Józef Pawlak, współredaktor „Reduty" zastępca Bielawskiego, potem jego następca, komendant miejscowego akowskiego podziemia w książce „Pięć lat w szeregach armii podziemnej" opisał początki lokalnej działalności podziemnej w czasie okupacji hitlerowskiej: „(...)zastanawialiśmy się nad wyborem miejscowości, w której rozwinęłaby swą działalność Komenda Obwodu. W rachubę wchodziły trzy miejscowości: Kozienice jako najliczniejsze pod względem zatrudnienia miasto w powiecie i siedziba władz powiatowych, Pionki i Garbatka. Wszystkie te miejscowości leżały mniej więcej w centrum powiatu i wszystkie miały dość dogodne połączenia drogowe w czterech zasadniczych kierunkach. Ale w Kozienicach stacjonował silny oddział żandarmerii niemieckiej, w Pionkach natomiast kompania Werkschutzu. Jedynie Garbatka była wolna od Niemców. Poza tym Garbatka to miejscowość letniskowa z domami o charakterze willowym, usytuowanymi na obszernych działkach wśród wysokopiennego lasu z dość bogatym podszyciem. Garbatka miała lepsze połączenia kolejowe niż Kozienice. Przez Garbatkę przebiegała również jedyna szosa wiodąca z północy na południe przez cały teren powiatu. Poza tym w Garbatce mieszkało już kilku ludzi, którzy byli pewnymi kandydatami na obsadzenie różnych stanowisk w Komendzie Obwodu. Wreszcie w Garbatce zadomowił się już „Adam", który zresztą uważał tę miejscowość jako wprost wymarzoną na siedzibę komendy Obwodu. Decyzja zapadła. Od lutego 1940r. Garbatka stała się siedzibą powiatowych władz konspiracyjnych Polski Podziemnej. Po ustaleniu siedziby komendy „Adam" polecił Kumorowi zorganizować natychmiast: skrzynkę główną Obwodu przeznaczoną dla przełożonych lub kurierów z okręgu, przybywających na terenie Obwodu; 1.główna skrzynkę prasową, do której będzie dostarczana prasa centralna; 2.główną skrzynkę kontaktową dla ludzi z terenu; przewidzieć kilka dalszych skrzynek, które będą użyte po zorganizowaniu Obwodu. Ostatnim punktem porządku dziennego tej pierwszej odprawy był podział terenu na Rejony (Podobwody), ustalenie dla nich kryptonimów oraz nadanie numeracji Placówkom. Biorąc pod uwagę analizę terenu zapadała decyzja zorganizowania pięciu Rejonów. Tereny południowe powiatu z Placówkami nr 1 Janowiec, nr 2 Góra Puławska, nr 3 Grabów n/ Wisłą, nr 4 Zwoleń i nr 5 Tczów stanowiły Rejon I, „południe". Placówki nr 6 Sarnów, nr 7 Sieciechów i nr 8 Policzna obejmował Rejon II, „Wschód". Placówki nr 9 Suskowola, nr 10 Pionki i nr 11 Jedlnia należały do Rejonu III, „Zachód". Placówki nr 12 Kozienice miasto, nr 13 Kozienice gmina, nr 14 Brzeźnica i nr 15 Świerże Górne tworzyły Rejon IV, „Centrum". I wreszcie Placówka nr 16 Brzóza, nr 17 Bobrowniki, nr 18 Głowaczów, nr 19 Grabów n/ Pilicą, nr 20 Trzebień i nr 21 Rozniszew stanowiły Rejon V, „Północ". Zadanie nasze na najbliższy okres polegało na nawiązaniu kontaktów na terenie całego powiatu i doborze najwłaściwszych ludzi na komendantów Rejonów i Placówek. Aby praca poszła sprawniej i szybciej, każdemu z nas został przydzielony najbardziej odpowiadający mu Rejon. Następna odprawa została wyznaczona za dwa tygodnie." „(...)W czasie następnej odprawy w końcu lutego 1940roku, która odbyła się w domu Władysława Węgrzynka, została definitywnie zorganizowana Komenda Obwodu oraz komendy Rejonów i Placówek. W skład Komendy Obwodu weszli: Komendant Obwodu - „Adam"(Adam Bielawski, kpt. służby stałej); zca d/s. szkolenia- „Bartosz"(Józef Pawlak, kpt. służby stałej); zca d/s. organizacyjnych-„Łukasz"(Łukasz Kumor, por. rezerwy); kierownik wywiadu - „Staszek"( Stanisław Ruman, ppor. służby stałej); łączność i prasa - „Józef"(Stanisław Jańczak, ppor. służby stałej); oficer d/s. artylerii - „Korwin"(Władysław Szymanowski, kpt. służby stałej); oficer d/s. saperskich - Zygmunt Czyż, ps. „Skiba", ppor., rezerwy saperów; oficer d/s. lotnictwa - Władysław Węgrzynek, st. sierż., pilot; oficer do zleceń i w późniejszym okresie kierownik Walki Cywilnej - „Sewer"(Jan Molęda, pchor. rezerwy). Poza sztabem Obwodu został również naszkicowany schemat organizacyjny Rejonów i Placówek z uwzględnieniem obsady personalnej(...)" (Józef Pawlak, „Pięć lat w szeregach armii podziemnej", „Pax", Warszawa 1967, s.17-20). Komenda Obwodu ZWZ AK „Krzaki" wydawała gazetę „Reduta", jedno z niewielu pism ukazujących się przez całą II wojnę światową w nakładzie 300-500 sztuk. W latach 1940-44 wychodziła jako tygodnik o formacie A4 i objętości 8 stron. Do 12.07.1942r., czyli pacyfikacji Garbatki, odbijanie „Reduty" na powielaczu odbywało się w Garbatce. Od września 1942r. powielano ją we wsiach koło Pionek - Suskowoli lub Suchej. Redaktorem naczelnym „Reduty" był Jerzy Jakubowski, ps. „Błysk", zamordowany 22.07.1943r. w Molendach, po jego śmierci - Władysław Molenda. W skład redakcji wchodzili: Stanisław Jańczak, ps. „Józef", Józef Pawlak, ps. „Bartosz" oraz do śmierci 12.07.19423r.- Roman Bielawski, ps. „Adam" (Ryszard Śmietanka, „Szkice z dziejów Garbatki", Radom 1992, s. 27-28). Józef Pawlak „Pięć lat w szeregach armii podziemnej": „(...)Już w kwietniu 1940r. w tych 21 Placówkach, wchodzących w skład Obwodu, zaprzysiężono około 1000 ludzi, nie ujętych jeszcze w związki wojskowe, lecz stanowiących luźne grupki podległe bezpośrednio komendantowi danej Placówki. Z każdym tygodniem organizacja rozrastała się i wszyscy pragnęli co najmniej czytać prasę podziemną, by z niej czerpać nie tylko prawdziwe wiadomości, ale i tę świadomość, że w całej Polsce są ludzie, którzy zdecydowanie występują przeciwko okupantowi. Prasa centralna, zresztą regularnie nadchodząca do Obwodu, w ilości kilkudziesięciu egzemplarzy, nie mogła zaspokoić potrzeb wszystkich członków konspiracji. Dlatego też komendant Obwodu „Adam" postanowił wydawać własną prasę konspiracyjną. Nową, własną gazetkę zwaną „Redutą" powielano w liczbie około 300 egzemplarzy, co w połączeniu z dostarczaną co tydzień prasą centralną dostatecznie nasycało teren. Redaktorem „Reduty" został mianowany młody, utalentowany i pełen zapału student, Jerzy Jakubowski ps. „Błysk" z Molend. Przygotowaniem maszyn do pisania, powielacza, powielacza, papieru i farb poza Jakubowskim zajął się kierownik prasy i propagandy „Józef", jak również „Adam" i ja. I tak wspólnym wysiłkiem w ostatnią niedzielę kwietnia 1940r. każda Placówka prócz 2-3 egzemplarzy prasy centralnej otrzymała po około 15 egzemplarzy „Reduty". Własna prasa stała się niezwykle pomocną nie tylko jako źródło informacji o wydarzeniach wojennych czy politycznych, lecz spełniała ona również rolę instrukcji szkoleniowej, czemu służyły umieszczane w niej artykułu o tematyce szkoleniowej. Oprócz „Reduty" kwitowała (operując tylko pseudonimami) liczne dobrowolne datki na prasę organizacyjną, co niewątpliwie przyczyniło się do wzmożenia ofiar na ten cel umożliwiających rytmiczne wydawanie gazetki. Zaznaczyć muszę, że żadnych dotacji na własną prasę Obwód nie otrzymywał. Prasę centralną dla Okręgu dostarczano do Radomia, gdzie rozdzielano ją na poszczególne Obwody lub Podokręgi i roznoszono na właściwe skrzynki. Organizacja skrzynek na terenie Radomia zajmowała się niezmordowana w pracy konspiracyjnej Jadwiga Skołół, żona oficera służby stałej, przebywającego w niewoli. W ciągu 5 lat okupacji pracowało w Radomiu dla naszego Obwodu wiele skrzynek prasowych i bojowych, jak np. u Piotra Podwysockiego, ps. „Oczko", pani Zofii Ślęczkowskiej (Kwiatkowskiej) i innych. Prasę centralną i pocztę z Okręgu w większości wypadków dostarczali do Obwodu należący do konspiracji kolejarze z Garbatki i Pionek. Często również czynili to specjalnie łącznicy z Obwodu jak: Zenon Majer i Włodzimierz Chojnacki z Garbatki oraz Stefan Lis, ps. „Gołąb", Zbigniew Kwiatkowski, Kazimierz Styś, ps. „Szary", z Pionek i inni. Po zorganizowaniu Komendy Obwodu, komend Rejonów i Placówek oraz po przystąpieniu do wydawania własnej gazetki nastąpił wzmożony ruch gońców, łączników i kurierów. Istniejące dotąd 3 zasadnicze skrzynki kontaktowe były przeładowane i nie mogły podołać zadaniom bez narażania się na własne niebezpieczeństwo. Dlatego też sieć łączności wewnątrz Obwodu musiała być od podstaw zorganizowana na nowo. Powstały dwie skrzynki główne prasowe, pracujące na zmianę, do których dostarczono zarówno prasę centralną, jak i własną w komplecie. Na skrzynce głównej następował podział prasy na 5 Rejonów wg ustalonego z góry rozdzielnika, skąd roznoszono ją na oddzielne skrzynki poszczególnych Rejonów. Każdy Rejon przysyłał na swoją skrzynkę łącznika prasowego, który dostarczał prasę do swojego Rejonu. Z kolei Rejon rozdzielał prasę na skrzynki podległych mu Placówek, a te z kolei obsługiwały poszczególne wioski lub grupy konspiratorów. W ten sposób prasa w każdą niedzielę wieczorem dochodziła do rąk czytelnika zamieszkało nawet w najbardziej odległych miejscowościach Obwodu. Równolegle do skrzynek prasowych pracowały jeszcze tzw. skrzynki bojowe. Na skrzynkach tych składane były co tydzień w sobotę wieczorem rozkazy i zarządzenia komendy Obwodu dla poszczególnych Rejonów, skąd specjalni łącznicy zabierali je w zamian meldunki z terenu. Dla potrzeb najświeższych informacji, zamieszczanych w „Reducie" musiały powstać punkty nasłuchu radiowego, w których specjalnie wyznaczeni ludzie słuchali dwa razy dziennie wiadomości dziennika radiowego z Londynu lub innych stacji zagranicznych, notując podawane wydarzenia, które następnie ukazywały się w „Reducie" jako wiadomości z ostatniej chwili. Wiadomości zawarte więc w „Reducie" były z reguły świeższe niż w prasie centralnej. Ostatecznie sprawa skrzynek, punktów spotkaniowych i nasłuchowych w Garbatce przedstawiała się następująco: Skrzynka główna kontaktowa mieściła się w spółdzielni spożywców, której kierownikiem był Łukasz Kumor, a pracownikami: Helena Hofmanowa, Krekora i Okulski. Skrzynka główna zapasowa mieściła się w sklepiku prowadzonym przez siostrę Stanisława Rumana ps. „Staszek" - Elzę. Na te skrzynki zgłaszali się wyłącznie kurierzy, członkowie Komendy Okręgu i ewentualnie inspektorzy z Komendy Głównej. Były to tzw. skrzynki „Gór" ( Skrzynka „Gór" przeznaczona była dla ludzi z jednostek nadrzędnych w odróżnieniu od skrzynek „Dołów", czyli jednostek podległych Obwodowi). W związku ze wzmożonym ruchem ludzi z terenu (komendanci Rejonów, Placówek, łącznicy), przyjeżdżali w celu załatwienia spraw wymagających decyzji Komendy Obwodu, musiała być zorganizowana skrzynka, na której większy ruch nie zwróciłby specjalnej uwagi. Zaproponowano więc „Hani"(Annie Lewandowiczównie uruchomienie sklepiku i zorganizowanie w nim skrzynki. Rodzina Lewandowiczów, kierowana uczuciami patriotycznymi, przyjęła propozycję i wkrótce skrzynkę przykładnie obsługiwała „Hania" i jej rodzice Janina i Józef Lewandowiczowie. Główne skrzynki prasowe mieściły się w domu Stanisława Rutkowskiego w Molendach i Stanisława Makarskiego w Garbatce. Jako skrzynki prasowe i bojowe poszczególnych Rejonów wykorzystano następujące domy: Zenona i Józefa Majera, Włodzimierza Chojnackiego, Stanisława Janiszewskiego, Stefana Bronika, Stanisława Śmietanki, Heleny Hofmanowej, Okulskiego i Krekory oraz Jana Stępnia z Policznej i Władysława Sztobryna z Gródka. Na usługach skrzynek spotkaniowych stały domy: Władysława Węgrzynka, Józefa Lewandowicza, Józefa Wójcika, Jadwigi Jaworskiej, Heleny Hofman, Wiktora Frączkowskiego i innych. Nasłuch radiowy prowadzili: Włodzimierz Chojnacki, Zenon Majer, Władysław Węgrzynek i Kobyłecki. W ten sposób zorganizowana siatka łączności pracowała wzorowo do 12 lipca 1942roku. Prasa skrzynki polegała na tym, że zgłaszający się podawał umówione hasło, na które skrzynka odpowiadała odzewem. Z chwilą gdy znaki rozpoznawcze zgadzały się z aktualnie obowiązującymi, wówczas przybyły prosił o skontaktowanie go, z kim potrzebował, a do obowiązków skrzynki należało doprowadzenie go na punkt spotkaniowy. Hasła tak dobierano, by wypowiedziane przez przybyłego nie dawały niczego do myślenia przebywającym w tym czasie na skrzynce osobom trzecim. Jeśli np. prowadzący skrzynkę był hodowcą królików, to wówczas hasło i odzew brzmiało następująco: hasło-„Słyszałem, że ma pan króliki do sprzedania"; odzew - „Miałem, ale już je sprzedałem". Hasło i odzew wymienione bezbłędnie przez obydwie strony świadczyły, że interesant trafił we właściwe miejsce i skrzynka wiedziała, że ma do czynienia z kimś z konspiracji (...). Wiosną 1942r. redakcja „Reduty" została czasowo przeniesiona do Kozienic. W związku z tym w Kozienicach i okolicy zaangażowano do pracy w charakterze skrzynek, punktów powielania, nasłuchu radiowego i gońców szereg patriotycznie nastawionych rodzin jak: Stanisława Żaka, Leona Wiraszko, Jana i Aleksandra Zielonego, Ludwika Wałęki, Tadeusza Kruszela, Pawła Wachłaczeńki.(...)" (Józef Pawlak, „Pięć lat w szeregach armii podziemnej", „Pax", Warszawa 1967,s. s.25-27, 28-31). „(...)Już w 1940 r. został przez Komendę Główną ZWZ sprecyzowany cel konspiracji, którym miało być wywołanie w kraju powszechnego powstania przeciwko wyczerpanym i pobitym przez zachodnich sprzymierzeńców Niemcom. W związku z tym i na skutek gwałtownego wzrostu szeregów ZWZ zdecydowano przejście od dotychczasowego kadrowego charakteru organizacji do organizacji typowo wojskowej, której podstawowymi jednostkami byłyby drużyny, plutony i kompanie. Plutony i kompanie na wypadek powstania miały przydzielone zadania, wykonanie których wymagało odpowiedniego przeszkolenia dowódców. I chociaż na razie zadania, jakie wykonać miał Obwód w czasie powstania pozostawały, ściśle tajne, to jednak tematem przeprowadzanych coraz częściej ćwiczeń aplikacyjnych (Ćwiczenia aplikacyjne przeprowadza się na terenie lub na mapie wyłącznie z dowódcami, bez oddziałów wojskowych. W ćwiczeniach tego rodzaju chodzi o decyzję i sposób wykonania nakazanego zadania, jak również o decyzję i rozkazy, które ćwiczący winien wydać na skutek różnych sytuacji narzuconych mu przez kierownika ćwiczeń. Tego rodzaju ćwiczenia z oficerami przewidzianymi na dowódców kompanii i plutonów przeprowadzał wyłącznie Obwodu lub jego zastępca) były przede wszystkim zagadnienia związane ściśle z czekającymi nas zadaniami. Większość plutonów była wprawdzie obsadzona oficerami, ale w warunkach okupacyjnych należało liczyć się ze stratami przede wszystkim wśród oficerów, podchorążych i podoficerów, których zresztą w Obwodzie kozienickim jako typowo rolniczymi nie mieliśmy za dużo. Dlatego rozkaz komendy Okręgu o organizowaniu kursów podchorążych i podoficerskich przyjęty został przez nas z entuzjazmem. Wkrótce wielu z dorastającej młodzieży gimnazjalnej oraz ludzi, którzy mimo braku cenzusu wykazywali walory dowódcze, stało się słuchaczami pięciomiesięcznych kursów podchorążych lub podoficerskich. Wykładowcami na kursach podchorążych byli oficerowie zawodowi „Korwin" (Władysław Szymanowski), „Helena" (Józefa Siwek) i „Gerwazy"(Jan Zawadzki). Instruktorami byli oficerowie i podoficerowie rezerwy oraz podchorążowie: „Grabicz"(Stanisław Bronik), nauczyciel z Babina, „Gerard"(Antoni Pawlak) z Zielonki, „Lech" (Franciszek Rechowicz) z Sieciechowa, „Bażant" (Stefan Mika) z Brzózy, „Mal" (Lucjan Majewski) z Rudy, „Mojżesz" (Antoni Pawlak II) z Zamościa, Władysław Nowakowski z Brzózy, „Raf"(Piotr Grądziel) z Chmielowa, „Elf" (Józef Wnorowski) z Rozniszewa, „Karaś" (Antoni Świerczyński) z Magnuszewa i paru innych. Kursy odbywały się w grupach od 5-8 kursów. Wykłady teoretyczne z nauki o broni, służby wewnętrznej i służby polowej oraz musztrę przeprowadzono w domach prywatnych, natomiast ćwiczenia polowe i przynajmniej jedno strzelanie ostre - w odpowiednio zabezpieczonym terenie. Szkolenie podchorążych prowadzone w powyższy sposób trwało do 1943r., natomiast w ostatnim roku okupacji wszystkie kursy odbywały się wyłącznie w oddziałach partyzanckich, gdzie przyszły dowódca miał możność wykazania swoich walorów bezpośrednio w obliczu wroga" (Józef Pawlak, „Pięć lat w szeregach armii podziemnej", „Pax", Warszawa 1967, s. 67). Kursy podchorążych ukończyli i uzyskali stopień podchorążych m.in. : z Rejonu II Jan Molenda, ps. nie ustalony ze wsi Molendy, Bolesław Krakowiak, ps. „Bilof" z Brzeźnicy, z Garbatki: Zenon Majer, Paweł Barzycki, Mieczysław Jasiński, Jan Olejnik, Stanisław Chojnacki, Wiesław Bełkowski, Stanisław Janiszewski, Bronisław Skrzyński, Józef Węgrzynek. W styczniu 1940r., jak mówił pod koniec życia, albo na wiosnę 1940, jak własnoręcznie zapisał 8.08.1957r. w „Oświadczeniu dla ZBoWiD", Jerzy Węgrzynek (zmarł w wieku 70 lat 29.12.1998r. w Pionkach; Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki - Letnisko" , Pionki 1998, s.103) poznał Romana Bielawskiego - „ogromnie energicznego, uczciwego i koleżeńskiego" (Tamże, s. 106) Poznał go przez rodziców, Kazimierę i Władysława Węgrzynków, zamieszkałych w ówczesnej „Willi „Martusia„ Witolda Niedźwieckiego (dziś ulica Grabowa 1, dom Krekorów i Klonowskich). Ojciec Węgrzynka, starszy sierżant, pilot z Dęblina, znał go dużo wcześniej. Tajne narady Komendy Obwodu Kozienice ZWZ AK „Krzaki" odbywały się w „Martusi"- zimą na parterze, latem na górze. Zawsze był obecny komendant - Roman Bielawski, ps. „Adam"- „cieszący się wśród bliskich Mu ludzi z konspiracji dużym autorytetem i szacunkiem" ( Tamże), a także Józef Pawlak, ps. „Brzoza", Jerzy Jakubowski, ps. „Błysk", Łukasz Kumor, ps. „Łukasz", Władysław Szymanowski, ps. „Korwin", Anna Lewandowicz, ps. „Hanka", Węgrzynkowie: Władysław i Józef - ojciec i starszy brat Jerzego, w 1950r. aresztowany przez UB na stacji kolejowej w Garbatce, bity i torturowany w radomskim więzieniu za przynależność do podziemia, po dziewięciu miesiącach dwudziestoośmioletni, osierocił syna Wacka, który nie miał jeszcze tygodnia. Czternastoletni Jerzy Węgrzynek nie brał udziału w odprawach. Przekazywał za to ustne informacje, a na rowerze, jaki kupił mu ojciec rozwoził „Redutę" do skrzynek kontaktowych w Garbatce i do Stanisława Rutkowskiego w Molendach. Został wreszcie łącznikiem Bielawskiego i był nim aż do jego śmierci, po której 12.07. 1942r. komendantem „Krzaków" został Józef Pawlak, dotychczasowy zastępca Bielawskiego. Z „Kroniki Garbatki-Letnisko" Marii Dziedzickiej: „(...)W maju 1940 r. do domu Szczepaniaków przyszedł młody, przystojny mężczyzna ubrany w płaszcz gabardynowy, uszyty w reglan, w kapeluszu na głowie. Na rękach miał buty oficerskie i spodnie bryczesy. Spytał, czy może wynająć mieszkanie na pobyt stały. Ponieważ był okres okupacyjny, władze niemieckie nałożyły obowiązek meldowania ludzi przebywających na letnisku, jak również na dłuższy okres. Bronisława Szczepaniak poprosiła go o dowód osobisty. W dowodzie figurowało nazwisko - Roman Dębowski, zawód kupiec. Przedstawiając się poinformował, że będzie zaopatrzeniowcem sklepu - kawiarni u Janiny Lewandowicz. Bronisława Szczepaniak, która przed wojną posiadała sklep na swojej działce, wynajęła mu pokoik. Przychodził na przygotowane przez właścicielkę domu posiłki. Lubił żartować. Niewiele mówił o sobie. Nigdy nie wypowiadał się na temat polityki, ani sytuacji okupacyjnej Polski. Gdy na chwilę opuszczał dom, oznajmiał, że wychodzi do znajomych: Władysława Węgrzynka lub Lewandowiczów. W roku 1941 w Garbatce kwaterowali niemieccy żołnierze frontowi, po zwycięstwie nad Francją. Regenerowali siły, by uderzyć na ZSRR. W jednym z domów znajdujących się na działce u Bronisławy Szczepaniak zamieszkali żołnierze Wehrmachtu. Niemcy posiadali radio, z którego nasłuchiwali komunikatów z Radia Paryż. Wśród Niemców mieszkających u Szczepaniaków był oficer z tytułem szlacheckim „von" znający język francuski. W tym domu, za ścianą mieszkał Roman Dębowski. Bronisław Szczepaniak, syn Bronisławy, miał wówczas 16 lat. Pewnego dnia wszedł do mieszkania Romana Dębowskiego, zastając go z przystawionym uchem do ściany, podczas nadawania komunikatów radiowych. Jak się okazało później Dębowski znał doskonale francuski i niemiecki. Już wtedy wydał się Bronisławowi Szczepaniakowi tajemniczym, zagadkowym człowiekiem. Ojciec Bronka był wówczas na emeryturze jako dawny pracownik PKP. Ciągle coś robił na działce, naprawiał, majsterkował. Zwrócił się do syna mówiąc: Bronek nawyciągaj z komórki desek. Będą mi potrzebne. Bronek grzebiąc w komórce zauważył wśród stosu desek ukrytą paczkę, którą z ciekawością rozpakował. Ujrzał plik zapisanych papierów, a wśród nich mapę rzeki Wisły w okolicach Dęblina i Zajezierza z naniesionymi wsiami, mostem na rzece Wieprzu i Wiśle. Sporo szyfrów, które wyglądały na spis składników gastronomicznych potrzebnych do przyrządzania dań, np. 80 dkg cebuli, 1,5 l. wody, 3 dkg soli itd. Zaspokoiwszy chłopięcą ciekawość, paczkę z powrotem zapakował tak jak przedtem, ustawiając ją na właściwym miejscu. Mimo zachowania pozorów ze strony Bronka, że nic nie zaistniało zauważył, że Dębowski w kontakcie z nim jest inny, oziębły, zmienił do niego stosunek, zwracając się - panie Bronku, baczniej go obserwując. Przestrzegał Bronka, żeby nie uczestniczył w napadach sabotażowych na niemieckie wagony, gdyż to może mieć tragiczny finał.(...) 12 lipca 1942r. w niedzielę o godzinie 3.30 Bronisława Szczepaniaka obudziła seria strzałów karabinowych. Nie miał w sercu żadnej trwogi, gdyż w budynku Marii Gajl (obecnie kolonia PSS „Społem" ) mieściło się kasyno niemieckie. Bywało nieraz, gdy Niemcy tęgo popili, wówczas strzelali dla fantazji. Uspokojony próbował zasnąć. Po chwili usłyszał rozmowę w mieszkaniu, jaką toczyła jego matka z nieznajomym mu głosem: -Gospodyni, gdzie mieszka Bielawski? - U nas taki nie mieszka. Nazwisko jest mi nieznane - odpowiedziała - u nas mieszka Dębowski. Bronek wtrącił się do rozmowy leżąc w łóżku. Za złą postawę podczas rozmowy z niemieckim oficerem został uderzony w twarz, po czym wyprowadzono go z domu. Zrozpaczona matka krzyczała: -Gdzie go zabieracie? Zostawcie go.- Zamilcz stara! - wrzasnęli uderzając ją w twarz - Jeżeli nie znasz Bielawskiego to mów, gdzie mieszka Dębowski!? -Tu! - wskazał ręką obecny przy rozmowie Bronek. - Prowadź! - podali komendę. Będąc już na działce zauważył Bronek od strony Kolejki Leśnej, obecnej ulicy Słowackiego i Nałkowskiej, uzbrojonych Niemców. Ugięły mu się nogi. Zrozumiał wtedy, że to obława na ich lokatora, Romana Dębowskiego. Prowadzony pod bronią przez Niemców zbliżył się do drzwi domu, w którym mieszkał poszukiwany. Ku jego zdziwieniu i radości drzwi były od zewnątrz zamknięte na skobel i kłódkę. Rozzłoszczony oficer niemiecki kopnął w drzwi butem, które się rozleciały, po czym wtargnęli do środka trzymając wycelowane karabiny. Jeden z nich zbliżył się do łóżka Dębowskiego, zanurzając rękę w pościeli. Pokój Romana Dębowskiego zdradzał jego przynależność do konspiracji. Na ścianie wisiała mapa Polski, na stole leżały rozłożone przybory kreślarskie, rysownica, przekładnica. Gdy wyszli z pokoju, Bronek stał jak sparaliżowany. Myślał, że to będzie koniec jego życia. Tłumacz niemieckiego oficera patrząc się na Bronka spytał: -Co zrobić z tym chłopakiem?- Niech idzie spać- padła odpowiedź. Gdy Niemcy opuścili dom ktoś wpadł na działkę i krzyczał rozpaczliwie: -Pani Szczepaniakowa, lokator Dębowski jest zabity. Leży za płotem blisko waszego domu. Bronisława Szczepaniakowa pobiegła, by się upewnić. Wróciła roztrzęsiona, potwierdzając śmierć Dębowskiego. Bronek ze strachu długo nie mógł doprowadzić się do równowagi. Jednak przez ciekawość pobiegł do miejsca tragedii. Do dziś ma w oczach obraz leżącego w lesie z roztrzaskanym czołem Dębowskiego. Z czaszki głowy wypłynął mu mózg. Ktoś ściągnął z jego nóg buty. Ukradziono mu z ręki złoty sygnet i złoty zegarek. Bronisława Szczepaniak zaraz udała się do Węgrzynków, by poinformować o tym wydarzeniu. Później długo zastanawiali się w rodzinie Szczepaniaków, gdzie był tej nocy, skąd wracał, kto go mógł sypnąć, gdyż oni nie wiedzieli, że Roman Dębowski - to fałszywe nazwisko. Bronisław Szczepaniak dziś jest pewien, że strzały 12 lipca 1942 r. o godzinie 3.30, które go obudziły były oddane do Romana Bielawskiego. Niemcy zabijając pierwszą ofiarę łapanki nie przypuszczali, że był to Komendant ZWZ AK „Krzaki" na terenie powiatu kozienickiego" (Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki- Letnisko", Pionki 1998, s.101-103). Leona Jagodzińskiego (ur. 1925 r.), młodszego o rok sąsiad Bronisława Szczepaniak z obecnej ul. Nałkowskiej (dawna działka kolejowa Nr 11), w sobotnią noc 12.07.1942r. obudził strzał z karabinu. Nie jest do dziś pewien, ale mógł to być ten sam strzał, który śmiertelnie zranił „Lokatora Szczepaniaków". Jagodzińscy nie znali jego imienia i nazwiska. Mówiło się: „Lokator, który mieszka u Szczepaniaków". W niedzielę Leon dowiedział się, że „Lokator Szczepaniaków" został zabity w lesie za dworkiem Ochwanowskich - „Willa Marysia". Nie widział jak go na wozie wieźli, ani kto go stamtąd zabrał. -Bronek Szczepaniak w niedzielę nad ranem to miał dopiero wesele! (Elżbieta Dziedzicka, „A myśmy mieli tylko szkolne legitymacje i krótkie spodenki", „Moja Garbatka" Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki, Wiosna 2005, Nr 1(18)2005, s. 39-42). Regina Zdziennicka (ur.1923 r.) z dawnej działki kolejowa Nr 33 jej ojca - Władysława Stępnia - kolejarza (zm.13.11.1964r. w wieku 69lat) wypuszczonego po dwutygodniowych przesłuchaniach w szkole w lipcu 1942r.; po zabraniu komendanta Ochotniczej Straży Pożarnej,nauczyciela Zygmunta Paliszewskiego do Oświęcimia - druha OSP, działającego w 1943r. w garbackim ruchu oporu (Ryszard Śmietanka, „Szkice z dziejów Garbatki", Radom 1992, s. 26; Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki- Letnisko", Pionki 1998, s. 59-60; Marian Baran, „Po wszechwładzą UB", „Moja Garbatka" Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki, Lato 2003, Nr2(10)2003, s. 30). Na werandzie jej domu na Nałkowskiej 4 za szybą szyld - „Renia 4". W „Kronice Garbatki - Letnisko" Marii Dziedzickiej jest relacja Reginy Zdziennickiej o Romanie Bielawskim: „(...)Romana Bielawskiego poznała w styczniu 1940 r. Przyszedł do domu jej matki - Anny Stępień, by wynająć mieszkanie. Z braku wolnego pokoju nie mógł zamieszkać z nimi pod wspólnym dachem. Zamieszkał na tej samej ulicy u państwa Szczepaniaków. Zapamiętała go dobrze, a zwłaszcza jego modne buty narciarskie, które miał na sobie oraz bujną kędzierzawą czuprynę. Widywała go często na ulicy lecz nigdy z nim nie rozmawiała. Gdy rozeszła się wiadomość o jego śmierci, pobiegła go zobaczyć. Twarz miał zalaną krwią. Kto zajął się pochówkiem Bielawskiego, tego nie wie. Widziała natomiast z okna mieszkania, jak nad wieczorem tego dnia wiózł go na furmance Szczepan Bernacik. Leżał na wozie jak zabite zwierzę.(...)" (Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki- Letnisko", Pionki 1998, s.103). - „Czerep odwinięty, mózg jak jajecznica"- w pięciu słowach przechował Szczepaniak makabryczne wrażenia sprzed lat: widok zastrzelonego przez Niemców letnika Dębowskiego, komendanta Bielawskiego o pseudonimach „Adam", „Jeleń". „Adam" wracał w nocy od Stanisława Rutkowskiego, u którego we wsi Molendy była skrzynka kontaktowa (Józef Pawlak, „Pięć lat w szeregach armii podziemnej", „Pax" Warszawa 1967,s.30,171; Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki- Letnisko", Pionki 1998, s.59,130-132; Teresa Bujanowicz, „Noc 22 lipca 1943 r. w Molendach", Tamże, Lato 2002, Nr 2(6)2002, s. 9-10; „Ze starego albumu", Tamże, Lato 2004, Nr 2(15)2004, s.60; „Ze starego albumu", Tamże, Wiosna 2003, Nr 1(10)2003, s.56; Bronisław Szczepaniak, „Śladami garbackiej ginącej przyrody", Tamże, Wiosna 2004, Nr 1(14)2004, s. 52). Prawdopodobnie po usłyszeniu pierwszych strzałów w Molendach biegł na skróty przez las, by o tym, co się szykuje, zawiadomić Garbatkę. Dwie działki przed Szczepaniakami natrafił na szczelny pierścień żandarmerii i gestapo, okrążający właśnie Garbatkę i okolice ze wszystkich stron. „Garbatka Letnisko, Informator Turystyczny 2003": „(...)Co warto zobaczyć(...) Pomniki i miejsca zabytkowe(...) 6.Pomik upamiętniający miejsce pochówku zastrzelonego przez Niemców w dniu 12.07.1942r. kpt. Romana Bielawskiego Komendanta ZWZ „Krzaki" na terenie powiatu kozienickiego. Znajduje się na końcu ul. Plażowej.(...)"(„Garbatka Letnisko, Informator Turystyczny 2003", Kozienice 2003, s.5; Ryszard Śmietanka, „Szkice z dziejów Garbatki", Radom 1992, s.42). Danuta Adamiec-Chodkiewicz, „Moje pożegnanie z Garbatką": „(...)Na skraju lasu - w miejscu, gdzie zginął major Bielawski, stoi skromny pomnik, przy którym składa się kwiaty, z racji uroczystości rocznicowych(...)" („Moja Garbatka" Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki, Jesień 2002, Nr 3(8)2002, s. 21). Kilkaset metrów od domu Szczepaniaka, czyli dawnej działki kolejowej Nr 25 - Nałkowskiej 7, jest symboliczna mogiła trzydziestopięcioletniego Komendanta Obwodu ZWZ AK. Na pamiątkę śmierci „z rąk hitlerowskich" grób w lesie postawiła „najukochańszemu synowi matka" (Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki- Letnisko", Pionki 1998, s.104).Sosnę, przy której Bielawski został zabity, siekierą zaznaczył Władysław Węgrzynek. Ojciec Jerzego Węgrzynka opowiadał potem, jak znalazł Bielawskiego zabitego i okradzionego bez butów, znanego mu sygnetu i zegarka. Mało miał wiary w to, że trupa okradli Niemcy. Zawiadomił matkę „Jelenia"- Agnieszkę Bielawską. Władysław Węgrzynek, Janina Lewandowicz - matka Anny, łączniczki AK i ludzie podziemia pochowali komendanta na cmentarzu w Garbatce. Bronisław Szczepaniak twierdzi, że Roman Bielawski był pochowany na cmentarzu w Garbatce w sąsiednim grobie obok grobu jego ojca. Konstanty Szczepaniak zmarł 12.06.1945 r. Jego grób znajduje się znowu obok grobów sąsiadów z działek kolejowych przy stacji Garbatka: Jagodzińskich - po prawej, naprzeciwko - Wajszczuków z symbolicznym grobem Jerzego Jakubowskiego - „Błyska" i rodziny Bartmańskich. Wiosną 1948 r. rodzina Bielawskiego ( miał dwie siostry: Irena Bielawska, zakonnica mieszkała we Francji, Wanda Kwiecień z domu Bielawska - w Krakowie u córki. Dane pochodzą z 31.08.1989r. z listu Stefana Kwietnia z Miechowa -(wiceprezesa Koła ZBoWiD Miechów) do Jerzego Węgrzynka; Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki-Letnisko", Pionki 1998, s.106. Po wydaniu „Mojej Garbatki" Kwartalnika Społeczno-Kulturalnego Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki, Lato2005, Nr 2(19)2005 z monografią wydarzeń 12.07.1942r. Ewa Szprynger, dziennikarka TVP powiedziała, że napisała kiedyś artykuł, dotyczący tragedii Garbatki, zamieszczony w prasie ogólnopolskiej. Po publikacji Ewy Szprynger ktoś z rodziny Bielawskiego skonktaktował się z jej redakcją) zdecydowała się na ekshumację jego zwłok. W Garbatce pojawiły się plakaty - nekrologi. Jeden z nich zachował Jerzy Węgrzynek: „W dniu 19-go maja o godz. 19 1948r. odbędzie się ekshumacja zwłok ś. p. Romana Bielawskiego, pseud. „Adam", majora W.P. i A. K. B. Komendanta K. O., który zginął z rąk oprawców hitlerowskich w dniu 12-go lipca 1942 roku w Garbatce(...) Zwłoki przeniesione z cmentarza w Garbatce do stacji i przewiezione do rodzinnego miejsca spoczynku w pow. Miechowskim Prosimy by wszyscy b. członkowie konspiracji wzięli udział w tej smutnej uroczystości Zarząd Związku Uczestników Walki Zbrojnej o Niepodległość i Demokrację w Garbatce" ( Elżbieta Dziedzicka, „Noc 12lipca 1942roku", „Moja Garbatka" Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki, Lato2005, Nr 2(19)2005, s.96).Przy ekshumacji byli obecni Agnieszka Bielawska, dawni partyzanci komendanta, znajomi i UB z Kozienic. Jak podała w maju 2006r. Maria Dziedzicka, obecny był też Bolesław Talar, nieżyjący już właściciel domu na rogu obecnych ulic Spacerowej i .Bielawskiegow Garbatce. Opowiadał potem, że na cmentarzu kręciło się pełno tajniaków z UB i makabryczną historię ekshumacji Bielawskiego z opisem jego pośmiertnego wyglądu (kędzierzawe włosy pokryły twarz...).Trzy kilometry z cmentarza do stacji PKP Garbatka członkowie AK nieśli na ramionach trumnę ze zwłokami Bielawskiego. Od strony rampy stał wagon kolejowy zarezerwowany na przewiezienie zwłok. Był oklejony wąskimi, różowymi plakatami - jeden z nich zachował Jerzy Węgrzynek - z napisem: „Związek i Komitet Uczestników Walki Zbrojnej o Niepodległość i Demokrację w Garbatce"(Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki- Letnisko", Pionki 1998, s. 105) Delegacja z Garbatki towarzyszyła Bielawskiemu w ostatniej drodze do Nasiechowic. Na stacji w Nasiechowicach zgromadzony tłum czekał na przyjazd bohatera - rodaka. Uroczysty pogrzeb. Dwie orkiestry dęte. Pieśni - na przemian - partyzanckie, wojskowe, kościelne. Na czele orszaku pogrzebowego banderia konna. Po pogrzebie matka zapraszała do domu na pośmiertne wesele syna: -Był kawalerem. Ślubował tylko ojczyźnie. Grób Bielawskiego na cmentarzu w Nasiechowicach, trzeci od bramy południowej. Granitowa tablica, na niej szabla oficerska, zdjęcia „Adama" w oficerskim mundurze, niezbędne dane personalne, pomylona nazwa miasta: „Komendant Obwodu AK Kończyce". Powinno być Kozienice. Obok grobu Bielawskiego grób jego matki. Agnieszka Bielawska zmarła w 1957 r. Sprzedała cały majątek, by pokryć koszty sprowadzenia zwłok syna z Garbatki do Nasiechowic i wybudowania pomnika (Elżbieta Dziedzicka, „Noc 12lipca 1942roku", „Moja Garbatka" Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki, Lato2005, Nr 2(19)2005, s.97). Romana Ludwika Bielawskiego, „Adama" „Jelenia", pośmiertnie odznaczono Krzyżem Virtuti Militari. Ulica, najbliższa równoległa w kierunku stacji Garbatka do obecnej Nałkowskiej, gdzie u Szczepaniaków mieszkał „Adam", „Jeleń", została w 1992 r. przemianowana z Hanki Sawickiej na Romana Bielawskiego (Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki-Letnisko", Pionki 1998, s. 107; Danuta Adamiec-Chodkiewicz, „Moje pożegnanie z Garbatką", „Moja Garbatka" Kwartalnik Społeczno- Kulturalny Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki, Jesień 12002, Nr 3(8)2002, s. 21).W Dwudziestoleciu Międzywojennym przy tej leśnej uliczce stał dom Jana Pyrki (Nr 50), jeden z pierwszych domów powstałego Osiedla Letniskowego, sąsiedni dom Plaskotów, Józefa Ruska oraz „Willi Martusia" , w której często bywał Bielawski. W przeciwieństwie do około osiemnastu willi poważnie uszkodzonych, dom Pyrków został zniszczony całkowicie podczas bombardowań Garbatki przez samoloty radzieckie z Dęblina na jesieni 1944 roku. Do rodzinnego domu dwudziestotrzyletniego syna Jana Pyrki, Tadeusza, łącznika mjr Bielawskiego i kolportera konspiracyjnej „Reduty" (Maria Molendowska, „Patron szkoły w pracy wychowawcy klasowego", Tamże, Wiosna 2002, Nr 1(5)2002,s. 4) przychodzili m.in.: Stanisław Makarski, Witold Popielewicz, ze swoimi kolegami, braćmi ciotecznymi - Mirosławem Kluźniakiem i Leszkiem Kołakowskim. Od 1929 r., dziś przy ulicy Romana Bielawskiego niezmiennie stoi ?„Szajnówka"- dom brata Józefa Szajny, Stanisława, obecnie należący do syna Stanisława - Grzegorza Szajny. W kruchcie garbackiego kościoła, po prawej stronie nad drzwiami przy wejściu na chór wisi srebrna kwadratowa tabliczka poświęcona komendantowi Bielawskiemu. Danuta Adamiec- Chodkiewicz, „Moje pożegnanie z Garbatką": „(...)W okresie, kiedy w warszawskich kościołach powstawały już tablice upamiętniające wydarzenia niepodległościowe, zwróciłam się do ówczesnego księdza proboszcza w Garbatce, aby taką tablicę ufundował w Garbatce. Ksiądz zaaprobował ten pomysł. Grupa osób miejscowych wykonała tablicę, która została umieszczona w kruchcie kościoła w Garbatce, upamiętniając wydarzenia z dnia 12 lipca 1942 roku(...)" („Moja Garbatka" Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki, Jesień 2002, Nr 3(8)2002, s. 21).Bronisław Szczepaniak podobnie jak Marian Baran, jeden z współautorów Kwartalnika Społeczno-Kulturalnego Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki „Moja Garbatka", na filmie zrealizowanym przez Jarosława Sulgostowskiego „Halo Garbatka" z nieżyjącymi dziś Tadeuszem Pyrko i Stanisławem Mazankiem - „Synciem" przy Pomniku Oświęcimiaków na ulicy Kolejowej w marcu 2000 r. opowiadał o wydarzeniach 12.07. 1942r.(Jarosław Sulgostowski, „Halo Garbatka", Warszawski Ośrodek Telewizyjny, 18.03.2000). Pokazując na swojej działce dom, ostatnią kwaterę Dębowskiego, komendanta Bielawskiego, opowiadał o nim, cytując jego ulubione anegdoty uczniom Szkoły Podstawowej im Partyzantów Ziemi Kozienickiej na jesieni 2001r. (Maria Molendowska, „Patron szkoły w pracy wychowawcy klasowego", „Moja Garbatka" Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki, Wiosna 2002, Nr 1(5)2002, s. 4). Na werandzie Nałkowskiej 7, 21.05.2004 r. , dzień przed rocznicą urodzin garbackiego bohatera Szczepaniak powtórzył swoją relację, dodając nieznane dotychczas fakty: -Większość ludzi uważa, że przyczyną wydarzeń 12.07. 1942 r. nie była żadna sprawa polityczna. Zaczęło się od zabicia żołnierza. Ale po kolei. Gdy wybuchła wojna między Ruskimi a Niemcami byłem na rybach u Grackiego w Molendach. Szósta rano. Słychać było takie: bu... bu... bu... . Przyjechał starszy rybak, któregośmy tu widywali.- Chłopaki, wiecie co są te huki, co słyszycie? A myśmy czuli, że będzie wojna. Niemcy całymi transportami jechali na wschód. Okazuje się, że rano po rosie słychać było jak Brześć się bił. Jak z Bugu biły armaty. Niemcy z Rosjanami mieli wojnę, a w Brześciu była bitwa. Jednak dwa tygodnie przedtem Niemcy wybudowali rampę na stacji w Garbatce. Olbrzymią, długą rampę, że potrafił podjeżdżać cały transport czołgów, skręcać, na rampę się wyładowywać i już czołgi z Garbatki jechały na front szosą, a do tego miejsca transport dowoziły. Marian Baran: „Zanim nastał wiek męski": „(...)Wiosną 1940 roku Niemcy zaczęli budować w Garbatce, Pionkach i Jedlni Letnisko olbrzymie rampy kolejowe na cały pociąg (w Garbatce przed wojną była tylko rampa drewniana). Zapowiadało to rychłą wojnę na Wschodzie. Pociągi z wojskiem niemieckim przyjeżdżały teraz przez Garbatkę co pięć - siedem minut. Na rampie wyładowywano czołgi, a żołnierze pancerni w czarnych mundurach, ze śpiewem na ustach, jechali na nich gdzieś na Zwoleń, Puławy i dalej... Niemieccy pancerni, których wysadzano na rampie w Pionkach, przez Kozienice docierali do Dęblina. Tylko piechota nie potrzebowała do wyładunku ramp kolejowych, więc jechała pociągami od razu za Wisłę.(...) Kiedy 22 czerwca 1941 roku rozpętała się na Wschodzie z dawna oczekiwana wojna, przez kilka dni rano i wieczorem słychać było od tamtej strony takie postękiwania - inaczej nie potrafię tego określić- które wkrótce umilkły. Przez Garbatkę zaczęły jechać niemieckie pociągi z krytymi i zakratowanymi wagonami, w których upchnięci byli jeńcy sowieccy. Niemców ogarnęła euforia. Nastroje Polaków trudno jednoznacznie określić. Raczej minorowe, choć wybór między jednym a drugim złem nie jest prosty. W każdym razie nastał dla Polaków czas krótkotrwałej odwilży. Kończyłem właśnie siódmą klasę szkoły powszechnej i prywatnie program klasy gimnazjalnej.(...)"(Marian Baran, „Zanim nastał wiek męski", Tamże, Wiosna 2002, Nr1(5)2002, s. 9). Bronisław Szczepaniak: - Garbatka leży na tak ważnej linii kolejowej, za cara, jak i przed wojną: Wiedeń, Kraków, Kielce, Skarżysko, Radom, Garbatka, Dęblin, Lublin, Kijów, Moskwa. I tędy wojsko jechało bez przerwy na wschód, a za nim jechało zaopatrzenie. Jednak zaczęło się od Destylarni Przerobu Żywicy.Marian Baran, „Garbatka mojej młodości": „(...)Do 1936 roku, kiedy zaczęto budować Destylarnię Żywicy, jedynymi stałymi miejscami zatrudnienia były Tartak Państwowy, Kolejka Leśna, Nadleśnictwo i oczywiście Kolej Państwowa. W destylarni pracę znalazło około stu osób. W latach dwudziestych ubiegłego wieku generał Władysław Sikorski, ówczesny minister wojny(i zresztą inżynier budownictwa wodnego) chciał wybudować w okolicach Dęblina, Radomia i Garbatki zakłady przemysłowe. Ale tam był piękny starodrzew i trzeba byłoby kopać kanał od Wisły. Nadleśniczy Zagrodzki przekonał - ponoć po sutym obiedzie- ministra, że dysponuje lepszymi terenami w leśnictwie Zagożdżon, choćby ze względu na dostępność wody i odstąpił Zagożdżon, zwany odtąd Pionkami. Zagrodzki nie zagrzał długo miejsca, przekroczył przewidziane koszty budowy Nadleśnictwa i został karnie gdzieś przeniesiony. Przed wojną nie tolerowano rozrzutności i nie awansowano za nią na wyższe stanowiska (podobnie jak nadleśniczego potraktowano inżyniera, który budował destylarnię i dom dyrektorski.)(...)" (Marian Baran, „Garbatka mojej młodości", Tamże, Jesień 2001, Nr 3(4)2001,s. 9). Z „Kroniki Garbatki - Letnisko" Marii Dziedzickiej: „W roku 1935 powstał Centralny Okręg Przemysłowy (COP). Obejmował obszary województw: kieleckiego, lubelskiego i rzeszowskiego. Z chwilą narodzin COP- u Garbatka znalazła się w jego planie inwestycyjnym z ramienia Naczelnej Dyrekcji Lasów Państwowych, w której zamierzono wybudować (drugą co do wielkości w Polsce) Destylarnię Żywicy. Projekt przewidywał zatrudnienie 150 osób oraz roczny przerób żywicy 3. 500 ton. Surowiec ten mieli dostarczać żywicarze zatrudnieni w lesie w liczbie 1.500 osób, co dla bezrobotnych mieszkańców Garbatki pachniało chlebem i lepszym bytem. Na wyznaczonym terenie przy Tartaku Państwowym kopano pierwsze fundamenty pod budowę magazynów żywicy o pojemności 800 ton. W roku 1936 zmontowano obiekt główny - halę destylarni oraz kotłownię. W charakterze pracowników akordowych zatrudniono 100 osób. W roku 1937 zainstalowano urządzenia produkcyjne w postaci aparatów destylacyjnych. Do kompleksu obiektu doszła niebawem rozlewnia kalafonii oraz instalacja zbiorników terpentyny. W roku 1938 produkcja osiągnęła poziom 2.000 ton. Ta data określa powstanie Destylarni Żywicy w Garbatce. Pierwszym dyrektorem został Stanisław Makosik, a pracownikami byli m. in. Tadeusz Drożdżykowski, Jan Fajtek, Stefan Mazur i Tadeusz Molenda. W roku 1939 Destylarnia Żywicy wytwarzała surowce do produkcji farb, klejów, celulozy, papieru, mydła, a także dla przemysłu farmaceutycznego - syntezy organicznej. W roku 1939 wybuchła wojna, która nie ominęła destylarni. Okupant znał wagę gospodarczą jej produktów. Dyrektorem został austriacki chemik dr Alina Zeidler, który okazał się bardzo dobrym fachowcem. Zaprojektował i wdrożył do produkcji aparaturę destylarni systemu ciągłego. Potrafił się zatroszczyć o wzbogacenie III Rzeszy w surowce i półfabrykaty, za to nie umiał uchronić załogi. Aresztowani zostali polscy fachowcy; prof. Rozmiej, inż. Czuriło oraz były dyr. Stanisław Makosik, którzy zostali wywiezieni do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu(...)" (Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki- Letnisko", Pionki 1998, s. 85(w całości o Destylarni Przerobu Żywicy, s. 85-87). Wypisy z „Kroniki Szkoły" Zofii Sztobryn: „Rok 1939/ 40-Wojna (...)Kierownik Państwowej Destylarni Żywicy, dwaj inżynierowie i sekretarz wyprzedawali ze względów „patriotycznych„ zapasy terpentyny i kalafonii, za które kupili sobie milionowe posiadłości. Niemcy skazali ich na karę więzienia za kradzież. W czasie wojny hamulce etyczne przestały działać. Nie było się pewnym ani ludzi, ani dzieci, ani nauczycieli(...)"(Tamże, s. 36). Bronisław Szczepaniak: -Destylarnia produkowała kalafonię. Kalafonia za czym zastygnie jest taka lepka, jak plastelina. Kalafonia była potrzebna do robienia mydła. Ci, którzy kalafonię kradli, pod ubrania owijali się nią, jak plasteliną. Myśmy na przykład sami mydło produkowali. Kupowało się sodę kaustyczną, jakieś odpady zwierzęce, kości. Soda kaustyczna się rozpuszczała, do tego szła kalafonia. I robiło się z tego mydło. Moja matka sama mydło robiła. W drewnianych foremkach nawet po cztery sztuki. I mydło pieniło się, jak nie wiem! Jeszcze dodawała zapachu. Jeszcze ojciec się wygłupił i napisał „szychta", i to się odbijało .Zaczęło się od tego, że z Destylarni Przerobu Żywicy kradli kalafonię. Potem spostrzegli - wagony całe z beczkami kalafonii wytaczane z destylarni pod stację Garbatka. -Po jaką cholerę mamy okrywać się tą kalafonią? Przechodzić przez portiernię, bać się, że nas Niemiec pomaca? Już na stacji otwierali wagony. Kradli po beczce, po dwie gotowej kalafonii. I potem była myśl: -Dlaczego mamy nie okradać wagonów, które idą na wschód? Pociągi towarowe z Kielc, Radomia do Dęblina jechały przez Żytkowice i Garbatkę. A w Żytkowicach była taka górka. Pociągi jadąc sapały i zwalniały, w taki sposób, że można było, jak się miało dobry bieg, dopędzić pociąg i skoczyć na wagon. Wagony miały rozsuwane drzwi. Pod drzwiami była ławka. Na tę ławkę wskakiwali. Decyzja: co kraść? Ale jeszcze trzeba powiedzieć, że potem skontaktowali się z dyżurnymi kolejarzami z Radomia, z Kielc już nawet, z Pionek. Każdy wagon miał tabliczkę, metkę: w jakim kierunku idzie, różne liczby. Opis wagonu. Kolejarze w Radomiu i w Pionkach wiedzieli, co jest w wagonach, utrzymywali kontakty z tymi, którzy te wagony okradali. I oni dostawali cynk przez Pionki tu do Garbatki. Garbatka dawała cynk swoim ludziom. Ci ludzie byli tak zorganizowani, że mieli szczypce. Otwierali nimi zaplombowane drzwi. I wiedzieli: za parowozem czwarty, ósmy wagon jest z żywnością, odzieżą. Wskakiwali na te wagony. Okradali transport. Wyrzucali co mogli w biegu, w dzień, w nocy, w Żytkowicach, przy lesie, gdzie pod tą górką zwalniał pociąg. Drzwi prowizorycznie zamykali drutem. Pociąg jechał dalej. Wyrzucony towar ładowano na furmanki. Rozprowadzano. Sprzedawano. Była to głównie żywność, ubrania, ale także i inne rzeczy. To trwało miesiącami. Ci, którzy okradali wagony, uważali, że nikt o tym nie wie. Sprawa nie była polityczna. Bawili się. Mieli tak dużo pieniędzy, że jeździli do Radomia, bo w Garbatce nie mieli ich gdzie przepuścić. Cygańskie orkiestry przywoziły ich do Garbatki. I tutaj dalej grano, pito. Heniek Gołębiowski był takim złodziejem. Na pociągi napadał też Kazik Orzechowski.Władysław Molenda, „Piekło w raju": „Intensywna działalność konspiracyjna na terenie Garbatki stawała się coraz bardziej podejrzaną dla władz okupacyjnych. Najwięcej niepokoiły Niemców napady na przejeżdżające pociągi niemiecki, przewożące żywność i inne materiały zaopatrzenia wojskowego, a transportowane na front wschodni. Jakkolwiek w kraju nie brak było jeszcze artykułów spożywczych, to wyżywienie większych miast nie było dostateczne. Część społeczeństwa polskiego musiało zdobywać produkty według własnego pomysłu. Kilku młodych chłopców, kierowanych różnymi pobudkami, uznało za jeden ze sposobów zdobycia środków do życia, ograbianie pociągów niemieckich. Może chodziło też o sabotaż. Napady na pociągi nie miały nic wspólnego z organizacjami podziemnymi POZ, ZWZ, BCH. Na czele tej młodzieży stał Nalazek, uczeń gimnazjum im. Chałubińskiego w Radomiu, którego przybrani rodzice mieszkali w Garbatce. Nazywali się Grabczakowie. Do grupy należało około 10ludzi; ze szkół średnich: Plaskota, Głowacki, Pożoga. Oprócz uczni udział w napadach brali: Jezuita, dwóch braci Ząbków, Stasiak, Janiszewski i inni. Kierownictwo de facto spoczywało w rękach Stanisława Jezuity. Organizacja napadów odbywała się w taki mniej więcej sposób. Kilku z grupy udawało się w rejon Pionek. Na uszkodzonym moście pod Pionkami wsiadało do wagonów. Przez most pociąg jechał z szybkością 5 km na godzinę. W drodze otwierano odpowiednie wagony. Informacji w wielu wypadkach udzielali pracownicy kolejowi. W lasku, naprzeciwko wzgórz piaszczystych, brzustowskich, wyrzucano różne towary. Na odbiór czekało już kilka osób. Niedaleko stały wozy konne. Zdobyte materiały badano. Jeśli nadawały się do rozprowadzenia, ładowano na wozy. Gdy były nieodpowiednie, zakopywano w górach piaskowych. Ślady po takich napadach pozostawały w wagonach, nawet drzwi nie zamykali. Służba niemiecka ustalała te kradzieże na stacji w Dęblinie. Raz z wagonu zabrano kawę ziarnistą. W ciągu wielu dni w sklepach garbackich ukazała się duża ilość kawy. Kwintalami wywożono ją na sprzedaż do Radomia i innych miast. Innym razem rozładowano z wagonów skrzynie z szampanem. Ludność Garbatki po tanich cenach zaopatrywała się w trunki znane na całym świecie. Jak natrafiono na swetry wojskowe w wagonie, to na rynkach sprzedawano je po wyjątkowo niskich cenach. Rozprowadzano je wśród swoich i znajomych. Część sprzedawano na okolicznych jarmarkach. Zdarzało się, że wyrzucano skrzynie z maskami przeciwgazowymi. Wyrzucano wojskowe koce, bieliznę, buty amunicję. Niektórzy prowadzili życie hulaszcze. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży swetrów i innych artykułów przeznaczali na wódkę, rozpustne życie, hazardowe gry w karty. Kiedyś u Wójcika spotkali się przypadków: Leśnik i Górzyński z Jezuitą. Nie posiadali bibułki do zakręcania papierosa. Jezuita wyjął banknot 50złotowy, rozdarł na pół. Oddał połówkę koledze i oświadczył:- Palcie! Wartość złotego była znaczna w tym czasie. Pobory przeciętnego pracownika wynosiły 200zł miesięcznie. Napady na pociągi trwały od jesieni 1941 roku do 12 lipca 1942roku. Rodzina Okulskich mieszkała w domu kolejowym obok apteki. Do pracy w ogródku często wynajmowano Szczepana Bernacika, sołtysa. Pozornie wyglądało, że między Antonim Okulskim a sołtysem panują stosunki szczere i serdeczne. W zimie 1940/41 roku Antoni odwiedził Szczepana w domu. Zauważył na stole listę. Wziął ją do ręki. Czytał. Na pierwszym miejscu zapisany był Łukasz Kumor, na drugim Jan Krekora, trzecim Okulski. Dalej Handelsman. Zapytał sołtysa:- W jakim celu to zapisujesz? Odpowiedział:- Żąda ode mnie gestapo. Antoni zawiadomił przyjaciół. Postanowiono zachować ostrożność. Tylko ostrożność! Co jakiś czas zastępca sołtysa uprzedzał iż przygotowuje się łapanka.- Panowie uciekajcie!- Powtarzały się wędrówki do sąsiednich wiosek. Stan zagrożenia przedłużał się. Nabierano przekonania, że to fałszywe ostrzeżenia. O działalności grupy Jezuity i Nalazka wiadomo było powszechnie(...) Napady trwały dalej. Wydarzenia rozwijały się niebezpiecznie dla miejscowego społeczeństwa. A może winno się przejąć inicjatywę we własne ręce. Przerwać niepoczytalną działalność lub ująć w ramy zdyscyplinowanej organizacji i pokierować do skutecznej walki z okupantem. Niemcy przez długi czas nie orientowali się, na jakim odcinku dokonywano rabunków. O wykryciu sprawców zadecydował przypadek. Nalazek i Orzechowski w warszawskim lokalu rozrywkowym po pijanemu przypalali papierosy banknotami 100 złotowymi. Służba lokalu też zauważyła u gości większą ilość gotówki. Zwrócili również na siebie uwagę Niemców. W konsekwencji zaaresztowali czterech. Przywieziono ich do Radomia." (Władysław Molenda, „Piekło w raju", Radom 1992, s.13). Wypisy z „Kroniki Szkoły" Zofii Sztobryn: „Rok 1941/42 (...)W tym roku zaczęły się na terenie Garbatki sabotaże. Napadano systematycznie na wojskowe transporty odchodzące na wschód, a od Garbatki szły już puste pociągi, gdyż między Pionkami, a Garbatką sabotażyści potrafili je doszczętnie ogołocić z zawartości. Kupcy miejscowi nabywali wyładowane materiały. Za zdobyte pieniądze młodzież hucznie się bawiła. Tymczasem Niemcy szykowali represje.(...)" (Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki-Letnisko", Pionki 1998, s.37). Ryszard Śmietanka „Szkice z dziejów Garbatki": „(...)Niemcy byli pewni, że miejscowość taka jak Garbatka - leżąca na skraju puszczy i mająca dobre połączenie komunikacyjne - może być bazą dla konspiracji i oddziałów partyzanckich. Nie zdawali sobie jednak sprawy, że istnieje tutaj Komenda Obwodu. Wiedzieli natomiast o powiązaniach policjantów granatowych z Garbatki z podziemiem i sądzili, że cały posterunek należy do konspiracji. Bezpośrednią jednak przyczyną pacyfikacji była działalność kilkunastoosobowej grupy napadającej na niemieckie transporty kolejowe. Akcji tych dokonywano między stacjami Jedlnia i Bąkowiec, a kończono je zazwyczaj przed lub za stacją w Garbatce. Rzadki sposób wykonywania napadów zasugerował Niemcom, że Garbatka musi być siedzibą tajnej organizacji przeprowadzającej te akcje. Działalność tej grupy tak opisał w 1978 r. Władysław Molenda: „W 1941 r. jesienią w Garbatce działała grupa młodych ludzi, na czele której stał Nalazek. Do grupy tej należało 10 ludzi(...). Kierownictwo tej grupy de facto spoczywało w rękach Jezuity Stanisława. Działalność tej grupy sprowadzał się głównie do organizowania napadów na transporty wojskowe niemieckie na odcinku Pionki - Garbatka. Grupa ta nie miała żadnych powiązań z organizacjami konspiracyjnych, a działała jedynie na własną rękę(...)" (Ryszard Śmietanka, „Szkice z dziejów Garbatki", Radom 1992, s. 34). Władysław Molenda, „Piekło w raju": „Rodzice aresztowanych czynili wszystko, byleby wydobyć ich z więzienia. Pomagał im w tych staraniach adwokat niemiecki z Radomia. Doradził aby aresztowani uczniowie przyznali się, że działali na polecenie organizacji podziemnej i żeby podali kilka nazwisk wpływowych osób w Garbatce. Udawadniał prawnik, iż przez to przewlecz się śledztwo i łatwiej będzie ich można uwolnić z więzienia. Pomysł adwokata zrealizowano. Podali więc gestapowcom nazwisko znanych i cenionych lekarzy: Janusza Mąkowskiego i Jana Kopańskiego, aptekarza Włodzimierza Skrzyńskiego i innych. Należy dodać, że uczniowie nie wiedzieli o żadnej organizacji konspiracyjnej. Dopiero po tych zeznaniach, wywiad okupanta rozwinął obserwacje i rozpoznanie. Przystąpił też do sporządzenia list imiennych. Przy ich ustalaniu biorą udział: Szczepan Bernacik - syn sołtysa i sam sołtys Bernacik oraz podsołtysi - Paduch i Kolak. Ojciec gestapowca wiedział o tym wszystkim. Niekiedy mówił o niektórych znajomych o listach i zapowiadających się aresztowaniach. Informacje te dochodziły do członków komendy Obwodu. W pierwszej fazie przygotowań wystawiono listę na 300 ludzi, a ostatecznie wyznaczono do aresztowań 900. Interesujące obserwacje na terenie Garbatki prowadził volksdeutsch Jeske, burmistrz gm. Policzna. Jakkolwiek miejsce stałego urzędowania miał w Policznie, to niemal codziennie przebywał w Garbatce. Odwiedzał członków Zarządu Spółdzielni „Nasz sklep". Specjalnie troskliwą opieka inwigilacyjną otaczał sklep. Wchodził do niego znienacka. Jako nieproszony gość wkraczał do biura sklepu. Oglądał maszyny do pisania. Śledzenie było aż nadto wyraźne. Członkowie konspiracji zachowywali spokój. Jako maszynistka w spółdzielni pracowała Irena Homicka (Ślusarska). Załatwiała bardzo sprawnie wszelką korespondencję konspiracyjną. Skrzynkę obsługiwała i kontakty utrzymywała Helena Drożdża (Hofmanowa). Funkcję „skrzynki głównej" na szczeblu komendy Obwodu ZWZ pełniła „Helena" Anna Lewandowiczówna. Komenda wiedziała o wielu osobach, które znajdowały się na listach do aresztowania. Zawiadamiała o tym zainteresowanych mieszkańców Garbatki, jednak niektórzy to lekceważyli. Wiele osób wzięło te ostrzeżenia na serio. Odpowiednio zabezpieczali się. Na każdą noc opuszczali Garbatkę. Spali po różnych kryjówkach. Szukali schronienia u rodzin niezagrożonych, tak w nocy, jak i w dzień. Dziesiątki mężczyzn każdego wieczoru maszerowało pojedynczo do sąsiednich wiosek. Tam spędzało noc, a rano wracało do domów. Atmosfera niepewności i napięcia trwała od marca do chwili aresztowania."( Władysław Molenda, „Piekło w raju", Radom 1992). Marian Baran, „Noc 12 lipca 1942 roku": „(...)Działalność konspiracyjna zaczęła się rozwijać w Garbatce od samego początku wojny. Jej inicjatorem był pan Łukasz Kumor, nauczyciel. Z kapitanem Bielawskim współtworzył tutejszą placówką ZWZ. Szefem wywiadu ZWZ był pan Stanisław Ruman, którego siostra prowadziła sklepik w domu państwa Ostrowskich. Tam był doskonały punkt kontaktowy. Wszyscy wiedzieli „że" i „dlaczego", ale naprawdę nikt nie wiedział „kto był kim" w ramach organizacji, bo to było objęte tajemnicą. Szło dobrze do czasu, gdy Niemcy na przełomie 1941 i 1942 roku zaczęli remontować most kolejowy na rzece Zagożdżonce. Niemieckie pociągi wojskowe, wiozące zaopatrzenie na front wschodni, musiały tam zwalniać. „Złota młodzież", pochodząca z dobrych garbackich domów, napadała w tym miejscu na te pociągi i rabowała, a łupy wyrzucane były w okolicy Garbatki. Za którymś razem został zabity żołnierz niemiecki. I wtedy Niemcy zwrócili uwagę na Garbatkę, podejrzewając, że było to dziełem podziemnej organizacji wojskowej. Gestapo radomskie zorganizowało w Garbatce siatkę szpiegowską. Konfidentami zostali sołtys i jego starszy syn, dwóch podsołtysów, malarz pokojowy, były urzędnik kolejowy, który podczas okupacji pracował w gminie w Policznie, i jego syn( nie podaję ich nazwisk, bo za winy ojców nie mogą przecież odpowiadać dzieci). Sporządzali oni listę mieszkańców Garbatki, którzy należeli do ZWZ(...)" (Marian Baran, „Noc 12 lipca 1942 roku", „Moja Garbatka" Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki, Lato 2001,Nr 2(3)2001, s.1). Józef Pawlak, „Pięć lat w szeregach armii podziemnej": „(...)Na linii kolejowej Radom - Dęblin od wczesnej wiosny 1942r. grasowała pewna nie zorganizowana grupa dokonując napadów w celach prywatnych na niemieckie transporty kolejowe. Zabierano z wagonów przeważnie odzież, swetry, ciepłą bieliznę i buty idące na front wschodni, by je następnie spieniężyć na czarnym rynku. Ludność okolicy i komenda Obwodu pozytywnie ustosunkowała się do śmiałych wyczynów tej grupki, bo przecież działali oni na szkodę wroga. Wypadów tych dokonywano między stacjami Jedlnia i Bąkowiec, a więc na odcinku, gdzie tory kolejowe przebiegały przez lasy Puszczy Kozienickiej. Operacje kończono z reguły przed lub za stacją Garbatka i dlatego władze okupacyjne nad tą miejscowością roztoczyły szczególną opiekę mniemając, że musi to być robota tajnej organizacji mającej swą siedzibę w Garbatce. Jest natomiast rzeczą dowiedzioną, że o przebywaniu Komendy Obwodu w Garbatce nie wiedzieli. Korzystając z sezonu letniego, już w połowie czerwca przysłali Niemcy do Garbatki pewną nie ustaloną grupę „urlopowiczów" ze ściśle określonym zadaniem rozpracowania organizacji na miejscu. Praca tych ludzi mogła polegać albo na zbieraniu informacji wśród ludności miejscowej o postawie politycznej wielu mieszkańców Garbatki i okolicy, albo po prostu posłużono się zarządem gminy, któremu przewodził w tym czasie Volksdeutsch nazwiskiem Jeske i który przy świadomej lub nieświadomej pomocy sołtysa i paru zaufanych mieszkańców Garbatki przedłożył do gestapo gotowe listy osób podlegających aresztowaniu wraz z adresami. Osobiście przychylam się do tej drugiej hipotezy, tym bardziej że gdyby nieznani pozamiejscowi ludzie rozpytywali bądź co bądź o kilkaset nazwisk, to w żadnym wypadku jedna lub dwie osoby tylu wiadomości dać by nie mogło, a przy indagacji szerszego grona ludzi musiano by trafić na kogoś z organizacji, kto niewątpliwie złożyłby odpowiedni meldunek ostrzegawczy swoim przełożonym. Takiego meldunku jednak nie otrzymaliśmy."(Józef Pawlak, „Pięć lat w szeregach armii podziemnej", „Pax", Warszawa 1967, s. 40). W 1942 r. rodzina Szymona i Weroniki Kutów mieszkała przy obecnej ulicy Hanki Lewandowicz, bliżej Bąkowca. Szymon Kuty pracował na bloku nr 2 nastawni kolejowej w Garbatce, żona zajmowała się wychowaniem piątki dzieci: Stefanii, Henryka, Józefa, Stanisława i najmłodszej Urszuli. Na tydzień przed łapanką krążył po ulicach Garbatki nikomu nieznany mężczyzna z flintą na ramieniu. Strzelał do wałęsających się bezpańskich psów. Zabitym psom obrzynał nosy i wkładał je do torby. Jego sadystyczne metody nie pasowały do zachowania hycla. W Garbatce umilkły nocne ujadania zgrai ciętych kundli. Człowiek z flintą musiał zdawać raport swojemu zleceniodawcy z ilości zabitych psów. Jako dowód, że nie strzelał w powietrze pokazywał trofeum - oberżnięte nosy. Tak Niemcy z konfidentami przygotowywali się do zaplanowanej łapanki, by w nocy 12 lipca mogli spokojnie wchodzić do domów i z zaskoczenia wyciągać z łóżek, śpiących jeszcze mieszkańców Garbatki. 4 lipca, w sobotę na tydzień przed łapanką Józef Janiszewski stał na drodze obecnie nazwanej Kochanowskiego. Od strony Bąkowca szło dwóch garbackich konfidentów, współpracujących z gestapo. Byli dobrze podpici. Jeden z nich zobaczył go i zatrzymał się. W przypływie szczerości, a nawet ze łzami łzy w oczach, zdradził tajemnicę: -Za tydzień będzie w Garbatce łapanka. Powiedz bratu Staśkowi, żeby uciekał. Może ocaleje, bo nam chyba nie uda się przeżyć. Józef Janiszewski z powagą przyjął ostrzeżenie. W domu natychmiast opowiedział o wszystkim bratu. Stanisław Janiszewski też nie zlekceważył przestrogi. Poszedł z nią do członka organizacji podziemnej Stanisława Rumana. Ten z kolei skontaktował się osobiście z komendantem Romanem Bielawskim. Bielawski informację przyjął sceptycznie. Po wysłuchaniu relacji powiedział:- Jeżeli byłaby to prawda, to wniosek jest taki, że wśród członków organizacji są zdrajcy. Bronisław Szczepaniak: -Tymczasem Niemcy o wszystkim wiedzieli. Mieli szpicli, a ci spisywali kto kupował, kto rozwoził, okradał. Także na listach, które potem powstały, może tylko 20% - Frączkowski, Rutkowski - byli związani politycznie. Reszta - 80 % - nic nie miała z polityką wspólnego. Dzięki skrupulatnym zdrajcom z Garbatki Niemcy wiedzieli, co się tu dzieje. Na pewno jakiś inny wywiad niemiecki też wiedział. Później po wojnie usłyszałem, w co nie bardzo wierzę, że Bielawski miał wtyczkę w niemieckim wywiadzie i mówił, że jest lista robiona, bo Garbatka będzie pacyfikowana. I tę listę, kopię tej listy dostał, w co ja - powtarzam - nie wierzę. Bielawski podobno powiedział, że to jest niemożliwe, co planują Niemcy, żeby taka akcja miała nastąpić.- Proszę się tym nie przejmować, ja w to nie wierzę - tak Bielawski do kogoś powiedział. Ryszard Śmietanka „Szkice z dziejów Garbatki": „(...)Tak mówił o tym w 1978 r. były kierownik wywiadu Obwodu Kozienickiego ZWZ - AK- Stanisław Ruman: „10 lipca uzyskałem listę około 700 osób, wszystkich z rejonu Garbatki(...) Zgłosił się do mnie pracownik gminy Policzna(...), który wiedział o tym, że szkoliłem podchorążych w Garbatce i przedstawił mi napisaną zwykłym ołówkiem listę wspomnianych siedmiuset osób. Przy wręczaniu mi tej listy powiedział do mnie, że listę tę uzyskał od znajomego pracującego w Gestapo w Radomiu i powiedział również, że w najbliższych dniach osoby te będą aresztowane. Wprawdzie człowiek ten nie wiedział, że pracuję w wywiadzie, jednak przypuszczając, że mogę mieć jakieś kontakty z władzami konspiracji upierał się przy tym, aby odesłać listę właściwym ludziom(...)Dysponując listą i znając wagę jej treści postanowiłem natychmiast skontaktować się z Komendantem "Adamem". Adam Bielawski był wprawdzie zaskoczony tym faktem, jednak po przeanalizowaniu wszystkich nazwisk doszedł do wniosku, że spośród członków konspiracji jest na niej tylko kilkanaście osób, które jak przypuszczał znalazły się na tej liście w sposób przypadkowy nie uzasadniający przypuszczenia, że nastąpiła dekonspiracja(...). Uważał on, że jest to podstęp ze strony Gestapo, gdyż na liście nie było ujawnione żadne nazwisko członków sztabu Obwodu. Według niego Niemcy chcieli przez wywołanie paniki zidentyfikować właściwych konspiratorów(...)" (Ryszard Śmietanka, „Szkice z dziejów Garbatki", Radom 1992, s.33). Józef Pawlak, „Pięć lat w szeregach armii podziemnej": „(...)rozmiar tragedii w Garbatce w dniu 12 lipca mógł być znacznie bardziej ograniczony. Aby zrozumieć, co mogło zmniejszyć tragedię, musimy sięgnąć wyobraźnią do dnia poprzedzającego katastrofę, tj. 11 lipca 1942r. W tym dniu o godzinie 12 miałem spotkanie z komendantem Obwodu „Adamem". Zdałem mu relację z inspekcji w Rejonie III, „Zachód", i zameldowałem swój wyjazd na zapowiedziane spotkanie w dniu 12 VII w IV Rejonie w Kozienicach. W pewnym momencie mjr Bielawski ps. „Adam" oznajmił mi: „Dostałem dziś rano wiadomość od „Staszka"(Stanisław Ruman, kierownik wywiadu), że w dniu jutrzejszym gestapo ma przeprowadzić aresztowania w Garbatce. Jak pan myśli, co w tej sprawie czynić?" „Nie lekceważyć- odrzekłem.- Jest jeszcze dużo czasu, by ludzi powiadomić i by szereg osób opuściło Garbatkę przed godziną policyjną." Na to mjr Bielawski: „A ja jestem innego zdania. Przyznam się panu szczerze, że w te kontakty „Staszka" z gestapo nie wierzę. Raczej boję się o niego, iż wcześniej czy później sam wpadnie. To, co mówiłem, niech zostanie między nami. Bo jakże wyglądałbym jako komendant Obwodu, gdyby aresztowania nie nastąpiły, a ja kazałem opuścić domy. Garbatka jest tak dogodnie położona, że w razie przybycia gestapo ludzie sami się zorientują i schronią w zbożach lub w lesie." Na moją uwagę, że lepiej dziesięć razy przeżyć fałszywy alarm, niż raz być aresztowanym, usłyszałem odpowiedź: „Tak. Ale nie wierzę w wiadomości "Staszka". Nikomu nic proszę nie mówić. Jedź pan do Kozienic." Przed wyjazdem wstąpiłem do mej szwagierki, Jadwigi Jaworskiej, gdzie zastałem kpt. "Helenę"(Romana Siwka),ówczesnego kierownika kursu podchorążych w Garbatce. „Helena" oświadczyła mi, że nie mógł w dniu dzisiejszym przeprowadzić ćwiczeń z podchorążymi w lesie majątku Policzna, położonym 4 km na południowy zachód do Garbatki, gdyż nadszedł tam i biwakuje większy oddział wojska niemieckiego z dwoma kuchniami polowymi. Poruszony do głębi tym, co usłyszałem, skojarzyłem ten oddział z wiadomością o mających nastąpić aresztowaniach i natychmiast po raz wtóry udałem się do „Adama". W rozmowie sugerowałem, że oddział ten może mieć związek z aresztowaniami. Mjr Bielawski z lekka podniecony, ale jak zwykle opanowany, odrzekł spokojnie: „Pod Śmietankami (6 km na północ od Garbatki) jest na ćwiczeniach inny oddział. Ten też można by wziąć za przygotowujący się do aresztowań czy pacyfikacji. A jednak wiem na pewno, że jest to oddział łączności z Siczek(koło Radomia), który przeprowadza tam ćwiczenia Bądź pan spokojny, panie „Bartosz"(mój pseudonim w tym czasie). Bez paniki. Jedź pan, gdzie ma pan jechać. Ja tu zostaję i będę czuwał." W tej sytuacji nikomu niczego nie mówiąc wyjechałem do Kozienic. 5 kilometrów przed Kozienicami rzeczywiście spotkałem oddział z kuchnią polową we wsi Kociołki, 1 km na zachód od Śmietanek. Przejechałem obok niego najspokojniej wierząc, że oddział ten po ćwiczeniach odejdzie na kwatery i kolację. Była wówczas godzin 18. W niedzielę po odprawie w Rejonie IV wróciłem bezpośrednio do swej kwatery w Suchej, dokąd już dotarły hiobowe wieści z Garbatki. Mówiono o otoczeniu Garbatki przez kilka oddziałów niemieckich, o strzelaninie i grasowaniu gestapo i żandarmerii w całej okolicy. Wiadomość pochodziła od robotnika leśnego mieszkającego pod Garbatką. Dopiero po kilku dniach, gdy wszystkich aresztowanych wywieziono i wyniosło się gestapo, napłynęły szczegółowe wiadomości o tym, co się tam w ciągu ostatnich kilku dni działo.(...) Trzeba jednak śmiało powiedzieć o błędzie komendanta, błędzie, który nie umniejsza wartości jego jako człowieka, oficera i komendanta Obwodu, ale błędzie, który jego samego kosztował życie i życie wielu osób zarówno z organizacji, jak i spoza niej. Nikt z nas zresztą nie przypuszczał, by rozmiary aresztowań mogły być aż tak wielkie. Dotychczasowe aresztowania w różnych miejscowościach ograniczały się przecież do kilku, najwyżej kilkunastu osób. Wyjątek stanowiła Sycyna i okolice, gdzie wyciągnięto z domów i rozstrzelano kilkadziesiąt osób. Ale tam miało to charakter represji za zabicie Volksdeutscha z Karolina i okupant w ten sposób chciał wykazać swą opiekę nad tymi, którzy zadeklarowali swą przynależność do „nadludzi"(...)" (Józef Pawlak, „Pięć lat w szeregach armii podziemnej", „Pax", Warszawa 1967, s. 41-42); "(...)Wywiad w konspiracyjnej Armii Krajowej stanowił zupełnie oddzielny i niezależny pion, rozbudowany od Komendy Głównej poprzez okręgi, podokręgi, Obwody, Rejony, aż do Placówek. W Obwodzie „Krzaki" funkcję kierownika wywiadu sprawował do lipca 1942r. „Staszek"(Stanisław Ruman), który swą siatkę zorganizował we wszystkich Rejonach i Placówkach. Na szczeblu Placówki w wywiadzie pracowała bardzo różna ilość wywiadowców. Zależało to od położenia Placówki. Takie np. Placówki jak Świerże Górne czy Rozniszew leżące na uboczu, z dala od dróg bitych i torów kolejowych, nie musiały mieć wielu ludzi pracujących dla wywiadu. Ale Pionki z wielką fabryką materiałów wybuchowych i stacją kolejową, czy Zwoleń, gdzie krzyżowały się główne drogi bite z zachodu na wschód i z północy na południe, miały znacznie rozbudowaną siatkę wywiadowczą, która musiała sprostać ciążącym na niej zadaniom. Weźmy dla przykładu Placówkę Pionki. Kierownikiem wywiadu był tam od początku konspiracji do wiosny 1944r. Jan Radomski ps. „Kropka". Jego zadania w ogólnych zarysach polegały na: zbieraniu wiadomości o transportach kolejowych, o produkcji w wytwórni materiałów wybuchowych i prochów; rozpracowaniu dyslokacji i nastrojów w jednostkach wojskowych nieprzyjaciela; zbieranie wiadomości o Volksdeutschach i podejrzanych o współpracę z Niemcami Polakach. Przy zbieraniu wiadomości o transportach kolejowych chodziło o to, ile, jakich i w jakim kierunku transportów kolejowych przechodziło codziennie przez stację. Przy transportach wojskowych bardzo ważną była sprawa ustalenia znaków rozpoznawczych transportowanych jednostek.(Każda niemiecka wielka jednostka wojskowa(dywizja) miała swoje godło graficzne: np. kota, rybę lub jakiś inny znak. Godlo to było malowane nacieżkim sprzęcie wojkowym i pojazdach). Informacje o tym na szczeblu wyższym po spływie podobnych meldunków z całego kraju dawały obraz przemieszczania i dyslokacji dywizji niemieckich w Polsce. Przypuszczalnie wszystkie te wiadomości zebrane przez komórkę wywiadu KG podawane były bezzwłocznie drogą radiową do Londynu. W ten sposób zostały również rozpracowane niemieckie dywizje koncentrowane między Wisłą i Bugiem przed uderzeniem na Związek Radziecki wiosną 1941r. Jest rzeczą jasną, że jeden kolejarz z Pionek nie byłby w stanie zebrać tylu wiadomości. W wywiadzie kolejowym pracowało tam 80 proc. wszystkich kolejarzy z dyżurnym ruchu Bolesławem Nowakowskim i Józefem Warchołem ps. „Maciuś" na czele. A jak wiadomo, praca na kolei trwa całą dobę, więc i wywiad również pracował nieprzerwanie. Wywiad kolejowy rejestrował również codziennie, ile wagonów i jakiego surowca sprowadzał okupant do wytwórni prochów oraz ile wywoził stamtąd materiałów gotowych. Z wywiadem kolejowym współpracowała z powodzeniem przez długi okres czasu specjalna kolejowa grupa dywersyjna prowadzona przez Stefana Lisa ps. „Zwierz" i Tadeusza Piwnika ps. „Gołąb", obydwaj z Pionek. Kolejarze pionkowscy wzorowo i z pełnym poświęceniem wykonywali swoje zadania. Nie gorzej pod tym względem wyglądała praca na innych stacjach jak: Garbatka, Bąkowiec oraz Strzyżyna i Grabów n/ Pilicą na linii kolejowej Radom-Warszawa. (...)" (Tamże,s.58) „(...)Drugim ważniejszym punktem, na który wywiad zwracał szczególną uwagę, była szosa Radom- Zwoleń- Puławy- Lublin. Tą najważniejszą arterią ruchu kołowego często przesuwały się jednostki wojskowe nieprzyjaciela, które należało rozpoznać."(Tamże, s.62) „(..)Wywiad nasz miał także swoje wtyczki w administracji w Radomiu, a nawet w radomskim gestapo. Dzięki nim uzyskaliśmy kilka ostrzeżeń o mających nastąpić aresztowaniach, jak np. w Garbatce w lipcu 1942r.(...)"( Tamże, s. 63). Marian Baran, „Noc 12 lipca 1942 roku": „(...)„Krzaki" miały swoją wtyczkę w gestapo radomskim, toteż szybko wiadomo było, że nastąpią aresztowania. Miało to być z soboty na niedzielę. Przez kolejne trzy sobotnie noce czerwca mój Ojciec i ja, podobnie jak zapewne większość osób związanych z organizacją, nocowaliśmy poza domem - najpierw na wieży kościoła w Gródku, gdzie organistą był mój stryj, Stefan Baran, potem w gaju, czyli w lesie chłopskim. Nic w tym czasie się nie działo, więc czujność mieszkańców Garbatki została uśpiona(...)"(Marian Baran, „Noc 12 lipca 1942 roku", „Moja Garbatka" Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki, Lato 2001, Nr2(3)2001,s.1). Józef Pawlak, „Pięć lat w szeregach armii podziemnej": „(...)Już w jesieni 1941r. aresztowano i wkrótce rozstrzelano komendanta placówki nr 2 z Góry Puławskiej Belona, poprzednika Karola Urbanka; 30. XI. 1941r. został aresztowany komendant Placówki nr 4 - Zwoleń, Jan Talaga, wraz z dwoma bardzo czynnymi oficerami; Władysławem, Wasiakiem i Władysławem Piechotą ze Zwolenia. Talaga z uwagi na to, że był już dawniej podejrzewany przez miejscową żandarmerię o pracę w podziemiu, został zwolniony z obowiązków komendanta Placówki jeszcze jesienią 1940 r. Aresztowany został po dłuższym okresie niewątpliwej obserwacji, a wraz z nim ci, którymi ongiś najwięcej się kontaktował. 19.III. 1942r. w masakrze w Karolinie (teren Placówki nr 3) ginie rozstrzelanych kilkadziesiąt osób, a wśród nich drugi z kolei komendant Placówki Zwoleń, Marian Bąk, nauczyciel z Sydołu. W maju tegoż roku, jak już wspomniałem, aresztowano grupę przywódców OW z Nowakiem i Pachnią na czele.4.VI. 1942r. na terenie powiatu aresztowano szereg nauczycieli, a między nimi Pawlika, komendanta Placówki nr 16 - Brzóza; Antoniego Pawlaka, II z-cę komendanta Placówki nr 3; Eugeniusza Woźniaka, trzeciego z rzędu komendanta Placówki nr 4; Gocla, komendanta Placówki nr 5, oraz Franciszka Markiewicza, Jakuba Styczyńskiego (obaj ze Zwolenia) i innych. Aresztując nauczycieli okupant działał z dobrze przemyślanym planem. Za jednym pociągnięciem likwidował nie tylko nauczycieli, którzy przecież prócz nauczania pobudzali u młodzieży uczucia patriotyzmu, lecz również prawie w każdym wypadku godził w mniej lub więcej zaangażowanego działacza ruchu oporu. Wszystkie dotychczasowe straty, mimo że bardzo bolesne i przeżywane głęboko, nie dorównały tragedii, jaka rozegrała się w Garbatce w nocy z dnia 11 na 12 lipca 1942r. Była to katastrofa nie tylko dla setek rodzin zamieszkałych w Garbatce i okolicy, lecz również dla sztabu Obwodu AK wraz z jego wszystkimi członami dowodzenia. (...)"(Józef Pawlak, „Pięć lat w szeregach armii podziemnej", „Pax" Warszawa 1967, s. 39) Bronisław Szczepaniak: -Niemcy w nocy zrobili to tak tajemnie, że nikt nic nie wiedział. No jak Bielawski nie wiedział?! Garbatka zewsząd musiał być otoczona chyba kilkoma tysiącami hitlerowców. Jeżeli tu u nas jedyne przejście do lasu, to było przez most na „Budowie", a już na moście stali żołnierze... Za Ochwanowskimi stali, bo tam Bielawskiego zabili, zatem musiało być ich wszędzie po paru. Wszystkie przejazdy, drogi... Wszędzie. Wszędzie. Aż pod Bąkowiec, a tam linia na polu, na Gródek. Na polu jeden obok drugiego musiał stać co pół kilometra, z latarką. Dookoła pełna widoczność. Wypisy z „Kroniki Szkoły" Zofii Sztobryn: „Rok 1941/42(...) W nocy z 11 na 12 lipca 1942 r. Garbatka została otoczona przez oddziały wojskowe.(...)" (Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki-Letnisko", Pionki 1998, s.37). Władysław Molenda, „Piekło w raju": „W nocy z 11 na 12 lipca 1942roku Garbatka pod Lasem została otoczona. Wśród ciemności nocnej setki żandarmów rozstawiło czujki i placówki między Garbatka Dlugą a Garbatką pod Lasem. Wzmocnione ubezpieczenia stały na szosie Zwoleń- Kozienice. Kordon ubezpieczeń objął wszystkie domy od strony wsi Molendy. Linia czujek sięgała od szosy kozienickiej na wschód, aż do przejazdu kolejowego na końcu Bąkowca, przy drodze Zawada- Słowiki. Aresztowania rozpoczęto o godzinie 2. Organizacja aresztowań tak była przygotowana, iż osiedle podzielono na sektory. Każdy dom, w którym zamieszkiwała osoba umieszczona na liście, był obstawiony. W razie nieobecności poszukiwanego Polaka, w mieszkaniu przeprowadzono szczegółową rewizję. Dla przeprowadzenia represyjnej akcji władze okupacyjne zgromadziły około 1000 żandarmów, SS- manów, gestapowców, wehrmachtowców. Były to oddziały specjalnie z Warszawy, Kielc i Radomia. Przyjechali na akcję autokarami wraz z wyszkolonym personelem biurowym i narzędziami do wymuszenia prawdy, gdyby jej nie chciał ktoś powiedzieć. Między nimi znajdowali się: tłumacze, maszynistki, sekretarki. Badania odbywały się jednocześnie przy kilku stanowiskach." (Władysław Molenda, „Piekło w raju", Radom 1992). Bronisław Szczepaniak: -Hitlerowców mogło być tysiąc, półtora tysiąca. Podzielili się na trzy-czteroosobowe grupy: oficer, sierżant tłumacz, żołnierz. Tych grup były setki. Wchodzili do chałup. Czytali z listy. Zabierali kogo mieli na liście, a jak kogoś nie było, to wedle uznania: albo zabierali w zastępstwie, albo nie. (...)Akcja bardzo sprawna. W kilka godzin z zaskoczenia. Zanim weszli do nas, byli u Jagodzińskich. U nas byli o szóstej. Bielawski już nie żył. Niemcy, którzy zastrzelili Bielawskiego nie mieli kontaktu z grupą wchodzącą do mojej chałupy. Tamci zabili, a ci szukali Bielawskiego. Widać do końca nie wiedzieli, czy Bielawski żyje czy nie. Nasi w tajemnicy na cmentarz go wywieźli, pochowali. Potem byli dalej - u Ochwanowskich - szpital, u Kasprzykowskiego. Jeszcze tego dnia rozstrzelali getto. To ile musiało być tych grup i jak to musiało być zorganizowane? Roman Bielawski był jedną z pierwszych ofiar pogromu Garbatki, o czym także w lipcu 2007r. razem Leonem Jagodzińskim w krótkim filmie dokumentalny Piotra Pluty, „Pacyfikacja Garbatki" (zdjęcia: P. Pluta, montaż: A. Mrozek, komentarz: M. Gębczyk, TVNP „Nasz Powiat" , 07.2007), wyświetlanym na antenie kozienickiej telewizji kablowej opowiadał Bronisław Szczepaniak. I jeszcze - dwa listy z archiwum Jerzego Węgrzynka (przekazał Ryszard Mazur w lipcu 2005r.). W listach Klemensa Biolika do Jerzego Węgrzynka chodzi m.in. o artykuł Biolika w „Poglądach", zamieszczony we fragmentach w: Maria Dziedzicka, „Kronika Garbatki - Letnisko", Pionki 1998, s.108: „Klemens Biolik, Plac Zbowidu 5/3, 43-100 Tychy, Tychy dnia 3 września 1974 r. Szanowny Panie, jestem niezmiernie rad, że zupełnie nieoczekiwanie nadarzyła się okazja i możliwość przekazania Panu podobizny "naszego" ś.p. kapitana Romana Bielawskiego oficera II-go batalionu 73 pp - dowódcę 2-giej Kompanii Karabinów Maszynowych. Okazja ta, to reprodukcja zdjęcia grupy oficerów tego batalionu, pochodzącego prawdopodobnie z 1937 roku, a zamieszczonego w załączonym tygodniku „Poglądy".Zdjęcie pochodzi ze zbiorów nieżyjącego już por. Jana Drewicza (zmarł w 1964 r.), który dał swojemu koledze p. Chłopeckiemu, obecnie zamieszkałemu we Wrocławiu. Ten z kolei, jako były podchorąży bratniego pułku piechoty z Chorzowa przekazał go nam, za co jesteśmy mu bardzo wdzięczni. Przyznaję, że reprodukcja w „Poglądach" nie jest zbyt wyraźna, ale jeżeli widywał go Pan często, to nie wątpię, iż przyzna Pan, że chodzi nam o jednego i tego samego człowieka. Jeszcze raz serdecznie Panu dziękuję za przysłanie nam zdjęcia portretowego ś p. R. Bielawskiego jak i zdjęcia miejsca jego śmierci. Jesteśmy szczególnie również wdzięczni za szczegółowy opis okoliczności, w których zginął. Obecnie mogę ujawnić, że były jednostki, które lansowały pogłoski, jakoby ś. p. Roman zginął podczas okupacji przypadkowo, w czasie obławy na handlarzy w pociągu. Swoją cenną relacją pokazał Pan tego zacnego patriotę i żołnierza we właściwym świetle. Łączę szczere kombatanckie pozdrowienia wraz z wyrazami szacunku. Klemens Biolik";„Tychy, dnia 31 marca 1985 r. Szanowny Panie ! Wprawdzie z dużym opóźnieniem, ale bardzo serdecznie dziękuję Panu za przesłane mi zdjęcia wraz z bliższymi informacjami o przebiegu podniosłej uroczystości uhonorowania Garbatki pięknym i w pełni zasłużonym odznaczeniem -Krzyżem Walecznych. Wiem, że mieszkańcy Garbatki wyróżnili się masowym udziałem w walce z okupantem, jak również czynami męstwa i odwagi w tej walce. Serdecznie gratuluję. Cieszy mnie również to, że był Pan jednym z najgodniejszych do odebrania przyznanego odznaczenia. Dziękuję też za nadesłanie okolicznościowych artykułów na ten temat w prasie regionalnej, ponieważ w naszej ukazały się tylko lakoniczne komunikaty. W imieniu kolegów pułkowych natomiast dziękuję za przypomnienie osoby majora Bielawskiego. Przy okazji mam do Pana pewną prośbę. Otóż w jesieni ubiegłego roku w czasie zwiedzania pola bitwy pod Wyrami z panem Aleksandrem Bukko, który jest zapalonym, lecz obiektywnym badaczem walk wrześniowych na Śląsku, rozmowa nasza zeszła na temat ówczesnego kapitana Bielawskiego, gdyż jak się okazało, był jego podkomendnym na Dywizyjnym Kursie Podchorążych Rezerwy przy 73 pp w Katowicach. A. Bukko pytał mnie, czy mi są znane jego dalsze losy. Opowiedziałem mu więc wszystko to, o czym dowiedziałem się od Pana jako mieszkańca Garbatki. Ponieważ powiedziałem, że od czasu do czasu koresponduję z Panem, prosił mnie bym się zwrócił o informację w następującej sprawie. W czasie okupacji A. Bukko zatrudniony był w Niemczech w Wilhelmshaven w firmie August Meyer. W roku 1942 lub 1943 do tej samej miejscowości przywieziono na roboty przymusowe chłopca z Garbatki w wieku 16-17 lat Stanisława Mazura., z którym się zaprzyjaźnił. Chłopak ten miał podrobioną metrykę (dodano mu lat), by w ten sposób mógł pojechać za swojego starszego brata kierowanego przez miejscowy Arbeitsamt na roboty przymusowe, w przeddzień ślubu. A. Bukko rozstał się z p. Mazurem w roku 1946 w Niemczech północnych w rejonie Meppen okupowanym przez 1. Dywizję Pancerną gen. Maczka, gdyż Mazur nie był jeszcze wówczas zdecydowany, czy wracać do kraju. Aleksander Bukko prosi więc za moim pośrednictwem o wiadomość o jego dalszych losach i w miarę możliwości o jego adres krajowy lub zagraniczny. Łączę serdeczne pozdrowienia K. Biolik"( Elżbieta Dziedzicka, „Noc 12lipca 1942roku", „Moja Garbatka" Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Stowarzyszenia Przyjaciół Garbatki, Lato2005, Nr 2(19)2005, s. 89-154).
Wspomnienia ludzi Ognia
Włodzimierz Wnuk w „Walce podziemnej na szczytach” zwraca uwagę, na trzy spośród miejscowości Podhala, które wybitnie sprzyjały zbrojnej akcji niepodległościowej i zapłaciły za to wysoką cenę krwi: Ochotnica, Niedźwiedź i Waksmund .Na Waksmundzkich polanach przywołajmy waksmundzkich ludowców z KT - „Konfederacja okrutnie zniszczona przez okupanta. Ale gdzie ona ma jeden z ważnych o mocnych korzeni? Właśnie we Waksmundzie /odpowiadał ks.Prof JT/ We Waksmundzie z ruchu ludowego bierze się wtedy partyzantka słynnego potem oddziału „Ognia”. O tym się dziś nie pamięta, ale to byli ludzie wychowani do niepodległości przez SL;
Do boju o Polskę Ludową /Stanęły kompanie BCH
Głos ziemi pobudkę bojową /Gorącą i krwawą nam gra
Nie idziem obalać ołtarzy/ Nam żaru wiecznego by trza
My stara gromada wiciarzy/ Skowronek pobudkę nam gra
Na żywym ołtarzu ofiary/ Swe życie oddaje BCH
Zielone nam szumią sztandary/ Głos ziemi pobudkę nam gra
Z nurtu ludowego wywodziła się organizacja niezależna od struktur ZWZ - Konfederacji Tatrzańskiej. Objęła ona 400 ludzi w 39 Placówkach Lokalnych każda placówka miała być kadrą dla plutonu lub kompanii. Konfederatami kierowała Placówka Naczelna w Nowym Targu, którą tworzyli: Augustyn Suski „STEFAN BRUS”, Jadwiga Apostoł „BARBARA SPYTKOWSKA”, Tadeusz Popek „ WACŁAW TATAR”, por. Eugeniusz Iwanicki i mjr Edward Get-Getyński, SOSNOWSKI .Dywizja Górska w Konspiracji -Dywizja Podhalańska, licząca 100 ludzi, miała być zalążkiem oddziału partyzanckiego, jej kadrę mieli stanowić granatowi policjanci bowiem „była to jedyna w Polsce realna siła, uzbrojona oficjalnie przez okupanta, wprawdzie marnie uzbrojona ale zdolna do walki”/ Programem Konfederatów była walka o wolną i demokratyczna Polskę, wierność Rządowi RP, walka z krzeptowszczyzną - góralską zdradą, bowiem „Honor nakazuje by goralenvolk został zdławiony przez samych Podhalan”. Tak fatalnie zdarzyło się, że walczący z rodzimą zdradą sami padli ofiarą zdrady i to zaledwie jednego człowieka; doprowadziła ona w styczniu '42 do rozbicia Konfederatów, ok.30 z nich przeszło przez piekło zakopiańskiego gestapo w Palace i poniosło śmierć męczeńską w obozie KL Auschwitz. Ocaleli nieliczni, wśród nich była Jadwiga Apostoł, która tak wspominała waksmundzian:
„Odbieraliśmy od przybyłych nocą małych grup młodych mężczyzn przysięgę i ustalaliśmy z nimi przygotowawczy plan pracy. Pierwszą zwartą grupę bojową stanowili chłopcy z Waksmundu, a d-cą ich został najbardziej odpowiadający temu zadaniu Józef Kuraś „Orzeł”.
Po rozpadzie struktur KT grupa „Orła” ukrywająca się na Hali Wzorowej rozbija na Gabrowskiej Polanie patrol 2 granatowych policjantów zabitych przez Franciszka Klimowskiego „Wichra” i Józefa Rogala „Strzałę”. Niemiecka zemsta spada w nocy z 29/30 czerwca'43 na dom rodzinny Kurasiów a 4 lipca na Waksmundzian wspierających konfederatów-partyzantów. Szczególnie straszliwie Niemcy skatowali Władysława Waksmundzkiego-Bieniasa ps. ”Kamień” i nowotarżanina Leszka Kudelę „Artura”. Śladem zeznań „Kamienia” Niemcy dotarli 4 lipca'43 na Turbacz, kontrolując bacówki, szukając konspiratorów i skrytek z bronią. Umknął przed nim współpracownik partyzantów „Orła” Jan Wach-Niemiec:
„…słyszę, że psy szczekają, no to ja wyglądnąłem, widzę, że powyżej naszej izbicy na Jadwisiackiej Polanie są Niemcy. Jest ich trzech z karabinem maszynowym, wygląda na to, że nie wiedzą gdzie iść./…/w kierunku na Kowaloską Polanę, oho, tam już masa wojska/…/ wyszedłem na wysoką jodłę/…/zauważyłem, że/…/ „Zgrozę” /Franciszek Dłubacz/ prowadzą
już skutego i kogosi drugiego./…/tych dwóch nieludzko zbili i poprowadzili do wsi, do Waksmundu.”
Do obozów koncentracyjnych Niemcy wywieźli 33 Waksmundzian , na miejscu zginęli : „Kamień”, „Zgroza”, „Cichy”/Jan Sral/, „Tygrys”/Józef Niemiec”/ i Jan Garbacz.
Następny cios niemiecki spada na Gorce 17 lipca'43.Niemcom udaje się złamać konspiratora z waksmundzkiej placówki KT Karola Siutego, który staje się kolaborantem i prowadzi obławę na bacówki. Tego dnia na Szczepanowskiej Polanie Niemcy zastrzelili Jana Waksmundzkiego, który wypasał tam krowy przez lato. A pod Bukowiną Kowaloską zostaje pojmany brat Władysława Srala - Józef ps.„Ponury” / przedwojenny kapral, kawalerzysta 8 pułku ułanów z Krakowa o którym śpiewali w żurawiejce: „Ostra szabla, ostra buzia to ułani księcia Józia!”, w konspiracji wojennej instruktor szkolenia bojowego/ .
Po podejściu do początku polany Kowolowskiej niemiecka grupa operacyjna rozciąga się w szyku bojowym odcinając drogę ucieczki w stronę miejscowości Waksmund. Celem wyprawy jest pojmanie partyzantów - konfederatów przebywających w tym czasie w stodole, na polanie Kowolowskiej. Po rozciągnięciu się grupy pościgowej i zamknięciu pierścienia żołnierze zaczynają natarcie na wskazaną stodołę.
Pada kilka strzałów, które jednak nie przynoszą efektu. Szybka i dokładnie zaplanowana akcja pozwala na ujęcie partyzantów i krótkie ich przesłuchanie. W tym czasie patrol niemieckich żołnierzy z psem udaje się na wskazaną oficerowi, przez konfidenta, kolejną polanę gdzie ma przebywać jeszcze jeden partyzant. Patrol uzbrojony w RKM wyrusza na wskazaną polanę, w tym momencie widzący to gospodarz ucieka w stronę lasu .
Z Polany Kowolowskiej wyrusza kordon żołnierzy prowadzących na czele mężczyznę w mundurze oraz dwóch cywili. Patrol wysłany na polanę Wachową dociera do bacówki i zaczyna szukać właściciela w bacówce, klnąc przy tym i wyrzucając kołdry oraz garnki. W połowie drogi ,gdy kordon przechodzi, miedzy polaną Kowolowska a Wachową, dwóch cywili wyrywa się i biegnąc zygzakiem pod ostrzałem z broni uchodzi z życiem w las.
Żołnierze niemieccy nie podejmują pościgu obawiając się zasadzki „leśnych chłopców”. Na rozkaz swego dowódcy tworzą zawarty szyk stawiając przy tym większy nacisk na ochronę żołnierza w polskim mundurze. Po dotarciu do bacówki dowódca patrolu melduje przełożonemu, iż poszukiwanego osobnika w zabudowaniu nie było, lecz nie sprawdzali jeszcze stodoły. Oficer niemiecki wydaje rozkaz przeszukania stodoły, rozkaz wykonując sumiennie wypuszczają nawet bydło. Po złożeniu odpowiednich meldunków, oficer wraz ze szpiclem odchodzą w stronę ściany lasu .
wspomina gazda z Wachowej Jan Wach-Niemiec:
„Józefa Srala zmasakrowali, skuli w łańcuchy i takiego pędzili na naszą polanę - jak się później dowiedziałem - po mnie. Poznałem Karola Siutego na przedzie, ale las na moje szczęście od bacówki był niedaleko. Udało mi się drugi raz. Zatrzymałem się aż w domu we wsi. Tymczasem gestapowcy, jak mi opowiadał potem stary Ludwik Dzielski, nasz sąsiad na polanie, Srala Józefa dalej bili, kopali i skrwawionego rzucili plecami na duży kopiec, kładąc mu na piersi kawał drzewa, na którym dwóch gestapowców huśtało się aż do jego śmierci.”
Dowódca wydaje rozkaz doprowadzenia pojmanego do miejsca, w którym się znajdują wraz ze szpiclem. Rozpoczyna się krwawe przesłuchanie. Partyzant jest nieustannie bity oraz wyzywany. Groźby kierowane w jego stronę jednak nie robią na nim większego wrażenia i ciągle opowiada przecząco na zadawane pytania. Skrępowanego młodego partyzanta położono na plecach na kępie, która znajdowała się tuż obok. Dwóch uśmiechniętych Niemców wychodziło za stodoły niosąc w rękach Staciwo od koszaru śmiejąc się przy tym i żartując. Oficer niemiecki powtarza do leżącego, aby wszystko wyśpiewał to załatwią to bez bólu, czyli strzałem z broni. Lecz nie robi to wrażenia na żołnierzu, który i tak zginie. Niemcy kładą na klatce piersiowej owo Staciwo. Dołącza jeszcze trzech niemieckich szeregowych, którzy to przytrzymują pojmanego za ramiona i nogi, by ten nie poruszał się podczas tortur. Z jednej strony Staciwa siada jeden Niemiec, z drugiej jeden i zaczynają się huśtać na ofierze. Partyzant nie wydaje ani jednego słowa z bólu, męka nie trwa długo. Po drugim przechyleniu się Staciwa słychać trzask i klatka piersiowa partyzanta pęka odbierając mu życie. Ciało zostaje wciągnięte do lasu i tam zostaje. Stwierdzając zgon oficer zarządza zbiórkę i w szyku ubezpieczonym odchodzą w stronę Turbacza mając nadzieję, że natkną się na grupę polskich żołnierzy.
EPILOG Wieści z polan dotarły wieczorem tego dnia 17 lipca do Waksmunda do ojca „Ponurego”:
„Nie poszedłem zobaczyć , bo nie mogłem. Po zwłoki pojechał brat jego żony - Jan Ligęza. Przywiózł go do mnie do domu. Zwłoki były tak strasznie zmasakrowane, że nie mogłem poznać w ogóle człowieka, a co dopiero mojego syna/…/ żaden męczennik nie wycierpiał tyle co mój syn”
Ekspedycja niemiecka doszła na Turbacz gdzie rozegrała się druga część heroicznego dramatu tego lipcowego dnia. Błyskawiczą odwagą wykazała się 19toletnia pracownica schroniska Albinka Białoń - Stołowska. Wybiegła ze schroniska by ostrzec partyzantów, w tym brata „Rysia” na Hali Wzorowej. Pojmali ją i po przesłuchaniu w schronisku wyprowadzili na zewnątrz.
„Poprowadzili ją gdzieś na bok/…/Usłyszałem tylko trzy strzały. Zaraz po tych strzałach wpadł do tego pomieszczenia/…/jeden z gestapowców/…/trzymał w ręku pistolet i widziałem, że całą rękę, tę, w której trzymał pistolet miał skrwawioną/…/czystą polszczyzną zawołał: Chodźcie popatrzeć, zastrzeliłem Albinkę, bo dawała znać bandytom, kiedy idziemy w góry. Was to samo spotka, jeśli będziecie tak postępowali/…/patrzyłem za gestapowcami/…/ usiedli na łące za bacówką/…/siedzieli na tej łące co najmniej 2 godziny. Zostało po nich co najmniej 20 butelek półlitrowych po wódce.” (wspomnienia W. Batkiewicza/
10 dni później zostaje podpisany wniosek
o odznaczenie dla SS-Oberscharfuhrera Józefa Koeniga za sukcesy w walce z bandami: „W dniach 4 i 17 lipca 1943 r. odbyło się starcie żandarmerii Einsatzstab Schremer z partyzantką w rejonie Turbacza i miejscowości Waksmund. Zginęło 8 partyzantów a 28 zostało ujętych.”
Ocalała grupa partyzantów-konfederatów „Ognia” wchodzi w skład jednego z pierwszych oddziałów partyzanckich Podhala, którego d-cą był por. Władysław Szczypka LECH. Jego zastępcą ppor. Jan Stachura Adam a szefem oddziału Józef Kuraś „OGNIA” .Z czasem oddział ,złączony z grupy Akowców i waksmundzkich ogniowych Konfederatów, przyjmie kryptonim WILK. Jego obóz na Czerwonym Groniu zostanie rozbity przez Niemców w grudniu 1943 r. Świadkiem tej walki była gorczańska Kiczora, przywołał ją po latach Ks. Prof. bo tam „stoczyli swoją walkę z Niemcami młodzi góralscy partyzanci./.../ O jednym gadajom hań, że był chory na zapalenie stawów. Śnieg był wielki, nie mógł uciekać. Leżał w ziemiance, bronił się póki mógł, a do reszty granat sam pod siebie podłożył i tak zginął. W ziemie wsiąkała jego krew…” To była krew „Szpaka” - Władysława Bema i obok niego krew „Wiatra” Franka Srala „Judki”. Potem w '44 doszli kolejni ginący od kul niemieckich a od '45 z ręki drugiego sowieckiego okupanta.
Waksmundzianie, nowotarżanie, konfederaci tatrzańscy, Akowcy z OP WILK por. ”Lecha” i „Adama”, gazdowie z waksmundzkich polan byli jednym z pierwszych , którzy oddali swe życie i sięgnęli po zaszczytne miano obrońców ojczyzny .
„Wtedy to oni byli nosicielami swobody! I to, co my się tu schodzimy moi kochani/…/żeby wieczny odpoczynek za nich odmówić.
Za ich Ślebodę! Za ich śmierć!/…/
Cześć ICH pamięci!
Pora podziękować naszym niezawodnym znajomym, którzy mimo deszczowej pogody nie zawiedli i dotarli na miejsce. Nasza współpraca trwa już trochę i mam nadzieję ze nie zaprzestaniemy naszych wspólnych imprez. Podziękowania dla Łukasza Solona i jego grupy którzy przejechali tyle kilometrów by w deszczu pokonać kilkanaście kilometrów pod górę w deszczu i błocie. Dla Krzyśka Musielaka i chłopaków z Nowego Targu, którzy to jak zwykle są niezawodni i można na nich liczyć. Mieliśmy namiastkę tych trudnych warunków z jakimi borykali się „chłopcy z lasu” oraz niemieckie obławy. Cóż na tym polega nasz „fach”, nie zawsze była piękna i słoneczna pogoda. Dzięki wielkie chłopaki jeszcze raz niebawem już kolejna impreza z naszego cyklu, zapraszamy chętnych na 5 rajd szlakami majora Józefa Kurasia „Orła” „Ognia” Gorce - Podhale 2010.