10 kwietnia 2009 Pracownicy najemni ustroju sprawiedliwości społecznej... Nie znam nazwisk tych nowych dziennikarzy, którzy pojawili się Telewizji Info, ale zaciekawiło mnie jak zadają pytania.. Są z pewnością mniej stronniczy; akurat wysłuchałem fragmentu rozmowy o Gruzji… Zupełnie dobrze sobie radził młody człowiek z potakiewiczami z Instytutu Studiów Wschodnich, którzy mówią zawsze jak zaprogramowani, i zawsze są po stronie Sakaszwillego. Pogonił im trochę kota… Ne mogli się pozbierać! Czystka została zrobiona w telewizji państwowej i w państwowym radiu. Nawet mi nie szkoda Rafała Ziemkiewicza, kiedyś członka Unii Polityki Realnej, nawet naszego rzecznika który do swojego programu zapraszał ciągle tych samych gadaczy, łącznie z żoną pana Ikonowicza, Zuzanną Dąbrowską . „Dziennik”, „Newsweek” , „Fakt”.. A Gdzie ktoś z „ Najwyższego Czasu”??? Nikogo z polskiej gazety.!. Nie będą go żałował! Tym bardziej, że prezes Czabański wyrzucił Michalkiewicza z piątkowym felietonem, a „ Nasza Polska” . popierająca bez zastrzeżeń Prawo i Sprawiedliwość, napisała, że Michalkiewicz padł ofiarą aktualnych czystek..(???). Co jest po prostu zwykłą nieprawdą!
Michalkiewicz padł ofiarą - nomen-omen - Prawa i Sprawiedliwości… Natomiast podoba mi się pomysł wymyślony w Zimbabwe, dawnej Rodezji, gdzie nowy minister finansów pan Tendai Biti, ogłosił, że wojskowi, nauczyciele i urzędnicy państwowi będą dostawali wynagrodzenie w dolarach amerykańskich w związku z hiperinflacją(???). Naprawdę niezłe! Dodrukowują dolarów rodezyjskich na potęgą, inflacja dochodzi do 2 milionów procent rocznie, więc cała ta budżetowa zgraja zapewnia sobie wynagrodzenia w dolarach amerykańskich, których pan prezydent Obama kazał również dodrukować, żeby ich było więcej na rynku, i żeby były warte mniej, ale znacznie więcej - na razie - niż rodezyjsko-zimbabwańskie. „Obywatele” Zimbabwe, w państwie rządzonym przez marksistę Mugabe, banknoty tamtejsze wożą samochodami w paczkach , żeby coś w ogóle kupić.. Jeśli mało kto w Zimbabwe pracuje, oprócz drukarni banknotów Bo tam bogactwo nie pochodzi z pracy, lecz z drukowania banknotów..… I walizki są już dawno nie przydatne… Potrzebne są co najmniej samochody.. Wkrótce ciężarówki, żeby sobie kupić coś do picia.. Doprowadzić taki kraj do ruiny, wystarczyło Mugabemu dwadzieścia lat..! Według ministra Biti, Zimbabwe ma wystarczająco duże rezerwy walutowe, by wypłacić pensję w marcu(???). Ale co będzie w kwietniu?? Naprawdę tam to dopiero rządzą.!. Ta poroniona Lewica tylko umie kraść i okradać innych.. Potem zrobią rewolucją, i nikt już nie będzie o niczym pamiętał, co było przedtem.. Bo przecież” masy nie mają pamięci”- jak twierdził inny socjalista, tyle, że narodowy.. Niekoniecznie w Afryce, bo w najbogatszym stanie USA, w Kalifornii, widmo bankructwa zagląda wszystkim w oczy.. Kalifornia ma deficyt budżetowy w wysokości 41 miliardów dolarów.(???) Pan Conan - barbarzyńca, Arnold Schwarzenegger zwolnił już 20 000 pracowników stanowej administracji, wstrzymał finansowanie inwestycji budowlanych o wartości 3 mld dolarów, w tym niektórych projektów mających lepiej zabezpieczyć drogi, mosty i budynki przed trzęsieniem ziemi. Opóźnia się wypłacanie zwrotów podatkowych, zasiłków socjalistycznych i innych świadczeń. U Terminatora źle się dzieje.. Może za bardzo zaangażował się w walkę z globalnym ociepleniem i wymazywanie w dokumentach słów” mama' i „tata”. Standard & Poor's obniżył rating obligacji skarbowych Kalifornii do najniższego poziomu wśród wszystkich stanów USA. Władze planują wypuszczenie nowych obligacji(???). Czy oni na całym, świecie poszaleli z wydatkami?. Czy oni są crazy? Gubernator Kalifornii planuje tymczasem podwyżkę podatku od sprzedaży o 1%, podwyżkę podatku od benzyny o 12 centów za galon( 1 galon= 3,75 litra) oraz dodatkowe dopłaty do podatków dochodowych. A akcyza na papierosy i samochody - to pies? Przecież można jeszcze podnieść, Conan - Niszczyciel to wie, podatki od psów, od garaży, od nieruchomości, od deszczu, od słońca, które podobno nad Kalifornią nigdy nie zachodzi.. Ale socjalizm wyruguje nawet słońce z życia Amerykanów zamieszkujących Kalifornię.. Socjalizm może wszystko! Nawet Słońce będzie się kręcić wokół Ziemi.. Mała dziewczynka właśnie skończyła mówić wierszyk. - Czy lubisz recytować wierszyki? - pyta jeden z gości. - Nie, ale mama zawsze mnie do tego zmusza, kiedy chce, żeby goście wreszcie poszli do domu. Jakby tu spowodować, żeby socjaliści zniknęli na dobre z Ziemi, tej Ziemi.. Na razie zgodnie z projektem nowej dyrektywy Unii Europejskiej, ateista zirytowany widokiem krzyża w miejscu publicznym, będzie mógł nie tylko żądać usunięcia go, ale nawet podać do sądu instytucję, która go wywiesiła.(???). Oznacza to, że będzie można podać Kościół Powszechny do sądu, i wszystkie krzyże będą musiały zniknąć.. W czasie Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Antyfrancuskiej, socjaliści- demokraci zamienili Katedrę Notre Dame w Paryżu, na Świątynię Rozumu(????) A uciętymi głowami księży grali w piłkę.. Zakonnice topili w Sekwanie, wyciągali wnętrzności, a ostatni król miał zawisnąć na jelitach ostatniego księdza..- jak proponował Wolter- Encyklopedysta. Ale zanim to nastąpi, w Wielkiej Brytanii, już od tego roku w szkole w Leicestershire, pięciolatki będą chodziły na przymusowe zajęcia dotyczące wychowania seksualnego(???). Zgnilizna postępuje coraz głębiej.. U nas sześciolatki już idą do szkół, potem pięciolatki, czterolatki.. Jak reżim dojrzeje - będą dzieciaki zabierać rodzicom tuż po urodzeniu.. I wychowywać na janczarów socjalizmu seksualnego! Podstawowy przedmiot wychowania- to będzie „ wychowanie seksualne”. Jak pisał dawno temu Chesterton:” Za tym mrocznym czyśćcem indywidualizmu dostrzegam promienny raj kolektywizmu”(!!!). „Zniszczcie tę hańbę” - wrzeszczał Wolter o Kościele. I niszczą, jak tylko mogą.. Im dłużej korek tkwi w butelce, gwałtowniejszy będzie wystrzał.. Na razie krok, po kroku, przybliżają nas do szczęśliwości.. Złodziejsko łapczywy na każdy rodzaj antychrześcijaństwa jamochłon… WJR
Trocki pokonał Stalina Mówcie sobie, co chcecie, ale tego dwutlenku węgla jednak jest w atmosferze stanowczo za dużo. W przeciwnym razie nie uderzałby ludziom tak do głowy, a tymczasem - jeszcze nie ochłonęliśmy z wrażenia po deklaracji Władysława Frasyniuka: „my, intelektualiści” - a tu znowu były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa mówi: „jako dżentelmen...” - i tak dalej. Chodzi oczywiście o „bąka” - jak w koszmarnych czasach sanacji lud pracujący miast i wsi określał bastardów. O tym „bąku” wspomniał młody historyk Paweł Zyzak, którego książka stała się pretekstem do sprawnie skoordynowanej operacji przeciwko Instytutowi Pamięci Narodowej. Okazało się jednak, że „bąk” istniał chyba naprawdę, więc były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa, jako znany na całym świecie „dżentelmen”, natychmiast schronił się za mury savoir vivre'u i stamtąd ujada na IPN, prezesa Kurtykę i Pawła Zyzaka, nie szczędząc im inwektyw i zbawiennych pouczeń. Jak tak dalej pójdzie, to pewnie pani Kurdycka ustanowi nową dyscyplinę, np. „zalety i przymioty Lecha Wałęsy”, z których będzie można się doktoryzować i habilitować, jak kiedyś - z centralizmu demokratycznego. Wszystko to być może, zwłaszcza po zleceniu przeprowadzenia kontroli na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz nowej świeckiej tradycji w postaci nabożeństw wynagradzających z udziałem autorytetów duchownych i świeckich. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Lech Wałęsa zostanie santo subito, zaś poseł Palikot, z głębokości szamba, do którego wpychają go Kaczyńscy, przeforsuje ustawę o jedynie słusznych życiorysach byłych prezydentów naszego państwa - bo i Aleksander Kwaśniewski, jak się okazuje, palił jak smok, a nawet się zaciągał. Kiedyż o tym wszystkim przypominać, jeśli nie w Wielkim Tygodniu, w którym przypominamy kontrowersyjną postać Judasza? Z uwagi na szalenie jurydyczną atmosferę, jaka ostatnio u nas zapanowała, trzeba będzie chyba zrewidować dotychczasową ocenę tego apostoła nie tylko ze względu na życzliwość, jaką otaczany jest w środowisku „Gazety Wyborczej”, ale przede wszystkim ze względu na to, iż nie zachowały się żadne dokumenty, zwłaszcza podpisane przez niego oryginały. W demokratycznym państwie prawnym gołosłowne oszczerstwa ze strony ewangelistów nie mogą stanowić żadnej podstawy, podobnie, jak książka Pawła Zyzaka. A w ogóle - czy Judasz był zobowiązany do lustracji? Nic o takim obowiązku nie wiadomo, a zresztą - był apostołem więc jest bardzo prawdopodobne, że wzięło go w swe obroty, zaszczuło i doprowadziło do męczeństwa „stronnictwo trucicieli”, słusznie napiętnowane przez znanego z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego. Na razie nie słychać o kanonizacji tego męczennika, ale kiedy na Stolicy Piotrowej zasiądzie przedstawiciel „Kościoła otwartego”, to iustitia wreszcie zatriumfuje i Judasz Iskariota zostanie patronem Żywej Cerkwi, której władze Unii Europejskiej powierzą zadania na duchowym odcinku frontu ideologicznego. Bo odcinek gospodarczy został już ogólnie uporządkowany przez uczestników londyńskiego szczytu G-20, którzy wyszli naprzeciw oczekiwaniom szerokich mas ludowych. Wprawdzie tu i ówdzie jeszcze dają się słyszeć brednie liberalnych doktrynerów o wolnej gospodarce, ale wiadomo, że wolnym rynkiem, jak zauważył Józef Barroso, musi przecież ktoś kierować. A skoro już musi, to któż lepiej pokieruje nie tylko „rynkiem”, ale w ogóle - całą światową gospodarką, jak nie urzędnicy? Gospodarka to zbyt poważna rzecz, żeby powierzać ją przedsiębiorcom, to jasne. Więc na ratunek ginącemu światu uczestnicy londyńskiego szczytu przeznaczyli bilion dolarów, które oczywiście najpierw skądś trzeba będzie wziąć, by móc wspierać wolny handel, ożywiać popyt i różne takie te. A już specjalnie uwzięli się na raje podatkowe. O, tak - one szczególnie muszą kłuć ich w oczy, więc tylko patrzeć, jak na całym świecie zapanuje podatkowe inferno. O powrocie do standardu złota - oczywiście ani mru-mru, bo takie rzeczy to mogą sobie mówić tylko liberalni doktrynerzy, podczas gdy wykształceni na politgramocie trockiści przecież pamiętają, że w odróżnieniu od rajów podatkowych - w cudnym raju, czyli komunizmie pieniądz tak czy owak zaniknie, więc po co tu jakieś złoto? Niech sobie leży w miejscach niemożliwych do wykrycia, w których w swoim czasie schował swoją broń masowego rażenia straszliwy Saddam Husajn. Już tam starsi i mądrzejsi najlepiej się nim zaopiekują i w ten sposób przybliży się dzień zwycięstwa wszechświatowej rewolucji. Tak oto 2 marca 2009 roku Lejba Bronstein, znany pod przezwiskiem Lwa Trockiego odniósł swoje zza grobu zwycięstwo nad Józefem Stalinem, to znaczy - permanentna rewolucja wszechświatowa, nad rewolucją w jednym kraju. Okazało się, że sto lat uporczywego duraczenia w szkołach i na uczelniach nadzorowanych przez rozmaite Barbary Kudryckie, przyniosło w końcu rezultaty. Skoro jednak wszędzie zapanuje cudny raj, to skąd będziemy wiedzieli, ile co naprawdę kosztuje? Obawiam się, że wkrótce nikt już nie będzie tego wiedział, a w tej sytuacji pieniądz rzeczywiście może przestać być potrzebny, bo „ubranko w paski, taczka, kilof, niezwykle życie ci umilą, a kiedy znajdziesz się za drutem, opuści troska cię i smutek, i radość w sercu twym zagości, żeś do królestwa wszedł wolności”. W tej sytuacji lepiej rozumiemy wybuch altruizmu, jaki 3 kwietnia przytrafił się naszym fajdanisom, że aż zrezygnowali z części budżetowych subwencji dla swoich partii. Żyją jeszcze ludzie pamiętający, że subwencje te zostały wprowadzone w charakterze środka zapobiegającego korupcji - że niby jak partie dostaną subwencje z budżetu, to przestaną się korumpować. Ale, jak zauważyli Francuzi wymowni - l'appetit vient en mangeant, toteż w miarę wzrostu subwencji rosła też i korupcja, aż trzeba było utworzyć Centralne Biuro Antykorupcyjne i minister Julię Piterę. Decyzja o ograniczeniu subwencji stanowi nieomylny znak, że wpływy z korupcji musiały przekroczyć wysokość budżetowych subwencji tak znacznie, że Platforma Obywatelska mogła już zupełnie z nich zrezygnować, zaś pozostałe partie - tylko zmniejszyć. No ale one - może z wyjątkiem prorodzinnego PSL - są dla swojej opozycyjności odsunięte od głównego kurka, a mimo to - dwa lata jakoś wytrzymają. „A potem Adam i cholera, a potem Juliusz i suchoty...” - już tam nasza Katarzyna Wielka, tzn. pani Aniela i jej następcy jakiś modus vivendi dla nas obmyślą i niczyja zasługa nie pozostanie bez nagrody. Zasugerowani ewangelicznymi opisami końca świata, w których nacisk położony jest na zjawiska kosmiczne („słońce się zaćmi i księżyc nie da światłości swojej, a gwiazdy spadać będą”), nie dopuszczamy ewentualności, że koniec świata nastąpi nie za sprawą słońca, czy księżyca, tylko - głupoty, która też ma wymiar kosmiczny, jako, że jest nieskończenie wielka i w tym właśnie podobna do cierpliwości boskiej. W dodatku ten dwutlenek węgla... Głupota zgubi świat i nie jest wykluczone, że jego koniec rozpoczął się właśnie z zakończeniem szczytu londyńskiego G-20. W obliczu takiej perspektywy trudno życzyć wesołych Świąt, ale zawsze można się chociaż znieczulić. SM
Zaczniemy się bisurmanić? Jak tak dalej pójdzie, to chyba przyjdzie nam się zbisurmanić. Byłoby to oczywiście całkowicie sprzeczne z naszą historyczną ideologią przedmurza chrześcijaństwa, kiedy to „lasem polskich dzid narody zasłaniane od podboju wynuciły pieśń swobody, pieśń miłości, pieśń pokoju”. Ale teraz, w Eurosojuzie, do którego lekkomyślnie przyłączyliśmy Polskę na skutek nalegań trzęsącej naszym krajem żydokomuny, chrześcijaństwo jest tępione na rzecz marksizmu kulturowego, czyli tak zwanej politycznej poprawności i - co rusz sztorcowane, a to przez rabinów, a to przez kondomiarzy, a to przez wyzwolone panie, a to przez sodomitów - przeprasza, że żyje. Tymczasem muzułmanie - ooo - ci nie dają sobie podskoczyć i nawet nowo wybrany na I sekretarza NATO Duńczyk Rasmussen składał się jak scyzoryk, tłumacząc się przed Turkami z poparcia, jakiego kiedyś udzielił gazecie drukującej karykatury Mahometa. Więc gdybyśmy tak się zbisurmanili, a jeszcze lepiej - gdybyśmy wynajęli sobie jakiegoś Turka na premiera polskiego rządu, to prawdopodobnie wyszlibyśmy na tym lepiej, niż na premieru Tusku, przez którego już wkrótce będziemy płakać krwawymi łzami. Przewidział to zresztą Wernyhora, podkreślając w swoim proroctwie, że nie będzie w Polsce dobrze, dopóki Turek nie napoi w Wiśle konia. Więc nie ma co się dłużej namyślać, tylko trzeba pogonić tego całego premiera Tuska do wszystkich diabłów i zaprosić tu Turka, żeby wreszcie ktoś zaczął Polską rządzić, a nie na każdym kroku ją zdradzać, a jak nie zdradzać - to się bałwanić. Mam oczywiście na myśli deklarację premiera Tuska, wygłoszona po rozmowach z amerykańskim prezydentem Barackiem Husejnem Obamą w Pradze czeskiej, że Polska, podobnie jak USA, aspiruje do roli „współlidera” w sprawie ochrony klimatu. No proszę! Kują konie, a żaba nie tylko podstawia nogę, ale jeszcze „aspiruje do roli wspólidera”. Toż to jeszcze większe bęcwalstwo, niż banialuki kolportowane w okresie „propagandy sukcesu”, że Polska jest „dziesiątą potęgą gospodarczą świata”! Chyba w produkcji kartek na cukier i mięso. W dodatku wygląda na to, że ten cały pan premier Tusk nie ma większych zmartwień, niż walka z ociepleniem klimatu. Chyba nie czyta gazet, bo w przeciwnym razie by wiedział, że Amerykanie ocieplenie już odwołali, a dzień później to samo zrobiła nasza Akademia Nauk. Oprócz tych niemądrych przechwałek o aspiracjach do pełnienia roli „współlidera”, pan premier Tusk obiecał prezydentowi Obamie „wzmocnienie polsko-brytyjskiej współpracy w Afganistanie”. Znaczy obiecał, że Polska będzie zabijała dla Amerykanów jeszcze więcej Afgańczyków, niż do tej pory. To oczywiście bardzo ładnie, zwłaszcza, że zabijamy Afgańczyków po Bożemu, ale czy prezydent Obama też obiecał premieru Tusku coś konkretnego? Guzik z pętelką! Tymczasem Turcja, jeśli coś robi dla Amerykanów, to zawsze każe sobie słono płacić i to z góry. I Amerykanie rozumieją to i płacą ciężkie miliardy. Nie ma rady - pora nam się zbisurmanić! SM
Budzą się upiory Odproszenie prof. Andrzeja Nowaka, uprzednio zaproszonego do wygłoszenia wykładu na sesji naukowej organizowanej przez Polską Akademię Umiejętności pokazuje, w jaki sposób będzie się prostytuowała nauka polska. Środowisko naukowe, podobnie jak sędziowskie, a także kościelne, nie potrafiło pozbyć się z własnych szeregów dawnej komunistycznej agentury. Przeciwnie - z nielicznymi wyjątkami nie tylko stanęło za konfidentami murem, ale nawet bezmyślnie poddało się ich przywództwu. Bezmyślnie - bo jeśli nawet od ludzi nauki nie można oczekiwać nawet niewielkich zdolności przewidywania skutków własnych działań, to cóż dopiero - od osób niewykształconych? A przecież nietrudno było przewidzieć, że popierając konfidentów SB, środowisko naukowe stanie się ich zakładnikiem. Taka jest bowiem cena poświadczania nieprawdy i tuszowania kłamstwa. I teraz za poddanie się przywództwu konfidentów SB trzeba płacić utratą samodzielności i wolności nauki. Przy okazji potwierdziły się uprzednie podejrzenia, że zależność konfidentów wobec swoich dysponentów wcale nie ustała w momencie transformacji ustrojowej i rozwiązania SB. Przeciwnie - widoczne coraz bardziej objawy koordynacji, jakie wystąpiły w związku z podważeniem przez młodego historyka Pawła Zyzaka spreparowanej ad usum Delphini hagiograficznej legendy byłego prezydenta naszego państwa Lecha Wałęsy pokazują, że ta zależność nadal istnieje i że konfidenci nadal wykonują polecenia swoich oficerów prowadzących. W tej sytuacji ostracyzm wobec prof. Andrzeja Nowaka jest zapowiedzią jeszcze większego podporządkowania środowiska naukowego tajnym służbom i zgodą na ręczne sterowanie nauką, jak w czasach PRL. O ile jednak wtedy część środowiska naukowego potrafiła skutecznie opierać się takim usiłowaniom, o tyle teraz, ku jeszcze większej hańbie, zakłada sobie knebel samodzielnie i skwapliwie. SM
Rewolucja w „służbie zdrowia” Nasi okupanci nie ustają w wysiłkach, żeby przychylić nam nieba. Jednym z problemów tak zwanej „służby zdrowia” są wydłużające się kolejki pacjentów do państwowych lekarzy. Czynownicy z Narodowego Funduszu Zdrowia nie mogą na taką udrękę patrzeć spokojnie, bo nie pozwala im na to partyjne sumienie, toteż rada w radę uradzili, żeby rozładować kolejki przy pomocy kampanii informacyjnej. W tym celu zamierzają wydać informator dla pacjentów, a także - informować ich zawczasu, że wizyta u lekarza nie może dojść do skutku. I ten ostatni pomysł może okazać się najbardziej skuteczny, jednakże pod warunkiem, że Narodowy Fundusz Zdrowia zatrudni specjalnych czynowników, którzy wszystkich pacjentów będą informowali, że projektowana przez nich wizyta u lekarza nie dojdzie do skutku. Przyczyny, z jakich to nastąpi, będą musieli wymyślić sami urzędnicy, co z pewnością rozwinie ich pomysłowość i inwencję, przyczyniając się tym samym do wzrostu poziomu humanizacji pracy w NFZ, zaś pacjenci w ten sposób poinformowani z pewnością do przychodni nie przyjdą, więc kolejki znikną, jakby ręką odjął. Dzięki temu Narodowy Fundusz Zdrowia będzie mógł poczynić oszczędności, które będą mogły posłużyć do sfinansowania wynagrodzeń zatrudnionych specjalistów od udzielania pacjentom informacji. Zatem, do zobaczenia przy urnach wyborczych - jeśli oczywiście przeżyjemy ten eksperyment. SM
Z gałęzi na gałąź Już doprawdy nie wiadomo, co jest ważniejsze - czy "były neonazista" Piotr Farfał na fotelu prezesa państwowej telewizji, czy jednak książka Pawła Zyzaka o wstydliwych zakątkach z młodości byłego prezydenta naszego państwa Lecha Wałęsy. Lech Wałęsa naturalnie jest ważny, jakże by inaczej - i "legenda", i sztama, znaczy - ja ci zaświadczę, ty mi zaświadczysz - jak to wśród autorytetów, ale cóż, kiedy żadnych pieniędzy z tego przecież nie ma? Owszem, to dobry pretekst, żeby rozgonić ten znienawidzony IPN, dzięki czemu mogłoby wreszcie rozpocząć działalność pedagogiczną Ministerstwo Prawdy. Ustalałoby ono obowiązujące wersje rozmaitych "legend", a potem niezawisłe sądy, zgodnie z instrukcjami wiedeńskiej centrali, ukrywającej się pod skromnym szyldem Agencji Praw Podstawowych, okrutnie karałyby tak zwane "kłamstwa" - od "oświęcimskiego" poprzez "klimatyczne" i "transformacyjne" - że, dajmy na to, w Magdalence niczego nie ustalono, że nie było żadnego spisku, dzięki czemu pani minister Hallowa mogłaby do programów szkolnych dla sześciolatków wprowadzić budujące powiastki o życiu naszych "skarbów narodowych", najlepiej w stylu księcia Karola Radziwiłła "Panie Kochanku", zaś pani minister Kudrycka - obowiązujący katalog hagiograficznych prac magisterskich. Kartoteki wróciłyby ponownie pod niezawodną rękę razwiedki, dzięki czemu każdy konfident od razu nabrałby wigoru i przestałby płakać. No dobrze - ale co z pieniędzmi? Pieniądze pozyskuje się przecież z państwowej telewizji, gdzie rozsiadł się "były neonazista"! Gdyby jeszcze red. Michnik nie kazał użyć tego epitetu, to można by próbować jakoś się ułożyć, ale skoro "neonazista", i to w dodatku "były", to lepiej nie próbować, bo to może okazać się gorsze od śmierci. W takiej sytuacji nie ma innej rady, jak odwołać się do nauk wiecznie żywego Lenina, a zwłaszcza do tej o "organizatorskiej funkcji prasy". Zgodnie z owymi nieśmiertelnymi wskazaniami oraz rodzinną tradycją środowisko "Gazety Wyborczej" wystosowało ostry protest. "O tę Polskę, o Ojczyznę, najboleśniej zatroskani, uroczyście protestują wszyscy niżej podpisani". Kogóż tam nie ma! I niezawodny Marek Edelman, i Andrzej Wajda, i Agnieszka Holland, i Kazimierz Kutz, i Julia Hartwig, i Joanna Szczepkowska, i Małgorzata Szumowska, i Jan Nowicki, i Wojciech Węglewski, i Jan Klata, i nawet Andrzej Saramonowicz. Ach, gdzie te czasy, kiedy prezesem był Włodzimierz Sokorski czy Maciej Szczepański, a nawet - chociaż też "były", ale co tam - Robert Kwiatkowski? Nie ma co wzdychać; trzeba tylko pozbyć się "byłego neonazisty", a wrócą stare, dobre czasy - i pieniądze będzie można zarobić, i wianuszka nie stracić. No - najwyżej troszkę poskakać z gałęzi na gałąź. Właściwie wszystko byłoby więc gites ten teges, gdyby nie ten IPN. Oto słychać, że premier Donald Tusk najpierw spróbuje mobbować IPN finansowo. Ale est modus in rebus; jak on tak, to my tak: zgodnie z pomysłem red. Mariana Miszalskiego utworzymy obywatelski komitet wspierania IPN. Ciekawe, jaki pomysł podsunie premierowi Tuskowi razwiedka i autorytety, żeby zabronić obywatelom dobrowolnego wspierania państwowej instytucji. Ha! Czego by tam nie wymyślili, to - tak czy owak - zasłyną z tego na całym świecie. Nie ma innych sukcesów - niechże będzie chociaż taki! Więc mimo wszystko - Wesołych Świąt! SM
Marcin Libicki, czyli król i jego klan Europoseł, którego partia nie wpuściła na listę do PE, już raz doprowadził do buntu w PiS. W 2004 r. 100 działaczy napisało skargę do prezesa Kaczyńskiego. Politycy, którzy nie zgadzają się z tym, że Marcin Libicki nie dostał miejsca na liście PiS do Europarlamentu, odchodzą z partii. To członkowie jego klanu. Libicki był jednym z najlepszych eurodeputowanych tej partii. Jego wielkim sukcesem było przeforsowanie w PE krytycznego raportu na temat gazociągu północnego. W PiS od tego czasu zaczęto go bardzo cenić. Marek Jurek, były marszałek Sejmu z PiS, jest pełen uznania dla aktywności Libickiego: - Wyrobił sobie naprawdę niezłą pozycję w Parlamencie Europejskim. Ten gorliwy katolik w prywatnych rozmowach potrafi powiedzieć, że papież to podejrzana osoba Ale jego zasługi zbladły w obliczu oskarżeń o tajną współpracę ze służbami specjalnymi PRL. „Głos Wielkopolski”, powołując się na materiały IPN, napisał, że współpracował z wywiadem PRL i m.in. zajmował się zachodnimi dyplomatami przebywającymi w zachodniej Polsce. Libicki zaprzeczył i wystąpił o autolustrację, ale miejsca na liście PiS nie dostał.
Klan z Radzewic Marcin Libicki, 70-letni historyk sztuki, był posłem trzech kadencji. To syn prawnika zamordowanego w Katyniu i wnuk działacza narodowego zesłanego na Syberię w 1905 roku. Rodzina Libickich mieszka w dworku we wsi Radzewice, tuż nad Wartą. Urokliwy dom pełen pamiątek świadczących o szlacheckim pochodzeniu rodu zrobił duże wrażenie na Jacku Tomczaku, gdy zawitał tam po raz pierwszy, jako szkolny kolega synów Libickiego. Poseł Tomczak, który właśnie zrezygnował z członkostwa w PiS, należy do klanu Libickich. W ten sposób określa się w Poznaniu osoby spokrewnione z eurodeputowanym i ludzi, których gromadził wokół siebie od początku lat 90., gdy należał do ZChN. Dla nich Libicki jest królem. Tak go nazywają, być może dlatego, że jest honorowym członkiem Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego. Libicki rządził poznańskim PiS, choć formalnie szefem okręgu był jego syn Jan Filip. Wielu ludzi klanu piastuje rozmaite funkcje, głównie w poznańskim samorządzie. Kariery zrobili też członkowie rodziny: córka Pia Libicka jest wicekonsulem w Lille, syn Jan Filip posłem, bratanek Dominik prezesem Cyfrowego Polsatu, a brat Libickiego Jacek honorowym konsulem Francji i znanym wrocławskim biznesmenem. Rodzinne stosunki psuł fakt, że Jacek ma zupełnie inne poglądy niż Marcin. Jacek był zwolennikiem Unii Wolności, a potem PO, choć dziś jest podobno zawiedziony jej rządami. - Długo panowała między nimi arktyczna atmosfera, ale ostatnio jest już dobrze - opowiada europoseł Ryszard Czarnecki. Według Krystyny Łybackiej, poznańskiej posłanki SLD, klan Libickich jest dobrze notowany w Poznaniu. Ale inny tamtejszy polityk twierdzi, że wprowadzenie Jana Filipa Libickiego do Rady Miasta Poznania w 2002 roku zostało uznane za rodzaj nepotyzmu ze strony głowy rodu. Coś w tym zapewne jest, bo mimo powszechnego szacunku, jakim się cieszy Marcin Libicki, w tym samym roku sromotnie przegrał wybory na prezydenta Poznania. Zdobył 8 proc. głosów. Rządy klanu doprowadziły w 2004 roku do buntu w PiS. Ponad 100 działaczy napisało skargę do prezesa Jarosława Kaczyńskiego. - Poszło między innymi o to, że partia się nie rozrasta - wspomina polityk PiS z Wielkopolski, jeden z sygnatariuszy listu. - Libiccy nie byli zainteresowani wpuszczaniem do ugrupowania ludzi spoza swojego środowiska. Obawialiśmy się, że partia stanie się kanapowa. Autorzy listu zwracali też uwagę na obsadzanie stanowisk w spółkach miejskich swoimi ludźmi i niejasności wokół Towarzystwa Budownictwa Społecznego Nasz Dom, na czele którego w latach 2000 - 2001 stał Jan Filip Libicki. W firmie miało dochodzić do nieprawidłowości, ale śledztwo zostało umorzone. Niedługo po liście do Kaczyńskiego Marcin Libicki przestał być szefem PiS w Wielkopolsce. - Myślę, że nasz list miał tutaj decydujące znaczenie - mówi poznański polityk.
Jednak klan Libickich nadal rozdawał karty. Przed wyborami w 2005 roku Libicki senior przeforsował Jana Filipa na pierwsze miejsce poznańskiej listy kandydatów do parlamentu, o co też była spora awantura w PiS. Dziś przeciwnicy Libickich twierdzą, że struktury PiS w Poznaniu praktycznie nie istnieją. Jeden z nich mówi: - Partia miała fatalny wynik w ostatnich wyborach. Nie pomogło nawet przysłanie Zyty Gilowskiej. Mimo to klan miał się dobrze. Dlaczego? - To chyba kwestia komunikacji pomiędzy centralą a prowincją. Poznań jest daleko - tłumaczy działacz PiS. Jarosław Zieliński, sekretarz generalny partii, uważa jednak, że nie można jednej osoby obarczać odpowiedzialnością za słaby wynik wyborczy w Wielkopolsce: - To byłoby nieuczciwe. Każdy z działaczy powinien sobie odpowiedzieć na pytanie, czy sam trochę nie zawinił. Maniery i skąpstwo? Libickiego podziwia wielu ludzi, niezależnie od opcji politycznej. W samych superlatywach wyraża się o nim Łybacka: - Zawsze byłam pod wrażeniem jego nienagannych manier. Waldy Dzikowski z PO opowiada: - Pamiętam taką scenę. Jest zima, śnieg i mróz, godzina 18, siedzimy w radiu razem z Marcinem Libickim, a bezpośrednio po audycji ten 70-letni pan wsiada do samochodu i jedzie do Brukseli. Naprawdę mi zaimponował. Ale inny eurodeputowany śmieje się, że Libicki jeździ do Brukseli samochodem, bo słynie z oszczędności graniczącej ze skąpstwem: - Jechał do stolicy Belgii aż 16 godzin. Wywołało to zdziwienie, bo z Poznania zajmuje to góra 11 godzin. Okazało się, że po niemieckich autostradach, gdzie nie ma ograniczenia prędkości, jechał 90 km na godzinę, bo to najbardziej ekonomiczne.- Mimo swych poglądów ma dobre relacje z posłami różnych orientacji - zapewnia Europoseł Czarnecki. - Bronił przed atakami hiszpańską rozgłośnię katolicką, odpowiednik Radia Maryja, ale cieszy się też szacunkiem posłów lewicy i liberałów. Czarnecki podkreśla, że Libicki w PE bardzo aktywnie broni praw człowieka.
Inna, gorsza cywilizacja Na Libickim zawiódł się Marek Jurek. Na początku lat 90. działali w ZChN. Libicki zbudował w Poznaniu niedużą, ale zwartą grupę działaczy bezwzględnie mu podporządkowanych. Wszyscy przeszli z nim drogę najpierw do AWS, później do Przymierza Prawicy, a na koniec do PiS. Ten ostatni transfer był dla Libickiego trudny. Jarosław Kaczyński nie chciał go mieć kiedyś w szeregach swojej partii, bo uważał go za zapiekłego działacza ZChN. Nic zresztą dziwnego, bo poznański polityk miał na wskroś prawicowe poglądy: był gorącym zwolennikiem dekomunizacji, opowiadał się za zakazem rejestrowania stowarzyszeń zakładanych przez mniejszości seksualne, atakował konstytucję za to, że nie jest oparta na prawie naturalnym, poparł projekt ustawy bezwzględnie zakazującej przerywania ciąży. Podpisał się też pod doniesieniem do prokuratury na dystrybutorów filmu „Ostatnie kuszenie Chrystusa” Martina Scorsese. Głosił, że niewierzący mogą być przyzwoitymi ludźmi, tylko gdy zostali wychowani przez wierzące matki. Wszystko to składało się na obraz katolickiego radykała, a nawet fanatyka. - Długo pracowaliśmy na to, żeby zauważono, iż jest wiele wart - opowiada Jurek. Libicki jednak nie odwdzięczył mu się polityczną lojalnością. Gdy Jurek odszedł z PiS po konflikcie w partii o konstytucyjną ochronę życia poczętego, liczył, że obaj Libiccy - ojciec i syn - odejdą z nim i wyprowadzą swoich ludzi. Oni jednak zostali w PiS.
Dlaczego? Według nieoficjalnych informacji otrzymali od Jarosława Kaczyńskiego zapewnienie, że mogą robić w poznańskim PiS, co chcą. - Mógłbym uznać to wyjaśnienie, gdyby nie fakt, że Marcin Libicki na spotkaniach dawnego ZChN zawsze podkreślał: „Kaczyńscy to inna, gorsza cywilizacja” - mówi jeden z polityków skupionych wokół Jurka. - A potem wybrał tę inną cywilizację. Sam Jurek przyznaje, że był zaskoczony postawą Libickiego: - Pozostał w formacji, na której funkcjonowanie i działalność nie mógł mieć wielkiego wpływu.
O Prusie i krzyżowcach Libicki jest pragmatyczny do bólu - zgodnie powtarzają nasi rozmówcy. Był przeciwny przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, ale dziś na europejskich salonach czuje się jak ryba w wodzie. Zna francuski. Jest gorliwym katolikiem, kawalerem łaski i dewocji zakonu kawalerów maltańskich, ale poważa wyłącznie Kościół przedsoborowy. - Byliśmy kiedyś razem na debacie u ojców dominikanów i nagle Libicki mówi: „papież to podejrzana postać” - opowiada Marek Zieliński, poseł PO. - „Powiedz to publicznie” - mówię do niego, a Marcin na to: „Co to, to nie”. Ryszard Czarnecki zna Libickiego 18 lat - razem działali w ZChN, którego prezesem był dwa lata Czarnecki. W Parlamencie Europejskim siedzieli obok siebie. - Rozmawialiśmy dużo o literaturze, historii, wyprawach krzyżowych - opowiada Czarnecki. Ulubionymi pisarzami Libickiego są Bolesław Prus i Henryk Sienkiewicz. - Moimi też - zaznacza Europoseł. - Rozmowy z nim były tak pasjonujące, że czasem zapominaliśmy wcisnąć guzik podczas głosowania albo wciskaliśmy nie ten co trzeba, a potem Adam Bielan miał do nas pretensje. Bernadeta Waszkielewicz , Eliza Olczyk
Moralniacka ofensywa żydokomuny Jak wszystkim wiadomo, Chorąży Pokoju Józef Stalin sformułował kiedyś spiżowe prawo, że w miarę postępów socjalizmu walka klasowa się zaostrza. Czy to prawda, czy też nie - to jedna rzecz, a druga - że mnóstwo staliniąt, które w trzecim już pokoleniu skupiają się dziś wokół żydowskiej gazety dla Polaków, czyli "Gazety Wyborczej", w takie rzeczy święcie wierzy, zarażają tym fanatyzmem również głupich gojów w rodzaju "intelektualisty" (jak sam o sobie mówi) Władysława Frasyniuka. Nawiasem mówiąc, mamy dziś w Polsce do czynienia z pogłębiającym się antagonizmem między trzecim już pokoleniem żydokomuny a trzecim już pokoleniem akowskim. Jak ich ojcowie z polecenia Ojca Narodów łamali kości, strzelali w tył głowy i wdeptywali w ziemię naszych ojców, tak oni próbują wdeptywać dzisiaj w ziemię nas, a ich potomstwo - nasze dzieci, co dowodzi, że II wojna światowa jeszcze się dla nas tak całkiem nie zakończyła. Prawdopodobnie dla Niemców też, co wróży bardzo ciekawy rozwój sytuacji. Więc jeśli nawet nie wiadomo, czy Chorąży Pokoju z tą walką klasową miał rację, czy nie, to nie da się ukryć, że obecnie w Polsce i socjalizm się umacnia i walka się zaostrza. Impulsy wzmacniające socjalizm płyną zarówno od naszych okupantów, jak i z Eurokołchozu. Na przykład Parlament Europejski uchwalił niedawno rezolucję, że rodzicom wolno we własnych domach rozmawiać z dziećmi w języku ojczystym. Pozornie wzmacnia to prawa rodziców, ale groźne jest samo uznanie, iż władza publiczna może się w takie rzeczy wtrącać w formach władczych. Już Rzymianie bowiem zauważyli, że "cuius est cognere, eius est tolere" (kto ustanowił, ten może znieść), a zatem, jeśli Parlamentowi Europejskiemu przyjdą do głowy odmienne upodobania, to rodzice nawet kołysanki będą musieli swoim dzieciom śpiewać w przepisanym żargonie. O futrowaniu grandziarzy z branży finansowej już nawet nie wspominam, bo to rzecz znana również na kontynencie amerykańskim, gdzie zarówno obywatele USA, jak i Kanady w biały dzień rabowani są przez własne rządy, żeby tylko udelektować lichwiarzy. To umacnianie socjalizmu musi skończyć się jakimś krachem, chyba że zniecierpliwieni podatnicy wcześniej podniosą bunt i wyekspediują lichwiarzy na łono praszczura Abrahama. Na to jednak się nie zanosi, bo na przykład w Eurokołchozie sytuacja jest utrzymywana pod kontrolą, między innymi dzięki rozbudowanej sieci, kierowanej przez centralę paneuropejskiego gestapo w Wiedniu, ukrywającą się pod skromną i mylącą nazwą Agencji Praw Podstawowych. W Ameryce nazywa się to inaczej, ale - jak jeszcze przed wojną zauważył Konstanty Ildefons Gałczyński w słynnym poemacie "Tatuś" - "każdy kraj ma gestapo". Skoro zatem została już stworzona infrastruktura terroru, środowiska tworzące w Polsce tak zwaną żydokomunę niesłychanie się ostatnio ożywiły, próbując ocenić własne siły i siły przeciwnika metodą rozpoznania walką. Preteksty dostarczyła książka Pawła Zyzaka o latach młodzieńczych Lecha Wałęsy, w której znalazły się między innymi informacje o "bąku", czyli chłopczyku z tak zwanego nieprawego łoża, który zresztą zmarł w dzieciństwie. Lech Wałęsa oczywiście strasznie się z tego powodu obraził i nawet zagroził, że "nie pojawi się" na rozmaitych uroczystościach. Żydokomuna wykorzystała ten pretekst do ogłoszenia moralniackiej - napisałbym: "krucjaty", gdyby nie to, że ta moralniacka ofensywa przeciwko Instytutowi Pamięci Narodowej odbywa się pod ciemną gwiazdą. Ponieważ gwiazda jest ciemna, trudno określić, czy ma tylko 5 ramion - jak marksistowskie i masońskie emblematy - czy może 6 - jak gwiazda Dawida. Mobilizacja jest totalna, czego najbardziej spektakularnym dowodem było kazanie, jakie w lubelskiej katedrze wygłosił w Niedzielę Palmową tamtejszy Arlecchino, czyli JE abp Józef Życiński - seksot SB o pseudonimie "Filozof". Potępił on książkę Zyzaka nader pryncypialnie, co skłania do podejrzeń, że tym razem oficerowie prowadzący dostali rozkaz, by swoich konfidentów nacisnąć możliwie jak najmocniej. Kazanie Ekscelencji było oczywiście tylko jednym z elementów sprawnie zorkiestrowanej kampanii z udziałem niezależnych mediów, a zwłaszcza - tych kontrolowanych przez razwiedkę, jak TVN czy Polsat, zwany również "Pejsatem". Ale rozpędzenie - jak chciałby Sojusz Lewicy Demokratycznej i lobby żydowskie, czy tylko zmiana kierownictwa Instytutu Pamięci Narodowej na bardziej wyrozumiałe dla konfidentów i zaśmierdłych autorytetów - jak marzyłoby się premieru Tusku, który też chyba zaczyna czuć pismo nosem - jest tylko jednym z elementów moralniackiej ofensywy żydokomuny. Jej celem jest, z jednej strony, odzyskanie kontroli nad ubeckimi kartotekami, by w ten sposób dyscyplinować różne osobistości i opiniotwórcze środowiska, a z drugiej - przejęcie władzy nad państwową telewizją, by w ten sposób odzyskać pełnię panowania w eterze - jak Kiszczak uzgodnił jeszcze z "drogim Bronisławem" przy okrągłym stole. Dlatego też, w myśl nieśmiertelnych wskazań wiecznie żywego Lenina, redaktor Michnik rozpoczął w żydowskiej gazecie dla Polaków nagonkę na aktualnego prezesa TVP Piotra Farfała, jako "byłego neonazistę" (proszę; "neo", a już "były"!). Najpierw reżyser Krzysztof Krauze wezwał do "bojkotu" państwowej telewizji, dopóki będzie tam Farfał, a następnie stado autorytetów moralnych, któremu najwyraźniej zrobiło się żal szmalcu, jaki z państwowej telewizji można wyciągnąć, zażądało przepędzenia "byłego neonazisty", że niby kompromituje Polskę i w ogóle. Zabawne w tym wszystkim jest nie tylko to, że wśród autorytetów jest też mnóstwo "byłych" - mianowicie byłych stalinowców, ale również i to, że prezes Farfał sprytnie ośmieszył Michnika, puszczając 7 kwietnia w czasie najlepszej oglądalności w 2 programie monumentalny program o marcu 1968 roku, z samym Michnikiem, jako głównym komentatorem. Oto skutki braku panowania w eterze; tu Krauze w michnikowej gazecie nawołuje do bojkotu, a tu następnego dnia sam Michnik występuje u "byłego neonazisty". Ale skoro już padł rozkaz do bojkotu, to oczywiście wywołał rezonans między innymi pośród rozmaitych rockowych Janków Muzykantów, co to liczą, że najdalej w lipcu, kiedy wejdzie w życie nowa ustawa medialna przywracająca cenzurę w mediach elektronicznych, będą mogli w państwowej telewizji dyskontować finansowo swoją dzisiejszą dyspozycyjność wobec żydokomuny. Po kilku dniach tego artyleryjskiego przygotowania zareagował pan prezydent Kaczyński. Przedtem nie miał do tego głowy, bo jeździł na szczyt NATO, gdzie poparł kandydaturę duńskiego premiera Rasmussena na I sekretarza Paktu, pogrążając tym samym ministra Sikorskiego, a potem - przeżywał półgodzinne bliskie spotkanie III stopnia z amerykańskim prezydentem Obamą w czeskiej Pradze - ale wreszcie przyszedł po rozum do głowy i udekorował kierownictwo IPN wysokimi orderami między innymi "za odwagę". Już następnego dnia pani funkcjonariuszowa żydowskiej gazety dla Polaków Ewa Milewicz oddała jakiś order wcześniej jej przyznany, więc tylko patrzeć, jak różne lizusy zaczną ją naśladować w nadziei, że rząd stworzony w przyszłości przez żydokomunę tę stratę im wynagrodzi z nawiązką. Ta moralniacka ofensywa, której celem jest położenie ręki i na kartotekach, i na wszystkich mediach elektronicznych, jest zaledwie przygotowaniem do przyszłej politycznej kampanii, której celem jest przywrócenie mocy obowiązującej ustaleń poczynionych 20 lat temu przy okrągłym stole. W myśl tych ustaleń, siłą najbardziej predestynowaną do sprawowania władzy nad tubylczym narodem w ramach Eurokołchozu jest właśnie żydokomuna, z którą można "wszystko zrobić i w każdą formę ulepić". Każdą - to znaczy taką, jakiej zażądają Niemcy. Z tego punktu widzenia Donald Tusk i Platforma Obywatelska byli tylko etapem niezbędnym do przeprowadzenia stosownego przegrupowania sił. Ono jeszcze się nie skończyło, jeszcze polityczna alternatywa w straszliwej postaci żydokomuny jeszcze się nie ujawniła, ale chyba i premieru Tusku zaczęło świtać w głowie, że to tylko kwestia czasu i chyba niezbyt długiego. SM
11 kwietnia 2009 Głupota wieńczy dzieło.. Chyba dwa lata temu (czas tak szybko leci, że nie sposób uchwycić, czy było to rok, czy dwa, a może trzy), Centrum Szymona Wisenthala z siedzibą w Austrii, bardzo oburzało się na Misterium Męki Pańskiej, które odbywało się w Kalwarii Zebrzydowskiej. (!!!). W Wielkim Tygodniu każdego roku odbywa się to Misterium, bo chrześcijaństwo powstało na sprzeciwie wobec zamordowania Chrystusa, ukrzyżowania Go. Wtedy Centrum Wisenthala napisało list do polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w którym czytaliśmy: ”Antysemicka Droga Krzyżowa stanowi naruszenie zobowiązań Polski wobec Unii Europejskiej i Organizacji Bezpieczeństwa i współpracy w Europie”(???). Szczególnie spodobało mi się to naruszenie zobowiązań dotyczących bezpieczeństwa w Europie.. Z tym antysemityzmem, to jest tak jak pisał ks. profesor Waldemar Chrostowski: ”Kiedyś antysemitą był ten , kto nie lubił Żydów, a teraz jest ten, którego Żydzi nie lubią”. Jakoś w tym roku nie widać protestów, może później.. Myśląc tymi kategoriami, całe chrześcijaństwo jest „ antysemickie”- jako religia objawiona, z Bogiem w Trzech Osobach, w przeciwieństwie do judaizmu rabinicznego. a co innego jeszcze jest judaizm biblijny. Nie jestem oczywiście specjalistą od tych spraw, trzeba poczytać profesora Waldemara Chrostowskiego, ks. profesora Michała Poradowskiego, czy ks. Trzeciaka.. No i profesora Konecznego - ”Cywilizację Żydowską” Natomiast w hałasie propagandy wyłapałem kątem ucha, że:” Chrystusa zamordowali Rzymianie”(????). To rzuca nowe światło na całą historię chrześcijaństwa i wymaga nowych, dogłębnych badań na ten temat.. No i trzeba zweryfikować scenariusz filmu „Pasja” Mela Gibsona. .Powołać jakąś międzynarodową komisję.. Ten to dopiero jest „ antysemicki”! Okazuje się, że nie tylko Polacy, ale także Amerykanie, pochodzenia australijskiego, „ wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Judaizm i chrześcijaństwo - to są dwie różne religie, stojące na dwóch przeciwstawnych biegunach… Tak jak ojciec Mela Gibsona, jako chrześcijanin nie zgadzający się z postanowieniami Soboru Watykańskiego II… Mojżesz otrzymał od Pana Boga na Górze Synaj dziesięć przykazań, jako Prawo Boże, które to Prawo Mojżesz miał nieść narodom. Żydzi zostali wybrani przez Pana Boga do niesienia Słowa Bożego narodom, ale nie do rządzenia nimi.. Tablice były wykute w kamieniu, co sprofanowali w czasie tzw. Rewolucji Francuskiej demokraci, którzy Prawa Boga, zamienili na Prawa Człowieka - też wykute w kamieniu.. I dzisiaj żyjemy w epoce postchrześcijańskiej opartej na Prawach Człowieka - antychrześcijańskiej herezji XX wieku.. Jak Prawa Człowieka - to i demokracja, która oddaje władzę ludowi, a nie Bogu.. Król był pomazańcem Bożym, maszczonym przez Papieża, namiestnika Chrystusa na Ziemi.. Tak była skonstruowana władza w chrześcijańskiej Europie przez kilkanaście wieków..! Dzisiaj mamy demokratyczny chaos, bachanalia wyborcze, kłamstwa i obietnice bez pokrycia, propagandę, oszukaństwo nie znane w historii ludzkości.. W miarę rozwoju techniki poziom manipulacji będzie wzrastał.. Technika w służbie demokracji! Bo żeby być wybranym przez lud, trzeba mu nieźle nakłamać… Lud jest źródłem władzy w demokracji, a nie Stwórca świata., jego prawowity właściciel.. Prawowity władca został zdetronizowany, a na to miejsc postawiono tłum, którym manipuluje się do granic pozachrześcijańskiej etyki i moralności.. Manipulują nim zorganizowane gangi, zwane partiami politycznymi, których jedynym celem jest władza, dla samej władzy.. Przegłosowują się systematycznie i demokratycznie w parlamentach, gdzie ustanawiają prawa przeciwko prawom naturalnym, którymi Pan Bóg obdarzył jednostkę. Jednostka oczywiście w demokracji nie stanowi nic, oprócz mięsa wyborczego, które musi być, żeby władza miała jako taką legitymizację. Codziennie w parlamentach gwałcą prawo do wolności, do własności i do życia człowieka... Za nic mają prawa Boże, wolność człowieka, wolność jego wyboru.. Tyrania demokracji jest już widoczna gołym okiem! Ten zbiorowy gwałt demokratyczny odbywa się na naszych oczach.!. I jeszcze nam wmawiają, że demokracja jest synonimem wolności człowieka.. Walczyliśmy o demokrację, demokracja, wartości demokratyczne, wartości europejskie.. Jakie to wartości „europejskie”? Podniesione do rangi cnoty: aborcja, eutanazja, homoseksualizm, łapówkarstwo( lobbing), prostytucja, single, konkubinaty (związek na niby!), odbieranie dzieci rodzicom, prawa dla zwierząt, biurokracja..… To nie są wartości europejskie! To jest Sodoma i Gomora! Wkrótce będziemy mieli kolejne demokratyczne bachanalia sterowane mediami. Najgorsi są osobnicy, ustawiani przez hersztów partyjnych na pierwszych miejscach list tzw. wyborczych.. To są najbardziej wierni z wiernych, najbardziej zasłużeni, najbardziej zdeterminowani i chłonni pieniędzy, wpływów, poklasku.. I pani Kolarska-Babińska, „Europejka” całą gębą, z Instytutu Spraw Publicznych tak jak nie przymierzając Cezary Żak, albo Edyta Górniak , i pan Marian Krzaklewski- liberalny związkowiec, i pani Danuta Hubner, socjalistka jak się patrzy.. Hołowczyc, jako rajdowiec, który kupuje paliwa z Orlenu już był, ale nie wiem czy był na… posiedzeniu Parlamentu Europejskiego.. Będzie też pani Róża Thun, której pełne nazwisko brzmi: Róża Grafin von Thun und Hohenstein. Pani Róża jest córką, no i wielką „Europejką”- pana profesora Jacka Woźniakowskiego, szefującego „katolickiemu” wydawnictwu „ Znak”, będącego prezydentem Krakowa w latach 1990-91. Jego syn Henryk Woźniakowski, był zastępcą rzecznika prasowego w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, „pierwszego niekomunistycznego premiera”. Pani Róża przewodnicząc Fundacji Schumanna, bardzo wdzięcznie macha kolorowymi balonikami podczas manifestacji pierwszomajowych, przepraszam proeuropejskich organizowanych od czasu do czasu.. Unia na te baloniki przekazuje określone pieniądze, zwozi się z całego kraju mnóstwo uśmiechniętej młodzieży, funduje przejazd autokarami,.. Ogólnie jest cool! Wszyscy się dobrze bawią, propaganda kwitnie, a na naszych oczach buduje się Związek Socjalistycznych Republik Europejskich.. Co może młodzież wiedzieć o tym wszystkim? Nic! No bo niby skąd? Z gier komputerowych?
Pani Róża Grafin von Thun und Hohenstein jest również szefową Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce.. Jest wielką figurą! Na skalę europejską! Będzie startowała z list Platformy Obywatelskiej.. Jak to jest: jest przedstawicielką obcego rządu, obcego Polsce rządu europejskiego, a będzie startowała z polskich list do Parlamentu europejskiego..(??). Czy to nie curiosum? Tak jakby Angela Merkel, były kanclerz Niemiec startowała z list Platformy Obywatelskiej, z Okręgu Dolny Śląsk, razem z panem Jackiem Merklem, z dawnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Oświecony „encyklopedysta” , niejaki „Kubuś Fatalista, - Diderot, napisał był swojego czasu.:” Nie będzie dobrze na świecie, dopóki ostatniego króla nie powieszą na jelitach ostatniego księdza”( w poprzednim felietonie napisałem, że to Wolter- przepraszam!- ja też nieraz mogę się pomylić!). Żadnego króla sprawującego realną władzę (oprócz księstwa Lichtenstein) już w Europie nie ma.. Księży jest jednak nadal sporo.. Można byłoby tego ostatniego powiesić na ich jelitach… ale należałoby spowodować nową Rewolucję Antyfrancuską.. w sensie fizycznym - ma się rozumieć - bo w sensie mentalnym rewolucja światopoglądowa trwa! Boże, zachowaj Papieża! Wszystkim moim czytelnikom wytrwałym, zdyscyplinowanym i zamieszczającym komentarze na mojej stronie, składam życzenia Radości ze Zmartwychwstania Pańskiego oraz wszelkich Łask Bożych płynących z tej Radości..
Alleluja! WJR
Z gałęzi na gałąź Już doprawdy nie wiadomo, co jest ważniejsze - czy „były neonazista” Piotr Farfał na fotelu prezesa państwowej telewizji, czy jednak książka Pawła Zyzaka o wstydliwych zakątkach z młodości byłego prezydenta naszego państwa Lecha Wałęsy. Lech Wałęsa naturalnie jest ważny, jakże by inaczej - i „legenda” i sztama, znaczy - ja ci zaświadczę, ty mi zaświadczysz - jak to wśród autorytetów, ale cóż, kiedy żadnych pieniędzy z tego przecież nie ma? Owszem - to dobry pretekst, żeby rozgonić ten znienawidzony IPN, dzięki czemu mogłoby wreszcie rozpocząć działalność pedagogiczną Ministerstwo Prawdy. Ustalałoby ono obowiązujące wersje rozmaitych „legend”, a potem niezawisłe sądy, zgodnie z instrukcjami wiedeńskiej centrali, ukrywającej się pod skromnym szyldem Agencji Praw Podstawowych, okrutnie karałyby tak zwane „kłamstwa” - od „oświęcimskiego” poprzez „klimatyczne” i „transformacyjne” - że, dajmy na to, w Magdalence niczego nie ustalono, że nie było żadnego spisku, tylko pełny spontan i odlot - aż po „legendarne” - dzięki czemu pani minister Hallowa mogłaby do programów szkolnych dla sześciolatków wprowadzić budujące powiastki o życiu naszych „skarbów narodowych”, najlepiej w stylu księcia Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, zaś pani minister Kudrycka - obowiązujący katalog hagiograficznych prac magisterskich. Kartoteki wróciłyby ponownie pod niezawodną rękę razwiedki, dzięki czemu każdy konfident od razu nabrałby wigoru i przestałby się mazać. No dobrze - ale co z pieniędzmi? Pieniądze doi się przecież z państwowej telewizji, gdzie rozsiadł się „były neonazista”! Gdyby jeszcze red. Michnik nie kazał użyć tego epitetu, to można by próbować jakoś się ułożyć, ale skoro „neonazista” i to w dodatku „były”, to lepiej nie próbować, bo to może okazać się gorsze od śmierci. W takiej sytuacji nie ma innej rady, jak odwołać się do nauk wiecznie żywego Lenina, a zwłaszcza - do tej o „organizatorskiej funkcji prasy”. Zgodnie z tymi nieśmiertelnymi wskazaniami i rodzinną tradycją, środowisko „Gazety Wyborczej” wystosowało ostry protest. „O tę Polskę, o Ojczyznę, najboleśniej zatroskani, uroczyście protestują wszyscy niżej podpisani”. Kogóż tam nie ma! I niezawodny Marek Edelman i Andrzej Wajda i Agnieszka Holland i Kazimierz Kutz i Julia Hartwig i Joanna Szczepkowska i Małgorzata Szumowska i Jan Nowicki i Wojciech Węglewski i Jan Klata i nawet Andrzej Saramonowicz. Szkoda, że na liście nie ma Bonży ze słynnego poematu Janusza Szpotańskiego, bo na pewno by pryncypialnie stwierdziła, że „faszyzm nie przejdzie przez to łoże, ja się z faszyzmem nie położę!” Ach, gdzie te czasy, kiedy prezesem był Włodzimierz Sokorski, czy Maciej Szczepański, a nawet - chociaż też „były”, ale co tam - Robert Kwiatkowski? Nie ma co wzdychać; trzeba tylko pozbyć się „byłego neonazisty”, a wrócą stare, dobre czasy - i pieniądze będzie można zarobić i wianuszka nie stracić. No - najwyżej troszkę poskakać z gałęzi na gałąź. Więc właściwie wszystko byłoby gites tenteges, gdyby nie ten IPN. Ale oto słychać, że premieru Tusku zaciskają się pięści, więc nieomylny to znak, że najpierw spróbuje mobbingować IPN finansowo. Ale est modus in rebus; jak on tak, to my tak: zgodnie z pomysłem red. Mariana Miszalskiego utworzymy obywatelski komitet wspierania IPN. Ciekawe, jaki pomysł podsunie premieru Tusku razwiedka i autorytety, żeby zabronić obywatelom dobrowolnego wspierania państwowej instytucji. Ha! Czego by tam nie wymyślili, to tak czy owak, zasłyną z tego na całym świecie. Nie ma innych sukcesów - niechże będzie chociaż taki! Więc mimo wszystko - Wesołych Świąt! SM
Niedawno „obchodziliśmy” (kto obchodził, ręka do góry?) Dzień Walki z GMO Takie walki mają u nas piękna tradycję. Gdy śp. Bona Sforza przywiozła z Włoch warzywa, opinia uznała, że jest to trucizna, którą Włoszka chce wygubić Polaków. Co do selera jestem zresztą przekonany, że to prawda - może, jak strychnina, dobry byłby jako lekarstwo? I nie rozumiem dlaczego przyjął się u nas ten wstrętny seler, a nie np. wężymord, czyli „czarny korzeń”, czyli skorzonera? Podobnie z GMO. Może są szkodliwe - a może nie? Trzeba jeść (albo nie jeść) i się zobaczy. Warzywa nas nie wytruły - choć może mężczyźni jedzący pasternak byliby dzielniejsi od jedzących selery? Co więc należy robić? Nic - albo prawie nic. Żywność powinna być znakowana "GMO" lub "nie-GMO", lekarze powinni pytać, jaką się jada - i za marne dwadzieścia pięć lub pięćdziesiąt lat będziemy już zapewne wiedzieli, czy zdrowsze jest GMO czy żywność tradycyjna? Pamiętam histerię z okazji wprowadzenia plastików - że tylko zabawki drewniane są zdrowe... Ja np. nie piję ciepłych napojów ze szklanek z polietylenu... Ale kto dziś nie kupuje dzieciom plastikowych zabawek? Lekarze nie badają: "A jakimi zabawkami bawił się Pan w dzieciństwie?". A szkoda! Ale może będą badać pod kątem GMO? Byle tylko nie zakazano GMO - ani nie nakazano wszystkim żreć GMO. Tylko wtedy czegoś się dowiemy... Rzymianie podobno zdegenerowali się, bo rury w akweduktach były z ołowiu... PS. Pod adresem możecie Państwo przeczytać recenzję p. Małgorzaty Kozłowskiej z mojej książki “Rusofoby w odwrocie” - powstałej w bodaj połowie z moich wpisów na blogu (w sprawach polityki wschodniej); Państwa wypowiedzi są tam często cytowane... Na wariackich papierach Recenzja książki: Janusz Korwin Mikke, "Rusofoby w odwrocie" Niedawno swoją premierę miała książka „Rusofoby w odwrocie", pierwszy drukowany odprysk blogerskiej działalności Janusza Korwin Mikkego. Publikacja adresowana jest do tych, których uwierają rządy, jak to określa autor, „Nowej Klasy”, mających Unię Europejską („Związek Socjalistycznych Republik Europejskich”) za naczelnego wyzyskiwacza, a tęskniących za starą, nieunijną Europą. I - przede wszystkim - do rusofili, ale niekoniecznie tych rozkochanych w twórczości Dostojewskiego czy zasłuchanych w muzyce Włodzimierza Wysockiego. Bardziej do zwolenników rządów twardej ręki, których to Rosja staje się tutaj symbolem. "Akcja" książki rozpoczyna się już 6 grudnia 1999 r., kiedy to Mikke kandyduje na prezydenta RP, mimo że blog jego, z którego pochodzące notki są treścią właściwą „Rusofobów", działa dopiero od roku 2006. Powodem owego zabiegu jest próba nadania odpowiedniego kontekstu temu, o czym będzie mowa w przedrukowanych internetowych wpisach. Mamy więc i wcześniejsze teksty Korwin Mikkego, publikowane m.in. na łamach „Życia Warszawy" czy „Gazety Polskiej", jak i takie, których np. „Dziennik Polski" wydrukować nie chciał. Nie znajdziemy tu natomiast publikacji z najbardziej chyba z Mikkem kojarzonego „Najwyższego Czasu!", z prostego powodu: były zbyt rozwlekłe. Tak oto powstały „Rusofoby" - zbiorek mało co prawda poetycki, ale za to utrzymany w poetyce bardzo szczególnej, jako że składające się na niego teksty to w przeważającej części notki blogowe, w których Janusz Korwin Mikke, były prezes Unii Polityki Realnej, objaśnia nam, (na) czym ten świat (a Polska w szczególności) stoi. A stoi nierządem, czyli ustrojem określanym przez niego mianem „d***kracji" (żaden wulgaryzm, ot , „zwykła" demokracja, tyle że wygwiazdkowana, bo to słowo dla autora obraźliwe ). Władza „l*du" bowiem (czyli rządy „motłochu") stanowi kolektywną tyranię, która jest w stanie zmieniać nawet wyroki sądu (niezależnego, przecież), a „im więcej ludzi decyduje, tym głupiej być musi", pisze Korwin-Mikke. Według autora lepsza już by była dyktatura, „niż gdyby w Polsce zapanowała pełna d***kracja, czyli o wynikach wyborów decydowała babcia spod Mławy do spółki z p. Kazimierą Szczukówną." Rodzimym feministkom dostaje się zresztą od Mikkego przy każdej nadarzającej się okazji. A dlaczego, to wyjaśnia sam autor, powołując się na mądrość jednego ze swoich politycznych patronów: „Jak stwierdził jeszcze śp. Roman Dmowski: `Polska jest rządzona przez kobiety'. A kobiety, wiadomo: kierują się emocjami - a nie rozumem." (Mizoginizm ów jest o tyle ciekawy, że Korwin Mikke dorastał wśród samych w zasadzie kobiet - najpierw wychowywała go babcia, a następnie - macocha, której to informacji w książce oczywiście nie znajdziemy). Suchej nitki autor nie zostawia także na mainstreamowych mediach, ze szczególnym naciskiem na prasę. A odpowiednia kwalifikacja tychże jest prosta: jeśli nakład danego tytułu przekracza 100 tys. egz., drukowany jest dla „pól-inteligentów". Jednak negatywną postacią nr 1 „Rusofobów" nie są ani kobiety wyzwolone, ani prasa, a prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko. Nie dość, że podsunęła go Bogu ducha winnym Ukraińcom bezpieka, to jeszcze jego „pomarańczowa rewolucja" została zorganizowana za pieniądze amerykańskie. Mikke, jak na zdeklarowanego rusofila przystało, patrzy za to przychylnym okiem na rządy Aleksandra Łukaszenki, bo ten przynajmniej nie jest obcym figurantem, a swojskim gwarantem niepodległości Białorusi. Przy tej okazji należałoby wspomnieć, że „Rusofobów w odwrocie" dopełniają komentarze internautów, które są często dużo bardziej sensowne od właściwej zawartości książki. Na przykład dosyć długa wypowiedź Białorusina „pabeeelo", punkt po punkcie „prostująca" wszystkie nieprecyzyjne (by nie rzec - nieprawdziwe) informacje podane przez Mikkego na temat sytuacji telewizji BielSat, która rzuca dodatkowe światło na sytuację tamtejszych mediów. I tu plus dla autora: Mikke, mimo swoich „wyskokowych" nieco poglądów, jest prawdziwy i uczciwy, nie prowadzi monologu. Racje innych są zawsze wysłuchiwane, a w tym przypadku - publikowane. Nawet komentarze do jego tekstów w stylu: „Tym razem to już Pana konkretnie poje***bało... Szkoda. Radzę rano wziąć lekarstwa." czy „Kaftanik - i to szybciutko - proszę!". (Które to słowa nie odbiegają zbyt daleko od tonu, jaki narzucił sam Mikke, w słowach raczej nie przebierający, piszący np. o Kamilu Durczoku jako „debilu"...) Rzec by można: nihil novi sub sole, bo nie znajdujemy w książce „Rusofoby w odwrocie" ani odmiennego od dotychczas używanego przez Mikkego ostrego języka, ani poglądów czy rewelacji, z którymi nie mielibyśmy do czynienia we wcześniejszej jego twórczości czy wystąpieniach publicznych. To, czym kiedyś ten zwolennik tzw. polityki realnej, czyli - jak pisze - „cynicznej, zimnej obrony interesu państwowego", szokował jednych, a czemu ochoczo przyklaskiwali inni, dziś większego wrażenia nie robi. Ot, Korwin Mikke i już. Jednak nawet jeśli jego blogowe komentarze do bieżących wydarzeń czy polityczne prognozy okazują się w miarę upływu czasu zupełnie nietrafne, a wyłaniający się z nich obraz świata jest zbyt uproszczony, by był prawdziwy, grono zwolenników mu nie maleje. Ba, to czarno-białe wartościowanie, dzięki któremu z góry wiadomo, kto przyjaciel, a kto wróg, sprawia, że fanów (szczególnie tych młodych) ma coraz więcej, na co wskazuje m.in. internetowa popularność filmików z jego udziałem i wysoka ich przez widzów ocena. Pojawienie się nowej książki Janusza Korwin Mikkego należałoby więc odnotować, przede wszystkim jako znak czasu. Bo w czymże niby miałby być gorszy - przynajmniej z formalnego punktu widzenia - ten mający internetową proweniencję zbiorek od, powiedzmy, książki Józefy Hennelowej, która w 2000 r. w „Votum Separatum" wydała wybór tekstów ze swojej rubryki z „Tygodnika Powszechnego"? Zdanie odrębne to zdanie odrębne, nieważne, skąd po raz pierwszy do nas dobiegło - z gazety czy z Internetu. A bez tego ostatniego autor życia sobie już nie wyobraża. „Bez Sieci czuję się nieswojo. Jak cowboy bez spluwy mniej więcej" - pisze Janusz Korwin Mikke. Janusz Korwin Mikke, Rusofoby w odwrocie, Red Horse, luty 2009, s. 280 Nie mam zamiaru polemizować z PT Recenzentką - chciałbym Ją tylko spytać, dlaczego na podstawie zdania: „A kobiety, wiadomo: kierują się emocjami - a nie rozumem" kwalifikuje mnie Ona jako myzogina (??!? - czy jeśli napiszę, że dzieci jeszcze mniej kierują się rozumem - to zostanę super-pedo-fobem?); co ma z tym wspólnego, że „Korwin Mikke dorastał wśród samych w zasadzie kobiet - najpierw wychowywała go babcia, a następnie - macocha, której to informacji w książce oczywiście nie znajdziemy)” - i dlaczego miałbym tę informację (nie całkiem precyzyjną: razem z moją znakomitą zresztą Macochą wychowywał mnie przecież Ojciec!) umieszczać w książce o rusofobii??? Może Recenzentka jest feministką - albo czymś podobnym? I drugie pytanie, też z dziedziny kobiecej logiki: dlaczego, jeśli patrzę „przychylnym okiem na rządy Aleksandra Łukaszenki, bo ten przynajmniej nie jest obcym figurantem, a swojskim gwarantem niepodległości Białorusi” (sc. przed Federacją Rosyjską) to zostałem z tego powodu nazwany „zdeklarowanym rusofilem”??? JKM
12 kwietnia 2009 Myślenie jest procesem rozwiązywania problemów... Ksiądz biskup Edward Frankowski, w homilii wygłoszonej 2 maja 2003 roku powiedział tak: ”Pod wieloma względami także dzisiejsza rzeczywistość przypomina czasy saskie: upadek patriotyzmu, zanik polskiej klasy średniej, polskiego stanu posiadania, wyprzedaż majątku, słabość armii, bezkrytyczny optymizm” a jakoś to będzie”. Na całym obszarze Polski trwają zażarte walki o władzę, o pieniądze przez wzajemne podkopywanie się, ogólną agresję wszystkich przeciw wszystkim, oszustwa na szeroką skalę, wyzysk, korupcję, złodziejstwo, niebywałe samolubstwo, rozboje , zbrodnie”.
To było w 2003 roku, minęło sześć lat.. I co się zmieniło? Korupcja się rozszerza, bo rozszerza się skala ingerencji państwa w nasze życie, trwa proces rozbrajania armii, wyprzedaż kolejnych firm w celu łatania zbiurokratyzowanego budżetu, zamiast budowy Funduszu Emerytalnego. Naród generalnie uśpiony i zdezorientowany, ogłupiany na co dzień wszechogarniająca propagandą ,a przy budowie czegoś biurokratycznego - nie zapamiętałem czego- na Siekierkach , ukradli kolejne trzysta milionów złotych.(!!!). I tak dzień w dzień, tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc.. Ile to jeszcze będzie trwało?.. A walka o władzę, wpływy i pieniądze, między frakcjami okrągłostołowymi trwa w najlepsze… Trzy czwarte budżetu, jak szło w błoto- tak idzie nadal! We Francji powstała nowa technika negocjacji, bo Francja chyba pierwsza się zwali - tak przynajmniej wygląda. Socjalizm ją drąży, jak rak korupcji - Polskę.. Długu francuskiego nikt już tam nie liczy, bo jakie to sumy muszą być, skoro dług publiczny Francji przyrasta po 2000 euro na sekundę(?????). Wszędzie budżetówka, państwowe firmy, dopłaty, związki zawodowe, czerwona Lewica, roszczenia, utopijne marzenia, wydatki, wydatki, wydatki..
Pracownicy i związkowcy - jak potrzebują podwyżek czy innych grantów i nie mogą się doczekać ich realizacji, zamykają szefa lub kogoś odpowiedzialnego z zarządu… w pomieszczeniu biurowym i dotąd trzymają , jak wymuszą swoje żądania(???). Naprawdę interesująca metoda negocjacji i konsultacji. Można swoich szefów wrzucać od razu do lochu, niech tam skrusznieją.. I wypłacą ile tylko dusza związkowa zapragnie.. I są prawa człowieka, demokracja, wybory, państwo obywatelskie.. Wielkie osiągnięcia „postępowej” części ludności.. A dinozaury wymarły, mimo, że nie było praw człowieka i demokracji.. Jak rabują pracodawców i nimi poniewierają władza stoi jakby nie widziała co się dzieje.. Jakby cicho przyzwalała na tego typu postępowanie.. Bo w końcu sama obskubuje prywatną własność, bo z niej żyje i pozwala to samo robić innym.. U nas uchwalili, że można kraść do 250 złotych na jedną osobę kradnącą, bo jest to tzw. „ mała szkodliwość społeczna czynu”.. Też zrobili furtkę, żeby „ biedni” mogli kraść.. Chociaż ostatnio złapali jakąś emerytkę, co to wzięła sobie herbatę, czy coś podobnie małego i nie zapłaciła wychodząc ze sklepu.. Zrobili halo na całą Polskę! Ale kraść nadal wolno! Tylko, żeby nie złapali.. Socjalizm w USA, też się nie ma najlepiej.. Państwowa poczta jest na krawędzi bankructwa. W ubiegłym roku straty wyniosły ponad 2,8 miliarda dolarów(???). Oczywiście jest to mały pryszcz w stosunku do strat, jakie przyniosła podatnikom decyzja prezydenta Obamy i Kongresu, w sprawie dopłacenia 700 miliardów dolarów do prywatnych banków(???). To jest dopiero skala rabunku! I będą dopłacać nadal, i do coraz większej liczby firm, aż je wszystkie upaństwowią… I wreszcie komunizm zatriumfuje! Ale jak już nastanie, to z czego będą dopłacać? Urzędnicy pocztowi poprosili Kongres o skrócenie tygodnia pracy do pięciu dni w zakresie dostarczania przesyłek(???).Poczta zmniejszyła też zatrudnienie o 15%. Większe oszczędności mogłyby powstać, gdyby amerykańska poczta dostarczała przesyłki raz w tygodniu. Albo w ostateczności - raz na miesiąc!. Zastanawia mnie po co im taka poczta, czy nie wystarczy świadczenie usług przy pomocy prywatnych dostarczycieli? Po bankructwie, pozostanie Amerykanom jeszcze poczta pantoflowa.. Bo gołębie nie wchodzą w rachubę, ze względu na przepisy ekologiczne. Zresztą prawa zwierząt i ptaków muszą być uszanowane. Taki dajmy gołąb nie będzie bezmyślnie transportował cudzego listu.. Czy to jego problem? Nie wiem jak w USA, ale w Polsce obowiązują przepisy, na mocy których „ obywatel” ma obowiązek udzielić pierwszej pomocy przejechanemu psu , kotu lub innej „ istocie czującej”. Na razie policja nie ściga samochodowych morderców psów i kotów... Ale powoli, na wszystko w socjalizmie przyjedzie czas.. Jeszcze dadzą kierowcom popalić! To znaczy popalić już sobie nie można, ale na razie doskonalą odpowiednio przeszkolone służby i radary. Jak ich ustawią 1500 i będą karać wysoko za każdy przejechany kilometr ponad to co władza drogowa ustaliła z sufitu lub metodą stołową, to dopiero zacznie się piekło!… To co jest teraz to dopiero przedsionek piekła.., a będzie apokalipsa! Już służby drogowe mieszają ze znakami na drogach.. Propaganda wmawia nam, że weryfikują znaki tak, żeby był lepiej dla kierowców.. Bo gdzieniegdzie są poustawiane nieprawidłowo, jeśli chodzi o ograniczenie prędkości.(???). No tak! Jedzie mi w oku czołg? Stawiam szkocką przeciw czapce śliwek, że tak zweryfikują ustawienie tych znaków., że wyjdzie nam więcej zapłacić za jazdę poprzez większe płacone mandaty… Władzy raz zdobytej nad nami - nigdy nie oddadzą! Socjalizm radarowy rozwija się w najlepsze, i służą one- nie dla poprawy naszego bezpieczeństwa - lecz jedynie do rabowania samochodowych mas. I jeszcze musimy za nie zapłacić, żeby mogły nas rabować i zapłacić policjantom, którzy biorą udział w tym rabunku.. Krótko mówiąc opłacić naszych oprawców wraz z oprzyrządowaniem radarowym! A przecież policja miała zajmować się ściganiem przestępców? Ale czy policja ma głowę do ścigania przestępców, jak zajęta jest nami? Przestępcy rabują nas swoją drogą , nie tylko na drogach, a opłacona przez nas podatników policja - rabuje z drugiej strony - na drogach! Pospolitych przestępców przynajmniej nie opłacamy ustawowo.. Rabują sami na swój własny rachunek! Ciężki jest los samochodziarzy w finansowych obcęgach rabunku! A jak rabuje Samochodowa Inspekcja Drogowa? Tam mandaty są po 4, 8 10 tysięcy złotych? Ile już firm wykończyli? Wysyłać setki kontrolerów przeciwko własnemu narodowi.. Żeby obrabowywali niewinnych ludzi.. To jest dopiero stosunek władzy do poddanych! Demokracja, prawa człowieka, wybory… Pan Jarosław Kaczyński powysyłał na swoich koalicjantów - przystawki, Centralne Biuro Antykorupcyjne.. Jego brat - Lech Kaczyński - udekorował pośmiertnie Macieja Kuronia odznaczeniem państwowym.. Niektórzy złośliwi mówią, że za program kulinarny w telewizji. No i zapalił pierwszą Chanukową świecę.. A jak żaden problem nie został rozwiązany, tak nie został?… Może brakuje myślenia?. Bo problemów, które stwarza socjalizm- z pewnością nie brakuje. I nigdy nie zabraknie! Bo socjalizm sam tworzy problemy! Które potem niektórzy próbują rozwiązywać.. Z wiadomym skutkiem, widocznym na co dzień.. WJR
Wielkie żarcie, a GMO Trochę przeholowałem po sześciu dniach postu, dość solidnego - ale jakoś, choć żołądek protestował, nie przychodziło mi do głowy, że może to być skutek tego, że część potraw świątecznych składała się z GMO... A mogło. Jak w Europie pojawiły się kartofle, to po ich spożyciu ludzie też chorowali: brak przyzwyczajenia... Dlatego kartofle były początkowo uprawiane dla kwiatów, jako oryginalna roślina ozdobna. Dopiero potem pommes de terre zeszły do prozaicznej roli ziemniaków. Tak więc, gdybym nawet chorował nie z obżarstwa, lecz z powodu jakiegoś GMO, to nie byłby to dowód, że GMO są szkodliwe! A pisząc poważnie: jest oczywiste, że genetycy spowodują prędzej czy później koszmarną katastrofę. Nie dlatego, że genetyka jest zła, lecz dlatego, że ludzie będą mogli decydować o genach - nie daj Boże: większością głosów... Wyobrażacie sobie Państwo dyskusje w Sejmie - co tam w Sejmie: w Parlamencie Światowym - o tym, czy nie wstawić ludziom jakiegoś genialnego genu. Polecam przerażającą książkę śp. Stanisława Lema: „Powrót z gwiazd”. Na pewno katastrofa nie nastąpi jednak z powodu GMO. To tylko wzbogaca liczbę gatunków na Ziemi, a nie zmniejsza - i ekolodzy biadający, że część gatunków ginie, powinni genetyków w tym zbożnym dziele popierać! Natomiast jakich by genów nie miała genetycznie zmutowana kukurydza czy świnia, to zostają one w żołądku rozpuszczone i strawione. Czyli zniszczone. Zgniataczom złomu jest obojętne, czy posyłają do wielkiego pieca kuchenkę na gaz - czy na mikrofale... Ponadto: producenci GMO mają takie same problemy, jakie mają producenci leków, którzy zatrzymując na niedopuszczalnie długi czas - a często w ogóle - sprzedaż nowych lekarstw. Ja im współczuję... Przypominam jeszcze swoją łamigłówkę sprzed dwóch lat: Bierzemy roślinę, abecedawię, i zamiast genu β wstawiamy jej gen γ, otrzymując, agecedawię, będącą GMO. Po dziesięciu latach bierzemy agecedawię, wyjmujemy gen γ i wstawiamy gen β; czy otrzymaliśmy starą, poczciwą abecedawię - czy jakiś nowy GMO? Przedłużamy rozważania: a gdyby się wykryło, że jakiś nowy GMO jest przez przypadek identyczny z gatunkiem, który lat temu tysiąc wyginął: to przestałby on nagle być groźnym GMO - czy nie? A czy ewentualne sklonowanie mamuta: to uratowanie znikłego gatunku - czy niebezpieczna manipulacja genetyczna? Ja tylko tak pytam... Wreszcie uwaga ostatnia: ludzi zamożnych stać na żywność bez GMO. To ludzie biedni głównie korzystają z GMO (podobnie jak z ziemniaków). Niech więc przeciwnicy GMO powiedzą otwarcie: „Mamy w nosie potrzeby ludzi biednych! Dbamy o bogatych - a biedacy niech umierają z głodu!” Na zakończenie uwaga ogólna: najgorsza rzecz dla polityka to pisanie blogu - oczywiście: blogu na tematy interesujące. Za każdym razem, gdy coś napiszę, tracę zwolenników. Są np. ludzie, którzy zgadzają się za mną w 99% - ale akurat są zawziętymi przeciwnikami GMO - no, i poparcie przepadło. I tak w każdej sprawie. W d***kracji wygrywają tylko ci politycy, którzy wygłaszają ogólniki bez treści. Co najwyżej pozwalają sobie na odkrywcze stwierdzenia, że lepiej być zdrowym i bogatym, niż chorym i biednym, że należy dbać o „dobro Polski” - klap, klap i huragan braw! JKM
13 kwietnia 2009 W sprawie grawitacji - i pod prąd... Otto von Bismarck, w jednych ze swoich licznych wypowiedzi miał powiedzieć: „O podziale Stanów Zjednoczonych na federacje o równych siłach zdecydowali wielcy potentaci finansowi w Europie na długo przed wybuchem wojny domowej. Bankierzy Obawiali się, że gdyby Stany Zjednoczone utrzymały się jako jednolity kraj, uzyskałyby niezależność gospodarczą , a i finansową, która podważyłaby finansową dominację banków nad światem. Głos Rothschildów przeważył. Dlatego posłali swoich emisariuszy z zadaniem wykorzystania problemu niewolnictwa do wykopania przepaści między dwiema częściami Unii”.(!!!) To jest tak zwana przez propagandę „spiskowa teoria dziejów. Ale czy na pewno? Prezydent Lincoln doskonale rozumiał, że powodem stresów społecznych i wszelkiego rodzaju napięć społecznych, a co w demokracji wiąże się niechybnie z polityką, nie było niewolnictwo czarnych, ale interesy gospodarcze i finansowe europejskich banków. Między innymi Natan Rothschild, jeszcze przed rokiem 1761, kupował bawełnę do swojej fabryki tekstylnej w Manchesterze. Był przy tym oficjalnym, europejskim bankierem rządu amerykańskiego..(???). Południe amerykańskie chciało kupować tanie importowane towary europejskie, ale potężny przemysł Północy narzucił wysokie cła. I co jakiś czas podwyższano stawki celne. Rosły tym sposobem ceny. Północ miała tanią siłę roboczą z Europy, a Południe - wielkie plantacje, całkowicie zależne od pracy czarnych niewolników. Konflikt musiał nastąpić wcześniej , czy później.. Na początku 1860 powstała armia „Złotego Kręgu”, którą założył niejaki George Bickley, lekarz i dziennikarz. Skądś dysponował nieograniczonym finansami o nieznanym pochodzeniu, a kasjerem jego działania była, równie jak pieniądze lekarza, tajemnicza firma „Colonization and Steamship Company” z siedzibą w Veracruz, o kapitale wtedy - pięciu milionów dolarów(???). Dzisiaj to będzie z tysiąc razy więcej..! Gdy miał już około 50 000 żołnierzy zapowiedział „wymordowanie bankierów z Wall Street”, gdyż - jego zdaniem, spekulowali przeciwko Południu. Działał jednocześnie przeciwko kandydaturze Lincolna. Groził, że jeśli Lincoln zostanie prezydentem, ona na czele swoich „rycerzy” ruszy nie na Meksyk, lecz na Waszyngton. Rycerze Złotego Kręgu stali się rdzeniem armii Południa; siali zamęt propagandowy, terror i strach, zarówno na Północy jak i na Południu. Jaki mieli w tym cel? W końcu w 1861 roku wybuchła wojna domowa, a jedenaście stanów południowych chciało się - zgodnie z wcześniejszymi porozumieniami - odłączyć od Unii. Lincoln posłał wojsko. Francja i Anglia popierały Południe, a car Aleksander II popierał Północ. Pod wpływem informacji, że Anglia i Francja, chcą wywołać wojnę w celu podziału imperium rosyjskiego, postanowił przenieść teatr wojny na kontynent amerykański. W 1863 roku car wysłał dwie floty okrętów wojennych ku zachodnim wybrzeżom Ameryki. Jedna zakotwiczyła u wybrzeży Wirginii, druga pozostała pod San Francisco. Dwie armady rosyjskie zajęły dogodne stanowiska do ataku i czekały. W Polsce tymczasem wybuchło powstanie, wymierzone przeciwko Rosji.. W dalekiej Ameryce toczyła się wojna domowa. Insurekcja Kościuszkowska też była przypadkowa, a Tadeusz Kościuszko przypadkowo związany z masonerią światową( szwajcarską i amerykańską); podobnie jak Wysocki, wywołujący Powstanie Listopadowe. Same przypadki, a żadnych znaków.. Anglia wysłała do Kanady 11 000 żołnierzy, Francja Napoleona III osadziła na tronie Meksyku austriackiego księcia Maksymiliana, a ten natychmiast podjął rokowania z Konfederacją i zezwolił na tranzyt przez Meksyk zaopatrzenia do Teksasu, omijając unijną blokadę. Anglia i Francja osaczyły więc Amerykę i czekały, aż Północ i Południe dostatecznie się wykrwawią i gospodarczo wyniszczą. Aleksander II wysłał swoją flotę na jesieni, a powstanie przeciw niemu , wybuchło w styczniu.. Wiedział, że to zrobili Anglicy i Francuzi - wysłał więc flotę na kontynent amerykański. Z powstaniem się rozprawił bez większego kłopotu.. Utopił we krwi, skonfiskował włości, wielu wysłał na Syberię.. Polacy na tym stracili! Znowu staliśmy się marionetkami w cudzych rękach? Kongres wydał tzw. Proklamację Emancypacji formalnie znoszącą niewolnictwo( ale tylko na terenie Północy- na Południu zniesiono przy XIII poprawce - w 1865 roku), co ostatecznie odebrało Francji i Anglii pretekst do zbrojnej interwencji.
Zginęło ponad 600 000 ludzi!!! Do końca 1861 roku rządowe wydatki zamknęły się kwotą 67 milionów dolarów. Cztery lata później przekroczyły miliard dolarów. W 1861 roku zadłużenie „na głowę” obywatela wynosiło 2,80 dolara, a w 1865 roku - już 70 dolarów. Po latach szacowano, że skutki tej wojny sięgały łącznie 12 miliardów dolarów(!!!!) Obłowili się natomiast lichwiarze. Agent Rothschildów finansował obie strony. To oni naciskali na bankierów Anglii i Francji, aby angażowali się w tę wojnę, kupując obligacje rządowe. Jeszcze za rządów Jerzego Waszyngtona, wolnomularza zresztą, sekretarz skarbu, Salomon Chase, (od jego nazwiska pochodzi obecny Chase Manhhatan Bank) postawił przed Kongresem wniosek o wprowadzenie pierwszego w USA podatku od dochodów. Przyjęto trzy procent, by wkrótce wzrosnąć do pięciu, w przypadku dochodów powyżej 10 000 dolarów. 3 lutego 1913 roku przyjęto poprawkę do Konstytucji zezwalającą rządowi na wprowadzenie progresywnego podatku dochodowego, realizując tym samym postulat niejakiego Karola Marksa i Fryderyka Engelsa zawarty w „Manifeście Komunistycznym” wydanym w 1846 roku. Kiedy wojna się przedłużała, a kraj pogrążał w długach i chaosie nieopisanym( na filmach o wojnie secesyjnej widać tylko dramatyzm wojny , ludzkie tragedie i wątki miłosne), Lincoln zamiast zapożyczać się w europejskich bankach, głównie u Rothschildów, rozpisał w 1862 roku pożyczkę narodową na sumę 450 milionów dolarów(!!!!). Obligacje drukowano zielonym tuszem, dlatego nazwano je „greenbacksami”. Kongres zalegalizował to specjalną ustawą. Lincoln mówił:” Uprawnienie do kreowania i emisji pieniędzy nie jest tylko najwyższą prerogatywą rządu, ale daje mu ogromne możliwości twórczego działania”. Ale nie pożyczając w bankach naraził się bankowcom… Zginął w teatrze w 15 kwietnia 1865 roku zastrzelony przez niejakiego Johna Wilkesa Bootha,, członka „Rycerzy Złotego kręgu”, łączono go również z włoskimi karbonariuszami poprzez ówczesnego sekretarza stanu Judę Beniamina, a tego z klanem Rothschildów. Po wojnie domowej Juda Beniamin zbiegł do Anglii. PO zamachu na Lincolna stracono cztery osoby - w tym pierwszą kobietę - Mary Surratt (7 lipca 1865). Ciekawe, że w 100 lat po Lincolnie zginął JF. Kennedy, któremu też chciało się emitować dolary przez rząd, a nie przez System Rezerw Federalnych, który emituje pieniądze i ma monopol - ale pobiera za to procent.. I został utworzony w 1913 roku! Czyżby Bismarck miał rację w tej kwestii? Bo wprowadzając pierwsze przymusowe ubezpieczenia społeczne w Europie- na pewno nie. Dzisiaj doświadczamy ich zatrutych owoców w postaci bankructwa przymusowych ubezpieczeń emerytalnych.. Ciekawe też, czy jakiś prezydent Stanów Zjednoczonych odważy się zlikwidować prywatny System Rezerwy Federalnej? I zrobić najzwyklejszy rynek pieniężny - łącznie z emisją pieniądza..! Wątpię! Raczej szykuje się jedna waluta światowa z jednym bankiem.. I kto go będzie kontrolował? No, zgadnijcie państwo? WJR
O DALSZĄ JEDNOŚĆ DONKA I BOLKA! Ani Zbigniew Bujak, ani Bogdan Borusewicz nie podjęli mojego apelu o zajęcie się finansami „Solidarności". Widać nie jest ważne, kto ukradł miliony dolarów, przeznaczone na pomoc dla ludzi walczących o wolność, niepodległość i demokrację. Za uczciwość liderów Związku poręczył przecież ksiądz Henryk Jankowski - człowiek o autorytecie akurat w tej sprawie uznawanym nawet przez Gazetę Wyborczą - więc cicho sza. Ale przecież nie o uczciwość bohaterów chodzi, a o pytanie, ile tych pieniędzy zabrało np. SB? Na co wydali te pieniądze Jaruzelski z Kiszczakiem? Czy to prawda, że część zatrzymał jeden czy drugi biskup? I ile w końcu dotarło do właściwych ludzi, a ile ukradli agenci? Przy rozpoczętej przez premiera Donalda Tuska walce o wolność badań naukowych nie ma mowy, żeby odpowiedzi mógł udzielić IPN. Premier nie pozwoli, żeby „za państwowe pieniądze" dochodzić, czy polegają na prawdzie zapisy wypowiedzi Bogdana Lisa, że Lech Wałęsa traktował pieniądze Solidarności jak swoje. Nie pozwoli, żeby badać, czy rektor uniwersytetu, w którym robił magisterium z historii, był TW. Nie pozwoli na badanie, czy dziekanem wydziału historii też był TW. Nie dość, że jego promotorem był ten sam profesor, który wyszkolił Sławomira Cenckiewicza, to mogłoby się okazać, że i ten był TW. Trzeba to przerwać, bo co stanie się z uniwersytetami? A takie pytania można mnożyć bez końca - ilu TW było w KLD? A komu, ile i za co płacili ludzie z WSI? A czy oni byli tylko z WSW, czy może z GRU? A co ma do tego 4 czerwca 1992 roku? Żeby jednak jakiś magistrant się na to nie odważył, Tusk musi zapewnić uniwersytetom taką wolność, żeby same podjęły walkę o: „dalsze pogłębianie i utrwalanie legendy o rycerzach okrągłego stołu od Bieruta i Bermana po Michnika i Urbana". Obchody dwudziestolecia obalenia komunizmu muszą być świadectwem wspólnego sukcesu - partyjnych i bezpartyjnych, wierzących i niewierzących, milicjantów i złodziei, agentów i oficerów prowadzących, bo, jak mawia Tadeusz Mazowiecki, po to zawieraliśmy porozumienie, żeby nie było obywateli drugiej kategorii. Gdy piszę te słowa (czwartek), słyszę, jak Tusk ogłasza wypowiedzenie wojny o wolność słowa - Przestańcie niszczyć polskie życie publiczne! Trzeba powstrzymać tych, co niszczą legendę! Przerywam więc pisanie i lecę do szafy sprawdzić, czy już wyniosłem wszystko, co by premier mógł mi chcieć kazać zabrać, bo słyszę i widzę, że Donek Łukaszenka może zrobić wybory jeszcze przed latem, a na jesieni, jak tąpną nastroje, zapewni wolność głoszenia wiecznej chwały Lecha, co nigdy nie był Bolkiem, za pomocą stanu wyjątkowego. Wtedy już wszyscy, którzy „niszczą nasze dobro i kropka" - opluwacze z IPN, podważacze polskich interesów z uniwersytetów, dziennikarze nie kopiujący GW i warchoły z opozycji, zostaną wreszcie rozpoznani przez ABW i Centrum Antyterrorystyczne jako agenci północnokoreańscy i potraktowani jak należy. Wobec podjęcia walki o prawdę przez tego, który w niej nie ustanie, zanim nie wypowie ostatniego kłamstwa, tego, „który wie do kogo mówię", nie wzywam go do złożenia dymisji, bo wiem, że jest na to zbyt zakłamany. Ostrzegam go więc, że jeżeli nie potrafi powstrzymać swych antydemokratycznych planów i spróbuje przejść do wcielania ich w życie, jeżeli ponownie poważy się na zrobienie czegoś podobnego do tego, czego podjął się 4 czerwca 1992 roku, to nie będzie odwrotu. I niech mu się nie wydaje, że pozostanie bezpieczny pod osłoną spuszczonych z łańcucha przywróconych do służby esbeków. Dzisiaj uznajmy jednak, że to nie falstart, a tylko przypadkowe ujawnienie się miraży zalewających oczy tajonych żądz, że rację ma Waldemar Pawlak, że pojutrze nie będziemy o tym pamiętali. Mam taką nadzieję, że strachy na Lachy, a Bondaryk tylko przymierza buty Kiszczaka, ale nie odważy się w nie wejść. Ale zapamiętać te porywy trzeba. Już nigdy do końca rządów Donalda Tuska żaden demokrata nie powinien spać spokojnie, bo jest to człowiek cyniczny. Idą dla Polski trudne czasy, a wtedy ludzie cyniczni mogą stać się śmiertelnie niebezpieczni. Krzysztof Wyszkowski
Opowieść o człowieku niezłomnym Kiedy w czerwcu zeszłego roku Maria Fieldorf-Czarska, córka generała "Nila", opublikowała w "Naszym Dzienniku" - w liście otwartym do producenta filmowego Włodzimierza Niderhausa - swoje zastrzeżenia co do scenariusza filmu fabularnego "Generał 'Nil'", wydawało się, że nad produkcją zbierają się ciemne chmury. Pani Maria, poirytowana nadużywaniem w scenariuszu fikcji literackiej, swoistej licentia poetica, zamiast odtwarzania realnych wydarzeń, równie dramatycznych i nie mniej "filmowych", postawiła ultimatum: "Jeśli panowie chcecie robić film autorski, to pod warunkiem, że nie będzie tam mojego Ojca, mojej Mamy, mojej Siostry i mnie. To może być na przykład film 'Generał Kowalski'. Nie życzę sobie zmyślonych scen z udziałem moich najbliższych Zmarłych - przez szacunek dla Nich. Wykorzystam wszystkie dostępne mi środki prawne, by nie dopuścić do emisji takiego filmu". Od tego czasu minęło 10 miesięcy. Kiedy 6 kwietnia wychodziłem na przedpremierowy pokaz dla nauczycieli w Gdańsku, by wygłosić słowo wprowadzające, pani Maria powiedziała mi: "Mimo zastrzeżeń co do niektórych szczegółów uważam ten film za udany, jeśli chodzi o istotę sprawy. Ten film ma też bliskie mi przesłanie ideowe. Chciałabym, by zobaczyła go polska młodzież". Kiedy porównuję ostateczny kształt filmu z pierwotnym scenariuszem i zastrzeżeniami pani Marii z zeszłego roku, stwierdzam, że w gruncie rzeczy niewiele jej życzeń spełniono. W momencie ogłoszenia protestu zdjęcia do filmu były już ukończone, a wiadomo, że na etapie montażu nie wszystko da się poprawić. Można jednak usunąć rzeczy ewidentnie nieudane, i to zrobiono. Jako przykład podam scenę z pierwotnego scenariusza, kiedy to Emil Fieldorf podczas spaceru w górach cytuje z pamięci fragment "Traktatu poetyckiego" Czesława Miłosza - z wyraźną sugestią, że to jego ulubiony poeta. Ta scena wprowadziła panią Marię w osłupienie. Po chwili cisnęła scenariusz w kąt, mówiąc, że dalej "tego" nie będzie czytać: "Przecież ojciec uważał Miłosza za komunistę i sympatyka Sowietów! Miłosz przed wojną wyleciał z Polskiego Radia w Wilnie za próbę uprawiania propagandy komunistycznej. Dobrze znaliśmy sprawę, bo mieszkaliśmy wtedy w Wilnie. Kiedy aresztowano ojca, Miłosz siedział na placówce dyplomatycznej we Francji, jako attache od stalinowskiej kultury w Polsce!". Tak rzeczywiście było, a ja przy okazji tego scenariusza zastanawiałem się, czy aresztowanie "Nila" mogło mieć wpływ na decyzję Miłosza o pozostaniu na Zachodzie. Chciałbym, by tak było. Inny przykład udanej poprawki to rezygnacja z następującej, fikcyjnej wypowiedzi "Nila": "Co ja bym robił na Zachodzie? Spróbuję normalnie żyć tu (...). A nawet jeżeli mnie przymkną... Po pobycie w gułagu więzienie w Polsce to sanatorium". Pani Maria zwróciła uwagę twórcom filmu na świadectwo rotmistrza Witolda Pileckiego, który po przesłuchaniu na UB powiedział, że "Auschwitz to przy tym igraszka". Zrezygnowano więc z "sanatorium", i dobrze. Co w takim razie sprawiło, że Maria Fieldorf-Czarska mimo tak zasadniczych zastrzeżeń zmieniła zdanie po obejrzeniu wersji demo filmu w swoim gdańskim mieszkaniu, w gronie przyjaciół, i z całym przekonaniem namawia nas dziś do obejrzenia filmu? Każdy, kto zna córkę "Nila", wie, że nie należy ona do osób kapryśnych, często zmieniających zdanie. Powody musiały być więc ważne.
Najkrótsze recenzje By wyjaśnić te powody, przytoczę dwie najkrótsze "recenzje" filmu, jakie kiedykolwiek słyszałem. Gdy wychodziliśmy z gdańskiego kina Neptun, nikt się nie spieszył, choć było już bardzo późno. Ludzie spoglądali na siebie tak, jakby chcieli spotkać się jeszcze i porozmawiać o tym, co zobaczyli. Słyszałem strzępy rozmów. Młody mężczyzna powiedział do kolegi: "Wiesz, gdybym teraz spotkał jakiegoś komunistę, to od razu dałbym mu w m...!". Tamten nic nie odpowiedział, jakby to było zupełnie oczywiste. Szli dalej w milczeniu. Poszliśmy z grupą młodych ludzi na kawę. I wtedy usłyszałem drugą "recenzję", która - moim zdaniem - trafia w sedno sprawy i wyjaśnia także postawę pani Marii wobec filmu. Agnieszka Szarafin, licealistka ze Starogardu Gdańskiego, powiedziała mi: "Ja się historią interesuję, ale mało wiem o generale 'Nilu'. Jednak ten film jest piękny i ciekawy nie tylko dlatego, że przypomina postać generała, ale dlatego, że pokazuje uczciwego i twardego człowieka, otoczonego przez zgraję skończonych łajdaków". I tak również można patrzeć na film o "Nilu", nawet jeśli się ktoś nie interesuje historią. To film dla każdego, bo to jest po prostu opowieść o człowieku uczciwym i niezmiennym w swych przekonaniach. O takim człowieku, jakim my sami chcielibyśmy być. O człowieku, do którego tęsknimy. To jest uniwersum czytelne dla każdego widza, nawet jeśli nie rozumie on kontekstu historycznego wydarzeń. W przeciwieństwie do Wajdy, Bugajski nie stosuje "dialektyki" ani nie gra racjami, "złożonością" sytuacji. Bohater jest bohaterem, a łajdak łajdakiem. Wajda stoi obok pokazywanych przez siebie wydarzeń, Bugajski jest w samym środku. Wajda zasypuje nas literackimi i filmowymi aluzjami i cytatami, zachęca do akademickich, jałowych dyskusji na temat postawy Antygony i Ismeny. Bugajski pokazuje obcęgi, którymi bandyta z UB miażdży palce i skłania więźnia do podpisania fałszywych zeznań obciążających "Nila" - bo człowiek jest tylko człowiekiem i istnieje granica fizycznej odporności na ból. Wajda pokazuje zbrodnię, Bugajski pokazuje w kapitalnych scenach z sowiecką "matrioszką" - Bierutem, istotę systemu sowieckiego, jego siłę deprawatorską, demoniczną. Postawa "Nila" na tym tle to promień słońca, który zapowiada w samym środku stalinowskiej nocy, że nie wszystko stracone, skoro są tacy ludzie jak generał Fieldorf.
Bal u Senatora O Bugajskim krąży powszechna opinia, że jest specjalistą od "mocnych" scen w stylu amerykańskiego kina sensacyjnego i że ich nadużywa. Może tak było w "Przesłuchaniu". W filmie o "Nilu" tych mocnych scen nie brakuje, ale trzeba też od razu powiedzieć, że mają one głębokie uzasadnienie. Bez pokazania dna piekła nie można zrozumieć istoty ówczesnego zniewolenia. Bugajski pokazał też jednak, że potrafi posłużyć się wielką literaturą i stworzyć niezwykłą filmową alegorię. Scena zabawy z udziałem oficerów NKWD i MBP zapowiada się zwyczajnie. Ot, zwykłe rozmowy łajdaków, karierowiczów z ich sowieckimi nadzorcami. Lecz oto w pewnym momencie widz odkrywa, że jest na balu u Senatora, widzi III część "Dziadów" Adama Mickiewicza! Po chwili zapowiadają wejście Bieruta. Uczestnicy "balu" pokornie chylą głowy przed namiestnikiem Moskwy, a zdumiony widz przypomina sobie nieśmiertelne słowa z narodowego arcydramatu, wypowiadane przez Gustawa Holoubka w monologu Konrada, a jeszcze bardziej słowa rosyjskiego sowietnika, wywołujące pamiętne manifestacje młodzieży w Teatrze Narodowym w Warszawie w listopadzie 1967 roku: "Nie dziw, że nas tu przeklinają. Wszak to już mija wiek, jak z Moskwy w Polskę nasyłają samych łajdaków stek"... Tą jedną sceną Bugajski postawił "Nila" w rzędzie męczenników narodowej Sprawy i wyjaśnił zasadniczy błąd wielu z tych, którzy piszą o sprawie "Nila" jako o zbrodni "polskiego" sądu. To nie był sąd "polski", lecz sowiecki. Zabili go nie swoi, lecz obcy.
Mistrz Bugajski jawi się jako mistrz języka filmowego i sztuki filmowej nie tylko w obrazach-cytatach z Mickiewicza. Charakterystyczne i na pewno nieprzypadkowe są ruchy kamery pokazującej kanciaste sylwetki oficerów sowieckich i ich epolety wypełniające ekran. Epolety pokazywane są na zmianę: raz polskie, raz sowieckie. Prosty, lecz bardzo czytelny znak utożsamiający prawdziwych Sowietów z ludźmi w polskich mundurach, popami, czyli "pełniącymi obowiązki Polaków" - jak ich określono w meldunkach wywiadowczych WiN dla rządu RP na uchodźstwie. Jest też wyraźny cytat z Żeromskiego, z "Przedwiośnia". Żołnierze AK wracający z Sybiru i z Kaługi w roku 1947, wysadzeni na stacji kolejowej Biała Podlaska, padają na peron, płaczą i całują polską ziemię - tak jak ci, którzy wracali do Ojczyzny z Rosji ogarniętej bolszewicką rewoltą. Chłopiec deportowany z rodziną w Sowiety w roku 1939 (tak jest w filmie, chyba raczej w 1940?) stracił tam rodziców, a teraz wraca jako 19-latek. Postać ta (Michał) to oczywiście proste nawiązanie do Cezarego Baryki. Bugajski stosuje te wszystkie cytaty i nawiązania po to, by pokazać powtarzalność pewnych sytuacji z naszej historii, by pokazać polski los. Ponadto chce podkreślić, że i wróg jest ten sam. Sowieci nie przyszli bowiem do Polski po to, by robić "rewolucję społeczną" lub by budować "prawdziwą demokrację" - jak zapewniała propaganda Stalina. Przyszli po to samo, po co przychodziło wcześniej rosyjskie imperium. Przyszli zabrać nam wolność. To jasne przesłanie całego filmu. To powód, dla którego Maria Fieldorf-Czarska zaakceptowała pewne sceny, które budziły jej zastrzeżenia. Ponadto został spełniony drugi ważny warunek: pani Maria chciała, by w filmie wyraźnie pokazano, zgodnie z prawdą, że jej ojciec został zamordowany za odmowę współpracy. "Dziś za bohaterów uważa się tych, co współpracowali z bezpieką, a teraz 'mają odwagę', by się do tego przyznać. Po pierwsze, nie mają odwagi, bo przyznają się dopiero wtedy, gdy IPN o tym powie. Po drugie, ich przyznanie się bywa niegodziwe, na przykład wtedy, gdy mówią 'przepraszam, że musiałem'. Po trzecie, to nie oni są bohaterami, lecz ci właśnie, co odmówili. Oni zasługują najwyżej na politowanie" - mówi Maria Fieldorf-Czarska. I zapewne powtórzy to w Teatrze Narodowym podczas uroczystej premiery filmu, jeśli dostanie mikrofon...
Jesteśmy Żydami Na tle obowiązującej w Polsce, narzuconej przez "Gazetę Wyborczą" politycznej poprawności, która zakazuje wszystkiego, co mogłoby wyglądać na "antysemityzm", na uwagę zasługuje scena posiedzenia tzw. Sądu Najwyższego w październiku 1952 roku. Sędziowie mają ostatecznie postanowić o losie "Nila". Jak wiadomo, uchylili wyrok Sądu Wojewódzkiego w Warszawie, ale tylko po to, by zmienić kwalifikację "przestępstw" generała. Podtrzymali jednak wyrok śmierci na bohatera Polskiego Państwa Podziemnego. "Sędziowie" stwierdzają w trakcie narady, że są "Polakami pochodzenia żydowskiego". To dobrze, że padają te słowa, może w końcu uda się przełamać kolejne tabu i pokazać, że niechęć do Żydów (nie "antysemityzm") nie została wyssana z mlekiem matki, lecz ma swoje źródła w naszej pamięci narodowej. Zagłada zgotowana Żydom podczas wojny przez państwo niemieckie nie może być usprawiedliwieniem dla niegodziwości, których wielu Żydów dopuściło się w Polsce po wojnie w służbie Sowietom. Trauma nie może być usprawiedliwieniem zbrodni. Polacy też żyli po wojnie w traumie. Przypadki śmierci Żydów wysługujących się Sowietom w zniewalaniu Polski, zlikwidowanych przez drugą konspirację niepodległościową, nie mogą być traktowane jako akty "antysemityzmu" usprawiedliwiające mordy popełniane przez bezpiekę na powojennych żołnierzach niezłomnych. Trzeba też widać różnicę między "pogromami" a prowokacjami sowieckimi: w Kielcach, Krakowie, Rzeszowie. Dopóki nie wydobędziemy się z tego bagna kłamstw i dogmatów, niemożliwe będą normalne stosunki między Polakami a Żydami. W sprawie "Nila" wszyscy sędziowie byli Żydami: Maria Górowska vel Gurowska, Gustaw Auscaler, Emil Merz i Igor Andrejew. Merz i Auscaler opuścili Polskę w roku 1968 jako "ofiary antysemickich czystek", którymi różni niegodziwcy obarczają cały Naród Polski, nie bacząc na to, że na walki frakcyjne w ramach PZPR nie mieliśmy żadnego wpływu.
Aktor Kiedy pani Maria Fieldorf-Czarska wyrażała niepokój o ostateczny kształt filmu, kierownik produkcji, doświadczony filmowiec Tadeusz Drewno pocieszał ją: "Scenariusz rzeczywiście nie jest najlepszy, ale niech pani pamięta, że ten scenariusz zrealizuje wybitny reżyser, a rolę pani ojca zagra jeden z najwybitniejszych aktorów powojennego polskiego kina". Miał rację. Rola "Nila" to chyba życiowa rola Olgierda Łukaszewicza, choć przecież w jego artystycznej biografii wielkich ról nie brakuje. Dziś Olgierd Łukaszewicz jest doświadczonym aktorem i ma doświadczenie życiowe człowieka w wieku zbliżonym do generała Fieldorfa z ostatnich lat jego życia. Potrafił to wykorzystać. Gra "Nila" i gra siebie - dojrzałego mężczyznę tęskniącego za życiem rodzinnym, za spokojem. Ponad pragnienie spokoju przebija się jednak lęk o zachowanie dobrej, żołnierskiej sławy. "Nil" Łukaszewicza ma świadomość, że podejmuje decyzje nie tylko za siebie i dla siebie czy dla swojej rodziny. Ma świadomość, że jest w Polsce symbolem, że patrzą na niego podkomendni, że musi zachować się "jak trzeba". Sceny więzienne z udziałem Łukaszewicza "Nila" przejdą do historii polskiego kina. Jestem o tym przekonany! Udało się temu wybitnemu aktorowi pokazać godność polskiego oficera - w warunkach poniżenia, osamotnienia, strachu o siebie i bliskich. To wielka sztuka, by pokazać normalnego człowieka, nie na koturnie - rodzinnego, obdarzonego poczuciem humoru, robiącego zakupy na targowisku - a jednocześnie pokazać jego wielkość i heroizm. Bo heroiczna jest decyzja "Nila" o pozostaniu w kraju. Heroiczna jest odmowa pisania prośby do Bieruta, bo jest ona przecież jednoznaczna z wyrokiem śmierci.
Bez happy endu Ostatnie sceny filmu robią wielkie wrażenie na każdym widzu. Widzimy ciała "Nila" i innych zamordowanych więźniów zapakowane do worków, ładowane na furmanki przez ludzi wyglądających jak z innego, jakiegoś piekielnego świata. Ciała zostają wywiezione gdzieś na łąkę czy pole. Dół już wykopany, jak w Lesie Katyńskim. Uderzenia spadających ciał, wrzucanych na dno dołu wbijają widzów w fotele. Takich scen się nie zapomina.
Błędy Film zawiera też sceny, w których można dostrzec błędy lub z którymi trudno się zgodzić. Do oczywistych błędów zaliczam odczytywany przez Marię Górowską wyrok śmierci "w imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej". Górowska skazała naszego generała "w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej" (!), co było zapewne dla "Nila" wstrząsającym doświadczeniem, zważywszy na słowa przysięgi Armii Krajowej, w której jest Bóg, Królowa Polski i Rzeczpospolita. W kwietniu 1952 r. jeszcze nie było PRL, Stalin nanosił jeszcze odręczne poprawki na "konstytucji", którą jego "posłowie" przyjmą w lipcu 1952 roku. Mam też wątpliwości co do pewnej sceny więziennej. Więzień wyglądający z celi na dziedziniec informuje współtowarzyszy, że właśnie prowadzą kogoś na egzekucję, a za nim biegnie "jakiś ksiądz". Z kontekstu wynika, że to ostatnia posługa. W lutym 1953 r. za naczelnika Alojzego Grabickiego? Księża, owszem, bywali wtedy na Mokotowie, ale w zupełnie innym charakterze. Nie zgadzam się ze sceną rozmowy "Nila" z żoną na temat procesu moskiewskiego. Pani Maria to potwierdza. Nigdy ani generał, ani jego żona nie mieli cienia pretensji pod adresem gen. Leopolda Okulickiego. Sowieckie protokoły rejestrujące pokazowy proces nie mogą być traktowane jako źródło historyczne, lecz jako materiał opracowany przez odpowiednią komórkę do spraw propagandy. Zostały zresztą wydane po rosyjsku i po polsku, dla celów propagandowych. Śmiesznie brzmią w filmie słowa o tym, że dzięki "naszym ludziom w UB" wiemy, co mówił generał Okulicki na procesie. Zarówno reżyserowi, jak i zapewne konsultantowi historycznemu zabrakło w tym przypadku roztropności, a może po prostu dostali na ten czas małpiego rozumu, co się niekiedy zdarza. Szkoda, bo generał Okulicki, tak jak "Nil", należy do męczenników narodowej Sprawy.
"Prezent" dla Bieruta Niedawno Jan Pospieszalski zadał w swym programie "Warto rozmawiać" pytanie o "Nila": Dlaczego go zamordowano? Nie zdążyłem na to pytanie odpowiedzieć tak, jak bym chciał, bo program dobiegał końca, ale nie opuszczało mnie ono także po wyjściu ze studia na Woronicza. Ileż to razy czytałem różne biogramy generała Fieldorfa, ile nad tym myślałem, ile sam o nim pisałem. I dopiero trzeba było tego jednego programu i wyjazdu do Warszawy, by pewne sprawy zobaczyć w ostrym świetle. By skojarzyć ciąg zdarzeń i zrozumieć ich sens. Kwiecień roku 1952 był dla Polaków nie do zniesienia, choć pogoda była piękna, zaczynała się wiosna, pola pachniały świeżo zoraną ziemią, trwały wiosenne siewy owsa. W całym kraju odbywała się jednak obrzydliwa polityczna orgia w azjatyckim, bolszewickim stylu. Sowiecka propaganda szykowała wielkie 60-lecie "towarzysza Tomasza", czyli Bieruta. Te urodziny przypadały na piątek, 18 kwietnia. W ten dzień i w dni poprzedzające zdumieni Polacy dowiedzieli się, że górny Karpacz to teraz Bierutowice! Że Huta Częstochowa to teraz Huta im. Bieruta, podobnie lubelska Fabryka Samochodów Ciężarowych! Że nawet Uniwersytet Wrocławski przybrał imię sowieckiego namiestnika na Polskę (nie do wiary: tak będzie do roku 1989!). W partyjnych gazetach zaroiło się od adresów hołdowniczych i hymnów pochwalnych na cześć sowieckiej miernoty, przedwojennego agenta sowieckiego wywiadu i Kominternu, szkodzącego Polsce, której był obywatelem, winnego zbrodni stanu, niedoszłego wisielca - bo polski kodeks karny z lat 30. przewidywał tylko jedną karę za zdradę Ojczyzny. W środę, 16 kwietnia 1952 r., odbywa się tajne posiedzenie Sądu Wojewódzkiego dla m.st. Warszawy. Na wokandzie sprawa Emila Fieldorfa. Sądzi Maria Górowska vel Gurowska. Ona o wszystkim decyduje. Jest jeszcze dwóch ławników, ale to statyści, "przedstawiciele ludu". Nie mają głosu, muszą się tylko podpisać. A kim jest Górowska? To nie Górowska, to Żydówka Maria Sand, lat 38, członkini stalinowskiej Armii Ludowej, po wojnie dyrektorka partyjnej "szkoły prawniczej" dla sędziów! Ma już na koncie wyroki śmierci na polskich patriotów. Za dwa dni urodziny "towarzysza Tomasza". Ona da mu najlepszy prezent urodzinowy! Coś, co nie mieści się w polskiej głowie, doskonale tłumaczy się mentalnością bolszewicką. Generał "Nil" był najwyższym rangą spośród żyjących na terenie Polski przywódców Polski Podziemnej. Bierut, sowiecki namiestnik, obawia się go, choć przecież "Nil" nie ma już podkomendnych, którym mógłby wydać rozkazy. Bierut boi się jego sławy, boi się miłości, jaką otaczają "Nila" oficerowie i żołnierze AK. Trzeba go zabić i zakopać w takim miejscu, gdzie nikt go nie znajdzie! I Górowska to robi! Potem będzie jeszcze Sąd Najwyższy, Rada Państwa etc., ale najważniejsza decyzja w sprawie "Nila" już zapadła. Był jeszcze tylko jeden wariant: skłonić go do współpracy. Wtedy jego sława nie byłaby groźna. Ale on się na to nie zgodził, bo poza dobrą żołnierską sławą już nic nie miał im do oddania... Proces Górowskiej rozpoczął się w roku 1997, ale był zupełnie nieskuteczny, bo oskarżona nie zgłaszała się na rozprawy. Nie bała się żadnych sądów. Nie po to ona i jej towarzysze zabiegali przez całe lata o odpowiednich ludzi "na odcinku ludowej sprawiedliwości", by teraz obawiać się jakichś niespodzianek. Umarła w Warszawie, nie usłyszała nigdy z ust sędziego, w imieniu Rzeczypospolitej, że popełniła sądową zbrodnię. Zapytałem kierowcę warszawskiej taksówki, czy wie, gdzie jest w Warszawie ulica generała Fieldorfa. Odpowiedział: "No pewnie, to nie jest jakaś tam mała uliczka. Kiedyś to była ulica Bolesława Bieruta"...
O mnie się nie martwcie zupełnie... Wygłaszając słowo przed filmem, miałem zamiar na koniec przekazać publicznie opinię pani Marii o nim. Jednego nie przewidziałem. Kiedy zacząłem czytać głośno ostatni list "Nila" z więzienia, poczułem silne wzruszenie, które odebrało mi głos. Ostatnie słowa wypowiedziałem szeptem. Oto ten list charakteryzujący "Nila" jako człowieka. Jest styczeń 1953 roku. Lada dzień wyprowadzą go na śmierć. Pisze do żony ostatni list. Nie skarży się na swój los, lecz przeprasza, że w poprzednim liście prosił ją o pomoc dla ojca. A przecież ona sama biedna, ledwie wiąże koniec z końcem. Oto, jakie sprawy zaprzątały głowę tego szlachetnego człowieka w obliczu śmierci! "Kochana Janinko, w czasie ostatniej naszej rozmowy wspomniałem Tobie, że przydałoby się pomóc trochę Ojcu mojemu. Kiedy później zastanowiłem się nad tym, zrobiło mi się przykro, bo przecież wiem, jak i u Ciebie jest krucho. Moja Droga, jeśli wspomniałem o Ojcu, to jedynie pod tym warunkiem, że to, co Jemu przeznaczycie, będzie zamiast dla mnie... Nie wysyłaj mi pieniędzy... O mnie się nie martwcie zupełnie. Ani to ulgi nie przyniesie, ani też pomoże"... Piotr Szubarczyk
O GMO - po raz ostatni? {~Sebek} usiłuje przekonać mnie o szkodliwości GMO proponując obejrzenie filmu. Więc najpierw uwaga ogólna: jak ktoś chce kogoś przekonać, to niech przedstawia argumenty. Filmami to „przekonuje się” kobiety i dzieci. Film nie jest żadnym argumentem, na filmie można obejrzeć dinozaury porywające ludzi na Marszałkowskiej, a „przekonuje" ten, kto ma lepszą prezencję, dykcję itp. Ale są Święta, czereda Dzieci i Wnuków oblewa się wodą w ogrodzie - mogę chwilę pooglądać. Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, to tytuł: „Życie wymyka się spod kontroli”. Otóż, o ile wiem, „ekolodzy” to sekta narzekającą, że człowiek zanadto ingeruje w Naturę. Jeśli więc coś wymyka się spod kontroli człowieka, to taki ekolog powinien patrzeć na to z sympatią!! Jeszcze przed głównym tytułem pojawia się jakiś młody troglodyta i narzeka na „genetyczne zaśmiecenie środowiska” powodowane przez „kilku naukowców, firmy i urzędników” - i na to, że przy podejmowaniu decyzji nie ma d***kracji”!!! „Te technologie stają się obowiązującym prawem, mają większy wpływ na rzeczywistość, niż jakakolwiek rządowa ustawa”. Przesada: nie „stają się obowiązującym prawem” - tylko się na nie zezwala. Samochody też nie są obowiązkowe - acz, istotnie, wyparły powozy, landa, linijki, karety, omnibusy, dyliżanse... I pracę stracili kołodzieje, lakiernicy, karetnicy, forysie, stangreci... Ale konie nadal istnieją i wolno nimi jeździć! Znamy liczne „katastrofy ekologiczne”. Samo sprowadzenie kartofli, które niewątpliwie wyparły jakieś inne rośliny, było taką katastrofą - ale akurat kontrolowaną. Natomiast jakimś cudem trafił był do Polski rak amerykański, który wyparł raka polskiego (ja jeszcze pamiętam, jak przyniesiono nam do domu wiadro wielkich raków, jakich dziś nie uświadczy!). A jaką różnicę stanowi, czy był to naturalny rak, który poprzez mutacje sam się stworzył w Ameryce - czy rak-GMO stworzony przez złośliwych amerykańskich genetyków? „Katastrofy genetyczne” na znacznie większa skalę, mamy co pół roku. Np. króliki, które zasiedliły Australię i obżerają, co się da. Rząd walczy z królikami „w ramach przywracania naturalnej równowagi”... Ale gdyby króliki, przywiezione przez jakiegoś tubylca z Nowej Gwinei, zasiedliły Australię w XVII wieku, i gdyby rząd Dominium zaczął z nimi teraz walczyć, to ekolodzy podnieśliby wrzask, że „zakłóca środowisko”. Tak - czy nie? Mamy też przykład wielkiej „katastrofy ekologicznej” spowodowanej świadomie przez jednego naukowca, bez żadnej kontroli d***kratycznej , parlamentarnej, ani rządowej. Śp. dr Paweł Armand-Delille 14-VI-1952 zaszczepił - by pozbyć się dzikich królików, obgryzających Mu sadzonki, jednemu wirusa myksomatozy. Choroba ta powoduje obecnie śmiertelność 90% królików - ale wtedy populacja nie była na nią odporna, więc ginęło ich 99,5% - więc wyginęły króliki w całej południowej i środkowej Francji!! Dr Delille wcale się z tym nie krył - i opisał swoje doświadczenie w czasopiśmie naukowym. Zrobił się niezły szum: myśliwi polujący na króliki, przemysłowcy futerkowi i inni wyliczyli swoje straty na paręset milionów obecnych €uro - ale plantatorzy murem stanęli za drem Delille wyliczając zyski na taką samą sumę!! Sprawa trafiła przed sąd, który... uznał się za niekompetentny. Tak oto jeden człowiek jednym zastrzykiem przesunął sporo pieniędzy z kieszeni jednych ludzi, do kieszeni innych ludzi. Bez d***kratycznej kontroli. Ale jaka jest gospodarcza różnica między przypadkowym zarażeniem się królika - a celowym? Skoro wirus myksomatozy istnieje, to prędzej czy później jakiś królik by się zaraził... A teraz wyobraźcie sobie Państwo dyskusje w Parlamencie nad wstrzyknięciem jednemu królikowi wirusa...
...niemożliwe? Ale-ż właśnie w Australii to przedyskutowano - i zrobiono! Twórcy filmu - po postraszeniu, że rzepak GMO lepszy i tańszy od klasycznego wyprze go - zmieniają front: w Indiach okazuje się, że bawełna f-my „Monsanto” daje niższe plony, a wcale nie jest odporna na szkodniki; no, to o co chodzi? Bawełna klasyczna (BT) wygra w konkurencji z odmianą „Bolgart”... Oskarżanie firmy, że rozumuje: „Dobrze, że plony będą niższe, bo rolnicy jeszcze raz przyjdą i kupią bawełnę GMO!!!" świadczy, że twórcy filmu dokładnie na główki poupadali: dlaczego człowiek zrujnowany kupnem pięć razy droższego ziarna miałby - po sprawdzeniu, że się ono nie opłaca - po raz drugi to uczynić???!!?? I na tym (po obejrzeniu 1/5 ) skończyłem oglądanie tego popisu demagogii. JKM
14 kwietnia 2009 Demokracja jako ustrój zagrażający wolności jednostki... Wśród parlamentarzystów zebranych w Europarlamencie została rozkolportowana broszura zatytułowana:” Język neutralny płciowo w Parlamencie Europejskim”(???) No, tego jeszcze socjaliści nie grali.. Język- płciowo- neutralny- i to w samym sercu demokracji europejskiej- w Parlamencie.! Zdenerwowali się posłowie konserwatywni, ale radochę mieli socjalistyczni, bo oni taką broszurę kolportowali. Autorzy folderu zwracają posłom uwagę, żeby podczas lotu samolotem unikać określenia „stewardessa”, zalecają używanie słów „flight attendant”( personel lotu)(???). Autorzy folderu uzasadniają to tym, że używanie słowa „stewardessa”, sugeruje w podtekście, że słowo to wskazuje, że ten niezbyt prestiżowy zawód wykonują głównie kobiety(???). Można by oczywiście zastosować parytet równouprawniający, żeby stewardess było tyle samo co stewardów, i byłoby po problemie.. Ale skąd wziąć tyle stewardess we wcieleniu męskim? Poza tym mężczyźni pasażerowie wolą stewardessy bardziej niż stewardów.. Inne terminy też należy zastąpić terminami „ neutralnymi płciowo”. Mężczyźni, którzy używają terminu przewodniczący o kobiecie(„chairman), powinni zacząć używać terminu” osoba przewodnicząca”( chairperson). A nie lepiej od razu „towarzyszko”?? „Gender neutral language” jest jednak rozpowszechniany coraz powszechniej. Już w niektórych krajach zamiast słów „ businessman” i „ businesswoman” promuje się - „ businessperson”(!!!) W 2006 roku w Niemczech ogłoszono nowy przekład Biblii, na język politycznej poprawności, neutralnej światopoglądowo, pardon płciowo.. Modlitwę” Ojcze nasz”, zastąpiono frazą” Ojcze i matko nasza”.. Wszystko po to, żeby nie dyskryminować kobiet. Profesor na Uniwersytecie w Marburgu, mówił wtedy, że: ”Podczas ewangelickich dni Kościoła zauważyliśmy, że wśród zwykłych ludzi istnieje potrzeba nowej Biblii, uwzględniającej udział kobiet w pierwszej wspólnocie chrześcijańskiej”(???). A udział dzieci i zwierząt- w modlitwie?- chciałoby się zapytać. To pies! Dziwne, że lewica seksualna płciowo nie przerabia wszystkiego na formę bezosobową.. W Australii na razie nie zawracają sobie głowy językiem neutralnym płciowo i neutralnym zdroworozsądkowo.. Socjalistyczny rząd australijskiego stanu Nowa Południowa Walia wniósł pod obrady demokratycznego Parlamentu projekt ustawy zezwalającej policji i służbom specjalnym na przeszukiwanie domów - uwaga!- bez zgody i wiedzy właścicieli(????!!!!). 41 letni Nathan Rees, premier Nowej Południowej Walii, powiedział, że jego stan będzie pierwszym w Australii wprowadzającym tak drastyczne przepisy. Chociaż się do tego przyznał, ale chodzi o sprawy ważniejsze niż intymna własność prywatnego właściciela.. Chodzi po „ walkę przeciwko terroryzmowi”(???). A to usprawiedliwia wszystko! Można zgwałcić wszystkie zasady cywilizacji, można podeptać prywatną własność, można odebrać człowiekowi wszystko co jeszcze stanowi dla niego schronienie, wejść z totalitarnymi butami do jego domu.. Bo cel - w socjalizmie - uświęca środki - jak mawiał tow. Uljanow. „Jeśli jesteś poważnym przestępcą w Nowej Południowej Walii, powinieneś się obawiać””- ostrzega premier Rees.. „Prawo to umożliwi naszym siłom policyjnym przeszukanie twojego domu bez twojej zgody”(???). A co z nakazami sądowymi? Nie będą już potrzebne. .Urzędnik zadecyduje właściwie i sprawiedliwie.. Najgorzej , jak ktoś będzie miał poglądy prawicowe?..” Faszyzmu” premier Rees nie będzie tolerował, tym bardziej, ze „ faszyzm” ociera się o terroryzm, a przynajmniej jest mu bardzo do niego blisko.. Tak jak prezes Farfał z państwowej telewizji i z Ligi Rodzin Polskich.. „Gazeta Wyborcza” kwalifikuje go jako, „byłego nazistę”(???). A co to takiego- „były nazista”? W każdym razie też blisko „faszyzmu”. A ci wszyscy byli stalinowcy i ich dzieci w telewizji- to kto to? Podczas gdy reżyser Ryszard Krauze nawołuje do bojkotu telewizji pod prezesurą pana Farfała, prezes Farfał puszcza na złość pana Adama Michnika,. Tyle, że podczas wystąpień z 1968 roku. Są to nagrania archiwalne.. Wyrzucił tych wszystkich popierających Prawo i Sprawiedliwość.. Ale powinien raczej puszczać wystąpienia pana Krauzego.. Jak był „ stan wojenny” wywołany przez pana gen, Wojciecha Jaruzelskiego w ramach wojny” polsko- polskiej”, to niektórzy aktorzy też bojkotowali telewizję państwową. Wtedy pan Szczepański puszczał ich archiwalne nagrania, tak umiejętnie, że przeciętny widz nie mógł się zorientować, czy dany aktor naprawdę bojkotował telewizję, czy tylko tak naumyślnie.. Bo ciągle było widać te same twarze.. Nie zawsze maskarada się udawała, ale w większości…. Ale wracając do socjalistycznej Australii.. Zresztą, całą rzecz potraktuje się uznaniowo, po uważaniu. Porządni ludzie z pewnością nie ucierpią! To znaczy tacy, którzy polityką się nie zajmują..
Oprócz przeszukania domu bez wiedzy właściciela i pod jego nieobecność, prawo demokratyczne będzie dopuszczało również połączenie się z komputerem domowym i monitorowanie go przez okres jednego miesiąca(???). A dlaczego tylko przez okres jednego miesiąca? Chociaż rok..! Bo powiedzmy sobie szczerze… Jeden miesiąc, to jest żaden czas na wykrycie terrorysty! Może przez ten miesiąc udawać, że” terrorystą” nie jest, a dopiero po miesiącu ujawni swoje prawdziwe oblicze.. Lepiej profilaktycznie go nawet aresztować.. Bo lepiej rozstrzelać stu niewinnych, niż pozwolić się wydostać jednemu winnemu.. To jest recepta Berii, albo Jagody.. Jeden i drugi skończył niechybnie.. Zgodę na przeszukiwanie ma wydawać sąd Najwyższy w przypadkach, gdy czyny podejrzanego zagrożone są karą co najmniej 7 lat więzienia. Policja będzie mogła uzyskiwać zgodę na zatajenie przez okres do 3 lat informacji o przeszukiwaniu
I jeszcze jedna ciekawostka: Premier Nathan Rees, związany jest z Australijską Partią Pracy, partią socjalistyczną należącą do Międzynarodówki Socjalistycznej. I wiecie państwo co jeszcze…? To, że żyje w nieślubnym związku.. to jego problem.. Ale deklaruje się jako katolik!!!!!. Tak jak swojego czasu Madonna. Teraz przeszła na Judaizm.. I podczas koncertów wiesza się na chrześcijańskim krzyżu w proteście przeciw… No właśnie przeciw czemu? Unia Europejska tymczasem zastanawia się nad zmianami prawnymi, które dotyczyć będą nagrywania rozmów prowadzonych przy wykorzystaniu technologii VoIP. Ma to związek z doniesieniami włoskiej policji, która informowała m.in. o tym, że nie radzi sobie z wykrywaniem przestępstw popełnianych przy użyciu Skype (???) Jak już wszystko będą nagrywać i wszystko kontrolować- to co oni u diabła będą robić?. Chyba z nudów będą to wszystko przeglądać i ponownie nagrywać..
A jak i to im się znudzi? Wtedy będą wsadzać do więzień… Z nudów! I znowu nagrywać i kontrolować.. No i monitorować! WJR
TRZECI ŚWIAT „Uprawiający "Ketmana" jest swoistym marranem naszego czasu, przechowuje czystość moralną i wierność starej wierze służąc nowej, na dnie duszy gardząc nią i nienawidząc jej. [...] Ketman, pomyślany jako raczej perwersyjne Dobro, płacące jakimś cierpieniem za swą wielodenność, jest w gruncie rzeczy niezwykle wygodnym stanem ducha i ciała: ten, kto go uprawia, jest przeświadczony o swej immanentnej szlachetności, bo on jeden wie jak jest naprawdę, opływając jednocześnie w dostatek wszelki, gorliwie dostarczany przez komunistów, którzy już wiedzą, jak wynagrodzić tych co im służą, choćby tylko na pokaz. Mnie to hadzi” - pisał Tyrmand w „Dzienniku 1954”. Znamy „Ketmana”. Znaliśmy go w czasach PRL-u, gdy służył usprawiedliwieniu „dystyngowanej” zdrady - dostrzegamy dziś - wśród rzesz „immanentnie szlachetnych”, którzy na przymierzu z komunistami oparli swoją wegetację.
W "Zniewolonym umyśle" Miłosz zbudował definicję Ketmana, którą zaczerpnął od francuskiego myśliciela Artura Gobineau. To z jej pomocą próbował analizować zachowania intelektualistów w epoce stalinizmu i rozprawić się z własnym „ukąszeniem”. Pisał: "Czym jest Ketman? [...] Zdaniem ludzi na muzułmańskim Wschodzie posiadacz prawdy nie powinien wystawiać swojej osoby, swego majątku i swego poważania na zaślepienie, szaleństwo i złośliwość tych, których Bogu spodobało się wprowadzić w błąd i utrzymać w błędzie. Należy więc milczeć o swoich prawdziwych przekonaniach, jeżeli to możliwe. Jednakże są wypadki, kiedy milczenie nie wystarcza, kiedy może ono uchodzić za przyznanie się. Wtedy nie należy się wahać. Nie tylko trzeba wtedy wyrzec się publicznie swoich poglądów, ale zaleca się użyć wszelkich podstępów, byleby tylko zmylić przeciwnika. Będzie się wtedy wypowiadać wszelkie wyznania wiary, które mogą mu się podobać, będzie się odprawiać wszelkie obrządki, które uważa się za najbardziej niedorzeczne, sfałszuje się własne książki, wykorzysta się wszelkie środki wprowadzania w błąd. [...] Ketman napełnia dumą tego, kto go praktykuje. Wierzący dzięki temu osiąga stan trwałej wyższości nad tym, którego oszukał, chociażby ten ostatni był ministrem czy potężnym królem [...]. Szydzisz z nieinteligentnej istoty, rozbrajasz niebezpieczną bestię. Ileż uciech jednocześnie!". Tym samym było Orwelowskie pojęcie dwójmyślenia - pozwalające na wyznawanie dwóch sprzecznych poglądów i wierzenia w oba naraz - owa bezpieczna, wsparta nowomową odmiana dialektyki, przeznaczona dla wybitnych konformistów. Ale to nie Koran powołał Ketmana, nie Miłosz i Gobineau go przywrócili. Istniał od zawsze, wszędzie tam, gdzie do własnej nędzy przykładano miarę szlachetnej postawy myśliciela, gdzie słabość tłumaczono rozsądkiem , a pychę - przezornością. To on dokonał „politycznego” wyboru Judasza, gdy ten, rozczarowany „niemesjańskim“ przesłaniem Jezusa wydał Nazarejczyka Najwyższej Radzie Kapłanów. To on stał za Radziwiłłem, Opalińskim i Radziejowskim, on wznosił „racje” Chłapowskiego i Lubeckiego. Ile postaw wyznaczył w czasach PRL-u - owych literackich „inżynierów dusz”, wzniosłych „Puczymord” i autoryzowanych dysydentów - przekonanych o moralnej „dostojności” i „potykaniu” się ze złem. Ilu przyniósł samousprawiedliwienie i kojące poczucie spełnienia? Wysublimowany z pospolitej zdrady miał zaspokajać potrzeby ludzi zbyt słabych, by pogodzić się z własnym zbydlęceniem, zbyt tchórzliwych, by znieść swoją twarz. „Poznacie mię po głosie; pókim był w okuciach, Pełzając milczkiem jak wąż, łudziłem despotę, Lecz wam odkryłem tajnie zamknięte w uczuciach I dla was miałem zawsze gołębia prostotę” - pisał poeta, budząc wizją Ketmana nadzieję - bycia wężem i gołębiem - siłą wewnętrznej wielkości zdolnej połączyć dwa, oddzielne światy. „Wydawało mi się, że taka gra będzie możliwa. Wtedy nie przyszło mi do głowy, że Ketman musi się pogrążyć w wewnętrznym kłamstwie, które w końcu przenika całą jego istotę. Że jest to droga w ślepy zaułek” - tłumaczył swój wybór człowiek, który sam nazwał się Ketmanem. A przecież „bycie Ketmanem” to kuszące wyzwanie, probierz intelektualnej sprawności, niemal egzystencjalny test na wielkość ludzkiego ducha, zdolnego przekraczać granice różnych światów. Czy może być większe wyzwanie, niż zachowanie własnych myśli i wyznawanie cudzych poglądów, głoszenie kłamstwa i posiadanie depozytu prawdy, niż przejście przez morze hipokryzji suchą stopą? Kto z nas oparłby się pokusie posiadania władzy nad złożoną dialektyką i prowadzenia gry na pograniczu antynomicznych rzeczywistości? Władzy równiej bogom, zdolnym bezkarnie przekraczać granice dobra i zła. Ketman zawsze zna odpowiedź na pytanie „Cóż to jest prawda” i wie kiedy i przed kim być „Królem Żydowskim”. Ketman nie powie „Oto jestem”, lecz „tam są inni” i nie wkroczy na drogę z której nie ma odwrotu. „Patrzcie i podziwiajcie zawrotną grę losu o możliwości potencje o uśmiechy fortuny. A Barabasz być może wrócił do swej bandy A Nazarejczyk został sam bez alternatywy ze stromą ścieżką krwi”. Istnieje jakaś przedziwna moc, która wciąga w „bycie Ketmanem” i sprawia, że nie potrafimy zdystansować się, ani myśleć obojętnie o tej postawie. Być może przeczuwamy, że Ketman jest naszą osobistą sprawą, że do żywego dotyka naszego wnętrza, odkrywając w nim jakąś niezgłębioną i mroczną przestrzeń pytań, która nas przeraża, ale zarazem fascynuje, odpycha i przyciąga - niczym mysterion prodosias - tajemnica zdrady... To wystarczy by ulec. Ustanowiona przez samych Ketmanów - mysterion prodosias - to obszar który istnieć nie może, który istnieć nie ma prawa. Jak nie istnieje świat między kłamstwem, a prawdą, pomiędzy dobrem, a złem. Jak nie można znaleźć przestrzeni między bytem, a niebytem. Miano tajemnicy nadano jej po to, by nikt nie pytał o imię zła, by nazwę zdrajcy ukryć za fasadą wzniosłego rozdarcia. Ich „ślepy zaułek” ma bardziej przypominać hamletyczny dylemat, niż służalcze wywody Doktora. Nie jest jednym ani drugim. Od Hamleta oddziela go lęk przed stawianiem pytań, do Doktora nie dorasta samouświadomieniem zaprzaństwa. Jest niczym. Stworzony jako literacka fikcja, został pochwycony przez błyskotliwych nędzarzy jako ostatnie koło ratunkowe, namiastka bytu, pozwalająca utrzymać się na powierzchni rzeczywistości. „Można przyjąć, że życie jest grą, a człowiek graczem. Poza tym nie ma niczego. Istnieją reguły gry, istnieją wygrane i przegrane, są tacy co wygrali i przegrali, ale nic z tego nie jest na serio. […] Wszystko wygląda tak, jakby naprawdę było, ale nic nie jest naprawdę”. „Szlachetni naprawiacze świata”, wygodni konformiści, bufoni, karierowicze i pospolite kanalie stworzyli przestrzeń własnej miernoty, nieistniejący „świat Ketmana”, w którym próbują dyktować judaszową wersję zdarzeń, pisaną językiem kamuflażu. W świecie który wznoszą - ich postawa „na granicy” ma znieść wszelkie granice, zatrzeć hierarchie i zniszczyć normy. Ma przeczyć istnieniu naturalnego porządku, w którym wybór dokonuje się zawsze w kategoriach dobra lub zła, a wolna wola nie podlega żadnej determinacji. W „świecie Ketmana” zniewolenie nosi nazwę „wolnomyślicielstwa”, kłamstwo nazywa się „dyskursywnością”, zdradę - „kompromisem”. Lęk przed Słowem, wymusza wielość słów, groza pustki żąda zgiełku i agresywnej kazuistyki. Próbując żyć ukrywają własną nicość - przeciwko wszystkim, którym przynależy wiedza o własnej historii i semantyczne prawo nazywania rzeczy po imieniu. A przecież - „niewiedza o zaginionych podważa realność świata wtrąca w piekło pozorów diabelską sieć dialektyki głoszącej że nie ma różnicy między substancją a widmem” Wolno zrozumieć mordercę, który mówi „zabiłem i będę zabijał”, oszczędzić złodzieja chełpiącego się swoim oszustwem i szanować łgarza, gdy złapany na kłamstwie nie kryje się za gardą demagogii. Lecz nie wolno godzić się na Ketmana - który z negacji dobra i zła próbuje uczynić „trzeci świat” i swoją „niby obecnością” niszczy odwieczny porządek, występując przeciwko tym, którzy mają prawo był świętymi lub łotrami. Nie można pozwolić, by pseudointelektualny bełkot „bycia Ketmanem” uzasadniał najzwyklejsze łajdactwo i z zaprzeczenia rzeczy niezaprzeczalnych czynił fałszywą normę. Nie wolno - ponieważ każdy Ketman, nienazwany swoim imieniem zabija fundamentalną prawdę o naszej rzeczywistości i drwi z ludzi, zdolnych udźwignąć ciężar odpowiedzialności za słowa i czyny. Nie wolno - bo Ketman jest śmiertelnym wrogiem człowieka, wszystkiego, co w nas słabe i potężne - co czyni nas wolnymi i pozwala się zmierzyć z autentycznym wyzwaniem. Jeżeli szczytem moralności jest wierność, to dnem upodlenia staje się zdrada. „patrzymy w twarz głodu, twarz ognia, twarz śmierci najgorszą ze wszystkich - twarz zdrady”. Ketman odrzuca każdy wybór. Ketman nie ma twarzy. Nawet twarzy zdrajcy. Dlatego nie istnieje „trzeci świat” Ketmana. Budowanie na nim, to tworzenie najgroźniejszej fikcji - gorszej od „socjalistycznej ojczyzny” i „Europy bez granic”. Fikcji złowrogiej, bo - „zasnutej gęstą mgłą przez mgłę nie sposób dostrzec oczu pałających łakomych pazurów paszczy przez mgłę widać tylko migotanie nicości” Państwo tworzone przez Ketmanów musi upaść, bo zaprzęgnięte do obrony ich postaw, toczy walkę ze wszystkim co autentyczne i prawe - choćby było ułomne i nazbyt wątłe. Z pamięcią - nie mając własnych wspomnień, z wolną myślą - nie dając żadnej w zamian, a wreszcie z życiem - samemu będąc martwym. „nie o wieniec kamienny Troi prosimy Cię Panie /nie o pióropusz sławy białe kobiety i złoto / lecz jeśli możesz przywróć splamionym twarzom dobroć / i włóż prostotę do rąk”. Aleksander Ścios
Igraszki na Titanicu Jakże przykro patrzeć, jak pod władzą szajki wywodzącej się z komuszych tajnych służb wojskowych i bezpieczniaków, Polska z roku na rok, a właściwie już z miesiąca na miesiąc, coraz bardziej się pogrąża. Szajka dobierając sobie zaufanych rozmówców przy okrągłym stole, przy ich pomocy zapewniła sobie nie tylko kontrolę kluczowych pozycji w gospodarce, ale, dzięki agenturalnej sieci - również decydujący wpływ na tubylczą scenę polityczną. Nie byłoby w tym może nic specjalnie złego, bo nie tylko w Polsce punkt ciężkości władzy już dawno przeniósł się z organów konstytucyjnych do razwiedkowych mafii, gdyby nie to, ze w odróżnieniu od takiej na przykład razwiedki rosyjskiej, niemieckiej, czy izraelskiej, szajka okupująca od 1944 roku nasz kraj, w nosie ma Polskę i polski naród. Patrzy tylko, jakby tu Polskę jak najszybciej rozkraść, przechodząc w międzyczasie na służbę każdego, kto zapewni im bezpieczeństwo. W rezultacie Polska penetrowana jest przez wywiady państw trzecich na wylot i trzy metry w głąb ziemi, zaś agentura wpływu w konstytucyjnych organach państwa, mediach i środowiskach opiniotwórczych nie tylko wykonuje w podskokach rozkazy swoich mocodawców, ale również usypia opinię publiczną, kierując jej zainteresowanie w stronę spraw zupełnie pozbawionych znaczenia. Żeby się o tym przekonać, wystarczy porównać liczbę publikacji poświęconych świętokradztwu popełnionym na tak zwanej „legendzie” byłego prezydenta naszego państwa Lecha Wałęsy, z liczbą publikacji poświęconych deklaracji Ronalda Asmusa, że nowi członkowie NATO nie są tak samo chronieni przez Pakt, jak członkowie starzy. Ronald Asmus był zastępcą sekretarza stanu do spraw europejskich za kadencji prezydenta Clintona, a teraz jest w Brukseli dyrektorem wykonawczym od strategicznego planowania, więc coś tam musi wiedzieć, zwłaszcza, że oprócz angielskiego zna biegle język niemiecki, a francuski i rosyjski trochę gorzej. Przypomina to historię, jak w latach 50-tych gazeta francuskich komuchów „L'Humanite” napisała, że w cudnym raju nie było łagrów. Wytoczono jej proces, a że zgłosiło się mnóstwo świadków ze wszystkich możliwych narodowości, sąd potrzebował wielu tłumaczy. Do sekretarza sądowego, którym był garbusek Żyd, zgłosił się również cierpiący na brak gotówki Karol Zbyszewski. Na pytanie, jakie zna języki, zaczął wymieniać prawie wszystkie. - No a jidysz - zapytał sekretarz? - Jidysz nie - odparł Zbyszewski. - Ja rozumiem - pokiwał głową garbusek. - Pan zapomniał. Więc deklaracja Ronalda Asmusa, zwłaszcza w kontekście serdecznych rozhoworów, jakie w Londynie odbył z rosyjskim prezydentem Miedwiediewem prezydent Obama, o którym wcześniej mówiono, że za przychylność ruskich szachistów dla amerykańskiej wyprawy na Iran gotów byłby to i owo im sprzedać powinna wzbudzić szczególne zainteresowanie naszych mężyków stanu. Dodatkowym bowiem powodem takiego zainteresowania jest bowiem również program rozbrajania państwa, zapowiedziany przez ministra Klicha, mniejsza już o to, czy z inicjatywy własnej, czy w ramach zadań zleconych. Tymczasem nic z tych rzeczy. Zgodnie z instrukcją oficerów prowadzących, czołowi komentatorzy ustalili, że w razie czego, polskich granic, a już specjalnie - granicy zachodniej, będzie do ostatniej kropli krwi broniła Bundeswehra. Zatem, oprócz „bąka” byłego prezydenta naszego państwa Lecha Wałęsy, najważniejszą sprawą stała się przyczyna, dla której minister Radosław Sikorski nie został I sekretarzem NATO, a zwłaszcza - przyczyna, dla której nawet pan prezydent Kaczyński poparł był Duńczyka Rasmussena. Szef klubu parlamentarnego PO poseł Chlebowski dał do zrozumienia, że to dlatego, bo prezydent Kaczyński był pijany. Jak mógł to spenetrować siedząc w Warszawie - tego oczywiście nie wiemy, ale to doprawdy drobiazg w porównaniu z proroctwami, jakie wspierają polskie MSZ pod kierownictwem ministra Sikorskiego. Oto w piśmie do prezydenta datowanym na 2 kwietnia, znalazła się informacja, że 3 kwietnia zgłoszona została kandydatura premiera Danii. Omnia principia parva sunt, co się wykłada, że każde początki są skromne, więc nic dziwnego, że i minister Sikorski na razie prorokuje z wyprzedzeniem zaledwie jednego dnia. Ale spokojnie - trening czyni mistrza, więc jeszcze parę proroctw i minister Sikorski wkrótce tak się wyrobi, że przepowie nam nawet datę kolejnego rozbioru Polski, który chyba jest już przesądzony? Tymczasem tajny współpracownik w Waszyngtonie raportuje, że prawdziwą przyczyną porażki ministra Sikorskiego były nie tyle nawet zbyt częste zmiany barw politycznych, co towarzyszące im emocjonalne zaangażowanie. Oto w grudniu 2005 roku minister Sikorski, jeszcze jako szef resortu obrony narodowej daje do zrozumienia swoim amerykańskim rozmówcom, że Platforma Obywatelska to ludzie z kryminalną przeszłością i w ogóle - wyjątkowy Scheiss, co to wysługuje się każdemu. Amerykanie przyjęli do do wiadomości, ale tym większe było ich zgorszenie, kiedy minister Sikorski, już jako szef resortu spraw zagranicznych, zaczął ich przekonywać, że Platforma, to jest sam najlepszy cymes, natomiast PiS - uuu, to „wataha” nadająca się tylko do „dorżnięcia”. Oczywiście nie mrugnęli nawet okiem, ale doszli do wniosku, że temu ambitnemu młodemu człowiekowi żadnej poważnej posady dać nie można, bo co będzie, jak otrzyma atrakcyjną propozycję od Al Kaidy? Tak oto - z żalem konkluduje tajny współpracownik - więdnie tak dobrze zapowiadająca się kariera, zanim jeszcze na dobre się rozpoczęła. Zatem „Gazeta Wyborcza”, informująca, jakoby minister Sikorski miał „bardzo duże” szansę na posadę I sekretarza NATO i tym razem, jak zwykle, mijała się z prawdą. Jeszcze raz sprawdziło się, że kto wysługuje się razwiedce, ten sam sobie szkodzi, nie mówiąc już o tym, że szkodzi Polsce, którą ta szajka zwolna sprowadza na skraj przepaści. SM
Niech Polska ginie! Przykład, od którego zacznę, będzie banalny - to, można rzec: stały fragment blogu. Jak donoszą merdia: w Święta zginęło na drogach 35 osób; 340 rannych, straty materialne: 300 aut razy 30.000 zł = 9 mln zł. Tymczasem jest to wiadomość na dół trzeciej strony. Na pierwszym miejscu: pożar w Kamieniu Pomorskim, 22 trupy, kilkoro rannych, straty ok. 4 mln. Jednak kamery TVN i innych hien tłukących szmal na ludzkiej tragedii dlatego są przy tych 22 zabitych - bo oni są w JEDNYM miejscu! A tak trzeba by posłać kilkanaście kamer gdzieś w Polskę, stać na drodze, gdzie TV-ekipa nie miałaby, jak w Kamieniu Pomorskim, barów i hoteli, gdzie można poflirtować z miejscowymi panienkami lubiącymi TV-menów... . Bądźmy jednak sprawiedliwi: TVN pokazuje tę katastrofę nie dlatego, że TVN lubi pokazywać trupy: pokazuje, bo MOTŁOCH lubi oglądać krew. Oczywiście: gdyby w Polsce było 100 kanałów TV, kablowych, płatnych - to ludzie by się stuknęli w głowy: czy warto płacić, by po raz setny obejrzeć jakiś pożar lub trzęsienie ziemi - nie lepiej coś choćby o obyczajach mrówek faraona? Ale telewizja żyje z reklam i jest „bezpłatna” - więc daje chłam. Jak darmocha - to chała. To jasne. Jest jednak inny, bardzo głęboki, powód, dla którego ogłasza się trzydniową żałobę i zajmuje kanały telewizyjne opisami tragicznego pożaru w Kamieniu. Wiadomo, że w monarchii na pierwszym miejscu są wiadomości o katastrofach w Rodzinie Królewskiej; byt królewskich urzędników zależy przecież od Króla. Gdy nastąpiła słynna katastrofa pociągu wiozącego Rodzinę Cesarską (śp. Aleksander III Romanow utrzymał dach wagonu umożliwiając ewakuację rodziny!) to prasa europejska przez dwa o niczym innym nie pisała... W d***kracji zatem jest tak samo: na pierwszym miejscu są tragedie wśród Ciemno Kumatego Menelstwa. Pan Prezydent, pan Premier, kilkoro Ministrów - debatują nad tą sprawą, stara się zapobiedz takim tragediom na przyszłość - nie dlatego, że zginęło 22 osoby, lecz dlatego, że są to 22 osoby z Klasy Panującej! Przypominam słynny argument śp. Miltona Friedmana: jeśli Katon Starszy siedział w Swojej willi, popijał wino i pisał po łacinie, a dziesięciu niewolników w jego posiadłości pod przymusem uprawiało, zbierało i wytłaczało oliwki, utrzymując siebie i Katona - to było jasne, kto jest panem, a kto niewolnikiem; gdy dziś Zenek Dziargawka pije pod sklepem piwo i bluzga „łaciną”, a dziesięciu ludzi pracuje w pocie czoła i pod przymusem w podatkach go utrzymuje - to jasne, że Zenek jest Panem, a my Jego niewolnikami... Ci, co pod przymusem utrzymują innego, są jego niewolnikami. Wiele razy w historii urzędnicy utrzymywali przy władzy nieudolnego, durnego i pazernego Władcę - by rządzić w Jego imieniu i kraść, ile się daje. Dokładnie tym samym jest d***kracja: u władzy jest Ciemno Kumate Menelstwo - a w Jego imieniu rządzą politycy i urzędnicy. D***kracja ma jednak tę dodatkową zaletę, że Menelstwo nigdy nie umrze - a w monarchii na miejsce zmarłego głupiego Króla mógłby pojawić się rozumny i przepędzić tę hołotę. Stąd ta panika na szczeblach Władzy, stąd natychmiastowe „zajęcie się problemem domów socjalnych”. Proszę to sobie wyobrazić: z czego żyłaby cała czereda „pracowników socjalnych”, urzędników od „pomocy społecznej”, kto głosowałby na tych d***-polityków - gdyby wybuchł Wielki Pożar i wyginęli wszyscy klienci opieki społecznej? Nie musi być zresztą pożaru... A co by się stało, gdyby większość Menelstwa uznała, że w Polsce źle się im dzieje - i wybrała się do Anglii czy Hiszpanii tam głosując na socjalistów, labourzystów i inne Czerwone Pijawki? Od razu by się naturalizowali i głosowali - bo Menelstwo wie, że Jego dobrobyt nie pochodzi z pracy, tylko z głosowania - i otrzymywania zasiłków od „swoich przedstawicieli”. Więc ci „przedstawiciele” natychmiast w najwyższej panice biorą się za poprawę... nie: oczywiście, że nie stanu „opieki społecznej”, to by za drogo kosztowało... Biorą się za Pi-aR, za poprawę swojego wizerunku w oczach Ciemno Kumatego Menelstwa. Wiadomo, że to Władca durny i leniwy, więc nie sprawdzi... Więc ONI robią, co mogą, by Ciemno Kumate Menelstwo miało wrażenie, że w Polsce jest Mu najlepiej. Natomiast Urzędnikom Menelstwa mało przeszkadza, że do Anglii, Irlandii i Hiszpanii wyjeżdżają ludzie chcący uczciwie pracować - klientela UPR, tak nawiasem; tam zresztą miejscowym Czerwonym Pijawkom też nie zaszkodzą, bo oni nie fatygują się, by głosować. Wtedy Menelstwo jako Władca jest w Polsce liczne (a zatem, w d***kracji, silne!), i rządzący w Jego imieniu politycy i urzędnicy mogą robić, co chcą (czyli: szaro-się-gęsić i kraść). Oczywiście, że w wyniku prowadzenia takiej polityki Polska ginie - ale co ICH to obchodzi? „Après nous le déluge” - a na razie trzeba się nażreć, napić, po........ć... i zgromadzić w piwnicy trochę złota - na okres po Potopie. JKM
Hetman Iwan Mazepa Poza obecnym konfliktem pomiędzy Ukrainą a Rosją o gaz należy oczekiwać w tym roku równie zażartego sporu o pamięć historyczną. Rzecz w tym, że w roku 2009 minie trzechsetna rocznica bitwy pod Połtawą pomiędzy wojskiem szwedzkim, dowodzonym przez króla Karola XII, a carem moskiewskim Piotrem I. Na polach pod Połtawą na lewobrzeżnej Ukrainie w dniach 6 - 8 lipca 1709 roku rozstrzygały się losy długiej wojny europejskiej, zwanej Północną. W jej tryby August II Mocny z saskiej dynastii Wettinów wciągnął dla swych interesów również rządzoną przez siebie Polskę. Moskale odnieśli wtedy walne zwycięstwo nad Szwedami i stali się od tej pory mocarstwem europejskim.
Bohater romantycznych poetów Jednym z bohaterów tej historii był hetman lewobrzeżnej Ukrainy Iwan Mazepa. Dziś mało kto pamięta o nim w Europie Zachodniej, która dopiero z trudem się uczy położenia niepodległej Ukrainy na mapie świata. Na przełomie XVIII i XIX wieku, czyli w dobie rozbiorów Polski, był on głośnym w Europie Zachodniej bohaterem romantycznym. Pisał o nim Wolter w swej kronice Karola XII, później jego przygody opisywali w swych poematach lord Byron oraz Aleksander Puszkin, zaś w dziedzinie muzyki Franciszek Liszt. Również jeden z największych polskich wieszczów owej epoki Juliusz Słowacki poświęcił mu swój głośny dramat historyczny z czasów króla Jana Kazimierza. Iwan (Jan) Mazepa-Kołodyński urodził się 20 marca 1639 roku w rodzinnej wsi Mazepińce koło Białej Cerkwi na Ukrainie, w rodzinie szlacheckiej, ale prawosławnej. Za młodu był paziem na dworze polskiego króla z dynastii Wazów Jana Kazimierza, wówczas zasłynął z kilku głośnych romansów. Jeśli wierzyć lordowi Byronowi, za przyprawianie rogów magnatowi z młodą żoną, zaniedbywaną przez znacznie starszego męża, został okrutnie ukarany: rozebrany publicznie do naga i, przywiązany do dzikiego konia, puszczony samopas. Koń po wielu dniach wędrówki trafił z nim aż na Ukrainę, gdzie zaopiekowali się nim miejscowi chłopi. W wieku 30 lat w roku 1669 trafił pod komendę hetmana Ukrainy Prawobrzeżnej Piotra Doroszenki - legendarnego przywódcy kozaków (do dziś śpiewają o nim na Ukrainie piosenkę: "Poper-popered' Doroszenko. Wide swoje wijsko, wijsko zaporiżsko, choroszeńko"). Niestety, hetman Doroszenko, szukając najlepszego rozwiązania geopolitycznego dla Ukrainy, wybrał opcję proturecką. Przypomnijmy, że Porta Otomańska graniczyła w owym czasie z Ukrainą, zaś lennicy sułtana - Tatarzy Krymscy byli co i rusz sojusznikami lub wrogami kozaków. Szukając najlepszego wyjścia dla swej ojczyzny, hetman Doroszenko postawił na sojusz z Turcją. Wobec tego Rzeczpospolita usunęła go z urzędu hetmańskiego. By uprzytomnić czytelnikowi polskiemu, o jakie czasy chodzi, przypomnijmy, że 16 września 1668 roku Jan Kazimierz zrzekł się korony polskiej. Nowym królem 19 czerwca 1669 roku szlachta wybrała jako kandydata "Piasta" (czyli swojaka, a nie obcokrajowca, jak pochodzący ze szwedzkiej dynastii Wazowie) ukraińskiego magnata Michała Korybuta Wiśniowieckiego. W roku 1672 Turcja, wspierana przez Tatarów oraz kozaków hetmana Doroszenki, wypowiedziała wojnę Rzeczypospolitej i wtargnęła stutysięczną armią na Ukrainę, zdobywając Kamieniec Podolski. W następnym jednak roku hetman wielki koronny Jan Sobieski pobił Turków pod Chocimiem. Wykorzystała to Rosja, wysyłając wojsko na tereny, gdzie z nadania tureckiego sprawował rządy hetman Doroszenko. Prowadził je hetman lewobrzeżnej Ukrainy Iwan Samojłowicz, następca hetmana Demiana Mnohohrisznego, obalonego właśnie i zesłanego na Sybir. Jak nie trudno się domyślać, hetman Samojłowicz był zwolennikiem wiernej służby Moskwie. W tym właśnie czasie Iwan Mazepa znalazł sposobność, by ofiarować swe usługi hetmanowi Samojłowiczowi. Wykształcony, znający języki obce dworzanin królewski nie trafiał się co dzień nad Dnieprem, więc Mazepa począł piąć w hierarchii kozackiej. W 1682 roku został asaułem generalnym, zaś po pięciu latach wykorzystał niełaskę swego dotychczasowego zwierzchnika i dzięki sutej łapówce wpłaconej Wasylowi Golicynowowi - faworytowi rządzącej w Moskwie regentki Zofii - objął urząd hetmana. Gdy w Moskwie władzę objął młody car Piotr I, Mazepa uczynił wszystko, by zdobyć jego zaufanie.
Postawił na przegrywającą kartę Podczas Wojny Północnej, toczonej przez Piotra I przeciwko Szwecji, hetman Mazepa był oczywiście po stronie cara. Dopiero ciężkie klęski poniesione przez Rosjan na terenie Rzeczypospolitej Obojga Narodów skłoniły go do myślenia o zmianie sojuszy na wzór nowego polskiego króla Stanisława Leszczyńskiego. Nawiązał więc potajemnie z nim kontakty. Ukraiński historyk Mychajło Hruszewski, komentując te wydarzenia, zwracał uwagę, iż sojusz ukraińsko-szwedzki został wypróbowany już przez Bohdana Chmielnickiego w czasach szwedzkiego "potopu", więc Mazepa nie odkrywał tu Ameryki. Na nieszczęście dla ukraińskich aspiracji, Mazepie udało się skłonić Karola XII do ofensywy w głąb Ukrainy. Ponieważ wojsko szwedzkie zachowywało się wobec ludności cywilnej w sposób wypróbowany w czasach "potopu", wywołało to na Ukrainie antyszwedzką ruchawkę. Gdy Mazepa, wzywany do sztabu Piotra I, odmówił przybycia i odkrył wreszcie karty, jego siedziba - Buturin została zdobyta szturmem przez Rosjan dowodzonych przez księcia Aleksandra Mieńszykowa, zaś miejscowa ludność wycięta w pień. Następnie Rosjanie otoczyli Sicz Zaporoską, skłonili kozaków do kapitulacji, obiecując im carską łaskę, ale ostatecznie wyrżnęli bezbronnych (jak widać, niektóre rosyjskie obyczaje mają długie korzenie). W ten sposób Mazepa stracił większość współbojowników i stanął do walki u boku Karola XII z garstką kozaków. W bitwie pod Połtawą Rosjanie mieli znaczną przewagę liczebną nad Szwedami i po ciężkich zmaganiach odnieśli walne zwycięstwo. Armia szwedzka poddała się Rosjanom, zaś Karol XII wraz z Mazepą salwowali się ucieczką i uzyskali azyl po tureckiej stronie Dniestru, w dzisiejszej Mołdawii. Car Piotr proponował Turkom 100 tys. talarów za wydanie hetmana Mazepy, ale Turcy zachowali się honorowo i 70-letniego starca nie wydali Moskalom na zatracenie. Wszystkie te przygody nadszarpnęły jednak jego zdrowie i Iwan Mazepa zmarł w Benderach, w nocy z 2 na 3 października 1709 roku. Już za życia został wyklęty przez moskiewską Cerkiew Prawosławną jako wróg wiary, mimo że jako hetman nie żałował grosza na budowanie świątyń (jako dworzanin katolickiego króla musiał wszak potwierdzać swe przywiązanie do prawosławia). W wyniku Wojny Północnej Rosja stała się mocarstwem europejskim, kosztem Rzeczypospolitej Obojga Narodów, której niepodległość na jakiś czas uratowała wroga dotychczas Turcja. Natomiast Ukraina na stulecia musiała się pogodzić z rosyjską dominacją. W tym roku Rosja będzie obchodziła 300-lecie bitwy pod Połtawą. Moskiewscy przywódcy, a zwłaszcza ambasador Rosji w Kijowie Wiktor Czernomyrdin, w żaden sposób nie mogą zrozumieć, dlaczego Ukraińcy nie podzielają ich wstrętu do osoby zdradzieckiego hetmana Mazepy. Przecież on paktował z wrogiem Rosji Karolem XII. Taka myśl, że Ukraina zasługuje na niepodległość - wciąż się nie mieści w moskiewskich głowach. Przed stu laty dokładnie w ten sam sposób nie wyobrażali oni niepodległej Polski. Antoni Zambrowski
15 kwietnia 2009 Prosty jest zawsze upadek.... To co się dzieje w faszystowskim- z dnia na dzień państwie- już przechodzi wszelkie wyobrażenie o normalności. Tak , piszę o Polsce! Kraju który kocham, w systemie, którego nienawidzę! Który instalują nam dzień po dniu.. To coraz bardziej faszystowski kraj, w którym - jak tak dalej pójdzie- nie da rady funkcjonować. Jeszcze rok, jeszcze dwa- nie da się spokojnie przejechać samochodem. Faszyzm jako wszechogarniające państwo biurokratyczne, które zamiast swoich normalnych funkcji, poniewiera uwiązanymi do niego ludźmi. Robi z nimi co chce- traktując jak bezrozumne bydło! I od ludzi wszystko wie lepiej.. To co wczoraj zrobili policjanci tzw. drogowi, jeszcze niedawno było nie do pomyślenia.! Jedynie w Finlandii, gdzie policja blokuje jeżdżących pojazdami i sprawdza wszystkich , którzy nawiną się w drogowym kotle.. Na razie sprawdza alkomatami, upokarzając i wdeptując w ziemię godność uczciwego człowieka. Jak można, zatrzymać kolumnę samochodów, blokując czołówkę kolczatką., żeby nikt z wywożonych na roboty do Niemiec, pardon przeznaczony do kontroli- nie uciekł? Jak można tak traktować ludzi? Tylko po to, żeby wszystkich zatrzymanych i ubezwłasnowolnionych przebadać pod kątem zawartości C2H5OH? Przebadali 200 osób i nikt z zatrzymanych i sponiewieranych kierowców nie miał alkoholu we krwi…Można tym sposobem przebadać- podczas olbrzymich drogowych obław- setki tysięcy kierowców!!! Może miliony! Wszystkich badać, robić na nich obławy i kotły drogowe dzień i noc! Zatrudnić tysiące nowych policjantów drogowych, żeby za pieniądze tych, na których polują- ciemiężyli.. Badali, sprawdzali, kazali dmuchać.. Nic się oczywiście nie stało, ale dwieście osób profilaktycznie przebadali.. To jest oczywiście kropla w morzu badawczych potrzeb! Pełno radarów, pełno policjantów drogowych, tajniacy po cywilnemu, radiowozy, setki radiowozów i samochodów cywilnych, lornetki, robienie zdjęć zza krzaka, teraz drogowe kotły i łapanki? Co jeszcze wymyślą nasi drogowi oprawcy? Można tak zatrzymywać dzień i noc i badać: na zawartość alkoholu, na zawartość narkotyków, na poziom stresu( i dlaczego?), na zawartość kofeiny, na zawartość czerwonych ciałek krwi, na grypę, sprawdzić u wszystkich gaśnicę , trójkąt, kamizelkę odblaskową, opłatę OC, przegląd techniczny… Personalia pasażerów.. Dokąd i dlaczego? Gdzie pracuje kierowca? Ile jeszcze wytrzymamy? Ile upokorzeń ? Ilu rowerzystów- tylko dlatego, że napiło się piwa i jechało do sąsiada- pozbawionych będzie roweru i prawa jazdy na samochód..???? Szczęśliwi wszyscy ci rowerzyści, którzy mają jedynie rower bez prawa jazdy na samochód.. Wsadzą ich jedynie na rok do więzienia? Rozbiją rodziny, upokorzą , zniszczą gospodarstwo i wyplują.. To jest Polska drogowa dzisiaj! Przestępców nie ma kto poszukiwać! Ale maltretować uczestników ruch u drogowego - tak! Wkrótce pieszym, złapanym przy zawartości 0,2 promila będą odbierać prawa jazdy na samochód! Już przygotowują spisy podejrzanych , listy proskrypcyjne o nie wylewanie za kołnierz.. W niektórych gminach wywieszają zdjęcia! I tu prawa człowieka nie obowiązują.. Gdzie jesteś generale Antoni Heda? Bohaterski dowódco? Honorowy człowieku Ostrowca Świętokrzyskiego. Stań do apelu! Małomierzyce. Pakosław, Starachowice, Gozdawa, Jeleniec, Końskie, Wólka Plebańska, Radoszyce, Trawniki, Szewce, i najważniejsze Kielce. Gorący sierpień. Rok 1945. Atak na ubeckie więzienie. Wielki spryt i odwaga! Znam te lasy za Iłżą, znam te lasy między Ostrowcem i Starachowicami.. Oglądam je od ponad trzydziestu lat! I znam Podkowę Leśną.. Ten mikroklimat! Miejsce twojego wiecznego spoczynku… generale” Szary”.. Dobrze, że tego nie widzisz, co z nami wyprawiają, co wyprawiają z Polską? Ręka żołnierza by zaswędziała? Ale co jeszcze wymyślą, żeby nas okraść , sponiewierać i upokorzyć? Po kuriozalnych kursach na baców i juhasów, żeby wszyscy chętni mieli certyfikaty wystawione przez tych, którzy nawet nie wiedzą kim jest baca i juhas na Podhalu, tak jak niektórzy myślą, że w kuratoriach pali się zwłoki, a tam akurat pali się zdrowy rozsądek- rząd przystępuje do kontroli wszystkich budynków socjalnych w Polsce.(???). Wykorzystują tragedię ludzi w Kamieniu Pomorskim, którzy spłonęli żywcem, żeby robić ogólnopolską hecę.. I premier i prezydent ścigają się, jakby się tu podlizać ludowi, że są tacy ludzcy, tacy opiekuńczy, tacy ojcowscy.. Nie zostawią żadnej tragicznej sprawy w spokoju… Muszą przy tym tańczyć politycznie.. Ugrywać, dyskontować, rozgrywać.. Na ludzkiej tragedii.. Wcześniej nie robili kontroli, tylko teraz, właśnie w tej tragicznej chwili, będą nasyłać, sprawdzać , informować opinię publiczną, podgrzewać atmosferę, jakby od ilości biurokratycznej kontroli zależało nasze bezpieczeństwo.. Już przekazali nawet milion złotych, przekażą jeszcze trzy.. A pani Gronkiwicz-Waltz darmozjadom urzędniczym z warszawskiego ratusza dała 58 milionów(???). Choć ratusz się wcale nie palił.. Ale urzędnicy palili się do pieniędzy.. Pan minister Schetyna zapowiada masowe kontrole spraw socjalistycznych w lokalach socjalnych, a pan prezydent Kaczyński ogłosił żałobę narodową(???). Codziennie na drogach ginie około dwudziestu osób, ale żałoby narodowej z tego powodu nie ma.. Giną, bo tak naprawdę nie mamy dróg.. Jeżdżę codziennie po Polsce - więc wiem! Proszę zjechać na jakąkolwiek boczną drogę.. Proszę przejechać drogą z Rawy Mazowieckiej do Opoczna.. Samochody nie bardzo mogą się minąć! A jak jedzie TIR- to zupełna klapa! Trzeba hamować i zwalniać, bo można zaczepić.. Nie o krzak na poboczu.. O samochód jadący z naprzeciwka! Polska jest w zupełnym nieładzie! Jedyne co się rozwija to biurokracja i papier toaletowy… A ten rozwija się zawsze i ciągle jest do d….y.. Zapowiadają rozwój Polski na 0,5% PKB(???).… Coraz bliżej zera.. Potem już tylko mniej niż zero..
W związku ze zbliżającym się niedorozwojem, będą zwiększone kontrole.. Mniejsze wpływy podatkowe, wobec rozbuchanych wydatków biurokracji - muszą skończyć się represjami podatkowymi i karnymi.. To co dzieje się na drogach , jest tego jaskrawą forpocztą.. „Nikogo nie interesuje nigdy to co mówi reakcjonista. Ani wtedy kiedy to mówi, bo wówczas wydaje się to absurdalne- ani po kilku latach, bo wówczas wydaje się to oczywiste”- pisał Mikołaj Davila A w ogóle kogokolwiek, cokolwiek interesuje w takim ustroju jak socjalizm biurokratyczny? A dla mnie wszystko jest jedno, kto nie realizuje zdrowego rozsądku.. I tak grzęźniemy się w głupocie! WJR
Za bardzo umiłował „legendy” Arcybiskup Tadeusz Gocłowski, jeden z wybitnych i jak sadzę - nie bezinteresownych promotorów kultu Lecha Wałęsy, skrytykował Instytut Pamięci Narodowej i prezesa Kurtykę za kierowanie się politycznymi motywacjami - zaś Pawła Zyzaka, za niegodziwe intencje, których w porę nie zdemaskował i nie zablokował promotor jego pracy magisterskiej. Wygląda na to, że Ekscelencji chodzi teraz nie tylko o Lecha Wałęsę, którego jakiś idiota porównał do umęczonego Chrystusa, ale również o Aleksandra Kwaśniewskiego - bo prezes Kurtyka właśnie o nim mówił, jako o konfidencie Służby Bezpieczeństwa. Krzewienie kultu Lecha Wałęsy akurat przez JE abpa Tadeusza Gocłowskiego nie budzi specjalnego zaskoczenia. Widocznie temu wybitnemu hierarsze bliższe są tak zwane „legendy” niż prawda. Z tego punktu widzenia wypada pochwalić decyzję Ojca Świętego Benedykta XVI o przeniesieniu JE abpa Gocłowskiego w stan spoczynku, bowiem z powodu umiłowania „legend” przepowiadanie przezeń Ewangelii mogłoby zacząć budzić w ludziach coraz większe wątpliwości, np. w Zmartwychwstanie Pana Jezusa. SM
W teatrze demokracji Pod koniec marca na łamach "Naszego Dziennika" ukazały się trzy wypowiedzi ukazujące sposób myślenia liderów partii politycznych. 25 marca opublikowano tekst prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego "Wierność zasadom, praca na rzecz rozwoju. O programie Prawa i Sprawiedliwości 'Nowoczesna, solidarna i bezpieczna Polska'". Dzień później ukazał się artykuł "Jesteśmy eurorealistami" Janusza Dobrosza, prezesa Ruchu Społecznego Naprzód Polsko, a 27 marca publikacja "Wykorzystajmy istniejący potencjał" pióra Franciszka Stefaniuka z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Lektura tych tekstów skłania do głębszej refleksji i prowokuje do polemik. Wypowiedzi znanych polityków reprezentujących zarówno koalicję rządzącą, jak i najsilniejszą partię opozycyjną w Sejmie oraz opozycję pozaparlamentarną stanowią także zachętę do szerszej dyskusji. Na wstępie należy jednak poczynić uwagę ogólną. Te teksty, choć padają w nich różne akcenty, w jakimś sensie wzajemnie się uzupełniają i stanowią jeden manifest polityczny, gdyż PiS, PSL i RSNP w warstwie deklaratywnej odwołują się do polskiego interesu narodowego i zbudowanej na fundamencie chrześcijaństwa tradycji kultury polskiej. I co ciekawe, każdy z autorów w tym, co pisze, ma rację. Zapyta ktoś, jak to możliwe, skoro są liderami partii, które podążają jednak różnymi drogami, mają odmienne strategie i programy oraz dokonywały sprzecznych wyborów politycznych? Ano możliwe, zupełnie jak w znanej opowieści o mędrcu, którzy rozstrzygał spór między dwiema zwaśnionymi stronami. Po wysłuchaniu ich stanowisk salomonowo orzekł: "I ty masz rację, i on ma rację". Na to przysłuchujący się sądowi trzeci człowiek krzyknął: "Jak to możliwe, że prezentując odmienne stanowiska w tej samej sprawie, obaj mają rację?!". "Ty też masz rację" - oparł niewzruszony mędrzec.
Po pierwsze gospodarka i polemika z liberałami Jako pierwszy został opublikowany tekst Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS, co zrozumiałe w czasach kryzysu, skoncentrował się w nim głównie na sprawach gospodarczych. "To, że Prawo i Sprawiedliwość - pisze Jarosław Kaczyński - mówi dziś o gospodarce jeszcze więcej niż dawniej i przedstawia także szczegółowe pomysły na walkę z kryzysem, a następnie na wychodzenie z recesji, wynika z dwóch przyczyn. Pierwsza to fakt, że obecny kryzys jest chorobą dotykającą gospodarkę i doraźnie wymagającą działań przede wszystkim na płaszczyźnie ekonomicznej (choć ma on głębsze przyczyny o charakterze społeczno-kulturowym i politycznym, o których też piszemy w naszym programie). W naszym przekonaniu szkodliwe jest podejście obecnego rządu - pasywne i oparte na przedwczorajszych receptach z lamusa ortodoksyjnego liberalizmu, a także na bezkrytycznym, wręcz adoracyjnym stosunku do hasła 'szybkiego wejścia Polski do strefy euro' zamiast racjonalnego ważenia zagrożeń i korzyści związanych z wyborem określonego momentu wprowadzenia tej waluty. Drugim powodem jest nasza troska o wykorzystanie szansy przyspieszenia rozwoju cywilizacyjnego Polski, zmniejszania dystansu dzielącego nasz kraj od najbogatszych państw Unii Europejskiej. Wiąże się z tym potrzeba maksymalnie efektywnego wykorzystania środków unijnych". Jarosław Kaczyński nie pisze szczegółowo o programie gospodarczym PiS, odwołuje się do dokumentu przyjętego na Kongresie tej partii na przełomie stycznia i lutego. Znalazły się w nim pomysły na przyspieszenie rozwoju naszego kraju, uproszczenie systemu podatkowego, pomoc dla przedsiębiorców, przyspieszenie budowy dróg i autostrad. Część poświęcona rozwojowi jest trzykrotnie dłuższa od pozostałych. Ponadto do programu dołączono również pakiet działań antykryzysowych. "Celem naszej polityki będzie zrównanie poziomu życia Polaków i obywateli najzamożniejszych krajów Unii Europejskiej" - czytamy w tym dokumencie. Jedną z pierwszych innowacji po wygranych przez PiS wyborach miałoby być powołanie do życia Państwowej Rady Rozwoju. Jej zadaniem byłoby koordynowanie polityki rządu i Narodowego Banku Polskiego. Na jej czele stanąłby wicepremier ds. rozwoju, kierujący także resortem o takiej nazwie. Wicepremier ds. rozwoju miałby uprawnienia premiera w sprawach dotyczących polityki rozwoju oraz sprawował nadzór nad centrum monitoringu budżetu państwa. Układ wszystkich resortów w rządzie odzwierciedlałby potrzeby tej polityki rozwoju. Odtworzone zostaną dwa resorty zlikwidowane w rządzie PO - PSL: resort gospodarki morskiej i resort budownictwa. W modelu docelowym nastąpiłoby też połączenie resortu Skarbu Państwa z resortem gospodarki. Koordynacja instrumentów finansowych związanych z polityką rozwoju odbywać się ma poprzez wdrożenie formuły budżetu zadaniowego na szczeblu budżetu państwa oraz samorządowych budżetów województw. Z szacunków PiS wynika, że minimalna suma potrzebna do zbudowania właściwej (choć jeszcze nie optymalnej) infrastruktury transportowej, telekomunikacyjnej i informatycznej, wsparcia energetyki, gospodarki wodnej i innowacyjności przedsiębiorstw oraz rozbudowy infrastruktury służącej kulturze i nauce wynosi 800 mld zł, licząc w cenach z 2008 roku. PiS postuluje też zmiany zasad funkcjonowania otwartych funduszy emerytalnych (OFE) - umożliwienie wyboru między ZUS i OFE. Jak wyjaśniono - przy założeniu, że istotna część przyszłych emerytów wybierze ZUS - zmniejszy się wielkość transferów do OFE, a tym samym dotacja z budżetu państwa do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Prawo i Sprawiedliwość przestrzega też przed "schładzaniem" gospodarki. W części poświęconej podatkom PiS zapewnia, że nie przewiduje "finansowania polityki rozwoju przez wzrost podatków". Jarosław Kaczyński w swoim artykule programowym wiele miejsca poświęca polemice z ideologią liberalną. Pisze: "W przyjętym w Krakowie programie podkreślamy, że w sporze o kształt życia zbiorowego w naszym kraju aktualna pozostaje, wyraźna po 1989 roku, oś podziału na 'Polskę liberalną' (w istocie: postkomunistyczną) i 'Polskę solidarną'. IV Rzeczpospolita, do jakiej dążymy, ma być urzeczywistnieniem tego, czego o społecznej solidarności uczył nas Jan Paweł II i co należy do spuścizny polskiego ruchu 'Solidarność'. Nasza wierność idei Polski solidarnej jest poza wszelką dyskusją. (...) Stanowczo odrzucamy też wynaturzenia liberalizmu przejawiające się brakiem szacunku dla ludzkiego życia od samego poczęcia, lekceważeniem macierzyństwa i rodziny, apoteozą obyczajowej rozwiązłości, ustawowym promowaniem beznadziejnych 'związków partnerskich'.
Tak - tak, nie - nie Janusz Dobrosz reprezentuje nowy byt polityczny, który został powołany przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Lider Ruchu Społecznego Naprzód Polsko, którego współzałożycielami są między innymi: Dariusz Grabowski, Bogdan Pęk, Andrzej Zapałowski, w ten sposób uzasadnia powstanie partii: "Wspólnie uznaliśmy, iż na początku XXI w. przed Narodem i państwem polskim stanęły nowe i trudne zadania, a dominujące w życiu publicznym partie polityczne nie rozumieją lub - co gorsza - nie chcą zrozumieć grozy sytuacji i niebezpieczeństw, które wiszą nad naszą Ojczyzną. Koncentrują się na konfliktach wokół błahych spraw i na medialnych spektaklach, przez co skazują Polskę na coraz większe uzależnienie od zewnętrznych wpływów i nacisków, cywilizacyjne zacofanie, biedę i upadek obyczajów oraz zasad moralnych. Dlatego konieczne jest podjęcie zdecydowanych działań i zerwanie z praktyką, w której dominuje akceptacja dla popierania tzw. mniejszego zła, a nie odważne opowiadanie się za prawdą, niepodległością i wartościami, choćby ci, którzy je reprezentują, stali na tzw. straconej pozycji. Powstaliśmy i działamy w polityce po to, by słowo 'tak' znaczyło 'tak', a słowo 'nie' znaczyło 'nie', a ci, którzy są za, a nawet przeciw, przestali mamić Polaków". W swoim tekście Janusz Dobrosz koncentruje się na wyborach do PE i przedstawia program RSNP, z którym to środowisko wystartuje w tych wyborach. Podkreśla, że kandydaci partii opowiadają się za Europą Ojczyzn oraz że podstawowym celem działania jest Polska niepodległa. Janusz Dobrosz pisze: "Te wybory odbywać się będą w przełomowym momencie, mogą one w istocie rozstrzygnąć o tym, czy Polacy chcą, czy nie chcą niepodległego państwa. Mamy nadzieję, że wybory do Parlamentu Europejskiego staną się swoistym plebiscytem wokół sprawy o wadze najwyższej - samego istnienia Polski jako samodzielnego bytu państwowego. Świadomy Polak winien wiedzieć, iż głos oddany na ugrupowania, które zaakceptowały tzw. traktat reformujący z Lizbony, czyli PO, SLD, PSL, to w istocie rzeczy głos za likwidacją niepodległości naszej Ojczyzny. Głos oddany na kandydatów PiS niesie za sobą wielkie niebezpieczeństwo, iż w zależności od politycznych okoliczności tak fundamentalna sprawa będzie przez to ugrupowanie i jego przywódców traktowana koniunkturalnie, bo przecież nikt inny, jak tylko prezydent Lech Kaczyński podpisał ten traktat, a znaczna część posłów i senatorów PiS poparła jego ratyfikację w Sejmie i Senacie". Prezes RSNP dobitnie oświadczył, że jego środowisko polityczne będzie walczyło, by traktat reformujący pod żadną postacią nie wszedł w życie i będzie bronić polskiej waluty narodowej. Janusz Dobrosz przestrzega przed upadkiem wartości i moralności w dzisiejszej Europie, zwraca uwagę na dramatyczną zapaść demograficzną w Polsce i w Europie. Broni polskich interesów gospodarczych. Pisze: "Zamykanie polskich stoczni jest wynikiem przywilejów, jakie mają w Unii Europejskiej tereny byłej NRD. Dlatego upadające do 2004 roku stocznie w Rostoku i Schwerinie rozwijają się, a polskie 'idą pod nóż'. Najbogatsze kraje Unii Europejskiej respektowania uchwalonych przez siebie zasad wymagają tylko od krajów nowo przyjętych, same zaś łamią je, o czym świadczy pomoc publiczna kierowana dziś we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii do prywatnych banków i przemysłu samochodowego. Polskie elity, zarówno rządowe, jak i opozycja parlamentarna, nie chcą i nie potrafią tak dyskryminującej praktyce skutecznie się sprzeciwić. My nie będziemy się lękać, czego wielokrotnie dawali dowody nasi czołowi działacze, i będziemy czynić wszystko, by odzyskać polską własność w przemyśle, wytwórczości, w systemie bankowym i ubezpieczeniowym. Taką batalię można umiejętnie prowadzić również na forum Parlamentu Europejskiego, a argumentów nam nie zabraknie". Dobosz opowiada się za: zwiększeniem dopływu środków unijnych dla Polski; zablokowaniem Gazociągu Północnego i pakietu klimatycznego, który uderza w polską energetykę; zapewnieniem Polsce samowystarczalności energetycznej przy efektywnym wykorzystaniu odnawialnych źródeł energii; sprzeciwia się dyskryminowaniu polskiego rolnictwa poprzez niskie dopłaty i ograniczenie limitów produkcyjnych, np. mleka, oraz blokowanie unijnego rynku przed polską produkcją owoców miękkich. Pisze: "Uważamy, że tak, jak to czyni Vaclav Klaus, prezydent Czech, mimo nacisków i szykan ze strony Unii Europejskiej, należy budować ścisłe porozumienie z Czechami, Węgrami, Słowacją, by wspólnie realizować nasze cele. W przyszłości, kiedy zdamy egzamin z wzajemnej lojalności, zapewne dołączą do nas kraje bałtyckie oraz Bułgaria i Rumunia. Zablokowanie przez polskiego premiera na szczycie Unii Europejskiej węgierskiego finansowego planu ratunku dla środkowej Europy uznajemy za sprzeczne z Polską racją stanu i za nieprzyjazny krok wobec Węgrów".
Autorska opinia Franciszek Stefaniuk z PSL deklaruje, że u podstaw wszelkich działań Polskiego Stronnictwa Ludowego leży troska o Naród i państwo polskie, zwłaszcza w zakresie umacniania tożsamości narodowej Polaków oraz wszechstronnego i trwałego rozwoju kraju. Prezentuje 12-punktowy program, który zamierzają realizować posłowie do PE z ramienia PSL, jeśli zostaną wybrani w czerwcowych wyborach. Zainteresowanym polecam lekturę całego tekstu, w którym jest mowa o poszanowaniu zasad i reguł funkcjonowania Unii Europejskiej. Poseł PSL przypomina, że zasady programowe Stronnictwa są pokrewne założeniom programowym europejskiego ruchu chrześcijańsko-demokratycznego wyrażanego przez Europejską Partię Ludową. PSL - podobnie jak współkoalicyjna Platforma Obywatelska - jest na forum Parlamentu Europejskiego członkiem frakcji chadeckiej. "Pokrewieństwo - pisze - ma swój wyraz w akceptacji wartości chrześcijańskich, moralnym pojmowaniu ram życia społecznego, praw i wolności człowieka i obywatela, społecznej gospodarki rynkowej i stosunków między narodami oraz państwami. Kryzys pokazał, że wiara, iż rynek może sam rządzić światem, była złudzeniem. Naszym zdaniem, państwo polskie nie może być biernym obserwatorem procesów gospodarczych, a gospodarka celem samym w sobie. Ma ona pełnić służebną rolę wobec społeczeństwa. Taką rolę może spełniać tylko społeczna gospodarka rynkowa, której byliśmy i jesteśmy zwolennikami". Franciszek Stefaniuk zastrzegł, że jego wypowiedź nie może być traktowana jako program wyborczy PSL, a jest jedynie jego autorską opinią, co osłabiło rangę tekstu. Dlatego pełno w nim zastrzeżeń i ogólnie słusznych postulatów, które nie wymagają szerszego omówienia ani dyskusji. Szkoda, że znany z zaangażowania w obronę zbudowanej na fundamencie chrześcijaństwa tradycji kultury polskiej oraz wielu cennych inicjatyw polityk PSL nie wykorzystał szansy, by napisać, na czym szczególnie zależy PSL, które reprezentuje przede wszystkim środowiska rolnicze.
Na marginesie politycznych deklaracji Trzy wymienione wyżej teksty są cennymi dokumentami, bo zawierają ważne deklaracje. Kłopot z dokumentami programowymi partii politycznych polega jednak na tym, że ich szczerość oraz realność realizacji może być dopiero weryfikowana podczas sprawowania rządów. I to też nie do końca, bo - jak uczy doświadczenie - politycy co innego myślą, co innego mówią, a jeszcze co innego robią. I znajdują zręczne wymówki, dlaczego są zmuszeni, by tak robić. Winston Churchill mawiał, że skuteczny polityk to taki, który umie przewidzieć, co będzie jutro, za miesiąc, za rok, a jak to się nie spełni, to będzie umiał przekonywająco wyjaśnić wyborcom, dlaczego. Demokracja to taki teatr, w którym aktorzy, czyli politycy, grają role uważane przez nich za atrakcyjne dla odbiorców, a widownia ma być zadowolona. "Nowy wizerunek" PiS był bardzo kosztowny, pełno było reklamówek w stacjach telewizyjnych i billboardów, co w czasach kryzysu i szukania oszczędności było strzałem w płot i nie przełożyło się na wzrost notowań tej partii. Uderzające, że w tekście lidera PiS, gdzie wiele mówi się o różnych aspektach działania państwa, o podmiotowości Polski, o zasadach i odwołaniu się do szczytnych ideałów, nie napisano nic o stanowiącym poważne ograniczenie suwerenności Polski traktacie lizbońskim. Nie znalazło się też nic na temat największego problemu współczesnej Polski w wymiarze społecznym, ekonomicznym i politycznym - o dramatycznej zapaści demograficznej i metodach na przezwyciężenie starzenia się i wymierania Polski. Niejasna jest też deklaracja podstawowego prawa każdego człowieka - prawa do życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Po pamiętnych głosowaniach nad zmianami w Konstytucji dwa lata temu mającymi na celu doprecyzowanie prawnych gwarancji życia ludzkiego, w których większość posłów PiS zachowała się niejednoznacznie, szkoda, że w artykule Jarosława Kaczyńskiego nie została postawiona kropka nad "i". Co prawda w tekście dwukrotnie jest mowa o "ochronie życia ludzkiego od poczęcia", ale nie jest dookreślone, czy ta ochrona obejmuje też prawo do naturalnej śmierci. W świetle nasilających się tendencji do wprowadzenia aborcji na żądanie oraz eutanazji, a także dyskusji o in vitro potrzebne są jasne deklaracje. Janusz Dobrosz w swoim tekście niewątpliwie trafia w oczekiwania elektoratu solidarnościowego, chrześcijańskiego, niepodległościowego, narodowego i konserwatywnego. Chciałoby się jednak zapytać, dlaczego politycy, którzy są eurosceptykami, nie potrafią się porozumieć i stworzyć jednej silnej i reprezentującej różne środowiska patriotyczne listy wyborczej. Ordynacja jest brutalna i obywatele kalkulują siłę swojej kartki wyborczej. Liderzy dużych formacji z premedytacją używają argumentu, że szkoda "marnować głos", więc co mają robić wyborcy? Jedni analizują programy, kandydatów i głosują zgodnie z sumieniem obywatelskim, inni zaciskają zęby i uprawiają teorię "mniejszego zła", jeszcze inni są zniechęceni i zostają w domu. A później Polacy czują się sfrustrowani, bo miało być lepiej, a wyszło tak jak zwykle. Jan Maria Jackowski
16 kwietnia 2009 Spacer w dolinie jest przyjemniejszy niż trud wspinaczki.... Pięciu tybetańskich mnichów z najbardziej znanego w Indiach klasztoru Ganden w ramach projektu „ Czas na Tybet”, spędziło pod koniec lutego kilka dni w klasztorze benedyktynów w Tyńcu. „W prawie tysiącletniej historii opactwa, to pierwsza taka wizyta”.- pisze prasa. „ - Dla nas to niecodzienna okazja wymiany doświadczeń. Ich tradycja religijna jest starsza od naszej. Możemy wiele się od nich nauczyć”(????)- mówi o. Jan Paweł Konobrodzki, odpowiedzialny za prowadzenie medytacji w Tyńcu. „ Benedyktyni będą podpatrywać, jakich technik medytacyjnych używają mnisi tybetańscy w swojej medytacji”- dodaje. Ciekawe czego religijnego będą uczyć się nasi benedyktyni? I gdzie poustawiają posążki Buddy? Będą się razem modlić.. Do Buddy Wszechmogącego(???) Razem ucztować przy wegeteriańskim stole i medytować. Tylko nie wiadomo według jakiej szkoły? Są cztery główne: Ningma, Sakja, Kagyu i Gelug. Bo, że będzie „przezwyciężanie cyklicznej egzystencji”- to pewne. Ale co to ma wspólnego z chrześcijaństwem? Chrześcijaństwo to wiara w Boga i w zbawienie wieczne.. Benedyktyni będą praktykować Szkołę Wielkiego Ukazania, Szkołę Sutr, Szkołę Tylko Umysłu oraz Szkołę Drogi Środka. No i reinkarnacja. Wędrujące dusze.. A to w psie, a to w kocie, a to w świni.. Dlatego muszą być wegetarianami. Bo w roślinności dusz jeszcze nie ma.. Chociaż może powstanie jeszcze jedna pogańska szkoła? „Najważniejszym owocem takiego spotkania może być to, że na własnej skórze doświadczymy uniwersalnych wartości(???)”- powiedział o. Bernard Sawicki. Czy te uniwersalne wartości, to przypadkiem nie „ prawa człowieka” i „ demokracja”??? Bo Dalaj Lama XIV bardzo propaguje te wartości uniwersalne, a poza tym najbardziej podoba mu się marksizm i komunizm… „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest będzie zbawiony, a kto nie uwierzy będzie potępiony” - powiedziano. Jest to prawdopodobnie kolejny krok w kierunku multikultury, wymieszanie wszystkiego co się da, wstrząśnięcie- będzie z tego niezły ambaras.. No i powstanie jedna religia- ogólnoludzka! Uniwersalna! W Tyńcu mieszanie, choć od mieszania herbata nie stanie się słodsza, tylko od cukru, a w Warszawie w Państwowym Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych dysponującym kilku miliardowym budżetem będą robić ankietę… Urzędnicy funduszu będą pytać:” Jakie są potrzeby niepełnosprawnych”(????). Taka ankieta - to nic strasznego, to tylko 4 miliony złotych do wydania , i okazja dla firmy, która będzie ją robić, wśród- ma się rozumieć niepełnosprawnych.. Taka ankieta to naprawdę dobra rzecz, i jak wróżka- prawdę badającym powie. Mają przepytać wstępnie 100 000 niepełnosprawnych i przepytani powiedzą pytającym jakie są ich potrzeby(???). Cała sprawa ma być zrobiona profesjonalnie, a nie od przypadku do przypadku, na odpieprz.. Dokładnie, metodycznie, krok po kroku… Urzędnicy w Państwowym Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, już tam główkują, jak wyciągnąć pieniądze- zgodnie z prawem ma się rozumieć- z worka pieniędzy jaki się tam znajduje, dzięki pomocy państwu, czyli nam wszystkim - podatnikom.. Wystarczy tylko wymyślić ankietę? Można oczywiście, przy następnej ankiecie zapytać np. o kolor wózków dla niepełnosprawnych jaki im się najbardziej podoba, albo o wielkość kółek wózka, jaki im najbardziej odpowiada.. Można też sformułować dużo więcej pytań, ale nie o pytania tu oczywiście chodzi, ale o te pieniądze, które tam są… Niepełnosprawni są oczywiście tylko pretekstem do wyciągania pieniędzy, a wokół PEFRONU co jakiś czas gromadzą się pieniężne chmury, z których pada złoty deszcz, dla poniektórych.. Dlatego należałoby jak najprędzej zlikwidować ten państwowy fundusz i przestać marnotrawić nasze pieniądze… Niepełnosprawnymi powinny zająć się prywatne fundacje, oczywiście nie 4,5 milionami( tyle oficjalnie jest niepełnosprawnych w Polsce???), a tymi, którzy pozostaną - naprawdę..
Ale bycie w Polsce niepełnosprawnym też ma swoją wagę… Jak się jest „ niepełnosprawnym” - ma się przywileje.. Nie płaci się na przykład podatku ZUS.. Firmy chętnie zatrudniają takich ludzi, bo koszt jego zatrudnienia jest zdecydowanie mniejszy.. Dyskryminowani są oczywiście pełnosprawni, bo za nich podatek ZUS zapłacić trzeba.. Jak u Orwella.. Są równi i równiejsi! Jednym z równiejszych był też ginekolog z przychodni Medyk w Myszyńcu.. Zajmował się tym co zwykle zajmuje się ginekolog, ale panie, którymi się zajmował, zauważyły , że podczas tych czynności jest jakby nie swój, coś bełkoce, palce mu jakość skręcają nie tak, coś się z nim niedobrego dzieje.. Zgłosiły całą rzecz na policję i okazało się, że- po zbadaniu alkomatem- ma 2 promile alkoholu we krwi… Zabrali „ pacjenta” od jego czynności, no i teraz, kto będzie zajmował się pacjentkami? Wszystko oczywiście dlatego, że w przychodni nie ma Straży Alkoholowej, wyposażonej w nowoczesne alkomaty, która profilaktycznie sprawdzałaby, czy wchodzący do niej lekarze są pod wpływem alkoholu, czy też są trzeźwi.. To poważne uchybienie, a można byłoby zapobiec obecności pijanych ginekologów na stanowiskach pracy podczas lotów ginekologicznych.. W zasadzie na pokładzie samolotów , wszyscy powinni być trzeźwi.. Pacjentki też! Ale, zaraz, zaraz…. A badanie pacjentek alkomatem, przy każdym badaniu? Przecież nikt nie powinien lecieć na Tempelhof nietrzeźwym? Na stadionie miejskim w Płocku rozgrywał się mecz piłkarski, który obserwował mieszkaniec miasta wraz ze swoją narzeczoną, a nie była to narzeczona żadnej ze znanych postaci publicznych, które rzucają swoje żony, a zastępują je młodymi i pięknymi „partnerkami”.. Przed rozgrywką oboje wypili po kilka piw i oboje emocjonowali się meczem.. W pewnym momencie kobiecie nie spodobała się decyzja sędziego; wbiegła na murawę, kopnęła sędziego i…. próbowała zarządzić rzut karny(????). Próbowała być sędziną we własnej sprawie, ale nie wyszło… Policja nie informuje, czy próba zorganizowania rzutu karnego, była pod wpływem nadmiaru alkoholu we krwi, czy pod wpływem emocji.. Jeśli pod wpływem emocji- to zakazać emocji na meczach, chociaż tych międzynarodowych - na razie.. Przy okazji zakazać dopingu! Żeby mnie dobrze zrozumieć… Zawodnicy doping mają we krwi, pardon zakazany… Ale kibice drą się do zakrzyczenia gardła! Czas skończyć z tym wydzieraniem się na stadionach dopingującym zawodników do energiczniejszej gry.. Przyszedł mi do głowy też pomysł, żeby przed wejściem na mecz też wszystkich sprawdzać alkomatami, czy są po spożyciu alkoholu, czy też nie są.. Tych co są - nie wpuszczać! Wśród zawodników, sędziów i działaczy sportowych robić to samo.. A tych co sprawdzają, niech sprawdza policja… A kto będzie sprawdzał policjantów? O to już niech zadba Najjaśniejszy Sejm III Rzeczpospolitej.. Tyle dobrych pomysłów ma na co dzień… Jeden więcej, jeden mniej… WJR
Jeszcze o pożarze w Kamieniu Pomorskim Nie wiadomo, czy się śmiać - czy płakać. Gdzieś usłyszałem wypowiedź jakiejś pani biadolącej nad warunkami, w jakich żyją mieszkańcy „hoteli socjalnych” - którzy są tam stłoczeni ponad wszelką miarę; w budynkach tych jest też azbest... Tak powiedziała. Sam słyszałem. Azbest jest to materiał z mineralnych włókiem, szeroko dawniej stosowany, ponieważ jest niepalny. Gdyby w tych hotelach istotnie było pełno azbestu, ten w Kamieniu Pomorskim nie mógłby się spalić... Azbest dwadzieścia lat temu znikł - został odgórna decyzją usunięty. To taka sama afera, jak z freonem. Firmy robiące inne niepalne materiały dały politykom w łapę, by ci kazali usuwać tanią, naturalną „nieuczciwą konkurencję”. Pod pretekstem, że jest niezdrowy. Istotnie: wdychanie przez dziesięć lat włókien azbestu jest wysoce niezdrowe. Robotnicy pracujący przy azbeście powinni co dziesięć lat zmieniać zawód. Ale to tam, gdzie włókna azbestu fruwają w powietrzu! Kto umie wdychać azbest spod tynku??? Czy politycy, którzy kazali usuwać azbest, staną przed sądem jako odpowiedzialni za śmierć ludzi w tym - i wielu innych pożarach? Skrzynka Odpowiedzi. Ogromna większość wpisu jest o CK Menelstwie, będącym w III RP (jak „klasa robotnicza” w PRL...) malowanym „królem”, w imieniu którego rządzi taka sama (tylko liczniejsza...) banda drapichrustów. Jest to poważny problem - i zgrabna analogia. Tymczasem ogromna większość komentarzy jest na ograny, wiele razy przeze mnie poruszany, temat: „Dlaczego pomijamy 35 wypadków w różnych miejscach - a zajmujemy się mniejszym, ale skupionym w jednym?” Może Państwo czytacie tylko początki tekstów? {~niszcz pajaca} pisze: „Na tym polega wyjątkowość tej tragedii, że podobne nie wydarzają się co dzień. Wypadki samochodowe to chleb powszedni, ryzyko wkalkulowane w nasze życie bo najczęściej występują, ale nie co dzień giną 22 osoby ...” - i ma rację: to tłumaczy mnogość kamer. Ale co ma wspólnego „wyjątkowość” z żałobą?!? A poza tym: w takim razie dlaczego wielkie halo robi się z okazji śmierci żołnierza - np. w Afganistanie? Co jak co, ale u żołnierzy ryzyko śmierci jest jak najbardziej wkalkulowane... {~KWitek} b. roztropnie zauważa, że tragedie są jednostkowe, osobiste - i tak samo trudno płakać po nie znanych sobie Kowalskim i Wiśniewskim gdy zginęli w dwóch różnych miejscach - jak i wtedy, gdy zginęli w jednym! Zadaje też pytanie, które rozwijam i precyzuję. Przypuśćmy, że pewnego ponurego dnia zginęło - jak co dzień - 22 osoby na drogach. Każda w innym zakątku Polski. Z tym, że dziwnym trafem wszyscy to potomkowie 90-letniego Jana Kowalskiego z Myszykiszek, tam-że mieszkający. I w Myszykiszkach odbywa się zbiorowy pogrzeb 22 ofiar. Czy to już jest zbiorowa tragedia, warta żałoby narodowej - czy nie? A gdyby w tym hotelu mieszkali azylanci - przedstawiciele 22 narodów: to też mamy ogłosić żałobę „narodową” - czy może „państwową”? A gdyby było to 22 Nepalczyków, którzy uciekli przed komunistami - to żałoba ma być w Polsce - czy w Nepalu? Problem w tym, że nasz system emocjonalny nie radzi sobie z technikami przekazu informacji. Liczba zabitych na drogach jest taka, że na gminę przypada rocznie jeden wypadek z dwoma trupami - i to można w gminie uczcić odpowiednią żałobą. Gdy natomiast jesteśmy przez dziennikarskie hieny bombardowani dziennie dziesiątkami informacyj o tragediach - to po prostu obojętniejemy. I tylko od czasu do czasu, w ramach ekspiacji, przy jakimś większym kataklizmie, odreagowujemy to zbiorczo. A politycy robią sobie bezpłatną reklamę, pokazując się na tle tragedii. Bo MOTŁOCH, jak wiadomo, uwielbia jatki. Im większe - tym lepsze. JKM
FARFAŁ ZDOLNIE STEROWANY Gdy przed trzema tygodniami w tekście GRA napisałem, że za działalnością znienawidzonego przez „salon” Farfała stoi Platforma Obywatelska, teza ta spotkała się z żywiołową reakcją wszelkiej maści funkcyjnych „blogerów” i bezrozumnych krzykaczy, oskarżających autora o kolejną „teorię spisku”. Napisałem wówczas, że „Prowokacja, której jesteśmy świadkami, nie mieści się w arsenale metod politycznych i jestem głęboko przekonany, że jej autorów należy poszukiwać wśród „zaplecza” PO, związanego ze specsłużbami i agenturą”. Twierdzenie to musiało okazać się boleśnie trafne, na tyle, że niektórzy z uczestników „dyskusji” stracili trzeźwość umysłu i dystans do spraw służbowych, a nawet posunęli się do stosowania żałosnych gróźb. I choć należało zdawać sobie sprawę z preferencji, jakie zaplecze Platformy wiąże z zawłaszczeniem mediów publicznych, to ówczesna reakcja oddelegowanych na S24 „blogerów” była zaskakująco gwałtowna i mogła świadczyć, że operację „Farfał” rozgrywa nie byle jaka persona. Wczorajsza informacja „Dziennika” w pełni potwierdziła zasadność podejrzeń, że p.o. prezesa TVP Piotr Farfał wykonuje dobrą robotę na rzecz Platformy, a jego działania są zamierzone i sterowane przez głównego „rozgrywającego” na linii politycy - służby - Grzegorza Schetynę. W artykule Marcina Graczyka i Anny Nalewajk czytamy bowiem - „Pewne jest jedno: prezesa Farfała łączą bliskie relacje z człowiekiem będącym prawą ręką Schetyny"- podkreśla nasz rozmówca. Chodzi o wiceministra MSWiA Tomasza Siemioniaka.
Jak dodaje inna z osób z TVP, kontakty kojarzonego z LPR prezesa telewizji z wiceministrem z PO rozpoczęły się już w grudniu, zaraz po zawieszeniu starego zarządu telewizji. Potwierdza to zresztą jeden z zawieszonych wiceprezesów. "O tym, że za całym przewrotem stoją Platforma Obywatelska i Tomasz Siemoniak, wiedziałem od dawna" - przyznaje w rozmowie z nami Sławomir Siwek. ”Nie może zaskakiwać informacja, iż kontakty Farfała z wiceministrem z PO rozpoczęły się w grudniu, zaraz po zawieszeniu starego zarządu telewizji. Trzeba pamiętać, że koncepcja działania Farfała została przygotowana podczas tajnego spotkania Romana Gierycha z politykami Platformy właśnie w grudniu, o czym pod koniec roku donosiły media. „Dorżnęliśmy watahę w telewizji" - meldował Giertych Sikorskiemu, nie kryjąc wówczas zamiarów, jakie postawił przed sobą układ. Nie jest również zaskakujące, że nadzorcą posunięć Farfała okazuje się Grzegorz Schetyna. Tylko ktoś, kto nie zna lub nie rozumie treści zeznań Andrzeja Czyżewskiego na temat „mafii paliwowej” i nie chce pamiętać, że nazwisko Schetyny pojawia się wśród stałych bywalców wrocławskiej „wilii Baraniny”, może uważać tego człowieka za tzw. polityka, a jego obecne działania oceniać w kategoriach politycznych. Nie przypadkiem, nad zeznaniami Czyżewskiego, złożonymi w trakcie śledztwa komisji „orlenowskiej” zapadła natychmiast głucha cisza. Na uwagę natomiast zasługuje osoba „łącznika”, bezpośrednio sterującego działaniami Farfała. Tomasz Siemoniak - to „człowiek Schetyny” z Wałbrzycha, którego kariera jest wzorcową ilustracją powstawania nomenklatury IIIRP. Trafną ocenę działalności, tego byłego działacza NZS-u, a potem KLD i Unii Wolności znajdziemy w artykule z tygodnika „Nowe Państwo”, z roku 1996: „Nurt liberalny NZS od początku odnosił się krytycznie do programu dokończenia rewolucji solidarnościowej. Dla nich liczy się liberalizm, zarabianie pieniędzy i wchodzenie do Europy - komentował Tomasz Prus z Uniwersytetu Warszawskiego, jeden z liderów NZS PK w 1993. Przykładem, jak daleko liberalni enzetesowcy odeszli od antykomunistycznych korzeni Zrzeszenia jest Tomasz Siemoniak, nowy dyrektor I Programu TVP. Tomasz Siemoniak w latach 1988-1992 był działaczem NZS SGPiS, w okresie 1991-1992 skarbnikiem Komisji Krajowej NZS. Dzisiaj uczestniczy w zamachu bloku SLD-PSL-UW na niezależne kierownictwo TVP. W pierwszym wywiadzie po nominacji Tomasz Siemoniak zaatakował telewizyjna publicystykę i "WC Kwadrans" za prawicowe odchylenie”. Niewiele jest chyba stanowisk publicznych, których ów omnibus by nie piastował. W latach 1994-1996 pracował w TVP, pełniąc funkcje dyrektora Biura Oddziałów Terenowych oraz dyrektora Programu 1. W 1997 roku był koordynatorem programu Media i Demokracja w Instytucie Spraw Publicznych. W latach 1998-2000 sprawował funkcję dyrektora Biura Prasy i Informacji Ministerstwa Obrony Narodowej, natomiast od 1998 do 2002 roku pełnił obowiązki wiceprzewodniczącego Rady Nadzorczej Polskiej Agencji Prasowej. W latach 1998-2000 uzyskał mandat radnego Gminy Warszawa Centrum i pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Komisji Kultury Rady Gminy Warszawa Centrum. Następnie, od grudnia 2000 do lipca 2002 roku był wiceprezydentem Warszawy; a - od listopada 2006 do listopada 2007 roku - pełnił funkcję wicemarszałka w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Mazowieckiego. Poza tym w latach 2002-2006 zasiadał w Zarządzie Polskiego Radia w Warszawie. Warto przypomnieć, że stanowiska w zarządach PR, politycy Platformy zawdzięczali wówczas poparciu takich person jak Włodzimierz Czarzasty. Towarzysz Czarzasty sam wspominał przed rokiem: „Między innymi przy moim poparciu członkiem zarządu Radia Gdańsk był Sławomir Nowak, zarządu Polskiego Radia - Tomasz Siemoniak, a dyrektorem 1 Programu Polskiego Radia - Rafał Jurkowlaniec. Pod tym względem tłumaczenie Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej, że PO jeszcze cnoty nie straciła, jest na tyle prawdziwe, że nigdy jej nie miała. ”Po objęciu władzy przez obecny układ rządowy, Siemioniak został powołany na zastępcę szefa MSWiA Grzegorza Schetyny, z rangą sekretarza stanu. Do jego zadań miało m.in. należeć przygotowanie.... „programu antykorupcyjnego” Platformy. „Siemoniak współpracował z byłym prezydentem Warszawy Pawłem Piskorskim wiele lat. - To nie najlepsza rekomendacja, jeżeli oni naprawdę się przyjaźnią, bo Piskorski teraz świadomie rozdaje ludziom takie uściski - skomentowała w roku 2007 nominację Siemioniaka Julia Pitera. W roku 2006 Siemoniak dał się poznać jako autor tzw. raportu Platformy - "Media publiczne według koalicji rządowej" , o którym PO wolałaby zapewne szybko zapomnieć, skoro usunęła nawet jego treść ze swojej strony internetowej. W raporcie znalazły się zarzuty dotyczące dominacji partii rządzących w mediach oraz opisano rzekome naciski polityków na dziennikarzy. Szefowie mediów publicznych uznali wówczas główną tezę dokumentu za fałszywą, bo opartą na faktach niezweryfikowanych u źródeł. Dziennikarze, których nazwiska pojawiły się w dokumencie, domagali się przeprosin i zagrozili pozwami sądowymi. W imieniu Platformy przeprosił za raport Jan Rokita, mówiąc, iż było w nim napisanych „bardzo wiele niestosownych rzeczy”. Może warto przypomnieć styl Siemoniaka z owego raportu, by zrozumieć, jakim poświęceniem dla swojego pryncypała odznacza się działacz Platformy, gdy jest zmuszony obecnie spotykać się z Farfałem „gdzieś na mieście”:
„Rady Nadzorcze konstruowano na zasadzie partyjnych parytetów, lojalności wobec partyjnych mocodawców i koneksji towarzysko- rodzinnych. O rodzinę rzecz jasna szczególnie zadbała Liga Polskich Rodzin, a o "towarzystwo" Samoobrona. Prawo i Sprawiedliwość mając nieco bogatsze zaplecze kadrowe zadawala się promowaniem aktywistów partyjnych. Ów partyjno-towarzysko-rodzinny mechanizm przełożył się na skład zarządów nadawców publicznych. Swoistym alibi dla Prawa i Sprawiedliwości mogłaby być postać Prezesa TVP SA - Bronisława Wildsteina, który na pewno nie jest czynnym aktywistą partyjnym, a na pewno był niezależnym publicystą. Niemniej trudno zapomnieć, że swoją funkcję objął nie w wyniku np. konkursu, lecz po bezpośredniej rozmowie z Jarosławem Kaczyńskim, wówczas "tylko" prezesem PiS. Tak jak i trudno nie zauważyć, że towarzyszą mu w zarządzie m.in. Piotr Farfał (LPR), zaledwie 28-letni prawnik, który we wczesnej młodości zasłynął parafaszystowskimi publikacjami, Anna Milewska (Samoobrona), wcześniej członek Rady Nadzorczej TVP SA z nadania SLD czy Sławomir Siwek, związany z PiS od czasu Porozumienia Centrum”. Myślę, że właśnie udział Siemioniaka - człowieka który piętnował rzekome upolitycznienie mediów za czasów PiS-u, - w obecnej „grze Farfałem”, stanowi najbardziej symptomatyczny objaw cynizmu ekipy Platformy. Cała kariera Tomasza Siemioniaka, to niemal klasyczny przykład przekraczania wszelkich poziomów kompetencji i budowania pozycji dzięki zbiegom okoliczności, układom bizesowo-towarzyskim i przynależności partyjnej. Nietrudno domyślić się, że ktoś, kto pełnił tak wiele i tak różnorodnych funkcji w IIIRP - naprawdę - nie miał kwalifikacji do zajmowania żadnej z nich. Niewątpliwie pan Siemioniak potrafi dbać o własne interesy. Jak wynika z treści jego oświadczeń majątkowych jest właścicielem trzech mieszkań, przeznaczonych na wynajem. I choć kwoty kredytów, jakie ciążą na działaczu PO mogą przyprawić o ból głowy, to przecież stałość państwowej kariery daje gwarancję godziwych zarobków. Zdziwiłem się natomiast, że w żadnym z oświadczeń majątkowych Siemioniaka, nie znalazła się wzmianka, iż w trakcie wykonywania obowiązków wiceministra był członkiem zarządu Międzynarodowego Stowarzyszenia Przyszłość Mediów. Czy stało się to przez zapomnienie, czy też pan Siemioniak nie przywiązywał wagi do tej działalności? MSPM - jak sami o sobie piszą - „skupia ludzi, którzy pragną dyskutować nad tym, jak działają i jak mogą się rozwijać media. Jaki jest ich wpływ na nasze indywidualne i społeczne życie, jaki może być nasz wpływ na media oraz za ich pośrednictwem na innych ludzi. Chcemy nie tylko analizować działanie mediów, ale przyczyniać się do tego, aby służyły jak najlepiej przenoszeniu wartości kultury i humanizmu w nowoczesnym społeczeństwie”. Wśród członków - założycieli znajdziemy nazwiska, z których każde gwarantuje „oczywistą apolityczność”, wysoką kulturę i humanizm - Witolda Beresia, Konstantego Geberta, Jana Kidawę-Błońskiego, ks. Andrzeja Lutra i wielu innych, a wśród nich - Tomasza Siemioniaka. Stowarzyszenie prowadzi ożywioną działalność, organizując corocznie festiwale „Sztuka Dokumentu”. W tym roku „Festiwal multimedialny przy Trakcie Królewskim w Warszawie” odbędzie się pod wzniosłym hasłem „ Rok 1989 w Europie. Wolność - Media - Demokracja”, a jego partnerem będzie m.in. Urząd m.st. Warszawy. Mając na uwadze nazwiska założycieli Stowarzyszenia, można mieć pewność, że na festiwalu zostaną zaprezentowane jedynie słuszne i zgodne z historiozofią IIIRP produkcje. Tym bardziej należy się dziwić, że Tomasz Siemioniak nie zechciał pochwalić się swoim członkostwem w zarządzie MSPM. Myślę, że po ujawnieniu przez „Dziennik” związków Farfała z Siemioniakiem, trudno będzie bronić „cnoty” PO przed zarzutem prowadzenia cynicznej, wyniszczającej publiczne media gry, obliczonej na zdezawuowanie PiS-u i zdobycie akceptacji dla ustawy medialnej. Autorzy artykułu, przytaczają na zakończenie słowa jednego z kolegów Siemioniaka, który bez ogródek mówi: „Proszę się nie dziwić. Nam Farfał w TVP w jakiś sposób jest na rękę. Jeśli w czasie wyborów do Parlamentu Europejskiego wszechpolacy będą robić na siłę kampanię LPR, to przecież odbiorą głosy PiS, a nie nam. Nie mamy więc powodów do narzekań". Aleksander Ścios
Kamień Pomorski. Odpowiedzialność i solidarność Można się było tego spodziewać. Zaprószenie ognia wskazuje wstępny raport jako przyczynę pożaru w Kamieniu Pomorskim. Zaprószenie ognia lub zwarcie instalacji elektrycznej to najczęstsze oficjalne przyczyny tragicznych pożarów. To tak jak z wypadkiem drogowym. Jeśli kierowca nie był pijany, to oficjalną przyczyną jest najczęściej nadmierna prędkość pojazdu. Nigdy stan drogi czy pojazdu lub inne okoliczności, gdyż to na kierowcy leży obowiązek dostosowania prędkości do panujących warunków. Znacznie trudniejsze będzie ustalenie odpowiedzialności pośredniej za tragedię w trzykondygnacyjnym budynku socjalnym, w którym spłonęło żywcem 21 osób. Budynek zbudowany z łatwopalnych materiałów powstał w latach 70. dla robotników poszukujących w pobliżu Kamienia Pomorskiego ropy i gazu. Budowany jako tymczasowy, takim pozostał przez 40 lat, aż spłonął z jego mieszkańcami. Nie miał żadnych zabezpieczeń przeciwpożarowych, a wyjście ewakuacyjne było zamknięte, czemu zaprzecza administrator budynku. Zaprzeczeń z pewnością będzie więcej, i to bardzo różnych. Poczynając od straży pożarnej, która już zaprzeczyła swojej opieszałości i braku przygotowania, kończąc na długiej liście instytucji i organów, które mają w swoim zakresie szereg przeróżnych obowiązków o charakterze kontrolno-nadzorczym. Kamień Pomorski jako gmina wiejsko-miejska ma swojego burmistrza. Miasto leży w powiecie kamieńskim, które ma swojego starostę. Powiat jest częścią województwa zachodniopomorskiego, na czele którego stoi wojewoda jako przedstawiciel administracji państwowej (rządowej). Ale województwo ma też swojego marszałka działającego wspólnie z sejmikiem. Powiat ma radę powiatu, a gmina radę gminy. To jeśli chodzi o władze administracji samorządowej, których kompetencje zgodnie z deklaracjami rządowymi mają stale rosnąć. Ale Kamień Pomorski podlega także administracji budowlanej szczebla powiatowego, w której starosta wspólnie z powiatowym inspektorem nadzoru budowlanego dokonywać powinien czynności inspekcyjnych i kontrolnych. Nad szczeblem powiatowym podobne czynności sprawuje administracja budowlana szczebla wojewódzkiego z wojewodą i wojewódzkim inspektorem nadzoru budowlanego. W Warszawie zaś czuwa nad wszystkim Główny Inspektorat Nadzoru Budowlanego jako administracja państwa w budownictwie. Na czele tej rozbudowanej struktury stoi Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, które nadzoruje i kontroluje wojewodów, Główny Urząd Nadzoru Budowlanego i Państwową Straż Pożarną. Trudno będzie wskazać palcem odpowiedzialnych za tragedię w Kamieniu Pomorskim. Można rozważać, czy pozostawienie wojewodzie tylko funkcji kontrolnych i nadzorczych, a poszerzenie kompetencji samorządu przyniesie bardziej oczekiwane efekty, także dla poczucia bezpieczeństwa mieszkańców. Można się nadal poważnie zastanawiać nad sensem istnienia powiatów, które zamiast wtopić się w problemy gmin i samorządów, stworzyły dla siebie bezpieczne socjalne ciepełko. Można oczywiście zwalić winę na ogólną biedę, kryzys, na brak środków finansowych na inwestycje socjalne dla tych szczególnych ludzi, którzy nie potrafią sami ułożyć sobie względnie stabilnego życia i potrzebują pomocy. Ale to też będzie tylko wymówka, tak jak wymówką jest twierdzenie, że takie tragedie zawsze będą się zdarzały. Z wypowiedzi ocalonych z pożaru przebija ogólna bezradność, ale i silne oczekiwanie od władz, od instytucji państwa, konkretnej pomocy. Na pewno trzeba będzie prześledzić te wszystkie pisma i monity wysyłane przez nich w sprawie poprawy bezpieczeństwa. Trzeba też będzie prześledzić, jak reagowała lokalna władza na te relacje dziennikarskie, a były takie, w których opisywano rzeczywisty stan socjalnego budynku jeszcze przed tragedią. Bo mimo że media są czwartą czy - jak kto woli - pierwszą władzą w państwie, to władza, a szczególnie ta w terenie, coraz mniej poczuwa się do obowiązku reagowania na prasową krytykę. Jeśli nawet polecą teraz "jakieś głowy" w powiecie czy województwie, z tych licznie reprezentowanych jednostek administracji szczebla państwowego, samorządowego czy budowlanego, to nie znaczy, że znaleźliśmy winnego. Gdy tragedia jest splotem bardzo wielu przyczyn, tak samo winnym jest administrator budynku, jak i główny administrator państwa, a także lokatorzy tego nieszczęsnego budynku socjalnego. Ofiarna, powszechna pomoc dla poszkodowanych i ich rodzin pozytywnie kontrastuje z naszym poczuciem bezradności i bezsilności wobec tragedii. Ale i tu można coś zrobić, by tej pomocy było więcej. Wiele lat temu występowałem (bez skutku) do ówczesnej prezes NBP pani Hanny Gronkiewicz-Waltz z prośbą o wprowadzenie nowych, skuteczniejszych zasad wnoszenia opłat bankowych w przypadku takich wielkich tragedii. Przecież wypełnienie przekazu pieniężnego z numerem konta o 26 cyfrach jest niepotrzebnym utrudnieniem. Tym bardziej że najważniejsza, bo telewizyjna informacja o koncie bankowym na potrzeby pogorzelców nie daje szans na szybkie zapisanie numeru konta. Czy nie można by było wpłacać pieniędzy na konto bankowe, wpisując jedynie hasło, na przykład: "Dla ofiar z Kamienia Pomorskiego". Przecież bank musiałby i tak pieniądze te odpowiednio zaksięgować. Naszym obowiązkiem powinno być teraz precyzyjne wskazanie łańcucha zdarzeń, osób odpowiedzialnych za tragedię w Kamieniu Pomorskim i równoczesne umożliwienie skuteczniejszego działania łańcucha społecznej solidarności. Wojciech Reszczyński
Moskwa protestuje. USA chcą kontrolować Sieć. P. Dymitr Rogozin, stały przedstawiciel FR przy NATO, nie wykorzystał okazji, by siedzieć cicho - i zaprotestował przeciwko planom manewrów NATO w Gruzji. Polskie merdia nie podają argumentacji p. Rogozina - poza epitetami: „absurd” i „prowokacja”; może i słusznie, bo musi ona być bez sensu. Z punktu widzenie prawa nie ma różnicy między manewrami NATO w Gruzji, a manewrami na Falklandach: Gruzja tak samo nie jest terytorium rosyjskim, jak Falklandy - i na Kremlu powinni wreszcie do tego przywyknąć. A z punktu widzenia wojskowego: p. Rogozin ośmiesza Federację ogłaszając, że boi się ona manewrów z udziałem... 1300 żołnierzy - w tym ze sprzyjającej raczej Moskwie Armenii - oraz: Azerbejdżanu, Kazachstanu, Mołdawii i Zjednoczonych Emiratów Arabskich... Może to i „absurd” - ale „prowokacja”?!? Do czego? Do zrobienia w Abchazji manewrów na 2000 żołnierzy? A niech sobie je zrobi! Teraz pro domo nostra. Czy wiecie Państwo, dlaczego i w Polsce, i większości krajów, jeśli już wolno założyć prywatną pocztę, to państwo zachowuje sobie absolutny monopol na przesyłki listowe? Ciekawe, nieprawdaż? - bo one akurat nie są specjalnie dochodowe... Przyczyna jest jedna: reżymowa „Poczta Polska” pozwala bezpiece (przypominam: służby bezpieczeństwa III RP liczą znacznie więcej ludzi, niż SB w PRLu!!) na bezprawne kontrolowanie prywatnej korespondencji. Ponieważ dziś ludzie rzadko marnują czas i pieniądze na papier, koperty i znaczki - i łączą się ze sobą przez e-mail - „zaistniała potrzeba” kontrolowania e-korespondencji. Ostrzegałem, że jeśli „Patriotic Act” wydany w USA pod pretekstem „walki z terroryzmem” dostanie się w łapska Czerwonych, to skutki będą fatalne. Okazuje się, że rozzuchwalonej Czerwonej Hołocie to nie wystarcza!!! P. Jan Davison „Jay” Rockefeller, b. gubernator, a obecnie senator z Zachodniej Wirginii, zgłosił projekt ustawy pozwalającej Administracji na kontrolowanie Sieci, a nawet na odcinanie „podejrzanych” fragmentów Sieci od reszty! P. „Jay” Rockefeller to Czerwona Owca w Republikańskiej (choć "postępowej"...) rodzinie o wielkich tradycjach. Jest jedynym w tym klanie, który należy do Partii Demokratycznej. Senator „Jay” Rockefeller głosował jednak często za projektami Republikanów - niestety: za tymi co głupszymi, albo wręcz zbrodniczymi. Poparł był np. nieszczęsną ustawę uwalniającą od odpowiedzialności osoby odpowiedzialne za stosowanie tortur - i to z mocą wsteczną (!!!!!). Stany Zjednoczone były kiedyś Państwem Prawa. Były... Ministerstwo Bezpieczeństwa Wewnętrznego USA ma obecnie większe możliwości, niż Czerezwyczajka za krwawego Feliksa E. Dzierżyńskiego. Nie może tylko - na razie - mordować ludzi. Chyba, że im się na to - z mocą wsteczną - zezwoli... Ciekawe: kiedy Amerykanie się zbuntują? JKM
Wokół prywatyzacji Adam Grzymała-Siedlecki wspomina, jak to pewnego razu zapytano Wojciecha Dzieduszyckiego, dlaczego pewien wiedeński karierowicz wyraz „intryga” zawsze pisze z dużej litery. - Oczywiście, że wiem - odparł Dzieduszycki. - Znałem w powiecie żydaczowskim pewnego handlarza, który dorobił się na handlu wołami. Miał on po tym zwyczaj pisać wyraz „wół” zawsze z dużej litery. Dlatego nie powinna nas zaskakiwać okoliczność, że za jednego z najwybitniejszych specjalistów od prywatyzacji majątku państwowego uchodzi znany satyryk Jacek Fedorowicz. Zasłynął on tym talentem jeszcze w początkach transformacji ustrojowej, kiedy to nasi okupanci zainicjowali sławny Program Powszechnej Prywatyzacji. Został on zainicjowany jeszcze za rządów „Hani naszej kochanej”, czyli pani premier Hanny Suchockiej, za plecami której starsi i mądrzejsi realizowali krok po kroku model kapitalizmu kompradorskiego, ustanowiony przez wywiad wojskowy z zaufanymi rozmówcami przy okrągłym stole. Wprawdzie były premier Tadeusz Mazowiecki zapewnia, że nic takiego nie zostało ustanowione, ale te zapewnienia - o ile oczywiście są szczere - mogą dowodzić tylko tego, że Tadeusz Mazowiecki nie był dopuszczany do pełnej konfidencji, a tylko do takiej, którą starsi i mądrzejsi uznali za wystarczającą.
Więc jeszcze za rządów „Hani naszej kochanej” wymyślono Program Powszechnej Prywatyzacji, do którego miało wejść ponad 600 najlepszych przedsiębiorstw państwowych. Wywołało to gwałtowne protesty ze strony Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który obawiał się, że nie zostanie dopuszczony do tej operacji i konkurenci polityczni wszystko zjedzą sami. Dlatego też w marcu 1993 roku Sejm Program Powszechnej Prywatyzacji odrzucił, a kiedy w kuluarach uzgodniono z SLD, jakie przedsiębiorstwa wejdą do programu od zaraz, a jakie poczekają na zmianę rządu, Sejm uchwalił ustawę o narodowych funduszach inwestycyjnych i ich prywatyzacji. Wprowadzeniu tej ustawy w życie towarzyszyła kampania propagandowa w wykonaniu zawodowego satyryka, pana Jacka Fedorowicza. Pan Fedorowicz sprawiał wrażenie bardzo przejętego tą nową rolą, co wskazuje, że mógł uważać, że to wszystko naprawdę. Tymczasem już wkrótce rząd „Hani naszej kochanej” upadł, a władzę przejęła koalicja Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, która przedsiębiorstwa państwowe włączone do programu narodowych funduszy inwestycyjnych sprywatyzowała sobie w sposób następujący. Otóż każdy pełnoletni obywatel mógł za 20 złotych otrzymać świadectwo udziałowe. To świadectwo mógł albo sprzedać na pniu, albo na jego podstawie wejść w posiadanie udziałów w którymś z narodowych funduszy inwestycyjnych. Większość obywateli wybrała to pierwsze rozwiązanie, co pozwoliło firmom założonym przez wywiad wojskowy i bezpiekę cywilną na wypranie sobie gigantycznych brudnych pieniędzy, pochodzących nie tylko z rozkradania majątku państwowego, ale również - z rabunkowych morderstw, których w ramach operacji „Żelazo” dopuszczała się banda funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, nadzorowana przez generała Mirosława Milewskiego. Nawiasem mówiąc, sprawę tę prokuratura umorzyła jeszcze na polecenie Biura Politycznego KC PZPR z udziałem generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, a żaden z prokuratorów generalnych Polski Niepodległej (he,he!) nie odważył się tej decyzji uchylić. Więc kiedy już razwiedka wojskowa i ubecja wyprały sobie swoje brudne pieniądze, narodowe fundusze inwestycyjne zaczęły zarządzać przekazanymi im spółkami. Wyglądało to rozmaicie, ale bardzo często również tak, że władze funduszy, tworzone z udziałem różnych cudzoziemskich filutów, którym udało się zbajerować naszych mężyków stanu, co do ich niezwykłych umiejętności menadżerskich - że te władze zwyczajnie wyprzedawały majątek powierzonych sobie spółek i z tych pieniędzy wypłacały sobie gigantyczne wynagrodzenia. W rezultacie, po 10 latach nawet największy entuzjasta narodowych funduszy w osobie pana Janusza Lewandowskiego, przezornie chroniącego się za murami Parlamentu Europejskiego, nie bez pewnej melancholii przyznał, że za mądre to chyba nie było.
A nie było tym bardziej, że cudzoziemscy filuci realizowali nie tylko program rozwiązania sobie własnych problemów socjalnych, ale również - jako osoby pozostające pod prawowitą władzą - również programy rządów państw, których obywatelstwo posiadali, jakie postawiły sobie one względem Polski. Realizacji tych programów sprzyjały również prywatyzacje pozorne, to znaczy - sprzedawanie państwowych przedsiębiorstw polskich innym państwom, a konkretnie - przedsiębiorstwom będącym własnością innych państw. Takie operacje też nazywane były „prywatyzacją” i to chyba to osobliwe poczucie humoru naszych okupantów skłoniło ich do awansowania pana Jacka Fedorowicza do rangi eksperta od prywatyzacji. Coś takiego możliwe jest chyba tylko w Polsce, ale bo też - jak zauważył Stanisław Cat-Mackiewicz - tylko język polski stworzył makabryczne powiedzenie: marzenia ściętej głowy. W rezultacie mamy dzisiaj taką sytuację, że w Polsce zlikwidowane zostały całe gałęzie gospodarki, które potencjalnie mogły być konkurencyjne wobec odpowiednich gałęzi gospodarek w krajach „starej” Unii. Jak przypominałem w poprzednich felietonach, jest to realizacja koncepcji Mitteleuropy z roku 1915, przewidującej, że niemieckie protektoraty na obszarze Europy Środkowo-Wschodniej nie mogą gospodarczo konkurować z metropolią. Przeciwnie - gospodarki tych protektoratów mają być w stosunku do gospodarki niemieckiej peryferyjne i uzupełniające. Przypominam o tym wszystkim, bo pan Jacek Fedorowicz odezwał się właśnie na łamach „Gazety Wyborczej” w sprawie prywatyzacji, ubolewając, że w polskiej retoryce politycznej rzeczownik „prywatyzacja” został trwale związany z przymiotnikiem „złodziejska”. Ja też nad tym ubolewam, ale z zupełnie innych powodów, niż pan Fedorowicz. Gdyby bowiem pan Fedorowicz mniej dbał o efekt komiczny, a bardziej - o spostrzegawczość, to na pewno by zauważył, że przekształcenia własnościowe z udziałem złodziei siłą rzeczy będą musiały mieć charakter złodziejski. Nic na to poradzić nie można, chyba, żeby złodzieje przestali być złodziejami, ale to przecież marzenie nieosiągalne! Mnie również zasmuca powiązanie rzeczownika „prywatyzacja” z przymiotnikiem „złodziejska”, bo taka zbitka może zniechęcać zwykłych ludzi do prywatyzacji, a więc i do własności prywatnej. Tymczasem własność prywatna zawsze przynosi dobre efekty ekonomiczne, w odróżnieniu do własności bezpańskiej. W przypadku własności prywatnej mamy bowiem sytuację, gdy ta sama osoba podejmuje decyzje ekonomiczne i ponosi skutki tych decyzji. W przypadku własności publicznej kto inny podejmuje decyzje, a kto inny ponosi ich skutki. Dlatego własność prywatna zawsze jest zarządzana rozsądniej, niż własność publiczna. Takie kategoryczne stwierdzenie może wzbudzić protesty, bo na przykład wielonarodowe korporacje wcale nie są dobrze zarządzane. To prawda, ale musimy pamiętać, że mówiąc o własności prywatnej mamy na myśli takie stosunki własnościowe, gdzie bez trudu możemy zidentyfikować właściciela. W wielonarodowych korporacjach, czy narodowych funduszach inwestycyjnych bardzo trudno właściciela zidentyfikować. W rezultacie są one bardzo podobne do państw socjalistycznych, gdzie właścicielami byli „wszyscy”, czyli praktycznie - nikt. Oczywiście naszym okupantom, podtrzymującym w Polsce kapitalizm kompradorski, taka sytuacja jak najbardziej odpowiada. Ale właśnie dlatego nie powinniśmy dawać się zwodzić pozorom i obracać swej niechęci przeciwko własności prywatnej, zwyczajnemu kapitalizmowi i wolnemu rynkowi, bo nasi okupanci na taki właśnie efekt liczą. Krótko mówiąc - nie dajmy się zwariować ani im, ani „Gazecie Wyborczej”, udzielającej gościnnych łamów panu Jackowi Fedorowiczowi. SM
17 kwietnia 2009 "Bóg dał ręce, żeby brać"... (przysłowie rosyjskie) Mam dla państwa dwie wiadomości. Jak zwykle jedną dobrą, a drugą złą - jak to z dwiema wiadomościami w dowcipie bywa.. Pierwsza dobra: pan premier Donald Tusk zlikwidował wszystkie ministerstwa jakie socjaliści powołali, reorganizowali i udoskonali przez ostatnich 90 lat.. A druga zła: Na ich miejsce powołał trzy nowe: 1.Ministerstwo Szczęścia 2, Ministerstwo Pomyślności 3.Ministerstwo Zdrowia Społecznego(????). Prasa z wielkim przytupem ogłosiła, że w ubiegłym roku, państwo polskie na biurokrację wydało- uwaga! - 32 miliardy złotych(????). Tyle z nas ściągnęli! I ciągle szukają nowych pieniędzy, na biurokratyczne marnotrawstwo.. To się nazywa władza, która nas urządza… Czego nie można byłoby zrobić pożytecznego za te pieniądze? Na przykład w końcu wybudować drogi i wyposażyć armię.. Ale czy to kogokolwiek obchodzi? Np. nauczyciele państwowi, którzy są na podatników garnuszku, mają w ciągu roku - jak wyliczyli dziennikarze - 117 dni wolnych(???). Jak Związek Nauczycielstwa tzw. Polskiego troszeczkę jeszcze podziała- nauczyciele będą mieli 150 dni wolnego. A my za to wszystko będziemy bulić jak z przysłowiowe zboże.. Towarzysz Lenin mawiał, że państwo, w którym policjant zarabia więcej od nauczyciela- to państwo policyjne… A jakie to państwo, w którym nauczyciel zarabia więcej od policjanta i czterokrotnie więcej od sprzedawcy w sklepie, który na nauczyciela pracuje pod przymusem? Może to państwo totalitarne? Niewolnicy w państwie policyjno-nauczycielskim są potrzebni, żeby pracować na propagandę i wyhodowanie nowego człowieka. Dwaj saperzy ćwiczą rozbrajanie bomb. Szeregowy żołnierz pyta sierżanta: - A co się stanie, jak bomba wybuchnie? - Nie przejmujcie się szeregowy. Mam następną. W Strasburgu nie wybuchła bomba, raczej eksplodował granat ręczny.. Od 21 kwietnia dziedziniec przed gmachem Luise Weiss Parlamentu Europejskiego będzie nosił imię Bronisława Geremka, naszego” Drogiego Bronisława”. „ -To wyraz uznania jego dorobku przede wszystkim w walce o wolność Polski, o to, żebyśmy znaleźli się w rodzinie państw europejskich i transatlantyckich”- mówi profesor Jerzy Buzek, pseudonim - no mniejsza o pseudonim.. Poseł Karwowski był w tej sprawie nieźle poinformowany.. A poseł Karwowski nie był profesorem, ani nawet” docentem”.. Bronisław Geremek i walka o wolność, w obcęgach socjalistycznych Unii Europejskiej… To naprawdę niezły żart! Dla niego ważniejsza zawsze była Bruksela, a nie Warszawa… Ale mszę żałobną odprawiało dwóch katolickich biskupów. Profesor Geremek był ateistą! Ateistą wysokiego stopnia wtajemniczenia.. O zmarłych mówi się tylko dobrze albo wcale… Więc powiem; On zmarł. I dobrze! Zmarł również Jacek Kuroń., trockistowski socjalista. Potem jego syn Maciej Kuroń- wielki kucharz III RP, otrzymał od prezydenta Lecha Kaczyńskiego medal, za program w telewizji, na temat gotowania.. Maciej Kuroń miał dwóch synów: Jana i Jakuba. Obaj lubią gotować i będą pokazywać swoje umiejętności kulinarne w telewizji.. „Mieliśmy wspólny pomysł, na którego realizację tacie zabrakło życia. Dopiero startujemy, i to szybciej niż chcielibyśmy. Zżera nas trema, zwłaszcza w telewizji, ale nie mamy wyjścia. Wiem, że nieraz zabraknie nam wskazówek ojca, który zawsze był pod ręką. Teraz jesteśmy sami. Ale mamy tę wielką przewagę, że jest nas dwóch.. Ojciec nie mógł się rozdwoić, a możemy się wspierać”- opowiada Jakub. „Dla naszego ojca Wielkanoc była festiwalem mięsa. Uważał, że po Wielkim Poście można sobie pozwolić na obżarstwo. Przygotowywał pieczenie, schaby, szynki - wszystko w zatrważających ilościach. Przybywający w kolejne świąteczne dni goście, nie mogli tego przejeść”- wspomina Kuba. Ale obżarstwo jest grzechem.. Śniadanie Wielkanocne - to co innego, byle z umiarem.. Jan i Jakub - też będą mieli dzieci, a ich dzieci swoje dzieci… Ja już nie dożyję! Ale dynastia kulinarna będzie rozkwitać niebywale.. Rację miał profesor, ale nie” docent” Jerzy Robert Nowak.. Są nadal czerwone dynastie! I jak to się rozrasta w każdej dziedzinie.. Modlitwa kobiety przed posiłkiem:” „I spraw, Panie Boże, by te wszystkie kalorie poszły w piersi”(???) Natomiast Narodowy Bank Polski uczy duchownych, jak sobie radzić w czasie kryzysu. Zdobytą wiedzą mają się podzielić z parafianami. „- Na tacach coraz mniej, a rachunki większe. Prąd coraz droższy. Inwestycje stanęły. Takie szkolenia pomogą nam przetrwać trudne czasy, kiedy trzeba bardzo pilnować wydatków. Coraz więcej ludzi przychodzi też z takimi problemami. Górale żalą się, że turyści mniej wydają. Co robić, pytają”- mówi ksiądz Leszek Mirek, który w Zakopanem prowadzi dom rekolekcyjny Księżówka
Czego uczą się duchowni na takich szkoleniach? Mikro i makroekonomii, inwestowania oszczędności, jak wziąć najlepszy kredyt, jakie są podstawy systemu podatkowego, sprawy etyki w biznesie, i jak zarobić na stracie? O programie szkoleń rozmawiali kardynał Stanisław Dziwisz i szef departamentu edukacji i wydawnictw Narodowego Banku Polskiego - Józef Ruszar. Przyznam się państwu, że nie wiedziałem, że kardynał Stanisław Dziwisz jest biegły w sprawach ekonomicznych? I że księży trzeba uczyć etyki w biznesie, no i w ogóle biznesu.. Myślałem, że chrześcijanin jest etyczny z natury, że tak powiem.. Ale jak zarobić na stracie? Chyba trzeba będzie być w zmowie z tymi, którzy bujają giełdą i funduszami.. Ale czy to przystoi duchownym? No i co powiedzą parafianie, jeśli nauka inwestowania” oszczędności” zebranych z tacy pójdzie w las, i proboszczowie w całej Polsce- bo program ma w przyszłości objąć wszystkich proboszczów, zakonnice i katechetów - spowoduje, że trafią z pieniędzmi na bessę i pieniądze wyparują? Jak się będą tłumaczyć? Chyba tak jak swojego czasu pan Kazimierz Kaczor, znany aktor, który zainwestował pieniądze związku - w stocznię(???). Wszystkie przepadły… Ciekawe, kto go do tego wtedy namówił? Pan Marcin Staniewicz z Departamentu Edukacji i Wydawnictw NBP mówi, że:” Kryzys wziął się między innymi stąd, że ludzie nie umieli ocenić ryzyka i inwestowali w instrumenty, których nie rozumieli”(???). Na pewno z tego powodu? „Kryzysowi” wini są oczywiście ludzie! Ale może też chodzić przy okazji o nauczenie księży i katechetów zadłużania się… Bo na razie tylko 17 milionów Polaków wzięło kredyty.. No i te wyszkolone zakonnice… Szkolenie jest „ bezpłatne”, bo finansuje je” Narodowy Bank Polski i częściowo Katolicka Agencja Informacyjna.”. Naprawdę jest „ bezpłatne”..(???). Prawda? Żeby nie skończyło się jak z Bankiem Ambrosiano? Jeden z zarządzających powiesił się potem na londyńskim moście.. No cóż… Kursy mają potrwać kilka miesięcy. Tak jak jeden facet, który przed dwa miesiące był na ścisłej diecie i wiecie państwo ile stracił? Dwa miesiące.. WJR
Skutki braku koordynacji Jak wiadomo, lewica zawsze kieruje się tak zwaną „mądrością etapu”. Na przykład w latach 40 ubiegłego stulecia Józef Stalin był Nauczycielem Całej Postępowej Ludzkości oraz Chorążym Pokoju i to nie tylko w cudnym raju, co było całkowicie zrozumiałe - ale również wśród komunistów paryskich, których hersztem był wybitny stalinowiec Jakub Duclos. Minęło parę lat i Józef Stalin nie tylko przestał być Chorążym Pokoju, ale zaczęto robić nawet świętokradcze porównania jego osoby z innym wybitnym przywódcą socjalistycznym Adolfem Hitlerem. Co się zmieniło? Zmieniła się polityka Związku Sowieckiego, który na Bliskim Wschodzie postawił na kraje arabskie i wskutek tego Józef Stalin przestał być naszą duszeńką. Wspominam o tym dlatego, że mądrość etapu wymaga dobrej koordynacji. W przeciwnym razie wkrada się chaos; jedni już myślą po nowemu, kierując się mądrością następnego etapu, podczas gdy inni nadal tkwią w sprośnych błędach, właściwych etapowi poprzedniemu. Tymczasem, gdy koordynacja jest na odpowiednim poziomie, wszystko chodzi, jak w zegarku. Na przykład, kiedy Michał Gorbaczow zarządził w cudnym raju myślenie po nowemu, to ludzie sowieccy położyli się spać myśląc jeszcze po staremu, ale jak wstali - od razu zaczęli myśleć po nowemu. Właśnie dlatego na lewicy taką ważną rolę odgrywają Umiłowani Przywódcy albo Autorytety Moralne. Bez nich nikt nie wiedziałby, co myśli, a tak - od razu wie. Niestety wszechświatowy kryzys, który właśnie wstrząsa nie tylko finansami, ale w ogóle - samymi fundamentami cywilizacji, dał o sobie znać również przy koordynowaniu mądrości etapu. Oto sławny reżyser Andrzej Wajda, który mądrość etapu zawsze wyczuwał szóstym zmysłem, nakręcił film o Katyniu. Wstrzelił się idealnie w mądrość nowego etapu, w którym Niemcy z roku na rok coraz pewniej czują się w roli pierwszej ofiary złych „nazistów”, co to nawet mówili specjalnym, „nazistowskim” językiem, zaś największymi zbrodniarzami wojennymi stają się Rosjanie. Poza tym w Katyniu Rosjanie rzeczywiście wymordowali wziętych do niewoli polskich oficerów, więc Andrzej Wajda tym razem nie musiał specjalnie koloryzować, a tylko umiejętnie rozłożył akcenty. W dodatku ostatnio zaprotestował też przeciwko obecności „byłego neonazisty” Piotra Farfała na stanowisku prezesa państwowej telewizji.
Wydawać by się mogło, że zrobił wszystko co trzeba i jak się należy. Niestety okazało się, że w Paryżu mają już inny etap i wszystko wskazuje na to, że zapomnieli powiadomić o tym Adama Michnika. Publicysta dziennika „Le Monde” skrytykował Andrzeja Wajdę, że w swoim filmie całkowicie zignorował holokaust i nawet nie wspomniał o Żydach. Wprawdzie na wiosnę 1940 roku w Związku Radzieckim Żydów nikt nie eksterminował. Jeśli już - to raczej odwrotnie - ale dla mądrości etapu takie okoliczności nie mają znaczenia. Najwyraźniej Paryż wydał rozkaz, że podczas wojny był tylko holokaust, a w tej sytuacji Andrzej Wajda ze swoim „Katyniem” wyskoczył jak żaba podstawiająca nogę tam, gdzie kują konie. SM
Tylko Frankfurt może fałszować Opinia publiczna została zbulwersowana wiadomością, że 300 policjantów uczestniczyło w operacji schwytania grupy osób podejrzewanych o fałszowanie i puszczanie w obieg fałszywych banknotów euro. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nie tylko ci podejrzani puszczali w obieg fałszywe banknoty euro. Najwięcej fałszywych banknotów euro puszcza w obieg bowiem Europejski Bank Centralny we Frankfurcie nad Menem, ale z jakichś tajemniczych powodów żadna policja jeszcze kierownictwa tego banku nie aresztowała. Być może nie wiedzą, kogo mają aresztować, bo banknoty euro nie są przez nikogo podpisane, być może, że na wszelki wypadek. W jaki sposób EBC fałszuje euro? W taki, że funkcjonuje według zasady ograniczonej rezerwy bankowej, to znaczy - emituje banknoty, które tylko częściowo mają pokrycie w rezerwach kruszcowych, walutowych i dewizowych Europejskiego Banku Centralnego. To znaczy - część emisji jest fałszywa. Problem polega na tym, że nie wiadomo które banknoty są fałszywe, bo wszystkie są jednakowe - ale któreś z całą pewnością są. Dowodem na to, iż EBC produkuje i wpuszcza w obieg fałszywe banknoty jest inflacja. Inflacja polega na tym, że wszyscy posiadacze euro muszą składać się na zyski, jakie EBC ciągnie z monopolu na emisję wspólnej waluty. Dlatego EBC, wbrew pozorom, nie wypłukuje sobie złota z powietrza, tylko wypłukuje je z kieszeni wszystkich posiadaczy euro, zmuszonych do rozliczania się w tej walucie na podstawie przepisów o prawnym środku płatniczym. Wynika z tego, że EBC ma na fałszowanie euro licencję, natomiast osoby aresztowane w Polsce najwyraźniej tej licencji nie miały. Ale czy to taka wielka różnica? SM
Sprzedawcy Ojczyzny wyprzedają Rosyjski minister spraw zagranicznych książę Gorczakow z zasady nie wierzył niezdementowanym informacjom prasowym. Dopiero jak taka informacja została energicznie zdementowana przez ministerstwo spraw zagranicznych albo inną rządową agendę, wierzył w nią bez żadnych wątpliwości. O słuszności zasady wyznawanej przez księcia Gorczakowa mogliśmy przekonać się na przykładzie informacji o tajnych więzieniach, jakie CIA pozakładała na terenie Polski dla tak zwanych terrorystów. Któż to nie zaprzeczał ich istnieniu? I prezydent Aleksander Kwaśniewski, i premier Leszek Miller, i minister Jerzy Szmajdziński, i wiceminister Janusz Zemke... W przypadku Aleksandra Kwaśniewskiego nic nie powinno nas dziwić. Byłoby dziwne dopiero to, gdyby on sam wiedział, kiedy mówi serio, a kiedy nie. Co do Leszka Millera, to najciekawsze byłoby ustalenie momentu, w którym - że tak powiem - odwrócił sojusze, bo to, że odwrócił, niezależnie od innych przesłanek, pośrednio potwierdził sam prof. Zbigniew Brzeziński. Z kolei panowie Jerzy Szmajdziński i Janusz Zemke zawsze zrobią to, co nakazuje partia i można im tylko pogratulować, że weszli w życie dorosłe wtedy, kiedy Stalin był już nieboszczykiem, bo w przeciwnym razie na pewno nie ominęłaby ich ponura sława. W tej sytuacji trudno jeszcze mieć jakiekolwiek wątpliwości co do istnienia tajnych więzień CIA na terenie Polski. To rzecz pewna. Tyle że obecnie, nie bez pewnego rozbawienia, obserwujemy desperackie próby ukrycia tego faktu za dziurawą do granic możliwości zasłoną tajemnicy państwowej. Jakie Polska może mieć państwowe tajemnice, kiedy zdrada stanu stała się u nas niemal cnotą i tylko patrzeć, jak zostanie ustanowiony oficjalny tytuł Wielkiego Sprzedawcy Ojczyzny? Zresztą czego się tu tak desperacko wypierać, kiedy przecież Polska, pod pretekstem walki z terroryzmem, usługowo zabija dla Amerykanów Afgańczyków w Afganistanie, a w tych więzieniach więźniów podobno tylko torturowali, ale chyba nie zabijali? Żeby było jasne: państwa, jako organizacje przestępcze, czasami wynajmują się nawet do mokrej roboty, ale zawsze starają się wziąć za to jakieś wynagrodzenie. Polska mogłaby więc za wynajęcie więzienia w Kiejkutach, podobnie jak za zabijanie Afgańczyków, wyjednać zgodę NATO na przykład na militarną konwersję naszego zadłużenia zagranicznego albo chociaż cichą obietnicę amerykańskiego rządu, że przestanie nas molestować w sprawie majątkowych roszczeń wysuwanych przez różne żydowskie organizacje wiadomego przemysłu. A tymczasem - ani jednego, ani drugiego, słowem - nic! Więc skoro tak, to wypada tylko ustalić jedną rzecz. Kto mianowicie za zgodę na utworzenie na terenie Polski tajnych więzień CIA wziął pieniądze, ile tego było i gdzie je schował. Nie ma bowiem takiej możliwości, żeby Aleksander Kwaśniewski zrobił cokolwiek za darmo, a zwłaszcza coś takiego. Już takiej okazji to by nie przepuścił, a gdyby nawet jakimś cudem przepuścił, to czujni koledzy z razwiedki przepuścić by mu nie dali. A ponieważ takiej sprawy nie mógł przeforsować sam, między innymi z uwagi na sławną "szorstką przyjaźń" z Leszkiem Millerem, to znaczy, że ewentualne wynagrodzenie musiało zostać podzielone, i to nie tylko między dygnitarzy, ale również - między tajniaków drobniejszego płazu. Wszyscy oni, ma się rozumieć, są związani pieczęcią sławnej "tajemnicy państwowej", bo u nas tajemnice państwowe do takich właśnie celów służą, ale jestem pewien, że na wszelki wypadek pieczęć państwowej tajemnicy została dodatkowo zalepiona złotym plastrem. Ja im tego nie żałuję, niech im tam będzie na zdrowie, ale skoro już powiedziało się "a", to wypada też powiedzieć "b", dzięki czemu będziemy mogli lepiej poznać przyczyny, dla których polskie interesy państwowe jakoś nie mogą znaleźć zrozumienia u naszych aktualnych sojuszników. Oni przecież mogą w tej sytuacji uważać, że wszystkie nasze oczekiwania spełnili. SM Obcość Żydów i straty wojenne w Polsce w latach 1939-1945 Świadkiem historii obcości Żydów wobec Polski, mimo wielowiekowego pobytu na ziemiach polskich, jest laureat literackiej nagrody Nobla, za twórczość w języku żydowskim, Icaak Baszewis Singer (1904-1991). Baszewis vel Bashevis napisał na ten temat artykuł 17 września 1944 roku w nowojorskim żydowskim piśmie „Forverts”, pod pseudonimem Iccok Warszawski i użył tytułu: „Jews and Poles Lived Together for 800 Years But Were Not Integrated,” („Żydzi i Polacy żyli razem przez 800 lat, ale nie zintegrowali się”). Naturalnie Polacy byli gospodarzami we własnym kraju i uważali Żydów za gości na polskiej ziemi. Bashevis napisał: „Rzadko kiedy Żyd w Polsce uważał, że powinien nauczyć się polskiego języka; rzadko kiedy Żyd interesował się historią Polski lub polskimi sprawami politycznymi”. Co do Polski w latach 1918-1939, pisał że „Nawet w kilku ostatnich latach było rzadkością, żeby Żyd mówił dobrze po polsku. Z pośród trzech milionów Żydów, żyjących wówczas w Polsce, dwa i pół miliona nie potrafiło napisać najprostszego nawet listu po polsku i wymawiali bardzo źle polskie słowa. Dla setek tysięcy Żydów w Polsce, język polski był równie obcy jak język turecki.” Dwadzieścia lat później, 20 marca 1964, znowu w artykule w piśmie „Forvarrts”, Bashevis napisał: „Moje usta były nieprzyzwyczajone do wymowy dźwięków polskich miękkich spółgłosek. Moi przodkowie mieszkali w Polsce kilka wieków, ale w rzeczywistości byłem jakby cudzoziemcem, miałem oddzielny język, inny świat ducha i inną religię. W tej nienaturalnej sytuacji, często myślałem o wyjeździe do Palestyny.” Powyższe cytaty opublikowałem w książce: Iwo Cyprian Pogonowski, „Jews In Poland: A Documentary History: The rise of Jews as a Nation from Congressus Judaicus In Poland to the Knesset In Isarel.” Hippocrene Books Inc, New York 1993 and 1998, ISDN 0-7818- 0116-8c. Cytaty wybrał Chone Shmeruk do jego artykułu „Isaak Bashevis Singer and Bruno Schultz,” opublikowanego w The Polish Review: (Vol. XXXVI, No. 2. 1991: 161-167). Kulturalnie i lingwistycznie Bashevis Singel był takim typowym Żydem polskim, jacy mieszkali w Polsce centralnej lub na kresach wschodnich, w zaborze rosyjskim (1762-1918). Isaak Bashevis Singel jest uważany przez wielu za „Szekspira literatury w języku żydowskim”. Język ten był nazywanym przed wojną żargonem niemieckim „Yiddish” i był używany zamiast języka hebrajskiego, którym Żydzi w Polsce nie umieli mówić, prawdopodobnie ponieważ wielu z nich pochodziło od nawróconych na Judaizm Turkmenów-Chazarów. Bashevis urodzony w Warszawie, umiał mówić i pisać po żydowsku i zaczął się uczyć języka polskiego dopiero w wieku lat piętnastu. Według niego samego, przedtem język polski był dla niego równie obcy jak język chiński. W religijnym środowisku żydowskim w przedwojennej Polsce pewna znajomość języka polskiego była potrzebna tylko tym Żydom, którzy mieli bezpośredni kontakt z Polakami, żeby mogli zarabiać na swoje utrzymanie. Fakt, że znaczna większość polskich Żydów, albo ogóle nie mówiła po polsku, albo posługiwała się łamanym językiem polskim, krytycznie przyczynił się do tragicznej sytuacji Żydów w Polsce, podczas niemieckiej okupacji w czasie Drugiej Wojny Światowej. W czasie ludobójstwa ludności żydowskiej, Żydzi przeżywali stałe uczucie strachu, że będą rozpoznani z powodu braku dobrej znajomości języka polskiego, przy jednocześnie „semickim” wyglądzie i tradycyjnym żydowskim ubraniu. Fakt braku płynnej polszczyzny, wygląd „semicki” i rytualne obrzezanie, należały do cech charakterystycznych, według których Niemcy poznawali Żydów w okupowanej Polsce. Tysiące Żydów, którzy przeżyli okupację w Polsce ukrywało się w domach polskich. Polska była jedynym krajem w Europie, gdzie władze niemieckie stosowały wyrok śmierci na wszystkich członkach rodzin polskich, u których Niemcy znaleźliby Żyda. Polacy, sąsiedzi ludzi dających schronienia Żydom, również byli zagrożeni śmiercią i często nie chcieli ponosić tego ryzyka, co powodowało, że Żydów ukrywano w tajemnicy przed sąsiadami. Trzeba pamiętać, że cała ludność Polski była śmiertelnie zagrożona. Budowniczy „wielkich Niemiec” starli się opróżnić tereny polskie z Polaków i dlatego stasowali masowe zabójstwa na ludności polskiej, białoruskiej i ukraińskiej, żeby opróżnić tereny zamieszkałe przez Słowian dla kolonizacji niemieckiej, po zwycięstwie Niemiec. Dobrze politykę kolonizacyjną Niemiec pod rządami Hitlera opisuje profesor Cambridge University, Richard J. Evans w ostatnim tomie jego trylogii o Trzeciej Rzeszy pod tytułem „The Third Reich at War, 1939-1945”, w którym to tomie autor stwierdza, że naziści niemieccy pod wodzą Hitlera planowali wymordowanie mieszkańców Polski, Białorusi i Ukrainy, żeby na terenach ogołoconych z tych narodów, założyć wielkie zmechanizowane gospodarstwa rolne jak i fabryki tak, żeby Niemcy były największą potęgą na świecie. Do klęski pod Moskwą w zimie 1941/42, masowe mordy były głównie dokonywane przez Niemców i Sowietów na ludności polskiej, na pierwszym miejscu cierpiała inteligencja. Do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w lecie 1941, Sowieci wymordowali, przy pomocy miejscowych Żydów, większą ilość obywateli polskich, więcej niż uczynili to Niemcy w tym samym czasie. W styczniu 1942, rząd Hitlera ogłosił „ostateczne rozwiązanie sprawy żydowskiej”. Przed tą datą, głównym celem mordów niemieckich była inteligencja polska. Nawet na kilka dni przed jego samobójstwem, wiosną 1945 roku, kiedy Hitler pisał swój polityczny testament, wówczas nakazywał Niemcom, żeby wiedzieli, że: „celem Niemiec zawsze musi być zdobycie terenów na wschodzie dla budowy wielkich Niemiec.” Natomiast w czasie wielowiekowego pobytu na polskich ziemiach, Żydzi żyli w tradycji Talmudu i sami sobie narzucali izolację, ponieważ za wszelką cenę chcieli być Żydami i nie asymilować się. Iwo Cyprian Pogonowski
Skleroza Jaruzelskiego Czeska prasa przypomniała niedawno sprawę zestrzelenia w 1975 r. nad Czechosłowacją przez czechosłowackiego myśliwca polskiego samolotu An-2, którym pilot usiłował uciec na Zachód. Pilot zginął. Zgodę na jego zestrzelenie, według czeskiej prasy, miał wydać, jako szef Ministerstwa Obrony Narodowej, gen. Wojciech Jaruzelski. Jak nietrudno się domyślić schorowany staruszek nie pamięta całej sprawy, a nawet rozkazał swoim współpracownikom niczego nie pamiętać. „Oświadczam - faktu owego zestrzelenia ja, a także inne osoby z ówczesnego kierownictwa MON oraz Sztabu Generalnego - nie pamiętają” - napisał Jaruzelski w oświadczeniu. Zachowanie to wcale nie jest dziwne. Instytut Pamięci Narodowej od jakiegoś czasu prowadzi dochodzenie „w sprawie przekroczenia w lipcu 1975 r. uprawnień przez nieustalonego funkcjonariusza publicznego z Dowództwa Wojsk Obrony Powietrznej Kraju”. Przestępstwo miałoby polegać na wydaniu, wbrew obowiązującym w Polsce regulacjom prawnym, za pośrednictwem Centralnego Stanowiska Dowodzenia Obrony Powietrznej CSRS w Pradze, zgody na zestrzelenie przez czechosłowacki myśliwiec polskiego samolotu cywilnego. IPN ma nadzieję, że śledztwo pozwoli ustalić, kto z polskich władz odpowiada za przestępstwo przekroczenia uprawnień, które doprowadziło do śmierci pilota. Czyn ten kwalifikuje jako komunistyczną zbrodnię zabójstwa, a za to grozi nawet dożywocie. Nic zatem dziwnego, że staruszek niczego nie pamięta z tej sprawy i nakazuje innym nie pamiętać. Choć do pierdla by go nie wsadzili, to i tak komu by się chciało łazić po tych sądach, znosić błyski fleszy reporterów, siedzieć na niewygodnej ławce… Żeby chociaż wyrok był zagadką, to cała sprawa byłaby dla Jaruzelskiego interesująca. Skażą, czy nie skażą? Jeśli skażą, to ile latek? W zawieszeniu, czy jednak paka? Na taką rozrywkę emerytowany generał jednak nie możne liczyć, przecież z góry byłoby wiadomo, że „niezawisły sąd” III RP uniewinni pierwszego prezydenta III RP, tak samo jak sąd PRL uniewinniłby dajmy na to premiera rządu PRL. Żadnego napięcia, żadnej chwili niepokoju, tylko cyrk, a komu w wieku generała chciałoby się włóczyć po cyrkach. A może rzeczywiście nie pamięta? W końcu w swoim życiu trochę tych wojenek odbył. Najpierw jako szef rozpoznania 5 pułku piechoty 2 Dywizji I Armii Wojska Polskiego choć ani razu nie poprowadził osobiście rozpoznania, jak napisał biograf Jaruzelskiego Lech Kowalski, to jednak wojnę zaliczył i wypinał się, aby przypinali mu ordery. Później walczył z „reakcyjnym podziemiem” i jako współpracownik Informacji Wojskowej o pseudonimie „Wolski” walczył z wrogiem, który przedarł się do własnych szeregów. Walczył też z syjonizmem wywalając oficerów o żydowskich korzeniach z Wojska Polskiego, Czechosłowacją w 1968 r. i kontrrewolucją na Wybrzeżu w 1970 r. Tak się zaprawił w walce z kontrrewolucją, że bez trudu poradził sobie z Polakami w grudniu 1981 r. i to nawet bez sowieckiej pomocy, o którą zabiegał, zuch chłopak! Może więc taki weteran co to tyle wojenek dobył nie pamięta takiego szczegóły jak rozkaz zestrzelenia jednego samolotu i śmierci pilota gdzieś nad Czechosłowacją? A skoro tego nie pamięta, to może i zapomina o odbieraniu emerytury jaką III RP hojnie go obdarza, tego który bronił socjalizmu jak niepodległości, w przeciwieństwie do tych, którzy walczyli z socjalizmem o niepodległość. Jeśli nie pamięta o odbieraniu emerytury, to może gdzieś tam biedaczek z głodu przymiera i trzęsie się z zimna i na leki nie ma. Może tylko starzy przyjaciele, choćby z rządu premiera Tadeusza Mazowieckiego, gen. Czesław Kiszczak i gen. Florian Siwicki odwiedzają go czasem, podadzą szklankę wody i kromkę zeschniętego chleba. Ale jeśli „Wolskiego” znowu Kreml wezwie do Moskwy na jakieś uroczystości, to schorowany i niewiele już pamiętający dziadyga popędzi tam w podskokach, będzie prężył się przez jakimś Putinem czy inną kreaturą KGB i będzie wspominał jak to Polskę i ZSRS łączyły kiedyś „nierozerwalne więzi przyjaźni”. Wtedy będzie zdrowszy i wszystko pamiętający. Zapewne jednak wszystko rozejdzie się po kościach. Rzecznik IPN Andrzej Arseniuk powiedział, że w śledztwie w sprawie zestrzelenia samolotu są „pewne opóźnienie” spowodowane przez zmianę prokuratora prowadzącego sprawę. Skąd ja to znam. Prokuratorowi Andrzejowi Witkowskiemu, który chciał postawić zarzuty Kiszczakowi w sprawie uprowadzenia i morderstwa księdza Jerzego Popiełuszki, władze IPN odebrały prowadzenie tej sprawy. Może więc niech pracownicy Instytutu wezmą się do pracy, bo jak Platforma Obywatelska zmieni ustawę o IPN, to znowu będzie rozdzieranie szat i biadolenie w telewizji, jak to chcieli a nie zdążyli. A może właśnie o to chodzi. Dla jednych być „swój człowiek”, bo choć mógł, to nic nie zrobił, a dla drugich być bohaterem, co to chciał, a mu nie pozwolili. „Miałeś chamie złoty róg...”. Michał Pluta
PROMINENTNY POLITYK PO DEMASKUJE PALIKOTA Kampania Janusza Palikota była finansowana w nielegalny sposób poprzez fikcyjne wpłaty studentów - tak twierdzi Dariusz Piątek, radny lubelskiej PO. Jak mówi, był niegdyś prawą ręką Palikota. Relację Piątka nagrał bez jego wiedzy dziennikarz „Gazety Polskiej”. Taśmy Palikota tylko na portalu Niezalezna.pl!
Dariusz Piątek: Palikot finansował swoją kampanię pierwszą w sposób nielegalny i to jest, to jest sto procent pewne. I prokuratura też się tym nie zajęła. A wie pan o co to chodziło? Że jego taki jest tutaj w ratuszu, jest taki sekretarz [Krzysztof Łątka - przyp. red.], którego… dorobkiewicz, właśnie on zaczął walczyć ze mną ten sekretarz. Bo Palikot posłużył się nim, żeby przeciwko mnie walczyć. Ale dobrze. Chodzi o to, sekretarz to był zwykły asystent. Taki młody chłopak, który żadnego znaczenia nie ma teraz. Brał pieniądze od Palikota i kampania Palikota kosztowała wtedy podejrzewam, że miliony złotych. Na kampanię można, jedna osoba może wpłacić tylko, wiadomo, tam dwanaście, trzynaście tysięcy. Skądś te kwoty musiały być. Te wpłaty były tak, że ten młody gówniarz wtedy szedł na deptak, patrzył, o ty na UMCS-ie studiu… znaczy z uczelni ktoś, nie? Tam masz konto gdzieś? Brał pieniądze. Szli do banku. Wpłacali i przelewali to na kampanię Palikota. Oczywiście to jest nielegalne finansowanie. Jest także ileś zeznań osób. Jest na sto procent, bo, bo do mnie przyjeżdżała policja, prowadziła i prowadzi… Nie wiem czy teraz… Nie wiem czy to w ogóle zostało, czy gdzieś to zostało urwane?
„Gazeta Polska”: - Czyli jest to kolejna sprawa uwalona przez prokuraturę? DP: - Tak. Czy prokuraturę? Czy policję? Bo tak naprawdę nie wiem gdzie to się… Bo tu są konkretne… Bo jeszcze było tak, że on chciał wylać wtedy z partii panią poseł, był wtedy zresztą, Gąsior [chodzi o Magdalenę Gąsior-Marek - przyp. red.]. Była związana wtedy można powiedzieć, zna, a którą on chciał wylać… która ona… a ona złożyła wniosek do sądu zgłaszający o przesłuchanie Palikota. To przyjeżdżał tu Komorowski. Uspokajał sytuację, bo on nie mógł wytrzymać wtedy. Bo tak się wpienił. Oczywiście miał świadomość. Ona została wbrew jego woli. Wszystko robił, nawet także Schetyna tam nam pomagał, tak że puścił ją na ósme miejsce. Z dalekiego miejsca… i ona się… Zrobiliśmy dobrą kampanię jej i ona dostała się do Sejmu. I teraz, w tej chwili już jej mowę odbiera, bo jest posłem… ale, ale tutaj dużo, dużo przykrości zrobił. I ona koło niego, z takich dziewczyn, która potem akceptowała też te pieniądze. To tak nieoficjalnie panu mówię, bo to już jest tak, że i ona, ona, ale ona nigdy nie zeznała na Palikota. Ona nigdy nie będzie zeznawała na Palikota tam, chociaż takie sytuacje były, ale... bo, bo też związane w jakiś sposób, że wiem, kto to jest i wiem, bo, bo…
„GP”: - Czyli dowody w jednej i drugiej sprawie [druga sprawa dotyczy zagospodarowania tzw. Górek Czechowskich - przyp. red.] są mocne, a prokuratura sprawę uwaliła? DP: - Tak, tak, tak.
„GP”: - Tak? DP: - Czy nie wszczęła jeszcze? Bo ona może po prostu prowadzić i jeszcze nie wszystkich przesłuchali może. Prokuratura, to też nie jest tak, że oni tak głupio wymyślą. Oni się zabezpieczają. Oni mówią, że oni nie mają jeszcze dwóch świadków, których nie mogą złapać, albo jeszcze nie wezwali. Oni to mogą ciągnąć dwa trzy lata tak naprawdę, ale dlatego na Palikocie pejcz się skraca.
„GP”: - Czyli co? Wpływy Palikota sięgają prokuratury? DP: - Tak. Oczywiście. On pierwsze z kim się zaprzyjaźnił, posłowie nasi mówią, że z Ćwiąkalskim. Od razu na ty przeszli. Gdzieś tam się spotykali. Palikot gdzieś tam go zapraszał. Zresztą oczywiście człowiek z Lublina, w powiązaniu z taką grupą prawników Palikota, pan się Czaja nazywał, oczywiście został tutaj prokuratorem apelacyjnym.
„GP”: - Czyli ma parasol ze strony Ćwiąkalskiego i w związku z tym prokuratura go nie rusza? DP: - Tak i obsadził swoim człowiekiem tutaj, typowo takim oddanym na pewno. Nie? Tym Czają. I ten Czaja, tu myślę parasol ochronny roztacza. Ćwiąkalski może o takich wszystkich rzeczach nie wiedzieć.
„GP”: - W każdym razie zeznania są złożone w prokuraturze, tylko prokuratura ich nie ujawnia. Tak? DP: - Są. I są odnośnie tego finansowania i konkretnie, kto tu, gdzie pieniądze… bo tu słyszałem, ale ci policjanci próbowali ze mną rozmawiać, ale tu nie chciałem w ogóle rozmawiać… przeciwko, w tej sprawie… znaczy ktoś powiedział, że są nagrania w banku, jak ktoś pieniądze kładzie, że takie słupy, którzy wpłacali z sekretarzem, a ten sekretarz skąd, jak on był studentem, skąd miał po kilkaset tysięcy przy sobie? Wiadomo skąd one pochodziły te pieniądze.
„GP”: - Takie nagrania są konkretne. DP: - Tak. W tym Lukasie Banku, tutaj naprzeciwko tego [radny wskazywał palcem okolice lubelskiego ratusza - przyp. red.]. Wiem to na pewno. Takimi moimi kanałami. To ktoś mi tam powiedział. Pracuje w Lukas Banku, że prokuratura zwróciła się o takie nagrania i je dostała.
Sprawa Polmosu DP: - Ja panu muszę powiedzieć, że ja byłem prawą ręką tutaj Palikota. Kiedy on tutaj przyszedł do Lublina, to on nie był w ogóle rozeznany. On w 2005 roku jakby z Włoch w ogóle wracał. On był w ogóle nierozpoznawalny w środowisku osób, nie wiadomo kto? Jak? Nie ma… Poza tym nie znający życia partii i nie znający ludzi partii, a przede wszystkim wszystkich tych procedur. On do dnia dzisiejszego nie czai, o co chodzi. Co to na przykład zarząd powiatu? Jakie ma kompetencje? Czy prezydent? Czy rada? Czy klub radnych? Tutaj samorządu to on w ogóle, w żaden sposób nie rozpoznaje. Takie czasami bzdury gadał w gazetach, czy do mediów innych, że aż się tutaj wszyscy zalewali, co on gada. […]czekamy na zjazd Platformy Obywatelskiej to go wtedy wytniemy. Wtedy naturalnie go wytniemy. Bo nie wiem, co by się musiało dziać, żeby go tak nie wyciąć. Bo on tutaj, on tylko został, a teraz tutaj już nie miał siły, żeby tutaj zostać. Dlatego, on myślę… Jemu chodziło… On mógłby zostać prezydentem tak naprawdę, bo chcieliśmy żeby on, żeby miał tego prezydenta. Tylko że on nie chciał, bo on straciłby immunitet, bo jemu immunitet jest potrzebny. Prywatyzacja Polmosu, to nie jest tak, że to jest zamieszany jakiś tam… To jest schyłek AWS-u, gdzie jeszcze Unia Wolności miała coś do powiedzenia. Gdzie, gdzie kto był udziałowcem Amber na samym początku? Kuroń, Suchocka i to ta prywatyzacja Polmosu była… On, on to firmował, ale pieniądze, pieniądze i śmietankę z tego spijał ktoś inny. Bo to z tego wychodzi, że miał trzysta milionów, a teraz nie ma. Teraz tam dziesięć, jedenaście jest w tym oświadczeniu. To gdzie są teraz te pieniądze? To albo wyprowadził do Luksemburga, tak jak żona mówi. Tak? Albo ktoś mu musiał je wziąć. No bo gdzie przepuścił był. Przecież, bo „Forbes” czy „Wprost” najobiektywniej teraz te rankingi robi. Prawda? Bo już można się pomylić o 10-15 procent, ale nie o tysiąc procent. Czyli albo ukrył ten majątek? Albo musiał się z kimś podzielić i… Albo miał powiedziane tak. Część musiał zwrócić, a część ma. Albo wyprowadzonego. […] Palikot ma nieczyste sumienie odnośnie tych prywatyzacji. To tutaj wszyscy w Lublinie wiedzą. Jest raport NIK-u, który mówi o tym. O wyprowadzeniu... Z tą żoną no to, tą żonę, to zrobił lafiryndę taką, że trzydzieści milionów jej dał. Tylko że on grosza jej nie dał. On tylko dał deprim w postaci połowy pałacu, który wystawiania z nim jak na kosmiczne pieniądze, tylko że na rynku on jest warty jedną piątą. A tak naprawdę on pieniędzy nie miał. Nagranie powyższe pochodzi z marca 2008 roku. Dariusz Piątek był wtedy szefem klubu radnych PO w Lublinie. Dziś już nie pełni tej funkcji. Z Januszem Palikotem jest skłócony. Część informacji uzyskanych od Piątka przez autora niniejszego tekstu została wykorzystana w materiałach śledczych programu „Misja specjalna” (m.in. to, co dotyczyło afery tzw. Górek Czechowskich). Pozostałe wątki były również przedmiotem śledztwa dziennikarskiego. Dariusz Piątek nie zgodził się wystąpić przed kamerą, co uzasadniał obawami przed zemstą władz PO. Natomiast chętnie i bez żadnych warunków wstępnych czy zastrzeżeń opowiadał dziennikarzowi o Palikocie. Zapis taśm „Gazeta Polska” ujawnia jako pierwsza. Filip Rdesiński
O Teksasie nieco później... Kilkoro PT Komentatorów zauważyło, że mam rację: w wielu stanach (jeszcze zjednoczonych...) wrze. Nie tylko w Teksasie - o którym napiszę osobno. Na razie proszę sobie obejrzeć stronę Partii Niepodległości Teksasu i Południa i teksańskiej gałęzi Amerykańskiej Partii Niepodległości: Przypominam, że kilku bojowników o niepodległość Teksasu siedzi obecnie w więzieniach... Komunistyczna administracja JE Benedykta Huseina Obamy stosuje obecnie bezczelną politykę: okrada dzieci obecnych Amerykanów zwiększając zadłużenie (oraz okrada obecnych Amerykanów i innych posiadaczy zielonych papierków przez ich dodruk pod pretekstem "walki z kryzysem") - i macha tymi papierami przed nosem rządów stanowych: „Weźcie te pieniądze na cele socjalne”. I w ten sposób rozwija komunizm. Demokraci biorą ten szmal z radością - Republikanie próbują się bronić... ale są pod naciskiem rozmaitego CK Menelstwa, domagającego się by brać i rozdawać... „Gazeta Wyborcza” pisze o tym całkiem szczerze: „W mniej dotkniętej kryzysem Wirginii gubernator jest Demokratą i 125 mln dol. przyjął. Lecz parlament stanowy się temu sprzeciwił, a następnie przełamał veto gubernatora. - Nasi bezrobotni są używani przez rząd Obamy do promowania socjalizmu - mówił stanowy kongresman Ken Cuccinelli. - To przykładanie nam pistoletu do głowy, byśmy zatwierdzili bezsensowne prawo. Nie zrobimy tego! W Teksasie z poparciem gubernatora Perry'ego lokalny parlament przegłosuje w najbliższym czasie specjalną uchwałę przypominającą, że stan jest suwerenny, a dziesiąta poprawka do Konstytucji USA mówi, że "uprawnienia, których konstytucja nie powierzyła Stanom Zjednoczonym [czyli rządowi federalnemu], przysługują stanom bądź ludowi". A walka z bezrobociem do uprawnień rządu USA nie należy.” Skrzynka Odpowiedzi: {~warszawiak} prosi: P. Janusz Piechociński nie chce odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego warunkiem koalicji PO-PSL, jaki postawił p. Waldemar Pawlak było to, by jednym z szefów ABW został przyjaciel p. Pawlaka, oficer SB - p. Zdzisław Skorża?” Przecież to jest szok - a są jeszcze inne sprawy ... Może Pan coś napisze, panie Januszu?" Napiszę. Ręce opadają. Jaki "szok"!!??? Przecież tłumaczę od 15 lat, że Polską rządzi bezpieka. Z czego wynika, że jak ktoś nie ma swoich ludzi w bezpiece lub nie współpracuje z bezpieką - to go NIE MA. To znaczy: owszem, bytuje - jak UPR czy ja osobiście - ale politycznie się nie liczy. A JE Waldemar Pawlak reguły tej brudnej gry zaakceptował ... JASNE? Czy mam jeszcze raz powtarzać? W sprawie cenzury na „Poczcie Polskiej” {~BP} pisze: „Bzdura Panie Mikke!!! Pracowałem przy wysyłaniu listów w bardzo ważnej instytucji państwowej. Stawka za list to już teraz ponad 6 zł - Poczta Polska zarabia na tym miliony!!! Dlatego jest monopol. Taki kapitalista tego nie widzi? Obliczyliśmy dnia pewnego nawet, że gdybyśmy prywatnie obskoczyli tylko sąsiednie gminy z tymi listami przy niższych stawkach za list to bez problemu napełnilibyśmy brzuszki naszym rodzinom :-) Oczywiście w jakimś stopniu prawdą jest, że chcą "oni" kontrolować korespondencję.” Myli się. Opłata za list wynosi 1.60 - za to trzeba adres odczytać, listy posortować, załadować, przewieźć, posortować, roznieść do domu... Za „PRIORYTET” - 2.65zł - i to już jest opłacalne. To „POLECONY” kosztuje 6 zł - ale to inna kategoria... Wyrok przez głosowanie - W tej sprawie nie chodzi o ten czy inny wymiar kary. Chodzi o to, że w d***kratycznej Polsce mało kto rozumie, że sędzia powinien być (a nie jest...) dokładnie tak samo nieczuły na głos dzisiejszego Tyrana, czyli L**u - jak dawniej powinien być nieczuły na wskazówki ówczesnego Tyrana, czyli Stalina. Ba! WCzc. Jarosław Kaczyński (PiS, W-wa) jako premier pouczał sędziów (!) publicznie (!!!), że mają w wyrokach uwzględniać oczekiwania ludności!!! Komentator o wdzięcznej ksywce {~Mikke łże} był tak miły, że podał nam link: do rozporządzenia szefa Urzędu Ochrony Państwa pozwalającego zgodnie z prawem na kontrolę korespondencji. W szczególności rozbawił mnie: § 6. Kontrolę korespondencji przeprowadza się w sposób nie powodujący opóźnienia w dotarciu korespondencji do adresata. Wyjaśniam: UOP to taka bandycka instytucja - córka SB, matka ABW - która dwa razy, zapewne też zgodnie z prawem, włamywała się do lokalu UPR i kradła niektóre dokumenty oraz twarde dyski z komputerów, fałszowała wyniki wyborów oraz np. poświadczyła w trakcie wyborów prezydenckich, że p. Stanisław Tymiński 5 razy był gościem JE Muammara Kadafiego. Pół roku po wyborach, które p.Tymiński w II turze przegrał był z agentem Lechem Wałęsą, indagowany o to szef UOPu, p. Krzysztof Kozłowski, oświadczył spokojnie: „A, komputer nam się pomylił...” Trzeba było widzieć mordę tego faceta! JKM
18 kwietnia 2009 Wszechstronność nawyku jest przytłaczająca.. Według „Wall Street Journal”, administracja Baracka Huseina Obamy opracowuje plan zaostrzenia nadzoru nad sektorem finansowym, którego kryzys doprowadził do obecnej recesji. Kluczowym punktem ma być wyposażenie Systemu Rezerwy Federalnej w nowe kompetencje(???). Między innymi ten monopolista, w którym udziały ma 11 prywatnych banków, będzie monitorował i oceniał zagrożenia dla gospodarki stwarzanych przez długi hipoteczne. FED ma też otrzymać uprawnienia do przejmowania wielkich firm finansowych zagrożonych bankructwem(???). Komunizm w USA coraz bliżej: dopłaty do prywatnych banków, dopłaty do prywatnych firm, rozrzutność pieniędzmi nie znana w historii tego kiedyś wolnościowego kraju… Szef w jednej z amerykańskich firm zebrał pracowników i mówi: - Mam złą wiadomość. Ze względów oszczędnościowych muszę kogoś z was zwolnić. - Mnie nie, jestem mniejszością i mogę oskarżyć cię o rasizm- szybko reaguje czarnoskóry pracownik. - Jestem kobietą, od razu wniosę do sądu sprawę o seksistowskie traktowanie - ostrzega sekretarka. - Spróbuj mnie zwolnić, to pozwę cię o dyskryminację ze względu na wiek- wycedził liczący 65 lat kierownik działu. Wtedy wszyscy spojrzeli na bezbronnego, młodego , białego, zdrowego pracownika. Ten zastanowił się chwilę i wyszeptał:- Ostatnio wydaje mi się, że jestem gejem…. Dobry żart, jest tynfa wart, ale żart żartem, a tu obie izby amerykańskiego Kongresu uchwaliły rządowy projekt budżetu, przewidujący wydatki w wysokości 3,5 biliona dolarów(???). Im większy budżet w danym państwie- tym większy socjalizm, z przechyłem w stronę komunizmu- jak mawiała Żelazna Dama”.. BO socjalizm jest bliską siostrą komunizmu. W roku 2010, za te pieniądze odebrane amerykańskim podatnikom, prezydent Barack Obama będzie robił socjalistyczne reformy. „Reformę” ochrony zdrowia, edukacji i energetyki.. Oczywiście gdyby w tych dziedzinach obowiązywał w USA wolny rynek, żadne rządowe reformy nie byłyby potrzebne, bo wolny rynek zrobiłby je sam…
Dobre firmy zostałyby na rynku i służyły konsumentom, a złe zniknęłyby- taki byłby ich los.. I nie byłoby marnowania pieniędzy podatników… ale wtedy nie byłoby budowy komunizmu w USA.. A przecież ten najszczęśliwszy ustrój świata trzeba przecież zbudować.. Po co? To oczywiste… Żeby ludzie byli szczęśliwsi. No i biurokracja, żeby była szczęśliwsza i żeby mogła sobie porządzić… Jeszcze jedna scenka z USA. Fotograf podczas robienia zdjęć ślubnych: - ślubnych na koniec chciałem jeszcze zrobić jedno zdjęcie Szczęśliwej Pary: Panny Młodej z jej Mamusią(????). No i ten faszyzm tytoniowy w USA.. Amerykański Sąd Najwyższy oddalił apelację złożoną przez koncern papierosowy Philip Morris w sprawie o 79,5 milionów odszkodowania dla pani Mayoli Williams, wdowy po zmarłym palaczu.
Sprawa przez 10 lat krążyła między sądami w stanie Oregon a Sądem Najwyższym USA. Pani Williams wywalczyła odszkodowanie w wysokości 79,5 mln dolarów, dolarów wraz z odsetkami suma ta wyniosła 145 mln dolarów(????) Naprawdę niezłe… Przecież chcącemu nie dzieje się krzywda.. Chciał - to palił.. Gdyby nie chciał- to by nie palił.. Ale stara zasada prawa rzymskiego już nie obowiązuje..
Teraz rządzą prawnicy, którzy w USA stanowią najbogatszą grupą zarobkową, abstrahując już od kolektywnego traktowania ludzi… Nie ludzie inwestujący, ryzykujący swoje pieniądze, pracowici.. Lecz „prawnicy”, którzy wyciągają z prywatnych firm olbrzymie pieniądze na podstawie uchwalonego prawa, które jest po ich stronie.. I słusznie koledzy zauważyli w Najwyższym Czasie, że Marks się pomylił… Kapitalizmu nie obali klasa robotnicza. Kapitalizm wykończą prawnicy i biurokracja! Oczywiście nie za darmo.. ZA wielkie pieniądze? Ale co będzie potem? I na barykadach będą śpiewać:” Wyklęty powstań ludu ziemi, powstańcie, których dręczy głód” A na Europejskim podwórku po staremu, czyli po socjalistycznemu. Polska przegrała batalię o zmiany w nowych przepisach dotyczących kosmetyków. „Legislacja zagraża interesom polskich firm w tej branży”- ostrzegają dyplomaci. „Nasze argumenty znalazły zrozumienie, ale niestety nie formalne poparcie”- powiedział anonimowo jeden z polskich dyplomatów. Zaproponowane rok temu przez Komisję Europejską rozporządzenie oznacza, że w przyszłości zakazane może być stosowanie w kosmetykach niektórych konserwantów. Dlaczego? Bo unijni ` fachowcy”(czytaj eko-ideolodzy) chcą te konserwanty zakwalifikować do grupy rakotwórczych, mutagennych lub działających szkodliwie na rozrodczość. Na razie będzie można je stosować, ale pod pewnymi warunkami(????). Skoro szkodliwe, tak jak palenie i picie alkoholu- to powinno być zupełne zakazanie używania. Komisja Europejska powinna być konsekwentna.. Wszystko co szkodliwe, a prawie wszystko jest szkodliwe według lewicowych i ideologicznych norm- to wszystko powinno być zakazane, łącznie z Komisją Europejską, która najbardziej jest szkodliwa, bo zakazuje.. Dla polskich firm to problem, bo o ile będą one mogły do woli produkować kosmetyki na bazie” jadalnego” alkoholu i karotenu, to wiele z używanych konserwantów( 17 z 54) nie ma żadnego związku z żywnością, czyli będą one zakazane(???). Oczywiście wielkie zachodnie koncerny stać na badania i testy ich mniej kontrowersyjnych zamienników, a polskich małych i średnich firm kosmetycznych- nie. I tym sposobem wykończy się wszelką konkurencję, a na placu boju o rynek kosmetyczny pozostaną tylko ci, którzy pozostać powinni… Czy to nie jest winny kapitalizm, że firmy padają?- propaganda potem podpowie ogłupionej publiczności wyborczej. Kapitalizm zły, drapieżny, okropny.. Za to socjalizm dobry, łagodny, miły… I zobaczcie państwo ile natrudził się Lenin, Trocki, Mao, Fidel, POl-Pot, Che..… Ilu namordowali, ile zagrabili frontalnie, ile wyrwali z korzeniami, ile na marnowali?… A teraz robią to samo, ale innymi metodami.. Metodami, które na razie mało kto zauważa, bo są ukryte. Ale cel jest ten sam! Zniszczyć kapitalizm i wrócić na drzewa i do jaskiń… Ale czy dla wszystkich starczy jaskiń? Dlatego eutanazja i aborcja… Zmniejszyć populację! Obrzydliwość.. WJR
Z wszystkiego można szmal wydostać "Poglądy, charakter, postawa zjawiskiem są dosyć rzadkim. Więcej się da wytłumaczyć zwyczajnym losu przypadkiem. Grosz dzisiaj jest w MSZ-cie, a Rubel jest u Andersa, bo tak się im ułożyło, a mogło być vice-versa" - pisał Antoni Słonimski zaraz po wojnie. Skoro już wtedy postawa była rzadkim zjawiskiem, to cóż dopiero teraz, kiedy taki poseł Antoni Mężydło z Torunia, nie tylko przechodzi sobie z Prawa i Sprawiedliwości do Platformy Obywatelskiej, ale w dodatku publicznie deklaruje, że wcale nie musiał przy tym zmieniać poglądów? Co więcej - wszystko wskazuje na to, że nie tylko mówił szczerze, ale, że to najprawdziwsza prawda! Dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego Aleksander Kwaśniewski opowiadał, jak to "wychował się", nie na żadnym tam marksizmie-leninizmie, tylko na Jerzym Giedrojciu i paryskiej "Kulturze", uważanej przez Służbę Bezpieczeństwa, której Aleksander Kwaśniewski, tym razem jeszcze nie "prezydent wszystkich Polaków", ale tajny współpracownik "Alek", się wysługiwał - za "wydawnictwo dywersyjne". Akurat zbliża się paneuropejski konkurs filutów o posady za 7 tysięcy euro miesięcznie przez okres 5 lat - bo tyle właśnie trwa kadencja do Parlamentu Europejskiego. Polsce Sojuz przyznał 54 takie posady, więc końcówka Wielkiego Postu obfitowała w krwawe walki buldogów pod różnymi partyjnymi dywanami i dywanikami. Wśród ofiar znalazły się całe rodziny, m.in. ojciec i syn Marcin i Filip Libiccy z Poznania, a przecież to tylko wierzchołek góry lodowej. Zwycięzców poznamy na pierwszych miejscach list wyborczych, bo ci będą mieli największe szanse. Tym większe, że frekwencja zapowiada się wyjątkowo niska - nawet na poziomie 13 procent - co wskazuje, że po pierwsze - publiczność chyba ma już dosyć statystowania w tego rodzaju widowiskach, a po drugie - że oligarchizacja politycznej sceny osiąga w ten sposób apogeum, bo do wyborów mogą pójść tylko rodziny i przyjaciele kandydatów, a więc osoby bezpośrednio zainteresowane wyborem, oraz działacze partyjni, którzy wynikiem wyborów zainteresowani są pośrednio - żeby odblokowały im się własne ścieżki kariery. Oczywiście do posad aspirują nie tylko debiutanci, ale też i weterani europejskich salonów i właśnie oni składają się jak scyzoryki, bo wiedzą, że nigdzie już nie będzie im tak dobrze, jak tam. Podobnie Lech Wałęsa zdradził ostatnio, że pogróżki o wyjeździe za granicę, to tylko taka przenośnia, a nie naprawdę. On z kolei też wie, że swoją tak zwaną legendę może tak naprawdę dyskontować tylko w Polsce - oczywiście dopóki razwiedce, czy michnikowszczyźnie będzie to do czegoś potrzebne. A na razie jest - więc niechże srebrniki płyną. Ta atmosfera udzieliła się nawet pani Danucie Hubner, która została wystawiona przez naszych okupantów na stanowisko komisarki z bajońskimi wręcz apanażami. Przy takich apanażach też musi toczyć się walka o byt w najjaskrawszych przejawach, więc i wokół naszej komisarzowej pojawiły się widocznie jakieś śmierdzące dmuchy, skoro w udzielonym specjalnie wywiadzie oświadczyła, że "nigdy" nie była w "żadnej partii". Tymczasem przez 17 lat (1970-1987) była w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, dzięki której nie tylko zrobiła naukową karierę, ale w dodatku, w nagrodę za rzucenie partyjnej legitymacji, została przez razwiedkę skierowana na stypendium do Ameryki, żeby się zorientowała, jak się kradnie i gdzie chowa szmal w ustroju kapitalistycznym. Po takim wstępie nie zdziwiłoby nas nawet, gdyby pani Danuta zrobiła strip-tease i odtańczyła jakiś bachiczny taniec na rurze. Czy ktoś chciałby to oglądać, to inna sprawa, bo - jak wieszczy poeta - "któż widok ten opisać zdoła? Fiedin, Simonow, Szołochow? Ach, któż w ogóle go wytrzyma!". Wytrzyma, nie wytrzyma - czego to się nie robi dla tej Europy! Wańkowicz wspomina, jak to wracający z jarmarku chłop pracowicie usiłował zjeść pachnące mydełko, aż mu z ust spadały płaty piany. Spotkany przypadkowo pachciarz nie posiadał się ze zdumienia: Hryćku, toż to miło! - Odejdź Szlomka, bo jak splunę, to zgorzejesz. Miło, nie miło, a kupił, tak zjesz! Kiedy tak trwają podchody pod Parlament Europejski, a kraj pogrążył się w świątecznej nirwanie, gwałtowny pożar socjalnego hotelu w Kamieniu Pomorskim stworzył okazję zarówno premieru Tusku, jak i prezydentu Kaczyńskiemu do wyścigu na wrażliwość społeczną. Premier Tusk zachował się niesportowo, uzyskując fory poprzez zatajenie wiadomości przed prezydentem, który o tym, że w Kamieniu Pomorskim się pali, dowiedział się z mediów. Zdążył jeszcze wprawdzie na dogaszanie pogorzeliska, i z powodu ponad 20 ofiar w ludziach ogłosić trzydniową żałobę, ale wyniknął z tego kolejny kryzys konstytucyjny, bo obowiązek współdziałania obejmuje również informowanie prezydenta o tym, co się w kraju dzieje. Kryzys - swoją drogą, ale licytacja premiera z prezydentem na społeczną wrażliwość może zapoczątkować serię gwałtownych pożarów takich socjalnych hoteli, w których władze gmin i miast umieszczają lokatorów nie płacących żadnych czynszów. W innych miastach też potrzebują oni polepszenia bytu, a taki pożar to okazja, która może się prędko nie powtórzyć. Tymczasem Polska ma całkiem inne zmartwienia, czego znakomitą ilustracją była inspekcja, jaką przeprowadził w naszym kraju oraz na Ukrainie były francuski piłkarz Michał Platini. Teraz Michał Platini jest europejskim dygnitarzem futbolowym w randze co najmniej generała, a może nawet feldmarszałka - bo przez naszych mężyków stanu podejmowany był mniej więcej z takimi właśnie honorami. Pan Platini, jako rewizor iz Pietierburga, który miał sprawdzić stan przygotowań do piłkarskiej imprezy Euro 2012, znalazł u nas wszystko w jak najlepszym porządku, co oznacza, że razwiedka już ustaliła, kto i ile ma na tym całym Euro zarobić, a kto ma stracić - żeby było sprawiedliwie i w ogóle - gites tenteges. A skoro tak, to co tu mają do rzeczy jakieś poglądy? Po co komu poglądy? Nie wystarczy wypić i zakąsić? W zasadzie mogłoby wystarczyć, ale na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności. Jak przewidział poeta, "wszędzie mięsiste węszą nosy", więc nic dziwnego, że się dowąchały więzień CIA w Polsce. Wszyscy zainteresowani oczywiście się wypierają i zasłaniają tajemnicą państwową, ale jakie tam tajemnice możemy mieć przed CIA, skoro nie mamy niczego do ukrycia nawet przed Michałem Platinim? Na razie jedyną tajemnicę stanowi okoliczność, kto za to zainkasował forsę i w jakim raju podatkowym ją schował. Jak pamiętamy, z tytułu zaangażowania wojsk polskich w Iraku, Amerykanie wypłacili swoim polskim agentom wynagrodzenia za pośrednictwem firmy Nur Corporation, no a teraz? Tajemnica to wielka, prawie taka sama, jak finansowanie podziemnych struktur Solidarności w stanie wojennym i latach 80., dzięki czemu tak wielu zabiedzonych związkowców mogło w 1989 roku zacząć rosnąć wraz z krajem. SM
Klewek ciąg dalszy Gdy Andrzej Lepper w swoim słynnym przemówieniu sejmowym mówił o talibach w Klewkach, w ławach poselskich towarzyszyły tej wypowiedzi salwy śmiechu. Minęły lata, a w listopadzie 2005 roku pojawiły się przypuszczenia, iż na lotnisku w Szymanach lądowały specjalne samoloty amerykańskie oraz że na terenie nieodległego ośrodka szkoleniowego polskiego wywiadu w Starych Kiejkutach zostało zorganizowane tajne więzienie CIA. Przetrzymywano w nim i poddawano torturom kilkunastu domniemanych terrorystów Al-Kaidy. Jednym z przetrzymywanych miał być Chalid Szejk Mohammed, uważany za organizatora zamachu na World Trade Center. Podczas pobytu w Polsce został ok. 100 razy poddany torturze polegającej na kontrolowanym podtopieniu. Przesłuchania miał prowadzić były specjalista CIA od karteli narkotykowych Deuce Martinez. Z Kiejkut do Klewek jest 44 km... Ta bulwersująca kwestia jest ciągle w pełni niewyjaśniona i trudno nie stawiać pytań. Czy zatem doszło do wykorzystania polskiego terytorium i infrastruktury do działań niezgodnych z polskim prawem? Czy w Polsce byli przetrzymywani bez sądu, a być może także i torturowani ludzie, a ówczesne polskie władze wyraziły na to zgodę? Czy rządzący zapewnili na naszym terytorium odpowiednią kontrolę nad działaniami służb specjalnych obcych państw? Czy w Polsce istnieją zabezpieczenia pozwalające zapobiegać bezprawnemu pozbawianiu wolności lub transportowaniu jakichkolwiek osób przez własne służby lub służby specjalne obcych państw? Faktem jest, co już oficjalnie potwierdziła prokuratura, że samoloty CIA lądowały 11 razy w Polsce. Te dane są zgodne z ustaleniami Komisji Parlamentu Europejskiego, która już w 2006 roku twierdziła, że samoloty cywilne wykorzystywane przez CIA do transportowania zatrzymanych lądowały w Polsce kilkanaście razy. Wiemy również, że wszelkie informacje na ten temat były ukrywane przez rząd Leszka Millera, bo te operacje odbywały się w czasach rządów SLD. W ostatnich dniach dziennikarze "Rzeczpospolitej" ujawnili część materiałów dowodowych, z których wynika, że polskie władze pomagały także w tuszowaniu trasy lotów maszyn wynajmowanych przez CIA. Dzięki temu Eurocontrol, który nadzoruje loty nad kontynentem, nie znał prawdziwego miejsca lądowania amerykańskich odrzutowców w Polsce. Sprawa jest poważna i wieloaspektowa. Ma wymiar moralny i polityczny. Polska jest ostatnim krajem, w którym powinno się to wydarzyć. Doświadczyliśmy wojen i totalitaryzmów, obozów koncentracyjnych i łagrów, skrytobójczych mordów, tortur i prześladowań. Zbyt dobrze wiemy, co oznacza zasada "cel uświęca środki" i bezprawie kamuflowane frazesami o wrogach klasy robotniczej czy ustroju, a także "teorią mniejszego zła" w odniesieniu do ludzi zatrzymanych pod poważnymi zarzutami przez naszych sojuszników. Nasz kraj chlubi się wielowiekową tradycją walki o prawa człowieka i prawa narodów do samostanowienia, jest kolebką "Solidarności" i siłą sprawczą pokojowego obalenia komunizmu w Europie Środkowej i Wschodniej. Cywilizowane społeczeństwo powinno kierować się zasadami etycznymi w swoim postępowaniu, także wówczas, gdy ma do czynienia z przestępcami. Jeżeli w wyniku nadgorliwości rządu Leszka Millera doszło do bezprawnego przetrzymywania obywateli obcych państw na naszym terytorium i ich bestialskiego torturowania, to kładzie się to cieniem na Rzeczypospolitej. Pozostaje także kwestia polityczna. Czy przypadkiem to nie rząd o proweniencji postkomunistycznej zachowywał się służalczo wobec "wuja Sama"? Najwyraźniej zadziałały stare nawyki. Wasalna mentalność wobec Moskwy została zamieniona na uległość wobec Waszyngtonu. Kto nie szanuje sam siebie - ten nie jest szanowany przez innych. Warto o tym pamiętać, gdy dziś niektórzy politycy ubolewają, że zostaliśmy wykorzystani przez Amerykanów, a następnie porzuceni. Jan Maria Jackowski
Jeszcze o tym Teksasie... Teksas jest w Unii na dość szczególnych - i niejasnych - prawach. Nosi dumną nazwę: „Stan Samotnej Gwiazdy” - którą widać na różnych teksańskich flagach - od połowy XIX wieku, na tle czerwonym lub błękitnym. Teksańczycy w 1835 wywalczyli niepodległość od Meksyku, w 1836 ogłosili Republikę - i w 1845 przyłączyli się do USA zachowując prawo do wystąpienia z Unii (proszę zwrócić uwagę na mapkę: widać na niej pierwotne terytorium Texasu, obejmujące części dzisiejszych stanów: Nowy Meksyk, Colorado, Kansas, Oklahoma i Wyoming!). W 1861 wystąpili z niej - i przyłączyli się nieopatrznie do Konfederacji. Po klęsce Południa na ogół uznano, że prawo do wystąpienia z Unii, już wykorzystane, wygasło. W każdym razie: kilku członków Partii Niepodległości Teksasu siedzi w więzieniach federalnych... Piszę to, bo ostatnio Texas staje na czele buntu przeciwko waszyngtońskiej biurokracji. P.Jakób Ryszard („Rick”) Perry, gubernator, powołał się na poprawkę do Konstytucji gwarantującą stanom wszystkie prawa nie wymienione w Konstytucji jak przynależne Unii - która przez ostatnie 100 lat wiele z nich zawłaszczyła prawem Kaduka. I gdy p.Perry oświadcza, że Teksas może opuścić Unię, to nikt nawet nie grozi Mu wsadzeniem do kryminału. Najwyraźniej sytuacja stała się b. napięta. Za Teksasem mogą ująć się stany południowe, w których tli się jeszcze duch Konfederacji - ale również konserwatywne stany środkowego Zachodu. Nie wiadomo, jak zachowa się Kalifornia, którą rządzi nieprzewidywalny p.Arnold Schwartzenegger, czyli „Terminator”. Natomiast przy p.Obamie murem stanie Nowa Anglia, będąca krajem praktycznie czysto socjalistycznym - takie skrzyżowanie Niemiec z Wenezuelą... Trzem państwom w Ameryce grozi obecnie rozpad: Boliwii, Kanadzie (nie tylko z powodu Quebecu) , i... Stanom Zjednoczonym. Rozpad USA ucieszyłby mnie tak samo, jak ucieszył mnie rozpad ZSRS. Bo lubię Rosję, lubię Amerykę... ale nie ZBYT silne! Tu przypominam słynne powiedzenie lady Małgorzaty baronessy Thatcherowej z okresu, gdy Europie zagroziło zjednoczenie Niemiec: "Kocham Niemcy; kocham je do tego stopnia, że chciałabym, by miały nie tylko dwa, ale trzy, cztery - lub więcej państw..." Skrzynka Odpowiedzi: {~jakub88321} z prośbą: „Panie Januszu, proszę o krótki komentarz do tego(chodzi o pomysł opodatkowania samochodów w zależności od wydzielanego przez nie dwutlenku węgla): Polska paranoja Na biurku ministra Jacka Rostowskiego leżą już założenia do projektu ustawy o podatku ekologicznym, który ma zastąpić akcyzę. Z informacji "Dziennika", który dotarł do tego projektu, wynika, że podatek ma być płacony co roku w urzędzie skarbowym lub magistrackim wydziale komunikacyjnym. Zacznie obowiązywać prawdopodobnie od 2010 r. Najwięcej zapłacą kierowcy jeżdżący motoryzacyjnymi starociami: 3 tys. zł za auto sprzed 1992 r. Właściciele pojazdów, których wiek nie przekracza 9 lat, zapłacą około 500 zł. Wygrają ci, którzy kupią samochód prosto z salonu, podatek za małolitrażowe auto to zaledwie 100 złotych. Podatek ekologiczny ma być płacony na podstawie poziomu emisji CO2 do atmosfery. Rozwiązania te zapewne przysłużą się poprawie bezpieczeństwa na polskich drogach poprzez wyeliminowanie starszych samochodów, ale jeśli chodzi o wysokość opłat to są one raczej mocno przesadzone. Biorąc pod uwagę fakt, iż przeciętny polski kierowca jeździ samochodem starszym niż 9 lat to raczej nie będzie go stać na zapłacenie tak wysokiego podatku. Na to, że zakupi on nowy samochód, który będzie tańszy (ale niekoniecznie) szanse są również małe. I jak to w naszym kraju bywa najwięcej jak zwykle zyskają najbogatsi, czyli posiadacze nowych bardzo drogich samochodów, którzy zapłacą dużo mniej niż w przypadku podatku akcyzowego. Komentarz będzie b. krótki: Ciesz się Pan, że ci bandyci jeszcze nie podatkują nam puszczanych czasem bąków - albo wręcz każdego oddechu! I nie głosuj Pan na PO ani na innych takich... JKM