Podstępni stręczyciele demokracji - artykuł Stanisława Michalkiewicza Wysłane wtorek, 9, listopada 2004
Karol Olgierd Borhardt w jednej ze swoich książek przytoczył okolicznościowe przemówienie wygłoszone przez jednego z oficerów polskiej marynarki, który przed I wojną służył w marynarce rosyjskiej: "Polska, otczizna nasza, została podzielona na trzy czensti. Jedną wzięli Germańcy, drugą - Awstryjcy, a trzecią - my!". W podobnym tonie wypowiada się Wiktor Juszczenko - kandydat na prezydenta Ukrainy, były prezes jej banku centralnego i premier: "Na Ukrainie panuje kilka grup oligarchicznych. Mają swoje partie, uzgadniają skład rządu i kierunek polityki. Nie będę się z tym godzić". Sam Wiktor Juszczenko jest liderem ugrupowania "Nasza Ukraina", będącego koalicją takich partii, jak Ludowy Ruch Ukrainy, Ukraiński Ruch Ludowy, "Reformy i Porządek", Kongres Ukraińskich Nacjonalistów, Liberalna Partia Ukrainy, Młodzieżowa Partia Ukrainy, Partia "Solidarność", Związek Ludowo-Chrześcijański, Naprzód Ukraino i Republikańska Partia Chrześcijańska. Skład tej koalicji dowodzi, że na razie i Wiktor Juszczenko jakoś tam "godzi się" z partiami oligarchicznymi, skoro co najmniej trzy takie (Liberalna Partia Ukrainy, Młodzieżowa Partia Ukrainy i Partia "Solidarność") właśnie jego popierają. Nawiasem mówiąc, trzonem koalicji "Nasza Ukraina" są ugrupowania nacjonalistyczne, zarówno radykalne, jak i pobożne, co dowodzi, że, podobnie jak i u nas, także i na Ukrainie ideologia nacjonalistyczna pozostaje nadal żywa.
Pierwsza tura wyborów ukraińskich prezydenckich nie przyniosła rozstrzygnięcia mimo - a może dlatego - że w kampanię wyborczą włączyły się czynniki zewnętrzne. Przeciwnika Wiktora Juszczenki, aktualnego premiera Wiktora Janukowycza poparł rosyjski prezydent Putin, a z kolei Juszczenkę - politycy polscy i niemiecka prasa. Polscy politycy od pewnego czasu narzekają, że Rosja, Białoruś i Ukraina "odchodzą" od demokracji. Ukraina może jeszcze nie odchodzi, chyba, że wybory w drugiej turze wygra Janukowycz, natomiast Rosja - jak najbardziej, no a Białoruś - to już szkoda mówić. Te ubolewania są dość dziwaczne, bo, jak wiadomo, nie to państwo jest silne, które jest "silne", tylko to, które ma sąsiadów słabszych od siebie.
Polska, od kiedy weszła do Unii Europejskiej, stała się światowym mocarstwem, więc z tego tytułu może wreszcie porównywać się nawet z Rosją. Skoro tak, to im słabsza Rosja, tym lepiej dla Polski, to chyba jasne, nieprawdaż? Wydawać by się zatem mogło, że z tego właśnie punktu widzenia należałoby patrzeć na przypływy, ewentualnie odpływy demokracji w Rosji, na Białorusi czy Ukrainie. Jeśli demokracja wzma- cnia państwa, to powinniśmy chyba życzyć sobie, żeby Rosja i Białoruś raczej odcho- dziły od demokracji jak najdalej. Jeśli natomiast demokracja państwa osłabia, to szczerze życząc jej Rosji i Białorusi, może sami byśmy zaczęli po cichu od niej odchodzić i przekonali do tego całą Unię Europejską?
Unia Europejska tworzy się, a w każdym razie tak zapewniano nas przed Anschlussem, żeby sprostać globalnej konkurencji przede wszystkim gospodarczej, ale również wszelkiej innej. W takim razie siła tego państwa (bo Unia ma przecież być państwem, nieprawdaż?) liczy się, a przynajmniej powinna się liczyć co najmniej tak samo, a może nawet jeszcze bardziej niż samopoczucie czy nawet dobrobyt jego obywateli. Nie od dziś wiadomo przecież, że świetlana przyszłość, a zwłaszcza ostateczne zwycięstwo - aktualnie zawsze wymaga poświęceń i wyrzeczeń. Z tego punktu widzenia kwestia demokracji; czy sprzyja ona sile państwa, czy wprost przeciwnie - staje się w tym momencie szalenie ważna, chociaż oczywiście trudna przede wszy- stkim ze względu na przesadnie nabożny do niej stosunek wielu ludzi. Uważają oni demokrację za jakąś świętość, rodzaj celu samoistnego, podczas gdy jest ona tylko albo metodą rozstrzygania sporów według zasady, że racja jest zawsze po stronie większości, albo metodą tworzenia aparatu władzy w drodze powszechnego głosowania. W pierwszym znaczeniu demokracja jest metodą oportunistyczną, a ryzyko głupich rozstrzygnięć jest w jej przypadku bardzo duże, bo ludzie mądrzy są z reguły w mniejszości. Żeby się o tym przekonać, wystarczy popatrzeć choćby na polskie prawo. Również powszechne głosowanie zbliża się raczej do selekcji negatywnej. Wystarczy porównać parlamenty państw demokratycznych z takim np. kolegium kardynalskim Kościoła katolickiego, żeby nabrać szacunku dla metody kooptacji, według której odbywa się tam tworzenie aparatu władzy. Nawiasem mówiąc, wygląda na to, że Unia Europejska coraz bardziej odchodzi od tworzenia aparatu władzy metodą demokratyczną i skłania się ku metodzie kooptacji przez wytworzoną już i okrzepłą, międzynarodową oligarchię. W takiej sytuacji lepiej można ocenić podstępny charakter apelu do społeczeństwa ukraińskiego, podpisanego przez polskich intelektualistów, m.in. prof. Bronisława Geremka.
W wyborach prezydenckich na Ukrainie rywalizują dwaj Wiktorowie; jeden "nasz", a drugi - jakiś taki nie nasz. Jeden wyraźnie promoskiewski, a drugi? Ano właśnie. Propolski na pewno nie, nie tylko ze względu na wspierających go nacjonałów, ale przede wszystkim dlatego, że Polska sama jest klientem niemieckim. Zatem Wiktor Juszczenko, jeśli już jakiś jest, to prędzej proniemiecki. Jeśli zatem przyszłość Ukrainy nie została przesądzona w Soczi, to wygląda na to, iż prezydent Putin z kanclerzem Schröderem umówili się zagrać o to państwo fair play. Stojąca obok zielonego stolika Polska podskakuje, pokrzykuje, wygraża, słowem - stara się tą nadaktywnością ukryć fiasko polityki umizgów, która właśnie się kończy w obliczu utrwalającego się podziału Europy Środkowej na część rosyjską i niemiecką.