Carroll Jenny
SZUKAJ膭C SIEBIE
1
Nazywam si臋 Jessica Mastriani.
Mo偶e o mnie s艂yszeli艣cie. Ale nie obra偶臋 si臋, je偶eli nie. Zreszt膮 chyba nawet tak bym wola艂a.
A mogli艣cie o mnie s艂ysze膰, bo to mnie prasa nazwa艂a „dziewczyn膮 od pioruna”. Kiedy kilka lat temu uderzy艂 we mnie piorun, zyska艂am zdolno艣ci parapsychiczne, dzi臋ki kt贸rym potrafi艂am odnajdywa膰 zaginionych ludzi we 艣nie.
By艂o wtedy o tym do艣膰 g艂o艣no. Przynajmniej w Indianie, sk膮d pochodz臋. Nakr臋cili nawet serial telewizyjny na podstawie historii mojego 偶ycia. Nie by艂 na nim oparty zbyt dok艂adnie. To znaczy, mn贸stwo rzeczy zmy艣lili. Na przyk艂ad, 偶e pojecha艂am do Quantico szkoli膰 si臋 na agentk臋 FBI. Wcale tak nie by艂 o. Aha, i w serialu u艣miercili te偶 mojego tat臋. W rzeczywisto艣ci 偶yje i ma si臋 艣wietnie.
Ale nie mia艂am do nich pretensji (chocia偶 tata nie by艂 specjalnie zachwycony), bo za serial mi zap艂acili. Za prawo do wykorzystania mojego nazwiska, mojej historii i inne takie. Na koniec zrobi艂o si臋 z tego sporo pieni臋dzy, mimo 偶e serial pokazuj膮 tylko w kabl贸wce i to nawet nie w kt贸rej艣 z g艂贸wnych stacji.
Rodzice realizuj膮 czeki, kt贸re dostaj臋 co miesi膮c, i inwestuj膮 je w moim imieniu. Nie musia艂am jeszcze naruszy膰 tego kapita艂u. Wydaj臋 tylko od czasu do czasu troch臋 odsetek, kiedy nie starcza mi kasy najedzenie albo czynsz czy co艣 takiego. Co wcale ostatnio tak cz臋sto si臋 nie zdarza, bo mam prac臋 na lato, i tak dalej. Mo偶e nie najlepsz膮 prac臋 pod s艂o艅cem. Ale przynajmniej nie pracuj臋 dla FBI, jak w tym serialu o moim 偶yciu.
Pracowa艂am dla nich przez jaki艣 czas. Maj膮 tam specjalny wydzia艂, kt贸rego szefem jest taki jeden facet, Cyrus Krantz. Pracowa艂am tam przez prawie rok.
Widzicie, to wcale nie mia艂o tak wygl膮da膰. To znaczy, moje 偶ycie. Zacz臋艂o si臋 od tego uderzenia pioruna. Przecie偶 zupe艂nie tego nie planowa艂am. Bo nikt - a przynajmniej nikt przy zdrowych zmys艂ach - nie chcia艂by zosta膰 trafiony przez piorun i zyska膰 zdolno艣ci parapsychiczne, bo - mo偶ecie mi wierzy膰 w tej sprawie - to jest totalna beznadzieja. To znaczy, ludzie, kt贸rym pomog艂am, pewnie to doceniaj膮. Ale ja sama nie mia艂am z tego 偶adnej wi臋kszej frajdy, przysi臋gam.
A potem zacz臋艂a si臋 wojna. Tak jak piorun uderzy艂a znienacka. I jak piorun zmieni艂a wszystko. Nie tylko dlatego, 偶e nagle ludzie przy naszej ulicy wywieszali przed domami ameryka艅skie flagi i 偶e dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋, jak przymurowani, wgapiali艣my si臋 w CNN. Dla mnie zmieni艂o si臋 o wiele wi臋cej. Ja przecie偶 nawet jeszcze wtedy nie sko艅czy艂am liceum, a Wuj Sam i tak zwr贸ci艂 si臋 do mnie: „Jeste艣 nam potrzebna”.
Problem w tym, 偶e oni mnie naprawd臋 potrzebowali. Umierali niewinni ludzie. Co ja mia艂am zrobi膰, odm贸wi膰?
Chocia偶, prawd臋 m贸wi膮c, z pocz膮tku pr贸bowa艂am odmawia膰. A偶 wreszcie m贸j brat, Douglas - ten, kt贸ry wed艂ug mnie powinien najbardziej protestowa膰 przeciwko moim zwi膮zkom z FBI - powiedzia艂:
- Jess, co ty wyrabiasz? Musisz si臋 zgodzi膰.
No to si臋 zgodzi艂am.
Najpierw powiedzieli mi, 偶e mog臋 pracowa膰 z domu. Co mi odpowiada艂o, bo naprawd臋 musia艂am sko艅czy膰 czwarte klas臋, i tak dalej.
Ale byli te偶 ludzie, kt贸rych nale偶a艂o odszuka膰, i to szybko. Jak niby mia艂am to zrobi膰? Przecie偶 by艂 a wojna.
Wiem, 偶e dla wi臋kszo艣ci ludzi ta wojna toczy艂a si臋 gdzie艣 tam, daleko. Za艂o偶臋 si臋, 偶e przeci臋tny Amerykanin nawet o niej nie my艣la艂 poza tymi chwilami, no wiecie, kiedy w艂膮cza艂 wieczorne wiadomo艣ci i widzia艂, jak terrory艣ci wysadzaj膮 ludzi w powietrze i tak dalej. Tylu a tylu 偶o艂nierzy piechoty morskiej Stan贸w Zjednoczonych zgin臋艂o w dniu dzisiejszym - m贸wili w wiadomo艣ciach. A nast臋pnego dnia ludzie s艂yszeli: Znale藕li艣my tylu a tylu terrory st贸w ukrywaj膮cych si臋 w jaskiniach w g贸rach Afganistanu.
No c贸偶, z mojego punktu widzenia wygl膮da艂o to inaczej. Ja nie ogl膮da艂am wojny w telewizyjnych wiadomo艣ciach. Zamiast tego widzia艂am j膮 na 偶ywo. Boja tam by艂am. A by艂am tam, bo to ja im m贸wi艂am, w kt贸rych jaskiniach maj膮 szuka膰 ludzi, kt贸rych bezzw艂ocznie musieli pojma膰.
Najpierw pr贸bowa艂am to robi膰 z domu, a potem z Waszyngtonu.
Ale bardzo cz臋sto, kiedy m贸wi艂am im, gdzie maj膮 szuka膰, oni szukali, a potem wracali i m贸wili:
- Tam nikogo nie by艂o.
Aleja wiedzia艂am, 偶e nie maj膮 racji. Boja si臋 nigdy nie myli艂am. Czy raczej, powinnam mo偶e powiedzie膰, moje zdolno艣ci nigdy mnie nie zawiod艂y.
Wi臋c wreszcie powiedzia艂am:
- Pos艂uchajcie, wy艣lijcie mnie tam, a ja wam poka偶臋, gdzie szuka膰.
O niekt贸rych znalezionych przeze mnie ludziach s艂yszeli艣cie w telewizji. Inni, kt贸rych znajdowa艂am, byli obj臋ci tajemnic膮 wojskow膮. Do niekt贸rych przeze mnie znalezionych nie mogli艣my si臋 dosta膰 ze wzgl臋du na miejsca, gdzie si臋 ukrywali, g艂臋boko w g贸rach. Niekt贸rych chcieli mie膰 na oku i obserwowa膰, jak sytuacja si臋 rozwinie. A innych, znajdowanych przeze mnie, spotyka艂a 艣mier膰.
Ale ich znajdowa艂am. Wszystkich znajdowa艂am.
I wtedy zacz臋艂y si臋 koszmary. Przesta艂am w og贸le sypia膰. To znaczy艂o, 偶e nikogo wi臋cej nie mog艂am odnale藕膰. Bo nie mog艂am 艣ni膰.
Zesp贸l stresu pourazowego. Czyli TPSD. W ka偶dym razie tak to nazywaj膮. Pr贸bowali wszystkiego, co im przychodzi艂o do g艂owy, 偶eby mi pom贸c. Leki. Psychoterapia. Weekend przy wielkim, pi臋knym basenie w Dubaju. Nic z tego.
No wi臋c, koniec ko艅c贸w, odes艂ali mnie do domu, my艣l膮c, 偶e mo偶e mi si臋 polepszy, kiedy znajd臋 si臋 w swoim normalnym otoczeniu.
Ale problem polega艂 na tym, 偶e kiedy wr贸ci艂am do domu, wcale nie znalaz艂am si臋 w normalnym otoczeniu. Wszystko wygl膮da艂o inaczej.
Pewnie jestem niesprawiedliwa. Pewnie tak naprawd臋 to ja si臋 zmieni艂am, a nie inni. No bo cz艂owiek ogl膮da takie rzeczy: dzieciaki wrzeszcz膮 do ciebie, 偶eby nie zabiera膰 im ojca, r贸偶ne rzeczy wylatuj膮 w powietrze... ludzie wylatuj膮 w powietrze... A ty masz raptem siedemna艣cie lat, czy co艣 ko艂o tego - hej, a nawet gdyby mie膰 ze czterdzie艣ci - troch臋 trudno w rok potem ot tak, jakby nigdy nic, wr贸ci膰 do domu. I co? Chodzi膰 do centrum handlowego? Robi膰 sobie pedicure? Ogl膮da膰 Sponge Bob Kancias toporty?
Dajcie spok贸j.
Ale nie mog艂am te偶 wr贸ci膰 do tego, czym si臋 zajmowa艂am wcze艣niej. To znaczy do pracy dla FBI. Sama siebie nie umia艂am ju偶 odnale藕膰, a co dopiero kogo艣 innego. Bo ju偶 nie by艂am „dziewczyn膮 od pioruna”.
Odkrywa艂am powoli, 偶e sta艂am si臋 kim艣, kim nie by艂am od bardzo d艂ugiego czasu.
Normaln膮 osob膮.
A w ka偶dym razie o tyle normaln膮, o ile taka dziewczyna jak ja mo偶e by膰 normalna. No bo w ko艅cu z w艂asnego wyboru nosz臋 w艂osy niemal tak kr贸tkie jak niekt贸rzy z tych komandos贸w, z kt贸rymi wsp贸艂pracowa艂am.
I przyznam, 偶e mam niejakie upodobanie do kr膮偶ownik贸w szos. Tych dwu艣ladowych. Nie takich z nap臋dem na cztery ko艂a.
I przyznam te偶, 偶e nigdy nie uwa偶a艂am, 偶e fajny dzie艅 to taki, kiedy si臋 dzwoni do przyjaci贸艂ek albo gada z nimi przez sie膰, a potem umawia do kina na romantyczn膮 komedi臋. Bo po pierwsze, ja mam tylko jedn膮, no mo偶e dwie przyjaci贸艂ki. A po drugie, lubi臋 takie filmy, w kt贸rych co艣 wybucha.
A przynajmniej kiedy艣 lubi艂am. Dop贸ki r贸偶ne rzeczy nie zacz臋艂y do艣膰 regularnie wybucha膰 wok贸艂 mnie. Teraz podobaj膮 mi si臋 filmy o komiksowych istotach z kosmosu, kt贸re mieszkaj膮 na Hawajach z ma艂ymi dziewczynkami, albo o rybkach, kt贸re si臋 gubi膮. Tego typu rzeczy.
Ale pomijaj膮c tych par臋 drobnych szczeg贸艂贸w, jestem jak najbardziej normalna. Troch臋 to potrwa艂o, ale mi si臋 uda艂o. Powa偶nie. Prowadz臋 偶ycie, kt贸re z ka偶dego punktu widzenia mo偶na by okre艣li膰 jako normalne. Mieszkam w normalnym mieszkaniu i mam normaln膮 wsp贸艂lokatork臋. No c贸偶, dobra, Ruth, moja najlepsza przyjaci贸艂ka od niepami臋tnych czas贸w, nie jest tak zupe艂nie normalna. Ale dla mnie wystarczy. Robimy razem normalne rzeczy, na przyk艂ad chodzimy po zakupy albo zamawiamy do domu chi艅szczyzn臋 i ogl膮damy w telewizji te durne seriale, za kt贸rymi ona tak przepada.
I niech b臋dzie, Ruth przez ca艂y czas stara si臋 mnie gdzie艣 wyci膮ga膰, na przyk艂ad na koncerty na 艣wie偶ym powietrzu i inne takie. A ja ju偶 bym raczej wola艂a siedzie膰 w domu i 膰wiczy膰 gr臋 na flecie. Wi臋c mo偶e nie jestem jednak tak do ko艅ca normalna.
Ale hej, ona mi za艂atwi艂a prac臋 na lato. I to ca艂kiem normaln膮 letni膮 prac臋, tak膮, za kt贸r膮 cz艂owiekowi p艂ac膮 marne grosze. Czy nie dok艂adnie czego艣 takiego oczekuje normalna dziewi臋tnastolatka? Marnie p艂atnej pracy na lato?
No wi臋c jest normalnie. Na szcz臋艣cie przy moich wyp艂atach z FBI (Tak, by艂am na ich li艣cie p艂ac. Nie jako agentka, czy co艣. Ale p艂aci膰 mi musieli. No co wy? Mia艂am niby harowa膰 dla nich za darmo?) i odsetkach od zainwestowanej kasy za serial telewizyjny, i przy tym, co mama i tata podsy艂aj膮 mi z domu, radz臋 sobie nie藕le.
Poza tym, rozumiecie, przecie偶 to nie tak, 偶e jestem tu sama. Ruth i ja zrzucamy si臋 na wszystkie wydatki: zakupy spo偶ywcze, czynsz (do艣膰 wysoki, chocia偶 mamy mieszkanie z jedn膮 tylko sypialn膮. No, ale tak to ju偶 bywa w nowojorskiej Hell's Kitchen, czyli, jakby kto艣 z was nie wiedzia艂, najdro偶szej dzielnicy mieszkaniowej na 艣wiecie)... Wszystko dzielimy po po艂owie.
W ka偶dym razie, ta praca... No, w sumie jest fajna. Pomaga si臋 dzieciakom - i zreszt膮 to nieco zabawne, bo przecie偶 dok艂adnie co艣 takiego robi艂am, kiedy zacz臋艂a si臋 ta ca艂a historia z piorunem i reszt膮 (zanim zacz臋艂am, zamiast ratowa膰 dzieciom 偶ycie, komplikowa艂am je, aresztuj膮c ich ojc贸w). Ruth za艂atwi艂a sobie prac臋 w takiej jednej organizacji pozarz膮dowej. Dowiedzia艂a si臋 o niej z tablicy og艂osze艅 na swojej uczelni (kiedy ju偶 j膮 przyj臋li na wszystkie uczelnie, gdzie sk艂ada艂a podania, zdecydowa艂a si臋 na Columbi臋).
Mn贸stwo os贸b - na przyk艂ad rodzice Ruth i jej brat bli藕niak, Skip, kt贸ry studiuje na Uniwersytecie stanu Indiana, a teraz przyjecha艂 do Nowego Jorku na lato i ma praktyk臋 w jakiej艣 firmie na Wall Street - uwa偶aj膮, 偶e Ruth mog艂a znale藕膰 sobie lepiej p艂atn膮 wakacyjn膮 prac臋, skoro ju偶 studiuje na Columbii, kt贸ra jest przecie偶 uczelni膮 nale偶膮c膮 do Ligi Bluszczowej i tak dalej.
Ale Ruth m贸wi zawsze: „Mnie zale偶y na tym, 偶eby zmienia膰 艣wiat” - no i bardzo fajnie, bo jej rzeczywi艣cie na tym zale偶y. A robi to w ten spos贸b, 偶e organizuje grupy muzyk贸w i aktor贸w, kt贸rzy odwiedzaj膮 r贸偶ne miejskie dzienne 艣wietlice i p贸艂kolonie, gdzie pomagaj膮 dzieciakom wystawia膰 jakie艣 sztuki czy musicale, bo miasto nie ma wystarczaj膮cych 艣rodk贸w, 偶eby zatrudnia膰 prawdziwych, dyplomowanych nauczycieli.
Najpierw uzna艂am, 偶e to jaka艣 g艂upota - to znaczy, ta wakacyjna praca Ruth. W jaki spos贸b, wystawiaj膮c sztuk臋 w dziennej 艣wietlicy osiedlowej, pom贸c dzieciakowi, kt贸rego matka to, na przyk艂ad, 膰punka?
Ale potem, kt贸rego艣 dnia, Ruth zapomnia艂a zabra膰 z domu portfel i poprosi艂a, 偶ebym go jej podrzuci艂a. Wi臋c to zrobi艂am, chocia偶 oderwa艂a mnie od 膰wicze艅 na flecie.
Ale okaza艂o si臋, 偶e by艂o warto. Bo z miejsca zobaczy艂am, 偶e nie mia艂am racji. Wystawienie jakiej艣 sztuki w dziennej 艣wietlicy mo偶e ogromnie pom贸c dzieciakowi, i to nawet takiemu, kt贸ry ma mn贸stwo problem贸w w domu (nie takich jak zamkni臋cie tatusia w ameryka艅skim wojskowym wi臋zieniu, ale na przyk艂ad takich, 偶e babcia jest za膰pana, czy co艣). To strasznie fajna sprawa patrze膰, jak taki dzieciak, kt贸ry nigdy przedtem nie widzia艂 na oczy 偶adnej sztuki, nagle zaczyna w takiej sztuce gra膰. Albo - i tutaj pojawia si臋 moja rola - jak dzieciak, kt贸ry nigdy w 偶yciu nie gra艂 na 偶adnym instrumencie muzycznym, nagle zaczyna na nim gra膰.
I mnie to te偶 daje mas臋 rado艣ci, bo mam okazj臋 robi膰 to, co robi臋 najlepiej, czyli gra膰 na flecie. To znaczy, pewnie mog艂abym za艂atwi膰 sobie na wakacje prac臋 flecistki w jakiej艣 orkiestrze. Ale czy pr贸bowali艣cie kiedy艣 sp臋dzi膰 cho膰 troch臋 czasu z lud藕mi z jakiej艣 orkiestry? I nie m贸wi臋 tu o dzieciakach, kt贸re graj膮 w orkiestrach szkolnych. M贸wi臋 o prawdziwych zawodowych muzykach klasycznych.
No c贸偶, odk膮d zacz臋艂am chodzi膰 do Juilliard w zesz艂ym roku, mia艂am po temu okazj臋. I wierzcie mi, o wiele fajniej jest robi膰 to, czym zajmuj臋 si臋 w艂a艣nie teraz, czyli pokazywa膰 dzieciakom, kt贸re nigdy przedtem nie widzia艂y fletu na oczy, jak na czym艣 takim gra膰. To jest super. Bo one robi膮 takie naprawd臋 wielkie oczy, kiedy zagram jaki艣 naprawd臋 szybki kawa艂ek, na przyk艂ad Lot trzmiela czy co艣 Czajkowskiego, a potem m贸wi臋 im, 偶e te偶 si臋 naucz膮 tak gra膰, je艣li tylko b臋d膮 膰wiczy膰.
A oni mi na to zawsze:
- Nie ma mowy, nigdy nam si臋 to nie uda. A ja im odpowiadam:
- Uda si臋. Zobaczycie. - A potem im pokazuj臋, jak si臋 gra. Za ka偶dym razem mam wtedy niesamowit膮 radoch臋.
- Skip m贸wi, 偶e Ruth powinna by艂a za艂atwi膰 sobie praktyk臋 w jakiej艣 agencji reklamowej i 偶e z tych dzieciak贸w nigdy nie b臋dzie nic dobrego, niezale偶nie jak bardzo b臋d膮 bombardowane sztuk膮. Do mnie takich rzeczy nie m贸wi, ale tylko dlatego, 偶e chcia艂by si臋 do mnie dobra膰. Firma, w kt贸rej ma letnie praktyki, op艂aca mu czynsz (I dlatego Skip waletuje u nas na kanapie - 偶eby odk艂ada膰 pieni膮dze na czynsz na co艣, ha czym naprawd臋 mu zale偶y. Znaj膮c go, to co艣 naprawd臋 durnego, na przyk艂ad porsche). Jest tu nawet teraz w tej chwili, le偶y rozwalony na naszej kanapie (albo powinnam mo偶e powiedzie膰, na swoim 艂贸偶ku) i ogl膮da Vabank z moim bratem, Michaelem, kt贸ry te偶 jest w Nowym Jorku, ma tu praktyk臋 i te偶 mieszka na waleta w naszym mieszkaniu. (艢pi na pod艂odze. Skip pierwszy zaklepa艂 sobie kanap臋).
Mike te偶 wyl膮dowa艂 na Uniwersytecie stanu Indiana po tym, jak zrezygnowa艂 z miejsca na Harvardzie, bo zakocha艂 si臋 w dziewczynie, kt贸ra potem go rzuci艂a dla jakiego艣 faceta po znanego przy pracy w letnim teatrzyku na wydmach Michigan. W naszym domu nie wolno ju偶 g艂o艣no wymienia膰 nazwiska Claire Lippman. Przyjecha艂 teraz do Nowego Jorku na lato i ma prac臋, kt贸ra zwi膮zana jest z komputerami i 艣ledzeniem cyberterroryst贸w. Troch臋 co艣 takiego jak to, co sama robi艂am w czasie wojny, tylko 偶e on si臋 tym zajmuje, siedz膮c w jakim艣 boksie w kampusie Uniwersytetu Columbia, zamiast w namiocie na piaszczystej pustyni.
Czasami Mike opowiada nam o swojej pracy. Wszyscy woleliby艣my, 偶eby tego nie robi艂.
I Skip, i Mikey wywrzaskuj膮 teraz odpowiedzi na pytania z Vabanku w stron臋 ekranu telewizora. Skip wi臋kszo艣膰 zgaduje 藕le. Mike wi臋kszo艣膰 zgaduje prawid艂owo.
Fajnie jest mie膰 latem blisko siebie chocia偶 jednego z braci, nawet je艣li nie jest to m贸j ulubiony brat. Ulubiony to Douglas, a on jest tam, w Indianie i wynajmuje pok贸j od moich rodzic贸w.
Ale przynajmniej z nimi nie mieszka, a to ju偶 jaki艣 post臋p. Wynajmuje od nich kawalerk臋 nad jedn膮 z ich restauracji, Mastriani, odbudowanej po po偶arze, kt贸ry j膮 zniszczy艂. Pracuje w sklepie z komiksami i sam troch臋 rysuje. Moim zdaniem m贸g艂by zrobi膰 karier臋 jako autor komiks贸w. Powa偶nie. Nie wiem, czy to przez g艂osy, kt贸re kiedy艣 s艂ysza艂 w swojej g艂owie, czy co, ale te jego rysunki s膮 naprawd臋 niez艂e.
No wi臋c jest dobrze. Bo przez d艂ugi czas my艣leli艣my, 偶e Douglas nigdy sobie w 偶yciu nie poradzi - co dopiero m贸wi膰 o jakiej艣 samodzielno艣ci.
Osobi艣cie nigdy te偶 nie s膮dzi艂am, 偶e w 偶yciu poradzi sobie Skip - ju偶 pr臋dzej, 偶e go kto艣 zabije za bycie takim niezno艣nym robalem - ale jak sam twierdzi, kiedy zrobi dyplom w Kelly School of Business, gdzie teraz studiuje, znajdzie sobie prac臋, kt贸ra mu przyniesie ponad sto tysi臋cy dolar贸w rocznie.
Wi臋c chyba co do Skipa te偶 si臋 myli艂am.
Ale nadal jest wkurzaj膮cy. Czasami i tak pozwalam mu si臋 gdzie艣 zaprosi膰, bo to w ko艅cu posi艂ek za darmo. Dziewczyna mog艂aby gorzej trafi膰. W艂a艣nie to stale mi powtarza moja mama. Nie posiada艂aby si臋 ze szcz臋艣cia, gdybym zwi膮za艂a si臋 ze starym poczciwym Skipem, facetem od stu tysi臋cy dolar贸w rocznie.
Tak. To kolejna rzecz dla mnie normalna: nie mam ch艂opaka. Nie 偶eby w Juilliard - nie wspominaj膮c ju偶 o pozarz膮dowej organizacji, kt贸ra da艂a nam t臋 letni膮 prac臋 - nie roi艂o si臋 od 艣wietnych heteroseksualnych facet贸w... (呕artuj臋 sobie. Bo oczywi艣cie, wcale si臋 nie roi). Pewnie po prostu jeszcze nie znalaz艂am tego jedynego, chocia偶 kiedy艣, dawno temu, wydawa艂o mi si臋, 偶e ju偶 go spotka艂am.
Ale okaza艂o si臋, 偶e si臋 myli艂am.
No wi臋c wyobra藕cie sobie moje zdumienie... Ruth m贸wi艂a:
- Okay, powa偶nie, ch艂opaki, musimy gdzie艣 si臋 wsp贸lnie latem wyrwa膰. M贸wi臋 serio, Skip, s艂uchasz mnie? To ty oszcz臋dzasz ca艂膮 t臋 kas臋, sypiaj膮c na naszej kanapie, wi臋c powiniene艣 troch臋 dla nas wyskuba膰. Nie mam zamiaru przez ca艂y sierpie艅 gotowa膰 si臋 na tym upalnym Manhattanie. Chodz膮 mi po g艂owie przynajmniej weekendy na Jersey Shore.
A Skip i Mike obaj wrzeszczeli do telewizora:
- Orion! To Orion! I dok艂adnie w tej chwili kto艣 zapuka艂 do drzwi, a ja posz艂am otworzy膰, pewna, 偶e to dostawca pizzy, ale zamiast tego za drzwiami zasta艂am swojego by艂ego ch艂opaka.
Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e osobie obdarzonej parapsychiczny mi zdolno艣ciami takie rzeczy nie b臋d膮 si臋 przytrafia膰 bez 偶adne go ostrze偶enia.
No ale w艂a艣nie to jest w mojej sytuacji najgorsze: ju偶 nie mam zdolno艣ci parapsychicznych.
2
Jess... - odezwa艂 si臋 Rob, zagl膮daj膮c ponad moim ramieniem g艂膮b du偶ego pokoju, gdzie Skip i Mike rozwalali si臋 na kanapie jak dwa wielkie wyrzucone na pla偶臋 tu艅czyki. - Czyja przychodz臋 w z艂ym momencie?
„Jess, czyja przychodz臋 w z艂ym momencie?!”
To takimi s艂owami zwraca si臋 do mnie m贸j by艂y ch艂opak po dw贸ch latach ciszy w eterze? Bez cho膰by jednego telefonu?
No dobra, to ja wyjecha艂am do Afganistanu, przyznaj臋.
Ale czy musz臋 wam przypomina膰, 偶e zrobi艂am to, 偶eby pom贸c wygra膰 t臋 wojn臋?
Przecie偶 to nie tak, 偶e pojecha艂am tam dla zabawy.
W przeciwie艅stwie do zabaw, jakie on sobie fundowa艂 przez ca艂y czas, kiedy mnie nie by艂o. A przynajmniej tak zak艂adam na podstawie sceny po powrocie, kiedy zasta艂am go na ca艂owaniu si臋 tu偶 przed warsztatem jego wujka z jak膮艣 tlenion膮 blondyn膮 ubran膮 w top bez rami膮czek.
Och, jasne. On powiedzia艂, 偶e to ona go poca艂owa艂a. Za to, 偶e naprawi艂 jej ga藕nik. Powiedzia艂, 偶e gdybym zosta艂a, zamiast wia膰 stamt膮d jak jaki艣 tch贸rz, tobym zobaczy艂a, jak jej za to nagada艂.
Tak. I jeszcze co? Bo faceci to pewnie nienawidz膮, kiedy takie tlenione blondyny w butach na platformach, z opalenizn膮 z puszki i cyckami wi臋kszymi ni偶 moja g艂owa nachylaj膮 si臋 i obdarzaj膮 ich mokrymi, szczodrymi poca艂unkami.
A co mi tam. Przecie偶 to te偶 nie tak, 偶e przed tym moim wyjazdem do Waszyngtonu, a potem na Wsch贸d, uk艂ada艂o si臋 nam idealnie. Moja mama nie by艂a - powiedzmy - zachwycona, 偶e jej niespe艂na siedemnastoletnia c贸rka spotyka si臋 z facetem, kt贸ry nie do艣膰, 偶e ju偶 sko艅czy艂 liceum, to jeszcze:
a) nie wybiera艂 si臋 na studia,
b) pracowa艂 jako mechanik w warsztacie swojego wujka,
c) pochodzi艂 z „niew艂a艣ciwej okolicy”, czy, jak to si臋 m贸wi u nas, by艂 wie艣niakiem,
d) mia艂 kuratora s膮dowego z powodu wykroczenia, kt贸rego nigdy nie zechcia艂 wyjawi膰.
Trudno powiedzie膰, 偶eby mama u艂atwia艂a nam obojgu 偶ycie. Tego pierwszego (i jedynego) wieczoru, kiedy Rob przy szed艂 do nas na obiad, zwr贸ci艂a mu uwag臋, 偶e je艣li w wielkim stanie Indiana kto艣 w wieku lat osiemnastu lub powy偶ej podejmuje wsp贸艂偶ycie seksualne z kim艣 w wieku lat szesnastu lub mniej, to traktuje si臋 to jako uwiedzenie osoby nieletniej, czyli przest臋pstwo karane z regu艂y wyrokiem dziesi臋ciu lat wi臋zienia, do kt贸rych dodaje si臋 kolejne dziesi臋膰 lat lub odejmuje cztery w przypadku wyst膮pienia innych obci膮偶aj膮cych lub 艂agodz膮cych okoliczno艣ci.
I niewa偶ne, 偶e tyle razy jej t艂umaczy艂am, 偶e Rob i ja nie podejmujemy wsp贸艂偶ycia seksualnego (ku mojemu ogromnemu 偶alowi i rozgoryczeniu). Wystarczy艂o, 偶e mama wymieni艂a s艂owa „uwiedzenie osoby nieletniej”, a Rob znikn膮艂 z obietnic膮, 偶e wr贸ci, jak ju偶 sko艅cz臋 osiemnastk臋.
Nawet nie uda艂o mi si臋 p贸j艣膰 na 艣lub jego wujka, na kt贸ry obieca艂 mnie zabra膰.
A potem zacz臋艂a si臋 ta wojna.
A kiedy z niej wr贸ci艂am, sko艅czywszy osiemna艣cie lat i utraciwszy t臋 jedyn膮 cech臋, kt贸ra odr贸偶nia艂a mnie od wszystkich innych dziewczyn w mie艣cie (pomijaj膮c odmow臋 zapuszczenia w艂os贸w), przy艂apa艂am go z Pann膮 Dzi臋kuj臋 - Prze艣licznie - Za - Naprawienie - Mi - Ga藕nika - A - Teraz - Napatrz - Si臋 - Na - Moje - Balonowate - Cycki.
On mnie nie zauwa偶y艂. To znaczy tego, 偶e go z ni膮 widzia艂am. Douglas mu wygada艂, kiedy Rob p贸藕niej tego samego dnia wst膮pi艂 do sklepu z komiksami, co wed艂ug Douglasa robi od czasu do czasu, chc膮c odebra膰 swoje ostatnie Spidermany (troch臋 dziwne, aleja nawet nie wiedzia艂am, 偶e Rob lubi komiksy) i poplotkowa膰 z Douglasem, w razie gdyby akurat pracowa艂 za lad膮.
No i Douglas powiedzia艂 mu, 偶e jestem w domu, i Rob podjecha艂 do nas tego samego popo艂udnia, na tej samej pomrukuj膮cej, wypieszczonej indianie, na kt贸rej przewi贸z艂 mnie po raz pierwszy tak wiele lat temu.
Wydawa艂 si臋 mocno zdziwiony, kiedy mu powiedzia艂am, 偶e ma si臋 wynosi膰 do diab艂a z mojego domu. I jeszcze bardziej zdziwiony, kiedy go poinformowa艂am, 偶e widzia艂am go z t膮 blondynk膮.
Najpierw chyba my艣la艂, 偶e si臋 wyg艂upiam. Potem, kiedy zrozumia艂, 偶e wcale nie, w艣ciek艂 si臋. Powiedzia艂, 偶e nie ma poj臋cia, o co mi w og贸le chodzi. Powiedzia艂 te偶, 偶e ta Jess, kt贸r膮 on zna艂, nie uciek艂aby tylko dlatego, 偶e zobaczy艂a, jak go ca艂uje jaka艣 dziewczyna. Powiedzia艂, 偶e ta Jess, kt贸r膮 zna艂, zosta艂aby tam i st艂uk艂a go na kwa艣ne jab艂ko (o dziewczynie ju偶 nie wspominaj膮c).
Powiedzia艂 te偶, 偶e nie mam poj臋cia, jak on si臋 czu艂, kiedy wyjecha艂am nie wiadomo dok膮d, a ba艂 si臋, czy gdzie艣 tam mnie nie wysadz膮 w powietrze, czy co艣 (bo przecie偶 oni nie pozwalali mi dzwoni膰 do znajomych i m贸wi膰 im, gdzie jestem, kiedy by艂am za granic膮).
Robowi chyba nigdy do g艂owy nie przysz艂o, 偶e mnie te偶 tam wcale nie by艂o lekko. Mo偶na by oczekiwa膰, 偶e si臋 tego domy艣li, kiedy te wszystkie gazety zacz臋艂y obwieszcza膰 m贸j powr贸t do domu i do normalnego 偶ycia („Dziewczyna - Piorun Traci Iskierk臋” albo „Bohaterka Wraca do Domu, Ju偶 Nie Medium - Wszystko Odda艂a Wojnie”).
Robowi pewnie nigdy nie wpad艂o do g艂owy, 偶e ja ju偶 nie jestem t膮 Jess, kt贸r膮 kiedy艣 zna艂, a kt贸ra st艂uk艂aby go na kwa艣ne jab艂ko. Ju偶 nie.
To ja zaproponowa艂am, 偶eby艣my na jaki艣 czas dali sobie z tym wszystkim spok贸j.
To on powiedzia艂, 偶e mo偶e to wcale nie jest taki g艂upi pomys艂.
A potem dosta艂am telefon z Juilliard: przysz艂a kolej na moje miejsce z listy oczekuj膮cych - chocia偶 prawie ju偶 nie pami臋ta艂am, 偶e mia艂am u nich przes艂uchanie. Odby艂am je w czasie jednego ze swoich przyjazd贸w na przepustk臋 do domu. Pytali, czy nadal reflektuj臋.
Czy reflektowa艂am? Na szans臋 zatracenia si臋 w muzyce? Szans臋 ucieczki przed sam膮 sob膮, przed koszmarami sennymi, przed blondynkami o cyckach wielko艣ci mojej g艂owy, przed moj膮 matk膮?
Jasne, 偶e tak.
No wi臋c wyjecha艂am. Bez po偶egnania.
I nigdy go ju偶 potem nie widzia艂am.
A偶 do dzisiaj.
No c贸偶, dobra, to nie do ko艅ca prawda. Chyba powinnam si臋 przyzna膰, 偶e nie mog艂am si臋 oprze膰 zmuszaniu innych (sama nigdy bym tego nie zrobi艂a ze strachu, 偶e on by mnie m贸g艂 zobaczy膰) do przeje偶d偶ania obok warsztatu, w kt贸rym Rob pracuje, 偶ebym mog艂a, skulona na tylnym siedzeniu, od czasu do czasu rzuci膰 na niego okiem. Jak wtedy, kiedy przyjecha艂am z uczelni na Bo偶e Narodzenie, i na ferie wiosenne, i tak dalej.
A on zawsze wygl膮da艂 tak samo 艣wietnie jak tego dnia, kiedy zobaczy艂am go po raz pierwszy w czasie odsiadki w Liceum Ernie Pyle - taki wysoki i przystojny... I og贸lnie taki fajny. Wiecie, co mam na my艣li?
Ale nigdy nie zadzwoni艂. Nawet wtedy, kiedy musia艂 wiedzie膰, 偶e jestem w domu, jak w czasie zimowych ferii. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie przeje偶d偶a艂 ko艂o mojego domu w 艣rodku nocy, 偶eby sprawdza膰, czy w moim pokoju pali si臋 艣wiat艂o, ani nie rzuca艂 kamykami w moje okno, 偶ebym zesz艂a na d贸艂.
Uzna艂am, 偶e postanowi艂 偶y膰 dalej. I nie mia艂am mu tego za z艂e. Przecie偶 ja te偶 nie wr贸ci艂am po tym roku sp臋dzonym na wojnie... No c贸偶, niezmieniona. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie by 艂am, t膮 sam膮 osob膮, co kiedy艣, co mi zreszt膮 tak skwapliwie wytkn膮艂.
Wi臋c za艂o偶y艂am, 偶e on te偶 wida膰 nie jest ju偶 t膮 sam膮 osob膮. Mo偶e, my艣la艂am, moja mama mia艂a racj臋. Rob i ja za bardzo si臋 r贸偶nimy, 偶eby si臋 dogada膰. Pochodzimy ze zbyt odmiennych kr臋g贸w. To, czego chce Rob... No c贸偶, nie wiem, czego on chce, bo ju偶 od tak dawna go nie widzia艂am. A teraz, kiedy nie potrafi臋 odszukiwa膰 ludzi, sama te偶 nie wiem, czego chc臋.
Ale wiem, 偶e to niemo偶liwe, 偶eby艣my - Rob i ja - chcieli tego samego. Bo w mojej przysz艂o艣ci jako艣 nigdzie nie wyobra偶a艂am sobie topu bez rami膮czek.
Wydaje mi si臋, 偶e naj艂atwiej b臋dzie powiedzie膰 sobie, 偶e chc臋 tego, czego powinnam chcie膰 zdaniem mamy: dyplomu wy偶szej uczelni, sensownej kariery i porz膮dnego, sta艂ego faceta takiego jak Skip, kt贸ry pewnego dnia b臋dzie zarabia艂 po sto tysi臋cy dolar贸w rocznie. Mama m贸wi, 偶e Skip to bardzo przyzwoity cz艂owiek jako kandydat na m臋偶a dla muzyczki. Bo muzycy zwykle nie zarabiaj膮 za wiele pieni臋dzy, chyba 偶e s膮 tak s艂awni jak Yo - Yo Ma, czy co艣.
A prawd臋 m贸wi膮c, sama czuj臋 si臋 zbyt zm臋czona, 偶eby pr贸bowa膰 docieka膰, czego chc臋. 艁atwiej ju偶 zdecydowa膰, 偶e chc臋 tego, czego chce dla mnie mama.
No wi臋c, to w艂a艣nie dlatego. To znaczy, w kwestii Roba. W艂a艣nie dlatego o niego nie walczy艂am, nie walczy艂am o to, co nas kiedy艣 艂膮czy艂o. Nie pr贸bowa艂am tego naprawia膰. Czu艂am si臋 po prostu za bardzo zm臋czona.
Wi臋c posz艂am w swoj膮 stron臋.
Tyle, 偶e teraz on tu si臋 znalaz艂, rok p贸藕niej, i sta艂 w drzwiach mojego mieszkania. Nie dotrzyma艂 swojej cz臋艣ci naszej niepisanej umowy.
I zdecydowanie wydawa艂 mi si臋 niezmieniony. A nawet wi臋cej ni偶 tylko niezmieniony. Wygl膮da艂 zupe艂nie tak samo przystojnie, jak tego dnia w szkole, po odsiadce, kiedy zaproponowa艂, 偶e mnie podwiezie do domu. Te same bladoniebieskie oczy, tak jasne, 偶e niemal szare. Te same potargane ciemne w艂osy, z ty艂u nieco d艂u偶sze ni偶 moja mama uwa偶a za stosowne w przypadku facet贸w. Takie same d偶insy, opi臋te jak r臋kawiczka, wyblak艂e w dok艂adnie tych wszystkich miejscach co trzeba (albo co nie trzeba, to ju偶 zale偶y od osobistego punktu widzenia).
Widok tego przystojnego faceta stoj膮cego pod moimi drzwiami sprawi艂 na mnie wra偶enie takie, jakby... No c贸偶, jakby uderzy艂 we mnie piorun.
Chocia偶 nie jest to dla mnie ca艂kiem nowe doznanie.
- Zapytaj go, czy mo偶e wyda膰 z pi臋膰dziesi臋ciu! - wrzasn膮艂 Skip, s膮dz膮c, 偶e to facet z pizz膮.
- I sprawd藕, czy nie zapomnia艂 p艂atk贸w ostrej papryki! - zawo艂a艂a Ruth z kuchni, gdzie wyjmowa艂a talerze. - Ostatnim razem ich nie dali.
A ja tam sta艂am i gapi艂am si臋 na niego. Ju偶 tak dawno nie sta艂am tak blisko. I wszystko wraca艂o do mnie fal膮: jego zapach (taki jak p艂yn do p艂ukania tkanin, kt贸rego ostatnio u偶ywa艂a jego mama, w po艂膮czeniu z myd艂em i nieco delikatniejszym zapaszkiem tego 艣rodka, kt贸rego mechanicy u偶ywaj膮, 偶eby pozby膰 si臋 smaru spod paznokci), to, jak kiedy艣 mnie ca艂owa艂... Jeden czy dwa lekkie poca艂unki, zwykle nawet nietrafiaj膮ce w moje usta, a potem jeden mocny poca艂unek, prosto w usta, od kt贸rego wy dawa艂o mi si臋, 偶e eksploduj臋, i to, jak przytula艂 si臋 do mnie ca艂ym cia艂em, wysokim i twardym, i ciep艂ym...
- To nie jest dobry moment - powiedzia艂 Rob. - Masz towarzystwo. Mog臋 wr贸ci膰 kiedy indziej.
- Hej, dasz rad臋 nam wyda膰? - Skip przepchn膮艂 si臋 przede mnie, wymachuj膮c pi臋膰dziesi臋ciodolarowym banknotem. Stan膮艂 jak wryty, kiedy zobaczy艂, 偶e Rob nie trzyma w r臋ku pizzy. - Za raz, a pizza gdzie? - zapyta艂. A potem spojrza艂 Robowi w twarz i zmru偶y艂 oczy. - Hej... - odezwa艂 si臋 zmienionym g艂osem. - Ja ci臋 znam.
Ruth wystawi艂a g艂ow臋 zza drzwi kuchni.
- Pami臋ta艂 pan o p艂atkach ostrej papryki... - Urwa艂a, kiedy te偶 rozpozna艂a Roba. - Och - powiedzia艂a zupe艂nie innym tonem. - To... to...
. - Rob - podsun膮艂 Rob swoim niskim, rzeczowym g艂osem, od kt贸rego zawsze przyspiesza艂 mi puls - podobnie od jakiego艣 czasu przy艣piesza艂 mi go odg艂os silnika motocykla. To zupe艂nie jak w przypadku tych ps贸w, o kt贸rych uczyli艣my si臋 kiedy艣 na psychologii. Tych, kt贸re dostawa艂y karm臋 na d藕wi臋k dzwonka. Ile razy p贸藕niej s艂ysza艂y ten dzwonek, zaczyna艂y si臋 艣lini膰. A ja ile razy s艂ysz臋 odg艂os silnika motocykla - albo g艂os Roba - serce zaczyna mi bi膰 szybciej. W taki przyjemny spos贸b.
Ja wiem. 呕a艂osne, prawda?
- No prosz臋 - rzek艂a Ruth, rzucaj膮c w moj膮 stron臋 zaniepokojone spojrzenie. - Rob. Z naszych stron. - Powstrzyma艂a si臋 od nazwania go przezwiskiem, kt贸re sama dla niego wymy艣li艂a: Dziwad艂o. Pomy艣la艂am, 偶e to wskazuje na prawdziw膮 dojrza艂o艣膰 i rozw贸j. Ruth bardzo si臋 zmieni艂a od czas贸w szko艂y.
No c贸偶, chyba jak my wszyscy.
- Pami臋tasz Roba, Skip - spyta艂a Ruth, szturchaj膮c 艂okciem swojego brata bli藕niaka. - Chodzi艂 do Ernie Pyle.
- Jak m贸g艂bym zapomnie膰? - odpar艂 Skip bezbarwnym g艂osem.
Okay, dobra, no wi臋c chyba wszyscy si臋 zmienili艣my od czas贸w szko艂y, pomijaj膮c Skipa.
- No c贸偶. Hm... - powiedzia艂a Ruth. - Chcia艂by艣 wej艣膰 do 艣rodka, Rob?
Nie mam pretensji do Ruth o bez艂adn膮 gadanin臋 ani o to, 偶e nie bardzo wiedzia艂a, co ma zrobi膰. Sama te偶 nie bardzo wie dzia艂am, co mam zrobi膰. No bo facet znika z mojego 偶ycia na rok, 偶eby potem pojawi膰 si臋 za moim progiem w innym zak膮tku kraju. Mo偶na si臋 troch臋 pogubi膰.
- Czemu to tyle trwa? - Teraz jeszcze Mike wcisn膮艂 si臋 do male艅kiego przedpokoju. Na razie nie zauwa偶y艂 Roba. - Potrzebujecie drobnych, czy jak?
- To nie jest facet od pizzy - rzuci艂 Skip przez rami臋. - To Rob Wilkins.
- Kto?! - Mina Mike'a wyra偶a艂a ten sam szok, kt贸ry ja czu艂am w 艣rodku. - Tutaj?!
- Pos艂uchaj... - Rob zaczyna艂 si臋 ju偶 lekko niecierpliwi膰. Widzia艂am to po sposobie, w jaki jego ciemne brwi zaczyna艂y si臋 zbiega膰 nad nosem. Tak膮 sam膮 min臋 miewa艂 za ka偶dym razem, kiedy chcia艂am ratowa膰 porwane dziecko za pomoc膮 jakiego艣 idiotycznego planu, kt贸ry zdaniem Roba by艂 zbyt niebezpieczny. - Je艣li to niedobry moment, Jess, to ja mog臋 wr贸ci膰 p贸藕niej...
Czu艂am, 偶e wszyscy na mnie patrz膮: spojrzenie Ruth pe艂ne by艂o troski (tylko ona mog艂a si臋 cho膰by domy艣la膰, w jak膮 burz臋 emocjonaln膮 wprawi艂o mnie to nag艂e pojawienie si臋 Roba), Skip patrzy艂 pytaj膮co i niech臋tnie (przecie偶 przez ca艂e lato spotyka艂am si臋 w zasadzie tylko z nim... Je艣li pizz臋 i kino od czasu do czasu mo偶na nazwa膰 „spotykaniem si臋”), Mike te偶 patrzy艂 niech臋tnie (nigdy nie lubi艂 Roba, przede wszystkim dlatego, 偶e nigdy nie zada艂 sobie trudu, 偶eby go lepiej pozna膰), ale i z odrobin膮 wsp贸艂czucia... Mike wiedzia艂, jak bardzo stara艂am si臋 uciec przed swoj膮 przesz艂o艣ci膮.
A Rob by艂 cz臋艣ci膮 tej przesz艂o艣ci.
Oczywi艣cie zacz臋艂am czu膰, 偶e pod badawczym spojrzeniem tylu os贸b oblewam si臋 rumie艅cem. Poza tym nie mog艂am zna le藕膰 偶adnych s艂贸w. Powa偶nie. W g艂owie mia艂am kompletn膮 pustk臋. Jedyne s艂owa, kt贸re mi przez ni膮 przebiega艂y to: „Rob tu jest. Rob jest w Nowym Jorku”.
I pachnie naprawd臋 bardzo przyjemnie.
Powa偶nie. To by艂 o zupe艂nie tak, jakby zn贸w mnie waln膮艂 jaki艣 piorun. Pomijaj膮c je偶enie si臋 w艂osk贸w. I znami臋 w kszta艂cie gwiazdy, kt贸re od tamtego czasu ju偶 zupe艂nie zblad艂o.
Ruth pierwsza przysz艂a mi z pomoc膮.
- Wyjdziemy na miasto, a wy sobie spokojnie pogadacie - zaproponowa艂a, ruszaj膮c z miejsca, 偶eby odstawi膰 obiadowe talerze.
- Wyjdziemy? - powt贸rzy艂 Skip, jeszcze bardziej oburzony ni偶 do tej pory. - A co z pizz膮, kt贸r膮 zam贸wili艣my?
- Wiesz co? - Rob obr贸ci艂 si臋 w stron臋 drzwi. - Wr贸c臋 p贸藕niej.
Dopiero wtedy, kiedy zobaczy艂am te jego odwracaj膮ce si臋 ode mnie szerokie plecy w d偶insowej kurtce, zda艂am sobie spraw臋, 偶e co艣 czuj臋. Co, jak na mnie, ju偶 stanowi艂o jaki艣 post臋p. Bo od na prawd臋 d艂ugiego czasu nie zdarza艂o mi si臋 cokolwiek czu膰.
A poczu艂am w艂a艣nie, 偶e tym razem nie mam zamiaru pozwoli膰 mu odej艣膰. Nie tak 艂atwo. Nie bez jakiego艣 wyja艣nienia.
- Zaczekaj - powiedzia艂am. Rob przystan膮艂 na korytarzu i obejrza艂 si臋 w moj膮 stron臋.
Z jego twarzy nie da艂o si臋 kompletnie nic wyczyta膰. I to nie tylko dlatego, 偶e gospodarz domu jeszcze nie wymieni艂 wypalonej 偶ar贸wki nad drzwiami mieszkania 5A. Ale i tak widzia艂am, 偶e te szarawe oczy jarz膮 mu si臋 jak oczy kota.
- Tylko zabior臋 klucze - doda艂am. - Mo偶emy porozmawia膰, a przy okazji zjemy co艣 na mie艣cie.
Zawr贸ci艂am do mieszkania, kieruj膮c si臋 w stron臋 malutkie go stolika w przedpokoju, gdzie rzucamy klucze, wracaj膮c do domu. Mike zablokowa艂 mi drog臋.
- Su艅 si臋 - rzuci艂am.
- Jess - odezwa艂 si臋 cicho. - Naprawd臋 uwa偶asz, 偶e...?
- Su艅 si臋 - powt贸rzy艂am nieco g艂o艣niej. Nie mam zamiaru wmawia膰 wam, 偶e wiedzia艂am, co robi臋.
Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie wiedzia艂am. By膰 mo偶e m贸j brat to wyczu艂 i dlatego zachowywa艂 si臋 jak totalny kretyn.
A mo偶e to dlatego, 偶e starsi bracia w艂a艣nie tak si臋 zachowuj膮, kiedy facet, kt贸ry z艂ama艂 serce ich m艂odszej siostrze, pojawia si臋 nie wiadomo sk膮d.
- No ale wiesz... - nie dawa艂 za wygran膮 Mike. - Naprawd臋 wydaje si臋, 偶e ci si臋 ostatnio, hm, polepszy艂o i nie chcia艂bym...
- Su艅 si臋 - wrzasn臋艂am - albo ci臋 uszkodz臋! Mike si臋 odsun膮艂. Zgarn臋艂am swoje klucze.
- Wr贸c臋 nied艂ugo - o艣wiadczy艂am, przemykaj膮c obok Ruth, kt贸ra spogl膮da艂a na mnie ze wsp贸艂czuciem przez swoje nowe szk艂a kontaktowe. Przesta艂a nosi膰 okulary mniej wi臋cej w tym samym czasie, kiedy da艂a sobie spok贸j z diet膮 niskot艂uszczow膮 i zamiast tego przesz艂a na wysokobia艂kow膮.
- My艣la艂em, 偶e zjemy pizz臋! - zawo艂a艂 za mn膮 Skip. Stan臋艂am na korytarzu obok Roba.
- Zostawcie mi kawa艂ek - powiedzia艂am do Skipa. A potem ruszyli艣my z Robem w stron臋 schod贸w.
3
Nowy Jork zupe艂nie nie przypomina Indiany. No c贸偶, pewnie sami to wiecie.
Ale powa偶nie, tutaj jest zupe艂nie inaczej ni偶 w Indianie. Wmie艣cie, z kt贸rego pochodz臋, nigdzie nie chodzi si臋 piechot膮. No c贸偶, chyba 偶e jest si臋 moj膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮, Ruth, i chce si臋 schudn膮膰. Wtedy mo偶e czasami gdzie艣 si臋 chodzi.
W Nowym Jorku chodzi si臋 piechot膮 wsz臋dzie. Nikt tu nie ma samochodu - albo, je艣li ju偶 ma, to korzysta z niego tylko po to, 偶eby robi膰 sobie wycieczki za miasto. A to dlatego, 偶e ruch uliczny jest tu niesamowity. Ka偶da ulica zakorkowana jest tak s贸wkami, samochodami dostawczymi i limuzynami.
Poza tym wsz臋dzie mo偶na dojecha膰 metrem. A ca艂a ta gadanina, 偶e niby metro jest niebezpieczne... To nieprawda. Trzeba tylko zachowywa膰 przytomno艣膰 umys艂u i stara膰 si臋 za bardzo nie przypomina膰 g艂upiego turysty z nosem zatopionym w jakiej艣 mapie, czy co艣.
A je艣li si臋 nim jest - to znaczy turyst膮 - ludzie b臋d膮 si臋 za trzymywali i pr贸bowali pom贸c ci znale藕膰 drog臋. To nieprawda, co m贸wi膮 o niesympatycznych nowojorczykach. Oni wcale nie s膮 nie sympatyczni. Bywaj膮 tylko zabiegani i niecierpliwi.
Ale je艣li cz艂owiek naprawd臋 si臋 zgubi, w dziewi臋ciu przypadkach na dziesi臋膰 nowojorczyk b臋dzie bardzo stara艂 si臋 przyj艣膰 z pomoc膮.
Zw艂aszcza je艣li jeste艣 dziewczyn膮. I jeste艣 uprzejma.. Kiedy szli艣my spacerem po Trzydziestej Si贸dmej ulicy, uderzy艂o mnie to - no wiecie, 偶e faktycznie nie jeste艣my ju偶 w Indianie. Jeszcze nigdy nie sz艂am z Robem ulic膮. Wiele razy jecha艂am z nim, ale nigdy nie spacerowa艂am s艂oneczn膮, obrze偶on膮 drzewami alej膮, po obu stronach pe艂n膮 sklep贸w z delikatesami albo punkt贸w sprzedaj膮cych pizz臋 w kawa艂kach, ludzi wyprowadzaj膮cych psy na spacer i Chi艅czyk贸w rozwo偶膮cych na rowerach zam贸wione jedzenie i pr贸buj膮cych omija膰 spacerowicz贸w.
Nigdy.
On nic nie m贸wi艂. Milcza艂, kiedy schodzili艣my po schodach z pi膮tego pi臋tra (Ruth i mnie nie sta膰 na mieszkanie w budynku z wind膮, a co dopiero z od藕wiernym, kt贸ry zapowiada艂by na szych go艣ci. No i, oczywi艣cie, domofon nie dzia艂a, tak samo jak zatrzask w drzwiach na dole).
Teraz, w艣r贸d tego popo艂udniowego, 艣piesz膮cego na obiad do domu t艂umu, zda艂am sobie spraw臋 z tego, 偶e kto艣 musi co艣 powiedzie膰. Przecie偶 nie mogli艣my przez ca艂y wiecz贸r chodzi膰 po ulicach w ca艂kowitym milczeniu.
No wi臋c si臋 odezwa艂am:
- Za rogiem jest ca艂kiem przyzwoita meksyka艅ska knajpka. Ale on tylko pokiwa艂 g艂ow膮. Westchn臋艂am i poprowadzi艂am go w tamt膮 stron臋. Zapowiada艂o si臋, 偶e b臋dzie gorzej, ni偶 my艣la艂am.
Ju偶 w 艣rodku restauracji skierowa艂am si臋 w stron臋 mojego ulubionego stolika, tego przy kt贸rym siadamy z Ruth w wi臋kszo艣膰 sobotnich wieczor贸w i ja pojadam sobie darmowe chipsy, a Ruth wcina guacamole (Ruth wreszcie uda艂o si臋 zrzuci膰 te niepotrzebne dwadzie艣cia kilo, kt贸re nosi艂a od sz贸stej klasy, dzi臋ki unikaniu wszystkiego, co zawiera m膮k臋 albo cukier). Ten stolik stoi przy oknie, wi臋c mo偶na zza niego obserwowa膰 wszystkich odmie艅c贸w spaceruj膮cych ulic膮. Nie na darmo nasz膮 dzielnic臋 nazwali Hell's Kitchen.
- Cze艣膰, Jess - przywita艂a mnie Ann, nasza ulubiona kelnerka, kiedy Rob i ja ju偶 siedzieli艣my. - To, co zwykle?
- Tak, prosz臋 - odrzek艂am, a Ann spojrza艂a pytaj膮cym wzrokiem na Roba. Wiedzia艂am, co powie Ann, kiedy nast臋pnym razem zajrz臋 tam bez Roba: „Kim by艂 ten przystojniak?”
- Dla mnie tylko piwo - zdecydowa艂 Rob, a kiedy Ann wy klepa艂a d艂ug膮 list臋 gatunk贸w serwowanych w tej restauracji, wybra艂 jeden, i ona posz艂a po nasze napoje. I po tortilla chips.
Przez chwil臋 siedzieli艣my bez s艂owa. Nadal by艂o do艣膰 wcze艣nie jak na por臋 obiadow膮 - ludzie w Nowym Jorku zwykle nawet nie pomy艣l膮 o obiedzie przed jak膮艣 贸sm膮 czy nawet dziewi膮t膮 wieczorem - wi臋c byli艣my tam jedynymi go艣膰mi. Pr贸bowa艂am skupi膰 si臋 na tym, co si臋 dzia艂o za oknem, zamiast na tym, kto siedzia艂 naprzeciwko mnie. Troch臋 mnie przyt艂acza艂o, 偶e jestem w miejscu, gdzie tyle razy siedzia艂am z kim艣 innym. Nawet za milion lat nie wyobrazi艂abym sobie siedz膮cego tam ze mn膮 Roba.
Rob by艂 niespokojny. Domy艣la艂am si臋 tego po tym, w jaki spos贸b przek艂ada艂 z miejsca na miejsce le偶膮ce przed nim sztu膰ce. Za sekund臋 zacznie drze膰 na strz臋pki papierow膮 serwetk臋. Rozgl膮da艂 si臋 i patrzy艂 na sombrera na 艣cianach, 艣wiate艂ka w kszta艂cie wi膮zek papryczek chilli nad barem i na ludzi przechodz膮cych ulic膮. W sumie patrzy艂 wsz臋dzie, tylko nie na mnie.
- A wi臋c... - zacz臋艂am. Bo kto艣 musia艂 co艣 powiedzie膰.
- Jak ma si臋 twoja mama? To pytanie chyba go zaskoczy艂o.
- Mama? Ma si臋 艣wietnie.
- To dobrze - stwierdzi艂am. Zawsze lubi艂am pani膮 Wilkins.
- Tata m贸wi艂, 偶e jaki艣 czas temu zrezygnowa艂a z pracy. I w tej samej chwili chcia艂am sama si臋 kopn膮膰. Bo, oczywi艣cie, o tym, 偶e mama Roba zrezygnowa艂a z pracy w naszej rodzinnej restauracji, mog艂am si臋 dowiedzie膰 wy艂膮cznie sama, pytaj膮c o to. A ja nie chcia艂am, 偶eby Rob my艣la艂, 偶e interesuj臋 si臋 nim na tyle, 偶eby wypytywa膰 tat臋, co s艂ycha膰 u pani Wilkins. Chocia偶 oczywi艣cie to zrobi艂am.
- Taa - mrukn膮艂 Rob. - No c贸偶, tak si臋 sk艂ada, 偶e przenios艂a si臋 na Floryd臋.
Zrobi艂am wielkie oczy.
- Naprawd臋? Na Floryd臋?,, - Tak - potwierdzi艂. - Z tym, hm, facetem. Ze swoim ch艂opakiem, Garym. Pozna艂a艣 kiedy艣 Gary'ego?
Pozna艂am Gary'ego Nie - No - Naprawd臋 - M贸w - Mi - Gary w czasie obiadu z okazji 艢wi臋ta Dzi臋kczynienia w domu Roba. Najwyra藕niej Rob tego nie pami臋ta艂.
Ale ja pami臋ta艂am.
Tak jak pami臋ta艂am to, co si臋 potem wydarzy艂o w stodole. Kiedy powiedzia艂am Robowi, 偶e go kocham.
O ile pami臋膰 mnie nie zawodzi, on mi nie powiedzia艂, 偶e t臋 mi艂o艣膰 odwzajemnia.
- Jej siostra tam mieszka - ci膮gn膮艂 Rob. - Moja ciotka. A w domu, no wiesz. Nie przelewa艂o si臋. Gary dosta艂 tam lepsz膮 prac臋 i spyta艂, czy nie chcia艂aby z nim pojecha膰. Wi臋c powie dzia艂a, 偶e pojedzie na pr贸b臋. I spodoba艂o jej si臋 tak bardzo, 偶e postanowi艂a tam zosta膰.
- Aha - b膮kn臋艂am, bo nie bardzo wiedzia艂am, co mam powiedzie膰. Rob mieszka艂 kiedy艣 ze swoj膮 mam膮 w ca艂kiem 艂adnym wiejskim domu - starym i niedu偶ym, ale zadbanym - poza miastem. Byli ze sob膮 do艣膰 z偶yci jak na matk臋 i syna. Zastanawia艂am si臋, czy nie znienawidzi艂 Naprawd臋 - M贸w - Mi - Gary'ego za to, 偶e mu odebra艂 matk臋. - No c贸偶 - odezwa艂am si臋. Bo co innego mia艂am powiedzie膰? - Bardzo si臋 ciesz臋 ze wzgl臋du na ni膮. Ze wzgl臋du na was oboje. 呕e wszystko si臋 tak dobrze uk艂ada.
- Dzi臋ki - mrukn膮艂 Rob. A potem podesz艂a do nas Ann z naszymi drinkami i chipsami, i guacamole. Moje „to, co zwykle” to mro偶ona margarita... Ale bez alkoholu, bo nie mam jeszcze dwudziestu jeden lat. Zobaczy艂am, 偶e Rob zerka na ni膮 ze zdziwieniem, wi臋c mrukn臋艂am:
- Bezalkoholowa.
- Och - powiedzia艂. A potem par臋 razy zamruga艂. - Ale to jest z parasolk膮.
- Tak? - Wzruszy艂am ramionami. Wyj臋艂am male艅k膮 papierow膮 parasoleczk臋, zamkn臋艂am j膮 i wetkn臋艂am do kieszeni d偶in s贸w. Zbieram je. Nie mam poj臋cia, po co. - Co z tego?
- Po prostu nigdy bym ci臋 nie wzi膮艂 za dziewczyn臋, kt贸ra zamawia drinki z parasolk膮 - o艣wiadczy艂 Rob.
- Tak - powt贸rzy艂am. - No c贸偶, jestem pe艂na niespodzianek.
Rob ju偶 na szcz臋艣cie nie komentowa艂 mojego gustu co do napoj贸w. Nast膮pi艂a kr贸tka dyskusja o daniach dnia, ale Rob i ja powiedzieli艣my, 偶e jeszcze nie chcemy zamawia膰, wi臋c Ann zn贸w odesz艂a, zostawiaj膮c nas z naszymi menu i drinkami.
Upi艂am malutki 艂yczek swojej margarity. Zawsz臋 pij臋 j膮 male艅kimi 艂yczkami, 偶eby starczy艂a na d艂u偶ej. Margarity w Blue Moon - bo tak si臋 nazywa ta restauracja - s膮 drogie. Nawet te bezalkoholowe.
- A twoi bliscy? - spyta艂 Rob. - Co u nich? To by艂 o takie surrealistyczne. To znaczy to, 偶e siedzia艂am w Blue Moon z Robem Wilkinsem, uprzejmie rozmawiaj膮c o naszych rodzinach. Zupe艂ne jakby艣my oboje byli doro艣li. Robi艂o to na mnie troch臋 niesamowite wra偶enie.
- Wszystko w porz膮dku - oznajmi艂am. I nic ju偶 wi臋cej nie doda艂am. Na przyk艂ad: „Aha, a przy okazji, moja mama nadal nienawidzi ci臋 do szpiku ko艣ci. I wiesz co, wcale nie jestem pewna, czy to takie naganne”.
- Tak - powiedzia艂 Rob. - Czasami widuj臋 si臋 z Dougiem. Z Dougiem? M贸j brat nie cierpi, kiedy ludzie nazywaj膮 go Doug. Co si臋 tutaj dzieje? Odk膮d to Douglas zacz膮艂 kumplowa膰 si臋 z moim by艂ym?
- Powiedzia艂 mi, 偶e Mike jest u ciebie na lato - doda艂 Rob. - I brat Ruth te偶, jak widz臋. A mo偶e tylko zajrza艂 z wizyt膮?
- Nie, mieszka u nas do wrze艣nia - wyja艣ni艂am. - Obaj mieszkaj膮 u nas na waleta, on i Mike, w czasie swoich praktyk w mie艣cie. A wi臋c twoja mama sprzeda艂a farm臋? To znaczy, skoro wyjecha艂a na Floryd臋?
W ten subtelny spos贸b pyta艂am go, gdzie teraz mieszka. Bo usi艂owa艂am domy艣li膰 si臋, co tutaj robi. To znaczy, w Nowym Jorku. Nagle przysz艂o mi do g艂owy, 偶e mo偶e przyjecha艂 tu, 偶eby podzieli膰 si臋 jakimi艣 nowinami. Na przyk艂ad, 偶e si臋 偶eni, czy co艣.
Wiem, 偶e to g艂upio brzmi. No bo, po pierwsze, co mnie to mo偶e obchodzi膰, czy on si臋 偶eni? By艂am tylko dziewczyn膮, kt贸ra po szczeniacku si臋 w nim podkochiwa艂a od dziesi膮tej klasy. Nie musia艂 mi niczego wyja艣nia膰, nawet je艣li pope艂ni艂am ten b艂膮d.
I raz kiedy艣 w jakiej艣 stodole wyzna艂am mu, 偶e go kocham. I dlaczego niby mia艂by przyje偶d偶a膰 do Nowego Jorku? Tylko po to, 偶eby swojej by艂ej dziewczynie powiedzie膰, 偶e si臋 偶eni? Kto w og贸le robi takie rzeczy?
Ale to s膮 w艂a艣nie te zwariowane my艣li, kt贸re przelatuj膮 cz艂owiekowi przez g艂ow臋 wtedy, kiedy - no wiecie - jest si臋 gdzie艣 ze swoim by艂ym.
- Nie - powiedzia艂 i pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Zatrzymali艣my farm臋. Raczej powinienem powiedzie膰, ja j膮 zatrzyma艂em. Odkupi艂em farm臋 i dom od mamy.
Co te偶 niczego nie dowodzi艂o. No wiecie, w sprawie tego, czy spotyka si臋 z kim艣, czy nie.
- No i... - zacz臋艂am desperacko, szukaj膮c czego艣 do powiedzenia, zamiast jednej rzeczy, o kt贸rej chcia艂am z nim rozmawia膰, to znaczy: co on u diab艂a robi tutaj, w Nowym Jorku. - I dalej pracujesz w warsztacie wujka?
- Tak - powiedzia艂, wciskaj膮c sok z plasterka limonki, kt贸r膮 mu podano z piwem, przez w膮ski otw贸r butelki. - Ale to ju偶 nie jest jego warsztat. Wujek przeszed艂 na emerytur臋. Wi臋c go sprzeda艂.
- Aha - mrukn臋艂am. Widzia艂am wyra藕nie, 偶e wiele si臋 zmieni艂o w 偶yciu Roba od czasu, kiedy wyjecha艂am. - No c贸偶, to musi by膰 dziwne. To znaczy, pracowa膰 dla kogo艣 innego zamiast dla wujka, dla kt贸rego pracowa艂e艣 ju偶 tak d艂ugo.
- Nie zupe艂ne. - Rob poci膮gn膮艂 艂yk swojego piwa. - Bo sprzeda艂 go mnie.
Wytrzeszczy艂am na niego oczy.
- Kupi艂e艣 warsztat swojego wujka? Pokiwa艂 g艂ow膮. - I dom mamy? Zn贸w pokiwa艂 g艂ow膮. Za co? - chcia艂am zapyta膰. Bo kiedy go zna艂am, Robowi naprawd臋 nie brakowa艂o got贸wki, ale te偶 wcale nie by艂 bogaty. A przynajmniej nie na tyle bogaty, 偶eby kupowa膰 czyj艣 nie藕le prosperuj膮cy interes.
Niemniej nie mog艂am go o to zapyta膰. To znaczy, z jakich 艣rodk贸w odkupi艂 warsztat wujka. Bo nie jeste艣my w a偶 tak bliskich stosunkach. Ju偶 nie.
- A ty? - spyta艂 Rob. - Jak ci si臋 podoba tutejsza szko艂a?
- Jest nie藕le - stwierdzi艂am. Nie mia艂am zamiaru m贸wi膰 mu prawdy, oczywi艣cie. Tego, 偶e nienawidz臋 Juilliard i 偶e czuj臋 si臋 nieszcz臋艣liwa od pierwszej minuty, kt贸r膮 musia艂am tam sp臋dzi膰.
Zreszt膮 nadal zastanawia艂am si臋 nad tym, co powiedzia艂 wcze艣niej. Wykupi艂 warsztat swojego wujka. By艂 zaledwie tu偶 po dwudziestce, a ju偶 zosta艂 w艂a艣cicielem firmy.
Zupe艂nie jak m贸j tata. To znaczy, m贸j tata by艂 w艂a艣cicielem firmy. W艂a艣ciwie nawet kilku.
A mama zdecydowanie pochwala mojego tat臋.
- Doug m贸wi, 偶e radzisz sobie naprawd臋 dobrze. - Rob zn贸w zacz膮艂 bawi膰 si臋 sztu膰cami. - To znaczy, w szkole. Pierwsze krzes艂o w orkiestrze, tak?
- Tak - potwierdzi艂am. Nie t艂umaczy艂am, ile godzin dziennie musz臋 膰wiczy膰, 偶eby je utrzyma膰. To znaczy, to pierwsze krzes艂o w sekcji flet贸w w Juilliard. - Ale na lato robi臋 sobie przerw臋.
- W艂a艣nie. Doug m贸wi, 偶e ty i Ruth macie jak膮艣 letni膮 prac臋 przy programie pomocy dla potrzebuj膮cych dzieci?
Douglas, jak wida膰, m贸wi艂 bardzo du偶o. B臋d臋 musia艂a za dzwoni膰 do niego po powrocie do domu i zapyta膰 go, co tak w艂a艣ciwie, do jasnej Anielki, wyrabia, opowiadaj膮c tyle na m贸j temat mojemu by艂emu.
- Tak - o艣wiadczy艂am. - Jest ca艂kiem fajnie. Bardzo mi si臋 to podoba. Chyba nawet bardziej ni偶 gra w orkiestrze. Dzieciaki s膮 艣wietne.
- Zawsze lubi艂a艣 dzieci. - Rob u艣miechn膮艂 si臋 po raz pierwszy od chwili, kiedy otworzy艂am drzwi mieszkania i zasta艂am go za nimi. Jak zawsze, widok tego u艣miechu co艣 mi zrobi艂 z sercem. Tak jako艣 na moment przystan臋艂o. - I zawsze 艣wietnie sobie z nimi radzi艂a艣.
Zapad艂o niezr臋czne milczenie. Nie wiem, o czym on wtedy my艣la艂. Ale wiem, 偶e sama my艣la艂am o tym, 偶e by艂o o wiele le piej, kiedy ogranicza艂am si臋 w艂a艣nie do tego. To znaczy, do pracy z dzie膰mi. Dopiero kiedy zgodzi艂am si臋 zacz膮膰 odnajdywa膰 doros艂ych, wszystko diabli wzi臋li. To znaczy, mi臋dzy Robem a mn膮. No i tak偶e ucierpia艂y wszystkie inne moje sprawy.
- W艂a艣nie dlatego tu jestem - wyzna艂 Rob. Zerkn臋艂am na niego znad r膮bka kieliszka z margarit膮.
- Co takiego? Ze wzgl臋du na... dzieci?
- W艂a艣ciwie tak.
Bez jednego s艂owa poci膮gn臋艂am pot臋偶ny 艂yk swojego drinka. I rozbola艂a mnie g艂owa od zimnego. I si臋 zakrztusi艂am.
- Hej - mrukn膮艂 Rob z niepokojem. - Nie tak szybko, pijaczyno.
- Przepraszam. - Skrzywi艂am si臋 z powodu tego b贸lu g艂owy. Docisn臋艂am czubek j臋zyka do podniebienia, bo to podobno pomaga na b贸l g艂owy po zjedzeniu zimnego, taki jak ten, kt贸ry w艂a艣nie mnie dopad艂.
Ale nie zna艂am 偶adnego lekarstwa na b贸l serca, kt贸ry wywo艂a艂y jego s艂owa.
Bo wszystko nagle sta艂o si臋 jasne. To znaczy pow贸d, dla kt贸rego Rob tu przyjecha艂.
Nie tylko si臋 偶eni艂. Planowa艂 ju偶 dziecko.
Musia艂o chodzi膰 w艂a艣nie o to.
No i czemu nie? Mia艂 teraz w艂asny dom, nie wspominaj膮c ju偶 o w艂asnej firmie. By艂 nareszcie w艂asnym szefem. Nast臋pny naturalny krok to ma艂偶e艅stwo i dziecko.
I 艣wietnie. Serio. Po prostu 艣wietnie. Naprawd臋 cieszy艂am si臋 jego szcz臋艣ciem.
Ale dlaczego musia艂 przyje偶d偶a膰 taki kawa艂 drogi do Nowego Jorku, 偶eby mi o tym powiedzie膰? Nie m贸g艂 przes艂a膰 mi poczt膮 zaproszenia na 艣lub? Poradzi艂abym sobie wtedy o wiele 艂atwiej ni偶... Z tym teraz. No bo musia艂 przeje偶d偶a膰 a偶 taki kawa艂 drogi, 偶eby mnie tym k艂u膰 w oczy?
- Problem w tym, 偶e... - zacz膮艂 Rob, nieco pochylaj膮c si臋 naprz贸d na swoim krze艣le. Najwyra藕niej widzia艂, 偶e ju偶 mi wystarczaj膮co przeszed艂 mi b贸l g艂owy. A b贸l serca? Ten trwa艂 nadal, ale chyba lepiej mi sz艂o ukrywanie go ni偶 b贸lu g艂owy. - Wiem, 偶e sprawy uk艂ada艂y si臋... No c贸偶, nieco dziwnie. To znaczy mi臋dzy nami. Przez te ostatnie dwa lata, czy co艣.
Dziwnie. Tak to okre艣li艂.
Niewa偶ne. Przynajmniej zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, jak d艂ugo to trwa艂o. Od czasu, kiedy wszystko przesta艂o uk艂ada膰 si臋 w miar臋 fajnie (bo idealnie nigdy nie by艂o), a zacz臋艂o by膰... Tak jak powiedzia艂. Dziwnie.
- Ale nadal jeste艣my przyjaci贸艂mi, prawda? - Szerokie ramiona Roba nieco si臋 zgarbi艂y, kiedy pochyli艂 si臋 w moj膮 stron臋. Ten damski stoliczek, przy kt贸rym siedzieli艣my, ca艂y wy艂o偶ony ceramicznymi p艂ytkami - i dla Ruth, i dla mnie zawsze bardzo wygodny - nagle wyda艂 mi si臋 za ma艂y, przyt艂oczony m臋sk膮 postaci膮 Roba. - To znaczy... Mo偶e ju偶 nas nie 艂膮czy to jakie艣 co艣, co nas kiedy艣 艂膮czy艂o...
Jasne. „Jakie艣 co艣”, co nas kiedy艣 艂膮czy艂o. Oto w艂a艣ciwe okre艣lenie. No bo, co takiego niby nas 艂膮czy艂o? Przecie偶 nie byli艣my kochankami, bo nigdy nie poszli艣my ze sob膮 do 艂贸偶ka. Aleja go kiedy艣 kocha艂am. I jaka艣 cz臋艣膰 mnie nadal go kocha艂a. Mo偶e zreszt膮 wi臋cej ni偶 tylko jaka艣 cz臋艣膰.
Bo jestem kompletn膮 idiotk膮.
- Ale zawsze b臋dziemy przyjaci贸艂mi, prawda? - powt贸rzy艂 Rob. - No wiesz, po tym wszystkim, przez co razem przeszli艣my.
My艣la艂am, 偶e chodzi mu o te wszystkie okazje, kiedy jedno z nas w obecno艣ci drugiego bywa艂o nieprzytomne po uderzeniu w g艂ow臋 rozmaitymi du偶ymi, ci臋偶kimi przedmiotami.
Ale potem on doda艂:
- Odsiadka w szkole, w Ernie Pyle. To musi ludzi 艂膮czy膰, nie s膮dzisz?
U艣miechn臋艂am si臋 wtedy. Blady by艂 ten u艣miech. Ale zawsze u艣miech. Bo w艂a艣ciwie to by艂o nieco zabawne.
- Tak - powiedzia艂am. - Chyba tak.
- Dobrze. - Rob wyprostowa艂 si臋 nieco; mia艂o si臋 wra偶enie, jakby troch臋 zmniejszy艂 si臋 ci臋偶ar, kt贸ry d藕wiga艂 na swoich barkach. - Dobrze. W porz膮dku. Wi臋c nadal jeste艣my przyjaci贸艂mi.
- Nadal jeste艣my przyjaci贸艂mi - przytakn臋艂am. I upi艂am kolejny 艂yk margarity, chc膮c si臋 jako艣 wzmocni膰. Bo naprawd臋 nie mia艂am ochoty jecha膰 na jego 艣lub. Nawet w roli jego przyjaci贸艂ki.
- No to nie pogniewasz si臋 mo偶e, je艣li ci臋 poprosz臋... - Rob zn贸w zacz膮艂 si臋 denerwowa膰; zauwa偶y艂am to, bo jedna z jego opi臋tych d偶insowym materia艂em n贸g zacz臋艂a nerwowo podrygiwa膰 pod blatem stolika. - To znaczy jako przyjaci贸艂k臋...
O m贸j Bo偶e. A co, je艣li on chce mnie poprosi膰, 偶ebym zosta艂a matk膮 chrzestn膮 tego dziecka, czy co艣? Zastanawia艂am si臋, kim jest matka dziecka. Ta blondyna sprzed warsztatu? Bo偶e. Mia艂am racj臋, my艣l膮c, 偶e k艂ama艂, kiedy mi wpiera艂, 偶e mi臋dzy nimi nic nie by艂o.
- No wi臋c - ci膮gn膮艂 Rob. - Chodzi o to, 偶e... Zaczerpn臋艂am g艂臋boko powietrza i wstrzyma艂am oddech.
Naprawd臋 jestem bardzo siln膮 osob膮. To znaczy, przez te swoje dziewi臋tna艣cie lat sporo prze偶y艂am, w艂膮cznie z posiadaniem brata schizofrenika, z licznymi walkami na pi臋艣ci z lud藕mi, kt贸rzy okrutnie rzeczonego brata przezywali, z uderzeniem przez piorun, prze艣ladowaniem przez paparazzich w zwi膮zku ze zdolno艣ciami uzyskanymi w efekcie rzeczonego uderzenia piorunem, wyjazdem do Afganistanu, 偶eby pom贸c w prowadzeniu wojny z terrorystami i tak dalej. Kurcz臋, przetrwa艂am nawet dwa semestry teorii muzyki w Juilliard i po zastanowieniu musz臋 przy zna膰, 偶e to by艂o prawie tak samo okropne jak ta wojna.
Ale nigdy w 偶yciu jeszcze tak nie potrzebowa艂am odwagi, jak w tym akurat momencie, wiedz膮c jednocze艣nie, 偶e mi jej brakuje. Wstrzyma艂am oddech, czekaj膮c na te s艂owa Roba, kt贸rych tak bardzo nie chcia艂am us艂ysze膰: „Jess, 偶eni臋 si臋”.
Ale wcale nie te s艂owa pad艂y z jego ust. Z jego ust pad艂o:
- Jess, musisz mi pom贸c znale藕膰 siostr臋.
4
Musz臋 co?! Opu艣ci艂 wzrok. Najwyra藕niej za trudno by艂o mu patrze膰 mi w oczy. Zamiast tego zacz膮艂 wpatrywa膰 si臋 w butelk臋 piwa.
- Znale藕膰 moj膮 siostr臋 - powt贸rzy艂. - Ona zagin臋艂a. Musisz mi pom贸c j膮 odszuka膰. Wiesz, 偶e bym ci臋 o to nie prosi艂, Jess, gdybym naprawd臋 si臋 o ni膮 nie martwi艂. Doug powiedzia艂 mi, 偶e ty nie... No c贸偶. 呕e ju偶 tego nie robisz. Powiedzia艂 mi, 偶e ta wojna, 偶e ona porz膮dnie namiesza艂a ci w g艂owie. I ja to totalnie rozumiem, Jess. Naprawd臋.
Podni贸s艂 wzrok i wtedy z ca艂膮 si艂膮 uderzy艂o mnie spojrzenie tych jego b艂臋kitnych oczu.
- Ale je艣li jako艣 mo偶na... Je艣li cokolwiek w og贸le si臋 da... Gdyby艣 chocia偶 mog艂a mi udzieli膰 jakiej艣 wskaz贸wki co do miejsca jej pobytu... Naprawd臋 by艂bym ci ogromnie wdzi臋czny. I przysi臋gam, 偶e potem wyjad臋 i nie b臋d臋 ci zawraca艂 g艂owy.
Gapi艂am si臋 na niego w milczeniu.
Powinnam si臋 by艂a domy艣li膰, 偶e to nie o mnie mu chodzi艂o. Nie 偶ebym, no wiecie, odk膮d otworzy艂am drzwi i zobaczy艂am go za nimi, chocia偶 przez chwil臋 wyobra偶a艂a sobie, 偶e po to przyjecha艂. To znaczy, 偶eby pr贸bowa膰 si臋 ze mn膮 pogodzi膰.
I przyznam, to by艂a wielka ulga, 偶e nie przyjecha艂 tu po to, 偶eby mi opowiada膰 o swoim zbli偶aj膮cym si臋 艣lubie z Karen Sue Hankey czy kim艣 takim. Chocia偶 wcale mnie nie obchodzi, co on robi ani z kim si臋 o偶eni.
Zwyczajnie nie mam ochoty tego wiedzie膰.
Ale jecha膰 taki kawa艂 drogi, 偶eby mnie prosi膰, 偶ebym kogo艣 odnalaz艂a - i to mimo, 偶e doskonale wie, jak ca艂y ten szajs z odnajdywaniem ludzi namiesza艂 mi w 偶yciu...
No dobra, w艂a艣ciwie tego nie wiedzia艂, poniewa偶 prawie z nim nie rozmawia艂am od czasu, kiedy to wszystko si臋 sta艂o. To znaczy, o wojnie. I o tym, jak膮 rol臋 w niej odegra艂am. No ale i tak musia艂 czyta膰 o tym w gazetach. Ma sporo tupetu, 偶e tak tu sobie przyje偶d偶a i prosi mnie, 偶ebym...
Wtedy nagle co艣 mnie tkn臋艂o i spojrza艂am na niego, zbita z tropu.
- Przecie偶 ty nie masz siostry - powiedzia艂am.
- Owszem - odpar艂 Rob spokojnie. - Tak si臋 sk艂ada, 偶e mam.
- Jak to mo偶liwe, 偶e masz siostr臋 - odezwa艂am si臋 bardziej w艣ciek艂a, ni偶 zamierza艂am to pokaza膰 - i nic mi o tym nie po wiedzia艂e艣?
- Bo sam o tym nie wiedzia艂em. Dowiedzia艂em si臋 dopiero par臋 miesi臋cy temu.
- Co? - Nie mog艂am w to uwierzy膰. Naprawd臋 nie mog艂am. No bo najpierw m贸j by艂y ch艂opak pojawia si臋 u mnie pod drzwiami i to wcale nie dlatego, 偶e chce, 偶eby艣my si臋 pogodzili. A potem wyci膮ga z r臋kawa widmo jakiej艣 siostry. Powa偶nie, takie rzeczy tylko mnie mog膮 si臋 przytrafi膰. Zaczekajcie, a偶 dowiedz膮 si臋 o tym producenci seriali telewizyjnych. - Twoja mama odda艂a j膮 do adopcji i nic ci o tym nie powiedzia艂a, czy co?
- Ona nie jest c贸rk膮 mojej mamy - rzek艂 Rob.
- No to w jaki spos贸b mo偶e by膰 twoj膮 siostr膮? - Co on mi tu wpiera? My艣la艂, 偶e w czasie wojny straci艂am nie tylko zdolno艣ci parapsychiczne, ale tak偶e rozum?
- Ona jest c贸rk膮 mojego ojca - wyja艣ni艂 Rob. I wtedy sobie przypomnia艂am. No wiecie, 偶e Rob ma te偶 ojca. Nigdy go nie widzia艂am, bo zostawi艂 matk臋 Roba, kiedy Rob by艂 jeszcze male艅kim dzieckiem. Rob nigdy nie chcia艂 rozmawia膰 o swoim ojcu - nawet nie u偶ywa艂 jego nazwiska, kt贸re brzmi Snyder, tylko nazwiska matki - a偶 do tego dnia, kiedy przypadkiem dosta艂o mi si臋 w r臋ce zdj臋cie jego ojca i przy艣ni艂o mi si臋 miejsce jego pobytu.
A tak si臋 sk艂ada, 偶e by艂 to - z braku 艂adniejszego okre艣lenia - zak艂ad karny.
Rob zrobi艂 si臋 jeszcze mniej ch臋tny do rozm贸w o swoim ojcu, kiedy zda艂 sobie spraw臋, 偶e wiem, gdzie on jest.
Siedzia艂am tam i gapi艂am si臋 na niego. Bo naprawd臋 nie mog艂am zrozumie膰, co on do mnie m贸wi.
- A wi臋c... tw贸j tata wyszed艂 z wi臋zienia? Tym razem to Rob si臋 skrzywi艂.
- Nie - powiedzia艂. A ja zda艂am sobie spraw臋, 偶e nigdy przedtem go nie wym贸wi艂am. To znaczy, tego s艂owa na W. To by艂a taka niepisana umowa mi臋dzy nami z czas贸w, kiedy 艂膮czy艂o nas Jakie艣 co艣”. - Nie, jeszcze siedzi. Ale zanim tam trafi艂, a po tym, jak rozwi贸d艂 si臋 z moj膮 mam膮, pozna艂 kogo艣 innego... Wreszcie zacz臋艂o mi 艣wita膰, o co chodzi.
- Czyli to twoja siostra przyrodnia.
- W艂a艣nie. - Rob si臋gn膮艂 po chipsa, nabra艂 nim sobie szczodr膮 porcj臋 guacamole, w艂o偶y艂 do ust i prze偶u艂. W膮tpi艂am, czy w og贸le wie, co je. Jad艂 tylko po to, 偶eby mie膰 co zrobi膰 z r臋koma, kt贸re zawsze musia艂 mie膰 czym艣 zaj臋te od czas贸w, kiedy go pozna艂am. Albo babra艂 si臋 w silniku, albo mi膮艂 w d艂oniach ksi膮偶k臋 w mi臋kkich ok艂adkach, albo gni贸t艂 jak膮艣 szmatk臋. - Nie wiedzia艂em o jej istnieniu, a偶 napisa艂a do mnie teraz, wiosn膮. Rozumiesz, nie mog艂a si臋 dogada膰 z matk膮, wi臋c zacz臋艂a pisa膰 do ojca, a on jej powiedzia艂... O mnie i o mojej mamie. Wi臋c pewnego wieczoru zadzwoni艂a i... No c贸偶. To nie byle co, do wiedzie膰 si臋, 偶e si臋 ma m艂odsz膮 siostr臋, o kt贸rej istnieniu nigdy si臋 nie wiedzia艂o.
- Mog臋 sobie wyobrazi膰 - stwierdzi艂am. Chocia偶 naprawd臋 nie mog艂am. Powiedzia艂am to tylko po to, 偶eby cokolwiek powiedzie膰.
- Na imi臋 ma Hannah - rzek艂 Rob. - Hannah Snyder. Prze mi艂y dzieciak. Naprawd臋 zabawny i... Zadziorny. W艂a艣ciwie bardzo ci臋 przypomina.
U艣miechn臋艂am si臋 blado.
- 艢wietnie - mrukn臋艂am. Bo, no wiecie, chcia艂abym, 偶eby facet, w kt贸rym si臋 kocham, mia艂 dok艂adnie taki obraz mnie. Zabaw na i zadziorna jak jego m艂odsza siostra. Akurat. Wielkie dzi臋ki.
Nie 偶ebym by艂a zakochana w Robie. To znaczy, ju偶 nie., - Tylko 偶e... Hannah m贸wi艂a, 偶e nie bardzo jej si臋 w domu uk艂ada. To znaczy z matk膮. Mama Hannah robi r贸偶ne rzeczy, kt贸rych robi膰 nie powinna. Narkotyki i inne takie. I m臋偶czy藕ni. - Rob odchrz膮kn膮艂 i po艣wi臋ci艂 uwag臋 kolejnemu chipsowi. - M臋偶czy藕ni, przy kt贸rych Hannah czu艂a si臋 nieswojo. No wiesz, hm. Bo ju偶 zrobi艂a si臋 starsza, a oni...
- Zacz臋li zwraca膰 na ni膮 wi臋ksz膮 uwag臋, ni偶by chcia艂a? - podsun臋艂am.
- W艂a艣nie - przytakn膮艂 Rob. - I wydawa艂o mi si臋, 偶e nie powinna dorasta膰 w takim nieciekawym 艣rodowisku. No wi臋c zacz膮艂em si臋 dowiadywa膰, co musia艂bym zrobi膰, 偶eby zosta膰 jej prawnym opiekunem, dop贸ki nie uko艅czy osiemnastu lat. Poniewa偶 szko艂a si臋 w艂a艣nie sko艅czy艂a, matka Hannah powiedzia艂a, 偶e nie ma nic przeciwko, 偶eby siostra przyjecha艂a do mnie w odwiedziny.
- Yhy - mrukn臋艂am. Ale prawie go nie s艂ucha艂am. Zastana wia艂am si臋, jak Rob m贸g艂 w og贸le wyobra偶a膰 sobie, 偶e przekona s膮d, 偶eby mu przekazali opiek臋 nad m艂odsz膮 siostr膮, skoro sam jest pod opiek膮 kuratora.
A potem dotar艂o do mnie, 偶e on ju偶 nie ma kuratora ze wzgl臋du na to co艣, co kiedy艣 zrobi艂. Bo kiedy to zrobi艂, by艂 jeszcze niepe艂noletni, a teraz sko艅czy艂 ju偶 dwadzie艣cia jeden lat. I sprawa pewnie le偶a艂a zapiecz臋towana w jakich艣 archiwach s膮dowych, a on by艂 biznesmenem i w艂a艣cicielem domu. Po偶ytecznym cz艂onkiem spo艂ecze艅stwa, kt贸rego nie dotycz膮 ju偶 jakie艣 dawne wybryki.
A ja ju偶 pewnie nigdy, przenigdy nie dowiem si臋, co on w艂a艣ciwie takiego zrobi艂, 偶e w og贸le dosta艂 tego s膮dowego kuratora.
- No wi臋c, jaki艣 tydzie艅 temu zabra艂em j膮 od matki z Indianapolis - ci膮gn膮艂 Rob. - I Hannah zamieszka艂a ze mn膮. I wszystko uk艂ada艂o si臋 znakomicie. To znaczy, by艂 o zupe艂nie tak, jakby艣my wsp贸lnie dorastali i nigdy nie byli rozdzieleni, wiesz? Oboje lubimy te same rzeczy: samochody i motocykle, i Simpson贸w, i Spidermana, i w艂osk膮 kuchni臋, i sztuczne ognie, i... No w sumie, by艂o 艣wietnie. By艂o naprawd臋 艣wietnie.
Po raz pierwszy od chwili kiedy usiedli艣my, d艂onie Roba za mar艂y w bezruchu. Po艂o偶y艂 je p艂asko na stole, spojrza艂 na mnie i doko艅czy艂:
- A potem przedwczoraj obudzi艂em si臋, a jej nie ma. Zwyczajnie znik艂a. 艁贸偶ko wygl膮da艂o, jakby nikt w nim nie spa艂. Wszystkie jej rzeczy zosta艂y w pokoju. Do swojej mamy si臋 nie odzywa艂a. Gliniarze nie znale藕li 偶adnego 艣ladu. Po prostu si臋 rozp艂yn臋艂a.
- A ty pomy艣la艂e艣 o mnie - stwierdzi艂am. - A ja pomy艣la艂em o tobie - powiedzia艂 Rob. - Ale ja ju偶 tego nie robi臋. To znaczy, ju偶 nie znajduj臋 ludzi.
- Wiem - przyzna艂 Rob. - A przynajmniej wiem, 偶e tak m贸wisz prasie. Ale Jess... To znaczy, kiedy艣 te偶 tak prasie m贸wi艂a艣. 呕eby si臋 ich pozby膰. Kiedy nie chcieli da膰 ci spokoju, a to wytr膮ca艂o z r贸wnowagi Douga. I p贸藕niej, kiedy rz膮d chcia艂 ci臋 nam贸wi膰, 偶eby艣 dla nich pracowa艂a. Wtedy te偶 udawa艂a艣...
- Tak - przerwa艂am mu. Mo偶e troszk臋 za g艂o艣no, bo para, kt贸ra w艂a艣nie wesz艂a do restauracji, zerkn臋艂a na nas nieco dziwnym wzrokiem, kt贸ry pyta艂: „A tym dwojgu co si臋 niby sta艂o”. 艢ciszy艂am g艂os. - Ale tym razem nie udaj臋. Ja naprawd臋 ju偶 tego nie robi臋. Nie umiem.
Rob bez zmru偶enia oka obserwowa艂 mnie zza stolika.
- Doug powiedzia艂 mi co艣 innego.
- Douglas? - Nie mog艂am uwierzy膰 w艂asnym uszom. - A co niby Douglas wie na ten temat? My艣lisz, 偶e m贸j brat Douglas zna si臋 na tym lepiej ni偶 te trzydzie艣ci tysi臋cy psychiatr贸w, do kt贸rych wysy艂a艂a mnie armia, chc膮c, 偶ebym odzyska艂a swoje zdolno艣ci? Uwa偶asz, 偶e Douglas jest jakim艣 ekspertem od stresu pourazowego? Rob, Douglas pracuje w sklepie z komiksami. Kocham go, ale na tej sprawie on si臋 w og贸le nie zna.
- Mo偶liwe, 偶e wie o tobie wi臋cej - rzek艂 Rob, zupe艂nie nie wzruszony moj膮 do艣膰 偶arliw膮 przemow膮 - ni偶 ci lekarze, do kt贸rych wysy艂a艂a ci臋 armia.
- Jasne - sarkn臋艂am. - No to tu si臋 mylisz. To si臋 sko艅czy艂o, rozumiesz? I tym razem naprawd臋. To nie 偶adna sztuczka, 偶eby si臋 wymiga膰 od udzia艂u w wojnie. Sko艅czy艂o si臋. Przykro mi ze wzgl臋du na twoj膮 siostr臋. Chcia艂abym m贸c co艣 dla niej zrobi膰. I bardzo mi przykro, 偶e Douglas wprowadzi艂 ci臋 w b艂膮d. Szkoda, 偶e si臋 fatygowa艂e艣 taki kawa艂 drogi. Gdyby艣 zamiast tego za dzwoni艂, mog艂abym ci to samo powiedzie膰 przez telefon.
I oszcz臋dzi艂abym sobie konieczno艣ci ogl膮dania ci臋 na oczy wtedy, kiedy ju偶 s膮dzi艂am, 偶e si臋 z ciebie wyleczy艂am.
- Ale gdybym zadzwoni艂, zamiast przyjecha膰, nie m贸g艂bym da膰 ci tego - o艣wiadczy艂 Rob i si臋gn膮艂 do tylnej kieszeni i wyci膮gn膮艂 z niej portfel. Nawet nie zdziwi艂am si臋, kiedy wyj膮艂 z niego zdj臋cie - takie zdj臋cie, jakie zwykle robi si臋 w dniu fotografowania uczni贸w do szkolnej kroniki - m艂odej dziewczyny, kt贸ra by艂a bardzo do niego podobna. Tyle, 偶e mia艂a aparacik na z臋bach i r贸偶nokolorowe w艂osy. Powa偶nie. Ufarbowa艂a sobie w艂osy chyba na cztery r贸偶ne odcienie: niebieski, odblaskowor贸偶owy, fioletowy i 偶贸艂ty - troch臋 taki jak u Barta Simpsona.
- To jest Hannah - rzek艂 Rob, kiedy wzi臋艂am od niego to zdj臋cie.
- W艂a艣nie sko艅czy艂a pi臋tna艣cie lat. Spojrza艂am na Hannah, dziewczyn臋, kt贸ra sprawi艂a, 偶e Rob do mnie przyjecha艂. Ale nie dlatego, oczywi艣cie, 偶e chcia艂 tu przyje偶d偶a膰. Wiedzia艂am, jaka jest sytuacja. Przyjecha艂 tylko ze wzgl臋du na ni膮.
I dlatego, 偶e wed艂ug niego jeste艣my nadal przyjaci贸艂mi.
- Rob - powiedzia艂am. Chyba w tym momencie bardzo go nie lubi艂am. - T艂umaczy艂am ci. Nie mog臋 nic dla niej zrobi膰. Zrobi膰 dla ciebie. Przykro mi.
- Jasne. - Rob pokiwa艂 g艂ow膮. - M贸wi艂a艣 ju偶. Pos艂uchaj, Jess. Nie wiem, przez co przesz艂a艣 podczas... - Ugryz艂 si臋 w j臋zyk i nie powiedzia艂 s艂owa „wojna”, a zamiast tego doko艅czy艂:
- ...tego poprzedniego roku. Wtedy, kiedy by艂a艣... za granic膮. Nawet nie b臋d臋 udawa艂, 偶e umiem sobie wyobrazi膰, jak ci tam by艂o. Z tego, co m贸wi Doug, kiedy ju偶 wr贸ci艂a艣...
Spojrza艂am na niego ostro. Postanowi艂am, 偶e zabij臋 Douglasa. Naprawd臋 zabij臋. To, co si臋 dzia艂o po moim powrocie do domu - te koszmary senne, jak je nazywali lekarze - by艂 o moj膮 osobist膮 spraw膮. Niczyj膮 wi臋cej. Douglas nie mia艂 偶adnego prawa tak o niej rozpowiada膰. Czy ja omawiam stan psychiki Douglasa z jego by艂ymi dziewczynami? No c贸偶, nie, bo on nie ma 偶adnych by艂ych dziewczyn. Nadal chodzi z c贸rk膮 naszych s膮siad贸w, Tash膮 Thompkins, z kt贸r膮 widuje si臋 ju偶 niemal od trzech lat, a ona uczy si臋 na Uniwersytecie stanu Indiana i co weekend przyje偶d偶a do miasta, 偶eby si臋 z nim spotka膰.
Ale gdyby Douglas mia艂 jak膮艣 by艂膮 dziewczyn臋, nie rozmawia艂abym z ni膮 o jego prywatnych zmartwieniach. Nie ma mowy.
Rob musia艂 zauwa偶y膰 ten gniewny rumieniec, kt贸ry na pewno wpe艂za艂 na moj膮 twarz, bo odezwa艂 si臋 艂agodnym tonem, k艂ad膮c d艂o艅 na r臋ce, w kt贸rej trzyma艂am zdj臋cie jego siostry:
- Hej. Nie gniewaj si臋 na Douga. Sam go pyta艂em, okay? Kiedy wr贸ci艂a艣, by艂a艣 taka... By艂a艣... - Skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 ma艂ego kaktusika stoj膮cego na parapecie okna w otoczeniu kolejnych wi膮zek 艣wiate艂ek w kszta艂cie str膮czk贸w chilli. - By艂a艣 jak ten kaktus. Ca艂a pokryta kolcami. Nie chcia艂a艣 nikomu pozwoli膰 si臋 do ciebie zbli偶y膰...
- A ty co niby wiesz na ten temat? - spyta艂am, ze z艂o艣ci膮 wyrywaj膮c mu r臋k臋 i upuszczaj膮c zdj臋cie na blat stolika. - By艂e艣 tak zaj臋ty Pann膮 Dzi臋ki - Wielkie - Za - Napraw臋 - Ga藕nika, 偶e dziwi臋 si臋, 偶e to w og贸le zauwa偶y艂e艣.
- Hej - rzek艂 z ura偶on膮 min膮. - Nie w艣ciekaj si臋. Powiedzia艂em ci...
- Rob, prawda jest taka - przerwa艂am dr偶膮cym g艂osem. Wmawia艂am sobie, 偶e dr偶y mi z gniewu - to m贸g艂 by膰 jedyny pow贸d. - Chcesz, 偶ebym znalaz艂a twoj膮 siostr臋. 艢wietnie. Ja nie mog臋 jej znale藕膰. Ja ju偶 nikogo nie umiem znale藕膰. Teraz ju偶 wiesz. To 偶adne k艂amstwo. To nie sztuczka, kt贸ra ma sprawi膰, 偶e ludzie si臋 ode mnie odczepi膮. Taka jest prawda. Nie jestem ju偶 „dziewczyn膮 od pioruna”. Ale nie pr贸buj mnie bajerowa膰 na to udawane wsp贸艂 czucie. Po pierwsze, to niepotrzebne, a po drugie, nic nie da.
Rob, wyra藕nie ura偶ony, popatrzy艂 na mnie zza stolika., - Moje wsp贸艂czucie - powiedzia艂 - nie jest udawane. Nie wiem, jak mo偶esz mnie o to pos膮dza膰, po tym wszystkim przez co razem przesz...
- Nawet nie zaczynaj. - Unios艂am w g贸r臋 otwart膮 d艂o艅 gestem, kt贸ry we wszystkich j臋zykach znaczy: „Stop”. Albo: „Wmawiaj to mojej r臋ce”. - Wszystko, przez co razem przeszli艣my, przypomina ci si臋 tylko wtedy, kiedy czego艣 ode mnie chcesz. A przez reszt臋 czasu jako艣 bez problemu o tym zapominasz.
Rob otworzy艂 usta, chc膮c co艣 powiedzie膰 - prawdopodobnie zaprzeczy膰 - ale nie zd膮偶y艂, bo Ann w tym momencie podesz艂a do stolika i zapyta艂a nieco zatroskanym tonem:
- Kochani, wszystko w porz膮dku? Zauwa偶y艂am, 偶e jedyna poza nami para w restauracji patrzy na nas podejrzliwie zza swoich menu. Widocznie nasza rozmowa rzeczywi艣cie zrobi艂a si臋 g艂o艣na.
- Wszystko w porz膮dku - oznajmi艂am sm臋tnie. - Mo偶emy poprosi膰 o rachunek?
- Jasne - rzek艂a Ann. - Zaraz wracam.
W tej samej chwili, w kt贸rej odesz艂a, Rob pochyli艂 si臋, opieraj膮c 艂okcie na stoliku - jego kolana pod stolikiem dotkn臋艂y moich, a palce d艂oni znalaz艂y si臋 zaledwie o par臋 centymetr贸w od moich r膮k, mi臋dzy kt贸rymi le偶a艂o zdj臋cie jego siostry - i powie dzia艂 cicho:
- Jess, ja rozumiem, 偶e przez tamten rok przesz艂a艣 prawdziwe piek艂o. Ja rozumiem, 偶e znalaz艂a艣 si臋 pod niewiarygodn膮 presj膮 i 偶e ogl膮da艂a艣 rzeczy, kt贸rych 偶adna osoba w twoim wie ku, w 偶adnym wieku, ogl膮da膰 nie powinna. Moim zdaniem to niesamowite, 偶e potrafi艂a艣 wr贸ci膰 i prowadzi膰 偶ycie, kt贸re chocia偶 troch臋 przypomina normalno艣膰. Podziwiam ci臋 za to, 偶e nie za艂ama艂a艣 si臋 po tym wszystkim.
A potem powiedzia艂 jeszcze ciszej:
- Ale jest pewien podstawowy fakt dotycz膮cy ciebie, Jess, kt贸rego usi艂ujesz nie zauwa偶a膰, chocia偶 doskonale widz膮 go wszyscy poza tob膮. Wr贸ci艂a艣 stamt膮d psychicznie poharatana.
Ze 艣wistem wci膮gn臋艂am powietrze, ale on m贸wi艂 dalej, nie zwracaj膮c na mnie uwagi.
- S艂ysza艂a艣 mnie. I ja wcale nie m贸wi臋 o tym, 偶e ju偶 nie potrafisz odnajdywa膰 ludzi. Ja m贸wi臋 o tobie. Cokolwiek tam widzia艂a艣, poharata艂o ci臋 to. Ci ludzie, ci z rz膮du, wykorzystywali ci臋, p贸ki nie dostali od ciebie wszystkiego, czego chcieli, a偶 ju偶 nie mia艂a艣 nic wi臋cej do zaoferowania, i wtedy ci臋 zostawili samej sobie, powiedzieli tylko: dzi臋kuj臋 i do widzenia. A ty wr贸ci艂a艣. Ale nie pr贸bujmy si臋 oszukiwa膰: wr贸ci艂a艣 poharatana. I nie chcesz pozwoli膰 nikomu si臋 do siebie zbli偶y膰. I wcale nie mam na my艣li psychiatr贸w. M贸wi臋 o ludziach, kt贸rzy ci臋 kochaj膮..
Zn贸w pr贸bowa艂am mu przerwa膰, ale on zn贸w mnie powstrzyma艂.
- I wiesz, co? - doda艂. - Nie ma sprawy. Ocali艂a艣 tylu ludzi, 偶e wydaje ci si臋, 偶e to nie do pomy艣lenia, 偶eby艣 mia艂a pozwoli膰 komu艣 innemu ocali膰 ciebie. No to sama siebie ocal... O ile potrafisz. Ale jedn膮 rzecz powiedzmy sobie jasno: by膰 mo偶e kiedy艣 potrafi艂a艣 odszukiwa膰 zaginionych ludzi, ale nigdy nie by艂a艣 jasnowidzem. Wi臋c nie pr贸buj mi wmawia膰, co ja sam my艣l臋 i czuj臋, kiedy tak naprawd臋 nie masz zielonego poj臋cia, co si臋 dzieje w mojej g艂owie.
Odchyli艂 si臋 na oparcie krzes艂a, a Ann podesz艂a z rachunkiem.
Wpatrywa艂am si臋 w zdj臋cie le偶膮ce mi臋dzy nami na stole, w zasadzie zupe艂nie go nie widz膮c, a偶 tak o艣lepia艂 mnie gniew. A przynajmniej tak to sobie t艂umaczy艂am. 呕e jestem w艣ciek艂a. Jak on 艣mia艂? Nie no, powa偶nie, co on sobie w og贸le wyobra偶a艂? Psychicznie poharatana? Ja? Ja nie jestem psychicznie poharatana.
Pomylona, tu zgoda. Komu nie pomiesza艂oby si臋 w g艂owie po roku praktycznie bez snu? Bo za ka偶dym razem, kiedy zamyka艂am oczy, s艂ysza艂am i widzia艂am rzeczy, kt贸rych nigdy ju偶 nie chcia艂am s艂ysze膰 ani ogl膮da膰.
Ale 偶e ja nie pozwalam nikomu sobie pom贸c? Nie. Nieprawda, pozwala艂am ludziom sobie pom贸c. A w ka偶dym razie, tym ludziom, kt贸rym naprawd臋 na mnie zale偶y. Czy nie to w艂a艣nie robi臋, pracuj膮c z Ruth przy jej programie sztuki dla dzieci? Czy nie dlatego pozwalam, 偶eby Mike u nas pomieszkiwa艂? To te rzeczy mi pomaga艂y. Zn贸w zaczynam sypia膰. 艢pi臋 przez wi臋kszo艣膰 nocy, od wieczoru do rana.
Nie, nie jestem poharatana. Mo偶e ulotni艂a si臋 ta cz臋艣膰 mnie, kt贸ra potrafi艂a znajdowa膰 zagubionych ludzi. Ale nie ja ca艂a.
Bo gdyby to by艂a prawda - to, co on m贸wi艂 - to te ostatnie dwana艣cie miesi臋cy ch艂odu mi臋dzy nami - to znaczy, mi臋dzy Robem a mn膮 - to by艂 o... Niby co? Moja wina?
Nie, to niemo偶liwe.
Rob grzeba艂 w portfelu, szukaj膮c banknot贸w, 偶eby zap艂aci膰 rachunek. Nie patrzy艂 na mnie. Zamiast tego zapatrzy艂 si臋 przez okno na faceta w stroju Sherlocka Holmesa, kt贸ry wyprowadza艂 na spacer swojego mopsa. Cz臋sto widujemy tego faceta na naszej ulicy. Nazywamy go sobowt贸rem Sherlocka Holmesa. Hej, to w ko艅cu Nowy Jork. R贸偶ne rzeczy si臋 tu widzi.
Je艣li Rob zauwa偶y艂 tweedowy kapelusz z nausznikami i zakrzywion膮 drewnian膮 fajk臋, nie wspomnia艂 o tym. Zaciska艂 mocno szcz臋k臋, tak jakby nie chcia艂 ju偶 nic wi臋cej powiedzie膰. Siedzia艂 bez d偶insowej kurtki, bo w Blue Moon klimatyzacja nie dzia艂a za dobrze. Nie mog艂am nie zauwa偶y膰 tych zaokr膮glonych biceps贸w, kt贸re znika艂y w r臋kawkach jego czarnej tiszertki.
W Juilliard nikt nie ma takich biceps贸w. Nawet ci, kt贸rzy graj膮 na tubach.
- Musz臋 i艣膰 - powiedzia艂am zd艂awionym g艂osem i wsta艂am tak szybko, 偶e przewr贸ci艂am swoje krzes艂o.
Rob zrobi艂 zaskoczon膮 min臋.
- Idziesz ju偶? - zapyta艂. A potem zerkn膮艂 na zdj臋cie w mojej d艂oni.
Tak. Wzi臋艂am je. Nie pytajcie mnie, po co.
- Mam par臋 rzeczy do zrobienia - mrukn臋艂am, kieruj膮c si臋 do wyj艣cia. - Musz臋 膰wiczy膰. To znaczy, je艣li jesieni膮 nadal chc臋 mie膰 pierwsze krzes艂o we fletach.
Rob zmarszczy艂 brwi.
- Ale... - A potem spojrza艂 na moj膮 twarz. I te偶 wsta艂. - Dobrze, Jess. Jak chcesz. Tylko... Pos艂uchaj. Nie chc臋, 偶eby mi臋dzy nami zosta艂y jakie艣 urazy, okay? To, co powiedzia艂em; nie m贸wi艂em tego, 偶eby ci臋 zrani膰.
Pokiwa艂am g艂ow膮.
- Bez urazy - stwierdzi艂am. - I... Przykro mi, 偶e nie mog臋 ci pom贸c. To znaczy, w sprawie siostry. Przykro mi, 偶e nie mog臋... - 呕e czego nie mog臋? By膰 zn贸w twoj膮 dziewczyn膮? Widzicie, dok艂adnie o to chodzi. On mnie przecie偶 nie prosi艂, 偶ebym ni膮 by艂a.
Nigdy o to nie prosi艂.
- Po prostu mi przykro - doko艅czy艂am.
A potem wysz艂am z tej restauracji, jak mog艂am najszybciej.
呕artujesz sobie ze mnie? - spyta艂a mnie Ruth, kiedy w zaciszu naszej sypialni, bo nie chcia艂am, 偶eby Mike i Skip nas pods艂uchali, powiedzia艂am jej, po co Rob przyjecha艂 do Nowego Jorku. - 呕eby odnale藕膰 swoj膮 zaginion膮 siostr臋? Ma tupet, po tym jak ci臋 potraktowa艂.
- A jak on mnie potraktowa艂? - spyta艂am. Bo w tym momencie ju偶 taka by艂am sko艂owana, 偶e sama nie wiedzia艂am, co mam my艣le膰.
- Jak on ciebie potraktowa艂?! - oburzy艂a si臋 Ruth. - Jess, kiedy go po raz ostatni widzia艂a艣, ob艣ciskiwa艂 si臋 z jak膮艣 inn膮 kobiet膮.
- Nie kiedy go widzia艂am po raz ostatni - sprostowa艂am. - Po raz ostatni widzia艂am go wtedy, kiedy go szpiegowa艂am z tylnego siedzenia twojego samochodu.
- Ja m贸wi臋 o tym poprzednim widzeniu - u艣ci艣li艂a Ruth.
- Przy poprzednim widzeniu powiedzia艂am mu, 偶e powinni艣my sobie na jaki艣 czas da膰 spok贸j.
- I...? - doda艂a znacz膮cym tonem Ruth.
- I... - powt贸rzy艂am jak echo. - I co? - I on ci na to pozwoli艂. - Przysiad艂a na skraju materaca. Jej jasne loki obramowane by艂y fioletowym sari, kt贸re udrapowa艂a nad wezg艂owiem swojego 艂贸偶ka, 偶eby doda膰 pokojowi „elegancji”. Chocia偶 nie pytajcie mnie, jak mo偶na liczy膰 na to, 偶e doda si臋 elegancji pokojowi, kt贸ry ma pojedyncze okno (z zainstalowan膮 przez nas metalow膮 krat膮, 偶eby nikt nie m贸g艂 w艂ama膰 si臋 do 艣rodka), powierzchni膮 dos艂ownie dwa metry na trzy i jest zdecydowanie za cz臋sto odwiedzany przez karaluchy.
5
- Zrobi艂 tylko to, o co sama go prosi艂am - zauwa偶y艂am. - Pos艂uchaj, on wcale nie jest taki z艂y. To znaczy, w liceum kocha艂am si臋 w nim na zab贸j. M贸g艂 to wtedy wykorzysta膰. Ale nigdy tego nie zrobi艂.
- Bo nie chcia艂 trafi膰 do wi臋zienia. Skrzywi艂am si臋.
- Dzi臋ki za t臋 uwag臋.
- No c贸偶, bardzo mi przykro, Jess - stwierdzi艂a Ruth. - Ale co chcesz ode mnie us艂ysze膰? 呕e to 艣wietny go艣膰? Wymarzona partia? Nie by艂 ni膮. I nic mnie nie obchodzi, czy teraz ma w艂asn膮 firm臋. To nadal facet, kt贸ry pozwoli艂 ci odej艣膰 wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowa艂a艣.
- M贸wi, 偶e pr贸bowa艂 - odezwa艂am si臋. - M贸wi, 偶e po powrocie by艂am jak kaktus, ca艂a pokryta kolcami, i 偶e nie pozwala艂am nikomu zbli偶y膰 si臋 do siebie. Poza tym, no wiesz... Chodzi艂o jeszcze o mam臋.
I to jest w艂a艣nie fajne, kiedy si臋 ma najlepsz膮 przyjaci贸艂k臋. Nie trzeba wszystkiego t艂umaczy膰. Ruth dok艂adnie zrozumia艂a, co mam na my艣li.
- Gdyby naprawd臋 mu na tobie zale偶a艂o - powiedzia艂a - nie zwraca艂by uwagi na kolce. Ani na twoj膮 mam臋.
Zastanowi艂am si臋 nad tym. Ale naprawd臋 nie by艂am pewna. I jedno, i drugie, moim zdaniem mog艂o si臋 wydawa膰 pot臋偶n膮 przeszkod膮 - a ju偶 zw艂aszcza takiemu facetowi jak Rob, kt贸remu przez wi臋kszo艣膰 偶ycia nie zbywa艂o na niczym. Opr贸cz dumy.
I jestem pewna, 偶e tak samo moja niezale偶no艣膰, jak i pogarda mamy t臋 dum臋 urazi艂y. W stopniu nie do naprawienia.
Chocia偶...
- On m贸wi, 偶e jestem psychicznie poharatana - mrukn臋艂am. - M贸wi, 偶e sama b臋d臋 musia艂a upora膰 si臋 z tym wszystkim, skoro nie pozwalam nikomu innemu sobie pom贸c.
- Och, wi臋c teraz jeszcze jest psychiatr膮? Co on robi艂 przez ca艂y ostatni rok? - spyta艂a Ruth z szyderczym u艣miechem. - Ogl膮da艂 Oprah?
Westchn臋艂am, a potem klapn臋艂am na w艂asny materac, przy kryty nijak膮 br膮zow膮 narzut膮 z bazaru na Trzeciej ulicy. Nic nie zrobi艂am, 偶eby doda膰 elegancji temu pokojowi. Cz臋艣膰 艣ciany nad moim pos艂aniem by艂a go艂a. Popatrzy艂am na pop臋kany, ob艂a偶膮cy sufit.
- My艣la艂am po prostu - powiedzia艂am raczej w stron臋 szczelin w suficie ni偶 do Ruth - 偶e jak tu przyjad臋, to b臋d臋 szcz臋艣liwa.
- A nie jeste艣 szcz臋艣liwa? - spyta艂a Ruth. - Dzisiaj wydawa艂a艣 si臋 szcz臋艣liwa, kiedy pokazywa艂a艣 temu dzieciakowi, jak powinien prawid艂owo oddycha膰.
- Tak. To akurat mnie uszcz臋艣liwia. Ale szko艂a... - urwa艂am.
- Nikt nie lubi szko艂y - stwierdzi艂a Ruth.
- Ty lubisz.
- Owszem, ale ja jestem nietypowa. Spytaj Mike'a. No c贸偶, dobra, on te偶 jest nietypowy.
Powstrzyma艂am si臋 i nie wytkn臋艂am jej, 偶e maj膮 ostatnio z Mikiem dziwnie wiele wsp贸lnego. To znaczy, oboje s膮 licealnymi supergeniuszkami, kt贸re dopiero na studiach si臋 „odnalaz艂y”. Byli tam wreszcie w swoim 偶ywiole.
I musia艂abym by膰 艣lepa, 偶eby nie zauwa偶y膰 tych ukradkowych spojrze艅 w stron臋 Ruth, na kt贸rych rzucaniu czasem przy艂apywa艂am Mike'a, kiedy akurat Ruth nosi艂a koszulk臋 bez r臋kaw贸w i szorty, pr贸buj膮c jako艣 si臋 nie da膰 nowojorskim upa艂om. Nie wspominaj膮c ju偶 o spojrzeniach, kt贸re ona czasami rzuca w jego stron臋, kiedy Mike wychodzi z 艂azienki owini臋ty wy艂膮cz nie r臋cznikiem.
Naprawd臋, czasem robi艂o mi si臋 od tego niedobrze. No bo m贸j brat i moja najlepsza przyjaci贸艂ka. Fuj.
Ale skoro ich to uszcz臋艣liwia...
- Skip - rzuci艂a Ruth rado艣nie. - On nienawidzi szko艂y.
- Bo szko艂a to tylko co艣, co musi po drodze zaliczy膰, 偶eby zacz膮膰 wyci膮ga膰 te sto tysi臋cy rocznie.
- Fakt. - Ruth westchn臋艂a. - Ale mimo to mam racj臋. Wi臋kszo艣膰 ludzi nie lubi szko艂y. To z艂o konieczne, kt贸re trzeba prze trwa膰, 偶eby robi膰 w 偶yciu to, na co ma si臋 ochot臋.
- Problem w tym, 偶e ja nie wiem, co chc臋 robi膰 w 偶yciu. Co艣 mi tam wprawdzie chodzi po g艂owie... No c贸偶, mog臋 tylko powiedzie膰, 偶e to nie ma nic wsp贸lnego z gr膮 w orkiestrze.
- Ale lubisz uczy膰. Wiem, 偶e to lubisz, Jess. A dyplom Miliard wygl膮da o wiele lepiej ni偶 偶aden.
- Tak - zgodzi艂am si臋. Wiedzia艂am, 偶e ona ma racj臋. I prawd臋 m贸wi膮c, uda艂o mi si臋 to, o czym wielu muzyk贸w tylko marzy. Mieszka艂am w Nowym Jorku, uczy艂am si臋 w jednej z najlepszych akademii muzycznych na 艣wiecie. Moi nauczyciele cieszyli si臋 mi臋dzynarodow膮 s艂aw膮 z racji swoich umiej臋tno艣ci. Ca艂e dni sp臋dza艂am zanurzona w muzyce, kt贸r膮 kocha艂am, robi膮c to, co najbardziej kocha艂am, graj膮c na flecie.
Powinnam przecie偶 by膰 szcz臋艣liwa. Chwyci艂am okazj臋, kiedy si臋 nadarzy艂a, bo wiedzia艂am, 偶e to tego typu okazja, kt贸ra powinna mnie uszcz臋艣liwi膰.
No wi臋c dlaczego nie by艂am szcz臋艣liwa?
Kto艣 zapuka艂 do drzwi i Ruth si臋 odezwa艂a:
- Prosz臋. Mike wsadzi艂 g艂ow臋 do pokoju.
- Czy to prywatna impreza, czy mo偶na wej艣膰 z ulicy? - za pyta艂.
Ruth zerkn臋艂a na mnie. Rzuci艂am:
- W艂a藕, wy艂a藕, jak sobie chcesz. Mnie tam wszystko jedno. Mike wszed艂 do 艣rodka. Zobaczy艂am, jak odwraca wzrok od pastelowego w kolorze stanika Ruth, udrapowanego na grzejniku. Ona te偶 zauwa偶y艂a jego reakcj臋 i si臋 zarumieni艂a.
Och, na mi艂o艣膰 bosk膮 - mia艂am ochot臋 j臋kn膮膰 - mo偶e wy dwoje wreszcie by艣cie To Zrobili i dali nam wszystkim odetchn膮膰?
- No wi臋c gadali艣my w艂a艣nie ze Skipem - zacz膮艂 Mike, a ja zobaczy艂am, 偶e Skip te偶 wsun膮艂 si臋 do pokoju.
- Tak - wtr膮ci艂 si臋 Skip. - I je艣li b臋dziesz chcia艂a, Jess, to mu w twoim imieniu przywalimy.
Przyjrza艂am im si臋, nie wstaj膮c z 艂贸偶ka, na kt贸rym si臋 roz艂o偶y艂am.
- Jestem pod wra偶eniem, moi drodzy - o艣wiadczy艂am, wzruszona wbrew samej sobie.
- Czy wy艣cie poszaleli? - spyta艂a Ruth ch艂opak贸w. - On was obu spierze na kwa艣ne jab艂ko i to z jedn膮 r臋k膮 przywi膮zan膮 za plecami.
- Daj spok贸j - 偶achn膮艂 si臋 Skip. - A偶 takim twardzielem to on nie jest.
Ruth powiedzia艂a:
- Skip, kiedy艣 musieli艣my ci臋 zabra膰 na ostry dy偶ur tylko dlatego, 偶e pod ma艂y palec u nogi wesz艂a ci centymetrowa drzazga i nie chcia艂e艣 przesta膰 p艂aka膰.
- Daj spok贸j - poprosi艂 Skip z za偶enowan膮 min膮. - Mia艂em dwana艣cie lat.
- Pewnie - skwitowa艂a Ruth. - Wiesz, co robili tacy faceci jak Rob Wilkins, kiedy mieli po dwana艣cie lat? Zgniatali sobie puszki po piwie na czo艂ach, i tyle.
- Nikt nie musi w moim imieniu nikogo bi膰 - powiedzia艂am, 偶eby zapobiec awanturze miedzy bli藕niakami. - Poradz臋 sobie. Naprawd臋. Ale dzi臋ki za trosk臋.
- No wi臋c, co masz zamiar zrobi膰? - zapyta艂 Mike.
- Z czym? Z Robem? Pokiwa艂 g艂ow膮. Wzruszy艂am ramionami.
- Chyba nic. No bo nic nie mog臋 zrobi膰. Nie mog臋 odnale藕膰 mu siostry, mimo 偶e on bardzo tego chce.
- Sk膮d wiesz? - spyta艂 Mike.
I Ruth, i ja obr贸ci艂y艣my g艂owy w jego stron臋 i popatrzy艂y艣my na niego, jakby straci艂 rozum.
- M贸wi臋 powa偶nie - odezwa艂 si臋 g艂osem, kt贸ry nieco si臋 艂ama艂. Odchrz膮kn膮艂. - No bo przecie偶 nie pr贸bowa艂a艣 nikogo odnajdywa膰 od jak dawna, od roku? Sk膮d wiesz, 偶e to nie wr贸ci艂o? Ostatnio przesypiasz ca艂e noce.
Wszyscy, w艂膮cznie ze mn膮, opu艣cili wzrok na zniszczony drewniany parkiet. Do tej pory, na zasadzie niepisanej umowy, pomija艂o si臋 u nas milczeniem fakt, 偶e do艣膰 regularnie stawia艂am na nogi ca艂e mieszkanie krzykami bezbrze偶nego przera偶enia.
- No c贸偶 - upiera艂 si臋 Mike. - To prawda. Chyba ci si臋 polepszy艂o, odk膮d zacz臋艂a艣 pracowa膰 z...
- Nie m贸w tego - przerwa艂am mu szybko. Mike si臋 stropi艂.
- Dlaczego nie? To prawda. Odk膮d zacz臋艂a艣...
- Zapeszysz, je艣li powiesz to g艂o艣no. Nie wiedzia艂am, czy z tym zapeszaniem to prawda. Ale nie zamierza艂am ryzykowa膰. Ju偶 od jakiego艣 czasu nie mia艂am ani jednego koszmaru. Praktycznie przez ca艂e lato. I chcia艂am, 偶eby tak zosta艂o.
- Ale to, 偶e ona lepiej sypia, jeszcze nie znaczy, 偶e odzyska艂a, sami wiecie co - stwierdzi艂 Skip.
Ruth spojrza艂a na niego.
- Skip - powiedzia艂a. - Zamknij si臋.
- Wiecie, o co mi chodzi - nie ust臋powa艂 Skip. - Ojej umiej臋tno艣ci. No wiecie. Odnajdywania ludzi.
- Skip - powt贸rzy艂a Ruth.
- A co, je艣li to odzyska艂a? - dopytywa艂 si臋 Skip. - To zna czy, 偶e oni zn贸w b臋d膮 chcieli, 偶eby wr贸ci艂a do nich do pracy, prawda? Ci z rz膮du, czy z FBI, czy sk膮d艣 tam. Racja? A co Ruth ma zrobi膰 potem? Znale藕膰 sobie now膮 wsp贸艂lokatork臋?
- Skip!
- Ja tylko m贸wi臋, 偶e je艣li ona zn贸w odzyska艂a swoje zdolno艣ci, to po co mia艂aby sobie w og贸le zawraca膰 g艂ow臋 t膮 szko艂膮 i innymi takimi. Przecie偶 mog艂aby zwyczajnie zbi膰 fortun臋, wynajmuj膮c si臋 do...
- Zamknij si臋, Skip! - wrzasn臋li Mike i Ruth jednym g艂osem.
Skip przymkn膮艂 si臋, ale min臋 mia艂 buntownicz膮.
- Chod藕 - zwr贸ci艂 si臋 do niego Mike. - Lec膮 Kryminalne zagadki Las Vegas.
- Nie cierpi臋 tego serialu - poskar偶y艂 si臋 Skip. - Wystarczy, 偶e wyjrzymy przez okno i mamy ten serial na 偶ywo.
- No to obejrzymy sobie co艣 innego, dobra? ~ Mike pokr臋ci艂 g艂ow膮, wyprowadzaj膮c Skipa z pokoju. - Nie widzisz, 偶e one chc膮 zosta膰 same?
- Kto? Ruth i Jess? A po co? Drzwi zamkn臋艂y si臋 za Mikiem usi艂uj膮cym wyt艂umaczy膰 co艣 Skipowi, a Ruth tymczasem nie spuszcza艂a ze mnie oczu.
- Jeste艣 pewna, 偶e wszystko w porz膮dku? - zapyta艂a zmartwionym tonem.
- Jestem pewna. - Zn贸w wzi臋艂am do r臋ki zdj臋cie Hannah i mu si臋 przyjrza艂am.
- W g艂owie mi si臋 nie mie艣ci, 偶e przez ca艂y ten czas on mia艂 siostr臋 - powiedzia艂a Ruth - i nawet tego nie wiedzia艂. I naprawd臋 chce... Co? Adoptowa膰 j膮?
- Zosta膰 jej prawnym opiekunem. Chyba jej mama jest jak膮艣 膰punk膮, czy co艣.
Ruth westchn臋艂a.
- Dzi臋ki Bogu, 偶e ze sob膮 zerwali艣cie. Prawda? Bo dla mnie to brzmi tak, jakby jego to wszystko przeros艂o. Z t膮 zaginion膮 nastoletni膮 siostr膮 i tak dalej. Wierz mi, Jess, nie chcia艂aby艣 mie膰 z tym wszystkim nic wsp贸lnego.
- Sama nie wiem - powiedzia艂am. - Pewnie nie. Ruth przewr贸ci艂a oczami.
- O m贸j Bo偶e - j臋kn臋艂a. - Nawet mi nie m贸w, 偶e pr贸bowa艂aby艣 mu pom贸c. No wiesz, gdyby艣 jeszcze mog艂a. Po tym, jak ci臋 potraktowa艂.
- Nie pomaga艂abym mu. Pomaga艂abym jej. Hannah.
- No pewnie - skwitowa艂a Ruth sarkastycznie. I wsta艂a, 偶eby zacz膮膰 si臋 szykowa膰 do 艂贸偶ka.
No pewnie.
6
Dok艂adnie o 贸smej rano nast臋pnego dnia zacz臋艂am si臋 dobija膰 do drzwi pokoju 1520 w hotelu Hilton na Zachodniej Pi臋膰dziesi膮tej Trzeciej ulicy.
Rob otworzy艂 drzwi. Oczy mia艂 zapuchni臋te od snu i owin膮艂 si臋 ko艂dr膮 ze swojego hotelowego 艂贸偶ka, a ciemne w艂osy stercza艂y mu na g艂owie szalenie interesuj膮cymi k臋pkami.
- Jess - mrukn膮艂 p贸艂przytomnie, kiedy zobaczy艂, 偶e to ja. - Co ty tu... Sk膮d ty...?
- Fajna fryzura - powiedzia艂am. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i spr贸bowa艂 troch臋 przyg艂adzi膰 te stercz膮ce kosmyki.
- Zaraz. Sk膮d wiedzia艂a艣, gdzie mnie szuka膰?
- Zadzwoni艂am do ciebie do domu. A co? Chcia艂e艣 unikn膮膰 rozg艂osu? Bo Chick bez najmniejszych opor贸w powiedzia艂 mi, gdzie si臋 zatrzyma艂e艣.
- Nie - stwierdzi艂 Rob. - Nie, nie ma sprawy. Poprosi艂em Chicka, 偶eby popilnowa艂 domu w razie, gdyby Hannah mia艂a si臋 tam pojawi膰, kiedy mnie nie b臋dzie. Ja po prostu... Przepraszam. Jeszcze si臋 nie obudzi艂em. Prosz臋, wejd藕 do 艣rodka.
Wesz艂am do pokoju. Nie by艂 zbyt przestronny - 偶aden pok贸j hotelowy w Nowym Jorku przestronny nie jest (przynajmniej z tych, kt贸re widzia艂am). Ale by艂 przyjemny. Rob najwyra藕niej ca艂kiem nie藕le zarabia艂 ostatnimi czasy w tym swoim warsztacie, je艣li m贸g艂 sobie pozwoli膰 na taki pok贸j w hotelu.
- Chcesz co艣 na 艣niadanie? - zapyta艂, nadal owini臋ty t膮 ko艂dr膮, kt贸ra przy chodzeniu ci膮gn臋艂a si臋 za nim jak tren 艣lubnej sukni. - Mog臋 zam贸wi膰 nam na g贸r臋 nale艣niki, je艣li masz ochot臋. A! Tu jest ekspres do kawy. Chcesz kawy?
- Pewnie - odpowiedzia艂am. - Ale pro艣ciej by艂oby napi膰 si臋 jej ju偶 na lotnisku.
Rzuci艂 mi zaskoczone spojrzenie.
- Na lotnisku? - powt贸rzy艂.
Trudno by艂o nie zauwa偶y膰, jak cudownie wygl膮da艂, taki pro sto z 艂贸偶ka. Nawet z tymi w艂osami. I utrzymywa艂 pok贸j w ca艂ko witym porz膮dku, mimo 偶e to by艂 tylko pok贸j hotelowy. D偶insow膮 kurtk臋 powiesi艂 nawet na takim wieszaku, kt贸rego nie da si臋 zdj膮膰 z dr膮偶ka.
- Na lotnisku - powt贸rzy艂am. - Chcesz, 偶ebym odnalaz艂a twoj膮 siostr臋, czy nie?
- No c贸偶, tak. - Nadal mia艂 zak艂opotan膮 min臋. - Ale my艣la艂em, 偶e...
- No to musz臋 wr贸ci膰 z tob膮 do Indiany - doko艅czy艂am. - Ale... - Z tego ca艂ego zmieszania przesta艂 tak kurczowo przytrzymywa膰 owijaj膮c膮 go ko艂dr臋 i w nagrod臋 mog艂am sobie zerkn膮膰 na jego go艂y tors. Z ulg膮 zauwa偶y艂am, 偶e chocia偶 jest teraz szanowanym w艂a艣cicielem firmy, nadal ma kaloryferek na brzuchu. - Ale wydawa艂o mi si臋, 偶e m贸wi艂a艣... To znaczy, wczoraj powiedzia艂a艣 mi...
- Wiem, co powiedzia艂am wczoraj - przerwa艂am mu. - Ale...
- Nie rozmawiajmy ju偶 o tym, dobra? - Zorientowa艂am si臋, 偶e obejmuj臋 si臋 ramionami i mocno je przyciskam do klatki piersiowej. Opu艣ci艂am r臋ce lu藕no. - Po prostu jed藕my.
R臋k膮 przeczesa艂 swoje g臋ste ciemne w艂osy - co tylko pogorszy艂o stan stercz膮cych kosmyk贸w. I pozwoli艂o ko艂drze zsun膮膰 si臋 jeszcze ni偶ej, tak 偶e zobaczy艂am pasek jego slip贸w od Calvina.
- Dobra. Ale... - Przyjrza艂 mi si臋. Z trudem znios艂am spojrzenie jego b艂臋kitnych oczu, tak badawcze, tak przenikliwe. Musia艂am wbi膰 wzrok w pod艂og臋, 偶eby nie patrze膰 mu w oczy.
- Wiesz, gdzie ona jest?
- Ja naprawd臋 nie chc臋 o tym rozmawia膰 - powt贸rzy艂am.
- Mo偶emy ju偶 jecha膰? Ale Rob nie chcia艂 tego tak zostawi膰.
- Przysi臋gam na Boga, Jess. Ja nie mia艂em zamiaru... To znaczy, ja po prostu my艣la艂em, 偶e ta ca艂a twoja gadanina, 偶e ju偶 nie mo偶esz nikogo odnale藕膰, s艂u偶y艂a tylko temu, 偶eby ju偶 nie musie膰 pracowa膰 dla tego typka, Cyrusa. Jak ostatnim razem.
Ja nie wiedzia艂em, 偶e to naprawd臋. Nie chc臋, 偶eby艣 bra艂a si臋 do czego艣, do czego nie jeste艣 gotowa. Nie chc臋... Burzy膰 tego nowego 偶ycia, kt贸re sobie stworzy艂a艣.
Troch臋 na to za p贸藕no, nieprawda偶? W艂a艣nie to chcia艂am mu powiedzie膰.
Ale co by mi to da艂o? Najwyra藕niej ju偶 i tak 藕le si臋 z tym wszystkim czu艂. Nie trzeba mu by艂o jeszcze dok艂ada膰.
I nie mam zamiaru twierdzi膰, 偶e mnie to zmartwi艂o, 偶e 藕le si臋 z tym czu艂. Powinien 藕le si臋 czu膰 po tym, przez co przez nie go przesz艂am. Nie mia艂am zamiaru wspomina膰, jaki dreszczyk mnie ogarn膮艂, kiedy obudzi艂am si臋 godzin臋 wcze艣niej, wiedz膮c, gdzie jest jego siostra, po ponad roku, w ci膮gu kt贸rego nie bardzo u mia艂am odnale藕膰 w艂asne buty, a co dopiero jak膮艣 ludzk膮 istot臋. No bo to nie mia艂o z nim nic wsp贸lnego, naprawd臋. To tylko znaczy艂o, 偶e wreszcie zaczynam dochodzi膰 do siebie po tym wszystkim, co mnie spotka艂o. I nic wi臋cej.
I mo偶e Mike mia艂 racj臋. Co do tego, 偶e odk膮d zacz臋艂am pracowa膰 z tymi dzieciakami Ruth, zn贸w miewam sny, a nie wierc臋 si臋 ca艂ymi nocami, pogr膮偶ona w nieko艅cz膮cych si臋 koszmarach.
- Pos艂uchaj - powiedzia艂am do Roba twardym tonem. Bo nie mia艂am zamiaru dzieli膰 si臋 z nim 偶adnymi takimi my艣lami. - Chcesz, 偶eby twoja siostra wr贸ci艂a, czy nie?
- Chc臋 - o艣wiadczy艂, gorliwie kiwaj膮c g艂ow膮. - Oczywi艣cie.
- To nie zadawaj pyta艅. Tylko dzia艂aj.
- Jasne. - Rob si臋gn膮艂 po telefon. - Jasne, zadzwoni臋 i za rezerwuj臋 ci bilet na ten sam lot, na kt贸ry kupi艂em bilet sobie. Pojedziemy, jak tylko wezm臋 prysznic.
- Super - rzuci艂am. I patrzy艂am, jak on wybiera numer, zadaj膮c sobie pytanie (po raz tysi臋czny tego ranka), co ja do wszystkich diab艂贸w niby wyprawiam. Czy naprawd臋 chc臋 si臋 w to wszystko wpl膮tywa膰? Przecie偶 to ju偶 i tak by艂 a niesamowita poprawa, sam fakt, 偶e w og贸le uda艂o mi si臋 wy艣ni膰 miejsce pobytu Hannah. Psychiatrzy w Waszyngtonie skakaliby do nieba z rado艣ci, gdyby o tym wiedzieli, i okrzykn臋liby to prze艂omow膮 chwil膮. Dlaczego usi艂owa艂am kusi膰 los, jad膮c tam z nim, 偶eby j膮 odnale藕膰? No bo mog艂am przecie偶 poda膰 Robowi adres i mie膰 spraw臋 z g艂owy. Umy膰 od tego r臋ce. Wr贸ci膰 do pracy z Ruth i nauczy膰 kolejnych kilka dzieciak贸w, 偶e poza grami wideo i pizz膮 sprzedawan膮 na kawa艂ki jest jeszcze jakie艣 inne 偶ycie.
Ale ostatniej nocy, przed za艣ni臋ciem, przez jak膮艣 godzin臋 le偶a艂am i zastanawia艂am si臋 nad tym, co on mi powiedzia艂. To zna czy o tym, 偶e jestem psychicznie poharatana. Bo co, je艣li mia艂 racj臋? To znaczy, by艂am prawie pewna, 偶e j膮 mia艂. Wr贸ci艂am z tych dalekich stron... cz臋艣ciowo odmieniona. Pewnie mo偶na by nawet powiedzie膰, 偶e poharatana. I nie tylko je艣li chodzi o t臋 cz臋艣膰, kt贸ra umia艂a we 艣nie odnajdywa膰 zaginionych ludzi.
I mo偶e rzeczywi艣cie nieco za szybko pot臋pi艂am go w sprawie tej Panny - Z - Cyckami - Rozmiar贸w - Mojej - G艂owy. Najwyra藕niej Rob i ja nigdy si臋 nie sprawdzali艣my jako para. Najpierw dzieli艂a nas r贸偶nica wieku, potem r贸偶nica 艣rodowiska rodzinnego, a wreszcie fakt, 偶e jestem jednym wielkim biologicznym dziwad艂em.
Ale nadal mo偶emy by膰 przyjaci贸艂mi, dok艂adnie jak to po wiedzia艂.
A przyjaciele pomagaj膮 sobie nawzajem w potrzebie. Nieprawda偶?
Zauwa偶y艂am, 偶e Rob nie zadawa艂 mi 偶adnych pyta艅 w drodze na lotnisko. Spe艂ni艂 moj膮 pro艣b臋 co do joty: nie pyta艂, tylko dzia艂a艂. Kiedy ju偶 przeszli艣my przez odpraw臋, kupi艂 mi bu艂k臋 z jajkiem i kie艂bas膮 - 艣niadanie mistrz贸w - i sok pomara艅czowy, a dla siebie jakie艣 wafle na gor膮co. Zjedli艣my w milczeniu w zat艂oczonej, ha艂a艣liwej jad艂odajni na LaGuardia.
Mo偶e, my艣la艂am sobie, on si臋 jeszcze do ko艅ca nie obudzi艂. Mo偶e nie wie, jak ma zareagowa膰 na t臋 moj膮 nag艂膮 odmian臋 stosunku do niego i do jego problemu.
To nie by艂 o wcale takie dziwne. Sama przecie偶 nie wiedzia艂am, jak mam na to zareagowa膰.
Ruth nie mia艂a takich w膮tpliwo艣ci. Przewr贸ci艂a si臋 z boku na bok o sz贸stej, kiedy odezwa艂 si臋 nasz budzik, rzuci艂a mi jedno spojrzenie, kiedy tak le偶a艂am, patrz膮c w sufit (a le偶a艂am tak od chwili, kiedy si臋 po pi膮tej obudzi艂am), i powiedzia艂a:
- O kurde. To wr贸ci艂o, tak? Nie oderwa艂am wzroku od sufitu. Jest tam taka szczelina, kt贸ra wygl膮da zupe艂nie jak kr贸lik, taki jak w tych ksi膮偶kach, kt贸re lubi艂am czyta膰, kiedy by艂am ma艂a, o borsuku imieniem Frances.
- Wr贸ci艂o - powiedzia艂am cicho, 偶eby nie budzi膰 ch艂opak贸w.
- I co masz zamiar zrobi膰? Zadzwoni膰 do Cyrusa Krantza?
- Hm - mrukn臋艂am. - Mo偶e jednak nie.
- O m贸j Bo偶e. - Ruth unios艂a si臋 na 艂okciu. - Jedziesz z nim do domu, prawda? To znaczy, z Robem.
Oderwa艂am wzrok od sufitu i wgapi艂am si臋 w Ruth.
- Sk膮d wiedzia艂a艣?
- Bo ci臋 znam. I wiem, jak dzia艂asz. Ty nigdy sobie tak na prawd臋 nie odpu艣cisz. Po prostu musisz ratowa膰 ten 艣wiat. Musisz dopilnowa膰 w najdrobniejszych szczeg贸艂ach ka偶dego aspektu tej akcji ratowniczej. I dlatego - doda艂a znu偶onym tonem, opuszczaj膮c nogi na ziemi臋 i siadaj膮c na 艂贸偶ku - marna z ciebie superbohaterka. Po wielkiej akcji ratowania 艣wiata zosta艂aby艣, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e wszystkim odpowiada to, co zrobi艂a艣, za miast odlecie膰 w stron臋 zachodz膮cego s艂o艅ca, tak jak powinna艣.
Odpar艂am na to sarkastycznie, 偶e dobrze jest wiedzie膰, 偶e ma si臋 wsparcie przyjaci贸艂. Na co Ruth powiedzia艂a ze swoj膮 zwyk艂膮 rann膮 pogod膮 ducha:
- Och, zamknij si臋 ju偶.
- Powiesz dzieciakom, 偶e za par臋 dni wr贸c臋? - spyta艂am j膮.
- Nie wr贸cisz. Wytrzeszczy艂am na ni膮 oczy.
- Co ty wygadujesz? Oczywi艣cie, 偶e wr贸c臋. B臋d臋 tu za kilka dni.
- Nie wr贸cisz - powt贸rzy艂a Ruth. - Ja nie m贸wi臋, 偶e to co艣 z艂ego. Dla ciebie pewnie nie jest. Ale sp贸jrz prawdzie w oczy, Jess. Ty tu nie wr贸cisz.
- Co? My艣lisz, 偶e zgin臋, odszukuj膮c zaginion膮 m艂odsz膮 siostr臋 Roba Wilkinsa?
- Nie zginiesz, sk膮d. Ale to mo偶liwe, 偶e przy okazji pozwolisz komu艣 uratowa膰 siebie.
- A co to niby ma znaczy膰?
- Sama si臋 przekonasz - powiedzia艂a mrocznym tonem. Nie przej臋艂am si臋 tym jej negatywnym nastawieniem. Prawd臋 m贸wi膮c, Ruth nigdy nie lubi艂a rano wstawa膰.
Z LaGuardia w Nowym Jorku co par臋 godzin startuje jaki艣 samolot do Indianapolis. Robowi uda艂o si臋 zdoby膰 bilet dla mnie na ten, kt贸rym planowa艂 wraca膰 do domu. To nie by艂 taki wielki odrzutowiec, jakimi przewo偶膮 ludzi z Nowego Jorku do Los Angeles. Po jedenastym wrze艣nia linie lotnicze odchudzi艂y tabor i teraz, kiedy podr贸偶ujesz do Indiany z Nowego Jorku, lecisz jednym z tych ma艂ych samolot贸w, do kt贸rych dostajesz si臋 spacerem po p艂ycie lotniska. W najlepszym razie zabieraj膮 ze trzydziestu pasa偶er贸w. A kabiny s膮, ogl臋dnie m贸wi膮c, ciasne. Robowi uda艂o si臋 za艂atwi膰 s膮siaduj膮ce fotele: chcia艂abym przy tym zauwa偶y膰, 偶e nie zapyta艂 mnie, czy sobie tego 偶ycz臋. Samolot nie by艂 zape艂niony i za nami zosta艂o sporo wolnych rz臋d贸w, gdzie mog艂abym si臋 nieco na siedzeniach wyci膮gn膮膰. No c贸偶, o tyle, o ile.
Ale powiedzia艂am sobie: jeste艣my teraz przecie偶 przyjaci贸艂 mi, a przyjaciele trzymaj膮 si臋 razem. Prawda?
To by艂 kr贸tki lot. Ledwie zd膮偶y艂am sko艅czy膰 lektur臋 rozdawanego na pok艂adzie magazynu, a ju偶 l膮dowali艣my. Rob mia艂 tylko torb臋 podr臋czn膮 tak samo jak ja, wi臋c nie musieli艣my czeka膰, a偶 wy艂aduj膮 z samolotu baga偶e. Poszli艣my prosto na parking.
I zobaczy艂am, 偶e na lotnisko przyjecha艂 swoj膮 indian膮.
- Przepraszam - powiedzia艂 na widok mojej miny. - Nie s膮dzi艂em, 偶e wr贸cisz ze mn膮. Je艣li chcesz, mo偶emy wynaj膮膰 samoch贸d.
- Nie - zaprotestowa艂am. To g艂upie, 偶eby widok tego motocykla tak mnie wytr膮ca艂 z r贸wnowagi. - Nie, nie ma sprawy. Dalej masz ten zapasowy kask?
Mia艂 go, oczywi艣cie. Ten sam, kt贸ry mi kiedy艣 po偶ycza艂... No c贸偶, w tych czasach, kiedy robili艣my wsp贸lnie r贸偶ne rzeczy. W艂o偶y艂am go, a potem usiad艂am na siode艂ku za plecami Roba, obejmuj膮c go ramieniem w talii i pr贸buj膮c nie zauwa偶a膰 tego 艂adnego zapachu - 偶elu pod prysznic z hotelu Hilton i jakiego艣 p艂ynu do p艂ukania tkanin, kt贸rego jego mama - czy raczej on sam - u偶ywa ostatnio.
Dziwnie by艂o zn贸w znale藕膰 si臋 w Indianie. Ostatnim razem by艂am tu w czasie ferii wiosennych. P膮czki, kt贸re wtedy ledwie si臋 zaczyna艂y rozwija膰, teraz zamieni艂y si臋 w pe艂ni rozwini臋te kwiaty. Wsz臋dzie mn贸stwo by艂o bujnej ro艣linno艣ci. Gdziekolwiek cz艂owiek spojrza艂, widzia艂 ziele艅. W Nowym Jorku te偶 jest ziele艅 - niemal ka偶da ulica jest wysadzana drzewami. Ale przewa偶a szary kolor, szare s膮 chodniki, jezdnie i budynki.
A tu, gdziekolwiek spojrza艂am, widzia艂am ziele艅 ci膮gn膮c膮 si臋 hen, a偶 na spotkanie z bezchmurnym, bole艣nie b艂臋kitnym niebem.
Do tej pory nie zdawa艂am sobie sprawy, 偶e a偶 tak bardzo za tym t臋skni艂am.
To znaczy za niebem. I za t膮 ca艂膮 zieleni膮.
Kiedy dojechali艣my na skraj naszego miasta - godzin臋 p贸藕niej - zobaczy艂am, 偶e od mojej ostatniej wizyty zmieni艂o si臋 co艣 jeszcze poza p膮czkami. Znikn膮艂 Czekoladowy 艁o艣, wykupiony przez Dairy Queen. Ten sam budynek, nowy szyld.
Kiedy zatrzymali艣my si臋 na czerwonym 艣wietle przed gmachem s膮du, Rob obejrza艂 si臋 na mnie i zapyta艂:
- Dok膮d?
- Do mnie do domu! - odkrzykn臋艂am ponad warkotem silnika. - Chc臋 zostawi膰 rzeczy.
Pokiwa艂 g艂ow膮 i z rykiem silnika ruszy艂 w stron臋 Lumbley Line.
A ja za chwil臋 przekona艂am si臋, 偶e nawet dom, w kt贸rym dorasta艂am, wygl膮da jako艣 inaczej, chocia偶 jedyn膮 rzecz膮, kt贸ra si臋 zmieni艂a, by艂 kolor drewnianych listew stolarki, kt贸re matka przemalowa艂a z dawnego kremowego na bia艂y.
Ale sam dom wydawa艂 si臋... Jaki艣 taki mniejszy.
Rob skr臋ci艂 na podjazd i wy艂膮czy艂 silnik. Zeskoczy艂am z siode艂ka, zdj臋艂am kask i odda艂am mu go.
- Zadzwoni臋 do ciebie p贸藕niej - powiedzia艂am. - B臋dziesz w domu czy w warsztacie?
Zdj膮艂 w艂asny kask. Teraz spojrza艂 na mnie dziwnie - jakby mia艂 wra偶enie, 偶e co艣 zrobi艂 nie tak, ale sam nie wiedzia艂 co. No to witaj w moim 艣wiecie. - A co z... - zacz膮艂.
- Powiedzia艂am, zadzwoni臋 do ciebie. - Nie wiedzia艂am, jak inaczej da膰 mu do zrozumienia, 偶e nast臋pn膮 cz臋艣ci膮 tej sprawy musz臋 si臋 zaj膮膰 sama.
Z nieco zagniewan膮 min膮 z powrotem w艂o偶y艂 kask.
- Dobra. Dzwo艅 do mnie do domu. Tam w艂a艣nie b臋d臋. Powinienem tam zajrze膰...No bo mo偶e ona ju偶 wr贸ci艂a.
- Nie wr贸ci艂a - powiedzia艂am. Przyjrza艂 mi si臋 przez przejrzyst膮, plastikow膮 os艂on臋 kasku.
Chcia艂 co艣 powiedzie膰. To by艂o ewidentne. Ale jednak si臋 powstrzyma艂 i zamiast tego rzuci艂 tylko:
- 艢wietnie. To do zobaczenia p贸藕niej.
Odwr贸ci艂 si臋 i odjecha艂...
Dok艂adnie w tym samym momencie siatkowe drzwi wychodz膮ce na werand臋 mojego domu otworzy艂y si臋 ze skrzypieniem i na zewn膮trz wyszed艂 tata.
- Jess? A co ty tutaj robisz?! - wykrzykn膮艂. Nie powiedzia艂am im prawdy. To znaczy, mojej rodzinie. 呕e przyjecha艂am tu dla Roba ani 偶e wr贸ci艂y moje zdolno艣ci... Jak na razie.
Oczywi艣cie, wystarczy艂oby, 偶eby zadzwonili do Mike'a. Przes艂uchiwany, wkr贸tce by si臋 za艂ama艂 - chocia偶 zostawi艂am mu 艣cis艂e instrukcje, 偶e ma nikomu nie m贸wi膰 ani o wizycie Roba, ani o mojej najwyra藕niej odzyskanej zdolno艣ci do normalnego spania.
Ale wiedzia艂am, 偶e troch臋 to potrwa, zanim Mike ugnie si臋 pod presj膮 i wygada. Zw艂aszcza je艣li chcia艂 zachowa膰 dobre uk艂ady z Ruth. A mam wra偶enie, 偶e chcia艂.
Zamiast tego, kiedy ju偶 przywita艂am si臋 z naszym owczarkiem niemieckim, Chiggerem, i da艂am mu buziaka, czego domaga艂 si臋, skacz膮c na mnie z rado艣ci, powiedzia艂am tylko mamie i tacie, 偶e st臋skni艂am si臋 za nimi i zdecydowa艂am si臋 wpa艣膰 na kr贸tko w odwiedziny, wykorzystuj膮c troch臋 darmowych punkt贸w, kt贸re mi si臋 zebra艂y w linii lotniczej. To zadziwiaj膮ce, w co s膮 sk艂onni uwierzy膰 rodzice, je艣li tylko wystarczaj膮co tego chc膮. Wiedzia艂am, 偶e moi nie daliby mi spokoju, gdyby wiedzieli, po co naprawd臋 przyjecha艂am do domu - 偶eby kogo艣 odnale藕膰. I to, co gorsza, odnale藕膰 kogo艣 spokrewnionego z Robem Wilkinsem... Kt贸rego, w sumie, m贸j tata nawet lubi艂, dop贸ki nie pope艂ni艂am tego b艂臋du i nie opowiedzia艂am mu o Pannie - Z - Cyckami - Wielko艣ci - Mojej - G艂owy. A nawet i wtedy powiedzia艂 tylko:
- Ale Jess, jeste艣 pewna, 偶e wiesz, kto tam kogo ca艂owa艂? No bo je艣li Rob m贸wi, 偶e to ona zacz臋艂a, a on tylko niewinnie sta艂 z boku, to nie powinna艣 go za to oskar偶a膰.
Ojcowie. Nie no, serio. Powinni ograniczy膰 si臋 do wyp艂acania tygodni贸wki.
Mama by艂a zachwycona moim widokiem, ale w艣ciek艂a, 偶e nie zadzwoni艂am i nie uprzedzi艂am.
- Zaplanowa艂abym grilla z okazji powrotu do domu, i zaprosi艂abym Abramowitz贸w, i Thompkins贸w, i Blumenthal贸w, i...
- Jak sobie chcesz, mamo. Przyjecha艂am tu na par臋 dni. Jeszcze b臋dzie czas co艣 zaplanowa膰, je艣li naprawd臋 masz ochot臋.
- Mogliby艣my zorganizowa膰 p贸藕ne 艣niadanie. - Mama by艂a zadowolona ze swojego pomys艂u. - W sobot臋. Ludzie lubi膮 p贸藕ne 艣niadania. A je艣li maj膮 jakie艣 plany na reszt臋 dnia, to zd膮偶膮 je i tak zrealizowa膰 po 艣niadaniu.
- Douglas jest w pracy? - zapyta艂am, kiedy ju偶 rzuci艂am wszystkie rzeczy w swoim pokoju i zauwa偶y艂am, 偶e pok贸j Douglasa, po drugiej stronie korytarza, przerobili na gabinet dla taty. Przedtem siadywa艂 nad ksi臋gami rachunkowymi swoich restauracji przy stole w jadalni.
- Pewnie tak - powiedzia艂a mama i nadal wydziwia艂a, 偶e na przyk艂ad zmiana po艣cieli nie jest wystarczaj膮co 艣wie偶a i 偶e gdybym j膮 uprzedzi艂a, to by mi t臋 po艣ciel najpierw przepra艂a. - Albo na jednym z tych posiedze艅 rady miasta.
- Co? - Wyszczerzy艂am z臋by w u艣miechu. - Douglas teraz interesuje si臋 polityk膮?
Mama przewr贸ci艂a oczami.
- Najwyra藕niej. No c贸偶, niezupe艂nie polityk膮. Wiesz, 偶e zamykaj膮 Pine Heights... - Pine Heights to by艂a podstaw贸wka, do kt贸rej wszyscy ucz臋szczali艣my. Mie艣ci艂a si臋 trzy przecznice dalej - tak blisko, 偶e chodzili艣my tam piechot膮 - w budynku postawionym w czasie wielkiego kryzysu w ramach rob贸t publicznych i by艂a tak staro艣wiecka, 偶e nadal mia艂a dwa wej艣cia, osobno dla ch艂opc贸w i osobno dla dziewczynek.
A przynajmniej tak informowa艂y napisy nad drzwiami. Nie 偶eby ktokolwiek zwraca艂 na nie uwag臋, kiedy ja do niej chodzi艂am.
- Nie ma ju偶 tylu dzieci w okolicy, 偶eby starczy艂o na zape艂nienie klas - t艂umaczy艂a mama. - Wi臋c rada szko艂y postanowi艂a j膮 zamkn膮膰. Miasto chce przerobi膰 szko艂臋 na luksusowy apartamentowiec. Ale Douglas i Tasha... - Tasha to dziewczyna Douglasa i c贸rka s膮siad贸w, mieszkaj膮ca po przeciwnej stronie ulicy. - Maja jakie艣 wielkie plany. No c贸偶, on sam ci o tym opowie, kiedy si臋 z nim zobaczysz, jestem pewna. Teraz nie m贸wi ju偶 o niczym innym.
- Mo偶e wst膮pi臋 do sklepu, zobaczy膰 si臋 z nim. Je艣li twoim zdaniem jest teraz w pracy.
- Pewnie jest - rzek艂a mama, przewracaj膮c oczami. - On nic tylko pracuje. Chyba 偶e si臋 zajmuje t膮 spraw膮 Pine Heights.
Co jest o tyle zabawne, 偶e jeszcze par臋 lat temu nikt z nas nie uwierzy艂by, 偶e Douglas kiedykolwiek b臋dzie zdolny do czego艣 tak normalnego jak sta艂a praca. Przecie偶 wcale nie tak dawno wszyscy zamartwiali艣my si臋, 偶e nie wychodzi ze swojego pokoju, a co dopiero m贸wi膰 o zarabianiu na w艂asne utrzymanie.
- Zapro艣 go na obiad! - zawo艂a艂a mama za mn膮, kiedy wypada艂am z domu. - I Tash臋 te偶, je艣li gdzie艣 tam b臋dzie. Ka偶臋 twojemu ojcu usma偶y膰 par臋 stek贸w na grillu.
- Hej! - wrzasn膮艂 tata ze swojego gabinetu alias pokoju Douglasa. - S艂ysza艂em to!
Pozwoli艂am im kontynuowa膰 sprzeczk臋, a sama posz艂am do gara偶u. Kiedy otworzy艂am te wielkie jak u stodo艂y drzwi - nasz dom by艂 kiedy艣 wiejskim domem i ma prawie sto lat jak wi臋kszo艣膰 zabudowa艅 w s膮siedztwie - wesz艂am do 艣rodka i znalaz艂am to, czego szuka艂am: b艂臋kitnego harleya z 1968 roku, kt贸rego tata dla mnie kupi艂, tak jak obieca艂, w nagrod臋 za zdan膮 matur臋.
Nie 偶ebym jako艣 dok艂adnie okre艣la艂a rocznik albo kolor. Ka偶dy motor by mnie uszcz臋艣liwi艂. Ale to, 偶e kupi艂 mi tak niesamowicie wypasiona maszyn臋, by艂o prawdziw膮 wisienk膮 na tym ju偶 sk膮din膮d bardzo smacznym torcie.
No ale przez to wszystko - to znaczy wojn臋 i p贸藕niejsz膮 decyzj臋, 偶e id臋 do Juilliard - uda艂o mi si臋 przejecha膰 tylko par臋 razy. Nie 艣mia艂am zabiera膰 motocykla do Nowego Jorku, gdzie kto艣 by mi go ukrad艂 w minut臋. A by艂 naprawd臋 pi臋kny, w kolorze nieba w wielkanocn膮 niedziel臋 - niezupe艂nie turkusowy, ale te偶 nie szafirowy. Darzy艂am ten motocykl uczuciem, kt贸re prawdopodobnie nie by艂o normalne. No wiecie, jak na uczucie do przedmiotu nieo偶ywionego.
Ale maszyna by艂a po prostu idealna z tym siode艂kiem z kremowej sk贸ry i b艂yszcz膮cymi, chromowanymi wyko艅czeniami. Tata kupi艂 mi do kompletu kremowy kask, kt贸ry teraz w艂o偶y艂am, wyci膮gn膮wszy ju偶 motocykl zza puszek z farb膮 u偶ywan膮 przez mam臋 do stolarki.
Sekund臋 p贸藕niej dodawa艂am gazu. Maszyna mrucza艂a jak idealnie wyregulowany mechanizm, kt贸rym przecie偶 by艂a. Cztery miesi膮ce nieu偶ywania w niczym nie zaszkodzi艂y tej kr贸lowej pi臋kno艣ci.
A potem znalaz艂am si臋 na ulicy, czuj膮c, 偶e napi臋cie zgromadzone w mi臋艣niach karku - gdzie艣 tak od momentu, kiedy otworzy艂am drzwi mieszkania i zasta艂am za nimi Roba - wreszcie zaczyna znika膰.
Na stres nie ma to jak przejecha膰 si臋 na idealnie wyregulowanym motorze.
Ale zamiast skr臋ci膰 w stron臋 艣r贸dmie艣cia, gdzie mie艣ci艂 si臋 sklep z komiksami, w kt贸rym pracowa艂 Douglas, skierowa艂am B艂臋kitn膮 Ksi臋偶niczk臋 (Tak, no dobra, tak w艂a艣nie nazwa艂am sw贸j motocykl. Chyba ju偶 ustalili艣my, 偶e nie jestem normalna) w stron臋 nowszej cz臋艣ci miasta i wielkiego, zbudowanego za 艂adnych par臋 milion贸w dolar贸w szpitala, oddanego do u偶ytku kilka lat temu. Wsz臋dzie doko艂a wyros艂y nowe apartamentowce dla tych kilku tysi臋cy ludzi zatrudnionych w szpitalu.
Nie dla lekarzy, oczywi艣cie. Ci zadomowili si臋 w naszej dzielnicy. W tej mieszkali sanitariusze i piel臋gniarki.
Hannah Snyder, jak wiedzia艂am z mojego snu, mieszka艂a k膮tem w mieszkaniu 2T w kompleksie Fountain Bleu za sklepem Kroger Sav - On, tu偶 obok szpitala. Zdziwi艂am si臋, widz膮c, 偶e przy kompleksie apartament贸w Fountain Bleu rzeczywi艣cie sta艂a fontanna. Mo偶e i kiepsko to wygl膮da艂o, ale szemra艂a sobie przy osiedlu w do艣膰 uspokajaj膮cy spos贸b. Naprawd臋 brakowa艂o tylko paru 艂ab臋dzi i wygl膮da艂aby dok艂adnie jak ta Fountain Bleu we Francji, czy gdzie艣 tam, po kt贸rej odziedziczy艂a nazw臋.
Zaparkowa艂am motocykl i schowa艂am kask w schowku. A potem przesz艂am przez parking i zastuka艂am do drzwi 2T.
- Kto tam? - odezwa艂 si臋 jaki艣 dziewcz臋cy g艂os.
- Ja - powiedzia艂am. - Otw贸rz, Hannah. Oczywi艣cie, nie mia艂a poj臋cia, kim jestem. A przynajmniej jeszcze nie.
Ale przekona艂am si臋 wielokrotnie, 偶e je艣li odpowie si臋: „Ja”, kiedy kto艣 pyta, kto stoi za drzwiami, ludzie niemal zawsze otwieraj膮, przekonani, 偶e to im si臋 co艣 pomyli艂o, skoro nie rozpoznaj膮 twojego g艂osu.
M艂odsza siostra Roba gapi艂a si臋 na mnie przez pe艂ne pi臋膰 sekund, zanim si臋 zorientowa艂a, 偶e nie jestem tym „ja”, kt贸rego si臋, spodziewa艂a.
Ale wyra藕nie mnie rozpozna艂a. Chocia偶 nigdy nie mia艂y艣my przyjemno艣ci zosta膰 sobie nawzajem przedstawione. Widocznie by艂 a na czasie, je艣li chodzi o miejscow膮 histori臋 najnowsz膮. Albo Rob mia艂 gdzie艣 jakie艣 moje zdj臋cie.
No dobra, pewnie widzia艂a mnie kiedy艣 w telewizji.
Zme艂艂a jakie艣 bardzo brzydkie s艂owo i ze spanikowan膮 min膮 spr贸bowa艂a zatrzasn膮膰 mi drzwi przed nosem.
Ale ci臋偶ko jest zatrzasn膮膰 drzwi przed nosem komu艣, kto w艂a艣nie wcisn膮艂 motocyklowy but w szczelin臋 mi臋dzy framug膮 a drzwiami.
7
Lepiej wpu艣膰 mnie do 艣rodka - powiedzia艂am. Hannah si臋 skrzywi艂a. Ale pu艣ci艂a drzwi.
- W g艂owie mi si臋 to nie mie艣ci - mrukn臋艂a, kiedy pchn臋艂am drzwi do 艣rodka na o艣cie偶 i wkroczy艂am do idealnie bia艂ego, niezbyt du偶ego salonu po艂膮czonego z kuchni膮 i jadalni膮. Nadal pachnia艂o tu 艣wie偶膮 farb膮, a wszystkie meble - w tym tani zestaw wypoczynkowy z imitacji sk贸ry, na pewno kupiony na wyprzeda偶y - wygl膮da艂y na idealnie nowe. - M贸wi艂, 偶e ze sob膮 zerwali艣cie. - Zaczerwieniona Hannah spojrza艂a na mnie oskar偶ycielsko.
- Tak - potwierdzi艂am. - Zerwali艣my. Pod 艣cian膮 zauwa偶y艂am szerokok膮tny telewizor. Ogl膮da艂a najnowszy odcinek Rodziny w kryzysie doktora Phila. Zastana wia艂am si臋, czy zauwa偶a艂a jakie艣 podobie艅stwa mi臋dzy opisywanymi rodzinami a w艂asn膮. Na kanapie znalaz艂am pilota i wy艂膮czy艂am telewizor.
- Gdzie on jest? - spyta艂am. - Kto? Hannah zacz臋艂a p艂aka膰. Ale raczej nie dlatego, 偶e czu艂a si臋 nieszcz臋艣liwa. Chyba p艂aka艂a ze z艂o艣ci. I mo偶e troch臋 ze strachu. To nie przelewki, kiedy znajdzie ci臋 najbardziej znane medium Ameryki. Zw艂aszcza medium nosz膮ce motocyklowe buty.
Hannah pewnie nie za cz臋sto czytywa艂a gazety, inaczej by wiedzia艂a - no, sami wiecie. 呕e ostatnio nie jestem w szczytowej formie.
Zastanawia艂am si臋, czy nie powiedzie膰 jej, 偶e powinna by膰 mi wdzi臋czna za to, 偶e j膮 w og贸le odszuka艂am. To pierwsza oso ba, kt贸r膮 znalaz艂am od roku. Powinna to potraktowa膰 jako swe go rodzaju wyr贸偶nienie.
Tyle 偶e ona pewnie nie widzia艂a w tym 偶adnego wyr贸偶nienia.
- Wiesz, o kim m贸wi臋 - powiedzia艂am do niej. - Gdzie on jest?
- M贸j brat? - Hannah poci膮gn臋艂a nosem. - A sk膮d mam to wiedzie膰? Pewnie w tym g艂upim warsztacie.
- Nie tw贸j brat - powiedzia艂am. - Tw贸j ch艂opak. Hannah szeroko otworzy艂a oczy otoczone mocno utuszowanymi rz臋sami, do艣膰 kiepsko udaj膮c niewini膮tko.
- Jaki ch艂opak? - zapyta艂a. - Ja nie mam...
- Hannah - przerwa艂am. - Nie przejecha艂am p贸艂tora tysi膮ca kilometr贸w, 偶eby wys艂uchiwa膰 k艂amstw. Kto艣 p艂aci czynsz za to mieszkanie. Wi臋c powiedz mi, gdzie on jest, albo przysi臋gam na Boga, za dok艂adnie pi臋膰 minut b臋dzie tu Towarzystwo Opieki nad Dzie膰mi.
Z kieszeni wyci膮gn臋艂am kom贸rk臋, 偶eby dowie艣膰, 偶e traktuj臋 to powa偶nie. Chocia偶 prawd臋 m贸wi膮c, nie mia艂am numeru do Towarzystwa Opieki nad Dzie膰mi w ksi膮偶ce adresowej. Ale przyswoi艂am sobie ten tekst z serialu S臋dzia Amy, jednego z ulubionych Ruth; zmusza mnie przynajmniej pi臋膰 razy tygodniowo do wsp贸lnego ogl膮dania. Mo偶na si臋 od tego zaskakuj膮co uzale偶ni膰.
Hannah chyba zrozumia艂a, 偶e natkn臋艂a si臋 na osobowo艣膰 silniejsz膮 ni偶 jej w艂asna, bo powiedzia艂a, poci膮gaj膮c nosem:
- Jest w pracy. To bardzo wa偶ny cz艂owiek, wiesz.
- Tak, na pewno - stwierdzi艂am z ironi膮. - A co on robi?
- Jego tata jest w艂a艣cicielem tego domu. - Hannah wyra藕nie chcia艂a, 偶eby mi w pi臋ty posz艂o. - To znaczy, ca艂ego tego osiedla. A on pomaga nim zarz膮dza膰.
No c贸偶, to przynajmniej wyja艣nia艂o, sk膮d to mieszkanie. Ale nie ca艂膮 reszt臋.
- No to naprawd臋 znalaz艂a艣 sobie prawdziwego cz艂owieka sukcesu - o艣wiadczy艂am. Zn贸w ironicznie. - A je艣li on jest tak膮 艣wietn膮 parti膮, to jak to si臋 sta艂o, 偶e twoja mama go nie aprobuje? I nawet mi nie pr贸buj m贸wi膰, 偶e jest inaczej. To dlatego, 偶e jest dla ciebie za stary?
- Matka jest okropna. - Hannah skuli艂a si臋 w k艂臋bek na sk贸rzanej kanapie. Mia艂a na sobie d偶insy i nier贸wnomiernie farbowan膮 tiszertk臋. W tej koszulce i z w艂osami nadal ufarbowanymi jak r贸偶nokolorowe lody spumoni, stanowi艂a prawdziw膮 t臋cz臋 barw. - To znaczy, ona praktycznie co tydzie艅 przyprowadza do domu jakiego艣 nowego faceta. A kiedy ja jej m贸wi臋 o Randym, dostaje sza艂u!
Podesz艂am do okna i rozsun臋艂am zas艂ony. Widzia艂am st膮d drug膮 stron臋 osiedla. Sk艂ada艂o si臋 z kilkuset mieszka艅, razem tworz膮cych Luksusowe Apartamenty Fountain Bleu. Na 艣rodku dziedzi艅ca wida膰 by艂o 偶a艂o艣nie ma艂y basen w kszta艂cie nerki. Obok niego siedzia艂a jaka艣 m艂oda matka, a jej dzieciaki tapla艂y si臋 w p艂ytkiej wodzie.
- Gdzie go pozna艂a艣? - zapyta艂am, zasuwaj膮c zas艂ony i zn贸w obracaj膮c si臋 w stron臋 Hannah. - Przez Internet?
Pokiwa艂a g艂ow膮.
- Na czacie mangi - powiedzia艂a. - Randy jest wielkim fanem mangi. Wiesz, co to jest manga? - Spojrza艂a na mnie wynio艣le.
- Wiem. - Nie mia艂am zamiaru dodawa膰, 偶e m贸j brat ma najwi臋ksz膮 kolekcj臋 mangi w po艂udniowej Indianie. - M贸w dalej.
- No c贸偶, zaprosi艂 mnie na rozmow臋 na priva i ja si臋 zgodzi艂am. - Hannah skuba艂a nitki przy rozdarciu na kolanie d偶ins贸w. - I by艂 taki... Dok艂adnie taki, jak zawsze marzy艂am. Zaprosi艂 mnie do siebie na weekend, ale kiedy poprosi艂am mam臋, ona si臋 normalnie nie zgodzi艂a.
- Wi臋c powiedzia艂a艣 swojemu nowo odnalezionemu starsze mu bratu, kt贸ry nie ma poj臋cia, jak daleko s膮 gotowe posun膮膰 si臋 nastoletnie dziewczyny, 偶eby dosta膰 to, czego chc膮, 偶e znajomi twojej matki si臋 do ciebie dobieraj膮. - Nie trzeba by艂 o zdolno艣ci parapsychicznych, 偶eby dostrzec, 偶e trafi艂am w dziesi膮tk臋. Prawd臋 mia艂a wypisan膮 na twarzy. - A Rob ci uwierzy艂 i zaprosi艂 ci臋, 偶eby艣 z nim zamieszka艂a na pr贸b臋. A ty go pu艣ci艂a艣 w tr膮b臋 dla tego ca艂ego Randy'ego przy pierwszej nadarzaj膮cej si臋 okazji. Mia艂a na tyle przyzwoito艣ci, 偶e si臋 stropi艂a.
- Chcia艂am zawiadomi膰 Roba, gdzie jestem. Naprawd臋, chcia艂am. Ale Randy powiedzia艂...
- Och, zaczekaj. - Gestem d艂oni poprosi艂am j膮, 偶eby umilk艂a. - Niech sama zgadn臋, co powiedzia艂 Randy. Randy powie dzia艂, 偶e tw贸j starszy brat nie zrozumie. Randy powiedzia艂, 偶e tw贸j starszy brat b臋dzie chcia艂 z tego zrobi膰 jak膮艣 afer臋 i mo偶e nawet zadzwoni na policj臋. - Chocia偶 to bardziej prawdopodobne, 偶e Rob po prostu st艂uk艂by go艣cia na kwa艣ne jab艂ko. - Randy powiedzia艂, 偶e mi艂o艣膰, jaka 艂膮czy was dwoje, jest czym艣 艣wi臋tym, a my, zwyczajni 艣miertelnicy, nie potrafimy takich rzeczy zrozumie膰. Czy co艣 pomin臋艂am?
Hannah wytrzeszczy艂a na mnie oczy. Min臋 mia艂a ura偶on膮.
- Nie musisz z tego kpi膰 - powiedzia艂a. - To, 偶e mi臋dzy tob膮 a Robem si臋 nie u艂o偶y艂o i ty w efekcie zosta艂a艣 star膮 pann膮, to jeszcze nie pow贸d, 偶eby zak艂ada膰, 偶e ka偶dy facet to 艣winia.
- Och! - westchn臋艂am. - Rozumiem. Hannah, a ten Randy to ile ma lat?
- Powiedzia艂, 偶e o to zapytasz. - Hannah wsta艂a nagle z kanapy i podesz艂a do kuchennej lady po szklank臋 wody. Ale wiem, 偶e wsta艂a tylko po to, 偶eby nie musie膰 patrze膰 mi w oczy. - No c贸偶, nie konkretnie ty, bo nigdy nie s膮dzi艂am... To znaczy, Rob m贸wi艂, 偶e jeste艣 psychicznie poharatana. Ale Randy uprzedza艂, 偶e ludzie b臋d膮 pr贸bowali robi膰 z tego co艣 brzydkiego tylko dla tego, 偶e on jest akurat o te par臋 lat ode mnie starszy...
- A o ile on jest starszy od ciebie, Hannah? - zapyta艂am spokojnie.
- Ma dwadzie艣cia siedem lat - zdradzi艂a, odstawiaj膮c szklank臋 na blat z imitacji marmuru. - Ale Randy m贸wi, 偶e wiek zupe艂nie si臋 nie liczy! Randy m贸wi, 偶e on i ja na pewno znali艣my si臋 w jakim艣 poprzednim wcieleniu. M贸wi, 偶e jest nam przeznaczone by膰 razem...
- Hannah - przerwa艂am twardo. - Ty masz pi臋tna艣cie lat. Facet jest od ciebie o dwana艣cie lat starszy. Zwyczajnie 艂amie prawo, utrzymuj膮c z tob膮 stosunki seksualne.
- Randy m贸wi, 偶e prawa ludzkie nie stosuj膮 si臋 do mi艂o艣ci tak g艂臋bokiej jak nasza...
- Hannah! Je艣li zacytujesz mi jeszcze jedn膮 rzecz, kt贸r膮 m贸wi Randy, tak ci臋 st艂uk臋, 偶e cofniesz si臋 w czasie do zesz艂ego tygodnia. Rozumiesz?
Zagapi艂a si臋 na mnie, nieco zbita z tropu, ale nadal buntowniczo nastawiona. Teraz przynajmniej patrzy艂a mi w oczy. Opar艂am jedn膮 d艂o艅 na biodrze i powiedzia艂am:
- Pos艂uchaj. Nie jeste艣 g艂upia. Nie mo偶esz by膰 g艂upia, bo jeste艣 siostr膮 Roba. No wi臋c, dlaczego zachowujesz si臋 jak kompletna idiotka?
Otworzy艂a usta, chc膮c mi na to co艣 odpali膰, ale powstrzyma艂am j膮 ruchem r臋ki.
- Wiesz, 偶e ta ca艂a gadanina o waszej znajomo艣ci z poprzedniego wcielenia to stek bzdur. Wiesz, 偶e temu ca艂emu Randy'emu zale偶y na tobie tylko z jednego powodu. To dlatego twoja mama protestowa艂a, bo ona te偶 to wie. A ty lubisz Randy'ego tylko dlatego, 偶e on ci kupuje r贸偶ne rzeczy i zwraca na ciebie uwag臋, i pozwala ci mieszka膰 w tym fajnym mieszkaniu, gdzie przez ca艂y dzie艅 mo偶esz si臋 gapi膰 w telewizor. A skoro ju偶 o tym mowa, mamy dzisiaj pi臋kny dzie艅. Dlaczego nie jeste艣 na basenie?
- Randy m贸wi...
- Randy powiedzia艂 ci, 偶eby艣 nie chodzi艂a na basen, bo kto艣 mo偶e ci臋 zobaczy膰 i zacznie zadawa膰 pytania, tak? Czy to ci nic nie m贸wi, Hannah? Gdyby ten ca艂y Randy naprawd臋 ci臋 kocha艂, pr贸bowa艂by dogada膰 si臋 jako艣 z twoj膮 mam膮, a nie wykrada膰 ci臋 od niej. Poczeka艂by, a偶 b臋dzie m贸g艂 spotyka膰 si臋 z tob膮 legalnie, a potem zacz膮艂by ci臋 zaprasza膰 na randki, a nie ukrywa艂 w jakim艣 mieszkaniu, za kt贸re p艂aci jego ojciec. Jasne, jak na razie wszystko uk艂ada si臋 cudownie. Ale co ze szko艂膮 od jesieni? Masz zamiar rzuci膰 nauk臋? I przez reszt臋 偶ycia by膰 utrzymank膮 i niewolnic膮 Randy'ego? Szczytne ambicje dla dziewczyny o twojej inteligencji.
Unios艂a brod臋, s艂ysz膮c kpin臋 w moim g艂osie. Musia艂am jej przyzna膰, mia艂a przynajmniej troch臋 ikry.
- Nie cierpi臋 szko艂y - o艣wiadczy艂a, nad膮sana. - Tam wszyscy s膮 tacy d臋ci. Randy powiedzia艂, 偶e pomo偶e mi zda膰 matur臋 przez Internet...
- Och, jasne. A potem co? Uniwersytet on - line?
- Randy m贸wi...
- Och, pos艂uchaj samej siebie! - burkn臋艂am. - Randy m贸wi to, Randy m贸wi tamto. Nie masz 偶adnych w艂asnych opinii? A mo偶e po prostu automatycznie robisz wszystko to, co powie Randy?
- Tak - potwierdzi艂a Hannah. Teraz ju偶 otwarcie p艂aka艂a. I to wcale nie ze strachu ani ze z艂o艣ci.
- Tak, masz w艂asny rozum? Czy tak, automatycznie robisz wszystko to, co powie Randy?
- Tak, rozumiem ju偶, czemu m贸j brat z tob膮 zerwa艂 - warkn臋艂a Hannah. - Jeste艣 naprawd臋 wredna!
- Wow - powiedzia艂am z u艣miechem. - S膮dzisz, 偶e to by艂o wredne? Ja jeszcze nawet nie zacz臋艂am by膰 wredna. Zbieraj swoje rzeczy. Ale ju偶. Wychodzimy.
Popatrzy艂a na mnie, os艂upia艂a. - Co?
- Zabieraj swoje rzeczy - powt贸rzy艂am. - Odwo偶臋 ci臋 z powrotem do domu twojego brata. A potem zadzwoni臋 do twojej matki i utniemy sobie ma艂膮 pogaw臋dk臋 o tym, co si臋 faktycznie dzieje u niej w domu. A za艂o偶臋 si臋, 偶e powie, i偶 偶aden z jej by 艂ych facet贸w nigdy si臋 do ciebie nie dostawia艂. I wiesz co? Ja jej uwierz臋.
Hannah rozejrza艂a si臋 wko艂o, zaszokowana tak, jak zaszokowana mo偶e by膰 osoba przyzwyczajona, 偶e zawsze stawia na swoim, kiedy nagle nie udaje jej si臋 przeforsowa膰 w艂asnej woli.
- Ja... Ja nigdzie nie jad臋! - zawo艂a艂a. - Spr贸buj mnie st膮d zabra膰, a Randy... Randy ci臋 zabije!
- Hannah! Pozw贸l, 偶e ci co艣 powiem. W艂a艣nie sp臋dzi艂am ca艂y rok w艣r贸d ameryka艅skich komandos贸w, kt贸rych jedynym zadaniem by艂 o odszukiwanie i zatrzymywanie ochotnik贸w trenuj膮cych w obozach dla terroryst贸w. W por贸wnaniu z tym jaki艣 dwudziestosiedmioletni alfons imieniem Randy, kt贸ry nawet nie ma w艂asnego mieszkania, to ma艂y piku艣. Rozumiesz? Piku艣.
Dolna warga Hannah zadr偶a艂a. Rozgl膮da艂a si臋 po mieszkaniu, jakby szuka艂a jakiego艣 przedmiotu, kt贸rym mog艂aby we mnie rzuci膰. Ale ja przygl膮da艂am jej si臋 spokojnie od strony drzwi wej艣ciowych, kt贸rych strzeg艂am w razie, gdyby przypadkiem niespodziewanie pojawi艂 si臋 os艂awiony Randy.
- Randy nie jest alfonsem. - Tylko na to si臋 zdoby艂a.
- Jeszcze nie. Ale daj mu troch臋 czasu. Jestem pewna, 偶e maj膮c za sob膮 mi艂o艣膰 takiej dziewczyny jak ty, w pe艂ni rozwinie swoje mo偶liwo艣ci.
- Ja... Ja ci臋 nienawidz臋! - wrzasn臋艂a do mnie Hannah. - Ale z ciebie suka! M贸j brat zupe艂nie si臋 myli co do ciebie! Gada ci膮gle o tobie, jakby艣 by艂 a jak膮艣 ksi臋偶niczk膮. Czy ty masz poj臋cie, 偶e on ma album z pami膮tkami po tobie? Tak, ma. Za ka偶dym razem, kiedy co艣 na tw贸j temat pojawia si臋 w jakiej艣 gazecie albo miesi臋czniku, on to sobie wycina i chowa na pami膮tk臋. Ma chyba z dziesi臋膰 tysi臋cy twoich zdj臋膰. Bo偶e, on nawet nigdy nie przegapi 偶adnego odcinka tego g艂upiego serialu telewizyjnego o tobie. Nawet mnie kaza艂 go ogl膮da膰. I wiecznie tylko gada, jaka to ty jeste艣 艣wietna i m膮dra, i zabawna. Ja si臋 nie mog艂am doczeka膰, a偶 kt贸rego艣 dnia ci臋 spotkam, chocia偶 ty mu totalnie z艂ama艂a艣 serce, a potem jeszcze go zdepta艂a艣. A teraz wreszcie ci臋 spotykam i okazuje si臋, 偶e jeste艣 tylko wielk膮, wredn膮, paskudn膮 suk膮!
Gapi艂am si臋 na ni膮 bez s艂owa, oszo艂omiona nie tyle jej wybuchem (chocia偶 oszo艂omiona faktycznie by艂am), co jego tre艣ci膮. Rob ma albumy z pami膮tkami po mnie? Rob ogl膮da serial telewizyjny o mnie? Rob uwa偶a, 偶e jestem dzielna, m膮dra i zabawna? Ona uwa偶a, 偶e to ja z艂ama艂am serce Robowi?
Ludzie, no tu to ju偶 nie mog艂a si臋 bardziej pomyli膰.
Ale czy to mo偶liwe, 偶e Hannah m贸wi艂a prawd臋? Czy to mo偶liwe, 偶e chocia偶 cz臋艣膰 z tego, co powiedzia艂a jest...
- Nienawidz臋 ci臋!!!
Uchyli艂am si臋 w sama por臋 przed lamp膮 wycelowan膮 w moj膮 g艂ow臋.
I dobrze, bo ta lampa by艂a mosi臋偶na i sko艅czy艂o si臋 na tym, 偶e ukruszy艂a fragment taniej, tynkowanej 艣ciany, a nie moj膮 czaszk臋.
Wyprostowa艂am si臋 i spiorunowa艂am j膮 spojrzeniem przymru偶onych oczu.
- Okay - powiedzia艂am. - Jak chcesz. Nie b臋dziesz pakowa艂a swoich rzeczy. P贸jdziesz ze mn膮, jak stoisz.
Wyci膮gn臋艂am r臋k臋 i z艂apa艂am j膮 za ucho.
Jasne, to stara jak 艣wiat technika, stosowana przez matki chc膮ce uspokoi膰 marudne potomstwo. Ale wiedzieli艣cie, 偶e ameryka艅scy komandosi te偶 j膮 czasami stosuj膮 do poskramiania krn膮brnych podejrzanych? Serio, tak robi膮. Bo to nie tylko dzia艂a, ale i nie zostawia 艣lad贸w. To znaczy, na ofierze.
Och, owszem. Nauczy艂am si臋 mn贸stwa takich u偶ytecznych sztuczek, kiedy by艂am za granic膮.
Hannah najpierw nie chcia艂a da膰 si臋 wyprowadzi膰 za ucho z wygodnego mieszkanka swojego ch艂opaka w stron臋 mojego motocykla. Ale u艣wiadomi艂am jej, 偶e jak nie, to ja dzwoni臋 po policj臋, a na Randy'ego, kiedy ju偶 wr贸ci wieczorem z pracy, b臋dzie czeka艂a przemi艂a niespodzianka w postaci aresztu za uwiedzenie nieletniej.
Wreszcie ust膮pi艂a, chocia偶 trudno powiedzie膰, 偶e zrobi艂a to z wdzi臋kiem. W艂a艣nie zapina艂am jej pod brod膮 m贸j kask - nie mia艂am zapasowego, wi臋c musia艂am zaryzykowa膰 ca艂o艣膰 swojej cennej czaszki, 偶eby odwie藕膰 wstr臋tnego bachora do domu - kiedy nagle zesztywnia艂a.
Nie musia艂am ogl膮da膰 si臋 przez rami臋, 偶eby wiedzie膰, na kogo patrzy.
- Gdzie on jest? - spyta艂am spokojnie. - I nawet nie my艣l o tym, 偶eby go wo艂a膰. Jeszcze nie widzia艂a艣 nikogo, kto szybciej ode mnie umie wybra膰 numer policji.
- Wysiada z samochodu - rzek艂a Hannah, po偶eraj膮c wzrokiem obiekt swoich uczu膰 tak samo, jak Ruth po偶era ekierki - czy po偶era艂aby, gdyby zrezygnowa艂a ze swojej diety bez m膮ki i cukru. - B臋dzie mu naprawd臋 przykro, kiedy zobaczy, 偶e mnie nie ma.
- Tak, jasne. Za艂o偶臋 si臋 o pi臋膰 dolar贸w, 偶e ju偶 nigdy si臋 z tob膮 nie skontaktuje.
- 呕artujesz sobie? - Hannah pokr臋ci艂a g艂ow膮. - B臋dzie mnie szuka艂 na ko艅cu 艣wiata, je偶eli b臋dzie musia艂. Tak mi powiedzia艂. Jeste艣my bratnimi duszami.
Wsiadaj膮c na motor, zerkn臋艂am w stron臋, gdzie patrzy艂a, i zobaczy艂am wysokiego chudego faceta, kt贸ry wysiada艂 z transama.
Dlaczego tacy jak on zawsze je偶d偶膮 transamami?
Ale zamiast skierowa膰 si臋 do mieszkania 2T, nasz poczciwy Randy poszed艂 prosto w stron臋 mieszkania 1S. Hannah i ja obserwowa艂y艣my w milczeniu, jak zapuka艂 kr贸tko do drzwi. Otworzy艂y si臋 i wyjrza艂a zza nich ciemnow艂osa dziewczyna, kt贸ra wygl膮da艂a, jakby by艂a jeszcze m艂odsza od Hannah. Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮, od czego najwyra藕niej kolana jej zmi臋k艂y, bo mu sia艂 j膮 wr臋cz zatarga膰 w g艂膮b mieszkania. Najwyra藕niej nie by艂 a ju偶 w stanie usta膰 na w艂asnych nogach.
Za moimi plecami Hannah wyrwa艂 si臋 cichy pisk jak kociakowi, kt贸ry w艂a艣nie przebudzi艂 si臋 z d艂ugiego, mocnego snu.
- Ha - powiedzia艂am, odpalaj膮c silnik. - Wygl膮da na to, 偶e Randy ma niejedn膮 bratni膮 dusz臋, nieprawda偶?
A potem wywioz艂am j膮 stamt膮d najszybciej, jak si臋 da艂o. Nie przekraczaj膮c limitu pr臋dko艣ci, oczywi艣cie.
8
Rob gada艂 przez telefon, kiedy szarpn臋艂am siatkowe drzwi i wprowadzi艂am bardzo cichutk膮 Hannah do jego salonu.
Szcz臋ka mu opad艂a na jej widok. A potem si臋 opami臋ta艂 i po wiedzia艂 do s艂uchawki:
- Gwen? Tak. W艂a艣nie wesz艂a. Nie wiem. Chyba nie, wygl膮da normalnie. Tak. - Wyci膮gn膮艂 s艂uchawk臋 w stron臋 Hannah. - Han, twoja matka chce z tob膮 porozmawia膰.
Hannah wykrzywi艂a usta w podk贸wk臋. A potem zawr贸ci艂a na pi臋cie i w teatralny spos贸b rzuci艂a si臋 biegiem po schodach na g贸r臋, ca艂y czas szlochaj膮c. Sekund臋 p贸藕niej us艂yszeli艣my trza艣ni臋cie drzwi sypialni.
Rob spojrza艂 na mnie. Przewr贸ci艂am oczami. Powiedzia艂 do telefonu:
- Gwen? Tak. Jest troch臋... zdenerwowana. P贸jd臋 z ni膮 porozmawia膰. P贸藕niej do ciebie oddzwoni臋. Na razie.
A potem roz艂膮czy艂 si臋 i zn贸w zacz膮艂 si臋 gapi膰 na mnie.
- Zakocha艂a si臋 - powiedzia艂am, ruchem brody wskazuj膮c miejsce, sk膮d dobiega艂y do nas szlochy Hannah.
- Ale nic jej nie jest? - zapyta艂 nerwowo.
- Fizycznie? - odezwa艂am si臋. - S膮dz臋, 偶e kontrolna wizyta u ginekologa b臋dzie wskazana.
Wyda艂o mi si臋, 偶e pod Robem ugi臋艂y si臋 nogi. Opad艂 na krzes艂o przy obiadowym stole.
- Dzi臋kuj臋, Jess - rzek艂 s艂abym g艂osem, nie zwracaj膮c si臋 do mnie, ale w stron臋 drewnianej, rze藕bionej miski na owoce stoj膮cej na 艣rodku sto艂u.
Wzruszy艂am ramionami. Wyrazy wdzi臋czno艣ci pesz膮 mnie. A ju偶 zw艂aszcza, kiedy s艂ysz臋 je od kogo艣, kto jest taki przystojny jak Rob w swoich d偶insach. To nie fair, 偶e by艂 jednocze艣nie tak przystojny i tak nieosi膮galny.
Chyba 偶e co艣 z tego, co naopowiada艂a mi Hannah w tam tym mieszkaniu, to prawda.
Ale jak to w og贸le mo偶liwe, 偶eby on...
Nie chc膮c si臋 zapuszcza膰 w my艣lach na to niebezpieczne terytorium, rozejrza艂am si臋 po domu Roba. Totalnie go odnowi艂 od czasu, kiedy tu by艂am po raz ostatni. Znikn膮艂 ca艂y ten kwiecisty kreton, kt贸ry tak lubi艂a jego mama, a zast膮pi艂y go m臋skie w tonacji - ale i tak przyjemne - oliwkowe szaro艣ci i br膮zy. Znikn臋艂a sofa w kwiatki, a na jej miejscu sta艂a kryta br膮zowym zamszem kanapa. Zamiast starego dziewi臋tnastocalowego telewizora Sony na 艣cianie nad szafk膮 z ciemnego drewna pe艂n膮 kompakt贸w i film贸w DVD wisia艂 teraz plazmowy ekran.
Cokolwiek jeszcze porabia艂 Rob, odk膮d widzia艂am go po raz ostatni, nie cierpia艂 na brak got贸wki. Przerobi艂 dom swojej matki na prawdziw膮 m臋sk膮 kawalerk臋.
- Masz co艣 gazowanego do picia? - zapyta艂am. Bo na sam膮 my艣l o dziewczynach, kt贸re m贸g艂 w rzeczonej kawalerce zabawia膰, zrobi艂o mi si臋 troch臋 s艂abo.
- W lod贸wce - powiedzia艂. Wci膮偶 nie odrywa艂 oczu od miski na owoce. Le偶a艂y w niej trzy czerwone jab艂ka i dojrza艂y banan. O ile si臋 nie myli艂am, Rob Wilkins by艂 w stanie szoku.
Posz艂am do kuchni. Ona te偶 zosta艂a odnowiona, a stare bia艂e wiejskie szafki zast膮piono eleganckimi meblami z surowego wi艣niowego drewna. Blat z tworzywa znikn膮艂, a na jego miejscu po艂yskiwa艂 kontuar z czarnego granitu. Urz膮dzenia kuchenne r贸wnie偶 by艂y nowe, z nierdzewnej stali, a nie bia艂e emaliowane.
W lod贸wce znalaz艂am dwie cole i zanios艂am jedn膮 dla niego, a potem usiad艂am na krze艣le po drugiej stronie sto艂u. Widz膮c, 偶e nie potrafi przesta膰 si臋 gapi膰 na t臋 misk臋 z owocami, uzna艂am, 偶e poziom elektrolit贸w obni偶y艂 mu si臋 co najmniej tak samo jak mnie.
- Sk膮d wzi膮艂e艣 pieni膮dze na to wszystko? - zapyta艂am, otwieraj膮c swoj膮 puszk臋 coli i ruchem g艂owy wskazuj膮c plazmowy telewizor. Mama by mnie zamordowa艂a, gdyby to us艂ysza艂a - to strasznie niegrzeczne pyta膰 kogo艣, sk膮d wzi膮艂 pieni膮dze, 偶eby za co艣 zap艂aci膰. Ale uzna艂am, 偶e Rob si臋 nie przejmie.
Nie przej膮艂 si臋.
- Denty艣ci - rzek艂. I na chwil臋 oderwa艂 spojrzenie od miski z owocami, 偶eby otworzy膰 sobie col臋.
- Denty艣ci?
Wzi膮艂 d艂ugi 艂yk coli, a potem odstawi艂 puszk臋 na drog膮 plecion膮 podk艂adk臋 le偶膮c膮 na stole.
- Przepraszam - powiedzia艂. - Tak, denty艣ci. To chyba jedyni ludzie, kt贸rych jeszcze sta膰 na harleye. No c贸偶, i lekarze na emeryturze. I prawnicy.
Przypomnia艂am sobie motor, kt贸ry sk艂ada艂 kiedy艣 w stodole ze dwa 艣wi臋ta Dzi臋kczynienia temu. Wtedy, kiedy nie powie dzia艂, 偶e te偶 mnie kocha.
- Rozumiem. Kupujesz stare motory, odnawiasz je i sprzedajesz?
- W艂a艣nie. Rynek starych motocykli prezentuje si臋 ostatnio bardzo 艂adnie.
Pomy艣la艂am o swoim motorze, zaparkowanym na jego w艂asnym 偶wirowanym podje藕dzie. Zastanowi艂am si臋, sk膮d te偶 tata go wzi膮艂. To niesamowite, 偶e nigdy go o to nie zapyta艂am. Czy偶 by Rob...
Ale nie. To by by艂 o ju偶 za bardzo dziwaczne.
- To super - powiedzia艂am zamiast tego. - Ten dom wygl膮da... - Zupe艂nie, jakby mo偶na si臋 tu by艂 o natychmiast wprowadzi膰. Bo偶e, co si臋 ze mn膮 dzieje? - Wygl膮da naprawd臋 艂adnie.
- Nie wystarczaj膮co 艂adnie, jak wida膰. - Rob skrzywi艂 si臋 i zerkn膮艂 w stron臋 schod贸w.
- Tak - mrukn臋艂am. - W tej sprawie. Ok艂ama艂a ci臋, wiesz.
- Co do tego, co si臋 dzieje u niej w domu? - Rob pokiwa艂 g艂ow膮. - Wiem. Teraz wiem. Gwen, to jej matka, rozmawia艂a ze mn膮. Wygl膮da na to, 偶e Hannah nie藕le nam obojgu nak艂ama艂a. Wm贸wi艂a Gwen, 偶e mam nastroje samob贸jcze po zerwaniu z dziewczyn膮 i 偶e j膮 b艂aga艂em, 偶eby przyjecha艂a do mnie na par臋 tygodni i da艂a mi jaki艣 bodziec do 偶ycia.
Wr贸ci艂am my艣lami do s艂贸w Hannah, jakobym z艂ama艂a Robowi serce. Wi臋c to wida膰 nie by艂a prawda. To by艂 tylko taki jej spos贸b, 偶eby mi dowali膰.
Ale te albumy? I to, 偶e j膮 zmusza艂 do ogl膮dania serialu o mnie?
- Pozna艂a go przez Internet. - Przekaza艂am Robowi reszt臋 informacji na temat Randy'ego.
- Ja go zabij臋 - o艣wiadczy艂 Rob, kiedy sko艅czy艂am.
- No c贸偶, mo偶e b臋dziesz musia艂 ustawi膰 si臋 w kolejce - stwierdzi艂am i opowiedzia艂am mu o dziewczynie, kt贸r膮 widzia艂y艣my w mieszkaniu 1S. - Moim zdaniem nie b臋dzie d艂ugo za martwia艂 si臋 znikni臋ciem Hannah. Odnios艂am wra偶enie, 偶e mo偶e przebiera膰 w innych m艂odziutkich niewini膮tkach.
Rob spojrza艂 na mnie z trosk膮 ponad misk膮 na owoce.
- Nie chc臋, 偶eby Hannah mia艂a do czynienia z policj膮, sk艂adaniem zezna艅 i tym wszystkim. Rozumiesz. Ona ma tylko pi臋t na艣cie lat.
- By艂am pewna, 偶e tak to odbierzesz - powiedzia艂am, bezmy艣lnie bior膮c do r臋ki jakie艣 papiery, kt贸re le偶a艂y nieco dalej na stole, bo a偶 mnie bola艂o patrzenie w te jego b艂臋kitne oczy. - Hej, a co to?
Unios艂am w g贸r臋 trzymane w d艂oni papiery. To by艂 katalog kurs贸w oferowanych na Wydziale Humanistycznym i Nauk 艢cis艂ych Uniwersytetu stanu Indiana, i kartka papieru z wypisanymi rozmaitymi liczbami.
- Plan moich zaj臋膰 na jesie艅 - rzek艂 Rob jakby nigdy nic.
- Chodz臋 na kursy wieczorowe. Chcesz jeszcze co艣 do picia?
- Jasne. - Spojrza艂am na kursy, kt贸re sobie wynotowa艂: wst臋p do literaturoznawstwa, wst臋p do psychologii, biologia.
- O rany, Rob. Prowadzisz warsztat, naprawiasz stare motocykle i jeszcze chodzisz na studia wieczorowe? I my艣la艂e艣, 偶e do tego wszystkiego dasz jeszcze rad臋 do艂o偶y膰 nastoletni膮 siostr臋?
- Mia艂em wszystko pod kontrol膮 - powiedzia艂 Rob przez za ci艣ni臋te z臋by. - A przynajmniej...
- Dop贸ki rzeczona m艂odsza siostra si臋 nie pojawi艂a - doko艅czy艂am. - No c贸偶. Jak ty to sobie wyobra偶a艂e艣?
- Nie my艣la艂em, 偶e ona b臋dzie... No, taka jaka jest. - A my艣la艂e艣, 偶e jaka b臋dzie? - zapyta艂am, bior膮c z jego r膮k t臋 drug膮 col臋.
- My艣la艂em, 偶e b臋dzie bardziej podobna do ciebie - powie dzia艂, przez co o ma艂y w艂os, a zakrztusi艂abym si臋 piciem.
- Ja? - wygulgota艂am. - O m贸j Bo偶e, ty na pewno 偶artujesz. Ja by艂am najniezno艣niejsz膮 idiotk膮 na 艣wiecie, kiedy mia艂am na艣cie lat.
- Ja to inaczej wspominam - rzek艂 Rob. Ale trudno by艂oby nazwa膰 to ciep艂膮 uwag膮.
- Tak? No to mo偶esz zapyta膰 moich rodzic贸w - powiedzia艂am.
- Nie by艂a艣 taka jak Hannah - rzek艂 Rob, kr臋c膮c g艂ow膮. - To znaczy, owszem, pakowa艂a艣 si臋 w k艂opoty. Ale to by艂o przez b贸jki, a nie pomieszkiwanie z facetami poznanymi przez Internet. Ty by艣 nigdy...
Jego g艂os ucich艂. W domu s艂ycha膰 by艂o jedynie szlochy Hannah, dochodz膮ce g艂o艣no i wyra藕nie z pokoju, kt贸ry kiedy艣 mu sia艂 by膰 sypialni膮 Roba. Teraz przeni贸s艂 si臋 pewnie do g艂贸wnej sypialni, w kt贸rej dawniej spa艂a jego mama. Pewna by艂am, 偶e ona te偶 ju偶 nie jest r贸偶owa.
- No c贸偶 - mrukn臋艂am, bo nie mog艂am za nic w 艣wiecie znale藕膰 偶adnych innych ludzkich s艂贸w. To znaczy, oczywi艣cie, chcia艂am go zapyta膰: czy to, co powiedzia艂a Hannah, to prawda - o tym, 偶e ma album z pami膮tkami po mnie i 偶e mu podobno z艂ama艂am serce...
Ale Hannah ju偶 zd膮偶y艂a naopowiada膰 tyle bzdur, 偶e wyda艂o mi si臋 ma艂o prawdopodobne, 偶eby akurat te z jej s艂贸w, kt贸re najbardziej chcia艂am uzna膰 za prawd臋, by艂y jedynymi jej prawdziwymi s艂owami.
Zw艂aszcza 偶e od Roba nie wyczuwa艂am 偶adnych wibracji typu: „Zacznijmy mo偶e od tego miejsca, w kt贸rym przerwali艣my”.
Z drugiej strony, faktycznie dopiero co dowiedzia艂 si臋, 偶e jego m艂odsza siostra zosta艂a uwiedziona przez jakiego艣 dwudziestosiedmioletniego w艂a艣ciciela transama, imieniem Randy.
- Lepiej ju偶 p贸jd臋. Jestem pewna, 偶e mama do tej pory ju偶 zrobi艂a obiad.
- Jasne. Odprowadz臋 ci臋. I zanim si臋 zorientowa艂am, szli艣my ju偶 przez jego 艂adnie utrzymany trawnik w stron臋 mojego motocykla.
Chcia艂am go zapyta膰 wtedy. No wiecie, czy to on go z艂o偶y艂. Ale prawd臋 m贸wi膮c, w g艂臋bi duszy ju偶 wiedzia艂am.
- 艢licznotka - stwierdzi艂 Rob, ruchem brody wskazuj膮c motocykl.
- B艂臋kitna Ksi臋偶niczka - powiedzia艂am odruchowo, zanim zda艂am sobie spraw臋, jak kiczowato zabrzmi ta nazwa, wypowiedziana na g艂os.
- Dobrze chodzi? - zapyta艂.
- Jak lala - odpar艂am.
- W g艂owie mi si臋 nie mie艣ci, 偶e kto艣 ci wreszcie da艂 prawko. - Bob zachichota艂.
- Jedna z wielu dodatkowych korzy艣ci z pracy dla rz膮du - o艣wiadczy艂am.
A potem po偶a艂owa艂am tych s艂贸w. Bo u艣miech Roba znikn膮艂.
- Jasne. No c贸偶. To dzi臋kuj臋. To znaczy za to, 偶e j膮 odszuka艂a艣.
Poczu艂am si臋 jak totalna, kompletna idiotka. Tyle chcia艂am powiedzie膰 - o tyle chcia艂am go zapyta膰. Ale zamiast tego wszystkiego uda艂o mi si臋 wykrztusi膰 jedynie:
- Przepraszam.
Spojrza艂 na mnie w tym purpurowiej膮cym 艣wietle zachodu, bo s艂o艅ce chowa艂o si臋 ju偶 za szczyty drzew nad polami otaczaj膮cymi jego farm臋.
- Przepraszasz? Za co?
- Za to... - powiedzia艂am za偶enowania. Za wszystko, chcia艂am doda膰. Za to, 偶e jestem taka pokr臋cona. Za to, 偶e pos艂ucha艂am swojej matki. Za to, 偶e kiedykolwiek pozwoli艂am ci znikn膮膰 mi z oczu. - Za wszystko, co ci powiedzia艂am wczoraj wieczorem. - Tylko tyle wysz艂o w ko艅cu z moich ust. - Za to, 偶e zachowywa艂am si臋 jak taka totalna, hm, wredna suka. Tak to chyba uj臋艂a twoja siostra.
I wtedy co艣 si臋 sta艂o z jego twarz膮. Drgn臋艂a tak, jakbym go uderzy艂a w policzek.
Ale wcale nie wygl膮da艂, jakby si臋 na mnie pogniewa艂. Na jego twarzy wymalowa艂 si臋 wyraz - no c贸偶, czego艣, czego nie potrafi艂am nazwa膰. I zanim si臋 po艂apa艂am, po艂o偶y艂 d艂o艅 na r臋ce, kt贸r膮 opiera艂am na d藕wigni zmiany bieg贸w.
- Jess... - powiedzia艂.
Kto wie, co by si臋 sta艂o p贸藕niej, gdyby nie przerwa艂 mu jaki艣 ha艂as w sypialni na g贸rze. Czy偶by Hannah zabarykadowa艂a si臋 w 艣rodku? Po brzd臋ku rozleg艂 si臋 jaki艣 wrzask. Hannah dosta艂a napadu z艂o艣ci.
Prawd臋 m贸wi膮c, nawet gdyby go nie dosta艂a... No c贸偶. I tak w膮tpi臋, czy co艣 by si臋 potem sta艂o.
- Lepiej si臋 tym zajmij - powiedzia艂am g艂osem, kt贸ry brzmia艂 troch臋 nieswojo. To dlatego, 偶e bardzo mi zasch艂o w gardle mimo wypitych dw贸ch puszek coli.
- Tak. - Rob cofn膮艂 d艂o艅 i obejrza艂 si臋 na dom. - Chyba lepiej tam p贸jd臋. Pos艂uchaj, tym razem zadzwonisz do mnie? Przed powrotem do Nowego Jorku?
Wydawa艂o mi si臋, 偶e w p贸艂mroku jego oczy p艂on膮.
- To znaczy, 偶eby艣my mogli pogada膰, co zrobi膰 w sprawie Randy'ego - doda艂 szybko, 偶ebym czasem przez pomy艂k臋 nie pomy艣la艂a sobie, 偶e on naprawd臋, no wiecie. Interesowa艂 si臋 mn膮. Bardziej ni偶 zwyk艂膮 przyjaci贸艂k膮.
- Jasne - zgodzi艂am si臋. Chocia偶 totalnie k艂ama艂am. Bo prawd臋 m贸wi膮c, wiedzia艂am, 偶e nigdy nie mog艂abym by膰 dla niego tylko przyjaci贸艂k膮. To by艂o po偶egnanie - czy on o tym wiedzia艂, czy nie. - To na razie.
- Na razie - odpowiedzia艂. A potem zawr贸ci艂 i powoli poszed艂 z powrotem do domu.
W艂o偶y艂am kask, zadowolona, 偶e w razie gdyby tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e on si臋 obr贸ci i spojrzy na mnie - chocia偶 marne szanse, 偶eby co艣 takiego si臋 sta艂o - plastikowa os艂ona ukryje 艂zy, kt贸re nagle nap艂yn臋艂y mi do oczu.
Bo偶e. Jestem tak膮 idiotk膮. Najpierw nabieram si臋 na te k艂amstwa Hannah, a teraz w og贸le uwierzy艂am, 偶e...
Ale niewa偶ne. No naprawd臋, co to zmienia? Nic. To nadal tylko facet, z kt贸rym kiedy艣 艂膮czy艂o mnie Jakie艣 co艣”.
No a poza tym... Hannah, pokr臋cona czy nie, przynajmniej pr贸bowa艂a by膰 z facetem, w kt贸rym si臋 zakocha艂a. Jasne, to idiota, kt贸ry najwyra藕niej w og贸le o ni膮 nie dba艂. Ale mia艂a z tego chocia偶 troch臋 przyjemno艣ci. A przynajmniej mam tak膮 nadziej臋.
A co mi przysz艂o ze znajomo艣ci z Robem? Nic poza b贸lem serca.
A najzabawniejsze w rym wszystkim? 呕e te rzeczy, kt贸re wed艂ug Hannah Rob powiedzia艂 o mnie - one nie by艂y prawd膮. Wcale nie by艂am dzielna. Nie, dzielna by艂a Hannah. Och, jasne, wiele razy ryzykowa艂am 偶ycie. Ale Hannah zaryzykowa艂a co艣, co - jak si臋 w ko艅cu okazuje - o wiele bole艣niej jest straci膰: w艂asne serce.
Nie ogl膮da艂am si臋 za siebie, odje偶d偶aj膮c. Bo nie chcia艂am patrze膰, jak on zamyka za mn膮 drzwi.
Po raz kolejny.
9
Wr贸ci艂am do domu rodzic贸w, gdzie zasta艂am imprez臋 w rozkwicie.
Kiedy moja mama si臋 uprze, naprawd臋 umie zorganizowa膰 imprez臋. Chcia艂a w ten spos贸b uczci膰 m贸j (tymczasowy) powr贸t do domu.
Przyznaj臋 jednak, 偶e jak na moj膮 mam臋, spotkanie wypad艂o do艣膰 skromnie.
Ale z domu obok przyszli oboje rodzice Ruth i Skipa, a poza tym Douglas ze swoj膮 dziewczyn膮, Tash膮. Przyszli nawet rodzice Tashy, Thompkinsowie, mieszkaj膮cy po drugiej stronie ulicy - doktor Thompkins by艂 z tat膮 i panem Abramowitzem na tarasie za domem, gdzie wymieniali si臋 przepisami na grillowanie (nie 偶eby m贸j tata, restaurator i jednocze艣nie rewelacyjny kucharz, s艂ucha艂 tego, co m贸wili pozostali dwaj).
Zawsze czu艂am si臋 dziwnie w towarzystwie Thompkins贸w od czasu, kiedy ich jedyny syn i brat Tashy, Nate, znikn膮艂 trzy lata temu, a mnie si臋 uda艂o go znale藕膰 dopiero wtedy, kiedy by艂o ju偶 za p贸藕no.
Ale musz臋 przyzna膰, 偶e nikt z nich nie 偶ywi艂 do mnie 偶adnej urazy. Mo偶e dlatego, 偶e na koniec przywiod艂am przed oblicze sprawiedliwo艣ci zab贸jc贸w ich syna.
Niemniej jednak moja obecno艣膰 musia艂a im o tym wszystkim przypomina膰. Wielu ludzi - w艂膮cznie ze mn膮 - dziwi艂o si臋, 偶e Thompkinsowie w og贸le zostali na Lumbley Lane, bior膮c pod uwag臋, 偶e to miejsce raczej nie mog艂o w nich budzi膰 dobrych skojarze艅.
Ale zostali. I do艣膰 cz臋sto przychodzili na obiad do moich rodzic贸w. Wystarczaj膮co cz臋sto, jak si臋 zdaje, 偶eby ich c贸rka i m贸j brat Douglas nawi膮zali najtrwalszy - i prawdopodobnie najzdrowszy emocjonalnie - romantyczny zwi膮zek, jaki do tej pory przytrafi艂 si臋 kt贸remu艣 z dzieci Mastrianich.
- Cze艣膰, Jess - powiedzia艂 Douglas na m贸j widok i powita艂 mnie, jak na samego siebie, w bardzo nietypowy spos贸b, to zna czy cmokn膮艂 mnie w policzek.
Jasne, to by艂 nie艣mia艂y cmok. Ale zawsze. Wiele si臋 zmieni艂o od czasu, kiedy zaledwie trzy lata temu z trudem si臋 zmusza艂, 偶eby w og贸le dotkn膮膰 jakiej艣 innej istoty ludzkiej.
- A wi臋c Rob ci臋 znalaz艂, tak?
Zapyta艂 o to tak cicho, 偶e w pierwszej chwili go nie dos艂ysza艂am.
- Hm? - Zagapi艂am si臋 na niego. - Ach, tak. Znalaz艂. - I pomog艂a艣 mu w tym jego k艂opocie?
- Tak. Ten k艂opot ju偶... Przesta艂 by膰 k艂opotem. Bezpiecznie wr贸ci艂a do domu.
- Musia艂o mu ogromnie ul偶y膰. - Douglas mia艂 min臋, jakby i jemu ul偶y艂o. - Naprawd臋 si臋 zamartwia艂.
Przyjrza艂am si臋 szczup艂ej twarzy mojego brata i meszkowi jego w艂a艣nie zapuszczanej br贸dki. I poczu艂am, 偶e Douglas zaczyna mnie irytowa膰.
- A przy okazji, dzi臋ki za uprzedzenie mnie, co si臋 szykuje - powiedzia艂am. - Mog艂e艣 zadzwoni膰 i da膰 mi zna膰.
- - 呕eby艣 na weekend uciek艂a do Hamptons? - Douglas wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu. - Prosi艂 mnie, 偶eby ci nic nie m贸wi膰.
I najwyra藕niej to, 偶e Rob go prosi艂, 偶eby mi nic nie m贸wi艂, by艂 o dla niego wa偶niejsze ni偶 moja r贸wnowaga emocjonalna.
- Ty Rob bardzo si臋 ostatnio przyja藕nicie - skomentowa艂am, nie bez pewnej goryczy.
- To porz膮dny facet. - Tylko tyle mia艂 mi do powiedzenia Douglas, a potem zostawi艂 mnie, 偶eby przynie艣膰 mamie z lod贸wki butelk臋 domowego sosu winegret.
- Cze艣膰, Jessico - powiedzia艂a jego dziewczyna, 艣ciskaj膮c mnie. Lubi臋 Tash臋 nie tylko dlatego, 偶e pos艂ucha艂a mojej rady i nie z艂ama艂a serca Douglasowi. I dobrze, bo przecie偶 jej obieca艂am, 偶e je艣li mu je z艂amie, to ja jej przestawi臋 nos. - Jak tam Nowy Jork? - zapyta艂a Tasha z odrobin膮 nostalgii jak kto艣, kto chcia艂by si臋 przenie艣膰 do Wielkiego Jab艂ka, ale nie starcza mu odwagi.
- Stoi sobie - odpowiedzia艂am. Lubi臋 Nowy Jork. Naprawd臋. No wiecie. Dla mnie to tylko miasto. Mo偶e nieco wi臋ksze ni偶 to, do kt贸rego przywyk艂am, ale i tak tylko miasto.
- A Juilliard? - spyta艂a pani Abramowitz. Pani Abramowitz zawsze bardzo prze偶ywa艂a, 偶e posz艂am do Juilliard... Mo偶e dlatego, 偶e w g艂臋bi ducha oczekiwa艂a, 偶e sko艅cz臋 w stanowym wi臋zieniu dla kobiet, a nie w jednej z najs艂awniejszych akademii muzycznych w kraju. Nigdy nie zebra艂a si臋 na odwag臋, 偶eby po wiedzie膰 to g艂o艣no, ale i tak mia艂am swoje podejrzenia.
Zacz臋艂am ju偶 swoj膮 zwyk艂膮 na to odpowied藕 - 偶e 艣wietnie - lecz co艣 mnie powstrzyma艂o. Nie wiem, co to by艂 o. Mo偶e fakt, 偶e znalaz艂am si臋 w domu.
Nagle z rozumia艂am, 偶e je艣li jej powiem, 偶e w szkole jest 艣wietnie, to sk艂ami臋. W szkole nie by艂 o 艣wietnie. W Nowym Jorku nie by艂o 艣wietnie. Ja wcale nie mia艂am si臋 艣wietnie.
Zdecydowanie nie mia艂am si臋 艣wietnie.
Tylko jak ja jej mia艂am o tym powiedzie膰? Jak ja jej mia艂am powiedzie膰, 偶e Juilliard jest inne, ni偶 oczekiwa艂am? 呕e ile razy mia艂am chwil臋 wolnego czasu, musia艂am j膮 sp臋dza膰 w boksie do 膰wicze艅 i gra膰 a偶 mi palce odpada艂y tylko po to, 偶eby nie odstawa膰 od poziomu innych flecist贸w z mojego rocznika? 呕e tego nie cierpia艂am? 呕e chcia艂am to rzuci膰, ale nie wiedzia艂am, co mog艂abym robi膰 innego? 呕e Nowy Jork jest 艣wietny, 偶e to pasjonuj膮ce, mieszka膰 w mie艣cie, kt贸re nigdy nie zasypia, ale 偶e brak mi zapachu 艣wie偶o skoszonych trawnik贸w i cykania 艣wierszczy, i cichego zawodzenia wiolonczeli Ruth dochodz膮cego nie z s膮siedniego pokoju, ale z domu obok?
Nie mog艂am. Nie mog艂am jej tego w 偶aden spos贸b wyja艣ni膰.
- 艢wietnie - o艣wiadczy艂am zamiast tego.
- A u Ruth wszystko by艂 o w porz膮dku, kiedy wyje偶d偶a艂a艣? - spyta艂a pani Abramowitz, cz臋stuj膮c si臋 kolejn膮 margarit膮.
- Tak - mrukn臋艂am. Zastanawia艂am si臋, jak zareagowa艂aby pani Abramowitz, gdybym si臋 z ni膮 podzieli艂a swoimi podejrzeniami... 呕e co艣 si臋 dzieje mi臋dzy jej c贸rk膮 a moim starszym bratem.
Pewnie by艂aby zachwycona. Mike, tak jak Skip, ma wielkie szanse na karier臋 faceta ze stoma tysi膮cami dolar贸w rocznie, tyle 偶e w informatyce, a nie w zarz膮dzaniu.
Ale cokolwiek si臋 dzia艂o mi臋dzy Mikiem a Ruth, nie by艂o to jeszcze nic pewnego i mog艂o r贸wnie dobrze sko艅czy膰 si臋 na niczym. Wi臋c nie wspomnia艂am o tym.
- A Skip? - spyta艂a mama nieco przekornie. Bo oczywi艣cie mama jest jak najbardziej za facetami od stu tysi臋cy dolar贸w rocznie. A przynajmniej podoba jej si臋 pomys艂, 偶e kto艣 za te sto tysi臋cy dolar贸w by mnie utrzymywa艂.
- Chrapie - stwierdzi艂am i z艂apa艂am misk臋 z dipem, 偶eby wystawi膰 j膮 do ogrodu, gdzie mieli艣my je艣膰.
- To te jego zatoki - wyja艣ni艂a pani Abramowitz mojej mamie. - I te jego alergie. Chcia艂abym, 偶eby pami臋ta艂, 偶e ma przyjmowa膰 claritin...
- Tu jest moja dziewczynka - przywita艂 mnie tata z szerokim u艣miechem, kiedy wesz艂am z dipem do ogrodu. Chigger nagle zn贸w zacz膮艂 mnie obskakiwa膰, ale tym razem nie po to, 偶eby si臋 przywita膰, lecz dlatego, 偶e trzyma艂am w r臋kach co艣, co si臋 nadawa艂o do jedzenia.
- Spok贸j - powiedzia艂am do Chiggera, kt贸ry pos艂usznie przesta艂 podskakiwa膰, ale i tak z oddaniem ochroniarza nie od st臋powa艂 mnie na krok po drodze do sto艂u.
- Co za pies. - Doktor Thompkins zachichota艂.
- Ten pies - powiedzia艂 tata - zna co najmniej pi臋tna艣cie komend. Popatrzcie tylko. Chigger, pi艂ka.
Chigger zamiast pobiec po pi艂k臋, co zwykle robi艂, s艂ysz膮c to s艂owo, zosta艂 tam, gdzie siedzia艂, dysz膮c w ciep艂ym, wieczornym powietrzu i czekaj膮c, a偶 komu艣 spadnie troch臋 dipu.
- No c贸偶 - mrukn膮艂 tata z za偶enowaniem.
- Pobieg艂by po ni膮, gdyby w pobli偶u nie by艂o jedzenia. Usiad艂am na tarasie, lekko drapi膮c Chiggera po uszach i s艂uchaj膮c, jak tata gaw臋dzi z s膮siadami, spogl膮da艂am na szczyty drzew za naszym ogrodem. Dziwnie si臋 czu艂am na my艣l, 偶e zaledwie dzi艣 rano patrzy艂em przez metalowe kraty schodk贸w przeciwpo偶arowych w okna mieszka艅 innych ludzi, a teraz ogl膮dam widok tak sielankowy i... No c贸偶, inny. Nie twierdz臋, 偶e jeden jest lepszy ni偶 drugi. One s膮 po prostu... odmienne.
Zastanawia艂am si臋, co robi Rob i jego siostra. Zastanawia艂am si臋, co robi Randy i ta dziewczyna, kt贸r膮 widzia艂am. Ech, do diab艂a. Do艣膰 dobrze si臋 domy艣la艂am, czym si臋 zajmuje tych dwoje. Zamiast tego zacz臋艂am my艣le膰 o tym, co powinnam w tej sprawie zrobi膰. Je艣li Rob nie chce, 偶eby jego siostra musia艂a zeznawa膰 w s膮dzie przeciwko temu palantowi, mo偶liwo艣ci mia艂am nieco ograniczone.
Ale co z t膮 ciemnow艂os膮 dziewczyn膮, kt贸r膮 widzia艂am? Ona te偶 na pewno by艂a nieletnia. Gdybym tam pojecha艂a i podzieli艂a si臋 z ni膮 informacj膮 o poczciwym Randym, kt贸ry mia艂 inn膮 na boku - a konkretnie pi臋tro wy偶ej w 2T - czy wr贸ci艂by jej rozum?
Ale dlaczego mia艂abym to robi膰? Nie zna艂am tej ciemnow艂osej dziewczyny. Nikt mnie nie prosi艂, 偶ebym j膮 odszuka艂a. Nie by艂am za ni膮 odpowiedzialna.
Mo偶e Ruth ma jednak racj臋. Mo偶e jestem rzeczywi艣cie kiepsk膮 superbohaterk膮. Boja naprawd臋 nie potrafi臋 ot tak, odjecha膰 w stron臋 zachodz膮cego s艂o艅ca.
Pani Thompkins wysz艂a z domu, nios膮c sa艂atk臋, a Douglas depta艂 jej po pi臋tach, zupe艂nie jak Chigger depta艂 po pi臋tach mnie.
- ...naprawd臋 powinien przej艣膰 - m贸wi艂 Douglas, za kt贸rym z kolei snu艂a si臋 Tasha, trzymaj膮c talerz kolb gotowanej kukurydzy. - To nasza spo艂eczna w艂asno艣膰. Musimy j膮 odebra膰 developerom i tym japiszonom z r贸偶nych korporacji.
- Aleja nie widz臋 konieczno艣ci istnienia szko艂y podstawowej w okolicy, Douglas - powiedzia艂a pani Thompkins nieco bezradnym tonem. - Ludzie, kt贸rych sta膰 tutaj na domy, maj膮 dzieci na studiach, w waszym wieku, a nie w wieku przedszkolnym.
- I dlatego w艂a艣nie proponujemy otwarcie szko艂y 艣redniej - rzek艂a Tasha, kt贸rej ciemne oczy b艂yszcza艂y entuzjazmem. - A nie podstaw贸wki.
Mama wesz艂a do ogrodu, trzymaj膮c przez kuchenne r臋kawice p贸艂misek swoich s艂awnych ziemniak贸w zapiekanych w sosie.
- Tylko nie znowu ta alternatywna szko艂a 艣rednia - powie dzia艂a ze znu偶eniem. - Czy mogliby艣my zje艣膰 jeden wsp贸lny posi艂ek bez przymusu rozmawiania o tej twojej alternatywnej szkole 艣redniej, Douglas?
Co by艂 o zdecydowanie sarkastyczne jak na osob臋, kt贸ra za ledwie par臋 lat temu da艂aby sobie r臋k臋 obci膮膰, 偶eby tylko Douglas usiad艂 z nami przy obiadowym stole, zamiast chowa膰 si臋 w swoim pokoju.
- 艢wietnie. - Douglas wcale si臋 nie obrazi艂. - Ale o 贸smej jest posiedzenie rady dzielnicy. Mam nadziej臋, 偶e przynajmniej kto艣 z was b臋dzie m贸g艂 przyj艣膰.
- 呕adnej polityki przy stole - o艣wiadczy艂 tata, wywijaj膮c talerzem idealnie upieczonych stek贸w. - Ani religii. Oba tematy psuj膮 apetyt.
Wszyscy zacz臋li wydawa膰 okrzyki zachwytu nad stekami, tak jak tata oczekiwa艂, a potem wzi臋li si臋 do jedzenia. Mnie jedzenie smakowa艂o bardziej ni偶 zazwyczaj, bo przecie偶 od porannej bu艂ki z jajkiem i kie艂bas膮 nie mia艂am prawie nic w ustach.
Oczywi艣cie, jak tylko obiad si臋 sko艅czy艂, Douglas zerkn膮艂 na zegarek i powiedzia艂, 偶e ju偶 czas na posiedzenie rady dzielnicy i ka偶dy, kto cho膰 odrobin臋 troszczy si臋 o najbli偶sze s膮siedztwo, powinien przespacerowa膰 si臋 z nim i Tash膮 do auli Pine Heights, 偶eby wys艂ucha膰, co rada ma do powiedzenia na temat przysz艂o艣ci szko艂y.
Nikt z doros艂ych nie wyrywa艂 si臋 na ochotnika. Co raczej nie dziwi艂o, bior膮c pod uwag臋 ilo艣膰 wo艂owiny i tequili dopiero co przez nich skonsumowanych.
- Znakomicie - powiedzia艂 w zwi膮zku z tym Douglas. - A ja my艣la艂em, 偶e wy, pokolenie Woodstock, rzeczywi艣cie przejmujecie si臋 losami 艣wiata.
- Hej - odezwa艂a si臋 mama z pogr贸偶k膮 w g艂osie. - Ja na Woodstock by艂am o wiele za m艂oda.
- Jess? - Tasha wsta艂a i razem z moim bratem ruszy艂a do wyj艣cia. - Chcesz i艣膰?
Nie chcia艂am. Co mnie obchodzi, co si臋 stanie z moj膮 star膮 podstaw贸wk膮?
. - Jess przecie偶 nawet tutaj nie mieszka. - Mama si臋 u艣miechn臋艂a. - Teraz jest ju偶 pozbawionym z艂udze艅 nowojorczykiem.
Czy rzeczywi艣cie tym jestem? Czy dlatego wszystko w moim mie艣cie wydawa艂o mi si臋 teraz takie odrapane i ma艂e? Bo jestem pozbawionym z艂udze艅 nowojorczykiem?
- Chod藕, Jess - powiedzia艂 Douglas, stoj膮c przy drzwiach. - Wszystkie ma艂e lokalne firmy wykupywane s膮 przez wielkie sieci. Widzia艂a艣, co si臋 sta艂o z Czekoladowym 艁osiem.
- Nie wszystkie lokalne ma艂e firmy wykupywane s膮 przez wielkie sieci, Douglas - zauwa偶y艂 tata suchym tonem, maj膮c na my艣li restauracje, kt贸rych nadal by艂 w艂a艣cicielem.
- Naprawd臋 chcesz zobaczy膰 to miejsce, gdzie w trzeciej klasie gra艂a艣 myszk臋 w Lwie i myszy, obr贸cone w apartamenty na wynajem? - spyta艂 mnie Douglas, zupe艂nie ignoruj膮c naszego ojca.
No c贸偶, przecie偶 to nie tak, 偶e mia艂am jakie艣 inne, lepsze propozycje. Nikt mi na dzisiejszy wiecz贸r nie zaproponowa艂 偶adnych wsp贸lnych rozrywek. A gdybym zosta艂a w domu, mama zagoni艂aby mnie do zmywania naczy艅.
Wzruszy艂o mnie, 偶e Douglas w og贸le pami臋ta艂, 偶e w trzeciej klasie podstaw贸wki gra艂am w szkolnym przedstawieniu mysz.
- P贸jd臋 - zdecydowa艂am i podnios艂am si臋, 偶eby towarzyszy膰 Douglasowi i jego dziewczynie.
Spacer przez trzy przecznice do szko艂y podstawowej po 艣wi臋cili zaznajomieniu mnie z ich propozycj膮 przekszta艂cenia Pine Heights w szko艂臋 艣redni膮.
- Alternatywn膮 szko艂臋 艣redni膮 - t艂umaczy艂 Douglas. - Nie tak膮 jak Ernie Pyle, kt贸ra by艂a taka wielka i bezosobowa. Tamto miejsce... przypomina艂o edukacyjn膮 fabryk臋 - doda艂, otrz膮saj膮c si臋.
Co by艂o o tyle ciekawe, 偶e sama nie dostrzeg艂am, 偶eby k艂adziono tam szczeg贸lny nacisk na edukacj臋.
- Alternatywna szko艂a 艣rednia umo偶liwia艂aby dzieciakom nauk臋 w ich w艂asnym tempie - o艣wiadczy艂a Tasha, kt贸ra studiowa艂a na Uniwersytecie stanu Indiana i specjalizowa艂a si臋 w pedagogice.
- Tak - potwierdzi艂 Douglas. - I zamiast standardowego programu stanowego, mamy zamiar k艂a艣膰 nacisk na sztuki pi臋kne: muzyk臋, rysunek, rze藕b臋, teatr, taniec. I 偶adnych sport贸w.
- 呕adnych sport贸w - potwierdzi艂a stanowczo Tasha, a ja przypomnia艂am sobie, 偶e jej brat by艂 kiedy艣 w dru偶ynie futbolowej... I ile uwagi skupia艂 na sobie z tego powodu, podczas gdy j膮, nie艣mia艂膮, piln膮 uczennic臋, rodzina ledwie zauwa偶a艂a.
- Wow - powiedzia艂am. - Super.
I m贸wi艂am to szczerze. No bo gdybym chodzi艂a do takiej szko艂y, jak膮 oni opisywali, zamiast do tej, do kt贸rej chodzi膰 musia艂am, to mo偶e wyros艂oby ze mnie co艣 lepszego ni偶 taka... psychicznie poharatana osoba. Na pewno nie uderzy艂by we mnie 偶aden piorun. Bo to mi si臋 przydarzy艂o, kiedy wraca艂am do domu z Liceum Ernie Pyle. Gdybym wraca艂a z Pine Heights, kt贸re jest o wiele bli偶ej, zd膮偶y艂abym do domu, na d艂ugo zanim rozp臋ta艂a si臋 burza.
Dziwnie si臋 czu艂am w mojej dawnej szkole podstawowej po tych wszystkich latach. Wszystko wydawa艂o si臋 takie ma艂e. No bo fontanny z wod膮 do picia, kt贸re kiedy艣 wydawa艂y si臋 takie wysokie, teraz si臋ga艂y mi do kolan.
Ale nadal pachnia艂o tak samo past膮 do pod艂贸g i tym 艣rodkiem, kt贸rym posypuj膮 rzygowiny.
- Pami臋tasz, jak kiedy艣 wali艂a艣 g艂ow膮 Toma Boyesa o t臋 fontann臋 z wod膮, Jess? - zapyta艂 rado艣nie Douglas, kiedy przechodzili艣my obok zupe艂nie nierzucaj膮cego si臋 w oczy urz膮dzenia. - Za to, 偶e mnie nazwa艂... Co to by艂o? Ach, tak. Spastycznym dziwol膮giem.
Nie pami臋ta艂am tego. Ale nie mog臋 powiedzie膰, 偶ebym si臋 zdziwi艂a.
Tasha jednak si臋 zdziwi艂a.
- Dlaczego tak ci臋 nazywa艂? - zapyta艂a. - Tylko dlatego, 偶e by艂e艣 troch臋 inny?
Inny. Mo偶na to okre艣li膰 tym s艂owem. Douglas zawsze by艂 inny. Je艣li mo偶na powiedzie膰, 偶e inny jest kto艣, kto s艂yszy w g艂owie g艂osy, kt贸re m贸wi膮 mu, 偶e ma robi膰 dziwne rzeczy, na przyk艂ad nie je艣膰 spaghetti ze szkolnej sto艂贸wki, bo zosta艂o zatrute.
- Tak - powiedzia艂 Douglas. - Ale to nic takiego, bo mia艂em Jessik臋 za obro艅c臋. I to mimo 偶e ja by艂em wtedy w pi膮tej klasie, a ona w pierwszej. Bo偶e, Tom nie m贸g艂 wtedy przez rok spojrze膰 ludziom w oczy. St艂uczony na kwa艣ne jab艂ko przez male艅k膮 dziewuszk臋 z pierwszej klasy.
Tasha u艣miechn臋艂a si臋 do mnie z podziwem, aleja wiedzia艂am, 偶e w tej ca艂ej sytuacji nie ma nic godnego podziwu. M贸j pedagog szkolny i ja du偶o i ci臋偶ko si臋 napracowali艣my, zanim uda艂o si臋 pokona膰 m贸j pozornie nieokie艂znany temperament, przez kt贸ry wiecznie pakowa艂am si臋 w tarapaty. Wreszcie zdo艂a艂am nad nim zapanowa膰, ale dopiero wtedy, gdy przekona艂am si臋, co si臋 mo偶e sta膰, kiedy kto艣 obdarzony takim temperamentem zyska za wiele w艂adzy - jak kilku z tych m臋偶czyzn, kt贸rych pomog艂am z艂apa膰 w Afganistanie.
Weszli艣my do auli szkolnej, pe艂ni膮cej trzy funkcje: auli, sali gimnastycznej (kosze do koszyk贸wki) i sto艂贸wki (d艂ugie sto艂y, kt贸re sk艂ada艂o si臋 i ustawia艂o pod 艣cianami, 偶eby nie przeszkadza艂y w czasie WF - u albo apeli). Salka wydawa艂a si臋 艣miesznie ma艂a w por贸wnaniu z tym, co zapami臋ta艂am. Mniej wi臋cej dziesi臋膰 rz臋d贸w sk艂adanych krzese艂ek ustawiono naprzeciw d艂ugie go sto艂u, na kt贸rym sta艂a makieta szko艂y Pine Heights, tyle 偶e z wymienionymi oknami i inaczej zaprojektowanym ogrodem, wi臋c wygl膮da艂a bardziej jak luksusowy apartamentowiec ni偶 szko艂a.
Za modelem sta艂 i 艣ciska艂 d艂onie grupy miejskich planist贸w i lokalnych polityk贸w brzuchaty biznesmen w drogim nowym garniturze... Nie za wygodnie by艂o mu w nim podczas letniego upa艂u, zw艂aszcza 偶e w szkole nie by艂 o klimatyzacji.
A obok faceta z piwnym brzuszkiem sta艂 jeszcze jeden facet w garniturze, chocia偶 ten ju偶 lepiej nadawa艂 si臋 na t臋 pogod臋, bo by艂 jedwabny. Poza tym facet pod marynark膮 mia艂 czarny T - shirt, a nie koszul臋 i krawat.
Pomijaj膮c zmian臋 ubrania, 艂atwo go by艂o rozpozna膰. Ju偶 go widzia艂am - chocia偶 z daleka - zaledwie par臋 godzin temu.
Ch艂opak Hannah, niewierny Randy.
10
Bardzo prosz臋 o zaj臋cie miejsc. Cz艂owiek z rady dzielnicy przywo艂a艂 do porz膮dku wszystkie osoby - w艂膮cznie z moim nagle uspo艂ecznionym bratem - kt贸re kr臋ci艂y si臋 po sali, witaj膮c ze sob膮. Zaj臋li艣my miejsca i siedzieli艣my tam w tym wieczornym upale, niekt贸rzy wachluj膮c si臋 ulotkami, kt贸re tata Randy'ego porozk艂ada艂 na siedzeniach naszych krzese艂. Ulotki opisywa艂y apartamentowiec, w jaki Whitehead zamierza艂 przekszta艂ci膰 szko艂臋 Pine Heights, oferuj膮c „doznanie luksusu”, z si艂owni膮 i kawiarenk膮 na parterze. Najwyra藕niej co raz wi臋cej DINK - 贸w - m艂odych ludzi o podw贸jnych dochodach, ale bez dzieci - przenosi艂o si臋 do naszego miasta, doje偶d偶aj膮c st膮d do pracy w Indianapolis. Takie luksusowe apartamenty z „ doznaniami” na pewno odpowiada艂yby ich gustom.
Ludzie wstawali i co艣 m贸wili, ale nie s艂ysza艂am ani jednego s艂owa z tego, co tam pad艂o. Nie s艂ucha艂am. Zamiast tego gapi艂am si臋 na Randy'ego Whiteheada.
Chyba nie powinnam by膰 zdziwiona. No bo mieszkamy w naprawd臋 ma艂ym mie艣cie. Je艣li ojciec faceta jest w艂a艣cicielem jakiego艣 kompleksu apartament贸w, to jest spora szansa, 偶e ma ich wi臋cej ni偶 jeden. Zreszt膮, popatrzcie tylko na mojego tat臋. Jest w艂a艣cicielem nie jednej, ale trzech najpopularniejszych restauracji w mie艣cie na tyle niedu偶ym, 偶e jest w nim tylko jeden McDonald's.
Mimo wszystko to by艂 jednak szok, natkn膮膰 si臋 na Randy'ego z bliska. Zdawa艂o si臋, 偶e wyst臋puje tu wy艂膮cznie w roli „syna towarzysz膮cego ojcu”, bo nie m贸wi艂 zbyt wiele i po prostu podsuwa艂 panu Whiteheadowi r贸偶ne papiery, kiedy przysz艂a kolej na jego wyst膮pienie. Nie da艂o si臋 zaprzeczy膰, 偶e facet jest seksowny. To znaczy, Randy. O ile kto艣 lubi takie typy z fryzur膮 za sto dolar贸w i w mokasynach na go艂ych stopach. Co pewnie takiej niedo艣wiadczonej dziewuszce jak Hannah wyda艂o si臋 szalenie egzotyczne.
Ale dla mnie to wygl膮da艂o tak, jakby facet zalatywa艂. Nie chodzi mi tu o smrodek niemytego cia艂a, ale raczej o nadmiar wody kolo艅skiej. Nie cierpi臋, kiedy facet pachnie czym艣 poza myd艂em. Randy Whitehead wygl膮da艂, jakby zlewa艂 si臋 Calvinem Kleinem dla m臋偶czyzn.
- Ca艂kowity koszt ka偶dego z tych mieszka艅 - m贸wi艂 pan Whitehead - nie odbiega艂by od rosn膮cych cen nieruchomo艣ci w mie艣cie, kt贸re staje si臋 bardzo poszukiwanym lokum dla dobrze zarabiaj膮cych os贸b zatrudnionych w firmach pobliskiego Indianapolis. M贸wimy tu o kwotach rz臋du pi臋ciu do sze艣ciu cyfr, w zale偶no艣ci od rodzaju wyposa偶enia. Nie ma 偶adnego za gro偶enia, 偶e spo艂eczno艣膰 Pine Heights ucierpi wskutek nap艂ywu niepo偶膮danych mieszka艅c贸w o niskich dochodach.
Randy podczas przemowy ojca lekko postukiwa艂 o艂贸wkiem w st贸艂. Nie wygl膮da艂 na cz艂owieka, kt贸ry zastanawia si臋, gdzie par臋 godzin wcze艣niej znikn臋艂a mi艂o艣膰 jego 偶ycia. Wygl膮da艂 jak cz艂owiek, kt贸ry ma ochot臋 wr贸ci膰 do domu, poogl膮da膰 co艣 na HBO i wypi膰 przy tym heinekena lub dwa.
Ludzie grzecznie wys艂uchali gadki pana Whiteheada, a potem zadali jedno czy dwa pytania na temat parkingu i szkolnego boiska, z kt贸rych nadal sporadycznie korzysta艂y te rodziny, kt贸re w letnie wieczory nabiera艂y ochoty na improwizowany w softballa. Boisko mia艂o znikn膮膰, przekszta艂cone w „park pe艂en bujnej zieleni, z bezp艂atnym wst臋pem, wyposa偶ony r贸wnie偶 w staw dla kaczek”. To z kolei wywo艂a艂o pytania na temat koma r贸w i wirusa gor膮czki Zachodniego Nilu.
A ja pyta艂am sam膮 siebie, co tu jeszcze robi臋. To znaczy, w Indianie. Spe艂ni艂am ju偶 pro艣b臋 Roba. Dlaczego jeszcze nie siedz臋 w samolocie, w drodze powrotnej do Nowego Jorku? To tam ostatnio toczy艂o si臋 moje 偶ycie. Nie tutaj, na s艂uchaniu, jak ludzie denerwuj膮 si臋 spraw膮 jakiego艣 boiska futbolowego.
Oczywi艣cie, w Nowym Jorku te偶 nigdy nie miewam wra偶enia, 偶e naprawd臋 tam jest moje miejsce. Na przyk艂ad wszyscy w Nowym Jorku tak si臋 ekscytuj膮 chodzeniem na broadwayowskie przedstawienia czy organizowaniem piknik贸w w Central Parku. Wszyscy, tylko nie ja.
Mo偶e problem nie le偶y w Indianie ani w Nowym Jorku. Mo偶e problem le偶y we mnie. Mo偶e to ja nie jestem ju偶 zdolna do odczuwania zadowolenia. Mo偶e Rob mia艂 racj臋, jestem psychicznie poharatana. Poharatana raz na zawsze i ju偶 nigdy nie b臋d臋 szcz臋艣liwa...
Rozmy艣lania na temat stanu permanentnej oboj臋tno艣ci wobec wszystkiego przerwa艂 mi, zupe艂nie niespodziewanie, m贸j brat Douglas, kt贸ry wsta艂 i zagai艂:
- Chcia艂bym zapyta膰, jakie post臋py poczyni艂a rada dzielnicy w sprawie zapoznania si臋 z naszym projektem przekszta艂cenia Pine Heights w alternatywne liceum.
Sala zareagowa艂a licznymi szeptami. Ale nie dlatego, 偶e ludzie uwa偶ali, 偶e to taki beznadziejny czy dziwaczny pomys艂, co zwykle w przesz艂o艣ci sygnalizowa艂y ludzkie szepty, kiedy m贸j brat odzywa艂 si臋 publicznie. W tych szeptach zabrzmia艂a nuta og贸lnej aprobaty. Kto艣 z dalszych rz臋d贸w sali krzykn膮艂:
- Tak!
A kto艣 inny z drugiego jej ko艅ca powiedzia艂:
- Nie chcemy, 偶eby nastolatki wa艂臋sa艂y si臋 po naszej okolicy bez dozoru.
- Szko艂a alternatywna nie oznacza tego, 偶e m艂odzie偶 b臋dzie pozbawiona dozoru - szybko wyja艣ni艂 Douglas. - Od nauczycieli ubiegaj膮cych si臋 o prac臋 w alternatywnym liceum Pine Heights wymagane b臋d膮 stanowe uprawnienia, tak samo jak w ka偶dej innej szkole. I jak w ka偶dej innej szkole, nie b臋dzie si臋 tolerowa膰 wa艂臋sania si臋 po terenie po godzinach zaj臋膰.
- Ale dzieci, kt贸re chodz膮 do tych tak zwanych szk贸艂 alternatywnych - wsta艂a i powiedzia艂a jaka艣 kobieta, kt贸rej nie rozpoznawa艂am, ale kt贸ra najwyra藕niej mieszka艂a gdzie艣 w naszym s膮siedztwie - to zazwyczaj dzieci, kt贸re zosta艂y wyrzucone z normalnych szk贸艂. Te, kt贸re sprawiaj膮 k艂opoty.
T艂um zaszemra艂 na znak zgody.
- Ale nie w naszej szkole - wsta艂a i odpar艂a Tasha Thompkins. - W naszej szkole b臋d膮 obowi膮zywa膰 surowe zasady dotycz膮ce obecno艣ci na zaj臋ciach. Kandydaci do szko艂y b臋d膮 musieli przedstawia膰 referencje.
W t臋 i z powrotem przerzucali si臋 argumentami zwolennicy alternatywnej szko艂y 艣redniej i ci, kt贸rzy uwa偶ali, 偶e ceny nieruchomo艣ci w okolicy spadn膮 na 艂eb, na szyj臋 po jej otwarciu. A ja siedzia艂am tam, nie tyle zainteresowana ich sporem, co tym, 偶e m贸j brat - m贸j brat, Douglas - prowadzi t臋 dyskusj臋. M贸j brat Douglas, kt贸ry kilka lat temu interesowa艂 si臋 tylko komiksami i pilnowaniem w艂asnego nosa, w tej w艂a艣nie kolejno艣ci. A teraz przewodzi艂 - no serio, przewodzi艂 - akcji maj膮cej na celu wprowadzenie zmian w spo艂eczno艣ci,, w kt贸rej ju偶 nawet nie mieszka艂.
A ludzie go s艂uchali. Ten ch艂opak, kt贸ry codziennie wraca艂 do domu ze szko艂y z p艂aczem, bo jaki艣 wi臋kszy dzieciak okrada艂 go z pieni臋dzy na lunch i nazywa艂 艂amag膮 - ten ch艂opak przewodzi艂 grupie obywateli troszcz膮cych si臋 o kierunek rozwoju w艂asnego miasta.
I przewodzi艂 im, bo odnalaz艂 w sobie wcze艣niej nieznany - przynajmniej mnie - talent do publicznego przemawiania.
- Powodem, dla kt贸rego si臋 zebrali艣my - m贸wi艂 w艂a艣nie - jest fakt, 偶e m艂odych ludzi w naszej okolicy nie sta膰 ju偶 na to, 偶eby tutaj wychowywa膰 dzieci. Ich domy wykupuj膮 osoby, kt贸re nawet nie s膮 w艂a艣cicielami 偶adnych okolicznych firm, a po prostu wol膮 mieszka膰 tutaj ni偶 w Indianapolis, metropolii, gdzie prowadz膮 interesy. Nied艂ugo to miasto b臋dzie zupe艂nie powy偶ej mo偶liwo艣ci finansowych ludzi w moim wieku. A nasz膮 m艂odzie偶 b臋dziemy traci膰 na rzecz Nowego Jorku czy Chicago, bo tu nie ma dla nich pracy. Zdolni nauczyciele wymykaj膮 nam si臋 z r膮k, poniewa偶 nie ma dla nich etat贸w w naszych przepe艂nionych szko艂ach publicznych. Czemu nie mieliby艣my wykorzysta膰 okazji, 偶eby paru takich m艂odych ludzi zatrudni膰, a jednocze艣nie zaopiekowa膰 si臋 m艂odzie偶膮 i da膰 szans臋 zab艂ysn膮膰 m艂odym, kt贸rzy w przeciwnym razie mogliby si臋 zagubi膰 w tym monstrum, jakim jest nasze pa艅stwowe liceum?
Kilka os贸b zaklaska艂o. Oklaskiwali przemow臋 mojego brata, Douglasa. 艁zy nap艂yn臋艂y mi do oczu. Naprawd臋. Kiedy posiedzenie zamkni臋to, zapewnieniem ze strony przedstawiciela rady dzielnicy, 偶e zar贸wno propozycja otwarcia alternatywnej szko艂y 艣redniej, jak i projekt osiedla pana Whiteheada zostan膮 gruntownie rozpatrzone, a decyzja podj臋ta do ko艅ca miesi膮ca, obr贸ci艂am si臋 do Douglasa i powiedzia艂am, usi艂uj膮c nie okazywa膰 emocji:
- Dougie, to by艂o dobre. Naprawd臋 dobre.
- Jasne. - Mia艂 nadal rozz艂oszczon膮 min臋. - No c贸偶, nie wystarczaj膮co dobre. My艣l臋, 偶e przekona艂em paru z nich, ale ten bydlak Whitehead naprawd臋 zbajerowa艂 ich opowiadaniem o warto艣ci nieruchomo艣ci i przekszta艂ceniu okolicy w Beverly Hills stanu Indiana...
- Nie martw si臋. - Tasha pocieszaj膮co poklepa艂a mojego brata po plecach. - M贸j tata zna burmistrza. Obieca艂, 偶e wstawi si臋 za nami. No bo w ko艅cu to te偶 i jego dzielnica. A w rym roku s膮 wybory.
- By艂oby tak wspaniale - powiedzia艂 Douglas - gdyby艣 my mogli tutaj zn贸w zrobi膰 szko艂臋... To znaczy, szko艂臋 tak膮, jak trzeba. Tak膮 szko艂臋, kt贸rej by艣 nie musia艂a nienawidzi膰, Jess.
Roze艣mia艂am si臋 - z lekkim przymusem - a potem stan臋艂am z boku, poniewa偶 ludzie zacz臋li podchodzi膰 do Douglasa, 偶eby mu pogratulowa膰 wyst膮pienia i dyskutowa膰, jak powinien wygl膮da膰 nast臋pny krok w tej sprawie.
A ja zauwa偶y艂am, 偶e stoj臋 nieca艂e p贸艂tora metra od Randy'ego Whiteheada, kt贸ry pakowa艂 model apartamentowca ojca do wielkiego bia艂ego pud艂a.
Zanim zd膮偶y艂am si臋 zastanowi膰, co robi臋, podesz艂am do nie go, pochyli艂am si臋 i zagai艂am:
- 艁adny model. Randy spojrza艂 na mnie i obdarzy艂 szerokim, po艂yskuj膮cym porcelan膮 koronek u艣miechem.
- Dzi臋ki - powiedzia艂. - Jeste艣 tu nowa? Nigdy wcze艣niej nie widzia艂em ci臋 na 偶adnym z tych spotka艅 rady.
- Mo偶na powiedzie膰, 偶e jestem w okolicy od niedawna. - Zrewan偶owa艂am si臋 u艣miechem. - A ty?
- Dopiero co przenios艂em si臋 tu z Indy. W zesz艂ym roku.
- To musia艂a by膰 spora odmiana. Mieszkanie w ma艂ym mie艣cie zamiast w metropolii.
- Dziwne, ale to prawie to samo - rzek艂. - To znaczy, masa pracy, ma艂o rozrywek.
U艣miechn臋艂am si臋 do niego jeszcze szerzej.
- Daj spok贸j - zaprotestowa艂am. - Taki przystojny facet jak ty? Na pewno bawisz si臋 bez przerwy.
Skromnie pochyli艂 g艂ow臋, pozwalaj膮c, 偶eby przystrzy偶ona za st贸w臋 grzywka lekko opad艂a mu na oczy.
- No c贸偶 - b膮kn膮艂. - Mo偶e od czasu do czasu. A ty? Postara艂am si臋 o zdziwion膮 min臋.
- Ja? Och, ja nie mam zbyt wiele czasu na zabaw臋.
- Naprawd臋? - Uda艂o mu si臋 wreszcie wpakowa膰 model do pud艂a. - A czemu nie?
- Zwykle jestem za bardzo zaj臋ta poszukiwaniem ludzi - odpar艂am.
- Poszukiwaniem ludzi? - Spojrza艂 na mnie oczami w tym samym kolorze, co oczy Roba. Ale jako艣 podejrzewa艂am, 偶e szaroniebieskie t臋cz贸wki Randy'ego to zas艂uga szkie艂 kontaktowych. - To kim ty jeste艣? Urz臋dniczk膮 od 艣cigania wagarowicz贸w?
- Nie. Nazywam si臋 Jess Mastriani. Mo偶e o mnie jeszcze nie s艂ysza艂e艣. Jestem t膮 dziewczyn膮, w kt贸r膮 par臋 lat temu uderzy艂 piorun i kt贸ra odkry艂a w sobie ponadzmys艂owe zdolno艣ci odnajdywania zagubionych os贸b.
Przez dobr膮 chwil臋 gapi艂 si臋 na mnie bez s艂owa. A potem si臋 po艂apa艂.
- 呕artujesz chyba? - Zrobi艂 zachwycon膮 min臋. - Hej, ja czasem ogl膮dam ten serial o tobie. Ten na kabl贸wce.
- Ha - powiedzia艂am tonem: „Jaki ten 艣wiat ma艂y”.
- Wow! - zawo艂a艂 Randy. - 艢wietnie, 偶e ci臋 pozna艂em. Nie mia艂em poj臋cia, 偶e jeste艣 taka m艂oda. To znaczy, w prawdziwym 偶yciu.
- Ha - powiedzia艂am znowu, tym razem tonem: „Ojeja, jak mi przyjemnie”.
- To prawdziwy zaszczyt, pozna膰 ci臋. - Randy wyci膮gn膮艂 praw膮 d艂o艅 i u艣cisn膮艂 moj膮 r臋k臋. - Ja si臋 nazywam Randall Whitehead Junior.
- Wiem. - Energicznie odwzajemni艂am u艣cisk d艂oni.
- Powa偶nie? - Zrobi艂 zachwycon膮 min臋. - Och, jasne. No c贸偶, to znaczy, oczywi艣cie, 偶e wiesz. Jeste艣 przecie偶 medium.
- Ale nie tego typu medium. Naprawd臋 znam ci臋 dzi臋ki twojej znajomej. Hannah Snyder.
Trzeba przyzna膰, 偶e Randy by艂 niez艂y. Nie przesta艂 艣ciska膰 mojej r臋ki. Ale poczu艂am, 偶e jego d艂o艅 w tym u艣cisku robi si臋 nieco ch艂odniejsza. I raz czy drugi zamruga艂 oczami, s艂ysz膮c to nazwisko.
A potem powiedzia艂:
- Snyder? Nie wydaje mi si臋, 偶ebym kogo艣 takiego zna艂.
- Och, jasne, 偶e znasz, Randy - powiedzia艂am takim samym serdecznym tonem. - To ta nieletnia, kt贸ra uciek艂a z domu i ukrywa艂a si臋 w mieszkaniu 2T w tym kompleksie mieszkalnym Fountain Bleu ko艂o szpitala. Sama j膮 tam dzisiaj znalaz艂am.
Randy pu艣ci艂 moj膮 r臋k臋, jakby go nagle sparzy艂a.
- Przepraszam, ale nie mam poj臋cia, o czym ty m贸wisz.
- Oczywi艣cie, 偶e masz poj臋cie, Randy. - W tym momencie pomy艣la艂am, co ja w艂a艣ciwie robi臋 najlepszego. Moje zadanie ju偶 si臋 sko艅czy艂o. Dlaczego nie rusza艂am w stron臋 zachodz膮cego s艂o艅ca?
Ale jest we mnie co艣 takiego, co nie pozwala艂o mi odpu艣ci膰. Podejrzewam, 偶e to jedyna cz臋艣膰 mnie, kt贸ra wr贸ci艂a z tej wojny niepoharatana.
- Powiedz mi co艣, Randy. Tak tylko mi臋dzy nami. Ile dziewczyn mieszka tam i nie p艂aci czynszu? Dwie? Trzy? A mo偶e wi臋cej? I w jaki spos贸b udaje ci si臋 nie dopu艣ci膰, 偶eby si臋 nawzajem o sobie dowiedzia艂y?
- Ja naprawd臋... - Randy kr臋ci艂 g艂ow膮. - Ja serio nie mam poj臋cia, o czym ty m贸wisz.
- Obawiam si臋, 偶e jednak masz, Randy. Widzisz, ja wiem o...
- Hannah Snyder to g艂臋boko zaburzona dziewczyna - prze rwa艂 mi Randy. - Je艣li b臋dziesz pr贸bowa艂a zg艂osi膰 spraw臋 glinom, powiem po prostu, 偶e ok艂ama艂a mnie co do swojego wieku.
I 偶e to ona mnie podrywa艂a.
- Nie znajomo艣膰 prawa nie jest 偶adnym usprawiedliwieniem, Randy - stwierdzi艂am. - Je艣li osoba w wieku lat osiemnastu lub powy偶ej podejmuje wsp贸艂偶ycie seksualne z osob膮 w wieku lat szesnastu lub mniej, jest to w stanie Indiana przest臋pstwo karane z regu艂y wyrokiem dziesi臋ciu lat wi臋zienia, do kt贸rych dodaje si臋 kolejne dziesi臋膰 lat lub odejmuje cztery, w przypadku wyst膮pienia innych obci膮偶aj膮cych lub 艂agodz膮cych okoliczno艣ci.
Randy wytrzeszczy艂 na mnie oczy.
- Ale nie ma 偶 - 偶adnych d - dowod贸w - wyj膮ka艂. - 呕e n - na tych kasetach jestem ja. N - nie zdo艂asz dowie艣膰, 偶e to ja.
Zaraz. Co takiego?
U艣miechn臋艂am si臋 do niego.
- My艣l臋, 偶e jednak uda nam si臋 dowie艣膰, 偶e to ty. O czym on, u diab艂a, m贸wi?
- Ja... Ja musz臋 ju偶 i艣膰 - wyj膮ka艂 Randy. Zblad艂 pod kolor bia艂ego modelu Apartament贸w Pine Heights swojego taty. A potem naprawd臋 o ma艂o n贸g nie pogubi艂, usi艂uj膮c przede mn膮 uciec.
Kilka minut p贸藕niej Douglas i Tasha znale藕li mnie siedz膮c膮 samotnie na jednym ze sk艂adanych krzese艂ek i bezskutecznie usi艂uj膮c膮 przypomnie膰 sobie tekst Lwa i myszy.
- Gotowa do wyj艣cia? - spyta艂 mnie Douglas. - Tasha i ja zwykle po posiedzeniach chodzimy na fili偶ank臋 bezkofeinowej. Chcesz i艣膰 z nami?
- Nie - powiedzia艂am, wstaj膮c. - Ale mo偶e mnie podwieziecie.
- Och! - Douglas si臋 u艣miechn膮艂. - Jasne. W Nowym Jorku na pewno ci tego brakuje.
- Nawet nie masz poj臋cia jak - I wcale nie my艣la艂am o swoim motorze.
- No c贸偶, dzi臋ki, 偶e z nami przysz艂a艣 - rzek艂 Douglas. - Pewnie okropnie si臋 wynudzi艂a艣, ale wiesz. My艣l臋, 偶e na paru osobach zrobi艂o wra偶enie to, 偶e po naszej stronie siedzi „dziewczyna od pioruna”.
- Tak - potwierdzi艂a Tasha. - Randy Junior mia艂 tak膮 min臋, jakby zbiera艂o mu si臋 na rzyganie po tej rozmowie z tob膮.
- No c贸偶, sami rozumiecie. Ludzie tak zwykle reaguj膮 na moj膮 obecno艣膰 przy stole.
- Przesta艅 - powiedzia艂 Douglas. Ale si臋 roze艣mia艂. Odkry艂am, 偶e fajnie jest s艂ucha膰 艣miechu Douglasa. Mog艂abym si臋 do s艂uchania tego 艣miechu przyzwyczai膰.
Ale teraz chcia艂am ju偶 zosta膰 sama. Czu艂am, 偶e jak na jeden wiecz贸r narobi艂am do艣膰 szk贸d. Czas wraca膰 do domu... i do mojego motocykla.
11
Nie wiem, co ja sobie my艣la艂am. To znaczy, mo偶e po prostu - N nie my艣la艂am.
M贸j motocykl tak jako艣 z w艂asnej woli skierowa艂 si臋 w stron臋 apartament贸w Fountain Bleu. Wcale nie podj臋艂am 偶adnej 艣wiadomej decyzji, 偶e pojad臋 akurat w t臋 stron臋 miasta. Mia艂am wra偶enie, 偶e unios艂am g艂ow臋 i nagle okaza艂o si臋, 偶e jestem tam i zatrzymuj臋 motor na tym samym parkingu, z kt贸rego odjecha艂am kilka godzin wcze艣niej.
Tyle 偶e tym razem by艂o tam co艣, czego nie widzia艂am wcze艣niej. I nie chodzi mi wy艂膮cznie o to, 偶e na parkingu sta艂o wi臋cej samochod贸w, bo wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w kompleksu pewnie zd膮偶y艂a wr贸ci膰 do domu z pracy, a teraz zajadali si臋 obiadem i/lub zabawiali komediowym serialem na kt贸rej艣 z g艂贸wnych stacji (niekt贸rzy mo偶e nawet ogl膮dali odcinek serialu rzekomo opowiadaj膮cego o mojej o sobie. To znaczy, o ile maj膮 kabl贸wk臋).
Nie, chodzi艂o mi o jeden konkretny samoch贸d. A by艂 a to nowiutka czarna furgonetka zaparkowana na skraju parkingu, 偶eby nie rzuca膰 si臋 w oczy, bo tak si臋 sk艂ada, 偶e sama wybra艂abym to miejsce, gdybym chcia艂a zrobi膰 jaki艣 rekonesans w okolicy.
A poniewa偶 w艂a艣nie tak zamierza艂am sp臋dzi膰 ten wiecz贸r, furgonetka nieco mi pokrzy偶owa艂a plany.
A偶 zauwa偶y艂am, kto siedzi za jej kierownic膮.
I wtedy, dyskretnie zaparkowawszy motocykl na s膮siednim miejscu, zdecydowa艂am si臋 zapuka膰 w okno od strony kierowcy.
Rob, nieco przestraszony, opu艣ci艂 szyb臋.
- Co ty tu robisz? - spyta艂 zaskoczony. Ale nie m贸g艂by si臋 zdziwi膰 bardziej ni偶 ja. Bo us艂ysza艂am, jakiej muzyki s艂ucha艂, siedz膮c w 艣rodku tej furgonetki. By艂 to Czajkowski.
- Pomy艣la艂am, 偶e odwiedz臋 t臋 m艂od膮 dam臋 z mieszkania 1S - oznajmi艂am. Dlaczego on s艂ucha muzyki klasycznej? Lubi j膮?
Widocznie tak. A ja przez ca艂y ten czas nie mia艂am o tym zielonego poj臋cia. Czego jeszcze o nim nie wiem? - A ty?
- Czekam, a偶 wr贸ci do domu m艂ody pan Whitehead - odpar艂 Rob mi艂ym tonem. - A wtedy skopi臋 go do nieprzytomno艣ci.
- Hannah powiedzia艂a ci, jak on si臋 nazywa? - Zdziwi艂am si臋. Nie s膮dzi艂am, 偶e b臋dzie tak wylewna wobec swojego przyrodniego brata, skoro na pewno orientuje si臋, 偶e Rob nie b臋dzie si臋 kierowa艂 najlepiej poj臋tym interesem Randy'ego.
- Nie - powiedzia艂. - Sprawdzi艂em w Google, kto jest w艂a艣cicielem kompleksu apartament贸w Fountain Bleu i znalaz艂em zdj臋cie Randy'ego juniora. Mia艂em zamiar skopa膰 mu ty艂ek jutro, kiedy ju偶 mama Hannah zabierze j膮 do domu. Ale Chick zaproponowa艂, 偶e jej popilnuje, kiedy mnie nie b臋dzie, wi臋c mog艂em zmieni膰 plany.
- Nie zamierzasz pozwoli膰 Hannah zosta膰? - spyta艂am. Rob parskn膮艂 kpi膮co. - 呕artujesz sobie? Jestem najwyra藕niej ostatnim facetem, kt贸ry powinien bra膰 si臋 do wychowywania nastoletniej dziewczyny. Nabra艂a mnie z tak膮 艂atwo艣ci膮... No c贸偶, z jak膮 ty kiedy艣 nabiera艂a艣 swoich rodzic贸w.
Zdecydowa艂am si臋 pu艣ci膰 to mimo uszu.
- No wi臋c, jaki mamy plan? - spyta艂am. - Masz zamiar po prostu czeka膰, a偶 on tu podjedzie, a potem zrobi膰 mu koc贸w臋? - Chodzi艂o mi o tradycyjn膮 rozrywk臋 wie艣niak贸w z Indiany, po legaj膮c膮 na zarzuceniu koca na g艂ow臋 ofiary, a potem zbiciu jej kijem do bejsbola lub kostkami myd艂a wsuni臋tymi w palce d艂ugich skarpet.
- Nie - odpar艂 pogodnie Rob. - Koc pomin臋. Pomy艣la艂em, 偶e mi艂o b臋dzie popatrze膰 na jego pysk, kiedy b臋d臋 mu go wciera艂 w cement.
- S艂usznie - stwierdzi艂am. - No c贸偶, 偶ycz臋 powodzenia. W艂a艣nie widzia艂am go na posiedzeniu rady dzielnicy, gdzie powiedzia艂am mu, 偶e si臋 nim interesuj臋. Wi臋c albo ju偶 tu zd膮偶y艂 przyjecha膰, zabra膰 swoj膮 drug膮 dziewczyn臋 i zwia膰, albo ma za miar na razie nie zbli偶a膰 si臋 do tego miejsca.
Rob by艂 zdruzgotany.
- Nie m贸wisz powa偶nie?
- Niestety - potwierdzi艂am. - Przykro mi. Ale m贸g艂by艣 si臋 jeszcze na co艣 przyda膰.
Uni贸s艂 brew pytaj膮co.
- Doprawdy? Na co?
- Zatr膮b klaksonem, je艣li tu si臋 zjawi膮 gliny - powiedzia艂am i zrobi艂am do niego oko.
A potem zawr贸ci艂am i posz艂am w stron臋 apartamentowca.
Tak jak si臋 spodziewa艂am, drzwi furgonetki otworzy艂y si臋, a potem zn贸w zatrzasn臋艂y. Sekund臋 p贸藕niej g艂os Roba rozleg艂 si臋 tu偶 za moimi plecami.
- Mastriani - odezwa艂 si臋 nieco podejrzliwym tonem. - Co ty kombinujesz?
- Ach! - Wzruszy艂am ramionami. - Randy powiedzia艂 co艣 takiego, 偶e postanowi艂am przyjecha膰 tu i si臋 rozejrze膰. To wszystko.
- Rozejrze膰 si臋? Co ci chodzi po g艂owie? - spyta艂 ostro Rob. W kompleksie apartament贸w Fountain Bleu by艂o ca艂kiem cicho, To znaczy, pomijaj膮c szmer fontanny i cykanie 艣wierszczy. Nawet basen by艂 wyludniony. S艂ycha膰 by艂o poza tym tylko nasze kroki, kiedy szli艣my w stron臋 mieszkania 1S.
- Tylko to co艣, o czym wspomnia艂 Randy. To mo偶e nic nie znaczy膰. Ale mo偶e te偶 by膰 inaczej. Jestem jednak pewna, 偶e nie b臋dziesz chcia艂 bra膰 udzia艂u w tym, co zamierzam, bo w gr臋 wchodzi w艂amanie z wtargni臋ciem. A przy twojej kartotece policyjnej...
- Nie mam 偶adnej kartoteki policyjnej - wyja艣ni艂 Rob. - Mia艂em kartotek臋 jako m艂odociany. Ale zosta艂a ju偶 wyczyszczona.
Nie wiem, dlaczego doda艂 to ostatnie zdanie. Czy ja jego zdaniem zamierza艂am zalogowa膰 si臋 do jakiego艣 rz膮dowego komputera, 偶eby sprawdza膰, co on takiego zrobi艂 dawno temu? Bo faktycznie, pr贸bowa艂am, ale nic nie znalaz艂am.
- 艢wietnie - powiedzia艂am. - Wi臋c mo偶esz sta膰 na czujce.
- Na czujce i co jeszcze? - spyta艂 Rob. - To te偶 i moja sprawa, Mastriani. Nie wykluczysz mnie z tego. Nie tym razem.
Ukradkiem zerkn臋艂am na jego twarz. Zacisn膮艂 szcz臋k臋 i 艣ci膮gn膮艂 brwi w wyrazie irytacji. Ja wykluczam jego? Czy to czasem nie jest odwrotnie?
Ale nie zada艂am tego pytania na g艂os. Zamiast tego powie dzia艂am:
- 艢wietnie. Ale je艣li chcesz wlec si臋 za mn膮, masz robi膰 to, co ci powiem. W moim planie nie ma miejsca na 偶adne r臋ko czyny.
Rob zrobi艂 naprawd臋 zdziwion膮 min臋.
- Teraz to ju偶 naprawd臋 ze mnie 偶artujesz.
- Wyobra藕 sobie, 偶e nie. Ju偶 nie korzystam z argument贸w si艂owych. - Bardzo si臋 stara艂am nie patrze膰 na niego, kiedy szli艣my w stron臋 drzwi oznaczonych numerem 1S. - Nauczy艂am si臋, 偶e istniej膮 skuteczniejsze sposoby rozwi膮zywania problem贸w ni偶 walenie przeciwnika pi臋艣ci膮 w g臋b臋.
- Jestem pod wra偶eniem. - Spojrzawszy na niego, zobaczy艂am, 偶e wcale nie m贸wi艂 tego ironicznie. U艣miecha艂 si臋 tylko lekko. - Pan Goodhart by艂by dumny.
Pomy艣la艂am o swoim pedagogu z liceum i o jego wysi艂kach, by utrzyma膰 na wodzy m贸j wybuchowy temperament - i pr臋dkie pi臋艣ci. 呕adna z jego uwag nie podzia艂a艂a tak skutecznie jak prze konanie si臋 na w艂asne oczy, jakie szkody mo偶e przynie艣膰 zbyt szybkie dzia艂anie i zadawanie pyta艅 po fakcie.
- Tak - powiedzia艂am, my艣l膮c z sympati膮 o panu Goodharcie. - Rzeczywi艣cie, by艂by dumny.
A potem wyci膮gn臋艂am r臋k臋 i zastuka艂am do drzwi mieszkania, kt贸re Randy najwyra藕niej dzieli艂 z t膮 ciemnow艂os膮 dziewczyn膮, kt贸r膮 ca艂owa艂 par臋 godzin temu. Kiedy, ku mojemu zdziwieniu, nikt nie otworzy艂, si臋gn臋艂am do klamki. Hej, przecie偶 nigdy nic nie wiadomo.
Ale drzwi by艂y zamkni臋te.
- To tu znalaz艂a艣 Hannah? - spyta艂 Rob.
- Nie. Hannah by艂a w 2T. - Aha. No to co teraz? - zapyta艂 Rob, kiedy si臋gn臋艂am r臋k膮 do tylnej kieszeni, szukaj膮c portfela.
- Teraz pora na ma艂e w艂amanko - o艣wiadczy艂am. - Spr贸buj wygl膮da膰 jakby nigdy nic. Hej, masz przy sobie jak膮艣 kart臋 kredytow膮?
- Kt贸r膮 mog艂aby艣 zniszczy膰, pr贸buj膮c otworzy膰 te drzwi? Nie.
- Niewa偶ne. - Znalaz艂am w portfelu kart臋, kt贸r膮 mog艂am si臋 pos艂u偶y膰. - Poradz臋 sobie. - I wsun臋艂am kart臋 mi臋dzy o艣cie偶nic臋 drzwi a klamk臋. To sztuczka, kt贸ra nigdy by si臋 nie powiod艂a w naszym mieszkaniu w Nowym Jorku, gdzie mamy zamek z ryglem.
Ale komu potrzebny jest rygiel w takim sennym miasteczku jak nasze?
No chyba 偶e jest si臋 Randym Whiteheadem i ma si臋 na sumieniu takie sprawki, o jakie w艂a艣nie go podejrzewa艂am.
- Hej - powiedzia艂 Rob, kiedy zobaczy艂, jakiej karty u偶ywam, usi艂uj膮c otworzy膰 zamek. - A nie b臋dziesz tego potrzebowa艂a jesieni膮?
Zerkn臋艂am na swoje w艂asne zdj臋cie patrz膮ce na mnie z legitymacji studenckiej z Juilliard. Tego dnia, kiedy robi艂am to zdj臋cie, mia艂am wra偶enie, 偶e zaczynam zupe艂nie nowy etap 偶ycia, w szkole, do kt贸rej zawsze chcia艂am chodzi膰, gdzie mog艂am jak dzie艅 d艂ugi robi膰 to, co kocha艂am najbardziej. Powinnam na nim wygl膮da膰, jakbym to wszystko czu艂a.
Zamiast tego mia艂am spi臋t膮 i rozz艂oszczon膮 min臋. Tego dnia, jad膮c do fotografa zgubi艂am si臋 w metrze, by艂am zm臋czona i zgrzana, i zupe艂nie bez powodu jaki艣 bezdomny oplu艂 mnie na ulicy.
Tak, jasne, uwielbiam Nowy Jork.
- Zawsze mog臋 wyrobi膰 sobie now膮 - stwierdzi艂am, wzruszaj膮c ramionami i nie wspominaj膮c o czterdziestodolarowej op艂acie za zgubion膮 legitymacj臋 studenck膮. Ani o tym, 偶e na my艣l o powrocie jesieni膮 na uczelni臋 chcia艂o mi si臋 rzyga膰.
W chwili, kiedy ju偶 prawie ca艂e zdj臋cie star艂o mi si臋 z karty, drzwi uchyli艂y si臋 odrobin臋.
Przy艂o偶y艂am palec do ust i spojrza艂am znacz膮co na Roba. A potem otworzy艂am drzwi szeroko i zawo艂a艂am w stron臋 wn臋trza mieszkania:
- Randy?! Jeste艣 tam?! Ale wszystkie 艣wiat艂a by艂y zgaszone, wi臋c wiedzia艂am, 偶e nikogo nie ma.
Si臋gn臋艂am za framug臋 i zapali艂am 艣wiat艂a. Mieszkanie wygl膮da艂o podobnie jak tamto pi臋tro wy偶ej, gdzie znalaz艂am Hannah, w艂膮cznie z takim samym ohydnym zestawem wypoczynkowym.
Da艂am Robowi zna膰, 偶e ma za mn膮 wej艣膰 do 艣rodka, a potem zatrzasn臋艂am za nami drzwi.
- A wi臋c - powiedzia艂, rozgl膮daj膮c si臋 po nijakim, i prawd臋 m贸wi膮c, przygn臋biaj膮cym, salonie. - Co teraz? Czekamy i rzucamy si臋 na niego, kiedy wr贸ci do domu?
- Nie. M贸wi艂am ci, 偶e ju偶 takich rzeczy nie robi臋. I je艣li chcesz zosta膰 tu ze mn膮, we藕 to pod uwag臋. S膮 lepsze sposoby, 偶eby zmusi膰 kogo艣, 偶eby po偶a艂owa艂 tego, co zrobi艂, ni偶 bicie go.
- Naprawd臋? - Rob pochyli艂 si臋, wzi膮艂 do r臋ki pismo, kt贸re kto艣 zostawi艂 na szklanym blacie stolika do kawy stoj膮cego naprzeciwko telewizora z p艂askim ekranem. „Teen People”.
- Ch臋tnie o tym pos艂ucham.
- Patrz i ucz si臋, przyjacielu - o艣wiadczy艂am, kieruj膮c si臋 do sypialni. - Patrz i ucz si臋.
Sypialnia by艂 a r贸wnie przygn臋biaj膮ca jak salon. Nie dlatego, 偶e by艂a ponura albo 藕le umeblowana. Wr臋cz przeciwnie. Ogromne 艂贸偶ko przykryto gustown膮 be偶ow膮 narzut膮, 艣ciany ozdobiono 艂adnie oprawionymi kopiami Moneta. Nad d艂ug膮, nowocze艣nie zaprojektowan膮 komod膮 wisia艂o lustro w drogich, z艂oconych ramach, a 艂azienka wyposa偶ona by艂a super.
Problem jednak w tym, 偶e w pokoju nie by艂o 偶adnych 艣lad贸w osobowo艣ci tego, kto tu mieszka艂. Na toaletce le偶a艂a szczotka do w艂os贸w i wala艂y si臋 kosmetyki. W szafie wisia艂o kilka sukienek i bluzek, kt贸rych styl wskazywa艂, 偶e ich w艂a艣cicielka jest m艂oda i w miar臋 atrakcyjna - a przynajmniej przekonana o w艂asnej urodzie, bo wszystkie by艂y dosy膰 kuse.
Ale nie by艂o 偶adnych zdj臋膰, 偶adnych ksi膮偶ek, 偶adnych p艂yt - w sumie niczego, co zdradza艂oby, kim naprawd臋 jest ta ciemnow艂osa dziewczyna.
- Czego szukamy? - spyta艂 Rob, wysuwaj膮c szuflady komody i znajduj膮c w nich tylko d偶insy i - nieco prowokuj膮c膮 - bielizn臋.
- Powiem ci, kiedy sama to zobacz臋 - odpowiedzia艂am, rozgl膮daj膮c si臋 po pokoju. Pod sufitem by艂 czujnik dymu, dok艂adnie nad 艣rodkiem 艂贸偶ka.
- Mo偶e pojecha艂 do domu do rodzic贸w - powiedzia艂 Rob, my艣l膮c o Randym. - Wiesz, mieszkaj膮 tu, w mie艣cie. Na tym nowym osiedlu ko艂o centrum handlowego.
- Jakim osiedlu ko艂o centrum handlowego? - zapyta艂am, zaskoczona.
- Tym, kt贸re zbudowa艂 Randy Whitehead Senior - wyja艣ni艂 Rob, zdziwiony, 偶e nie wiedzia艂am. A potem doda艂: - No ale racja. To by艂o ju偶 po twoim wyje藕dzie. No c贸偶, postawi艂 takie nowe osiedle. Pe艂no w nim dom贸w z pi臋cioma czy sze艣cioma sypialniami, gara偶ami na trzy samochody i basenami w ogrodach.
- McRezydencje - powiedzia艂am.
- Dok艂adnie tak. Za艂o偶臋 si臋, 偶e tam w艂a艣nie znajdziemy Randy'ego. Przycupn膮艂 u mamusi i tatusia. Pewnie maj膮 ochron臋, osiedle jest zamkni臋te.
Unios艂am brwi.
- Zamkni臋te osiedle? W naszym mie艣cie? Powa偶nie?
- Ho艂ota do 艣rodka si臋 nie dostanie - t艂umaczy艂 Rob. - Ani rozw艣cieczeni starsi bracia, kt贸rzy chc膮 skopa膰 Randy'ego do nieprzytomno艣ci.
- Nie szukamy Randy'ego - powiedzia艂am, wpatruj膮c si臋 we w艂asne odbicie w lustrze o z艂oconych ramach wisz膮cym nad komod膮. Wielkie 艂贸偶ko znajdowa艂o si臋 dok艂adnie za mn膮.
- A czego konkretnie szukamy?
- Powiem ci, kiedy sama to znajd臋. Pom贸偶 mi zdj膮膰 to lustro.
Rob spojrza艂 na lustro, kt贸re wcale nie by艂o ma艂e.
- Wykluczone. Na pewno jest przymocowane do 艣ciany.
- Nie jest - powiedzia艂am i wsun臋艂am d艂onie pod jego ram臋. - Unie艣 je.
Rob stan膮艂 przy drugiej kraw臋dzi lustra i wsp贸lnie zdj臋li艣my je ze 艣ciany. Nie by艂 o to 艂atwe - wa偶y艂o chyba z ton臋. A komoda nam przeszkadza艂a i utrudnia艂a zachowanie r贸wnowagi.
Ale uda艂o nam si臋 wreszcie lustro zdj膮膰 i postawi膰, opieraj膮c je o 艂贸偶ko.
I wtedy oboje wbili艣my wzrok w miejsce po艣rodku tego kawa艂ka 艣ciany, kt贸ry zas艂ania艂o lustro. Miejsce, gdzie fragment 艣ciany zosta艂 usuni臋ty, a ukryta w 艣rodku kamera wideo najwyra藕niej s艂u偶y艂a do filmowania pokoju przez tafl臋 lustra, kt贸re nie by艂o zwyk艂ym lustrem, ale weneckim.
Rob na widok tej kamery zme艂艂 jakie艣 brzydkie s艂owo.
- Pami臋tasz, jak prosi艂e艣, 偶eby ci powiedzie膰, czego szuka my? - odezwa艂am si臋. - A ja m贸wi艂am, 偶e powiem ci, jak to znajdziemy? No c贸偶, znale藕li艣my.
12
Nie no, powa偶nie, Jess - powiedzia艂 Rob. - Sk膮d wiedzia艂a艣?
- Nie wiedzia艂am. Siedzieli艣my na pod艂odze garderoby w mieszkaniu 1S, do kt贸rej wchodzi艂o si臋 przez sypialni臋. Wok贸艂 nas wala艂y si臋 stosy m臋skich but贸w. Zdj臋li艣my je z p贸艂ki, na kt贸rej sta艂a kamera, wycelowana przez dziur臋 w 艣cianie w stron臋 sypialni. Randy najzwyczajniej w 艣wiecie schowa艂 kamer臋 za pude艂kami adidas贸w i mokasyn贸w do prowadzenia samochodu JP Tod's.
- Po prostu zgad艂am - doda艂am. - Co艣 mu si臋 wymkn臋艂o.
Rob spojrza艂 na kasety wideo, kt贸re zdj臋li艣my z p贸艂ki wysoko nad naszymi g艂owami - trzeba mnie by艂o podnie艣膰, 偶ebym mog艂a tam si臋gn膮膰. Randy najwyra藕niej korzysta艂 z drabinki. Ka偶d膮 ta艣m臋 opatrzono naklejk膮 ze schludnie wypisanym imieniem: Carly, Jasmine, Allison, Rachel, Beth.
Ka偶da kaseta by艂a w wielu kopiach. Niestety, wygl膮da艂o na to, 偶e b臋dziemy musieli je obejrze膰, 偶eby si臋 przekona膰, czy to tylko kopie tej samej kasety, czy r贸偶ne filmy z t膮 sam膮 dziewczyn膮.
Nie, 偶eby to mia艂o jakie艣 znaczenie. Poza tym, 偶e gdyby to by艂y kopie tego samego filmu, to by znaczy艂o, 偶e nie s膮 przeznaczone wy艂膮cznie do prywatnego u偶ytku, ale do dystrybucji.
Nie by艂am pewna, czy Robowi ju偶 to przysz艂o do g艂owy, a sama nie zamierza艂am tego tematu porusza膰. Ju偶 i tak wygl膮da艂 do艣膰 blado.
- On je filmuje - powiedzia艂, oszo艂omiony, z miejsca, gdzie siedzia艂 na pod艂odze garderoby, wy艂o偶onej (oczywi艣cie) be偶ow膮 wyk艂adzin膮.
- Niekt贸re tak. - Ul偶y艂o mi, 偶e nie znalaz艂am 偶adnych kaset z napisem Hannah. Mia艂am tylko nadziej臋, 偶e nie przyjdzie mu do g艂owy, dlaczego - bo kasety z Hannah, je艣li jakie艣 s膮, le偶膮 na g贸rze w 2T.
- Nie wydaje ci si臋, 偶e gdzie艣 ma te偶 kasety z Hannah? - spyta艂 ostro Rob.
Ups. A wi臋c jednak przysz艂o mu to do g艂owy.
- Nie wyci膮gajmy pochopnych wniosk贸w - o艣wiadczy艂am. Ale by艂o za p贸藕no. Rob ju偶 poderwa艂 si臋 na nogi. Cholera.
Szamota艂am si臋 z kasetami, usi艂uj膮c wpakowa膰 je z powrotem do pud艂a, z kt贸rego je wyci膮gn臋li艣my.
- Rob. Zaczekaj. Nie r贸b niczego...
- Czego niby mam nie robi膰? - spyta艂 Rob, obracaj膮c si臋 na pi臋cie, 偶eby spiorunowa膰 mnie wzrokiem od strony drzwi garderoby. - Mam nie post臋powa膰 zbyt pochopnie? Ani agresywnie? Przecie偶 to moja siostra!
A potem odwr贸ci艂 si臋 i zamaszystym krokiem wyszed艂 z pokoju.
Cholera i to jasna. Wrzuci艂am wszystkie kasety, kt贸re uda艂o mi si臋 zgarn膮膰, do trzymanego w r臋kach pud艂a i ruszy艂am za nim chwiejnym krokiem. Nie 偶artuj臋, pud艂o naprawd臋 mi ci膮偶y艂o. By艂o w nim mn贸stwo kaset.
- Rob! - zawo艂a艂am. - Rob, nie... Za p贸藕no. Ju偶 wybieg艂 z mieszkania. Ale wiedzia艂am, gdzie go znajd臋 i po艣pieszy艂am za nim, d藕wigaj膮c pud艂o kaset.
- Rob - powiedzia艂am, wychodz膮c na ciep艂e wieczorne po wietrze i id膮c za nim po zewn臋trznych cementowych schodach na pierwsze pi臋tro kompleksu. - Nie chcesz tego robi膰.
- Jeste艣 pewna? - spyta艂, mijaj膮c szybkim krokiem 2S i za trzymuj膮c si臋 przy drzwiach 2T. - Owszem, chc臋.
- No c贸偶, przynajmniej pozw贸l mi... Niestety, nie zd膮偶y艂am. Zanim wyj臋艂am swoj膮 legitymacj臋 studenck膮, jednym pot臋偶nym wykopem z obcasa motocyklowe go buta wywa偶y艂 drzwi.
- No c贸偶 - stwierdzi艂am, stawiaj膮c na ziemi pud艂o kaset i wchodz膮c za nim do 艣rodka. - To by艂 o subtelne. Na pewno nikt nie zauwa偶y艂.
Mieszkanie 2T wygl膮da艂o tak samo jak kilka godzin wcze艣niej, kiedy stamt膮d wychodzi艂am. A rozk艂ad mia艂o ten sam, co mieszkanie poni偶ej. Kamera sta艂a w garderobie za sypialni膮, ukryta za lustrem. Tylko imiona na kasetach by艂y inne. Niestety, na kilku z nich widnia艂o imi臋 Hannah.
- No to po sprawie - o艣wiadczy艂 Rob. - Facet ju偶 nie 偶yje.
- Nic podobnego - powiedzia艂am cierpko, wyjmuj膮c mu kasety z r膮k i odk艂adaj膮c je z powrotem do pud艂a, z kt贸rego je wyj膮艂. - Rob, nic mu nie zrobisz. M贸wi臋 serio. Policja si臋 tym zajmie.
Rob oddycha艂 z niejakim trudem. Wydawa艂o si臋, 偶e pr贸buje co艣 w sobie zdusi膰 i nijak mu si臋 nie udaje.
- W艂a艣nie to masz zamiar zrobi膰 z tym wszystkim? - spyta艂, ruchem brody wskazuj膮c trzymane przeze mnie pud艂o. - Przekaza膰 je policji?
- W ko艅cu, owszem. Ale najpierw zamierzam je obejrze膰. Rob spojrza艂 na mnie z niedowierzaniem.
- Masz zamiar...?. - - Musz臋 - wyja艣ni艂am szybko. - Kto艣 powinien sprawdzi膰, co si臋 sta艂o z pozosta艂ymi dziewczynami, nie s膮dzisz?
Rob zmieni艂 si臋 na twarzy. - My艣lisz, 偶e on...? Zn贸w mu przerwa艂am.
- Nie wiem. Ale zamierzam si臋 dowiedzie膰. A potem... No c贸偶, planuj臋 wykorzysta膰 kasety jako argument.
- Argument? - Tym razem to Rob ruszy艂 za mn膮, kiedy opuszcza艂am 2T, postawiwszy pud艂o, kt贸re trzyma艂am w r臋kach, na pudle wyniesionym z 1S. - Jaki argument?
- Nie jestem jeszcze pewna - powiedzia艂am, prostuj膮c si臋. - Ale wiem jedno, tu chodzi o znacznie wi臋cej ni偶 tylko o to, 偶e jaki艣 jeden facet pomieszkuje sobie z paroma dziewczynami na zmian臋. Wygl膮da to tak, jakby Randy prowadzi艂 na boku ma艂y interes, a nie tylko o jego seksualne upodobanie do uciekaj膮cych z domu nastolatek. Rozumiesz to, prawda?
Rob nadal oddycha艂 z pewnym trudem. W wieczornej ciszy tylko ten jeden odg艂os s艂ysza艂am, pomijaj膮c 艣wierszcze i czasem wybuchy 艣miechu z telewizora w czyim艣 mieszkaniu.
Przyjrza艂 mi si臋 uwa偶niej w 艣wietle jasnej jak promie艅 lasera ulicznej lampy.
- Jess, co ty chcesz zrobi膰?
- Nie rozmawiajmy o tym tutaj - zdecydowa艂am, widz膮c, 偶e jaka艣 kobieta wysz艂a z 2L ze z艂otym retrieverem na smyczy i spojrza艂a na nas pytaj膮co, zanim zesz艂a po schodach. - Chod藕. 艁ap za pud艂o.
Rob, ku mojemu zdziwieniu, zrobi艂 to, co mu powiedzia艂am... Tyle 偶e wzi膮艂 od razu oba pud艂a i uginaj膮c si臋 pod nimi, zszed艂 po schodach.
- Wyprowadzka? - spyta艂a mnie kobieta mi艂ym g艂osem, kiedy mijali艣my j膮 w drodze na parking.
- Tak - potwierdzi艂am.
- Jest o wiele przystojniejszy ni偶 tw贸j poprzedni ch艂opak. - Kobieta mrugn臋艂a do mnie z aprobat膮, ruchem g艂owy wskazuj膮c plecy oddalaj膮cego si臋 Roba.
- To nie by艂... - zaj膮kn臋艂am si臋. Zda艂am sobie spraw臋, 偶e ona s膮dzi, i偶 to ja mieszka艂am w 2T z Randym. - On nie jest... - A potem, czerwieni膮c si臋 strasznie, powiedzia艂am tylko: - Dzi臋ki. - I szybko dogoni艂am Roba.
- Co ona ci m贸wi艂a? - spyta艂, kieruj膮c si臋 w stron臋 swojej furgonetki.
- Nic - burkn臋艂am. Mia艂am nadziej臋, 偶e w 艣wietle lamp ulicznych nie zauwa偶y, jaka by艂am czerwona. - Podjedziesz ze mn膮 do domu i we藕miesz te kasety? Nie dam rady zabra膰 si臋 z nimi na motorze.
Rob mia艂 tak膮 min臋, jakby chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale ograniczy艂 si臋 do skini臋cia g艂ow膮 i wsiad艂 do swojej furgonetki, przedtem wrzuciwszy tylko pud艂a z kasetami na ty艂. Posz艂am na s膮siednie miejsce parkingowe i uruchomi艂am motor, pr贸buj膮c nie my艣le膰 o tym, jak 艣wietnie wygl膮da艂 ty艂ek Roba w tych wy tartych d偶insach, kiedy wsiada艂 do samochodu - a potem podjecha艂am do miejsca, gdzie na mnie czeka艂.
I oboje wyjechali艣my z kompleksu apartament贸w Fountain Bleu w stron臋 mojego domu na Lumbley Lane.
To by艂a ciep艂a, letnia noc, typowa dla po艂udniowej Indiany. W centrum dzieciaki w wieku licealnym szala艂y, ile wlezie, je偶d偶膮c w t臋 i z powrotem po Main Street samochodami swoich rodzic贸w i zbiera艂y si臋 grupkami pod lodziarni膮, kt贸ra kiedy艣 nazywa艂a si臋 Czekoladowy 艁o艣, a teraz Dairy Queen. Kiedy stan臋艂am na czerwonych 艣wiat艂ach - czy w tym miejscu zawsze by艂y 艣wiat艂a, czy to te偶 co艣 nowego? - i spojrza艂am na dzieciaki 艣ciskaj膮ce w d艂oniach ro偶ki z Peanut Buster Parfait, trudno by艂o nie pomy艣le膰, 偶e wygl膮daj膮 bardzo m艂odo, chocia偶 przecie偶 wcale nie tak dawno temu sama nale偶a艂am do jednej z takich grupek...
Chocia偶 teraz, po namy艣le, przyznam, 偶e wcale nie. To zna czy, nie w艂贸czy艂am si臋 a偶 tak cz臋sto po centrum. W liceum nie mia艂am zbyt wielu przyjaci贸艂 poza Ruth, kt贸ra i tak zawsze by艂a na diecie. Wiem, jak bardzo moja mama chcia艂a, 偶ebym przypomina艂a te dziewczyny, kt贸re obserwowa艂am teraz, potrz膮saj膮ce d艂ugimi w艂osami i 艣miej膮ce si臋 do przystojnych ch艂opak贸w, kt贸rzy je tu przywie藕li.
Ale ja zawsze obcina艂am w艂osy kr贸tko, a jedynego ch艂opaka, kt贸rym si臋 interesowa艂am, nie zaaprobowa艂aby moja mama. - Jess?
Obr贸ci艂am g艂ow臋. Czy kto艣 faktycznie zawo艂a艂 mnie po imieniu?
- Jess Mastriani? No i zn贸w to samo. Rozejrza艂am si臋 i zobaczy艂am kobiet臋 stoj膮c膮 przy kraw臋偶niku i trzymaj膮c膮 pod rami臋 ciemnow艂osego faceta w koszulce IZOD i d偶insach.
- O m贸j Bo偶e, to naprawd臋 ty! - zawo艂a艂a ta kobieta, kiedy unios艂am plastikow膮 os艂on臋 kasku, 偶eby lepiej jej si臋 przyjrze膰. - Jess, nie poznajesz mnie? To ja, Karen Sue Hankey!
Zagapi艂am si臋 na ni膮. To rzeczywi艣cie by艂a Karen Sue Hankey. Tylko 偶e wygl膮da艂a zupe艂nie inaczej ni偶 ostatnim razem, kiedy j膮 widzia艂am.
No ale z drugiej strony, trudno si臋 a偶 tak bardzo dziwi膰, skoro gdy ostatnim razem j膮 widzia艂am, na nosie nadal jeszcze mia艂a opatrunek po tym, jak go jej z艂ama艂am.
Ale i tak wygl膮da艂a zupe艂nie inaczej ni偶 w licealnych czasach. Jako艣 uda艂o jej si臋 rozprostowa膰 w艂osy i pozby艂a si臋 falbanek na rzecz jakiej艣 eleganckiej kremowej sukienki - tuby.
I najwyra藕niej zrobi艂a sobie operacj臋 plastyczn膮 nosa.
- Bo偶e, w g艂owie mi si臋 nie mie艣ci, 偶e to ty! - entuzjazmowa艂a si臋 Karen Sue. - Scott, popatrz tylko! To Jessica Mastriani. Pami臋tasz, m贸wi艂am ci, 偶e chodzi艂am z ni膮 do liceum? „Dziewczyna od pioruna”! To ta, o kt贸rej zrobili serial telewizyjny.
Scott - kt贸ry wygl膮da艂 na faceta nale偶膮cego do korporacji studenckiej (Karen Sue przywioz艂a go pewnie do domu z tej uczelni z Ligi Bluszczowej, na kt贸rej studiowa艂a, 偶eby go przed stawi膰 rodzicom), powiedzia艂, przeci膮gaj膮c samog艂oski:
- Och, jasne. Jessica Mastriani. Oczywi艣cie mn贸stwo czyta艂em o tobie i tych niesamowitych rzeczach, kt贸re robi艂a艣 dla kraju. Bardzo mi艂o ci臋 pozna膰.
Ja si臋 tylko gapi艂am na nich w milczeniu. Kiedy ostatni raz widzia艂am Karen Sue - no c贸偶, to by艂 prawie ostatni raz - przywali艂am jej pi臋艣ci膮 w twarz. A teraz ona si臋 zachowuje tak, jak by艣my by艂y najlepszymi przyjaci贸艂kami?
Takie rzeczy dziej膮 si臋 w艂a艣nie, kiedy cz艂owiek zyska cho膰 odrobin臋 s艂awy. Wszyscy - nawet twoi zaprzysi臋偶eni wrogowie - pr贸buj膮 ci si臋 podlizywa膰.
- Pami臋tasz mnie, prawda, Jess? - Karen Sue nie mia艂a za niepokojonej miny. Wyda艂a z siebie jeden z tych swoich denerwuj膮cych, d藕wi臋cz膮cych 艣mieszk贸w. - S艂ysza艂am, 偶e straci艂a艣 te swoje moce i tak dalej, ale nikt nie m贸wi艂, 偶e straci艂a艣 te偶 pa mi臋膰! Pos艂uchaj, co robisz jutro rano? Chcesz i艣膰 na p贸藕ne 艣niadanie? A potem mog艂yby艣my wybra膰 si臋 na zakupy. Zadzwo艅 do mnie. Do ko艅ca tygodnia jestem u rodzic贸w. Przyjecha艂am z Vassar tylko w odwiedziny.
艢wiat艂o zmieni艂o si臋 na zielone. Opu艣ci艂am os艂on臋 kasku.
- A mo偶e sama do ciebie zadzwoni臋! - wrzasn臋艂a Karen Sue. Teraz ju偶 zaczyna艂a si臋 niepokoi膰. - Mieszkasz u rodzic贸w, prawda? Jessico? Jess?
Doda艂am gazu i ruszy艂am. Je艣li Karen Sue m贸wi艂a co艣 jeszcze, to zag艂uszy艂 to ryk silnika.
Zwolni艂am dopiero wtedy, gdy znalaz艂am si臋 na naszym podje藕dzie. Wy艂膮czy艂am silnik i zdejmowa艂am kask, kiedy obok mnie zatrzyma艂 si臋 Rob.
- Co to by艂o? - zapyta艂. - Kim by艂a ta dziewczyna?
- Nikim - mrukn臋艂am. - Kim艣, kogo kiedy艣 zna艂am. Rob przyjrza艂 mi si臋 przez otwarte okno od strony kierowcy.
- Kim艣, kogo kiedy艣 zna艂a艣, tak? - powt贸rzy艂 g艂osem pozbawionym wyrazu. - Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e jest tu w okolicy wielu ludzi, o kt贸rych mog艂aby艣 co艣 podobnego powiedzie膰.
- Pewnie tak - przytakn臋艂am, nie 艂api膮c si臋 na haczyk... Czymkolwiek ten haczyk by艂. - Mo偶esz mi da膰 moje pud艂a, prosz臋?
Rob pokr臋ci艂 g艂ow膮. Ale wysiad艂 z furgonetki i podszed艂 do tylnych drzwi, 偶eby wydosta膰 pud艂a z kasetami, kt贸re potem ostro偶nie postawi艂 na trawniku.
Na Lumbley Lane, kt贸ra raczej nie jest 偶adn膮 g艂贸wn膮 ulic膮, by艂o cicho. W domu rodzic贸w Tashy po. drugiej stronie ulicy pali艂o si臋 tylko kilka 艣wiate艂, w moim te偶 niewiele. Ludzie w po艂udniowej Indianie wcze艣nie si臋 k艂ad膮 spa膰 - najp贸藕niej po wiadomo艣ciach o jedenastej. Nie tak jak w Nowym Jorku, gdzie czasem imprezy w og贸le nie zaczynaj膮 si臋 przed p贸艂noc膮 albo jak膮艣 drug膮 czy trzeci膮 rano. W tym mie艣cie o drugiej czy trzeciej rano nie 艣pi膮 jedynie 艣wierszcze.
- Wprowadzisz mnie w sw贸j plan? - zapyta艂 Rob, przerywaj膮c wieczorn膮 cisz臋. - Czy nadal zamierzasz mnie od tego wszystkiego odsuwa膰?
Poczu艂am, 偶e zaciskam z臋by.
- Ja nikogo od niczego nie odsuwam - stwierdzi艂am.
- Tak, oczywi艣cie. - Rob ni mniej, ni wi臋cej tylko roze艣mia艂 si臋 w odpowiedzi.
- Nie robi臋 tego - upiera艂am si臋. Jak on mo偶e si臋 艣mia膰? To on nie chcia艂 by膰 ze mn膮 szczery w sprawie tej ca艂ej Panny - z - Cyckami - Wielko艣ci - Mojej - G艂owy. Nie, 偶ebym jako艣 ostatnio porusza艂a ten temat. Ale mimo wszystko.
- Nie mog臋 siedzie膰 i nic nie robi膰 w sprawie tego faceta, Jess - powiedzia艂 Rob.
- Wiem o tym. I to nie tak, 偶e nic nie zrobimy. Po prostu nie b臋dziemy go krzywdzi膰. A w ka偶dym razie nie fizycznie. Pos艂uchaj. Musisz mi w tej sprawie zaufa膰.
To wtedy spojrza艂 na mnie i rzek艂, z wyrazem niedowierzania maluj膮cym si臋 na twarzy:
- Ach, jasne. Zaufa膰 tak, jak ty ufasz mnie? Zrozumia艂am, co zaraz nadejdzie.
I wiedzia艂am te偶, 偶e w 偶aden spos贸b nie czuj臋 si臋 na to gotowa.
- Musz臋 i艣膰 - burkn臋艂am i zawr贸ci艂am na pi臋cie, chwytaj膮c jedno z pude艂 i kieruj膮c si臋 w stron臋 werandy domu rodzic贸w.
Ale Rob - dok艂adnie tak, jak si臋 obawia艂am - chwyci艂 mnie za rami臋 i zatrzyma艂.
- Jess. Jego g艂os w tym cichym wieczornym powietrzu zabrzmia艂 艂agodnie. Chocia偶 uchwyt, z kt贸rego usi艂owa艂am wyrwa膰 r臋k臋, wcale 艂agodny nie by艂.
- Ja naprawd臋 nie chc臋 o tym w tej chwili rozmawia膰 - wy cedzi艂am przez zaci艣ni臋te z臋by, nie odrywaj膮c wzroku od drzwi wej艣ciowych do domu rodzic贸w. Za nic nie spojrza艂abym mu w oczy. Za nic. Rozklei艂abym si臋, gdybym to zrobi艂a. Zamieni艂abym si臋 w ka艂u偶臋 艂ez na samym 艣rodku trawnika.
- Kiedy艣 b臋dziemy musieli o tym porozmawia膰 - powiedzia艂 Rob tym samym, 艂agodnym tonem. Ale jego chwyt nie zel偶a艂 ani na jot臋. - I nie pozwol臋 ci wyjecha膰, dop贸ki nie porozmawiamy. Nie tym razem.
- Musisz mnie pu艣ci膰 - sykn臋艂am, nadal nie odrywaj膮c spojrzenia od frontowych drzwi. Matka pomalowa艂a je na niebiesko. Kiedy ona to zrobi艂a? Przedtem by艂y czerwone. - Rano gazeciarz zadzwoni na policj臋, kiedy tu przyjedzie i tak nas zastanie.
- Nie twierdz臋, 偶e musimy porozmawia膰 dzisiaj. - Rob rozlu藕ni艂 przytrzymuj膮cy mnie chwyt. Wyszarpn臋艂am r臋k臋, obr贸ci艂am si臋 i spiorunowa艂am go wzrokiem. Wiedzia艂am, 偶e mog臋 na niego bezpiecznie patrze膰, o ile tylko mnie nie dotyka艂. - Ale b臋dziemy musieli o tym porozmawia膰 jeszcze przed twoim powrotem do Nowego Jorku - ci膮gn膮艂 Rob. Jego twarz, o艣wietlona promieniami ksi臋偶yca, kt贸ry w艂a艣nie zaczyna艂 wschodzi膰, by艂a tak powa偶na, jak jeszcze nigdy przedtem. - Wiem, 偶e tego nie chcesz, ale ja chc臋. Wydaje mi si臋, 偶e oboje nie dojdziemy do 艂adu ze sob膮, je艣li tego nie zrobimy.
Musia艂am si臋 na to roze艣mia膰.
- Och! - zdziwi艂am si臋. - To ty nie doszed艂e艣 do 艂adu ze sob膮?
Zmarszczy艂 brwi.
- Nie. Sk膮d ci przysz艂o do g艂owy, 偶e jest inaczej?
- Kurcz臋, no sama nie wiem - zakpi艂am. - Mo偶e dlatego, 偶e ci臋 zobaczy艂am ca艂uj膮cego si臋 z t膮 blondynk膮?
Zmarszczy艂 brwi jeszcze bardziej.
- Jess. M贸wi艂em ci. Tamto... - Jessica! Tu jeste艣! G艂os mojej mamy poni贸s艂 si臋 nad trawnikiem.
13
Obr贸ci艂am si臋 i zobaczy艂am mam臋 na frontowej werandzie, patrz膮c膮 w nasz膮 stron臋.
- Nie zaprosisz swojego kolegi do 艣rodka? - zapyta艂a mama.
A potem zapali艂a 艣wiat艂o na werandzie i zobaczy艂a, kim jest ten m贸j „kolega”.
- Och - powiedzia艂a, zaskoczona. - Witaj, Robercie.
Rob mia艂 tak膮 min臋, jakby zjad艂 co艣 niesmacznego. Ale ode zwa艂 si臋 w miar臋 sympatycznym g艂osem:
- Dobry wiecz贸r, pani Mastriani.
- No c贸偶 - mrukn臋艂a mama. - Przepraszam. Nie mia艂am poj臋cia... Nie chcia艂am przeszkodzi膰...
- Nie ma sprawy - podsumowa艂am, schylaj膮c si臋, 偶eby pod nie艣膰 pud艂a. Unios艂am je oba bez trudu. By艂am tak wytr膮cona z r贸wnowagi, 偶e nawet nie czu艂am ich ci臋偶aru. - W niczym nie przeszkodzi艂a艣. M贸wili艣my sobie tylko dobranoc.
- W艂a艣nie. - Id膮c po艣piesznie przez trawnik, us艂ysza艂am za sob膮 Roba. - Tylko sobie m贸wili艣my dobranoc.
- Zadzwo艅 do mnie rano, Rob - zaproponowa艂am, wchodz膮c po schodkach na werand臋. - I wtedy porozmawiamy, co zrobi膰 z tym wszystkim.
- Dobra - rzuci艂 Rob w stron臋 moich plec贸w. - To dobranoc. - Dobranoc, Robercie - zawo艂a艂a do niego moja mama.
A potem do mnie, kiedy sz艂am przez werand臋, doda艂a: - Co ty tam masz, Jessico?
- Zwyk艂e kasety wideo - wyja艣ni艂am, mijaj膮c j膮 i wchodz膮c do domu z nadziej膮, 偶e uda mi si臋 uciec przed ni膮 i ukry膰 rumieniec... I to, jak wali mi serce.
Na szcz臋艣cie mama chyba nie zauwa偶y艂a, jak bardzo jestem zmieszana. Nie zainteresowa艂a si臋 te偶 zawarto艣ci膮 niesionych przeze mnie pude艂. Bardziej interesowa艂a si臋 tym, co si臋 dzieje mi臋dzy Robem a mn膮.
- Kasety wideo? - powt贸rzy艂a, zamykaj膮c za nami drzwi frontowe. Us艂ysza艂am, 偶e przed domem Rob uruchamia silnik samochodu. - Rozumiem. No c贸偶, nie wiedzia艂am, 偶e ty i Rob Wilkins zn贸w utrzymujecie kontakty.
- Nie utrzymujemy. To znaczy, niezupe艂nie. My tylko... Pracujemy razem przy pewnym projekcie, to wszystko. Chodzi o co艣 zwi膮zanego z jego siostr膮. - Ruszy艂am w stron臋 schod贸w do piwnicy, tata urz膮dzi艂 tam sobie k膮cik, gdzie m贸g艂 ogl膮da膰 programy sportowe, tak 偶eby mu nikt nie przeszkadza艂.
- Nie wiedzia艂am, 偶e Rob ma siostr臋 - stwierdzi艂a mama.
- Tak. No c贸偶, Rob te偶 nie wiedzia艂.
- Aha. - Mama zawsze umia艂a wyrazi膰 wi臋cej za pomoc膮 pojedynczego s艂owa ni偶 jakakolwiek inna znana mi osoba. Wiedzia艂am, 偶e w tym „aha” kry艂o si臋 mn贸stwo tre艣ci - g艂贸wnie to, 偶e wcale nie jest zdziwiona, 偶e kto艣 taki jak Rob ma nie艣lubne rodze艅stwo. - A co z t膮 dziewczyn膮? - spyta艂a. - T膮, z kt贸r膮 si臋 kiedy艣 ca艂owa艂, a ty go na tym przy艂apa艂a艣?
Jeszcze bardziej ni偶 zwykle 偶a艂owa艂am, 偶e nie utrzyma艂am j臋zyka za z臋bami w sprawie Panny - Z - Cyckami - Wielko艣ci - Mojej - G艂owy. A przynajmniej wobec moich rodzic贸w.
- Czy to by艂a jego siostra?
- Bo偶e, mam o. Nie!
- Aha - powiedzia艂a mama. - Co zatem? Masz zamiar tak po prostu mu to wybaczy膰? Ty by艂a艣 poza krajem, ryzykowa艂a艣 偶ycie, by艂a艣 na wojnie, a on...
- Mamo - j臋kn臋艂am. - Daj spok贸j, dobrze?
- No c贸偶, ja tylko m贸wi臋 - ci膮gn臋艂a mama - 偶e co si臋 zdarzy艂o raz, zdarzy si臋 po raz drugi. To w艂a艣nie problem z takimi ch艂opakami.
Zatrzyma艂am si臋 w drzwiach piwnicy i obejrza艂am przez rami臋.
- Jakimi ch艂opakami, mamo? - spyta艂am bardzo spokojnie.
- No c贸偶, sama wiesz. Ch艂opakami, kt贸rzy dorastaj膮c, nie mieli takich samych mo偶liwo艣ci jak ty.
- To znaczy, wie艣niakami - wypali艂am, nie mog膮c si臋 nadziwi膰, 偶e udaje mi si臋 wcale nie podnie艣膰 g艂osu.
- Wcale nie to mam na my艣li. - Mama zrobi艂a ura偶on膮 min臋.
- Jestem pewna, 偶e Rob to bardzo mi艂y, sympatyczny cz艂owiek, pomijaj膮c jego sk艂onno艣ci do ca艂owania si臋 z innymi dziewczynami, kiedy ty tego nie widzisz. Ale doskonale wiesz, 偶e on nigdy z tego miasta nie wyjedzie.
- Czy to co艣 z艂ego, mieszka膰 w tym mie艣cie? Ty i tata tu mieszkacie. Douglas tu mieszka. Je艣li to miasto jest wystarczaj膮 co dobre dla ciebie, czemu nie mia艂oby by膰 wystarczaj膮co dobre dla mnie? To znaczy dla Roba?
- Jak w og贸le mo偶esz o to pyta膰? - odezwa艂a si臋 mama z - jestem tego pewna - szczerym zdumieniem. - Jessico, masz tak ogromny potencja艂. Dlaczego mia艂aby艣 chcie膰 zmarnowa膰 to wszystko, mieszkaj膮c w tym zapomnianym miasteczku, kiedy mog艂aby艣 robi膰 prawdziw膮 karier臋: podr贸偶owa膰, poznawa膰 nowych, interesuj膮cych ludzi, naprawd臋 wp艂yn膮膰 na losy 艣wiata?
- Wiesz co, mamo? Tak naprawd臋 wszystko to ju偶 zrobi艂am. I zobacz, dok膮d mnie to zaprowadzi艂o.
Spojrza艂a na mnie kwa艣no.
- Wiesz, o co mi chodzi, Jessico. Masz mn贸stwo propozycji publicznych wyst膮pie艅 dzi臋ki swoim dawnym zdolno艣ciom i wszystkim dobrym rzeczom, kt贸re za ich pomoc膮 zrobi艂a艣. Przecie偶 ja dostaj臋 listy od organizacji, kt贸re prosz膮, 偶eby艣 dla nich wyg艂osi艂a mow臋, z miejsc tak odleg艂ych jak Japonia! S膮 gotowi op艂aci膰 koszty podr贸偶y i jeszcze oferuj膮 dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w jako wynagrodzenie za wyst膮pienie. Czeka ci臋 bardzo intratna kariera...
Spojrza艂am jej prosto w oczy - co nie by艂o takie 艂atwe, bo ju偶 ruszy艂am po schodach do piwnicy, a ona sta艂a nade mn膮. Jest zreszt膮 ode mnie wy偶sza, nawet kiedy stoimy na jednym poziomie.
- To tak膮 przysz艂o艣膰 widzisz dla mnie - powiedzia艂am. - Podr贸偶owanie po ca艂ym 艣wiecie i opowiadanie ludziom o zdolno艣ciach, kt贸rych ju偶 nie mam, i o dobrych uczynkach, kt贸re zrobi艂am kiedy艣. A co z robieniem dobrych uczynk贸w teraz? Bez pomocy moich parapsychicznych zdolno艣ci? Bo s膮 takie rzeczy, kt贸re mog臋 robi膰 teraz, mamo, a kt贸re nie s膮 zwi膮zane z 偶adn膮 percepcj膮 pozazmys艂ow膮.
- No c贸偶, oczywi艣cie, kochanie - o艣wiadczy艂a mama. - Wszyscy twoi profesorowie m贸wi膮, 偶e bez trudu dosta艂aby艣 si臋 do jakiej艣 orkiestry o 艣wiatowym poziomie, je艣li si臋 tylko przy艂o偶ysz. Mog艂aby艣 je藕dzi膰 po 艣wiecie i gra膰 w tak ciekawych miejscach jak Sydney w Australii. A poniewa偶 Skip pewnie do stanie prac臋 w jakim艣 banku inwestycyjnym w Nowym Jorku, mog艂aby艣 postara膰 si臋 o miejsce w filharmonii, no przecie偶 to by by艂o idealne rozwi膮zanie! We dwoje mogliby艣cie znale藕膰 sobie 艂adne mieszkanko i przyje偶d偶aliby艣cie do nas na wakacje... I, kto wie? Mo偶e nawet pobraliby艣cie si臋 i za艂o偶yli rodzin臋!
Patrzy艂am na ni膮 w milczeniu. Co mia艂am powiedzie膰? Nie mog艂am przyzna膰, 偶e na sam膮 my艣l o pracy w 艣wiatowej klasy orkiestrze chcia艂o mi si臋 z krzykiem rzuci膰 do ucieczki. Nie mog艂am przyzna膰, 偶e mam do tego stopnia powy偶ej uszu podr贸偶y, 偶e wszystkie te pro艣by o publiczne wyst膮pienie, kt贸re do mnie przesy艂a艂a, zwija艂am w kulk臋 i wrzuca艂am do kosza. Nie mog艂am przyzna膰, 偶e na sam膮 my艣l o ma艂偶e艅stwie ze Skipem dostaj臋 permanentnych md艂o艣膰 i.
Bo gdybym powiedzia艂a jej co艣 takiego, ona na pewno od par艂aby: „No c贸偶, wi臋c w takim razie czego ty sama dla siebie chcesz?”
A gdybym jej to powiedzia艂a, to ona pad艂aby ofiar膮 permanentnych md艂o艣ci.
Wi臋c mrukn臋艂am tylko:
- Pos艂uchaj, mam co艣 do zrobienia. I zesz艂am po schodach do piwnicy.
- Dobrze - powiedzia艂a mama w stron臋 moich oddalaj膮cych si臋 plec贸w. - Nie sied藕 za d艂ugo! Ta przemi艂a Karen Sue Hankey dzwoni艂a par臋 minut temu. Rano chce ci臋 zabra膰 na p贸藕ne 艣niadanie. Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e si臋 pogodzi艂y艣cie. Nigdy nie mog艂am zrozumie膰, dlaczego nie lubi艂a艣 Karen Sue. To taka mi艂a dziewczyna.
艢wietnie. Przewr贸ci艂am oczami. Nadal mia艂am je w g贸rze, kiedy wesz艂am do piwnicy i znalaz艂am tat臋 siedz膮cego przed telewizorem, w kt贸rym wy艂膮czy艂 g艂os, najwyra藕niej po to, 偶eby pods艂ucha膰 moj膮 rozmow臋 z mam膮.
- Osobi艣cie zawsze uwa偶a艂em, 偶e ta ca艂a Karen Sue jest do艣膰 g艂upia - odezwa艂 si臋 do mnie. - Ale mo偶e z wiekiem jej przesz艂o.
- Nie przesz艂o - zapewni艂am go i postawi艂am na ziemi swoje pud艂a, a Chigger, kt贸ry spa艂 na kanapie obok ojca (na co mama nigdy mu nie pozwala艂a), zerwa艂 si臋, 偶eby mnie poliza膰, a potem zn贸w si臋 u艂o偶y艂 do snu.
- Co tam masz? - spyta艂 tata z ciekawo艣ci膮.
- Amatorskie pornosy - odpowiedzia艂am. Tata uni贸s艂 brwi.
- Interesuj膮ce. Zak艂adam, 偶e przynios艂a艣 je tu do obejrzenia.
- Chc臋 tylko sprawdzi膰, czy by艂y robione na prywatny u偶ytek, czy w celu dystrybucji.
- Jest jaka艣 r贸偶nica?
- No c贸偶, na to pierwsze zezwala Pierwsza Poprawka do Konstytucji. Drugie jest przest臋pstwem, je艣li dziewczyna jest nieletnia i nie wie, 偶e by艂 a filmowana.
- Je艣li jest nieletnia, to chyba i jedno, i drugie jest nielegalne - stwierdzi艂 tata. Wzi膮艂 do r臋ki pilota i wy艂膮czy艂 kabl贸wk臋. - Rozgo艣膰 si臋. Pewnie by艂oby to szalenie niew艂a艣ciwe, gdybym zosta艂 i dotrzyma艂 ci towarzystwa?
- Ale偶 sk膮d - mrukn臋艂am, wk艂adaj膮c pierwsz膮 kaset臋, oznaczon膮 imieniem Tiffany. - Bo mam zamiar tylko sprawdzi膰 pocz膮tki, 偶eby zobaczy膰, czy to jest wszystko to samo, czy r贸偶ne nagrania.
- No to c贸偶. Je艣li nie masz nic przeciwko temu, zostan臋. Ostatnio niewiele mamy okazji sensownie porozmawia膰...
Patrzy艂am, jak jaka艣 ubrana tylko w stanik i majteczki m艂oda dziewczyna - zak艂adam, 偶e to by艂a Tiffany - rzuca si臋 na 艂贸偶ko, kt贸re rozpozna艂am jako mebel stoj膮cy w mieszkaniu 1S.
- ...chocia偶 nie jestem pewien, czy w艂a艣nie co艣 takiego zaleca doktor Phil, kiedy radzi ojcom po艣wi臋ci膰 wi臋cej czasu na nawi膮zywanie kontaktu z c贸rkami - ci膮gn膮艂 tata.
Facet - niew膮tpliwie Randy Whitehead - ukaza艂 si臋 na ekranie, ubrany w obcis艂e bokserki. Zanim zd膮偶y艂o si臋 zacz膮膰 cokolwiek nieprzyzwoitego, wyj臋艂am kaset臋 z odtwarzacza, a na jej miejsce wsun臋艂am kolejn膮 z napisem „Tiffany”.
- Czy mog臋 wiedzie膰, sk膮d wzi臋艂a艣 te arcydzie艂a nowoczesnego kina? - spyta艂 tata. - I kim mo偶e by膰 ten m艂ody cz艂owiek? Wygl膮da znajomo.
- Powinien - powiedzia艂am, naciskaj膮c klawisz „play”. - To Randy Whitehead Junior.
- Syn zamo偶nego developera, Randalla Whiteheada seniora - doda艂 tata, kiedy Tiffany zn贸w si臋 rzuca艂a na 艂贸偶ko w apartamencie 1S. - Randy handluje teraz amatorsk膮 pornografi膮. Oj ciec musi by膰 z niego szalenie dumny.
- Nie jestem pewna, czyjego ojciec wie - zauwa偶y艂am, wyjmuj膮c kaset臋. By艂a na pewno kopiatej pierwszej.
- A czemu mam wra偶enie, 偶e nied艂ugo si臋 o tym dowie?
- Bo w艂a艣nie tak wychowa艂e艣 swoj膮 c贸rk臋 - stwierdzi艂am i w艂膮czy艂am kaset臋 z napisem „Kristin”.
- Uwa偶aj, Jess. Randy Whitehead senior to tutaj ostatnio bardzo wp艂ywowa osoba. Ma podobno jakie艣 kontakty w Chicago.
- Zak艂adam, 偶e m贸wi膮c o kontaktach - patrzy艂am jak na ekranie pojawia si臋 ciemnow艂osa dziewczyna, kt贸r膮 poca艂owa艂 Randy w drzwiach mieszkania 1S - masz na my艣li mafi臋.
- Prawid艂owo zak艂adasz.
- Nie martw si臋 - uspokoi艂am go, wyjmuj膮c kaset臋 i wk艂adaj膮c kolejn膮 oznaczon膮 „Kristin”. Zastanawia艂am si臋, gdzie teraz jest ta Kristin. Zaszy艂a si臋 z Randym w domu jego rodzic贸w?
Ci臋偶ko mu b臋dzie wyja艣ni膰, sk膮d znajomo艣膰 z dziewczyn膮 a偶 tyle od niego m艂odsz膮. - Mam wsparcie.
Tata nie zmieni艂 wyrazu twarzy i odezwa艂 si臋 zupe艂nie neutralnym tonem:
- Tak s艂ysza艂em. Zdaje si臋, 偶e twoja matka m贸wi艂a co艣 przed chwil膮 na temat Roba Wilkinsa.
: - Owszem - potwierdzi艂am. Druga ta艣ma z napisem „Kristin” by艂a taka sama jak pierwsza. Zn贸w nacisn臋艂am klawisz „eject”. - Dlatego wr贸ci艂am. Jego siostra - bo okazuje si臋, 偶e ma przyrodni膮 siostr臋 - uciek艂a z domu, a on poprosi艂 mnie, 偶ebym mu pomog艂a j膮 znale藕膰.
Nie wiem czemu tak swobodnie opowiada艂am o tym wszystkim tacie, ale nie mamie. Mo偶e dlatego, 偶e tata zawsze lubi艂 Roba, a mama... nie bardzo.
- I znalaz艂a艣? - spyta艂 tata tym ostro偶nym, neutralnym tonem.
W艂o偶y艂am now膮 ta艣m臋. Odpowiedzia艂am, nie odrywaj膮c oczu od ekranu:
- Tak.
- A wi臋c to wr贸ci艂o. Nie musia艂am pyta膰, o czym m贸wi. Wiedzia艂am, o co mu chodzi.
- Tak - powiedzia艂am, nadal patrz膮c na ekran telewizora, na kt贸rym jaka艣 ruda dziewczyna, kt贸ra nie mog艂a mie膰 wi臋cej ni偶 czterna艣cie czy pi臋tna艣cie lat, podskakiwa艂a na 艂贸偶ku, tym z 2T.
- I co zamierzasz z tym zrobi膰? - spyta艂 tata.
- Jeszcze nie wiem. - Wyj臋艂am kaset臋, jak tylko na ekranie pojawi艂 si臋 Randy.
- Czy te ta艣my maj膮 co艣 wsp贸lnego z siostr膮 Roba? Zawaha艂am si臋, z d艂oni膮 nad kaset膮 z naklejk膮 „ Hannah”.
Zamiast tego wzi臋艂am nast臋pn膮 z imieniem tej rudej.
- Tak - potwierdzi艂am. Nie wydawa艂o mi si臋, 偶e zwierzaj膮c si臋 z tego tacie, zdradzam zaufanie Roba. No bo tata to tata.
- Kiepska sprawa - rzuci艂. - To go zaboli.
- Nie jest specjalnie uszcz臋艣liwiony - przyzna艂am.
- Do艣膰 wkurzony, 偶eby zrobi膰 Randy'emu co艣 z艂ego? - spyta艂 tata.
- O ile go nie powstrzymam - odpowiedzia艂am.
- Je艣li cokolwiek zdarzy si臋 Randy'emu - kontynuowa艂 tata, - a jego ojciec poprosi swoich przyjaci贸艂 z Chicago o przys艂ug臋, Rob mo偶e mie膰 powa偶ne k艂opoty.
- Wiem - przyzna艂am, chocia偶 nie martwi艂o mnie to, 偶e Rob mo偶e sko艅czy膰 w betonowych bucikach, raczej ju偶, 偶e trafi do wi臋ziennej celi. - Opracowuj臋 plan, kt贸ry zadowoli wszystkie zainteresowane strony.
- Hm - mrukn膮艂 tata. - To 艂adna zmiana nastawienia. Zwykle, kiedy kroi艂a si臋 jaka艣 b贸jka, pierwsza rwa艂a艣 si臋 z pi臋艣ciami.
- No c贸偶. Ju偶 si臋 nawalczy艂am.
- Dobrze wiedzie膰 - rzek艂 tata. A potem, tonem ju偶 nie neutralnym, ale pe艂nym ojcowskiej troski, doda艂: - Jess, s艂ysza艂em tam na g贸rze ciebie i twoj膮 matk臋. Nie bierz sobie do serca jej gadaniny. Dobrze wiesz, 偶e b臋dziemy ci臋 wspiera膰, i ona, i ja, - cokolwiek postanowisz robi膰.
Nagle oczy wype艂ni艂y mi si臋 艂zami, a obraz na ekranie telewizora si臋 rozmaza艂.
- Nie chc臋 zosta膰 flecistk膮 koncertow膮, tato - us艂ysza艂am w艂asny g艂os.
- Wiem. - Tylko tyle powiedzia艂 tata. - I nie chc臋 je藕dzi膰 z wyk艂adami i opowiada膰 o swoich mocach parapsychicznych - doda艂am, nie odrywaj膮c wzroku od za mazanego ekranu.
- Wiem. - I nie chc臋 wychodzi膰 za Skipa.
- Sam te偶 nie chcia艂bym za niego wyj艣膰. Ale co ty w艂a艣ciwie chcesz robi膰? - spyta艂 tata.
- Chc臋... - Poci膮gn臋艂am nosem. Nic nie mog艂am na to po radzi膰. - Nie wiem, czego chc臋. Ale nie chc臋 wraca膰 do doktora Krantza. Nie mog臋.
- Nikt ci臋 o to nie prosi. A je艣li poprosz膮, to moim zdaniem powinna艣 odm贸wi膰.
- Ale jak mam odm贸wi膰, tato? - spyta艂am, wreszcie na nie go patrz膮c. Chocia偶 prawie go przez te 艂zy nie widzia艂am. - Douglas mia艂 racj臋. Ludzie mnie potrzebuj膮.
- Owszem. - Tata pokiwa艂 g艂ow膮. - Ale nie jestem pewien, czy potrzebuj膮 ci臋 w taki spos贸b, o jakim m贸wisz. Wiesz, s膮 inne sposoby robienia czego艣 dobrego ni偶 to, co robi艂a艣. A moim zdaniem i tak zrobi艂a艣 znacznie wi臋cej, ni偶 nale偶a艂o. Mo偶e ju偶 czas spr贸bowa膰 czego艣 nowego.
- Ale czego, tato? - spyta艂am 艂ami膮cym si臋 g艂osem.
- Czego艣, co by ci na odmian臋 sprawia艂o przyjemno艣膰. Czego艣, co by ci臋 uszcz臋艣liwi艂o,. Masz jaki艣 pomys艂, co by to mog艂o by膰?
Usi艂owa艂am przypomnie膰 sobie, kiedy po raz ostatni czu艂am si臋 szcz臋艣liwa. Naprawd臋 szcz臋艣liwa. W sumie to okropne, ale nie mog艂am sobie przypomnie膰. Jedyne, co mi przychodzi艂o na my艣l, to twarze tych dzieciak贸w na zaj臋ciach prowadzonych przez Ruth - spojrzenia, jakie mi rzuca艂y, kiedy podawa艂am im flet z dar贸w od jakiej艣 firmy i m贸wi艂am, 偶e mog臋 je nauczy膰 na tym gra膰.
- No c贸偶 - powiedzia艂am powoli. - Chyba mam jeden pomys艂.
- Dobrze - ucieszy艂 si臋 tata. - To teraz wymy艣l jaki艣 spos贸b, 偶eby m贸c si臋 tym zajmowa膰 przez ca艂y czas. W艂a艣nie o to chodzi w 偶yciu, wiesz. Odkry膰, co si臋 lubi robi膰 najbardziej, a potem robi膰 to jak najcz臋艣ciej. - Zerkn膮艂 na ekran telewizora. - To zna czy, je艣li prawo zezwala.
R臋k膮 star艂am z oczu 艂zy. Nie wiem czemu, bo przecie偶 nie by艂am ani odrobin臋 bli偶ej odkrycia, co chc臋 zrobi膰 ze swoim 偶yciem, ale poczu艂am si臋 nieco lepiej.
- Dzi臋ki, tato. To... to mi pomaga.
- Dobrze - powiedzia艂 tata. A potem wsta艂. - No c贸偶, nie wiem, jak ty, ale ja mam do艣膰. Id臋 do 艂贸偶ka. Zostawi臋 ci臋 sam膮, je艣li si臋 nie pogniewasz.
- W porz膮dku. Dobranoc.
- Dobranoc. Aha, jeszcze jedno, Jessico. Ten Randall senior. Nie wiem, czy to co艣 pomo偶e, ale a nu偶 ci si臋 przyda.
A potem mi co艣 opowiedzia艂. Co艣, od czego szcz臋ka mi opad艂a.
Na koniec doda艂:
- Wy艂膮cz 艣wiat艂o, kiedy ju偶 tu sko艅czysz. Wiesz, jak twoja mama nie lubi marnowania pr膮du.
I poszed艂 na g贸r臋 do 艂贸偶ka.
14
Kiedy nast臋pnego dnia rano zesz艂am na d贸艂, znalaz艂am ojca - Chigger, jak zwykle, tkwi艂 u jego boku - przy oknie w salonie. Tata chowa艂 si臋 za zas艂on膮 w taki spos贸b, 偶e wida膰 by艂o wyra藕nie, 偶e nie chce zosta膰 zobaczony przez tego, kogo obserwowa艂.
- Niech zgadn臋 - powiedzia艂am. - Nieoznaczony cztero drzwiowy sedan z przyciemnionymi szybami?
Obr贸ci艂 si臋 w moj膮 stron臋 z zaskoczon膮 min膮.
- Sk膮d wiedzia艂a艣?
- Niewiarygodne - mrukn臋艂am, chocia偶 to nie by艂a odpowied藕 na jego pytanie. Posz艂am do kuchni, gdzie mama sma偶y艂a jajecznic臋 z bia艂ek jajek. Tacie nie wolno je艣膰 偶贸艂tek ze wzgl臋du na wysoki poziom cholesterolu.
- Dzie艅 dobry, kochanie - przywita艂a mnie mama. - Dobrze spa艂a艣?
Dop贸ki nie zapyta艂a, nawet o tym nie pomy艣la艂am. Ale ze zdziwieniem odpar艂am:
- Tak, rzeczywi艣cie dobrze spa艂am. I nie dlatego, 偶e nie 艣ni艂am. Bo sn贸w mia艂am mas臋. Przez te sny ca艂y ranek sp臋dzi艂am, wydzwaniaj膮c z kom贸rki.
- Nic dla ciebie nie robi艂am, bo wiem, 偶e idziesz na 艣niada nie z t膮 przemi艂膮 Karen Sue Hankey.
- Nie, nie id臋 - o艣wiadczy艂am, otwieraj膮c lod贸wk臋 i zagl膮daj膮c do 艣rodka. Dziwnie si臋 czu艂am w domu, kiedy nie by艂o tu 偶adnego z moich braci. Na przyk艂ad karton z sokiem pomara艅czowym by艂 nadal pe艂ny. Gdyby Douglas albo Mike byli w do mu, na pewno odstawiliby do lod贸wki pusty.
- Och, kochanie. Musisz z ni膮 i艣膰. Po wiedzia艂am jej, 偶e p贸jdziesz.
- No c贸偶, nie powinna艣 umawia膰 mnie na towarzyskie spotkania, nie uzgadniaj膮c tego najpierw ze mn膮 - stwierdzi艂am, otwieraj膮c karton i pij膮c prosto z niego.
- Och, Jessica, we藕 sobie szklank臋 - powiedzia艂a mama z niesmakiem. - Nie jeste艣 ju偶 w wojskowej bazie.
Jakbym nie wiedzia艂a. Jedyna zaleta ze stacjonowania w bazie wojskowej za granic膮 (je艣li ono w og贸le mo偶e mie膰 jakie艣 zalety): nie by艂o tam nikogo, kto by m贸g艂 ci臋 umawia膰 na spotkania z Karen Sue Hankey bez twojego pozwolenia.
- Powiedz Karen Sue Hankey, 偶e mi przykro. - Odstawi艂am karton z powrotem do lod贸wki. - Ale mam par臋 spraw do za艂atwienia.
- Jakich spraw? - spyta艂a mama. Tata zawo艂a艂 z salonu:
- Jess, Rob w艂a艣nie podjecha艂 pod dom.
- Takich - rzuci艂am w stron臋 mamy. I ruszy艂am do drzwi wyj艣ciowych.
- Kotku! - Mama posz艂a za mn膮, zapominaj膮c o bia艂kach jajek, kt贸re skwiercza艂y na patelni. - My艣la艂am, 偶e ju偶 to sobie wyja艣ni艂y艣my. Ten ch艂opak nie jest odpowiedni dla ciebie.
- Pa, mamo. - Szarpn臋艂am za zatrzask, otwieraj膮c drzwi. Rob by艂 pod domem w swojej czarnej furgonetce. Pomacha艂 do nas r臋k膮.
- Dzie艅 dobry, pani Mastriani! - zawo艂a艂.
- Dzie艅 dobry, Robercie! - odkrzykn臋艂a mama nieco s艂abym g艂osem. A do mnie powiedzia艂a ciszej: - Jessica, wiesz r贸wnie dobrze jak ja, je艣li oszuka艂 raz, zrobi to po raz drugi.
- Toni - odezwa艂 si臋 tata z fotela, w kt贸rym siedzia艂 sobie w salo nie. - Pozw贸l dzieciakom samym rozwi膮zywa膰 w艂asne problemy.
- Och, jasne. - Mama obejrza艂a si臋, piorunuj膮c wzrokiem ojca. - Mam po prostu sta膰 z boku i pozwala膰 jej robi膰, co chce, a potem by膰 tu pod r臋k膮, 偶eby j膮 pociesza膰, kiedy ju偶 dojdzie do jakiej艣 katastrofy.
- Dok艂adnie tak - rzek艂 tata i otworzy艂 gazet臋.
- Joe! - zawo艂a艂a mama z irytacj膮.
- Cze艣膰 - powiedzia艂am do nich obojga i szybko zesz艂am po schodkach werandy, a potem ruszy艂am trawnikiem w stron臋 czterodrzwiowego samochodu z przyciemnionymi szybami.
Pomacha艂am Robowi, 偶eby mu da膰 zna膰, 偶e za chwil臋 przyjd臋, i zastuka艂am w okno sedana po stronie kierowcy. Kiedy ani drgn臋艂o, odezwa艂am si臋:
- Dajcie spok贸j. Wszyscy wiemy, 偶e tam siedzicie. Szyba w oknie powoli si臋 opu艣ci艂a. Okaza艂o si臋, 偶e patrz臋 na dw贸ch d偶entelmen贸w ubranych w garnitury mimo gor膮cego poranka i zapowiadaj膮cego si臋 jeszcze upalniejszego dnia.
- Cze艣膰 - przywita艂am ich. - Panowie z FBI czy od pana Whiteheada?
Faceci wymienili spojrzenia. A potem kierowca odpowie dzia艂 z wyra藕nym akcentem z Chicago:
- Od pana Whiteheada. Nie jest z pani zbyt zadowolony. Twierdzi, 偶e w艂ama艂a si臋 pani wczoraj wieczorem do mieszkania jego syna i zabra艂a stamt膮d jakie艣 rzeczy nale偶膮ce do niego. Pan Whitehead chcia艂by je odzyska膰.
- No c贸偶, tak si臋 akurat sk艂ada, 偶e m贸j przyjaciel i ja w艂a艣nie si臋 wybieramy do biura pana Whiteheada. Wi臋c mog膮 panowie za nami jecha膰. Mog膮 nawet panowie, je艣li macie tak膮 ochot臋, zadzwoni膰 do niego i da膰 mu zna膰, 偶e jeste艣my w drodze. Aha, i prosz臋 mu powiedzie膰, 偶e Randy junior te偶 ma tam by膰. I 偶e ma ze sob膮 wzi膮膰 Kristin.
Kierowca i jego kolega wymienili spojrzenia. Powiedzia艂am zach臋caj膮co:
- Ale偶 prosz臋. Zadzwo艅cie do niego. Je艣li chce odzyska膰 rzeczy nale偶膮ce do syna, b臋dzie musia艂 spotka膰 si臋 ze mn膮. Albo to, albo id臋 z nimi na policj臋.
Kierowca zawaha艂 si臋, a potem si臋gn膮艂 do kieszeni na piersi. Przez chwil臋 wydawa艂o mi si臋, 偶e wyci膮gnie bro艅 i pomy艣la艂am sobie, jak dziwnie by艂oby zgin膮膰 w taki s艂oneczny poranek, na w艂asnej ulicy, na oczach moich rodzic贸w i mojego by艂ego, a za razem niedosz艂ego ch艂opaka.
Ale okaza艂o si臋, 偶e tylko si臋ga艂 po kom贸rk臋.
- To do zobaczenia o dziesi膮tej - powiedzia艂am do facet贸w w samochodzie. A potem odwr贸ci艂am si臋 i posz艂am w stron臋 furgonetki Roba...
...i dok艂adnie w tej chwili bia艂y kabriolet rabbit zatrzyma艂 si臋 na naszym podje藕dzie i Karen Sue Hankey, siedz膮ca za kierownic膮, nacisn臋艂a klakson.
- Cze艣膰, Jessico! - zawo艂a艂a. - Jeste艣 gotowa? Nie masz chyba nic przeciwko temu, 偶e b臋dziemy tylko we dwie, ale Scott gra w golfa z tat膮. Pomy艣la艂am, 偶e to nic nie szkodzi. Zostanie mi臋dzy nami, dziewczynami. Zrobi艂am rezerwacj臋 w tej mi艂ej wy艣mienitej restauracyjce na placu przy s膮dach. Maj膮 tam cudowne wafle. Chocia偶 wiesz, nie powinnam je艣膰 rafinowanego cukru. Ale to taka niezwyk艂a okazja. Och, strasznie mi si臋 podoba twoja fryzura. Strzy偶esz si臋 w Nowym Jorku? Wskakuj, bardzo prosz臋.
Zamiast wskakiwa膰, min臋艂am j膮, a potem zaj臋艂am miejsce dla pasa偶era w furgonetce Roba.
- Hej - przywita艂 mnie. A potem zerkn膮艂 przez okno. - Czy to nie ta sama dziewczyna, co wczoraj wieczorem? Ta, kt贸ra za trzyma艂a ci臋 na ulicy?
- Jed藕 ju偶 - poprosi艂am. Rob pos艂ucha艂 i ruszy艂 w stron臋 centrum. Kiedy j膮 mijali艣my, us艂ysza艂am Karen Sue, kt贸ra z rozz艂oszczon膮 min膮 m贸wi艂a:
- No nie, ze wszystkich najbardziej... - A potem zobaczy艂am, jak mama podbiega, 偶eby j膮 uspokoi膰. Pewnie zaproponowa艂a jej jajecznic臋 z bia艂ek jajek.
- Jak tam Hannah? - spyta艂am, zapinaj膮c pasy.
- Patrze膰 na mnie nie mo偶e - o艣wiadczy艂 Rob. - Nie przepada te偶 za Chickiem, kt贸ry zn贸w jej pilnuje, p贸ki nie przyjedzie po ni膮 matka.
- Przejdzie jej - uzna艂am. - M贸wi艂e艣 jej o kasetach wideo?
- O, tak. Nie wierzy mi. Jej cudowny Randy nigdy by czego艣 takiego nie zrobi艂. Ona uwa偶a, 偶e ja to sobie wymy艣li艂em, 偶eby go oczerni膰.
- No jasne. - U艣miechn臋艂am si臋. - Nie martw si臋. Jeszcze si臋 opami臋ta.
- Szkoda, 偶e zanim to nast膮pi, b臋dzie ju偶 mieszka艂a zn贸w ze swoj膮 matk膮. - Par臋 sekund p贸藕niej zerkn膮艂 we wsteczne lusterko. - Kto nam siedzi na ogonie? - spyta艂. - FBI?
- Mafia - odpar艂am swobodnie. - Okazuje si臋, 偶e Randy senior ma znajomo艣ci.
- No prosz臋. Facet wygl膮da coraz ciekawiej. Moja siostra z pewno艣ci膮 wie, gdzie sobie poszuka膰 ch艂opaka. Mam ich zgubi膰?
- Nie, to nasza eskorta - powiedzia艂am.
- Super - rzuci艂 z jeszcze wi臋ksz膮 ironi膮. - A mog臋 wiedzie膰, dok膮d si臋 kieruje ta nasza ma艂a procesja?
- Oczywi艣cie - powiedzia艂am. - Na plac przy s膮dach. Biura pana Randalla Whiteheada seniora mieszcz膮 si臋 w Fountain Building.
- I to tam jedziemy? - spyta艂 Rob. - 呕eby si臋 zobaczy膰 z Randym seniorem?
- Dok艂adnie tak. Ale, jak rozumiem, Randy junior te偶 si臋 pojawi.
- Czy to znaczy, 偶e jednak pozwolisz mi st艂uc go do nieprzytomno艣ci? - spyta艂 Rob z nadziej膮.
- Oczywi艣cie, 偶e nie. - Nie spuszcza艂am oczu z drogi i nie po zwala艂am sobie na zerkni臋cie w stron臋 d艂oni Roba, kt贸re wygl膮da艂y niesamowicie silnie i sprawnie, kiedy obraca艂y kierownic膮. Pr贸bowa艂am nie my艣le膰, jakby to by艂o, gdyby te r臋ce dotkn臋艂y mnie.
- Ogl膮da艂a艣 te kasety? - zapyta艂 Rob. Zauwa偶y艂am, 偶e on te偶 nie odrywa艂 spojrzenia od drogi.
- Owszem - przytakn臋艂am. Rob czeka艂, a偶 powiem co艣 wi臋cej. A kiedy tak si臋 nie sta艂o, spyta艂:
- Czy te kasety z Hannah... To znaczy, czy by艂o wi臋cej ni偶 jedna...?
- By艂o tylko jedno jej nagranie - wyja艣ni艂am.
- Dobrze - mrukn膮艂 Rob.
- Wiele kopii tego samego nagrania - doda艂am, chocia偶 nie bardzo chcia艂am. Ale musia艂am mie膰 pewno艣膰, 偶e on zrozumie.
Rob zakl膮艂 pod nosem. A potem z histerycznym chichotem spyta艂:
- I ty naprawd臋 uwa偶asz, 偶e ja go nie zabij臋, kiedy go zobacz臋?
- Nie zabijesz. Bo, po pierwsze, on nie jest wart, 偶eby i艣膰 przez niego do wi臋zienia. A po drugie, tamci faceci? Oni s膮 uzbrojeni.
- No c贸偶, nie b臋d膮 si臋 tu kr臋ci膰 wiecznie. Randy kiedy艣 b臋dzie musia艂 wybra膰 si臋 gdzie艣 sam, a kiedy to zrobi...
- Rob. - G艂os mia艂am na tyle ostry, 偶e wreszcie zmusi艂am go do obr贸cenia g艂owy i spojrzenia na mnie. - Nie tkniesz Randy'ego Whiteheada - powiedzia艂am gniewnie. - Pozwolisz mi za艂atwi膰 t臋 spraw臋. Po to mnie tu sprowadzi艂e艣 z Nowego Jorku i ja si臋 t膮 spraw膮 zajm臋.
- Akurat - zaprotestowa艂 Rob. - Nie po to ci臋 tu z Nowego Jorku przywioz艂em. Przywioz艂em ci臋, 偶eby艣 znalaz艂a moj膮 siostr臋, i ty...
- O, mamy miejsce - poinformowa艂am go, wskazuj膮c palcem. Wiadomo, jak trudno znale藕膰 miejsce parkingowe w pobli偶u placu i w艂a艣nie dlatego tak wielu ludzi woli robi膰 zakupy w centrum handlowym, chocia偶 nie ma tam interesuj膮cych, historycznych zabudowa艅.
- ...moj膮 siostr臋 ju偶 znalaz艂a艣 - ci膮gn膮艂 Rob, skr臋caj膮c furgonetk膮 w w膮sk膮 przestrze艅 mi臋dzy samochodami tak zgrabnie, jakby to by艂 pojazd o po艂ow臋 mniejszy. - Za co ci jestem bardzo wdzi臋czny. Ale nie mog臋 siedzie膰 bezczynnie i pozwala膰, 偶eby temu facetowi usz艂o na sucho to, co jej zrobi艂. Nie mo偶esz mnie o to prosi膰 Jess.
- Nie, prosz臋 - powiedzia艂am, odpinaj膮c pasy. - Randy zap艂aci za to, co zrobi艂. Tylko nie w艂asn膮 krwi膮. A ty nie p贸jdziesz do wi臋zienia ani nie utopi膮 ci臋 w 偶adnym jeziorze.
Rob spiorunowa艂 mnie wzrokiem. Ale ja si臋 nie ugi臋艂am. Odpowiedzia艂am mu takim samym gniewnym spojrzeniem. Po paru sekundach Rob odwr贸ci艂 si臋 i r膮bn膮艂 bokiem d艂oni w kierownic臋 - tylko raz i najwyra藕niej po to, 偶eby uwolni膰 si臋 od potrzeby wy偶ycia si臋 na czym艣.
- Ju偶 lepiej? - spyta艂am.
- Nie - rzek艂, nad膮sany.
- Dobrze. Idziemy - zdecydowa艂am.
Wyszli艣my z kabiny furgonetki, a potem zaczekali艣my na zmian臋 艣wiate艂, 偶eby przej艣膰 przez ulic臋 w stron臋 Fountain Building, w kt贸rym mie艣ci艂 si臋 tak偶e miejscowy bank i studio jogi. Po drodze min臋li艣my Underground Comix, sklep, w kt贸rym pracuje m贸j brat. Na drzwiach wisia艂a tabliczka: „Zamkni臋te”. Wie dzia艂am, 偶e nie otwieraj膮 przed dziesi膮t膮, a na razie by艂o dopiero wp贸艂.
Zauwa偶y艂am, kiedy weszli艣my do budynku, 偶e faceci z sedana ju偶 na nas czekali. Najwyra藕niej znale藕li miejsce do parkowania gdzie艣 bli偶ej.
- Pan Whitehead u siebie? - spyta艂am ich. Kierowca, kt贸ry najwyra藕niej u偶ywa艂 farby Just For Men do pokrywania siwizny, bo 偶aden cz艂owiek nie ma a偶 tak czarnych w艂os贸w, skin膮艂 g艂ow膮.
- Obaj panowie Whitehead ju偶 czekaj膮 - zaanonsowa艂.
- Super - ucieszy艂am si臋 i posz艂am przodem przez hol w stron臋 biur Whitehead Constructions.
Pulchna recepcjonistka w 艣rednim wieku musia艂a dosta膰 cynk, 偶e idziemy, bo nie pyta艂a, kim jeste艣my. Zamiast tego powiedzia艂a nerwowo, zrywaj膮c si臋 na nogi:
- Pan Whitehead przyjmie pa艅stwa od razu. Mog臋 co艣 po da膰? Kaw臋? Wod臋? Jaki艣 nap贸j gazowany?
- Ja dzi臋kuj臋 - powiedzia艂am uprzejmie.
Czy kto艣 mi zarzuci, 偶e kiedy by艂am za granic膮, nie nauczy艂am si臋 manier?
- Dla mnie nic - warkn膮艂 Rob.
- W takim razie - powiedzia艂a recepcjonistka - zapraszam do 艣rodka.
Wprowadzi艂a nas do obszernego, s艂onecznego gabinetu. Jeden jego r贸g wype艂nia艂o wielkie, nowocze艣nie zaprojektowane biurko, za kt贸rym siedzia艂 Randy Whitehead senior. Przed biurkiem ustawiono cztery takie same krzes艂a, te偶 nowoczesne, z chromowanego metalu i czarnej sk贸ry. Na jednym z tych krzese艂 siedzia艂 Randy Whitehead junior, na drugim bardzo drobniutka, ale te偶 bardzo modnie ubrana w obcis艂e d偶insy i top dziewczyna, kt贸r膮 widzia艂am w drzwiach mieszkania 1S, a potem na kasecie z napisem „Kristin”.
- Prosz臋, prosz臋 - odezwa艂 si臋 Randy Whitehead senior, podnosz膮c si臋 na nogi na m贸j widok i szeroko szczerz膮c z臋by. - Chcecie mi powiedzie膰, 偶e ta drobniutka panienka to osoba, kt贸ra narobi艂a tego ca艂ego zamieszania?
- Jej przyjaciel nie jest ju偶 taki drobniutki - mrukn膮艂 Randy junior, rzucaj膮c nienawistne spojrzenie w stron臋 Roba, co Rob zupe艂nie ignorowa艂.
- Witam, panie Whitehead - powiedzia艂am ch艂odno, prze chodz膮c przez gabinet i wyci膮gn臋艂am r臋k臋 w stron臋 Randalla Whiteheada seniora. - Nazywam si臋 Jessica Mastriani. Bardzo mi艂o mi pana pozna膰.
- I pani膮, i pani膮 - rozpromieni艂 si臋 Randy senior. Potrz膮sn膮艂 energicznie moj膮 r臋k膮, a potem spojrza艂 pytaj膮co na Roba, kt贸ry sta艂 tam bez ruchu i sztyletowa艂 go wzrokiem. - Nie przedstawi mi pani swojego przyjaciela?
- Pan Whitehead, Rob Wilkins. Pana syn, Randy, jest znajomym m艂odszej siostry Roba, Hannah.
Spojrzenie w stron臋 Randy'ego Juniora powiedzia艂o mi, 偶e strza艂 by艂 celny. Wsta艂, kiedy wesz艂am do 艣rodka. Teraz m艂odszy pan Whitehead osun膮艂 si臋 na swoje metalowo - sk贸rzane krzes艂o, spogl膮daj膮c niepewnie w stron臋 Roba, kt贸ry nawet kiedy Randy sta艂, g贸rowa艂 nad nim dobre dziesi臋膰 czy dwana艣cie centymetr贸w.
- O Bo偶e! - j臋kn膮艂 pod nosem Randy junior. Kristin na widok l臋kliwej reakcji swojego ch艂opaka wtr膮ci艂a si臋:
- Kto to jest Hannah? Co si臋 dzieje, Randy? Kto to jest Hannah?
- Wyja艣ni臋 ci p贸藕niej - mrukn膮艂 Randy junior.
- Ty na pewno jeste艣 Kristin - odezwa艂am si臋 do ciemnow艂osej dziewczyny i wyci膮gn臋艂am do niej r臋k臋. - Jessica Mastriani.
- Och - powiedzia艂a zdziwiona, te偶 wyci膮gaj膮c r臋k臋. - Jeste艣 znajom膮 Randy'ego? Opowiada艂 ci o mnie?
- Niezupe艂nie - odpar艂am. - Widzia艂am twoje wideo.
- Wideo? - Kristin si臋 zdziwi艂a. - Jakie wideo?
Spojrza艂am na Randy'ego seniora i zauwa偶y艂am, 偶e jego u艣miech nieco straci艂 na szeroko艣ci.
- Och, to ty nie wiesz, 偶e Randy sfilmowa艂 na wideo, jak uprawiacie seks? I rozprowadza t臋 kaset臋 po ca艂ej po艂udniowej Indianie i, o ile si臋 nie myl臋, poza granicami stanu r贸wnie偶? Co jest, jak s膮dz臋, ci臋偶kim przest臋pstwem.
Kristin roze艣mia艂a si臋 d藕wi臋cznie w nagle cichym gabinecie, kt贸rego 艣ciany udekorowano oprawionymi w ramy lotniczy mi zdj臋ciami p贸l golfowych.
- Randy i ja nigdy nie nakr臋cili艣my 偶adnego wideo - powie dzia艂a. - O czym ona m贸wi, Randy?
- No dobra - przerwa艂 Randy senior tym samym dudni膮cym g艂osem. - Jak dowiedzia艂em si臋 od tu obecnego mojego syna, ukrad艂a pani jak膮艣 jego w艂asno艣膰, panno Mastriani. I niniejszym potwierdzi艂a pani ten fakt w obecno艣ci moich dw贸ch wsp贸艂pracownik贸w. - Skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 Just For Men i jego kumpla, kt贸rzy zaj臋li pozycje po obu stronach drzwi gabinetu, jakby podejrzewali, 偶e Rob i ja mo偶emy chcie膰 si臋 rzuci膰 do ucieczki. - Przyznam, 偶e nie by艂em do ko艅ca 艣wiadomy rodzaju prowadzonej przez Randy'ego dzia艂alno艣ci gospodarczej a偶 do wczorajszego wieczoru, kiedy wyja艣ni艂 mi spraw臋. Rozumiem, 偶e to wszystko ma co艣 wsp贸lnego z siostr膮 tego m艂odego cz艂owieka?
Spojrza艂 pytaj膮co w stron臋 Roba.
- Moj膮 nieletni膮 siostr膮 - podkre艣li艂 Rob g艂osem tak zimnym, 偶e zdziwi艂am si臋, 偶e Randy senior z miejsca nie zamarz艂.
Ale zamiast zamarzn膮膰, starszy pan Whitehead wzi膮艂 g艂臋boki oddech, a potem zn贸w usiad艂 w fotelu.
- Rozumiem - powiedzia艂 z namys艂em. - To rzeczywi艣cie fatalnie. - A potem, zauwa偶aj膮c, 偶e Robi ja nadal stoimy, Randy senior doda艂: - Gdzie moje maniery? Siadajcie, bardzo prosz臋.
Rob ani drgn膮艂, ale ja usiad艂am, a potem poci膮gn臋艂am za po艂臋 jego koszuli, a偶 i on usiad艂 na krze艣le stoj膮cym obok mojego. Kristin tymczasem nie przestawa艂a m贸wi膰:
- Randy? Co tu si臋 dzieje? Kim jest ta ca艂a Hannah? Dlaczego ten pan jest taki z艂y? O jakich kasetach wideo oni m贸wi膮?
- Panno Mastriani - powiedzia艂 Randy senior tym samym serdecznym tonem, co poprzednio. - Zanim powie pani co艣 wi臋cej, chcia艂bym, 偶eby pani wiedzia艂a, jaki to dla mnie zaszczyt pani膮 pozna膰. Kiedy Randy mi powiedzia艂, 偶e spotka艂 „dziewczyn臋 od pioruna”, t臋, o kt贸rej nakr臋cono serial telewizyjny, no c贸偶, zupe艂nie mnie zatka艂o. Po pierwsze, to jeden z ulubionych seriali mojej 偶ony, prawda, Randy?
Randy junior, kt贸ry nadal mia艂 tak膮 min臋, jakby w ka偶dej chwili m贸g艂 zwymiotowa膰 na w艂asne buty, przytakn膮艂:
- Tak. Jasne.
- No a po drugie, c贸偶, trudno mi wyrazi膰, jak bardzo doceniam wszystko, co zrobi艂a pani dla tego kraju w czasie swoje go pobytu w Afganistanie. Na tego typu po艣wi臋cenie sta膰 tylko prawdziwych patriot贸w, wi臋c razem z matk膮 Randy'ego... No c贸偶, je艣li co艣 podziwiamy, jest to patriotyzm. Mi艂o艣膰 do tego wielkiego kraju to cecha, kt贸ra starali艣my si臋 wpoi膰 naszemu synowi... Nieprawda偶, Randy? No bo gdzie indziej ni偶 w Ameryce syn biednego jak mysz ko艣cielna wie艣niaka, takiego jak ja, m贸g艂by dorobi膰 si臋 wi臋kszego maj膮tku ni偶 ktokolwiek w tym wielkim stanie, pomijaj膮c Ko艣ci贸艂 katolicki?
Randy senior roze艣mia艂 si臋 serdecznie z w艂asnego 偶artu, a Just For Men i jego kumpel mu zawt贸rowali. U艣miechn臋艂am si臋 grzecznie. Rob nadal ciska艂 wzrokiem pioruny. Randy mia艂 tak膮 min臋, jakby robi艂o mu si臋 niedobrze, a Kristin by艂a zdezorientowana.
- Chcia艂bym jeszcze doda膰 - rzek艂 Randy senior, kiedy ju偶 si臋 wy艣mia艂 - 偶e moja 偶ona i ja ogromnie lubimy restauracj臋 pani ojca. Przynajmniej raz w tygodniu jemy w Mastriani's. I jestem uzale偶niony od burger贸w w Joe's. Prawda, Randy?
Randy pokiwa艂 g艂ow膮. Wci膮偶 wygl膮da艂, jakby 藕le si臋 czu艂. Powiedzia艂am:
- No c贸偶, to 艣wietnie, panie Whitehead. Ale to nie zbli偶a nas ani troch臋 do rozwi膮zania problemu, kt贸ry tutaj mamy. Za chowanie pana syna bardzo zmartwi艂o mojego przyjaciela. To znaczy, jego siostra jest bardzo m艂od膮, niedo艣wiadczon膮 dziewczyn膮. A pana syn nie tylko pogwa艂ci艂 jej prawa...
- Nic takiego nie zrobi艂em - o艣wiadczy艂 Randy junior. - Ona nawet nie by艂a dziewic膮, kiedy j膮 pozna艂em!
Rob zerwa艂 si臋 ze swojego krzes艂a, ale zanim zd膮偶y艂 dosta膰 Randy'ego juniora w swoje r臋ce, Randy Senior rykn膮艂:
- Zamknij si臋, Randall!
- Ale tato! - zawo艂a艂 Randy. - Ja nie... - B臋dziesz siedzia艂 cicho - hukn膮艂 Randy senior, mocno czerwieniej膮c na twarzy - dop贸ki nie pozwol臋 ci m贸wi膰! Wydaje mi si臋, 偶e jak na jeden dzie艅 narobi艂e艣 ju偶 do艣膰 k艂opot贸w, nieprawda偶?
Randy Junior skuli艂 si臋 na krze艣le, rzucaj膮c nerwowe spojrzenia to na ojca, to na Roba.
Pan Whitehead popatrzy艂 na mnie i powiedzia艂:
- Przepraszam za ten wybuch mojego syna, panno Mastriani, panie... Przepraszam, m艂ody cz艂owieku, nie dos艂ysza艂em pana nazwiska.
- Wil... - zacz膮艂 Rob, ale mu przerwa艂am.
- Jego nazwisko nie ma znaczenia. Jak m贸wi艂am, pozostaje faktem, 偶e pa艅ski syn pogwa艂ci艂 prawo jego siostry do prywatno艣ci, filmuj膮c na wideo, bez jej pozwolenia, sceny o charakterze intymnym, kt贸re p贸藕niej kopiowa艂 i rozprowadza艂...
- Mia艂em jej pozwolenie! - zawo艂a艂 Randy junior. - Wzi膮艂em jej podpis na formularzu i tak dalej!
- Ale ta umowa nie jest wi膮偶膮ca - zwr贸ci艂am si臋 do jego ojca. - Poniewa偶 Hannah ma tylko pi臋tna艣cie lat...
- Powiedzia艂a mi, 偶e ma osiemna艣cie! - wybuch艂 Randy junior, na co jego ojciec podni贸s艂 szklany przycisk do papieru w kszta艂cie pi艂eczki golfowej i r膮bn膮艂 nim, z g艂o艣nym trzaskiem, w bibularz.
- Do cholery, Randy! - rykn膮艂. - M贸wi艂em ci, 偶e masz si臋 przymkn膮膰!
Randy junior si臋 przymkn膮艂. Siedz膮ca obok niego Kristin mia艂a tak膮 min臋, jakby zbiera艂o jej si臋 na p艂acz. I nie tylko ona. Randy junior te偶 sprawia艂 wra偶enie gotowego si臋 rozszlocha膰.
- Przepraszam, panno Mastriani - rzek艂 Randy senior, odzyskuj膮c panowanie nad sob膮. - I te przeprosiny obejmuj膮 r贸wnie偶 pana, m艂ody cz艂owieku. Doskonale rozumiem pana oburzenie. Sam jestem oburzony. Nie mia艂em poj臋cia, 偶e m贸j syn para si臋 przemys艂em, hm, filmowym. Jestem na pewno nie mniej tym zbulwersowany ni偶 pa艅stwo. Prosz臋 mi zatem powiedzie膰, co mog臋 zrobi膰, 偶eby zado艣膰uczyni膰 obojgu pa艅stwu? Bo z ca艂膮 pewno艣ci膮 chcia艂bym t臋 spraw臋 jako艣 za艂atwi膰.
- No c贸偶 - powiedzia艂am - w takim razie mo偶e pan 艂askawie poprosi syna, 偶eby odda艂 si臋 w r臋ce przedstawicieli prawa, kt贸rzy b臋d膮 na niego czekali przy recepcji - zerkn臋艂am na zegarek i zobaczy艂am, 偶e ju偶 jest dziesi膮ta - od tej chwili.
15
Obaj panowie o imieniu Randy gapili si臋 na mnie, os艂upiali, kiedy nagle odezwa艂 si臋 brz臋czyk na biurku pana Whiteheada.
Randy Senior nacisn膮艂 guzik i warkn膮艂:
- Do diab艂a, Thelmo, m贸wi艂em, nie przeszkadza膰 mi w trakcie tego spotkania!
- Przepraszam, Randy - zatrzeszcza艂 g艂os recepcjonistki. - Ale jest tu przynajmniej z sze艣ciu pan贸w z policji, kt贸rzy twierdz膮, 偶e musz膮 si臋 z tob膮 natychmiast widzie膰.
Z twarzy pana Whiteheada odp艂yn膮艂 wszelki 艣lad koloru. Spojrza艂 na mnie z wi臋kszym jadem ni偶 ma go zwyk艂y grzechotnik.
- Ty ma艂a przebieg艂a suko - wycedzi艂. U艣miechn臋艂am si臋 do niego uprzejmie. Just For Men i jego kumpel wyszarpn臋li z kieszeni telefony kom贸rkowe i zacz臋li w nie co艣 gor膮czkowo szepta膰. Randy junior tak bardzo skuli艂 si臋 na krze艣le, 偶e wygl膮da艂, jakby by艂 zupe艂nie pozbawiony ko艣ci. Randy senior wyj膮艂 buteleczk臋 mylanty z szuflady biurka i odmierzy艂 sobie 艂y偶k臋 kredowobia艂ego p艂ynu. Tylko Kristin rozgl膮da艂a si臋 wko艂o p贸艂przytomnie i m贸wi艂a:
- Ja nie rozumiem. Dlaczego przyjecha艂a policja? Kim jest ta ca艂a Hannah? I dlaczego wszyscy m贸wi膮 o jakich艣 kasetach wideo?
Spojrza艂am na ni膮 i powiedzia艂am:
- Tw贸j ch艂opak w sekrecie nagrywa艂 na wideo, jak uprawia z tob膮 seks. A potem sprzedawa艂 te ta艣my przez Internet na stronach z amatorskimi pornosami.
Kristin zmarszczy艂a swoje 艂adne brewki.
- Nieprawda.
- Niestety, to prawda.
- Nie - o艣wiadczy艂a Kristin i u艣miechn臋艂a si臋 z wy偶szo艣ci膮.
- Nieprawda. A ja chyba wiem, co m贸wi臋. Przecie偶 zauwa偶y艂a bym kamer臋 w sypialni.
- Kamera by艂a schowana w garderobie za sypialni膮 - wyja艣ni艂am. - Za lustrem, kt贸re tak naprawd臋 by艂 o dwustronne. Tym nad komod膮.
Kristin wytrzeszczy艂a na mnie oczy obramowane mocno utuszowanymi rz臋sami. A potem powiedzia艂a:
- Nie - e - e.
- Ta - a - ak - odpar艂am. - Kristin, ja widzia艂am te ta艣my. Masz na nich komplet, stanik i majteczki w tygrysie pr膮偶ki. Poza tym - doda艂am - masz sk艂onno艣ci do 艂askotek.
Kristin zblad艂a pod warstw膮 r贸偶u. Obr贸ci艂a g艂ow臋 w stron臋 Randy'ego juniora.
- Sk膮d ona o tym mo偶e wiedzie膰? - spyta艂a piskliwym g艂osem swojego ch艂opaka. - Sk膮d ona o tym wie?
- Bo ogl膮da艂am te kasety, Kristin. Widzia艂am wszystkie kasety. Z Carly. Jasmine. Beth.
Ruchem szybkim jak b艂yskawica Kristin r膮bn臋艂a d艂oni膮 w policzek Randy'ego juniora, a偶 mu g艂owa odskoczy艂a.
- Powiedzia艂e艣 mi, 偶e Jasmine to twoja siostra! - sykn臋艂a, a na jej ciemnych rz臋sach zawis艂y 艂zy gniewu.
- To zabawne - skomentowa艂am, patrz膮c, jak Randy junior usi艂uje zwin膮膰 si臋 w kulk臋 na swoim krze艣le. - Jasmine mi zdradzi艂a, 偶e jej o tobie powiedzia艂 dok艂adnie to samo.
Kristin rzuci艂a mi zaskoczone spojrzenie. Tak samo Randy junior. Podobnie, zreszt膮, zrobi艂 Rob.
- Rozmawia艂a艣 z Jasmine? - szepn膮艂 Randy Junior.
- Randy, rozmawia艂am dzi艣 rano z nimi wszystkimi. I wiesz, musz臋 przyzna膰, 偶e chocia偶 postara艂e艣 si臋 o zgromadzenie na prawd臋 odmiennych typ贸w dziewczyn: blondynek, brunetek, rudych, niskich, szczup艂ych, wysokich, to 艂膮czy je jedno. A miano wicie, 偶adna nie wiedzia艂a, 偶e jest filmowana. I wszystkie nie藕le si臋 tym wkurzy艂y. Wi臋kszo艣膰 wkurzy艂a si臋 na tyle, 偶eby chcie膰 wnie艣膰 oskar偶enie.
- O s艂odki Jezu - wymamrota艂 Randy Whitehead senior, chowaj膮c 艂ysiej膮c膮 g艂ow臋 w d艂oniach.
Randy junior tymczasem zwin膮艂 si臋 w jak najmniejsz膮 kulk臋. Musia艂, je艣li chcia艂 si臋 obroni膰 przed uderzeniami Kristin, kt贸ra t艂uk艂a go pi膮stkami w napadzie kobiecej furii.
- Ty palancie! - krzycza艂a. - Ok艂ama艂e艣 mnie! Ok艂ama艂e艣! Powiedzia艂e艣, 偶e mnie kochasz! Powiedzia艂e艣, 偶e jestem jedyna! Powiedzia艂e艣, 偶e zawsze b臋dziesz si臋 mn膮 opiekowa艂! Dok膮d ja mam teraz p贸j艣膰? Ha? Dok膮d?
- Mo偶esz wr贸ci膰 do domu - podsun臋艂am cicho. To zwr贸ci艂o jej uwag臋. Przesta艂a bi膰 Randy'ego po to, 偶eby na mnie spojrze膰.
- Nie, nie mog臋. - Poci膮gn臋艂a nosem. - Tata mnie wyrzuci艂.
- Jest got贸w przyj膮膰 ci臋 z powrotem - wyja艣ni艂am. - A przy najmniej by艂 got贸w, kiedy z nim dzi艣 rano rozmawia艂am.
- Rozmawia艂a艣 z moim tat膮? - spyta艂a Kristin, jakby nie 艣mia艂a w to uwierzy膰.
- Je艣li jeste艣 t膮 Kristin Pine z Brazil w stanie Indiana - powiedzia艂am - to tak. Prawd臋 m贸wi膮c, tata odetchn膮艂 z ulg膮, kiedy zadzwoni艂am. Martwili si臋 o ciebie z mam膮. No c贸偶, kto by si臋 nie martwi艂 - doda艂am, zerkaj膮c na pana Whiteheada seniora - o swoj膮 pi臋tnastoletni膮 c贸rk臋, kt贸ra uciek艂a z domu?
- Chryste - j臋kn膮艂 Randy senior, jeszcze g艂臋biej chowaj膮c twarz w d艂oniach.
- Sk膮d... Sk膮d wiedzia艂a艣? - szepn臋艂a Kristin, wpatruj膮c si臋 we mnie z niedowierzaniem. - Jak si臋 nazywaj膮 moi rodzice? Jak ja si臋 nazywam?
- To „dziewczyna od pioruna” - wyja艣ni艂 kr贸tko Rob. Zerkn臋艂am w jego stron臋. Nie powiedzia艂abym, 偶e m贸wi艂 to z jak膮艣 wyj膮tkow膮 gorycz膮 ani nic. Ale z zachwytem te偶 nie. Sie dzia艂 na swoim krze艣le i sprawia艂 wra偶enie, 偶e tylko obserwuje rozgrywaj膮c膮 si臋 wok贸艂 niego dramatyczn膮 scen臋. Wydawa艂 si臋 niemal spokojny. No c贸偶, przynajmniej bardziej ni偶 ktokolwiek z pozosta艂ych os贸b w gabinecie.
A przynajmniej dop贸ki Randy Whitehead senior nie odezwa艂 si臋 do mnie 艣miertelnie spokojnym tonem:
- Dziewuszko, po偶a艂ujesz tego. Wiem, 偶e zrobi艂a艣 to, 偶eby zem艣ci膰 si臋 na moim ch艂opaku za to, co zrobi艂 siostrze twoje go przyjaciela. Ale 偶e wci膮gn臋艂a艣 w to te wszystkie dziewczyny i policj臋... Tego po偶a艂ujesz.
Teraz Rob zupe艂nie przesta艂 wygl膮da膰 spokojnie. Pochyli艂 si臋 na swoim krze艣le i powiedzia艂:
- Przepraszam, czy pan jej grozi?
- O, mo偶esz by膰 pewien jak jasna cholera, 偶e gro偶臋 - o艣wiadczy艂 Randy senior. - Jej. Tobie. Jej rodzicom. To wojna, dziewuszko. Tym razem nadepn臋艂a艣 na odcisk niew艂a艣ciwej osobie.
- Nie s膮dz臋 - stwierdzi艂am. - Ju偶 wyja艣niam, dlaczego. Jedyna osoba, kt贸ra dzisiaj p贸jdzie siedzie膰, to pana syn. Je艣li cokolwiek stanie si臋 mnie albo mojej rodzinie, do艂膮czy pan do syna w pudle. 呕eby nie u偶y膰 brzydszego okre艣lenia.
Randy senior popatrzy艂 na mnie.
- O czym ty mi tu, u diab艂a, opowiadasz?
- No c贸偶, jako w艂a艣ciciel i zarz膮dca kompleksu apartament贸w Fountain Bleu jest pan przecie偶 odpowiedzialny za nadz贸r nad tym osiedlem, w艂膮cznie z odpowiedzialno艣ci膮 za tych, kt贸rzy zarz膮dzaj膮 nim na bie偶膮co... Czyli, za pana syna, Randy'ego, kt贸ry, jak wszyscy wiemy, wykorzysta艂 swoj膮 pozycj臋 w firmie, 偶eby bezprawnie dawa膰 tam schronienie dziewczynom, kt贸re ucieka艂y z domu, a potem filmowa艂 je w trakcie uprawiania seksu. - Siedz膮cej obok mnie Kristin wyrwa艂 si臋 szloch. - Przy kro mi - powiedzia艂am w jej stron臋 przepraszaj膮cym tonem.
- Nie ma za co - odpar艂a, poci膮gaj膮c nosem. M贸wi艂am dalej:
- To oczywiste, 偶e mo偶na panu postawi膰 zarzuty kryminalnej i cywilnej natury. Znalaz艂 si臋 pan w bardzo delikatnej sytuacji.
Pan Whitehead senior wytrzeszczy艂 na mnie oczy.
- Co ty mi, tak konkretnie, chcesz powiedzie膰? Proponujesz mi jaki艣 uk艂ad?
Zn贸w rozleg艂 si臋 brz臋czyk.
- Panie Whitehead. - W g艂osie Thelmy s艂ycha膰 by艂o napi臋cie. - Nie wiem, jak d艂ugo ci panowie z policji zgodz膮 si臋 jeszcze czeka膰...
Randy senior rzuci艂 b艂agalne spojrzenie w stron臋 Just For Men i jego kolesia.
- Id藕cie tam - powiedzia艂. - I zr贸bcie co si臋 da, 偶eby ich przetrzyma膰.
Just For Men pokiwa艂 g艂ow膮.
- Zrobi si臋 - zameldowa艂. I obaj wyszli. Randy senior spojrza艂 na mnie.
- No dobrze. To o jakiej konkretnie umowie tutaj rozmawia my?
- Och, umowa nie dotyczy pana syna - powiedzia艂am szybko. - Ale je艣li chodzi o pana... No c贸偶, wiem, 偶e jest pewna nieruchomo艣膰, kt贸r膮 pan si臋 interesuje, szko艂a podstawowa Pine Heights.
Pan Whitehead spojrza艂 na mnie przez zmru偶one powieki.
- Zgadza si臋. By艂a艣 wczoraj wieczorem na posiedzeniu rady dzielnicy. Randy powiedzia艂, 偶e to tam ci臋 spotka艂.
- Dok艂adnie tak. Planuje pan przerobi膰 szko艂臋 na mieszkania na wynajem. Je艣li zgodzi si臋 pan zarzuci膰 ten plan i wesprze膰, spor膮 dotacj膮 finansow膮, projekt utworzenia tam alternatywnej szko艂y 艣redniej, to moim zdaniem uda nam si臋 wypracowa膰 taki kompromis pomi臋dzy zwa艣nionymi stronami, kt贸ry nie zaprowadzi pana do wi臋zienia ani do s膮du cywilnego.
Randy Whitehead senior nadal si臋 na mnie gapi艂. Jego syn te偶. I Rob. W sumie, jedyna osoba w tym pokoju, kt贸ra si臋 na mnie nie gapi艂a, to Kristin, a nie gapi艂a si臋 dlatego, 偶e przegl膮da艂a si臋 w艂a艣nie w lusterku puderniczki i starannie 艣ciera艂a rozmazany tusz, kt贸ry sp艂yn膮艂 jej ze 艂zami na policzki.
- A ile dok艂adnie - odezwa艂 si臋 Randy senior - mia艂aby wy nie艣膰 ta dotacja?
- Och, niewiele - stwierdzi艂am. - Przynajmniej dla cz艂owieka z pa艅skim maj膮tkiem. No i jestem pewna, 偶e m贸g艂by pan sobie odpisa膰 darowizn臋 od podatku.
G艂os mia艂 zimny.
- Ile. Konkretnie.
- My艣l臋, 偶e trzy miliony dolar贸w wystarcz膮 - oznajmi艂am. Przycisk do papier贸w zn贸w trzasn膮艂 o biurko. Kristin podskoczy艂a i lekko jej si臋 czkn臋艂o.
- Wykluczone! - rykn膮艂 Randy senior. - Nie ma mowy! Za kogo ty si臋 uwa偶asz? Mam przyjaci贸艂 w tym mie艣cie, dziewuszko. Zaryzykuj臋 spraw臋 w s膮dzie! Zap艂ac臋, komu b臋dzie trzeba! Ja...
Rob wsta艂. By艂 taki wysoki i mia艂 takie szerokie ramiona, 偶e zdawa艂 si臋 zajmowa膰 zadziwiaj膮co wiele miejsca w tym wielkim pokoju.
- Zrobi pan - powiedzia艂 swoim niskim, cichym g艂osem - to, co ona panu ka偶e.
I wtedy Randy Whitehead senior pope艂ni艂 b艂膮d. Spojrza艂 Robowi w twarz i si臋 roze艣mia艂.
- Tak?! - wrzasn膮艂. - Albo niby co?
W u艂amku sekundy Rob na wp贸艂 wyci膮gn膮艂 pana Whiteheada zza biurka i docisn膮艂 przycisk do papieru w kszta艂cie kuli golfowej do jego arterii szyjnej.
- Albo ci臋 zabij臋 - odpar艂 Rob, nie zmieniaj膮c tonu g艂osu. A wtedy Randy senior pope艂ni艂 kolejny b艂膮d.
- Czy ty wiesz, kim ja jestem? - zagulgota艂. - Czy ty wiesz, kogo ja znam? Mog臋 ci臋 zgasi膰 jak 艣wieczuszk臋, kolego.
- Nie, je艣li ju偶 b臋dziesz martwy - rzek艂 Rob spokojnie, wciskaj膮c pi艂eczk臋 golfow膮 z kryszta艂u tak g艂臋boko w gard艂o pana Whiteheada, 偶e ten zacz膮艂 si臋 krztusi膰.
Wsta艂am z krzes艂a i podesz艂am do biurka pana Whiteheada, kt贸remu mocno poczerwienia艂a twarz. Na b艂yszcz膮cym czole kropli艂 si臋 pot. Przewr贸ci艂 oczami w moj膮 stron臋. Jedn膮 d艂o艅 bez w艂adnym gestem wyci膮gn膮艂 w stron臋 interkomu. Ale nawet gdyby zdo艂a艂 go dosi臋gn膮膰, nic by mu to nie pomog艂o. Przy tak silnym ucisku na krta艅 nie zdo艂a艂by wydoby膰 z siebie ani s艂owa.
- By膰 mo偶e zna pan r贸偶nych ludzi w tym mie艣cie, panie Whitehead - powiedzia艂am. - Ale pozostaje faktem, 偶e obecny tu Rob zna ich chyba wi臋cej. I ci ludzie, kt贸rych zna, to miejscowi. Nie musi posy艂a膰 a偶 do Chicago po wsparcie. Wi臋c na moment od艂贸偶my mo偶e na bok gro藕by u偶ycia si艂y fizycznej, bo faktem pozostaje, 偶e zrobi pan to, czego od pana chc臋, i to wcale nie dlatego, 偶e w przeciwnym razie Rob pana zabije. Zrobi pan to, bo w przeciwnym razie ja opowiem pana 偶onie o Ericu.
Randy junior, zwini臋ty w dr偶膮c膮 kulk臋, uni贸s艂 g艂ow臋.
- Kto to jest Erie? - spyta艂 艂zawym g艂osem.
Kristin, kt贸ra od艂o偶y艂a puderniczk臋 i wpatrywa艂a si臋 jak za hipnotyzowana w mi臋艣nie Roba, napinaj膮ce si臋 pod r臋kawami jego koszulki (postanowi艂am, 偶e porozmawiam sobie z ni膮 o tym p贸藕niej), mia艂a podobnie zdezorientowan膮 min臋.
- Kto to jest Erie? - zapyta艂a.
- W艂a艣nie - rzek艂 Rob, ogl膮daj膮c si臋 na mnie. - Kto to jest Erie?
- Dobra! Wszyscy spojrzeli艣my na pana Whiteheada, zaskoczeni, 偶e uda艂o mu si臋 wykrztusi膰 z gard艂a cho膰 jedno zrozumia艂e s艂owo. Ale on 艣ciska艂 r臋ce Roba bielej膮cymi palcami i chrypia艂:
- Dobra! Dobra! Rob rozlu藕ni艂 chwyt, a Randy senior osun膮艂 si臋 na biurko i dysz膮c, usi艂owa艂 z艂apa膰 powietrze.
- Dobra, czyli zrobisz, czego ona chce? - upewni艂 si臋 Rob. Pan Whitehead pokiwa艂 g艂ow膮. Jego twarz powoli zaczyna艂a przybiera膰 normalny kolor.
- Zrobi臋 to, czego chce - wyrz臋zi艂. - Tylko nie m贸w... mojej 偶onie... o Ericu.
- 艢wietnie - powiedzia艂am do pana Whiteheada. - Ale powinien pan wiedzie膰, 偶e nie jestem jedyn膮 osob膮, kt贸ra wie o Ericu, panie Whitehead. I je艣li co艣 mi si臋 stanie, osoby ze mn膮 zwi膮zane...
- Nic ci si臋 nie stanie - obieca艂 pan Whitehead. Tak jak par臋 minut temu poczerwienia艂, tak teraz by艂 blady. - Przysi臋gam ci to. Tylko nic nie m贸w.
- Umowa stoi - o艣wiadczy艂am. A potem si臋gn臋艂am nad biurkiem i praw膮 d艂oni膮 u艣cisn臋艂am jego spocon膮, dr偶膮c膮 d艂o艅.
A jeszcze potem nachyli艂am si臋 i nacisn臋艂am guzik interkomu.
- Teraz niech pan to powie - odezwa艂am si臋 do pana Whiteheada.
Par臋 razy zakas艂a艂, a potem poprawi艂 ko艂nierzyk i krawat, zmi臋te przez Roba, i przem贸wi艂 do interkomu:
- Mo偶esz ju偶 wpu艣ci膰 policj臋, 偶eby zabrali Randy'ego juniora, Thelmo.
Na te s艂owa jego syn zerwa艂 si臋 z krzes艂a w odruchu paniki.
- Nie! - krzykn膮艂. - Tato! Nie mo偶esz...
- Przykro mi, Randy - rzek艂 Randy senior. A co najzabawniejsze, wcale nie brzmia艂o to tak, jakby mu by艂o przykro. - Ale nie mam wyboru.
- Ale ja to zrobi艂em dla ciebie, tato! - t艂umaczy艂 Randy. - 呕eby ci pokaza膰, 偶e poradz臋 sobie z wi臋kszym zakresem obowi膮zk贸w. Nie mo偶esz im na to pozwoli膰! Nie mo偶esz!
Ale pan Whitehead sta艂 tam tylko i patrzy艂, kiedy policjanci weszli do gabinetu, kazali Randy'em u oprze膰 d艂onie na 艣cianie I go przeszukali. I nie tylko policjanci weszli do 艣rodka. Wszed艂 r贸wnie偶 m艂ody cz艂owiek w koszulce z Hellboyem, w r臋ku trzymaj膮c komiks X - Men.
- O, cze艣膰, Jess - powiedzia艂 Douglas na m贸j widok. - Jak mi posz艂o? Zd膮偶y艂em z nimi na czas, tak jak prosi艂a艣?
- Idealne wyczucie czasu, Doug - stwierdzi艂am. - Idealne.
16
Kiedy wyszli艣my kilka godzin p贸藕niej z biura prokuratora okr臋gowego (jak si臋 okaza艂o, czeka艂a mnie masa wyja艣nie艅 co do tego, jak wesz艂am w posiadanie kaset, kt贸re przekaza艂am Douglasowi, 偶eby je zani贸s艂 do prokuratury. Ale trzymali mnie znacznie kr贸cej, ni偶 planowali potrzyma膰 Kristin, kt贸ra by艂a ich g艂贸wnym 艣wiadkiem i kt贸r膮 zatrzymano w areszcie prewencyjnym do przyjazdu rodzic贸w), by艂am taka g艂odna, 偶e prawie 偶a艂owa艂am tego odrzuconego zaproszenia Karen Sue na p贸藕ne 艣niadanie. My艣la艂am, 偶e zemdlej臋 na schodach gmachu s膮du.
Na szcz臋艣cie Rob czu艂 si臋 chyba tak samo, bo zaproponowa艂:
- Co by艣 powiedzia艂a na jaki艣 lunch?
- Za艣piewa艂abym Alleluja. Douglas? Douglas pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie da rady. Trzeba wraca膰 do sklepu. Kto艣 musi zadba膰 o zaspokajanie komiksowych potrzeb tej spo艂eczno艣ci. - S艂o艅ce w zenicie o艣lepia艂o, ale i tak widzia艂am spojrzenie, kt贸re rzuci艂 mi brat. - Ale wy sobie id藕cie. Wiecie, jest takie naprawd臋 fajne miejsce, gdzie z Tash膮 ostatnio je藕dzimy. To jest dopiero w Storey, ale warto si臋 przejecha膰. Tu偶 obok rzeki, naprawd臋 romantycznie...
Wiedzia艂am, co on knuje. Wiedzia艂am, co knuje, i szybko postanowi艂am temu zapobiec, wskazuj膮c r臋k膮 drug膮 stron臋 placu.
- Och, patrzcie. Joe's ju偶 otwarte. Mogliby艣my tam wst膮pi膰, kupi膰 jakie艣 burgery na wynos i wzi膮膰 do ciebie do domu, Rob.
Rob uni贸s艂 brwi.
- Do mnie do domu?
- Hannah jest jedyn膮 sfilmowan膮 dziewczyn膮, z kt贸r膮 jeszcze nie rozmawia艂am - wyja艣ni艂am. - Musz臋 wiedzie膰, czy te偶 b臋dzie chcia艂a wnie艣膰 oskar偶enie przeciwko Randy'emu. Wszystkim innym dziewczynom ju偶 u艣wiadomi艂am t臋 mo偶liwo艣膰.
- Nie da艂a艣 glinom jej ta艣m? - spyta艂 Rob z zaciekawieniem.
- Jeszcze nie. Rob zerkn膮艂 na zegarek.
- Gwen lada moment po ni膮 przyjedzie. Chyba dla niej te偶 mogliby艣my kupi膰 burgera. No i jeszcze z jakie艣 osiem dla Chicka.
- Och! - westchn膮艂 Douglas, rozczarowany. - Chyba mo偶ecie te偶 i tak zrobi膰.
- No w艂a艣nie - powiedzia艂am stanowczo. - Douglas, dzi臋ki za pomoc dzi艣 rano. Nie uda艂oby nam si臋 to wszystko bez ciebie.
Rozchmurzy艂 si臋 na te s艂owa.
- Nie ma o czym m贸wi膰 - stwierdzi艂. - Wszystko, 偶eby tylko wybawi膰 艣wiat od tych handlarzy brudami i zrobi膰 miejsce dla zdrowych rozrywek, na przyk艂ad Sin City. No to bawcie si臋 dobrze oboje. Zadzwo艅 do mnie p贸藕niej, Jess.
Douglas zasalutowa艂 d艂oni膮 i ruszy艂 przez ulic臋 w stron臋 Underground Comix. Niew膮tpliwie p贸藕niej mnie odszuka i za偶膮da jakiego艣 wyja艣nienia, kiedy si臋 dowie o „darowi藕nie” pana Whiteheada. Randy senior mia艂 osobi艣cie dostarczy膰 czek do jednoosobowego Komitetu Alternatywnego Liceum Pine Heights, czyli w艂a艣nie Douglasa.
Tymczasem cieszy艂am si臋, 偶e mam go z g艂owy. Nie mia艂am specjalnej ochoty, 偶eby m贸j starszy brat kr臋ci艂 si臋 ko艂o mnie i pr贸bowa艂 bawi膰 w swatk臋. Mi臋dzy mn膮 a Robem ju偶 i tak sytuacja by艂a wystarczaj膮co niezr臋czna, bez dodatkowych interwencji mojej rodziny - mimo 偶e wiedzia艂am, i偶 Douglas ma dobre zamiary.
Teraz jednak planowa艂am cz臋艣膰 tej swojej rodziny wykorzysta膰... Zalet膮 posiadania rodzic贸w, kt贸rzy s膮 w艂a艣cicielami wszystkich najlepszych restauracji w mie艣cie, jest to, 偶e nie musisz w nich p艂aci膰 za jedzenie. Mimo to Rob upar艂 si臋, 偶eby zostawi膰 szczodry napiwek za te nasze burgery... Co rozumiem, bo przecie偶 jego mama kiedy艣 pracowa艂a u nas jako kelnerka. Z zapakowanymi burgerami w r臋ku wr贸cili艣my do furgonetki i ruszyli艣my w stron臋 jego domu.
Milczenie, kt贸re zapad艂o w kabinie po drodze, wcale nie by艂o niezr臋czne. Nieprawda, 偶artuj臋. Nie mieli艣my jeszcze ani chwili, 偶eby porozmawia膰 na osobno艣ci o tym, co zasz艂o w gabinecie Randy'ego seniora, bo za bardzo zaj臋ci byli艣my wyja艣nianiem prokuratorowi okr臋gowemu, co zrobi艂 Randy Junior. Ja, w ka偶 dym razie, nie uwa偶a艂am, 偶eby tu by艂o wiele do omawiania.
Ale Rob by艂 chyba innego zdania.
- No dobrze - powiedzia艂, kiedy mijali艣my pola kukurydzy, kt贸ra wyros艂a na wysoko艣膰 kolan. Za miesi膮c mia艂a si臋ga膰 dobrze ponad nasze g艂owy. - Wi臋c to ca艂e niestosowanie przemocy, kt贸rego jeste艣 teraz zwolenniczk膮...
W duchu j臋kn臋艂am. Nie chcia艂am wyja艣nia膰 Robowi - ani nikomu, w gruncie rzeczy - dlaczego bicie ludzi przesta艂o mi si臋 wydawa膰 sensowne. Widzia艂am dosy膰 przemocy, 偶eby mi wystarczy艂o na ca艂e 偶ycie i od艂o偶y艂am do szuflady m贸j (metaforyczny) kastet. Mogliby艣my ju偶 tego nie wa艂kowa膰?
Ale ku mojemu zdziwieniu, Rob doko艅czy艂:
- Mnie si臋 to podoba. Zerkn臋艂am na niego. Nie odrywa艂 oczu od drogi.
- Tak - powiedzia艂am ironicznie. - Jasne. Bo to akurat ty by艂e艣 pierwszy na li艣cie os贸b, kt贸rym grozi艂o, 偶e im rozwal臋 艂eb, jak tylko b臋d臋 mia艂a okazj臋.
Nadal na mnie nie patrzy艂.
- Nie o to chodzi - stwierdzi艂. - Po prostu uwa偶am, 偶e wymy艣lasz fajne rozwi膮zania problem贸w bez u偶ywania przemocy. Jak ten numer dzisiaj, w gabinecie Whiteheada. To by艂o genialne.
Poczu艂am, 偶e policzki znowu mi si臋 rumieni膮 i po cichu za kl臋艂am pod nosem. Dlaczego tak z g艂upia艂am dla tego faceta? No bo rumieni艂am si臋 i to tylko dlatego, 偶e on mi powiedzia艂 komplement. Dlaczego mia艂 tak膮 w艂adz臋 nad temperatur膮 mojego cia艂a?
- Zawsze ci to powtarza艂em - ci膮gn膮艂, nadal nie patrz膮c w moj膮 stron臋. I dobrze, bo gdyby spojrza艂, zobaczy艂by, 偶e jestem czerwona jak ugotowany homar. - M贸wi艂em, 偶e problem z twoim szybkim rwaniem si臋 do b贸jek wi膮偶e si臋 z tym, 偶e kt贸rego艣 dnia kto艣 od ciebie wi臋kszy ci odda. I 偶e niespecjalnie to ci si臋 spodoba.
- Nigdy by do tego nie dosz艂o - stwierdzi艂am, usi艂uj膮c za chowa膰 lekki ton. - Mam za szybkie nogi. Biegam jak zaj膮c...
- Tak, no c贸偶 - przerwa艂 mi. - Moim zdaniem obaj panowie Whitehead zgodziliby si臋, 偶e twoje 偶膮d艂o k艂uje o wiele mocniej, kiedy u偶ywasz g艂owy, nie swojego prawego sierpowego. Kto to jest Erie?
Zagapi艂am si臋 na niego. - Kto?
- Erie. - Dotarli艣my ju偶 do d艂ugiego podjazdu pod jego dom i Rob skr臋ci艂 w t臋 stron臋. To by艂 naprawd臋 pi臋kny kawa艂ek ziemi - tej, na kt贸rej le偶a艂a farma Roba - mieli tam nawet stuletnie d臋by i w艂asny strumie艅. Jestem pewna, 偶e Randy Whitehead senior ch臋tnie przerobi艂by ten teren na pole golfowe lub klub rekreacyjny. - Ten facet, o kt贸rym mia艂a艣 powiedzie膰 jego 偶onie, je艣li on nie zrobi tego, czego chcia艂a艣.
- Och! - U艣miechn臋艂am si臋 szeroko. - Tata mi o nim powie dzia艂. Erie to kelner w Mastriani's.
- A wi臋c?
- A wi臋c wiesz, 偶e ludzie, kt贸rzy razem pracuj膮, lubi膮 plotkowa膰. Erie, m贸wi tata, lubi je藕dzi膰 do takiego jednego gejowskiego klubu w Indianapolis.
- Tak. I?
- No i jak si臋 okazuje, Randy senior te偶.
Rob zatrzyma艂 furgonetk臋 z szarpni臋ciem, bo za mocno nacisn膮艂 hamulec. Wreszcie obr贸ci艂 g艂ow臋, 偶eby na mnie spojrze膰.
- 呕artujesz sobie - powiedzia艂 z os艂upia艂膮 min膮.
- Nie. - Odpi臋艂am pasy i zacz臋艂am wysiada膰 z furgonetki. - Erie to ch艂opak pana Whiteheada. Urz膮dzili sobie nawet wsp贸lnie ma艂e mi艂osne gniazdko i tak dalej. Tyle 偶e, jak wida膰, Randy senior wola艂by raczej, 偶eby 偶ona si臋 o tym nie dowiedzia艂a.
Zabra艂am burgery i ruszy艂am w stron臋 domu Roba. Chick - w艂a艣ciciel i kierownik Baru i Klubu Motocyklowego Chicka przy autostradzie - najwyra藕niej us艂ysza艂, 偶e podje偶d偶amy, bo podszed艂 do drzwi frontowych. Kiedy zobaczy艂, 偶e nadchodz臋 wy艂o偶on膮 kostk膮 alejk膮, u艣miechn膮艂 si臋 od ucha do ucha.
- No prosz臋, przecie偶 to „dziewczyna od pioruna” - powie dzia艂, otwieraj膮c siatkowe drzwi, 偶eby mnie wpu艣ci膰 do 艣rodka.
- Dawno ci臋 nie widzia艂em.
- Cze艣膰, Chick - przywita艂am go, u艣miechaj膮c si臋. - Jak 偶ycie p艂ynie?
- O wiele lepiej, odk膮d zn贸w zjecha艂a艣 do miasta - stwierdzi艂 Chick, kiedy podchodzi艂 do nas Rob. - Hej, no to skoro teraz wy dwoje zn贸w jeste艣cie razem, mo偶e uda ci si臋 co艣 zrobi膰, 偶eby ten facet przesta艂 wci膮偶 harowa膰 i raz na jaki艣 czas si臋 zabawi艂.
Chick klepn膮艂 Roba pot臋偶n膮 艂ap膮 w rami臋. Rob si臋 skrzywi艂. Ale jestem pewna, 偶e nie dlatego, 偶e pieszczoty Chicka bol膮.
- No c贸偶 - powiedzia艂 Rob, nie patrz膮c ani na mnie, ani na Chicka. - Jess wr贸ci艂a, ale tylko po to, 偶eby mi pom贸c znale藕膰 Hannah. Nie d艂ugo zn贸w jedzie do Nowego Jorku.
U艣miech Chicka znikn膮艂.
- Och! - westchn膮艂. A potem zauwa偶y艂 torby w moich r臋kach i jego przybita mina rozchmurzy艂a si臋, ale tylko troch臋.
- No c贸偶, przynajmniej wy偶erk臋 przynios艂a.
I zawr贸ci艂 do 艣rodka domu.
Obr贸ci艂am si臋 i popatrzy艂am gniewnie na Roba.
- A ty sk膮d wiesz? - rzuci艂am ostro. Popatrzy艂 na mnie, speszony.
- Sk膮d wiem co?
- Sk膮d wiesz, kiedy wracam do Nowego Jorku? - Nie umia艂abym wyja艣ni膰, czemu tak si臋 nagle w艣ciek艂am. Ale zdecydowanie zaczyna艂am na nowo przemy艣liwa膰 t臋 swoj膮 postaw臋 nie stosowania przemocy oraz przekonanie, 偶e mu nie rozwal臋 艂ba.
- Mo偶e ja nie wr贸c臋 do Nowego Jorku. Nie wiesz tego. Nic ju偶 o mnie nie wiesz.
Wytrzeszczy艂 na mnie oczy.
- Okay - powiedzia艂. - Wyluzuj. Dlaczego ile razy kto艣 ka偶e ci si臋 wyluzowa膰 lub odpr臋偶y膰, zawsze odnosi skutek przeciwny do zamierzonego?
Czuj膮c si臋 wyj膮tkowo niewyluzowana, wesz艂am zamaszystym krokiem do domu Roba i trafi艂am na jego siostr臋, Hannah, kt贸ra w艂a艣nie schodzi艂a po schodach zobaczy膰, kto jest na dole.
- Ach! - j臋kn臋艂a, wyra藕nie rozczarowana moim widokiem.
- To ty. My艣la艂am, 偶e to mo偶e moja mama.
- Tak, no c贸偶, ja te偶 bardzo si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 widz臋 - sarkn臋艂am. - Jest tam na g贸rze jaki艣 odtwarzacz wideo?
Hannah przychyli艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na mnie pytaj膮co.
- Co? Tak. A dlaczego?
Ruchem r臋ki kaza艂am jej wr贸ci膰 na g贸r臋. Rob, id膮c do kuchni po talerze do hamburger贸w, powiedzia艂:
- Jess. Zjedz co艣 najpierw, dobra?
- Och, Hannah i ja na pewno zjemy - zapewni艂am go. A potem widz膮c, 偶e Hannah nie ruszy艂a si臋 z miejsca, zn贸w pokaza艂am r臋k膮 na schody i powiedzia艂am: - Na g贸r臋. Ju偶.
Z nabzdyczon膮 min膮 Hannah zawr贸ci艂a napi臋cie i uda艂a si臋 na pi臋tro. Posz艂am za ni膮, przedtem oddaj膮c Chickowi wszystkie torby z hamburgerami poza jedn膮.
Na g贸rze, w go艣cinnej sypialni, gdzie nocowa艂a Hannah - w tej, kt贸ra kiedy艣 by艂a sypialni膮 Roba, teraz odnowionej, w delikatne odcienie be偶u - zobaczy艂am, 偶e czuje si臋 tam jak w domu. Po ca艂ej pod艂odze porozrzuca艂a ubrania, wala艂y si臋 tam te偶 torebki po chipsach i puste puszki po napojach.
- Lepiej si臋 spakuj - poradzi艂am jej. - Wiesz, 偶e mama po ciebie przyje偶d偶a.
- Mam to gdzie艣 - stwierdzi艂a Hannah, zn贸w rzucaj膮c si臋 na 艂贸偶ko i wbijaj膮c gniewne spojrzenie w sufit. Na tle bia艂ej poduszki jej r贸偶nokolorowe w艂osy tworzy艂y istn膮 t臋cz臋. - Nie zamierzam wraca膰 i zn贸w mieszka膰 z t膮 j臋dz膮. A Rob mnie nie zmusi.
W艂膮czy艂am odtwarzacz wideo i w艂o偶y艂am do 艣rodka kaset臋 wyj臋t膮 z plecaka.
- Owszem, mo偶e - powiedzia艂am. - Nie ma 偶adnego obowi膮zku dalej p艂aci膰 za tw贸j pobyt pod tym dachem.
- 艢wietnie - mrukn臋艂a Hannah do sufitu. - No to niech mnie wyrzuci. Ale nie mo偶e mnie zmusi膰, 偶ebym zosta艂a z mam膮. Po prostu zn贸w uciekn臋.
- Bo ostatnio tak dobrze na tym wysz艂a艣? - Nacisn臋艂am klawisz „play”, a potem wzi臋艂am torb臋 z hamburgerami i usiad艂am w fotelu ustawionym przy jedynym w tym pokoju oknie, ale najpierw zdj臋艂am z niego stos ubra艅 Hannah. - Nie z艂y plan.
Hannah patrzy艂a na mnie, nie w telewizor.
- Hej - powiedzia艂a, siadaj膮c. - Mog臋 wzi膮膰 jednego? Umieram z g艂odu. Ten ca艂y Chick zaproponowa艂, 偶e mi zrobi kanapk臋, ale czy ty widzia艂a艣, jakie on ma paznokcie? Nie no, nie ma mowy.
Wzi臋艂am sobie burgera i rzuci艂am jej torb臋.
- Cz臋stuj si臋. - Popatrzy艂am na ekran telewizora. - O, super - stwierdzi艂am, zatapiaj膮c z臋by w grub膮 warstw臋 sera i bekonu.
- To m贸j ulubiony fragment.
Hannah leniwie podnios艂a oczy znad burgera, kt贸rego w艂a艣nie nadgryza艂a...
...i nagle upu艣ci艂a go sobie na kolana.
- Co? - Gapi艂a si臋 wytrzeszczonymi oczami w telewizor.
- Sk膮d ty... Hej, to...
Prze艂kn臋艂am k臋s.
- Tak. Ja te偶 wol臋 bokserki. Ale co mo偶na zrobi膰? Niekt贸rzy faceci s膮 niereformowalni.
Hannah zsun臋艂a si臋 z 艂贸偶ka - wsz臋dzie siej膮c kawa艂ki hamburgera - i rzuci艂a si臋 w stron臋 odtwarzacza. Trzasn臋艂a w klawisz „eject”. Kiedy kaseta wysun臋艂a si臋 z odtwarzacza, obr贸ci艂a j膮 i spojrza艂a na jej bok, na widok schludnie drukowanej naklejki „ Hannah „ jeszcze bardziej wyba艂uszy艂a oczy.
- Sk膮d to masz? - spyta艂a s艂abym g艂osem. - Z garderoby twojego ch艂opaka - powiedzia艂am, kiedy prze偶u艂am kolejny k臋s. - Nie wiedzia艂a艣, 偶e by艂a艣 filmowana? Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Najwyra藕niej straci艂a zdolno艣膰 mowy.
- Mia艂 te偶 kopie - doda艂am. - Zak艂adam, 偶e do dystrybucji.
- Dys... dystrybucji? - Twarz Hannah zbiela艂a pod kolor po艣cieli na 艂贸偶ku. - On je... sprzedawa艂?
- Och, nie tylko twoje. By艂o tam mn贸stwo r贸偶nych kaset z mn贸stwem r贸偶nych nieletnich dziewczyn. Najwyra藕niej za艂o偶y艂 sobie ma艂y haremik. Naprawd臋 nie wiedzia艂a艣?
Zn贸w pokr臋ci艂a g艂ow膮, nie odrywaj膮c wzroku od kasety.
- No c贸偶. - Wzruszy艂am ramionami. - Nie musisz si臋 ju偶 o to martwi膰. Poszed艂 do wi臋zienia. I posiedzi tam przynajmniej, dop贸ki tata nie wydostanie go za kaucj膮. Chyba 偶e nie zgodz膮 si臋 na kaucj臋, zreszt膮 prokurator okr臋gowy tak si臋 odgra偶a. Mi臋dzystanowy handel pornografi膮 jest traktowany do艣膰 powa偶nie, zw艂aszcza kiedy w gr臋 wchodz膮 osoby nieletnie, ale pan Whitehead, tata Randy'ego, ma mn贸stwo pieni臋dzy, w艂adzy i... No c贸偶. Po prostu zobaczymy, co b臋dzie dalej.
Hannah spojrza艂a na mnie. W k膮ciku ust mia艂a plam臋 keczupu. Po raz pierwszy od chwili, kiedy j膮 pozna艂am, wygl膮da艂a o wiele m艂odziej ni偶 na swoje pi臋tna艣cie lat.
- Randy jest w wi臋zieniu? - spyta艂a cicho.
- Randy jest jak najbardziej w wi臋zieniu. Mo偶esz sprawi膰, 偶e tam jeszcze posiedzi, je艣li pozwolisz mi przekaza膰 te ta艣my policji i zgodzisz si臋 zeznawa膰 przeciwko niemu. Do czego bardzo bym ci臋 zach臋ca艂a. Ale chyba zrozumiem, je艣li odm贸wisz. Chocia偶 nie doradzam ci tego. To znaczy, je艣li ujdzie mu to na sucho, to on po prostu zrobi to komu艣 innemu, mo偶e jeszcze m艂odszemu ni偶 ty.
Spodziewa艂am si臋, 偶e mnie zaatakuje jak w mieszkaniu Randy'ego. By艂am teraz przecie偶 jej podw贸jnym wrogiem - zabra艂am j膮 od ukochanego m臋偶czyzny, a na dodatek sama wsadzi艂am tego m臋偶czyzn臋 za kratki.
Oczywi艣cie, jej brat te偶 bra艂 w tym udzia艂. Ale by艂am gotowa wzi膮膰 na siebie win臋 za uwi臋zienie Randy'ego, bo gdyby Rob zrobi艂 to, na co mia艂 ochot臋, to jej ch艂opakowi grozi艂by wy艂膮cz nie wstrz膮s m贸zgu, a nie lata s膮dowych przepychanek i, ca艂kiem prawdopodobnie, wieloletnia odsiadka.
Ale ku mojemu zdziwieniu, Hannah nie wpad艂a w jeden ze swoich atak贸w z艂o艣ci. Zamiast tego, nadal wpatruj膮c si臋 w kaset臋, zapyta艂a cicho:
- Czy Rob to widzia艂? Pokr臋ci艂am g艂ow膮.
- Nie. Tylko ja.
- A gdzie jest reszta? - spyta艂a. - M贸wi艂a艣, 偶e s膮 kopie.
Si臋gn臋艂am do plecaka i wyj臋艂am pozosta艂e dwie kasety z jej imieniem.
- Tutaj.
Podesz艂a i wzi臋艂a kasety z moich r膮k. Nasze palce zetkn臋艂y si臋 przy tym lekko, a ona powiedzia艂a tym samym cichym g艂osem:
- Dzi臋ki. - Spojrza艂a na kasety. I chyba podj臋艂a jak膮艣 decyzj臋, bo zacisn臋艂a usta w w膮sk膮 linijk臋. - Chyba chcia艂abym - powiedzia艂a. - To znaczy, wnie艣膰 oskar偶enie.
- I dobrze zrobisz - o艣wiadczy艂am. - Daj zna膰 Robowi. Albo swojej mamie. Jedno z nich b臋dzie ci臋 mog艂o zabra膰 na komisariat.
- Tak zrobi臋. I... przepraszam. Unios艂am brwi.
- Za co? To nie twoja wina.
- Nie, nie za Randy'ego - wyja艣ni艂a, patrz膮c na kasety. - Za te rzeczy, kt贸re powiedzia艂am wczoraj. O tym, 偶e jeste艣...
- Wielk膮 wredn膮 suk膮? - doko艅czy艂am za ni膮. - Aha - przytakn臋艂a. I nawet si臋 zarumieni艂a. - Tak. Za to.
Bo nie jeste艣. Jeste艣 w sumie ca艂kiem fajna.
- No c贸偶 - mrukn臋艂am. - Dzi臋ki.
A potem obie us艂ysza艂y艣my, jak Rob wo艂a w stron臋 schod贸w:
- Hannah? Twoja mama jest tutaj. Hannah nagle skrzywi艂a si臋 do p艂aczu.
- Mama? - Rzuci艂a wszystkie kasety na 艂贸偶ko, obr贸ci艂a si臋 i pobieg艂a do drzwi. - Mamo!
Kilka sekund p贸藕niej us艂ysza艂am, jak z 艂omotem zbiega po schodach, a potem jaki艣 kobiecy g艂os powiedzia艂:
- Och, Hannah! - zanim przerwa艂 mu m艂odzie艅czy wrzask rado艣ci.
Zosta艂am na g贸rze i doko艅czy艂am reszt臋 burgera. Kiedy zjad艂am, wsta艂am, wrzuci艂am papier do kosza i ruszy艂am do drzwi.
Ale potkn臋艂am si臋 i omal nie straci艂am r贸wnowagi, bo za czepi艂am stop膮 o co艣, co le偶a艂o pod tym ba艂aganem na pod艂odze.
A kiedy schyli艂am si臋, 偶eby zobaczy膰, co to jest, zauwa偶y艂am kawa艂ek papieru z moim nazwiskiem. No wi臋c, oczywi艣cie, musia艂am si臋 schyli膰 i przyjrze膰 dok艂adniej.
Okaza艂o si臋, 偶e ten papier wystawa艂 z albumu oprawionego w zielon膮 sk贸r臋, ze z艂oceniami na brzegach. Kiedy go podnios艂am, by艂 ci臋偶ki. Wysun臋艂y si臋 z niego kolejne papiery. Zobaczy艂am, 偶e to wycinki z gazet i obluzowa艂y si臋, bo kto艣 brutalnie si臋 z tym albumem obszed艂.
Kto艣, kto bez w膮tpienia rzuci艂 tym albumem przez pok贸j w przyp艂ywie z艂o艣ci na mnie.
I domy艣la艂am si臋, kto to m贸g艂 by膰.
A kiedy otworzy艂am album, zrozumia艂am, dlaczego ona to zrobi艂a.
17
Ca艂y album by艂 po艣wi臋cony mojej osobie. Ten kto艣, kto go wykona艂, nie zna艂 si臋 naprowadzeniu album贸w, nie przejmowa艂 si臋 staranno艣ci膮 i nie u偶ywa艂 odpowiedniego kleju. Rob chyba 艂apa艂, co mia艂 akurat pod r臋k膮, w艂膮cznie z ta艣m膮 izolacyjn膮, i wkleja艂 tam artyku艂y na m贸j temat z czasopism i gazet, zaczynaj膮c od tej pierwszej historii, kt贸ra ukaza艂a si臋 w naszej lokalnej gazecie i dalej a偶 do artyku艂u, kt贸ry wydrukowano w „New York Timesie”, po艣wi臋conego nieortodoksyjnym meto dom wykorzystywanym przez rz膮d do walki z terrorystami.
By艂 tam nawet artyku艂 z magazynu „People” - ten, do kt贸re go nie zgodzi艂am si臋 udzieli膰 wywiadu - o mnie i o mojej rodzi nie („chocia偶 sta艂a si臋 inspiracj膮 dla popularnego serialu telewizyjnego, Jessica Mastriani bardzo nie lubi fotograf贸w...”).
I nie tylko wycinki tam by艂y. Znalaz艂am te偶 zdj臋cia. Par臋 z nich rozpoznawa艂am: fotki zrobione przez matk臋 Roba w czasie Obiadu w 艢wi臋to Dzi臋kczynienia... I nawet zdj臋cie moje i Ruth rozchichotanych do 艂ez na kolanach 艢wi臋tego Miko艂aja w centrum handlowym. Rob musia艂 nam贸wi膰 fotografa, 偶eby zgodzi艂 si臋 sprzeda膰 mu t臋 odbitk臋, bo przecie偶 ja mu jej nie da艂am.
Ale kilku zdj臋膰 nie widzia艂am nigdy przedtem, na przyk艂ad mojego czarno - bia艂ego zdj臋cia gdzie艣 w 艣rodku albumu. Nie mia艂am poj臋cia, gdzie i kiedy zosta艂o zrobione, a co dopiero, kto nacisn膮艂 spust migawki.
Na ko艅cu albumu by艂 ostatni artyku艂, jaki napisano na m贸j temat: informacja z naszej miejscowej gazety o tym, 偶e dosta艂am stypendium w Miliard. Mama musia艂a to da膰 do druku. By艂a taka dumna - bardziej dumna z tego, 偶e dosta艂am stypendium, ni偶 z czegokolwiek innego, co kiedykolwiek zrobi艂am, nie wy艂膮czaj膮c znalezienia wszystkich tych dzieci - i przest臋pc贸w.
Chyba to rozumiem. 艁atwiej by艂o zaakceptowa膰 m贸j talent do muzyki ni偶 ten drugi.
Ten, kt贸ry do niedawna uwa偶a艂am za utracony na dobre.
Mog艂abym zrozumie膰, gdyby taki album prowadzi艂a moja mama, mia艂a zreszt膮 bardzo podobny. Ale to dlatego, 偶e mama mnie kocha - mimo 偶e w pewnych sprawach si臋 r贸偶nimy.
Pozostaje pytanie, dlaczego taki album prowadzi艂 Rob - i to prowadzi艂 go nawet wtedy, kiedy poszli艣my ka偶de w swoj膮 stron臋. Co to mog艂o znaczy膰? Najwyra藕niej, 偶e nadal o mnie my艣la艂, chocia偶 ja ju偶 znik艂am z jego 偶ycia...
Ale czy nadal my艣la艂 o mnie dlatego, 偶e mnie kocha艂? Czy trzyma艂 ten album jako swojego rodzaju trofeum - spotyka艂em si臋 z „dziewczyn膮 od pioruna”?
Ale czy moje listy albo maile pisane do niego - te, kt贸re czasem wysy艂a艂am z zagranicy - nie stanowi艂yby lepszego materia艂u do przechwa艂ek? A przecie偶 偶adnego z nich w albumie nie by艂o.
Tylko w jeden spos贸b mog艂am si臋 dowiedzie膰, co to wszystko znaczy - pytaj膮c o to jego tw贸rc臋.
Trzymaj膮c album przy piersi (chyba w nadziei, 偶e ukryj臋 dzikie walenie serca. Chocia偶 nie o艣miela艂am si臋 zada膰 sobie pytania, czemu puls mi si臋 tak rozszala艂), wysz艂am z go艣cinnego pokoju i zesz艂am po schodach. Na dole zasta艂am Hannah i kobiet臋, kt贸ra musia艂a by膰 jej matk膮, przytulone do siebie na kanapie w salonie. Obie p艂aka艂y i rozmawia艂y ze sob膮 przyciszonym g艂osem.
Chick siedzia艂 przy stole i jad艂, s膮dz膮c po le偶膮cych przed nim opakowaniach, trzeciego cheeseburgera z rz臋du. Nigdzie nie wida膰 by艂 o w艂a艣ciciela domu.
- Gdzie jest Rob? - spyta艂am Chicka, bo Hannah i jej matka wyda艂y mi si臋 raczej zaj臋te.
- Nie m贸g艂 znie艣膰 tej ilo艣ci estrogenu - odpar艂 Chick z pe艂nymi ustami. Nie mog艂am nie zauwa偶y膰, 偶e spogl膮da nie tylko na Hannah, ale i na jej matk臋, kt贸ra by艂 a atrakcyjn膮 blondynk膮 mniej wi臋cej w jego wieku, tylko zdecydowanie szczuplejsz膮.
- Poszed艂 do warsztatu w stodole.
- Dzi臋ki - mrukn臋艂am i ruszy艂am do drzwi. Ale zatrzyma艂a mnie Hannah, wo艂aj膮c:
- O, tu jest! - i zrywaj膮c si臋, 偶eby mnie z艂apa膰 za nadgarstek.
- To ona, mamo - oznajmi艂a, ci膮gn膮c mnie do kanapy, na kt贸rej siedzia艂a jej matka. - Jessica Mastriani. To ona mnie znalaz艂a.
Pani Snyder, mama Hannah, podnios艂a na mnie pe艂ne 艂ez oczy.
- Nie wiem, jak ci dzi臋kowa膰 - powiedzia艂a bez tchu - za to, 偶e sprowadzi艂a艣 moj膮 c贸rk臋 do domu.
- Och, nie ma o czym m贸wi膰 - stwierdzi艂am. Nigdy nie lubi艂am podzi臋kowa艅. - Mi艂o mi pani膮 pozna膰. Musz臋 ju偶 teraz i艣膰...
- I nie tylko to zrobi艂a, mamo - zacz臋艂a Hannah, a potem rozpapla艂a si臋 o Randym i jego wyst臋pkach i o roli, jak膮 odegra艂am w zapakowaniu jego nic niewartego ty艂ka do wi臋zienia, i o tym, 偶e musi jecha膰 na komisariat policji, 偶eby odwali膰 swoj膮 cz臋艣膰 roboty po to, 偶eby z niego nie wyszed艂. Na szcz臋艣cie uda艂o mi si臋 wyrwa膰 nadgarstek z jej u艣cisku i uciec, a ona chyba nawet tego nie zauwa偶y艂a. Sekund臋 p贸藕niej znalaz艂am si臋 przed domem w pe艂nym s艂o艅cu wesz艂am do warsztatu Roba w stodole.
Podobnie jak odnowi艂 dom, odnowi艂 te偶 stodo艂臋. Teraz 艣ciany ob艂o偶y艂 drewnianymi panelami, wi臋c w zimie trzyma艂y ciep艂o, a latem mog艂a dzia艂a膰 za艂o偶ona przez niego klimatyzacja. Znik艂y dziury w dachu nad belkami stropu, przez kt贸re zwykle w艣lizgiwa艂y si臋 ptaki, znikn臋艂y te偶 boksy dla koni - zosta艂y usuni臋te, 偶eby zrobi膰 miejsce dla stojak贸w z narz臋dziami i pneumatycznego podno艣nika. Motocykle w trakcie renowacji sta艂y w schludnych rz臋dach, a ten, nad kt贸rym Rob aktualnie praco wa艂 - Harley XLCH z 1975 - sta艂 na stole po艣rodku stodo艂y.
Kiedy wesz艂am, Rob tkwi艂 przy zlewie, kt贸ry zainstalowa艂 w g艂臋bi warsztatu, i w pierwszej chwili mnie nie zauwa偶y艂. Powiedzia艂am:
- Rob? - Odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 co艣 m贸wi膰, a potem zauwa偶y艂, co trzymam w r臋ku.
I wtedy natychmiast zamkn膮艂 si臋 w sobie jak ma艂偶. Zn贸w si臋 opar艂 o metalowy zlew, z ramionami za艂o偶onymi na piersi. Doktor Phil powiedzia艂by, 偶e taka mowa cia艂a sygnalizuje wrogo艣膰.
- Znalaz艂am to w pokoju Hannah - wyja艣ni艂am, kiedy podesz艂am ju偶 do niego wystarczaj膮co blisko, mniej wi臋cej na p贸艂tora metra, 偶eby m贸wi膰 w tej olbrzymiej stodole normalnym g艂osem i mie膰 pewno艣膰, 偶e mnie us艂yszy. - Ona... Ona mi wcze艣niej o tym m贸wi艂a, ale ja jej nie wierzy艂am.
Rob spogl膮da艂 na album. Min臋 mia艂 ostro偶nie oboj臋tn膮.
- Dlaczego nie chcia艂a艣 jej wierzy膰? Czy to takie dziwne, 偶e chc臋 mie膰 pami膮tki po twoich osi膮gni臋ciach? Przecie偶 to nie tak, 偶e mog艂em ci臋 o nie spyta膰. Nie odzywa艂a艣 si臋 do mnie, o ile pami臋tasz.
Te偶 popatrzy艂am na album.
- Nie wszystko, co tu jest, pochodzi z czas贸w, kiedy ze sob膮 nie rozmawiali艣my.
Rob rozpl贸t艂 ramiona i wsun膮艂 d艂onie w kieszenie d偶ins贸w. Doktor Phil nazwa艂by to obronnym gestem.
- No dobra - powiedzia艂 wreszcie i wzruszy艂 ramionami. - Tu mnie masz. Pr贸bowa艂em o tobie nie my艣le膰, od tego dnia, kiedy dowiedzia艂em si臋, 偶e jeste艣 ode mnie a偶 tyle m艂odsza. Pr贸bowa艂em wybi膰 sobie ciebie z g艂owy. Ale nie mog艂em. W efekcie powsta艂 ten album. Wiem, 偶e to szale艅stwo i dziwactwo. Wreszcie podnios艂am wzrok.
- Moim zdaniem to nie jest szale艅stwo - stwierdzi艂am. Usilnie pr贸bowa艂am nie zastanawia膰 si臋 nad tym, 偶e skoro Hannah m贸wi艂a mi prawd臋 o tym albumie, to mo偶e prawdziwe s膮 i te inne rzeczy, kt贸re mi powiedzia艂a o Robie. 呕e ci膮gle jej opowiada艂, jaka jestem „艣wietna, i dzielna, i bystra, i zabawna”. Naprawd臋 m贸wi艂 o mnie takie rzeczy? Nadal uwa偶a艂, 偶e to prawda, kiedy zobaczy艂 mnie zn贸w po tak d艂ugim czasie?
Pr贸bowa艂am te偶 nie wspomina膰, co zasz艂o ostatnim razem, kiedy byli艣my tu sami. Fakt, tylko si臋 troch臋 ca艂owali艣my, ale Rob zawsze fantastycznie umia艂 ca艂owa膰. Nie 偶ebym mia艂a du偶e do艣wiadczenie i mog艂a go z kim艣 por贸wna膰. Mimo to nie mog艂am nie wspomina膰, jak mi zawsze mi臋k艂y kolana, kiedy czu艂am na ustach jego poca艂unki.
- I nie uwa偶am, 偶e to dziwactwo - doda艂am, kiedy on si臋 nie odezwa艂. - No c贸偶, mo偶e to i troch臋 dziwne. Ja nigdy nie s膮dzi艂am, 偶e a偶 tak mnie lubisz.
No bo w艂a艣nie to ta druga rzecz, kt贸ra si臋 wydarzy艂a w tej stodole. Powiedzia艂am mu, 偶e go kocham. A on wcale nie by艂 tym zachwycony.
Rob zn贸w wzruszy艂 ramionami.
- A co mog艂em zrobi膰? - zapyta艂. - Wiesz, 偶e mia艂em kuratora. A ty by艂a艣 nieletnia. I to, co twoja mama ewidentnie my艣la艂a na m贸j temat... Nie mog艂em ryzykowa膰. Wydawa艂o mi si臋, 偶e lepiej b臋dzie trzyma膰 si臋 od ciebie z daleka, p贸ki nie sko艅czysz osiemnastki.
- Ale nie poczeka艂e艣 - powiedzia艂am. Bez goryczy. Po pro stu stwierdzi艂am fakt. Bo tak by艂o.
Najwyra藕niej Rob si臋 z tym nie zgadza艂.
- Jak to, nie poczeka艂em? - spyta艂, wyjmuj膮c r臋ce z kieszeni i odsuwaj膮c si臋 od zlewu. - Co ty sobie... Jezus, Jess! Przecie偶 totalnie czeka艂em. Nadal czekam.
Zamruga艂am powiekami.
- Ale... Tamta dziewczyna...
- Chryste. Tylko nie to. - Rob mia艂 tak膮 min臋, jakby chcia艂 w co艣 uderzy膰. Nie wini艂am go za to. Sama mia艂am ochot臋 w co艣 waln膮膰. - M贸wi艂em ci. Nancy to moja klientka. Zawsze ca艂uje mechanik贸w. Bardzo si臋 ucieszy艂a z tego...
- ...偶e jej naprawi艂e艣 ga藕nik - doko艅czy艂am za niego znudzonym tonem. Chocia偶 wcale nie by艂am znudzona. Udawa艂am znudzon膮. Naprawd臋 chcia艂o mi si臋 p艂aka膰. Ale nie chcia艂am, 偶eby zobaczy艂 moje 艂zy. - M贸wi艂e艣 to.
- Jak jasna cholera, m贸wi艂em. Bo to by艂a prawda. A gdyby艣 zosta艂a d艂u偶ej, zamiast ucieka膰, pokaza艂bym ci...
Przerwa艂. Teraz nie mia艂 ju偶 obronnej miny. Min臋 mia艂 z艂膮. Co go tak rozz艂o艣ci艂o?
- Co by艣 mi pokaza艂? - spyta艂am, szczerze zdziwiona.
- To - powiedzia艂 Rob. Rozpostar艂 ramiona, pokazuj膮c odnowion膮 stodo艂臋 i motocykle czekaj膮ce na renowacj臋. - To wszystko. Dom, warsztat... To, 偶e zacz膮艂em studia. Jezus, Jess. Jak uwa偶asz, dlaczego ja to wszystko zrobi艂em? To znaczy, owszem, cz臋艣ciowo dla siebie. Ale w du偶ym stopniu i po to, 偶eby udowodni膰 twoim rodzicom, a przynajmniej twojej matce, 偶e nie jestem jakim艣 wa艂koniem, kt贸ry chce tylko odebra膰 cnot臋 jej c贸rce czy gorzej, chce na tobie paso偶ytowa膰. Zrobi艂em to, 偶eby pozwoli艂a ci si臋 ze mn膮 spotyka膰. 呕eby zrozumia艂a, 偶e nie jestem bezwarto艣ciowym wie艣niakiem.
Teraz zamruga艂am powiekami, bo oczy mia艂am pe艂ne 艂ez i usi艂owa艂am si臋 ich pozby膰, 偶eby m贸c co艣 widzie膰.
- Ty... - Trudno mi by艂o m贸wi膰, bo co艣 mnie zacz臋艂o d艂awi膰 w gardle. - Ty to wszystko zrobi艂e艣... Dla mnie?
- Tak bardzo si臋 cieszy艂em, kiedy si臋 dowiedzia艂em, 偶e wracasz - powiedzia艂 Rob. - Spytaj, kogo chcesz. Wiedzia艂em, 偶e straci艂a艣 te swoje zdolno艣ci, wszyscy to wiedzieli. Ale nigdy bym nie pomy艣la艂... Cholera, my艣la艂em, 偶e si臋 z tego ucieszysz. 呕adnej nagabuj膮cej ci臋 prasy. 呕adnej wi臋cej pracy dla rz膮du. I sko艅czy艂a艣 osiemna艣cie lat... Pomy艣la艂em, 偶e nareszcie czeka j膮 nas dobre czasy. Wszystko to sobie zaplanowa艂em. Chcia艂em pokaza膰 ci warsztat i dom, i zabra膰 ci臋 do tej restauracji, o kt贸rej m贸wi艂 dzisiaj Doug, tej w Storey, i ci si臋 o艣wiadczy膰. Tak, wiem, 偶e teraz to brzmi 艣miesznie. - Doda艂 to, jak s膮dz臋, bo zobaczy艂, jak szeroko otworzy艂am oczy przy s艂owie „o艣wiadczy膰”. - Ale to pokazuje, jak bardzo si臋 艂udzi艂em. Mia艂em zamiar ci to da膰...
Pogrzeba艂 w kieszeni d偶ins贸w i wyj膮艂 z艂oty pier艣cionek. Nie widzia艂am go zbyt wyra藕nie z miejsca, w kt贸rym sta艂am, przez te 艂zy. Ale wyda艂o mi si臋, 偶e widz臋 b艂ysk brylantu.
Mo偶e pomy艣la艂, 偶e go nie widz臋. Bo zanim si臋 zorientowa艂am, do艣膰 szorstkim gestem poda艂 mi go. Czy prawie nim we mnie rzuci艂, zale偶y jak na to spojrze膰. Dobrze, 偶e zawsze mia艂am taki szybki refleks.
- Nale偶a艂 do mojej babci. Jest w rodzinie od lat - ci膮gn膮艂 Rob tym samym, na wp贸艂 rozbawionym, na wp贸艂 gniewnym tonem. - Ja wiem, 偶e to szale艅stwo. Ale pomy艣la艂em, 偶e je艣li twoi rodzice zobacz膮, jak powa偶nie ci臋 traktuj臋, nie b臋d膮 mieli nic przeciwko temu, 偶eby艣my si臋 pobrali, kiedy sko艅czysz studia, czy co艣. Ale zamiast tego ty si臋 pojawi艂a艣 nie wiadomo sk膮d, zobaczy艂a艣 co艣, co 藕le zrozumia艂a艣, i nie chcia艂a艣 mnie s艂ucha膰, cho膰 stara艂em si臋 wszystko ci wyt艂umaczy膰. A potem po prostu zawin臋艂a艣 si臋 i wyjecha艂a艣 z miasta. A ja zrozumia艂em, 偶e...
- 呕e mnie jednak wcale nie kocha艂e艣? - doko艅czy艂am za niego obronnym tonem. Uwa偶am to za ca艂kiem odwa偶ne z mojej strony, je艣li wzi膮膰 pod uwag臋, jak bardzo mia艂am ochot臋 uciec z tego pomieszczenia z p艂aczem. Sam fakt, 偶e zosta艂am, to ju偶 moje spore osi膮gni臋cie. A przynajmniej dla tej mojej nowej, niereaguj膮cej agresj膮 wersji.
Spojrzenie, jakie mi rzuci艂, by艂 o pe艂ne lito艣ci.
- Nie - powiedzia艂 o wiele 艂agodniejszym g艂osem. - Ju偶 ci m贸wi艂em. 呕e jeste艣 psychicznie poharatana. 呕e potrzebujesz... No c贸偶, czego艣, czego ja najwyra藕niej nie by艂em w stanie ci da膰.
Po艂o偶y艂am album na stole obok motoru, nad kt贸rym pracowa艂 Rob. Na pier艣cionek nie spojrza艂am.
Ale te偶 nie wypu艣ci艂am go z r臋ki.
- Nie wiedzia艂am, czego potrzebuj臋 - powiedzia艂am cicho. - Wtedy.
- A teraz wiesz? - spyta艂 Rob. - Czy mo偶esz mi spojrze膰 w oczy, Jess, i powiedzie膰, 偶e nareszcie wiesz, czego potrzebujesz? Albo po prostu chcesz?
Ciebie. Ka偶dy mi臋sie艅, ka偶da kropelka krwi w moim ciele chcia艂a wykrzycze膰 to s艂owo. Ale nie mog艂am powiedzie膰 tego g艂o艣no. Jeszcze nie. Bo co, gdybym to opowiedzia艂a, a okaza艂o by si臋, 偶e nie to chcia艂 us艂ysze膰? Bo nikt nie chce kogo艣, kto jest poharatany psychicznie.
Trwa艂o to jak膮艣 chwil臋. A potem Rob przesta艂 patrze膰 mi prosto w oczy i opu艣ci艂 wzrok.
- Tak s膮dzi艂em - powiedzia艂. I obr贸ci艂 si臋 w stron臋 zlewu. Rozmowa si臋 sko艅czy艂a. O艣lepiona 艂zami, mimo to jako艣 zdo艂a艂am trafi膰 do drzwi stodo艂y. Dopiero wtedy obejrza艂am si臋 za siebie jeden, ostatni raz i wypowiedzia艂am jego imi臋.
Rob nie spojrza艂 na mnie. Ale powiedzia艂 w stron臋 艣ciany na wprost siebie:
- Co?
- Atak w og贸le, to co zrobi艂e艣 - spyta艂am - 偶e zas艂u偶y艂e艣 na tego kuratora?
Opu艣ci艂 g艂ow臋.
- Teraz ci臋 to interesuje?!
- Tak - potwierdzi艂am. - Interesuje.
- To by艂o naprawd臋 g艂upie - podsumowa艂.
- To mi powiedz. Po tych wszystkich latach chyba zas艂uguj臋, 偶eby wiedzie膰.
- Bezprawne wtargniecie - rzek艂, nadal zwracaj膮c si臋 w stron臋 zlewu. - Paru facet贸w i ja pomy艣leli艣my, 偶e by艂oby fajnie przej艣膰 przez p艂ot miejskiego basenu i pop艂ywa膰 o p贸艂nocy. Ale policjanci, kt贸rzy przyszli nas aresztowa膰, wcale nie uwa偶ali, 偶e to taki zabawny pomys艂.
Sta艂am i gapi艂am si臋 na jego plecy. Ale wcale nie mia艂am ochoty si臋 roze艣mia膰, chocia偶 mia艂 racj臋 - to by艂o naprawd臋 g艂upie. A偶 tak g艂upie, 偶e zrozumia艂am, dlaczego mi nigdy nie powiedzia艂. Przez ca艂y czas s膮dzi艂am, 偶e on zrobi艂 co艣... No c贸偶, naprawd臋 lekkomy艣lnego, a nawet niebezpiecznego.
A on po prostu poszed艂 pop艂ywa膰 na basen, kt贸ry by艂 zamkni臋ty.
Ale i tak nie mog艂am si臋 roze艣mia膰. Bo by艂am ca艂kiem pewna, 偶e mi z艂ama艂 serce. Znowu.
Wiec zamiast tego wesz艂am do domu i zapyta艂am Chicka, czy mo偶e mnie odwie藕膰 do domu.
A on si臋 zgodzi艂.
18
Dopiero kiedy wysiad艂am z furgonetki Chicka, zda艂am sobie spraw臋, 偶e nadal 艣ciskam ten pier艣cionek. Pier艣cionek babci Roba.
A to znaczy艂o, 偶e zn贸w b臋d臋 musia艂a si臋 z nim zobaczy膰. 呕eby go odda膰. Chyba 偶e post膮pi臋 tch贸rzliwie i dam go Dougla sowi z pro艣b膮 o przekazanie.
I prawie ju偶 si臋 zdecydowa艂am, 偶e tak w艂a艣nie zrobi臋. Wi臋c troch臋 dziwnie si臋 poczu艂am, kiedy postawi艂am nog臋 na frontowym stopniu naszej werandy i dok艂adnie w tej chwili na pod jazd wjecha艂 jasno偶贸艂ty d偶ip, zatrzymuj膮c si臋 tak gwa艂townie, 偶e uderzy艂 w pojemnik na 艣mieci przy kraw臋偶niku. Za kierownic膮 zobaczy艂am ogromnie podekscytowan膮 Tash臋. Na siedzeniu pasa偶era siedzia艂 r贸wnie podekscytowany Douglas.
Ale nie siedzieli tam d艂ugo. Kiedy tylko Tasha zahamowa艂a, Douglas wyskoczy艂 z d偶ipa i run膮艂 w stron臋 schod贸w werandy.
- To ty, prawda? - spyta艂 niecierpliwie. - To twoja robota. Ty to za艂atwi艂a艣!
- Niech zgadn臋 - powiedzia艂am, siadaj膮c na stopniu. - Pan Whitehead zajrza艂 z czekiem.
- Jess! - Douglasowi l艣ni艂y oczy. Tasha, kt贸ra podbieg艂a do nas, by艂a nie mniej poruszona.
- Ty nie masz poj臋cia, co zrobi艂a艣. Ty nie wiesz, ty sobie nawet nie wyobra偶asz, jaka to wielka sprawa.
- No c贸偶. Chyba zaczynam si臋 orientowa膰. Tasha, w 偶yciu nie widzia艂am, 偶eby kto艣 gorzej parkowa艂.
- Nareszcie - rzek艂 Douglas, ignoruj膮c m贸j przytyk pod adresem umiej臋tno艣ci jego dziewczyny jako kierowcy, i usiad艂 na schodach obok mnie. - B臋dziemy mieli w tym mie艣cie szko艂臋, kt贸r膮 pokochaj膮 i rodzice, i dzieci. Szko艂臋, kt贸ra nie jest bez nadziejna. Tak膮 szko艂臋, z kt贸rej naprawd臋 mo偶na by膰 dumnym.
- W艂a艣nie - powiedzia艂a Tasha, siadaj膮c obok Douglasa, ale patrz膮c na mnie. - Tak膮 szko艂臋, w kt贸rej kto艣 taki jak ty chcia艂by po studiach pracowa膰, Jess.
Popatrzy艂am na nich oboje, os艂upia艂a.
- Co? Uczy膰? Ja?!
- Jasne - potwierdzi艂 Douglas. A potem, widz膮c moj膮 min臋, roze艣mia艂 si臋. - No c贸偶, Jess, to wcale nie jest takie bez sensu. Zastan贸w si臋 nad tym. Czy nie to w艂a艣nie robi艂a艣 latem z Rum?
- Owszem, ale...
- Zawsze uwa偶a艂am, 偶e z dzieciakami radzisz sobie 艣wietnie, Jess - o艣wiadczy艂a Tasha. - A nam b臋dzie potrzebny nauczyciel muzyki. By艂oby cudownie, gdyby艣 to mog艂a by膰 ty.
Popatrzy艂am na nich oboje.
- Ja nie jestem w Juilliard po to, 偶eby si臋 kszta艂ci膰 na nauczyciela muzyki - wyja艣ni艂am. - Jestem tam po to, 偶eby zosta膰 zawodowym muzykiem.
- Ale czy ty tego w艂a艣nie chcesz, Jess? - spyta艂a Tasha. Zobaczy艂am, 偶e wymieniaj膮 z Douglasem szybkie spojrzenia. - Gra膰 w orkiestrze? Podr贸偶owa膰? By膰 muzykiem koncertowym?
Popatrzy艂am na ni膮, mrugaj膮c oczami. Czy rzeczywi艣cie tego chcia艂am? Naprawd臋 to nie. Wcale tego nie chcia艂am. Chcia艂am... Chcia艂am...
Dlaczego wszyscy wypytywali mnie, czego chc臋, zupe艂nie jakbym mia艂a jaki艣 obowi膮zek to wiedzie膰?!
- Nie musisz m贸wi膰 nam tego teraz - rzek艂 Douglas, k艂ad膮c mi d艂o艅 na ramieniu. - To znaczy i tak musia艂aby艣 zaczeka膰, a偶 dostaniesz uprawnienia nauczycielskie, zanim mog艂aby艣 zacz膮膰. Ale je艣li zdecydujesz, 偶e chcia艂aby艣 do nas przyj艣膰 pracowa膰, to zawsze miejsce b臋dzie na ciebie czeka艂o, Jess. Zarobki nie b臋d膮 wyg贸rowane, ale obiecuj臋 ci, 偶e na 偶ycie starczy. I na benzyn臋 do B艂臋kitnej Ksi臋偶niczki.
U艣miechn膮艂 si臋 do mnie szeroko. Nie mog艂am nie odwzajemni膰 tego u艣miechu. Jego entuzjazm by艂 zara藕liwy.
Co za ironia, 偶e w艂a艣nie ten moment wybra艂a mama, 偶eby podjecha膰 pod dom.
- Och! - j臋kn臋艂a Tasha, wstaj膮c z zaniepokojon膮 min膮. - Zablokowa艂am wyjazd.
Ale mama ju偶 zaparkowa艂a przy ulicy. Nawet chyba nie zauwa偶y艂a Tashy ani jej d偶ipa. Ani Douglasa. Ca艂膮 swoj膮 uwag臋 skupi艂a na mnie.
Akurat tego potrzebowa艂am w tej chwili najmniej.
- Jessica - odezwa艂a si臋, zanim jeszcze wesz艂a na werand臋.
- Co w艂a艣ciwie mia艂o to wszystko znaczy膰 dzi艣 rano? Odjecha艂a艣 st膮d i to bez jednego s艂owa przeprosin wobec tej biednej Karen Sue. Rozumiem, 偶e wypad艂y ci jakie艣 inne sprawy zamiast tego 艣niadania z ni膮, wierz mi, ca艂e miasto m贸wi o tym, co dzi艣 rano zrobi艂a艣. Ale nie mog艂a艣 przynajmniej powiedzie膰 przepraszam i um贸wi膰 si臋 na jaki艣 inny termin?
- Mamo - rzek艂 Douglas, wstaj膮c. - Ty nigdy nie uwierzysz, co Jess zrobi艂a. Ona...
- S艂ysza艂am ju偶 wszystko o tym, co zrobi艂a twoja siostra - powiedzia艂a mama. Wesz艂a ju偶 na nasze podw贸rze i zauwa偶y艂a przesuni臋ty przez Tash臋 pojemnik na 艣mieci. Zacz臋艂a go ci膮gn膮膰 w stron臋 gara偶u. - To bardzo 艂adnie, Jessico, 偶e rozwali艂a艣 szajk臋 producent贸w porno. Jak rozumiem, ten ch艂opak, Wilkins, pom贸g艂 ci w tym. Czemu nie jestem zdziwiona?
- Mamo. - Douglas spojrza艂 na ni膮 z gniewem. - Jessica zmusi艂a pana Whiteheada, 偶eby przeznaczy艂 trzy miliony dola r贸w na...
- Bardzo ci臋 przepraszam, Douglasie - powiedzia艂a mama, piorunuj膮c go wzrokiem. - Ale rozmawiam teraz z Jessica. No c贸偶? - Otar艂a d艂onie o nogawki d偶ins贸w. - Co masz na swoje usprawiedliwienie? Bo ja tu musia艂am sta膰 i pociesza膰 Karen, kt贸ra si臋 prawie pop艂aka艂a, tak, pop艂aka艂a, przez to, jak j膮 dzi艣 rano potraktowa艂a艣. Ja rozumiem, 偶e mo偶e mia艂a艣 jakie艣 pilniejsze sprawy... - Oczy mamy zmru偶y艂y si臋 za przeciws艂oneczny mi okularami, kiedy spojrza艂a na werand臋. - Co si臋 z tob膮 dzieje, Jessico? Wygl膮dasz jako艣... inaczej.
Mo偶e dlatego, 偶e w艂a艣nie w tej chwili mia艂am autentyczn膮 ochot臋 j膮 zabi膰.
- Mamu艣 - powiedzia艂 Douglas. - Ona...
- Nie m贸w do mnie mamu艣 - odpar艂a mama odruchowo. - Jessica, co si臋 tu tak naprawd臋 dzieje? Pojawiasz si臋 bez zapowiedzi i zanim si臋 cz艂owiek po艂apie, ju偶 jeste艣 zapl膮tana w jaki艣 skandal zwi膮zany z nastolatkami uciekaj膮cymi z domu i pornografi膮. Powinna艣 by艂a widzie膰 min臋 pani Leskowski, kiedy podesz艂a do mnie przed chwil膮 w Kroger, 偶eby mi o tym wszystko opowiedzie膰. Ale偶 to nieczu艂a kobieta. My艣la艂by kto, 偶e jej zdaniem nikt z nas nie pami臋ta, co kiedy艣 zrobi艂 Mark...
Nagle mama zerwa艂a przeciws艂oneczne okulary, 偶eby lepiej mi si臋 przyjrze膰.
- Jessico. Czy odzyska艂a艣 swoje parapsychiczne moce?! O kurcz臋.
- Musz臋 i艣膰 - o艣wiadczy艂am, wstaj膮c. Bo nagle poczu艂am przemo偶n膮 potrzeb臋 przejechania si臋 na moim motorze.
- Czekaj - powiedzia艂a mama. - Jessico. Odzyska艂a艣? Czy nie? Och, Jessico.
- Daj spok贸j, mamo - rzek艂 rozz艂oszczony Douglas. - Pos艂uchaj naszych nowin. Chcesz us艂ysze膰 o czym艣 naprawd臋 fajnym? Zmusi艂a Randy'ego Whiteheada, 偶eby przekaza艂 nam trzy miliony...
- Dlaczego ty mi nie chcesz powiedzie膰, Jessico? - spyta艂a mama, ignoruj膮c Douglasa. - Czy doktor Krantz wie?
Otworzy艂am oczy szerzej.
- Bo偶e, mam nadziej臋, 偶e nie.
- No c贸偶, Jessico. B臋dziesz musia艂a mu powiedzie膰. No bo s膮 ludzie, kt贸rych nadal na pewno trzeba b臋dzie...
- Mamo! - Popatrzy艂am na ni膮. W g艂owie mi si臋 to nie mie艣ci艂o. Naprawd臋. By艂am tak wytr膮cona z r贸wnowagi, 偶e odruchowo wsuwa艂am i zsuwa艂am pier艣cionek babci Roba na 艣rodkowy palec lewej d艂oni. A potem stwierdzi艂am, 偶e lepiej go ju偶 w艂o偶臋, 偶eby go nie zgubi膰. Przecie偶 b臋d臋 musia艂a mu go zwr贸ci膰. - Nie mo偶esz mie膰 wszystkiego - stwierdzi艂am, schodz膮c ze stopni werandy i id膮c po moj膮 B艂臋kitn膮 Ksi臋偶niczk臋. - Nie mo偶esz mie膰 normalnej c贸rki, takiej jak Karen Sue, a jednocze艣nie obdarzonej takimi zdolno艣ciami, jakie mam ja. Musisz co艣 wybra膰. Musisz zdecydowa膰, co wolisz.
Bo dok艂adnie to, jestem pewna, znaczy艂o dla mamy moje stypendium do Juilliard. 呕e jestem normalna. Bo w艂a艣nie tego zawsze chcia艂a - normalnej c贸rki, przypominaj膮cej Karen Sue Hankey. Anie takiej, kt贸ra nie chcia艂a nosi膰 sukienek, uwielbia艂a motocykle i potrafi艂a we 艣nie odnajdywa膰 zaginionych ludzi.
No c贸偶, jej 偶yczenie si臋 spe艂ni艂o. Przez ca艂y zesz艂y rok by艂am normaln膮 c贸rk膮, kt贸rej mama zawsze pragn臋艂a. Ale ju偶 do艣膰. Starczy mi ju偶 tej normalno艣ci.
Czy ona b臋dzie umia艂a si臋 z tym upora膰?
A ja?
- Jessico - powiedzia艂a mama, zast臋puj膮c mi drog臋. - Nie mam poj臋cia, o czym ty m贸wisz.
- M贸wi臋 tylko, 偶e mo偶e gdyby艣 chocia偶 raz wspiera艂a mnie w tym, co robi臋, poza tym, 偶e studiuj臋 w Juilliard, to mo偶e wyro s艂abym na kogo艣 bardziej przypominaj膮cego c贸rk臋, jak膮 chcesz mie膰.
Mama bardzo wysoko unios艂a brwi.
- O czym ty m贸wisz? - spyta艂a: - Przecie偶 wiesz, 偶e ojciec i ja zawsze ci臋 wspierali艣my we wszystkim, co robi艂a艣...
- W sprawie Roba nie. Mama by艂a zaszokowana.
- A wi臋c o to chodzi w tym wszystkim? O tego ch艂opaka? W g艂owie mi si臋 nie mie艣ci, 偶e w og贸le my艣lisz o tym, 偶eby mu da膰 drug膮 szans臋 po tym, jak ci臋 potraktowa艂...
- Traktowa艂 mnie tak, a nie inaczej przez ciebie, mamo. Przez te twoje g艂upie gadki o gwa艂cie na nieletniej. Totalnie go zastraszy艂a艣...
- I ciesz臋 si臋 z tego - powiedzia艂a mama z oburzeniem. - Jessico, ja wiem, 偶e ty zawsze mia艂a艣 problemy z poczuciem w艂asnej warto艣ci, ale wierz mi, mo偶esz trafi膰 o wiele lepiej ni偶 na jakiego艣 prostego mechanika z kryminaln膮 przesz艂o艣ci膮.
- On kiedy艣 p艂ywa艂 na miejskim basenie po jego zamkni臋ciu, mamciu. Za to w艂a艣nie dosta艂 nadz贸r kuratorski. Za bezprawne wtargni臋cie na basen.
Us艂ysza艂am, 偶e za moimi plecami Douglas wybucha 艣miechem.
- Naprawd臋? - zapyta艂. - To dlatego podpad艂? Obr贸ci艂am si臋 gwa艂townie na pi臋cie w jego stron臋.
- To nie jest 艣mieszne! - wrzasn臋艂am. Chocia偶, oczywi艣cie, w normalnych warunkach uzna艂abym, 偶e to przekomiczne. Tyle lat zastanawiania si臋 i zamartwiania, i o co? O to, 偶e sobie o p贸艂nocy pop艂ywa艂 w basenie.
Zn贸w obr贸ci艂am si臋 w stron臋 mamy. Ale zanim zd膮偶y艂am powiedzie膰 s艂owo, ona si臋 odezwa艂a:
- Gdyby ci臋 naprawd臋 kocha艂, Jessico, toby na ciebie za czeka艂. A to, 偶e uciek艂 tylko dlatego, 偶e powiedzia艂am mu par臋 s艂贸w... No c贸偶, to go w jaki艣 spos贸b okre艣la, nieprawda偶?
- Tak. Pokazuje, 偶e kocha艂 mnie na tyle, 偶eby uszanowa膰 偶yczenia moich rodzic贸w. A czy ty masz poj臋cie, co robi艂, kiedy czeka艂, a偶 sko艅cz臋 osiemna艣cie lat, mamciu?
- Ju偶 wam tyle razy m贸wi艂am - powiedzia艂a z irytacj膮. - Nie zwracajcie si臋 do mnie „mamciu”.
- Zainwestowa艂 pieni膮dze we w艂asn膮 firm臋 - ci膮gn臋艂am, ignoruj膮c jej s艂owa. - I kupi艂 dom. Prawdopodobnie zarabia ponad sto tysi臋cy dolar贸w rocznie, odnawiaj膮c stare motocykle, kt贸re sprzedaje bogaczom z pokolenia wy偶u demograficznego, a jednocze艣nie studiuje wieczorowo. I co powiesz na to wszystko, mamciu?
- 呕e moim zdaniem - rzek艂a mama, zaciskaj膮c wargi w w膮sk膮 linijk臋 - zapominasz o jednej bardzo wa偶nej sprawie.
- Jakiej?
- 呕e go widzia艂a艣, jak si臋 ca艂owa艂 z inn膮 dziewczyn膮. Nigdy nie widzia艂a艣, 偶eby robi艂 to Skip, prawda?
- Ale to tylko dlatego, 偶e 偶adna dziewczyna nie pozwoli si臋 poca艂owa膰 Skipowi - stwierdzi艂 Douglas, na co Tasha zacz臋艂a 艣mia膰 si臋 tak gwa艂townie, 偶e musia艂a zatka膰 sobie usta d艂oni膮, 偶eby ten 艣miech zdusi膰.
Wyprowadzi艂am motor z gara偶u i nog膮 w bucie do jazdy kopn臋艂am w drzwi, 偶eby je zamkn膮膰.
- A dok膮d ty si臋 wybierasz? - zapyta艂a mama. - Czekaj, nie m贸w mi. Jedziesz zobaczy膰 si臋 z nim, prawda?
- Nie - odpowiedzia艂am, wk艂adaj膮c kask. - Zamierzam uciec przed tob膮.
I przegazowa艂am motor par臋 razy wi臋cej, ni偶 to by艂o bez wzgl臋dnie konieczne, 偶eby tylko nie s艂ysze膰, co jeszcze mama mia艂a mi do powiedzenia. I odjecha艂am.
19
- Ruth? - G艂os po drugiej stronie linii by艂 zaspany.
- Jess? To ty? Bo偶e, kt贸ra godzina? Popatrzy艂am na budzik na stoliku przy moim 艂贸偶ku.
- Ups. Pierwsza w nocy. Przepraszam, nie zdawa艂am sobie sprawy, 偶e ju偶 tak p贸藕no. Obudzi艂am ci臋?
- Tak, obudzi艂a艣 mnie. - Ruth m贸wi艂a g艂osem ju偶 mniej zaspanym, ale za to bardziej zaniepokojonym. - Co si臋 sta艂o?
- Nic z艂ego - o艣wiadczy艂am. Trzyma艂am kom贸rk臋 blisko przy uchu i patrzy艂am w sufit sypialni, w kt贸rej zgasi艂am ju偶 艣wiat艂o na noc. Po wieczorze sp臋dzonym na bezcelowej je藕dzie po okolicy - a potem powrocie do domu, gdzie mama siedzia艂a naburmuszona w swoim pokoju, a taty nie by艂o, bo do p贸藕na pracowa艂 w restauracji - zabawia艂am si臋 ogl膮daniem w telewizji program贸w o odnawianiu mieszka艅.
Ale one wszystkie przypomina艂y mi o Robie, kt贸ry o wiele lepiej poradzi艂 sobie z odnowieniem swojego domu ni偶 kt贸ry艣 z tych ludzi w telewizji.
- To znaczy nic specjalnie z艂ego - powiedzia艂am do Ruth.
- Ja tylko... Naprawd臋 potrzebuj臋 z tob膮 porozmawia膰. Moim zdaniem... Moim zdaniem zrobi艂am co艣 naprawd臋 g艂upiego.
- A co zrobi艂a艣? - zapyta艂a Ruth przera偶onym tonem.
- Chyba... Rob mi si臋 chyba o艣wiadczy艂, a ja tak jako艣... wzi臋艂am i wysz艂am.
- Rob ci si臋 chyba o艣wiadczy艂? - Mo偶na by艂o wyczu膰, 偶e Ruth usiad艂a na 艂贸偶ku, bo g艂os mia艂a od razu przytomniejszy.
- Jak to, chyba ci si臋 o艣wiadczy艂? Da艂 ci pier艣cionek? Popatrzy艂am na pier艣cionek babci Roba, kt贸ry nadal mia艂am na palcu lewej d艂oni. W pokoju by艂 o ciemno, ale i tak widzia艂am brylant, dooko艂a kt贸rego osadzono mniejsze brylanciki w takich zakr臋tasach ze z艂ota. Za艂o偶臋 si臋, ze Karen Sue Hankey wiedzia艂aby, jak si臋 nazywaj膮 te z艂ote zakr臋tasy.
- No c贸偶 - mrukn臋艂am. - Tak. Ale...
- O jasny gwint! - zawo艂a艂a Ruth. - On si臋 o艣wiadczy艂! I to wtedy jaki艣 m臋ski g艂os, gdzie艣 bardzo blisko Ruth odezwa艂 si臋 w tle:
- Co zrobi艂? Przysi臋g艂abym, 偶e to g艂os Mike'a.
- Ruth? - spyta艂am w ciszy, kt贸ra potem zapad艂a. - Czy to by艂...
- To Skip - powiedzia艂a szybko Ruth. - Przyszed艂 tu zobaczy膰, z kim rozmawiam.
- Doprawdy? Bo to zabrzmia艂o tak, jakby by艂 z tob膮 w 艂贸偶ku. I przypomina艂o raczej...
- Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e Rob si臋 o艣wiadczy艂! - przerwa艂a mi Ruth. - To niesamowite, Jess! Naprawd臋!
- Tak, ale w艂a艣nie w tym problem. On si臋 tak naprawd臋 nie o艣wiadczy艂. Powiedzia艂 mi, 偶e mia艂 zamiar o艣wiadczy膰 mi si臋, kiedy wr贸ci艂am z Afganistanu. Ale wtedy... no c贸偶, sama wiesz.
- Zobaczy艂a艣 go z Pann膮 - Cycki - Jak - Twoja - G艂owa?
- W艂a艣nie. I chyba uzna艂, 偶e lepiej b臋dzie pozwoli膰 mi upora膰 si臋 samej z tym wszystkim, przez co jego zdaniem wtedy przechodzi艂am.
- Co, patrz膮c z perspektywy czasu, wcale nie by艂o takim z艂ym pomys艂em, Jess. Sama przyznasz, 偶e nie藕le by艂a艣 wtedy zakr臋cona.
Nie po to do niej zadzwoni艂am, 偶eby tego s艂ucha膰.
- A gdzie si臋 podzia艂 „facet, kt贸ry pozwoli艂 ci odej艣膰 wtedy, kiedy go potrzebowa艂a艣 najbardziej”? - spyta艂am z oburzeniem. - Nagle stajesz po jego stronie?
- Oczywi艣cie, 偶e nie - zaprzeczy艂a Ruth. - Ale popatrz, jak si臋 to wszystko sko艅czy艂o. Jeste艣 w o wiele lepszej formie. A on da艂 ci pier艣cionek. Co znaczy, 偶e musi nadal chcie膰. To znaczy, o偶eni膰 si臋 z tob膮.
- Nie jestem pewna. On nie tyle da艂 mi ten pier艣cionek, co nim we mnie cisn膮艂. A ja jako艣 tak go z艂apa艂am w r臋ce. Chodzi o to Ruth... - I nagle ca艂a ta historia zacz臋艂a si臋 ze mnie wr臋cz wylewa膰. O Hannah i Randym, i o kasetach wideo, i o albumie, i o tych rzeczach, kt贸re Rob powiedzia艂 mi po po艂udniu. Wszystko.
A kiedy sko艅czy艂am, Ruth powiedzia艂a:
- No c贸偶, to oczywiste, 偶e on si臋 nadal w tobie kocha. Pyta nie tylko, czy ty kochasz jego? To znaczy, przyj臋艂aby艣 go z powrotem? Mimo tej Panny - Z - Cyckami - Jak - Twoja - G艂owa?
Musia艂am si臋 nad tym zastanowi膰.
- To nie tak, 偶e ona nadal jest gdzie艣 w tle - m贸wi艂am po woli. - No i w艂a艣ciwie wtedy nie byli艣my ze sob膮... W pewnym sensie. Problem w tym, 偶e ja nawet nie wiem, czy on by mnie z powrotem przyj膮艂. No wiesz, gdybym mu to zaproponowa艂a.
- Da艂 ci pier艣cionek.
- On nim we mnie rzuci艂.
- To czemu go nie zapytasz?
- Co? Mam tak do niego i艣膰 i powiedzie膰: „Hej, to jak, nadal chcesz si臋 ze mn膮 o偶eni膰?”
- Pewnie. Dlaczego by nie? Wpatrzy艂am si臋 w sufit.
- A co, je艣li on odm贸wi? Co, je艣li on nadal uwa偶a, 偶e jestem... - Z trudem wykrztusi艂am: - Poharatana psychicznie?
- To wtedy oddasz mu pier艣cionek, powiesz sayonara i wskoczysz w pierwszy samolot powrotny do domu, a ja ci znajd臋 totalnie seksownego, nowego faceta, kt贸ry w pe艂ni doceni, jak膮 wspania艂膮 jeste艣 dziewczyn膮.
- Powiedz jej, 偶e je艣li b臋dzie chcia艂a, to go spierzemy - szepn膮艂 m臋ski g艂os gdzie艣 bardzo blisko Ruth. Jego w艂a艣ciciel by艂 najwyra藕niej przekonany, 偶e go nie us艂ysz臋.
Ale us艂ysza艂am.
I tym razem wiedzia艂am na pewno, 偶e to nie Skip.
- Ruth! Dlaczego m贸j brat Mike jest w twoim 艂贸偶ku?!
- Cholera - mrukn臋艂a Ruth. A potem, najwyra藕niej do Mike'a doda艂a: - M贸wi艂am, 偶e ona ci臋 us艂yszy.
- Cze艣膰, Jess! - zawo艂a艂 gdzie艣 w tle Mike.
- O m贸j Bo偶e. - Usiad艂am na 艂贸偶ku, pewna, 偶e zaczn臋 hiperwentylowa膰. To nie tak, 偶e ja nie widzia艂am, co si臋 szykuje, ale to po prostu... Po prostu...
Obrzydlistwo.
- W g艂owie mi si臋 nie mie艣ci, 偶e wyje偶d偶am zaledwie na dwa dni - powiedzia艂am z niesmakiem - a wy 贸d razu wskakujecie razem do 艂贸偶ka.
- Jess - powiedzia艂a Ruth, nadal tym zaniepokojonym tonem. - To nie tak. Naprawd臋. Ja... Ja...
- O Bo偶e - j臋kn臋艂am. - Je艣li powiesz, 偶e kochasz mojego brata, to ja si臋 porzygam. Serio.
- No c贸偶, to prawda - o艣wiadczy艂a Ruth. - Chyba zawsze tak by艂o...
I chocia偶 to by艂 a prawda, nie chcia艂am wi臋cej s艂ucha膰.
- Daj mi Mike'a do telefonu - poprosi艂am. - Ale Jess...
- Daj mi go. Sekund臋 p贸藕niej Mike'a m贸wi艂 do mnie g艂臋bokim g艂osem:
- Jess, to nie tak, jak my艣lisz. Ja naprawd臋...
- Je艣li jej z艂amiesz serce - pogrozi艂am mu - to ja ci przestawi臋 nos. Zrozumiano?
Mike os艂upia艂.
- A nie to samo powiedzia艂a艣 do Tashy o Douglasie? - Tak.
- No to powinna艣 powiedzie膰 to Ruth, a nie mnie?
- Nie, bo w tym przypadku jestem lojalna wobec Ruth, nie wobec ciebie.
- Wielkie dzi臋ki - rzek艂 Mike sarkastycznie.
- To moja najlepsza przyjaci贸艂ka - wyja艣ni艂am. - A ty jeste艣 tylko moim bratem.
- Tak si臋 sk艂ada - powiedzia艂 Mike - 偶e j膮 kocham.
- O Bo偶e. - Nachos, kt贸re podgrza艂am sobie w mikrofal贸wce na kolacj臋, nieco mi podesz艂y do gard艂a. - Robi mi si臋 niedobrze. Dos艂ownie. Daj mi Ruth do telefonu.
- Czy Rob naprawd臋 si臋 o艣wiadczy艂?
- Daj mi Ruth do telefonu. - I co mu odpowiesz? Zgodzisz si臋? A je艣li si臋 zgodzisz, to zostaniesz w Indianie?
- A co? - spyta艂am, chocia偶 nie by艂am pewna, czy chc臋 wiedzie膰.
- Bo je艣li zostaniesz w Indianie, to ja m贸g艂bym wprowadzi膰 si臋 do Ruth. Kiedy ju偶 si臋 przenios臋 na Columbi臋.
- Zmieniasz uczelni臋 dla dziewczyny? Znowu? Zapomnia艂e艣, co si臋 sta艂o ostatnim razem, kiedy to zrobi艂e艣?
- Zamknij si臋, Jess - rzuci艂 Mike. - Tym razem jest inaczej.
- Lepiej niech tak b臋dzie. Bo jak spieprzysz tym razem, to ja ci臋...
- Zabij臋. Tak, wszystko jasne, dzi臋ki. A wi臋c? Co zamierzasz zrobi膰?
- Je艣li jeszcze jedna osoba mnie o to zapyta... - zacz臋艂am ostrzegawczym tonem. A potem przerwa艂am, uderzona pewn膮 my艣l膮. - Hej, a tak w og贸le, gdzie jest Skip? Co on my艣li o tym, 偶e zamienili艣cie to mieszkanie w jaskini臋 grzechu? Jak reaguje na to, co robisz z jego siostr膮?
- Skip jest w Jersey Shore - wyja艣ni艂 Mike. - Z jak膮艣 dziewczyn膮, kt贸r膮.
- Dobra, starczy ju偶 tego o Skipie - zdecydowa艂a Ruth, kt贸ra najwyra藕niej wyrwa艂a telefon z r臋ki mojego brata. - Kiedy wracasz do domu? I czy w og贸le wracasz?
- Nie wiem - powiedzia艂am, zagryzaj膮c doln膮 warg臋. Nie wspomina艂am jej o tym, 偶e Douglas, zaproponowa艂 mi prac臋 nauczycielki w tym jego nowym alternatywnym liceum. Bo nie by艂am pewna, czy zostan臋 w mie艣cie, wiedz膮c, 偶e Rob te偶 tu mieszka, i nie b臋d膮c z nim razem.
Zupe艂nie jakby to ona by艂a obdarzona si艂ami parapsychicznymi, a nie ja, Ruth powiedzia艂a:
- Jess. Po prostu go zapytaj. Dobra? A teraz id藕 spa膰. I si臋 roz艂膮czy艂a.
Siedzia艂am tam i gapi艂am si臋, mrugaj膮c oczami, na swoj膮 kom贸rk臋. A potem od艂o偶y艂am j膮 delikatnie na nocny stolik i rzuci艂am si臋 z powrotem na poduszki. Jak to jest, my艣la艂am, 偶e wszyscy nasi znajomi maj膮 kogo艣, a ja nie? Co robi臋 nie tak? Jak mi si臋 uda艂o tak totalnie wszystko popsu膰?
I w艂a艣nie w tym momencie w wykuszowe okno mojej sypialni posypa艂 si臋 grad ma艂ych kamyk贸w. Nie do艣膰 mocno, 偶eby wybi膰 szyb臋, ale na tyle, 偶eby ich grzechotem nie obudzi艂...
...to znaczy, gdybym rzeczywi艣cie spa艂a.
Tylko jedna osoba kiedykolwiek rzuca艂a kamykami w moje okno. Ta sama, kt贸ra wcze艣niej dzisiejszego dnia rzuci艂a we mnie zar臋czynowym pier艣cionkiem.
Odrzuci艂am koc, podesz艂am do najbli偶szego okna i wyjrza艂am na zewn膮trz, nie 艣miej膮c nawet oczekiwa膰, 偶e to rzeczywi艣cie b臋dzie on.
Ale to by艂 on. Sta艂 w 艣wietle ksi臋偶yca, w d偶insach i czarnej tiszertce, w艂a艣nie zamierzaj膮c si臋 ramieniem, 偶eby rzuci膰 w okno kolejn膮 porcj臋 kamyk贸w. Szybko otworzy艂am okno i siatk臋, wychyli艂am si臋 i szepn臋艂am:
- Zaczekaj, zejd臋 za sekund臋. A potem z艂apa艂am bawe艂niany szlafrok, kt贸ry wrzuci艂am do swojej torby podr贸偶nej, pakuj膮c si臋 b艂yskawicznie na przyjazd tutaj, i zarzuci艂am go na swoj膮 koszulk臋 bez r臋kaw贸w i bokserki. Po偶a艂owa艂am, 偶e w przeciwie艅stwie do Ruth, nie zastanawia艂am si臋 za wiele nad swoj膮 bielizn膮 i nie kupi艂am sobie do spania czego艣 seksowniejszego, takiego jak jej s艂odkie koszulki bez r臋kaw贸w w komplecie z szortami, kt贸re m贸j brat Mike w tej chwili... Ugh, to zbyt obrzydliwe, 偶eby o tym my艣le膰.
Poza tym Rob nie pojawi艂 si臋 tu, by艂am pewna, ze wzgl臋du na 偶adne romantyczne uczucia, jakie m贸g艂 do mnie 偶ywi膰. Prawdopodobnie jego siostra zn贸w uciek艂a.
A mo偶e po prostu chcia艂, 偶ebym mu zwr贸ci艂a pier艣cionek.
Na t臋 my艣l przystan臋艂am w po艂owie schod贸w.
No tak. Pewnie chcia艂 odebra膰 pier艣cionek.
Zatka艂o mnie na moment.
Z sercem tak idiotycznie wal膮cym, 偶e a偶 s艂ysza艂am je w uszach, zesz艂am cicho po schodach na sam d贸艂. Dom by艂 pogr膮偶ony w ciemno艣ciach. Oboje rodzice spali. Tylko Chigger nie spa艂. Zlaz艂 z kanapy w salonie - tej, na kt贸rej mama zabrania艂a mu spa膰, wi臋c robi艂 to tylko wtedy, kiedy nie patrzy艂a - i pod szed艂 do drzwi, przywita膰 si臋 ze mn膮.
- Siad - szepn臋艂am, cicho otwieraj膮c zamek u drzwi. - Zosta艅. Pies nie zrobi艂 ani jednego, ani drugiego. Poliza艂 mnie po r臋ce, a potem wr贸ci艂 cicho do salonu i wskoczy艂 na sof臋. I tyle tej znajomo艣ci pi臋tnastu komend.
Otworzy艂am siatkowe drzwi i wysun臋艂am si臋 na werand臋. Rob ju偶 tam czeka艂 w cieniu pod dachem. Ksi臋偶yc mia艂 za plecami, wiec nie widzia艂am jego oczu. Z miejsca, gdzie sta艂am, by艂y tylko dwoma plamami mroku.
Ale widzia艂am to miejsce na jego szyi, gdzie bije puls. Tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e promie艅 ksi臋偶yca o艣wietla艂 je dok艂adnie.
I zobaczy艂am, 偶e puls ma niemal tak szybki jak ja.
- Cze艣膰 - szepn臋艂am. To by艂o takie zwyczajne „cze艣膰”. Mo偶e troch臋 pytaj膮ce „cze艣膰”. Ale nie 偶adne „Cze艣膰, mi艂o ci臋 widzie膰”. Ju偶 bardziej: „Cze艣膰, co si臋 dzieje?” Jakbym wiedzia艂a.
- Maj膮 teraz taki nowy wynalazek - powiedzia艂am. - Nazywa si臋 telefon kom贸rkowy. Teraz mo偶esz dzwoni膰 do ludzi w 艣rodku nocy, je艣li masz tak膮 potrzeb臋, zamiast rzuca膰 kamykami w ich okna.
A Rob na to:
- Nigdy mi nie da艂a艣 numeru swojej kom贸rki.
- Och! - No c贸偶, nigdy te偶 nie m贸wi艂am, 偶e nie jestem idiotk膮.
I nagle ju偶 wiedzia艂am. Wiedzia艂am, po co tu przyjecha艂. I 偶e to nie mia艂o nic wsp贸lnego z jego siostr膮.
Zimny, okropny strach chwyci艂 mnie za serce. Przekona艂am si臋, 偶e lew膮 d艂o艅 chowam za plecami. Bo wtedy zrozumia艂am, Zrozumia艂am, 偶e nie oddam mu tego pier艣cionka. Po moim trupie. Nigdy w 偶yciu nie nosi艂am 偶adnego pier艣cionka - raczej nie jestem dziewczyn膮, kt贸ra lubi bi偶uteri臋. Ale do noszenia tego pier艣cionka przyzwyczai艂am si臋 i to szybko. Nie by艂am gotowa, 偶eby z niego zrezygnowa膰. Nie chcia艂am z niego rezygnowa膰. I zrozumia艂am, w艂a艣nie tam, na werandzie, 偶e tego nie zrobi臋. Postanowi艂am natomiast zrobi膰 to, co kaza艂a mi Ruth.
Mia艂am zamiar go zapyta膰.
Chyba 偶e nie b臋d臋 musia艂a. Bo gdyby wyci膮gn膮艂 d艂o艅 i po wiedzia艂: „Oddawaj to”, mia艂abym do艣膰 wyra藕n膮 wskaz贸wk臋, 偶e odpowied藕 by艂aby odmowna.
- Zgubi艂e艣 co艣? - zapyta艂am go, nadal trzymaj膮c r臋k臋 za plecami. - Co艣 jeszcze poza siostr膮? Czy dlatego tu jeste艣?
Przez jego twarz przemkn臋艂o co艣 dziwnego. Nie umia艂abym powiedzie膰, co to by艂 o, bo wci膮偶 nie widzia艂am go wyra藕nie w tym mroku. Ale wyda艂o mi si臋, 偶e nie ma ju偶 tak napi臋tych ramion.
- Siostra wyjecha艂a dzi艣 po po艂udniu - wyja艣ni艂. - Ze swoj膮 matk膮. A przedtem siedzia艂a na komisariacie policji przez milion godzin. To nie Hannah zgubi艂em.
Unios艂am lew膮 r臋k臋.
- To mo偶e zgubi艂e艣 to? Wci膮gn膮艂 powietrze w p艂uca.
- Ty go masz? Bo偶e, my艣la艂em, 偶e oszalej臋, wsz臋dzie go szuka艂em.
- I nie mog艂e艣 poczeka膰 do rana? - spyta艂am. - Musia艂e艣 przyjecha膰 po niego teraz, w 艣rodku nocy?
- Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e to ty go wzi臋艂a艣. A偶 do niedawna. A potem...
Urwa艂. Nadal nie widzia艂am jego twarzy zbyt wyra藕nie. Ale widzia艂am, 偶e raczej si臋 nie u艣miecha.
- potem co? - spyta艂am.
- Musia艂em si臋 dowiedzie膰 - rzek艂 wreszcie i wzruszy艂 ramionami. - Czy go zabra艂a艣. No c贸偶, zreszt膮 nie tyle: „czy”, co: „dlaczego”.
Serce nadal mi wali艂o tak, 偶e a偶 mi dzwoni艂o w uszach. Podesz艂am do niego o krok. Wiedzia艂am, 偶e promienie ksi臋偶yca jasno o艣wietlaj膮 mi twarz. Ale by艂 o mi wszystko jedno, co na mojej twarzy zobaczy.
- I jak s膮dzisz, dlaczego? - zapyta艂am, unosz膮c g艂ow臋.
- Nie wiem, co mam my艣le膰 - przyzna艂 Rob. - Jad膮c tu, przez ca艂y czas my艣la艂em, 偶e chyba zwariowa艂em. No bo dlaczego mia艂a艣 bra膰 ten pier艣cionek? Chyba 偶e...
Podszed艂 do mnie jeszcze o krok. Nadal trzyma艂am przed sob膮 lew膮 d艂o艅. Promie艅 ksi臋偶yca pad艂 na oczko pier艣cionka i sprawi艂, 偶e brylant zaiskrzy艂 niesamowicie.
- Jess - powiedzia艂 Rob dziwnym tonem. - Co ty wyrabiasz?
Pokr臋ci艂am g艂ow膮.
- Nie wiem. - Bo naprawd臋 nie wiedzia艂am. Wiedzia艂am tylko, 偶e w gardle mam kompletnie sucho i 偶e serce wyczynia mi dzikie akrobacje w piersi. Zdaje si臋, 偶e ta艅czy艂o poleczk臋. - Ale jeste艣 chyba setn膮 osob膮, kt贸ra mnie dzisiaj o to pyta. Chcesz go z powrotem?
- Je艣li nie masz zamiaru za mnie wychodzi膰... - zacz膮艂 Rob. Zdawa艂 si臋 nieco zbity z tropu. Nie mia艂am mu tego za z艂e. - Wtedy tak, chc臋 go z powrotem.
- A je艣li mam zamiar? - zapyta艂am go, chocia偶 troch臋 trudno mi by艂o m贸wi膰, bior膮c pod uwag臋, 偶e w艂a艣nie straci艂am zdolno艣膰 do oddychania.
- Zamiar co? I wtedy Rob podszed艂 kolejny krok, wychodz膮c z cienia pod dachem werandy. I chocia偶 nadal sta艂 plecami do ksi臋偶yca, zobaczy艂am jego oczy.
- Jess - rzek艂 ostrzegawczo. Wi臋c wzi臋艂am jak najg艂臋bszy oddech - dziwne, 偶e w og贸le jeszcze mog艂am zaczerpn膮膰 powietrza - si臋gn臋艂am i z艂apa艂am gar艣ci膮 jego koszul臋, poci膮gn臋艂am go dwa stopnie wy偶ej i po wiedzia艂am, maj膮c twarz zaledwie o par臋 centymetr贸w od jego twarzy.
- Rob. O偶enisz si臋 ze mn膮? Spojrza艂 na mnie spojrzeniem bez wyrazu.
- Oszala艂a艣 - powiedzia艂.
- M贸wi臋 powa偶nie - o艣wiadczy艂am. Co dziwne, w tej samej chwili, w kt贸rej to powiedzia艂am, przesta艂o mi tak dziwnie dzwoni膰 w uszach. I zn贸w mog艂am oddycha膰. Naprawd臋 mog艂am oddycha膰. - By艂am idiotk膮. Musia艂am si臋 upora膰 z mas膮 bzdet贸w. I chyba ju偶 mi si臋 to uda艂o. Przynajmniej z wi臋kszo艣ci膮. Oczywi艣cie musz臋 sko艅czy膰 szko艂臋 i ty te偶, i tak dalej. Ale kiedy ju偶 sko艅czymy studia, uwa偶am, 偶e powinni艣my to zrobi膰.
Jeszcze nigdy nie widzia艂am u Roba tak powa偶nej miny.
- A co z twoj膮 mam膮? zapyta艂.
- W razie gdyby艣 nie zauwa偶y艂, jestem pe艂noletnia - stwierdzi艂am. - Poza tym upora si臋 z tym. No to jak, wchodzisz w to?
Przyznam, 偶e nie by艂o mi jednak 艂atwo oddycha膰, kiedy czeka艂am na jego odpowied藕.
Wi臋c dobrze, 偶e powiedzia艂:
- Wchodz臋 - zanim z braku tlenu osun臋艂am si臋, jak sta艂am, na werand臋.
U艣miechn臋艂am si臋 do niego szeroko.
- Super - powiedzia艂am.
A potem, jakby nigdy nic, zacz臋li艣my si臋 ca艂owa膰. No c贸偶, mo偶e nie tak jakby nigdy nic. Mo偶e mia艂am z tym co艣 wsp贸lnego, bo wspi臋艂am si臋 na palce i zarzuci艂am mu r臋ce na szyj臋.
A ju偶 zdecydowanie odpowiadam za to, co sta艂o si臋 p贸藕niej, kiedy z艂apa艂am go za koszul臋 drug膮 gar艣ci膮 i zacz臋艂am go pro wadzi膰 w stron臋 drzwi frontowych.
- Jess. - Rob u艣miecha艂 si臋 od ucha do ucha. Nawet w mroku pod dachem werandy to widzia艂am. - Co ty wyrabiasz?
- Ciii - szepn臋艂am. - Chod藕 za mn膮. I b膮d藕 cicho, bo ich pobudzisz.
- Jess... - Rob pozwoli艂 si臋 wprowadzi膰 tylko do holu, a potem zapar艂 si臋 w miejscu. - Daj spok贸j - szepn膮艂, kiedy Chigger podszed艂 od strony kanapy, par臋 razy lizn膮艂 go po r臋ce i poszed艂 spa膰. - To nie jest w porz膮dku.
- Nikt si臋 nigdy nie dowie - uspokoi艂am go. - Mo偶esz si臋 wymkn膮膰 rano, zanim si臋 obudz膮. Poza tym - doda艂am - wszystko w porz膮dku. Jeste艣my zar臋czeni.
I w ten spos贸b, tej nocy Rob po raz pierwszy zobaczy艂 m贸j pok贸j. Tak naprawd臋 o wiele wi臋cej zobaczy艂 wtedy po raz pierwszy.
20
Obudzi艂 si臋 przede mn膮. - Jess - szepn膮艂, kiedy otworzy艂am oczy i zobaczy艂am, 偶e blade poranne 艣wiat艂o zaczyna barwi膰 艣ciany mojego pokoju na r贸偶owo. I zobaczy艂am, 偶e Rob zn贸w wk艂ada koszulk臋; widok naprawd臋 wart tak wczesnej pobudki. - Musz臋 i艣膰.
- Nie id藕. - Obj臋艂am go ramionami w talii. Przespa艂am moment, kiedy wk艂ada艂 d偶insy. Szkoda.
- Musz臋 - stwierdzi艂, ze 艣miechem wypl膮tuj膮c si臋 z mojego u艣cisku. - Co, je艣li twoi rodzice si臋 obudz膮? Naprawd臋 chcesz, 偶eby dowiedzieli si臋 o wszystkim w ten spos贸b?
Rzucaj膮c si臋 z niezadowoleniem na 艂贸偶ku, powiedzia艂am:
- Chyba nie. No trudno. A co robisz p贸藕niej?
- Widz臋 si臋 z tob膮 - oznajmi艂, przysiadaj膮c w okiennej wn臋ce, 偶eby w艂o偶y膰 motocyklowe buty. Strasznie jednak dziwnie by艂o ogl膮da膰 Roba Wilkinsa w mojej sypialni. Ale jeszcze dziw niej by艂o patrze膰, jak siedzi w艣r贸d obrze偶onych koronkami po duszek, kt贸rymi mama udekorowa艂a siedzenie wbudowane we wn臋k臋 mojego wykuszowego okna. To troch臋 tak, jak zobaczy膰 Batmana, kt贸ry w drogerii kupuje szampon, czy co艣. Zupe艂nie nie na miejscu.
- Musz臋 na troch臋 jecha膰 do warsztatu - poinformowa艂 mnie Rob, kiedy w艂o偶y艂 ju偶 oba buty i wsta艂. - Chcesz do mnie przyjecha膰, wybierzemy si臋 na jaki艣 lunch ko艂o pierwszej?
- Mog臋 ci przywie藕膰 lunch - zaproponowa艂am. - Mog艂abym zrobi膰 jakie艣 kanapki czy upiec babeczki, czy co艣.
Rob na mnie spojrza艂.
- Czy ty w艂a艣nie powiedzia艂a艣, 偶e upieczesz mi babeczki?
- Tak - przyzna艂am ze skruch膮. - Nie wiem, co mnie napad艂o. Bo przecie偶 nie umiem.
- Jestem pewien, 偶e je艣li kiedy艣 upieczesz babeczki, to b臋d膮 przepyszne - rzek艂 Rob z galanteri膮.
- Nie, nie b臋d膮.
- No c贸偶, pewnie masz racj臋. Ale i tak dzi臋ki, 偶e pomy艣la艂a艣.
- No to widzimy si臋 ko艂o po艂udnia. - Wsta艂am z 艂贸偶ka. - Chod藕, odprowadz臋 ci臋 na d贸艂.
Rob pr贸bowa艂 si臋 ze mn膮 spiera膰, 偶e sam trafi na d贸艂. Aleja nie chcia艂am ryzykowa膰, 偶e si臋 natknie na jedno z moich rodzic贸w. Nie mia艂am ochoty, 偶eby odwo艂a艂 zar臋czyny po zaledwie sze艣ciu godzinach.
Ale uda艂o mi si臋 bez przeszk贸d wyprowadzi膰 go przed dom. Jedyna istota poza nami, kt贸ra nie spa艂a, to Chigger, a on te偶 tylko wsta艂 sprawdzi膰, czy jest co艣 do zjedzenia. A poniewa偶 ni czego nie znalaz艂, poszed艂 spa膰.
Sta艂am na werandzie, w ch艂odnym powietrzu poranka. Chocia偶 by艂o tak wcze艣nie, zupe艂nie nie czu艂am zm臋czenia. To dla tego, 偶e raz na odmian臋 spa艂am jak kamie艅.
- Gdzie twoja furgonetka? - spyta艂am, kiedy rozejrza艂am si臋 doko艂a i zobaczy艂am na ulicy tylko jakiego艣 sedana i - co prze zabawne - transama.
- Zaparkowa艂em za rogiem - przyzna艂 Rob z nie艣mia艂ym u艣miechem, a potem poca艂owa艂 mnie na po偶egnanie. - Nie chcia艂em wzbudza膰 podejrze艅 s膮siad贸w.
- Jeste艣 d偶entelmenem - stwierdzi艂am. Zacz膮艂 schodzi膰 po stopniach werandy, ale nie puszcza艂am jego r臋ki. - Hej, Rob?
- Co?
- M贸j tata kupi艂 motocykl u ciebie? To znaczy, B艂臋kitn膮 Ksi臋偶niczk臋?
Rob u艣miechn膮艂 si臋 swoim asymetrycznym u艣mieszkiem.
- Tak. Zapyta艂 mnie, jaki motocykl moim zdaniem podoba艂by si臋 tobie i... No c贸偶, mia艂em taki jeden, kt贸ry wybra艂em dla ciebie du偶o wcze艣niej, nim zapyta艂. Ujmijmy to w ten spos贸b.
- Wiedzia艂am. - Moje serce z rado艣ci uprawia艂o podskoki. - Pa.
- Pa.
Wydawa艂o mi si臋, 偶e Rob z trudem opanowuje podskoki swojego serca - dowodzi艂 tego spos贸b, w jaki si臋 do mnie u艣miecha艂.
A potem szybko poszed艂 w kierunku swojej furgonetki. Sta艂am i patrzy艂am, jak znika za rogiem. Dlatego nie zauwa偶y艂am, 偶e drzwi transama, zaparkowanego po drugiej stronie ulicy, otworzy艂y si臋. Bo za bardzo by艂am zaj臋ta obserwowaniem, jak Rob znika za rogiem.
I dlatego nie zorientowa艂am si臋, 偶e w moj膮 stron臋 idzie Randy Whitehead junior, p贸ki nie by艂 ju偶 w po艂owie podw贸rka.
- Randy - powiedzia艂am, kiedy wreszcie go zauwa偶y艂am. - Kiedy uda艂o ci si臋 wyj艣膰 za kaucj膮?
Serio, nawet nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶e powinnam si臋 wy straszy膰. Tak mi si臋 jeszcze kr臋ci艂o w g艂owie po tym wszystkim, co sta艂o si臋 noc膮.
A nawet wtedy, kiedy Randy nic nie odpowiedzia艂, tylko szed艂 dalej w moj膮 stron臋 z bardzo skupionym wyrazem tej swojej szczurzej twarzy widocznej spod w艂os贸w ostrzy偶onych za sto dolar贸w, wcale mnie to nie zdziwi艂o. Pomy艣la艂am, 偶e pewnie mnie nie dos艂ysza艂.
- Co ty tu robisz, Randy? - spyta艂am. - Przyszed艂e艣 prze prosi膰?
Ale kiedy wszed艂 po schodkach werandy i dwoma susami znalaz艂 si臋 przy mnie, a potem jedn膮 r臋k膮 z艂apa艂 mnie za szyj臋, pchaj膮c na siatkowe drzwi, zrozumia艂am, 偶e przeprasza膰 to on tu nie przyszed艂.
- Zniszczy艂a艣 mi 偶ycie - szepn膮艂 mi do ucha, przyciskaj膮c policzek do mojej twarzy.
Pr贸bowa艂am krzykn膮膰. Naprawd臋 pr贸bowa艂am. Ale d艂oni膮 uciska艂 mi krta艅. Nie mog艂am oddycha膰, co dopiero m贸wi膰 o krzyku.
Chcia艂abym jeszcze doda膰, 偶e Randy wydziela艂 bardzo silny zapaszek, po艂膮czenie potu, Calvina Kleina dla m臋偶czyzn i tequili. Oczy zacz臋艂y mi 艂zawi膰 i to nie tylko z braku tlenu.
- Nikomu nie robi艂em krzywdy - sykn膮艂 Randy prosto w moje ucho. - Te dziewczyny tego chcia艂y. One same chcia艂y. A teraz mama m贸wi, 偶e przynios艂em jej wstyd, a tata, wiesz, co m贸wi tata?
Szarpa艂am r臋koma jego d艂onie, pr贸buj膮c oderwa膰 je od mojej szyi. Pr贸bowa艂am go kopa膰, ale na bosaka nie mog艂am mu wyrz膮dzi膰 wi臋kszej szkody. Pr贸bowa艂am go kopn膮膰 w krocze, ale nie udawa艂o mi si臋 dosi臋gn膮膰. Zreszt膮 nie bardzo mia艂am jak wzi膮膰 zamach, bior膮c pod uwag臋, 偶e uni贸s艂 mnie par臋 centymetr贸w nad ziemi臋.
- Tata m贸wi, 偶e je艣li ci臋 zabij臋, 偶eby艣 nie powiedzia艂a mamie o Ericu, to mo偶e nawet mi kt贸rego艣 dnia wybaczy, 偶e jestem takim nieudacznikiem. - Oddech Randy'ego 艣mierdzia艂 tak samo jak reszta Randy'ego. Ju偶 od jakiego艣 czasu nie zjad艂 偶adnej mi臋t贸wki. - Dlatego tu jestem. Mia艂em nadziej臋, 偶e wyjdziesz z domu i wsi膮dziesz na ten sw贸j motocykl. A wtedy za czeka艂bym, a偶 nie by艂oby nikogo na drodze i potr膮ci艂bym ci臋, a偶 wpad艂aby艣 do jakiego艣 rowu, czy co艣. Ale wiesz co? Tak mi si臋 bardziej podoba. Bo popatrz sobie. Nikogo w pobli偶u nie ma. Tylko ty. I ja.
Trudno mi to by艂o stwierdzi膰 przez ten szum w uszach, ale wydawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 szczekanie Chiggera. Tak. Chigger zdecydowanie szczeka艂. I w艣ciekle rzuca艂 si臋 na drzwi z siatki, tu偶 za nami. S艂ysza艂am, jak drapie w nie pazurami. To powinno obudzi膰 mam臋 i tat臋. Dobry piesek, Chigger. Dobry piesek.
- Ale powiem ci co艣 - rzek艂 Randy. - Dam ci spok贸j, je艣li powiesz mi, kto to jest Erie. Bo naprawd臋 bardzo chcia艂bym to wiedzie膰.
I polu藕ni艂 chwyt na mojej szyi - tylko troszeczk臋 - 偶ebym mog艂a mu to powiedzie膰. Uda艂o mi si臋 zaczerpn膮膰 oddechu. I wycharcza艂am:
- Poca艂uj mnie gdzie艣. Bach! Jego r臋ce zn贸w zacisn臋艂y si臋 na mojej szyi.
- Nie jeste艣 zbyt grzeczna - stwierdzi艂 Randy. - Jezus, czy ten pies nie m贸g艂by si臋 zamkn膮膰?
I przy s艂owie „ zamkn膮膰” co艣 si臋 sta艂o z g艂ow膮 Randy'ego. Ona znik艂a.
A przynajmniej tak to wygl膮da艂a z mojego punktu widzenia. Dopiero kiedy przesta艂 mnie 艣ciska膰 za gard艂o - a ja osun臋艂am si臋 na werand臋, usi艂uj膮c z艂apa膰 oddech - zda艂am sobie spraw臋, 偶e g艂owa Randy'ego jak najbardziej wie艅czy艂a, na razie, jego cia艂o. A wydawa艂o mi si臋, 偶e znik艂a w efekcie tego, 偶e Rob hukn膮艂 go w szcz臋k臋.
Osun臋艂am si臋 na siatkowe drzwi i znalaz艂am si臋 w idealnej pozycji, 偶eby ogl膮da膰, jak Rob spuszcza manto Randy'emu Whiteheadowi juniorowi. Uda艂o mi si臋 zobaczy膰 lataj膮ce w ko艂o jakie艣 powybijane z臋by - bardzo to by艂 mi艂y widok - i mog艂am wyja艣ni膰 moim zaskoczonym rodzicom, kt贸rzy wreszcie wstali z 艂贸偶ka, 偶e Rob usi艂uje zabi膰 Randy'ego dlatego, 偶e Randy pr贸bowa艂 zabi膰 mnie.
Ale i tak to nie tata przerwa艂 t臋 b贸jk臋 - chocia偶 musz臋 mu sprawiedliwie przyzna膰, pr贸bowa艂, co stanowi艂o scen臋 niemal komiczn膮, kiedy ten pan w 艣rednim wieku, w bokserkach i podkoszulku, usi艂owa艂 odci膮gn膮膰 Roba od pijanego przedstawiciela przemys艂u pornograficznego, kt贸ry najpierw wykorzysta艂 jego siostr臋, a potem pr贸bowa艂 zabi膰 narzeczon膮.
Przerwa艂 cz艂owiek, kt贸ry zaraz potem wkroczy艂 na nasze po dw贸rko z wyci膮gni臋t膮 broni膮 i krzykn膮艂:
- Wszyscy spok贸j! Sta膰 albo b臋d臋 strzela艂! FBI!
- Och - odezwa艂 si臋 tata, pomagaj膮c mi stan膮膰 na nogi. - Dzie艅 dobry, doktorze Krantz.
Wci膮偶 mierz膮c z rewolweru w Randy'ego - kt贸ry zreszt膮 wcale nie wygl膮da艂, jakby mia艂 si臋 gdzie艣 wybiera膰 - Cyrus Krantz powiedzia艂:
- Dzie艅 dobry, Toni. Mia艂em nadziej臋, 偶e to nie za wcze艣nie, 偶eby wpa艣膰 na kaw臋. Widz臋 teraz, 偶e przyjecha艂em w sam膮 por臋. Zn贸w popad艂a艣 w tarapaty, Jessico, h臋?
Do tej chwili tata zdo艂a艂 ju偶 oderwa膰 Roba od Randy'ego. Teraz Rob si臋gn膮艂 r臋k膮 i otar艂 doln膮 warg臋 z krwi, a potem spojrza艂 na mnie i powiedzia艂 z szerokim u艣miechem:
- M贸wi艂em ci, 偶e ju偶 czas, 偶eby raz na odmian臋 kto艣 uratowa艂 ciebie.
- Niez艂y dowcip - wykrztusi艂am. Bola艂o mnie przy m贸wieniu. - Co ci臋 tu sprowadzi艂o z powrotem?
Wyci膮gn膮艂 go艂y nadgarstek.
- Zapomnia艂em zegarka.
- Aha. No jasne. Jest u mnie na stoliku nocnym.
- Co tu si臋 dzieje? - zapyta艂a moja mama. - Jessico, dlaczego ten cz艂owiek usi艂owa艂 ci臋 zabi膰? I dlaczego Rob tu jest? I co jego zegarek robi na twoim nocnym stoliku?
- Wszystko w porz膮dku. Jeste艣my zar臋czeni. - Wyci膮gn臋艂am do niej lew膮 d艂o艅.
- Mazel tow - powiedzia艂 doktor Krantz. Nadal trzyma艂 na muszce Randy'ego Whiteheada juniora, kt贸ry nie przestawa艂 j臋cze膰 na deskach naszej frontowej werandy.
- Wy co?! - rykn臋艂a mama. A potem wrzasn臋艂a na mojego tat臋: - M贸g艂by艣 uciszy膰 tego twojego przekl臋tego psa?
- Chigger! Le偶e膰! - hukn膮艂 tata. I pies przesta艂 ujada膰. - Toni, chyba powinni艣my wej艣膰 do 艣rodka i zadzwoni膰 po policj臋.
- Ju偶 dzwoni艂em - rzek艂 doktor Krantz, ko艅cz膮c rozmow臋 z kom贸rki. - Zadzwoni艂em te偶 po pogotowie. Ten m艂ody cz艂owiek ma chyba z艂amany nos.
Mama nie ruszy艂a si臋 z miejsca.
- Jeste艣cie zar臋czeni? - spyta艂a, patrz膮c na mnie ze zdumieniem.
- Och, tak. - Rob przeczesywa艂 d艂oni膮 ciemne w艂osy, od czego jeszcze bardziej si臋 potarga艂y. - Pewnie to nie jest najlepszy moment, 偶eby o to prosi膰, ale panie Mastriani, pani Mastriani, chcia艂bym si臋 o偶eni膰 z pa艅stwa c贸rk膮, je艣li si臋 pa艅stwo zgodz膮. To znaczy, ja si臋 z ni膮 o偶eni臋, nawet jak si臋 pa艅stwo nie zgodz膮, ale wola艂bym mie膰 wasze b艂ogos艂awie艅stwo.
- Ona musi najpierw sko艅czy膰 studia - mrukn膮艂 tata, przygl膮daj膮c si臋 plamie krwi na Werandzie. - Lepiej zmyj臋 to wod膮, zanim wyschnie.
- Joe! - Oczy mojej mamy wype艂ni艂y si臋 艂zami. - Tylko tyle masz na ten temat do powiedzenia?
- No a co chcesz, 偶ebym jeszcze powiedzia艂? - spyta艂 tata. - To porz膮dny facet. Zobacz, co zrobi艂 przed chwil膮. Uratowa艂 偶ycie naszej c贸rce.
- Tak - potwierdzi艂am ochryp艂ym g艂osem. - Skip tego nigdy nie zrobi艂.
- Potrzebuj臋 kawy - j臋kn臋艂a mama w tej samej chwili, w kt贸rej powietrze wype艂ni艂 j臋k syren policyjnych.
- Mamo. - Trudno mi by艂o m贸wi膰, bo nadal do艣膰 mocno bola艂o mnie gard艂o. Ale obj臋艂am j膮 ramieniem i u艣ciska艂am. - Nie my艣l, 偶e w ten spos贸b tracisz c贸rk臋. Pomy艣l, 偶e w ten spos贸b wreszcie j膮 odzyskujesz.
Mama spojrza艂a na mnie. Usi艂owa艂a si臋 u艣miechn膮膰, chocia偶 rezultat by艂 nieco blady.
- Nie rozumiem nic z tego, co si臋 w艂a艣nie sta艂o - przyzna艂a.
- Ale... - Spojrza艂a na Roba, kt贸ry przygl膮da艂 jej si臋 z rezerw膮.
- Witaj w rodzinie, Rob. Na twarzy Roba pojawi艂 si臋 u艣miech ulgi.
- Dzi臋ki, pan i Mastriani - powiedzia艂.
- A co mi tam - mrukn臋艂a mama, kiedy pierwsze wozy policyjne podjecha艂y na syrenach pod dom. - Mo偶esz mi m贸wi膰 „mamciu”.
21
Dopiero kiedy karetka zabra艂a Randy'ego (pod eskort膮 policji znalaz艂 si臋 ju偶 po raz drugi w ci膮gu dwudziestu czterech godzin), a ja z艂o偶y艂am zeznania (tym razem pozwolili mi je spisa膰 w moim domu; raz dla odmiany nie musia艂am w tym celu jecha膰 na komisariat), Rob i tata pojechali do pracy, a mama z migren膮 uda艂a si臋 do swojej sypialni, wreszcie mog艂am wzi膮膰 prysznic i ubra膰 si臋, a potem usi膮艣膰 i porozmawia膰 z cz艂owiekiem, kt贸ry w ko艅cu przejecha艂 ca艂y ten kawa艂 drogi z Waszyngtonu (w dystrykcie Kolumbia), 偶eby si臋 ze mn膮 zobaczy膰.
Dziwnie si臋 czu艂am, widz膮c go na hu艣tawce na mojej werandzie. Dziwnie, a jednak zaskakuj膮co normalnie. By艂 taki czas, kiedy jego widok wzbudza艂 we mnie prawdziwy strach, bo reprezentowa艂 wszystko, czego nie chcia艂am: zainteresowanie medi贸w, kt贸re kiedy艣 tak wytr膮ca艂o z r贸wnowagi Douglasa, prac臋 dla rz膮du, kt贸remu nie ufa艂am, w ramach agencji rz膮dowej, w kt贸r膮 nie do ko艅ca wierzy艂am.
A potem pozna艂am jego - to znaczy Cyrusa - lepiej i zda艂am sobie spraw臋, 偶e naprawd臋 mia艂 dobre ch臋ci. I 偶e w gruncie rzeczy jest prawdziwym maniakiem komputerowym i skrycie uwielbia M&Ms z orzeszkami ziemnymi. Ubiera艂 si臋 nawet w to, co jest szczytem letniej mody w艣r贸d maniak贸w komputerowych, to znaczy koszul臋 z kr贸tkimi r臋kawami i krawat na gumce oraz spodnie khaki. Mia艂 te偶 plastikowy ochraniacz na d艂ugopisy w kieszeni koszuli, kt贸ry w Afganistanie r贸wnie偶 zawsze do niej wk艂ada艂. Jedyna r贸偶nica, 偶e tu, w USA, wola艂 nosi膰 kabur臋 z broni膮 u kostki nogi. Tam nosi艂 j膮 pod pach膮.
W ka偶dym razie, mi艂o by艂o wiedzie膰, 偶e pewne rzeczy nigdy si臋 nie zmieniaj膮.
- No wi臋c, co tu robisz? - spyta艂am go ca艂kiem przyja藕nie. - Aha, nie, zaczekaj. S艂ysza艂e艣, 偶e odzyska艂am swoje zdolno艣ci.
- Troch臋 trudno utrzyma膰 co艣 takiego w sekrecie - stwierdzi艂 Cyrus, si臋gaj膮c po fili偶ank臋 kawy, kt贸r膮 poda艂a mama, a potem zn贸w si臋 rozsiad艂. - Zw艂aszcza kiedy z nich korzystasz, 偶eby za pobiega膰 mi臋dzystanowemu handlowi amatorsk膮 pornografi膮.
Popatrzy艂am na niego.
- Za艂o偶yli艣cie pods艂uch na moj膮 kom贸rk臋, prawda? - Oczywi艣cie - przyzna艂. - Kiedy obdzwoni艂a艣 wczoraj rano te wszystkie dziewczyny z informacj膮, co Randy zrobi艂 i jak zamierzasz go ukara膰... To by艂 o genialne. I jeszcze sprawdza艂a艣 u ich rodzic贸w, czy pozwol膮 c贸rkom wr贸ci膰 do dom贸w, ale ostro偶nie, bo nie zdradza艂a艣 miejsca, gdzie ich c贸rki na razie s膮... To te偶 by艂o kapitalne. Musz臋 przyzna膰, 偶e to jedna z twoich lepszych akcji.
- Chcia艂abym - powiedzia艂am - 偶eby艣cie przestali. To zna czy pods艂uchiwa膰 moj膮 kom贸rk臋. Bo ja ju偶 nie wr贸c臋, rozumiesz?
- Do pracy dla nas - spyta艂 Cyrus - czy do Nowego Jorku?
- Jedno i drugie - o艣wiadczy艂am.
- Jessico - rzek艂 Cyrus, kr臋c膮c g艂ow膮. - Nie 艣mia艂bym ci臋 prosi膰.
Wytrzeszczy艂am na niego oczy.
- Naprawd臋? I nie po to tu przyjecha艂e艣?
- Oczywi艣cie, 偶e nie. Wiesz, wszyscy si臋 tak o ciebie martwili艣my. Dobrze s艂ysze膰, 偶e masz si臋 lepiej. A szczeg贸lnie ciesz臋 si臋 na wiadomo艣膰 o tobie i Robie. To 艣wietna nowina. Jak rozumiem, tw贸j brat prosi艂 ci臋, 偶eby艣 pracowa艂a w tej alternatywnej szkole, kt贸r膮 otwiera. Zrobisz to?
- Tak - mrukn臋艂am. W g艂owie mi si臋 to nie mie艣ci艂o. Nie mia艂 zamiaru prosi膰 mnie, 偶ebym wr贸ci艂a do pracy? Naprawd臋?! - Przenios臋 si臋 na Uniwersytet stanu Indiana i tu zrobi臋 uprawnienia nauczycielskie.
- Bardzo dobrze. Zawsze 艣wietnie radzi艂a艣 sobie z dzieciakami. Jessico, skoro ju偶 pytasz, przyjecha艂em tutaj g艂贸wnie po to, 偶eby... No c贸偶, wiem, 偶e w przesz艂o艣ci zdarza艂y nam si臋 nie porozumienia. Ale chyba oboje chcieli艣my zawsze naprawia膰 ten 艣wiat. B贸g mi 艣wiadkiem, 偶e zrobi艂a艣 w tym celu wi臋cej, ni偶 mu sia艂a艣. Naciskali艣my na ciebie... No c贸偶, naciskali艣my na ciebie bardziej, ni偶 powinni艣my byli i w rezultacie wykorzystali艣my ci臋 do cna. Teraz, kiedy odzyska艂a艣 swoje zdolno艣ci, to wy艂膮cz nie twoja sprawa, co z nimi zrobisz. Nikt ci臋 nie b臋dzie wini艂, je艣li nie zgodzisz si臋 ich ju偶 nigdy wykorzystywa膰. Masz wiele innych talent贸w i jestem ca艂kowicie pewien, 偶e b臋dziesz pracowa膰 dla dobra tej planety, korzystaj膮c z nich z r贸wnym sukcesem, z jakim wykorzystywa艂a艣 swoje zdolno艣ci parapsychiczne. Ale gdyby zdarzy艂o si臋 tak, 偶e b臋dziesz chcia艂a wr贸ci膰...
- Aha! - zawo艂a艂am. A potem tego po偶a艂owa艂am, bo zabola艂o mnie zmaltretowane gard艂o.
Ale i tak wiedzia艂am, co nadchodzi. I wcale nie dlatego, 偶e mam zdolno艣ci parapsychiczne.
- ...to chcia艂bym, 偶eby艣 wiedzia艂a, 偶e w naszym zespole zawsze b臋dzie dla ciebie miejsce.
Zaraz. Co?
Wytrzeszczy艂am oczy jeszcze bardziej.
- To wszystko? 呕adnego b艂agania?
- 呕adnego b艂agania.
- 呕adnego grania na poczuciu winy?
- Nic z tego. Jessico, sw贸j obowi膮zek ju偶 spe艂ni艂a艣. Nikt, a ju偶 najmniej ja, nie mo偶e ci臋 prosi膰 o wi臋cej. Gdyby艣 chcia艂a, no to ju偶 inna sprawa. Ale skoro nie chcesz... - Wzruszy艂 ramionami, jakby chcia艂 powiedzie膰: „ Niech i tak b臋dzie”.
- M贸wisz powa偶nie? - Nadal nie do ko艅ca mu wierzy艂am. - Dacie mi 艣wi臋ty spok贸j?
- W zupe艂no艣ci.
- Ju偶 nie b臋dziecie mi pods艂uchiwa膰 telefonu? - Nie.
- Ani mnie 艣ledzi膰? - Nie. - I nie zwo艂acie konferencji prasowej, 偶eby obwie艣ci膰, 偶e wracam do poszukiwania zaginionych za pomoc膮 si艂 parapsychicznych?
- Tylko je艣li b臋dziesz chcia艂a, 偶eby艣my to zrobili.
- Ani nie b臋dziecie mi opowiada膰 o jakim艣 dzieciaku zaginionym w Des Moines, za kt贸rym tak bardzo t臋skni jego mamusia?
- Jessico. - Doktor Krantz podni贸s艂 si臋 z hu艣tawki. - Ju偶 ci m贸wi艂em. Zrobi艂a艣 dla innych wi臋cej, ni偶 mo偶na by艂 o od ciebie uczciwie wymaga膰. My艣l臋, 偶e czas, 偶eby艣 na odmian臋 zaj臋艂a si臋 robieniem czego艣 dobrego dla siebie. I w艂a艣nie to przyjecha艂em ci powiedzie膰.
Musia艂am zadrze膰 g艂ow臋 w g贸r臋, 偶eby zobaczy膰 jego twarz, bo stoj膮c, g贸rowa艂 nade mn膮.
- Nieprawda. Przyjecha艂e艣 sprawdzi膰, czy nie zechc臋 do was wr贸ci膰.
- No c贸偶 - przyzna艂 z lekkim zawstydzeniem. - Oczywi艣cie. Ale nie chcesz, co zupe艂nie zmienia spraw臋. Wi臋c zamiast tego 偶ycz臋 ci tylko powodzenia. Dzwo艅 do mnie, je艣li kiedy艣 b臋dziesz czego艣 potrzebowa艂a. I powiedz swojej matce, 偶e mam nadziej臋, 偶e nied艂ugo poczuje si臋 lepiej. Jestem pewien, 偶e tak b臋dzie. To co艣 mi臋dzy tob膮 a Robem... No c贸偶, troch臋 potrwa, zanim oswoi si臋 z sytuacj膮. Ale to rozs膮dna kobieta. Oprzytomnieje.
- Na pewno - powiedzia艂am. Zawaha艂 si臋 na g贸rnym schodku.
- Oczywi艣cie, je艣li zdarzy si臋 co艣 takiego, 偶e twoja pomoc stanie si臋 rzeczywi艣cie nie zb臋dna...
To ju偶 bardziej przypomina艂o Cyrusa, kt贸rego zna艂am.
- Mo偶esz do mnie dzwoni膰 - doko艅czy艂am i si臋 roze艣mia艂am.
Min臋 mia艂 tak膮, jakby mu pot臋偶nie ul偶y艂o.
- No c贸偶, tylko tyle chcia艂em wiedzie膰. Na razie si臋 po偶egnam. I pami臋taj... Pora zrobi膰 co艣 dobrego dla siebie, Jessico.
Po tym o艣wiadczeniu wr贸ci艂 do czekaj膮cego czterodrzwiowego sedana o przyciemnionych szybach - tego samego, kt贸ry parkowa艂 przed naszym domem dzi艣 rano - a kt贸rego wtedy nie zauwa偶y艂am. Tego, kt贸ry parkowa艂 kawa艂eczek dalej za transamem Randy'ego.
A kiedy odjecha艂, zadzwoni艂a moja kom贸rka. Wyj臋艂am j膮 z tylnej kieszeni i odezwa艂am si臋:
- Halo?
A z drugiej strony us艂ysza艂am jaki艣 dziki wrzask.
- Tak, Ruth - powiedzia艂am spokojnie. - Jak si臋 dowiedzia艂a艣?
- Mike w艂a艣nie sko艅czy艂 rozmow臋 z twoim ojcem. Mog臋 by膰 druhn膮?
- Ugh! - zawo艂a艂am. - Wykluczone. W 偶adne takie si臋 nie bawi臋.
- Co? - spyta艂a Ruth z wyra藕nym rozczarowaniem. - Dla czego nie?
- Hm, bo to m贸j 艣lub, a ja nie chc臋 偶adnych druhen - stwierdzi艂am. - Mo偶esz by膰 moim 艣wiadkiem, je艣li chcesz.
- A b臋d臋 mog艂a w艂o偶y膰 jak膮艣 艣liczn膮 sukienk臋?
- Mo偶esz w艂o偶y膰, co chcesz. Wszystko jedno.
- Twoja mama b臋dzie strasznie tym wszystkim rozczarowana, jestem pewna. Aleja si臋 bardzo ciesz臋.
- Tak - sarkn臋艂am. - Bo teraz b臋dziesz mia艂a w pokoju Mike'a zamiast mnie.
- Przesta艅. - Ruth si臋 roze艣mia艂a. - By艂a艣 cudown膮 wsp贸艂lokatork膮. No c贸偶, pomijaj膮c te nocne koszmary. A skoro mowa o koszmarach, jak twoja mama radzi sobie z tym wszystkim?
- Upora si臋 z tym - stwierdzi艂am. Bo rzeczywi艣cie wiedzia艂am, 偶e si臋 z tym upora. Z czasem.
- A Douglas wie?
- Jeszcze nie. Rob i ja um贸wili艣my si臋 na lunch z nim i Tash膮 o... - Zerkn臋艂am na zegarek. - Ju偶 zaraz. Musz臋 lecie膰. Pogada my p贸藕niej. I Ruth?
- Tak?
- A ja mog臋 by膰 twoj膮 druhn膮? Kiedy b臋dziesz wychodzi艂a za Mike'a?
Ruth, jak przewidywa艂am, zn贸w zawy艂a rado艣nie i si臋 roz艂膮czy艂a. Z u艣miechem posz艂am do gara偶u i wyprowadzi艂am sw贸j motor, a potem pojecha艂am do Warsztatu Napraw Samochod贸w I Motocykli Wilkinsa. Nie powiem, 偶ebym by艂a jako艣 specjalnie zdziwiona, kiedy przystaj膮c na 艣wiat艂ach na skrzy偶owaniu First i Main, zauwa偶y艂am na s膮siednim pasie Karen Sue Hankey w bia艂ym kabriolecie. Unios艂am os艂on臋 kasku i zawo艂a艂am:
- Karen Sue! Obejrza艂a si臋 na mnie, zaskoczona.
- Jess?
- Hej. Przepraszam, 偶e ci臋 wczoraj wystawi艂am do wiatru. Mia艂am mn贸stwo na g艂owie.
- Wiem - przytakn臋艂a Karen Sue z powag膮. - Czyta艂am dzi艣 rano w gazecie.
- Chcesz si臋 um贸wi膰 na kiedy indziej?
- Jasne. Kiedy wracasz do Nowego Jorku?
- Och! - westchn臋艂am. - Nigdy. Karen Sue opad艂a szcz臋ka.
- Co?!
- Zostaj臋 tutaj - o艣wiadczy艂am, wzruszaj膮c ramionami.
- Tutaj? - Karen Sue by艂a w szoku. - Dlaczego?
- Bo jestem zar臋czona z w艂a艣cicielem jednej z miejscowych firm. - 艢wiat艂o zmieni艂o si臋 na zielone. - Zadzwo艅 do mnie!
Zostawi艂am Karen Sue na 艣wiat艂ach, nadal w szoku. Kiedy zerkn臋艂am w lusterko wsteczne, zanim skr臋ci艂am na parking przed warsztatem Roba, zobaczy艂am, 偶e dalej tam tkwi艂a z ot wartymi ustami, a za ni膮 sta艂 sznur tr膮bi膮cych samochod贸w.
Od pierwszego spojrzenia widzia艂am, jak wiele zrobi艂 Rob w warsztacie swojego wujka. Po pierwsze, by艂o tam o wiele czy艣ciej. Po drugie, opr贸cz ameryka艅skich i japo艅skich samo chod贸w naprawiali te偶 europejskie modele. Kiedy wesz艂am, Rob w szarym kombinezonie pochyla艂 si臋 nad silnikiem miodowego mercedesa coupe, za kt贸rego kierownic膮 siedzia艂a jasnow艂osa kobieta, kt贸ra kogo艣 mi przypomina艂a, chocia偶 nie bardzo wie dzia艂am, kogo. Tak w pierwszej chwili.
- Spr贸buj jeszcze raz - powiedzia艂 Rob do blondynki, kt贸ra pos艂usznie przekr臋ci艂a kluczyk w stacyjce.
Silnik z pomrukiem zaskoczy艂. Rob z zadowolon膮 min膮 opu艣ci艂 mask臋.
- To zn贸w tylko rozrusznik - stwierdzi艂, si臋gaj膮c po szmatk臋, 偶eby zetrze膰 smar z d艂oni. - Nie powinien sprawia膰 ci wi臋cej k艂opot贸w. Tylko...
Ale nie zd膮偶y艂 doko艅czy膰, bo blondyna wyskoczy艂a z samochodu i rzuci艂a mu si臋 w ramiona, obejmuj膮c go r臋koma za szyj臋.
- Och, Rob! Potrafisz zdzia艂a膰 cuda! - zawo艂a艂a. - Nie wiem, jak mam ci dzi臋kowa膰!
I poca艂owa艂a go z rozmachem w same usta.
I dok艂adnie w tej chwili zaskoczona zauwa偶y艂a mnie.
A ja ju偶 wiedzia艂am, sk膮d znam t臋 twarz.
To by艂a Panna - Z - Cyckami - Wielko艣ci - Mojej - G艂owy. Jej najwi臋ksze zalety, co zobaczy艂am, kiedy wreszcie odsun臋艂a si臋 od Roba i stan臋艂a do mnie przodem, os艂oni臋te by艂y najbardziej sk膮pym z mo偶liwych topem.
Ale tym razem nie uciek艂am. Tym razem przesz艂am przez warsztat i stan臋艂am tu偶 przed ni膮. A potem, zadzieraj膮c g艂ow臋, 偶eby m贸c spojrze膰 w jej przesadnie umalowane oczy, powie dzia艂am:
- Cze艣膰, my si臋 chyba nie znamy. Jestem Jess, narzeczona Roba.
Panna - Z - Cyckami - Wielko艣ci - Mojej - G艂owy u艣miechn臋艂a si臋 do mnie z lekkim zamroczeniem i powiedzia艂a, nie przedstawiaj膮c si臋:
- Rob jest zar臋czony?
- Tak - odpar艂am. - Jest zar臋czony. I je艣li chocia偶 jeszcze raz spr贸bujesz go poca艂owa膰, to rozwal臋 ci czaszk臋 kluczem francuskim. Jasne?
U艣miech blondynki zamar艂.
- Och! - j臋kn臋艂a, szeroko otwieraj膮c oczy. - Hm. Tak. Rozumiem. Ja, hm, bardzo przepraszam. Nie wiedzia艂am. Jestem po prostu bardzo wylewn膮 osob膮 i zdarza mi si臋...
- No c贸偶. - Mrugn臋艂am do niej przyja藕nie. - Ale teraz ju偶 wiesz. Wi臋c si臋 od niego odwal.
Blondynka spojrza艂a pytaj膮co na Roba, kt贸ry mia艂 rozbawion膮 min臋. I wida膰 by艂o, 偶e mu ul偶y艂o.
- Nancy, mo偶esz zap艂aci膰 tam, przy kontuarze - powiedzia艂.
- Jake ma dla ciebie rachunek.
- Dobrze - b膮kn臋艂a Panna - Z - Cyckami - Wielko艣ci - Mojej - G艂owy, szybko mrugaj膮c powiekami. - Dzi臋ki raz jeszcze, Rob. Mi艂o by艂o ci臋 pozna膰, hm, Jess. I, hm, naprawd臋 przepraszam. I gratulacje.
- Dzi臋ki. Te偶 mi mi艂o. Zapraszamy ponownie. Po drodze do kontuaru Nancy o ma艂o nie pogubi艂a swoich but贸w na platformach, tak si臋 艣pieszy艂a, 偶eby przede mn膮 uciec. Podnios艂am oczy na Roba i powiedzia艂am:
- Wiesz co?
- Co? - zapyta艂, nadal z szerokim u艣miechem.
- Ju偶 nie jestem poharatana psychicznie.
- Zauwa偶y艂em - stwierdzi艂, nadal z tym samym u艣miechem.
- A gdzie si臋 podzia艂a zasada niestosowania przemocy?
- Przecie偶 jej nie uderzy艂am. Widzia艂e艣, 偶ebym j膮 uderzy艂a? Ja jej tylko grozi艂am.
- No, to si臋 da艂o zauwa偶y膰. Musz臋 przyzna膰, 偶e naprawd臋 wykaza艂a艣 si臋 opanowaniem. A wi臋c? Ju偶 czas na lunch?
- Czas na lunch.
- Tylko si臋 umyj臋. Hej, wiesz? Tak gadali艣my z ch艂opakami. Czy teraz, kiedy odzyska艂a艣 swoje zdolno艣ci, to znaczy, 偶e jak b臋dziemy mieli dzieci, ty zawsze b臋dziesz wiedzia艂a, gdzie je znale藕膰?
Zastanowi艂am si臋 nad tym.
- Tak - potwierdzi艂am.
- I mnie te偶? - Obj膮艂 mnie w talii. - Zawsze b臋dziesz wie dzia艂a, gdzie jestem?
- Och, tak. - U艣miechn臋艂am si臋 do niego szeroko. - Zw艂aszcza 偶e wreszcie znalaz艂am t臋 osob臋, kt贸rej szuka艂am tak d艂ugo.
- Kogo takiego? - spyta艂 Rob.
- Sam膮 siebie - powiedzia艂am. I przytuli艂am si臋 do niego.
PODZI臉KOWANIA
Serdecznie dzi臋kuj膮 Jennifer Brown, Johnowi Henry'emu Dreyfussowi, Laurze Langlie, Amandzie Maciel, Abby McAden oraz Ingrid Van Der Leeden.