Dziki erotyzm


Dziki erotyzm

Spróbuj cofnąć się w czasie o 90 lat i w przestrzeni o tysiące mil, znajdziesz się na małej wysepce na Pacyfiku wśród Trobriandczyków słynących ze swego erotyzmu.

Tu powstała szokująca w swoim czasie książka antropologa Bronisława Malinowskiego. Strzepnęliśmy z niej kurz i przecieramy oczy ze zdumienia jak wiele wciąż można z niej wyczytać!

Na wyspie opodal Nowej Gwinei nie było dewiantów seksualnych. Pewnie dlatego, że Triobrindczykom obce były zahamowania i wstyd. Seks był naturalny, uprawiany swobodnie, bez poczucia winy. Wszystko działo się zgodnie z rytmem natury i na jej łonie. Nie było antykoncepcji. Bo i po co, skoro Trobriandczycy byli przekonani o tym, że jedynie matka "wytwarza" ciało dziecka. Ojciec (a raczej mężczyzna) nie odgrywał tu żadnej roli. Seks jedynie "torował drogę" duchom, dzięki którym dziecko znajdowało się w łonie matki. A co do zakazów, to niewiele ich było, bo seks traktowano jak zabawę, flirt?. Jedyny zakaz dotyczył wspólnego jedzenia posiłków. Zjeść z dziewczyną obiad, nie zaślubiwszy jej uprzednio? Zgroza! Co innego dzielić z nią łoże?

Bronisław Malinowski w swej książce napisanej w latach 20. ubiegłego wieku nazywa Triobriadczyków dzikusami, i nawzajem Tribriandczycy jako dzikich oceniali przybyłych na wyspy mieszkańców Europy, którzy pojęcia nie mieli o sztuce kochania. Na początku XX w na Trobrianda miłość była rytuałem, w Europie grzechem.

Rytualna kąpiel

Miłosne zabiegi Trobriandczycy zaczynali od kąpieli. Była ona jednym z najważniejszych elementów magii miłości. Sprawiała, że młodzieniec (bo przede wszystkim oni parali się magią miłosną) stawał się piękny i powabny, ale przede wszystkim zdobywał serce kobiety. W wodzie trobriandzki chłopak nacierał się "gąbką" z włókien lub liści kokosowych. Wypowiadał przy tym magiczne formuły, w których wysławiał wartości orzecha kokosowego i porównywał go do gwiazdy porannej albo księżyca w pełni. Po kąpieli obowiązkowy był masaż. Trobriandczycy namaszczali się olejem kokosowym, który nadawał skórze piękny połysk i zapach. Czasami do olejku dodawane były wonności z pachnących kwiatów i ziół.

Uroki z miętą tle

Po rozleniwiającej kąpieli i masażu przychodziła pora na coś pobudzającego. Trobriandczykom wigoru dodawała sulumwoya, czyli lokalna odmiana... mięty. To ziele miało zdaniem wyspiarzy największą magiczną moc. O jej skuteczności i groźnej potędze opowiadał mit kazirodztwa: Rzecz działa się w Kumilabwaga (jednej z wiosek na wyspie). Mieszkała tam matka wychowująca chłopaka i dziewczynę. Pewnego dnia młodzieniec postanowił przygotować sobie magiczną miksturę z liści mięty ugotowanych w oleju kokosowym. Gdy wszystko było gotowe, zostawił naczynie z płynem i poszedł się kąpać. Jego siostra niechcący potrąciła miskę i rozlała miksturę. Zaraz potem dziewczyna pobiegła na brzeg morza w poszukiwaniu brata. Dopadła doń naga i zaczęła pieścić. Kochali się długo w wodzie i nad brzegiem morza. Gdy namiętność minęła, schronili się w grocie. Umarli tam ze wstydu i wyrzutów sumienia, a z ich piersi wyrósł kwiat mięty. Od tamtej pory ziele to stało się symbolem uwodzicielskiego czaru. Trobriandczycy gotowali je w oleju kokosowym, wypowiadając magiczne formuły, a potem namaszczali olejem wybrankę.

O pocałunkach i innych pieszczotach

Mieszkańcy wysp Trobrianda najchętniej kochali się w plenerze, w otoczeniu palm kokosowych, bananowców i pandanusów (drzew przypominających trochę palmy, a trochę wielkie juki). Tam rozkładali maty. Mężczyźni zdejmowali przepaski, a dziewczęta zrzucały spódniczki z rafii. Nie były to jednak tzw. szybkie numerki. Wyspiarze, zanim przeszli do rzeczy, rozprawiali o miłości i przytulali się do siebie, albo wesoło przekomarzali. Patrzyli sobie głęboko w oczy (które były dla nich równie erotyczne, jak narządy płciowe), pochylali delikatnie i... odgryzali rzęsy. Nazywali tę czynność mitayari i była ona żelaznym punktem programu miłosnych pieszczot. Gdy podniecenie narastało, kochankowie zaczynali się całować, tzn. pocierać nos o nos, policzek o policzek, usta o usta. Pieszczoty stawały się coraz gwałtowniejsze i mocniejsze. Targli się za włosy, ssali nawzajem swoje języki, gryźli wargi i policzki, kąsali nos i brodę (czasem nawet do krwi). Bardzo często dochodziło też do poranień, których sprawczyniami były kobiety! One były na Trobrianda mistrzyniami miłosnej ceremonii, dyktowały tempo pieszczot, a facet robił dokładnie to, czego one chciały. Fakt, że dziewczyny gryzły i drapały do krwi, był dla chłopaka zachętą i komunikatem "chcę, żebyś się ze mną kochał". Nie było na wyspach żadnego przystojnego młodzieńca, który na plecach nie nosiłby z dumą śladów takich erotycznych ran.

Jak to się robi na Trobrianda

Wyspiarze dobrze znali pozycję misjonarską. Trobriandzkie kobiety nie jeden raz miały okazję przekonać się o tym, jak potrafią się kochać odwiedzający wyspę europejscy kupcy. Jednak ten sposób na seks nie budził ich entuzjazmu, ale pogardę. Kobiety twierdziły, że Europejczycy zbyt mocno je przygniatają, uniemożliwiając jakąkolwiek współpracę. Poza tym stosunek po europejsku uważano tu za zbyt krótki i pozbawiony wigoru. Sami Trobriandczycy nie mieli zbyt bogatego repertuaru miłosnych pozycji.

Bronisław Malinowski odnotował dwie. Pierwsza wymagała od obojga partnerów sporej aktywności, sprawności i kondycji. Wyspiarze stosowali ją zawsze wtedy, gdy kochali się w zagajnikach lub na plaży. Technika była następująca: ona leżała na plecach na macie, unosiła i rozkładała nogi zgięte w kolanach. On klęczał z przodu, chwytał ją za nogi i przyciągał do siebie. Kobieta podpierała się na łokciach, unosiła biodra w górę, a nogami obejmowała jego uda. W trudniejszym wariancie, który cieszył się popularnością wśród młodzieży, mężczyzna nie klęczał, ale kucał, podpierając się na rękach. Druga pozycja, obowiązująca na Trobrianda, nie wymagała aż tyle wysiłku. Kobieta i mężczyzna po prostu leżeli na boku twarzami do siebie i ściśle przylegającymi do siebie wyprostowanymi nogami. Ona zginała górną nogę i obejmowała nią jego biodra. Pozycja ta przeznaczona była na okazje, kiedy trzeba było zachować dyskrecję i kochać się tak, by np. nie obudzić innych osób śpiących w tej samej chacie.

Co z tym Malinowskim?

Czy seks Trobriandczyków może szokować współczesnych kochanków, a książka Bronisława Malinowskiego służyć jako podręcznik miłości? Pewnie nie, a i na miano encyklopedii ars amandi to podstarzałe już mocno dzieło nie zasługuje. Jednak wciąż warto czytać "Życie seksualne dzikich", bo to książka, która inspiruje do szukania dzikości w sobie samym. Jej pokłady tkwią gdzieś głęboko ukryte pod gorsetem cywilizacji. Warto chyba czasem się do nich dokopać i poddać się instynktowi, który przenosi cię jeśli nie na wyspy Triobrianda, to przynajmniej do jakiejś gustownej prasłowiańskiej sypialni, albo w plener.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Erotyzm u Sade, Gender Studies, Feminizm
Dziki ryż i jego kosmetyczne właściwości
Indywidualnie z psem na dziki
Ślaz dziki, Zdrowie, diety, porady, Rośliny lecznicze cz I.jpg, Zioła leczą, Zioła - własciwości lec
Działanie substancji na dziki
erotyzm na przykładzie 3 filmów
EROTYZM
C Users Dziki Desktop Rysunek1 Układ1 (1)
11 DZIKI JUHAS
Opracowanie mt lab ćw5 [Dziki]
C Users Dziki Desktop projekt 6 Układ2 (1)
1 Filo wykład - Erotyzm 7.10.08, Budownictwo PK, Filozofia
Dziki królik
ślaz dziki
Dziki kot
Dziki Zakątek, kuchnia
jak zdobywano dziki zachod, Ruch Światło-Życie (oaza), Materiały formacyjne, Różne dodatkowe materia
C Users Dziki Desktop grunty projekt ściany Układ1 (1)
Dziki wiatr

więcej podobnych podstron