074


Wywiad z JKM Runda 1: Społeczeństwo Broń dla każdego, likwidacja obowiązku zapinania pasów w samochodach, przywrócenie kary śmierci - takie pomysły przedstawia Janusz Korwin-Mikke. Szokujące? A co powiecie o odebraniu praw wyborczych kobietom?

Krzysztof Fijałek: Dlaczego kara śmierci? Dlaczego jest pan tak mocnym zwolennikiem kary śmierci? Janusz Korwin-Mikke: Tu trzeba się raczej tłumaczyć, dlaczego się jest przeciwnikiem kary śmierci. Każdy normalny człowiek jest zwolennikiem kary śmierci. Więc może przeciwnicy kary śmierci pokażą jeden argument za jej zniesieniem, bo ja takowych nie znam.

Jedna ze statystyk amerykańskich wykazuje, że w domu, w którym jest broń, zdarza się pięć razy więcej wypadków śmiertelnych, niż w domach, w których broni nie ma. - Rzeczywiście... W domu, w którym jest samochód zdarza się znacznie więcej wypadków, niż w domu, w którym nie ma samochodu...

To jest broń, a to samochód, czyli coś użytkowego. - Dla mnie broń to jest wolność i wolność jest dla mnie ważniejsza, niż samochód. Wolę nie mieć samochodu, a mieć pistolet.

Mordercy boją się kary śmierci? - Mordercy boją się kary śmierci. Mordercy boją się nawet mniejszych rzeczy. I nie tylko mordercy. Siedziałem w więzieniu za komuny parokrotnie i tam nawet podniesienie kary z pięciu do 10 lat powodowało, że ludzie pewnych rzeczy nie robili. Kara śmierci? Oczywiście, że bardzo się boją. Nie wszyscy, no ale ideałów nie ma.

Ludzie giną w samochodach. Napisał pan niedawno w jednym z felietonów, że znacznie więcej ich ginie, niż w zamachach terrorystycznych. W samochodach ginie rocznie ok. 5-6 tys. ludzi. Od wypadków z bronią zginie - powiedzmy - ok. 50. Przypuszczalnie z tych 50. wszystkie zostałyby otrute, albo zabite kijem baseballowym. Nie wiem, czy nie jest przyjemniej umrzeć od kuli, niż od kija baseballowego.

Jest pan przeciwnikiem obowiązku zapinania pasów w samochodach. Nie wierzy pana w skutek tego zabezpieczenia? - Zupełnie co innego. Ja wierzę w skutek borowania zębów, natomiast to nie znaczy, że borowanie zębów powinno być obowiązkowe. To ja powinienem decydować o tym, czy zapinam pas, bo to ja sobie ewentualnie szkodzę. O ile rozumiem, acz nie popieram, że państwo dba, żebym nie miał łysych opon, to jednak ja się zabiję w pierwszej kolejności. No ale to jeszcze rozumiem, bo mogę kogo innego zabić.

Może pan też zostać kaleką i leczenie będzie bardzo dużo kosztowało. - A to dlatego nie powinno być leczenia państwowego, tylko prywatne. Każdy powinien się leczyć za własne pieniądze.

Na razie tak nie jest i długo nie będzie. - To trzeba to zlikwidować. Problem polega na tym, że socjalizm jest całkowicie spójny. Jak się wprowadzi jedną cegiełkę socjalizmu, to potem się do niej dopasowuje następne, i następne. Tracimy wolność po kawałku.

Czy chce pan odebrać prawa wyborcze kobietom? - Nie tylko kobietom. Ja jestem monarchistą. Dlatego chciałbym odebrać prawa wyborcze, nie w każdej sprawie oczywiście, bo przecież nawet w takiej monarchii, jak Kościół katolicki są wybory papieża. Nie chcę odebrać prawa wyboru w każdej sprawie, bo w niektórych sytuacjach wybory są rozsądne. Natomiast pomysł, żeby ludzie decydowali w wyborach, np. o konstytucji jest śmieszny. To jest kompletny skandal. Człowiekowi nie pozwala się decydować nawet o tym, czy się ubezpieczyć, czy nie... Czyli, jestem uważany za idiotę, który nie wie, czy się ubezpieczyć, i ten sam idiota nazajutrz decyduje nad wyborem premiera, prezydenta. I w tym momencie on nie jest idiotą! Ja rozumuję zupełnie odwrotnie. Człowiek jest kompetentny, żeby zdecydować, czy chce się ubezpieczyć - dlatego trzeba znieść przymus ubezpieczeń. Nie jest natomiast kompetentny do podejmowania decyzji o losie Polski za lat 10, czy 20.

Zdarza się dobra polityk-kobieta? - Oczywiście. To jest jakieś nieporozumienie. Kobiety mają o wiele większą szansę bycia wybraną wtedy, kiedy kobiety nie głosują. Kobiety głosują na ogół na mężczyzn, co - nawiasem mówiąc - świadczy o ich sporym rozsądku. Nie widziałem jeszcze businesswoman, która wzięłaby sobie na kierowcę kobietę. Wszystkie mają mężczyzn za kierowców. To niby dlaczego miałyby nie brać mężczyzny na posła. W końcu też ważna sprawa.

Dawno temu był pan inicjatorem uchwały lustracyjnej, która później została zamieniona w ustawę. Tak miało być? Jak pan to ocenia z perspektywy lat? - Inaczej miało być. Pierwsza sprawa, która jest bardzo istotna, polega na tym, że Antek Macierewicz ujawnił tylko tych agentów UB i SB, którzy już nie pracowali dla UOP-u - obecnie ABW. 4/5 dawnych agentów SB pracowało nadal spokojnie dla UOP-u. To oni kradli nam twarde dyski z komputerów w UPR, to oni robili szafę Lesiaka. Nie ujawniono tych ludzi i od tego wszystko się zaczęło. Należało albo wszystkich ujawnić, albo niczego nie ruszać.

Chyba lepiej wszystkich ujawnić? - Jeżeli już to ujawnić i koniec.

Tak "bez światłocienia", bez pokazania jak ta rola naprawdę wyglądała? - Ja nie rozumiem PiS-u. Dlatego, że PiS traktuje ujawnienie faktu współpracy, jako deprecjację tego człowieka. Jako uznanie, że był świnią, albo co najmniej łajdakiem. Otóż, donoszenie na kolegów jest świństwem niezależnie od tego, czy się donosi do SB, czy obecnie do ABW. To jest świństwo moralne. Robienie tego natomiast dla bezpieki komunistycznej to nie jest nic straszliwego. Ci ludzie, przynajmniej od 1956 r. nie mordowali już.

Ale robili świństwa. Awansowali dzięki temu, robili kariery. - Dlatego właśnie chcemy to ujawnić. Nie chcemy ich potępiać, odbierać im praw, ale chcemy tylko i wyłącznie ujawnić. PiS natomiast dołączył do tego ujawnienia potępienie. Dlatego ludzie nie chcą się ujawniać.

Czy jest jakaś sfera, co do której można powiedzieć, ze jest obszarem wolności? Dla mnie internet jest taką sferą. - Internet do niedana był oazą wolności. W tej chwili policje wszelkie węszą już po internecie, zaglądają. Na razie tylko zaglądają. Podejrzewam, że już manipulują. Znikają niektóre strony internetowe.

Panu już grzebano na stronach internetowych? - Moje jeszcze nie znikają, ale będą znikać. Jestem przekonany, że jeżeliby tylko zagroziło, ze obecny reżym straciłby większość w społeczeństwie, to natychmiast nasze strony zniknęłyby z internetu.

Obecny reżym to jest jakaś konkretna partia, ugrupowanie, czy generalnie establishment rządzący? - Nie, nie. W ogóle III Rzeczpospolita to jest twór bezpieki. O tym kto usiadł przy "okrągłym stole" nie decydowało głosowanie powszechne, czy papież, tylko Służba Bezpieczeństwa. Tylko pan generał Czesław Kiszczak dobierał sobie rozmówców. To są prawie wszystko agenci bezpieki. Państwo się dziwią, że teraz wychodzi, że ten był agentem, ten był agentem. Oni wszyscy, no prawie wszyscy, byli agentami.

Runda 2: Polityka Dlaczego politycy kłamią, a obywatele nie lubią słuchać prawdy? Dlaczego UPR nie lubi Platformy Obywatelskiej? Dlaczego Janusz Korwin-Mikke uważa, że większość polityków w Polsce to "faszyści"? Wejdź i sprawdź.

Krzysztof Fijałek: Dość często w pana różnych publikacjach spotkać można sformułowanie, że polscy politycy to faszyści... Janusz Korwin-Mikke: - Co to jest faszysta? Co to jest faszyzm? Jest to taki łagodny rodzaj socjalizmu, bo są i ostrzejsze. Np. Józef Stalin to był taki międzynarodowy socjalizm. Faszyzm to tak jak u Mussoliniego we Włoszech, gdzie było kilka trupów. Za Piłsudskiego w Polsce też było kilka trupów. I tak mniej więcej wygląda faszyzm. Jest to opieka społeczna...

A te trupy? Jakoś ich teraz nie ma? - To nie polega na ilości trupów, ale na ilości urzędników, jacy kontrolują nasze życie. Oni są! Mało kto wie, że na przykład bezpieki w Polsce jest teraz cztery razy więcej, niż było za Kiszczaka! Aparatów podsłuchowych jest 500 razy więcej, niż było za tzw. komuny. Na każdym rogu ulicy stoją kamery, które nas kontrolują... Ale chodzi też o urzędników, takich normalnych, którzy wydają polecenia. 10 lat temu mogłem jeszcze postawić płot wokół swojego domu, dzisiaj nie mogę, bo muszę mieć zezwolenie z powiatu czy czegoś podobnego... Nawet za Stalina czy Hitlera góral handlował oscypkami, jak chciał. Ja mogłem sobie kupić oscypek na rogu, ale teraz już nie mogę... I to jest właśnie to: kontrola państwa nad obywatelem!

Dlaczego Unia Polityki Realnej nie lubi Platformy Obywatelskiej? - Po prostu dlatego, że obiecywali liberalizację i jej nie zrobili! Hitler nie obiecywał w Polsce liberalizacji, więc do niego o to akurat pretensji mieć nie można, a do Platformy można.

Napisał pan, że Platforma to oszuści... - Bo po prostu jest to oszustwo. Co śmieszniejsze: oni nie tylko nie robią, ale się jeszcze cofają w niektórych sprawach. Nie widzę ani jednej obietnicy Platformy, która była spełniona. Chyba ani jednej. Natomiast biurokracja u nas się rozrasta. Nie winię akurat Platformy, ale ona pozwala, żeby to się rozrastało. Biurokracja ma swoje prawa - jak już raz się zacznie robić socjalizm, to później on się rozwija już automatycznie! Urzędnicy rozbudowują swoje imperia, a Platforma nic nie robi.

To jest jakaś norma, że politycy kłamią? Czy nie da się inaczej? - W demokracji nie muszą kłamać, bo przecież normalny człowiek i tak nie rozumie, co się do niego mówi, więc wszystko jedno co się do niego mówi...

Ale obywatel nie bardzo chce znać prawdy? - Nie lubi znać prawdy! Rzymianie mówili: niech będzie oszukiwany, jak chce! Byłem kiedyś na spotkaniu, przed traktatem akcesyjnym (do UE - przyp. red.), i tam było jakieś 600 - 700 osób. To był taki amfiteatrzyk nad morzem, w którym trwała ostra dyskusja, czy być za, czy przeciw. Po około godzinie zażartych sporów przerwałem dyskusję i zapytałem: kto z państwa przeczytał ten traktat, albo widział go w ogóle na oczy? Ani jedna ręka się nie podniosła do góry!

Bo to opasłe dzieło... - Ale sam ten traktat właściwy to niewielki. Tu można powiedzieć o tej "liberalizacji" , która jest w Unii Europejskiej. Otóż większość tego traktatu zajmowały takie postanowienia, że np. ciasteczka firmy Marcinkowski & Co z Krakowa, ulica taka i taka, będą sprzedawane w Unii od 15 stycznia 2009 roku...

Pewnie przyglądał się pan szczytowi klimatycznemu w Poznaniu? - Nie, no przecież wariatów nie będę oglądał! To są po prostu złodzieje, którzy chcą nas okraść, i dyskusje na ten temat to są wynurzenia świadomych i celowych złodziei, którzy chcą ukraść dwa biliony, czy trzy biliony dolarów. Przy czym oni liczą na to, że te 10 procent zawsze im się jakoś do łapy przylepi. To są cwaniacy, a reszta to są po prostu idioci. Przy okazji: ja nie rozumiem jednego: dlaczego rząd z tymi ekologami w ogóle rozmawia? W wyborach w Białymstoku, gdzie była ta afera z Rospudą, UPR dostał ponad 4 proc. głosów, a zieloni 0,17 proc. Dlaczego się z nimi w ogóle rozmawia? Nie rozumiem.

Runda 3: Państwo traktuje nas jak dzieci - Jestem imperialistą - deklaruje Janusz Korwin-Mikke. Dowiedz się, dlaczego chce sprywatyzować armię i niezmiennie powtarza, że "rząd rżnie głupa". Co mu przeszkadza w demokracji i dlaczego bardzo brzydko wypowiada się na jej temat. Dlaczego powinniśmy uczyć sie od Fenicjan, a w czym znajdziemy przestrogę w Kartaginie.

Krzysztof Fijałek: Proszę dokończyć zdanie: demokracja to... Janusz Korwin-Mikke:- ... śmierdzące gówno!

Nie zgadza się pan z Winstonem Churchillem? - Churchill walczył o władzę w demokracji, więc kłamał jak każdy polityk demokratyczny.

- Pan sobie pozwala używać na demokracji... - No bo jak można poważnie traktować ustrój, w którym dwóch meneli spod budki z piwem ma dwa głosy, a pracownik uniwersytetu jeden głos?! Państwo myślicie, że to wszystko tak przypadkiem, że jest coraz większa głupota na świecie, w Ameryce, wszędzie... To jest efekt demokracji! To nie jest przypadek! I będzie jeszcze głupiej, zobaczycie państwo!

Twierdzi pan, że państwo traktuje nas jak dzieci... - Tak. Większość ludzi jest jak dzieci, więc traktują nas jak dzieci. Są dwa podejścia do obywatela: maternalistyczne i paternalistyczne. Mamusia mówi: nie ruszaj tego, nie ruszaj, bo się oparzysz! A tatuś mówi: tego ci nie wolno, a tu, jak chcesz, oparzysz się, to dobrze. Nauczysz się na przyszłość, ale jak złamiesz zakaz, to pasem... Otóż mnie odpowiada ten drugi system: bardzo mało zakazów, ale za to przestrzeganych!

Przeszło do historii pana sformułowanie "rząd rżnie głupa". Wciąż rżnie? Każdy rząd? - Tak, oczywiście. Nawet w tej samej dziedzinie. Była omawiana jakaś podwyżka cen energii i któryś z ministrów, tak jak pan Osiatyński wtedy, tłumaczył, że on sprawdzi, dlaczego podniesiono ceny pieczywa itd. Ludzie są tak głupi, że można im wszystko wmówić. Jeżeli już wierzą w globalne ocieplenie, to znaczy, że ludziom już wszystko można wmówić!

Jak pan reaguje na to, czym się zajmują media? Na przykład: bardzo rozdmuchany spór prezydent - premier... - To taka zagrywka, żeby ludziom się wydawało, że oni czymś się od siebie różnią.

Nie różnią się? - A co, widzi pan różnicę między rządami PO a PiS? Bo ja nie widzę!

Jak pan postrzega gruzińską wyprawę prezydenta? - Albo pan Saakaschwilli ustawił tam kilku swoich ludzi, żeby postrzelali i pokrzyczeli po rosyjsku, albo dano sto dolarów kilku Osetyńcom, żeby to zrobili...

A z punktu widzenia zadymy, jaka się wokół tego zrobiła? Warto było to tak nagłaśniać? - Teraz na szczęście już ucichło, bo ludzie wiedzą, że to jest machinacja gruzińska, więc media wolą tego nie dotykać. Gruzini to chytrzy ludzie... Był taki jeden, Józef Stalin. Do dzisiaj ma pomniki w Gori. Cytat: "Wojsko musi stale walczyć, inaczej: rdzewieje. Poza tym widzicie państwo, jak inne państwa nie kwapią się z wysyłanie wojsk np. do Afganistanu, a można by na tym nieźle zarobić. Wywalczyć niepodległość dla Katangi w zamian za odpowiednie udziały w złożach". Kto to powiedział? - Ja. Jestem imperialistą. Jeżeli mielibyśmy armię zawodową, to jak najbardziej. Poborowych nie wolno wysyłać za granicę. Żołnierz zawodowy po to jest, żeby walczył. Można wyzwolić Katangę...

Ale najemnika można też stracić, bo ktoś go może podkupić. - Żołnierzy najemnych pracujących dla firmy Blackwater jest trzy razy więcej niż Brytyjczyków w Iraku, dwadzieścia razy tyle, ilu mieliśmy tam Polaków. Jakoś nie słychać, żeby przechodzili na drugą stronę.

Może nie mieli lepszej oferty? - Arabowie mają pieniądze i mogliby ich kupić. Najemnik ma jednak swój honor, w odróżnieniu od poborowego, u którego z tym różnie.

A prywatne samoloty bojowe? - Ja chcę, żeby w Polsce byli miliarderzy, multimiliarderzy... I takich byłoby stać na lepszy samolot...

- I hobbysta w myśliwcu będzie walczył z zawodową armią? - Kto mu każe? Niech się szkoli jak Fosset. Fosset by walczył...

Runda 4: Wolny rynek "Postęp bierze się z likwidacji miejsc pracy". Czyj to cytat? Nietrudno zgadnąć. Dowiedz się, dlaczego lider UPR za lepsze rozwiązanie uważa wystawienie budek z hot-dogami, niż utrzymywanie deficytowej stoczni. Czy poza bimbrownictwem istnieją w Polsce obszary wolnego rynku? Co osiągnąłby Bill Gates, gdyby nie wyleciał z pracy? I dlaczego piewca wolnego rynku stwierdza, że wszystkiego sprywatyzować się nie da?

Krzysztof Fijałek: Kolejny cytat z pana: "Postęp bierze się z likwidacji miejsc pracy"... Janusz Korwin-Mikke: - Oczywiście! Jeżeli np. komputer zamiast przez 20 ludzi zostanie wykonany przez 10, to jest postęp. Cały czas staramy się, żeby były wolne miejsca pracy. Każdy wynalazca, który pracuje przy nowym wynalazku, musi skądś wziąć ludzi do pracy. Musimy zwalniać ludzi z pracy, a nie tworzyć miejsca pracy. Bo inaczej będzie to samo, co robili komuniści, którzy mówili, że trzeba rozwijać klasę robotniczą...

Ale to grozi tym, co mieliśmy w wolnej, ale biednej Polsce przedwojennej, kiedy mieliśmy nadmiar rąk do pracy... - Wtedy właśnie rząd walczył z bezrobociem. Nie słyszałem, żeby w Ameryce ktoś przez XIX wiek walczył z bezrobociem. I właśnie dlatego miliony ludzi przyjeżdżały do Ameryki i znajdowały pracę. Bo nikt tam nie walczył z bezrobociem. Walka z bezrobociem jest po to, żeby banda z rządu mogła zarobić na walce z bezrobociem!

Nie będę pytał o to, czy w Polsce istnieje wolny rynek, bo pan pewnie powie, że nie... - (śmiech) Nawet oscypków nie można sprzedać, więc jak ma istnieć wolny rynek?

A są jakieś obszary, w których wolny rynek u nas funkcjonuje? - Bimbrownictwo... No, ale za komuny też istniało bimbrownictwo. Za Hitlera też był podziemny wolny rynek. W Polsce nie ma wolnego rynku! Każdym skrawkiem życia gospodarczego rządzą jacyś urzędnicy i wyciągają łapę po łapówkę, żeby można było normalnie pracować. To jest tak pomyślane celowo, to nie jest przypadek. Tak celowo budowano III Rzeczpospolitą. Świadomie po to, żeby można było kraść!

A czy są gdzieś na świecie państwa, o których pan może powiedzieć, że jest tam rozwinięty wolny rynek? - Sporo wolnego rynku jest w Sułtanacie Brunei, wolny rynek jest w Lichtensteinie... Ale w tej chwili wszędzie na świecie urzędnicy się nauczyli, że jak nie ma wolnego rynku, to można kraść. Politycy też się nauczyli, że po cholerę wolny rynek, jak ludzie wcale tego nie chcą. To jest tak, jak podczas głosowania w rodzinie słowików. Jak jest słowik, słowikowa i jedenaścioro słowicząt, i powstaje problem, czy sfrunąć z gałęzi, to dziewięcioro słowicząt mówi, że to jest straszne. I że się boją... No i tata je musi zrzucić z gałęzi! One umieją latać, ale trzeba je do tego zmusić! Człowiek sobie daje radę na wolnym rynku. Każdy wie, że trzeba tanio kupić i drogo sprzedać - to jest wszystko! Nic więcej nie trzeba, żeby sobie radzić na wolnym rynku, gdzie nie ma żadnych urzędników. W przeciwnym razie głównym problemem jest zdobycie zezwolenia, a nie wyprodukowanie czegoś.

Jeżeli obecnie zgadzamy się na upadłość naszych stoczni, to może jesteśmy bliżej wolnego rynku niż na przykład Europa? - Sprzedano Stocznię Gdańską jakiejś firmie z Donbasu. Dobrze. Tyle, że ta firma natychmiast wystąpiła o 400 mln złotych dotacji od rządu! Jaka to prywatyzacja? Taka stocznia ma upaść! Jeżeli nie opłaca się produkcja statków, to trzeba sprzedać stocznię, postawić tam 5 tysięcy budek z hot dogami i coś tam będzie. Ludzie będą mieli pracę. Trzeba wierzyć, że jeżeli się zwolni ze stoczni inżynierów, to biedacy coś wymyślą, żeby przeżyć... Weźmy choćby takiego Billa Gatesa czy Donalda Trumpa.... Oni zaczęli robić kariery, bo ich zwolniono z pracy! Wielkie firmy powstają dzięki ludziom wyrzuconym z roboty.

Znalazłem u pana coś niepokojącego, a mianowicie sformułowanie, że wszystkiego sprywatyzować się nie da... - Niestety nie da się, bo np. jeżeli nawet armia ma być prywatna, to minister i sztab musi być państwowy. Albo policje mogą być różne, takie czy inne, ale jakiś taki "interpol" ogólnopolski musi być. Polityki zagranicznej w ogóle nie da się sprywatyzować. Są więc takie dziedziny. My w Unii Polityki Realnej przewidujemy istnienie aż sześciu ministerstw, może nawet w pięciu byśmy się zmieścili. Szwajcaria ma pięć ministerstw i jakoś nie widać, żeby głodowali z tego powodu...

Mieli trochę inną przeszłość... - Co mnie obchodzi ich przeszłość! Pluńmy na przeszłość i myślmy o przyszłości! Ale wnioski z przeszłości warto wyciągać.

Runda 5: Kryzys dopiero nadejdzie Jak socjalizm murszeje w Ameryce? Jak zlikwidowano tam wolność? Jak pod pretekstem kryzysu wprowadza się głębszy socjalizm? Jak głęboki będzie "prawdziwy" kryzys? - odpowiada Janusz Korwin-Mikke. Dowiedz się, kto według niego zarobi na kryzysie.

Krzysztof Fijałek: Kto nas wpędził w ten kryzys? Janusz Korwin-Mikke: - Nie ma w Polsce żadnego kryzysu.

Ale na świecie, w Ameryce? - Kryzys jest w Ameryce z tego powodu, że od lat już chyba 50. rząd w sposób specjalny popiera tam budownictwo indywidualne. Im więcej popiera, tym więcej głosów dostaje w wyborach. I w końcu ten socjalizm trzasnął. Jak zaczęto dawać pożyczki ludziom, których na to nie było stać, to w końcu te fundusze trzasnęły i pociągnęły za sobą całą kupę innych bankructw. Lehman Brothers i innych. Handel tymi śmieciowymi obligacjami świadczył o tym, że to wszystko jest na krawędzi. To wszystko dotyczy marginesu. Tak samo jak atak na Twin Towers w Nowym Jorku, który kosztował życie trzech tysięcy ludzi. Tyle ginie na drogach w dwa tygodnie. Z tego powodu, z powodu takiego drobiazgu, wydano ustawy, które zlikwidowały wolność w Ameryce. Spowodowały, że przy każdym wsiadaniu do samolotu człowiek jest kontrolowany 20 razy. Był taki moment, że trzeba się było do naga rozbierać. Zlikwidowano wolność.

Wprowadzono dokumenty biometryczne... - Coś strasznego. Są nawet podejrzenia, że rząd świadomie dopuścił do tego zamachu. Może sam tego nie zrobił, ale do tego dopuścił, aby mieć pretekst do wprowadzenia tych wszystkich potwornych ograniczeń wolności obywatelskich. Dokładnie to samo jest w gospodarce.

Właściwie jest jeszcze gorzej, bo nadeszła era nacjonalizacji banków w Ameryce, w Europie Zachodniej. - Wykorzystują kryzys, żeby wprowadzić jeszcze większy socjalizm, co spowoduje jeszcze większy kryzys. I ten będzie już poważny. Jak się zaczął kryzys, tłumaczyłem wszystkim, że to nie jest żaden kryzys. Że to nie jest ten kryzys, który będzie.

A jakie będą objawy "tego" kryzysu? - Ooo... Nie to, że zamiast plus 5 proc., będziemy mieć tempo rozwoju plus 4 proc., czy plus 3 proc. To będzie minus 20 proc.! To będzie prawdziwy kryzys.

Przewiduje pan kryzys, który obejmie realną gospodarkę? - Obejmie realną gospodarkę. Bo teraz to mamy tylko kryzys finansowy.

Z olbrzymim bezrobociem, ze spadkiem przychodów?

- Bezrobocie nie jest konieczny objaw kryzysu. Firmy będą się zamykały. Najważniejsze jest to, że zbankrutują towarzystwa emerytalne. To samo, co w Argentynie, tylko na skalę ogólnoświatową. Państwo zdają sobie sprawę, że ZUS nie ma żadnych pieniędzy, a OFE posiadają obligacje rządowe. Któregoś dnia rząd powie: Przykro mi bardzo, ale nie będziemy płacili. Tak, jak w Argentynie. Tak źle chyba nie jest...

- Tak jeszcze nie jest, ale tak się stało w Argentynie. I tak będzie w Polsce i w całej Europie. Może poza Wielką Brytanią. Nasz model jest zbliżony do brytyjskiego.

- Tak, ale tu chodzi o ilość pieniędzy. Mianowicie brytyjski fundusz emerytalny ma konkretne pieniądze, a polski nie ma nic. Ma długi.

91 mld zł chce przeznaczyć rząd premiera Tuska na ratowanie, wspomaganie gospodarki. - To znaczy, że 9 mld, czyli 10 proc. chcą ukraść. Tyle wynosi mniej więcej łapówka za przyznanie czegoś.

Co to znaczy przeznaczyć 91 mld zł... - 91 mld trzeba komuś zabrać.

Komu? - Panu, czy mnie. Wszyscy będą mieli mniej pieniędzy. Przecież przedsiębiorcy będą musieli podnieść cenę towarów. Jeżeli komputer kupię - załóżmy - nie za 1000 zł, a za 1200 zł, to będę miał 200 zł mniej do wydania na coś innego. I to będzie kryzys. Krótko mówiąc, żeby dać ludziom 1000, trzeba zabrać komuś 1400. O tyle się gospodarka pogorszy, a nie polepszy. Nie ma innej metody.

Czy ktoś wygra na kryzysie? - No ci, którzy wezmą łapówki na walce z kryzysem.

Parszywa "monarchia" Ludzie często nie odróżniają tego, kto nosi Płaszcz z Gronostajów - od tego, kto NAPRAWDĘ rządzi. W monarchii niekoniecznie rządzi Król - ale i tak prasa najpierw pisze o katastrofach w Rodzinie Królewskiej. W d***kracji jest tak samo: na pierwszym miejscu są tragedie wśród Ciemno Kumatego Menelstwa - bo to L*d rządzi... Na swoim blogu przypomniałem słynny argument śp. Miltona Friedmana: jeśli Katon Starszy siedział w swojej willi, popijał wino i pisał po łacinie, a dziesięciu niewolników w jego posiadłości pod przymusem uprawiało, zbierało i wytłaczało oliwki, utrzymując siebie i Katona - to było jasne, kto jest panem, a kto niewolnikiem; gdy dziś Zenek Dziargawka pije pod sklepem piwo i bluzga "łaciną", a dziesięciu ludzi pracuje w pocie czoła i pod przymusem płaci podatki na Jego, Zenka, utrzymanie - to jasne, że Zenek jest Panem, a my Jego niewolnikami... Ci, co pod przymusem utrzymują innego, są jego niewolnikami. Wiele razy w historii urzędnicy utrzymywali przy władzy nieudolnego, durnego i  pazernego Władcę - by rządzić w Jego imieniu i kraść, ile się da. Dokładnie tym samym jest d***kracja: u władzy jest Ciemno Kumate Menelstwo - a w Jego imieniu rządzą politycy i urzędnicy. D***kracja ma jeszcze i tę dodatkową zaletę, że Menelstwo nigdy nie umrze - a w monarchii na miejsce zmarłego głupiego Króla mógłby pojawić się rozumny i przepędzić tę hołotę. Stąd ta panika na szczeblach Władzy, stąd natychmiastowe "zajęcie się problemem domów socjalnych". Proszę to sobie wyobrazić: z czego żyłaby cała czereda "pracowników socjalnych", urzędników od "pomocy społecznej", kto głosowałby na tych d***-polityków - gdyby wybuchł Wielki Pożar i wyginęli wszyscy klienci opieki społecznej? Albo gdyby wyjechali za granicę? D***politycy wbijają Państwu do głowy, że d***kracja jest dobrym ustrojem - bo Ciemno Kumate Menelstwo nie umie sprawdzać rachunków - i nic mu nie mówi, np. że z okazji Euro 2012 zezwolono na zamawianie publiczne bez przetargów. Menelstwo cieszy się, że będą stadiony... A ONI kradną - i będą bronili d***kracji jak Niepodległości! Nie - znacznie bardziej: Niepodległość to ONI chcą właśnie przehandlować: zjednoczyć się z durniami i złodziejami w Komisji Europejskiej - by wspierać się wzajemnie, gdyby mieszkańcy jakiegoś kraju chcieli ICH obalić. Jednak ludzie buntują się - mają dość tej parszywej Monarchii z nieusuwalnym Ciemno Kumatym Menelstwem na Tronie. 61 proc. ludzi uznało, że Pan Prezydent nie powinien był ogłaszać żałoby narodowej z powodu tragedii w Kamieniu Pomorskim - a tylko 29 proc. było ZA. Ludzie mają, oczywiście, rację: w te same Święta na drogach zginęło 35 osób (plus 342 osoby ranne, 486 wypadków ze sporymi stratami materialnymi!) - i jakoś nikt po nich nie zarządził żałoby. Bo to tylko posiadacze samochodów - najbardziej prześladowana i wyzyskiwana pod rządami CK Menelstwa klasa społeczna! Ich los nikogo nie obchodzi. Oni są od płacenia mandatów - i za benzynę, z narzutem 220 proc. na CK Menelstwo. Na utrzymanie CK Menelstwa płacą wszyscy pracujący. Ale płacą też emeryci. Głównym wrogiem emeryta i uczciwego rencisty jest właśnie CK Menelstwo: bezrobotni, nieuczciwi renciści, samotne matki puszczające się z każdym i domagające się, by potem ów emeryt płacił (w podatku od swojej emerytury) alimenty na ich dziecko. Bo "sze należy". A do roboty - nie łaska? A rozkładać nogi nie chłopu, który jest przystojny i postawi flaszkę - lecz temu, kto jest robotny i odpowiedzialny! Tylko takiemu trzeba by zrobić porządny obiad z nie za słoną zupą - a nie wylegiwać się w "domu socjalnym", pić i palić. W warunkach skandalicznych - zgoda. Ale lepsze sze nie należą! JKM

Test na reputację Nie tak dawno ogłoszone zostały alarmujące wyniki badań opinii publicznej, świadczące o kompletnym braku zaufania obywateli do tak zwanych niezawisłych sądów i innych organów wymiaru sprawiedliwości w Polsce, a zwłaszcza - prokuratury. Te negatywne opinie znajdują zresztą ponure potwierdzenie w sprawie morderstwa Krzysztofa Olewnika. Jak pamiętamy, tutaj zarówno policja, jak i prokuratura, wystąpiły raczej w charakterze jeśli nie wspólników, to z całą pewnością - popleczników sprawców tego mordu. Nie jest to zresztą jedyny przykład, bo w trakcie swoich podróży po Polsce, co i rusz poznaję podobne, choć może nie tak drastyczne przykłady powiązań organów wymiaru sprawiedliwości ze środowiskami zorganizowanych przestępców - również tych, w białych kołnierzykach, którzy kierują szeregowymi kryminalistami zza swoich biurek w państwowych urzędach. Słyszałem, że ostatnio jacyś sędziowie i prokuratorzy wpadli na pomysł pozywania krytyków wymiaru sprawiedliwości przed sądy pod pretekstem naruszania ich dóbr osobistych. Wprawdzie pewnie zdarzają się jakieś tego rodzaju ekscesy w wykonaniu ludzi niezadowolonych z wyroków sądowych, ale bo też te wyroki też nasuwają różne wzruszające wątpliwości. Natomiast pomysł pociągnięcia krytyków wymiaru sprawiedliwości przed sądy niewątpliwie przyczyni się do ostatecznej kompromitacji organów ochrony prawnej w oczach społeczeństwa, które nie bez racji zacznie uważać je za rodzaj najgroźniejszej mafii. Najgroźniejszej - bo wykorzystującej do swej działalności kostium wymiaru sprawiedliwości. Elementy tej groteski już się zresztą pojawiają. Jak wiadomo, od dłuższego czasu działa sejmowa komisja śledcza do kanonizacji Barbary Blidy, która popełniła samobójstwo w związku z podejrzeniami o powiązania z mafią węglową. 20 kwietnia prokuratura w Łodzi przedstawiła agentowi ABW, kierującemu operacją zatrzymania pani Blidy, zarzut niedopełnienia obowiązków służbowych - że to niby nie znalazł i nie odebrał jej pistoletu. Przy okazji wydało się, że łódzka prokuratura drobiazgowo sprawdza prokuraturę katowicką, która nakazała panią Blidę zatrzymać - czy aby nie dopuściła się przy tym jakiejś obrazy majestatu. Sporządza się przy tej okazji mnóstwo ekspertyz z udziałem licznych biegłych - co musi szalenie dużo kosztować. Pół biedy, gdyby te wszystkie czynności doprowadziły wreszcie do wzajemnego wyaresztowania i skazania przez prokuratury i sądy, bo wydaje się, że polski wymiar sprawiedliwości można zreformować tylko w taki sposób, a w każdym razie - od tego zacząć. Niestety - jest to zbyt piękne, żeby było prawdziwe, więc jeszcze długo będziemy musieli płacić podatki na załatwianie mafijnych porachunków za pośrednictwem sejmowych komisji śledczych, prokuratur i tak zwanych niezawisłych sądów. Ale oto znowu nadarza się okazja do sprawdzenia funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Mam na myśli zagęszczające się podejrzenia wokół posła Janusza Palikota. Poseł Janusz Palikot podczas swej kampanii wyborczej pozyskał prawie milion złotych między innymi od studentów i emerytów, którzy wpłacali mu nawet po kilkanaście tysięcy złotych twierdząc, że to albo z oszczędności uciułanych w ciągu całego życia, albo nie potrafiąc wyjaśnić, skąd właściwie mieli tyle pieniędzy. Ani prokuratura w Radomiu, ani prokuratura w Lublinie nie dopatrzyły się w tym niczego podejrzanego, co niewątpliwie potwierdza słuszność sentencji starożytnych Rzymian, że nie ma takiej bramy, której by nie przeszedł osioł obładowany złotem. Osioł - a cóż dopiero - magister filozofii? Ponieważ pan poseł Janusz Palikot traktuje swój mandat poselski jako znakomitą okazję do rozmaitych błazeństw i dogryzania prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, media sympatyzujące z jego politycznymi konkurentami, albo z bezpieczniakami z bandy konkurującej z bandą wspomagającą Platformę Obywatelską, nagłośniły tę sprawę. Zmusiło to pana posła Janusza Palikota do zaaranżowania wyprzedzającego przesłuchania z udziałem pani redaktor Moniki Olejnik, która stworzyła panu posłowi okazję odbycia kuracji przeczyszczającej przed kamerami TVN - ale wobec podniesionych hałasów ktoś starszy i mądrzejszy musiał uznać, że ustalenia prokuratur w Radomiu i Lublinie musi sprawdzić jeszcze ważniejszy prokurator i w ten sposób zamknąć usta podejrzliwcom i krytykom. Tak oto sprawa finansowania kampanii wyborczej posła Janusza Palikota trafiła do Prokuratury Krajowej. Niewątpliwie mamy tu do czynienia z testem nie tylko prokuratury, ale również Prokuratora Generalnego i ministra sprawiedliwości Andrzeja Czumy. Albo uda mu się zahamować proces erozji zaufania obywateli do polskiego wymiaru sprawiedliwości, albo na oczach całej Polski w najlepszym wypadku potwierdzi swoją bezsilność, a w najgorszym - że on też bije pokłony przed workiem złota. O ile dla ministra Andrzeja Czumy może to być źródłem napięć emocjonalnych na tle chwalebnego, bądź kompromitującego zakończenia życiowej i politycznej drogi, to jestem pewien, że dla pana posła Janusza Palikota jest to tylko pretekstem do dobrej zabawy. Na podstawie jego dotychczasowego zachowania i działalności politycznej, która nie przyniosła jak dotąd żadnych korzyści ani państwu, ani gospodarce narodowej - na tej podstawie przypuszczam, że tak naprawdę to pogardza on głęboko i państwem polskim i jego organami, a zwłaszcza - organami wymiaru sprawiedliwości. Nie jest wykluczone, że ta pogarda jest uzasadniona, bo pan poseł Palikot na przykład wie, za ile można kupić przychylność prokuratury czy niezawisłego sądu. Jeśli rzeczywiście ma taką wiedzę, to trudno od niego wymagać, by okazywał im jakikolwiek szacunek. Dlatego przejęcie jego sprawy przez Prokuraturę Krajową jest takie ważne z punktu widzenia reputacji polskiego wymiaru sprawiedliwości. Będziemy mieli wszyscy okazję przekonać się, jak jest naprawdę; czy państwo polskie jest jeszcze zdolne do sprawowania prawdziwego wymiaru sprawiedliwości, czy też przekształciło się w swego rodzaju klub gangsterów, wobec którego powinniśmy wyzbyć się wszelkich iluzji. SM

24 kwietnia 2009 Najkrótszą drogą między dwoma punktami jest linia prosta... Jeden facet w sądzie powiedział tak:” Oskarżycielką prywatną jest moja narzeczona- mimo, że ma dopiero 20 lat prowadzi się nielegalnie… Kiedyś zaczęła mi wracać do mieszkania w nocy, najpierw zacząłem ją karcić, a potem w kłótni uderzyłem zwyczajnie pogrzebaczem”..(???) Pogrzebaczem to powinni oberwać ci wszyscy wydrwigrosze , którzy podejmują idiotyczne decyzje na nasz koszt.. Właśnie Narodowy, a jakże Fundusz Zdrowia, zmieniając zasady refundowania zabiegów krioterapii , naraził  ponad dwa tysiące punktów medycznych na wymianę kosztownej aparatury(????). W zarządzeniu prezesa z 11 marca 2009 roku w sprawie zawierania i realizacji umów na rehabilitację leczniczą, fundusz zrezygnował z refundowania zabiegów krioterapii miejscowej przy zastosowaniu aparatury wykorzystującej dwutlenek węgla. Jedynie zabiegi z użyciem aparatów pracujących na ciekłym azocie mogą liczyć na refundację.(???). Oczywiście całej głupocie winny jest istniejący system zasilania naszymi pieniędzmi, centralnie, a nie rynkowo.. Gdyby było rynkowo, ludzie posiadaliby te pieniądze, które państwo odebrało im przemocą i oddało w ręce biurokracji skupionej w Narodowym Funduszu  Zdrowotnej Głupoty, i sami poszliby sobie tam gdzie chcą, a nie tam gdzie daje  lub nie daje  ich pieniędzy NFZ… Pacjent powinien iść ze swoimi pieniędzmi do lekarza, a nie iść bez pieniędzy, a jego pieniądze ukradzione  mu przez państwo wędrują za nim lub nie wędrują wcale... Biurokracja” zdrowotna” kieruje tam pieniądze, gdzie uważa, a nie tam gdzie one powinny być… Na przykład, ktoś kto produkuje aparaturę opartą na ciekłym azocie, przy pomocy strumienia pieniędzy prywatnych , spowoduje  zmianę decyzji, polegającą na tym, że trzeba wymienić aparaturę wykorzystującą dwutlenek węgla , na aparaturę wykorzystującą ciekły azot.. Jeśli jest urzędniczy system finansowania centralnie  poprzez refundację, zawsze decyzja zależy od urzędnika- a nie od zdrowego rynkowego sposobu… W tym przypadku - podejrzewam - cały ten marnotrawny system refundowania poprzez Narodowy Fundusz Zdrowia jakiś czynności medycznych , został ideologizowany, bo lewica umyśliła sobie dwutlenek węgla, jako zło w przyrodzie, które to zło należy zwalczać wszelkimi sposobami,  a najlepiej pieniędzmi ukradzionymi podatnikom.. Oczywiście fałszywość zagrożenia naszej planety wynikła z nadmiaru dwutlenku węgla jest fałszywa do potęgi n- tej, ponieważ dwutlenek węgla jest potrzebny przyrodzie, żeby się w ogóle rozwijała.. I my przy tym, bo z dwutlenku węgla przyroda produkuje tlen, który nam ludziom potrzebny jest do życia.. Azot też nam jest potrzebny do życia w odpowiedniej ilości, która to ilość reguluje się sama, bo tak Pan Bóg stworzył świat, żeby można było w nim żyć… Dopóki oczywiście nie pojawili się socjaliści, którzy ten świat przewracają do góry nogami, i jak tak dalej pójdzie nie będzie można w nim normalnie żyć… Udusimy się z braku tlenu, ale za to będziemy mieli w nadmiarze  ciekłego azotu.. Nie wspominając już o fakcie, że na wolnym rynku przyrody, nikt nikomu do niczego nie dopłaca.. W każdych okolicznościach przyrody! Już nie mówiąc o fakcie, że Narodowy Fundusz Zdrowia, jako taki w przyrodzie nie występuje, a został stworzony przez obłąkanego władzą człowieka, który zamiast pozostawić pieniądze w kieszeniach podatników, skumulował je w  lepkich rękach urzędników  i steruje  nimi z pozycji ponadrynkowych.. „Jak stwierdzono, pozwany mieszkał w dniach 20-24 lipca w hotelu nie z kobietą, lecz z żoną”.. Bo kobieta nie może być żoną…, a żona - kobietą.. Przypomniał mi się stary dowcip: Rozmawiają dwaj jaskiniowcy: - Pijemy krystalicznie czystą wodę, oddychamy nieskażonym powietrzem, jemy naturalne pożywienie- mówi jeden. - Dlaczego więc , do cholery, umieramy w trzydziestym roku życia?- dziwi się drugi. No właśnie.. Jeśli lewicy ekologicznej uda się zniszczyć resztkę kapitalizmu, prywatnej własności i wolnej przedsiębiorczości- powrócimy do jaskiń, oczywiście nie wszyscy, bo gdzie się wszyscy pomieścimy? Na terenie Jury Krakowsko- Częstochowskiej jest ich  tylko niespełna tysiąc. „- W  ten sposób urzędnicy wycieli połowę świadczeniobiorców obsługujących zabiegi z użyciem dwutlenku węgla”- mówi profesor Zbigniew Śliwiński, krajowy konsultant w dziedzinie fizjoterapii. Pomijając już tego krajowego konsultanta., którego stanowisko jest nam potrzebne, jak nie przymierzając dziura na moście Siekierkowskim. Pan profesor chyba nie wie, zajęty konsultacjami krajowymi w dziedzinie fizjoterapii, że lewica walczy obecnie ideologicznie z dwutlenkiem węgla.. A propos: czy jest aktualnie Krajowy Konsultant w Dziedzinie Dwutlenku Węgla? Mógłby go na przykład dozować w odpowiedniej ilości przy pomocy Narodowego Funduszu Organizacji Dwutlenku Węgla dla Potrzeb Narodu... Na początek  w takim funduszu mogłoby być ze 20 miliardów złotych.. Prezes nich weźmie sobie ze 30 000 miesięcznie, wszak dwutlenek węgla jest priorytetem państwa, a walka z nim powinnością wobec naszych dzieci i wnuków., a urzędnicy niższego szczebla po 10 000.. Sprzątaczka powinna tam zarabiać z 5000 tysięcy, zdecydowanie więcej, niż sprzątaczka w Narodowym Funduszu Zdrowia.. Walka z dwutlenkiem węgla jest oczywiście ważniejsza niż walka z naszym  zdrowiem.. Bo oni w tym Funduszu tak naprawdę walczą z naszym zdrowiem,  na przykład poprzez limity głupoty, przepraszam świadczeń medycznych,  i tworzeniem idiotycznych koszyków świadczeń gwarantowanych..(???). Święty Mikołaj Medyczny przez okrągły rok… Jednym przynosi prezent- a innym nie… Chociaż wszyscy pod przymusem płacą.. Wszystkich  miejsc medycznych, państwowych(niczyich)  i prywatnych, które oferują zabiegi krioterapii miejscowej, jest w Polsce około 4000. Według wyliczeń Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Wyrobów Medycznych Polmed( znowu nie wiedziałem, że jest takie ustrojstwo!), wymian sprzętu nieakceptowanego przez Narodowy Fundusz Zdrowotnej Głupoty, może kosztować coś blisko  czterdziestu milionów złotych(???) Do tego dochodzą koszty przeszkolenia pracowników  i dostosowania gabinetów do przepisów o przechowywaniu  w gabinetach azotu. To będzie kosztowało kolejne 10 milionów… (???). Socjalizm biurokratyczny jest sposobem na wyrzucanie każdej ilości naszych pieniędzy.. Co tam głupie 50 milionów.!. A jakie starty poniesiemy, eliminując z rynku podmioty, które nie podobają się urzędnikom Narodowego Funduszu, które obsługiwałyby pacjentów taniej i bez NFZ? Państwo zapewnia nam opiekę zdrowotną, tak jak zapewnia nam emerytury państwowe, przynajmniej każdemu, kto wcześniej umrze ze starości.. Jak pisał Chesterton:” Jeśli rząd zajmuje się projektem, żeby każdy rolnik dostał trzy akry ziemi i krowę, wynik będzie taki, że rolnik dostanie dwa akry i cielę.” Bo oczywiście rząd nie rozwiązuje żadnych naszych problemów… Bo oczywiście rząd jest samym problemem.. Na basenie: - A ty chłopczyku, czemu się nie kąpiesz? - Bo pływać nie umiem, a siku mi się nie chce.. No właśnie… Pływaków nam nie brakuje… Ale za to sikają gdzie popadnie! A najkrótszą drogą między dwoma punktami jest oczywiście linia prosta.. Ale co proste dla nas- nie koniecznie musi być proste dla biurokracji… W socjalizmie biurokracja ponad wszystko! Bez niej nie będzie socjalizmu, a to przecież jest najlepszy ustrój na świecie… Bo lepszego biurokracja nie wymyśliła, żeby nam pokręcić życie... Dla niej linia prosta nie istnieje! Jak najwięcej krzywizn! WJR

Pani filozofowa nawiązuje Starsi ludzie z pewnością pamiętają przemówienie Józefa Stalina na zebraniu wyborczym w I Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy, kiedy to Chorąży Pokoju i Ojciec Całej Postępowej Ludzkości wypowiedział spiżowe słowa, że „nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza”. Jak wiadomo, demokracja ta polegała na tym, że co Józef Stalin powiedział, to było święte. Te święte słowa powtarzali później demokraci we wszystkich krajach demokracji ludowej, a nawet w tych, które jęczały w okowach imperializmu. Krótko mówiąc - tamta demokracja była bardzo podobna do systemu rang utworzonego w Rosji przez Piotra Wielkiego. Im wyższą rangę ktoś zajmował, tym więcej miał racji. Dlatego najwięcej racji miał zawsze Józef Stalin, no a potem - każdy według rangi. Kto się z tego próbował wyłamać i chciał mieć rację na własną rękę, był bezlitośnie atakowany przez rozżarte stado humanistów z całego świata, co nazywało się internacjonalizmem. I oto, po kilkunastu latach zamętu, znowu wracamy do starych, sprawdzonych zasad demokracji socjalistycznej i proletariackiego humanizmu. Wprawdzie odwieczny Związek Radziecki został rozwiązany, ale wcale nie zniknął, tylko zmienił miejsce, wcielając się w formę Unii Europejskiej. Jak wiadomo, Unia Europejska zdecydowanie wypowiada się w kwestiach światopoglądowych, forsując umiłowaną zasadę laickości. Jej znaczenie przypomniał ostatnio w liście skierowanym do deputowanych Parlamentu Europejskiego Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu Francji, Jan Michał Quallardet. Stwierdza tam, że laickości zagraża „nowe sekciarstwo” w postaci „grup nacisku religijnych integrystów”, którzy niosą „podejście ksenofobiczne” oraz „nacjonalizm i eurosceptycyzm”. Tymczasem w imię „pluralizmu demokratycznego”, wszyscy, co do jednego, powinni stanąć na nieubłaganym gruncie laicyzmu - to chyba jasne? Józef Stalin wiedziałby, co z takimi integrystami zrobić; już tam żaden by mu nie zaszurał - ale nic się nie martwmy - wszystko dopiero przed nami. Więc skoro w Paryżu na alarm uderzył pan Mistrz Quallardet, to nic dziwnego, że na całym postępowym świecie odezwał się chór humanistów. W Polsce dała głos pani Magdalena Środa, pracująca na Uniwersytecie Warszawskim w charakterze pani filozofowej, a w wolnych chwilach pisująca do „Gazety Wyborczej”. Powiedziała między innymi, że „powinniśmy przyjąć jakieś założenia o postępie moralnym naszej cywilizacji”. Na przykład - nie powinno się nawet dyskutować o karze śmierci, bo to „relikt barbarzyństwa”. No dobrze, ale co zrobić, jak ktoś mimo wszystko będzie się upierał, żeby o tym jednak podyskutować? Pani filozofowa na razie nic na ten temat nie mówi, ale nietrudno się domyślić, że takiego wroga cywilizacji trzeba będzie wziąć pod obcasy, a potem uciszyć na wieki, żeby nic już nie zakłócało nieubłaganego postępu. Wynika to z deklaracji pani filozofowej na temat demokracji: „W sprawach istotnych dla demokracji, dotyczących jej fundamentów, nie każdy ma równy głos”. No pewnie! Najlepiej wrócić do starych, sprawdzonych wzorów, do spiżowej formuły Ojca Narodów, że w demokracji racja zależy od rangi. Pani filozofowa podbuduje to filozoficznym bajerem i w ten oto sposób, po kolejnym okresie pieriedyszki, znowu znajdziemy się w szponach humanistów. SM

Rozbieramy proroctwa „Pstry jeden, czarny drugi, a bury najmniejszy, trzy wilczki wadziły się, który z nich piękniejszy” - pisał pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki. Jak przystało na biskupa, oczywiście wspierały go proroctwa, ale z proroctwami - jak to z proroctwami; rzadko kiedy są precyzyjne. Toteż dzisiaj, kiedy odczytujemy je już prawidłowo, w tekście powinny zostać naniesione poprawki: nie trzy wilczki, tylko dwa i wadziły się nie o to, który z nich piękniejszy, tylko - który z nich ważniejszy. Chodzi oczywiście o pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego i pana premiera Donalda Tuska oraz ostatni pomysł tego ostatniego, a właściwie pomysł wspólny, jeszcze juratański, albo jurajski - wydania ustawy kompetencyjnej. Jak pamiętamy, od wydania tej ustawy pan prezydent uzależniał kiedyś ratyfikację traktatu lizbońskiego. Ale zacytowane zdanie, to zaledwie początek proroctwa. W dalszej części ksiądz biskup Krasicki wspomina, że „wilczyca nadbiegła” i ofuknęła spierające się wilczki, zapowiadając im, że ich spór zostanie rozstrzygnięty w całkiem innych kategoriach: „oto strzelec was pozwie, a kuśnierz osądzi”. Jest to niewątpliwie aluzja do naszej Katarzyny Wielkiej, czyli pani Anieli, która nie tylko decyduje o stanowisku polskiego rządu na różne unijne szczyty, ale w odpowiednim momencie albo ona, albo jej następca, wykona wobec naszych dygnitarzy czynności strzelca i kuśnierza. W tej sytuacji spór między panem prezydentem, a panem premierem jest całkowicie bezprzedmiotowy. SM

Chłodnym okiem naturalisty "Szanowny Panie Gestapo!" - tak tytułowane były donosy, jakie podczas okupacji niemieckiej pisali m.in. donosiciele z Polskiej Partii Robotniczej, która denuncjując AKowców, przygotowywała odpowiedni grunt dla Józefa Stalina, no i oczywiście - dla siebie samej w przyszłym cudnym raju. W ten oto sposób narodziły się w Polsce ubeckie dynastie, z których część wywodzi swoje korzenie jeszcze z mrocznych, gestapowskich początków. Kolejne pokolenie tych dynastii stosunkowo gładko weszło do służb specjalnych III Rzeczypospolitej, nadając im specyficzny koloryt i etos - bo przecież pułkownik Jan Lesiak nie umrze bezpotomnie. Ponieważ tajemnicą poliszynela jest, że punkt ciężkości władzy w III RP leży poza konstytucyjnymi organami państwa, właśnie w środowisku tajnych służb, których najtwardszym jądrem jest komunistyczna wojskowa razwiedka, ubeckie dynastie, poza oczywiście kręceniem lodów, to znaczy - rozkradaniem państwa i stwarzaniem pozorów legalności dla grabienia obywateli - zajmują się politycznymi podchodami. Ważną rolę w tych podchodach odgrywa organizowanie opinii publicznej, a któż może to zadanie wykonać lepiej od konfidentów? Zwykli ludzie nie są przewidywalni: jeden myśli tak, drugi - inaczej, jeden chce tego, drugi - tamtego, i w rezultacie bardzo trudno jest opinią publiczną sterować w pożądaną stronę. Dlatego znacznie lepiej używać do tego celu konfidentów; żaden z nich nigdy nic nie myśli, tylko wykonuje zadania postawione przez oficerów prowadzących, którzy z kolei mają dyspozycje od samych ojców chrzestnych i wszystko gra, jak - nie przymierzając - gruźlikowi w płucach. Tę koordynację, świadczącą, że zajmują się nią pierwszorzędni fachowcy od robienia ludziom wody z mózgu, widać nie tylko w kontrolowanych przez razwiedkę mediach elektronicznych, gdzie odrabiają pensa różne "Stokrotki", nie tylko w prasie, ale także w internecie. W nim bowiem panuje złudzenie anonimowości, co niesłychanie ośmiela kolejne generacje korespondentów "Szanownego Pana Gestapo", więc chętnie walą po oczach, dodając do zadań zleconych potężną dawkę własnego zaangażowania emocjonalnego. Obserwując wpisy dokonywane przez anonimowych uczestników różnych forów dyskusyjnych, można bez trudu zorientować się w wytycznych, jakie wychodzą z kwatery głównej rządzącej Polską mafii. Nawet gdybyśmy nic nie wiedzieli o jej proweniencji, zdradziłoby ją nam właśnie to emocjonalne zaangażowanie. Gołym okiem widać w nim bowiem dwa charakterystyczne elementy: z jednej strony służalczą gotowość, a z drugiej - atawistyczną nienawiść. Służalczą gotowość korespondenci "Pana Gestapo", już bodaj w trzecim, a kto wie, czy nawet nie w czwartym pokoleniu, kierują zawsze wobec aktualnego mocodawcy, którym dzisiaj jest oczywiście Eurosojuz - aktualne wcielenie odwiecznego Związku Sowieckiego. Do tego mają instynktowny tropizm, niczym słonecznik do słońca. Dlatego też niegdysiejszych entuzjastów nierozerwalnego sojuszu z bratnim Związkiem Radzieckim tak trudno dzisiaj przelicytować w miłości do Unii Europejskiej. W swym miłosnym zaangażowaniu idą tak daleko, że tylko patrzeć, jak przeciwnikom Anschlussu znowu zaczną zrywać paznokcie. Samym tropizmem trudno byłoby to wytłumaczyć, ale ten odruch serca gorejącego stanie się bardziej zrozumiały w kontekście ideologii, jaką Eurosojuz właśnie narzuca europejskim narodom. Jest to polityczna poprawność, czyli marksizm kulturowy, w którym szczególną rolę pełni swoista bigoteria tak zwanej "laickości". Za komuny nazywało się to "światopoglądem naukowym", ale jak zwał, tak zwał - chodzi o walkę z Kościołem katolickim. Starym czekistom tylko w to graj, i to bez względu na to, do którego pokolenia należą, co stanowi poszlakę, że dziedziczyć można również instynkty i antypatie. Jak się okazuje, z komuny nie wychodzi się bezkarnie, zwłaszcza gdy lekkomyślnie zaniedbało się przecięcie pępowiny, przez którą do narodowego organizmu nadal sączy się trucizna widoczna chłodnym okiem "naturalisty, który przegląda wykopane w błocie i gatunkuje, i nazywa glisty". SM

Kolejny postulat UPR - spełniony!! UPR od początku domagała się, by prywatyzacja odbywała się uczciwie - t.j. z li-cy-ta-cji. Walczyliśmy w Sejmie (bezskutecznie...) z „prywatyzacją” przez tzw. Narodowe Fundusze Inwestycyjne (o tym ok. północy na moim blogu na portalu http://korwin-mikke.pl ) i innymi głupotami. Pamiętam, że gdy kol. Sylwester Pruś, v-prezydent Gdańska (wtedy z UPR) jakąś maleńką fabryczkę zlicytował (osiągając cenę trzy razy wyższą, niż oszacowanie) to p. Emil Wąsacz (wtedy minister przekształceń własnościowych - ten co sprzedał np. „Domy CENTRUM” za 1/7 wartości...) unieważnił licytację i polecił sprzedać to w drodze przetargu. A p. Janusz Lewandowski (CEP - wtedy też Min. PW) to wyśmiał - o czym pod koniec wpisu. I oto czytam w „GW” tekst: Aukcja prywatyzacja: 96 milionów w trzy minuty Zegar w budynku Ministerstwa Skarbu wskazywał dokładnie 12.15, gdy licytator Krzysztof Konieczny zaczął sprzedaż 100 proc. udziałów w spółce KolTram produkującej nawierzchnię kolejową - pierwszej firmie w historii, którą skarb państwa postanowił sprzedać w całości - w drodze aukcji. - 80 milionów po raz pierwszy - powiedział Konieczny. Trzech uczestników aukcji natychmiast podniosło kartki i zaczęło podbijać. Z każdym podniesieniem numerka cena KolTramu puchła o milion. O 12.18 było już po wszystkim. - 96 milionów po raz pierwszy, po raz drugi... - Konieczny zawiesił głos - ... i po raz trzeci. Sprzedane! Marc Antoine de Dietrich, który w imieniu spółki KZN Cogifer Polska wylicytował najwyższą kwotę, odetchnął z ulgą. Sekundę później przyjmował już gratulacje od przedstawicieli pokonanych w licytacji krakowskich Kolejowych Zakładów Nawierzchniowych "Bieżanów" oraz czeskiej spółki DT Vyhybkarna a strojirna z Prostejova. - To była duża cena - westchnął. - Ale jesteśmy zadowoleni. Aukcja to bardzo trudna sytuacja dla kupującego, bo nie może negocjować. My mamy zaufanie do spółki, którą kupiliśmy - zapewnił dziennikarzy. - Trochę szkoda, że nie doszli do 100 mln złotych - zażartowała wiceminister skarbu Joanna Schmid. - Ale jesteśmy bardzo zadowoleni z wyniku akcji. Bo już cena wywoławcza spółki była bardzo wysoka. Cieszył się też Marian Rehlih, prezes sprzedawanego KolTramu. - Emocjonujące trzy minuty. Znamy naszego nowego właściciela. To firma znana na całym świecie, nasi pracownicy nie muszą się bać - podkreślił. Vossloh Cogifer (spółka-matka zwycięzcy aukcji) to niemiecko-francuski potentat w produkcji osprzętu kolejowego, o obrotach przekraczających 1,2 mld euro rocznie. Jeśli na transakcję zgodzi się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, będzie kontrolował 70 proc. polskiej produkcji m.in. rozjazdów kolejowych. - Cogifer ma teraz sześć miesięcy na załatwienie formalności i przekazanie pieniędzy - mówi "Gazecie" Wojciech Bańkowski, prezes towarzystwa Silesia, które było formalnym sprzedawcą KolTramu (TF Silesia jest 100-proc. spółką skarbu państwa pomagającą w prywatyzacji). W najbliższych miesiącach minister skarbu zamierza w podobny sposób sprzedać udziały (100-procentowe i mniejsze) w 68 innych małych i średnich firmach. - Kolejne aukcje odbędą się pewnie w czerwcu - mówi Schmid. - Każdy sposób, który może skutkować tym, że pojawi się więcej chętnych i uzyska się lepsze ceny, jest dobry. W przypadku niektórych spółek i "resztówkowych" udziałów aukcja jest najbardziej przejrzysta - komentuje Krzysztof Rybiński, partner w firmie doradczej Ernst & Young. Konrad Niklewicz Zegar w budynku Ministerstwa Skarbu wskazywał dokładnie 12.15, gdy licytator Krzysztof Konieczny zaczął sprzedaż 100 % udziałów w spółce KolTram produkującej nawierzchnię kolejową - pierwszej firmie w historii, którą Skarb Państwa postanowił sprzedać w całości - w drodze aukcji. - 80 milionów po raz pierwszy - powiedział Konieczny. Trzech uczestników aukcji natychmiast podniosło kartki i zaczęło podbijać. Z każdym podniesieniem numerka cena KolTramu puchła o milion. O 12.18 było już po wszystkim. - 96 milionów po raz pierwszy, po raz drugi... - Konieczny zawiesił głos - ... i po raz trzeci. Sprzedane! Marek Antoni de Dietrich, który w imieniu spółki wylicytował najwyższą kwotę, odetchnął z ulgą. Sekundę później przyjmował już gratulacje od przedstawicieli pokonanych w licytacji krakowskich KZN Cogifer Polska Kolejowych Zakładów Nawierzchniowych "Bieżanów" oraz czeskiej spółki DT Výhybkárna a strojírna, a.s. z Prostějova. - To była duża cena - westchnął. - Ale jesteśmy zadowoleni. Aukcja to bardzo trudna sytuacja dla kupującego, bo nie może negocjować. (...) W najbliższych miesiącach minister skarbu zamierza w podobny sposób sprzedać udziały (100-procentowe i mniejsze) w 68 innych małych i średnich firmach. - Kolejne aukcje odbędą się pewnie w czerwcu - mówi [v-ministerka Joanna] Schmid. Co to oznacza? Oznacza, że ONI już się nakradli, więc będą kraść tylko przy sprzedaży dużych przedsiębiorstw; małe i średnie nie są godne ICH uwagi. Chcę tu przypomnieć mało znaną wypowiedź p.Janusza Lewandowskiego ze spotkania w Krakowie w bodaj 1991 roku. Powiedział On mniej-więcej tak: „Nikt nie popiera prywatyzacji - więc musimy pozwolić ludziom kraść, by powstała klasa ludzi zainteresowanych prywatyzacją”! Ja tego zdania nie inkryminuję (to już mocno przedawnione...) - tylko pokazuję, jakimi metodami trzeba działać w (tfu!...) d***kracji. Bo Król nie miałby problemu - wystarczyłby jeden „człowiek zainteresowany prywatyzacją”, On sam; przekonawszy się, że Jego urzędnicy Go okradają - a przekonany, że prywaciarze produkują lepiej - czym prędzej posprzedawałby państwowe fabryki; oczywiście: z licytacji. Autor: ~Radosław No to pięknie kolejny efekt odkładania wszystkiego na ostatnią chwilę. Mieszkam w Szczecinie i mam nadzieję że nasza stocznia nie upadnie tylko będzie sprywatyzowana. Autor: ~michal_Prywatyzacja powinna być z LICYTACJI, a nie z przetargu ... kto da więcej ... jeżeli nie ma licytacji to jesteśmy oszukiwani na setki milionów zł ... a licytacji nie było nigdzie bo gdy w 1992 roku Korwin Mikke proponował licytację to Lewandowski mu powiedział, że „Tak się już nic nie sprzedaje” Jeżeli na przetargu stocznia pójdzie np. za 500 milionów zł - to co z tego ?? A kto z obywateli wie, ile tak naprawdę jest warta stocznia - czy jakikolwiek zakład idący na przetarg?? No właśnie NIKT, prócz koncernów stoczniowych i samych zainteresowanych; tak się nas robi w konia na miliardy od początków prywatyzacji. Autor: ~jos Szanowny miłośniku Korwin-Mikkego - nie kompromituj swojej ulubionej partii demonstrując wiedzę jej zwolenników. Negocjacje z ewentualnymi inwestorami miały na celu nie ustalenie ceny za te stocznie, tylko kwoty, jaką rząd DOPŁACI inwestorom za wzięcie tych stoczni. Problem powstał, bo Komisja Europejska nie godzi się na dalsze dopłaty - za dużo już stocznie dostały. Autor: ~lon Licytacja: kupuje i ludzi na bruk, a cały złom do Huty „Katowice”... Dobry ten Korwin-Mikke... Dwa zdania polemiki do dwóch ostatnich komentarzy: Do {~jos} : zarówno „złom”, jak i tereny w centrum Gdańska czy Szczecina przedstawiają miliardową wartość - więc można i należy je sprzedać. Ale nawet jeśli mowa o dopłatach, to też należy zrobić licytację (in minus): kto weźmie stocznię za mniejszą dopłatę! Do {~lon} : W Stoczni Gdańskiej za „komuny” pracowało ponad 6000 ludzi - w momencie tej dyskusji pracowało ok. tysiąca; dlaczego posłanie na bruk tego ostatniego tysiąca miałoby być większym problemem, niż wywalenie na bruk pięciu tysięcy??!!? JKM

Ordnung muss sein! Jak wiadomo, nasi Ojcowie-Założyciele to znaczy Aleksander Kwaśniewski, Tadeusz Mazowiecki, Waldemar Pawlak i Ryszard Bugaj, w 1997 roku wpisali do konstytucji, że Rzeczpospolita Polska jest "demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej". Trudno w jednym i stosunkowo krótkim zdaniu zmieścić więcej nonsensów i bełkotów, ale nie o to w tej chwili chodzi, by to "rozbierać z uwagą", niczym Wojski opowieść o królowej Dydonie przy okazji pojedynku Doweyki z Domeyką, tylko - że ten idiotyczny zapis mógł stać się przyczyną szalenie jurydycznej atmosfery, jaka ostatnio u nas zapanowała. Nawet dzieci, którym nauczyciele w szkołach mówią, że dwa i dwa równa się cztery, zamiast przyjmować to do aprobującej wiadomości, bezczelnie pytają pedagogów, czy mają na to świadków. Skoro atmosferą jurydyczną nasiąknęły nawet dzieci, to cóż dopiero mówić o politykach dorosłych, którzy z niejednego komina wygadywali? Przoduje oczywiście były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa, rozpaczliwie podciągając kalesony, żeby ukryć różne wstydliwe zakątki, ale co z tego, skoro, kiedy tylko podciągnie z przodu, to opadają mu z tyłu, a kiedy podciągnie z tyłu, to odsłania przody, a kiedy w rozpaczy wznosi ręce ku niebu, to już robi się ostateczna katastrofa  i cała legenda na nic. Najgorzej, że z tych nerwów już sam nie pamięta, co opowiadał poprzedniego dnia, więc kolejne wersje legendy mnożą się jak króliki, wywołując mimowolny efekt komiczny. Ale nic nie ma za darmo i za każdą, nawet tak niewinną rozrywkę trzeba płacić i oto prokuratura w Bydgoszczy otrzymała rozkaz wszczęcia śledztwa, czy autorzy książki o Lechu Wałęsie, doktorzy Gontarczyk i Cenckiewicz, nie ujawnili aby tajemnicy państwowej. Nie bardzo wiadomo, o jaką tajemnicę w tym przypadku chodzi - czy o to, że Lech Wałęsa był konfidentem Służby Bezpieczeństwa, czy o to, że potem przepoczwarzył się w płomiennego bojownika o wolność i demokrację oraz laureata Pokojowej Nagrody Nobla, czy o to, że jako prezydent wypożyczył sobie tajne dokumenty z gdańskiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa, czy o to, że zapomniał tych dokumentów zwrócić, czy wreszcie o to, że oficer UOP sporządził jednak notatkę, jakie dokumenty w teczce Lecha Wałęsy były, a jakich już nie ma. Akurat gdy piszę te słowa, w państwowej telewizji komentuje te tajemnice - nie wiadomo - bolesne czy chwalebne - generał Gromosław Czempiński, który - jak mówią złośliwi - "samego jeszcze znał Stalina", a jeśli nawet nie znał, to ostrogi i szlify szlifował za głębokiej komuny, kiedy to podobnież zwerbował samego doktora Andrzeja Olechowskiego do sławnego "wywiadu gospodarczego". Dr Olechowski też kandydował na prezydenta Rzeczypospolitej, obok Aleksandra Kwaśniewskiego, tajnego współpracownika o pseudonimie "Alek", z którym w swoim czasie rywalizował również Lech Wałęsa. Kiedy uświadomimy sobie, że każdy z tych kandydatów do prezydentury był mocno trzymany za krocze przez oficerów prowadzących, a już bez wątpienia - przez ich zwierzchników, to utwierdzamy się w przekonaniu, iż punkt ciężkości władzy w III Rzeczypospolitej niezmiennie spoczywa poza konstytucyjnymi organami państwa. Ale nie o to chodzi, bo istotne jest, że śledztwo wszczęte przez prokuraturę w Bydgoszczy pokazuje, w jaki sposób rządząca Polską razwiedka będzie zakładała obywatelom knebel, pozbawiając ich konstytucyjnych swobód w zakresie swobody badań naukowych. Konfidenci świeccy i duchowni zostaną osłonięci mgłą tajemnicy państwowej i to najlepszego gatunku, a każdy zuchwalec, który zechce się przez tę zasłonę przedrzeć, umrze podwójnie - ciałem i duszą. Nie jest to oczywiście sposób jedyny, bo oto onegdaj zostałem przesłuchany w charakterze świadka przez lubelską prokuraturę, która z donosu niejakiego pana Adamaszka, zatrudnionego w charakterze dziennikarza w lubelskiej edycji "Gazety Wyborczej", prowadzi postępowanie przeciwko Grzegorzowi Wysokowi, który wydaje biuletyn i prowadzi stronę internetową. Pan Adamaszek oskarżył go o antysemityzm i inne straszliwe zbrodnie. Prokuratura skorzystała z pomocy biegłego w osobie doktora habilitowanego Konrada Zielińskiego z UMCS, który najwyraźniej "powinność swej służby zrozumiał" i  uwypuklił wszystkie przewinienia Grzegorza Wysoka, jak tam potrafił. Może jeszcze za dużo nie wie, ale gorliwości mu nie brakuje, bo oto zaniepokoił się  ("niepokój budzi"), że Grzegorz Wysok jedyną analogię do rzezi Polaków na Kresach Wschodnich w roku 1943 znalazł w zagładzie Ormian. Pan doktor habilitowany Konrad Zieliński wysnuł z tego wniosek, że Grzegorz Wysok "zdaje się" w ten sposób "zaprzeczać istnieniu Holokaustu, jakkolwiek nie wyraża tego dosłownie". Co tu dużo mówić; czy doktor habilitowany Konrad Zieliński, który tak bystro potrafi spenetrować każdą myślozbrodnię, nie marnuje się aby na UMCS-ie? Jak tylko Rzeczpospolita Polska znowu zacznie w pełni urzeczywistniać zasady sprawiedliwości społecznej, powinien zostać profesorem belwederskim i to w pierwszej kolejności - "bo nie jest światło, by pod korcem stało, ani sól ziemi do przypraw kuchennych" - przypomina poeta. Jeśli więc komuś się wydawało,  że wymiarowi sprawiedliwości zabraknie ofiarnych współpracowników w dziele wykrywania, demaskowania i piętnowania myślozbrodni, to lubelski przypadek musi go i oświecić, i uspokoić. Ochotników nie zabraknie, tak samo, jak nie brakowało ich za czasów Chorążego Pokoju i jeszcze wcześniej - kiedy to surowa ręka zwalczała "tchórzliwe zamachy na niemieckie dzieło odbudowy". Najwyraźniej kolejna pieriedyszka powoli dobiega końca; pofikaliśmy sobie przez 20 lat - i wystarczy. Teraz nadchodzi Ordnung, który, jak wiadomo muss sein, jak to przy Anschlussie. Po co tubylczemu narodowi wolność słowa, kiedy powinno mu przecież wystarczyć do wierzenia kilka zbawiennych prawd, na straży których będą stali uczeni w rodzaju pana doktora habilitowanego Konrada Zielińskiego, o którym na pewno jeszcze niejedno usłyszymy. Bo że niezawisły wymiar sprawiedliwości musiał dostać stosowne rozkazy, to wydaje się pewne na podstawie mnożących się poszlak.
 Na tle tych przygotowań do stopniowego pozbawienia naszego narodu konstytucyjnych swobód, jak nie pod pretekstem "tajemnicy państwowej", to pod pretekstem zwalczania "antysemityzmu", "ksenofobii" czy "rasizmu" - chociaż z tym ostatnim, po genewskich paroksyzmach, na razie lepiej chyba nie przesadzać - no i oczywiście - homofobii, czyli wszelkich przejawów sprzeciwu wobec uroszczeń sodomitów, na przekomarzania między Platformą Obywatelską oraz Prawem i Sprawiedliwością w związku z rozpoczęciem konkursu o 54 wesołe posady w Parlamencie Europejskim można spokojnie wzruszyć ramionami, chociaż oczywiście ta część werdyktu niezawisłego sądu, która zakazuje PiS-owi poruszania  również w przyszłości  t e m a t ó w  zawartych w zakwestionowanym spocie telewizyjnym, jest kolejną poszlaką wskazującą, że niezawisłe sądy stosowne rozkazy chyba otrzymały. W tej sytuacji możemy z całkowitym spokojem oczekiwać na rezultat śledztwa, wszczętego przez Prokuraturę Krajową w sprawie finansowania kampanii wyborczej posła Janusza Palikota, któremu lubelscy studenci i emeryci wpłacali na fundusz wyborczy nawet po kilkanaście tysięcy złotych! Już tam iustitia wykaże ponad wszelką wątpliwość, że poseł Janusz Palikot ponad śnieg bielszym się stanie, jakby został skropiony hyzopem - bo jak oskarżać - to oskarżać, a jak oczyszczać - to oczyszczać. SM

25 kwietnia 2009 Rysować srebrem na bieli... Jeśli demokratyczni wyborcy chcieliby  naprawdę, żeby parlamentarzyści wzięli się wreszcie do roboty-  nie wybieraliby ich.. Jaki zorganizowany zgiełk organizowali wczoraj   w Sejmie..? Jakie dęte przemowy, jakie kontrolowane ataki, jakie parabole i słowne wywijasy… Oni naprawdę potrafią robić teatr.!. A przecież w teatrze naprawdę  wszystko dzieje się w sposób nierzeczywisty, konfabulowany, według wcześniej napisanego scenariusza.. Widać wyraźnie, że wybory tuż, tuż.. Znowu będzie kampania negatywna..  Żadne programy- to już przeszłość!.. I tak wszystkie były zakłamane do granic zupełnej niepoczytalności.. Sterty bzdur, obietnic, głupot, o których nikt nie myślał, tylko pisał i kolportował w dużych śmieciowych ilościach.. - Jak się nazywa bumerang, który nie wraca? - Patyk. A jak się nazywa ustrój, w którym kłamstwa ciągle wracają? - Demokracja! Będzie według sprawdzonej formuły: nienawidzisz Platformy Obywatelskiej - głosuj na Prawo i Sprawiedliwość… Nie lubisz Prawa i Sprawiedliwości- głosuj na Platformę Obywatelską. Masz wybór jak w ruskiej stołówce: możesz jeść- albo nie.. Zobaczycie państwo jaki propagandowy hałas będą robić do samego szczytowania, aż do dnia  „ święta demokracji”, czyli  siódmego czerwca.. Wzajemne umówione ataki spowodują zwiększoną frekwencję, tak jak przyjemne wzrokowo-  pokazy w cyrku.  Im więcej zasieją  chuligańskiego chamstwa, tym więcej będzie demokracji, czyli udziału ludu.. Przecież , jak mówił poseł Kurski z Prawa i Sprawiedliwości” głupi lud wszystko kupi”.. Chyba jakoś tak… Pan poseł Palikot znowu błysnął.. Udzielił wywiadu portalowi internetowemu wp.pl. Zwróćcie państwo uwagę…Na ogół  poseł Palikot nie wypowiada się na temat spraw ważnych, raczej weksluje  uwagę demokratycznej gawiedzi w stronę spraw mniej ważnych, sensacyjnych, zaspokajających  prymitywną ciekawość.. Jako specjalista od  wódki, stwierdził, że są różne style upijania się. Jego zdaniem - można upić się na Buddę (znikam) i na Chrystusa (umrę za wszystkich  z przepicia).. Po alkoholu Polacy stają się mężczyznami lub zbawicielami.- powiada poseł moralizator. Proszę zwrócić uwagę, że nie ma  stylu upicia się na Półksiężyc lub Gwiazdę Dawida.. Tylko Chrystusa i Buddę zamieszał do pijaństwa.. Już bluźnierstwo posłowi Palikotowi nie przeszkadza… Prokuratura umorzy! Wszystkie prokuratury umorzą posłowi Palikotowi, bo poseł Palikot jest wielka figura, figura międzynarodowa. Tato, a kto to jest transseksualista? - pyta mały wścibski synek.. A jak to we współczesnym i nowoczesnym małżeństwie… - Spytaj matkę, on będzie wiedział...(???). Mniej więcej za to utrącono prawie pewną miss Ameryki…nie znam nazwiska, nie widziałem, ale wiem… Na pytanie, czym jest dla niej małżeństwo, odpowiedziała , że to jest „ związek kobiety i mężczyzny”(!!!). I to wystarczyło! Żadną miss już nie zostanie, skoro nie wie co to jest małżeństwo nowoczesne… Poprawność polityczna osiąga coraz wyższe szczyty głupoty.. „Stwierdzono, że podejrzana jest chora, leży w łóżku, wobec czego pouczono ją, że ma pozostawać do dyspozycji organu dochodzeniowego”- napisano w jakimś piśmie prokuratorskim. A we Włoszech, po skończonym sezonie polowań były ofiary.. Sezon skończył się jakiś czas temu i trwał pięć miesięcy.. Wiecie państwo jaki był bilans polowań? 41 osób zginęło a 85 zostało rannych…(????). W  ciągu pięciu miesięcy…(???) Dobrze, że nie powybijali się go nogi.. Strzelają chyba na oślep… Zginęło 24 myśliwych i 17 osób, które nie uczestniczyły bezpośrednio w polowaniach.. Nie mam danych dotyczących zastrzelonej zwierzyny.. Dziwne, że tamtejsi socjaliści nie zakazują polowań w ogóle.. Może dlatego,  że u steru rządów jest odrobinę prawicy..  Premier  Berlusconi jednak jest facetem z jajami… Pamiętam , jak na jednej z konferencji prasowych poświęconej  Traktatowi Lizbońskiemu, siedząc za stołem prezydialnym siedział spokojnie i słuchał tych głupot wygłaszanych wokół tego prawnego monstrum. Nie dość, że denerwowały go te okrągłe gadki wokół traktatu, to jeszcze mucha brzęcząca nie dawała mu spokoju.. Jak na prawdziwego mężczyznę przystało, chwycił stek leżących na stole dokumentów  i nimi błyskawicznie zabił  latającego owada.. Dobrze, że nie było w tym czasie we Włoszech okresu ochronnego much, bo mógłby dostać jakiś wyrok.. Ale polującym okazał się dobrym! I nikt przy tym nie zginął… Był to fortunny zbieg okoliczności… I mucha, i pod ręką dokumenty dotyczące  Traktatu, nadające się jedynie do zabijania much. .Nie były w komplecie, bo  pełna ich całość, to z metr wysokości.. Tak jak z tym zbiegiem okoliczności podanym przez ucznia w jednej ze szkół:”- Mój tata ożenił się i moja mama wyszła za mąż dosłownie w tym samym czasie”(???). Natomiast   u  nas „ naukowcy” apelują do mieszkańców zachodniej Polski o szczególną ostrożność podczas przebywania w lasach.. Rozmnożyły się tam nad wyraz szopy pracze, które już atakują ptasie lęgi…Ten amerykański gatunek przybyły do nas z Niemiec jest nosicielem wirusa HIF, przepraszam pasożyta Baylisascaris procyonis, atakującego układ nerwowy ssaków. Okazuje się, że jeśli człowiek zje np. leśne jagody, przy których żerował szop pracz, może stracić wzrok, lub- w skrajnych przypadkach - umrzeć. Zagrożone są nawet tamtejsze zwierzęta domowe Ale jak tu sprawdzić- bo tego nie podają „ naukowcy”,  że przy zbieranych akurat jagodach., myszkował wcześniej szop pracz? Chyba, że to są „ naukowe” bajki, jakich wiele rzuca się w media ku odstraszeniu gawiedzi, na przykład od zbierania jagód.. „Naukowcy” jakimś dziwnym trafem nie widzą związku pomiędzy decyzją o ochronie tych  drapieżników,  a skutkami jakie ta ochrona przynosi… To tak jakby nie widzieć związku między stosunkiem płciowym, a rodzeniem dzieci… Co prawda po przejściu ludzkości na  produkcję dzieci z probówek stosunki męsko- damskie  przejdą do lamusa- i to będzie wielkie osiągnięcie lewicowej części ludzkości.. Wzrośnie jedynie produkcja probówek i problemy z ich utylizacją, tak jak z utylizacją śmieci, po odejściu od ich palenia.. Bo i pizza szkodzi środowisku naturalnemu, stwierdzili też „ naukowcy”.. Ściślej rzecz ujmując, kartonowe pudełka po niej, które podczas segregacji śmieci wyrzucamy do pojemników przeznaczonych na makulaturę. Resztki sera, ciasta i tłuszcz stanowią kłopot dla firm zajmujących się recyklingiem(????)…. Bo mogą niszczyć całe partie przetwarzanego materiału(!!!). Podczas przeróbki kartony trafiają do wielkich zbiorników, gdzie mieszane są z wodą. Pod jej wpływem tłuszcz odłącza się od papieru i wypływa na powierzchnię. A potem utrudnia powstawanie papki będącej końcowym efektem przetwarzania odzyskiwanego surowca i obniża jego wartość(???). Są dwa wyjścia z punktu widzenia „ myślenia” Lewicy: zakazać produkcji i sprzedaży pizzy, co na razie nie wchodzi w rachubę, ze względu na Włochy, ojczyznę pizzy, a po żniwach ostatnich polowań widać do czego są zdolni- albo zakazać na razie- na zasadzie eksperymentu, sprzedawania pizzy w kartonowych pudełkach.. A jeśli już to z podpisanym oświadczeniem, że kupujący zobowiązuje się do dokładnego wylizania  kartonowego pudełka po pizzy.. Z sera, tłuszczu i resztek ciasta.. No i można na każdym osiedlu umieścić dodatkowy pojemnik  na  kartonowe pudełka po pizzy.. I jeszcze jeden dodatkowo  na pizzę, która  nie smakowała kupującemu. No i przydałby się jeszcze jeden na resztki sera, tłuszczu i ciasta.. Większość tych pojemników już powoli rdzewiej i trzeba będzie wkrótce je wymieniać.. Znowu socjalni - eko-terroryści utopią kilka miliardów złotych w nowych pojemnikach.. BO segregacja śmieci! Kiedyś śmieci po prostu palono… Ale to już prehistoria.. Teraz cała ludzkość zajmie się segregacją śmieci! Ale czy starczy nam czasu na zjedzenie pizzy, ale nie na wynos, tylko na miejscu..? Ci przeklęci Włosi… nie mieli nic innego do roboty, tylko wymyślić pizzę i narobić lewicowym ekologom kłopotu… A co z makaronem???? Precz ze spaghetti! WJR

To kak tigra j***t' - i smieszno, i straszno... Ręce opadają, bo ONI produkują takie ilości kretynizmów, że 20 takich blogów by nie wystarczyło, by je opisać. Najpierw sprawa poważna. Ot np. kol. Stanisław Michalkiewicz wykrył, że p. prof. Magdalena Środowa powiedziała: „W sprawach istotnych dla demokracji, dotyczących jej fundamentów, nie każdy ma równy głos”. Czyli: Janusz Korwin-Mikke może sobie pogadać - i nawet być traktowany poważnie - w dyskusji nad kolorem mundurów Straży Pożarnej - natomiast w sprawach tak zasadniczych dla d***kracji, jak „śluby” homosiów, podatek dochodowy, równouprawnienie kobiet czy wreszcie sama kwestia, czy d***kracja to ustrój chory,  śmieszny czy tylko idiotyczny - to już poważnie Korwin-Mikkego traktować nie można, głosu mu nie należy udzielać, a najlepiej, jak mówi SM, „takiego wroga cywilizacji trzeba wziąć pod obcasy - a potem uciszyć na wieki, żeby nic już nie zakłócało nieubłaganego postępu”. Staje się to nieco niepokojące, gdy pamiętać o słowach Józefa W. Djugashviliego (ps. ”Stalin”): „W miarę postępów w budowie socjalizmu walka klasowa zaostrza się”. Ciekawe, do czego może to dojść - tym bardziej, że Stalin był, jak się okazało, śmiertelny - a rządząca (ongiś naszą...) cywilizacją Nowa Klasa i jej baza klasowa, czyli Ciemno Kumate Menelstwo są, jak się im wydaje, nieśmiertelne. Dla odmiany: weselej. Z „Gazety Wyborczej” (zdaje się, że nawet Adaś Michnik zaczął podejrzewać, że TO idzie już stanowczo za daleko...) dowiedzieliśmy się, dlaczego wojskowe kompanie honorowe nie biorą udziału w mszach wewnątrz kościołów? Bo często mdleją i ich bagnety ranią wiernych! „To nie dowcip tylko rzeczowa odpowiedź Ministerstwa Obrony Narodowej na poselską interpelację” - komentuje „GW”, wyjaśniając to umiejącym jeszcze czytać coś więcej, niż tytuły: "W styczniu grupa posłów PiS pod wodzą parlamentarzysty z Lubelszczyzny Sławomira Zawiślaka złożyła interpelację do szefa MON: "Od pewnego czasu (...) żołnierze kompanii honorowych nie mogą uczestniczyć w nabożeństwach wewnątrz świątyń. W tej sytuacji oddziały te zmuszone są tym samym w ogóle do odstąpienia od uczestnictwa w tych nabożeństwach lub do oczekiwania na ich zakończenie na zewnątrz kościołów" (…) posłowie zauważają, że księża kontaktujący się z jednostkami woskowymi słyszą zupełnie inne wytłumaczenie. Żołnierze mają zakaz wstępu do kościoła ze względów bezpieczeństwa. Rzekomo bagnety na ich broni mogą przypadkowo wyrządzić krzywdę uczestnikom nabożeństw. Taką wersję potwierdza gen.[Czesław] Piątas. "Podczas uroczystości o charakterze patriotyczno-religijnym faktycznie miały miejsce przypadki, w których ich uczestnicy ucierpieli z powodu omdleń i zasłabnięć żołnierzy, czego przyczyną było długotrwałe utrzymywanie przez nich postawy zasadniczej. W niektórych takich przypadkach, podczas upadku żołnierza, dochodziło do obrażeń spowodowanych uderzeniem bagnetem. Należy podkreślić, że żołnierze pododdziałów reprezentacyjnych są szczególnie narażeni na omdlenia i zasłabnięcia podczas udziału w uroczystościach, które odbywają się w pomieszczeniach zamkniętych." Oficjalnie wojskowi nie komentują sprawy, bo nie podważa się słów przełożonego. Ale jeden z oficerów 3. Brygady Zmechanizowanej w Lublinie mówi, że wyjaśnienie o "zabójczych bagnetach" nie mają sensu. - Myślę, że to regulaminowy wybieg - tłumaczy chcąc zachować anonimowość. - Każda gmina i każda parafia ma swoje uroczystości i chce na nich mieć orkiestrę, sztandar i salwę honorową. Dodaje, że co roku na Lubelszczyźnie jest wysyp rocznic bitew w I wojny światowej i wojny bolszewickiej. - Sami żołnierze nie chcą stać po dwie godziny w kościele, a my ich nie zmuszamy - mówi. Za to kompania jest np. na cmentarzach. Tam uroczystości trwają krócej". To zapewne jest prawdą - jednak samo to, że generał uważa takie motywy za normalne, świadczy o kompletnym zdziecinnieniu. Następcy żołnierzy biorących udział w trwających nieraz cały dzień bitwach: Lenino, Monte Cassino, Arnhem - i to następcy wybrani i specjalnie trenowani w staniu na baczność - mieliby mdleć po dwóch godzinach stania!!! To może zdjąć żołnierzy z warty honorowej przed Grobem Nieznanego Żołnierza - albo zaopatrzyć w karabiny z plastikowymi bagnetami? Ja rozumiem, że żołnierzom po prostu nie chce się stać po dwie godziny na tych mszach. Dla Pocztu Sztandarowego Koła Weteranów I Wojny Światowej z Pcimia Dolnego to wspaniała i wzruszająca uroczystość raz do roku - a dla nich nużąca, codzienna powtórka ze stania. Ale trzeba ruszyć głową - i zaleźć lepszą wymówkę. P. gen. Piątas powinien odpowiadać co najmniej służbowo za ośmieszanie wojska - a sam zostać wysłany np. do Sudanu. Tam jest gorąco i duszno - ale nie radziłbym mdleć, bo tamtejsi wojownicy atakują podstępnie z rozmaitych zasadzek, i to bez uprzedzania ani cucenia. JKM

Palikot żąda zbadania teczki J. Kaczyńskiego Poseł PO Janusz Palikot zaapelował do Instytutu Pamięci Narodowej, aby zbadał teczkę Jarosława Kaczyńskiego. Poinformował, że otrzymał kserokopie dokumentów na temat prezesa PiS, które - jego zdaniem - o ile są prawdziwe mogą być dla niego kompromitujące. W odpowiedzi rzecznik prasowy PiS Adam Bielan w wydanym oświadczeniu przypomniał, że w 2004 roku J. Kaczyński otrzymał z Instytutu Pamięci Narodowej status pokrzywdzonego. Przypomniał, że 2 czerwca 2006 roku na konferencji w Warszawie prezes PiS ujawnił i rozdał dziennikarzom teczkę z materiałami, jakie zbierała o nim Służba Bezpieczeństwa.- Dokumenty, do których odnosi się w swoich insynuacjach Janusz Palikot zostały sfałszowane. Wydarzenia w nich opisywane (zresztą w dwóch wykluczających się wersjach) nigdy nie miały miejsca - podkreślił Bielan. - Działania Janusza Palikota są kolejnym aktem niszczenia elementarnych standardów życia publicznego w Polsce. Bezpośrednią odpowiedzialność za to ponosi Donald Tusk przewodniczący Platformy Obywatelskiej - oświadczył Bielan. Podczas konferencji prasowej w Lublinie Palikot pokazał dziennikarzom koperty, w których - jak twierdzi - znajdują się kserokopie dokumentów z IPN zawierające informacje na temat J. Kaczyńskiego. Powiedział, że otrzymał je od anonimowych osób, które odpowiedziały na umieszczony na jego blogu apel o dostarczanie mu informacji na temat życia i działalności prezesa PiS. - To są materiały ubeckie, skserowane, podrzucone mi, być może są nieprawdziwe. Być może sfałszowali je sami ubecy. Ja tego nie rozstrzygam. Proszę o to, aby Instytut Pamięci Narodowej zajął się tą sprawą i wyjaśnił, co faktycznie znajduje się w teczkach Jarosława Kaczyńskiego - powiedział Palikot. Poseł nie ujawniał dziennikarzom treści dokumentów, bo - jak zaznaczył - na wielu kserokopiach widnieje zapis, że są poufne. Przytoczył z nich jedynie kilka informacji. Podał, że po zatrzymaniu 17 grudnia 1981 r. J. Kaczyński sugerował, iż zaszła pomyłka i że to być może jego brat Lech miał być zatrzymany; podczas rozmowy z funkcjonariuszami służb bezpieczeństwa miał też potwierdzić, że Ludwik Dorn jest Żydem. Ponadto - jak cytował Palikot - pytany o stosunek do kobiet J. Kaczyński odpowiedział, że go one nie interesują i że nie zależy mu na założeniu rodziny. Według Palikota J. Kaczyński nie był na tyle ważnym opozycjonistą, by zatrzymywać go 13 grudnia 1981 r., kiedy zatrzymywano tysiące osób w całym kraju. Jak dodał poseł, w zebranych materiałach są "dużo bardziej pikantne szczegóły". - Jeden czy dwa szczegóły znajdujące się w tych teczkach skończyłyby polityczny żywot Jarosława Kaczyńskiego w Polsce - zaznaczył. Palikot podkreślił, że jego celem nie jest lżenie ani napiętnowanie i poniżanie J. Kaczyńskiego, tylko "skompromitowanie metody, którą sam Jarosław Kaczyński przez lata stosował wobec swoich przeciwników" oraz metody zastosowanej przez dziennikarzy i pracowników IPN w stosunku do materiałów na temat Lecha Wałęsy. Zdaniem Palikota polega ona na opieraniu się o "pewne zapisy w ubeckich teczkach i czytaniu ich w pewnym własnym zamiarze interpretacyjnym".- Chcę pokazać, że taka metoda zastosowana do niewielkiej części fragmentów, które posiadam, dotyczących Jarosława Kaczyńskiego, daje podobne rezultaty jak to, co uzyskali wspomniani historycy w stosunku do Lecha Wałęsy - zaznaczył poseł. Jego zdaniem jest to dziwne, że w IPN tak dogłębnie i tyle osób badało biografię oraz dokumenty dotyczące Wałęsy, a nie ma takiego opracowania na temat braci Kaczyńskich. Według Palikota teczka J. Kaczyńskiego "jest bardzo licha, pokazuje jak marnym i lichym był opozycjonistą". Poseł powiedział, że z materiałów, które otrzymał, wyłania się obraz J. Kaczyńskiego jako człowieka "tchórzliwego, niepewnego siebie", który "poprzez ostre, agresywne poglądy i brak tolerancji dla innych, którzy ich nie akceptują, buduje sobie takie poczucie bezpieczeństwa". Szef klubu PiS Przemysław Gosiewski powiedział dziennikarzom w Sejmie, że nie będzie komentował działań Palikota. Dodał, że jedyną sprawą, jaką warto w tym kontekście poruszyć jest kwestia podejrzeń o  nieprawidłowości przy finansowaniu kampanii wyborczej Palikota w 2005 roku i zaapelował o wyjaśnienie tej sprawy. Także rzecznik Instytutu Pamięci Narodowej Andrzej Arseniuk powiedział, że nie komentuje sprawy. Jarosław Kaczyński upublicznił swoją teczkę w czerwcu 2006 r. Media szeroko opisywały wówczas jej zawartość. W teczce znajduje się m.in. rzekoma "lojalka" Jarosława Kaczyńskiego ze stanu wojennego, która głosiła, że "będzie przestrzegał przepisy stanu wojennego co oznacza, że nie będzie podejmował działalności przeciwko obowiązującemu porządkowi prawnemu w PRL". Prokuratura ustaliła, że "lojalkę" podrobiono w całości - co stało się "nie później" niż w czerwcu 1993 r. Śledztwo w sprawie sfałszowania dokumentu umorzono w 2008 r. z powodu przedawnienia karalności przestępstwa.

W teczce, upublicznionej w 2006 r., znajdowało się też inne oświadczenie J. Kaczyńskiego z 17 grudnia 1981 r., w którym odmawia on podpisania "lojalki". Stwierdza w nim ponadto "że nie istnieją podstawy prawne zobowiązujące obywateli PRL do składania tego rodzaju deklaracji". Warszawski sąd już w 1998 r. uznał, że Kaczyński nie podpisał "lojalki" i nie był współpracownikiem SB, bo notatki oficera SB są niewiarygodne. Sąd ustalił to w procesie karnym wytoczonym przez J. Kaczyńskiego tygodnikowi "Nie" za opublikowanie w 1993 r. sfałszowanej "lojalki". Marka Barańskiego z "Nie" skazano za to na karę grzywny. Jeszcze przed wyrokiem Barański przyznał, że "lojalka" była fałszywa, a on sam padł ofiarą "prowokacji UOP", za co przeprosił Kaczyńskiego. Sąd uznał wówczas także, że brak jest podstaw do "jednoznacznego stwierdzenia", iż "lojalkę" sfałszowano w UOP, co sugerował lider PiS. INTERIA.PL/PAP

SB a Jarosław Kaczyński. Przyczynek do biografii. Są dwa pomniki, mały i duży. Na cokole pierwszego wierni pretorianie ustawili postać Jarosława Kaczyńskiego, na drugim stoi od lat Lech Wałęsa. Pretorianom przeszkadza nierówny poziom pomników, chcą zrównać symboliczne znaczenie postaci. Podnoszą więc cokół Kaczyńskiemu i podkopują pomnik Wałęsy. Ale i to nie pomaga - postać Wałęsy nadal lśni dużo jaśniejszym blaskiem. Trzeba go oblać błotem - mówią pretorianie i czynią to z nieukrywaną satysfakcją. Już nie błyszczy, już jest taki sam jak NASZ. Albo nawet jest mniejszy, dużo mniejszy. Hurra. Tak mogłaby rozpoczynać się kolejna książka z serii „Wydawnictwa Stronnicze IPN”, gdyby magister Zyzak zapragnął kontynuować swoje dzieło. Ale magister Zyzak nie napisze książki o dwóch pomnikach, nie napisze też nic o Jarosławie Kaczyńskim, nie poświęci mu się z pasją gorliwego archiwisty. Nie pójdą tym tropem także Cenckiewicz z Gontarczykiem, nie dołoży wyników swojej kwerendy Jan Żaryn. Nikt nie tknie teczek Kaczyńskiego, ponieważ na ten rodzaj badań i prawdy historycznej w PiS nie wystawiono do tej pory zapotrzebowania. Pretorianie i wyznawcy Kaczyńskiego zrobili z Wałęsą to, co ja mógłbym dziś zrobić z ich przywódcą. Zdobyłem ubeckie papiery, które gromadzono na jego temat. Zdobyłem kopie dokumentów z teczki IPN - tej samej, do której każdego dnia mogą sięgnąć historycy z Instytutu, gdyby tylko pragnęli zająć się przeszłością szefa PiS tak namiętnie, jak zajmowali się przeszłością Wałęsy. Teczka to licha, trzeba przyznać, bo i Jarosław Kaczyński opozycjonistą był cieniutkim, choć nie przeszkadzało mu to twierdzić przed Stocznią, że to „my jesteśmy tam gdzie wtedy”… Gdzie wtedy był Jar? Takim właśnie mianem opisywano „figuranta Kaczyńskiego Jarosława” w dokumentach bezpieki. Jar był w Warszawie. Oddychał wolnością. Jeśli wierzyć tym dokumentom, a ja nie mam do nich zaufania, ponieważ stworzyli je przedstawiciele komunistycznej sotni, w dniach stanu wojennego Jar był wystraszonym i spolegliwym obywatelem. Czy to jest prawda? Nie mam pojęcia: to ubecka prawda. Dokładnie taka, jaką pokazał IPN pisząc o Wałęsie. Dla mnie ma ona kształt szamba, ale przecież niczym innym jak właśnie zawartością ubeckiego szamba zaatakowano Wałęsę. Pokażmy dwa fragmenty z dokumentów o Kaczyńskim… „Warszawa, dnia 18 grudnia 1981 r. Notatka z rozmowy z Jarosławem Kaczyńskim (dalej Jar) przeprowadzonej w ramach operacji KLON w dniu 17 grudnia z polecenia kierownictwa służbowego. Zgodnie z zatwierdzonym planem działań operacyjnych w stosunku do figuranta Jar, po rozmowie prowadzonej przez Wydz. IX Dep. III MSW, J. Kaczyński ponownie został zatrzymany przez grupę realizacyjną i doprowadzony do KSMO. Rozmówca był kompletnie zaskoczony i zdezorientowany. Uporczywie wyjaśniał, że był na rozmowie w MSW i został zwolniony, sugerował, że musiała nastąpić pomyłka, że zapewne chodzi nam o jego brata bliźniaka Lecha. (…) W sposób bardzo zdecydowany zażądałem, aby określił czy będzie przestrzegał przepisy stanu wojennego, w przeciwnym razie zostanie internowany, jednocześnie przedstawiłem wypełnioną już decyzję o internowaniu. Zażądałem podpisu na tej decyzji, że zapoznał się z nią. Wywarło to na nim bardzo silne wrażenie, zmienił ton, widać było, że usilnie kalkuluje swoją sytuację. Zaproponowałem kawę, zgodził się. Dalej w luźnej rozmowie, odpowiadając na pytania, opowiedział o swojej działalności politycznej, m.in. o działalności w Biurze Interwencyjnym KSS KOR, pracy w filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku, tworzeniu Klubów Służby Niepodległości, działalności w zespole redakcyjnym „Głosu”. Wypowiedzi te potwierdzały nasze dotychczasowe rozpoznanie operacyjne. Zgodnie z przyjętą taktyką nie pytałem o szczegóły, w tym o rolę poszczególnych osób. (…) Widząc jego załamanie kontynuowałem rozmowę na neutralne tematy. Jar stopniowo uspokajał się. Zaproponowałem, byśmy rozpoczęty dialog kontynuowali w przyszłości. Jar odmówił, tłumacząc, iż oznaczałoby to współpracę z nami. Powróciłem do wcześniejszych argumentów, iż nie chodzi o informacje o jego znajomych, ale dialog dwóch dorosłych ludzi, którym na sercu leży troska o dobro naszego kraju. zapewniłem, że nie będę żądać zobowiązania o współpracy. Po dalszej rozmowie Jar w końcu zgodził się na kontynuowanie rozmów na neutralnym gruncie. Przyznałem, iż jestem oficerem MSW, w KSMO występuję gościnnie, podałem numer telefonu i poprosiłem, aby przedstawił się imieniem i prosił Białostockiego. Umówiliśmy się na spotkanie 23 bm. Wnioski: 1. Rozmowa potwierdziła trafność koncepcji działań operacyjnych w stosunku do figuranta Jar. 2. Dokonano wstępnej fazy pozyskania. Dalsze rozmowy określą jego przydatność jako osobowego źródła informacji. 3. W przypadku braku kontaktu telefonicznego w dniu 23 bm., proponuję ponownie doprowadzić figuranta na rozmowę, zagrozić represjami i w zależności od zachowania podjąć decyzję, czy ma być internowany. 4. W celu zakonspirowania Jara jako ewentualnego tw, proponuję nie rejestrować w Biurze „C”, a spowodować prowadzenie rozpracowania w ramach kwestionariusza ewidencyjnego przez Wydz. II Dep. III. Koordynacja przedsięwzięć prowadzona byłaby na szczeblu kierownictwa departamentu. St. Inspektor Wydz. II Dep. III MSW ppłk M. Kijowski”

To jeden z dokumentów. Czytałem tę notatkę, a równolegle pamięć przynosiła mi słynną opowieść Kaczyńskiego o trzynastoletnich dziewczynkach, które bohatersko znosiły gehennę przesłuchań na Gestapo. One, w przeciwieństwie do Jarosława Kaczyńskiego, nie były częstowane kawą, nie umawiały się na spotkania, nie opowiadały „w luźnej rozmowie” o swojej działalności politycznej. Jeśli ich historia miała stanowić mocne, kontrastowe tło wobec więziennego życiorysu Stefana Niesiołowskiego, to czym staje się ona w zderzeniu z takim oto „kawowym” incydentem z życia Jara? Czy wierzyć w prawdziwość podawanych przez pułkownika Kijowskiego faktów? Nie wiem. Tak jak nie wiem, czy mam prawo wierzyć w dokumenty cytowane przeciwko Wałęsie. To jest ta sama metoda, to samo źródło, ten sam styl! Ja tylko cytuję dokument - na podobieństwo Zyzaka, Cenckiewicza, Gontarczyka i im podobnych. Nie robię nic, czego nie robiliby oni. Idźmy dalej. Fragment innej notatki tego samego pułkownika SB: „Wykorzystując sprzyjającą sytuację poruszyłem działalność grupy A. Macierewicza, tj. <prawdziwych Polaków> i obecności w niej osób narodowości żydowskiej tj. L. Dorna. Potwierdził, że L. Dorn jest Żydem, jednocześnie na moją złośliwą uwagę, że dziwne jest, iż Żydzi nie są chłopami czy robotnikami, odparł, iż są zdolniejsi od Polaków i dlatego plasują się w środowisku inteligenckim. Wywnioskowałem, że temat jest drażliwy i prawdopodobnie dotyczy go bezpośrednio. J. Kaczyński od początku rozmowy był przekonany, że będzie internowany. Wielokrotnie podkreślał, że siedzieć nie chce. (…) J. Kaczyński sprawiał wrażenie osoby mocno niepewnej. Bardzo często zasłaniał się przepisami prawnymi. Jego wygląd jest niedbały. Twierdził, że nie interesują go sprawy materialne, kobiety, np. nie zależy mu w przyszłości na założeniu rodziny. Ma flegmatyczne usposobienie, wygląd książkowego mola. Pozuje na myśliciela Solidarności. Mimo pewnej demonstracyjnej rezygnacji z życia, kariery, rodziny, stwierdzam, że jest osobą bardzo ambitną. Obruszał się, gdy mówiłem, że pozycja jego brata Lecha jest w Solidarności znacznie wyższa. (…)” Tyle wyciągam z notatek SB. Nie polemizuję z tezami portretu psychospołecznego Jara, sporządzonego ręką pułkownika bezpieki, ponieważ po pierwsze - w ogromnej części zgadzam się z nimi, a po drugie - nie wiem, czy oparte zostały o prawdziwe przesłanki. Ale znów muszę zapytać: czyż nie zasługujemy, by zbadała ten portret wnikliwa dłoń badacza z IPN? Czy nie powinniśmy, jak w sprawie biografii Lecha Wałęsy, poznać także szczegółów arcyciekawej historii życia Jarosława Kaczyńskiego - jednej z najważniejszych postaci ruchu solidarnościowego? Kluczowy polityk opozycji musi mieć wszak ciekawą biografię! Tak, ta drwina jest zamierzona. Nie mam żadnej przyjemności w grzebaniu w życiorysie Kaczyńskiego. To jest nudny życiorys nudnego faceta, który niewiele znaczył w tamtych latach. Nie interesuje mnie ten gość i jego poglądy spisane przez ubeków lub sfabrykowane przez ubeków. Jakie to ma dzisiaj znaczenie: sikał do chrzcielnicy, pił tanie wino, wskazywał kto jest Żydem, podpisał coś czy nie podpisał??? Nie rozumiem ludzi, którzy idąc tropem takich doniesień fabrykują nam opis historycznej rzeczywistości, prowadzeni przez dawnych siepaczy. Dziś, w 2009 roku właśnie przy użyciu siepaczy z UB i SB oraz tego co po nich pozostało realizują swoje dzisiejsze, już nie historyczne cele. Wszystkich oczekujących sensacji zawiodę: nie będę publikował innych zebranych przez bezpiekę faktów z życia intymnego Jarosława Kaczyńskiego, nie chcę wywalać na światło dzienne całej reszty dokumentów, szukać w nich smaczków (są) i pastwić się nad biografią Jara. Tak jak zapowiadałem: używając tej prowokacji zamierzałem jedynie wykazać nikczemność metody walki na życiorysy. Chcę pokazać, że tą bronią można zranić lub zabić niemal każdego. Ten, kto ma do teczek nieograniczony dostęp, może za pomocą wyrwanych z kontekstu cytatów, z użyciem dokumentów sporządzanych rękami ubeków kreować dowolne „życiorysy”. Niedawno zbudowano „drugie życie” Lechowi Wałęsie. Dzisiaj ja zbudowałem w ten sposób fragment biografii Jarosława Kaczyńskiego i wykorzystuję to w walce politycznej. Jutro tym samym narzędziem ktoś może zaatakować każdego z nas. Nie - Donalda Tuska, Lecha Wałęsę czy Lecha Kaczyńskiego, ale każdego z nas, którzy wtedy żyliśmy! Wystarczy, że pojawi się polityczna potrzeba. Jak się przed tym obronić? Kaczyński może mnie pozwać do sądu - i za dwa lub za pięć lat usłyszymy wyrok w tej sprawie. Kto wówczas będzie pamiętał, o czym tu dzisiaj napisałem? Kto zwróci utraconą cześć zaatakowanemu teczką? Adam Michnik dojrzał wreszcie do pomysłu Platformy Obywatelskiej: wrzućmy wszystkie ubeckie papiery do Internetu. Niech loguje się z imienia i nazwiska, i czyta je każdy kto chce, i niech każdy wyciąga swoje wnioski. Mam dokładnie takie samo zdanie, od lat. Zróbmy to. Wywalmy to szambo, choć jest w nim tak wiele niegodziwości, tak wiele dramatycznych scen, tak wielki ból. Ale zróbmy ten ruch, żeby już nigdy i nikt nie pławił się w radości manipulowania informacjami, które dano mu pod nadzór. Żeby żaden Zyzak i żaden Cenckiewicz z Gontarczykiem nie mieli wyłącznego patentu na opisywanie naszej historii. Pod zamówienie lub bez zamówienia, z nadgorliwości. PS. Oddajmy Kaczyńskiemu honor - w dokumentach SB wyraźnie jest napisane, że nie godzi się on podpisać lojalki, są nawet stosowne pisma w tej sprawie. Jednocześnie można znaleźć ślady informacji o „ustnej zgodzie” na przestrzeganie przepisów prawa stanu wojennego. To było już przedmiotem procesu, który Kaczyński wytoczył Markowi Barańskiemu z tygodnika „Nie” - znam ten wyrok, znam akta sprawy, wiem jak grano fałszywą lojalką lidera PiS. Ale to nie zmienia faktu, że sceny z jego życia w stanie wojennym, widziane oczami SB-ków, można dziś poukładać w dowolną mozaikę. I przyprawić Kaczyńskiemu gębę. Janusz Palikot

Nacjonalizm i masoneria Widmo krąży po Europie - widmo nacjonalizmu. Nacjonalizm - traktowany przez tych, co usiłują wybudować Unię Europejską, jako przyczynę wszelkiego (jeśli pominąć religię) zła - staje się coraz silniejszy. Jeszcze rok-dwa i wybuchnie.

Jest to widowisko szokujące dla prostego obserwatora - a banalnie proste dla każdego cybernetyka. Na każdą akcję występuje reakcja. Gdy latami tłumiono zdrowe odruchy narodowe, gdy karano człowieka za powiedzenie głośno, że jego naród jest lepszy niż inne - to teraz wystąpi reakcja. I, obawiam się, wystąpi w takiej formie, że III Rzesza to będzie małe piwo. Co ciekawe: skorumpowane elity łączą się, starając się stworzyć coś na kształt euro-arystokracji zgodnie pogardzającej Ciemnogrodem i zaściankowością - natomiast prości ludzie starają się odseparować, budują swoje „małe ojczyzny” (często: wokół stadionów piłkarskich…) - a czasem, przy szczególnych okazjach, łączą się w jeden patriotyczny chór. Im silniej euro-federaści namawiają do Braterstwa Ludów, do sypiania każdy z każdą i każdy z każdym - tym bardziej narasta ksenofobia i nieraz nienawiść do Obcych. Ta niechęć do Obcych nie bierze się znikąd. Człowiek, któremu na siłę każą kochać Żyda lub Cygana, Ukraińca lub Niemca - ten człowiek zaczyna już z góry nienawidzić tego Żyda, Cygana, Ukraińca lub Niemca - choćby go jeszcze na oczy nie widział! Jest na to prosty dowód. Jeszcze 20 lat temu nie kursowały po Polsce obrzydliwe (i rzadko śmieszne) dowcipy o „Żydach w Oświęcimiu”. W normalnych czasach nikt nie śmiałby się z tego, że kogoś zagazowano lub spalono w krematorium. Te dowcipy to tylko i wyłącznie reakcja na to, że zupełnie niewinne wypowiedzi o Żydach są piętnowane. Podam przykład szokujący. Słowo”żyd” w sensie wyznania pisze się małą literą - a w sensie narodu z dużej. Chyba 10 lat temu, jako laureat konkursu na „Mistrza Ortografii” zostałem zaproszony do ułożenia dyktanda na następny konkurs. Więc ułożyłem. Była w nim fraza „chrześcijanie, muzułmanie i żydzi”. Większość uczestników napisała „Żydzi” dużą literą. I oto, ku memu przerażeniu, jury - tak tępiące każdy błędnie postawiony średnik, orzekło: „No, to jest rzeczywiście błąd - ale w tym przypadku nie uznamy tego za błąd!” Jeśli po czymś takim nie macie Państwo ochoty opowiedzieć dla równowagi jakiegoś obrzydliwego dowcipu o Żydach - to jesteście dziwni… Ja odczułem… i opowiedziałem! W USA, w popularnym programie rozrywkowym, jakaś znana aktorka powiedziała: „Mój wuj to ma tak wielki nos jak Żydzi”. W studio natychmiast zapanowało milczenie - a przerażona aktorka krzyknęła: „O rany! Zrujnowałam sobie karierę?” - co znów spotkało się z poważnym, potakującym milczeniem… Każda reakcja wywołuje reakcje. Jeśli z Pisma Świętego usuwa się fragmenty o tym, że Żydzi są winni śmierci Chrystusa, jeśli usuwa się XVI-wieczne obrazy „bo zawierają akcenty anty-semickie” - to musi nastąpić reakcja. A ponieważ w Republice Weimarskiej aż takich ekscesów nie było (a reakcja wystąpiła) to reakcja, która wystąpi teraz, będzie znacznie straszniejsza. Na szczęście: Żydów jest znacznie mniej. Tyczy to nie tylko Żydów, oczywiście. Jeśli w USA blokuje się informację, ze morderca ma czarny kolor skóry (morderców wśród Murzynów jest parokrotnie więcej, niż wśród Białych - choć Negrzy stanowią raptem 11% ludności Stanów; ciekawe przy tym, że Czarni mordują prawie zawsze Czarnych - a Biali - Białych; świadczy to o panującym de facto w USA apartheidzie) - to narasta głęboko tłumiony rasizm. Jeśli w Polsce „nie wypada” powiedzieć, że Cyganie często kradną (a w dodatku zabrania się nazywać Cygana „Cyganem” wprowadzając obrzydliwe określenie „Rom” - więc ulica woła „Rombać Romów”) to ludzi szlag trafia. Przecież Cyganie zawsze jeździli po Polsce taborami, czasem ukradli parę kur - i przez 800 lat do tego przywykliśmy; traktowało się to dość pobłażliwie; to TERAZ zaczęły się niesnaski. Nacjonalizm rośnie we Francji i w Niemczech, na Węgrzech i w Polsce. Kiedy wreszcie masoneria zrozumie, że to ona wywołała wilka z lasu? JKM

W obronie kapitalizmu Wbrew wieszczom, obecny kryzys finansowy nie spowodował bankructwa gospodarki wolnorynkowej. Wolnorynkowy kapitalizm jest wytworem cywilizacji zachodu i będzie istniał tak długo, jak trwa zachodnia cywilizacja. Gdy w czasach finansowej zawieruchy rzucimy okiem na komentarze lewicowych publicystów pokroju Jacka Żakowskiego czy Sławomira Sierakowskiego, między wierszami można wyczytać tęsknotę za globalnym krachem, upadkiem budowanego od stuleci porządku i rewolucją, której będzie przewodził kolejny socjalistyczny “mesjasz”. Niestety niewiele wskazuje na to, że Lewiatan wywróci się do góry nogami. Obecny szef Fed Ben Bernanke ogłosił niedawno, że zakończenie recesji widać już hen, na horyzoncie. Gdy banki i koncerny samochodowe zdefraudują co do centa rządową pomoc, giełdy odbiją się od dna, inwestorzy ponownie rzucą się do kupowania przecenionych akcji, nieruchomości i surowców, a gdy będzie im mało ustawią się po kredyty. Znów fundusze i przedsiębiorstwach poinformują o rekordowych zyskach dla swoich udziałowców, a media triumfalnie ogłoszą, że kryzys minął, a przed nami kolejne lata kapitalistycznej prosperity. Kto wywołał kryzys? W powszechnym mniemaniu obecny kryzys jest konsekwencją nieokrzesanej polityki neoliberalnej i ludzkiej chciwości. Naturalnie można zgodzić się, że gdy chciwość zaślepia rozsądek, katastrofa jest murowana. Weźmy krach spółek technologicznych z przełomu tysiącleci, gdy spekulanci byli gotowi kupować adresy stron internetowych, spodziewając się trzycyfrowej stopy zwrotu z inwestycji w bardzo krótkim czasie. Podobne doświadczenia mają ci, którzy posłuchali rodzimych analityków, że kredyt hipoteczny to najtańszy pieniądz na rynku za który trzeba kupić jak najwięcej nieruchomości, bo ich ceny będą rosły w nieskończoność. Kto dał omamić się chciwości, dziś liże rany. Nie jest jednak prawdą, że za kłopotami finansowymi wielu czołowych ongiś banków i przedsiębiorstw finansowych, stoją mechanizmy wolnorynkowe, które pozbawione kontroli ze strony rządów, doprowadziły banki na skraj bankructwa, pozbawiając ludzi chleba powszedniego. W rzeczywistości jest odwrotnie. To właśnie brak wolnego rynku usług finansowych i nadmierne regulacje ze strony rządów, doprowadziły do istniejącego stanu rzeczy. Bezpośrednią przyczyną załamania się rynku ryzykownych pożyczek jest bowiem Community Reinvestment Act z 1977 r., zezwalający rezerwie federalnej na gwarantowanie bankowych pożyczek hipotecznych klientom o niskiej wiarygodności kredytowej. Innymi słowy zwyciężyła poprawność polityczna, która wystawiała banki na pokusę przyznawania ryzykownych pożyczek ubogim Czarnym, Latynosom, a nawet bezrobotnym, których bez państwowej gwarancji, odprawionoby z kwitkiem. Gdy państwo zobowiązuje się, że spłaci cudzy dług, rynek zaczyna zachowywać się nieracjonalnie. Kredyty dostają ci, którzy nigdy nie spłacą swoich zobowiązań. Ceny nieruchomości rosną na potęgę, domów ubywa, a chętnych jest coraz więcej. Banki pożyczają krocie, bo nie ponoszą ryzyka i mogą pochwalić się krótkoterminowymi osiągnięciami przed akcjonariuszami. Jednak nie należy zapominać, że już teraz, gdyby klienci zażądali w jednej chwili wymagalności posiadanych przez siebie instrumentów finansowych, mogłoby się okazać, że poszczególne narodowe systemy finansowe są niewypłacalne. Skąd realność tej groźby wyjaśniam w dalszej części tekstu.

Spekulacyjne szaleństwo Pokusa, aby zarobić jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie, a w dodatku nie mając ani grosza przy duszy, jest tak stara, jak wynalezienie pieniądza. Jednak prawdziwych kłopotów spekulacji nie należy szukać w samej idei wolnego rynku. Jak przekonuje katolicki ks. Robert Sirico z Instytutu im. Lorda Actona praca przedsiębiorcy na wolnym rynku jest szczególnym powołaniem, w którym posiadacz kapitału ryzykuje własnymi oszczędnościami, aby zaspokoić potrzeby swoich bliźnich. A przecież, jak przekonuje jeden z największych ekonomistów naszych czasów, urodzony we Lwowie Ludwig von Mises, kapitał nie jest bezpośrednim darem od Boga, lecz jest wynikiem konsekwentnego oszczędzania i ograniczania konsumpcji.

Gdy państwo rosło w siłę, wystąpiło przeciw tym naturalnym prawom, aby umożliwić bogacenie się swoim sprzymierzeńcom. Spekulacyjne szaleństwo na masową skalę było więc konsekwencją państwowego interwencjonizmu. W 1694 r. rząd Wilhelma Orańskiego postanowił zgromadzić fundusze na wojnę z Francją, organizując pierwszą loterię państwową pt. ?Przygoda za milion?. Wielu możnych i biedaków ogołocono wtedy z oszczędności. Potem było coraz gorzej. Jak czytamy w rewelacyjnej książce Edwarda Cancellora ?Historia spekulacji finansowych? pierwszą dużą aferą finansową był upadek Kompanii Mórz Południowych. Firma cieszyła się państwowym monopolem na handel z hiszpańskimi koloniami i emitowała własne akcje za dług rządowy. Aby jeszcze bardziej ograniczyć konkurencję ze strony innych firm, rząd brytyjski uchwalił nawet akt zakazujący zakładanie spółek bez zgody parlamentu. Kompania okazała się spekulacyjną bańką, a straty dotknęły dużą część angielskiej arystokracji. W XVIII w. kolejne kryzysy były także związane z interwencjonizmem ? koncesjonowaniem wydobycia kruszców, budowy kanałów czy kolei w zamian za udziały dla członków parlamentu. Większość z tych inicjatyw, pozbawiona ryzyka ? bo z państwowymi gwarancjami, zakończyła się spektakularnym bankructwem.

Hazard po Bretton Woods Jeden z amerykańskich biurokratów powiedział kiedyś, że budżet będzie wypłacalny, dopóki będzie rosło choć jedno drzewo, z którego będzie można wydrukować dolary. Przytaczana wypowiedź doskonale obrazuje funkcjonowanie współczesnych systemów finansowych. Po konferencji Bretton Woods w 1944 r. jedyną walutą wymienialną na złoto został dolar, stając się międzynarodowym środkiem płatniczym. Gdy jednak Francja zażądała wymiany swoich rezerw na kruszec, prezydent Nixon w 1971 r. wypowiedział ustalenia konferencji sprzed 27 lat i rządy od tej pory nie miały ograniczeń w drukowaniu pieniądza bez pokrycia.

Był to krok, na który biurokraci czekali od lat. ?Fannie Mae? ? znacjonalizowana instytucja kredytująca mieszkania dla każdego, była przecież jednym wielkim programem socjalnym z tym wyjątkiem, że gdy w Europie to państwo buduje mieszkania spółdzielcze, w USA robią to sami zainteresowani (co zapewne i tak jest znacznie tańsze!). Jeszcze większych środków wymagała piramida finansowa przy której przekręt Madoffa jest pestką. Chodzi naturalnie o system ubezpieczeń społecznych Stanów Zjednoczonych ? największy program socjalny świata. Warto przypomnieć historię pierwszej emerytki w historii USA. Pani Ida Fuller, która przeszła na emeryturę w listopadzie 1939 r. zapłaciła tylko 22 dolary podatków, ale ponieważ żyła ponad 100 lat (zmarła w lutym 1974 r.) otrzymała w sumie z ubezpieczenia społecznego 20,944 dolarów i 42 centy! Współcześnie jest więc tak, jak z piramidą Madoffa. Państwo obiecuje zyski na miarę Idy Fuller, ale tak naprawdę nikt nie może być dziś pewien, czy płacąc podatki otrzyma swoją emeryturę. Współczesny kryzys finansowy nie jest więc kryzysem wolnego rynku, notabene starszego od instytucji państwa, lecz pierwszym sygnałem, że w posadach chwieje się budowane od kilkudziesięciu lat socjalne państwo dobrobytu. Socjalne państwo dobrobytu upada natomiast nie dlatego, że jest bardzo liberalne w klasycznym rozumieniu tego słowa, ale ponieważ cały czas rozbudowuje swoje funkcje, stając się przez to coraz bardziej zbiurokratyzowane i coraz droższe w utrzymaniu. Skoro bieżących wydatków nie pokrywa już konfiskata legalnego majątku obywateli poprzez opodatkowanie, pozostaje ścinanie coraz większej ilości drzew?

Manifest kapitalistyczny Mainstreem'owe recepty na kryzys przypominają leczenie kaca klinem. Gospodarkę ma uzdrowić trucizna, która ją rujnuje: coraz więcej państwowych dotacji, coraz więcej pieniądza bez pokrycia, coraz więcej państwowej kontroli i interwencjonizmu. Nic dziwnego: sojusz polityków i wielkiej finansjery jest faktem. Skoro banki pożyczają pieniądze politykom, kupując rządowe obligacje, nic dziwnego, że w zamian politycy ratują banki w czasach kryzysu. Z faktu, iż obecny kryzys jest w dużej mierze wynikiem interwencji państwa w rynek kredytów hipotecznych, wynika, że świat może uniknąć kłopotów w przyszłości, wtedy i tylko wtedy, gdy wróci do pierwotnych ideałów wolnego rynku. Naturalnie powrót do standardu złota byłby doskonałą metodą ograniczania socjalnych zapędów współczesnych rządów. Kolejną kwestią musi być zaniechanie praktyk interwencjonistycznych, które wypaczają sens rynkowej wymiany. Czym jest bowiem zmuszenie podatników, także tych uczciwie regulujących swoje długi, do spłaty pożyczek tym, którzy od początku zakładali swoją upadłość, jeśli nie wykroczeniem przeciwko VII przekazaniu? W końcu, zgodnie z rynkową logiką, nie powinniśmy przeszkadzać źle zarządzanym przedsiębiorstwom wyciągnięcia wniosków z bardzo ważnej lekcji, jaką jest ogłoszenie bankructwa. Na miejsce nieefektywnych i źle zarządzanych firm, pojawią się nowe, lepsze, które będą nie tylko oferowały bardziej konkurencyjne produkty i usługi, po niższych cenach, ale także dadzą zatrudnienie tym, którzy znaleźli się okresowo bez pracy. Przykład AIG, gdzie prezesi wypłacili sobie premie za pieniądze otrzymane od państwa, pokazuje jasno, co dzieje się w rzeczywistości z tzw. pomocą publiczną. Konieczne jest także odebranie władzy bankom centralnym. Wybitny ekonomista Murray Rothbard uważał, że odwiecznym problemem każdego państwa było opodatkowanie poddanych w czasach pokoju. Jednak, gdy i tych pieniędzy było mało, w sukurs przyszedł dodruk pieniądza przez banki centralne. W ten sposób banki centralne stały się ?centralnymi fałszerzami pieniędzy?, ponieważ wypuszczały niezliczoną ilość banknotów, obniżających wartość tych, które już znajdowały się w obiegu. Monopolistyczne rządy kreowały inflację, zniekształcały rachunek ekonomiczny i wypaczały charakter gospodarki rynkowej. Tymczasem wolny rynek posiada moralną przewagę nad socjalnym państwem dobrobytu, którego fundamentem funkcjonowania jest dług publiczny. Tworzony przez ekonomistów z Heritage Foundation od kilkunastu lat indeks wolności gospodarczej wykazuje jasno, że dobrobyt jednostek i rodzin w społeczeństwach kapitalistycznych typu Stany Zjednoczone, Wielka Brytania czy Nowa Zelandia jest kilkukrotnie wyższy niż w gospodarkach zniewolonych przez socjalistyczną biurokrację. Kto po dziś dzień upiera się przy przewadze gospodarki centralnie planowanej powinien odwiedzić Wenezuelę, Zimbabwe czy Białoruś, gdzie w niektórych państwowych zakładach robotnicy dostają pensję w workach cebuli. Co zrobić, aby kryzys finansowy się nie powtórzył? Może warto przypomnieć wezwanie do Amerykanów, które w latach 90. wygłosił Murray Rothbard. ?Żeby uratować naszą gospodarkę i zapobiec horrorowi lawinowej inflacji, my naród, musimy pozbawić rząd władzy nad podażą pieniądza. Pieniądze są zbyt ważne, by pozostawiać je w rękach bankierów, prominentnych ekonomistów i finansjery. Dla osiągnięcia tego celu konieczne jest przywrócenie ich charakteru rynkowego, wraz z funkcjami jakie pełną w strukturze prawa własności prywatnej i gospodarce rynkowej? Tomasz Teluk

Wałęsa naprawdę działał w symbiozie z komuną „- Może niezręcznie kogoś wsypałem, ale nie byłem agentem” - ta nieoczekiwana deklaracja samego Lecha Wałęsy z końca ubiegłego tygodnia, spowodowała zmianę optyki, wśród osób broniących w dyskursie publicznym byłego prezydenta. We wczorajszym wywiadzie zamieszczonym na łamach „Rzeczpospolitej”, pod jakże wymownym tytułem „Wałęsa naprawdę wykiwał komunę” Ja Wałęsę znam doskonale. Do napisania biografii tej postaci potrzebny byłby Szekspir, a nie Cenckiewicz, Gontarczyk i Zyzak - mówi Arkadiusz Rybicki, gdański polityk PO w rozmowie z "Rz".

Nie ma pan żadnych wątpliwości co do postawy Lecha Wałęsy w latach 70.? Ja Wałęsę znam doskonale. Do napisania biografii tej postaci potrzebny byłby Szekspir, a nie Cenckiewicz, Gontarczyk i Zyzak. Ta biografia jest bowiem kwintesencją biografii wielu ludzi, którzy żyli w PRL. Historia biednego człowieka z biednej wsi i z biednej rodziny. Pewnie sporo z tego, co napisał Zyzak o młodym Wałęsie, jest prawdą. Problem polega na tym, że zdaniem Zyzaka ta przeszłość Wałęsy ma go obciążać. Dla mnie jest zaś dowodem jego wielkości. Bo przecież Wałęsa mógł zostać drobnym pijaczkiem. Skończyć jak wielu ludzi jego pokolenia - rozpić się czy uciec za granicę. Tymczasem on cały czas kroczył do przodu. Czasem zdarzały mu się dwa kroki w bok, ale zaraz robił kolejne dziesięć naprzód, aż wreszcie dotarł na sam szczyt historii.

Nie wierzy pan w tą historię z nieślubnym dzieckiem? Przecież zna pan Wałęsę doskonale. To prawda, znam. No cóż, muszę przyznać, że słyszałem o tym dziecku wielokrotnie. Zresztą, nawet gdyby tak było w rzeczywistości, to co z tego?

A czy gdyby pan pisał biografię Wałęsy i wpadł na trop tej sprawy, to by pan ją przemilczał? Zastosował autocenzurę, żeby nie kalać wizerunku bohatera narodowego? Nie, napisałbym o tym. Ale wcześniej bym to bardzo dokładnie zweryfikował we wszelkich możliwych urzędach. Oparł się na dokumentach, a nie na anonimowych relacjach. Takich rzeczy się nie pisze, gdy nie dysponuje się żelaznymi dowodami.

Czy dobrze się stało, że obie prace się ukazały? Stało się źle. I nie mówię tu nawet o urażonej czci Wałęsy, ale o IPN. Kurtyka popełnił poważny błąd. Pakując IPN w tę polityczną aferę, poważnie zaszkodził tej wielkiej i potrzebnej instytucji, która robi mnóstwo dobrej roboty. Instytut już za to zapłacił.

W jaki sposób? Stracił kilkadziesiąt milionów złotych, które miał dostać w ramach budżetu na 2009 rok. Zamiast 50 milionów, o które postulował, dostał zaledwie siedem. Stało się tak właśnie z powodu ataków na Wałęsę. Parlament uznał - sam byłem jednym z wnioskodawców - że w tej sytuacji pieniądze na „pamięć narodową” powinny trafić do innej instytucji. Do Europejskiego Centrum Solidarności, które, jak mamy nadzieję, będzie pokazywać polską drogę do wolności w sposób pozytywny.

Arkadiusz „Aram” Rybicki, poseł oraz przewodniczący PO w Gdańsku, mówi m.in.: „ - To człowiek, który wykiwał komunę. Kroki w bok, o których mówiłem, wszelkie jego błędy, są całkowicie marginalne i drugorzędne”. Jednocześnie Arkadiusz Rybicki gloryfikuję przywódcę „Solidarności”, wypowiadając się kilkakrotnie, niejako w imieniu całej gdańskiej opozycji. Jak choćby w tym fragmencie: „- A jednocześnie nocą przychodzimy my (do Lecha Wałęsy - przypis autora), ludzie gdańskiej opozycji, i w tym samym mieszkaniu odbywamy narady”. Wystawiając zarazem nie najlepsze świadectwo nie tylko gdańskiej opozycji, ale i wszystkim uczciwym ludziom żyjącym w PRL, stwierdza bowiem m.in.: „- Takie czy inne gratyfikacje z powodu współpracy z systemem komunistycznym mieli wszyscy obywatele PRL. Przecież żyliśmy w tamtym kraju”. Określając zasady, na jakich powinno pisać się dzisiaj o Wałęsie, autor zgadza się, że wcale nie trzeba pisać tylko w sposób hagiograficzny. Dodając jednocześnie: „- Trzeba tylko sięgnąć do rozmaitych źródeł, które ukażą całą jego osobowość. A nie tylko babrać się w ubeckich papierach. Warto porozmawiać z ludźmi, którzy znali Wałęsę”. Zachęcony ostatnim stwierdzeniem posła Rybickiego, jako że mam własne doświadczenia z Lechem Wałęsą, a w tzw. opozycji (nie lubię tego określenia gdyż opozycja to działalność w systemie demokratycznym, a nie totalitarnym) działałem dość intensywnie, zwłaszcza w drugiej połowie lat 80-tych i to także w Trójmieście. Wcale nie posiłkując się „ubeckimi papierami”, a jedynie prasą podziemną wydawaną wtedy, przez niezależne i działające w konspiracji organizacje młodzieżowe, pragnąłbym także odnieść się do przedmiotu omawianego w wywiadzie z Arkadiuszem Rybickim.

Lech Wałęsa: na Waszą miarę to kariera „- (...) Mamy filmy, mamy zdjęcia i jeśli nawet ukryliby się, znajdziemy ich i naród ich powiesi (...)”- mówił Lech Wałęsa na konferencji prasowej w dniu 4 maja 1989 roku. Słowa te nie odnosiły się jednak do komunistów, ale do organizatorów i uczestników niezależnych manifestacji niepodległościowych przeprowadzanych wtedy w Trójmieście. Przywódca „Solidarności” wzbudzał 20 lat temu, o wiele więcej kontrowersji niż obecnie. Niestety, wtedy jeszcze nie było pluralizmu w oficjalnych mediach. Dopiero dzisiaj, coraz bardziej śmiało, blokowana wtedy dyskusja, odżywa w wymiarze historycznym. Fenomen Lecha Wałęsy jest ściśle związany z utożsamianiem Jego osoby z ideą Sierpnia 1980 roku, z karnawałem solidarności, wreszcie z 10 milionowym ruchem związkowym, który tak naprawdę wyrażał emancypację narodu wobec władzy komunistycznej. Dla świadków tamtych wydarzeń, Wałęsa był i bardzo często pozostaje ikoną tamtych wydarzeń. Wprowadzenie stanu wojennego, internowania, walka ze zbrodniczym systemem nie sprzyjały refleksji nad postawą i dorobkiem Lecha Wałęsy. Był niekwestionowanym przywódcą. Nie chcieliśmy dostrzec żadnej Jego skazy, aby nie zaprzeczać samemu sobie, wartościom i ideałom, o jakie wtedy walczyliśmy. Nieświadomie, uczestniczyliśmy w kreowaniu mitu. Jednocześnie, w drugiej połowie lat 80-tych, mieliśmy do czynienia ze zmęczeniem materiału. Zaczęło ubywać starych doświadczonych działaczy opozycji. Coraz częściej emigrowali oni z kraju, niektórych komuniści wręcz wyrzucali szykanami i brakiem perspektyw. Inni wypalali się i zadawalali tzw. małą stabilizacją. Jeszcze inni zrażali się, będąc coraz częściej świadkami różnych dziwnych powiązań, rozliczeń, koncepcji na dogadanie się „komuną”. Coraz powszechniejsza była opinia, że trzeba przecież „jakoś żyć dalej”. I właśnie wtedy do głosu coraz częściej, zaczynał dochodzić głos młodego pokolenia.

Młodzież Walcząca a Lech Wałęsa Obok Niezależnego Zrzeszenia Studentów, powstałego jeszcze podczas karnawału solidarności, jak grzyby po deszczu wyrastały kolejne organizacje młodzieżowe. Najbardziej znane to przede wszystkim Ruch Wolność i Pokój, Ruch Społeczeństwa Alternatywnego (Trójmiasto) i przede wszystkim Federacja Młodzieży Walczącej. FMW działała przede wszystkim na terenie szkół średnich, ale coraz częściej dołączali do niej również studenci i młodzi robotnicy. Z czasem, to właśnie młodzież wzięła na siebie organizację demonstracji i stała się siłą napędową opozycji. To młode pokolenie, a nie „starzy, coraz bardziej wypaleni działacze”, zorganizowali strajki 1988 roku w stoczni, Uniwersytecie Gdańskim i protesty poparcia w szkołach. Dwadzieścia lat temu młodzi stoczniowcy, studenci i uczniowie, podjęli walkę z reżimem komunistycznym. Ich działania wymykały się wówczas nie tylko spod kontroli komunistycznych władz, ale i podziemnej „Solidarności”. Działałem aktywnie w tamtych latach w FMW. I doskonale pamiętam, że zupełnie naszą działalnością, nie interesował się Lech Wałęsa. Wielokrotnie odmawiał udzielenia wywiadu dla naszych pism, zazwyczaj butnie kwitując propozycje, że nie ma czasu dla młodzieży. Do jedynego zresztą, oficjalnego z nim spotkania doszło dopiero na przełomie 1988/1989 i to z Jego inicjatywy. Okazało się bowiem, że to, z czego dotychczas tak skwapliwie korzystał także sam Wałęsa, a mianowicie z efektu ulicznych solidarnościowych manifestacji, relacjonowanych następnie przez Radio Wolna Europa, stało się nagle niepotrzebne, wręcz szkodliwe... Spotkanie, w którym uczestniczyli przedstawiciele kilkunastu niezależnych organizacji i środowisk młodzieżowych, odbyło się w salce, na plebani Kościoła Św. Brygidy, na kilka miesięcy przed wyborami z 4 czerwca 1989 r. Wałęsa miał nas przekonać, aby już nie "dymić". Byliśmy wtedy młodzi, pełni zapału, ale także bezkompromisowi i bardzo ideowi. Oczekiwaliśmy więc racjonalnych i mocnych argumentów od Wałęsy. Tymczasem to, co miał nam do zakomunikowania przywódca „Solidarności”, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Wałęsa spóźnił się i krotko nam zakomunikował, że jak będziemy dalej "dymić”, to nie będzie środków na działalność, - „bo kasa przychodzi na adres Lech Wałęsa”. Pokazał nam przy tym "figę" i wyszedł, stwierdzając, że brak mu czasu na dalszą dyskusję. Było to bardzo deprymujące, bo my przecież prawie żadnego wsparcia nie otrzymywaliśmy, wszystko co robiliśmy, robiliśmy z pobudek ideowych. Sami organizując środki na papier, druk, farby itp. Jeżeli można było wtedy mówić o jakimś wsparciu, to tylko w kontekście pomocy w uzyskaniu dostępu do profesjonalnego sprzętu poligraficznego (offset). A i tak, większość naszych wydawnictw ukazywała się na własnoręcznie konstruowanych „sitach” i paście komfort lub cudem zdobytych powielaczach białkowych. Zrozumieliśmy, że ten człowiek w ogóle nie miał świadomości, że tak to może się odbywać. On pewnie zakładał, że każdemu opozycjoniście trzeba było płacić. Dla niego pewnie działalność bez kasy, w ogóle nie wchodziła w rachubę. Dotknęła nas zatem brutalna rzeczywistość i większość z nas straciła właśnie wtedy, jakiekolwiek złudzenia, co do Wałęsy. Wychodziliśmy, ze spotkania z przeświadczeniem, że teraz dopiero zaczniemy „Dymić”. O ironio, jedna z nowopowstałych wtedy organizacji, m.in. z inicjatywy Zbyszka Stefańskiego (członka Komitetu Strajkowego w maju 1988 w Stoczni Gdańskiej) przyjęła po prostu nazwę „DYM”. Utarczki słowne pod kościołem św. Brygidy Tymczasem dojrzewało pokolenie, które nie przyjmowało do wiadomości, że z czerwonymi można uprawiać jakikolwiek dialog. „Dość paktów z czerwonymi” to było hasło noszone na gdyńskim transparencie FMW. Nie akceptowaliśmy idei okrągłego stołu oraz porozumienia z komunistami. Byliśmy wtedy wierni rządowi polskiemu na uchodźstwie i wspólnie z SW oraz Polską Partią Niepodległościową zorganizowaliśmy w Trójmieście bojkot koncesjonowanych wyborów. Bardzo wymownym akordem było zajęcie w styczniu 1990 r. budynku KW PZPR w Gdańsku, w wyniku którego ujawniliśmy fakt niszczenia partyjnych archiwów. Po kilkugodzinnej okupacji budynku, zostaliśmy jednak rozpędzeni na polecenie rządu Mazowieckiego przez jednostki MO i antyterrorystów.

W tydzień później, do naszych adwersarzy dołączył także Lech Wałęsa, który zarzucał nam działanie na szkodę kraju. Po mszy, w kościele św. Brygidy (4 lutego 1990 roku), na dziedzińcu przed budynkiem parafialnym przemawiając do kilkuset osób, Wałęsa m.in. tłumaczył a jednocześnie groził ówczesnej młodzieży, że obecny rząd będzie używał siły wobec każdej radykalnej akcji. W relacji zamieszczonej na łamach „Antymantyki”, pisma regionalnego FMW czytamy także: „(...) Następnie zadawano mu pytania. Już pierwszemu z młodych ludzi zadającemu kłopotliwe pytanie L. Wałęsa zarzucił, że jest agentem SB. Na dalsze kłopotliwe pytania odpowiadał podobnie. Zarzucał pytającym, że mają „żółte papiery”, że biorą od niego pieniądze, z których rzekomo nie rozliczają się. W odpowiedzi grupa młodzieży zaczęła skandować hasła: „Przepraszamy, że żyjemy”, „Solidarność bez Wałęsy” i „Czauczesku”. Rozległy się również gwizdy. Zapytano ks. H. Jankowskiego, kim są wspomniani przez niego w kazaniu rzekomi prowodyrzy takich akcji jak zajęcie budynku KW PZPR. Ks. H. Jankowski zarzucił brak kultury politycznej, lecz na postawione pytanie nie odpowiedział. Oto jedna z wypowiedzi osób zebranych na placu: - Zarzucił ksiądz młodzieży brak kultury politycznej, a przecież to Lech Wałęsa dał zły przykład zarzucając już pierwszemu z pytających, że jest ubekiem. To właśnie świadczy o złej kulturze politycznej panie Wałęsa. Zarzuca pan młodzieży, że jest radykalna i przeszkadza w pracy pańskiego sztabu. Ale wcześniej, gdy nie był Pan jeszcze w tym sztabie, to zależało panu na tym by młodzież była radykalna. Teraz, gdy na jej plecach wszedł pan do tego sztabu, gdy dogaduje się pan z komunistami, gdy pańskimi doradcami są byli komuniści i emigranci z komunizmu, to chciałby pan młodzież uspokoić, aby w układach z komunistami panu nie przeszkadzała. Niedawno, ogłosił pan oświadczenie atakujące były rząd M. Rakowskiego. A niech pan sobie przypomni swoją wcześniejsza wypowiedź w „Rudym Kocie” (znany lokal w Gdańsku - przyp. autora), gdzie powiedział pan - nie ma takiej siły w Polsce, która mogłaby lepiej pokierować krajem niż ówczesne władze, i że tylko fanatycy i demagodzy mogą mówić inaczej (wypowiedź nawiązuje bodajże do spotkania L. Wałęsy z ZSMP - przyp. autora). Premierem był wówczas M. Rakowski. Niech pan się zdecyduje panie Wałęsa, za kim pan jest: za Rakowskim, czy przeciw Rakowskiemu? Zdenerwowany L. Wałęsa odpowiedział: - Na pewno nie za Tobą. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Cytowaną relację kończył komentarz redakcyjny: kiedy L. Wałęsa był w opozycji M. Rakowski zarzucał mu, że nie ma programu, że jego działalność jest destrukcyjna itd. Czy nie widzi on dzisiaj tego, że używa on wobec nas tych samych zarzutów, jakich Rakowski używał przeciw niemu? (za: Relacja: „W tydzień po zajęciu KW PZPR”, „Antymantyka” str. 3, pismo FMW Region Pomorze Wschodnie, Gdynia nr 29 z 25 lutego 1990). Do podobnych w swojej wymowie utarczek słownych Lecha Wałęsy z młodzieżą dochodziło pod kościołem św. Brygidy, w tamtym przełomowym okresie 1988/1990 bardzo często. Młodzież ochrzciła go wtedy przezwiskiem „ponton” zarzucając, że: „na pontonie nawet komuna nie utonie”, oskarżała o zaprzepaszczenie ideałów „Solidarności” i dogadywanie się kosztem społeczeństwa z komunistami. W odpowiedzi Wałęsa jako strażnik nowego porządku oznajmił, że jeśli młodzież nadal będzie zachowywać się nieodpowiedzialnie, to: „sam stanie z pasem i będzie lał w dupę”. W odpowiedzi na murach pojawiło się nowe hasło: „Mazowiecki musi odejść”, a na uroczystościach z okazji X-lecia „Solidarności” ulotka sygnowana przez FMW pt. „Kto dzisiaj obłudnie świętuje?”.

Epilog Najważniejszymi z powodów, dla których powołaliśmy, we wrześniu 2007 roku, Stowarzyszenie Federacji Młodzieży Walczącej jest udokumentowanie historii naszej organizacji i pomoc rodzinom naszych zmarłych przyjaciół z FMW. Podczas zebrania założycielskiego, Sławomir Cenckiewicz, znany historyk i dawny działacz FMW, zaprezentował nieznany wcześniej film, nagrany podczas spotkania Lecha Wałęsy z przedstawicielami związkowymi a jednocześnie funkcjonariuszami MO. Trudno nam było uwierzyć w to, co wtedy zobaczyliśmy. Otóż Lech Wałęsa przekonywał zebranych, aby nie mieli żadnych zahamowań, w używaniu siły, w celu przywracania porządku publicznego, zwłaszcza w stosunku do grup radykalnej młodzieży. W innym tekście, Sławomira Cenckiewicza czytamy: Klimat przełomu lat 1989/1990 oddają też w jakiś sposób dokumenty odnalezione w Instytucie Pamięci Narodowej. Zwłaszcza jeden, z którego wynika, że jeszcze w końcu maja 1990 r. już nie Służba Bezpieczeństwa, a Urząd Ochrony Państwa rozpracowywał trójmiejską FMW. „Prowadzone przez nią akcje mają coraz mniejszy rezonans społeczny. Działalność FMW ulegnie prawdopodobnie całkowitemu zanikowi” - napisał kończący sprawę operacyjnego rozpracowania kryptonim „Federacja” funkcjonariusz UOP ppłk Andrzej Kuziała z WUSW w Gdańsku. Zaledwie kilka miesięcy później powstaje utwór w wykonaniu barda solidarności Jacka Kaczmarskiego pt. "Kariera Nikodema Dyzmy”. Mówiąc zatem słowami poety: „Na Waszą miarę to kariera”. Mariusz A. Roman

Jaką Wałęsa prowadził grę? Mówiąc o Wałęsie z początku lat 1970, poseł Rybicki wspomina: „- Był złamanym, zastraszonym człowiekiem. Człowiekiem, który prowadził grę z komuną. Grę, którą wygrał”. Tyle tylko, że obraz Lecha Wałęsy z tamtych lat zaczerpnięty choćby tylko z jego własnej autobiografii pt. „Droga Nadziei” rysuje się zgoła inaczej. Zwłaszcza opis wydarzeń z grudnia 1970 roku, któremu poświęcony został jeden rozdział tej książki, daje dużo do myślenia. Zwróciła uwagę na ten przyczynek, w swojej recenzji tej autobiografii p. Wiesława Kwiatkowska, znana badaczka wydarzeń z grudnia 1970 na Wybrzeżu, a w latach 1980-1981 członek sekcji historycznej przy Zarządzie Regionu „Solidarności” w Gdańsku. Czytamy w jej końcowym podsumowaniu m.in.: „(...) Wyobraźmy sobie, że robotnik ubrany w kufajkę i stoczniowy kask (we wtorek, około południa, mąż przyszedł na chwilę do domu (...) Był w kasku, roboczym drelichu i kufajce - mówi D. Wałęsowa) znalazł się razem z wycofującym się oddziałem funkcjonariuszy w budynku komendy. Załóżmy, że zamiast od razu go skopać, zamykają w celi, bo nie mają czasu na błahostki - to można byłoby zrozumieć. Jak jednak wytłumaczyć, że nie tylko go nie izolują, ale: Odpowiadają na pytanie: „kto tu dowodzi”; Prowadzą do gabinetu dowodzenia; Podają tubę, żeby przemówił do zgromadzonego tłumu (nie wiedzą przecież, co powie, może to jakiś desperat, który zamierza dać hasło do ataku?);

Ulegają argumentacji anonimowego stoczniowca (polegającej na: „(...) przyszliśmy po naszych. Jeśli zostaną zwolnieni, zakończy się spokojnie, bo my nie chcemy walki”) i upoważniają go do oświadczenia przez tubę, że „milicja zgadza się wypuścić naszych i nie będzie z nimi walczyć”. Gdyby nie to, że są świadkowie, którzy Wałęsę w oknie KM MO widzieli, sądziłabym, że sobie to wszystko wymyślił. Tylko, po co? Aby udowodnić, że niemal od urodzenia był „non violans”? Być może, ale uwierzy w to chyba tylko nie znający naszego systemu rządzenia czytelnik z zachodu. (...) Wycofawszy się z komendy („zrozumiałem, że tę akcję przegrałem”), odpocząwszy nieco w domu, włącza się ponownie do akcji. (...) I znowu trudno zrozumieć, dlaczego, zamiast podejść do jedzących i pijących zrabowane artykuły robotników (mówi o nich „wiara”, więc są to robotnicy) i - posiadając taki dar przekonywania, że ulega mu nawet ZOMO - nakłonić, aby zachowali się tak, jak według niego powinni, spieszy do milicjantów? Spotkany w komendzie major rozmawia z nim jak równy z równym, wskazuje mu dowodzącego akcją cywila, ten pokazuje Wałęsie przygotowania do walki i pyta, jak ma dalej postępować. Wreszcie przekonany argumentacją - „Polak do Polaka będzie strzelał?”, wstrzymuję akcję. Wszystko to jest trudne do pojęcia. Nawet zakładając, że trzy lata wystarczy, człowiekowi przybyłemu z wiejskiego POM-u (miał lat 24, gdy w 1967 r. rozpoczął pracę w Stoczni Gdańsk) na wżycie się w nowe środowisko, nie był powszechnie znany - stocznia zatrudniała ponad 18 tysięcy ludzi. Ze szczególną zawziętością represjonowano przy tym w grudniu 1970 roku stoczniowców - bo pierwsi zaczęli, należało więc dać im nauczkę. Rozwiązano wtedy tylko dwa zakłady - właśnie stocznie (gdańską i gdyńską) i przyjmowano na nowo tylko „zweryfikowanych”. Jak więc zrozumieć sposób traktowania Wałęsy przez milicję? Nie podejmuję się tego wyjaśnić”. (Całość, tej jakże wymownej recenzji została opublikowana m.in. we wspólnym, specjalnym wydaniu dwóch pism bezdebitowych: „Solidarność i Niepodległość” nr 2, pismo Niepodległościowej Partii „Solidarność” oraz „Antymantyka” nr 30, pismo Federacji Młodzieży Walczącej. Specjalny numer tych dwóch pism nosił nieprzypadkowo datę 20 marca 1990 roku, w tym bowiem dniu Senat UG postanowił o wręczeniu doktoratu honoris causa - Lechowi Wałęsie. I jak czytamy w jego zapowiedzi: „powstał w wyniku buntu studentów UG” na wręczenie tego wyróżnienia Wałęsie. Był on następnie masowo kolportowany na gdańskim uniwersytecie, m.in. podczas uroczystości nadania doktoratu Wałęsie, w auli Wydziału Ekonomiki Transportu UG. ) Pani Kwiatkowska w cytowanej powyżej recenzji stawiała kilka zasadniczych pytań, czyżby odpowiedź na nie miała uzmysłowić nam, jaką to grę, naprawdę prowadził z komuną Wałęsa? Dodać należy, że dziwne rzeczy wokół samego Wałęsy, działy się również w latach następnych. Widzimy m.in. jego postać na zdjęciu w otoczeniu Edwarda Gierka, podczas spotkania z robotnikami stoczni im. Lenina w Gdańsku w 1971 roku, publikowanym nader często w PRL-owskiej prasie. Wielu, znane jest również zdjęcie z roku 1981 dokumentujące zażyłość części kierownictwa ówczesnej Solidarności z władzami komunistycznymi. Przedstawia ono m.in. tow. Henryka Jabłońskiego (wówczas przewodniczącego Rady Państwa), który dzieli się z Lechem Wałęsą swoją porcją koniaku w ten sposób, że ze swojego kieliszka przelewa koniak do kieliszka trzymanego przez Lecha Wałęsę. Taki gest mógł świadczyć jedynie o szczególnej zażyłości, wręcz zbrataniu się Wałęsy z najwyższym dostojnikiem komunistycznym w PRL. Czy w kontekście przedstawionych powyżej faktów, zasadnym jest twierdzenie, że Wałęsa był kiedykolwiek złamanym i zastraszonym człowiekiem? Czy nie wyłania się czasami obraz człowieka bardzo pewnie poruszającego się, działającego w komunistycznej rzeczywistości. Działającego w ten sposób, na jaki nie pozwolono by wtedy nikomu innemu.

Gra z SB, grą w bambuko Gra w bambuko polega na tym, że nie ma w niej żadnych reguł. Wytrawny gracz próbuje w niej oszukać swoich partnerów, na wszelkie możliwe sposoby. Niczym innym, jak prowadzeniem właśnie takiej gry w bambuko, były wszelkie dobrowolne kontakty z SB w czasach komunistycznych. Z kontaktów tych, korzyści mogły jedynie odnieść służby, a w rezultacie władza komunistyczna w Polsce. Tymczasem, poseł Rybicki wspominając o Wałęsie mówi także, że: „- Ta biografia jest bowiem kwintesencją biografii wielu ludzi, którzy żyli w PRL”. Tylko, do jakiej kategorii ludzi żyjącej w PRL, należy odnieść to stwierdzenie? Z pewnością dla osób, działających wtedy w podziemiu dobrowolne kontakty z SB, władzą komunistyczną, nie należały wtedy do niczego chlubnego. Były po prostu wbrew przyjętym zasadom konspiracji, w jakich działały w stanie wojennym organizacje antykomunistyczne w Polsce. Jedną z nich była Federacja Młodzieży Walczącej, w której aktywnie wtedy działałem, a kilkoro moich przyjaciół złożyło daninę najwyższą w postaci ofiary z własnego życia, jak choćby Robert Możejko z Kętrzyna utopiony przez SB w jeziorku, już na kilka dni po wyborach z czerwca 1989. Jednak Możejko miał charakter, nakłaniany do współpracy nie dał się podejść SB, po prostu nie wrócił do domu z jednego z przesłuchań. Uważałem wtedy i nadal tak uważam, że zbrodnią były wszelkie kontakty ze służbami systemu komunistycznego w Polsce. Śmiało piętnowałem już wtedy wszelkie przejawy kontaktów z SB, choćby najbardziej niewinne, wynikające z własnej buty, jak ten, który opisałem używając pseudonimu Hubal w "Antymantyce" - w jednym z pism, jakie redagowałem wtedy w podziemiu. Cyt. poniżej: „(...) Całkiem niedawno, bo na manifestacji 20 kwietnia we Wrzeszczu. Jeden z federastów podleciał do por. Sławka Rudnickiego (zajmującego się służbowo FMW) i to nie wcale, aby go obić, lecz żeby przyjemnie z nim pogaworzyć. Poklepując się wzajemnie, szczerzyli zęby w przyjacielskiej rozmowie. Pomyślałby kto, że rodzina albo, że są związani innymi nieokreślonymi stosunkami.
Proponuje by kolega przemyślał to, co robi i zastanowił się, czy wśród tak licznych spotkań, nie palnął coś niepotrzebnego. Wbrew pozorom to specjaliści, umiejący wyciągać wnioski z każdego na próżno zamienionymi z nimi zdania".(za: "Hubal, Jak to skomentować?, ANTYMANTYKA - Magazyn Federacji Młodzieży Walczącej, Gdynia Nr 16/17, kwiecień 1989, str. 4.) Powyższego cytatu użyłem, aby dowieść, że moja opinia na jakikolwiek (z wyjątkiem oczywiście przesłuchania) kontakt z SB, kogoś kto działał w podziemiu bądź opozycji, zawsze była, jest i pozostanie niezmienna. Uważałem i uważam ją, jako przejaw zdrady, albo, co najmniej najwyższy przejaw głupoty, jak w opisywanym przeze mnie powyżej przypadku. Przecież, nawet najbardziej niewinne i z pozoru nic nie znaczące kontakty z SB, mogły się skończyć fatalnie. Tym bardziej nie mogę uznać gloryfikacji „gry”, jaką prowadził Lech Wałęsa, który był w tamtych latach niekwestionowanym przywódcą „Solidarności”. A do którego postawy złudzeń mogłem wyzbyć się wielokrotnie z uwagi na liczne doświadczenia osobiste oraz rozmowy jak choćby ta, jaką przeprowadziłem bodajże na początku 1987 roku z szefem Solidarności w Porcie Gdańskim, niedawno zmarłym działaczu o nazwisku Grabarczyk. Powiedział on mi, oraz kilku innym kolegom uczestniczącym w tej rozmowie, że w połowie lat 80-tych, SB-ecja podczas przesłuchania powiedziała do niego, wprost: „jeżeli pójdziesz z nami na współpracę, to zrobimy z Ciebie drugiego Wałęsę”. Zarówno ta rozmowa jak i wiele innych doświadczeń z tamtego okresu, wyrobiła już wtedy, pod koniec lat 80-tych, we mnie przeświadczenie, że cała ta „wielkość” Wałęsy, która tak często jest nam z uporem dzisiaj przypominana, została po prostu przez SB-ecję wykreowana, która w ten sposób ukształtowała „własnego”, będącego na jej usługach szefa tzw. opozycji. Odkrywane w ostatnim czasie kolejne skrywane wcześniej tajemnice z życiorysu Wałęsy oraz dokumenty (cudem zachowane - po tak skrupulatnym czyszczeniu ich przez samego zainteresowanego, który wykorzystał do tego uprzywilejowaną pozycję Prezydenta RP), świadczą, wprost, że miałem rację - mając - już wtedy, taką a nie inną opinię o Wałęsie. Wynika z nich przecież aż nadto, że charakter, skłonność do cwaniactwa i ustawienia się w życiu czyniły z Wałęsy osobę, że wszech miar podatną do realizacji planów nakreślanych przez SB!!! Mariusz A. Roman

Mordy sądowe bez rozliczenia Nawet kilkudziesięciu uczestników mordów sądowych z okresu komunistycznego żyje jeszcze w Polsce - oceniają historycy Instytutu Pamięci Narodowej. Prowadzono wobec nich i prowadzi się nadal śledztwa. Jednak mimo kilku spraw sądowych żaden z sędziów czy prokuratorów nie został skazany. Sądy uznawały bowiem, że oskarżeni nie przekroczyli swoich uprawnień albo że chroni ich immunitet sędziowski. Prokuratorzy IPN przyznają, iż mordy sądowe są trudne do udowodnienia. Mimo wieloletnich badań historyków nadal nie wiadomo, ile dokładnie komunistyczne sądy wydały wyroków śmierci na tle politycznym, posługując się fałszywymi oskarżeniami. - Badania na ten temat trwają. Ustaliliśmy, że w latach 1944-1956 wydano i w większości wykonano ok. 8 tys. wyroków śmierci - mówi dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, naczelnik pionu edukacyjnego IPN we Wrocławiu. Dodaje, że jest stanowczo za wcześnie, aby oszacować, ile wśród nich było wyroków politycznych "i powiedzieć, że np. było to 1,5 tys. albo 3 tys., a może 700 takich spraw". Szwagrzyk przyznaje, że o ile historycy dawno już dokonali oceny postaw członków stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości, o tyle sądom do tej pory się o tyle nie udaje. IPN prowadził lub nadal prowadzi kilkadziesiąt śledztw zarówno przeciwko stalinowskim sędziom, jak i prokuratorom w sprawie mordów sądowych, niestety bez większych efektów. - Do dzisiaj rzeczywiście nie skazano w Polsce żadnego sędziego, żadnego prokuratora wojskowego, bo to, że w siedmiu przypadkach postawiono ich przed sądem, nic nie oznacza, dlatego że we wszystkich sprawach o popełnienie zbrodni komunistycznych wyroki były uniewinniające - podkreśla. Jedną z takich nierozliczonych spraw jest mord sądowy na gen. Auguście Fieldorfie "Nilu". - Przez kilkanaście lat starałam się, aby pociągnąć do odpowiedzialności winnych śmierci mojego ojca, niestety bez rezultatu - mówi Maria Fieldorf-Czarska, córka dowódcy Kedywu. - Okazało się, że część osób odpowiedzialnych wyjechała do Palestyny, a część zmarła - dodaje. Śledztwo rozpoczęło się co prawda już w 1992 r., ale nie przyniosło żadnych rezultatów. Okazało się, że większość z osób zamieszanych w proces "Nila" nie żyje, a niektórzy, jak Helena Wolińska-Brus, znaleźli się poza granicami kraju. Do chwili jej śmierci nie udały się kilkakrotne próby jej ekstradycji. Także sędzia Maria Gurowska, która wydała wyrok, zmarła, gdy miał się rozpocząć proces wobec niej - w 1998 roku. Wobec żyjących: Alicji Graff, która podpisała nakaz wykonania wyroku na "Nilu", Witolda Gatnera, nadzorującego wykonanie wyroku, oraz Kazimierza Górskiego, który sporządził sfabrykowany akt oskarżenia, sąd okręgowy uznał ostatecznie w 2001 r., że nie popełnili oni przestępstwa, i umorzył prawomocnie postępowanie. W 2006 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie w odpowiedzi na pismo Marii Fieldorf-Czarskiej stwierdziła, "że kolejne pani pisma w tej sprawie, jeżeli nie zostaną przedstawione nowe okoliczności bądź argumenty (...) zostaną pozostawione bez dalszego biegu". Po odmownych decyzjach prokuratur i sądów Maria Fieldorf-Czarska zwróciła się do Ministerstwa Sprawiedliwości w okresie rządów PiS, ale nie doczekała się żadnej reakcji. Również przedstawiciele IPN deklarowali w tej sprawie gotowość działania. Pion śledczy IPN prowadzi obecnie dwadzieścia kilka śledztw zarówno w sprawie mordów sądowych i przeciwko stalinowskim sędziom, jak i prokuratorom. Prokurator z warszawskiego pionu śledczego IPN Małgorzata Kuźniar - Plota powiedziała nam, że w sprawie mordów sądowych skierowano wiele aktów oskarżenia, ale sądy umarzały postępowania albo uniewinniały oskarżonych. - Są to trudne sprawy - przyznaje prokurator, która sama występowała w jednej z nich - w procesie Czesława Łapińskiego, oskarżyciela rtm. Witolda Pileckiego. Kuźniar-Plota wskazuje, że orzeczenie Sądu Najwyższego zasadniczo dopuszcza ściganie mordów sądowych, ale trzeba w procesie udowodnić, że sędzia wydał wyrok skazujący przy braku dowodów winy albo że miał świadomość niezgodnego z prawem wymuszenia dowodów, np. w wyniku tortur. Upływ czasu powoduje, że świadków zdarzeń jest coraz mniej i dlatego konieczne jest opieranie się na dokumentach. Szef pionu śledczego IPN Dariusz Gabrel już wcześniej w rozmowie z nami mówił, że te sprawy są "specyficzne". - Musimy ocenić, czy ówczesny sąd wydający to orzeczenie miał świadomość, że poprzez majestat rozprawy sądowej skazuje kogoś na śmierć bez dowodów. Wchodzimy tutaj w obszar czysto prawniczych spekulacji, czy sąd miał świadomość, że dowody są spreparowane. W tych sprawach każdy przypadek wymaga szczegółowej oceny i analizy - podkreślał, przyznając, że mord sądowy jest niestety trudny do udowodnienia. Jak bardzo - pokazuje praktyka sądowa. W 2003 r. zapadł wyrok wobec sędziego wojskowego płk. Tadeusza Nizielskiego, który przez wiele lat był także sędzią Izby Wojskowej Sądu Najwyższego. Skazano go akurat w sprawie nie mordu sądowego, ale bezprawnego pozbawienia wolności. Jednak po złożonym odwołaniu sąd uznał, że Nizielskiego chroni immunitet sędziowski. Odpowiedzialności uniknął stalinowski prokurator Wacław Lange. Sąd zwrócił sprawę do IPN, ponieważ wydane na podstawie jego oskarżeń wyroki są prawomocne i dopóki nie zostaną uchylone, nie ma podstaw do jego sądzenia. IPN oskarżał go o to, że żądał w stosunku do 15 żołnierzy Armii Krajowej i osób im pomagających. Wszyscy zostali straceni. Według ustaleń prokuratora, procesy trwały zaledwie kilkanaście minut i odbywały się bez akt i spisywania protokołów. W Poznaniu wojskowy okręgowy sąd uniewinnił płk. Wacława Krzyżanowskiego, którego IPN oskarżył o podżeganie w 1946 r. składu sędziowskiego do wymierzenia Danucie Siedzikównie "Ince" kary śmierci. Według sądu, nie można jednoznacznie ustalić, jaką rolę odegrał w procesie Krzyżanowski, a wątpliwości powinny być rozstrzygane na korzyść oskarżonego. Niemrawość w rozliczaniu stalinowskich zbrodni w latach 90. (poprzedniczka IPN - główna Komisja Badania Zbrodni na Narodzie Polskim - nie miała uprawnień śledczych) zaowocowała tym, że wielu z nich zmarło, zanim zostali pociągnięci do odpowiedzialności. Niektórzy już w czasie śledztwa lub procesu, jak wspomniani sędzia Górowska i prokurator Łapiński. W przypadku innych nie udała się próba ekstradycji, jak w przypadku Wolińskiej-Brus czy Antona Skulbaszewskiego, byłego wiceszefa Informacji Wojskowej i sowieckiego "doradcy". Prowadził on sprawę gen. Stanisława Tatara. W latach 90. wojskowa prokuratura wystąpiła o jego wydanie, zarzucając mu przyczynienie się do mordu sądowego 20 oficerów Wojska Polskiego. Ukraina, gdzie mieszka, odpowiedziała, że te przestępstwa w świetle ich prawa uległy już przedawnieniu. Zenon Baranowski

Fakty sobie, wyroki sobie Do dzisiaj nie skazano w Polsce żadnego sędziego, żadnego prokuratora wojskowego w sprawach o popełnienie zbrodni komunistycznych. Z dr. hab. Krzysztofem Szwagrzykiem, naczelnikiem pionu edukacyjnego IPN we Wrocławiu, rozmawia Zenon Baranowski Wiemy, ile dopuszczono się mordów sądowych w okresie komunistycznym? - Badania na ten temat trwają. Ustaliliśmy, że w latach 1944-1956 wydano i w większości wykonano około ośmiu tysięcy wyroków śmieci. Mówimy tutaj zarówno o sądach powszechnych, jak i wojskowych. Natomiast żeby odpowiedzieć na pytanie, ile wśród tych spraw było politycznych procesów, musimy każdą sprawę gruntownie przebadać. Nie ma innej możliwości na uzyskanie takich informacji. Znamy wiele takich spraw, znamy nazwiska, ale żeby pokusić się o oszacowanie ich liczby i powiedzieć, że np. było to półtora tysiąca albo trzy tysiące, a może siedemset takich spraw - to jest na to stanowczo za wcześnie. Samo zestawienie liczbowe wyroków śmierci niewiele daje... - W latach stalinowskich sądy orzekały nie tylko i wyłącznie w sprawach politycznych, ale także w sprawach kryminalnych i zbrodniarzy hitlerowskich. I żeby z tych wszystkich spraw wyłowić sprawy polityczne, to jest - jak powiedziałem - niezwykle długotrwały proces badawczy. Proszę zwrócić uwagę, że jeżeli nie znamy sprawy, nie znamy człowieka i np. spojrzymy jedynie w akta sądowe, moglibyśmy popełnić ogromny błąd. Znamy przypadki żołnierzy Armii Krajowej, którzy byli skazani z dekretu z 31 sierpnia 1944 r., a był to dekret o wymiarze kary dla faszystowsko-hiterowskich zbrodniarzy wojennych. Można się spodziewać w najbliższym czasie ustalania tej liczby? - W ciągu najbliższych kilku lat myślę, że można się spodziewać podania pełnej liczby osób, które w Polsce dostały wyroki śmierci z powodów politycznych oraz ile z tych wyroków zostało potem wykonanych. Powiedział Pan - osiem tysięcy wyroków skazujących. A ile z nich zostało wykonanych? - Historycy, w zależności od sposobu obliczania, podają, że wykonano od 3 do 4,5 tys. wyroków, czyli możemy powiedzieć, że około połowy. Jednym z takich mordów sądowych była sprawa gen. Augusta Fieldorfa... - Wyjątkowość sprawy gen. Fieldorfa polega na tym, że był to najwyższy rangą oficer Polskiego Państwa Podziemnego stracony po wojnie przez sądy komunistyczne. A druga wyjątkowość polega na tym, że ten człowiek skazany był przez sądownictwo powszechne i powieszony jak pospolity przestępca albo zbrodniarz hitlerowski. I na tym polega ta wyjątkowość, ale podobnych spraw mieliśmy w tamtym okresie bardzo dużo. Ile osób, które były uczestnikami takich procesów, może jeszcze żyć obecnie? - W skali całego kraju to jest kilkadziesiąt osób. Najbardziej znana postać, człowiek, który zajmował najwyższe stanowisko, to płk Kazimierz Graff, żyjący w Warszawie do dzisiaj. Do 1950 r. był zastępcą naczelnego prokuratora wojskowego. Jego decyzje widnieją na wielu dokumentach sądowych z tamtego okresu. Ale nie jest jedyną postacią. Do dzisiaj rzeczywiście nie skazano w Polsce żadnego sędziego, żadnego prokuratora wojskowego, bo to, że w siedmiu przypadkach postawiono ich przed sądem, nic nie oznacza, dlatego że we wszystkich sprawach o popełnienie zbrodni komunistycznych wyroki były uniewinniające. Tutaj historycy łatwiej dokonują rozliczenia niż sądy... - Rozmijamy się tutaj całkowicie. Doświadczenie, wiedza historyków są tutaj zupełnie inne niż potem te wyroki, które zapadają. Niestety, tak się dzieje, ale wolałbym nie komentować, dlaczego. Dziękuję za rozmowę.

26 kwietnia 2009 Urzędnicy organizują nam życie.. Według raportu brytyjskiego think tanku Open  Europe „Poza kontrolą”, unijne regulacje kosztują Polskę 4839,4 milionów euro rocznie, a w ciągu ostatnich 10 lat była to kwota 27,826 mld euro(????).. Oznacza to 127 euro rocznie na każdego mieszkańca naszego kraju, wliczając w cały bilans niemowlaków, bezrobotnych  i emerytów… Ta suma to około 3,8% wydatków publicznych Polski w 2009 roku i 37% wartości rocznych dotacji unijnych dla naszego kraju. Koszty te wynikają m. in z regulacji unijnych dotyczących finansów, zatrudnienia, transportu, ochrony środowiska, zdrowia, bezpieczeństwa, rolnictwa czy oznaczania żywności(!!!). Są oczywiście rzeczy, które widać, i te których nie widać… Nie widać tych potwornych strat jakie ponosimy, w związku z przyjęciem przez Polskę „ wymogów” unijnych, standardów głupoty unijnej i rozporządzeń ocierających się o pomoroczno-jasny idiotyzm. I jeszcze wszystko przed nami… Mówi się o 100 000 regulacjach…(???). Jarosław Kaczyński, jak leciał samolotem nad Słowacją powiedział:” Jak się leci samolotem , z powietrza widać, ile tam się świateł pali w porównaniu z Polską.” Nie wiem, czy panu premierowi chodziło o to, że ilość świateł jest miarą dobrobytu Słowaków, czy ilość palących się świateł, jest miarę ekologicznego obskurantyzmu uprawianego na Słowacji… Bo przecież zwiększa się ilość dwutlenku węgla, z którego nadmiarem walczy cała socjalistyczna Europa, penetrując kieszenie swoich poddanych. Oczywiście z wysokości lecącego samolotu nie widać tych wszystkich bzdur, którymi  obsiana jest cała Unia, a do których to bzdur- popierając wejście  Polski do tego kołchozu- przyczynił się również pan premier Jarosław Kaczyński.. I żadne światła nie oświecą lecącego pana premiera, bo on od zawsze popierał przyłączenie Polski do tego biurokratycznego jednopaństwa  i popiera jedną walutę europejską , która spowodowała drożyznę na Słowacji, której to drożyzny również nie widać z pokładu lecącego samolotu.. Nie chcę być w naszej skórze, jak Niemcy dorwą się do Banku Centralnego Unii Europejskiej i zaczną mieć całkowitą kontrolę nad tym bankiem z siedzibą we Frankfurcie nad Menem Ale pan premier ma na szczęście przy sobie  panią Jolantę Szczypińską, która powiedziała nie tak dawno, że :” To ja jestem jedynym prawdziwym aniołkiem prezesa”(???) Naprawdę, życie wśród aniołów musi być przyjemne, bo pan Jurek Owsiak też czasami wspomina o aniołach, które go otaczają.. Sam zresztą jest wielkim aniołem, i dzięki jego anielskiej cierpliwości z roku na rok w państwowej służbie zdrowia jest coraz lepiej.. Ma się rozmieć - wszystkim! Bo jak mówił (nie zostawił żadnych pism, ale to co mówił, zebrane zostało w Dialogach Konfucjańskich) Konfucjusz: ”Ten kto stara się dbać o dobro innych, z pewnością zdążył już zadbać o swoje własne”(!!!). Naprawdę podobają mi się te spostrzeżenia, bo są ciągle aktualne… Tak jak niezmienna jest natura człowieka.. Natomiast dzięki organizowaniu  nam życia przez urzędników  polskich, w porozumieniu z unijnymi, cukier w sklepach drożeje. Drożeją również wszystkie wyroby cukropodobne, bo urzędnicy socjalistycznej Unii robią „reformę”. A jak wiadomo reformatorzy zawsze żyją z reform, więc reformom nie będzie końca.. Dzięki naszym unijnym promotorom budowy socjalizmu i gospodarki planowej zorganizowanej na wzór naszego geniusza ekonomii Hilarego Minca, który planowanie rządowe chciał doprowadzić do każdego stanowiska pracy i realizował rządowy program „ Bitwy o Handel”, w ciągu ostatnich trzech lat zamknęliśmy - uwaga!- 60 cukrowni(???). To jest dopiero marnotrawstwo socjalistyczne… Z 79 pozostało jedynie 19…(!!!) Socjaliści europejscy zamykają co im się żywnie podoba.. Na razie  cukrownie, kopalnie, stocznie, huty… Na dołowanie polskiego przemysłu cukrowego bardzo naciskała eurokomisarka do spraw rolnictwa Unii Europejskiej (przypominam ciągle formalnie nie istniejącej!), pani towarzysz Marianna Fischer Boel. Jak wyregulują działy wyżej wymienione, nie mamy żadnych gwarancji, że nie dobiorą się do ustanawiania administracyjnie  ilości zakładów produkcyjnych, sklepów, hurtowni, kiosków, warzywniaków,, aptek, zakładów  naprawy samochodów, punktów wulkanizacji, punktów opłat za światło i gaz czy określonej ilości agencji towarzyskich… A kto ich w tym powstrzyma? Te dziewiętnaście istniejących jeszcze cukrowni wyprodukowało w roku 2008 1,33 mln ton cukru. Tymczasem roczne zapotrzebowanie krajowego rynku to 1,63 miliona ton.. Brakujące 300 000 ton, musimy sprowadzać z zagranicy., głównie z Niemiec.. Taki przypadek, jak inne oczywiście.. Gdyby istniał wolny rynek produkcji cukru , cukier byłby z pewnością tańszy.. Reglamentacja produkcji powoduje drożyznę i ograniczoną liczbę miejsc pracy. I nie pomoże nawet Chór Narzekań, który aktualnie powstaje w Gdańsku, gdzie wszystkie żale „obywateli” zostaną przerobione na pieśni... Podobno zgłosiło się już 35 milionów Polaków, a reszta się  zastanawia… Działacze partyjni ustosunkowani, urzędnicy, wysocy funkcjonariusze budżetówki nie mają powodów do narzekań .. Oni się wyżywią! I nie muszą śpiworów sprowadzać z Nowego Yorku.. Chodzi o te, które swojego czasu wysłał rzecznik Jerzy Urban,, A czym dobry uczeń różnił się od złego?  Bo  złego ucznia bili kiedyś rodzice, a dobrego- koledzy.. Dzisiaj oczywiście nie ma już takich  bandyckich praktyk, a za danie  własnemu dziecku klapsa będą grozić okrutne kary.. Włącznie z konfiskatą dziecka! A ten kto jeszcze żyje nadzieją, że tak nie będzie- umrze poszcząc.. Bo nadzieja jest dobrym śniadaniem, ale niesmaczną kolacją… Tymczasem jak my tu sobie gadu-gadu, ruszył z całym rozmachem kolejny rządowy i europejski program za 31 milionów złotych, oczywiście jak wszystkie tego typu hucpy propagandowe- na zmarnowanie.. Jakaś prywatna firma, za nasze pieniądze odebrane nam siłą i pod przymusem zorganizowała szkolenia dla bezrobotnych, ucząc ich księgowości, obsługi komputera i języka angielskiego.. Przy pomocy tych hucpiarskich programów, urzędnicy organizujący nam życie z przytupem, i w rytm wesołego oberka, jak pisze pan Stanisław Michalkiewicz, i roztrwonią kolejne nasze pieniądze.. Program nosi satyryczny tytuł” Kapitał ludzki”, żeby ukryć , kryjące się pod nim marnotrawstwo.. Bo powiedzmy sobie szczerze… Skąd urzędnicy wydający nasze pieniądze wiedzą, komu czego potrzeba i co będzie stanowić o przyszłości jego życia? Oczywiście nie wiedzą, ale chodzi im o nasze pieniądze i mogą tak w nieskończoność- jeśli oczywiście będą pieniądze- przekwalifikowywać bezrobotnych śmieciarzy, na bezrobotnych komputerowców, a tych na bezrobotnych windziarzy, , żeby potem ich przekwalifikować na bezrobotnych księgowych, nawet ze znajomością angielskiego.. To wszystko za nasze pieniądze, i nikt nie pyta nas, czy się na to zgadzamy czy też nie.. I że wśród tych, którym odebrano pieniądze, bezrobocie wzrośnie.. Najwyżej w najbliższym czasie, kolejnym bezrobotnym zorganizuje się  szkolenia w zakresie obsługi komputera, ale za pieniądze tych, którzy jeszcze pracują, bo nie zostali objęci rządowym i europejskim programem” Kapitał ludzki”. Bo taki program - to kolejni bezrobotni.. Oni udaję, że tej zależności nie rozumieją.. Tak jak swojego czasu pan Kamil Durczok, prezenter państwowo- rządowej TVP1, który po ukazaniu się prognozy wyników do Senatu( 81 foteli) powiedział:” Jak to jest: wydawałoby się, że liczba miejsc w Senacie powinna być odbiciem liczby miejsc w Sejmie”(???) I znowu ktoś rżnie głupa… Do Sejmu jest ordynacja proporcjonalna, a do Senatu większościowa. Chociaż nie jednomandatowa.. Od odpowiedniej ordynacji zależy ułożenie . się określonej liczby posłów i senatorów.. Tak jak nie od kierunku wiatru, lecz od ustawienia żagla zależy dokąd popłynie statek… Prawdaż? WJR

ABWEHRGRUPPE 1. W Wydziale II Departamentu III MSW (zajmującym się rozpracowaniem środowisk AK,NZS,WiN,ROPCiO, mniejszości narodowych oraz dywersją ideologiczną) nie pracował funkcjonariusz - „St. Inspektor Wydz. II Dep. III MSW ppłk M. Kijowski”.

W II Wydziale pracował natomiast kapitan Marian Kijowski. 2. Do zadań SB w chwili wprowadzenia stanu wojennego - a w istocie tuż przed - należało przeprowadzenie internowań (operacja "Jodła") i "rozmów ostrzegawczych" (operacja "Klon"). Pierwsza z tych operacji, która wedle stanu na 16 października powinna objąć 4277 osób, miała na celu nie tylko odsunięcie ich od działalności, ale także wprowadzenie na miejsce internowanych swoich ludzi - różnego rodzaju tajnych współpracowników czy "kontaktów osobowych" - oraz takich osób, które będą uległe. W ten sposób miała powstać "ludowa", czy - jak to określił gen. Kiszczak - "socjalistyczna Solidarność". Podobne plany powstały w całym kraju. Oznaczało to konieczność licznych werbunków, rozmów operacyjnych, instalowania urządzeń podsłuchowych, przygotowywania skrzynek i lokali kontaktowych. Akcji internowania przywódców Solidarności towarzyszyła operacja "Klon", polegająca na rozbijaniu opozycji poprzez prowadzenie rozmów "profilaktyczno-ostrzegawczych". Skutkiem takich rozmów miało być nie tylko zastraszenie, ale również wymuszenie podpisania "lojalek" - czyli oświadczeń o zaprzestaniu "wrogiej działalności" oraz werbowanie konfidentów. Fragment planu operacji `Klon” na przykładzie  Rzeszowa wyglądał następująco: „P L A N przeprowadzenia operacji kryptonim.”KLON” Operacja krypt.[onim] "KLON" dotyczy przeprowadzenia rozmów ostrzegawczych po wprowadzeniu stanu wojennego z osobami, wytypowanymi przez jednostki operacyjne Służby Bezpieczeństwa KWMO w Rzeszowie. Przeprowadzenie rozmów ma na celu skłonienie osób, z którymi zostaną przeprowadzone, do zaniechania działalności zagrażającej bezpieczeństwu Państwa w warunkach stanu wojennego, w tym poprzez pozyskanie do współpracy operacyjnej ze Służbą Bezpieczeństwa, dezintegrację środowisk, w których prowadzona jest szkodliwa politycznie działalność oraz demaskowanie zamierzeń i działań politycznego przeciwnika.
W rezultacie rozmowy, uznając, że spowoduje ona zaniechanie działalności zagrażającej bezpieczeństwu Państwa, należy przyjąć oświadczenie o zobowiązaniu do przestrzegania porządku prawnego. Jeżeli w rezultacie rozmowy uzna się, że nie spowoduje ona zaniechania działalności zagrażającej bezpieczeństwu Państwa w warunkach stanu wojennego, osoba wezwana na rozmowę podlega internowaniu. 3. W materiałach archiwalnych IPN, dotyczących J.Kaczyńskiego, nie widnieje żadna wzmianka, by był objęty działaniami w ramach operacji „KLON”. Istnieje natomiast informacja, iż „Występuje jako figurant w aktach sprawy obiektowej krypt. „KLAN” i „ZWIĄZEK” (nr ew. 37004), prowadzonej w latach 1980-83 przez Wydział III "A" i Inspektorat 2 KW MO Gdańsk, wymierzonej przeciwko NSZZ "Solidarność". W tym samym czasie występuje jako figurant w aktach sprawy operacyjnego rozpracowania krypt. „LIGA” (nr ew. 67401) - założonej na Klub Służby Niepodległości, którego jednym ze współzałożycieli był J. Kaczyński - prowadzonej przez Wydział IX Departamentu III MSW w okresie listopad 1981-lipiec 1982. Materiały po archiwizacji zmikrofilmowano. Akta SOR "LIGA" - sygn. MSW 51469/II; mikrofilm sygn. MSW 8950/2. Rejestrowany w ramach kwestionariusza ewidencyjnego kryp. „JAR” (nr ew. 69056) w okresie 20.01-18.08.1982 r. (założony na Jarosława Kaczyńskiego, członka - sygnatariusza deklaracji celów Klubu Służby Niepodległości). Kwestionariusz ewidencyjny - był wprowadzoną instrukcją z 1970 r. kategorią spraw operacyjnych. Kwestionariusz służył dokumentowaniu działalności osób, które w przeszłości podejmowały „wrogą działalność lub były podejrzane o chęć jej rozpoczęcia, jednakże żadnych działań aktualnie nie podejmowały”. Jeśli zatem rzekomy „ppłk M.Kijowski” stwierdza w dniu 18 grudnia 1981 roku we wniosku 1, iż „Rozmowa potwierdziła trafność koncepcji działań operacyjnych w stosunku do figuranta Jar” - to kryptonim „Jar” nadano kwestionariuszowi sprawy założonej od 20 stycznia 1982r. Mam nadzieję, że Jarosław Kaczyński i jedyna partia opozycyjna nie zrezygnują z gruntownego wyjaśnienia, - kto i w jakich okolicznościach wyprodukował fałszywki, którymi posłużył się poseł PO oraz zrealizował dzisiejszą prowokację? Ścios

Dwie uwagi o wskaźnikach Jak mierzyć, czy pogoda jest „ładna”? Zadanie, wydawałoby się, beznadziejne: słońce, chmury, wiatry, temperatura powietrza, temperatura ziemi... Jak to ująć w jedną liczbę? A tymczasem istnieje prosty wskaźnik: liczba wejść w niedzielne przedpołudnie na mój blog. Jak spada dwukrotnie - to znaczy: pogoda dwa razy ładniejsza... Oczywiście mogą istnieć konkurencyjne wskaźniki. Skalowanie na nich może być zupełnie inne - podobnie jak logarytmiczna skala decybeli całkowicie odbiega od natężenia hałasu liczonego proporcjonalnie. Ale jak raz się zdecydujemy - i ONZ przyjmie jakąś miarę (właśnie np. liczba wejść na mój blog...) - to się do niej przyzwyczaimy i będziemy pogodę mierzyć właśnie tak. Zupełnie nawet nie wiedząc, jak ONZ to mierzy. Czy wiemy, że temperatura w naszej miejscowości to „średnia z pięciu termometrów umieszczonych tu-i-tu na wysokości takiej-to-a-takiej nad ziemią”? Nie wiemy. Pracę urzędnika zaś mierzymy liczba wydanych rozporządzeń, dekretów itd. Dawniej po prostu brało się z kosza kalki (młodzież Ery Xerografu i Komputera nie wie zapewne, co to jest...) z'użyte przez urzędnika, ważyło - i na tej podstawie wypłacało premie... JE Ewa Kopacz, Ministerka Zdrowia i Opieki Społecznej, wypichciła właśnie kolejne, 1234.te (?) „Rozporządzenie”, którego fragment brzmi: "Do niezbędnych kwalifikacji zawodowych koordynatorów pobrania lub przeszczepienia należy: 1) wykształcenie medyczne 2) umiejętności koordynatora pobierania lub przeszczepiania. Tu trzeba napisać, na czym polega to zdobywanie umiejętności. Czy to jest po prostu ileś lat doświadczenia zawodowego, czy jakieś przeszkolenie?" Rząd, jak rozumiem, przeczytał to i zaakceptował, premier podpisał.. i dopiero zrobiła się chryja. Ja się z tego nie wyśmiewam: mnie samemu przydarzyło się, że wysłałem do Żony treść bloga czy artykułu zakończonego: „Kochanie, wyślij to szybko!” - i Żona z rozpędu wstawiła tekst razem z tym dopiskiem. Biorąc pod uwagę, że ja jestem człowiekiem poważnym i piszę na ogół na tematy poważne - moja wpadka jest znacznie większa. Bo co za różnica jak wygląda „rozporządzenie” głoszące, że koordynator d/s kładzenia klusek musi umieć koordynować kładzenie klusek? Na górze wiedzą, że nikt tego nie będzie czytał, więc piszą byle co (byle uzasadnić swoje pensje) - a na dole zbierają te „rozporządzenia” do imponujących segregatorów, i układają je we wzorowym porządku - by uzasadnić swoje pensje. I tak toczy się światek... JKM

27 kwietnia 2009 Myśli determinują działanie.... Rozbawiła i rozśmieszyła mnie reakcja pana Jurka Owsiaka, popularnie zwanego Jurasem, w związku z wydaniem przez pana Pawła Zyzaka książki pod tytułem:” Lech Wałęsa. Idea i historia”. Pan Jurek Owsiak stanął twardo w obronie czci pana Lecha Wałęsy, widocznie skądś wie jaka jest prawda, bo walczyć o prawdę zawsze warto.. Pan Jurek napisał list do samego byłego prezydenta: ”Sam napisałem list do Lecha Wałęsy po tym, jak ukazała się ostatnia publikacja na jego temat. Jestem nią oburzony. Chociaż jestem pacyfistą, mogę teraz z ”baśki” przyłożyć(???). Niech tylko wskaże komu”(!!!). No chyba panu magistrowi Pawłowi Zyzakowi i jego promotorowi, profesorowi  Andrzejowi Nowakowi z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Można w tym celu spiknąć się z panią Kudrycką i razem, wspólnie rozprawić się z osobnikami nieprawomyślnymi, którzy grzebią gdzieś po uniwersyteckich kątach , w sprawach, które już dawno są ustalone, a badaczom od nich wara.. „Baśka” to chyba jakieś chuligańskie określenie uderzanie kogoś z „bańki” w twarz  głową.. No tak - jak na pacyfistę i  naganiacza Wielkiej Socjalistycznej Orkiestry Świątecznej Pomocy przystało, będzie to uderzenie ostateczne.. I nokautujące! Bo pan Jurek Owsiak z pewnością nie zadał sobie trudu, żeby chociaż pobieżnie przyjrzeć materiały dotyczące Lecha Wałęsy, a zawarte w książce pana Cenckiewicza, doktora historii- zresztą.. A po co panu Jurasowi prawda? Podobnie uczynił już swojego czasu pan Władysław Frasyniuk, legenda Solidarności, który posła Ruchu Katolicko- Narodowego zaatakował w studio radiowym.. W tej chwili uciekło mi z pamięci nazwisko poturbowanego posła… Jakoś też z „baśki” czy „bańki.”… W każdym razie bardzo radykalnie i nie pacyfistycznie… A jak to jest uderzyć kogoś pacyfistycznie? Na pewno prokuratura by nie zareagowała, bo jak tu reagować jak  wielki lewacki  guru kontratakuje.. Zresztą w obronie ważnej sprawy, w obronie autorytetu człowieka, który sam obalił komunizm, chyba tylko z żoną Danutą, chociaż za granicę w jedną stronę musiało wyjechać coś około 1 miliona osób walczących z komuną, a dziesięć milionów zapisało się do związku „Solidarność” jako ruchu społecznego…. Nawet z tym murem to nie wiadomo czy on był czy nie był… Jest taki na wysokość 3, 5 metra, ale chyba to nie ten? Bo jak tu przeskoczyć 3,5 metra? Musiałby ktoś podsadzać, i ktoś potem pomagać zejść z tego muru.. Bo przecież głową muru się nie przebije,  a rozpędziło się tysiące  funkcjonariuszy, milicjantów, agentów ,obcego  wojska stacjonującego w Polsce. I to w pojedynkę! Naprawdę zuch z tego pana Lecha Wałęsy.. Mur murem, a to przecież już historia…Zupełnie inną sytuację ma pani Róża Hun, która będzie kandydować do Parlamentu Europejskiego  z list Platformy Obywatelskiej z pierwszego miejsca i to z Krakowa. Pani Róża znana jest z tego,  że organizuje w Polsce coroczne parady, w których biorą udział dzieci z całej Polski, które to dzieciaki uśmiechnięte  i z pełnią optymizmu maszerują przez Nowy Świat z niebieskimi balonikami symbolizującymi Unię Europejską, naszą nową ojczyznę. Dzieci są radosne i zachwycone, bo przywiezione z drugiego krańca Polski, uczestniczą w nie lada atrakcji… Pani Róża też jest uśmiechnięta, bo jak tu się nie cieszyć, jak jesteśmy już całą gębą w Związku Socjalistycznych Republik Europejskich? Chociaż Unii jeszcze nie a, ale są już flaga i hymn…Na nowych prawach jazy flagi polskiej już nie ma, tak jak na tablicach rejestracyjnych.. WJR

Ale jaki problem ma pani Róża? Komisja Europejska, przepraszam oczywiście Komisja Wyborcza w Krakowie wymaga, żeby na liście do Parlamentu Europejskiego umieścić swoje całe prawdziwe nazwisko, takie jakie się ma w dokumencie tożsamości. Pisałem już o tym wielokrotnie,  że pani Róża jest córką pana profesora Jacka Wożniakowskiego  związanego z „ Tygodnikiem Powszechnym', który niektórzy nazywają” Obłudnikiem POwszechnym”. Pan Jacek jest bardzo wpływową osobą, tak wpływową jak jego szef przez całe lata , pan  - nieżyjący już redaktor- Jerzy Turowicz.. Pani Róża wyszła za mąż za  hrabiego czy księcia austriackiego, po którym przejęła nazwisko.. I teraz nazywa się- też o tym pisałem wielokrotnie-  Róża Grafin von Thun und Hohenstein. Nazwiska oczywiście ludziom bardzo pomagają w wyborach, na przykład nazwisko bardzo pomogło panu kierowcy rajdowemu Hołowczycowi dostać się nawet do Parlamentu Europejskiego… Tylko w jakim celu? Czy pan kierowca rajdowy orientuje się w czymkolwiek związanym  z polityką, oprócz doskonałego jeżdżenia samochodem? No i że doskonale jeździ się na paliwach z Orlenu? Nie miał czasu nawet bywać na posiedzeniach Parlamentu, co może i dobrze dla niego, bo mógł spokojnie ścigać się i nie zawracać sobie głowy głupstwami które tam przepychają.. Takie pełne  nazwisko, jakie ma pani Róża Grafin von Thun und Hohenstein to akurat na pierwsze miejsce w Krakowie, gdzie jeszcze niektórzy pamiętają.   rządy cesarza Franciszka Józefa i takie nazwisko nie będzie straszne wyborcom z Galicji. Co innego jakby w Malborku umieścić na liście do Parlamentu Europejskiego, na pierwszym miejscu listy Platformy Obywatelskiej, Wielkiego Mistrza von Jungingena.. To byłby skandal, który natychmiast oprotestowałby poseł Cygański z Prawa i Sprawiedliwości.. Sprawa musiałaby oprzeć się o prokuraturę, a może nawet o Strasburg..! Okazuje się, że tylko Wanda nie chciała niemieckiego księcia, ale to tylko legenda.. Każda kobieta chciałaby zostać księżniczką, a tylko w demokracji jest możliwe, żeby lud wybrał sobie księżniczkę głosując na nią.. Bo w demokracji - de facto, każdy może być królem, i księżniczkę sobie wybrać.. No nie za żonę, ale, żeby go dobrze reprezentowała w Parlamencie Europejskim. I nie musi jej porywać z wysokiej wieży.. Księżniczkę być może będzie mógł mieć każdy, kiedy  spełni się ideał Marksa o wspólnych  żonach, ale to  na razie dalsza przyszłość… chociaż nie niemożliwa! Jak ktoś słusznie zauważył…”Cierpimy z powodu braku zdumienia, a nie z powodu braku cudów.”. Cuda to dopiero będą w dniu pierwszego maja, dniu  komunistycznego święta pracy, a jednocześnie dniu, w którym nasze „ elity” przyłączyły Polskę do Unii Europejskiej,( nie przypadkowo 1 maja!) ku naszemu zadowoleniu i pożytkowi.. To będzie już piąty rok pobytu w tym europejskim kołchozie, opartym na prawach człowieka i demokracji..

Będą się cieszyć wspólnie pan premier Donald Tusk z Platformy Obywatelskiej i pan prezydent Lech Kaczyński z Prawa i Sprawiedliwości… Pan Lech Kaczyński swoim zwyczajem nie omieszkał przez kilka pierwszych dni trzymać nas w napięciu, czy też będzie na tych” uroczystościach” , czy też go nie będzie. Bo pan prezydent Kaczyński, wzorem  pana Lecha Wałęsy, jest czasami i „ za' i „ przeciw”.

A zresztą kiedyś sam powiedział, że jego największym osiągnięciem jest wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej... Naprawdę niebywałe to osiągnięcie... Przypominam również, że drugiego maja obchodzimy  Święto Flagi, którą już usunięto z tablic rejestracyjnych  i dokumentów,  a trzeciego maja obchodzimy święto Konstytucji 3 Maja, której twórcy, głównie związani z wolnomularstwem , próbowali zamienić sojusze. Porzucić Katarzynę II, na rzecz elektora saskiego Fryderyka Augusta. Byłaby to   monarchia dziedziczna, a nie demokracja, jak twierdził swojego czasu pan premier Leszek Miller, który być może tej konstytucji nie przeglądał.. Ale się nie udało… Udało się w dwieście lat później.. I pierwszego maja będziemy święcić piątą rocznicę zamiany sojuszy. Niech się święci 1 Maja! I znowu Polska przestała być niepodległą! Ale jeszcze nie wszyscy to widzą! I to jest prawdziwy majstersztyk! I będą obchodzić rocznicę zrzeczenia się przez Polskę suwerenności..

W którą stronę do totalitaryzmu Kiedy państwo jest słabe zaczyna dozbrajać formacje paramilitarne nadeszły takie czasy, że wszelkie i s t o t n e zagadnienia są uwarunkowane p o l i t y c z n i e , a to niestety oznacza, że uczciwe wypowiadanie się w aktualnej tematyce wymaga nie tylko w i e d z y , ale i n i e p r z e c i ę t n e j o d w a g i Pierwszą oznaką słabości rządu Donalda Tuska było powołanie na ministra sprawiedliwości człowieka z tak zwanego „układu wrocławskiego” - Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Jest rzeczą niebywałą, aby adwokat broniący największych bossów polskiego świata przestępczego został tak ważnym ministrem, jest rzeczą niebywałą na miarę jeśli nie formatu światowego, to europejskiego na pewno, że w ogóle jakimkolwiek ministrem mógł zostać. Nawet we Włoszech, niejako kolebce mafii, taki `numer' nigdy nie przeszedł, choć środowiska świata przestępczego bardzo o to zabiegały. Pierwszy ruch nowego ministra potwierdził, że jest związany z układem. Pozbawienie ochrony osobistej wcześniej przyznanej prokuratorom i dziennikarzom śledczym zajmującym się ważnym sprawami, ze względu na bezpieczeństwo państwa - potwierdza tezę, że wyniki tych dziennikarskich i prokuratorskich śledztw doprowadziłby prosto do ław rządowych, sejmowych i senackich. A tego ktoś najwyraźniej się obawiał. Zatem Schetyna nie musiał zbyt długo przekonywać Tuska, aby ten nominował tak kontrowersyjnego człowieka z Wrocławia. Tak zwana opozycja tylko coś tam przebąkiwała, ale w sumie takie rozwiązanie było wszystkim było na rękę, choć pozornie mogłoby wydawać się inaczej. Ale od czego w końcu jest wspaniała sztuka pozorów jeśli nie od tego, aby większości się wydawało, prawda.

O decyzji ministra, który w ramach szukania oszczędności wystawił na cel niektórych dziennikarzy i prokuratorów, media mainstreamowe milczały. Te zaliczane do niszowych, coś tam zaledwie przebąknęły, i szybko sprawa - jak większość podobnych - ucichła.

W dwa dni po decyzji Ćwiąkalskiego na liście żoliborskiej mafii znalazły się nazwiska prokuratorów i dziennikarzy badający powiązanie świata przestępczego z polityką. Kto redakcji dał taką listę? I po co? Dziennikarzom Superekspresu przekazano też informację iż fakt, że te nazwiska się tam znajdują (niektóre z nich znam słabiej lub wcale, inne lepiej a jedno …) nie oznacza ich fizycznej eliminacji - są różne inne sposoby aby wykluczyć „gracza”: są nimi fałszywe oskarżenie o przyjecie łapówki; podrzucenie odpowiednio spreparowanych kompromitujących materiałów. Zanim sprawę rozstrzygnie sąd, prokuratura miesiącami, a niekiedy latami będzie `badać' prawdziwość „dowodów”. miał oświadczyć jeden z członków zaliczanych to nielegalnych struktur. Ale bywają wyjątki, kiedy ten sam polski wymiar sprawiedliwości - władza sądownicza potrafi szybko i skutecznie zbadać przedstawiony zarzut i wnikliwie sprawiedliwie rozstrzygnąć, kto winien a kto nie. Ot choćby wyrok w sprawie spotu PiS „Kolesie” Sąd zakazał PiS rozpowszechniania nieprawdziwej informacji w spocie, jakoby rząd zwalniał stoczniowców, załatwiał firmie senatora Tomasza Misiaka zlecenie na 48 milionów złotych, a żonie ministra Aleksandra Grada zlecenie na 50 milionów złotych, jak również informacji sugerującej, jakoby prezydent Warszawy przyznała “swoim ludziom” nagrody w wysokości 58 milionów złotych. Sąd orzekł też przepadek materiału wyborczego, w postaci spotu PiS.

Sąd: spot "Kolesie" zakazany; PiS musi przeprosić PO Sąd Okręgowy w Warszawie zdecydował, że zakazuje emisji w mediach najnowszego spotu PiS. Sąd dodał, że w spocie PiS zostały przedstawione nieprawdziwe informacje i nakazał przedstawicielom partii publiczne przeprosiny Platformy Obywatelskiej. - Będziemy się odwoływać, powiedzieliśmy całą prawdę - powiedział Mariusz Błaszczak z PiS. - PiS brnie w kłamstwa - mówi Wirtualnej Polsce wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski. Sąd zakazał PiS rozpowszechniania nieprawdziwej informacji w spocie, jakoby rząd zwalniał stoczniowców, załatwiał firmie senatora Tomasza Misiaka zlecenie na 48 milionów złotych, a żonie ministra Aleksandra Grada zlecenie na 50 milionów złotych, jak również informacji sugerującej, jakoby prezydent Warszawy przyznała "swoim ludziom" nagrody w wysokości 58 milionów złotych. Sąd orzekł też przepadek materiału wyborczego, w postaci spotu PiS. Sąd nakazał komitetowi wyborczemu PiS opublikowania w terminie 48 godzin od uprawomocnienia się orzeczenia, płatnego ogłoszenia (przeprosin) na antenie TVN24, TVN, TVP1, Polsat News, Polsat, pomiędzy godz. 20 a 22. - Reakcja PiS-u jest zdumiewająca. Politycy tej partii sami mówili, że jeśli mamy zastrzeżenia, co do prawdziwości tez przedstawionych w spocie, to powinniśmy iść do sądu. Kiedy tak zrobiliśmy, twierdzą, że to nie sąd, ale społeczeństwo powinno ocenić, kto ma rację. Dalej brną w kłamstwa. To z ich strony niezrozumiała, dziwaczna, niekonsekwentna polityka - mówi Wirtualnej Polsce wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski. - PiS brnie donikąd. To formacja w rozsypce, schyłkowa, pełna desperacji - dodaje polityk PO. Platforma domagała się, aby sąd zakazał komitetowi wyborczemu PiS rozpowszechniania spotu "Kolesie", w którym zarzucono PO, że dba tylko o interesy własnych działaczy i ich rodzin, zamiast pomagać np. upadającym zakładom. - Pozew PO w związku ze spotem PiS pt. "Kolesie" nie powinien być rozpatrywany w trybie wyborczym - przekonywał przed sądem pełnomocnik Prawa i Sprawiedliwości Jacek Trela. Argumentował, że nie jest to spot wyborczy w rozumieniu ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Trela mówił, że zawarta w spocie informacja, że jest on finansowany przez komitet wyborczy PiS, nie czyni go materiałem wyborczym. Odnosząc się do treści spotu reprezentująca PO Elżbieta Kosińska-Kozak podkreśliła, że rząd w żaden sposób nie wpływał na kontrakt, jaki zawarła firma, w której udziały miał senator Tomasz Misiak, a padająca w spocie kwota 48 milionów złotych jest "ewentualnym maksymalnym wynagrodzeniem" do podziału między dwie firmy, spośród których firma związana z Misiakiem uzyskałaby znacząco mniej niż jej partner w konsorcjum. Pełnomocnik PiS zaznaczył natomiast, że kwota 48 milionów pochodzi z doniesień medialnych. Tymczasem lektor w spocie mówił, że "rząd załatwił firmie Misiaka zlecenie na grube miliony". Trela przyznał, informacja, że to rząd załatwił zlecenie dla firmy Misiaka, to pewien skrót myślowy, ale - jak dodał - fakt, że Agencja Rozwoju Przemysłu, która zawarła kontrakt z firmą związaną z Misiakiem, jest w stu procentach własnością Skarbu Państwa, uprawnia twierdzenie o udziale rządu w całej sprawie. Podobnie w dwóch innych przypadkach ze spotu PiS skarżonego przez PO Trela zastrzegał, że konkretne kwoty pochodzą z doniesień medialnych. Uznał, że nie jest przesadą twierdzenie lektora w spocie, że prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz "przyznaje swoim ludziom gigantyczne nagrody". Kosińska-Kozak podkreślała, że na koniec I kwartału wypłacono pracownikom warszawskiego ratusza 13 milionów złotych, dlatego - jej zdaniem - nieuprawione jest twierdzenie o 58 milionach. Zaznaczyła, że nagrody dostali niemal wszyscy pracownicy ratusza, a nie ludzie związani z prezydent Warszawy. Kosińska-Kozak podkreśliła też, że żona ministra skarbu Aleksandra Grada nie jest udziałowcem firmy Geodezyjno-Projektowej MGGP, o której media pisały, że wygrywa przetargi organizowane przez agencje rządowe i spółki Skarbu Państwa. Pełnomocnik PiS twierdzi z kolei, że Małgorzata Grad jest udziałowcem spółki komandytowej, która ma udziały w spółce Geodezyjno-Projektowej MGGP. Reklamówka nawiązuje m.in. do przedwyborczego hasła PO: "By żyło się lepiej. Wszystkim", jednak w miejsce słowa "Wszystkim" pojawia się czerwony prostokąt ze słowem "Kolegom". Zatem wszystko jest jasne. Sąd się obronił, to - jak mówią niektórzy w tym środowisku - jest reakcja władzy sądowniczej na wścibstwo Ziobry. W tym świetle gdzie takie „numery” odchodzą, wyraźnie widać w którym kierunku zmierza tak zwana władza. Cóż, skoro dziś nieprawdą już jest, że w szeregach PO (w innych identycznie działa zasada TKM) co przyznał sam premier Donald Tusk, panuje nepotyzm, to co dopiero sformułowanie o jakimś układzie wrocławskim, czy politycznej mafii. Ktoś może rzucić na odczepnego - totalna bzdura. Ale nikt tego nie powie rodzino zabitych osób, które zaszły za daleko w tym polskim piekiełku dociekając prawdy. Ich bliscy zapewne nigdy nie doczekają się wyjaśnienia okoliczności, a co dopiero ujawnienia sprawców (Marek Papała, Michał Falzmann, inni..) Żyjemy w czasach, kiedy na całe szczęście, a może nieszczęście informacja ma piorunującą szybkości i niewyobrażalny wprost zasięg. Przecieki do mediów, to sygnały uczciwych ludzi każdego zawodu - informacja, że dzieje się źle. Wątek Jacka Dębskiego i przeciek o incydencie z Inką - zdjęcia w aktach w samej bieliźnie, takie robi się denatom. Świadczy iż ktoś zlecił jej zabicie już na samym początku(sic.). Rzecz wręcz niebywała ministerstwo (nie)sprawiedliwości dokłada wszelkich środków i starań, aby dotrzeć do źródła przecieku. Powtarzam do źródła przecieku, a nie chce udzielić odpowiedzi na pytanie, które samo ciśnie się usta - kto zlecił jej zabicie skoro przesłuchujący ją funkcjonariusze wykonali zdjęcia pod denata?! I aby wszystko było jasne: nie był to żaden „krawężnik”, ani „stójkowy” z jakiejś tam, pardą, pipidówy. Zahaczając o świat współczesnej polskiej polityki, o świat mediów i biznesu, które działają na styku ze światem przestępczym - nie piszę bynajmniej o wyimaginowanym świecie baśni; przeciwnie piszę o polskiej współczesnej mafii, niewidocznej i trudnej do jednoznacznego zdefiniowania, gdyż jest nader poprawna w wymowie; zachowaniu; obyciu i stylu, w nienagannie skrojonych garniturach, i to nie z jakiejś tam Elany. W ich bezpośrednim otoczeniu nie ujrzysz absolutnie żadnych dresiarzy. Dbają o swój wizerunek: polityka, biznesmena, bankiera, dobrego adwokata, przedstawiciela mediów, czy mecenasów sztuki. Co robi państwo w takim momencie, co robią rządzący. Państwo się broni, dozbraja jednostki paramilitarne. Daje się większe uprawnienia Straży miejskiej. Straż miejska będzie działać prawie jak policja. Rząd chce, by przeprowadzała rewizje, używała paralizatorów. Inne służby też zamierzają się „dozbroić” Obrońcy praw człowieka ostrzegają: To przybliża nas do państwa policyjnego - podaje Merto. Z pozycji współczesnego człowieka, który zna historię a zwłaszcza tę ostatniego stulecia w Europie widać że nieuchronnie przybliżamy się do „powtórki z historii”. Brunatno to zaczyna wyglądać. Lubię patrzeć na pąki kwiatów, które zamykają się na chwili kilka przed deszczem słuchać innego śpiewu ptaków, które milkną kryjąc się pod strzechę lubię słuchać dźwięków deszczu, który bębni po starej dachu altanie stojącej w ogrodzie lubię życie bez zgrzytów, nagłych zmian w życiu i przyrodzie Nie lubię odgłosów werbli Marek Olżyński

Tragedia Żydów w czasie Drugiej Wojny Światowej i jej skutki W dniu 21 kwietnia 2009 Żydzi obchodzą rocznicę zagłady milionów ludności żydowskiej w Europie dokonanej przez rząd niemiecki kanclerza Hitlera. Dnia poprzedniego w Genewie odbywała się konferencja ONZ dotycząca rasizmu na świecie. Gdy na podium zaczął przemawiać prezydent Iranu Mahmoud Ahmadinedżad i powiedział, że Izrael jest pod władzą okrutnych rasistów, wówczas dyplomaci 23 krajów europejskich opuścili salę na znak protestu, podczas gdy reszta publiczności, w tym wielu mahometan, biła brawo. Przed budynkiem protestowani syjoniści pod wodzą laureata Nagrody Nobla, inicjatora określania zagłady Żydów słowem „Holocaust” Ellie Wiesel'a,  wielokrotnego oszczercy niesłusznie zniesławiającego Polaków, człowieka określanego jako „nadworny błazen” przedsiębiorstwa Holocaust, według profesora Norma'a Finkelsteina, autora książki „Przedsiębiorstwo Holocaust: eksploatacja cierpienia Żydów.”Wydaje się, że byłoby rzeczą słuszną, żeby tego samego dnia upamiętniać wszystkie zapomniane ofiary masowych mordów dwudziestego wieku, nazywanego „Wiekiem Śmierci,” ponieważ w tym stuleciu zamordowano węcej ludzi niż w całej historii ludzkości. Badacze tej tragedii oceniają ilość zabitych ludzi w dwudziestym wieku na ponad dwieście dziesięć milionów, z czego straty żydowskie przedstawiają mniej niż trzy procent. Eksploatacja cierpienia Żydów, o której pisze profesor Finkelstein polega na tym, że oszuści zorganizowali „żydowski ruch roszczeniowy” i pomnożyli wielokrotnie ilość Żydów, która jakoby przeżyła prześladowania niemieckie, tak, że byli w stanie pobrać i sprzeniewierzyć miliardy dolarów odszkodowania od skarbów takich państw jak Niemcy i Szwajcaria. Jednocześnie w prasie w prasie izraelskiej skarżą się Żydzi, weterani obozów i gett niemieckich, i piszą, że cierpią nędzę na stare lata, ponieważ nie otrzymali odszkodowań, pobranych na ich konto, przez takich ludzi jak Bronfman i Singer, którzy stali się multimilionerami w USA. Do eksploatacji tragedii Żydów z czasów wojny należy też dodać eksploatację polityczną przez syjonistów i ich grę polityczną, która sięga czasów, kiedy Izrael był satelitą Stalina. Stalin za pomocą pogromów zaludnił Żydami Palestynę wystarczająco, żeby tam stworzyć państwo żydowskie. Stało się to właśnie na wniosek Związku Sowieckiego w ONZ z 1947 roku - wniosek złożony osobiście przez Andreja Gromykę, żeby stworzyć „kość niezgody” w Palestynie. Fakt, że Izrael był na początku satelitą Stalian, potwierdza tytuł książki Romana Brackmana: „Izrael At High Noon: From Stalin's Failed Satellite to the New Crisis In the Middle East,” czyli: „Izrael albo zabije swoich wrogów albo zginie: Od nieudanego satelity Stalina, do bieżącego kryzysu na Bliskim Wschodzie.” Powinni znać ten fakt oczerniani do dziś katoliccy mieszkańcy Kielc, którzy dużo przecierpieli z powodu fałszywych oskarżeń o „pogrom kielecki”, faktycznie zainscenizowany przez NKWD z pomocą syjonistów w dniu 4 lipca 1946 roku. Ponad milion i ćwierć Żydów było wypędzonych z ich miejsc zamieszkania w państwach satelickich oraz w państwach arabskich, w celu dostarczenia Żydów osadników, żeby wystarczająco zaludnić Palestynę Żydami i stworzyć tam ich państwo. Faktycznie około połowy wypędzonych Żydów dotarło do Palestyny. W latach 1944-1948 ponad 700 tysięcy Żydów wypędzonych z krajów satelickich przekroczyło Żelazną Kurtynę. Z nich tylko 312 tysięcy dotarło do Palestyny, podczas gdy reszcie udało się albo zostać we Francji albo dojechać do Ameryki. Ponad pół miliona Żydów przybyło do Izraela z państw arabskich po 1950 roku, jak to opisuje były bojówkarz syjonistyczny Naeim Giladi w książce po tytułem „Skandale Ben-Guriona: Jak Haganah i Mossad eliminowaly Żydów,” („Ben-Gurion's Scandals: How The Haganah and The Mossad Eliminated Jews.” Dandelion Books, Tampe, Arizona, 1992, 2003). Giladi udowadnia, że syjoniści za pomocą pogromów zaludnili Palestynę wystarczają ilością Żydów, żeby stworzyć państwo Izrael, a następnie żeby bronić swoje państwo, przed skutkami niezwykle kłótliwego charakteru Żydów, prowokują oni stały stan pogotowia i wymyślają takie bajki jak o niby planowanej zagładzie Izraela przez Iran, w którym spokojnie żyją dziesiątki tysięcy Żydów. Znawcy języka perskiego, którym posługują się ludzie w Iranie, twierdzą, że jest absolutnie kłamstwem jakoby prezydent Iranu Ahmadinedżad, powiedział, że Iran chce „wymazać z mapy” państwo Izrael. Prezydent Iranu protestuje przeciwko płaceniu Żydom Palestyną za zbrodnie dokonane na Żydach przez Niemców, jak też przeciwko traktowaniu Arabów przez Żydów podobnie jak Niemcy traktowali Żydów w czasie wojny. Tragedia Żydów w czasie Drugiej Wojny Światowej przyczyniła się do dzisiejszej tragedii Arabów Palestyńskich i destabilizacji Bliskiego Wschodu przez izraelski arsenał nuklearny oraz stałe „pacyfikacje” Arabów palestyńskich przez radykalnych syjonistów.

Iwo Cyprian Pogonowski

Wotum nieufności dla Sikorskiego Zamiast wspierać Polaków mieszkających za granicą, być na co dzień ich sojusznikiem - rząd próbuje ich skłócić, ignoruje, a nawet oczernia zasłużonych jej przedstawicieli, jak choćby Jana Kobylańskiego, prezesa Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej. Do takich wniosków doszli uczestnicy XIII Forum Polonijnego w Toruniu. Zwieńczeniem trzydniowego zjazdu było odsłonięcie popiersia gen. Augusta Emila Fieldorfa "Nila", który ufundowała Polonia z Wielkiej Brytanii. Forum zorganizowały Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej oraz Polskie Stowarzyszenie Morskie-Gospodarcze im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Jan Kobylański, prezes USOPAŁ, ze względów zdrowotnych nie mógł przybyć na spotkanie z przedstawicielami środowisk polskich z całego świata. Reprezentowali go wiceprezes Anna Sztaba i Leonor Adami, dyrektor ds. publicznych i administracji USOPAŁ. List od prezesa odczytał płk Leopold Biłozur, prezes Związku Polskich Kombatantów w Argentynie. Kobylański podkreślał w nim doniosłe znaczenie współpracy USOPAŁ z Radiem Maryja, Telewizją Trwam i WSKSiM, które są "ogniwami prawdy i polskości". "Dzięki tym dziełom wielu Polaków rozsianych po całym świecie ma łączność z Ojczyzną każdego dnia. To wielka praca, Ojcze Dyrektorze" - napisał Jan Kobylański. Prezes poinformował również o tym, że USOPAŁ ufundowała stypendia dla dwudziestu studentów WSKSiM. Do trudnej sytuacji Polski i braku szacunku jej najwyższych władz dla Polonii z Ameryki Łacińskiej nawiązał prof. Jerzy Robert Nowak, który poprosił uczestników sesji o poparcie apelu do Radosława Sikorskiego, ministra spraw zagranicznych, by ten przeprosił Kobylańskiego za liczne oszczerstwa wysuwane pod jego adresem w książce "Strefa zdekomunizowana". Sygnatariusze tego listu "protestują przeciwko skrajnym przykładom lekceważenia, dyskryminowania, a nawet próbom poniżania zasłużonych przywódców polonijnych przez wpływowe osoby z kręgów rządzących w Polsce".I żądają jak najszybszego odwołania przez ministra Sikorskiego oszczerstw i kłamstw godzących w dobre imię prezesa USOPAŁ. "Radosław Sikorski powinien jak najszybciej przeprosić prezesa Kobylańskiego za swe niewybredne, agresywne określenia rzucane pod jego adresem. Tego wymagają interesy Polski" - odczytał list prof. Nowak. Do apelu przyłączył się kpt. ż.w. Zbigniew Sulatycki, który przybył do Torunia zaraz po uroczystości przyjęcia go w poczet kawalerów Zakonu Bożogrobców. Mówił o dyskryminowaniu Polonii z Ameryki Łacińskiej przez władze Rzeczypospolitej Polskiej. - Obecnie MSZ robi wszystko, by skłócić mieszkających tam Polaków.- zauważył kpt. Sulatycki. Jednym z gości spotkania był Marian Kurzac, prezes Stowarzyszenia Juventus z Brazylii, który na antenie Radia Maryja informował o dyskryminowaniu jego stowarzyszenia przez ministerstwo spraw zagranicznych. - Nie mamy żadnej pomocy ze strony polskiego rządu. Działamy sami, na własny koszt. Zamiast pomóc, polskie władze nam przeszkadzają. Dlatego, że pracujemy dla Polski, Polonii i w imię Polski, dostajemy "po nosie" - mówił prezes Juventusu. - Znajdujemy się na czarnych listach Radosława Sikorskiego. Nie wiemy, dlaczego. Jeśli chodzi o jakiekolwiek polskie święta, to konsulaty nie mogą nas zapraszać. Nie mają z nami żadnych kontaktów, a to dlatego, że jesteśmy zjednoczeni w jednej organizacji - USOPAŁ. Trwa to już od roku. Placówki dyplomatyczne chciałyby z nami współpracować, lecz jest to zabronione - podkreślił Marian Kurzac. Szczególne poruszenie wśród uczestników Forum wywołał dramatyczny list inż. Jerzego Skoryny, wielkiego patrioty i działacza polonijnego z Meksyku. Poinformował on o swoim wielkim żalu z powodu marnotrawienia przez obecne władze Polski całego wspaniałego dorobku pokolenia okresu międzywojennego. Pismo zaprezentował prof. Zdzisław Ryn, były ambasador w Argentynie. "Teraz szykuje się nowy zamach na Polskę. Jej wrogowie chcą zrabować naszą walutę - złotówkę, zniewalając nas euro. Cały Naród Polski musi bronić mojej waluty, jaką jest złotówka. Pytam się, co zrobiono z moim przemysłem, marynarką, lotnictwem, Centralnym Okręgiem Przemysłowym i kolejnictwem? Coście zrobili z moją Ojczyzną? Gdzie są dobra mojego pokolenia międzywojennego?" - pytał dramatycznie w swoim liście Skoryna. Na spotkaniu nie zabrakło polityków wspierających środowiska polskie za granicą. Obecni byli m.in. senatorowie PiS: Ryszard Bender, Czesław Ryszka, Zdzisław Pupa, Waldemar Kraska, posłowie: Joachim Brudziński, Arkadiusz Mularczyk, Anna Sobecka, Jan Szyszko, Zbigniew Ziobro, oraz europarlamentarzyści: Urszula Krupa, Marcin Libicki i Witold Tomczak. Na Forum przybył także ks. infułat Ireneusz Skubiś, redaktor naczelny tygodnika "Niedziela". List od przewodniczącego Przemysława Gosiewskiego w imieniu Klubu Parlamentarnego PiS odczytała poseł Izabela Kloc. Szef klubu zapewniał o szczególnym zainteresowaniu jego partii sprawami Polonii. "Polacy mieszkający za granicą są wielkimi ambasadorami naszego kraju. Polacy, którym przyszło żyć poza ojczyzną, z dala od swoich rodzinnych stron, są ważną częścią polskiego społeczeństwa" - zapewnił Gosiewski. Uczestnicy Forum Polonijnego złożyli w sobotę hołd Janowi Pawłowi II podczas uroczystej Mszy Świętej pod przewodnictwem ks. bp. Antoniego Pacyfika Dydycza OFM Cap., ordynariusza drohiczyńskiego. Z kolei wczoraj na dziedzińcu Domu Słowa odsłonięto popiersie gen. Augusta Emila Fieldorfa "Nila", którego dokonała jego córka - Maria Fieldorf-Czarska wraz z fundatorką monumentu Elżbietą Kasprzycką. Ojciec doktor Krzysztof Bieliński CSsR, rektor WSKSiM, zaznaczył podczas przemówienia, że postać tego jednego z najwybitniejszych żołnierzy Polski Podziemnej jest wspaniałym przykładem patriotyzmu i wzorcem do naśladowania dla naszej młodzieży. Jacek Dytkowski

Polacy z całego świata mają poczucie wspólnoty Z Marcinem Libickim, posłem do Parlamentu Europejskiego, rozmawia Jacek Dytkowski Tegoroczne XIII Forum Polonijne w Toruniu zgromadziło ponad stu Polaków z całego świata... - Przybyłem na spotkanie, dlatego że zostałem zaproszony, co jest dla mnie wyjątkowo przyjemne i bardzo się z tego cieszę. Przede wszystkim niesłychanie ważna jest więź wszystkich Polaków na świecie. A ponieważ Polonia i Polacy mieszkający na Wschodzie według różnych szacunków liczą do dwudziestu milionów - przy czym mówimy o tych, którzy się stale identyfikują z Polską - jest to rzecz niesłychanie ważna. Tym bardziej że jest to łączność duchowa zarówno w sensie najgłębszym, katolickim, jak i w poczuciu łączności wspólnego losu historycznego. Co stanowi o sile Polaków mieszkających za granicą? - Cechą budującą poczucie Narodu, oprócz języka, który nie zawsze w stu procentach oznacza determinantę, jest właśnie poczucie wspólnoty losu historycznego. Dla nas te same emocje wywołują określenia takie jak chrzest Polski, bitwa pod Grunwaldem oraz - w sensie negatywnym - Targowica, rozbiory, wojny, powstania. Fakt, że każdy Polak ma to samo drgnienie w sercu wobec tych wydarzeń historycznych, oznacza, iż wszyscy jesteśmy z jednego Narodu. Budowanie tych więzi jest więc niesłychanie ważne. Naprawdę gratuluję organizatorom: WSKSiM i Radiu Maryja, że po raz trzynasty forum zostało zorganizowane. Dziękuję za rozmowę.

Nas niszczą, a rząd tego nie widzi Ze Stanisławem Pieszką, prezesem Związku Polaków na Litwie, rozmawia Jacek Dytkowski Jaki najważniejszy problem dostrzegł Pan podczas tegorocznego Forum Polonijnego? - Najważniejsze jest to, że takie spotkania podejmujemy corocznie, a władza nie słucha poruszanych tu problemów. To jest paradoks całego naszego Forum. Przecież podejmuje się starania, aby obraz Polski w świecie był lepszy. Ale jak widzimy, jest to przez rząd nie w pełni realizowane. Wybiórczo traktuje się te sprawy i nasze postulaty. Plusem spotkania jest dobra i skuteczna organizacja, celnie stawiane pytania. Jak Pan ocenia zabiegi naszych władz w celu ochrony praw Polaków na Litwie? - Powiem tylko jedno, że mamy do czynienia ze skuteczną polityką Litwy, a z zupełnie nieskuteczną polskich władz. Mówi się, że należy zrobić wszystko, aby Litwinom w Polsce żyło się dobrze, a po drugiej stronie, aby Litwa uczyniła wszystko dla nas, Polaków na Wileńszczyźnie. Tymczasem jest odwrotnie. Jeżeli jestem tutaj zapraszany, to zadaję często pytanie: czy my jesteśmy cząstką Narodu Polskiego? Odpowiadają mi, że tak. Jeżeli zatem jesteśmy cząstką Narodu, a jednocześnie niszczy nas miejscowa władza drugiego państwa, to rząd polski musi reagować, a nie mówić, że "jest strategicznym partnerem i że stosunki z Litwą nigdy nie były tak dobre jak teraz". Nas niszczą, a są dobre stosunki - to dla mnie jest niezrozumiałe. Po odjeździe prezydenta Lecha Kaczyńskiego z Litwy trzeba poczytać sobie litewską prasę i to, co mówi prezydent Valdas Adamkus. Bo to w zupełności przeczy temu, co mówiła dziś na spotkaniu pani poseł na temat tego, co osiągnięto podczas tej wizyty. Znowu mamy "strategiczne stosunki", a mniejszość polska na Litwie jest ponownie zapomniana przez prezydenta Litwy. Dziękuję za rozmowę.

"Strefa zdepolonizowana" szefa MSZ Z prof. Jerzym Robertem Nowakiem rozmawia Jacek Dytkowski Postanowił Pan na Forum Polonijnym wystosować list do władz w obronie Jana Kobylańskiego... - Obecny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski jeszcze w wydanej w 2007 r. książce "Strefa zdekomunizowana", ale dalej zalegającej w księgarniach, atakował w ordynarny wręcz sposób, z wyzwiskami, prezesa Kobylańskiego, chwaląc się jednocześnie, że doprowadził do jego usunięcia. Pisał o "niejakim Kobylańskim", "samozwańczym przywódcy Polonii południowoamerykańskiej", "antysemicie" i "typie spod ciemnej gwiazdy". Przeczą temu przecież zasługi prezesa Kobylańskiego, a wśród środowisk polonijnych cieszy się on niekwestionowanym autorytetem... - Przypomnę jeszcze raz, że ten "niejaki Kobylański" gościł u siebie już w 1988 r. siedmiu prezydentów Ameryki Łacińskiej i że przeznacza przynajmniej milion dolarów rocznie na Polonię. Nie kto inny, ale największy autorytet w sprawach polonijnych, zmarły niedawno prezes Stowarzyszenia Wspólnota Polska Andrzej Stelmachowski mówił, że zasługi Kobylańskiego dla Polonii są ogromne, wręcz nieporównywalne. I to nie tylko chodzi o ufundowane przez niego pomniki ku czci Fryderyka Szopena, Jana Pawła II, wydatki na remonty polskich siedzib, zjednoczenie całej Polonii z kilkunastu krajów całej Ameryki Południowej, ale pomoc zwykłym ludziom, np. kolonistom polskim z prowincji Misiones w Argentynie, którzy byli bezradni wobec prowadzonych praktyk eksploatacyjnych wobec nich. Aktualny minister spraw zagranicznych, zamiast wzmacniać kontakty z Polonią, uderza jeszcze w te osoby najbardziej zasłużone. Wręcz zakazał swoim ambasadom RP kontaktów z czołowymi działaczami polonijnymi, którzy popierają Kobylańskiego. Dziękuję za rozmowę.

Jak indoktrynować dzieci? Wychodzi szydło z worka (to dla tych, którzy nie wierzyli, że szydło w worku jest): już wiemy po co ONI chcą nasze dzieci posyłać do szkoły w wieku lat sześciu, pięciu - a przedtem obowiązkowo do przedszkola. Jak donosi kilku Korespondentów (w tym {~UPR walczy!!!}) „Nasz Dziennik” zauważył, że w podręczniku „Nasza klasa” poddaje sie dzieci unijnej indoktrynacji - każąc im uczyć się na pamięć ślicznego wierszyka: „Do Unii też należeć chcę, to drugi dom, więc cieszę się”. Zwracam uwagę, że i tak nie jest to najgorzej. W znakomitej książce śp.Aldousa Huxleya „Nowy Wspaniały Świat” dzieci poddawano indoktrynacji jeszcze w okresie płodowym - co zapewniało idealne dopasowanie społeczne. Nie buntowały się. W razie czego dostawały porcję somy - i po krzyku. Dlatego niezmordowanie tłumaczę: dzieckiem powinna się zajmować matka! Tylko to gwarantuje niezbędną w społeczeństwie różnorodność. Jeśli zrobimy system przedszkoli - to prędzej czy później wszyscy zostaniemy ujednoliceni. Ta informacja zamieszczona na INTERIA.pl wywołała wściekłą kontr-akcję pod hasłem „A katolicy to nie indoktrynują?”. Istotnie: nie miejmy żadnych złudzeń: gdyby do władzy dorwał się o.Tadeusz, to wszystkie dzieci pod przymusem recytowałyby „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze dziewica”. Jeśli chcemy, by nie opanował nas żaden totalitaryzm, wyjście jest tylko jedno: trzeba zlikwidować reżymowe żłobki, przedszkola, szkoły i uczelnie - a dzieci posyłać do szkół prywatnych: takich, jakie życzą sobie rodzice - i w takim wieku, w jakim życzą to sobie rodzice. Niech żyje różnorodność! Precz z totalitaryzmem! JKM

Kup se pan czołg! Wpadłem w pasję, w wyniku czego P.T. Redakcja skorzysta, gdyż otrzyma mój tekst już w poniedziałek, a nie na ostatnią chwilę... A wpadłem - bo p. Paweł Ligaszewski z Brukseli zarzucił mi, że "co najmniej" manipuluję faktami, twierdząc, że auto "Taty" kosztujące w Indiach 6800 zł w Europie będzie kosztować 27 tys. zł - z powodu euro-przepisów. Po czym... potwierdza, że właśnie tak jest. Bo to nie jest to samo auto, co w Indiach, tylko bezpieczniejsze - i dlatego droższe. A "bezpieczniejsze" - bo wymuszają to euro-przepisy... Ja jeżdżę samochodem "Tucson" zrobionym przez f-mę Hyundai. Musiałem zapłacić za poduszkę powietrzną (którą odłączyłem - bo nie chcę mieć urwanej głowy, jak to się już kilku ludziom przydarzyło) i za pasy (których na ogół, poza dniami, kiedy jest ślisko i mokro, nie używam - mam zwolnienie lekarskie). Ale musiałem za to zapłacić tyle, ile w Indiach kosztuje cały samochód "Taty"!!! I dlatego Indie mają tempo rozwoju 9 proc. - a Europa 1 proc. P. Ligaszewski pisze oczywistą nieprawdę, że ten samochód w Indiach to "trumna na kołach, zgniatająca się jak puszka po piwie przy najmniejszej kolizji". Nie - rama i blacha są takie same, jak w wersji europejskiej. Ale nawet gdyby to była prawda, to ja mam prawo zapłacić nie 6.800 zł, a 5.200 zł - i jeździć w puszce po piwie! Bo to jest - panie Ligaszewski - MÓJ samochód, MOJE zdrowie, MOJE życie i MÓJ wybór! NB. jeżdżąc "puszką po piwie", lżejszą i łatwiej się zgniatającą, stwarzam MNIEJSZE zagrożenie dla innych. A Pan sobie, panie Ligaszewski, kup - jeśli stać Pana na paliwo - nawet czołg! Ja Panu tego nie bronię; dlaczego gang euro-faszystów broni mi jeździć, czym chcę? Odpowiedź jest prosta: producenci poduszek dali euro-komisarzom w łapę - i tyle. Ja to rozumiem: żyjemy w Sodomie i o moralności nie ma mowy... ale po co dorabiać do tego ideologię, że to dla mojego dobra? Bandyci na rozstajnych drogach nie wmawiali w obdzieranego, że to dla jego dobra (by się zanadto nie roztył...). Rabusie to uczciwi ludzie w porównaniu z tą bandą z Brukseli! Uff - ulżyło. To teraz o drugiej sprawie. Pani Danuta Potterowa, poddana JKM Elżbiety (niechętnie używam numeracji, bo w Anglii to Ona jest Elżbietą II, ale w Szkocji Elżbietą I - i nie chcę urażać Szkotów) wystąpiła o odszkodowanie za kamienicę przy ul. Piotrkowskiej 104. Magistrat Jej wypłacił 5 mln zł. Po czym Brytyjka wystąpiła o 11 mln zł z tytułu użytkowania tej kamienicy przez 50 lat... i tu radca prawny przysiadł fałdów - i stwierdził, że rodzice p. Potterowej już odszkodowanie otrzymali (o czym Ona zapewne nie wiedziała). Tak czy owak: miasto występuje o zwrot forsy. Teraz kilka kwestii. Ów radca prawny jest chwalony za dociekliwość. Hmm... To pozostali powinni być ukarani za niefachowość. Dlaczego o tych umowach kompensacyjnych wiem ja - a nie wiedzą radcy prawni od nieruchomości??!!?? Pal licho poddanych Korony brytyjskiej lub szwedzkiej - poważniejszy jest problem z Niemcami. Otóż informuję, że po 1949 roku im również (nie dotyczy to mieszkańców NRD!) władze RFN wypłacały stopniowo rekompensaty. Te kompensaty wyrównywały tylko część wartości - trzeba więc teraz pewno dopłacać różnicę. Ale tylko różnicę - a nie całość odszkodowania! A co do odszkodowania za użytkowanie, to nawet jako prezes Stowarzyszenia Poszkodowanych Mieszczan Warszawskich uważam, że to jest skandal. Za PRL wszystkich nas bowiem użytkowano nieco bezsensownie i bez naszej zgody - a wszyscy wszystkim nie mogą za to wypłacać odszkodowań! Dlatego takie wnioski sądy powinny odrzucać od razu i bez dyskusji. Właściciele nie powinni być stratni - ale nie mogą nagle stać się specjalnie uprzywilejowani! JKM

Ryszard Bugajski opluł córkę Augusta Emila Fieldorfa "Nila" Czy generał Fieldorf był antysemitą?

"Generał Nil" opowiadający losy Augusta Emila Fieldorfa ściąga do kin tłumy. I bardzo dobrze, bo to produkcja ważna, potrzebna. Maria Fieldorf-Czarska publicznie wyraża radość, że wreszcie, po 20 latach wolnej Polski, powstał fabularny film o jej Ojcu, bohaterze Polski Podziemnej. Choć córka generała ma uwagi do kilku rażących błędów scenariusza, mówi o nich subtelnie, aby nie zagłuszyć tej wielkiej dla niej chwili. Tymczasem w "Gazecie Wyborczej" reżyser Ryszard Bugajski przeprasza... Marię Fieldorf-Czarską. Za co? O co w tym wszystkim chodzi? - spyta ktoś, kto nie śledzi losów rodziny Fieldorfa, a z drugiej strony kariery Bugajskiego.

Pranie antysemickich brudów Dwa dni przed premierą "Generała Nila" w "Gazecie Wyborczej" ukazał się wywiad z Bugajskim. W jednym z pytań dziennikarz postanowił podrążyć sprawę uwag Marii Fieldorf-Czarskiej: "W swoim liście córka generała zacytowała opinię producenta filmu, którego zdaniem jest pan uparty i niełatwo z panem negocjować. Na jakie ustępstwa pan się nie chciał zgodzić?".
I tu pada odpowiedź reżysera, odpowiedź, która zwala z nóg: "Skoro wyciąga pan te sprawy, to pierzmy te brudy. Pani Fieldorf-Czarska w filmie dokumentalnym Aliny Czerniakowskiej o jej ojcu mówi, że generał Fieldorf by żył, gdyby Polską nie rządziła wtedy mafia żydowska. Nie podejmuję się polemizować z antysemitami". Koniec, kropka. Najwyraźniej w pełni usatysfakcjonowany odpowiedzią dziennikarz nie ciągnie tematu. Jak gdyby nigdy nic, przechodzi do innych kwestii. A szkoda. Bo następne pytanie nasuwa się samo. Mogłoby brzmieć tak: "Skoro Maria Fieldorf-Czarska jest antysemitką, to może jej rodzice też byli antysemitami, a mówiąc wprost - Generał Nil był antysemitą? Czy nie jest tak, że antysemityzm wysysa się z mlekiem? Szczególnie wśród Polaków, u których przed wojną wychowanie przez rodziców miało znaczenie kluczowe? - powinien spytać dziennikarz "Wyborczej". A dalej: Dlaczego zrobił pan film o Generale-antysemicie? Może powinien nosić tytuł: "Generał Nil antysemita"? Ale przecież taka osoba to materiał na antybohatera? A skoro zrobił pan film o antysemicie, to może sam pan nim jest, tylko ukrytym. Proszę odpowiedzieć na pytanie: czy jest pan antysemitą? Proszę się przyznać! - takich podstawowych przecież pytań w bardzo skrupulatnej w tej materii gazecie wyjątkowo nie znajdziemy.

"Niech to osądzą Czytelnicy" Oburzona Maria Fieldorf-Czarska napisała list otwarty "do Pana Ryszarda Bugajskiego". Czytamy w nim: "W tym wywiadzie nie tylko nałożył Pan na mnie pieczęć antysemitki, z którą się nie polemizuje, ale też - dla poparcia tej opinii - sfałszował Pan moją wypowiedź sprzed kilku lat dla filmu dokumentalnego Aliny Czerniakowskiej "W sprawie generała Fieldorfa Nila". Naruszył Pan drastycznie moje dobra osobiste przez sugerowanie Czytelnikowi, że posługuję się tak prymitywnym językiem i że prowadzę jakąś bliżej nieokreśloną walkę z Żydami. Obraził Pan także panią Alinę Czerniakowską, wybitną polską dokumentalistkę, i moich licznych przyjaciół, wśród których są osoby o różnym pochodzeniu, także narodowości żydowskiej. (...) Jednocześnie wyrażam głęboki smutek, że reżyser bardzo dobrego w swej wymowie ideowej filmu zachowuje się poza kamerą w tak niegodny sposób". To właśnie za ten tekst Bugajski przepraszał, za pośrednictwem "Gazety Wyborczej": "Przepraszam panią Marię Fieldorf-Czarską, że nie zacytowałem dosłownie jej wypowiedzi w filmie Aliny Czerniakowskiej »On wierzył w Polskę«. Nie dopisała mi wtedy pamięć. Chcę to teraz sprostować". I reżyser prostuje: "Pani Fieldorf-Czarska powiedziała w tym filmie: »Przeważnie to byli sędziowie i prokuratorzy pochodzenia żydowskiego. Więc właściwie ja twierdzę, że gdyby mój ojciec był Żydem i Polacy by go tak skazali, to Polacy byliby już dawno osądzeni. A ponieważ jest odwrotnie, to niestety mamy to, co mamy«. Istotnie, sens jej wypowiedzi jest nieco inny, niż ja imputowałem. Przykro mi z tego powodu. Jeszcze raz przepraszam ją oraz autorkę filmu, panią Alinę Czerniakowską". - przepraszał Bugajski. Przepraszał, ale zaraz dodawał: "A czy ta wypowiedź pani Fieldorf-Czarskiej ma zabarwienie antysemickie? Niech to osądzą Czytelnicy". Córka generała już wszak dosłownie antysemitką nie jest, ale jej wypowiedzi mają taki charakter (zabarwienie). Czy jest w tym jakaś różnica? Bo jeśli wypowiedzi są zabarwione antysemityzmem, to ich autor jest przecież antysemitą. Antysemityzm Marii Fieldorf-Czarskiej mają "osądzić" czytelnicy "Gazety Wyborczej". I "osądzą": tak, oczywiście jest antysemitką. Ale już czytelnicy innych gazet mogą mieć na ten temat inny pogląd. Liczy się jednak wyrażony publicznie zarzut. A zarzut to najcięższy - taki, którym niszczy się ludzi. Ulubiony przez "Wyborczą" - wielokrotnie już używała go do pognębienia tych, którzy myślą inaczej.

Wymowa ideowa Czy Ryszard Bugajski przeprosił Marię Fieldorf-Czarską? Przecież zarzutu o antysemityzm nie odwołał. Ośmielam się twierdzić, że nie przeprosił, bo nie miał takiego zamiaru. Jego celem było zniszczenie córki generała za to, że ośmieliła się mieć uwagi do jego scenariusza. Jednak opluwając Marię Fiedorf-Czarską - opluł też generała "Nila". Generał "Nil" antysemitą nie był. Tak wynika z wszystkich dostępnych dokumentów na jego temat. Smutną prawdą jest natomiast to, że większość osób, które dokonały na nim mordu, było pochodzenia żydowskiego. Z wypowiedzi Marii Fieldorf-Czarskiej w filmie Aliny Czerniakowskiej Bugajski sprytnie wyciął cały początek. Brzmi on tak: "Dla mnie to jest niepojęte. Człowieka powieszono, ale winnych nie ma. Śledczy żyją i ta pani prokurator też żyje, nie mówię już o tych, którzy umarli". Ale Bugajski, tak jak "Wyborcza" ścigać żyjących oprawców przecież nie zamierza. Choć, gdyby wszyscy byli Polakami... Żeby schować trochę podstawową, antysemicką kwestię, reżyser skończył swoje "przeprosiny" słowami: "Swoją drogą miło mi, że pani Fieldorf-Czarska w swym liście pisze, iż uważa mój film za bardzo dobry w swej wymowie ideowej".
Po serii wypowiedzi Ryszard Bugajskiego Czytelnik powinien osądzić, czy jego film może mieć dobrą "wymowę ideową".

Tadeusz M. Płużański

28 kwietnia 2009 Nic nie jest wieczne oprócz zmiany... Obejrzałem wczoraj program redaktora Tomasza Lisa w telewizji państwowej zwanej dla niepoznaki publiczną, w której- jak zwykle przypadkowo- wystąpiła pani Róża Thun, wokół której od kilku dni  odbywa się zamieszanie , z powodu ujawnionego nazwiska, które posiada, i które stanowi - jakoby jakiś problem, o którym się mówi nawet w głównym wydaniu dziennika telewizyjnego. Nazwisko ujawnione zostało przy okazji zbliżających się bachanaliów wyborczych, choć ja sam wielokrotnie pisałem o pani Róży posługując się jej  pełnym nazwiskiem. W programie w którym wystąpiła pani Róża Thun, wystąpiła jako Róża Thun-Wożniakowska, co rozumiem nie jest zgodne z prawdą, bo w dokumentach - a to chodzi - jej pełne nazwisko to Róża Grafin von Thun und Hohenstein. Pan Tomasz poszedł pani Róży na rękę  i gdy wypowiadała się równie ciekawie jak zawsze, poinformował oglądających,  że chodzi o panią Różę Woźniakowską, co jest o tyle prawdą, że jest córką pana profesora Woźniakowskiego. Ale niekoniecznie zgodne  z tym co posiada pani Róża w dokumentach. Oczywiście o zamieszanie wokół nazwiska pani Róży, ani mnie grzeje , ani ziębi, bo co mnie może obchodzić,  żona jakiegoś  Austriaka startująca z list Platformy Obywatelskiej  do Parlamentu Europejskiego? Tym bardziej, że będzie ona reprezentowała interesy nieistniejącej jeszcze prawnie Unii Europejskiej, które już dzisiaj reprezentuje jako przedstawicielka Komisji Europejskiej w Polsce. Z Polską nie ma to wiele wspólnego. Zaciekawiło mnie jednak, że pani Róża zamierza wystąpić do Państwowej Komisji Wyborczej, żeby ta pozwoliła jej wystąpić przed   demokratyczną publicznością podczas bachanaliów wyborczych do Parlamentu Europejskiego pod nazwiskiem skróconym, jako Róża Thun(????).. Co prawda podczas opowiadania bajek w czasie bachanalii wyborczych, może się posługiwać skróconym nazwiskiem, ale na plakatach informujących  o jej  starcie musi być jej pełne nazwisko, Róża Grafin von Thun und Hohenstein. No i druga ciekawostka.. Pani Róża w studio wyborczym pana redaktora Lisa, pardon w programie na żywo- wystąpiła bez kolorowych baloników Unii Europejskiej, najczęściej w kolorze błękitnym, ale za to  z czarującym uśmiechem- jak zwykle przyklejonym do fraz , które wygłasza z pełnym przekonaniem i uwielbieniem Unii Europejskiej. Dlaczego - do jasnej cholery - wstydzi się własnego nazwiska i chce wystąpić przed publicznością z wersją skróconą swojego nazwiska? I czy Państwowa Komisja Wyborcza zrobi dla niej w końcu  wyjątek i pozwoli na odstępstwo od zasady? Coś o tym wiem, bo startuję do Parlamentu Europejskiego  i jestem po wczorajszych rozmowach z prezesem Bolesławem Witczakiem, dla którego - muszę państwo powiedzieć - jestem pełen podziwu, za to, że w ciągu krótkiego czasu odbudował okręgi Unii Polityki Realnej na tzw. ścianie wschodniej,  gdzie zawsze byliśmy słabi.. Te właśnie okręgi zebrały odpowiednią liczę podpisów niezbędnych do zarejestrowania list wyborczych.. Ile jednak można zrobić organizacyjnie jeśli ma się samozaparcie?. Wiara jednak czyni cuda.. Mamy zarejestrowaną listę ogólnopolską! Pan prezes Witczak, który zna biegle język angielski opowiedział mi o swoim spotkaniu z panem Ganleyem w Brukseli, który firmuje swoim nazwiskiem Libertas.  Ciekawe… Ale wracając do programu pana redaktora Lisa, który jeszcze nie wyżalał  się z powodu tego, że wyrzucili go z telewizji państwowej, tak jak jego żonę panią Hannę Lis-Smoktunowicz, która w chwilę później wyżalała się na ten temat w zaprzyjaźnionej z nią stacji TVN, w programie „Teraz k…a My”.. Jej pierwszy mąż pan Robert Smoktunowicz - nie uwierzycie państwo - był jednym z współzałożycieli Unii Polityki Realnej, wtedy  patia ta  nazywała się Ruch Polityki Realnej, potem przeszedł do Platformy Obywatelskiej, by skończyć w jednej z Lewic.. Poobklejał się po całym okręgu wyborczym z podziękowaniem dla swoich wyborców, którzy zrobili go senatorem.. Wielkie, przyciągające oko bilbordy.. Ale dlaczego jeszcze czasami warto obejrzeć  ten ,dajmy na to program pana Tomasza Lisa, oczywiście od czasu do czasu, bo na dłuższą metę , nikt tej propagandy by nie wytrzymał.? Właśnie wczoraj dowiedziałem się, że pan Wojciech Olejniczak jest człowiekiem wierzącym w Pana Boga i katolikiem, na dowód czego powiedział, że jest za tym, żeby „ darmowe” In vitro było dla wszystkich „obywateli” Unii Europejskiej(????) No to ciekawa połączenie Kościoła Powszechnego  z poglądami pana Wojciecha Olejniczka, kiedyś  nawet ministranta, co ja piszę ministranta, wielkostranta, bo akurat Kościół Powszechny jest w ogóle przeciw robieniu dzieciaków   w probówkach, ale panu Wojciechowi, ten sposób bardzo się podoba, choć sam- o ile wiem - swoje zrobił sobie w sposób tradycyjny, mało nowoczesny… Ale rozumiem, że chce pomóc innym w tę' nowoczesność” wejść z podniesionym czołem i jeszcze dopłacać im do tego , no, nie z własnej kieszeni, o to, to - to nie, ale z kieszenie podatników polskich… Ba! Europejskich! Popatrzcie państwo jaki z niego Europejczyk? „Dopóki wiara kwitła , szanowano prawa Była wolność z porządkiem  i dostatkiem sława”(…) „I żaden go nie splamił zbójecki uczynek Tylko otwarta wojna albo pojedynek”- pisał nasz wieszcz Pojedynki od jakiegoś czasu już są zakazane, za czasów wieszcza jeszcze były dopuszczalne i ludzie honoru w ten sposób rozstrzygali między sobą spory.. Teraz jedynie pyskują na siebie i obrzucają się błotem… Tego mają w bród, gorzej z honorem.. Do jedynego hotelu w małej, zapyziałej mieścinie przyjeżdża podróżny. Wchodzi do recepcji i mówi: - Pokój chciałem… - Nie ma, wszystkie zajęte- odpowiada mu recepcjonistka. - Może chociaż jakieś poddasze, komórka… prosi… - No mamy taką jedna klitkę - odpowiada mu po chwili recepcjonistka. - Ale ona ma bardzo złą sławę! - ? - No już tam się ośmiu ludzi powiesiło.. - Głupota!- odpowiada zmęczony podróżny- Niech pani mnie zaprowadzi do tej klitki! Poszli. Recepcjonistka otwiera klitkę, oprowadza po pomieszczeniu, tutaj WC, tu TV… - Super! Niech mi pani jeszcze powie, jak oni się tu powiesili? - Na tej klamce - odpowiada recepcjonistka, pokazując na drzwi. - To niemożliwe!!!!- śmieje się podróżnik. Na tej rachitycznej klamce? Następnego dnia pokojowa otwiera drzwi, żeby posprzątać pokój i widzi lokatora wiszącego na klamce z wywieszonym językiem: - Jeszcze jeden, cholera, niedowiarek!!! No cóż… wolna wola jest dana człowiekowi po to, żeby mógł odmawiać robienia pewnych rzeczy…panie Wojciechu Olejniczak, członku Sojuszy Lewicy Demokratycznej  i człowieku wierzącym… Ale w co?- chciałoby się zapytać. Oczywiście nie jest wieczne nawet pióro wieczne.. WJR

Herrenvolk po żydowsku 20 kwietnia ogłoszono, że Stany Zjednoczone, Izrael, Niemcy i Polska postanowiły zbojkotować konferencję genewską pod egidą ONZ, poświęconą rasizmowi. Trochę to zaskakujące, bo we wszystkich państwach bojkotujących rasizm jest surowo potępiany, a w niektórych stanowi nawet przestępstwo podlegające ściganiu przy pomocy europejskiego nakazu aresztowania. Co więcej, w Eurosojuzie, jak wiadomo, działa wiedeńska centrala paneuropejskiego gestapo. Ukrywa się ona pod niewinnym szyldem Agencji Praw Podstawowych, ale jej zadaniem jest szpiegowanie wszystkich państw europejskich pod kątem rasizmu, antysemityzmu, ksenofobii i homofobii, czyli prób sprzeciwiania się sodomitom oraz organizowanie nagonek medialnych i inicjowanie śledztw i procesów przeciwko antysemitnikom, rasistom, kseno i homofobom przed niezawisłymi sądami, które też otrzymały już odpowiednie wytyczne za pośrednictwem oficerów prowadzących. Dlaczego zatem przy tak surowym podejściu do rasizmu państwa te postanowiły zbojkotować genewską konferencję? Przecież z krytykowaniem rasizmu przesadzić niepodobna! Jedna rasa - ludzka rasa - no i w ogóle - „wszyscy ludzie będą braćmi”. Owszem - i w ogóle, ale problem w tym, że wcale nie wszyscy. Na tej konferencji bowiem miał pojawić się prezydent Iranu i wygłosić płomienne przemówienie przeciwko syjonizmowi. Syjonizm jest zaś oficjalną ideologią państwową Izraela, więc nic dziwnego, że Izrael postanowił genewską konferencję zbojkotować. Przecież irański prezydent nie powie tam niczego, czego by sami Izraelczykowie nie wiedzieli, być może nawet jeszcze lepiej od niego, bo o ile by nawet przyjąć, że irański prezydent zna expedite historię i teraźniejszość syjonizmu, to przecież raczej nie zna jego planów na przyszłość, podczas gdy Izraelczykowie je znają. Zatem o ile nieobecność Izraelczyków można uznać za usprawiedliwioną, o tyle nieobecność innych państw już taka oczywista nie jest. No, może z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych, bo przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający określenie Patryka Buchanana, że Waszyngton stanowi „terytorium okupowane przez Izrael”, no i że ogon wywija psem. Zresztą trudno, żeby pani Hilaria Clintonowa postąpiła inaczej, to chyba jasne? Można też próbować usprawiedliwienia nieobecności Niemiec, które postępują według mądrości etapu. Na jednym etapie realizują ostateczne rozwiązania, ale jak się etap zmieni, to trudno prześcignąć ich z lizusostwie. Na razie są właśnie na tym etapie, więc zachowują się wzorowo. Ale Polska? Dlaczego Polska? Przecież Polska nie jest jeszcze terytorium okupowanym przez Izrael, ani nawet - przez organizacje wiadomej diaspory? Ja oczywiście wiem, że wszystko dopiero przed nami, ale na razie z ust najwyższych dygnitarzy tyle płynie zapewnień o obronie interesu narodowego, że takie zmiany mogą nastąpić dopiero po ewentualnej ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Chyba, że w tych deklaracjach nie chodzi o naród polski, tylko ten bardziej wartościowy. Jeśli tak, to oczywiście co innego, to wtedy nieobecność Polski na genewskiej konferencji też jest zrozumiała. W tej sytuacji możemy już spokojnie zająć się samym syjonizmem. Czy rzeczywiście zasługuje on na taką krytykę, jaką postanowił schłostać go irański prezydent? Z pozoru wydawałoby się, że nie, bo twórca syjonizmu, Teodor Herzl, wychodził z założenia, że naród żydowski jest taki sam, jak każdy inny i właśnie dlatego, podobnie jak wszystkie inne narody, powinien się politycznie zorganizować w państwo. Taki pogląd jest istotą nacjonalizmu, który u nas, nie wiedzieć czemu, jest energicznie zwalczany przez żydowską gazetę dla Polaków, a w Eurokołchozie - przez wiedeńską centralę. Nawiasem mówiąc, syjonizm początkowo też był bardzo ostro krytykowany przez środowiska żydowskie, między innymi dlatego, że jego podstawowa teza podważała archaiczne, trybalistyczne przeświadczenie o wyjątkowości narodu żydowskiego. Ale, podobnie jak wszystko inne, syjonizm też ewoluował. Coraz większy wpływ na jego kształt wywierali żydowscy szowiniści. Szowiznim w stosunku do nacjonalizmu jest swego rodzaju ekscesem. O ile nacjonalizm można porównać do przekonania ojca rodziny, że w pierwszej kolejności jest odpowiedzialny za własne dzieci, a dopiero potem - za dzieci cudze, to szowinizm oznaczałby, że tenże ojciec, w trosce o zwiększenie szans życiowych własnych dzieci, zaczyna mordować dzieci cudze. Więc żydowscy szowiniści zatruli syjonizm archaicznym, trybalistycznym przekonaniem o wyjątkowości narodu żydowskiego w całym Wszechświecie. Jest to oczywiście brednia, bo z perspektywy Wszechświata zarówno naród żydowski, jak i wszystkie inne narody są kompletnie pozbawione znaczenia - ale brednia, użyteczna. Przy jej pomocy bowiem można ideologicznie uzasadnić wszelkie łotrostwa i usprawiedliwić międzynarodowe awanturnictwo. Narodowi wyjątkowemu wolno więcej, niż narodom mniej wartościowym. W szczególności wolno eksterminować narody mniej wartościowe, jeśli interes narodu wyjątkowego tego akurat wymaga. W ten oto sposób żydowscy szowiniści rzeczywiście przekształcili normalny syjonizm w obłędną doktrynę rasistowską. Syjonizm w tej postaci niczym bowiem nie różni się od poglądu o „rasie panów”, jakim wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler zaczadził Niemców. Nic zatem dziwnego, że zdecydowana większość państwa świata nie widzi niczego osobliwego w krytyce, jakiej poddał współczesny syjonizm irański prezydent. No naturalnie, jakże by inaczej! Dlaczego jednak Polska przyłączyła się do bojkotu, solidaryzując się w ten sposób z wyznawcami „Herrenvolku” tyle, że już nie germańskiej, a semickiej proweniencji? Co z tego będzie miała? SM

Wymuszanie fałszywych zeznań przez CIA? Trockiści nowojorscy nawróceni na radykalny syjonizm stworzyli ideologię neokonserwatyzmu w celu opanowania władzy w USA, za pomocą propagandy na użytek fundamentalistów protestanckich, którzy wierzą, że zwycięstwo Żydów nad Arabami jest konieczne dla powrotu Chrystusa na ziemię. Wybrali oni sobie za cel ludzi o orientacji zachowawczej w ramach partii republikańskiej. Dzięki nazwie ruchu neo-konserwatywnego opanowali oni zachowawcze fundacje i zdobyli fundusze tychże fundacji na finansowanie ich propagandy za pomocą ośrodków planistów, takich jak American Enterprise Institute w Waszyngtonie, gdzie Radek Sikorki ukształtował swoją karierę polityczną. Trocki kiedyś nawoływał do wojny permanentnej o komunizm, a obecnie neokonserwatyści nawołują do wojny permanentnej o ich wersję demokracji. Neokonserwatyści włączyli się w wielką grę o paliwo i pozyskali poparcie kompleksu wojskowo-przemysłowego w ich planach lukratywnej dla przemysłu wojskowego wojny permanentnej o demokrację, począwszy od napadu rabunkowego na Irak, bogaty w ropę naftową i gaz ziemny. W propagandzie ich Irak jakoby zagrażał istnieniu Izraela, który według ich planów miał być hegemonem od Nilu do Eufratu i mieć monopol broni nuklearnych na Bliskim Wschodzie. Prowokacja w formie napadu na dwa wieżowce w Nowym Jorku we wrześniu 2001, t. zw. 9/11, do tej pory nie jest całkowicie wyjaśniona, ponieważ w godzinę po zawaleniu się dwóch wieżowców uderzonych po kolei przez dwa samoloty, bez powodu zawalił się trzeci wieżowiec. Wówczas zginęło około 3000 osób, w tym połowa cudzoziemców. Natomiast przed katastrofą Żydzi byli ostrzegani, żeby tego dnia nie poszli do pracy w tych wieżowcach. Tym czasem izraelskie kamery telewizyjne czekały na kolizje samolotów z dwoma wieżowcami i fotografowały trudne do wykonania, identyczne wiraże dwóch wielkich samolotów i ich uderzenie w wieżowce na tym samym poziomie, po kolei, jeden koło drugiego. AlQaida z Afganistanu jest oskarżona o dokonanie prowokacji 9/11 by, ale jej szef Osama bin Laden, nie jest wymieniony wśród terrorystów odpowiedzialnych za tą zbrodnię, na liście  sporządzonej przez FBI. Wielu ludzi jest przekonanych, że słabo przeszkoleni piloci z AlQaidy przełączyli kontrolę na pilotowanie automatyczne, przygotowane do lotu w kierunku wabiących sygnałówek, umieszczonych w dwu wieżowcach stojących koło siebie. W rezultacie napadu na wieżowce zaistniał powód wyprawy karnej i pacyfikacji Afganistanu przez USA, ale Irak nie miał absolutnie nic wspólnego z AlQaidą. Wręcz Saddam Hussein był otwartym wrogiem AlQaidy. Rząd Bush-Chenney nakazał wymuszanie fałszywych zeznań przez CIA, według dokumentów, teraz udostępnionych publiczności przez rząd prezydenta Obamy. Chodziło o wymuszenie od członków AlQaidy fałszywych zeznań o jakoby popieraniu ich i współpracy z AlQaidą ze strony Saddam'a Hussein'a. Celem tortur było uzyskanie fałszywych dowodów, że napad USA na Irak był częścią walki z AlQaidą, a nie napadem w celu rabunku zasobów paliwa w Iraku. Na rozkaz rządu Bush'a wojskowi psycholodzy James Mitchell i Bruce Jessen mieli opracować program tortur i w 2002 roku zaprogramowali więzienia, tak zwane „exploitation facility,” w których więźniowie byli by poddawani wyszczególnionym przez nich torturom, takim jak bicie człowiekiem o ścianę, pozbawianie go snu i stopniowe topienie („waterboarding”). Jessen proponował, żeby nie wpuszczać do tych więzień takich ludzi, jak przedstawiciele Czerwonego Krzyża. Adwokaci Abu Zabaydah, człowieka torturowanego w Polsce, według jego zeznań, twierdzą, że rząd Bush'a nakazał prawnikom ministerstwa sprawiedliwości przygotować interpretacje prawne, które retro-aktywnie miały zwolnić z odpowiedzialności karnej agentów CIA po dokonaniu tortur, na wyżej wspomnianym Palestyńczyku. Senator Carl Lewin, Żyd z pochodzenia, stwierdza, że wielu oficerów protestowało przeciwko uczeniu i stosowaniu tortur, w celu uzyskania takich dowodów, jak że Irak był odpowiedzialny za zbrodnie AlQaidy. Tortury według niego były stosowane w wielu więzieniach, takich jak w Abu Gharib, gdzie „kozła ofiarnego” uczyniono z generała brygady Janis Karpinski i zdegradowano ją do stopnia pułkownika za to, że protestowała przeciwko stosowaniu tortur, według jej to zeznań przed kamerami telewizyjnymi, pod koniec kwietnia 2009. Senator Lewin żąda, żeby minister sprawiedliwości Eric Holder powołał komisję do ustalenia jakie nadużycia i nakazy tortur wydawali dygnitarze w rządzie Bush'a, według raportu „Democracy Now,” z 22go kwietnia, 2009. Obecnie prezydent Obama twierdzi, że wymiar sprawiedliwości USA ma w swojej kompetencji dokonanie potrzebnych dochodzeń i pociąganie do odpowiedzialności ludzi, którzy w ogóle uzasadniali stosowanie tortur, a zwłaszcza w celu wymuszania fałszywych zeznań. Iwo Cyprian Pogonowski

Skąd Platforma weźmie pieniądze? Prawo i Sprawiedliwość zwróciło się do Państwowej Komisji Wyborczej o zbadanie, czy kampania wyborcza Platformy Obywatelskiej nie jest przypadkiem finansowana nielegalnie. W środę w Warszawie rozpocznie się zjazd Europejskiej Partii Ludowej, do której w Parlamencie Europejskim należy PO. Politycy Platformy zapowiadali wcześniej, iż impreza ta finansowana przez EPL oficjalnie zainauguruje kampanię Platformy do europarlamentu. Przepisy nie zezwalają jednak na finansowanie kampanii ze źródeł zagranicznych, a wszystkie wydatki na promocję partii w okresie kampanii wyborczej powinny być zaliczane do limitu wydatków, jakie partie mogą wydać na kampanię. Zgodnie z przeforsowaną przez Platformę Obywatelską ustawą ograniczającą finansowanie partii z budżetu państwa partie powinny zacisnąć pasa. Pomysłów, jak można poradzić sobie w tej sytuacji, chociaż jeszcze przepisy te nie zdążyły wejść w życie, nie brakuje, i to w samej partii rządzącej. Niewykluczone, że realizacja zamierzeń polityków PO może doprowadzić do złamania obowiązującego prawa. O wyjaśnienie sprawy zwróciło się do Państwowej Komisji Wyborczej Prawo i Sprawiedliwość. Mariusz Błaszczak (PiS) wyjaśnił, iż jego partia wystąpiła z pismem do Wojciecha Czaplickiego, sekretarza PKW, o odpowiedź na pytania, czy w kontekście zapowiedzi czołowych polityków Platformy Obywatelskiej, iż kongres Europejskiej Partii Ludowej finansowany przez EPL będzie oficjalnym początkiem kampanii wyborczej, nie oznacza, że dojdzie do złamania ordynacji wyborczej do PE. A także, czy nie zostaną złamane oficjalne wytyczne PKW z marca tego roku, iż od dnia przyjęcia zawiadomienia o utworzeniu komitetu wyborczego do dnia wyborów promocję i agitację można prowadzić i finansować wyłącznie na zasadach określonych dla okresu kampanii wyborczej. Finansowanie takich przedsięwzięć powinno natomiast odbywać się z rachunku bankowego komitetu wyborczego. - Mamy wyjaśnienia Państwowej Komisji Wyborczej, że wszelkie działania partii w okresie kampanii wyborczej zaliczane są do limitu, jaki partie polityczne mogą wydać na działalność podczas kampanii. Mamy także ordynację do Parlamentu Europejskiego mówiącą o tym, że partie polityczne nie mogą być finansowane ze źródeł pozapolskich - zauważył Błaszczak. Po tym, gdy pojawiły się poważne wątpliwości co do legalności finansowania kampanii wyborczej przez PO, politycy tej partii wycofywali się z zapowiedzi, iż warszawski zjazd Europejskiej Partii Ludowej oficjalnie rozpocznie ich kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego. Twierdząc wręcz, wbrew temu, co wcześniej wyraźnie zapowiadali, że kongres nie ma związku z kampanią wyborczą. Jeszcze niedawno Platforma na swoich stronach internetowych anonsowała: "Mamy ogromny zaszczyt zaprosić państwa do udziału w kongresie Europejskiej Partii Ludowej Wybory do Parlamentu Europejskiego, który odbędzie się 29-30 kwietnia 2009 r. w Warszawie. To kluczowe wydarzenie będzie oficjalną inauguracją naszej europejskiej kampanii wyborczej przed czerwcowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego", zapowiadając, że "warszawski kongres, którego gospodarzem będą premier Donald Tusk i Platforma Obywatelska, będzie głównym wydarzeniem kampanii wyborczej 2009 roku i zbuduje podstawy do ponownego zwycięstwa". - Ta informacja zniknęła z oficjalnej strony PO - zauważył Błaszczak. W piątek podczas dyskusji przed głosowaniami nad poprawkami Senatu do ustawy ograniczającej finansowanie partii z budżetu państwa sekretarz generalny PO, wicepremier Grzegorz Schetyna, odpowiadając na pytanie Joachima Brudzińskiego (PiS), poinformował, że skoro to jest zjazd Europejskiej Partii Ludowej, to też będzie finansowany przez EPL. Artur Kowalski

29 kwietnia 2009 Gwałtowność dziewiczego zdumienia.. Może nie jest to rzecz najważniejsza na świecie, ale jednak ważna o tyle, , że stanowi barometr polityczny i na  jego podstawie można określić stosunek europosła do Polski, jako państwa.. Jako naszego dobra wspólnego. Chodzi mi o głosowanie polskich posłów w Europarlamencie w sprawie rezolucji upamiętnienia polskiego bohatera okresu okupacji niemieckiej, śp. rotmistrza Pileckiego, człowieka odważnego, zdecydowanego i patriotycznego. Rotmistrz Pilecki wsławił się tym, że dobrowolnie dostał się do Auschwitz, żeby tam zawiązać ruch oporu, zrobił to, ale zamordowany został przez powojenne UB Człowiek nietuzinkowy.. Głosowanie odbyło się drugiego kwietnia nad rezolucją dotyczącą poprawek ”Świadomość europejska a totalitaryzm”. Celem było wpisanie rotmistrza Witolda Pileckiego do tekstu dokumentu oraz ustanowienie dnia 25 maja( rocznicy jego śmierci) Europejskim Dniem Bohaterów Walki z Totalitaryzmem. Oczywiście znacie państwo moje poglądy i to „ europejskie” dbanie o cokolwiek jest dla mnie tyle fałszywe, co przez socjalistów wszelkich partii na wskroś udawane.. Nie lubią oni żadnych  patriotów, bo to kłóci się z modelem państwa jakie budują, państwa pod  nawą Unia Europejska, w której na wszelkiego rodzaju patriotyzmy nie będzie miejsca.. Za wyjątkiem patriotyzmu niemieckiego, francuskiego, brytyjskiego, włoskiego… Na razie oczywiście- później będzie zmiana „patriotyzmów”, ale to naprawdę później. Najprawdopodobniej na „patriotyzm” niemiecki... Nie jest tak jak pisał wolnomularz Jan Józef Lipski” Dwie ojczyzny, dwa patrotyzmy”.. Będzie jedno państwo- zarządzane centralnie biurokratycznie, wymieszane światopoglądowo, żebyśmy wszyscy byli „ Europejczykami” cokolwiek to określenie miałoby oznaczać. Ja chcę pozostać Polakiem.. I marzy mi się Europa Ojczyzn, wolnego rynku, swobodnego przepływu towarów, pieniędzy  i ludzi… Ale bez totalitarnej kontroli wszystkiego!  A taka Europa powstaje na naszych oczach, i z taką Europą rotmistrz Pilecki walczyłby z pewnością na śmierć i życie... Rotmistrz Pilecki nie mieści się w ramach powstającego państwa totalitarnego, do tego polski patriota, człowiek nieugięty i bezkompromisowy, których to ludzi pełno jest na cmentarzach, szczególnie po latach utrwalania władzy tzw. ludowej.. Wymienię eurodeputowanych którzy byli przeciw upamiętnieniu  polskiego bohatera narodowego.. Albo wstrzymali się od głosu:. Staniszewska, Piskorski, Czarnecki, Onyszkiewicz, Gacek, Lewandowski, Siekierski, OLbrycht, Protasiewicz, Saryusz- Wolski, Grabowska, Liberadzki, Zwiefka, Geringer de Oedenberg, Sonik, Masiel, Gierek, Wielowieyski, Buzek, Jałowiecki. Cześć pamięci rotmistrza  Witolda Pileckiego! Ale przejdźmy do innego rodzaju totalitaryzmu..  Na zlecenie Organizacji Narodów Zjednoczonych, a tak naprawdę gremium narzucającemu narodom i państwom zunifikowane formy postępowania, w krajach Unii Europejskiej, ma zostać wprowadzony do 31.12. 2009 roku tzw. Kodeks Żywnościowy(???). Nie wiem w jaki sposób socjaliści zdążą z tym terminem, niemniej jednak taki jest plan.. „Kodeks Żywnościowy(???), takie międzynarodowe menu, to znaczy co mamy jeść, a co nie; co ma być dopuszczalne, a co nie- według biurokratów ponadnarodowego gremium.. Mam nadzieję, że rodzajów zup nie będą na razie ustalać, bo ja na przykład bardzo lubię zupę pomidorową, i ogórkową.. Tak mam od lat! Co prawda szykują ścisłe uregulowania dotyczące uprawy własnych owoców i warzyw na przydomowych działkach, i z pomidorami i ogórkami może być niejaki kłopot, ale miejmy nadzieję, że cała rzecz potrwa jakiś czas. Bo,  że ta socjalistyczna banda nie poprzestanie odbierać nam wolność- straciłem nadzieję! Istotą socjalizmu, jest pozbawienie człowieka wolności we wszystkich przejawach jego życia.. Nawet nadzór nad ogródkami przydomowymi..! To nawet w  Sowietach, pełnych kołchozów, były ogródki przydomowe i one utrzymywały „ obywateli” sowieckich przy  życiu… Na razie będzie co prawda nadzór  i uregulowania, a dopiero potem likwidacja, ale początek już zostanie zrobiony. Jeśli chodzi o zwierzęta to będą je szprycować antybiotykami i hormonami wzrostu(???). Będą smaczniejsze, do czasu oczywiście, jeśli w Parlamencie Europejskim większości nie zdobędzie grupa wegetarian i nie przegłosuje demokratycznie zakazu jedzenia zwierząt(!!!)… Bo mówiąc prawdę, co to za obrzydliwe zajęcie, żeby człowiek cywilizowany zjadał własnych braci,  jak twierdzą ekolodzy -  nowe wcielenie lewicy.. Bo przecież i zwierzęta mają duszę.. Od 2010 roku żywność ma być poddawana działaniu dużych dawek kobaltu 60 lub cezu 137, albo wiązek elektronów o dużej prędkości(???). Ma być więcej dodatków chemicznych  i pestycydów (???). Czy jeszcze w związku z tym, będzie jeszcze  na świecie jedzenie dla człowieka? Bo trudno się najeść cezem 137, kobaltem 60 czy wiązkami elektronów.. Chociaż może niektórzy,  występujący w środkach masowego rażenia potrafią…. W kręgach zbliżonych do międzynarodowego obłędu , myśli się również o zmniejszeniu sprzedaży naturalnych witamin, suplementów mineralnych oraz ziół wraz z bazującymi na nich terapiami(????). Lobby farmaceutyczne macza w tym palce, a przy tym zgodne jest to z ideologią światowej lewicy, że największym zagrożeniem dla świata jest…. człowiek! A ja myślę, że największym zagrożeniem dla świata są  lewicowi szaleńcy, nazywani błędnie ludźmi.. Zmniejszenie ilości ludzi też im się marzy, czemu nie mógł się nadziwić redaktor Tomasz Lis w swoim programie, sugerując, że obłędem jest, że jedna z kandydatek Prawa i Sprawiedliwości do Parlamentu Europejskiego , pani Urszula Krupa twierdzi, że Polaków ma być 15 milionów, według planów inżynierów społecznych, tak zwanych eufemistycznie.. A naprawdę łotrów do siódmej potęgi!A w Rzymie w latach sześćdziesiątych - to nad czym debatowali socjaliści? Czy nazwa Klub Rzymski coś panu redaktorowi mówi?  Pierwsze kluby demokracji  wolnomularze zakładali podczas tzw. Rewolucji Francuskiej, czyli unicestwienia cywilizacji łacińskiej frontalnie i przemocą totalną. Pan redaktor Lis musi trochę sobie doczytać, żeby był bardziej poinformowany.. Socjaliści już bardzo głośno mówią o zmniejszeniu liczby ludności, bo ludność wydala za dużo dwutlenku węgla, a jak będzie jej mniej, to będzie wydalała mniej- to chyba jasne! Z tym dwutlenkiem węgla to oczywiście pic na wodę - fotomontaż.. Bo 96% wydalają go morza oceany ..Co potrzebne jest do życia roślinom, które wydalają tlen potrzebny nam do życia.. To dopiero pomysł , żeby ustalać ile kogo ma być na świecie.. Zastępować administracyjnie Pana Boga… Już aborcja i eutanazja powoli eliminuje ludzi, do tego dojdzie chemiczna  żywność i zakaz ogródków przydomowych.. Jak jeszcze wprowadzą zakaz zupełnego jedzenia, bo to szkodzi zwierzętom, roślinom, rybom, skorupiakom  i innym stworzeniom Bożym- to koniec  jest bliski. A ciekawe co oni będą jedli? Oprócz ma się rozumie nas.. Na razie pożerają przy okazji zdrowy rozsądek.. Ale po wegetarianach i tak przyjdą kanibale… I ich wszystkich pozjadają ze smakiem! Kodeks Żywnościowy już blisko. Kodeks Pracy, Kodeks Drogowy, Kodeks Napoleona... A Kodeks Seksualny? Spotyka się dwóch starych , dobrych kolegów i pierwszy pyta drugiego: - No i co? Ożeniłeś się w końcu? - Nie. - No to , na co czekasz? - Na autobus. A na co my czekamy? WJR

Polska nie jest gotowa na pojawienie się „świńskiej grypy”? Tak głoszą tytuły na pierwszych stronach gazet. Głoszą one nieprawdę. Polska - a przynajmniej jej najbardziej światła część - jest na epidemię „świńskiej grypy” (oraz na wszelkie inne dopusty Boże!) jak najbardziej przygotowana. Nie mam tu na myśli tzw. „służby zdrowia”. Przez „najbardziej światłą część Polski” rozumiem oczywiście dziennikarzy. Dziennikarze są obecnie mocno sfrustrowani. Robili wielkie halo z powodu „globalnego ocieplenia” - a okazało się, że żadne GLOBCIo nam nie grozi, że dali się wpuścić w maliny bandzie aferzystów chcących zarobić na handlu odpustami za grzech emisji CO2 ; co gorsze: wszelkie objawy ocieplenia ludność wita z żywą i zrozumiałą radością. Robili wielkie halo z powodu Wielkiego Kryzysu - a tu z wielkiej chmury zaiste mały spadł deszcz... Co prawda podobno wreszcie obroty w handlu nieco spadły - ale mało kto to zauważa... Więc „świńska grypa” spadła dziennikarskim hienom jak z Nieba. Gdyby tak choć z 200 osób zmarło w męczarniach - to byłoby o czym pisać i na czym fedrować wierszówkę. Niestety: jak na razie jest tylko jedna osoba podejrzana o tę chorobę - ale żurnaliści nie tracą nadziei. Tak więc Najświatlejsza Część Polski jest przygotowana, Redaktorzy Naczelni szykują pierwsze strony na nekrolog kogoś, kto zechce umrzeć na cokolwiek przypominającego grypę, choćby była ptasia lub kocia. Szefowie działów zagranicznych domagają się, by państwo znów było totalitarne i reżym powiedział im, ilu Polaków jest w Meksyku (??!). Ekipy telewizyjne gotowe są do zrobienia wywiadów z płaczącą rodziną... gorzej, niestety, ze „służbą zdrowia” O ile gazety są prywatne, i większość stacyj telewizyjnych też - o tyle „służba zdrowia” jest reżymowa, więc lekarze, zajęci wypełnianiem druków L-4, M-5, N-6... … Z-157 o „świńskiej grypie” dowiadują się... z gazet. Proponuję więc, by gazety zamieszczały też informacje o sposobach kuracji, a także drukowały gotowe recepty - do wycięcia i pokazania w aptece! Przypominam, że wedle koncepcji UPR nie istniałaby żadna „służba zdrowia”, żaden „Narodowy Fundusz Zdrowia”, żadne "Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej" - natomiast w Ministerstwie Policji byłby skromny pokoik z dwoma niezłej klasy komputerami, przy których siedzieliby sobie Naczelny Epidemiolog i Naczelny Weterynarz (bez żadnej sekretarki), czytali doniesienia o możliwych epidemiach... i mieliby pieniądze, by płacić wybranym placówkom za zakup i magazynowanie wybranych szczepionek. I możliwość wysłania w każdej chwili do wszystkich (lub wybranej grupy) lekarzy odpowiedniego komunikatu.

Tak, że o „świńskiej grypie” lekarze wiedzieliby przed gazeciarzami. Co byłoby niewątpliwie plamą na honorze tych ostatnich. JKM

Myślozbrodnia Prawo i Sprawiedliwość przegrało z Platformą Obywatelską pierwszy proces o spot telewizyjny udowadniający "kolesiostwo" partii Tuska. Sąd pod światłym przewodnictwem sędzi Alicji Fronczyk nie wyraził zgody na krytykę partii rządzącej, mimo zgodności zarzutów z rzeczywistością. Wyszło na to, że senator Misiak nie przygotowywał w Senacie ustawy umożliwiającej zatrudnianie zwalnianych stoczniowców, dającej krocie jego firmie. Doskonale ma się także polski przemysł stoczniowy, który nie jest przez rząd likwidowany, gdyż jak ze swadą podkreśliła Fronczyk: "przynajmniej dla sądu jest to jasne". Dla sądu może i tak, ale nie dla np. byłego już senatora i członka PO Krzysztofa Zaremby, który miał dość bycia w partii, której rząd rozwala stocznie. Jak wiemy, sale sądowe są małe i duszne, więc nie docierają tam informacje o protestujących co chwila stoczniowcach, którzy najlepiej wiedzą, kto swoim kundlizmem wobec komisarz Kroes oraz Komisji Europejskiej pozbawił ich zatrudnienia w zakładzie, wysyłając w zamian na kursy strzyżenia zwierząt. Fatamorganą dla sądu okazały się też gigantyczne nagrody dla urzędników warszawskiego magistratu przyznane przez  prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz. PiS odwołał się od wyroku. Gdy piszę ten tekst, nie znam jeszcze kolejnego orzeczenia, ale nie zdziwiłbym się, gdyby było identyczne jak to w pierwszej instancji, gdyż nie o istotę sprawiedliwości tu chodzi. Polskie sądy są instrumentarium politycznym, więc przekonywanie, że są niezawisłe, a rodzima Temida szczelnie zakrywa oczy, nie jest warte nawet funta kłaków. Gdy idzie o załatwienie przeciwnika politycznego, szeroko rozumiany wymiar sprawiedliwości działa niezwykle sprawnie. Gdy chodzi o "władzę", jest wstrzemięźliwy aż do bólu. Świadczą o tym przypadki posła Palikota, który wielokrotnie już spotwarzał Głowę Państwa. Nie poniósł dotąd żadnej odpowiedzialności. Teraz zasłynął "antyprezydenckim" piciem wódki w miejscu publicznym, choć jest to sprzeczne z prawem. Czy spotkało się to z reakcją odnośnych czynników, czy potępieńczą reakcją mediów? Ależ skąd - pił przecież "swojak" związany z obozem władzy. Palikota można - podobnie jak np. Niesiołowskiego - uważać za politycznego błazna, ale jest to błąd, gdyż wszczynanie karczemnych awantur (o poziomie rynsztoka) oprócz codziennej walki politycznej ma także odwrócić uwagę społeczną od coraz większych problemów. Bałamutnie na PiS już ich zrzucić nie można, nie te czasy. Wyrok sądu w sprawie spotu PiS jest nie tylko skandalem, lecz świadectwem narodzin autorytaryzmu. Ma rację Marek Migalski, gdy mówi, iż "jeśli w Polsce nie można mówić prawdy " a myśmy w ani jednym momencie nie skłamali i podtrzymuję tę tezę  "to oznacza, że demokracja naprawdę jest zagrożona". Sędzia Fronczyk swoim uzasadnieniem przekonała nas ostatecznie, że Tusk likwiduje niewygodną dla PO debatę publiczną, a mówienie prawdy traktowane jest już jako przestępstwo. Gdy w latach 80. czytałem genialny "Rok 1984" George ' a Orwella, nigdy nie przypuszczałem, że po nastaniu wolnej od komunizmu Polski obrazy z tej książki staną się rzeczywistością. A jednak. To, co robi PO, przypomina tępienie myślozbrodni - przestępstwa myślenia przeciwko Partii oraz Wielkiemu Bratu. Myślozbrodnię wykrywała Policja Myśli, łapiąca ludzi o poglądach nie odpowiadających Partii. Człowiek, który został ogłoszony przez Policję Myśli myślozbrodniarzem, zostawał poddany ewaporacji, tzn. wymazaniu jego wszystkich danych z ksiąg, by zatrzeć po nim wszelki ślad. Trafiał do Ministerstwa Miłości, gdzie prostowano mu "złe poglądy". Nad Wisłą dziś mamy Orwella w rzeczywistości. Jest i Partia, czytaj: Platforma Obywatelska, wraz z jej polityczną marionetką - "Bolkiem" alias Lechem Wałęsą i popierającymi ją zastępami ubeków, aferałów i mniejszych kombinatorów. Są myślozbrodniarze, dla których najważniejszym zadaniem jest ujawnianie zakazanej prawdy, zabezpieczanie demokracji i dążenie do sprawiedliwości. To badacze z Instytutu Pamięci Narodowej, niezależni publicyści zwalający z pomników fałszywe ikony wolności - czy wreszcie prezydent RP, który jest niszczony za politykę niezależną od tej rządu PO-PSL. Katalog metod zwalczania myślozbrodniarzy jest różnorodny. Politykom i posłom marszałkowie Komorowski i Niesiołowski podczas posiedzeń Sejmu zamykają usta i wyłączają mikrofony. Szykanowane są legendy "Solidarności", takie jak Anna Walentynowicz czy Krzysztof Wyszkowski, tylko za to, że śmią krytykować Lecha Wałęsę. Przed sądy ciąga się naukowców, którzy opublikowali materiały świadczące o esbeckiej przeszłości byłego prezydenta. Właśnie zostało wszczęte śledztwo przeciwko Sławomirowi Cenckiewiczowi i Piotrowi Gontarczykowi. Formalnie chodzi o ujawnienie przez nich dokumentu wskazującego na istnienie piętnastu donosów "Bolka" podczas akcji "Arka", jednak w tle pojawia się pomysł Policji Myśli, by prezesowi Kurtyce odebrać certyfikat dostępu do dokumentów tajnych. To oczywiście sparaliżowałoby znacznie prace Instytutu - i o to idzie. Zwalczanie myślozbrodni dotyczy nie tylko polityki, ale także poglądów na moralność. Partia narzuca jako obowiązujące prawa gejów, lesbijek i innych mniejszości, które mają stać ponad ładem chrześcijańskim. Pod pręgierzem postawiła więc Wojciecha Cejrowskiego, który podczas wykładu na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim stwierdził, że "u zdrowego mężczyzny pederastia wzbudza obrzydzenie. Ale także obrzydzenie w oczach Boga. Mamy obowiązek wytykać ich palcami, jeśli to uratuje ich duszę przed wiecznym potępieniem". Podniosło się poprawnościowe larum, chyba nawet głośniejsze niż przed laty, gdy "WC Kowboj" z całych sił obnażał istotę postkomunizmu, poprawności politycznej i tzw. liberałów gdańskich. Partia myśli, że jest mocna, a Polakom skutecznie wyprała mózgi. Jednak o tym, że jest przeciwnie, świadczą zapowiadane manifestacje maksymalnie upadlanych ludzi z likwidowanych kolejnych branż. Szykują się stoczniowcy, zbrojeniówka zapowiada strajk generalny, w górnictwie też podpalany jest lont. Do protestacyjnego "zlotu gwiaździstego" ma dojść w Warszawie. Rząd jest gotowy do dialogu, pojawiają się nawet pogłoski, że zamierza go nawiązać przy użyciu oddziałów specjalnie wyszkolonych do rozbijania oporu społecznego. Tyle że argument siły zawsze jest początkiem końca. Piotr Jakucki

Kieres manipulował IPN-em Ze Sławomirem Cenckiewiczem, historykiem i publicystą, współautorem książki "SB a Lech Wałęsa", rozmawia Piotr Jakucki - Jesteśmy świadkami kolejnej "bitwy o Wałęsę", tym razem po tym jak  Jan Żaryn, obecnie doradca prezesa IPN, wyraził wątpliwości, co do słuszności przyznania Lechowi Wałęsie statusu osoby pokrzywdzonej. Czy wątpliwości te są uzasadnione, np. obowiązującymi  wówczas przepisami prawnymi? - Profesor Jan Żaryn powiedział szczerą prawdę - zarówno sprawa tzw. statusu pokrzywdzonego dla Lecha Wałęsy, jak w ogóle jego agenturalna przeszłość, były przedmiotem licznych manipulacji w samym IPN w okresie prezesury Leona Kieresa. Uchwalona w 1998 r. ustawa o IPN (rozdział 1, art. 6) wykluczała z grona pokrzywdzonych wszystkie osoby, które były współpracownikami służb specjalnych PRL. Dopiero orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 26 października 2005 r., w którym zobowiązano IPN do przyznania statusu pokrzywdzonego każdej osobie, która wcześniej została oczyszczona przez Sąd Lustracyjny z zarzutu kłamstwa lustracyjnego, umożliwiło bezkonfliktowe przyznanie Wałęsie statusu pokrzywdzonego. Jednak treść dokumentu IPN wręczonego w listopadzie 2005 r. Wałęsie nie wspomina o wyroku trybunału, jako podstawie decyzji administracyjnej IPN. Mało tego, w dokumencie tym IPN zaświadczył, iż "Lech Wałęsa jest pokrzywdzonym" w rozumieniu artykułu 6 ustawy o IPN w oparciu o "posiadane i dostępne dokumenty zgromadzone w zasobie archiwalnym Instytutu Pamięci Narodowej". To jest opinia nieodpowiadająca prawdzie, bowiem już wówczas "posiadane i dostępne dokumenty" w IPN potwierdzały nie tylko inwigilację Wałęsy przez SB, ale również jego współpracę z bezpieką w latach 1970-1976.  - Czy, opierając się na ówczesnym stanie prawnym, publikacjach naukowych, w tym książce Pana i Piotra Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa" - możemy jednoznacznie stwierdzić, że  z uwagi na swoje związki z SB  były prezydent nie powinien  był otrzymać statusu osoby pokrzywdzonej? Był wszak notowany jako TW... - Nie jestem prawnikiem, ale wydaje mi się, że w świetle orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego z października 2005 r. IPN był niejako zmuszony wręczyć Wałęsie status pokrzywdzonego. Oczywiście można to było zrobić inaczej, wysyłając na przykład dokument pocztą. Prezes Kieres z dyrektorem IPN w Gdańsku Edmundem Krasowskim pojechali do Wałęsy, do jego biura, i przed kamerami telewizyjnymi wręczyli mu status pokrzywdzonego, w niebywały wręcz sposób wychwalając przy tym osobę Wałęsy. To był żenujący spektakl. Po wspomnianym orzeczeniu Trybunału każdy były agent bezpieki, który wygrał proces przed Sądem Lustracyjnym, musiałby otrzymać taki status od IPN. Dlatego też w 2007 r. ostatecznie zlikwidowano status pokrzywdzonego w ustawie o IPN. Na szczęście.  - Skoro były tak duże wątpliwości - dlaczego ówczesne kierownictwo IPN, prezes Instytutu prof. Leon Kieres oraz szef gdańskiego oddziału IPN Edmund Krasowski, przyznało Wałęsie status pokrzywdzonego? - Oni od początku grali do jednej bramki. Chcieli za wszelką cenę przyznać status Wałęsie, choć obawiali się działania niezgodnego z prawem. Warto przypomnieć, że w czasie, kiedy w IPN analizowano wniosek Wałęsy, a sprawę statusu pokrzywdzonego uznawano za otwartą, Kieres oznajmił: "Lech Wałęsa otrzyma z IPN status pokrzywdzonego - to moje przekonanie graniczące z pewnością". A w innym czasie zapytany o tę kwestię powiedział "Gazecie Wyborczej': "Oczywiście! Powiedziałem to już raz w lipcu. Teraz to podtrzymuję. A jeżeli za Lecha Wałęsę będzie trzeba iść do więzienia, to pójdę. Ja jestem profesorem prawa; pewnie, że boję się prokuratora i więzienia, ale dla mnie jest to kwestia wartości. W 1980 roku na uniwersytecie zakładałem "Solidarność", dalej w nią wierzę, dalej wierzę w Lecha Wałęsę i w to, co sobą symbolizuje".- Za każdym razem, gdy podejmowane są próby wyjaśnienia przeszłości byłego prezydenta spotyka się to z gwałtownym atakiem nie tylko samego zainteresowanego, ale także jego sprzymierzeńców - postkomunistów i Platformy Obywatelskiej. Wystarczy przypomnieć wyzwiska pod adresem np. Krzysztofa Wyszkowskiego czy Anny Walentynowicz albo gromy, jakie spadły na Pana i Gontarczyka po książce "SB a Lech Wałęsa". Zwykle się mówi, że przyczyną jest wyłącznie obrona Wałęsy, ale czy sprawa nie ma głębszego dna? Na przykład "odnowienie IPN"? - Myślę, że nie chodzi tutaj o samego Wałęsę. Zresztą kilku polityków PO gratulowało mi prywatnie książki o Wałęsie, mówiąc, że wreszcie prawda ujrzała światło dzienne. Wydaje mi się, że politycy sprzeciwiający się rozliczeniu PRL uznali, że po ujawnieniu przeszłości Wałęsy będzie łatwiej ujawnić również inne prawdy. Stąd też frontalnie zaatakowali IPN i mówią dzisiaj o jego "odnowie", czyli de facto przejęciu. Ma to zagwarantować "sterowność" i "przewidywalność" tej niezależnej przecież instytucji. Niestety, uważam, że ta anty-IPN-owska kampania osiąga stopniowo swoje cele. Wielu pracowników IPN czuje się zastraszonych i zaszczutych. - Od czasu gdy Polską rządzi Platforma Obywatelska, ataki na IPN przyjęły formę niespotykaną wcześniej, posuwającą się nawet do prób cenzurowania prac badawczych. Jak Pan to ocenia szczególnie, że senatorem PO jest Leon Kieres... - Prezesurę Kieresa w IPN oceniam niezwykle krytycznie. Oczywiście nie przekreślam jego zasług w budowie IPN, a krytykując Kieresa, mam na myśli przede wszystkim brak odwagi w odkrywaniu prawdy, niedostępność archiwaliów, opieszałość w realizacji wniosków, obronę cezury 1983 r. w odtajnianiu akt, czy wreszcie lustrowanie ojca Hejmo podczas konferencji prasowej. Jak się wydaje, w PO zwycięża obecnie pogląd, że IPN jest instytucją zagrażającą interesom wielu wpływowych grup, których korzenie sięgają PRL. Z drugiej strony są tam politycy w rodzaju Gowina, Mężydły czy Biernackiego, którzy wciąż prezentują antykomunistyczne stanowisko, bronią IPN oraz wolności badań naukowych. Mam nadzieję, że nie tylko tam przetrwają, ale też zmienią na lepsze samą PO. W każdym razie sytuacja obecna wymaga odwagi bronienia wolności nauki i swobody wypowiedzi.

Cenckiewicz ujawnia, jak Lech Wałęsa dostał status pokrzywdzonego Historia otrzymania statusu pokrzywdzonego przez Lecha Wałęsę to ważna lekcja obyczajów III RP. Według Sławomira Cenckiewicza sprawą Wałęsy manipulowano, by ukryć kompromitującą przeszłość byłego prezydenta. - Rzecznik prasowy Instytutu Pamięci Narodowej oznajmił 9 kwietnia 2009 r., że ?w związku z wypowiedzią radiową na temat przyznania statusu pokrzywdzonego Lechowi Wałęsie" prezes Janusz Kurtyka ?podjął decyzję o odwołaniu Jana Żaryna z funkcji dyrektora Biura Edukacji Publicznej IPN". Problem w tym, że w wywiadzie radiowym profesor Żaryn powiedział prawdę" - pisze Cenckiewicz. Zdaniem historyka, prof. Żaryn powtórzył jedynie to, co jest napisane we fragmencie publikacji firmowanej przez IPN, książki Cenckiewicza i Gontarczyka ?SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii". Żaryn powiedział, że ?Wałęsa otrzymał status pokrzywdzonego w sytuacji, bardzo delikatnie mówiąc, niewyjaśnionej, jeśli chodzi o życiorys pana przewodniczącego ?Solidarności" i później prezydenta RP, w kontekście obowiązującej ustawy. Mianowicie status pokrzywdzonego mogli otrzymywać tylko i wyłącznie Ci, wobec których nie było żadnego śladu, który wskazywałby na to, że w jakimkolwiek okresie swojego życia dana osoba była zarejestrowana jako tajny współpracownik" - czytamy. W 2005 roku, Wojewódzki Sąd Administracyjny uznał, że fakt rejestracji agenturalnej, de facto jej niepodjęcie bądź formalne zerwanie i rozpoczęcie działalności antykomunistycznej, predestynują taką osobę do otrzymania w IPN statusu pokrzywdzonego. Cenckiewicz zastanawia się, dlaczego dopiero wówczas Wałęsa złożył wniosek do IPN o przyznanie mu statusu pokrzywdzonego? - Wałęsa mimo korzystnego dla siebie wyroku sądu lustracyjnego w 2000 roku musiał zdawać sobie sprawę, że w tzw. pomocach ewidencyjnych IPN odnotowano fakt jego rejestracji jako TW ?Bolek". Cenckiewicz spekuluje, że być może dopiero wówczas Wałęsa uznał, że jego przypadek jest podobny, to przypadku Karola Głogowskiego, który stał się podstawą do orzeczenia z 2005 roku. Doradcy prawni Wałęsy jednak pomylili się. Wałęsa najpierw prowadził działalność antykomunistyczną a dopiero potem został współpracownikiem bezpieki - pisze Cenckiewicz. Wałęsa był wówczas zdeterminowany do tego stopnia, że postanowił odbyć wspólną debatę telewizyjną z generałem Wojciechem Jaruzelskim. Oświadczył wówczas, że ?bez generała i jeszcze jednego generała (chodziło o Kiszczaka) nikt nic nie wyjaśni. Żadne IPNy nie wyjaśnią". Kiedy Jaruzelski ogólnie przyznał, że nigdy nie traktował Wałęsy jako kogoś, kto działał na rzecz komunizmu czy PRL, w pełni zadowolił przywódcę "Solidarności", który powtarzał wówczas słowa Generała jako alibi. Kiedy prezesem IPN został Leon Kieres, stanął on - jak pisze Cenckiewicz - przed następującym dylematem: - Znał dokumentację agenturalną ?Bolka" i zapisy ewidencyjne mówiące o współpracy Wałęsy z SB. Wiedział, że prawo w zasadzie nie daje mu możliwości przyznania Wałęsie statusu pokrzywdzonego. Z drugiej strony, marząc o drugiej kadencji, chciał jak najszybciej zadośćuczynić prośbie Wałęsy i powstrzymać medialną nagonkę na IPN. Złożył więc w Gdańsku zaskakującą publiczną deklarację: - Różni mali ludzie próbują zabłysnąć poprzez bezpodstawne ataki na prezydenta Wałęsę. Ja zawsze będę publicznie potwierdzał swoją wiarę w niego i walczył z tymi haniebnymi praktykami, które niektórzy stosują. Lech Wałęsa otrzyma z IPN status pokrzywdzonego - to moje przekonanie graniczące z pewnością - pisze historyk. Mimo tak jednoznacznych zapowiedzi, Wałęsa wciąż nie mógł się odczekać statusu pokrzywdzonego. Ostatecznie, dylematy prezesa IPN przecięło kolejne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 26 października 2005 roku, w którym zobowiązano IPN do przyznania statusu pokrzywdzonego każdej osobie, która wcześniej została oczyszczona przez sąd lustracyjny z zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Wówczas, 16 listopada 2005 roku, Wałęsa mógł już bez żadnych przeszkód otrzymać z rąk Kieresa upragniony status: - Podkreślam dzisiaj z najwyższą starannością. Instytut nie przyznaje statusu pokrzywdzonemu, bo ten status Lech Wałęsa sam swoją działalnością sobie przyznał. My tylko potwierdzamy - mówił Kieres. W formularzu, który otrzymał Wałęsa było jednak napisane, iż Lech Wałęsa jest pokrzywdzonym w rozumieniu artykułu 6 ustawy o IPN na podstawie posiadanych i dostępnych dokumentów zgromadzonych w archiwach IPN. Cenckiewicz uważa, że treść powyższego zaświadczenia musi budzić zastrzeżenia w świetle opisywanych w artykule faktów oraz archiwaliów prezentowanych w książce ?SB a Lech Wałęsa". Cenckiewicz pisze zdecydowanie: - Przypadek Lecha Wałęsy skompromitował ideę statusu pokrzywdzonego, który w kolejnej nowelizacji ustawy IPN został na szczęście zlikwidowany. - Jan Żaryn w udzielanym wywiadzie zwrócił uwagę na fakt manipulowania sprawą Wałęsy przez część poprzedniego kierownictwa IPN, które za wszelka cenę chciało ukryć kompromitującą przeszłość byłego prezydenta - dodaje Cenckiewicz. Jego zdaniem potwierdza to "presja i zakazy, jakie towarzyszyły pracy niektórych historyków w IPN w 2005 roku". fronda.pl/RZ

IPN prześwietli "Bolka" Nie prokuratura powszechna, ale pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej będzie prowadzić śledztwo w sprawie zaginionych w latach 1992-94 dokumentów na temat m.in. rzekomej współpracy Lecha Wałęsy z SB - ustaliła PAP. "Prokurator Generalny podjął decyzję o przekazaniu sprawy pionowi śledczemu IPN jako właściwemu do prowadzenia postępowania w sprawie dokumentów wytworzonych przez organa bezpieczeństwa PRL" - powiedział we wtorek Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Od września 2008 r. prowadziła ona śledztwo w sprawie "ukrycia lub zniszczenia w nieustalonym czasie, nie wcześniej niż we wrześniu 1992 r., dokumentów w postaci kilkudziesięciu kart akt  spraw operacyjnych i mikrofilmów wytworzonych przez SB oraz notatek funkcjonariuszy Urzędu Ochrony Państwa, a pozostających w latach 1992-94 w zasobie archiwalnym UOP, po ich uprzednim wydaniu przez kierownictwo Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i UOP w okresie od sierpnia 1992 r. do kwietnia 1994 r.". Prokuratura nie precyzowała, kto miał ukryć bądź zniszczyć akta i komu je wydano. Podstawą jej śledztwa był artykuł Kodeksu karnego przewidujący grzywnę, ograniczenie wolności albo do dwóch lat więzienia dla tego, kto "niszczy, uszkadza, czyni bezużytecznym, ukrywa lub usuwa dokument, którym nie ma prawa wyłącznie rozporządzać". Zgodnie zaś z zapisami karnymi ustawy o IPN, kto dokumenty podlegające przekazaniu do IPN niszczy, ukrywa, uszkadza, usuwa lub zmienia, w inny sposób udaremnia lub znacznie utrudnia uprawnionej osobie lub instytucji zapoznanie się z nimi, podlega karze od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Tej samej karze podlega ten, kto posiadając dokumenty podlegające przekazaniu do IPN, uchyla się od ich przekazania, utrudnia to lub udaremnia. Śledztwo wszczęto po zawiadomieniu osób prywatnych (złożyli je m.in. współzałożyciel WZZ Krzysztof Wyszkowski i stoczniowiec Henryk Jagielski) i po analizie innego śledztwa w tej sprawie, które umorzono w 1999 r. Akta z UOP nt. Wałęsy trafiły w 1992 r. do Kancelarii Prezydenta RP mocą decyzji ówczesnego szefa MSW Andrzeja Milczanowskiego. Oryginały akt przekazano bez pośrednictwa tajnych kancelarii. Wróciły one do UOP zdekompletowane. Wszczęto śledztwo w tej sprawie, a kolejne ekipy UOP bezskutecznie żądały od Wałęsy zwrotu akt. Warszawska prokuratura, która początkowo postawiła Milczanowskiemu i szefom UOP Jerzemu Koniecznemu i Gromosławowi Czempińskiemu zarzut utraty tajnych akt, w 1999 r. umorzyła śledztwo, uznając, że według nowego Kodeksu karnego nieumyślna utrata tajnych dokumentów nie jest przestępstwem. Nieznane szczegóły całej sprawy opisali Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk w wydanej w czerwcu 2008 r. przez IPN książce "SB a Lech Wałęsa". Według nich, niezwrócone przez Wałęsę akta miały potwierdzać, że był on agentem SB o kryptonimie "Bolek". Były wśród nich też mikrofilmy znalezione w 1993 r. przez UOP u b. esbeka z Gdańska, a dotyczące m.in. Wałęsy, Lecha Kaczyńskiego, Jacka Merkla, Bogdana Borusewicza i Bogdana Lisa. Wałęsa potwierdzał, że wypożyczał archiwalne dokumenty na swój temat, zaprzeczał jednak, by miał coś z nich usunąć. "Ja nie zniszczyłem żadnego dokumentu. Natomiast mogą być problemy, bo odpowiedzialny za całą tę sprawę był mój minister Andrzej Zakrzewski, a on jest świętej pamięci. Zapraszam - mogą przyjść do mnie do domu, z policją włącznie, nie będę robił rozróby. Nie mam żadnych dokumentów tajnych w domu" - mówił Wałęsa po wydaniu książki. IPN (który przechowuje wszelkie akta SB) podawał wtedy, że nie rozważa zwrócenia się do Wałęsy o zwrot akt.

We wtorek IPN nie odniósł się do informacji o przekazaniu mu śledztwa.(PAP) JMJ

Macierewicz po raz trzeci wygrał z ITI Antoni Macierewicz nie musi przepraszać współtwórcy TVN Mariusza Waltera za słowa o jego związkach z wojskowymi służbami specjalnymi PRL. We wtorek Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił powództwo Waltera wobec b. weryfikatora WSI.

"Rosyjskie ręce w WSI" "Rzeczpopsolita": Jak pan sądzi, czemu media nie poświęcają zbyt wiele miejsca zawartości merytorycznej pańskiego raportu? Antoni Macierewicz: To świetne pytanie i może pani mi na nie odpowie? Czemu dziennikarze robią teraz dokładnie to, co w 1992 roku, kiedy wkładali wiele wysiłku w dyskredytację lustracji? Teraz, podobnie jak wówczas, nie mamy do czynienia z dyskusją merytoryczną, tylko z próbą linczu. I nawet nie chodzi o mnie, ale o Polskę i o główny problem przedstawiony w raporcie. Nawet gdyby 90 proc. zarzutów, które sformułowano w odniesieniu do raportu, było prawdziwych, jedno nie ulega wątpliwości - to jest materiał pokazujący, że przez 16 lat państwo polskie było w istocie zupełnie bezradne wobec penetracji rosyjskiej, bo przyzwalały na to służby wojskowe. Operacje przeciw działaniom rosyjskich służb były blokowane. Identyfikowano zagrożenia, a następnie sprawę odkładano do archiwum. O tym dziennikarze nie mówią. Dlaczego?
Panie ministrze, konkrety proszę. Konkrety? Dlaczego żaden z dziennikarzy nie poszedł do panów Waltera i Wejcherta i nie zapytał, jak to było z tworzeniem ich koncernu medialnego w latach 80.? Opisałem w raporcie kwestie z tym związane bardzo wyraźnie. Nikt z państwa nie zadał takiego pytania.
 Opisał pan jedno zeznanie człowieka oskarżonego w procesie FOZZ - Grzegorza Żemka. I nic konkretnego dalej z tego nie wynikało.

Różnimy się w ocenie faktów. A jeśli nawet, jak pani mówi, nic nie wynikało, to czy obowiązkiem dziennikarza nie jest dowiedzieć się, co dalej? Tymczasem dziennikarze zajmują się tym, że w raporcie brakuje dwóch przecinków i są błędy stylistyczne. Nikt się nie chce zająć tym, jaka była geneza ITI! Nie trzeba państwu wielkich dowodów na zarzut fałszowania raportu, by zajmować się rozrabianiem tej tezy. Nie, dziennikarze zajmują się tym, dlaczego bezpośrednio przed publikacją zniknęły dwa nazwiska agentów. Ta decyzja została podjęta ze względu na bezpieczeństwo państwa. Pan prezydent mówił o tym bardzo wyraźnie podczas konferencji prasowej, gdy przekazywał raport opinii publicznej. Żeby formułować tezę, że koncern ITI powstał dzięki wojskowym służbom specjalnym, trzeba mieć jednak twarde dowody. Pan w raporcie ich nie przedstawił. Przedstawiłem. Takim dowodem są zeznania Żemka. Namawiam więc, żebyście państwo to sprawdzili. Żeby najważniejsze sprawy związane z funkcjonowaniem polskich mediów zostały wreszcie podjęte przez dziennikarzy. Raport ujawnia nowe fakty i zeznania, które opisują mechanizm powstawania koncernu medialnego ITI, pokazują, jak był w to zaangażowany Zarząd II Sztabu Generalnego, czyli wywiad komunistyczny. A pani mi mówi, że to nie jest wystarczające. Bo nie jest. To tylko zeznanie Żemka. Gdzie papiery? Transakcje finansowe? W raporcie jest mnóstwo informacji, ale to tylko informacje. Nie zostały zilustrowane niepodważalnymi dowodami. Dlaczego zeznania Żemka złożone pod przysięgą przed komisją nie są dla pani wiarygodne? Przypominam: gdyby kłamał, groziłoby mu osiem lat więzienia. A on mówi wyraźnie: były dwie dziedziny wykorzystywane przez wywiad do lokowania agentury na Zachodzie - międzynarodowy obrót produktami rolnymi i media. W związku z tym - zeznaje Żemek - polecono mu znaleźć ludzi, z pomocą których można było stworzyć koncern medialny. Znał Wejcherta, zwrócił się do niego. Zapytał centralę, czy Wejchert może być. Powiedziano mu, że już z nimi współpracuje i jest dobry. Zaczęli tworzyć koncern medialny. To jest nieinteresujące? Istota rzeczy polega na tym, że tak jak wielu dziennikarzy nie chciało dostrzec zagrożenia w agenturze komunistycznej ujawnionej w roku 1992, tak dzisiaj nie chcecie państwo dostrzec zagrożenia związanego z penetracją WSI. Wolicie dostrzec zagrożenie związane z Antonim Macierewiczem. Rozumiem, że chce pan, by dziennikarze zobaczyli zagrożenie w TVN? Proszę przeczytać aneksy do raportu. Tam są informacje i na temat ITI, i na temat przedsiębiorstwa Batax pana Wiktora Kubiaka. To były firmy i osoby współpracujące z wywiadem wojskowym. W sprawie ITI jest także relacja pana Klemby złożona publicznie w 2001 roku w wywiadzie telewizyjnym. Nikt na to nie chciał zwrócić uwagi, ale pan Klemba powiedział wtedy jasno, że ITI i pan Walter byli finansowani z FOZZ i byli związani z Zarządem II. To są jednak sprawy, nad którymi przechodzicie państwo do porządku dziennego. Cytuje pan Klembę, byłego oficera komunistycznych służb, który miał uwiarygodnić film "Dramat w trzech aktach" i to, że Kaczyński miał brać pieniądze z FOZZ. I dziwi się pan, że trudno te rewelacje traktować wiarygodnie? Pan Klemba nie został nigdy pozwany przez pana Mariusza Waltera, a autorzy "Dramatu w trzech aktach" zostali skazani z powództwa panów Kaczyńskich. Widać w jednej sprawie kłamał, a w drugiej mówił prawdę. Nawet, jeśli pana diagnoza jest słuszna, to jeden z przykładów spraw w tym raporcie, przy których nie podano przekonujących dowodów. Dlaczego świat dziennikarski nie chce się zainteresować tymi, którzy rządzą polskimi mediami. Dziennikarze w większości wolą mówić: w tym raporcie nie udowodniono wpływu służb na media. Jeśli jeden z właścicieli stacji telewizyjnych zgodził się być w latach 80. agentem Departamentu I MSW... O kim pan mówi? O panu Solorzu. Zaprzeczył temu. Ale to chyba nie należało do raportu o WSI? Należało, WSI w swoich raportach stwierdzają, że liczą na wsparcie ze strony Solorza. Jeśli więc jeden z członków władz Polsatu jest agentem Zarządu II Sztabu Generalnego, jak pan Nurowski, jeśli druga firma ITI powstawała przy pomocy Zarządu II - to fakty te nie informują o wpływie służb na media? Będzie pan miał nowe procesy po tym wywiadzie.

Jedno w całej tej sprawie jest bezsporne - likwidacja WSI już nastąpiła, jest nieodwracalna bez względu na te wszystkie krzyki. Tej struktury już nie będzie. Dopóki nie była ona ujawniona i jej przestępstwa nie zostały pokazane, można było ją odbudować. Teraz już nie będzie można. To temu służyło ujawnienie tych wszystkich nazwisk oficerów? W raporcie najważniejsze jest ujawnienie rodowodu kadry zarządzającej WSI. Bezpieczeństwo Polski opierano na ludziach szkolonych w Moskwie. Kolejni ministrowie, którzy wiedzieli o penetracji rosyjskiej, nic z tym nie robili, mimo iż informowano o zagrożeniu. Ma pan poczucie deja vu z 1992 roku? Nie, chociaż "Gazeta Wyborcza", która wówczas straszyła, że podpalam lasy wokół Warszawy, dzisiaj zamieszcza moją podobiznę z zapałkami. Duża część opinii publicznej jednak wie, że to działanie jest słuszne, a ilość i wartość materiału dowodowego, które posiadamy dziś, są nieporównywalne z tym, co mieliśmy wówczas. I rząd jest stabilny. Za to podstawy prawne dość nieszczęśliwe. Trzeba było nowelizować ustawę, na podstawie której pan pracował, bo poprzednia była kiepska. Ustawę znowelizowano zgodnie z doświadczeniami, jakich nabyliśmy podczas weryfikacji. Ta nowelizacja zobligowała osoby stające przed komisją do mówienia prawdy i automatycznie zwalniała je z tajemnicy państwowej. Teraz mamy narzędzie pozwalające na uzyskanie m.in. zeznań pana Szmajdzińskiego, który przyznał, że dał rozkaz, żeby zaangażować byłego esbeka, pana Makowskiego, do operacji "ZEN", zeznań pana Siemiątkowskiego ujawniającego kulisy spotkań i rozmów na ten temat. Od początku było jasne, że Makowski jest niewiarygodny.
Dlaczego w takim razie Szmajdziński zgodził się, by oprzeć ochronę polskiej misji w Afganistanie na Makowskim? Operacja "ZEN" to jedna z polskich misji, ale nie Afganistan. Pan Szmajdziński zeznał, że nie było konieczności weryfikowania pana Makowskiego, bo był to najlepszy pracownik Służby Bezpieczeństwa. I tu wracamy do początku rozmowy. Czemu polscy dziennikarze przy całej wiedzy na temat działania Służby Bezpieczeństwa przyjmują, że wiarygodny jest były esbek, a nie są wiarygodni urzędnicy niepodległej Rzeczypospolitej? Może dlatego, że, proszę wybaczyć, pan nie dla wszystkich dziennikarzy jest osobą wiarygodną. Za to wiarygodni są dla nich esbecy! Gdyby wszyscy szli takim torem, do dziś pewnie nie byłoby w Polsce lustracji, a WSI działałyby dalej. Najistotniejsze jest to, że udało się uratować polskich żołnierzy na misjach od konsekwencji skrajnie nieodpowiedzialnej, a moim zdaniem przestępczej, działalności zespołu pana Makowskiego. Jaki jest dowód, że Makowski prowadziłby działalność przestępczą przy polskich misjach wojskowych? Działalność pana Makowskiego to próba stworzenia firm, które byłyby współwłasnością Makowskiego i miejscowych notabli. Miały żerować na polskim wojsku. To jest jasno sformułowane w raporcie przez tych żołnierzy wywiadu, którzy w pełni zdawali sobie z tego sprawę. Osoba, która miała razem z Makowskim całą operację tworzyć, była od dawna związana z Rosjanami. Dlatego najważniejsze wywiady świata uważały całą koncepcję za hochsztaplerską i odradzały jej realizowanie. Wywiad informował, że źródło jest niewiarygodne, wiedziano, że sojusznicy kwestionują operację, że widać w niej rosyjską rękę. Dlaczego, mimo tej wiedzy, chciano na tej operacji oprzeć bezpieczeństwo polskich żołnierzy?
To jest pytanie do byłego ministra obrony? Do Jerzego Szmajdzińskiego? I nie tylko do niego. Także do jego następcy, bo ta koncepcja była realizowana do września 2006 roku. Zatem także do Radosława Sikorskiego. A propos Szmajdzińskiego, w raporcie napisał pan o spotkaniu Jerzego Szmajdzińskiego z byłym szefem Komsomołu, którego uważa się za oficera rosyjskich służb specjalnych. To ma być jeden z dowodów na wpływ Rosjan? Że minister spotkał się z nim na swoich urodzinach? A może znał go z działalności w peerelowskiej młodzieżówce? Jak pan Ałganow z panem Oleksym, prawda? Na tym właśnie polega problem, że te utrwalone związki z czasów młodości ludzi z PZPR trwają także w wieku dojrzałym. Dotyczy to też oficerów wywiadu i kontrwywiadu. Być może te związki nie są do zakwestionowania w życiu prywatnym, ale z chwilą, gdy dotyczą ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa polskiego, gdy konfrontacja wywiadowcza odbywa się przede wszystkim na linii rosyjsko-polskiej, jest to rzeczywisty problem. Ale Szmajdziński był szefem MON z ramienia zwycięskiej wtedy partii. Miał mandat do tego, by być ministrem. Został szefem MON i powinien wystrzegać się kontaktów, które mogą mieć negatywne konsekwencje dla bezpieczeństwa Polski. To jest proste.
Kolejna sprawa: instrukcja Kiszczaka z 1976 roku. To dotyczyło WSI? Po co pan ją przytacza? To instrukcja operacyjna komunistycznego wywiadu z grudnia 1976 roku, która była ukryta tak, by nie można się było do niej dostać. Nie było jej w archiwum i nie było w IPN. Ujawnienie jej wywołuje wściekłość po pierwsze dlatego, że demaskuje ona ludzi takich jak Józef Oleksy, którzy próbują interpretować zwerbowanie do Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego jako zaangażowanie w jakąś dodatkową misję, która nie miała nic wspólnego ze służbami. Otóż ta instrukcja nie pozostawia wątpliwości - AWO był potężną strukturą, jednym z filarów wywiadu, liczył w całym kraju co najmniej kilka tysięcy osób. Próbowano jego istnienie ukryć, a ujawnienie go to uderzenie w istotną część establishmentu postkomunistycznego. Ale jest i drugi powód oburzenia. Ujawnia go Szmajdziński, Zemke i inni. Otóż przez ostatnie siedemnaście lat budowano wywiad bezpośrednio na tych samych wzorcach i koncepcjach, które sformułował Kiszczak. Ujawnienie tej instrukcji jest ostatecznym zerwaniem z komunistyczną genezą służb. To bardzo boli ludzi, którzy mieli nadzieję, że wywiad będzie miejscem pozwalającym przenieść aktywa dawnego układu i zachować je w nowej sytuacji politycznej.
Rozumiem, że nie martwią pana słowa, iż rozwalił pan polski wywiad? Rzeczywiście rozwaliłem - skoro używa pani takiego określenia - postkomunistyczny wywiad wojskowy. Chciałem to zrobić, po to mnie pan premier i pan prezydent na to stanowisko powołali i wiedzieli, że to zrobię.
 Ale po co było ujawniać nazwiska oficerów, którzy w tej chwili są na placówkach? Naraził pan ich na niebezpieczeństwo tylko dlatego, że ci ludzie byli przeszkoleni przez sowieckie służby specjalne. I nie dziwi pani, że 17 lat od uzyskania wolności polskie wojsko trzeba nadal uwalniać od ludzi szkolonych przez GRU? Cała struktura była zbudowana w oparciu o ludzi szkolonych przez GRU, zamieściłem w raporcie listę tych oficerów. Wywiad zależy od tego, kto wychował jego ludzi. Uczeń nigdy nie obroni się przed nauczycielem. Nie mam pretensji do tych, którzy przeszli przez to szkolenie. Tylko mówię: ich miejsce nie jest w wywiadzie ani w kontrwywiadzie, ani w polskiej dyplomacji. Mogą służyć jako doradcy, ale kadrowymi oficerami być nie powinni. Rosjanie wiedzą o nich tak dużo, że nawet gdy będą najbardziej ideowi, mogą być manipulowani z zewnątrz.
Taką logikę można by rozciągnąć na ludzi szkolonych także na Zachodzie. Można by, gdyby kraje zachodnie były naszymi potencjalnymi przeciwnikami. Ale są naszymi sojusznikami. Ani USA, ani Wielka Brytania nie dokonały rozbioru Polski i nie okupowały naszego terytorium, narzucając nam totalitarny reżim. Z Rosją chcemy współżyć jak najlepiej, ale jako państwo całkowicie suwerenne, a nie marionetkowe. żródło: "Rzeczpospolita" (23.02.2007)

Sąd uznał, że udzielając w 2007 r. wywiadu "Rzeczpospolitej", w którym padły kwestionowane przez Waltera stwierdzenia, Macierewicz działał jako osoba urzędowa - szef komisji weryfikacyjnej WSI - oraz że mówił o urzędowym dokumencie, jakim był raport z weryfikacji WSI, który korzysta z domniemania prawdziwości. Walter, podobnie jak jego partner w interesach Jan Wejchert, oraz spółka ITI pozwali Macierewicza za wywiad udzielony tydzień po opublikowaniu przez prezydenta RP sygnowanego przez Macierewicza raportu o WSI. Pytany o twierdzenia raportu, że koncern ITI powstał dzięki wojskowym służbom PRL, Macierewicz odesłał do wyjaśnień zeznającego pod przysięgą Grzegorza Żemka, b. dyrektora FOZZ (skazanego za przywłaszczenie wielu milionów FOZZ, który przyznał, że był agentem służb wojska PRL). W raporcie napisano m.in., że wywiad wojskowy PRL "podejmował wysiłki powołania firmy telewizyjnej". Celem powołania tego rodzaju firmy "miało być ułatwienie plasowania agentury na Zachodzie". Raport podał, że związany z wywiadem wojskowym Żemek miał pod koniec lat 80. podjąć na zlecenie wywiadu rozmowy w tej sprawie z firmą ITI i reprezentującymi ją Wejchertem i Walterem. "Raport ujawnia nowe fakty i zeznania, które opisują mechanizm powstawania koncernu medialnego ITI, pokazują, jak był w to zaangażowany Zarząd II Sztabu Generalnego, czyli wywiad komunistyczny" - mówił Macierewicz w "Rz". Dodawał, że Żemek "mówi wyraźnie: były dwie dziedziny wykorzystywane przez wywiad do lokowania agentury na Zachodzie - międzynarodowy obrót produktami rolnymi i media".Sądy już wcześniej oddaliły prawomocnie pozwy ITI i Wejcherta za ten wywiad - uznały, że Macierewicz działał w granicach prawa, gdy jako urzędnik mówił o urzędowym dokumencie. W wytoczonym Macierewiczowi procesie Walter żądał od niego przeprosin i 100 tys. zł. Macierewicz wnosił o oddalenie powództwa. Pozwany replikował, że w wywiadzie przytaczał tylko stwierdzenia raportu, poza który nie chciał wychodzić. Pytany przez pełnomocnika powoda mec. Marka Małeckiego, czemu przed opublikowaniem raportu nie spytał Waltera o jego opinię, Macierewicz odparł, że "przedmiotem wysłuchań przed komisją nie był pan Walter, lecz relacje między wywiadem wojska a spółką ITI". Sąd uznał, że działanie Macierewicza nie było bezprawne, bo był mocą ustawy zobowiązany do sporządzenia raportu -  dokumentu urzędowego, który korzysta z domniemania prawdziwości. Sędzia Janina Dąbrowiecka mówiła w ustnym uzasadnieniu wyroku, że chcąc obalić to domniemanie, powód musiałby dowieść w oddzielnym postępowaniu, że nieprawdziwe są dane, które stały się podstawą ustaleń komisji weryfikacyjnej na jego temat. W 2008 r. szef MON Bogdan Klich przeprosił Wejcherta, Waltera i grupę ITI za podanie w raporcie "nieuprawnionych, krzywdzących i podważających wiarygodność biznesową" informacji, iż współpracowali oni z wojskowymi służbami PRL. Był to wynik ugody zawartej w procesach wytoczonych przez nich MON za raport. Macierewicz nazwał to "zmową i działaniem na szkodę Skarbu Państwa i MON", bo Klich zawiera ugodę z ludźmi, z którymi on sam wygrywa procesy. Prowadząca rozprawę sędzia odnosząc się w krótkim uzasadnieniu wyroku do podnoszonej przez pełnomocnika powoda kwestii zawartej ugody między ITI i MON stwierdziła, że fakt zawarcia tej ugody nie może podważać domniemania prawdziwości tez zawartych w raporcie z likwidacji WSI, gdyż ten jest dokumentem urzędowym. Poniżej zamieszczamy tekst wywiadu, jakiego Antoni Macierewicz udzielił "Rzeczpopolitej" w 2007r. i fragment raportu z likwidacji WSI zawierający zeznania Grzegorza Żemka, na które były szef SKW się w tym wywiadzie powołuje. RZ

Fragment Raportu z likwidacji WSI (s.302 z 374 - s.304 z 374) Aneks nr 9 Zeznania Grzegorza Żemka Sąd Okręgowy w Warszawie sygn. akt VIIIK37/98 t. IV, akta tajne Przesłuchanie Grzegorza Żemka "Odpowiedzialnym z ramienia II Zarządu Sztabu Generalnego WP za lokowanie agentów w sferze mediów był Ryszard Pospieszyński, najpierw pracownik Komitetu Centralnego ZPR, a później dyrektor generalny Filmu Polskiego. Ja dostałem od służb specjalnych wojskowych zadanie po konsultacjach z Pospieszyńskim aby znaleźć za granicą firmę, która mogłaby pełnić rolę "konia trojańskiego", to znaczy która mogłaby służyć do wprowadzenia agentów na obszar na Zachodzie, w dziedzinie mediów. Był to rok 1987. Jedyną firmą zagraniczną w dziedzinie mediów, którą znałem była firma należąca do Jana Wejcherta, ulokowana w Irlandii, na obszarze doków portowych, które stanowiły wydzielony w Irlandii obszar tzw. "raju podatkowego". Mechanizmy działań tego raju podatkowego były analogiczne do tych, które funkcjonowały na Guernsey.

Firma ta nazywała się Cantal , a później zmieniono jej nazwę na I.T.I. Ta firma finansowała się z kredytów banku handlowego International w Luksemburgu. Zapytałem służb wojskowych czy mogę podjąć kontakt z Wejchertem. Otrzymałem wówczas informację, że on już współpracuje ze służbami wojskowymi, więc będzie to proste. W tym czasie byłem dyrektorem Departamentu Kredytów w BHI. Poznałem w czasie tych rozmów z Wejchertem jego współpracowników m.in. Marcina Waltera. Zasugerowali mi, że jeżeli jest potrzeba zorganizowania - znalezienia przykrycia dla agentów działających w dziedzinie mediów i ich finansowanie, to najlepiej stworzyć międzynarodowy koncern z udziałem Filmu Polskiego. Chodziło jednak nie tylko o zaangażowanie renomy kinematografii polskiej, a także bazy produkcyjnej filmów animowanych w Bielsku-Białej. Przekazałem te sugestie do wojska, ale postawiłem warunek że jeżeli mam się tym zająć to muszę dostać ludzi którzy znają się na mediach i byliby w stanie taki koncern zorganizować. Służby wskazały mi obywatela kanadyjskiego Cohena , imienia jego zapomniałem, który miał się zająć organizacją tego koncernu. Cohen powiedział mi, że podejmuje się takiej organizacji i będzie podsyłał mi odpowiednich ludzi. W związku z tym pojawiły się w BHI, u mnie takie osoby jak Grauso , Bosurgi , De Rudder. Osoby te złożyły mi biznesplan dotyczący zakupu firmy SEPP. Te osoby stworzyły firmę Amalge Match, celem przygotowania organizacji zakupu SEPP. Ten biznesplan przekazałem do WSI oraz Wejchertowi, do oceny. Otrzymałem pozytywne oceny. Firma była znana i miała pozytywny standing. W związku z tym zaproponowałem tym osobom, które przedstawiły biznesplan, żeby wystąpiły do BHI z wnioskiem o udzielenie kredytu na zakup SEPP. Wniosek taki został złożony, a ja go odrzuciłem z uwagi na to, że ż firma Amalga Match nie miała żadnego standingu finansowego. Zaproponowałem aby o kredyt wystąpiła inna firma , którą podrzuciłoby wojsko , a która miałaby standing wystarczający do przeprowadzenia tej operacji. Okazało się, że w Brukseli istnieje taka firma , znana już wywiadowi wojskowemu i współpracująca z nim o nazwie Group Weinfeld. Któryś z panów z Amalga Match skontaktował mnie z Weinfeldem i dalsze dyskusje na temat zakupu SEPP prowadziłem już z Weinfeldem a nie z osobami , które reprezentowały firmę Amalga Match. W czasie gdy trwały te rozmowy wróciłem do kraju to znaczy do banku Handlowego w Warszawie. Było to na przełomie roku 1988/89. Nie wysyłałem do Weinfelda korespondencji jako pracownik B.H. w Warszawie , a w aktach są pisma , które rzekomo były przeze mnie w tym czasie do Weinfelda wysłane. Uważam, że te pism zostały spreparowane albo przez Weinfelda albo przez kogoś innego, kto mu je dał w tym celu aby wykazać ciągłość mojej współpracy z Weinfeldem, także w okresie gdy po powrocie z BHI pracowałem w B.H. Później wskażę te pisma. Przyznaję jednak, że przez cały czas miałem naciski ze służb specjalnych czy to ze strony Pospieszyńskiego żeby jak najszybciej zorganizować ten koncern medialny na zachodzie. W związku z tym rozpoczęła się pierwsza faza tworzenia tego koncernu; muszę przyznać że trochę "na wariackich papierach". (...) Chcę przypomnieć, że w końcu 1988 r. z konta W.K. Nebeling, tj. zaszyfrowanego konta wojskowego w banku International w Luksemburgu (BIL) dokonywano wypłat na konto pana Weinfelda, oznaczone Group Weinfeld, nie pamiętam w tej chwili w jakim banku. Mnie zlecono żebym takie wpłaty przekazywał jako dysponent konta. Wiem, że kwoty przekazywane we frankach belgijskich Weinfeld zamieniał na dolary i przekazywał do Attachatu Wojskowego w Brukseli. Będąc już dyrektorem FOZZ-u też dokonywałem takich operacji , a nawet osobiście zamieniałem pieniądze i zanosiłem do Attachatu Wojskowego przy Ambasadzie Polskiej w Brukseli. Attache był Wojciech Myszak. Chcę sprecyzować wyglądało to tak, że ja przekazywałem do Weinfelda pieniądze z konta wojskowego w BIL a on przywoził mi czek na franki belgijskie. Ja je zamieniałem na dolary i zanosiłem do Attachatu. Wynikało to stąd, że wojsko rozliczało się tylko w dolarach. Informacje o których mówię zawierają również dokumenty w aktach tajnych na k. 113,116. W późniejszym okresie czasu Weinfeld szantażował służby wojskowe , że ujawni operacje gotówkowe prowadzone przez wojsko na terenie Belgii. (...) W tym czasie trwały poszukiwania możliwości finansowania tego zakupu oraz przygotowanie związanych z tym projektem umów. Kiedy już zostałem dyrektorem FOZZU zwyciężyła koncepcja, że zakup SEPP nastąpi z tzw. "czarnej kasy" central handlu zagranicznego, to znaczy z pieniędzy, które FOZZ pozyska w formie depozytów tych central. Zakup SEPP umożliwiłoby zlecenie jednej z jego agend wykup zadłużenia Polski przy założeniu, że cena zakupu zadłużenia według cen rynkowych , będzie równa 20.000.000 USD czyli nastąpi za kwotę wyższą niż wydatki na zakup SEPP. Zadłużenie to skupowane byłoby za pośrednictwem firmy utworzonej przez SEPP, dla której przyjęto roboczą nazwę SEPP Finance. Dyrektorem tej firmy miał być szwajcarski bankier o nazwisku Trebendt, który przedstawił mi program zakupu zadłużenia z banku Solomon Brothers. FOZZ przekazał w ramach szeregu umów, które zawarł z Group Weinfeld 15.500.000 USD, uzyskując w zamian akcje SEPP. (opr.RZ)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
04 2005 071 074
p09 074
P15 074
p04 074
12 2005 071 074
P20 074
P31 074
P29 074
ep 12 069 074
p38 074
p19 074
074 Gatunki filmu fabularnego, I
p11 074
P30 074
P16 074
02 2005 070 074
p10 074
p43 074
BR 1-2013, s. 074-079

więcej podobnych podstron