Duć in altum — Wypłyń na głębię
Wydanie drugie
Parmananda Divarkar SJ
O „Ćwiczeniach duchownych" świętego Ignacego Loyoli
Biblioteka Jagiellońska
1000533968
Przekład
Bogusław Steczek SJ
Wydawnictwo WAM • Księża Jezuici Kraków 2002
Tytuł oryginału
THE PATH OF INTERIOR KNOWLEDGE. REFLECTIONS ON THE SPIRITUAL EXERCISES
OF ST IGNATIUS OF LOYOLA. Gujarat Sahitya Prakash, Anand, Indie, 1983
© 1982 Parmananda R. Divarkar SJ, Rome © Wydawnictwo WAM, 2002
Tłumaczono z oryginału angielskiego,
ze zmianami przygotowanymi przez autora dla wydania polskiego
Redaktor książki Józef Żukowicz SJ
Projekt okładki Andrzej Sochacki
ISBN 83-7097
Przełożony Prowinqi Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego, ^ Kraków, dnia 30 stycznia 1986. IMPRIMI POTEST, ks. Bogusław Steczek SJ, prowincjał.
Kuria Metropolitalna w Krakowie, L. 401/86, dnia 18 lutego 1986. IMPRIMATUR, + Jan Pietraszko, wik. gen., ks. Jan Dyduch, kanclerz.
WYDAWNICTWO WAM • d. Kopernika 26 • 31-501 KRAKÓW tel. (012) 42918 88«fax (012)429 50 03 • <HnaH: vram@wydowniclwovram.pl
DZIAŁ HANDLOWY {. wew. 322,348,306 » fax (012) 430 3210 • wrail: hondel@wydawniclwowani.pl
Zapraszamy do naszej KSIĘGARNI INTERNETOWEJ: http://WydawnictwoWam.pl
Drak i oprawo:
Drukarnia Wydawnidwo WAM » ul Kopernika 26 • 31-501 Kraków
Bibl. Jagielt l
Słowo wstępne
„Nie obfitość wiedzy, lecz wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadowala i nasyca duszę". Tak mówi św. Ignacy w swoich Ćwiczeniach duchownych1. A jeden z mistrzów hinduizmu wyraża tę samą prawdę innymi słowami: „Cóż z tego, że policzyłeś na drzewach wszystkie owoce mango, jeżeli nie skosztowałeś żadnego z nich?".
Książka, którą oddajemy do rąk czytelnikowi, traktuje o osobistym doświadczeniu Boga lub - jak określa to autor, posługując się ignacjańskim językiem - o «wewnętrznym poznaniu Pana».
W naszych kontaktach z Bogiem samo tylko intelektualne poznanie działa jak trucizna. Trucizna może być lekarstwem, gdy zażywamy ją w niewielkich ilościach. Ludzie obeznani ze sprawami religijnymi otrzymują zazwyczaj zbyt wielką dawkę wiedzy intelektualnej. Niestety, przyzwyczaili się do zwracania uwagi przede wszystkim na to, co bogaci intelekt, i dlatego cieszą się, gdy otrzymają jakąś dobrą książkę na temat Boga i duchowości. Lubią nowe pomysły. I dają się im pochwycić
1 Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, tłum. M. Bednarz SJ, Wydawnictwo WAM, Kraków 1994. Por. też Ćwiczenia duchowne w przekładzie J. Ożoga SJ, Wydawnictwo WAM, Kraków 1997 (red.).
w sidła. A przecież owe pomysły miały być jak znaki drogowe, które wskazują, którędy iść do Boga. Nierzadko zdarza się jednak, że ludzie starają się wspinać na znaki drogowe i zdobywać je...
Pewien młody człowiek wyznał mi: „Brałem udział w wielu spotkaniach i zebrałem mnóstwo pięknych duchowych idei. Brakuje mi jednak siły, aby przynajmniej jedną z nich urzeczywistnić".
Wypowiadając te myśli muszę przyznać, że nie jestem całkowicie sprawiedliwy wobec nowych idei i wobec tych, którzy je tworzą. Istnieje bowiem pewien rodzaj idei, które zawierają w sobie moc. Przynosi ci taka idea coś więcej niż samo intelektualne zadowolenie. Wystarczy tylko zdobyć się na wysiłek, by ją pojąć, a zaraz poczujesz jasność wypełniającą duszę, a nawet przemianę dokonującą się w tobie. Wydaje się ona rozbudzać w tobie to, czego doświadczałeś od samego początku, i w ten sposób sprawia, że doświadczenie to staje się dla ciebie czymś jeszcze bardziej osobistym. Niekiedy rozjaśnia mroki tam, gdzie uprzednio panowała ciemość. A czasem przynosi poczucie wyzwolenia i sensu życia tam, gdzie wyczuwałeś śmierć i kres wszystkiego.
Często na próżno poszukuję tekstów nadających się do czytania duchownego, które zawierałyby w sobie takie właśnie idee. Muszę przyznać, że nie zawiodłem się nigdy w swoich oczekiwaniach, gdy brałem do ręki rzeczy, których autorem jest ojciec Parmananda Divarkar. Czytając tę książkę uważnie, z pewnością sam znajdziesz w niej coś dla siebie.
Anthony de Mello S f
PRZEDMOWA
Ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli, rozpatrywane w świetle jego własnego doświadczenia, ujawniają takie spojrzenie na rzeczywistość i dynamikę osobowego wzrostu, które harmonizuje z teologiczną myślą po soborze watykańskim II oraz z osiągnięciami współczesnej psychologii rozwojowej.
Tłumaczy to wzrastającą popularność duchowości ignacjań-skiej w epoce odnowy. Nie brak z pewnością odpowiedniej literatury. Niemniej zapotrzebowanie na tego rodzaju książki jest ciągle duże, i dlatego myślę, że może być wystarczającym powodem opublikowania jeszcze jednej, nawet niezbyt odkrywczej.
Materiał zamieszczony na tych stronicach zbierany był po drodze, jeśli tak można się wyrazić, i z różnych źródeł, i przez wiele lat. Nie jest owocem cierpliwego studium, lecz żywego zainteresowania, a nabierał kształtu przy okazji kursów organizowanych przez Ignacjańskie Centrum Duchowości przy Kurii Generalnej Towarzystwa Jezusowego w Rzymie. Część tych rozważań ukazała się już wcześniej drukiem, zwykle w formie zapisków z wykładów. Obecne zamierzenie jest bardziej ambitne, chociaż nie przestaje być pracą amatora - zarówno w sensie potoczonym, jak i pierwotnym tego słowa. Nie jest to
dzieło fachowca o specjalistycznym przygotowaniu, wykraczającym poza to, czego oczekuje się od przeciętnego jezuity kapłana. Jest to, powtórzę, praca amatora - człowieka zakochanego od młodości w Ćwiczeniach duchownych.
Celem tej książki nie jest systematyczne wyjaśnienie tekstu Ignacego, lecz raczej komentarz do niektórych poruszanych przez niego problemów. Wprowadzenie i Zakończenie mówią o osobowości autora Ćwiczeń. Pozostałe rozdziały odpowiadają kolejnym etapom rekolekcji, wraz z dołączonymi medytacjami nad Ewangelią, które służyć mogą jako pomoc do modlitwy. Tytuł książki pochodzi ze zdania zawartego w Ćwiczeniach, które traktujemy jako główny klucz do ich wyjaśniania.
W jakim stopniu wybór określenia «wewnętrzne poznanie» i użytek, jaki z niego zrobiono, jest uwarunkowany moim hinduskim pochodzeniem, niech osądzi sam czytelnik. Wszystko, co miało wpływ na ukształtowanie mojej osobowości, wpływa również na mój sposób myślenia i pisania.
Korzystam z okazji, aby wyrazić moją wdzięczność za życzliwą pomoc, której doświadczyłem nie tylko przy pisaniu tej książki, lecz w czasie całej mojej dotychczasowej życiowej drogi. Kiedy spoglądam na moje 60 lat, najbardziej jestem Bogu wdzięczny - oprócz daru, który On uczynił mi z samego siebie - za wielu wspaniałych ludzi, których wprowadził w moje życie: członków rodziny, współbraci jezuitów i liczne grono dobrych przyjaciół po całym świecie. Do nich wszystkich kieruję słowa św. Pawła: „Dziękuję Bogu mojemu, ilekroć was wspominam - zawsze w każdej modlitwie, zanosząc ją z radością za was wszystkich - z powodu waszej pomocy..." (Flp l, 3-5).
Rzym, 4 października 1982
Parmananda R. Dwarkar SJ
A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa.
Jezus w Ewangelii św. Jana (17, 3)
Troszczę, się. tylko o poznanie Chrystusa, o dośiuiadczenie mocy Jego zmartwychwstania i udział w Jego cierpieniach.
Paweł w Liście do Filipian (3, 10)
Tutaj poproszę, o dogłębne, wewnętrzne poznanie Pana, który dla mnie stal się człowiekiem, abym Go więcej kochał i ivięcej szedł w Jego ślady.
Ignacy w Ćwiczeniach (104)
WPROWADZENIE
Wydaje się to dziwne, a jednak Autobiografia św. Ignacego Loyoli1 nie była powszechnie znana aż do naszego wieku, nawet wśród jezuitów. To znaczy, wydarzenia w niej wspomniane były bliskie dla wielu, lecz sam tekst, zarówno w wersji oryginalnej jak i w przekładach na liczne języki, został wydrukowany i udostępniony dopiero kilkadziesiąt lat temu. Obecnie mamy do dyspozycji wiele wydań opatrzonych przypisami i innymi pomocami, które ułatwiają bezpośrednie poznanie tego, co sam Ignacy opowiada o swojej duchowej przygodzie.
Spowodowało to nie tylko wzrost zainteresowania jego osobistym doświadczeniem, lecz także pogłębiło nasze zrozumienie doniosłości tegoż doświadczenia dla Ćwiczeń duchownych, które z niego wypływają. Właśnie w Autobiografii Ignacy wyjaśnia nam, jak rodziły się Ćwiczenia. „Ćwiczeń nie ułożył całych za jednym razem, ale kiedy zauważył pewne rzeczy w swej duszy, które wydawały mu się pożyteczne, a zdawało mu się, że będą pożyteczne i dla innych, wtedy notował je..." (99).
Sw. Ignacy Loyola, Autobiografia, tłumaczenie M. Bednarz S], wstępem poprzedził H. Fros SJ, Wydawnictwo WAM, Kraków 1993 (red.).
11
Jeżeli chodzi o Autobiografię, Ignacy nie napisał jej sam, ale opowiedział, zresztą niechętnie i pod naciskiem przyjaciół. W zadanie przelania jej na papier zaangażowało się wielu ludzi różnych narodowości i języków. W rezultacie powstała opowieść napisana w trzeciej osobie i w stylu dość niezgrabnym. Być może dlatego dokument ów przez tak długi czas nie był publikowany. Obecnie uznany jest za klasyczne dzieło literatury religijnej, ukazujące chropawym stylem wnętrze autora.
Jest nie do pomyślenia, by pominąć Autobiografię w jakimkolwiek poważnym studium duchowości ignacjańskiej. Dlatego do niej wracamy, gdy chcemy zająć się problematyką Ćwiczeń. Spojrzymy najpierw na nawrócenie Ignacego i na drogę jego duchowego rozwoju aż do chwili, gdy - jak to sam określił -mógł znajdować Boga we wszystkich rzeczach. Następnie zobaczymy, jak w Ćwiczeniach duchownych owa droga została w jakimś stopniu odtworzona i udostępniona dla innych. W końcu mamy nadzieję wykazać, że określenie conociniiento interno -wewnętrzne poznanie - najlepiej wyraża to podstawowe zrozumienie, do jakiego doszedł Ignacy dzięki własnemu doświadczeniu, i jak jest ono jednocześnie najlepszym dostępnym kluczem do zrozumienia i oceny tego, co wniósł i pozostawił następnym pokoleniom w swej małej książeczce.
To wszystko posłuży nam jako wprowadzenie do bardziej szczegółowego studium na temat drogi wewnętrznego poznania, zarysowanej w Ćwiczeniach duchownych.
m
IGNACJAŃSKIE DOŚWIADCZENIE RELIGIJNE
Znana jest historia Ignacego Loyoli. Był dzielnym żołnierzem, rannym w walce. Przebywał na rekonwalescencji w swoim rodzinnym domu. Dla zabicia czasu poprosił o książki mówiące o przygodach rycerskich, a ponieważ nie znaleziono żadnej z tego gatunku, dostarczono mu kilka dzieł z zakresu literatury religijnej. Rozmyślał nad ich treścią i poczuł natchnienie, by oddać się całkowicie na służbę Bogu.
To wszystko znajdujemy w Aittobiografii. Przekazuje nam ona jednak również i to, co można by nazwać historią ludzkiej głębi, wewnętrznym dynamizmem nawrócenia. U Ignacego nie przebiegało ono zwykłą drogą, tak uderzająco zarysowaną u św. Pawła, kiedy to uświadomienie sobie osobistego związku z jakąś prawdą wiary prowadzi do całkowitej przemiany życia. Ignacy rozmyślał nad nauką Chrystusa i nad przykładami świętych. Powziął wiele dobrych postanowień. Śnił też na jawie o romantycznych przygodach. Przygotowywał plany przyszłych wypraw. Nie te rzeczy jednak odegrały decydującą rolę, chociaż i one miały jakiś wpływ.
Tym, co wyróżnia jego doświadczenie i co prawdopodobnie spowodowało radykalną przemianę - stała się wzrastająca świadomość czegoś, co działo się w nim na poziomie głębszym niż myśli i uczucia, w jego najgłębszej ludzkiej sferze, której
13
samo istnienie było dla niego zdumiewającym odkryciem. Tutaj czuł się najpełniej sobą oraz najbliżej Boga. Dokonało się to w następujący sposób. Zaczął zdawać sobie sprawę, że doznaje wielkiej radości zarówno w czasie pobożnych rozmyślań, jak i sentymentalnych marzeń. Jednak w głębi pierwsze przynosiły mu pokój i zadowolenie, natomiast drugie - nie. Doszedł do przekonania, że te pierwsze są Boże, bo prowadzą do Boga i prawdopodobnie od Boga pochodzą, czego nie można było powiedzieć o sentymentalnych marzeniach.
Uwaga na marginesie, dołączona do tekstu Autobiografii, mówi nam, że „to było jego pierwsze rozważanie o rzeczach Bożych; a kiedy potem oddawał się ćwiczeniom duchownym, stąd czerpał swoje pierwsze światło do rozpoznania różnicy duchów" (8). Doświadczenie religijne Ignacego posiadało od samego początku charakterystyczne cechy. Była to raczej świadomość wydarzenia niż jakiejś idei. Świadomość Boga, który mniej przemiawiał, a więcej działał. A ponadto owo doświadczenie dokonywało się w głębi jego osobowości, tam gdzie udzielał swojej odpowiedzi Bogu i gdzie mógł oceniać swoją postawę wobec rzeczywistości.
Przypomina się tekst Pisma Świętego: „Żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca" (Hbr 4, 12). To właśnie ten przenikliwy, obosieczny miecz, odkryty przez Ignacego, przecinał jego wnętrze i docierał do głębi, do centrum -do prawdziwego Ignacego, takiego jakim rzeczywiście był. W miarę jak doświadczenie to utrwalało się dzięki jego pozytywnej postawie, miecz uwalniał go od wszystkich fałszywych pokładów i zwykłych pozorów, które zasłaniały i tłumiły jego «ja» prawdziwe. Fantazje, które podniecały i wabiły jego umysł i zmysły, okazały się tym, czym są, i rozpłynęły się jak zjawa:
14
„Zdawało mu się, że wymazane zostały z jego duszy wszystkie te obrazy i wyobrażenia, które aż do tej pory były w niej wyryte" (10).
Nowy człowiek i nowy sposób myślenia
Ponieważ spotkanie z Bogiem dokonywało się w głębi jego istoty, odpowiedź była nie tylko pozytywna, lecz również całkowita i bezgraniczna, „jak tego pragnie serce hojne i rozpalone miłością Bożą" (9). Była to bowiem odpowiedź dana Bogu takiemu, jakim On jest, a nie tylko - jakiego ogarnia ludzki umysł. Otwierając się na działanie całej mocy Boga, doświadczył przejmującego uczucia wyzwolenia, obudzenia się do nowego życia, które było o wiele bardziej realne i pełne możliwości, niż dotychczasowe. Rany ciągle mu jeszcze dokuczały, za to duch przeżywał swą wielką wolność i przemierzał wszechświat - tym razem nie snując już marzeń. Teraz stopniowo uświadamiał sobie obecność kochającego Boga, który działa wszędzie i zaprasza go do ścisłej współpracy, do tego, by był kontemplatywnym w działaniu: „Największą jego pociechą było patrzeć w niebo i gwiazdy, co też czynił często i przez długi czas, ponieważ odczuwał wtedy w sobie wielki zapał do służby Panu naszemu" (11).
W początkowym okresie pojmował swoją służbę na wzór bohaterów, o których czytał w książkach. Chciał naśladować świętych, czynić tak, jak oni czynili lub jak o nich mówiono. Również i tu zaczęło się stopniowe wchodzenie w głąb. Zaczął się proces przejścia od przyjętych z góry schematów - do rzeczywistości. Wyznaje później, że kiedy poczuł się dobrze i wyruszył na swoją duchową przygodę, był „jeszcze ślepy, chociaż ożywiony wielkimi pragnieniami służenia Bogu" (14).
15
W tym czasie Ignacy zaczyna widzieć siebie jako pielgrzyma, jako kogoś, kto nieustannie poszukuje Boga. I mówi nam, że Bóg ze swej strony traktował go tak, jak nauczyciel traktuje dziecko - cierpliwie, lecz nie oszczędzając mu trudów związanych z procesem uczenia się. Cierpiał Ignacy wiele razy z powodu skrupułów i pokus oraz trudnych doświadczeń początkującego. Powodowało to niepokój i rozterkę, tak że pytał samego siebie: „Cóż to jest za nowy rodzaj życia, jaki teraz rozpoczynamy?" (21). Niemniej w czasie swego pobytu w Man-resie nie był pozbawiony duchowej pociechy, która osiągnęła swój szczyt podczas niezwykłego oświecenia.
Sporo napisano o tym doświadczeniu nad brzegami rzeki Cardoner, tak istotnym dla życia i całej pracy Ignacego i tak związanym z Ćwiczeniami. Pozostaje ono jednak okryte tajemnicą. Przekaz zawarty w Autobiografii uderza zwięzłością: „Zaczęły się otwierać oczy jego umysłu. Nie znaczy to, że oglądał jakąś wizję, ale że zrozumiał i poznał wiele rzeczy, tak duchownych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy. A stało się to w tak wielkim świetle, że wszystko wydało mu się nowe. To, co wtedy pojął, nie da się szczegółowo wyjaśnić, choć było tego bardzo wiele. Otrzymał wtedy wielką jasność umysłu" (30). Dochodzi do stwierdzenia, że nauczył się więcej w tej jednej chwili, niż przez resztę swojego życia. Na marginesie dodaje: „Zdawało mu się, że stał się innym człowiekiem i że posiada inny umysł".
Stwierdzenie to zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ Ignacy był niezwykle ostrożny w swoich wypowiedziach i skrupulatnie unikał wszelkiej przesady. Możemy tylko dodać, że wydarzenie nad Cardonerem było szczytowym momentem jego spotkania z Bogiem takim, jakim On rzeczywiście jest. Z Bogiem jako Absolutem, zawierającym w sobie całą rzeczywistość. Po tym spotkaniu całe stworzenie widziane jest w no-
16
wym świetle i nabiera nowego znaczenia, które jest jego znaczeniem prawdziwym. Odsłania się też ład stworzenia i celowość. Na tym polega prawdziwa mądrość, przekraczająca granice czystej wiedzy. To jest właśnie reda sapere (poznać, co jest prawe) z modlitwy o światło Ducha Świętego. Nie oznacza to jednak kresu wędrówki dla Ignacego. Pozostaje on dalej pielgrzymem. Trwa nadal proces, w którym owa świadomość zakorzeniona w głębi, czyli oświecenie - jak ją nazywa posługując się językiem innych mistrzów ducha - musi przeniknąć całą jego istotę. W ten sposób wszystko w nim, podobnie jak w Chrystusie, staje się odpowiedzią daną Bogu. Może więc Ignacy znajdować Boga we wszystkich rzeczach.
Rozpoczyna nowy okres nauki, połączony z wędrówkami po całej Europie i pamiętnym nawiedzeniem Ziemi Świętej. Przeżywając jedną przygodę po drugiej, doświadcza coraz wyraźniej, że cena, jaką trzeba płacić za bycie uczniem Chrystusa, jest znacznie wyższa niż oddawanie się najbardziej wyszukanym pokutom. Chodzi bowiem w gruncie rzeczy o całkowite oddanie się w ręce Boga, biorąc w tym przykład z Mistrza. Umacniało się również w Ignacym przekonanie, że pójście za Chrystusem jest wezwaniem do apostolstwa. Poczucie posłannictwa wypełniło cały horyzont jego duchowej wizji.
I jeszcze jedna istotna uwaga. Podczas gdy na pierwszych stronach Autobiografii spotykamy często wzmianki o nieustra-szoności Ignacego w obliczu niebezpieczeństwa, bólu lub innych trudności, to na pozostałych kartach niejeden raz dowiadujemy się o paraliżującym go lęku: „Napadł go znów taki strach, iż mu się zdawało, że nie potrafi się ubrać" (79). Nie działo się to dlatego, że stawał się bojaźliwym, lecz dlatego, że wchodził w skrajnie trudne sytuacje, kiedy musiał walczyć z naturalną reakcją obronną organizmu, wystawionego na wielkie niebezpieczeństwo. Z całą świadomością szukał
Droga wewnętrznego poznania - 2 17
i doświadczał mocy Boga stającego w obronie bezbronnych, wyzutych ze wszystkiego. W ten sposób poznawał sekret skuteczności w służbie królestwa Bożego.
Być przyłączonym do Chrystusa
Autobiografia Ignacego szybko zmierza do końca po opisaniu, jak osiedlił się w Rzymie i został pierwszym przełożonym generalnym Towarzystwa Jezusowego. Zanim jednak dotarł do miasta, zapisał jeszcze jedno znaczące doświadczenie w niewielkiej kaplicy w La Storta, które stało się szczytowym punktem wielu nadzwyczajnych łask otrzymanych w drodze i odpowiedzią na jego gorliwą modlitwę zanoszoną do Najświętszej Maryi Panny: „Poczuł taką zmianę w duszy i ujrzał z tak wielką jasnością, że Bóg Ojciec przyłączył go do swego Syna Jezusa Chrystusa, iż nie odważyłby się nigdy wątpić o tym, że Bóg Ojciec przyłączył go do swego Syna" (96).
Jeszcze raz spotykamy notatkę na marginesie, która upewnia nas, że o wiele dokładniejsze opowiadanie o tym wydarzeniu, przekazane przez jednego z towarzyszy podróży, było poprawne i wiarygodne we wszystkich swoich szczegółach. Przyznał to sam Ignacy, chociaż nie potrafił już sobie przypomnieć wszystkiego. Dziwi nas ten brak pamięci, zwłaszcza że tradycja jezuicka od samego początku przywiązywała wielkie znaczenie do tych szczegółów i wiele o tym napisano. Jest to jednak fakt. Wszystko, co możemy powiedzieć komentując to wydarzenie, zawiera się w stwierdzeniu, że Ignacy najbardziej zabiegał o „przyłączenie do Chrystusa".
Wydaje się, że spełniło się tutaj ściśle i namacalnie to, o czym wielokrotnie mówi św. Paweł: przyoblec się w Chrystusa; oprzeć się na Chrystusie; mieć te same uczucia, co Chrystus;
18
upodobnić się do obrazu Syna; stawać w obliczu Boga w Chrystusie. Chodzi o to, by być w pełni podobnym do Chrystusa, do tego stopnia, by nie tylko zasadnicza postawa, ale całe życie człowieka we wszystkich jego przejawach było przeniknięte Duchem Chrystusa i skierowane ku Ojcu.
Czyż nie jest to ta sama rzeczywistość, do której zaprasza nas Chrystus, kiedy mówi: „Wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was" (J 15, 4)? W swojej pożegnalnej mowie Jezus wspomina o naszej z Nim łączności: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości" (J 15, 9-10). Końcowa modlitwa Chrystusa brzmi: „Aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał" (J 17, 21).
Chociaż jedność Jezusa ze swoim Ojcem nie wykluczała u Niego, jako człowieka, głębokiej potrzeby bardziej zażyłego kontaktu w czasie samotnej modlitwy, to przecież uzdalniała Go do znajdowania Boga we wszystkim - w pięknie przyrody, a zwłaszcza w mężczyznach i kobietach wszelkiego stanu i pochodzenia; w doświadczeniach zarówno radosnych, jak i pełnych bólu oraz w śmiertelnej udręce.
Boża obecność we wszystkich przeżyciach Jezusa sprawiała, że odnosił on do Boga wszystko, co nie było Bogiem. I dlatego w oczach Jezusa całe stworzenie zyskiwało ogromnie na znaczeniu właśnie z tego powodu, że tylko sam Bóg jest Absolutem. Dzięki głębokiemu i jasnemu poczuciu absolutnej rzeczywistości Boga, nadającej ostateczny sens głoszonemu przez siebie Królestwu, Jezus był w najwyższym stopniu wolny i objawił się jako wyzwanie i zagrożenie dla wszystkich fałszywych form absolutu, które ludzie sobie tworzą, aby umocnić
19
swoje poczucie bezpieczeństwa i sukcesu. W tej sytuacji nie mógł uniknąć zderzenia ze zbytnimi roszczeniami władzy religijnej i ośrodków politycznych, nie mówiąc już o całym systemie społecznych zakazów, za które nikt konkretnie nie brał odpowiedzialności. Był więc Jezus z góry niejako skazany na śmierć, lecz właśnie dlatego ta śmierć stała się najwyższym uznaniem Boga jako Absolutu. Był to doskonały akt uwielbienia Ojca i ostateczny triumf Jego sprawy, Bożej sprawy. Otwarło nam to drogę do Boga i umożliwiło całej ludzkości uczestnictwo w zwycięstwie, odzyskanie wolności dzieci Bożych i udział w życiu wiecznym.
Życie wieczne polega na tym, że zna się Chrystusa dogłębnie, i Jego przeżycia stają się naszymi; wtedy znamy Boga nie tylko poprzez stworzenia i w odniesieniu do nich, ale Boga w Nim samym, tak jak Go zna Chrystus - w Jego absolutnej rzeczywistości.
Ta prawda nas wyzwala. Chrystus modli się o to dla swych uczniów w długiej mowie pożegnalnej, po wyjaśnieniu, co ten wielki dar oznacza. Celem, do którego należy dojść, jest zrozumienie przez ludzi, czym jest Bóg w Chrystusie, to znaczy: uczeń ma we wszystkich zdarzeniach być świadomym, że Bóg do niego się zbliża, a odpowiedź na te zdarzenia będzie odpowiedzią Bogu w Chrystusie.
Ponieważ jest to doświadczenie w Chrystusie, więc z jednej strony obejmie ono to wszystko, co Chrystus ogarnął sobą: cały świat, a zwłaszcza całą ludzkość; z drugiej strony - będzie to doświadczenie Boga jako Boga, w świetle którego wszystkie stworzenia są godne pożądania i jednocześnie można się bez nich obejść. Tak więc doświadczenie to staje się niewyczerpanym źródłem energii, potrzebnej zarówno do przemiany wewnętrznej ludzkich serc, jak i do przemiany w społeczeństwie - by nastało królestwo Boże.
20
Osiągnięcie stanu, w którym każde ludzkie doświadczenie staje się doświadczeniem Boga w Chrystusie, jest oczywiście łaską, i jej źródłem jest Boża dobroć. Nie jest to jednak nadzwyczajna łaska, taka która nie byłaby dostępna dla każdego chrześcijanina. To łaska związana już z samym faktem, że się jest chrześcijaninem. U wielu jednak chrześcijan bywa ona na różny sposób blokowana.
Co się dzieje w czasie rekolekcji?
Ćwiczenia duchowne wraz z innymi dostępnymi łaskami służą jako pomoc do uwolnienia się od przeszkód i sprzeczności, do zharmonizowania własnego życia z planami Bożymi, zgodnie z przykładem zostawionym nam przez Chrystusa. W niewyszukanym języku ignacjańskim Ćwiczenia zalecają „usunięcie wszystkich nieuporządkowanych uczuć, a po ich usunięciu - szukanie i znalezienie woli Bożej w takim uporządkowaniu swego życia, żeby służyło dla dobra i zbawienia duszy" (1).
Szukanie woli Bożej dla uporządkowania własnego życia nie polega tylko na lepszym zrozumieniu dziesięciu przykazań, choć tego się przecież nie wyklucza. Nie chodzi też tylko o praktyczne zastosowanie zasad Ewangelii we własnym życiu, chociaż odgrywa to ważną rolę. Chodzi o coś więcej, o osiągnięcie nadprzyrodzonej wrażliwości, która może dotrzeć do tych głębokich pokładów człowieka, gdzie nie dociera żadna reguła i żadne prawo, a tylko Duch Chrystusa obiecany jego uczniom, aby doprowadził ich do pełni prawdy. Krótko mówiąc, chodzi o to, by żyć całkowicie dla Boga w Chrystusie z pomocą Ducha Świętego (por. Ef 2, 18).
«Nieuporządkowane uczucia», od których powinniśmy się uwolnić, to nie tylko grzeszne przywiązania, lecz również
21
sztywne postawy ujawniające się w naszym charakterze i cały szereg zahamowań oraz ciasnych poglądów, łącznie z teologicznymi uprzedzeniami. Wszystko to utrudnia nam całkowite otwarcie się na rzeczywistość. Metodę właściwą do osiągnięcia tego, co można by nazwać udrożnieniem kanałów komunikacyjnych między tym, co najprawdziwsze w człowieku, a Bogiem i wszystkim, co od Boga pochodzi - tę właśnie metodę daje się wyprowadzić z osobistych doświadczeń Ignacego. Chodzi o uświadomienie sobie głębszego pokładu rzeczywistości w samym sobie oraz Bożej w tym obecności, Bożego w tym działania, o pełną odpowiedź na tym poziomie; o przyjęcie stałej postawy otwarcia się wobec Boga, na wzór Chrystusa; o doprowadzenie do tego, by takie otwarcie obejmowało całego człowieka, tak aby mógł dawać pełną odpowiedź całej Bożej rzeczywistości - Bogu takiemu, jakim On naprawdę jest.
Bóg, taki jakim rzeczywiście jest, i my, tacy jakimi rzeczywiście wobec Niego jesteśmy - oto fundament Ćwiczeń duchownych, «zasada pierwsza i podstawowa», którą musimy sobie wziąć do serca nie jako czysto abstrakcyjny ideał, lecz jako konkretną prawdę o naszym życiu. Zawiera się w tym wezwanie do utrzymania delikatnej równowagi, w czasie całych rekolekcji i później, pomiędzy głębokim docenieniem i podjęciem osobistego wysiłku, wraz z zaangażowaniem naturalnych środków, a równie głębokim uświadomieniem sobie naszej całkowitej zależności od Boga.
W przeszłości kierowano pod adresem Ćwiczeń zarzuty, że proponują rodzaj świętości, o którą można się samemu, o własnych siłach, postarać. Posądzano je również o szerzenie kwie-tyzmu lub podejrzanego rodzaju bierności. Te sprzeczne sądy mogły mieć swoje źródło w sposobach prowadzenia rekolekcji przez niektórych kierowników duchowych. Może i sam Ignacy nie dokonuje jasnego rozróżnienia między tym, co należy do
22
Boga, a tym, czego się od nas oczekuje. W istocie jednak nie ma takiego rozróżnienia, ponieważ wszystko od Boga pochodzi, nawet nasza zdolność do współpracy z Nim. Zakładając to wszakże i uznając, że Bóg chce nam zawsze pomagać, pozostaje coś, co my sami musimy zrobić - i to na serio, chociaż bez przypisywania temu przesadnego znaczenia. Inaczej mówiąc, nie jest rzeczą łatwą utrzymanie chwiejnej równowagi, o której wspomnieliśmy, zarówno wtedy, gdy mówimy o niej innym, jak i wtedy, gdy staramy się ją zachować we własnym życiu. Jest to nam jednak bardzo potrzebne. Bez właściwego zrozumienia naszej sytuacji wobec Boga -wszystko inne może być raczej przeszkodą niż pomocą. Odnosi się to nie tylko do tego, co nazywamy życiem duchowym, lecz do całego życia i każdego przedsięwzięcia.
Ludzka pomysłowość może podsunąć wiele sposobów podejścia do rzeczywistości; istnieją także wszelakiego rodzaju struktury - systemy myślowe, ustalone zwyczaje, instytucje społeczne, tradycje religijne, które wspierają i warunkują postęp ludzkości; nie można ich jednak nigdy absolutyzować. Raczej trzeba być gotowym, żeby się wznieść ponad nie, nawet gdyby okazywały się wielkim wsparciem i pomocą. Niestety, w sposób niemal nieuchronny dążą one do uzyskania pozycji absolutu, którego z samej definicji nikt i nic nie może przekroczyć. I tak wpada się w pułapkę. Drogą wyjścia z sytuacji nie jest gwałtowny atak na instytucje; może się bowiem z niego zrodzić inna forma tyranii. Raczej trzeba tego dokonać przez uznanie rzeczywistości Boga jako Aboslutu czy - jak to wyraża język ignacjański - uznanie Boskiego Majestatu.
Tragedią człowieka jest, że tak łatwo przykłada do Boga swoją własną miarę i ubóstwia swoje własne twory. Ćwiczenia duchowne dostarczają doskonałego lekarstwa na tę powszechną pokusę. Są drogą wyzwolenia. Ale wyzwolenie musi rozpocząć
23
się od najbardziej zniewalającej struktury, którą stanowi własny egoizm: „Niech każdy pomyśli o tym, że we wszystkich rzeczach duchowych uczyni postęp tylko w tak wielkiej mierze, w jakiej wyrwie się ze swej miłości własnej, ze swej woli i ze swoich własnych korzyści" (189). Oto ostatnie słowa tej części Ćwiczeń, która dotyczy sprawy życiowego wyboru - wyboru linii postępowania.
Zaraz na samym początku ukazuje się odprawiającemu rekolekcje konieczność przyjęcia postawy równowagi ducha («obojętności»). Nie chodzi tu o bierną, bezczynną beztroskę, lecz o bardzo wartościową bezinteresowność, która żyje Bogiem i na wszystko patrzy w świetle Bożym. Tak pojęta «obo-jętność» (równowaga ducha) stwarza w głębi człowieka przestrzeń wolności, gdzie Duch Chrystusa daje odczuć swą obecność. Duch, przychodzący z pomocą ludzkiej słabości, będzie dawał natchnienie i skłaniał do różnych form działania, do służby i do modlitwy - w potocznym rozumieniu tych pojęć. Z kolei modlitwa i postawa służby stworzą większą przestrzeń dla działania Ducha, czyniąc osobę bardziej bezinteresowną, a Duch powiększy w niej wrażliwość na Boga.
Wrażliwość owa jest tą świadomością, której odkrycie zapoczątkowało i warunkowało cały proces nawrócenia u Ignacego. Znajduje się ona na poziomie głębszym niż poziom uczuć i rozumienia. Z punktu widzenia psychologicznego można by ją słusznie nazwać osobowym poziomem, jako że odpowiadająca mu świadomość przypomina tę świadomość, która istnieje między dwoma osobami znającymi się wzajemnie dzięki głębi łączących je więzi. W perspektywie teologicznej byłby to poziom wiary, przy czym wiarę pojmowałoby się nie tyle jako przyjęcie pewnych rzeczy, ile raczej w jej pełnym sensie - jako osobiste zaangażowanie, oddanie się Bogu, co z kolei ustanawia nadprzyrodzoną więź, która jest jednocześnie i stanem, i doświadczeniem, i świadomością.
24
W tym miejscu należy zaznaczyć, że Ignacy nie był pierwszym, który odkrył ową głębszą świadomość. Znana była ona szeroko zarówno we wschodniej, jak i zachodniej tradycji religijnej. Zajmowali się nią mistycy wszystkich epok, a współczesna psychologia bada jej wymiary. Byłoby rzeczą niezmiernie ciekawą przeprowadzić studium porównawcze różnych odkryć w tej dziedzinie. Na razie wystarczy powiedzieć, że oryginalność Ignacego nie leży tylko w jego uświadomieniu sobie obecności i działania Boga w głębi własnego serca, lecz i w tym, że ową świadomość uczynił podstawą i początkiem całego intensywnego życia chrześcijańskiego i na tym zbudował całą metodę dochodzenia, z Bożą pomocą, do takiego życia. Życia wiary i miłości, życia, które otwiera człowieka na coraz większą wolność, twórczość i skuteczność, życia, które jest działaniem z Bogiem i w Bogu.
Klucz do Ćwiczeń
To właśnie w Ćwiczeniach duchownych Ignacy przedstawia metodę, o której z doświadczenia wiedział, że może być pomocna do stałego doskonalenia się w głębszej świadomości Boga i całej rzeczywistości. Oczywiście rodzi się pytanie, gdzie dokładnie w Ćwiczeniach znajdujemy wzmiankę o tejże świadomości. Najprostsza odpowiedź kieruje nas do słów umieszczonych na początku tej małej książeczki, które mówią nam o el sentir y gustar de las cosas internamente - o «wewnętrznym odczuwaniu i smakowaniu rzeczy» (2).
Jest to odpowiedź poprawna, chociaż nie pozwala zrozumieć sprawy w takim stopniu, w jakim można by się spodziewać, z powodu trudności w ustaleniu znaczenia słów, zwłaszcza kiedy trzeba je przetłumaczyć. Dosłownie oznacza to:
25
«odczuwanie i smakowanie rzeczy wewnętrznie». Niewiele nam to mówi, poza wskazaniem, poprzez słowo «wewnętrz-nie», na całą głębię. Powyższą wypowiedź Ignacego na ogół tak się tłumaczy, by uwypuklić rozróżnienie, które wprowadza on między zwykłą informacją i rzeczywistym zrozumieniem. Jest to rozróżnienie ważne i słuszne, ale Ignacemu chodzi o coś znacznie więcej. Co rzeczywiście chce on nam przekazać?
Sporo napisano w ostatnich czasach o słowie sentir, uważanym za jedno z charakterystycznych ignacjańskich pojęć. Podkreśla się nawet, że w hiszpańskim użyciu zawiera ono w sobie więcej znaczenia, niż oryginalne łacińskie sentir e (czuć, odczuwać), a sam Ignacy jeszcze bardziej ubogacił jego treść. Próbowano wydobyć pełne znaczenie tego słowa. Wynik nie jest zupełnie zadowalający. Jeżeli chodzi o drugie słowo -gustar, nie poświęca się mu wiele uwagi, rozumiejąc je zwykle jako «smakować». Można się z tym zgodzić, ale trzeba zaznaczyć, że Ignacy używa gustar, aby wyrazić to, co zawiera w sobie inne, trudne do przetłumaczenia łacińskie słowo sapere (smakować, mieć smak czegoś, rozumieć, pojmować). Wspomnieliśmy już o starej modlitwie na Zesłanie Ducha Świętego: da nobis in eodem Spiritu recta sapere, et de eius semper consolatione gaudere - „daj nam w tymże Duchu poznać, co jest prawe, i pociechą Jego zawsze się radować". Wiemy, że Ignacy doznawał wielu pociech. Doświadczył również tego, co nazywamy recta sapere, a tym właśnie jest głębsza i delikatniejsza wrażliwość, na której mu tak zależało. Miał jednak z tym podobny problem, jak i my z jego słowem sentir - nie jest ono w pełni przetłumaczalne.
Narażając się na ryzyko posądzenia nas o drobiazgowość, powracamy teraz do przysłówka internamente (wewnętrznie), odnoszącego się zarówno do sentir, jak i gustar. Wskazuje on na pewną głębię, jak już to powiedzieliśmy wcześniej. Występują
26
też w tekście podobne słowa, podkreślające to, co Ignacemu tak bardzo leżało na sercu. Spotykamy w oryginale słowa interior-mente (wewnętrznie) lub interno (wewnętrzny), które często opuszczane są w tłumaczeniach. Tymczasem nadają one charakterystyczny, ignacjański kształt całej reszcie. Ponadto, występuje pojęcie conocimiento interno - «wewnętrzne poznanie^ które spotykamy trzy razy w tekście i zawsze w kluczowej pozycji, tak że z potrójnego kontekstu możemy sobie urobić opinię o tym, co Ignacy miał na myśli i jakie ma to znaczenie w całości Ćwiczeń. Conocimiento interno staje się kluczem do zrozumienia dynamiki rekolekcji ignacjańskich. Postaramy się ustalić jego dokładne znaczenie.
Pierwsza wzmianka o «wewnętrznym poznaniu» występuje w potrójnej rozmowie, którą można uważać za kulminacyjny punkt pierwszego tygodnia Ćwiczeń. Mam prosić o „wewnętrzne poznanie moich grzechów" (63). Drugą wzmiankę spotykamy w pierwszym ćwiczeniu drugiego tygodnia, kiedy dążę do „wewnętrznego poznania Pana" (104). Będzie to mój stały cel w czasie całej reszty Ćwiczeń, aż osiągnę szczytowy punkt, którym jest Kontemplacja do uzyskania miłości, a w tejże zaś kontemplacji modlę się o „wewnętrzne poznanie tylu otrzymanych dóbr" (233).
Jest rzeczą znamienną, że w potrójnej rozmowie pierwsza prośba dotyczy wewnętrznego «odczucia i poznania», podczas gdy druga mówi tylko o «odczuciu», a trzecia jedynie o «po-znaniu». Nie ma wątpliwości, że dla Ignacego conocimiento interno jest tym samym co sentir. Pozostaje nadal kwestia dokładnego znaczenia każdego z tych terminów. Ukazuje się to w drugim tekście. «Wewnętrzne poznanie Pana» jest właśnie tym, czego Chrystus oczekuje od swoich uczniów i z czym utożsamia życie wieczne: „A to jest życie wieczne - aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego
27
posłałeś, Jezusa Chrystusa" (J 17, 3). Innymi słowy, wewnętrzne poznanie jest tym, co dzisiaj moglibyśmy nazwać poznaniem osobowym. Mamy tu na myśli ten rodzaj poznania, kiedy mówimy, że znamy kogoś, a nie tylko wiemy coś o nim. Gdy tym osobowo poznanym jest Bóg, wtedy «wewnętrzne poznanie» staje się wiarą w najpełniejszym jej znaczeniu.
Poznanie osobowe jest rzeczywiście formą poznania, ale wykracza ono poza granice informacji lub zrozumienia. Jest to kontakt, którego początkiem staje się swego rodzaju wejście w krąg drugiego człowieka. Wynikają stąd wielorakie wzajemne zobowiązania. Osobowa więź może, co oczywiste, zaistnieć tylko między osobami, ale może ona również w pewnym stopniu ujawnić się w naszym ustosunkowaniu się do rzeczy. Może wpływać na nasze pojmowanie rzeczywistości. I tak, na przykład, data w kalendarzu nabiera dla mnie specjalnego znaczenia, jeśli przypadają wtedy imieniny kogoś, kogo kocham. Nie przestaje być datą, ale zaczyna odgrywać rolę w moim życiu. Im głębsza i bardziej angażująca jest osobowa więź, tym większy i tym bardziej ubogacający wpływ będzie miała na wszystkie inne nasze relacje i kontakty. Taki jest sens trzeciego tekstu, o którym wyżej wspomnieliśmy, a mówi on o „wewnętrznym poznaniu tylu otrzymanych dóbr" (233).
Kiedy odprawiający rekolekcje modli się usilnie o „wewnętrzne poznanie swoich grzechów", prosi wtedy, by mógł swoją grzeszność zobaczyć w kontekście swego głębokiego związku z Bogiem w Chrystusie. Podstawową i stałą troską w czasie rekolekcji jest właśnie ta zażyła, osobowa więź: „wewnętrzne poznanie Pana". Kulminacyjnym momentem procesu zbliżania się do Boga jest spoglądanie na wszystko w świetle tej bliskości, do tego stopnia, że każde ludzkie doświadczenie staje się doświadczeniem Boga. I dlatego końcowa prośba odnosi się do „wewnętrznego poznania tylu dóbr otrzymanych od Boga".
28
Jest to z pewnością przypadkowe, niemniej interesujące, że te trzy zdania odpowiadają trzem okresom lub aspektom życia duchowego, tradycyjnie określanym jako oczyszczenie, oświecenie i zjednoczenie. Te trzy pojęcia zawarte są w stwierdzeniu, w którym św. Paweł daje tak piękną syntezę życia chrześcijańskiego: „Umrzeć dla grzechu i żyć dla Boga w Chrystusie Jezusie" (Rz 6, 11).
Rzecz paradoksalna - wewnętrzne poznanie może być jednocześnie bardzo subiektywne i bardzo obiektywne. Jest subiektywne, ponieważ wtedy człowiek odnosi wszystko do siebie. I jest obiektywne, ponieważ ma przy tym świadomość, że się różni od wszystkiego innego. Ten paradoks zaznacza się w takiej mierze, w jakiej człowiek jest wolny jako osoba. Ideałem jest osiągnięcie całkowitej wolności, tak żeby wziąć do serca całą rzeczywistość, zachowując jednocześnie doskonale otwartą postawę. Ćwiczenia mają na celu taką wolność, osiągalną z pomocą łaski Bożej, która jest wyzwoleniem i która zbliża do Boga i do wszystkiego, co pochodzi od Boga.
W związku z tym warto odnotować mały szczegół. We fragmencie Autobiografii, tam gdzie Ignacy opisuje swoje pierwsze przeżycia duchowe i podaje, jak doszedł do rozeznania tych poruszeń, których doświadczał w sobie - jest zdanie: poco a poco viniendo a conocer la diversidad de los spiritus cjite se agitaban - powoli doszedł do poznania różnorodności duchów, które działały (8). Zwykle, nawet w językach zbliżonych do hiszpańskiego, tłumaczy się je, jak gdyby autor powiedział, że duchy działały na niego. Tymczasem Ignacy mówi o duchach, które działają. Innymi słowy, chociaż Ignacy wydaje się zajmować postawę obiektywną wobec tego, co się dzieje, zdaje sobie jednak sprawę, że jest to bardzo dla niego ważne.
Na początku pozostawał całkowicie zajęty swymi myślami, zagubiony w nich, jak sam wyznaje. Dopiero kiedy uzyskał
29
świadomość głębszego poziomu istnienia, nabrał pewnego dystansu i w ten sposób mógł lepiej uchwycić znaczenie tego, czego doświadczał. Dotykamy tutaj sekretu sztuki rozeznawania duchów, dzięki któremu jest Ignacy dzisiaj tak ceniony. Chodzi o to, by osiągnąć wolność duchową i w Duchu, wolność, która umożliwia obiektywne spojrzenie na rzeczy, czyli w świetle Bożym, i w tym samym świetle można zobaczyć, co poszczególne rzeczy znaczą dla człowieka.
Takie postępowanie z pewnością wpływa na życie i stopniowo je zmienia. Jednak dzięki wewnętrznemu poznaniu dokonuje się w nas o wiele głębsza i bardziej doniosła zmiana. Wewnętrzne poznanie, ponieważ ma charakter osobowej więzi, pociąga za sobą zaangażowanie, a ono w sposób decydujący nadaje kształt całemu naszemu istnieniu.
Jeśli jest to zaangażowanie po stronie Boga i jeśli jest to wewnętrzne poznanie Pana - owocem będzie to, co nazywamy łaską uświęcającą. Jesteśmy bowiem rzeczywiście przebóstwieni. Trudno nam docenić ogromną zmianę, jaką sprawia łaska, a szkoda, ponieważ dzięki temu moglibyśmy na nią odpowiedzieć pełniej. Przemiana jednakże się dokonuje, chociaż na zewnątrz nie jest ona zbyt widoczna.
W zakończeniu Autobiografii Ignacy mówi nam, jak daleko sam zaszedł na drodze wewnętrznego poznania. Wyznaje po prostu, że „zawsze wzrastał w pobożności, to jest w łatwości znajdowania Boga, a teraz więcej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Za każdym razem i o każdej porze, kiedy tylko chce Boga znaleźć, znajduje Go" (99).
Sformułowanie znajdaioać Boga we wszystkich rzeczach uważne jest za typowe dla Ignacego, jako wyraz pełnego rozkwitu tej świadomości Boga w głębi własnego jestestwa, która stała się początkiem jego doświadczenia religijnego. Może ono również trafnie określić dojrzały owoc ćwiczeń duchownych oraz ideał chrześcijańskiego życia.
30
UWAGA
Na następnych stronach treść Ćwiczeń duchownych omawiana jest w pięciu częściach. Na początku każdej podany jest temat, którym się zajmujemy. Na końcu zaś każdej części znajdują się trzy rozmyślania nad odpowiednimi urywkami z Nowego Testamentu.
Pewna znajomość tekstu i doświadczenie w zakresie ćwiczeń duchownych pomoże oczywiście lepiej zrozumieć to, o czym mówimy.
Rozważania na podstawie Ewangelii tworzą zestaw piętnastu medytacji. Zamieściliśmy je w przekonaniu, że rekolekcje ignacjańskie są przede wszystkim doświadczaniem Chrystusa.
PRZYGOTOWANIE
Wiemy, że Ignacy zwracał szczególną uwagę na to, kogo dopuścić do odprawiania Ćwiczeń, i że kazał niektórym, skądinąd wartościowym kandydatom czekać tak długo, aż doszedł do przekonania, że są odpowiednio przygotowani. Znajduje to swój wyraz we wstępnych uwagach do jego małej książeczki, gdzie tłumaczy, czego oczekuje zarówno od prowadzącego, jak i odprawiającego rekolekcje.
Wypada więc rozważyć owe uwagi wstępne podane przez Ignacego, zanim wejdziemy w treść Ćwiczeń. Po tylu jednak latach same te objaśnienia potrzebują klucza, by je właściwie odczytać, bo tak wiele zależy od tego, jak ktoś rozumie cały tok rekolekcji lub - używając innej terminologii - jak rozumie dynamikę Ćwiczeń.
Wydawałoby się, że dopiero niedawno nić przewodnią całego toku rekolekcji odnaleziono w pierwszym ćwiczeniu pierwszego tygodnia, uważanym za wzór dla pozostałych ćwiczeń. Mówi w nim Ignacy o używaniu «trzech władz» (45): pamięci, rozumu i woli. W tym świetle całe rekolekcje przedstawiano tak, jakby to była przede wszystkim seria ćwiczeń
Droga wewnętrznego poznania - 3
33
w logice, podczas których odprawiający uzmysławia sobie pewną prawdę wiary, następnie zastanawia się, jakie ma ona zastosowanie w jego życiu, i wreszcie podejmuje stanowcze postanowienie realizowania wniosków, do jakich doszedł. Zakładano oczywiście, że w tym wszystkim działa łaska i że Bóg nie odmawia jej nikomu, kto czyni wszystko, co do niego należy. Dla odprawiającego była to jednak bardziej sprawa dialektyki niż dynamiki.
Dzisiaj uświadamiamy sobie, że w procesie rekolekcyjnym mamy do czynienia z o wiele bardziej subtelną grą czynników o charakterze psychologicznym, i pomaga nam to głębiej spojrzeć na działanie samego Boga. Jeśli szukamy nici przewodniej w tekście, to trzeba powiedzieć, że odnajdujemy ją w pierwszym ćwiczeniu drugiego tygodnia, w którym jest żarliwa modlitwa o wewnętrzne poznanie Pana (104).
W tej części naszej książki pragniemy dać - w świetle idei wewnętrznego poznania - wyjaśnienie tych treści, które Ignacy umieszcza na początku Ćwiczeń. Będziemy więc mówić o «Adnotacjach», czyli «Uwagach wstępnych», o «Wstępnym założeniu» lub «Przesłance» oraz o «Zasadzie pierwszej i podstawowej», czyli o «Fundamencie» Ćwiczeń.
NASZE SPOTKANIE Z BOGIEM
Uprzywilejowanego spotkania z Bogiem nie można zaprogramować. Można je jednak przygotować. Adnotacje mają nam pomóc w ustaleniu najodpowiedniejszej pory do odprawienia rekolekcji. Poznaliśmy już, o czym mówią dwie pierwsze adnotacje: wskazują one na cel Ćwiczeń i na główne środki lub drogę wiodącą do osiągnięcia mety. Z uwag tych wydobyć możemy jeszcze i inne treści, zgodnie z zamierzeniami Ignacego.
W pierwszej adnotacji spotykamy się z bardzo charakterystycznym ignacjańskim pojęciem - «uporządkowania» i «nie-uporządkowania». Dla Ignacego nieuporządkowanie to nie tylko to, co jest grzeszne, lecz również to wszystko, co pomniejsza całkowitą gotowość życia dla Boga. Uporządkowanie zaś to nie tylko staranne ułożenie wszystkiego, ale właśnie owa gotowość, żeby być całkowicie dla Boga, na jednej fali z Nim, dając Mu pełną odpowiedź całym życiem. Proponowane do osiągnięcia tych zamierzeń postępowanie można lepiej zrozumieć na tle normalnego procesu ludzkiego wzrostu i tych czynników, które odgrywają ważną rolę w określaniu naszej odpowiedzi na otaczającą nas rzeczywistość.
Wspomniane tło można w prosty sposób przedstawić następująco.
35
Pierwsze co w nas się budzi - to uczucia. Poprzez nie dajemy odpowiedź na pierwsze nasze doświadczenia w dzieciństwie. Niektóre z tych uczuć to rokujące nadzieję uczucia pozytywne - dobrego samopoczucia i bezpieczeństwa, doświadczenia miłości i troski. Inne zaś uczucia, w sposób prawie nieunikniony i często przeważający, będą miały zabarwienie negatywne - nieprzystosowania i strachu, a może i odrzucenia. Wcześniejsze uczucia będą warunkować późniejsze doświadczenia, a te z kolei będą wpływać na nasze uczucia.
W ten sposób nawiązujemy łączność ze środowiskiem, z ludźmi i z rzeczami, które nas otaczają.
Kiedy wzrastamy i nasz rozum zaczyna funkcjonować, znajduje się on pod wpływem ukształtowanych już uczuć. Miło jest nam pomyśleć, że nasz rozum jest niezależny i że rzeczywiście jest najważniejszą władzą, która kieruje całym naszym życiem i działaniem. W rzeczywistości jednak znajduje się on pod wpływem wielu subtelnych czynników. I nawet jeśli osiąga pewną miarę obiektywności przy wydawaniu osądu, tenże osąd może stać się przestarzałym i trwać w umyśle jako uprzedzenie. Natomiast pewne rzeczy, z którymi nie możemy sobie poradzić, schodzą na niższy poziom i rozpływają się w podświadomości.
Z kolei uczucia i sądy, podobnie jak i podświadomość, mają wpływ na nasze życiowe zasadnicze postawy, które utrwalają się w miarę jak dorastamy i rozpoznajemy siebie jako osoby odrębne od innych i mające związki z innymi osobami. Postawy te określają, w mniejszym lub większym stopniu, nasze zachowanie pośród następnych doświadczeń oraz wpływają na związane z nimi i rodzące się z nich uczucia i sądy. Tak tworzy się zasadniczy zrąb naszego charakteru.
Od równowagi między pozytywnymi i negatywnymi uczuciami, sądami, a zwłaszcza postawami, zależy, czy wynikiem
36
tego procesu będzie zdrowa osobowość, czy też nie. Lecz w najlepszych nawet okolicznościach prawie nie do uniknięcia jest pewien negatywny element; zaczyna się on od poczucia nieprzystosowania w dzieciństwie lub od szoku narodzin. Możemy uczyć się, jak radzić sobie, z mniejszym lub większym sukcesem, z tym brzemieniem - walczyć z lękami, uodpornić się na przeciwności, krzywdy, bóle. Niestety, nie zawsze odbywa się to w odpowiedni sposób. Możemy stępić w sobie wrażliwość w niektórych dziedzinach lub szukać zastępczego zadowolenia. Możemy poddać się złym doświadczeniom lub rozwinąć w sobie niewłaściwe postawy. W późniejszym okresie poczujemy się okaleczeni takimi mechanizmami obronnymi. Niełatwo jednak wyzwolić się z raz przyjętego wzoru postępowania, tak aby rzeczywiście uleczyć prawdziwe rany, a w miejsce lęków, zepchniętych do podświadomości, wprowadzić zaufanie. Zmiana taka jednak jest możliwa, przynajmniej w przypadku ludzi zasadniczo normalnych.
Nasza nadzieja związana jest z faktem, że przecież posiadamy minimum wolności w tych postawach, które zajmujemy. W głębi jesteśmy wolni, chociaż w pewnych granicach, i możemy dokonać wyboru zasadniczo pozyt\jivnej postawy wobec życia i tego, co ono nam przynosi, pomimo negatywnych doświadczeń i przeciwności, z którymi mieliśmy do czynienia. Możemy dokładać starań, aby ta pozytywna zasadnicza postawa przenikała nasze sądy i uczucia, nie zniekształcając ich, a nawet, być może, nie zmieniając, ale zawsze nadając im ton dojrzałej wyrozumiałości, mądrości. Ton zmieniający wszystko.
Pozytywna postawa może współistnieć z negatywnymi uczuciami i sądami i wznieść się ponad nie. Przykładem są wzruszające słowa wypowiedziane przez Jezusa do swego ludu: „Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani. Ile razy chciałem zgromadzić
37
twoje dzieci, jak ptak swe pisklęta zbiera pod skrzydła, a nie chcieliście. Oto wasz dom zostanie wam pusty" (Mt 23, 37-38). Widzimy tu uczucia smutku i rozczarowania, i surowy, krytyczny sąd obok przeważającego zatroskania i czułej opieki. Jak w sposób piękny wyraża to św. Paweł, Chrystus w najgłębszych pokładach swego jestestwa jest całkowitym „Tak" (2 Kor l, 19).
Ważnym składnikiem sztuki dobrego i udanego życia jest pogłębianie zasadniczej pozytywnej postawy i odwrócenie, w stopniu, w jakim to będzie możliwe i konieczne, zwyczajnego toku naszego rozwoju. To znaczy, z sytuacji, w której uczucia wpływają na sądy, a te z kolei na naszą postawę, przejść do tego, by zdrowa pozytywna postawa przenikała nasze sądy i nasze uczucia oraz całe nasze istnienie.
Zgoda na rzeczywistość lub jej odrzucenie
Jednakże nawet dla całkiem normalnego człowieka może się okazać niełatwą sprawą decyzja, od czego zacząć doskonalenie pozytywnej postawy. Ogólnie mówiąc, uważa się, że pierwszą rzeczą, której musimy się podjąć, jest wyrażenie w sposób wolny zgody na to, co jest nie do uniknięcia. Może zabrzmi to niepoważnie, ale jest faktem, że chociaż wiele okoliczności i wielu ludzi może zmusić nas do działania w taki a nie inny sposób - to nic i nikt nie może nas przymusić do działania wbrew naszej woli, jeśli my sami zadecydujemy, by owo działanie wypływało z naszej woli. Jaką jednak mamy tu korzyść, jeśli i tak musimy tego dokonać? Korzyść polega na tym, że w sferze naszej postawy zostaje uruchomiony pozytywny, dynamiczny proces, który wprowadza zasadniczą zmianę. Może on bowiem wyzwolić twórczą energię do pokonania trudności,
38
a nawet energię fizyczną, co pozwoli nam wszystko znieść i iść naprzód.
Możemy jeszcze raz sięgnąć do Ewangelii, by to zobrazować, tym razem nie korzystając bezpośrednio z przykładu zostawionego nam przez Jezusa, lecz z Jego nauczania. W Kazaniu na Górze jest znany tekst, który mówi: „Jeśli cię ktoś zmusza, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące" (Mt 5, 41). Radę taką należy rozumieć w ówczesnym kontekście. Rzymscy legioniści na terytoriach, które dziś nazwalibyśmy okupowanymi, mieli prawo żądać od miejscowej ludności, aby pomagała im dźwigać wojskowe ładunki przez jedną milę. Oczywiście ludność czuła się tym dotknięta, a zwłaszcza Żydzi, którym dźwiganie ciężarów przypominało niewolę egipską. Wykonując rozkaz, nie mogli się powstrzymać od mściwego złorzeczenia po hebrajsku przez całą drogę, słowami odpowiedniego psalmu.
Jezus poddaje myśl, by przyjąć ciężar ochoczo, zamiast złorzeczyć, i przemierzyć drogę chętnie i w pogodnym usposobieniu. Być może nie będzie to miało żadnego znaczenia dla żołnierza, natomiast będzie miało wielkie znaczenie dla Żyda. Chociaż i sam żołnierz byłby mile zdziwiony, gdyby ktoś podjął próbę przyjaznej z nim rozmowy, a następnie okazał chęć poniesienia ciężaru przez następną milę. Żołnierz mógłby twardo powiedzieć: „Nie", ale wtedy nic się nie traci. Natomiast, a jest to bardziej prawdopodobne, jeżeli powie: „Tak" -wszystko można zyskać. Od tej chwili ofiara staje się panem sytuacji. Dźwiga ciężar, ponieważ sama się na to zdecydowała. W każdej chwili może go zostawić na drodze i nikt nie ma prawa się temu sprzeciwić. Żołnierz nie ma już praktycznie nic do powiedzenia. Cała sprawa znajduje się, dosłownie, w rękach Żyda. Co więcej, staje się on nie tylko panem sytuacji i przed chwilą jeszcze ciemiężyciela, ale również panem samego siebie i swojego wewnętrznego, duchowego bogactwa.
39
Jest rzeczą oczywistą, że gdyby przyjęto poważnie radę Jezusa, inaczej potoczyłaby się historia świata minionych wieków i w naszych czasach. Niestety, nie przyjęto jej w przeszłości i nie przyjmuje się dzisiaj. Akceptacja rzeczywistości nigdy nie była naszą silną stroną. Przykro to stwierdzić, ale rzeczywistość, której najbardziej nie można uniknąć i na którą najtrudniej się zgodzić - to my sami. Całkowite odrzucenie samego siebie należy może do rzadkości. Byłoby zresztą psychologicznym samobójstwem. Natomiast częściowe odrzucenie samego siebie jest, niestety, zbyt częstym faktem. Jeśli odrzucamy samych siebie, trudno jest nam uznać innych. Gdy zaś odrzucamy innych, im z kolei trudno jest nas zaakceptować. W końcu więc, czując, że jesteśmy odrzucani i nie jesteśmy kochani, tym bardziej będziemy odrzucać sami siebie. Psychologia może, ale nie musi, znaleźć sposób przerwania tego błędnego koła. Lecz nasza wiara mówi nam, że my wszyscy jesteśmy w sposób bezwarunkowy uznawani, akceptowani i kochani przez Boga.
Ten fakt może stać się pozytywnym punktem wyjścia, a może nawet pomóc nam przezwyciężyć szczególnego rodzaju błędne koło, gdy odrzucenie samego siebie prowadzi do urazy i gniewu przeciwko Bogu, co z kolei wywołuje poczucie winy i, w konsekwencji, pogorszenie obrazu samego siebie i tym większe odrzucenie siebie. Wiemy, że Bóg przekazał nam swojego Ducha właśnie jako dowód uznania nas i naszej przynależności do Niego. Duch Święty stale w nas działa i sprawia, że kochamy i jesteśmy godni miłości. Pomaga nam pogłębiać naszą pozytywną postawę. Co więcej, On sam staje się naszą doskonałą chrześcijańską odpowiedzią, wołając w naszych sercach: „Abba, Ojcze!" (Ga 4, 6).
Jednym z wielu pięknych i głęboko wzruszających rysów historii o synu marnotrawnym jest to, że chociaż był on tak
40
bardzo świadomy krzywdy wyrządzonej swemu ojcu, jednak ani na chwilę nie zwątpił, że zostanie przyjęty - choćby jako najemnik, sługa. W rzeczywistości został przyjęty z powrotem jako syn, ponieważ nim był, niezależnie od tego, co się stało. Trwało w nim coś, co nie było jego własnym dziełem. Coś cudownego: był dzieckiem swojego ojca. Musimy wszelkimi sposobami przekonać samych siebie, w świetle wiary, że pomimo przemawiających za czymś innym pozorów i pomimo wielu rzeczywistych braków i niedociągnięć, jesteśmy wspaniałymi ludźmi, ponieważ Bóg nas kocha i dał nam Ducha przybrania, w którym mówimy: „Abba, Ojcze!" (Rz 8, 15).
Istotnie, odkrywamy w tej historii jeszcze jeden uderzający rys: postawa ojca nigdy się nie zmienia. Zmieniają się jego uczucia. W towarzystwie swoich dwóch synów czuje się szczęśliwy. Ogarnia zaś go smutek, gdy jeden z nich odchodzi. Martwi się jego długą nieobecnością i cieszy się ogromnie z jego powrotu. Pośród tego wszystkiego postawę ojca cechuje stała czuła troska. Taki też jest nasz Ojciec w niebie. Jego postawa nigdy się nie zmienia, a w swojej miłości przekazuje każdemu z nas coś, co nigdy nie ulegnie zmianie, niezależnie od tego, jacy będziemy. Chodzi o nasze znamię, nasz «charak-ter» otrzymany na chrzcie. Skłania to do dalszych rozważań.
Mówiliśmy wcześniej o naszym zasadniczym charakterze, ukształtowanym przez poprzednie doświadczenia i wpływającym na te, które nas z kolei czekają. Zauważmy, że w pierwotnym znaczeniu «charakter» to pieczęć, i tym właśnie słowem św. Paweł nazywa Ducha Świętego: „W Chrystusie również uwierzyliście i zostaliście opatrzeni pieczęcią - obiecanym Duchem Świętym" (Ef l, 13). Dochodzimy więc do stwierdzenia, że naszym prawdziwym charakterem, charakterem jako chrześcijan i dzieci Bożych, warunkującym i wpływającym na wszystkie nasze odpowiedzi, jest sam Duch Święty. Naszą
41
najbardziej zasadniczą, naszą stałą postawą powinna być postawa Jezusa - całkowitego i pełnego zawierzenia otwarcia się w Duchu wobec naszego Ojca i wobec wszystkiego, co od Niego pochodzi: „Abba, Ojcze!" (Mk 14, 36).
To samo, na swój sposób, zaleca Ignacy w Ćwiczeniach. Chce, żebyśmy pogłębiali pozytywną, otwartą postawę wobec Boga i osiągnęli taki stan, że całe nasze istnienie będzie odpowiedzią daną Bogu i rzeczywistości. Oczywiście, nie wyraża się Ignacy w takiej formie, lecz wierzymy, że doświadczenie tego właśnie go nauczyło.
Występuje to wyraźniej w piątej adnotacji: „Odprawiającemu ćwiczenia bardzo pomoże, jeśli wejdzie w nie wielkodusznie i z hojnością względem swego Stwórcy i Pana i złoży mu w ofierze całą swą wolę i wolność, aby Boski jego Majestat tak jego osobą, jak i wszystkim, co posiada, posługiwał się wedle najświętszej woli swojej" (5).
Stwierdzenie to zawiera w sobie wielki paradoks, ponieważ usposobienie tu opisane ma być ostatecznym owocem rekolekcji, jak to wyrażono w końcowym ofiarowaniu: „Zabierz, Panie, i przyjmij..." (234). Czyżby więc Ignacy już na początku oczekiwał od odprawiającego rekolekcje - tego, co ma on osiągnąć na ich końcu? W pewnym sensie - tak. Jesteśmy tu w samym sercu pedagogiki Ćwiczeń (rys swoistej antycypacji).
Od samego początku obecna jest i działa pewna zasada, która doprowadza odprawiającego rekolekcje na każdym etapie, a nawet podczas każdego poszczególnego ćwiczenia - do wniosków, które zdają się przekraczać założenia przyjęte w punkcie wyjścia. Byłoby to absolutnie niezrozumiałe, gdybyśmy patrzyli na cały ten proces tylko z punktu widzenia logiki, zgodnie z teorią trzech władz. Staje się natomiast zrozumiałe w świetle wewnętrznego poznania.
Charakterystyczną cechą osobowego poznania, wyróżniającą je spośród innych form poznania, jest to, że polega ono nie tyle
42
na zebraniu informacji, ile raczej na dotarciu do osoby, do jej wnętrza. Jest to wejście w życie drugiego człowieka. Staje się ono ryzykowną przygodą. To skok w nieznane, w obszar, który dopiero ma być odkryty. W stopniu najwyższym sprawdza się to wtedy, gdy tą drugą osobą jest Bóg.
Całkowite oddanie się Bogu, ze wszystkimi konsekwencjami, jest owocem rekolekcji. Nie można go będzie jednak osiągnąć, jeśli na początku nie potwierdzi się w nas przynajmniej minimum otwarcia, minimum gotowości do takiego oddania siebie. Ogniwem łączącym początkowy i końcowy punkt oraz wszystkie etapy rekolekcji jest modlitwa przygotowawcza, podejmowana na początku każdego ćwiczenia: „Aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby i chwały jego Boskiego Majestatu" (46).
Pomoce i przeszkody w nawiązaniu kontaktu
Inną cechą charakterystyczną wewnętrznego poznania, które może ogarnąć niemal wszystko i wyrazić się w niezliczonych formach, jest to, że tworzy zawsze między dwiema osobami bezpośrednią więź. Dwie oddalone od siebie i kochające się osoby mogą kontaktować się pośrednio w różny sposób, lecz miłość pogłębiana przez tego rodzaju komunikację jest więzią bezpośrednią, jest zjednoczeniem, czyli nie potrzebuje pośrednictwa.
Ignacy zakłada taki bezpośredni kontakt między Bogiem i odprawiającym rekolekcje; kontakt bez pośrednictwa kierownika ćwiczeń, którego uczula, by „dozwolił Stwórcy działać bezpośrednio ze swoim stworzeniem, a stworzeniu ze swoim Stwórcą i Panem" (15). Rola kierownika, tak jak ją pojmuje Ignacy, jest rzeczywiście bardzo delikatna. Stoi on z boku, jeśli
43
tak wolno się wyrazić. Może jednak być bardzo aktywny, zwłaszcza gdy odprawiający rekolekcje niczego nie doświadcza, to znaczy, gdy nie doznaje poruszeń w żadnym kierunku. Zakłada się bowiem, że w człowieku podejmującym się, nawet w niewielkim stopniu, trudu postawienia się wobec Boga, coś musi się dziać. Niekoniecznie coś wstrząsającego, ale zawsze będzie to coś ważnego. Gdy natomiast stwierdza się całkowity brak głębszych przeżyć i doświadczeń - trzeba wtedy zbadać całą sytuację i właściwie ją ustawić.
Oczywiście, kontakt z Bogiem mogą utrudniać, i to w większym stopniu niż niewłaściwe interwencję kierownika duchowego, te przeszkody, które mają swe źródło w odprawiającym rekolekcje. Dlatego radzi się mu, by usilnie im się przeciwstawiał, „skłaniając się ze wszystkich sił ku temu, co jest przeciwne złemu przywiązaniu" (16). W tym miejscu zadaniem kierownika jest udzielić dobrej rady, która może pomóc w zrozumieniu tego, co się dzieje. W ten sposób da się uniknąć błędów lub naprawić błędy. Kierownik powinien przestrzegać reguł o rozeznawaniu duchów, zgodnie z potrzebami (8-10). Ogólnie mówiąc, powinien dostosować ćwiczenia do warunków i większego pożytku rekolektanta.
Najbardziej delikatną sprawą, gdy chodzi o odpowiedzialność kierownika, jest pomaganie odprawiającemu rekolekcje, by czuł SIĘ dobrze z Bogiem, by nie odbierał Go jako zagrożenia, lecz raczej jako uprzejme zaproszenie lub, być może, jako pasjonujące wezwanie do wolności, do wzrostu, do pełni. Kierownik powinien uzmysławiać i przybliżać odprawiającemu rekolekcje nieograniczoną życzliwość Boga względem niego, Bożą wszechpotężną wolę doprowadzenia go do pełni szczęścia (por. 7). Ignacy, jak to wkrótce zobaczymy, zakłada więź miłości między kierownikiem rekolekcji i odprawiającym rekolekcje (por. 22).
44
Widzieliśmy już, że nasza zgoda na rzeczywistość musi się zacząć w pewnym stopniu od zgody na nas samych. Niezależnie od tego, co może nam zaproponować psychologia jako rozwiązanie problemu, nasza wiara mówi nam, że w każdym przypadku Bóg akceptuje nas beziuanmkmoo. Przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy. On chce nas zmienić i utrzymać w nurcie przemiany, ale nie jest to warunkiem Jego życzliwości dla nas, lecz skutkiem. Bóg kocha nas, a ponieważ nas kocha, chce, abyśmy się upodobnili do obrazu Jego umiłowanego Syna. Takie poczucie, że Bóg nas przyjmuje, powinno doprowadzić nas do akceptacji siebie samego, Boga i całej rzeczywistości oraz do pragnienia przemiany i wzrostu, nie z powodu rozczarowania obecną sytuacją, lecz dzięki pozytyiunej postawie: czuję się zdolnym i skłonnym do tego, żeby być i działać lepiej.
Być może, wiara zetknie się tu z trudnościami pochodzącymi z osobistego doświadczenia lub raczej z braku tego doświadczenia. Odprawiający rekolekcje teoretycznie może postrzegać Boga jako miłosiernego, kochającego i czułego, ale nie potrafi przyjąć takiego Boga we własnym życiu, w praktyce, a nie potrafi dlatego, bo nie czuje się kochanym, bo nie doznaje miłości w swoim codziennym życiu. Krańcowe przypadki takiego zaniżonego obrazu samego siebie, poczucia, że jest się niekochanym i niegodnym kochania, będą wymagały specjalistycznej pomocy, lecz normalnie - odprawiający rekolekcje powinien być zdolny do głębokiego i rzeczywiście przekształcającego życie przyjęcia Boga w całej pełni Jego rzeczywistości.
Jeśli ktoś czuje się dobrze z Bogiem, nie powinien obawiać się przebywania z Nim w samotności. Będzie pragnął, podobnie jak Jezus, pozostać sam na sam z Bogiem, być we wspólnocie i jedności ze swoim Ojcem. W końcowej adnotacji Ignacy zaleca odprawiającemu rekolekcje, który chce odnieść pełną korzyść z ćwiczeń, by wycofał się na czas ich trwania z co-
45
dziennego życia. Tradycyjnie już traktuje się to zalecenie z całą powagą, co zresztą wyraża słowo „rekolekcje" (recolkctio = wewnętrzne skupienie). Dzisiaj powstają czasem wątpliwości, czy takie wycofanie się z życia nie stwarza atmosfery nie-rzeczywistości i, w konsekwencji, nie utrudnia powrotu do zwyczajnego życia. Oczywiście, w rekolekcjach nie chodzi o to, by chować głowę w piasek, lecz raczej, przeciwnie, by spojrzeć na rzeczy z pewnego dystansu, i dzięki temu zobaczyć je we właściwym i pełniejszym świetle, nie poddając się tyranii różnego rodzaju nacisków - wewnętrznych czy zewnętrznych. W ten sposób można dotrzeć do Boga w wolności.
W tym miejscu warto by dokonać rozróżnienia między samotnością a osamotnieniem. Osamotnienie jest czymś negatywnym. Oznacza brak łączności z innymi, łączności odczuwanej jako konieczna dla dobrego samopoczucia. Samotność zaś jest zasadniczo pozytywna. Kojarzy się z nieobecnością, z brakiem, ale jest to brak niepotrzebnego narzucania się, wtłoczenia w mrowisko ludzi, życia w tłumie. Samotność jest zabezpieczeniem obszaru wolności dla duchowego wzrostu, pomaga być w pełni sobą i naprawdę dotrzeć do drugiego człowieka. Jakaś zdolność do samotności, a nawet odczuwanie jej potrzeby, jest znakiem dojrzałości, a zwłaszcza dojrzałości duchowej. Człowiek może stanąć wobec niezmierzonej rzeczywistości Boga, przekroczyć wszelkie granice i przeszkody, wznieść się ponad stworzenia, aby je odnaleźć w ich Źródle, Początku, Podstawie istnienia: „Im bardziej dusza nasza jest samotna i odosobniona, tym bardziej staje się sposobna do tego, by się przybliżyć do Stwórcy i Pana swego i dosięgnąć Go. A im bardziej tak Go dosięga, tym bardziej usposabia się do przyjmowania łask i darów od jego Boskiej i najwyższej Dobroci" (20). I wtedy może się nimi dzielić z innymi, żyjąc nie tylko dla większej chwały Boga, ale i dla większego dobra bliźnich.
46
Gdy kontakt przekształca się we wspólnotę
„Zbliżanie się do siebie" lub „pogłębianie dialogu" - jedno z tych dwóch określeń mogłoby służyć jako tytuł następnego fragmentu Ćwiczeń, któremu sam Ignacy daje suchą nazwę: Założenie wstępne. Jest to krótki paragraf, o którym się rzadko wspomina, nawet w pełnych trzydziestodniowych rekolekcjach, bowiem uważa się, że został on pomyślany jako zapobieżenie pewnym uprzedzeniom, które już w naszych czasach nie występują, a przynajmniej - wśród tych, którzy z własnej woli pragną odprawić ćwiczenia duchowne. Niezależnie jednak od tego oczywistego celu «założenie wstępne» zawiera w sobie zalążek pewnej prawdy, która rzuca sporo światła na dynamikę rekolekcji.
Oto jego tekst:
„Aby zarówno dający Ćwiczenia duchowne, jak i przyjmujący je bardziej pomagali sobie wzajemnie i odnieśli z tego korzyść, trzeba z góry założyć, że każdy dobry chrześcijanin jest bardziej skory przyjąć wypowiedź bliźniego, niż ją odrzucić. A jeśli nie może jej przyjąć, niech spyta go, jak on ją rozumie; a jeśli wyjaśnienie jest nie do przyjęcia, niech go poprawi z miłością; a jeśli to nie wystarcza, niech szuka wszelkich środków stosownych do tego, aby tę wypowiedź dostatecznie wyjaśnić i skłonić się do jej przyjęcia" (22).
Ignacy mówi tu o wzajemnej akceptacji, która jest czymś głębszym niż zgadzanie się lub niezgadzanie z opiniami drugiego człowieka; czymś głębszym niż upodobanie lub brak upodobania w sferze uczuć. Chodzi o przyjęcie człowieka takiego, jaki on jest, pozostawienie mu całkowitej wolności bycia sobą. Taka akceptacja nie opiera się na rozumieniu, ale stara się zrozumieć. Jest to postawa otwarcia na poziomie osobowym, która ogromnie pomaga pojąć oraz rozsądnie i mądrze
47
przyjąć prawdę o rzeczywistości. Pomaga przekroczyć granice własnego odbioru świata i przyjąć jak własną - wizję drugiego człowieka, wszystkich innych ludzi, całego świata, Boga. Jest to przyjazne „naginanie się do rzeczywistości".
Dzisiaj słyszy się wiele o potrzebie i wartości wzajemnej komunikacji na poziomie uczuć, a nie tylko - idei. Wyraża się jednak przy tym obawę, że z takiej komunikacji może wyniknąć wiele przykrości i szkód, jeśli nie występuje równocześnie wzajemna akceptacja u zainteresowanych osób. Przekraczamy tu znacznie granice tradycyjnego pojmowania komunikacji, w którym zwracano uwagę na treść i sposób jej wyrażenia: miałeś coś do powiedzenia i wiedziałeś, jak to przekazać.
Obecnie zdajemy sobie sprawę, że jest jeszcze trzeci element, najwaznieszy ze wszystkich, bez którego nie byłoby w ogóle komunikacji, a przynajmniej komunikacji osobowej, a tym bardziej nie tworzyłyby się głębokie więzi. Tym elementem jest wzajemna akceptacja. W atmosferze głębokiej zażyłości to akceptacja wzajemna stanowi praktycznie o całej komunikacji, ponieważ może się ona obyć bez zewnętrznych środków wyrazu, a jej treścią może być sama tylko akceptacja. I ona też może przekształcić obiektywną rzeczywistość, nie zniekształcając jej. Akceptacja nadaje nowe znaczenie rzeczom, jak to już podkreślono, gdy była mowa o osobowym poznaniu. Uzdalnia człowieka do obdarzania sympatią drugiego i ewentualnie do rozumienia go, jeśli to w ogóle jest możliwe, lub przyjęcia mimo wszystko życzliwej postawy, gdy zrozumienie okazuje się niemożliwe lub trudne.
To właśnie zaleca Ignacy w Założeniu wstępnym, mając na uwadze relację między dającym rekolekcje a odprawiającym je. Lecz sama ta zasada znajduje swoje najwyższe zastosowanie w stosunku odprawiającego rekolekcje do Boga. Decydującą bowiem rzeczą jest przyjąć Boga tak, jak On nas przyjmuje.
48
Wiara jest właśnie akceptacją Boga w naszym życiu. Nie chodzi tylko o przyjęcie tego, co On powiedział, bo przecież nie może On oszukiwać ani być oszukanym. Chodzi o przyjęcie Boga samego, z tym wszystkim, czym On jest i co mówi - i dochodzenie, poprzez takie przyjęcie, do coraz głębszego uznania tego, kim Bóg jest, jak bardzo troszczy się o nas, czego się od nas spodziewa właśnie dlatego, że nas kocha. Chodzi o przyjęcie Boga jako miłości, która ogarnia wszystko i ogarnia nas samych.
Pozytywna odpowiedź wiary
W części Ćwiczeń nazwanej przez Ignacego Zasadą i fundamentem stawia się przed nami wielką prawdę o Bogu i o naszej z Nim łączności. Prawdopodobnie żaden inny fragment Ćwiczeń nie ucierpiał tyle przez naciąganie do interpretacji według klucza trzech władz, jak ucierpiał ten właśnie. Często widziano w nim logiczny argument, składający się z dwu przesłanek (cel, dla którego człowiek został stworzony, i racja, dla której wszystkie stworzenia zostały oddane mu na służbę) i dwóch wniosków (człowiek powinien używać stworzeń tak, by pomogły mu do osiągnięcia celu, a czyniąc to powinien sam stawać się obojętny wobec wszystkiego, co nie jest Bogiem).
Musimy pamiętać, że mnożenie racji nie zbliży nas bardziej do właściwego rozpoznania, kim jesteśmy wobec Boga i jak całkowicie zależymy od Niego. Tylko wiara może nas wprowadzić w tę tajemnicę. Nie oznacza to pomniejszenia ludzkiego rozumu, który rzeczywiście jest najcenniejszym uposażeniem naszej natury, uzdalniającym nas do konfrontacji z rzeczywistością w stopniu daleko przekraczającym zdolności jakiegokolwiek innego stworzenia na ziemi. Dzięki naszemu rozumowi
Droga wewnętrznego poznania - 4 49
możemy wprzęgnąć zasoby świata do służby dla naszego dobra i postępu. Możemy również dotrzeć do rzeczywistości wykraczającej poza ten świat - do samego Boga.
Religię określamy jako sumę wszystkich ludzkich wysiłków, żeby odpowiednio zachować się wobec nadprzyrodzonej rzeczywistości. Poszczególne religie przedstawiają swoim wyznawcom mniej lub bardziej zwarty system doktryny, praw i obrzędów - wierzeń, zasad moralnych i kultu, dzięki którym wymagania Boże mogą być spełnione. Większość religii będzie twierdziła, że inicjatywa w tym wszystkim pochodzi z góry, z jakiegoś rodzaju boskiego objawienia. Jest też miejsce na ludzki wysiłek, który ma odpowiedzieć na inicjatywę i objawienie ze strony Boga, i to nadaje religii konkretny, historyczny kształt.
Ale cokolwiek byśmy powiedzieli i zrobili, Bóg nie będzie dla nas czymś, co można ogarnąć i dosięgnąć. To On zbliża się do nas w miłości i chce, abyśmy przyjęli miłość. Wiara jest naszą hojną odpowiedzią tak objawiającemu się Bogu. Natomiast religia, możemy tak się wyrazić, to nasz wysiłek, nasza postawa wobec objawienia. Oczywiście, tak rozumiane wiara i religia muszą iść w parze. Powinniśmy jednak zawsze się mieć na baczności, by religia nie przytłoczyła sobą wiary, sprowadzając ją do zwykłego systemu wierzeń, norm i kultu. To raczej wiara musi być stale w działaniu, wyzwalając religię z jej nieuniknionych ograniczeń i skłonności do koncentrowania się na sobie, do biurokracji i innych podobnych słabości, towarzyszących ludzkim instytucjom, również religijnym.
W tym miejscu musimy sobie zdać sprawę, że Bóg rzeczywiście jest Absolutem. Wspomnieliśmy już o tym wcześniej, mówiąc o wyzwoleniu się naszego ducha spod zbytniej zależności od stworzeń. Warto powrócić do tego, co już powiedzieliśmy. Tutaj chcemy podkreślić, że osiągnięcie tej prawdziwej
50
wolności musi być czymś więcej niż zwykłym owocem ludzkiego ducha. Rozum, wyobraźnia i pozostałe władze mogą nas zaprowadzić daleko w naszych poszukiwaniach Boga, ale nigdy wystarczająco daleko. Bóg, którego możemy ogarnąć, będzie zawsze Bogiem przykrojonym do naszej miary. Zasada i fundament Ćwiczeń - to zaproszenie przede wszystkim do głębokiej i żywej wiary, dzięki której znajdujemy Boga takiego, jakim On jest, a w Nim odnajdujemy samych siebie i wszystkie rzeczy.
Czym jest jednak ta głęboka i żywa wiara, o której tyle się słyszy dzisiaj, i jak się ona urzeczywistnia? Rozwój wiary, w pełnym tego słowa znaczeniu, można o wiele lepiej wyjaśnić w terminach podanych przez nas uprzednio - takich jak: «wewnętrzne poznanie Pana» i «osobowa więź», niż z pomocą argumentów, jakie znajdujemy w dawnej apologetyce.
Jak już to wyjaśniliśmy, w osobowej komunikacji możemy wyróżnić, z jednej strony, wzajemną akceptację, a z drugiej -treść i sposób jej wyrażenia. Odpowiednio do tego, w osobowej więzi znajdujemy dwie linie kontaktu. Jedna, jeśli tak można powiedzieć, to linia wewnętrzna, polegająca na wzajemnym zaufaniu. Druga - to linia zewnętrzna, składająca się z różnych objawów: słów, czynów. Obydwie linie obecne są od początku, ale we wczesnej fazie zaufanie może być bardzo kruche - czasami nawet nie większe niż wola rozstrzygania wątpliwości na korzyść bliźniego. I wtedy to relacja przesuwa się na drugą linię, zewnętrzną, bo tutaj możliwe jest sprawdzenie. Do pewnego stopnia możemy przecież zbadać prawdziwość słów, autentyczność czynów. W miarę jak więź rozwija się ostrożnie po tej zewnętrznej linii, linia wewnętrzna, linia zaufania, zaczyna się umacniać, tak że w końcu przejmuje całą więź. Rodzi się całkowite, wzajemne zaufanie, a nie tylko gra ostrożnie stawianych kroków. Zaufanie może sięgać znacznie dalej, niż rozum potrafi ogarnąć, co nie znaczy, żeby zaufanie było nierozumne.
51
Podobnie ma się sprawa z wiarą. Musi być na początku zalążek dobrej woli, minimum otwarcia. Bóg dociera do nas na różnych drogach, które można badać. Nie dostarcza nam dowodów w sensie naukowym, lecz przekazuje znaki. Działa w naszym życiu tak, że to w jakiś sposób zauważamy. Kieruje naszą uwagę ku czemuś, co nas przekracza. Znak nie jest jeszcze dowodem, ale utwierdza nas w przeświadczeniu, że możemy iść po tej drodze. Jeśli chodzi o wiarę, droga ta prowadzi do serca samego Boga. Jest to droga bez kresu, ale z każdym krokiem doznajemy najwyższych radości -jeśli tylko mamy odwagę podjąć się takiej podróży.
Zgodnie z tradycją możemy wyróżnić trzy główne etapy tej podróży. Na pierwszym etapie, dostrzegając wokół nas znaki miłości Boga, uznajemy Jego obecność i przyjmujemy Jego zaproszenie. Znajdujemy Boga we wszystkich stworzeniach. Na drugim etapie, zagłębiając się coraz bardziej w tajemnicę Boga, uświadamiamy sobie, że jest On nieskończenie większy od tego, co jakikolwiek znak może nam przekazać. Wkraczamy wtedy na pustynię i odnajdujemy Boga ponad stworzeniami. I wreszcie, docierając do Boga takiego, jakim On jest sam w sobie, odnajdujemy wszystkie stworzenia w Bogu. Poznajemy je i oceniamy, jakimi są naprawdę, czyli w Bogu. Dopełnienie tego ostatniego etapu dokona się dopiero w niebie, gdzie Bóg będzie „wszystkim we wszystkim" (l Kor 15, 28). Lecz już w tym życiu musimy się mocno trudzić i prosić, by osiągnąć ten cel.
Jeśli czujemy, że nigdy nie będziemy zdolni tego dokonać, przypomnijmy sobie postać Najświętszej Maryi Panny, która również miała stopniowo dorastać do czekających ją zadań -wśród trudności i cierpień. Pierwsze z zapisanych słów Jezusa, skierowanych do niej, przystają do tego, co znajdujemy w fundamencie Ćwiczeń - kim jest Bóg i kim my wobec Niego
52
jesteśmy. Z tekstu św. Łukasza wynika niedwuznacznie, że po zatrzymaniu się Jezusa w świątyni Maryja poczuła się rzeczywiście dotknięta zachowaniem swojego dziecka - nie dlatego, że Jezus pozostał w świątyni, ale że nie wykazał nawet najmniejszej troski o to, by powiadomić swoich rodziców. Zgadzając się z tym, że Jezus musiał się poświęcić sprawom swego Ojca, zauważamy jednak, że Maryja była przecież Jego Matką i miała prawo wiedzieć, gdzie przebywa jej Syn.
Jezus odpowiada stanowczo: że gdy Bóg woła, nic i nikt inny nie wchodzi w rachubę. Bóg nie jest jedną ze spraw, na których nam zależy. On jest Jeden i tylko Jeden - jak to pięknie wyrażają staroindyjskie Upaniszady. Wobec Ojca niebieskiego, wobec Boga nie zajmuje Matka Jezusa drugiego miejsca. Ona rozpływa się w nicości. Maryja nie zrozumiała wtedy wszystkiego, ale zachowała tę lekcję w swym sercu. Zrozumiała ją dopiero u stóp krzyża, gdy nawet człowieczeństwo jej Syna nie mogło ostać się wobec straszliwego majestatu Boga.
Stanąć przed Bogiem jako nicość - nie oznacza zarówno dla Chrystusa, jak i dla Maryi, i dla każdego z nas unicestwienia. Przeciwnie, prowadzi to do pełni egzystencji. Co więcej jeszcze, właśnie stając się posłusznym aż do śmierci, Chrystus otrzymuje wszelką władzę na niebie i na ziemi. I zaprasza nas Chrystus do uczestnictwa w Jego doświadczeniu, do podjęcia ryzyka wiary, do uznania, że tylko Bóg jest Absolutem, a wszystko inne jest względne. Chrystus wzywa nas, byśmy -jak to wyrażono w Ćwiczeniach - „stawali się ludźmi obojętnymi w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych" (23), ale nie poprzez apatię, lecz ochoczą gotowość, otwartą na rzeczywistość.
Nasze ochocze otwarcie się, będące odpowiedzią dawaną osobom - Bogu lub innym ludziom, naszym braciom - objawia się praktycznie w dyspozycyjności, czyli w gotowości do służ-
53
by. Taka jest postawa Jezusa, ukazana w Ewangeliach. Wrażliwy jest Jezus na wszelkie wołanie, nawet wyrażone bez słów. Zawsze i o każdej porze można zbliżyć się do Niego. Nie protestuje, gdy ktoś chce Go wykorzystać. Nie dlatego, że jest słaby. Przeciwnie, dlatego że jest mocny. Spokojna, odważna życzliwość, charakteryzująca Jego podejście do współczesnych Mu mężczyzn, kobiet i dzieci, ceniona jest w naszych czasach jako najbardziej pociągający rys osobowości. Nie widzimy przeszkód, z powodu których nie moglibyśmy być tacy jak On. Jesteśmy do tego powołani. Potrzeba jednak zdecydowania, wysiłku i dyscypliny, by to osiągnąć.
GORĄCO PRAGNĄŁEM
Posłannictwo Jezusa osiąga swój szczytowy punkt i pełnię w Jego śmierci i zmartwychwstaniu -w Misterium Psachalnym. Życie chrześcijańskie jest wejściem w to Misterium i zarazem przyzwoleniem, by ono nas przenikało coraz głębiej. Rekolekcje są pomocą w przyswajaniu sobie tej rzeczywistości, czyli w postępie na drodze życia chrześcijańskiego.
Wysiłki Jezusa, który chce przygotować apostołów do owocnego uczestnictwa w wielkim wydarzeniu Jego śmierci i zmartwychwstania, mogą rzucić światło na postawę i usposobienie wymagane od nas w czasie rekolekcji oraz na zasady, którymi powinniśmy się kierować, jak to ukazano we wstępnej części Ćwiczeń duchownych.
W rozważaniach, które tu umieściliśmy, podstawowy tekst wzięty jest z Ewangelii, natomiast fragmenty końcowe - z Listów św. Pawła.
55
Jl
l
1. ZAPOWIEDŹ ŚMIERCI i ZMARTWYCHWSTANIA
ORAZ UZDROWIENIE NIEWIDOMEGO POD JERYCHEM
Potem wziął Dwunastu i powiedział do nich: «Oto idziemy do Jerozolimy i spełni się wszystko, co napisali prorocy o Synu Człowieczym. Zostanie wydany w ręce pogan, będzie wyszydzony, zelżony i opluty; ubiczują Go i zabiją, a trzeciego dnia zmartwychwstanie". Oni jednak nic z tego nie zrozumieli. Rzecz ta była zakryta przed nimi i nie pojmowali tego, o czym była mowa.
Kiedy zbliżał się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!». Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!». Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: «Co chcesz, abym ci uczy n ił?». Odpowiedział: «Panie, żebym przejrzał!". Jezus mu odrzekł: "Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła». Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu (Łk 18, 31-43).
Jezus stara się przygotować apostołów do wielkiego wydarzenia: Misterium Paschalnego. Oni jednak nic nie pojmują. Nie dostrzegają sensu ani znaczenia tego wszystkiego dla nich samych. Dlatego Jezus daje im lekcję, przeznaczoną również i dla nas. Pewien niewidomy człowiek żebrze na skraju drogi. Jezus wiele razy tędy przechodził, ale żebrak nie uświadamiał sobie tego lub nie zwracał na to uwagi. Zadowalał się wołaniem, z przyzwyczajenia, o pomoc. To było jego życie. Ale dzisiaj coś się w nim poruszyło. Zdaje sobie sprawę, że coś się dzieje. Przechodzi obok Jezus z Nazaretu. Przechodzi po raz ostatni. Dla żebraka to wielka szansa. Jedyna szansa. Każdy z nas ma szansę, ale musi to sobie uświadomić.
Żebrakowi mówią, by zamilkł, bo stał się przykry dla otoczenia. Nie powinien się wyróżniać w tłumie, lecz upodobnić do innych. Jego odpowiedzią jest jeszcze głośniejsze wołanie. Żebrak nie zniechęca
57
się. Przeciwnie, zdobywa się na jeszcze większy wysiłek. Dopiero wtedy zatrzymuje się Jezus i, jak się zdaje, dopiero wtedy zaczyna na żebraka zwracać uwagę. Poleca, by przyprowadzono do Niego tego człowieka; żebrak potrzebuje pomocy w nawiązaniu bezpośredniego kontaktu z Jezusem. (Ewangelia Marka dodaje wymowny szczegół: człowiek zrzucił z siebie płaszcz, aby szybciej znaleźć się przed Jezusem). Teraz ludzie, którzy poprzednio starali się żebraka uciszyć, skłonni są mu pomóc, ponieważ widzą jego pozytywną, gotową na wszystko postawę.
Jezus pyta go, czego chce. Musi on określić swoją prośbę. Prosić można o wszystko, ale człowiek zdaje sobie sprawę, że brak mu jednego - jest niewidomy. Jest również żebrakiem. Potrzebuje wielu rzeczy, ale przyczyną biedy jest jego ślepota. Jedyną rzeczą, której teraz potrzebuje i pragnie - to widzieć, l odzyskuje wzrok. Jego wiara wydała owoc. Zwyciężyła. Wiara nie odnosi się do rzeczy. Jest życiodajnym spotkaniem z Chrystusem. To On zbawia, ale trzeba z Nim się spotkać.
Żebrak idzie za Jezusem, oddając Bogu chwałę. Taka jest obecnie jego tożsamość - być w towarzystwie Jezusa ku większej Boga chwale. Nie tylko żebrak odniósł korzyść. Obecni świadkowie również zostali poruszeni do głębi i chwalili wielkość i dobroć Boga.
Nie wiemy, jak długo i jak daleko szedł ów żebrak za Jezusem, ale wiemy, że taka droga prowadzi zawsze na Kalwarię, przekracza próg śmierci i grobu i osiąga pełnię życia - zmartwychwstanie. Do przemierzenia takiej drogi powołany jest każdy uczeń Jezusa, l kiedy nią podążamy, dochodzi do nas głos Apostoła. Dodaje odwagi, podnosi na duchu znużonych, umacnia wahających się, przynagla, byśmy dążyli do celu, który jest przed nami.
Poznać Chrystusa: zarówno moc Jego zmartwychwstania, jak i udział w Jego cierpieniach - w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych. Nie mówię, że już to osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też to zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa.
58
Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie (Flp 3, 10-14).
2. O SŁUŻENIU BLIŹNIM
Tak nadszedł dzień Przaśników, w którym należało ofiarować Paschę. Jezus posłał Piotra i Jana z poleceniem: «ldźcie i przygotujcie nam Paschę, byśmy mogli ją spożyć". Oni Go zapytali: «Gdzie chcesz, abyśmy ją przygotowali?». Odpowiedział im: «Oto gdy wejdziecie do miasta, spotka się z wami człowiek niosący dzban wody. Idźcie za nim do domu, do którego wejdzie, i powiecie gospodarzowi: „Nauczyciel pyta cię: Gdzie jest izba, w której mógłbym spożyć Paschę 2 moimi uczniami?". On wskaże wam salę dużą, usłaną, tamprzy-gotujecie». Oni poszli, znaleźli tak, jak im powiedział, i przygotowali Paschę.
A gdy nadeszła pora, zajął miejsce u stołu i Apostołowie z Nim. Wtedy rzekł do nich: «Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał. Albowiem powiadam wam: Już jej spożywać nie będę, aż się spełni w królestwie Bożym».
Powstał również spór między nimi o to, który z nich zdaje się być największy. Lecz On rzekł do nich: "Królowie narodów panują nad nimi, a ich władcy przyjmują nazwę dobroczyńców. Wy zaś nie tak macie postępować. Lecz największy między wami niech będzie jak najmłodszy, a przełożony jak sługa! Któż bowiem jest większy? Ten, kto siedzi za stołem, czy ten, kto służy? Czyż nie ten kto siedzi za stołem? Otóż Ja jestem pośród was jak ten, kto służy.
Wyście wytrwali przy Mnie w moich przeciwnościach. Dlatego i Ja przekazuję wam królestwo, jak Mnie przekazał je mój Ojciec» (Łk 22, 7-16. 24-29).
Przed zbliżającą się Paschą w Jerozolimie narastała atmosfera intryg. Apostołowie czuli się niepewnie, byli strwożeni. Lecz Jezus trzymał wszystko w swych rękach. Wszystko przewidział, zaplanował. Zadbał o wszystkie szczegóły związane z tymi nadzwyczajnymi zdarzeniami. Apostołowie nie byli za bardzo przygotowani. Niezbyt jasno wiedzieli, że będą obchodzić razem Paschę. Jezus jednak gorąco pragnął tego szczególnego spotkania, tej godziny wielkiej zażyłości: objawienia samego siebie, uczynienia z siebie daru. Tak dzieje się zawsze z tymi, którzy kochają.
60
Wiedział Jezus, kogo wybrał. Znał niedociągnięcia i krótkowzroczność Apostołów. Byli to jednak ludzie, którzy zostali Mu przekazani przez Ojca. Mimo wielu braków - trwali przy Nim. A przede wszystkim to On był przy nich. On zawsze pozostał wierny, i to było sprawą decydującą w ich życiu: mogli Mu całkowicie zawierzyć; trzeba było tylko pozwolić Mu działać.
A Jego sposobem działania nie jest narzucanie siebie, uszczuplające ich wolność, lecz pomaganie im, żeby stawali się osobami prawdziwie wolnymi. On jest pośród nich jako ten, który służy -zawsze dostrzega ich potrzeby, zawsze gotów odpowiedzieć na ich pragnienia, a oni zawsze mogą na Niego liczyć. Jezus nie robi niczego w sposób zwyczajny. Każdy Jego gest objawia miłość, pragnienie dzielenia się z innymi.
Chce przebywać w ich towarzystwie. Chce, by zostawili na boku swoje troski i odprężyli się w Jego obecności. Nie było w tym nic ze złudy. Apostołowie, mając świadomość Jego obecności, mogli wyraźnie widzieć i zdać sobie sprawę z rzeczywistości świata, człowieka i Boga. Mogli pojąć lepiej sens swojego istnienia i zadań, które mieli spełnić.
Bóg oczekuje czegoś od nas, a równocześnie daje nam to, o co nas prosi. Nasz Bóg jest trawiącym wszystko ogniem, nie niszczącym, lecz przekształcającym nas na swoje podobieństwo - przez Chrystusa, który jest naszą świętością i naszą wolnością.
Przeto przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to, co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga.
Przez Niego bowiem jesteście w Chrystusie Jezusie, który stał się dla nas mądrością od Boga i sprawiedliwością, i uświęceniem, i odkupieniem, aby, jak to jest napisane, w Panu się chlubił ten, kto się chlubi (1 Kor 1, 26-31).
61
3. OSTATNIA WIECZERZA
Było to przed Świętem Paschy. Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował. W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty, syna Szymona, aby Go wydać, wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie... (J 13, 1-3).
Gdy zaczynała się wieczerza, apostołowie byli zmieszani, czuli się niepewnie i stopniowo ogarniał ich niepokój. Również Jezus doświadczał głębokiej rozterki, ale daleki był od załamania. Wiedział to, czego inni nie wiedzieli: że staje przed ciężką próbą, trudnym doświadczeniem. Wiedział również, że całym Jego życiem kieruje wola Ojca. To zrozumiałe, że był wstrząśnięty wydarzeniami, które dotykały Go o wiele głębiej niż apostołów. Zachowuje jednak spokój i dzieli się nim z innymi.
Jego spokój to nie wyniosła, oderwana od rzeczywistości postawa filozofa. Jest Jezus bardzo zatroskany, zwłaszcza o swoich najbliższych, których do końca umiłował. Dostrzegamyjednak w całej postawie Jezusa przedziwną równowagę, wypływającą z głębokiego przeświadczenia, że całe Jego istnienie zakorzenione jest całkowicie w Ojcu, który jest Panem wszystkiego.
Postrzegał Jezus wszystko i widział każdy szczegół swego ziemskiego życia w świetle miłości Ojca, która była dla Niego konkretną, żywą rzeczywistością. Podtrzymywała Go wola Ojca. Nie było to narzucenie czegoś, czemu miałby się poddać z rezygnacją, ale był to cenny dar, który należało przyjąć z otwartymi rękami. Wiedział Jezus, że Ojciec wszystko Mu przekazał, i ukochał Jezus wszystko - świat i ludzi na tym świecie - ponieważ w najwyższym stopniu ukochał swego Ojca.
Zależało Mu ogromnie na tym, byśmy zrozumieli, jak bardzo sam Ojciec kocha świat i nas wszystkich - w swoim Synu; jak wybrał nas w Nim od początku, by wypełnił się Boży plan miłości i zbawienia.
My tak łatwo osądzamy Boże plany, działanie Boga w naszym życiu - w zależności od tego, co nam odpowiada. Uważamy za opatrz-
62
nościowe to, co jest po naszej myśli, a zachowujemy się tak, jakby nie było Opatrzności lub jak gdyby nie działała ona właściwie, gdy sytuacja - jak mówimy - układa się źle. A przecież te tak zwane złe wydarzenia mogą być rzeczywiście dla naszego dobra, jeśli tylko przyjmiemy je jako pochodzące z rąk Ojca, który nas zna i troszczy się o nas.
Wiara niekoniecznie przemienia nieprzyjemne sytuacje w przyjemne. Pomaga nam jednak spojrzeć na nie w odmienny sposób i pogodzić się z nimi. Prowadzi nas do takiego spojrzenia, które nie , pomniejsza rzeczywistości. Raczej nadaje rzeczywistości pełną i prawdziwą wartość - w świetle Boga. Wiara daje nam wolność. Wolność dzieci Bożych. Tę wolność, którą Jezus w sposób tak doskonały objawił wypełniając swoje posłannictwo.
Jezus zdawał sobie dobrze sprawę z obecności zła wśród ludzi. Wiedział, że wielu zwróci się przeciw Niemu w Jego godzinie. Wiedział, że siły ciemności opanowały jednego z tych, których wybrał, l pośród tego wszystkiego widział Jezus nie tylko wolę swego Ojca, lecz również i Jego miłość. Ogarnął więc to wszystko swoim sercem. W przejmującym bólu, w śmiertelnej udręce radował się, że nadeszła dia Niego godzina przejścia z tego świata do Ojca.
Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa; On napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich - w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym (Ef 1, 3-6).
T
WYZWOLENIE
Rodzi się pytanie, jaką osobę uważał Ignacy za idealnego kandydata do odprawienia rekolekcji. Wiemy, że szczególną uwagę zwracał na to, kogo dopuścić do ćwiczeń duchownych. Z pierwszego ćwiczenia, które proponuje, wynikałoby, że ma na myśli człowieka uwikłanego w grzechu. Jak się wydaje, dla Ignacego większe znaczenie miał nie tyle moralny stan kandydata, ile raczej jego psychologiczna postawa. Innymi słowy, rzeczą istotną było nie to, w jakim punkcie człowiek obecnie się znajduje, ale jak daleko ma zamiar pójść.
Być chrześcijaninem - to „umrzeć dla grzechu i żyć dla Boga w Chrystusie Jezusie" (Rz 6, 11). Osiągamy to w chrzcie, lecz nie jako coś statycznego. Jest to raczej proces rozwoju, choć może się zdarzyć i regres. Można popaść na nowo w grzech, a w najlepszym razie pozostają pewne ślady grzeszności. Lecz Duch Święty przebywa w sercu wierzącego jako znak, że jest on własnością Boga, oraz jako potężna moc, która przyczynia się do tego, byśmy zdobywali coraz większą wolność dzieci Bożych: „W Nim również uwierzyliście i zostaliście naznaczeni pieczęcią Ducha Świętego, który był obiecany. On jest zadat-
Droga wewnętrznego poznania - 5
65
L
WYZWOLENIE
Rodzi się pytanie, jaką osobę uważał Ignacy za idealnego kandydata do odprawienia rekolekcji. Wiemy, że szczególną uwagę zwracał na to, kogo dopuścić do ćwiczeń duchownych. Z pierwszego ćwiczenia, które proponuje, wynikałoby, że ma na myśli człowieka uwikłanego w grzechu. Jak się wydaje, dla Ignacego większe znaczenie miał nie tyle moralny stan kandydata, ile raczej jego psychologiczna postawa. Innymi słowy, rzeczą istotną było nie to, w jakim punkcie człowiek obecnie się znajduje, ale jak daleko ma zamiar pójść.
Być chrześcijaninem - to „umrzeć dla grzechu i żyć dla Boga w Chrystusie Jezusie" (Rz 6, 11). Osiągamy to w chrzcie, lecz nie jako coś statycznego. Jest to raczej proces rozwoju, choć może się zdarzyć i regres. Można popaść na nowo w grzech, a w najlepszym razie pozostają pewne ślady grzeszności. Lecz Duch Święty przebywa w sercu wierzącego jako znak, że jest on własnością Boga, oraz jako potężna moc, która przyczynia się do tego, byśmy zdobywali coraz większą wolność dzieci Bożych: „W Nim również uwierzyliście i zostaliście naznaczeni pieczęcią Ducha Świętego, który był obiecany. On jest zadat-
Droga wewnętrznego poznania - 5
65
kiem naszego dziedzictwa w oczekiwaniu na odkupienie, które nas uczyni własnością Boga" (Ef l, 13-14).
Ćwiczenia duchowne, a konkretnie pierwszy ich tydzień, mogą posłużyć jako pomoc chrześcijaninowi znajdującemu się na jakimkolwiek etapie i pragnącemu postępu, by żyć coraz pełniej dla Boga.
To jednak nie rozwiązuje nam wszystkich trudności, z którymi spotykamy się na początku rekolekcji, zwłaszcza gdy patrzymy na nie w świetle współczesnej duchowości. Wydawać by się mogło, że samemu Ignacemu nie przychodzi łatwo mówić o swych duchowych przeżyciach. Wyczuwamy jakieś skrępowanie, ale może to tylko nasze opory przy zetknięciu się z pewnymi myślami lub sposobem ich wyrażenia.
Niezależnie od tego, jak się w tym punkcie rzeczy mają, panuje powszechna zgoda, że prawdziwa myśl Ignacego i zasadniczy punkt w fazie Ćwiczeń poświęconej rozważaniu grzechu i naszej grzeszności - znajduje się głównie w «rozmo-wach». Zostajemy pouczeni, że ma to być „rozmowa, którą należy odbyć tak, jakby przyjaciel mówił do przyjaciela, albo sługa do pana swego, już to prosząc o jaką łaskę, już to oskarżając się przed nim o jakiś zły uczynek, już to zwierzając mu się ufnie ze swoich spraw i prosząc go w nich o radę" (54). Zatem istotną rzeczą okazuje się utrzymanie i pogłębianie osobowej więzi, której podstawą jest wewnętrzne poznanie. W tych właśnie kategoriach próbujemy zrozumieć pierwszy tydzień.
Posługując się pojęciem «wewnętrzne poznanie» jako kluczem interpretacyjnym, analizować będziemy poszczególne części według porządku przyjętego w tekście Ćwiczeń. Zatem najpierw rachunek sumienia, który dzieli się na tak zwany «rachunek szczegółowy*, odnoszący się do sprawy wymagają-
66
cej specjalnej troski, oraz «rachunek ogólny», z uwagą o korzyściach ze spowiedzi generalnej w czasie rekolekcji. Następnie pięć medytacji o różnych kategoriach grzechów i ich konsekwencjach. Medytacje te składają się na zasadniczą treść tygodnia. Wreszcie addycje, czyli praktyczne uwagi dodatkowe, ze szczególnym naciskiem na pokutę.
l
ŻYĆ DLA OJCA
To, co Ignacy mówi o rachunku sumienia, zarówno szczegółowym jak i ogólnym, można uważać za zakończenie wprowadzenia lub za początek pierwszego tygodnia, albo wreszcie -i to wydaje się najbardziej poprawne - za odrębny fragment, umieszczony w najbardziej odpowiednim i właściwym miejscu. Jest to zwarta i w jakimś sensie samodzielna jednostka; a chociaż z pewnością stanowi część Ćwiczeń, to jednak przez samego Ignacego była uważana jako zastępcza ich forma dla tych, którzy nie mogą z pożytkiem odprawić całych rekolekcji (18). Co więcej, Ignacy nalega, by odprawiać rachunek sumienia poza rekolekcjami, jako stałe ćwiczenie.
Ignacy wydaje się być szczególnie przekonany o praktycznej korzyści swojego sposobu wytłumaczenia różnicy między grzechami śmiertelnymi i lekkimi (35-37; por. Autobiografia 70). Jest to ważne rozróżnienie i oddało ono cenne usługi w kierownictwie duchowym. Może prowadzić jednak do dwóch skrajności. Z jednej strony - do lekceważenia grzechów lekkich, ponieważ mimo wszystko nie powodują one tak poważnych konsekwencji; z drugiej strony, na zasadzie reakcji - do przesadnego rozszerzenia obszaru grzechu śmiertelnego, tak że obejmuje on również i te błędy, które - jak można sądzić - nie powodują całkowitego zerwania z Bogiem. Dziś powiedzieli-
69
byśmy, że są takie ciężkie grzechy, które mogą nie być śmiertelnymi, ponieważ nie niszczą całkowicie naszej przyjaźni z Bogiem, a jednak nie można ich nazywać lekkimi, gdyż wyrządzają wiele szkód. Mówimy o grzechach społecznych, których ciężar przytłacza całe grupy ludzkie i do których poszczególne osoby powinny podejść z wielką powagą, choć grzechów takich nie można przypisać konkretnemu człowiekowi jako grzechu śmiertelnego. Innymi słowy, prosty podział na grzechy śmiertelne i lekkie nie wydaje się najbardziej stosowny do tego, by ukazać różny stopień odpowiedzialności, który dostrzegamy w ludzkim zachowaniu. Do formowania dojrzałych sumień potrzebna jest bardziej zróżnicowana klasyfikacja.
Prawdę mówiąc, w rozważanym tekście znajduje się wiele innych rzeczy, które wydają się przestarzałe. Natomiast to, co stanowi nieprzemijalną wartość i co było szczególnie drogie sercu Ignacego, nie zostało tu wspomniane. Zresztą, często zachodzi to w jego pismach. Kiedy nalega, by zawsze odprawiać rachunek sumienia, nie tylko w czasie rekolekcji i poza nimi, lecz również wtedy, gdy ktoś jest chory i niezdolny do odprawienia innych pobożnych ćwiczeń - zależy mu na czymś więcej, niż na zwyczajnym przeglądzie popełnionych błędów. Chodzi mu o stały, wspomagany łaską wysiłek, podejmowany po to, by osiągnąć jasną, przenikliwą świadomość Boga; chodzi mu też o większą bezinteresowność i wykorzystanie wszystkich możliwości do większej służby. Powiedziano, że Ignacy nie tyle myślał o sumieniu co o świadomości lub o ogólnej, ale i delikatnej zarazem wrażliwości na wszystko, co jest realne i co pochodzi od Ducha - jako poruszenie w duszy. Tyle o rachunku sumienia.
Spotykamy się z nowymi trudnościami, gdy przystępujemy do właściwych Ćwiczeń. Pierwsze z nich podaje do rozważenia trzy grzechy, a każdy z tych grzechów stwarza pewne problemy dla współczesnego rekolektanta. Bardziej niż do takich czy
70
innych szczegółów, główne zastrzeżenie odnosi się dzisiaj do tego, że owe medytacje zdają się kłaść nacisk na wyrzeczenie się samego siebie. W świetle tego, co powiedzieliśmy już o pierwszorzędnym znaczeniu pozytywnej postawy akceptacji samego siebie - niełatwo jest wytłumaczyć następujące teksty:
„W wypadku rzeczy niewidzialnej, jak na przykład tutaj w rozmyślaniu o grzechach, ustalenie miejsca będzie polegać na widzeniu okiem wyobraźni i rozważeniu stanu duszy mojej jakby uwięzionej w tym ciele skazitelnym, a całego człowieka - z duszą i ciałem - przebywającego jakby na wygnaniu wśród dzikich zwierząt na tym padole ziemskim" (47). „Podobnie w drugim ćwiczeniu uważać się za wielkiego grzesznika, zakutego w kajdany, to jest jakbym w kajdanach szedł stanąć przed obliczem najwyższego i wiecznego Sędziego..." (74). „Po trzecie - rozważyć, czym są wszystkie stworzenia w porównaniu z Bogiem? A ja sam - czymże być mogę? Po czwarte - rozważyć całe swe zepsucie i szpetność cielesną. Po piąte -spojrzeć na siebie jak na jakąś ranę i wrzód, z którego wypłynęło tyle grzechów, tyle niegodziwości i cały ten jad tak bardzo wstrętny" (58).
Co właściwie Ignacy zamierza osiągnąć za pomocą takich rozważań? Niezależnie od tego, jak będzie brzmiała odpowiedź, jest rzeczą oczywistą, że cały problem musimy umieścić w kontekście pierwszego tygodnia i jego przewodnich idei. Pomocne w tym wszystkim może nam być krótkie spojrzenie na to, jak poczucie grzechu wkracza w ludzkie sumienie i jak się ono rozwija.
Składniki zdrowego sumienia
Poczucie grzechu - lub, mówiąc bardziej ogólnie, nasze sumienie moralne - rozumiano na różny sposób. Dla niektó-
71
rych sumienie to cichy głos Boga, ostrzegający nas lub udzielający nagany w głębi serca. Dla innych jest to po prostu uzależnienie od wczesnodziecięcych zahamowań, wpojonych nam przez dorosłych. Powszechna zaś opinia głosi, że jest to właśnie nasz rozum, działający w obszarze naszej moralnej odpowiedzialności. Psychologowie współcześni skłonni są przyznać, że we wszystkich tych poglądach zawiera się część prawdy; to znaczy, nasze sumienie jest złożoną rzeczywistością, w której łączy się ze sobą wiele elementów, a zdrowe sumienie jest wynikiem właściwej równowagi wszystkich składników. Spróbujemy to wyjaśnić, ukazując rozwój moralnego sumienia człowieka - w terminologii, którą już posługiwaliśmy się.
Dziecko od urodzenia, jeśli nie wcześniej, jest istotą społeczną i od początku powinno być wychowywane do życia społecznego. Powinno zdobyć dobre nawyki, które byłoby ciężko przyswoić sobie w późniejszym okresie życia. Za przewodnika ma dziecko swoje uczucia i trzeba dziecko nauczyć kojarzenia przyjemnych doznań z zachowaniem ogólnie przyjętym, a doznań nieprzyjemnych z zachowaniem nie do przyjęcia. Inaczej mówiąc, ten proces przypomina nieco tresurę małych domowych zwierząt, której wynik moglibyśmy nazwać sumieniem zwierzęcym. Jest tutaj oczywiście coś narzuconego z zewnątrz, czemu trudno się sprzeciwić. Takie postępowanie wychowawcze może prowadzić do głęboko zakorzenionego urazu, często w podświadomości, ujawniającego się w nieoczekiwanych, gwałtownych wybuchach złości.
Kiedy dziecko dorasta i staje się zdolne do wydawania samodzielnych sądów, trzeba mu pomóc zrozumieć, że pewne nakazy są w jego najlepszym własnym interesie, że zachowanie ogólnie przyjęte jest w rzeczywistości najbardziej odpowiednie i zgodne z naszą rozumną naturą i że trzeba wybrać takie zachowanie niezależnie od zewnętrznych nacisków. W ten sposób
72
tworzy się rozumnie umotywowane sumienie. Wchłania ono i w pewien sposób przekształca sumienie zwierzęce, ubogacając je ponadto nowymi składnikami prawego postępowania.
Niestety, wiele czynników przeszkadza w pełnym ukształtowaniu się rozumnie umotywowanego sumienia. Przede wszystkim - osoby dorosłe, wdrażając dzieci do dobrego postępowania, nie chcą zrezygnować przy tym z grożenia im przykrymi skutkami złych czynów, gdyby takie popełniły. Boimy się zaufać rozumnemu działaniu młodych ludzi i mówimy im, wyraźnie lub bez stów, że oczekujemy od nich rozumnego zachowania nie dlatego, że w przeciwnym razie postąpią nie tak jak ludziom przystoi, lecz - że spotka ich coś przykrego. Takie podejście wychowawcze powoduje, ze proces dojrzewania młodzieży jest w pewnej mierze opóźniony, a nawet ulega regresowi: uczucia, zwłaszcza strachu, zaczynają przeważać, często podświadomie, nad zdrowym sądem i powszechnymi odczuciami innych.
W wieku dojrzewania młody człowiek staje się bardziej świadom tego, że jest osobą, istotą odpowiedzialną, która powinna w sposób wolny reagować na rzeczywistość, a zwłaszcza na inne osoby. Postępujemy odpowiedzialnie nie dlatego, że wychodzi nam to na korzyść, ani nie dlatego, że inni nam to narzucają, lecz dlatego, że jest rzeczą dobrą i słuszną tak postępować. Stajemy się szczęśliwi, gdy uszczęśliwiamy innych. Żyjemy wtedy w sposób pełniejszy i w większej wolności. Bardziej jesteśmy sobą. I coraz bardziej rozpoznajemy się w innych. Sumienie staje się pozytywną osobową postawą wobec Boga. Ogarnia ono wszystko, co nauczyliśmy się cenić jako wartościowe i z czego zdolni jesteśmy uczynić radosny dar. Taki jest właśnie ideał - osoboiue sumienie - który czasem, mamy nadzieję, staje się rzeczywistością. Tyle jednak zależy od okoliczności, w których dojrzewamy i jesteśmy wychowywani.
73
Nawet w najlepszym przypadku pozostają ślady paraliżujących leków lub różnych usprawiedliwień, a to ogranicza naszą pozytywną postawę.
Trzeba przyznać, że często chrześcijańskie wychowanie -w domu, w szkole czy w parafii - doprowadzało do uformowania infantylnego lub zbyt egocentrycznego sumienia. Jakże często kompleks winy bierze górę nad prawdziwą skruchą. Dla odzyskania właściwej równowagi i odpowiedniego rozłożenia akcentów trzeba odwrócić proces, o którym wcześniej mówiliśmy, tak by zdrowa - osobowa - postawa mogła przenikać nasze sądy i uczucia.
W obliczu grzechu
W pierwszym tygodniu Ćwiczeń Ignacy ma niewątpliwie na celu formowanie dojrzałego sumienia, ukierunkowanego na Boga. Sposób ujęcia medytacji o grzechu można by wytłumaczyć w świetle teorii przedstawionych powyżej. Zamiast zaczynać, jeśli tak można się wyrazić, od szczytu lub od dna, to znaczy na poziomie tych rzeczywistości, które odpowiednio nazwaliśmy zwierzęcym lub osobowym sumieniem, gdzie odprawiający rekolekcje mógłby prawdopodobnie napotkać największe trudności - Ignacy wybiera środkowy poziom, czyli sumienie rozumnie umotywowane, i stara się ukazać bezsens grzechu i nierozumność odwrócenia się od Boga. Mówi o tym pierwsze ćwiczenie. Spodziewa się Ignacy, że po osiągnięciu tego poziomu łatwiej można będzie doprowadzić odprawiającego rekolekcje do osobowego poczucia grzechu, do uświadomienia sobie, jak niską i niewdzięczną rzeczą jest odrzucenie Boga. Znajduje to wyraz w rozmowie z drugiego ćwiczenia. Dopiero po umocnieniu rekolektanta w tym przekonaniu, przez powtarzanie ćwiczeń, Ignacy proponuje w piątym ćwiczeniu podjąć
74
rozważanie wywołujące strach: „Gdybym kiedy z powodu swych win zapomniał o miłości Pana odwiecznego, to by przynajmniej strach przed karami pomógł mi do uniknięcia grzechu" (65).
Rodzi się pytanie, czy nie można tego wszystkiego osiągnąć za pomocą rozważań odmiennych od tych, jakie zaproponowano w Ćwiczeniach. Nawet gdy zaczerpnięto je z Pisma Świętego, zachodzi pytanie, czy nie ma w samej Biblii innych dróg. Można na to udzielić twierdzącej odpowiedzi, ale problem, z którym mamy do czynienia, jest o wiele głębszy. Mówiliśmy już o wyrzeczeniu się samego siebie. Istnieje również bardziej zasadnicza kwestia - konsekwencji grzechu i naszego pojmowania tej rzeczywistości. Wydaje się, ze tu leży sedno rzeczy i źródło wielu trudności. Oto nasz pogląd na tę sprawę.
Przyzwyczailiśmy się do myśli, że najgorszy skutek grzechu znajduje się daleko stąd. Piekło - w tradycyjnym ujęciu - jest straszne, lecz znajduje się na końcu czasu i przestrzeni. Wydaje się tak odległe, że niezbyt skutecznie pełni rolę odstraszającego środka. Dlatego wzmacniamy jego grozę rzeczami wątpliwej wartości: przedstawiamy ponury obraz mąk piekielnych; rozszerzamy obszar przewinień prowadzących do takiego cierpienia; powiększamy zestaw cech charakteryzujących Bożą miłość, pełną miłosierdzia; i próbujemy przyswoić sobie wewnętrznie odległą od nas okropność poprzez tworzenie odrażającego obrazu nas samych... To wszystko powoduje dziś odwrotny skutek i może doprowadzić do całkowitego zaprzeczenia tragicznych skutków grzechu. A to wszystko wcale nie jest konieczne, ponieważ w istocie rzeczy konsekwencje grzechu znajdują się bardzo blisko - one są w nas. Tu bowiem - w nas samych - dokonuje się spustoszenie, i to teraz, gdy wybieramy drogę zniszczenia siebie. Nie zaprzeczamy przez to istnienia ostatecznej konsekwencji. Chcemy po prostu podkreś-
75
lic, że przerażająca rzeczywistość nie polega na tym, że później coś może się zdarzyć lub nie, ale że ona tu i teraz istnieje. A sprawą najważniejszą jest pytanie: jaką my dzisiaj zajmujemy wobec grzechu postawę? Na te prawdy musimy zwracać uwagę. Sam strach nie wystarczy, by doprowadzić nas do odpowiedniego działania. Potrzebujemy zaufania i motywacji opierającej się na miłości.
Dochodzimy w tym miejscu do «rozmów» z Ćwiczeń duchownych, a zwłaszcza do pierwszej i najważniejszej, kiedy to odprawiający rekolekcje staje wobec ukrzyżowanego Zbawiciela i pyta samego siebie: „Co uczyniłem dla Chrystusa? Co czynię dla Chrystusa? Co powinienem uczynić dla Chrystusa?" (53). Często ową rozmowę odbywa się tak, jak gdyby pytanie brzmiało: Czego nie uczyniłem... itp. Oczywiście, nasze winy również wkroczą w ten pełen miłości dialog, ale musimy przecież uczciwie przyznać, że jednak czegoś dokonaliśmy dla Chrystusa. Niektórzy z nas będą musieli się zdobyć w tym względzie na odwagę. Bo rzeczywiście potrzeba odwagi, by przyjąć do wiadomości fakt, że dla Chrystusa uczyniliśmy więcej niż dla kogokolwiek innego na ziemi - oddaliśmy Mu nasze życie. To prawda, że nie zrobiliśmy tego w takim stopniu, w jakim było nas na to stać. Prawdą jest również, że to z pomocą Jego łaski dokonaliśmy czegoś, choćby niewielkiego. Ale przecież dokonaliśmy, i byłoby rzeczą nieuczciwą wobec Niego myśleć, że Mu na tym nie zależy. Zależy Mu, i może to mieć decydujące znaczenie na przyszłość, gdy trzeba będzie odpowiedzieć sobie na ostatnie pytanie: Co powinienem uczynić dla Chrystusa?
Znajdujemy tu coś więcej niż tylko zwykłe przeczucie, że odpowiedź na miłość wyraża się w służbie. Już teraz, na samym początku Ćwiczeń, mamy do czynienia z subtelnym zaproszeniem do zaangażowania się w apostolstwo, do pracy nad
76
zbawieniem nie tylko swojej duszy, lecz do szerzenia Królestwa, do wypełnienia Bożego planu względem całego stworzenia, skupionego wokół Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał, g^ jg^>
W harmonii z takim szerokim spojrzeniem na nasze zadanie ukaże się nam potrzeba coraz głębszego uświadomienia sobie nie tylko tego, co zrobiliśmy lub czego nie zrobiliśmy. Musimy też uświadomić sobie, kim jesteśmy i jak przedstawia się nasza sytuacja życiowa, l tak dochodzimy do następnej rozmowy, do uroczystej «potrójnej rozmowy», która po raz pierwszy pojawia się w szczytowym momencie pierwszego tygodnia, w tak zwanych powtórzeniach (63 i 64), gdzie również po raz pierwszy znajdujemy modlitwę o wewnętrzne poznanie. Skierowana jest ona - w tej potrójnej rozmowie - do Najświętszej Maryi Panny, do Chrystusa, naszego Pana, i do Ojca niebieskiego. Modlitwa zawiera prośbę o łaskę w trzech sprawach, a mianowicie: o łaskę całkowitego poznania nie tylko stopnia naszego oddalenia od Boga, lecz również powodów, tkwiących w nas samych korzeni tego oddalenia, oraz zewnętrznych okoliczności, które miały tu swój wpływ. W ten sposób możemy powoli i mozolnie otrząsnąć się z przygniatającego nas ciężaru i oddać się całkowicie Bogu. Zarówno z książeczki Ćwiczeń, jak też i z innych pism wiemy, jak bardzo Ignacemu zależało na zbliżeniu się do Boga przez pośrednictwo Maryi Dziewicy i jej Syna i jak bardzo ufał w skuteczność takiego pośrednictwa. Dominującą cechą tej rozmowy jest świadomość, że Ojciec nas przyjmuje - bo Maryja i Jezus wstawiają się za nami.
Być może, takie właśnie znaczenie terminu «przyjętie» czy «akceptacja» trzeba dziś szczególnie podkreślić. Nie chodzi bowiem o to, byśmy szukali schronienia u Jezusa i Maryi, ponieważ boimy się spotkania z Bogiem. To, co nam Ignacy przedstawia, jest raczej konkretną drogą potwierdzenia
77
?T^SI
l
prawdy, że w Synu, który dla nas narodził się z ziemskiej Matki, jesteśmy prawdziwymi dziećmi Boga. Jeśli czujemy się dobrze z naszym Ojcem, to jesteśmy bardziej przygotowani do tego, nawet z punktu widzenia psychologii, by ujawniły się w naszej świadomości mniej przyjemne rysy naszego życia i charakteru, których w przeciwnym wypadku skłonni bylibyśmy nie dostrzegać. To pozytywne uczucie, z którego pochodzi głębsze, wewnętrzne poznanie, jest darem Ducha. Faktycznie bowiem modlimy się o Ducha Świętego, chociaż wydawać się On może dziwnie nieobecny w tekście Ćwiczeń. Z Dziennika duchowego wiemy, że widział Ignacy potrójną rozmowę jako prośbę, by mógł otrzymać Ducha. Wiemy również, że Duch jest znakiem Bożej życzliwości względem nas.
Do naszej modlitwy możemy dołączyć jeszcze jedną prośbę, o następną potrójną łaskę. Po pierwsze, o uświadomienie sobie, że Bóg nas przyjmuje pomimo naszych błędów i naszej samowoli, i właśnie dlatego, że nas przyjmuje, chce, żeby dokonała się w nas przemiana i żebyśmy upodobnili się do Jego umiłowanego Syna. Po drugie, byśmy zgodzili się na samych siebie, akceptowali siebie - z naszą przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, i byśmy chcieli zmienić się nie dlatego, żeśmy się zawiedli na sobie, lecz dlatego, że złożyliśmy całą nadzieję w Bożym darze - w Duchu przybrania. I wreszcie, byśmy coraz pełniej wprowadzali Boga w nasze życie, nie traktując Go jako zagrożenia lub intruza, lecz jako wypełnienie się tego wszystkiego, czego potrzebujemy lub czego moglibyśmy zapragnąć.
Długa droga nawrócenia
Taka właśnie pozytywna postawa, pełne przyjęcie Boga w naszym życiu, jest oczekiwanym owocem pierwszego ty-
78
l
godnia. Być może, powinniśmy raczej mówić o coraz pełniejszym przyjmowaniu Boga, ponieważ zawsze pozostanie miejsce dla wzrostu. Znaczy to, że pierwszy tydzień będzie dla nas zawsze aktualny, niezależnie od naszego duchowego lub moralnego stanu. Nie trzeba wyobrażać sobie, że jesteśmy wielkimi grzesznikami albo kimś innym, niż nam to mówi zdrowe sumienie. Wystarczy, jeśli uznamy, że możemy i powinniśmy być lepszymi ludźmi.
W związku z tym trzeba sobie uświadomić, że nawrócenie niekoniecznie jest jednorazowym wydarzeniem. To raczej ciągły proces. Jesteśmy stale wzywani do tego, żeby być doskonałymi, jak Ojciec nasz niebieski jest doskonały. Chrześcijańska duchowość zwracała wielką uwagę na różne stopnie lub etapy w doświadczeniu nawrócenia. Podobnie czyniła to psychologia religii. Jest rzeczą godną uwagi, że nauka, zajmująca się tym zjawiskiem z zewnątrz, dochodziła do podobnych wniosków, jak wielcy mistrzowie życia duchowego.
Jednym z tych wniosków jest wyodrębnienie trzech rodzajów nawrócenia lub trzech kolejnych jego stopni, które różnie określano: młodzieńcze, dojrzałe i mistyczne.
Młodzieńcze lub moralne nawrócenie zwane jest powszechnie po prostu nawróceniem, czyli zmianą grzesznego życia lub postawy nieliczenia się z moralnym prawem - na życie, w którym uznajemy Boga za tak ważny czynnik, że nie chcemy w sposób rozmyślny z Nim zerwać.
Dojrzałe lub umysłowe nawrócenie odpowiada temu, co mistrzowie życia duchowego określają czasem jako powtórne nawrócenie. Jest ono oczywiście krokiem naprzód, jest głębszym uświadomieniem sobie rzeczywistości Boga, bardziej dojrzałym i pełnym mądrości zrozumieniem. Wtedy to człowiek uznaje Boga za dominujący czynnik w życiu. To znaczy, że chociaż inne czynniki również mają swój wpływ na decyzje
79
i ogólną orientaq'ę, to jednak Bóg jest najważniejszy, i człowiek nie występuje przeciw temu, co jest przyjęte za Bożą wolę objawioną człowiekowi.
Warto zauważyć, że trzeci stopień jest powszechnie nazywany mistycznym i że nauka raczej gubi się na tym poziomie, chociaż uznaje jego istnienie. Dla człowieka nawróconego mi-stycznie Bóg staje się jedynym czynnikiem jego życia i nic poza Bogiem nie ma znaczenia, chyba że jest przedłużeniem troski o sprawy Boże.
Ludzie dostrzegali u mistyków pewnego rodzaju zagubienie wobec praktycznych spraw i najzwyklejszych codziennych czynności. A jednak mistycy zajmowali się nimi i wypełniali swoje codzienne obowiązki, nie przestając żyć w całkowitym zatopieniu się w Bogu.
Chociaż pierwszy tydzień może doprowadzić do trzeciego rodzaju czy stopnia nawrócenia, uważa się jednak, że raczej jest to owoc całych rekolekcji - jak to wyraża trzeci stopień pokory (167) i końcowe ofiarowanie w kontemplacji do uzyskania miłości (230n) - przynajmniej w takim stopniu, w jakim owo nawrócenie może się dokonywać bez nadzwyczajnej mistycznej łaski. Istotnie, całe rekolekcje są procesem nawrócenia, wyjścia z własnego kręgu, by żyć bardziej dla Boga, być zjednoczonym z Chrystusem w coraz większej wolności w Duchu...
Można by powiedzieć, że myśl: być wolnym, aby żyć i kochać - przenika tak zwane «Addycje», czyli dodatkowe uwagi, chociaż wszystko zależy od tego, jak się je odczyta. Są to krótkie, praktyczne pouczenia na temat modlitwy i pokuty, zamieszczone na końcu pierwszego tygodnia, ale mają one znaczenie dla całych rekolekcji.
Addycje można traktować jako pewnego rodzaju zakładanie klap na oczy w tym celu, by osiągnąć większą skuteczność i skupić uwagę oraz wysiłki na wyznaczonym zadaniu. Innymi
80
słowy, chodziłoby o przyjęcie w sposób wolny pewnych ograniczeń, by osiągnąć większy skutek. Można jednak spojrzeć na addycje jako na zbiór rad, pomocnych do usunięcia ograniczeń poprzez wykluczenie różnego rodzaju niewłaściwych nacisków ze strony zmysłów i umysłu, dzięki czemu duch staje się wolny. Da się znaleźć usprawiedliwienie dla tego rodzaju wyjaśnienia - w fakcie, że oceniając odbyte ćwiczenie, odprawiający rekolekcje powinien zbadać nie tyle to, co zrobił, ile raczej - co wydarzyło się, „jak mi się powiodło" (77).
Nie popełnimy błędu, jeśli powiemy, że według Ignacego modlitwa nie tyle polega na tym, co ktoś robi, ile raczej na tym, co się w nim dzieje, podobnie jak w wypadku zakochania.
i Wiele rzeczy może pomóc w zakochaniu się: właściwa atmosfera, odpowiednia sytuacja, a zwłaszcza poczucie, że jedna osoba została stworzona dla drugiej, lecz w końcu to po prostu dzieje się, zdarza się. Wiara zapewnia nas, że Chrystus i my zostaliśmy dla siebie stworzeni: „W Chrystusie bowiem Bóg wybrał nas dla siebie przed założeniem świata" (por. Ef l, 4). Między
i Chrystusem i nami istnieje już trwała więź miłości: „Ja was umiłowałem - wytrwajcie w miłości mojej" (J 15, 9). Dla bardziej intensywnego doświadczenia tej miłości my możemy tylko przygotować teren - i nic więcej: bo ono po prostu samo przychodzi.
Nowe spojrzenie na pokutę
Jak konkretnie wyglądać będzie owo określenie pory, jakie podejmiemy środki lub jakie wybierzemy metody modlitwy -wszystko to zależeć będzie od wielu czynników. W czasie całych Ćwiczeń Ignacy daje nam w tym zakresie bogaty zestaw wskazań. Będziemy jeszcze mieli okazję o nich wspomnieć; na
Droga wewnętrznego poznania - 6 81
razie powracamy do pokuty. «Addycje» są swego rodzaju miniaturowym traktatem o niej. Niektóre z nich brzmią raczej osobliwie. Istnieje wiele zresztą powodów, dla których ludziom współczesnym trudno pojąć ten obszar chrześcijańskiego życia. Może nam niemało pomóc, jeśli uświadomimy sobie i potrafimy zrozumieć, że pokuta oznacza nawrócenie. W Ewangelii występuje słowo metanolu - przemiana serca, powrót do Boga. I odnosi się to do pokuty zarówno jako cnoty, jak i ascetycznej praktyki, czy też sakramentu.
Pokuta oznacza nawrócenie, a nawrócenie jest podstawowym i stałym procesem w życiu chrześcijańskim, ponieważ jest wysiłkiem, żeby żyć zgodnie z przyjętymi na chrzcie zobowiązaniami. Przez chrzest zostajemy całkowicie oddani Bogu, zanurzeni w życiu Trójcy Świętej. Niemniej doświadczenie uczy, że do wielu obszarów naszego życia Chrystus nie ma dostępu. Duch jednak, którego otrzymaliśmy, stale działa i sprawia, że dochodzi do nas wołanie Chrystusa. Zdobywa nas dla Boga. Na nas ciąży obowiązek współpracy z Duchem Świętym, uznawania i urzeczywistniania w życiu naszej całkowitej zależności od Trójcy Przenajświętszej.
Największa przeszkoda w tej współpracy bierze się z naszego przekonania o samowystarczalności, które utrwalamy mniej lub bardziej świadomie, by zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa. Tymczasem ból lub inne rodzaje dolegliwości wskazują na naszą niewystarczalność. Przecież gdybyśmy to my rozporządzali wszystkimi środkami, od których zależy dobre samopoczucie, nigdy byśmy nie cierpieli. Cierpienie samo z siebie nie prowadzi nas do Boga, ale usuwa wielką przeszkodę, ponieważ w sposób nieunikniony przypomina nam o naszej niewystarczalności i zależności, o potrzebie naszego otwarcia się, a nie zamknięcia w sobie. W ten sposób pokuta jako ascetyczna praktyka może pomóc nam w powrocie
82
do Boga. Bóg nic nie zyskuje, gdy rezygnujemy z czegoś. To my sami możemy zyskać otwarcie się na Boga i dostęp do Boga.
Pokuta, która pomaga nam powrócić do Boga, jest w pewnym sensie wynagrodzeniem za nasze poprzednie odejścia. Otwierając nas na Boga, jednocześnie czyni nas zdolnymi do przyjęcia łask, których On chętnie nam udziela, jeśli tylko gotowi jesteśmy je przyjąć. Ponadto, pokuta może przywrócić w nas równowagę, zachwianą przez zbytnie pobłażanie sobie. Takie są trzy główne owoce, które możemy wynieść z pokuty.
Jeśli chodzi o praktykowanie pokuty w dzisiejszych czasach, Ćwiczenia duchowne uczą, że oprócz cierpień, które spadają na nas i których przyjęcie jest najbardziej owocne, możemy również sami dobrowolnie czegoś się pozbawić. To, z czego dla pokuty rezygnujemy, nie powinno być tym, co nam jest potrzebne do naszego normalnego działania, ani tym, co jest po prostu zbyteczne. Istnieje przecież tyle rzeczy, których możemy używać albo uwolnić się od nich - i one właśnie są obszarem praktykowania pokuty.
Za wszelką jednak cenę musimy uniknąć przesadnej troski o to, co będzie z nami, jeśli pozbawimy się owych rzeczy. Sprzeciwiałoby się to wolności ducha, do której pokuta ma nas doprowadzić. Powinniśmy raczej pogłębiać postawę wpajaną nam przez cały czas ćwiczeń, czyli «obojętność», o której mowa w Fundamencie Ćwiczeń, oraz «oderwanie», którego sens wyraża trzecia para w Rozmyślaniu o trzech parach ludzi - tak byśmy nie musieli się targować z sobą, a tym bardziej z Bogiem, lecz byśmy czuli się ludźmi wolnymi w stosunku do wszystkich stworzeń.
Pokuta jako sakrament umacnia i uświęca nasz wysiłek pełnego powrotu do Boga. To znaczy, jest uprzywilejowanym spotkaniem z Chrystusem jako Zbawcą, który uwalnia nas od
83
wszystkiego, co utrudniałoby dostęp do Ojca: „W Nim mamy odkupienie - odpuszczenie grzechów" (Koi l, 14). Owocem sakramentu jest absolucja, która oznacza nie tyle przebaczenie, co - wyzwolenie lub rozwiązanie. Ponieważ nic nas bardziej nie zniewala niż stan grzechu - grzech staje się szczególnym przedmiotem sakramentalnej łaski. Łaska jednak idzie znacznie dalej i jej pełnym skutkiem jest wyzwolenie. Chodzi raczej o przyszłość, a nie o przeszłość. O to, czego chcemy dokonać, a nie o to, co zrobiliśmy. Czyli chodzi o to, „co uczynię dla Chrystusa?" (53).
Tradycyjnie wyrażano to mówiąc, że najważniejszą rzeczą w sakramencie pokuty jest postanowienie poprawy. Faktycznie jednak nacisk położony był na wyznanie grzechów, a sposób, w który je praktykowano, często prowadził do tego, co jest przeciwieństwem wyzwolenia, albo też do dość powierzchownego poczucia wyzwolenia, bez rzeczywistego wzrostu, nie wychodzącego poza nadzieję na wzrost łaski. Dzisiaj przywiązuje się wielką wagę do przywrócenia właściwego sensu i właściwej roli sakramentu pokuty, by stał się on prawdziwie drogą ustawicznego nawrócenia i przygotowywał nas coraz bardziej do autentycznego życia i miłości.
BIADA TEMU CZŁOWIEKOWI
Wezwanie do nawrócenia - to temat, który przewija się przez całe Pismo Święte. Jezus rozpoczyna swe posłannictwo od wezwań do nawrócenia, a pod koniec swego ziemskiego życia nadal walczy z zatwardziałością serc, słabością i niezdecydowaniem tych, którzy byli Jego przyjaciółmi. W Biblii znajdujemy wiele cennych pouczeń, z których możemy skorzystać w pierwszym etapie rekolekcji.
l tak na przykład cierpienie Jezusa spowodowane postawą apostołów, którzy zawiedli w Jego najtrudniejszej godzinie, wzbudzić powinno w nas poczucie osobistej odpowiedzialności wobec Boga oraz pragnienie wolności, która została dla nas tak drogo okupiona na krzyżu. Mówi o tym pierwszy tydzień Ćwiczeń.
Zamieszczone tu rozważania oznaczono kolejnymi numerami, jako ciąg dalszy poprzednich, dla łatwiejszego korzystania z nich.
85
4. ZAPOWIEDŹ ZDRADY
Jezus doznał głębokiego wzruszenia i tak oświadczył: "Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeden z was Mnie zdradzi». Spoglądali uczniowie jeden na drugiego niepewni, o kim mówi. Jeden z uczniów Jego - ten, którego Jezus miłował - spoczywał na Jego piersi. Jemu to dał znak Szymon Piotr i rzekł do niego: «Kto to jest? O kim mówi?». Ten oparł się zaraz na piersi Jezusa i rzekł do Niego: «Panie, kto to jest?». Jezus odparł: «To ten, dla którego umaczam kawałek chleba l podam mu». Umoczywszy więc kawałek chleba, wziął i podał Judaszowi, synowi Szymona Iskarioty. A po spożyciu kawałka chleba wszedł w niego szatan. Jezus zaś rzekł do niego: «Co chcesz czynić, czyń prędzej!». Nikt jednak z biesiadników nie rozumiał, dlaczego mu to powiedział. Ponieważ Judasz miał pieczę nad trzosem, niektórzy sądzili, że Jezus powiedział do niego: «Zakup, czego nam potrzeba na święto», albo żeby dał coś ubogim. A on po spożyciu kawałka chleba zaraz wyszedł. A była noc (J 13, 21-30).
Z pewnością najbardziej znanym przedstawieniem Ostatniej Wieczerzy jest fresk Leonarda da Vinci. Odtwarzano go na rozmaity sposób jako wystrój dla świątyń i jadalni. Tymczasem nie ukazuje on ustanowienia Eucharystii ani paschalnej wieczerzy. Z gestów i wyrazu twarzy wynika jasno, że w obrazie tym artysta uchwycił szczególny moment bolesnego ujawnienia przez Jezusa prawdy, że jeden z Jego najbliższego otoczenia zdradzi Go.
Dla Leonarda da Vinci ta chwila była o wiele bardziej dramatyczna, wstrząsająca i poruszająca niż fakt, że Jezus dał samego siebie jako pokarm i napój. Uczynienie daru z samego siebie odpowiadało opinii, jaką się cieszył: człowiek całkowicie oddany dla innych. Ale właśnie ze względu na to, kim był, stawało się rzeczą niewiarygodną, że ktoś, dopuszczony do tak bliskiej z Nim zażyłości, zdradzi Go. Pozostali apostołowie zdawali się w to nie wierzyć, a nawet wtedy, gdy dowiedzieli się o wszystkim, nigdy nie pogodzili się z tak okrutną prawdą, ponieważ nigdy jej nie pojęli.
My jednak znajdujemy się w innej sytuacji. Historię Judasza znamy od dzieciństwa. To część naszego doświadczenia związanego z Chry-
87
stusem. Czegoś by nam brakowało, gdyby ją pominięto, l tak jest z każdą naszą zdradą Chrystusa. Sama w sobie jest czymś niepojętym, strasznym, ale my przyzwyczailiśmy się żyć z tą myślą i z tą rzeczywistością. Gdybyśmy widzieli niewierność tak, jak Chrystus patrzy na nią - odrzucilibyśmy ją całkowicie, przyjmując ją tylko jako smutny fakt.
Samemu Judaszowi, jak się zdaje, trudno pojąć to, co się stało. Jak mogło do tego dojść? Szczerze przecież związał się z Chrystusem. Miał jednak inne wyobrażenia o tym, co znaczy przyłączyć się do Chrystusa, i nie był gotów zrezygnować z tych wyobrażeń nawet wtedy, gdy stało się jasne, że drogi Chrystusa nie są jego drogami i myśli Chrystusa nie są jego myślami, l tak z niewielkich początkowo zastrzeżeń zrodziło się oddalenie, a z rosnącego oddalenia - tragiczne zerwanie. Judasz nie pojmował tego wszystkiego, niemniej to on doprowadził do tragedii.
Wobec całkowitego oddania się ze strony Chrystusa możliwa jest tylko jedna odpowiedź: całkowite oddanie się z naszej strony. Każda inna droga pełna jest niebezpieczeństw. Musimy stale pogłębiać w sobie - z pomocą łaski, która nigdy nie zawodzi - nasz obraz Chrystusa. Musimy wziąć sobie do serca zgrozę niewierności, jej głupotę i daremność, ponieważ prowadzi donikąd, a raczej może doprowadzić nas do najsmutniejszych konsekwencji. Powinniśmy utrwalać w sobie tę prawdę i żyć nią, by również inni ludzie mogli widzieć jaśniej, pomimo tylu przeciwności, które zaciemniają rzeczywistość. Chrystus jest zawsze z nami, wspomaga nas w naszych wysiłkach.
Wszystko zaś pochodzi od Boga, który pojednał nas z sobą przez Chrystusa i zlecił nam posługę jednania. Albowiem w Chrystusie Bóg jednał z sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów, nam zaś przekazując słowo jednania. Tak więc w imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień. W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem! On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą (2 Kor 5, 18-21).
88
5. WYJAWIENIE ZDRAJCY
Z nastaniem wieczoru zajął miejsce u stołu razem z dwunastu uczniami. A gdy jedli, rzekł: "Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was Mnie zdradzi». Bardzo tym zasmuceni, zaczęli pytać jeden przez drugiego: "Chyba nie ja, Panie?». On zaś odpowiedział: «Ten, który ze Mną rękę zanurza w misie, on Mnie zdradzi. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził". Wtedy Judasz, który Go miał zdradzić, rzekł: «Czynieja, Rabbi?». Odpowiedział mu: «Takjest, ty» (Mt 26, 20-25).
Nie ma w całym Piśmie Świętym bardziej przejmujących grozą słów od wypowiedzianych przez Jezusa na temat losu Judasza. Prorocy są daleko bardziej ostrzejsi i przerażający w swoich wypowiedziach, lecz tutaj spokój mrozi krew w żyłach, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, kim jest Ten, który mówi, i o kim mówi.
Chrześcijańska pobożność i wyobraźnia starała się przez wieki uchwycić znaczenie tego, co zostało tak otwarcie powiedziane. Czy słowa Jezusa oznaczają, że Judasz będzie stracony na zawsze? Nie możemy tego powiedzieć o nikim. Lecz jeśli nie jest potępiony, zatem jest zbawiony i dane mu jest wieczne szczęście. Czyż więc byłoby lepiej, żeby się nie narodził?
Rozwiązaniem tego sekretu wydaje się być przypuszczenie, że Jezus wcale nie ma tu na myśli ostatecznego losu Judasza. Nie mówi o konsekwencjach zdrady, lecz o przerażającej rzeczywistości, jaką jest sama zdrada. Straszną bowiem rzeczą jest zdradzić Jezusa, niezależnie od tego, jakie poniesiemy konsekwencje. Konsekwencje, jakiekolwiek by one były, pomagają nam jedynie zrozumieć wewnętrzną rzeczywistość przyczyny. Zwłaszcza kiedy mamy na uwadze, że te konsekwencje nie są czymś zewnętrznym w stosunku do przyczyny, jakby Bóg, jeśli można się tak wyrazić, schodził z właściwej sobie drogi, by pokarać zdrajcę. Są owe konsekwencje tym, co zdrajca wy-
89
rządzą samemu sobie, dokonując aktu zdrady. W rzeczy samej zdradza on samego siebie.
Możemy więc powiedzieć, że mamy tu do czynienia z trzema sprawami, które należy potraktować według stopnia ich tragiczności: po pierwsze, to co grzesznik wyrządza Bogu, odrzucając Jego miłość; następnie, to co grzesznik czyni przeciw sobie, wyrządzając krzywdę własnej osobie; i wreszcie - ostateczny wynik stopniowego zerwania z Bogiem i z sobą.
Tradycyjnie już zwracano szczególną uwagę na ten trzeci aspekt. Oczywiście, jest to rzeczywistość, której nie możemy stracić z oczu. Musimy jednak znacznie głębiej przejąć się tym, co prowadzi do tak smutnego końca. Grzech - każdy grzech w swojej istocie - daje początek procesowi rozkładu wnętrza grzesznika, co uzewnętrznia się wstrząsająco w fizycznej śmierci i w rozpadzie oraz znajduje swój szczytowy punkt w tym, co nazywamy wiecznym potępieniem. Czymkolwiek by ono było, wyraża prawdę, która każe się nam zatrzymać i pomyśleć, i spojrzeć wstecz, tam gdzie się to wszystko zaczęło. Straszliwy koniec nie powoduje przecież straszliwego początku. Wskazuje tylko na niego i przypomina, że powinno się go całkowicie odrzucić. Nie możemy oszukiwać Boga i narzucać Mu naszego sposobu myślenia. Pozostaje nam tylko patrzeć na rzeczywistość tak, jak On na nią spogląda, i zgodnie z tym postępować.
W poznawaniu rzeczywistości bardzo pomocna nam będzie pamięć, że ostatecznym i najstraszliwszym skutkiem grzechu jest śmierć Boga, który umierając, nas zbawił. Możemy się dokładniej przypatrzeć temu ostatecznemu i decydującemu skutkowi grzechu, którym jest ukrzyżowanie Chrystusa. Możemy zapytać siebie samych, czy nie powinno to być początkiem nowego szeregu naszych odpowiedzi, czyli postępowania odwrotnego do procesu rozkładu, a mianowicie odbudowania naszego życia w Chrystusie.
Zechciał Bóg... przez Niego pojednać wszystko ze sobą: przez Niego - i to, co na ziemi, i to, co w niebiosach, wprowadziwszy pokój przez krew Jego krzyża, l was, którzy byliście niegdyś obcymi dla Boga i Jego wrogami przez sposób myślenia i wasze złe czyny, teraz
90
znów pojednał w doczesnym Jego ciele przez śmierć, by stawić was wobec siebie jako świętych i nieskalanych, i nienagannych, bylebyście tylko trwali w wierze - ugruntowani i stateczni - a nie chwiejący się w nadziei właściwej dla Ewangelii, którą posłyszeliście (Koi 1,19-23).
i
6. PRZEPOWIEDNIA ZAPARCIA SIĘ PIOTRA
Wtedy Jezus im rzekł: « Wszyscy zwątpicie we Mnie Jest bowiem napisane. Uderzę pasterza, a rozproszą się owce. Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei" Na to rzekł Mu Piotr: «Choćby wszyscy zwątpili, ale nieja!». Odpowiedział mu Jezus: "Zaprawdę, powiadam ci: dzisiaj, tej nocy, zanim kogut dwa razy zapieje, ty trzy razy się Mnie wyprzesz» Lecz on tym bardziej zapewniał «Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie» l wszyscy tak samo mówili (Mk 14, 27-31).
Nie tylko Judasz zawiódł Chrystusa Uczynili to wszyscy. Ale szczególnie zastanawia przypadek jednego z nich, ponieważ wyróżniał się on przy tylu innych okazjach. Chodzi o Piotra. Również i w tym przypadku pytamy zdziwieni, jak do tego doszło Paradoksalnie, odpowiedź brzmi: ponieważ kochał Jezusa.
Piotr był szczery w chwili, gdy wyznawał swoją dozgonną wierność Jezusowi. Wyrażał to, co czuł Podążał za głosem serca, kiedy zawrócił po ucieczce z Ogrodu i wszedł na dziedziniec pałacu najwyższego kapłana l tam nastąpił upadek. Głębokie przywiązanie do Jezusa jest rzeczą niebezpieczną1 Niebezpieczne jest również posiadanie tak bogatej osobowości, jaką miał Piotr - wspaniałomyślny, otwarty, urodzony przywódca, genialny w spontanicznym wyrażaniu swoich uczuć i myśli, oddający w jednym zdaniu to, co czuli inni: „Panie, do kogóż pójdziemy9 Ty masz słowa życia wiecznego A myśmy uwierzyli..." (J 6, 68-69).
Tego rodzaju zdolności i osiągnięcia są niebezpieczne, jeżeli nie towarzyszą im inne cechy i dokonania na głębszym poziomie przenikliwe poznanie siebie i pełne wrażliwości rozumienie spraw Bożych. Tego Piotrowi brakowało Jezus upomniał go i skarcił niejeden raz Piotr musiał brać twarde lekcje i uczyć się poprzez upadki, upokorzenia i pokutę Kiedy „Pan obrócił się i spojrzał na Piotra", wtedy dopiero Piotr przypomniał sobie... „Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał" (Łk22, 61 n)
Pamiętał o tym spotkaniu z pojmanym Jezusem przez całe swoje życie, a jak podaje tradycja - zawsze płakał, gdy tylko usłyszał pianie
92
koguta. Nie mógł szukać wsparcia w tym, co tak łatwo, być może zbyt łatwo, dostępne jest dzisiaj dla wielu z nas: wszelkiego rodzaju sposoby, których dostarcza współczesna psychologia, by zrozumieć lepiej samego siebie, naprawić wady charakteru i pogodzić się z własnymi ograniczeniami Byłoby wielką szkodą, gdybyśmy odpowiednio z tego nie korzystali, ponieważ może nam to bardzo pomagać w duchowym postępie. Trzeba jednak pamiętać, ze naturalna tylko skuteczność może faktycznie obrócić się przeciw naszemu największemu, czyli nadprzyrodzonemu dobru - dobru królestwa Bożego.
To, co miał Piotr i co każdy z nas może i powinien mieć - to kierownictwo Ducha Świętego, który zgodnie z obietnicą Chrystusa prowadzi nas do pełnej prawdy. Do prawdy o Bogu, o nas samych, o otaczającym nas świecie ze wszystkimi jego możliwościami i pułapkami. Musimy prosić o tegoż Ducha, wzywając wstawiennictwa Najświętszej Maryi Panny Ona jest doskonałym wzorem otwarcia się na światło Ducha, o którego Jezus prosił Ojca dla nas, by Duch był z nami na zawsze, by nauczył nas wszystkiego i przypominał nam to, czego Jezus nas nauczył. W Duchu Świętym znajdziemy prawdziwy pokój. Świat nie może nam go dać, a w nas samych jest coś, co mogłoby ten pokój zniszczyć. Dopiero w blasku Ducha znajdujemy uzdrowienie i moc. Duch Święty chce nas ukształtować na obraz Syna umiłowanego przez Ojca.
Nie zaprzestaję dziękczynienia, wspominając was w moich modlitwach. Proszę w nich, aby Bóg Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec chwaty, dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznaniu Jego samego. Niech da wam światłe oczy serca tak, byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych i czym przemożny ogrom Jego mocy względem nas wierzących - na podstawie działania Jego potęgi i siły Wykazał On je, gdy wskrzesił Go z martwych i posadził po swojej prawicy na wyżynach niebieskich (Ef 1, 16-20).
93
UKIERUNKOWANIE
Powszechnie przyjmuje się, że celem Ćwiczeń jest doprowadzenie rekolektanta do takiego doświadczenia Chrystusa, które nada wszystkiemu sens i przemieni wewnętrznie całego człowieka. Nie sprzeciwia się to stwierdzeniu Ignacego, wyrażonemu na początku, że chodzi o znalezienie i wypełnienie Bożej woli, bowiem wola Boga polega właśnie na tym, byśmy upodobnili się do obrazu Jego Syna i byli ożywieni Jego Duchem. Tylko Duch Święty może przeniknąć i zdobyć dla Boga pewne obszary naszego życia i głębię naszego jestestwa, tam gdzie nie może dotrzeć Boże przykazanie, rada ewangeliczna, prawo kościelne lub osobista decyzja.
Mówiąc bardziej szczegółowo, wola Boga względem nas nie jest czymś, co zadecydował On od wieków i co musimy teraz odkryć i dostosować się do tego. Bóg chce bowiem, byśmy działali jako wolne osoby, byśmy cieszyli się tą wolnością, którą On obdarzył swoje dzieci, byśmy podejmowali odpowiednie decyzje. Możemy więc i tutaj przywołać zasadę, coraz powszechniej uznawaną w świeckim działaniu, że dzisiaj -z powodu niepewności co do tak wielu czynników składaj ą-
95
cych się na naszą sytuację - nie tyle mówimy o prawidłowych lub błędnych decyzjach, ile raczej o prawidłowych lub błędnych sposobach podejmowania decyzji.
Prawidłowy sposób podejmowania decyzji w zakresie życia duchowego oznacza zachowanie w każdej sytuacji Chrystusowej postawy, l to jest wolą Bożą dla nas: byśmy dali się prowadzić Duchowi Chrystusa. Niezastąpioną drogą przyjęcia postawy Chrystusowej, drogą ukazaną nam przez Boga, jest spotkanie z Chrystusem w Ewangeliach. Na taką też drogę kierują nas Ćwiczenia: szukać, znaleźć i wypełnić wolę Bożą. Znaczna część rekolekcji jest wprost przeznaczona na to, by spotkać się z Chrystusem za pośrednictwem Ewangelii i dać się ogarnąć Jego Duchowi - czyniąc postępy w wewnętrznym poznawaniu Pana.
Obecnie wejdziemy, posługując się raz jeszcze kluczem wewnętrznego poznania, w pierwszy etap drugiego tygodnia. Otwiera go rozważanie o królestwie Chrystusowym, czyli o «Wezwaniu króla». Po kilku ogólnych wskazówkach na temat kontemplaq'i tajemnic życia Chrystusa i podaniu materiału z tym związanego, zajmiemy się sprawą modlitwy, ze szczególnym uwzględnieniem «zastosowania zmysłów» i «trzech sposobów modlitwy ».
UKSZTAŁTOWANI NA WZÓR SYNA
Jako wstęp do ewangelicznego opowiadania i w celu przybliżenia odprawiającemu rekolekcje postawy Chrystusowej, Ignacy przedstawia symboliczny obraz Chrystusa, tak bardzo związany z jego osobistym życiowym doświadczeniem. Mamy na myśli Chrystusa z kontemplacji o Królestwie. Ignacy chce w niej ukazać niezwykle pociągającą osobowość Króla. Możemy zapytać, w jakim stopniu ten obraz przemawia do człowieka, który dziś odprawia rekolekcje. Czym jest dzisiaj król, nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach? Na czym polega urok wyprawy wojennej?
Przypomnienie, jak przez wieki patrzono na wielkość człowieka, może nam pomóc w zrozumieniu kontemplacji o Chrystusie wzywającym pod swoje sztandary, tak jak ona była pojmowana przez Ignacego. Mówiąc bardzo ogólnie, możemy stwierdzić, że w czasach starożytnych wielkość człowieka kojarzono sobie i praktycznie utożsamiano z wysoką pozycją w społeczeństwie. Ten, kto znajdował się na szczycie, był wielki, i tak długo był wielki, jak długo na tym szczycie pozostawał. W średniowieczu akcent zostaje przesunięty z pozycji społecznej na osobiste osiągnięcia. Kto dokonał nadzwyczajnych czynów i zwyciężył nieprzyjaciół, ten uważany był za wielkiego człowieka, nawet jeśli pozostawał tylko błędnym
Droga wewnętrznego poznania - 7
97
rycerzem. W późniejszych czasach kładzie się bardziej nacisk na uzdolnienia, z których wypływają wielkie czyny, niż na same dzieła. Wielkimi postaciami wczesnego okresu epoki nowożytnej byli ludzie genialni, zajmujący się niemal wszystkim: sztuką, nauką, filozofią, polityką.
W tym «wszystkim» możemy zauważyć pewien postęp w kierunku uwewnątrznienia wielkości. Idąc dalej, stwierdzamy, że dzisiaj wielkość nie tyle polega na uzdolnieniach, dzięki którym jakaś osoba wybija się i wyróżnia na tle innych, ile raczej na zasadniczej postawie, która sprawia, że ma się więcej cech wspólnych z większością ludzi. Ktoś trafnie się wyraził, że wielką osobowością nie jest ten człowiek, wobec którego inni czują się mali, lecz raczej ten, który sprawia, ze inni również czują się wielcy.
Obraz wielkości Chrystusa, przedstawiony przez Ignacego (dzięki porównaniu z doczesnym królem), łączy w sobie wszystkie powyższe elementy: Chrystus zajmuje wyjątkową pozycję („Wybrany przez Boga, naszego Pana, któremu okazują cześć i posłuszeństwo" - 92); podejmuje się wielkiego przedsięwzięcia („Moją wolą jest zdobyć całą ziemię" - 93); odznacza się najbardziej podziwianymi cechami i zdolnościami („Król tak szczodry i ludzki" - 94). Lecz ponad wszystko chce, by inni dzielili z nim jego trudy („Winien tak samo jak ja pracować za dnia, a czuwać po nocy" - 93). Nie ulega więc wątpliwości, że główny nacisk w Wezwaniu Króla położony jest właśnie na dzieleniu się, na współuczestnictwie („Ten, co zechciałby pójść za mną, powinien ze mną się trudzić, aby idąc za mną w cierpieniu, szedł też za mną i w chwale" - 95).
Nie trzeba przypominać, że w gotowości do dzielenia się z innymi, w postawie współuczestnictwa widzi się dzisiaj tajemnicę i miarę rozwoju zdrowej, miłej i prężnej osobowości. Prawdą jest bowiem, że zdolność do dzielenia się należy do istoty osoby, jeśli właściwie rozumiemy, co znaczy być osobą.
98
Większość z nas już wcześniej poznała klasyczne w teologii rozróżnienie między «naturą» i «osobą». Niewiele z tego rozumieliśmy i prawdopodobnie nadal wszystkiego nie rozumiemy, ale był to sposób wprowadzenia nas w podstawowe tajemnice naszej wiary: Tajemnicę Trójcy Przenajświętszej i tajemnicę Wcielenia. W dzisiejszych czasach psychologia odnajduje nowe znaczenie i wartość tego rozróżnienia i uważa je za bardzo odkrywcze dla naszego rozumienia siebie. W nas również istnieje różnica między naturą, która jest złożeniem zwierzę-co-rozumnym i którą mamy wspólnie z całym rodzajem ludzkim, a osobą, która jest niedefiniowalnym i niepowtarzalnym «ja». Nie jestem moją naturą. To raczej moja natura należy do mnie.
Rzeczą najważniejszą, z praktycznego punktu widzenia, jest to, że nasza natura - czyli nasze ciało ze swoimi organami i zmysłami, i nasza dusza ze swoimi władzami - może wzrastać, rozwijać się, dojrzewać, znajdować pełnię tylko w procesie nabywania, przyswajania sobie. Przyjmujemy pokarmy i napoje, poznajemy fakty, nabywamy umiejętności, lecz nasza osoba, nasze najgłębsze «ja», może znaleźć pełnię i doskonałość jedynie w odwrotnym procesie. Wzrastamy jako osoby w miarę, jak odrywamy się od siebie, zwracamy się ku innym, chcąc im służyć, dzielić się z nimi i oddać im siebie. Wywołuje to w nas samych napięcie, leżące u podstaw wszystkich ludzkich problemów - tych najbardziej osobistych, jak i najbardziej społecznych. Boimy się utracić to, co uważamy za naszą własność. Boimy się przekroczyć nasze granice, żeby nie stracić wszystkiego, żeby nie stracić samych siebie. Jednak w głębi serca zdajemy sobie sprawę, że nie znajdziemy pokoju, radości, zadowolenia i szczęścia, dopóki nie otworzymy się na innych.
99
Jezus z Nazaretu przychodzi
Wiemy, gdzie leży nasze prawdziwe szczęście, a mimo to ogarnia nas łęk. Chrystus przychodzi nam jednak z pomocą -dodając odwagi, wskazując zadania, zachęcając nas stale do wielkodusznej ofiarności. „Nie bójcie się... Dlaczego jesteście zasmuceni?... Dajcie, a będzie wam dane... Dopóki ziarno, upadłszy w ziemię, nie obumrze, pozostaje tylko ziarnem, lecz jeśli obumrze, przynosi obfity plon... Ten, kto będzie chciał ocalić siebie, straci siebie... Dałem wam przykład...". Taki jest Chrystus z Ewangelii. Całe Ćwiczenia duchowne św. Ignacego mówią o takim Chrystusie.
Nie podzielamy stanowiska fundamentalistów, którzy utrzymują, że wszystko, co spotykamy w Ewangelii, jest obiektywnym, przedmiotowym stwierdzeniem historycznego faktu. Przyzwyczailiśmy się do myśli, że Ewangelia jest właśnie tym, co oznacza to słowo - jest Dobrą Nowiną, radosnym obwieszczeniem triumfu zmartwychwstałego Pana, a każde wydarzenie widziane jest i przedstawiane w świetle tego triumfu. Takie spojrzenie skłania do subiektywnego, podmiotowego wyjaśnienia wielu wątków opowiadania i dlatego musimy odpowiednio do niego podejść. Nie wchodząc w szczegóły tej delikatnej kwestii, możemy stwierdzić, że Ewangelia jest przede wszystkim przekazywaniem doświadczenia. Chodzi o doświadczenie spotkania ze zmartwychwstałym Panem, Jezusem z Nazaretu, który jadł i pił ze swoimi przyjaciółmi. Oglądali oni i słyszeli, i dotykali własnymi rękami Tego, o którym wiedzieli, że umarł.
Wiele się dziś mówi o pewnym stylu przekazywania innym osobistych doświadczeń, który uważa się za absolutnie obiektywny, szczery i uczciwy. Mamy z tym do czynienia, gdy ktoś oznajmia: „Uważam, że to, co mówisz, jest..."; „sposób, w jaki zbliżasz się do mnie, jest...". Zakładając dobrą wolę, bez której
100
- jak już wspomnieliśmy - nie ma w ogóle osobowej komunikacji, powyższe stwierdzenia są bezsporne w swej prawdomówności. Co więcej, jeśli istnieje zgoda wśród wielu ludzi co do sposobu, w jaki konkretna osoba zbliża się do nich - to na tej podstawie możemy wiarygodnie poznać ową osobę. Mamy obiektywną informację - w takim znaczeniu, w jakim osobowe poznanie może być obiektywne.
Ewangelia stale mówi nam o zbliżaniu się Jezusa do bardzo wielu ludzi, o przemawianiu do nich. Różnorodność słuchaczy Jezusa, jak na tak krótki czas Jego publicznej działalności, była rzeczywiście zadziwiająca. Gdy wczytujemy się w Ewangelię w postawie pełnej otwarcia i zawierzenia, która jest początkiem naszej więzi z Chrystusem i naszej wiary, spotykamy sytuacje bardzo podobne do naszych. Jezus przychodzi do nas, słyszymy, jak przemawia do nas - słowem, czynem lub postawą.
Zaczyna nas pociągać Jego osobowość. Odkrywamy coraz więcej zdarzeń i spotkań, poprzez które przekazuje nam swoje orędzie. Stopniowo uświadamiamy sobie, że niezależnie od sytuacji i od sposobu, w jaki Jezus reaguje na nie, jest to zawsze ten sam Jezus, który zbliża się do nas. Może być czuły lub wymagający, może płakać lub uśmiechać się, może wybuchnąć gniewem - zawsze jednak pozostaje Osobą, która się wyjątkowo o nas troszczy. Troszczy się o ludzi i o sprawy Boże. Co więcej - chce, żebym i ja był osobą, która się troszczy o innych, pochyla się nad nimi. Chce, abym był ich przewodnikiem, pośrednikiem Jego mocy i pełni. Chce, żebym był apostołem, miał udział w Jego życiu i posłannictwie.
W Ewangelii doświadczenie Chrystusa dochodzi do szczytu intensywności i bezpośredniości w czasie Ostatniej Wieczerzy. Trudno uwierzyć, że w długiej mowie pożegnalnej Jezus wypowiedział wszystkie słowa przypisane Mu przez św. Jana. Nie ulega jednak wątpliwości, że w taki właśnie sposób zbliżył się
101
do apostołów przy tej nadzwyczajnej okazji. Apostołowie powracali później do tego zdarzenia i rozważali jego sens.
Pożegnanie było również szczytowym punktem w innym jeszcze znaczeniu, mianowicie wskazywało ono na przejście z bardziej widocznej bliskości do bliskości mniej postrzegalnej zmysłami, przy której jednak obecność Pana w życiu apostołów stawała się obecnością o wiele bardziej rzeczywistą. Posługując się językiem Ćwiczeń, powiemy, że wewnętrzne poznanie Pana pogłębiło się u apostołów do tego stopnia, że przekształciło się w więź. Trwałym symbolem tej nowej i ściślejszej więzi jest Eucharystia, która równocześnie staje się zapewnieniem, że to wewnętrzne poznanie - najwyższe doświadczenie Chrystusa -jest dostępne dla wszystkich uczniów poprzez wieki.
Świadomość Bożej obecności
Pogląd na sprawę doświadczenia religijnego ulegał burzliwym zmianom w historii chrześcijańskiej duchowości. To prawda, że ceniono zawsze doświadczenie mistyczne, lecz właśnie jako coś nadzwyczajnego. Przedstawiając zaś zwykłą drogę wiernych, kładziono raczej nacisk na praktyki życia chrześcijańskiego, łącznie z przystępowaniem do sakramentów, przy czym zwracano uwagę, by były ważnie sprawowane i godnie przyjmowane.
W różnych czasach z rozmaitych powodów nie doceniano osobistego doświadczenia w życiu chrześcijańskim. Wypada tu podkreślić, że definicja człowieka jako anitnal rationale (zwierzę rozumne) wywarła decydujący wpływ na pojmowanie w ciągu całych wieków ludzkiego doświadczenia, podobnie zresztą jak na pojmowanie wszystkiego, co ma związek z ludzkim bytem. Wyjaśnimy to, próbując ogólnie bodaj odpowiedzieć sobie na
102
pytanie: Co to jest obecność? Co znaczy, że ktoś jest obecny? Postrzegając człowieka jako na animal rationale - zwierzę rozumne - wyróżnimy dwa rodzaje obecności: obecność fizyczną, uważaną za rzeczywistą, gdy ktoś aktualnie tu się znajduje; i obecność intencjonalną (w myśli) - poprzez niedoskonały obraz zastępczy - gdy o drugiej osobie możemy tylko pomyśleć. Faktycznie jednak o obecności decyduje świadomość; części umeblowania pokoju nie są dla siebie obecne, ponieważ jedna rzecz nie jest świadoma istnienia drugiej; są one obecne dla nas, bo my jesteśmy świadomi ich istnienia. W odróżnieniu od rzeczy, ludzie mogą być świadomi siebie nawzajem, nie tylko wtedy, gdy dzieli ich odległość, ale także wtedy, gdy ich myśli zajęte są czymś innym. Dwie osoby, które się nawzajem kochają, są świadome jedna drugiej niezależnie od tego, gdzie się znajdują lub co robią. Taka świadomość przenika całe ich działanie. Są bowiem dla siebie nawzajem rzeczywiście obecne.
To prawda, że kiedy występuje oddziaływanie na zmysły, zwiększa się zwykle świadomość, a tym samym bardziej rzeczywistą staje się obecność. Zawsze jednak decyduje świadomość. I nie musi ona zawsze być pełna; wystarczy, że w jakiś sposób daje znać o sobie, może to być tylko podświadomość. Wyjaśnijmy to na prostym przykładzie. Jeśli temperatura spadnie nagle w nocy, mogę naciągnąć na siebie koc nie budząc się. Jestem w jakimś stopniu świadom zimna, w przeciwnym wypadku nie reagowałbym. Niemniej jednak nie zdaję sobie z tego w pełni sprawy, ponieważ śpię.
Taka świadomość wchodzi w zakres naszego doświadczenia. Kochać i być kochanym - to pewne doświadczenie, nawet gdy nic poza tym się nie dzieje. Możemy dowiedzieć się, że jesteśmy kochani, ponieważ czegoś dla nas dokonano. Podobnie, ponieważ kochamy, możemy na coś się zdobyć. Lecz zasadniczo miłość jest odniesieniem do kogoś, jest postawą.
103
Towarzyszy jej pewna świadomość, która może wywrzeć głęboki wpływ na nasze działanie i pozostałe nasze doświadczenia.
Zgodnie z tradycyjnym rozumieniem ludzkiej istoty, jako animal rationale (zwierzę rozumne), doświadczenie może być albo zmysłowe, albo wewnętrzne. W tym drugim przypadku znajduje się w umyśle, choć nadal zależne jest od zewnętrznych wrażeń, zgodnie z klasycznym powiedzeniem, że nic nie może być w umyśle, jeśli wcześniej nie było w zmysłach. Ponieważ Bóg jest niematerialnym bytem, nie może wywierać wpływu na zmysły, i w tym znaczeniu nie można mówić o doświadczeniu Boga. Doświadczenie mistyczne należy do innego porządku i może zaistnieć dzięki nadzwyczajnej łasce. Jedyne, czego można się spodziewać w normalnej sytuacji, to doświadczenie Bożych spraw i rzeczy, które od Boga pochodzą i z których to jesteśmy w stanie wnioskować o obecności Boga. Z takim ujęciem spotykamy się jeszcze we współczesnych podręcznikach filozoficznych.
Dochodzimy jednak do odmiennego stanowiska, jeśli mówimy o świadomości na poziomie osoby: nasza świadomość Bożej miłości może ożywić się dzięki jakimś zewnętrznym wydarzeniom, które ukazują troskę Boga o nas. Istotnie - jakiekolwiek zewnętrzne zdarzenie oraz każde doświadczenie, niezależnie od tego, w jakim stopniu jest samo w sobie przykre, na pewno ukazuje miłość Boga, ponieważ wiemy, że jest On obecny we wszystkim, co się nam przydarza. Sprawia On też, że wszystko obraca się na korzyść tych, którzy Go kochają. Ta wzajemna miłość między Bogiem a nami wznosi się jednak ponad wszelkie zdarzenia i jest trwałym doświadczeniem, przekształcającym każde inne doświadczenie w doświadczenie samego Boga.
Zaznaczmy jasno, że to doświadczenie utrzymuje się zasadniczo na poziomie zaczątkowej, a nie pełnej świadomości. Ta
104
ostatnia wymagałaby faktycznie specjalnej łaski. Lecz i świadomość wszystkim dostępna może być bardzo intensywna i wywierać znaczący wpływ. Ignacy, kiedy mówi w Ćwiczeniach o pocieszeniu duchowym, daje nam pewne wyobrażenie tego, co rozumieć przez pojęcie «doświadczenie Boga», w jego różnych formach i stopniach intensywności.
„O pocieszeniu duchownym: Pocieszeniem nazywam przeżycie, gdy w duszy powstaje pewne poruszenie wewnętrzne, dzięki któremu dusza rozpala się w miłości ku swemu Stwórcy i Panu, a wskutek tego nie może już kochać żadnej rzeczy stworzonej na obliczu ziemi dla niej samej, lecz tylko w Stwórcy wszystkich rzeczy. Podobnie i wtedy jest pocieszenie, gdy wylewa łzy, które ją skłaniają do miłości swego Pana, czy to na skutek żalu za swe grzechy, czy to współczując Męce Chrystusa, Pana naszego, czy to dla innych jakich racji, które są skierowane wprost do służby i chwały jego. Wreszcie, nazywam pocieszeniem wszelkie pomnożenie nadziei, wiary i miłości, i wszelkiej radości wewnętrznej, która wzywa i pociąga do rzeczy niebieskich i do właściwego dobra i zbawienia własnej duszy, dając jej odpocznienie i uspokojenie w Stwórcy i Panu swoim" (316).
W poszukiwaniu głębszej zażyłości
«Odpocznienie», o którym mówi Ignacy, nie jest działaniem, lecz raczej zaprzestaniem działania; jest stanem, postawą, pełnym miłości odniesieniem się do kogoś. Jest modlitwą w najgłębszym znaczeniu tego słowa. Modlitwa bowiem, podobnie jak miłość, nie polega w istocie na wykonywaniu czegoś. Polega na tym, by na różny sposób być tak z Bogiem, jak dwie osoby, które nawzajem troszczą się bardzo o siebie, są dla
105
siebie wzajemnie obecne. Taka wzajemna obecność może istotnie wyrazić się na wiele sposobów i może być pogłębiana przez różne formy aktywności. Z drugiej jednak strony, może owa aktywność stać się przeszkodą dla bardziej zażyte] obecności. Może utrudnić przerodzenie się kontaktu w więź.
Często ogarnia nas pokusa, by zastąpić współuczestnictwo, więź - samą tylko zwykłą aktywnością, ponieważ boimy się zażyłości, bliskości. Postępujemy tak z innymi ludźmi i podobnie też zachowujemy się wobec Boga. By zaradzić temu i by zaprosić nas do odpocznienia i odnalezienia się w Bogu, Ignacy proponuje tak zwane «zastosowanie zmysłów», które powinno się pojawić na zakończenie każdego dnia poświęconego kontemplacji życia Chrystusa.
Niemało jest kierowników rekolekcji, którzy z zażenowaniem przemilczają to ćwiczenie. Wielu regularnie odprawiających ćwiczenia duchowne przez wiele lat nigdy o tym nie słyszało. Od samego początku istniały różne opinie co do rozumienia i, w konsekwencji, znaczenia tej praktyki. Niektórzy utrzymują, że jest to najniższa forma modlitwy, przeznaczona na koniec uciążliwego dnia, pewien rodzaj odpoczynku duchowego, który powstrzymuje umysł od niepotrzebnego błądzenia i rozproszeń, nie narzucając mu jednocześnie dodatkowego wysiłku. Inni natomiast, a wśród nich i ci, którzy żyli blisko Ignacego - uważają, że jest to wyższa forma modlitwy, punkt szczytowy ćwiczeń całego dnia.
Sam Ignacy przyczynił się w jakimś stopniu do tego zamieszania, gdyż mówi o zmysłach wyobraźni i zdaje się zakładać mniejszą aktywność intelektualną, gdy tymczasem wyjaśniając dalej tę kwestię, sprawia wrażenie, że chodzi mu o pewien rodzaj duchowych zmysłów. Jego język, jak wiadomo, nie zawsze dokładnie przystaje do tego, co chce przekazać. W tym jednak przypadku trudno go obwiniać, ponieważ do dziś jesz-
106
cze nie stworzyliśmy odpowiedniego słownictwa dla oddania osobowej rzeczywistości i często posługujemy się terminologią bardziej właściwą dla świata zmysłów i uczuć. Odważamy się podsunąć myśl, że w tym przypadku «zmysły» to el sen tir w znaczeniu typowo ignacjańskim. Zatem Ignacemu nie chodziłoby ani o cielesne, ani intelektualne zmysły, lecz raczej o osoboiue zmysły. Ćwiczenie, które proponuje, związane jest nie z jakąś aktywnością, lecz z postawą - stałą postawą otwarcia wobec Chrystusa, całkowitego ukierunkowania się na Jego Osobę, pozostawania z Nim na tej samej fali.
Można to lepiej zrozumieć, gdy wyobrazimy sobie, co dzieje się w szczęśliwej i zgodnej rodzinie - lub raczej, co działo się, zanim nastała epoka telewizji - przy końcu dnia, po kolacji, po uprzątnięciu i umyciu talerzy. Wcześniej mogły toczyć się ożywione rozmowy, gdy dzieci wracały ze szkoły, lub zabawy, a przy kolacji ojciec mógł opowiadać o tym, co wydarzyło się mu w pracy. Teraz nastała cisza. Każdy siedzi w swoim kącie, zajmuje się własnymi sprawami: zadania domowe, drobne naprawy i prace itp. Każdy skupiony jest na tym, co robi, a jednak nad wszystko wybija się świadomość wzajemnej obecności. Jeden drugiemu jest bardzo bliski.
I wyobraźmy sobie dalej, że wpada do nas na chwilę przyjaciel. Jeśli to naprawdę bliski przyjaciel, niewiele się zmieni w tym nastroju. Niepotrzebne są słowa i gesty. Przyjaciel zajmie swoje miejsce, oddychając atmosferą miłości panującą w tym domu. Im bardziej osoba przybywająca jest bliska, tym mniej rzeczy musi się dziać w momencie, gdy wchodzi. Nawiązuje się natychmiast więź - komunia - bez wstępnych słów, gestów i grzeczności. Co więcej, komunia taka może żywić się i ubogacać swoim własnym źródłem - jeśli tak można powiedzieć, a równocześnie pomagać do wzrostu we wszystkich dziedzinach życia. Oczywiście w różnych sytuacjach
107
wyrazy serdeczności i sympatii oraz wszelkie inne znaki miłości powinny towarzyszyć międzyludzkim spotkaniom.
Metoda i treść modlitwy
To wszystko jest również prawdą, gdy chodzi o nasze obcowanie z Bogiem: modlitwa powinna zawsze i szczególnie być więzią z Nim. Wszystko inne jest pomocą w tej łączności i zażyłości. Tego nas uczy ignacjańskie «zastosowanie zmysłów». Inne metody modlitwy proponowane w Ćwiczeniach, a jest tych metod wiele, są taką właśnie pomocą do osiągnięcia zażyłości. Słowo «zażyłość» to jedna z możliwości oddania znaczenia wyrażeń: conocimiento interno (wewnętrzne poznanie) i el sentir y gustar de las cosas internamente (wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy).
Może się zdarzyć, że nadejdą chwile, kiedy zażyłość wyglądać będzie jak zwodniczy miraż, fatamorgana na pustyni - gdy tymczasem my umieramy z pragnienia. Jesteśmy oschli, rozproszeni i zniechęceni. Jeśli modlitwa polega na tym, że coś się dzieje - to wtedy mamy wrażenie, jakby się nic nie działo. I w takiej sytuacji może nam pomóc przypomnienie sobie, że w naszym stosunku do Boga występuje pewien rodzaj świadomości, w której uczestniczy całe stworzenie, nawet nieożywiona natura. Bez tego minimum odpowiedzi wobec Boskiej obecności, jakakolwiek rzecz nigdy nie mogłaby zaistnieć. Ten rodzaj szczątkowej, elementarnej świadomości możemy i powinniśmy zawsze zachować. Jest to bardzo skromna, bardzo pokorna odpowiedź, raczej tylko jej początek. Jakiż może być jednak lepszy początek i wstęp do modlitwy niż pokorna odpowiedź udzielona Bogu? Podziękujmy Mu za to i idźmy dalej, trwając z całym stworzeniem w Jego obecności.
108
Możemy pójść dalej, ponieważ początkowy punkt naszej drogi jest znacznie bardziej obiecujący, niż o tym wspomnieliśmy powyżej. Nie jesteśmy tylko zwykłymi stworzeniami Boskimi. Jesteśmy dziećmi Boga, a On dał nam swego Ducha, by przyszedł z pomocą naszej słabości i uczynił nas na wzór swego Syna: „Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, wie, że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą. Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według Jego zamiaru" (Rz 8, 26-28).
Kiedy wydaje nam się, że nic się nie dzieje, dajmy Duchowi szansę i nie przeszkadzajmy Mu naszym niepokojem. Zauważmy, że oschłość i rozproszenie nie są tym, co Ignacy nazywa opuszczeniem (desolación), niechęcią do rzeczy duchowych. Jeśli tęsknimy za Bogiem, nie jesteśmy w tym stanie, niezależnie od tego, w jakiej jesteśmy rozterce i jak jesteśmy przygnębieni. I jeśli kochamy Boga, to wszystko obróci się na naszą korzyść. Z drugiej strony, bez przylgnięcia do Boga poszukiwanie metod modlitwy podobne jest do uczenia się technik wyrażania miłości bez jakiegokolwiek uczucia w sercu. To przecież jałowe.
W dzisiejszych czasach gorączkowo poszukuje się metod modlitwy. Ludzie dosłownie objeżdżają cały świat, by znaleźć coś, co by ich mogło zadowolić. Chrześcijańska tradycja została ubogacona elementami z innych religii. Zaprzęgnięto z powodzeniem współczesne środki przekazu do ułatwiania kontaktu z Bogiem. Stwierdzono, że szeroki zestaw środków proponowanych przez Ćwiczenia duchowne można ubogacić innymi metodami. To wszystko inspiruje, dodaje odwagi i jest godne pochwały, jako wyraz głębokiego pragnienia, by wzrastać
109
w miłości Boga. Trzeba jednak pamiętać, że to wszystko przygotowuje tylko grunt, ustala porę - jak to wyżej określiliśmy.
Warto zwrócić uwagę na to, co mówi Ignacy przedstawiając trzy sposoby modlitwy jako dostępne dla każdego, również poza rekolekcjami. O pierwszym sposobie mówi, że nie jest to jeszcze metoda właściwej modlitwy, lecz tylko pewna forma przygotowania się do niej - tak aby podobała się Bogu (238). Ale najlepszym przygotowaniem do modlitwy i jej koniecznym warunkiem - zgodnie z ignacjańskimi zasadami - jest wolność ducha i w Duchu, czyli żeby Duch Święty mógł nas wziąć w posiadanie i sam stać się naszą modlitwą. Wymaga to dyscypliny w stosunku do siebie, wyrażającej się w postawie służby, w życiu dla Boga i innych ludzi.
I rzecz podstawowa: przykład Jezusa w Ewangeliach bardziej przemawia do nas i bardziej nas oświeca, niż jakikolwiek argument lub zalecenie. Chrystus był zawsze ze swoim Ojcem, lecz przyłączał się do liturgicznej wspólnoty, która trwała na modlitwie. Był zawsze dostępny dla innych, lecz znajdował czas, żeby być sam na sam z Ojcem. Znajdował na to czas niekiedy w nocy (Łk 6, 12) lub wcześnie rano (Mk l, 35), gdyż potrzebował i pragnął tego.
I my potrzebujemy ustalonego, wyłącznego czasu, by przebywać sam na sam z Bogiem. Jest to wymaganie bardziej związane z naszą ludzką sytuacją niż teologiczny warunek. Możemy przyjmować różne rady co do poszczególnych sposobów modlitwy. Jest to sprawa doświadczenia. Lecz modlitwa, która przecież jest czymś więcej niż ćwiczeniem, powinna stać się treścią naszego życia i umożliwiać nam - zgodnie z ulubionym określeniem Ignacego - znajdowanie Boga we wszystkich rzeczach.
110
JA WAS WYBRAŁEM
Jeżeli wewnętrzne poznanie Pana poprzez modlitewne rozważanie Ewangelii jest głównym zadaniem rekolekcji, to rozmyślanie o Ostatniej Wieczerzy i innych zdarzeniach z nią związanych powinno zajmować uprzywilejowane miejsce w kontemplacji tajemnic życia Chrystusa, ponieważ wtedy apostołowie najgłębiej poznali swojego Mistrza.
Pożegnanie ze strony Jezusa jest szczytem, a zarazem rozjaśnieniem Jego pogłębiającej się zażyłości z uczniami. Otwiera ono jednocześnie nowy etap więzi, która jest mniej oczywista, ale za to bardziej brzemienna w skutki. Wszyscy w niej uczestniczymy. Ukazuje nam to stopniowo drugi tydzień Ćwiczeń.
W kolejnych rozważaniach wybrano po jednym fragmencie z trzech rozdziałów Ewangelii św. Jana, które zawierają pożegnalną mowę Jezusa.
111
7. JEZUS DROGĄ DO OJCA
Odpowiedział mu Jezus: «Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczy-liście». Rzekł do Niego Filip: «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy». Odpowiedział mu Jezus: "Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego wiec mówisz: Pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie - wierzcie przynajmniej ze względu na me dzieła! Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca» (J 14, 6-12).
Jezus jest Drogą, Prawdą i Życiem. Przyszedł, żebyśmy mieli życie i mieli je w obfitości. Kto żyje w prawdzie, słucha Jego głosu, a prawda uczyni go człowiekiem wolnym. Jezus jest wypełnieniem wszystkich tęsknot ludzkiego serca - i to nie w jakimś bliżej nie określonym, idealistycznym sensie, jak mogłyby na to wskazywać słowa «prawda i życie», lecz bardzo konkretnym, dotykalnym i pociągającym.
Nie znajduje się bowiem Jezus gdzieś daleko, na odległym krańcu naszej ziemskiej wędrówki. On sam jest Drogą, która prowadzi do ostatecznego celu - długą drogą, której nigdy całkowicie nie przemierzymy, ale po której musimy się stale posuwać naprzód, mocując się z nowymi wyzwaniami, dokonując nowych odkryć, gotowi słuchać, chociaż niekoniecznie jako wyrzutu, Jego nie dających spokoju słów: „Tak długo jestem z wami i jeszcze Mnie nie znacie?".
Zażyła przyjaźń z Jezusem jest nie kończącą się nigdy przygodą. Im większe, im bardziej intensywne jest nasze doświadczenie życia z Nim, tym głębiej wnikamy w tajemnice Boga. Kto zachowuje przykazania Jezusa, będzie umiłowany przez Ojca, a Jezus sam się mu ukaże, a kto widzi Jezusa, widzi Ojca.
Droga wewnętrznego poznania - 8 113
Oglądanie Ojca nie jest związane, to oczywiste, ze spostrzeganiem zmysłowym ani nie jest umysłowym ogarnięciem rzeczywistości Boga. Oglądanie Ojca - to świadomość Bożej obecności w nas, w naszym życiu i działaniu, w otaczającym nas świecie. Ta świadomość będzie zależała od naszego upodobnienia się do Chrystusa, a to z kolei będzie zależało od naszej wierności przykazaniu, które On nam zostawił nie tyle w słowach, ile w przykładzie życia - w przykazaniu, byśmy kochali się nawzajem tak, jak On nas ukochał, i oddawali się innym poprzez służbę i ofiarę.
Jezus był całkowicie człowiekiem dla innych. Był również całkowicie człowiekiem Bożym. Chociaż miał głęboką świadomość, że Ojciec jest w Nim, a On w Ojcu - jako człowiek czuł potrzebę oddalenia się od czasu do czasu od innych, by być sam na sam z Bogiem. Nauczył nas, jak się mamy modlić i jak znajdywać natchnienie i siłę w obcowaniu z Bogiem. Jeśli wierzymy w Jezusa, nasza modlitwa będzie tak skuteczna jak Jego. A nawet dokonamy więcej niż On - zgodnie z Jego obietnicą.
Jezus to w najwyższym stopniu człowiek wypełniający posłannictwo. Stawia przed nami szeroki program działania: wypełniać dalej Jego posłannictwo na ziemi, być narzędziem pojednania całego rodzaju ludzkiego. W tym celu dał nam swego Ducha i zaprasza nas, byśmy uczestniczyli w Jego losie - w Jego ofierze i triumfie.
Przeto i my od dnia, w którym to usłyszeliśmy, nie przestajemy za was się modlić i prosić Boga, abyście doszli do pełnego poznania Jego woli, w całej mądrości i duchowym zrozumieniu, abyście już postępowali w sposób godny Pana, w pełni Mu się podobając, wydając owoce wszelkich dobrych czynów i rosnąc przez głębsze poznanie Boga. Niech moc Jego chwały w pełni was umacnia do okazywania wszelkiego rodzaju cierpliwości i stałości! Z radością dziękujcie Ojcu, który was uzdolnił do uczestnictwa w dziale świętych w światłości. On uwolnił nas spod władzy ciemności i przeniósł do królestwa swego umiłowanego Syna, w którym mamy odkupienie -odpuszczenie grzechów (Koi 1, 9-14).
114
8. JEZUS ŹRÓDŁEM l DAWCĄ ŻYCIA
Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który go uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie - jeśli nie trwa w winnym krzewie - tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić...
Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał - aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali (J 15, 1-5. 15-17).
Przy różnych okazjach i w różnoraki sposób mówił Jezus o głębokiej więzi, o jedności ze swymi uczniami. Teraz czyni to posługując się porównaniem do winnego krzewu i latorośli; mieści się w tym cała teologia i pełny program życia duchowego, duchowego działania i wzrostu, a to wszystko jest rozumiane w świetle życia Chrystusa.
W szczególności - Chrystus pozwala nam poznać z bliska prawdziwie pozytywne znaczenie niektórych - wydawać by się mogło -negatywnych stron chrześcijańskiej duchowości: oczyszczenia czy umartwienia. To, z czego się oczyszczamy, czego się pozbywamy, jest obumarłym ciężarem, który dźwigaliśmy. Czyli jest to proces ożywienia, który sprawia, że możemy pełniej być i działać. Dyscyplina ma na celu większą wolność, a wolność prowadzi do większej skuteczności, w tym znaczeniu, w jakim skuteczność ma jedyny swój sens, a mianowicie, że przyczynia się do wypełnienia Bożego planu względem stworzeń.
115
i^ttttl
ffPwf''
Do tego właśnie Chrystus nas wybrał l z tym wyborem związany jest cały sens naszego życia. Stajemy się bardziej sobą, w miarę jak nasz wolny wybór utożsamia się z wyborem wcześniej dokonanym przez Chrystusa; stajemy się bardziej sobą, gdy coraz jaśniej rozumiemy ten Chrystusowy wybór i coraz wierniej przy nim trwamy, gdy nasza wierność obejmuje wszystkich drogich Chrystusowi, wszystkich naszych braci i wszystkie nasze siostry na całym świecie
Prosić Ojca w imię Chrystusa - to cos znacznie więcej, niż kończyć nasze modlitwy tradycyjną liturgiczną formułą „Przez Chrystusa, Pana naszego" Imię odnosi się do żywej osoby Chrystusa Otrzymamy to, o co prosimy, w tej mierze, w jakiej nasze prośby są przeniknięte Duchem Chrystusowym i zgodne są z wolą Chrystusa Jesteśmy powołani do doskonałego upodobnienia się do Chrystusa w naszej postawie wobec Boga i wobec naszych bliźnich Okazuje się to zarówno bardzo łatwe, jak i bardzo trudne. Wymaga od nas wiele, lecz z pewnością jest możliwe, więcej - jest konieczne.
Jest to możliwe, ponieważ Jezus dał nam swego Ducha, by nas umacniał. On doprowadzi nas do wszelkiej prawdy Ostateczną prawdą jest tajemnica Boga My zaś prawdę, ze tylko Bóg jest Bogiem, mamy uczynić rzeczywistością w naszym życiu Również tę prawdę, ze Jego wezwanie nie tylko jest najwyższe, ale i absolutne. Kto zaczyna rozumieć tę prawdę, znacznie już postąpił Kto według niej żyje, staje się doskonałym.
Dlatego zginam kolana moje przed Ojcem, od którego bierze nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi, aby według bogactwa swej chwały sprawił w was przez Ducha swego wzmocnienie siły wewnętrznego człowieka. Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą (Ef 3, 14-19).
116
9. SMUTEK UCZNIÓW OBRÓCI SIĘ w RADOŚĆ
Jezus poznał, ze chcieli Go pytać, i rzekł do nich "Pytacie się jeden drugiego o to, ze powiedziałem Chwila, a nie będziecie Mnie widzieć, i znów chwila, a ujrzycie Mnie7 Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam Wy będziecie płakać i zawodzie, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość. Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, ze się człowiek narodził na świat Także i wy teraz doznajecie smutku. Znowu jednak was zobaczę, i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać W owym zaś dniu o nic Mnie nie będziecie pytać. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam. O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje' Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna» (J 16, 19-24).
Jezus dobrze zdaje sobie sprawę, jak głęboko wstrząśnięci i zasmucieni są apostołowie tym nieprzewidzianym i bolesnym przebiegiem uczty paschalnej Dlatego chce wlać w ich serca nadzieję Nie zważa na siebie, chociaż cała ta rzeczywistość przede wszystkim Jego dotyka Przejęty jest Jezus całkowicie apostołami, umacnia ich i dodaje im odwagi.
Nie pomniejsza jednak trudności ani nie przemilcza ciężkich chwil, które już przezywają i które jeszcze nadejdą Przygotowuje ich na przyjęcie najtrudniejszych rzeczy, które im przepowiedziało sobie Nie unikną rozgrywającej się w tym świecie tragedii, którą ich Mistrz bierze na siebie Ich radość i triumf polegają na tym, ze Jezus, przyjmując na siebie wszystkie bolesne konsekwencje zerwania przez człowieka więzi z Bogiem - przemienił te konsekwencje w środki uzdrawiające i wprowadził nas pełniej w przyjaźń z Bogiem i w rzeczywistość Bożego błogosławieństwa Jeśli cierpimy jak Chrystus i z Chrystusem, nasz smutek przemieni się w radość
Najbardziej zaskakujący przejaw Bożej łaskawości - o czym mówi Pismo Święte - widoczny jest w odniesieniu do najbardziej uderzają-
117
cego skutku grzechu - śmierci. Zbawcza śmierć Chrystusa zmieniła samo znaczenie i funkcję śmierci, tak że stała się ona bramą do życia pełniejszego i dającego więcej szczęścia.
W sposób mniej uderzający ta prawda obecna jest w ludzkim życiu, w każdym strapieniu i w każdym doświadczeniu słabości i ograniczeń, ponieważ miłującym Boga wszystko obraca się na korzyść. Wszystko zyskiem się staje. Nic nie może nas oderwać od miłości Boga, który staje się bliski dla wszystkich w Jezusie Chrystusie, naszym Panu.
Nawet z punktu widzenia czysto ludzkiego mówi się, że tak wiele zależy od naszej postawy. Jakaś sytuacja może okazać się czymś pomyślnym lub czymś, co przynosi zawód. Wszystko zależy od tego, czy podejdziemy do niej w postawie buntu czy zgody. O ileż prawdziwsze staje się to wszystko, gdy patrzymy okiem wiary. Wtedy każde zdarzenie, nawet bolesne, możemy przyjąć jako dar pochodzący z ręki kochającego nas Ojca.
Taka jest nadzieja, wiara, odwaga i taki entuzjazm, które Chrystus zdobył dla nas poprzez swoją mękę i najwyższą ofiarę. Ludzie o wyrafinowanych poglądach już dziś nie mówią, jak dawniej, o śmierci Boga. Miejmy nadzieję, że pewnego dnia uświadomią sobie fakt, że Bóg rzeczywiście umarł, a umierając dał nam życie.
Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: «Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź». Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował, l jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła odłączyć nas od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym (Rz 8, 35-39).
DECYZJA
Według tradycyjnego poglądu całe Ćwiczenia dnchoiune prowadzą do wyboru lub decyzji, zgodnie z wyrażonym na początku zamiarem „szukania i znalezienia woli Bożej w uporządkowaniu swego życia" (1). Niektórzy jednak są zdania, że ów rozdział Ćwiczeń dotyczący wyboru jest niezależną jednostką, którą wstawiono dla wygody między drugi i trzeci tydzień. Jednym z dowodów przemawiających za takim poglądem jest fakt, że ta część posiada własny wstęp.
To prawda, że fragment Ćwiczeń zaczynający się od Wstępu do dokonania wyboni (169) jest samodzielną jednostką. Lecz podobnie ma się rzecz z rachunkiem sumienia oraz sposobami modlitwy. Co więcej, wybór wpisuje się dobrze w to miejsce, w którym się znajduje. Nie mamy potrzeby rozstrzygać tej wątpliwości, bo jest to raczej kwestia akademicka. Wypada natomiast wnikliwiej rozważyć propozycję zgłaszaną przez niektórych, żeby posłużyć się «wyborem» w praktyce duchowego rozeznawania podejmowanej poza rekolekcjami. Nie tylko chodziłoby o czas poza rekolekcjami, lecz o praktykowanie «wyboru» z pominięciem zasad, które rządzą Ćwiczeniami, i bez uwzględnienia postaw przez Ćwiczenia wymaganych.
119
Otóż istnieje wtedy niebezpieczeństwo, że duchowe rozeznawanie, a zwłaszcza wspólnotowe rozeznawanie, stanie się zwykłą zabawą, łącznie z podręcznikiem zawierającym skomplikowane reguły. Wspólnotowe rozeznawanie nie występuje w Ćwiczeniach duchownych, lecz jest jak najbardziej ignacjańskie
- pod warunkiem, że ożywia je odpowiedni duch. Przyjmując, że wspólnotowe rozeznawanie jest bardzo pożyteczne, a nawet konieczne w wypadku grupy pragnącej harmonijnie pracować
- nie można przeoczyć, jak ważną rzeczą są nasze postawy, z którymi przystępujemy do rozeznawania. Nie trzeba też dodawać, że zawsze tak wiele zależy od naszej ogólnej postawy. Powinniśmy odznaczać się stałą wrażliwością na Ducha Chrystusa, wrażliwością troskliwie pielęgnowaną poprzez nieustanne poszukiwanie dogłębnego poznania Pana i wymaganą do tego ascezę.
Na następnych stronicach zajmiemy się inną częścią drugiego tygodnia, która zaczyna się od Wstępu do rozważania o stanach żyda (135). Posługując się nadal pojęciem «wewnętrzne poznanie» jako interpretacyjnym kluczem, zwrócimy szczególną uwagę na wielkie medytacje o Dwóch sztandarach i Trzech parach ludzi oraz na rozważanie o Trzech stopniach pokory lub trzech drogach uległości. Zajmiemy się również różnymi zestawami reguł, podanymi na końcu książeczki Ćwiczeń, włączając w to reguły o rozeznawaniu duchów.
BYĆ PŁOMIENNEGO DUCHA
Pośród uwag dotyczących wyboru znajdujemy wskazówki na temat trzech pór lub sytuacji, w których można podjąć właściwą decyzję. Z pierwszą sytuacją wtedy mamy do czynienia, gdy otrzymujemy jasny i niewątpliwy znak od Boga. Ostatnia występuje wtedy, gdy człowiek posługuje się naturalnymi środkami, oczywiście wspomaganymi łaską, i poprzez rozumną ocenę wszystkich okoliczności dochodzi do rozsądnego wniosku. Druga zaś sytuacja mieści się pośrodku - jako bardziej złożona. Zawiera w sobie otwarcie i wsłuchiwanie się w głos Boga w głębi naszego serca, wyczuwanie drogi - aż osiągnie się „wystarczającą jasność" (176), by następnie działać na tej drodze z całym spokojem i z ufnością.
Zawsze uznawano, że z pierwszą sytuacją - to znaczy z jasnym objawieniem woli Bożej - rzadko mamy do czynienia. Istotnie, możemy bowiem mieć jasne, jak nam się wydaje, pojęcie i na jego podstawie wiedzieć, co mamy robić, ale nie jest jednak pewne, czy rzeczywiście pochodzi to od Boga, i dlatego musimy to w praktyce sprawdzić, by nie ulec ewentualnym złudzeniom. Potrzebne więc jest roztropne, wyważone podejście, charakterystyczne dla trzeciej sytuacji. Dziś jednak coraz bardziej utrwala się przekonanie, że to roztropne, wyważone stanowisko nie zależy tylko od rozumnej oceny
121
rzeczywistości. Musimy też zwracać uwagę na nasze uczucia i przeczucia oraz cenić wysoko intuicję.
Zatem niemal niezmiennie znajdujemy się w drugiej sytuacji, kiedy to wsłuchujemy się w siebie i otwieramy na coś głębszego w nas, i tam możemy usłyszeć prawdziwy głos Boga pośród różnego rodzaju dźwięków, szmerów i zakłóceń, które mogą utrudniać odbiór. Rekolekcje są uprzywilejowanym czasem ćwiczenia się w sztuce wsłuchiwania się w głos Boga. Jest to jednak sztuka, którą musimy uprawiać codziennie, w każdej chwili naszego życia. Obecnie lepiej niż kiedykolwiek rozumiemy, że pełnienie woli Bożej jest nie tyle sprawą odkrycia raz i na zawsze tego, co Bóg od wieków zamierzył w stosunku do nas, ile raczej - stałego badania, jakich to wolnych decyzji oczekuje Bóg od nas tu i teraz. Już wcześniej zauważyliśmy, że problem, z którym często mamy do czynienia, nie dotyczy słusznego lub błędnego wyboru, lecz prawidłowej postawy i właściwego usposobienia w czasie dokonywania wyboru.
Ignacemu na tym właśnie bardzo zależało. Z wielu dokumentów można poznać, jak gorliwie oddawał się on rozeznawaniu. I wiemy, jak się do tego zabierał. W Ćwiczeniach, po przedstawieniu pór lub sytuacji związanych z wyborem, ukazuje pewne sposoby lub metody dokonywania wyboru w trzeciej sytuacji. Nie ma żadnego przepisanego sposobu dla drugiej pory, choć tam pojawia się po raz pierwszy termin «rozezna-wanie». Reguły o rozeznawaniu duchów nie podają metody, lecz tylko kilka zasad i praktycznych wskazówek. Niemniej jednak w całej książeczce Ćwiczeń znajdujemy wiele elementów dotyczących ducha lub postawy rozeznawania. Najlepszym sposobem wyjaśnienia będzie przypomnienie sobie tego, co powiedzieliśmy już o kształtowaniu się naszego charakteru oraz o typowych sposobach naszego reagowania na rzeczywistość.
122
W centrum rozeznawania
Nasza pierwsza odpowiedź dawana środowisku, w którym żyjemy, dokonuje się na poziomie uczuć. Uczucia te, gdy już się zrodzą, warunkują nasze następne odpowiedzi, i z kolei same mogą być od nowych odpowiedzi uzależnione. Stopniowo dążą do stanu trwałości, przybrania wewnętrznie spójnej formy, którą niełatwo zmienić. Nabywamy pewnych nawyków, sposobów bycia, zamiłowań. Kiedy w ten proces włączy się rozum, następuje wzajemna reakcja między uczuciami i sądami, i te ostatnie również przybierają jakąś stałą formę. Mamy utrwalone pojęcia o pewnych rzeczach - przekonania, uprzedzenia. Te struktury w znacznej mierze wpływają na kształt naszych codziennych stałych postaiu, które uzależnione są również od sfery naszej podświadomości. Cały system zachowania, uformowany w ten sposób - to nasz charakter lub osobowość, która kieruje naszymi zwykłymi reakcjami wobec rzeczywistości: osób, rzeczy, sytuacji.
Chodzi o to, by różne elementy, składające się na nasz charakter, były dobrze scalone i tworzyły jeden harmonijny i pełny układ, zdolny do prawidłowego reagowania. W przeciwnym wypadku - będziemy stale niespokojni i niezadowoleni. Ale nawet wtedy, kiedy istnieje harmonia i zespolenie, poszczególne elementy mogą w różny sposób reagować w jakiejś sytuacji, która nas głęboko porusza. Na przykład - zaproponowano mi nowe, ważne zajęcie. Mój obecny obiektywny sąd mówi mi, że jest to dla mnie rzecz dobra, zgodna z moimi pragnieniami, że trzeba ją przyjąć. Lecz jakieś uprzedzenie lub lęki z przeszłości, których nie jestem całkowicie świadom, powstrzymują mnie. Wrażliwy kierownik duchowny czy doradca może mi pomóc w odczytywaniu występujących reakcji i dostrzeżeniu ich powodów oraz w dokonaniu wyboru tego,
123
co pozytywne, co najbardziej autentycznie jest moje, aby ze-stroić z tym całą resztę. Wtedy będę mógł należycie i w sposób pełny odpowiedzieć.
Dla zdrowia psychicznego wystarczy spójne pozytywne podejście, postawa. Lecz dla naszego duchowego dobra potrzebujemy czegoś więcej - spójności na wyższym poziomie i budowania sensu życia na Bogu. W dążeniu do osiągnięcia piękniejszej pełni, jeszcze bardziej harmonijnej osobowości może nam pomóc przypomnienie sobie, że oprócz naszego naturalnego charakteru występuje inny, o wiele głębszy i trwalszy charakter - w języku św. Pawła znamię, którym zostaliśmy opieczętowani na chrzcie. Tym znamieniem jest sam Duch Święty. Duch przebywa w głębi nas samych i udziela w nas odpowiedzi Bogu: „Abba, Ojcze!" (Rz 8, 15). Lecz dialog ten, rozgrywający się w rzeczywistym centrum naszej osobowości, przygłuszany bywa hałasem tylu różnych odpowiedzi, które dajemy na innych poziomach. I z takiego hałasu często nawet nie zdajemy sobie sprawy.
Tym właśnie okrzykiem Abba! Jezus otworzył się na pełnienie woli Ojca, gdy przeżywał rozterkę w czasie swojej agonii. Wysiłek rekolekcyjny, wspomagany łaską, ma uwrażliwić nas na działanie Ducha Świętego i ukształtować w nas postawę wierności wobec znamienia chrzcielnego; ma zestroić inne stałe formy działania z tym podstawowym ukierunkowaniem; ma też usunąć, o ile możności, „wszelkie nieuporządkowane uczucia" (1), nawet najmniej świadome; ma oczyścić drogi naszej łączności z Bogiem.
Proces taki pociąga za sobą wyrzeczenie się nie tylko wszystkich grzechów i grzesznych skłonności, lecz również usunięcie innych przeszkód, na przykład: różnego rodzaju zastojów lub nieodpowiednich teologicznych poglądów, które przyswoiliśmy sobie w przeszłości.
124
Ideałem jest, żeby wszystko w nas było zgodne z Duchem przybrania za dzieci Boże. Duch przybrania po to został nam dany, żebyśmy tak odpowiadali Bogu w całym naszym życiowym doświadczeniu, jak Bóg jest obecny i działa w całej rzeczywistości. Powinniśmy to spełniać nie tylko w sferze pojęć lub poszczególnych działań, chociaż i tego nie wykluczamy, co przede wszystkim na poziomie zasadniczej postawy, która przenika całą naszą aktywność. To, czego się oczekuje od chrześcijanina, nie polega na tym, by myślał i działał w ten lub inny sposób, lecz aby żył dla Boga w Chrystusie Jezusie.
Dopóki nie osiągniemy tego ideału, powinniśmy być przynajmniej świadomi okoliczności, w których więź jest niedoskonała, bo widzenie jest zmącone. Rozeznanie duchowe polega na tym, by na podstawie naszych doświadczeń, poprzednich odpowiedzi dawanych Bogu, naszych «pocieszeń i strapień» (176) rozpoznać to, co prawdziwe, i to, co nie jest prawdą. W tym właśnie celu Ignacy przekazuje nam swoje reguły.
Reguły rozeznania duchów (314—336) tkwią w wielkiej chrześcijańskiej tradycji, i ta sama tradycja daje im teologiczną podbudowę. Są one również w znacznej mierze owocem osobistego doświadczenia Ignacego, jego refleksji nad własnymi przeżyciami, poczynając od najwcześniejszego doświadczenia w okresie rekonwalescencji na zamku w Loyoli, jak sam o tym zaświadcza. Współczesna psychologia uznaje mądrość wielu jego zaleceń; co do niektórych wysuwa również kilka zastrzeżeń. Jedno z nich dotyczy podstawowego założenia: że oddziałują na nas dobre i złe duchy. Ignacemu jednak nie tyle zależy na pokazaniu tego, co w nas działa, ile raczej - dokąd zmierzamy. Podsuwa praktyczne sposoby sprawdzenia, czy zbliżyliśmy się do Boga, czy też oddalamy się od Niego.
Możemy tutaj jeszcze wspomnieć, że w dzisiejszych czasach codzienny rachunek sumienia uważa się za podstawowe ćwi-
125
czenie w stałym rozeznawaniu, za swoisty egzamin z naszej świadomości - świadomości przed Bogiem.
Zasady i praktyka wyboru
W czasie rekolekcji przewidziano pewne ćwiczenia jako pomoc w duchowym rozeznawaniu. Spośród nich najbardziej znana i najbardziej ignacjańska jest medytacja O dwóch sztandarach. Można by ją pozbawić rekwizytów epoki rycerstwa, by uczynić ją strawną dla współczesnego chrześcijanina. Niezależnie jednak od tej krępującej formy, sama jej podstawowa zasada może być kwestionowana w naszej posoborowej epoce, a to stanowi już poważny problem. Czy naprawdę istnieje tak ogromne niebezpieczeństwo bogactw i zaszczytów, byśmy nie tylko musieli je odrzucać, lecz nawet wprost szukać ubóstwa i pragnąć dla nas wzgardy i szyderstwa? Byłoby to szczególnie trudne do przyjęcia dzisiaj, skoro czujemy, że należy doceniać wartości naturalne i wszelkie dobro tego świata. Byłoby trudno utrzymywać, że tak nauczał i taki przykład zostawił nam Chrystus. Pomijając już fakt, iż można zakwestionować katego-ryczność stwierdzenia, że Chrystus wybierał zawsze rzeczy trudne dla naszej ludzkiej natury - pozostaje jeszcze wyjaśnić problem: dlaczego Chrystus miałby wybrać taką drogę?
Jakąś odpowiedź można znaleźć w głęboko odczuwanej przez każdego z nas potrzebie posiadania minimum bezpieczeństwa i dobrego samopoczucia. Każde stworzenie trzyma się kurczowo daru istnienia, który otrzymało od Boga. Człowiek, jako rozumne stworzenie, czyni to w sposób jeszcze bardziej świadomy i zdecydowany. Wyobraża sobie, że jedyną drogą, która zapewni mu bezpieczeństwo i pomyślność, jest posiadanie środków prowadzących do tego. Tak więc pragnie posiadać dobra materialne i rozciągać nad nimi kontrolę oraz
126
zdobywać pozycję, dzięki której będzie mógł wpływać na życie innych ludzi. Pragnie człowiek bogactw i zaszczytów. Pragnie być samowystarczalnym.
Tymczasem jest prawdą, że żadne stworzenie nie może się uznać za samowystarczalne, a poczucie bezpieczeństwa i zadowolenie można odnaleźć tylko w Bogu. Wszystko inne może zawieść, i rzeczywiście zawodzi. Niełatwo to jednak przyjąć, a nawet w pełni zrozumieć. Boimy się ryzyka, a sama myśl, że będziemy musieli się na nie zdobyć - sprawia, iż kurczowo trzymamy się różnych dóbr i chcemy mieć coraz to więcej. W ten sposób zamykamy się wobec Boga. Być może nic złego nie czynimy, jak ów bogaty młodzieniec z Ewangelii, ale tracimy jednak Boga.
Ten przejmujący w swej wymowie paradoks ukazany został przez Jezusa we wszystkich Ewangeliach: kto chce ocalić swe życie, straci je; kto natomiast straci swe życie dla Chrystusa, odnajdzie je (por. Mt 10, 39; 16, 25; Mk 8, 35; Łk 9, 24; J 12, 25). Każdy środek, który byłby zdolny ocalić nas od tak tragicznego końca, czyli utraty Boga, powinien być podjęty. Prawdziwym środkiem jest całkowite i bez zastrzeżeń powierzenie się naszemu Ojcu, biorąc przykład z Jego umiłowanego Syna. Im skuteczniej i gruntowniej dokonamy tego, tym lepiej. To jest właśnie «świętą nauką» (145), którą zgodnie z pragnieniem Chrystusa powinniśmy wziąć sobie do serca i szerzyć ją po całym świecie. Jesteśmy powołani to tego, by być apostołami Jezusa Chrystusa.
Diua sztandary można również traktować jako udramatyzo-wane przedstawienie bardzo ważnego punktu, zaznaczonego w Regułach o rozeznawaniu; chodzi mianowicie o niebezpieczeństwo sprowadzenia nas na manowce przez pozorne dobro lub przez mniejsze i, zdawałoby się, bardziej bezpośrednie dobro. Można jeszcze dodać, że medytacja ta odsłania
127
napięcie istniejące między «naturą» i «osobą» w człowieku, o czym mówiliśmy już wcześniej. Nasza natura, z samej swej istoty, stara się zagarnąć dobra; natomiast nasza osoba nastawiona jest na dawanie. Jakiż więc błąd tkwi w naszej naturze? Żaden. Tylko że my jesteśmy czymś więcej niż animal rationale (zwierzę rozumne), jak określa nas ta klasyczna definicja. Błąd nasz polega na utożsamianiu nas samych z naszą naturą i na próbach zrównoważenia związanych z nią ograniczeń przez fałszywe poczucie samoun/starczalności. I jest to pycha, a ona rodzi w nas „wszystkie inne występki" (142).
Jedna z wyraźnie fałszywych form ludzkiej samowystarczalności polega na tym, że w naszych zabiegach o posiadanie czegoś i zdobycie pozycji wikłamy się w sieci wątpliwej jakości układów społecznych, i z tej sieci nie możemy się uwolnić. Z drugiej strony - zarówno posiadanie rzeczy, jak i ich nieposiadanie może być użyte do tego, by panować nad innymi i manipulować nimi. Na przykład osoba niepełnosprawna może posługiwać się swoim kalectwem, by tyranizować resztę rodziny, budząc w niej poczucie winy itd. Rzeczywiście, nasza natura jest bardzo przebiegła.
Aby umocnić odprawiającego rekolekcje w postanowieniu nieulegania naturze, proponuje się mu rozmyślanie o Trzech parach ludzi (149-155). Jest to jedyne ćwiczenie, które wydaje się być całkowicie oryginalnym tworem Ignacego. Służy ono jako środek sprawdzenia własnej postawy w obliczu pewnego problemu. W tym wypadku problem jest duchowy, a cały kontekst, w którym go ukazano, ma charakter dobitnie nadprzyrodzony. Nie przeszkadza to w niczym, by ćwiczenie samo w sobie potraktować jako czysto psychologiczne - jedyne tego rodzaju w całych ignacjańskich rekolekcjach.
W obliczu wyboru, w którym nie tyle chodzi o dobro i zło, ile raczej - czy zdecydujemy się na coś lepszego, jedna para
128
ludzi nie dostrzega wagi problemu i odkłada decyzję. Inna para próbuje rozwiązać problem i podjąć decyzję - taką, która zadowoliłaby zarówno sumienie, jak i naturalne skłonności. I wreszcie - trzecia para: chce znaleźć jak najlepsze wyjście oraz gotowa jest do podjęcia bezkompromisowej decyzji, jakakolwiek by ona miała być.
Warto zauważyć, że często rzecz nie w tym, by określić, którą z tych postaw my reprezentujemy, lecz by uświadomić sobie, że prawdopodobnie tkwi w nas coś z każdej z tych trzech postaw i że jest to prawie nie do uniknięcia. Liczy się więc, która z postaw zaczyna przeważać i kierować naszym postępowaniem. Oczywiście, powinna to być trzecia postawa. Możemy sobie jeszcze raz przypomnieć postawę Jezusa w czasie konania w Ogrójcu. Ujawniała się w Jezusie zrozumiała ludzka reakcja, by tego wszystkiego, co Go czekało, uniknąć. Rodziło się pragnienie, żeby znaleźć inne rozwiązanie, ale zwyciężyła w końcu Jego bezkompromisowa dążność do wypełnienia woli Ojca.
Ignacy proponuje pewne radykalne środki, by rozbudzić w nas i utrwalić dążność do wypełnienia woli Bożej (157). Jeśli czujemy lęk przed czymś trudnym lub nieprzyjemnym - szukajmy tego wprost i prośmy o to. W taki właśnie sposób uderzymy w nasze negatywne postawy.
Dzięki rozwojowi psychologii w naszych czasach można by z całą pewnością dodać wiele subtelnych elementów do tego zasadniczo zdrowego, lecz surowego schematu ignacjańskich Ćwiczeń. Na przykład, narzuca się pytanie, czy przyjmując zasadniczą postawę trzeciego rodzaju, nie można by znaleźć miejsca dla pewnych składników dwóch poprzednich postaw, jeśli chodzi o drugorzędne okoliczności konkretnej sprawy. Innymi słowy: czy nie należy niektórych rzeczy zostawić na boku lub czy nie będzie też lepszym rozwiązaniem problemu
Droga wewnętrznego poznania - 9 129
nie dotykać wprost wszystkich jego elementów? Oczywiście, zawsze musimy mieć przed oczyma cel, jakim jest znalezienie skutecznego rozwiązania - tak jak to zakłada trzecia postawa. Chodzi nam tylko o podkreślenie, że szukamy nie abstrakcyjnego, ogólnego rozwiązania, lecz rozwiązania w konkretnej naszej sytuacji, a czasem nie jesteśmy w stanie dokonać wszystkiego naraz. Z pewnością poruszamy się tu po śliskim gruncie, gdzie łatwo oszukać samego siebie, i dlatego dobra rada jest zawsze ważna i potrzebna.
Miłość, która nie zna prawa
Oprócz wyżej wymienionych medytacji Ignacy zaleca rozważanie, które warto mieć na uwadze i czasami powracać do niego. Nazywa je Trzema stopniami pokory (165-168) lub poddania się woli Bożej. Dwie pierwsze drogi lub - jak je nazwano - stopnie łatwo zrozumieć i wyróżnić. Pierwszy stopień polega na posłuszeństwie prawu Bożemu, które obowiązuje pod grzechem ciężkim. Drugi stopień polega na poddaniu się woli Bożej we wszystkich sprawach, w których woli Bożej jesteśmy świadomi, niezależnie od tego, czy zobowiązuje nas ona pod grzechem, czy też nie. Po prostu chcemy tego, czego Bóg pragnie, a wobec wszystkich innych rzeczy zachowujemy postawę «obojętności».
Jeśli zważymy, że już na drugim stopniu człowiek pragnie tego, czego chce Bóg, nietrudno przewidzieć, że następny stopień - zakładający i pierwszy, i drugi - stwarza trudność, przynajmniej co do sposobu, w jaki powinien być przedstawiony. Zawiera on bowiem wymaganie, byśmy się opowiedzieli za tym, co nas bardziej uczyni podobnymi do Chrystusa, zakładając, że Bóg odbiera jednakową chwałę przy jednym, jak i dru-
130
gim naszym wyborze (np. bogactwa albo ubóstwa). Narzuca się jednak pytanie: jeśli jeden rodzaj wyboru zbliża nas bardziej do Chrystusa, to jak możemy twierdzić, że obydwa przynoszą jednakową chwałę Bogu?
Można by na to odpowiedzieć, że wtedy, kiedy już inne dane nie pomagają nam rozstrzygnąć, który wybór będzie się bardziej podobał Bogu, wtedy właśnie możemy sądzić, że to, co zbliża nas bardziej do Chrystusa, jest tym, czego Bóg pragnie, byśmy wybrali. Jednakże trzeci stopień to coś więcej niż jedna jeszcze przesłanka do podjęcia decyzji. Na tym etapie poddania się Bogu działa nowy duch.
Dla wyjaśnienia tego problemu możemy przyjąć, że na pierwszym stopniu pokory wola Boża jest dla nas zakazem -tworzy granicę, której nie chcę przekroczyć, ale do której czuję się wolnym, by czynić to, czego pragnę. W drugim przypadku wola Boża jest dla nas nakazem. Określa ona szczegóły mojego życia. Nie czuję się wolnym, by robić to, co mi się podoba, lecz pozwalam się całkowicie prowadzić woli Bożej. Na trzecim stopniu pokory wola Boża nie jest już wcale normą. Teraz to już osoba - sama Osoba Chrystusa - staje się dla mnie wolą Bożą. Duch Chrystusa otwiera mnie na Ojca w moim istnieniu i działaniu, tak że podobam się Ojcu, jak Chrystus. Stan ów wznosi się już ponad wszelkie nakazy i zakazy i dotyka głębi, do której nie dociera reguła moralna.
Chociaż wszystkie trzy stopnie pokory odnoszą się bardziej do postawy niż konkretnych działań, to trzeci stopień związany jest najmocniej z zasadniczą postawą chrześcijańską. Nie będziemy zatrzymywać się nad tym, w jakiej mierze taka postawa prowadzi nas do przyjęcia mniej przyjemnej z dwóch możliwości: ubóstwa - zamiast bogactwa, co zdaje się zakładać tekst Ignacego i co odnosi się do przykładu Chrystusa. Raczej zwróćmy uwagę na zbieżność tych trzech stopni z trzema eta-
131
parni nawrócenia, o których już wcześniej mówiliśmy. Możemy bowiem stwierdzić, że na pierwszym etapie Bóg staje się wartością większą niż inne. Na drugim staje się On wartością główną, natomiast na trzecim etapie jest jedyną wartością, tak jak był nią dla Chrystusa. Dlatego też mistyczne nawrócenie nie wykracza poza ramy ćwiczeń duchownych i leży w naszym zasięgu, jeżeli widzimy w nim pełnię chrześcijaństwa, która powinna być przecież ideałem każdego chrześcijanina.
Mówiąc, że taki ideał leży w naszym zasięgu, nie chcemy bynajmniej twierdzić, że możemy go osiągnąć naszym wysiłkiem, bez żadnej pomocy. Chcemy tylko podsunąć myśl, że nie wymaga to nadzwyczajnej łaski i że każdy prawdziwy chrześcijanin może tego pragnąć i do tego dążyć poprzez odpowiedź udzielaną wszechobecnemu działaniu Ducha Świętego. Ćwiczenia są pomyślane właśnie jako pomoc dla tych osób, które chcą żyć w pełni dla Boga - w Chrystusie.
Potrzeba reguł
Ważnym składnikiem takiego życia dla Boga jest recta sapere (pojmować to, co słuszne, zasmakować w tym, co słuszne), czyli owa szczególna wrażliwość, o której już wcześniej wspomnieliśmy. Należy ona do istoty całej serii reguł, które znajdujemy na samym końcu Ćwiczeń. Najbardziej znane z nich są pierwsze i ostatnie - to znaczy Reguły o rozeznawaniu duchów, które już omawialiśmy, oraz tak zwane Reguły o trzymaniu z Kościołem, którymi się teraz zajmiemy. Warto zauważyć, jak często słowo sentir pojawia się w tytułach tych przeróżnych reguł: Sentir y conocer (odczuć i poznać, 313), Sentir y entender (odczuć i ocenić, zrozumieć, 345). Niestety, równie często zagubiono to słowo w wielu tłumaczeniach. I rzecz najważniejsza: Ignacy mówiąc o naszej postawie wobec Kościoła, posłu-
132
guje się słowem sentido - poczucie, czucie, trzymanie z Kościołem, a nie: myślenie z Kościołem.
W rzeczy samej Reguły o trzymaniu z Kościołem wydają się być zastosowaniem do Kościoła i spraw kościelnych «zasady pierwszej i podstawowej» (fundamentu, 23), umieszczonej już na początku Ćwiczeń, bo i w tym wypadku mamy do czynienia ze sprawą podstawowej akceptacji, która jest czymś innym i czymś więcej niż aprobatą, bo dotyka poziomu o wiele głębszego niż sądy i uczucia. Zatem bardziej chodzi tu o pewną psychologiczną postcnoę niż teologiczne stanowisko, chociaż wszystko to dotyczy wielkiej prawdy wiary: Kościół jest Oblubienicą Chrystusa i żyje dzięki Jego Duchowi. Niezależnie od tego, jakie negatywne sądy i uczucia mogłyby się w nas pojawić - powinniśmy przyjąć pozytywną postawę wobec Kościoła, a konkretnie mówiąc: wobec trzech grup w Kościele, które zdają się być w ciągu wieków głównym źródłem trudności: władza, z jej ciężarem urzędu i licznymi brakami; teologowie, przedkładający różne teorie i nawzajem się zwalczający; oraz zwyczajny lud, z jego czasem zbyt ludową pobożnością.
Musimy uczyć się żyć w konkretnej ludzkiej rzeczywistości Kościoła, i to żyć tak, byśmy sami mogli wzrastać i innym wzrastać pomagali, zgodnie z pięknym ideałem głoszonym przez św. Pawła: „Żyjąc prawdziwie w miłości sprawmy, by wszystko rosło ku Temu, który jest Głową - ku Chrystusowi. Z niego całe Ciało - zespalane i utrzymywane w łączności dzięki całej więzi umacniającej każdy z członków stosownie do jego miary - przyczynia sobie wzrostu dla budowania siebie w miłości" (Ef 4, 15-16).
Kościół zatem jest środowiskiem - przez Boga przewidzianym - naszego wzrastania w wewnętrznym poznaniu Pana.
Takie spojrzenie na Kościół przywodzi nam od razu na myśl postawę Najświętszej Maryi Panny, która jest obecna pośród
133
nas i jest dla nas wzorem, a w języku teologicznym jest «typem» Kościoła. Znane jest wielkie nabożeństwo Ignacego do Bożej Matki, a Jej dyskretną, lecz owocną obecność można dostrzec w całych Ćwiczeniach. Dzisiaj stwierdzamy z niemałym smutkiem, że niekiedy kult Maryi słabnie. Uważamy jednak, że to tylko Jej obecność mniej rzuca się nam w oczy, ponieważ jeszcze głębiej weszła Ona w nasze życie, i z całą delikatnością działa jako Matka. O wiele bardziej niż jakakolwiek reguła, może nam Ona ukazać, co znaczy „być płomiennego ducha i pełnić służbę Panu" (Rz 12, 11).
Maryję można również widzieć jako żywe wcielenie przewodnich zasad wzrostu w duchu chrześcijańskim, przypomnianych przez Ignacego w ostatnim fragmencie, mówiącym o podjęciu decyzji lub o wyborze: „Niech każdy pomyśli o tym, że we wszystkich rzeczach duchownych uczyni postęp tylko w takiej mierze, w jakiej wyrwie się ze swej miłości własnej, ze swej woli i ze swoich własnych korzyści" (189).
ABYŚCIE POKÓJ WE MNIE MIELI
W czasie Ostatniej Wieczerzy szczególnie poruszają dwa czyny Jezusa: umycie nóg apostołom oraz ustanowienie Eucharystii, l Jezus pragnie, by Jego uczniowie czynili to, co On sam uczynił. Oczywiście, nie chodzi tylko o zewnętrzne odtwarzanie. Jezusowi chodzi o ducha i o całą naszą drogę życiową.
Podobnie jak w czasie swej działalności, Jezus ujawnia tutaj swoje zasadnicze dążenia i ukazuje główne zasady, którymi musimy się kierować w odpowiedzi na sytuacje, z jakimi się spotykamy. Powinniśmy mieć to przed oczyma, gdy przystępujemy do «wyboru» w czasie rekolekcji.
Rozważania, które tu dołączamy, podobnie jak wszystkie inne, pomyślane są nie jako forma zastępcza Ćwiczeń, lecz jako materiał uzupełniający.
135
10. UMYCIE NÓG
Jezus wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy, l zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: «Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?». Jezus mu odpowiedział: «Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział». Rzekł do Niego Piotr: «Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał». Odpowiedział mu Jezus: «Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną». Rzekł do Niego Szymon Piotr: «Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę!». Powiedział do niego Jezus: «Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty, l wy jesteście czyści, ale nie wszyscy». Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: «Nie wszyscy jesteście czyści».
A kiedy im umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: «Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie 'Nauczycielem i Panem' i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Sługa nie jest większy od swego pana ani wysłannik od tego, który go posłał. Wiedząc to będziecie błogosławieni, gdy według tego będziecie postępować" (J 13, 4-17).
Umycie nóg przez Jezusa, według opisu św. Jana, posiada wszystkie cechy ustanowienia sakramentu, jednak nigdy nie było uważane za sakrament w ścisłym tego słowa znaczeniu. Przyczyną tego wydaje się być świadomość, że kiedy Jezus nakazał, by apostołowie czynili podobnie jak On, miał na myśli nie obrzęd, lecz całą drogę życia lub cały program działania, który można ująć w jednym słowie: służba.
Służba bliźnim musi być głównym, w pewnym sensie jedynym celem chrześcijanina, jedyną cechącharakterystyczną ucznia Chrystusa, i ona czyni wiarygodnym posłannictwo chrześcijańskie. Chrześcijańska
137
służba jest poniekąd sakramentem, ponieważ zbawczą rzeczywistość Chrystusa uobecnia w świecie. Wszystkie sakramenty, nie wyłączając Eucharystii, zmierzają do tego, byśmy byli gotowi służyć i oddać nasze życie dla zbawienia świata, biorąc przykład z Chrystusa i przedłużając Jego posłannictwo.
Nie każda służba sprosta temu zadaniu. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy świat wziął sobie jakoś do serca troskę o wzajemną pomoc - żadna zwyczajna służba nie będzie jeszcze wyrażała całego posłannictwa. Może tego dokonać tylko niezwykła forma służby, pojętej w duchu chrześcijańskim, a polega ona - jak widzimy to z reakcji Piotra - na całkowitym odwróceniu przyjętych ogólnie sposobów zachowania się ludzi. Tylko Duch Święty może nam powiedzieć, co to oznacza konkretnie dla każdego z nas. Z pewnością taka służba wychodzi poza granice zwykłej przyjaźni czy koleżeństwa i w pewnym sensie zakłada dotarcie do ludzi odrzuconych i opuszczonych, ludzi wyzyskiwanych i zapomnianych.
Powinniśmy uznawać i doceniać wartości doczesne, tym bardziej dobro, które spotykamy w świecie. Musimy również sobie uświadomić, że to dobro może być zastąpione większym dobrem i że Bóg może chcieć i czasami faktycznie chce, byśmy zrezygnowali z mniejszego dobra, aby On mógł nam powierzyć większe, również dla naszego własnego pożytku. Drogi Boże nie są drogami ludzkimi, a myśli człowieka nie są myślami Boga. Jeśli o tym pamiętamy i żyjemy zgodnie z tą prawdą, będziemy ludźmi szczęśliwymi. Jest bowiem w Bogu mądrość i moc, której nie można dosięgnąć ludzkim tylko umysłem i wysiłkiem.
Skoro bowiem świat przez mądrość nie poznał Boga w mądrości Bożej, spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących. Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi (1 Kor 1, 21-25).
138
11. USTANOWIENIE EUCHARYSTII
A gdy oni jedli, Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: "Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje». Następnie wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im, mówiąc: «Pijcie z niego wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. Lecz powiadam wam: Odtąd nie będę już pił z tego owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić go będę z wami nowy, w królestwie Ojca mojego* (Mt 26, 26-29).
Jeśli nie jest rzeczą możliwą przeniknąć do końca i w pełni wszystkie głębiny tajemnicy Chrystusa, to nie wiadomo nawet od czego zacząć, gdy staramy się pojąć Eucharystię. Tu bowiem tajemnica Chrystusa ukazana jest jako odpowiedź na podstawową ludzką potrzebę: jako pokarm i napój. Mógłby nawet ktoś powiedzieć, że Jezus popełnił pomyłkę, dopuszczając nas do tak wspaniałej rzeczywistości. W czasie Ostatniej Wieczerzy, kiedy to zwierzał się swoim uczniom, powiedział, że nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś życie daje za swoich przyjaciół. W Eucharystii spotykamy się z jeszcze większą miłością, przekraczającą granice śmierci, dającą się bez reszty. Miłością niewyczerpaną.
Gdy w Ewangeliach czytamy o Eucharystii, uderza nas niezwykła prostota. Chrześcijańska pobożność starała się otoczyć ją mniej lub bardziej bogatymi obrzędami, które w jakiś sposób mogłyby podkreślić jej olbrzymie znaczenie. W rzeczywistości jednak jest to posiłek, posiłek, na który zaproszeni są przyjaciele. Nie polega on na zwyczajnym spożywaniu pokarmu w towarzystwie ludzi, którzy się dobrze znają, lecz jest to pełna głębokiego znaczenia czynność, dokonująca się w społeczności złączonej wiernością i oddaniem, czynność tworząca z wszystkich nieporównywalną z niczym jedność.
Każdy posiłek, którym się dzielimy z innymi, oznacza zwycięstwo osobowej troski o bliźnich nad egoistycznymi pragnieniami natury. Wszystkie zwierzęta jedzą, ale tylko ludzka istota zdolna jest do dzielenia się pokarmem z innymi. Chrystus podejmuje ten symbol
139
troskliwości naszej o innych i przekształca go w skuteczny znak najwyższej troski, doskonałej miłości, całkowitego oddania się. Kiedy jesteśmy zgromadzeni w Jego imię, On chce, byśmy dzielili się między sobą najprostszym z posiłków i byśmy przypomnieli sobie, że był taki Człowiek, który przeszedł przez tę ziemię i był całkowicie Człowiekiem dla innych. Jego życie było doskonałym darem dla innych, a Jego miłość mocniejsza od śmierci, do tego stopnia, że nadal jest On wśród nas w swojej ofierze, ponawiając ją w każdym z nas i uzdalniając każdego z nas, byśmy sami stopniowo stawali się niewyczerpanym źródłem miłości dla zbawienia świata.
Nasza natura może się wzbraniać przed takim ogołoceniem. Natura działa zgodnie ze swoim prawem, gdy chce uciec przed rzeczami nieprzyjemnymi, domagającymi się od nas ofiary. Ponadto, ponieważ jesteśmy obdarzeni rozumem, nasza natura może szukać wyjścia z sytuacji - może szukać jakiegoś kompromisu. Tymczasem moje prawdziwe «ja», osoba, którą jestem, przyjmuje postawę bardziej wspaniałomyślną. Jeżeli tylko potrafimy wyzwolić się od strachu i innych ujemnych wpływów, którym nasza natura podlega, możemy wtedy pozytywnie i prawdziwie skutecznie sprostać wszelkim wymaganiom.
Nie jest to łatwe, ale jest możliwe. Bóg nas zapewnił, że możemy żyć na tym poziomie, którego On od nas oczekuje. Duch Święty, obecny w najgłębszych pokładach naszej istoty, mieszkający w głębi naszego serca, czyni nas zdolnymi do tego, byśmy - jak Chrystus i w Chrystusie - stawali się całkowitym «tak» dla Ojca.
Bóg mi świadkiem, że w tym, co do was mówię, nie ma równocześnie «tak» i «nie». Syn Boży, Chrystus Jezus, Ten, którego głosiłem wam ja i Sylwan, i Tymoteusz, nie był «tak» i «nie», lecz dokonało się w Nim «tak». Albowiem ile tylko obietnic Bożych, w Nim wszystkie są «tak». Dlatego też przez Niego wypowiada się nasze «Amen» Bogu na chwałę. Tym zaś, który umacnia nas wespół z wami w Chrystusie i który nas namaścił, jest Bóg. On też wycisnął na nas pieczęć i zostawił zadatek Ducha w sercach naszych (2 Kor 1,18-22).
140
12. WEZWANIE DO UFNOŚCI
Odpowiedział im Jezus: «Teraz wierzycie? Oto nadchodzi godzina, a nawet już nadeszła, że się rozproszycie - każdy w swoją stronę, a Mnie zostawicie samego. Ale Ja nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną. To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat» (J 16, 31-33).
Jezus chce po raz ostatni wytłumaczyć apostołom, co ma się wydarzyć. Mówi im, że właściwy czas już nadszedł, a przejmujące grozą proroctwa też się wypełnią. Jego posłannictwo zawiera jednak w sobie pokój i ufność. Ostatnie słowa Jego długiej mowy pożegnalnej brzmią: „Miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat" (J 16, 33).
Czego doświadczał Jezus, co działo się w Jego umyśle i sercu, kiedy nadeszła Jego ostatnia godzina, którą nazwał po prostu «godziną»? Widzimy to teraz wyraźniej niż w czasie agonii w Ogrodzie Oliwnym: tam będziemy świadkami wewnętrznych zmagań Jezusa, przygniatających w swoim zewnętrznym wyrazie, choć niezupełnie dla nas zrozumiałych; spotkamy się tam nie tylko z przejmującą grozą tajemnicy śmierci Boga, lecz również tajemnicy życia Boga na ziemi.
Mając mocne przekonanie, że Chrystus jest Bogiem, skłonni jesteśmy widzieć w Nim nadczłowieka. Tymczasem Chrystus, chociaż jest Bogiem - nie był wcale nadczłowiekiem. Był człowiekiem, podobnym do nas we wszystkim oprócz grzechu. Doświadczał nie tylko fizycznego bólu, lecz także wewnętrznej udręki. Jego rozterka w Ogrodzie, tak dotkliwa, w pewnej mierze była również obecna w całym Jego ziemskim życiu. Jego odwaga nie wynikała stąd, że nie odczuwał lęku, lecz stąd, że dzięki wysiłkom umiał się wznieść ponad lęk. Nie był nigdy sam, a jednak mógł odczuwać samotność i potrzebował wsparcia. Jezus nie jest nadczłowiekiem.
Tak, to prawda, że żył bez grzechu. Całe Jego życie było całkowicie skierowane ku Bogu. Lecz również i tu wziął na siebie nasz ciężar. W jakiś tajemniczy sposób - o czym mówi językiem pełnym wewnętrznej mocy św. Paweł: „Bóg za nas uczynił grzechem Tego, który nie
141
popełnił żadnego grzechu". Dotykamy tu samej istoty tajemnicy konania. Jezus, zanurzony w przygniatającym bezmiarze smutku, doznawał bólu nie do zniesienia z powodu jak gdyby utożsamienia się z grzechem. Nigdy tego do końca nie zrozumiemy, ponieważ jesteśmy z grzechem oswojeni.
Dla Jezusa, który rozumiał, jak nikt inny, czym jest grzech, ta bliskość grzechu była nie do zniesienia. Dla Jezusa, u którego całą treść życia stanowiła wola Ojca, bliska obecność zaprzeczenia tej woli stała się nieznośnym koszmarem, oszałamiającym, odczłowieczają-cym. Było to tym bardziej niezrozumiałe, że w jakiś tajemniczy sposób sam Ojciec tego chciał. Fizyczne cierpienie Jezusa można by przyrównać do innych, czasem jeszcze większych; natomiast tego rodzaju konania nikt nigdy nie doświadczył, i dlatego nic dziwnego, że wywołało ono tak wstrząsający skutek. Jezus stał się jak bezbronne dziecko, wołające w ciemnościach: Abba!
Lecz wołaniem tym Jezus przedziera się przez ciemności, przełamuje przeszkody i walczy z trudnościami, które Go przygniatają. Nie pozbywa się ciężaru, lecz znajduje pokój i siłę, by go nieść odważnie.
Dał nam Jezus przykład. Przekazał nam jednocześnie coś więcej. Dał nam swego Ducha. Ducha synowskiego przybrania, który dociera do Boga wołaniem: Abba! Pomimo wszystkich naszych ludzkich ograniczeń i przytłaczających okoliczności, w których wypada nam działać, możemy znaleźć prawdę, która nas uczyni wolnymi, nie przez przemyślne szukanie woli Bożej, lecz przez prawdziwe chrześcijańskie życie, które łączy nas z Ojcem.
To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie. On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej (Flp 2, 5-8).
142
REALIZACJA
W naszej epoce posoborowej powszechnie uznaje się jedność oraz centralny charakter Misterium Paschalnego. To znaczy, rozumiemy i przyjmujemy wewnętrzny związek między śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa jako jeden ciągły etap Jego przejścia z tego świata do Ojca. Uświadamiamy sobie również, że życie chrześcijańskie polega zasadniczo na włączeniu się w Misterium Paschalne. Zatem uczestniczyć mamy w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa nie tylko na samym końcu naszego życia lub na końcu czasów, lecz tu i teraz. Naszym ideałem staje się coraz bardziej „umrzeć dla grzechu i żyć dla Boga w Chrystusie Jezusie" (Rz 6, 11).
W tej perspektywie niełatwo jest wyjaśnić dodatkowy -zdawałoby się - charakter trzeciego i czwartego tygodnia, nie mówiąc już o samym podziale na te dwa tygodnie. Wydaje się, że zasadnicza praca rekolekcyjna kończy się w momencie «wyboru» lub «reformy życia», a cierpienie Chrystusa, z pewnym odniesieniem do Jego triumfu, obecne jest od samego początku Ćwiczeń. Cóż więc nowego, poza przywołaniem ewangelicznych tekstów, dodają ćwiczenia tych dwu tygodni?
143
W przeszłości, kiedy przeważało podejście według schematu «trzech władz», formułowano pytanie inaczej: dlaczego nie wykorzystuje się w pełni w momencie podejmowania decyzji, która stanowi główny cel rekolekcji, motywacyjnej siły męki Jezusa? Odpowiadano wówczas, że decyzje należy podejmować mocą rozumu oświeconego wiarą, a nie pod wpływem wzruszeń. Cierpienia Chrystusa powinny być brane pod uwagę, ale na sposób ogólny, jako orientacyjna zasada. Później, kiedy już rozważnie i rozsądnie podjęliśmy decyzję i odpowiednie postanowienia, możemy zająć się konkretnymi wydarzeniami z życia Chrystusa. I wtedy też możemy posłużyć się uczuciami, by umocnić to, co podyktował nam rozum.
Tego rodzaju tłumaczenie nie zadowala już dzisiaj. Gdzie indziej musimy szukać wielkiego znaczenia i doniosłości trzeciego i czwartego tygodnia. Zajmiemy się tym w obecnej części naszej książki, przyjmując, jak zawsze, wewnętrzne poznanie jako klucz interpretacyjny. Zakończymy rozważania uwagami na temat Kontemplacji dla uzyskania miłości.
W TRÓJCY PRZENAJŚWIĘTSZEJ
«Wybór» można uważać za szczytowy punkt Ćwiczeń. Nie jest to jednak kres podróży. Nie możemy zatrzymać się na szczycie. Po osiągnięciu go musimy zejść w dół, by stawić czoło twardej, codziennej rzeczywistości. Po podjęciu decyzji musimy przystąpić do jej wykonania. Posiada to ogromne znaczenie.
Oczywiście, wykonanie postanowień następuje prawie zawsze po rekolekcjach. Istnieje jednak inny rodzaj realizacji, czynienia czegoś rzeczywistym: dokonuje się nie na poziomie działania, lecz postawy. To bardzo ważna rzecz w naszej sprawie. Musimy wejść - wszystko co w nas jest, łącznie z naszą decyzją - w serce Trójcy Przenajświętszej, gdzie mamy nasze prawdziwe mieszkanie. Musimy dać się bez reszty przeniknąć w całym naszym życiu - życiem Ojca, Syna i Ducha Świętego. Oznacza to: jeszcze głębiej uczestniczyć w Paschalnym Misterium śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Oczywiście, nie dokonuje się to w jednym momencie - musi się dokonywać stale. Celem trzeciego i czwartego tygodnia, jako specjalnego etapu rekolekcji, jest szczególne zwrócenie na to uwagi.
Z wymienionych powodów - dla tego okresu rekolekcji właściwy jest nowy rodzaj aktyiuności lub, mówiąc inaczej, przesunięcie akcentu, tak że pada on na pewnego rodzaju bier-
Droga wewnętrznego poznania - 10
145
ność i uległość. Zanurzenie się w głębiach Paschalnego Misterium nie tyle polega na tym, że my coś robimy, lecz - że poddajemy się działaniu kogoś innego. W miarę jak utożsamiamy się z Chrystusem, jak nasze serca bić będą w rytmie Jego Serca, zgodnie z ideałem trzeciego stopnia pokory - Duch Święty poprowadzi nas na drodze przejścia ze świata do Ojca, abyśmy pełniej żyli dla Boga.
Odwołanie się do tego, co już wcześniej powiedzieliśmy o osobowej więzi, osobowym obcowaniu i owym głębszym poziomie, na którym urzeczywistnia się wspólnota i bliskość -może nam pomóc w zrozumieniu działania łaski w tym okresie Ćwiczeń. Bliskość pogłębia się i jest podtrzymywana przez wieloraką wymianę i dzielenie się na tym bardziej widocznym, zewnętrznym poziomie dawania i przyjmowania. Lecz kiedy bliskość przybiera formę mocnej wewnętrznej więzi, sama staje się dla siebie źródłem wzrostu i rozkwitu. Potwierdza się to również w naszym życiu duchowym, w obcowaniu z Bogiem, które w miarę wzrostu wymaga coraz mniej aktywności, a coraz bardziej zależy od Ducha Świętego, który nas ożywia.
Przeoczenie tego szczególnego wymiaru bierności w tej fazie rekolekcji mogłoby stać się przyczyną rozczarowania, i to wtedy, kiedy powinniśmy się spodziewać najbardziej dojrzałych owoców. Zatem, zamiast próbować rozbudzić w nas bardziej intensywne uczucia smutku lub radości, których nam brakuje, zwłaszcza gdy podjęliśmy już pewien wysiłek w ostatnich dniach - zrobimy lepiej, pozwalając się przeniknąć przez cierpienie, śmierć i zmartwychwstanie Pana. W ten sposób Jego doskonałe i całkowite wydanie siebie, Jego ofiara zespoli się z naszymi dobrymi intencjami, z pozytywną postawą, którą wypracowaliśmy w sobie, z całą naszą istotą.
146
Przez krzyż i zmartwychwstanie
Najgłębsze znaczenie krzyża polega raczej na wydaniu siebie niż na bólu i upokorzeniu, chociaż nie możemy nie dostrzegać i tej strony Męki; krzyż polega na tym, że Chrystus oddaje się w ręce swego Ojca i w ręce ludzi, by wypełnić wolę Ojca. O tym, że ten właśnie rys przeważał w świadomości Chrystusa, możemy się przekonać na podstawie Jego proroctwa o ukrzyżowaniu Piotra, w którym podkreśla nie cierpienie, lecz wydanie samego siebie: „Wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz" (J 21,18). Kiedy Jezus wzywa swoich uczniów, by wzięli na siebie krzyż, wzywa ich przede wszystkim do wydania siebie.
Nie mówimy tego po to, by nie dostrzegać bólu, ale by podkreślić, że tak wiele kosztuje nas otwarcie się, ponieważ tak bardzo jesteśmy skłonni zamykać się w sobie. Odczuwamy jednak również głęboką radość, gdy wydajemy samych siebie. A wydać siebie Bogu - to zwycięstwo.
Podstawowym znaczeniem znmrtwychiostania jest również wydanie siebie. Chwała Chrystusa jest nie tylko nagrodą, którą On otrzymuje za swoją ofiarę. Raczej sama ofiara jest Jego chwałą - to znaczy, że jako człowiek jest obecnie całkowicie w posiadaniu Boga i że nam umożliwia podobne oddanie się bez reszty Bogu. Nie ma większego osiągnięcia i większej radości, niż należeć do Boga, i w ten sposób osiągnąć pełnię wolności, którą obdarza On swoje dzieci.
W tej perspektywie śmierć chrześcijańska nabiera bogatego i bardziej pozytywnego znaczenia. Nie jest ona bolesnym progiem, wstępem do zbierania owoców naszego wydania się Bogu w tym życiu. Jest szczytowym momentem naszego życia, kiedy to, wolni od nacisków i przeszkód, od ograniczeń paraliżujących nasze działania, możemy jasno potwierdzić naszą
147
prawdziwą tożsamość i w zjednoczeniu z Chrystusem możemy w sposób pełny i wolny wydać siebie całkowicie w ręce Ojca. Każdy nieudany wysiłek i trud z przeszłości, wszystkie nasze dobre i nie spełnione zamiary znajdą swój oddźwięk w tym ostatecznym oddaniu siebie. Jest to chwila, której powinniśmy wyglądać z utęsknieniem.
Stwierdziwszy to, wypada jednak od razu podkreślić, że nasz udział w śmierci i zmartwychwstaniu Pana powinniśmy mieć już tu i teraz, w obecnym życiu, w którym otrzymujemy łaskę zjednoczenia z Chrystusem w Jego misterium paschalnym. Mamy być żywymi świadkami triumfu Chrystusa, który pokonał nie tylko śmierć, lecz również wszystkie ludzkie słabości i ograniczenia. Nie pozbędziemy się tych ograniczeń, dopóki jesteśmy na tym świecie, lecz będziemy je znosić w duchu nowej wewnętrznej wolności, ponieważ „we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował... Jakiekolwiek stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym" (Rz 8, 37. 39).
Owa wolność to równowaga ducha, to «obojętność» z Fundamentu Ćwiczeń, ukazana obecnie w świetle Chrystusa, to znaczy w świetle Jego całkowitego wydania siebie Ojcu, które jest uznaniem świętości Boga jako rzeczywistości absolutnej, a także w świetle całkowitej Jego - Chrystusa - władzy, którą uzyskał jako Pan wszelkiego stworzenia. Co więcej, nasze zjednoczenie z Chrystusem w Misterium Paschalnym jest nie tylko symboliczne, ale i rzeczywiste, to znaczy: Chrystus jest rzeczywiście obecny w nas i we wszystkich stworzeniach nie tylko jako Bóg, lecz również jako zmartwychwstały Pan. Troska katolików o podtrzymanie żywej świadomości rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii prowadziła niekiedy do pomniejszenia i niemal zaprzeczenia Jego rzeczywistej obecności
148
poza sakramentalnym znakiem, a przecież o takiej swojej obecności On sam wielokrotnie nas zapewniał.
Rzeczywista obecność zmartwychwstałego Chrystusa w całym stworzeniu wydaje się odpowiadać pojęciu wniebowstąpienia u św. Pawła, który mówi, że Chrystus „wstąpił ponad wszystkie niebiosa, aby wszystko napełnić" (Ef 4, 10). Kościół zaś, głosząc, ze sakrament zawiera rzeczywistość, którą oznacza - nigdy nie twierdził, że ta rzeczywistość zawarta jest w znaku w sposób wyczerpujący i wyłączny. Byłoby to przecież niemożliwe. Wcześniejsze nasze rozważania na temat obecności w jej powiązaniu ze świadomością - mogą nam tutaj pomóc. Eucharystyczne znaki z pewnością pogłębiają naszą świadomość, czynią Chrystusa bardziej obecnym. Lecz to, co one oznaczają, to właśnie fakt, że jest On z nami zawsze i wszędzie. Jest to najbardziej przejmujący fakt w naszym życiu.
Znaki głębszej rzeczywistości
Zgodne jest to z tym, co mówi się dzisiaj o wszystkich sakramentach - że są one jakby wyrazami czułej miłości, które w szczególnym momencie uobecniają w naszym życiu w sposób bardziej oczywisty i skuteczny - miłość Kogoś, kto zawsze troszczy się o nas. Jeśli ktoś uściśnie i ucałuje mnie serdecznie, doświadczam wtedy mocniej i wyraźniej rzeczywistości stale obecnej, i mogę teraz na nią pełniej odpowiedzieć, a przez to przyczynić się do jej wzrostu. Niewielką pociechą byłaby dla mnie myśl, że jestem kochany tylko w chwili uścisku. Radość i siła, życiodajna moc, której źródłem jest głęboka i wierna osobowa więź, biorą się z przekonania, że chociaż tylko czasami ktoś mnie uściśnie, to jednak zawsze i coraz bardziej jestem przez niego kochany.
149
Odnosząc to do sakramentów - powinniśmy pojmować łaskę nie jako coś, co jest owocem spełnienia pewnego obrzędu, lecz jako Kogoś, samego Boga, zawsze obecnego, ogarniającego nas swoją miłością: „W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy" (Dz 17, 28). Otwarcie się na Boga - to życie w stanie łaski. Wszystko, co dzieje się wokół nas i w nas samych, należy uznać za przejaw miłości Boga i zaproszenie, by odpowiedzieć na Jego miłość. Zatem całe nasze życie jest sakramentalne, jest wypełnione znakami, które mówią, że Bóg troszczy się o nas. Bóg dociera do nas również przez szczególne znaki, które łatwiej jest nam rozpoznać, a zwłaszcza przez swojego Syna oraz Kościół. Kościół jako Ciało Chrystusa tworzy środowisko, w którym żyjemy, poruszamy się i jesteśmy.
Sam Kościół uważa się za powszechny sakrament zbawienia. Ale są również poszczególne sakramenty, przyjmowane przez Tradycję, które pogłębiają naszą świadomość różnych przejawów Bożej łaski i zbawczego dzieła Chrystusa. Chrzest otwiera drogę do pozostałych sakramentów. Jest to znak, który czyni bardziej obecnym, bardziej dla nas realnym i skutecznym ten ocean miłości, w którym nasze istnienie jest zanurzone. W sakramentalnych wodach „miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany" (Rz 5, 5), i teraz całe nasze „życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu", zaś każdy sakrament staje się szczególnym spotkaniem z Chrystusem, „naszym życiem" (Koi 3, 3-4).
Lecz sakramenty, chociaż są takim cudem, to przecież nie są ostatecznym darem Boga dla swych dzieci. Są znakiem. Wskazują one na coś głębszego. Zawierają rzeczywistość, której są znakiem, lecz równocześnie zapraszają nas i pomagają nam, byśmy poszli dalej - ku rzeczywistości czystej i prostej. Jesteśmy powołani do szczęścia niebieskiego, gdzie nie ma już znaków ani symboli, lecz tylko całkowita, pełna rzeczywistość.
150
To właśnie wyrażają słowa, że w niebie będziemy oglądać Boga twarzą w twarz. Już w tym życiu jesteśmy zanurzeni w sercu Trójcy Przenajświętszej, lecz obecnie zdajemy sobie sprawę z tego tylko w sposób pośredni, poprzez znaki Bożej miłości, które nas otaczają. „Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany" (l Kor 13, 12).
Poruszano czasem zagadnienie, dlaczego życie zakonne nie jest sakramentem, tak jak jest nim małżeństwo czy kapłaństwo. Odpowiedź brzmi: życie zakonne jest wyprzedzeniem (antycypacją) życia w niebie, gdzie nie ma sakramentów, lecz tylko rzeczywistość Boga. Na to właśnie wskazuje niezgrabne wyrażenie, które mówi o eschatologicznym wymiarze życia zakonnego. Nie oznacza to, że zakonnik lub zakonnica jest człowiekiem bardziej świętym niż jakikolwiek świecki chrześcijanin. Oznacza natomiast, że stan zakonny jest bliższym celu etapem na drodze prowadzącej chrześcijanina do Boga. Pewne porównanie może nam to wyjaśnić: Chrystus w Eucharystii jest nie mniej święty i nie mniej Bogiem niż wtedy, gdy zasiada po prawicy Ojca. Lecz pod sakramentalnymi postaciami chleba i wina znajduje się On - można by powiedzieć - w sytuacji bardziej pokornej, niż w chwale niebieskiej.
Miłość małżeńska to jedna z najcenniejszych rzeczywistości ludzkiego życia. Lecz oprócz tego, że jest rzeczywistością, jest również symbolem i sakramentem wyższej rzeczywistości -jedności między Chrystusem i Jego Kościołem, miłości Boga dla swego stworzenia. Ślub czystości jest nie tyle wyrzeczeniem się miłości małżeńskiej, ile pójściem dalej - ku tej Miłości, którą symbolizuje małżeńska miłość. Ślub czystości prowadzi do bardziej bezpośredniego kontaktu z Bogiem, takiego kontaktu, jaki będzie dla nas dostępny w niebie, bez zasłon, nieskończenie bogaty i ubogacający. Doprowadza on wewnętrzne poznanie do głębszej zażyłości, niemożliwej do wyrażenia w słowach,
151
ją opisywać, lecz nie da się jej zdefiniować. W pewnym sensie można ją mierzyć według zdolności, jaką posiada żywa istota, do sprostania środowisku, w którym przebywa. Minimum takiej zdolności potrzebne jest, by w ogóle przeżyć. Chociaż to tylko początek, niemniej jest to już wielkie osiągnięcie i nieodzowny warunek dalszego wzrostu. Następny etap - to zdolność wykorzystania środowiska dla własnego dobra. Coś z tej zdolności posiadamy już od początku, a wzrastające wykorzystanie zasobów natury jest jednocześnie znakiem i środkiem osobowego wzrostu. Decydujący etap, na którym dojrzałość wyraża się najpełniej, charakteryzuje się zdolnością wniesienia swojego wkładu w środowisko, zdolnością tworzenia i rodzenia. Ostatecznie dojrzałość nie polega na tym, że coś zdobywa się na własność; do dojrzałości dochodzi się raczej w procesie dawania, wyrzeczenia się siebie, a szczególnie poprzez przekazywanie życia.
W tym miejscu trzeba dokonać kilku rozróżnień, odpowiadających wprowadzonemu już rozróżnieniu między «naturą» i «osobą» oraz sposobowi, w jaki natura i osoba działają. Tylko osoba może coś całkowicie dać. Lecz my nie jesteśmy tylko czystą osobą, jesteśmy osobami posiadającymi ludzką naturę. Nasza natura umożliwia nam czynienie daru z siebie, ale zarazem stawia pewne granice. Rodzina, której członków łączą przeróżne więzy, jest szkołą wielkoduszności i hojności i stwarza normalne warunki do dojrzewania i wzrostu człowieka. Jednak i ona posiada swoje ograniczenia. Trzeba się wznieść ponad rodzinę. Nie oznacza to koniecznie wyrzeczenia się rodzinnego życia; samo zaś takie wyrzeczenie nie zawsze powiększa zdolność do dawania samego siebie. Może jednak bardzo w tym pomóc. W każdym jednak przypadku ludzka dojrzałość jest nierozłącznie związana z bezinteresownością.
Trzeba następnie zauważyć, że w obrębie natury dojrzałość osiąga pewien szczytowy punkt, poza którym nie tylko nie ma
153
lecz bardzo realnej. Zażyłość ta dzięki nowemu doświadczeniu Boga w wierze, Boga jako Absolutu, daje impuls do głębszej pokory i pozwala nam pójść dalej w procesie wyzwolenia. Wolność potwierdza się następnie w zachowaniu ubóstwa, w gotowości dzielenia się, przekazywania i rezygnacji na rzecz innych. Słusznie ktoś powiedział, że wolna osoba nie ma nic do stracenia. Ale właśnie taka osoba może hojnie obdarować innych i sama na tym zyskać. Wolne osoby mogą tworzyć sensowne i wartościowe wspólnoty dzięki więzi wierności i posłuszeństwa. Zakonna rodzina ma stanowić przedsmak nieba, przypominać oazę na pustyni, gdzie utrudzony pielgrzym, zdążający mozolnie do domu Ojca, może odnowić swoje siły i wejść w podnoszącą na duchu atmosferę, która jest zapowiedzią owego obcowania z Bogiem, gdy będzie On „wszystkim we wszystkich" (l Kor 15, 28) i zjednoczy wszystkich w swojej miłości.
Dorastać do pełni
Powołanie do świętości, jak wiemy, jest powszechne. Duch działa wszędzie, przekształcając powoli, lecz skutecznie nasze serca - „aż dojdziemy wszyscy razem do... człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa" (Ef 4,13). Co to znaczy być człowiekiem doskonałym? Słyszy się dzisiaj tyle o dojrzałości i jesteśmy świadkami gorączkowych poszukiwań dróg osobowego wzrostu. Podejmuje się różnego rodzaju pytania o duchową dojrzałość i jej związek ze zwyczajną ludzką dojrzałością, a także o współzależności między ludzką dojrzałością i codziennymi doświadczeniami człowieka w rodzinie i społeczeństwie.
Dojrzałość - to nieuchwytna rzecz. Podobnie jak życia, z którym jest ściśle złączona, można jej doświadczyć i można
152
św. Jan, mówiąc: „Bóg jest Miłością". Stwierdzenie to, złożone z trzech podstawowych słów jakiegokolwiek słownika, wyraża najbardziej przejmujący paradoks - paradoks leżący u podstaw każdego innego paradoksu, każdej sprzeczności, biegunowości, konfliktu, jak również każdej formy pojednania, współpracy i owocowania.
Kryje się bowiem w tym stwierdzeniu prawda, że Absolut, to znaczy niezależna od wszystkiego Istota Boga, jest doskonałością więzi osobowej, czyli miłością. Tak trzeba pojmować Trójcę Przenajświętszą, jeśli wolno nam w ogóle tak beztrosko mówić o tej najgłębszej z tajemnic. Każda filozofia, jeśli naprawdę jest filozofią, dochodzi w końcu do tej Ostatecznej Rzeczywistości - doskonale prostej, jedynej, nie dającej się nigdzie zaszufladkować. Objawienie chrześcijańskie zgadza się z tym, lecz Chrystus, który dał nam poznać wewnętrzne życie Boga, objawia coś więcej: Ostateczna Rzeczywistość polega na więzi osobowej. Ostateczna Rzeczywistość to Bóg - Ojciec, Syn i Duch Święty, doskonała jedność, mimo odrębności odniesień.
Zmienia to całkowicie nasze pojęcie o tym, czym jest rzeczywistość, i to nie tylko ostatecznie, lecz w każdym wypadku. Stąd też wnioskujemy, jak powinno wyglądać nasze życie i na czym polega doskonałość - nie na zamknięciu się w sobie i samowystarczalności, lecz na harmonii i wzajemnym dawaniu siebie. Wszystko, co pochodzi od Boga, co jest realne - stanowi jedność w powiązaniu. Jeśli zejdziemy na najniższy stopień istnienia, do poziomu materii - odkrywamy, że właściwością ciał jest wzajemne tajemnicze przyciąganie, dzięki któremu jedne pozostają w odniesieniu do drugich. Nikt nie wie, czym jest lub dlaczego występuje siła ciążenia. Jest ona jednak faktem. Kiedy badamy wyższy stopień bytu, spotykamy się z nowymi formami odniesienia, nie zastępującymi, lecz przekształcającymi niższe, dającymi życie całej tej różnorod-
155
już wzrostu, lecz zaczyna się regres. Natomiast osoba jako taka nie jest koniecznie poddana prawu podobnego regresu. Gdy człowiek się starzeje, musi utrzymać równowagę między spokojnym uznaniem swojej słabnącej zdolności sprostania środowisku a stałą świeżością osobowej postawy wobec życia, ludzi i Boga. Z pewnością w naszym życiu duchowym, które polega po prostu na naszej osobowej więzi z Bogiem w Chrystusie, nie ma żadnego szczytowego punktu. Jesteśmy powołani, by być doskonałymi, jak Ojciec nasz niebieski. Koniecznie trzeba sobie uświadomić, że nie możemy i nie powinniśmy starzeć się w życiu duchowym - musimy w nim wciąż wzrastać. Może się okazać, że nie jest rzeczą łatwą zachowanie zapału młodzieńczego, kiedy zaczynają nas opuszczać siły. Ale musimy sobie wziąć do serca tę podstawową prawdę, że coraz pełniejszy owoc duchowej dojrzałości osiągamy wtedy, gdy wydajemy siebie, zapominamy o sobie. Chodzi nie tyle o to, byśmy coś czynili, lecz byśmy Bogu pozwolili w nas działać. By On rzeczywiście mógł nami zawładnąć do tego stopnia, że staniemy się naprawdę sobą i osiągniemy pełnię człowieczeństwa poprzez całkowitą przynależność do Niego.
Paradoks Absolutu
Ostatecznym celem naszej osobistej świętości jest: uczynić rzeczywistością w naszym życiu świętość i pełnię Bożą. To uwieńczenie procesu nawrócenia, którego doskonałą pełnię osiągniemy dopiero w niebie. Lecz już w tym życiu powinniśmy sobie uświadomić głębię Bożej prawdy. W sercu świętości Boga jest misterium, które tłumaczy tajemnicę przemiany naszego życia oraz dokonuje przełomu w naszym spojrzeniu na rzeczywistość i własne istnienie. Stwierdza to po prostu
154
najbliższy przyjaciel daje mi prezent, wtedy sprawa przedstawia się inaczej. Dar staje się dla mnie cenną rzeczą ze względu na tego, kto mi go ofiarował. Wartość prezentu związana jest z miłością, którą mi okazuje. I odpowiadam na miłość, a dar staje się dla mnie szczególną okazją do bardziej serdecznego, hojniejszego odwzajemnienia się.
Wszystko w moim życiu, również i samo życie, pochodzi od Boga. Jeśli Bóg jest dla mnie kimś obcym, wtedy będę się czuł zmieszany i zaniepokojony tyloma otrzymanymi darami. Jeśli Boga traktuję jako kogoś znanego mi, miarą Jego troski o mnie będzie to, co jest dla mnie przyjemne. Jeżeli zaś pozostaję w zażyłej przyjaźni z Bogiem i jest On dla mnie Kimś najbliższym, wtedy wszystko przyjmę z Jego ręki jako znak miłości. Wszystkie moje doświadczenia będą się ostatecznie sprowadzały do doświadczenia Boga. Moja postawa i moja odpowiedź wobec rzeczywistości będzie pozytywna, ponieważ będzie to odpowiedź na nieskończoną miłość Boga w Chrystusie Jezusie.
Taki jest ideał chrześcijańskiego życia. Tu kończą się rekolekcje, a zaczyna się praktyka życia przemienionego na obraz Chrystusa. Zaczyna się szukanie Boga we wszystkich rzeczach, umiłowanie wszystkich rzeczy w Bogu, gotowość do służby, zawsze z modlitwą w sercu i na ustach: „Zabierz, Panie, i przyjmij - wszystko..." (234).
Zabierz, Panie,
bo masz do tego słuszne prawo,
i przyjmij
jako mój osobisty wolny dar
całą wolność moją,
mnie samego jako decydującą o swym losie osobę,
pamięć moją i rozum,
i wolą mą całą,
157
ności. Rośliny mają swoje ukierunkowanie (tropizm), a zwierzęta instynkty. Na poziomie osoby najwyższym prawem więzi okazuje się miłość, która jest wolna i która pozwala nam przekroczyć samego siebie i odnaleźć się pełniej w drugim, na wzór życia i działania samego Boga.
Tak więc całe stworzenie woła, że Bóg jest Miłością; wszędzie widzimy działanie Miłości, ubogacające rozliczne więzi. W miarę jak uświadamiamy sobie tę obecność i to działanie, cały świat staje się dla nas przejrzysty. Ukazuje nam oblicze Boga. Widzimy rzeczy tak, jak widział je Jezus. Postępując w tej wrażliwości, wchodząc coraz bardziej w sieć wzajemnych odniesień, sami stajemy się przejrzyści, otwarci wobec miłości Boga. I inni ludzie dostrzegają w nas miłość Boga.
Zostaje wtedy wysłuchana ostatnia modlitwa Jezusa: aby Miłość, którą Ojciec Go ogarnia - Duch Święty - była również w nas. Tak oto urzeczywistnia się w naszym życiu zesłanie Ducha Świętego. Odnajdujemy swoje miejsce, swoje znaczenie w Bożych planach zjednoczenia wszystkiego w Chrystusie w doskonałej więzi. Taki jest również punkt kulminacyjny Ćwiczeń, zarysowany w Kontemplacji do uzyskania miłości, oraz najwyższy stopień wewnętrznego poznania: „Tutaj prosić o wewnętrzne poznanie tylu i tak wielkich dóbr otrzymanych od Boga, abym w pełni przejęty wdzięcznością, mógł we wszystkim miłować jego Boski Majestat i służyć mu" (233).
Na czym polega „wewnętrzne poznanie tylu otrzymanych dóbr"? Łatwiej będzie nam to zrozumieć, jeśli zastanowimy się nad naszą postawą, gdy przyjmujemy pochodzące z różnych źródeł dary. Jeśli otrzymam prezent od człowieka obcego, jestem zaskoczony, podejrzewam podstęp i zaczynam się zastanawiać: co się za tym kryje? Jeśli prezent pochodzi od znajomej osoby, cenię sobie jego wartość i wedle tejże wartości oceniam ofiarodawcę i intencję, która nim kierowała. Lecz jeśli
156
ABY WSZYSCY STANOWILI JEDNO
Chrześcijańska tradycja otacza czcią Wieczernik, ową salę na górze, jako szczególnie wybrane miejsce ustanowienia Eucharystii, w której Chrystus uprzedza swą odkupieńczą śmierć, oraz ukazywania się uczniom po zmartwychwstaniu, a także zesłania Ducha Świętego na Maryję i rodzący się Kościół. Tak więc Wieczernik jest bardzo związany z Misterium Paschalnym.
Dzisiaj natomiast cały świat staje się miejscem wydarzeń, których po raz pierwszy doświadczono w Wieczerniku. W Misterium Paschalnym Jezus przekracza bowiem granice czasu i przestrzeni, i może dotrzeć do każdego z nas, by przekształcić wszystko w nowe stworzenie, obdarzone nową i nieograniczoną zdolnością do życia i miłości. Taki ideał i taka rzeczywistość ukazana jest w trzecim i czwartym tygodniu Ćwiczeń duchownych.
Następujące tu rozważania, podobnie jak poprzednie, związane są szczególnie z Ostatnią Wieczerzą i Wieczernikiem.
159
bogactwo mojej duchowej natury,
cokolwiek mam,
co odnosi się do ciała,
i co posiadam
z dóbr tego świata.
Twoje jest wszystko, Panie,
który jesteś źródłem całej rzeczywistości.
Ty mi to wszystko dałeś
i nie przestaje to być Twoją własnością.
Tobie to, Panie, oddają,
by było jeszcze bardziej moje.
Rozporządzaj tym w pełni
zgodnie z Twoją wolą,
która jest teraz moją własną wolą
i gorącym pragnieniem.
Daj mi Twą miłość,
która jest Twoją prawdziwą istotą,
i Twą łaskę,
Twego Ducha mieszkającego we mnie -
a to mi wystarczy,
ponieważ prawdziwą radością
jest należeć całkowicie do Ciebie
w Chrystusie Jezusie.
13. ARCYKAPŁAŃSKA MODLITWA CHRYSTUSA
Jezus, podniósłszy oczy ku niebu, rzekł: "Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa. Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej, zanim świat powstał...".
«Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata. Ojcze sprawiedliwy! Świat Ciebie nie poznał, lecz Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty Mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich» (J 17, 1 -5. 24-26).
Przez całe swoje ziemskie życie Jezus zmierzał ku godzinie, którą nazwał swoją godziną. Była to godzina Jego chwały, godzina, w której bez reszty mógł dać samego siebie, wyrazić swą miłość do Ojca i do nas, wydając się w ręce Ojca dla zbawienia całej ludzkości. Należał zawsze całkowicie do Boga. W słowach i czynach ukazywał, że pochodzi od Boga, lecz teraz jako człowiek i w imieniu nas wszystkich oddawał się na całkowitą własność Bogu. Na tym polegał Jego triumf i chwała, wypełnienie zleconego Mu zadania.
Bardzo wiele czynników złożyło się na śmierć Chrystusa. Ale całkiem jasno Chrystus objawił, że oddaje swe życie z własnej woli. To On zdecydował się na śmierć i wybrał jej rodzaj. Jedna szczególna cecha wyróżnia ukrzyżowanie od pozostałych znanych form egzekucji, a mianowicie: nikt nie może sam siebie ukrzyżować, ktoś inny musi tego dokonać. Wydaje się, że Jezus miał to na względzie, gdy przepowiadał Piotrowi, jaką śmiercią umrze. Gdy Piotr zestarzeje się, ktoś inny będzie miał władzę nad nim.
Droga wewnętrznego poznania - 11 161
który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie. Nie mogę odrzucić łaski danej przez Boga. Jeżeli zaś usprawiedliwienie dokonuje się przez Prawo, to Chrystus umarł na darmo (Ga 2, 19-21).
Istotą ukrzyżowania jest wydanie samego siebie. Jezus, który umierał z własnej woli, wybrał tę formę wydania siebie. Kiedy wzywa swoich uczniów, by wzięli swój krzyż i szli za Nim, ma przede wszystkim na myśli nie fizyczne cierpienie, lecz wydanie samych siebie, jak ziarno pszeniczne padające na ziemię.
Jezus przepowiedział również, że kiedy będzie podwyższony, przyciągnie wszystkich do siebie, l rzeczywiście, wokół kalwaryjskiego wzgórza gromadzi się cała ludzkość na tę historyczną Paschę. Spotykamy tu niewinność i grzech, żal i zatwardziałość, wielką wierność i chwiejność, odwagę i tchórzostwo, wrażliwość i gruboskórność, wszelkiego rodzaju namiętności i beznamiętne wykonywanie prac według utartych szablonów, wielkie zaangażowanie i całkowitą obojętność.
To wszystko, i o wiele jeszcze więcej, było tam obecne. Wszyscy ludzie poprzez wieki, każdy należący do ludzkiej rodziny występował tam w takim lub innym charakterze. Nikt nie może nie brać pod uwagę tego olbrzymiego dramatu, rozgrywającego się w centrum historii - bo jak światło Chrystusa oświeca wszystkich, tak również cień krzyża pada na każdego człowieka. Do nas jednak należy wybór - przynajmniej w pewnych granicach - jaką rolę chcemy tu odegrać.
W różny sposób jesteśmy uzależnieni od okoliczności. Nasze życie kształtują czynniki wymykające się kontroli. Niemniej jednak jesteśmy zdolni do prawdziwego wyboru: jesteśmy zdolni dać nasze życie, stracić siebie tak, jak uczynił to Jezus. Tracąc samych siebie, osiągamy pełnię życia. Taki jest paradoks Bożej mądrości, by zawstydzić pysznych tego świata. W pokorze możemy przyjmować tę najwznioślejszą naukę. Możemy się tego uczyć od samego Jezusa. Możemy zdobyć to wewnętrzne poznanie, które łączyło Go z Ojcem, a którym chce podzielić się z nami, tak by Ich wzajemna Miłość - to znaczy Duch Święty - mogła zamieszkać w naszych sercach.
Tymczasem ja dla Prawa umarłem przez Prawo, aby żyć dla Boga: razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, Ilecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele/jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego,
162
znamię Ducha Świętego, wyryte w głębi naszego jestestwa. Duch Święty jest dla nas darem zmartwychwstałego Chrystusa. Lecz ten dar, najwyższy dar, jest zdolnością oddania samych siebie Ojcu przez posłuszeństwo synowskie. Działanie Ducha doskonali w nas obraz Syna, upodabnia nas do Chrystusa.
Zmartwychwstały Pan nie jest daleko od tych, którzy są Jego własnością, i nie kieruje ich życiem z jakiejś wyniosłej wyższości, raczej - w zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa wypełnia się Jego modlitwa, by stanowili w Nim jedno, tak jak On stanowi jedno z Ojcem, jako znak Jego miłości. Św. Paweł podsuwa myśl, że prawdziwy sens wniebowstąpienia nie polega na tym, iż Jezus wzniósł się na niebiosa i znajduje się poza naszym zasięgiem, ale - że napełnia całe stworzenie swoją obecnością. Nie tylko jako Bóg, lecz też jako zmartwychwstały Pan, niewidzialny, lecz obecny, a skuteczność Jego obecności wzrasta w nas w miarę, jak stajemy się coraz bardziej na nią wrażliwi.
Dać się porwać Chrystusowi - to znaczy być człowiekiem wolnym, panem swojego przeznaczenia, ale nie poprzez ucieczkę z tego świata, bo przecież Chrystus nie chce, byśmy od tego świata byli odcięci. Człowiekiem wolnym staje się każdy z nas mocą dziwnego paradoksu, którym jest szaleństwo krzyża, czyli przyjęcie wszystkich cierpień tego świata, które przez cierpienie Chrystusa przekształcone zostały w triumf.
Możemy stale doświadczać słabości, niepowodzeń w urzeczywistnianiu przyjętego ideału. Ale działa w nas ukryta moc - Duch Chrystusa, który sprawia, że żyjemy dla Boga, i który wprzęga wszystkie nasze zdolności i siły do pracy na większą chwałę Boga.
Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według Jego zamiaru. Albowiem tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna, aby On był pierworodnym między wielu braćmi. Tych zaś, których przeznaczył, tych też powołał, a których powołał- tych też usprawiedliwił, a których
165
14. ZMARTWYCHWSTAŁY UKAZUJE SIĘ APOSTOŁOM
Wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia, tam gdzie przebywali uczniowie, gdy drzwi byty zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: «Pokój wam!». A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam». Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" (J 20, 19-23).
W opowiadaniu o ukazywaniu się uczniom zmartwychwstałego Chrystusa bardzo dobitnie wyrażone zostały trzy mocne przekonania, utrwalone w Kościele wszystkich czasów i należące do jego istoty.
Pierwsze i zasadnicze przekonanie: Chrystus rzeczywiście powstał z martwych, pokonał śmierć i wszelką ludzką niemoc. Jest to centralny fakt, fakt zmartwychwstania. Związane z nim są dwa inne przekonania, ukazane bardziej szczegółowo w opisie wniebowstąpienia i zesłania Ducha Świętego, a mianowicie: że Chrystus zlecił swoim uczniom posłannictwo obejmujące cały świat i że pozostaje z nimi w czasie pełnienia tej misji, polegającej na głoszeniu prawdy i przynaglaniu do jej przyjęcia, a jest to prawda, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca i że w Nim znajdujemy wszyscy zbawienie.
Chwała i radość zmartwychwstałego Chrystusa nie jest nagrodą, którą otrzymuje On z zewnątrz. Nie jest to coś dodanego od Ojca, jeśli tak można się wyrazić, jako wyraz uznania za wydanie samego siebie, w którym Jezus ogołocił się i stał się posłusznym aż do śmierci krzyżowej. Chwałą i radością Zmartwychwstałego jest wydanie samego siebie, ponieważ doskonała radość i ostateczna chwała związane są z całkowitą przynależnością do Boga. Wszelkie Boże błogosławieństwo polega nie na tym, by Bóg nam coś przekazał, lecz by nam pozwolił oddać się Mu całkowicie, by nas przygarnął do siebie w Synu i Duchu.
Bóg może nas uważać za swoją własność, ponieważ Chrystus wydał się również i w naszym imieniu. Bóg utrwala ten fakt przez
164
15. UCZNIOWIE z EMAUS
Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: <<Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze?». Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: «Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało». Zapytał ich: «Cóż takiego?". Odpowiedzieli Mu: «To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, że On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli».
Na to On rzekł do nich: «O, nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwaty?». l zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.
Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: «Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił". Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. l mówili nawzajem do siebie: «Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?».
167
usprawiedliwił - łych też obdarzył chwałą. Cóż więc na to powiemy? Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? (Rz 8, 28-32).
nowej, bardziej rzeczywistej, chociaż mniej namacalnej obecności wszystko nabiera nowego blasku.
To właśnie wiara w Chrystusa nadaje sens i wartość ludzkiemu życiu oraz wszystkim jego okolicznościom. Daje perspektywę, siłę, entuzjazm, radość. Możemy patrzeć na rzeczy tak, jak Chrystus na nie spogląda. Wyczuwamy Boga, który działa w nas i wokół nas. Uświadamiamy sobie, że Duch Święty jest w nas i uzdalnia nas do udzielania odpowiedzi, że zapala w naszych sercach ogień miłości.
Możemy powstać i zmierzać ku naszym ideałom i zaangażowaniu, na które kiedyś zdecydowaliśmy się. Zdajemy sobie sprawę, że nie to jest ważne, by nasze plany się spełniły. Nie chodzi o nasz sukces w potocznym rozumieniu tego słowa. Uświadamiamy sobie, że nie możemy już nie być w gronie uczniów. Nie możemy uciec od Chrystusa. Możemy tylko zapomnieć - ze szkodą dla nas - że On jest z nami.
Dwaj uczniowie opuścili Wieczernik w przygnębieniu, jednak pod koniec podróży radośnie odkrywają inny Wieczernik, z tym samym Jezusem i tym samym bliskim gestem dzielenia się. Cały szeroki świat jest teraz, mocą Misterium Paschalnego, Wieczernikiem. Gdziekolwiek sprawowana jest Eucharystia, od wschodu słońca aż do zachodu, tam działa Duch Święty, napełniając wszechświat swą ożywczą obecnością; tam zmartwychwstały Chrystus jest obecny, otwierając przed nami skarby swego Serca. Jesteśmy zanurzeni w miłości Ojca.
Celem rekolekcji jest pomóc nam uświadomić sobie cudowną rzeczywistość, w której tkwi nasze życie, i odpowiedzieć na nią w doskonałej wolności, wzrastać w wewnętrznym poznaniu i wydaniu samych siebie Bogu na radosną ofiarę całej naszej istoty: Zabierz, Panie, i przyjmij wszystko...
W jednym ze swych pożegnalnych przemówień św. Paweł daje piękną syntezę tego, co uważamy za istotę Ćwiczeń duchownych. Apostoł mówi o całkowitej przynależności do Boga w Chrystusie, o przyzwoleniu, by Duch Święty działał w nas na najgłębszym poziomie, tu zwanym «duchem» - różnym niż dusza i ciało. Zachęca nas gorąco do otwarcia się wobec stałego Bożego zaproszenia, niezależ-
169
W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: «Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi". Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba (Łk 24, 13-35).
Podobnie jak przed swoją męką, w podróży do Jerozolimy, gdzie miała się dokonać Jego ostateczna i decydująca Pascha, Jezus usiłował wyjaśnić uczniom sens tego, co miało nastąpić - tak i teraz, już po wielkich wydarzeniach, jest znów w drodze, z Jerozolimy do Emaus, usiłując raz jeszcze „przywrócić wzrok niewidomym". Tym razem chodzi o dwóch bliżej nie określonych uczniów, którym przypadł w udziale niezasłużony przywilej bliskiego zetknięcia się z bohaterem w dzień Jego triumfu, największego w całej ludzkiej historii. Nic jednak z tego nie zrozumieli, ponieważ zabrakło im wiary. Nie mogą rozpoznać Jezusa ani dostrzec znaczenia zdarzeń, które przeżyli, i jak to często bywa, wszystko wydawało się posępne i beznadziejne. Nawet godzina zdaje się już późna, choć to, co się potem stało, wykazuje, że dzień nie chylił się jeszcze tak bardzo ku zachodowi.
Nikt nie może ich przekonać, że się mylą. Nikt ich problemu nie rozumie. Nie skarżą się jednak. Nie mają żadnych pretensji. To, co przeżyli, było dobre. Cudowną rzeczą było poznać Jezusa. Żywili tyle nadziei. Teraz już jej nie mają. Fakty są oczywiste i muszą się z nimi pogodzić. Muszą opuścić Wieczernik, spokojnie udać się w drogę powrotną i wrócić do poprzedniej rzeczywistości. A to wszystko dlatego, że sprawy nie potoczyły się tak, jak się spodziewali.
Jezus stara się im wykazać, że wszystko stało się tak, jak można było tego oczekiwać, jak to było zaplanowane: by Chrystus cierpiał i w ten sposób wszedł do swojej chwały. Coś drgnęło w ich sercu, lecz byli zbyt pogrążeni w swoim rozczarowaniu i zatroskaniu o swe losy, by to zauważyć. Później uświadomią sobie, ze przez cały czas ich serca pałały. Dokona się to w chwili, kiedy przy łamaniu chleba odzyskają wiarę w zmartwychwstałego Pana. Wtedy On znika, lecz staje się jeszcze bardziej obecny dla nich, jeszcze bardziej działający w nich, niż wtedy, gdy mieli szczęście Go widzieć. W świetle tej
168
ZAKOŃCZENIE
Faktem jest, że Ćwiczenia duchowne stają się w dzisiejszych czasach coraz bardziej popularne, o wiele bardziej popularne niż w poprzednich pokoleniach, i dlatego w większym stopniu niż inne dostępne pomoce służyć mogą do pogłębienia życia chrześcijańskiego. Można ten fakt po prostu przyjąć do wiadomości i wyciągnąć stąd pewne korzyści. Można jednak spróbować głębiej zrozumieć tę rzeczywistość, by bardziej jeszcze się ubogacić.
Mówiliśmy już na początku tej książki, że gdy spojrzy się na Ćwiczenia w świetle osobistych doświadczeń Ignacego, jak to zresztą i teraz czynimy, wydają się one bardzo zbieżne ze współczesną myślą teologiczną i odkryciami współczesnej psychologii, i dlatego tak dobitnie odpowiadają duchowym potrzebom zaangażowanych chrześcijan w naszej epoce wewnętrznej odnowy.
Ktoś może pomyśleć, że mówiąc to, chcemy dostosować się do panującej mody, widząc, że niczego dziś sprzedać nie można na duchowym jarmarku, jeżeli nie będzie to miało etykiety posoborowej lub nie będzie obiecywało duchowego
171
nie od tego, jak ono do nas dociera, i do udzielania na wzór Chrystusa pozytywnej odpowiedzi w każdej okoliczności. Doradza nam stałą praktykę rozeznania, z nadzieją na niezawodną pomoc łaski.
Słowami świętego Pawła kończymy nasze rozważania, prosząc podobnie jak on: Módlcie się również za nas.
Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was. Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie! Wszystko badajcie, a co szlachetne - zachowujcie! Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła. Sam Bóg pokoju niech was całkowicie uświęca, aby nienaruszony duch wasz, dusza i ciało bez zarzutu zachowały się na przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa. Wiemy jest Ten, który was wzywa: On też tego dokona. Bracia, módlcie się także i za nas! (1 Tes6, 16-25).
TRYPTYK IGNACJAŃSKI
Tryptyk jest trzyczęściową kompozycją malarską, w której każda część pomaga zrozumieć dwie pozostałe. Tak więc wszystkie razem składają się na wielowymiarowy obraz danej rzeczywistości.
W naszym przypadku poszczególnymi częściami są trzy szkice, a ich tematem jest postać Ignacego Loyoli. Nie zajmujemy się już bezpośrednio Ćwiczeniami duchownymi, lecz ich autorem; ukazać chcemy różne warstwy jego osobowości i w ten sposób uzupełnić to, co już powiedziano we wstępie o jego doświadczeniu religijnym. I tym razem korzystamy obficie z materiału zawartego w Autobiografii. Do niej odnoszą się liczby w nawiasach, chyba że zaznaczono inaczej.
Szkice te koncentrują się wokół kilku tematów, ale ich tytuły wskazują również na kolejno następujące po sobie etapy życia Ignacego: Błędny rycerz; Pielgrzym i sługa; Kontemplatywny w działaniu.
Nazwaliśmy ten fragment naszej pracy tryptykiem, chociaż jego części nie powstały w tym samym czasie. Początkowo służyły one różnym celom i stąd bierze się pewna niejednolitość ich stylu. Niech wszystkie one staną się świadectwem wierności i miłości jednego z członków Towarzystwa Jezusowego dla jego Założyciela.
173
wzrostu. Pojawia się oczywiście pokusa, której musimy się strzec, by uwspółcześnić Ignacego, ubrać go według najnowszej mody. Takie niebezpieczeństwo nie powinno nas jednak powstrzymać od dojrzałej oceny pożytków, jakie dla nas przedstawiają ignacjańskie Ćwiczenia.
Sądzimy, że nicią przewodnią właściwej oceny wartości Ćwiczeń duchownych jest ignacjański personalizm, to znaczy duchowość oparta raczej na osobie niż na naturze, na pojmowaniu człowieka jako osoby, a nie tylko jako «zwierzęcia ro-zumnego». Mówiliśmy już o tym na poprzednich stronicach. Teraz chcemy tylko dodać, że ma to szczególne znaczenie w naszej kulturze. Żyjemy wśród gwałtownie dokonujących się przemian; wiele tradycyjnych sposobów życia i wyrażania naszej wiary, a nawet przeżywania swojego człowieczeństwa, dziś nie wystarcza ludziom i nie zadowala ich. W tym kontekście w całym świecie i w Kościele rozlega się wołanie o powrót do źródeł, do podstawowej rzeczywistości, by na niej oprzeć dzieło zasadniczej odnowy. I coraz bardziej uświadamiamy sobie, że podstawową ludzką rzeczywistością okazuje się osoba, którą ostatecznie każdy z nas jest, i to w sposób niepowtarzalny.
Poruszone w poprzednich rozdziałach sprawy mogą i powinny być dalej rozwijane. Przekracza to jednak ramy tej książki. Zakończymy ją więc trzema szkicami na temat osobowości Ignacego. Mogą się one okazać pomocne do zrozumienia, czym jest i jak działa wewnętrzne poznanie.
spojrzenie na podobieństwa między rozwojem średniowiecznego rycerstwa pod wpływem Kościoła i duchowym postępem Ignacego, który dokonywał się pod wpływem łaski. Szczególnie godny uwagi jest duch posłannictwa, z którego zrodziła się idea wypraw krzyżowych.
Do uformowania się ideałów rycerskich, o czym wiemy z historii i z literatury, przyczyniły się w decydującym stopniu wysiłki Kościoła, by sprowadzić do właściwego łożyska i skierować ku odpowiednim celom energię dzielnych wojowników, którzy od północy zawładnęli Europą i stali się spadkobiercami wiary i kultury zachodniego chrześcijaństwa. Największą siłę u tych ludów stanowiło rycerstwo - ciężkozbrojna jazda.
By zostać rycerzem, nie wystarczyło wsiąść na konia. Na początku trzeba było mieć przynajmniej trzy konie, które dźwigały nie tylko wojownika, lecz także jego ciężką zbroję. Niezbędni również byli ludzie do obsługi koni, pomagający na nie wsiąść i zsiadać z nich, i oddający inne usługi. Zatem, oprócz fizycznej siły i odwagi, potrzebne były znaczne materialne środki, by zostać rycerzem. Rycerz, świadom swego znaczenia i siły, był arogancki wobec tych, którzy ośmielali się sprawować nad nim władzę, zawadiacki w stosunku do swoich towarzyszy i brutalny wobec ludzi niższego stanu.
Pierwszym krokiem zmierzającym do wprowadzenia ładu wśród niezdyscyplinowanych rycerzy było ogłoszenie na początku jedenastego wieku «pokoju Bożego» (treuga Dei). Miał on na celu ograniczenie przemocy i gwałtu w pewnych okolicznościach (niewiele to i jeszcze nic pozytywnego), ale również propagowanie większej wspaniałomyślności. Ci którzy byli gotowi zdobyć się na coś więcej, czyli nie tylko powstrzymać się od wyrządzania krzywdy, ale też ochraniać słabszych i bezbronnych, otrzymywali specjalne błogosławieństwo, które stopniowo przyjęło formę wyszukanego obrzędu - z czuwa-
175
Błędny rycerz
Popularny obraz Ignacego Loyoli - a zadomowił się on wśród przyjaciół, jak i wrogów założyciela jezuitów - ukazuje go jako wojskowego stratega, który w godzinie śmiertelnego niebezpieczeństwa pośpieszył na ratunek Kościołowi rzymskokatolickiemu i dzięki mądrej taktyce pomógł mu nie tylko przetrwać, lecz również umocnić się, odzyskać utracone pozycje i rozciągnąć swoje wpływy na nie zdobyte dotąd tereny.
Dzisiaj nie mniej niż charakter i czyny Ignacego interesuje nas jego duchowa spuścizna. Nie można jednak pomijać faktu, że był żołnierzem. Tak też widział siebie, nawet po swoim nawróceniu. Mówił o sobie: „ten nowy żołnierz Chrystusa" (21).
Będziemy mieli jednak dokładniejsze wyobrażenie o jego osobowości i wizji, która go ożywiała, jeśli zważymy, że Ignacy nie był żołnierzem żadnej armii w dzisiejszym znaczeniu tego słowa, lecz był przedstawicielem wielkiej tradycji rycerskiej, która osiągnęła swój szczytowy punkt w samym rozkwicie średniowiecza.
Ignacy wkraczał w historię, gdy zaczęła się już nowożytna era. Znaczną jego zasługą było właśnie to, że dostrzegł i spożytkował jej wartości, tak by służyły sprawie Chrystusa. W wielu jednak dziedzinach był człowiekiem średniowiecza. Jeśli w marzeniach na jawie odzwierciedlają się najgłębsze ludzkie postawy - to można powiedzieć, że w głębi serca był Ignacy błędnym rycerzem. Nawet wtedy gdy zerwał zupełnie z przeszłością i otworzył się całkowicie na nową przyszłość, jego konkretne plany, jak sam o tym mówi, kształtowały się pod wpływem romansów rycerskich, którymi nabił sobie głowę, takich jak Amadis de Gania i temu podobne (17). Potwierdza to jego nocne czuwanie pod bronią w Montserracie.
Często zauważano, że u Ignacego i w jego religijnej postawie ujawnia się ton rycerski. Interesujące okazuje się bliższe
174
raczej - na zwalczaniu zła poprzez czynny udział w walce prowadzonej w świecie pod wodzą wybitnego księcia, który sam oddał się sprawie Chrystusa. W ten sposób powstawało wiele legend, jak opowieści o Królu Arturze i o Rycerzach okrągłego stołu.
Nowa literatura, oprócz podkreślania szlachetności charakteru i wspaniałomyślności w działaniu, wprowadziła i rozwinęła wątek romantyczny w rycerskiej tradycji. Ochrona bezbronnego często przybierała formę udzielania bezinteresownej pomocy znajdującym się w niebezpieczeństwie kobietom, bez żadnych ubocznych zamiarów. W tamtych czasach miłość rycerska, bez pożądania cielesnego, pojmowana jako hołd dla kobiecości, była przywilejem błędnego rycerza. Kobieta mogła już mieć męża i być mu oddaną żoną, mogła tez liczyć na wierność i ochronę ze strony swego męża i nie potrzebować żadnego innego obrońcy - wolno jej jednak było przyjmować hołdy od rycerza.
Gdy krucjaty załamały się, a trwałe odzyskanie Ziemi Świętej okazało się praktycznie niemożliwe, ostał się element romantyczny, w którym skupi się tradycyjny idealizm rycerstwa, nie posiadającego już wspólnego konkretnego celu. Coraz szersze wprowadzanie do walki broni palnej pozbawiało ciężkozbrojną jazdę jej dotychczasowego znaczenia w wojnach. Rycerskie turnieje przeszły do historii, a rycerską przysięgę składano jedynie dla żartu na przyjęciach. Upokorzenie i cios ostateczny przyszedł stąd, gdzie przed wiekami biło źródło natchnienia i chwały rycerstwa - z literatury. Nieśmiertelne, klasyczne dzieło Don Kichote sprawiło, że cała Europa podśmiewała się z pretensjonalności i ambicji przebrzmiałego już rycerstwa.
Tymczasem rozwijała się literatura innego rodzaju, choć nie tak głośna jak z gatunku Chansons de gęste. Duchowni pisarze
Droga wewnętrznego poznania - 12
177
niem pod bronią, obrzędową kąpielą, symbolizującą nowe życie poświęcone słusznej sprawie.
Bardziej pozytywnym posunięciem - ukazaniem już konkretnego celu - było hasło wypraw krzyżowych, rzucone przez papieża Urbana II w 1095 r. Natychmiastowa odpowiedź na apel papieski była bardzo entuzjastyczna i niepokojąca. Dziś skłonni jesteśmy sądzić, że zamiast zaprzęgnąć ludzką energię do urzeczywistniania chrześcijańskich ideałów, posługiwano się nimi jako pretekstem do wszystkich możliwych nadużyć. To prawda, że do wypraw dołączyły również gromady niepożądanych sprzymierzeńców, ale prawdą jest także, że krzyżowców i tych, którzy ich prowadzili, ożywiał autentyczny idealizm. Mieli poczucie wypełniania posłannictwa, które przyjmowali jako pochodzące od Boga dzięki pośrednictwu prawowitej władzy Kościoła. Rozlegało się wołanie: „Bóg tak chce", a każdy z rycerzy uczestniczących w krucjacie zobowiązywał się wypełnić Boże zadanie i składał specjalny ślub - że odzyska święte miejsca, upamiętnione przez życie i śmierć Zbawiciela.
Święty Bernard, gorący zwolennik wypraw krzyżowych i zakonów rycerskich, którym dały one początek, mówił z wielkim patosem o różnicy między dawnymi rycerzami, do których bardziej odnosiło się słowo malitia (zło) niż militia (wojsko), ponieważ byli żądni chwały i zysków - a nowymi rycerzami, rycerzami Chrystusa, którzy poprzez śluby zakonne zdecydowali się pójść za swoim ubogim i pokornym Mistrzem. Pełne wewnętrznego żaru wystąpienia Bernarda harmonizowały z nową formą literacką, kształtującą się w tym czasie i ukazującą nowy ideał chrześcijańskiego życia. Mówimy o Chansons de gęste, czyli opowiadaniach o bohaterach chrześcijańskich lub mitycznych postaciach, którym nadawano chrześcijańskie rysy. Nowy ideał polegał nie na ucieczce przed złem istniejącym w świecie, jak u świętych popularnych w tamtych czasach, lecz
176
moje serce znajdzie spokój i uciszenie...
I świat stanie się lepszy,
bo jeden człowiek, wzgardzony i okryty bliznami,
ciągle chciał resztą odwagi
dotrzeć do nieosiągalnych gwiazd...".
O wiele bardziej prozaicznie, lecz w tym samym duchu Ignacy mówi nam, że kiedy czytał pobożne książki - do których miał dostęp w czasie swojej przymusowej rekonwalescencji w Loyoli - w tym samym czasie marzył o niemożliwych rzeczach: „Wśród wielu spraw próżnych, które mu się narzucały, jedna tak bardzo opanowała jego serce, że zatopiwszy się w niej rozmyślał nad nią dwie, trzy, a nawet cztery godziny, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Marzył o tym, czego powinien dokonać w służbie pewnej damy... I tak był pogrążony w tych marzeniach, że nawet nie widział, jak bardzo były one niemożliwe do spełnienia, ponieważ dama ta nie była zwyczajną szlachcianką..." (6).
Nawet wtedy, gdy odnalzł swój ideał gdzie indziej i poświęcił się Chrystusowi - to kiedy był złożony niemocą z powodu odniesionych ran, kierował swój wzrok, jak sam wyznaje, ku nieosiągalnym gwiazdom: „Największą jego pociechą było patrzeć w niebo i gwiazdy, co też czynił często i przez długi czas, ponieważ odczuwał wtedy w sobie wielki zapał do służby Panu naszemu" (11).
Zasadnicza różnica między Don Kichotem i Don Inigiern polega na rym, że pierwszy czytał książki, które skupiały jego uwagę na zewnętrznych sprawach rycerstwa; związał się z przestarzałymi zwyczajami, i dlatego stał się wzniosłym typem człowieka przegranego. Natomiast Ińigo znalazł książki, które skierowały jego spojrzenie na samą istotę rycerstwa. Była nią wierność ideałowi i lojalność względem wybranej osoby.
179
posługiwali się językiem rycerstwa, by jeszcze raz ukazać, w formie bardziej atrakcyjnej, historię popularnych wtedy świętych. Ciekawa rzecz, że we wstępie do hiszpańskiej wersji Złotej legendy (księgi o życiu świętych), którą obok Życia Chrystusa czytał Ignacy w czasie swojej rekonwalescencji, znajdują się takie słowa: „Ktokolwiek czyta tę księgę, powinien wziąć krzyż do prawej ręki i trzymać go w górze, jak królewski sztandar przynoszący zwycięstwo i szczęście, jak zachętę prowadzącą oddane dusze do wiecznego triumfu, jak godło, które uzbroiło rycerskie serca świętych do odważnego pokonania świata, ciała i szatana...".
Czyż nie brzmi nam swojsko to wezwanie? Budzi ono w nas raczej dziwną refleksję: że mimo wszystko istnieje wiele wspólnego między Don migiem de Loyola i Don Quijotem de la Mancha. Don Kichote, tak niedorzeczny i dziwaczny, jest jednak wielką i niosącą natchnienie postacią. Nikt temu nie może zaprzeczyć. Wyraża to przepięknie wiersz liryczny Nie-spetnialne marzenie, który ze zrozumiałych względów stał się bardzo popularny i który tak trafnie charakteryzuje duszę Don Kichota:
„Marzyć niemożliwym marzeniem,
walczyć z niepokonalnym wrogiem,
kochać miłością czystą i prostą, z oddali,
próbować - nawet gdy ramiona są zbyt znużone...
Dotrzeć do nieosiągalnych gwiazd!
Tego szukam - pójść za gwiazdą,
nie bacząc, że nie dojdę, że tak daleka...
Walczyć o słuszną sprawę - bez pytania,
bez ustanku,
chcieć iść do piekła dla sprawy nieba...
I wiem, że gdy tylko dochowam wierności
tak zaszczytnemu dążeniu,
178
nogi oraz nieudane jej leczenie, mógł godzinami błądzić po swoim wyimaginowanym świecie, zatopiony w fantastycznych marzeniach, nie zdając sobie sprawy - jak to stwierdził później - z nierealności swego ideału. W takiej właśnie chwili przypadkowo otwarta książka wskazuje mu najwspanialszy przedmiot dla jego poszukiwań. To właśnie Chrystus jako jedyny Wódz i Król może oczekiwać całkowitej wierności, lojalności ze strony każdego ludzkiego serca i zaspokoić jego najśmielsze pragnienia.
W swoim spotkaniu z Chrystusem Ignacy doświadcza, że wierność jest luyzwoleniem; nie ograniczeniem, lecz wolnością; nie ucieczką w świat wyobraźni, lecz zanurzeniem się w serce prawdy. Spotykamy tu pierwszy z ignacjańskich paradoksów: wierność jest mocnym przylgnięciem, jest czymś, co wiąże. Ale wierność Chrystusowi jest uwolnieniem się od wszystkiego, co krępuje integralny i pełny rozwój. Ignacy czuję, jak się jego serce rozszerza aż do wymiarów wszechświata. I nawet kiedy przykuty jest do łoża z powodu ran nogi, jego spojrzenie kieruje się ku roziskrzonemu niebu. Czuje się człowiekiem wolnym, gotowym podjąć każde wyzwanie, gotowym zaangażować się w każde dzieło.
Nie tonie już jednak w marzeniach. Tkwi w rzeczywistości. Uświadamia sobie, że żadne przedsięwzięcie nie zasługuje, by się go podjąć, poza tym jednym: on sam musi jeszcze mocniej wyrazić swoje gorące pragnienie służenia Panu. Ma już gotowy plan: udać się do Jerozolimy; ale otwarty jest też na inny rozwój wydarzeń. Widzimy, jak dokładnie określa przez całe życie swoje cele. Trzeba tu jednak zauważyć, ze im bardziej konkretne są jego cele, tym coraz hojniejsze staje się jego serce. Doświadcza, że każde nowe zaangażowanie przynosi większą wolność. Obejmuje ono niewielki obszar, lecz za każdym razem daje nową okazję do służby, pomaga zbliżyć się do Tego, który
181
W Chrystusie znalazł osobę, która była równocześnie doskonałym ideałem. I to jest sekret powodzenia Iniga.
Odnalazł również swą damę serca - niezwykłą, bo samą Oblubienicę Chrystusa. Kościół w tamtych czasach, mimo całej swej zewnętrznej okazałości, nie znajdował się faktycznie w lepszym stanie niż rozczochrana Dulcynea. Ale Ignacy, patrząc na Kościół nie w rozgorączkowanej wyobraźni, lecz oczyma wiary, rozpoznawał w nim Oblubienicę Chrystusa, który „umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany" (Ef 5, 25-27).
Z dostępnych nam źródeł wiemy, że Ignacy posiadał naturalną skłonność do wierności, wzmocnioną tradycjami swego narodu i rodziny oraz ożywianą silną wiarą. W całym jego życiu widzimy nadzwyczajne oddanie tym, którym uznał za stosowne się poświęcić, nawet gdy okazywali się niegodni jego zaufania. Sam nam opowiada o tym, jak w czasie pobytu w Paryżu wędrował trzy dni bez jedzenia i picia, by pomóc swemu byłemu koledze, który go oszukał, a teraz leżał chory i potrzebował pomocy (79). Później, gdy pierwsza stała grupa przyjaciół skupiła się wokół niego w okolicach Wenecji, wstał chory z łóżka i puścił się w drogę, dosłownie biegł, by przyjść z pomocą i pociechą jednemu z towarzyszy, który znajdował się w śmiertelnej chorobie (95).
Nie wystarczał mu jednak tak kruchy przedmiot swego oddania. Od samego początku jego serce tęskniło za kimś, komu mógłby ofiarować swą całkowitą i nieograniczoną wierność -być może najpotężniejszemu władcy lub najbardziej szlachetnej damie, albo też obojgu. Również po tym przełomowym doświadczeniu, jakim było roztrzaskanie mu przez kulę armatnią
180
miałe w okolicznościach towarzyszących jego przeżyciom religijnym. I nie dziwi nas, że - jak wiele innych rzeczy związanych z jego pierwszym bliskim kontaktem z Chrystusem - to przywiązanie do miejsc uświęconych życiem, śmiercią i zmartwychwstaniem Zbawiciela pozostało u niego do końca. Nie osłabło również wtedy, kiedy musiał zrezygnować ze swoich zamiarów spędzenia reszty życia w Palestynie, a jego zrozumienie spraw duchowych znacznie przekroczyło pierwsze doświadczenia, a on sam wyraźnie już poczuł się powołanym do apostolstwa.
Dlatego też Ignacy dzieląc się z innymi swoim duchowym doświadczeniem, przekazywał razem ze swą osobistą, głęboką wiernością Chrystusowi i poczuciem posłannictwa - również swoją tęsknotę za Ziemią Świętą. Gdy więc skupieni wokół Ignacego młodzi studenci Uniwersytetu Paryskiego zebrali się w świątyni na Montmartre i razem z nim postanowili żyć według rad ewangelicznych i poświęcić się apostolstwu - również i oni złożyli ślub odbycia pielgrzymki do Jerozolimy.
Nie bardzo wiedzieli, co będą robić, gdy tam się znajdą. Mieli podjąć decyzję na miejscu. I oczywiście nie byli wcale pewni, czy tam dotrą, zależało to bowiem od sytuacji politycznej. Dlatego tez, żeby potwierdzić swoją gotowość poświęcenia się apostolstwu, złożyli ślub, ze jeśli podróż do Jerozolimy nie dojdzie do skutku w ciągu roku, to wyruszą do Rzymu i tam oddadzą się na służbę papieżowi.
Nie mieli żadnych złudzeń co do Rzymu. Zanim Ignacy po raz pierwszy udał się do tego miasta, gdzie trzeba się było zatrzymać w drodze do Jerozolimy, ostrzegano go przed duchowym i moralnym upadkiem Rzymu. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło, a pierwsi towarzysze wcale nie zamierzali rozpocząć swej działalności apostolskiej od miejsca, które ciągle było uważane za centrum chrześcijańskiej pobożności,
183
nie przyszedł po to, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać życie za świat.
Co to konkretnie znaczyło dla Ignacego? Wierność Chrystusowi oznaczała wierność wobec Kościoła. Wobec tego Kościoła, który przechodził najgłębszy kryzys w swojej historii; wobec tego Kościoła, który - zdaniem reformatorów - należało odrzucić, by móc iść bez skrępowania za Chrystusem, w duchu wierności Ewangelii. I w tym Kościele Ignacy znalazł środki, by wzrastać w Chrystusie i najpełniej rozwinąć swoje ukryte dotąd talenty. Następnie, wierność Kościołowi oznaczała wierność wobec papieża - wobec każdego papieża, którego te niespokojne czasy mogły wydać. Dla Ignacego przedstawiał on możliwość służby w jakiejkolwiek części świata, dawał oparcie oraz pewność siebie w przeróżnych sytuacjach.
Rycerska wizja Ignacego została uwieczniona w pierwszych słowach Formuły Towarzystwa Jezusoiuego, zatwierdzonej przez papieża Juliusza III w 1550 roku: „Ktokolwiek zechce walczyć pod sztandarem krzyża o sprawy Boga w naszym Towarzystwie, które pragniemy zaszczycić imieniem Jezusa, oraz służyć jedynie Panu i Jego Oblubienicy - Kościołowi pod kierunkiem rzymskiego biskupa, zastępcy Chrystusa na ziemi, ten niech sobie w sercu uświadomi, że złożywszy uroczysty ślub czystości, ubóstwa i posłuszeństwa...".
Pielgrzym i sługa
Pielgrzymka do Jerozolimy była pierwszym postanowieniem Ignacego po nawróceniu: „Jedynym jego pragnieniem było... po odzyskaniu zdrowia udać się do Jerozolimy" (9). „I myślał często o swoim postanowieniu, i pragnął już być całkowicie zdrowym, aby móc udać się w drogę" (11). Jest to zupełnie zrozu-
182
Mówiliśmy już o przeżyciu, które miał Ignacy w przydrożnej kaplicy w La Storta, o jego prostym opowiadaniu o tym zdarzeniu oraz o potwierdzeniu autentyczności szczegółów podanych przez Laineza, który w tym czasie był jego towarzyszem, a następnie został po Ignacym przełożonym generalnym zakonu. Z tego źródła pochodzą słowa, które streszczają istotę tego duchowego przeżycia: „Powiedział mi, że wydawało mu się, iż Bóg Ojciec wycisnął na jego sercu następujące słowa: «W Rzymie będę wam łaskawy»".
Ignacy wyznał, że nie wiedział, co te słowa mogłyby znaczyć. Zrozumiał jednak, że jego przeznaczeniem jest Rzym. I nie tylko jego, lecz również tych, którzy nazywali się już Towarzystwem Jezusowym.
Ego ero vobis Romae propitius - „w Rzymie będę wam łaskawy". Kościół jest szczególnie uświęconym miejscem; w nim żyje Chrystus i uobecnia swoją śmierć i zmartwychwstanie. Człowiek, który w sposób widoczny chce być do Chrystusa przyłączony i chce podjąć Jego posłannictwo na ziemi, uznaje władzę, którą On sam ustanowił. Gdy Ignacy zauważył, że okna Rzymu są zamknięte, nie zmartwiło go to, chociaż przysporzyło mu niemało kłopotów, zwłaszcza na początku; nie przeraził się tym Ignacy, ponieważ wiedział, ze zmartwychwstały Chrystus ma dostęp nawet do tych miejsc, w których przerażeni ludzie zamykają się sami lub w których zamykają ich niepewni swego losu tyrani.
Doszło następnie nowe przeżycie, przeżycie spraw pozornie sprzecznych: wierności jako wyzwolenia. Tym razem było to przeżycie całej grupy ludzi, którzy już wcześniej nazywali siebie „przyjaciółmi w Panu". Łączące tych przyjaciół więzy opierały się na założeniu, że gdy tylko ich postanowienie zaangażowania się w apostolstwo o wymiarach uniwersalnych urzeczywistni się, ich grupa ulegnie rozproszeniu. Jednak gdy
185
a ta zaś skłaniała ich wyraźnie do przyjęcia wskazań prawowitej władzy kościelnej.
Uważa się, że - w terminologii «trzech pór dokonywania wyboru», o których mówią Ćwiczenia - ślub udania się do Jerozolimy był owocem silnego wewnętrznego pociągu, charakterystycznego dla drugiej pory, podczas gdy alternatywny plan udania się do Rzymu był wynikiem spokojnie i jednomyślnie podjętej decyzji, właściwej dla trzeciej pory wyboru.
Gdy więc możliwość tak bardzo upragnionej pielgrzymki zaczęła się rozwiewać - podróż do Rzymu stawała się obowiązkiem. Warto zauważyć, że rok obowiązywania ślubu był akurat jedynym okresem, w którym wyprawa do Jerozolimy okazała się niemożliwa. W tym czasie przyjęli święcenia kapłańskie. Nie można wykluczyć, że nadzwyczaj długie przygotowywanie się Ignacego do odprawienia pierwszej mszy św. wiązało się z wciąż jeszcze żywioną nadzieją, że będzie ją mógł odprawić w Ziemi Świętej. Możliwe jest również, że jego żarliwa modlitwa do Najświętszej Maryi Panny, by przyłączyła go do Chrystusa, zawierała intencję, żeby mógł złożyć najświętszą ofiarę tam, gdzie Chrystus sam się ofiarował dla zbawienia świata.
Jakkolwiek by się rzeczy miały, z własnych słów Ignacego można odnieść wrażenie, że chociaż był to czas jego wielkich duchowych pociech - niezbyt entuzjastycznie podejmował wyprawę do Rzymu. A gdy tam się udawał, wypowiedział -jak sam o tym wspomina - do swoich towarzyszy zdanie, które przedziwnie przypomina słowa papieża Jana XXIII: „Zauważył, że okna są zamknięte" (97). Lecz zanim dotarł do miasta, otrzymał bardzo wyraźne potwierdzenie swojego postanowienia. Dokonało się to w sposób przypominający pierwszą porę wyboru, ponieważ było to dla niego jasnym objawieniem Bożej woli.
184
wspólnoty - ta właśnie rzecz stała się zasadą i fundamentem ich nowej więzi jako członków urzędowo uznanego zakonu w Kościele. Znajdujemy tę myśl w dokumencie sporządzonym przez Ignacego i noszącym tytuł: Konstytucje i deklaracje w sprawie misji. Ów dokument stał się zalążkiem późniejszych jezuickich Konstytucji. W samych Konstytucje Ignacy w ten sposób wyjaśnia sens specjalnego ślubu posłuszeństwa papieżowi:
„Celem czwartego ślubu posłuszeństwa względem Ojca świętego nie było ograniczanie się do jakiegoś jednego miejsca, lecz aby składający ten ślub byli rozsyłani do różnych części świata. Pierwsi bowiem, którzy zeszli się tworząc to Towarzystwo, pochodzące z różnych prowincji i królestw, nie wiedzieli, w jakich mają przebywać krajach, wśród wierzących czy niewierzących. Dlatego, aby nie zbłądzić na drodze Pańskiej, złożyli to przyrzeczenie lub ten ślub, żeby ich Ojciec święty rozsyłał na większą chwałę Bożą i zgodnie z ich własnym zamiarem wędrowania po całym świecie. A jeśliby gdzieś nie znajdowali pożądanych owoców duchowych, żeby mogli za każdym razem udać się gdzie indziej, szukając większej chwały Bożej i pomocy dla dusz" (605).
Jeden ze złośliwych uczonych zwrócił uwagę na podobieństwo między powyższym tekstem i fragmentem Autobiografii, w której Ignacy opowiada, jak to na samym początku swojej duchowej przygody, gdy nie wiedział, co ma dalej robić, uzależnił podjęcie decyzji od swego muła, który wybrał dla niego drogę (15,16). W tym właśnie fragmencie Ignacy zaczyna się nazywać pielgrzymem i tak określa siebie aż do końca opowieści - bo był zawsze człowiekiem poszukującym. Nie podzielając zawartych w powyższym porównaniu pomówień, możemy zapytać się, w jaki sposób grupa inteligentnych i wykształconych ludzi doszła do wniosku, że cokolwiek papież im rozkaże, będzie to prowadziło do chwały Bożej
187
nadszedł czas rozstania, uświadomili sobie, jak nigdy przedtem, że ich braterstwo, ich wzajemna wierność były istotnym warunkiem ich zdolności do służby. Wzajemna więź nie tylko ich nie zniewalała, ale przynosiła wyzwolenie. Ujawniała to, co w każdym z nich najlepsze, a wzajemne uzupełnianie się charakterów odsłaniało i pomnażało ukryte dotąd wartości każdego z nich. Ta wzajemna więź obiecywała również osiągnięcie najlepszych owoców ich posługiwania.
Dzięki przeprowadzeniu wzorowego rozeznania doszli do podjęcia decyzji, brzemiennej w skutki dla Kościoła i dla całego świata. Postanowili bowiem, że nawet gdyby rozeszli się aż po krańce świata, by wypełnić posłannictwo zlecone im przez namiestnika Chrystusa na ziemi - pozostaną razem w duchu i obiorą jednego ze swego grona jako przełożonego i widoczny znak jedności serc, którą osiągnęli dzięki wspólnej wierności Chrystusowi. W ten oto sposób Towarzystwo Jezusowe zostało ustanowione na fundamencie wierności przynoszącej wyzwolenie.
Decyzja ujęta została w bardzo prostej formie, po rozeznaniu przeprowadzonym w czasie wielkiego postu 1539 roku: „Skoro najłaskawszy i najdobrotliwszy Pan raczył nas słabych i pochodzących z tak różnych krajów i środowisk zebrać wspólnie i zjednoczyć, to my nie powinniśmy tego Bożego zjednoczenia i zgromadzenia w jedno rozrywać, ale raczej z każdym dniem bardziej je potwierdzać i umacniać, skupiając się w jedno ciało i troszcząc się jedni o drugich, i rozumiejąc się wzajemnie dla większego owocu w duszach".
Na tym etapie paradoks: wierność jako wyzwolenie - został dopełniony nowym paradoksem lub subtelną odmianą pierwszego. Rzecz, na której im najbardziej zależało, to jest przyjęcie przez papieża ich gotowości udania się wszędzie tam, gdzie on uzna za stosowne; rzecz, która zdawała się być końcem ich
186
Konstytucji jezuickich dostarcza szczegółowych wskazań. Są one jeszcze dziś aktualne, gdy trzeba dokonać wyboru prac w sytuacji wielu natarczywych próśb o podjęcie posług apostolskich. Są to jednak tylko zasady ogólne, i do tego oczywiste. Mają one charakter bardziej teoretyczny niż praktyczny. Eksperci od zarządzania mówią nam bowiem, że aby utrzymać jakąś organizację na poziomie, utrzymać w pełni żywotną, nowoczesną i skutecznie realizującą wartościowe zadania, nie wystarczy przemyśleć stawiane sobie cele i przystosować stare struktury do nowych warunków. Rzeczą najważniejszą i rozstrzygającą jest stała gotowość do odnowy sposobów myślenia u ludzi tworzących jakiś zespół, tak by mieli jasne i świeże spojrzenie na sprawy i zachowali młodość ducha.
Potwierdza to nasze doświadczenie. Wzrasta coraz bardziej świadomość, że jakakolwiek odnowa musi być przede wszystkim odnową osób. Wydaje się, że to właśnie Ignacy ma na myśli, gdy przedkłada nam zasady wyboru prac apostolskich. Mówi nam nie tyle, jak mamy wybierać, ile raczej - z jaką postawą powinniśmy przystępować do wyboru. Jest to o wiele ważniejsze niż podanie całego arsenału środków oceny sytuacji i możliwości lub strategii działania.
O samym Ignacym powiedziano, że najbardziej charakterystycznym wydarzeniem jego życia było to, iż ochoczo rozpoczął naukę już jako człowiek dorosły, najpierw w Barcelonie (54), a później w Paryżu (73). Do nauki był zawsze gotów. Zachował otwarty umysł i otwarte serce. Nie pielęgnuje jednak tej otwartości dla niej samej. Zależało mu na służbie, na coraz większej służbie dla Pana i całej ludzkości. Zadziwia nas, jak często myśl o «większej służbie» pojawia się we wspomnianych powyżej wskazaniach dotyczących apostolstwa. I jeśli otwartość miała na celu służbę - to posłuszeństwo umożliwiało taką właśnie otwartość. Nie ślepe posłuszeństwo, lecz takie, które pozwala jaśniej i wyraźniej widzieć i rozeznawać.
189
i dobra ludzkości. Nawet patrząc na papiestwo okiem wiary, trudno zdobyć się na tak jednoznaczne stanowisko.
By znaleźć zadowalającą odpowiedź, musielibyśmy wniknąć w doświadczenia tej grupy, a zwłaszcza Ignacego. Wydaje się jednak, że można też znaleźć całkiem praktyczne i równocześnie obiektywne wyjaśnienie i usprawiedliwienie tak zwanego «czwartego ślubu». Chcemy wyrazić opinię, że podając rację cytowaną powyżej, Ignacy nie twierdzi, że: ponieważ nie wiedzieli, gdzie mają się udać, postanowili zapytać o to papieża i poprosić o jego kierownictwo. Raczej: ponieważ chcieli przenosić się z miejsca na miejsce, zgodnie z wymogami Bożej służby i potrzeb ludzi, przeto żeby zachować wolność umysłów i serc - oddali się do dyspozycji papieżowi i dzięki temu nie byli przywiązani do żadnego szczególnego miejsca ani posługi, lecz zachowywali zawsze szerokie spojrzenie i duchową gotowość. Mogli dzięki temu rozpoznawać Boże wołanie i wielkodusznie na nie odpowiadać.
Tę myśl można potwierdzić bardziej ogólnym stwierdzeniem, że posłuszeństwo ignacjańskie, oprócz swoich głębokich teologicznych a nawet mistycznych podstaw, posiada również bardzo praktyczną i psychologiczną wartość: utrzymać duchoiuą gotowość i elastyczność. Jest to wartość naturalna - powiedzielibyśmy w tradycyjnej terminologii - posiada jednak ogromne nadprzyrodzone znaczenie. Odpowiada wolności od wszelkich nieuporządkowanych przywiązań, o której mówią Ćwiczenia - wolności uzdalniającej nas do znajdowania i przyjmowania woli Bożej. Nie odnosi się to tylko do tego, który wykonuje polecenia. Bo i przełożony, jeśli swój urząd wypełnia należycie, również musi przyjąć postawę szukania i odkrywania woli Bożej w konkretnej sprawie.
By pomóc przełożonym i tym wszystkim, którzy podejmują decyzje związane z wyborem prac apostolskich, siódma część
188
jowi. Również i tę następną łaskę, że we wszystkim, w słowach i czynach, zachowywał świadomość i wyczucie obecności Boga oraz pociąg do rzeczy nadprzyrodzonych - będąc kontemplatyw-nym w swym działaniu. Jego ulubionym określeniem było: Boga powinniśmy znajdować we wszystkich rzeczach".
Wyrażenie Ignacego: «szukać i znajdować Boga we wszystkich rzeczach» - jest i dziś popularne, przynajmniej wśród jezuitów. Lecz Nadalowe «kontemplatywny w działaniu» uważa się za lepsze ujęcie ignacjańskiego ideału. Nie ma pełnej zgody co do tego, jakie jest owego wyrażenia dokładne znaczenie. Według dość rozpowszechnionego objaśnienia, które nie prowadzi jednak do ostatecznych praktycznych wniosków -Nadalowi chodziło o połączenie razem dwóch klasycznych składników życia chrześcijańskiego, określanych niekiedy jako wymiar wertykalny i horyzontalny, a mianowicie: otwarcie się na Boga i otwarcie się na świat, a zwłaszcza na drugiego człowieka.
Zanim pójdziemy dalej, zauważmy, że idea połączenia kontemplacji z działaniem nie była czymś ani oryginalnym, ani nowym - zarówno u Ignacego, jak i u Nadała. Wystarczy przywołać franciszkański średniowieczny traktat, który mógł być dobrze znany Ignacemu, zaś dla Nadała mógł stać się inspiracją. Mówimy o traktacie Stimulus amoris („Bodziec miłości"), w którym jest rozdział zatytułowany właśnie Qualiter homo debet in omni actionefrui contemplatione („W jaki sposób człowiek powinien zażywać kontemplacji we wszelkim działaniu").
Nauka zawarta w tym rozdziale - jak człowiek powinien zachować postawę kontemplacji w każdym działaniu - jest bardzo prosta. Człowiek szukający Boga we wszystkim, to znaczy: starający się przypodobać Bogu we wszystkim, co czyni - znajdzie Boga we wszystkim. Obdarzony zostanie błogosławieństwem „życia kontemplatywnego złączonego z życiem
191
Warto się nad tym wszystkim zastanowić, zwłaszcza że należy się do Kościoła, który na drugim soborze watykańskim powiedział o sobie, że jest pielgrzymem i sługą.
Kontemplatywny w działaniu
Pojęcie «kontemplatywny w działaniu» przez długi czas łączono z osobą Ignacego Loyoli. Uważa się je za najlepsze wyrażenie ideału duchowości ignacjańskiej. Stało się to pojęcie przedmiotem studiów, rozważań i źródłem natchnienia dla wielu pokoleń. Zwróciło na siebie szczególną uwagę w dzisiejszych czasach, jako klucz do rozwiązania wielu problemów życia zakonnego. Wydaje się jednak, że ciągle istnieje wiele niejasności co do jego znaczenia i sposobów spożytkowania. Oto próba naszej odpowiedzi w tej sprawie.
Na początku trzeba stwierdzić, że nie mamy dowodów na to, by Ignacy kiedykolwiek użył tego wyrażenia lub by je znał. Powszechnie się je przypisuje Hieronimowi Nadalowi. Ignacy uważał Nadała za człowieka, który najlepiej go poznał; Nadal był jego wikariuszem generalnym oraz promulgował w Europie jezuickie Konstytucje ad experimentum (na próbę). Pozostawił po sobie obszerny zbiór zapisków, którymi się posługiwał w rozmowach z wieloma nowo założonymi wspólnotami jezuickimi. W rozważaniach o modlitwie, spisanych w rok po śmierci Ignacego, w bardzo zwięzłej łacinie, trudnej do przetłumaczenia - mówi, że Ignacy był simul in actione conteni-platwus („zarazem w działaniu kontemplatywny").
Bezpośredni kontekst przedstawia się następująco. Zaznaczywszy, że Ignacy miał niezwykłe wyczucie tajemnicy Trójcy Przenajświętszej, Nadal stwierdza, że „ten rodzaj modlitwy otrzymał Ignacy dzięki wielkiemu i nadzwyczajnemu przywile-
190
kontekście, że wskazuje ono nie na równoczesność, lecz na jedność lub tożsamość. Wtedy całe zdanie można by przetłumaczyć tak, jak to czyniono dawniej: „Kontemplatywny w samym działaniu".
Co to jednak dokładnie oznacza? By znaleźć odpowiedź na to kolejne pytanie, trzeby by przynajmniej pobieżnie zapoznać się z historią postrzegania związku między kontemplacją a działaniem w tradycji chrześcijańskiej duchowości. W świetle tego okazałoby się, że Nadal nie tylko podsuwa coś nowego, jeśli chodzi o ten związek, lecz także, i dzięki temu, zmienia ustalone znaczenie obu pojęć.
Ojcowie Kościoła, jak choćby św. Augustyn, wskazywali na trudność zrozumienia tego, jak ściśle Jezus łączył podtrzymywanie głębokich ludzkich przyjaźni z przeżywaniem Boga. Bo obok przykazania miłości braterskiej, dał również i takie zapewnienie: „Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie... Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 21. 9). Zgodnie z założeniami filozoficznymi, które ułatwiały chrześcijanom zrozumienie wiary, człowiek mógł dotrzeć do rzeczywistości przekraczającej ten świat - jedynie z pomocą umysłu, swojej najwyższej władzy. W jaki więc sposób może uczeń Chrystusa dotrzeć do Boga poprzez zewnętrzne działania, które mają na celu dobro bliźniego?
Odpowiedź była na ogół taka: W tym doczesnym życiu trzeba podejmować odpowiedzialne moralnie działanie i troszczyć się o drugich, za co w przyszłym życiu otrzymamy jako nagrodę uszczęśliwiające oglądanie Boga. Oczywiście, również i w tym życiu człowiek mógłby poświęcić się kontemplacji boskich spraw i byłaby to z zasady wyższa forma aktywności niż spełnianie dzieł miłosierdzia, chociaż miłości bliźniego nigdy
Droga wewnętrznego poznania - 13
193
czynnym": O felix talis qui cum actwa contemplativam haberet („O szczęśliwy ten, kto umie połączyć życie czynne z kontem-platywnym"). Chodzi w tym wszystkim o pokazanie, jak konkretnie można szukać i znaleźć Boga we wszelkim działaniu. Owoc tego procesu wyrażono tradycyjnym językiem: „Przeto tak usługuje on naszemu Panu wraz z Martą, jak z Marią nie oddala się od Jego stóp". Działanie jest tutaj potraktowane raczej jako równorzędne z kontemplacją, niż - jak głosiła tradycja - jej podporządkowane. Otrzymujemy również wskazówkę, że nie tylko kontemplacja może prowadzić do działania i wspierać je, lecz i działanie może odgrywać identyczną rolę w stosunku do kontemplacji.
Taką właśnie treść przekazuje nam Stimuhts amoris. Jak porównać z nią wypowiedź Nadała? Po pierwsze, nie zajmuje się on kwestią, czy te dwie rzeczywistości są równorzędne, czy też jedna jest drugiej podporządkowana, ani nawet - czy są one powiązane jakoś z sobą. Patrząc z punktu widzenia gramatyki na to wyrażenie, zauważamy, że Nadal nie łączy dwóch rzeczowników lub dwóch czasowników. Raczej łączy rzeczownik z przymiotnikiem, dodając jeszcze przysłówek: simul in actione contemplatwus. Tworzy to niezręczną konstrukcję i powoduje wielkie trudności w tłumaczeniu, nie mówiąc już o problemie określenia dokładnego sensu oryginalnej wypowiedzi.
Simul znaczy «zarazem» - zarówno w czasie, jak i w przestrzeni - i łączy dwa lub więcej słów tej samej kategorii gramatycznej. Jeżeli używa się go, by określić i połączyć rzeczownik z przymiotnikiem, jego znaczenie jest w ogóle niejasne. Stąd powszechna praktyka pomijania tego słowa, tak jakby Nadal powiedział tylko: in actione contemplatwus (w działaniu kontemplatywny). Traci się jednak wtedy cenny klucz do zrozumienia tego, co chciał on powiedzieć o Ignacym. Więcej wyjaśnia takie odczytanie słowa simul w tym szczególnym
192
Tomistyczne contemplata aliis tradere (przekazywać innym to, co się zdobyło dzięki kontemplacji) stało się klasyczną zasadą, przyjmowaną przez zakonników łączących kontemplację z działaniem, chociaż z tego, co wcześniej powiedziano, wynika, że istnieje także tradycja franciszkańska, która nieco odmiennie pojmuje jedność kontemplacji i działania. Zasadę «dzielić się z innymi owocami kontemplacji» zaczęto uważać za klucz do zrozumienia różnych form życia zakonnego w nowożytnej historii Kościoła.
Warto zauważyć, że w tej kwestii, podobnie jak i w innych, zaznacza się wpływ filozoficznej definicji człowieka jako animal mtionale (zwierzę rozumne): cokolwiek odnosi się do ludzkiej istoty, jest pojmowane i wyjaśniane w pojęciach duszy i ciała, umysłu i materii. Znacznie mniej patrzy się na człowieka jako na osobą, która stanowi najwyższą ludzką rzeczywistość, jedyną i niedefiniowalną w każdym z nas. Oczywiście, ani ostatnie stwierdzenie, ani to, co powiedzieliśmy wcześniej, nie wyraża całej pełni duchowej tradycji chrześcijaństwa. Chcieliśmy jedynie ukazać historyczny kontekst spraw, o których teraz będziemy mówić.
W przypadku Ignacego jesteśmy przekonani, ze chętnie by się on zgodził z myślą, iż życie apostolskie najbardziej upodabnia nas do Chrystusa. Nie myślał on jednak o nim jako o pewnej całości, złożonej z dwóch części. Według niego nie ma tam dwóch różnych rzeczy. Jest tylko całkowite oddanie się człowieka Bogu w Chrystusie, wyrażające się we wszelkich formach aktywności, zarówno umysłowej jak i fizycznej, w modlitwie lub pracy, zależnie od tego, czego Bóg oczekuje w danym momencie, i zgodnie z tym, czego uczy Chrystus słowem i przykładem. Takie całkowite oddanie się prowadzi do zażyłej jedności, która urzeczywistnia się nie tyle przez to, że czynimy cokolwiek, czy to będzie kontemplacja czy działanie, lecz przez sam
195
nie mogłoby zabraknąć w życiu chrześcijańskim. Taki był monastyczny ideał zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie.
Benedyktyńskie hasło Ora et labom (Módl się i pracuj), podobnie jak ignacjańskie in actione contemplatwus (w działaniu kontemplatywny), nie zostało sformułowane przez założyciela, św. Benedykta, chociaż uważane bywa za najtrafniejsze ujęcie głoszonego przezeń ideału. Ora et labora nie oznacza zrównania modlitwy i pracy. Nie odnosi się również do wszelkiego rodzaju zajęć. Wspólnota pracowała tak, by stać się samowystarczalną i niezależną od świata. Chodzi więc w tym wypadku o wyłączenie z życia mnicha tego wszystkiego, co nie jest osobistym poszukiwaniem Boga i co, po ludzku biorąc, nie jest do tego celu konieczne. Modlitwa, łączność z Bogiem - czyli kontemplacja - jest celem. Pewna ilość i pewien rodzaj pracy - czyli działanie - jest warunkiem osiągnięcia tego celu. Wszystko inne okazuje się zbyteczne i stanowi przeszkodę.
W okresie scholastyki św. Tomasz z Akwinu, geniusz syntezy, rozwinął pogląd, który wywarł znaczny wpływ na późniejszy sposób myślenia i pojmowania tego problemu. Trzymał się on jeszcze arystotelesowskiej zasady, że umysł jest najwyższą i najbardziej charakterystyczną ludzką władzą poznawczą, ale uznawał przy tym pierwszeństwo miłości w całym życiu chrześcijańskim. Kontemplacja, jedna z czynności umysłu, zmierza ku miłowaniu Boga, podczas gdy zewnętrzne zaangażowanie czy działalność dobroczynna odnosi się do miłości bliźniego. Dlatego kontemplacja jest ze względu na swój przedmiot i cel bardziej szlachetną formą aktywności. Ale jeśli się weźmie pod uwagę całe życie chrześcijańskie w jego konkretnej rzeczywistości, to najwyższą formą okaże się życie apostolskie, które łączy kontemplację z działaniem, ponieważ apostoł przekazuje innym dla ich pożytku to, co sam otrzymał od Boga na modlitwie.
194
nien ześrodkować się w miłości Boga i w pragnieniu służenia Bogu. Wtedy wszystko, co robimy, kim jesteśmy, wszystko, co nas łączy z rzeczywistością, nabiera pełnego sensu.
Powróćmy jeszcze raz do Ignacego. W znanym fragmencie jezuickich Konstytucji (723) mówi o przełożonym generalnym, o jego „najściślejszym zjednoczeniu i zażyłości z Bogiem i Panem naszym - zarówno w modlitwie, jak i we wszystkich swoich działaniach". Odróżnia tu zjednoczenie z Bogiem od modlitwy, jak i innej aktywności, i łączy je z wszelką działalnością, bez żadnej różnicy. Powszechnie przyjmuje się, że ukazując taki obraz przełożonego Towarzystwa, Ignacy szkicuje zarazem portret samego siebie. I rzeczywiście, bo odpowiada to jego obrazowi, przedstawionemu przez Nadała w przytoczonym już fragmencie, kiedy mówi on o innym darze posiadanym przez Ignacego: „We wszystkim, w słowie i czynie, zachowywał świadomość i wrażliwość na obecność Boga i pociąg do rzeczy nadprzyrodzonych".
W tym właśnie fragmencie Nadal umieszcza swoje sławne słowa: simul in actione contemplatwus. Istnieje zatem słuszna podstawa, by przyjąć, że przymiotnik contemplatwus (kon-templatywny) nie odnosi się do jakiejś szczególnej duchowej aktywności, ćwiczenia duchowego, lecz że oddaje podstawowy rys Ignacego, jego zażyłość z Bogiem i świadomość Bożej obecności; natomiast rzeczownik in actione (w działaniu) odnosi się nie tylko do apostolskiej czy zewnętrznej pracy, lecz do wszystkiego, co Ignacy czynił, łącznie z modlitwą. Przysłówek simul (zarazem) wydaje się być dodany dla wykluczenia wszelkiego pozoru dwoistości i wskazania, jak już wcześniej mówiliśmy, że nie chodzi tutaj o połączenie, lecz o tożsamość. W ten sposób Nadal zmienia powszechnie przyjęte znaczenie zarówno «kontemplacji», jak i «działania», i może to wywoływać niemałe zamieszanie.
197
fakt bycia - bycia z Bogiem. Jedność nie jest działaniem -w potocznym rozumieniu tego słowa - lecz stanem. Zakłada postawę lub gotowość otwarcia się na Boga, co może się wyrazić i faktycznie wyraża się w działaniu czy to duchowym, czy też fizycznym, nie utożsamia się jednak z żadnym z nich.
Ignacjańskie «znajdowanie Boga we wszystkich rzeczach» oznacza, że jedność lub więź z Bogiem, zakorzeniona w głębi człowieka, poświadcza się nie tylko w działaniu. Ona bowiem tak przenika i przekształca wszelką aktywność i całą osobę, że każde wydarzenie życia staje się spotkaniem Boga i każde działanie nie tylko wypływa z łączności z Bogiem, lecz samo tę łączność pogłębia - staje się kontemplacją.
W dzisiejszych czasach kontemplacja coraz bardziej rozumiana jest w szerszym i głębszym sensie, raczej jako pewna właściwość duchowego życia - wymiar, zgodnie ze współczesną terminologią - niż jako pewien typ tego, co w sposób bardzo znamienny nazywano modlitwą myślną. Te dwa znaczenia różnią się między sobą, choć pozostają w związku. I obydwa te rodzaje kontemplacji są potrzebne. Wypada tu przypomnieć nasze wcześniejsze rozważania o współprzebywaniu i więzi oraz o obopólnej świadomości, jaka istnieje między kochającymi się osobami, a zwłaszcza między członkami tej samej rodziny, i o sposobie, w jaki się ją pogłębia. Potrzebujemy chwil samotności, wyciszenia przed Bogiem, podobnie jak Chrystus. Potrzebujemy właśnie po to, by być zawsze z Bogiem.
To wszystko zostało już wyjaśnione. W tym miejscu zauważmy tylko, że pewien kontemplatywny wymiar odnaleźć można w całym ludzkim życiu, albo też - wymiar ten powinno się odnaleźć, bo jest on koniecznym warunkiem pełni istnienia, jako jednoczący czynnik pośród wielości rozpraszających działań. U danej osoby może być on cały zawładnięty przez jakąś wielką ideę lub wielką miłość. Wymiar ten może i powi-
196
człowieka, lecz dla samego Boga. I tak długo, jak zachowa i utrzyma ten stan, będzie dostrzegał Boga we wszystkich rzeczach i w swoim działaniu doświadczał kontemplatywnego życia".
Autor mówi tu, podobnie jak w innych miejscach, o połączeniu dwóch rzeczy, dwóch rodzajów życia lub dwóch wymiarów albo działań występujących w życiu chrześcijańskim. Wspomina jednak również o głębszym poziomie, na którym miłość do Boga jest nie tyle działaniem, co stanem lub gotowością, która przekształca i przenika wszelką aktywność. Być może, jak już to zaznaczyliśmy wcześniej, Nadal zaczerpnął pewne myśli z tego tekstu. Poszedł jednak dalej i, by pozostać w zgodzie z obrazem Ignacego, jaki sobie wytworzył, utożsamia kontemplację ze stanem zażyłości z Bogiem, a przez działanie rozumie aktywność w ogóle. I tak ukuł zdanie: Simiil in actione contemplatwus.
W ten sposób Nadal zwraca uwagę na szczególnie charakterystyczną cechę ignacjańskiej duchowości. Sam Ignacy w zakończeniu swojej Autobiografii wskazuje z całą prostotą na punkt, do którego doprowadziła go jego duchowa przygoda. Wyznaje, że nawet po swym nawróceniu nie zawsze w pełni odpowiadał Bogu, ale jednak „stale wzrastał w pobożności, to jest w łatwości znajdowania Boga, a teraz więcej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Za każdym razem, gdy chciał znaleźć Boga, znajdował Go" (99).
Spotykamy tu wyrażenie «znajdowanie Boga». Z tego, co powiedzieliśmy dotychczas, można słusznie wnioskować, że Ignacy ma na myśli nie tyle znajdowanie Boga we wszystkich rzeczach, ile raczej znajdowanie Boga ponad wszystkimi rzeczami, a następnie odnalezienie wszystkich rzeczy w Bogu. Ignacy nie mówi - jeśli odwołamy się do klasycznej terminologii - o via causalitatis, o drodze przyczynowości (dotarcie do
199
Nadal chce, jak się zdaje, wyjaśnić to, co uważa za istotny rys jezuickiego powołania. Mówi bowiem dalej o Ignacym: „Widzieliśmy teraz, jak ten dar i światłość serca odzwierciedla się w jego promieniującym obliczu i w pełnej pogody nadprzyrodzonej ufności, z jaką podchodził do swych zadań. Byliśmy pod wrażeniem tego i czerpaliśmy stąd natchnienie; czuliśmy bowiem, że w jakiejś mierze ten dar i nam się udzielał. Dlatego uważamy, że przywilej ten, dany Ojcu Ignacemu, został przekazany całemu Towarzystwu. Ufamy, że ten dar modlitwy i kontemplacji dostępny jest nam wszystkim, i twierdzimy, że związany jest nierozłącznie z naszym powołaniem".
Na początku tego samego fragmentu Nadal z przekonaniem wyraża opinię, że dla jezuity możliwość uczestniczenia w łasce i charyzmacie Założyciela zakonu urzeczywistnia się poprzez Ćwiczenia duchmone. Mamy nadzieję, że ukazaliśmy to wystarczająco w naszej książce, która mówi o drodze wewnętrznego poznania. Podkreśliliśmy również, że Ignacy nie był pierwszym, który odkrył głębszy poziom świadomości. Jego oryginalność polega na tym, że czyni z tego zasadę całego duchowego programu.
Traktat Stimulus amoris (Bodziec miłości), przypomniany nieco wcześniej, odwołuje się również do wewnętrznej głębi, w której powinna dokonać się przemiana, prawdziwe prze-bóstwienie: „Wydaje mi się, że dla tego, kto chce cieszyć się życiem kontemplatywnym i aktywnym, widząc Pana we wszystkich rzeczach, ta droga - jak już wspomniałem - będzie krótka i dobra. To znaczy, skupiając się całkowicie w sobie, wchodzi w najgłębsze tajniki swego serca i tak w Bogu się zatapia, że nie czuje i nie dostrzega niczego w tym świecie poza Bogiem. W pewien sposób przebóstwiony, będzie myślał tylko o Bogu, i przekształcony jakby w Boga, gdziekolwiek się zwróci i cokolwiek by czynił, będzie myślał, że czyni to nie dla
198
O AUTORZE KSIĄŻKI
PARMANANDA D1YARKAR, jezuita, większość swego życia spędził w Indiach, gdzie się urodził (Goa, 1922) i przyjął święcenia kapłańskie (Puna, 1952). Przez 15 lat wykładał filozofię i psychologię religii na Uniwersytecie w Bombaju. W tym czasie był rektorem, a także dziekanem Wydziału Filozofii w Kolegium Świętego Franciszka Ksawerego oraz dyrektorem Instytutu Kultury Religijnej imienia Newmana. Następnie został mianowany delegatem generała Towarzystwa Jezusowego w Indiach, zajmując się wspólnymi dziełami jezuitów hinduskich. W roku 1975 został asystentem generała jezuitów w Rzymie. Współpracował z Ignacjańskim Centrum Duchowości przy Kurii Generalnej Towarzystwa, wygłaszając konferencje i publikując książki, między innymi Our Hearts Burning (Nasze serca pałały), Alive to God (Żyć dla Boga) oraz artykuły z dziedziny duchowości ignacjańskiej. Pod koniec roku 1983 powrócił do Indii. Był znów profesorem filozofii w Bombaju, wydawał też Ignis Studies (Studia Ignacjańskie), angażował się w dialog z religiami niechrześcijańskimi. Zmarł w 2000 r.
Droga wewnętrznego poznania jest zmienionym i poszerzonym wydaniem książki Alive to God, ogłoszonej drukiem w 1979 roku, entuzjastycznie przyjętej zarówno przez znawców duchowości św. Ignacego Loyoli, jak i przez ludzi, którzy chcieli pogłębić swoją znajomość Ćwiczeń duchownych.
201
Boga przez stworzenia), lecz o via negationis, o drodze zaprzeczania (wskazuje się, że Bóg jest ponad wszelkim stworzeniem), przechodzącej w via eminentiae, w drogę uwznioślania (odkrywając wszelkie stworzenia w Bogu). Jednak tego rodzaju spekulacje, słuszne same w sobie, były obce stylowi myślenia u Ignacego, a na pewno językowi, którym się posługiwał. W jezuickich Konstytucjach (288) nie wchodzi w rozróżnienie trzech dróg; mówi po prostu, że zakonników znajdujących się w okresie formacji „powinno się często zachęcać, aby we wszystkim szukali Boga, wyzuwając się w miarę możności - z miłości wszelkich stworzeń (dla nich samych), aby całą miłość przenieść na ich Stwórcę, Jego miłując we wszystkich stworzeniach, a wszystkie stworzenia w Nim, według najświętszej i Boskiej Jego woli".
W szczytowym punkcie Ćwiczeń, w Kontemplacji dla uzyskania miłości, wszystkie drogi spotykają się i łączą, i prowadzą do doświadczenia wiary, czego ulubionym ignacjańskim odpowiednikiem jest «znajdowanie Boga we wszystkich rzeczach». Dzięki takiemu doświadczeniu człowiek staje się - według określenia Nadała - kontemplatywnym w działaniu.
Ideał człowieka kontemplatywnego w działaniu, właściwie rozumiany, można przyjąć za duchowy szczyt, i na tym szczycie dochodzi do spotkania, o którym mówimy na początku naszej książki: wizja Ignacego przystaje do teologii posoborowego Kościoła i odkryć współczesnej psychologii. Szkicując drogę wewnętrznego poznania, staraliśmy się przekazać coś z tej owocnej syntezy, która wyłania się z owego „spotkania na szczycie".
200
BIADA TEMU CZŁOWIEKOWI ............................ 85
4. Zapowiedź zdrady ............................... 87
5. Wyjawienie zdrajcy .............................. 89
6. Przepowiednia zaparcia się. Piotra .................... 92
UKIERUNKOWANIE ............................... 95
Ukształtowani na wzór Syna .......................... 97
Jezus z Nazaretu przychodzi ....................... 100
Świadomość Bożej obecności ....................... 102
W poszukiwaniu głębszej zażyłości .................. 105
Metoda i treść modlitwy ........................... 108
JA WAS WYBRAŁEM .................................. 111
7. Jezus drogą do Ojca .............................. 113
8. Jezus źródłem i daiucą życia ........................ 115
9. Smutek uczniów obróci się. w radość .................. 117
DECYZJA ........................................ 119
Być płomiennego ducha ............................. 121
W centrum rozeznawania .......................... 123
Zasady i praktyka wyboru ......................... 126
Miłość, która nie zna prawa ........................ 130
Potrzeba reguł .................................. 132
ABYŚCIE POKÓJ WE MNIE MIELI ......................... 135
10. Umycie nóg .................................. 137
11. Ustanowienie Eucharystii ......................... 139
12. Wezwanie do ufności ............................ 141
REALIZACJA ..................................... 143
W Trójcy Przenajświętszej ............................ 145
Przez krzyż i zmartwychwstanie .................... 147
Znaki głębszej rzeczywistości ....................... 149
Dorastać do pełni ................................ 152
Paradoks Absolutu ............................... 154
ABY WSZYSCY STANOWILI JEDNO ........................ 159
13. Arcykapłańska modlitwa Chrystusa .................. 161
14. Zmartwychwstały ukazuje się. apostołom .............. 164
15. Uczniowie z Emaus ............................. 167
203
SPIS TREŚCI
Słowo wstępne (Antoni de Mello S]) ...................... 5
Przedmowa ........................................ 7
WPROWADZENIE ................................. 11
Ignacjańskie doświadczenie religijne .................... 13
Nowy człowiek i nowy sposób myślenia .............. 15
Być przyłączonym do Chrystusa ..................... 18
Co się dzieje w czasie rekolekcji? .................... 21
Klucz do Ćwiczeń ............................... 25
Uwaga ........................................... 31
PRZYGOTOWANIE ................................ 33
Nasze spotkanie z Bogiem ............................ 35
Zgoda na rzeczywistość lub jej odrzucenie ............. 38
Pomoce i przeszkody w nawiązaniu kontaktu .......... 43
Gdy kontakt przekształca się we wspólnotę ............ 47
Pozytywna odpowiedź wiary ....................... 49
GORĄCO PRAGNĄŁEM ................................ 55
2. Zapowiedź śmierci i zmartwychwstania
oraz uzdrowienie niewidomego pod Jerychem ............ 57
2. O służeniu bliźnim .............................. 60
3. Ostatnia Wieczerza .............................. 62
WYZWOLENIE .................................... 65
Żyć dla qca ...................................... 69
Składniki zdrowego sumienia ....................... 71
W obliczu grzechu ............................... 74
Długa droga nawrócenia .......................... 78
Nowe spojrzenie na pokutę ........................ 81
202
Medytacje biblijno-ascetyczne
Opublikowane w serii Duć in altum - Wypłyń na głębię
1. Parmananda Divarkar S], Droga wewnętrznego poznania. 1987, 20012.
2. Kard. Carlo Maria Martini, Wyznania Pawła. Medytacje. 1987.
3. Mieczysław Bednarz SJ, Bóg wiary i modlitwy. 1989.
4. Kard. Carlo Maria Martini, Ludu mój, wyjdź z Egiptu (Medytacje o trudnej drodze do wolności). 1990.
5. Jan Popiel SJ, Bóg jest miłością. Roziuażania rekolekcyjne. 1990.
6. Anthony de Mello SJ, U źródeł. Rozważania rekolekcyjne. 1990 i 1995.
7. Kard. Carlo Maria Martini, Lud iv drodze (Medytacje o życiu i przeszkodach Kościoła i w Kościele). 1992.
8. Kard. Carlo Maria Martini, Bóg żywy- Rozważania o proroku Eliaszu. 1993.
9. Kard. Carlo Maria Martini, Głosiciel Ewangelii u świętego Łukasza. 1993.
10. Kard. Carlo Maria Martini, Kobieta pośród swego ludu (Rozważania o geniuszu kobiecym, tak jak przedstawiają go teksty biblijne). 1993.
11. Kard. Carlo Maria Martini, Wytrwaliście przy mnie w moich przeciw-nościach. Rozważania o Hiobie. 1993.
12. Albert Yanhoye SJ, Wzrastaść w miłości. 1993.
13. Kard. Carlo Maria Martini, Samuel - prorok religijny i polityczny. 1994.
14. Kard. Carlo Maria Martini, Życie Mojżesza, życie Jezusa, paschalne życie chrześcijanina. 1995.
15. L. Alonso Schókel SJ, G. Gutierrez SJ, Mów wszystko co ci rozkażę. Aktualność proroctw Starego Testamentu. 1996.
16. Kard. Carlo Maria Martini, Gtos prorocki w mieście. Roziuażania o proroku Jeremiaszu. 1996.
17. Kard. Carlo Maria Martini, Być z Jezusem. Medytacje nad Ewangelią św. Marka. 1997.
18. Kard. Carlo Maria Martini, Dawid. Grzesznik i człowiek wian/, 1998. 18(19). Kard. Carlo Maria Martini, Głosić Jezusa. Medytacje nad Ewangelią
św. Łukasza, 1999. 20. Kard. Carlo Maria Martini, Słuchać Jezusa. Medytacje nad Ewangelią
świętego Mateusza, 2000.
ZAKOŃCZENIE ............
Tryptyk ignacjański ..........
Błędny rycerz ............
Pielgrzym i sługa .........
Kontemplatywny w działaniu
O autorze książki ...........
171
173
174
182
190
201
13. MAR. 2002