17-
wstrzymał łzy. — Umarła z niedożywienia. Pogrzebałem ją i odprawiłem nabożeństwo żałobne najlepiej jak umiałem. Po miesiącu opuściła mnie następna dziewczynka. Choroba szpiku kostnego. A potem mały chłopczyk na zapalenie płuc, na które nie pomagały antybiotyki. Reszta przeżyła Właśnie ich spotkałeś.
W jakim są stanie zdrowia? — spytałem.
Żadne z nich nie ma normalnego poziomu inteligencji i nie mówią.
Posiadłem elementarną wiedze na temat określenia ilorazu inteligencji
i przeprowadziłem testy Wechslera i Leitera dla nie mówiących. Plasują się
w przedziale pięćdziesiąt do sześćdziesięciu punktów, tylko Jimmy i Eddy są
trochę bystrzejsi. Ich system nerwowy jest daleki od normy: brak równowagi
psychicznej nieodpowiednia reakcja na bodźce, zmienne odruchy. Słabe
napięcie mięśni, choć zmuszam ich do gimnastyki. A poza tym ogromna
wrażliwość na światło — najmniejsza dawka promieni ultrafioletowych zżera
im skórę. Życie pod ziemią także nie zapewnia im pełnej ochrony. Widziałeś
ich oczy, uszy, palce. Nadmierna włóknistość, prawdopodobnie mająca coś
wspólnego z samouodpornieniem — proces nieco podobny do trądu. Stan ich
zdrowia pogarsza się w sposób ciągły. Są bezpłodni — co według mnie jest
dobrodziejstwem. Ich niewielki popęd płciowy ułatwia mi zadanie.
— Nadal nie mogę pojąć, jak ci się udało utrzymać ich w ukryciu przez
tyle lat.
— Na początku było trudno. Musiałem ich... więzić. Teraz jest znacznie
łatwiej. Może nie są normalni, ale przekonali się, że słońce może im
zaszkodzić. Pół godziny na powierzchni powoduje długotrwałe cierpienia.
Zrobiłem, co w mojej mocy, aby uprzyjemnić im życie. Chodźmy, pokażę ci.
Zabrał nas do sąsiedniego pomieszczenia, nieco mniejszego od jadalni. Fotele i skrzynki pełne zabawek oraz książek z obrazkami. Gramofon na baterie. Obok sterta starych płyt na czterdzieści pięć obrotów. Na samym wierzchu piosenki dla dzieci. Na kudłatym dywanie porzucona kolejka. Kilku łagodnych ludzi siedziało na podłodze, układając tory. Pozostali bawili się
lalkami.
Powitali Morelanda uśmiechami i chrapliwymi okrzykami. Podchodził do każdego po kolei, szeptał im do ucha, przytulał, poklepywał i głaskał.
Kiedy odwrócił się, by odejść, jedno z nich — większa z kobiet-chwyciła go za rękę i pociągnęła.
Próbował się oswobodzić, ale nie puszczała.
Rozległy się chichoty.
W końcu Moreland połaskotał ją pod pachą. Zaśmiała się bezgłośnie i puściła go, upadając do tyłu. Bili złapał ją, ucałował w czubek głowy i podał
jej lalkę Barbie.
— Popatrz, Suzy. Gwiazda filmowa Barbie. Spójrz, jaką ma śliczna.
elegancką suknię.
Kobieta z wielkim zainteresowaniem obracała w rękach lalkę. twarz jaszczurki, ale jej oczy były pełne ciepła.
256
Zaraz wracam, dzieciaki — powiedział Moreland.
Opuściliśmy pokój przechodząc do wąskiego kamiennego korytarza.
Jak często schodzisz na dół? — zapytałem.
- Dwa do pięciu razy dziennie. Kiedy przychodzę rzadziej, sprawy „wymykają mi się z ręki. — Jego chude ramiona obwisły.
Nie do wiary — powiedziała Robin.
To niełatwe zadanie, ale ograniczyłem wszystko inne do minimum.
Brak snu.
Brak żony.
Własna córka odesłana z domu.
Wyspa chyląca się ku upadkowi. Jedyną rozrywkę stanowiły owady. Mały światek, nad którym mógł zapanować.
Prowadził badania nad drapieżnikami, aby zapomnieć o ofiarach.
Weszliśmy do trzeciego pomieszczenia: sześć przenośnych ubikacji i dwa zlewy, przymocowane do zbiorników z wodą wyposażonych w filtry. Pośrodku znajdował się parawan. Trzy latryny i jedna umywalka po każdej stronie. Z lewej mężczyźni, z prawej kobiety.
Ostry zapach środka dezynfekującego.
— Musiałem ich nauczyć korzystania z toalety. Zajęło to sporo czasu,
ale teraz są samowystarczalni — wyjaśnił Moreland.
Następne pomieszczenie służyło za sypialnię — trzy małe pieczary — po dwa łóżka w każdej. Książki i zabawki. Na podłodze sterty brudnego ubrania.
Wciąż mamy problemy z utrzymaniem porządku.
Kto robi pranie? — spytała Robin.
Pierzemy ręcznie, wszystko jest z bawełny. Lubią przepierki, zrobiłem
z tego zabawę. Ubrania są stare, ale w dobrym gatunku. Przywieziono je
przed wielu laty łodziami dostawczymi. Nie mogłem zamawiać zbyt wiele
naraz, żeby nie zwracać uwagi... Chodźcie, chodźcie pokażę wam coś jeszcze.
Wprowadził nas do korytarzyka, który zwężał się i zakręcał. Na jego końcu znajdowały się następne pajęczynowate drzwi. Moreland zauważył, że się im przypatruję.
— Japońskie kowalstwo. Piękne, prawda?
Po drugiej stronie była stroma rampa. Na drzwiach wisiała ogromna kłódka.
Łagodni ludzie na zawsze uwięzieni.
Moreland wyciągnął klucz, wsunął go do zamka, otworzył drzwi i weszliśmy na rampę.
— Czasami, gdy jest bardzo ciemno i mogę mieć pewność, że będą się
odpowiednio zachowywali, zabieram ich do lasu na nocne pikniki. Światło
księżyca nie robi im krzywdy. Przepadają za takimi sprawami. Psychicznie
Pozostali dziećmi, ale ich ciała zestarzały się przedwcześnie. Artretyzm,
^palenie torebki stawowej, skolioza, osteoporoza, katarakty. Jeden z chłopców
pierpi na daleko posunięta arteriosklerozę. Leczę go substancjami zapobiega-
Mcyrni krzepliwości krwi, ale jest to niebezpieczne, bo łatwo robi sobie
257