WYSTARCZY JEDNO MAGICZNE SŁOWO
Prolog
- Severusie, nie jestem pewien, czy mnie dobrze zrozumiałeś - głos Dumbledore'a był cichy i spokojny. - Chciałbym, żebyś go tu przyprowadził. Mógłbyś…?
Mistrz Eliksirów nie odpowiedział. Na świecie było niewiele rzeczy, których nie życzyłby nawet najgorszemu wrogowi. Jedną z nich była rozmowa z dyrektorem Hogwartu na temat Harry'ego Pottera. Przychodząc do gabinetu był pewien, że nie usłyszy nic miłego, jednak to… Severus wzdrygnął się lekko na samą myśl, że miałby widzieć Pottera podczas wakacji. Już prędzej wolałby siedzieć w Azkabanie.
- Albusie - zaczął po chwili, starannie dobierając słowa. - Jesteś pewien, że dokładnie to sobie przemyślałeś? Skoro pan Potter jest bezpieczny u wujostwa, zabieranie go stamtąd jest odrobinę… nierozsądne. Poza tym obawiam się, że chłopak nie będzie zachwycony perspektywą spędzenia wakacji w szkole.
- Jestem pewien, Severusie, że Harry nie ma nic lepszego do roboty. - Dyrektor rzucił Snape'owi wymowne spojrzenie.
- Śledzisz go - w głosie Mistrza Eliksirów nie było zaskoczenia. - Jak zawsze. Mogłem się spodziewać… Arabella, prawda?
- Owszem - mruknął Dumbledore po chwili namysłu. - To cudowna kobieta.
Snape szczerze wątpił, czy słowo „cudowna” rzeczywiście pasowało do osoby pokroju pani Figg, jednak zatrzymał tę uwagę dla siebie.
- Czyli mogę na ciebie liczyć - dyrektor bardziej stwierdził niż zapytał, i nie czekając na odpowiedź dodał: - jak się pospieszysz, zdążycie jeszcze na kolację.
Severus westchnął ciężko świadom, że wraz z tymi słowami błyskotliwa rozmowa dotycząca Harry'ego Pottera dobiegła końca. Rozmowa, na której przebieg i tak nie miał wpływu. Z ociąganiem opuścił gabinet dyrektora. Nie spieszył się, jednak nie dlatego, że miał ochotę jeszcze chwilę z nim pogawędzić, broń boże. Po prostu czuł się zmęczony.
- Cholerny starzec - warknął w przestrzeń, gdy po kilku minutach znalazł się już w swoich komnatach. - Jak zawsze postawił na swoim.
Westchnął. Mógł to przecież przewidzieć. Dumbledore nie miał zwyczaju pytać go o zdanie, zanim coś postanowił. I chociaż Snape nie miał pojęcia, jaki tym razem plan obmyślił dyrektor, nawet nie miał ochoty się nad tym zastanawiać. Bardziej martwił go fakt, że znów będzie musiał nosić maskę bezwzględnego i okrutnego nauczyciela. Mimo wszystko przecież jemu też należały się wakacje. Ta cała szopka…
Westchnął po raz ostatni, po czym, przebrawszy się w mugolskie ciuchy, ruszył na spotkanie z Harrym Potterem. Pocieszał się w myślach, że jakoś to będzie, że Hogwart jest duży i na pewno nie będą się zbyt często spotykać. Wystarczy, że zrezygnuje ze wspólnych posiłków i nawet nie zauważy, że Potter jest gdzieś w pobliżu. Jak bardzo się mylił…
Rozdział: 1
Tego dnia w domu przy Privet Driver numer cztery od samego rana trwały gorączkowe przygotowania. Petunia Dursley wstała jeszcze przed świtem, by zdążyć z ugotowaniem obiadu, a jej mąż tuż po śniadaniu pojechał po zakupy. Nawet Dudley został zmuszony do posprzątania swojego pokoju. Jednym słowem wszyscy uwijali się, jak mogli najszybciej, by zdążyć z przyszykowaniem domu na przyjęcie gości.
Cóż, prawie wszyscy. Harry Potter, zamiast pomagać wujostwu, siedział w swojej sypialni i pisał list. Było kilka minut po jedenastej, gdy usłyszał natarczywe pukanie do drzwi.
- Proszę - mruknął bez entuzjazmu, skrobiąc na pergaminie ostatnie zdanie.
Do pokoju weszła ciotka Petunia i, nie czekając, aż chłopak chociażby na nią spojrzy, warknęła:
- Veron wrócił. Na dół.
- Już idę, tylko się podpiszę i…
- Na dół, ale już - przerwała mu i naglącym gestem wskazała drzwi.
Harry nie miał wyjścia. Powoli podniósł się z krzesła i minął ciotkę. Zszedł do salonu, gdzie zastał wujka Verona, wygodnie rozpartego w fotelu. Kilka minut później pojawił się również Dudley z matką.
- Tak. - Pan Dursley zamyślił się na chwilę. - Tak. Dziś jest ten wielki dzień. Tak… Petunio, wszystko gotowe?
Pani Dursley skinęła głową.
- Dudley. - Wzrok Verona spoczął na płowowłosym chłopcu o wyglądzie dobrze utuczonego prosiaka. - Pokój…?
- Posprzątany - zapewnił chłopak.
Pan Dursley wyglądał na zadowolonego. Rozparł się jeszcze wygodniej w fotelu i kontynuował:
- Dobrze… skoro tak, to nie mam już nic do powiedzenia. Możecie się rozejść.
Harry odwrócił się na pięcie i już miał wrócić do swojej sypialni, by dokończyć list, gdy usłyszał nieprzyjazne warknięcie wuja:
- Ty zostajesz. Musimy sobie jeszcze porozmawiać.
Dudley uśmiechnął się do Harry'ego złośliwie i najszybciej, jak tylko mógł, opuścił salon. Harry spuścił głowę i poczekał, aż ciotka Petunia wróci do swoich zajęć w kuchni, po czym pytająco spojrzał na wujka.
- Siadaj - w głosie Verona wyczuć można było nerwowość. Dopiero, gdy Harry zajął miejsce w drugim fotelu, kontynuował: - Jak zapewne wiesz, pan Locke jest bardzo bogatym człowiekiem…
Harry wiedział o tym doskonale. Od początku wakacji w domu nie mówiło się o niczym innym, jak tylko o zarobkach pana Locke, jego niesamowitych sukcesach w grze w golfa oraz o nowym futrze, jakie zakupił żonie. Fakt, że był środek lata i doprawdy futro z gronostajów nie było w tym momencie pani Locke specjalnie potrzebne, najwyraźniej zupełnie umknął rodzinie Dursleyów.
Wuj Veron mówił dalej. O tym, że państwo Locke mają małego, uroczego syna, który również zjawi się na obiedzie, oraz o tym, że pan Locke na pewno zechce złożyć duże zamówienie na świdry, jak tylko pozna bliżej jego, Petunię i Dudleya.
- A ty co będziesz robił w czasie obiadu? - zakończył swoją wypowiedź pan Dursley i utkwił świdrujące spojrzenie w Harry'm.
- Siedział cicho w swoim pokoju, udając że mnie nie ma? - zapytał z nadzieją chłopak.
Nie byłoby to takie złe. Mógłby napisać list do Rona, czy nawet trochę się pouczyć. Przynajmniej szansa, że zdaży się jakieś nieszczęście, znacząco by zmalała.
- Otóż nie - głos wuja przerwał rozmyślania Harry'ego. - Ty zajmiesz się dzieckiem. Dudley spędzi całe popołudnie z nami, dorosłymi. Musi się uczyć, jak się załatwia interesy. A ty tuż po obiedzie weźmiesz na górę Johnatana i zrobisz wszystko, żeby chłopak czuł się tu jak najlepiej. Zrozumiano?
Harry kiwnął nieznacznie głową. Jeszcze tylko tego mu brakowało. Miał szczerą nadzieję, że ta wizyta nie skończy się tak tragicznie jak ta cztery lata temu, kiedy to Zgredek za wszelką cenę chciał mu uratować życie. Wuj Veron zapewne też o tym pomyślał, gdyż na jego twarzy nagle pojawił się wściekły wyraz.
- Czy to wszystko? - zapytał pospiesznie Harry, nie mając ochoty wysłuchiwać kazań, które wuj zapewne miał zamiar mu zaserwować.
- Jeśli zepsujesz mi tę wizytę, jak to było z Masonami - zaczął cicho wuj, wykrzywiając ze złości usta - nie wyjdziesz z komórki do końca życia. I nie interesuje mnie, co na to powiedzą twoi pokręceni przyjaciele. Rozumiesz?
Harry kiwną potakująco głową i wstał.
- Jeszcze jedno - mruknął pan Dursley, starając się nadać swojemu głosowi przyjazny ton . - Napisałeś do tych ludzi? Że wszystko jest w porządku?
- Właśnie kończę - Harry uśmiechnął się z przymusem.
- Napisałeś, że dobrze cię traktujemy? - upewnił się wuj Veron.
Harry przytaknął, na co pan Dursley wyraźnie się rozluźnił.
- Możesz odejść - mruknął i zabrał się za czytanie gazety.
Harry posłusznie wrócił do swojej sypialni i dokończył list. Zanim zdążył zwinąć porządnie pergamin, Hedwiga usiadła mu na ramieniu i zaczęła lekko szczypać w ucho.
- No już, już - uśmiechnął się Harry, przywiązując jej list do nóżki. - Dawno nie latałaś, co? Przyda ci się mała wyprawa. Zanieś to do Zakonu.
Hedwiga szczypnęła go po raz ostatni, po czym wyleciała przez otwarte na oścież okno. Harry spojrzał na zegarek. Dochodziła dwunasta, co oznaczało, że goście zjawią się za godzinę. Obrzucił pokój krytycznym wzrokiem. Nie było źle, wystarczy schować klatkę Hedwigi i pokój będzie wyglądał całkiem przyzwoicie. Już miał się zabrać za jakieś porządki, gdy drzwi do sypialni otworzyły się, ukazując ciotkę Petunię.
- Jak tu brudno - wykrzyknęła pani Dursley podchodząc do biurka. - Tu jest kurz! Przecież nie można wpuścić chłopaka do takiego bałaganu!
- Jakiego bałaganu - próbował bronić się Harry. - To tylko kilka piór sowy i …
- Przebierz się - przerwała mu ostro ciotka. Ona w porównaniu do wuja nie starała się być miła. - Veron kupił ci specjalnie jakieś ubranie, przecież nie możesz tak wyglądać. Położyłam je w łazience. No już, uciekaj, ja tu w tym czasie ogarnę…
Harry czmychnął do łazienki, gdzie rzeczywiście, na jednej z szafeczek, idealnie złożone, leżało jego nowe ubranie. Nic specjalnego, zwykłe, czarne jeansy i T-shirt. Chłopiec z pewną ulgą zdjął z siebie stare ciuchy Dudleya, w których czuł się czasem jakby chodził w namiocie cyrkowym, po czym przymierzył nowe ubrania. Wyglądał o niebo lepiej. Po raz pierwszy krótki rękaw sięgał mu do połowy ramienia, nie zaś do nadgarstka. I nawet nie musiał podwijać nogawek spodni, by upewnić się, że ma stopy.
- Nie będzie źle - wyszeptał Harry, po raz ostatni patrząc w lustro. - Wystarczy uważać…
Wcale nie był tego taki pewien. Fakt, że Hedwiga była poza domem, dawał pewne nadzieje, że to spotkanie nie zostanie zrujnowane przez hałasującą sowę, jednak… miał złe przeczucia.
Bez pośpiechu wrócił do swojej sypialni, niosąc w ręku stare ubrania Dudleya i… zamarł. Pokój, gdy go opuszczał, był czysty. Teraz po prostu lśnił. Podłoga wyglądała tak, jakby ciotka Petunia od samego rana szorowała ją i pastowała, klatka Hedwigi zniknęła z pola widzenia… Harry miał wrażenie, że w tej rodzinie nie tylko jego matka była czarownicą.
- Przebrałeś się już? - rzuciła niedbale ciotka Petunia, kończąc zamiatanie kurzy na jednym z regałów.
- Ta…tak - wyjąkał Harry, nadal nie bardzo wierząc swoim oczom.
- Świetnie, idź do salonu - fuknęła ciotka, patrząc na niego z lekką odrazą. - I uczesz włosy. Wyglądasz… jak twój ojciec.
Harry spojrzał na nią ze złością. Powiedziała te słowa takim tonem, jakby podobieństwo do Jamesa było najgorszą rzeczą na świecie. Powiedziała jak… Snape.
Harry nie wiedział, skąd nagle przyszedł mu do głowy Mistrz Eliksirów, ale wolał się w to nie wgłębiać. Miał zamiar przeżyć dzisiejszą wizytę nie robiąc żadnego głupstwa, a porównywanie ciotki do najbardziej znienawidzonego nauczyciela nie wróżyło dobrze. Harry miał wrażenie, że jeszcze jeden taki tekst i Petunię spotka podobny los, co ciocię Marge.
- No rusz się, czemu stoisz jak kołek - warknęła ciotka ze złością. - Państwo Locke zaraz przyjdą, a ja jestem jeszcze nieprzebrana…
Harry poczekał, aż Petunia opuści jego pokój, po czym włożył stare ubrania Dudleya do szafy i udał się do salonu. Wuj Veron nadal siedział w fotelu, teraz jednak miał na sobie nowy, prążkowany garnitur.
- Do kuchni - mruknął nawet nie podnosząc głowy znad gazety. - Petunia po ciebie przyjdzie.
Harry, coraz bardziej zdenerwowany takim traktowaniem, udał się we wskazane miejsce. Nie, żeby się do tego nie przyzwyczaił przez tyle lat, jednak… mimo wszystko mogliby go tu traktować jak normalnego człowieka.
- Marzenie - warknął wściekle chłopak i usiadł przy stole. Pozostało mu tylko czekać.
Równo z wybiciem godziny trzynastej rozległ się dzwonek, oznajmiający przybycie gości. Harry usłyszał przesadnie miły głos wuja Verona, mówiący, że obiad zaraz zostanie podany. Kilka sekund później do kuchni weszła ciotka Petunia.
- No rusz się - warknęła, widząc siostrzeńca. - Do salonu, ale już. I nie rób głupot. Najlepiej w ogóle się nie odzywaj.
Harry, nie widząc innego wyjścia, bez entuzjazmu poszedł do salonu, gdzie ujrzał wuja Verona oraz trzy nieznane mu dotąd osoby. Jedną z nich był zapewne pan Locke, wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o władczym spojrzeniu i pociągłej twarzy. Towarzyszyła mu szczupła blondynka, trzymająca za rękę na oko dziesięcioletniego chłopczyka…
Harry zamarł. Dziecko wyglądało jak młodsza wersja Dracona Malfoya. Jasne cera, prawie białe włosy… nawet podobny wyraz twarzy. Chłopczyk potoczył obojętnym wzrokiem po salonie, po czym utkwił spojrzenie w Harry'm.
- Dudley zaraz zejdzie, rozumie pan, jest trochę nieśmiały - mówił w tym czasie wuj Veron, nie zauważywszy nadejścia Pottera. - Jest jeszcze jeden chłopak, ale on jest nie do końca zdrowy… - wuj rzucił panu Locke znaczące spojrzenie. - Adoptowany, tak… ciężki przypadek, proszę nie zwracać na niego uwagi…
Harry odchrząknął, żeby zaznaczyć swoją obecność. Pan Dursley odwrócił się i rzucił mu ostre spojrzenie.
- Tak, to on… Harry, przywitaj się z państwem… - powiedział całkiem przyjaznym tonem. Gdyby Harry go nie znał, mógłby pomyśleć, że jest całkiem miły.
Pan Locke zmierzył Harry'ego od stóp do głów niechętnym spojrzeniem, po czym zwrócił się do Verona:
- Zamiast wymieniać się bezużytecznymi grzecznościami, moglibyśmy od razu przejść do interesów.
Pan Dursley otworzył lekko usta, jakby nie wiedząc, co powiedzieć.
- Eee… tak - wydukał wreszcie - tak… interesy… Oczywiście… proszę usiąść, Petunia zaraz poda obiad…
- Jesteśmy po obiedzie - odezwała się po raz pierwszy pani Locke, zajmując jednak miejsce przy stole.
Veron jeszcze raz wyglądał, jakby nie bardzo wiedział jak się zachować.
- To ja powiem Petunii, że państwo już jedli - wydukał, lekko czerwieniejąc na twarzy.
Harry odczuł pewną satysfakcję widząc, że nie wszystko idzie po myśli wuja. Tym razem nie była to przynajmniej jego wina. Żadnych niespodziewanych sów, lewitujących talerzy…
- Harry, zajmij się Johnatanem - głos wuja na nowo stał się miły i stanowczy. - Weź go na górę, no już…
- To bezpieczne? - przerwała mu natychmiast pani Locke, patrząc na Harry'ego niepewnie. - On nie jest groźny?
- Nie, nie - zapewnił ją pan Dursley. - Jest bardzo spokojny, prawda Harry?
Harry miał wrażenie, że jeśli przypadkiem nie będzie bardzo spokojny, spotka go śmierć w strasznych męczarniach. Pokiwał więc posłusznie głową, po czym zaprowadził chłopczyka do swojego pokoju. Nie zdążył jeszcze zamknąć porządnie drzwi, gdy Jahnatan wypalił:
- To prawda, że jesteś chory psychicznie?
Harry miał ochotę go udusić. Nie dość, że dzieciak wyglądał jak młodsza wersja Malfoya, to jeszcze zadawał równie głupie pytania.
- Nie - mruknął jednak, powstrzymując emocje.
- Mój tata - zaczął mówić blondyn, pretensjonalnie przeciągając sylaby - mówił, że ten twój wujek jest strasznie ograniczony…
Harry wolał się nie wypowiadać na ten temat. Nie chodziło nawet o to, że zgadzał się pod tym względem z panem Locke. Nie chciał mieć problemów, jakby przypadkiem Johnatan zechciał się podzielić z wujostwem jego opinią.
- To co masz tu ciekawego? - zapytał chłopczyk, rozglądając się po pokoju.
- Tak właściwie to… nic. Znaczy się… - Harry z przerażeniem odkrył, że tak właściwie nie ma czym zająć nieszczęsnego dziesięciolatka. - No nie wiem…
- Czyli co będziemy robić? - chłopiec uśmiechnął się ironicznie. - Siedzieć tak i… patrzeć w ścianę? Często tak robisz?
Harry musiał przyznać, że jak na swój wiek, chłopak był dość wygadany. Kwestia genów, zapewne.
- A co masz w szafie? - powiedział nagle Johnatan i nie czekając na odpowiedź postanowił sam się o tym przekonać. - Uooo, ale to wielkie… po co Ci takie ogromniaste spodnie?
Harry jęknął w duchu. Ta wizyta zapowiadała się coraz mniej ciekawie.
- To moje ubranie - mruknął niechętnie. - Dostałem je po Dudleyu.
- Ale on musi być gruby - na twarzy chłopca pojawił się złośliwy uśmiech. - Jak hipopotam…
I znów Harry musiał się mocno powstrzymywać, przed skomentowaniem słów chłopca. Miał wrażenie, że słowo „wieloryb” lepiej pasowało do Dudleya. Niewiele brakowało, żeby jego kuzyn przestał się mieścić w drzwiach.
- Przymierz to - rzucił niedbałym tonem blondyn, wyciągając z szafy najbardziej rozciągniętą i zniszczoną szarą koszulę. - Chcę zobaczyć, jak w tym wyglądasz.
Harry zacisnął zęby ze złości. Słowa wuja Verona „zrobisz wszystko, żeby chłopak czuł się tu jak najlepiej” dźwięczały mu jeszcze w uszach. Nie miał wyboru, jeśli chciał dotrwać do końca wakacji nie będąc zamkniętym w ciasnej komórce na miotły. Musiał wykonać każdy rozkaz chłopca. Wziął więc od niego koszulę i nałożył ją na nowy, czarny T-shirt.
- Jeszcze spodnie - dzieciak najwyraźniej dobrze się bawił. - Wyglądasz jak w pokrowcu na samolot.
Co do tego, Harry nie miał wątpliwości. Chcąc, nie chcąc, założył również spodnie i ze złością spojrzał na Johnatana.
- Coś jeszcze? - zapytał z przekąsem.
Chłopiec zamyślił się. Jeszcze raz zerknął na zawartość szafy, po czym wykrzywił usta w nieprzyjaznym uśmiechu.
- Na razie nie. Nie masz tu nic ciekawego? - potoczył wzrokiem po pokoju. - Nic? Żadnego komputera, telewizora, no cokolwiek?
- Nic - przyznał Harry. - Znaczy się, mam książki, ale wątpię, żeby cię zainteresowały…
Blondyn westchnął przeciągle.
- Czyli co będziemy robić? - zapytał cierpiętniczym tonem. - Co TY zwykle robisz?
Harry zamyślił się na chwilę. Nie bardzo wiedział, co mu powiedzieć. Że tak właściwie, to zwykle ratuje świat przed Voldemortem? Że u Dursleyów pisze listy i wysyła je przez sowę do przyjaciół? Że w szkole najlepiej wychodzi mu latanie na miotle?
- Ja nic nie robię - mruknął wreszcie, czerwieniejąc na twarzy.
- Nic? - Johnatan był wyraźnie poruszony. - Tak sobie siedzisz sam w pokoju i tyle? Nic dziwnego, że cię rodzice porzucili.
Harry zacisnął zęby ze złości. Miał straszliwą ochotę wyciągnąć ze skrytki pod łóżkiem różdżkę i miotnąć w blondyna jakimś przekleństwem.
- Moi rodzice mnie nie porzucili - wyszeptał tłumiąc wszystkie emocje. - Oni nie żyją.
- I nie masz już nikogo? - na twarzy chłopczyka pojawiło się zainteresowanie. - Nikogo, poza tymi na dole, co mój tata mówi, że są cofnięci w rozwoju?
- Nikogo - warknął Harry, siadając na łóżku i targając ze złości i tak zmierzwione włosy. - Zresztą, nie powinno cię to obchodzić…
- Ale jak umarli? - przerwał mu Johnatan, zajmując miejsce na parapecie. - Wypadek? Samobójstwo?
Harry zamknął oczy. Nakazał sobie spokój. Przecież to nie możliwe, żeby jeden głupi dzieciak był w stanie wyprowadzić go z równowagi. Nie teraz, gdy wreszcie udało mu się o wszystkim zapomnieć…
- Morderstwo? - zgadywał dalej blondynek. - Sam ich wszystkich zabiłeś? Podobno nienormalni są do tego zdolni, mój tata mówił mi…
Nagle szyba w oknie pękła z trzaskiem, a odłamki szkła rozprysły się po całym pokoju. Johnatan krzyknął i upad na ziemię, zakrywając dłońmi twarz. Harry zdążył pomyśleć tylko, że już po nim, gdy do pokoju wpadli Dursleyowie.
- Ty! - wuj Veron, czerwony na twarzy dopadł do Harry'ego i złapał go za kark. - Ty…
Nie zdążył dokończyć myśli, gdyż do pokoju weszła pani Locke i, ujrzawszy swojego syna leżącego na podłodze, zaczęła krzyczeć. Ciotka Petunia w tym czasie podbiegła do Johnatana i przewróciła go na plecy. Chłopiec płakał. Wszędzie, na policzkach, czole, miał powbijane odłamki szkła. Jakimś cudem żaden fragment szyby nie trafił go w oko.
- Ty! - wrzeszczał w tym czasie pan Dursley, szarpiąc Harry'ego w stronę drzwi. - Ty… jak mogłeś mu to zrobić, ty… - najwyraźniej nie był w stanie dobrać wystarczająco obraźliwego epitetu, więc ciągnął dalej: - nie obchodzi mnie, co powiedzą ci ludzie… Nie wyjdziesz z komórki do końca życia, osobiście o to zadbam.
Harry starał się wyrwać, jednak wuj był od niego dużo silniejszy. Na nic zdały się kopniaki, czy próby ugryzienia. Bez różdżki nie mógł nic zrobić.
- Zabiję cię - wysyczał jeszcze wuj, wpychając Harry'ego do komórki. - Zabiję, niech no tylko oni wyjdą, jak słowo daję…
- Ja nie chciałem - zaczął mówić Harry, jednak w jego głosie nie było skruchy.
Słowa te i tak nie dały rezultatu. Wuj warknął tylko pod nosem jakieś przekleństwo, po czym zamknął komórkę na klucz.
Harry został sam w ciemnym pomieszczeniu. Był zły. Był tak cholernie zły, że miał ochotę rozwalić wszystko, co wpadłoby mu w ręce. Wybór padł na drzwi.
- Wypuść mnie! - wrzasnął Harry. - Nie możesz mnie tu trzymać, ja nie chciałem…
To nie była prawda. Chciał. I nawet cieszył się, że chłopaka poraniła ta nieszczęsna szyba. Od początku wakacji nie myślał o śmierci Syriusza, nie zastanawiał się nad tym… Udawał, że wszystko jest w porządku, że jego ojciec chrzestny żyje, tylko chwilowo nie mają się jak skontaktować. Słowa Johnatana sprawiły jednak, że ból powrócił.
- Wypuśćcie mnie! - krzyczał Harry, waląc pięściami o drzwi. Nie miał nadziei, że ktoś go wysłucha, po prostu musiał się jakoś wyładować. - Wypuśćcie!
Poczuł jak jedna, gorąca łza spływa mu po policzku. Wiedział, czemu słowa chłopca tak bardzo go zdenerwowały.
- Ja go zabiłem - wyszeptał do siebie, nie zaprzestając walenia w drzwi. - Ja… Przeze mnie Syriusz nie żyje…
Wydarzenia z piątej klasy, o których tak bardzo starał się zapomnieć, powróciły ze zdwojoną mocą.
- Wypuśćcie mnie! - krzyknął po raz ostatni Harry i już miał zamiar położyć się na łóżku, w którym spał do jedenastego roku życia, gdy usłyszał szczęk zamka.
Ze zdziwieniem stwierdził, że drzwi komórki otwierają się z trzaskiem, ukazując chudego, ubranego na czarno mężczyznę.
- Potter, co ty tu robisz, do cholery? - Harry aż za dobrze znał ten ironiczny zimny głos.
Przed nim stał Snape. Chłopak otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak nic sensownego nie przyszło mu do głowy. Żadna cięta riposta nie przychodziła mu do głowy.
- Rusz się Potter, nie mamy czasu - mruknął w tym czasie Snape, odwracając się na pięcie i idąc w stronę schodów.
Harry'emu coś w nim nie pasowało. Był jakiś taki inny niż w szkole… Dopiero po chwili zorientował się, że mężczyzna ubrany jest po mugolsku, w czarne spodnie i koszulę. I umył włosy.
- Snape - wykrztusił wreszcie chłopak, gdy tylko udało mi się dojść do zmysłów.
- Profesor Snape, Potter - uściślił nauczyciel, rzucając Harry'emu jeden ze swoich najbardziej groźnych uśmiechów. - Nie zapominaj się.
- Ja... tak - Harry był zbyt osłupiały, żeby przypomnieć sobie, jak bardzo nienawidzi Mistrza Eliksirów. - Ja się tylko zastanawiałem, co pan tu robi…
Severus westchnął ciężko.
- Idiota - syknął, patrząc Harry'emu prosto w oczy. - A jak myślisz, Potter? Czy wyglądam ci na osobę, która z własnej woli wpada do ciebie z wizytą?
- No… nie - przyznał Harry.
- Więc może wysilisz chodź raz to, co przeciętny człowiek nazywa mózgiem i pomyślisz? Wymagam zbyt wiele?
Harry prychnął z oburzeniem.
- Ale ja myślę, ja tylko… - zaczął się gorączkowo tłumaczyć - ja tylko nie rozumiem, co pan robi w moim domu w czasie wakacji…
- Spakuj się - przerwał mu spokojnie Snape. - Weź wszystko, co ci będzie potrzebne w Hogwarcie. I bądź łaskaw się pospieszyć, nie mam całego dnia na ratowanie ci karku. Dyrektor nie płaci mi za nadgodziny.
Harry machinalnie poszedł do swojej sypialni i stwierdził, że rozbita szyba z powrotem była na swoim miejscu, tak jakby całe zajście z Johnatanem nigdy się nie zdarzyło. Pośpiesznie spakował wszystkie swoje podręczniki i ubrania do kufra, wyciągnął ze skrytki pod łóżkiem różdżkę, po czym chwycił w rękę klatkę Hedwigi i nie bez trudu zszedł na dół. W salonie o mało nie dostał zawału, gdyż ujrzał zarówno Dursleyów jak i państwa Locke siedzących przy stole i zajadających obiad. Na twarzy Johnatana nie było śladu po odłamkach szkła. Jedynie lekko rozkojarzony wzrok zebranych osób sugerował, że ktoś potraktował ich Zaklęciem Zapomnienia.
- Potter, możesz mi powiedzieć, gdzie tu jest jakiś normalny kominek? - cichy, nieprzyjazny głos profesora Snape'a gwałtownie przerwał mu rozmyślania.
Chłopak odwrócił się w stronę nauczyciela i zamarł. Gdyby nie zaskoczenie, zapewne zacząłby się panicznie śmiać. Mistrz Eliksirów bowiem pochylał się nad elektrycznym wkładem do kominka i miał taką minę, jakby nie bardzo wiedział, co z nim zrobić.
- To jest jedyny kominek, sir - mruknął, podchodząc bliżej. - Ale można odłączyć to od prądu i wyjąć…
Snape posłał mu sceptyczne spojrzenie, po czym gwałtownie wyjął różdżkę i machnął nią w kierunku kominka. Elektryczny wkład z hukiem wyleciał z kominka i uderzył w ścianę. Jeszcze jedno zaklęcie i na jego miejscu, w palenisku, pojawił się ogień.
- Po kłopocie - mruknął Snape i zwrócił się do Harry'ego: - Bierz rzeczy i leć.
- Ale gdzie? - zdziwił się chłopak.
Snape wyglądał, jakby miał go zaraz rozszarpać.
- A jak myślisz, Potter? Może do domu Malfoya, co ty na to?
Harry prychnął z oburzeniem.
- Ja pytałem, co mam powiedzieć w kominku, no wie pan. - Na twarzy chłopca pojawiło się zakłopotanie. - Po prostu…
- Po prostu nie chce ci się myśleć - żachnął się Mistrz Eliksirów. - Do gabinetu dyrektora, a gdzie myślałeś! Trzeba czasem ruszyć głową…
- I kto to mówi - oburzył się Harry. - Pan, pan twierdzi, że trzeba ruszyć głową? To nie ja rozwaliłem pół salonu, żeby usunąć elektryczny wkład do kominka! Wystarczyło odłączyć go od prądu i wyjąć. Zrobiłbym to, jakby pan powiedział magiczne słowo…
Snape, całkiem dla Harry'ego niespodziewanie, lekko się zarumienił.
- Potter nie mam czasu na brednie - warknął ze złością. - Pospiesz się. Chyba nie sądzisz że ci pomogę nieść bagaże.
Harry spojrzał na niego ze złością, po czym sam zaciągnął do kominka kufer i klatkę Hedwigi. Wziął od Snape'a garść proszku Fiuu i sypnął w ogień.
- Gabinet dyrektora, Hogwart - powiedział stając w płomieniach.
Nie zastanawiał się nad sensem podróży do szkoły. Nie myślał o tym, jak zareaguje, gdy zobaczy Dumbledore'a. W tym momencie czuł się tak zagubiony, że gdyby to Voldemort otworzył komórkę pod schodami i kazał mu się pakować, Harry pewnie by to zrobił.
Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na Mistrza Eliksirów, zanim jego sylwetka zamazała się doszczętnie i przypomniał sobie, jak bardzo go nienawidzi. Miał nadzieję, że jeżeli zrezygnuje z posiłków w Wielkiej Sali, będzie całkiem prawdopodobne, że nie spotka Snape'a aż do rozpoczęcia roku.
Rozdział: 2
Albus Dumbledore z niepokojem spojrzał na zegarek. Równo godzinę temu wysłał Severusa po Harry'ego i według wszystkich znaków na niebie i ziemi, młody Potter w każdej chwili mógł pojawić się w kominku. O ile, oczywiście, nie stało się nic złego …
Dyrektor uśmiechnął się lekko. Oczywiście, że nic się nie stało, przecież Harry był dobrze strzeżony. Sprawozdania, które co trzy dni przysyłała Arabella Figg, tylko to potwierdzały. A może nie…?
Dumbledore jeszcze raz spojrzał na zapisaną drobnym, ale mimo wszystko czytelnym, pismem kartkę. List przyszedł wczoraj wieczorem i chociaż dyrektor kilka razy go dokładnie przeczytał, nie znalazł w jego treści niczego niepokojącego. Ale może coś przeoczył? Zawsze lepiej się upewnić. Westchnął ciężko, poprawił okulary i spojrzał na kartkę po raz kolejny.
Drogi Albusie,
Na wstępie zaznaczam, że wszystko jest w porządku. Harry jest cały i zdrowy. Wygląda nawet lepiej, niż na początku wakacji, ale teraz rzadziej go widuję…
Rzadziej go widuję. Same te słowa powinny wzbudzić w nim niepokój.
Spotkałam go wczoraj, gdy wieczorem spacerował po parku. Przywitał się ze mną, sam wiesz jaki on jest grzeczny, ale najwyraźniej musiał już wracać do domu. Uśmiechnął się tylko lekko i ruszył w swoją stronę. Nawet ze mną nie porozmawiał, o nic nie zapytał, nie zainteresował się, co tam u moich kotów…
Dumbledore jeszcze raz przeczytał ten fragment, po czym westchnął. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? O nic nie zapytał. Harry Potter, chłopiec, który o wszystkim zawsze musiał wiedzieć, nie skorzystał z okazji, żeby wypytać Arabellę o sytuację w Zakonie… Niemożliwe.
Wiesz, zaczął się nawet jakby częściej uśmiechać. Słyszałam o śmierci Syriusza i nie zdziwiłabym się, jakby się chłopak załamał, a okazał się tak silny psychicznie. Wysłałam nawet Maleństwo…
Coś huknęło, odwracając uwagę Dumbledore'a od listu. Dyrektor spojrzał w stronę kominka, z którego, trochę niezdarnie, wyszedł Harry Potter. W prawej dłoni trzymał uchwyt od kufra, lewą zaś ze złością ściągnął połamane w czasie podróży okulary.
- Witaj, Harry - powiedział Dumbledore, chowając list Arabelli do szufladki w biurku. - Jak wakacje?
- Dobrze - mruknął Harry, otrzepując się z popiołu.
Nie tego dyrektor oczekiwał. Wciąż miał w pamięci młodego Pottera, pełnego gniewu i pasji. Takiego, jakim był pod koniec piątej klasy.
- Napijesz się czegoś? - zapytał trochę niepewnie, siadając w fotelu i obrzucając chłopaka badawczym wzrokiem. - Herbaty? Soku dyniowego?
- Dziękuję. - Chłopak przecząco pokręcił głową. - Jakby pan nie miał nic przeciwko, najchętniej poszedłbym do dormitorium. Chciałbym rozpakować rzeczy. Mogę?
- Oczywiście. Zostaw tu bagaże, zaraz zostaną przetransportowane do wieży Gryffindoru. Kolacja zacznie się za pół godziny i sądzę, że całe grono pedagogiczne, łącznie ze mną, byłoby bardzo zadowolone, jakbyś raczył do nas dołączyć…
- Dziękuję, profesorze, nie jestem głodny. - Harry uśmiechnął się lekko. - Chyba wcześniej się dzisiaj położę.
Już otwierał drzwi, gdy usłyszał ciche pytanie:
- Harry, wszystko w porządku?
Odwrócił się i napotkawszy badawcze spojrzenie jasnych oczu spłonął lekkim rumieńcem.
- Ja… - zaczął niepewnie, po czym nagle zamilkł, a na jego obliczu na nowo zagościł lekki, wymuszony uśmiech. - W porządku, profesorze. Proszę się nie martwić.
Znów sięgnął po klamkę, by jak najszybciej znaleźć się w upragnionym dormitorium. I tym razem, nim zdążył ją nacisnąć, usłyszał pytanie:
- Harry, nie interesuje cię, dlaczego chciałem, żebyś tu przybył?
- Nie - mruknął chłopak, tym razem nawet nie patrząc na dyrektora.
Wiedział, że nie powinien się tak do niego odnosić, jednak skoro w zeszłym roku Dumbledore pozwolił mu na rozwalenie połowy swojego gabinetu, na tę drobną niesubordynację nawet nic nie powie. Nie mylił się. Nie zatrzymywany już przez pytania, wyszedł z gabinetu i zszedł krętymi schodkami na korytarz, po czym udał się prosto do wieży.
Kilka minut zajęło mu dojście do portretu Grubej Damy, który najwyraźniej nie został powiadomiony o jego przyjeździe. Kobieta bowiem, swoim zwyczajem, zapytała go o hasło.
- Ja… nie znam hasła - powiedział Harry, niepewnie patrząc na obraz.
- Kto nie zna hasła, nie przejdzie dalej - Gruba Dama zaśmiała się perliście. - Takie są zasady.
- Ale… ale ja jestem Harry Potter. - Chłopak spojrzał na portret ze złością. - Znasz mnie przecież.
- Oczywiście, że cię znam. - Dama puściła do niego oko. - Ale to nie znaczy, że mogę cię wpuścić. Podasz mi hasło, pójdziesz dalej.
Harry jęknął w duchu, po czym skierował się w stronę gabinetu Dumbledore'a. Był zły, że dyrektor nie podał mu hasła od razu. Może zapomniał, ale co z tego? A teraz on, Harry Potter, będzie się musiał błąkać po zamku, zamiast usiąść w wygodnym fotelu w pokoju wspólnym. Zrobiłby cokolwiek, byle nie patrzeć na dyrektora, ani, nie daj boże, na któregokolwiek z nauczycieli.
Stanął przed kamienną chimerą i jęknął jeszcze raz. Nie znał przecież hasła. Teoretycznie mógł poczekać, aż dyrektor sam wyjdzie z gabinetu na kolację, ale istniało też prawdopodobieństwo, że Dumbledore już udał się do Wielkiej Sali. Mógł też…
- Cytrynowy sorbet - powiedział Harry z nadzieją w głosie. - Nie? Karaluchowi blok. Hm… Dropsy? Czekoladki? Nie, to zbyt mugolskie. Czekoladowa żaba.
Ku jego zdziwieniu chimera ożyła i odskoczyła na bok.
- Czekoladowa żaba? - zdziwił się Harry.
To było zdecydowanie zbyt pospolite. Może wszystkie bardziej nietypowe nazwy dyrektor wykorzystał w poprzednich latach? To by się nawet zgadzało, w końcu nawet najlepszemu czarodziejowi muszą się kiedyś wyczerpać pomysły.
Harry stanął przed drzwiami do gabinetu i już miał zapukać, gdy usłyszał głos Snape'a. Opuścił więc rękę, postanowił poczekać i posłuchać. W końcu był Harry'm Potterem, najlepiej poinformowanym nastolatkiem w całym Hogwarcie.
- Usiądź, Severusie - dobiegł go głos dyrektora. - Po pierwsze dziękuję, że go tu sprowadziłeś…
- Na Merlina, Albusie, o co ci chodzi? - głos Snape'a był bardziej nerwowy niż zwykle. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że kazałeś mi tu przyjść tylko po to, żeby mi podziękować.
- Rzeczywiście. Jak wiesz, Harry jest teraz w zamku…
- Albusie - przerwał mu natychmiast Snape - sam go tu przyprowadziłem. Na twoją, cholerną, prośbę.
- Tak i jestem ci za to niezmiernie wdzięczny - głos Dumbledore'a był jak zwykle uprzejmy.
- To cudownie - mruknął Snape sarkastycznie. - A teraz do rzeczy, Albusie.
Nastała chwila ciszy. Harry przyłożył ucho do drzwi, żeby lepiej słyszeć.
- Ja… - powiedział Dumbledore z ociąganiem. - Ja martwię się o niego, Severusie. Coś jest nie w porządku.
Znów nastała chwila ciszy.
- Przyjąłem to do wiadomości. Pozwolisz Albusie, że udam się teraz do lochów. Sam rozumiesz, muszę przygotować mikstury przeciwbólowe do Skrzydła Szpitalnego. Ci idioci co i rusz robią sobie krzywdę…
Harry usłyszał dźwięk odsuwanego krzesła i pospieszne kroki. Przezornie odsunął się od drzwi, jednak te się nie otworzyły.
- Severusie? - rozległ się nagle głos dyrektora. - Może zostań jeszcze chwilę, to razem pójdziemy na kolację…
- Dziękuję, nie jestem głodny - tym razem głos Snape'a był prawie uprzejmy. - Mam dużo roboty, a praca w pojedynkę jest bardzo czasochłonna.
Harry musiał znów przyłożyć ucho do drzwi, by usłyszeć słowa dyrektora.
- Miej na niego oko, dobrze?
- Obawiam się, że nie będzie zbyt dużo okoliczności, w których będziemy mogli się spotykać. Oczywiście bardzo nad tym boleję, ale opiekę nad Potterem musisz powierzyć komuś innemu.
Nagle, nim Harry zdążył zareagować, drzwi otworzyły się, ukazując Mistrza Eliksirów. Harry odskoczył do tyłu uderzając niechcący ręką o ścianę.
- Potter. - Snape wyglądał, jakby miał go zaraz udusić. - Co ty tu robisz?
- Ja… ja… - zaczął Harry, za żadne skarby nie mogąc wymyślić żadnego dobrego usprawiedliwienia dla podsłuchiwania pod drzwiami Dumbledore'a. - Ja przyszedłem do dyrektora.
Mistrz Eliksirów wykrzywił lekko wargi w złośliwym uśmiechu.
- Czyżby sam Harry Potter miał jakiś problem i nie umiał sobie z nim poradzić?
- Severusie! - powiedział Dumbledore ostrzegawczym tonem. - Jestem pewien, że Harry ma do mnie ważną sprawę.
- Ja… - chłopak spojrzał na dyrektora, później na Snape'a i umilkł.
„Ja nie znam hasła”. Przecież nie powie tego przy tym starym, przerośniętym nietoperzu! Nie da Snape'owi tej satysfakcji.
- Ja… ja przechodziłem tędy przypadkiem, panie dyrektorze.
Jedna z czarnych brwi Mistrza Eliksirów uniosła się, nadając jego twarzy wyjątkowo niedowierzający wyraz.
- Niechcący? - syknął Snape. - Doprawdy, panie Potter, cóż za… prawdopodobne kłamstwo. Mało który uczeń całkiem niechcący przechodzi koło gabinetu dyrektora, zwłaszcza jeżeli gabinet ten strzeżony jest hasłem i oddzielony od korytarza schodami…
Harry zaklął w duchu. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby się ośmieszył przed Snape'em.
- Pan wybaczy, dyrektorze - ciągnął dalej Mistrz Eliksirów - ale nie mam czasu na takie bezowocne rozmowy. Praca, jaką mam do wykonania, zajmie mi kilka dni, więc nie mam chwili do stracenia.
- To oczywiste Severusie - powiedział Dumbledore i utkwił spojrzenie w Harry'm. - Zapewne bardzo przydałaby ci się pomoc. Sądzę, że skoro Harry nie ma na dziś wieczór nic lepszego do roboty, niż spacerowanie po korytarzach, na pewno bardzo chętnie ci pomoże. Prawda, Harry?
Chłopak wyglądał, jakby miał zaraz dostać zawału. Tak samo zresztą jak Snape.
- Ja… Ja nie jestem pewien… - zaczął nieśmiało Harry. - Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.
- Bardzo dobry - zapewnił go dyrektor. - Może się przy okazji czegoś nauczysz? A we dwóch zawsze raźniej, prawda, Severusie? Zapewniam cię, Harry, że nic się nie stanie. Profesor Snape już o to zadba.
Harry, nadal w lekkim szoku, pokiwał głową i spojrzał na Mistrza Eliksirów. Snape wyglądał jakby zaraz miał kogoś zamordować. Jedyne, co chłopakowi pozostało, to mieć nadzieję, że to nie jemu przyjdzie umierać w strasznych męczarniach.
- A teraz wybaczcie - Dumbledore podniósł się z krzesła i spojrzał na zegar wiszący na ścianie - kolacja zacznie się za niecały kwadrans, a wcześniej chciałem jeszcze zajrzeć do Minervy…
Snape obrzucił dyrektora jednym ze swoich najlepszych spojrzeń: takim, od którego Neville dostałby zapewne padaczki, ale nie ruszył się z miejsca. Harry niepewnie skierował się w stronę drzwi.
- Severusie, nie chcę cię zatrzymywać - powiedział dyrektor, patrząc wyczekująco na Snape'a. - Wiem, jak strasznie jesteś zapracowany…
Mistrz Eliksirów mruknął coś, co przy odrobinie dobrej woli mogłoby być „ależ oczywiście” i skinąwszy lekko na pożegnanie głową, opuścił gabinet. Harry niechętnie podreptał za nim.
Przez całą drogę do lochów Snape ani razu się nie obejrzał, by sprawdzić, czy Harry rzeczywiście za nim idzie. Dopiero przy swoich komnatach przystanął i poczekał, aż chłopak do niego dołączy.
- Zrobimy tak - powiedział cicho Mistrz Eliksirów, gdy tylko zamknął za sobą drzwi. - Ty usiądziesz sobie w tamtym fotelu, a ja w tym czasie zajmę się pracą. Nie ruszaj się, najlepiej nie oddychaj. Rozumiesz?
Harry odruchowo pokiwał głową i posłusznie skierował się w stronę fotela.
- Potter do pomocy - warczał w tym czasie Snape, grzebiąc w szafce pełnej fiolek o różnokolorowych zawartościach. - Nie ma chyba nic gorszego. Prócz Longbottoma, oczywiście.
Harry prychnął gniewnie, po czym nagle znieruchomiał, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Już na początku wakacji opracował niezawodny sposób radzenia sobie ze stresem. Wystarczyło wyrzucić z umysłu wszystkie wspomnienia i nie zwracać uwagi na to, co dzieje się dookoła. Jednym słowem wegetować. I nie dać się sprowokować. Zwłaszcza Snape'owi.
Jednakże Mistrz Eliksirów wyglądał, jakby miał lepsze rzeczy do roboty niż gnębienie Harry'ego. Wyjmował z kredensów różne składniki i stawiał je koło kociołka, by po kilku sekundach dodać do gotującej się leniwie mikstury. Harry siedział bez ruchu i przyglądał się precyzji, z jaką Snape odmierzał czas przed dodaniem następnego składnika. Nawet nie zorientował się, gdy zasnął.
Obudził do wściekły głos Mistrza Eliksirów.
- Potter, do cholery!
Harry spojrzał na Snape'a ze zdziwieniem.
- Tak? - zapytał, siląc się na spokój. Przecież nic złego nie zrobił.
- Mówię do ciebie od kilku minut, a ty co? - Snape był wyraźnie zdenerwowany. - Pospiesz się, na Merlina, przecież od tego kociołka nie można odejść.
Harry powoli podniósł się z fotela.
- Ale co ja mam zrobić? - zapytał zdezorientowany.
- Mógłbyś mnie chociaż słuchać - warknął Snape. - Prosiłem, żebyś mi podał żółć pancernika. Jest w tym kredensie, za moimi plecami. Nie mogę sam po nią sięgnąć, bo muszę cały czas mieszać ten cholerny wywar. Czy wyrażam się jasno?
Harry kiwnął głową i podszedł do wskazanego kredensu. Drzwiczki otworzyły się z trzaskiem, ukazując całą wielką kolekcję fiolek i buteleczek pełnych przeróżnych substancji.
- A… jak wygląda ta żółć?
- Chcesz mi powiedzieć, Potter, że jako uczeń szóstej klasy nie rozpoznajesz żółci pancernika? - ton Snape'a był zdecydowanie szyderczy. - Skoro tak, to bardzo jestem ciekaw, jak zdałeś Suma z eliksirów…
Harry prychnął ze złością. Doprawdy niewielu było na świecie ludzi, którzy potrafili zirytować pojedynczym zdaniem. Snape, niestety, był jednym z nich.
- Ale tu jest tyle tych butelek - mruknął Harry. - Skąd mam wiedzieć, w której jest żółć?
- Oślepłeś, Potter? Nie widzisz, że każda fiolka jest podpisana? Wierz mi, chętnie sam bym po to sięgnął, ale nie mogę powierzyć ci tak odpowiedzialnego zadania, jakim jest mieszanie mikstury. Wywar musi być najwyższej jakości, a znając twoje… niesamowite… osiągnięcia na eliksirach, na pewno coś byś z nim zmajstrował.
Harry zmierzył Mistrza Eliksirów wyniosłym spojrzeniem i zabrał się za dalsze poszukiwanie.
- Ha! - wykrzyknął po chwili z satysfakcją. - A na tej butelce nie ma napisu!
Snape odwrócił się, nie zaprzestając mieszania i spojrzał na mały flakonik wypełniony czarną, matową cieczą, który chłopak trzymał w ręku.
- Co to jest? - zapytał Harry, przyglądając się zawartości buteleczki. - I czemu nie jest podpisane?
- Odłóż to - Snape pobladł, widząc, co tak zainteresowało chłopaka. - Odłóż to na miejsce, natychmiast.
- Ale co to…
- Odłóż! - wrzasnął Snape.
Harry jeszcze nigdy nie widział profesora tak zdenerwowanego.
- Przecież nic się nie stanie… - bronił się chłopak i jak na złość dokładnie w tym momencie fiolka wyślizgnęła mu się z ręki. Harry zdążył jeszcze zobaczyć rozszerzone z przerażenia źrenice Snape i usłyszał brzdęk tłuczonego szkła.
- Ja nie… - zaczął się nerwowo tłumaczyć, ale nie skończył zdania. Stracił przytomność.
~O-O~
- Potter? Potter do cholery…
Harry powoli otworzył oczy i zobaczył… samego siebie, Harry'ego Pottera, który ze złością tarmosił go za ramię. Przez chwilę gapił się bezmyślnie, zbyt zszokowany, żeby cokolwiek zrobić. Dopiero po chwili zdobył się na ciche pytanie:
- Ja umarłem?
Jednak głos, który wydobył się z jego gardła nie brzmiał jak jego własny. Był na to zbyt oschły i zimny, a przede wszystkim zbyt niski.
- Nie umarłeś, durniu. Wstawaj.
Harry niepewnie podniósł się z podłogi i otrzepał czarne szaty. Coś było nie w porządku. Czarne szaty. Przecież on nie miał czarnych szat. Przyjrzał się swoim dłoniom, które zdecydowanie nie przypominały tych chłopięcych rąk, które zwykł oglądać. Niepewnie odwrócił się w stronę jednego z kredensów, po czym, ujrzawszy swoje odbicie, jęknął przeciągle i znowu zemdlał.
Trudno mu się dziwić. W końcu rzadko kiedy w miejscu, w którym powinno znajdować się własne odbicie, widzi się twarz znienawidzonego nauczyciela.
Rozdział: 3
Severus Snape po raz pierwszy w życiu spojrzał na siebie cudzymi oczami. Jednak to, co zobaczył, wcale nie wprawiło go w radosny nastrój.
Fakt, że jego własne ciało dokładnie w tym momencie zaliczyło dość brutalne spotkanie z zimną, kamienną posadzką, wydawał mu się dość krępujący. Szczególnie, że było to już kolejne omdlenie w przeciągu ostatnich minut… Co z tego, że w tym ciele chwilowo rezydował Harry Potter i że to on, a nie Snape, miał szansę dostać w najbliższym czasie wstrząsu mózgu.
- Potter - syknął Mistrz Eliksirów, już po raz trzeci starając się ocucić ucznia. Mimo chłopięcego głosu, brzmiał dość stanowczo. - Potter, zaklinam cię, przestań natychmiast…
Harry otworzył oczy i lekko zezując, spojrzał na Snape'a.
- Ja umarłem? - zapytał cicho, ale z wyraźną nadzieją.
- Nie umarłeś, idioto - Mistrz Eliksirów westchnął głęboko. - Jak jeszcze raz zadasz mi to samo, durne pytanie, to cię chyba sam zabiję. Wstań i bądź łaskaw nie patrzeć w lustro.
Harry posłusznie podniósł się z podłogi i otrzepał czarne szaty.
- To… co się stało? - zapytał nieco niepewnie.
- Siadaj. - Snape wskazał na duży, zielony fotel stojący w kącie gabinetu. - Chyba musimy poważnie porozmawiać, nie sądzisz?
Harry zwiesił głowę i posłusznie podszedł do fotela, by po chwili w nim usiąść. Mistrz Eliksirów w tym czasie dostawił sobie krzesło i usiadł naprzeciw Harry'ego.
- Jak widzisz, Potter, twoja piramidalna głupota ma jak zwykle opłakane konsekwencje… - warknął Snape, patrząc na Harry'ego z pretensją. - Nie będę ukrywać, że najchętniej bym cię w tej chwili udusił, jednakże sytuacja nie sprzyja rozrywkom tego typu…
- Czemu wyglądasz jak ja? - przerwał mu natychmiast Harry.
- Potter, bądź łaskaw zwracać się do mnie z należytym szacunkiem - wysyczał Snape. - Fakt, że jestem uwięziony w twoim ciele mnie również się nie podoba… Tak samo jak to, że rzucasz moim ciałem po całym lochu.
Harry jęknął przeciągle i ukrył twarz w dłoniach.
- Czyli to jednak prawda - powiedział szeptem. - Wyglądam jak pan, tak? Na jak długo?
Snape nie odpowiedział. Po kilkunastu sekundach poderwał się nagle z krzesła i podszedł do kredensu.
- Siedzisz dobrze w tym fotelu? - zapytał, grzebiąc w jednej z szuflad.
- Tak… - Harry wyglądał na zdezorientowanego. - Tak, a czemu pan pyta?
- Nie chciałbym, żeby coś ci się stało, jeśli znowu zechcesz stracić przytomność.
Harry otworzył szerzej oczy.
- Ja... dziękuję, nie musi się pan o mnie troszczyć…
- Wierz mi, Potter - wysyczał Snape, wyjmując jakąś zakurzoną księgę. - Troszczenie się o ciebie jest ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby mi do głowy. Nie chciałbym po prostu, żebyś uszkodził moje ciało. Może cię to zdziwi, ale ono nie przywykło do tak brutalnego traktowania.
Harry prychnął pogardliwie.
- Czyli jak długo będę tak wyglądać? - zapytał z wyraźnym cierpieniem w głosie.
Snape utkwił spojrzenie w podłodze, jakby była ona znacznie bardziej interesująca od Pottera.
- Nie wiem - przyznał z ociąganiem. - Wypicie mikstury jest nieodwracalne…
- Nieodwracalne? - powtórzył natychmiast Harry. - Chce pan powiedzieć, że do końca życie będę wyglądał jak przerośnięty…
- Zamknij się, Potter - warknął Mistrz Eliksirów. - To ty nas w to wpakowałeś, a ja nawet nie mogę cię za to udusić. Nie będę ukrywał, że jestem zły, ale staram się z tobą rozmawiać, nie widzisz? Nie ułatwiasz mi zadania, zachowując się w ten sposób.
Harry w milczeniu kiwnął głową.
- Dobrze… - kontynuował Snape, starając się nadać swojemu nowemu głosowi choć odrobinę bardziej mroczny ton. - Wypicie tej mikstury, jak już mówiłem, jest nieodwracalne. Jednakże jeśli chodzi o zatrucie się oparami - otworzył przyniesioną wcześniej książkę i zaczął studiować spis treści - jest na to antidotum.
Harry westchnął z ulgą.
- Czyli nie będę musiał do końca życia tak wyglądać?
- Nie. - Snape uśmiechnął się ironicznie. - Ale mam wrażenie, że wśród nas dwóch to ja jestem bardziej poszkodowany.
Harry prychnął gniewnie.
- Doprawdy, ja przynajmniej nie mam nosa jak klamka od zakrystii - mruknął.
- A ja nie ubieram się w namioty cyrkowe - zripostował natychmiast Snape.
Harry uśmiechnął się drwiąco.
- Teraz to pan jest ubrany w, jak to pan trafnie nazwał, namiot cyrkowy.
- A ty masz nos jak… - Snape zamilkł nagle, by dopiero po kilku sekundach dodać: - zresztą, nieważne. Trzeba zabrać się za przygotowywanie antidotum. Mikstura powinna być warzona… - rzucił okiem na otwartą książkę - jakieś… dwa miesiące.
- Dwa miesiące?! - Harry zerwał się z fotela i zaczął chodzić w tę i z powrotem po gabinecie. - Chce mi pan powiedzieć, że przez sześćdziesiąt dni mam tak wyglądać? Przecież… - zamilkł na chwilę - przecież za miesiąc zaczyna się rok szkolny. Nie sądzi pan chyba, że będę uczył eliksirów…
Snape przyglądał się całej scenie bez słowa. Wodził tylko za Harry'm wzrokiem, gdy ten, w coraz większej rozpaczy, przemierzał gabinet.
- Skończyłeś? - syknął wreszcie Mistrz Eliksirów, gdy tylko Harry umilkł. - Jeśli tak, to bądź łaskaw usiąść w tym cholernym fotelu i nie robić z siebie widowiska.
Harry rzucił mu pełne urazy spojrzenie.
- Czy na panu to w ogóle nie robi wrażenia? Przecież trzeba coś z tym zrobić! Może pójdę do Dumbledore'a, on na pewno coś wymyśli…
- Nigdzie nie pójdziesz - warknął Snape, zrywając się z krzesła i podchodząc do Harry'ego. - Rozumiesz?
Harry skulił się w sobie, gdy Mistrz Eliksirów utkwił w nim świdrujące spojrzenie zielonych oczu.
- Może cię to zdziwi, Potter, ale ta mikstura była zakazana - kontynuował Snape szeptem, który jednak nie brzmiał tak imponująco jak zazwyczaj. Głos Harry'ego najwyraźniej nie był przyzwyczajony do złowrogiego tonu. - Warzyłem ją przez trzy miesiące na zlecenie Dumbledore'a. Jak sądzisz, czy dyrektor będzie zachwycony, gdy dowie się, że jego ukochany uczeń po prostu ją zmarnował, na dodatek narażając swojego nauczyciela na nieodwracalne szkody na umyśle?
- Ja… nie chciałem - przyznał Harry, z powrotem siadając w fotelu. - No dobrze, to co w takim razie zrobimy? Serio, nie chciałbym nauczać eliksirów - zdobył się na lekki uśmiech.
- Wierz mi, ja też bym nie chciał, żebyś nauczał eliksirów - burknął Snape, znów podchodząc do kredensu i przeszukując pełne buteleczek półki. - Ale jest i na to rada. Prócz antidotum istnieje jeszcze mikstura, która na jakiś czas odwraca działanie wywaru, którym raczyłeś nas zatruć. Nie mam jednak, jak widzę, wszystkich potrzebnych do niej składników - Mistrz Eliksirów zamyślił się na chwilę. - No nic, jeśli zamówię je jutro rano, to jest szansa, że już za dwa dni zostaną dostarczone. O ile, oczywiście, w aptece mają je na składzie…
- Ale co my zrobimy? - przerwał mu Harry. - No wie pan, przecież nie pójdę tak do wieży, tak samo jak pan nie zostanie tutaj…
- Oczywiście, że nie - zapewnił go Snape. - Ty tu zostaniesz, jak długo będzie to konieczne. Dumbledore nie może się zorientować o zamianie. On, ani żadna inna osoba, rozumiesz? Najlepiej nie ruszaj się z lochów bez potrzeby. I nie dotykaj niczego, co znajduje się w tym gabinecie. I…
- I najlepiej nie oddychaj? - Harry zaśmiał się nerwowo.
- Och nie, to akurat powinieneś robić - Snape rzucił Harry'emu badawcze spojrzenie, po czym ironicznie wykrzywił usta. - Możesz przestać za dwa miesiące.
Harry przewrócił oczami. Doprawdy, Mistrz Eliksirów mógłby chociaż w takiej sytuacji porzucić złośliwości…
- Cóż, na mnie już czas. Jakie jest hasło do wieży?
- Ja… nie wiem - mruknął Harry.
- Jak to, nie wiesz? - głos Snape'a zadrżał lekko. - To jakim sposobem miałeś zamiar się tam dostać?
- Poszedłem o nie zapytać dyrektora, ale…
- Ach tak, wtedy, kiedy to całkiem niechcący zebrało ci się na spacery koło jego gabinetu? - przerwał mu Snape, a na jego twarzy pojawił się złośliwy grymas. - Zresztą, co za różnica. Dobranoc, Potter.
- Dobranoc, profesorze - mruknął niechętnie Harry, obserwując jak drzwi od gabinetu zamykają się z trzaskiem za Mistrzem Eliksirów.
Snape znalazł się sam na korytarzu i ze złością uderzył pięścią o ścianę. Zabolało, jednak nie wystarczająco mocno, by przyćmić złość. Tyle wieczorów spędził na przygotowywaniu eliksiru dla Dumbledore'a a teraz ten cholerny Potter po prostu go zmarnował. I, co najgorsze, Snape nie mógł go za to zabić.
Mistrz Eliksirów szybkim krokiem ruszył w stronę gabinetu dyrektora. Miał zamiar zapytać o hasło, życzyć dobrej nocy i jak najprędzej znaleźć się w jakim cichym, spokojnym miejscu. Od biedy mogła to być wieża Gryffiindoru, skoro nic lepszego nie wchodziło w grę.
Pięć minut zajęło mu dojście do kamiennej chimery. Już miał zamiar powiedzieć hasło, gdy poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Niepewnie odwrócił się, by ujrzeć rozpromienione oblicze Dumbledore'a.
- Cóż sprowadza cię, Harry, do mojego gabinetu w tak późnych godzinach wieczornych? - zapytał dyrektor, uśmiechając się szeroko. - Czyżby profesor Snape trzymał cię aż do tej pory?
- Ja… przyszedłem po hasło - powiedział Severus, czując się głupio jak nigdy dotąd. Po chwili dodał: - Nie dałeś mi go, Albusie, więc…
Nagle zamilkł, widząc podniesioną z zaskoczenia brew dyrektora.
- Wybacz, Harry, ale wolałbym jednak, żebyś zwracał się do mnie per dyrektorze, albo chociaż proszę pana - w głosie Dumbledore'a usłyszeć można było lekkie rozbawienie.
- Ja… oczywiście, panie dyrektorze.
Snape zaklął w duchu. Nienawidził robić z siebie durnia.
- Od razu lepiej - uśmiechnął się Dumbledore. - Hasło brzmi „kocham winogrona”.
- Dziękuję - mruknął Severus i odwrócił się na pięcie. - Dobranoc, dyrektorze.
- Harry, poczekaj jeszcze chwilę. Chciałbym cię zapytać, czy mógłbyś wpaść do mojego gabinetu jutro rano? Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
- Oczywiście - Snape starał się uśmiechnąć, jednak to, co mu wyszło, bardziej przypominało pośmiertny grymas osoby otrutej cyjankiem.
- Będzie mi bardzo miło - zapewnił go dyrektor. - W takim razie dobranoc, Harry.
- Dobranoc, Albusie - mruknął Snape i zorientowawszy się, co powiedział, zaklął w duchu. Pieprzone przyzwyczajenia.
Starał się nie zwracać uwagi na to, że dyrektor odprowadzał go zdziwionym wzrokiem, dopóki nie zniknął za zakrętem. Myślał tylko o jednym - o jakimkolwiek łóżku. Za dużo emocji jak na jeden dzień.
W ciągu kilku minut znalazł się w pokoju wspólnym Gryffiindoru. Nie bywał tu za często, więc miał trochę problemów, zanim trafił wreszcie do właściwego dormitorium. Koło jednego z łóżek stał kufer i pusta klatka. Severus, czując się trochę niezręcznie, podniósł wieko kufra i zajrzał do środka. Rzeczy Harry'ego, co do tego nie miał wątpliwości. Trochę ubrań, podręczniki, jakiś album - jednym słowem nic specjalnego. Snape przegrzebał rzeczy w poszukiwaniu czegoś, co Harry mógłby używać jako piżamę, po czym, wyciągnąwszy jakiś T-shirt i krótkie spodenki, zaczął się przebierać.
Tu czekała go następna niespodzianka. Pomijając fakt, że czuł się niezręcznie, rozbierając ciało Pottera, odkrył dość nietypową rzecz. Pomimo upału na dworze, Harry był ubrany w dwie pary spodni i dwie bluzy. Przy czym te dolne warstwy, niewidoczne na pierwszy rzut oka, były czarne i zdecydowanie lepszej jakości, niż to szare, wyciągnięte coś, które Severus przyrównał do namiotu cyrkowego. Snape przyrzekł sobie, że gdy tylko odzyska swoje ciało, poprosi dyrektora o podwyżkę za pracę w trudnych warunkach.
Przebrał się i jak najszybciej wskoczył do łóżka. Czuł się dziwnie, leżąc nie na swoim przecież posłaniu, ale próbował to zignorować. Po kilkunastu minutach bezsensownego kręcenia się, zapadł w niespokojny sen.
Bardzo wczesnym rankiem obudził go świergot ptaków. Snape zaklął, przekręcając się na drugi bok, po czym przykrył głowę poduszką. Tylko tego mu brakowało, żeby jakieś cholerne stworzenia zakłócały mu wypoczynek. Niestety, wciąż słyszał te nieprzyzwoicie wysokie dźwięki. Zerwał się z łóżka z zamiarem wybicia wszystkich ptaków w okolicy, jednak po dwóch krokach w stronę okna zamarł.
- Kurwa - wyszeptał, gdyż nic bardziej elokwentnego nie przyszło mu do głowy.
Spojrzał na łóżko i jęknął. Widniejąca na prześcieradle niedyskretna mokra plama zdecydowanie potwierdzała domysły Severusa. Coś takiego nie zdarzyło mu się od… od wielu lat, w każdym razie. Ale teraz był uwięziony w ciele nastolatka, ze wszystkimi tego typu konsekwencjami.
Niecały kwadrans później Snape był już w łazience. To było dziwne uczucie - rozbierać Harry'ego Pottera. Severus nie czuł się tak głupio od wieków, a fakt, że młode ciało bardzo chętnie reagowało na wszelkiego rodzaju dotyk, wcale mu nie pomagał.
- Cholerny Potter - mruczał pod nosem, wchodząc pod prysznic. - Cholerny, nierozważny Potter.
Chłodna woda nieco go rozbudziła, jednak nie było to miłe uczucie. Severus czuł się skrępowany, myjąc, bądź co bądź, Harry'ego Pottera, a co gorsza czując to, co chłopak czułby na jego miejscu. Ale mimo wszystko musiał przyznać, że Harry był całkiem dobrze zbudowany. Nie umięśniony - co to, to nie, wręcz przeciwnie. Raczej wychudły i to do tego stopnia, że Snape czuł pod palcami zarówno jego żebra, jak i co bardziej wystające kości.
Severus, po kilku minutach dokładnego mycia, zakręcił wodę i wyszedł spod prysznica. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, przemaszerował przez pół łazienki, by stanąć przed lustrem. Odbicie, które ujrzał, było zdecydowanie… ciekawe. Jasna skóra, kontrastujące z nią czarne, niesforne włosy. I te oczy! Zielone, jak u kota i na swój sposób równie hipnotyzujące. Jedno zalotne spojrzenie Harry'ego mogłoby doprowadzić każdą dziewczynę do omdlenia. Spojrzenie, którego Snape nigdy w życiu nie doświadczy na własnej skórze.
Nie, żeby żałował. Nienawidził Pottera z całego serca za bezczelność i brak szacunku dla wszelkich zasad. I oczywiście za to, że był synem Jamesa. Głównie za to, tak naprawdę. Zresztą, co za różnica, za co go nienawidził - uczucie to przysłaniało wszystkie inne, jakie w tym momencie miały szanse pojawić się w sercu mężczyzny.
Prawie wszystkie. Ta cząstka Severusa, nad którą nawet on, Mistrz Eliksirów, nie umiał zapanować, dała o sobie znać, na dodatek w dość nieoczekiwany sposób.
Gdyby ktoś w tym momencie wparował do łazienki, pewnie bardzo by się zdziwił. Nie często przecież można było ujrzeć Harry'ego Pottera podniecającego się na widok własnego odbicia w lustrze. Snape skrzywił się nieznacznie, widząc reakcje młodego ciała, po czym zaczął się ubierać.
Po raz pierwszy od wielu lat ucieszył się z faktu, że istniało coś takiego jak wakacje.
~O-O~
Godzinę później Severus niechętnie stanął przez kamienną chimerą. Nie miał ochoty na wizytę u dyrektora - szczerze mówiąc, najchętniej zaszyłby się w lochach i porobił cokolwiek, co odstraszyłoby potencjalnych gości. Mógłby nawet udawać martwą kapibarę, o ile, oczywiście, dałoby to zadowalające rezultaty.
- Czekoladowa żaba - burknął Snape, patrząc z pretensją na chimerę, jakby to ona była powodem wszystkich jego nieszczęść.
Rzeźba odsunęła się, a Severus, chcąc nie chcąc, skierował się do gabinetu dyrektora.
- Witam Harry - przywitał go Dumbledore, gdy tylko Snape zamknął za sobą drzwi. - Zapewne domyślasz się, po co cię tu wezwałem, prawda?
Severus potrząsnął przecząco głową. Dyrektor wyglądał na zaskoczonego.
- Chcesz mi powiedzieć, chłopcze, że nie wiesz, jaki mamy dzisiaj dzień? - powiedział zachęcająco Dumbledore.
- Nie. - Snape aż się skrzywił na słowo „chłopcze”. - Powinienem?
- Tak sądzę - dyrektor wyglądał na szczerze rozbawionego. - Nawet ja, mimo dość podeszłego wieku, pamiętam o własnych urodzinach.
Severus zakaszlał, starając się zamaskować zaskoczenie.
- Ja… tak, oczywiście, wypadło mi to z głowy - mruknął po chwili.
- Zdarza się, Harry, zdarza się… Cóż, w takim razie życzę ci wszystkiego najlepszego. Pozwolisz że nie będę cię ściskał; jako twojemu dyrektorowi nie bardzo mi wypada...
Snape wyglądał, jakby nic lepszego w życiu nie mogło go spotkać.
- Jeszcze jedno - kontynuował dyrektor. - Wyjeżdżam z profesor McGonnagall na kilka dni. Sprawy służbowe, sam rozumiesz. Dobrze by było, gdyby przez ten czas zaopiekował się tobą ktoś z Zakonu. Może profesor Snape? Wiem, że za nim nie przepadasz, jednak ze względu na okoliczności, nie widzę innego wyjścia. W Hogwarcie tylko on jeszcze, prócz nas, należy do Zakonu. Dobrze, Harry?
Severus uśmiechnął się lekko.
- On wcale nie jest taki zły - powiedział. - Ostatnio zaczęliśmy się jakby lepiej dogadywać.
- Świetnie, Harry! Oby tak dalej - pochwalił go Dumbledore. - Jeśli pozwolisz, chciałbym jeszcze zamienić z tobą słówko po powrocie. Mają przysłać w najbliższym czasie wyniki SUMów, a poza tym… spadek…
- Jasne, profesorze - przerwał mu Snape, starając się jak najlepiej udawać Harry'ego. - A teraz pan pozwoli, że pójdę do siebie. Chciałbym… pościelić łóżko.
- Oczywiście - dyrektor wyglądał na nieco zaskoczonego. - Dobrze, Harry… w takim razie jeszcze raz wszystkiego najlepszego i do zobaczenia za kilka dni.
- Do widzenia, Albusie - mruknął Snape i opuścił gabinet.
Miał coraz większą ochotę wrócić do lochów i zwinąć się w kłębek na swoim wygodnym, zielonym fotelu. Mógł nawet wrócić do wieży Gryffiindoru, pod warunkiem, że zastanie tam upragniony spokój. Byle tylko nikomu nie zachciało się nagle składać mu życzeń.
Stanął przez portretem Grubej Damy i powiedział hasło. Obraz odsunął się, ukazując przejście do Pokoju Wspólnego, jednak nim Snape zdążył wejść do środka, coś rzuciło mu się na szyję.
- Harry! - to coś, co na dodatek teraz krzyczało, okazało się być Hermioną. - Wszystkiego najlepszego!
Snape starał się nie stracić równowagi. Mimo wszystko z dziewczyną uwieszoną u szyi nie było to takie proste.
- Tak się stęskniłam - powiedziała Hermiona, ściskając Snape'a po raz ostatni, po czym chwyciła go za rękę i siłą zawlokła do Pokoju Wspólnego. - Dumbledore pozwolił nam cię odwiedzić. Zobacz, jest Ron, Fred, George, nawet Ginny!
Snape nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać. Rzeczywiście, ze wszystkich stron rzuciły się na niego rudowłose postacie i zaczęły go ściskać i klepać po plecach.
- Dziękuję - mruknął Snape, czując, że z nadmiaru kontaktu fizycznego zbiera mu się na mdłości. - Ja… ja źle się czuję. Pójdę do siebie.
Weasley'owie tak samo zresztą jak Hermiona, obrzucili go nieufnym wzrokiem.
- Ale coś cię boli? - zaniepokoił się Ron. - No wiesz, blizna?
Severus prychnął z pogardą.
- Nie wyspałem się - powiedział. - Poza tym… tak, blizna strasznie mi ostatnio dokucza. Tak strasznie że chyba chcę być sam.
Powiedziawszy te słowa, szybkim krokiem skierował się do dormitorium. Siedział tam aż do wieczora. Tak jak przypuszczał, przyjaciele Pottera nie chcieli mu przeszkadzać, więc wcielenie pomysłu o udawaniu martwej kapibary nie było konieczne.
Dopiero koło godziny ósmej wieczorem Snape usłyszał nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział, pełen złych przeczuć.
W drzwiach pojawiła się najmłodsza latorośl Weasley'ów, niosąc niewielką tacę, a na niej talerz pełen makaronu.
- Przyniosłam ci coś do jedzenia - powiedziała Ginny, wchodząc do dormitorium i stawiając tacę na stoliku nocnym.
Snape nie odpowiedział.
- Ja… Harry, jesteś taki odważny - wypaliła nagle Ginny, rumieniąc się przy tym straszliwie. - Ja… wiesz, tak sobie pomyślałam, że…
- Tak? - zapytał uprzejmie Snape, zwracając się w stronę dziewczyny.
To był błąd, gdyż Ginny, zachęcona tym ruchem, nagle mocno przycisnęła wargi do ust Harry'ego. A raczej Snape'a, jakby się temu bliżej przyjrzeć.
Severus nie miał pojęcia, co zrobić. Wreszcie, wiedziony instynktem samozachowawczym, odepchnął dziewczynę z całej siły i rzucił jej gniewne spojrzenie.
- Co ty… - zaczął groźnym tonem, jakże nie przypominającym tego należącego do Pottera.
- Ja… Harry, ja nie chciałam - zachlipała dziewczyna, podnosząc się z podłogi. - Ja… myślałam, że dziś jest wspaniała okazja, żeby ci powiedzieć, że… no wiesz, trzydziesty pierwszy lipca, wymarzony dzień, żeby powiedzieć, że cię kocham…
Snape zaklął w duchu. Jeszcze tylko tego mu brakowało: rozhisteryzowanej panny wyznającej mu miłość. Jak nic poprosi Dumbledore'a o podwyżkę za pracę w trudnych warunkach.
- Ja… to nie chodzi o to, że - zaczął dyplomatycznie, po czym nagle zamilkł. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili. - Ja jestem gejem.
Ginny wytrzeszczyła oczy w wyrazie niedowierzania.
- Gejem - powtórzyła bezmyślnie. - Tak, to by wszystko…
Jednak Snape już jej nie słuchał. Zapatrzył się w jakiś punkt na ścianie i gorączkowo myślał. Trzydziesty pierwszy lipca. Co miało być tego dnia? Coś na pewno… pamiętał przecież tę datę. Trzydziesty pierwszy lipca…
Nagle zerwał się jak oparzony i zostawiwszy zapłakaną Ginny, ruszył biegiem w stronę lochów. Minął resztę przyjaciół Pottera, którzy nadal przebywali w pokoju wspólnym, po czym wybiegł na korytarz i najszybciej, jak tylko potrafił, pobiegł w kierunku schodów.
Trzydziesty pierwszy lipca, jak mógł zapomnieć!
Trzydziesty pierwszy lipca. Oby tylko zdążył, nim będzie za późno.
Rozdział: 4
Harry westchnął z ulgą, gdy tylko drzwi od gabinetu zatrzasnęły się za Mistrzem Eliksirów. Wreszcie został sam - co z tego, że w zimnym, nieprzytulnym lochu - i mógł sobie wszystko dokładnie przemyśleć.
Czuł się… dziwnie. Zmęczony, jakby przez cały dzień biegał po błoniach, a zarazem lekko podekscytowany nową sytuacją. Co prawda przebywanie w ciele Snape'a nie należało do najprzyjemniejszych doznań, jednak było to coś innego. Przygoda?
Harry roześmiał się cicho. Zdecydowanie wolał coś takiego, niż potyczki z Voldemortem. Nienawidził Snape'a, ale co z tego? Teraz mógł bezkarnie buszować po jego gabinecie i robić różne, głupie rzeczy, przez które Mistrz Eliksirów będzie miał później problemy.
Trochę niepokoił go fakt, że Snape mógł mu się odwdzięczyć pięknym za nadobne. To było nawet całkiem w jego stylu. Zraniona duma, a potem długa i wyjątkowo bolesna zemsta…
Harry wzdrygnął się lekko. Po namyśle stwierdził, że robienie niewinnych żartów ze Snape'a było sportem równie ekscytującym, co niebezpiecznym. A on, sławny Harry Potter, może i lubił nadstawiać karku, jednak tym razem wolał nie ryzykować.
Chłopak przeciągną się, po czym podszedł do dużego, zielonego fotela. Mebel był wygodny, o czym Harry zdążył się już przekonać godzinę wcześniej, gdy - jeszcze w swoim własnym ciele - zwinął się na nim w kłębek. Miał straszną ochotę uczynić to jeszcze raz. Skulić się w fotelu i przespać trochę, albo chociaż odpocząć.
Kilkanaście minut zajęło mu bezowocne przybieranie wygodnej pozycji. Cokolwiek by zrobił i tak coś mu przeszkadzało. Najwyraźniej ciało Snape'a nie było przystosowane do zwijania się w kłębek na fotelu.
Zrezygnowany powlókł się do prywatnych komnat Mistrza Eliksirów. Miał nadzieję, że znajdzie tam coś ciekawego, coś, czym będzie mógł się zająć do końca dnia. Przeszukał całą sypialnię, jednakże Snape najwyraźniej nie posiadał nic ciekawego, pomijając kilkadziesiąt starych ksiąg od eliksirów. A te Harry'ego nie interesowały w najmniejszym nawet stopniu.
Wreszcie, wiedziony zupełną desperacją, zajrzał pod duże, dwuosobowe łóżko przykryte ciężką, zieloną narzutą. Ze zdziwieniem stwierdził, że na podłodze, całkiem sprytnie zakamuflowane, leży niewielkie pudełko. Harry wyciągnął je spod łóżka i zaniósł do gabinetu, po czym postawił na biurku.
Była to srebrna, całkiem spora szkatułka, zamykana na kluczyk. Harry był strasznie ciekaw, co znajduje się w środku. Może jakieś tajne informacje? Spisane krwiożercze zaklęcia? Świerszczyki…?
Drącymi rękoma przekręcił mały, srebrny kluczyk i uchylił wieko. Wewnątrz szkatułki znajdowało się kilkanaście kopert, jakaś oprawiona w czarną skórę książeczka, kawałek szmatki i coś, co po bliższych oględzinach okazało się być puklem jasnych włosów.
Harrym wstrząsnął dreszcz. Co to mogło być? Pamiątki z dzieciństwa? Nie, przecież to należało do Snape'a. On nie mógł mieć dzieciństwa - po prostu nagle pojawił się na świecie: dorosły, ironiczny i złośliwy.
Jednak, skoro nie były to pamiątki, to co innego? Trofea, odebrane uczniom? Też bez sensu, kto nosiłby przy sobie czyjeś włosy… A może…
Harry wyciągnął ze szkatułki książeczkę i otworzył ją. Na pierwszej stronie widniał duży, czarny napis: „Hans Christian Andersen, Baśnie”. Przez dłuższą chwilę chłopak był zbyt zdumiony, żeby cokolwiek sensownego zrobić. Jeszcze bardziej zdziwił go fakt, że w książeczce była zakładka - ręcznie robiona, zielono srebrna.
Czuł się na swój sposób jak złodziej, grzebiąc w rzeczach Snape'a. Cokolwiek to nie było, w końcu należało do niego, a Harry nie miał prawa tego ruszać. Ciekawość jednak zwyciężyła - chłopak chwycił książkę i dziarsko pomaszerował z nią do sypialni. Miał zamiar położyć się i poczytać - w końcu to niemożliwe, żeby ten przerośnięty nietoperz trzymał pod łóżkiem bajki. Książeczka musiała kryć jakąś mroczną tajemnicę i on, Harry Potter, miał zamiar ją odkryć.
Już w sypialni stwierdził, że przebywanie w ciele Snape'a miało również całkiem pokaźną ilość wad. Jedną z nich był przymus przebrania Mistrza Eliksirów w piżamę. Harry nie specjalnie miał ochotę na oglądanie nagiego Snape'a, nie mówiąc już o dotykaniu go.
Harry westchnął i po namyśle wszedł do łóżka w dziennych szatach. Miał zamiar pomyśleć nad tym problemem następnego dnia. Teraz nie dość, że był zbyt zmęczony, to na dodatek ta książka…
Chłopak otworzył „Baśnie” na stronie z zakładką i zaczął czytać: „Było bardzo zimno; śnieg padał i zaczynało się już ściemniać…”
Nawet nie zauważył, kiedy zasnął, wciąż trzymając książkę otwartą na „Dziewczynce z zapałkami”.
~O-O~
Następnego ranka obudził się dużo później niż zwykle. W lochu nie słychać było wesołego świergotu ptaków, który towarzyszył mu przecież każdego ranka. Tu nie było okien, przez które mogłyby wpadać promienie słoneczne i jak co dzień oświetlać jego poduszkę. Tkwił w zimnym, nieprzytulnym lochu, na dodatek sam i chwilowo bez szans na normalne towarzystwo.
Harry wstał z łóżka i powlókł się do łazienki. Jedyne, na co miał w tej chwili ochotę to prysznic. Długi, ciepły prysznic. Albo nawet kąpiel z pianą. Cokolwiek.
Pół godziny - tyle zajęła mu czynność, którą zwykł załatwiać w ciągu niecałego kwadransa. Jak się okazało umycie ciała Snape'a odrobinę przewyższało jego możliwości. Nawet, gdy udało mu się to wreszcie zrobić, czuł się wyjątkowo głupio.
Harry stanął niepewnie przed dużym lustrem i rzucił okiem na nagie ciało Snape'a. Z ciekawości - w końcu rzadko kiedy ma się okazję podglądać nauczycieli. Chłopak musiał przyznać, że Mistrz Eliksirów był całkiem dobrze zbudowany. Nie spodziewał się tego; dość obszerne szaty Snape'a dobrze ukrywały jego walory fizyczne. O takich barach chłopak mógł tylko pomarzyć - nie mówiąc już o umięśnionych ramionach czy udach. Czy wreszcie…
Harry poczuł, że się czerwieni. Jednak jego odbicie w lustrze pozostało blade, jak zwykle. Najwyraźniej twarz Snape'a nie przywykła do rumienienia się.
Chłopak ubrał się czym prędzej, starając się nie patrzeć więcej w lustro, a tym bardziej nie oceniać tego, co zobaczył.
Miał przecież dużo rzeczy do zrobienia, jak choćby rozwikłanie zagadki, jaką była srebrna szkatuła. Z jakiego powodu Snape trzymał w niej mugolskie bajki? I to na dodatek z zakładką? Do kogo należał pukiel włosów? Czym był kawałek szarej szmatki?
Pytania mnożyły mu się w głowie, gdy wychodził z łazienki i nie opuściły go przez następną godzinę, gdy próbował odkryć domniemaną sekretną treść czarnej książeczki.
Wszystko na nic. Albo to, co Snape chciał w niej ukryć było świetnie zabezpieczone, albo Harry trzymał w dłoniach najzwyklejsze wydanie bajek. Nie mógł nawet powiedzieć, czy to rzeczywiście były opowieści napisane przez Andersena. Kiedyś o nich słyszał, jednak nikt mu ich przecież nigdy nie czytał. Któż miałby to zrobić - Dursleyowie?
Harry prychnął, odkładając bajki na biurko i jeszcze raz otworzył szkatułkę, by lepiej przyjrzeć się jej zawartości. Szara szmatka po dłuższych oględzinach okazała się dość mocno zużytym i powycieranym pluszowym króliczkiem. A pukiel…?
Harry znał niewiele osób, które miały tak jasne włosy. Jedną z nich był Draco Malfoy.
Chłopak zamyślił się na chwilę. Włosy Dracona, przecież to było bez sensu… Można trzymać pukiel ukochanej osoby, a Draco…
- Wiem! - wykrzyknął nagle Harry, a jego głos odbił się echem od ścian lochu. - Narcyza!
Po kimś w końcu Draco musiał odziedziczyć te jasne włosy. A skoro Snape miał taki pukiel w swoich prywatnych rzeczach, pewnie łączył go płomienny romans z matką Dracona.
Harry już miał zamiar wyjąć ze szkatułki koperty i sprawdzić, czy przypadkiem nie zawierają listów miłosnych, gdy nagle coś huknęło. Chłopak obejrzał się i ze zdziwieniem stwierdził, że w stojącym w rogu gabinetu kominku pojawiła się głowa Dumbledore'a.
- Witaj, Severusie - powiedział pogodnie dyrektor. - Dobrze spałeś?
- Świetnie - wyjąkał Harry. - A… co pana tu sprowadza?
Dumbledore uśmiechnął się szeroko.
- To co zwykle, Severusie. Harry Potter. Chciałem cię zapytać, czy nie mógłbyś się nim zająć przez kilka dni. Rozumiesz, sprawdzić co jakiś czas, czy wszystko z nim w porządku. Rozmawiałem rano z Harrym i powiedział mi, że zaczęliście się całkiem dobrze dogadywać. To wspaniała wiadomość, Severusie.
Harry wytrzeszczył oczy.
- Ja… tak - mruknął po chwili. - Chyba go nie doceniałem.
- Też tak sądzę - w głosie dyrektora usłyszeć można było rozbawienie. - Jednakże, znając cię aż nazbyt dobrze, ubiegnę twoje następne pytanie. Severusie, stwierdzenie „zająć się” nie obejmuje torturowania, poniżania i zabijania. Wiem, że mówię ci to za każdym razem, jednak ostatnio chyba trochę zacząłeś się zapominać…
Harry bardzo starał się nie roześmiać.
- Jasne, profesorze - mruknął, ukrywając lekki uśmiech, który mimo wszystko wykrzywił mu wargi. - Zajmę się nim bardzo dobrze. Wie pan - dodał w chwili inspiracji - on jest całkiem miły. I taki grzeczny się ostatnio zrobił… Obcowanie z nim to sama przyjemność.
Dyrektor spojrzał na Harry'ego podejrzliwie.
- Wiem o tym, Severusie - powiedział po chwili namysłu. - I bardzo cieszy mnie fakt, że ty również to zauważyłeś. Cóż, w takim razie pozostało mi życzyć ci miłego dnia. Do zobaczenia, Severusie.
- Do widzenie, profesorze - Harry pomachał serdecznie w stronę niknącej w płomieniach głowy Dumbledore'a.
Zdążył jeszcze ujrzeć zaskoczenie na twarzy dyrektora, po czym usłyszał pyknięcie i Dumbledore zniknął.
Harry uderzył się otwartą dłonią czoło. Gorzej już chyba nie mógł się zachować. Jakoś nie wyobrażał sobie, żeby Snape mógł do kogoś przyjaźnie pomachać, to o prostu nie było w jego stylu.
Mimo wszystko sytuacja wydała mu się dość zabawna. Harry odwrócił się w stronę biurka, by powrócić do grzebania w srebrnej szkatułce, lecz jego wzrok uchwycił coś znacznie ciekawszego. W jednym z kredensów stało duże kamienne naczynie. Myślodsiewnia Snape'a. Harry, niewiele myśląc, podszedł do kredensu i otworzył szklane drzwiczki.
Nie mógł zrozumieć, jak podczas przeszukiwania gabinetu jej nie zauważył. Była przecież znacznie ciekawsza niż jakaś szkatułka. Harry uśmiechnął się i wyciągnął różdżkę. Miał wrażenie, że myśodsiewnia zapewni mu rozrywkę na wiele godzin.
Srebrzysta substancja, wypełniając naczynie, zafalowała lekko, gdy Harry dźgnął ją końcem różdżki. Teraz nikt mu nie przeszkodzi… nie było możliwości, by sam Snape pojawił się nagle w gabinecie. A skoro zostawił myślodsiewnię praktycznie na wierzchu, grzechem byłoby nie rzucić okiem na jego wspomnienia.
Wziął głęboki oddech, zamknął oczy i zanurzył twarz w myślach Snape'a. Poczuł, jakby cały świat zaczął nagle szybko wirować i gdy otworzył oczy ujrzał mały, skąpo oświetlony pokoik.
Po prawej stronie stała duża, rozklekotana szafa, tuż obok niej dziecięce łóżko. Naprzeciw natomiast, obok drzwi, znajdowało się kilka mocno zakurzonych regałów, wypełnionych po brzegi starymi książkami. I to wszystko. Żadnych zabawek, niepotrzebnych bibelotów, nawet biurka…
Wzrok Harry'ego padł na małą, skuloną w kącie postać. Był to chłopczyk, na oko sześcioletni, o czarnych jak smoła włosach opadających na wychudłą, bladą twarzyczkę. Dzieciak płakał cicho, a jego ciałem co jakiś czas wstrząsał dreszcz.
Harry podszedł do chłopca. Było mu go żal, dzieciak wyglądał na przerażonego, jednak mimo najszczerszych chęci Harry nie był w stanie mu pomóc. Nawet on, Chłopiec, Który Przeżył, nie potrafił zmienić przeszłości.
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł ubrany na czarno, wysoki mężczyzna.
- Gdzie jesteś? - wysyczał głosem, który Harry'emu bardzo przypominał ton, jakiego zwykł używać Snape. - Wyłaź. I tak cię znajdę…
Chłopczyk niepewnie podniósł się z podłogi i posłusznie podszedł do mężczyzny.
Harry był w szoku. Mężczyzna wyglądał jak Snape, był od niego tylko o kilka lat młodszy… ale to dziecko, kim ono mogło być? Te same rysy, ten sam, lekko garbaty nos… Może… Czyżby ten stary nietoperz miał syna?
Harry skrzywił się lekko. Kim musiała być kobieta, która zgodziła się … hm… spędzić noc ze Snape'em. I jeszcze urodzić mu dziecko… Nawet Narcyza Malfoy nie wyglądała na taką masochistkę. Chyba, że…
Rozmyślania Harry'ego przerwał cichy, ale stanowczy głos Mistrza Eliksirów:
- Gdzie się podziewałeś? Ile razy ci mówiłem, że nie możesz uciekać, kiedy rozmawiam z matką? Ona nie lubi, jak znikasz, staje się agresywna…
Chłopczyk milczał, zaciskając swoje małe dłonie w piąstki.
- Rozumiesz, co do ciebie mówię? - syknął Snape, pochylając się lekko, by spojrzeć dziecku prosto w oczy. - Rozumiesz?
Chłopczyk milczał nadal, z uporem unikając wzroku Mistrza Eliksirów. Snape wykrzywił szyderczo usta.
- Rozumiesz? - wyszeptał, a jego głos stał się nagle podejrzanie miły. - Rozumiesz, dziecko?
Chłopczyk nie odpowiedział. Sięgnął do kieszeni znoszonych spodni i wyciągnął z niej jakiś szarawy gałganek.
Harry otworzył szerzej oczy, widząc, co dziecko trzyma w ręku. Króliczek… ten sam, teraz jeszcze całkiem porządnie wyglądający, szmaciany zwierzaczek, którego znalazł w szkatułce Snape'a.
- Rozumiesz? - Głos Mistrza Eliksirów ociekał absolutnie niestrawną, przesadzoną słodyczą, by nagle przejść w krzyk: - Rozumiesz, do cholery?! Ogłuchłeś nagle, czy co?! Odpowiedz mi!
Chłopczyk otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak nie wydobył z siebie żadnego głosu.
- Odpowiedz! - Snape chwycił chłopca za ramiona i potrząsnął nim brutalnie. - Co z tobą nie tak?!
Harry chciał podbiec do mężczyzny i stanąć w obronie dziecka, jednak nie mógł nic zrobić.
Wspomnienie - powtarzał sobie w myślach - to tylko wspomnienie. To się nie dzieje teraz…
Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Szybki ruch Snape'a, uniesienie dłoni i odgłos uderzenia. Harry zobaczył, jak chłopiec pada na podłogę, zasłaniając twarz rękoma. Pluszowy króliczek wypadł mu z dłoni i potoczył się pod łóżko.
- Pierdolony gówniarz - warknął Mistrz Eliksirów, odwracając się w stronę drzwi.
Spojrzał jeszcze raz z pogardą na syna, po czym wyszedł. Chłopiec wstał z podłogi i otrzepał ubranie. Na jego lewym policzku widać było czerwony ślad po uderzeniu. Harry poczuł, jak wzbiera się w nim złość na Snape'a. To było dziecko, małe i bezbronne…
Chłopiec kucnął przy łóżku i wyciągnął rękę w stronę króliczka, którego jednak nie mógł dosięgnąć. Po chwili bezsilnych starań wstał z podłogi i usiadł na łóżku. Pojedyncza łza zaszkliła się w jego czarnych jak węgiel oczach, by po chwili spłynąć po zaczerwienionym policzku.
Harry poczuł nagle ostre szarpnięcie w okolicach żołądka, po czym zakręciło mu się w głowie. Obraz wspomnienia zamazał się, a Harry znów znajdował się w gabinecie Snape'a.
Dyszał ciężko, jak po długim, męczącym biegu. Był zły, tak cholernie zły, że aż drżały mu dłonie. Jak on mógł?! Snape może i był złośliwy i bezduszny, ale żeby uciekać się do przemocy fizycznej? I to dziecko… milczało przez cały czas, niezdolne do wykrztuszenia słowa…
Harry'emu przyszło na myśl, że może chłopczyk był niemową. To byłoby nawet całkiem logiczne… przecież dzieciak próbował coś powiedzieć!
Harry podszedł do biurka i otworzył szkatułkę. Po chwili namysłu wyjął z niej poszarzałego, mocno zużytego króliczka i przez chwilę dokładnie mu się przyglądał.
Jego nienawiść do Snape'a, o ile to było w ogóle możliwe, podwoiła się. Ze złością odłożył zabawkę i zatrzasnął wieczko szkatułki.
- Cholerny Snape - warknął, czując się bezsilny, jak nigdy wcześniej.
Gdzieś na świecie było dziecko, teraz już pewnie młodzieniec, nad którym znęcał się Mistrz Eliksirów. Harry zaklął szpetnie, podchodząc do zielonego fotela. Czuł się bezsilny i samotny. Trochę tak, jak tamto biedne dziecko…
Usiadł w fotelu i chwycił w dłoń bajki. Musiał się uspokoić…
„Było bardzo zimno; śnieg padał i zaczynało się już ściemniać; był ostatni dzień w roku, wigilia Nowego Roku. W tym chłodzie i w tej ciemności szła ulicami biedna dziewczynka z gołą głową i boso…”
~O-O~
Kilka godzin później obudził się, wciąż trzymając w dłoniach książkę. Zdrętwiał mu kark od mało wygodnej pozycji, w jakiej usnął w połowie kolejnej bajki. Trochę zdezorientowany rozejrzał się dookoła, jakby nie bardzo wiedząc, co się dzieje.
- Dzień dobry - usłyszał tuż przy swoim uchu jakiś głęboki, męski głos.
Harry odwrócił się powoli, spodziewając się najgorszego. Tuż przed swoim nosem ujrzał smukłą, dobrze znaną mu twarz. Jego najczarniejsze przypuszczenia stały się faktem.
- Lucjusz Malfoy! - wykrzyknął odrobinę za głośno i za wysoko.
- A kogo się spodziewałeś? - Na twarzy mężczyzny pojawił się słaby uśmiech. - Trzydziesty pierwszy lipca, tak jak obiecywałem. Czyżbyś zapomniał?
Harry otworzył szerzej oczy. Jak mógł zapomnieć, skoro nie rozmawiał wcześniej z Malfoyem… Dopiero po chwili dotarło do niego, że przecież siedzi uwięziony w ciele Snape'a. Mistrz Eliksirów musiał wiedzieć, że Lucjusz tu przyjdzie właśnie tego dnia. Może nawet zaplanował tę całą zamianę ciał…
Jego rozmyślania zostały gwałtownie przerwane przez mężczyznę.
- Severusie, ja nie twierdzę, że siedzenie w fotelu nie jest przyjemnie, jednak nie mam całej nocy…
Harry westchnął z ulgą. Te słowa oznaczały, że Malfoy nic nie wie o zamianie, co mimo wszystko dawało chłopcu pewną przewagę. Przy umiejętnym wykorzystaniu tej sytuacji miał nawet szansę dowiedzieć się czegoś o planach Śmierciożerców…
- Tak, oczywiście - mruknął Harry, starając się nadać swojemu głosowi ten charakterystyczny, ironiczny ton. - To co robimy tej nocy, Lucjuszu?
Malfoy uniósł brwi ze zdziwieniem.
- To, co zwykle, Severusie - uśmiechnął się lekko, wyjmując Harry'emu książkę z ręki. - A ty co, znowu czytasz te brednie? Mugolski szmatławiec.
Znowu? Harry zaczął się głęboko zastanawiać nad sensem słów Malfoya. Czyżby Snape często sięgał po bajki?
Lucjusz w tym czasie odrzucił książkę z pogardą i podszedł do barku, by po chwili wrócić, niosąc dwa wysokie kieliszki napełnione do połowy czerwonym winem.
- To co, zaczynamy? - zapytał naiwnie Harry, mając nadzieję, że usiądą razem i zaczną snuć krwiożercze plany dotyczące Voldemorta.
- O tak… - Malfoy uśmiechnął się, podając rozmówcy kieliszek. - Coś ty się nagle taki niecierpliwy zrobił…
- Wiesz, jeśli chodzi o te sprawy, to ja zawsze byłem niecierpliwy - mruknął Harry. - Taka już moja natura…
Lucjusz roześmiał się.
- Severusie, jesteś niepoprawny - wyszeptał, po czym podszedł do biurka. Przez chwilę bacznie przyglądał się stojącej na nim szkatułce, by wreszcie ją otworzyć i zajrzeć do środka. - Nie dość, że niepoprawny, to jeszcze sentymentalny. - Wyciągając pukiel jasnych włosów. - Nadal to trzymasz?
Harry patrzył na niego zbyt oszołomiony, żeby cokolwiek sensownego powiedzieć.
- Bajki, moje włosy… - westchnął po chwili Lucjusz, na powrót wkładając pukiel do szkatułki. - Ty chyba nigdy nie dorośniesz…
Moje włosy? Harry zaczął kaszleć, starając się ukryć zaskoczenie.
- To co, mam tu umrzeć ze starości? - zapytał Malfoy, podchodząc do fotela i delikatnie przeginając się przez oparcie, by położyć głowę na ramieniu Harry'ego. - Narcyza wraca za trzy godziny, pewnie trochę się zdziwi, jak mnie nie zastanie w domu…
Harry musiał wyglądać w tym momencie bardzo sugestywnie, gdyż Lucjusz, błędnie interpretując przerażenie, jakie pojawiło się na twarzy Snape'a, dodał:
- Nie bój się, mamy całe trzy godziny. I tak się nie dowie… Wstań.
Harry powoli podniósł się z fotela i spojrzał Malfoyowi w oczy.
- Co mam zrobić? - zapytał niepewnie.
- Co się z tobą dzisiaj dzieje? - zaniepokoił się Lucjusz, okrążając Harry'ego, by lepiej mu się przyjrzeć. -Jakoś dziwnie się zachowujesz.
- To to ciśnienie - mruknął Harry, starając się uśmiechnąć. - Trochę boli mnie głowa…
- Boli cię głowa - powtórzył Malfoy, wtulając się nagle w plecy rozmówcy. - Doprawdy, Severusie, mógłbyś wymyślić coś bardziej oryginalnego. Rozbieraj się.
- Rozbieraj? - pisnął Harry, blednąc na twarzy i starając się bezskutecznie wyrwać z objęć Lucjusza.
- A co ty myślałeś? - mruknął Malfoy wprost do ucha Harry'ego. - Hm?
Harry poczuł dość mocne uderzenie w pośladek, co sprawiło, że jego twarz pobladła jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe.
- Coś ty dzisiaj taki oporny - wymruczał Lucjusz, odwracając Harry'ego twarzą do siebie. - Nie masz ochoty…?
- Ja - wyjąkał Harry drżącym głosem. - Ja… zostawiłem włączone żelazko w Gryffindorze.
Malfoy roześmiał się głośno.
- Żelazko, powiadasz. W Gryffindorze - powtórzył, akcentując ostatnie słowo. - Ja nie wiem, Severusie, co cię dziś napadło. Ale to dobre, najpierw głowa, potem żelazko…
Harry z przerażeniem stwierdził, że Lucjusz zaczął go delikatnie całować po szyi. Był tak przestraszony, że nie mógł się nawet poruszyć, zaprotestować… Cokolwiek…
Zanim zdołał zareagować, został pchnięty na zielony fotel. Wprawne dłonie Lucjusza w ekspresowym tempie zaczęły rozpinać guziki u szaty Snape'a, co się wcale Harry'emu nie podobało.
Byli tak zaabsorbowani zaistniałą sytuacją, że nie usłyszeli cichego skrzypnięcia, które towarzyszyło otwarciu się drzwi do gabinetu.
Rozdział: 5
Szybkie kroki odbijały się echem od ścian lochów, powodując popłoch wśród mieszkających tam pająków. W tej części zamku rzadko kiedy ktoś biegał, częściej szedł powoli, ze spuszczoną głową i miną skazańca. Nic dziwnego, była to bowiem jedyna droga do gabinetu Mistrza Eliksirów, a pomijając Dracona Malfoya, nikt nie szedł tam z własnej woli.
Jednakże Severus Snape, chwilowo uwięziony w ciele Harry'ego Pottera, nie miał innego wyjścia, jak tylko biec ile sił w nogach. Jeszcze miał szansę zapobiec najgorszemu…
Przebiegł ostatnie kilka metrów i zatrzymał się przez drzwiami do gabinetu. Bardzo powoli nacisnął klamkę i zajrzał do środka. To, co zobaczył, zupełnie zbiło go z tropu.
W gabinecie na dużym, zielonym fotelu siedział, a raczej prawie leżał, Harry Potter. Czerń jego zsuniętej do pasa szaty wyraźnie kontrastowała z bielą torsu i jasną kaskadą spływających nań włosów. Włosów Lucjusza Malfoya…
Snape za świstem wciągnął powietrze. Nie był w stanie się ruszyć, obserwując rozgrywającą się scenę. Lucjusz, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z jego obecności, bez pośpiechu obsypywał szyję Harry'ego pocałunkami. Potter natomiast siedział sztywno i mocno zacisnąwszy dłonie na przedramionach Malfoya mamrotał coś zbyt cicho, by Snape był w stanie to usłyszeć.
Lucjusz, ignorując brak jakiejkolwiek pozytywnej reakcji ze strony partnera, zaczął zjeżdżać ustami coraz niżej i niżej…
To nieco otrzeźwiło Snape'a. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby Malfoy na jego oczach przeleciał Harry'ego Pottera. Severus zrobił kilka niepewnych kroków w stronę fotela, nie bardzo wiedząc, jak zareagować.
W tym czasie Lucjusz zdążył wsunąć kolano między nogi Harry'ego i z jeszcze większym samozaparciem zabrał się za rozpinanie drugiej części guzików u czarnej szaty.
To otrzeźwiło Snape'a do reszty. Nie było czasu do namysłu, musiał działać, odwrócić uwagę Malfoya. Zrobić cokolwiek…
- O kurwa - powiedział głośno, gdyż nic bardziej elokwentnego nie przyszło mu do głowy.
Podziałało. Lucjusz natychmiast odwrócił się w jego stronę, i nim Snape zdążył zareagować, wyciągnął różdżkę i wysyczał zaklęcie oszałamiające.
Błysnęło i Severus poczuł wszechogarniającą ciemność.
~O-O~
Snape otworzył powoli oczy. Czuł tępy ból w całym ciele, spowodowany uderzeniem o kamienną podłogę. Powoli wstał, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, by nie dodawać sobie niepotrzebnego cierpienia. Starannie otrzepał ubranie i rozejrzał się dookoła.
Tak jak podejrzewał, po Malfoyu nie było ani śladu. Jedynie fakt, że półnagi Potter siedział skulony w fotelu, wskazywał na to, że scena z Lucjuszem nie była tylko wytworem jego wyobraźni.
Snape obrzucił Harry'ego nieco niepewnym spojrzeniem, po czym podszedł do barku i wyciągnął z niego butelkę całkiem dobrego, czerwonego wina. Miał świadomość, że zaistniała sytuacja będzie wymagała wyjaśnienia, że nie może zostawić chłopaka samego… Nawet on nie był takim draniem. Chociaż…?
Przez chwilę rozważał ucieczkę z gabinetu, jednak zrezygnował. Wyciągnął z barku jeden kieliszek i nalał do niego wina. Niespiesznie podszedł do fotela i spojrzał na Harry'ego.
- Napijesz się czegoś? - zapytał w zamierzeniu przyjaznym tonem, jednak głos, jaki wydobył się z jego gardła, bardziej przypominał skrzypienie drzwi.
Harry nie odpowiedział. Wpatrywał się tępo w jakiś punkt na ścianie, a jego czarne oczy nie wyrażały żadnych emocji. Snape westchnął, po czym odstawił wino i przyniósł sobie krzesło.
- Słuchaj, ja wiem, że to dla ciebie dość trudne - zaczął, starając się brzmieć spokojnie i miło. - To normalne, że…
- Jesteś pedałem - przerwał mu nagle Harry, obrzucając go nienawistnym spojrzeniem. - Sypiasz z Malfoyem.
- Nie przeczę, że nasze kontakty z Lucjuszem… - zaczął mówić Snape, jednak znów nie zdążył dokończyć.
- Brzydzę się tobą - wysyczał Harry, z trudem łapiąc powietrze. - Jak możesz, ty…
Severus westchnął. Wiedział, że rozmowa nie będzie należała do łatwych, jednak jego cierpliwość powoli wyczerpywała się.
- Nie masz prawa osądzać innych, Potter - warknął wściekle. - I bądź łaskaw się ubrać. Mimo wszystko, nawet w takiej sytuacji należy zachować choć odrobinę przyzwoitości.
Harry obrzucił go urażonym spojrzeniem, po czym powoli podniósł się z fotela i chwycił czarną szatę, która zaczęła zsuwać mu się z bioder. Snape obserwował, jak chłopak podciągał ubranie i starał się je zapiąć, co jednak zupełnie mu nie wychodziło. Dłonie drżały mu tak bardzo, że nie był w stanie utrzymać małych, czarnych guzików.
Severus westchnął. Podszedł do Harry'ego i już spokojnym głosem powiedział:
- Puść, Potter. Pomogę ci.
Harry spojrzał mu prosto w oczy, jakby nie wiedząc, co powiedzieć. Po chwili jednak zostawił w spokoju guziki i pozwolił Snape'owi pomóc sobie w zapinaniu szaty. Usta Severusa wykrzywiły się w lekkiej kpinie, gdy spokojnie, ale mimo wszystko szybko zapinał kolejne guziki.
- Jesteś gejem - powiedział nagle Harry, patrząc z góry na Severusa.
- Zdarza się najlepszym - mruknął Snape, dopinając ostatni guzik kołnierzyka. - Nie widzę w tym nic złego, Potter.
Harry zmrużył lekko oczy, po czym zrobił ostatnią rzecz, jakiej Snape mógłby się po nim spodziewać: pochylił się lekko i pocałował go.
To było dziwne: całować się z własnym ciałem. Dziwne i intrygujące, jednakże Severus był zbyt wściekły na Harry'ego, by móc się tym doznaniem nacieszyć. Zamiast, jak dyktowała mu natura, rozchylić usta, albo nawet po prostu rzucić się na Pottera i zgwałcić go na pobliskim biurku, odepchnął chłopaka z całej siły.
- Jak śmiesz - warknął, mrużąc wściekle oczy. - Potter, ostrzegam cię…
- Ostrzegasz mnie? - głos Harry'ego ociekał ironią. - Teraz mnie ostrzegasz, tak? Chyba już trochę za późno, nie sądzisz? Niecały kwadrans temu napalony facet próbował mnie przelecieć, a ty nie zrobiłeś nic, żeby mi pomóc! Stałeś tylko i patrzyłeś, jak się do mnie dobiera! Może nawet sprawiało ci przyjemność, widzieć mnie w takiej sytuacji!
Snape patrzył na Harry'ego, jakby chłopak oszalał. Po chwili zaczął się śmiać.
- Ty chyba oszalałeś, Potter? - wysyczał. - Ja… brak mi słów. Twoja bezgraniczna głupota czasem zadziwia nawet mnie. Siadaj - wskazał dłonią fotel. - Wbrew pozorom, musimy sobie kilka rzeczy wytłumaczyć.
Harry zmarszczył brwi, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.
- Skoro nie sprawiało ci przyjemności patrzenie na mnie… - wyszeptał wreszcie - to czemu nie zareagowałeś? Czemu nie zrobiłeś nic, żeby mu przeszkodzić?
- Nie przypominam sobie, Potter, żebyśmy kiedykolwiek przeszli na „ty” - zauważył uprzejmie Snape i jeszcze raz, starając się zachować cierpliwość, wskazał fotel. - Usiądź to porozmawiamy.
Harry przeczesał palcami sięgające ramion, czarne włosy i spojrzał nerwowo na wskazany mebel. Wreszcie westchnął ze zrezygnowaniem i usiadł.
- Dobrze - kontynuował Mistrz Eliksirów, zajmując miejsce na krześle. - Dobrze… A teraz bądź łaskaw mi nie przerywać. Z powodu… zaistniałej sytuacji, zmuszony jestem ci kilka rzeczy wyjaśnić, ale wierz mi, Potter, że wcale nie mam na to ochoty.
Harry obrzucił go niechętnym spojrzeniem, ale się nie odezwał.
- Tak… - Snape wyraźnie nie wiedział, od czego zacząć. - Tak… otóż, jak już pewnie zdążyłeś zauważyć, łączy mnie pewnego rodzaju, hmmm, zażyłość z ojcem Dracona Malfoya. Fakt ten, teraz dla ciebie dość oczywisty, powinien jednak pozostać między nami trzema, że tak się wyrażę, gdyż mógłby… - Mistrz Eliksirów zamilkł na chwilę, szukając odpowiedniego słowa. - Mógłby wzbudzić niezdrową fascynację. Z tego powodu, oraz z wielu innych, byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby udało ci się dochować tajemnicy…
- A jak nie? - przerwał mu Harry i rzucił wyzywające spojrzenie. - A jak pójdę do dyrektora i mu powiem, co się stało?
- Nie zrobisz tego - poinformował go spokojnie Snape. - Może cię to zdziwi, Potter, ale ja raczej nie zwierzam się dyrektorowi ze swoich drobnych sekretów. Jakby to powiedzieć, jestem…
- Jesteś gejem - mruknął Harry cierpiętniczym tonem.
- Potter, jesteś monotematyczny - Snape zaśmiał się cicho. - Wydaje mi się, że akurat moja… orientacja jest tylko moim problemem…
- Nie tylko twoim - wszedł mu w słowo Harry. - Malfoy chciał mnie… no wiesz, zresztą, co chciał zrobić! Nie tobie, mnie! On… on klepnął mnie w tyłek!
- Potworne - przyznał Snape ironicznie. - Doprawdy, jak on śmiał… Może cię to zdziwi, Potter, ale gdyby Lucjusz dowiedział się, kto w tym czasie rezydował w moim ciele, niechybnie popełniłby samobójstwo. Jakby to subtelnie powiedzieć… nie należysz do grona osób, z którymi Malfoy chciałby mieć jakikolwiek bliższy kontakt.
- Nie to, co pan? - mruknął Harry.
- Właśnie, Potter, nie to, co ja - przytaknął Snape, wygodnie rozpierając się na krześle. - Wciąż nie wierzę, że z tobą o tym rozmawiam, ale cóż… w każdym razie, wracając do tematu…
- Profesorze? - Harry po raz pierwszy tego dnia spojrzał na Snape'a bez jawnej nienawiści. - Czemu pan mi to wszystko tłumaczy?
- Mam wrażenie Potter, że zostawienie cię samego bez jakiejkolwiek wiedzy o zaistniałej sytuacji, wywołałoby lawinę kłopotów. Poza tym, skoro już wiesz o… o Lucjuszu, inne informacje wydają mi się być niezbędne, byś mógł to wszystko choć w części zrozumieć. Po pierwsze, Potter nie wolno iść ci z tym do nikogo. Nie wolno i już, rozumiesz?
- Tak - westchnął Harry, zamykając powoli oczy. - Wydałoby się, że nie jestem panem.
- Właśnie - przytaknął Snape. - A do tego nie możemy dopuścić. Ja… Potter, ja rozumiem, że cały dzisiejszy dzień trochę dał ci się we znaki, ale…
- Czemu on nie zauważył, że coś jest nie tak? - Harry natychmiast zmienił temat. - No wie pan, przecież jesteście… blisko - ostatnie słowo ledwo przeszło mu przez gardło. - Powinien… powinien przecież zareagować, zrobić cokolwiek…
- Wydaje mi się, Potter, że rzeczywiście nie zauważył zmiany - na twarzy Mistrza Eliksirów pojawił się smutny uśmiech. - Zresztą, tym lepiej dla nas…
- Ale jak się kogoś kocha, to chyba zauważa się szczegóły - Harry wyglądał na zdezorientowanego. - Widzi się każdy zły humor, wszystko…
- Wątpię, Potter, żebyś wiedział, czym jest miłość - Snape wykrzywił wargi w uśmiechu, który zapewne miał być ironiczny, co jednak zupełnie mu nie wyszło. - Pomijając chorą fascynację tym twoim ojcem chrzestnym, nie było na świecie osoby, którą miałbyś szansę pokochać. A że Black, dzięki Bogu, nie dręczy nas już swoim widokiem…
Nie zdążył dokończyć, gdyż Harry zerwał się z fotela i w kilka sekund później Severus leżał obolały na podłodze. Prawy policzek piekł od nagłego uderzenia, a w zielonych oczach pojawiły się łzy, które jednak Severus szybko powstrzymał.
- Jak śmiesz tak o nim mówić! - wrzasnął Harry, patrząc na Snape'a z pogardą. - Jak śmiesz, ty… - wyglądało na to, że w głowie chłopaka brakuje wystarczająco ostrych epitetów, by opisać Mistrza Eliksirów.
W tym czasie Severus podniósł się z podłogi i otrzepał ubranie.
- Kto by się spodziewał, że słynny Harry Potter ucieknie się do przemocy fizycznej - wysyczał, patrząc chłopakowi prosto w oczy.
- Nie to, co pan, prawda? - Harry przypomniał sobie małego chłopca z Myślodsiewni i ze złości zacisnął pięści.
- Jeśli chcesz wiedzieć, Potter, gardzę przemocą fizyczną - Snape rzucił mu ostatnie, pełne wyższości spojrzenie.
- Doprawdy? A pański syn, żona… - zaczął mówić ze złością Harry, jednak Snape natychmiast mu przerwał:
- Nie mam syna, Potter. Nie mam rodziny, od wielu lat. Nigdy nie spotykałem się z żadną kobietą, nie mówiąc już o ślubie. Zresztą, nie wiem, po co ja ci się tłumaczę - ruszył szybkim krokiem w stronę drzwi. - Może rzeczywiście nasza dzisiejsza rozmowa nie miała sensu. Pomijając fakt, że…
- Że jesteś gejem…
- Że to twoja wina, że ta sytuacja w ogóle miała miejsce - Snape zignorował słowa Harry'ego. - Zresztą nieważne czyja wina. Musimy to jakoś przeżyć. Dobranoc, Potter.
Severus już miał opuścić gabinet, gdy odwrócił się nagle i wykrzywiwszy usta w złośliwym uśmiechu, syknął:
- A co do gejostwa, Potter… jestem pewien, że panna Ginny Weasley jest bardzo niepocieszona faktem, że odtrąciłeś jej zaloty, tłumacząc się homoseksualizmem.
- Ale ja nie…
- Ależ tak - uśmiech Snape'a, o ile to było w ogóle możliwe, poszerzył się jeszcze bardziej. - Jakąś godzinę temu oświadczyłeś jej, że jesteś gejem. Nie wiem, Potter, jak możesz to robić swoim przyjaciołom. Swoją drogą… ciekawe, jak na tę sensacyjną wiadomość zareaguje reszta Gryffindoru bo jak mniemam, panna Weasley nie omieszka ich powiadomić…
Harry wyglądał, jakby szukał w pobliżu czegoś ciężkiego, czym mógłby rzucić w odchodzącego Snape'a, więc Mistrz Eliksirów zaśmiał się tylko krótko i opuścił gabinet. Nie mógł odmówić sobie tej odrobiny przyjemności, jaką było dręczenie Pottera. Nie byłby sobą, gdyby nie powiedział mu o Ginny. Westchnął, przypominając sobie, że czekają go jeszcze dwa miesiące mordęgi w ciele nastoletniego chłopca. Chociaż, jakby się temu bliżej przyjrzeć, mogło być ciekawie…
Nagle przystanął i uderzył dłonią w ścianę lochu. Przez to wszystko zapomniał zamówić składników na antidotum…
Zły na siebie, ale przede wszystkim zły na ciało Pottera, które rano odwróciło jego uwagę od rzeczy naprawdę istotnych, pomaszerował do sypialni, by jak najszybciej napisać list. W końcu od tego zależało jego zdrowie psychiczne…
Rozdział: 6
Tej nocy Harry długo nie mógł zasnąć. Czuł się… przytłoczony. Nie chodziło nawet o to, że nadal mieszkał w lochach, ulokowany w ciasnej sypialni wśród pająków i starych ksiąg od eliksirów. W tym momencie nie było to takie ważne, ot, kolejna przygoda, równie dobra, jak latanie czarodziejskim samochodem. A jednak było kilka spraw, które nie dawały mu spokoju.
Harry wstał z łóżka i przeciągnął się. Nie widział sensu w bezczynnym leżeniu. Nie wiedział nawet, która była dokładnie godzina, podejrzał, że coś około czwartej nad ranem. Bez pośpiechu powlókł się do łazienki i ochlapał twarz wodą. Spojrzał w lustro i westchnął - gdyby go w tym momencie ujrzał Mistrz Eliksirów, niechybnie dostałby zawału.
Sięgające ramion, czarne włosy, z jednej strony stanęły mu dęba, z drugiej zaś przykleiły się do czaszki. Czarna szata była tak straszliwie wygnieciona, że bardziej przypominała marszczoną spódnicę, niż cokolwiek innego. A Harry… Harry czuł się po prostu nieświeżo. Marzył o ciepłym prysznicu i czystym ubraniu.
Zaczął powoli rozpinać guziki czarnej szaty. Z jednej strony wizja prysznica wydawała mu się niezwykle pociągająca, z drugiej zaś mycie Snape'a nadal stanowiło dla niego problem. To było… krępujące. A jeszcze gorsza była świadomość, że prawdopodobnie w tym samym czasie Mistrz Eliksirów szorował jego młode, biedne ciało.
Mistrz Eliksirów, gej…
Harry potrząsnął bezsilnie głową. Snape pewnie nie miał takich oporów, jak on. Chłopak starał się dotykać ciało Mistrza Eliksirów najrzadziej, jak to było tylko możliwe. Do toalety chodził, gdy już rzeczywiście nie miał innego wyjścia, mył się pod prysznicem najkrócej, jak się dało… wszystko, byleby tylko ograniczyć kontakt fizyczny. Nawet chodził spać w czarnych długich szatach, zdecydowanie nieprzystosowanych do służenia za piżamę.
Cóż, każda przygoda ma swoje dobre i złe strony…
~O-O~
Pół godziny później, przebrany w świeże szaty, usiadł w zielonym fotelu i na nowo zaczął rozmyślać. Tak naprawdę nie miał nic lepszego do roboty - książki od eliksirów nie interesowały go w najmniejszym nawet stopniu, a do osobistych rzeczy Snape'a jakoś nie miał ochoty zaglądać. Chyba, że…
Harry podniósł się z fotela i podszedł do Myślodsiewni. Musiał wiedzieć, co stało się z synem Snape'a. Fakt, że Mistrz Eliksirów uparcie twierdził, że nie posiada rodziny, wcale nie oznaczał, że dziecko ze wspomnień nie było jego synem. Mogło przecież zginąć, a może nawet… może ten drań zrobił mu krzywdę? To byłoby całkiem w jego stylu…
Wśród uczniów chodziły plotki, że aby zostać Śmierciożercą, trzeba było zabić kogoś bliskiego. Może Snape poświęcił własnego syna, żeby dostać się w szeregi Voldemorta?
Harry poczuł, jak na nowo ogarnia go złość. Całe lato zajęło mu nauczenie się samokontroli, a teraz ten Stary Nietoperz sprawił, że skrywane emocje wybuchły nową, nieokiełznaną siłą. Gniew, nienawiść, żal… przecież tyle czasu chował je w sobie! Czemu więc teraz…
Chłopak podjął decyzję. Nachylił się nad Myślodsiewnią, po czym zamknął oczy i zanurzył twarz w srebrnej substancji. Musiał odkryć prawdę…
Poczuł, że świat wokół niego zaczął wirować, co przyprawiło go o lekkie mdłości. Gdy otworzył oczy, ujrzał ten sam dziecięcy pokoik, co za pierwszym razem.
Pomijając mocno zniszczone, ciemne biurko, które pojawiło się tuż przy drzwiach, pokój wyglądał tak, jak wcześniej. Ubrany w granatową piżamę chłopczyk, teraz może ośmioletni, siedział przy biurku i coś malował. Harry podszedł do niego i zajrzał mu przez ramię.
Na środku nieco wygniecionej kartki widniały trzy trzymające się za ręce postacie. Nad najmniejszą widniał nieco koślawy napis „ja”, dwie pozostałe były widocznie jeszcze niedokończone, gdyż nie posiadały dość potrzebnych części ciała, takich jak chociażby głowy. Jednakże te drobne niedociągnięcia były właśnie naprawiane: chłopczyk z pasją mazał farbami po kartce, tak, że po kilku minutach praca wyglądała na skończoną.
Harry musiał przyznać, że dzieciak miał pewien talent - pomijając fakt, że postaci były nienaturalnie wychudzone i na twarzy postaci podpisanej jako „tata” widniał dość ciekawy kleks, malunek wyglądał ładnie. Zwłaszcza, jeśli się wzięło pod uwagę wiek twórcy.
Chłopczyk obrzucił swoje dzieło krytycznym spojrzeniem, po czym złapał buteleczkę z czerwoną farbką i odkręcił ją, by wreszcie zanurzyć w niej cieniutki pędzelek. Jeszcze raz spojrzał na kartkę, po czym dwoma zamaszystymi ruchami dorobił nieco koślawe serduszko, obejmujące wszystkie postacie.
Dzieciak jeszcze raz obejrzał swoje dzieło i uśmiechnął się lekko. Nie trwało to jednak długo - uśmiech natychmiast zniknął mu z twarzy, gdy do pokoju wszedł Snape.
- Co robisz? - zapytał mężczyzna, podchodząc do biurka i tak jak Harry zaglądając chłopcu przez ramię.
Dzieciak nie odpowiedział, jedynie nieco niepewnym ruchem ręki zasłonił malunek.
- Co to, laurka? - dopytywał się Snape z wyraźną kpiną w głosie. - Dla niej, tak?
Harry miał straszną ochotę rzucić się na Mistrza Eliksirów. Nie mógł zrozumieć, jak ten drań był w stanie dręczyć własne dziecko.
- Wydaje mi się, że ona i tak tego nie doceni - dodał Snape, chwytając chłopca za ramię i brutalnie podnosząc z krzesła, by wreszcie popchnąć w stronę łóżka. - Oszalała, nie wiesz o tym…?
Harry odskoczył odruchowo, gdy Mistrz Eliksirów zamaszystym ruchem chwycił rysunek.
- Jesteś tak samo szalony, jak ona - wysyczał, patrząc na syna z pogardą. - Czarodziej, też coś. I na co ci się to przyda! Nie umiesz się nawet obronić...
Chłopczyk milczał jak zaklęty, nerwowo patrząc to na ojca, to znów na trzymany przez niego rysunek.
- Zależy ci na tym? - zapytał Snape, widząc jego wzrok. - Nie martw się, ona i tak tego nie dostanie. Zabrali ją do tego waszego magicznego szpitala …
Harry otworzył szerzej oczy. Waszego magicznego szpitala… To brzmiało, jakby sam Mistrz Eliksirów bym mugolem, a przecież…
- Czarodziej, też coś - powtórzył Snape, podchodząc do chłopca i znów go popychając, tym razem na powrót w stronę biurka. - Skoro tak znasz się na magii, pokaż mi coś! Zaczaruj mnie, powstrzymaj!
Dzieciak spojrzał na Mistrza Eliksirów z taką nienawiścią i bezsilnością, jakiej Harry jeszcze nigdy w życiu u nikogo nie widział, ale nadal milczał.
To najwyraźniej zupełnie wyprowadziło Mistrza Eliksirów z równowagi, gdyż, warcząc coś pod nosem, popchnął chłopca na biurko. Dzieciak z impetem uderzył w mebel, strącając na podłogę rysunek i kilka buteleczek z farbkami.
Harry nie chciał na to patrzeć. Z każdą sekundą jego złość na Mistrza Eliksirów potęgowała się. Utkwił wzrok w podłodze, mając nadzieję, że to pomoże mu choć trochę ochłonąć.
Jednakże to, co ujrzał na poszarzałym dywanie, sprawiło, że zaczął drżeć. Laurka chłopczyka podczas spadania odwróciła się na drugą stronę, ukazując coś, czego Harry nie mógł wcześniej zauważyć. Na drugiej stronie rysunku widniały trzy, nieco koślawe wyrazy: „Kochanej mamie, Severus”.
Harry nie mógł oderwać od kartki wzroku. Nic mu nie przeszkadzało: ani podniesiony głos stojącego obok mężczyzny, ani fakt, że z niezakręconej, strąconej wraz z rysunkiem buteleczki zaczęła wylewać się czerwona farba.
- Nic nie zrobisz? - krzyknął w tym czasie mężczyzna. - Wystarczy jedno magiczne słowo, a zostawię cię w spokoju. Jedno, rozumiesz?
Harry usłyszał nagle jego urywany, złowrogi śmiech, jednakże nie był w stanie odwrócić wzroku od rysunku, który zaczął powoli nasiąkać czerwoną farbką.
- Jedno magiczne słowo - powtórzył mężczyzna. - Poprosisz, a cię nie dotknę. Powiedz to, Severusie. Powiedz: „proszę”, a nie zrobię tego znowu…
Harry usłyszał jeszcze coraz głośniejszy śmiech mężczyzny, a chwilę potem odgłos szamotania. Nie chciał na to patrzeć, chociaż tak naprawdę nie wiedział, co się dzieje. Dopiero cienki, ale przejmujący krzyk chłopca sprawił, że odwrócił wzrok od laurki. Nim jednak zdążył spojrzeć w stronę biurka, poczuł ostre szarpnięcie i wspomnienie zamazało się. Harry zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył, znów znajdował się w gabinecie Snape'a.
Czuł się winny. Po raz kolejny w życiu nienawiść do Mistrza Eliksirów przysłoniła mu rzeczywistość, po raz kolejny nie dopuścił do siebie myśli, że Snape mógł być ofiarą… Przecież to było logiczne, że chłopiec był Severusem. Jakaś część Harry'ego wiedziała o tym od dawna, jednakże on sam nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Teraz nie miał wyjścia.
Skulił się na fotelu i ukrył twarz w dłoniach. Słowo „Severus” tłukło mu się po umyśle, powodując ćmiący ból głowy. Severus.
Czuł się jak ostatni drań. Dopiero teraz zrozumiał, że wszystko, co robił Snape, miało jakieś przyczyny: ta złośliwość, niedostępność, a zarazem niewytłumaczalna pewność siebie… To wszystko było sposobem obrony, murem odgradzającym prawdziwego Mistrza Eliksirów od reszty świata.
Harry podjął decyzję - nie da się więcej sprowokować Snape'owi. Może nawet… może uda im się porozmawiać? Nie czuł już do niego nienawiści, raczej palące poczucie winy i litość. Ta jedna wizyta we wspomnieniach Mistrza Eliksirów w jakiś sposób odmieniła spojrzenie Harry'ego na nauczyciela.
Snape też był człowiekiem. Miał uczucia, fobie… a przede wszystkim nie miał nikogo, kto by go zrozumiał. Był sam… co tłumaczyło nieszczęsny związek z Lucjuszem Malfoyem. Poszukiwał odrobiny ciepła, czegoś, czego nigdy nie zaznał.
Harry odczuł niepokojącą chęć rozmowy ze Snape'em. Przecież… przecież to wszystko nie mogło się tak skończyć. On…
Po raz pierwszy w życiu Harry zauważył, jak wiele ma wspólnego z Mistrzem Eliksirów.
~O-O~
Plątanina korytarzy w ciągu niecałego kwadransa doprowadziła go do wieży Gryffindoru. Harry stanął przed portretem Grubej Damy i jęknął. Nadal nie znał hasła! Zapomniał zapytać o nie Snape'a… Cóż, nareszcie przyszedł czas, żeby w pełni wykorzystać walory nowego ciała.
- Wpuść mnie - warknął Harry, groźnie marszcząc brwi i patrząc złowrogo na obraz.
- Hasło? - głos Grubej Damy stał się nagle cichutki i niepewny. - Nie wolno mi…
- Wpuść mnie - powtórzył Harry, starając się brzmieć jak najbardziej groźnie.
Ku jego zdumieniu, obraz odsunął się, ukazując przejście. Jednak podróżowanie po zamku w ciele Mistrza Eliksirów było dużo łatwiejsze, niż się Harry'emu na początku wydawało.
Tak jak się spodziewał, Snape siedział w pokoju wspólnym i czytał jakiś stary podręcznik do eliksirów. Na widok Harry'ego skinął lekko głową.
- Dzień dobry, profesorze - powiedział chłopak, siadając na jednym z foteli. - Przyszedłem zapytać, czy dostał pan już te składniki na eliksir.
- Dostałem, jakieś pięć minut temu - Snape uśmiechnął się lekko. Jakoś w ciele Harry'ego przychodziło mu to dużo łatwiej. - Na szczęście, mogę już zacząć szykować antidotum.
Harry westchnął z wyraźną ulgą.
- To co, idziemy? - chłopak podniósł się z fotela i spojrzał na Mistrza Eliksirów.
Snape skinął głową i razem z Harry'm udał się w stronę lochów.
~O-O~
Gdy znaleźli się wreszcie w gabinecie Mistrza Eliksirów, Harry bez zastanowienia podszedł do fotela i rozsiadł się w nim wygodnie.
- Widzę, Potter, że czujesz się tu jak u siebie w domu - mruknął Severus.
Harry uśmiechnął się smutno.
- Czuję się tu znacznie lepiej, niż u siebie w domu - stwierdził nieco drżącym głosem. - Znaczy… jak tak właściwie nie wiem, co mam uważać za dom. Ja… ja się czasem czuję bezdomny, profesorze. Zresztą, nieważne. Może zabierze się pan za ten eliksir?
Snape, wyraźnie zdziwiony tą odpowiedzią, nie rzucił nawet żadnego złośliwego komentarza, tylko poszedł do składu. Wrócił po chwili, dzierżąc w dłoni pęk jakiś suszonych ziół.
- Postaraj się nie przeszkadzać - mruknął do Harry'ego, kładąc rośliny na stoliku. - Potrzebuję spokoju…
Harry uśmiechnął się i utkwił badawczy wzrok w Snapie. Mistrz Eliksirów rozpalił ogień pod stojącym na środku gabinetu kociołkiem i zaczął przynosić i układać na stoliku resztę składników. Po chwili wyciągnął jeszcze z kieszeni trzy nieduże buteleczki i dołożył je do stosu komponentów.
- Profesorze? - zagadnął Harry, gdy Snape wsypał do kociołka coś, co wyglądało jak sproszkowana trawa. - Mogę pana o coś zapytać?
- Hm? - Severus obrzucił go niepewnym spojrzeniem. - O co?
- Wie pan, zastanawiałem się… wczoraj, kiedy Lucjusz…
- Wydaje mi się, że skończyliśmy już ten temat - warknął Snape. - Może się mylę, ale cała sytuacja była dość jednoznaczna. Nie widzę powodu, żeby poruszać to jeszcze raz.
- Ale czemu pan z nim sypia? - przerwał mu Harry.
Snape wyglądał na zaskoczonego.
- Pozwolisz, Potter, że akurat ten aspekt mojego życia pozostawię tylko dla własnej wiadomości - uciął po chwili.
- Czemu pan nie może choć raz być szczery? - Harry wstał z fotela i zaczął nerwowo chodzić po gabinecie. - Przecież… przecież to nic pana nie kosztuje.
Severus wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu.
- Nie wydaje mi się, żeby takie tematy…
- Ja potrzebuję tej rozmowy - przerwał mu natychmiast Harry.
Snape westchnął, odruchowo wlewając do kociołka jakąś niebieskawą ciecz.
- Nie chcę o tym rozmawiać, Potter. Nie jesteś osobą…
- A czy istnieje na świecie taka osoba, której się pan zwierza?
- Wierz mi, Potter, gdybym miał wybór, wolałbym się uzewnętrzniać przed Longbottomem, niż przed tobą.
- Nie ma pan wyboru - przerwał mu Harry. - Jestem jedyną osobą, która może pana zrozumieć.
Snape roześmiał się ironicznie.
- Doprawdy? Skąd takie wnioski? Czyżbyś nagle zapragnął być moim prywatnym psychologiem, Potter?
- Ja… nie, profesorze. Po prostu uważam, że dobrze mieć kogoś, z kim można porozmawiać. Poza tym należą mi się jakieś wyjaśnienia.
Mistrz Eliksirów westchnął.
- No dobrze - powiedział wreszcie. - Może i masz rację, powinienem ci kilka rzeczy wytłumaczyć. Tylko usiądź w tym cholernym fotelu, bo drażni mnie, jak miotasz się po całym gabinecie. Więc co chcesz wiedzieć? Jak to jest z Lucjuszem, jak mniemam.
Harry pokiwał głową.
- Cóż… - Snape zamyślił się na chwilę, energicznie mieszając zawartość kociołka. - Tak naprawdę to dłuższa historia. Żebyś nie miał wątpliwości, z głęboką miłością i innymi bzdurami tego typu nie ma to nic wspólnego…
- Nie kochał go pan? - zapytał spokojnie Harry.
- Trudno powiedzieć. - Na twarzy Snape'a pojawił się smutny uśmiech. - Jak sądzę, byłem zbyt młody, żeby trzeźwo ocenić sytuację. Szukałem… zresztą, nieważne, czego szukałem.
- Szukał pan ciepła - powiedział Harry pewnym siebie głosem. - Czegoś, czego pan nigdy nie zaznał, spokoju i stabilizacji.
Snape rzucił mu badawcze spojrzenie.
- Można tak powiedzieć - mruknął. - Co nie zmienia faktu, że Lucjusz, co było raczej do przewidzenia, zaraz po szkole ożenił się z Narcyzą.
Cień smutku, jaki pojawił się w jego głosie, nieco zaskoczył Harry'ego.
- Czyli jednak go pan kochał - zgadł chłopak, powoli podnosząc się z fotela. - I zawiódł się pan na nim.
- To jest nadinterpretacja, Potter - zauważył Snape. - Czy możemy już zakończyć temat?
Harry pokonał w kilku krokach dzielącą ich odległość i spojrzał z góry na Mistrza Eliksirów.
- Boli cię... - powiedział głosem odkrywcy. - Boli, gdy z nim jesteś, że on myśli tylko o sobie. Że nie widzi, jak ci na nim zależało, że… że to ignoruje…
- Dość, Potter - warknął Snape. - Starczy już tego bezsensownego…
Nie zdążył dokończyć, gdyż Harry, nie zastanawiając się nad tym, co robi, przytulił go mocno do siebie.
- Ja… ja rozumiem, profesorze… - powiedział cicho. - Ja też… może to głupio zabrzmi, ale ja też całe życie szukam kogoś, na kim będę mógł polegać. Ja… wszedłem do pańskiej Myślodsiewni, profesorze. Rozumiem pana.
Snape szarpnął się wściekle, próbując odepchnąć chłopaka.
- Co zrobiłeś?! - warknął, czerwieniejąc na twarzy. - Ty… ostrzegałem cię kiedyś, Potter, że jeśli jeszcze raz zakłócisz moją prywatność, rozerwę cię na strzępy… i na Merlina, zaraz to zrobię!
- Spokojnie, profesorze - Harry nie zważał na szamotanie się Mistrza Eliksirów. - Przecież nic się takiego nie stało…
- Nic się nie stało?! Nic się nie stało, Potter? - Snape wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. - Co, znowu trafiłeś na jakieś urocze wspomnienia dotyczące twojego zabawnego ojca, tak? Bawiło cię to? Potter, puść mnie, do cholery!
- Nie puszczę - głos Harry'ego był dziwnie spokojny. - Nie puszczę, póki się pan nie uspokoi.
- Jasne - warknął Snape. - Wierz mi, jak tylko się oswobodzę…
- Widziałem wspomnienia z pana dzieciństwa - przerwał mu Harry. - Nie te ze szkoły. Te z domu.
Tak jak wcześniej Snape próbował się wyswobodzić z uścisku, tak teraz nagle jakby opuściły do siły.
- Co zrobiłeś? - zapytał słabo, nie mogąc powstrzymać drżenia głosu.
- Widziałem pańskie wspomnienia. To o ojcu, w którym malował pan laurkę dla matki…
Snape jeszcze raz szarpnął się dziko, ale Harry, korzystając z faktu, że chwilowo był od niego dużo silniejszy, przytrzymał go.
- Profesorze… ja rozumiem - powtórzył takim głosem, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. - Może to dziwne, ale…
- Oh, zamknij się, Potter - Snape całkiem niespodziewanie wtulił się mocniej w Harry'ego. - Po prostu się zamknij.
I nagle wszystkie słowa stały się zbędne.
Rozdział: 7
Czuł się bezpiecznie. Otoczony silnymi ramionami, wtulony w miękką, czarną szatę… to było dokładnie to, czego od dawna potrzebował. Wrażenie stabilizacji, ciepło bijące od wychudłego ciała, w które się wtulał, tworzyło pewien nierzeczywisty obraz. Coś na kształt snu, z którego nie chciał się nigdy obudzić.
Cichy bulgot, dochodzący ze stojącego na środku gabinetu kociołka, trochę go zaniepokoił. Eliksiry w jego wykonaniu nie zwykły wydawać z siebie dziwnych odgłosów. Chyba, że…
Snape desperackim ruchem odepchnął od siebie Harry'ego i rzucił się w stronę kociołka. W ostatniej chwili zamieszał zielonkawą ciesz, która z niewiadomych przyczyn zaczęła powiększać swoją objętość i bulgotać.
Nastrój chwili prysnął niczym bańka mydlana.
- Mogłeś nas zabić, Potter - warknął Snape, mieszając zawzięcie w kociołku i rzucając Harry'emu wściekłe spojrzenie. - Do przygotowania tego eliksiru potrzebne jest największe skupienie…
- Przepraszam. - Harry uśmiechnął się lekko. - Ale mam wrażenie, że to nie tylko moja wina.
- Nie wiem, o czym mówisz, Potter. Może cię to zdziwi, ale ja nie miewam skłonności samobójczych.
Harry zmrużył lekko oczy, po czym ostentacyjnie usiadł w fotelu.
- Chciałem tylko pomóc - stwierdził.
- Cudownie - głos Snape'a ociekał sarkazmem - Twoja pomoc na wiele by się zdała, jakbyśmy tego nie przeżyli, nie sądzisz? Poza tym nie potrzebuję twojej troski.
- Kiedy ja naprawdę chciałem dobrze - bronił się zacięcie chłopak. - Chciałem pana jakoś wesprzeć. Porozmawiać, ale tak szczerze…
- Nie mamy o czym rozmawiać - Mistrz Eliksirów utkwił wzrok w zawartości kociołka i westchnął. - Przecież nic się nie stało.
- A pańskie wspomnienia? Te wszystkie obrazy ukryte w Myślodsiewni, czy to według pana nic? - zapytał Harry nieco histerycznie.
- Według mnie, Potter, oszalałeś - Snape uśmiechnął się smutno. - Nie posiadam Myślodsiewni.
Harry zerwał się na równe nogi i podszedł do jednego z kredensów.
- Przecież ona tu stoi. Wpadłem do niej. Widziałem…
Snape obrzucił kamienne naczynie obojętnym wzrokiem.
- To jest Myślodsiewnia dyrektora, Potter. Sądzę, że nie byłyby zachwycony, gdyby się dowiedział, że do niej, hm, wpadłeś.
- Ale ja widziałem pańską przeszłość. Widziałem, co się stało wtedy, z tą laurką. Rozmawialiśmy już o tym… - głos Harry'ego zadrżał lekko.
- Nie przypominam sobie - mruknął Snape, siląc się na spokój. - Skończmy ten temat, gdyż zaczyna być lekko denerwujący, nie sądzisz?
Harry zmrużył lekko oczy.
- Ja widziałem - powtórzył, podchodząc do Mistrza Eliksirów. - Nie zrobi pan ze mnie wariata.
- Masz rację, nie zrobię - Snape uśmiechnął się ironicznie. - Ty już jesteś wariatem, Potter.
Harry parsknął ze złością i złapał Mistrza Eliksirów za ramiona. Snape, zdziwiony, otworzył szerzej oczy, widząc nagle tuż przed swoim nosem czarne źrenice chłopaka.
- Porozmawiaj ze mną - wyszeptał Harry, wzmacniając uścisk i przyciągając Mistrza Eliksirów do siebie. - Wytłumacz mi, co się stało i dlaczego. Ja serio chciałbym cię zrozumieć. Czuję się… inaczej niż wcześniej. Jakby… doroślej? Wiesz, o co mi chodzi. Nie jestem już dzieckiem.
-To, że chwilowo masz moje ciało, które okres dojrzewania ma już dawno za sobą, nie zmienia faktu, że psychicznie nadal jesteś nastolatkiem - warknął Snape przez zaciśnięte zęby. - I, mimo zaistniałej sytuacji, bądź łaskaw zwracać się do mnie z należytym szacunkiem. To, że jestem uwięziony w twoim ciele, nie zmienia faktu, że jestem nauczycielem.
- Jasne, profesorze - Harry wykrzywił wargi w złośliwym uśmiechu. - To co, mogę liczyć na szczerą rozmowę?
Severus mruknął coś niezrozumiałego i szarpnął się, próbując wyswobodzić z uścisku chłopaka. Był tak zaaferowany zaistniałą sytuacją, że nie usłyszał cichego pyknięcia, dochodzącego z okolic kominka.
- Jesteś upierdliwy. Puść mnie, do cholery - warknął, bezsilnie zaciskając dłonie w pięści. - Nie masz prawa mnie trzymać. Nie życzę sobie tego, rozumiesz?
Harry uniósł lekko jedną brew, po czym roześmiał się.
- Potworne - wykrztusił wreszcie. - Jak ja mogę być tak okrutny…?
- Puść go, Severusie - odezwał się nagle poważny głos z okolic kominka.
Zarówno Harry, jak i Snape, odwrócili się nagle w stronę paleniska, by ujrzeć w płomieniach głowę Dumbledore'a.
- Puść go, Severusie - powtórzył spokojnie dyrektor. - Wydaje mi się, że omawialiśmy kwestię zajmowania się uczniami.
Harry zbladł lekko, ale posłusznie puścił Snape'a. Severus, nie zdając sobie najwyraźniej sprawy, że jest wolny, stał w miejscu jak kołek i bezmyślnie wpatrywał się w płomienie.
- Ucieszy cię zapewne, Harry, że postanowiłem z Minerwą zapewnić ci nieco rozrywki i zabrać w dość szczególne miejsce - powiedział uprzejmie dyrektor, patrząc prosto w zielone oczy Severusa. - Wytłumaczę ci wszystko, jak pojawisz się w Norze. Dobrze?
Snape kiwnął odruchowo głową, mając nadzieję że nie wygląda tak głupio, jak się czuje.
- Wspaniale, Harry - dyrektor uśmiechnął się szeroko. - W takim razie oczekuję, że pojawisz się tu w ciągu kilku minut. Wierz mi, nie pożałujesz - Dumbledore puścił do niego oko, po czym zwrócił się do Harry'ego: - Odstawię go wieczorem, Severusie. Zapewne zgodzisz się ze mną, że należy mu się trochę odpoczynku. Cóż, w takim razie, do widzenia. - Głowa dyrektora na powrót zwróciła się w stronę Snape'a. - Do zobaczenia, Harry.
Usłyszeli ciche pyknięcie i oblicze Dumbledore'a zniknęło z kominka. Zarówno Harry, jak i Severus, przez chwilę bezmyślnie wpatrywali się w płomienie.
- Do Nory - wyszeptał wreszcie Harry, zamykając oczy i lekko rozcierając sobie skronie. - Jedzie pan do moich przyjaciół.
Snape pokiwał głową.
- Wierz mi, mam wiele ciekawszych rzeczy do roboty, ale chyba nie mam wyboru - mruknął, podchodząc do kominka i biorąc z niewielkiego pojemniczka garść proszku Fiuu. - Postaram się wrócić jak najszybciej, Potter. Do tego czasu mieszaj eliksir. Pamiętaj, nie wolno ci go zostawić na dłużej niż jedną, dwie minuty, bo wylecisz w powietrze razem z połową Hogwartu.
- Cudownie - Harry przez chwilę wyglądał, jakby miał się rozpłakać. - Czyli pan będzie się bawił z moimi przyjaciółmi, a ja mam siedzieć w lochach przy jakimś obrzydliwym wywarze.
- Dokładnie - Snape uśmiechnął się lekko, analizując, który z nich tak naprawdę ma gorzej. - Cóż, w takim razie do zobaczenia wieczorem, Potter.
Harry nie odezwał się, tylko utkwił w Snapie ponure spojrzenie. Severus wrzucił w płomienie garść proszku Fiuu i wszedł do kominka.
- Nora - powiedział głośno, nieco drżącym głosem.
Dzień nie zapowiadał się najlepiej.
~O-O~
Kilka sekund później pojawił się w Norze. Już kiedyś tu był, co prawda dawno temu, jednakże musiał przyznać, że wystrój kuchni nie zmienił się ani na jotę. Ten sam zegar wiszący na ścianie, te same meble i wszystko w tym tanim, Weasleyowskim stylu.
- Harry, kochaneczku, jak się cieszę, że cię widzę - dobiegł go zdecydowanie zbyt szczebiotliwy głos pani Weasley, która nie wiadomo kiedy pojawiła się tuż koło kominka. - Jesteś jeszcze chudszy niż zwykle! Siadaj, zaraz dam ci coś do jedzenia.
Snape cierpliwie zniósł fakt, że Molly, nim jeszcze zabrała się za robienie mu śniadania, mocno go przytuliła. To było straszne - być ściskanym przez członka rodziny Weasleyów i nawet nie móc cisnąć w niego przekleństwem.
- Siadaj, siadaj - pani Weasley puściła wreszcie Snape'a i wskazała mu jedno z nieco zużytych, drewnianych krzeseł. - Dumbledore ma dla ciebie niespodziankę. Sądzę, że się ucieszysz.
Severus skrzywił się lekko na samą myśl, co takiego mogłoby uradować młodego Pottera. Jakoś nie chciał się o tym przekonać na własnej skórze. Jednakże, nie mając specjalnie wyjścia, usiadł na krześle i obserwował krzątającą się przy kuchni panią Weasley. W tym momencie sprzedałby swoją duszę, byle tylko na powrót znaleźć się w lochach. Tak prawdę mówiąc sprzedałby jeszcze kilka dusz, jeśli w zamian mógłby znowu znaleźć się we własnym ciele.
- Jak ci mijają wakacje? - zapytała uprzejmie pani Weasley, z dużym zaangażowaniem machając różdżką w stronę patelni.
- Nie jest źle… - mruknął Severus. - Nawet całkiem… miło - ostatnie słowo ledwie przeszło mu przez gardło.
- To świetnie, kochaneczku, cudownie - pani Weasley z uśmiechem postawiła mu tuż przed nosem talerz pełen naleśników. - Pójdę i zawołam Dumbledore'a, dobrze? Chciał zamienić z tobą kilka słów, zanim dopadną cię te moje urwisy - mrugnęła porozumiewawczo i przyjacielsko zwichrzyła Snape'owi krótką, czarną czuprynę.
Severus wzdrygnął się lekko, jednak, zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie, jak podpowiadała mu jego niezwykle aspołeczna natura, pokornie zniósł tę oznakę sympatii. Jedynie poprzeklinał sobie trochę w myślach, żeby do końca nie zwariować.
Pani Weasley wyszła z kuchni, zostawiając Snape'a sam na sam z całym talerzem pełnym naleśników. Nie byłoby to może i takie straszne, gdyby nie fakt, że Severus miał je zjeść. Parujące naleśniki, wypełnione słodkim, serowym nadzieniem. Już gorzej chyba być nie mogło.
Jakby na przekór tej ostatniej myśli, kilka sekund później do kuchni wszedł nie kto inny, jak sam Dumbledore. Snape przełknął głośno ślinę. Miał szczerą nadzieję, że w jakiś niewytłumaczalny sposób uda mu się wystarczająco dobrze udawać Harry'ego Pottera, żeby dyrektor nie zauważył zamiany.
- Witaj, Harry - Dumbledore obdarzył Severusa tym samym, absolutnie niestrawnym uśmiechem, co wcześniej pani Weasley. - Zapewne zastanawiasz się, czemu cię tu wezwałem.
Snape postarał się odwzajemnić uśmiech, jednak nie bardzo mu to wyszło.
- Otóż - kontynuował dyrektor tym samym, spokojnym i sympatycznym tonem - doszły mnie pewne słuchy, że w dniu twoich urodzin nie wszystko było tak, jak powinno.
- To znaczy? - zapytał Snape.
- Twoi przyjaciele powiedzieli mi, że tego dnia wyjątkowo źle się czułeś i nie byłeś w stanie nacieszyć się ich obecnością. Postanowiłem więc, w drodze wyjątku, zabrać cię na jeden dzień z Hogwartu, byś mógł razem z nimi spędzić miło czas.
Snape miał nadzieję, że dyrektor żartuje. Spędzić miło czas z Weasleyami… już chyba wolałby pocałować Filcha.
- Ja… - Severus nie bardzo wiedział, co powiedzieć.
- Och, nie dziękuj - dyrektor uśmiechnął się szeroko. - Musisz jednak wiedzieć, że to nie wszystko. Może napijesz się herbaty?
Nim Snape zdążył zaprzeczyć, Dumbledore machnął różdżką i tuż koło talerza z naleśnikami pojawiła się elegancka filiżanka wypełniona herbatą i cukierniczka.
- Jedz, nim wystygnie - Dumbledore zachęcającym gestem wskazał na śniadanie. - Molly bardzo się starała, żeby dzisiaj wszystko było, jak należy.
Snape jęknął w duchu i niechętnie chwycił widelec. Starając się opanować lekkie drżenie dłoni, odkroił kawałek naleśnika i powoli włożył go sobie do ust. Po raz kolejny utwierdził się w przekonaniu, że nienawidzi naleśników, a zwłaszcza tych nadziewanych słodkim serem.
- Harry, chciałbym z tobą omówić jeszcze jedną rzecz - głos dyrektora stał się nagle poważny. - Tam, w lochach, gdy nagle pojawiłem się w kominku…
Snape zakrztusił się kawałkiem naleśnika, co jednak nie powstrzymało dyrektora przed kontynuowaniem swojej wypowiedzi:
- Nie chciałbym być w żaden sposób… niedyskretny, ale sam rozumiesz… to wyglądało dość… nietypowo.
- Ja... ja potknąłem się, dyrektorze - mruknął Snape, gdy wreszcie odzyskał głos. - Niosłem książkę i tam był dywan, więc straciłem równowagę i gdyby nie Snape…
- Profesor Snape - poprawił go spokojnie Dumbledore.
- Profesor Snape, to… - Severus zamyślił się na chwilkę. - To na pewno bym się zabił.
- Zabił - powtórzył cicho dyrektor.
- Tak, o kociołek, który stał na środku gabinetu…
Dumbledore uśmiechnął się lekko.
- Czyli nie mam się o co niepokoić?
- Nie, nie. Naprawdę, jakby co, to od razu do pana przyjdę.
Dumbledore umilkł, najwyraźniej usatysfakcjonowany tą odpowiedzią. Snape męczył się właśnie nad ostatnim naleśnikiem, gdy do kuchni ponownie weszła pani Weasley.
- Może chcesz jeszcze, kochaneczku? - zapytała, patrząc na Snape'a z uśmiechem.
Dzięki Bogu, tym razem Snape zaprotestował w samą porę, chociaż pani Weasley jeszcze przez kilka minut starała się go namówić na dokładkę. Wreszcie, gdy Severus miał już nadzieję, że się zniechęciła, jej wzrok padł na cukierniczkę.
- Posłodziłeś już? - zapytała Molly, mrużąc lekko oczy, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała.
- No… jeszcze nie… - mruknął Severus. - Może za chwilkę…
- Aha! - wykrzyknęła pani Weasley tonem odkrywcy. - Ja wiedziałam, że coś jest nie tak!
Snape zbladł lekko. Miał szczerą nadzieję, że nie zorientowała się o zamianie. Na jego szczęście, Molly dodała po chwili:
- Odchudzasz się, zupełnie jak Ron. Ja nie wiem, co w was wstąpiło - chwyciła cukierniczkę i wsypała do filiżanki cztery łyżeczki cukru. - Jeden chudszy od drugiego. Masz to przy mnie wypić, rozumiesz? Nie przyjmuję do wiadomości tych bzdur o dbaniu o linię.
Gdyby nie wizja wypicia przesłodzonej herbaty, Snape pewnie roześmiałby się na tę teorię. Jednakże w tym momencie był daleki od radości. Nienawidził herbaty prawie tak bardzo jak naleśników. A herbata z cukrem wydawała mu się być wręcz trucizną.
Po raz kolejny miał przeczucie, że to będzie długi i męczący dzień.
***
Pół godziny później, gdy skończył zarówno jeść, pić, jak i dyskutować o swoich wakacjach, został wyprowadzony przez Dumbledore'a z kuchni. Na podwórku czekała na niego druga część rodziny Weasleyów, w postaci bliźniaków, Rona i Ginny. Snape z pewną satysfakcją stwierdził, że najmłodsza latorośl rodziny, gdy tylko go ujrzała, spłonęła rumieńcem i odwróciła głowę.
- Miłej zabawy życzę - powiedział głośno dyrektor i spoglądał to na Harry'ego, to znów na rudzielców. - Świstoklik zabierze was na miejsce za… - zerknął na zegarek - jakieś dwie minuty.
Jeden z bliźniaków uśmiechnął się szeroko i pokazał Snape'owi stary, nieco zardzewiały budzik.
- Gdzie lecimy? - zapytał niepewnie Severus.
- Zobaczysz - w głosie Rona usłyszeć można było podekscytowanie. - Spodoba ci się.
Cała grupa nastolatków stanęła wokoło budzika i chwyciła go za nieco obluzowane, metalowe części. Snape nie miał siły pytać o nic więcej: w końcu niewiele było rzeczy gorszych od naleśników na śniadanie. Gdziekolwiek miał teraz lecieć, miał szczerą nadzieję, że to miejsce będzie puste, zimne i ciemne. Coś w stylu lochów.
Ujrzał jeszcze roześmianą, szczęśliwą twarz dyrektora i machającą zawzięcie panią Weasley, gdy poczuł szarpnięcie w okolicy żołądka i obraz przed oczyma zamazał się, pozostawiając niewytłumaczalne uczucie pustki.
W głowie wciąż huczała mu jedna myśl: „gorzej już być nie może”.
***
Około dziesiątej wieczorem, gdy wreszcie, po dniu pełnym wrażeń, Severus wyszedł z kominka w swoim własnym, ukochanym lochu, trochę się zdziwił.
Stojący na środku gabinetu kociołek dymił mocno i wydawał z siebie bulgoczące odgłosy, a Harry'ego nigdzie nie było widać. Snape zaklął pod nosem i po raz drugi tego dnia uratował lochy od potężnej eksplozji, mieszając eliksir, który natychmiast powrócił do pierwotnego stanu. Stwierdziwszy, że w tych warunkach nie da się pracować, Severus zgasił ogień pod kociołkiem i udał się na poszukiwania Harry'ego. Był zmęczony i zły, a Pottera nie było ani w sypialni, ani w gabinecie, ani w ogóle nigdzie, więc nie miał nawet na kim wyładować swojej frustracji. Poczuł się rozczarowany. Już miał opuścić swoje kwatery, by kontynuować poszukiwania, gdy usłyszał czyjś głos dochodzący wprost z łazienki. Bez namysłu zajrzał do środka.
Widok, jak ukazał się jego oczom, był dość niecodzienny. Harry Potter, uwięziony w ciele Mistrza Eliksirów, nagi, stał pod prysznicem, wśród kłębów pary, i śpiewał.
A raczej, jakby to lepiej określić, wył.
Snape nie wiedział, jak zareagować. Widział własne ciało, zmysłowo wijące się pod strumieniem wody i słyszał nieco zachrypnięty, nieumiejętnie używany głos:
I'm your private dancer
a dancer for money
I'll do what you want me to do…
Mężczyzna zaśmiał się nerwowo. Gdyby ktokolwiek zobaczył ten „taniec”, Snape miałby przerąbane do końca życia.
W tym czasie Harry zaczął płynnym ruchem powoli kręcić się dookoła własnej osi.
I'm your private dancer
a dancer for money
and any old music will do…
Nagle Gryfon zatrzymał się i wytrzeszczył oczy. Sądząc po wrzasku, jaki z siebie wydał, nie bardzo przypadła mu do gustu nagła wizyta Snape'a.
- Co ty tu…! - krzyknął Harry, chwytając pierwszą lepszą rzecz, którą okazała się być kostka mydła, i ze złością ciskając nią w stronę mężczyzny. - Wynocha!
Snape uchylił się w ostatniej chwili i czym prędzej opuścił łazienkę. Po kilku sekundach namysłu wsunął jeszcze głowę przez drzwi i mruknął:
- Doprawdy, Potter, nie ma się czego wstydzić… uwierz mi, widziałem to ciało przez ostatnie czterdzieści lat dzień w dzień. Znam je na wskroś i…
Nie zdążył dokończyć, gdyż tym razem musiał uchylić się przed butelką szamponu. Rzucił jeszcze ostatni, złośliwy uśmiech w kierunku rozzłoszczonego Pottera i dyplomatycznie opuścił łazienkę.
Reakcja Harry'ego nieco poprawia mu humor, więc do czasu, gdy chłopak wyszedł z łazienki, po pierwotnej złości Mistrza Eliksirów nie pozostało już ani śladu. Została jedynie frustracja.
- Mógł pan zapukać - mruknął Harry, wywracając oczami. - To było… krępujące.
- Bywa - Snape wykrzywił wargi w ironicznym uśmiechu. - Szukałem cię, bo znowu o mały włos nie wysadziłeś połowy Hogwartu w powietrze.
- A, zapomniałem - mruknął beztrosko Gryfon. - Rzeczywiście, chwilę mnie nie było przy kociołku.
- Zapomniałeś? Idiota - wysyczał Snape. - Mogłeś się zabić.
- Jakoś wątpię, żebyś specjalnie za mną płakał - odciął się Harry.
- Za tobą, nie. Za moim ciałem, owszem. Nie chciałbym tak wyglądać do końca życia.
Harry prychnął gniewnie i ruszył w stronę gabinetu.
- Jak minął dzień? - zapytał jeszcze, mijając Mistrza Eliksirów.
Snape rzucił mu pełne urazy spojrzenie, ale nie odpowiedział. Gdy również poszedł do gabinetu, zastał Harry'ego grzebiącego w małej szkatułce. Jego małej szkatułce.
Nim zdążył w jakiś sposób zareagować, Gryfon odwrócił się w jego stronę i podetknął mu pod nos pogięty rysunek, przedstawiający trzy postacie. Kartka była pożółkła i w wielu miejscach zalana czerwoną farbką.
- Wiem, co widziałem - powiedział Harry, lekko potrząsając rysunkiem. - Nie zrobisz ze mnie wariata. Chcę o tym porozmawiać.
Nagle Snape, zupełnie niespodziewanie, roześmiał się na całe gardło. Harry zbladł lekko. Nigdy nie słyszał, żeby Mistrz Eliksirów się śmiał, a już zwłaszcza nie w taki sposób - jakby postradał wszystkie rozumy.
- Profesorze, nic panu nie jest? - zapytał niepewnie, odkładając rysunek z powrotem do szkatułki.
- Siadaj - warknął Snape, gdy tylko przestał się śmiać i swoim zwyczajem wskazał Gryfonowi fotel. - Czy nic mi nie jest, pytasz. Otóż powiem ci, Potter, że w życiu nie miałem tak koszmarnego dnia, jak dzisiaj. Pragniesz szczerej rozmowy? Dostaniesz ją, proszę. Mogę ci nawet opowiedzieć, co musiałem przecierpieć przez twoją piramidalną głupotę. Nie dość, że zostałem nafaszerowany naleśnikami i przesłodzoną herbatą, to jeszcze zmuszony byłem do przeprowadzenia poważnej konwersacji z dyrektorem.
Harry westchnął cicho. Nie tak wyobrażał sobie tę rozmowę - miał raczej nadzieję, że usiądą razem i spokojnie omówią wszystkie części życiorysu Mistrza Eliksirów. Cóż, lepsze to, niż nic.
- Nie dość, że przez cały czas Dumbledore patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby miał mi zaraz zaproponować dropsa - kontynuował Snape wściekłym tonem - to na dodatek wymyślił małą wycieczkę, dla mnie i przemiłych dzieci Weasleyów. Jak myślisz, gdzie nas zabrał?
- Nie wiem - mruknął Harry, z niewiadomych przyczyn czując się winnym.
- Do wesołego miasteczka - Snape wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. - Cały dzień spędziłem, jeżdżąc koszmarnymi kolejkami, samochodzikami i innymi mugolskimi dziwactwami, oblepiony przez twoją uroczą adoratorkę watą cukrową. Żeby było jeszcze śmieszniej, panna Ginny Weasley poinformowała swoje rodzeństwo o fakcie twojego domniemanego gejostwa.
Harry ukrył twarz w dłoniach.
- Jestem skończony - jęknął przeciągle. - Zabrałeś mi przyjaciół.
- Wprost przeciwnie, Potter - Snape uśmiechnął się z satysfakcją. - Bliźniacy wyglądali na całkiem zainteresowanych. Powiedziałem im, że chętnie się z nimi umówisz, jak tylko rozpocznie się rok szkolny.
- Co zrobiłeś? - Harry zerwał się na równe nogi.
- Ach, napomknąłem jeszcze, że są całkiem w twoim typie.
- Ty… - Harry zacisnął ręce w pięści i bez ostrzeżenia rzucił się na Mistrza Eliksirów.
Snape, zaskoczony nagłym atakiem, przewrócił się na kamienną posadzkę, by po chwili zostać przygniecionym przez Harry'ego. Potter, wcześniej wiedziony zapewne impulsem, zawahał się, widząc tuż przed swoimi oczami intensywnie zielone źrenice Snape'a.
- Zabiję cię…? - jego głos zadrżał lekko, jakby Harry nie był pewien, czy powinien to powiedzieć.
Snape nie miał siły, żeby go z siebie zrzucić. Ciepłe ciało, nagle tak blisko jego własnego, nieco przeszkadzało mu w myśleniu. Od tylu miesięcy nie czuł niczyjego oddechu na szyi, nie zaznał kontaktu fizycznego…
Fakt ten, połączony z chwilową niepoczytalnością psychiczną, wywołaną przez dzień spędzony z Weasleyami, sprawił, że niewiele myśląc przycisnął suche wargi do wąskich, lekko rozchylonych ust Harry'ego.
A Potter wbrew jego oczekiwaniom, nie zaczął krzyczeć, wyrywać się i uciekać.
Może był zbyt zaskoczony, a może…?
Rozdział: 8
Od pamiętnej wizyty Severusa Snape'a u Weasleyów minęły dwa tygodnie. Harry'emu zostało jeszcze kilkanaście dni wakacji, których nie zamierzał zmarnować. W tym momencie leżał we własnym łóżku w wieży Gryffindoru i tak naprawdę nie wiedział, co ze sobą zrobić. Z jednej strony był senny, z drugiej zaś w pewien niewytłumaczalny sposób podekscytowany.
Jakieś dwa tygodnie wcześniej odzyskał swoje ciało - nie na zawsze, ale jednak była to miła odmiana. Musiał jedynie codziennie wieczorem schodzić do lochów i razem ze Snape'em pić jakiś obrzydliwy eliksir. Mały problem, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że dzięki temu nie musiał już udawać Mistrza Eliksirów.
Harry przeciągnął się i przekręcił na drugi bok. Dwie godziny leżał już w łóżku, nie mogąc zasnąć. Miał wrażenie, że do końca wakacji ten stan się nie zmieni.
Jednym z powodów przewlekłej bezsenności był sam Snape. Harry nie mógł się powstrzymać od analizowania zachowania Mistrza Eliksirów. Odniósł wrażenie, że zmieniło się ono diametralnie, od kiedy Harry pojawił się w lipcu w Hogwarcie.
Najdziwniejszy był chyba fakt, że w ciągu tego niecałego miesiąca, on, Harry Potter, dwa razy pocałował Snape'a. Pocałował. Będąc uczniem, wszedł w intymny kontakt z własnym nauczycielem. Chociaż, jeśliby się sprawie dokładniej przyjrzeć, to za drugim razem raczej został pocałowany.
To była w ogóle dziwna sytuacja. Harry wciąż doskonale pamiętał te wargi, takie… delikatne? Nie zaborcze w każdym razie, raczej niepewne. W pierwszym momencie był zbyt zszokowany, żeby cokolwiek zrobić. Zresztą, tak naprawdę, nim zdążył zareagować, Snape sam przerwał pocałunek. I od tamtego czasu bardzo starał się przebywać możliwie jak najdalej od Harry'ego.
Chłopak westchnął i znów przekręcił się na drugi bok. Zapowiadała się długa, bezsenna noc.
Wracając jednak do sprawy Snape'a, Harry stwierdził, że Mistrz Eliksirów nagle przestał patrzeć mu w oczy. Nie dość, że unikał jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, to jeszcze, o zgrozo, zrezygnował ze swoich zwykłych złośliwości. W ogóle rzadko się odzywał - a kiedy Harry chciał wydobyć z niego powody takiego zachowania, to już miał sto procent pewności, że Snape albo natychmiast zmieni temat, albo po prostu odwróci się na pięcie i pójdzie odkurzać stare księgi.
Tak więc ich wzajemne relacje były jeszcze dziwniejsze, niż zwykle. Każdego wieczoru, gdy Harry przychodził do gabinetu, by wypić swoją porcję mikstury, Mistrz Eliksirów siedział w fotelu i czytał książkę. Chłopak zwrócił uwagę, że był to wciąż ten sam wolumin, jakby Snape'owi brakowało w gabinecie lektur. A najdziwniejsze było to, że ilekroć chłopak zaglądał Mistrzowi Eliksirów przez ramię, książka zawsze była otwarta na sześćset osiemdziesiątej siódmej stronie. Od kilku dni Harry zaczął również zauważać, że zawsze, gdy pojawiał się w gabinecie, Mistrz Eliksirów tępo patrzył na prawy górny róg strony, jakby znajdował się tam co najmniej przepis na miksturę nieśmiertelności. Albo zdjęcie roznegliżowanej czarownicy.
A raczej czarodzieja, jeśli brać pod uwagę preferencje Snape'a.
Harry westchnął i zamknął oczy. Pogrążony w rozmyślaniach nawet nie zauważył, kiedy wreszcie zmorzył go sen.
***
Następnego ranka obudziło go skrzypienie drzwi. Nim Harry otworzył oczy, usłyszał jeszcze ciche kroki.
- Severusie… - dobiegł go głos, do złudzenia przypominający ten Dumbledore'a. - Severusie, obudź się.
Harry jeszcze mocniej zacisnął powieki. To musiał być sen - już od dawna miał własne ciało, więc nie było powodu, dla którego dyrektor miałby go mylić z Mistrzem Eliksirów.
- Severusie - powtórzył jednak uparcie głos. - Obudź się, natychmiast.
Harry otworzył niepewnie oczy, by ujrzeć tuż przed sobą oblicze Dumbledore'a.
- Porwali go - powiedział cicho dyrektor, patrząc na Harry'ego z niepokojem.
Chłopak otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
- Kogo? - zapytał cicho, rozglądając się dookoła.
Był w lochach. Znowu.
- Harry'ego Pottera - głos dyrektora zadrżał lekko. - Dziś rano.
Chłopak zamknął oczy. Tego było za wiele jak na jego zmęczony umysł. Przecież nie mogli porwać Harry'ego Pottera, skoro on, Harry Potter, przebywał w tym momencie w lochach. Cały i zdrowy.
- Już wysłałem Lupina na poszukiwania - kontynuował Dumbledore, odchodząc od Harry'ego i zbliżając się do kominka. - Zaraz cała grupa z Zakonu Feniksa do niego dołączy.
- Ale - zaczął Harry z wahaniem.
- Zostań tutaj, Severusie - mruknął dyrektor, wrzucając do paleniska garść proszku Fiuu. - Poradzimy sobie bez twojej pomocy. Informacje, których udzieliłeś nam wczoraj, powinny wystarczyć. Zresztą… - Mężczyzna rzucił Harry'emu przenikliwe spojrzenie. - Tak będzie bezpieczniej dla ciebie. Skontaktuję się z tobą, gdy tylko będzie już coś wiadomo.
Nim Harry zdążył zareagować, Dumbledore zniknął w płomieniach, zostawiając go samego. Chłopak rozejrzał się uważnie. Po krótkich oględzinach stwierdził, że nie dość, że siedzi na zielonym fotelu i trzyma w prawej dłoni pustą butelkę czerwonego wina, to na dodatek znów jest w ciele Snape'a. Czuł okropny ból głowy i karku, jakby spędził całą noc w niewygodnej pozycji, w dodatku prawdopodobnie pijąc na umór coraz to dziwniejsze alkohole. Powoli wstał z fotela i, ignorując drętwienie we wszystkich mięśniach, podszedł do kominka, jakby w nadziei, że tam znajdzie odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie w tym momencie zalęgły się w jego umyśle.
Przede wszystkim nie wiedział, czemu znowu był w ciele Mistrza Eliksirów. To było bez sensu - przecież widział, jak Snape dzień wcześniej pił miksturę. Trudno było nie zauważyć, skoro, jak co wieczór, robili to razem, w tym samym momencie. Inaczej istniała szansa, że eliksir nie zadziała.
Harry zaczął bez celu krążyć po gabinecie. Był pewien, że Snape wypił miksturę. Co prawda, Mistrz Eliksirów zachowywał się wczorajszego wieczora nieco dziwnie, ale nie tak, żeby Harry zwrócił na to uwagę. Pamiętał jedynie, że Snape'owi trochę drżały ręce i że książka, którą zwykle tak zapamiętale czytał, gdy Harry przychodził do gabinetu, była odwrócona do góry nogami.
Chłopak zrobił jeszcze kilka kroków, po czym nagle zatrzymał się gwałtownie. Dopiero teraz dotarły do niego słowa dyrektora. Porwali Pottera, a skoro on, Harry, był w tym momencie w lochach, to Snape…
- Cholera - jęknął chłopak, rozglądając się panicznie dookoła.
Musiał go przecież ratować. Tylko kim byli porywacze?
Harry zbladł. Śmierciożercy, przecież to było oczywiste. Tylko jak?
Nie było teraz jednak czasu na zbędne pytania. Harry postanowił bezzwłocznie wyruszyć Snape'owi z pomocą. Miał tylko jeden problem - nie wiedział, dokąd go zabrali.
Podszedł do biurka, jednak prócz dwóch pustych flakoników, z których dzień wcześniej razem ze Snape'em pili miksturę, nie znalazł na nim nic ciekawego. Już miał zamiar przejść do sypialni w poszukiwaniu jakichkolwiek poszlak, gdy nagle coś wpadło mu do głowy. Dokładnie przyjrzał się pustym flakonikom. Były identyczne, wysokie, z ciętego szkła. Delikatnie odkorkował pierwszą buteleczkę. Poczuł specyficzny zapach mikstury, którą musiał od dwóch tygodni pić. Nie zrażając się tym, odkorkował drugi flakonik.
Tak jak się spodziewał, ten pachniał inaczej. Jakby… herbatą miętową?
Harry starał się szybko przeanalizować fakty. Wyglądało na to, że dzień wcześniej Snape zamiast wypić eliksir, łyknął jakieś ziółka. Przez chwilę chłopak rozważał możliwość, że może Mistrz Eliksirów po prostu się pomylił, jednak doszedł do wniosku, że było to bezsensowne. Przecież wiedział, jak smakuje mikstura. Poza tym sam ją rozlewał do tych flakoników. A to oznaczało, że…
- Snape chciał mnie ochronić - wyszeptał Harry, rozcierając skronie.
Nie było innego wytłumaczenia. Mistrz Eliksirów musiał wiedzieć, że Śmierciożercy chcą Harry'ego porwać i dlatego nie wypił eliksiru. Żeby oszczędzić swojemu uczniowi cierpienia.
Chłopak był skołowany. Przecież Snape nawet go nie lubił! Nie patrzył mu w oczy, ograniczał do minimum kontakt fizyczny, jakby się go brzydził. A jednak był gotów na takie poświęcenie…
Harry bezsilnym ruchem uderzył pięścią w blat biurka. Przecież musiał Snape'owi pomóc! Gdyby tylko wiedział, gdzie go zabrali…
Nagle zaświtał mu w głowie pewien pomysł. Myślodsiewnia! To było jedyne miejsce, gdzie Harry mógł znaleźć jakąkolwiek wskazówkę. Przecież Snape musiał mieć jakieś wspomnienia dotyczące Śmierciożerców. A skoro tak, to była pewna szansa, by właśnie tam odnaleźć wskazówkę.
Harry nie miał czasu do stracenia. Pospiesznie podszedł do kredensu i zajrzał do kamiennego naczynia. Zdziwił go trochę fakt, że Snape zostawił Myślodsiewnię praktycznie na wierzchu. Przecież musiał wiedzieć, że Harry do niej zajrzy, a jednak…
Chłopak postanowił zostawić wszystkie wątpliwości na później. Nie miał czasu, musiał jak najszybciej poznać odpowiedzi na dręczące go pytania. Zamknął oczy i zanurzył twarz w naczyniu.
O tym że decyzja ponownego wniknięcia we wspomnienia Snape'a była zdecydowanie nieprzemyślana, przekonał się już kilkanaście sekund później. Zamiast ujrzeć upragnione sekrety Śmierciożerców, jakieś sale tortur, czy choćby mapy ukazujące dokładnie drogę do miejsc, w których zwykle słudzy Voldemort przetrzymują swe ofiary, zobaczył...
… salon Slytherinu.
Chłopak poczuł się zawiedziony. Nie interesowało go przecież, co Snape robił w szkole! Nie miał ochoty oglądać nastoletniego Severusa siedzącego w fotelu przy kominku. Potrzebował konkretnych informacji.
Harry rozejrzał się dookoła. Prócz Snape'a, w salonie nie było nikogo. Chłopak spojrzał na wiszący nad kominkiem zegar. Było już grubo po północy.
- Jeszcze nie śpisz? - Harry aż podskoczył na dźwięk znajomego głosu. Odwrócił się szybko w stronę źródła dźwięku i zobaczył wysokiego, jasnowłosego chłopaka. - Już późno, Severusie.
Snape uśmiechnął się lekko, kładąc książkę na podłodze, koło fotela. Harry aż otworzył szerzej oczy ze zdumienia.
Snape potrafił się uśmiechać! Na dodatek z własnej, nieprzymuszonej woli! I wyglądał wtedy nawet całkiem… sympatycznie. To była dopiero niespodzianka. Do tej pory Harry sądził, że ciało Mistrza Eliksirów po prostu nie posiada pewnych mięśni twarzy, odpowiedzialnych za unoszenie kącików ust w zwykłym miłym uśmiechu. A jednak.
- Nie jestem śpiący - mruknął w tym czasie Severus, utkwiwszy wzrok w Lucjuszu. - A ty co tu robisz?
Malfoy podszedł do fotela i z gracją usiadł na jednym z podłokietników.
- To, co zwykle, Severusie. Czekam, aż raczysz wreszcie pójść do dormitorium.
Harry miał nieodparte wrażenie, że znalazł się właśnie w jednym ze wspomnień, których nie powinien był nigdy oglądać. Jakże się więc zdziwił, gdy ujrzał, że z twarzy Severusa zniknął uśmiech.
- Nie mam ochoty - mruknął, z powrotem chwytając książkę i otwierając ją na losowej stronie.
- Nie masz ochoty iść spać? - zdziwił się Lucjusz, nachylając się lekko w stronę Snape'a.
- Nie mam ochoty się z tobą pieprzyć - sprecyzował zimno Severus, patrząc tępo w prawy górny róg strony swojej książki.
Harry aż się zachłysnął. W tym momencie był już zupełnie pewien, że to było niewłaściwe wspomnienie.
Lucjusz natomiast wydął lekko wargi. Po chwili wstał z fotela i podszedł do stojącej naprzeciw Severusa kanapy. Położył się na niej i utkwił wzrok w Snapie.
- Wiesz, Terry Robkinson… - zaczął szeptem, jednak Mistrz Eliksirów natychmiast mu przerwał:
- Nie, Lucjuszu. Nie mam dziś ochoty.
- Wczoraj też nie miałeś - zauważył Malfoy, przekręcając się na plecy i wyginając w lekki łuk. - A jutro zaczynają się wakacje… Nie sądzisz, że można by…
- Nie - warknął uparcie Severus. - Nie sądzę.
Lucjusz przewrócił oczami.
- No dobrze, o co ci chodzi? - zapytał z wyraźnym rozdrażnieniem.
- O nic - Severus nadal uparcie patrzył w prawy górny róg strony. - Po prostu nie mam ochoty to wszystko. Ale sądzę, że Narcyza…
Lucjusz wstał kanapy i przykucnął przy fotelu Snape'a.
- Kto ci powiedział? - Głos Malfoya stał się nagle cichy i spokojny.
- Terry - mruknął Severus, zaciskając mocniej palce na okładce książki.
- Kiedy? - Harry miał wrażenie, że Malfoy przez chwilę wahał się, czy zadać to pytanie.
- Jakieś… dwa dni temu - Snape uśmiechnął się ironicznie, nie patrząc jednak na Lucjusza.
Malfoy wyjął mu książkę z ręki i odłożył ją na podłogę. Po chwili wyraźnego wahania, lekko dotknął policzka Mistrza Eliksirów.
- Severusie, nie bądź dzieckiem. Przecież to było oczywiste, że tak to się skończy - powiedział miękko, znów siadając na podłokietniku fotela. - Jestem Malfoyem, muszę założyć rodzinę i spłodzić potomka.
- Świetnie - Snape zamknął oczy i ukrył twarz w dłoniach.
Harry poczuł nagle nieodpartą chęć, żeby podejść do niego i w jakiś sposób go pocieszyć. Lucjusz jednak najwyraźniej nie podzielał tego pragnienia - patrzył na Snape'a, wyraźnie nie wiedząc co zrobić.
- Czego więc chcesz? - zapytał niepewnie.
- Rozmowy - Snape westchnął, po raz pierwszy od dłuższego czasu patrząc na Lucjusza.
Malfoy uśmiechnął się lekko.
- Dobrze więc… o czym chcesz porozmawiać?
Mistrz Eliksirów nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Harry zaczął się już powoli niecierpliwić - miał ochotę jak najszybciej opuścić to wspomnienie, nie wiedział tylko, jak to zrobić. Przecież nie uzyska żadnych wskazówek, słuchając rozmów dwójki nastolatków! Zwłaszcza, że akurat ta para mogła w nieoczekiwanym momencie przejść do czynów, których Harry zdecydowanie nie miał ochoty oglądać. Dla własnego dobra psychicznego.
- Słyszałem… - szept Severusa drastycznie przerwał rozmyślania Harry'ego. - Terry mówił, że ona spędzi u ciebie drugi miesiąc wakacji. To… prawda?
Malfoy skinął głową.
- W końcu za rok ma zostać moją żoną. Mimo wszystko wypadałoby, żebyśmy się do tego czasu choć trochę poznali - stwierdził z uśmiechem. - Znaczy się, tak mówi ojciec. Mnie jest obojętne, czy ją znam, czy nie.
Snape pokiwał melancholijnie głową.
- A ty jak spędzisz wakacje? - zapytał Malfoy, najwyraźniej mając nadzieję, że to oderwie Snape'a od ponurych myśli. - Nigdy mi nie mówiłeś, co robisz w lecie.
- Nigdy nie pytałeś - zauważył Snape.
- Teraz pytam. Wyjeżdżasz gdzieś?
Severus uśmiechnął się lekko.
- Nie, Lucjuszu. Siedzę w domu. Mój ojciec… - umilkł na chwilę, by wreszcie dodać - on na pewno znajdzie mi jakąś robotę.
- Miły jest? - zapytał Malfoy, wtulając się lekko w ramię Severusa.
- Och, bardzo.- Głos Snape'a był wyraźnie ironiczny, jednak Lucjusz najwyraźniej tego nie zauważył.
- Mój też jest całkiem miły ostatnio. Wiesz, powiedział nawet, że w tym roku pokaże mi podziemia naszego domu. Masz pojęcie? Ojciec mówił, że za jednym z tajnych przejść jest sala tortur - powiedział Malfoy z zachwytem.
- I kogo tam trzymacie? - zapytał lekko rozbawiony Snape.
- Teraz nikogo, ale podobno kiedyś mój dziadek przetrzymywał tam swoich wrogów. Pomyśl sobie… James Potter, przybity do ściany i błagający o litość…
Severus wyglądał na udobruchanego. Po złym humorze nie było już śladu, wyglądał wręcz tak, jakby zaraz miał zamiar znów się uśmiechnąć.
Harry zaś z każdą minutą czuł się coraz gorzej. Nie chodziło nawet o to, co Malfoy chciał zrobić jego ojcu. O coś innego, nieuchwytnego w tym momencie. Dziwne wrażenie, którego nie umiał nazwać.
- To co, idziemy spać? - Lucjusz uniósł zachęcająco jedną brew.
- Mówiłem, że nie mam…
- Och, zamknij się - Malfoy pocałunkiem skutecznie zamknął Snape'owi usta.
Harry odwrócił wzrok. Nie chciał na to patrzeć. W ogóle najchętniej w tempie natychmiastowym opuściłby Myślodsiewnię.
- Ale przecież Terry… - usłyszał jeszcze urywany szept Snape'a.
- Terry spędza noc w Gryffindorze. Miałem ci powiedzieć, ale nie zdążyłem - mruknął Malfoy pomiędzy dziwnymi, nieco mlaszczącymi odgłosami.
- Ale Narcyza… - zaprotestował Snape. - Lucjuszu, przecież ty się żenisz!
- No i? - Malfoy był wyraźnie poirytowany. - Nie wydziwiaj, Severusie. No chodź.
Harry usłyszał odgłos szarpaniny i jeszcze mocniej zacisnął powieki. Musiał się stąd wydostać, jednak pomysł z wchodzeniem do Myślodsiewni nie należał do najmądrzejszych.
- Ale… - wyszeptał jeszcze niepewnie Snape, po czym znów umilkł, zapewne uciszony wargami Lucjusza.
Harry rozważał poważnie możliwość uderzenia głową o ścianę, byle tylko jak najszybciej uciec od wspomnień Snape'a. Tak właściwie zrobiłby wszystko, żeby tylko się wydostać z Myślodsiewni.
Kilka sekund później usłyszał odgłos cichego klapsa.
- Ej! - Snape był wyraźnie oburzony. - Miałeś tak nie robić!
- Lubisz to - wyszeptał Lucjusz.
- Wcale nie! Nie życzę sobie…
- Uwielbiasz - przerwał mu Malfoy.
Harry, nie otwierając oczu, zaczął desperacko biec przed siebie, mając nadzieję, że to w jakiś sposób wyciągnie go z tego koszmaru. Zdziwił się, gdyż nie napotkał żadnego oporu, jakby ściany i meble salonu nagle przestały istnieć. Biegł dalej, zachęcony faktem, że odgłosy sprzeczki dwóch nastolatków stawały się coraz cichsze, aż zamilkły zupełnie. Nagle poczuł ostre szarpnięcie.
Gdy otworzył oczy, znów był w gabinecie Snape'a.
Był zły na siebie. Zmarnował sporą ilość cennego czasu na słuchaniu kłótni Severusa z Lucjuszem, podczas gdy naprawdę musiał się spieszyć. I nie znalazł w Myślodsiewni niczego, co mogłoby go naprowadzić na miejsce, w którym teraz był przetrzymywany Snape.
Harry podszedł do biurka i ze złością strącił z niego plik pergaminów. Czuł się bezsilny. Gdyby wiedział, gdzie zabrali Snape'a, mógłby mu jakoś pomóc…
Spojrzał pod nogi i zamarł. Ze sterty pergaminów wypadła mała karteczka. Harry podniósł ją i obrócił w palcach. Widniało na niej tylko kilka na pozór bezsensownych słów: „Pamiętaj o jutrze. U mnie.” I niewielka literka L w prawym dolnym rogu. Nic więcej.
Chłopak zaklął w myśli. Czy Śmierciożercy nie mogliby pisać pełnymi zdaniami, tak, żeby on, niewtajemniczony, mógł ich zrozumieć?
Jeszcze raz dokładnie przyjrzał się karteczce. L… czyżby chodziło o Malfoya?
Chłopak zaczął gorączkowo myśleć. U mnie. Dom Malfoyów był ogromny. Skąd mógł wiedzieć, gdzie uwięzili Snape'a?
Nagle przypomniał sobie słowa Lucjusza, usłyszane w Myślodsiewni. Sala tortur, przecież to było takie oczywiste…
Harry podbiegł pędem do kominka i wziął z małego, ciemnozielonego pudełeczka garść proszku Fiuu, by po chwili wrzucić ją w ogień. Gdy tylko płomienie zmieniły zabarwienie, wszedł do paleniska.
- Podziemia willi Malfoyów - powiedział, lekko krztusząc się popiołem.
Kilka sekund później sieć Fiuu zabrała go na miejsce. Harry miał tylko nadzieję, że dobrze zrozumiał karteczkę. I że jeszcze nie było za późno.
Rozdział: 9
Severus Snape bardzo powoli otworzył oczy, jednak to, co ujrzał, nie wprawiło go w specjalnie radosny nastrój. Leżał w nieskazitelnie czystym łóżku, przykryty białą kołdrą. To było takie… dziwne. Ostatnimi rzeczami, jakie pamiętał, była twarda, kamienna posadzka i oślepiające, zielone światło. Nie był jednak w stanie przypomnieć sobie, co się tak właściwie stało.
Przez chwilę ogarnęło go wrażenie, że umarł. Biel pomieszczenia była tak oślepiająca, że wcale by się nie zdziwił, gdyby zaraz przy jego łóżku pojawił się anioł i stwierdził, że przed przystąpieniem do sądu ostatecznego trzeba wypełnić kilka druczków i podań o dobrego adwokata.
Snape rozejrzał się niepewnie dookoła. To miejsce coś mu przypominało, jednak nie mógł sobie przypomnieć, co. Dopiero widok szafek pełnych przeróżnych eliksirów i stojący w kącie sali parawan uświadomiły mu, gdzie się znalazł. Nagle zamarł, widząc, że ktoś siedzi na krześle tuż koło jego łóżka. Ktoś bardzo znajomy, o długich czarnych włosach i haczykowatym nosie. Ktoś, kto w tym momencie patrzył na niego tak, jakby zaraz miał mu się rzucić na szyję.
- Potter - burknął Snape, zwijając się w kłębek na łóżku. - Czyli jednak wzięli mnie od razu do piekła. A już…
- Profesorze? - Harry z zatroskaną miną pochylił się nad Severusem i spojrzał mu prosto w oczy. - Jak się pan czuje?
- A jak myślisz, Potter? - Snape desperackim ruchem przekręcił się na bok, odwracając się plecami do Harry'ego.
- Myślę, że nienajlepiej - przyznał chłopak. - Niech się pan prześpi jeszcze trochę, ja tu posiedzę.
Severus prychnął z pogardą.
- Potter, zostaw mnie w spokoju - warknął przez zaciśnięte zęby. - Aż tak ci się nudziło, że tu przyszedłeś?
Harry milczał przez chwilę.
- Pan nic nie pamięta - mruknął wreszcie, przymykając oczy i delikatnie rozmasowując sobie skronie. - Prawda?
Severus niechętnie przekręcił się w stronę Harry'ego.
- Co takiego miałbym pamiętać? - zapytał, mając przeczucie, że nie chce usłyszeć odpowiedzi.
- Ja… zresztą, to nie jest teraz ważne - przyznał chłopak. - Pani Pomfrey poszła gdzieś z dyrektorem, powinna zaraz wrócić. Obiecałem Dumbledore'owi, że do tego czasu przy panu posiedzę.
- Świetnie - burknął Severus. - Uważam jednak, że twoja obecność tutaj nie jest niezbędna.
- Wiem, że pan tak uważa - Harry uśmiechnął się lekko. - Mimo wszystko zostanę. Dobranoc, profesorze.
Snape prychnął coś gniewnie, jednak już nie protestował. Nie miał siły się kłócić. Nie dość, że bolało go całe ciało, to na dodatek miał mętlik w głowie. Pamiętał, że nim stracił przytomność, widział szarą posadzkę. Pamiętał czyjś śmiech, czarne, eleganckie buty, które na pewno należały do Lucjusza Malfoya oraz jakieś krzyki i błysk zielonego światła. Nic więcej. Nie dość, że nie miał pojęcia, jak właściwie znalazł się w skrzydle szpitalnym, to na dodatek nie wiedział też dlaczego. Tak, jakby ktoś wymazał mu pamięć od momentu ponownej zamiany w ciało Pottera.
Snape westchnął i zamknął oczy. Miał tylko nadzieję, że wspomnienia wrócą z czasem.
***
Jednak wspomnienia nie wróciły. Ani następnego dnia, kiedy wspólnie z Harrym pili eliksir powodujący czasową zamianę ciał, ani nawet później, gdy chłopak opowiadał Snape'owi całą historię. W głowie miał pustkę.
Z tego, co dowiedział się od Pottera, został uratowany przez członków Zakonu Feniksa. Prawdopodobnie z rąk Śmierciożerców wyzwolił go sam Dumbledore, tego jednak chłopak nie był do końca pewien. Zresztą, to nie było ważne. Dla Snape'a liczyło się tylko to, że przeżył.
Severus musiał niechętnie przyznać, że Harry pozytywnie go zaskoczył. Sam wpadł na pomysł, żeby zamianę ciał przeprowadzić od razu w Skrzydle Szpitalnym. To był całkiem dobry pomysł, zważywszy na to, że po południu Severus mógł już się znaleźć w swoich prywatnych komnatach.
Najbardziej Mistrza Eliksirów zdziwił fakt, że nadal istniało coś takiego, jak jego prywatne komnaty. Był przekonany, że Potter albo zdemoluje mu gabinet, szukając jakichś podejrzanych rzeczy, albo nawet wysadzi całe lochy w powietrze. Jednak nic takiego się nie stało; na dodatek zarówno gabinet, jak i sypialnia wyglądały tak, jakby od kilku dni nikt w nich nie przebywał.
Severus usiadł w swoim ukochanym, zielonym fotelu i rozejrzał się dookoła. W porównaniu do godzin spędzonych w chorobliwie białym i sterylnym Skrzydle Szpitalnym, to wydawało się być takie… nierealne.
Snape przymknął oczy i aż zamruczał z zadowolenia. Życie nie było jednak tak strasznie niesprawiedliwe, jak mu się wcześniej wydawało.
Ciche pukanie do drzwi, które usłyszał kilka minut później, nieco zepsuło mu humor.
- Proszę - mruknął niechętnie, otwierając oczy.
Zdziwił się, stwierdziwszy, że niespodziewanym gościem okazał się sam Dumbledore.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, Severusie - powiedział dyrektor, energicznym ruchem otwierając drzwi i wchodząc do gabinetu.
- Nie, oczywiście, że nie - mruknął Snape, przeklinając się w duchu za to, że nie zignorował pukania.
Dlaczego zawsze, kiedy już tak niewiele brakowało mu do szczęścia, ktoś musiał mu przeszkodzić? I dlaczego, do diabła, zwykle był to albo dyrektor, albo Harry-Cholerny-Wybawiciel-Potter?
- Wybacz to najście - kontynuował Dumbledore, uśmiechając się lekko. - Chciałem ci powiedzieć, że byłem przed chwilą u pana Pottera. Chłopak czuje się już zdecydowanie lepiej.
- Cudownie - Snape bardzo starał się zmusić głos do tego, by brzmiał entuzjastycznie, jednak nie bardzo mu to wyszło.
- Wiedziałem, że ucieszy cię ta wiadomość. - Dumbledore rozejrzał się po gabinecie. - Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzać, jak się napiję z tobą herbaty?
Nim Snape zdążył odpowiedzieć, Dumbledore wyjął różdżkę i przywołał dwie filiżanki, cukiernicę i dzbanek gorącego napoju.
- Słodzisz? - zapytał z uprzejmym uśmiechem, wręczając jedną z filiżanek Snape'owi.
Severus prychnął, odkładając naczynie na stoliczek.
- Albusie, wiesz przecież doskonale, że nienawidzę herbaty - mruknął. - Skoro już musisz pić to świństwo akurat w moich komnatach, to proszę bardzo, rozgość się.
- Skoro nie chcesz herbaty, to może skusisz się chociaż na naleśniczka? - zapytał jeszcze Dumbledore, siadając na stojącym nieopodal fotela krześle.
Snape spojrzał na dyrektora i zaklął pod nosem.
- Albusie… - powiedział cicho, ukrywając twarz w dłoniach.
- Tak, Severusie? - Dyrektor brzmiał na szczerze zaciekawionego.
- Wiedziałeś, prawda? - zapytał Snape, chociaż tak naprawdę nie musiał... i tak znał odpowiedź.
- Wiedziałem - przytaknął dyrektor, a jego głos stał się nagle surowy. - Harry mi powiedział, chociaż muszę przyznać, że sam zorientowałem się już dużo wcześniej.
- Albusie? - Snape rzucił dyrektorowi jedno ze swoich najlepszych spojrzeń.
- Tak?
- Zabiję cię za te naleśniki.
Dyrektor roześmiał się cicho.
- Nie o tym chciałem jednak z tobą porozmawiać - powiedział, a jego głos znów stał się stanowczy.
- Może chciałeś zapytać o wrażenia z wesołego miasteczka? - warknął Snape, patrząc oskarżycielskim wzrokiem na Dumbledore'a.
- Nie, to też nie to. - Dyrektor nie umiał ukryć lekkiego uśmiechu. - Chciałem porozmawiać o Harrym Potterze.
- No w życiu bym na to nie wpadł - zakpił Snape, wywracając oczami.
- Severusie, sprawa jest chyba odrobinę bardziej poważna, niż ci się wydaje - zganił do dyrektor. - Rozumiem, że po tym, jak kolejny raz młody Potter uratował ci życie…
- Co zrobił? - zdziwił się Snape.
- Uratował życie - powtórzył cierpliwe dyrektor.
- Potter? Przecież on powiedział mi, że to pan… - Snape umilkł na chwilę, po czym dodał ze złością: - cholera jasna! Zabiję go, jak tylko…
- Wydaje mi się, że to dość dziwna forma wdzięczności - zauważył uprzejmie Dumbledore.
Snape zerwał się z fotela i zaczął chodzić nerwowo po gabinecie.
- Mogli go zabić - warknął.
- Owszem - przyznał Dumbledore. - Ciebie też mogli zabić, Severusie. Chociaż uważam, że to, co zrobiłeś było bardzo szlachetne, to jednak…
- Albusie, nie po to trafiłem tam zamiast niego, żeby on jak ostatni dureń biegł mi na ratunek! Trzeba być idiotą, żeby…
- Severusie, usiądź - przerwał mu spokojnie Dumbledore. - Denerwowanie się nic tu nie da. Rozumiem twoje oburzenie, jednak musisz przyznać, że chłopak wykazał się nieprzeciętną odwagą.
- Raczej głupotą - mruknął Snape.
- W każdym razie, gdy trafiłeś do Skrzydła Szpitalnego, nie odstępował od twojego łóżka na krok - kontynuował Dumbledore. - Nie wydawało mi się to niczym dziwnym, chociaż muszę przyznać, że zaskoczył mnie odrobinę fakt, że któregoś dnia w moim gabinecie zjawiła się pani Pomfrey twierdząc, że profesor Snape zwariował.
Severus westchnął głęboko.
- Skąd taki pomysł? - zapytał.
- Harry, zapewne chcąc ci umilić czas, gdy leżałeś nieprzytomny w Skrzydle Szpitalnym, zaczął ci czytać na głos.
Snape po raz wtóry tego dnia ukrył twarz w dłoniach.
- Pani Pomfrey wydało się to dość dziwne, zwarzywszy na to, że Harry wybrał sobie dość ciekawą lekturę.
- Czyli? - Snape miał wrażenie, że to pytanie nie było najlepszym pomysłem.
- Mugolskie bajki.
W tym momencie Mistrz Eliksirów był już pewien, że tamto pytanie było błędem. Czasem lepiej żyć w niewiedzy.
- W każdym razie - ciągnął Dumbledore, popijając ze swojej filiżanki, - wydaje mi się, że powinieneś porozmawiać z panem Potterem. Poprosiłem Poppy, żeby po dwudziestej udała się do mojego gabinetu w celu omówienia bardzo ważnej i niecierpiącej zwłoki sprawy. Myślę, że będzie to doskonały moment, żebyś mógł omówić z Harrym kilka kwestii, nie sądzisz?
- Będę zachwycony - mruknął ironicznie Snape. - Doprawdy Albusie, mam tak dużo wolnego czasu, że z czystą przyjemnością poświęcę go Potterowi.
- Cieszy mnie to - dyrektor wstał z krzesła i dopił resztkę swojej herbaty. - Mam nadzieję, że wybaczysz mi, jeśli teraz cię opuszczę. Muszę jeszcze załatwić kilka spraw.
Severus pokiwał melancholijnie głową.
- Albusie? - zapytał jeszcze, nim dyrektor zdążył dość do drzwi.
- Tak?
- Wiesz tak właściwie, co dokładnie się stało? Tam, skąd niby uratował mnie Potter?
Albus uśmiechnął się pod nosem.
- Sądzę, że to wie tylko Harry. Może jego zapytaj? Miłego dnia, Severusie.
Po tych słowach dyrektor opuścił gabinet, zostawiając Snape'a sam na sam z ponurymi myślami. A dzień zapowiadał się tak pięknie…
Czasem los bywa po prostu okrutny.
~O-O~
Punktualnie o dwudziestej Snape dotarł do Skrzydła Szpitalnego. Sam nie wiedział tak naprawdę, dlaczego. Nie czuł potrzeby, żeby rozmawiać z Potterem. W ogóle nie czuł potrzeby, żeby go jeszcze kiedykolwiek w życiu widzieć.
Tak, jak się spodziewał, Harry był sam. Leżał na łóżku tuż przy oknie i bezmyślnie wpatrywał się w sufit.
- Nie sądziłem, że pan przyjdzie - wyszeptał, nie patrząc jednak na nauczyciela.
- Jakże mógłbym zostawić mojego wybawcę - zakpił Snape, podchodząc do łóżka.
- Już panu powiedział - stwierdził beznamiętnie Harry. - A prosiłem go, żeby akurat ten fakt pozostawił dla własnej wiadomości.
- Jakie to szlachetne, Potter - warknął Snape. - I jakie w twoim stylu.
- Niech pan wreszcie przestanie - żachnął się Harry. - To się zaczyna robić nudne. Ciągle to samo. Doprawdy, nie może pan wymyślić niczego nowego? Ile lat można nienawidzić kogoś tylko za to, że ten ktoś istnieje?
- Całe życie - warknął Snape.
- A tak szczerze, to co ja panu zrobiłem? - zdenerwował się Harry.
- Jesteś idiotą, Potter. Starczy.
Harry odwrócił wzrok.
- Wiedziałem, że pan to powie - przyznał z lekkim uśmiechem. - Nie wiem, czemu mnie pan tak nie lubi, ale…
- Nie lubi? - wysyczał Snape swoim najbardziej szyderczym głosem. - Potter, ja cię nienawidzę. Sam fakt, że przez tyle lat musiałem cię znosić na lekcjach, był dla mnie istną katorgą. To, że całe wakacje, które miałem nadzieję spędzić w spokoju, spaprałeś mi swoim towarzystwem… Chcesz szczerości, Potter? Proszę bardzo. Nienawidzę, cię, bo przez cały czas ktoś się nad tobą użala. Sławny, zanim się narodził, jedyny w swoim rodzaju durny chłopak, który nie umie trzymać się z dala od nie swoich spraw! Sam twój widok doprowadza mnie do szaleństwa…
- Nie chcę tego słuchać!
- … tak, że mam ochotę tylko zerwać z ciebie szaty i kochać do utraty zmysłów.
Nastała chwila ciszy. Snape po raz któryś w swoim długim życiu zaczął żałować, że za młodu nie uciął sobie języka. Jakże byłoby mu łatwiej…
Potter zaś patrzył bez słowa na nauczyciela, jakby nie wiedząc, jak zareagować.
Los bywa przewrotny…
Rozdział 10
Dwa dni. Dwa cholerne dni, pełne dziwnych myśli, niewytłumaczalnych wyrzutów sumienia i bezsensownych pomysłów. Czterdzieści osiem godzin bez słowa wyjaśnienia. Dwa tysiące osiemset osiemdziesiąt minut, wypełnionych nadzieją, że jednak się zjawi, że wytłumaczy.
Nie przyszedł.
Nie, żeby Harry tego nie przewidział. Mimo wszystko jednak nie mógł zabić w sobie tej iskierki nadziei, że wszystko się ułoży.
Niepewnie podniósł się z twardego, szpitalnego łóżka. Miał wrażenie, że oszaleje, jeśli nie porozmawia ze Snape'em.
Uśmiechnął się lekko. Do czego to doszło! Kto to widział, żeby uczniowie tracili zmysły, tylko dlatego, że przez dwa dni nie widzieli któregoś ze swoich nauczycieli!
Kto to widział, żeby nauczyciele mówili takie rzeczy swoim uczniom…
Świat stanął na głowie. Harry wcale by się nie zdziwił, gdyby w przeciągu kilku minut do skrzydła szpitalnego wpadł Dumbledore, ubrany w kwiecistą sukienkę, wykrzykując, że jest gejem i chce z Harrym spędzić resztę swojego życia. Chłopak wzdrygnął się na samą myśl. To by było jeszcze gorsze niż…
Mam ochotę tylko zerwać z ciebie szaty i kochać do utraty zmysłów.
Piękne słowa; tylko szkoda, że bezwartościowe. Jaki normalny człowiek mówiłby coś takiego, a następnie znikał na dwa dni? Pomijając oczywisty fakt, że akurat Snape do normalnych ludzi nie należał, Harry i tak wiedział swoje - tak się nie robi. Sprawę należało wyjaśnić.
Harry, korzystając z okazji, że pani Pomfrey znowu została wezwana do Dumbledore'a w bardzo ważnej sprawie, wstał z łóżka i na palcach podszedł do drzwi.
To była jego szansa. Mógł wyśliznąć się do lochów, tam dopaść Snape'a i wymusić z niego całą prawdę.
To był genialny plan. Harry przyłożył ucho do drzwi, by upewnić się, że żadnemu z nauczycieli, przebywających w Hogwarcie, nie przyszła ochota na spacery. Na korytarzu panowała idealna cisza. Chłopak przylgnął całym ciałem do drzwi…
I już sekundę później leżał jak długi na zimnej podłodze, mając przed oczami lśniące, czarne buty.
- Mogę wiedzieć, Potter, co ty wyprawiasz? - Dobiegł go znajomy, zimny i ironiczny głos.
Harry z trudem podniósł się z podłogi i otrzepał piżamę. Snape stał w drzwiach, wciąż trzymając dłoń na klamce, i, z wyjątkowo perfidnym wyrazem twarzy, przyglądał się chłopakowi.
- Ja… upuściłem coś - mruknął Harry, poprawiając okulary. - Znaczy się, nie. Tak naprawdę to szedłem do lochów.
- Do lochów… - Snape zamknął za sobą drzwi. - A mogę wiedzieć po co, Potter?
- No… chciałem porozmawiać. - Twarz Harry'ego przybrała bardzo ciekawy, intensywny odcień czerwieni.
- O czym? - Snape wyglądał na szczerze zaskoczonego tą odpowiedzią. - Wydaje mi się, Potter, że niewiele mamy wspólnych tematów.
- O tym, co się stało dwa dni temu - powiedział chłopak przez zaciśnięte ze złości zęby. - Niech pan nie udaje, że pan nie pamięta.
- Że czego nie pamiętam?
- Tego, co pan powiedział w skrzydle szpitalnym. - Harry bardzo się starał, żeby utrzymać nerwy na wodzy.
- Może ci się przyśniło, Potter? - mruknął Mistrz Eliksirów, uśmiechając się z drwiną. - Nie przypominam sobie, żebym wcześniej cię odwiedzał.
- Znowu pan to robi - warknął Harry, zaciskając dłonie w pięści. - Znowu udaje pan, że nic się nie stało. Ale ja wiem swoje.
- To cudownie, Potter. - Snape minął Harry'ego i podszedł do jednego z regałów, pełnych leczniczych eliksirów. - A teraz wracaj do łóżka
Harry był zbyt oniemiały, żeby się ruszyć z miejsca.
- Chciałem z panem porozmawiać - powtórzył uparcie. - Czekałem dwa dni…
- Do łóżka, ale już - warknął Snape nie znoszącym sprzeciwu głosem. - Pospiesz się, zanim…
- Zanim zerwie pan ze mnie szaty i będzie kochał do utraty zmysłów? - wszedł mu w słowo Harry.
- Nie masz na sobie szat - zauważył Snape, mierząc chłopaka wzrokiem. - A teraz do łóżka.
Harry mruknął coś pod nosem, ale nie ruszył się z miejsca.
- Czekałem na pana dwa dni - powiedział z determinacją. - Czterdzieści osiem godzin! Dwa tysiące osiemset osiemdziesiąt minut! Gdzie pan się podziewał przez tyle czasu?!
- To moja sprawa, Potter. - Snape wyciągnął z regału dobrze znaną chłopakowi buteleczkę eliksiru na czasową zamianę ciał i postawił ją na stoliku obok łóżka. - Nie powinno cię to interesować.
- Ale mnie interesuje - burknął buntowniczo chłopak, opierając się plecami o ścianę.
- Wzruszające. Weź ten eliksir równo o północy. - Snape wskazał głową na flakonik stojący na stoliku. - I wracaj do łóżka. To chyba nie jest ponad twoje siły.
Harry, niewiele myśląc, dwoma krokami pokonał odległość dzielącą go od Mistrza Eliksirów, po czym zbliżył usta do warg Snape'a.
- Jak ja czasami pana nienawidzę - wyszeptał, patrząc nauczycielowi prosto w oczy.
Nim Snape zdążył zareagować, Harry przycisnął usta do jego wąskich warg.
Trwali tak tylko przez kilka sekund, zanim Severus nie odepchnął od siebie chłopaka. Harry zachwiał się i uderzył plecami o ścianę.
- Odbiło ci, Potter? - wysyczał Mistrz Eliksirów, ze złością ocierając wargi wierzchem dłoni.
- Ja… - Głos chłopaka drżał lekko. - To nie tak miało wyglądać.
Snape odwrócił się do Harry'ego plecami i westchnął. Cała ta sytuacja wymykała mu się spod kontroli.
Gdy ponownie spojrzał na Pottera, chłopak siedział na podłodze, obejmując kolana rękoma.
- Hormony - mruknął Mistrz Eliksirów. - Zapomnijmy o tym.
Ku jego zdziwieniu Harry wybuchnął histerycznym śmiechem.
- Nic pan nie rozumie - wyszeptał, ukrywając twarz w dłoniach. - Nie o to mi chodzi, że nie chciałem tego zrobić. Chciałem. Po prostu…
- Rozumiem, Potter - przerwał mu Snape. - Mimo wszystko sądzę, że powinniśmy zapomnieć o tym incydencie.
- Jest pan idiotą - warknął Harry, energicznie podnosząc się z podłogi, jakby jakimś sposobem nagle odnalazł w sobie siłę. - Ja nie chcę o tym zapominać! Nie ma świecie rzeczy, która bardziej by mnie denerwowała, niż to pańskie ciągłe udawanie, że nic się nie stało!
- Nie tym tonem, Potter - warknął Snape.
- Nie pozwolę panu robić z siebie wariata - kontynuował wojowniczo Harry, podchodząc do Severusa i chwytając go za przód szaty.
- Nie tym tonem - powtórzył Snape, starając się odepchnąć chłopaka.
Na próżno. Harry był zbyt zdeterminowany, żeby go puścić. Nie teraz, nie w momencie gdy już tyle powiedział. Nie mógł zrezygnować.
Z desperacją przycisnął usta do zaciśniętych w wąską linię warg nauczyciela.
Wciąż miał nadzieję. Wiedział przecież, że Snape nie był takim bezdusznym, bezuczuciowym twardzielem, jakiego zgrywał przy uczniach. Teraz należało się tylko przebić przez tę skorupę obojętności…
- Profesorze? - wyszeptał, odsuwając się na krok od nauczyciela. - Mogę…?
Snape prychnął, odwracając głowę.
- Puść mnie - powiedział niespodziewanie miękkim, spokojnym tonem.
- Nie puszczę. - Głos Harry'ego drżał lekko. - Nie teraz, nie po tym wszystkim co się stało…
- A co się takiego stało? - Severus wyglądał na nieco zaskoczonego.
- No… jeszcze nic - przyznał niechętnie Harry. - Ale to się w najbliższym czasie zmieni, jak sądzę. Znaczy się… no we pan, o co mi chodzi. Możemy?
- Potter, ja wiem, że Chłopcu, Który Przeżył się nie odmawia… - wysyczał Snape niezwykle jadowitym i złośliwym głosem.
- Super - przerwał mu wesoło chłopak, oplatając ramionami jego szyję. - Nie sądziłem, że to będzie takie proste.
~O-O~
Snape popełnił w swoim życiu wiele błędów. Nie, żeby z tego powodu jakoś bardzo rozpaczał - w końcu jakimś sposobem zawsze udawało mu się uniknąć konsekwencji. Miał jednak wrażenie, że tym razem trochę przesadził.
Usiadł w zielonym fotelu i westchnął. Był na siebie zły. Nigdy nie powinien był dopuścić, żeby cokolwiek takiego miało miejsce.
Ciągle nie mógł znaleźć momentu, w którym popełnił błąd. Był równie oschły, niemiły i złośliwy jak zawsze. Potter powinien umierać ze strachu na jego widok! Nienawidzić go! Tak, jak do tej pory.
Snape przesunął palcem po dolnej wardze.
Cholerny Potter i ten jego brak szacunku dla zasad. Na pewno gdzieś w regulaminie Hogwartu było napisane, że nie wolno molestować nauczycieli! Zwłaszcza, jeśli się jest młodym, przystojnym chłopakiem takim jak Harry. Jak Potter, znaczy się. Severus nie powinien był dać się sprowokować. Był dorosłym, opanowanym mężczyzną. A to, co się stało…
- Nic się nie stało - wyszeptał, rozcierając skronie.
Potter był dzieckiem. Uczniem. Osobą, która aż do końca edukacji w Hogwarcie powinna być bezpieczna. A on, jako nauczyciel, miał obowiązek go chronić.
Sprawę należało załatwić raz na zawsze. Snape musiał skończyć z tym idiotyzmem, zanim będzie za późno.
Severus drgnął nieznacznie, słysząc cichy odgłos kroków na korytarzu. Przez chwilę ogarnęło go przeczucie, że to Potter skrada się do lochów. To byłoby straszne - drugi raz tego samego dnia zostać sam na sam z nastolatkiem, przechodzącym wiek burzy hormonalnej. Jednakże, na jego szczęście, niespodziewanym gościem okazał się być ktoś inny niż Harry.
- Lucjusz - wyszeptał Severus, patrząc z pewnym zaskoczeniem na postać, która pojawiła się w drzwiach jego komnaty.
Malfoy rzucił mu nieco zmęczone spojrzenie.
- Jest już po północy - powiedział takim tonem, jakby ten fakt był winą Snape'a.
- Owszem - przyznał Mistrz Eliksirów, nieco zbity z tropu. - Czemuż zawdzięczam twoją… nieco późną wizytę?
- Nie jestem w nastroju do żartów, Severusie. Mieliśmy dokończyć naszą ostatnią rozmowę.
Snape bardzo starał się nie wyglądać na zaskoczonego. Ostatnia rozmowa… kiedy to było? Przecież…
Nagle zrozumiał. Potter! Zapewne to on, uwięziony w ciele Mistrza Eliksirów, przeprowadził z Lucjuszem jakąś rozmowę. W tym momencie Snape oddałby wszystko, żeby wiedzieć, czego ona dotyczyła.
- Miejmy to już za sobą - wyszeptał Malfoy, powoli zbliżając się do fotela, na którym siedział Severus. - Muszę wiedzieć, że na prawdę tego chcesz. Że jesteś pewien swojej decyzji.
- Ja już niczego nie jestem pewien, Lucjuszu - powiedział zgodnie z prawdą Snape.
- To twój wybór - mruknął Malfoy. - Ja mogę poczekać.
Mistrz Eliksirów pokiwał głową. Sprawa musiała być dość poważna, skoro Lucjusz postanowił odwiedzić go o tak późnej porze. Nigdy wcześniej tego nie robił. Chyba że miał ochotę na seks, oczywiście.
- Zapomnijmy o tamtej rozmowie. - Snape podniósł się z fotela. - To już… nieaktualne.
Malfoy obrzucił go nieufnym spojrzeniem.
- Ostatnio dziwnie się zachowujesz - zauważył. - Niepokoi mnie to.
- Byłem zmęczony, to wszystko.
- A teraz…? - Lucjusz uśmiechnął się lekko.
Snape przez chwilę milczał. Odpowiedź na to pytanie definiowała sposób, w jaki mógł spędzić tę noc. Kilka dobrze dobranych słów i Lucjusz błyskawicznie opuściłby lochy, zostawiając go sam na sam ze swoimi problemami. Z drugiej strony wystarczyła subtelna zachęta, żeby Severus miał zapewnione towarzystwo na kilka najbliższych godzin.
- Już jest w porządku - wyszeptał, rzucając Malfoyowi przeciągłe spojrzenie. - A co u ciebie?
- To, co zwykle. - Lucjusz roześmiał się cicho. - Narcyza wyjechała na weekend do Francji. Ostatnio, jak wiesz, nie układa nam się najlepiej.
- A Draco? - zapytał Snape z wyraźnym zainteresowaniem.
- Miał jechać z matką, ale z powodu pewnych komplikacji został w domu - wymruczał Malfoy.
- I zapewne bardzo się teraz martwi, że jego ojciec włóczy się niewiadomo gdzie po nocach.
- Doprawdy, szczerze w to wątpię, Severusie. - Usta Lucjusza wygięły się w bardzo pociągającym uśmiechu. - Draco ma szlaban na wychodzenie z pokoju. Obawiam się, że nie jest nawet świadom, że nie ma mnie w domu.
- Przykre - wyszeptał Snape, powoli rozpinając trzy górne guziki u swojej szaty.
- Bardzo - przyznał Lucjusz, zbliżając się do Severusa. - Sądzę jednak, że musimy sobie z tym jakoś poradzić. Masz może jakieś… sugestie?
- Można to tak nazwać. - Mistrz Eliksirów z zadziwiającą wprawą rozpinał dalsze guziki. - Znam kilka całkiem niezłych sposobów na samotność.
- Doprawdy? - Malfoy obrzucił Snape'a zainteresowanym spojrzeniem.
- O tak… - wymruczał Severus, odpinając ostatnie guziki i z ulgą pozbywając się ciężkiej, czarnej szaty.
Lucjusz uniósł znacząco brwi.
- Czekałem trzy miesiące - wyszeptał Snape'owi wprost do ucha. - Nawet nie wiesz, ile mnie to kosztowało. Były już takie chwile, że miałem ochotę cię zabić…
Severus uciszył go pocałunkiem. Nie miał ochoty na kłótnie. Chciał… zapomnieć o tym, co go trapiło, co nie dawało mu spokojnie spać. O Potterze.
- Ta ostatnia rozmowa… - kontynuował po chwili Malfoy. - Odchodziłem od zmysłów, że to już koniec. Że stracę cię przez taką głupotę.
- Jaką głupotę? - zapytał Severus, prowadząc gościa w stronę sypialni.
- Brak czułości. Chyba tak to nazwałeś - prychnął Lucjusz.
Snape zaklął w duchu. Głupi Potter i jego durne pomysły! Czy on nie może chociaż raz w życiu trzymać języka za zębami, kiedy jest to konieczne?
- Och, i żeby nie było wątpliwości, nie będę bardziej delikatny - dodał Malfoy. - I jeśli jeszcze raz zapytasz mnie, czy cię kocham, to tego nie przeżyjesz.
- Mówiłem, że ta rozmowa jest nieaktualna - wyszeptał Snape. - Zapomnij o niej. Mamy teraz chyba coś ciekawszego do roboty…
Lucjusz uśmiechnął się.
- Ale z jednym się zgadzam - powiedział, popychając Severusa na duże, dwuosobowe łóżko. - Jesteś moją zabawką. I cieszę się, że jesteś tego świadom. Rozbierz się do końca.
Mistrz Eliksirów wykrzywił wargi w wymuszonym uśmiechu. Zabawka. Przecież to było takie oczywiste, a jednak wcześniej nie dopuszczał tej myśli do siebie. Teraz nie miał już wyjścia.
Zdejmując koszulę i spodnie, bacznie obserwowany przez Malfoya, klął w duchu.
Cholerny Potter i cała ta jego spostrzegawczość.
Rozdział 11
Severus zadrżał. Było mu tak dobrze, ciepło, bezpiecznie, a jednak… czegoś mu brakowało.
- Jesteś spięty - wyszeptał Lucjusz, wodząc dłońmi po jego nagim ciele. - Coś cię trapi?
- To nic poważnego - mruknął Mistrz Eliksirów. - Nie przejmuj się mną.
- Nie miałem zamiaru - odpowiedział cicho Malfoy. - Pytałem z czystej ciekawości.
Snape zagryzł dolną wargę, powstrzymując się od złośliwej riposty. Nie chciał się kłócić. Chciał zapomnieć. Chociaż na chwilę uwolnić umysł od natłoku dziwnych, chaotycznych myśli.
Lucjusz uśmiechnął się, masując samymi opuszkami palców ramiona Severusa. Jego ruchy były powolne i delikatne, jakby bał się, że młodszy mężczyzna jest zrobiony z porcelany i w każdej chwili może się zepsuć.
Jesteś moją zabawką.
Dopiero w tym momencie Snape zdał sobie sprawę, co dokładnie oznaczały te słowa. Zabawka. Rzecz, którą się człowiek zajmuje, przytula, a która i tak docelowo wyląduje gdzieś w kącie, zastąpiona nowym, lepszym przedmiotem.
Lucjusz prychnął, wyraźnie poirytowany brakiem zainteresowania ze strony kochanka.
- Masz zamiar po prostu tak leżeć? - zapytał, podejrzanie przyjaznym głosem, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, dodał zmysłowym szeptem: - Taki zimny, niedostępny… Nie poznaję cię, Severusie.
Snape wciągnął ze świstem powietrze, czując jak smukłe palce Malfoya zaciskają się na jego męskości.
- Tego pragniesz? - wymruczał Lucjusz, sugestywnie poruszając dłonią.
Severus miał ochotę krzyczeć. Z jednej strony: tak, tylko o tym marzył - by na te kilka minut pogrążyć się w słodkim zapomnieniu. A jednak wciąż miał wrażenie, że to wszystko idzie w złym kierunku. Od tylu lat ich seks za każdym razem wyglądał identycznie: najpierw Lucjusz robił mu dobrze, potem brał go od tyłu i koniec. Kilka zdawkowych słów na dowidzenia. To wszystko, na co Snape mógł liczyć.
A gdyby tak przełamać rutynę? Sprawić, żeby było jak dawniej, kiedy okazywali sobie choć trochę uczucia? Gdy jeszcze potrafili się kochać, a nie zwyczajnie uprawiać seks. Może nie było za późno…
- Severusie, na Merlina - wysyczał Lucjusz, przygryzając lekko płatek jego ucha. - Mógłbyś wreszcie poświęcić mi choć trochę swojej cennej uwagi?
Snape podniósł się na łokciach do pozycji półsiedzącej i obrzucił kochanka badawczym spojrzeniem.
- Nie tak - szepnął, zdecydowanym ruchem odciągając dłoń Lucjusza od własnej męskości. - Tym razem zrobimy to inaczej.
Malfoy wyglądał na zaskoczonego, jednak nie zaprotestował, gdy Severus przewrócił go na plecy.
- Jeśli sądzisz, że pozwolę ci być na górze, to jesteś w błędzie - wymruczał tylko, patrząc Snape'owi prosto w oczy. - Nigdy…
Severus uciszył go pocałunkiem. Powoli, niespiesznie, jakby mieli cały czas świata tylko dla siebie, przesunął jedną dłoń na udo Lucjusza, a drugą zacisnął mocno na jego biodrze. Malfoy zadrżał, gdy Snape rozpoczął delikatny masaż, bardzo uważnie omijając strategiczne miejsca na ciele kochanka.
- Severusie - jęknął Lucjusz przez zaciśnięte zęby. - Nie drażnij się ze mną. Nie jestem w nastroju…
Snape, jakby od niechcenia, musnął kciukiem jego męskość.
- Cierpliwości - wysyczał, ignorując pełne irytacji spojrzenie starszego mężczyzny. - Nigdzie nam się nie spieszy.
Malfoy nie wyglądał na przekonanego, jednakże Severus nawet nie zwrócił na to uwagi. Musnął ustami skórę na szyi kochanka, by po chwili przygryźć ją lekko, wyrywając z gardła Lucjusza przeciągły jęk. Jedną ręką wciąż go drażnił, pobudzająco masując podbrzusze, drugą zaś przeniósł na jego klatkę piersiową.
Po raz pierwszy od bardzo dawna przejął inicjatywę i musiał przyznać, że było to całkiem ciekawe doznanie. Nagi, podniecony Malfoy, zdany na jego łaskę. Człowiek, na co dzień będący uosobieniem spokoju, z pozoru pozbawiony emocji, teraz rozpalony, wijący się pod nim, przez niego…
Przez krótką chwilę miał dziwne przeczucie, że to ich ostatni raz. Szybko przegonił tę myśl, karcąc się w duchu za głupotę. Od tylu lat byli razem, czemu nagle miałoby się to zmienić?
Malfoy wygiął się w łuk, czując dłoń kochanka tak blisko własnej męskości, że aż miał ochotę wyć z bezsilnej złości. Severus uśmiechnął się lekko, skubiąc i całując każdy fragment skóry na klatce piersiowej Lucjusza, do jakiego był w stanie dosięgnąć. W pewnym momencie bez ostrzeżenia zacisnął dłoń na męskości Malfoya i uciszył jego jęk głębokim, zmysłowym pocałunkiem.
- Może mała zamiana ról, Lucjuszu? - wyszeptał, poruszając energicznie dłonią.
Malfoy nie był w stanie mu odpowiedzieć. Severus wygiął wargi w złośliwym uśmiechu, nie mogąc oderwać oczu od twarzy Malfoya. Podziwiał stalowe, przymknięte oczy, lekko rozchylone usta i delikatny rumieniec na bladych zwykle policzkach.
Snape wyrzucał sobie w duchu, że nigdy wcześniej nie wpadł na to, aby przejąć kontrolę. To takie naturalne - sprawiać komuś przyjemność. Takie… satysfakcjonujące, gdy można było obserwować czyjeś reakcje i wiedzieć, że jest się ich sprawcą.
W pewnym momencie, z zamiarem zmienienia pozycji, cofnął dłoń od przyrodzenia starszego mężczyzny. To był błąd. Kilkanaście sekund, w czasie których Lucjusz miał możliwość ochłonąć, wystarczyło, by chwycił Mistrza Eliksirów za włosy i uniemożliwił mu jakiekolwiek manewry.
- Sprytne - wysyczał, oddychając ciężko, jak po długim, męczącym biegu. - Nie spodziewałem się tego po tobie, Severusie.
Pchnął Snape'a na łóżko, po czym położył się na nim, krępując mu ręce nad głową.
- To było miłe z twojej strony - kontynuował, patrząc mu prosto w oczy. - Muszę cię jednak zawieść. To tyle, jeśli chodzi o twoją dominację.
Widząc, że Severus chce zaprotestować, pocałował go brutalnie.
- Rozłóż szerzej nogi - wyszeptał jeszcze, uśmiechając się lekko.
Teraz wszystko potoczyło się błyskawicznie. Ruchy Lucjusza były wyraźnie niecierpliwe, gdy kładł się między udami Snape'a, wciąż go całując, i pieszcząc dłońmi. Tak bardzo go pragnął tu, teraz…
Nie zawracając sobie głowy przygotowaniami, idiotyczną wizją rozciągania czy też nawilżania, po prostu go wziął. Ostro, brutalnie i bez żadnych oporów.
Czuł, jak Severus stężał w jego ramionach, niezdolny nawet wydać z siebie krzyku, chociaż usta Lucjusza i tak by go stłumiły. Zachował przynajmniej tyle samokontroli, że odczekał chwilę, zanim zaczął się poruszać.
Snape jęknął, czując się rozrywanym na tysiąc kawałków. Nie był w stanie myśleć o niczym innym niż o bólu, jaki, każdym pchnięciem, zadawał mu Malfoy. Jeszcze nigdy, nigdy podczas ich wieloletniej znajomości, Lucjusz nie był tak brutalny, jak teraz.
Malfoy poruszał się rytmicznie, coraz bliższy spełnienia, nie zważając na oczywisty fakt, że w żaden sposób nie sprawia przyjemności drugiemu mężczyźnie. Doszedł szybko, drżąc na całym ciele, nim bez sił upadł prosto na Severusa.
- Dobrze - wyszeptał nieprzytomnie, wtulając twarz w szyję kochanka i zamykając oczy.
Snape milczał.
- Trzy miesiące - kontynuował szeptem Lucjusz. - Kto by pomyślał…
Nieco zaniepokojony brakiem reakcji ze strony kochanka, z wyraźnym wysiłkiem podniósł się na łokciach, by na niego spojrzeć. Snape odwrócił lekko głowę, unikając spojrzenia starszego mężczyzny.
- Severusie? - Głos Malfoya zadrżał od źle ukrywanego rozbawienia. - Czyżbyś się obraził?
Snape milczał, nie zwracając uwagi na docinki Lucjusza. Czuł się… brudny. W pewien dziwny sposób wykorzystany. Z jednej strony miał ochotę krzyczeć z bezsilnej złości, a z drugiej leżeć bezczynnie i patrzeć w ścianę. Zabawka.
Tymczasem Lucjusz, odnalazłszy w sobie utajone wcześniej pokłady energii, wstał z łóżka i, po rzuceniu zaklęcia czyszczącego zarówno na siebie, jak i na Snape'a, zaczął się ubierać.
- Trzeba było mnie nie prowokować - powiedział, zapinając koszulę na ostatni guzik. Był jak zawsze perfekcyjny we wszystkim, co robił. - Sam jesteś sobie winien.
Severus podniósł się powoli z łóżka, ignorując ból, który temu towarzyszył. Najszybciej, jak tylko był w stanie, założył czarne spodnie, wciąż unikając wzroku Malfoya.
- Napiszę do ciebie - powiedział Lucjusz, klepiąc go w pośladek, na co Severus wyraźnie się skrzywił. - Nie wiem, kiedy teraz będę miał czas. Może w przyszłym tygodniu.
Snape milczał. Malfoy uśmiechnął się lekko, po czym raźnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Kiwnąwszy jeszcze głową na pożegnanie, opuścił kwatery Mistrza Eliksirów, zostawiając go samego.
- Zabawka - wyszeptał Severus, na wpół przytomnie. - Zwykła zabawka.
Przymknął powieki, starając się powstrzymać upokarzające łzy, które powoli zaczęły zbierać się w kącikach jego oczu. Nie wiedział dlaczego nagle miał ochotę usiąść i użalać się nad samym sobą. A przecież to było takie… niedorzeczne. On nie miał uczuć! Jego nie można było zranić, był Snape'em… złym, okrutnym Mistrzem Eliksirów o sercu z kamienia.
Tylko dlaczego tak bardzo to bolało?
~O-O~
Harry siedział na brzegu jeziora i rozmyślał. Ostatnimi czasy los jakoś mu nie sprzyjał.
Z jednej strony wydawało mu się, że doszedł do porozumienia ze Snape'em. To, co stało się w skrzydle szpitalnym teoretycznie potwierdzało jego przypuszczenia - pocałunki, nieco nerwowa szarpanina, nim upadli wreszcie razem na podłogę. Niby nic takiego się nie stało; to była zwykła chwila zapomnienia, chaotyczna i przepełniona emocjami, jednak krótka. Kilka skradzionych w przelocie pocałunków, problem ze złapaniem oddechu… a jednak Harry nie mógł przestać o tym myśleć. Ile to mogło trwać - minutę, dwie, czy może godzinę - zanim Severus zorientował się, co robi i zostawił go na tej twardej, zimnej podłodze. Cały on.
Mimo wszystko jeszcze niedawno Harry miał nadzieję, że wszystko się w końcu ułoży. Że będzie dobrze. Ot, takie naiwne marzenie, niestety, w tym momencie już raczej nieaktualne.
Chłopak chwycił leżący nieopodal kamyk i ze złością rzucił go w jezioro. Że też akurat dzisiaj nabrał ochoty na nocne spacery. Może, gdyby o niczym nie wiedział, nie czuł by się tak bardzo… skrzywdzony?
Jednak było już za późno. Wciąż przed oczami widział sylwetkę Lucjusza Malfoya, gdy ten po cichu wymykał się z zamku.
Harry chwycił drugi kamień rzucił nim, by z pewną irracjonalną satysfakcją obserwować jak tonie w czarnych wodach jeziora.
- Czwarta nad ranem - zanucił cicho. - Może sen przyjdzie? Może mnie odwiedzisz?
- Czemu cię nie ma na odległość ręki? - wyszeptał ktoś tuż przy uchu Harry'ego. - Czemu mówimy do siebie listami?
Ten głos… Chłopak przymknął oczy, chwytając kolejny kamień.
- Gdy ci to śpiewam, u mnie pełnia lata. Gdy to usłyszysz, będzie środek zimy - dokończył, uśmiechając się smutno.
Czasem piosenki potrafią być aż do bólu prawdziwe.
- Bezsenność Potter? Trochę już późno na spacery, nie sądzisz?
- Nie, Severusie. - Harry jakby od niechcenia posłał następny kamień w odmęty jeziora.
- Profesorze Snape - poprawił go mężczyzna. - To, że jeszcze nie zaczął się rok szkolny, nie znaczy, że masz się do mnie zwracać bez szacunku.
Wargi Harry'ego wygięły się w ironicznym uśmiechu.
- Ależ oczywiście, profesorze - wyszeptał. - Może pan usiądzie?
- Postoję. - Głos Severusa zadrżał lekko. - Ty za to powinieneś już iść. Jak sądzę jesteś tu nielegalnie.
Harry pokiwał tylko głową, z zadziwiającym uporem chwytając kolejne kamienie i rzucając nimi w jezioro. Nastała cisza, przerywana tylko, co jakiś czas, odgłosem chlupnięcia.
- A pan, profesorze? - zapytał wreszcie Harry. - Też bezsenność?
- Coś w tym rodzaju - przytaknął niechętnie Severus. - Miałem ochotę na spacer.
Cisza. To zaczynało się robić irytujące.
- Mogę wiedzieć, Potter, co ty tu tak właściwie robisz?
- Czekam na wschód słońca - odpowiedział cicho Harry.
- Jeśli sądzisz, że rzucanie kamieniami przyspieszy ten proces, muszę cię rozczarować - prychnął Snape.
- Och, o to panu chodzi. - Harry uśmiechnął się lekko. - Szczerze mówiąc, staram się sprowokować Wielką Kałamarnicę. Ale chyba kiepsko mi idzie.
Severus spojrzał na gładką, niezmąconą niczym taflę jeziora.
- Zaiste - przyznał. - Skoro już musisz, Potter, zajmować się takimi idiotyzmami, to bądź łaskaw chociaż odsunąć się od wody. Dyrektor nie będzie zachwycony, jak dowie się, że jego ukochany uczeń został zabity przez kałamarnicę na terenie Hogwartu. A co do wschodu słońca… - Spojrzał na niebo. - Cóż, obawiam się, że te chmury nieco popsują ci widowisko.
Harry wstał i podszedł aż do samego brzegu jeziora.
- Może gdybym wszedł do wody, poczułaby się zagrożona - wyszeptał.
- Na pewno - przyznał Severus, nie mogąc ukryć złośliwego uśmiechu. - Świetny plan, Potter.
Harry rzucił mu krótkie, nieco smutne spojrzenie. Chwilę później już stał po kolana w wodzie.
- Wracaj natychmiast, Potter - warknął Snape.
Harry udawał, że go nie usłyszał. Szedł coraz dalej i dalej, aż wreszcie zadziwiająco lodowata woda sięgała mu do pasa. Zaczął drżeć z zimna.
- Potter, na Merlina! - krzyknął Severus, podchodząc aż do brzegu jeziora. - Nie waż się iść dalej!
Harry uśmiechnął się lekko. Nie chciał wracać. Nogi same niosły go coraz głębiej i głębiej, jakby kierował nimi ktoś zupełnie inny. A on nie protestował.
Nagle, kilka metrów przed nim, spod wody wydobył się wielki bąbel powietrza. Chłopak ruszył w jego kierunku, gdy nagle coś oplotło się wokół jego nóg i wciągnęło go pod wodę. Usłyszał jeszcze czyjś krzyk, chociaż może tylko tak mu się wydawało. Po chwili stracił przytomność.
~O-O~
- Potter. - Znajomy głos dźwięczał Harry'emu w uszach. - Potter, otwórz oczy.
Jakaś część chłopaka protestowała przeciw wykonaniu tego polecenia. Po co niby miał to robić? I dlaczego ktoś nerwowo potrząsał jego ramieniem, nieświadomy zapewne siły, jaką w to wkładał?
- Potter, na Merlina, otwórz oczy!
Harry niechętnie uchylił powieki.
- Żyjesz… - Głos, należący do Severusa, był zarazem wściekły i przepełniony ulgą.
Mistrz Eliksirów klęczał na trawie, pochylony nad uczniem i nie bardzo wiedział, co zrobić. Miał ochotę przytulić przemoczonego do suchej nitki, a zarazem zabić go, sprać mu tyłek i urządzić awanturę. Wreszcie zdecydował się na ostatnią ewentualność.
- Mogłeś się utopić! - krzyknął, potrząsając nerwowo chłopakiem. - Co ci strzeliło do głowy?! Trzeba być kompletnym idiotą, żeby w środku nocy wchodzić do jeziora, zwłaszcza, jeśli żyje w nim kałamarnica!
- Nic mi nie jest - wyszeptał Harry drżącym głosem.
Przez krótką chwilę Severus miał taką ochotę mu przylać, że ledwo się opanował.
- Nic ci nie jest? - warknął, podnosząc się z ziemi i otrzepując spodnie. - Za takie coś, Potter, powinieneś wylecieć ze szkoły. Gdyby to ode mnie zależało…
Westchnął, pomagając Harry'emu wstać.
- Durny dzieciak - dodał, obejmując go lekko, gdyż Harry nie był w stanie samodzielnie ustać.
Zdziwił się, czując, że chłopak sztywnieje pod wpływem jego dotyku i próbuje się odsunąć. Przecież…
Nagle kawałki układanki złożyły się w jedną całość. Lucjusz musiał iść przez błonia, gdy Harry siedział samotnie nad jeziorem. Jeśli chłopak go widział, na pewno skojarzył… Mimo wszystko, trzeba być idiotą, żeby z tak głupiego powodu próbować się utopić!
Severus zerknął na obejmowanego przez siebie chłopaka.
Przecież to był nastolatek. Gryfon. Potter. On nie musiał mieć logicznego powodu.
Ruszyli w stronę zamku, mokrzy i przemarznięci, powolnym, niespiesznym krokiem, gdyż ani jeden, ani drugi nie był w stanie iść szybciej. Przez większą część czasu milczeli.
- Dziękuję, profesorze, że mnie pan uratował - wyszeptał Harry, gdy szli już po schodkach do głównego wejścia.
- To nie ja - warknął Severus, przystając na chwilę. - Kałamarnica sama wyrzuciła cię na brzeg.
- A pana szaty wychwyciły wilgoć z powietrza? - zapytał Harry, wkładając w te słowa tyle ironii, na ile go było stać.
Snape nie odpowiedział, zaczesując czarne, mokre kosmyki włosów za ucho.
- Dziękuję - powtórzył Harry, patrząc z daleka na jezioro.
Ze zdziwieniem stwierdził, że na poszarzałym niebie nie ma ani jednej chmury.
- Chodź, Potter - mruknął Severus, nagle w pewien irracjonalny, niezrozumiały dla siebie sposób, szczęśliwy. - Obejrzysz wschód innym razem.
Harry pokiwał głową, uśmiechając się lekko. Podtrzymywany przez Snape'a, wszedł do zamku. Severus bardzo dokładnie zamknął za nimi drzwi, po czym, chwyciwszy mocno Harry'ego, ruszył korytarzem w stronę schodów.
Chwilę później wzeszło słońce.
Rozdział 12
Początek roku Harry mógł spokojnie opisać jednym słowem: katastrofa. Po pamiętnej kąpieli w jeziorze tak straszliwie się rozchorował, że pani Pomfrey nie pozwoliła mu iść na ucztę powitalną. Został więc sam na sam z sokiem dyniowym i dziwnym rodzajem puddingu, gdy inni uczniowie świętowali, wznosili toasty i objadali się pysznościami. Razem.
Trzy pierwsze dni września przeleżał w skrzydle szpitalnym, kontemplując kolor ścian i fakturę pościeli. Jedyną osobą, którą widywał przez ten czas był dyrektor. Zjawiał się regularnie, każdego wieczoru przynosząc butelkę eliksiru na czasową zamianę ciał oraz instrukcję, o której godzinie Harry ma zażyć tenże specyfik.
Dumbledore nie pytał, jak to się stało, że jednego dnia chłopak był praktycznie zdrowy, a następnego już leżał z ostrym zapaleniem oskrzeli. Zresztą gdyby usłyszał prawdę i tak by pewnie nie uwierzył.
- Harry! - Chłopak spojrzał w stronę źródła głosu i uśmiechnął się, widząc stojącą w drzwiach Hermionę.
Kilka sekund później dziewczyna wtulała się w niego, wyraźnie szczęśliwa z tego spotkania.
- Już myślałem, że o mnie zapomniałaś - zażartował, jednak nie potrafił ukryć czającego się gdzieś w głębi serca wyrzutu. - Minęły trzy dni od początku roku.
- Pani Pomfrey nie pozwalała nikomu cię odwiedzać. - Hermiona uśmiechnęła się słabo. - Ale udało mi się ubłagać dyrektora, żeby ją na chwilę czymś zajął i oto jestem! A teraz mów. - Jej głos stał się nagle poważny. - Co się stało?
Chłopak przymknął oczy, układając się wygodniej na szpitalnym łóżku.
- Nie uwierzysz - mruknął, wzdychając ciężko.
- Och, daj spokój, tyle razem przeszliśmy. Już nic mnie nie zdziwi. - Dziewczyna wyszczerzyła się serdecznie. - Co się z tobą działo przez ten miesiąc?
Harry zamilkł na chwilę. Co miał niby jej powiedzieć…?
Och, doprawdy nic takiego, Hermiono. Spałem w łóżku Snape'a, wpakowałem się w ręce śmierciożerców, ocaliłem świat i próbowałem popełnić samobójstwo za pomocą kałamarnicy. A co u ciebie? To chyba nie zabrzmiałoby przekonująco.
- Uczyłem się - skłamał gładko, jednak widząc jej niedowierzającą minę, dodał: - Nie miałem nic innego do roboty, siedząc w wakacje w szkole.
Dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem.
- To dobrze, że potrafiłeś tak pożytecznie spędzić czas - stwierdziła. - Ron powiedział, że jak przyjechałeś do nich świętować swoje urodziny, wyglądałeś na nieszczęśliwego. Strasznie się martwiłam.
Harry ostatkiem sił opanował chichot. Biedny Snape; musiał być rzeczywiście nieszczęśliwy, tkwiąc z Weasleyami w wesołym miasteczku. Zwłaszcza, jeżeli cała rodzinka na siłę starała się poprawić mu humor…
- A właśnie, jestem z ciebie taka dumna! - Hermiona sięgnęła po torbę i zaczęła energicznie w niej grzebać. - Dyrektor zapewne już ci mówił, że bardzo dobrze zaliczyłeś sumy, prawda?
Harry przytaknął.
- Mam twój plan zajęć. Napisałam ci na nim hasło do pokoju wspólnego. Dyrektor powiedział, że już jutro będziesz mógł wrócić do swojego dormitorium. Teoretycznie chyba nie byłoby większych przeciwwskazań, żebyś zrobił to już dzisiaj, ale pani Pomfrey uparła się, że ostatnią dawkę leczniczych eliksirów masz zażyć leżąc tutaj… Jeśli bardzo chcesz, mogę spróbować przekonać dyrektora, ale nie wiem, czy…
- Dziękuję - przerwał jej. - Nic się nie stanie, jak jeszcze jedną noc spędzę tutaj. Szczerze mówiąc nienajlepiej się czuję.
Spojrzała na niego z niepokojem. Harry mógł przysiąc, że dziewczyna czuła, że nie powiedział jej prawdy o swoich wakacjach i o tym, co się z nim dzieje. Nawet słowem nie wspomniał o Snapie. A przecież mógłby - kto jak kto, ale ona by go zrozumiała… Nie Ron, nie wszyscy inni, ale właśnie ona, gdyby tylko zdobył się na szczerość.
Obserwował jej ruchy, gdy kładła schludnie złożony pergamin zawierający plan lekcji na stoliku.
- Muszę lecieć - westchnęła, zapinając torbę. - Pani Pomfrey może wrócić w każdej chwili.
Pokiwał głową.
- Dzięki, że przyszłaś - wyszeptał, odprowadzając ją wzrokiem do drzwi. - Hermiona…?
- Tak? - Odwróciła się, patrząc na niego wyczekująco.
Powiedz jej to, Potter, po prostu wyrzuć to z siebie. To tylko trzy słowa! - Eee… - Chłopak zawahał się. - Pozdrów Rona, dobrze?
Tchórz, cholerny tchórz.
- Oczywiście. - Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. - Trzymaj się, Harry. Do jutra.
~O-O~
Przez całą noc i połowę następnego dnia miał wystarczająco dużo czasu, żeby wszystko sobie dokładnie przemyśleć. Pani Pomfrey najwyraźniej postawiła sobie za punkt honoru, by na wieczór podać Harry'emu wszystkie lecznicze eliksiry, jakie miała na składzie, nim wreszcie pozwoliła mu wrócić do dormitorium.
Był trochę zawiedziony faktem, że nikt nie czekał na niego przed portretem Grubej Damy. Może oczekiwał zbyt wiele, ale doprawdy…
Sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu planu zajęć, który dzień wcześniej dała mu Hermiona. Hasło… pamiętał, że dziewczyna zapisała mu je właśnie na tym kawałku pergaminu. I rzeczywiście: tuż nad schludną tabelą zajęć widniało słowo napisane drobnym, pochyłym pismem Hermiony: „Gracja”.
Harry prychnął, rzucając Grubej Damie rozbawione spojrzenie. Można było nazwać ją na wiele sposobów, ale żeby gracja? No, chyba że taka Rubensowska…
Nim jednak zdążył wypowiedzieć hasło, portret sam się odsunął, ukazując mu wejście do pokoju wspólnego i dwie roześmiane, rude osoby.
Bliźniacy.
Harry zdrętwiał, nie bardzo wiedząc, jak zareagować na to spotkanie. Fred i George… przecież oni porzucili szkołę w zeszłym roku!
- Co wy…? - wyszeptał zdziwiony, wykonując jakiś nieporadny gest ręką.
Jeden z bliźniaków roześmiał się, chwycił go za szaty i wciągnął do pokoju wspólnego.
- Żyjesz! - powiedział, uśmiechając się szeroko i porozumiewawczo mrugając do brata. - Już powoli zaczynaliśmy tracić nadzieję, że kiedykolwiek wypuszczą cię ze skrzydła szpitalnego!
Drugi bliźniak chwycił Harry'ego za ramię i zaczął prowadzić w stronę fotela.
- Nie masz pojęcia, stary, jak matka wariowała, gdy usłyszała, że nie było cię na uczcie powitalnej!
- Czekaj - westchnął Harry, ze zrezygnowaniem siadając na fotelu. - Co wy tu w ogóle robicie?
- Czekaliśmy na ciebie. Hermiona powiedziała, że dziś wypuszczają cię ze skrzydła szpitalnego, więc postanowiliśmy nie iść na kolację, żeby nie było ci przykro, że nikt o tobie nie pamięta.
Harry spojrzał na zegarek. Kolacja - to by tłumaczyło, dlaczego w tym momencie pokój wspólny był tak opustoszały.
- Ale mnie chodzi o… o tutaj. No wiecie: w szkole. Co wy, na Merlina, robicie w szkole?
Jeden z braci uśmiechnął się szeroko. To musiał być George - tylko on potrafił się tak uśmiechać.
- To co zwykle, Harry - stwierdził. - Propagujemy ogólną dezorganizację. Dręczymy nauczycieli. No wiesz, nic się nie zmieniło.
- Ale… ale zrezygnowaliście ze szkoły w zeszłym roku. - Harry był coraz bardziej zdziwiony.
- O tak - przyznał Fred. - I wiesz, staliśmy się nawet żywą legendą. Szkoda, że nie widziałeś min tych wszystkich nauczycieli i uczniów, gdy zjawiliśmy się tu pierwszego września.
- To było coś. Filch o mało nie zszedł na zawał.
- A Dumbledore? Pozwolił wam wrócić? - zdziwił się Harry.
- No jasne. Nie masz pojęcia, jak się ucieszył. Był tak zaskoczony, że nawet zapomniał nas poczęstować dropsem.
Harry milczał, zastanawiając się nad czymś.
- A matka to by cię najchętniej ozłociła - dodał George.
- Mnie? - Chłopak wyglądał na zaskoczonego. - Dlaczego?
- Bo powiedzieliśmy jej, że namówiłeś nas do powrotu do szkoły. - Fred oparł się o jedną z poręczy fotela. - I wiesz co jest najzabawniejsze? To prawda.
Harry potrząsnął lekko głową, nie mogąc zrozumieć zaistniałej sytuacji. Spojrzał na Freda, mając nadzieję, że chłopak coś mu wyjaśni, jednak on tylko rzucił okiem na zegarek i mruknął:
- Kwadrans.
George westchnął teatralnie i oparł się o drugą poręcz fotela, na którym siedział Harry.
- Mało czasu - dodał Fred.
- I co z tą waszą mamą? - zapytał szybko Harry, nieco piskliwym głosem.
- No nic. Cieszy się, że namówiłeś nas na powrót.
- Namówiłem? - upewnił się Potter, próbując za wszelką cenę jak najbardziej wcisnąć się w fotel.
- O tak… pamiętasz wesołe miasteczko? - zapytał George.
- Tamtą kolejkę górską… - dodał Fred i spojrzał na Harry'ego tak, że chłopak poczuł się nagle jak zwierzę w klatce. Otoczony i bez możliwości ucieczki.
- Tak… ciepły, letni dzień. Ginny upaprała cię watą cukrową…
- Jechaliśmy razem w wagoniku, kiedy nagle całkiem niechcący przypomniało nam się, że dałeś kosza naszej kochanej siostrze. Pamiętasz, co wtedy stwierdziłeś?
Harry przymknął oczy, mając nadzieje, że to wszystko jest tylko snem. Że bliźniacy znikną, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nic z tego.
- Chcieliśmy ci o tym przypomnieć - mruknął George, a jego twarz znalazła się niepokojąco blisko ucha Harry'ego.
Fred ponownie rzucił okiem na zegarek.
- Dwanaście minut - stwierdził, zabierając się za rozpinanie pierwszego guzika koszuli Harry'ego.
- Dwanaście minut do czego? - zapytał Potter, starając się jakoś odepchnąć dłonie starszego chłopaka.
- Do końca kolacji. - Teraz również George zabrał się za rozpinanie guzików. - Mamy dokładnie dwanaście minut, zanim zjawią się inni uczniowie.
- Mało - wyszeptał Harry, mając jeszcze cień nadziei, że jakoś zniechęci bliźniaków.
- Niecały kwadrans. - Fred powoli oblizał wargi i uśmiechnął się szeroko. - Wierz mi: wystarczy.
~O-O~
- Harry, wszystko w porządku? - Wyraźnie zaniepokojony głos Hermiony wyrwał go z zamyślenia. - Wyglądasz jakoś… dziwnie.
- Nic mi nie jest - mruknął, machając od niechcenia ręką. - To przez tę chorobę: czuje się po prostu nieco… przemęczony.
- Skoro tak twierdzisz. - Uśmiechnęła się.
Szli prosto przed siebie pustym korytarzem, mając w planie wzięcie z biblioteki materiałów dla Harry'ego. Hermiona postawiła sobie za punkt honoru pomóc przyjacielowi w nadrobieniu zaległości. I rzeczywiście, tuż po powrocie z kolacji, zaczęła wcielać swój plan w życie - najpierw dała Harry'emu notatki, które wcześniej sporządziła, a potem wyciągnęła go do biblioteki. Szczerze mówiąc chłopak nie opierał się zbytnio, mając ochotę być jak najdalej od bliźniaków, którzy co prawda w tajemniczy sposób zniknęli z pokoju wspólnego tuż po powrocie uczniów z kolacji, ale mimo wszystko byli w zamku. A Harry wiedział jedno: gdy bliźniaków nie ma w pobliżu, znaczy że coś knują. I po raz pierwszy w życiu wcale nie miał ochoty dowiedzieć się, co.
- Harry, nie chciałabym być w żaden sposób wścibska, ale mimo wszystko wydaje mi się, że…
- Nie, serio nic mi nie jest - przerwał jej. - Śpiący. Zmęczony. Tylko tyle.
- Nie o to mi chodziło. Po prostu…
Zamilkła nagle, słysząc odgłosy zażartej kłótni z odchodzącego w lewo korytarza.
Harry stanął jak wryty. Bliźniacy…
Hermiona chwyciła go za rękaw i pociągnęła stanowczo w stronę, z której nadchodziły głosy. Harry nie był w stanie nawet zaprotestować, więc po chwili znajdował się tuż obok spierających się o coś chłopaków.
- Ja spróbuję pierwszy - warczał właśnie jeden z nich, patrząc ze złością na brata i wyrywając mu z rąk jakiś podejrzanie wyglądający flakonik.
- Nie ma mowy. Pomysł był mój i to ja…
- Ehm, Fred, George? - syknęła Hermiona, podchodząc bliżej bliźniaków i badawczym wzrokiem obrzucając buteleczkę, o którą tak się kłócili. - Chyba nie robicie nic nielegalnego, prawda?
- Nie twoja sprawa - warknął jeden z braci, chowając flakonik za plecy.
- Jeśli to znowu jakaś nielegalna substancja z tej waszej oferty, to będziecie mieli problem, jeśli złapie was z tym jakiś nauczyciel…
- Istotnie. - Zimny, spokojny głos, który odezwał się tuż za plecami Harry'ego sprawił, że cała czwórka wstrzymała na chwilę oddech. - Minus czterdzieści punktów dla Gryffindoru za ciemne interesy. Proszę mi oddać tamten eliksir, panie Weasley, konfiskuję go.
Harry bardzo powoli obrócił się, by ujrzeć tuż przed sobą sylwetkę Mistrza Eliksirów.
Snape spojrzał na chłopaka bez specjalnego zainteresowania, po czym nagle wykrzywił usta w lekkim, złośliwym uśmiechu.
- I minus dziesięć punktów dla Gryffindoru za niechlujny wygląd, Potter - mruknął. - Skoro już chwilowo nie nosisz szkolnych szat, bądź łaskaw chociaż zapiąć prosto koszulę.
Harry spojrzał na swoje ubranie i jęknął. Rzeczywiście, guziki u jego koszuli zapięte były wyjątkowo krzywo, jakby ubierał się w dużym pośpiechu, nie bardzo zwracając uwagę na efekt końcowy. Zresztą, tak właśnie było.
Harry prychnął i utkwił zmęczone spojrzenie w Mistrzu Eliksirów. Snape w tym czasie zdążył już odebrać bliźniakom eliksir i dokładnie się mu przyjrzeć.
- Weasley i Weasley - wyszeptał, patrząc to na flakonik, to znów na rudzielców. - Jakoś nie chce mi się wierzyć, że nie wiecie, iż używania tego typu substancji zabrania regulamin szkolny. Szlaban, jutro z Filchem - dodał, na pozór obojętnie, ale Harry potrafił wyczuć w jego głosie dobrze skrywaną… no, może nie radość, ale na pewno satysfakcję. - Potter, za mną.
- Ale my… biblioteka… - wyszeptał Harry, nie bardzo wiedząc, co zrobić.
- Sądzę, że szlaban z Filchem tobie również dobrze zrobi - powiedział Snape.
- Ale za co? - oburzył się Harry.
- Za niesubordynację. I ostrzegam: jeśli odezwiesz się jeszcze choćby słowem, załatwię ci szlaban do końca miesiąca. A teraz za mną, Potter.
Harry rzucił Hermionie przepraszające spojrzenie i bez słowa ruszył za Snape'em w stronę lochów.
~O-O~
- Twój eliksir - mruknął Snape, wręczając Harry'emu buteleczkę wyjętą uprzednio z kredensu. - Masz go wypić równo o północy. Możesz odejść.
Harry milczał przez chwilę, kurczowo ściskając w dłoni flakonik, nim wreszcie odważył się odezwać:
- Ten szlaban… czy mógłby odbyć się w jakimkolwiek innym terminie? - zapytał cicho. - Pomijając oczywisty fakt, że jest niesprawiedliwy…
- Nie podważaj mojego autorytetu, Potter - warknął Snape ze złością, siadając przy biurku. - I nie, nie mógłby. Zresztą sądzę, że Weasleyowie będą bardzo zadowoleni z twojego towarzystwa. I raczej z wzajemnością, czyż nie? Przecież się lubicie.
Harry pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Czemu pan to robi? - zapytał nieco bezsilnie.
- Czemu? - Wargi Snape'a wygięły się w lekkim, złośliwym uśmiechu. - Ponieważ mogę, Potter.
- A jakby się pan czuł na moim miejscu? - W głosie chłopaka wyraźnie wyczuć można było desperację.
- Dzięki Merlinowi nie jestem i nigdy nie będę na twoim miejscu - uciął Snape. - Oczekuję, że zarówno ty jak i Weasleyowie stawicie się jutro punktualnie na szlabanie.
Harry pokiwał głową i skierował się w stronę drzwi.
- Ach tak - dodał jeszcze Snape, pisząc coś na leżącym na biurku pergaminie. - Bądź łaskaw zapiąć prosto koszulę, Potter. Twoja garderoba wygląda jeszcze mniej estetycznie niż zwykle.
- Ubierałem się w pośpiechu - mruknął Harry. - Wie pan, to dość stresujące: leżeć półnagim na fotelu w momencie, gdy reszta uczniów wraca z kolacji.
Pióro, którym pisał Snape, zgrzytnęło niebezpiecznie, zbyt mocno dociśnięte do pergaminu.
- A Fred i George ulotnili się gdzieś kilkanaście sekund wcześniej, więc sam pan rozumie, nie miałem czasu nawet porządnie się ubrać…
- Minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru - stwierdził spokojnie Snape.
- Ale… za co?!
- Za brak solidarności wśród uczniów - mruknął Severus obojętnie, wracając do pisania. - To oczywiste, że skoro doprowadzili cię do tego stanu, mieli obowiązek pomóc ci się ubrać, skoro sam nie umiesz zrobić tego poprawnie.
Harry prychnął gniewnie.
- A teraz wynocha, zanim zechcę odjąć Gryffindorowi pięćdziesięciu punktów za irytowanie kadry nauczycielskiej - dodał Snape. - I nie zapomnij o eliksirze.
Harry zmełł w ustach przekleństwo i bez słowa opuścił kwatery Mistrza Eliksirów.
~O-O~
Było już po jedenastej, kiedy wreszcie udało mu się namówić Hermionę na chwilę przerwy w nauce. Dziewczyna była nieugięta - cały wieczór nadzorowała jego pracę, gdy odrabiał zaległe prace domowe.
- Zetrzeć, nie rozetrzeć - stwierdziła, zaglądając chłopakowi przez ramię.
- Jaka to różnica? - burknął.
- Duża. Popraw. Albo czekaj, ja ci to poprawię.
Harry z ulgą oddał przyjaciółce swoje wypracowanie z eliksirów. Czasem Hermiona była bezapelacyjnie pomocna.
- Ale tylko ten jeden raz - zastrzegła dziewczyna, pochylając się nad pergaminem.
- Dzięki - wyszeptał Harry, wygodnie opierając się w fotelu. - Tylko Snape mógł nam zadać wypracowanie na pierwsze zajęcia.
- Och, nie narzekaj. Przynajmniej przyjął cię do klasy, co wcale nie było w jego stylu.
- Zdałem sumy z eliksirów na Wybitny. - Harry uśmiechnął się z triumfem. - Nie miał wyjścia. Cholerny sukinsyn. - Hermiona rzuciła mu oburzone spojrzenie. - Och, przepraszam, wyrwało mi się. Co nie zmienia faktu, że tak właśnie czasem o nim myślę. Zwłaszcza, że znów dał mi szlaban.
- Przynajmniej z Fredem i George'em. - Hermiona uśmiechnęła się kojąco. - Będzie wam razem raźniej.
Harry nie był pewien, czy akurat raźniej jest w tej sytuacji najlepszym słowem.
- Sukinsyn - powtórzył Harry, tym razem nie zwracając uwagi na oburzone prychnięcie koleżanki. - Czasem go nienawidzę.
- Myślałam, że nienawidzisz go przez cały czas - stwierdziła, nie odrywając wzroku od pergaminu.
- A wiesz, czasem wydaje mi się, że on też jest człowiekiem - stwierdził po chwili zastanowienia.
- Zadziwiające. - Hermiona roześmiała się szczerze. - Och, już prawie północ, a jutro rano mamy eliksiry. Może idź już spać, ja ci to sprawdzę do końca i oddam przed śniadaniem.
Harry z wdzięcznością pokiwał głową i podniósł się z fotela.
- Nauczyciele to też ludzie - stwierdził pozornie bez sensu, kierując się w stronę dormitorium.
- Owszem. - Hermiona spojrzała na niego z uśmiechem. - Tylko niektórzy nie pamiętają, jak ciężko jest być uczniem. Czasem myślę, że pewnym osobom przydałoby się przypomnieć, jak wygląda szlaban i duża ilość pracy domowej. Nie, żebym narzekała, ale rzeczywiście niektórzy nauczyciele przesadzają. Nie sądzisz?
Ale Harry już jej nie słuchał, wspinając się po krętych schodach. Myślał o czymś intensywnie, aż nagle przystanął.
Miał plan.
Złośliwy i nawet nieco okrutny.
Harry uśmiechnął się szeroko.
To była chyba najbardziej ślizgońska ze wszystkich rzeczy, jakie kiedykolwiek wymyślił.
Cóż, kto mieczem wojuje…W zdecydowanie lepszym humorze udał się do dormitorium.
Rozdział 13
Severus Snape niespokojnie przekręcił się na drugi bok.
Śniło mu się, że zbiera zioła. Cienista polanka po środku lasu dawała mu schronienie przed palącym, letnim słońcem, a on przechadzał się leniwie po trawie, poszukując konkretnych roślin. Gdzieś z góry słychać było czysty, wesoły śpiew ptaków, który nieco psuł mu humor, jednak nie zważając na taki detal z lubością oglądał coraz to nowe okazy flory.
Przystanął, wpatrując się w rosnące nieopodal pokrzywy. Już miał się schylić i zerwać kilka roślin, gdy coś z dużą siłą rzuciło się na niego i powaliło na ziemię.
Usłyszał śmiech, podobny nieco do chichotu hieny i nim zdążył rozeznać się w sytuacji, coś polizało go po policzku.
Krzyknął i próbował się wyrwać, jednakże bez skutku. Ptaki śpiewały coraz głośniej, poczuł na udzie ciepły, stanowczy dotyk.
Otworzył oczy.
To sen, zły sen - powtarzał sobie w myślach, nieprzytomnym wzrokiem patrząc na sufit.
Nie bardzo mógł oddychać, jakby coś dużego i ciężkiego leżało mu klatce piersiowej. Głośno przełknął ślinę i odważył się spojrzeć, co to takiego.
Zamarł. Dwie pary jasnych, niebieskich tęczówek dokładnie śledziły każdy jego ruch.
Chwilę zajęło mu, zanim zorientował się, do kogo one należą.
Bliźniacy.
Zamknął oczy, mając nadzieję, że ta czynność odpędzi koszmar, w jaki najwyraźniej musiał przeistoczyć się jego miły, spokojny sen o zbieraniu ziół. To nie mogła być prawda. Wciąż jednak słyszał radosny świergot ptaków i czuł badawczy wzrok chłopców.
To musiał być sen. Nawet Weasleyowie nie daliby rady w nocy zakraść się do jego prywatnych kwater.
Poczuł stanowcze szturchnięcie w żebra.
Bardzo powoli otworzył jedno oko, jakby ten zabieg mógł chociaż zredukować liczbę Weasleyów do jednej sztuki. Bez rezultatu.
- Wstawaj - wyszeptał któryś z rudzielców, szczerząc zęby w nieco zbyt drapieżnym uśmiechu. - Już czas.
Severus zamrugał kilkakrotnie, zaskoczony zaistniałą sytuacją. Coś tu było wyraźnie nie w porządku.
Pomijając fakt, że dwa młodzieńcze ciała wgniatały go w prześcieradło, oczywiście. To było coś innego, coś…
Nieśmiałe promienie słońca, przedzierające się przez bordowe zasłonki łóżka, cichy świergot ptaków, ledwo słyszalne pochrapywanie...
To musiał być sen. A raczej koszmar i to jeden z najgorszych, jakich Severus doświadczył w swoim życiu. Albo chociaż złudzenie optyczne?
Zamknął oczy, wciąż jeszcze żywiąc nadzieję, że gdy je otworzy, znikną zarówno bliźniacy, jak i zasłonki, ptaszki, okna i wszystko inne. I że jego najgorsze i zarazem najbardziej prawdopodobne przypuszczenie okaże się tylko złym przeczuciem, nie zaś rzeczywistością.
- Harry, na Merlina. - Któryś z bliźniaków niezbyt delikatnie szarpnął Severusa za ramię. - Wstawaj wreszcie, nie mamy całego dnia. Za godzinę zaczną budzić się inni uczniowie i będzie po sprawie.
Severus bardzo powoli usiadł i się rozejrzał.
Świat zawirował mu przed oczami ciekawą kompozycją szkarłatu i bieli, a twarze bliźniaków rozmyły się malowniczo.
Zaklął cicho i sięgnął po omacku w stronę szafki nocnej, by znaleźć okulary. W momencie, gdy je zakładał, nie miał już żadnych złudzeń, co do zaistniałej sytuacji.
Był w ciele Pottera. Znowu.
Zaklął powtórnie, wprawiając tym faktem rudzielców w nieprzyzwoicie dobry humor.
- Weź ręcznik i ubranie. Poczekamy na ciebie w pokoju wspólnym. No chodź, Fred, dajmy mu chwilę spokoju.
Drugi z braci jęknął żałośnie, jakby pomysł opuszczenia na chwilę Severusa wydawał mu się być istną torturą, jednak posłusznie ruszył za George'em i po chwili obaj chłopcy opuścili dormitorium.
Snape siedział przez chwilę bez ruchu.
To wszystko było bez sensu, przecież wypił miksturę o równej godzinie, tak jak umawiał się z Potterem. Nie było możliwości, by cokolwiek poszło nie tak. Chyba że...
Zerknął na nocny stolik i zmrużył ze złością oczy, widząc nietkniętą porcję eliksiru, który dzień wcześniej osobiście wręczył Gryfonowi. Obok flakonika leżał niewielki, złożony wpół skrawek pergaminu, który Severus chwycił natychmiast i otworzył. W środku widniały tylko dwa koślawe wyrazy: „Miłego dnia”.
Snape zazgrzytał zębami. Dawno nie był tak wściekły jak w tym momencie. Co ten cholerny Potter sobie myślał? Jak śmiał zrobić coś takiego i to jeszcze jemu, mistrzowi zemsty? Miał ochotę jak najszybciej udać się do swoich komnat, by wyciągnąć chłopaka z łóżka, najlepiej za nogi, i zawlec do gabinetu dyrektora. Oczywiście nigdy by tego nie zrobił - nazbyt cenił swoje własne ciało, by krzywdzić je w ten sposób. Miał lepszy plan: jakimś sposobem przeżyje ten jeden dzień, a być może wieczorem dopadnie Pottera i wmusi w niego porcję eliksiru. A wtedy jutro...
Rozmarzył się, widząc oczami wyobraźni wymyślne tortury, jakim najchętniej poddałby chłopaka. Od razu świergot ptaków wydał mu się mniej denerwujący, a okropny odcień zasłonek nie przyprawiał go już o mdłości.
- Harry, na Merlina, co ty tam jeszcze robisz? - Oburzony głos jednego z rudzielców nieco go zaskoczył.
A co niby miał robić? Knuł, planował, jak przystało na prawdziwego Ślizgona.
Szukał zemsty za cios, który nie mógł ujść płazem temu durniowi; rozkoszował się ulotnym wrażeniem szczęścia, które dawały mu wizje na przyszłość. Pławił się w samozachwycie nad złowieszczą kreatywnością własnego umysłu...
- Harry, mówię do ciebie. Chodź, Fred weźmie twoje rzeczy, inaczej nigdy się stąd nie ruszymy.
Severus prychnął gniewnie, czując szarpnięcie za ramię. Zdążył tylko pospiesznie założyć wyjątkowo niegustowne kapcie i już był prowadzony gdzieś przez George'a.
Minęli pokój wspólny i udali się w kierunku schodów, jakby spacerowanie po szkole o tak wczesnej godzinie było czymś zupełnie normalnym i dozwolonym. Przemierzali kolejne puste korytarze, a w Severusie z każdym kolejnym krokiem rosło złe przeczucie. Znał tę szkołę na wylot, każde schody, wszystkie tajemne przejścia i znakomitą większość komnat lub gabinetów. Dlatego też nie był zbyt zachwycony, gdy wreszcie zatrzymali się przed bardzo konkretnymi, ciemnymi drzwiami, które to rozpoznał bez najmniejszego problemu.
- To jest łazienka prefektów - syknął, poprawiając zjeżdżające wciąż z nosa okulary.
- Owszem! - George wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. - Nawet nie masz pojęcia jak trudno było zdobyć hasło. Ron milczał jak zaklęty, Hermiona, gdy ją o nie zapytaliśmy, zarumieniła się i znów zaczęła czytać te swoje książki... masakra. Ale udało się.
Severus spojrzał sceptycznie na drzwi.
- Wchodzenie do tej łazienki, w przypadku gdy nie jest się prefektem, jest zabronione - zauważył. - Tak samo jak włóczenie się po szkole w czasie ciszy nocnej.
George zakaszlał znacząco. Severus spojrzał na niego z ukosa, jednak zanim zdążył cokolwiek dodać, zza zakrętu wyłonił się Fred, niosąc stertę ubrań.
- Jesteś. - Ucieszył się George. - Nareszcie. - Odwrócił się w stronę drzwi i wyszeptał: - Święty Mikołaj leci na choinki.
Ku zdumieniu Snape'a hasło zadziałało i drzwi otworzyły się, ukazując przestronną łazienkę.
- To chyba najgłupsze hasło, jakie w życiu słyszałem - stwierdził Severus. - Zwłaszcza, że jest wrzesień.
- Wiesz, właściwie Mikołaj musi się strasznie nudzić tak sam na sam z reniferami i choinkami, gdy przez cały rok nie ma nic do roboty - mruknął Fred, kładąc ubrania na jednej z niskich ławeczek. - Wcale bym się nie zdziwił, gdyby był tak sfrustrowany, żeby...
- Nie kończ - przerwał mu ostro Severus. - Zmieńmy temat, dobrze?
George delikatnie objął go ramieniem.
- Nie musimy wcale rozmawiać - wymruczał mu do ucha. - Przynajmniej nie teraz. No już, rozbieraj się.
Severus spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Żartujesz, prawda? - zapytał, chociaż właściwie wcale nie chciał usłyszeć odpowiedzi.
- A masz zamiar kąpać się w ubraniu? - prychnął Weasley. - No daj spokój, przecież to idiotyczne.
Snape spojrzał na drugiego bliźniaka, z niewiadomych dla samego siebie przyczyn szukając w nim poparcia, jednakże Fred był zajęty odkręcaniem różnorakich kurków przy wannie. Na dodatek zdążył się już pozbyć koszulki, zostając tym samym w ciemnozielonych bokserkach.
- Na Merlina, Harry, jesteś niemożliwy. - George uśmiechnął się szeroko. - Słowo honoru, że rankami obcowanie z tobą niepokojąco przypomina lekcje ze Snape'em.
Severus prychnął cicho. Doprawdy, całkiem celna uwaga.
Rudzielec jednym, gwałtownym ruchem ściągnął z siebie białą koszulkę i spojrzał na Snape'a wyczekująco.
- No daj spokój, nie chcesz chyba, żebym ci pomógł? - Severus zadrżał mimowolnie, słysząc w tonie chłopaka cień nadziei.
- Poradzę sobie - warknął groźnie, odwracając się plecami do George'a i zabierając za ściąganie wyjątkowo niegustownej bluzy od piżamy.
Zamarł w pół ruchu.
- Tak właściwie, to po cholerę mam się z wami kąpać? - zapytał, tknięty nagłym olśnieniem.
- Mam dość. - Rudzielec podszedł do niego i dość brutalnie pozbawił go bluzy. - Jeszcze wczoraj w pokoju wspólnym twierdziłeś, że bardzo chętnie tu dziś z nami przyjdziesz, a teraz masz wątpliwości? Mógłbyś się wreszcie zdecydować.
- Właśnie - przytaknął Fred. - Nie po to się staramy, żebyś nam uciekał tuż sprzed nosa. Woda gotowa - dodał, ściągając bokserki i wślizgując się do obszernej wanny.
- Chyba nie sądzicie, że wejdę tam... z wami... - wyszeptał Severus, patrząc George'owi prosto w oczy.
Chłopak nie musiał odpowiadać. Snape widział psotny i zdecydowanie lubieżny błysk w jego niebieskiej tęczówce.
Na Merlina, przecież to była jakaś idiotyczna pomyłka. Nic nie było w stanie mu tego wynagrodzić, nawet wizja szybkiej i okrutnej zemsty. Szczerze mówiąc już miał zamiar zrezygnować ze swojego ślizgońskiego planu i biec prosto do dyrektora, gdy Weasley chwycił go mocno za ramię i zwyczajnie wepchnął do wanny.
Severus warknął coś niewyraźnie, gdy w czasie upadku okulary zsunęły mu się do wody. Nie dość, że był w jednym pomieszczeniu z dwoma nagimi, napastliwymi nastolatkami, to jeszcze akurat w takim momencie musiał zostać pozbawiony wzroku.
Nie, żeby miał zamiar oglądać Weasleyów - Merlin mu świadkiem, że akurat ta rodzina nigdy nie wyróżniała się niczym, co mogło by mu się spodobać. Po prostu wolałby być całkowicie sprawnym, gdyby któryś z bliźniaków całkiem przypadkiem nabrał ochoty na amory.
Usłyszał chlupot i po chwili czyjeś ramiona otoczyły go czule. Nim zdążył się wyrwać, ktoś położył mu dłoń na brzuchu.
- Widzisz, wcale nie jest tak źle. Wczoraj też się opierałeś, a jednak pod koniec mruczałeś jak kociak...
Severus spojrzał w stronę, gdzie powinien znajdować się jeden z bliźniaków, by wyrzucić z siebie, co myśli o zaistniałej sytuacji. Otworzył usta i nabrał powietrza, chcąc zmieszać chłopaka z błotem i uciec od tej wyjątkowo idiotycznej sytuacji. Nie zdążył. Miękkie, pełne wargi skutecznie mu w tym przeszkodziły.
George przysunął się jeszcze bliżej, jedną dłoń kładąc na policzku Severusa, drugą zaś wciąż trzymając na jego brzuchu.
Snape jęknął, czując, że palce chłopaka zjeżdżają coraz niżej, mijają okolice pępka, by spocząć wreszcie na gumce spodni od piżamy.
Jakaś część jego świadomości krzyczała, żeby odepchnął rudzielca i jak najszybciej uciekał, jednak ciało Harry'ego najwyraźniej wcale nie miało na to ochoty. Czuł się... dobrze. Hormony szybko zdusiły w nim chęć walki, wszystkie myśli rozpierzchły się gdzieś w podświadomości, a mięśnie kategorycznie odmówiły współpracy.
Zamruczał cicho, rozchylając nieco usta, by pogłębić pocałunek. George zaczął bardzo powoli zsuwać spodnie z bioder Severusa, gdy nagle ktoś poklepał go w ramię.
- Dziś miała być moja kolej! - oburzony głos drugiego z bliźniaków nieco przywołał Snape'a do świadomości.
George niechętnie odsunął się na kilkanaście centymetrów, prychając przy tym z pewnym oburzeniem. To wystarczyło, by Severus mógł z powrotem zacząć jasno myśleć i nim bliźniacy zdążyli go powstrzymać, desperackim ruchem dopadł do krawędzi wanny i wyszedł na zimne kafelki.
Nie trudził się nawet, by chwycić swoje ubranie, tylko po omacku podszedł do drzwi i wybiegł na korytarz, ignorując nawoływania Weasleyów.
W takich momentach cieszył się, że tak dobrze znał zamek. Mimo dużej wady wzroku, bezbłędnie trafił do dormitorium. Stał chwilę przy łóżku Harry'ego, kontemplując fakt, że spodnie przykleiły mu się do skóry, a włosy opadały mokrymi strąkami na czoło, gdy wreszcie powziął decyzję. Niecałą minutę zajęło mu znalezienie różdżki, niezbyt sprytnie wepchniętej pod poduszę. Dwa szybie zaklęcia osuszające później padł na łóżko i zagrzebał się w wyjątkowo gryfońskiej pościeli.
To wszystko go przerosło. Nie miał już ochoty na zemstę, nawet przez myśl mu nie przeszło, by biec do dyrektora. Chciał usnąć i obudzić się następnego dnia we własnym ciele, wtulony w miłą, zieloną kołdrę. Może nawet udawać, że nic się nie stało...
- Harry...? - Cichy, niepewny głos przerwał jego rozmyślania. - Za kwadrans będzie śniadanie, wstawaj.
Severus jeszcze mocniej wtulił się w poduszkę. Może jeśli zacznie symulować jakąś poważną chorobę, dadzą mu spokój...?
- Fred przyniósł przed chwilą okulary i ciuchy, które podobno zostawiłeś w łazience.
Snape burknął coś niewyraźnie, gdy poczuł, że ktoś ściąga z niego kołdrę i zaczyna dość mocno potrząsać jego ramieniem. Niechętnie przekręcił się na plecy i spojrzał na intruza najbardziej złowieszczo, jak tylko potrafił.
- Wstawaj, stary, nie mamy za dużo czasu - mruknął jakiś chłopak, podając Severusowi okulary. - Jeśli w ciągu kilku minut nie zjawimy się w pokoju wspólnym, Hermiona dostanie paranoi, a wiesz, jaka wtedy jest...
Nie wiedział, ale jakoś niespecjalnie miał ochotę się o tym przekonać. Zresztą, w momencie gdy świat na powrót stał się dobrze widoczny, a wizja feralnej kąpieli z bliźniakami stała się już tylko złym, ale dość odległym wspomnieniem, gdzieś na dnie jego umysłu zaczęły powstawać nowe i coraz bardziej okrutne wizje zemsty na Potterze. Właściwie przebywanie w jego ciele mogło mieć pewne zalety...
Zaklął w duchu, zauważając wyraźne objawy huśtawki nastrojów. Cholerne hormony nie dawały mu nawet możliwości zwykłej, ślizgońskiej zemsty, co i raz pogrążając go w skrajnej rozpaczy, to znów odbierając mu zmysły z przyjemności. Ale nie z takimi rzeczami Severus Snape dawał sobie radę w swoim długim i obfitym w przygody życiu. I teraz też nie miał zamiaru zrezygnować. Nawet, jeśli drobne przeszkody rosły w ciągu kilku sekund do rangi kryzysu, a brak porannej filiżanki kawy wydawał się być końcem świata, by po chwili przeistoczyć się w drobny i nic nieznaczący szczegół.
Obrzucił chłopaka niechętnym spojrzeniem, po czym stwierdziwszy, że jest to tylko młodszy brat bliźniaków, prawdopodobnie niegroźny, zaczął się ubierać.
Wychodząc z dormitorium uśmiechał się lekko, jak ktoś bardzo zadowolony z siebie.
Strzeż się Potter, moja zemsta będzie słodka...
~O-O~
Kwadrans później siedział przy stole Gryfonów i melancholijnie grzebał widelcem w jajecznicy. Gdyby był we własnym ciele, chodziłby właśnie po korytarzach i z lubością rozdawał szlabany wszystkim napotkanym uczniom. Niestety, nie miał tego luksusu i jedyne co mu pozostało, to pogodzić się z tym faktem i mężnie stawić czoła przeciwnościom. Zwłaszcza, że zajmował dość niefortunne miejsce między dwoma bliźniakami, a naprzeciw panny Wiem-To-Wszystko.
- Nie macie pojęcia, co wczoraj przeczytałam - paplała Hermiona, żywo przy tym gestykulując. - Podobno w Zakazanym Lesie żyją... Harry, wszystko w porządku?
Severus spojrzał na nią znudzonym wzrokiem, ale nie odpowiedział.
- Nic nie zjadłeś - zauważyła dziewczyna. - W twoim wieku zrównoważona i bogata w składniki odżywcze dieta jest bardzo ważna...
- Właśnie - przytaknął z uśmiechem Fred, popijając tosta sokiem dyniowym. - Musisz mieć siły. Mamy dziś razem szlaban, pamiętasz?
Snape miał nadzieję, że tylko jemu słowa rudzielca wydały się dwuznaczne. Zresztą i tak nie miał zamiaru stawiać się u Filcha. Choćby mu zapłacili setki galeonów, nie wyobrażał sobie, że mógłby zostać z bliźniakami sam na sam. Nigdy więcej.
George obdarzył go szerokim, uroczym uśmiechem, po czym nachylił się i szepnął mu do ucha:
- Będziemy mogli zakończyć to, co zaczęliśmy.
Severus prychnął z pogardą.
- Nawet o tym nie myśl - warknął, z uporem maniaka molestując jajecznicę. - W planach na dziś nie mam ani ciebie, ani twojego brata i jeśli którykolwiek z was wydzieli przy mnie feromony...
- Harry! - wykrzyknęła Hermiona, sięgając przez stół i chwytając Severusa za rękę. - Nie wierzę!
- W to, że ci dwaj zaczęli się ostatnio dziwnie przy mnie zachowywać? - zapytał uprzejmie Snape, uwalniając dłoń.
- Nie, to wiedzą wszyscy. - Dziewczyna wywróciła oczami. - Przecież rozmawialiśmy już na ten temat. Nie bój się, to nic między nami nie zmienia. Ale chodziło mi coś innego... ty wymówiłeś czterosylabowe słowo! I do tego poprawnie!
Sądząc po chichocie rudzielców, mina Severusa wyrażała najszczersze zdziwienie.
- No przecież żartuję. - Hermiona uśmiechnęła się lekko. - Nie wiem, co się dzisiaj z tobą dzieje, ale jesteś jakiś dziwny.
- Nic mi nie jest - burknął Snape, ostatecznie odsuwając od siebie nietknięte śniadanie. - Gorszy dzień, to wszystko.
- Nie chcę ci jeszcze bardziej psuć humoru, ale za niecałe pół godziny mamy eliksiry - mruknęła dziewczyna niechętnie. - A, właśnie. Poprawiłam ci to wczorajsze wypracowanie. - Sięgnęła do torby, wyciągnęła dwie rolki pergaminu i podała je Severusowi. - Nawet nie było złe, kilka drobnych potknięć.
Snape pokiwał machinalnie głową, patrząc na pergaminy, jakby zaraz miały dostać skrzydeł i odfrunąć.
- I ostrzegam, to był jeden jedyny raz, kiedy ci pomogłam - dodała Hermiona ostro. - Zresztą, wiem, że nie powinnam tego mówić, ale i tak moja pomoc była tu bez znaczenia. Profesor Snape nigdy nie ocenia twoich prac za faktyczną wartość merytoryczną, nie?
- Swoją drogą zauważyliście, że Nietoperz nie zjawił się dziś na śniadaniu? Tak samo jak dyrektor - wyszeptał konspiracyjnie George. - Ciekawe co się stało?
- Może zachorował? - zamarzył się Fred. - Harry, gdybyście jakimś sposobem nie mieli zajęć, to wiesz, gdzie nas szukać, nie? My w piątki mamy całe przedpołudnie wolne...
Severus ukrył twarz w dłoniach. Nigdy nie sądził, że bycie Gryfonem jest tak męczące psychicznie.
- I nie bądź taki niedostępny. - George szybko cmoknął go w policzek, po czym wstał od stołu. - Chociaż... właściwie, to całkiem intrygujące...
- Fred, George, zostawcie go w spokoju - mruknęła Hermiona, patrząc na Snape'a z litością. - Nie widzicie, że ma nieco gorszy dzień?
Obaj bliźniacy uśmiechnęli się promiennie, po czym opuścili Wielką Salę.
Severus był w kropce. Za niecałe pół godziny miał stawić się na prowadzonych przez siebie zajęciach, ale tym razem w roli ucznia. I na dodatek nie zabić Pottera od razu, jak tylko go zobaczy.
Był Ślizgonem, potrafił czekać. Mógł znieść dużo - niemoralne propozycje ze strony bliźniaków, litościwy wzrok Granger, ba, nawet udawanie idioty, by nie wzbudzać podejrzeń. Być może był w stanie nie rzucić się od razu Potterowi do gardła.
Cóż - pomyślał z pewną satysfakcją. - Za pół godziny się okaże.
~O-O~
Od dobrych kilkunastu lat nie siedział w szkolnej ławce. To było... nieco dziwne. Zdusił w sobie ochotę, by wstać i zacząć spacerować pod tablicą, tak jak miał to w zwyczaju. Zamiast tego postanowił spokojnie czekać na Pottera. Wyjął nawet książki i pergaminy z wypracowaniem, które sam zadał, po czym oparł się o blat i starał za wszelką cenę znaleźć jakiś neutralny punkt, na którym mógłby skupić uwagę. Cokolwiek, byle tylko nie rozszarpać Pottera na strzępy, gdy ten łaskawie raczy się pojawić.
Nie musiał długo czekać - równo z minutą planowego rozpoczęcia zajęć drzwi do sali otworzyły się ze skrzypnięciem, ukazując wysoką, ubraną na czarno postać.
Severus zgrzytnął zębami, widząc jak Potter przemierza klasę złowieszczo łopocząc połami szat - jego szat - po czym siada za nauczycielskim biurkiem.
Snape patrzył na Harry'ego wyczekująco, jednak Potter zupełnie nie zwracał na to uwagi, sprawdzając listę obecności, czy wreszcie prosząc o podanie pergaminów z pracą domową.
Severus przyznał niechętnie, że chłopak był niezły w tej całej farsie - najwyraźniej żaden uczeń nie zauważył zamiany, nawet jego ukochani, podejrzliwi Ślizgoni.
- Do kociołków - powiedział Harry władczo, podchodząc do tablicy i machając od niechcenia różdżką. - Tu macie przepis na Eliksir Sytości; składniki leżą w tamtej części sali. Do roboty.
Snape uniósł wysoko brwi, zbyt zdziwiony, by się poruszyć. Na Merlina, nie istniało coś takiego jak Eliksir Sytości! Co ten dureń...
Pełen złych przeczuć zerknął na tablicę. Stał przez chwilę, gapiąc się bezmyślnie na kolejne wyrazy, jakby napisane były w jakimś egzotycznym języku, nim wreszcie usłyszał szyderczy szept:
- Radzę się pospieszyć, panie Potter. Czas ucieka.
Powoli ruszył w stronę sali, gdzie tłoczyli się już inni uczniowie.
Idioci - pomyślał ze złością. - Nikt nie zauważył, że coś jest nie tak.
Nie była to prawda. Hermiona jako jedyna obrzuciła tablicę bardzo sceptycznym spojrzeniem, po czym podeszła do biurka nauczyciela.
- Profesorze... czy jest pan pewien, że jest to właściwy przepis? - zapytała cicho.
Harry spojrzał na nią obojętnie.
- Czyżby podważała pani moje kompetencje, panno Granger? - syknął i, nie czekając na odpowiedź, dodał: - Do roboty, natychmiast.
Dziewczyna smętnie opuściła głowę i dołączyła do reszty uczniów.
Severus zaś przyrzekł sobie, że gdy tylko znów znajdzie się w swoim ciele, odpyta tych wszystkich bałwanów ze składu każdej istniejącej mikstury, jaka tylko przyjdzie mu na myśl.
W ciągu kilku minut słychać było tylko gorączkowe stukoty noży o blaty i bulgot gotującej się wody. Potter siedział przy biurku, z wyraźną satysfakcją przyglądając się pracy uczniów, a zwłaszcza jednej, konkretnej osobie.
Severus zazgrzytał zębami, odczytując przepis z tablicy. Dorzucił do swojego pełnego wrzątku kociołka listek laurowy i szczyptę sproszkowanych ziół, a następnie dodał kilka pokrojonych w równą kostkę ziemniaków.
Wyglądał na skupionego na swojej pracy i całkiem opanowanego. Ale wewnątrz czuł złość, palącą potrzebę chwycenia Pottera za szaty i wyszorowania jego twarzą podłogi. Ale on potrafił czekać na odpowiedni moment... nie da smarkaczowi satysfakcji...
Harry zaczął przechadzać się między kociołkami, zaglądając co jakiś czas do któregoś z nich i rzucając kąśliwą uwagę. Wreszcie podszedł do Severusa i zajrzał mu przez ramię.
- Ta woda, panie Potter - wysyczał, patrząc Snape'owi prosto w oczy. - Jest zdecydowanie zbyt ciekła.
Severus miał ochotę wyrwać mu język. Zębami.
Wróć... cholerne, nastoletnie ciało. Na okres burzy hormonalnej powinno się ludzi zamykać w specjalnych zakładach.
Poczuł, że się rumieni. Ze złości, oczywiście. Nie miało to nic wspólnego z tym, że ktoś stał tak blisko niego... Do cholery, nie reagował przecież w ten sposób na swoje własne ciało!
A jednak czuł, że napinają mu się wszystkie mięśnie, gdy Potter, odchodząc, lekko otarł się o jego ramię.
Złorzecząc pod nosem obierał ogórki i ścierał je wprost do kociołka, cały czas mieszając bulgoczącą zawartość. Na koniec dorzucił jeszcze ząbek fachowo zmiażdżonego czosnku, odczekał niecałe pięć minut i zgasił ogień.
Eliksir Sytości gotowy - pomyślał ironicznie, patrząc na zielonkawą breję.
W ciągu kilkunastu minut wszyscy uczniowie pokończyli pracę i wrócili do ławek, chwytając pióra oraz pergaminy i patrząc wyczekująco na Harry'ego.
- Doskonale - mruknął Potter, przechadzając się między kociołkami. - Piszcie. Dawkowanie: w skrajnych przypadkach raz dziennie, nie mniej niż pół litra eliksiru. Działania uboczne? - zapytał.
Nikt nie podniósł ręki, nawet Hermiona siedziała jak zaczarowana.
- Nikt nie wie? - zdziwił się. - Może panna Granger...?
Hermiona wstała i pochyliła lekko głowę.
- Nieświeży oddech? - zaryzykowała.
- Zgadza się. - Harry nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. - Jak widzicie eliksir ten nie jest zbyt skomplikowany, jednakże...
Severus bardzo starał się o niczym nie myśleć. Nadszedł właśnie ten moment, że gdyby Potter zbliżył się do niego na mniej niż kilka metrów, bez namysłu rozszarpałby go na strzępy.
W pewnej chwili w klasie zapadła idealna cisza. Snape pełen złych przeczuć spojrzał w stronę, w którą skierowane były głowy innych uczniów.
Dokładnie w tym samym momencie Potter wyciągnął z kieszeni szaty łyżkę i zaczerpnął nieco zawartości bardzo konkretnego kociołka.
Severus miał wrażenie, że wszyscy uczniowie wstrzymują oddechy, podczas gdy Harry jakby nieświadomy zaistniałej sytuacji przytyka łyżkę do ust i próbuje.
- Czyj to kociołek? - zapytał po chwili Potter, rzucając uczniom jedno z ostrzejszych spojrzeń.
Znów nastała idealna cisza.
- Mój - powiedział Severus najspokojniej, jak tylko potrafił, patrząc Harry'emu prosto w oczy.
- Hm... - Potter jeszcze raz zajrzał do kociołka. - Cóż... w takim razie... dziesięć punktów dla Gryffindoru.
Grobowa cisza trwała jeszcze kilka sekund. A potem nastał chaos.
~O-O~
Kilka godzin później w całej szkole wciąż szeptano o dziwnym zachowaniu Mistrza Eliksirów. Severus leżał rozciągnięty na całkiem wygodniej kanapie w pokoju wspólnym Gryffindoru i za wszelką cenę starał się nie zwracać na to uwagi. Wcale nie pomagała mu w tym panna Wiem-To-Wszystko, która od dobrej godziny starała się przekonać Ronalda Weasleya, że ze Snape'em stało się coś niedobrego.
Severus w duchu przyznawał jej nawet rację. Owszem - stało się, ale zupełnie nie to, co przypuszczała.
- Może miał po prostu lepszy humor? - mruknął Ron niechętnie.
- Chyba sobie żartujesz. To coś innego, nie rozumiesz? Nie było cię tam, więc go nie widziałeś. On się uśmiechnął. - Hermiona wyglądała na bliską zawału.
- Może cieszył się na myśl, że zada wam tony pracy domowej? - zaryzykował chłopak.
- Też tak myślałam! - Hermiona z hukiem odrzuciła na stół nieczytaną chwilowo książkę. - Ale nie zrobił tego, rozumiesz? Nie zadał nam nawet linijki! Nic.
- No... może tak dobrze wszyscy zrobiliście eliksir, że nie miał powodu, by coś wam zadawać? - Ron wyglądał na znudzonego. - Przecież to nie koniec świata.
- Do cholery, Harry, przemów mu do słuchu - warknęła dziewczyna, siadając koło Severusa. - Ty tam byłeś, widziałeś.
Snape mruknął coś, zakrywając twarz dłońmi. Widział, owszem. Ale wcale nie miał ochoty wracać do tego pamięcią, przynajmniej do czasu, aż będzie mógł wcielić swój mściwy plan w życie.
- Nie wiem, co się z wami dzieje - warknęła dziewczyna. - Dla twojej wiadomości, Ron, ten... eliksir, to była zwykła zupa ogórkowa. Rozumiesz? Mugolskie danie, nic więcej! A chyba nikt w klasie nie zorientował się, że coś jest nie tak!
Rudzielec pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Herm, jak też go nie lubię, ale to on jest chyba znawcą w dziedzinie eliksirów, nie? No wiesz, nie chciałbym cię obrazić, ale jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby zmyślił jakąś miksturę. Może po prostu nigdy o niej nie czytałaś?
Dziewczyna prychnęła oburzona i zerwała się z kanapy.
- Świetnie - stwierdziła, kierując się w stronę swojego dormitorium. - Nie słuchajcie mnie, proszę bardzo. Tylko żebyście później nie prosili mnie o pomoc, gdy wreszcie dotrze do was prawda.
Ron westchnął głęboko, wyciągając z torby czarodziejskie szachy.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet - mruknął cierpiętniczo, rozkładając planszę, by wreszcie spojrzeć zachęcająco na Severusa. - Skusisz się na partyjkę?
Snape wygiął wargi w lekkim uśmiechu i przystał na propozycję.
Może i ten dzień był istnym koszmarem, ale przecież nie mógł sobie odmówić takiej drobnej przyjemności, jaką było ogranie w szachy jednego z Weasleyów.
~O-O~
Wieczór zapowiadał się okropnie. Gdy tylko bliźniacy wrócili z zajęć, praktycznie siłą zaciągnęli Severusa na odrabianie szlabanu u Filcha. Nie było to łatwe, gdyż Snape szarpał się i opierał, jednak w pewnym momencie George przerzucił do sobie przez ramię i w tej wyjątkowo idiotycznej pozycji zaniósł na miejsce.
Severus zaczął żałować, że bliźniacy nie uczęszczają już na jego zajęcia. Mógłby ich za to poniżać przez cały rok, odejmować punkty i rozdawać szlabany niczym Dumbledore cytrynowe dropsy. Niestety, los nie był aż tak łaskawy.
Filch nie wydawał się zbyt zajęty pilnowaniem niezdyscyplinowanych uczniów - kazał im jedynie uprzątnąć bez użycia magii jakiś zapomniany magazyn i poszedł patrolować korytarze.
Snape miał wrażenie, że nie mogło być gorzej. Po raz drugi tego dnia został sam na sam z bliźniakami, a sądząc po ich minach, mieli w planach dużo ciekawsze rzeczy niż zmiatanie kurzu.
Oczywiście, nie mylił się. Niecały kwadrans później musiał skupić całą swoją uwagę na unikaniu obu rudzielców. Bez skutku.
- Harry, mógłbyś mi podać tamtą szmatkę? - George wyciągnął nieuważnie dłoń, oczekując na wymieniony przedmiot.
Snape, na kilometr wyczuwając w tym podstęp, odsunął się jak najdalej od niego, by wreszcie rzucić poszarzałym gałgankiem.
- Dziękuję. - O dziwo w głosie chłopaka nie słychać było zawodu. - Strasznie tu brudno.
Severus pokiwał głową, z odrazą przypatrując się kilkucentymetrowym warstwom kurzu.
I tu popełnił błąd. Chwila nieuwagi została natychmiast wykorzystana przed Freda, który to podszedł po cichu do Snape'a i bardzo spokojnym, delikatnym ruchem położył mu dłoń na biodrze, by po chwili zjechać nią nieco... niżej.
Severus odwrócił się gwałtownie.
Nic z tego, nie znowu! - krzyczał jakiś głos w jego głowie. - Nie pozwolę...
Jednak dokładnie tak samo jak wcześniej, głos został szybko zagłuszony przez dziwne, nieco obezwładniające uczucie, mające swój początek gdzieś w okolicach lędźwi. W momencie gdy dłoń rudzielca znalazła się na wysokości rozporka, Snape wygiął się mocno w przypływie nagłej, pierwotnej potrzeby.
Usta chłopaka przylgnęły ciasno do jego własnych, by po chwili pokryć pocałunkami linię jego szczęki, podbródek i zjechać niżej wzdłuż szyi aż do obojczyka.
Severus miał wrażenie, że jęczy, jednak nie był tego pewien. W ogóle świadomość zaistniałej sytuacji była w tym momencie dla niego pojęciem równie abstrakcyjnym co fakt, że na to wszystko pozwala. A jednak nie był w stanie uwolnić się od tych zaborczych rąk i ciekawskich ust, od podmuchu ciepłego, urywanego oddechu, który czuł na swojej skórze.
Nie słyszał skrzypnięcia otwieranych drzwi, nie czuł nagłego przeciągu, zbyt zajęty chłopakiem. Dopiero gdy ktoś mocno szarpnął go za ramię, a dłoń Fred zniknęła z okolic jego krocza, powoli otworzył oczy. Było to o tyle dziwne, że nie pamiętał, by je zamykał.
- Potter, za mną. - Ostry głos przeciął powietrze, brzęcząc mu w uszach jak jakaś natrętna mucha. - Weasley i Weasley... wracajcie do pracy, natychmiast.
Poczuł, że ktoś chwyta go za ramię i prowadzi w kierunku drzwi. Nie opierał się, wciąż jeszcze nieco oszołomiony. Dopiero po chwili zorientował się, kto uratował go z nagłej opresji.
- Dobrze się bawisz, Potter? - warknął, wyrywając ramię z mocnego uścisku.
- Całkiem - przyznał chłopak, wykrzywiając wąskie wargi w lekkim uśmiechu. - A pan?
Severus zmełł w ustach przekleństwo, nie odzywając się już ani słowem.
Miał ochotę zabić smarkacza za cały ten dzisiejszy koszmar, ale powstrzymywał się. Skoro przeżył to wszystko, da jeszcze radę opanować się na kilkanaście minut, aż do zamiany ciał. A potem...
Mijali w ciszy kolejne korytarze, aż znaleźli się przed gabinetem Mistrza Eliksirów. Harry otworzył drzwi, ruchem dłoni zapraszając Severusa do środka.
Snape zmrużył niebezpiecznie oczy, mijając chłopaka, po czym natychmiast podszedł do szafki, w której trzymał składniki do eliksirów oraz gotowe mikstury.
- Koniec z tym - warknął, wyjmując dwa flakoniki i dorzucając do nich jeszcze odrobinę czegoś szarego, co niepokojąco przypominało gluty.
Harry wziął od niego jedną miksturę i najbardziej niewinnie, jak tylko potrafił, zapytał:
- Jak pijemy, na raz, dwa, trzy?
Severus zdziwił się, nie widząc u chłopaka żadnych oznak buntu.
- Może być - mruknął. - To, co powinieneś był wczoraj wypić, Potter, działało w momencie, gdy obie osoby spały. To natomiast - Wskazał na fiolkę. - Aktywuje się równo po trzech minutach, więc bądź łaskaw od razu usiąść na czymś, nim stracisz przytomność.
Harry pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Raz... dwa... trzy!
Zarówno Snape jak i Potter w tym samym momencie wypili miksturę. Harry odłożył pusty flakonik na biurko, po czym usiadł w zielonym fotelu.
- Mam nadzieję, że nie jest pan bardzo zły - zagadnął, rozcierając skronie.
Nie, Severus nie był zły. Był tak absolutnie wściekły, że za każdą sekundą musiał powstrzymywać się, by nie skręcić Potterowi karku.
Trzy minuty...
Podszedł do fotela i usiadł na podłodze, opierając się o wygodny, zielony materiał.
- To była tylko mała, niegroźna zemsta - mruknął jeszcze Harry, szczerząc zęby w lekkim uśmiechu. - Chciałem, żeby przypomniał sobie pan, jak to czasem beznadziejnie jest być uczniem.
I udało ci się - warknął w myślach Snape.
Trzy minuty i Chłopiec, Który Przeżył, dowie się, czym jest prawdziwa, ślizgońska zemsta.
Trzy minuty...
59