przycisnął dziewczynkę do siebie. Szybko potarł watką jej rękę, coś tak, że spojrzała prosto na niego, i wbił igłę. Dziewczynka otworzy, buzię z grymasem bólu. Trysnęły łzy. Kilku stojących w kolejce chłopcj? zachichotało bez większego entuzjazmu. A potem Ben wyciągnął jgu i zabandażował ramię. Wszystko to nie trwało dłużej niż pięć sekund.
Dziewczynka nadal płakała. Ben spojrzał na nas. Pam podbiegła 4, dziewczynki i rozwinęła lizak. Kiedy to nie poskutkowało, przytuliła dziecko
Następny — powiedział Ben. Podszedł do niego maty, pyzaty chłopiec
Wpatrywał się we własne ramie. Zaciśniętymi pięściami uderzał się po udach
Ben sięgnął po tampon.
Już po wszystkim, Angie — powiedziała Pam odprowadzając dziew
czynkę do drzwi. — Byłaś bardzo dzielna! — Dziewczynka pociągała nosem
i ssała lizak, biały patyczek drżał w jej ustach. — Mamy gości z kontynentu,
kochanie. Oto Angelina. Ma siedem i pół roku i jest bardzo dzielna.
— Zauważyliśmy — powiedziała Robin.
Dziewczynka otarła jedno oko.
— Ci państwo przyjechali do nas aż z Kalifornii — powiedziała Pam. -
Wiesz, gdzie to jest?
Angelina wybąkała coś, ssąc lizak.
Co mówisz, kochanie?
Disney land.
Właśnie. — Pam pogładziła ją po włosach i wyprowadziła na
zewnątrz. Patrzyła, jak dziewczynka biegnie do kościoła.
Przez ten czas Ben zaszczepił dwoje następnych dzieci. Pracował szybko, rytmicznie jak maszyna. Pam stanęła koło nas, pocieszała dzieci i pilnowała, jak wychodziły.
Jeszcze są lekcje — wyjaśniła nam.
Kto je uczy? — spytałem. — Ksiądz?
Nie, nie mamy tu księdza. Ojciec Marnot został odwołany zeszłej
wiosny, a siostra June właśnie wyjechała na Guam — ma raka piersi.
Zastępuje ją Claire — żonaBena. A kilka matek pomaga jej od czasu do czasu.
Obok nas przeszło następne płaczące dziecko.
— Także powinnam zrobić jeszcze parę zastrzyków — powiedział
Pam — ale Ben tak sobie dobrze radzi. Ja nienawidzę zadawania bólu.
Cheryl zamiatała schody, ale gdy nas zobaczyła, przerwała pracę.
Doktor Bili prosił, żebym wam to oddała. — Wręczyła mi skra*6*
żółtego papieru w linie. Moreland napisał: „Dzwonił det. Milo Sturgis, o v
rano czasu Aruk". I numer zachodniego Hollywood. Jego numer domowy-
To oznacza pierwszą w nocy czasu Los Angeles — stwierdź*
Robin. — Ciekawe, o co mu chodzi.
Wiesz, jaki z niego nocny marek. Pewnie coś z domem i próbo**
nas złapać w porze odpowiedniej dla nas.
88
Mamy tu teraz wpół do pierwszej. Czy powinniśmy zaczekać? Jeżeli był na nogach półtorej godziny temu, to prawdopodobnie nadal
Wzmianka o domu sprawiła, że jej twarz stężała. Robin zerknęła na
Cheryl stała, przysłuchując się naszej rozmowie. Kiedy spojrzałem na nią,
•mieniła się i powróciła do zamiatania.
__ Czy możemy stąd zadzwonić do Stanów?
___ Telefon jest w pokoju — odparła zaskoczona.
__ Czy doktor Bili już wrócił?
Tak — odparła po namyśle. •'..
Gdzie jest? ••; .«:,-v
__ W swojej pracowni.
Zawróciliśmy na wybieg po Spike'a. Natychmiast przerwał zabawę z KiKo i podbiegł do Robin. Małpka wspięła się na gałąź i lekko jak piórko wylądowała mi na ramieniu. Mała, sucha łapka chwyciła mnie za kark. Musiała być niedawno myta migdałowym szamponem, ale jej futerko i tak zachowało woń znaną mi z zoo.
Wszyscy razem skierowaliśmy się do domu.
Chciałabym się odświeżyć — powiedziała Robin.
A ja pójdę do Morelanda i zapytam, czy mogę zadzwonić do Los
Angeles.
Robin weszła do domu. KiKo zeskoczyła z mego ramienia i pobiegła za nią i Spike'em. Zapukałem do drzwi biura Morelanda.
Proszę wejść — odpowiedział, ale drzwi były zamknięte i musiałem
zaczekać, aż mi otworzy.
Przepraszam — powiedział. — Jak się pływało?
Fantastycznie.
Trzyma! w ręku ogryzek ołówka i sprawiał wrażenie roztargnionego. Jego
biuro było tej samej wielkości, jak to, które przeznaczył dla mnie, ale ściany
"tiały kolor bladozielony, a umeblowanie składało się wyłącznie z taniego
^talowego biurka i krzesła. Luźno porozrzucane i związane papiery zaścielały
•otowe podłogi. Biurko także było nimi zarzucone, chociaż pośrodku
'Ważyłem jedną wysoką, starannie ułożoną stertę. Kserokopie z czasopism.
| samym wierzchu leżał artykuł, który napisałem wiele lat temu na temat
ttfua dziecięcych fobii. Moje nazwisko zostało podkreślone na czerwono.
Drzwi do pracowni były otwarte. Stoły, zlewki, butelki, probówki na
^ach, waga szalkowa i jakieś inne wyposażenie, którego nie znalem.
* Wagi stał wysoki słój pełen szarobrązowych kuleczek, którymi Moreland
tił swoje owady. Za nim mniejszy pojemnik z jakimś brązowawym płynem.
- O co chodzi? — zapytał, zdejmując okulary. Najwyraźniej w czymś
^szkodziłem.
89