Obrazki powiesciowe


Aleksander Świętochowski, Obrazki powieściowe

Wstęp, Wacław Kubacki

Aleksander Świętochowski był jednym z twórców pozytywizmu, lecz dość wcześnie przestał rozumieć przemiany społeczno-polityczne, jakie się w Polsce dokonały w II połowie XIX wieku i przeszedł na pozycje zachowawcze. A.Ś. już w 20. międzywojennym straszył jak widmo przeszłości, był pokłócony ze wszystkimi i ze wszystkiego niezadowolony, dodatkowo został przewodnikiem młodych katastrofistów. W tym czasie znajomość jego książek była już bardzo nikła; nawet studenci polonistyki nie zaglądali do roczników czasopism, z którymi miał związek (np. „Przegląd Tygodniowy”)!

A.Ś. był postępowym pisarzem, o zainteresowaniach społecznych. Jego metoda pisarska to realistyczne opowiadanie. Jak najwybitniejsi twórcy jego epoki uprawiał rozmaite rodzaje literackie - był dziennikarzem, felietonistą, nowelistą, dramaturgiem, tłumaczem, wydawcą, historykiem, socjologiem i moralistą. A.Ś. w swoich opowiadaniach jest prosty i treściwy. Jest pisarzem, który zna życie, chce o nim mówić i brać w nim udział przez swoją pracę artystyczną. W jego twórczości nie znajdziemy sentymentalizmu, natomiast A.Ś. ma dużo serca dla człowieka, nie będąc pisarzem łatwej pociechy. Współczuje po męsku. Surowo przedstawia nieszczęścia swoich bohaterów. Taki rodzaj przedstawiania cechują powściągliwość i bezstronność realistyczna. W wielu jego opowiadaniach pojawiają się obrazy prowincjonalnego życia w Królestwie Kongresowym w zaraniu kapitalizmu (Damian Capenko, Chawa Rubin). A.Ś. ostro widzi i sądzi swoją epokę: bezideowość i egoizm warstw wyższych, pozytywistyczny reformizm, przybierający niekiedy dziwaczną postać, fanaberie próżniaczego ziemiaństwa, pustkę salonowego życia, inteligencki estetyzm chciwie szukający sobie żeru i rodzący się nietzscheański immoralizm. Dla współczesnych A.Ś. był przede wszystkim wielkim publicystą i świetnym dramaturgiem. Obie te dziedziny twórczości pisarza społecznika są sobie bliskie tematycznie (wybór zagadnień), ideologicznie (sposób rozwiązywania problemów) i artystycznie (w obu rodzajach ta sama sprawność polemiczna i zamiłowanie do retoryki). Warunki polityczne („prywatny” charakter życia kulturalnego na skutek ucisku narodowego) i gospodarcze (brak widza teatralnego jako następstwo słabego uprzemysłowienia miast i zaniedbania wsi) sprzyjały czytanej formie dramatów. Wyraźna zmiana pod tym względem następuje dopiero pod koniec XIX wieku. Dramaty A.Ś. są bardzo zretoryzowane, zdradzają podobieństwo z dialogiem. Wnioski A.Ś., dotyczące etapów procesu kulturowego, zwarte w jego dziełach, były często błędne. Ale jako pisarz o zainteresowaniach społecznych odznaczał się śmiałością i dużą skalą obserwacji. A jako realista wiernie odtwarzał najważniejsze zjawiska społeczne swoich czasów.

Chronologia poszczególnych opowiadań: Karl Krug („Tydzień” 1978), Damian Capenko, Chawa Rubin („Nowiny” 1879). Wnioski ideologiczne opowiadań A.Ś. były jasne: rozładowywały wrogość legitymującą się różnicami wyznaniowymi i narodowościowymi, pokazywały, do jakiego stopnia jest ona nieludzka. Postępowość tych utworów mieści się całkowicie w ramach postępowości liberalno-burżuazyjnej, charakterystycznej dla naszych czołowych pozytywistów z lat 80. XIX w. (Chmielowski, Passowicz, Orzeszkowa, Prus). W Chawie Rubinie, Damianie Capence czy Karlu Krugu ludzie prości są otoczeni sympatią autora, ale pokazani w ramach spencerowskiej, burżuazyjnej koncepcji życia. A.Ś. demonstruje, że walka o byt toczy się na wszystkich szczeblach drabiny społecznej. Nie umiał zaś lub nie chciał, jako ideolog burżuazji, odsłonić rzeczywistej prawdy, że złe losy Karla Kruga czy Chawy Rubina wyznaczał system kapitalistyczny.

Damian Capenko

Damian Capenko jest starszym szeregowcem (gefrejtrem), pochodzącym z Łuby na Podolu. Został wychowany przy dworze Polaka (dziedzica Łuby), gdzie ojciec jego był pasiecznikiem. Capenko został później przywieziony jako rekrut do straży pogranicznej w Przemyślu (w tym momencie jego życia toczy się akcja opowiadania). Jego małoruskie pochodzenie - poza wyglądem - zdradzał również sposób, w jakim mówił: choć bardzo dobrze przyswoił sobie język polski, przeciągał zbyt długo pewne dźwięki, a inne zmiękczał. Jedynie Edward Tabor twierdził, że Capenko jest kałmukiem i żadnego języka nie zna.

Edward Tabor, jak mówiono, był hersztem kontrabandzistów w Przesmyku. Tabor na pniu swojego izraelskiego rodu zaszczepił we własnej osobie aż trzy narodowości: niemiecką, polską i żydowską, sam żadnym językiem dobrze nie władał. Capenko był jego konkurentem do ręki panny Hortensji Motylińskiej.

Hortensja Motylińska, panna ekonomówna, jest panną dorodną („dziewica w ciało bogata, czerwonością pulchnej twarzy dorodna”), kapryśną i pewną siebie. Choć pochodzi ze zubożałej rodziny ziemiańskiej, myśli o sobie jak najlepiej. Flirtuje na zmianę z Capenko i Taborem. Capenko zaleca się do niej, pisząc rymowane powinszowania na imieniny, odwiedzając ją często i adorując. Ma poważne zamiary. Tabor przynosi Hortensji upominki, z których ona - jako dziewczyna strojna i modna - niezmiernie się cieszy.

Akcja zaczyna się w momencie, kiedy Tabor przychodzi do Hortensji z perkalikiem w podarku. Hortensja udaje obojętną i trudną do zdobycia, choć perkalik przypada jej do gustu. Tabor zwraca się do niej per „panno, aniele”, chwyta ją za rękę, oblizując wargi. Pojawia się Capenko. Hortensja natychmiast wyrywa się Taborowi, wysyłając go do diabła. Capenko odczytuje w jej słowach dowód wierności. Zauważa, że na perkalu nie ma plomby - jest przekonany, że perkal pochodzi z kontrabandy. Tabor broni się, że sam oderwał plombę, a perkal jest ze sklepu. Capenko chce zaprowadzić go do kapitana, ale panna Hortensja przerażona wizją utratą prezentu, powstrzymuje go słodkimi słowami. Capenko: „Ja daruję, bo pani prosi”. Żeby wszystko było czyste, odkupuje perkal za rubla od Tabora i zajmuje się Hortensją. Tabor udaje się w tym czasie do kapitana, żądając kartki na przejście granicy. Kapitan mówi Taborowi o donosach na niego, że najmuje chłopów, którzy dla niego przemycają towary. Tabor broni się, że po co, skoro prowadzi handel. Żali się, że to pewnie donos Capenki, który go prześladuje, a Tabor nic na niego nie donosi. Kapitan jest zdziwiony. Tabor wyznaje, że Capenko dał dziś pannie ekonomównie austriacki perkalik. Kapitan nie chce wierzyć, bo wie, że Capenko to wierny żołnierz. Rozmowa o pannie Hortensji - Tabor przyznaje się, że nie tańcuje koło niej, ale koło jej ojca, żeby mu u dziedzica dzierżawę ogrodu przy kordonie odnowił (wiadomo, że chce go przeznaczyć dla kontrabandzistów). Tabor udaje się do Szczurowy (miejscowość) po kawę. Przeszedłszy granicę spotka leżącego przy drodze Postułkę, który jest jednym z najzręczniejszych kontrabandzistów. Rozmawiają o kolejnej akcji. Tabor mówi, że nikt się na nią nie pisze - nie mają czasu albo boją się straży przygranicznej. W tym momencie zauważają Capenkę konno, stojącego na granicy. Tabor żali się, że pragnie, żeby zabrali już tego kałmuka, bo ciągle ich denuncjuje. Postułka mówi, że za miesiąc Capence kończy się służba i wróci do domu. Tabor, oczywiście, cieszy się. Rozmawiają o dzierżawie ogrodu. Udają się do pobliskiej austriackiej wsi, gdzie była ukryta kontrabanda, którą chcieli przeprowadzić do Królestwa. Capenko wyczuwa, że coś się szykuje. Rozkazuje pilnować Tabora. Pędząc wzdłuż granicy spotyka pana Bróga, dziedzica Przemyska, który spaceruje kartofliskiem w szlafroku. Bróg zawsze lubił Capenkę. Capenko prosi Bróga, żeby sprzedał mu ogród, który Tabor dzierżawi. Wyjaśnia, że chce się tam osiedlić z Hortensją i sprowadzić rodziców. Bróg uważa to za idiotyczny pomysł - ciągnąć starych rodziców z daleka z powodu niepoważnej panny. Zresztą Capenko i tak nie miałby wystarczająco dużo pieniędzy, bo ogród kupić. Ale każe Capence przyjść następnego dnia. Późnym wieczorem przychodzi do Bróga Tabor w tej samej sprawie, ale Bróg go już nie przyjmuje. Tabor przechodzi pod oknem domu panny Hortensji - widzi, że siedzi u niej Capenko i pisze coś. Tabor cieszy się, bo znaczy to, że granica nie jest pilnowana i znika w mroku. Tymczasem Capenko pisze list do rodziców, w którym mówi im o zamiarach poślubienia panny ekonomówny i osiedlenia się w Przesmyku. Hortensja ciągle każe mu poprawiać, co pisze z, na przykład, „najukochańszy rodzicu” na „kochany tatu i mamciu” oraz z „za pomocą mojego miłościwego patrona wybrałem sobie na żonę…” na „moje serce pałające do Hortensji”. Pisze o niej: „piękna, rosła, zdrowa, troszkę tylko przytłusta…”, co wywołuje oburzenie ukochanej. Krzyczy na Capenkę, że ma majątek szlachecki i świetną garderobę. Każe mu prosić rodziców, żeby się za nim do jej ojca wstawili. Wtedy rozlega się strzał na dworze. To starcie na granicy. Capenko udaje się tam na koniu. Jeden z wartowników, widząc postać przemykającą się do ogrodu Tabora i nie odpowiadającą na jego pytania, strzelił. Okazało się, że zabity to syn Postułki. Obok niego leżał worek napełniony sztukami płótna. Kilka pakunków znaleziono też w ogrodzie. Capenko wraca do domu ekonomówny, lecz ona już śpi. Po drodze spotyka wesołego Tabora, któremu mówi: „Nie umrę, jeśli ciebie nie złapię!”. Spał źle. Rano udał się do kapitana, ten wręczył mu list od rodziny. Matka donosiła w nim, że ojciec Capenki umarł, spadłszy z barci i że dziedzic wynagradzając jej służbę męża darował jej kilkadziesiąt uli. Matka oczekuje niecierpliwie powrotu Capenki, by ją na starość wsparł. Capenko jest rozdarty. W samotności pisze list do matki, prosząc ją, żeby przyjechała do Przemyska. Udaje się do Bróga, powtórnie prosząc o sprzedaż ogrodu. Dziedzic mówi, że nie dziś, żeby przyszedł, jak będzie się żenił; nadal jest sceptyczny. Capenko idzie do panny Hortensji. Wyjawia jej, że ojciec mu zmarł. Ekonomówna jest zniesmaczona, kiedy słyszy „barć”. Dochodzi do małej kłótni, jednak ostatecznie Capenko przyznaje się, że napisał list do matki, żeby przyjechała. Hortensja znów jest zniesmaczona, jako że, uważa, że to prosta kobieta i co tu będzie robić. Capenko mówi, że jej miejsce przy nim. Hortensja każe wysłać mu drugi list, w którym ma kazać matce przywieźć dla Hortensji kilka arbuzów, bo dużo ich na Podolu. Kiedy Capenko wychodzi, Hortensja ogląda z zadowoleniem sznur niebieskich paciorków, które dostała do Tabora. Tabor, w międzyczasie, udał się w dwutygodniową podróż, zaniepokojony wczorajszym wypadkiem. Capenko jest zaniepokojony, ale cieszy się, że będzie miał trochę czasu, żeby przygotować dom, gospodarstwo, gniazdo dla żony. Bróg ociągał się ze sprzedażą ogrodu, ale pozwolił go Capence go uprawiać, a nawet zając pusty dom. Bróg mówił, że nie łaknie pieniędzy; niech Capenko kupi sobie najpierw sprzęty i trzodę. Capenko, zachęcony, zamierzał nawet spróbować przemysłu i nabył dziesięć uli. Nadszedł dzień uwolnienia z wojska. Capenko jest szczęśliwy, zdejmuje mundur, ubiera piękną koszulę, nowy surdut i fantastyczną czapkę. Po drodze do Hortensji, spotka Tabora. Ten śmieje się, że wygląda jak przesmycki konsul. Capenko obiecuje Taborowi, że nawet bez munduru go upoluje. Hortensja mówi, że Capenko wygląda teraz na szewca. Hortensja kpi z krów i barci, które Capenko kupił. Mówi, że żeby tak zamieszkać, potrzebuje mebli, kwiatów, firanek i luster. Capenko jest rozczarowany, ale przystaje. Spotyka Bróga, który chwali go za elegancję. Znów prosi o sprzedanie ogrodu. Bróg: „Nie sprzedam aż w dzień ślubu”. Zresztą Capenko nadal nie ma pieniędzy. Bróg proponuje mu pośrednictwo w sprzedaży zboża z kupcami zagranicznymi - bierze go na swojego agenta. Capenko jest rozczulony. Szybko wszyscy ze wsi się o tym dowiadują. Tabor śmieje się ironicznie, udaje się na zwykłe miejsce odpoczynku Postułki. Rozmawiają o Capence, że jednak zostaje. Tabor kłamie Postułce, że to Capenko zabił mu syna, że wie to od żołnierzy. Tabor rozprawia, że taki kałmuk, zamiast wracać do domu chleb ludziom tutejszym wydziera, on mu na jego Podole nie wchodzi. Tabor kłamie: „Mówi, że z głodu nie umrze, dopóki Postułka żyje”. Oddalają się, Capenko widzi ich, ale nie zwraca uwagi, olśniony nadzieją szczęśliwej, gospodarskiej przyszłości. Rano dostaje list od matki, w którym ta pisze, że sprzedała już wszystko i za dwa dni przyjeżdża z arbuzami. Hortensja jednak chce jeszcze powstrzymać się z zapowiedziami ślubu. Capenko smutny wraca do domu, w którym jest już wszystko, co Hortensja chciała. Za niedługo przychodzi służąca Motylińskich z kartką od Hortensji, że poddaje się rozkazowi ojca i zezwala na zapowiedzi. Capenko jest uradowany - jest gospodarzem, komisantem zbożowy Bróga i mężem. Właśnie Capenko wziął do ręki ostatnie drzewsko, kiedy usłyszał na granicy jakieś krzyki. Chciał udzielić strażnikom pomocy, podszedł do otaczających ogród krzaków, gdy wtem ktoś strzelił. Capenko padł martwy. Nikt nie wiedział, że był to Postułka. Matka ciągle jechała, gdy odbył się jego pogrzeb, na którym panna Hortensja serdecznie płakała i pojawił się też Bróg. Opowiadanie kończy zdanie: „Biedy Capenko, ja ci to, żeś chciał być moim bratem i na naszej ziemi pracować - przebaczam”.

Chawa Rubin

Autor zwraca uwagę, że osoby, o których tu zamierza opowiedzieć, należą do warstwy społecznej nie wynagradzającej swych rzeczników, więc podjął się tego opisu całkiem bezinteresownie. Chawa i jej mąż Symcha byli strasznie biedni, byli rubinami oprawionymi w najdoskonalszą nędzę. Symcha, jako husyt, przesiadywał ciągle w bóżnicy. Przekonany, że pochodzi z bardzo dobrej familii, uważał się za znakomitość, którą świat powinien wspierać i której nie da umrzeć. Był chory na piersi, niezdolny do żadnej pracy. Po śmierci ojca dostał w spadku ćwierć domu w Kazimierzu nad Wisłą. Była to ćwierć walącej się rudery, mimo to Symcha był dumny, bo stał się „gospodarzem”. Przyjął do swojej izby dwu lokatorów, z którymi odtąd ciągle się kłócił lub przesiadywał na ławce przed domem. Nawet bóżnicę zaniedbał. Był próżniakiem. Na niego i czwórkę dzieci pracowała Chawa. Była kobietą piękną, ale bardzo zaniedbaną. Była zaś niezwykle pracowita, utrzymująca całą rodzinę z handlu, w którym trzy ruble są całą sumą kapitału obrotowego. Jako że była żydówką, nie katoliczką, musiała zajmować się jedynie pośrednictwem w nabywaniu niezbędnych artykułów życia, co jej dawało 20 do 25 groszy dziennie zarobku. Biegła na przykład z samego rana do kolonii 3 wiorsty za miastem odebrać dzierżawione mleko i roznieść po domach; obiegała z nim kilka wsi, kupowała kilka garnczków masła lub sera dla żon urzędników, dostarczała naftę do pobliskiego folwarku. Tak od rana do nocy. Przed większymi interesami powstrzymywał ją ubogi kapitał zakładowy (3 ruble), ale nie brakowało jej ambicji i odwagi. Marzyła o zamożności. Postanowiła sobie zaryzykować pieniądze, kiedy dowiedziała się, że jej znajomy - zaryzykowawszy - zarobił aż cztery ruble. Pewnego dnia pobiegła nad Wisłę kupić kilka węgorzy. Zastała wśród nich ożywienie, którego powodem były cztery świeżo złowione jesiotry. Chawie zaświtała w głowie ryzykancka myśl: może by je kupić? Targowała się. Cena nie była zbyt niska, ale żydówka widziała już tylko zysk. Zgodziła się na cenę (5 groszy za funt, razem było 150 funtów) i dała „tymczasem” trzy ruble. Resztę spodziewała się dopłacić z natychmiastowej sprzedaży. Ciągle widniała jej jednak w głowie myśl: „A jeśli nikt nie kupi?”. Kazała rybakom udać się do jej chałupy i poczekać. Od tej chwili biegała od pani podsędkowej (kupiła całego jesiotra za trzy ruble), z powrotem do domu (mąż opowiadał rybakom o głupim handlu, on ma dom, rybacy ostatecznie kazali zapłacić Chawie więcej, dała dzieciom dwie gruszki, mąż zignorował jej prośbę, żeby zaniósł ryby do domu, była wściekła i napłynęły jej łzy do oczu, nienawidziła swojego męża za lenistwo i chorobę, dzieci wciąż krzyczały, bo były głodne), do pani kasjerowej, pani burmistrzowej (ta zdenerwowała się, że Chawa chce jej sprzedać coś, czego nie wzięła kasjerowa) - Chawa nie sprzedała już nic. Wróciła zgnębiona do domu. Ostatecznie pani kasjerowa zdecydowała się kupić, ale taniej i miała zapłacić nazajutrz. Ryby ciągle zostały, a mogły popsuć się w upale. Dała komornicy cztery grosze na funt chleba dla dzieci i pobiegła z jesiotrem na ramieniu w kierunku Puław. Po drodze rozmawiała ze staruszką, babcią Włostowicką, żaliła się jej na straty i brak powodzenia, była w stosunku do niej bardzo szczera, ponieważ to ona przed dwoma laty pożyczyła Chawie owe trzy ruble. Idąc do Puław, ujrzała nadjeżdżającą biedkę, którą powoził Franka - żyd znany w Kazimierzu dzięki temu, że roznosił listy, poza tym był dymisjonowanym żołnierzem i pijakiem. Właśnie teraz jechał z pocztą. Ostatecznie pozwolił jej wgramolić się na wóz za opłatą. Rozmawiali o tym, ile Franek zarabia, rozwożąc listy. Wyszło na to, że niemało (czasami dostawał też kaszę i inne produkty za swoje usługi, choć tym akurat gardził); najwięcej, bo aż jednego rubla, dostawał za dostarczenie listów do Polanówki. Choć Chawa myślała, że żartował z opłatą za przewóz, Franek kazał jej zapłacić sobie aż złotówkę, a jak nie - chciał sobie ukroić kawałek ryby. Chawa zapłaciła i pobiegła ku Instytutowi Maryjskiemu, ale nic nie sprzedała. Chawa rozpłakała się. Postanowiła zaczepiać przechodniów. Gapiów było dużo, ale nikt nie chciał. W końcu młody jegomość kupił rybę za cztery ruble, które Chawa odebrała w domu doktora Pryskiego. Radość Chawy nie znała granic, wracała do domu śmiejąc się i klaskając. Strudzona głodem wstąpiła do karczmy, gdzie siedział Franek obok nieznajomego człowieka, z którym raczył się wódką i oglądał pakiet pocztowy. Chawa nie zauważyła nawet, że patroszą koperty w poszukiwaniu pieniędzy, kupiła dwa placki i wyszła na zewnątrz. Franek na odjezdne zdzielił ją biczem po plecach. Ujrzawszy swój dom, poczuła przyjemny dreszcz - już dawno nie wracała z tak obfitym zarobkiem. Kupiła jeszcze mąki, masła, mleka i figę dla najmłodszego synka na targu. Męża nie było w domu, bo poszedł ślub dawać. Następnego dnia robił jej wymówki, gdzie się włóczy, jakby nie miała męża i dzieci, i pytał co zarobiła, ale nie przyznała się w obawie, że jej zabierze, żeby sobie kupić nowy szlafrok. Jednak ciągle zostały ryby. Chawa przypomniała sobie rozmowę z Frankiem o poczcie i udała się do pani Chrząstkiewicz, której mąż był kierownikiem urzędu pocztowego. Tam wpadła w sam środek awantury, jaką pan Ch. robił Frankowi, oskarżając go o zgubienie i porozcinanie listów. Zaczęła się bijatyka, Franek uciekł. Kiedy Chawa próbowała sprzedać jego żonie jesiotra, pan Ch. zawołał ją do siebie. Polecił jej zanieść pilny list do pana Kopfa z Uściąża, bo Franka przecież wypędził i nie miał kto. Chawa natychmiast się zgodziła. Kopf wynagrodził ją grochem, mąką, marchwiami i, jako znawca piękności, powiedział, że postara się u pana Ch., żeby mu listy tylko przez Chawę posyłał. Wróciła na pocztę z pokwitowaniem. Zastała pana Ch. piszącego list to burmistrza, swojego skądinąd wroga, żeby Franka zaaresztował. Zaproponował Chawie posadę roznosicielki. Chawa była wzruszona. Wieść o tym rozniosła się szybko po Kazimierzu. W mieszkaniu burmistrza odbyła się rozmowa, w której pani burmistrzowa - ciągle zła na Chawę, że przynosi jej resztki po kasjerowej - przekonała męża, że ma nie aresztować Franka, ale nająć go do służby w magistracie. Franek postanowił zemścić się na Żydówce, która zajęła jego miejsce i którą o zdradzenie rewizji listów w karczmie podejrzewał. Mówił do swojego kolegi: „Żeby taka podła Żydówka chleb odbierała, to ludziom wstyd i Boga obraza (…) Ach te Żydy. Urodzi się, gdzie nie posiejesz, zębami już złapiesz, to jeszcze ci wydrze. Przydałoby się w Wiśle potopić”. Chawa roznosiła listy, nie porzucając handlu, co przynosiło jej niezły dochód. Nosiła na piersiach woreczek, w którym znajdowało się już 10 rubli, za które postanowiła kupić świąteczną garderobę całej rodzinie, nawet mężowi. Franek został wyrzucony z pracy za kradzież dwu srebrnych łyżeczek. W gospodzie dowiedział się od szynkarki, że Chawa ma dziś list do Polanówki. Wybiegł z karczmy. Chawa postanowiła ubrać się na tę okazję w nową spódnicę, założyła nowe trzewiki i biały czepek. Wyglądała pięknie. Ucałowała dzieci i wyszła. Ale niedługo trwała jej spokojna i radosna droga - w wąwozie spotkała Franka. Przypuściła, że w biały dzień jej nie napadnie. Franek rozkazał jej oddać list, nie chciała. Porwał ją za gardło i kilka razy uderzył w skroń. Zabrał list i woreczek z jej szyi. Półmartwa Chawa czekała godzinę na pomoc - jadący do Kazimierza rzeźnik włożył ją na wóz i zawiózł do domu. Nie było pieniędzy, żeby wzywać lekarzy. Wieść doszła do babci Włostowickiej, która natychmiast pospieszyła na ratunek i wezwała cyrulika. Przystawione do głowy chorej pijawki dawały ulgę, ale brak pieniędzy uniemożliwił kurację. Po dwudniowych męczarniach Chawa umarła, nie powiedziawszy nawet przed śmiercią, że Franek zabrał jej 10 rubli, a ona staruszce, trzech nie oddała. Opowiadanie kończy się zdaniem: „Biedna Chawo, ja ci to, żeś w moim kraju pracować i jego chlebem dzieci swoje żywić chciała - przebaczam”.

Karl Krug

Karl Krug urodził się w Mysłowicach śląskich (te już wtedy zostały przez Niemców przechrzczone na Myslowitz). Nie pamiętał prawie mowy swojego ojca, ożenił się z Niemką. Tak naprawdę nazywał się Karol Kruk, lecz również został przez Niemców nazwany inaczej, zresztą niesłusznie (Krug to w niemieckim: dzbanek). Był murarzem, ale imał się różnych, a raczej jakichkolwiek, zajęć, żeby tylko zarobić pieniądze dla żony i ich licznych dzieci. Jako że zimą murarz nie miał zajęcia, siadał do krosien. Wypruwał sobie żyły, żeby rodzina nie zaznała głodu, ale żona i tak robiła mu awantury, że jest niezaradny. Krug miał „przyjaciela” - portiera stacji mysłowickiej - Franza Klotza (dawniej Franciszek Kłos), który od czasu do czasu informował go, gdzie szukają murarza, ale raczej nie wyłącznie z dobrego serca, tylko żeby „opiekować się” żoną Kruga, kiedy ten wyjeżdżał. 1877 rok był dla Kruga wyjątkowo trudny - urodziło mu się piąte dziecko, a pracy miał tylko tyle, że podmurowywał mostek przy stacji. W tym momencie rozpoczyna się akcja opowiadania. Klotz rozprawia Krugowi o polityce, którą jest niezwykle zainteresowany - idzie o Bismarcka i zwrot „nie pójdziemy do Canossy”, którego użył, mając na myśli papieża Piusa IX. Krug oczywiście nic nie rozumie i nie chce. Martwi się wyłącznie o pracę, dopytuje Klotza. Dopiero w ostatniej chwili Klotzowi przypomina się, że przyjechał z Warszawy Żyd, który chce skontraktować kilkudziesięciu murarzy. Robota miała trwać dwa miesiące. Następnego dnia Krug pożegnawszy się z dziećmi (dał im nakazy, żeby szanowały nowe spodnie i uczyły się abecadła), wyjechał. W Warszawie byli potrzebni murarze, ponieważ inwestorzy namiętnie rzucili się do budowy nowych domów i do pracy zabrakło krajowych rąk. Dlatego Max Glueckwurm, który tanio kupił plac przy ulicy Chmielnej, sprowadził ze Śląska kilkunastu murarzy. Krug przyjechał do Warszawy w towarzystwie piętnastu innych robotników, którzy jako rodowici Niemcy wybrali go na swojego przewodnika, licząc że będzie potrafił porozumiewać się z ludźmi po polsku. Szybko okazało się, że jego znajomość polskiego jest znikoma - już na początku źle domówił się z dorożkarzami, którzy zawieźli robotników na Tamkę, i musiał zapłacić więcej. W nocy miał piękny sen - śniło mu się, że jego dzieci szanują spodnie, uczą się abecadła i „Vater unser” („Ojcze nasz”). We śnie ukazał mu się anioł, który obwieścił, że zarobi w Warszawie bardzo dużo pieniędzy, a jego żona pocznie i urodzi syna, któremu Krug da na imię Franz. O siódmej rano Krug na czele swojego oddziału wkroczył na zrąb jednego z rozpoczętych domów. Byli tam już trzej miejscowi murarze, który nie odpowiedzieli Ślązakom „dzień dobry”. O ósmej zadzwoniono na śniadanie. Krug, porozumiawszy się z towarzyszami, podszedł do polskich murarzy i zapytał po polsku: „Jest piwo niedaleko dostać?”. Polscy murarze celowo wskazali mu elegancki sklep z winem. W międzyczasie polscy murarze narzekają między sobą na przybyszy: „Co rok więcej się ich zlatuje, a jeżeli im nie poparzymy skóry, niedługo nas wyduszą. Niech pilnują swoich śmieci. Czy my do nich leziemy? (…) Żeby chociaż czepiali się tego, czego człowiek się nie imie. Żeby u nas sobie łapali psy, ściągali ze zdechłych koni skóry i nosili po wsiach towary, ale im się zachciewa rzemiosła: mularstwa! (…) Jest na szczury trutka (…) jak się zdarzy, nabij co wlezie; nie odda, bo się naszych boi, i do sądu nie pójdzie, bo głupi, rozmówić się nie umie (…)” (przodował w tej rozmowie Rafał Czapla). Niemcy wrócili ze sklepu z winem wzburzeni, zaatakowali słownie Kruga, krzyczeli na niego i wyzywali, że w ogóle nie umie mówić po polsku. Poza tym Niemcy nie wiedzieli, że trzeba było zdjąć w sklepie czapkę i jednemu z nich kelner kapelusz zrzucił. Podobna sytuacja wyniknęła z obiadem - Czapla wysłał Ślązaków do drogiej restauracji. Po miesiącu Krug, ciągle będąc delegatem swoich towarzyszy, poprawił znacznie znajomość polskiego i poznał miasto, co chroniło go od ich gniewu. Czapla był niezmordowany w trapieniu Niemców za pośrednictwem Kruga, ale Krug był ogłuszony pracą i miał zbyt dobre serce, żeby dostrzec w postępowaniu Czapli prześladowanie. Zdarzył się jednak wypadek, który wyjątkowo zdenerwował Kruga. Otóż Czapla pożyczył od niego cztery ruble, które przepił i, mimo upomnień Kruga, nie chciał ich oddać, udając że nie pamięta o żadnej pożyczce. Walka o pieniądze była jedyną, w której zajęcze serce Kruga stawało się lwim. Krug był nieugięty. Tymczasem jeden z miejscowych robotników poinformował Czaplę, że majster płaci Niemcom po dwa ruble, a polskim robotnikom jedynie dziesięć złotych. Czapla jest zły: „Nie byłbym uczciwym człowiekiem, gdybym mu cztery ruble oddał. Dopłaci jeszcze”. Krug po raz kolejny upomina się o pieniądze. Tym razem dostaje kułakiem w twarz, krwawiąc wrócił do swoich towarzyszy, którzy od razu domyślili się, o co chodzi. Rzucili się na Czaplę. Zjawia się majster. Jeden z Niemców opowiada mu o zajściu. Majster zapowiada, że za pobicie sąd ukarze Czaplę, a on sam strąci mu pożyczone pieniądze na rzecz Kruga. Czapla obiecuje sobie „strącić” Niemca. Krug był wesoły z obrotu sytuacji - miał odzyskać pieniądze. Odebrał list z Myslowitz, w którym Franz pisze o polityce oraz informuje, że w domu wszystko w porządku. Winszuje również Krugowi, którego żona znowu jest w ciąży. Pisze, że Krug dostanie na zimę duży obstalunek płótna. Krug ucieszył się niezmiernie. Idąc do pracy, pomyślał, że dobrze byłoby zamieszkać w Warszawie - tak łatwo o robotę. Myśl ta uskrzydliła go. Krzyknął do przyjaciela Czapli: „Ja między wami będę na zawsze usiąść”. Ten się roześmiał i odszedł. Opowiedział o swoim planie Ślązakom, którzy gorąco zachęcali go. Krug mówił, że jeśli jemu będzie dobrze, oni też się powinni przenieść. Kiedy w czasie popołudniowego odpoczynku Krug zszedł z rusztowania, Czapla wyciągnął jedną z desek podpierającą je. Na uczczenie wesołego dnia Krug pozwolił sobie na całą butelkę piwa. Ledwo jednak zeskoczył z powrotem na rusztowanie, deski przeważyły się i zwaliły go na dół. Wszyscy się zbiegli. Jedynie Czapla pozostał na górze. Krug jęczał ciężko, trzymając rękę na połamanym boku. Gdy przyjechała dorożka, żeby zabrać chorego do szpitala, Krug zawołał na swojego towarzysza Wilhelma, żeby ten wziął zarobione przez Kruga pieniądze i oddał jego żonie, i żeby powiedział jej, żeby przesiedliła tu synów, kiedy dorosną. Bo można tu zarobić. W drodze do szpitala już nie żył. Na następny dzień o wypadku donosiła prasa, a jednocześnie w pewnej gazetce użalano się, że Niemcy coraz bardziej wypierają Polaków z pola pracy. Opowiadanie kończy zdanie: „Biedny Krugu - pomyślałem sobie - ja ci to, żeś chciał u nas pracować i moim bratem być - przebaczam”.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
wykład 7 obrazki
wyklad 4 obrazki
Alfabet w obrazkach
obrazki 25
historyjka obrazkowa 20
Planety wiersz, Pożegnanie przedszkola i obrazki, Kosmos
Przepisy na zanęty Karp Leszcz Płoć Lin Karaś z obrazkami, Wędkarstwo
4 Pory Roku, Dokumenty i Obrazki, Dla Dzieci
proceys-uwagi (obrazki), psychologia pomoce
Zanim powiesz do widzenia
obrazki27
Materiał wyrazowo obrazkowy d
Połącz linią z obrazkami Czyj to domek itp karta pracy
Kod na dwa obrazki
obrazki21
historyjka obrazkowa 8b

więcej podobnych podstron