Trybunał kolesi Platformie poparcie leci w dół, a symbolami etycznymi tej partii są posłowie Palikot oraz Grzegorek, przyłapany w jednoznacznie pijackiej pozie na sejmowym korytarzu. Ale nawet gdyby waliło się i paliło, Platforma, podobnie jak wcześniej Unia Demokratyczna czy SLD, ma swojego ochroniarza. Jest nim Trybunał Konstytucyjny. Przesada? Wystarczy spojrzeć na personalia poszczególnych kadencji Trybunału czy polityczne w istocie orzecznictwo. Prawo i Sprawiedliwość przegrało więc wniosek o stwierdzenie niekonstytucyjności powołania sejmowej Komisji Śledczej ds. nacisków. Trybunał orzekł, że komisja jest konstytucyjna, mimo że część przepisów regulujących jej pracę już nie. Ot, taki "cud" orzeczniczy, od którego zdanie odrębne złożyła część sędziów. "Cud" pokazujący, że meritum sprawy nie tkwi w prawie, a w zamówieniu politycznym ubranym w skomplikowane uzasadnienia. W rezultacie ciało to, pod przewodnictwem posła Czumy z PO, będzie nadal wyszukiwać wszelkie możliwe haki na PiS, bo do tego prace komisji się sprowadzają. Co innego, gdy PiS utworzył w Sejmie zeszłej kadencji Komisję Śledczą do spraw prywatyzacji sektora bankowego. Wtedy, po zaskarżeniu przez PO do TK, strażnicy ustawy zasadniczej uznali działania Komisji za niekonstytucyjne ze względu na... zbyt szeroki zakres pracy (w przypadku komisji naciskowej szeroki zakres pracy nie przeszkadzał), nie dopuścili także do przesłuchania Leszka Balcerowicza, jako szefa NBP i Komisji Nadzoru Bankowego, gdyż byłoby to niezgodne z konstytucją. Nie można przecież ruszać "boga reform", w dodatku mającego w kieszeni wyblakłą legitymację PZPR. To jest właśnie demokracja, nie to, co w Stanach, gdzie komisje kongresowe często odnoszą się właśnie do "spraw szerokich". Wystarczy przywołać prace komisji Izby Reprezentantów z roku 1912 i Senatu z roku 1933, które "prześwietlając" tamtejszy system bankowy, doprowadziły do przesłuchania czołówki amerykańskiej finansjery. Dzięki temu został ujawniony m.in. mechanizm wykorzystywania pieniędzy z depozytów klientów do giełdowych spekulacji. Pomogło to Kongresowi przygotować ustawy, które miały na przyszłość zaradzić patologiom. Na szczęście dla piewców Polski mafijnej i agenturalnej nie żyjemy za Oceanem, tu mogą się więc wykpić dziurawym prawem pozwalającym na dowolną interpretację przepisów. Trybunał dbający o interesy post-Peerelu (dlaczego - spójrzmy w niektóre życiorysy) odrzucił bez zbędnych ceregieli, też przy zdaniach odrębnych, skargę prezydenta Lecha Kaczyńskiego kwestionującego prawo dopuszczenia byłych żołnierzy Wojskowych Służb Informacyjnych do obowiązków w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego i Służbie Wywiadu Wojskowego. Zdaniem sędziów, nie doszło do złamania konstytucji, a jedynie do uchybień, co oznacza, że na straży bezpieczeństwa państwa będą stać ludzie związani z WSI, których oficerowie i współpracownicy brali udział w nielegalnym handlu bronią, byli bohaterami afer gospodarczych, przemycali broń dla mafii rosyjskiej i międzynarodowych terrorystów. A że od wyroków wysokiego Trybunału nie ma odwołania, rząd Tuska zatarł już ręce z radości i oznajmił, że o przyjmowaniu niezweryfikowanych funkcjonariuszy WSI do służb będzie, być może, decydować nie komisja, a ich szefowie. To ci weryfikacja! - dokładnie taka sama, jak ta z przełomu lat 1989-1990, gdy esbecy bez zbędnych ceregieli byli przyjmowani do "nowej Polski" przez sojusz "styropianowej lewicy podziemia" Mazowieckiego, Kozłowskiego i Geremka z komunistami od Kiszczaka. Dziś zamiast "premiera żółwia" mamy "słoneczko Peru", ale układ pozostał ten sam. Bez specjalnego echa przeszła inna "niewygodna" dla "elit" skarga rzecznika praw obywatelskich, prof. Janusza Kochanowskiego na temat ograniczenia dostępu dziennikarzom i naukowcom do akt IPN poprzez wymóg posiadania odpowiedniej rekomendacji od odpowiedniego pracownika naukowego, a w przypadku ludzi mediów - od redaktora naczelnego bądź wydawcy. Rzecznik uznał to za nieproporcjonalne ograniczenie dostępu. Trybunał, rzecz jasna, skargę skwapliwie zakwestionował. Niezależnie więc od zmian w składzie sędziowskim Trybunał stoi wciąż na straży status quo III RP, co szczególnie wyszło za rządów PiS. Nie bez kozery wspominam powyżej o agenturze, gdyż jej ochrona pokazuje, że Trybunał jest "bezstronny" i "apolityczny" aż do bólu. Jako normę - co w państwie prawnym jest skandalem - przyjęto dlatego fakt, że w instytucji decydującej o wykładni prawnej w państwie zasiadają osoby nie spełniające zasady bezstronności. Przy lustracji jest to bycie współpracownikiem SB, posiadanie takowego w najbliższym otoczeniu czy walka z lustracją na forum parlamentu. Jako pierwsza na myśl przychodzi tu Ewa Łętowska, związana jeszcze z "rzeczpospolitą ludową", pierwsza rzecznik praw obywatelskich, powołana w 1987 r. z namaszczenia Jaruzelskiego i Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. Mąż Łętowskiej był przez lata tajnym współpracownikiem, a ona sama była przez SB w jednej ze spraw traktowana jako tzw. zabezpieczenie. W jednej z poprzednich kadencji w Trybunale Konstytucyjnym zasiadał, podobnie "bezstronny" co Łętowska - były poseł Unii Demokratycznej Jerzy Ciemniewski, który w 1992 r. linczował lustrację, przewodząc komisji mającej udowodnić "zbrodnie" Jana Olszewskiego i Antoniego Macierewicza. Trwające od lat blokowanie przez sędziów TK związanych z lewicą postkomunistyczną i dzisiejszą Platformą (a wcześniej kolejnymi "Uniami") oczyszczania państwa to również zakwestionowanie m.in. ustawy o adwokaturze. Była niebezpieczna, gdyż miała zlikwidować korporacje, umożliwiając dostęp do zawodu adwokata młodym prawnikom. Trybunał Konstytucyjny nigdy nie zerwał z dziedzictwem stanu wojennego i generała Wojciecha Jaruzelskiego. Wówczas jako "wentyl bezpieczeństwa" stanowił atrapę demokracji. Dzisiaj jest Trybunałem Kolesiostwa, gwarantem układu salonowo-esbeckiego, jako "jedynie słusznego ustroju". Piotr Jakucki
Ślepe walenie cepem Ktoś, kto oczekuje od polityków szczerości wypowiedzi, nie powinien ostatnio narzekać. Było jej bardzo dużo - szczerości wyrazistej i takiej prostej jak konstrukcja cepa. Ale czy konstrukcja cepa rzeczywiście jest taka prosta? Założę się, że odpowiedź znają tylko starzy ludzie wychowani na wsi. Cep składa się z trzonu, zwanego niekiedy cepiskiem lub dzierżakiem, bijaka, czyli części właściwej do młócenia zboża oraz łączącej oba elementy łączki, nazywanej czasami gązwą. Wbrew pozorom posługiwanie się cepem należy do trudnych czynności. Wymaga koordynacji ruchów i długiej praktyki. W czasie dawnych wojen bijak cepa, wzmocniony metalowymi ostrymi elementami, był bardzo niebezpieczną bronią. Ktoś, kto nie dość sprawnie posługiwał się nim, mógł nieźle oberwać od własnego odbitego ciosu. I chyba to nieszczęście spotkało marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. Komentując w "Sygnałach Dnia" ostrzelanie konwoju prezydentów Polski i Gruzji, powiedział: - Jaka wizyta, taki zamach, no bo nie trafić z 30 metrów w samochód, to trzeba ślepego snajpera. Ileż w tej wypowiedzi szczerości i autentycznej troski, nie tylko o los polskiego prezydenta, ale zwykłego człowieka! No i ta uzasadniona merytorycznie krytyka braku kwalifikacji snajperskich. Oczywiście niedopuszczalna była ironiczna, wręcz złośliwa uwaga na temat "ślepoty" snajpera. Nawet marszałkowi Sejmu nie wypada naigrywać się z czyjeś ślepoty. Powinien pamiętać, że osoba ślepa jest osobą niepełnosprawną, której należy się współczucie i wyrozumiałość. Cepisko, czyli dzierżak trzymany w ręku Bronisława Komorowskiego, a wymierzony w prezydenta, zatoczyło łuk i bijak cepa wyrżnął w głowę marszałka. Ten samobój został podsumowany w niektórych, nielicznych mediach w sposób następujący: jaki marszałek, taka wypowiedź. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrzego Krzysztofa Bondaryka, tuż po szczerym wyznaniu władz Rosji, które oskarżyły Gruzję o prowokację, natychmiast przygotowała własny raport. Ten "poufny" dokument został w szczegółach opisany i opublikowany na pierwszej stronie przez "Dziennik". "Poufny" raport szczerze potwierdza stanowisko Rosji; to Gruzini strzelali, aby odwrócić uwagę świata od swoich wewnętrznych problemów. Tym bardziej że wydarzenie miało miejsce w 5. rocznicę gruzińskiej rewolucji róż. Dowody proste, zupełnie jak konstrukcja cepa. Po pierwsze, gruzińscy komandosi zachowywali się zbyt spokojnie, tak jakby wiedzieli, że strzały są udawane. Po drugie, na odgłos strzałów prezydent Micheil Saakaszwili lekko się uśmiechnął, a poza tym był zbyt "rozluźniony". Wersję tę potwierdził nie byle kto, tylko szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak. Wszystko pasowało do głównej tezy o gruzińskiej prowokacji i tę wersję szybko "przyklepano". Bardzo ucieszyło to rosyjskie media, które nie musiały już kombinować z własną wersją wydarzeń, tylko skoncentrowały się na fragmentach "tajnego" raportu ABW, Krzysztofa Bondaryka. Na nic zdała się lekka nuta powątpienia wyrażona przez premiera Donalda Tuska, który na konferencji prasowej postulował, aby dowody miały "twardy" charakter. Było już za późno. "Twardym" dowodem okazał się podejrzany uśmiech prezydenta Gruzji. Słowo "twardy" robi karierię. Dowody śledcze, procesowe przestały się już dzielić na mocne i słabe czy niezbite lub niepewne, tylko na twarde i miękkie. Domagając się "twardych" dowodów, Donald Tusk zaskoczył swoje najbliższe otoczenie mówiące zwykle jednym głosem z wicepremierem Grzegorzem Schetyną. Sławomir Nowak nie zorientował się, że i wicepremier szybko odciął się od głównej tezy raportu o gruzińskiej prowokacji, a tym samym od podejrzeń o wspieranie rosyjskiego lobby w Polsce. Można więc powiedzieć: taki raport ABW, jaki jej szef. Okazuje się, że Krzysztof Bondaryk ma problem z państwem polskim. W prokuraturze leży zawiadomienie o możliwości popełnienia przez niego przestępstwa, złożone przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. Zarzuty dotyczą niedopełnienia obowiązków i działanie na szkodę interesu publicznego. Przekładając ten język na zbliżony do opisu konstrukcji cepa, Bondaryk, jako szef ABW, regularnie bierze duży szmal od swojego poprzedniego pracodawcy, czyli telefonii Era. Premier Donald Tusk potwierdził ponadto, że zarzuca się Bondarykowi sprzyjanie pewnemu operatorowi telefonicznemu. Mam nadzieję, że prokuratorskie śledztwo w sprawie Bondaryka nie będzie ślepym waleniem cepem i w niczym nie przypomni nam "tajnego" raportu szefa ABW. Wojciech Reszczyński
Szacunek górnikom. Węgiel jest stabilizatorem bezpieczeństwa energetycznego Polski W tegoroczną Barbórkę, między tzw. ciepłymi słowami urzędników państwowych, którzy zjawią się na barbórkowych uroczystościach, górnicy usłyszą zapewne także to, co w zwyczajny dzień: brakuje środków na inwestycje, spada wydobycie, w tym roku po raz pierwszy w historii, nasz kraj kupi zagranicą więcej węgla niż go wyeksportuje. Ostatnie dane mówią, że import węgla do Polski, która przecież na węglu stoi, w br. wyniesie ok. 10 mln ton. Najwięcej węgla kupujemy w Rosji. Jeżeli chcemy uniezależnić się energetycznie od Rosji, musimy wydobywać więcej węgla! Tymczasem wydobywamy go z roku na rok mniej. Żaden górnik za to nie odpowiada i nic na to nie poradzi. Winne są władze traktujące branżę od lat po macoszemu. Problemy w górnictwie nie zjawiły się nagle, narastały i narastają dalej. Rząd Tuska palcem nie kiwnął, żeby tak ważna strategicznie branża miała szanse stanąć na nogi, przeciwnie górnictwo "dołuje".
Elektrownie nie mają zapasów... Od samego początku transformacji Polakom wbijano do głowy, że górnictwo przynosi gospodarce straty. Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy nakazywały ograniczenie wydobycia i pożyczały pieniądze na likwidacje kopalń węgla kamiennego oraz redukcję zatrudnienia, broń Boże nie wolno ich było wydać na inwestycje. W latach 90. rozpoczęto w Polsce ograniczenie zdolności wydobywczych górnictwa. Wynosiło wtedy ok. 150 mln ton węgla kamiennego rocznie. W br. wydobędziemy go ok. 85 mln ton. Mało kto zdaje sobie sprawę, do czego taka polityka doprowadziła: liczba eksploatowanych ścian wydobywczych w 1995 r. wynosiła 861, w tym roku jest ich tylko 127. Na tzw. inwestycje początkowe w górnictwie, tj. pomoc w uruchomieniu nowych złóż i zwiększenie możliwości wydobywczych w kopalniach (umowa z Brukselą pozwala nam jeszcze zrobić to robić przez dwa lata), potrzebnych jest w najbliższych dziesięcioleciach - 20 mld zł, menedżerowie górniczy wystąpili na przyszły rok o 860 mln zł. Rząd Tuska nie umieścił tej sumy w projekcie budżetu. Takich pieniędzy, uważają menedżerowie, nie wyciśnie się z amortyzacji kopalń Katowickiego Holdingu Węglowego (Katowicka Grupa Kapitałowa skupia KHW z jedenastoma kopalniami i jedną kopalnią stowarzyszoną), Kompanii Węglowej (to największa firma górnicza w Europie, skupia 16 kopalń i 5 zakładów przeróbki węglowej) czy Jastrzębskiej Spółki Węglowej (największy w Unii producent węgla stosowanego przy wyrobie najwyższej jakości koksu).
Życie za węgiel Żebyśmy węgla w polskich kopalniach mogli produkować więcej, państwo powinno włączyć się w system poręczeń dla kredytów inwestycyjnych w sektorze węglowym - twierdzą eksperci. A więcej węgla pilnie potrzebujemy. Każdy chyba wie, że nasza elektroenergetyka w 95-97 proc. bazuje na tym surowcu: w 50 proc. energia elektryczna w Polsce produkowana jest z węgla kamiennego, w 47 proc.- z węgla brunatnego. Długo jeszcze to się nie zmieni. Węgiel jest stabilizatorem bezpieczeństwa energetycznego Polski. Tak się złożyło, że przed Barbórką, w drugą rocznicę tragedii w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej, w której od wybuchu pyłu węglowego zginęło 23 górników, znów w tej kopalni oraz w kopalni Wirek, połączonej z Halembą, doszło do wypadków. W Halembie 830 metrów pod ziemią wybuchł pożar i zagroził życiu 29 górników. Do dolnośląskich szpitali w Rudzie Śląskiej, Świętochłowicach, Siemianowicach Śląskich, Piekarach Śląskich i Sosnowcu trafiło ostatnio 18 górników. Kiedy lekarze udzielali im pomocy, w kościele pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej w Rudzie Śląskiej ludzie modlili się za tych, co odeszli na wieczną szychtę przed dwoma laty. Najciężej poszkodowany w niedawnym wypadku w Halembie, Leszek Rosiak, uszedł z życiem dzięki bohaterskiej pomocy kolegów. - Wyglądał jak jedna wielka rana - mówili. Nieszczęście spotkało go, gdy naprawiał zwarcie przy stacji transformatorowej, ponieważ nie zadziałał bezpiecznik odcinający wypływ prądu na zewnątrz urządzenia. Łuk elektryczny poparzył mu głowę, ręce i tułów.
Chcą zarabiać więcej Siedmiu górników, ucierpiało w wyniku wysokoenergetycznego wstrząsu w "Wirku", mają złamania, zmiażdżenia i urazy kręgosłupa. "Na górze" mają świętować, a w "Wirku", 630 metrów pod ziemią, przedstawiciele nadzoru górniczego będą ostatecznie oceniać, czy ściana wydobywcza w kopalni jeszcze nadaje się do fedrowania, czy nie; podobno już się nie nadaje. To kopalnia, w której kończą się złoża węgla. Z najważniejszej ściany w Halembie, z której można wyszarpać do 5 tys. ton węgla na dobę, prawie natychmiast po wypadku wznowiono wydobycie, błyskawicznie zainstalowane zostały nowe transformatory. Kilka dni przed tegoroczną Barbórką zginęło dwóch naszych górników w kopalni w Czechach, w Karwinie, przyczyną był wstrząs tektoniczny. Do wypadku doszło na głębokości 710 metrów. Górnicy z tej szychty mieli 39 i 46 lat. W Karwinie pracuje 5 tys. ludzi, w tym ponad tysiąc Polaków. Wyjechali tam za chlebem, kiedy u nas masowo górników wyganiano z polskich kopalń, płacąc odprawy. W czeskich kopalniach płacą lepiej niż w polskich. Górnicy chcą za swój trud i narażanie życia dostawać i u nas pieniędzy więcej. Ceny węgla rosły, teraz przy gospodarczym spowolnieniu i kryzysie spadają, trudno wywalczyć podwyżki... Poza tym wysokie koszty stałe polskiego górnictwa oznaczają produkcję zbyt drogiego, niekonkurencyjnego węgla, więc poważni odbiorcy będą woleli sprowadzać tańszy węgiel zza granicy.
Kopalnie jak stocznie? Tego wszystkiego górnicy słuchają, ale wiedzą swoje: niech mądrale zjadą kilometr pod ziemię i spróbują fedrunku, ile lat można pracować za niewielkie pieniądze, z których niewiele, albo nic nie można odłożyć na starość? Zawód górnika tradycyjnie przechodził z pokolenia na pokolenie, może dlatego z takim przerażeniem w górniczych domach mówi się o tym, co powtarzają ostatnio na spotkaniach z udziałem ministrów Tuska. A mówi się, że jeżeli prywatyzacja spółek węglowych nadal będzie się przeciągać, większość kopalni znajdzie się w tej sytuacji, w jakiej znalazły się polskie stocznie. Wiceminister skarbu Joanna Schmid potwierdziła, że najlepsza polska kopalnia węgla kamiennego Bogdanka, która - jak do niedawna zapewniano - będzie prywatyzowana tylko przez giełdę, musi mieć jednak "alternatywę prywatyzacyjną". Byłby nią inwestor branżowy. To samo zapowiada w odniesieniu do Katowickiego Holdingu Węglowego wiceminister gospodarki Joanna Strzelec-Łobodzińska. KHW miał zadebiutować na giełdzie w przyszłym roku, razem z Bogdanką, jednak prawdopodobnie nie zadebiutuje. Ponieważ pieniądze na inwestycje KHW są niezbędne "na wczoraj", jest zgoda, żeby spółka w pierwszej połowie przyszłego roku wyemitowała obligacje zamienne skierowane do koncernów energetycznych, które kupują od KHW węgiel dla swoich elektrowni. Inwestorzy w niedalekiej przyszłości, te obligacje mogą zamienić na akcje. Wiesława Mazur
Kronika wyprzedaży Polski (287) Ludzie z plasteliny Dotychczas żaden z ministrów skarbu nie przyznał się do świadomej i tajnej współpracy z "organami" Peerelu. Jako pierwszy zrobił to Sławomir Cytrycki, tym zdecydowanie się wyróżnił. Sprzedażą majątku publicznego III RP miał się zająć absolwent wydziału ekonomii Leningradzkiego Instytutu Finansowo-Ekonomicznego, który wyjechał tam studiować po pierwszym roku Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego Uniwersytetu Łódzkiego, a wtedy i u nas, i w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich na uczelniach uczono, że co prywatne, to zgniłe. Słowo "prywatyzacja" w ogóle nie istniało. Ludzi za to zaprawiano w plastelinowej giętkości, która się i Cytryckiemu bardzo przydała, bo w nowych warunkach też nie można było bez niej przyzwoicie egzystować. Minister od prywatyzowania, który zastąpił Wiesława Kaczmarka był zupełnie od poprzednika inny - do gmachu przy ulicy Wspólnej w Warszawie przybył milkliwy dyplomata ważący słowa, ale zdecydowany, że powierzone zadanie wypełni. Po powrocie do Polski zahaczył się, albo go zahaczono, jako etatowy pracownik Socjalistycznego Związku Studentów Polskich i zaczął karierę, dochodząc w tej strukturze do stanowiska kierownika wydziału zagranicznego Zarządu Głównego SZSP. Byle kto, nawet takim kierownikiem wtedy nie zostawał!. Potem nadarzały mu wyłącznie inne kierownicze stanowiska, na przykład w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego. W latach 1982-1987 Cytrycki był asystentem zastępcy sekretarza generalnego ONZ. Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych doradcą dwóch ostatnich premierów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej: Zbigniewa Messnera i Mieczysława Rakowskiego. Co im doradzał? Bóg wie! Siłą rozpędu został wicedyrektorem gabinetu prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. Elastyczność pozwoliła mu gładko skończyć z socjalizmem i dopasować do kapitalizmu. Może mu się nie podobał socjalizm i tropienie tzw. prywatnej inicjatywy, żerującej na uczciwie zarabiających robotnikach, a może nie podobał mu się kapitalizm - ale kapitalizm do Cytryckiego przyszedł i akceptować go musiał, łącznie z szalejącą, zdaniem przeciętnego Polaka, prywatyzacją. Od 1991 r. Cytrycki związany był z Bankiem Handlowym, został nawet dyrektorem zarządzającym tego banku, potem członkiem zarządu. BH kierował wtedy Cezary Stypułkowski. W 1997 r. przyjęta została przez rząd strategia dla BH, że bank znajdzie się na giełdzie, ściślej 30 proc. akcji Banku Handlowego. Była inicjatywa połączenia BH w 2000 r. ze sprywatyzowanym Bankiem Rozwoju Eksportu, fuzja nie wypaliła. Kiedy tzw. inwestorzy portfelowi (kapitał spekulacyjny) zaczęli wyprzedawać akcje BH nabył je amerykański Citibank, kupując także obligacje zamienne - w ten sposób Citibank stał się inwestorem większościowym Banku Handlowego. Cytrycki pracował też w TDA Capital Partners Sp. z o.o., był tam dyrektorem. Zasiadał w kilku radach nadzorczych, w latach 1997-2001 był przewodniczącym Rady Nadzorczej Rolimpeksu, był także szefem Rady Nadzorczej PPTE Diament, a w czerwcu 2001 r. został członkiem Rady Nadzorczej Vistuli SA, która znalazła się w fatalnej kondycji. W czasie, kiedy Sławomir Cytrycki już był w rządzie Millera, w tej sprywatyzowanej kiedyś prężnej, zyskownej spółce, słynącej nie tylko w Polsce, jako świetny producent garniturów, działy się iście dantejskie sceny, ponieważ w firmie panowała dwuwładza. Działały dwa zarządy i długi czas nie wiadomo było, który właściwie jest "bez ziemi". Holendrzy z firm HIP Holding i Bosta wepchnęli Vistulę, którą kontrolował biznesmen George Tsagamilis w długi, tak mówiła załoga i firma tonęła. Wartość zobowiązań przekraczała 55 mln zł, straty po trzech kwartałach 2002 r., były nie mniejsze. Ale spółka odzieżowa w bogatym życiu zawodowym ministra to był detal. Od 2001 r. Cytrycki jest podsekretarzem stanu w kancelarii Prezesa Rady Ministrów, przydzielono mu tam m.in. funkcje "łącznika" między tą kancelarią a Ministerstwem Finansów. Kiedy premier Leszek Miller powołał zespół ds. monitorowania i kontrolowania realizacji strategii gospodarczej rządu, Cytrycki znalazł się w tym zespole, a 6 stycznia został przez Millera powołany na urząd ministra skarbu państwa. Czy Miller nie chciał go w swojej kancelarii i w składzie rządu, ale ścierpieć musiał - nie wiadomo. W każdym razie miał przy sobie człowieka dyskretnego, z dużym doświadczeniem, oddanego... prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. To powinno być dla Millera istotne, że od 2001 r. Cytrycki był członkiem Stowarzyszenia Ordynacka (od nazwy ulicy w Warszawie, gdzie mieściła się Rada Naczelna Zrzeszenia Studentów Polskich). SO określało się, jako ruch społeczny, ale ludzie z tej grupy wpływy mieli ogromne i coraz większe, Millera wśród nich nie było, ale był m.in. Aleksander Kwaśniewski (posiadacz legitymacji numer jeden), Marek Belka, Ryszard Bender, Dariusz Szymczycha, Robert Kwiatkowski, Ryszard Kalisz, Włodzimierz Czarzasty, Wiesław Kaczmarek, Józef Oleksy, Stanisław Ciosek, Krystyna Łybacka, Marek Wagner, Danuta Waniek, Jerzy Hausner... W lwiej części, ci ludzie stworzeni byli z dziwnej plasteliny, twardo bronili swoich interesów, ale gotowi byli poruszać się jak wydmuszki, w zależności skąd wiatr zawiał. Gdyby żyli w czasach swoich ojców, z pewnością nacjonalizowaliby na potęgę, dopisując do tego ideologię, znaleźli się jednak w III RP - i opowiadali się za szybką i głęboką prywatyzacją, dopisując do tego ideowe przesłanie. Cytrycki jako minister zapowiedział, że lista spółek przeznaczonych do prywatyzacji w drodze oferty publicznej będzie zweryfikowana. Zgodnie z planem będzie przebiegać sprzedaż akcji PKO BP i Telekomunikacji Polskiej - poinformował. Dodał, że przyspieszy prywatyzację i stworzy efektywny sektor publiczny. Nie przyszedłem z intencją, by dobrze działające zarządy w spółkach zastępować kolesiami Cytryckiego - zaznaczył, zaprzeczając plotkom o planowanych zmianach na stanowisku szefa Nafty Polskiej powołanej do restrukturyzacji i prywatyzacji całego sektora. Powiedział, że przyjrzy się zagrożeniom w dotychczas przyjętych programach prywatyzacji poszczególnych branż, bo chce wykonać plan. Nowy minister skarbu przypomniał, że plan przychodów z prywatyzacji w 2003 r. ma wynieść niemało, bo 9,1 mld zł. Wyciągnąć aż takie pieniądze ze sprzedaży majątku publicznego nie będzie łatwe, ponieważ - stwierdził - Polska straciła swoją dawną atrakcyjność prywatyzacyjną (miał pewno na myśli, że najlepsze przedsiębiorstwa zostały już wyprzedane). Cytrycki zaznaczył, że wykonanie planu będzie zależało od przygotowania dużych transakcji. Na sfinansowanie deficytu budżetowego z wpływów z prywatyzacji miało zostać przeznaczonych 7,4 mld zł.
Wiesława Mazur
Zysk ponad zdrowie. Decyzja prezydenta Kaczyńskiego oznacza, że - podobnie jak wielu Polaków, polityków i specjalistów od ochrony zdrowia - uważa on, że zdrowie i życie człowieka nie może być towarem. 26 listopada prezydent Lech Kaczyński zawetował trzy najważniejsze z sześciu ustaw zdrowotnych: o ZOZ-ach, która nakazuje obligatoryjnie przekształcać szpitale w spółki prawa handlowego, o pracownikach ZOZ-ów oraz ustawę wprowadzającą reformę służby zdrowia. Ustawy, choć oficjalnie przygotowane i zgłoszone przez posłów PO, miały być podstawą rządowej reformy systemu ochrony zdrowia. Prezydent podkreślał, że jego decyzja jest spełnieniem obietnic wyborczych i konsekwencją odrzucenia przez Senat wniosku o referendum w tej sprawie. Dodał, że zmiany w służbie zdrowia są potrzebne, dlatego podpisał trzy z przedstawionych mu ustaw - o prawach pacjenta i rzeczniku praw pacjenta, o akredytacji w ochronie zdrowia oraz o konsultantach w ochronie zdrowia. Do odrzucenia w Sejmie weta prezydenta potrzebna jest większość 3/5 głosów. Koalicja PO-PSL nie ma takiej większości. SLD już zapowiedziało, że nie przyłoży ręki do obalenia weta.
Platforma grozi "planem B" Decyzja Kaczyńskiego oznacza, że prezydent - podobnie jak wielu Polaków, polityków i specjalistów od ochrony zdrowia - uważa, że zdrowie i życie człowieka nie może być towarem. Zablokowanie prywatyzacji szpitali spotkało się z pozytywnym odzewem opozycji, związków zawodowych - "Solidarności" i do niedawna idącego ręka w rękę z PO Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. Także wielu lekarzy mówi, że na razie mogą odetchnąć z ulgą. Platforma zaś grozi awaryjnym "planem B" czy też "drugim wariantem". Minister Kopacz i premier Tusk zapowiadają, że nie odpuszczą. Nie wiadomo tylko komu - czy społeczeństwu, którego chcą pozbawić opieki zdrowotnej, czy też może sobie, bo chrapka na szpitale była i jest ogromna. I atakują. Już po wecie minister zdrowia stwierdziła, że prezydent zrobił najgorszą rzecz w swoim życiu. Od dzisiaj nie cierpię jeszcze jednego - jak można zmarnować pracę wielu ludzi? Prezydent tak naprawdę zawetował cały pakiet ustaw. (...) Ogłaszając weto, pan prezydent uważa obecną sytuację za normalną, a jej utrzymanie za dobre dla Polaków. Weto oznacza, że będzie jak jest, a jak jest wiedzą wszyscy: kolejki, faktyczny podział pacjentów na lepszych i gorszych, zadłużone szpitale i handlarze długami. Weto oznacza, że pan prezydent bierze za to odpowiedzialność. Kopacz grozi także, że jeśli posłowie nie wzniosą się ponad podziały dla dobra Polski i Polaków i nie odrzucą weta prezydenta, to w imię odpowiedzialności za Polskę podejmiemy kroki wprowadzające reformę ochrony zdrowia w zakresie, w jakim pozwoli na to obowiązujące prawo. Zdenerwowanie zrozumiałe, gdyż Platformie w kwestii szpitali pali się grunt pod nogami. Miało być przecież tak pięknie - błyskawicznie przygotowane i przyjęte przez parlament ustawy, miały szybko wejść w życie i dawać "kasę". Dlaczego bowiem działacze PO w wielu miejscach kraju przekształcają szpitale po to, by doprowadzić do ich likwidacji? Nawet posłowie Lewicy dostrzegają przyczynę - w wielu przypadkach chodzi o atrakcyjne grunty w centrum miast. Tak jest w Łodzi, tak jest w Szczecinie.
Potrzebne większe nakłady Niedawno marszałek Senatu Bogdan Borusewicz podkreślał, jak niezgodny z prawem i konstytucją wniosek o referendum złożył Lech Kaczyński i przekonywał, że coś takiego nie może być przyjęte przez izbę wyższą parlamentu. Dokładnie to samo mógłby teraz o ustawach zdrowotnych powiedzieć do mediów prezydent Lech Kaczyński. I poprzeć choćby słowami przewodniczącej OZZPiP Doroty Gardias, iż ustawy szkodziły systemowi opieki zdrowotnej, albo stwierdzeniem Krzysztofa Bukiela z OZZL, że plan PO był niekompletny i wadliwy, a przekształcenie, które miało pomóc szpitalom, mogło tylko im zaszkodzić. Rację mają też lekarze twierdzący, że aby uzdrowić system opieki zdrowotnej trzeba większych nakładów na służbę zdrowia, a nie prywatyzacji, trzeba dostrzec pacjenta i zwiększyć wycenę procedur, a nie oddawać oddłużone przez państwo placówki w ręce biznesmenów. Wreszcie - należy zadbać o pieniądze pochodzące z comiesięcznej składki zdrowotnej Polaków, by nie były przejadane przez urzędników, a faktycznie szły za pacjentem i trafiały do szpitali. Znamienna jest tu wypowiedź dyrektor szpitala z Opola: - Nie mamy zadłużenia, dobrze sobie radzimy, więc uważam, że przekształcenie w spółkę jest niepotrzebne...
Skok na szpitale W minionych dniach rząd hucznie świętował swój pierwszy rok. Usłyszeliśmy wtedy z ust minister zdrowia, że wszystko, co robi, czyni z myślą o pacjencie i dla pacjenta. A jak jest w rzeczywistości? Reforma systemu opieki zdrowotnej, sztandarowy projekt PO, okazał się wyłącznie zapisem prawnym obietnic byłej poseł PO Beaty Sawickiej o "kręceniu lodów". Przez rok Ewa Kopacz nie zrobiła nic, by poprawić stan np. polskiej pediatrii. Tymczasem Polskie Towarzystwo Pediatryczne przedstawiło zatrważające dane, z których wynika, że w przypadku polskich dzieci ryzyko zgonu jest o 40 proc. większe niż w innych krajach UE. Przez rok minister zdrowia nie potrafiła wydać decyzji przywracającej gabinety lekarskie w szkołach, nie zdołała reanimować poradni matki i dziecka czy zapobiec likwidacji oddziałów pediatrycznych w szpitalach, które obecnie przy niskim finansowaniu przez NFZ są zamykane.Na pierwszym miejscu była prywatyzacja, a nie pacjenci.
Na rządach PO cierpią dzieci O tym, że leczenie dzieci wymaga wyższych nakładów niż terapia osób dorosłych wiadomo nie od dziś. Tymczasem w ostatnich miesiącach wręcz zrównuje się kwoty przeznaczane na hospitalizacje dla małych pacjentów i osób dorosłych. Przykładem są dzieci chore na hemofilię, którym za rządów PO obcięto fundusze. Hospitalizowanym dzieciom finansuje się pobyt w placówce, jeśli jest on... dłuższy niż określona liczba dni. Tak więc jeśli malutkie dziecko ma poważne zmiany w oskrzelach i wymaga hospitalizacji - NFZ wymaga 8 dni pobytu w szpitalu, jeśli jest to choćby dzień mniej placówka może się pożegnać z odzyskaniem pieniędzy za leczenie czy badania. To tzw. dobro pacjenta i troska o dzieci w wykonaniu Platformy.
Na specjalistę czekasz ponad rok Podstawowa opieka zdrowotna. Pomimo składek co miesiąc odprowadzanych na "ubezpieczenie zdrowotne" lekarze pierwszego kontaktu boją się kierować pacjentów na niektóre badania, bo nie otrzymają zwrotu ich kosztów. Na przedwyborczych reklamówkach zapewniano nas, że zmniejszą się kolejki do specjalistów. W tej chwili w Łodzi oczekiwanie do kardiologa to ponad rok, do neurologa czy diabetologa niewiele krócej. W Warszawie w jednym ze szpitali można się zapisywać najwcześniej na... lipiec 2009 r. Fakt, można pójść przecież prywatnie. Tylko którego emeryta, bezrobotnego czy osobę z niskimi dochodami na to stać? Także mali pacjenci do specjalistów nie dostają się, ot tak, wprost z ulicy. W jednej z łódzkich przychodni już we wrześniu nie było szans na wizytę u okulisty w tym roku. Dopiero od stycznia będą zapisy na rok 2009... Lekarze załamują ręce. Nawet ci młodsi, którymi zasłania się PO, że to jej wyborcy - potwierdzają, że jest to świadome działanie mające doprowadzić do jak najszybszej prywatyzacji. Celowo więc nie zwiększa się nakładów, zaniża wyceny, przyjmuje limity, które co jakiś czas się ogranicza, by szpitale i przychodnie doprowadzić do zadłużenia, likwidacji i przekazać w prywatne ręce... Po roku rządów PO i zawiadywania ochroną zdrowia przez Ewę Kopacz należy mieć tylko jedno życzenie - oby to był ostatni rok i by jak najszybciej partia, która obiecała Polakom drugą Irlandię i raj na ziemi zniknęła ze sceny politycznej. Anna Skopińska
Kosztowne fundusze. Dzięki funduszom europejskim ma się podnieść poziom życia w Polsce. Czy tak będzie w rzeczywistości? W środkach masowego przekazu trwa akcja przedstawiająca korzyści, jakie ma odnieść polska gospodarka z możliwości sięgnięcia po unijne fundusze pomocowe. Reklamówka telewizyjna przedstawia obraz zupełnej idylli - za unijne pieniądze zbudujemy autostrady, drogi ekspresowe, oczyszczalnie ścieków, odnowimy stare zabytki, zbudujemy muzea i wiele, wiele innych rzeczy. Polska będzie krajem czystym, pięknym, bezpiecznym z wykształconymi ludźmi i to wszystko dzięki pieniądzom z Unii Europejskiej. Czy aby na pewno?
Prawie 100 miliardów Faktem jest, że w unijnym budżecie na lata 2007-2013 zarezerwowane jest dla Polski 92 miliardy euro. Zarezerwowane nie znaczy jednak - przyznane i wypłacone, bo otrzymanie tych pieniędzy wiążę się ze spełnieniem niemalże nieskończenie wielu różnego rodzaju wymogów. I co najważniejsze: żadne państwo w historii nie wykorzystało 100 proc. dostępnych na papierze funduszy. Poziom 70 proc. absorpcji funduszy był dotąd najwyższy. O tej mniej przyjemnej stronie funduszy europejskich mało kto mówi i pisze.
Składka i koszty 90 miliardów euro to mnóstwo pieniędzy. Nie jest jednak tak, że Polska otrzymuje je "za darmo". W latach 2007-2013 wpłacimy do budżetu Unii ponad 23 miliardy euro składki członkowskiej, wynoszącej ok. 1 proc. PKB, ale jej ostateczna wysokość może jeszcze wzrosnąć. Im bowiem wyższy wzrost gospodarczy, tym wyższa składka. Ponadto Polska wpłaca co roku 0,6 miliarda euro do budżetu Europejskiego Banku Inwestycyjnego. To już daje łączną kwotę ponad 27 miliardów euro. Funduszami europejskimi zajmuje się w Polsce ponad 100 różnych instytucji, ilu dokładnie zatrudnia ludzi - nie wiadomo nawet w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego. Samo MRR, które zarządza funduszami na kwotę 67 miliardów euro, zatrudnia ponad 700 pracowników, a jego roczny budżet wynosi 3 miliardy złotych. Niemal 30 miliardami euro przeznaczonymi na realizację wspólnej polityki rolnej kieruje Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa razem z Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Struktura ARiMR jest trzypoziomowa - Centrala, 16 Oddziałów Regionalnych w każdym województwie oraz 314 Biur Powiatowych. Zupełnie niezależnie od powyższych instytucji istnieje 36 regionalnych centrów informacji europejskiej. Podobnych instytucji jest jeszcze kilka. Ile łącznie ta armia urzędników kosztuje podatników, nie wiadomo. Na pewno jednak nie są to koszty małe.
Fundusze a prawa ekonomii Przekonuje się Polaków, że unijne fundusze pozwolą naszej ojczyźnie nadrobić 50-letni okres socjalizmu i centralnie sterowanej gospodarki, które spowodowały nasze opóźnienie w stosunku do najbardziej rozwiniętych państw Europy Zachodniej. Tymczasem z punktu widzenia zasad ekonomii fundusze nie przynoszą bogactwa ani szybszego rozwoju. Po pierwsze - dlatego że są to inwestycje odgórnie sterowane. Nie wiadomo, czy gdyby nie dotacje, zdecydowano by się w ogóle na taką inwestycję. Przeznaczanie nawet wielkiej ilości pieniędzy w pewne sektory gospodarki, jak na przykład w przypadku Unii, na rolnictwo, nie służą wcale rozwojowi tej gałęzi. Słowa: Jeżeli coś działa, opodatkuj. Jeżeli nadal działa, reguluj. Jeśli przestanie działać, dotuj - prezydenta Ronalda Reagana pasują doskonale do tego, co robią unijni decydenci i urzędnicy z europejskim rolnictwem. Unia płaci rolnikom, aby nie maksymalizowali produkcji, lecz ją wręcz ograniczali. Rolnicy narażeni są na płacenie kar lub cofnięcie dotacji, jeśli ich krowy wyprodukują więcej mleka niż przyznane limity, co nie tylko jest polityką marnotrawstwa, ale wręcz wbrew naturze. Rolnicy zamiast zajmować się hodowlą i uprawą roli bardziej skupieni są na wypełnianiu setek papierków, które są potrzebne do uzyskania unijnej dotacji. To nie jest zdrowe z punktu widzenia ekonomicznego, podobnie jak z punktu widzenia moralnego czymś nagannym jest masowe niszczenie zbiorów w czasie, gdy mówi się o tylu głodujących narodach na świecie. Z kolei przedsiębiorcy starający się o fundusze muszą wiedzieć, że Unia po zakończeniu inwestycji dokonuje kontroli i gdy dokumenty nie będą się zgadzać, może wstrzymać lub ograniczyć wypłatę pieniędzy. Trzeba również pamiętać, że wbrew temu, o czym informują rozklejane tablice przy budowach, iż dana inwestycja powstała z funduszy europejskich, to co najmniej w połowie powstała ona z własnych środków lub kredytów zaciągniętych przez przedsiębiorcę lub gminę. Tablice nie informują o tym np., jakie były koszty sięgnięcia po dotację unijną. W 2005 roku polscy przedsiębiorcy nie byli w stanie w ponad połowie przypadków nawet poprawnie wypełnić wniosków wstępnych, aby w ogóle móc się ubiegać o dotacje. Ich dokumenty były odrzucane jeszcze w przedbiegach wyścigu. Dziś z wykorzystaniem środków jest już lepiej, ale głównie dzięki temu, że powstało wiele wyspecjalizowanych firm, które przygotowują firmom pełną dokumentację potrzebną do uzyskania dotacji. Jednakże z punktu widzenia długofalowego rozwoju gospodarczego Polski firmy nie uczą ludzi, jak zarobić pieniądze, ale jak je dostać, uczą jak skutecznie pisać wnioski o swego rodzaju jałmużnę. Wstyd pisać, ale coraz większa rzesza przedsiębiorców nie myśli już jak rozwijać firmę, jak pomnażać kapitał, tylko jak skutecznie wypełnić formularze i mieć na kilka lat spokój dzięki dotacjom z Unii. Młodzi ludzie, którzy według badań coraz częściej myślą o założeniu własnej firmy, argumentują to m.in. tym, że mają szansę na pozyskanie funduszy. Już nie pomysł na biznes, już nie chęć zarobienia pieniędzy czy służba ludziom są przyczynami zakładania firm; teraz liczy się chęć uzyskania współfinansowania własnych pomysłów, niekoniecznie zawsze uzasadnionych ekonomicznie, z pieniędzy podatników. Warto jeszcze zwrócić uwagę na jeden niezwykle ważny czynnik, jaki towarzyszy bitwie o uzyskanie funduszy - tzw. opportunity cost, czyli koszt straconych możliwości. Przygotowanie wniosków o fundusze to mnóstwo czasu, pieniędzy, energii i stresu. Ten sam czas mógłby być o wiele efektywniej wykorzystany na rozwój firmy. Nikt nie jest w stanie wyliczyć, ile kosztuje naszą gospodarkę przygotowanie tych wniosków.
Pokusa grzechu Fundusze sprzyjają również niestety oszustwom. Tylko w 2007 roku prokuratura wszczęła ponad 100 spraw dotyczących prób wyłudzenia dotacji. Jak przyznaje sama policja, to zapewne mniej niż połowa wszystkich przypadków, bo skala zjawiska jest rosnąca. Firmy najczęściej fałszują faktury, zawyżają lub zaniżają rzeczywiste koszty inwestycji, tak aby wyniosły tyle, ile powinny według dokumentacji. Zdarza się nawet, że cały projekt jest fikcyjny. Wszystko po to, aby wyłudzić pieniądze. Gdyby nie pokusa, jaką dają fundusze, nie byłoby po co i kogo oszukiwać... Przyjmując za prawdziwe dane, że Polska nie będzie płatnikiem netto, czyli otrzyma więcej pieniędzy z Unii niż do niej wpłaci, trzeba się zastanowić, kto za nasze dobrodziejstwa zapłaci? Pieniądze nie biorą się przecież z ich dowolnego drukowania, lecz są odebrane podatnikom w innych krajach. Tak więc nasze muzea czy autostrady zbudowane zostaną z pieniędzy podatników szwedzkich, irlandzkich czy duńskich. Czy uczciwe jest, aby odbierać innym narodom ich owoce pracy, aby budować autostrady w innym państwie? Czy chcielibyśmy, aby z naszych pieniędzy budowano oczyszczalnie ścieków na Malcie albo na Łotwie?
Licz na siebie Patrząc na koszty, jakie musimy ponieść w związku ze zdobyciem funduszy europejskich, okazuje się, że rzeczywistość odbiega od tej, jaką widzimy na ekranach telewizyjnej reklamówki. Nikt nie mówi o tym, ile wpłacamy do unijnego budżetu, nikt nie mówi, bo i chyba nie wie albo nie chce się tą wiedzą podzielić, ile kosztuje podatników cały system pozyskiwania funduszy i jego obsługa. Nie do obliczenia jest w zasadzie koszt ponoszony przez przedsiębiorców i całą gospodarkę. Nikt nie ma też pewności, że alokacja kapitału, w jaki są kierowane pieniądze z Unii, jest ekonomicznie uzasadniona czy nie. Wielu przedsiębiorców mówi, że gdyby mieli zainwestować w dane przedsięwzięcie jedynie własne środki, to nie zdecydowaliby się na ten krok. Ale ponieważ Unia promuje tego rodzaju inwestycje i pokrywa ich część, to przedsiębiorca zaczyna wierzyć bardziej urzędnikom niż własnej intuicji i rozeznaniu rynku. A czy kasta urzędników unijnych, którzy dzięki temu, że znajdując zatrudnienie w strukturach unijnych, mają zapewnioną spokojną własną przyszłość i w ciągu kolejnych lat perspektywę awansu, mają w ogóle pojęcie o tym, jak prowadzić biznes, czym on jest i co jest kwintesencją działalności gospodarczej? Najbogatsze państwa świata, jak Stany Zjednoczone czy Hongkong, nie otrzymały nigdy żadnych funduszy europejskich ani podobnej pomocy. Mimo to są bogate. Dlaczego? Dlatego że dobrobyt nie pochodzi z dotacji, funduszy czy pomocy zagranicznej, lecz z ciężkiej pracy mieszkańców danego państwa. Im mniej państwo zabiera obywatelom ich dochodów, tym rozwój szybszy, a dobrobyt narodu większy. Kto zatem liczy, że dzięki pieniądzom z Unii nadrobimy 50-letnie zacofanie, ten się najpewniej przeliczy. Bo prawda jest taka, że jak umiesz liczyć, licz na siebie. Paweł Toboła-Pertkiewicz
Tęczowy socjalista. Barack Obama odrzuca chrześcijańskie nauczanie moralne w kwestii homoseksualizmu i aborcji. Domaga się redystrybucji dochodów. Oto program nowego mesjasza światowej lewicy. Amerykański prezydent-elekt Barack Obama oprócz wprowadzania socjalizmu w gospodarce za priorytet swoich rządów uznał jak najściślejszy sojusz z Izraelem i ocieplenie w stosunkach z Moskwą. Jest również ikoną skrajnej lewicy w polityce społecznej, głównie jeśli chodzi o usuwanie korzeni chrześcijańskich. Nie jest to więc przypadek, że niemal równolegle z wyborem Obamy światowa lewica uruchomiła kampanię propagandową zapoczątkowaną przez Amerykańskie Stowarzyszenie Humanistyczne pod hasłem "Życie bez Boga jest lepsze".
Proaborcyjny prezydent Jeszcze w czasie kampanii przedwyborczej metropolita Denver abp Charles Chaput uznał, że Barack Obama jest najbardziej proaborcyjnym kandydatem na prezydenta USA od 35 lat, kiedy to zalegalizowano mordowanie dzieci nienarodzonych w USA. Teraz biskupi obawiają się zwłaszcza wprowadzenia w życie ustawy o tzw. wolnym wyborze, której wprowadzenie Barack Obama uznał za priorytet swojej administracji. Przewiduje ona subwencjonowanie i propagowanie przez państwo aborcji. Ma też unieważnić każde prawo na szczeblu stanowym, ograniczające lub w jakikolwiek sposób regulujące kwestię aborcji. Znosi ponadto prawo federalne, które zakazuje "aborcji częściowej" lub inaczej "porodu niecałkowitego". Proceder ten polega na wydobyciu z macicy matki części ukształtowanego już ciała dziecka i pozbawieniu go życia przez zmiażdżenie główki. Po takim "zabiegu" usuwa się z łona kobiety szczątki zamordowanego bestialsko dziecka. - Jeśli moje córki popełnią błąd, nie chcę, by były ukarane dzieckiem - powiedział na wyborczym wiecu w Pensylwanii Barack Obama. Dziecko jako kara, mord jako lekarstwo na przedmałżeński sex? Czy to jest ta zapowiadana change (zmiana) w Ameryce? - Ta wypowiedź to prawdziwa pogarda dla ludzkiego życia - mówi David Osteen z organizacji National Right to Life. Oczywiście, w trakcie kampanii nie można było jeszcze mówić wszystkiego głośno i jasno, więc Mark Linton, odpowiedzialny w sztabie Obamy za elektorat katolicki, w specjalnym oświadczeniu podkreślił, że senator jest dumny, iż popiera go tak wielu katolików: - On proponuje Amerykanom prawdziwe rozwiązania, nawet w kwestiach tak trudnych jak aborcja. Dzięki tym rozwiązaniom wspólnie możemy uczyć dzieci odpowiedzialności i szacunku dla samych siebie, by unikać niechcianych ciąż i oferować silne wsparcie dla kobiet - głosi ten Mont Everest hipokryzji. Republikanie szybko wytknęli Obamie, iż ten jako senator podobnie jak Hillary Clinton, która będzie jednym z filarów administracji prezydenckiej, był przeciw zakazowi szczególnie brutalnych tzw. późnych aborcji, czyli dokonywanych w szóstym miesiącu lub później. Obama skrytykował sąd najwyższy USA, gdy ten zakazał ich rok temu.
Gejowskie change - Mamy gejowskich przyjaciół w czerwonych stanach (czerwonych, czyli popierających republikanów) - stwierdził Barack Obama w mowie przewodniej podczas Narodowej Konwencji Demokratów. Nie dziwi zatem, iż Robert Biedroń, prezes Kampanii przeciw Homofonii, stwierdza: - Barack Obama dodał otuchy wszystkim ludziom, którzy z różnych powodów są marginalizowani, dyskryminowani i nietolerowani. O jakim dyskryminowanych tu mowa, wyjaśnia naczelny gejowskiego portalu internetowego Krzysztof Halama: - Znajomy podesłał mi rano angielski tekst przemówienia, w którym wyraźnie Obama wymieniał także gejów jako osoby mające wpływ na dokonaną zmianę w USA. Zrozumiałe więc, że - jak poinformował niemiecki portal queer.de - 80 proc. gejów i lesbijek opowiadało się za kandydaturą Obamy. Powód był prosty: Obama wspiera postulaty gejów, by mogli adoptować dzieci!
Ameryka silna... długami Kandydat na prezydencki fotel Obama nieraz wspominał, iż w czasach kryzysu zwiększanie długu publicznego nie powinno być problemem i, wdrażając w czyn słowa, głosował za pomocą dla banków w "małej" kwocie 700 mld dolarów. Ostatnio wspomniał też o pomocy dla amerykańskich gigantów samochodowych. Planowanie pomocy dla fabryk samochodów nie przeszkadza mu z drugiej strony planować odwołania decyzji Busha zabraniającej wprowadzenia w Kalifornii surowszych niż w całym kraju norm emisji gazów cieplarnianych zawartych w spalinach samochodowych. Tymczasem dług USA narasta w zastraszającym tempie, a zwiększenie jego przyrostu przez rozdawnictwo, jakie lansuje Obama, może dosłownie załamać gospodarkę Ameryki.
Podatki przeciw pracowitym Jego zdaniem, redystrybucja majątku narodowego jest w USA niewystarczająca i potrzeba zmian w prawie, by ten stan odwrócić. "Sprawiedliwym" podziałem zajmą się urzędnicy. Odbędzie się to kosztem tych bardziej pracowitych. W pierwszej kolejności chce zwiększyć z 33 do 36 proc. podatki obywateli, którzy zarabiają powyżej 250 tys. dolarów rocznie. W USA stanowią oni ok. 5 proc. podatników i są finansową elitą państwa. Zapewne ci przeniosą swe dochody za granicę. Pieniądze z tej podwyżki podatków zasilić mają specjalny fundusz, z którego będą finansowane roboty publiczne. Przy tych robotach mają znaleźć zatrudnienie bezrobotni mieszkańcy ubogich przedmieść, w tym Murzyni z getta, którzy głosowali, często po raz pierwszy, by osiągnąć dzisiejszy status Obamy. Tyle że się przeliczą, gdyż murzyński lud zapomina, iż on sam doszedł do tego, co ma, ciężką pracą, a nie pobieraniem zasiłku i przesiadywaniem na ławeczce z radiem grającym raperskie kawałki w takt picia alkoholu. Czy Afroamerykanie porzucą ławki dla robót publicznych? Wątpię.
Ukochany socjalizm O budowie socjalizmu podczas kampanii Obamy nie mówiono wiele. Tymczasem Obama jest socjalistą. Żywcem wzięty z socjalizmu jest choćby pogląd, by każda korporacja przesuwająca produkcję poza Amerykę, w tańsze miejsca globu, traciła ulgi podatkowe, a pieniądze trafiały do hrabstwa, które straciło miejsca pracy. Ale lewicowe myślenie nie sięga już do sytuacji, iż na taki dyktat korporacje nie przeniosą za granicę części produkcji, tylko całą swą działalność, łącznie z siedzibą. O tym zapewne Obama nie pomyślał, ale czy można się dziwić komuś, kto stwierdził, iż mieszkańcy małych amerykańskich miasteczek dlatego kurczowo trzymają się swojej wiary, ponieważ są rozgoryczeni faktem, że dłuższy czas nie mogą znaleźć pracy. Wiara w Chrystusa lekarstwem prawicy na bezrobocie - tego to nawet Urban by nie wymyślił.
Ameryka roztrwoniona Wiemy, że głosował zawsze za najbardziej lewicowymi rozwiązaniami... Dziś jest mesjaszem lewicy. Ogromną nadzieją dla tak wielu jak Jacek Żakowski przekonanych, że Ameryka upada tak szybko, że świat nie nadąża z przystosowaniem się do nowej sytuacji - pisał o obecnym prezydencie Tomasz Wróblewski na łamach "Rzeczpospolitej". Ale nie tylko Żakowski ma takie oczekiwania. Niedawno Francis Fukuyama, głosząc poparcie dla Obamy, wręcz napisał, iż lepiej będzie on zarządzał amerykańskim "upadkiem". Jak twierdzi Peter Redpath, profesor filozofii w St. John's University New York: Naprawa szkód, jakich dokona prezydentura Obamy, będzie trudna. Międzynarodowa lewica marksistowska, której Obama jest polityczno-medialnym produktem, bierze całą pulę: po przejęciu Kongresu doprowadzi teraz w szybkim czasie do kontrolowania Sądu Najwyższego, obsadzając go sędziami z własnego klucza. Ameryka, ta czarna i "tęczowa" (gejowsko-lesbijska), nie posiada się z radości, tym bardziej że u władzy znajdą się dziś byli lewaccy, uczelniani radykałowie z lat 60., marksiści, protestujący przeciwko wojnie w Wietnamie. Ameryka się czerwieni, ale być może jej mieszkańcom potrzebny jest taki szok ozdrowieńczy. Za cztery lata kolejne wybory. Już dziś mówi się, że naprzeciw kandydatowi demokratów stanęłaby najprawdopodobniej obecna gubernator Alaski Sarah Palin, której marksiści boją się jak ognia. Mirosław Błach
Rozwiązujemy jedną z największych zagadek XX wieku Czy generał Sikorski został zamordowany? Generał Sikorski nie zginął w katastrofie lotniczej. W ogóle mógł nie polecieć samolotem, który wystartował 4 lipca 1943 r. z bazy wojskowej w Gibraltarze. Wszystko wskazuje na to, że ktoś zamordował polskiego premiera i Naczelnego Wodza wcześniej, i w ogóle nie poleciał on w swój ostatni lot. Sprawcami mogli być Sowieci, Niemcy, Brytyjczycy. Najwięcej tropów wskazuje na tych ostatnich, którzy w przeprowadzeniu zamachu posłużyli się również polskimi rękami. Rząd brytyjski do dziś nie chce ujawniać dokumentów tragedii. W wyjaśnieniu zagadki mogą pomóc wyniki przeprowadzonej właśnie ekshumacji. W latach 70., w związku z aferą wywołaną sztuką niemieckiego dramaturga Rolfa Hochhutha "Żołnierze", w której winą za śmierć generała obarczył Brytyjczyków, a nawet samego premiera Churchilla, część materiałów ujrzała światło dzienne. To wyniki śledztwa specjalnej komisji brytyjskiej, powołanej w 1943 r. do zbadania przyczyn katastrofy. W raporcie zabrakło jednak rzeczy najważniejszych - badań sądowo-medycznych ciał ofiar, relacji niektórych ważnych dla sprawy świadków i zdjęć wykonanych zaraz po tragedii. Brytyjczycy - zgodnie ze swoim prawem - mogą utajniać archiwalia nawet na czas nieokreślony ze względu na ochronę tajemnicy państwowej. Zapowiadali jednak, że dla dokumentów o tragedii gibraltarskiej zrobią wyjątek i ujawnią je w 1993 r. Z niewiadomych powodów rząd JKM przedłużył jednak klauzulę tajności na następne 50 lat, do 2043 r. - potwierdzał to m.in. dobrze zorientowany Jan-Nowak Jeziorański. Brytyjczycy ripostowali, że przecież wszystkie dokumenty dotyczące śmierci Władysława Sikorskiego... zostały upublicznione i są ogólnie dostępne. Nawet, jeśli Brytyjczycy są niewinni, dlaczego ukrywają prawdę? Kompromitujący byłby dla nich sam fakt, że zabójstwa dokonano na należącym do nich terytorium, do tego ściśle strzeżonym. Czy mogło do niego dojść choćby bez ich wiedzy?
W Pałacu Gubernatora lub na pasie startowym Sikorski zginął w Gibraltarze, ale nie w katastrofie lotniczej, lecz w Pałacu Gubernatora. Dariusz Baliszewski (dziennikarz i historyk, od lat badający sprawę; skądinąd ciekawe, dlaczego mainstreamowe media dopiero teraz się tym zainteresowały?): - O godz. 15. generał udał się na drzemkę. Na wieczór była zaplanowana kolacja, ale około godz. 17 odwołano ją bez podania powodu. W gabinecie Sikorskiego miał być porucznik Łubieński [Ludwik Łubieński, szef polskiej misji wojskowej na Gibraltarze - TMP], któremu generał zlecił napisanie depeszy do Roosevelta z okazji Dnia Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Łubieński pokazał ją później na dowód, że tak w istocie było. Ale zachował się brudnopis depeszy, który jest wyraźnie sfałszowany. Dodatkowo od wysyłania depesz był sekretariat Naczelnego Wodza, a nie on osobiście. Chodziło zatem o wzbudzenie przekonania, że Sikorski wówczas jeszcze żył.Późny wieczór. Liberator kołuje na pas startowy. Potem przez pięćdziesiąt minut w ciemnościach czeka na sygnał do startu. Scenę wsiadania do samolotu Sikorskiego i towarzyszy ogląda bardzo wiele osób, ale tylko z daleka. W Gibraltarze przebywała wówczas brytyjska trupa aktorska. Na pasie startowym aktorzy wysiedli. Istnieje jeszcze inna wersja. Na pasie startowym zamachowcy wchodzą do Liberatora. Mają wystarczająco dużo czasu, aby zabić wszystkich pasażerów, przejmują stery. Pilot zostaje ogłuszony i ubrany w kamizelkę ratunkową. Podczas szamotaniny z samolotu wypada człowiek (kurier AK z Warszawy Jan Gralewski) i piętnastofuntowy worek z pocztą. Praca silników zagłusza to, co dzieje się w środku. Część zamachowców opuszcza pokład przez luk podkadłubowy. Wreszcie maszyna startuje. Przez chwilę wznosi się, ale zaraz zaczyna opadać do wody. Po kilkunastu sekundach samolot spokojnie woduje kilkaset metrów od brzegu. Potem jeszcze przez kilka minut utrzymuje się na powierzchni. Zamachowcy ewakuują się i dla zatarcia śladów detonują dwa ładunki wybuchowe w pasażerskiej części samolotu. Miejsce, w którym spada samolot, zostaje oświetlone dopiero po dziesięciu minutach. Wtedy przybywa pomoc. Łodzie ratownicze wyławiają część ciał. Ktoś rozpoznaje Sikorskiego. Ale czy to na pewno generał?
"Za dwa tygodnie w Londynie" Dlaczego odlot samolotu nastąpił z opóźnieniem? Samoloty z ważnymi osobami na pokładzie nigdy nie czekały. Ponadto w Gibraltarze nie można było blokować jedynego pasa startowego. Kapitan z wieży lotów od razu dał zielone światło do startu, w samolocie nikt nie zgłosił awarii. Pogoda była dobra, wiatr słaby, niebo bez chmur, widoczność 10 mil. Zagadek jest o wiele więcej. Na pokładzie Liberatora AL 523 przyleciało do Gibraltaru kilka worków z pocztą dyplomatyczną. 3 lipca kapral lotnictwa angielskiego Walter Titterington wyniósł pięć z nich, następnego dnia - dwa następne. Dlaczego nie zabrał wszystkich od razu? Przecież pocztę dyplomatyczną dostarcza się natychmiast. Titterington zeznawał ponadto, że nie widział przy samolocie ani jednego wartownika. Nikt go nie zatrzymywał i nie legitymował. Czyżby samolot nie był pilnowany? Jeśli tak, to można było zablokować stery, założyć bombę, mogli się w nim ukryć zamachowcy. Przed startem samolot został poddany przeglądowi technicznemu, który wykazał, że jest w pełni sprawny do lotu. Sikorski przybył na lotnisko przed godziną 23. Był w bardzo dobrym humorze. Chwalił doświadczenie kpt. Edwarda Prchala. Czech z pochodzenia, należał do specjalnej jednostki Królewskich Sił Powietrznych, która obsługiwała loty szczególnie ważne osobistości. W pewnej chwili pilot zakomunikował: "Panie Generale, samolot gotowy". Jednym z odprowadzających był por. Łubieński: "Generał jak zawsze wszedł ostatni do samolotu. Na pożegnanie podał mi rękę i powiedział: - Panie kapitanie, zobaczymy się za dwa tygodnie". Łubieński miał lecieć razem z generałem, ale kilka dni wcześniej do Gibraltaru przybył wspomniany już kurier Gralewski i to jego Sikorski zabrał na pokład samolotu. Dlaczego? Misja Gralewskiego nie została do końca wyjaśniona (np. podszywało się pod niego kilka innych osób), a może być kluczem do wyjaśnienia sprawy. Niepocieszony Łubieński powiedział mu: "Masz, chłopie szczęście, lecisz z generałem Sikorskim do Londynu".
Trzy ranne osoby... Wyłowiony pilot nie wiedział, jak znalazł się w kamizelce ratunkowej, która uratowała mu życie (do samolotu wsiadał bez kamizelki). Przed komisją badającą przyczyny tragedii podawał różne wersje zdarzeń, m.in. sprzeczne informacje o wysokości lotu. Podczas jednego z przesłuchań mówił: "Zezwolenie na start otrzymałem o godzinie 23.00, natychmiast przystąpiłem do startu. (...) Po uzyskaniu 265 km/h chciałem wznieść samolot w górę przez przyciągnięcie wolantu do siebie, niestety bez rezultatu. Ster wysokości był zablokowany. (...) Samolot zaczął zbliżać się do powierzchni morza. Krzyknąłem do załogi: »Lądowanie z uszkodzeniem samolotu«, i wyłączyłem silniki. Samolot natychmiast uderzył o powierzchnię morza - więcej już nic nie pamiętam". Komisja przyjęła tę wersję Prchala. Nie podała jednak żadnego konkretnego powodu zablokowania sterów, pisząc jedynie: "Przyczyną katastrofy była utrata kontroli nad samolotem z powodów, których nie można ustalić". A zatem awaria urządzeń technicznych? Zdarzało się to wcześniej w Liberatorach. Czy Prchal kłamał? Kiedy po wojnie chciał wracać do Czechosłowacji, w ostatniej chwili nie wsiadł do samolotu. Maszyna rozbiła się nad Niemcami. Według oficjalnej wersji nikt poza Prchalem nie przeżył katastrofy. Nie znaleziono pięciu ciał, w tym córki generała, Zofii Leśniowskiej. Ktoś widział ją w 1945 r. w sowieckim łagrze. Jeden z sierżantów angielskich, który oglądał wypadek przez lornetkę, mówi jednak coś innego. Z odległej o kilkaset metrów skały zobaczył człowieka idącego po skrzydle samolotu, który następnie zsunął się do wody. Mógł to być drugi pilot William "Kipper" S. Herring, Kanadyjczyk z pochodzenia. Po tragedii widziano go żywego, miał również dzwonić do żony. Sugerowałoby to, że przed przybyciem pomocy przy samolocie już ktoś był i pomógł pilotowi w ucieczce. Dariusz Baliszewski w swoich zbiorach ma pierwszy szyfrogram, który dotarł do Londynu po katastrofie. Mówił o wyłowieniu z wody trzech poważnie rannych osób... Jeśli nie było to przejęzyczenie, to o kogo chodziło?
Pęknięta trumna Jeśli Edward Prchal mówił prawdę, stery samolotu musiały zablokować się dopiero w powietrzu, gdyż inaczej samolot w ogóle by nie wystartował. Może ster zablokował worek z pocztą? Historyk Michael Foot tak to tłumaczy: "Żołnierz brytyjski, pilnujący samolotu podczas postoju w nocy, przez roztargnienie, czy głupotę zostawił w luku samolotu swój plecak, który przesunął się podczas startu i jakoś zablokował urządzenia". Po tym dodaje: "Ta historia jest w sposób żałosny logiczna... Nigdy tego nie opublikowano, gdyż wprawiłoby Polaków w irytację to, że ktoś tak ważny zginął z tak błahej przyczyny". Może jednak ster zablokował inny bagaż albo ciała zabitych pasażerów, a nawet samego generała? Pojawiają się również inne wątpliwości. Czy przy prędkości 265 kilometrów na godzinę maszyna mogła tak uderzyć w wodę, aby przez kilka minut utrzymywać się na powierzchni? Na prośbę Dariusza Baliszewskiego profesor Jerzy Maryniak z Politechniki Warszawskiej, specjalista w dziedzinie wypadków lotniczych, przeprowadził przed laty symulację komputerową lotu Liberatora AL 523. Uznał, że samolot przez cały czas był sprawny technicznie i świadomie sterowany. Nie runął do wody, ale w sposób zamierzony wodował. Badania komputerowe wykazały: katastrofy nie było. Wykryły jednak coś innego: zaraz po zatonięciu samolot eksplodował. Dowód: nie uległy zniszczeniu skrzydła z silnikami i stery, rozpadła się tylko część pasażerska. Zwłoki Sikorskiego zostały wyłowione jako pierwsze. Ludwik Łubieński, który był obecny przy akcji ratunkowej, relacjonował: "Generał Sikorski był częściowo rozebrany, w koszuli, w jednym bucie. Szykował się najwidoczniej do snu. (…) U wszystkich ofiar stwierdzono złamanie podstawy czaszki. Generał miał, poza tym, bardzo głęboką ranę ciętą od ucha poprzez oko do ust i mózg na wierzchu". Potwierdza to jedyne ujawnione oświadczenie lekarskie, które mówiło, że pasażerowie zginęli nie wskutek utonięcia, ale śmiertelnych urazów głowy. A zatem zabójstwo. Łubieński sam kładł ciało generała do trumny. Tu znowu zdarzyło się coś dziwnego. Postawiona w katedrze trumna pękła. Zwłoki trzeba było przełożyć do nowej. Czy zaledwie trzy dni po śmierci ciało mogło ulec takiemu rozkładowi, żeby rozsadzić trumnę? Baliszewski znalazł kostnicę w Gibraltarze - mieściła się w podziemiach skały, gdzie temperatura nie przekraczała 10 stopni. Sugeruje, że zwłoki zostały podmienione jeszcze przed startem, na płycie lotniska. Sikorskiego nie było w Liberatorze w momencie wodowania. Wyłowione ciało w mundurze generalskim należało do kogoś innego. Potem, wskutek licznych machinacji, zwłoki generała trafiły jednak do trumny, przed kilkoma dniami otwieranej na krakowskim Wawelu. Pytań jest znacznie więcej. Nie wiadomo np., co stało się z czarną skrzynką samolotu i osobistymi dokumentami generała. Brytyjski historyk Norman Davies twierdzi, że "pewne dokumenty zostały wyrwane z teczek".
Kto zabił Sikorskiego? - Niemcy? Nie ulega wątpliwości, że zamachu mogli dokonać tylko fachowcy. A takimi byli inżynierowie z niemieckich Ośrodków Badawczych Lotnictwa, którzy montowali samoloty B-24 i B-17, znane pod angielską nazwą Liberator. Z materiałów Abwehry wynika, że w lipcu 1943 r. działał w Gibraltarze nie rozpoznany przez Brytyjczyków agent. Sikorski był zdecydowanym wrogiem Niemców, ale czy po klęsce pod Stalingradem i w Afryce Północnej przywiązywali tak dużą wagę do tego, kto kieruje polską polityką z Londynu? - Sowieci? Były prezydent rządu emigracyjnego Edward Raczyński sugerował: "Skoro Stalin nie krępował się, by zamordować 15 tys. oficerów polskich (w Katyniu), to nie wahałby się usunąć Sikorskiego, który stał mu na drodze". W tym czasie w Gibraltarze przebywał sowiecki dyplomata Iwan Majski, a przede wszystkim Kim Philby, szef brytyjskiego wywiadu na Półwysep Iberyjski - potem okazało się, że był agentem Moskwy. Ale jeśli brał udział w zamachu, to na czyj rozkaz? A może to była wspólna akcja obu wywiadów? 4 lipca 1963 r. - dokładnie w 20. rocznicę tragedii w Gibraltarze Philby'emu nadano uroczyście obywatelstwo radzieckie. Czy Sikorski mógł powstrzymać Stalina przed wciągnięciem Polski w jego strefę wpływów? Prof. Józef Garliński z Londynu uważał, że "Sikorski nie miał żadnych atutów w ręku, żeby zmienić decyzję wielkich mocarstw". Ponad to, czy Sowieci, mając już Wasilewską i Berlinga, przejmowali się, czy w Londynie był Sikorski, czy Mikołajczyk? - Brytyjczycy? Zachowała się relacja oficera brytyjskiego, który był szkolony do zamachu, ale akcję przeprowadziła inna ekipa. Churchill miał poświęcić Sikorskiego w imię lepszych kontaktów ze Stalinem. Tylko jakie konkretne korzyści osiągnął? Poza tym mógł to zrobić w inny, prostszy sposób.- Polacy? Adiutant gen. Sikorskiego Stanisław Strumph-Wojtkiewicz uważał, że śmierć Sikorskiego była dziełem "pewnych polskich organizacji emigracyjnych". Których? Wymienia się ludzi związanych z generałami Andersem, Sosnkowskim, prezydentem Raczkiewiczem. Sikorski był znienawidzony za internowanie we Francji i w Anglii wielu działaczy sanacyjnych (odwet za odsunięcie go od władzy w międzywojniu), rozkład polskiej armii, wreszcie zbytnią uległość wobec Londynu, a przede wszystkim Moskwy. Nieudolność i błędne decyzje Sikorskiego (szczególnie zgodę na oddanie Stalinowi bez większego sprzeciwu wschodnich ziem Polski) krytykował komendant AK Grot-Rowecki. Politycy emigracyjni już wcześniej chcieli obalić rząd Sikorskiego. Ale czy mogli posunąć się aż do zbrodni? Oddajmy jeszcze raz głos Dariuszowi Baliszewskiemu: - Wszystkie ślady prowadzą do grupy tzw. Mirandczyków, polskich żołnierzy, którzy przez Francję i Hiszpanię dotarli do Gibraltaru i tu czekali na transport do Wielkiej Brytanii. W tej 95-osobowej grupie przemycono wykonawców zamachu. Pewne jest tylko jedno: 4 lipca 1943 r. polski premier i Naczelny Wódz wracał do Londynu z sześciotygodniowej inspekcji wojsk na Bliskim Wschodzie. Już wcześniej podejmowano próby jego zgładzenia, dostawał również ostrzeżenia o planowanym zamachu w Gibraltarze.
TADEUSZ M. PŁUŻAŃSKI
Powstaje Ministerstwo Prawdy! „Iluż wielkich działaczów wyjrzało z rozporka!” - dziwował się poeta. A przecież pisał te słowa jeszcze przed wojną, kiedy, według opowieści ludzi starszych, stan naszych elit politycznych był znacznie lepszy, niż obecnie. W ogóle dobrze jest słuchać opowieści ludzi starszych, bo okazuje się, że mają oni sporo do powiedzenia, nawet w dziedzinie tak nowoczesnej, jak ekologia. Na przykład Antoni Słonimski nie mógł przeboleć wyginięcia dinozaurów. Twierdził bowiem, że móżdżek dinozaurów był doskonałą zakąską do wódki - o czym dowiedział się od pewnego „bardzo starego pijaka”. Tymczasem obecnie elity polityczne reprezentuje poseł Janusz Palikot, człowiek o zszarpanych nerwach Stefan Niesiołowski, były minister Janusz Kaczmarek, w którym w swoim czasie szczególnie upodobał sobie prezydent Lech Kaczyński, czy poseł Zbigniew Chlebowski. Właśnie poseł Chlebowski ogłosił, że trwają prace nad ustawą, która Instytutowi Pamięci Narodowej nada „nowy kształt”. Chodzi między innymi o to, by IPN nie zatrudniał „pseudohistoryków”. No dobrze, ale jak odróżnić „pseudohistoryka” od historyka prawdziwego? Poseł Chlebowski i na to ma gotową odpowiedź. „Pseudohistoryk” tym różni się od historyka prawdziwego, że „szkaluje” wszystkie „narodowe autorytety”. Tymczasem wiadomo, że narodowe autorytety nie są do szkalowania („a pula nie jest do kradzieży, pula się cała nam należy!” - ostrzegał Towarzysz Szmaciak), tylko do rozmnażania - czym zajmują się właśnie historycy prawdziwi. Takim prawdziwym historykiem jest na przykład Adam Michnik, który kilkoma pociągnięciami pióra potrafi wystrugać autorytet narodowy nawet z banana, więc w rozmnażaniu autorytetów przekracza normy stachanowskie. Jeśli tedy zbawienne projekty, o których poseł Chlebowski tak skwapliwie nas poinformował, wejdą w życie, to Instytut Pamięci Narodowej nie tylko zasadniczo zmieni swoje oblicze, ale nawet swój charakter. Przestanie być miejscem, w którym „pseudohistorycy” prowadzą jakieś „badania” nad przeszłością, starając się spenetrować prawdę o rzeczywistym przebiegu wydarzeń i prawdziwej roli ich uczestników. Stanie się swego rodzaju wylęgarnią autorytetów, nad których inkubacją będą czuwali historycy prawdziwi, zawczasu preparujący im „legendy”, żeby w momencie objawienia autorytetu wszystko było zapięte na ostatni guzik, niczym porządny rozporek. Wiadomo bowiem, że prawda, zwłaszcza historyczna, nie tylko nie jest nikomu potrzebna, ale wręcz niebezpieczna, przede wszystkim - ze względów pedagogicznych. Nic tak nie gorszy, jak prawda - zauważył Stefan Kisielewski, więc nie ulega wątpliwości, że nasi pogromcy do żadnego zgorszenia nie dopuszczą. Weźmy takiego Lecha Wałęsę. Czyż po to razwiedka tyle się natrudziła nad wylansowaniem go na autorytet narodowy, żeby teraz jakaś penetrująca prawdę Schwein, jacyś „pseudohistorycy”, psuli jej cały efekt smrodliwymi dmuchami? Ot na przykład, wyciąganiem fragmentu stenogramu z posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR z 27 listopada 1984 roku z następującą wypowiedzią Mieczysława F. Rakowskiego: „absolutnie nie jest potrzebne podejmowanie jakiegokolwiek "ostrzału" Wałęsy, bo jest to człowiek podstawiony” - znajdującą się w Archiwum Akt Nowych KC PZPR sygn. V/246? Nie są to „świstki” jakichści „esbeków”, w które programowo nie wierzy inny autorytet narodowy, JE abp Józef Życiński - no, chyba, żeby esbek, po odbyciu pod duchowym i w ogóle - merytorycznym kierownictwem Ekscelencji stosownej „pokuty”, złożył przed niezawisłym sądem zeznanie prawidłowe pod względem zarówno formy jak i treści - tylko protokół z wypowiedzią samego Mieczysława F. Rakowskiego, o którym, z okazji pogrzebu, z najwyższym uznaniem wyrażał się właśnie Lech Wałęsa, wytykając mu tylko, że „za długo wierzył w ideały komunizmu”. Tymczasem prawdziwy autorytet narodowy w „ideały komunizmu” wierzy tylko do czasu, a potem już wierzy w to, w co razwiedka wierzyć rozkaże. Nic więc dziwnego, że „człowieki honoru”, do których najwyraźniej, na jakimś etapie swojej błyskotliwej kariery powinien dołączyć również pan poseł Zbigniew Chlebowski, postanowiły położyć kres tym bezeceństwom i Instytutowi Pamięci Narodowej zaaplikować kurację przeczyszczającą. Nie tylko z „pseudohistoryków”, bo to zrozumiałe samo przez się - ale przede wszystkim - ze „świstków”, które za sprawą czyjegoś niedopatrzenia się tam zawieruszyły. W rezultacie nie tylko pedagogiczna wersja narodowej historii doznaje straszliwych paroksyzmów, nie tylko chwieją się fundamenty podstawionej rzeczywistości, ale przede wszystkim narodowe autorytety nie mogą spać po nocach. Dlatego już najwyższy czas przekształcić Instytut Pamięci Narodowej w Ministerstwo Prawdy - co właśnie zapowiedział wybitny działacz Platformy Obywatelskiej, poseł Zbigniew Chlebowski. SM
09 grudnia 2008 Na Gnojnej bawimy się… Pan poseł Janusz Palikot z Platformy Obywatelskiej pochwalił się ile się to napracował będąc posłem. Powiedział mianowicie przed milionowa publicznością, że jego komisja „Przyjazne Państwo” zajęła się 84 zmianami w naszym życiu społeczno- podatkowo- biurokratycznym. No oczywiście na bezrybiu i rak ryba, chociaż ślimak na pewno, tak przynajmniej zadekretowała Unia Europejska. Jeśli te 84 zmiany mają poprawić nasze życie.. Przypomnę państwu, że uciemiężeni „ obywatele” zgłosili do pana posła Palikota- 22 ooo przepisów, które zdaniem upokorzonych „ obywateli” , przeszkadzają im normalnie żyć. Te 84 maja dotyczyć między innymi zmian w podatku VAT.. Na pewno nie chodzi o obniżkę, bo na ubranka dziecięce od Nowego Roku i inne tego typu rzeczy ma być podniesiony, ma być również podniesiona akcyza… A może zmiany mają polegać na zmianie pisowni VAT- na WAT! Pan poseł Palikot przy okazji przyrzekł, że więcej nie nazwie pana prezydenta” psychopatyczną postacią” ani „ bachorem na wrotkach”… Z pewnością wymyśli jakieś nowe określenia, jeszcze bardziej dosadne, a potem będzie przepraszał.. Taka jego rola, i jak powiedział jego pryncypał:” Każdy ma swojego Palikota.” Przyznam się państwu, że ja na przykład- nie mam! Tak jak nie mam już trzyletniego dziecka, które chodząc do przedszkola, objęte byłoby unijnym programem, w ramach którego każdy trzylatek może mieć za pieniądze unijnego podatnika- jeden dzień zajęć w tygodniu.(????). A gdy taki dzień uda mu się zakończyć, dostanie w nagrodę specjalną unijną koszulkę… Totalitaryzm coraz bliżej, ale robiony przemyślnie i perfidnie… Żeby nikt tego nie zauważył! Na koszulce nie będzie sierpa i młota, pod szyją nie będzie czerwonych chusteczek, brunatnych na razie też nie.. Za to będzie dwanaście gwiazdek na niebieskim tle. A dlaczego ciągle dwanaście, jak członków nieistniejącej jeszcze formalnie Unii Europejskiej jest . dwudziestu siedmiu? Czy to ma coś wspólnego z dwunastoma plemionami ze Starego Testamentu? Na razie w Irlandii odkryto dioksyny w paszach, którymi karmiono irlandzkie świnie. Dioksyny te są szkodliwe w dużych ilościach, ale odkryto na razie małe ilości..… Akurat przed Świętami Bożego Narodzenia, kiedy chrześcijanie, a w Irlandii głownie katolicy szykują się do Świąt Bożego Narodzenia.. Tak się również dobrze składa, że dioksyny odkryto w Irlandii, w państwie, które jako jedyne przeciwstawiło się totalitarnej Unii Europejskiej w referendum.. Referendum ma być powtórzone na wiosnę, w konwencji demokratycznej, to znaczy takiej, żeby ta konwencja zgadzała się z wyobrażeniami komisarzy niewybieralnych demokratycznie w wyborach.. Bo demokracja jest wtedy, gdy opinia „ obywateli” Unii zgadza się z opinią komisarzy; jeśli jest sprzeczna - to demokrację trzeba powtórzyć! Aż do skutku! Oczywiście komisarze unijni nie zamierzają blokować sprzedaży irlandzkiego mięsa na rynkach innych niż irlandzki, co oznacza jedynie ostrzeżenie przed wiosennym referendum.. Będzie trochę zamieszania, ale czego nie robi się dla dobra całej wspólnoty, żeby zachować solidarność wspólnotową, żeby ratować jednomyślność, żeby zbudować nowy wspaniały, europejski „ dom”.. Tym „ domem” będzie zarządzać unijna demokratyczna biurokracja, ulokowana w każdym segmencie unijnego życia, zalegająca pokładami poprzecznie i podłużnie, jak również w przestrzeni politycznej Unii Europejskiej. No i panowie Gontarczyk i Cenckiewicz winni są niedopilnowania prawdziwej, a nie klinicznej śmierci pana kapitana Edwarda Graczyka, oficera Służby Bezpieczeństwa prowadzącego pana Lecha Wałęsę.. Panowie Gontarczyk i Cenckiewicz oparli się na orzeczeniu Sądu Lustracyjnego w tej sprawie, tak jak Lech Wałęsa opierał się na jego orzeczeniu , wygrywając sprawy w sądach, przeciwko tym wszystkim , którzy twierdzili, że jest agentem „ Bolkiem”. No i co? Sąd Lustracyjny oparł się na informacjach od Urzędu Ochrony Państwa, którym, wtedy zawiadywał pan Nowek i pan Pałubicki, chodzący dla niepoznaki w butach traperach i poluzowanym swetrze… Pana kapitana Edwarda Graczyka nie było nawet w spisie PESEL(???). Czyżby UOP zataił przed sądem informację o pozorowanej śmierci kpt Graczyka? „Ten zrobił, kto zyskał”- głosi stara rzymska zasada… A kto zyskał na upozorowanej śmierci kpt Graczyka? Będzie prawdopodobnie tak jak w angielskich kryminałach… Winny jest lokaj! Bo jeśli chodzi o pana Macieja Trzeciaka, wiceministra Rolnictwa z poręki Platformy Obywatelskiej, to on te 200 ha zakupił legalnie, za własne ciężko zarobione pieniądze, na których to hektarach uprawia sobie spokojnie orzechy, daj Boże , żeby mu tylko rosły, bo Unia Europejska w ramach „ wolnego rynku regulowanego i dotowanego” dopłaca do uprawy orzechów po 1800 złotych do hektara, i jak obliczyli wścibscy dziennikarze, pan minister zarobi, na tych uprawach coś około 200 000 złotych, co dodane do pensji ministerialnej, da z pewnością niezłą sumkę, żeby można było sobie wygodnie żyć.. Wcześniej pan obecny minister z Platformy Obywatelskiej, był jakimś ważnym inspektorem środowiska, która to funkcja pozwoliła mu rozeznać się dobrze w tym temacie, żeby- rzecz jasna- zostać hodowcą orzechów.. Popatrzcie państwo, jaka błyskotliwą karierę można zrobić będąc inspektorem środowiska, no i przy tym być człowiekiem przewidującym, i przy tym bardzo przedsiębiorczym? Na ogół urzędnicy nie sprawdzają się jako przedsiębiorcy, raczej przedsiębiorcom przeszkadzają w prowadzeniu jakiejkolwiek działalności, a tu popatrzenia państwo.. Pomógł sam sobie i jeszcze okazał się niezwykle przedsiębiorczy! Wszystko zrobione zostało zgodnie z prawem, no i przy okazji zyskaliśmy kolejnego utalentowanego przedsiębiorcę, no i oczywiście więcej orzechów na rynku orzechów dotowanych.. Oczywiście orzechy się skończą, jak tylko skończą się unijne dotacje, tak jak cały ten socjalizm się skończy jak skończą się unijne pieniądze.. Choć ciekawy jestem ile w następnym roku Sejm zapisał składki w testamencie dla Unii ponad tą kwotę, którą zwyczajowo płacimy od pewnego czasu w wysokości 1 mld złotych miesięcznie..? To co Unia dostaje w testamencie od nas podatników, to oczywiście co innego niż to co szykuje' liberalna” Platforma Obywatelska w sprawie początku wprowadzania w Polsce eutanazji na życzenie. Chodzi oczywiście o projekt „ Testamentu życia” w którym można będzie poprosić o śmierć w sposób legalny, to znaczy zalegalizowany w sposób demokratyczny, a gwałcący prawo Boże. To prawo do samobójstwa będzie trzeba w następnej kolejności wpisać do konstytucji, tak jak wiele spraw, zalegalizowanych demokratycznie i zgodnie gwałcących wyimaginowanymi prawami człowieka- człowieka, gwałcących przy tym gwałcących naturalne prawa Boże.. Lodzie ludziom gotują ten los.. Całość referowała posłanka Platformy Obywatelskiej, pani ładna Joanna Mucha.. Czego to ludzie nie zrobią dla pieniędzy? Taka ładna- a taka okrutna! Mówiła o jakiś dwóch instytucjach, które mają powstać, w której lekarz może się zastosować do śmierci przez pacjenta samodzielnie lub nie, gdy pacjent nie ma świadomości i druga wersja, gdy pacjent ma świadomość.. Wtedy pacjent może sobie zadecydować… A co ze starym zapisem, że lekarz jest po to, żeby ratował ludzkie życie? „Wola chorego”, „uporczywa terapia”, „testament życia”, „ oświadczenie woli”- takie to wynalazki postępowej ludzkości szykują parlamentarni barbarzyńcy już wkrótce.. To oni zamiast Pana Boga będą decydować , kto ma żyć, a kto nie! No i jako wspólników wciągają do tego samych zainteresowanych „pacjentów”.. Sodoma i Gomora coraz bliżej! I wszystko przy pomocy dekoracji, pardon oczywiście demokracji! WJR
Powtórka z historii (socjalizmu) P. Andrzej Sikorski napisał w panaurbanowym „NIE” tekst pt.”Polskie ZOO” reklamowany tak: ”Platformerski prezydent Opola(...) toleruje (...) swojego zastępcę, który gloryfikował nazistów! „Opolskie zoo” Platformerski prezydent Opola tak jak naziści nie toleruje pedałów i anarchistów, toleruje za to swojego zastępcę, który gloryfikował nazistów! Ryszard Zembaczyński, prezydent Opola i jednocześnie wiceprzewodniczący Zarządu Regionu Opolskiego Platformy Obywatelskiej, pogonił z Miejskiego Ośrodka Kultury parę osób, a mianowicie posła Mniejszości Niemieckiej, Roma, homoseksualistę, kalekę, lesbijkę, anarchistę, alkoholika, feministkę, punkowca i luterankę. Taki zbiór „wykolejeńców" miał się bowiem spotkać z mieszkańcami miasta podczas „Żywej biblioteki", popularnego w Europie cyklu imprez mających przełamywać stereotypy i uprzedzenia społeczne. „Żywą bibliotekę" organizuje Marzanna Pogorzelska, nauczycielka angielskiego, która podpadła Romanowi Giertychowi, gdy ten był ministrem edukacji. W maju 2007 r. napisała do Giertycha list otwarty - donos na siebie -w którym oświadczyła, że będzie bronić godności swych homoseksualnych uczniów i upowszechniać tolerancję. Teraz w proteście będzie musiała skrobnąć do przepełnionego miłością premiera Tuska, partyjnego wodza prezydenta Zembaczyńskiego. Na trop „dewiantów" wpadł wiceprezydent Arkadiusz Karbowiak (bezpartyjny), który oznajmił szczerze: - Nie ma możliwości, żeby w instytucjach podlegających urzędowi miasta występowały osoby propagujące zachowania dewiacyjne. To inność, która w przestrzeni publicznej nie powinna być tolerowana. Może być tolerowana w domu i tam każdy może robić, co chce. Poparł go prezydent Zembaczyński: - Mamy oświecać ludzi, a nie wprowadzać zamęt. Miasto jest duże i miejsc, gdzie takie spotkania można organizować, jest bardzo wiele. Nie wiem, czemu miałoby się to odbywać w miejskich obiektach służących kulturze. Prezydentom wsparcia udzielił poseł Leszek Korzeniowski, szef PO na Opolszczyźnie: - Ja akurat, tak między Bogiem a prawdą, bardziej popieram stanowisko prezydentów. Wybuchła awantura, listy protestacyjne do władz Opola przeciwko dyskryminacji wystosowały Amnesty International i stowarzyszenie Lambda. Impreza się odbyła, a schronienia dyskutantom udzielił Uniwersytet Opolski. Zembaczyńskiemu przeszkadzało spotkanie w placówce należącej do miasta propagujące tolerancję, ale nie widzi nic zdrożnego w tym, że jego zastępca Karbowiak użalał się nad nazistami! Na łamach faszyzującego pisma „Szczerbiec" twierdził m.in. iż proces norymberski był największą farsą sądową ubiegłego półwiecza, niebezpiecznym precedensem uderzającym w prawo i państwo, zbrodnią w majestacie prawa. (...) To właśnie Norymberga była miejscem, gdzie wykreowano oficjalnie „religię Holocaustu. Niewątpliwie istotną rolę w przygotowaniu i organizacji procesu odegrały środowiska żydowskie, wywierając stały wpływ na alianckich przywódców. (...) Zgadzając się z norymberską interpretacją wydarzeń oraz atakując III Rzeszę za dokonanie tzw. agresji na Polskę w dniu 1IX1939 r., stawiamy się w sytuacji kraju, który sam ogranicza sobie pole podejmowania suwerennych decyzji. Wojna bowiem była, jest i będzie „instrumentem polityki", jak mawiał Clausewitz, a jej deprecjonowanie może służyć tylko wyznawcom kultu tzw. moralnej polityki, dziedzicom absurdalnej tezy o podziale wojen na obronne i napastnicze. Natomiast na łamach prawicowego „Stańczyka" przekonywał, że Rudolf Hess, zastępca Hitlera, nie powinien był dostać dożywocia. Mianem słusznego określił pogląd historyka Taylora, który nazwał Hessa ambasadorem pokoju działającego w dobrej wierze. Najbardziej śmiała teza odnosiła się do tego, czy Goring wiedział o planowej eksterminacji Żydów, czemu marszałek Rzeszy na procesie w Norymberdze zaprzeczał: Wiemy dziś, że Goring mówił prawdę -pisał Karbowiak. W innym prawicowym pisemku „Pro Publico Bono" Karbowiak twierdził zaś, że fascynacja jakimiś ideologicznymi mrzonkami (prawa człowieka) nie powinna blokować nieodzownych zmian w polityce wewnętrznej Europy. Gdy jego twórczość i poglądy ujawniła „Nowa Trybuna Opolska", Karbowiak odparł, że niczego się nie wypiera. Suchej nitki na Karbowiaku nie zostawili historycy. Prof. Andrzej Paczkowski: -To rodzaj niemieckiego nacjonalizmu, bo - niezależnie od intencji autora - trudno uznać takie tezy za wyraz nacjonalizmu polskiego. Prof. Andrzej Friszke: - Jeśli wiemy, kto publikuje artykuły wybielające faszyzm i prominentów tego zbrodniczego ustroju, a jednocześnie znieważa pamięć ich ofiar - rzecz powinna się zakończyć sprawą karną. Prof. Władysław Bartoszewski: - Zawsze jakiś procent w społeczeństwie stanowią idioci. Nic nie poradzę, że czasami są wiceprezydentami miast. Tacy ludzie nie powinni sprawować żadnej władzy. Dziwi mnie, że człowiek obrażający pamięć swoich rodaków, którzy razem z Żydami ginęli w nazistowskich obozach, sprawuje ważną funkcję samorządową. Mimo tak jednoznacznych i druzgocących opinii, prezydent Zembaczyński nie wypieprzył Karbowiaka na zbity pysk. Jak widać, dla polityków Platformy Obywatelskiej wybielanie hitleryzmu i Trzeciej Rzeszy jest łatwiejsze do przełknięcia niż dyskusja o tolerancji. Andrzej Sikorski Chodzi o kilka - całość np. na portalu dla [OSTRZEŻENIE!] homosiów): - wypowiedzi p. Arkadiusza Karbowiaka, v-prezydenta Opola; m.in. takie: „na łamach prawicowego „Stańczyka" przekonywał, że Rudolf Hess, zastępca Hitlera, nie powinien był dostać dożywocia. Mianem słusznego określił pogląd historyka Taylora, który nazwał Hessa ambasadorem pokoju działającym w dobrej wierze. Najbardziej śmiała teza odnosiła się do tego, czy Göring wiedział o planowej eksterminacji Żydów, czemu marszałek Rzeszy na procesie w Norymberdze zaprzeczał: Wiemy dziś, że Göring mówił prawdę - pisał Karbowiak”. Co gorsze: facet zamiast złożyć samokrytykę - co i za „komuny”, i obecnie jest normą - podtrzymuje swoje zdanie. Czego neo-komuna nie rozumie: „Jak to? Skrytykowany - i nie przeprasza? Nie kaja się ”Czytamy dalej. „Gdy jego twórczość i poglądy ujawniła „Nowa Trybuna Opolska", Karbowiak odparł, że niczego się nie wypiera. Suchej nitki na Karbowiaku nie zostawili historycy. Prof. Andrzej Paczkowski: - To rodzaj niemieckiego nacjonalizmu, bo - niezależnie od intencji autora - trudno uznać takie tezy za wyraz nacjonalizmu polskiego. Prof. Andrzej Friszke: - Jeśli wiemy, kto publikuje artykuły wybielające faszyzm i prominentów tego zbrodniczego ustroju, a jednocześnie znieważa pamięć ich ofiar - rzecz powinna się zakończyć sprawą karną. Prof. Władysław Bartoszewski: - Zawsze jakiś procent w społeczeństwie stanowią idioci. Nic nie poradzę, że czasami są wiceprezydentami miast. Tacy ludzie nie powinni sprawować żadnej władzy. Dziwi mnie, że człowiek obrażający pamięć swoich rodaków, którzy razem z Żydami ginęli w nazistowskich obozach, sprawuje ważną funkcję samorządową. Mimo tak jednoznacznych i druzgocących opinii, prezydent Zembaczyński nie wypieprzył Karbowiaka na zbity pysk. Jak widać, dla polityków Platformy Obywatelskiej wybielanie hitleryzmu i Trzeciej Rzeszy jest łatwiejsze do przełknięcia niż dyskusja o tolerancji”. Andrzej Sikorski A teraz ja. Otóż ja nie muszę się zgadzać z poglądami p. Karbowiaka - natomiast stanowczo protestuję przeciwko takim wypowiedziom. Oczywiście nie p. Sikorskiego - tylko cytowanych przezeń „dyżurnych autorytetów moralnych”. Jeśli ktoś jest przeciwko powieszeniu w Norymberdze Göringa i innych niemieckich socjalistów (a np. każdy przeciwnik kary śmierci JEST z definicji przeciwko!) to nie powinien potępiać tych, co uważają za niesłuszny wyrok dożywocia dla śp. Rudolfa Hessa! A co ten człowiek - konkretnie - złego zrobił? Ukradł samolot i poleciał do Anglii by spróbować doprowadzić do pokoju między III Rzeszą a Zjednoczonym Królestwem... Za to kazałby Go rozstrzelać Adolf Hitler - gdyby nie to, że uznał Go za lekko pomylonego. Ale my? Dostał dożywocie, bo zastępca Hitlera „MUSIAŁ” wtedy tyle dostać. Zastosowano zasadę odpowiedzialności zbiorowej... Słusznie więc p. Karbowiak atakuje „proces norymberski” - który w dodatku wprowadził zasadę, że prawo może działać wstecz!!! Oczywiście to, na ile powinien zostać skazany Hess, to kwestia dyskusyjna. Ja tylko pytam się: które z cytowanych zdań p. Karbowiaka jest „wybielaniem faszyzmu” jako takiego? Na czym polega ”znieważanie pamięci jego ofiar”? „obrażanie pamięci swoich rodaków, którzy razem z Żydami ginęli w nazistowskich obozach”?? Wiadomo, że jacyś niemieccy socjaliści wydali polecenie mordowania Żydów. To, czy do tych ludzi zalicza się Jan Schmöring czy Herman Göring - to tylko zamiana osoby. To, czy akurat Herman Göring wiedział o Holocauście nie ma jakiegokolwiek znaczenia dla „pamięci jego ofiar”? A jakbym napisał, że Schmöring nie wiedział, a wiedział Göring - to też byłoby „wybielanie przywódców hitlerowskich”??? Przecież niektórzy z nich nie wiedzieli. W sumie: jest to kompletny bełkot z pianą na ustach. Ale coś mi przypomina... Tak! Przypomina uzasadnienia wyroków w czasach stalinowskich. BARDZO przypomina. Oskarżenie nie musiało wtedy trzymać się kupy - musiało natomiast zawierać zwroty „obraża lud pracujący miast i wsi”, „gloryfikuje amerykańskich imperialistów”, „wybiela sanację i prominentów tego zbrodniczego ustroju” - przy czym nie musiało mieć (i na ogół nie miało) żadnego odniesienia do wypowiedzi oskarżonych. I gata. Wyrok, strzał w tył głowy - i do piachu. Jakie to szczęście, że Historia powtarza się jako farsa... JKM
Gra w rosyjską ruletkę System wyborczy w Polsce nie tylko sprzyja oligarchizacji sceny politycznej, ale przede wszystkim przypomina rosyjską ruletkę. Rosyjska ruletka polega na tym, że do bębna rewolweru wkłada się jeden nabój i po obróceniu bębna, niczym koła ruletki, celując w głowę, naciska się spust. Nigdy nie wiadomo, czy w komorze nabojowej akurat jest nabój, czy nie, a więc - czy delikwent przeżyje, czy rozwali sobie głowę. Do wyborów stają partie polityczne, obiecując czego to nie zrobią, jak będą obywatelom przychylały nieba i jak będą dusiły wrogów gołymi rękami. Wyborcy często bardzo się tymi deklaracjami przejmują, doprowadzając się wskutek tego do stanu onieprzytomnienia, w którym daliby się nie tylko za wybrana partię posiekać na kawałki, ale nawet - co prawda znacznie rzadziej - poświęcić dla niej cały swój majątek. Po czym odbywają się wybory i okazuje się, że żadna z partii nie uzyskała większości wystarczającej do przynajmniej samodzielnego rządzenia, nie mówiąc już o większości potrzebnej do odrzucenia weta prezydenta. W tej sytuacji rozpoczynają się rozmowy nad stworzeniem koalicji. Ponieważ w trakcie kampanii wyborczej partie starają się wyeksponować istniejące między nimi, często zresztą pozorne, różnice, to można odnieść wrażenie, że ich polityczne programy są diametralnie różne. Na przykład - jedna partia uważa, ze należałoby sprywatyzować znaczną część sektora publicznego i ograniczyć wpływ władzy publicznej na gospodarkę, podczas gdy druga jest za utrzymaniem jak najszerszego sektora publicznego i za ręcznym sterowaniem gospodarką przez państwo. Wynik wyborczy zmusza je jednak do podjęcia rozmów w celu stworzenia koalicji rządowej. Te rozmowy, zwane „rozmowami programowymi”, polegają przede wszystkim na podziale łupów, to znaczy - na ustaleniu, która partia będzie doiła podatników za pośrednictwem resortów, jakie przypadną w udziale jej działaczom i w jakich segmentach życia publicznego stworzy nisze ekologiczne dla swego politycznego zaplecza - ale na użytek mediów i obywateli koalicja musi zaprezentować program tworzonego przez siebie rządu. Jak nietrudno się domyślić, program ten będzie zupełnie inny, niż programy partii tworzących koalicję rządową, a więc zupełnie odmienny od tego, który wyborcy tych partii poznali w trakcie kampanii wyborczej i którym często doprowadzali się do stanu onieprzytomnienia. Krótko mówiąc - wrzucając głos do urny, nie mają najmniejszego pojęcia, co z tego wszystkiego wyniknie. Na tym polega podobieństwo polskiego systemu wyborczego do rosyjskiej ruletki. Po ubiegłorocznych wyborach ich formalny zwycięzca, czyli Platforma Obywatelska podjęła „rozmowy programowe” z Polskim Stronnictwem Ludowym, wskutek czego utworzony został rząd premiera Donalda Tuska, w którym wicepremierem i zarazem ministrem gospodarki został Waldemar Pawlak z PSL, ministrem rolnictwa - Marek Sawicki, a ministrem pracy i polityki socjalnej - pani Jolanta Fedak. Złośliwi mówią, ze PSL ma nie jeden program, a nawet dwa: program minimum i program maksimum. Program minimum, to opanowanie Ministerstwa Rolnictwa i dojenie Rzeczypospolitej za jego pośrednictwem - oczywiście „dla dobra polskiej wsi i rolnictwa”. Program maksimum - to opanowanie w tym celu całej gospodarki. W okresie międzywojennym uzasadniane było to doktryną tzw. agraryzmu, w myśl której wszystko, co jest dobre dla chłopów, jest dobre dla państwa. O ile jednak w okresie międzywojennym można było to od biedy uzasadniać statystyką demograficzna, według której ponad 70 proc. ludności Polski stanowili chłopi, to w roku 2008 nie da się tego uzasadnić już nawet tym, bo zarówno odsetek chłopów (jeśli pod tym rozumiemy ludzi utrzymujących się wyłącznie z rolnictwa) jest dziś mniejszy, niż 20 procent, podobnie, jak udział rolnictwa w dochodzie narodowym. Prawdziwym programem Platformy Obywatelskiej z kolei jest odwdzięczanie się razwiedce krajowej i zagranicznej, która doprowadziła tę partię do zajmowanego aktualnie miejsca. Ten program polega ogólnie biorąc na utrwalaniu w Polsce tzw. kapitalizmu kompradorskiego, to znaczy takiego, w którym o dostępie do rynku i możliwościach funkcjonowania na nim, decydują powiązania ze światem polityki, a konkretnie - z tajnymi służbami, czyli razwiedką. Ten kapitalizm kompradorski został zaprojektowany w Polsce przez uczestników okrągłego stołu. Wbrew temu, co sądzi wielu jego krytyków, nie ma on nic wspólnego ani z liberalizmem, ani z wolnym rynkiem, bo ani nie rozszerza wolności gospodarczej, tylko przeciwnie - ogranicza ją poprzez rozmaite formy reglamentacji, tj. koncesje, licencje, zezwolenia i pozwolenia - zaś rozrastająca się biurokracja (w 1990 roku liczba urzędników szczebla centralnego wynosiła 45 tysięcy, w roku 1995 - już 112 tysięcy, zaś po wiekopomnych reformach charyzmatycznego premiera Buzka poszybowała w górę i nadal cały czas szybuje, bo Rzeczpospolita musi wziąć na swoje utrzymanie coraz więcej darmozjadów tworzących zaplecza polityczne partii) w coraz to większym stopniu przechodzi na ręczne sterowanie gospodarką, obciążając ją kosztami swego utrzymania. W rezultacie kapitalizm kompradorski, w interesie stosunkowo nielicznej warstwy pieszczochów reżymu, tłumi aktywność ekonomiczną i ogranicza możliwości działania wszystkim innym, wskutek czego rozwojowy potencjał społeczeństwa nie może być wykorzystany, ze szkodą dla żywotnych interesów narodowych. Ludzie reagują na to, co prawda, tworzeniem coraz większego podziemia gospodarczego (wg szacunków GUS, ok. 30 proc. produktu krajowego brutto, a więc tego, co zostało w Polsce wytworzone i sprzedane, powstaje w tzw. „szarej strefie”), dzięki czemu - w odróżnieniu od finansów publicznych, gospodarka funkcjonuje w miarę sprawnie i nawet odnotowuje wzrost - ale odbywa się to za wysoką cenę. Krótko mówiąc - kapitalizm kompradorski, będący szczególną forma etatyzmu, a nawet - socjalizmu - działa hamująco na rozwój naszego narodu, co znajduje wyraz również w statystykach demograficznych. Ale okupująca Polskę razwiedka nie kieruje się ani interesem narodowym, ani interesem państwowym, tylko interesem własnym, troszcząc się jedynie o to, by znaleźć jakiegoś możnego protektora, który zapewniłby jej bezpieczeństwo i możliwość spokojnego strawienia zdobytych łupów. Pod tym kątem, za pośrednictwem kontrolowanych przez siebie mediów oraz agentury, wspiera partie, które często sama sobie wykreowała i które wiedzą, co w związku z tym mają robić. Poparcie dla PO wynikło z konieczności zablokowania PiS, którego lider, Jarosław Kaczyński, chyba naprawdę chciał wysadzić w powietrze „grupę trzymającą władzę” i zająć jej miejsce. W każdym razie „grupa” w to uwierzyła i stąd popularność Platformy, która jednak musi teraz realizować program podyktowany potrzebami razwiedki. O konieczności uwzględnienie tych potrzeb wie również PSL, więc nietrudno się domyślić, że w tej sytuacji rozbieżności programowe między PO i PSL nie są wielkie, a prawdę mówiąc - nie ma ich wcale. Elegancko nazywa się to „zdolnością koalicyjną”, którą PSL od laty dysponuje w stopniu bodaj największym, co po chamsku można wyrazić, że „może z każdym”. Ale to nie wystarcza, bo koalicja ma jeszcze jednego przeciwnika, w osobie prezydenta, który nie tylko forsuje odmienną linię polityki zagranicznej, nie tylko stara się nie uszczuplać sektora publicznego w perspektywie możliwego powrotu do władzy Prawa i Sprawiedliwości, ale również daje wyraz swoim ideologicznym upodobaniom, które - co tu ukrywać - mają charakter socjalistyczny. Dlatego też Platforma Obywatelska, naciskana przez zniecierpliwioną razwiedkę, która już jej pokazała, jak może wyglądać zwiniecie nad nią ochronnego parasola, próbuje znaleźć jeszcze jednego alianta, żeby jednak „reformy” przeforsować i się wykazać. Chodzi oczywiście o umizgi do SLD, które z wielu powodów ma „zdolność koalicyjną” znacznie mniejszą, niż PSL, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Ze strony razwiedki zasadniczych przeciwwskazań nie ma. Przeciwnie - nie jest wykluczone, że popiera ona ten kierunek działania z co najmniej dwóch powodów: po pierwsze - bo SLD jest jej prawdziwą, chociaż nie zawsze fortunną miłością, a po drugie - że jest ona zainteresowana możliwością utworzenia siły politycznej, która byłaby alternatywą dla Platformy, bo w przeciwnym razie PO może zacząć się skutecznie spod nadzoru razwiedki emancypować. Tymczasem interes PO, podobnie jak interes PiS jest całkowicie odmienny. Przy objawach bezkompromisowej wrogości, zarówno Platforma Obywatelska, jak i Prawo i Sprawiedliwość są żywotnie zainteresowane zablokowaniem każdej politycznej alternatywy, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Krótko mówiąc - PO nie ma żadnego interesu we wzmacnianiu SLD, a tylko próbuje wykorzystać go instrumentalnie dla przeforsowania swoich „reform” w obliczu weta prezydenta. Ze swej strony SLD zdaje sobie z tego sprawę i będzie próbował sprzedać swoje poparcie możliwie jak najdrożej, by zapewnić sobie lepszą pozycje startową zarówno w wyborach do Parlamentu Europejskiego, które są przecież tylko testem przed wyborami parlamentarnymi, a wcześniej - prezydenckimi. Natomiast w kwestii zasadniczej - to znaczy - przyłączenia Polski do „Europy” - wszystkie mają dokładnie tę sama opinię. Są „za”, chociaż niektóre usiłują sprawiać wrażenie, jakby były nawet przeciw - ale to już takie przedstawienie dla nas, obywateli, żebyśmy się nie nudzili. SM
Człowiek nie ma nic do klimatu
Zbigniew Jaworowski: Pogląd, że człowiek może wpływać - świadomie bądź nie - na klimat globalny, jest przejawem pychy. Naszym klimatem rządzi Słońce i naturalne procesy zachodzące na Ziemi - przekonuje naukowiec w rozmowie z Marcinem Rafałowiczem
Co może przynieść światu obradujący właśnie w Poznaniu szczyt klimatyczny? Ten szczyt, podobnie jak zeszłoroczny na wyspie Bali, nie przyniesie żadnych konkretnych rezultatów. To duża impreza, w trakcie której goście mogą się najeść i pobawić na koszt organizatora. Pogląd, że tego typu wydarzenia są zdolne dokonać jakiejś rewolucji, szczególnie w obliczu kryzysu światowego, są błędne. Z drugiej strony jest to niepokojące wydarzenie, a postulowane zmiany w gospodarce światowej związane z ograniczeniem emisji CO2 to straszliwe zagrożenie. Warta uwagi jest też jeszcze jedna rzecz - oto jesteśmy świadkami procesu, gdy na fali nowej ideologii, ubranej w szaty troski o środowisko naturalne, wyłania się nowa formuła organizacji świata, coś w rodzaju światowego rządu. Taki rząd będzie mógł silniej niż przy obecnym podziale świata realizować antycywilizacyjne cele ideologów nowej wiary.
Ale szczyt zajmuje się przecież bardzo ważnym zjawiskiem, jakim jest globalne ocieplenie klimatu. Dotyczy to przyszłości całej ludzkości. Nie dostrzega pan tego zagrożenia? To wszystko są manipulacje i zwyczajne kłamstwa. Teza o antropogenicznym pochodzeniu zjawiska efektu cieplarnianego jest rozpowszechniana od lat 70. przez ludzi, którzy poza nadzwyczaj sprawnymi działaniami lobbingowymi nie mogą się pochwalić żadnymi przekonującymi wynikami badań. Nagminnie stosują wybiórcze podejście do danych badawczych i odrzucają te, które nie pasują im do tezy. Doskonałym tego przykładem są argumenty dowodzące wzrostu średniej temperatury na Ziemi od momentu wejścia cywilizacji ludzkiej w erę przemysłową. Stosuje się zabieg stwarzający wrażenie, że przed tym okresem klimat miał stałą i niezmienną charakterystykę. Ten argument mija się z prawdą. Wystarczy wspomnieć o "małej" epoce lodowcowej z przełomu XVII i XVIII wieku. Wtedy rok do roku większość rzek w Europie była zamarznięta, podobnie jak Bałtyk. Do Szwecji jeździło się po zamarzniętym morzu saniami. Podróżni zatrzymywali się w karczmach stawianych na środku skutego lodem morza. Wcześniej mieliśmy ocieplenie - tak zwane średniowieczne, kiedy średnia temperatura globalna była wyższa niż obecnie. Jeszcze wcześniej była niezwykle zimna epoka Merowingów i poprzedzające ją ocieplenie zwane rzymskim, od cesarstwa rzymskiego. Ale środowisku wspierającemu pogląd o niszczycielskiej działalności człowieka te fakty nie pasują do tezy, więc pomijają je milczeniem.
Nie ma chyba wątpliwości, że człowiek oddziałuje na środowisko - wystarczy wspomnieć o wyrębie lasów albo o przemyśle, który zatruwa powietrze. A skoro naukowcy się spierają, to może warto dmuchać na zimne?
Powtarza pan propagandę ekologów. Proszę zauważyć, że człowiek najbardziej zaingerował w środowisko naturalne, gdy powstało rolnictwo, a więc kilka tysięcy lat temu. Gdyby jednak nie rolnictwo, to nadal mieszkalibyśmy w lasach. Mówi pan: przemysł, i zgoda. Wrzucamy do atmosfery różnego rodzaju związki chemiczne. Głównie dwutlenek węgla. Tylko proszę zwrócić uwagę na proporcje. Jeśli podzielimy strumienie CO2 na: naturalne (oceany, lądy i wulkany) oraz pochodzenia ludzkiego (samochody, oddychanie ludzi, paliwa kopalne, cement, rolnictwo), to ten drugi stanowi zaledwie 4,7 proc. strumienia naturalnego. Wszelkie dane wskazują, że ocieplenie klimatu nie ma związku z zawartością CO2 w powietrzu. To znaczy wysokość stężenia tego gazu w okresach historycznych jest powiązana skutkowo, a nie przyczynowo z klimatem planety. Najpierw następuje ocieplenie, a dopiero wskutek rosnącej temperatury zwiększa się zawartość dwutlenku węgla w powietrzu. Dzieje się tak dlatego, że najwięcej CO2 jest w oceanach, które im wyższa temperatura, tym bardziej oddają ten gaz do atmosfery.
Jeśli nie człowiek i jego działania, to co, zdaniem pana, wpływa na zmianę klimatu na Ziemi? Pogląd, że człowiek może wpływać - świadomie bądź nie - na klimat globalny, jest przejawem pychy. Naszym klimatem rządzi Słońce i naturalne procesy zachodzące na Ziemi. Słońce ma swoje okresy wysokiej i niskiej aktywności. W zależności od tego do Ziemi dociera mniej lub więcej ciepła, co musi odbijać się na wysokości temperatury na naszym globie. Ale to ma o wiele mniejsze znaczenie od zmian magnetycznych Słońca sterujących dopływem galaktycznych promieni kosmicznych do dolnej troposfery, które inicjują tworzenie w niej chmur. Wulkany wprowadzają do atmosfery najwyżej siedem gigaton węgla rocznie, czyli mniej niż ludzie. Człowiek ma w tych sprawach niewiele do powiedzenia. Najnowsze prognozy oparte na przewidywanej aktywności Słońca, które właśnie kończy okres wysokiej aktywności, wskazują na czekającą nas kolejną miniepokę lodowcową, w którą, jak przewidują astronomowie, zaczniemy wchodzić około roku 2020. Natomiast wielka epoka lodowcowa, taka jak ta, która po 100 tysiącach lat trwania skończyła się około 11 tysięcy lat temu, może - jak uczy geologia - nastąpić za 50 albo za 500 lat, ale jest to realne zagrożenie.
Ale czy coś się złego stanie, jeśli na wszelki wypadek ograniczymy emisję CO2? Działania środowiska realizującego cele antycywilizacyjne mają doprowadzić do stagnacji gospodarczej, a przez to technologicznej. Szczególnie groźne, z punktu widzenia ekonomicznego, mogą być te konsekwencje dla Polski, która w 95 proc. czerpie energię ze spalania węgla. Ograniczenia emisji CO2 oznaczają radykalny wzrost cen energii nawet o 60 - 100 proc. Przecież to będzie katastrofa. Tym bardziej że nie zdążymy w oczekiwanym czasie przestawić całej gospodarki na inne źródła energii. Pamiętamy wyłączenia prądu z okresu PRL, obawiam się, że mogłoby nas to ponownie czekać. Gdy przyjdzie mróz i ziemię skuje lód, wtedy tylko ta przeklinana cywilizacja i wytworzony przez nią przemysł będą mogły nas uratować. Obawiam się, czy do tego czasu będziemy przygotowani na te trudne chwile, jeśli hamować nas będą sztuczne ograniczenia postępu.
Skoro ma pan tak przekonujące dowody, to dlaczego pan i ludzie o podobnych panu poglądach nie organizujecie własnych zgromadzeń na wzór szczytu klimatycznego w Poznaniu. Może ci, którzy wierzą w niszczycielską działalność człowieka, są jednak bardziej wiarygodni? Absolutnie nie. Kiedyś palenie czarownic było normalną praktyką, a rynki niektórych miast były usłane palami na stosy. I nikt z elity intelektualnej nie widział w tym nic wyjątkowego, aż po 200 latach jacyś trzeciorzędni myśliciele zaczęli mówić, że to wariactwo. Nie trwało długo, gdy stosy zniknęły. To, że coś się nie przedostaje do szerokiej opinii publicznej albo jest niezgodne z aktualnie obowiązującą opinią elit, nie oznacza, że nie jest warte uwagi. Żeby się przekonać, o co w tym tak naprawdę chodzi, wystarczy porównać kwoty, jakie są przeznaczane na działania grupy wieszczącej katastrofę wywołaną działalnością człowieka i jej oponentów, do których się zaliczam. Posłużę się danymi z USA, gdzie w ciągu ostatnich 10 lat dotacje na badania nad ocieplaniem klimatu dla zwolenników tezy o niszczycielskiej sile cywilizacji wyniosły około 50 miliardów dolarów. W tym czasie ich oponenci otrzymali zaledwie 9,5 miliona dolarów, co stanowi 0,02 proc. pierwszej kwoty. Nie ma woli, aby drugiej stronie sporu pozwolić na prowadzenie własnych projektów na dużą skalę, bo wszyscy się boją ataków politycznych. To jest terror naukowy i intelektualny. Nazywa się nas ludźmi niemoralnymi, podobnie jak nasze projekty. Zdarzają się nawet głosy, że takich jak ja należy karać za to, co myślą. Organizacje ekologiczne twierdzą, że troszczą się o przyszłość ludzkości. Zachęcają do konkretnych działań w obronie naszej planety. Państwo tego nie robicie.
Nie jestem przekonany, czy zwolennikom tezy o niszczącym wpływie działalności człowieka na środowisko naprawdę, o to chodzi. Jacques -Yves Cousteau, znany badacz mórz i podróżnik zmarły 11 lat temu, autorytet moralny i idol ekologów, powiedział kiedyś, że aby na Ziemi zapanowała równowaga, to "należy eliminować 300 tysięcy ludzi dziennie", czyli 128 milionów rocznie, a inni podobni obrońcy ludzkości i środowiska twierdzą, że liczba ludzi nie powinna przekroczyć 500 milionów. Proszę to zderzyć z obecną liczbą ludności na Ziemi wynoszącą około 6 miliardów. Proszę pamiętać, że drugi raport Klubu Rzymskiego został opatrzony mottem, które brzmiało: "Ziemia ma raka, tym rakiem jest człowiek". Może to zabrzmi brutalnie, ale należy zdać sobie sprawę, że są pewne grupy ludzi, które uważają, że człowiek jest zbędny i należy radykalnie ograniczyć jego liczebność. Proszę sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zamiast rozwijać cywilizacyjnie Afrykę, wysyłamy tam żywność. Nikomu nie zależy na tworzeniu konkurencji i nikogo nie interesuje los ludzi dziesiątkowanych przez choroby, głód i niedobory wody. Rozwój cywilizacji, gospodarki światowej to postęp technologiczny dający coraz większe szanse na przeżycie w trudnych warunkach, a przez to wzrost liczby ludności. Ale są ludzie, którzy chcą to powstrzymać.
W jaki sposób? Odmawia się nam między innymi energii nuklearnej, która mogłaby rozwiązać wiele problemów świata. Mami się nas jakimiś technologiami "ekologicznymi", odnawialnymi źródłami energii. Nie mówi się zaś o tym, że katastrofy wywołane chociażby przez elektrownie wodne, uważane za czystą i bezpieczną technologię, są odpowiedzialne za niesamowite tragedie i śmierć dziesiątków tysięcy ludzi. Przypomnijmy choćby katastrofę tamy w Chinach w roku 1976. Zginęło tam około 200 tys. ludzi. Autor jest lekarzem, radiologiem, profesorem nauk medycznych, taternikiem. Pracował w Instytucie Onkologii w Gliwicach, w Instytucie Badań Jądrowych w Warszawie, od 1993 r. w Centralnym Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie, gdzie kierował Zakładem Higieny Radiacyjnej. Obecnie na emeryturze. Jest autorem wielu prac na temat zmian klimatycznych, znanym na świecie krytykiem teorii o zgubnym wpływie człowieka. Jego teorie były publikowane m.in. w magazynie popularnonaukowym "21st Century". W marcu 2008 był jednym z autorów opracowania "Przyroda, a nie wpływ ludzi, decyduje o klimacie. Podsumowanie raportu Pozarządowego Panelu do spraw Klimatu".
Człowiek sam zepsuł klimat Twierdzenie, że prawie 7 miliardów ludzi mieszkających na Ziemi nie wpływa na globalne ocieplenie klimatu, jest niebezpiecznym nadużyciem - twierdzą naukowcy - Zbigniew Kundzewicz, Janusz Olejnik i Piotr Tryjanowski - w rozmowie z Aleksandrą Stanisławską Czy globalne ocieplenie to wina człowieka? Prof. Zbigniew Jaworowski w wywiadzie, który ukazał się w „Rzeczpospolitej” 9 grudnia, zaprzecza tej tezie. Zbigniew Kundzewicz: Ziemia ma 4,6 miliarda lat, a jej klimat wielokrotnie się zmieniał. My, ludzie, pojawiliśmy się stosunkowo niedawno i dopóki było nas niewielu, zmiany temperatury były całkowicie naturalne. Kiedy zrobiło się nas 6,7 miliarda, zyskaliśmy moc wpływania na klimat globu. Ukuto nawet termin „antropocen”, który oznacza epokę, w której człowiek odgrywa rolę sprawczą porównywalną z geologią czy wulkanami. Dysponujemy potężnymi technologiami i produkujemy ogromne ilości energii.
Janusz Olejnik: Nie ma innego wytłumaczenia obecnego ocieplenia niż działalność ludzi. Ze wszystkich dostępnych danych wynika, że w ciągu ostatniego pół miliona lat dwutlenek węgla nigdy jeszcze nie przekroczył wartości 290 - 300 ppm. A w tej chwili zbliżamy się do 400 ppm, co wynika z aktywności człowieka. Korelacja jest oczywista. Niezauważanie tego świadczy albo o braku dobrej woli, albo o niewiedzy. Może jednak obecne ocieplenie to nie wina ludzi, ale efekt zmian aktywności Słońca czy wahań konfiguracji cyklu orbitalnego Ziemi.
Kundzewicz: To wszystko prawda, ale w innej skali czasowej. Opierając się na cyklu słonecznym, erupcji wulkanów czy teorii orbitalnej, nie jesteśmy w stanie wyjaśnić silnego ocieplenia zachodzącego w ostatnich dziesięcioleciach. Gdyby tylko czynniki naturalne decydowały o klimacie, to on by się teraz oziębiał. Jedynym wytłumaczeniem zjawiska odwrotnego jest zestawienie wszystkich czynników: naturalnych, takich jak Słońce, wulkany czy wahania orbity, oraz skutków działalności człowieka: emisji gazów cieplarnianych i wycinania lasów. A 11-letni cykl zmian aktywności Słońca, w którego szczycie obecnie się znajdujemy? Kiedy spadnie ta aktywność, powinno nastąpić ochłodzenie.
Kundzewicz: Oznaczałoby to więc, że obecnie mamy szczyt ciepła. Nie bardzo się to zgadza, ponieważ wszystkie lata po roku 2000 były podobnie ciepłe. Niektórzy twierdzą, że po 2020 roku ma nastąpić ochłodzenie klimatu.
Kundzewicz: Spodziewamy się ocieplenia przez wiele następnych dziesięcioleci. W 2020 roku powinno być średnio o 0,2 st. C więcej niż dziś. Jaką rolę w obecnych badaniach, w których panowie brali udział, stanowią czynniki naturalne, niezależne od ludzi? Wydaje się, że są one niedoceniane i rzadko komentowane.
Kundzewicz: One po prostu nie tłumaczą obecnego ocieplenia. Piotr Tryjanowski: Ten wpływ naturalnych cykli byłby nadal widoczny, gdyby nie ocieplenie klimatu. Jeśli popatrzymy na dane sprzed okresu współczesnych zmian globalnych, zobaczymy te naturalne fazy. Tyle że teraz ich już nie widać, ponieważ nałożyło się na nie zjawisko ocieplania najprawdopodobniej związane z działalnością człowieka. Jaki procent strumienia dwutlenku węgla emitowanego przez Ziemię to skutek działalności człowieka?
Janusz Olejnik: To nie jest trudne do obliczenia. Przed rewolucją przemysłową zawartość dwutlenku węgla wynosiła 280 ppm. Po 100 latach mamy 380 ppm. Tak więc 30-procentowy wzrost zawartości CO2 w atmosferze wynika z działalności człowieka. Wzrost koncentracji tego gazu zbiega się od kilkudziesięciu lat z rosnącą temperaturą na Ziemi i ze zmianami użytkowania gruntów, głównie wylesianiem.
Tylko 4,7 proc. strumienia całego ziemskiego CO2 pochodzi od działalności człowieka. To chyba niewiele?
Tryjanowski: Przy pełnej szklance przedawkowanie nawet o 1 proc. objętości powoduje, że płyn wycieka. Wszystko jedno, czy przekroczymy limit o jeden, czy o pięć procent - to i tak jest za dużo.
Przecież to para wodna powinna mieć największy wpływ na efekt szklarniowy.
Olejnik: Nieprawdą jest sugestia, że efekt cieplarniany zależny jest jedynie od pary wodnej, więc można zapomnieć o dwutlenku węgla. Już w latach 70. udowodniono, że na efekt szklarniowy składa się cała grupa gazów. W ponad 60 proc. proces ten jest zależny od pary wodnej, której zawartość w atmosferze natura wciąż jeszcze sama reguluje. Jednak w pozostałej części efekt cieplarniany wynika z wpływu innych gazów, wśród których dzisiejszym negatywnym bohaterem jest bez wątpienia dwutlenek węgla. Naukowcy są co do tego zgodni, tylko sceptycy nie chcą tego zauważyć.
Jaką rolę w procesie ocieplenia odgrywają oceany? Czy więcej emitują, czy pochłaniają dwutlenku węgla?
Olejnik: To, co wydziela człowiek, według prof. Jaworowskiego jest niczym w porównaniu z tym, co wydzielają oceany. Profesor pominął fakt, że oceany również pochłaniają dwutlenek węgla - i to w większej ilości, niż go wydzielają. Potwierdzają to wszystkie znane mi artykuły, obliczenia, pomiary i modele. Wniosek z tego taki, że jeżeli CO2 w atmosferze stale przybywa, a oceany pochłaniają go więcej, niż emitują, to winowajca musi być gdzieś indziej.
W jaki sposób uprawa roli wpływa na zmiany klimatu? Prof. Jaworowski twierdzi, że „człowiek najbardziej zaingerował w środowisko naturalne, gdy powstało rolnictwo”.
Olejnik: To kolejna nieprawda.
Kundzewicz: Początki rolnictwa miały miejsce kilka tysięcy lat temu, kiedy na świecie żyło 5 - 10 milionów ludzi. Teraz jest nas na Ziemi tysiąc razy więcej.
Tryjanowski: Myślę, że nie trzeba nawet używać argumentów demograficznych. Wystarczy spojrzeć na to, jak obecnie wygląda wycinanie lasów, które w bardzo znaczącym stopniu kształtują obieg tlenu i dwutlenku węgla na Ziemi.
Olejnik: Przez proces parowania lasy mają bez wątpienia ogromny wpływ na wzrost globalnej temperatury. Woda parując, pobiera kolosalne ilości enrgii i transportuje je do górnej atmosfery. Kiedy lasów ubywa, proces ten słabnie. Skutek jest taki, że w dolnych partiach atmosfery robi się cieplej, a w górnych - chłodniej.
Prof. Jaworowski mówi o tym, że pychą jest stwierdzenie, iż człowiek jest w stanie wpłynąć na globalny klimat. W tym miejscu warto przypomnieć sobie dziurę ozonową, ewidentny przykład wpływu działalności człowieka. Od kiedy ustalono, że jest za nią odpowiedzialny freon, ludzkość podjęła natychmiastowe działania i w dużej mierze wyeliminowała ten gaz z obiegu. Dzięki temu udało się zahamować proces wzrostu dziury ozonowej.
Czy to możliwe, by ocieplenie klimatu nie było skutkiem wzrostu zawartości CO2 w powietrzu, tylko jego przyczyną? Przecież w dziejach klimatycznych Ziemi można wskazać takie momenty.
Kundzewicz: Rzeczywiście, mamy sporo przykładów zmian klimatycznych niebędących następstwem wzrostu ilości dwutlenku węgla. Tak było np. podczas średniowiecznego ocieplenia, kiedy to następowały wahania temperatury, ale stężenia CO2 nie zmieniały się znacznie. Wiemy to na podstawie odwiertów lodowych i badania pęcherzyków powietrza uwięzionych w lodzie. Wtedy o ociepleniu decydowały czynniki czysto naturalne. Zapewne jednak istnieją badania naukowe popierające tezę przeciwników wpływu człowieka na globalne ocieplenie.
Olejnik: Ja takich wiarygodnych współczesnych badań nie znam. Parę lat temu prestiżowy magazyn „Science” zrobił analizę tysiąca artykułów dotyczących ocieplenia klimatu. Szukano w nich fragmentów lub całych tekstów zaprzeczających tezie o winie człowieka za zmiany klimatyczne. Nie znaleziono żadnych. Natomiast w czasopismach, w których w zasadzie można opublikować, co się chce, bo brakuje procesu recenzji, liczba artykułów głoszących takie tezy sięgała 50 proc. W tym miejscu rodzi się pytanie: dlaczego wobec takiej liczby faktów, publikacji w najpoważniejszych czasopismach są jeszcze naukowcy, którzy temu uparcie zaprzeczają?
Odpowiedź sceptyków jest prosta: to spisek. Olejnik: To zakrawa na śmieszność. Kundzewicz: Sceptycy od lat powtarzają tezę o spisku. Nie obejmuje to jednak szerokiej rzeszy badaczy, którzy chcą poznać odpowiedzi na trudne pytania bez opowiadania się po żadnej ze stron. Jeżeli dane pokażą, że to my się myliliśmy, przyznamy to z pokorą. Na razie jednak nic na to nie wskazuje. Spisek ten ma prowadzić do osłabienia światowej gospodarki... Tryjanowski: Wszyscy trzej jesteśmy wielkimi zwolennikami nowoczesnych technologii. Zarzucanie nam, że jesteśmy przeciwko rozwojowi gospodarczemu, to chyba celowe przeinaczenie. Chcielibyśmy rozwoju, jednak nie takiego, który jest prostym wykopywaniem i spalaniem bogactw naturalnych Ziemi.
Olejnik: Czy 15 lat temu ktoś myślał o turbinach wiatrowych tej mocy, którą mamy teraz, o niskiej cenie ogniw słonecznych, o sprzęcie gospodarstwa domowego oszczędzającym energię? To są rzeczy, które przybliżają nas do przyjaznych środowisku technologii. Bez wątpienia zdarzyły się dzięki temu, że odpowiedzialni ludzie kilkanaście lat temu zaczęli poważnie myśleć o klimacie na Ziemi.
Kundzewicz: Dzięki poszukiwaniom nowych źródeł energii zaczęto rozwijać nowe technologie. To był i nadal jest motor postępu.
Jednak naprawdę wydajne technologie to nie odnawialne źródła energii, które raczej nie sprostają rosnącym wymaganiom ludzkości, tylko bardzo kontrowersyjne elektrownie jądrowe.
Kundzewicz: Jestem otwarty na energetykę jądrową, która jest dobra dla ochrony klimatu, choć ma kilka ważnych minusów i wymaga ogromnych inwestycji. Jednak jeżeli teraz zdecydujemy się na to źródło energii, pierwszy prąd z polskiej elektrowni jądrowej popłynie dopiero w 2021 roku, zbyt późno, by spełnić nasze zobowiązania wobec UE. Trzeba więc myśleć o oszczędzaniu energii oraz o wszelkich możliwych jej źródłach.
Energetyka jądrowa to chyba jedyny punkt, w którym zgadzają się panowie z prof. Jaworowskim. A przecież krytyka jest nauce potrzebna.
Tryjanowski: Sceptycy są potrzebni w naszym wspólnym dążeniu do prawdy. Nie sądzę jednak, żeby używanie tez niepopartych naukowo do owej prawdy nas przybliżało.
Prof. Zbigniew Kundzewicz jest specjalistą w dziedzinie nauk o Ziemi, kierownikiem Pracowni Klimatu i Zasobów Wodnych w Zakładzie Badań Środowiska Rolniczego i Leśnego PAN w Poznaniu oraz ekspertem Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu
Prof. Janusz Olejnik jest specjalistą w dziedzinie agrofizyki i bioklimatologii. Kieruje Katedrą Agrometeorologii oraz Centrum Odnawialnych Źródeł Energii na Wydziale Melioracji i Inżynierii Środowiska Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Jest koordynatorem międzynarodowych klimatycznych programów badawczych w ramach VI Programu Ramowego UE.
Prof. Piotr Tryjanowski specjalizuje się w ekologii i modelowaniu matematycznym. Pracuje w Instytucie Biologii Środowiska na Wydziale Biologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jest ekspertem Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu.
10 grudnia 2008 Związek Wegetarian, a Stowarzyszenie Kotletów Schabowych.. „Wolność jest czymś dobrym, co nie oznacza, że posłuszeństwo jest czymś złym”- pisał chyba w „Ortodoksji” Gilbert Keith Chesterton. Tak jak” rozum jest czymś dobrym, ale nie oznacza to, że wiara jest czymś złym”. No i oczywiście” wstrzemięźliwość jest dobra, ale to nie oznacza, że wino jest złe”.Co oznacza, że na przykład pieniądze mogą być dobrem, ale ich socjalistyczne rozdawnictwo i redystrybucja- niekoniecznie. Po amerykańskim General Motors, który poprosił amerykański rząd o pomoc, żeby ma się rozumieć ratować amerykański przemysł samochodowy, inne firmy poprosiły o to samo. Od zawsze wiadomo, że żaden rząd nie ma innych pieniędzy oprócz tych, które zrabuje swoim” obywatelom”, a więc prosty stąd wniosek, że żeby „ pomóc” firmom samochodowym musi odebrać pieniądze swoim ” obywatelom” w podatkach i przekazać firmie potrzebującej pomocy. Jest to zwykłe złodziejstwo, graniczące z napadem zuchwałym, ale państwo współczesne i demokratyczne może to robić, a zwykły „ obywatel” , jeszcze nie, ale czas ma do siebie, że płynie, a ponieważ żyjemy w czasach postępu, to kto wie- czy za jakiś czasie nie będzie można napadać na sklepy, płacić od tego podatek dochodowy i spokojnie sobie ….. przygotowywać kolejny napad.. Tak jak zapis o „ małej szkodliwości społecznej czynu” wprowadza do ustawodawstwa furtkę, że można kraść, ale tylko do sumy 250 złotych, jak można uprawiać lobbing, czyli formę zalegalizowanej korupcji, czy - już w większości krajów tzw. europejskich można uprawiać patologię prostytucji, byleby zapłacić podatek i ma się wszystkie świadczenia… Żyjemy w socjalistycznym i totalitarnym świecie legalizacji wszelkich patologii w sposób demokratyczny, więc czemu nie zalegalizować demokratycznie w parlamencie napadów..? Zalegalizowana państwa kradzież służy oczywiście głównie biurokracji, bo ona ma główny wpływ na rozdzielanie tych pieniędzy, ale również powoduje uzależnienie podmiotów kiedyś prywatnych - od państwa. Ci co nie jeżdżą samochodami, a na przykład rowerami i pociągami będą dokładać poprzez podatki, tym wszystkim, którzy kupują samochody pochodzące z napadów, pardon - z dofinansowania przez państwo ich produkcji. O pomoc państwa poprosiły również: szwedzkie Volvo i niemiecki socjalizm, pardon - niemiecki Volkswagen. Francuski Renault- już dawno jest państwowy. Myślę, że jak socjaliści zlikwidują administracyjnie żarówki tradycyjne w całej Europie i zastąpią je żarówkami” ekologicznymi” tzw. świetlówkami, to potem będą oczywiście dopłacać do tych świetlówek, bo jakoś dzisiaj, w sposób rynkowy ten rodzaj żarówek się popularnie nie przyjął i się nie przyjmie… Dlatego” obywateli” trzeba do tego zmusić, tak jak można zmusić ich do niejeżdżenia samochodami , wprowadzając ustawowo i demokratycznie przymus jeżdżenia rowerami. O hulajnogach nie wspominając! Jak pisał duchowy przywódca tych co dzisiaj konstruują Europę, według nowych- starych zasad, niejaki Lenin o prawdziwym nazwisku Ulianow:” Bezsilność klas wyzyskiwanych w walce z wyzyskiwaczami nieuchronnie rodzi wiarę w lepsze życie pozagrobowe”( Nowa Żyzń nr 28, 1905). Rozśmieszył mnie ostatnio pan Andrzej Lepper, znany socjalista i zwolennik tzw. trzeciej drogi, drogi do socjalizmu, ale drogą okrężną, przez obwodnicę, żeby nie przez miasto.. Żeby rozładować korek.. Ale na przykład przed Mszczonowem, gdzie niedawno wybudowano obwodnicę, żeby rozładować korek, który tworzył się przy przejeździe przez miasto, teraz korek tworzy się na obwodnicy, a przez miasto można spokojnie przejechać bez szarpania sobie nerwów.. W takim razie po co obwodnica, gdzie umieszczono światła i zbędne rondo, hamujące swobodny przejazd samochodów? Pan Andrzej Lepper wychwalał w programie „ Teraz k… MY” amerykański sposób podejścia do finansowania prywatnych banków i przemysłu samochodowego, mówiąc, że sprawdza się to o czym mówił przed laty, że państwo musi pomagać, a nie żadny tam wolny rynek.. „Wolny rynek się nie sprawdza” - grzmiał do profesora NIesiołowskiego, który bardziej zna się na owadach niż na wolnym rynku, co prawda owady żyją jeszcze nadal na wolnym rynku owadów, ale to też w przyszłości się jakoś ureguluje.. Na przykład na rynku zostaną tylko te owady, które wykupią sobie koncesje na owadożycie w najbliższej gminie, w której zamierzają i będą owadożyć.. Oczywiście w gminie, w której zaroi się od doradców politycznych, według zapowiedzi samego premiera, a temu chyba możemy wierzyć. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz w związku z zapowiedzią powołania doradców politycznych przy wójtach, burmistrzach, starostach prezydentach. Dlaczego nie będzie doradców politycznych przy sołtysach i w kręgach kół gospodyń wiejskich.? Bo, że w kręgach Związku Filatelistów, Związku Wegetarian czy Stowarzyszenia Kotletów Schabowych nie będzie - to jasne! Bo tam są niepotrzebni! Tam wystarczy wtyczka ABW, CBA, SKW, AW czy CBŚ..! Pan Stefan Niesiołowski w programie „ Teraz k…MY”, powiedział również, że pan Andrzej Lepper” nie jest zagrożeniem dla demokracji”(???). No popatrzcie państwo, nie jest zagrożeniem, skoro do programu o wielkiej oglądalności się go zaprasza. Nie ma przypadków, są tylko znaki.. A może chodzi o to, żeby dobrać się do Polskiego Stronnictwa Ludowego poprzez Samoobronę., która jest naturalnym przeciwnikiem biurokratycznego aparatu Polskiego Stronnictwa Ludowego..? Bo co jak co, ale walka o państwowe posady jest prawdziwa, nie jest pozorowana.. Walka o zmianę zasad biurokratycznego ustroju - jest pozorowana i zamaskowana.. Tylko w czasie święta demokracji, czyli tzw. wyborów, a naprawdę bachanalii demokratycznych, w zapowiedziach demokratycznych przywódców padają propozycje, nawet niektóre sensowne, co należałoby w Polsce zmienić … Ale tuż po demokratycznej zabawie idą w niepamięć.. Taka jest istota demokracji! Po prostu ze swej natury oparta jest ona o demagogii i kłamstwie.. Na pytanie, skąd wziąć pieniądze na dopłacanie do firm, pan Andrzej Lepper odpowiedział, że niekoniecznie trzeba brać z podatków…. Można wziąć z akcyzy(????). Prawda, że niezłe! Tym bardziej, że akcyza nie jest podatkiem, tak jak ślimak jest rybą, a marchewka nie jest warzywem., tylko owocem.. Wygląda mi na to, że pan Andrzej coś wie, o czym my nie wiemy.. Wkrótce w Unii Europejskiej akcyza przestanie być podatkiem, zostanie „niezbędnym elementem demokracji”, czy może jakoś inaczej nazwanym- w sensie pozytywnym oczywiście- narzędziem regulowania zależności pomiędzy władzą a poddanymi Jego Demokratycznej Mości.. Państwo Kwaśniewscy posiadają w Warszawie 400-metrowy apartament. Apartament ten ma siedem balkonów i taras. Poza tym” osiem miejsc garażowych, prywatną windę, cztery garderoby, a nawet osobne pomieszczenie do prasowania”. To wszystko chyba za zasługi w budowaniu dla nas socjalizmu w wersji euro… a dla siebie siedmiu balkonów, ośmiu miejsc garażowych i osobnego pomieszczenia do prasowania. Może były prezydent kiedyś spojrzy z tych siedmiu balkonów i zobaczy co takiego Polsce i nam zgotował?. A my ze swoich, będziemy się zastanawiali, czy istnieje prawdziwy związek pomiędzy wegeterianizmem a kotletami schabowymi… A dlaczego osiem miejsc garażowych, a tylko siedem balkonów? Bo , że Unia odchodzi od siedmiu grzechów głównych- to fakt! Ale te osiem miejsc garażowych.. Może państwo coś na ten temat wiecie? WJR
JE Wacław Klaus - wielki prezydent małego państwa Wszyscy piszą o skandalu na Hradczanach - o czym można przeczytać np. tu: - ale chciałbym by Państwo wiedzieli, że tego typu rozmowy między politykami są zazwyczaj ostrzejsze. Znacznie ostrzejsze. Mówi się - tylko w nieco zawoalowany sposób - o „przesunięciach wojsk”, o agentach, którzy mogą „zaszkodzić” temu czy owemu politykowi... To, co Państwo czytacie w komunikatach prasowych - to sieczka dla maluczkich. Ta rozmowa była względnie łagodna - a wyciekła z Pražskýego hradu tylko dlatego, że Parlament Europejski jest ciałem o zerowym (dopóki nie jest ratyfikowany „Traktat Reformujący”) znaczeniu politycznym i taki wyciek nie spowoduje żadnego odwetu. Zwracam uwagę nie tyle na słowa tej Czerwonej Świni, p. Daniela Cohn-Bendita (CEP) - ile na to, że gdy zaczął obrażać gospodarza, JE Wacława Klausa, mówiąc: „Pana pogląd na to mnie nie interesuje, chcę wiedzieć, co Pan zrobi, gdy zatwierdzi go (tu poprawiłem błąd w polskim tłumaczeniu - JKM) czeski sejm i senat. Będzie Pan respektował demokratyczną wolę przedstawicieli narodu? Będzie Pan musiał to podpisać!” i ten poprosił przewodniczącego delegacji PE, p. Jana-Gerarda Pöteringa, by odebrał Mu głos. Na co p. Pötering odparł: „Nie, my mamy dosyć czasu. Mój kolega będzie kontynuował, ponieważ każdy z członków będzie pytał Pana o co tylko chce. (Do Cohn-Bendita) Proszę kontynuować”. (Klaus): "To niewiarygodne, czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem." (Cohn-Bendit): „Pan mnie jeszcze tutaj nie gościł. Z prezydentem Havlem rozumieliśmy się zawsze bardzo dobrze”. Uwaga osobista. W 1968 roku miałem kłopoty, bo istotnie otworzyłem wiec w marcu na Politechnice, ale podzielałem poglądy właśnie kolegów z Politechniki, a nie z Uniwersytetu, gdzie dominowały czerwone lub różowe poglądy w stylu p. Cohn-Bendita. Ja głęboko nienawidziłem wtedy tego człowieka i wszystkiego, co On reprezentuje - samo to, że nazywano Go „Czerwony Dany” chyba wystarcza? Potem p. Cohn-Bendit przystąpił do Zielonych (by udowodnić, że „Zieloni - to niedojrzali Czerwoni”) a potem wziął się za propagowanie pedofilii. Ja zresztą wcale nie jestem jakimś zacietrzewionym przeciwnikiem pedofilii (np. słynny Ludwik Caroll, ten od „Alicji w Krainie Czarów” był pedofilem - ale jakoś nikomu żadnej krzywdy nie wyrządził...) natomiast jestem zdecydowanym przeciwnikiem propagowania pedofilii i jej praktykowania tak, jak robiła ta Czerwona Świnia (ćwiczył na dzieciach w przedszkolu!). Zupełnie nie rozumiem, jak przy dzisiejszej fali (sztucznego zresztą) potępienia dla pedofilii, taka szuję można było wybrać do Parlamentu Europejskiego? Może w obawie, że jak nie wyjedzie do Brukseli, to będzie kandydował do miejscowej Rady Rodziców przedszkola? W tym protokole zwraca też uwagę wymiana zdań z p. Brianem Cowleyem (CEP): (Brian Crowley): Ja jestem z Irlandii i jestem członkiem tamtejszej partii rządzącej. Mój ojciec walczył całe życie o niepodległość przeciw brytyjskiej dominacji. Wielu moich krewnych straciło z tego powodu życie. Mogę sobie zatem pozwolić, żeby powiedzieć, że Irlandczycy chcą Traktatu Lizbońskiego. Przez fakt, że po przyjeździe do Irlandii spotkał się Pan z Ganley'em, dopuścił się Pan obrazy irlandzkiego narodu. Ten człowiek nie wykazał, z czego finansował swoją kampanię. Spotkać się z kimś, kto nie posiada mandatu z wyboru, jest niebywałą zniewagą narodu irlandzkiego. Chcę Pana po prostu poinformować, jak to odczuwają Irlandczycy. (Klaus) Jeżeli pan Crowley mówi o zniewadze irlandzkich wyborców, to muszę z kolei przypomnieć, że największą zniewagą wobec irlandzkiego elektoratu jest nierespektowanie tego, co zostało przegłosowane w czerwcowym referendum w/s Traktatu Lizbońskiego. Ja spotkałem się w Irlandii z kimś, za kim stoi zdanie większości w kraju, a Pan, panie Crowley, jest rzecznikiem poglądów, które w Irlandii są mniejszościowe. To jest namacalny wynik referendum. (Brian Crowley): Pan nie będzie mi mówił, jakie poglądy mają Irlandczycy. Jako Irlandczyk wiem to najlepiej. (Klaus): Ja nie spekuluję o poglądach Irlandczyków. Ja tylko stwierdzam, jakie są wymierne dane o ich stanowisku, wynikające z referendum. Chcecie Państwo utworzyć Unię Europejska, w której taka banda chamów, idiotów i zboczeńców, jak większość CEPów, uzyskałaby realną mozliwość stanowienia Prawa? JKM
Czy film Latkowskiego będzie półkownikiem? „Zabić Papałę” - film dokumentalny Sylwestra Latkowskiego zobaczyłem na prywatnym pokazie dla kilku osób. Prapremiera wersji roboczej odbyła się co prawda podczas festiwalu w Gdyni, jednak dopiero teraz dokument został poddany odpowiedniemu montażowi, skrócony i opatrzny lepszym dźwiękiem. Pokaz odbył się w podwarszawskim Konstancinie, w prywatnej willi wyposażonej w kameralną salkę kinową. Dokument Latkowskiego trwa 86 minut. Zaczyna się wizytą w rodzinnej wsi Marka Papały. Kończy się obrazami nakręconymi na miejscu zabójstwa, bezpośrednio po zbrodni. Film Latkowskiego stał się już przedmiotem krytyki, głównie ze strony policjantów i prokuratorów prowadzących śledztwo. Rozpowszechniane są pogłoski o rzekomej niewiarygodności zarówno filmu, jak i reżysera. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” prokurator Mierzewski oświadczył, że to, co robi Latkowski, jest elementem dezinformacji, a jego książka na ten temat „jest wyjątkowo podła, sprawia wrażenie obiektywizmu, powołuje się na dokumenty, ale moim zdaniem ogólne wrażenie ma być takie, że w śledztwie zmuszano świadków do składania fałszywych zeznań, kombinowano z materiałem, popełniono niesamowite błędy. I nie wiadomo, dlaczego uparto się na jednego, biednego Mazura. Bo przecież generał to kobieciarz, homoseksualista, zabiła go żona. Taki moim zdaniem jest wydźwięk tej książki”. Tymczasem dokument, który obejrzałem, demaskuje partactwo ekipy śledczej, która przez 10 lat bezskutecznie poszukiwała odpowiedzi na pytanie, kto zabił generała Marka Papałę. Próba zdezawuowania książki i filmu przez prokuratora, który śledztwo to od początku prowadził dowodzi, że Latkowski trafia celnie i boleśnie, a prokuratorowi Mierzewskiemu puszczają nerwy. Dla kogoś, komu udało się przebrnąć przez pełną szczegółów i rewelacyjnych odkryć książkę o tym samym tytule, film będzie rozczarowujący. Latkowski skoncentrował się w nim na jednym wątku - roli w tej sprawie osób wywodzących się ze służb specjalnych. Jednak książka to skrupulatny zapis dziennikarskiego śledztwa, przeznaczony dla czytelnika pasjonującego się tematem. Film natomiast jest wycinkiem tego śledztwa, swoistym streszczeniem dla przeciętnego widza. Latkowski odpytuje najbliższych znajomych zamordowanego. Tak się składa, że są to w większości funkcjonariusze specsłużb tego i poprzedniego systemu. Niektórzy byli oficerowie rozmawiają w sposób otwarty i szczery, opowiadając o swoich relacjach z Papałą, jak chociażby gen. Andrzej Anklewicz. Inni, jak gen. Józef Sasin (były szef Departamentu V MSW), zostali nagrani z ukrycia, nie pomogły im nawet rutynowo używane w służbach specjalnych systemy zagłuszające. Są też tacy, jak płk Roman Kurnik, którzy za wszelką cenę unikają kamery. Nie chcą odpowiadać na najprostsze nawet pytania. A Kurnik akurat - zdaniem autora - mógłby powiedzieć bardzo wiele. Przez wszystkich rozmówców Latkowskiego jest wskazywany jako osoba naj-bliższa Papale, jego mentor, ojciec jego oszałamiającego sukcesu (Papała był najmłodszym i najszybciej awansującym komendantem policji) i protektor. Na kilka tygodni przed zabójstwem dochodzi jednak do niespodziewanego ochłodzenia między Papałą a Kurnikiem. Dlaczego? O tym Kurnik nie chce mówić. Zdaniem Latkowskiego Papała uwikłał się w dziwne zależności od tych ludzi. Zarówno finansowe, jak i towarzyskie. Zespół śledczych nie zajął się tym wystarczająco, chociaż w poszukiwaniu motywu zbrodni powinien zgłębić towarzyskie i służbowe zależności zabitego szefa policji. Oficerowie UOP mówią, że niektórych wątków nie wolno im było drążyć. Potwierdza to były minister koordynator specsłużb Zbigniew Siemiątkowski, który podkreśla, że niektóre wątki zostały potraktowane niestarannie. Pierwszy, zdaniem kryminologów najważniejszy, tom zapisów śledztwa zawiera mnóstwo szkolnych wręcz błędów i niedociągnięć. Warto dodać, że w skład ekipy weszli ci sami policjanci, którzy bezskutecznie usiłowali wykryć morderców byłego premiera Jaroszewicza i jego żony. Jedną z osi dokumentu jest wielokrotnie w filmie cytowane nagranie, które redakcja „NIE” udostępniła Latkowskiemu. To nieupubliczniona dotąd rozmowa dziennikarzy „NIE” Doroty Pardeckiej i Macieja Wiśniowskiego z Piotrem W. pseudonim Generał, przestępcą, który został świadkiem koronnym. Jego zeznania w oficjalnym śledztwie stanowią jeden z głównych dowodów. W mającej miejsce kilka lat temu rozmowie z naszymi dziennikarzami Piotr W. będący wówczas jeszcze na wolności i nie podlegający władzy prokuratorów i klawiszy, mówi o zleceniodawcach zabójstwa, wskazując na bliżej nieokreślone szczyty władzy. Na osoby, których nazwiska bał się wymienić, bo są tak wszechpotężne, że „mogłyby każdego z nas obrócić w pył”. Oskarża też prowadzącego śledztwo prokuratora Jerzego Mierzewskiego o to, że „jest kupiony przez „Wołomin”. „Czy wiarygodny jest świadek Piotr Wierzbicki, który bezpodstawnie pomawia prokuratora Jerzego Mierzewskiego?” - pyta retorycznie Latkowski. A to istotne pytanie, bowiem zeznania tego sa-mego Piotra W. prokuratorzy prowadzący śledztwo traktowali bezkrytycznie. Nie wiedzieli jednak, co ten nieomylny w ich rozumieniu świadek wcześniej opowiadał o nich samych. Skoro zmyślał związki Mierzewskiego z „Wołominem” to skąd wiemy, że później mówił prawdę? Inny obrazek. Były oficer UOP, tyłem do kamery, opowiada o tym jak wytropił groźnego mordercę Ryszarda Niemczyka pseudonim Rzeźnik, przez dłuższy czas typowanego przez ekipę śledczą na zabójcę Papały. Przełożeni oficera, szefowie śląskiej delegatury UOP, rozkazali jednak, żeby się nie zajmował tym mordercą poszukiwanym przez wiele lat. Dlaczego? Wedle zapewnień kolejno rządzących polityków i śledczych sprawa morderstwa szefa policji uzyskała najwyższy priorytet. Jednak jeden z podejrzanych skutecznie ukrywa się w górach a następnie czmycha z Polski, mimo że UOP znał miejsce jego kryjówki. Byłego oficera UOP, który o tym opowiadał nikt nigdy nie przesłuchał, prokuratorzy do niego nie dotarli. Latkowski owszem. I jeszcze inny fragment - rozmowa z byłym oficerem CBŚ nazywanym „Miami”, który opowiada o tym jak przez lata śledził każdy krok gdańskiego gangstera „Nikosia”. Policjant ten nie potrafi zrozumieć, czemu ekipa śledcza go nie przesłuchała. Jego zdaniem opisywane w śledztwie spotkania, w których miał uczestniczyć „Nikoś”, nigdy się nie odbyły. A na jednym z takich spotkań zdaniem prokuratury doszło do złożenia zamówienia na głowę Papały. Zamawiał biznesmen Mazur, a „Nikoś” brał w spotkaniu udział. Wraz z nimi przy stole siedzieć miał „Słowik” - gangster z Pruszkowa. Zdarzenie to kwestionuje „Miami” twierdząc, że po pierwsze z pewnością wiedziałby o takim spotkaniu, a po drugie „Pruszkowscy” nigdy nie usiedliby do stołu z „Nikosiem”, którego podejrzewali o współpracę z policją. W tym poważnym filmie są też momenty komiczne, na przykład gdy Latkowski pokazuje nagraną przez policję scenę rozpoznawania przez świadków Edwarda Mazura. ON jako jedyny wśród okazywanych mężczyzn ma jaskrawo czerwony sweterek na sobie i zawsze ten sam numer 3. Amerykański sędzia Arlander Keys, który odrzucił wniosek ekstradycyjny, wręcz dworuje sobie z takiego „niezawodnego” rozpoznawania podejrzanych. Kampania kwestionująca wiarygodność filmu Latkowskiego przynosi efekty. Od dłuższego czasu trwają pertraktacje dotyczące wyemitowania go w jakiejkolwiek telewizji. Nie idą najlepiej. Warto upomnieć się o ten film, dać szansę Latkowskiemu, poznać jego ustalenia. Ekipa śledcza miała 10 lat na wykazanie swoich racji. Jak dotąd nie potrafiła nawet spłodzić skutecznego wniosku ekstradycyjnego by sprowadzić do Polski biznesmena Mazura. Nie umie wskazać jakiegokolwiek motywu zbrodni. Nadal nie wiemy, kto i dlaczego zabił generała polskiej policji. Film „Zabić Papałę” jest oskarżeniem wymierzonym w ekipę śledczą i w polityków. Zdaniem Latkowskiego liczba błędów i zaniechań popełnionych w śledztwie przekracza granice niekom-petencji, wskazuje na celowe działania zmierzające do ukrycia prawdziwych zabójców i ich mocodawców. Dokument „Zabić Papałę” może zostać półkownikiem, pewnie dlatego, że zbyt wiele w nim pułkowników. Andrzej Rozenek Czy film Latkowskiego będzie pułkownikiem? Papała wciąż nie żyje NIE43/2008 „Zabić Papałę”, reż. Sylwester Latkowski, muzyka Piotr Krakowski, zdjęcia Krzysztof Gromek, montaż Rafał Samborski, produkcja Artnet, PISF.
Ścigany odnaleziony Ujawniamy, że poszukiwany od marca 2007 r. krajowym listem gończym, a od października 2007 r. ENA (europejskiem nakazem aesztowania) finansista Janusz Lazarowicz ukrywa się w RPA. Chociaż prokuratura nie potrafiła tego ustalić (do władz RPA nie wpłynęła prośba o ekstradycję), bez problemu uczynili to dziennikarz „Polityki" Piotr Pytlakowski i dokumentalista (autor m. in. książki i filmu „Zabić Papałę") Sylwester Latkowski. Znaleźli poszukiwanego i spotkali się z nim w okolicach Kapsztadu. Podczas wielogodzinnych rozmów opowiedział im o swojej ucieczce i jej przyczynach. Jest przekonany, że padł ofiarą zemsty Grzegorza Wieczerzaka, b. prezesa PZU „Życie". Upoważnił dziennikarzy, aby podali do publicznej wiadomości miejsce jego pobytu. Prokuratura Okręgowa w Warszawie ściga Janusza Lazarowicza, b. prezesa Reifeisen Investement i b. prezesa XIV NFI Zachodniego pod zarzutem nakłaniania w 2004 r. do zabójstwa Piotra Głowali. 25 maja 2004 r. został on uprowadzony w Warszawie, a po dwóch dniach w okolicach miejscowości Brześce znaleziono jego zmasakrowane zwłoki. Ustalono, że wcześniej kontaktował się m. in. z Januszem Lazarowiczem i przekazywał mu żądania finansowe powołując się na upoważnienie Grzegorza Wieczerzaka. Cała historia jest o tyle dziwna, że już w 2004 r. Lazarowicz był przesłuchiwany w tej sprawie jako świadek i sam przekazał prokuraturze nagrania dwóch rozmów jakie odbył z Piotrem Głowalą. Zarzut jaki postawiono mu później oparto na treści tych nagrań (słynne zdanie jakie wypowiedział do Głowali: „pan sobie kopiesz grób"). Sprawa jest też dlatego niezwykła, że później Lazarowicz występował do prokuratury, aby ta przesłuchała go poza granicami Polski. Jego prośby nawet nie rozpatrzono. W jednym z najbliższych wydań „Polityki" opublikujemy reportaż o kulisach ucieczki Janusza Lazarowicza, o jego życiu w RPA i o tajemniczych listach Grzegorza Wieczerzaka, których prokuratura nie potrafiła znaleźć, a są niezmiernie ważne, gdyż ujawniają jego prawdziwe intencje. Latkowski
Totalitaryzm już w gminie Mój Anty-Kolega z Lewej napisał: „Bardzo charakterystyczne w wystąpieniu Donalda Tuska było, że uznał on za sukces rządu to, że zwrócił Polakom te pieniądze. Tymczasem rząd nie jest od oddawania pieniędzy z podatków”. Otóż w tej sprawie rację ma p. Borowski. Rząd istotnie nie jest od oddawania pieniędzy z podatków. Natomiast (o czym p. Marek Borowski nawet myśleć nie chce) Sejm jest od tego, by uchwalał podatki tak małe, by „Rząd” jęczał, że na nic nie ma pieniędzy - a już na pewno: by nie miał ani złotówki zbędnej, którą mógłby „oddać Polakom”, wydać na „pomoc Abisynii” ani po prostu rozkraść (co jest dziś głównym zajęciem większości ministerstw). Niestety: i w Polsce, i w większości „krajów d***kratycznych” nie jest przestrzegana podstawowa zasada Monteskiusza - o trójpodziale władz. „Rząd” z definicji ma większość w Sejmie - a w dodatku Posłowie są ministrami!! To tak, jakby w monarchii Król sam był swoim własnym ministrem!! W związku z tym Posłowie (a po części i Senatorowie) czują się znacznie bardziej związani z „Rządem” i administracją - niż z tymi, co ich wybrali. To już stają się ONI - nie reprezentują nas- tylko reprezentują państwo. Państwo to zresztą znakomity wynalazek! To jest aparat ucisku, oczywiście, ale odrobina ucisku jest potrzebna! Tyle, ze ten aparat ucisku musi być przez kogoś kontrolowany - w normalnym państwie, czyli w monarchii - przez Króla; w republice - przez Prawo, ew d***kracji - przez L*d. Tyle, że w ci, co w imieniu L**u mają aparat ucisku kontrolować sami czyją się częścią tego aparatu!! U nas Senatorowie i Posłowie w każdej chwili liczą, że i oni mogą „awansować na ministrów”. I nikt nie zdaje sobie sprawy, że w normalnym państwie, z zachowanym trójpodziałem władz, Senator lub Poseł, to główny wróg ministra, którego wzywa się na przesłuchania, kontroluje - i w ogóle robi się karierę polityczną, na wykazaniu, że minister jest kłamcą, złodziejem, malwersantem, marnotrawcą i oczajduszą; że to Senator i Poseł reprezentuje tę prawdziwą Władzę - natomiast „minister” to tylko służący (jak „ministrant” - to służący do Mszy) mający posłusznie wykonywać polecenie Senatu i Sejmu! W Polsce natomiast Posłowie koalicji marzą o tym by coś od ministrów otrzymać (dla siebie - lub dla swoich wyborców) - a posłowie Opozycji marzą, by… zostać ministrami i w następnej kadencji malwersować tak samo, jak ci z obecnej Koalicji. Bo w pojęciu Polaka (tak zresztą jest nie tylko w praktyce, ale i w ustawach) Pan Minister jest od jakiegoś Senatora i Posła znacznie ważniejszy. Zauważmy, że mój Anty-Kolega z Mańki wcale nie postuluje, by władzę „Rządu” ograniczyć - wręcz przeciwnie: chce wyposażyć „Rząd” (oczywiście: swój) w jak najwięcej pieniędzy podatników. By ich nie oddawał nam - tylko kupował sobie nowe aparaty podsłuchowe, kamery inwigilujące obywateli, fotoradary inwigilujące kierowców - no, i by mógł sobie „sprywatyzować” co najmniej 10% tych pieniędzy. Choć podobno łapówki za uzyskanie zamówienie „rządowego” dochodzą i do 15%. D***kracja z natury rzeczy jest ustrojem totalitarnym, D***kracja nie przestrzegająca zasady podziału Władz - jest niesłychanie drastycznym przykładem ustroju totalitarnego. Ten totalizm nie występuje tylko na szczeblu Warszawy - schodzi w dół: do miast, miasteczek i wsi. Co prawda: tam jest znacznie mniej dokuczliwy (są w Polsce całe wsie, które podczas okupacji nie widziały ani jednego Niemca - a w Chinach całe powiaty, które przeżyły „rewolucję kulturalną” w ogóle nie wiedząc, że istnieje jakiś Mao Za-Dong!). Niestety: postęp techniczny (nie tylko radio i TV!) powoduje, że totalitaryzm dociera wszędzie i staje się naprawdę dokuczliwy. Jeśli czytam w TEMI, że Straż Miejska w Bochni raduje się, bo miasto wysupłało 220 000 zł na zakup nowoczesnego radaru, który „przynosi zysk” - to znaczy, ze nie dość, że zmarnowano 220 000 zł, nie dość, że wyciągnie się nam z portfeli znacznie więcej - to jeszcze więcej stracimy jeżdżąc wolniej (a „czas - to pieniądz”!) tam, gdzie przy dobrej pogodzie można by dwa razy szybciej. I to jest strata ogromna - i bardzo konkretna. JKM
Gra w rosyjską ruletkę System wyborczy w Polsce nie tylko sprzyja oligarchizacji sceny politycznej, ale przede wszystkim przypomina rosyjską ruletkę. Rosyjska ruletka polega na tym, że do bębna rewolweru wkłada się jeden nabój i po obróceniu bębna, niczym koła ruletki, celując w głowę, naciska się spust. Nigdy nie wiadomo, czy w komorze nabojowej akurat jest nabój, czy nie, a więc - czy delikwent przeżyje, czy rozwali sobie głowę. Do wyborów stają partie polityczne, obiecując czego to nie zrobią, jak będą obywatelom przychylały nieba i jak będą dusiły wrogów gołymi rękami. Wyborcy często bardzo się tymi deklaracjami przejmują, doprowadzając się wskutek tego do stanu onieprzytomnienia, w którym daliby się nie tylko za wybrana partię posiekać na kawałki, ale nawet - co prawda znacznie rzadziej - poświęcić dla niej cały swój majątek. Po czym odbywają się wybory i okazuje się, że żadna z partii nie uzyskała większości wystarczającej do przynajmniej samodzielnego rządzenia, nie mówiąc już o większości potrzebnej do odrzucenia weta prezydenta. W tej sytuacji rozpoczynają się rozmowy nad stworzeniem koalicji. Ponieważ w trakcie kampanii wyborczej partie starają się wyeksponować istniejące między nimi, często zresztą pozorne, różnice, to można odnieść wrażenie, że ich polityczne programy są diametralnie różne. Na przykład - jedna partia uważa, ze należałoby sprywatyzować znaczną część sektora publicznego i ograniczyć wpływ władzy publicznej na gospodarkę, podczas gdy druga jest za utrzymaniem jak najszerszego sektora publicznego i za ręcznym sterowaniem gospodarką przez państwo. Wynik wyborczy zmusza je jednak do podjęcia rozmów w celu stworzenia koalicji rządowej. Te rozmowy, zwane „rozmowami programowymi”, polegają przede wszystkim na podziale łupów, to znaczy - na ustaleniu, która partia będzie doiła podatników za pośrednictwem resortów, jakie przypadną w udziale jej działaczom i w jakich segmentach życia publicznego stworzy nisze ekologiczne dla swego politycznego zaplecza - ale na użytek mediów i obywateli koalicja musi zaprezentować program tworzonego przez siebie rządu. Jak nietrudno się domyślić, program ten będzie zupełnie inny, niż programy partii tworzących koalicję rządową, a więc zupełnie odmienny od tego, który wyborcy tych partii poznali w trakcie kampanii wyborczej i którym często doprowadzali się do stanu onieprzytomnienia. Krótko mówiąc - wrzucając głos do urny, nie mają najmniejszego pojęcia, co z tego wszystkiego wyniknie. Na tym polega podobieństwo polskiego systemu wyborczego do rosyjskiej ruletki. Po ubiegłorocznych wyborach ich formalny zwycięzca, czyli Platforma Obywatelska podjęła „rozmowy programowe” z Polskim Stronnictwem Ludowym, wskutek czego utworzony został rząd premiera Donalda Tuska, w którym wicepremierem i zarazem ministrem gospodarki został Waldemar Pawlak z PSL, ministrem rolnictwa - Marek Sawicki, a ministrem pracy i polityki socjalnej - pani Jolanta Fedak. Złośliwi mówią, ze PSL ma nie jeden program, a nawet dwa: program minimum i program maksimum. Program minimum, to opanowanie Ministerstwa Rolnictwa i dojenie Rzeczypospolitej za jego pośrednictwem - oczywiście „dla dobra polskiej wsi i rolnictwa”. Program maksimum - to opanowanie w tym celu całej gospodarki. W okresie międzywojennym uzasadniane było to doktryną tzw. agraryzmu, w myśl której wszystko, co jest dobre dla chłopów, jest dobre dla państwa. O ile jednak w okresie międzywojennym można było to od biedy uzasadniać statystyką demograficzna, według której ponad 70 proc. ludności Polski stanowili chłopi, to w roku 2008 nie da się tego uzasadnić już nawet tym, bo zarówno odsetek chłopów (jeśli pod tym rozumiemy ludzi utrzymujących się wyłącznie z rolnictwa) jest dziś mniejszy, niż 20 procent, podobnie, jak udział rolnictwa w dochodzie narodowym. Prawdziwym programem Platformy Obywatelskiej z kolei jest odwdzięczanie się razwiedce krajowej i zagranicznej, która doprowadziła tę partię do zajmowanego aktualnie miejsca. Ten program polega ogólnie biorąc na utrwalaniu w Polsce tzw. kapitalizmu kompradorskiego, to znaczy takiego, w którym o dostępie do rynku i możliwościach funkcjonowania na nim, decydują powiązania ze światem polityki, a konkretnie - z tajnymi służbami, czyli razwiedką. Ten kapitalizm kompradorski został zaprojektowany w Polsce przez uczestników okrągłego stołu. Wbrew temu, co sądzi wielu jego krytyków, nie ma on nic wspólnego ani z liberalizmem, ani z wolnym rynkiem, bo ani nie rozszerza wolności gospodarczej, tylko przeciwnie - ogranicza ją poprzez rozmaite formy reglamentacji, tj. koncesje, licencje, zezwolenia i pozwolenia - zaś rozrastająca się biurokracja (w 1990 roku liczba urzędników szczebla centralnego wynosiła 45 tysięcy, w roku 1995 - już 112 tysięcy, zaś po wiekopomnych reformach charyzmatycznego premiera Buzka poszybowała w górę i nadal cały czas szybuje, bo Rzeczpospolita musi wziąć na swoje utrzymanie coraz więcej darmozjadów tworzących zaplecza polityczne partii) w coraz to większym stopniu przechodzi na ręczne sterowanie gospodarką, obciążając ją kosztami swego utrzymania. W rezultacie kapitalizm kompradorski, w interesie stosunkowo nielicznej warstwy pieszczochów reżymu, tłumi aktywność ekonomiczną i ogranicza możliwości działania wszystkim innym, wskutek czego rozwojowy potencjał społeczeństwa nie może być wykorzystany, ze szkodą dla żywotnych interesów narodowych. Ludzie reagują na to, co prawda, tworzeniem coraz większego podziemia gospodarczego (wg szacunków GUS, ok. 30 proc. produktu krajowego brutto, a więc tego, co zostało w Polsce wytworzone i sprzedane, powstaje w tzw. „szarej strefie”), dzięki czemu - w odróżnieniu od finansów publicznych, gospodarka funkcjonuje w miarę sprawnie i nawet odnotowuje wzrost - ale odbywa się to za wysoką cenę. Krótko mówiąc - kapitalizm kompradorski, będący szczególną forma etatyzmu, a nawet - socjalizmu - działa hamująco na rozwój naszego narodu, co znajduje wyraz również w statystykach demograficznych. Ale okupująca Polskę razwiedka nie kieruje się ani interesem narodowym, ani interesem państwowym, tylko interesem własnym, troszcząc się jedynie o to, by znaleźć jakiegoś możnego protektora, który zapewniłby jej bezpieczeństwo i możliwość spokojnego strawienia zdobytych łupów. Pod tym kątem, za pośrednictwem kontrolowanych przez siebie mediów oraz agentury, wspiera partie, które często sama sobie wykreowała i które wiedzą, co w związku z tym mają robić. Poparcie dla PO wynikło z konieczności zablokowania PiS, którego lider, Jarosław Kaczyński, chyba naprawdę chciał wysadzić w powietrze „grupę trzymającą władzę” i zająć jej miejsce. W każdym razie „grupa” w to uwierzyła i stąd popularność Platformy, która jednak musi teraz realizować program podyktowany potrzebami razwiedki. O konieczności uwzględnienie tych potrzeb wie również PSL, więc nietrudno się domyślić, że w tej sytuacji rozbieżności programowe między PO i PSL nie są wielkie, a prawdę mówiąc - nie ma ich wcale. Elegancko nazywa się to „zdolnością koalicyjną”, którą PSL od laty dysponuje w stopniu bodaj największym, co po chamsku można wyrazić, że „może z każdym”. Ale to nie wystarcza, bo koalicja ma jeszcze jednego przeciwnika, w osobie prezydenta, który nie tylko forsuje odmienną linię polityki zagranicznej, nie tylko stara się nie uszczuplać sektora publicznego w perspektywie możliwego powrotu do władzy Prawa i Sprawiedliwości, ale również daje wyraz swoim ideologicznym upodobaniom, które - co tu ukrywać - mają charakter socjalistyczny. Dlatego też Platforma Obywatelska, naciskana przez zniecierpliwioną razwiedkę, która już jej pokazała, jak może wyglądać zwiniecie nad nią ochronnego parasola, próbuje znaleźć jeszcze jednego alianta, żeby jednak „reformy” przeforsować i się wykazać. Chodzi oczywiście o umizgi do SLD, które z wielu powodów ma „zdolność koalicyjną” znacznie mniejszą, niż PSL, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Ze strony razwiedki zasadniczych przeciwwskazań nie ma. Przeciwnie - nie jest wykluczone, że popiera ona ten kierunek działania z co najmniej dwóch powodów: po pierwsze - bo SLD jest jej prawdziwą, chociaż nie zawsze fortunną miłością, a po drugie - że jest ona zainteresowana możliwością utworzenia siły politycznej, która byłaby alternatywą dla Platformy, bo w przeciwnym razie PO może zacząć się skutecznie spod nadzoru razwiedki emancypować. Tymczasem interes PO, podobnie jak interes PiS jest całkowicie odmienny. Przy objawach bezkompromisowej wrogości, zarówno Platforma Obywatelska, jak i Prawo i Sprawiedliwość są żywotnie zainteresowane zablokowaniem każdej politycznej alternatywy, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Krótko mówiąc - PO nie ma żadnego interesu we wzmacnianiu SLD, a tylko próbuje wykorzystać go instrumentalnie dla przeforsowania swoich „reform” w obliczu weta prezydenta. Ze swej strony SLD zdaje sobie z tego sprawę i będzie próbował sprzedać swoje poparcie możliwie jak najdrożej, by zapewnić sobie lepszą pozycje startową zarówno w wyborach do Parlamentu Europejskiego, które są przecież tylko testem przed wyborami parlamentarnymi, a wcześniej - prezydenckimi. Natomiast w kwestii zasadniczej - to znaczy - przyłączenia Polski do „Europy” - wszystkie mają dokładnie tę sama opinię. Są „za”, chociaż niektóre usiłują sprawiać wrażenie, jakby były nawet przeciw - ale to już takie przedstawienie dla nas, obywateli, żebyśmy się nie nudzili. SM
11 grudnia 2008 Związek Socjalistycznych Republik Europejskich na taśmach prezydenta Klausa.... No nareszcie jeden facet z jajami…musiało dojść do starcia dwóch przeciwstawnych wizji Europy. Tej biurokratycznej, socjalistycznej, regulowanej na wszystkie strony i totalitarnej; i tej wolnościowej, Europy ojczyzn, tej tradycyjnej , nie sterowanej od górnie przez europejską biurokrację.. 5 grudnia doszło w Hradczanach do spotkania europarlamentarzystów z Vaclavem Klausem. Stronę budowy Europy opartej na antywartościach reprezentowali Hans -Gert Poettering, Daniel Cohn-Bendit, Brian Crowley, Irena Belohorska, Martin Schulz, Graham Watson, Francis Wurtz i Hanna Dahl. I wiecie państwo co odważył się powiedzieć Klausowi, przedstawiciel pokolenia „ Dzieci kwiatów”, lat sześćdziesiątych, towarzysz Cohn-Bendit? „Pana pogląd na traktat europejski mnie nie interesuje. Pan będzie musiał go podpisać”(?????). Bo jak nie- to co? Panie Danielu Cohn -Bendit? -przedstawicielu zielonej lewicy europejskiej, dewastującej Europę po każdym względem.. Obrzuci pan pana prezydenta Klausa butelkami z benzyną i podpali? Zrobi pan zadymę w Hradczanach? Tak ja w latach sześćdziesiątych? A może go pan zastrzeli? Bo ma inną wizje Europy niż pan, zawodowy rewolucjonista.. I do tego wręcza prezydentowi Klausowi flage Unii Europejskiej, której jeszcze nie ma, a już socjaliści przebierają nogami, żeby jak najszybciej była- i mają już nawet flagę i hymn!!!! To jest dopiero skandal projektować jakieś biurokratyczne wariactwa za plecami narodów i mieć w nosie wszystko i wszystkich…I to pod sztandarami demokracji, w której ukochany przez socjalistów lud ma tyle do powiedzenia co Żyd za okupacji niemieckiej… Bo demokracja w wersji Zielonych, to zgoda na to co Czerwono- Zieloni sobie ubzdurali! Jak koś się nie zgadza, i nawet został wybrany przez lud- to nic nie znaczy… Poglądy jeszcze sobie możesz mieć inne od naszych, ale podpisz to co my chcemy.. Wtedy będzie demokracja… Jak nie podpiszesz okrzykną cię tyranem i antydemokratą, a być może i faszystą sprzyjającym nazistom.. I jeszcze, że masz współudział w holokauście..! Vaclav Klaus nawet nie wywiesił flagi Unii Europejskiej obok czeskiej.. I słusznie, zresztą ,bo prawo w Czechach zakazuje wywieszania flagi nieistniejącego państwa.. Za jakiś czas Daniel Cohn- Bendit pyta prezydenta Klausa o spotkanie z liderem irlandzkich eurosceptyków Duncanem Ganleyem, który walnie przyczynił się do odrzucenia w referendum tego antycwilizacyjnego projektu(???). Niedawno Cohn- Bendit oskarżył Ganleya o współpracę z CIA(???). A dla kogo pracuje Cohn- Bendit?- chciałoby się zapytać. To jest postępowanie we współczesnej Europie. Kłamstwo, oszczerstwo, przyklejanie łatek przeciwnikom politycznym.. I dezawuowanie.. Bo musi być tak jak biurokratyczna zgraja sobie umyśliła.. Przecież wcześniej czy później narody nie wytrzymają budowy tego biurokratycznego molocha; musi coś pęknąć, coś się stać, musi nastąpić reakcja.. Bo przecież każdej akcji towarzyszy reakcja.. „Jaki jest poziom pana przyjaźni z Declanem Ganleyem” - ciągnął nadal Cohn- Bendit. „ To jest człowiek, którego majątek pochodzi z wątpliwych źródeł „—twierdził. Czy to było przesłuchanie Vaclava Klausa? Jaki afront i to bezpardonowy i jaki bezczelny? Pytać głowy państwa w ten sposób…, jak chłopca na posyłki.. „Muszę powiedzieć, że takim tonem nikt jeszcze tutaj ze mną nie rozmawiał(…). Ja bym sobie nie pozwolił pytać pana, z czego jest finansowana działalność Zielonych. Nie jest pan tutaj na francuskich barykadach. Sądziłem, że taki styl komunikacji wobec nas skończył się 19 lat temu- powiedział poirytowany prezydent Klaus. Socjaliści maja zgryz… Nie wyszło referendum w Irlandii po ich myśli, Klaus się sprzeciwia, w Niemczech nie wiadomo jak zachowa się Trybunał Konstytucyjny, do którego jeden z posłów niemieckich zaskarżył Traktat, jako niezgodny z Konstytucja niemiecką… No i pozostała Polska! Nie ukrywam, że wszystko wybaczyłbym prezydentowi Kaczyńskiemu, gdyby tego Traktatu nie podpisał… Nie przyłożył ręki do tego ostatecznego wariactwa.. Każdy zawsze może zmienić zdanie na dobre.. na to właściwe, na to potrzebne narodowi. Jest szansa wyrwania się spod okupacji europejskiej biurokracji, no nie we wszystkim i nie od razu, ale wyłom jest okazja- można zrobić! Za lewakiem Cohn- Benditem murem staje przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Poettering. „Mój kolega będzie kontynuował, ponieważ każdy z członków delegacji będzie pana pytał, o co tylko chce”(????????). Niesamowite! Będą z Klausem robić wszystko co im się podoba, mimo, że są gośćmi w Hradczanach.. nie są u siebie! To jest dopiero bezczelna hucpa! Bo cała socjalistyczna Europa za nimi stoi! Czy to nie jest Monachium 1938??? Uniesiony przewodniczący Parlamentu powiedział:” Wreszcie chciałbym coś powiedzieć i opuścić ten pokój na dobre. To, że porównał nas pan do Związku Radzieckiego uważam za więcej niż niedopuszczalne”(!!!) A dlaczego nie, panie przewodniczący? Już Władimir Bukowski porównywał tworzony przez was byt do Związku Radzieckiego, z którego wyjechał wymieniony na Corvalana..- szefa Komunistycznej Partii Chile.. Politbiuro już jest, fasadowy parlament bez większego znaczenia też, potworna zarządzająca wszystkim biurokracja - także i coraz więcej znacjonalizowanych przedsiębiorstw i banków.. Wszystko według sowieckich wzorów.. Paradoksalnie w Rosji jest więcej wolnego rynku niż w Europie.. Od stycznia władza obniża podatki o 18 mld dolarów(???). To jest coś… A co się dzieje w zgnuśniałej, starzejącej się Europie? „Związki homoseksualne”, eutanazja, aborcja, wysokie podatki, biurokracja, regulacje., dopłaty i dotacje.. Rugowanie cywilizacji i prawa rzymskiego z ustawodawstwa.. Niszczenie chrześcijaństwa i rodziny.. Budowa nowego wspaniałego świata trwa! I rośnie władza biurokracji nad „ obywatelami”.. Ciekawe jak będzie wyglądało sześciomiesięczne przewodnictwo Czech w Unii Europejskiej.?. Naprawdę będzie gorąco! Ja oczywiście mam nadzieję, że Unia nigdy nie powstanie i dziwię się, że prezydent Klaus po prostu nie wyrzucił za drzwi- przy takim zachowaniu, całej tej grupy parlamentarzystów- a pierwszego Daniela Cohn- Bendita… Najlepiej ze schodów, jeśli tam takowe są.. Uprawiając chuliganerię na ulicach w 1968 roku razem z Joshką Fiszerem, który nawet kopał leżącego policjanta, Cohn- Bendit przenosi swoje nawyki do pokoju gospodarza.. Nie da się dogadać w dwóch przeciwstawnych sobie poglądach.. No bo w jaki sposób? Musi dojść do przesilenia… Wygra silniejszy! No i to co dzieje się w Grecji… Może to już kolejna Wiosna Ludów? Może to bunt przeciw biurokracji europejskiej i jej tyranii nad narodami? Bo w końcu gwałt się gwałtem odciśnie, czy tego chcemy czy nie… Bo ile można znosić podnoszenie podatków, windowanie cen i majstrowanie przy genach cywilizacji? Jak długo można patrzeć jak socjaliści rozwalają ramy cywilizacyjne Europy, ile można mieć jeszcze cierpliwości i ile pokory? … Oni chcą dopiąć swojego! Zbudować Wieżę Babel opartą o fundament nihilizmu i zarządzanej przez międzynarodówkę biurokratyczną uszczegułówiającą wszystkie drobiazgi naszego życia. Na to zgody być nie może! I prezydent Vaclav Kalus jest - mam nadzieję- forpocztą zatrzymania tego wariactwa. Trzymajmy za niego kciuki!. WJR
Nadzieja w różnorodności Po ratyfikowaniu w 2003 roku Traktatu Akcesyjnego i przyłączeniu Polski do Unii Europejskiej 1 maja 2004 roku, państwo nasze z roku na rok traci resztki suwerenności. Według ostrożnych szacunków, ponad 80 procent obowiązującego u nas prawa projektowane jest w Brukseli, zaś nasi parlamentarzyści tylko przeredagowują unijne dyrektywy własnymi słowami. Nie wymaga to ani specjalnych umiejętności, ani też nie absorbuje czasowo, w związku z czym nasi mężowie i mężykowie stanu dysponują spora ilością czasu wolnego. Ten wolny czas trzeba czymś wypełnić, a ponieważ większość prac koncepcyjnych przejęła Bruksela, więc nasi parlamentarni dygnitarze oddają się pieniactwu i dobrotliwym przekomarzaniom. Na pierwszy rzut oka można by odnieść wrażenie, że zieją do siebie nieubłaganą, zimną nienawiścią, ale z drugiej strony widać też, że kruk krukowi oka nie wykole. „Cóż stąd, że bije? Nikogo nie zabił!” - zauważa poeta i to spostrzeżenie pasuje jak ulał do aktualnej postaci naszego parlamentaryzmu. Naturalnie zdarzają się wyjątki w postaci parlamentarzystów ideowych i pracowitych, podobnie jak - z drugiej strony - w postaci osobników autentycznie cierpiących na ostrą formę politycznej, a kto wie, czy nie zwyczajnej wścieklizny - ale to nie oni nadają ton naszej scenie politycznej. Dominują tam postacie bezbarwne, zakłamane i tchórzliwe. Nie maja odwagi na żadne śmielsze gesty i nawet w jałowe spory i pyskówki usiłują wciągać niezawisłe sądy. Te oczywiście bronią się przed tym rękami i nogami nie tylko dlatego, że sędziów musi to wszystko też wprawiać w obrzydzenie, ale również dlatego, że z innych źródeł doskonale wiedzą, że to wszystko jest widowiskiem, mającym na celu stworzenie wrażenia autentycznego życia politycznego. Tymczasem autentyzmu nie ma w tym ani krzty. Mamy do czynienia z tandetną imitacją, ciągle tą samą i nudną. Jeśli zatem można się chociaż na chwilę od tego oderwać, należy zrobić to bez wahania, w imię higieny psychicznej. Tak się złożyło, że ostatnio trochę podróżowałem po Polsce, odbywając spotkania z Czytelnikami i Słuchaczami. Okazuje się, że publiczność też czuje, iż ma do czynienia z grą pozorów i pragnie dowiedzieć się, jak jest naprawdę. Najwyraźniej przekaz medialny okazuje się niewystarczający, ale bo też większość mediów raczej manipuluje wiadomościami, niż je przekazuje. W trakcie tych wojaży trafiłem również do mego rodzinnego miasteczka - do Bełżyc koło Lublina, gdzie zostałem zaproszony na III Salon Literacko-Muzyczny. Gwoździem programu była prezentacja czterech prac magisterskich, poświęconych różnym aspektom historii Bełżyc, a przygotowanych na lubelskich uczelniach: Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej, Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i Lubelskim Uniwersytecie Medycznym. Salon Literacko-Muzyczny został przygotowany przez Towarzystwo Regionalne Bełżyc, które, dzięki pomysłowości i energii jego prezesa, czyli pani Marii Gruner, przy pomocy miejskich władz samorządowych i proboszcza, księdza prałata Czesława Przecha, stało się nie tylko animatorem życia kulturalnego, ale również - inspiratorem działań zmierzających do zachowania dziedzictwa przeszłości. Na przykład - staraniem Towarzystwa zostały odnowione nagrobki i grobowce ludzi zasłużonych dla tutejszej społeczności, a spoczywających na miejscowym cmentarzu. Ten przykład, o którym sądzę, że nie jest odosobniony, pokazuje, ze coraz więcej ludzi w Polsce, widząc jałowość i daremność poczynań władz państwowych, bierze sprawy własnego środowiska w swoje ręce - z wielkim pożytkiem dla lokalnych społeczności. Ciekawe, że mamy do czynienia z paradoksalną sytuacją, iż tak zwana prowincja staje się u nas znacznie ciekawsza i bardziej twórcza od stolicy, w której ton nadaje towarzycho wzajemnej adoracji, zdominowane przez bezczelnych telewizyjnych chałturników, którym wydaje się, że im bardziej będą wyszydzali tradycję, tym większymi będą światowcami. Jakże kontrastują z tą hucpą inicjatywy kulturalne podejmowane na tzw. prowincji - ot, choćby tarnowskie czasopismo kulturalne „Intuicje”, wydawane przy pomocy ludzi z prywatnego biznesu oraz władz samorządowych Tarnowa. Stanowi ono żywy dowód, że środowisko prywatnych przedsiębiorców w Polsce potrafi wznieść się na wyżyny bezinteresowności i w coraz większym stopniu pełnić funkcję mecenasa kultury. A przecież tarnowskie „Intuicje” też nie są wyjątkiem; podobne czasopisma istnieją również w innych miastach, umożliwiając debiuty utalentowanej młodzieży literackiej i propagując dokonania miejscowych artystów. Gdyby jeszcze system podatkowy był łaskawszy dla podatników, to te przedsięwzięcia byłyby z pewnością i liczniejsze i bogatsze. Niestety - nasza młoda demokracja jest coraz bardziej kosztowna, bo bierze na utrzymanie Rzeczypospolitej coraz liczniejszą rzeszę darmozjadów. Te lokalne inicjatywy kulturalne są niezwykle ważne i pożyteczne. Nie tylko dlatego, że stanowią odtrutkę na chałturę i szajs, jakim stacje telewizyjne każdego dnia zalewają Polskę, ale przede wszystkim - że stanowią antidotum na terror politycznej poprawności, czyli marksizmu kulturowego, przy pomocy którego Unia Europejska pragnie przerobić nas wszystkich na nowa odmianę człowieka sowieckiego. Regionalne inicjatywy kulturalne, poprzez swoja różnorodność i autentyzm, siłą rzeczy przeciwstawiają się tej urawniłowce i dlatego stanowią nieoceniona pomoc w walce o zachowanie naszej narodowej i kulturowej tożsamości. SM
Głupota - czy tylko PiS-u? Do Sejmu Republiki Litewskiej weszło trzech posłów Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. Ani mnie to ziębi, ani grzeje - o AWPnL sądzę dokładnie to samo co o Mniejszości Niemieckiej w Polsce - na przykład. Uważam po prostu i staromodnie, że partie polityczne powinny być polityczne - a nie np. narodowościowe. Albo zawodowe - jak PSL. Dwóch z nich: pp.Michał Mackiewicz i Waldemar Tomaszewski, przyjęło - z rąk JE Lecha Kaczyńskiego „Kartę Polaka”. „Kartę Polaka” uważam za skandal - podobnie jak „Kartę Węgra” czy „Kartę Rosjanina” (które podobno mają władze FR wydawać rosyjskim mieszkańcom Krymu). Jest przy tym zdumiewające, że te same osoby, które „surowo potępiają” wydawanie „Kart Rosjanina” gdyż jest to sposób na podważenie suwerenności (tu: Republiki Ukraińskiej nad Krymem) - jednocześnie nie rozumieją, że Litwini tak samo (i słusznie) traktują przyznawanie „Karty Polaka”. Litwini, oczywiście, nie mają formalnie racji: to nie interesy litewskie są zagrożone przyznawaniem obywatelom ich Republiki „Karty Polaka” - lecz interesy obywateli III RP pochodzenia niemieckiego, litewskiego czy ruskiego! Dlaczego ktoś płacący podatki obcemu państwu ma mieć jakieś przywileje opłacane z podatków Litwina - lojalnego obywatela RP?!? Jest to po prostu niesprawiedliwe - i na miejscu jakiegoś przedstawiciela mniejszości wystąpiłbym do Trybunału Konstytucyjnego o uznanie ustanowienia „Karty Polaka” za sprzeczne z Konstytucją, która mówi o równych prawach niezależnie od narodowości. Litwini pretensje mają jednak nie o to, że obydwaj Panowie mają „Kartę Polaka”, lecz o to, że tego nie ujawnili przed wyborami. Jednak przywołam tu przykład nowego ministra wojny Republiki Gruzińskiej, p. Grzegorza Vashadzego. P. Vashadze ma otóż - poza obywatelstwem gruzińskim - obywatelstwo Federacji Rosyjskiej, z którą Republika Gruzińska jest de facto w stanie wojny!! Nie „Kartę Rosjanina”, a legalne obywatelstwo - w dodatku: od powstania FR, podczas gdy obywatelem RG jest dopiero od... 2007 roku! Nie wszystkim Gruzinom to widać przeszkadza. Cóż: skoro nie przeszkadzało im, że poprzedni minister wojny był obywatelem Państwa Izrael... To formalnie. W praktyce natomiast WCzc. Jarosław Kaczyński wezwał JE Donalda Tuska do podjęcia interwencji na rzecz obydwu posłów litewskich. Co gorsze: NCzc. Bronisław Komorowski (myślałem, że akurat Bronek takiego głupstwa nie zrobi...) w te pędy zainterweniował w tej sprawie u marszałka litewskiego sejmu. Najprawdopodobniej MSZ III RP też podejmie jakieś kroki. Jeśli ci ludzie doprawdy nie rozumieją, że właśnie takimi interwencjami przekonują Litwinów, że ci „posłowie litewscy” są w rzeczywistości V kolumną III Rzeczpospolitej Polskiej - to dosłownie ręce opadają. Nic tak nie szkodzi sprawie np. „mniejszości polskiej na Litwie” jak interwencje w jej sprawie „rządu polskiego”!!! A poza tym nie życzę sobie, by pieniądze z moich podatków szły na rzecz ludzi, którzy płacą podatki komu innemu! Jestem zdecydowanym nacjonalistą w sprawach społecznych - ale w politycznych i gospodarczych państwo powinno być absolutnie ślepe na narodowość. JKM
„Kto zarabia na walce o zieleniznę?” Ponieważ ten V-BLOG dotyczy dyskusji w PolSat NEWS, proponuję najpierw obejrzeć ten materiał: Dziękujemy {BroadcastPL} Zwracam uwagę na reakcję:(1) na moją uwagę, że elektrownię atomową można spokojnie wybudować w rok; (2) WCzc.Janusza Piechocińskiego (PSL, W-wa) na przypomnienie, że III RP nie musi w Brukseli montować „blokującej większości”; ponieważ „Traktat Reformujący” nie wszedł w życie, „Unia Europejska” nadal formalnie nie istnieje - i zamiast dyskutować w Brukseli wystarczy wysłać tam urzędnika VII rangi, który nie zabierałby głosu w dyskusji, tylko przy głosowaniu oświadczył, że III RP korzysta z prawa veto. Mógłby to tradycyjnie ująć słowami: „Sisto activitatem!”. Tylko nie wiem, czy jakikolwiek tłumacz by to zrozumiał. JKM
Feministki wrzeszczą dalej Z okazji 90-lecia otrzymania przez kobiety w Polsce czynnego prawa wyborczego media tak zachłystywały się tym niebywałym sukcesem Postępu, że z rozpędu nawet mnie zaproszono przed kamery (co prawda - do raczej mało popularnych TV: SuperStacji i Polsat NEWS). Miałem niezły ubaw tłumacząc rozmaitym pseudo-kobietom, że przecież one są wróżkami (rodzaj żeński od „wróg”!!) molestowania kobiet, nagabywania ich na każdym kroku - a przecież właśnie wskutek tego kobiety są na każdym kroku molestowane przez polityczne partie: „Oddaj mi swój głos!” A przecież wiadomo: „Piórka - głupstwo, bo odrosną. Ale głos - majątek!”. Potem nieopatrznie powiedziałem, że feministki zapominają, iż w Sejmie mocno ponad 2/3 Posłów to mężczyźni - więc gdyby chcieli, to najspokojniej w świecie by kobietom prawo głosu odebrali. To prawo nie jest więc „wywalczone” przez kobiety. Tylko mężczyznom (konkretnie socjalistom i socjal-***kratom) jest z tym wygodnie, więc bardzo chcą, by niewiastki spełniały ich skryte życzenia. W dodatku organizacje feministyczne otrzymują od tych wrednych faszystowskich samczych egoistycznych świń w zdominowanym przez samców Senacie, Sejmie i „Rządzie” dotacje na działalność, co dowodzi, ze bardzo chcą, by działały…Tu owa feminazistka przerwała mi wrzeszcząc, że to kłamstwo, wierutne kłamstwo, ja jestem kłamcą (chyba do sadu ją pozwę - tylko nie mam pojęcia, jak się nazywa…) - bo organizacje feministyczne żadnych pieniędzy nie otrzymują. Po powrocie do domu wpisałem do wyszukiwarki pierwszą (i jedyną…) znaną mi nazwę takiej organizacji, czyli „LAMBDA” oraz „Dotacje” - i od razu w pierwszej linijce mi wyskoczyło, ze otrzymała od m. Warszawy dotacje na… pełnienie dyżurów klubach dla homosiów i lesbijek - by zapobiegać stressom, jaką ci odmieńcy mogą być tam poddawani. Wcale się nie dziwię: normalny homoś musi się w klubie dla „gejów” czuć tak, jak normalny heteryk wśród prostytutek, czyli mocno nieswojo - ale przecież wystarczy tam nie chodzić, by się przed tym strasznym stressem uchronić… W tych dniach wyszły jednak i sprawy poważniejsze - co opisałem na swoim blogu słowami: Kolejny przykład postępu zidiocenia w Niemczech. P. Joachim Klüß, sędzia XV Izby Krajowego Sadu Pracy w Berlinie, uznał za słuszne roszczenia p. Silke Kühne - która zażądała, by mianować Ją jednym z 16 dyrektorów f-my „GEMA” - a ta cynicznie odmówiła. P.Kühne uznała, że jest to dyskryminacja kobiet - na co najlepszym dowodem jest, że wśród dyrektorów jest tylko jedna kobieta. Koronnym dowodem było… rozumowanie statystyczne: taki układ przypadkowo może zdarzyć się tylko raz na 100 razy. P.Kühne zapomniała dodać (być może sama tego nie rozumie!), że rozumowanie to działa tylko przy apriorycznym, wyssanym z palca założeniu, że kobiety i mężczyźni mają jednakowe kwalifikacje do obejmowania stanowisk dyrektorów. Statystyk rozumuje dokładnie odwrotnie: wychodzi nie od tego, co jest na Księżycu, lecz od danych. Dane są takie: na 16 dyrektorów „GEMY” jest tylko jedna kobieta. Dość łatwo policzyć przy jakiej różnicy kwalifikacyj osiągnięty powinien być taki wynik. Na moje oko (nie chce mi się tego liczyć…): wtedy, gdy kobiety są średnio o 30% gorzej kwalifikowane od mężczyzn). Z dokładnie tych samych powodów, z faktu, że mężczyźni poniżej 165 cm wzrostu (acz wśród nich byli tak znakomici osobnicy, jak Napoleon Buonaparte i Józef Wissarionowicz Djugashvili) nie są reprezentowani w drużynach NBA nie wyciągamy wniosku, że są „dyskryminowani” - lecz: że mają średnio gorsze kwalifikacje do zawodu koszykarza, niż drągale. Gdyby przyjąć linię rozumowania sędziego Klüßa (proszę wejść na stronę: i zobaczyć fizjonomię tego osobnika: typowy produkt jakiejś postępowej szkoły prawniczej im. Duracza czy innego Göbbelsa - by nie napisać wprost: euro-idiota) to jutro konusy mogłyby żądać odszkodowania za to, że nie przyjęto ich do „Dallas Mavericks”, „New York Knicks” czy „Houston Rockets”. A Białasy, że - choć jest ich w USA 89% - to na ringach WBA itd. 90% bokserów to Czarnuchy! P.Andrzej Gołota tylko dlatego nie jest Mistrzem Świata Wszechwag, że jest dyskryminowany z uwagi na kolor skóry. To chyba oczywiste? Mówiąc poważnie: sprawę rozstrzyga rynek. Firmy, w których właściciel brałby gorszego dyrektora, byle mężczyznę, zamiast lepszej dyrektorki kobiety - zostałyby wyparte z rynku przez te, które dobierają pracowników optymalnie. Tak się jednak, jak widać, nie dzieje. Co dowodzi, że optymalnym jest branie do gremium decydującego o firmie tylko niektórych niewiast. Jeśli więc prawdą jest, że kobiety zarabiają o 29% mniej od mężczyzn - to nie jest to dowód „dyskryminacji”, tylko dowód, że są o 29% gorszymi pracownikami. Feministki to idiotki, które nie zdają sobie sprawy, że udowadniają… tezy swoich przeciwników. A może nie idiotki? Może po prostu wiedzą, że my tu robimy jakieś rozumowania statystyczne, których Władca, czyli L*d, i tak nie pojmie - a w d***kracji ma rację nie ten, kto matematycznie udowodnił swoje, lecz ten, kto głośniej wrzeszczy. A ponieważ kobiety mówią o 60% więcej, niż mężczyźni, a w dodatku ich głos bardziej wierci uszy - to teza sędziego Klüßa niedługo będzie wykładana na (postępowych, oczywiście) uniwersytetach jako bezwzględnie obowiązująca!
Tak, tak - proszę Państwa: czekają nas ciekawe czasy. W ogóle okres dekadencji jest bardzo zabawny. Może przyjść proces ze strony faceta, że nie chcą go przyjąć do domu publicznego w charakterze panienki. Wszystko może się zdarzyć. Jak mówił Milton Friedman: okres dekadencji jest bardzo miły - podobnie jak upadek samolotu; ah, to rozkoszne uczucie nieważkości… Dopiero zetkniecie się z Ziemią jest nieprzyjemne. Ale: kto na pokładzie myśli o katastrofie, skoro nastąpi ona dopiero za jakieś 30 lat… Jak pisał śp. Mikołaj Dávila: „Ludzie o wiele częściej waliliby się młotkiem w palec, gdyby ból występował dopiero po roku”. A po 30 latach… Kogo to w d***kracji obchodzi! JKM
12 grudnia 2008 Nie myślące o jutrze , wieczne dzieci.... Znowu polecieli do Brukseli obaj.. I jeden i drugi.. To znaczy pan premier Donald Tusk- szef największej w Polsce partii obywatelskiej, i prezydent Lech Kaczyński- w żadnym wypadku nie członek największej w Polsce partii sprawiedliwości. Tak jak już pisałem- moim zdanie polecieli, żeby jeden pilnował drugiego i żeby słyszał i widział co jeden mówi, a co drugi słyszy.. Nie widząc zła, nie słysząc go.. Pan Donald Tusk widzi polską racje stanu u boku pani Angeli Merkel., a pan prezydent Lech Kaczyński u boku Amerykanów… W żadnym z tych miejsc nie leży polska racja stanu.!. Niech wezmą przykład z pana prezydenta Vaclava Klausa , zadzwonią do niego i go zapytają.. Na czym polega czeska racja stanu? Właśnie jeden z członków tej partii, pan minister Zbigniew Ziobro Sprawiedliwy musi zapłacić 150 000 zł za przeprosiny lekarza Mirosława G., bo tyle mniej więcej będzie kosztowało opłacenie 30 sekundowych przeprosin na antenach telewizji TVN, POlSaT i tzw. publicznej- cokolwiek to określenie miałoby oznaczać. Sąd apelacyjny w Krakowie utrzymał w mocy wyrok sądu pierwszej instancji. Zmienił jednak wysokość zasądzonego lekarzowi Mirosławowi- zadośćuczynienia.. Teraz pan minister Ziobro musi zapłacić, nie 7000 tysięcy złotych, lecz 30 000. Pan minister Ziobro zabawił się w sąd i wypowiedział publicznie, na konferencji słowa:” Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”(???). A gdzie wyrok sądu, gdzie przeprowadzone śledztwo, gdzie dokumenty stwierdzające winę kardiochirurga Mirosława? Tak to sobie każdy może, lepiej lub gorzej…. Ale. tak nie wolno! Bo jak napisał ktoś mądrzejszy ode mnie;” myślenie oznacza łączenie ze sobą różnych rzeczy”. Bo Prawo i Sprawiedliwość to powinna być partią, która powinna zobowiązywać członków jej członków do przestrzegania zasad moralnych i zasad zwykłej uczciwości, nawet wtedy, gdy nie są oni w nastroju do ich przestrzegania.. Nie było nastroju do przestrzegania zasad” demokracji i zwykłego ludzkiego rozsądku”, jak mawia pan Marek Borowski z Socjaldemokracji Polskiej na konwencie tej partii, gdzie jej działacze zarzucili swojemu liderowi- rozrzutność. Pytali między innymi, dlaczego firma „Kształtownia”, należąca do kolegi pana Marka Borowskiego dostała z kasy 300 000 złotych…(???) Nawet odeszło z tej partii troje posłów! Popatrzcie państwo , na tamtej kanapie też zrobiło się ciasno… Chyba pójdą do Sojuszu Lewicy Demokratycznej! Pan Adam Piechowicz, kolega pana Marka Borowskiego z SDKPiL, pardon Socjaldemokracji Polskiej, który otrzymał te 300 000 złotych- jest również członkiem zarządu Socjaldemokracji Polskiej.. A nich się komuno- socjaldemokraci smażą w tym swoim piekle, w które zresztą nie wierzą, tak jak ich duchowa przywódczyni- Róża Luksemburg. W Polskim Radio też zmiany, niektórzy - ci związani z Platformą Obywatelską twierdzą, że na lepsze, no i ci powiązani z Prawem i Sprawiedliwością, uważają, że to „zamach na demokrację” ,czy po prostu” na niezależność radia publicznego”… Szefem I programu Polskiego Radia został pan Wincenty Pipka wieloletni lektor tej rozgłośni- przyznam, że nie wiedziałem, że jest apolitycznym fachowcem sympatyzującym z Platformą, a jakże obywatelską.. No i to nazwisko… No i teraz radio, szczególnie program pierwszy będzie nareszcie” niezależnym” radiem publicznym wdrażającym na co dzień zasady społecznej sprawiedliwości i ma się rozumieć jeszcze więcej.. Bo niezależności radia publicznego trzeba bronić - jak nieprzymierzając- niepodległości. Strzec jak źrenicy oka, nie pozwolić, dawać odpór i tak dalej.. Bo chodzi o ten cud przy korycie: raz” my”, a potem k….a- „wy”… Tak jak było z głosowaniem w sprawie zakazu reklamowania aptek, który to pomysł forsuje obecnie pani Ewa Kopacz z Platformy Obywatelskiej, niestrudzona w budowaniu socjalizmu europejskiego., pod hasłami wolnego rynku. Ministerstwo zajmuje się nowelizowaniem prawa farmaceutycznego, które to prawo ma spowodować podwyższenie cen leków i ograniczenie dostępu pacjentów do aptek, w ramach- ma się rozumieć - wolnego rynku regulowanego prawem farmaceutycznym.. Ale przecież od dawna wiadomo, że wolny rynek wolnym rynkiem, ale ktoś tym wszystkim musi regulować.. Jedynie gwiazdami się nie reguluje, bo nie ma jak! Jak socjaliści wymyślą jakiś dostępny sposób regulowania gwiazdami to z pewnością wprowadzą go szybciutko poprzez ścieżkę legislacyjną Sejmu, która to ścieżka z pewnością znajduje się gdzieś na zapleczu tego Siedliska Wszelkiego Nonsensu, a jak to mówią socjaliści- serca demokracji.. „Serce demokracji”- głównie pompuje krew z naszych kieszeni.. W poprzednio zorganizowanym demokratycznie parlamencie koalicja opozycyjna Polskiego Stronnictwa Ludowego i Platformy Obywatelskiej głosowała przeciwko tej ustawie, bo im się nie podobała jako nie rynkowa i szkodliwa; dzisiaj konstruują ją sami- a teraz Prawo i Sprawiedliwość będzie przeciw, bo teraz oni są opozycji.. Taka zabawa w kotka i myszkę, i ci krętacze myślą, że już nikt nie pamięta jak to było.. Bo kto panuje nad przeszłością, panuje nad teraźniejszością, a ten co nad teraźniejszością- nad przyszłością.. Teraz Ministerstwo Chorób tłumaczy ten fakt przepisami unijnymi, do których musimy się dostosować, żeby- ma się rozumieć- znaleźć się w gronie ekskluzywnym, gdzie wolnego rynku ani na lekarstwo, a wszystko jest wyregulowane na cacy przez urzędników chorobliwie nienawidzących wolnego rynku, w tym wolnego rynku leków refundowanych z budżetów państw.. Bo jak tu refundować i jednocześnie propagować wolny rynek? Trzeba o to zapytać pana Lecha Wałęsę. On to do „ społecznej świadomości ”wprowadził sformułowanie, że jest i „ za” i jednocześnie” przeciw”. Wiec mamy- i ” wolny rynek” i jednocześnie socjalizm, jak to mówią.- społeczną gospodarkę rynkową… Ni pies, ni wydra.. Ale na pewno burdel, no i serdel- jak mawiał inny twórca przedwojennego burdelu - Józef Piłsudski psZiuk. Za ten tworzony „ burdel i serdel”, pracownicy ministerstw, które go na co dzień tworzą, otrzymali po roku trwającej koalicji stabilizacji i równowagi psychicznej- 199,5 miliona złotych nagród(??). Tyle żeśmy im zafundowali jako podatnicy, ale co ciekawe, oni nas nawet nie pytali, czy my im te pieniądze damy.. Po prostu sobie je wzięli, bo się napracowali nad utrudnianiem nam życia codziennego. W końcu za dobrą pracę przeciw nam, należy się biurokracji nagroda.. Przodownikiem trwonienia naszych pieniędzy było Ministerstwo Rozwoju Regionalnego( 70 mln!), na drugim miejscu uplasowało się Ministerstwo Infrastruktury z 54 milionami przemarnowanych pieniędzy... Ale to wszystko nic! W 2012 roku wprowadzenie politycznej waluty euro będzie nas kosztowało- uwaga! - 3,5 mld zlotych!!!! Chyba zacznę się modlić w intencji jakiejś katastrofy, która zmiotłaby tę wszelką biurokrację, pozostawiając przy życiu niewinnych ludzi.. Taki melanż rozterek i pragnień.. Bo mamy państwo : solidarne, przyjazne no i oczywiście tanie… Aż do rozpuku! Bo tanie wino jest dobre, bo jest dobre i tanie! WJR
Tresura przynosi efekty „O film, panie ministrze, obrazili się wachmistrze. O wiersz, panie generale, obrazili się kaprale” - donosił poeta. No a Żydzi? O co obrazili się Żydzi? Żydzi obrazili się o modlitwę i nie zaszczycą swoja obecnością głupich gojów w obchodach Dnia Judaizmu w Italii. Chodzi o modlitwę ze starego Mszału Trydenckiego, „o nawrócenie Żydów”. Molestowany przez wiadomą diasporę Benedykt XVI wprowadził wersję poprawioną, a konkretnie - żeby Pan Bóg „oświecił ich serca, by uznali w Jezusie Chrystusie zbawiciela wszystkich ludzi”. Więc niby zmienił, ale właściwie nie zmienił, bo - jak wyjaśnia rabin Eryk Grynberg z Ligi Antydefamacyjnej - Żydzi mają „własną ścieżkę zbawienia”. Wersja zaproponowana przez Benedykta XVI-go nie tylko tę „własną ścieżkę” podaje w wątpliwość, ale - co gorsza - eksponuje potrzebę „oświecenia” Żydów. Tymczasem już Franciszek ks. De La Rochefoucauld zauważył, że „nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy - ze swego rozumu” i Żydzi nie stanowią pod tym względem wyjątku. Któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od nas, Polaków, nieustannie molestowanych przez różne organizacje „przemysłu holokaustu” o „roszczenia”? A z drugiej strony - weźmy np. takiego red. Pawła Wrońskiego z „Gazety Wyborczej”. Trudno znaleźć człowieka bardziej zadowolonego ze swego rozumu, a przecież red. Wroński, zdaje się, nawet nie jest Żydem, tylko robi u Żydów za chłopaka do pisania! Więc cóż dopiero mówić o Żydach prawdziwych? Ale mniejsza o to, bo znacznie ważniejsze jest co innego. Jeśli prawdą jest to, co mówi rabin Grynberg, że Żydzi mają „własną ścieżkę zbawienia”, to nie jest wykluczone, że również w Królestwie Niebieskim nie będą chcieli pospolitować się z głupimi gojami tym bardziej, iż nie będzie ku temu żadnej potrzeby, nawet finansowej. Chodzi konkretnie o to, że w Królestwie Niebieskim ma podobnież panować nieskończona obfitość, również finansowa, w związku z czym nie trzeba już będzie pracowicie wypłukiwać złota z powietrza, wpuszczać go w obieg za pośrednictwem Systemu Rezerwy Federalnej, wtryniać głupim gojom pożyczek, żeby potem przez resztę życia tyrali na odsetki, ani forsować planu Paulsona - i tak dalej i tak dalej. Wszystkie te przedsięwzięcia wymagają nie tylko istnienia głupich gojów, ale również - stykania się z nimi. Na dodatek - ponieważ w Królestwie Niebieskim nie było, nie ma i nie będzie żadnych reform ustrojowych i w ogóle, to nie trzeba też będzie wymyślać i propagować na użytek głupich gojów ani marksizmu, ani trockizmu, ani politycznej poprawności. Krótko mówiąc - nie będzie żadnej potrzeby zadawania się z głupimi gojami, a zatem - jedynym sposobem podkreślenia wyjątkowości Żydów może być tylko separacja, tzn. ulokowanie w osobnej, oczywiście najlepszej dzielnicy Królestwa Niebieskiego. W takiej sytuacji Jezus Chrystus, jako zbawiciel „wszystkich ludzi” jest tu potrzebny, jak psu piąta noga. Nic więc dziwnego, że diaspora żydowska „na całym świecie” poczuła się „bardzo zaniepokojona, wstrząśnięta i rozżalona” - jak twierdzi rabin Grynberg z Ligi Antydefamacyjnej. Wprawdzie chodzi tylko o modlitwę w Mszale Trydenckim, którego prawie nikt już nie używa, a w Polsce tylko patrzeć, jak będzie w ogóle zakazany, ale „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności” - przypomina poeta. Ci chrześcijanie to wprawdzie kupa g... i Najwyższy z całą pewnością puszcza ich modlitwy mimo uszu, ale nie można przecież im pozwolić, żeby sami je sobie układali, bo to może zniweczyć efekty tresury! Tymczasem przynosi ona rezultaty wręcz zbawienne, co widać wszędzie, miedzy innymi w Polsce. Jeszcze w maju 1995 roku prymas Józef Glemp na lotnisku w Londynie grzmiał jak piorun: „Czy mamy wchodzić do Europy wyimaginowanej, z legalną aborcją, z pogwałceniem zasad chrześcijaństwa, z lekceważeniem małżeństwa, rodzin? Czy takie warunki nie godzą w naszą niepodległość, w naszą tożsamość?” Ale w Episkopacie były też zdrowe siły, których wybitnym reprezentantem jest m.in. Ekscelencja „Filozof” - od samego początku nieprzejednanie stojący na nieubłaganym, zgodnym z instrukcjami gruncie. Toteż już w październiku 1995 roku usłyszeliśmy melodię z innego klucza. We „Wspólnym słowie polskich i niemieckich biskupów z okazji 30 rocznicy wymiany listów” czytamy m.in., że „Kościół w obu naszych krajach z pełnym przekonaniem popiera tę drogę ku odbudowie europejskiej jedności”. Jaką drogę? Ano „tę”, to znaczy - Eurosojuz z Niemcami na czele. Wprawdzie snuje się tam jeszcze rzewne opowieści o „przywróceniu Europie chrześcijańskiej duszy”, ale nie bardzo wiadomo, kto właściwie miałby to robić, skoro „podstawą prawdziwie wolnego i demokratycznego porządku społecznego są podstawowe prawa człowieka”? Znaczy - „prawdziwa wolność” polega na zaaprobowaniu tego, co demokratyczna większość uzna za dobre, ot, np. „małżeństwa” jednopłciowe. Był to sygnał, że z Episkopatem można „wszystko zrobić i w każdą formę ulepić”, byle tylko postępować taktownie, cierpliwie i metodycznie. Toteż nic dziwnego, że na dzień 17 stycznia 1997 roku ogłoszono w polskim Kościele obchody Dnia Judaizmu - że to niby bez „judaizmu” niczego nie zrozumiemy - a w listopadzie 1997 roku odbyła się słynna pielgrzymka delegacji Episkopatu do Brukseli. Po powrocie prymas Glemp mówił już o „historycznej konieczności”. Można było wyczuć w tym echo jego słów z pierwszych dni stanu wojennego, kiedy to, wspominając o tzw. „lojalkach”, zaskoczył wszystkich stwierdzeniem, że „nieważne, co się podpisuje”. To była, nie da się ukryć, mocna rzecz, zwłaszcza, że powiedział to nie jakiś chłopek-roztropek, co to „grunt, aby zdrowie było”, tylko noszący purpurę książę Kościoła. Toteż nikt nie powinien czuć się zaskoczony i dzisiaj, kiedy to Episkopat Polski zapisał się do profsojuza katolickich biskupów Unii Europejskiej COMECE, zaś prymas Glemp deklaruje, iż Karta Praw Podstawowych, ten manifest komunistyczny Eurosojuza, jest „poszukiwaniem jakiegoś dobra”. Czy w tej sytuacji prezydent Kaczyński będzie się długo opierał przed ratyfikowaniem traktatu lizbońskiego z Kartą praw Podstawowych inclus? Rzeczywiście, po stokroć miał rację Stanisław Lem pisząc w „Głosie Pana”, że „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. Więc kiedy tresura przynosi tak znakomite rezultaty i 17 stycznia, podczas kolejnych obchodów Dnia Judaizmu, nasi duchowi przywódcy będą nas uczyli, jak pluć pod wiatr, sanhedryn najwyraźniej uznał, iż pora przejść do następnego etapu, to znaczy - przyspieszenia budowy Żywej Cerkwi. Przekłada się to m.in. na aktywność publicystyczną żydowskiej gazety dla Polaków, która coraz częściej krytykuje Benedykta XVI-go za odchodzenie od jedynie słusznej linii „santo subito” Jana Pawła II i daje do zrozumienia, że w razie potrzeby zaatakuje nie tylko dogmaty, ale również dochody Kościoła, wykorzystując ową „własną ścieżkę zbawienia”. To może podziałać, nie mówiąc już o drobiazgu, że całkiem spore collegium można będzie skompletować z samych Tajnych Współpracowników. Lizbona i Żywa Cerkiew - czy trzeba więcej? SM
Czy ktoś nas reprezentuje? Zanim rozpoczął się obecny szczyt Unii Europejskiej w Brukseli, między prezydentem Kaczyńskim, a premierem Tuskiem odnowił się stary spór o to, który z nich ma na tym spotkaniu reprezentować Polskę. Pierwszą przyczyną tego sporu jest niemądre rozwiązanie konstytucyjne - żeby utworzyć dwa niezależne od siebie ośrodki władzy wykonawczej. Prezydent, jako jeden z tych ośrodków, wybierany jest w powszechnym głosowaniu, zatem jego mandat jest tak samo silny, jak mandat rządu, który jest komitetem wykonawczym parlamentu - również wybieranego w powszechnym głosowaniu. Zatem pierwotne zarzewie konfliktu wynika z samej konstytucji, która w związku z tym powinna być zmieniona tak, by system parlamentarno-gabinetowy zastąpić systemem prezydenckim. Zlikwidowałoby to dualizm ośrodków władzy wykonawczej, a państwu zapewniłoby stabilny rząd, niezależny od zmiennych humorów i siucht parlamentarnych mężyków stanu. Drugą przyczyną sporu między prezydentem i premierem jest konflikt polityczny. Nie jest żadną tajemnicą, że prezydent Kaczyński sympatyzuje z Prawem i Sprawiedliwością, zaś Platforma Obywatelska i rząd premiera Tuska traktują go w związku z tym jako fragment opozycji i podobnie jak resztę opozycji, jak mogą, to szykanują. Wreszcie trzecią przyczyną sporu między prezydentem a rządem jest to, że prezydent, wbrew rządowi, próbuje forsować w polityce zagranicznej opcję amerykańską, zaś rząd premiera Tuska wydaje się bez reszty zaprzedany opcji europejskiej. W ten sposób dochodzimy do kwestii reprezentacji. Zarówno prezydent, jak i premier twierdzą, iż spierają się o to, kto w Brukseli będzie reprezentował Polskę. Jest to prawda, ale tylko w tym sensie, kto będzie siedział za szyldzikiem z napisem „Polska”, w miejscu zarezerwowanym dla przedstawicieli Rzeczypospolitej. Bo kogo tak naprawdę reprezentuje rząd premiera Donalda Tuska, to znaczy - czy rzeczywiście jest rzecznikiem polskich interesów narodowych i państwowych, czy też rzecznikiem kogoś zupełnie innego - to już nie jest takie oczywiste. Znakomitym przykładem jest generał Wojciech Jaruzelski. Formalnie był on premierem rządu polskiego, więc niby Polskę reprezentował - ale zarazem był I sekretarzem Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, która reprezentowała Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich wobec narodu polskiego. Wynikał z tego oczywisty konflikt interesów i w tym konflikcie generał Wojciech Jaruzelski konsekwentnie wybierał zawsze interes Związku Radzieckiego. Wprawdzie dzisiaj się tego wypiera, drapując się w płaszcz Konrada Wallenroda i w ogóle - kreuje się na pierwszą ofiarę stanu wojennego, ale wiemy już, że prosił Sowieciarzy o pomoc wojskowa na wypadek, gdyby społeczeństwo stawiło mu opór. Fakt, że po tym wszystkim został wybrany na prezydenta Polski pokazuje, że sprawa reprezentacji naszego kraju jest nadal otwarta. SM
Wacław Klaus w sosie monachijskim 5 grudnia delegacja faszystów z tzw. Parlamentu Europejskiego odwiedziła czeskiego prezydenta Wacława Klausa, próbując go przesłuchać w sposób podobny do tego, jakiego użył w nocy z 14 na 15 marca 1939 roku wybitny niemiecki przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, przesłuchując czechosłowackiego prezydenta Emila Hachę. Jak pamiętamy, w efekcie tego przesłuchania prezydent Hacha, pod groźbą zbombardowania Pragi, zgodził się na Anschluss Czech i Moraw do Rzeszy. Cel próby przesłuchania prezydenta Klausa 5 grudnia był podobny; chodziło o wymuszenie na nim deklaracji, że ratyfikuje traktat lizboński - a więc podpisze formalną zgodę na rezygnację Republiki Czeskiej z niepodległości państwowej. Delegacji faszystów z tzw. Parlamentu Europejskiego przewodniczył jego przewodniczący Hans-Gert Pottering, który próbę protestu ze strony czeskiego prezydenta skwitował oświadczeniem, że „każdy (członek delegacji - SM) będzie pytał pana o co tylko zechce”. Ale faszyści nie tylko pytali. Próbowali - jak to faszyści - również grozić prezydentowi Klausowi jakimiś konsekwencjami, jeśli będzie nadal podtrzymywał kontakty z irlandzkim biznesmenem Declanem Glaney, który sfinansował kampanię przeciwko ratyfikacji Lizbony podczas irlandzkiego referendum. Zatem historia zatoczyła koło znacznie wcześniej, niż się tego spodziewaliśmy, chociaż mimo uderzających podobieństw sytuacji są też i różnice. Przy podpisywaniu układu monachijskiego we wrześniu 1938 roku, ani w przesłuchiwaniu prezydenta Hachy nie uczestniczył żaden Żyd. Tymczasem w składzie faszystowskiej delegacji próbującej przesłuchiwać prezydenta Klausa najbardziej agresywnie zachowywał się Daniel Cohn-Bendit, przywódca frakcji tzw. „zielonych”, a więc prawie brunatnych. Daniel Cohn-Bendit jest zachodnioeuropejskim odpowiednikiem Adama Michnika, tylko trochę od niego głupszym, wskutek czego - bardziej bezczelnym, chociaż z drugiej strony - bardziej szczerym. Polskie przysłowie ludowe mówi, że „nie dał Pan Bóg świni rogów, bo by ludzi bodła”. Obawiam się, że jednak dał. SM
GLOBCIO - The Final Cut Ponieważ podczas przedwczorajszej dyskusji w PolSat NEWS rozmaici ignoranci, głównie politycy, nawoływali do „oszczędzania energii” (jako środka w walce z GLOBCIem), chciałbym przypomnieć fakty. Otóż całkowita energia produkowana i z'używana przez ludzkość to według różnych, bardzo rozbieżnych, szacunków od 1/2000 do 1/220.000 energii dopływającej na Ziemię ze Słońca. W większości podręczników fizyki przyjmuje się średnio (geometrycznie...) 1/15.000 - czyli 1/15 1‰ (jednego promille). Czyli: najmniejsza plameczka na Słońcu ma większy wpływ na bilans energii Ziemi niż cała „wielka produkcja przemysłowa” człowieka. W dodatku proszę dobrze zrozumieć pojęcie „z'używać energię”. Jeśli Słońce „bezużytecznie” podgrzewa parę metrów kwadratowych gołej ziemi, to podnosi tym temperaturę naszej planety. Natomiast jeśli ustawię tam baterię słoneczną i z'użyję tę energię do produkcji np. tlenku azotu - to temperatura na Ziemi będzie niemal o tyle-ż mniejsza - bo energia została właśnie z'użyta. Jak wiadomo E=mc2 ; z czego wynika, że m= E/c2 ... Poważni zwolennicy GLOBCIa nie głoszą takich bzdur, jak politycy, którzy pragnęliby robić kariery na ograniczaniu a to stosunków seksualnych, a to z'użycia energii, a to wymiany handlowej... Oni twierdzą, że efekt cieplarniany powstaje nie wskutek tego, że produkujemy energię, lecz tego, że „gazy cieplarniane” powodują, iż nieco więcej promieniowania Słońca zatrzymywane jest w atmosferze: po odbiciu od ziem i wód nie wraca w Kosmos. To „nieco” robi ich zdaniem wielką różnicę: spowoduje nieodwracalne efekty, średnia temperatura na Ziemi wzrośnie nawet o 5ºC, roztopią się lodowce i zaleje nas potop... NB. w rzeczonej debacie rekordy powtarzania obiegowych głupot bił WDost Tomasz Wojciech Misiak (Wrocław, PO). Otóż tak:
1) W wieku XVII na Wawelu zimą nie można było w Zamku utrzymać nocą temperatur dodatnich, a do Szwecji można było przejechać po Bałtyku ciężkimi saniami. Celsjusz jeszcze się nie urodził, ale łatwo ocenić, że średnie temperatury były wtedy o ponad 10ºC niższe, niż obecnie. Podniesienie się temperatury od tego czasu o 10ºC nie było raczej spowodowane przez ogniska palone przez ludność - więc hipotezę, że obecnie „grożący nam” przyrost o 5ºC spowodowany może być działalnością człowieka należy nieodwołalnie wykreślić z poważnych dyskusyj.
2) Podniesienie się temperatury nawet o 5ºC nie spowoduje, że na Grenlandii znów będą rosły cytryny i znajdowały się tam „soczyste pastwiska” - o których wspominali Wikingowie. Z czego wynika, że temperatura Ziemi była w latach 800 - 1200 po Chr. wyższa - a nie tylko niczego nie zalało, ale (co ważniejsze) proces jakoś się odwrócił - skoro w XVII wieku było znów zimno.
3) jak słusznie podczas tej dyskusji podnosił p.prof.Krzysztof Szamałek (SLD, Stow. „Ordynacka”), Ziemia jako system znajduje się w stanie równowagi. Skąd wiemy, że w stanie równowagi? Stąd, że przez paręset tysięcy czy milionów lat dźwigania na sobie dinozaurów, mamutów, sekwoi i innych okazów życia - jakoś się nie rozpieprzyła. Oczywiście: to nie jest dowód - ale bardzo silna przesłanka... Jak Ziemia wróci do stanu równowagi? Ależ w wyniku działania bardzo prostego sprzężenia zwrotnego ujemnego: jeśli w atmosferze zrobi się dwa razy więcej CO2 (ach - marzenie...) - to wyrośnie dwa razy więcej rozmaitej zieleniny (i Dżungla Amazońska zacznie rosnąć w szybszym tempie...) i wchłonie ten dwutlenek.. oraz energię. Bo w procesie fotosyntezy (podobnie, jak przy syntezie tlenku azotu) energia jest pobierana i wchłaniana przez organizm rośliny (stąd właśnie ogromne ilości energii z węglu i w ropie naftowej!!).
A co potem? Potem rozmaite drzewka, krzaczki i trawki będą sobie rosły, rosły... I dalej, jak w klasycznym zadaniu o lisach i zającach (tylko cykl jest znacznie dłuższy...): po paruset latach rozrosną się zanadto, ilość CO2 spadnie poniżej średniej, rozpocznie się Globalne Oziębienie, część roślin zdechnie... Proste - jak prosty model cybernetyczny. A: rząd Republiki Litewskiej poprosił władze III RP by przemyślały sprawę tej idiotycznej "Karty Polaka" . Spłynie po NICH, jak woda po kaczkach i kaczorach. (vide: wczorajszy mój wpis; czy jasne już dla Was, moi Kochani Wrogowie, że nie jestem agentem rosyjskim, tylko litewskim?) PS. Ale-ż oczywiście: istnieją inne sprzężenia zwrotne stabilizujące temperaturę Ziemi - w tym parowanie wód. Znamy kilka - a z pewnością nie znamy wielu (może tysięcy?) innych. Czy zdajecie sobie Państwo sprawę ile sprzężeń dba o temperaturę WASZEGO ciała? Nie? I słusznie: imię ich LEGION - a na pewno jeszcze więcej jest nieznanych. A - {~Bacz} przesłał link do artykułu z „POLITYKI”: Coraz więcej ludzi widzi, że „walka z GLOBCIem” to - jak zwykle u nowoczesnych socjalistów: interes grupki wiedzących, że chodzi o napchanie ich portfeli - i głupota wierzących, że to naprawdę... PS. {~ignorant} poleca nam „Raport Mniejszości” Senatu USA n/t GLOBCIa: zwracam uwagę, że zacni (choć mieńszewiccy...) US-senatorzy starannie informują, że więcej uczonych podpisało raport podważający oficjalny raport IPCC niż liczy sobie członków IPCC - i nieustannie podkreślają, że to aż 650 uczonych się nie zgadza - itd. Oto d***kracja w całej krasie! Przypominam, że gdy śp.Albertowi Einsteinowi, który schronił się w USA, doniesiono, że aż 600 niemieckich uczonych podpisało oświadczenie, że Jego „Teoria Względności” jest do kitu - oświadczył: „Gdyby była fałszywa, wystarczyłby jeden!” JKM
Prywatna medycyna - coraz mniej konkurencji W perspektywie „komercjalizacji” szpitali, proponowanych przez Platformę Obywatelską, warto przyjrzeć się tendencjom na rynku prywatnych usług medycznych. Rynek prywatnych szpitali zmierza w niebezpiecznym kierunku. Następuje na nim konsolidacja, a właściwie oligopolizacja rynku, co skutkuje zabijaniem konkurencji. Pacjenci mają coraz mniejszy wybór usług prywatnej hospitalizacji, płacą za to coraz wyższe ceny, a kolejki w prywatnych placówkach przypominają te, znane z publicznej służby zdrowia.
Niebezpieczne tendencje W ubiegłym roku z usług prywatnych placówek służby zdrowia skorzystało ponad 1,5 mln pacjentów, wydając ponad 5 mld złotych. To łakomy kąsek dla inwestorów, którzy szacują, że ich zyski mogą rosnąć w tempie nawet 30 proc. rocznie. Niestety w podobnym tempie mogą rosnąć ceny usług dla pacjentów. Rynek prywatnych szpitali jest przedmiotem agresywnych spekulacji, czego przejawem były na przykład gwałtowne, nieuzasadnione wzrosty spółek medycznych podczas ostatniej hossy. Podobne gry toczą się w ich strukturach właścicielskich. Jesienią 2007 r. fundusz Mid Europa Partners kupił firmę Lux Med., a w kwietniu 2008 r. Centrum Medyczne LIM, stając się po drodze właścicielem spółek Medycyna Rodzinna i Promedis. Z usług grupy korzysta już 960 tys. klientów. To prawdopodobnie już połowa rynku! Inna aktywna na tym rynku firma Medicover szykuje się natomiast do przejęcia Centrum Medycznego „Damiana”. Midicover przygotowuje w przyszłym roku otwarcie największego prywatnego szpitala w Polsce, który kosztem 120 mln stanie w warszawskim Wilanowie. CM „Damiana” to łakomy kąsek. Szpital po raz trzeci uzyskał miano najlepszego prywatnego szpitala w Polsce w rankingu tygodnika „Wprost”. Niewykluczone, że te dwie grupy podzielą wkrótce rynek między siebie.
Ze szkodą dla pacjentów Co korzystne dla spekulantów, nie musi być wcale korzystne dla klientów. Ponieważ inne prywatne szpitale np. Swissmed operują poza Warszawą (Swissmed w Gdańsku), pacjenci z Warszawy w zasadzie zostaną pozbawieni większego wyboru. Koncentracja jest szczególnie niekorzystna dla konkurencji, a na efekty nie trzeba długo czekać. Już dziś pacjenci prywatnych klinik skarżą się, że preferowani są klienci abonamentowi, czyli firmy, które kupują usługi grupowe. Oprócz dyskryminacji klientów indywidualnych, w prywatnych szpitalach pojawiają się kolejki, znane z publicznej służby zdrowia. Latem tego roku dzienniki donosiły, że czas oczekiwania na wizytę u specjalisty w prywatnej placówce może osiągnąć nawet pół roku! Wygląda na to, że obecnie prywatne szpitale wyglądają atrakcyjnie aż do czasu, gdy się nie zachoruje. Uciążliwe są stałe wzrosty cen. Zaczynają narzekać także lekarze, którym oligopoliści zaczynają dyktować warunki zatrudnienia. Świadczy to tylko o tym, że nadmierna koncentracja pogarsza jakość usług. Prywatna służba zdrowia potrzebuje nowych inwestycji, a nie konserwowania układu już istniejących. Dlatego UOKiK, który miesiącami zwleka z wydawaniem pozwoleń na przejęcia supermarketów, a zgody na przejęcia szpitali wydaje niemal „od ręki”, powinien baczniej przyjrzeć się sytuacji klientów prywatnych szpitali. Tomasz Teluk
13 grudnia 2008 Ukraść czas Panu Bogu... Walka z chrześcijaństwem zaostrza się, przybiera na sile… Nie, że chrześcijanie już schodzą do katakumb. To jeszcze nie, na to przyjdzie czas potem. Na razie znane wydawnictwo Oxford University Press wydało nowy słownik dla młodzieży. I wiecie państwo co zrobiono? Ze słownika usunięto dziesiątki słów związanych z chrześcijaństwem, monarchizmem i historią Wielkiej Brytanii(????). Orwellizm w pełnej krasie! W „Roku 1984” też usuwano przeszłość! Bo kto panuje nad przeszłością, panuje nad teraźniejszością, a kto nad teraźniejszością- panuje nad przyszłością. Panowie Bartyzel, Wielomski, Affek, Górski- będą wielce nieukontentowani. Według Bibula.com, za Telegrach.co.uk- najnowsze wydanie słownika „Junior Dictionary”, zawierającego 10 000 słów , wymazano( usunięto) z niego między innymi następujące słowa: kaplica, biskup, monarcha, koronacja, zakonnik, parafia, święty, grzech, diabeł, księżna, książę, zakonnica, ołtarz, mnich, chrzest, psalm,, wikary(?????). W te miejsca wprowadzono słowa związane ze” współczesnym, nowoczesnym, mulitikulturalnym społeczeństwem”(!!!). Wprowadzono takie słowa jak: blog, szerokopasmowy, odtwarzacz MP3, poczta głosowa, tolerancja, demokratyczny, dysleksja, alergia. A gdzie: prawa człowieka, pluralizm, ekologizm, trąba powietrzna pardon dziura ozonowa, telewizja publiczna, demokratyczne państwo prawa, spółka skarbu państwa, samorząd demokratyczny, równość demokratyczna( równość geograficzna wymagałaby na przykład zniwelowania gór i zasypania dolin- to trzeba byłoby wyjaśnić młodzieży!), solidarność społeczna, tanie państwo, przyjazne państwo, dialog społeczny, centrum dialogu społecznego, wolność i demokracja, Związek Bojowników i Wolność i Demokrację, konsultacje społeczne, płód, aborcja( zabieg medyczny poszerzający wolność kobiet), eutanazja( humanitarna pomoc przy nienaturalnej śmierci, dobijanie starców i kalek), lustracja ( zemsta na tych, którzy byli donosicielami i konfidentami), neutralność światopoglądowa, narkoman( chory wymagający opieki finansowanej ze środków publicznych), mniejszość narodowa( grupa narodowa dystansująca się w danym państwie od narodu), młodzież( ludzie dynamiczni, młodzi i nowocześni), kultura europejska( imperialistyczne zagrożenie kulturalne dla innych kultur), lewica( siły postępu i obrońcy ludzi najbiedniejszych), ochrona przyrody( wykluczanie ludzi z przyrody), pacyfizm( szlachetna troska o pokój), państwo( system organizacji społecznej dzięki któremu obywatele otrzymują więcej dóbr, niż by mogli sobie zapewnić sami), patriotyzm( czytaj nacjonalizm i szowinizm), parlament( miejsce w którym o ustanawianiu praw ni decyduje logika ani sprawiedliwość, lecz głosowanie oparte na większości), liberalizm( tolerancja i swoboda obyczajów), służba zdrowia( zbiurokratyzowany i zarządzany przez biurokracje system lecznictwa), socjalizm( ustrój dążący do sprawiedliwości społecznej), strajk( szantaż), sumienie( prawo człowieka do postępowania niemoralnego opartego o jakiekolwiek usprawiedliwienie), szkoła,( miejsce pracy nauczycieli, którego funkcjonowaniem kieruje państwo poprzez programy ustalane przez politycznego ministra), tradycja( śmigus dyngus, wianki świętojańskie, ciemnogród), wartości( rzeczy subiektywne- nie wiadomo jakie), wegetarianin,( człowiek wrażliwy moralnie jako przeciwnik zabijania zwierząt- oczywiście ponad mięsożernymi moralnie), wolność( to na co zezwala władza), naturalne planowanie rodziny( przy pomocy prezerwatywy i pigułki), homoseksualizm( równouprawniona orientacja seksualna), intelektualista( lewicowy intelektualny i moralny autorytet), kapitalizm( ustrój, w którym właściciel wyzyskują pracowników, a nie państwo, i płacą bardzo małe podatki), kara śmierci( egzekucja przerażonego człowieka naruszająca jego prawo do życia), komunizm( ustrój troski o zwykłych ludzi, unikający wad kapitalizmu, czasami popadający w wypaczenia), konserwatyzm( wstecznictwo, wrogość wobec postępu wszelakiego, obelżywy dla prawdziwego postępowca), kościół( organizacja grupująca księży i ogłupiająca wiernych), Historia( przedmiot zainteresowań przeciwników postępu), gazeta( miejsce gdzie wylewają swoje przemyślenia lewicowe autorytety), fundamentalista( fanatyk, np., zwolennik fundamentalnego przestrzegania zasady, ze dwa plus dwa jest cztery), faszyzm( epitet pod adresem adresem orientacji prawicowej akcentującej godność narodową), dziedziczenie( wzbogacenie się bez żadnych zasług- przymusowo podatek od tego wzbogacenia), demokracja( system biurokratyczny, w którym niektóre posady obsadza się przez glosowanie), dekomunizacja( zemsta na poprzednich lewicowcach), agent( ofiara fałszowania dokumentów SB), antysemityzm( każda krytyka postępowania Żydów), astrologia( sposób określania cech osobowości), autorytet, ( osoba znana z mediów, mówiąc codziennie do mediotów), bezpieczeństwo( policja polityczna i jej dbałość o spokojne życie rządzących), cło( opłata na granicy korzystna dla dochodów państwa), zboczenie( preferencja seksualna), zabobon( tradycyjne przekonanie), wierność zasadom( Ciemnogród), Trwonienie grosza publicznego( dotacje, dopłaty i restrukturyzacja), Utrata suwerenności( integracja), własność( egoistyczne posiadanie), wolność gospodarcza( dziki kapitalizm), popularne przesądy( opinia publiczna),, żona( partnerka), ślepy( niewidomy),, wierzący(wyznawca chrześcijaństwa), wstrzemięźliwość ( zahamowania seksualne kwalifikujące się do leczenia),, zła ortografia( dysgrafia, dysleksja),, propaganda( informacja), prostytucja( usługi seksualne), przestępca( nieprzystosowany społecznie), pycha( indywidualizm, poczucie własnej wartości), Ojciec Święty( Watykan), pijany pieszy( ofiara wypadku), mord( zabójstwo), podwyżka podatków( reforma podatkowa), podział łupów( porozumienie koalicyjne), pornografia( erotyka), posady( funkcje państwowe i samorządowe), prawda i fałsz( dwie sprzeczne opinie), pobożny( klerykał), motloch( demonstranci). Murzyn( Afroamerykanian), Piany kierowca( kierowca jako przestępca), rozwiązłość( bujne życie erotyczne), różnice pomiędzy płciami( dyskryminacja kobiet), sabotaż( np. blokada dróg), sprawiedliwość( sprawiedliwość społeczna), surowość( brutalność), komplementy, zaloty( molestowani seksualne), komunista( człowiek lewicy), korupcja, złodziejstwo( nieprawidłowości przy przetargu), lenistwo( brak motywacji i perspektyw), ludy prymitywne( ludy pierwotne),masoneria( istniej tylko w chorej wyobraźni prawicowca), grabież mienia publicznego( przekształcenia własnościowe), hinduskie pogaństwo( duchowość Wschodu), kapłan( funkcjonariusz kultu), karanie dzieci( przemoc wobec dzieci), głowa rodziny( męska dominacja), etatyzm, nadmiar przepisów( troska państwa o obywateli), dyscyplina ( przymus), gospodyni( kobieta nie pracująca), Anarchia i awantury( protesty, blokady), brak zasad( umiejętność porozumienia) Cyganie( Romowie), dekadencja( oryginalność artystyczna), demoralizowanie dzieci( wychowanie seksualne)… Itd. Itd., itd. …Nowomowa orwellowska już jest rozkręcona pełną gębą! Oczywiście sam tego nie zebrałem a zaczerpnąłem z książki mojego kolegi partyjnego pana profesora Michała Wojciechowskiego pt” W ustroju biurokratycznym”. Pan profesor był kiedyś moim zwierzchnikiem jako szef Okręgu Mazowieckiego UPR, ostatnio rozmawialiśmy na spotkaniu w Kórniku, w sierpniu tego roku.. A na zakończenie dzisiejszego felietonu, fragment książki G. Orwella” Rok 1984” ze strony 46, gdy dwaj bohaterowie pracują nad nowym słownikiem, który ma zastąpić stary, już niedobry, bo czas na panowanie nad przyszłością, precz z przeszłością. „Na wzmiankę o słowniku natychmiast się rozochocił. Odsunął miskę, w jedną delikatną dłoń ujął pajdę chleba, a w drugą kostkę sera i pochylił się nad stolikiem, żeby nie podnosić głosu. -Jedenaste wydanie będzie w pełni normatywne- rzekł- Nadjemy językowi ostateczny kształt: taki jaki będzie miał, gdy wszyscy zaczną się posługiwać wyłącznie nowomową.. Kiedy skończymy, ty i inni będziecie musieli powtórnie jej się nauczyć Pewnie uważasz, że naszym głównym zajęciem jest wymyślani nowych słów. Otóż nic bardziej błędnego! My niszczymy słowa. Setkami, i to dzień w dzień! Redukujemy język, plewimy ze wszystkiego, co zbędne. W jedenastym wydaniu będą wyłącznie słowa, które mają zostać w użyciu po roku dwa tysiące pięćdziesiątym.(…). -Niszczenie słów to coś pięknego! Najwięcej oczywiście, wyrzucamy czasowników i przymiotników, ale setki rzeczowników też są zupełnie zbędne. Usuwamy nie tylko synonimy, lecz także wyrazy przeciwstawne.. Bo jaka racje bytu mają słowa, których znaczenie jest po prostu przeciwieństwem innych? Każde słowo zawiera w sobie swoje przeciwieństwo. Weźmy na przykład przymiotnik „ dobry”. Jeśli mamy ` dobry”, po co nam przymiotnik” zły”?” Bezdobry” wystarczy w zupełności; jest nawet o tyle lepszy, że stanowi dokładne przeciwieństwo przymiotnika” dobry, czego nie można powiedzieć o „ zły”. A gdy z kolei chcemy coś wzmocnić, czy ma sens stosowanie mętnych i w sumie bezużytecznych określeń typu” „wspaniały” lub” znakomity”? „Plusdobry” adekwatnie spełnia każdy wymóg, jeśli natomiast zachodzi potrzeba większej emfazy, można użyć „ dwaplusdobry”. Akurat tymi formami posługujemy się już dzisiaj, lecz w swoim ostatecznym kształcie cała nowomowa będzie taka. Z czasem pojecie dobra i zła ograniczy się do zaledwie sześciu słów, a naprwdę do jednego. Czyż to nie wspaniałe, Winston?(…) -Czy nie rozumiesz, że nadrzędnym celem nowomowy jest zawężenie zakresu myślenia. W końcu doprowadzimy do tego, że myślozbrodnia stanie się faktycznie niemożliwa, gdyż zabraknie słów, żeby ja popełnić. Każde pojęcie da się wyrazić wyłącznie przez jeno słowo o ściśle określonym znaczeniu, natomiast wszystkie znaczenia uboczne zostaną wymazane i zapomniane. W jedenastym wydaniu jesteśmy już bardzo blisko tego celu. Lecz proces ten będzie postępował długo po naszej śmierci .. Z roku na rok będzie coraz mniej słów i coraz węższy zakres świadomości.(..) Rewolucja zwycięży ostatecznie, gdy język osiągnie doskonałość. -Czy przyszło ci kiedy do głowy, Winston, że najpóźniej w roku dwa tysiące pięćdziesiątym nie będzie na ziemi ani jednego człowieka, który potrafiłby zrozumieć taką rozmowę jak nasza?”. Czy to wszystko nie jest prorocze? Dlatego zachęcam do przeczytania „ Roku 1984” i „ Folwarku zwierzęcego”… Oczywiście nie mam zielonego pojęcia, którym z kolei wydaniem jest wydanie słownika” Junior Dictionary,, który ukazał się nakładem wydawnictwa Oxford University Press.. Mam tylko nadzieję, że nie jest to wydanie już jedenaste.. WJR
Miłość francuska Nie bez kozery mówi się, że in vino veritas, co się wykłada, że w winie prawda. Chodzi naturalnie o to, że w dobrym chmielu ludzie wypowiadają się bardziej szczerze, niż na trzeźwo. Tak właśnie zdarzyło się panu doktorowi Andrzejowi Olechowskiemu, który, według charakterystyki samego Lecha Wałęsy, ma zalety „fizjologiczne i inne”. Fizjologiczne każdy może sobie obejrzeć („hej tam w Warszawie jest pan minister siwy i taki miły, przez okno rzuca spojrzenia bystre...”), natomiast te „inne” są już bardziej zagadkowe. Pewne światło rzucił na tę sprawę w swoim czasie Antoni Macierewicz, ujawniając, iż dr Olechowski był współpracownikiem służb specjalnych o pseudonimie „Must”. Sam zainteresowany temu nie zaprzeczał, utrzymując jedynie, iż współpracował tylko z „wywiadem gospodarczym”. Ten „wywiad gospodarczy” musi być odpowiednikiem „sądu morskiego”, którym straszył chłopów pan Zołzikiewicz w „Szkicach węglem”, ale nie o to w tej chwili chodzi, bo ważniejsza jest nieostrożność w używaniu zaimków. Otóż wśród komplementów, którymi pan dr Olechowski, podobnie jak inni uczestnicy rocznicowej balangi, raczył Gospodarza-Laureata, znalazł się i ten, iż Lech Wałęsa był prezydentem „na miarę NASZYCH (podkr. SK) marzeń”. Ten zaimek w ustach dra Olechowskiego więcej wyjaśnia, niż mówi, a poza tym - to szczera prawda. Czegóż innego mogłaby sobie życzyć razwiedka, niż prezydenta, który w chwilach wolnych od pracy naukowej, tzn. rozwiązywania krzyżówek, gotów był w podskokach spełniać różne życzenia, byle tylko wstydliwe zakątki życiorysu „wieczysta noc powlekła”? Toteż nawet i teraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego sypnęło groszem i wsparło Instytut Lecha Wałęsy kwotą 494,6 tys. złotych na książkę polemizującą z „prowokatorami”. A skoro już mowa o pieniądzach, to wyjaśniły się już przyczyny globalnego ocieplenia, przynajmniej jeśli chodzi o francuską miłość do Polski. Nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem - mówili starożytni Rzymianie. I rzeczywiście - nie ma takiej sprawy, której nie udałoby się załatwić z Francją - naturalnie za łapówkę. W ogóle polityka zagraniczna słodkiej Francji coraz bardziej upodabnia się do Bubuliny z filmu „Grek Zorba”. Jak pamiętamy, Bubulina była kiedyś luksusową damą, niestety już dawno pokonaną w walce z upływem czasu, aczkolwiek zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy, z czego wynikały rozmaite zabawne perypetie. Podobnie Francja szalenie angażuje się w nieubłaganą walkę z globalnym ociepleniem, wciągając to co bardziej snobistycznie zorientowane biedne polskie dziatki. Naprawdę zaś chodzi jej o to, by frajerstwu z bantustanów Wschodniej Europy wtrynić swoje elektrownie atomowe. Jeśli, dajmy na to, Polska, kupiłaby od Francji elektrownię atomową, to Francja pozwoliłaby nam wypuszczać do atmosfery tyle dwutlenku węgla, ile dusza zapragnie i to aż do roku 2020. Potem klimat już by tego nie wytrzymał, chyba, żeby Polska kupiła od Francji drugą elektrownię. Zwracam uwagę, że nie chodzi o to, by Polska tę atomową elektrownię zbudowała, tylko - żeby kupiła - bo budowę zablokują przecież biedne polskie dziatki jako „nieprzyjazną środowisku” - więc Polska albo będzie po staremu produkowała elektryczność z węgla i kupowała „limity” dwutlenku węgla - oczywiście od Francji, albo wysadzi swoje elektrownie w powietrze i będzie od Francji kupowała prąd. Krótko mówiąc - francuska miłość kosztuje - o czym przekonał się już król Stanisław August, kiedy do Warszawy przyjechał francuski teatr. Królowi wpadła w oko pewna aktorka, więc posłał jej bilecik z zapytaniem, czy może zapukać do jej serduszka. Odpowiedziała - owszem Najjaśniejszy Panie - ale to będzie bardzo drogo kosztowało. Ciekawe, ile zapukanie do serduszka słodkiej Francji kosztuje teraz, kiedy francuski dług publiczny rośnie z szybkością 2000 euro na sekundę? Za ile słodka Francja gotowa wybaczyć nam „globalne ocieplenie”? SM
Czerwono w Czarnej Afryce Na świecie jest zabawnie - pod warunkiem, że nie jest się np. Zimbabwańczykiem. P. Sikhanyiso N'Dlovu, minister informacji rządu Zimbabwe, oświadczył właśnie, że Wielka Brytania „sprowokowała” przecinkowce do wywołania epidemii cholery w Jego pięknym kraju - w ramach wypróbowywania broni bakteriologicznej. My, starsi, jesteśmy zaprawieni: przypominam sobie amerykańskich imperialistów, którzy zrzucali stonkę ziemniaczaną na polskie kartofliska - ale, obawiam się, niektórzy z młodych internautów potraktowali to oskarżenie poważnie. A poważnie, to JE Robert Mugabe, prezydent Zimbabwe, jest „absolwentem 17 fakultetów” które „ukończył” będąc internowanym przez Brytyjczyków. Z dwojga złego metoda argentyńska, polegająca na zrzucaniu opozycjonistów z samolotów do oceanu, wydaje się bardziej humanitarna. W stosunku do ludności Zimbabwe, oczywiście. A w ogóle to Wielka Brytania powinna była wtedy wysłać ze 2000 żołnierzy, utrzymać Władzę Białych Ludzi w Rodezji, Czarnuchów (w rzeczywistości: Czerwonych, kształconych w Oksfordzie, Uniwersytecie im. Patryka Lumumby w Moskwie i innych komunistycznych uczelniach) rozstrzelać - i dziś Rodezja byłaby krajem mlekiem i miodem płynącym. Jak, powiedzmy, Hong-Kong. Tyle, że wtedy w Londynie rządziły Czerwone Durnie, a na świecie panowała moda na „de-kolonizację”. Najlepsza pomoc, jaką możemy udzielić Afryce, to jak najszybsza ponowna kolonizacja. Alternatywa: odczepić się, nie pomagać - i spokojnie poczekać, aż wymrą na AIDS. A może wytworzą jakieś przeciwciała? Natomiast dawanie tamtejszym elitom jakichkolwiek pieniędzy, to utrwalanie władzy, przy której Józef Wissarionowicz Djugashvili wydaje się naprawdę być dobrotliwym Wujkiem Joem PS. {~krzysio} napisał: „P. Łukasz Supergan [mój kontr-dyskutant z TV „Superstacja” - JKM] dwukrotnie podkreślił, że nie ma nic przeciwko naturalnym zmianom klimatycznym, ale musimy walczyć ze zmianami powodowanymi działalnością człowieka. Nie rozumiem dlaczego - skoro działalność człowieka ma wielokrotnie mniejszy wpływ, niż np. działalność wulkanów. To może wypowiedzmy wojnę wulkanom właśnie, a nie samym sobie?! A jak wygramy wojnę z wulkanami, to możemy zainwestować w wojnę z następnym naturalnym czynnikiem zmian klimatycznych”. Na co {~Metzgerwein} wykrzyknął z przerażeniem: „Już lepiej im tego nie podpowiadać!” Obawiam się, że istotnie lepiej nie. Ciekawa jest jednak inna obserwacja: Panowie z "Greenpeace" po prostu nienawidzą wszystkiego, co robią ludzie! Gdybyśmy mieli się usmażyć - czy zlodowacieć - byle naturalnie, to ich to nie obchodzi!! Natomiast wszystkim zmianom przeprowadzonym przez człowieka należy przeciwdziałać. Ech - przenieść wszystkich „Zielonych” ciupasem do Amazonii - i niech pilnują, by jej nikt nie wyrąbywał. Po miesiącu pobytu „w naturalnym środowisku” wymarliby z głodu - i mielibyśmy spokój! JKM
14 grudnia 2008 Czy dworzanie znikęli odkąd Lud został Królem? Zaczyna się europejskie dojenie. W końcu nie po to nas potrzebują w tzw. Unii Europejskiej, żeby nam dawać, ale po to, żebyśmy płacili, bo oni potrzebują pieniędzy- jak kania dżdżu. Biurokracja europejska się rozrasta, bo socjalizm potrzebuje na gwałt urzędników, bo trzeba coraz więcej regulować, a najlepszym regulatorem w socjalizmie jest dobrze opłacany urzędnik. Gwiazdami jeszcze nie potrafią regulować, więc pozostawiają je na razie w spokoju. Ciekawe ile będzie kosztował nowy pomysł socjalistycznej Komisji Europejskiej pod nazwą „europejskiego pakietu ratunkowego”. Mówi się coś o 200 miliardach.(????) Ktoś oczywiście tymi miliardami musi zawiadywać, bo przecież same się nie będą przydzielać i rozdawać. Ale najpierw trzeba obskubać państwa członkowskie. To samo było gdy przynależeliśmy do Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich- to samo będzie w nowym kołchozie, o roboczej nazwie Związek Socjalistycznych Republik Europejskich. Według pana Józefa Barroso, szefa całej tej soc- komisji, Polska powinna się dołożyć do wspólnego „ europejskiego pakietu ratunkowego dla gospodarki”, gdyż- uwaga!- „ jest to korzystne dla wszystkich”(???) No ,powiedzmy sobie szczerze… Jest to korzystne jedynie dla biurokracji pasożytującej na Europie, na firmach, na poszczególnych „obywatelach” Unii, którego to „obywatelstwa” nie będzie się można pozbyć w żaden sposób, jak stygmatu wypalonego kiedyś niewolnikowi rozgrzanym żelazem. „Europejczykiem” zostanie się na całe życie.. Tylko zaczipują, naniosą, zarejestrują i będą monitorować.. Bo „obywatelstwa” np. w Polsce obecnie można się pozbyć! Towarzysz Barosso twierdzi, że z pieniędzy zaplanowanych do 2013 roku trzeba wydać jak najwięcej w najbliższych dwóch latach, gdyż wiele firm grozi zamykaniem zakładów, jeśli w najbliższym czasie nie dostaną kontraktów(????). To Komisja Europejska będzie organizować kontrakty dla prywatnych firm???? To znaczy komu organizować i za czyje? Najpierw obrabują wszystkich 400 milionów mieszkańców nieistniejącej jeszcze formalnie Unii Europejskiej, a potem wybranym będą organizować kontrakty! Bo przecież dla wszystkich chętnych na kontrakty zorganizowane przez Komisję Europejską zrabowanych podatnikom pieniędzy nie wystarczy? I będą oczywiście koszty organizowania tych kontraktów i ma się rozmieć łapówki, za przydzielone kontrakty.. Trzeba będzie oczywiście zrobić aneks do budżetu do roku 2013, bo jakże inaczej zadośćuczynić , wszystkim potencjalnym chętnym.. Tonące firmy będą nawet przysłowiowej brzytwy się chwytać, byle przetrwać.. Bo tania konkurencja chińska tuż za progiem, i ma w głębokim nosie idiotyczny pakiet klimatyczny, który jest stekiem ideologicznych bzdur, i którego jedynym celem jest wyciągnięcie miliardów euro na ekologiczne balangi, nasiadówki i potańcówki., przy szampanie i kawiorze.. I głupie gadanie nikomu nie służące, z wyjątkiem samych zainteresowanych biurokratów ekologiczno-ideologicznych. W tym samy miejscu mają Protokół z Kioto: Stany Zjednoczone, Indie, Brazylia i Rosja, które właśnie dlatego się rozwijają, bo nie słuchają eko- idiotów próbujących narzucać światu fałszywą ideologię. Bo firmy same sobie , bez zbawiennego udziału Komisji Europejskiej, tych kontraktów zorganizować sobie nie potrafią, przy obniżonych oczywiście drastycznie podatkach w całej Unii.. Firmy padają, bo są za wysokie koszty i podatki i tu jest socjalizm pogrzebany, a nie, żeby jeszcze podatki ponieść, stworzyć” europejski pakiet ratunkowy”, a potem marnotrawić, pardon pomagać wybranym i nagłaśniać propagandowo, ile to Komisja Europejska robi dobrego, pomijając ile robi złego.. Komisja Europejska, nasz nowy rząd, zachowuje się czasami jak poseł Platformy Obywatelskiej , pan Krzysztof Grzegorek leżący na podłodze Sejmu w stanie wskazującym.. Poseł ze Skarżyska, ma wiele kłopotów, jak sprawy tamtejszego szpitala, przybrały obrót nie taki jaki przybrać miały, jaki zaplanował poseł Krzysztof Grzegorek. No i stąd to zachowanie desperackie i alkoholowe.. Może gdyby w Sejmie były obowiązkowo alkomaty przed wejściem, takie jakie ma policja wobec nas na drogach i na- w bólach porodowych budowanych autostradach.. Bo pan poseł jest specjalistą ginekologiem, i wie co to są bóle…. Ale, żeby aż tak? Komisja Europejska skierowała do Trybunału Sprawiedliwości wniosek przeciwko Polsce za stosowanie 7% stawki VAT na buciki i ubranka dziecięce..(???) Ojej… nie lubią czerwoni komisarze zasiadający na tronach w Brukseli polskich dzieciaków i ich rodziców, którzy za te buciki i ubranka będą musieli zapłacić więcej.. Ojej- nie lubią! Choć czerwone usta maja pełne propagandowych frazesów, o tym jak popierają politykę „parorodzinną” i „ społeczną”, tak jak swojego czasu jeden narodowy - socjalista , też czerwony, miał pełne usta słów o „pokoju”. Rozpętał wojnę! Z jednej strony, Komisja Europejska, jest wrażliwa społecznie i rodzinnie, jak nie przymierzając pani Iza Sierakowska z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, która z tej wrażliwości miała nawet swojego czasu futro z norek aż do kostek, a z drugiej jednak strony ta sama wrażliwa Wysoka Komisja musi jednak zapewnić jednakowe stosowanie przepisów VAT we wszystkich państwach członkujących Unię Europejską..(???) No niechby były i jednakowe, bo jednakowość to cecha podstawowa Unii Europejskiej, ale dlaczego na te ubranka i buciki nie może pozostać VAT siedmioprocentowy, a musi być 22 %???? I zaraz do Trybunału Sprawiedliwości w takich wrażliwych społecznie i rodzinnie sprawach… Nie znam tych ludzi z Trybunału, ale jeśli są to ludzie wrażliwi społecznie i rodzinnie, to wyrok będzie z góry przesądzony…w Trybunale Sprawiedliwości Społecznej.. Bo jak wiecie państwo, i jak pisał poeta Gałczyński, że „ mówiła żony ciotka, że tych co płacą nic nie spotka”… Ciekawe ile zapłacimy za niedopilnowanie , oczywiście w ramach sprawiedliwości społecznej, polityki społecznej i parorodzinnej za to uchybienie dotyczące zignorowania podwyższenia podatku VAT dla dzieciaków polskich na buciki i ubranka? Czerwoni komisarze w sprawach finansowych nie znają litości! Tak jak nie mają litości w sprawach polskich kopalń, stoczni, hut, rybołówstwa… Za to mają litość dla koni we Włoszech sądząc z pomysłu jaki ostatnio forsują… Koń dorożkarski po przewiezieniu pasażera będzie musiał sobie pół godziny odpocząć (???).A jak to będą sprawdzać? No przecież nie poprzez zainstalowane tachografy.. Każdy koń dorożkarski będzie miał wszczepiony czip(????) To jest rozwiązanie na miarę XXI wieku ! Wieku rozwijającego się socjalizmu i systemu totalitarnej kontroli. Przy takiej technice to dopiero ludzkość dostanie w d…ę! Jak zwykle pan Janusz Korwin- Mikke skomentował ten pomysł dowcipnie:”… ale , czy to nie jest wstęp do wprowadzenia zasady, że eurourzędnik po przyjęciu interesanta też musi pół godziny odpoczywać?”. Nie ma litości też pan poseł profesor Stefan Niesiołowski dla samego siebie, idąc w zaparte w sprawie swojego postępowania w latach siedemdziesiątych, będąc w antykomunistycznej organizacji.. Obciążył wtedy swoją narzeczoną Elżbietę Nagrodzką! A potem znalazł się na słynnej liście Antoniego Macierewicza… No i może zacznie się coś dziać w sprawie Unii Europejskiej, bo w sobotę 20. grudnia 2008 roku przylatuje do Polski pan Declan Ganley, słynny miliarder irlandzki, który odważył się przeciwstawić komisarzom ludowo- czerwonym w tworzeniu superpaństwa europejskiego i sfinansował kampanię referendalną przeciw czerwonej antychrześijańskiej Unii Europejskiej.. Będzie rozmawiał z eurosceptykami, może wspólna lista do Europarlamentu.. Mam nadzieję, że historia Polski nie skończy się na Platformie Obywatelskiej i Prawie i Sprawiedliwości, które to partie zapisały się na trwałe czarnymi zgłoskami w naszej historii.. Nie obchodzi już ich nasze dobro, ale wyłącznie nasze dobra.. WJR
Globalny pokój tak - gorzej z ociepleniem „Jednym słowem - wyższa skwera przyszła wedle wychlapania, a z końskiego zadu były trzy gorące aż podania”. Gdyby żył Stanisław Grzesiuk, to pewnie tak by właśnie skomentował balangę, jaka odbyła się w Gdańsku z okazji 25 rocznicy zainkasowania przez Lecha Wałęsę pokojowej Nagrody Nobla. Jak już informowałem, po sutej kolacji uczestnicy zastanawiali się, czy globalny pokój jest możliwy i chyba doszli do wniosku, że owszem, ale niestety żadnego opisu świata po ostatecznym zwycięstwie nie sporządzili, przeto znękana ludzkość nadal skazana jest na domysły. Na razie jednak napięcie jakby wzrosło, bo Chińczycy wyrazili swoje wysokie niezadowolenie francuskiemu prezydentowi Sarkozy'emu, że w Gdańsku spotkał się z Dalajlamą. Sarkozy wprawdzie tłumaczył się, że był tam tłum ludzi i w tłoku mogło się zdarzyć, że zetknął się również z Dalajlamą, ale Chińczycy widać mieli u Wałęsów jakiegoś Tajnego Współpracownika, bo najwyraźniej nie dali tym tłumaczeniom wiary. Chinom naraziła się również Polska, a w szczególności - Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, nadając Dalajlamie doktorat honoris causa. Co z tego wyniknie - czy tylko kolejne „poważne ostrzeżenie”, czy też coś naprawdę poważnego - zobaczymy, a tymczasem warto odnotować deklarację Lecha Wałęsy, że „poprawia Mojżesza”. Co to konkretnie znaczy - trudno powiedzieć. Może tylko to, że Gospodarzowi-Laureatowi coś mocniej uderzyło do głowy, ale nie można wykluczyć, że była to jakaś aluzja do Żywej Cerkwi, jaką najwyraźniej razwiedka zamierza zastąpić w Polsce Kościół katolicki. Kto wie, czy Lech Wałęsa nie dopuścił sobie do głowy, że w takiej sytuacji wylansują go na polskiego Dalajlamę? Prawdę mówiąc, trudno mu się dziwić, bo zawsze był łasy na pochlebstwa, a teraz, kiedy w związku z koniecznością zatarcia niemiłego wrażenia po ujawnieniu wstydliwych zakątków z życiorysu niejakiego „Bolka”, wszyscy okadzają go bez opamiętania, zmiany ilościowe mogły przejść w trwałą zmianę jakościową. Tymczasem cudownie wskrzeszony z martwych kapitan SB Edward Graczyk, po początkowych wahaniach, teraz śpiewa już z właściwego klucza. Ani Wałęsy nie werbował, ani nie dawał mu żadnych pieniędzy, więc tylko patrzeć, jak oświadczy, że w ogóle nie widział go na oczy. Od razu widać, że dostał od przełożonych nowe instrukcje i wie, czego się trzymać - a za nim - wszystkie autorytety moralne, ofiarnie dające odpór „moralnym karłom”. Takiego właśnie określenia użył minister Radosław Sikorski, udzielając Wałęsie życzliwej rady, żeby się opiniami tychże „karłów” nie przejmował. Wprawdzie minister Sikorski, który sam jest wzrostu raczej słusznego i z tego powodu za moralnego karła w żadnym razie uznany być nie może, tłumaczył się, że to tylko taki cytat z Józefa Piłsudskiego , ale oczywiście jak zwykle się myli, bo Piłsudski użył określenia „zapluty karzeł”, a nie „karzeł moralny”. Tak, tak - komuniści też tylko cytowali Józefa Piłsudskiego. Kto wie, czy takie szczęśliwe przypadki nie posłużą do budowy pomostu między Platformą Obywatelską, a Sojuszem Lewicy Demokratycznej, bez którego trudno będzie premieru Tusku obalić prezydenckie weta do ustaw wprowadzających wiekopomne i zbawienne reformy. Bez wątpienia razwiedka by sobie tego gorąco życzyła, ale oczywiście decydująca w tej sprawie będzie opinia pani Anieli, która onegdaj, na czele licznej delegacji partyjno-rządowej odwiedziła nadwiślańską stolicę, żeby z jednej strony ocenić, czy rząd premiera Tuska dobrze się sprawuje, a z drugiej - potwierdzić swoją dla niego inwestyturę. W takich razach wymieniane są prezenty i rzeczywiście - pani Aniela Merkel nie wykluczyła, że Niemcy do czasu pozwolą Polsce na wypuszczanie dwutlenku węgla, w zamian za co premieru Tusku nie wypadało już poruszać tematu Eryki Stenibach, która święci triumf z powodu uznania Centrum Przeciwko Wypędzeniom za przedsięwzięcie rządu niemieckiego. Teraz minister Sikorski do spółki z niemieckim ministrem Steinmeierem będą pisać podręcznik historii, więc należy tylko życzyć, by nie pomylili się znowu z jakimiś cytatami. W każdym razie na kolejny szczyt Unii Europejskiej polska delegacja poleci w składzie wzmocnionym o osobę prezydenta, więc w tej sytuacji nasze interesy narodowe, zwłaszcza w obliczu straszliwej groźby globalnego ocieplenia, będą chronione, kto wie, czy nie aż za dobrze. W takiej sytuacji rząd postanowił zlekceważyć protesty kolejarzy, używając do tego celu retoryki demokratycznej. Miał być strajk, a tymczasem było tylko 300 demonstrantów, więc rząd nie ugnie się pod presją. Czy gdyby demonstrantów było więcej, to by się ugiął? Od ilu zatem demonstrantów rząd się ugina? To są interesujące pytania, a raczej - byłyby interesujące, gdyby nie możliwość, że owa demokratyczna retoryka jest tylko pretekstem. Rząd ugiął się przecież przed żądaniami szefa Związku Nauczycielstwa Polskiego pana Broniarza w sprawie emerytur pomostowych nie z powodu liczebności demonstracji ani jej ciężaru gatunkowego, tylko dlatego, że pan Broniarz jest związany uczuciowo i politycznie z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, który w ten sposób rząd próbuje przekupić, podobnie, jak stoczniowców, żeby już nie pyskowali z powodu likwidacji polskiego przemysłu stoczniowego. Jak się okazuje, starożytna zasada, że nie ma takiej bramy, której by nie przeszedł osioł obładowany złotem, pasuje jak ulał również do rządu premiera Tuska, faworyta pani Anieli, która w Warszawie publicznie wycałowała go przed kamerami, jak niegdyś Leonid Breżniew Ericha Honneckera. SM
M'Bwana Kubwa i ROWER-POWER W dyskusji z p.Łukaszem Superganem (z "Greenpeace") jednym zdaniem poruszyłem pewien zabawny problem. Otóż zwolennicy „Zielonych” drapują się w togi „obrońców prostego ludu” przed „korporacjami” i „bogaczami”.
W rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Taki „Greenpeace” to ruch ściśle arystokratyczny - i w gruncie rzeczy powinienem go, jako prawicowiec, popierać. Tyle, że "Zieloni” dochodzą w swoich żądaniach do absurdów. Popatrzmy jak wygląda typowa ścieżka rowerowa. Teraz nadchodzi zima - więc jest kompletnie pusta. Latem jedzie nią sobie na godzinę dwudziestu facetów (i jedna kobieta). Nie, nie - to nie robotnicy dojeżdżający do pracy, nie drobni sklepikarze: ich nie stać na stratę dodatkowej pół godziny. To leisure class - ludzie mający sporo czasu i pieniędzy. Na ogół rowerek górski za 800 zł (a bywa, że droższy) kask modny, ubranko sportowe, specjalnie na tę przejażdżkę... I bardzo dobrze! Lubię szpan i szpanerów! Tyle, że obok jest tylko jeden pas ruchu - i setki facetów, którzy kupili za 1000 zł jakiegoś rzęcha, by dowieźć towar na Stadion X-lecia; facetów pracujących tam od 5-tej rano, wracających do domów. Tkwią w beznadziejnych korkach, bo ten pas "jest potrzebny rowerzystom". Zamiast rowerowych ścieżek powinny być po obu stronach jezdni pasy, na których rowerzysta miałby absolutnie pierwszeństwo... gdyby akurat był. A jakby rowerzystów akurat nie było - zwłaszcza jesienią, zimą, nocą, podczas deszczów - mogłyby sobie po nich spokojnie jeździć samochody... Tego rzęcha zresztą „Zieloni” też chcą biedakowi zabrać. Ma go być stać na auto wykładane złotem, a nawet platyną! Tak - z platynowym katalizatorem! Bo rower-power jedzie dumnie po ścieżce i nie chce wdychać spalin! (Tak - sam katalizator kosztuje więcej, niż mocno z'użyty samochód!)
Proszę zrozumieć (np. komentarze na interia.pl do mego felietonu o pedofilii świadczą, że ponad połowa PT Komentatorów kompletnie nie zrozumiała tekstu!!): ja nie dyskutuję, czy to jest słuszne, czy niesłuszne. Ja tylko stwierdzam, że biedak woli żyć w spalinach, ale za to módz wykarmić przyzwoicie swoje dzieci - podczas gdy to bogacz, który chleb ma, walczy o luksusy w postaci świeżego powietrza. Jednak zamiast wyprowadzić się w strefy bez-spalinowe, każe wszystkim płacić, jak oni!! Dawniej arystokracja postępowała tak: niech dziki tratują chłopskie pola - pan baron chce mieć zwierzynę, na którą sobie zapoluje. Ale gdy baron stratował chłopskie zasiewy, to chłopu płacił. Dziś pod tym względem jest dokładnie to samo. Tyle, że to "państwo" (czyli i biedacy...) płaci za szkody wyrządzane przez dziką zwierzynę i nie pozwala jej zjadać. A w Afryce rozmaici „Zieloni” dbają o to, by lwom nie stała się krzywda - bo arystokracja w opancerzonych samochodach chce pooglądać „dziką naturę”. A, że lwy zjedzą kilkunastu Czarnuchów... Cóż, trudno: jak Natura, to Natura... Ja znów nie oceniam, czy to słuszne, czy niesłuszne. Natomiast obiektywnym faktem jest, że Murzyni najchętniej by sporo tych zwierzaków zeżarli - bo lepiej jest zjadać, niż być zjadanymi. Właśnie czytam, że co 5 sekund na świecie dziecko umiera z głodu. A po sawannach Afryki latają miliony zebr i antylop, których szuwaksom nie wolno łapać i zjadać... Na szczęście w Polsce nie mamy tego problemu: wilki groźne nie są, a saren starczyłoby do jedzenia na pół dnia...„Greenpeace” zresztą uczciwie głosi, że dla „ratowania środowiska” należałoby wytłuc 90% ludzi (niektórzy nawet: że wszystkich - nie chcą jednak jakoś dać nam dobrego przykładu). Nie dodaje, że to tych biednych właśnie. Nie dodaje też, że „zdrowa żywność” jest bardzo droga - natomiast „wielkie korporacje” pracują właśnie dla biedaków: to dla nich są tanie masowe towary - i jedzenie: być może nie najzdrowsze, ale tanie i pożywne... „Zieloni” tym różnią się od arystokracji, że arystokraci nie kazali biedakom płacić drogo za to, co biedacy jedzą, nie twierdzili, że wiedzą lepiej, co biedak powinien jeść - i nie kazali biedakom dopłacać do jedzonego przez arystokratów kawioru i pitego szampana. Natomiast tym jest właśnie dopłacanie z podatków do „zdrowej żywności”. Dlatego arystokrację popieram - a „Zielonych” zwalczam. JKM
15 grudnia 2008 Prawo demokratyczne jest ponad słusznością.... Nicolas Gomez Davila napisał był swojego czasu, że:” Terrorysta jest wnukiem liberała”(!!!) I dodał, że:” Nie oczernianie władzy, lecz głęboka wobec niej nieufność jest tym co charakteryzuje reakcjonistę”. Naprawdę wierzcie mi państwo nie zamierzam oczerniać żadnej władzy, ale to co wyprawiają, jak ciągle próbują mnie oszukać, powoduje, że oprócz scyzoryka, który się w kieszeni otwiera, przypomina mi się wypowiedź emeryta w 1997 roku przy stoliku wyborczym w Radomiu, który do mnie powiedział, że ręka go świerzbi, żeby znowu pociągnąć pistoletem maszynowym po tym co się w Polsce dzieje.. To był rok 1997, a człowiek ten w 1945 roku brał udział w odbijaniu kolegów z radomskiego więzienia. Platforma Obywatelska wraz z zaprzyjaźnionym z nią koalicyjnie Polskim Stronnictwem Ludowym szykują nowelizację prawa budowlanego, której celem ma być uproszczenie budowy domu… Bo do tej socjalistycznej pory nawet na postawienie płotu na własnej działce, za własne pieniądze - wymaga się zgody i stosownego zezwolenia.. Bo potem ewentualnie można sobie zrobić siku pod tym płotem, bez odpowiedniego papierka, urzędnik nie musi o tym wiedzieć.. I to jest prawdziwa wolność! Likwidację pozwoleń na budowę i uproszczenie procedur budowlanych zapowiadał jeszcze rząd Prawa i że tak powiem Sprawiedliwości, ale na gadaniu się skończyło, bo chodzi o to, żeby w eter szło to czego „ obywatele” chcą, bo to się łatwo zapamiętuje, ale, że nie zostało zrealizowane.. Bo opozycja przeszkadza i bojkotuje! Sponiewierali przy tej okazji pana Romana Kluskę, którego wystawili jako gwaranta zmian i człowieka pokrzywdzonego, bo w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości, działają ukryte mafie, które realizują swoje cele nie oglądając się ani na Konstytucję, ani na Trybunał Konstytucyjny, ani na Sejm, ani nawet na Senat… Krótko mówiąc mają wszelkie organa w głębokim poważaniu i do tej pory na żaden ślad nie natrafiono, który doprowadziłby organa na właściwą drogę.
„Pakiet Kluski” trafił szlag, no i pałeczkę pustych obietnic przejęła pusta, pardon Platforma Obywatelska, która też chciała być bardziej obywatelska niż są „obywatele” i do tej sprawy zaangażowała najlepszego swojego człowieka, pan posła Janusza Palikota, który miał pokazać co potrafi w tej materii Pisałem już o tym , zamierza zająć się 84 przepisami na 22 000 które zgłosili mu uciemiężeni „ obywatele”, ale tymczasem wyniknęła sprawa pana ministra sprawiedliwości( sądownictwo) i jednocześnie posła( ciało ustawodawcze), pana Zbigniewa Ziobry, od którego poseł Palikot gotowy jest nawet zakupić mieszkanie, żeby były minister miał za co spłacić zobowiązania nałożone na niego przez sąd powszechny, za to, że wypowiedział się grubiańsko wobec warszawskiego kardiologa.. W tym mieszkaniu poseł Janusz Palikot zadeklarował się utworzyć muzeum IV Rzeczpospolitej wraz z wanną posła Wassermanna. Oczywiście jeśli poseł Zbigniew Ziobro wyrazi na to zgodę, a koledzy klubowi okażą się mało solidarni i nie zrobią zrzutki koleżeńskiej ignorując ideę taniego państwa.. Dzięki posłowi Palikotowi, nasze zmysły są niczym okna i drzwi- otwierają nas na świat.. Ale to nie jest Natalii- Świat. Zapowiedzi sensacji poruszają- bo parodiują obietnice wyborcze składane przed świętem demokracji.. Co oficjalnie trąbi propaganda na temat oficjalnego projektu uproszczenia prawa budowlanego? Będzie uproszczenie procedur, zmniejszenie biurokracji, przejrzystość przepisów, zmniejszenie uznaniowości urzędniczej oraz doprecyzowanie szczegółowych procedur Zostaną zlikwidowane pozwolenia na budowę, warunki zabudowy i zagospodarowania terenu. Ma być tylko zgłoszenie i zarejestrowanie budowy. Ułatwienia i uproszczenia mają także dotyczyć remontów. Na pierwszy rzut oka reforma idzie pełna parą, a na drugi rzut? Posłuchajmy co na ten temat sądzą wolnorynkowcy z Centrum im. Adama Smitha, którzy od początku do końca przeczytali ten projekt. Doszli do przerażającego wniosku: zwieksza się ilość biurokracji i władza urzędników nad petentem. Zmienia się nazwy starych procedur przy jednoczesnym zwiększeniu uznaniowości decyzji i ograniczeniu praw petenta. I jeszcze bardziej komplikuje się przepisy. Ilość dokumentów potrzebnych do rozpoczęcia budowy nie zmienia się, w niektórych przypadkach nawet wzrasta. Dwukrotnie zwieksza się liczba definicji, powstają nowe byty prawne takie jak” obszar kontynuacji zabudowy” czy „ zgoda urbanistyczna”. Eksperci Centrum nie wyczytali w nowych przepisach jasnego celu powołania do życia nowych dokumentów urzędowych. Rejestracja będzie potrzebowała ośmiu różnych dokumentów, wydawanych na podstawie pięciu różnych ustaw(!!!). Zwiększą się również koszty budowy- ostrzega Andrzej Sadowski. Prawo budowlana za czasów Gierka liczyło 5 stron, ten z 1994 roku - liczy stron sto. Ciekawe ile stron będzie liczył projekt „ liberalnej” Platformy Obywatelskiej i solidarnego nią - Polskiego Stronnictwa Ludowego, które z kolei ma pomysł, żeby ustawowo wyregulować zawód aktora(????). A co PSL ma wspólnego z aktorstwem? Raczej to wszystko ma wiele wspólnego z blagierstwem i oszustwem….Może najwyższy czas zająć się znormalizowaniem ustawowo zawodu blagiera i oszusta.. W poprzedniej nowelizacji po upływie trzydziestu dni od złożenia wymaganych dokumentów, jeśli urząd nie odmówi pozwolenia na budowę, można ją zaczynać… W nowym pomyśle urząd nie ma określonego terminu na zarejestrowania budowy, i do budowy przystąpić nie można.. I to jest ułatwienie? Do tej pory pozwolenie miało charakter decyzji administracyjnej i można ją było zaskarżyć do sądu. W nowym pomyśle pozwolenie już takiego charakteru nie ma i nie można się nigdzie odwoływać. Jeśli inwestor nie otrzyma z urzędu gminy dokumentu potwierdzającego zarejestrowanie budowy, nie może nic z tym zrobić. Może się jednak poskarżyć na bezczynność urzędu. Do tego wszystkiego wprowadzony zostaje podział mętny i niejasny na : roboty nie wchodzące w skład planowanej inwestycji, które nie potrzebują żadnych projektów i rejestracji urzędniczej; roboty nie wymagające sporządzenia projektu budowlanego, ale wchodzące w skład inwestycji podlegającej rejestracji oraz roboty podlegające sporządzeniu projektu budowlanego, bo wchodzą w skład inwestycji podlegającej rejestracji. Pomysł PO nie doprecyzowuje, na jakie roboty inwestor powinien mieć projekty, a na jakie już nie. Podstawą zarejestrowania ma być nowy dokument tzw. zgoda urbanistyczna(???), ale nie wiadomo, czego ona ma dotyczyć i jaki będzie tryb jej uzyskiwania. To samo będzie z remontami, co do których nadal będziemy potrzebowali szczegółowego projektu remontu. Jedne remonty będą wymagały projektu, a inne - nie. Remont zgłaszamy do urzędu gminy, podobnie jak zgłaszamy budowę domu. I czekamy sobie spokojnie, aż dostaniemy zaświadczenie o zarejestrowaniu naszego remontu, bo bez tego zaświadczenia ani rusz. No i nie ma określonego terminu wydania zaświadczenia, nie mówiąc o zarejestrowaniu przez urzędników naszego remontu. Będzie „ wolny rynek” w budowaniu domów jak jasna cholera..! Tak jak w ustawie o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym.. Ustawa ta wprowadza nowe procedury dublujące urzędowe czynności od gminy, poprzez powiat do województwa.. Będzie dodatkowe opiniowanie, przeglądanie, przesyłanie i akceptacje.. Wszystko to podniesie znowu koszty! Szczegółowe informacje zaczerpnąłem z artykułu Darka Kosa z grudniowego wydania Najwyższego Czasu… Bo sam nie mam czasu studiowania tych wiekopomnych ustaw.! Inni mają go więcej... W każdym razie szykuje się kolejna lipa ustawowa, zwiększająca, a nie zmniejszająca władzę biurokracji nad nami.. Czyli kierunek do socjalizmu jest właściwy!
I znowu chcą naszego dobra, a mamy go coraz mniej.. WJR
„D***kracja czy biurokracja?” - autokracja! Dyskusja na Uniwersytecie Warszawskim nt. „Demokracja czy biurokracja” przebiegała pod hasłem: „EU: I want You!” - co uczciwie z'ilustrowałem obrazkiem, który zapewne widzą już Państwo z prawej u góry. Na sali wzbudził on entuzjazm tylko części zgromadzonych - gdyż większość stanowili studenci, a zwłaszcza studentki (te często wychodziły po prezentacji naszych stanowisk, bo skomplikowane abstrakcyjne rozważania kobiet na ogół nie interesują) „europeistyki”. Wbrew nazwie jest to nauka nie o „Europie” lecz o „Wspólnocie Jewropiejskiej”, „Komisji Jewropiejskiej” i innych wspólnotowych i unijnych instytucjach. Zgryźliwie zauważyłem, że za najgorszych czasów komuny na UW nie wykładano jednak „Związkoradzieckologii” ani „RWPGistyki”. Z tego powodu zresztą odesłałem Uniwersytetowi swój dyplom - ale okazało się, że magistrem jestem i być muszę: żadne odsyłanie nic mi nie pomoże... Całość - prawie całość, bo jeden z PT Dyskutantów sobie nagrywania go nie życzył - dyskusji zobaczą Państwo za kilka dni. Odniosę się tylko do końcowej wypowiedzi p.dra Tomasza Grossego, eksperta w dziedzinie administracji z Instytutu Spraw Publicznych. Powiedział On mianowicie, że w ostatnich dwóch miesiącach Polska ma w płatnościach z Brukselą saldo ujemne. Z uwagi na to, co nam się należy, powinniśmy mieć dodatnie, ale urzędnicy nie potrafili umiejętnie przyssać się do wspólnotowego cycka.
Szczerze pisząc: szczegóły rozliczeń z KE mało mnie interesują; z punktu widzenia gospodarki, czy to my dopłacamy do Wspólnoty miliard, czy to do nas dopłacają dwa miliardy, nie ma szczególnego znaczenia. Strata z pobytu we Wspólnocie bierze się nie z sald gotówkowych - tylko stąd, że musimy spełniać rozmaite absurdalne żądania: a to wszystkie gaśnice przemalować z czerwonego na fiołkowy (niby drobiazg - ale dziennie przychodzi 50 takich poleceń!!), a to pobudować na drogach takie przeszkody, by nie dało się szybko jeździć... To są straty - a nie głupi miliard w tę czy w tamtę. Interesujące jest co innego: rządzi obecnie PO. PO jest partia „europejska”, jej urzędnicy są obcykani w terminologii „unijnej” jak psy w niuansach szczekania. Mają też ponoć w Brukseli znakomite „wejścia”, są w Brukseli świetnie (w odróżnieniu od ludzi PiSu) widziani... I co? Gdyby do tego doprowadziło PiS lub UPR - to byłby wrzask straszny. A tu - cisza! Dziwna sprawa - a może: nie dziwna? JKM
16 grudnia 2008 Czy świat jest chaotyczną sumą relacji bez początku i celu? W Holandii socjalistyczne rozdawnictwo przerzuciło się na telewizory. Rada miejska w Groningen przegłosowała demokratycznie ustawę o zwiększeniu dotacji na nowoczesny telewizor z płaskim ekranem dla każdego biednego mieszkańca(????). Zamiast- dotychczas przysługującym im raz na kilka lat 170 euro na wymianę starego odbiornika, żyjący na granicy ubóstwa mieszkańcy miasta dostaną jednorazowo 450 euro. Za tyle praktycznie można kupić 21 - calowy telewizor plazmowy lub LCD. Narodowy socjalista Adolf Hitler prowadził politykę rozdawnictwa darmowych radioodbiorników, bo wtedy telewizorów plazmowych nie było. Chodziło mu o to, żeby jego propaganda docierała możliwie do wszystkich, więc koszty w takim przypadku były nieistotne.. Gdy dr Goebbels, mistrz kłamstwa i manipulacji, poustawiał mu odpowiednio głośniki podczas wiecu- kobiety podczas przemówień Adolfa, dostawały orgazmu. Taki sposób na szczytowanie- to jest dopiero sztuka! Nie wiem czy dzisiaj ubodzy mieszkańcy dobrowolnie pójdą na jakikolwiek polityczny wiec, ale mając w domu propagandę plazmową, z pewnością się jej nie przeciwstawią. A czy dostaną orgazmu? Badania demokratycznych ośrodków badania tzw. opinii publicznej - wykażą! I o propagandę najpewniej w tym wszystkim chodzi, tak jak z dotowaniem przez Unię owoców dla polskich dzieci sumą 60 milionów euro.. Dlaczego owoców, a nie na przykład kotletów schabowych czy udek kurczaka? Bo trwa ukryty proces przekształcania jedzących mięso naszych „ braci- zwierząt”- w wegetarian. Niech spróbują przekształcić lwa lub tygrysa w istotę wegeteriańską, a słonia - z roślinożernego - w mięsożernego. Chyba tylko dlatego słoni się nie czepiają.. Tak jak w Wielkiej Brytanii próbują przekształcić państwowe, socjalistyczne szpitale - w miejsca wolne od pacjentów., bo brytyjscy lekarze ogólni dostają już specjalny dodatek pieniężny za każdego pacjenta, którego- uwaga!- nie skierują do szpitala(???). Przeciętna przychodnia obejmująca opieką lekarską 10 000 osób może dostać od rządu nawet 20 000 funtów rocznie, jeżeli jej pacjenci nie będą kierowani na leczenie szpitalne. Można oczywiście z tym socjalistycznym pomysłem pójść dalej i wypłacać lekarzom dodatki pieniężne za zmniejszoną liczbę przyjmowanych pacjentów w przychodniach, za okłamywanie ich jeśli chodzi o postawioną diagnozę, no i za uśmiercanie ich umiejętnie, tak żeby nie było żadnych śladów dla prokuratora.. Państwowa służba zdrowia pozbywa się swoich pacjentów, bo rosnące koszty utrzymywania tego nonsensu są coraz wyższe, a utopia, że wszystkim można dać wszystko, wali się w gruzy.. Zresztą instrument eutanazji jest tu forsowany również nieprzypadkowo; dzięki temu antychrześcijańskiemu i antyludzkiemu instrumentowi, zaoszczędzą, i rządowe szpitale i firmy ubezpieczeniowe wypłacające ogromne sumy na leczenie ludzi starszych.. Bo składki brać- to jak najbardziej, ale potem wypłacać- oooo…To już gorzej! Oczywiście najlepsza i najbardziej sprawiedliwa składka, to składka pobierana od pacjenta pod przymusem ustawowym, tak jak pod przymusem ustawowym każdy może zostać aktorem lub -nie.. Dobrze, że nie dożył czasów współczesnego socjalizmu niejaki Molier, który ze swoją trupą teatralną wędrował po Francji, bez stosownego wtedy pozwolenia, żeby być aktorem. Przy okazji dowiedziałem się, że Polskie Stronnictwo Ludowe ma w swoich szeregach wielu aktorów, a raczej komediantów, którzy bez stosownych zezwoleń ustawowych rozśmieszają nas do rozpuku, a teraz chcą zablokować konkurencję.. Tak jak to zrobili z rolnikami, ustanawiając zapis, że ten jest rolnikiem co ma papier ukończonej szkoły rolniczej, a nie ten co posiada ziemię i umie ją uprawiać. Bo w socjalizmie decyduje papierek, a nie umiejętności, i nie rynek decydując, kto jest kim- a ustawodawca., który na rolnictwie i aktorstwie się nie zna, ale wie o co mu chodzi… Chodzi o reglamentacje dla swoich, żeby obcy nie mogli.. Tak jak to jest w wielu zawodach tzw. zaufania publicznego, czyli zawodach ustanowionych jako korporacje, do których nie mają dostępu masy, tylko rodziny tych, którzy już tam są.. Tak jak z tym ogłoszeniem zamieszczonym przez jedną z niemieckich firm turystycznych: „Przyjedź do Polski! Twój samochód już tu jest!” Nie łatwo jest zostać adwokatem, radcą prawnym, komornikiem,. architektem.. Tylko patrzeć jak „ ludowcy” wyregulują ustawowo zawód śpiewaka i nie będzie można zaśpiewać bez ustawowego zezwolenia nawet przy ognisku! Chociaż przy ognisku można wydawać okresowe zezwolenia na śpiewanie piosenek przez wójta danej gminy, na której terenie odbywałyby się te protest- songi.. No i przy okazji trzeba byłoby skończyć z tym rzępoleniem na gitarach przy ogniskach…. Nic dobrego z tego nie wynika! Tylko niektórzy udają, że umieją śpiewać.. Czas na prawdziwe zmiany, tak jak w Ameryce! Ciekawe, czy pozwolenia na bycie aktorem będą wydawane na teranie całego kraju, czy też tylko na określone obszary i czy na całe życie, czy też tylko okresowo, aż do następnego egzaminu na aktora, przed komisja składającą się z : Jarosława Kalinowskiego, Waldemara Pawlaka, Marka Sawickiego i Krzysztofa Kłopotka.. Na razie ma kłopotek PSL, bo reszta okrągłostołowego towarzystwa odcina się od tego pomysłu…. Na razie! I ciekawe również czy będzie sobie można coś zanucić bez ustawowego zezwolenia..? Zresztą tę sprawę można wyregulować w następnej ustawie. Zanucić jak zanucić, ale przywiesić sobie można na razie w Olsztynie plakat na sklepie z napisem” Żydówek nie obsługujemy”(!!). To jest problem! Chodzi o spektakl Teatru im Jaracza z takim tytułem.. Spektakl oparto na książce Mariusza Sieniewicza pod tym samym tytułem… Zdziwiona jest tamtejsza Gazeta Wyborcza, ze sklepikarze odmawiają przyklejenia takiego plakatu.. Jak przykleją, zrobi się zdjęcia i przekaże do New York Timesa, i o olsztyńskim antysemityzmie będzie głośno na całym świecie, jak się nie przyklei, to się powie: „No widzicie, wychodzi z nich antysemityzm”(!!). I tak źle, i tak niedobrze… Bardzo sprytnie wymyślone! „Bo to ma być artystyczna prowokacja, a nie rasistowskie hasło”.- tak mówi dyrektor teatru, Janusz Kijowski. No tak, ale czemu ma służyć taka prowokacja? I to „ artystyczna”, a nie polityczno- ideologiczna… I po co ktoś pisze takie sztuki i wystawia je potem publicznie w państwowym teatrze za państwowe pieniądze?.. A teatry podlegają pod Ministerstwo Kultury zarządzane obecnie przez pana Bogdana Zdrojewskiego z Platformy Obywatelskiej. I ci ludzie nie widzą nic niestosownego w proponowaniu właścicielom sklepów wywieszania hasła „ Żydówek nie obsługujemy..” Równie dobrze pan „ artysta” Sieniewicz może napisać książkę pod tytułem „ Żydzi do gazu” i też ją próbować rozreklamować po wszystkich sklepach… Jak nie ma na płotach, to niech będą na szybach w sklepach.. Byleby były! I dziwić się, że nie ma zgody na wywieszanie tego typu haseł.. Jak się ludziom wmawia coś z czym się nie utożsamiają.. Natomiast pani Ewa Bażanowska, szefowa olsztyńskiego Stowarzyszenia na rzecz Kultury Żydowskiej nie wydaje się być zdziwioną i mówi:” Być może to ci sami przedsiębiorcy, którzy nie zgodzili się wyłożyć u siebie ulotek informujących o organizowanych przez nasze stowarzyszenie Dniach Kultury Żydowskiej w Olsztynie . Prosiłam , wyjaśniałam, ale w większości sklepów mi odmawiano. Właściciele tłumaczyli, że nie chcą mieć do czynienia. Z ta kulturą, bo budzi zbyt silne emocje.”.. A Rada Miejska Olsztyna nie może wydać uchwały na mocy której, wszyscy właściciele sklepów powinni obowiązkowo przyklejać plakaty przynoszone im przez Andrzeja Kijowskiego, dyrektora teatru? I co ten prezydent Małkowski narobił tą sex- aferą? A może to się nie wiąże? W każdym razie jak by nie patrzeć, chodzi o wzniecanie antysemityzmu, tam gdzie go nie ma.. I na pewno świat nie jest chaotyczną sumą relacji bez początku i celu.. Jest zaplanowany, skonstruowany i realizowany.. WJR
Prawicowe kobiety i normalne dzieci Rzadko się zdarza, by Biuro Statystyczne WE nas doceniało - ale tym razem musiało przyznać nam pierwsze miejsce. Aż 98% polskich dzieci może lata dzieciństwa spędzać w rodzinnym domu - a nie być wyrywane do rozmaitych „żłobków”, których zadaniem jest odseparowanie dziecka w tym najwrażliwszym wieku od rodziny i wychowanie na nieczułą maszynę. Komuniści, podobnie jak obecne władze w Brukseli - wychodzili ze skóry, by wyrwać dzieci matkom i wychować je na nowych „Pawlików Morozowów” - ale polskie matki, ciotki i babki obroniły nas - podobnie jak bronią teraz przed euro-socjalistami chcącymi uczyć dzieci „zabawy genitaliami” itp. Prowadzimy zdecydowanie - i warto by pomyśleć o zakazie prowadzenia przez państwo i samorządy tych izb tortur dla dzieci; 2% wchłoną sąsiedzi i rodzina - a pobytu cioci lub sąsiadki jest dla dziecka mniejszym szokiem, niż oddawanie w ręce obcych - zacnych zapewne - kobiet. Gdy byłem młody i głupi, postanowiłem jedno z dzieci oddać do żłobka. Po tygodniu, widząc reakcje dziecka, zabraliśmy je z tej instytucji. Nie jestem pewien, czy te przeżycia nie wywarły na dziecko negatywnego wpływu, trwającego do dzisiaj. A był to tylko tydzień. Jak widać, kobiety w praktyce wybierają rozwiązania prawicowe, a na Lewicę głosują, bo słyszą Piękne Hasełka, a nie są w stanie wyobrazić sobie konsekwencji swoich wyborów. Pamiętam panią, która na spotkaniu ze mną powiedziała: „Ma Pan rację! Tego już wytrzymać nie można! Żeby człowiek nie mógł dać klapsa własnemu dziecku”. Spytałem: „A głosowała Pani w referendum za Konstytucją?”. „Oczywiście!”. „Widzi Pani - a tam właśnie jest zakaz kar cielesnych…”. Słowa „klaps” nie ma… Tak samo ludzie - nie tylko kobiety - nie rozumieją tego, co robił p. gen. Wojciech Jaruzelski. Był On oczywiście - jak zdecydowana większość wojskowych - prawicowcem. Wojsko nienawidzi kolektywizmu, d***kracji i socjalistycznego „samo-się-realizowania”. W wojsku jest hierarchia, porządek i dyscyplina. To za rządów p. Generała na gmachu KC PZPR zawisł transparent: „Więcej Wolności - więcej odpowiedzialności”. Hasło skrajnie anty-socjalistyczne. Socjaliści bowiem odwrotnie: produkują tysiące zakazów - natomiast przymykają oczy na ich łamanie i traktują ludzi jak nieodpowiedzialnych: możesz ćpać - lub chlać - będziemy cię za darmo leczyć; możesz wychowywać źle dzieci lub ich nie mieć - damy ci i tak emeryturę; przeziębisz się, latając bez szalika - pokryjemy koszt leczenia i zapłacimy za nieobecność w pracy; zamordowałeś? Nie martw się, znosimy karę śmierci… Ja z chęcią podpisałbym się pod apelem w obronie p. Generała - ale nie wierzę w kolektywizm (im większa kupa, tym lepiej…) - a ponadto, nie chcę być w jednym szeregu z takimi typami jak p. Aleksander Kwaśniewski (który przyznał, że „Socjalizmu uczył się z paryskiej „KULTURY”) i inna socjalistyczna hołota. A także jawni aferzyści. Ja p. Generała bronię rozsądnymi argumentami - a nie podpisami pod apelami. Pan Generał na polityce i gospodarce nie zna się kompletnie. No to co? Generał ma się znać na wojowaniu. Pewnie, że gdyby p. Generał w 1984 r. zamiast robić referendum: „Czy chcesz reformy gospodarczej”, wprowadził po wojskowemu reformę Rakowskiego-Wilczka - a potem nie dał się wymanewrować i nie oddał władzy euro-Lewicy - to dziś Niemcy byłyby w rozwoju gospodarczym DALEKO za Polską. ŚP. gen. August Pinochet też się nie znał - ale od razu postawił na właściwych ludzi i w ciągu 2 (dwóch) lat wyprowadził Chile z potwornej zapaści na I miejsce w Ameryce Łacińskiej. Ech - tak to bywa, gdy generałom wmówi się, że trzeba „łagodnie”, „d***kratycznie”.
JKM
O sensie dyskusji z ekoterrorystami W mojej dyskusji nt. globalnego ocipienia, która odbyła się w PolSat NEWS podkreślałem zwłaszcza jedną rzecz: to, że nie zgadzam się z samą zasadą tej dyskusji! Była ona bowiem ustawiona pod hasłem; “Czy Polskę stać na dbanie o rozmaite roślinki - kiedy potrzeby gospodarcze…” itd. Jest to stanowisko z gruntu fałszywe. Oczywiście, że Polskę stać!
Problem zupełnie nie w tym. Każdy uczeń opuszczający szkołę podstawową - a myślę, że wszyscy uczestnicy dyskusji przynajmniej szkołę podstawową kończyli - doskonale wie, że roślinności CO2 nie tylko nie “szkodzi”, lecz jest do ich rozwoju koniecznie potrzebny! Że całe życie roślin polega na przyswajaniu CO2 z powietrza, że każdy właściciel szklarni stara się zwiększyć w niej zawartość dwutlenku węgla! Każdy też wie - nie tylko ze szkoły, ale z własnych obserwacji - że rośliny rozwijają się wtedy, gdy jest ciepło - a nie wtedy, gdy jest chłodno! Ostatecznie trzyma się je w szklarniach i cieplarniach - a nie w zimniarniach! Roślinność jest o wiele bujniejsza w Kongo niż na Islandii czy w Polsce. Jest to chyba zupełnie oczywiste. Ja rozumiem, że ktoś, kto przywykł do średniej temperatury 17 st. C nie ma ochoty przeprowadzać się o 1000 km na północ, by nadal żyć w tej samej temperaturze (Polacy w USA osiedlają się w Chicago, a nie np. na Florydzie!) Lubi też mieć pod domem sosnę, a nie palmę. Skąd jednak może wiedzieć, czy jego wnuk też woli sosny od palm? Ja akurat uważam daktyle za znacznie smaczniejsze od szyszek - choć moje wiewiórki mogą mieć na ten temat odmienne zdanie. Zresztą: podłożę im trochę daktyli - to się zobaczy… Ja to rozumiem. Każdy ma prawo nie chcieć, by zmieniła się temperatura okolicy, w której żyje. Jednak twierdzić, że nie możemy dopuścić do ocieplenia w imię dobra zieleni może tylko idiota, “zielony” lub debil. Są wśród “zielonych” ludzie, którzy mają poglądy - lekko pisząc - kontrowersyjne. Np. p. Kaarlo Pentti Linkol utrzymuje, że dla uratowania planety Ziemi - a właściwie jej szaty roślinnej - trzeba wytruć wszystkich ludzi. To ja rozumiem - nie zgadzam się, oczywiście, bo chcę żyć - i chcę, by żyły moje dzieci, wnuki itd. Jest to jednak stanowisko jakoś logicznie spójne. Ten człowiek naprawdę kocha rdest ptasi i łubin dziki - a nie lubi ludzi. To jest jego postawa. Natomiast postawa tych, którzy nie chcą dopuścić do zwiększenia emisji CO2 motywując to dobrem roślin - jest postawą niespójną. Z takim stanowiskiem w ogóle nie można dyskutować! Niestety: w dzisiejszych czasach większość ludzi kieruje się tym, co mówią w TV - a nie tym, czego uczono go w szkole i co widzi na własne oczy. Zidiocenie stało się powszechne. JKM