na g艂owie, by napawa膰 si臋 urokami dnia. Duma ze zdobycia chleba
powoli mija艂a i Mimi zaczyna艂y dr臋czy膰 najprzer贸偶niejsze obawy.
A je艣li oka偶e si臋, 偶e Pongo jest powa偶nie ranny? Je艣li nie b臋dzie m贸g艂
nawet ku艣tyka膰? Je偶eli nie uda jej si臋 znale藕膰 w okolicy nic do jedzenia?
Wiedzia艂a, 偶e nie mo偶e si臋 zapu艣ci膰 zbyt daleko, bo nie odnajdzie drogi
powrotnej. Gubi艂a si臋 nawet w Parku Regenta, i to niemal za ka偶dym razem,
gdy spuszczali Poczciwi艅skich ze smyczy. Cz臋sto na艣miewali si臋 z niej, gdy
stawa艂a jak wryta i rozgl膮da艂a si臋 za nimi w pop艂ochu. A je艣li nie trafi
ju偶 z powrotem do Pongo, a jemu nie uda si臋 jej odszuka膰? Zagubiony pies!
Ju偶 same te s艂owa napawa艂y strachem!
A czy nawet teraz potrafi艂aby wr贸ci膰 do stogu?
"To niesprawiedliwe, 偶eby kto艣 tak zmartwiony jak ja by艂 jeszcze w
dodatku g艂odny" - pomy艣la艂a.
A by艂a g艂odna jak wilk... g艂odna i spragniona. Spr贸bowa艂a poliza膰 l贸d w
rowie, lecz tylko otar艂a sobie j臋zyk i nie ugasi艂a pragnienia.
Przysz艂o jej na my艣l, 偶e powinna wr贸ci膰 i sprawdzi膰, czy trafi z powrotem
do stogu, gdy naraz wyr贸s艂 przed ni膮 stary 艂uk z czerwonej ceg艂y, a za nim
d艂ugi 偶wirowany podjazd. Od razu nabra艂a animuszu. Ta brama prowadzi chyba
do wielkiej wiejskiej rezydencji, takiej jak ta, w kt贸rej go艣ci艂a
kilkakrotnie z pani膮 Poczciwi艅sk膮, jeszcze w panie艅skich czasach? W takich
domach by艂o wiele ps贸w, przestronne kuchnie, mn贸stwo jedzenia. Rado艣nie
przebieg艂a pod 艂ukiem.
Nie dostrzeg艂a przed sob膮 偶adnego budynku, gdy偶 droga zakr臋ca艂a. By艂a tak
zachwaszczona i tak d艂uga, 偶e Mimi opad艂y w膮tpliwo艣ci, czy rzeczywi艣cie
prowadzi do domu. Dzika ro艣linno艣膰 kojarzy艂a si臋 raczej z le艣n膮 przecink膮
ni偶 z podjazdem do rezydencji. W dodatku ta niezwyk艂a cisza; Mimi nigdy w
偶yciu nie czu艂a si臋 tak samotna.
Coraz bardziej wystraszona, min臋艂a jeszcze jeden zakr臋t... i nagle
wybieg艂a na otwarty teren, wprost przed dom.
By艂 bardzo stary, zbudowany z tej samej ciemnoczerwonej ceg艂y co 艂uk.
Mia艂 wiele okien z licznymi szybkami w kszta艂cie rombu i jedno wielkie
okno, si臋gaj膮ce niemal po dach. W promieniach wschodz膮cego s艂o艅ca szyby
migota艂y weso艂o, zach臋caj膮co, ale nigdzie nie by艂o wida膰 najmniejszych
艣lad贸w 偶ycia. Szczeliny w szerokich kamiennych schodach prowadz膮cych do
masywnych d臋bowych drzwi zaros艂y traw膮.
Ten dom jest pusty!" - pomy艣la艂a Mimi z rozpacz膮.
A jednak myli艂a si臋. Przez otwarte okno wygl膮da艂 Spaniel. By艂 ca艂y czarny
i tylko pysk mia艂 posiwia艂y ze staro艣ci.
- Dzie艅 dobry - odezwa艂 si臋 z kurtuazj膮. - Czym mog臋 ci s艂u偶y膰, moja
droga?
`tc
Gor膮ca grzanka z mas艂em
`tc
Szybko艣膰, z jak膮 Spaniel wy艂owi艂 sens z potoku s艂贸w Mimi, graniczy艂a z
cudem, bo nie dotar艂y do niego wiadomo艣ci przekazywane podczas Szczekania o
Zmierzchu.
- Od lat ju偶 nie bior臋 w tym udzia艂u - wyja艣ni艂. - Prawd臋 m贸wi膮c, w膮tpi臋,
czy teraz bym co艣 jeszcze us艂ysza艂. W promieniu wielu kilometr贸w nie ma tu
ani jednego psa.
Zreszt膮 i tak o zmierzchu jestem potrzebny Sir Charlesowi... on mnie
potrzebuje niemal bez przerwy. Teraz tylko dlatego mam wolne, 偶e akurat si臋
k膮pie.
Rozmawiali w wielkiej kuchni z kamienn膮 pod艂og膮, dok膮d Spaniel
zaprowadzi艂 Mimi, gdy na jego zaproszenie wskoczy艂a przez okno.
- Ale najpierw do sto艂u, m艂oda damo, reszt臋 opowiesz mi potem - ci膮gn膮艂,
wskazuj膮c jej wielki talerz mi臋sa.
- To przecie偶 pa艅skie 艣niadanie - zaprotestowa艂a pr贸buj膮c nie pokaza膰 po
sobie, jak bardzo jest g艂odna.
- Wcale nie. Je艣li ju偶 chcesz wiedzie膰, jest to moja kolacja. Nie mia艂em
apetytu... na 艣niadanie te偶 zreszt膮 nie mam ochoty, a dostan臋 je lada
chwila. Ca艂y m贸j posi艂ek to herbata. Po艣piesz si臋, moja droga. Je偶eli tego
nie zjesz, zmarnuje si臋.
Mimi prze艂kn臋艂a wyborny k臋s. Nagle zamar艂a.
- M贸j m膮偶...
- O 艣niadanie dla niego zatroszczymy si臋 p贸藕niej wpad艂 jej w s艂owo
Spaniel. - Zjadaj do ko艅ca, moje dziecko.
Tak wi臋c Mimi spa艂aszowa艂a wszystko, a potem napi艂a si臋 do syta z bia艂ej
ceramicznej miseczki.
- To osiemnastowieczna miska do picia dla ps贸w - wyja艣ni艂 Spaniel. -
Przechodzi w naszej rodzinie z ojca na syna. A teraz, zanim zmorzy ci臋 sen,
sprowad藕 mi tu swojego m臋偶a.
- O tak! - powiedzia艂a Mimi z zapa艂em. - Prosz臋 mi tylko wyt艂umaczy膰, jak
mam wr贸ci膰 do stogu.
- To proste: gdy dojdziesz do ko艅ca podjazdu, skr臋膰 w lewo.
- Mam pewne k艂opoty z odr贸偶nianiem prawej i lewej strony - wyzna艂a Mimi.
- Zw艂aszcza lewej.
Spaniel u艣miechn膮艂 si臋 i spojrza艂 na jej 艂apy.
- Mo偶e to ci pomo偶e - o艣wiadczy艂. - Ta 艂apka z t膮 艣liczn膮 c臋tk膮 to twoja
prawa 艂apa.
- Wobec tego kt贸ra jest lewa?
- Jak to? Ta druga, oczywi艣cie.
- Przednia czy tylna?
- O tylnych na razie zapomnij.
Mimi zdziwi艂a si臋. Czy mog艂aby zapomnie膰 o swoich tylnych 艂apach? A gdyby
nawet jej si臋 uda艂o, czy nie by艂oby to aby niebezpieczne?
- Patrz na przednie 艂apy i pami臋taj: prawa 艂apa z c臋tk膮, lewa - bez c臋tki
- ci膮gn膮艂 Spaniel.
Mimi wlepi艂a wzrok w swoje 艂apy.
- B臋d臋 膰wiczy膰 - obieca艂a solennie. - Ale prosz臋 mi powiedzie膰, jak mam
skr臋ci膰 w lewo.
- Skr臋膰 w t臋 stron臋, z kt贸rej masz 艂apk臋 bez c臋tki.
- Bez wzgl臋du na to, w jakim kierunku b臋d臋 sz艂a?
- Ma si臋 rozumie膰 - potwierdzi艂 Spaniel. - 艁apa z c臋tk膮 zawsze b臋dzie
twoj膮 praw膮 艂ap膮. Mo偶esz na tym polega膰.
- Gdybym si臋 teraz odwr贸ci艂a do pana, to skr臋ci艂abym w lewo? - spyta艂a
Mimi po chwili wyt臋偶onego my艣lenia.
- Tak, w艂a艣nie tak. Wspaniale - ucieszy艂 si臋 Spaniel.
Mimi zrobi艂a w ty艂 zwrot.
- Ale teraz stoi pan od strony mojej 艂apy z c臋tk膮 powiedzia艂a zmartwiona.
- A wi臋c moja prawa 艂apa zamieni艂a si臋 w lew膮.
Spaniel podda艂 si臋.
- Sam ci poka偶臋 ten st贸g - o艣wiadczy艂 i wyprowadzi艂 j膮 przez co艣, co
niegdy艣 by艂o pi臋knym ogr贸dkiem kuchennym, ale obecnie przypomina艂o tylko
g膮szcz chwast贸w. Dalej rozpo艣ciera艂y si臋 pola. Mimi zobaczy艂a kryte
strzech膮 chaty i st贸g. - To jedyny st贸g w okolicy - rzek艂 Spaniel. - Ale na
wszelki wypadek biegn膮c nie spuszczaj go z oczu. Ch臋tnie bym ci
towarzyszy艂, ale uniemo偶liwia mi to reumatyzm... no i Sir Charles b臋dzie
mnie potrzebowa艂, 偶ebym mu zni贸s艂 na d贸艂 futera艂 z okularami. Obaj jeste艣my
bardzo, bardzo stary, moja droga. On ma dziewi臋膰dziesi膮t lat, a ja -
zgodnie z g艂upi膮 ludzk膮 rachub膮, wed艂ug kt贸rej ka偶dy rok 偶ycia psa
odpowiada siedmiu w 偶yciu cz艂owieka - mam sto pi臋膰.
- Nigdy bym nie przypuszcza艂a - wtr膮ci艂a Mimi uprzejmie... i zgodnie z
prawd膮.
- W ka偶dym razie jestem jeszcze do艣膰 m艂ody, 偶eby doceni膰 prawdziw膮
pi臋kno艣膰 - o艣wiadczy艂 Spaniel z galanteri膮. - No, biegnij ju偶 po m臋偶a.
Drog臋 powrotn膮 znajdziesz bez trudu, bo od stogu zobaczysz nasze kominy.
- Po prawej czy po lewej? - spyta艂a Mimi rezolutnie.
- Na wprost twojego 艣licznego noska. Gdyby艣cie mnie nie zastali,
zaprowad藕 m臋偶a do kuchni, a ja do was do艂膮cz臋, jak tylko b臋d臋 m贸g艂.
Mimi rado艣nie pobieg艂a przez zamarzni臋te pole, ani na chwil臋 nie
spuszczaj膮c stogu z oczu. Rozpiera艂a j膮 duma, 偶e tym razem nie zgubi艂a
drogi. Pongo wci膮偶 spa艂 g艂臋boko, z posmarowan膮 kromk膮 chleba przed nosem.
Biedny Pongo! Przebudzenie mia艂 okropne - wyrwany ze snu, z obola艂膮 nog膮,
dowiedzia艂 si臋 z przera偶eniem, 偶e Mimi samotnie b艂膮ka艂a si臋 po okolicy.
Dopiero jedz膮c chleb z mas艂em i s艂uchaj膮c pomy艣lnych wie艣ci poczu艂 si臋
zdecydowanie lepiej. Stwierdzi艂 te偶, 偶e pomimo b贸lu w nodze nie utyka i
mo偶e normalnie biega膰.
- W kt贸r膮 stron臋 idziemy? - zapyta艂, gdy wyszli ze stogu.
Mimi zmartwi艂a si臋. Przed noskiem nie mia艂a 偶adnych komin贸w, bo sta艂a
zwr贸cona akurat w przeciwnym kierunku. Ale Pongo dostrzeg艂 kominy i
poprowadzi艂 j膮 w ich stron臋. Przed wej艣ciem do ogr贸dka Mimi zapyta艂a:
- Pongo, czy psy maj膮 c臋tki na prawych 艂apach, czy na lewych?
- To zale偶y - odpar艂.
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
To beznadziejna sprawa - pomy艣la艂a. - Jak mo偶na polega膰 na czym艣, co
zale偶y od czego innego?"
Spaniel ju偶 na nich czeka艂.
- Usadowi艂em Sir Charlesa przy kominku, wi臋c mam mniej wi臋cej godzin臋
wolnego - powiedzia艂. - Zapraszam na 艣niadanie, m贸j drogi.
Zaprowadzi艂 Pongo do kuchni, gdzie sta艂 teraz nast臋pny talerz mi臋sa.
- Ale偶 to chyba czeka na szanownego pana? - rzek艂 Pongo.
- Ja ju偶 jad艂em z Sir Charlesem. Z zasady obywam si臋 bez 艣niadania, ale
spotkanie z twoj膮 艣liczn膮 偶on膮 zaostrzy艂o mi apetyt, wi臋c przyj膮艂em kilka
plastr贸w bekonu. Sir Charles by艂 zachwycony. 艢mia艂o, m贸j drogi, ja ju偶 nie
prze艂kn臋 ani k臋sa.
W tej sytuacji Pongo jad艂 i pi艂 a偶 mu si臋 uszy trz臋s艂y.
- A teraz spa膰! - zarz膮dzi艂 Spaniel.
Tylnymi schodami zaprowadzi艂 go艣ci na pi臋tro, a potem labiryntem
korytarzy do przestronnej, s艂onecznej sypialni. Sta艂o tam 艂o偶e z
baldachimem, a obok okr膮g艂y koszyk.
- To m贸j kosz, ale nigdy z niego nie korzystam wyja艣ni艂 Spaniel. - Sir
Charles woli, 偶ebym spa艂 w 艂贸偶ku razem z nim. Na szcz臋艣cie jest ju偶
pos艂ane, bo Jan - to nasz s艂u偶膮cy - ma dzisiaj wychodne. Wskakujcie.
Pongo i Mimi wskoczyli na 艂o偶e i wyci膮gn臋li si臋 b艂ogo.
- Nikt tu nie zajrzy a偶 do wieczora, bo Sir Charles musi poczeka膰 na
Jana, 偶eby mu pom贸g艂 wej艣膰 po schodach. Ogie艅 powinien si臋 utrzyma膰 jeszcze
przez kilka godzin... zawsze rozpalamy tak, 偶eby Sir Charles m贸g艂 si臋
wyk膮pa膰 przed ciep艂ym kominkiem. My tu nie stosujemy do ogrzewania tych
nowych wymys艂贸w hydraulicznych. 艢pijcie dobrze, moje dzieci.
Promienie s艂o艅ca, blask kominka, draperie na 艣cianach - wszystko to by艂o
tak pi臋kne, 偶e a偶 偶al by艂o zasn膮膰. Dlatego te偶 Pongo i Mimi nie spali, lecz
podziwiali otoczenie... przez prawie pe艂n膮 minut臋. Wtem poczuli, 偶e Spaniel
budzi ich 艂agodnie. S艂once ju偶 zachodzi艂o, ogie艅 na kominku wygas艂 i w
pokoju zrobi艂o si臋 ch艂odno. Dalmaty艅czyki przeci膮gn臋艂y si臋 sennie.
- Herbata dobrze wam zrobi - o艣wiadczy艂 Spaniel. - Ale najpierw musicie
odetchn膮膰 艣wie偶ym powietrzem. Chod藕cie.
W ostatnich promieniach zachodz膮cego s艂o艅ca spacerowali po zapuszczonym
ogrodzie. Widz膮c, 偶e Pongo ogl膮da si臋 na pi臋kny stary budynek z czerwonej
ceg艂y, Spaniel poinformowa艂, 偶e dom ma ju偶 czterysta lat i 偶e mieszka w nim
tylko on, Sir Charles oraz ich s艂u偶膮cy - Jan. Wi臋kszo艣膰 pokoi jest stale
zamkni臋ta.
- Ale odkurzamy je od czasu do czasu - powiedzia艂. - Musz臋 si臋 wtedy
nie藕le nachodzi膰.
W olbrzymim oknie migota艂y ogniki.
- To tam w艂a艣nie sp臋dzamy wi臋kszo艣膰 czasu - rzek艂 Spaniel. - Cieplej by
nam by艂o w kt贸rym艣 z mniejszych pokoi, ale Sir Charles najbardziej lubi
przesiadywa膰 w Wielkiej Sali. - Nagle zabrzmia艂 srebrzysty dzwonek. - Oho!
Wo艂a mnie. Podano herbat臋. R贸bcie teraz dok艂adnie to, co wam powiem.
Wr贸cili do domu i gospodarz wprowadzi艂 ich do wielkiego, wysokiego
pomieszczenia. Po przeciwnej stronie sali siedzia艂 przed olbrzymim
kominkiem jaki艣 staruszek, ledwie widoczny zza parawanu, ustawionego za
jego fotelem.
- Po艂贸偶cie si臋 za parawanem - szepn膮艂 Spaniel. - Sir Charles wkr贸tce
za艣nie, to przeniesiecie si臋 bli偶ej kominka.
Skradaj膮c si臋 na palcach do parawanu, Pongo i Mimi zauwa偶yli, 偶e obok Sir
Charlesa stoi wielki st贸艂, a na nim starannie nakryta serwetk膮 taca z
resztkami obiadu i zastawa do herbaty. W srebrnym czajniku zawieszonym nad
lamp膮 spirytusow膮 bulgota艂 wrz膮tek. Sir Charles nala艂 wody do imbryka i
zakry艂 go pokrywk膮. Potem uni贸s艂 srebrn膮 czasz臋 znad talerza, na kt贸rym
le偶a艂y kromki chleba. Tymczasem Spaniel przy艂膮czy艂 si臋 do niego i wali艂
ogonem w pod艂og臋.
- Zg艂odnia艂e艣, co? - odezwa艂 si臋 Sir Charles. - To dobrze, zaraz sobie
upieczemy grzank臋.
Nadzia艂 kromk臋 chleba na szpikulec. Nie by艂 to zwyczajny ro偶en - wykonany
z 偶elaza, mia艂 ponad metr d艂ugo艣ci. Bo tak naprawd臋 by艂 to pogrzebacz
s艂u偶膮cy do poprawiania szczap w kominku. Ale Sir Charles pos艂ugiwa艂 si臋 nim
z du偶膮 wpraw膮, unikaj膮c p艂omieni i przypiekaj膮c chleb nad tymi polanami,
kt贸re tylko 偶arzy艂y si臋 czerwono. Grzanka by艂a gotowa w mgnieniu oka.
Staruszek posmarowa艂 j膮 grubo mas艂em, poda艂 Spanielowi i patrzy艂, jak ten
chrupie j膮 ze smakiem.
Mimi by艂a nieco zaskoczona, 偶e szarmancki Spaniel nie zaproponowa艂 jej
pierwszej grzanki, a jeszcze bardziej zdziwi艂a si臋, gdy r贸wnie偶 i drug膮
spa艂aszowa艂 na oczach Sir Charlesa. Coraz bardziej doskwiera艂 jej g艂贸d... i
niepok贸j. Czy偶by ten mi艂y Spaniel zaprosi艂 ich na herbat臋 tylko po to, 偶eby
patrzyli, jak si臋 objada?
Przysz艂a kolej na trzeci膮 grzank臋 - ale tym razem Sir Charles odwr贸ci艂
si臋 na chwil臋. Spaniel natychmiast rzuci艂 j膮 za parawan. Grzanka za grzank膮
w臋drowa艂y w ten spos贸b do Mimi i Pongo, a Spaniel podjada艂 tylko od czasu
do czasu, gdy staruszek akurat na niego patrzy艂. Mimi zawstydzi艂a si臋 swej
zach艂anno艣ci i podejrze艅.
- Apetyt dopisuje ci jak nigdy, m贸j ch艂opcze stwierdzi艂 uszcz臋艣liwiony
staruszek. Przyrz膮dza艂 grzank臋 za grzank膮, dop贸ki nie zabrak艂o chleba. W
ten sam spos贸b znikn臋艂y ciasteczka. Wreszcie Sir Charles poda艂 Spanielowi
herbat臋 w srebrnej misce. Postawi艂 j膮 tak blisko parawanu, 偶e gdy odwr贸ci艂
wzrok, Pongo i Mimi mogli si臋 troch臋 napi膰. Widz膮c, 偶e miska jest pusta,
staruszek nape艂ni艂 j膮 na nowo i powtarza to jeszcze kilkakrotnie, tak 偶e
wszystkie psy napi艂y si臋 do syta. Pongo i Mimi zawsze jadali wspaniale,
lecz dotychczas nie pr贸bowali gor膮cych grzanek z mas艂em i s艂odkiej herbaty
z mlekiem. T臋 kolacj臋 na zawsze zachowali w pami臋ci.
W ko艅cu Sir Charles sztywno wsta艂 z fotela, dorzuci艂 do ognia jeszcze
jedno polano, usiad艂 z powrotem i zamkn膮艂 oczy. Po chwili ju偶 spa艂. Spaniel
przywo艂a艂 Pongo i Mimi bli偶ej kominka. Usiedli przed ciep艂ym paleniskiem,
patrz膮c na staruszka. Twarz mia艂 g艂臋boko pobru偶d偶on膮; obwis艂a sk贸ra
przedziwnie upodobnia艂a go do Spaniela... a mo偶e to Spaniel by艂 podobny do
Sir Charlesa? Dwaj starzy przyjaciele drzemali w 艣wietle kominka, na tle
wielkiego, ciemnego ju偶 okna.
- Powinni艣my si臋 zbiera膰 - szepn膮艂 Pongo. Ale by艂o tak ciep艂o, tak
spokojnie, a do tego tak si臋 przejedli grzankami z mas艂em, 偶e zapadli w
lekk膮, rozkoszn膮 drzemk臋.
Pongo obudzi艂 si臋 raptownie. Kto艣 chyba wym贸wi艂 jego imi臋?
Ogie艅 na kominku nieco ju偶 przygas艂, lecz rzuca艂 jeszcze do艣膰 艣wiat艂a, by
Pongo ujrza艂, 偶e staruszek nie 艣pi, za to pochyla si臋 do przodu.
- Nie do wiary, przecie偶 to Pongo i jego 偶ona mrukn膮艂 Sir Charles z
u艣miechem. - Prosz臋, prosz臋! C贸偶 za mi艂a niespodzianka!
Teraz r贸wnie偶 Mimi otworzy艂a oczy.
- Nie ruszajcie si臋 - przykaza艂 Spaniel szeptem.
- Ty te偶 je widzisz? - spyta艂 staruszek, k艂ad膮c d艂o艅 na g艂owie swego
ulubie艅ca. - Je艣li tak, to nic si臋 nie b贸j. Nie zrobi膮 ci nic z艂ego.
Polubi艂by艣 je. Niech no si臋 zastanowi臋... tak, umar艂y chyba z pi臋膰dziesi膮t
lat przed twoim narodzeniem, mo偶e nawet wi臋cej. To by艂y pierwsze psy, z
jakimi si臋 zetkn膮艂em. Cz臋sto prosi艂em matk臋, 偶eby zatrzyma艂a pow贸z i
pozwoli艂a im wej艣膰 do 艣rodka... nie mog艂em patrze膰, jak biegn膮 z ty艂u. W
rezultacie zosta艂y psami domowymi. Jak偶e cz臋sto siada艂y tu przed kominkiem.
Hej偶e, psiaki! Je偶eli psy potrafi膮 wraca膰 po 艣mierci, to czemu nie
wr贸ci艂y艣cie wcze艣niej?
Pongo domy艣li艂 si臋, 偶e staruszek s膮dzi, i偶 ma przed sob膮 duchy.
Przypomnia艂 sobie, 偶e pan Poczciwi艅ski nazwa艂 go "Pongo", gdy偶 imi臋 to
powszechnie nadawano dalmaty艅czykom w tych dawnych czasach, kiedy biega艂y
za powozami. Sir Charles wzi膮艂 jego i Mimi za psy, kt贸re zna艂 w
dzieci艅stwie.
- To pewnie moja wina - ci膮gn膮艂 staruszek. - Nie jestem, jak to si臋 teraz
m贸wi, dobrym "medium". W tym domu podobno jest pe艂no duch贸w, ale ja nigdy
偶adnego nie widzia艂em. 艢miem twierdzi膰, 偶e i was widz臋 tylko dlatego, 偶e
moje 偶ycie dobiega kresu... a 偶y艂em d艂ugo. Mog臋 ju偶 odej艣膰, jestem (r)gotowy.
Ale c贸偶 to za rado艣膰 wiedzie膰, 偶e psy te偶 偶yj膮 po 艣mierci... zawsze na to
liczy艂em. Dla ciebie to tak偶e pomy艣lna wiadomo艣膰, m贸j ch艂opcze. -
Pieszczotliwie potarga艂 Spanielowi uszy. - Kto by pomy艣la艂, Pongo i jego
pi臋kna 偶ona zn贸w tutaj, po tylu latach! Nie widz臋 was ju偶 tak dobrze jak
kiedy艣, ale b臋d臋 pami臋ta艂!
Ogie艅 na kominku przygasa艂 coraz bardziej. Psy nie widzia艂y ju偶 twarzy
staruszka, lecz jego r贸wny oddech powiedzia艂 im, 偶e zn贸w zasn膮艂. Spaniel
powsta艂 cicho.
- Chod藕cie ze mn膮, bo Jan wr贸ci nied艂ugo na kolacj臋 - szepn膮艂. -
Sprawili艣cie mojemu kochanemu staruszkowi ogromn膮 rado艣膰. Jestem wam
g艂臋boko wdzi臋czny.
Na palcach wymkn臋li si臋 z olbrzymiej, ciemnej sali i przeszli do kuchni,
gdzie Spaniel wmusi艂 w nich jeszcze troch臋 jedzenia.
- Chocia偶 kilka po偶ywnych biszkopt贸w... przed wyj艣ciem Jan zawsze
zostawia mi otwart膮 pustk臋.
Napili si臋 jeszcze na drog臋, a Spaniel poinstruowa艂 Pongo, jak dotrze膰 do
Suffolk. Polega艂o to g艂贸wnie na r贸偶nych "w lewo" i "w prawo" i Mimi nie
rozumia艂a z tego ani s艂owa. Spaniel pochwyci艂 jej oszo艂omione spojrzenie i
spyta艂 filuternie:
- Gdzie masz praw膮 艂ap臋?
- Gdzie艣 z przodu - odpar艂a Mimi rezolutnie, na co Spaniel i Pongo
wybuchn臋li typowo m臋skim 艣miechem.
Dzi臋kuj膮c Spanielowi, na po偶egnanie Mimi stwierdzi艂a, 偶e do ko艅ca 偶ycia
nie zapomni tego dnia.
- Ja r贸wnie偶 - przyzna艂 Spaniel, u艣miechaj膮c si臋 do niej. - Ty to masz
szcz臋艣cie, Pongo!
- Wiem odpar艂 Pongo, spogl膮daj膮c na 偶on臋 z dum膮.
Ruszyli w drog臋.
Po kilku minutach biegu przez pole Mimi spyta艂a z niepokojem:
- I jak twoja noga, Pongo?
- O wiele lepiej. Mimi, tak mi wstyd z powodu mojego zachowania dzi艣
rano. To z tej z艂o艣ci. Gniew sprawia 偶e b贸l staje si臋 tym bardziej
dotkliwy. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie pocieszy艂a艣... i jaka by艂a艣
dzielna.
- A ty by艂e艣 dla mnie wielk膮 pociech膮 tej nocy, kiedy wyruszali艣my z
Londynu - powiedzia艂a. - Wszystko b臋dzie dobrze, dop贸ki oboje naraz nie
stracimy odwagi.
- Ciesz臋 si臋, 偶e nie pozwoli艂a艣 mi pogry藕膰 tego ma艂ego cz艂owieka.
- Psu nie wolno gry藕膰 ludzi bez wzgl臋du na okoliczno艣ci - o艣wiadczy艂a
Mimi cnotliwie.
Pongo co艣 sobie przypomnia艂.
- Tak? A jeszcze przedwczoraj wieczorem m贸wi艂a艣, 偶e rozszarpiesz
Torturell臋 de Mon na strz臋py.
- To co innego - burkn臋艂a ponuro. - Jej nie uwa偶am za cz艂owieka.
Wspomnienie Torturelli sprawi艂o, 偶e pobiegli szybciej, zaniepokojeni o
los dzieci. Przez d艂u偶szy czas nie odzywali si臋, a偶 w ko艅cu Mimi spyta艂a:
- Pongo, daleko jeszcze mamy do naszych szczeni膮t?
- Jak dobrze p贸jdzie, b臋dziemy na miejscu jutro rano.
Tu偶 przed p贸艂noc膮 dotarli do miasteczka Sudbury, znanego z odbywaj膮cych
si臋 tam jarmark贸w. Gdy przechodzili przez most na rzece Stour, Pongo
zatrzyma艂 si臋.
- W tym miejscu wkraczamy do Suffolk - obwie艣ci艂 triumfalnie.
Po艣r贸d starych dom贸w pobiegli cichymi uliczkami na rynek. Liczyli, 偶e
spotkaj膮 jakiego艣 psa i dowiedz膮 si臋, czy Szczekanie o Zmierzchu przynios艂o
nowe wiadomo艣ci o szczeni臋tach, ale nigdzie nie by艂o wida膰 偶ywego ducha.
Kiedy pili wod臋 z fontanny, zegar na wie偶y ko艣cielnej zacz膮艂 wybija膰
p贸艂noc.
- Pongo, ju偶 jest jutro! - krzykn臋艂a uradowana Mimi. - Czyli 偶e ju偶 dzi艣
b臋dziemy z naszymi dzie膰mi!
`tc
Co zobaczyli z Fanaberii
`tc
Noc coraz bardziej mia艂a si臋 ku ko艅cowi, a oni mijali kolejne 艂adne
wioski. Wreszcie zaw臋drowali na takie odludzie, 偶e czego艣 podobnego
dotychczas nie widzieli. Same lasy i wrzosowiska, a farm jak na lekarstwo.
Krajobraz by艂 tak dziki, 偶e Pongo nie ryzykowa艂 biegu na skr贸ty i
przezornie trzyma艂 si臋 w膮skich, kr臋tych dr贸g. Ksi臋偶yc skry艂 si臋 za
chmurami; w panuj膮cych ciemno艣ciach Pongo nie m贸g艂 odczyta膰 napis贸w na
nielicznych tu drogowskazach.
- Obawiam si臋, 偶e mo偶emy min膮膰 nasz膮 wiosk臋, nawet o tym nie wiedz膮c -
powiedzia艂. - Nie uda艂o nam si臋 przes艂a膰 wiadomo艣ci podczas Szczekania o
Zmierzchu, wi臋c nikt nie b臋dzie nas wypatrywa艂.
I tu si臋 pomyli艂. Z ciemno艣ci dobieg艂o ich nagle g艂o艣ne "miau".
Zatrzymali si臋 natychmiast. Tu偶 przed nimi siedzia艂a na drzewie bura
kotka.
- Pongo i Mimi? - spyta艂a. - Mam nadziej臋, 偶e jeste艣cie przyja藕nie
nastawieni?
- Naturalnie, szanowna pani - odpar艂 Pongo. - Czy to przypadkiem nie pani
pomog艂a odnale藕膰 nasze dzieci?
Tak, to ja - przyzna艂a kotka.
- Och, dzi臋kuj臋, bardzo pani dzi臋kuj臋! - krzykn臋艂a Mimi.
Kotka zeskoczy艂a na ziemi臋.
- Wybaczcie mi podejrzliwo艣膰, ale niekt贸re psy zupe艂nie nie potrafi膮 si臋
opanowa膰 na widok kota... cho膰 mnie akurat nigdy nie spotka艂o nic z艂ego.
No, wi臋c jednak dotarli艣cie.
- Bardzo to uprzejmie z pani strony, 偶e pani na nas czeka艂a - powiedzia艂
Pongo.
- 呕aden k艂opot. W nocy i tak przewa偶nie wychodz臋. Mo偶ecie mi m贸wi膰 Tib.
Naprawd臋 nazywam si臋 Kicia Sarenka, ale dla wi臋kszo艣ci ludzi to za d艂ugie
imi臋... a szkoda bo bardzo mi si臋 podoba.
- 艢wietnie do pani pasuje - o艣wiadczy艂 Pongo z galanteri膮 podpatrzon膮 u
Spaniela. - Do pani smuk艂ej figury i mi臋kkich szarych 艂apek. - Powiedzia艂
to na chybi艂 trafi艂, bo by艂o za ciemno, 偶eby m贸g艂, oceni膰 jej figur臋, nie
m贸wi膮c - ju偶 o 艂apkach.
Kotka by艂a w si贸dmym niebie.
- Dbam o lini臋, to prawda.. a w艂a艣nie 艂apkom zawdzi臋czam imi臋 Kicia
Sarenka. Teraz pewnie chcecie co艣 przek膮si膰 i wyspa膰 si臋 porz膮dnie.
- Prosz臋 nam powiedzie膰, co s艂ycha膰 u naszych dzieci - poprosi艂a Mimi.
- Wszystko w porz膮dku... widzia艂am je ostatnio wczoraj wieczorem. S膮
weso艂e jak szczygie艂ki, a t艂uste jak p膮czki w ma艣le.
- Czy zanim co艣 zjemy i p贸jdziemy spa膰, mogliby艣my je zobaczy膰? - spyta艂a
Mimi. - Cho膰 raz rzuci膰 na nie okiem?
- My nie potrafimy chodzi膰 po drzewach tak jak pani Sarenka - wtr膮ci艂
Pongo.
- To nie b臋dzie konieczne - uspokoi艂a ich kotka. - Pu艂kownik za艂atwi艂 ju偶
co trzeba. Ale nie zobaczycie szczeni膮t, zanim nie wypuszcz膮 ich na
gimnastyk臋, a to nast膮pi dopiero za kilka godzin. Ci Z艂oczy艅scy to straszne
艣piochy. Chod藕cie, poznacie pu艂kownika.
- Cz艂owieka? - spyta艂a zaskoczona Mimi.
- Ale偶 gdzie tam. Pu艂kownik to nasz Owczarek. Mistrz strategii...
spytajcie owiec. Nazywa mnie swoim porucznikiem.
Prowadzi艂a ich teraz drog膮. Pongo spyta艂, jak daleko jeszcze do farmy.
- My nie idziemy na farm臋. Pu艂kownik zosta艂 na noc w Fanaberii.
Zwariowane miejsce, ale bardzo przydatne do naszych cel贸w.
Rozja艣nia艂o si臋. Wkr贸tce droga zaprowadzi艂a ich na wrzosowisko, na kt贸rym
w oddali ciemna bry艂a odcina艂a si臋 od coraz ja艣niejszego nieba. Po chwili
Pongo zobaczy艂, 偶e bry艂a ta to wielki kamienny mur:
Jeste艣my na miejscu - oznajmi艂a kotka. - Wasze dzieci s膮 za tym murem.
- Wygl膮da to jak wi臋zienie - zauwa偶y艂 Pongo.
- Paskudne miejsce - przyzna艂a. - Pu艂kownik opowie wam jego histori臋.
Zeszli z drogi na k艂uj膮ce wrzosowisko. Dopiero z bliska Pongo zobaczy艂,
偶e mur zakr臋ca, ja gdyby otacza艂 okr膮g艂膮 wie偶臋. Za nim wzbija艂y si臋 w g贸r臋
w膮skie drzewa; bezlistne ga艂臋zie odcina艂y si臋 czerni膮 na tle nieba.
- Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e po drugiej stronie stoi co najmniej zamek -
odezwa艂a si臋 kotka. - Powiadaj膮, 偶e kiedy艣 nawet chcieli go zbudowa膰, ale
co艣 nie wysz艂o. Teraz jest tu tylko... zreszt膮, zobaczcie sami.
Zaprowadzi艂a ich do zardzewia艂ej 偶elaznej bramy. By艂o ju偶 dosy膰 widno,
wi臋c Pongo i Mimi zajrzeli przez pr臋ty. Za trawnikiem, zdzicza艂ym jak
wrzosowisko wok贸艂 posiad艂o艣ci, po艂yskiwa艂a woda... o dziwo, czarna. Powodu
nie trzeba by艂o daleko szuka膰 - w stawie odbija艂 si臋 czarny dom.
Pongo i Mimi nigdy w 偶yciu nie widzieli r贸wnie przera偶aj膮cego gmaszyska.
Wi臋kszo艣膰 frontowych okien zamurowano, te za艣, kt贸re si臋 osta艂y,
przywodzi艂y na my艣l oczy i nos. Rol臋 ust spe艂nia艂y drzwi. Tyle 偶e oczu by艂o
za du偶o, a usta i nos znajdowa艂y si臋 nie ca艂kiem na 艣rodku, przez co twarz
by艂a jakby wykrzywiona.
- Zobaczy艂 nas! - j臋kn臋艂a Mimi. Rzeczywi艣cie, mog艂o si臋 zdawa膰, 偶e dom
wytrzeszcza na nich oczy osadzone w pop臋kanej, 艂uszcz膮cej si臋 czarnej
twarzy.
- A oto i Czarci Dw贸r - poinformowa艂a kotka.
Pongo i Mimi ruszyli za ni膮 wzd艂u偶 zakr臋caj膮cego muru. Po chwili ujrzeli
wie偶臋, wzbijaj膮c膮 si臋 wysoko ponad korony drzew. Tak jak i mur, zbudowana
by艂a z nie tynkowanego szarego kamienia i przypomina艂a nieco wie偶臋
ko艣cieln膮. Ale ko艣cio艂a nie by艂o. Wie偶a po prostu wystawa艂a z muru.
Wi臋kszo艣膰 wysokich okienek wybito, a ich kamienne futryny kruszy艂y si臋. Nie
by艂a to jeszcze kompletna ruina, ale niewiele ju偶 brakowa艂o.
- S艂usznie nazwali to Fanaberi膮! - rzek艂a kotka.
Mimi nie zna艂a tego s艂owa, ale Pongo widzia艂 ju偶 kiedy艣 co艣 podobnego i
potrafi艂 jej to wyja艣ni膰. Fanaberiami nazywa si臋 r贸偶ne dziwactwa, na
przyk艂ad drogie, dziwaczne budynki postawione nie wiadomo po co, z czystej
g艂upoty.
Kotka miaukn臋艂a trzy razy, na co z wie偶y odpowiedzia艂y jej trzy
szczekni臋cia, a po chwili dolecia艂 d藕wi臋k odsuwanego rygla.
- Pu艂kownik to jedyny znany mi pies, kt贸ry potrafi odsuwa膰 rygle z臋bami -
powiedzia艂a kotka z dum膮.
Pongo natychmiast postanowi艂, 偶e i on musi si臋 tego nauczy膰.
- Wchod藕cie, wchod藕cie - zagrzmia艂 dudni膮cy g艂os. - Ale najpierw niech no
wam si臋 przyjrz臋. W 艣rodku jest jeszcze za ciemno.
Wyszed艂 do nich olbrzymi Owczarek. Pongo od razu pozna艂, 偶e nie jest to
jeden z tych wymuskanych oficerk贸w lecz zwalisty stary wiarus, mo偶e nie
najbystrzejszy, za to z bogatym do艣wiadczeniem. Jego oczka, przes艂oni臋te
grzyw膮 bia艂oszarych w艂os贸w, b艂yszcza艂y przebiegle i sympatycznie.
- Ciesz臋 si臋, 偶e jak na dalmaty艅czyki jeste艣cie s艂usznego wzrostu -
powiedzia艂 z aprobat膮. - Nie mam nic przeciwko ma艂ym psom, ale nale偶y
rosn膮膰 na tyle, na ile pozwala rasa. No jak tam, co si臋 z wami dzia艂o?
Podczas wczorajszego Szczekania o Zmierzchu wybuch艂a rzadka awantura, gdy
okaza艂o si臋, 偶e nikt nic o was nie wie.
Wprowadzi艂 ich do Fanaberii. Po drodze Pongo opowiedzia艂 mu o go艣cinie u
Spaniela.
- Widzi mi si臋, 偶e to r贸wny ch艂op - stwierdzi艂 pu艂kownik. - Szkoda, 偶e
nie bierze udzia艂u w Szczekaniu. No, to teraz wrzu膰cie co艣 na z膮b.
Zorganizowa艂em 艣niadanie, na wypadek, gdyby艣cie si臋 pojawili.
Czeka艂o na nich mn贸stwo wiejskich smako艂yk贸w i g艂臋boka, okr膮g艂a puszka
pe艂na wody.
- Jak pan sobie poradzi艂 z transportem tego wszystkiego? - spyta艂
zaskoczony Pongo.
- Najpierw przyturla艂em z farmy t臋 okr膮g艂膮 puszk臋... z jedzeniem w 艣rodku
- wyja艣ni艂 pu艂kownik. - Uszczelni艂em j膮 s艂om膮, 偶eby nic nie zgubi膰. Potem
po偶yczy艂em kube艂ek, kt贸rego m贸j ma艂y przyjaciel Tomek u偶ywa do stawiania
babek z piasku... kochany malec, nie ma takiej rzeczy, kt贸rej by mi nie
po偶yczy艂. Umiem nosi膰 ten kube艂ek za r膮czk臋. Sze艣膰 kurs贸w do stawu na
wrzosowisku i woda znalaz艂a si臋 tutaj... ca艂e szcz臋艣cie, 偶e wczoraj by艂a
odwil偶. Pijcie 艣mia艂o! Wody nam nie zabraknie.
Podczas 艣niadania kotka pe艂ni艂a honory pani domu. Pongo uwa偶a艂, 偶eby
zawsze zwraca膰 si臋 do niej "pani Sarenko".
- A to co znowu za pomys艂 z t膮 "pani膮 Sarenk膮"? - spyta艂 pu艂kownik
znienacka.
- Tak si臋 sk艂ada, 偶e naprawd臋 nazywam si臋 Kicia Sarenka - odpar艂a kotka.
- A chyba nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e jestem pani膮.
- Stanowczo masz za du偶o imion - o艣wiadczy艂 pu艂kownik. - Jeste艣
"kiciusiem", bo wszystkie koty s膮 "kiciusiami". Jeste艣 "Kici膮 Sarenk膮", bo
tak si臋 naprawd臋 nazywasz. Dalej "Tib", bo wi臋kszo艣膰 ludzi tak na ciebie
wo艂a. Dla mnie jeste艣 "porucznikiem" albo "porucznikiem Tib". My艣la艂em, 偶e
ci si臋 to podoba.
- "Porucznik" tak, ale "porucznik Tib" ju偶 nie.
- Trudno, nie mo偶esz do tego wszystkiego by膰 jeszcze "Pani膮 Sarenk膮". Nie
mo偶na mie膰 sze艣ciu imion.
- Ja mam prawo do dziewi臋ciu, bo koty 偶yj膮 dziewi臋膰 razy - odparowa艂a
kotka. - Ale mog臋 przysta膰 na "porucznika Sarenk臋"... i "Kici臋" w chwilach
swawoli.
- Zgoda - rzek艂 pu艂kownik. - A teraz zaprowadzimy naszych go艣ci do
sypialni.
- A czy nie mogliby艣my przed snem cho膰 raz rzuci膰 okiem na nasze dzieci?
- poprosi艂a Mimi b艂agalnie. - Bardzo prosz臋.
Kotka zerkn臋艂a szybko na pu艂kownika i odpar艂a:
- M贸wi艂am im, 偶e szczeni臋ta wyjd膮 dopiero za kilka godzin.
- Poza tym z emocji nie mogliby艣cie zasn膮膰 - doda艂 Owczarek. - Najpierw
musicie dobrze wypocz膮膰, a dopiero potem si臋 martwic.
- Martwi膰? - podchwyci艂 Pongo. - Czy co艣 si臋 sta艂o?
- Waszym dzieciom nic si臋 nie sta艂o, daj臋 s艂owo odpar艂 pu艂kownik.
Pongo i Mimi wierzyli mu... a jednak oboje pomy艣leli 偶e w jego g艂osie i w
spojrzeniu, jakie rzuci艂a mu kotka, by艂o co艣 dziwnego.
- Idziemy na g贸r臋! - poleci艂 dziarsko pu艂kownik. - B臋dziecie spa膰 na
ostatnim pi臋trze, bo tylko tam wszystkie szyby s膮 ca艂e. Podwie藕膰 ci臋,
poruczniku Sib... to znaczy poruczniku Tarenko... tam do kata, kocie!
- Wypraszam sobie, nie znios臋, 偶eby nazywa膰 mnie zwyk艂ym kotem -
o艣wiadczy艂a kotka.
- Ca艂kiem s艂usznie - przyzna艂 pu艂kownik. - Ja te偶 nie lubi臋, jak mnie
nazywaj膮 zwyk艂ym psem. Przepraszam, poruczniku Sarenko. No, wskakuj, chyba
偶e chcesz i艣膰 pieszo.
Kotka wskoczy艂a pu艂kownikowi na grzbiet i przytrzyma艂a si臋 jego d艂ugich
w艂os贸w. Pongo nigdy jeszcze nie widzia艂, 偶eby kot wskakiwa艂 na psa w
przyjaznych zamiarach. Wywar艂o to na nim du偶e wra偶enie - z jednej strony
ufno艣膰 pu艂kownika, z drugiej fakt, 偶e kotka godna jest najwy偶szego
zaufania.
W膮skie, kr臋te schody prowadzi艂y na pi膮te pi臋tro Fanaberii. Na ni偶szych
pe艂no by艂o po艂amanych mebli, starych kufr贸w i wszelkiego rodzaju rupieci.
Na ostatnim za艣 znajdowa艂o si臋 grube pos艂anie ze s艂omy, kt贸r膮 pu艂kownik
przytaszczy艂 tam w worku. Ale Mimi du偶o bardziej interesowa艂o w膮skie
okienko - mo偶e wychodzi艂o na Czarci Dw贸r?
Podbieg艂a, 偶eby si臋 przekona膰. Tak, za koronami drzew i zapuszczonym
sadem dojrza艂a ty艂 czarnego domu - r贸wnie brzydki jak front, cho膰 nie tak
przera偶aj膮cy. Z boku znajdowa艂 si臋 wielki wybieg dla koni.
- Czy to tam wyjd膮 nasze dzieci? - spyta艂a Mimi.
- Tak, tak - uspokoi艂 j膮 pu艂kownik. - Ale to dopiero za... no, za jaki艣
czas.
- Nie zasn臋, dop贸ki ich nie zobacz臋 - o艣wiadczy艂a Mimi.
- Ale偶 tak, za艣niesz, bo ci臋 uracz臋 bajk膮 na dobranoc - rzek艂 pu艂kownik.
- Tw贸j m膮偶 prosi艂 mnie, 偶ebym mu opowiedzia艂 histori臋 Czarciego Dworu.
Chod藕, po艂贸偶 si臋.
Pongo wypatrywa艂 chwili, gdy ujrzy swe dzieci, r贸wnie niecierpliwie jak
Mimi, ale wiedzia艂, 偶e najpierw powinni si臋 przespa膰, wi臋c nam贸wi艂 j膮, 偶eby
si臋 po艂o偶y艂a. Owczarek nakry艂 ich s艂om膮.
- Zimno tu... chocia偶 ja tego nie czuj臋 - powiedzia艂. Nast臋pnie wys艂a艂
kotk臋, by zorganizowa艂a jedzenie na kolacj臋, i zacz膮艂 snu膰 opowie艣膰 swym
dudni膮cym g艂osem. A oto ta historia:
Czarci Dw贸r by艂 niegdy艣 zwyk艂ym wiejskim domem zwanym - od nazwiska
farmera, kt贸ry go zbudowa艂 Czarnym Dworem. Mia艂 oko艂o dwustu lat, czyli
tyle samo co farma, na kt贸rej mieszkali Owczarek i kotka.
- Oba domy s膮 bardzo podobne, tyle 偶e nasz jest bia艂y i zadbany -
powiedzia艂 pu艂kownik. - Pami臋tam Czarci Dw贸r, zanim pomalowano go na
czarno. Wtedy by艂 ca艂kiem niebrzydki.
Farmer nazwiskiem Czarny wpad艂 w d艂ugi i sprzeda艂 Czarny Dw贸r przodkowi
Torturelli de Mon, kt贸remu bardzo odpowiada艂o ustronne po艂o偶enie na
wrzosowisku. Zamierza艂 on na miejscu istniej膮cego budynku postawi膰
fantastyczny gmach - skrzy偶owanie zamku i katedry i zacz膮艂 od budowy muru i
Fanaberii. (Pu艂kownik dowiedzia艂 si臋 tego wszystkiego podczas wizyt na
plebanii).
Gdy mur ju偶 stan膮艂, a wraz z nim masywne 偶elazne wrota, zacz臋艂y si臋
szerzy膰 dziwne pog艂oski. Wie艣niacy przechodz膮cy noc膮 przez wrzosowisko
s艂yszeli krzyki i diabelski chichot. Czy偶by za tym murem, kt贸ry jak 偶ywo
przypomina艂 mury wi臋zienne, kogo艣 przetrzymywano? Ludzie zacz臋li staranniej
liczy膰 swoje dzieci.
- Niekt贸re pog艂oski... hm, na dobranoc ich wam nie powt贸rz臋 - rzek艂
pu艂kownik. - To te, kt贸rych nie zas艂ysza艂em na plebanii. Powiem wam tylko
jedno - bo nie zmartwicie si臋 tym tak jak, ma si臋 rozumie膰, wie艣niacy.
Powiadano, 偶e ten ca艂y de Mon mia艂 d艂ugi ogon. To te偶 us艂ysza艂em gdzie
indziej, a nie na plebanii.
Mimi niewiele z tego rozumia艂a i teraz ju偶 spa艂a g艂臋boko, ale Pongo by艂
偶ywo.zainteresowany.
- Ludzie zacz臋li nazywa膰 ten dom Czarcim Dworem a tego de Mona zwyczajnym
demonem - podj膮艂 pu艂kownik. - A偶 w ko艅cu pewnej nocy m臋偶czy藕ni z
okolicznych wiosek przybyli z p艂on膮cymi pochodniami, by wywa偶y膰 wrota i
spali膰 dom. Ale kiedy podeszli bli偶ej, zerwa艂a si臋 straszliwa burza i
pochodnie im zgas艂y. Nagle wrota otworzy艂y si臋 z trzaskiem - jak gdyby
samoistnie - i ukaza艂 si臋 de Mon. Powozi艂 czterokonnym zaprz臋giem. Jak
wie艣膰 niesie, to z niego, a nie z nieba bi艂y pioruny... niebieskie,
widlaste b艂yskawice. Wie艣niacy uciekli z krzykiem i wi臋cej tam nie wr贸cili.
De Mon tak偶e nie wr贸ci艂. Dom sta艂 pusty przez trzydzie艣ci lat, a偶 wreszcie
kto艣 go wynaj膮艂. Wynajmowano go od tej pory wielokrotnie, ale nikt nie
zagrza艂 w nim miejsca.
- I wci膮偶 nale偶y do rodziny de Mon贸w? - spyta艂 Pongo.
- Z ca艂ego rodu zosta艂a ju偶 tylko Torturella. Tak, to jej w艂asno艣膰.
Przyjecha艂a tu kilka lat temu i kaza艂a pomalowa膰 dom na czarno. S艂ysza艂em,
偶e w 艣rodku jest czerwony. Ale ona w nim nie mieszka. Wynaj臋艂a go
bezp艂atnie braciom Z艂oczy艅skim, w zamian za opiek臋 nad posiad艂o艣ci膮. Ja tam
bym im nie odda艂 pod opiek臋 nawet psiej budy.
Pongo nic wi臋cej nie us艂ysza艂, bo zaledwie opowie艣膰 dobieg艂a ko艅ca,
zmorzy艂 go sen. Owczarek przygl膮da艂 si臋 艣pi膮cej parze.
"Ale ich czeka wstrz膮s!" - pomy艣la艂 i ci臋偶kim krokiem ruszy艂 na d贸艂.
Nieca艂膮 godzin臋 p贸藕niej Mimi otworzy艂a oczy. 艢ni艂y jej si臋 szczeni臋ta,
s艂ysza艂a, jak szczekaj膮... i rzeczywi艣cie szczeka艂y! Wyprysn臋艂a spod s艂omy
i skoczy艂a do okna. Nie dostrzeg艂a ani jednego szczeniaka, ale wyra藕nie
s艂ysza艂a szczekanie... dobiega艂o z czarnego domu. Nagle przybra艂o na sile,
drzwi na wybieg stan臋艂y otworem i na plac wysypa艂 si臋 sznur szczeni膮t.
Mimi zamruga艂a. To chyba niemo偶liwe, 偶eby jej dzieci tak uros艂y w ci膮gu
nieca艂ego tygodnia? I chyba nie mia艂a ich a偶 tyle? Wychodzi艂o ich coraz
wi臋cej, ca艂y plac zape艂nia艂 si臋 pi臋knymi, du偶ymi, zdrowymi szczeni臋tami
dalmaty艅czyk贸w, ale...
Mimi unios艂a g艂ow臋 i zawy艂a rozpaczliwie. To wcale nie by艂y jej dzieci!
Wszystko to jedna wielka pomy艂ka! Jej szczeni臋ta nadal s膮 zaginione, by膰
mo偶e konaj膮 z g艂odu, mo偶e nawet ju偶 umar艂y... Wy艂a i wy艂a w udr臋ce.
Jej pierwszy skowyt obudzi艂 Pongo, kt贸ry b艂yskawicznie do艂膮czy艂 do niej i
wytrzeszczy艂 oczy na plac pe艂en baraszkuj膮cych, kozio艂kuj膮cych szczeni膮t. A
przez ca艂y czas z domu wychodzi艂y nast臋pne, ju偶 coraz mniejsze...
Nagle ujrzeli go.. by艂 nawet mniejszy ni偶 si臋 zachowa艂 w ich pami臋ci.
Fart! Podk贸wka z c臋tek na jego grzbiecie 艣wiadczy艂a o tym najdobitniej. Za
nim pojawi艂 si臋 P膮czu艣, jak zwykle potykaj膮c si臋 o w艂asne 艂apy. Potem
Ciapek, male艅ka Resztka i pozosta艂e. Wszystkie by艂y ca艂e i zdrowe,
wszystkie merda艂y ogonami, wszystkie 艂apczywie ch艂epta艂y wod臋 z niskich
korytek ustawionych na placu.
- Popatrz, Ciapek pomaga Resztce zdoby膰 miejsce! - zawo艂a艂a wniebowzi臋ta
Mimi. - Ale co to ma znaczy膰? Sk膮d si臋 tu wzi臋艂y te wszystkie szczeniaki?
Pongo nie otrz膮sn膮艂 si臋 jeszcze ze snu, ale natychmiast zacz膮艂 my艣le膰
intensywnie. Zobaczy艂 wszystko jak na d艂oni. Torturella pewnie kradnie
szczeni臋ta ju偶 od dawna... odk膮d powiedzia艂a, 偶e chcia艂aby mie膰 futro z
dalmaty艅czyk贸w. Najwi臋ksze szczeniaki na placu mia艂y co najmniej pi臋膰
miesi臋cy. Potem nast臋powa艂y coraz mniejsze. Najmniejsze za艣 i najm艂odsze
by艂y jego dzieci, kt贸re widocznie skradziono na samym ko艅cu.
Zaledwie wyja艣ni艂 to 偶onie, na szczycie schod贸w pojawi艂 si臋 Owczarek,
kt贸ry zszed艂 na d贸艂 po wod臋, lecz wr贸ci艂 s艂ysz膮c wycie Mimi.
- A wi臋c ju偶 wiecie - mrukn膮艂. - Mia艂em nadziej臋, 偶e najpierw si臋
wy艣picie.
- Ale dlaczego obaj jeste艣cie tacy zmartwieni? - spyta艂a Mimi. - Nasze
dzieci s膮 ca艂e i zdrowe.
- Tak, kochanie. Patrz sobie na nie dalej - powiedzia艂 Pongo 艂agodnie i
odwr贸ci艂 si臋 do Owczarka.
- Idziemy na d贸艂, ch艂opcze, trzeba si臋 napi膰 - rzek艂 pu艂kownik.
`tc
W obozie wroga
`tc
Pongo 艂ykn膮艂 sobie zdrowo - w艂a艣nie tego mu by艂o trzeba.
- A teraz przejd藕 si臋 ze mn膮 do stawu - powiedzia艂 pu艂kownik, chwytaj膮c w
z臋by r膮czk臋 blaszanego kube艂ka. - Chwilowo raczej sen ci nie grozi.
Pongo mia艂 wra偶enie, 偶e ju偶 nigdy nie za艣nie.
- Nie mog臋 sobie darowa膰, 偶e narazi艂em was na ten wstrz膮s - stwierdzi艂
pu艂kownik, gdy wyszli na poranne s艂o艅ce. - Bo nie mo偶ecie wini膰 porucznika.
Ona nie ma wprawy w obserwacji. Kiedy powiedzia艂a, 偶e "tam a偶 si臋 roi od
ma艂ych dalmaty艅czyk贸w", naturalnie pomy艣la艂em, 偶e chodzi jej tylko o wasze
dzieci. W ko艅cu pi臋tna艣cie szczeni膮t a偶 nadto wystarczy, 偶eby by艂o rojno.
Prawd臋 pozna艂em dopiero wczoraj, kiedy przenios艂em swoj膮 kwater臋 g艂贸wn膮 do
Fanaberii i zajrza艂em za mur. Oczywi艣cie zawiadomi艂em o tym podczas
wczorajszego Szczekania o Zmierzchu, ale nie mog艂em si臋 z wami
skontaktowa膰.
- Ile ich tam jest? - spyta艂 Pongo.
Dok艂adnie trudno powiedzie膰, bo kr臋c膮 si臋 przez ca艂y czas. Ale
przypuszczam, 偶e - wliczaj膮c w to wasze jest ich oko艂o setki.
- Oko艂o setki!
Doszli do stawu.
- Napij si臋 jeszcze - poradzi艂 pu艂kownik.
Pongo 艂apczywie wych艂epta艂 troch臋 wody i spojrza艂 beznadziejnie na
Owczarka.
- I co ja mam teraz zrobi膰, pu艂kowniku?
Czy twoja 偶ona b臋dzie chcia艂a uratowa膰 tylko w艂asne dzieci?
- W pierwszej chwili, kto wie - odpar艂 Pongo. - Ale zmieni zdanie, gdy
u艣wiadomi sobie, 偶e tym samym skaza艂aby pozosta艂e na pewn膮 艣mier膰.
- Tak czy inaczej, wasze dzieci s膮 jeszcze za ma艂e na tak膮 podr贸偶 -
stwierdzi艂 pu艂kownik. - Zdajesz sobie z tego spraw臋?
Pongo zdawa艂 sobie z tego spraw臋, a jak偶e. Jego plan zak艂ada艂, 偶e
szczeni臋ta zostan膮 w Czarcim Dworze, dop贸ki nie podrosn膮, a on i Mimi b臋d膮
nad nimi czuwali, gotowi do natychmiastowej pomocy w razie
niebezpiecze艅stwa. Powiedzia艂 o tym pu艂kownikowi.
- W艂a艣nie tak musicie post膮pi膰 - pochwali艂 Owczarek.
- Ale co z reszt膮 szczeni膮t?
- Roze艣l臋 wie艣ci o nich po ca艂ej Anglii. By膰 mo偶e inni rodzice przyjd膮 im
na ratunek.
- Up艂yn臋艂o ju偶 tyle czasu, 偶e w膮tpi臋 - rzek艂 Pongo.
- A czy w najgorszym wypadku wasi przyjaciele przyj臋liby je pod sw贸j
dach?
Pongo nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e Poczciwi艅scy mogliby odm贸wi膰 pomocy
jakiemukolwiek psu. Ale ca艂ej setce?! Z drugiej strony, ich salon by艂
naprawd臋 du偶y.
- Nie wierz臋, 偶eby je odrzucili - odpar艂. - Ale pu艂kowniku, ja przecie偶
nie dam rady zaprowadzi膰 ich wszystkich do Londynu!
- Bez przygotowania oczywi艣cie, 偶e nie. Trzeba je wyszkoli膰, co do
jednego. Musz膮 si臋 nauczy膰 musztry, wykonywania rozkaz贸w... tym wi臋kszym
m贸g艂bym pokaza膰 jak nale偶y pl膮drowa膰.
- Sam ch臋tnie bym si臋 tego nauczy艂 - wtr膮ci艂 Pongo.
- Znakomicie! To mo偶e spr贸bujesz teraz ponie艣膰 w z臋bach to wiaderko? T臋
sztuczk臋 te偶 powiniene艣 opanowa膰. Nie, nie... bardziej wyci膮gnij g艂ow臋
przed siebie. Wtedy wiaderko nie b臋dzie ci臋 stuka膰 w pier艣. Doskonale!
Pongo przekona艂 si臋, 偶e potrafi nie艣膰 kube艂ek z wod膮 bez wi臋kszych
trudno艣ci. Podnios艂o go to na duchu. Przy pomocy tego cudownego starego
pu艂kownika uratuje szczeni臋ta co do jednego! Odstawi艂 kube艂ek dopiero na
parterze Fanaberii.
- Wygl膮dasz zdecydowanie lepiej - orzek艂 pu艂kownik. - Teraz mo偶e uda ci
si臋 zasn膮膰. Do zmroku ani ty, ani twoja 偶ona nic nie mo偶ecie zrobi膰. A
potem spotkacie si臋 z dzie膰mi. Ja tymczasem zawiadomi臋 o waszym przybyciu.
Pongo czym艣 si臋 gryz艂.
- Pu艂kowniku, po co Torturella ukrad艂a a偶 tyle dalmaty艅czyk贸w? Czy偶by
chcia艂a sobie sprawi膰 wi臋cej futer?
Owczarek zdziwi艂 si臋.
- Wiesz chyba, 偶e jej m膮偶 jest ku艣nierzem? Rozumiem, 偶e wysz艂a za niego
tylko z tego powodu.
A wi臋c to tak! Pongo ca艂kiem o tym zapomnia艂. Ale je偶eli de Monowie
zamierzali szy膰 futra z dalmaty艅czyk贸w na sprzeda偶, to znaczy, 偶e Czarci
Dw贸r jest po prostu ferm膮 hodowlan膮 i 偶aden dalmaty艅czyk nie b臋dzie
bezpieczny, dop贸ki kto艣 nie po艂o偶y kresu dzia艂alno艣ci Torturelli.
Musz臋 si臋 tym zaj膮膰 zaraz po powrocie do Londynu" - pomy艣la艂 Pongo, w
ponurym nastroju wchodz膮c na g贸r臋.
Mimi le偶a艂a na go艂ych deskach przy oknie. Obserwowa艂a szczeni臋ta, dop贸ki
nie wr贸ci艂y pod dach, a potem zapad艂a w sen. Pongo przykry艂 j膮 s艂om膮 i
przytuli艂 si臋 do niej, 偶eby j膮 ogrza膰. Nawet nie drgn臋艂a. Przed snem nasz艂y
go jeszcze bardzo pokorne my艣li. Spodziewa艂 si臋, 偶e Owczarek b臋dzie jakim艣
zgrzybia艂ym wsiowym starcem. A tymczasem jak wiele zale偶a艂o od tego
przebieg艂ego, 偶yczliwego wojaka!
Kiedy pu艂kownik ich obudzi艂, by艂o ju偶 ca艂kiem ciemno.
- U ma艂ych wszystko w porz膮dku, ale Szczekanie o Zmierzchu nie przynios艂o
偶adnych wie艣ci o innych rodzicach. Da艂em zna膰, 偶e dotarli艣cie szcz臋艣liwie,
i z ca艂ej Anglii nadesz艂y dla was pozdrowienia. Ca艂y psi 艣wiat oczekuje na
wie艣ci z naszej spokojnej wioski. Powiedzia艂em, 偶e jak ju偶 wypoczniecie,
osobi艣cie zamienicie kilka s艂贸w.
- Bardzo ch臋tnie - rzek艂 Pongo.
- To teraz na kolacj臋 - zarz膮dzi艂 pu艂kownik.
Zeszli na d贸艂, gdzie czeka艂y na nich wyborne kie艂basy, kt贸re kotka
zbiera艂a przez ca艂y dzie艅. Teraz by艂a na farmie - pu艂kownik wyja艣ni艂, 偶e
jej przyjaciele obraziliby si臋, gdyby nie przysz艂a wypi膰 spodeczka mleka
przy herbacie.
- Ja te偶 nied艂ugo musz臋 wraca膰, bo m贸j ma艂y przyjaciel Tomek lubi, jak
asystuj臋 mu przy k膮pieli. A wi臋c zbierajmy si臋.
Wsta艂 i otworzy艂 okno.
- System obronny Czarciego Dworu jest wr臋cz dziecinny - oznajmi艂. - Co za
sens ma zamykanie frontowej bramy na k艂贸dk臋, skoro mo偶na wej艣膰 od ty艂u
przez Fanaberi臋?
Pongo spostrzeg艂, 偶e jedne drzwi i okno wychodz膮 na teren Czarciego
Dworu, a drugie na wrzosowisko, i 偶e Fanaberia jest w gruncie rzeczy czym艣
w rodzaju wartowni. Pierwotnie pu艂kownik wprowadzi艂 ich tam przez okno od
strony wrzosowiska. Teraz za艣 wyszli przez drugie, poniewa偶 drzwi
prowadz膮ce na teren posiad艂o艣ci by艂y zamkni臋te od zewn膮trz.
- Ostro偶nie - przestrzeg艂 pu艂kownik. - Okno mo偶e si臋 zatrzasn膮膰, a z
tamtej strony nie ma klamki. Natomiast otwarcie tych drzwi troch臋 potrwa. -
Gdy ju偶 odsun膮艂 rygiel w zamku, uchyli艂 drzwi do Fanaberii i zastawi艂 je
ci臋偶kim kamieniem. - To na wypadek, gdyby艣cie chcieli st膮d szybko uciec...
ale w膮tpi臋, 偶eby do tego dosz艂o. Nie zdziwi臋 si臋, je艣li uda wam si臋 sp臋dzi膰
z dzie膰mi ca艂膮 noc.
Mimi a偶 zapar艂o dech z rado艣ci, po czym zasypa艂a pu艂kownika pytaniami.
- Wyja艣ni臋 wszystko po drodze - obieca艂 ruszaj膮c w stron臋 Czarciego
Dworu.
Nad czarnym domem wisia艂 ksi臋偶yc w pe艂ni.
- Co tam sterczy na dachu, pu艂kowniku? - spyta艂 Pongo. - Czy偶by tu mieli
telewizj臋... na takim odludziu?
- A tak, owszem - odpar艂 Owczarek. - Od czasu elektryfikacji trudno by
by艂o znale藕膰 we wsi dom bez telewizora. Kupuje si臋 je g艂贸wnie na kredyt...
chocia偶 w tym wypadku sprzedawca niewiele ma z tego kredytu. S艂ysza艂em, 偶e
Z艂oczy艅scy ju偶 od miesi臋cy za nic nie p艂ac膮.
Przedstawi艂 im sw贸j plan i wkr贸tce okaza艂o si臋, 偶e telewizja odgrywa w
nim wielk膮 rol臋. Bracia Z艂oczy艅scy siedz膮c przed ekranem zapominali o bo偶ym
艣wiecie, ale nie znosili wtedy najmniejszego ha艂asu. A szczeni臋ta, je偶eli
nie by艂o im ciep艂o, ujada艂y jak w艣ciek艂e. Najcieplej za艣 by艂o w kuchni,
gdzie sta艂 telewizor - wi臋c tam te偶 przebywa艂y (chyba 偶e gimnastykowa艂y si臋
akurat na wybiegu dla koni). Niekt贸re ch臋tnie ogl膮da艂y telewizj臋, inne
spa艂y; w ka偶dym razie wszystkie by艂y cicho, wi臋c bracia Z艂oczy艅scy mogli
艣ledzi膰 program w spokoju. Pu艂kownik dowiedzia艂 si臋 tego od Farta podczas
d艂ugich, szczekanych pogaw臋dek.
- Ten wasz ch艂opak to kawa艂 spryciarza - o艣wiadczy艂. - Rozwini臋ty nad
wiek.
Pongo i Mimi omal nie p臋kli z dumy.
Plan przewidywa艂, 偶e Fart wyprowadzi rodze艅stwo na wybieg dla koni, gdy
Z艂oczy艅scy b臋d膮 ogl膮dali telewizj臋.
- Ale w taki zi膮b ma艂e nie wytrzymaj膮 d艂ugo na dworze, a nie rozumiem,
dlaczego nie mieliby艣cie wr贸ci膰 razem z nimi do kuchni - stwierdzi艂
Owczarek. - Fart powiedzia艂, 偶e jedyne 艣wiat艂o pada tam z telewizora, wi臋c
je艣li przykucniecie, nic wam si臋 nie stanie. Nawet je艣li was Z艂oczy艅scy
zobacz膮, to wezm膮 was za dwa z wi臋kszych szczeniak贸w. Ale to raczej nie
grozi, bo wed艂ug Farta dop贸ki trwa program, obaj bracia nie odrywaj膮 wzroku
od ekranu, a potem przewracaj膮 si臋 na bok i zasypiaj膮... na pod艂odze maj膮
materace. Nie widz臋 powodu, dla kt贸rego nie mieliby艣cie sp臋dzi膰 tam nocy.
Zawo艂am was o 艣wicie, tak 偶e wyjdziecie, zanim Z艂oczy艅scy si臋 obudz膮.
Pongo i Mimi uznali, 偶e to wspania艂y pomys艂.
- Czy b臋dziemy mogli tam spa膰 co noc? - spyta艂a Mimi.
Pu艂kownik odpar艂, 偶e ma tak膮 nadziej臋 i 偶e w艂a艣nie w nocy szczeni臋ta b臋d膮
musia艂y przej艣膰 musztr臋 i szkolenie przed wypraw膮 do Londynu.
- Fart twierdzi, 偶e Z艂oczy艅skich nie obudz膮 nawet salwy armatnie, wi臋c i
ja mam zamiar wej艣膰 do kuchni. B臋d臋 tam prowadzi艂 szkolenie i musztrowa艂
szczeniaki na placu, po dziesi臋膰 naraz. Ale najpierw wy musicie tam
spokojnie przenocowa膰 i zda膰 mi raport o sytuacji.
Byli ju偶 prawie na wybiegu dla koni.
- Na razie prosz臋 mi nic wi臋cej nie m贸wi膰, pu艂kowniku - rzek艂 Pongo. - Z
nadmiaru emocji i tak nic nie zrozumiem. Dobrze si臋 czujesz, Mimi? -
dorzuci艂, widz膮c, 偶e jego 偶ona ca艂a dygocze.
- Wprost nie mog臋 uwierzy膰, 偶e zaraz je zobacz臋 odpar艂a.
Pu艂kownik otworzy艂 furtk臋 i weszli na wybieg. Mimi j臋kn臋艂a cichutko i
pogna艂a przez plac. Dostrzeg艂a Farta. Czeka艂 na nich w drzwiach na ty艂ach
domu.
Za nim, w d艂ugiej i ciemnej sieni prowadz膮cej do kuchni, t艂oczy艂o si臋
ca艂e jego rodze艅stwo. Nie da si臋 opisa膰 co czuli rodzice podczas nast臋pnych
kilku minut, kiedy pr贸bowali tuli膰 jednocze艣nie pi臋tna艣cie li偶膮cych ich,
wierc膮cych si臋 i merdaj膮cych szczeni膮t. Wszyscy starali si臋 zachowywa膰
cisz臋, a jednak szcz臋艣liwe westchnienia i radosne posapywanie zaniepokoi艂y
Owczarka.
- Nie us艂ysz膮 nas stamt膮d? - zapyta艂 Farta.
- Kto, Z艂oczy艅scy? - wymamrota艂 Fart niewyra藕nie, bo usta mia艂 pe艂ne
matczynego ucha: - Nie, nastawili t臋 swoj膮 bezcenn膮 telewizj臋 wyj膮tkowo
g艂o艣no.
Mimo to pu艂kownik odetchn膮艂 z ulg膮, gdy pierwsza rado艣膰 ze spotkania
min臋艂a.
- A teraz sied藕cie cicho! - rozkaza艂 Pongo.
- Cicho jak myszy pod miot艂膮! - dorzuci艂a Mimi.
Oboje byli mile zaskoczeni tym, jak szybko szczeni臋ta si臋 uspokoi艂y.
jedyny szmer powodowa艂y zwi臋d艂e li艣cie, tr膮cane pi臋tnastoma merdaj膮cymi
ogonkami.
- Waruj! - rzuci艂 Fart.
Wszystkie ogonki znieruchomia艂y.
- Ucz臋 ich karno艣ci wyja艣ni艂 Fart pu艂kownikowi.
- Zuch z ciebie. Zaraz, zaraz, po po艂udniu mianowa艂em ci臋 chyba kapralem?
To teraz awansuj臋 ci臋 na sier偶anta. Jak dobrze p贸jdzie, w przysz艂ym
tygodniu otrzymasz patent oficerski. No, ja ju偶 wracam, 偶eby zd膮偶y膰 na
k膮piel mojego ma艂ego przyjaciela Tomka.
Powiadomi艂 Pongo, 偶e wr贸ci za dwie godziny.
- Wymknij si臋 i przeka偶 mi, jak si臋 sprawy maj膮... albo wy艣lij sier偶anta
z wiadomo艣ci膮.
- Nie wst膮pi pan na telewizj臋, pu艂kowniku? - spyta艂 Fart.
- Nie, chyba 偶e Z艂oczy艅scy poszliby spa膰 - odpar艂 Owczarek. - Nawet oni
nie mogliby mnie pomyli膰 z dalmaty艅czykiem.
Gdy odszed艂, Fart odes艂a艂 rodze艅stwo do kuchni, a potem wprowadzi艂
rodzic贸w.
- Trzymajcie si臋 blisko 艣ciany, dop贸ki wasze oczy nie przywykn膮 do
ciemno艣ci - poradzi艂.
Ale偶 tam by艂o ciemno! Za ca艂e o艣wietlenie s艂u偶y艂 ekran telewizora i
kominek usytuowany po przeciwnej stronie tej olbrzymiej kuchni. Czerwone
艣ciany i sufit nie odbija艂y 艣wiat艂a. By艂o nadzwyczaj ciep艂o - du偶o cieplej,
ni偶 mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰, a to dzi臋ki centralnemu ogrzewaniu.
Torturella de Mon zainstalowa艂a je, gdy jeszcze zamierza艂a mieszka膰 w tym
domu.
W ko艅cu Pongo i Mimi odzyskali jak膮 tak膮 zdolno艣膰 widzenia i zobaczyli
przedziwny obrazek. Tu偶 przed telewizorem le偶eli na starych materacach dwaj
m臋偶czy藕ni, nie odrywaj膮c oczu od ekranu. Za nimi usadowi艂y si臋 szczeni臋ta -
w pierwszych rz臋dach ma艂e, w ostatnich du偶e. Te, kt贸rych nie interesowa艂
program, spa艂y wok贸艂 kominka. Gor膮cy czerwony pok贸j o dziwo by艂 bardzo
przytulny, cho膰 Pongo mia艂 wra偶enie, 偶e znajduje si臋 w paszczy olbrzyma.
- Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e zostawimy mam臋 z dzie膰mi, a ja ci臋 tu troch臋
oprowadz臋 - szepn膮艂 Fart. - Wszystkie szczeni臋ta marz膮, 偶eby cho膰 rzuci膰 na
ciebie okiem. Tato, uratujesz je co do jednego?
- Mam nadziej臋 - odpar艂 Pongo z przekonaniem, coraz bardziej
zastanawiaj膮c si臋, jak ma tego dokona膰.
- Powiedzia艂em im, 偶e ich nie zostawisz, ale i tak s膮 zdenerwowane.
Zapewni臋 je, 偶e mog膮 na ciebie liczy膰. - Szepn膮艂 s艂贸wko ostatniemu malcowi
w rz臋dzie i wiadomo艣膰 obieg艂a szczeni臋ta lotem b艂yskawicy. Ale ucho ludzkie
dos艂ysza艂oby jedynie kilka uderze艅 ogonem, kt贸re zreszt膮 natychmiast
ucich艂y. Szczeniaki wiedzia艂y, 偶e nie mog膮 zdradzi膰 obecno艣ci Pongo, wi臋c
ani drgn臋艂y, gdy przechodzi艂 cicho mi臋dzy nimi. On jednak czu艂 p艂yn膮ce ku
niemu fale mi艂o艣ci i zaufania. Nagle szczeni臋ta przesta艂y by膰 dla niego
tylko problemem, z kt贸rym musia艂 sobie poradzi膰; dostrzeg艂 w nich 偶ywe
istoty z krwi i ko艣ci. Poczu艂 si臋 ojcem ich wszystkich. Wiedzia艂, 偶e teraz
ju偶 nie m贸g艂by ich opu艣ci膰.
Szczeg贸lnie wsp贸艂czu艂 najwi臋kszym szczeniakom siedz膮cym w dw贸ch ostatnich
rz臋dach. Niekt贸re by艂y ju偶 prawie ca艂kiem wyro艣ni臋te - zawadiackie
stworzenia o niezgrabnych 艂apach, raczej m艂odzie艅cy ni偶 dzieci.
Przypomnia艂y mu swoj膮, nie tak znowu odleg艂膮 m艂odo艣膰. Zastanawia艂 si臋 jak
d艂ugo jeszcze ich sk贸ry b臋d膮 bezpieczne przed Torture艂l膮... na ile
wystarczy jej cierpliwo艣ci? Czy te du偶e szczeniaki wiedzia艂y, 偶e
niebezpiecze艅stwo jest coraz bli偶sze? Wyraz ich oczu powiedzia艂 mu, 偶e tak.
Wi臋kszo艣膰 z nich przebywa艂a w tym okropnym domu ju偶 od miesi臋cy, bez 偶adnej
nadziei, dop贸ki Fart nie zawiadomi艂 wszystkich, 偶e jego rodzice 艣piesz膮 na
ratunek. Teraz za艣 Fart z dum膮 prowadzi艂 ojca mi臋dzy rz臋dami szczeni膮t
oddaj膮cych cze艣膰 bohaterowi!
Mimi, nieprzytomnie szcz臋艣liwa, siedzia艂a otoczona przez swoje dzieci.
Nie odrywa艂a od nich wzroku, one jednak uzna艂y, 偶e nie powinna straci膰
programu. Dotychczas nie ogl膮da艂a telewizji (pa艅stwo Poczciwi艅scy za.ni膮
nie przepadali) i z trudem 艣ledzi艂a rozw贸j akcji. Szczeni臋ta, nie maj膮c
odpowiedniego zasobu s艂贸w, w og贸le nie rozumia艂y o co chodzi, ale podoba艂y
im si臋 ma艂e ruchome postacie i wpatrywa艂y si臋 w ekran z nieustaj膮c膮
nadziej膮, 偶e w ko艅cu zobacz膮 na nim psy.
- Czy po powrocie te偶 b臋dziemy mogli ogl膮da膰 telewizj臋? - spyta艂a
Resztka.
- Naturalnie, moja droga - odpar艂a Mimi. Czu艂a, 偶e w jaki艣 spos贸b musz膮
sk艂oni膰 Poczciwi艅skich do kupienia telewizora.
Pongo zako艅czy艂 ju偶 milcz膮ce "spotkanie".ze szczeni臋tami. Powiedzia艂
Fartowi, 偶e chcia艂by si臋 przyjrze膰 Z艂oczy艅skim. Syn zaprowadzi艂 go wi臋c na
tylne schody, sk膮d mogli ich obserwowa膰, nie rzucaj膮c si臋 w oczy.
Nikt by nie uwierzy艂, 偶e Saul i Jasper Z艂oczy艅scy s膮 bra膰mi. Saul by艂
barczysty, mia艂 ciemne w艂osy i czo艂o tak niskie, 偶e krzaczaste brwi cz臋sto
pl膮ta艂y mu si臋 ze zmierzwionymi w艂osami. Jasper by艂 chudy, w艂os mia艂 jasne,
a brod臋 tak ostr膮 i spiczast膮, 偶e podziurawi艂 ni膮 sobie wszystkie, sk膮din膮d
nieliczne, koszule. Obaj ju偶 na pierwszy rzut oka byli okropnie brudni.
- Nigdy nie zmieniaj膮 tych wstr臋tnych starych ubra艅 i nigdy si臋 nie myj膮
szepn膮艂 Fart. - Moim zdaniem, tato, to nie s膮 prawdziwi ludzie. Czy
istnieje co艣 takiego jak p贸艂cz艂owiek?
Przyjrzawszy si臋 Z艂oczy艅skim, Pongo by艂 sk艂onny w to uwierzy膰, cho膰 nie
wyobra偶a艂 sobie, do kogo mog艂aby nale偶e膰 ta druga, nieludzka po艂owa braci.
Bo z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie nale偶a艂a do 偶adnego ze znanych mu zwierz膮t.
- Nie skrzywdzili nikogo z was? - zapyta艂 z niepokojem.
- Nie, za bardzo si臋 boj膮, 偶e ich pogryziemy - odpar艂 Fart. - To straszni
tch贸rze. Niekt贸re z wi臋kszych szczeniak贸w chcia艂y ich nawet zaatakowa膰, ale
nie wiedzieli艣my, jak si臋 st膮d wydosta膰. Zreszt膮 gdyby Z艂oczy艅scy zgin臋li,
to kto by nas wtedy karmi艂? Tato, nawet nie wiesz, jak si臋 ciesz臋, 偶e
przyszed艂e艣!
Pongo poliza艂 syna w ucho. Szczeni臋ta, podobnie jak mali ch艂opcy, nie
lubi膮, jak ich ojcowie s膮 zbyt sentymentalni (co innego matki), ale to by艂a
wyj膮tkowo intymna chwila.
Potem do艂膮czyli do Mimi i dzieci: Wydawa艂o si臋 to dziwne, 偶e siedz膮 sobie
tak spokojnie w samym sercu obozu wroga. Stopniowo dzieci pozasypia艂y... to
znaczy wszystkie opr贸cz Farta, Ciapka i Resztki. Fartowi nie chcia艂o si臋
spa膰. Ciapkowi owszem, ale czuwa艂 z powodu Resztki. Ona za艣 nie spa艂a, bo
mia艂a kompletnego bzika na punkcie telewizji.
Du偶e szczeniaki tak偶e uk艂ada艂y si臋 do snu, wyci膮gaj膮c si臋 komfortowo i -
po raz pierwszy, odk膮d uwi臋ziono je w Czarcim Dworze - czuj膮c, 偶e maj膮 na
kim polega膰. Przyby艂 Pongo! No i Mimi. Spoziera艂y na ni膮 nie艣mia艂o,
rozumiej膮c, 偶e najpierw musi si臋 zaj膮膰 w艂asnymi dzie膰mi ale licz膮c na to,
偶e p贸藕niej i dla nich znajdzie troch臋 czasu. Niekt贸re ju偶 prawie nie
pami臋ta艂y swoich matek. Ale m艂odsze szczeni臋ta pami臋ta艂y swe matki
doskonale i zamiast spa膰, powoli, cichutko przysuwa艂y si臋 do Mimi.
Ona za艣, z pomoc膮 Resztki, ogl膮da艂a telewizj臋. Coraz bardziej j膮 to
wci膮ga艂o. Nagle cichutki szmer pod bokiem przypomnia艂 jej o rodzinie. Ale
to nie jej dzieci szura艂y prawie trzydzie艣ci szczeni膮t, niewiele wi臋kszych
od jej w艂asnych, siedzia艂o tu偶 obok, wpatruj膮c si臋 w ni膮 z nadziej膮.
"Wielkie nieba, one s膮 brudne! - pomy艣la艂a w pierwszej chwili. - Czy
matki nie nauczy艂y ich si臋 my膰?"
Ogarn膮艂 j膮 gwa艂towny przyp艂yw 偶alu. Przecie偶 one nie maj膮 ju偶 matek!
U艣miechn臋艂a si臋 do nich, a one w odpowiedzi zmarszczy艂y ma艂e noski.
Przenios艂a wzrok dalej, - na wi臋ksze szczeniaki. Patrz膮c na niekt贸re z
wyro艣ni臋tych dziewcz膮t widzia艂a siebie sam膮 w tym wieku... tak samo smuk艂膮,
tak samo g艂upiutk膮. One umia艂y si臋 my膰, za to nie potrafi艂y tylu innych
rzeczy, wielu rzeczy wymagaj膮cych matczynej rady. Nagle wszystkie te dzieci
sta艂y si臋 jej dzie膰mi, a ona ich matk膮 - tak samo jak Pongo poczu艂, 偶e jest
ich ojcem. I rzeczywi艣cie, m艂odsze szczeni臋ta przysuwaj膮ce si臋 coraz to
bli偶ej i bli偶ej tak si臋 wymiesza艂y z jej szczeni臋tami, 偶e nie bardzo mog艂a
ju偶 pozna膰, gdzie ko艅cz膮 si臋 jej ma艂e dzieci, a zaczynaj膮 te du偶e...
Ciep艂y czerwony pok贸j pogr膮偶y艂 si臋 we 艣nie. Nawet bracia Z艂oczy艅scy
drzemali. Nie przepadali za tym, co akurat sz艂o w telewizji, wi臋c chcieli
wypocz膮膰 przed swoim ulubionym programem, zapowiedzianym na p贸藕niej. Nawet
Mimi przysn臋艂a, wiedz膮c, 偶e Pongo b臋dzie sta艂 na stra偶y. Wkr贸tce w kuchni
otwarte by艂y tylko trzy pary oczu. Pongo nie spa艂, zatopiony w my艣lach.
Fart czuwa艂, bo uwa偶a艂 si臋 za wartownika, kt贸remu nie wolno zasn膮膰 na
s艂u偶bie. A Resztka wola艂a ogl膮da膰 sw膮 ukochan膮, najdro偶sz膮 telewizj臋.
Nagle kto艣 za艂omota艂 do frontowych drzwi. Szczeni臋ta obudzi艂y si臋 w
pop艂ochu. Bracia Z艂oczy艅scy zerwali si臋 na r贸wne nogi. Nim jednak chwiejnie
doszli do drzwi, te otworzy艂y si臋 gwa艂townie.
Na zewn膮trz, odcinaj膮c si臋 od rozgwie偶d偶onego nieba, sta艂a posta膰 w
d艂ugim bia艂ym futrze.
Torturella de Mon.
`tc
艢miertelne膬
niebezpiecze艅stwo
`tc
Przez kilka sekund przebija艂a wzrokiem mrok pokoju.
- Saul! Jasper! - krzykn臋艂a w ko艅cu. - Zga艣cie telewizor! I zapalcie
艣wiat艂o!
- Nie mo偶emy zapali膰 艣wiat艂a, bo nie mamy ani jednej 偶ar贸wki odpar艂 Saul
Z艂oczy艅ski.
- Kiedy program si臋 ko艅czy, idziemy spa膰.
- A je艣li zgasimy telewizor, to b臋dzie ca艂kiem ciemno - dorzuci艂 Jasper.
- W ka偶dym razie wy艂膮czcie d藕wi臋k - poleci艂a gniewnie Torturella.
Jasper us艂ucha艂 i ma艂e postacie poruszaj膮ce si臋 na ekranie nagle
zamilk艂y. Resztka szczekn臋艂a z oburzeniem. Mimi, skulona po艣r贸d swych
dzieci, natychmiast j膮 uciszy艂a. Pongo, tak偶e skulony, szykowa艂 si臋 do
skoku na Torturell臋, gdyby zaatakowa艂a kt贸re艣 szczeni臋. Ale ona jak gdyby
ich nie dostrzega艂a. Te, kt贸re siedzia艂y przy drzwiach, odskoczy艂y
gwa艂townie do ty艂u, gdy wesz艂a w g艂膮b pokoju.
- Mam dla was robot臋, moi z艂oci - poinformowa艂a Z艂oczy艅skich. -
Szczeniaki trzeba zabi膰 dzi艣 w nocy... co do jednego.
Bracia wyba艂uszyli na ni膮 oczy.
- Ale偶 one s膮 jeszcze za ma艂e na futra! - zaprotestowa艂 Saul.
- Najwi臋ksze ju偶 si臋 nadaj膮, a z mniejszych uszyje si臋 r臋kawiczki. Tak
czy inaczej, musz膮 umrze膰... zanim kto艣 je odkryje. Tyle pisano w gazetach
o psach Poczciwi艅skich, 偶e ca艂a Anglia szuka ju偶 dalmaty艅czyk贸w.
- Ale tu przecie偶 nikt ich nie znajdzie - wtr膮ci艂 Jasper. - Czy nie
mog艂yby zosta膰 i rosn膮膰 sobie dalej?
- Za du偶e ryzyko - wyja艣ni艂a Torturella. - Kto艣 m贸g艂by us艂ysze膰
szczekanie i zawiadomi膰 policj臋. M贸j m膮偶 przemyci sk贸ry za granic臋... z
wyj膮tkiem tych, kt贸re przeznacz臋 na moje futro. Ka偶臋 je uszy膰 dwustronnie -
z jednej strony b臋d膮 perskie baranki, z drugiej dalmaty艅czyki 偶ebym mog艂a
je nosi膰 dalmaty艅czykami do spodu, dop贸ki ludzie nie zapomn膮 o szczeniakach
Poczciwi艅skich. A wtedy zgromadz臋 nast臋pne i znowu zaczniemy hodowl臋
dalmaty艅czyk贸w na futra. Ale tych tutaj trzeba si臋 pozby膰... i to szybko.
Jak? - zawo艂ali bracia Z艂oczy艅scy jednym g艂osem.
- Jak wam wygodniej. Mo偶ecie je potru膰, potopi膰, zat艂uc... Macie w
spi偶arni chloroform?
- Ani kropli - odpar艂 Saul. - Eteru te偶 nie.
- Nas nie sta膰 na luksusy - warkn膮艂 Jasper.
- No to je potopcie.
- Psy potrafi膮 p艂ywa膰 - stwierdzi艂 Saul. - A zreszt膮 staw ma ledwie
膰wier膰 metra g艂臋boko艣ci.
- A wi臋c musicie je zat艂uc - o艣wiadczy艂a Torturella. Saul Z艂oczy艅ski
zblad艂.
- Co takiego? Zat艂uc dziewi臋膰dziesi膮t siedem szczeniak贸w? - wyj膮ka艂
dr偶膮cym g艂osem. - Nie damy rady. Lito艣ci, pani de Mon. Byliby艣my ledwie
偶ywi ze zm臋czenia.
- S艂uchajcie no, nie obchodzi mnie, w jaki spos贸b zabijecie te zwierzaki
- przerwa艂a mu Torturella de Mon. - Mo偶ecie je powiesi膰, udusi膰, str膮ci膰 z
dachu... do diaska znam dziesi膮tki przemi艂ych sposob贸w. Szkoda, 偶e z braku
czasu sama nie mog臋 si臋 tym zaj膮膰.
A mo偶e jednak znajdzie pani czas, pani de Mon? - rzek艂 Jasper Z艂oczy艅ski.
- Zrobi艂aby to pani wspania艂e... podziwianie pani przy pracy to by艂aby sama
przyjemno艣膰.
Torturella potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
Musz臋 wraca膰 do Londynu. - Nagle w jej oczach pojawi艂 si臋 diabelski
b艂ysk. - Mam my艣l. Zamknijcie je bez jedzenia, to same si臋 pozagryzaj膮.
- Ale narobi艂yby przy tym strasznego ha艂asu - zaprotestowa艂 Saul. - Nie
s艂yszeliby艣my telewizji.
Poza tym zniszczy艂yby sobie sk贸ry - zreflektowa艂a si臋 Torture艂la. - I w
rezultacie straci艂y ca艂膮 warto艣膰. Zabijaj膮c je musicie bardzo uwa偶a膰! A
potem bierzcie si臋 do zdzierania sk贸r.
- My mamy je obedrze膰 ze sk贸ry?! - zawo艂a艂 p艂aczliwie Jasper. - Przecie偶
nie potrafimy tego robi膰.
- M贸j m膮偶 was nauczy - obieca艂a Torturella. - Przyjedziemy tu oboje jutro
wieczorem. I przeliczymy zw艂oki... pami臋tajcie o tym! Je偶eli cho膰 jeden
szczeniak ucieknie, wygnam was z Czarciego Dworu. A teraz do roboty!
Dobranoc.
Na szcz臋艣cie tylko nieliczne szczeni臋ta zna艂y dostatecznie dobrze j臋zyk
ludzki, by zrozumie膰 Torturell臋, ale i tak wszystkie czu艂y, 偶e jest
uosobieniem z艂a. Po drodze do drzwi kopn臋艂a ma艂ego szczeniaka, kt贸ry
znajdowa艂 si臋 niebezpiecznie blisko niej. Maluch zaszczeka艂 g艂o艣no,
bardziej ze strachu ni偶 z b贸lu. Kilka wi臋kszych szczeniak贸w warkn臋艂o z
oburzeniem. Fart, przypomniawszy sobie, co si臋 sta艂o, gdy ugryz艂 j膮 w ucho,
ostrzeg艂 pospiesznie:
- Nie gry藕cie jej, koledzy! Ona piecze w j臋zyk!
Dzi臋ki temu Torturella dotar艂a do drzwi bez szwanku. Gdy je otworzy艂a,
艣wiat艂o ksi臋偶yca pad艂o na jej bia艂o-czarne w艂osy i proste, absolutnie bia艂e
norki. W progu obejrza艂a si臋 na pok贸j pe艂en szczeni膮t.
- 呕egnajcie, wstr臋tne ma艂e zwierzaki - powiedzia艂a. - Polubi臋 was dopiero
wtedy, gdy zamienicie si臋 w sk贸ry. A te, z kt贸rych powstanie moje futro,
b臋d臋 po prostu uwielbia膰. Nie mog臋 si臋 doczeka膰 tej chwili!
Wszyscy patrzyli, jak mija staw, w kt贸rym odbija艂 si臋 czarny dom, a potem
otwiera 偶elazn膮 bram臋 i zamyka j膮 za sob膮 na klucz. Po chwili cisz臋 zimowej
nocy zburzy艂 warkot pot臋偶nego silnika samochodu i przera藕liwy,
najg艂o艣niejszy w ca艂ej Anglii klakson.
Pongo i Mimi pami臋tali ten przera偶aj膮cy d藕wi臋k a偶 za dobrze! Przypomnia艂
im 贸w cudowny wiecz贸r, gdy stali obok pasiastego samochodu na skraju Parku
Regenta. Bezpieczni i zadowoleni, nie domy艣lali si臋 w贸wczas nadci膮gaj膮cego
niebezpiecze艅stwa!
Jasper Z艂oczy艅ski czym pr臋dzej zamkn膮艂 drzwi.
- Skoro mamy za艂atwi膰 te szczeniaki, to lepiej trzyma膰 je wszystkie razem
- powiedzia艂.
Pongo czu艂, 偶e ma pustk臋 w g艂owie. Gdyby tak m贸g艂 co艣 wymy艣li膰! Gdyby tak
m贸g艂 zasi臋gn膮膰 rady Owczarka!
- Je偶eli chcesz si臋 rzuci膰 na tych zbrodniarzy, to ci pomog臋 - szepn臋艂a
Mimi.
- Oni si臋 nie rozstaj膮 z no偶ami - wtr膮ci艂 szybko Fart.
Pongo ruszy艂 wreszcie g艂ow膮.
- Je偶eli si臋 na nich rzucimy, mog膮 nas zabi膰 - odszepn膮艂. - A wtedy kto
pomo偶e dzieciom? Cicho! Dajcie mi pomy艣le膰.
Tymczasem bracia naradzali si臋 p贸艂g艂osem.
- Jedno jest pewne - gdera艂 Jasper. - Nie mo偶emy tego zrobi膰 dzi艣
wieczorem, bo stracim "Co przeskroba艂em?"
By艂 to ich ulubiony program telewizyjny. Dwaj panowie i dwie panie, w
nienagannych strojach wieczorowych, mieli za zadanie odgadn膮膰, jakiej
zbrodni dopu艣ci艂 si臋 r贸wnie nienagannie ubrany pan albo pani. Surowi
morali艣ci utrzymywali, 偶e teleturniej ten wzmaga fal臋 przest臋pczo艣ci i
zape艂nia wi臋zienia, gdy偶 ludzie wkraczaj膮 na drog臋 zbrodni w nadziei, 偶e
zostan膮 zaproszeni do udzia艂u w programie. Ale 偶e przest臋pczo艣膰 i tak
wzrasta, a wi臋zienia i tak s膮 pe艂ne, wi臋c "Co przeskroba艂em?" nie robi艂o
chyba specjalnej r贸偶nicy. Wyst臋p w tym teleturnieju by艂 cichym marzeniem
braci Z艂oczy艅skich, wiedzieli jednak, 偶e nigdy nie zostan膮 wybrani, je偶eli
nie pope艂ni膮 naprawd臋 oryginalnego przest臋pstwa - a nic nie przychodzi艂o im
do g艂owy.
- Mo偶emy je zabi膰 po teleturnieju - stwierdzi艂 Saul. - Powinni艣my to
zrobi膰 dzi艣 w nocy, jak zasn膮. Rozbudzone by艂yby o wiele gro藕niejsze.
- Skaranie boskie z tymi szczeniakami - burkn膮艂 Jasper. - Zanim si臋 z
nimi uporamy, b臋dziemy ca艂kiem wyko艅czeni. Najpierw je zabi膰, a potem
jeszcze oprawi膰!
- Mo偶e nabierzemy w tym wprawy - rzek艂 Saul. - Wtedy mogliby艣my je
obdziera膰 ze sk贸ry nie przerywaj膮c ogl膮dania telewizji.
- Ale ich jest.ca艂e dziewi臋膰dziesi膮t siedem sztuk! - j臋kn膮艂 Jasper. Nagle
jego oczy rozb艂ys艂y. - Saul, za艂o偶臋 si臋, 偶e nikt jeszcze nie zamordowa艂
dziewi臋膰dziesi臋ciu siedmiu dalmaty艅czyk贸w! To nam mo偶e wszystko za艂atwi膰!
Mo偶e dzi臋ki temu wezm膮 nas do "Co przeskroba艂em?"
- Nareszcie gadasz do rzeczy! - przyzna艂 jego brat. - Ty i ja w
smokingach, z go藕dzikami w butonierkach... i ca艂a Anglia przed
telewizorami, masz poj臋cie! Ale musimy wymy艣li膰 jaki艣 naprawd臋 zaskakuj膮cy
spos贸b. Mo偶e obedrzemy je ze sk贸ry 偶ywcem?
- Ca艂y czas by si臋 wierci艂y - zaprotestowa艂 Jasper. - A mo偶e je ugotowa膰?
- Musimy si臋 na nich rzuci膰 - szepn膮艂 Pongo. - To nasza jedyna szansa.
- Sprowadz臋 wam do pomocy najwi臋ksze szczeniaki - powiedzia艂 spokojnie
Fart. - Wszyscy wam pomo偶emy. Ja te偶 ca艂kiem nie藕le gryz臋.
I w艂a艣nie wtedy Resztka, kt贸ra nie odrywa艂a wzroku od telewizora,
zaszczeka艂a ostro trzy razy. Cz艂owiek nie zorientowa艂by si臋, 偶e jej
szczekanie oznacza "Co przeskroba艂em?", ale Z艂oczy艅scy, wystraszeni nag艂ym
ha艂asem, spojrzeli na ni膮, a przy okazji na ekran. Saul rykn膮艂 w艣ciekle, a
Jasper zawy艂 z 偶alu. "Co przeskroba艂em?" ju偶 si臋 zacz臋艂o... ale, rzecz
jasna, bez g艂osu! Z艂oczy艅scy tracili sw贸j ulubiony program, i to akurat
wtedy, gdy po raz pierwszy za艣wita艂a im nadzieja na udzia艂 w teleturnieju!
Skoczyli do telewizora. Saul w艂膮czy艂 d藕wi臋k na ca艂y regulator, a Jasper
wyregulowa艂 obraz. Potem rzucili si臋 na materace, chrz膮kaj膮c z zadowolenia.
- Przez nast臋pne p贸艂 godziny nawet nie drgn膮艂 szepn膮艂 Fart.
Pongo pokaza艂 nareszcie, 偶e g艂ow臋 ma nie od parady! Natychmiast poleci艂
synowi szeptem:
- Wyprowad藕 szczeni臋ta na wybieg! Ja z twoj膮 matk膮 przypilnujemy
Z艂oczy艅skich.
- Gdyby uda艂o si臋 wyj艣膰 przez spi偶arni臋, mogliby艣my po drodze zje艣膰 nasze
jutrzejsze 艣niadanie - rzek艂 Fart. - To te drzwi przy kominku. S膮
zaryglowane, ale potrafisz je chyba otworzy膰, tato?
Pongo dotychczas nie pr贸bowa艂 odsuwa膰 rygli, ale widzia艂, jak to robi
Owczarek.
- Tak, synu - odpar艂 stanowczo. - Potrafi臋.
Na palcach przeszli przez kuchni臋. Pongo stan膮艂 na tylnych 艂apach i
chwyci艂 rygiel w z臋by. Ani drgn膮艂. Pozwoli艂 wi臋c z臋bom odpocz膮膰 i w 艣wietle
kominka obejrza艂 zamek. Spostrzeg艂, 偶e zapadka jest opuszczona w d贸艂 i 偶e
przed odsuni臋ciem rygla trzeba j膮 najpierw podnie艣膰.
- Teraz ju偶 p贸jdzie szybko - uspokoi艂 syna i chwyci艂 zapadk臋 w z臋by.
Uni贸s艂 j膮 i chcia艂 przesun膮膰 rygiel, ale ten zn贸w ani drgn膮艂. "Fart straci
do mnie zaufanie" - pomy艣la艂 i ci膮gn膮艂 dalej, a偶 omal nie wy艂ama艂 sobie
z臋b贸w. Zacz膮艂 si臋 tak偶e obawia膰, 偶e odskakuj膮cy rygiel mo偶e narobi膰 ha艂asu.
Lecz w tym momencie rozleg艂 si臋 g艂o艣ny wybuch aplauzu - kto艣 odgad艂 zagadk臋
(przest臋pca ukrad艂 dwie艣cie hotelowych kork贸w do wanny). Pongo z desperacj膮
zebra艂 wszystkie si艂y i... rygiel odskoczy艂. Drzwi do spi偶arni sta艂y
otworem.
- Wiedzia艂em, tato, 偶e sobie poradzisz - powiedzia艂 Fart z dum膮.
- Trzeba tylko wiedzie膰, jak si臋 do tego zabra膰 odpar艂 Pongo, przesuwaj膮c
j臋zykiem po z臋bach, by sprawdzi膰, czy s膮 jeszcze na swoim miejscu.
Ze spi偶arni powia艂o zimne powietrze. W czasach, gdy Czarci Dw贸r by艂
zwyk艂ym gospodarstwem, mie艣ci艂a si臋 tam mleczarnia i wszystkie okna by艂y
zabite drewnianymi listwami. Prze艣wiecaj膮cy przez szpary ksi臋偶yc rzuca艂 na
kamienn膮 pod艂og臋 jasne pasy. Z艂oczy艅scy nie znosili bra膰 si臋 do pracy skoro
艣wit, dzi臋ki czemu mi臋so przeznaczone dla szczeni膮t na 艣niadanie le偶a艂o ju偶
w d艂ugich korytkach. Mniejsze szczeni臋ta mia艂y dla siebie ma艂e korytka; a
wi臋ksze - du偶e.
- Poczekaj, a偶 wr贸c臋 do twojej matki - przykaza艂 Pongo Fartowi. - Kiedy
ju偶 b臋dziemy gotowi zaatakowa膰 Z艂oczy艅skich, sprowad藕 tu wszystkie
szczeni臋ta. Nie wolno im je艣膰, dop贸ki wszystkie nie znajd膮 miejsca przy
korytku. Do艂膮cz臋 wtedy do was i dam znak, 偶e mo偶na zaczyna膰.
Nie do wiary, jak szybko szczeni臋ta wysz艂y z kuchni, pod kierunkiem
sier偶anta Farta, kt贸ry szeptem wydawa艂 im polecenia. Wychodzi艂y kolejno
rz臋dami, zupe艂nie jak uczniowie w szkole po modlitwie, z t膮 tylko r贸偶nic膮,
偶e tu najpierw zebra艂y si臋 najwi臋ksze dzieci, bo siedzia艂y najbli偶ej drzwi.
Pongo i Mimi obserwowali Z艂oczy艅skich z niepokojem, gdy偶 setki ma艂ych
pazurk贸w zastuka艂y o pod艂og臋, a do tego rozleg艂o si臋 szuranie, szelesty i
parskni臋cia (cho膰 nikt nie zaszczeka艂; maluchy domy艣li艂y si臋, 偶e musz膮
zachowa膰 absolutn膮 cisz臋, bo od tego zale偶y ich 偶ycie). Ale Z艂oczy艅scy byli
zapatrzeni i zas艂uchani tylko w telewizj臋.
Fart zostawi艂 swoje rodze艅stwo na sam koniec. Ostatnia wysz艂a Resztka.
By艂a inteligentnym dzieckiem i rozumia艂a, 偶e musi ucieka膰, ale jak偶e偶 nie
chcia艂a odrywa膰 si臋 od programu! Wycofywa艂a si臋 ty艂em, ca艂y czas patrz膮c na
ekran.
W ko艅cu Pongo i Mimi cicho przebiegli przez wielk膮 czerwon膮 kuchni臋. W
drzwiach spi偶arni obejrzeli si臋, ale bracia Z艂oczy艅scy ani drgn臋li.
- Jak d艂ugo jeszcze potrwa ten program? - szepn膮艂 Pongo.
- Dwadzie艣cia minut - odpar艂a natychmiast Resztka ze smutkiem w g艂osie.
Pongo i Mimi zamkn臋li drzwi spi偶arni. Od wewn膮trz rygiel by艂 umieszczony
do艣膰 nisko i 艂atwo by艂o nim manewrowa膰. Pongo zasun膮艂 go od razu,
obserwowany z podziwem przez wszystkie szczeni臋ta. Ka偶dy maluch mia艂 ju偶
swoje miejsce przy korytku, ale 偶aden nawet nie tkn膮艂 jedzenia.
- Jeden, dwa, trzy... je艣膰! - rozkaza艂 Pongo.
Wszystko co do ostatniego k臋sa zmieciono w r贸wne pi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰
sekund.
- A ty i mama? - spyta艂 Fart. - Mo偶e uda mi si臋 znale藕膰 niedzielny obiad
Z艂oczy艅skich.
I rzeczywi艣cie - znalaz艂 na p贸艂ce dwa befsztyki, do艣膰 po艣ledniego
gatunku, ale Pongo i Mimi zjedli je bez zw艂oki. Nast臋pnie Pongo stan膮艂 na
czele swego wojska i poprowadzi艂 pl膮drowanie spi偶arni. Zjedzono wszystko,
co tylko nadawa艂o si臋 do jedzenia; du偶e szczeniaki dzieli艂y si臋
sprawiedliwie z ma艂ymi.
- A co jest w tej skrzyni? - spyta艂 Pongo.
- Tylko koks do kot艂a centralnego ogrzewania odpar艂 Fart. - Wygl膮da na
to, 偶e jutro Z艂oczy艅scy nie b臋d膮 mieli co je艣膰.
- Niech jedz膮 koks - o艣wiadczy艂 Pongo.
Posi艂ek zabra艂 im prawie pi臋膰 minut. Pongo zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e musi
wyprowadzi膰 swoj膮 armi臋 z Czarciego Dworu jak najszybciej. Z braku czasu
nie obmy艣la艂 dotychczas plan贸w na przysz艂o艣膰, liczy艂 zreszt膮 na rad臋
pu艂kownika. Teraz m贸g艂 wi臋c jedynie zaprowadzi膰 szczeni臋ta do Fanaberii.
Bez trudu otworzy艂 drzwi prowadz膮ce na dw贸r, po czym przeszli przez stary
sad i drzwi, kt贸re pu艂kownik tak przewiduj膮co zostawi艂 uchylone. Mimi raz
jeszcze obejrza艂a si臋 przez rami臋 na czarny Czarci Dw贸r, zalany 艣wiat艂em
ksi臋偶yca. Co zrobi膮 Z艂oczy艅scy, kiedy stwierdz膮, 偶e w kuchni nie ma ani
jednego szczeniaka?
Na parterze ani na zagraconych pi臋trach Fanaberii nie by艂o miejsca dla
dziewi臋膰dziesi臋ciu siedmiu szczeni膮t, tote偶 Pongo zaprowadzi艂 je na
wrzosowisko. Gdy ostatnie szczeni臋 opu艣ci艂o wie偶臋, nadszed艂 Owczarek.
W pierwszej chwili pomy艣la艂, 偶e Pongo lekkomy艣lnie zdecydowa艂 si臋 na
przedwczesn膮 ucieczk臋, ale gdy pozna艂 fakty, pogratulowa艂 mu decyzji,
ciesz膮c si臋 zw艂aszcza z tego, 偶e przed wymarszem wszystkie szczeni臋ta si臋
najad艂y.
- To by艂 pomys艂 sier偶anta Farta - wyja艣ni艂 Pongo z dum膮.
- Dobra robota, starszy sier偶ancie - pochwali艂 pu艂kownik.
- Ale dok膮d my teraz p贸jdziemy? - spyta艂a zaniepokojona Mimi. - Patrzcie,
szczeni臋ta ca艂e dr偶膮.
Rzeczywi艣cie dr偶a艂y, bo cho膰 nie by艂o mrozu, to w por贸wnaniu z ciep艂膮
kuchni膮 na dworze wydawa艂o im si臋 straszliwie zimno.
Owczarek zmartwi艂 si臋, czego jednak nikt nie zauwa偶y艂, gdy偶 jego min臋
zawsze ukrywa艂y g臋ste w艂osy. Gdzie mia艂 ulokowa膰, tak od r臋ki,
dziewi臋膰dziesi膮t siedem szczeni膮t i dwa doros艂e dalmaty艅czyki? W ko艅cu
powiedzia艂:
- Noc w ka偶dym razie sp臋dzicie w naszej stodole. Szczeni臋ta b臋d膮 si臋
mog艂y ogrza膰 w s艂omie. To tylko nieca艂y kilometr drogi przez wrzosowisko.
Prawie kilometr! Jak niewiele dla Pongo i Mimi! A jak du偶o, jak strasznie
du偶o dla male艅kiej Resztki! Zanim pokonali kilkaset metr贸w, Pongo wpad艂 w
czarn膮 rozpacz na my艣l o czekaj膮cej ich w臋dr贸wce do Londynu.
Du偶e szczeni臋ta bieg艂y weso艂o. 艢rednie radzi艂y sobie wcale nie藕le. Nawet
wi臋kszo艣膰 ma艂ych sprawia艂a wra偶enie, jak gdyby wzgl臋dnie d艂ugi marsz le偶a艂
w ich mo偶liwo艣ciach. Ale w jaki spos贸b najmniejsze ze wszystkich - to
znaczy dzieci Pongo - mia艂y pokona膰 ponad sto kilometr贸w? Fart, Ciapek,
P膮czu艣 i inni ch艂opcy poczynali sobie dzielnie, ale dziewcz臋ta potyka艂y
si臋, dysza艂y i co chwila musia艂y odpoczywa膰. Resztka w og贸le by nie dotar艂a
na farm臋, gdyby nie Owczarek, kt贸ry podwi贸z艂 j膮 na grzbiecie. Gdy ju偶 si臋
na niego wdrapa艂a, przytrzyma艂a si臋 jego d艂ugich w艂os贸w z臋bami, ale i tak
dwa razy omal nie spad艂a.
- Na naszych g艂adkich grzbietach nie utrzyma艂aby si臋 ani chwili -
powiedzia艂a Mimi do m臋偶a. - Gdybym tak mog艂a j膮 wie藕膰 w dzieci臋cym w贸zeczku
dla lalek!
- Nawet gdyby艣my mieli taki w贸zek, i tak nie dosz艂aby艣 do Londynu na
tylnych 艂apach - odpar艂.
W ko艅cu dotarli do wielkiej stodo艂y na ty艂ach farmy, gdzie mieszka艂
Owczarek. Zm臋czone szczeni臋ta wtuli艂y si臋 w siano i s艂om臋 i natychmiast
zasn臋艂y. Pongo, Mimi i pu艂kownik stan臋li w drzwiach, obmy艣laj膮c dalsze
plany.
- Nie mog臋 was tu trzyma膰 zbyt d艂ugo - m贸wi艂 Owczarek. - Pr臋dzej czy
p贸藕niej kto艣 by was odkry艂... a zreszt膮 nie dam rady wykarmi膰 tylu
szczeni膮t. Musicie w臋drowa膰 do Londynu kr贸tkimi etapami, po kilka
kilometr贸w dziennie.
- Ale gdzie b臋dziemy spali? Gdzie znajdziemy jedzenie? - zapyta艂 Pongo z
niepokojem.
- To b臋dzie wymaga艂o nieprawdopodobnej organizacji - rzek艂 pu艂kownik. -
Mam nadziej臋, 偶e pierwszy etap za艂atwi臋 wam od razu, podczas Szczekania o
P贸艂nocy. Musz臋 si臋 tylko oddali膰 od farmy, 偶eby nie obudzi膰 moich
przyjaci贸艂.
Pongo zaproponowa艂, 偶e b臋dzie szczeka艂 razem z nim, ale Owczarek nawet
nie chcia艂 o tym s艂ysze膰.
- Oboje musicie teraz odpocz膮膰. Dochodzi ju偶 dziesi膮ta. Je偶eli moje plany
si臋 powiod膮, obudz臋 was oko艂o czwartej, jakie艣 trzy godziny przed 艣witem.
Akurat zd膮偶ycie doj艣膰 do miejsca, kt贸re mam na my艣li.
- Ale moja najmniejsza c贸reczka jest taka s艂aba wtr膮ci艂a Mimi. - Czy ona
w og贸le jest w stanie podr贸偶owa膰?
Pu艂kownik u艣miechn膮艂 si臋, cho膰 nikt tego nie zauwa偶y艂.
- Mam pewne plany w zwi膮zku z ma艂膮 panienk膮 - mrukn膮艂. - Ale teraz ju偶
艣pijcie, 艣pijcie smacznie.
Tak wi臋c Pongo i Mimi weszli do ciemnej stodo艂y i kieruj膮c si臋 w臋chem,
odszukali swoje dzieci. Tylko Fart si臋 poruszy艂; wyja艣ni艂, 偶e pr贸buje spa膰
z jednym okiem otwartym, 偶eby stale si臋 mie膰 na baczno艣ci.
- Drugie oko te偶 zamknij! - poleci艂a stanowczo Mimi.
Tak te偶 zrobi艂, szcz臋艣liwy, 偶e rodzice s膮 ju偶 na miejscu i mog膮 przej膮膰
jego obowi膮zki.
- A je艣li kto艣 nas tu znajdzie? - zaniepokoi艂a si臋 Mimi. - Mieszka艅cy tej
farmy s膮 chyba 偶yczliwi? Nie zrobi膮 nam krzywdy?
Pongo ju偶 to przemy艣la艂. S膮dzi艂, 偶e skoro w gazetach tyle pisano o nim i
jego rodzinie, to w razie czego kto艣 zwr贸ci ich Poczciwi艅skim. Ale co z
reszt膮 szczeni膮t? Co si臋 z nimi stanie? Nawet kochani, serdeczni
Poczciwi艅scy nie przyjm膮 pod sw贸j dach osiemdziesi臋ciu dw贸ch obcych
szczeniak贸w. Biedne male艅stwa trafi膮 na policj臋... wszystko mo偶e im si臋
przydarzy膰. Cho膰 gdyby tak Poczciwi艅scy je zobaczyli, to wszystkie sta艂yby
si臋 nagle ich szczeni臋tami... tak samo jak i jemu nagle wyda艂y si臋 swoje, w
tej ciemnej kuchni. Musi znale藕膰 jaki艣 spos贸b, by doprowadzi膰 je do
Londynu.
Mimi uwa偶a艂a tak samo, ale nie wierzy艂a, by Resztka i niekt贸re jej
siostry mog艂y przetrzyma膰 trudy podr贸偶y.
- Na razie 艣pij - rzek艂 Pongo i poliza艂 j膮 czule. - Cieszysz si臋, 偶e
jednak nie musia艂a艣 pogry藕膰 cz艂owieka?
- Z艂oczy艅scy nie s膮 lud藕mi, tak samo jak Torturella - odpar艂a. - Ale
ciesz臋 si臋, 偶e nie musia艂am zbruka膰 sobie z臋b贸w.
Zapadli w sen, lecz nie przysz艂oby im to tak 艂atwo, gdyby wiedzieli, co
w艂a艣nie ujrza艂 Owczarek. Po drugiej stronie wrzosowiska porusza艂y si臋
zapalone lampy. To bracia Z艂oczy艅scy wyszli z domu na poszukiwanie
szczeni膮t.
`tc
Niebieski w贸zek
`tc
Pongo spa艂. W艂a艣nie 艣ni艂o mu si臋, 偶e z powrotem jest w Parku Regenta i
biegnie za patykiem, kt贸ry rzuci艂 mu pan Poczciwi艅ski, gdy kto艣 lekko
klepn膮艂 go w rami臋. By艂a to porucznik Sarenka.
Pu艂kownik przesy艂a pozdrowienia i pyta, czy pan i pa艅ska 偶ona mogliby艣cie
do niego zajrze膰.
Mimi spa艂a spokojnie. Pongo obudzi艂 j膮 delikatnie, zastanawiaj膮c si臋, o
czym akurat 艣ni艂a i czy ciemna stodo艂a te偶 wyda jej si臋 tak obca, jak przed
chwil膮 jemu. Mimi zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi, ot臋pia艂a i zaniepokojona.
- Wszystko w porz膮dku - uspokoi艂a j膮 kotka. - Jedzenie i nocleg macie
za艂atwione na dwa dni naprz贸d. Podczas Szczekania o P贸艂nocy by艂 znakomity
odbi贸r. Prosz臋 za mn膮.
Ani s艂owem nie wspomnia艂a o braciach Z艂oczy艅skich, przeszukuj膮cych z
lampami wrzosowisko.
Gdy wychodzili ze stodo艂y na obej艣cie, wci膮偶 jeszcze by艂o ciemno. Kotka
zaprowadzi艂a ich do tylnych drzwi wielkiego bia艂ego domu.
Pom贸偶cie mi je pchn膮膰 - poprosi艂a. - Pu艂kownik odsun膮艂 rygiel.
Poradzili sobie z nimi bez trudu. Przeszli przez kuchni臋 i sie艅, na ko艅cu
kt贸rej ja艣nia艂y otwarte drzwi. Min臋li je i znale藕li si臋 w pokoju
dziecinnym, o艣wietlonym 艣wiat艂em ksi臋偶yca. Po drugiej stronie ujrzeli
Owczarka. Sta艂 obok malowanego 艂贸偶eczka, w kt贸rym - z szeroko otwartymi
oczami - le偶a艂 dwuletni ch艂opczyk.
- To m贸j przyjaciel Tomek - przedstawi艂 pu艂kownik. - Bardzo chcia艂 was
pozna膰.
Pongo i Mimi podeszli do malca, kt贸ry pog艂aska艂 ich i zachichota艂
dziwnie. Nie przypomina艂o to ani mowy ludzkiej, ani psiej. A jednak
Owczarek najwyra藕niej rozumia艂 ch艂opczyka, on za艣 zrozumia艂 odpowied藕
Owczarka. Pongo uzna艂, 偶e to zupe艂nie nowy j臋zyk, na wp贸艂 ludzki, na wp贸艂
psi.
- Tomek chce wam co艣 po偶yczy膰 - o艣wiadczy艂 pu艂kownik. - Wie, jak bardzo
tego potrzebujecie, i z ca艂ego serca pragnie wam pom贸c. Sp贸jrzcie.
Pongo i Mimi ujrzeli niebieski drewniany w贸zeczek. Wygl膮da艂 jak prawdziwa
furmanka - mia艂 cztery wysokie ko艂a i 艣cianki przytrzymuj膮ce siano. Teraz
zreszt膮 by艂 pe艂en siana. Z przodu stercza艂 d艂ugi dyszel z poprzecznym
patyczkiem na ko艅cu, dzi臋ki kt贸remu Tomek m贸g艂 ci膮gn膮膰 w贸zek za sob膮.
- Wybierzecie dwa szczeniaki odpowiedniego wzrostu, kt贸re stan膮 po obu
stronach dyszla i wezm膮 ten poprzeczny patyk w z臋by - rzek艂 pu艂kownik. - W
ten spos贸b b臋d膮 mog艂y ci膮gn膮膰 w贸zek, a w razie potrzeby inne szczeni臋ta
b臋d膮 go popycha膰 noskami od ty艂u. Wasza najm艂odsza c贸rka odb臋dzie podr贸偶
wygodnie na sianie, a je艣li jakie艣 inne szczeni臋 si臋 zm臋czy, to usi膮dzie
sobie ko艂o niej i odpocznie.
Pongo i Mimi z zachwytem obejrzeli 艣liczny w贸zek. Oni nie zmie艣ciliby si臋
przy dyszlu, ale nie w膮tpili, 偶e wi臋ksze szczeniaki b臋d膮 w sam raz.
- Czy on na pewno chce nam go da膰? - zapyta艂a Mimi.
Owczarek porozumia艂 si臋 z Tomkiem, kt贸ry kilkakrotnie skin膮艂 g艂ow膮 i
odpowiedzia艂 co艣 w swym niezwyk艂ym j臋zyku.
- Z boku jest wymalowany jego adres i nazwisko, wi臋c je艣li mu go kiedy艣
zwr贸cicie, b臋dzie bardzo rad - wyja艣ni艂 pu艂kownik. - Ale rozumie, 偶e mo偶e
wam si臋 nie uda膰.
- Je艣li tylko wr贸cimy do domu, to pan Poczciwi艅ski na pewno zaraz go
ode艣le - obieca艂 Pongo. - Prosz臋 przekaza膰 Tomkowi, 偶e jeste艣my mu bardzo
wdzi臋czni.
Owczarek przet艂umaczy艂 jego s艂owa dziecku, kt贸re u艣miechn臋艂o si臋 jeszcze
szerzej i jeszcze g艂o艣niej zachichota艂o.
- Cieszy si臋, 偶e jeste艣cie zadowoleni, i chcia艂by zobaczy膰 wszystkie
szczeni臋ta - rzek艂 pu艂kownik. - My艣l臋, 偶e zupe艂nie bezpiecznie mo偶na b臋dzie
przeprowadzi膰 je pod tym oknem, gdy wyruszycie... to znaczy ju偶 nied艂ugo.
Po偶egnali si臋 z Tomkiem, po czym Owczarek, cofaj膮c si臋, przeci膮gn膮艂 w贸zek
przez sie艅 i tylne drzwi na dw贸r. Musia艂 si臋 przy tym nie藕le natrudzi膰.
- Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e m贸j ma艂y przyjaciel 艣pi na parterze - powiedzia艂. -
Schody s膮 tak strome, 偶e nie da艂bym rady zej艣膰 z w贸zkiem.
`nv
Wr贸cili do stodo艂y i obudzili szczeni臋ta. Te wi臋ksze wysz艂y na zewn膮trz,
by przymierzy膰 si臋 do w贸zka. (Ksi臋偶yc powoli zachodzi艂, ale rzuca艂 jeszcze
dosy膰 艣wiat艂a). Jedno rodze艅stwo licz膮ce osiem sztuk pasowa艂o idealnie, a
dwana艣cie innych szczeni膮t tak偶e nadawa艂o si臋 do zaprz臋gu wobec czego Pongo
kaza艂 im podczas marszu trzyma膰 si臋 blisko w贸zka i zmienia膰 kolejno przy
dyszlu, po dwa naraz. Resztka by艂a zachwycona. Czym pr臋dzej u艂o偶y艂a si臋 na
sianie, by szczeniaki mog艂y zacz膮膰 膰wiczy膰.
Tymczasem Pongo s艂ucha艂 sprawozdania o tym, co ustalono podczas
Szczekania o P贸艂nocy. Do 艣witu - czyli przez ponad trzy godziny - musieli
przej艣膰 tylko osiem kilometr贸w, do wioski, w kt贸rej mieszka u piekarza
przyjaciel Owczarka.
- Tu偶 obok mieszka rze藕nik, wi臋c jedzenia b臋dzie pod dostatkiem -
wyja艣ni艂 pu艂kownik. - Jutro, zaraz po zmroku, zrobicie nast臋pne osiem
kilometr贸w... ale o tym ju偶 wam opowie m贸j przyjaciel. Mam nadziej臋, 偶e
zorganizuj臋 wam przemarsz do Londynu w jakie艣 dziesi臋膰, dwana艣cie dni,
zapewniaj膮c dach nad g艂ow膮 i wy偶ywienie. Ostatnie etapy b臋d膮
najtrudniejsze, ale mo偶e zakwateruj臋 was w magazynach, je偶eli uda si臋
skontaktowa膰 z psami, kt贸re ich pilnuj膮. Zajmuje si臋 tym ju偶 pewien Dog
spod Hampstead. Morowy ch艂op! Podobno jest genera艂em brygady.
Dziesi臋膰 dni, a mo偶e i wi臋cej! Mimi poczu艂a, 偶e zamiera jej serce.
- Pongo - odezwa艂a si臋 nagle. - Kiedy b臋dzie Gwiazdka?
- Pojutrze - odpar艂 pu艂kownik. - Nie, do kro膰set, ju偶 jutro, bo przecie偶
dzi艣 mamy Wigili臋, mimo 偶e jeszcze jest ciemno! Prosz臋 si臋 nie martwi膰,
pani Pongo. 艢wi膮teczna kolacja was nie minie.
Mimi nie my艣la艂a jednak o jedzeniu, lecz o Poczciwi艅skich, samotnie
sp臋dzaj膮cych 艣wi臋ta. Czasami o nich zapomina艂a, ale nie na d艂ugo. Teraz za艣
przypomnia艂a sobie 贸w ostatni wiecz贸r, gdy le偶a艂a z g艂ow膮 opart膮 na
kolanach pani Poczciwi艅skiej i pr贸bowa艂a jej wszystko wyt艂umaczy膰... przed
oczami stan膮艂 jej ciep艂y bia艂y salon, w kt贸rym pod choink膮 mia艂y czeka膰
prezenty dla trzech doros艂ych ps贸w i pi臋tnastu szczeni膮t. Mimi s艂ysza艂a,
jak Poczciwi艅scy to planowali.
Pongo odgad艂, o czym my艣li jego 偶ona, co by艂o o tyle 艂atwe, 偶e sam
rozmy艣la艂 mniej wi臋cej o tym samym.
- Nic si臋 nie martw, Mimi - pocieszy艂 j膮. - Nast臋pne 艣wi臋ta sp臋dzimy ju偶
w domu.
Tymczasem szczeniaki, kt贸re mia艂y si臋 zmienia膰 w zaprz臋gu, dosz艂y ju偶 do
znacznej wprawy.
- Zbierajcie si臋 - rzek艂 pu艂kownik. - Ale zanim ruszycie w drog臋, nasze
krowy zapraszaj膮 was na 艣niadanie.
Zaprowadzi艂 Pongo, Mimi i wszystkie dzieci do ciemnej obory, gdzie siano
wci膮偶 jeszcze pachnia艂o latem. W progu powita艂y ich dwie bufetowe - krowy
Kwiatuszek i Koniczynka - i poinstruowa艂y, jak wygl膮da samoobs艂uga w ich
barze mlecznym. Szczeniaki poradzi艂y sobie znakomicie, zw艂aszcza te, kt贸re
pami臋ta艂y, jak karmi艂y je matki. Tylko najmniejsze z nich musia艂y stawa膰 na
tylnych 艂apkach, podtrzymywane przez wi臋ksze szczeni臋ta. Trudno o lepsze
艣niadanie ni偶 solidna porcja ciep艂ego mleka prosto od krowy!
Nast臋pnie podzi臋kowali wszystkim uprzejmym gospodyniom i ruszyli w drog臋.
Tomek sta艂 w oknie, obserwuj膮c ich wymarsz w 艣wietle ksi臋偶yca. Pongo i
Mimi odwr贸cili si臋 do niego, marszcz膮c nosy w najmilszym z u艣miech贸w.
Wszystkie szczeni臋ta tak偶e obejrza艂y si臋 na okno i tylko Resztka, le偶膮c na
grzbiecie w pe艂nym siana w贸zku, pomacha艂a czterema 艂apkami.
Jak bardzo Tomek si臋 r贸偶ni od tego niedobrego ch艂opca, kt贸ry rzuca艂 w nas
kamieniami - stwierdzi艂 Pongo.
- Tamten by艂 z艂y dlatego, 偶e nie pozna艂 偶adnych ps贸w - odpar艂a Mimi nie
bez racji.
Pu艂kownik odprowadzi艂 ich na rozdro偶e.
Ch臋tnie poszed艂bym z wami dalej, ale mam tu co艣 do za艂atwienia -
wyt艂umaczy艂 si臋. Nast臋pnie on i kotka, kt贸r膮 wi贸z艂 na grzbiecie, po偶egnali
si臋 po艣piesznie i Owczarek uciek艂 tak szybko, 偶e Pongo, chc膮c jeszcze raz
podzi臋kowa膰, musia艂 zaszczeka膰 g艂o艣no. Pu艂kownik odszczeka艂, 偶e awansuje
starszego sier偶anta Farta na porucznika i galopem znikn膮艂 im z oczu. Pongo
spogl膮da艂 za nim ze zdziwieniem, zastanawiaj膮c si臋, c贸偶 takiego pilnego ma
do za艂atwienia. Min臋艂o jednak wiele czasu, zanim pozna艂 prawd臋.
Pu艂kownik dowiedzia艂 si臋 w艂a艣nie od porucznika Sarenki, 偶e bracia
Z艂oczy艅scy, nie znalaz艂szy szczeni膮t na wrzosowisku, wyszli na skraj
wioski, p贸艂 kilometra przed dalmaty艅czykami. Owczarkowi przysz艂o do g艂owy
tylko jedno rozwi膮zanie, wi臋c ochoczo przyst膮pi艂 do dzie艂a.
Sadzi艂 przed siebie, a偶 ujrza艂 lampy braci. Poleci艂 w贸wczas kotce, by
zesz艂a mu z grzbietu. Gdy tylko znalaz艂a si臋 na ziemi, skoczy艂 na
Z艂oczy艅skich i ka偶demu z nich pogryz艂 obie nogi. Rzadko si臋 zdarza, by
jeden pies tak szybko upora艂 si臋 z gryzieniem czterech n贸g. Z艂oczy艅scy
zawyli przera藕liwie ze strachu i b贸lu, upu艣cili lampy i ku艣tykaj膮c wr贸cili
czym pr臋dzej do Czarciego Dworu (a z pokaleczonymi obiema nogami trudno
jest szybko ku艣tyka膰). Nawet nie zauwa偶yli, jakie zwierz臋 ich napad艂o.
Wiedzieli tylko, 偶e gryz艂o wyj膮tkowo mocno.
Dobra robota, pu艂kowniku - pochwali艂a porucznik Sarenka.
- Awansuj臋 ci臋 na kapitana - rzek艂 na to Owczarek, po czym chrz膮kn膮艂
skromnie i dorzuci艂: - A przy okazji, siebie te偶 w艂a艣nie awansowa艂em... na
genera艂a brygady!
`tc
Wigilia
`tc
Tymczasem armia dalmaty艅czyk贸w dziarsko w臋drowa艂a drog膮. Noc by艂a
wprawdzie zimna, lecz bezwietrzna, a szczeni臋ta wypocz臋te i pe艂ne nadziei.
Poza tym fakt, 偶e zm臋czony malec m贸g艂 w razie czego liczy膰 na miejsce u
boku Resztki, dodawa艂 psiakom si艂. Z pocz膮tku Mimi musia艂a nawet nalega膰,
by szczeni臋ta ci膮gn膮ce w贸zek zmienia艂y si臋 regularnie. Posuwali si臋 jednak
niezbyt szybko, gdy偶 ka偶da zmiana szczeniak贸w w zaprz臋gu oraz tych na w贸zku
wi膮za艂a si臋 z przestojem, a co p贸艂 kilometra ca艂a armia zatrzymywa艂a si臋 na
odpoczynek. Mimo to radzili sobie nadspodziewanie dobrze i dopiero nieca艂y
kilometr przed wsi膮, w kt贸rej mieli sp臋dzi膰 dzie艅, wpadli w prawdziwe
tarapaty.
Na niebie pojawi艂y si臋 ju偶 oznaki przed艣witu, lecz Pongo wierzy艂, 偶e
zd膮偶膮 dotrze膰 do wioski, zanim si臋 ca艂kiem rozja艣ni. Przyspieszy艂 nieco,
ka偶膮c szczeni臋tom my艣le膰 o czekaj膮cym na nich w piekarni 艣niadaniu.
Nagle Resztka zawo艂a艂a:
- Patrzcie! Malowane domki na k贸艂kach!
Pongo dostrzeg艂 je w tej samej chwili. Wiedzia艂, 偶e nie s膮 to domy, lecz
tabor cyga艅ski.
Widzia艂 ju偶 kiedy艣 takie wozy, na wycieczce z panem Poczciwi艅skim, kt贸ry
powiedzia艂 wtedy, 偶e mieszkaj膮 w nich Cyganie i 偶e czasami kradn膮 oni cenne
psy.
- Sta膰! - rozkaza艂 natychmiast.
Czy uda im si臋 przemkn膮膰 obok karawany niepostrze偶enie? Wola艂 nie
ryzykowa膰. Pomi臋dzy nimi a najbli偶szym wozem znajdowa艂a si臋 otwarta brama.
Postanowi艂, 偶e wyprowadzi tamt臋dy szczeni臋ta na pole, z dala od taboru.
Szybko wyda艂 polecenie, kt贸re szczeni臋ta przekazywa艂y jedno drugiemu:
"Zachowa膰 absolutn膮 cisz臋 i i艣膰 za mn膮 przez bram臋".
W ten oto spos贸b w艂a艣ciciel jednej z najt臋偶szych g艂贸w w ca艂ym psim
艣wiecie pope艂ni艂 jedn膮 ze swych nielicznych omy艂ek. Tak si臋 bowiem z艂o偶y艂o,
偶e w najbli偶szym wozie wygl膮da艂a przez tylne okienko stara Cyganka. Widz膮c
nadci膮gaj膮ce dalmaty艅czyki natychmiast obudzi艂a m臋偶a, kt贸ry stan膮艂 ko艂o
niej przy oknie w chwili, gdy Pongo prowadzi艂 szczeni臋ta na pole.
Stara Cyganka nie czyta艂a gazet, nie wiedzia艂a wi臋c o kradzie偶y
szczeni膮t. .Wiedzia艂a natomiast, 偶e oto ma przed sob膮 ca艂e mn贸stwo cennych
ps贸w. I - w przeciwie艅stwie do Pongo - wiedzia艂a co艣 jeszcze. Ot贸偶 Cyganie
i dalmaty艅czyki maj膮 ze sob膮 co艣 wsp贸lnego. Niekt贸rzy uwa偶aj膮, 偶e to w艂a艣ni
oni dawno, dawno temu sprowadzili t臋 ras臋 ps贸w do Anglii. A jeszcze ca艂kiem
niedawno Cyganie obwozili po ca艂ym kraju dalmaty艅czyki nauczone r贸偶nych
sztuczek. 呕yli z tych tresowanych ps贸w. Stara Cyganka pami臋ta艂a te czasy i
pomy艣la艂a, 偶e by艂oby wspaniale, gdyby ca艂膮 t臋 sfor臋 da艂o si臋 przyuczy膰 do
zarabiania pieni臋dzy.
- Szybko! Zamknij bram臋! - poleci艂a m臋偶owi w dziwnym cyga艅skim j臋zyku,
chyba po rumu艅sku. - Z tego pola mo偶na si臋 wydosta膰 jeszcze przez dziur臋 w
p艂ocie. Postawi臋 na nogi ca艂y ob贸z i razem z艂apiemy tam te psy.
Ca艂y ob贸z o偶y艂 w nieca艂e dwie minuty. Dzieci krzycza艂y, psy szczeka艂y, a
do tego wszystkiego r偶a艂y konie. By艂o tak ciemno, 偶e Pongo a偶 pi臋膰 minut
szuka艂 dziury w p艂ocie. Gdy wreszcie j膮 znalaz艂, przekona艂 si臋, 偶e droga
ucieczki jest zablokowana. Stali tam wszyscy Cyganie, uzbrojeni w kije i
sznury.
- Z powrotem do bramy, szybko! - zawo艂a艂.
Wr贸cili czym pr臋dzej, lecz brama by艂a ju偶 zamkni臋ta. Znale藕li si臋 w
pu艂apce.
Pongo zaszczeka艂 g艂o艣no, licz膮c, 偶e pomo偶e im kt贸ry艣 z cyga艅skich ps贸w.
Rzeczywi艣cie, wiele z nich mu odpowiedzia艂o, ale wszystkie by艂y zamkni臋te w
wozach, 偶eby nie mog艂y si臋 rzuci膰 na szczeni臋ta. Zreszt膮 i tak szczeka艂y
tylko po rumu艅sku, wi臋c nie rozumia艂 ani s艂owa z tego, co szczeka艂 Pongo.
Zrozumia艂 go za to kto inny. Pongo us艂ysza艂 nagle obok siebie przenikliwe
r偶enie... w dodatku ko艅 ten cud prawdziwy, potrafi艂 r偶e膰 nie tylko po
rumu艅sku, lecz tak偶e po angielsku! Zrozumieli si臋 z Pongo doskonale.
Zazwyczaj konie przyja藕nie odnosz膮 si臋 do dalmaty艅czyk贸w, co prawdopodobnie
bierze si臋 jeszcze z czas贸w, gdy dalmaty艅czyki biega艂y za powozami. Ten ko艅
by艂 za m艂ody, by pami臋ta膰 tak stare dzieje, ale natychmiast polubi艂 Pongo,
Mimi i wszystkie szczeni臋ta. Skoro te sympatyczne stworzenia chcia艂y
wydosta膰 si臋 z pola, to nic prostszego. Podszed艂 wi臋c do bramy i otworzy艂
j膮 na o艣cie偶 d艂ugimi, silnymi z臋bami. Szczeni臋ta wysypa艂y si臋 na zewn膮trz.
- Jak najszybciej wyprowad藕 je za karawan臋! - krzykn膮艂 Pongo do Mimi,
czekaj膮c, a偶 ostatnie szczeni臋 opu艣ci pole.
- Ale偶 wy macie liczn膮 rodzin臋! - zdziwi艂 si臋 ko艅. - Ja i moja 偶ona
dorobili艣my si臋 tylko jedynaka. Powodzenia!
Machni臋ciem ogona skwitowa艂 podzi臋kowania Pongo i - poniewa偶 by艂
niezwykle pedantyczny - starannie zamkn膮艂 bram臋 z powrotem. Cyganie, kt贸rzy
w komplecie czekali przy dziurze w p艂ocie, nigdy si臋 nie dowiedzieli, w
jaki spos贸b wi臋藕niom uda艂o si臋 wydosta膰.
Mimi na 艂apu-capu pop臋dzi艂a drog膮, a za ni膮 szczeni臋ta i na samym ko艅cu
Pongo. (Szczeniaki, kt贸re ci膮gn臋艂y Resztk臋 na w贸zku, ofiarnie wywi膮zywa艂y
si臋 z zadania). Zamkni臋te cyga艅skie psy us艂ysza艂y ich ucieczk臋 i trz臋s艂y
wozami, pr贸buj膮c si臋 uwolni膰. 2 ma艂ych okienek dobiega艂y salwy w艣ciek艂ych
szczekni臋膰.
- Karawana szczeka, psy id膮 dalej - zacytowa艂 Pongo, gdy uzna艂, 偶e
niebezpiecze艅stwo min臋艂o.
Kilka minut p贸藕niej dotarli do wioski, w kt贸rej si臋 mieli zatrzyma膰.
Przyjaciel Owczarka, przystojny Collie, wyszed艂 im na spotkanie.
- 呕adnych rozm贸w, dop贸ki nie ukryjecie si臋 bezpiecznie - ostrzeg艂. - Ju偶
prawie 艣wita.
Szybko ruszyli za nim przez 艂膮k臋 w kierunku trzech starych dom贸w o
spadzistych dachach. Piekarz mieszka艂 w 艣rodkowym, mi臋dzy rze藕nikiem i
kominiarzem. I on i jego s膮siedzi byli wdowcami, a poniewa偶 Wigilia wypad艂a
akurat w niedziel臋, wszyscy trzej wyjechali ju偶 na 艣wi臋ta do swych
zam臋偶nych c贸rek, co si臋 znakomicie sk艂ada艂o.
Sklep by艂 za ma艂y, 偶eby pomie艣ci膰 wszystkie szczeni臋ta, ale na ty艂ach
znajdowa艂a si臋 wielka piekarnia. Wkr贸tce maluchy siedzia艂y ju偶 bezpiecznie
ukryte i zajada艂y si臋 wspania艂ymi bu艂kami z kie艂bas膮. Podczas 艣niadania
Pongo i Mimi gaw臋dzili z Collie. Dowiedziawszy si臋 o Cyganach, ich
gospodarz ze zmartwieniem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- O w艂os unikn臋li艣cie nieszcz臋艣cia - stwierdzi艂. - K艂opot w tym,. 偶e
dalmaty艅czyki tak bardzo rzucaj膮 si臋 w oczy. A dziewi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰
takich jak wy naraz to dopiero widowisko jak si臋 patrzy... oczywi艣cie
potraktujcie to jako komplement. By艂oby dla was o wiele bezpieczniej,
gdyby艣cie mieli czarn膮 sier艣膰.
- Tak膮 jak to mi艂e szczeni臋? - wtr膮ci艂a Mimi.
- Jakie szczeni臋? - Collie spojrza艂 na drug膮 stron臋 piekarni, po czym
stwierdzi艂 stanowczo: - To nie jest pies z naszej wioski. Kim jeste艣,
ch艂opcze? Sk膮d si臋 tu wzi膮艂e艣? Czarny szczeniak nie odpowiedzia艂. Podbieg艂
tylko do Mimi i trykn膮艂 j膮 g艂ow膮 w brzuch.
- Hej偶e, m贸j ma艂y, a to co znowu?! - rzuci艂a Mimi. Nagle j臋kn臋艂a: -
Wielkie nieba, to on! Nie, chyba nie! Ale偶 tak, to P膮czu艣!
T艂usty szczeniak, kt贸ry zawsze pakowa艂 si臋 w tarapaty, zaw臋drowa艂 do
kom贸rki na ty艂ach domu kominiarza i wda艂 si臋 w walk臋 z workiem sadzy.
- Lito艣ci, jak my ci臋 teraz domyjemy? - powiedzia艂a jego matka.
I wtedy w艂a艣ciciel jednej z najt臋偶szych g艂贸w w ca艂ym psim 艣wiecie wpad艂
na jeden ze swych najbardziej b艂yskotliwych pomys艂贸w.
- P膮czusiu, du偶o tam by艂o tej sadzy? - zapyta艂.
- Ca艂e worki - odpar艂 P膮czu艣.
- A wi臋c wszyscy przeistoczymy si臋 w czarne psy! - o艣wiadczy艂 Pongo.
Prowadz膮c swych go艣ci do kom贸rki kominiarza, Collie poinformowa艂 Mimi:
- Tw贸j m膮偶 to geniusz.
Sadzy by艂o tam pod dostatkiem - czeka艂a, 偶eby kominiarz zrobi艂 z ni膮 to,
co kominiarze robi膮 z sadz膮.
- Dziesi臋膰 szczeniak贸w wyst膮p! - rozkaza艂 Pongo. - Tarza膰 si臋! Pociera膰
nosy!
Wkr贸tce mia艂 przed sob膮 dziewi臋膰dziesi膮t siedem czarnych jak smo艂a
szczeni膮t. W贸wczas zaproponowa艂 偶onie:
- A teraz my si臋 wytarzajmy, kochanie.
Szczerze m贸wi膮c, Mimi wcale si臋 to nie u艣miecha艂o. Wzdraga艂a si臋 ju偶 na
sam膮 my艣l, 偶e jej l艣ni膮ce bia艂e w艂osy przestan膮 艣licznie kontrastowa膰 z
pi臋knymi czarnymi c臋tkami. Gdy jednak m膮偶, pomagaj膮c jej w ostatnich
zabiegach kosmetycznych, zapewni艂: - Wiesz, Mimi, 偶e w czerni jeste艣
jeszcze zgrabniejsza... wr臋cz wysmuk艂a! - od razu poczu艂a si臋 lepiej.
- A czy mnie w sadzy jest do twarzy? - zapyta艂 Pongo po chwili.
- W twarzy jest ci niezwykle do sadzy - orzek艂a Mimi, na co wszystkie
szczeni臋ta wybuchn臋艂y 艣miechem rozbawione jej przej臋zyczeniem.
Nast臋pnie wr贸cili do piekarni i u艂o偶yli si臋 do snu. Collie obieca艂, 偶e
zbudzi ich, gdy tylko si臋 艣ciemni. Powiedzia艂 偶e maj膮 do pokonania zaledwie
osiem kilometr贸w - do nast臋pnej piekarni - ale 偶e jego zdaniem powinni
wyruszy膰 jak najwcze艣niej, bo zapowiadano opady 艣niegu.
- Tyle 偶e na drogach do p贸藕nej nocy mog膮 je藕dzi膰 samochody, bo dzi艣 jest
Wigilia, a do tego niedziela o艣wiadczy艂. - Dlatego musicie i艣膰 przez pola.
Odprowadz臋 was. A teraz 艣pijcie dobrze.
Biedna Mimi! Gdy obudzi艂a si臋 pod wiecz贸r i rozejrza艂a, rozp艂yn臋艂a si臋 w
czarnych od sadzy 艂zach.
- Teraz, kiedy s膮 czarne, nie odr贸偶ni臋 jednego szczeniaka od drugiego! -
za艂ka艂a. Szybko jednak przekona艂a si臋, 偶e odr贸偶nia je bez problemu, cho膰
nie potrafi艂aby wyja艣ni膰, jak to si臋 dzieje.
Przygotowano nast臋pny posi艂ek, ale ju偶 nie taki, jak by sobie 偶yczyli,
gdy偶 rze藕nik z艂o艣liwie zamkn膮艂 sklep na klucz.
- Piekarnia jest ogo艂ocona do czysta - stwierdzi艂 Collie, nios膮c ostatni
czerstwy bochenek chleba. - Czeka was za to wspania艂a kolacja. Droga
powinna wam zaj膮膰 najwy偶ej trzy, cztery godziny. - Co powiedziawszy,
odszed艂 sprawdzi膰, czy Szczekanie o Zmierzchu przyniesie co艣 nowego.
Nim up艂yn臋艂o p贸艂 godziny, Pongo zaniepokoi艂 si臋 nie na 偶arty. By艂o ju偶
ca艂kiem ciemno i powinni si臋 zbiera膰. Dlaczego Collie si臋 sp贸藕nia? Nagle
Mimi rzuci艂a:
- S艂uchaj!
Dolecia艂o ich ciche, ledwie dos艂yszalne szczekanie. To Collie raz po raz
wywo艂ywa艂 Pongo.
Pongo i Mimi wybiegli na niewielki placyk na ty艂ach piekarni. Teraz ju偶
wyra藕niej s艂yszeli szczekanie, cho膰 ich gospodarz wci膮偶 jeszcze by艂 do艣膰
daleko. Gdy Pongo zaszczeka艂 w odpowiedzi, Collie natychmiast przekaza艂 mu,
co si臋 sta艂o.
Zamkni臋to go w domu po drugiej stronie 艂膮ki i nie mia艂 si臋 jak wydosta膰.
Kierowniczka poczty obieca艂a, 偶e b臋dzie si臋 nim opiekowa膰 przez 艣wi臋ta, pod
nieobecno艣膰 piekarza, i widocznie uzna艂a, 偶e w taki zi膮b pies nie powinien
przebywa膰 na dworze, bo zaci膮gn臋艂a go do domu a sama wysz艂a na ca艂y
wiecz贸r. Collie pr贸bowa艂 otworzy膰 po kolei wszystkie drzwi i okna, ale bez
skutku. Nie m贸g艂 wi臋c dotrzyma膰 obietnicy i odprowadzi膰 swych go艣ci.
- Ale tu nie ma jak zab艂膮dzi膰, Pongo - zapewni艂. - Wyjd藕cie na pole na
ty艂ach piekarni i maszerujcie prosto przed siebie przez osiem kilometr贸w.
Pongo odpowiedzia艂 mu, 偶eby si臋 nie martwi艂, lecz biedny Collie by艂
niepocieszony.
- Stercz臋 tu zamkni臋ty, przed ciep艂ym kominkiem i ze wspania艂膮 kolacj膮
pod nosem, a wam nijak nie mog臋 pomoc.
Pongo i Mimi kazali mu si臋 naje艣膰 i wygrza膰 za wszystkie czasy i
podzi臋kowali za to, co dla nich zrobi艂.
- A teraz w drog臋! - rzuci艂 Pongo, wyprowadzaj膮c szczeni臋ta z piekarni. -
I nie zostawa膰 w tyle! tak膮 ciemn膮 noc czarny szczeniak bardzo 艂atwo mo偶e
si臋 zgubi膰.
Prawd臋 m贸wi膮c, wcale nie by艂o tak ciemno, bo ksi臋偶yc ju偶 sta艂 wysoko, a
na niebie b艂yszcza艂y gwiazdy. Jedna z nich by艂a szczeg贸lnie du偶a i jasna.
- Collie kaza艂 nam maszerowa膰 prosto przed siebie a ta gwiazda jest
dok艂adnie przed nami - rzek艂 Pongo. - B臋dziemy si臋 ni膮 kierowa膰. -
Dzi臋kowa艂 opatrzno艣ci, 偶e id膮 polami, a nie szos膮... przypomnia艂 sobie, jak
Torturella m贸wi艂a braciom Z艂oczy艅skim, 偶e "jutro w nocy" przyjedzie
przeliczy膰 zw艂oki szczeni膮t. Teraz w艂a艣nie by艂a owa "jutrzejsza noc", a
zatem wielki, pasiasty niczym zebra samoch贸d jest ju偶 pewnie w drodze z
Londynu do Suffolk. Spotkanie z nim by艂oby okropne! Wyobrazi艂 sobie blask
reflektora, wyobrazi艂 sobie Torturell臋 p臋dz膮c膮 wprost na armi臋
sparali偶owanych ze strachu szczeni膮t. O tak, za wszelk膮 cen臋 nale偶y unika膰
szosy! Ale ju偶 sama 艣wiadomo艣膰, 偶e Torturella jest gdzie艣 w pobli偶u,
napawa艂a trwog膮. Przesta艂 wi臋c o tym my艣le膰 i z pomoc膮 Mimi ustawi艂
szczeni臋ta w kolumn臋.
Ich droga wiod艂a przez trawiaste 艂膮ki, po kt贸rych w贸zek Resztki turkota艂
g艂adko. Przy ka偶dym p艂ocie i rowie Pongo zatrzymywa艂 si臋 i liczy艂 wszystkie
dzieci, sprawdzaj膮c, czy kt贸re艣 z nich nie zosta艂o w tyle, a Mimi zmienia艂a
te w zaprz臋gu i te, kt贸re odpoczywa艂y. Szczeni臋ta zahartowa艂y si臋 ju偶 do
tego stopnia, 偶e nawet Resztka wysiad艂a i o w艂asnych si艂ach przesz艂a ca艂e
trzy pola, zanim zn贸w po艂o偶y艂a si臋 w w贸zku.
- Nied艂ugo b臋dziemy maszerowa膰 po szesna艣cie kilometr贸w dziennie - rzek艂
Pongo.
Gdy pokonali mniej wi臋cej pi臋膰 kilometr贸w, wydarzy艂a si臋 pierwsza tej
nocy katastrofa. Nagle us艂yszeli stuk i przera偶ony pisk Resztki. Od
niebieskiego w贸zka oderwa艂o si臋 k贸艂ko.
Pongo od razu stwierdzi艂, 偶e mo偶na je naprawi膰. Wypad艂 bowiem drewniany
ko艂ek 艂膮cz膮cy piast臋 ko艂a z osi膮. Tylko czy samymi z臋bami uda mu si臋
wsadzi膰 go z powrotem? Spr贸bowa艂, ale bez skutku.
Czy Resztka da sobie rad臋 bez w贸zka? - szepn膮艂.
Mimi potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Przej艣cie przez trzy pola by艂o niemal ponad si艂y
Resztki, a inne dziewczynki mog艂y pokona膰 bez odpoczynku najwy偶ej p贸艂tora
kilometra.
- A zatem w贸zek trzeba naprawi膰 - o艣wiadczy艂 Pongo. - Musisz mi pom贸c.
Przytrzymaj ko艂o na swoim miejscu.
Pr贸bowali wielokrotnie, za ka偶dym razem bez powodzenia. Gdy przerwali
prac臋, 偶eby na chwil臋 odsapn膮膰, Mimi zauwa偶y艂a, 偶e wi臋kszo艣膰 szczeni膮t
dygocze.
- Dla rozgrzewki mog膮 sobie urz膮dzi膰 wy艣cigi - zaproponowa艂 Pongo.
- Zm臋czy艂yby si臋 - zaprotestowa艂a Mimi. - A gdyby tak schowa艂y si臋 w
tamtej stodole?
Przed nimi, oddalony zaledwie o dwa poletka, majaczy艂 wielki, kryty
gontami dach. Widzieli go niewyra藕nie, bo ksi臋偶yc przes艂oni艂y chmury. To
w艂a艣nie z powodu ciemno艣ci nie udawa艂o im si臋 naprawi膰 ko艂a.
- Dobry pomys艂 przyzna艂 Pongo. - A jak ju偶 naprawimy w贸zek, zaci膮gniemy
go tam i zawo艂amy dzieci.
Mimi uwa偶a艂a, 偶e Resztka powinna zosta膰 i ogrza膰 si臋 w sianie, ona jednak
wola艂a p贸j艣膰 z innymi i obejrze膰 stodo艂臋. By艂a pewna, 偶e sta膰 j膮 na
przej艣cie dw贸ch niewielkich poletek. W tej sytuacji Mimi pu艣ci艂a j膮 z
rodze艅stwem. Dwa silne szczeniaki nadaj膮ce si臋 do zaprz臋gu zosta艂y z
doros艂ymi. Powiedzia艂y, 偶e zimno im nie przeszkadza.
Tak wi臋c pod komend膮 porucznika Farta dziewi臋膰dziesi膮t pi臋膰 szczeni膮t
偶wawo ruszy艂o do stodo艂y. Na miejscu okaza艂o si臋 jednak, 偶e wcale nie
przypomina ona stodo艂y na farmie Owczarka. Zbudowana z szarego kamienia,
mia艂a wysokie okna, w wi臋kszo艣ci oszklone kolorowymi szybkami, a z jednej
strony wznosi艂a si臋 wie偶a.
- Ale偶 to Fanaberia! - zawo艂a艂a Resztka, przypominaj膮c sobie wie偶臋 w
Czarcim Dworze.
Fart odszuka艂 drzwi, lecz by艂y zamkni臋te. Kaza艂 wi臋c szczeniakom czeka膰,
a sam ruszy艂 na poszukiwanie innego wej艣cia. Resztka nie czeka艂a.
- Chod藕 - zwr贸ci艂a si臋 do swego oddanego brata Ciapka. - Chc臋 obejrze膰 t臋
Fanaberi臋.
Gdy podeszli do wie偶y, ujrzeli w膮skie, nie ca艂kiem domkni臋te drzwi. Nie
otworzyli ich bardziej, bo by艂y za ci臋偶kie, ale uda艂o im si臋 jako艣
przecisn膮膰 przez szpar臋.
W 艣rodku wie偶a ta w niczym nie przypomina艂a Czarciego Dworu. Prowadzi艂a
do budynku z szarego kamienia.
- C贸偶 to za stodo艂a bez siana - poskar偶y艂a si臋 Resztka.
Liczy艂a, 偶e ogrzeje si臋 w sianie, lecz szybko stwierdzi艂a, 偶e wcale nie
jest jej zimno - znajdowa艂 si臋 tam olbrzymi, rozpalony piec. Zamiast komina
mia艂 d艂ug膮 偶elazn膮 rur臋, kt贸ra wychodzi艂a przez sufit mi臋dzy krokwiami.
Ksi臋偶yc zn贸w wyp艂yn膮艂 zza chmur i zagl膮da艂 przez wysokie okna, k艂ad膮c na
kamiennej pod艂odze srebrne, niebieskie, z艂ote i r贸偶owe plamy. Resztka
delikatnie pacn臋艂a 艂apk膮 w jeden z kolorowych wzork贸w.
- Uwielbiam t臋 stodo艂臋! - o艣wiadczy艂a.
- Wed艂ug mnie to wcale nie jest stodo艂a - odpar艂 Ciapek, ale wie偶a
podoba艂a mu si臋 nie mniej ni偶 siostrze.
Rozejrzeli si臋... i nagle dokonali odkrycia. Czymkolwiek by艂a ta budowla,
z ca艂膮 pewno艣ci膮 postawiono j膮 specjalnie dla ma艂ych piesk贸w. Przed ka偶dym
krzese艂kiem a sta艂o ich tam bardzo wiele - znajdowa艂o si臋 bowiem psie
pos艂anie rozmiarem w sam raz dla szczeni膮t, wy艣cie艂ane i niezwykle wygodne.
- Te pos艂ania s膮 wr臋cz stworzone dla nas! - zawo艂a艂a Resztka.
Zawiadomi臋 pozosta艂ych - rzek艂 Ciapek, ruszaj膮c do drzwi. Zawr贸ci艂
jednak, przywo艂any radosnym okrzykiem siostry.
- Patrz! Zobacz tylko! Telewizor!
Nie przypomina艂 on wcale telewizora z Czarciego Dworu. By艂 o wiele
wi臋kszy, a postacie na ekranie nie porusza艂y si臋 ani nie odzywa艂y. Bo te偶
nie by艂 to ekran. Na niskiej platformie sta艂y tam prawdziwe postacie ludzi
i zwierz膮t, zupe艂nie jak 偶ywe, cho膰 nieco zmniejszone. Znajdowa艂y si臋 w
stajni, nad kt贸r膮 艣wieci艂a jasna gwiazda.
- Popatrz, ci mali ludzie kl臋cz膮 - zauwa偶y艂 Ciapek.
- I jest tam co艣 jakby krowa - powiedzia艂a Resztka, przypominaj膮c sobie
krowy z farmy, kt贸re nakarmi艂y mlekiem wszystkie szczeni臋ta.
- I jakby ko艅 - dorzuci艂 jej brat, przypominaj膮c sobie us艂u偶nego konia,
kt贸ry wypu艣ci艂 ich z pu艂apki.
- Szkoda tylko, 偶e nie ma ps贸w! - stwierdzi艂a Resztka. - Ale podoba mi
si臋 to du偶o bardziej ni偶 zwyczajna telewizja. Chocia偶 sama nie wiem
dlaczego.
Nagle us艂yszeli Farta i innych, kt贸rzy te偶 znale藕li wej艣cie do wie偶y.
Wkr贸tce wszystkie szczeni臋ta zwin臋艂y si臋 w k艂臋bek na wygodnych pos艂aniach i
zaraz zasn臋艂y. Tylko Resztka nie spa艂a. Przyci膮gn臋艂a sobie bli偶ej jedno
pos艂anie i usiad艂a, napawaj膮c si臋 widokiem tej nowej, o ile偶 pi臋kniejszej
telewizji.
Gdy tylko ksi臋偶yc wyszed艂 zza chmur, Pongo naprawi艂 ko艂o. Ile偶 mia艂
satysfakcji, gdy ko艂ek wsun膮艂 si臋 na swoje miejsce! Mimi tak偶e by艂a z
siebie dumna. Czy偶 nie przytrzymywa艂a ko艂a? Ona, kt贸ra nigdy nie wyznawa艂a
si臋 na mechanice! Dwa szczeniaki szybko chwyci艂y poprzeczny patyk w z臋by i
wszyscy razem ruszyli do stodo艂y.
Kiedy podeszli bli偶ej, Pongo zobaczy艂, 偶e to wcale nie jest stodo艂a.
- Chyba nie wesz艂y do 艣rodka? - zaniepokoi艂 si臋.
- Czemu nie, je艣li zmarz艂y - odpar艂a Mimi. - Sk膮d mog艂y wiedzie膰, 偶e nie
b臋d膮 tam mile widziane? S膮 jeszcze za m艂ode.
Pongo i Mimi wiedzieli, 偶e ludzie nie wpuszczaj膮 ps贸w do budynk贸w, kt贸re
maj膮 wie偶e i w膮skie, wysokie okna. Nie mieli poj臋cia, dlaczego tak si臋
dzieje, i w pierwszej chwili obrazili si臋, gdy stanowczo kazano im kiedy艣
czeka膰 na zewn膮trz. Pani Poczciwi艅ska wyt艂umaczy艂a im wtedy:
- Ch臋tnie by艣my was wzi臋li do 艣rodka, ale to zabronione. Sama chodzi艂abym
tam cz臋艣ciej, gdyby艣my nie musieli was zostawia膰.
- A wi臋c by艂o to jedno z tych tajemniczych miejsc, gdzie psy nie mia艂y
prawa wst臋pu, tak samo jak nikomu, nawet ludziom, nie wolno by艂o wchodzi膰
na traw臋 w niekt贸rych zak膮tkach Parku Regenta.
- Musimy je szybko wyprowadzi膰 i rusza膰 w dalsz膮 drog臋 - powiedzia艂
Pongo.
Szybko odnale藕li drzwi, kt贸re wi臋ksze szczeniaki otworzy艂y szeroko. Mimi
nie lubi艂a tych dziwnych budowli z wie偶ami i wysokimi oknami, bo zawsze
musia艂a czeka膰 na zewn膮trz. Gdy jednak znalaz艂a si臋 w 艣rodku, zmieni艂a
zdanie. By艂o tam cudownie... tak spokojnie i jako艣 tak przytulnie.
Gdzie偶 one si臋 podzia艂y? - spyta艂a, rozgl膮daj膮c si臋 dooko艂a.
Na o艣wietlonej przez ksi臋偶yc pod艂odze ujrza艂a mn贸stwo czarnych plamek,
ale ca艂kiem zapomnia艂a, 偶e szczeni臋ta s膮 teraz czarne. W ko艅cu przypomnia艂a
sobie. Kiedy podesz艂a do 艣pi膮cych dzieci, 艂zy nap艂yn臋艂y jej do oczu.
- Popatrz, popatrz tylko na te 艂贸偶eczka dla szczeni膮t! - zawo艂a艂a. - Jacy
dobrzy ludzie tu mieszkaj膮!
- To chyba jest zupe艂nie inne miejsce, ni偶 my艣la艂em - przyzna艂 Pongo.
Chcia艂 obudzi膰 szczeni臋ta, lecz Mimi go powstrzyma艂a.
- Pozw贸l, 偶e przysi膮d臋 sobie ko艂o pieca - poprosi艂a.
- Byle nie za d艂ugo, kochanie.
Nie musia艂 si臋 martwi膰. Mimi posiedzia艂a tylko przez chwilk臋, po czym
wsta艂a, otrz膮sn臋艂a si臋 i rzek艂a weso艂o:
- Ruszajmy. Wszystko si臋 dobrze sko艅czy.
Godzin臋 p贸藕niej, tu偶 przed wieczornym nabo偶e艅stwem, ko艣cielny zwr贸ci艂 si臋
do pastora:
- Ojcze, piec nam si臋 chyba psuje.
Na ka偶dym kl臋czniku ujrza艂 bowiem ma艂膮, okr膮g艂a plam臋 z sadzy.
`tc
Cud
`tc
- Ostatnia runda przed kolacj膮 - obieca艂 Pongo, gdy zn贸w ruszyli w
po艣wiacie ksi臋偶yca przez pola.
By艂y to najbardziej krzepi膮ce s艂owa, jakie m贸g艂 wypowiedzie膰, poniewa偶
wszystkim szczeni臋tom dawno ju偶 kiszki marsza gra艂y. Domy艣li艂 si臋 tego, bo
sam tak偶e zg艂odnia艂. Podobnie zreszt膮 jak Mimi, j膮 jednak ogarn膮艂 taki
spok贸j, 偶e wcale si臋 tym nie przejmowa艂a.
Przebyli prawie trzy kilometry, a偶 wreszcie po drugiej stronie pola Pongo
zobaczy艂 d艂ugi rz膮d dach贸w.
- To pewnie tutaj - powiedzia艂.
- A co to tak b艂yszczy, tam nad dachami? - spyta艂a Mimi.
Pongo zdziwi艂 si臋. Widywa艂 ju偶 taki blask nad miastami, w kt贸rych pali艂o
si臋 wiele 艣wiate艂, ale nad 偶adn膮 wiosk膮 nic podobnego nie zauwa偶y艂. W
dodatku ta 艂una by艂a wyj膮tkowo jasna.
- Widocznie ta miejscowo艣膰 jest wi臋ksza ni偶 my艣leli艣my - mrukn膮艂. Uzna艂,
偶e nie powinni zbli偶a膰 si臋 bardziej, dop贸ki nie wyjdzie po nich jaki艣 pies.
Zatrzyma艂 wi臋c poch贸d i zaszczeka艂, oznajmiaj膮c o przybyciu.
- Czekajcie tam, gdzie jeste艣cie. Ju偶 id臋 - pad艂a natychmiastowa
odpowied藕.
Pongo nie zdradzi艂 si臋 z tym przed Mimi, lecz odni贸s艂 wra偶enie, 偶e dzieje
si臋 co艣 dziwnego. Przede wszystkim nie by艂o to radosne powitanie.
Wkr贸tce przybieg艂a do nich wdzi臋czna ruda Seterzyca. Nim jeszcze si臋
odezwa艂a, odgadli, 偶e sta艂o si臋 co艣 niedobrego.
- Piekarnia p艂onie! - wysapa艂a i odetchn臋艂a g艂臋boko.
Po偶ar, spowodowany awari膮 komina, wybuch艂 zaledwie przed chwil膮... nawet
stra偶 po偶arna nie zd膮偶y艂a jeszcze przyjecha膰. Nie by艂o ofiar w ludziach,
ale piekarnia sta艂a w ogniu i ca艂e przygotowane dla dalmaty艅czyk贸w jedzenie
sp艂on臋艂o.
- Nie mam dla was ani kolacji, ani noclegu - j臋cza艂a Seterzyca
histerycznie. - A na ulicy jest pe艂no ludzi. - Spojrza艂a 偶a艂o艣nie na Mimi.
- Twoje dzieci... biedne wyg艂odnia艂e male艅stwa!
Mimi, o dziwo, by艂a ca艂kiem spokojna. Pr贸bowa艂a pocieszy膰 Seterzyc臋,
m贸wi膮c, 偶e znajd膮 sobie gdzie艣 jak膮艣 stodo艂臋.
- Ale nic nie zosta艂o przygotowane - lamentowa艂a Seterzyca. - I nigdzie
nie ma zapasowej 偶ywno艣ci. Psy z ca艂ej wsi przynios艂y wszystko, co mia艂y,
do piekarni.
W tym momencie rozleg艂 si臋 przenikliwy gwizd.
- M贸j przyjaciel mnie wzywa - wyja艣ni艂a Seterzyca. - Jest miejscowym
lekarzem. W piekarni nie ma psa, wi臋c wybrano mnie, 偶ebym wszystko
przygotowa艂a... bo otrzyma艂am pierwsz膮 nagrod臋 na wystawie ps贸w. A ja was
zawiod艂am!
- Wcale nas nie zawiod艂a艣 - zaprzeczy艂a Mimi. - Przecie偶 偶aden pies nie
przy艂o偶y艂 艂apy do tego po偶aru. Wracaj do swego przyjaciela i nic si臋 nie
martw. Po prostu p贸jdziemy do nast臋pnej wioski.
- Naprawd臋? - Seterzyca znowu odetchn臋艂a g艂臋boko, tym razem z ulg膮.
Mimi poca艂owa艂a j膮 w nos.
- Zmykaj, moja droga, i wi臋cej o tym nie my艣l. Dzi臋kujemy ci za wszystko,
co dla nas zrobi艂a艣.
Gwizd powt贸rzy艂 si臋 i Seterzyca uciek艂a, wymachuj膮c pierzastym ogonem.
- Pstry ogon i w g艂owie te偶 pstro - podsumowa艂 j膮 Pongo.
- Po prostu jest bardzo m艂oda - odpar艂a 艂agodnie Mimi. - W膮tpi臋, czy
za艂o偶y艂a ju偶 rodzin臋. No to w drog臋, do nast臋pnej wioski...
- Dzi臋kuj臋 ci, kochanie, 偶e jeste艣 taka dzielna rzek艂 Pongo. - Ale gdzie
jest nast臋pna wie艣?
- Na prowincji wioski s膮 w ka偶dym kierunku stwierdzi艂a Mimi rezolutnie.
Pomimo ca艂ego zmartwienia, Pongo u艣miechn膮艂 si臋 do niej czule.
- Wyjdziemy na szos臋 - o艣wiadczy艂.
- A co z samochodami?
To nie potrwa d艂ugo - obieca艂.
Wyja艣ni艂 jej, co zamierza zrobi膰. Szczeni臋ta by艂y zbyt zm臋czone i g艂odne,
偶eby doj艣膰 do najbli偶szej wioski, nawet gdyby to by艂o tylko kilka
kilometr贸w... niekt贸re spa艂y ju偶 na zamarzni臋tej ziemi. A ozi臋bia艂o si臋 z
minuty na minut臋.
- Zreszt膮 gdyby艣my nawet dotarli do nast臋pnej wsi, to gdzie by艣my spali,
co by艣my jedli, skoro nic zawczasu nie przygotowano? Musimy si臋 podda膰,
kochanie. Chod藕 zbudzimy dzieci. Wszyscy marsz, szybko!
Rozbudzone szczeni臋ta skamla艂y i dygota艂y z zimna. Mimi stwierdzi艂a, 偶e
nawet najsilniejsze szczeniaki przemarz艂y do szpiku ko艣ci. Pomog艂a wi臋c
m臋偶owi zmusi膰 je do szybkiego marszu. Nagle szepn臋艂a:
- Pongo, w jaki spos贸b mamy si臋 podda膰?
P贸jdziemy do wioski i znajdziemy komisariat - wyja艣ni艂.
Spojrza艂a na niego z przera偶eniem.
- Nie, Pongo, nie! Policja odbierze nam szczeni臋ta!
- Ale dadz膮 im je艣膰, Mimi. I mo偶e nie rozdziel膮 nas, dop贸ki nie
zawiadomi膮 pana Poczciwi艅skiego. Na pewno czytali gazety. Zorientuj膮 si臋,
偶e zaginione dalmaty艅czyki to w艂a艣nie my.
- Przecie偶 my ju偶 nie jeste艣my dalmaty艅czykami! - krzykn臋艂a. - Jeste艣my
czarni. Wezm膮 nas za zwyk艂e bezpa艅skie psy. I to nielegalne...
dziewi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 ps贸w bez obro偶y! Wtr膮c膮 nas do wi臋zienia.
- Nie, Mimi - zaprzeczy艂 Pongo, lecz by艂 wyra藕nie wstrz膮艣ni臋ty.
Zapomnia艂, 偶e teraz s膮 czarnymi psami. A je艣li policjanci ich nie
rozpoznaj膮? Je偶eli wcale nie zawiadomi膮 Poczciwi艅skich? Jaki los spotyka
bezpa艅skie psy, do kt贸rych nikt nie chce si臋 przyzna膰?
- B艂agam ci臋, Pongo! - krzycza艂a Mimi. - Pozw贸l nam i艣膰 dalej! Ja wiem,
偶e wszystko si臋 dobrze sko艅czy!
Wyszli ju偶 na szos臋, niemal na skraju wioski. Pongo musia艂 dokona膰
straszliwego wyboru. Nadal jednak uwa偶a艂, 偶e lepiej zaufa膰 policji ni偶
zmusza膰 zm臋czone, wyg艂odnia艂e szczeni臋ta do marszu w lodowat膮 zimow膮 noc.
- Mimi, kochanie, musimy si臋 odda膰 w r臋ce policji - rzek艂 skr臋caj膮c w
kierunku wioski. W tym momencie na wprost nich z dachu p艂on膮cej piekarni
wystrzeli艂 olbrzymi p艂omie艅. W jego 艣wietle Pongo zobaczy艂 ca艂膮 ulic臋, na
kt贸rej wie艣niacy utworzyli ludzki 艂a艅cuch i podawali sobie z r膮k do r膮k
wiadra wody. Ale to nie wszystko. Ujrza艂 jeszcze co艣... co艣, co sprawi艂o,
偶e stan膮艂 jak wryty.
- Sta膰! - krzykn膮艂 na ca艂y g艂os.
Przed p艂on膮c膮 piekarni膮 sta艂 wielki samoch贸d w bia艂o-czarne pasy... i
Torturella de Mon. Wdrapa艂a si臋 na dach wozu, by mie膰 lepszy widok na
po偶ar. jej blada twarz i proste, absolutnie bia艂e norki nie by艂y ju偶 bia艂e
- Torturell臋 od st贸p do g艂贸w spowija艂 czerwonoz艂oty blask p艂omieni. Widz膮c,
偶e ogie艅 wzbija si臋 coraz wy偶ej, klasn臋艂a w r臋ce z zachwytem.
Nagle rozleg艂 si臋 nieopisany zgie艂k dzwon贸w - to przyjecha艂a wreszcie
stra偶 po偶arna. Ha艂as, p艂omienie, a przede wszystkim widok Torturelli
okaza艂y si臋 nie do zniesienia dla wi臋kszo艣ci szczeni膮t, kt贸re piszcz膮c z
przera偶enia odwr贸ci艂y si臋 i wzi臋艂y nogi za pas. Pongo, Mimi i Fart
bezskutecznie starali si臋 przywo艂a膰 je do porz膮dku.
Na szcz臋艣cie ich ujadanie zgin臋艂o w panuj膮cym zgie艂ku wi臋c ludzie w
wiosce nic nie us艂yszeli. Po chwili wystraszone szczeni臋ta us艂ucha艂y Pongo
i zatrzyma艂y si臋. Pongo cho膰 doskonale rozumia艂, co czu艂y - zawstydzi艂 je,
m贸wi膮c, 偶e nigdy, ale to nigdy nie mog膮 ulega膰 takiej panice i 偶e zawsze,
ale to zawsze musz膮 bezzw艂ocznie s艂ucha膰 rozkaz贸w. Nast臋pnie pochwali艂
szczeni臋ta, kt贸re powozi艂y w贸zkiem, i Ciapka za to, 偶e nie opu艣cili Resztki
w nieszcz臋艣ciu, wyratowa艂 P膮czusia z rowu i starannie przeliczy艂 ca艂膮
gromadk臋. 艢pieszy艂 si臋 przy tym, wiedz膮c, 偶e jak najszybciej musz膮 rusza膰 w
dalsz膮 drog臋. Gdyby wci膮偶 chcieli si臋 uda膰 na komisariat, musieliby przej艣膰
obok Torturelli de Mon.
Ich sytuacja by艂a gorsza ni偶 kiedykolwiek. Nie do艣膰, 偶e musieli si臋
boryka膰 z g艂odem i ch艂odem, to jeszcze grozi艂o im teraz niebezpiecze艅stwo
ze strony Torturelli. Widz膮c, w kt贸r膮 stron臋 zwr贸cony jest jej samoch贸d,
zorientowali si臋, 偶e by艂a ju偶 w Czarcim Dworze, dowiedzia艂a si臋 o ich
ucieczce i wraca do Londynu. W ka偶dej chwili mog艂a si臋 znudzi膰 widowiskiem
i ich wyprzedzi膰.
Gdyby tak mogli zej艣膰 z szosy i zn贸w maszerowa膰 przez pola! Niestety, po
obu stronach drogi r贸s艂 las, tak g臋sty, 偶e nie uda艂oby im si臋 utrzyma膰 w
zwartej grupie.
- Za to je艣li ujrzymy reflektory samochodu, mo偶emy si臋 ukry膰 w艣r贸d drzew
- powiedzia艂 Pongo i wyja艣ni艂 to szczeni臋tom, po czym ca艂a armia ruszy艂a
dalej.
- Przynajmniej jest im teraz ciep艂o - odezwa艂a si臋 Mimi. - I zapomnia艂y o
g艂odzie i zm臋czeniu. Wszystko b臋dzie dobrze, Pongo.
Pierwsze kilka kilometr贸w pokonali w ca艂kiem niez艂ym tempie, lecz potem
szli coraz wolniej.
- Dzieci musz膮 odpocz膮膰 - stwierdzi艂a w ko艅cu Mimi. - W艂a艣nie nadarza si臋
okazja.
Szos臋 otacza艂o teraz szerokie trawiaste pobocze. Gdy Pongo rozkaza艂 si臋
zatrzyma膰, szczeni臋ta natychmiast osun臋艂y si臋 na zamarzni臋t膮 traw臋.
Wi臋kszo艣膰 z nich od razu zasn臋艂a.
- Nie powinny zasypia膰 - rzek艂 Pongo z niepokojem.
- Pozw贸l im si臋 chwil臋 zdrzemn膮膰 - poprosi艂a Mimi.
Resztka nie zasn臋艂a. Usiad艂a w w贸zku i spyta艂a:
- Czy dojdziemy nied艂ugo do obory z mi艂ymi krowami i ciep艂ym mlekiem?
- W ka偶dym razie na pewno wydarzy si臋 co艣 przyjemnego - odpar艂a Mimi. -
Zakop si臋 w sianie, skarbie. Pongo, nie s膮dzisz, 偶e jest dziwnie spokojnie?
Nie s艂yszeli ju偶 偶adnych odg艂os贸w z wioski. Nawet najl偶ejszy podmuch
wiatru nie muska艂 trawy czy drzew. Zdawa艂o si臋, 偶e 艣wiat zastyg艂 w
srebrzystym, niemym bezruchu.
Pongo zdziwi艂 si臋, gdy co艣 mi臋kkiego i puszystego opad艂o mu na g艂ow臋. Po
chwili u艣wiadomi艂 sobie, co to jest, a jednocze艣nie us艂ysza艂 szept Mimi:
- Sp贸jrz, Pongo! Sp贸jrz na szczeni臋ta!
Na pokrytych sadz膮 czarnych cia艂kach pojawi艂y si臋 bia艂e plamki... 艣nieg!
- Z bia艂ych szczeni膮t z czarnymi c臋tkami przemieni膮 si臋 w czarne
szczeni臋ta w bia艂e c臋tki - powiedzia艂a Mimi z u艣miechem. - Chocia偶 nied艂ugo
ju偶 b臋d膮 ca艂kiem bia艂e. Jaki ten 艣nieg mi臋kki i delikatny!
Jej m臋偶owi by艂o nie do 艣miechu.
- Je偶eli nie wstan膮, zanim je ca艂kiem zasypie, to ju偶 nigdy si臋 nie
obudz膮! - krzykn膮艂. - Zamarzn膮 na 艣mier膰 pod tym mi臋kkim, delikatnym
艣niegiem! Dzieci, pobudka! Wstawa膰!
Z wyj膮tkiem Farta i Resztki wszystkie szczeni臋ta spa艂y wyczerpane. Fart
pom贸g艂 rodzicom, kt贸rzy usi艂owali je obudzi膰. Resztka tak偶e przysz艂a im z
pomoc膮, siedz膮c na w贸zku i wyj膮c przenikliwie. Biedne szczeni臋ta b艂aga艂y,
偶eby pozwoli膰 im spa膰; te, kt贸re powsta艂y chwiejnie, natychmiast osun臋艂y
si臋 z powrotem.
- Nie zmusimy ich do marszu, 偶eby nie wiem co - mrukn膮艂 Pongo z rozpacz膮.
Resztka na chwil臋 przesta艂a wy膰 i zapad艂a nag艂a cisza. Wtem, od strony
wioski, dolecia艂 przera藕liwy d藕wi臋k najg艂o艣niejszego klaksonu w ca艂ej
Anglii.
Szczeni臋ta zerwa艂y si臋 na r贸wne nogi. Ze strachu zapomnia艂y o zm臋czeniu.
- Do lasu! - krzykn膮艂 Pongo. I w贸wczas zobaczy艂 偶e od strony szosy las
otacza druciana siatka, przez kt贸r膮 nie prze艣lizn臋艂oby si臋 nawet
najmniejsze szczeni臋. Rowu w kt贸rym mogliby si臋 ukry膰, tak偶e nie by艂o.
Spostrzeg艂 jednak, 偶e las wkr贸tce si臋 ko艅czy. - Biegiem przed siebie! -
zawo艂a艂. - Mo偶e b臋dzie tam pole albo r贸w!
Klakson zn贸w zabrzmia艂 kilkakrotnie. Pongo domy艣li艂 si臋, 偶e stra偶acy
ugasili ju偶 po偶ar i Torturella odje偶d偶a, rozp臋dzaj膮c wie艣niak贸w. Dzieli艂y
j膮 od nich najwy偶ej trzy kilometry... a ten wielki, pasiasty samoch贸d m贸g艂
pokona膰 t臋 odleg艂o艣膰 w nieca艂e dwie minuty! Na szcz臋艣cie las ju偶 si臋
ko艅czy艂 przed nimi rozci膮ga艂o si臋 pole!
- Na pole! - krzykn膮艂 Pongo. - Szybciej, szybciej!
Szczeni臋ta pu艣ci艂y si臋 biegiem, lecz zaraz cofn臋艂y si臋 przera偶one. Las
wprawdzie si臋 sko艅czy艂, lecz siatka ci膮gn臋艂a si臋 dalej po obu stronach
drogi. Nadal nie mogli uciec z szosy! A klakson rozleg艂 si臋 znowu...
g艂o艣niej i bli偶ej.
- Tylko cud mo偶e nas uratowa膰 - stwierdzi艂 Pongo.
- Wobec tego musimy poszuka膰 cudu - odpar艂a Mimi stanowczo: - Pongo, a co
to w艂a艣ciwie jest cud?
W tej samej chwili poprzez wiruj膮cy 艣nieg ujrzeli olbrzymi膮 ci臋偶ar贸wk臋,
zaparkowan膮 na szosie na wprost nich. Klapa z ty艂u wozu by艂a opuszczona, a
wn臋trze skrzyni o艣wietlone lamp膮 elektryczn膮. W 艣rodku siedzia艂 sobie na
gazecie Terier, z glinian膮 fajk膮 w z臋bach. A raczej wygl膮da艂o to na
glinian膮 fajk臋, ale naprawd臋 fajka ta by艂a z cukru i kiedy艣 mia艂a pi臋kny
d艂ugi ustnik. Teraz Terier w艂o偶y艂 do ust cybuch i zjad艂 go ze smakiem.
Potem oderwa艂 si臋 od gazety, na kt贸rej siedzia艂 i kt贸r膮 jednocze艣nie czyta艂
i ze zdumieniem wytrzeszczy艂 oczy na armi臋 p臋dz膮cych ku niemu szczeni膮t.
- Ratunku, ratunku, ratunku! - zaszczeka艂 Pongo. - 艢cigaj膮 nas. Kt贸r臋dy
mo偶na uciec z tej szosy?
- Nie mam poj臋cia, kolego - odpar艂 Terier. - Lepiej schowajcie si臋 w
mojej ci臋偶ar贸wce.
- Cud, dos艂ownie cud! - Pongo wyszepta艂 Mimi na ucho.
Szybko, dzieci! Wskakujcie do tego wspania艂ego cudu! - poleci艂a Mimi,
s膮dz膮c, 偶e "cud" to nazwa wielkich ci臋偶ar贸wek u偶ywanych do przeprowadzek.
Mrowie szczeni膮t wbieg艂o po klapie. Nast臋pnie wjecha艂 w贸zek Resztki,
ci膮gni臋ty z przodu i popychany od ty艂u. A potem jeszcze wi臋cej szczeni膮t
wskakiwa艂o i wdrapywa艂o si臋 do ci臋偶ar贸wki, a偶 ca艂a armia znalaz艂a si臋 w
艣rodku.
- Wi臋cej was mamusia nie mia艂a? - mrukn膮艂 Terier, rozp艂aszczony przy
samej 艣cianie. - Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e w贸z jest pusty. Kto was goni, bracie?
Piraci?
- Chyba ich kole偶anka po fachu - odpar艂 Pongo. Przera藕liwy klakson zn贸w
zabrzmia艂 i w oddali rozb艂ys艂y dwa pot臋偶ne reflektory. - W艂a艣nie ona jedzie
tym samochodem.
- To zgasz臋 艣wiat艂o - rzek艂 Terier, zgrabnie przesuwaj膮c wy艂膮cznik
z臋bami. - Ju偶 lepiej.
Pongo mia艂 wra偶enie, 偶e serce mu zamar艂o. Stwierdzi艂 nagle, 偶e
wpuszczenie dzieci do ci臋偶ar贸wki by艂o straszliwym b艂臋dem.
- Przecie偶 o艣wietl膮 nas reflektory jej wozu - j臋kn膮艂. - Nasz wr贸g zobaczy
szczeni臋ta.
- Nie, czarnych szczeni膮t w czarnej ci臋偶ar贸wce nie zobaczy - uspokoi艂 go
Terier. - musz膮 tylko zamkn膮膰 oczy.
Znakomity pomys艂! Pongo rozkaza艂 szybko:
- Dzieci, zamykajcie oczy, bo w 艣wietle reflektor贸w jej wozu rozb艂ysn膮
niczym brylanty w ciemno艣ci. 呕eby艣cie si臋 nie wiem jak ba艂y, nie
otwierajcie ich, dop贸ki wam nie powiem. Pami臋tajcie, 偶e wasze 偶ycie zale偶y
od absolutnego pos艂usze艅stwa. Zamkn膮膰 oczy i nie otwiera膰!
Wszystkie szczeni臋ta natychmiast zacisn臋艂y powieki. Reflektory samochodu
zbli偶y艂y si臋 ju偶 na nieca艂e p贸艂 kilometra.
- Zamknij oczy, Mimi - poleci艂 Pongo.
- Ty te偶 o tym nie zapomnij, bracie - przypomnia艂 Terier.
S艂ycha膰 ju偶 by艂o pot臋偶ny silnik samochodu. Przera藕liwy klakson tr膮bi艂
nieustannie, jak gdyby nakazywa艂 ci臋偶ar贸wce usun膮膰 si臋 z drogi. Warkot
przybiera艂 na sile. Blask reflektor贸w by艂 tak intensywny, 偶e razi艂 Pongo w
oczy nawet przez zaci艣ni臋te powieki. Czy szczeni臋ta wykonaj膮 rozkaz? Czy
strach nie zmusi ich, by spojrza艂y na zbli偶aj膮cy si臋 samoch贸d? Pongo sam
mia艂 na to wielk膮 ochot臋 - obawia艂 si臋, 偶e rozp臋dzony w贸z wpadnie na
ci臋偶ar贸wk臋. Ha艂as klaksonu i silnika og艂usza艂, blask reflektor贸w o艣lepia艂
nawet przez zamkni臋te oczy. Nagle wielki pasiasty samoch贸d zr贸wna艂 si臋 z
nimi... i z rykiem silnika pop臋dzi艂 dalej, w ciemn膮 noc!
- Mo偶ecie ju偶 otworzy膰 oczy, moje dzielne, pos艂uszne szczeni臋ta! -
zawo艂a艂 Pongo. Istotnie, wszystkie dzieci zas艂u偶y艂y sobie na pochwa艂y, bo
偶adne z nich nawet nie uchyli艂o oka.
- W贸z pierwsza klasa, bracie - mrukn膮艂 Terier do Pongo. - Ten wasz wr贸g
to nie byle kto. Kim wy w艂a艣ciwie jeste艣cie? Miejscow膮 zgraj膮
kominiarczyk贸w? - Nagle wlepi艂 wzrok w nos Pongo. - A 偶ebym tak p臋k艂, je艣li
to nie jest sadza! Mnie nie zmylicie. jeste艣cie tymi zaginionymi
dalmaty艅czykami! Podrzuci膰 was do Londynu?
Podrzuci膰? Dojecha膰 do samego Londynu t膮 cudown膮 ci臋偶ar贸wk膮?! Pongo i
Mimi nie wierzyli w艂asnym uszom. Szczeni臋ta natychmiast u艂o偶y艂y si臋 do snu
na pledach i kocach, kt贸rymi okrywano meble podczas transportu.
- Ale sk膮d si臋 wzi臋艂o a偶 tyle szczeni膮t? - zapyta艂 Terier. - W gazetach
nie podawali nawet po艂owy tej liczby... co ja m贸wi臋, nawet 膰wierci. Oni
my艣l膮, 偶e zgin臋艂o tylko pi臋tna艣cie.
Pongo po艣pieszy艂 z wyja艣nieniami, lecz Terier powiedzia艂, 偶e obgadaj膮
wszystko po drodze.
- Z tego domu lada chwila wyjd膮 moi przyjaciele. Wyobra藕cie sobie, 偶e
robimy przeprowadzk臋 mimo tego, 偶e jest niedziela... a w dodatku Wigilia!
Ale wczoraj zepsu艂a nam si臋 ci臋偶ar贸wka i musieli艣my doko艅czy膰 robot臋.
- Ile dni zajmie droga do Londynu? - spyta艂a Mimi.
- Dni? - zdziwi艂 si臋 Terier. - Jak znam moich przyjaci贸艂, b臋dziemy tam w
dwie godziny. Chc膮 jak najszybciej wr贸ci膰 do domu, 偶eby sko艅czy膰 ubieranie
choinek dla swoich dzieci. A teraz cicho, sza! Ani mru-mru!
Z pobliskiego domu wyszed艂 pot臋偶ny m臋偶czyzna w grubym fartuchu. "Ledwie
min臋艂o jedno niebezpiecze艅stwo, a ju偶 nam zagra偶a nast臋pne" - pomy艣la艂a
Mimi. Czy wyrzuc膮 ich wszystkich z tego cudu?
Terier, z zapa艂em wymachuj膮c ogonem, skoczy艂 m臋偶czy藕nie na piersi, omal
go nie przewracaj膮c.
- Uwa偶aj, Bill! - rzuci艂 m臋偶czyzna przez rami臋. - Nasza Kula Armatnia co艣
si臋 rozbryka艂a.
Bill by艂 jeszcze wi臋kszy od swego kolegi, ale nawet on odczu艂 skutki
powitania Teriera.
- Z艂a藕 ze mnie, ty Bombo Samosteruj膮ca! - zbeszta艂 go czule.
Ca艂a tr贸jka podesz艂a do ci臋偶ar贸wki. Terier wskoczy艂 do skrzyni. Skulone,
pokryte sadz膮 dalmaty艅czyki by艂y niewidoczne w ciemno艣ci.
- Chcesz jecha膰 w budzie, tak? - rzek艂 Bill. - Ale jest zimno. - Za艂o偶y艂
klap臋 i krzykn膮艂: - Nast臋pny przystanek w Lasku 艢wi臋tego Jana
Po chwili wielka ci臋偶ar贸wka ruszy艂a w drog臋.
Lasek 艢wi臋tego Jana! to przecie偶 tam, gdzie mieszka Cudowny Weterynarz...
tu偶 obok Parku Regenta! "Cud, to po prostu cud" - pomy艣la艂 Pongo. W tej
samej chwili us艂ysza艂 bicie zegara. By艂a dopiero 贸sma wieczorem.
- Mimi! - zawo艂a艂. - Jeszcze dzi艣 b臋dziemy w domu! Zd膮偶ymy wr贸ci膰 na
艣wi臋ta!
Tak, Pongo - odpar艂a weso艂o, cho膰 wcale nie by艂a weso艂a. A偶 do spotkania
z cudem by艂a dzielna i pe艂na wiary, ale teraz ogarn膮艂 j膮 strach. A je艣li
Poczciwi艅scy ich nie poznaj膮, skoro s膮 czarni? Je偶eli kochani, poczciwi
Poczciwi艅scy ich wyrzuc膮?
Nie zdradzi艂a si臋 jednak ze swymi obawami. Co za sens straszy膰 jeszcze
Pongo? Jak偶e ten cud szybko p臋dzi! Pomy艣la艂a o tym, jak d艂ugo w臋drowa艂a z
Pongo do Suffolk pieszo. Ba, wydawa艂o si臋, 偶e wyruszyli z Londynu przed
tygodniami! A jednak min臋艂o raptem... no w艂a艣nie, ile dni? Czy偶by zaledwie
cztery? Jeden dzie艅 przespali w starym zaje藕dzie, drugi u kochanego
Spaniela, jeden w Fanaberii, po ucieczce z Czarciego Dworu sp臋dzili cz臋艣膰
nocy w stodole i jeden dzie艅 w piekarni. Jak wiele wydarzy艂o si臋 w tak
kr贸tkim czasie. Ale czy po powrocie do domu wszystko sko艅czy si臋 dobrze?
Jak to si臋 sko艅czy?
Pongo tymczasem mia艂 inne zmartwienia. Opowiadaj膮c Terierowi o Torturelli
przypomnia艂 sobie to, co powiedzia艂a w Czarcim Dworze... 偶e odczeka, a偶
ludzie zapomn膮 o zaginionych szczeni臋tach, i znowu za艂o偶y hodowl臋
dalmaty艅czyk贸w. Nie w膮tpi艂, 偶e razem z Mimi zaprowadzi bezpiecznie
wszystkie szczeni臋ta do domu (nie przysz艂o mu nawet do g艂owy, 偶e
Poczciwi艅scy mogliby ich nie przyj膮膰), ale co dalej? Sk膮d m贸g艂 by膰 pewny,
偶e w przysz艂o艣ci inne szczeni臋ta nie sko艅cz膮 jako futra? Zwr贸ci艂 si臋 do
Teriera o rad臋.
- A mo偶e zabijemy t臋 Torturell臋? - zaproponowa艂 Terier. - Pomog臋 wam.
Um贸wmy si臋 zaraz na jaki艣 konkretny termin.
Pongo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nabra艂 przekonania, 偶e Torturella nie jest
cz艂owiekiem, lecz diab艂em wcielonym. A zatem czy mo偶na j膮 zabi膰? Zreszt膮
nie chcia艂, 偶eby jego dzieci mia艂y ojca-morderc臋. Gdyby Torturella chcia艂a
skrzywdzi膰 przy nim jakiego艣 szczeniaka, naturalnie rzuci艂by si臋 na ni膮,
ale morderstwo z zimn膮 krwi膮 zupe艂nie mu nie odpowiada艂o. Powiedzia艂 to
Terierowi.
- Krew szybko by ci si臋 ogrza艂a, gdyby艣 si臋 zabra艂 do dzie艂a - odpar艂
Terier. - No nic, daj mi zna膰, gdyby艣 zmieni艂 zdanie. A teraz si臋, bracie,
przekimaj. Czeka ci臋 jeszcze sporo roboty.
Terier, podobnie jak Mimi, tak偶e zastanawia艂 si臋, czy Poczciwi艅scy
rozpoznaj膮 w tych czarnych psach swoje dalmaty艅czyki... i czy nawet
najlepsi przyjaciele wezm膮 do siebie tyle szczeniak贸w. Nie wspomnia艂 o tym
jednak ani s艂owem.
Mimi, ululana do snu ko艂ysaniem ci臋偶ar贸wki, ju偶 spa艂a. Pongo te偶 wkr贸tce
zasn膮艂. Ale nawet przez sen zmagali si臋 z w艂asnymi l臋kami.
Tymczasem cud p臋dzi艂 w ciemno艣膰; po艂ykaj膮c kilometr za kilometrem.
`tc
Zemsta bia艂ej kotki
`tc
Terier obudzi艂 ich w sam膮 por臋, by szczeni臋ta zd膮偶y艂y si臋 przygotowa膰 do
wyskoczenia z ci臋偶ar贸wki, gdy tylko otworzy si臋 klapa.
- Nie o to chodzi, 偶e moi przyjaciele mogliby zrobi膰 wam krzywd臋, gdyby
was tu zobaczyli, ale mog艂oby to spowodowa膰 zw艂ok臋 - wyja艣ni艂. - Ci臋偶ar贸wka
zatrzyma si臋 w wielkim, ciemnym gara偶u. Wybiegnijcie, skr臋膰cie od razu w
lewo i znajdziecie si臋 na s艂abo o艣wietlonej uliczce... a potem w drog臋.
Po偶egnajmy si臋 ju偶 teraz.
- Czy mo偶na ci przes艂a膰 wiadomo艣膰 podczas Szczekania o Zmierzchu? -
spyta艂 Pongo.
- Rzadko mam okazj臋 go s艂ucha膰 - odpar艂 Terier. - Ale nic si臋 nie martw,
dowiem si臋 o was wszystkiego. Przepadam za gazetami... czytanie w drodze
pozwala mi zabi膰 czas. Tutaj zawsze mam ich pe艂no... u偶ywamy ich do
pakowania. No, jeste艣my ju偶 na miejscu.
Gdy ci臋偶ar贸wka si臋 zatrzyma艂a, zacz膮艂 szczeka膰 dono艣nie.
- Wypu艣膰 go, Jim - powiedzia艂 Bill. - Zanim przekroczy barier臋 d藕wi臋ku.
Klapa opad艂a. Terier wyskoczy艂 jednym susem. Tym razem obali艂 Jima na
ziemi臋, po czym odwr贸ci艂 si臋 do Billa i wyr偶n膮艂 go w brzuch.
- Patrz pan, pozbawi艂 mnie tchu, jak nic - wysapa艂 Bill z dum膮. - Uch, ty
Lataj膮cy Talerzu!
Jim wsta艂 i zwr贸ci艂 si臋 czule do Teriera:
- Gdyby艣my mieli w Anglii sze艣ciu takich jak ty, nie potrzeba by nam by艂o
wojska. Chod藕 na kolacj臋, ty Niecelny Pocisku.
Bill i Jim byli zbyt zaj臋ci, by dojrze膰 sznur czarnych ps贸w,
wyskakuj膮cych z ci臋偶ar贸wki i ciemnego gara偶u na dw贸r. Padaj膮cy od wielu
godzin 艣nieg zasypa艂 ca艂y Londyn na bia艂o. Uciekaj膮c przed Torturell膮
szczeni臋ta nie zwr贸ci艂y na to uwagi, lecz teraz z miejsca zakocha艂y si臋 w
tym przepi臋knym bia艂ym puchu. Od razu nabra艂y animuszu. 艢pi膮c w ci臋偶ar贸wce
wypocz臋艂y, a cho膰 wci膮偶 by艂y g艂odne, nie przejmowa艂y si臋 tym, bo liczy艂y na
wspania艂膮 kolacj臋. S艂ysz膮c, jak o tym rozmawiaj膮, Mimi zaniepokoi艂a si臋
jeszcze bardziej.
Bill, Jim i Terier wyszli z gara偶u innymi drzwiami, wi臋c Pongo pozwoli艂
szczeni臋tom baraszkowa膰 przez chwil臋 na 艣niegu. W ko艅cu Mimi nak艂oni艂a
Resztk臋, by wsiad艂a do w贸zka, i ruszyli dalej. 艢nieg sprawi艂, 偶e w okolicy
kr臋ci艂o si臋 zaledwie kilka os贸b - i ca艂e szcz臋艣cie, bo na bia艂ych ulicach
armia czarnych ps贸w wyra藕nie wpada艂a w oko. Zauwa偶y艂 ich tylko pewien
starszy pan udaj膮cy si臋 na wieczorne przyj臋cie. Przetar艂 oczy, potrz膮sn膮艂
g艂ow膮 i mrukn膮艂:
- A nawet jeszcze nie zacz膮艂em 艣wi臋towa膰!
Ju偶 po kilku minutach dotarli na skraj Parku Regenta. Jak pi臋knie
wygl膮da艂 w 艣nie偶nej bieli i 艣wietle gwiazd!
- Pami臋tasz, Mimi, co ci powiedzia艂em, gdy 偶egnali艣my si臋 z parkiem? -
zapyta艂 Pongo.
- Kaza艂e艣 mi my艣le膰 o dniu, w kt贸rym wr贸cimy prowadz膮c ze sob膮 pi臋tna艣cie
szczeni膮t - odpar艂a. - A teraz mamy ich dziewi臋膰dziesi膮t siedem.
Doszli do parku z przeciwnej strony ni偶 go opu艣cili obok domu Torturelli
de Mon. Mijaj膮c go, Pongo zobaczy艂, 偶e we wszystkich oknach jest ciemno.
Uzna艂 wi臋c, 偶e spokojnie mog膮 si臋 na chwil臋 zatrzyma膰.
- Patrzcie, dzieci - powiedzia艂. - W tym domu mieszka nasz wr贸g.
- Mo偶e go podrapiemy i pogryziemy? - zaproponowa艂 Fart.
- Szkoda waszych z臋b贸w i pazur贸w - odpar艂 Pongo spogl膮daj膮c na wielki
budynek.
Mimi obserwowa艂a podw贸rko. Co艣 tam si臋 rusza艂o... co艣 prawie tak bia艂ego
jak 艣nieg. By艂a to perska kotka Torturelli.
Wyginaj膮c grzbiet, plu艂a ze z艂o艣ci膮.
- Szanowna pani - rzuci艂 Pongo czym pr臋dzej. - Nie mamy najmniejszego
zamiaru pani skrzywdzi膰.
- Nigdy jeszcze pies nie odezwa艂 si臋 do mnie r贸wnie uprzejmie - odpar艂a
bia艂a kotka. - Kim jeste艣cie? W okolicy nie ma czarnych ps贸w.
- Zwykle tylko c臋tki mamy czarne - wyja艣ni艂 Pongo. - Kiedy艣 byli艣my w tym
domu z wizyt膮...
Nie zd膮偶y艂 powiedzie膰 nic wi臋cej, bo bia艂a kotka domy艣li艂a si臋
wszystkiego... co nie by艂o trudne, skoro s艂ysza艂a rozmowy de Mon贸w.
- Uratowali艣cie szczeni臋ta z Czarciego Dworu! Brawo, brawo! Nic nie
mog艂oby mi sprawi膰 wi臋kszej rado艣ci.
Mimi przypomnia艂a sobie nagle, co Torturella de Mon powiedzia艂a tej nocy,
gdy ona rodzi艂a szczeni臋ta, wi臋c odezwa艂a si臋 do kotki uprzejmie:
- Mog艂am si臋 domy艣li膰, 偶e b臋dziesz po naszej stronie, bo s艂ysza艂am, 偶e za
m艂odu sama straci艂a艣 wiele koci膮t.
- Do dzi艣 dok艂adnie czterdzie艣ci cztery - powiedzia艂a bia艂a kotka. -
Wszystkie potopi艂a ta 艂otrzyca, u kt贸rej mieszkam.
- Dlaczego jej nie opu艣cisz? - spyta艂 Pongo.
- Wszystko w swoim czasie - stwierdzi艂a kotka. - Czekam, a偶 b臋d臋 si臋
mog艂a w pe艂ni odegra膰. Sama niewiele mog臋 zdzia艂a膰... mam tylko dwie pary
艂ap. Ale odstraszam im s艂u偶b臋... koty wiedz膮, co nale偶y robi膰, by ludzie
my艣leli 偶e w domu straszy. Pozwalam, 偶eby wsz臋dzie panoszy艂y si臋 myszy. No
i jak ja im drapi臋 meble! Cho膰 serce a偶 mi si臋 艣ciska, gdy widz臋, 偶e ona
zupe艂nie nie zwraca na to uwagi... z niej taka gospodyni, 偶e po偶al si臋
Bo偶e. A mo偶e wejdziecie tu z dzie膰mi i zniszczymy jej, co si臋 da?
- O tak, pozw贸lcie nam wej艣膰! - domaga艂y si臋 szczeni臋ta wrzaskliwie.
Pongo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Torturella zaraz wr贸ci. Dziwi臋 si臋, 偶e jeszcze jej tu nie ma.
- Wr贸ci艂a du偶o wcze艣niej - powiedzia艂a bia艂a kotka. - Ale wysz艂a na
kolacj臋. Nie mia艂a wyboru, bo dzi艣 rano wystraszy艂am jej nowych
s艂u偶膮cych... w ramach prezentu 艣wi膮tecznego. Wejd藕cie koniecznie!
- Nie, Pongo, nie! - zawo艂a艂a Mimi. - Nie czas teraz na zemst臋. Musimy
zaprowadzi膰 dzieci do domu. S膮 g艂odne.
Szczeni臋ta jednak rozkrzycza艂y si臋 jeszcze bardziej.
- Prosimy, prosimy, pozw贸lcie nam zniszczy膰 dom Torturelli! - Narobi艂y
takiego ha艂asu, 偶e Mimi nie s艂ysza艂a, co kotka m贸wi do jej m臋偶a. W ko艅cu
Pongo odwr贸ci艂 si臋 i uciszy艂 szczeni臋ta.
- Mimi, uwa偶am, 偶e powinni艣my p贸j艣膰 za rad膮 naszej przyjaci贸艂ki -
o艣wiadczy艂. - D艂ugo musia艂bym ci to t艂umaczy膰, wi臋c zaufaj mi, prosz臋.
- Oczywi艣cie, Pongo - odpar艂a Mimi lojalnie. - Je偶eli uwa偶asz, 偶e
naprawd臋 powinni艣my si臋 zem艣ci膰 na Torturelli, to zrobi臋 to z najwi臋ksz膮
przyjemno艣ci膮.
- A wi臋c chod藕cie za mn膮 - powiedzia艂a bia艂a kotka. - jedziemy od ty艂u.
Fart i dwa szczeniaki o dono艣nym g艂osie zosta艂y na stra偶y. 呕al im by艂o
straci膰 tak膮 zabaw臋, ale s艂u偶ba nie dru偶ba.
- Je偶eli zobaczycie pasiasty samoch贸d albo us艂yszycie klakson,
zaszczekajcie trzy razy - przykaza艂 Pongo i ruszy艂 z pozosta艂ymi dzie膰mi za
bia艂膮 kotk膮. Niebieski w贸zek zostawili na dworze - Resztka upar艂a si臋, 偶e
te偶 p贸jdzie z nimi i we藕mie odwet na wrogu.
Bia艂a kotka wpu艣ci艂a ich do domu przez piwnic臋.
- Tu na dole nic nie warto niszczy膰 - powiedzia艂a kieruj膮c si臋 do
schod贸w. Po ciemku zaprowadzi艂a ich na g贸r臋 i zatrzyma艂a si臋 przed
zamkni臋tymi na zasuwk臋 drzwiami. - Gdyby tak uda艂o si臋 panu odsun膮膰 ten
rygiel! - zwr贸ci艂a si臋 do Pongo. - B贸g mi 艣wiadkiem, 偶e sama pr贸bowa艂am
wielokrotnie.
- On wspaniale radzi sobie z ryglami - o艣wiadczy艂a Mimi z dum膮.
By艂a to 艂adna, chromowana zasuwka, dobrze naoliwiona. Nie sprawi艂a Pongo
najmniejszych trudno艣ci.
W 艣wietle ulicznych latarni ujrzeli wielki pok贸j, zastawiony wieszakami,
na kt贸rych wisia艂y futra.
"Co艣 podobnego Torturella ma ca艂e dziesi膮tki futer - pomy艣la艂a Mimi.
Zobaczy艂a tam te偶 etole, mufki i tym podobne drobiazgi.
- Na ka偶de futro po cztery szczeni臋ta, po dwa na etol臋 i po jednym na
mufk臋 - zarz膮dzi艂 Pongo. - Prezentuj z臋by! Drze膰!
Pok贸j okaza艂 si臋 za ma艂y, by mogli doprowadzi膰 dzie艂o do ko艅ca, wobec
czego szczeni臋ta rozbieg艂y si臋 po ca艂ym domu. A potem, gdziekolwiek
spojrze膰, fruwa艂y ju偶 tylko k艂aki. Szynszyle, sobole i norki, bobry, nutrie
i lisy, norki syberyjskie i wiele skromniejszych sk贸r... od kuchni a偶 po
strych ca艂y dom pe艂en by艂 futrzanych k艂ak贸w. Bia艂a kotka pami臋ta艂a te偶 o
po艣cieli z gronostaj贸w. Sama sobie z ni膮 poradzi艂a, dr膮c j膮 tak szybko, 偶e
nie mo偶na si臋 by艂o zorientowa膰, gdzie s膮 poszarpane bia艂e gronostaje, a
gdzie szarpi膮ca je bia艂a kotka.
- Rozleniwi艂am si臋 - wyzna艂a. - Do po艣cieli mog艂am si臋 dobra膰 ju偶 od lat.
- Do takiej roboty trzeba mie膰 towarzystwo - rzek艂 Pongo.
- Nie ma ju偶 co drze膰 - stwierdzi艂a Resztka ze smutkiem. Dopiero co sama
samiute艅ka podar艂a na strz臋py ma艂y ko艂nierz z soboli.
- Cisza! - krzykn膮艂 nagle Pongo. Czy go uszy myli艂y? Nie, z oddali znowu
dolecia艂 d藕wi臋k najg艂o艣niejszego klaksonu w ca艂ej Anglii! W tej same chwili
szczeniaki na warcie zaszczeka艂y na alarm.
- Na d贸艂, do piwnicy! - zawo艂a艂 Pongo.
Szczeni臋ta pogna艂y na o艣lep po ciemnych schodach. Bia艂a kotka skoczy艂a do
okna.
- Macie czas! - zawo艂a艂a. - Samoch贸d skr臋ca dopiero na skraj parku.
Pongo wiedzia艂 jednak, jak szybki jest ten w贸z. A szczeni臋ta potyka艂y si臋
o siebie i przewraca艂y w ciemno艣ciach. Rozleg艂y si臋 odg艂osy upadk贸w i j臋ki.
P膮czu艣 wypad艂 przez balustrad臋 i tylko cudem nic mu si臋 nie sta艂o. Ale w
ko艅cu wszystkie dzieci wybieg艂y z piwnicy na dw贸r.
- Zbi贸rka! - rozkaza艂 Pongo. Dawno ju偶 wymy艣li艂 spos贸b liczenia ca艂ej
armii. Szczeni臋ta ustawia艂y si臋 po dziesi臋膰 w dziewi臋ciu rz臋dach, a w
ostatnim, dziesi膮tym rz臋dzie zostawa艂o siedmioro, w tym Resztka na w贸zku.
Teraz przeliczy艂 je szybko. Dziewi臋膰dziesi膮t trzy, dziewi臋膰dziesi膮t
cztery... brakowa艂o trzech szczeni膮t!
- Na pewno zosta艂y gdzie艣 w domu! - krzykn臋艂a Mimi. - Musimy je uratowa膰!
Pongo skoczy艂 w stron臋 piwnicy... lecz nagle zatrzyma艂 si臋 z
westchnieniem ulgi. Zza domu wyszed艂 Fart i dwa szczeniaki o najbardziej
dono艣nym g艂osie. Pongo zapomnia艂 o nich podczas liczenia. Armia by艂a wi臋c w
komplecie!
- Torturella jest ju偶 prawie na miejscu - oznajmi艂 Fart.
- Zanim p贸jdziemy dalej, musimy si臋 upewni膰, 偶e wesz艂a do 艣rodka - rzuci艂
Pongo i pobieg艂 w膮sk膮 alejk膮, wychodz膮c膮 na skraj parku.
Mimi pogna艂a za nim.
- Uwa偶aj, Pongo! Jeszcze ci臋 zobaczy!
- Nie, jest za ciemno - odpar艂.
Pasiasty samoch贸d min膮艂 wylot alejki. W 艣rodku pali艂o si臋 艣wiat艂o, wi臋c
bez k艂opotu dostrzegli Torturell臋.
- Patrz! - za艂ka艂a Mimi. - Zosta艂y jej jeszcze te proste, absolutnie
bia艂e norki!
Pongo pu艣ci艂 si臋 biegiem, a za nim pop臋dzi艂a Mimi. Ostro偶nie wyjrzeli zza
rogu alejki w chwili, gdy pasiasty samoch贸d zaje偶d偶a艂 przed dom de Mon贸w.
Pan de Mon wyszed艂 zza kierownicy i pom贸g艂 wysi膮艣膰 偶onie. Na frontowych
schodach przystan膮艂 i zacz膮艂 szuka膰 klucza. Torturella czeka艂a z norkami
przewieszonymi swobodnie przez rami臋.
- Nie zasn臋, je偶eli zostanie jej to futro - o艣wiadczy艂a Mimi.
- A musisz si臋 wyspa膰, najdro偶sza - rzek艂 Pongo.
Oboje jednocze艣nie wpadli na ten sam pomys艂. Norki wisia艂y tak swobodnie,
tak kusz膮co! A wyprowadziwszy dzieci bezpiecznie z tego domu poczuli z
jednej strony ulg臋, z drugiej za艣 przyp艂yw odwagi. Pongo z rado艣ci膮
zobaczy艂, 偶e jego ukochana 偶ona wygl膮da niczym psotne szczeni臋.
- Nie pozna nas, bo jeste艣my czarni - szepn膮艂. - Zaryzykujmy! Teraz!
Z rozp臋du skoczyli na Torturell臋, chwytaj膮c w z臋by r膮bek futra. Zsun臋艂o
jej si臋 z ramion bez oporu... po czym spad艂o na Pongo i Mimi, kt贸rzy na
o艣lep pognali ulic膮, zakryci powiewaj膮cym futrem. Wygl膮da艂o to tak, jak
gdyby norki ucieka艂y same.
- To futro jest zaczarowane! - wrzasn臋艂a Torturella. - Go艅 je, szybko!
- Nic si臋 nie b贸j - odpar艂 jej m膮偶. - To pewnie kt贸ry艣 z twoich przodk贸w
z nim ucieka. Wejd藕my lepiej do domu.
Po chwili oboje zanie艣li si臋 kaszlem, bo kiedy otworzyli drzwi, buchn臋艂a
na nich dusz膮ca chmura k艂ak贸w.
Tymczasem Pongo i Mimi odszukali alejk臋, uwolnili si臋 od futra i
zaci膮gn臋li je na ty艂 domu, gdzie wszystkie szczeni臋ta rzuci艂y si臋 na nie
jak s臋py. I tak nast膮pi艂 koniec prostych, absolutnie bia艂ych norek.
U de Mon贸w wsz臋dzie pali艂y si臋 teraz 艣wiat艂a; s艂ycha膰 by艂o w艣ciek艂e
wrzaski Torturelli.
- A teraz marsz do domu, szybko - zarz膮dzi艂 Pongo.
Mimi nagle opad艂a na duchu. Dom! Ale czy wpuszcz膮 ich do domu? Wszystkie
niedawne obawy powr贸ci艂y.
Zn贸w wyszli na skraj parku. Przed sob膮 widzieli ju偶 dom Poczciwi艅skich.
W oknach salonu pali艂y si臋 艣wiat艂a.
- Pa艅stwo Poczciwi艅scy jeszcze nie 艣pi膮 - rzek艂 Pongo.
W kuchni tak偶e si臋 pali艂o.
- Nianie te偶 nie - dorzuci艂a Mimi weso艂o. Nie okazywa艂a strachu, cho膰
obawia艂a si臋, 偶e Pongo us艂yszy 艂omotanie jej serca. W艂a艣ciwie dlaczego
pa艅stwo Poczciwi艅scy mieliby wpuszcza膰 do domu sfor臋 obcych czarnych ps贸w?
A je艣li nie dostan膮 si臋 do 艣rodka, to jak ich przekonaj膮, 偶e nie s膮 obcymi
czarnymi psami? Szczekanie im nie pomo偶e. Ona i Pongo musz膮 si臋 zbli偶y膰 do
swych ulubie艅c贸w, zbli偶y膰 na tyle, by m贸c im oprze膰 usmarowane sadz膮 g艂owy
na kolanach albo obj膮膰 ich czarnymi 艂apami za szyj臋.
A je艣li nie wpuszcz膮 ich do domu... wygnaj膮 dziewi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰
zg艂odnia艂ych dalmaty艅czyk贸w w ciemn膮 noc?
W tym momencie zn贸w zacz膮艂 sypa膰 g臋sty, bardzo g臋sty 艣nieg.
`tc
Co to za dziwne膬
czarne psy?
`tc
Pa艅stwo Poczciwi艅scy, nianie i Perdita sp臋dzili bardzo smutn膮 Wigili臋.
Wszyscy odnosili si臋 do siebie niezwykle uprzejmie. Perdita wymy艂a ludzi
tak starannie, 偶e pop臋ka艂a im sk贸ra na r臋kach i musieli si臋 nat艂uszcza膰
kilogramami krem贸w. Na szcz臋艣cie krem do r膮k bardzo Perdicie smakowa艂.
Podczas Szczekania o Zmierzchu Perdita niczego si臋 nie dowiedzia艂a.
Odbi贸r w tej cz臋艣ci Parku Regenta by艂 bardzo kiepski - w艂a艣nie dlatego
Pongo chodzi艂 szczeka膰 i s艂ucha膰 wiadomo艣ci na Wzg贸rze Pierwiosnk贸w.
Po po艂udniu nianie ubra艂y choink臋, m贸wi膮c, 偶e to dla Perdity, cho膰 tak
naprawd臋 to chcia艂y pocieszy膰 Poczciwi艅skich. Oni za艣 pod艂o偶yli Perdicie
prezenty, ale nie mieli serca wyj膮膰 tych, kt贸re przygotowali dla Pongo,
Mimi i pi臋tna艣ciorga szczeni膮t na wypadek, gdyby wr贸cili do domu. Pan
Poczciwi艅ski domy艣li艂 si臋, 偶e Pongo i Mimi wyruszyli na poszukiwanie
dzieci, obawia艂 si臋 jednak, 偶e szczeni臋ta s膮 rozproszone po ca艂ej Anglii i
w najlepszym razie liczy艂 na powr贸t ich rodzic贸w.
Gdy zacz膮艂 pada膰 艣nieg, zrobi艂o im si臋 jeszcze smutniej:
- Mimi nawet nie wzi臋艂a p艂aszczyka - szepn臋艂a pani Poczciwi艅ska.
Wyobra偶a艂a sobie Pongo i Mimi, jak zagubieni dr偶膮 z zimna i przymieraj膮
g艂odem. Jej m膮偶 tak偶e o tym duma艂. Ale nie zdradzali si臋 przed sob膮 z tymi
my艣lami.
Wieczorem zaprosili nianie do salonu i razem zasiedli do kart. Grali w
艣wink臋, wojn臋 i durnia. Wszyscy w pocie czo艂a udawali, 偶e jest im weso艂o. W
ko艅cu pan Poczciwi艅ski nastawi艂 p艂yt臋 z kol臋dami.
Kol臋dy s膮 wprawdzie przepi臋kne, lecz je艣li komu艣 jest smutno, to
s艂uchaj膮c ich staje si臋 jeszcze smutniejszy (niekt贸rych ludzi pi臋kno zawsze
wprawia w smutek, co jest bardzo tajemnicze). Wkr贸tce pa艅stwo Poczciwi艅scy
i nianie z trudem powstrzymywali 艂zy. Widz膮c, co si臋 艣wi臋ci, pan
Poczciwi艅ski pomy艣la艂: "Po tej kol臋dzie wy艂膮cz臋 gramofon". A gra艂a akurat
"Cicha noc". Pani Poczciwi艅ska zgasi艂a 艣wiat艂o i odsun臋艂a zas艂ony, 偶eby
s艂uchaj膮c muzyki mogli obserwowa膰 gwiazdy. Zobaczy艂a wtedy, 偶e znowu pada
艣nieg.
Wr贸ci艂a na kanap臋 i pog艂aska艂a Perdit臋, kt贸ra cho膰 raz nie my艂a jej,
tylko patrzy艂a na opadaj膮ce p艂atki 艣niegu. "Cicha noc" rozbrzmiewa艂a
niezbyt g艂o艣no, 艣piewana wysokim, czystym, spokojnym g艂osem.
Nagle wszyscy w salonie us艂yszeli szczekanie.
- To Pongo! - krzykn膮艂 pan Poczciwi艅ski i rzuci艂 si臋 do okna.
- To Mimi! - zawo艂a艂a jego 偶ona, s艂ysz膮c nieco inne szczekanie, i tak偶e
podbieg艂a do okna.
Otworzyli okno na o艣cie偶, spogl膮daj膮c na wiruj膮cy 艣nieg. Nagle poczuli,
偶e z rozczarowania zamiast serc maj膮 o艂owiane kule.
Na dole sta艂y dwa psy... czarne!
- Nie powinni艣cie wychodzi膰 w tak膮 pogod臋 odezwa艂a si臋 艂agodnie pani
Poczciwi艅ska. - Wracajcie do swoich w艂a艣cicieli, moi drodzy.
U偶y艂a s艂owa "w艂a艣ciciel", zamiast "przyjaciel", ale ludzie cz臋sto
pope艂niaj膮 ten b艂膮d.
Psy zn贸w zaszczeka艂y, lecz pan Poczciwi艅ski stanowczo przykaza艂: - Do
domu! - bo my艣la艂, 偶e mieszkaj膮 gdzie艣 w s膮siedztwie i 偶e wypuszczono je na
ostatni spacer przed snem.
Zamkn膮艂 okno, m贸wi膮c do 偶ony:
- Dziwne te psy. Nie mog臋 rozpozna膰 rasy.
Nie us艂ysza艂, jak Mimi j臋kn臋艂a z zawodem. A jednak sta艂o si臋 to, czego
si臋 obawia艂a! Odepchni臋to ich, wygnano w noc.
Pongo prze偶y艂 chwil臋 paniki. Nie przewidzia艂 takiego obrotu sprawy.
Szybko jednak wzi膮艂 si臋 w gar艣膰.
- Musimy zaszczeka膰 jeszcze raz - o艣wiadczy艂. - O wiele g艂o艣niej.
- Czy szczeni臋ta te偶 maj膮 szczeka膰? - spyta艂a Mimi.
Maluchy sta艂y w szeregu, niewidoczne z okna, bo Pongo uzna艂, 偶e widok
tylu szczeni膮t naraz m贸g艂by przyprawi膰 Poczciwi艅skich o wstrz膮s.
- Nie. Tylko my dwoje. I to po kolei. Pr臋dzej czy p贸藕niej rozpoznaj膮 nas
po g艂osie. My przecie偶 poznaliby艣my ich po g艂osie bez wzgl臋du na ubranie
czy kolor sk贸ry.
Zaszczeka艂 jeszcze raz, a po nim Mimi. Powtarzali to nieustannie,
zmieniaj膮c si臋 kolejno.
Na g贸rze, w salonie, pani Poczciwi艅ska stwierdzi艂a:
- Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to nie Pongo i Mimi! Sp贸jrz tylko na Perdit臋,
widzisz, jak si臋 o偶ywi艂a?
- To dlatego, 偶e wszyscy nie mo偶emy si臋 doczeka膰 chwili, gdy zn贸w ich
ujrzymy - odpar艂 jej m膮偶. - To tylko wyobra藕nia. Ale te czarne psy
zachowuj膮 si臋 co najmniej dziwnie... pos艂uchaj! Mo偶e si臋 zgubi艂y?
Znowu otworzy艂 okno.
Pongo i Mimi zaszczekali jeszcze g艂o艣niej, zawzi臋cie merdaj膮c ogonami.
- Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e nas znaj膮 - rzek艂 pan Poczciwi艅ski. - Zejd臋 na
d贸艂 i sprawdz臋, czy maj膮 obro偶e. W razie czego odprowadz臋 je do domu.
S艂ysz膮c to, Pongo przykaza艂 Mimi:
- Gdy drzwi si臋 otworz膮, wskakuj do 艣rodka i p臋d藕 na g贸r臋 do salonu.
Dzieci, wy biegnijcie za Mimi, jedno za drugim. Ja wejd臋 na ko艅cu.
Pami臋tajcie, nie wolno wam dopu艣ci膰 do tego, 偶eby pan Poczciwi艅ski m贸g艂
zamkn膮膰 drzwi. Jak ju偶 znajdziemy si臋 w 艣rodku, wszystko im wyja艣nimy.
Frontowe drzwi otworzy艂y si臋 i stan膮艂 w nich pan Poczciwi艅ski. Mimi
natychmiast wpad艂a do 艣rodka. Za ni膮 pogna艂a Resztka - ju偶 bez w贸zka - i
ca艂e jej rodze艅stwo z wyj膮tkiem Farta, kt贸ry upar艂 si臋, 偶e poczeka na ojca.
Z powodu ciemno艣ci i wiruj膮cego 艣niegu pan Poczciwi艅ski nie bardzo
wiedzia艂, co si臋 dzieje. Dopiero gdy kt贸re艣 z dzieci potr膮ci艂o go w
przelocie (oczywi艣cie by艂 to P膮czu艣), spojrza艂 w d贸艂 i zobaczy艂
nieprzerwany sznur czarnych szczeni膮t biegn膮cych przez drzwi i bia艂y
korytarz do bia艂ych schod贸w.
"Ja chyba 艣ni臋" - pomy艣la艂 i uszczypn膮艂 si臋 mocno, lecz widok nie
znikn膮艂.
Wtem nast膮pi艂a przerwa w 艂a艅cuchu. Dwa szczeniaki kt贸re z po艣wi臋ceniem
ci膮gn臋艂y pusty ju偶 w贸zek Resztki nie mog艂y sobie z nim poradzi膰 na
schodach. Pan Poczciwi艅ski, kt贸ry nie opu艣ci艂by psa w potrzebie,
natychmiast schyli艂 si臋 i podni贸s艂 w贸zek. Obejrzawszy go, przesta艂 uwa偶a膰,
偶e 艣ni.
Te psy s膮 pewnie z cyrku - pomy艣la艂. - Ale dlaczego przysz艂y akurat do
nas?"
Wkr贸tce Fart i Pongo zako艅czyli poch贸d szczeni膮t.
- Czy to ju偶 wszyscy? - krzykn膮艂 w ciemno艣膰 pan Poczciwi艅ski, a nie
doczekawszy si臋 odpowiedzi, z wyra藕n膮 ulg膮 wszed艂 do domu i zamkn膮艂 drzwi.
Czarny od sadzy zad Pongo znika艂 w艂a艣nie za zakr臋tem schod贸w. Pan
Poczciwi艅ski, z niebieskim w贸zkiem w r臋ku, poszed艂 w jego 艣lady,
przeskakuj膮c po cztery stopnie naraz.
W salonie panowa艂 nieopisany ba艂agan. Pok贸j by艂 wprawdzie przestronny,
ale na pod艂odze nie starczy艂o miejsca dla wszystkich szczeni膮t, wobec czego
powskakiwa艂y na sto艂y i krzes艂a i gramoli艂y si臋 jedno na drugie. Ha艂asowa艂y
przy tym niemi艂osiernie. Pani Poczciwi艅ska z trudem utrzymywa艂a r贸wnowag臋.
Dotychczas nie ba艂a si臋 ps贸w, teraz jednak by艂a... no mo偶e ciut
oszo艂omiona. Nianie ratowa艂y si臋 ucieczk膮 na fortepian.
Pan Poczciwi艅ski ogarn膮艂 t臋 scen臋 jednym rzutem oka wpad艂 do salonu i na
o艣cie偶 otworzy艂 drzwi do s膮siedniego pokoju. Natychmiast wp艂yn臋艂o tam morze
szczeni膮t. Gdy na pod艂odze salonu zrobi艂o si臋 nieco lu藕niej, Pongo
rozkaza艂:
- Wszystkie szczeniaki, kt贸re maj膮 troch臋 miejsca tarza膰 si臋! Ty te偶,
Mimi! - Sam tak偶e zabra艂 si臋 do tego z zapa艂em.
Poczciwi艅scy przygl膮dali si臋 temu w os艂upieniu. Nagle zakrzykn臋li jak
jeden m膮偶:
- Patrzcie!
Bia艂y dywan coraz bardziej czernia艂, a czarne psy coraz bardziej
biela艂y...
- To Pongo! - krzykn膮艂 pan Poczciwi艅ski.
- To Mimi! - zawo艂a艂a jego 偶ona.
- To Pongo, Mimi i ich dzieci! - zakrzykn臋艂y nianie z fortepianu.
- Jest ich o wiele wi臋cej - zd膮偶y艂 zauwa偶y膰 pan Poczciwi艅ski, nim Pongo
u艣ciska艂 go z ca艂ej si艂y.
Mimi 艣ciska艂a tymczasem jego 偶on臋. A w rogu salonu odbywa艂y si臋 jeszcze
bardziej burzliwe czu艂o艣ci. Perdita wr臋cz oszala艂a, pr贸buj膮c tuli膰 osiem
szczeni膮t jednocze艣nie. By艂y to jej z dawien dawna zaginione dzieci! Pongo
nie przysz艂o do g艂owy, 偶e mog膮 znajdowa膰 si臋 po艣r贸d jego armii. Nie zwr贸ci艂
nawet uwagi na ich br膮zowe c臋tki, gdy偶 prawie nie widywa艂 szczeni膮t za dnia
a偶 do czasu, gdy wszystkie by艂y ju偶 wytarzane w sadzy. Okaza艂o si臋, 偶e to
w艂a艣nie dzieci Perdity tak idealnie pasowa艂y do zaprz臋gu i z takim
po艣wi臋ceniem wozi艂y Resztk臋.
Pan Poczciwi艅ski zostawi艂 w贸zek w drugim pokoju. Nianie zesz艂y z
fortepianu, 偶eby go obejrze膰.
- To dzieci臋ca zabawka - stwierdzi艂a niania Kucharska.
- Jest na niej nazwisko i adres - dorzuci艂a niania Lokajska i odczyta艂a
na g艂os: - "Panicz Tomek Tompkins, farmer. Wie艣 Dympling w hrabstwie
Suffolk".
Dympling? - zdziwi艂a si臋 pani Poczciwi艅ska. - Tam w艂a艣nie Torturella de
Mon ma swoj膮 wiejsk膮 posiad艂o艣膰. Opowiada艂a nam o niej podczas kolacji i
pyta艂a, czy nie chcieliby艣my jej kupi膰.
Pan Poczciwi艅ski wszystko zrozumia艂! Przypomnia艂 sobie, jak Torturella
marzy艂a o futrze z dalmaty艅czyk贸w, domy艣li艂 si臋, 偶e zgromadzi艂a te
szczeni臋ta, aby jej m膮偶 m贸g艂 uszy膰 wiele takich futer.
- Musi pan j膮 odda膰 w r臋ce policji! - zawo艂a艂y nianie jednocze艣nie.
Pan Poczciwi艅ski odpar艂, 偶e zastanowi si臋 nad tym po 艣wi臋tach, a na razie
musi pomy艣le膰, czym nakarmi膰 szczeniaki, skoro wszystkie sklepy s膮
zamkni臋te. Czym pr臋dzej zadzwoni艂 do Ritza, Savoya, Claridge'a i innych
renomowanych hoteli, prosz膮c o przys艂anie go艅c贸w z befsztykami.
Dowiedziawszy si臋, 偶e zaginione dalmaty艅czyki wr贸ci艂y do domu, wszystkie
hotele pospieszy艂y, z pomoc膮.
- Jest ich pewnie z siedemdziesi膮t sztuk wi臋cej, ni偶 si臋 spodziewa艂em w
naj艣mielszych marzeniach - stwierdzi艂 pan Poczciwi艅ski, cho膰 nie mia艂
jeszcze czasu policzy膰 szczeni膮t.
- Przed jedzeniem trzeba je wyk膮pa膰 - o艣wiadczy艂a niania Lokajska.
- Wyk膮pa膰?! - j臋kn臋艂a pani Poczciwi艅ska. - Wszystkie???
- Przecie偶 nie mog膮 spa膰 w sadzy - wtr膮ci艂a stanowczo niania Kucharska. -
Niania Lokajska i ja zajmiemy si臋 tym w naszej 艂azience, a wy mo偶ecie to
robi膰 w swojej. Mo偶na by te偶 poprosi膰 Cudownego Weterynarza i jego 偶on臋,
偶eby przyszli nam pom贸c. Mogliby k膮pa膰 je w pralni.
Pan Poczciwi艅ski zadzwoni艂 wi臋c do Cudownego Weterynarza, kt贸ry ucieszy艂
si臋, 偶e obudzono go prawie o p贸艂nocy, i to w Wigili臋. Kilka minut p贸藕niej
by艂 ju偶 z 偶on膮 na miejscu.
Pani Poczciwi艅ska wyci膮gn臋艂a wszystkie swoje najlepsze sole, olejki i
艣liczne kolorowe r臋czniki, kt贸re dosta艂a w prezencie 艣lubnym. Nianie
rozpali艂y we wszystkich kominkach, po czym trzy ekipy k膮pielowe zabra艂y si臋
do dzie艂a. Wkr贸tce dom przepe艂nia艂a para oraz zapach bzu, r贸偶 i ja艣minu,
zmieszany ze wspania艂ym zapachem mokrych ps贸w. uporano si臋 ze wszystkim
niewiarygodnie szybko, bo szczeni臋ta wsadzano do wanien po pi臋膰 naraz.
Potem owijano je r贸偶owymi, b艂臋kitnymi, 偶贸艂tymi i zielonymi r臋cznikami i
zanoszono przed gorej膮cy ogie艅" by wysch艂y. Pan Poczciwi艅ski przezornie
zrolowa艂 dywan w salonie, 偶eby sadza, kt贸ra na nim osiad艂a, nie pobrudzi艂a
艣wie偶o wyk膮panych szczeni膮t.
Nim jeszcze umyto ostatniego szczeniaka, zacz臋艂y nap艂ywa膰 befsztyki.
Starczy艂o dla wszystkich, tak偶e dla ludzi, kt贸rzy do tej pory porz膮dnie
zg艂odnieli. (Oni dostali usma偶one).
W ko艅cu Cudowny Weterynarz i jego 偶ona wr贸cili do siebie i ca艂y dom
przygotowa艂 si臋 do snu. Pongo i Mimi niedwuznacznie dali do zrozumienia, 偶e
chc膮 si臋 po艂o偶y膰 we w艂asnych koszach, otoczeni swoimi dzie膰mi 艣pi膮cymi na
dywaniku przed piecem i w fotelach. Perdita zabra艂a swoj膮 gromadk臋 do
pralni, na wspania艂膮 at艂asow膮 pierzyn臋. Pozosta艂e szczeni臋ta rozlokowa艂y
si臋 po ca艂ym domu, na 艂贸偶kach, kanapach i fotelach. Poczciwi艅skim i nianiom
uda艂o si臋 zdoby膰 dla siebie po jednym krze艣le - wprawdzie dosy膰 twardym,
ale nie przejmowali si臋 tym, bo nie nastawiali si臋 na d艂ugi sen. Chcieli
by膰 stale pod r臋k膮 na wypadek, gdyby kt贸re艣 szczeni臋 potrzebowa艂o czego艣 w
nocy.
Kiedy ju偶 w kuchni, o艣wietlonej tylko blaskiem pieca zapanowa艂 spok贸j i
pi臋tna艣cioro szczeni膮t zasn臋艂o, Pongo odezwa艂 si臋:
- Pami臋tasz, Mimi, t臋 noc, gdy wyruszali艣my... jak ogl膮dali艣my si臋 na t臋
kuchni臋? A teraz sp贸jrz... na ko艂ku wisi twoja legalna obro偶a, kt贸r膮 ju偶
jutro w艂o偶ysz, i tw贸j pi臋kny niebieski p艂aszczyk.
- Tak si臋 zahartowa艂am, 偶e nie b臋dzie mi wi臋cej potrzebny - odpar艂a. -
Ale b臋d臋 go nosi膰 przez pr贸偶no艣膰.
W tej偶e chwili zza okna dolecia艂 nik艂y szmer, ciche drapanie. Na dworze,
w samym 艣rodku bia艂ej zamieci, b艂yszcza艂a para zielonych oczu. To przysz艂a
kotka Torturelli.
Pongo szybko wpu艣ci艂 j膮 do kuchni.
- Nie macie poj臋cia, co si臋 teraz dzieje u de Mon贸w! - powiedzia艂a na
wst臋pie.
Pongo zwr贸ci艂 si臋 szybko do 偶ony:
- Jeszcze ci tego nie wyja艣ni艂em, Mimi. Nasza przyjaci贸艂ka powiedzia艂a
mi, 偶e gdyby uda艂o nam si臋 dosta膰 do tego zamkni臋tego pokoju, to mogliby艣my
zniszczy膰 wszystkie futra pana de Mona. Torturella kaza艂a mu je tam
trzyma膰, 偶eby w ka偶dej chwili mog艂a wk艂ada膰 te, na kt贸re ma ochot臋. Mia艂em
nadziej臋, 偶e po艂o偶ymy kres temu futrzarskiemu procederowi. To dlatego
postanowi艂em zaryzykowa膰 i wej艣膰 z wami do de Mon贸w... nie 偶eby si臋
zem艣ci膰, ale 偶eby w Anglii dalmaty艅czyki by艂y bezpieczne!
- I wysz艂o nawet lepiej, ni偶 przypuszcza艂am - wtr膮ci艂a bia艂a kotka. -
Okaza艂o si臋, 偶e za wi臋kszo艣膰 futer jeszcze nie zap艂acono. Tak wi臋c de Mon
jest zrujnowany.
- Biedak! - powiedzia艂a Mimi. - Jest mi go szczerze 偶al.
- Nie ma powodu - prychn臋艂a kotka. - Wcale nie jest lepszy od Torturelli.
R贸偶nica tkwi tylko w tym, 偶e ona jest silna i z艂a, a on z艂y i s艂aby. W
ka偶dym razie jutro opuszczaj膮 Angli臋, 偶eby uciec przed d艂ugami.
- Torturella ma jeszcze bi偶uteri臋 - u艣wiadomi艂a sobie Mimi z 偶alem.
- G艂贸wnie sztuczn膮 - pocieszy艂a j膮 kotka. - A ta prawdziwa b臋dzie
potrzebna jej m臋偶owi, 偶eby m贸g艂 otworzy膰 za granic膮 jaki艣 interes.
Twierdzi, 偶e zamierza produkowa膰 plastykowe p艂aszcze przeciwdeszczowe.
- Torturella b臋dzie w nich wygl膮da艂a nieszczeg贸lnie - zauwa偶y艂a Mimi
weso艂o.
- Jej w niczym nie b臋dzie ju偶 do twarzy - stwierdzi艂a kotka. -
S艂yszeli艣cie o tym, 偶e ludzie potrafi膮 w ci膮gu jednej nocy ca艂kiem osiwie膰
ze zmartwienia? No wi臋c tak w艂a艣nie sta艂o si臋 z czarn膮 po艂ow膮 jej w艂os贸w. A
bia艂a jej zzielenia艂a... m贸wi臋 wam, okropny odcie艅. Ludzie pomy艣l膮, 偶e si臋
farbuje. No, ciesz臋 si臋, 偶e nareszcie zerwa艂am z de Monami.
- Ale dok膮d teraz p贸jdziesz? - zaniepokoi艂 si臋 Pongo.
- Dok膮d? - zdziwi艂a si臋 bia艂a kotka. - Ale偶 nigdzie. W艂a艣nie przysz艂am...
tutaj. Gdyby艣cie tak nie szczekali, ju偶 dawno bym u was zosta艂a... tej
nocy,.gdy wasi przyjaciele pocz臋stowali mnie sardynk膮. Oni mnie nie
wyrzuc膮. Zajrz臋 teraz do nich na g贸r臋.
Pongo i Mimi zapadli w b艂ogi, cudownie beztroski sen. Ciekawi艂o ich
tylko, co Poczciwi艅scy zrobi膮 z tyloma szczeni臋tami.
Poczciwi艅scy te偶 chcieliby to wiedzie膰!
Czytelnicy, kt贸rych tak偶e to interesuje, musz膮 czyta膰 dalej. Zw艂aszcza 偶e
do wyja艣nienia pozostaje jeszcze jedna tajemnica. Ci, kt贸rzy potrafi膮
dobrze rachowa膰, s膮dz膮 zapewne, 偶e zasz艂a jaka艣 pomy艂ka. Tytu艂 tej ksi膮偶ki
brzmi Sto jeden dalmaty艅czyk贸w. Pongo, Mimi i Perdita to trzy. Wliczaj膮c w
to ich dzieci, w Czarcim Dworze by艂o dziewi臋膰dziesi膮t siedem szczeni膮t.
Trzy plus dziewi臋膰dziesi膮t siedem daje sto. Gdzie偶 wi臋c si臋 podzia艂 sto
pierwszy dalmaty艅czyk?
Wspomniano o nim na kartach tej ksi膮偶ki, ale wielu czytelnik贸w pewnie ju偶
tego nie pami臋ta. Ci, kt贸rzy go zapomnieli, wkr贸tce zn贸w o nim us艂ysz膮. A
ci, kt贸rzy go pami臋taj膮, wkr贸tce dowiedz膮 si臋 o nim wi臋cej. A wi臋c do
ostatniego rozdzia艂u!
`tc
Sto pierwszy dalmaty艅czyk
`tc
Gwiazdka w domu przy Parku Regenta by艂a wprost cudowna. Renomowane hotele
przys艂a艂y mn贸stwo 艣wie偶ych befsztyk贸w, a chocia偶 prezent贸w nie starczy艂o,
rzecz jasna, dla wszystkich, szczeniaki mog艂y si臋 bawi膰 wieloma
przedmiotami, kt贸re nie by艂y wprawdzie przeznaczone do zabawy, ale od tej
pory nie s艂u偶y艂y ju偶 do niczego innego. Poczciwi艅scy zabrali wszystkie
szczeni臋ta do za艣nie偶onego parku. Po drodze Pongo, Mimi i Perdita
obchodzili gromad臋 dzieci dooko艂a, pilnuj膮c, 偶eby si臋 nie zgubi艂y. O zmroku
Pongo i Mimi stanowczo zaprowadzili Poczciwi艅skich na szczyt Wzg贸rza
Pierwiosnk贸w i rozes艂ali na ca艂y psi 艣wiat wiadomo艣ci z ostatniej chwili.
Uda艂o im si臋 nawet skontaktowa膰 ze starym szarmanckim Spanielem, gdy偶 dwa
psy z oddalonej o osiem kilometr贸w wioski specjalnie wybra艂y si臋 do niego.
(Odpowiedzia艂, 偶e on i jego stary przyjaciel maj膮 si臋 bardzo dobrze).
Naturalnie, przekazywanie wiadomo艣ci w psim 艣wiecie odbywa艂o si臋
sztafetowo. Z bezpo艣rednich rozm贸wc贸w dalmaty艅czyk贸w najdalej, bo pod
Hampstead, mieszka艂 pewien Dog w stopniu genera艂a brygady, kt贸ry tego dnia
prezentowa艂 wyj膮tkow膮 form臋.
- To szczekanie o zmierzchu jest bardzo tajemnicze - zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a
pani Poczciwi艅ska. - Nie wydaje ci si臋, 偶e one si臋 porozumiewaj膮?
Jej m膮偶 odpar艂, 偶e sam pomys艂 jest uroczy... lecz nagle urwa艂. Czy
cokolwiek przekracza mo偶liwo艣ci ps贸w? Chyba nie, s膮dz膮c po tym, czego
dokonali Pongo i Mimi. Jakim cudem uda艂o im si臋 przyprowadzi膰 z Suffolk
dziewi臋膰dziesi膮t siedem szczeni膮t? Pongo i Mimi ch臋tnie by im to wyja艣nili,
ale nie mieli jak.
Zaraz po 艣wi臋tach pan Poczciwi艅ski postanowi艂 dzia艂a膰, zdaj膮c sobie
spraw臋, 偶e sto dalmaty艅czyk贸w to troch臋 za du偶o jak na niewielki domek w
Parku Regenta. W gruncie rzeczy by艂o ich za du偶o nawet na ca艂y park.
Najpierw zamie艣ci艂 wi臋c w prasie og艂oszenie - na wypadek; gdyby prawowici
w艂a艣ciciele ps贸w chcieli je odzyska膰. Nikt jednak nie zg艂osi艂 si臋 po
szczeni臋ta, a to dlatego, 偶e - z wyj膮tkiem tych, kt贸re ukrad艂a
Poczciwi艅skim Torturella wszystkie inne kupi艂a... bo wynaj臋cie prawdziwego
fachowca kosztuje w dzisiejszych czasach niew膮sko. (Z艂odzieje, kt贸rzy
ukradli dzieci Pongo i Mimi, kosztowali Torturell臋 wi臋cej ni偶 wszystkie
pozosta艂e szczeniaki razem wzi臋te). Ci, kt贸rzy odsprzedali szczeni臋ta,
naturalnie nie uwa偶ali ich za zaginione i wi臋cej o nich nie my艣leli.
Zg艂osi艂 si臋 tylko jeden farmer, w艂a艣ciciel Perdity, kt贸ry ch臋tnie odst膮pi艂
j膮 Poczciwi艅skim.
A zatem szcz臋艣liwy pan Poczciwi艅ski zosta艂 z setk膮 rozkosznych
dalmaty艅czyk贸w. Postanowi艂, 偶e musi kupi膰 du偶膮 posiad艂o艣膰 na wsi. M贸g艂
sobie na to pozwoli膰, bo rz膮d znowu zaci膮gn膮艂 d艂ugi, a on zn贸w pom贸g艂 im je
sp艂aci膰. Tym razem w nagrod臋 dosta艂 dochody, dzi臋ki kt贸rym mia艂 wielkie
oszcz臋dno艣ci. Wycofa艂 si臋 wi臋c z interes贸w, cho膰 w ka偶dej chwili got贸w by艂
przyj艣膰 z pomoc膮 rz膮dowi i finansom pa艅stwowym.
Pewnego pi臋knego styczniowego dnia, gdy ca艂y 艣nieg ju偶 stopnia艂,
zaproponowa艂 偶onie:
- Pojed藕my do Suffolk. Zwr贸cimy ten niebieski w贸zek paniczowi Tomkowi
Tompkinsowi, a przy okazji rozejrzymy si臋 za jakim艣 domem. Mo偶emy te偶
obejrze膰 dom w kt贸rym wi臋ziono szczeni臋ta... oczywi艣cie nie po to, 偶eby go
kupi膰.
Pani Poczciwi艅ska roze艣mia艂a si臋 ju偶 na sam pomys艂.
Zabrali ze sob膮 Pongo i Mimi. Fart pojecha艂 jako pasa偶er na gap臋 - ukryty
pod siedzeniem - bo chcia艂 spotka膰 si臋 jeszcze raz z Owczarkiem i awansowa膰
na kapitana. (Nie wytrzyma艂 d艂ugo w ukryciu i ku og贸lnej rado艣ci szybko
wygrzeba艂 si臋 spod siedzenia). W Dympling przeszli si臋 po wiosce i spotkali
Tomka Tompkinsa na spacerze z Owczarkiem. Niebieski w贸zek wr贸ci艂 wi臋c do
w艂a艣ciciela ku nieopisanej uldze Poczciwi艅skich, kt贸rzy nie bardzo
wiedzieli, co maj膮 powiedzie膰 rodzicom Tomka. Jemu nic nie musieli m贸wi膰,
bo on sam jeszcze nie m贸wi艂 (cho膰 jego chichot bardziej ju偶 przypomina艂
mow臋 ludzi ni偶 ps贸w). Od razu zrozumieli, 偶e Pongo, Mimi i Fart znaj膮 si臋 z
Owczarkiem, a tak偶e z bur膮 kotk膮, kt贸ra przybieg艂a do nich natychmiast.
- A teraz poszukajmy domu Torturelli - rzek艂 pan Poczciwi艅ski.
Gdy dotarli do Czarciego Dworu, przed domem sta艂a wielka tablica z
napisem: "Na sprzeda偶 - TANIO! W艂a艣ciciel wybra艂 cieplejszy klimat". Wrota
by艂y otwarte na o艣cie偶, a dom pusty.
(Bracia Z艂oczy艅scy trafili do wi臋zienia za napad na komornika, bo
przyszed艂 im zabra膰 telewizor, za kt贸ry nie zap艂acili. Pobyt w wi臋zieniu
wcale ich nie martwi艂, gdy偶 przebywanie w towarzystwie tylu przest臋pc贸w
by艂o prawie tak dobre jak ogl膮danie telewizji. Poza tym nareszcie mieli
szans臋 na udzia艂 w teleturnieju "Co przeskroba艂em?").
- A c贸偶 to za szkaradny dom! - 偶achn臋艂a si臋 pani Poczciwi艅ska.
- Jaki 艣liczny mur! - zachwyci艂 si臋 jej m膮偶. Dotychczas sen z oczu
sp臋dza艂 mu tylko jeden problem: jak uchroni膰 sto dalmaty艅czyk贸w przed
ucieczk膮 i zdziczeniem, gdyby je zabra艂 na wie艣? Ten wspania艂y mur to by艂o
to! Gdyby tylko ten dom nie by艂 tak szkaradny! - A gdyby go tak pomalowa膰
na bia艂o? - zaproponowa艂. - I wstawi膰 z powrotem zamurowane okna? Sp贸jrz na
ten uroczy staw... to prawie jezioro.
Jego 偶ona potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Kiedy jednak weszli do 艣rodka, obejrzeli
pi臋kne, przestronne pokoje i wyobrazili je sobie pomalowane na bia艂o, a nie
na czerwono, zacz臋艂a zmienia膰 zdanie.
Pongo, Mimi i Fart przebiegli przez kuchni臋 i spi偶arni臋, przypominaj膮c
sobie wszystko, co si臋 tam wydarzy艂o. Poczciwi艅scy ruszyli za nimi i
zobaczyli kocio艂 centralnego ogrzewania. Potem wyszli razem do stajni.
- Gdyby tu doprowadzi膰 ogrzewanie, mieliby艣my wspania艂膮 psiarni臋 -
stwierdzi艂 pan Poczciwi艅ski.
Nagle podni贸s艂 wzrok i ujrza艂 Fanaberi臋. I jemu, i jego 偶onie bardzo
przypad艂a do gustu. Wtedy to postanowili kupi膰 Czarci Dw贸r i przekszta艂ci膰
go w pi臋kn膮 posiad艂o艣膰.
- Za艂o偶ymy tu dynasti臋 dalmaty艅czyk贸w - o艣wiadczy艂 pan Poczciwi艅ski.
Mimi oburzy艂a si臋, s膮dz膮c, 偶e to co艣 obra藕liwego, ale Pongo wyja艣ni艂 jej,
偶e s艂owo to oznacza zachowanie ci膮g艂o艣ci rodu z pokolenia na pokolenie.
- Pomy艣limy tak偶e o dynastii Poczciwi艅skich, bo kto艣 przecie偶 musi si臋
opiekowa膰 dynasti膮 dalmaty艅czyk贸w - doda艂 pan Poczciwi艅ski.
Jego 偶ona zgodzi艂a si臋 z tym bez zastrze偶e艅.
W Czarcim Dworze szybko dokonano niezb臋dnych przer贸bek i pewnego pi臋knego
wiosennego dnia przed dom na skraju Parku Regenta zajecha艂a ci臋偶ar贸wka i
olbrzymi pi臋trowy autobus. Ci臋偶ar贸wka mia艂a przewie藕膰 meble, autobus za艣
Poczciwi艅skich i dalmaty艅czyki. Nianie ju偶 wcze艣niej pojecha艂y samochodem,
偶eby otworzy膰 Czarci Dw贸r. Prowadzi艂a niania Lokajska. Do stroju lokaja
doda艂a teraz eleganck膮 czapk臋, jak膮 nosz膮 kierowcy.
Pan Poczciwi艅ski wyszed艂 z domu w towarzystwie Pongo i Mimi. Jego 偶ona
sz艂a z ty艂u z Perdit膮 i bia艂膮 kotk膮 na ramieniu (kotka tak偶e mia艂a da膰
pocz膮tek nowej dynastii w Czarcim Dworze - Poczciwi艅scy obiecali jej
sprowadzi膰 bia艂ego persa na m臋偶a).
W ci膮gu kilku nast臋pnych minut zdarzy艂y si臋 dwie zdumiewaj膮ce historie.
Po pierwsze, w chwili gdy Mimi spojrza艂a na ci臋偶ar贸wk臋 i powiedzia艂a: -
Oho, przyjecha艂 cud - ze skrzyni wyskoczy艂 ich znajomy Terier.
- Znowu si臋 spotykamy! - rzuci艂 w przelocie do Pongo i Mimi i skoczy艂
panu Poczciwi艅skiemu na pier艣.
- To komplement, jakby pan nie wiedzia艂 - rzek艂 Jim, kt贸ry sta艂 obok
ci臋偶ar贸wki.
- Zgadza si臋 - przytakn膮艂 Bill. - Stary Taran si臋 w panu zakocha艂.
- I z wzajemno艣ci膮 - odpar艂 pan Poczciwi艅ski uprzejmie, d藕wigaj膮c si臋 z
pozycji siedz膮cej.
Pongo i Mimi uspokoili Teriera, nim z艂o偶y艂 wyrazy szacunku pani
Poczciwi艅skiej, cho膰 przysz艂o im to nie bez trudu. I wtedy nast膮pi艂o drugie
zadziwiaj膮ce wydarzenie. Nadjecha艂 du偶y samoch贸d, kt贸rego pasa偶erowie
przygl膮dali si臋 ciekawie Pongo, Mimi i Perdicie. Nagle w samochodzie
zakot艂owa艂o si臋, drzwi otworzy艂y si臋 gwa艂townie i na ulic臋 wyskoczy艂
wspania艂y, br膮zowo c臋tkowany dalmaty艅czyk. W podskokach rzuci艂 si臋 ku
Perdicie - by艂 to bowiem jej z dawien dawna zaginiony m膮偶.
Na imi臋 mia艂 Ksi膮偶臋. Pasa偶erowie samochodu, wzruszeni jego wierno艣ci膮
wobec Perdity, natychmiast zaproponowali Poczciwi艅skim, 偶e mog膮 im go
odda膰. Przyznali, 偶e ciesz膮 si臋, i偶 trafi艂 w dobre r臋ce, bo oni ci膮gle
wyje偶d偶aj膮 za granic臋 i musz膮 go zostawia膰 na przechowanie w schroniskach.
Ksi膮偶臋 by艂 wniebowzi臋ty. Po pierwsze dlatego, 偶e nie chcia艂 si臋 rozstawa膰 z
Perdit膮, a po drugie potrafi艂 rozpozna膰 prawdziwych przyjaci贸艂 ju偶 na
pierwszy rzut oka.
Tak wi臋c, w sile stu jeden ps贸w, dalmaty艅czyki wyruszy艂y do Suffolk.
Siedzia艂y w autobusie na siedzeniach i wygl膮da艂y przez okna. Ludzie, kt贸rzy
widzieli je po drodze, wiwatowali na ich cze艣膰 - bo tyle ju偶 pisano o nich
w gazetach, 偶e sta艂y si臋 naprawd臋 s艂awne. Na trasie przejazdu zebra艂y si臋
te偶 t艂umy ps贸w, bo wie艣膰 o przeprowadzce rozesz艂a si臋 podczas Szczekania o
Zmierzchu. Wszystkie psy pozdrawia艂y ich szczekaniem, a 偶e dalmaty艅czyki
odpowiada艂y w ten sam spos贸b, w autobusie panowa艂 nies艂ychany zgie艂k.
Poczciwi艅skim to nie przeszkadza艂o. Uwa偶ali, 偶e radosne poszczekiwanie
brzmi bardzo przyjemnie.
Ksi膮偶臋 w pierwszej chwili by艂 nieco onie艣mielony, wi臋c pan Poczciwi艅ski
usiad艂 obok niego i szturchn膮艂 go tak, jak to lubi膮 niekt贸re du偶e psy.
(Szturchni臋cie powinno by膰 silne, ale bez przesady; musi sprawia膰
przyjemno艣膰, a nie b贸l. Pan Poczciwi艅ski uchodzi艂 za artyst臋 w
poszturchiwaniu ps贸w). Ksi膮偶臋 zab臋bni艂 ogonem, po czym znienacka skubn膮艂
pana Poczciwi艅skiego w ucho, co zosta艂o przyj臋te z wyra藕nym zadowoleniem.
Od tej pory przystojny m膮偶 Perdity czu艂 si臋 ju偶 pe艂noprawnym cz艂onkiem
rodziny.
Gdy dotarli do Dympling, wszyscy mieszka艅cy wioski wyszli im na
spotkanie, na czele z Owczarkiem, bur膮 kotk膮 i Tomkiem Tompkinsem (krowy
mucza艂y czule z farmy). Tomek mia艂 ze sob膮 niebieski w贸zek i Resztka w
pierwszej chwili poczu艂a uk艂ucie zazdro艣ci, ale cieszy艂a si臋, 偶e jest ju偶
na tyle silna, by m贸c si臋 obej艣膰 bez w贸zka.
Bia艂a perska kotka, od pewnego czasu przeurocza (uprzejmo艣膰 ludzi udziela
si臋 kotom), odnios艂a si臋 do burej kotki nadzwyczaj 艂askawie. Tak nawi膮za艂a
si臋 ich trwa艂a przyja藕艅.
W ko艅cu autobus min膮艂 otwarte wrota Czarciego Dworu. W stawie odbija艂 si臋
bia艂y dom z mu艣linowymi zas艂onami we wszystkich oknach. Front budynku nadal
przypomina艂 twarz - ale teraz mia艂a ona bardzo przyjemny wyraz.
Nianie czeka艂y w otwartych drzwiach dworku. Wychodz膮c Poczciwi艅skim na
spotkanie, niania Lokajska powiedzia艂a:
- Czy wiecie, 偶e na dachu jest antena telewizyjna?
Na co niania Kucharska doda艂a:
- Gdyby艣my jej nie u偶ywali, by艂oby to zwyczajne marnotrawstwo.
Pan Poczciwi艅ski zorientowa艂 si臋, 偶e nianie chcia艂yby mie膰 w kuchni
telewizor, wi臋c od razu im to zaproponowa艂. Pongo i Mimi ucieszyli si臋,
wiedz膮c, jak bardzo ich najmniejsza c贸rka t臋skni za telewizj膮.
A jednak cho膰 Resztka sp臋dzi艂a wiele mi艂ych godzin przed telewizorem w
ciep艂ej kuchni, to ch臋tniej wraca艂a my艣l膮 do tej innej telewizji... do
nieruchomej, niemej sceny, kt贸r膮 ogl膮da艂a w Wigili臋, kiedy pozosta艂e
szczeni臋ta spa艂y spokojnie w tym dziwnym, wynios艂ym budynku. Cz臋sto
rozmy艣la艂a o tym gmachu, zastanawiaj膮c si臋, kto w nim mieszka. By艂a pewna,
偶e to kto艣 niesko艅czenie dobry... bo przed ka偶dym z licznych krzese艂ek
znajdowa艂y si臋 tam wy艂o偶one dywanikami psie pos艂ania, rozmiarem w sam raz
dla szczeni膮t.