Zbrodnia, o której się nie wspomina. 200 tysięcy polskich dzieci uprowadzono do Niemiec!
niewiarygodne.pl 25.06.2012 14:54
Kradli dzieci rodzicom! (fot. Eastnews)
Decydenci III Rzeszy Niemieckiej stosowali różne metody, by wyniszczyć inne narody. Choć sami uważali się za duchowych spadkobierców Ariów i przedstawicieli "rasy aryjskiej", to zdawali sobie sprawę z tego, że do panowania nad światem potrzebna im była większa liczba osób "czystych rasowo". Wpadli więc na przerażający pomysł pozyskania ludności z terenów podbitych - w niebezpieczeństwie znalazły się dzieci o niebieskich oczach i blond włosach. Bez żadnych skrupułów zabierano je prawowitym rodzicom i wywożono do Niemiec.
Za ten szatański plan odpowiedzialni są teoretycy pracujący dla Urzędu do spraw Rasowo-Politycznych NSDAP, doktorzy Erhard Wetzel i Günther Hecht. To oni w listopadzie 1939 roku opublikowali memoriał, w którym stwierdzali konieczność wyselekcjonowania z Polaków dzieci "wartościowych rasowo". Wybrane dzieci miały zostać przewiezione na teren Rzeszy, wychowane w specjalnych placówkach i przekazane niemieckim rodzinom. W grę wchodziło całkowite zniemczenie - nowa tożsamość, niemieckie nazwiska, brak stosunków z Polską i zupełne wykorzenienie języka polskiego. Aby możliwe było ich zgermanizowanie, dzieci nie mogły mieć więcej niż 10 lat. Plan wcielił w życie szef Gestapo, Heinrich Himmler, już rok później.
W jaki sposób zdobywano "wartościowe rasowo" dzieci? Istniały na to różne sposoby. Często kradziono je, korzystając z nieuwagi opiekunów lub uprowadzono z domów dziecka. Dzieci pozostawione bez nadzoru, których rodzice zginęli w egzekucjach czy wylądowali w więzieniu, również były narażone na porwanie. W dużym niebezpieczeństwie znajdowały się też dzieci chodzące do szkoły.
Jedną z najbardziej znanych postaci, która namacalnie doświadczyła rabunku dzieci, jest Alojzy Twardecki. 4-letniego wówczas chłopca odebrano jego matce pod pozorem dożywiania. Kobieta samotnie wychowywała dziecko od 1939 roku, kiedy to zginął ojciec Alojzego, polski oficer. Jednak chłopcu niczego nie brakowało i nie chodził głodny. Na celowniku nazistów często znajdowały się dzieci wojskowych. Pochodziły z rodzin o silnych patriotycznych tradycjach, szczególnie niebezpiecznych dla Trzeciej Rzeszy. Oprócz chłopca zabrano także kilkanaścioro innych dzieci.
Chłopiec był krótko przetrzymywany w Kaliszu, gdzie zmieniono mu tożsamość i nadano imię Alfred Hartmann. W budynku liceum prowadzonego przez siostry norbertanki mieścił się jeden z obozów germanizacyjnych, do którego trafiały dzieci z całego regionu. Tam odbywała się selekcja i wybór dzieci o cechach aryjskich. Te, które nie nadawały się do adopcji, ponieważ nie miały rysów nordyckich, bardzo często uśmiercano, podając im w dużych dawkach luminal i weronal. Tylko część dzieci wróciła do domów. Pozostałe, przygotowywano do nowej tożsamości. Dzieci były zmuszone kąpać się w zimnej wodzie, ciężko pracować oraz uczyć się niemieckiego. Za mówienie po polsku groziła surowa kara.
Alfred Hartmann po pobycie w Kaliszu wkrótce został wywieziony za granicę, do domu dziecka w Berlinie. Nie miał tam łatwego życia - bicie i poniżanie były na porządku dziennym. Wpajano mu tam także nowe dane dotyczące tożsamości - nie tylko imię i nazwisko, ale też pochodzenie. Twardecki dowiedział się, że był synem niemieckiego oficera, którego zamordowali Polacy. Wkrótce chłopiec trafił do rodziny oficera NSDAP. Po latach szczęśliwego dzieciństwa Polska Misja Wojskowa odnalazła jednak zaginione dziecko.
Rodzice niemieccy nie chcieli początkowo zwrócić chłopca. Nie mogli uwierzyć, że dziecko zostało skradzione prawowitym rodzicom. Ale okazało się to prawdą, o czym dowiedział się sam Twardecki w wieku 11 lat. Po śmierci niemieckiej matki, którą bardzo kochał, zdecydował się przyjechać do Polski, by wyjaśnić nieporozumienie. Miał już wtedy 15 lat. Początkowo chłopiec również nie chciał uwierzyć w swoje pochodzenie. Ale gdy zobaczył swoją prawdziwą matkę i pomieszkał u niej miesiąc, został już na stałe.
Dzieci, które dzięki staraniom Czerwonego Krzyża powróciły do domu, miały bardzo duże trudności z zaaklimatyzowaniem. Problemem była nie tylko długa rozłąka z prawdziwymi rodzicami. Najczęściej trafiały za granicę małe dzieci, które bardzo słabo posługiwały się językiem polskim. Po przyjeździe musiały się go nauczyć, by móc w ogóle porozumieć się ze swoimi rodzicami. Gorsza była zmiana ideologiczna. Dzieci uczono, że to Polacy wywołali II wojnę światową i to oni są odpowiedzialni za okrutne mordy dokonane na Niemcach. Nikt nie wierzył także w istnienie obozów koncentracyjnych, uważając je za propagandę ZSRR. Ci, którzy powrócili, musieli przewartościować swoją historię i przede wszystkim zmienić nastawienie do Polaków.
Twardecki rozpoczął w Polsce nowe życie. Dziś jest znany nie tylko jako autor książki "Szkoła janczarów", w której wspomina swoje przeżycia, ale także jako tłumacz języka niemieckiego, dziennikarz i wykładowca literatury niemieckojęzycznej. Co ciekawe, przez całe swoje życie utrzymywał kontakt z niemiecką rodziną. Twardecki synowi dał na imię Alfred - chcąc upamiętnić szczęśliwe dzieciństwo w Niemczech.
Historia Alojzego Twardeckiego skończyła się szczęśliwie. Jednak do Polski wróciło jedynie 25 tysięcy dzieci z 200 tysięcy odebranych rodzicom w czasie wojny. Większość dzieci z rabunku była zupełnie nieświadoma swojego prawdziwego pochodzenia, ponieważ bardzo często fałszowano i niszczono ich akta. Nigdy nie dowiedzą się, że w rzeczywistości są Polakami.
Nie wszystkie dzieci trafiały do rodzin zastępczych w Niemczech - popularnym procederem było zatrudnianie polskich dzieci do pracy w charakterze robotników (w przypadku chłopców i dziewczynek) oraz służących (głównie z przypadku dziewczynek). W wygłoszonym 14 października 1943 roku przemówieniu Himmler powiedział:
"Sądzę, że naszym zadaniem jest zabrać ich dzieci do nas, oderwać je od środowiska, choćbyśmy mieli dzieci zabrać albo ukraść. Albo zdobędziemy dobrą krew, którą możemy spożytkować u siebie i wprząc w nasze szeregi, albo zniszczymy tę krew".
Poza rodzinami zastępczymi, dzieci trafiały też do obozów, które znajdowały się pod egidą organizacji Lebensborn. Na terenie Niemiec założono 9 domów kontrolowanych przez tę podległą Himmlerowi organizację. Źródła wskazują, iż 5 obiektów zakupiono, 1 wydzierżawiono, 1 to "zlikwidowane mienie kościelne", 1 to "skonfiskowane" mienie żydowskie a w stosunku do 1 - brak jest stosownych danych. Dawało to miejsce dla ok. 500 matek i 800-900 dzieci. Część z matek zatrudniała się w tych domach.
Poza granicami III Rzeszy znajdowało się 13 domów - 2 w Austrii i po jednym w Luksemburgu, Francji i Belgii. Wyjątkiem była Norwegia, w której powstało aż 8 domów, które były pod całkowitą kontrolą Lebensbornu. Wielu historyków twierdzi, że duża liczba domów w Norwegii może wskazywać, iż Norweżki stosunkowo łatwo i chętnie nawiązywały "znajomości" z żołnierzami z Wehrmachtu (piosenkarka ABBY "Frida" Lyngstad spędziła dzieciństwo w Lebensbornie, pochodzi ze związku Norweżki i żołnierza Wehrmachtu).