nie samotna, lecz ogarnięta Samą Miłością, nie słaba, lecz silna. I ty będziesz taki. Chodź, przekonaj się. Teraz nie będziemy już siebie potrzebowali: będziemy mogli pokochać się naprawdę.
Ale Tragik pomimo jej słów nadal przybierał teatralne pozy.
— Nie potrzebuje mnie już. Jestem jej niepotrzebny...
niepotrzebny — mówił zduszonym głosem, nie zwraca
jąc się do nikogo konkretnego. — Dałby Bóg — ciągnął,
wymawiając teraz Bóg jak Buch — dałby Buch, żebym
raczej ujrzał ją martwą u mych stóp, zanim usłyszałem
te słowa. Martwą u mych stóp. Martwą u mych stóp.
Nie wiem, jak długo zamierzał powtarzać te słowa, bo nagle przerwała mu Pani:
— Frank! Frank! — Jej okrzyk zadzwonił echem.
— Spójrz na mnie. Popatrz na mnie. Po co ci
ta ohydna kukła? Puść łańcuch. Odeślij go stąd. To
ciebie pragnę, a nie jego. Nie widzisz, że to, co on
mówi, nie ma sensu?
W jej oczach zabłysło rozbawienie. Tylko oni rozumieli ten żart i mogli się z niego śmiać za plecami Tragika. Coś w rodzaju uśmiechu powoli zaczęło opanowywać twarz Karzełka. Patrzył teraz wprost na swoją Panią. Jej śmiech złamał pierwszą linię jego obrony. Próbował go odeprzeć, ale bez powodzenia. Wbrew własnej woli zaczął nawet nieco rosnąć.
— Ty głuptasie — mówiła dalej Pani — czy nie
widzisz, że takie gadanie nie ma najmniejszego sen
su? Wiesz tak samo dobrze jak ja, że naprawdę w i-
działeś mnie martwą, wiele, wiele lat temu. Nie le
żałam oczywiście „u twoich stóp", tylko na szpitalnym
łóżku. To był bardzo dobry szpital. Siostra przełożona
nigdy nie dopuściłaby do tego, żeby ciała walały się
po podłodze! Śmieszne, że ta kukła próbuje tutaj zro
bić wrażenie, mówiąc o śmierci. Nic z tego!
Nie wiem, czy kiedykolwiek zdarzyło mi się oglądać coś równie przerażającego jak zmaganie się karłowatego Upiora z ogarniającą go radością.
0 mało co nie został pokonany. Kiedyś, całe wie
ki temu, on również musiał mieć poczucie humoru
1 zdrowy rozsądek. W jednej chwili, gdy kochająca
kobieta popatrzyła na niego z rozbawieniem, zro
zumiał niedorzeczność Wielkiego Tragika. W jednej
chwili zrozumiał, dlaczego się śmiała; on też musiał
kiedyś wiedzieć, że nikt nie wydaje się sobie bardziej
niedorzeczny niż kochankowie. Jednak światło, któ
re go dosięgło, dosięgło go wbrew jego woli. Nie tak
wyobrażał sobie to spotkanie — nie mógł się z tym
pogodzić. Raz jeszcze uchwycił się łańcucha, który
zamiast ratować, ciągnął go do zguby, i natychmiast
Wielki Tragik przemówił:
— Masz czelność śmiać się z tego? — zawrzał gniewem. — Prosto w oczy? A więc na to sobie zasłużyłem! Dobrze. Świetnie się składa, że nie obchodzi cię, co się ze mną stanie. W przeciwnym razie mogłabyś kiedyś żałować, że wtrąciłaś mnie z powrotem do Piekła. Co? Myślisz, że zostanę po tym wszyst-k i m? Dziękuję, nie. Zdaje się, że dość prędko potrafię się zorientować, jeżeli jestem gdzieś nieproszonym gościem. „Niepotrzebnym" — tak chyba to ujęłaś, o ile pamiętam.
Od tej chwili Karzełek nie odzywał się już, ale Pani zwracała się wciąż do niego.
105