Temat: WYROCZNIA MAJÓW
Czy aby dokonywała się większa transformacja wewnętrzna, trzeba poznawać i pracować z wieloma podręcznikami dotyczącymi wiedzy Majów, czy wystarczy praca np. z „Wyrocznią Majów” i 44 kartami? Czy karty Wyroczni należy zawsze rozkładać wzorami do dołu? Pozdrawiam serdecznie wszystkich zgłębiających tę piękną wiedzę!
Transformacja nie może być ani większa, ani mniejsza. Dokonuje się ona zawsze we właściwym rytmie i tempie, adekwatnym do indywidualnego poziomu świadomości. Natomiast książki mogą być swoistym katalizatorem przyspieszającym reakcje naszego ciała ( pojmowanego jako troista całość) na dokonujące się w nas przemiany, ale nie mają wpływu na samą transformację, która, jest charakterystyczna dla danej jednostki, w swej istocie dokonuje się w wymiarze czwartym, czyli w sferze bezczasowości. I tak:
Jeśli świadomie uczestniczysz w tym procesie, sprawia ci on wiele satysfakcji, a przynajmniej jest znośny.
Natomiast jeśli lekceważysz ten proces lub jesteś jego nieświadomy, twoje doznania są zazwyczaj nieprzyjemne, prześladuje cię pech, nękają dziwne zbiegi okoliczności.
Z uwagi na to, że czas biegnie „coraz szybciej” - znajdujemy się bowiem na finiszu Wielkiego Cyklu - u osób nieprzebudzonych lub zadufanych w swej duchowej czystości, coraz częściej dochodzi do frontalnego zderzenia z życiem. Osoby te popadają w depresję, narzekają, cierpią.
„Negatywnego” bieguna transformacji doświadczyłam na własnej skórze podczas pracy nad przekładem tej książki, ale nie wynikało to z mojego zadufania, lekceważenia czy nieświadomości. Transformację musiałam poczuć na własnej skórze, by z jednej strony, uznać ją za coś realnego fizycznie, z drugiej zaś, by umieć wczuć się w położenie tych, którzy cierpią.
Podobnie dzieje się z wieloma z was. Często mówicie mi, że los jest dla was wyjątkowo okrutny. Zawsze i niezmiennie mam jedną i tę samą odpowiedź: „los najbardziej doświadcza najsilniejszych i tylko po to, by tuż przed metą (na finiszu przed 2012 r.) nic nie zdołało ich zaskoczyć, by umieli zrozumieć i pomóc ludziom z podobnymi problemami, kiedy pojawią się na ich drodze. Tylko serce, które czuje, potrafi współczuć. Tego serca nie złamie żadna siła, bo najtrudniejsze egzaminy ma za sobą. Wie, że po nocy zawsze przychodzi dzień.
Z kartami „Wyroczni” nie rozstaję się ani na chwilę, towarzyszą mi na wszystkich spotkaniach i w każdej podróży. To prawdziwa kopalnia wiedzy, drogowskaz, który nigdy się nie myli. Tysiące osób ciągnęło karty na spotkaniach. Nie zdarzyło się, by podpowiedź „Wyroczni Majów” była choć raz nietrafiona.
Dlatego odpowiadam: nie trzeba pracować z wieloma podręcznikami, by nauczyć się rozmawiać z „Wyrocznią Majów”. Wielu z was zaczęło od kart Wyroczni i dopiero po pewnym czasie sięgnęło po podręczniki. Wszystko zależy od osobistych zainteresowań, indywidualnej drogi rozwoju, poziomu uświadomienia osoby. Najlepszym suflerem jest, jak zawsze, intuicja. Ona wie, co jest ważne teraz, w tej chwili, a co może jeszcze poczekać.
Jeśli chodzi o sposób rozkładania kart, jest on całkowicie dowolny. Autorzy pokazali kilka sposobów. Natomiast ja, w zależności od tego, co chciałabym rozświetlić lub jakim czasem dysponuję, ciągnę jedną kartę lub trzy, albo wszystkie do końca, interpretując przebieg drogi tak, jak się ona odsłania (prawdziwa rewelacja!/ostatnie słowo, jakie pada, to: EUREKA!).
Podobnie jest z ustawieniem kart, tzn. czy mają stać wzorami do góry, czy losowo. Tutaj sam ustalasz zasady, potem powinieneś konsekwentnie się ich trzymać, bez naginania informacji do oczekiwań twojego ego. Możesz więc przyjąć, że karta odwrócona przemawia do ciebie z pozycji mądrości cienia (podobnie jak w tarocie).
Ja rozkładam karty wzorami do góry. Z uwagi na to, że ciągnę je codziennie (przynajmniej raz dziennie - z prośbą o przesłanie wskazówek na dany dzień), mam wyczulony zmysł na ich wymowę. Choć karta stoi wzorem do góry, pierwsza błyskawiczna myśl, jaka się pojawi, informuje mnie, czy przemawia ona z pozycji mądrości światła, czy też cienia.
A teraz kilka praktycznych rad dotyczących interpretacji wyciągniętych kart, których nie znajdziecie w książce:
1/ karta z pieczęcią
to dziedzina do zgłębienia, materiał do przepracowania, scena, tło w osobistym teatrze życia.
Karta podpowiada, że zanim przejdziesz do działania, powinieneś przygotować grunt, na którym zaistniał problem albo też na którym chciałbyś coś zmienić, uporządkować, odnieść sukces itp.
2/ karta z liczbą
to zwiastun ruchu, bodziec, impuls do działania.
Podpowiada, że grunt jest przygotowany, że nadszedł czas, by przejść do czynów i nie zastanawiać się w nieskończoność: czy działać lub czy jeszcze trochę poczekać?
3/ karta z soczewką
to przepustka (ja nazywam ją „eteryczną drabiną” albo „bramką do nieba”).
Informuje, że jesteś już odpowiednio wyposażony, przygotowywany do drogi, do pójścia dalej i wyżej po swojej eterycznej drabinie. Zanim jednak „lilowi strażnicy” otworzą ci wrota, najpierw przetestują twoją znajomość Praw Czasu. Soczewka informuje, że jesteś przygotowywany do czegoś większego, co można nazwać służbą dla ludzkości, co będzie miało znaczenie nie tylko dla ciebie, ale i dla innych, np. wszystkich stron w konkretnej sprawie czy też sporze. Tu jednak należy uzbroić się w cierpliwość. Mądrość soczewki może zamanifestować się w twoim życiu dopiero po pewnym czasie. Jeśli nie rozumiesz jej przesłania, spróbuj pomedytować z tą karta, poproś o sen albo pociągnij dodatkową kartę. Ona powie ci, w jakiej kwestii się wahasz lub przed czym się wzbraniasz. Ta materia jest wyjątkowo subtelna i zbyt indywidualna, by wymienić przynajmniej jedną uniwersalną regułę interpretacji. Tych reguł jest siedem miliardów (tyle, ilu ludzi na świecie). Sam powinieneś oszukać tę jedyną, skierowaną wyłącznie do ciebie.
Wielu z was zauważyło, że na spotkaniach mam tylko 33 karty, te z 11 soczewkami wyciągam sporadycznie, najczęściej „przypadkowo”. Dlaczego? Bo są one czymś niezwykle subtelnym, eterycznym, nieuchwytnym dla obserwatora stojącego z boku. Poza tym niczego nie chcę sugerować. W ciągu kilku minut nie jestem w stanie opisać całości przesłania soczewki, więc mogłabym być błędnie zrozumiana. To zbyt duża odpowiedzialność.
Moja przygoda z Wyrocznią
Historia mojej przygody z „Wyrocznią Majów” jest wyjątkowa i wielu czytelnikom już znana. Dostałam ją w prezencie od osoby, której kiedyś pomogłam w pewnej sprawie. Wtedy książka nie wzbudziła we mnie euforii, odłożyłam ją na bok i trzy lata przeleżała gdzieś w szufladzie. Zupełnie o niej zapomniałam, aż pewnego dnia natknęłam się na nią „przypadkowo”, szukając interesujących mnie materiałów. Gdy wzięłam ją do ręki i od niechcenia pociągnęłam kartę - doznałam olśnienia. To było TO!
Natychmiast zabrałam się do pracy nad przekładem. Tłumaczenie płynęło samo z siebie. Tylko jedna pieczęć - CIMI (Biały Łącznik) - sprawiała mi wiele trudności, więc zostawiłam ją na koniec, czego nigdy dotąd nie robiłam. Przyszedł jednak czas na zmierzenie się ze świadomością Białego Olbrzyma Cimi.
Dziwne, bardzo dziwne... Co się okazało? Wszystko było takie proste - jak mogłam tego nie rozumieć?, co więcej, każde niemal zdanie było adresowane bezpośrednio do mnie. CIMI 12 to moja bratnia dusza z krzyża powiązań kinu narodzin (Wędrowiec 12). Najprawdopodobniej, kilka miesięcy wcześniej nie byłam jeszcze gotowa na przyjęcie informacji od mojej analogicznej duszy.
Moja niechęć do tego znaku wiązała się z wydarzeniem sprzed kilku lat. W dniu z pieczęcią CIMI zostawiłam w taksówce parasolkę, która była ostatnią pamiątką, jaka mi pozostała po moim dziecku. Kto był „winny”? Oczywiście, CIMI. Dziś wiem, że Biały Łącznik bardzo mi wtedy pomógł, bo odciął mnie od przeszłości, „zabierając” mi coś, co podświadomie przywoływało smutne wspomnienia. Potrzebowałam kilku lat, aby dojrzeć do tego rozpoznania, a stało się to dzięki tej książce.
Jednak nie był to koniec mojego utrapienia. Najgorsze miało się dopiero zacząć. Następnego dnia, zaraz po zakończeniu przekładu, spadł na mnie niewyobrażalny ból głowy, który nie ustępował dzień i noc przez blisko dwa miesiące. Nie pomagały ani wizyty u najlepszych specjalistów, ani żadne tabletki i zastrzyki przeciwbólowe. Postawiłam więc sama diagnozę: guz mózgu. Lekarze nie chcieli dać mi skierowania na tomografię mózgu - badanie kosztowało wtedy 220 zł - jednak je zrobiłam. Kiedy odebrałam wynik i okazało się, że nie mam żadnych zmian, ból nieoczekiwanie ustąpił i nigdy więcej nie powrócił. To była transformacja.
Gdy spojrzałam wstecz na moją dwumiesięczną drogę przez mękę, nagle sobie uświadomiłam, że symptomy, które rejestrowałam, zostały opisane w „Wyroczni Majów” obok pieczęci CAUAC. Dlaczego o tym zapomniałam? Sama je tłumaczyłam. Czy była to sztuczka mojego ego, które kazało mi myśleć, że transformacja jest czymś abstrakcyjnym i dotyczy tylko tych, którzy w nią wierzą lub usilnie nad nią pracują? Dziś wiem, że tak nie jest.
Do transformacji zawsze odnosiłam się z respektem, jednak w pewnym sensie w myślach nie dopuszczałam jej do siebie, chociażby przez zwykłą ostrożność. W gronie moich ówczesnych znajomych było kilka osób, które prześcigały się w zaliczaniu kursów i technik, mających przyspieszyć ich rozwój duchowy. Mnie to nie pociągało i nadal nie pociąga. Mój rozwój miał się dokonywać gdzieś w tle, równolegle i adekwatnie do przebiegu życia. Starałam się postępować zgodnie ze swoim sumieniem i to było dla mnie najważniejsze. Nie biegałam na kursy, nie paliłam świeczek, nie medytowałam. Tak jest do dzisiaj. Stosunkowo szybko moi „aktywni duchowo” znajomi zaczęli mieć kłopoty z samym sobą, zerwali ze mną kontakt, bo byłam „odstępcą”, tak przynajmniej mówił im jakiś tajemniczy „Głos”. Cóż, wolna wola.
To wszystko jeszcze bardziej zdystansowało mnie do wszelkich praktyk duchowych, choć nie wszystkie były czy są szkodliwe. Wszystko zależy od instruktorów i nauczycieli. Powtarzam to nieustannie.
Kiedyś jednak musiał przyjść ten moment, kiedy siła transformacji zawołała, wskazując palcem na mnie: Hallo, tu jestem! Nic innego nie zdołałoby mnie przekonać, że ten proces dokonuje się w każdym z nas, niezależnie od jego woli i podejścia. Bez względu na nasz świadomy czy nieświadomy udział, zasługi czy służbę na rzecz rozprzestrzeniania boskiego Światła - jeśli trzeba przetransformować jakiś cień, to zostanie on przetransformowany. Ja musiałam zarejestrować ten proces bardzo po ziemsku, jak typowy zodiakalny Byk i w taki sposób, by nigdy nie pojawił się cień podejrzeń ani obawy, wątpliwości.
Dziś mogę powiedzieć:
Transformacja to tylko harmonizacja z rytmami natury, synchronizacja z pulsem Matki Ziemi. Nie trzeba od niej stronić ani nie należy jej przyspieszać, bo to nie funkcjonuje w tej sferze. Można jej zaufać lub zaproponować współpracę. Tylko tyle. Ten najbardziej tajemniczy „mechanizm” kieruje się własnymi prawami. Wszystko inne to iluzja ludzka.
To samo dotyczyło Uniwersalnych Praw Czasu - zanim opisałam je w „Kalendarzu Majów i numerologii”, los przetestował je na mojej skórze - wszystkie bez wyjątku. Dlatego „wiem”, że są żywe, skuteczne, bezwzględnie sprawiedliwe, do bólu konsekwentne, nieprzekupne. Nikt przed nimi nie ucieknie. Każdy z nas, wcześniej czy później, pojawi się na „bankiecie konsekwencji”, i o wiele wcześniej niż wielu z nas myśli, ponieważ „rok praworządności” zbliża się wielkimi krokami - Rok Białego Biegunowego Maga, 2007/2008.
Jeśli będziemy świadomi celowości działań białej siły, zaufamy jej bezgranicznie, energia IX wkroczy do naszego pola łagodnie i jak przyjaciel zaprosi nas do współpracy pod swoim przewodnictwem. Bać mogą się tylko ci, którzy nie chcą niczego zobaczyć i usłyszeć, zwłaszcza głosu serca.
Do przemyślenia:
Dla Majów było zupełnie nieistotne to, co się wydarzy lub przed czym się chronić, lecz to, co zrobić lub jak się przygotować, by to, co zacznie zmieniać świat, miało łagodny przebieg. Wierzyli, że wszystko, co się dzieje, dzieje się we właściwym czasie, zgodnie z rytmem natury. Dla nich czas nie miał ani początku, ani końca, lecz był świadomością Wielkiego Ducha. Niczego nie musieli się obawiać. Wiedzieli, że boskość ma dwa oblicza: Stwórcy i Niszczyciela, którzy są ze sobą nierozerwalnie powiązani poprzez trzecią osobowość - Strażnika. Tę wiedzę zakodowali w Tzolkin, w mądrościach światła i cienia.
W tej chwili przemknęły mi przez głowę dwie myśli równocześnie:
Myśl-pytanie: czy moja wypowiedź nie jest zbyt intymnym, osobistym, subiektywnym wynurzeniem?
Myśl-odpowiedź: W niebie nie ma żadnych tajemnic. (To przecież cytat z „Niebiańskiego dialogu”.)
A teraz myśl-refleksja: Otwartości nie należy się wstydzić, bo to waśnie ona sprowadzi Niebo na Ziemię.
Czy te trzy myśli nie są rozmową pomiędzy „niszczycielem”, „stwórcą” i „strażnikiem” w obrębie naszej wewnętrznej boskości? Albo mówiąc po ziemsku: pogawędką pomiędzy rozumem, sercem i logiką?
Dziękuję Ci za pytanie o „Wyrocznię Majów”. Czekałam na nie pięć lat (od 2002 r./pierwsze wyd. książki), choć jeszcze kilka godzin temu nie wiedziałam, że jest coś, na co czekam. Odpowiedź miała być krótka i zwięzła.
In lak'ech
W dniu 8 marca 2007, godz. 23.30
kin 175 - Biały Wiodący Mag
Fala Białego Psa