Sven Hassel 簍alion marszowy (1962)


SVEN HASSEL

BATALION MARSZOWY

POLSKI

INSTYTUT

WYDAWNICZY

Ksi膮偶ki Svena Hassela wydane przez Polski Instytut Wydawniczy:

Widzia艂em, jak umieraj膮 Towarzysze broni t Gestapo Monte Cassino

W przygotowaniu: Genera艂 SS

SVEN HASSEL

BATALION MArszowy

- To by艂a hiszpa艅ska wojna domowa - powiedzia艂 Barcelona Blum, spluwaj膮c swobodnie przez otwarty luk rosyjskiego czo艂gu, kt贸rym podr贸偶owali艣my.

- Zacz膮艂em walczy膰 dla jednych, a sko艅czy艂em walcz膮c dla drugich. Najpierw by艂em „miliciano" w Servicios Especiales. Potem schwytali mnie nacjonali艣ci i gdy przekona艂em ich, 偶e by艂em tylko niewinnym Niemcem, kt贸ry zosta艂 si艂膮 wcielony do s艂u偶by przez Genera艂a Miaja, wepchn臋li mnie do drugiego batalionu, trzeciej kompanii i zmusili, bym teraz walczy艂 dla nich. Cho膰 prosz臋 was, je艣li o mnie chodzi, to nie by艂o mi臋dzy nimi 偶adnej r贸偶nicy... W Especiales zgarniali艣my wszystkich podejrzanych o bycie faszyst膮 albo sabota偶y-st膮 i zabierali艣my ich do Calle del Ave Maria w Madrycie. Ustawiali艣my ich zwykle pod 艣cian膮 rze藕ni, w kt贸rej piasek by艂 tak suchy, 偶e krew wsi膮ka艂a we艅 w kilka sekund. Nie trzeba by艂o nic sprz膮ta膰... Zazwyczaj woleli艣my do nich strzela膰 jak stali, ale niekt贸re skurczybyki tak si臋 kuli艂y, 偶e za choler臋 nie mo偶na by艂o ich ruszy膰. W ostatnim momencie zawsze krzyczeli, „Niech 偶yje Hiszpania!"... Rzecz jasna, jak wpad艂em w 艂apska Nacjonalist贸w, to by艂o tak samo, tyle 偶e odwrotnie. Jedyna r贸偶nica by艂a taka, 偶e kazali nam ich rozstrzeliwa膰 siedz膮cych i odwr贸conych plecami. Ale w ko艅cu i tak wszystko si臋 sprowadza艂o do tego samego. Ci te偶 krzyczeli „Niech 偶yje Hiszpania!" zanim umierali. Naj艣mieszniejsze jest to, ze wszyscy uwa偶ali si臋 za patriot贸w. Ale jak ju偶 przysz艂o co do czego, to by艂 tylko jeden spos贸b, by pokaza膰,

偶e jeste艣 po w艂a艣ciwej stronie. Musia艂e艣 kogo艣 zadenuncjowa膰. Nie mia艂o najmniejszego znaczenia, kto to by艂, grunt 偶eby kogo艣 sypn膮膰. I tak nie mieli 偶adnej szansy na obron臋. Zawsze kazano im si臋 zamkn膮膰, zanim jeszcze otworzyli usta...

Jak przyszed艂 koniec wojny, to zacz臋li艣my mie膰 powa偶ne problemy. Praktycznie zrobi艂a si臋 pi臋cioletnia lista oczekuj膮cych na rozwa艂k臋. Musieli艣my przej膮膰 areny do walki z bykami. Wp臋dzali艣my ich na aren臋 i kosili艣my seriami z cekaem贸w. Mieli艣my cztery szwadrony Maur贸w do pomocy. To byli dopiero morderczy skurwysyni... Po jakim艣 czasie nawet policja si臋 do艂膮czy艂a. Ka偶dy chcia艂 postrzela膰... A na ko艅cu i tak wszyscy zdychali tak samo. Nie by艂o tam r贸偶nicy, po kt贸rej stronie by艂e艣.

Zapad艂a chwila ciszy na refleksje. Potem odezwa艂 si臋 Ma艂y, w typowy dla siebie, bezpo艣redni spos贸b.

- Ju偶 mnie wkurwia ta pieprzona Wojna Domowa. Nie mieli tam 偶adnych panienek w tej Hiszpanii czy jak?

Barcelona wzruszy艂 tylko ramionami i przetar艂 oczy wewn臋trzn膮 stron膮 d艂oni, jakby pr贸bowa艂 w ten spos贸b powstrzyma膰 wspomnienia rzezi. Zacz膮艂 m贸wi膰 o innych rzeczach. O pomara艅czowych gajach i winnicach i ludziach ta艅cz膮cych na ulicach. Wkr贸tce zapomnieli piek膮ce zimno i lodowate 艣niegi Rosji i cho膰 na chwil臋, czuli tylko s艂once i piasek odleg艂ej Hiszpanii z opowie艣ci Barcelony. ., , -

Rozdzia艂 1

Po ogromnych, otwartych przestrzeniach step贸w wia艂 wieczny wiatr, wzbijaj膮c 艣nieg w k艂臋bowiska bia艂ych wir贸w. Czo艂gi rozci膮gn臋艂y si臋 w d艂ugiej linii, jeden za drugim. By艂y teraz nieruchome, a ich za艂ogi kuli艂y si臋 po zawietrznej stronie pojazd贸w, pr贸buj膮c cho膰by troch臋 si臋 zas艂oni膰.

Ma艂y le偶a艂 pod naszym Panzer 4. Porta przyszykowa艂 sobie gniazdko pomi臋dzy 艣ladami g膮sienic i siedzia艂 teraz jak 艣nie偶na sowa, z szyj膮 g艂臋boko wci艣ni臋t膮 w ramiona. Mi臋dzy jego nogami, fioletowy i szcz臋kaj膮cy z臋bami, przykucn膮艂 Legionista.

Na razie nasze po艣pieszne natarcie si臋 zatrzyma艂o. Nikt z nas nie wiedzia艂, dlaczego i szczerze powiedziawszy, to niewiele nas to obchodzi艂o. Wojna wci膮偶 by艂a wojn膮, niewa偶ne czy kolumna posuwa艂a si臋 naprz贸d, czy sta艂a. Nie warto si臋 przejmowa膰. Julius Heide, kt贸ry wykopa艂 sobie dziur臋 w 艣niegu, zasugerowa艂 gr臋 w oczko, ale mieli艣my zbyt zmarzni臋te d艂onie, by utrzyma膰 w nich karty. Legionista mia艂 powa偶nie odmro偶one palce i uszy, a lecznicza ma艣膰, kt贸r膮 stosowali艣my, zdawa艂a si臋 tylko pogarsza膰 odmro偶enia. Porta ju偶 pierwszego dnia wyrzuci艂 sw贸j przydzia艂 narzekaj膮c, 偶e ma艣膰 艣mierdzi kocim g贸wnem.

Po jakim艣 czasie pojawi艂 si臋 Stary, walcz膮c z wiatrem, by do nas dotrze膰. Wszyscy spojrzeli艣my na niego wyczekuj膮co, wiedz膮c, 偶e przychodzi wprost od dow贸dcy.

- No i? - spyta艂 Porta.

Stary nie odpowiedzia艂 od razu. Rzuci艂 sw贸j karabin na ziemi臋 i ostro偶nie usiad艂 obok na 艣niegu. Nast臋pnym krokiem by艂o rytualne zapalenie fajki, s艂awnej starej fajki z przykrywk膮 na cybuchu, kt贸r膮 Stary zrobi艂 sam. Legionista poda艂 mu swoj膮 zapalniczk臋. By艂a to najlepsza zapalniczka na ca艂ym 艣wiecie, kt贸ra znana by艂a z tego, 偶e jeszcze nigdy si臋 nie zepsu艂a. Ona tak偶e by艂a domowej roboty, wykonana ze starego o艂owianego pude艂ka, 偶yletki, kilku kawa艂k贸w szmaty i kamyczka do zapalniczki.

- No i? - nalega艂 Porta niecierpliwi膮c si臋. -Co powiedzia艂?

Le偶膮cy pod czo艂giem Ma艂y zacz膮艂 si臋 uderza膰 po udach, by pobudzi膰 przep艂yw krwi.

- Jezu, to jest zab贸jcze! - Pomasowa艂 delikatnie zgrubia艂膮 sk贸r臋 na policzkach. - Czy kto艣 tu nie m贸wi艂, 偶e wiosna jest tu偶 za rogiem?

- Jeszcze jak, cholerne 艣wi臋ta s膮 za trzy tygodnie! - odpowiedzia艂 ponuro Porta.

- I mog臋 ci tu i teraz o艣wiadczy膰, 偶e jedyny prezent, jaki dostaniesz, to b臋dzie kulka w 艂eb od Iwana.

Zmartwia艂ymi palcami Stary wyj膮艂 z kieszeni kurtki map臋 i ostro偶nie zacz膮艂 j膮 rozprostowywa膰 na 艣niegu.

- Macie. Tam w艂a艣nie ruszamy.

Pokaza艂 na punkt zaznaczony na mapie. Ma艂y wyczo艂ga艂 si臋 ze swojego legowiska, by te偶 spojrze膰.

- Kotylnikowo - powiedzia艂 Stary, stukaj膮c palcem w map臋 - Trzydzie艣ci kilometr贸w za lini膮 frontu. Z Kotylnikowa ruszamy w kierunku jakiego艣 miejsca zwanego Obilnoje, aby przyjrze膰 si臋 ruskim 偶o艂nierzom. Zobaczymy, co robi膮 i ilu ich to robi... Innymi s艂owy, ruszamy na rekonesans. No i gdyby tak przypadkiem si臋 okaza艂o, 偶e jeste艣my odci臋ci bez mo偶liwo艣ci powrotu - Stary u艣miechn膮艂 si臋 mi艂o - mamy rozkaz, by pr贸bowa膰 nawi膮za膰 kontakt z Czwart膮 Armi膮 Rumu艅sk膮, kt贸ra jak si臋 s膮dzi powinna by膰 gdzie艣 na po艂udniowy-zach贸d od Wo艂gi... No, przynajmniej teraz. B贸g jeden wie, gdzie Rumuni b臋d膮, jak zechcemy do nich do艂膮czy膰. Pewnie zmazani z powierzchni ziemi.

Chwila ciszy. G艂o艣ne pierdni臋cie Porty mniej lub bardziej wyrazi艂o pogl膮dy ca艂ej grupy.

- Kto ma nietoperza zamiast m贸zgu, ty czy dow贸dca? Iwany nie s膮 艣lepe, wiesz? Zauwa偶膮 czo艂gi z paru kilometr贸w.

Stary ponownie u艣miechn膮艂 si臋 z sympati膮.

- Ale jest jeszcze co艣. Poczekajcie a偶 us艂yszycie wszystko.

Wyj膮艂 fajk臋 z ust i zacz膮艂 si臋 gruntownie drapa膰 w ucho ustnikiem.

- Pomys艂 polega na tym, 偶eby si臋 przebra膰 w rosyjskie mundury i porusza膰 si臋 za ich liniami w dw贸ch zdobycznych T34.

Legionista usiad艂 gwa艂townie. , „ „

- To prawie to偶same z samob贸jstwem. -Mia艂 oskar偶aj膮cy ton g艂osu - Nie maj膮 prawa tego zrobi膰. Je艣li Iwan nas dorwie przebranych w jego ciuchy, to ju偶 po nas.

- To mo偶e by膰 szybsza 艣mier膰 ni偶 powolne zamarzanie na Ko艂ymie - mrukn膮艂 Stary.

- Z dwojga z艂ego to chyba tak膮 preferuj臋.

Nie daj膮c nam szansy na dalsze komentarze, postawi艂 nas na nogi i powlekli艣my si臋 w nie艂adzie w kierunku pojazdu dow贸dcy.

Kapitan Lander nie by艂 zbyt d艂ugo z batalionem. Pochodzi艂 z Lesvig i wiadomo by艂o, 偶e jest fanatycznym hitlerowcem. Podejrzane plotki m贸wi膮ce o zn臋caniu si臋 kapitana nad dzie膰mi dotar艂y do zawsze otwartych 偶o艂nierskich uszu na froncie. Porta, jak zwykle, by艂 jedynym, kt贸ry dokopa艂 si臋 prawdy poprzez swojego przyjaciela Federsa. Wy艂oni艂a si臋 opowie艣膰 o lodowatych k膮pielach w pewnej „plac贸wce korekcyjnej", z kt贸r膮, jak na to wygl膮da艂o, Kapitan Lander by艂 zwi膮zany. Nie byli艣my tym wszystkim specjalnie zdziwieni. Wielu, kt贸rzy wst膮pili do batalionu, mia艂o przesz艂e 偶ycia, o kt贸rych woleli nie wspomina膰. Ludzie, kt贸rzy klepali ci臋 po ramieniu i nazywali przyjacielem, kt贸rzy z ochot膮 rozdawali swoje papierosy, kt贸rzy dostawali paczki szynki i bekonu z Danii i kt贸rzy przechwalali si臋 swoim podej艣ciem do ludno艣ci na okupowanych terytoriach - wszystkich ich pr臋dzej czy p贸藕niej do-艣ciga艂a ich przesz艂o艣膰 i wtedy Porta lub Legionista decydowali o ich przysz艂o艣ci. Niekt贸rzy

dostawali cios no偶em w plecy podczas szturmu; niekt贸rzy pozostawiani byli mrozowi; jeszcze inni byli przekazywani Iwanowi. Co Rosjanie z nimi robili, nigdy si臋 nie dowiedzieli艣my. Chyba to nawet lepiej.

Kapitan Lander czeka艂 na nas, stoj膮c z szeroko rozstawionymi nogami, opieraj膮c na biodrach d艂onie os艂oni臋te r臋kawicami. By艂 niewysokim, grubawym cz艂owieczkiem oko艂o pi臋膰dziesi膮tki, by艂ym w艂a艣cicielem ma艂ych delikates贸w. Uwielbia艂 cytowa膰 bibli臋 i wyg艂asza膰 uwznio艣lone przemowy. Kiedykolwiek stawia艂 kogo艣 przed s膮dem polowym, m贸wi艂: „To dotyka mnie jeszcze bardziej ni偶 ciebie, ale taka w艂a艣nie jest wola Boga. Jego drogi s膮 nieprzeniknione, gdy sprowadza zb艂膮kan膮 owieczk臋 z powrotem na 艣cie偶k臋 prawo艣ci".

Kapitan Lander du偶o si臋 modli艂. Mi臋dzy posi艂ki zawsze wplata艂 d艂ug膮 modlitw臋. Przed podpisaniem rozkaz贸w egzekucji rosyjskich cywili (uznanych wy艂膮cznie przez niego za partyzant贸w) niezmiennie przywo艂ywa艂 Ducha 艢wi臋tego. Widok zniekszta艂conych i pe艂nych kul cia艂 wywo艂ywa艂 jedynie komentarz, 偶e ci, kt贸rzy walcz膮 mieczem, od miecza powinni zgin膮膰. W dniu, w kt贸rym osobi艣cie zabi艂 m艂od膮 dziewczyn臋, wyrzek艂 takie oto per艂y m膮dro艣ci: „W kr贸lestwie Pana znajdziesz lepszy 艣wiat ni偶 tu". Pog艂adzi艂 j膮 delikatnie po w艂osach i musia艂 strzeli膰 dwukrotnie, zanim uda艂o mu si臋 wreszcie wys艂a膰 j膮 do wy偶ej wymienionego kr贸lestwa. W zasadzie wygl膮da艂o na to, 偶e w jego g艂owie panowa艂 zam臋t i nie potrafi艂 ju偶 odr贸偶ni膰 Boga od Adolfa Hitlera. Kapitan zachowywa艂 zdroworozs膮dkowy dystans od pola walki. Jego 偶elazny krzy偶 by艂 zwyczajnie rezultatem kolosalnej biurokratycznej faux-pas. Kiedy w pu艂ku zapragn臋li si臋 dowiedzie膰, jakie to akty heroizmu sta艂y za przyznanym odznaczeniem, podpu艂kownik Hinka otrzyma艂 rozkazy bezpo艣rednio z samej g贸ry na Bendlerstrasse, by natychmiast przerwa膰 dochodzenie.

Stary z艂o偶y艂 sw贸j raport i kapitan Lander zwr贸ci艂 ku nam swe grobowe oblicze.

- Wojna - wyt艂umaczy艂 z powag膮 - domaga si臋 ofiar. Taka jest wola Boga. Je艣li wojna nie zabija, to nie jest to wojna. Misja, na kt贸r膮 was wysy艂am, bez w膮tpienia sko艅czy si臋 dla wi臋kszo艣ci z was 艣mierci膮. Ale b臋dzie to 艣mier膰 偶o艂nierska. Honorowa 艣mier膰.

- No to, kurwa, hurra - mrukn膮艂 Ma艂y g艂o艣no.

Kapitan zamilk艂 na moment. Spojrza艂 na Ma艂ego w spos贸b, kt贸ry wyra偶a艂 jego dezaprobat臋, ale nie pokazywa艂 nawet cienia gniewu. Pami臋ta艂 doskonale szko艂臋 oficersk膮 w Dre藕nie i wpojon膮 zasad臋: „oficer nigdy nie traci twarzy". Jako kadet Lander wype艂ni艂 dwadzie艣cia sze艣膰 zeszyt贸w do 膰wicze艅 notatkami z obserwacji na temat zachowa艅 oficer贸w w ka偶dej mo偶liwej sytuacji, w艂膮cznie z sekcj膮 po艣wi臋con膮 w ca艂o艣ci „jak zachowa膰 si臋 podczas jazdy na rowerze". Teraz wi臋c zadowoli艂 si臋 spojrzeniem z g贸ry w kierunku Ma艂ego i kontynuowa艂 swoj膮 homili臋.

- 艢mier膰 mo偶e by膰 pi臋kna - powiedzia艂 nam. Podni贸s艂 g艂os i krzykn膮艂 do spadaj膮cych p艂atk贸w 艣niegu - Mo偶e nawet by膰 s艂odka! Tak, mo偶e nawet by膰 s艂odka... Jest 艣wi臋tym obowi膮zkiem ka偶dego niemieckiego 偶o艂nierza, by walczy膰 za ojczyzn臋. By odda膰 swe 偶ycie, gdy zostanie wezwany. Czego wi臋cej mo偶e chcie膰 偶o艂nierz ni偶 polec 艣mierci膮 bohatera?

- M贸g艂bym ci powiedzie膰, gdyby艣 na serio chcia艂 si臋 dowiedzie膰 - To znowu Ma艂y. By艂o jasne, 偶e kapitan by艂 zdenerwowany. Usta mu dr偶a艂y, a twarz ju偶 sina od zimna przesz艂a teraz gwa艂townie od purpury do szkar艂atu, by wreszcie zupe艂nie zbledn膮膰.

- By艂bym zadowolony Kapralu, gdyby zechcia艂 pan zachowa膰 milczenie do momentu, w kt贸rym si臋 do pana nie zwr贸c臋.

- Tak jest! - powiedzia艂 Ma艂y szybko. - Zachowa膰 milczenie - mrukn膮艂, jakby chc膮c zakodowa膰 te s艂owa w swojej pami臋ci. - Zachowa膰 milczenie do momentu, w kt贸rym pan Kapitan zechce si臋 do mnie odezwa膰.

Porta parskn膮艂, a Legionista wykrzywi艂 sw膮 twarz w przera偶aj膮cym u艣miechu. Steiner splun膮艂 soczy艣cie na pobliskiego trupa w po艂owie zasypanego przez 艣nieg. Kapitan Lander przygryza艂 teraz doln膮 warg臋. Swoj膮 praw膮 r臋k膮 szukaj膮c uspokajaj膮cego dotyku pasa z broni膮, wodz膮c palcem po r臋koje艣ci swojego Waltera.

- Misja, kt贸ra zosta艂a wam powierzona, jest niezwyk艂ej wagi i mo偶ecie by膰 szcz臋艣liwi i dumni, 偶e to w艂a艣nie wy zostali艣cie wybrani.

Jest bez w膮tpienia wol膮 Boga, 偶e wyruszycie na ty艂y rosyjskich linii.

- Boga? - g艂os Ma艂ego wyra偶a艂 zarazem 偶al i zdziwienie -Ja my艣la艂em, 偶e to raczej wola naszych genera艂贸w?

W jednej chwili dwadzie艣cia sze艣膰 zeszyt贸w z notatkami na temat zachowa艅 si臋 oficer贸w znalaz艂o si臋 w koszu. Lander stan膮艂 przed Ma艂ym trz臋s膮c si臋. Jego g艂owa znajdowa艂a si臋 na poziomie klatki piersiowej Ma艂ego. Kiedy si臋 odezwa艂, fontanna 艣liny wybuchn臋艂a z jego ust.

- Niesubordynowany opoju! Dostaniesz trzy dni ci臋偶kich rob贸t! Bezczelno艣膰 wobec oficer贸w nie b臋dzie tolerowana w niemieckiej armii! Jeszcze jedno s艂owo i zastrzel臋 ci臋 na miejscu! Powt贸rz, co powiedzia艂em.

Ma艂y obdarzy艂 nas udr臋czonym spojrzeniem.

- Jak偶e bym m贸g艂? - zapyta艂 potulnie. - Jedno s艂owo i pan mnie zastrzeli.

Przez moment takie w艂a艣nie rozwi膮zanie wydawa艂o si臋 najbardziej prawdopodobne. D艂o艅 Landera zawis艂a nad rewolwerem. Mija艂y sekundy.

-Na kolana!

Ma艂y cofn膮艂 si臋 o krok i pochyli艂 g艂ow臋, by lepiej przyjrze膰 si臋 kapitanowi.

- Kto, ja? - zapyta艂.

Kapitan wykrzycza艂 rozkaz po raz drugi, falsetem.

- Na kolana!

Ma艂y pos艂usznie zwali艂 si臋 w 艣nieg, jak upadaj膮cy z wysoka worek ziemniak贸w. Lander

wci膮gn膮艂 g艂o艣no oddech, splun膮艂 pogardliwie i odwr贸ci艂 si臋 do wszystkich plecami.

- Ten cz艂owiek jest ha艅b膮 dla naszego regimentu. Powinien zosta膰 postawiony przed s膮dem polowym.

Ma艂y zamrucza艂 co艣 do siebie w 艣niegu, ale Lander albo tego nie us艂ysza艂, albo postanowi艂 go ignorowa膰. Daj膮c sobie spok贸j ze swoimi zwyczajowymi biblijnymi wtr臋tami, przekaza艂 nam szczeg贸艂y chwalebnej misji, kt贸r膮 mieli艣my wykona膰 dla ojczyzny. Kr贸tko m贸wi膮c, mieli艣my si臋 przebra膰 w rosyjskie mundury i wyruszy膰 w dw贸ch zdobytych T34 za lini臋 wroga. By艂o to jawne pogwa艂cenie konwencji genewskiej, ale kapitan Lander machn膮艂 r臋k膮 i na nas i na konwencj臋. By艂o jasne, 偶e je艣li chodzi o niego, to on ju偶 uzna艂 nas za „zaginionych, prawdopodobnie martwych".

Pierwszym problemem, na jaki si臋 natkn臋li艣my, by艂o znalezienie wystarczaj膮co du偶ego munduru, by wepchn膮膰 we艅 s艂oniowate cielsko Ma艂ego. On sam stwierdzi艂, 偶e nie tyle chodzi tu o 艂amanie konwencji genewskiej, co podstawowych praw cz艂owieka ka偶膮c mu wcisn膮膰 si臋 w taki mundur. Jeszcze na kilka minut przed odjazdem walczyli艣my, by naci膮gn膮膰 na Ma艂ego par臋 rosyjskich spodni ewidentnie zaprojektowanych dla kogo艣 o skromniejszych proporcjach. Nie by艂o s艂ycha膰 偶adnych fanfar, gdy nasza sekcja opuszcza艂a reszt臋 pu艂ku. Nasze czo艂gi ruszy艂y po stepie i wkr贸tce znik艂y za zas艂on膮 艣niegu. , - .

- Wi臋cej ich ju偶 nie zobaczymy - takie by艂y pewnie my艣li tych, kt贸rzy obserwowali nasz odjazd.

St臋kaj膮c czo艂g wci膮gn膮艂 si臋 w g贸r臋 po stromi藕nie. B艂臋kitne p艂omienie buchn臋艂y z rury wydechowej, d藕wi臋k z silnika odbi艂 si臋 echem w g贸rskiej dolinie. Adiutant Blum, Barcelona--Blum, kt贸ry marzy艂 o hiszpa艅skim s艂o艅cu i gajach pomara艅czy, otworzy艂 jeden z bocznych luk贸w i wyjrza艂 na zewn膮trz.

- Noc i g贸ry - stwierdzi艂 ze wstr臋tem - Nic tylko cholerne, wielkie, za艣nie偶one g贸ry.

- I Ruski - doda艂 Stary bez emocji - Mog臋 si臋 za艂o偶y膰 o twoje s艂odkie 偶ycie, 偶e te wzg贸rza a偶 si臋 od nich roj膮.

- S膮dzisz, 偶e ju偶 jeste艣my za ich lini膮?

- Od kilku godzin.

Stary mia艂 czo艂o mocno przyci艣ni臋te do gumowej os艂ony okienka w wie偶yczce. Od jakiego艣 czasu usi艂owa艂 co艣 dojrze膰, ale 艣nieg by艂 zbyt g臋sty i widoczno艣膰 spad艂a do zera.

- Wznosz臋 tylko mod艂y, by艣my si臋 nie wpakowali centralnie na pole minowe - wyszepta艂.

Ma艂y mrukn膮艂 gniewnie pod nosem i nasun膮艂 g艂臋biej na czo艂o sw贸j szary kapelusz. Melonik Ma艂ego by艂 dum膮 i ozdob膮 batalionu, cho膰 byli i tacy, kt贸rzy twierdzili, 偶e jest przyczyn膮 niejednego ataku apopleksji u niekt贸rych oficer贸w, ale Ma艂y nie godzi艂 si臋 z nim rozstawa膰 nawet na minut臋.

- S艂uchaj - odwr贸ci艂 si臋 z nadziej膮 do Legionisty. - Jaka jest szansa, 偶e m贸g艂bym si臋 dosta膰

do tego ogrodu Allacha, o kt贸rym gadasz tak cz臋sto?

- Niezbyt du偶a - odpowiedzia艂 Legionista. -Cho膰 je艣li m贸g艂by艣 przesta膰 grzeszy膰 i gdyby艣 zacz膮艂 si臋 modli膰, to nie w膮tpi臋, 偶e Allach znalaz艂by dla ciebie miejsce.

Porta parskn膮艂 wulgarnie.

- Allach nie chcia艂by takiej szumowiny, 偶eby mu pobrudzi艂a ogr贸d!

- Opr贸cz tego s膮dz臋 - doda艂 Heide z powag膮 - 偶e je艣li wpu艣ci艂by Ma艂ego, to pomy艣lcie tylko, jakie 艣mieci by si臋 tam dosta艂y zaraz za nim. Zanim by艣 si臋 zorientowa艂, gdzie jeste艣, to ju偶 by nie by艂 ogr贸d, tylko jedno wielkie wysypisko.

- Lepiej si臋 zamknij - ostrzeg艂 go Legionista, kt贸ry by艂 bardzo wra偶liwy na punkcie religii. -Allach wie, co ma robi膰, bez pomocy typ贸w w twoim rodzaju.

St艂umiony krzyk Starego sprowadzi艂 nas wszystkich na ziemi臋. Znowu byli艣my 偶o艂nierzami, zawodowymi zab贸jcami. Wpadli艣my na ty艂y pu艂ku rosyjskiej piechoty i Porta nacisn膮艂 hamulec zaledwie kilka sekund przed kolizj膮. Rosjanie krzyczeli i machali do nas, ale warkot silnik贸w skutecznie t艂umi艂 ich g艂osy i wkr贸tce ponownie znikn臋li nam z oczu w o艣lepiaj膮cym 艣niegu. Z ulg膮 zauwa偶yli艣my pojawienie si臋 drugiego czo艂gu, wielkiego ciemnego cienia w bia艂ym 艣wiecie. Nasze pojawienie si臋 nie wywo艂a艂o alarmu w艣r贸d Rosjan. Najwyra藕niej T34, kt贸rym jechali艣my, przystrojony w czerwone sowieckie gwiazdy robi艂 pozytywne wra偶enie.

Stary powiedzia艂 przez radio:

- Dystans mi臋dzy pojazdami.

Drugi czo艂g zwolni艂, cie艅 rozp艂yn膮艂 si臋 i byli艣my 艣wiadomi jego obecno艣ci jedynie poprzez zgrzyt g膮sienic dochodz膮cy przez radio.

- Tu Dora, tu Dora - powtarza艂 Stary. - Kierunek 216, pr臋dko艣膰 30. Bez odbioru.

D藕wi臋ki drugiego czo艂gu nagle zamilk艂y i ponownie zapanowa艂a cisza.

- Bo偶e, jak cholernie zimno - powiedzia艂em. Jakby kogo艣 to obchodzi艂o.

- Wysi膮d藕 i biegnij za nami krzycz膮c „Heil Hitler" - zasugerowa艂 Porta. - Szybko si臋 rozgrzejesz, je艣li Ruscy s膮 wci膮偶 w pobli偶u.

- Wszystko fajnie... tylko wcale mnie nie bawi zabawa z nimi w ciuciubabk臋. Je艣li cho膰 w cz臋艣ci pomy艣l膮, 偶e nie jeste艣my tym, za kogo si臋 podajemy...

- To b臋dzie po nas - stwierdzi艂 Stary kr贸tko. - I kto ich b臋dzie wini艂? 艁amiemy wszystkie zasady gry.

- To po co to robimy? - spyta艂 si臋 Ma艂y.

- Bo to s膮 cholerne rozkazy! - warkn膮艂 Heide. - A rozkaz to rozkaz, powiniene艣 ju偶 tyle wiedzie膰.

P臋dzili艣my dalej przez noc, k艂贸c膮c si臋 i godz膮c na przemian. Byli艣my w艂a艣nie w trakcie jednej z naszych gor膮cych wymian zda艅, gdy Stary wyda艂 z siebie zduszony krzyk przera偶enia. W jednej chwili wszyscy zamilkli.

- Co si臋 sta艂o?

- Przygotowa膰 si臋 do starcia.

Nikt si臋 nie odezwa艂. Legionista podni贸s艂 bro艅, ja po omacku si臋gn膮艂em po granat, Barcelona nie odrywa艂 wzroku od szczeliny obserwacyjnej. Nagle us艂yszeli艣my, jak kto艣 krzyczy po rosyjsku, a Stary odpowiada w swoim ba艂tyckim dialekcie. Drugi T34, kt贸ry by艂 tu偶 za nami, spostrzeg艂 nas zbyt p贸藕no, by zahamowa膰 i uderzy艂 w nasz ty艂. Rosyjski g艂os przekl膮艂 kolorowo z ca艂膮 niezwyk艂膮 gam膮 wulgaryzm贸w dost臋pnych w tym j臋zyku. W艂a艣ciciel g艂osu wskoczy艂 na nasz pojazd i wrzasn膮艂 rozkaz.

-Jed藕cie za tamt膮 kolumn膮 czo艂g贸w w prawo!

To by艂 oficer, nosz膮cy granatow膮 czapk臋 z amarantowym otokiem NKWD. Jego widok wystarczy艂, by porazi膰 nas parali偶uj膮cym strachem. Ma艂y otworzy艂 usta, by krzykn膮膰, ale, na szcz臋艣cie, nie wydoby艂 si臋 z nich 偶aden d藕wi臋k. Jako jedyny spo艣r贸d nas, Stary nie straci艂 g艂owy.

- Sk膮d jeste艣? Z Priba艂tiki? - rozkazuj膮co spyta艂 Rosjanin.

-Da.

- Od razu wiedzia艂em po tym paskudnym dialekcie, w kt贸rym m贸wisz, Spr贸buj si臋 nauczy膰 porz膮dnego rosyjskiego, jak ju偶 wygramy wojn臋... A teraz ruszaj tym pieprzonym czo艂giem.

- Dawaj, dawaj, wy leniwe dranie! - krzykn膮艂 Stary w nasz膮 stron臋 dodaj膮c obowi膮zkow膮 wi膮zank臋 przekle艅stw.

Potulnie zaj臋li艣my nasze miejsce na ko艅cu d艂ugiej kolumny czo艂g贸w. 呕andarmi i enkawu-dzi艣ci byli dos艂ownie wsz臋dzie, krzycz膮c, tupi膮c, gestykuluj膮c, pr贸buj膮c utrzyma膰 jaki艣 艂ad, a kreuj膮c jedynie chaos.

- Sk膮d si臋 do cholery wzi臋li艣cie? - zapyta艂 oficer, oferuj膮c Staremu machork臋.

Stary wymamrota艂 co艣 niezrozumiale o specjalnej misji, ale oficer nie wygl膮da艂 na zainteresowanego. Jego uwaga zosta艂a odwr贸cona przez nag艂y zator, w kt贸rym utkn臋艂a ca艂a kolumna. Us艂yszeli艣my, jak Rosjanin k艂贸ci si臋 z kt贸rym艣 z 偶andarm贸w domagaj膮c si臋, by utorowano drog臋 dla naszych dw贸ch czo艂g贸w - wygl膮da艂o na to, 偶e on sam 艣pieszy艂 si臋 gdzie艣 i po kilku g艂o艣nych zdaniach, w kt贸rych nad wyraz cz臋sto da艂o si臋 s艂ysze膰 s艂owo Syberia, 偶andarm si臋 wycofa艂 pokazuj膮c, 偶e mo偶emy przeje偶d偶a膰.

- Gazu! - warkn膮艂 oficer.

Porta z rado艣ci膮 spe艂ni艂 jego 偶yczenie, umiej臋tno艣膰 kierowania ci臋偶kim czo艂giem przez Port臋 zosta艂a nagrodzona zazdrosn膮 pochwa艂膮 i sugesti膮, by Stary porozmawia艂 z dow贸dc膮 w sprawie zaanga偶owania Porty jako osobistego kierowcy Rosjanina. Stary obieca艂 z powag膮, 偶e we藕mie t臋 sugesti臋 pod piln膮 rozwag臋.

Po jakich艣 pi臋tnastu minutach oficer opu艣ci艂 swoje eksponowane miejsce na zewn膮trz i zdecydowa艂 si臋 do艂膮czy膰 do mot艂ochu w 艣rodku. Stary ostrzeg艂 nas bezg艂o艣nie, jak tylko we w艂azie pokaza艂a si臋 para but贸w. Sekund臋 p贸藕niej mogli艣my ju偶 ogl膮da膰 oficera w ca艂o艣ci. Zatupa艂 g艂o艣no w metalow膮 pod艂og臋 czo艂gu pr贸buj膮c pobudzi膰 kr膮偶enie.

- 艢mierdzi u was jak w burdelu - powiedzia艂

i rozejrza艂 si臋 dooko艂a przygl膮daj膮c si臋 nam po kolei, zatrzymuj膮c sw贸j wzrok nieco d艂u偶ej na Ma艂ym i jego szarym meloniku. - Gdzie jest w贸dka? - spyta艂 w ko艅cu.

Stary poda艂 mu flaszk臋 i w ciszy przygl膮dali艣my si臋 w milczeniu, jak jej zawarto艣膰 znika艂a w gardle Rosjanina.

Po pewnym czasie dotarli艣my do punktu kontrolnego, gdzie sier偶ant NKWD za偶膮da艂 podania has艂a.

- Pap艂yli tumany nad riekoj - odpowiedzia艂 nasz oficer.

- Czy te czo艂gi nale偶膮 do sze艣膰dziesi膮tego si贸dmego? - zapyta艂 sier偶ant.

- Niet. Wykonuj膮 specjaln膮 misj臋. Sier偶ant kaza艂 nam zaczeka膰, a偶 skonsultuje si臋 z prze艂o偶onymi.

- Niech to piek艂o poch艂onie! - Rosjanin wydoby艂 si臋 z czo艂gu i zeskoczy艂 na ziemi臋. - Nie mog臋 tu czeka膰 ca艂y dzie艅. Czas jest cenny, a ja si臋 艣piesz臋.

Mamrocz膮c i przeklinaj膮c pod nosem, poszed艂 za sier偶antem. Patrzyli艣my, jak podchodz膮 do majora, kt贸ry siedzia艂 na sk艂adanym sto艂ku pod drzewem, otoczony przez r贸j enkawudzi-st贸w. Widzieli艣my, jak nasz oficer macha jakimi艣 papierami, jak major je przegl膮da i wreszcie jak spogl膮da na nasz czo艂g i wybucha 艣miechem, a nast臋pnie wskazuje na pojazd w pobli偶u. Nasz oficer tak偶e spojrza艂 i r贸wnie偶 si臋 roze艣mia艂. By艂o jasne, 偶e otrzyma艂 propozycj臋 bardziej wygodnego 艣rodka transportu ni偶 T34.

Po jakim艣 czasie podszed艂 do nas sier偶ant i wr臋czy艂 nam kilka kartek.

- Macie. Nowe has艂o. Mo偶ecie zapomnie膰 to stare.

- Jak to? - zapyta艂 Stary udaj膮c oboj臋tno艣膰.

- Podobno jaka艣 grupka Szkop贸w urz膮dzi艂a sobie na naszych ty艂ach wycieczk臋 w paru zdobycznych czo艂gach, ale szybko ich dorwiemy. Przezorny zawsze ubezpieczony, wi臋c zmienili艣my na wszelki wypadek wszystkie has艂a... Macie jak膮艣 w贸dk臋?

Stary poda艂 mu osobisty przydzia艂 Ma艂ego i jeszcze raz jak zahipnotyzowani patrzyli艣my, jak p艂yn b艂yskawicznie znika w gardle spragnionego Rosjanina. Butelka zosta艂a wyrzucona na 艣nieg, a sier偶ant g艂o艣no pierdn膮艂 i bekn膮艂 r贸wnocze艣nie.

- No, teraz lepiej... Dobra. Nowe has艂o. Lepiej dobrze, je zapami臋tajcie. Zosta艂o specjalnie dobrane, by 偶aden zagubiony szkop nie m贸g艂 go wym贸wi膰, nawet je艣liby wiedzia艂, co oznacza -nie, 偶e wy b臋dziecie w lepszej sytuacji z waszym beznadziejnym ba艂tyckim akcentem, ale co zrobi膰, przecie偶 nie naucz臋 was porz膮dnie m贸wi膰 po rosyjsku w pi臋膰 minut... Pr贸bujcie wbi膰 sobie to do waszych t臋pych 艂b贸w „Raz-cwietali jab艂oni i gruszi". Panimajetie? Odpowiadacie „Szaumjana ulica". A jak ktokolwiek powie co艣 inaczej, to najpierw strzelajcie, a potem pytajcie. Szaumjana ulica. Adres siedziby NKWD w Tomsku, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e jeste艣cie wi臋kszymi os艂ami ni偶 s膮dz臋. A wi臋c -

wspi膮艂 si臋 na czo艂g i nachyli艂 do Starego. - To jest wasza nowa marszruta. Jed藕cie drog膮 do Sa-dowoje, ale nie wje偶d偶ajcie do miasta, jest ju偶 przepe艂nione 14. dywizj膮. Jed藕cie na po艂udnie do Krasnoje. Dostaniecie tam nowe has艂o. Pani-majesz, gra偶danin?

- Da - potwierdzi艂 Stary.

- Mo艂odiec.

Sier偶ant podni贸s艂 r臋k臋 w po偶egnalnym ge艣cie i zeskoczy艂 z czo艂gu. Mogli艣my znowu jecha膰 w swoj膮 stron臋, z tym 偶e teraz mieli艣my jeszcze b艂ogos艂awie艅stwo Rosjan!

Przez par臋 godzin jechali艣my na wsch贸d omijaj膮c szerokim 艂ukiem wszystkie wioski po drodze. Kilkakrotnie mijali艣my grupy rosyjskich 偶o艂nierzy, ale tylko raz za偶膮dano od nas podania has艂a. P贸藕nym wieczorem dotarli艣my do g贸r i zatrzymali艣my si臋 na post贸j w lesie, gdzie czo艂gi by艂y dobrze ukryte przed czyim艣 w艣cibskim wzrokiem.

Stary skontaktowa艂 si臋 z dow贸dztwem, by dosta膰 nowe wskaz贸wki i natychmiast przyszed艂 rozkaz: rusza膰 w kierunku Tuapse.

Znowu ruszyli艣my, teraz na po艂udniowy-za-ch贸d i przez wiele kilometr贸w jechali艣my w relatywnym milczeniu, kt贸re w ko艅cu zosta艂o przerwane apokaliptycznym o艣wiadczeniem Porty:

- Ju偶 nied艂ugo sko艅czy si臋 nam paliwo.

Nikt z nas nie zareagowa艂 i tylko Ma艂y chcia艂 wiedzie膰, jak mamy zamiar kontynuowa膰 nasz膮 podr贸偶 bez paliwa i ostrzeg艂 艣wiat, tak na

wszelki wypadek, 偶e z jego odciskami i hemoroidami nie ma sensu oczekiwa膰, 偶e b臋dzie maszerowa艂 przez p贸艂 Rosji. Nikt nie skusi艂 si臋, by odpowiedzie膰.

Im dalej jechali艣my, tym wi臋cej zbiera艂o si臋 nad nami czarnych chmur, a po obu stronach g贸ry stawa艂y si臋 coraz wy偶sze. Krajobraz stawa艂 si臋 coraz bardziej dziki i ponury. Z ka偶dym przejechanym kilometrem czuli艣my zwi臋kszaj膮c膮 si臋 do nas niech臋膰 tego miejsca. Droga, kt贸r膮 pod膮偶ali艣my, by艂a zaznaczona na mapie jako szeroka i prosta, tymczasem z ka偶d膮 chwil膮 stawa艂a si臋 w臋偶sza i bardziej stroma. Ci臋偶kie czo艂gi 艣lizga艂y si臋 jak po szklanej powierzchni i tylko wielki kunszt kierowc贸w sprawia艂, 偶e wci膮偶 by艂y pod kontrol膮. Panel obserwacyjny by艂 jedn膮 wielk膮 bry艂膮 lodu, staj膮c si臋 kompletnie bezu偶ytecznym. Musieli艣my otworzy膰 boczne panele, a rezultat by艂 taki, 偶e wiatr przywia艂 do 艣rodka zimne tumany 艣niegu.

Nagle nasz siostrzany czo艂g, prowadzony przez Steinera, wpad艂 w po艣lizg na p艂acie lodu i obr贸ci艂 si臋 w p贸艂kolu, a my musieli艣my stan膮膰, by udzieli膰 mu pomocy.

Przerwali艣my dwie stalowe liny pr贸buj膮c wci膮gn膮膰 czo艂g na drog臋 we w艂a艣ciwym kierunku. Liny po prostu p臋ka艂y jakby by艂y z bawe艂ny. Spr贸bowali艣my z ci臋偶kim 艂a艅cuchem holowniczym. To go w ko艅cu poruszy艂o, ale i tym razem wpad艂 w po艣lizg na tym samym kawale lodu, tyle 偶e teraz ty艂 zosta艂 na drodze, prz贸d za艣 niebezpiecznie zawis艂 nad przepa艣ci膮. Og贸lna konsternacja. W tym momencie Porta wcisn膮艂 gwa艂townie peda艂 gazu, lina napi臋艂a si臋 utrzymuj膮c ci臋偶ar i czo艂g zacz膮艂 powoli wraca膰 na drog臋. W chwili gdy zaczynali艣my ju偶 swobodniej oddycha膰, lina holownicza rozsta艂a si臋 nagle z czo艂giem, kt贸ry z g艂o艣nym hukiem potoczy艂 si臋 w otch艂a艅 zabieraj膮c ze sob膮 ma艂ego Mullera. B贸g jeden wie, jak to si臋 sta艂o. Przez kilka chwil stali艣my milcz膮cy i zszokowani i jak zwykle to Stary by艂 pierwszym, kt贸ry si臋 otrz膮sn膮艂.

- Ile mamy jeszcze paliwa? Porta zastanowi艂 si臋 przez chwil臋.

- Akurat wystarczy, 偶eby wyczy艣ci膰 Ma艂emu spodnie.

- A to w porz膮dku - skomentowa艂 Heide weso艂o. - To powinno nam wystarczy膰 na podr贸偶 na Syberi臋 i z powrotem.

Stary odwr贸ci艂 si臋 do niego gwa艂townie.

- Czy mo偶esz si臋 zamkn膮膰? To nie jest 艣mieszne. Chc臋 wiedzie膰 dok艂adnie, jak daleko mo偶emy jeszcze przejecha膰.

- Bior膮c pod uwag臋 wska藕nik poziomu paliwa, to nigdzie - przyzna艂 Porta.

- Dobra. W takim razie wy艣lemy nasz czo艂g w 艣lad za tamtym. We藕miemy bro艅 i amunicj臋 i wszystko, co si臋 mo偶e przyda膰, tylko pami臋tajcie, 偶e karabiny maszynowe s膮 dla nas teraz cenniejsze ni偶 w贸dka. Do niemieckich linii jest jakie艣 600 kilometr贸w.

- Nic mnie tak nie cieszy, jak spacerek w plenerze - u艣miechn膮艂 si臋 do nas Porta. ., ,.

- A co z moimi odciskami? - zasycza艂 Ma艂y.

- Mam w dupie twoje odciski! - warkn膮艂 Stary, rozdra偶niony. - Je艣li nie chcesz i艣膰, to mo偶esz tu zosta膰 i zgni膰.

Heide wzruszy艂 ramionami.

- Je艣li chodzi o tych innych sukinsyn贸w, to spisali nas na straty, zanim jeszcze wyruszyli艣my.

Roz艂adowali艣my czo艂g, Porta zostawi艂 w艂膮czony silnik, skierowa艂 go w kierunku kra艅ca drogi i wyskoczy艂. Przygl膮dali艣my si臋 z pewn膮 doz膮 satysfakcji, jak ta wielka i ci臋偶ka szara masa znika w otch艂ani.

- No to tyle - stwierdzi艂 Steiner, zarzucaj膮c sobie na rami臋 jeden z cekaem贸w. - No ju偶, bando pieprzonych bohater贸w... Rusza膰 si臋!

- Ca艂y ten 艣nieg nie przypomina mi zbytnio domowej atmosfery - zaoponowa艂 Ma艂y.

- To w og贸le nie przypomina mi Reeper-bahn... Numer 26.

- A tamto miejsce, czym si臋 r贸偶ni? Oczy Ma艂ego spowi艂a mg艂a, a na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz g艂upkowatego rozmarzenia.

- To by艂 burdel - odpar艂 b艂ogo.

Maszerowali艣my przez ca艂膮 noc i poranek, nie zatrzymuj膮c si臋 nigdzie a偶 do p贸藕nego popo艂udnia. Ma艂y rozda艂 wszystkim machork臋 tak膮 jak przydzia艂owe dostaj膮 czerwonoarmi艣ci i usiedli艣my w 艣niegu pal膮c, 艂apczywie wci膮gaj膮c dym do p艂uc i wzdychaj膮c z zadowolenia. Nasze burcz膮ce brzuchy i obola艂e stopy, nasze zmarzni臋te r臋ce i beznadziejna sytuacja zosta艂y

zapomniane w chwilowej rado艣ci z butelki w贸dki i paczki papieros贸w.

Sz贸stego dnia zeszli艣my z g贸r i znowu znale藕li艣my si臋 na pustej przestrzeni. Stary, Steiner, i Barcelona parli dalej naprz贸d, tymczasem Porta, Ma艂y, Legionista, Profesor i ja schowali艣my si臋 na moment za grup膮 wystaj膮cych g艂az贸w i skrupulatnie podzielili艣my mi臋dzy siebie ostatnie kawa艂ki chleba. Pot臋偶ne zm臋czenie, kt贸re odczuwali艣my, u艣pi艂o nasz膮 czujno艣膰, dlatego kiedy rozleg艂 si臋 dono艣ny okrzyk „St贸j, kto?", nie wierzyli艣my w艂asnym uszom, a par臋 sekund p贸藕niej tak偶e oczom, gdy dostrzegli艣my sun膮cy ku nam psi zaprz臋g. Pojawi艂 si臋 znik膮d, chwil臋 wcze艣niej skryty za wybrzuszeniem terenu i zanim zd膮偶yli艣my zebra膰 my艣li, ju偶 tu by艂.

Sanie zahamowa艂y raptownie tu偶 przed Starym i dwoma innymi. Za艂og臋 zaprz臋gu stanowi艂o dw贸ch niskich i kr臋pych 偶o艂nierzy z amaran-towymi otokami NKWD. Obaj mieli na nogach narty i obaj nosili bro艅. W chwili gdy sanie si臋 zatrzyma艂y, jeden z 偶o艂nierzy podszed艂 do Starego wyci膮gaj膮c w艂adczo d艂o艅 w jego stron臋, podczas gdy drugi zaj膮艂 pozycj臋 os艂aniaj膮c膮. By艂o oczywiste dla ka偶dego z nas, teraz przyczajonych za g艂azami i obserwuj膮cych ukradkiem ka偶dy ich ruch, 偶e za偶膮dali okazania dokument贸w. Rozkazuj膮cy gest by艂 nadzwyczaj czytelny w swoim przekazie, nawet na zawianych 艣niegiem pustkach Kaukazu. Wygl膮da艂o na to, 偶e niewiele damy rad臋 zrobi膰. Nasi towarzysze stali pomi臋dzy nami a dwoma Rosjanami, bezpo艣rednio na linii ognia. By艂o niemo偶liwe strzeli膰 i nie trafi膰 w naszych. Legionista, zahartowany przez d艂ugie lata walki w g贸rach i pustyniach Afryki, by艂 jedynym spo艣r贸d nas, kt贸ry m贸g艂by sobie poradzi膰 w takiej sytuacji. Powoli wynurzy艂 si臋 z ukrycia i centymetr za centymetrem, mozolnie zacz膮艂 si臋 czo艂ga膰 po 艣niegu. Na szcz臋艣cie Stary i inni stali w zbitej gromadzie, 艣nieg doskonale zag艂usza艂 d藕wi臋ki i Legionista zdo艂a艂 si臋 doczo艂ga膰 do grupy, zanim ktokolwiek si臋 zorientowa艂. W ostatnim momencie podni贸s艂 si臋 i jak m艣ciwy duch otworzy艂 ogie艅, nie daj膮c Rosjanom 偶adnej szansy na obron臋. Jeden z nich odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 ucieka膰, ale n贸偶 Ma艂ego utkwi艂 mu w plecach, zanim odbieg艂 nawet par臋 metr贸w.

Na odg艂os strza艂贸w psi zaprz臋g poderwa艂 si臋 do ucieczki. Na szcz臋艣cie Stary zagrodzi艂 im drog臋 i chwyci艂 za obro偶臋 g艂贸wnego psa. Pies zawarcza艂 ostrzegawczo pr贸buj膮c wbi膰 swe k艂y w najbli偶sz膮 porcj臋 ludzkiego cia艂a, ale Stary zacisn膮艂 pewn膮 r臋k臋 na jego paszczy i powiedzia艂 co艣 uspokajaj膮cego.

U艂o偶one wysoko na saniach le偶a艂y dodatkowe narty i zapasy jedzenia oraz broni, nie wspominaj膮c o dw贸ch baniakach pe艂nych w贸dki. W ci膮gu pi臋ciu minut to my byli艣my jej pe艂ni, a Rosjanie le偶eli rozebrani nawet ze znaczk贸w identyfikacyjnych. Zostawili艣my ich na 艣niegu i ponownie rozpocz臋li艣my nasz膮 przerwan膮 podr贸偶 u偶ywaj膮c nart oraz sa艅. Zanim jeszcze opu艣cili艣my to miejsce, dwa go艂e trupy zamarz艂y na kamie艅.

Nazywali艣my go „profesorem". By艂 Norwegiem, a gdy wybuch艂a wojna jeszcze studiowa艂. Wst膮pi艂 do SS na ochotnika. Nikt nie m贸g艂 go rozgry藕膰. Porta twierdzi艂, 偶e jest zdrajc膮 i 偶e go powiesz膮 w Gudbransdalu, je艣li kiedykolwiek wr贸ci do Norwegii. Stary pr贸bowa艂 go broni膰 m贸wi膮c, 偶e przecie偶 nie wiadomo, dlaczego zdecydowa艂 si臋 wst膮pi膰, ale Porta utrzymywa艂, 偶e je艣li nawet nie jest zdrajc膮, to na pewno jest idiot膮, a to te偶 zas艂uguje na kar臋. Z pewno艣ci膮 by艂 naiwny. Najpierw pope艂ni艂 b艂膮d przy艂膮czaj膮c si臋 do hitlerowc贸w, by kr贸tko potem, zdumiony i rozgoryczony, stwierdzi膰, 偶e nie podobaj膮 mu si臋 niekt贸re metody stosowane przez SS. By艂 na tyle g艂upi, by wyobrazi膰 sobie, 偶e b臋dzie m贸g艂 wyg艂asza膰 swoje krytyczne opinie i 偶e ujdzie mu to na sucho. Oczywi艣cie przenie艣li go od razu do Obozu KZ, a stamt膮d do pu艂ku karnego. Naszego pu艂ku.

Rozdzia艂 2

Od czasu do czasu, Ma艂y potyka艂 si臋 o swoje narty i jak d艂ugi pada艂 w 艣nieg. Za ka偶dym razem, gdy upad艂, po stepie rozlega艂y si臋 jego kolorowe przekle艅stwa. Profesor zostawa艂 nieco w tyle, nie przewy偶szaj膮c Ma艂ego umiej臋tno艣ciami narciarskimi i radz膮c sobie jeszcze gorzej. Jego okulary by艂y ca艂kowicie oszronione, a on sam p艂aka艂 g艂o艣no, najprawdopodobniej nie zdaj膮c sobie z tego sprawy.

- Cholerny Esesman - z艂o艣ci艂 si臋 Porta. -Ma za swoje, pieprzony ochotnik!

Profesor najecha艂 nart膮 na nart臋 i run膮艂 do przodu. Jego okulary znalaz艂y si臋 w 艣niegu. Julius Heide bieg艂 obok zaprz臋gu zach臋caj膮c psy potokiem wyzwisk.

- Biegnijcie sukinsyny! Rusza膰 si臋 psie macie!

Przyw贸dca stada bieg艂 r贸wno z nim, ods艂aniaj膮c k艂y i od czasu do czasu, gdy cz艂owiek i pies zbli偶ali si臋 do siebie, usi艂owa艂 z艂apa膰 Heidego z臋bami. Heide krzycza艂 wtedy i wygra偶a艂 psu pi臋艣ci膮.

- Przekl臋ty 艣mierdz膮cy psie! Czorny! Spr贸-( buj mnie jeszcze raz ugry藕膰, to tak ci przy艂o偶臋, 偶e popami臋tasz, ty cholerny kaukaski kundlu! Je偶eli jest co艣, czego nie cierpi臋 bardziej ni偶 呕yd贸w, to w艂a艣nie ps贸w... I je艣li jest co艣, czego nie

cierpi臋 bardziej ni偶 ps贸w, to w艂a艣nie 艣niegu...

Heide podj膮艂 wysi艂ek i na moment wysforowa艂 si臋 przed zaprz臋g. Po chwili jednak prze艣cign膮艂 go lider stada, kolejne psy pod膮偶y艂y jego 艣ladem i gdy sanie go wymija艂y, Heide potkn膮艂 si臋 i upad艂.

- Ho-ha! Ho-ha! - krzycza艂 Stary strzelaj膮c z bata nad g艂owami ps贸w. Sanie sun臋艂y dalej, szybkie i ciche. Heide podni贸s艂 si臋, pogrozi艂 zaprz臋gowi pi臋艣ci膮 i szybkimi, d艂ugimi krokami ponownie ruszy艂 jego 艣ladem.

- Mam ju偶 serdecznie do艣膰 i d艂u偶ej tego nie znios臋 zwierzy艂em si臋 Porcie.

Wi臋c odpadnij i zdechnij - odpowiedzia艂 bez wsp贸艂czucia.

Zacz膮艂em liczy膰 ka偶dy sw贸j krok. Jeden krok to oko艂o jednego metra. Mniej wi臋cej. Mo偶e troch臋 wi臋cej... Nie. Jeden krok to metr. Czyli tysi膮c krok贸w to kilometr. Robili艣my jeden kilometr w trzy minuty. Przez dwana艣cie godzin, dwadzie艣cia cztery, czterdzie艣ci osiem godzin, liczy艂em swoje kroki. Upad艂em, podnios艂em si臋, zamkn膮艂em oczy, moje nogi porusza艂y si臋 automatycznie, straci艂em rozeznanie, brn膮艂em zatopiony w my艣lach. Ale obliczy艂em, 偶e powinni艣my dotrze膰 do niemieckich linii w czterna艣cie dni. Zak艂adaj膮c, 偶e by艂y jeszcze jakie艣 nasze linie.

Stary cz臋sto sprawdza艂 kierunek kompasem. Daleko, daleko st膮d, hen na p贸艂nocnym zachodzie by艂 Ba艂tyk, a na jego kra艅cu Szwecja i Dania. W艂a艣nie marzy艂em o Szwecji i Danii, gdy

Profesor, jasne, 偶e to musia艂 by膰 on, krzykn膮艂 偶a艂o艣nie, 偶e z艂ama艂 jedn膮 z nart. Ta wiadomo艣膰 zmusi艂a nas do postoju. Stary krzykn膮艂 na psy i wolno zszed艂 z sa艅 wyci膮gaj膮c swoj膮 fajk臋. Ma艂y zsun膮艂 si臋 na 艣nieg i le偶a艂 tam z szeroko roz艂o偶onymi nogami. W ci膮gu sekund padaj膮cy 艣nieg ca艂kowicie go przykry艂. Wygl膮da艂 prze-艣miesznie. Porta siedzia艂 oparty o sanie, Heide wy艂o偶y艂 si臋 na brzuchu. Reszta z nas roz艂o偶y艂a si臋 doko艂a w r贸偶nych pozycjach. Wszyscy byli艣my zbyt zm臋czeni, by rozmawia膰 czy nawet my艣le膰. Psy tak偶e si臋 uspokoi艂y. Zbi艂y si臋 w gromad臋, nosy w ogonach, pot臋偶ne puszyste 艣nie偶ne kule. Patrzyli艣my si臋 na nie niewidz膮cym wzrokiem, a偶 wreszcie Stary wyj膮艂 fajk臋 z ust i wyrwa艂 nas z letargu.

- Nie mo偶emy tak tu zosta膰 w bezruchu. Lepiej ju偶 si臋 okopa膰 i roz艂o偶y膰 obozem na dzi艣.

Mechanicznie, zacz臋li艣my zbiera膰 艣nieg r臋kami, chodz膮c na czworakach jak dzieci, formuj膮c twarde bloki na nasze nocne igloo. Ma艂y pracowa艂 z tak膮 pasj膮, 偶e reszta si臋 wstydzi艂a, tworz膮c cztery 艣nie偶ne ceg艂y w czasie, gdy ka偶dy z nas robi艂 jedn膮. W swoim po艣piechu i entuzjazmie czasem upuszcza艂 kt贸ry艣 ze 艣wie偶o zrobionych blok贸w. Wtedy dawa艂 popis jeszcze wi臋kszej energii, udeptuj膮c go pod stopami, wt贸ruj膮c sobie wi膮zank膮 przekle艅stw, skierowanych cz臋艣ciowo do pogody, a cz臋艣ciowo do „tych przekl臋tych Rosjan".

- Murarz stawia domy, piekarz piecze chleb - pod艣piewywa艂 sobie Porta z uczuciem, ugnia-

taj膮c 艣wie偶y 艣nieg we w艂a艣ciwy kszta艂t. - Czy zdali艣cie sobie spraw臋 z tego, 偶e mn贸stwo bardziej zamo偶nych ludzi wydaje fortun臋 na sporty zimowe ka偶dego sezonu? A my, prosz臋 was, wszystko mamy za darmo.

- Zamknij twarz! - warkn膮艂 Heide.

- Tw贸j problem polega na tym, 偶e nie wiesz, jak bardzo na tym korzystasz.

- Cisza! - Legionista usiad艂 nagle prosto przechylaj膮c g艂ow臋 w jedn膮 stron臋. - Co艣 s艂ysz臋. Wszyscy nadstawili艣my uszy.

- A g贸wno tam! - podsumowa艂 Porta. -A wi臋c jak ju偶 m贸wi艂em...

- One te偶 to us艂ysza艂y. - Legionista wskaza艂 g艂ow膮 na psy. Ich uszy by艂y postawione, sier艣膰 naje偶ona. Ponownie zamienili艣my si臋 w s艂uch, ale step pozostawa艂 cichy.

- Przy艣ni艂o ci si臋 - skomentowa艂 Barcelona.

- Tak? A co z psami?

- Za艂apa艂y to od ciebie. Ty my艣lisz, 偶e co艣 tam jest, wi臋c one s膮dz膮, 偶e co艣 tam jest. 艢nie偶ne szale艅stwo, jak woda na pustyni.

Legionista 艣ci膮gn膮艂 tylko usta, podni贸s艂 bro艅 i trzyma艂 j膮 w gotowo艣ci, jakby spodziewa艂 si臋, 偶e kto艣 lub co艣 nagle wyskoczy z otaczaj膮cej nas bieli. I wtedy nasze psy zacz臋艂y piszcze膰 z niepokojem. Usiad艂y sztywno i prosto, ich 艂by zwr贸cone na zach贸d. Wszyscy spojrzeli艣my w tym samym kierunku. Profesor w po艣piechu przeciera艂 oszronione okulary i wyt臋偶a艂 sw贸j wzrok kr贸tkowidza.

- Nic nie widz臋 - poskar偶y艂 si臋. ,

Nagle Stary wskaza艂 przed siebie. • • - Psy! Wszyscy padnij... Profesor, zosta艅 z psami i niech ci B贸g pomo偶e, je艣li kt贸ry艣 zacznie szczeka膰. Porta i Heide, id藕cie tam z ceka-emami. Sven, ty i Barcelona na lewo z miotaczami. Reszta zaj膮膰 pozycje pomi臋dzy. Odst臋p pi臋膰dziesi膮t metr贸w jeden od drugiego.

Wype艂nili艣my rozkazy niemal偶e zanim sko艅czy艂 je wydawa膰, wkopuj膮c si臋 i przygotowuj膮c bro艅. 艢nieg przykry艂 nas bardzo szybko. Wszyscy s艂yszeli艣my ju偶 zbli偶aj膮ce si臋 psy, cho膰 jeszcze nie by艂o nic wida膰. Nagle je zobaczyli艣my: dwie pary d艂ugich sa艅 z trzema enkawudzistami na ka偶dych. Przeje偶d偶ali oko艂o czterdzie艣ci metr贸w od nas, sun膮c na po艂udnie z imponuj膮c膮 pr臋dko艣ci膮, ci膮gni臋ci przez sze艣膰 ps贸w. S艂yszeli艣my strzelaj膮cy w powietrzu bat i zach臋caj膮ce okrzyki wo藕nicy le偶膮c i modl膮c si臋, by nasze psy nie odpowiedzia艂y na komendy tamtych. Cud: nic si臋 nie sta艂o. Wstrzymywali艣my oddech nie wierz膮c w艂asnemu szcz臋艣ciu. Sanie min臋艂y nas i wkr贸tce znik艂y, a my wci膮偶 pozostali艣my na naszych miejscach.

- Jezuuu! - odetchn膮艂 wreszcie Heide. - To by艂o blisko.

- Daliby艣my im rad臋 - stwierdzi艂 Ma艂y na luzie. - Co to jest sze艣ciu Rosjan mniej lub wi臋cej?

- Powinni艣my ich zastrzeli膰 - stwierdzi艂 kr贸tko Barcelona. Zwr贸ci艂 si臋 do Starego.

- Powinni艣my ich za艂atwi膰. Jeden trup z NKWD jest warty sze艣ciu innych.

Stary wzruszy艂 ramionami i spojrza艂 w niebo.

Cho膰 wydawa艂o si臋 to niemo偶liwe, pogoda si臋 pogarsza艂a. Niebo by艂o ca艂kowicie zas艂oni臋te przez 艣nieg, a rosyjski wiatr wy艂 jakby z sympatii do swoich sze艣ciu rodak贸w, kt贸rzy byli tak blisko wroga, a jednak nic nie zauwa偶yli. Ca艂y kraj zdawa艂 si臋 by膰 przeciw nam, wykrzykuj膮c sw膮 nienawi艣膰 dla wszystkich naje藕d藕c贸w. Jakby na dow贸d, wiatr jeszcze si臋 wzm贸g艂. Nasz ekwipunek rozsypa艂 si臋 we wszystkich kierunkach, rzucony gniewnie przez nag艂y poryw, a my w艣r贸d okrzyk贸w gniewu i desperacji rzucili艣my si臋 w pogo艅 za przedmiotami, zmagaj膮c si臋 z wichur膮.

- Co za kurewski kraj! - krzycza艂 Heide. Profesor potyka艂 si臋 maj膮c pe艂ne r臋ce ekwipunku. 艁zy sp艂ywa艂y mu po policzkach.

-Jestem taki zm臋czony. Jestem taki zm臋czony. Jestem taki...

- Zamknij ryj! - krzykn膮艂 Porta. - Jakby艣 mia艂 cho膰 troch臋 rozumu, to by艣 siedzia艂 dzi艣 w domu mi艂o i bezpiecznie w swojej Norwegii. Sam si臋 w to wpakowa艂e艣, no nie? Chcia艂e艣 by膰 bohaterem, co? Dzielny ma艂y Norweg walcz膮cy w s艂usznej sprawie przeciwko wrednym, z艂ym bolszewikom? Bo偶e, stary Quisling musia艂 by膰 z ciebie dumny! - Odwr贸ci艂 si臋 i splun膮艂 pod wiatr. - Czekaj a偶 wr贸cisz do domu, m贸wi臋 ci.

Profesor wytar艂 nos w r臋kaw.

- Nigdy ju偶 nie wr贸c臋 do domu.

- Nie? - zdziwi艂 si臋 Porta. - W takim razie to Ruski ci臋 dostan膮. S艂ucha艂e艣 ostatnio Radio

Moskwa?

- Oczywi艣cie, 偶e nie. S艂uchanie zagranicznych stacji jest zakazane.

Ma艂y uderzy艂 si臋 pi臋艣ci膮 w czo艂o.

- O kurde, tylko go pos艂uchajcie! Wci膮偶 s膮dzisz, 偶e wielka Niemiecka Armia wygra t臋 wojn臋?

Norweg potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 z pow膮tpiewaniem.

- My艣lisz 偶e przegramy? - zapyta艂.

- Co艣 ci powiem. - Ma艂y chwyci艂 Profesora za rami臋, odwr贸ci艂 go i wskaza艂 na bli偶ej nieokre艣lon膮 p贸艂noc. - Tam maj膮 wystarczaj膮co du偶o dzia艂, 偶eby rozwali膰 ca艂膮 Sz贸st膮 Armi臋 w drobny mak. I ca艂膮 reszt臋 te偶, co do ostatniego 偶o艂nierza. - Ma艂y zawiesi艂 na moment g艂os. - Wiesz, kogo mam na my艣li? - zapyta艂 retorycznie.

Profesor zamruga艂 w typowy dla kr贸tkowidza spos贸b.

- Nikogo innego jak mnie, we w艂asnej osobie! - zadeklarowa艂 Ma艂y wypinaj膮c klatk臋 piersiow膮. - A kiedy ju偶 Kancelaria Rzeszy b臋dzie tylko kup膮 gruzu, to w艂a艣nie ja b臋d臋 sta艂 po艣r贸d ruin i plu艂 na to wszystko. Tak偶e na ko艣ci naszych wspania艂ych i martwych bohater贸w.

- Wcale by mnie to nie zdziwi艂o - mrukn膮艂 Stary.

Ma艂y kopn膮艂 gniewnie w niewielk膮 zasp臋, po czym krzykn膮艂 zdziwiony, kl臋kaj膮c i zaczynaj膮c rozkopywa膰 r臋koma 艣nieg. Nagle ukaza艂a si臋 r臋ka, jak ro艣lina wyrastaj膮ca z ziemi. Chwil臋 potem Ma艂y ods艂oni艂 twarz, odra偶aj膮c膮, nie-

biesk膮, skurczon膮, usta ods艂aniaj膮ce z臋by, oczodo艂y g艂臋boko zapadni臋te. Po chwili szoku wszyscy rzucili艣my si臋 na 艣nieg, rozgarniaj膮c go jak stado terier贸w. W p艂ytkim grobie le偶a艂y dwa cia艂a. Dw贸ch niemieckich piechur贸w. Rami臋 jednego by艂o wci膮偶 uniesione, zakrzywiony palec zamro偶ony w pozycji, kt贸ra zdawa艂a si臋 nas zaprasza膰. Ma艂y dotkn膮艂 go stop膮 i odwr贸ci艂 si臋 z niesmakiem.

- Nigdy nie akceptuj臋 zaprosze艅 od nieznajomych m臋偶czyzn - powiedzia艂.

- Zajrzyj do jego kieszeni - zach臋ca艂 Barcelona.

- Sam sobie zajrzyj - odparowa艂 Ma艂y. - Nie interesuj膮 mnie trupy.

Barcelona si臋 zawaha艂. :•

- No ju偶, je艣li jeste艣 taki ciekawski!

To Legionista wyst膮pi艂 naprz贸d. Szybkim ruchem wyci膮gn膮艂 sw贸j n贸偶, pochyli艂 si臋 nad jednym z cia艂 i odci膮艂 manierk臋 przytroczon膮 do pasa munduru. Rzuci艂 j膮 Heinemu, kt贸ry z艂apa艂 j膮 niezgrabnie i przez moment sta艂 przygl膮daj膮c si臋 jej z szeroko otwartymi ustami. W ko艅cu odkr臋ci艂 korek i pow膮cha艂 zawarto艣膰. Jego nozdrza porusza艂y si臋 nieznacznie.

- Pachnie jak w贸dka.

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 z manierk膮 w kierunku Barcelony, ale ten potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Tak偶e Ma艂y odrzuci艂 propozycj臋. Wygl膮da艂o na to, 偶e nagle ca艂a grupa sta艂a si臋 kompletnymi abstynentami.

- Cholerni idioci.

Legionista podszed艂 i pochwyci艂 manierk臋.

Patrzyli艣my oniemiali, jak podnosi j膮 do ust. Patrzyli艣my, jak unosi si臋 i opada jego jab艂ko Adama. Chwil臋 czekali艣my, w sumie nie wiedzie膰 na co. Legionista wytar艂 usta ty艂em d艂oni.

- Niez艂e - oznajmi艂. - To nie w贸dka, ale z pewno艣ci膮 alkohol.

Po tym o艣wiadczeniu wszyscy zachowywali si臋 ju偶 w typowy dla siebie spos贸b. Porta i Ma艂y szybko wyzwolili drug膮 manierk臋 i wszyscy opr贸偶nili艣my obydwie w kilka sekund. Steiner troskliwie schowa艂 dokumenty oraz nie艣miertelniki dw贸ch 偶o艂nierzy i wycofali艣my si臋 do naszego niezdarnego igloo, zbijaj膮c si臋 w 艣cis艂e ko艂o. Ignoruj膮c protesty Starego, wszyscy si臋 po艂o偶yli gotowi zasn膮膰 na miejscu. Nikomu nie chcia艂o si臋 stan膮膰 na warcie. Jak uj膮艂 to Ma艂y, na kr贸tko zanim zasn膮艂em, mieli艣my dwana艣cie zdrowych ps贸w, kt贸re mog艂y str贸偶owa膰 za nas.

Legionista wy艣miewa艂 si臋 ze wszystkiego, nie mia艂 lito艣ci dla nikogo. By艂y tylko dwie rzeczy, co do kt贸rych mia艂 g艂臋bokie uczucia. Jedno to jego religia (by艂 fanatycznym muzu艂maninem), a drugie to Francja. On sam by艂 oczywi艣cie Niemcem, ale wiele lat sp臋dzonych w Legii Cudzoziemskiej uczyni艂o z niego Francuza. Pod czarnym mundurem czo艂gisty nosi艂 „Trico-lor", owini臋ty wok贸艂 cia艂a jak szal. W kieszonce na piersi, razem z dokumentami nosi艂 ma艂膮 po偶贸艂k艂膮 fotografi臋 m臋偶czyzny, kt贸rego z uporem nazywa艂 „Mon General". Porucznik Ohlsen powiedzia艂 nam kt贸rego艣 dnia, 偶e by艂a to fotogra-

fia Francuza, Charlesa de Gaulle'a, kt贸ry walczy艂 na czele Wolnych Francuz贸w w Afryce. Heide zakodowa艂 sobie t臋 informacj臋 i wykorzysta艂 j膮 du偶o p贸藕niej podczas gwa艂townej sprzeczki z Legionist膮, kiedy niezbyt rozs膮dnie okre艣li艂 „Mon General" mianem „g贸wna pustyni". Zanim ktokolwiek z nas si臋 ruszy艂, Legionista b艂yskawicznie wyci膮gn膮艂 n贸偶 i wyry艂 krzy偶 na policzku Heidego. Rana wymaga艂a wielu szw贸w i nawet teraz, kiedykolwiek Heide si臋 denerwowa艂, na jego twarzy pojawia艂 si臋 kszta艂t sinego krzy偶a. Reszta z nas potraktowa艂a ca艂膮 spraw臋 na luzie, jednak Heidemu i Legioni艣cie zapad艂a g艂臋boko w pami臋膰.

- M贸w, co chcesz, o kimkolwiek - powiedzia艂 Legionista - ale je艣li us艂ysz臋 jeszcze jedno s艂owo przeciw „Mon General", to kto艣 zarobi n贸偶 mi臋dzy 偶ebra. Daj臋 s艂owo.

Zapami臋tali艣my jego ostrze偶enie, cho膰 wtedy z niego 偶artowali艣my. Nigdy ju偶 nikt nie obrazi艂 „Mon General", przynajmniej nigdy w obecno艣ci Legionisty.

Rozdzia艂 3

- Dobra, mo偶na troch臋 odpu艣ci膰. Za p贸艂 godziny przerwa.

Stary zatrzyma艂 psy. Wszyscy z wdzi臋czno艣ci膮 zacz臋li艣my odpina膰 narty i siada膰 na 艣niegu. Psy le偶a艂y ci臋偶ko dysz膮c, ich oddechy tworzy艂y k艂臋by pary w mro藕nym powietrzu. Stary zapali艂 fajk臋. Barcelona gryz艂 zmarzni臋ty kawa艂ek chleba. Panowa艂a cisza, wzgl臋dny spok贸j. I nagle w tej ciszy Heide zacz膮艂 wylewa膰 z siebie histori臋 swego 偶ycia. S艂owa p艂yn臋艂y z niego, cho膰 na pocz膮tku nikt z nas nie zwraca艂 na to uwagi. To wcale nie by艂o takie niezwyk艂e, by kt贸ry艣 z nas zacz膮艂 m贸wi膰, bez celu i o niczym, nie oczekuj膮c czy chc膮c, by kto艣 us艂ysza艂 nasze s艂owa. By艂a to konsekwencja naszego trybu 偶ycia, 艣niegu, zimna, ci膮g艂ego strachu i blisko艣ci 艣mierci. Spali艣my i jedli艣my razem, w艂a艣ciwie zawsze byli艣my razem, a jednak ka偶dy mia艂 poczucie izolacji, zdesperowanej samotno艣ci, kt贸ra od czasu do czasu zmusza艂a nas do prowadzenia d艂ugich rozm贸w z samym sob膮, tak jakby nikogo wok贸艂 nie by艂o. W ten w艂a艣nie spos贸b Heide rozpocz膮艂 sw贸j monolog. Nie m贸wi艂 do nas, lecz do step贸w, ps贸w, 艣niegu i wiatru. My byli艣my jedynie niemymi 艣wiadkami.

- M贸j stary by艂 pijakiem - powiedzia艂 spluwaj膮c z pogard膮 pod wiatr, kt贸ry zaraz oplu艂 go

z powrotem. - Pi艂 jak ryba, wiecie? Pi艂 jak przekl臋ta ryba... I, Bo偶e Wszechmog膮cy, przez co ten facet potrafi艂 przej艣膰! Nie 偶artuj臋, sze艣膰 butelek to jak nic dla mojego starego. Nic a nic. My艣licie, 偶e wy potraficie pi膰? - Roze艣mia艂 si臋 pogardliwie do s艂uchaj膮cych go ps贸w. - Za choler臋 nie daliby艣cie mu rady... Nie 偶eby on zawsze by艂 trze藕wy, tego nie powiedzia艂em. Jak si臋 nad tym zastanowi臋, to chyba nigdy nie widzia艂em go trze藕wym - Heide zmarszczy艂 brwi. - Prawda jest taka, 偶e zawsze by艂 zalany i nigdy trze藕wy... Jak ju偶 si臋 zala艂, to zawsze nas, dzieciaki, pra艂 swoim wielkim sk贸rzanym pasem, kt贸ry nosi艂, a偶 byli艣my sini. Prawie ka偶dego dnia nas la艂. My to po prostu akceptowali艣my, ale moja stara si臋 du偶o modli艂a. Nigdy nie wiedzia艂em, o co si臋 tak modli艂a, bo tylko do siebie co艣 tam w k膮cie mrucza艂a. Dobry Bo偶e, zr贸b to, dobry Bo偶e, zr贸b tamto...

Heide spojrza艂 na zach贸d ponad naszymi g艂owami, jego oczy by艂y bardzo wyra藕ne i niebieskie i pewnie nie widzia艂y wszechobecnego dywanu ze 艣niegu i wysokich 艣wierk贸w, tylko miasteczko w Westfalii i ruder臋, w kt贸rej przyszed艂 na 艣wiat.

- Wiecie, co m贸j stary zwyk艂 m贸wi膰, jak nas bi艂? „Nie robi臋 tego, bo jestem pijany, nigdy tak nie my艣lcie. Robi臋 to dla Niemiec. To wszystko dla Niemiec. To grzeszne cia艂o musi by膰 oczyszczone...". On te偶 czy艣ci艂 swoje grzeszne wa艂o, jasne. W 艂贸偶ku ze star膮... Czasem le偶eli艣my s艂uchaj膮c, jak to robi膮, a czasem wysy艂ali

nas do parku, na p贸艂 godziny. Siedzieli艣my tam i gapili艣my si臋 na pomnik cesarza na koniu. Zwyczajnie siedzieli艣my i gapili艣my si臋, a偶 stwierdzali艣my, 偶e ju偶 mo偶na wraca膰. Musia艂em nawet zabiera膰 ze sob膮 swoj膮 m艂odsz膮 siostr臋, kt贸r膮 wsz臋dzie nosi艂em, bo nie nauczy艂a si臋 jeszcze chodzi膰... Mia艂em kiedy艣 jeszcze jedn膮 siostr臋, Bert臋. By艂a najstarsza, ale umar艂a... Dali mi po niej szal. Pami臋tam, 偶e poszed艂em do ko艣cio艂a, 偶eby podzi臋kowa膰 za ten szal, bo to by艂a ci臋偶ka zima, a ja nie mia艂em 偶adnej kurtki... Nigdy nie mia艂em kurtki. Cho膰 raz prawie jednej nie zwin膮艂em, tylko mnie nakryli, zanim mia艂em szans臋 si臋 w ni膮 ubra膰. Musia艂em i艣膰 do ksi臋dza i powiedzie膰 mu o tym. Uderzy艂 mnie tak mocno, 偶e przewr贸ci艂em si臋 na jego szafk臋 z porcelan膮. Potem znowu mnie waln膮艂, jeszcze silniej, prawie tak mocno, jak bi艂 nas m贸j stary. By艂 bardziej wkurwiony swoj膮 zbit膮 porcelan膮 ni偶 moj膮 kradzie偶膮 kurtki... Jeden z moich braci si臋 wydosta艂 z tego bagna i wst膮pi艂 do wojska. Napisa艂 do nas list z fotografi膮 pokazuj膮c nam, jak wygl膮da w mundurze, ale potem ju偶 nic nie napisa艂. Nazywa艂 siebie komunist膮. Pewnie sko艅czy艂 w obozie koncentracyjnym. On zawsze szuka艂 dziury w ca艂ym. Nigdy nie wiedzia艂, kiedy trzeba trzyma膰 j臋zyk w g臋bie. Zawsze wrzeszcza艂 o zwyci臋stwie proletariatu.

Heide roze艣mia艂 si臋 cynicznie z naiwno艣ci brata.

- No i by艂 jeszcze Wilhelm. To kolejny z mo

ich braci. Nauczy艂 mnie wskakiwa膰 do tramwaju, kiedy kanar nie patrzy艂, a kiedy ju偶 podchodzi艂 i 偶膮da艂 biletu, zeskakiwali艣my wykrzykuj膮c wszystkie przekle艅stwa, jakie wtedy znali艣my. A troch臋 ich znali艣my, m贸wi臋 wam... My艣leli艣my, 偶e to taka zabawa, wykrzykuj膮c r贸偶ne s艂owa i uciekaj膮c, a on musia艂 tam sta膰 i g贸wno m贸g艂 zrobi膰. Tyle 偶e jednego dnia co艣 zrobi艂 i Wilhelm wpad艂 pod tramwaj i zosta艂 zmia偶d偶ony...

Heide potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Obwiniali mnie o to. Powiedzieli, 偶e to ja go wprowadzi艂em na z艂膮 drog臋, ale to nieprawda. By艂em m艂odszy od niego. To nie by艂a moja wina, 偶e zgin膮艂... Chcia艂em mie膰 po nim buty, tylko na mnie nie pasowa艂y. By艂em wi臋kszy od Wilhelma. M艂odszy, ale wi臋kszy, rozumiecie? Wilhelm by艂 zawsze chudym kurduplem. Wi臋c dali jego buty Ruth, ale to by艂a czysta strata. Nie potrzebowa艂a ich zbyt d艂ugo, bo kupi艂o j膮 jakie艣 bogate ma艂偶e艅stwo z Linzu. No, ONI nazywali to adopcj膮, tyle 偶e m贸j stary dosta艂 za to kas臋, wi臋c ja m贸wi臋, 偶e to sprzeda偶. Rycza艂a, jak ju偶 wiedzia艂a, 偶e czas na ni膮. Stary spra艂 j膮 na kwa艣ne jab艂ko, a偶 przesta艂a... Za Ruth dosta艂 pi臋膰dziesi膮t marek. Mo偶e wam si臋 wydaje, 偶e to nie du偶o, ale dla nas to by艂 maj膮tek, m贸wi臋 wam. W ka偶dym razie przez kilka dni stary mia艂 co pi膰... Gdyby tylko znalaz艂 kupca, to by nas wszystkich sprzeda艂, tylko kto by chcia艂 par臋 zasmarkanych bachor贸w. Tak w艂a艣nie powiedzia艂. Tej nocy wyszed艂 i zala艂 si臋 w sztok, a my schowali艣my si臋 na poddaszu i nie wyszli艣my, a偶 odpad艂, ale i tak spra艂 nas nazajutrz... Nie-

d艂ugo p贸藕niej wr贸ci艂em ze szko艂y i zobaczy艂em, jak moja stara siedzi na 艂贸偶ku i p艂acze. Pami臋tam ten dzie艅. Zawsze b臋d臋 pami臋ta艂 ten dzie艅.

Heide spojrza艂 na padaj膮cy 艣nieg, po czym wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do swego znienawidzonego wroga, przyw贸dcy ps贸w w zaprz臋gu, parszywego 偶贸艂tego kundla, kt贸rego zawsze straszy艂 uderzeniem w gard艂o. Ku naszemu zdumieniu pies przyczo艂ga艂 si臋 do Heidego i zacz膮艂 z pasj膮 oblizywa膰 jego twarz, a Heide odwzajemnia艂 si臋 drapi膮c psa za uchem. W tym czasie wszyscy s艂uchali艣my ju偶 jego historii.

- Nie mia艂em poj臋cia, dlaczego p艂acze, ale usiad艂em na 艂贸偶ku obok niej i tak偶e zacz膮艂em p艂aka膰 i tak p艂akali艣my razem, a偶 usn膮艂em. Innych dzieciak贸w nie by艂o, nie mam poj臋cia, gdzie si臋 podzia艂y. Pewnie bawi艂y si臋 na ulicy. Tak czy inaczej, gdy si臋 obudzi艂em, by艂o ju偶 ciemno. Czu艂em, 偶e co艣 jest nie tak, znacie to uczucie? Wci膮偶 czu艂em, 偶e moja stara le偶y obok, tylko to by艂o tak, jakbym by艂 sam. Nie s艂ysza艂em oddechu ani nic. Tak si臋 ba艂em, 偶e nie mog艂em si臋 poruszy膰... Po jakim艣 czasie zapali艂em 艣wiece, a ona tam po prostu le偶a艂a z szeroko otwartymi oczami wpatrzonymi w sufit. Wiedzia艂em od razu, 偶e nie 偶yje. Mia艂em zaledwie dziesi臋膰 lat, dziewi臋膰 i p贸艂, ale nawet w tym wieku mo偶esz rozpozna膰 艣mier膰.

Nagle Heide spojrza艂 prosto na nas, a jego twarde niebieskie oczy by艂y pe艂ne 艂ez.

- Moja matka - powiedzia艂 z przej臋ciem -by艂a dobr膮 kobiet膮. Pochodzi艂a z dobrej rodziny.

Szanowanej i ci臋偶ko pracuj膮cej. Nigdy na nas nie krzycza艂a, nie bi艂a.

I mo偶ecie w to wierzy膰 lub nie, ale daj臋 wam s艂owo, 偶e moja matka ani razu w swoim 偶yciu si臋 nie upi艂a. Stary pr贸bowa艂 j膮 raz upi膰. On i jeden z naszych s膮siad贸w. Pr贸bowali wla膰 jej alkohol si艂膮 do gard艂a. Ale ona si臋 nie da艂a. Wiecie, co zrobi艂a? Chwyci艂a butelk臋 i rozbi艂a j膮 staremu na g艂owie. A jak si臋 w艣ciek艂, to zwyczajnie chwyci艂a n贸偶 kuchenny i wpakowa艂a mu go w udo. - Heide roze艣mia艂 si臋 do w艂asnych wspomnie艅. - To go powstrzyma艂o, m贸wi臋 wam! Musieli mu za艂o偶y膰 par臋 szw贸w na nodze. Jasne, 偶e j膮 potem spra艂. To by艂o wiadome. Ale ju偶 nie m贸g艂 jej zmusi膰 do robienia czego艣, czego nie chcia艂a...

- Co si臋 sta艂o tym razem, o kt贸rym opowiada艂e艣? - zapyta艂 Ma艂y, nagle przerywaj膮c monolog Heidego. - Kiedy si臋 obudzi艂e艣 i j膮 znalaz艂e艣?

Heide podrapa艂 si臋 po swej odmro偶onej twarzy, oderwa艂 kawa艂ek strupa i poda艂 psu. Pies pow膮cha艂 to podejrzliwie i zjad艂. Heide zmarszczy艂 brwi.

- Stary wr贸ci艂. Zalany w trupa, jak zwykle i jak zwykle szukaj膮cy zwady. Przyprowadzi艂 ze sob膮 jednego ze swych kole偶k贸w. Go艣膰 nazywa艂 si臋 Schmidt. Prawdziwy 艂aps - Heide jeszcze mocniej zmarszczy艂 brwi. Jego oczy znowu by艂y suche, wzrok zimny i klarowny, jego usta zmieni艂y si臋 w w膮sk膮 kresk臋 wyra偶aj膮c膮 zaci臋to艣膰, znali艣my ten wygl膮d ust, 艣ci艣ni臋te jakby ssa艂 cytryn臋.

- Kiedy艣 dorw臋 tego skurwysyna Schmidta -powiedzia艂.

- Czemu? - Podchwyci艂 z miejsca zainteresowany Ma艂y. - Co ci zrobi艂?

- Jest g贸wnem - powiedzia艂 Heide, tak jakby to wszystko wyja艣nia艂o. - Pracowa艂 kiedy艣 z moim starym w kopalni, a jak go wywalili, za艂apa艂 si臋 jako piel臋gniarz w miejscowym szpitalu dla czubk贸w. Piel臋gniarz! Wszyscy opowiadali, jak bi艂 pacjent贸w na prawo i lewo. Teraz dopiero musi mie膰 frajd臋. Zarz膮dza krematorium, a wierzcie mi, 偶e jest cholernie du偶o trup贸w do spalenia. Za艂atwiaj膮 ich tam jak muchy. To niby tajemnica pa艅stwowa, ale ka偶dy o tym wie.

- Czemu? - Ponownie odezwa艂 si臋 Ma艂y. -Czemu to ma by膰 tajemnica, je艣li czubki umieraj膮, kiedy nie jest tajemnic膮, gdy umierasz ty \ czy ja?

- To co innego - zirytowa艂 si臋 Heide. -W wariatkowie daj膮 im zastrzyki i nazywaj膮 to eutanazj膮.

- Po co?

- Sk膮d, do cholery, ja mam wiedzie膰, po co? Pewnie dlatego, 偶e nie s膮 nikomu do niczego potrzebni. To robi膮 lekarze, wszystko jest legalne, tyle 偶e tajne.

Na chwil臋 zapad艂a cisza. Zastanawiali艣my si臋 nad kwesti膮 usuwania wariat贸w tylko dlatego, 偶e byli bezu偶yteczni. Widzia艂o si臋 gdzie艣 w tym logik臋, ale te偶 nikt nie czu艂 si臋 z tym do ko艅ca dobrze.

- A co z tym Schmidtem? - zapyta艂 Porta. -

Ten kumpel twojego starego. Nie powiedzia艂e艣 nam, co on niby zrobi艂.

- 呕adne niby - poprawi艂 Heide. - Co zrobi艂 i co powiedzia艂... Kiedy weszli obaj, dr膮c si臋 i kln膮c na ca艂y g艂os na star膮, 偶eby wsta艂a i przygotowa艂a im 偶arcie, powiedzia艂em im, 偶e ona nie 偶yje, ale mi nie uwierzyli. Schmidt tylko si臋 roze艣mia艂 i powiedzia艂, 偶e ona tylko udaje. Powiedzia艂, 偶e stare wariatki u czubk贸w te偶 robi艂y takie numery. On wiedzia艂, co trzeba robi膰 w takich wypadkach. Powiedzia艂: „Czemu nie spr贸bujemy wbi膰 w ni膮 troch臋 偶ycia? To na pewno wied藕mie pomo偶e i mo偶e wreszcie si臋 nami zajmie...". Dok艂adnie tak powiedzia艂, s艂owo w s艂owo.

Heide spojrza艂 na nas.

- Obieca艂em sobie, 偶e kt贸rego艣 dnia go dorw臋.

- Jak? - zapyta艂 Legionista praktycznie.

Wszyscy si臋 nagle o偶ywili i podj臋li dyskusj臋 na temat, w jaki spos贸b najlepiej za艂atwi膰 kogo艣 takiego jak Schmidt. Heide przys艂uchiwa艂 si臋 temu, ale nie wtr膮ca艂.

- Dostan臋 go - oznajmi艂. - Dostan臋, ju偶 wy si臋 o to nie martwcie.

U艣miechn膮艂 si臋 w typowy dla siebie diaboliczny spos贸b.

- St艂ukli j膮 praktycznie na miazg臋, zanim sami stwierdzili, 偶e nie 偶yje. P贸藕niej z艂amali mi r臋k臋, skopali i wyszli znowu pi膰. Poszed艂em po policj臋. Powiedzia艂em, 偶e nic nie pami臋tam i zamkn臋li ich oskar偶aj膮c o morderstwo. Przesiedzieli w pierdlu sze艣膰 tygodni, zanim zacz膮艂em m贸wi膰. Kiedy wyszli, stary by艂 tak w艣ciek艂y, 偶e o ma艂o mnie nie zabi艂... Jak wyszed艂em ze szpitala, to po prostu spakowa艂em swoje rzeczy i zostawi艂em wszystko za sob膮. Od tego czasu ju偶 tak jest.

Znowu zapad艂a cisza. Wielu z nas, w kompanii karnej, mia艂o r贸偶ne trudne historie do opowiedzenia, ale s膮dz臋, 偶e opowie艣膰 Heidego by艂a jedn膮 z najbardziej do艂uj膮cych. Tego faceta nie da艂o si臋 lubi膰, ale przynajmniej teraz mo偶na go by艂o zrozumie膰. Je艣li w naszych sercach by艂oby jakiekolwiek miejsce na sentymenty, to kto wie, mo偶e nawet by艣my mu wsp贸艂czuli.

- Ten Schmidt - powiedzia艂 Porta w ko艅cu. -Troch臋 p贸藕no si臋 za to chcesz zabra膰, co? By艂e艣 wtedy dzieckiem i ...

- Siedemna艣cie lat temu - powiedzia艂 Heide Odepchn膮艂 od siebie psa i wsta艂. - Nie martw si臋, nie zapomnia艂em. Wiem, gdzie skurwysyn jest i kt贸rego艣 pi臋knego dnia go odwiedz臋.

Wierzyli艣my mu. By艂a to jedna z rzeczy, tak jak Legionista i jego „Mon General", z kt贸rych si臋 nie 偶artowa艂o. Wi臋kszo艣膰 z nas mia艂o sw贸j s艂aby punkt, jak膮艣 obsesj臋, kt贸ra by艂a bliska naszemu sercu i z kt贸rej nauczyli艣my si臋 nie 偶artowa膰.

- M贸wi臋 wam - powt贸rzy艂 Heide - skurwysyn dostanie, co mu si臋 nale偶y.

-Jasne! - powiedzia艂 Porta, klepi膮c go po ramieniu. - Dostaniesz go, na sto procent, nie martw si臋.

Turcja! Nie mogli艣my uwierzy膰 w nasze szcz臋艣cie, kiedy si臋 okaza艂o, 偶e jeste艣my w pobli偶u granicy. Wydawa艂o si臋 to zbyt pi臋kne, 偶eby by艂o prawdziwe. Min臋艂y zaledwie sekundy od momentu, kiedy si臋 o tym dowiedzieli艣my i ju偶 jak zwykle pu艣cili艣my wodze fantazji, marz膮c o szalonych seksualnych przygodach. Marzyli艣my o burdelach i haremach, ta艅cach brzucha i egzotycznych pi臋kno艣ciach. Blisko granicy! Tak blisko, a jednak tak bardzo daleko... Zbyt pi臋kne, by by艂o prawdziwe. By艂o zbyt pi臋kne. Nasze fantazje szybko si臋 rozwia艂y. Nie by艂o 偶adnego sposobu na przekroczenie granicy... Opu艣cili艣my wiosk臋 tak, jak do niej wkroczyli艣my, Stary powozi艂 zaprz臋giem, wszyscy inni na nartach, Heide przeklina艂 parszywego, 偶贸艂tego kundla. Jedyn膮 r贸偶nic膮 by艂o to, 偶e teraz mieli艣my ze sob膮 je艅ca, kt贸ry mia艂 nam towarzyszy膰 w naszej w臋dr贸wce.

Rozdzia艂 4

Psy by艂y wycie艅czone. Wyci膮gn臋艂y si臋 na 艣niegu, ci臋偶ko dysz膮c z wywalonymi na wierzch j臋zykami. By艂o jasne dla ka偶dego, 偶e byli艣my niedo艣wiadczon膮 ekip膮, je艣li chodzi o prowadzenie psiego zaprz臋gu. Nawet Stary, do艣wiadczony wyga, nie by艂 偶adnym ekspertem. W cywilu by艂 m艂ynarzem, zapewne wspania艂ym. 呕o艂nierzem zosta艂 z konieczno艣ci. Pierwszorz臋dnym 偶o艂nierzem. Kocha艂 bycie cywilem i nie znosi艂 wojska. Je艣li chodzi o psy, to zrobi艂, co m贸g艂 i z pewno艣ci膮 kierowa艂 nimi lepiej ni偶 ktokolwiek z nas, ale fakt pozostawa艂 - psy by艂y wycie艅czone. My sami byli艣my w niewiele lepszym stanie. Otacza艂 nas wrogi kraj. Czuli艣my t臋 wrogo艣膰 w ka偶dym podmuchu wiatru. Czuli艣my j膮 ka偶dej minuty, ka偶dego dnia i czuli艣my, 偶e powoli nas niszczy. K艂贸cili艣my si臋 i dogryzali艣my sobie bezustannie, wszyscy w pod艂ych nastrojach i na granicy cierpliwo艣ci. Tego w艂a艣nie poranka przez ponad dwadzie艣cia minut Ma艂y i Heide walczyli ze sob膮 na pi臋艣ci w z艂owrogim milczeniu. Z nosa Heidego zosta艂a zrobiona krwawa papka. Stary przerwa艂 w ko艅cu walk臋 gro偶膮c swoim rewolwerem. Nie by艂o oczywi艣cie mowy, 偶eby go u偶y艂 i obaj walcz膮cy o tym wiedzieli, ale w g艂osie Starego by艂o wi臋cej autorytetu ni偶 w ca艂ym pu艂ku rozkrzyczanych star-

szych sier偶ant贸w. Walka zosta艂a przerwana, ale niech臋膰 i obelgi jeszcze troch臋 trwa艂y. Straszyli si臋 nawzajem 艣mierci膮 i wygl膮da艂o na to, 偶e wierz膮 w to, co m贸wi膮.

Jeden z ps贸w mocno utyka艂 i chodzenie sprawia艂o mu widoczny b贸l. Zdecydowali艣my, 偶e lepiej sko艅czy膰 z jego cierpieniem i Ma艂y zgodzi艂 si臋 to zrobi膰. Podci膮艂 psu gard艂o, od ucha do ucha, u艣miechaj膮c si臋 przy tym jak wariat. Gdy zaprotestowali艣my, zacz膮艂 na nas wrzeszcze膰.

- Czemu mam si臋 nie cieszy膰? Nie zabija艂em psa tylko Juliusa Heidego i jego idiotyczne uprzedzenia!

Znowu ruszyli艣my z zaprz臋giem. Nagle i zupe艂nie bez powodu Stary zatrzyma艂 zaprz臋g na szczycie niewielkiego stoku. Podbiegli艣my do niego i zamarli艣my ze zdumienia.

- Allah! - powiedzia艂 Legionista z namaszczeniem. - Wygl膮da jak morze.

- To niemo偶liwe.

- To co to jest w takim razie?

Sprawdzili艣my map臋, sprawdzili艣my kompas i kiedy spojrzeli艣my ponownie, morze wci膮偶 tam by艂o, w ca艂ej swojej tajemniczej niemo偶liwo艣ci. Stary potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nie pomyli艂 si臋 co do trasy, morze by艂o setki kilometr贸w st膮d. A raczej powinno by膰.

- Dziwne - powiedzia艂 Porta. - Przysi膮g艂bym, 偶e jest zaledwie jakie艣 trzydzie艣ci metr贸w od nas.

- Bo jest.

- To co to, u diab艂a, jest?

- Jezioro?

- Kt贸re jezioro? - spyta艂 Legionista. Ponownie spojrzeli艣my na map臋. 呕adnego je ziora tam nie by艂o.

- Nic z tego nie rozumiem - przyzna艂 si臋 Stary.

Stali艣my obok siebie, wpatrzeni w milczeniij w zamarzni臋t膮 przestrze艅 wody przed nami.

- Bagno? - zasugerowa艂 Profesor, mru偶膮c oko przez jedyne pozosta艂e szk艂o w okularach, drugie si臋 zbi艂o podczas jednego z jego cz臋stych upadk贸w. - To oczywiste, 偶e to nie jest morze. Morza nie zamarzaj膮.

- Nie, to nie bagno. Nigdy nie widzia艂em 偶adnych moczar贸w, kt贸re tak wygl膮daj膮.

- W takim razie, co to jest?

Wstawa艂 ksi臋偶yc i w jego 艣wietle zdawa艂o si臋 nam, 偶e mo偶emy dostrzec drugi brzeg oddalony o jakie艣 dwa, trzy kilometry.

- To rozstrzyga spraw臋 - stwierdzi艂 Steine: - To rzeka.

Ponownie pochylili艣my si臋 nad map膮. Legio nista z uwag膮 przygl膮da艂 si臋 nocnemu niebu, mierzy艂 k膮ty kompasami, znowu spojrza艂 na nie bo, wzruszy艂 ramionami i podda艂 si臋. 呕adnego) morza, jeziora czy rzeki nie mo偶na by艂o znale藕膰.

- To nie jest wina kompasu. Musimy wci膮偶 i艣膰 na zach贸d. Nic na to nie poradzimy, musimy przej艣膰 po lodzie na drug膮 stron臋.

- Chyba tak. - Stary opar艂 si臋 o sanie, wygl膮daj膮c na zmartwionego. - Mam tylko nadziej臋, 偶e to w艂a艣ciwy kierunek. Ko艅czy si臋 nam 偶ywno艣膰, wi臋c nie sta膰 nas na pomy艂ki.

Porta by艂 pierwszym, kt贸ry wszed艂 na l贸d. Pe艂z艂 na brzuchu, a my wszyscy za nim, pe艂ni niepokoju. Ta pot臋偶na p艂achta lodu zamieni艂a nas w kup臋 trz臋s膮cych si臋 tch贸rzy. B贸g jeden wiedzia艂, jak g艂臋boka jest lodowata woda pod nami, ale k膮piel w takiej temperaturze to by艂aby pewna 艣mier膰. Legionista, kt贸ry by艂 najbardziej z nas praktyczny, pr贸bowa艂 przebi膰 si臋 no偶em przez g贸rn膮 warstw臋. Wreszcie mu si臋 to uda艂o i stwierdzi艂 z satysfakcj膮, 偶e l贸d by艂 wystarczaj膮co gruby, by nas utrzyma膰. To odkrycie sprawi艂o, 偶e cieszyli艣my si臋 jak dzieci. Ma艂y i Porta skakali w ekstazie, 艣lizgali si臋 i upadali wznosz膮c okrzyki rado艣ci.

- Nigdy nie przestajecie mnie zadziwia膰 -stwierdzi艂 Stary. - Czy mo偶e jakim艣 cudem zapomnieli艣cie, 偶e jeste艣my jakie艣 1000 kilometr贸w za rosyjskimi liniami?

- Rosjanie mog膮 si臋 wypcha膰! - krzykn膮艂 Ma艂y rado艣nie wiruj膮c na lodzie.

G艂o艣ny i z艂owieszczy trzask sprawi艂, 偶e wszyscy zamarli艣my, spogl膮daj膮c wok贸艂 oczami pe艂nymi przera偶enia.

- Chod藕my - powiedzia艂 Stary gniewnie.

Jeszcze raz ruszyli艣my po lodzie, teraz z szacunkiem, sun膮c powolutku, pr贸buj膮c sta膰 si臋 tak lekkimi, jak to tylko mo偶liwe. Ka偶dy trzask, ka偶dy odg艂os zamarzni臋tej bia艂ej masy sprawia艂, 偶e my tak偶e wydawali艣my z siebie j臋ki i westchnienia. Ka偶da minuta przynosi艂a dawk臋 艣wie-Zego strachu i dotarcie na drugi brzeg zabra艂o

nam wiele godzin. Po wyj艣ciu znale藕li艣my si臋 w艣r贸d brz贸z i nasze napi臋cie znik艂o tak gwa艂townie, jak si臋 pojawi艂o. Musieli艣my teraz wyci膮膰 tyle ga艂臋zi, by rozpali膰 ogie艅 i zabrali艣my si臋 za to z entuzjazmem.

- To szale艅stwo - powiedzia艂 Stary, gdy p艂omienie zacz臋艂y igra膰 z mro藕nym powietrzem. , Musz臋 traci膰 rozum. Taki p艂omie艅 wida膰 na2 kilometry.

-I co z tego? - Ma艂y przekornie rzuci艂 kolejne polano do ognia. - Je艣li jaki艣 Rusek odwa偶y si臋 tu pokaza膰 swoj膮 g臋b臋, to dostanie od razu w 艂eb i p贸jdzie do gara, kto wie? Nawet zawsza-wiony Rusek mo偶e by膰 smaczny, jak zdychasz z g艂odu. A co z kotami, z barak贸w Dibuwi艂ki? Mi艂y t艂usty Rusek by艂by smaczniejszy od parszywego kota.

- Wi臋c teraz jeste艣my kanibalami? - zadrwi艂 Heide. - Tego mog艂em si臋 po tobie spodziewa膰 Wszystkiego mo偶na si臋 po tobie spodziewa膰.

Ma艂y nachyli艂 si臋 lekko.

- Powiem ci, co zrobi臋, Julius: specjalnie dla ciebie zostawi臋 zad, cho膰 jest to najlepszy kawa艂ek.

- Zga艣cie ten ogie艅! - nie wytrzyma艂 Stary.

Starali艣my si臋 jak mogli艣my, u偶ywaj膮c gar艣ci 艣niegu, ale w jaki艣 dziwny spos贸b to raczej podsyca艂o p艂omienie. Kiedy zasypiali艣my, ognisko wci膮偶 si臋 tli艂o.

Obudzi艂 nas przeszywaj膮cy okrzyk. Zerwali艣my si臋 momentalnie, chwytaj膮c po艣piesznie bro艅, wyt臋偶aj膮c wzrok, by dojrze膰 co艣 w ciem-

no艣ciach. Po chwili us艂yszeli艣my go ponownie. D艂ugi, p艂aczliwy i mro偶膮cy krew w 偶y艂ach krzyk.

- Bo偶e naj艣wi臋tszy, co to jest? - spyta艂 Barcelona.

Ogie艅 prawie wygas艂. Par臋 ga艂臋zi jeszcze si臋 tli艂o, ale nie dawa艂y dobrego 艣wiat艂a.

Kiedy nasze oczy przyzwyczai艂y si臋 wreszcie do panuj膮cych ciemno艣ci, ujrzeli艣my czaj膮cego si臋 w艣r贸d drzew olbrzymiego potwora. Porta krzykn膮艂 z przera偶enia i schowa艂 si臋 za Ma艂ego. Profesor osun膮艂 si臋 na ziemi臋 z j臋kiem. Kolejny wyj膮cy krzyk rozdar艂 noc na p贸艂. I wtedy Legionista zacz膮艂 si臋 艣mia膰. By艂 to 艣miech czystej rado艣ci.

Osobi艣cie pomy艣la艂em, 偶e w艂a艣nie postrada艂 zmys艂y.

- Na Allacha! - Opanowa艂 si臋 wreszcie i zwr贸ci艂 do nas, trz臋s膮cych si臋 jak osika. - To wielb艂膮d, wy idioci! Dziki wielb艂膮d. Jego kumple te偶 s膮 pewnie gdzie艣 w pobli偶u.

Ostro偶nie, wci膮偶 s膮dz膮c, 偶e zwariowa艂, przesun膮艂em si臋 do przodu z broni膮 gotow膮 do strza艂u. I oto by艂, tu偶 przed nami. Ju偶 teraz bez w膮tpienia, lekcewa偶膮co przed nami sta艂 wielb艂膮d. Gdy tak stali艣my przygl膮daj膮c mu si臋, do艂膮czy艂y do niego kolejne dwa i sta艂y tak, garb w garb w lodowatym wietrze, ogl膮daj膮c nas z wyrazem nieprzychylno艣ci na pyskach.

- M贸j Bo偶e! - wykrzykn膮艂 Steiner, robi膮c kilka odwa偶nych krok贸w naprz贸d. - Tu s膮 setki tych bydlak贸w.

- Stado cholernych wielb艂膮d贸w - wymamrota艂 Porta.

- Dromader贸w - poprawi艂 go Heide w typowy dla siebie wszystkowiedz膮cy spos贸b. - Maj膮 dwa garby.

- Tak w艂a艣nie maj膮 wielb艂膮dy - stwierdzi艂 kr贸tko Porta.

- Dromadery.

- Wielb艂膮dy.

- M贸wi臋 ci, 偶e dromadery.

- Zamknij si臋 ju偶 do cholery! - nie wytrzyma艂 Porta. - Kogo to obchodzi, co to jest? Ja chc臋 tylko wiedzie膰, czy na tym mo偶na je藕dzi膰?

- Oczywi艣cie - powiedzia艂 Legionista, z nonszalancj膮 g艂aszcz膮c pysk stoj膮cego obok stworzenia. - Nigdy nie je藕dzili艣cie na wielb艂膮dach w zoo?

- Dromaderach - wysapa艂 Heide.

- Wielb艂膮dach - powt贸rzy艂 Legionista. - Znane s膮 dwa rodzaje: jedno- i dwugarbne.

- Kt贸re 偶yj膮 w Afryce - doda艂 Ma艂y autorytatywnie. - Rozejrzyjcie si臋 panowie, to tam zamarzni臋te to rzecz jasna Morze 艢r贸dziemne!

Legionista pokr臋ci艂 tylko g艂ow膮.

- Nie ma tak dobrze! Wielb艂膮dy wyst臋puj膮 tak偶e w innych miejscach opr贸cz Afryki. Nawet w Chinach. To musi by膰 jeden z rejon贸w Kaukazu, gdzie si臋 rozmna偶aj膮. Rosjanie maj膮 ca艂e dywizje na wielb艂膮dach - przerwa艂 nagle, gdy naszym oczom ukaza艂 si臋 nowy i alarmuj膮cy widok. Trzech m臋偶czyzn ubranych w dziwny zbi贸r szmacianych kaftan贸w i sk贸r wysz艂o zza drzew i zmierza艂o w naszym kierunku. Zatrzymali si臋 i u艣miechn臋li, po czym wskazali na zach贸d i za-

cz臋li m贸wi膰 w j臋zyku, kt贸ry zdawa艂 si臋 nie mie膰 wiele wsp贸lnego z rosyjskim. Heide si臋gn膮艂 automatycznie po sw贸j pistolet, ale Legionista mu go wyrwa艂.

- Nie b膮d藕 pieprzonym idiot膮! Pewnie s膮 przyjacielscy. Mo偶e b臋d膮 w stanie nam pom贸c.

Stary odwr贸ci艂 si臋 do najstarszego z m臋偶czyzn.

- Niemiec? - zapyta艂.

Odpowied藕 by艂a kompletnie niezrozumia艂a. Stary wzruszy艂 ramionami i u艣miechn膮艂 si臋. -Nie ponimaju.

- Germa艅cy?

Zawahali艣my si臋 zdaj膮c sobie ze zgroz膮 spraw臋 z tego, 偶e rozpoznali, kim jeste艣my. Czy my艣leli o tym, by nas wyda膰 Rosjanom? Je艣liby nas z艂apano w takim przebraniu, to by艂o pewne, 偶e zostaniemy rozstrzelani. Obcy roze艣miali si臋 zgodnie. Wygl膮dali na do艣膰 mi艂ych, cho膰 ewi- ~ dentnie Ma艂y, kt贸ry by艂 dwa razy wy偶szy od nich, ze swoj膮 zmasakrowan膮 twarz膮 i z艂amanym nosem napawa艂 ich strachem.

Zaoferowali nam troch臋 chleba i koziego mleka, a my w zamian dali艣my im paczk臋 machorki. Wci膮偶 艣mieli si臋 rado艣nie i w ko艅cu my te偶 bez 偶adnego powodu ulegli艣my ich nastrojowi. Po chwili ich przyw贸dca dyskretnie spyta艂 nas na migi, czy nie mamy w贸dki i Stary poda艂 mu swoj膮 w艂asn膮 flaszk臋. Zawarto艣膰 znik艂a ze zwyczajow膮 szybko艣ci膮 i m臋偶czy藕ni, najwyra藕niej nabieraj膮c do nas zaufania, odci膮gn臋li Starego -na bok i zacz臋li energicznie gestykulowa膰, m贸wi膮c przy tym szybko w swoim dialekcie. Rysowali co艣 niewyra藕nie na 艣niegu ca艂y czas wskazuj膮c na zach贸d. Stary przygl膮da艂 si臋 temu niewiele rozumiej膮c. Nagle jeden z nich zacz膮艂 biega膰 w k贸艂ko krzycz膮c „bum, bum!", wreszcie upad艂 w 艣nieg, jakby zosta艂 trafiony. Stary patrzy艂 na ten pokaz przez chwil臋 i pokiwa艂 z wdzi臋czno艣ci膮 g艂ow膮. Trzej m臋偶czy藕ni znowu si臋 roze艣mieli. Wygl膮da艂o na to, 偶e maj膮 wysoko rozwini臋te poczucie humoru, cho膰 na zawsze pozosta艂o dla mnie tajemnic膮, co ich tak wiecznie bawi艂o.

Dwa dni p贸藕niej weszli艣my do wioski w ich towarzystwie. Nikt z nas nie by艂 z tego zbyt zadowolony. Wioska oznacza艂a ludzi, a gdzie byli ludzie, tam, wiedzieli艣my z do艣wiadczenia, by艂o tak偶e NKWD. Nasi trzej towarzysze jakby zgadywali, o czym my艣limy, ale to tylko rozbudza艂o jeszcze bardziej ich weso艂o艣膰.

- Niet politrukow! - krzykn膮艂 jeden z nich weso艂o.

Nasze przybycie do wioski nie spotka艂o si臋 z 偶ywszym zainteresowaniem w艣r贸d mieszka艅c贸w. Fiodor, przyw贸dca pasterzy wielb艂膮d贸w, wskaza艂 na lini臋 dom贸w i da艂 znak, by Stary uda艂 si臋 za nim. Jednak Stary, ca艂kiem zrozumiale, zawaha艂 si臋.

- Niet politrukow! - upiera艂 si臋 Fiodor 艣miej膮c si臋 rado艣nie.

Legionista poprawi艂 bro艅 na ramieniu i zaoferowa艂, 偶e p贸jdzie ze Starym.

- Dobra. - Stary odwr贸ci艂 si臋 do nas. - Je艣li

nie wr贸cimy za p贸艂 godziny, lepiej nas zacznijcie szuka膰.

Nie musieli艣my d艂ugo czeka膰. Zaj臋li艣my sza艂as, kt贸ry najwyra藕niej uchodzi艂 tu za bar i zanim zacz臋li艣my si臋 martwi膰, Stary i Legionista wr贸cili, pchaj膮c przed sob膮 m艂odego, mo偶e osiemnastoletniego ch艂opca, w mundurze niemieckiego artylerzysty.

- Zobaczcie, kogo da艂 nam Fiodor! Patrzyli艣my zaskoczeni.

- By艂 tutaj trzy miesi膮ce. Rosjanie postawili go przed plutonem egzekucyjnym. Lokalni ukrywali go przez ca艂y czas w wiosce.

Ch艂opiec spogl膮da艂 na nas olbrzymimi, przera偶onymi oczami jakby s膮dz膮c, 偶e my te偶 b臋dziemy chcieli go rozstrzela膰. Z pewno艣ci膮 nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e jeste艣my, mimo naszych mundur贸w, jego krajanami.

- Paul Thomas - powiedzia艂 nagle. - Artyle-rzysta, 209. pu艂k artylerii.

Stary podni贸s艂 butelk臋 i poda艂 mu.

- Napij si臋. Jeste艣 w艣r贸d przyjaci贸艂.

- Nie mog臋 pi膰.

- Nie mo偶esz pi膰? - Porta pochyli艂 si臋 ku niemu z zainteresowaniem. - Czemu nie?

- 殴le si臋 potem czuj臋.

Ch艂opiec odwr贸ci艂 g艂ow臋 i zobaczyli艣my wyra藕n膮 czerwon膮 blizn臋, id膮c膮 od czubka g艂owy do karku.

- Wcale mnie to nie dziwi - mrukn膮艂 Barcelona. Rana by艂a wci膮偶 艣wie偶a i zaropia艂a. - Ja si臋 藕le czuj臋 tylko na to patrz膮c. Co si臋 sta艂o?

- Zaskoczyli nas pewnego wieczora. Ca艂膮 sekcj臋. Wi臋kszo艣膰 z nas po raz pierwszy widzia艂a akcj臋. - Wzruszy艂 ramionami, jakby to by艂o wszystko, co mia艂 si艂臋 nam powiedzie膰.

Fiodor, kt贸ry sta艂 ze zrozumieniem z boku grupy, wyci膮gn膮艂 do niego kubek mleka. Ch艂opak porwa艂 go i wypi艂 艂apczywie. U艣miechn膮艂 si臋 do Fiodora.

- Spasiba towariszcz - powiedzia艂 z przej臋ciem. Fiodor poklepa艂 go po policzku, mrucz膮c co艣 we w艂asnym j臋zyku.

- Wi臋c co si臋 sta艂o? - powt贸rzy艂 Porta po chwili.

Ch艂opiec obliza艂 swoje wargi nerwowo.

- No... Tauber, on by艂 sier偶antem i dowodzi艂 nami, chcia艂, 偶eby艣my si臋 poddali. Niekt贸rzy z nas chcieli walczy膰 dalej. Tauber powiedzia艂, 偶e to samob贸jstwo. By艂o ich sto razy wi臋cej od nas. Tauber powiedzia艂, 偶e je偶eli si臋 poddamy, to potraktuj膮 nas jak je艅c贸w wojennych. Niekt贸rzy ch艂opcy m贸wili, 偶e s艂yszeli, jak Rosjanie traktuj膮 swoich je艅c贸w i 偶e gdyby艣my si臋 tylko utrzymali jeszcze przez p贸艂 godziny, to kto wie, co si臋 stanie. Tak czy inaczej Rosjanie krzyczeli, 偶eby艣my si臋 poddali. Obiecywali, 偶e b臋d膮 nas dobrze traktowa膰. Wtedy Tauber powiedzia艂, 偶e nie chce jeszcze umiera膰 i 偶e on jest sier偶antem, a my tylko szeregowcami i musimy robi膰 to, co nam ka偶e. Wi臋c si臋 poddali艣my - zako艅czy艂 ch艂opiec po prostu.

Patrzyli艣my na niego z nieukrywanym zdumieniem.

- Gdzie by艂a reszta pu艂ku? - za偶膮da艂 w ko艅cu Barcelona.

- Ju偶 si臋 wycofali. My zostali艣my, 偶eby zabezpieczy膰 ty艂y.

-I co si臋 sta艂o, jak ju偶 dali艣cie sobie spok贸j?

- Na pocz膮tku nie by艂o 藕le. Dali nam sznapsy i jakie艣 ich fajki i nawet jeden z oficer贸w zamieni艂 bochenek chleba na 偶elazny krzy偶 Taubera. Potem zacz臋li nas przes艂uchiwa膰, tak jak my przes艂uchujemy naszych je艅c贸w. Spytali nas, czy byli艣my cz艂onkami Hitler Jugend, tak jak my zawsze pytamy, czy s膮 komsomolcami.

- Oczywi艣cie wyparli艣cie si臋?

- Tak, ale odkryli, 偶e k艂amiemy. Jeden idiota nosi艂 ze sob膮 dokumenty, kt贸re m贸wi艂y, 偶e k艂amiemy, wi臋c zacz臋li na nas wrzeszcze膰 i naprawd臋 si臋 zdenerwowali. Oskar偶yli nas o torturowanie ludzi. B贸g wie co jeszcze... Zabrali nas do jakiej艣 wioski o nazwie Daskiowe. Co艣 w tym rodzaju. Nie wiem nawet, gdzie to by艂o. Nie bili nas ani nic. Po prostu zabrali nam wszystko - zegarki, pier艣cionki, pieni膮dze, wszystko.

Ch艂opak zawaha艂 si臋, spogl膮daj膮c z trwog膮 dooko艂a, tak jakby艣my mieli by膰 do niego wrogo nastawieni.

- M贸w dalej - powiedzia艂 Stary delikatnie. -Co si臋 sta艂o potem?

- No co, zastrzelili nas, nie? Jednego po drugim. Musieli艣my stan膮膰 w kolejce i i艣膰 do przodu po kolei. Ja by艂em ostatni. Powiedzieli, 偶e dlatego, 偶e jestem najm艂odszy i mam prawo 偶y膰

troch臋 d艂u偶ej. Kiedy przysz艂a moja kolej, wyci膮gn臋li mnie do przodu i kazali ukl臋kn膮膰, a go艣膰, kt贸ry strzela艂 powiedzia艂, 偶e przekrzywiam g艂ow臋, wi臋c j膮 wyprostowa艂. Czu艂em luf臋 jego broni na szyi. By艂a bardzo zimna... I wtedy by艂 ten huk i czu艂em, jakby mi g艂ow臋 rozwali艂o na p贸艂 -spojrza艂 na nas i u艣miechn膮艂 si臋 z nadziej膮 do Starego. - Nie pami臋tam nic wi臋cej do momentu, kiedy si臋 obudzi艂em i zobaczy艂em, 偶e Rosjanie ju偶 poszli i tylko ja zosta艂em 偶ywy. Inni le偶eli na ziemi w pobli偶u. Tauber i Willi i pozostali. Martwi. Ja te偶 chcia艂em by膰 martwy -powiedzia艂 nam z przej臋ciem. - Tak bardzo si臋 ba艂em le偶膮c tam sam.

- Co zrobi艂e艣?

- Wydosta艂em si臋 tak szybko, jak tylko mog艂em! Nie mog艂em sta膰, bo by艂o mi s艂abo. Czo艂ga艂em si臋, ale i to ledwo, bo by艂em taki s艂aby. I wtedy znalaz艂 mnie Fiodor, tyle 偶e my艣l臋, 偶e nie wiedzia艂 na pocz膮tku, kim jestem. By艂em ca艂y we krwi i chyba nie wygl膮da艂em jak cz艂owiek. Przyni贸s艂 mnie tutaj i tak zosta艂em.

- A co z twoj膮 g艂ow膮? - spyta艂 Porta. - Co艣 na to poradzili?

- Przys艂ali mi swojego lekarza. My艣l臋, 偶e to by艂 lekarz. Nie wiem. Przywi膮za艂 mnie do sto艂u i grzeba艂 mi w g艂owie no偶yczkami, a偶 znalaz艂 kul臋.

- No偶yczkami? - Profesor by艂 przera偶ony. -Masz na my艣li szczypce?

- Nie, no偶yczki. Normalne no偶yczki do ci臋cia.

l

- A znieczulenie?

- Nie. - Ch艂opak potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jakby przepraszaj膮c za prymitywn膮 chirurgi臋 lekarza.

- Nie s膮dz臋, 偶e maj膮 tutaj takie rzeczy. Zreszt膮 odpad艂em na d艂ugo, zanim sko艅czy艂.

Dali艣my mu chwil臋 wype艂nionej szacunkiem ciszy, kt贸r膮 po chwili przerwa艂 Heide.

- Co to za zwariowany j臋zyk, kt贸rym tutaj m贸wi膮?

- Turecki - powiedzia艂 Paul. - Wiele si臋 ju偶 nauczy艂em.

- Turecki? - wszyscy spojrzeli艣my na niego ze zdumieniem. - To gdzie teraz jeste艣my?

- Niedaleko tureckiej granicy.

- Co艣 podobnego - stwierdzi艂 Ma艂y ze zdumieniem. - Ale si臋, kurde, przesuwamy! Raz jeste艣my na Kaukazie, za chwil臋 stajemy nad brzegiem Morza 艢r贸dziemnego, potem trafiamy na stada dzikich wielb艂膮d贸w w Chinach, a teraz jeste艣my tylko rzut kamieniem od Turcji! - odwr贸ci艂 si臋 z przej臋ciem do ch艂opca. - Powiedz mi synku, o kt贸rej odchodzi nast臋pny poci膮g? Kiedy ju偶 zostawi臋 to wszystko z ty艂u, to stary wujek Adolf mo偶e si臋 poca艂owa膰 w dup臋 i tyle mnie to b臋dzie obchodzi艂o!

- St膮d nie ma 偶adnych poci膮g贸w - powiedzia艂 Paul z powag膮. - Jeste艣my w g艂臋bokiej dupie. St膮d nie mo偶na si臋 wydosta膰.

Jego s艂owa w 偶aden spos贸b nie wp艂yn臋艂y na nasz weso艂y nastr贸j. W my艣lach, cho膰 jeszcze nie w ciele, byli艣my ju偶 bezpieczni w Turcji. Porta z miejsca odda艂 si臋 swoim ulubionym marzeniom: burdel delux i szalona orgia seksual-j nych perwersji. Rozwin膮艂 ten temat w tak barwny spos贸b, 偶e jego nastr贸j udzieli艂 si臋 nam wszystkim. Barcelona narysowa艂 map臋 na zakurzonej pod艂odze, by pokaza膰 Ma艂emu, gdzie le偶y Turcja w stosunku do naszego prawdopodobnego po艂o偶enia, a Ma艂y w swoim entuzjazmie, by natychmiast wyruszy膰, skaka艂 po ca艂ej mapie z powrotem j膮 wymazuj膮c. Legionista przypomnia艂 sobie, 偶e ma przyjaciela w Ankarze i wszyscy zastanawiali艣my si臋 nad jak najlepszym sposobem przekroczenia granicy.

- Dok艂adnie jak daleko st膮d jest granica? -zapyta艂 Stary.

- Oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu kilometr贸w - powiedzia艂 Paul. - Ale pomi臋dzy jest pas ziemi niczyjej, kt贸ra jest mocno zaminowana i na kt贸rej roi si臋 od NKWD. Nikt jeszcze si臋 nie przedosta艂 i prze偶y艂, 偶eby o tym opowiedzie膰. Tak przynajmniej powiedzia艂 mi Fiodor.

Nikt go nie s艂ucha艂. Fakt, 偶e znajdowali艣my si臋 tak blisko neutralnego kraju, czasowo pozbawi艂 rozs膮dku nawet najbardziej racjonalnych z nas.

Dopiero po paru dniach dotar艂a do nas niepodwa偶alna prawda, kt贸r膮 usi艂owa艂 nam przekaza膰 Paul: przekroczenie rosyjskiej granicy z Turcj膮 by艂o po prostu niemo偶liwe.

Na szcz臋艣cie, gdy byli艣my maksymalnie przygn臋bieni tym faktem, Ma艂y znalaz艂 ukryty magazyn alkoholu. Kilka skrzy艅, ka偶da opatrzona czerwon膮 gwiazd膮 Armii Czerwonej. To, 偶e

by艂a to w艂asno艣膰 wroga, tylko zwi臋kszy艂o nasze pragnienie. Pili艣my d艂ugo i g艂o艣no i mieszka艅cy po kolei zacz臋li wype艂za膰 ze swoich ruder i sza艂as贸w i przy艂膮cza膰 si臋 do zabawy. Kto艣 znalaz艂 stare organy i wkr贸tce ta艅czyli艣my ekstatycznie na za艣nie偶onych ulicach. Po kr贸tkim czasie nie by艂o w okolicy m臋偶czyzny, kobiety, a najprawdopodobniej i dziecka, kt贸re by艂oby trze藕we. Ca艂a wioska si臋 bawi艂a. Mimo tego gdy Stary podni贸s艂 ostrzegawczo r臋k臋, wszyscy natychmiast umilkli, instynktownie niespokojni i czujni. Z ko艅ca ulicy dobieg艂 g艂os 艣piewaj膮cego m臋偶czyzny. D藕wi臋k przybli偶a艂 si臋, a偶 naszym oczom ukaza艂 si臋 przybysz. To by艂 obcy, a nie jeden z mieszka艅c贸w wsi. Na ramieniu mia艂 zawieszony karabin maszynowy, a piosenka, kt贸r膮 艣piewa艂 g艂臋bokim, basem by艂a smutna i powa偶na. Stali艣my jak zaczarowani, gdy si臋 do nas zbli偶a艂. Zatrzyma艂 si臋 kilka metr贸w od t艂umu. Jego wzrok omi贸t艂 wszystkich zebranych i spocz膮艂 na jednej z flaszek z alkoholem. Podni贸s艂 j膮, pow膮cha艂 podejrzliwie, wreszcie u艣miechn膮艂 si臋 z zadowoleniem, przechyli艂 do ty艂u g艂ow臋 i napi艂 si臋. Bekn膮艂, splun膮艂 i znowu si臋 napi艂.

- Towariszcz - powiedzia艂 do Porty, kt贸ry akurat sta艂 najbli偶ej - jeste艣 pijan膮 艣wini膮. Salutuj臋 ci.

Po tych s艂owach wyrzuci艂 pust膮 butelk臋 Przez rami臋, zdj膮艂 swoj膮 futrzan膮 czap臋 i podrzuci艂 j膮 wysoko w g贸r臋 z ochryp艂ym okrzykiem. Wtedy pierwszy raz zobaczyli艣my oznaki •NKWD. Mo偶na by艂o niemal wyczu膰, jak wszystkie serca w t艂umie zamar艂y na u艂amek sekundy^ Nagle, ku zdumieniu wszystkich, m臋偶czyzna rzuci艂 swoj膮 bro艅 w kup臋 艣niegu, z艂o偶y艂 r臋ce! na piersi, usiad艂 w kucki i zacz膮艂 ta艅czy膰, wyrzucaj膮c nogi w r贸偶ne strony i w podnieceniu uderzaj膮c obcasem o obcas.

B艂yskawicznie w d艂oni Ma艂ego pojawi艂 si臋 rewolwer. Wycelowa艂 i - zani贸s艂 si臋 histerycznym' 艣miechem. Jego palec niechc膮cy zacisn膮艂 si臋 na spu艣cie i kule zacz臋艂y 艣wista膰 w powietrzu. Ci, kt贸rzy byli w zasi臋gu strza艂u, padli na twarz,, ale Rosjanin kontynuowa艂 sw贸j szale艅czy wyst臋p. Szcz臋艣liwie dla nas wygl膮da艂o na to, 偶ei wypi艂 ju偶 swoje na d艂ugo, zanim dotar艂 do wioski. Ma艂y przesta艂 si臋 艣mia膰. Prze艂adowa艂 bro艅 i zacz膮艂 strzela膰 w ziemi臋 po obu stronach Rosjanina. Ten w ko艅cu przesta艂 ta艅czy膰. Chwyci艂 w d艂o艅 kolejn膮 butelk臋 i roze艣mia艂 si臋 Ma艂emu w twarz.

- My艣lisz, 偶e jeste艣 sprytny? Na mnie to nie) robi wra偶enia! Trzymaj, napij si臋.

Gdy Ma艂y by艂 w ten spos贸b zaj臋ty, b臋d膮c dziedzicznie niezdolnym do odm贸wienia propozycji napicia si臋, Rosjanin podni贸s艂 sw贸j karabin i pos艂a艂 seri臋 prosto pod nogi Ma艂ego. Ma艂y wrzasn膮艂 i odskoczy艂 do ty艂u.

- W co ty si臋, kurwa, bawisz? Wiesz, kim ja jestem? Germa艅ski 偶o艂nierz, to ja! Tankist! Bum bum! I mam w dupie twojego Stalina czy jakiego艣 innego cholernego Ruska!

- I teraz wiesz - podszed艂 do niego Porta i chwyci艂 mocno za klapy p艂aszcza - mo偶esz ju偶

wiedzie膰 wszystko... Ty Ruski, my Germa艅ce, my wrogowie... Kapujesz? Ja kapral, podstawa Niemieckiej Armii. On - machn膮艂 r臋k膮 w kierunku Legionisty - on nie ruski, on nie germa艅ski. On francuski.

Rosjanin u艣miecha艂 si臋 przyjacielsko do Porty, skin膮艂 g艂ow膮 Legioni艣cie, pogrozi艂 pi臋艣ci膮 Ma艂emu. Ewidentnie nie do ko艅ca dotar艂y do niego s艂owa Porty.

- S艂uchaj - Porta by艂 prawie za艂amany. Wyci膮gn膮艂 sw贸j n贸偶 i przy艂o偶y艂 m臋偶czy藕nie do gard艂a. - Ostrzegam ci臋 Rusku, ten n贸偶 jest ostry. Jakie艣 problemy i po tobie bratku.

W tym momencie, w pijackim zwidzie, na scen臋 wkroczy艂 Heide. Przybieg艂 z drugiej strony ulicy, przepychaj膮c si臋 przez t艂um z granatem w ka偶dej d艂oni. Widzia艂em, jak Stary pr贸buje mu zagrodzi膰 drog臋, ale Heide po prostu go omin膮艂 i bieg艂 dalej. I teraz Rosjanin nie by艂 ju偶 pijanym i weso艂ym 偶o艂nierzem, ale cz艂onkiem jednej z najbardziej znienawidzonych s艂u偶b policyjnych na 艣wiecie. Wyprostowa艂 si臋, oczy zw臋偶one i podni贸s艂 karabin. Kule rozpryska艂y 艣nieg po obu stronach Heinego, kt贸ry zignorowa艂 to ostrze偶enie. Teraz sytuacja w 偶adnym stopniu nie by艂a ju偶 zabawna i sta艂a si臋 艣miertelnie powa偶na. Rosjanin wycelowa艂 w Heidego. Stary uni贸s艂 sw贸j pistolet i tak偶e wycelowa艂. W rosyjskiego 偶o艂nierza, kt贸ry zobaczy艂 to k膮tem oka. Zawaha艂 si臋 przez sekund臋 i podczas niej Heide potkn膮艂 si臋, uderzaj膮c mocno g艂ow膮 w klatk臋 Piersiow膮 Rosjanina. Granaty potoczy艂y si臋

w 艣nieg i zosta艂y uratowane przez Profesora,) Karabin maszynowy zosta艂 poderwany w g贸r臋 i Legionista b艂yskawicznie wykorzysta艂 to, by go wyrwa膰. W tym czasie Heide i Rosjanin zamienili si臋 w wiruj膮c膮 mas臋 r膮k i n贸g, a Stary opu艣ci艂 bro艅 potrz膮saj膮c g艂ow膮. Nadludzkim wysi艂kiem Rosjanin oswobodzi艂 si臋 z oszala艂ego u艣cisku Heidego. Cofn膮艂 si臋 o krok, st臋kaj膮c, pogrozi艂 nam wszystkim pi臋艣ci膮 i poinformowa艂 nas g艂o艣nym i aroganckim tonem, 偶e on, Piotr Jan贸w, osobi艣cie dopilnuje, 偶eby Heide otrzyma艂 najwy偶sz膮 kar臋 za to, 偶e odwa偶y艂 si臋 podnie艣膰 palec na oficera NKWD. On, Piotr Jan贸w, nie przepuszcza takich zniewag. W odpowiedzi Heide dosta艂 ataku 艣miechu i oznajmi艂 Rosjaninowi, 偶e on, Julius Heide, ma zamiar poder偶n膮膰 mu gard艂o. : T艂um zamar艂 w bezruchu. Rosjanin w rozdra偶nieniu znowu za偶膮da艂 dokument贸w. ,

- Stul pysk! - wrzasn膮艂 Heide. - Te bzdury mo偶esz zachowa膰 dla je艅c贸w. Na nas nie robi to : wra偶enia. Armia Niemiecka nie s艂ucha byle dupka!

Powoli Rosjanin zacz膮艂 si臋 nam bacznie przygl膮da膰, zwracaj膮c uwag臋 na nasze mundury. Kiedy wreszcie przem贸wi艂, w jego g艂osie da艂o si臋 wyczu膰 niemal b艂aganie.

- Niet Ruski? - wyszepta艂.

Stary podszed艂 o krok bli偶ej, rewolwer w gotowo艣ci. T艂um 艣cisn膮艂 si臋 dooko艂a nas, zach臋cony nagle widokiem znienawidzonego wroga, upokorzonego i nieporadnego. Jaka艣 kobieta roze艣mia艂a si臋 z艂o艣liwie. Ma艂y podni贸s艂 jedn膮 z flaszek i da艂 Rosjaninowi.

- Wypij toast - rozkaza艂. - Za nas i na pohybel naszym wrogom! Niech si臋 Ruski pogubi膮! Heil Hitler! - Jan贸w wypi艂. Wygl膮da艂o na to, 偶e jest tak zszokowany, 偶e nie wie, co si臋 z nim dzieje. Mogli艣my sobie wyobrazi膰, jak si臋 musia艂 czu膰. Obecno艣膰 niemieckich 偶o艂nierzy tak daleko na ty艂ach rosyjskich linii, a opr贸cz tego ubranych w mundury rosyjskich czo艂gist贸w, wszystko to sprawia艂o wra偶enie nocnego koszmaru. Jednak to by艂a rzeczywisto艣膰 i przed nim sta艂o kilku pewnych siebie i butnych Niemc贸w. W danym momencie nie czuli艣my specjalnej animozji do tego cz艂owieka. Gdzie艣 we wsi znaleziono i upieczono 艣winiaka i do wzi臋cia udzia艂u w naszej uczcie zwyci臋stwa zaprosili艣my teraz naszego oswojonego Rosjanina. Zaprotestowa艂 niemrawo, 偶e 艣winia jest w艂asno艣ci膮 sowieck膮, a my nie mamy prawa jej je艣膰, ale s膮dz臋, 偶e nawet on zda艂 sobie spraw臋 z bezsensu swoich s艂贸w.

Posadzili艣my go mi臋dzy nami na ulicy, go艂ymi r臋kami rozdzielaj膮c mi臋dzy siebie mi臋so. Butelki z w贸dk膮 przechodzi艂y z r膮k do r膮k i wszystkie r贸偶nice zosta艂y szybko zapomniane. Barcelona poklepa艂 za偶yle Rosjanina kolb膮 swego pistoletu, krzycz膮c ,Viva Moskwa!" Rosjanin bekn膮艂 i okrzykami zach臋ca艂 Ma艂ego, kt贸ry w pijackim widzie usi艂owa艂 zdeprawowa膰 jak膮艣 grub膮 dupiast膮 matron臋 z wioski.

- Viva Stalin! - krzykn膮艂 Barcelona. . ,

- Viva Stalin! -jak echo krzykn膮艂 Rosjanin, -i Niech 偶yje Lenin, obro艅ca proletariatu!

Straci艂 r贸wnowag臋 i upad艂 bokiem na 艣nieg, lecz Legionista znowu postawi艂 go w pionie. Rosjanin wycelowa艂 w niego palec.

- Jeste艣 aresztowany - powiedzia艂. - Wszyscy jeste艣cie aresztowani. Ju偶 od jakiego艣 czasu mia艂em was na oku... Przekl臋ci trocki艣ci!

Zacharcza艂 g艂o艣no, splun膮艂 przez rami臋 i poinformowa艂 Legionist臋, 偶e Karol Marks by艂 na艂ogowym pijakiem, upadaj膮c po raz kolejny zalotnie uchwyci艂 si臋 Porty. Po chwili rozejrza艂 si臋 wok贸艂, jakby upewniaj膮c si臋, 偶e mo偶na zachowa膰 dyskrecj臋, nachyli艂 si臋 i wyszepta艂 zachryple.

- Towariszcz, powiedz mi jedno: gdzie uczy艂e艣 si臋 m贸wi膰 po rosyjsku?

- Jak to gdzie, w domu - szepn膮艂 Porta, za chowuj膮c t膮 sam膮 doz臋 dyskrecji.

Nast膮pi艂a kr贸tka pauza, po czym Rosjanin uni贸s艂 si臋 tubalnym 艣miechem.

- Musisz mnie kiedy艣 nauczy膰!

- Z przyjemno艣ci膮 - odpar艂 Porta. - Chyba 偶e wola艂by艣 uczy膰 si臋 niemieckiego?

Rosjanin nagle zn贸w sta艂 si臋 powa偶ny.

- Gdzie s膮 twoje dokumenty? - za偶膮da艂. -Nie widzia艂em twoich dokument贸w... Masz jakie艣 papiery?

-Jasne - powiedzia艂 Porta. - Ale nie ma sen su, 偶ebym ci je pokazywa艂. Wszystkie s膮 sfa艂 szowane.

W艣r贸d gwaru og贸lnej zabawy, 偶art bardzo spodoba艂 si臋 naszemu przyjacielowi Piotrowi.

Fiodor podszed艂 do Starego i zacz膮艂 mu co艣 gorliwie szepta膰 na ucho. Pomagaj膮c sobie gestykulacj膮, przekazywa艂 jak膮艣 wiadomo艣膰 艂amanym rosyjskim, a obserwuj膮c zmieniaj膮cy si臋 wyraz twarzy Starego wiedzia艂em od razu, 偶e nadszed艂 koniec naszej zabawy i pora wr贸ci膰 do plugawej

wojny.

- Sven! Na nogi i to ju偶! Fiodor powiedzia艂, 偶e wkr贸tce pojawi si臋 tu patrol NKWD.

- Tak jest! Natychmiast przygotuj臋 sanie.

Wiadomo艣膰 lotem b艂yskawicy obieg艂a ca艂膮 wie艣. Wszyscy 艣pieszyli si臋 tak samo, by si臋 nas pozby膰, jak my staraj膮c si臋 stamt膮d znikn膮膰 i zlikwidowa膰 wszelkie 艣lady naszego pobytu. Stary odci膮gn膮艂 Ma艂ego od jego 偶e艅skiej sympatii, wyrwa艂 Profesora z pijackiego transu, podni贸s艂 Heidego z ziemi i przygotowa艂 nas do po艣piesznej ewakuacji. Rosjanin usiad艂 obserwuj膮c nas, tul膮c pust膮 butelk臋 na kolanach, najwyra藕niej nie pojmuj膮c powod贸w nag艂ego ko艅ca imprezy.

- A co z nim? - zapyta艂 Porta wskazuj膮c palcem Fiodora.

Heide pozby艂by si臋 go natychmiast, ale Fiodor bardzo si臋 zdenerwowa艂 na sam膮 my艣l o martwym Rosjaninie pozostawionym w wiosce, wi臋c nie mieli艣my 偶adnego wyboru, tylko zabra膰 go ze sob膮.

- Zastrzelicie go potem - b艂aga艂 Fiodor. - Du偶o potem. Ale strzeli膰 w porz膮dku. Mo偶e 艣ci膮膰 gard艂o. Zakopa膰 w 艣nieg.

- Z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 - stwierdzi艂 . - Ju偶 ja si臋 nim zajm臋. - Chwyci艂 Rosja-

nina za rami臋. - Ruszaj si臋! Czas na ciebie.

Apatycznie, Rosjanin zapi膮艂 swoje narty i si臋gn膮艂 po porzucony w 艣niegu automat. Heidi od razu mu go zabra艂. ,

- Wojna jeniec - o艣wiadczy艂 mu. - Nie potrzebujesz ju偶 broni. Teraz robisz to, co ci powiem.

Za艂o偶yli艣my psom uprz膮偶, Paul zosta艂 wygodnie u艂o偶ony na saniach. Ca艂a wioska zebra艂a! si臋, by pomacha膰 nam na po偶egnanie. Stary; krzykn膮艂 „Ohai!", 艣wisn膮艂 bat i ruszyli艣my. Lider zaprz臋gu rzuci艂 si臋 do przodu, poci膮gaj膮c za sob膮 sanie. Wioska zosta艂a z ty艂u i typowa mieszanka 艣niegu i wiatru szybko usun臋艂a efekty wypitej w贸dki i zjedzonej wieprzowiny, kt贸re tak rozgrza艂y nam 偶o艂膮dki i podnios艂y nas na duchu. Znowu byli艣my sami we wrogim kraju, podr贸偶uj膮c wzd艂u偶 znajomej drogi w piekle.

Przez trzy dni nasz jeniec utrzymywa艂 ci膮gle pos臋pne milczenie. Kiedy ju偶 si臋 odezwa艂, pierwsze s艂owa skierowa艂 do Starego.

- Zbli偶a si臋 burza - powiedzia艂 mu. - Lepiej postawcie natychmiast namiot, bo wszyscy zamarzniemy.

Stary wsadzi艂 fajk臋 mi臋dzy z臋by i spojrza艂 na niskie, sun膮ce chmury nad horyzontem.

- W porz膮dku - powiedzia艂 w ko艅cu. - Je艣li tak radzisz, to powinni艣my ci臋 pos艂ucha膰. Znasz sw贸j kraj lepiej ni偶 my.

Spok贸j Starego ewidentnie zdenerwowa艂 Rosjanina.

- Przecie偶 m贸wi臋, 偶e natychmiast! Burza

przejdzie nad nami za mniej ni偶 godzin臋 i je偶eli nie postawimy namiot贸w, b臋dziemy martwi w kilka minut. Temperatura gwa艂townie spadnie. Co najmniej 45 stopni poni偶ej zera.

- Ma racj臋 - potwierdzi艂 Legionista. - Widzia艂em mn贸stwo burz piaskowych nad Sahar膮 i nie mam ochoty na burz臋 艣nie偶n膮 w 艣rodku Rosji.

Porta stan膮艂 jak wryty.

- Chyba nie zrobisz tak, jak chce ta 艂ajza?! -wykrzykn膮艂.

- Czemu nie? Zna chyba sw贸j kraj?

- Popierdoli艂o ci臋 - Porta zacz膮艂 gniewnie, ale Stary mu przerwa艂.

- Zamkn膮膰 si臋 i zabra膰 za ten namiot.

Powoli i raczej niech臋tnie zacz臋li艣my rozpakowywa膰 sanie, Porta mrucza艂 co艣 do siebie buntowniczo, a Heide rzuca艂 przekle艅stwa psom, jakby to one by艂y osobi艣cie odpowiedzialne za pogod臋. Zupe艂nie niespodziewanie, jakby znik膮d, pot臋偶ny podmuch wiatru jak lodowy n贸偶 przewr贸ci艂 sanie i 艣ci膮艂 nas z n贸g.

- Mo偶e teraz si臋 ruszycie! - krzykn膮艂 Legionista.

Pracuj膮c tak szybko, jak na to pozwala艂y nasze zmarzni臋te palce i ci膮g艂y wiatr, postawili艣my zamarzni臋te p艂贸tno namiotu, twarde ju偶 jak deski i prawie niemo偶liwe do rozprostowania, zgodnie z sugesti膮 Rosjanina zacz臋li艣my wycina膰 bloki lodu i 艣niegu maj膮ce nas ochroni膰 Przed zbli偶aj膮c膮 si臋 nawa艂nic膮. Kiedy sko艅czyli艣my, byli艣my kompletnie wyczerpani. Zasn臋li艣my wtuleni rami臋 w rami臋, zostawiaj膮c Profesora na stra偶y nas i naszego wi臋藕nia. Jako艣 tak zawsze wypada艂o, 偶e to Profesor stawa艂 na stra偶y. Obudzi艂a nas burza. To by艂o co艣, czego jeszcze nikt z nas nie widzia艂 i co mog艂o si臋 zdarzy膰 tylko w Rosji albo na Biegunie P贸艂nocnym. Przez cztery czy pi臋膰 godzin wszyscy musieli艣my nie藕le si臋 nam臋czy膰, 偶eby tylko namiot si臋 nie zawali艂. W ko艅cu wiatr troch臋 usta艂 i Rosjanin kiwn膮艂 do nas g艂ow膮.

- Teraz ju偶 dobrze. Mo偶emy si臋 przespa膰.

- Przespa膰? - zdziwi艂 si臋 Stary. - Ju偶 chyba 艣wita. Musimy i艣膰 dalej.

Rosjanin u艣miechn膮艂 si臋 z politowaniem.

- Czemu nie spr贸bujecie? Zr贸b krok na zewn膮trz i zobacz, jak daleko zajdziesz.

Ma艂y, rzecz jasna, musia艂 podj膮膰 wyzwanie. Okazuj膮c pogard臋 i brawur臋 wyszed艂 przed namiot upadaj膮c od razu w ponadmetrow膮 zasp臋, wstaj膮c z trudem tylko po to, 偶eby od razu przewr贸ci艂 go wiatr i wturla艂 z powrotem do namiotu, totalnie pokrytego 艣niegiem.

- Nie藕le, 偶e taki mocny kole艣 jak ty zosta艂 powalony przez ma艂y wiaterek! - zakpi艂 Porta.

- Jak d艂ugo to jeszcze mo偶e potrwa膰? - spyta艂 Stary.

Rosjanin tylko wzruszy艂 ramionami.

- Trzy dni, je艣li b臋dziecie mieli szcz臋艣cie. Tydzie艅, je艣li b臋dziecie mieli pecha.

Mia艂 racj臋. Przez trzy dni wichura przewala艂a zwa艂y 艣niegu. Rozmowy by艂y prawie niemo偶liwe i nasze g艂osy ochryp艂y od ci膮g艂ego pokrzykiwania. Od czasu do czasu wytaczali艣my si臋 z namiotu patrz膮c na nasze psy, skulone z nosem w ogonie w przedsionku namiotu, prawie niewidoczne pod grub膮 pokryw膮 艣niegu.

Wewn膮trz namiotu k艂贸cili艣my si臋 i spali艣my, budz膮c si臋, by znowu si臋 k艂贸ci膰, podczas gdy czas monotonnie p艂yn膮艂 dalej. Ma艂y i Steiner sprali si臋 do krwi; po czym Steiner zaczepi艂 Profesora i prawie go zabi艂; Heide pr贸bowa艂 go broni膰 i od razu zosta艂 oskar偶ony przez Port臋 o popieranie SS, kt贸ry z kolei kompletnie znokautowa艂 Profesora i pr贸bowa艂 reszt臋 swych si艂 wy艂adowa膰 na Ma艂ym, swoim starym wrogu. Wreszcie wszyscy wy艂adowali艣my si臋 na Rosjaninie siedz膮cym pos臋pnie i cicho w rogu, znajduj膮c satysfakcj臋 w fakcie, 偶e cho膰 raz wszyscy si臋 zgodzili艣my uwa偶aj膮c go za przyczyn臋 ca艂ej wojny.

Czwartego dnia obudzili艣my si臋 w niesamowicie cichym 艣wiecie. 艢nieg wci膮偶 pada艂 z ciemnego nieba, ale wiatr ju偶 usta艂. 艢nie偶ne zaspy by艂y wysokie jak g贸ry i rzucili艣my si臋 do zabawy jak dzieci, tarzaj膮c si臋 w 艣niegu, skacz膮c, zbieraj膮c go w d艂onie i obrzucaj膮c siebie nawzajem.

Dwa tygodnie p贸藕niej zacz臋li艣my wreszcie zbli偶a膰 si臋 do linii frontu. Wyczerpali艣my nasze zapasy jedzenia i byli艣my p贸艂偶ywi z wyczerpania. Od trzech dni byli艣my bez ps贸w. By艂y w takim stanie, 偶e nie mog艂y ju偶 nic ci膮gn膮膰, wi臋c Po prostu pu艣cili艣my je, by same sobie jako艣 poradzi艂y. Pozbyli艣my si臋 sa艅, spychaj膮c je w przePa艣膰. Nasz jeniec zaczyna艂 si臋 wyra藕nie coraz bardziej denerwowa膰. Jego wcze艣niejsza arogancja ju偶 wyparowa艂a i by艂o jasne, 偶e wszystkie my艣li koncentruje na poszukiwaniu sposobu ucieczki. Kto z nas nie zachowa艂by si臋 tak samo, b臋d膮c na jego miejscu?

Podczas ca艂ego naszego d艂ugiego marszu nie spotkali艣my nikogo, ale przyszed艂 dzie艅, w kt贸rym musia艂o nas opu艣ci膰 szcz臋艣cie. Zbli偶ali艣my si臋 do lasu, do kt贸rego mieli艣my jeszcze jakie艣 p贸艂 kilometra, gdy nagle us艂yszeli艣my mro偶膮cy krew w naszych 偶y艂ach okrzyk.

- St贸j!

Porta i Legionista odwr贸cili si臋, natychmiast posy艂aj膮c seri臋 w kierunku sk膮d dobieg艂 okrzyk.

- Kryj si臋! - krzykn膮艂 Stary. - Biegnijcie do lasu!

Heide i Profesor rzucili si臋 na ziemi臋 chowaj膮c za jedn膮 z zasp, by kry膰 nasz odwr贸t. To by艂a okazja, na kt贸r膮 czeka艂 Rosjanin. Zacz膮艂 biec w kierunku swoich towarzyszy, wymachuj膮c w powietrzu r臋kami i krzycz膮c „Urra Stalin" ile mia艂 tchu w piersiach. Jednak by艂 to tak偶e moment, na kt贸ry czeka艂 te偶 Heide. W wiosce! obieca艂 Fiodorowi, 偶e osobi艣cie za艂atwi Ruska! i teraz m贸g艂 to zrobi膰 ju偶 legalnie. Posypa艂y si臋 strza艂y z karabinu maszynowego. Spod os艂ony drzew widzieli艣my, jak Rosjanin nagle odskakujje do ty艂u, jakby poci膮gni臋ty niewidzialnym sznurkiem. Zrobi艂 pe艂en obr贸t i powoli zwali艂 si臋 w 艣nieg le偶膮c tam nieruchomo. Karabin Heidego wyplu艂 z siebie kolejn膮 seri臋. Teraz, ju偶 ukryci w艣r贸d drzew, bombardowali艣my wroga wszystkim, co mieli艣my. Heide wsta艂 wyzywaj膮co i rzuci艂 trzy granaty, jeden po drugim, zanim pobieg艂 w 艣lad za Profesorem. Granaty eksplodowa艂y w k艂臋bowisku 艣niegu i ludzkich szcz膮tk贸w. Do艂膮czaj膮c do nas Heide 艣piewa艂 swoj膮 pie艣艅 triumfu.

Julius Heide by艂 urodzonym morderc膮. W czasach pokoju by艂by z pewno艣ci膮 zamkni臋ty jako niebezpieczny psychopata, ale trwa艂a wojna i Heide by艂 uwa偶any za doskona艂ego 偶o艂nierza, nieustraszonego, pozbawionego wyobra藕ni, zawsze w g膮szczu walki i zawsze gotowy, by strzela膰 do wszystkiego, co si臋 rusza. Dostawa艂 medale za odwag臋 i by艂 nagradzany za swoj膮 agresj臋. Je艣liby przetrwa艂 wojn臋, a rzecz jasna by艂 to typ cz艂owieka, kt贸ry to zrobi, zosta艂by instruktorem w szkole wojskowej. Spo艂ecze艅stwo mog艂o zawsze wykorzysta膰 instynkty kogo艣 takiego jak on, je艣li tylko rozpozna艂o je na czas. Tak czy inaczej, nie by艂 to facet, kt贸rego towarzystwo sprawia艂oby ci frajd臋. Ci臋偶ko dysz膮c, ale b臋d膮c wyra藕nie zadowolony, pad艂 obok Porty i Legionisty, obs艂uguj膮cych cekaem.

- Za艂atwi艂em przynajmniej dwudziestu.

- To musia艂o im da膰 do my艣lenia... Byli ostrzeliwani przez swoich.

- Pewnie my艣l膮, 偶e maj膮 do czynienia z komandosami z „Brandenburczyk贸w".

- W takim razie niech B贸g ma nas w opiece, je艣li dorw膮 nas w swoje 艂apy.

- Dusz膮 ich drutem kolczastym - powiedzia艂 Steiner. - Widzia艂em raz paru schwytanych Brandenburczyk贸w. Jednego udusili drutem,

a drugiego upiekli 偶ywcem na ro偶nie.

- Milutko - stwierdzi艂 Porta. - A ja tak nie lubi臋 upa艂贸w.

- W ka偶dym razie - cieszy艂 si臋 Heide - nie spodziewam si臋, 偶eby kt贸ry艣 z tych wszarzy zosta艂 jeszcze przy 偶yciu.

Szli艣my w艣r贸d drzew, ale zaledwie po kilku metrach us艂yszeli艣my niepowtarzalny d藕wi臋k zbli偶aj膮cych si臋 czo艂g贸w. Jak jeden m膮偶 rzucili艣my si臋 w krzaki na widok pierwszego zbli偶aj膮cego si臋 T34. Granat 艣wisn膮艂 nam ko艂o uszu i wszyscy padli艣my na twarz. Porta pobieg艂 dalej w膮sk膮 艣cie偶k膮 i zderzy艂 si臋 z rosyjskim sier偶antem, kt贸ry naturalnie wzi膮艂 go za swojego, a nie wroga. Nie 偶y艂 jednak na tyle d艂ugo, by zrozumie膰 sw贸j b艂膮d: Porta wy艂adowa艂 w niego z bliska magazynek i przej膮艂 miotacz ognia, kt贸ry m臋偶czyzna d藕wiga艂.

- Teraz poka偶emy skurwysynom! - krzykn膮艂.

Ustawi艂 si臋 prosto na drodze nadje偶d偶aj膮cych czo艂g贸w i przykl臋kaj膮c na jednym kolanie, czeka艂 spokojnie jakby by艂o to tylko rutynowe 膰wiczenie. My, w tym czasie, czaili艣my si臋 w krzakach gryz膮c z nerw贸w paznokcie.

- Strzelaj, na Boga - szepn膮艂 Stary. Ma艂y nie by艂 w stanie si臋 opanowa膰.

- Strzelaj kurwa, STRZELAJ! - krzykn膮艂 do Porty.

Dooko艂a rozp臋ta艂o si臋 piek艂o, ale w tym momencie Porta wypali艂 i d艂ugi p艂omie艅 buchn膮艂 w kierunku najbli偶szego T34. Wydawa艂o si臋, 偶e

czo艂g stan膮艂 d臋ba, by go unikn膮膰. Ruszy艂 jeszcze kawa艂ek do przodu i znieruchomia艂. P艂omie艅 skoczy艂 teraz wysoko do wie偶yczki pojazdu. Otworzy艂 si臋 w艂az i wysun膮艂 si臋 z niego m臋偶czyzna. Wyszed艂 do po艂owy i znowu wpad艂 do 艣rodka. Niebieskie p艂omienie liza艂y chciwie jego cia艂o. Jego d艂ugi krzyk agonii wystarczy艂, by zmrozi膰 ka偶demu krew w 偶y艂ach. Cho膰 mo偶e nie krew Heidego. Jemu pewnie si臋 to podoba艂o. Odra偶aj膮cy zapach pal膮cego si臋 cia艂a wkr贸tce wype艂ni艂 nasze nozdrza. Dwa pozosta艂e czo艂gi zawr贸ci艂y i uciek艂y w panice przez chaszcze. Najwyra藕niej wzi臋艂y miotacz ognia za bro艅 przeciwczo艂gow膮 i nie mia艂y zamiaru czeka膰, a偶 ich zar偶niemy.

Je艣li chodzi o nas, to tak偶e postanowili艣my wzi膮膰 nogi za pas. Biegli艣my, a偶 wydostali艣my si臋 z lasu, zdyszani i wyko艅czeni rzucili艣my si臋 jak zwierz臋ta liza膰 艣nieg, by da膰 cho膰 troch臋 ulgi naszym wysuszonym gard艂om. Dooko艂a panowa艂a cisza i bezruch, ale w oddali s艂ycha膰 by艂o wycie pocisk贸w i ci臋偶kie pomruki artylerii.

- Oto i ona - powiedzia艂 Steiner, wskazuj膮c ku p贸艂nocnemu zachodowi. - Linia frontu.

- Bo偶e, jak ja tego wszystkiego nienawidz臋.

Profesor nagle po艂o偶y艂 si臋 w 艣niegu i Po chwili wahania reszta zrobi艂a to samo. Potrzebowali艣my kr贸tkiego relaksu, zanim zabierzemy si臋 do kolejnej porcji problem贸w.

- Czego tak naprawd臋 nienawidzisz? - zapyta艂 Porta, le偶膮c na plecach i gapi膮c si臋 na wierzcho艂ki drzew.

Profesor wykona艂 niecierpliwy ruch r臋k膮.

- Wszystkiego. Wszystkich tych k艂amstw i oszustw i bezsensownej rzezi. Wszystko to mia艂o inaczej wygl膮da膰. Tak przynajmniej m贸wili, jak wst臋powa艂em do SS w Oslo.

- Naturalnie - stwierdzi艂 Porta sucho. -I pewnie obiecywali ci chlubne zwyci臋stwo, ma艂e flagi do machania i tr膮bki do tr膮bienia? A wr贸g mia艂 by膰 tylko grup膮 o艂owianych 偶o艂nierzyk贸w tylko czekaj膮c膮, by j膮 poprzewraca膰 jak kr臋gle? Jezu, jacy niekt贸rzy s膮 naiwni!

- Umierali艣my jak muchy - ci膮gn膮艂 dalej Profesor. - Wysy艂ali nas do walki kompletnie nie przygotowanych. Zanim mieli艣my nawet szans臋 pozna膰 rodzaj zagro偶enia, wi臋kszo艣膰 z nas ju偶 nie 偶y艂a.

- Ju偶 to wszystko s艂ysza艂em - mrukn膮艂 Barcelona.

- No. Sprawiali wra偶enie, jakby wojna to by艂a jaka艣 szkolna wycieczka - stwierdzi艂 Porta. -Jak d艂ugo was 艂askawie trenowali?

- Sze艣膰 tygodni - powiedzia艂 Profesor. Wszyscy odwr贸cili si臋 do niego.

- Sze艣膰 tygodni?

- Tylko tyle.

- Bo偶e, nas szkolili trzy lata - powiedzia艂 Stary powoli. - Dla nas wojna rozpocz臋艂a si臋 na luzie, w Polsce. Zupe艂nie jak 膰wiczenia, tylko 偶e z prawdziw膮 amunicj膮 zamiast 艣lepak贸w... Sze艣膰 tygodni! Bo偶e! Ilu z was przetrwa艂o pierwsze starcie?

- Na pocz膮tku by艂o nas dwustu trzydziestu

pi臋ciu. Wszyscy ochotnicy. Wszyscy z dywizji Wiking na Ukrainie. Pierwszego dnia stu dwudziestu jeden poleg艂o. Stracili艣my wi臋cej, gdy drog臋 zbombardowa艂y my艣liwce wroga i jeszcze wi臋cej, gdy zapali艂y si臋 ambulanse... Dow贸dca oszala艂 i strzeli艂 sobie w 艂eb. Dwa dni p贸藕niej o艣miu z nas zosta艂o rozstrzelanych za „dezercj臋 w obliczu wroga". Dziewi臋ciu zosta艂o wys艂anych do oboz贸w karnych za stwierdzenie, 偶e oficerowie byli bardziej winni tej sytuacji ni偶 my. To byli zawodowcy i wiedzieli, czego si臋 spodziewa膰. My byli艣my ochotnikami i wprowadzono nas w b艂膮d... W wi臋zieniu we Lwowie bili mnie bez przerwy przez sze艣膰 godzin. Wtedy s膮dzi艂em, 偶e mam szcz臋艣cie, 偶e uda艂o mi si臋 prze偶y膰. Teraz nie jestem tego pewien.

- Dop贸ki na 艣wiecie s膮 kurwy, warto 偶y膰 -stwierdzi艂 Ma艂y pokrzepiaj膮co.

Profesor u艣miechn膮艂 si臋, a wszyscy, automatycznie, o偶ywili si臋 na s艂owo „kurwa". Seks by艂 tematem, kt贸ry nigdy nas nie m臋czy艂. Wszyscy znali艣my na pami臋膰 preferencje innych, 偶yli艣my ich intymnymi marzeniami, jednak nie zmieni艂o to faktu, 偶e by艂 to najbardziej wci膮gaj膮cy temat naszych rozm贸w.

Nied艂ugo potem us艂yszeli艣my seri臋 strza艂贸w na prawo od nas i od razu stan臋li艣my na nogi.

- Pewnie patrol, kt贸ry nas poszukuje - wyszepta艂 Stary. - Ukryjcie si臋 dobrze i czekajcie.

Po cichu zacz臋li艣my si臋 czo艂ga膰 na brzuchach z powrotem w kierunku schronienia w zaro艣lach. Zaczyna艂o zmierzcha膰 i nasze nerwy by艂y

napi臋te do ostateczno艣ci na sam膮 my艣l, 偶e na nas poluj膮. 呕o艂nierze z patrolu te偶 najwyra藕niej si臋 denerwowali. Oddali kilka strza艂贸w w krzaki, wycofali si臋, znowu wr贸cili, strzelaj膮c bezcelowo do niczego. Bez w膮tpienia ch臋tnie uznaliby nas za zaginionych, gdyby nie ich oficerowie poganiaj膮cy ich zwyczajow膮 mieszank膮 gr贸藕b i przekle艅stw. Mogli艣my ich ju偶 dostrzec poprzez drzewa. Byli to niezdarni m艂odzi rekruci, pewnie na swojej pierwszej akcji. Us艂yszeli艣my, jak jeden, bardziej pewny siebie, przechwala艂 si臋, 偶e b臋dzie strzela艂, jak kogo艣 zobaczy. Oficer odwr贸ci艂 si臋 do niego w艣ciek艂y.

- Poczekasz na to i b臋dziesz martwy! W takiej sytuacji strzelasz na wyczucie, a nie jak kogo艣 zobaczysz. Teraz si臋 zamknij i nadstawiaj uszu.

Legionista podni贸s艂 si臋 cicho z ziemi i pos艂a艂 serie strza艂贸w w kierunku g艂os贸w. Us艂yszeli艣my krzyk, potem kto艣 przekl膮艂. S艂ycha膰 by艂o 艂amanie ga艂臋zi pod czyimi艣 stopami, potem cisza. Wyczuwali艣my ich obecno艣膰 w pobli偶u. Legionista zmarszczy艂 brwi, staraj膮c si臋 co艣 wypatrzy膰 w ciemno艣ci. Heide zacz膮艂 si臋 skrada膰 wzd艂u偶 w膮skiej 艣cie偶ki, tu偶 za nim Porta i Ma艂y. Barcelona os艂ania艂 ich ze swoim karabinem maszynowym. Ga艂膮zka trzasn臋艂a i zobaczyli艣my ciemn膮 posta膰 wy艂aniaj膮c膮 si臋 z zaro艣li. Barcelona momentalnie otworzy艂 ogie艅. M臋偶czyzna krzykn膮艂 i przy艂o偶y艂 d艂onie do oczu. By艂 rosyjskim oficerem, porucznikiem. Szed艂 艣cie偶k膮 s艂aniaj膮c si臋 w naszym kierunku, krew zalewa艂a

mu twarz. Barcelona strzeli艂 znowu i dobi艂 go oszcz臋dzaj膮c cierpie艅. W tym samym momencie wszyscy otworzyli艣my ogie艅 do kilku postaci, kt贸re zamajaczy艂y w ciemno艣ciach. Byli 艂atwym 艂upem. Ci, kt贸rzy nie padli, zrobili w ty艂 zwrot i uciekli i po chwili w oddali s艂ycha膰 by艂o jakiego艣 Rosjanina krzycz膮cego ze z艂o艣ci. Pewnie dow贸dca pr贸buj膮cy zaprowadzi膰 porz膮dek. Stary kiwn膮艂 do nas g艂ow膮.

- Dobra. Spadamy.

Przez reszt臋 nocy i nast臋pnego dnia pozostawali艣my w le艣nym schronieniu nie molestowani. Pod wiecz贸r przygotowali艣my si臋 do pr贸by dostania si臋 do niemieckich linii. Obmy艣lili艣my plan, kt贸ry w teorii wydawa艂 si臋 do艣膰 prosty. Ale czy zda egzamin w praktyce? Przynajmniej mnie wydawa艂o si臋 to wielce problematyczne.

Zbli偶yli艣my si臋 do rosyjskich okop贸w. Naturalnie, byli艣my zatrzymani i wypytywani. Na ka偶de pytanie Stary dawa艂 t膮 sam膮 odpowied藕: „wys艂ano nas jako oddzia艂 do rozminowy-wania". Wszyscy dali si臋 nabra膰. Dostali艣my sprz臋t i nawet 偶yczono nam powodzenia.

- Lepiej wy ni偶 ja - powiedzia艂 sier偶ant, kt贸ry prowadzi艂 nas przez ostatni etap naszej podr贸偶y przez rosyjskie okopy. - Mam nadziej臋, 偶e 艢wi臋ci Pa艅scy maj膮 was pod opiek膮!

- Spasiba drug - ob艂udnie odpar艂 Porta.

Potem znale藕li艣my si臋 na ziemi niczyjej, czo艂gaj膮c si臋 szybko w kierunku niemieckich linii. Serie z karabin贸w maszynowych ora艂y ziemie dooko艂a nas i skulili艣my si臋 wszyscy w leju

po wybuchu. Skakali艣my tak od leja do leja, a偶 wreszcie Stary stwierdzi艂, 偶e dalej p贸jdzie ju偶 tylko on, a my mamy poczeka膰. Bali艣my si臋 patrzy膰, jak sobie daje rad臋. Le偶eli艣my gryz膮c paznokcie i czekaj膮c, a偶 zacznie si臋 prawdziwa zabawa. Wreszcie, gdy wydawa艂o nam si臋, 偶e up艂yn臋艂a ju偶 wieczno艣膰, nieznany g艂os krzykn膮艂 do nas po niemiecku.

- Dobra, mo偶ecie zacz膮膰 i艣膰 w nasz膮 stron臋, tylko bez 偶adnych numer贸w. Pojedynczo, minuta przerwy pomi臋dzy ka偶dym.

Ewidentnie bali si臋, 偶e to pu艂apka, bo gdy zeskakiwali艣my do okopu, czeka艂 na nas ostry bagnet skierowany w pier艣. M艂ody porucznik piechoty zadawa艂 nam pytania, ca艂y czas patrz膮c si臋 na nas sceptycznie. I kto by go wini艂? Niemieccy 偶o艂nierze w rosyjskich mundurach? Niemieccy 偶o艂nierze pojawiaj膮cy si臋 na ziemi niczyjej zza rosyjskich linii? Teraz po powrocie my sami nie mogli艣my w to uwierzy膰.

- By艂by艣 zaskoczony, gdyby艣 wiedzia艂, co si臋 wyprawia w Armii Niemieckiej - powiedzia艂 Barcelona weso艂o.

Porucznik odwr贸ci艂 si臋 do niego.

- Trzymaj j臋zyk w g臋bie, Feldwebel! Mo偶e przez ostatnie par臋 tygodni biegali艣cie sobie po kraju dobrze si臋 bawi膮c, ale teraz jeste艣cie znowu w wojsku i radz臋 wam to pami臋ta膰.

- Jasne, 偶e jeste艣my z powrotem - mrukn膮艂 Steiner. - Kto jeszcze przywita艂by nas tak ciep艂o? Czerwony dywan i w og贸le! M贸wi臋 panu, poruczniku, 偶e super jest by膰 znowu w domu.

Kapitan Lander by艂 jeszcze mniej serdeczny na powitanie. Mieli艣my dziwne wra偶enie, 偶e w og贸le nie by艂 zadowolony z tego, 偶e nas widzi. Jednak, gdy trzy dni p贸藕niej jego cia艂o znaleziono w krzakach podziurawione pociskami, z respektu dla 艣mierci, przestali艣my w膮tpi膰 w jego szczero艣膰. Jak zwykle, to partyzanci zostali obwinieni za morderstwo, cho膰 niekt贸rzy podnosili brwi w kierunku Ma艂ego i Porty. W ko艅cu musieli wybra膰 ekstremalny spos贸b udowodnienia swej niewinno艣ci - wzi臋li udzia艂 w pogrzebie kapitana.

Przyszed艂 do nas z wojskowego wi臋zienia w K艂odzku. S膮d polowy skaza艂 go na dziesi臋膰 lat s艂u偶by w kompanii karnej za to, 偶e odwa偶y艂 si臋 stwierdzi膰, 偶e tylko dzi臋ki wojnie podrz臋dny malarz pokojowy zosta艂 okrzykni臋ty geniuszem. Z genera艂a-porucznika zosta艂 zdegradowany na majora. W Afryce straci艂 lewe oko, w Finlandii zostawi艂 cz臋艣膰 swojego 偶o艂膮dka. By艂 doskona艂ym dow贸dc膮 czo艂gu, mog膮cym dowodzi膰 ca艂ym pu艂kiem, ale nigdy si臋 nie nauczy艂 trzyma膰 sw贸j j臋zyk na wodzy, gdy uwa偶a艂 co艣 za prawd臋. Major Mercedes by艂 najlepszym oficerem, jakiego kiedykolwiek mieli艣my. Przedstawi艂 si臋, stoj膮c przed nami, wyprostowany, na starej skrzynce, z odkryt膮 g艂ow膮 i z podwini臋tymi r臋kawami.

- Dobra. Jestem waszym nowym oficerem. Karl Ulrich Mercedes. Tak jak i wy siedz臋 w g贸wnie po uszy. Mam trzydzie艣ci pi臋膰 lat i wa偶臋 sto kilogram贸w. Jakie艣 pytania? Nie. Nie

mam nic wi臋cej do powiedzenia poza tym: „jak b臋dziecie dbali o swoje dupska, tak i ja b臋d臋 dba艂 o swoje i damy sobie razem rad臋".

Pod 艁uga艅skiem zosta艂 ranny w brzuch i odstrzelono mu p贸艂 szcz臋ki. By艂 jednym z bardzo niewielu oficer贸w, kt贸rych kiedykolwiek darzyli艣my szacunkiem.

Rozdzia艂 5

Gdy wjechali艣my tam czo艂gami, 艁uga艅sk by艂 morzem p艂omieni. Cia艂a le偶a艂y porozrzucane na ulicach i w rynsztokach jak 艣mieci wyrzucone z kub艂贸w. Kolumny 偶o艂nierzy, obdartych i zakrwawionych, szuka艂y iluzorycznego bezpiecze艅stwa p艂on膮cych dom贸w i gruzowisk.

Strza艂. Potem kolejny i jeszcze wi臋cej. Pociski, granaty r臋czne, pociski przeciwczo艂gowe, bomby zapalaj膮ce. Ca艂a nawa艂nica maj膮ca na celu zniszczenie i 艣mier膰.

Wn臋trze naszego czo艂gu, pi臋膰dziesi臋ciodwutonowego Tygrysa, rozbrzmiewa艂o twardym ha艂asem metalu 艣cieraj膮cego si臋 z metalem, puszek, mena偶ek, cynowych kubk贸w, kluczy, narz臋dzi, pustych pude艂, w kt贸rych kiedy艣 by艂y granaty. Porta wcisn膮艂 gaz, Tygrys ruszy艂 do przodu i ca艂e to 偶elastwo stuka艂o i dzwoni艂o u naszych st贸p.

Mechanicy, umorusani b艂otem, krwi膮 i olejem, desperacko poszukiwali w艣r贸d ruin swoich jednostek. Kapitan piechoty wydaj膮cy rozkazy na 艣rodku drogi zosta艂 zaczepiony przez jeden z Tygrys贸w i przewr贸cony. Nast臋pny czo艂g nie m贸g艂 go omin膮膰. Wszystko, co pozosta艂o widoczne, to jego nogi i sk贸rzane buty z l艣ni膮cymi ostrogami. Nikt nic nie powiedzia艂. Nikogo to nie obchodzi艂o. Czym by艂a 艣mier膰 jeszcze jednego cz艂owieka na tle masowej rzezi w 艁uga艅sku, w nocy czternastego marca Byli艣my ju偶 poza emocjami, nasze uczucia by艂y martwe.

Gdzie艣 z grzmotem zawali艂 si臋 sufit i obsypa艂 nas deszcz iskier. Parli艣my naprz贸d w linii, nagle Ma艂y krzykn膮艂, by艣my si臋 zatrzymali. Jednym skokiem wydosta艂 si臋 z czo艂gu i pobieg艂 jak oszala艂y z powrotem ulic膮.

- Co mu si臋 sta艂o? - spyta艂 Heide. - Czy on my艣li, 偶e to jaka艣 przeja偶d偶ka.?

Odezwa艂o si臋 radio, trzeszcz膮c z艂owr贸偶bnie. To by艂 porucznik Ohlsen, pytaj膮c z grubsza o to samo co Heide i dodaj膮c zwi臋z艂y rozkaz, 偶eby艣my ruszyli i nie wstrzymywali kolumny. Porta wzruszy艂 ramionami i wcisn膮艂 peda艂. Czo艂g ruszy艂 w tym samym momencie, w kt贸rym wr贸ci艂 Ma艂y. Wrzuci艂 co艣 przez luk i zaraz sam wskoczy艂. Siedzieli艣my gapi膮c si臋 na brudnego urwisa, mo偶e cztero- albo pi臋cioletniego, kt贸ry z kolei gapi艂 si臋 niepewnie na nas.

- Co to ma znaczy膰? - warkn膮艂 Stary. Ma艂y posadzi艂 sobie dzieciaka na kolanach.

- Siedzia艂 w rynsztoku, zupe艂nie sam. Nie mog艂em po prostu zostawi膰 go tak sobie, 偶eby zgin膮艂. Sekund臋 p贸藕niej zwali艂aby si臋 na niego tona p艂on膮cego drewna - spiorunowa艂 nas wzrokiem. - On jest m贸j, kapujecie? I od tej chwili mo偶ecie si臋 zrzuca膰 z cz臋艣ci swojego prowiantu... Ty i ja - powiedzia艂 ch艂opcu - teraz jeste艣my razem, w porz膮dku?

- Jasne, ju偶 widz臋, jak si臋 major ucieszy gdy si臋 o tym dowie - stwierdzi艂 Stary z sarkazmem. - B臋dzie wniebowzi臋ty.

- A ja mam g艂臋boko w dupie jego zdanie albo kogokolwiek - powiedzia艂 Ma艂y. - Dzieciak jest m贸j i b臋dziemy razem... Pomy艣le膰 tylko, jestem ojcem! Biedny ma艂y g贸wniarz, jest kompletnie przera偶ony. Odwr贸膰 swoj膮 parszyw膮 g臋b臋 w drug膮 stron臋 Julius, bo si臋 ma艂y boi. - Odwr贸ci艂 ch艂opca i wskaza艂 na siebie. „Hej towariszcz! Ty Malczik! Ja, Ma艂y Ojczenasz!".

Porta roze艣mia艂 si臋 drwi膮co.

- Ty krety艅ska ma艂po... W艂a艣nie mu m贸wisz 偶e jeste艣 Bogiem Ojcem.

- Dobra, ty mu to wyt艂umacz - powiedzia艂 Ma艂y zapalczywie. - Powiedz mu, 偶e jestem jego ojcem!

Porta ch臋tnie pos艂u偶y艂 si臋 teraz p艂ynnym rosyjskim. Ch艂opiec przygryz艂 palec, najwyra藕niej uspokojony d藕wi臋kiem swojego ojczystego j臋zyka, ale wci膮偶 niepewny, co my艣le膰 o ca艂ej sytuacji. Mia艂 na sobie podarte ubranie, by艂 niesamowicie brudny, mia艂 odparzenia na swoich bosych stopach i nie艂adn膮 ran臋 na policzku. Legionista nieco go obmy艂 i opatrzy艂 rozmaite rany, a Heide da艂 mu jab艂ko, kt贸re malec niemal po艂kn膮艂 razem z ogryzkiem. Nie mieli艣my nic innego, by mu zaofiarowa膰, ale tak czy inaczej mieli艣my wi臋cej zmartwie艅, na kt贸rych musieli艣my si臋 teraz skupi膰.

Pociski i bomby zapalaj膮ce eksplodowa艂y wsz臋dzie dooko艂a, domy zapada艂y si臋 jak domki z kart, przed nami by艂o pe艂no pal膮cych si臋 kawa艂贸w strop贸w i 艣mieci. Przepychali艣my si臋, by

wydosta膰 si臋 z miasta, wolno i ostro偶nie. Grupa 偶o艂nierzy ruszy艂a na nas spod ruin i dopiero gdy po艂o偶yli艣my trupem ostatniego z nich, zorientowali艣my si臋 w naszej pomy艂ce - strzelali艣my do swoich. Musieli schroni膰 si臋 w ruinach wypalonych dom贸w i widz膮c nadje偶d偶aj膮ce w艂asne czo艂gi wybiegli, czuj膮c si臋 uratowani. Niestety, w ogniu walki trudno by艂o rozr贸偶ni膰 kamufla偶owe kurtki noszone przez naszych i kurtki polowe, kt贸re nosili Rosjanie.

Czo艂gi przepchn臋艂y si臋 przez peryferia miasta pe艂nym gazem. Skr臋cili艣my w lewo, w co艣 co kiedy艣 musia艂o by膰 pi臋knie zaplanowanym, ogrodem. Ozdobne obramowanie stawu p臋k艂o na p贸艂 pod ci臋偶arem czo艂gu. Pola dooko艂a by艂y mas膮 zieleni. Ka偶dy, pieszo, czo艂giem, ci臋偶ar贸wk膮, motocyklem ogarni臋ty by艂 tylko jedn膮 ide膮: zostawi膰 jak najdalej za sob膮 p艂on膮ce piek艂o 艁uga艅ska.

- Naprz贸d! - krzykn膮艂 Major przez radio. I ruszyli艣my, bezlito艣nie. Linia pi臋膰dziesi臋ciu czo艂g贸w taranuj膮ca morze zieleni. Dooko艂a nas s艂ycha膰 by艂o rosn膮cy ha艂as karabin贸w maszynowych i rozrywaj膮cych si臋 pocisk贸w. Miotacze ognia nieomal zapala艂y powietrze, przesycone oparami paliwa z wrak贸w r贸偶nych pojazd贸w. Rosyjscy piechurzy byli wsz臋dzie dooko艂a, ogarni臋ci panik膮, rzucaj膮c si臋 to w jedn膮, to w drug膮 stron臋, padaj膮c i pr贸buj膮c paznokciami zagrzeba膰 si臋 w ziemi. Ale nasza artyleria by艂a zawsze krok przed nami, orz膮c grunt w g艂臋bokie bruzdy razem z lud藕mi. Czo艂gi par艂y naprz贸d,

mia偶d偶膮c wszystko i ka偶dego na swojej drodze. I nagle, cisza. Umilk艂y strza艂y i wybuchy. Nie by艂y ju偶 potrzebne. Rosjanie uciekali przed nami, a my wy艂apywali艣my ich jak owce i gnali艣my w stron臋 naszych linii. Nawet najmniej agresywnych 偶o艂nierzy ogarn臋艂o szale艅stwo, podniecenie, prawie 偶膮dza krwi. To by艂o nie do unikni臋cia i nawet konieczne do przetrwania w tym rodzaju wojny.

I wtedy, z nag艂ym ostrym metalicznym d藕wi臋kiem, sko艅czy艂o si臋 nasze uniesienie. Czo艂g dosta艂 pociskiem przeciwpancernym z tak膮 si艂膮, 偶e na moment stracili艣my nad nim kontrol臋. Dzi臋ki jakiemu艣 cudowi pocisk nie przebi艂 si臋 przez zewn臋trzny pancerz.

- Wynosimy si臋 st膮d, ale ju偶! - krzykn膮艂 Stary ze wzrokiem wci膮偶 przykutym do panelu obserwacyjnego. To, co nas zaatakowa艂o, musia艂o by膰 gdzie艣 bardzo blisko i nast臋pne kilka sekund czekali艣my w napi臋ciu na kolejne trafienie. Jednak nic si臋 nie sta艂o. Mo偶e jaka艣 dobra dusza za艂atwi艂a dla nas atakuj膮cych. W ka偶dym razie ruszyli艣my w kierunku naszych linii z wci膮偶 nienaruszonym czo艂giem.

Pos艂ano nas na nowe pozycje na obrze偶u No-woajdaru, ale zaledwie zd膮偶yli艣my tam dotrze膰, gdy przez g艂o艣nik rozleg艂 si臋 g艂os porucznika Ohlsena rozkazuj膮cy nam zawr贸ci膰 i uda膰 si臋 w innym kierunku.

. - Jezu - mrukn膮艂 Porta. - Ta wojna jest czasem cholernie nudna.

Znowu ruszyli艣my. Ma艂y stara艂 si臋 bardzo po-

cieszy膰 swego 艣wie偶o adoptowanego syna, kt贸ry p艂aka艂 w rozdzieraj膮cy serce spos贸b. Nasze Tygrysy do艂膮czy艂y do grupy woz贸w pancernych, kt贸re zosta艂y wys艂ane naprz贸d, 偶eby os艂ania艂y pu艂k piechoty. My mieli艣my pozosta膰 na stanowisku i czeka膰 na nieprzyjaciela. By艂o niezwykle zimno. Ma艂y da艂 swoj膮 kurtk臋 ch艂opcu i teraz biega艂 w k贸艂ko na zewn膮trz, 偶eby si臋 ogrza膰. Nagle, jakby znik膮d, na zebrane czo艂gi spad艂 deszcz pocisk贸w. Okrzyki rannych miesza艂y si臋 z ha艂asem eksplozji. Ma艂y wyda艂 z siebie mro偶膮cy w 偶y艂ach okrzyk i rzuci艂 si臋 z powrotem do czo艂gu. Jego prawe ucho kompletnie znik艂o. Twarz by艂a zalana krwi膮.

- Moje ucho! - krzycza艂. - Te skurwysyny odstrzeli艂y moje pierdolone ucho!

- Boli ci臋? - spyta艂em niezbyt m膮drze. { Ma艂y odwr贸ci艂 si臋 do mnie z furi膮. - - A jak, kurwa, my艣lisz, g艂upi skurwysynu?

To by艂o g艂upie pytanie, jasne. Wiedzia艂em o tym.

. Po raz kolejny znale藕li艣my si臋 w sercu walki.! Czo艂gi par艂y naprz贸d w艣r贸d ostrza艂u pocisk贸w! i granat贸w. Spalone domy, krzycz膮cy ludzie, ha艂as wype艂ni艂 to, co chwil臋 temu by艂o wspania艂膮 cisz膮.

- Chyba szykuje si臋 co艣 du偶ego - stwierdzi艂) Stary. -i wcale mi si臋 to nie podoba.

Kiedy Stary m贸wi艂, 偶e co艣 mu si臋 nie podoba, wiadomo by艂o, 偶e nie jest dobrze. Do艣wiadczony, frontowy weteran jak on m贸g艂 wyczu膰 niebezpiecze艅stwo w sytuacji na d艂ugo, zanim

ktokolwiek zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e istnieje jaka艣 sytuacja.

W radiu odezwa艂 si臋 znowu porucznik Ohlsen.

- Co ty na to, Beier? Co o tym s膮dzisz? Stary pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Niezbyt dobrze, je艣li o mnie chodzi. Iwan przygotowuje jakie艣 wyg艂upy... Pytanie tylko, jakie i gdzie. Ten cholerny dym na zewn膮trz jest jak mg艂a. Nie wida膰 dalej ni偶 par臋 metr贸w.

- W ka偶dym razie miejcie baczenie.

- Tak jest.

Grupa czo艂g贸w ruszy艂a ostro偶nie. Jeden za drugim przejechali艣my po ma艂ym drewnianym mo艣cie, kt贸ry trzeszcza艂 i piszcza艂 pod naszym ci臋偶arem. Przez radia wszyscy rozmawiali nerwowo o ataku. Tej nocy na zewn膮trz panowa艂a niepewno艣膰 i nasze nerwy napi臋te by艂y do granic mo偶liwo艣ci. Atak w ciemno艣ciach to straszne ryzyko dla pu艂ku czo艂g贸w. Poniewa偶 droga by艂a w膮ska i kr臋ta, a po obu jej stronach rozci膮ga艂y si臋 mokrad艂a, byli艣my wyj膮tkowo nara偶eni. By艂o oczywiste, 偶e Rosjanie mieli nas na celownikach, bo ich pociski spada艂y z nieprzyjemn膮 precyzj膮. Jeden z czo艂g贸w zjecha艂 z trasy i ugrz膮z艂 na poboczu. Pr贸bowali艣my wyci膮gn膮膰 go przy pomocy kabli, ale zapad艂 si臋 zbyt g艂臋boko w b艂ocie i kable p臋k艂y pod obci膮偶eniem. Major Mercedes podbieg艂 do nas i u偶ywaj膮c j臋zyka, kt贸ry nie przystoi oficerom, domaga艂 si臋 w skr贸cie odpowiedzi na pytanie, co my tu, kurwa, robimy. Sam wzi膮艂 si臋 do pracy, zak艂adaj膮c nowy kabel. Na d艂oniach mia艂 grube r臋kawice, jak robotnik portowy. Zanim mieli艣my okazj臋 wypr贸bowa膰 nowy zaczep, Rosjanie w艂膮czyli do akcji ci臋偶k膮 artyleri臋. Major wskoczy艂 do czo艂gu z tak膮 pr臋dko艣ci膮, 偶e nie s膮dzi艂em, i偶 jest to mo偶liwe u ludzi z jego tusz膮. Zamkn臋li艣my boczne luki i czo艂g dr偶a艂 nieprzyjemnie pod ostrza艂em. Rosjanie rzucali przeciw nam wszystko, co mieli. Nic dziwnego, 偶e adoptowany syn Ma艂ego krzycza艂 ze strachu i sami ledwo si臋 powstrzymywali艣my, by nie do艂膮czy膰 do niego w szale艅czym ch贸rze. W radiu zabrzmia艂 g艂os Barcelony:

- Staruszku! Widzisz co艣?

- Cholernie g艂upie pytanie - mrukn膮艂 Porta.

- Totalnie cholernie nic - odpar艂 Stary weso艂o.

- Sk膮d oni, do diab艂a, atakuj膮. Za艂atwili ju偶 ca艂膮 czwart膮 kompani臋.

Zapad艂a nag艂a i denerwuj膮ca cisza. W panice zacz臋li艣my strzela膰 na o艣lep w ciemno艣膰. Nasza w艂asna piechota by艂a cicho, niew膮tpliwie czekaj膮c na rozw贸j wypadk贸w. Teraz Rosjanie mieli inicjatyw臋. Znowu si臋 zacz臋艂o ze zdwojon膮 si艂膮. Jakby wybuch艂 wulkan, nie pluj膮c jednak ogniem i ska艂ami, lecz pociskami, bombami i granatami. Powietrze pe艂ne by艂o d藕wi臋k贸w 艣mierci. S艂ycha膰 to by艂o z ka偶dej strony, a my siedzieli艣my milcz膮cy i przera偶eni w samym tego 艣rodku, uwi臋zieni w stalowym pudle, kt贸re w ka偶dym momencie mog艂o eksplodowa膰 i rozerwa膰 nas na strz臋py. Nikt nie pr贸bowa艂 rozmawia膰. Prawdopodobnie nikt nie by艂 do tego

zdolny. Trzymali艣my si臋 tylko mocno, podczas gdy czo艂g trz膮s艂 si臋 i ugina艂 pod naporem nieprzyjacielskiego ognia. Oczy mieli艣my szeroko otwarte, nasze gard艂a by艂y suche i obola艂e. Czuli艣my, 偶e jeste艣my sami w piekle, odci臋ci od reszty 艣wiata. Wydawa艂o si臋, 偶e to tylko kwestia czasu; minut albo nawet sekund, zanim pocisk znajdzie sw贸j cel i 1500 litr贸w paliwa wybuchnie pot臋偶nym p艂omieniem. Wiedzieli艣my jak to b臋dzie. Widzieli艣my, naszych przyjaci贸艂 i towarzyszy i nie mieli艣my 偶adnych z艂udze艅 co do sposobu naszej 艣mierci. To by艂o typowe, 偶e za艂oga czo艂gu ko艅czy艂a jako spalone szkielety. Tylko dziesi臋膰 procent z nas mia艂o przetrwa膰

wojn臋.

Wsz臋dzie dooko艂a spada艂y pociski i wielkie grudy ziemi by艂y wyrzucane w powietrze. Wydawa艂o si臋, 偶e 艣mier膰 trzyma nas ju偶 za szyj臋, chc膮c postawi膰 swe lodowate stopy na naszych kr臋gos艂upach. Mogliby艣my si臋 wycofa膰, ale ta my艣l do nas nie dociera艂a. Nie byli艣my bohaterami, nie potrzebowali艣my heroizmu. Wpojono nam 偶elazn膮 dyscyplin臋, kt贸ra przez lata sta艂a si臋 integraln膮 cz臋艣ci膮 nas i tylko to trzyma艂o nas na naszym posterunku w 艣rodku piek艂a. To i strach o nasze w艂asne sk贸ry. Nie walczyli艣my dla Hitlera czy Rzeszy, tylko zwyczajnie po to, by prze偶y膰. By艂 to wyb贸r pomi臋dzy prawdopodobn膮 艣mierci膮 z r臋ki Rosjan i pewn膮 艣mierci膮 Przed plutonem egzekucyjnym - gdyby艣my si臋 odwa偶yli wycofa膰. Tak偶e i takie historie by艂y znane. Znali艣my inne za艂ogi, w innych czo艂gach, kt贸re si臋 za艂ama艂y pod presj膮 ekstremalnego przera偶enia. Nie winili艣my ich, ale umierali b艂yskawicznie, o 艣wicie nast臋pnego dnia. „Dezercja w obliczu wroga". Zawsze dostawali艣my sprawozdania ze szczeg贸艂ami. To by艂a najlepsza metoda, by zniech臋ci膰 innych do p贸j艣cia za ich przyk艂adem. Nowe uderzenie wstrz膮sn臋艂o czo艂giem. Ch艂opiec nagle zacz膮艂 krzycze膰. Rzuci艂 si臋 na pod艂og臋, kopi膮c, gryz膮c i pluj膮c. Zanim zdo艂ali艣my go przytrzyma膰, uderzy艂 g艂ow膮 w zamek karabinu maszynowego. Ma艂y porwa艂 dziecko na r臋ce, kiedy my patrzyli艣my przera偶eni na ten nowy horror po艣r贸d nas. Heide si臋gn膮艂 nerwowo po pistolet. Ch艂opiec wygi膮艂 si臋 w 艂uk, odrzuci艂 do ty艂u g艂ow臋 wyszarpuj膮c si臋 z obj臋膰 Ma艂ego i pad艂 na pod艂og臋.

- Zr贸bcie co艣! - krzycza艂 Ma艂y w panice. -Nie st贸jcie tak, kurwa! Zr贸bcie co艣!

Stary pochyli艂 si臋 nad dzieckiem i pokiwa艂 wolno g艂ow膮.

- Nic nie mo偶emy zrobi膰. On nie 偶yje.

Poobijane i krwawi膮ce, ma艂e cia艂o le偶a艂o w bezruchu na oleistej pod艂odze czo艂gu. Wygl膮da艂o tylko jak kupa szmat. Ma艂y patrzy艂, jakby nie mog膮c uwierzy膰 w艂asnym oczom. Nagle uderzy艂 si臋 z ca艂ej si艂y pi臋艣ci膮 w czo艂o, krzycz膮c z rozpaczy. Zanim ktokolwiek z nas si臋 ruszy艂, wzi膮艂 cia艂o ch艂opca w ramiona i wyskoczy艂 z czo艂gu, wymachuj膮c pistoletem i strzelaj膮c dziko we wszystkich kierunkach.

- Chod藕cie tu po mnie, wy skurwysy艅skie, pierdolone 艣winie!

Przygl膮dali艣my mu si臋 jak zahipnotyzowani. Nigdy nie by艂 to przystojny facet, ale teraz z zakrwawionym banda偶em trzepocz膮cym na czole i martwym dzieckiem przy piersi by艂 po prostu przera偶aj膮cy.

- Zwariowa艂 - mrukn膮艂 Porta. - Nie wytrzyma tam nawet dw贸ch sekund.

Legionista, szybki, cichy i zwinny wyskoczy艂 za Ma艂ym z czo艂gu. Jednym dobrze wycelowanym ciosem pozbawi艂 go 艣wiadomo艣ci, a Heide i Porta wci膮gn臋li jego cia艂o do 艣rodka. Dziecko wypad艂o z jego obj臋膰 i le偶a艂o na poboczu. Legionista zostawi艂 je tam nawet si臋 nie ogl膮daj膮c.

Jeszcze raz zacz臋li艣my nas艂uchiwa膰, obserwowa膰, czeka膰... Przed nami, z okop贸w wy艂oni艂a si臋 masa obdartych i krwawi膮cych ludzi. To by艂a nasza piechota.

Powoli wstawa艂 szary 艣wit. W powietrzu wisia艂a wilgotna i duszna mg艂a, ale przynajmniej mogli艣my widzie膰, co si臋 dzieje. Zza rosyjskich linii wystrzeliwano race; zielone i bia艂e. Wiedzieli艣my, co oznaczaj膮: by艂 to sygna艂 do ataku. Ma艂y odzyska艂 przytomno艣膰 i zarozumialczo grozi艂 艣mierci膮 nam wszystkim. Wygl膮da艂o na to, 偶e jego godzina jeszcze nie nadesz艂a.

Rozpocz膮艂 si臋 atak. Fala za fal膮 rosyjskiej piechoty p臋dzi艂a ku naszym okopom. S艂yszeli艣my ich podniecone okrzyki „Urra!", jak p臋dzili, by nas zabi膰. Byli wsz臋dzie dok膮d oko si臋ga艂o i nasza w艂asna piechota tworzy艂a tylko ma艂e wysepki na wrogim oceanie. Opuszczaj膮c swoje pozycje, zostawiaj膮c dzia艂a i bro艅, uciekali ratuj膮c 偶yci臋. Nie by艂o nic innego, co mogliby zrobi膰 w obliczu takiego ataku. By艂 to dzie艅 mg艂y i szarego ci臋偶kiego nieba. Dzie艅 jak wiele innych. A jednak dla tysi臋cy, tysi臋cy m臋偶czyzn na tym odcinku frontu by艂 to ostatni dzie艅 na ziemi. Nikt nigdy nie odwa偶y艂 si臋 obliczy膰 dok艂adnych strat, jakie nast膮pi艂y. Obie strony wycierpia艂y i obie strony wola艂y zniszczy膰 listy poleg艂ych, ni偶 przyzna膰 si臋 do prawdy. Bitwa pod 艁uga艅skiem by艂a zbyt kosztowna. Oficjalny komunikat stwierdza艂 kr贸tko: „Lokalny atak w sektorze 艁uga艅sk zosta艂 odparty przez nasz膮 artyleri臋. Pozycja zosta艂a utrzymana".

Przez radio us艂yszeli艣my g艂os Mercedesa: - Wszystkie Tygrysy atakowa膰 tym, co macie. Ruszajcie w stron臋 nasypu kolejowego czterysta metr贸w st膮d.... Powodzenia!

Linia kolejowa i nasyp by艂y us艂ane przewr贸conymi ci臋偶ar贸wkami i lokomotywami. D艂ugie odcinki tor贸w by艂y wybrzuszone albo zwyczajnie powyrywane tak, 偶e teraz znajdowa艂y si臋 w pionie jak oskar偶aj膮ce niebo 偶elazne palce. Znaki sygnalizacyjne same przestawia艂y si臋 bezcelowo, a p艂on膮ce beczki z olejem powi臋ksza艂y jedynie chaos. Cia艂o niemieckiego 偶o艂nierza, wyrzucone z pewno艣ci膮 si艂膮 wybuchu, by艂o nadziane na jeden z wystaj膮cych tor贸w i teraz buja艂o si臋 w t膮 i z powrotem jak ludzki pogodomierz. Ze szczytu nasypu mieli艣my wspania艂y widok na ca艂膮 scen臋. Rosyjska piechota rozci膮ga艂a si臋 po horyzont, ca艂e masy khaki by艂y przeplecione gdzieniegdzie dzia艂ami przeciwlotni-

czymi i dzia艂ami przeciwczo艂gowymi ci膮gni臋tymi przez konie.

- 艢wi臋ty Bo偶e - wymamrota艂 Stary. - Nie wydaje si臋 mo偶liwe, 偶eby by艂o ich a偶 tylu.

Tygrysy ruszy艂y do ataku. Z daleka musia艂y wygl膮da膰 jak stado jakich艣 dziwnych i strasznych prehistorycznych potwor贸w. Nie by艂o teraz czasu, by si臋 nad tym zastanawia膰 i ba膰 si臋. Zacz臋li艣my mechanicznie spe艂nia膰 nasze zadanie zniszczenia. Ziemia trz臋s艂a si臋 pod nami, ci臋偶kie dzia艂a wy艂y i hucza艂y. Sznur za sznurem pocisk贸w wdziera艂y si臋 w masy wrogich 偶o艂nierzy. Przez moment to wielkie morze zdawa艂o si臋 waha膰. Po jego powierzchni przesz艂a drobna fala, a za chwil臋 przetoczy艂a si臋 pot臋偶na, gdy 偶o艂nierze najbli偶si czo艂gom odwr贸cili si臋 do ucieczki. Wielu zosta艂o stratowanych w og贸lnej panice. Jeszcze wi臋cej zosta艂o rozerwanych przez ci臋偶kie pociski, kt贸re spada艂y w艣r贸d nich, wyrzucaj膮c w g贸r臋 gejzery ziemi i cz臋艣ci cia艂. W 艣rodku czo艂g贸w byli艣my na wp贸艂 uduszeni. Powietrze by艂o gor膮ce i cierpkie, pal膮c nasze oczy i gard艂a. Heide pracowa艂 jak maniak, 艂aduj膮c i roz艂adowuj膮c dzia艂o. Jego grube r臋kawice by艂y przypalone i unosi艂 si臋 z nich dym. Kilkakrotnie zapala艂y si臋 nam ubrania i musieli艣my gasi膰 p艂omienie go艂ymi r臋koma. Nasze twarze by艂y czarne, byli艣my sk膮pani w pocie. W normalnych okoliczno艣ciach uznaliby艣my takie warunki za niedopuszczalne, ale teraz ledwo to zauwa偶ali艣my. Czo艂g ko艂ysa艂 si臋 i wibrowa艂 i ogarn臋艂a nas furia pogoni. Znali艣my to uczucie ju偶

dawniej, ale zawsze prze偶ywali艣my je na nowo. Niebezpiecze艅stwo zosta艂o zapomniane, 艣mier膰 zosta艂a zapomniana, nawet o samej wojnie zapomnieli艣my. Wiedzieli艣my tylko tyle, 偶e musimy zabija膰. Postacie w polowych mundurach nie by艂y ju偶 lud藕mi ani 偶o艂nierzami tak jak my, ale dzikimi zwierz臋tami, kt贸re musz膮 by膰 upolowane i unicestwione. My byli艣my my艣liwymi, poluj膮c i zabijaj膮c dla czystej prymitywnej przyjemno艣ci, ale i z konieczno艣ci. 艢miali艣my si臋 g艂o艣no, gdy zgniatali艣my nasz膮 zdobycz. Krzyczeli艣my triumfalnie, gdy widzieli艣my ich chowaj膮cych w swoich dziurach, po czym obracali艣my si臋 w ich kierunku i rozwalali艣my w drobny py艂. Pracowali艣my bez czapek i koszul i tylko z臋by nam l艣ni艂y na brudnych od oleju twarzach. Oczy p艂on臋艂y szale艅czo. Ma艂y wy艂 jak wilk. Zabijali艣my i mordowali艣my ka偶d膮 dost臋pn膮 nam broni膮, dzia艂em, karabinami i miotaczem ognia. A Rosjanie walczyli jak ranna, schwytana zwierzyna, z desperack膮 energi膮. 艢miertelnie ugodzeni i tak rzucali do walki wszystko co mieli. Ale ich rewolwery i karabiny nie robi艂y nam wi臋cej szkody od zwyk艂ej procy. Nawet bro艅 przeciwpancerna nie by艂a skuteczna z odleg艂o艣ci wi臋kszej ni偶 sto metr贸w. Niekt贸rzy nawet rzucali si臋 w samob贸jczym ataku z bomb膮 magnetyczn膮 czy koktajlem Mo艂otowa, ale ci臋偶ko jest przyklei膰 tak膮 bomb臋 do czo艂gu, a koktajle Mo艂otowa najcz臋艣ciej wyrz膮dza艂y im wi臋cej szk贸d ni偶 nam.

- Tygrysy, wyjmijcie z dupy palce i we藕cie

si臋 do roboty! - rycza艂 major przez radio.

- Nie mamy ca艂ego dnia, 偶eby si臋 tu z nimi

cacka膰!

Tak rozdra偶nieni parli艣my naprz贸d z jeszcze wi臋ksz膮 pasj膮. Teraz Rosjanie uciekali przed nami, nasze pociski rozrywa艂y si臋 w艣r贸d nich, po艂amane cia艂a wisia艂y na moment w powietrzu jak marionetki, by po chwili spa艣膰 uderzaj膮c w czo艂gi. Szum wentylatora wskazywa艂, 偶e wiatrak wci膮偶 dzia艂a艂, ale tak czy inaczej smr贸d krwi, potu i pal膮cego si臋 ludzkiego mi臋sa wystarczy艂, by zamiesza膰 w 偶o艂膮dku. W pewnym momencie Stary odwr贸ci艂 si臋 na bok i zwymiotowa艂. Cz臋艣膰 spad艂a mi na twarz. Wytar艂em to wierzchem d艂oni, dopiero p贸藕niej zdaj膮c sobie z tego spraw臋.

- Ostatni pocisk w lufie - zameldowa艂 nagle

Heide.

-1 tylko trzydzie艣ci litr贸w paliwa w zbiorniku - doda艂 Porta.

Pod膮偶aj膮c za nami, w 艣lad za zniszczeniami, jecha艂y czo艂gi-cysterny. Zawr贸cili艣my i w rekordowym czasie znowu uzupe艂nili艣my amunicj臋 i paliwo. Nadesz艂y nowe rozkazy przez radio: rosyjskie czo艂gi na prawo. Dystans 1200 metr贸w. Za艂atwcie je.

To by艂a ca艂a formacja T34. Widzieli艣my, jak stoj膮 na przeciwleg艂ym kra艅cu linii kolejowej i gdy skierowali艣my na nich nasze lufy, poczu艂em, jak wraca do mnie strach. W takich momentach to prawdziwe piek艂o by膰 uwi臋zionym w czo艂gu.

- Ognia! - rozkaza艂 Stary.

Ci臋偶kie dzia艂o zawy艂o. Prawie natychmiast T34, lider formacji, stan膮艂 w p艂omieniach, ale tak偶e po naszej stronie zap艂on臋艂y pot臋偶ne stosy. W ci膮gu kilku minut byli艣my otoczeni p艂on膮c膮 mas膮 stali. Kilku ludzi zdo艂a艂o uciec z tego piek艂a, zanim eksplodowa艂a amunicja i rozsadzi艂a czo艂g i jego za艂og臋 na milion nierozpoznawalnych kawa艂k贸w. Najbardziej ucierpia艂y lekkie czo艂gi: Tygrysy wytrzymywa艂y atak, podczas gdy inne zosta艂y prawie ca艂kowicie zmiecione z powierzchni ziemi. Po godzinie ci臋偶kiej walki Rosjanie byli pokonani. Koszt dla obu stron by艂 pora偶aj膮cy.

Nieprzyjaciel odkry艂, 偶e prze艂amanie tego odcinka frontu nie by艂o mo偶liwe. My odkryli艣my, 偶e mo偶emy si臋 utrzyma膰 mimo zmasowanego ataku. Otworzyli艣my w艂azy i wci膮gali艣my do p艂uc zimne powietrze, w艂adcy, przez moment, wszystkiego dooko艂a, co by艂o tylko kup膮 wypalonych czo艂g贸w, spalonych cia艂 i okaleczonych, krwawi膮cych ludzkich wrak贸w, kt贸re jeszcze 偶y艂y.

Mieli艣my tylko chwil臋, by zdo艂a膰 si臋 nacieszy膰 naszym zwyci臋stwem. To Stary pierwszy zauwa偶y艂 czo艂gi ponownie gromadz膮ce si臋 po drugiej stronie tor贸w. Musia艂o by膰 ich tam wi臋cej ni偶 setka. Ich cel by艂 natychmiast widoczny: odci膮膰 nam mo偶liwo艣膰 odwrotu. Rosjanie byli ju偶 od dawna mistrzami w tej taktyce, co wiedzieli艣my z gorzkiego do艣wiadczenia. Nie mieli艣my czasu, by si臋 zastanawia膰 nad nasz膮

sytuacj膮. Stary przekaza艂 wiadomo艣膰 majorowi Mercedesowi, a ten natychmiast nakaza艂 odwr贸t. By艂 to wy艣cig ze 艣mierci膮. Zawr贸cili艣my i dali艣my nog臋 - ka偶dy czo艂g jad膮c w艂asnym kursem, byle tylko znale藕膰 si臋 jak najszybciej za niemieck膮 lini膮. Przed nami znajdowa艂 si臋 T34. Mieli艣my go na celowniku...

Ognia! Czo艂g zadr偶a艂. P艂omie艅 buchn膮艂 z gard艂a lufy. W odpowiedzi, sekund臋 p贸藕niej, pod niebo wystrzeli艂 p艂omie艅 z T34, by po chwili zamieni膰 si臋 w grzyba czarnego dymu. I wreszcie eksplozja niszcz膮ca i pojazd, i ludzi.

Jeszcze dwa zosta艂y za艂atwione w ten sam spos贸b, ale nasze szcz臋艣cie nie mog艂o trwa膰 wiecznie. Parli艣my naprz贸d pe艂nym gazem, mijaj膮c sczernia艂e szcz膮tki kilku naszych czo艂g贸w. W pewnym momencie trafili艣my na grup臋 niemieckich 偶o艂nierzy, zakrwawionych i przewracaj膮cych si臋. Kulawi i 艣lepi wspieraj膮cy si臋 nawzajem. Zwolnili艣my, by ich ze sob膮 zabra膰 i w kilka sekund wie偶yczka i reszta pancerza czo艂gu zaroi艂y si臋 od ludzi. Nieuchronnie, niekt贸rzy nie mogli si臋 utrzyma膰 i spadli z powrotem na drog臋, ale my nie mieli艣my wyboru i musieli艣my ich tam pozostawi膰. Nie by艂o czasu na sentymenty. Je艣li chcieliby艣my si臋 zatrzymywa膰 i zabiera膰 ka偶dego po kolei, to wszyscy sko艅czyliby艣my jako kupa nadpalonych ko艣ci. Jednak i tak wymaga艂o to silnej woli, by jecha膰 dalej i zostawi膰 swoich towarzyszy na pastw臋 losu. R臋ce pr贸bowa艂y uchwyci膰 jak膮艣 cz臋艣膰 czo艂gu, zewsz膮d s艂ycha膰 by艂o b艂agalne g艂osy.

Porta instynktownie nacisn膮艂 na hamulec i Stary odwr贸ci艂 si臋 do niego z furi膮.

- Jed藕, cholerny idioto. Przez moment wydawa艂o si臋, 偶e Porta odm贸wi.

- Powiedzia艂em ci, jed藕! - powt贸rzy艂 Stary. -To rozkaz, przyjacielu.

Porta otworzy艂 usta, by mu odpowiedzie膰, ale jego s艂owa zag艂uszy艂o uderzenie ci臋偶kiego metalowego przedmiotu o bok czo艂gu. Ca艂y pojazd zatrz膮s艂 si臋 gwa艂townie. W 艣rodku upadli艣my wszyscy, staj膮c si臋 jedn膮 wielk膮 nieskoordynowan膮 mas膮 r膮k i n贸g. Na zewn膮trz s艂ycha膰 by艂o krzyki rannych 偶o艂nierzy.

- My艣liwce bombarduj膮ce - sykn膮艂 Stary. -Mo偶e teraz si臋, kurwa, ruszysz.

Porta wzruszy艂 lekcewa偶膮co ramionami, ale czo艂g ruszy艂 ponownie naprz贸d. My艣l臋, 偶e wszyscy odetchn臋li z ulg膮. Porta by艂 najlepszym kierowc膮 w ca艂ym pu艂ku i je艣li ktokolwiek m贸g艂 nas bezpiecznie dowie藕膰 z powrotem, to tylko on.

Straszny krzyk wstrz膮sn膮艂 powietrzem, gdy ruszyli艣my. Przez moment zapanowa艂a cisza, po czym Legionista wzruszy艂 ramionami.

- Kogo艣 wci膮gn臋艂o pod g膮sienic臋 - stwierdzi艂] lakonicznie.

Przejechali艣my przez step, wje偶d偶aj膮c teraz do morza ruin, rozwalonych mur贸w, pot艂uczonego szk艂a, by po chwili ora膰 opuszczone okopy,] leje i kratery po bombach. Daleko przed nami by艂y inne Tygrysy. Tylko Barcelona by艂 z nami,

jego czo艂g by艂 prawie niewidoczny przez hord臋 uwieszonych na nim rannych piechur贸w.

Stary wci膮偶 co艣 mrucza艂 pod nosem. Zrozumieli艣my tylko s艂owo „most" i ju偶 wiedzieli艣my, o czym my艣la艂. Aby dotrze膰 na drugi brzeg rzeki, musieli艣my przekroczy膰 pewien most. Du偶o zale偶a艂o od tego, czy to Rosjanie, czy my dotrzemy do niego pierwsi.

Na drodze wyros艂a nam nowa przeszkoda: czo艂g Barcelony najecha艂 na kawa艂ek podmok艂ego terenu i wkr贸tce by艂 ca艂kowicie unieruchomiony. Podali艣my im hol, ale poniewa偶 mogli艣my ich ci膮gn膮膰 tylko w bok, a nie do przodu, okaza艂 si臋 nieprzydatny. Na naszych oczach ci臋偶ki czo艂g zapada艂 si臋 coraz g艂臋biej i Mercedes, gdy go o tym powiadomili艣my przez radio, wyda艂 rozkaz, by czo艂g opu艣ci膰 i zniszczy膰. Barcelona i jego za艂oga przesiedli si臋 do nas i ruszyli艣my, ponownie obwieszeni lud藕mi chwytaj膮cymi si臋 ka偶dej cz臋艣ci pancerza.

Trafili艣my na rosyjskie stanowisko artylerii i uderzyli艣my na nich, zanim mieli okazj臋 si臋 rozpierzchn膮膰. Widzieli艣my tylko przera偶one twarze, wykrzywione przez strach, gdy zgniatali艣my ich jak walec.

Kr贸tko potem przysz艂a nasza kolej, by zacz膮膰 si臋 ba膰; czo艂g zacz膮艂 traci膰 sw膮 pr臋dko艣膰. Porta i Ma艂y pracowali gor膮czkowo, jednak bez rezultatu. Dystans pomi臋dzy nami i reszt膮 Tygrys贸w powi臋ksza艂 si臋 z ka偶d膮 chwil膮.

- Co si臋, kurwa, dzieje? - krzykn臋li艣my ze strachu przed tym, co si臋 mo偶e wydarzy膰, staj膮c

si臋 poirytowani i nielogiczni.

-Jed藕, kutasie!

- Nie jestem pierdolonym czarodziejem! -warkn膮艂 Porta.

Stary wezwa艂 przez radio porucznika Ohlse-na: bez odzewu. Widzieli艣my, jak ostatnie z bratnich czo艂g贸w znikaj膮 za wzg贸rzem, daleko przed nami. Wydawa艂o si臋 ma艂o prawdopodobne, 偶e w og贸le dojedziemy do mostu... I nagle, silnik znowu ruszy艂 pe艂n膮 par膮. Kaszln膮艂, zabe艂-kota艂, zgas艂 zupe艂nie i znowu zapali艂. Czo艂g poderwa艂 si臋 do przodu. Po raz enty Porta dokona艂 cudu. Obrzucili艣my go wspania艂ymi pochwa艂ami, a on po prostu splun膮艂 z pogard膮 i zmieni艂 biegi.

- Jeste艣my bohaterami - o艣wiadczy艂 Ma艂y. -To nasz obowi膮zek, by umrze膰 bohatersk膮 艣mierci膮... Heil Adolf! Ale z nas szcz臋艣ciarze, 偶e urodzili艣my si臋 we w艂a艣ciwej chwili. Ale mamy szcz臋艣cie, 偶e jeszcze 偶yjemy, by walczy膰 przez kolejny pierdolony dzie艅.

- Chyba ci臋 pojeba艂o - powiedzia艂em rado艣nie.

- A o co my niby, kurwa, walczymy, h臋? -mrukn膮艂 Barcelona, skulony w k膮cie, by nie przeszkadza膰.

- Nie zadawaj takich idiotycznych pyta艅 -poradzi艂 mu Stary.

W chmurze py艂u dotarli艣my do mostu.

By艂 wci膮偶 nienaruszony, broni艂 go oddzia艂 rosyjskiej piechoty. Nie czekali艣my na wymian臋 uprzejmo艣ci, dos艂ownie przejechali艣my przez

nich i po nich. Dwie zapalczywe dusze rzuci艂y si臋 na prz贸d czo艂gu: jednemu oderwa艂o rami臋, drugim zaj臋li si臋 nasi pasa偶erowie.

Za mostem musieli艣my przejecha膰 przez mocno bronion膮 wiosk臋. Jako艣 uda艂o nam si臋 wytrzyma膰 ci膮g艂y ostrza艂 z broni przeciwpancernej, ale s膮dz膮c po krzykach i wrzaskach wielu siedz膮cych na zewn膮trz musia艂o straszliwie oberwa膰. Nic nie mogli艣my dla nich zrobi膰. Tu偶 za wiosk膮 spotkali艣my si臋 twarz膮 w twarz zT34.

Dowiedzieli艣my si臋 o tym, gdy na przednim pancerzu eksplodowa艂 pocisk. Na szcz臋艣cie nie by艂 na tyle silny, by nas uszkodzi膰, ale reszta naszych pasa偶er贸w zosta艂a zmieciona jak s艂oma na wietrze. Nastawi艂em celownik na Rosjan. Zanim mog艂em otworzy膰 ogie艅, Porta wcisn膮艂 gaz i ruszy艂 bezpo艣rednio na nich. Dwa czo艂gi zderzy艂y si臋 ze sob膮 z potwornym trzaskiem i odbi艂y si臋 od siebie. Wewn膮trz Tygrysa wszyscy zostali porozrzucani po ca艂ym wn臋trzu. O ma艂o nie straci艂em przytomno艣ci, gdy wyr偶n膮艂em g艂ow膮 o kant skrzynki amunicyjnej. L偶ejszy rosyjski czo艂g by艂 w du偶o gorszym stanie ni偶 nasz pi臋膰-dziesi臋ciodwutonowiec. Kompletnie ich odwr贸ci艂o, a dw贸ch cz艂onk贸w za艂ogi, kt贸rzy wychylali si臋 na zewn膮trz w艂az贸w podczas zderzenia, zosta艂o przeci臋tych na p贸艂, gdy uderzenie zatrzasn臋艂o w艂azy na ich nogach.

Po jakim艣 czasie wyprzedzili艣my oddzia艂 niemieckiej piechoty, kt贸ry ewidentnie bra艂 dzi艣 udzia艂 w ci臋偶kich walkach. Wszyscy byli

na wp贸艂 偶ywi ze zm臋czenia, oczy mocno za-puchni臋te, twarze szare i wyn臋dznia艂e, wi臋kszo艣膰 w brudnych, zakrwawionych banda偶ach, niekt贸rzy byli bez r臋ki, nogi, oka. Nie wiedzieli ani gdzie s膮 rosyjskie, ani nasze linie. Wo艂ali do nas, gdy przeje偶d偶ali艣my, prosz膮c, by艣my zabrali ich ze sob膮. Machali艣my i krzyczeli艣my bezsensowne s艂owa otuchy, a gdy zobaczyli, 偶e nie mamy zamiaru si臋 zatrzymywa膰, ich pro艣by zamieni艂y si臋 w gro藕by i wyzwiska. Kapitan artylerii wyci膮gn膮艂 pistolet i strzeli艂 do nas kilkakrotnie, a Oberwachtmeister ustawi艂 si臋 w poprzek drogi z karabinem i krzykn膮艂, by艣my si臋 zatrzymali. My jednak jechali艣my nieub艂aganie. Oberwachtmeister nie chcia艂 ust膮pi膰 i rezultat m贸g艂 by膰 tylko jeden. Z ty艂u us艂yszeli艣my okrzyki gniewu i pot臋pienia od jego towarzyszy.

Nieco p贸藕niej spotkali艣my si臋 z reszt膮 Tygrys贸w w lesie, na po艂udnie od Lichnowskoje. Pod os艂on膮 ciemno艣ci mechanicy wzi臋li si臋 za napraw臋 naszych zmaltretowanych czo艂g贸w. Naszemu dosta艂 si臋 nowy silnik i p艂yty pancerne, zmieniono nam te偶 jedn膮 z g膮sienic. Barcelona przej膮艂 czo艂g opuszczony przez SS. Dzia艂o by艂o uszkodzone, ale zosta艂o szybko wymienione na nowocze艣niejsze, wyci膮gni臋te z jednego z czo艂g贸w, kt贸re nie nadawa艂y si臋 do naprawy.

Porucznik Ohlsen przy艂膮czy艂 si臋 do naszej grupy i pocz臋stowa艂 wszystkich papierosami.

- A mo偶e by艣 tak co艣 zagra艂? - spyta艂 Port臋.

- Co na przyk艂ad? - odpar艂 Porta wyci膮gaj膮c sw贸j flet.

- Co艣 weso艂ego. Co chcesz.

- Horst Wessel - zasugerowa艂 Profesor. Og贸lne gwizdy i 艣miech.

- Porucznik powiedzia艂, 偶e ma by膰 co艣 weso艂ego - przypomnia艂 mu Porta.

Butelka w贸dki posz艂a wko艂o w 艣lad za papierosami. Powoli zaczynali艣my si臋 relaksowa膰 po trudach dnia.

- Za艣piewajmy: „Urodzi艂em si臋 i wychowa艂em w burdelu" - zaproponowa艂 Porta.

Ryczeli艣my tekst najg艂o艣niej jak mogli艣my, delektuj膮c si臋 rosn膮c膮 wulgarno艣ci膮, zwrotka po zwrotce. W贸dka wci膮偶 kr膮偶y艂a. Stopniowo ogarnia艂 nas spok贸j i dobre samopoczucie.

- Gdyby tylko dali nam jeszcze czo艂g pe艂en kurew - westchn膮艂 Ma艂y.

Przez chwil臋 rozmawiali艣my o takiej mo偶liwo艣ci, z ca艂ym entuzjazmem zarezerwowanym dla rozm贸w o seksie. Jak zwykle, poziom dyskusji gwa艂townie spad艂 i sko艅czy艂o si臋 na ba艂aganie i b贸jkach. Porucznik Ohlsen znudzi艂 si臋 naszym towarzystwem. Powiedzia艂, 偶eby艣my si臋 zamkn臋li i odszed艂 do bardziej spokojnej grupy, podczas gdy my dalej k艂贸cili艣my si臋 do 偶ywego. Kto艣 waln膮艂 Port臋 w g艂ow臋 r膮czk膮 od granatu. Ma艂y po cichu wys膮czy艂 reszt臋 w贸dki, gdy wszyscy byli zaj臋ci czym innym. Kto艣 inny Przy艂o偶y艂 Heidemu 艂opat膮 i Profesor, jak zwykle, oberwa艂 za wszystkich. Podczas ca艂ego tego zamieszania nadszed艂 rozkaz: „przygotowa膰 si臋 do wymarszu". S艂yszeli艣my, jak przez las odje偶d偶aj膮 pierwsze czo艂gi i widzieli艣my d艂ugie j臋zyki ognia z ich rur wydechowych.

Ponownie ruszali艣my na akcj臋. Zostawili艣my os艂on臋 lasu i zaj臋li艣my miejsce na drodze, cz臋艣膰 d艂ugiej kolumny pojazd贸w: czo艂g贸w, ci臋偶ar贸wek, woz贸w pancernych, kibel i schwimwagen贸w - wszystkich jad膮cych na wsch贸d do bli偶ej nie okre艣lonej lokacji. Zatrzymali艣my si臋 ile艣 kilometr贸w dalej. Porta wychyli艂 si臋 z czo艂gu i krzykn膮艂 w stron臋 偶o艂nierzy z pu艂ku piechoty, kt贸ry do nas do艂膮czy艂.

- Hej, b膮d藕 kumplem i powiedz, czy jedziemy w dobr膮 stron臋 na wojn臋! Chcieliby艣my si臋 troch臋 zabawi膰, je艣li nie jest ju偶 za p贸藕no.

- Ju偶 nied艂ugo sam si臋, kurwa, dowiesz, gdzie to jest - odpowiedzia艂 kto艣 niezadowolony.

W oddali s艂ycha膰 by艂o znajome buczenie ci臋偶kiej artylerii. Niebo przecina艂y 艣wiat艂a szperaczy, a ponad drzewami kolorowe flary roz艣wietla艂y noc. Tygrysy zbi艂y si臋 w gromad臋 i sta艂y w milczeniu, oczekuj膮c rozkaz贸w. D艂uga linia czo艂g贸w rozci膮gaj膮ca si臋 wzd艂u偶 drogi. Porta i Ma艂y opu艣cili relatywny komfort wn臋trza i zdecydowali si臋 wyj艣膰, by w przydro偶nym rowie odda膰 si臋 pasji gry w ko艣ci o wielkie pieni膮dze, kt贸rych nikt z nich nie mia艂. Po jakim艣 czasie do艂膮czy艂 do nich Heide i Legionista i gra szybko sta艂a si臋 okazj膮 do 艣wie偶ej awantury. Gdzie艣, zdecydowanie za blisko nas, kr贸tko i sucho szcz臋kn臋艂o dzia艂o.

- T34 - stwierdzi艂 Stary spokojnie. Nadszed艂 rozkaz, by rusza膰 dalej.

Czterech hazardzist贸w zapomnia艂o o swojej k艂贸tni i wskoczy艂o do czo艂gu. Barcelona kciukiem pokaza艂 nam, 偶e wszystko gra. Przed nami smugi bia艂ych i zielonych pocisk贸w wbija艂y si臋 w noc. By艂 to sygna艂 do ataku.

Wjechali艣my powoli w g臋ste zaro艣la, zgniataj膮c g膮sienicami krzaki i m艂ode drzewka. Nasze dzia艂a strzela艂y kr贸tkimi seriami. Gdzie艣 eksplodowa艂 T34 i spad艂 na nas deszcz gor膮cej stali. Dooko艂a ci臋偶ko pracowa艂y dzia艂a przeciwczo艂-gowe. Za ka偶dym razem gdy je s艂yszeli艣my, instynktownie chowali艣my g艂ow臋 w ramiona. Nagle huk i zawodzenie ci臋偶kiej artylerii usta艂o i zamiast tego da艂o si臋 s艂ysze膰 trzaski pistolet贸w i regularny stukot broni maszynowej. Z ochryp艂ych okrzyk贸w otuchy domy艣lili艣my si臋, 偶e do ataku ruszy艂a nasza piechota.

- Tygrysy naprz贸d!

Przy艣pieszyli艣my. Wzbijali艣my w powietrze pot臋偶ne kawa艂y b艂ota, drzewa pada艂y pod nami jak kr臋gle. Stan臋li艣my na chwil臋, by przepu艣ci膰 kolumn臋 piechoty, po czym ruszyli艣my w szyku na Rosjan przed nami. Znowu czuli艣my gor膮czk臋 po艣cigu, teraz jednak by艂a r贸偶nica: nikt nie by艂 pewien, czy to my polujemy, czy te偶 na nas poluj膮. Wsz臋dzie panowa艂 chaos.

Dotarli艣my do ma艂ej wioski, w臋z艂a kolejowego, gdzie trwa艂a za偶arta walka. Terkotanie karabin贸w maszynowych, granaty r臋czne, rakiety, miotacze p艂omieni, g艂o艣ne okrzyki po rosyjsku i niemiecku, wo艂ania, wycia i g臋ste kolumny dymu. Sk艂ad amunicji wylecia艂 w powietrze, zosta-

wiaj膮c 艣cian臋 p艂omieni. Olbrzymie latarnie, kt贸re by艂y p艂on膮cymi domami, o艣wietla艂y nam drog臋. Ciep艂e powitanie czeka艂o na nas ze strony kilku dzia艂 przeciwpancernych, kt贸re musieli艣my wyeliminowa膰, zanim mogli艣my jecha膰 dalej. Na ulicach wida膰 by艂o typowe obrazki zag艂ady. Martwi 偶o艂nierze, martwe konie, martwi cywile. Porzucone cz臋艣ci uzbrojenia. Rosyjski kapitan uwi臋ziony pod przewr贸conym pojazdem, krzycz膮cy szeroko otwartymi ustami i patrz膮cy w dal niewidz膮cym wzrokiem. Wielu rannych, kt贸rzy nie zd膮偶yli si臋 odczo艂ga膰, zosta艂o przez nas zmia偶d偶onych. Ci膮g艂y deszcz ma艂ych pal膮cych si臋 cz膮steczek by艂 tak g臋sty, 偶e dostawa艂 si臋 nawet do czo艂gu. Jechali艣my przez piek艂o r臋koma zas艂aniaj膮c twarze, ale dla tych, kt贸rzy byli na zewn膮trz by艂o to du偶o gorsze. Widzieli艣my wielu 偶o艂nierzy krzycz膮cych z b贸lu i s艂aniaj膮cych si臋 po ulicy z d艂o艅mi na oczach. W 艣rodku wsi trwa艂a walka wr臋cz, musieli艣my skr臋ci膰 i zr贸wna膰 z ziemi膮 wiele dom贸w. 艢ciany p臋ka艂y powoli pod naporem pi臋膰dziesi臋ciu dw贸ch ton. W jednym z dom贸w 艂贸偶ko, w nim dwa trupy, a mi臋dzy nimi 偶ywa ma艂a dziewczynka. Porta nie by艂 w stanie zahamowa膰, by ich omin膮膰. Nikt nie powiedzia艂 s艂owa. Milczeniem ok艂amywali艣my siebie nawzajem. Nikt nic nie m贸wi艂 z prostego powodu - nikt nie mia艂 odwagi przyzna膰 si臋 do tego, co widzia艂. To nie by艂a wojna, to by艂o morderstwo. By艂a to jedna z rzeczy, o kt贸rych si臋 nie m贸wi艂o.

Mieszka艅cy wioski stracili wszystko, czasem 艂膮cznie z 偶yciem. Stara kobieta siedzia艂a po艣r贸d ruin swojego domu, pomi臋dzy kilkoma po艂amanymi patykami, kt贸re kiedy艣 by艂y cz臋艣ci膮 jej mebli. Jej d艂ugie siwe w艂osy by艂y nadpalone, a cia艂o pokrywa艂y rany po oparzeniach. Patrzy艂a na przeje偶d偶aj膮ce czo艂gi oczami otwartymi szeroko z przera偶enia, ale nie pr贸bowa艂a si臋 przed nami ukry膰. Tak czy inaczej, nie by艂o gdzie ucieka膰. Trzech cywil贸w le偶a艂o martwych na 艣rodku drogi. Jeszcze dalej cia艂a 偶o艂nierza i dziecka le偶a艂y obok siebie, ich krew zmieszana, wci膮偶 ciep艂a i czerwona.

Nie wiedzieli艣my dlaczego, ale kazano nam zatrzyma膰 si臋 na 艣rodku ulicy. W pobli偶u znajdowa艂 si臋 skwer - bruk, a na 艣rodku studnia. Do niej w艂a艣nie sika艂 jaki艣 niemiecki 偶o艂nierz. Musia艂 d艂ugo trzyma膰 to w sobie, bo jego sikaniu nie by艂o ko艅ca. Usiedli艣my obserwuj膮c go w milczeniu, jakby wykonywa艂 jaki艣 specjalny rytua艂. Czemu musia艂 zanieczyszcza膰 藕r贸d艂o wody pitnej? W jego dzia艂aniu nie by艂o z艂o艣liwo艣ci. Sika艂 do studni, bo tam by艂a, bo by艂o to wygodne, bo nie my艣la艂 i z 偶adnego innego powodu. Kiedy sko艅czy艂, zapi膮艂 rozporek i odsun膮艂 si臋 z g艂臋bokim westchnieniem satysfakcji, tak jakby 艣wiat by艂 teraz lepszym miejscem. Po drugiej stronie studni ma艂y ch艂opczyk bawi艂 si臋 w piasku, najwyra藕niej niewzruszony wojn膮, kt贸ra rozgrywa艂a si臋 dooko艂a niego. 呕o艂nierz podszed艂 do niego, powiedzia艂 kilka s艂贸w i pog艂aska艂 go po w艂osach. Odwr贸ci艂 si臋 i ujrzawszy czo艂gi, pomacha艂 nam rado艣nie, zapali艂 papierosa opieraj膮c si臋 o studni臋. Potem odwr贸ci艂 si臋 przez rami臋 patrz膮c znowu na ch艂opca, wyci膮gn膮艂 co艣 z kieszeni i rzuci艂 na piasek. Dziecko chwyci艂o to szybko i momentalnie w艂o偶y艂o sobie do buzi. 呕o艂nierz u艣miechn膮艂 si臋 i skin膮艂 g艂ow膮. W nast臋pnej chwili z wyrazem najwy偶szego zdumienia na twarzy skuli艂 si臋 i upad艂 na ziemi臋. Jego nogi drga艂y, a z otwartych ust buchn膮艂 mu potok krwi. Dziecko wsta艂o, zrobi艂o kilka niepewnych krok贸w i tak偶e upad艂o. Nikt z nas nie s艂ysza艂 pocisku, kt贸ry ich zabi艂, zanim dotar艂 do celu i wybuch艂. W powietrze wylecia艂o zadziwiaj膮co ma艂o piasku, a py艂 opad艂 ju偶 po chwili.

Skwer wygl膮da艂 prawie tak samo jak przed chwil膮. Kilka kurczak贸w wysz艂o na bruk i licz膮c na posi艂ek, zacz臋艂o dzioba膰 w pobli偶u dw贸ch cia艂.

Pod os艂on膮 czo艂g贸w nasza piechota przygotowywa艂a si臋 do kolejnego natarcia. Nagle, z niezliczonych do艂贸w wyskoczyli ukryci dot膮d ludzie. Porta wychyli艂 si臋 z czo艂gu zach臋caj膮c ich do ataku.

- Do zobaczenia w Moskwie, ch艂opaki!

Grad strza艂贸w nad jego g艂ow膮 sprawi艂, 偶e szybko si臋 schowa艂 w艣r贸d gwizd贸w 偶o艂nierzy.

Nast膮pi艂 atak, potem odwr贸t, znowu atak i chwila niepewno艣ci w obliczu gwa艂townego oporu Rosjan. Teraz do zabawy do艂膮czy艂a rosyjska artyleria. Nasi 偶o艂nierze rzucali si臋 na ziemi臋, tak p艂asko jak tylko mogli, ale i tak wstrz膮s wybuch贸w podrzuca艂 ich wysoko w g贸r臋 i w d贸艂 jak popsute kukie艂ki. G艂ow臋 mia艂em mocno opart膮 o gum臋 panelu obserwacyjnego. Ogl膮da艂em ca艂膮 t膮 makabryczn膮 scen臋 jakbym by艂 w kinie.

- Wrogie dzia艂o przeciwpancerne po naszej prawej - powiedzia艂 nagle Stary.

Stanowisko by艂o ukryte za 艣cian膮 gospodarstwa. W towarzystwie innych Tygrys贸w natarli艣my na Rosjan, poddaj膮c ich zsynchronizowanemu ostrza艂owi. Trzymali si臋 przez chwil臋, zadaj膮c nam powa偶ne straty, ale wkr贸tce byli艣my ju偶 na nich, zgniataj膮c dzia艂a g膮sienicami. Za艂oga zacz臋艂a ucieka膰, a my dobili艣my ich ogniem z ce-kaem贸w. Czo艂g porucznika Ohlsena otrzyma艂 cztery celne trafienia naraz i huk eksplozji wstrz膮sn膮艂 naszym w艂asnym Tygrysem. Widzieli艣my jednego z cz艂onk贸w za艂ogi wyrzuconego w艣r贸d p艂omieni wysoko w powietrze. Nie byli艣my wtedy pewni, czy ktokolwiek przetrwa艂. Cztery inne czo艂gi by艂y teraz p艂on膮cymi wrakami. Z ca艂ej Pierwszej Kompanii zosta艂o ich tylko sze艣膰. Jaki艣 czas temu zlikwidowano w ca艂o艣ci Czwart膮 Kompani臋.

Teraz ponownie stali艣my si臋 tropion膮 zwierzyn膮. Odjechali艣my z rejonu bezpo艣redniego zagro偶enia i kilka kilometr贸w dalej zreformowali艣my szyk do pozycji atakuj膮cej. W otwartej limuzynie pojawi艂 si臋 dow贸dca dywizji - genera艂 Keller, kt贸ry szybko zamieni艂 chaos w porz膮dek. Posi艂ki przyby艂y z innych sekcji pancernych i wys艂ano nas raz jeszcze.

Wewn膮trz czo艂gu mo偶na si臋 by艂o udusi膰. System wentylacyjny przesta艂 dzia艂a膰 i wszyscy si臋 d艂awili艣my, maj膮c za艂zawione oczy po ka偶dym

strzale. Po jakim艣 czasie Heide zas艂ab艂 od tego dymu i zwali艂 si臋 na pod艂og臋 u naszych st贸p. Kopn臋li艣my go w k膮t, by nam nie przeszkadza艂. Nie mieli艣my ani czasu, ani mo偶liwo艣ci, by zrobi膰 dla niego co艣 wi臋cej. Z lewej strony, przy drodze obsadzonej topolami, zauwa偶y艂em znajome ciemne kszta艂ty i mimo gor膮ca poczu艂em nagle g臋si膮 sk贸rk臋 jak wysypk臋 na r臋kach.

-T34!

- Tego nam teraz potrzeba - powiedzia艂 Stary gniewnie.

- Niez艂a imprezka - skomentowa艂 Porta. -Kto艣 jeszcze chcia艂by ju偶 i艣膰 do domu?

- Tysi膮c dwie艣cie metr贸w - mrukn膮艂 Stary. -Masz ich Sven? Je艣li to spierdolisz, to po nas.

By艂em w pe艂ni 艣wiadomy tego faktu i wcale mi to nie odpowiada艂o. Wzi膮艂em na celownik prowadz膮cy T34. Obraz by艂 wyra藕ny. Otworzy艂em ogie艅 nawet nie zdaj膮c sobie z tego sprawy.

D藕wi臋k wybuchu. Mile widziany obraz dymu i p艂omieni. Odpad艂em do ty艂u, gdy odskoczy艂 zamek od dzia艂a, nie mog膮c uwierzy膰 w swoje szcz臋艣cie.

- Uda艂o ci si臋! - krzykn膮艂 Porta, klepi膮c mnie po plecach. -Ja pierdol臋, uda艂o ci si臋!

D艂uga kolumna rosyjskich czo艂g贸w stan臋艂a w rozgardiaszu. Odwr贸cili swoje dzia艂a w prawo najwyra藕niej nie wiedz膮c, co ich uderzy艂o i gdzie usytuowany by艂 nieprzyjaciel. Prawdopodobnie wzi臋li nas za stanowisko przeciwczo艂-gowe po艂o偶one za topolami. I znowu mia艂em ich na celowniku; i znowu wystrzeli艂em i ponownie

pocisk dotar艂 do celu. Inne Tygrysy te偶 si臋 do艂膮czy艂y, mieli艣my nad Rosjanami przewag臋 i powietrze wkr贸tce by艂o g臋ste od chmur ciemnego t艂ustego dymu, przez kt贸ry przebija艂y czerwone i 偶贸艂te p艂omienie.

- Na tym ko艅czymy pokaz sztucznych ogni!

- krzykn膮艂 nagle Ma艂y.

Stary spojrza艂 na niego zaskoczony.

- O czym ty, do cholery, m贸wisz?

- Nie mamy ju偶 艣rutu - powiedzia艂 Ma艂y rado艣nie. Usiad艂 na pod艂odze obok nieprzytomnego Heidego i kopn膮艂 go z pogard膮. - Mo偶esz ju偶 wsta膰, omin臋艂a ci臋 najlepsza zabawa.

Wycofali艣my si臋 z pola walki i Stary wezwa艂 pojazdy aprowizacyjne. Zanim przyjecha艂y i zanim uzupe艂nili艣my nasze zapasy amunicji, T34 by艂y w艂a艣ciwie za艂atwione i reszta naszej sekcji przesuwa艂a si臋 na nowe stanowiska.

Wyjechali艣my spo艣r贸d g臋stych drzew i znale藕li艣my si臋 na otwartym p艂askim terenie, a偶 czarnym od zgromadzonych tam czo艂g贸w. By艂 to zapieraj膮cy dech w piersiach widok. Pokaz czystej si艂y. Musia艂o tam by膰 co najmniej sto Tygrys贸w najwyra藕niej 艣ci膮gni臋tych z r贸偶nych pu艂k贸w.

Esesman, Obersturmfuhrer, patrzy艂, jak przeje偶d偶amy i splun膮艂 pogardliwie na trupi膮 czaszk臋 wymalowan膮 na naszej wie偶yczce. Czaszka by艂a symbolem kompanii karnych. Obersturmfuhrer nale偶a艂 do Drugiej Dywizji Pancernej SS „Das Reich", prawdopodobnie najbardziej aroganckiej w ca艂ej Armii Niemieckiej. Aby mu pokaza膰, 偶e byli艣my dok艂adnie tak

ordynarni, jak na to wygl膮da艂o, pokazali艣my mu wszyscy dwa palce.

Wed艂ug rozkazu mieli艣my si臋 kierowa膰 na po艂udniowy zach贸d w kierunku Sinog贸rska, gdzie ca艂a dywizja znalaz艂a si臋 w okr膮偶eniu. Wychwytywali艣my ich desperackie pro艣by o pomoc przez radio. Dotarli艣my do nich w ci膮gu godziny. Poniewa偶 nigdzie nie by艂o czo艂g贸w wroga, szybko dali艣my sobie rad臋 z przeciwnikiem i powitano nas jak bohater贸w. By艂 tylko jeden problem -okaza艂o si臋, 偶e to SS. Porta stwierdzi艂, 偶e gdyby艣my to wiedzieli wcze艣niej, to by艣my ich tam zostawili. Nigdy nie mogli艣my si臋 zdecydowa膰 -kogo nienawidzimy bardziej: SS czy Rosjan.

Nadszed艂 rozkaz, by si臋 przegrupowa膰 i wycofa膰, dop贸ki wszystko gra. W ci膮gu minuty byli艣my w drodze, ale nie dane nam by艂o zazna膰 spokoju. Pojawi艂o si臋 kilkana艣cie I艂贸w i zacz臋艂y nas bombardowa膰. Szybko rozpierzchli艣my si臋 w艣r贸d drzew, kt贸re ros艂y przy drodze, ale kiedy bombowce wreszcie odlecia艂y gdzie艣 na wsch贸d, zostawi艂y po sobie ogromne spustoszenie. By pogorszy膰 nasz nastr贸j, okaza艂o si臋, 偶e w pobli偶u widziano kilka dywizji rosyjskich.

Major Mercedes obejrza艂 map臋, po czym skonsultowa艂 si臋 z porucznikiem Gaunem.

- My艣l臋, 偶e powinni艣my si臋 st膮d zabiera膰, dop贸ki mamy szans臋. Je艣li zostaniemy za d艂ugo, to nas odetn膮.

- A co z rannymi?

Major podni贸s艂 do oczu lornetk臋, przygl膮daj膮c si臋 nacieraj膮cym Rosjanom, znowu spojrza艂

na map臋, pokiwa艂 g艂ow膮 i wspi膮艂 si臋 do czo艂gu.

- Wszyscy, kt贸rzy nie b臋d膮 zdolni do marszu o w艂asnych si艂ach, musz膮 by膰 pozostawieni.

Porucznik Gaun zrobi艂 krok do przodu protestuj膮c.

- Panie majorze, nie mo偶emy ich tak zostawi膰. Pan wie, 偶e Rosjanie nie bior膮 je艅c贸w. To pewna 艣mier膰. R贸wnie dobrze mogli艣my ich tam od razu zostawi膰.

Major spojrza艂 na niego kr贸tko.

- Zginie nas du偶o wi臋cej, je艣li si臋 natychmiast nie wycofamy.

Znikn膮艂 w czo艂gu, kt贸ry ruszy艂 wolno naprz贸d. Przez chwil臋 porucznik patrzy艂 za nim, po czym przeni贸s艂 sw贸j wzrok na r贸偶ne grupy rannych, siedz膮cych i le偶膮cych na ziemi. To prawda, 偶e by艂o to SS, to prawda, 偶e ich nie cierpieli艣my, ale wci膮偶 by艂 to smutny widok. Wielu by艂o ci臋偶ko rannych i nie wytrzymaj膮 d艂ugo bez fachowej pomocy. Nie by艂o nawet czasu, by za艂o偶y膰 poprawne opatrunki. Niekt贸rzy mieli strzaskane ko艅czyny, kt贸re by艂y teraz surow膮 mas膮 cia艂a przykryt膮 ju偶 przekrwawionym byle czym. Tu i 贸wdzie, 艣wiec膮c jasno, wystawa艂y kawa艂ki ko艣ci. Ale generalnie 偶o艂nierze byli w dobrym nastroju. Oczywi艣cie nie wyobra偶ali sobie, 偶e b臋d膮 pozostawieni na pastw臋 zbli偶aj膮cych si臋 Rosjan. M贸wili z t臋sknot膮 o spokoju pokoi szpitalnych, ju偶 teraz widzieli przed sob膮 艣liczne piel臋gniarki, ch艂odne d艂onie na ich rozpalonych czo艂ach, czyst膮 po艣ciel, mi臋kkie koce; koniec ze 艣mierdz膮cymi okopami, koniec z walk膮, koniec z horrorem. W艂a艣ciwie ci, kt贸rzy stracili r臋k臋 czy nog臋, mogli si臋 cieszy膰. Oznacza艂o to dla nich permanentne wycofanie z koszmaru okop贸w frontu, powr贸t do Niemiec, do 偶ony i dzieci. Ci z nas, kt贸rzy s艂yszeli s艂owa majora, patrzyli z sympati膮 na porucznika Gauna nie zazdroszcz膮c mu zadania.

Rozkazy odwrotu zosta艂y wydane. Wielkie czo艂gi ruszy艂y niezgrabnie, ka偶dy obci膮偶ony tyloma 偶o艂nierzami, ile tylko si臋 zmie艣ci艂o. Wystarczy艂 moment, by ci, kt贸rzy zostali, zrozumieli, co si臋 dzieje. Gdy to si臋 sta艂o, ich reakcja by艂a gorsza od jakiejkolwiek bitwy, kt贸r膮 widzia艂em. Krzyki w艣ciek艂o艣ci i przera偶enia pomieszane z rozpaczliwym b艂aganiem o lito艣膰. Prosz膮ce r臋ce, pr贸buj膮ce czepia膰 si臋 szcz臋艣ciarzy jad膮cych na zewn膮trz czo艂gu. M臋偶czy藕ni z otwartymi ranami i lej膮c膮 si臋 krwi膮 sun臋li ku nam krzycz膮c z b贸lu i z czystego zdumienia tym, co im robimy. Niekt贸rzy si臋 czo艂gali. Niekt贸rzy u偶ywali siebie nawzajem jako podpory. Inni tylko le偶eli i patrzyli, oczami zamglonymi i odleg艂ymi. Trzech oficer贸w rzuci艂o si臋 przed nadje偶d偶aj膮cy czo艂g i zosta艂o momentalnie zmia偶d偶onych. To by艂o nasze ostatnie po偶egnanie z tysi膮cami naszych rannych 偶o艂nierzy. To by艂o ca艂e podzi臋kowanie, kt贸rego mo偶esz oczekiwa膰 na wojnie. Heil Hitler i pr贸buj umrze膰 jak bohater.

Dla nas by艂 to wy艣cig z czasem. Z obu stron naciera艂y na nas rosyjskie czo艂gi, pr贸buj膮c odci膮膰 nam drog臋 ucieczki. Spada艂 na nas deszcz pocisk贸w. Niebo pe艂ne by艂o pocisk贸w o艣wietlaj膮cych, a ponad tym wszystkim powoli s艂yszeli艣my warkot nieprzyjacielskich samolot贸w. Spad艂y na nas z rykiem z chmur. Ledwie zd膮偶yli艣my je zauwa偶y膰, gdy ca艂y czo艂g zosta艂 uniesiony w powietrze jak jak膮艣 niewidzialn膮 d艂oni膮, wstrz膮艣ni臋ty i po chwili znowu rzucony na ziemi臋.

Jeden z bombowc贸w wroga znalaz艂 sw贸j cel: bomba eksplodowa艂a tu偶 pod nasz膮 wie偶yczk膮. To by艂 cud, 偶e czo艂g nie wybuch艂. Rzuci艂o nas pod sufit i z powrotem na pod艂og臋, jednego na drugiego. Wyrwa艂o kable i rury, dzia艂o zosta艂o wypchni臋te ze swojego stanowiska, w naszych cia艂ach utkwi艂o pot艂uczone szk艂o. 艢wiat sta艂 si臋 wiruj膮c膮 mas膮 bomb, ziemi, ska艂, stali, a wszystko ta艅czy艂o sw贸j szale艅czy taniec w powietrzu.

Samoloty nadlecia艂y teraz z innej strony. Dla ludzi na zewn膮trz musia艂a to by膰 zwyk艂a rze藕. W 艣rodku by艂o piek艂o. Uwi臋zieni w czarnej dziurze, nie widz膮c, nie mog膮c oddycha膰, nasze oczy i gard艂a pali艂y od gryz膮cych opar贸w. Czuli艣my prawie wszechogarniaj膮c膮 potrzeb臋 wydostania si臋 na zewn膮trz, na to morze bomb i spotkania ze 艣mierci膮 twarz膮 w twarz - lepszego ni偶 czekania na ni膮 w ciemno艣ci spodziewaj膮c si臋, lada moment, pot臋偶nej eksplozji.

Ale wtedy, w ko艅cu wszystko ucich艂o, nikt si臋 nie poruszy艂 ani nic nie powiedzia艂. Nag艂a cisza by艂a dziwna i nieoczekiwana. Wydawa艂o si臋 niemo偶liwe, 偶e jeszcze 偶yjemy. Przez d艂ugi czas byli艣my zbyt przera偶eni, by si臋 poruszy膰, przera偶eni tym, co mo偶e czeka膰 nas na zewn膮trz. Wyszli艣my powoli, jakby niech臋tnie, na powietrze. Z ludzi, kt贸rzy trzymali si臋 czo艂g贸w, prawie nikt nie prze偶y艂. Wiele czo艂g贸w by艂o teraz zwyk艂膮 kup膮 dymi膮cego 偶elastwa. Z tych, kt贸re pozosta艂y, wy艂ania艂y si臋 z b贸lem i powoli umorusane postacie. Widzieli艣my cz艂owieka, kt贸ry wyczo艂ga艂 si臋 z rumowiska stali z krwi膮 lej膮c膮 si臋 z jego rannego gard艂a. Widzieli艣my innego z twarz膮 wp贸艂 spalon膮. Sk贸ra wisia艂a mu w strz臋pach. Ma艂y mia艂 otwart膮 ran臋 r臋ki, Porta dziur臋 wielko艣ci pi臋艣ci w czole. Rosyjskie sztur-mowce dobrze si臋 sprawi艂y. To by艂a powszechna masakra.

Barcelona podszed艂 do nas s艂aniaj膮c si臋, za nim ca艂a jego za艂oga. Spojrza艂 na nasz czo艂g, potem na nas jakby nie wierz膮c, 偶e mogli艣my to przetrwa膰. Odwr贸cili艣my si臋 za jego spojrzeniem spogl膮daj膮c na naszego Tygrysa i rozumiej膮c jego zdumienie. Dzia艂o by艂o wyrwane; g膮sienice powyginane jak z drutu, przednia maska kompletnie zapadni臋ta; wi臋kszo艣膰 k贸艂 urwana; zbiorniki na paliwo sp艂aszczone - sam pojazd, jako ca艂o艣膰, praktycznie nie istnia艂.

Przez kilka minut stali艣my patrz膮c na to, gdy wreszcie Porta potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i otar艂 krew z oczu.

- Bo偶e, to by艂o p贸艂tora czo艂gu - powiedzia艂 smutno.

Torgau. Nazywane wi臋zieniem; w rzeczywisto艣ci piek艂o. Zimne, szare piek艂o, w kt贸rym

pracowali sadystyczni maniacy ze swoimi pejczami i 艣wiec膮cymi butami, gdzie nieszcz臋艣ni wi臋藕niowie byli zredukowani do poziomu stada byd艂a, a traktowani znacznie gorzej.

By艂y tylko dwa sposoby na wydostanie si臋 z Torgau: jedno to stani臋cie przed plutonem egzekucyjnym, a drugie to miejsce w kompanii karnej na wschodnim froncie. Dziewi臋膰dziesi膮t procent wi臋藕ni贸w skorzysta艂o z pierwszego wyj艣cia. Mo偶e, na d艂u偶sz膮 met臋, to oni byli szcz臋艣ciarzami.

Rozdzia艂 6

Ci z pu艂ku, kt贸rzy przetrwali, zostali odes艂ani do Niemiec. By膰 mo偶e kto艣 uzna艂, 偶e zas艂u偶yli艣my na odpoczynek.

Naszej kompanii przydzielono rol臋 stra偶nik贸w w wi臋zieniu wojskowym w Torgau. By艂o to pos臋pne miejsce, gdzie wszystko by艂o szare: nagie kamienne 艣ciany by艂y szare, g艂贸wna brama by艂a szara, mundury by艂y szare, kraty w oknach by艂y szare. Nawet samo niebo, je艣li mia艂e艣 na tyle szcz臋艣cia, by ujrze膰 kawa艂ek, by艂o szare.

Wielkie podw贸jne drzwi rozst膮pi艂y si臋, by wpu艣ci膰 nowego wi臋藕nia, wprowadzonego w kajdankach pomi臋dzy dwoma stra偶nikami. Podskoczy艂 nerwowo, gdy drzwi zatrzasn臋艂y si臋 za nim z hukiem. Przez moment wykrzywi艂 usta, zniekszta艂caj膮c twarz i s膮dzili艣my, 偶e krzyknie, ale on tylko wymrucza艂 co艣 do siebie. Zrozumieli艣my tylko „偶yj膮ca 艣mier膰".

- Stul pysk! - krzykn膮艂 feldwebel. - Tutaj m贸wisz tylko wtedy, gdy ci臋 o co艣 spytaj膮, nigdy wcze艣niej... I zwykle jest tak, 偶e pytaj膮 ci臋 tylko wtedy, gdy chc膮 wiedzie膰, czy chcesz mie膰 zawi膮zane oczy.

Feldwebel Schmidt parskn膮艂 艣miechem samozadowolenia. Zawsze si臋 艣mia艂. Inni stra偶nicy nazywali go ,Joker". Mo偶na by go wzi膮膰 za weso艂ego kolesia, kawalarza, gdyby nie to, 偶e nie-

stety, jego poczucie humoru dzia艂a艂o tylko na czyj艣 koszt. Przez to nie by艂 ca艂kiem normalny. Jego po偶膮danie 艣miania si臋 z kogo艣 by艂o definitywnie obsesj膮. Ale nie mo偶na te偶 powiedzie膰, 偶e by艂 jakim艣 wyj膮tkiem: nikt ze stra偶nik贸w zatrudnionych w wi臋zieniach Hitlera nie m贸g艂by, przez nikogo chyba, by膰 nazwany normalnym.

Feldwebel Schmidt nacisn膮艂 dzwonek, kt贸ry odezwa艂 si臋 daleko w g艂臋bi wi臋zienia, w pokoju z napisem „Recepcja", kt贸ry by艂 miejscem urz臋dowania hauptfeldwebla Dorna. Wi臋zie艅 odma-szerowa艂.

Hauptfeldwebel sp臋dza艂 swoje 偶ycie w dok艂adnie skonstruowanym zbiorowisku papier贸w i dokument贸w. Szafki na dokumenty sta艂y we wszystkich czterech k膮tach jego biura. Przed nim na biurku sta艂y druciane segregatory pe艂ne dokument贸w. Teczki podpisane „Do podpisu", „Pilne", „Do za艂atwienia", „Bardzo Wa偶ne", i inne le偶a艂y wsz臋dzie na widoku oznajmiaj膮c 艣wiatu, 偶e hauptfeldwebel Dorn by艂 cz艂owiekiem bardzo zaanga偶owanym w wi臋zienne sprawy. By艂 te偶 imponuj膮cy zbi贸r o艂贸wk贸w, pi贸r, piecz膮tek, buteleczek atramentu, linijek i innych biurowych gad偶et贸w. Za tym wszystkim siedzia艂 hauptfeldwebel Dorn, skrupulatnie pracuj膮c jak tylko si臋 da艂o najmniej. W trzeciej szufladzie jego biurka, ukryta pod stert膮 ,volkische Beobachter", kt贸rych przecie偶 i tak nikt nie czyta艂, le偶a艂a ciemnozielona butelka z napisem „Klej". W rzeczywisto艣ci by艂 to koniak, kt贸ry zawsze spe艂nia艂 zadanie doskona艂ego leku na wszystko,

nawet wtedy, gdy Dorn by艂 przyci艣ni臋ty do muru i faktycznie musia艂 chwyci膰 do r臋ki pi贸ro i podpisa膰 kilka 艣wistk贸w.

Drzwi do biura otworzy艂y si臋 i stan膮艂 w nich Schmidt w towarzystwie drugiego stra偶nika i skutego wi臋藕nia.

- Heil Hitler! - szczekn膮艂 Schmidt.

Dorn zignorowa艂 go dla zasady. Siedzia艂 skulony za swoim biurkiem, najwyra藕niej ca艂kowicie poch艂oni臋ty zawarto艣ci膮 teczki, kt贸r膮 studiowa艂. Wewn膮trz akt, wydrukowane na oficjalnym papierze z nadrukiem „Gekados" (Tajne) by艂o opowiadanie pornograficzne.

Feldwebel Schmidt chrz膮kn膮艂 z szacunkiem, by da膰 zna膰 o swojej obecno艣ci.

- Cisza! - wrzasn膮艂 Dorn. - Widzicie chyba, 偶e jestem zaj臋ty.

Przez kilka nast臋pnych chwil s艂ycha膰 by艂o tylko ci臋偶ki oddech i wa偶ne przesuwanie tajnych papier贸w. Wreszcie Dorn zamkn膮艂 teczk臋, umie艣ci艂 j膮 w szufladzie z butelk膮 „Kleju" pod "V贸lki-scher Beobachter" i odwr贸ci艂 si臋 majestatycznie, by obejrze膰 wi臋藕nia. Bez s艂owa wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do Schmidta, kt贸ry w milczeniu poda艂 mu jego akta. Dorn rzuci艂 na nie okiem i powiedzia艂 „hmm!". W tonie pogardy i wa偶no艣ci. Wrzuci艂 je nonszalancko do jednego z drucianych koszyk贸w, wsta艂, ruszy艂 po pokoju, zatrzyma艂 si臋 na moment dla wi臋kszego efektu, po czym przeszed艂 si臋 wolnym krokiem dooko艂a biurka i stan膮艂 przed wi臋藕niem.

- No i? - zapyta艂.

Wi臋zie艅 zmartwia艂.

- Porucznik Heinz Berner, siedemdziesi膮ta sz贸sta jednostka artylerii - odpowiedzia艂.

- No i? - powt贸rzy艂 Dorn. - Czy wolno spyta膰, co sprowadza pana do Torgau? Czy jest to mo偶e, sehr gekados?

Porucznik Berner wbi艂 wzrok w pod艂og臋.

- Skazany na 艣mier膰 za morderstwo.

- Oficer morderc膮? - Dorn uni贸s艂 swoje cienkie brwi. - Oficer Armii Niemieckiej? Wydaje si臋 to nieprawdopodobne... Kt贸偶 taki, je艣li wolno spyta膰, mia艂 nieszcz臋艣cie by膰 ofiar膮?

- Moja narzeczona.

- Narzeczona? - Dorn odrzuci艂 w ty艂 g艂ow臋 i zar偶a艂 jak ko艅, kt贸remu podsuni臋to worek owsa. - To 艣wietne. To mi si臋 podoba! To najlepsza rzecz, jak膮 od dawna s艂ysza艂em! No, ale nic si臋 nie sta艂o, poruczniku Berner: ju偶 wkr贸tce znowu si臋 spotkacie. W Niemieckiej Armii nie ma miejsca dla ludzi takich jak ty.

Porucznik Berner zosta艂 zabrany na trzecie pi臋tro i zamkni臋ty w celi mierz膮cej trzy na p贸艂tora metra. Czu艂 si臋 jakby by艂 w puszce sardynek. Ka偶dej minuty kto艣 m贸g艂 przekr臋ci膰 klucz i zajrze膰 przez judasza w drzwiach, a to by oznacza艂o 艣mier膰 dla porucznika Bernera.

Usiad艂 ci臋偶ko na drewnianym sto艂ku, schowa艂 g艂ow臋 w d艂oniach i siedzia艂 tak w bezruchu przez prawie p贸艂 godziny. Wydawa艂o mu si臋, 偶e jego 偶ycie jest ju偶 sko艅czone, prawie zanim si臋 zacz臋艂o. Wi臋kszo艣膰 z jego przyjaci贸艂 odwr贸ci艂a si臋 od niego; dla nich ju偶 by艂 martwy. W ka偶dej

chwili m贸g艂 us艂ysze膰 kogo艣 z kluczami, kto przyjdzie po niego i zabierze go przed czekaj膮cy gdzie艣 pluton egzekucyjny.

Wydawa艂o si臋 to niemo偶liwe, 偶e jeszcze tak niedawno uko艅czy艂 szko艂臋 wojskow膮 w Poczdamie, okryty chwa艂膮, mianowany porucznikiem, wys艂any do domu na przepustk臋, gdzie na stacji czekali na niego dumni rodzice i oddana Elza. Nawet teraz, patrz膮c wstecz, by艂oby trudno powiedzie膰 dok艂adnie, jak to si臋 sta艂o, gdzie dok艂adnie wszystko si臋 spieprzy艂o. Pomy艣la艂, 偶e mo偶e pierwszy zwiastun nadchodz膮cych problem贸w pojawi艂 si臋 wtedy, gdy zabra艂 Elz臋 na kolacj臋. Poca艂owa艂 j膮 w przedsionku restauracji. D艂ugi poca艂unek z ko艅c贸wk膮 j臋zyka g艂臋boko w jej ustach. Taki poca艂unek, o jakim przeczyta艂 w ksi膮偶ce - przez tego, no, kto to napisa艂? Jakie艣 ameryka艅skie nazwisko. Muller? Miller? Tak, dok艂adnie. Henry Miller. Ksi膮偶ka zosta艂a skonfiskowana i ostentacyjnie spalona po tym, jak przeczyta艂o j膮 p贸艂 szko艂y. Elza zareagowa艂a na poca艂unek jak ura偶ona dziewica. Zastanawiaj膮c si臋 nad tym teraz, pewnie by艂a dziewic膮 i na pewno by艂a ura偶ona. Przez dwa dni nie chcia艂a si臋 do niego odzywa膰, a p贸藕niej zgodzi艂a si臋 tylko dlatego, 偶e obieca艂, i偶 nie dotknie jej palcem, nie wspominaj膮c o j臋zyku. Elza by艂a cz艂onkini膮 BDM (Ligi Niemieckich Dziewcz膮t). Zgodnie z ich doktryn膮 偶aden m臋偶czyzna nie powinien nigdy 偶膮da膰 „czego艣 takiego" od jednej z dziewcz膮t. Czysto艣膰 do 艣lubu. Po偶膮danie nie powinno istnie膰. A gdyby przez jakie艣 nieszcz臋艣cie, przez jaki艣 wybryk natury, podnios艂o sw贸j ohydny 艂eb, natychmiast powinno zosta膰 unicestwione a偶 para b臋dzie bezpiecznie po 艣lubie. Czy Fihrer - przychodzi i namawia dziewcz臋ta do nieprzystojnych zachowa艅? Oczywi艣cie, 偶e nie. To by艂o nie do pomy艣lenia.

Heinz bardzo si臋 stara艂 unicestwi膰 swoje wynaturzone po偶膮danie w stosunku do Elzy. W ko艅cu powinien to zrobi膰 dla Fiihrera. Jednak, niestety, jego po偶膮dania nie da艂o si臋 unicestwi膰.

- Oficer Armii Niemieckiej nie mo偶e si臋 zachowywa膰 w ten spos贸b - o艣wiadczy艂a mu Elza.

-W jaki spos贸b?

- Dobrze wiesz, Heinz.

- Wi臋c jak si臋 powinien zachowywa膰?

- Powinien poczeka膰 a偶 do 艣lubu.

Heinz zaakceptowa艂 to, tym bardziej 偶e nie mia艂 wyboru, cho膰, je艣li dobrze pami臋ta艂, nic nie m贸wiono na temat takich warunk贸w w szkole

wojskowej.

- Wi臋c we藕my 艣lub - zasugerowa艂. -Od chwili gdy b臋dziemy nale偶e膰 do siebie fizycznie, mo偶esz si臋 uwa偶a膰 za moj膮 偶on臋. To chyba

wystarczy?

Elza rzuci艂a si臋 na niego i przez kilka chwil ca艂owali si臋 z ca艂膮 zakazan膮 pasj膮 opisan膮 w ksi膮偶ce Henry Millera. Nagle odepchn臋艂a go od siebie, patrz膮c na niego z obrzydzeniem, jakby by艂 jakim艣 odpychaj膮cym potworem.

- Wi臋c to tak? To jedyny pow贸d, dla kt贸rego chcesz mnie po艣lubi膰? Poniewa偶 chcesz i艣膰 ze mn膮 do 艂贸偶ka? Jakie to odra偶aj膮ce! Uwa偶am ta-

kie post臋powanie za ca艂kowicie niegodziwe. W艂a艣nie donios艂am na jedn膮 z moich najlepszych kole偶anek, 偶e utrzymuje zwi膮zek seksualny z m臋偶czyzn膮.

Kilka nast臋pnych godzin zaj臋艂o mu przekonanie jej, 偶e si臋 myli艂a. Kiedy ju偶 mu si臋 to uda艂o, by艂o to prawie prawd膮: po偶膮danie, przynajmniej w tej chwili, ust膮pi艂o.

A nast臋pnego dnia - jak to si臋 sta艂o? Jak to si臋 mog艂o wydarzy膰? Byli tacy szcz臋艣liwi razem. Te bydlaki z Kripo nie chcia艂y uwierzy膰, 偶e naprawd臋 nic nie pami臋ta. Zbili go i straszyli „spacerkiem", kt贸ry, jak go zapewnili, szybko od艣wie偶y mu pami臋膰. Nie zrozumia艂, o co im chodzi, ale domy艣la艂 si臋, 偶e to nic przyjemnego. G艂贸wny inspektor uderzy艂 go kilkakrotnie w twarz i oskar偶y艂 go o zamordowanie innych ludzi opr贸cz Elzy.

- Opowiedz nam o tym - powiedzia艂. - Zacznij si臋 nam zwierza膰 i zrobimy co tylko si臋 da dla ciebie. B臋dziesz s膮dzony tu, w Hamburgu, a nie w Berlinie. W Hamburgu b臋dzie ci l偶ej. Tutaj traktuje si臋 ludzi uczciwie.

Rzucali nim po pokoju i kopali w brzuch a偶 w ko艅cu zacz膮艂 wymiotowa膰 krwi膮. S膮dzi艂, 偶e jego oprawcy oszaleli. Kazali mu zliza膰 w艂asne wymioty i zrobi膰 jeszcze kilka rzeczy, kt贸rych wola艂 nie wspomina膰. W ko艅cu wsadzili go do aresztu, gdzie zaj臋艂o si臋 nim kilku innych stra偶nik贸w. Z艂amali mu dwa palce, po jednym na ka偶dej d艂oni, wybieraj膮c 艣rodkowy, bo by艂o to najbardziej bolesne i dlatego, 偶e z powodzeniem

mo偶na go by艂o z艂ama膰 w trzech miejscach. Lekarz, kt贸ry go p贸藕niej ogl膮da艂, uzna艂 to za ca艂kiem zabawne.

- Po艣lizgn膮艂e艣 si臋, co? Niesamowite ilu osobom to si臋 ostatnio przytrafia. Ju偶 im m贸wi艂em, 偶eby nie polerowali tak pod艂贸g. Kt贸rego艣 dnia kogo艣 spotka naprawd臋 powa偶ny wypadek.

I tak w ko艅cu wyl膮dowa艂 w Torgau... Torgau! Bo偶e, czy to naprawd臋 mo偶liwe? Czy ze wszystkich wi臋zie艅 musia艂 trafi膰 w艂a艣nie do Torgau? Torgau - nazwa, kt贸ra by艂a synonimem piek艂a, tortur, 艣mierci...

Jeszcze raz porucznik zakry艂 twarz d艂o艅mi; tym razem p艂aka艂 jak dziecko. Nie chcia艂 umiera膰, nawet 艣mierci膮 oficera, i prosz臋, Bo偶e, daj mu chocia偶 to - nie by艂 jeszcze gotowy na 艣mier膰, by艂 wci膮偶 za m艂ody. Tylko dwadzie艣cia lat i tyle patriotycznego zapa艂u. Czemu chcieli go zabi膰? Chcia艂 walczy膰 za ojczyzn臋, za Fiihre-ra, za honor i chwa艂臋. By艂oby idiotyzmem pozbywanie si臋 tak walecznego oficera. Co m贸g艂 zrobi膰? Napisa膰 do generalobersta Haldera? Tak. Halder mu pomo偶e. Na pewno. To jego obowi膮zek, by do niego napisa膰. Nie robi艂 tego tylko dla siebie, ale tak偶e dla Niemiec. Porucznik zerwa艂 si臋 na nogi, podbieg艂 do drzwi swojej celi i uczepiwszy si臋 krat zacz膮艂 krzycze膰 najg艂o艣niej jak tylko potrafi艂.

- Chc臋 napisa膰 list! Chc臋 napisa膰 list! Kto艣 w korytarzu uderzy艂 w jego drzwi.

- Ucisz si臋, do jasnej cholery!

Porucznik odszed艂 od drzwi i zrezygnowany

usiad艂 na swym drewnianym sto艂ku. Przez d艂ugi czas panowa艂a cisza. Od czasu do czasu s艂ysza艂 kroki na korytarzu i dzwonienie kluczy. Ten d藕wi臋k doprowadza艂 go na skraj paniki. Za ka偶dym razem wyobra偶a艂 sobie, 偶e ju偶 po niego id膮.

Te bydlaki z Kripo traktowa艂y go jakby by艂 jakim艣 maniakiem seksualnym. S臋dzia s膮du polowego wyrazi艂 偶al, 偶e mo偶na na nim wykona膰 tylko jeden wyrok 艣mierci, a nie dziesi臋膰. A jednak nawet teraz nie pami臋ta艂 dobrze, jak to si臋 sta艂o. Kocha艂 Elz臋. Nie mia艂 偶adnej intencji, by j膮 krzywdzi膰.

By艂 wtedy pijany. Tyle wiedzia艂. Zbyt pijany, by si臋 w pe艂ni kontrolowa膰; nie na tyle pijany, by nie wiedzia艂, co robi. Wiedzia艂 te偶, 偶e zerwa艂 z siebie ubranie. Elza krzycza艂a i walczy艂a z nim, ale nikt jej nie s艂ysza艂. A je艣li nawet, to nikt nie zwr贸ci艂 na to uwagi. To z powodu wojny. Ludzie przyzwyczaili si臋 do przemocy i traktowali j膮 jako integraln膮 cz臋艣膰 偶ycia, a偶 w ko艅cu nie robi艂o to na tobie wra偶enia i nawet jej nie zauwa偶a艂e艣.

Elza kopn臋艂a go mocno w gole艅. Zabola艂o, ale on si臋 tylko roze艣mia艂 i zacisn膮艂 uchwyt na jej nadgarstkach.

- Pu艣膰 mnie! Puszczaj!

A on nie pu艣ci艂. Nie, zdecydowanie nie pu艣ci艂. Pami臋ta艂, 偶e j膮 trzyma艂. Walczy艂a jak jakie艣 op臋tane zwierz臋. Nazwa艂a go 艣wini膮, bydlakiem i 偶ydem, a by艂y to trzy najgorsze przekle艅stwa, kt贸re zna艂a. Uderzy艂a go w twarz, a waza Sevres, stoj膮ca na komodzie, spad艂a rozbijaj膮c si臋 o pod艂og臋. To wszystko pami臋ta艂. Pami臋ta艂 kres drez-

de艅skiej porcelany, zabytkowych szklanych kielich贸w i jeszcze paru drobiazg贸w.

Czego nie pami臋ta艂, to wydarze艅, kt贸re nast膮pi艂y potem. Nie pami臋ta艂, na przyk艂ad, jak wyrywa艂 jej w艂osy albo szarpa艂 do krwi jej cia艂o ani te偶, 偶e strzeli艂 dwukrotnie z bardzo bliska do portretu Kajzera. Nie pami臋ta艂, jak wbija艂 z臋by w Elzy gard艂o, jak zlizywa艂 krew - jej zmieszan膮 ze swoj膮, ani ciep艂o-s艂onego smaku krwi, ani dziwnego rz臋偶enia w poszarpanym gardle Elzy, ani nag艂ej mi臋kko艣ci jej wcze艣niej niedost臋pnego cia艂a. Tego wszystkiego nie pami臋ta艂.

Kiedy ju偶 si臋 ockn膮艂, porwa艂 dziewczyn臋 w ramiona i siedzia艂 z ni膮 ko艂ysz膮c si臋 na pi臋tach. P艂aka艂, a jej g艂owa odchyla艂a si臋 w prz贸d i ty艂 jak g艂owa lalki. Dooko艂a pe艂no by艂o pot艂uczonego szk艂a i zastygaj膮cej krwi. By艂 przera偶ony i zastanawia艂 si臋, co si臋 sta艂o. Prosi艂 Elz臋, by mu pomog艂a, ale ona nie odpowiada艂a. Powoli zacz臋艂a dociera膰 do niego 艣wiadomo艣膰, 偶e dziewczyna nie 偶yje.

- Bawisz si臋 ze mn膮! - krzycza艂 potrz膮saj膮c jej martwym cia艂em. - Udajesz! Nie mo偶esz by膰 martwa! Nie jeste艣 martwa!

Jednak by艂a. Wtedy wybieg艂 z pokoju, na wp贸艂 nagi i ca艂y we krwi, bieg艂 艣lepo ulicami, a偶 go zatrzymali.

Ci臋偶kie buty w korytarzu. Porucznik usiad艂 prosto i zmartwia艂, pot 艣cieka艂 mu z czo艂a. Czy to teraz? Czy w艂a艣nie po niego id膮?

Kto艣 przekl膮艂. Znowu kroki. Cisza.

Porucznik podbieg艂 do drzwi i pr贸bowa艂 wyjrze膰. Dotkn膮艂 przycisku dzwonka. Czy b臋dzie jaki艣 problem, je艣li zadzwoni? 呕eby tylko sprawdzi膰, co si臋 dzieje? Przecie偶 skazaniec ma chyba prawo wiedzie膰, co si臋 dzieje? Ale czy naprawd臋 chcia艂 wiedzie膰?

Zawaha艂 si臋 z dr偶膮cym palcem. Je艣li naci艣nie, to kto przyjdzie? Jeden ze stra偶nik贸w. Kapral albo jaki艣 inny niski stopie艅. Czy偶 nie by艂 on porucznikiem w pu艂ku artylerii i w konsekwencji nie powinien si臋 zadawa膰 z takimi lud藕mi?

Us艂ysza艂, jak za drzwiami co艣 ci膮gni臋to. Cia艂o? Mo偶e przyszli zabra膰 jakiego艣 innego biedaka na jego ostatni膮 podr贸偶, a on zemdla艂 z przera偶enia? A czy on te偶 zemdleje, jak ju偶 po niego przyjd膮? Wyobrazi艂 ich sobie z karabinami i w stalowych he艂mach, wiedz膮c, 偶e nie b臋dzie w stanie okaza膰 偶adnej odwagi. B臋d膮 musieli go ci膮gn膮膰, tak jak teraz ci膮gn臋li kogo艣...

Znowu kroki. Porucznik Heinz Berner skuli艂 si臋 przy 艣cianie i wzywa艂 swoj膮 matk臋. Jego serce niemal przesta艂o bi膰 w momencie, gdy zamilk艂y kroki. W zamku zazgrzyta艂 klucz. To ju偶 teraz. W ko艅cu. A wi臋c to si臋 czuje. Przyszli po niego...

W drzwiach sta艂 olbrzymi obergefreiter. Nosi艂 czarny mundur jednostek pancernych ze znaczkiem trupiej czaszki. Przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 porucznikowi z politowaniem, po czym wzruszy艂 ramionami i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.

- Sprawy maj膮 si臋 kiepsko, co? W takim czasie nie warto by膰 oficerem, co? Osobi艣cie wola艂bym by膰 zwyk艂ym 偶o艂nierzem i by膰 na wolno艣ci

ni偶 by膰 porucznikiem i siedzie膰 w celi.

M艂ody Heinz Berner patrzy艂 w zdumieniu, jak obergefreiter siada swobodnie na drewnianej pryczy i wskazuje wi臋藕niowi, by siad艂 obok. Rozmowa pomi臋dzy oficerem i zwyk艂ym 偶o艂nierzem? Niewyobra偶alne. Gdzie by艂 respekt dla munduru? Respekt, kt贸rego nauczono go w poczdamskiej szkole wojskowej. Spojrza艂 na siebie, jakby chcia艂 sprawdzi膰, czy rzeczywi艣cie nosi mundur oficera artylerii. A ten wielki, niezdarny obergefreiter tak si臋 tu przed nim nonszalancko rozwala... Po raz pierwszy w swoim 偶yciu Heinz Berner zacz膮艂 w膮tpi膰 w prawd臋 tego, czego go uczono.

- S艂uchaj, ch艂opcze - powiedzia艂 obergefreiter odwracaj膮c g艂ow臋 i pluj膮c na pod艂og臋 celi.

Ch艂opcze!? On, porucznik, chcia艂 mu zwr贸ci膰 uwag臋, ale w por臋 ugryz艂 si臋 w j臋zyk przypomniawszy sobie beznadziejno艣膰 sytuacji. Opad艂 na prycz臋 bezsilnie. Obergefreiter wci膮偶 m贸wi艂. Berner nie mia艂 poj臋cia, o czym on m贸wi. Patrzy艂 bezmy艣lnie przed siebie, lecz powoli, bardzo powoli dotar艂a do niego 艣wiadomo艣膰, 偶e w jego zasi臋gu wisi pistolet obergefreitra. Po prostu sobie wisi w pokrowcu. Wisi niezauwa偶ony. Czeka, by go wyrwa膰 i u偶y膰. Nie m贸wi膮c ju偶 o kluczach przy pasie... W g艂owie Hein-za Bernera pojawi艂a si臋 nagle wizja odzyskanej wolno艣ci, prawie o艣lepiaj膮c go swoj膮 intensywno艣ci膮. Obergefreiter by艂 du偶ym facetem. Gigantem. Powszechnie wiadomo, 偶e tacy ludzie s膮 zawsze bardzo wolni w swoich reakcjach.

Wolny fizycznie i pewnie wolny mentalnie. Jedno dobrze wymierzone uderzenie w g艂ow臋 i to by艂by koniec obergefreitra. Niewielka strata dla kogokolwiek. Berner oddycha艂 teraz szybko, podekscytowany. Obergefreiter m贸wi艂 dalej.

- Widzisz ch艂opcze, musisz jako艣 znale藕膰 w sobie odwag臋. Jak wpadniesz w panik臋, to b臋dzie z tob膮 藕le. Wiesz, jak ju偶 tam wyjdziesz, to ju偶 koniec z tob膮, zanim si臋 zorientujesz, gdzie jeste艣. 呕adnego zamieszania, czekania, b贸lu, nic z tych rzeczy...

A jak si臋 dogadasz z doktorkiem, to mo偶e da si臋 przekona膰, 偶eby ci co艣 wstrzykn膮膰 wcze艣niej. Wiesz, 偶eby ci臋 u艣pi膰. Tak jak wczoraj, gdy zabierali majora. Zawsze mo偶na si臋 jako艣 dogada膰, gdy si臋 wie jak. Gdyby艣 potrzebowa艂 czego艣 specjalnego, to powiedz i zobacz臋, co si臋 da zrobi膰 - tylko wiadomo, nikomu ani s艂owa.

Ponownie odwr贸ci艂 si臋 i splun膮艂. W tym momencie Heinz Berner wyrwa艂 mu bro艅 i zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi.

- R臋ce do g贸ry!

Ma艂y bardzo powoli uni贸s艂 swoje ogromne cielsko z pryczy. Patrzy艂 na porucznika z szeroko otwartymi ustami. Jedn膮 r臋k膮 si臋gn膮艂 po pistolet i odkry艂, 偶e kabura jest pusta. Porucznik nerwowo pstrykn膮艂 palcami.

- Klucze - za偶膮da艂.

Ma艂y pokr臋ci艂 g艂ow膮, jakby ze smutkiem. Odczepi艂 sw贸j p臋k kluczy i wyci膮gn膮艂 r臋k臋. W tej samej chwili, b艂yskawicznym i zwinnym ruchem, kt贸ry dok艂adnie zaprzecza艂 wszystkim

przypuszczeniom porucznika, praw膮 r臋k膮 wykona艂 ruch tn膮cy. Ma艂y nigdy nie potrzebowa艂 uderza膰 ludzi dwa razy. Niedo艣wiadczony oficer artylerii upad艂 ci臋偶ko na pod艂og臋, a Ma艂y przeszed艂 nad nieruchomym cia艂em podnosz膮c po drodze sw贸j pistolet.

- G艂upi kutas - rzuci艂 bez z艂o艣ci.

Zatrzasn膮艂 za sob膮 drzwi do celi i poszed艂. Spotka艂 si臋 z Port膮 i przez moment sta艂 przygl膮daj膮c si臋 grupie wi臋藕ni贸w w niechlujnych szarych kombinezonach, myj膮cych swoje mena偶ki pod kranem z zimn膮 wod膮.

- 839 w艂a艣nie pr贸bowa艂 mnie za艂atwi膰 - zauwa偶y艂 Ma艂y leniwie. - Niewiele mu to da艂o.

- Aha - mrukn膮艂 Porta i kciukiem wskaza艂 za siebie. - Idziemy zagra膰 w oczko?

Przeszli do toalet, jedynego miejsca, gdzie mogli mie膰 zapewnion膮 prywatno艣膰 dzi臋ki lustru zamontowanemu pod k膮tem, kt贸re pozwala艂o im zobaczy膰, gdyby kto艣 si臋 nagle zbli偶a艂. Porta wyj膮艂 paczk臋 wys艂u偶onych kart i par臋 przyci臋tych wcze艣niej papieros贸w, kt贸re mo偶na by schowa膰 w ustach, gdyby nadszed艂 jaki艣 prze艂o偶ony. Oberstleutnant

vogel, komendant wi臋zienia ju偶 dawno uzna艂, 偶e palenie nale偶y do d艂ugiej listy rzeczy 艣ci艣le zakazanych. Ka偶dy 偶o艂nierz przy艂apany na 艂amaniu przepis贸w by艂 surowo karany. Vogel nie tylko lubi艂 kara膰, ale mia艂 psychologiczn膮 potrzeb臋 karania i w ten spos贸b zapewnia艂 sobie ci膮g艂y nap艂yw 艣wie偶ych

skaza艅c贸w.

Gra w oczko trwa艂a nieprzerwanie przez ja-

kies dwadzie艣cia minut i sko艅czy艂a si臋 gwa艂townie, dopiero gdy nadszed艂 wi臋zienny kapelan, von Gerdersheim.

- B贸g z wami.

Kiwn膮艂 przyjacielsko g艂ow膮 do Porty i Ma艂ego. Nie by艂o ju偶 艣ladu po kartach czy papierosach. Ma艂y przekrzywi艂 ob艂udnie g艂ow臋. W rzeczywisto艣ci nie cierpia艂 ksi臋偶y.

-I z tob膮, ojcze. Mam nadziej臋, 偶e 艣wiat traktuje ci臋 dobrze.

Kapelan zmarszczy艂 brwi, ewidentnie nie wierz膮c w nowo objawion膮 pokor臋 Ma艂ego. Ma艂y u艣miechn膮艂 si臋 i z艂o偶y艂 r臋ce jak do modlitwy. Kapelan chrz膮kn膮艂.

-Powiedz mi, m贸j synu. Czy ty... eee... wierzysz w Boga?

Ma艂y otworzy艂 szeroko oczy staraj膮c si臋, by wygl膮da膰 na zszokowanego, 偶e w og贸le mo偶na mu zada膰 takie pytanie.

- Mam nadziej臋, 偶e tak, ojcze!

- Przyznam, 偶e mile mnie zaskoczy艂 fakt twojego szacunku dla prze艂o偶onych, zw艂aszcza bior膮c pod uwag臋, z jakiego pu艂ku jeste艣. To jest dosy膰, 偶e tak powiem, niespotykane.

Ma艂y spojrza艂 w g贸r臋 z anielskim u艣miechem na ustach.

- Tylko... eee... chyba nie widzia艂em ci臋 podczas rozdawania komunii 艣wi臋tej?

Ton g艂osu kapelana by艂 niepewny, niemal przepraszaj膮cy; jakby Ma艂y rzeczywi艣cie tam by艂, a on go nie zauwa偶y艂. Ma艂y utkwi艂 wzrok w ksi臋dzu.

- Zapewniam ojca, 偶e chodz臋 do ko艣cio艂a regularnie ka偶dego pi臋tnastego sierpnia.

- Tak? Mo偶na spyta膰 c贸偶 takiego specjalnego dzieje si臋 tego dnia?

- To 艢wi臋ta Dziewica - oznajmi艂 Ma艂y 偶arliwie. - Ka偶dego pi臋tnastego sierpnia, regularnie jak w zegarku, chodz臋 do ko艣cio艂a, by j膮 uhonorowa膰!

- M贸j drogi, przykro mi, ale nie widz臋 zwi膮zku!

- No bo to jest tak - powiedzia艂 Ma艂y uprzejmie - czy si臋 wierzy w 艢wi臋t膮 Dziewic臋, czy nie? To wszystko o to chodzi.

Kapelan robi艂 si臋 powoli purpurowy.

- S艂ucham?

- Herod by艂 dupkiem - kontynuowa艂 Ma艂y jak gdyby nigdy nic. - A 艢wi臋ty Bernard zalewa艂 si臋 w trupa pij膮c 艣wi臋te sznapsy na 艣niegu.

To by艂a pewnie ca艂a wiedza Ma艂ego z zakresu religii, kt贸r膮 teraz z dum膮 prezentowa艂.

- Czy艣 ty oszala艂? - spyta艂 kapelan.

By艂o wida膰, 偶e panuje nad sob膮 z najwy偶szym wysi艂kiem i jego g艂os znowu przybra艂 g艂adki, 偶yczliwy i przymilny ton.

- Czemu m贸wisz takie rzeczy, m贸j synu? Czy sprawia ci to przyjemno艣膰? Ma艂y by艂 ca艂y w u艣miechach.

- Niech ojciec tylko spojrzy, to tak jest, prawda? Ja to wszystko wyt艂umacz臋. Jak by艂em ma艂ym dzieciakiem, o takim, to mia艂em tak膮 potrzeb臋 p贸j艣cia do klasztoru Urszulanek w Eger. Wie ksi膮dz dlaczego? Bo us艂ysza艂em kiedy艣, 偶e

13*"*"

maj膮 tam schowane ile艣 litr贸w mleka Matki Boskiej. Tak sobie kombinowa艂em, 偶e skoro Jezus si臋 przekr臋ci艂 kilkaset lat wcze艣niej, to mleko musi by膰 nie藕le skis艂e. Rozumie ksi膮dz? No i...

- Wystarczy. - Kapelan odsun膮艂 si臋 od Ma艂ego jakby ten by艂 czym艣 ska偶ony. - Jak si臋 nazywacie obergefreiter?

Ma艂y stan膮艂 na baczno艣膰.

- Wolfgang Creutzfeld, 27. Pu艂k Czo艂g贸w. Pierwszy Batalion, Pi膮ta Kompania. W chwili obecnej jestem stra偶nikiem w wi臋zieniu wojskowym w Torgau, Sekcja C... A je艣li ojczulkowi to u艂atwi spraw臋, to wszyscy nazywaj膮 mnie Ma艂y.

Ma艂y pochyli艂 si臋 do przodu, zainteresowany tym, co kapelan zapisuje w swoim notesie.

- Jeszcze o mnie us艂yszysz.

Kapelan zatrzasn膮艂 notes poirytowany. Okaza艂o si臋, 偶e to ksi臋ga psalm贸w pos艂u偶y艂a za notes do zapisania danych Ma艂ego, kt贸ry, jak wygl膮da艂o, by艂 pod du偶ym wra偶eniem.

Rezultatem tego zamieszania by艂 incydent z niejakim stabswachtmeistrem Krausem z Schutzpolizei, kt贸ry zosta艂 stracony nie otrzy-mawszy b艂ogos艂awie艅stwa ko艣cio艂a. Nie, 偶eby o to prosi艂 czy nawet przyj膮艂, gdyby mu to zaofiarowano. Jego ostatnimi s艂owami by艂o buntownicze „艢mier膰 Hitlerowi!".

Dodatkowym rezultatem by艂o skazanie Ma艂ego na osiem dni izolatki. Trzy dni po zwolnieniu, on i Porta spili si臋 niechlubnie i niemo偶liwie, po czym sprali kapelana.

Kr贸tko potem, cierpi膮c na prawie totaln膮

amnezj臋, kapelan zosta艂 przeniesiony do wi臋zienia wojskowego w K艂odzku. Tam te偶, w maju 1945, aresztowali go Rosjanie i tam te偶, kilka dni p贸藕niej, powiesi艂 si臋 w swojej celi.

Gustaw Diirer s艂u偶y艂 w wojsku trzydzie艣ci jeden lat, z tego dwadzie艣cia osiem jako g艂贸wny stra偶nik wi臋zienia wojskowego w Torgau. Zdaniem hauptfeldwebla Dorna, kt贸ry ceni艂 go bardzo wysoko, on i ludzie mu podobni stanowili trzon niezwyci臋偶onej Armii Niemieckiej.

Ale, niestety dla armii niemieckiej, nadszed艂 dzie艅, gdy na Gustawa Durera dokonano zamachu. I tak jakby to ju偶 nie by艂o wystarczaj膮c膮 ha艅b膮, zamachowcem okaza艂 si臋 jeden z wi臋藕ni贸w, kt贸rych mia艂 on pilnowa膰. W ci膮gu jednej nocy imi臋 Gustawa Durera sta艂o si臋 anatem膮 dla hauptfeldwebla Dorna. Postara艂 si臋, aby jego nazwisko znik艂o z wi臋ziennej ksi臋gi zas艂u偶onych, spali艂 wszystkie rzeczy po nim i zrobi艂 wszystko, by zapomnie膰, 偶e ten kretyn kiedykolwiek istnia艂. Trzon Armii Niemieckiej b臋dzie du偶o zdrowszy bez takich ludzi jak Gustaw Durer. Jedyne pami膮tki, jakie zatrzyma艂 po swoim by艂ym g艂贸wnym stra偶niku, to dwie butelki w贸dki i cztery koniaku. Skonfiskowa艂 je jako mienie pa艅stwowe i zamkn膮艂 w swojej szufladzie pod egzemplarzami „volkischer Beobachter", kt贸rych nikt nigdy nie czyta艂. By艂y, jakby to powiedzie膰, dowodem nieprzydatno艣ci Gustawa Durera: by艂o wszak oczywiste, 偶e nie m贸g艂 ich zdoby膰 w uczciwy spos贸b.

Rozdzia艂 7

To by艂 zimny i szary poranek. Powietrze by艂o ci臋偶kie od mg艂y, a kamienie na dziedzi艅cu by艂y wilgotne i lodowate. Stary sta艂 skulony w bramie, wi臋藕niowie przesuwali si臋 w grupach, ich usta by艂y niebieskie z zimna. Ci, kt贸rzy wci膮偶 mieli energi臋 albo silniejsz膮 wol臋, biegali w t膮 i z powrotem, pr贸buj膮c zachowa膰 form臋 i troch臋 si臋 rozgrza膰. Kilku mia艂o skrz臋tnie ukryte papierosy w d艂oniach. Stary zawsze pozwala艂 wi臋藕niom pali膰 podczas tych kr贸tkich przerw na 膰wiczenia, mimo i偶 by艂o to „艣ci艣le zakazane".

Z dala od reszty, przygarbiony, z niewidz膮cym wzrokiem utkwionym w dal, sta艂 feldwebel Lindenberg. Unosz膮cy si臋 w臋偶yk dymu z jego prawej d艂oni zdradza艂 obecno艣膰 papierosa, kt贸rego dosta艂 od Porty. By艂 to prezent, kt贸ry, gdyby zosta艂 odkryty, wys艂a艂by daj膮cego do izolatki na sze艣膰dziesi膮t dni.

Reszta wi臋藕ni贸w z respektem pozostawi艂a Lindenberga jego w艂asnym my艣lom. Rozesz艂y si臋 ju偶 wie艣ci, 偶e jego egzekucj臋 wyznaczono nazajutrz.

Wi臋藕niowie wiedzieli, 偶e wczoraj odwiedzi艂 go wi臋zienny kapelan, a grafik zmian wartownik贸w zawiera艂 polecenie, 偶eby pierwsza sekcja drugiej grupy zameldowa艂a si臋 w zbrojowni o 4.15 w pi膮tek rano. Wiedzieli co to oznacza:

ka偶dy dostanie dwa naboje; dwa naboje tego starego typu o okr膮g艂ej g艂贸wce. Nikt nigdy nie wiedzia艂, czemu przy egzekucjach u偶ywa si臋 tych okr膮g艂ych. Tak po prostu by艂o i ju偶.

Porucznik Heinz Berner spojrza艂 na Linden-berga zastanawiaj膮c si臋 jak to jest, kiedy zna si臋 ju偶 swoj膮 godzin臋. Wstrz膮sn膮艂 nim dreszcz l臋ku i zimna. Siedzia艂 ju偶 w Torgau od czterech tygodni i wci膮偶 偶y艂 codziennym oczekiwaniem na og艂oszenie, 偶e dzi艣 to w艂a艣nie DZI艢, dzie艅, w kt贸rym odwiedzi go anio艂 艣mierci i 偶e w ci膮gu trzydziestu sze艣ciu godzin przestanie istnie膰. Czas nie st臋pi艂 ostrza strachu. Ka偶dy dzie艅 zbli偶a艂 go do ostatecznego przeznaczenia i ka偶dy dzie艅 by艂 gorszy od poprzedniego.

M艂ody porucznik wiele si臋 nauczy艂 w ci膮gu tych czterech tygodni. Wiedzia艂, co oznacza, gdy w celi odwiedzi ci臋 kapelan. Wiedzia艂 wszystko o r贸偶owych aktach i zawartych w nich podpisanych i potwierdzonych wyrokach 艣mierci, kt贸re nadchodzi艂y ze sztabu i trafia艂y na biurko hauptfel-dwebla Dorna. Wiedzia艂, gdzie odbywaj膮 si臋 egzekucje i wiedzia艂 te偶, 偶e wykonuj膮 je cz艂onkowie pu艂ku czo艂g贸w, kt贸rzy pe艂ni膮 w wi臋zieniu s艂u偶b臋 wartownicz膮. Dowiedzia艂 si臋 o egzekucjach wi臋cej, zw艂aszcza o egzekucjach w Torgau, ni偶 kiedykolwiek na zaj臋ciach w szkole wojskowej.

Porucznik Berner siedzia艂 na wilgotnym bruku, plecami oparty o kamienny mur latryn. Obok niego siedzia艂 m艂ody rolnik, Kurt Schwartz. Siedzieli razem, nie odzywaj膮c si臋 jednak do siebie. Uwa偶ano powszechnie, 偶e

Schwartz to prostaczek, 偶eby nie powiedzie膰 kompletny baran. By艂 w Torgau ju偶 od ponad p贸艂 roku. Dwukrotnie odm贸wiono pr贸艣b o niewykonywanie wyroku kary 艣mierci: trzecia odmowa by艂a w艂a艣nie w drodze. Najprawdopodobniej Schwartz nie by艂 nawet 艣wiadomy tego procesu. Swoje pierwsze osiemna艣cie lat 偶ycia sp臋dza艂 cz臋艣ciej w towarzystwie byd艂a ni偶 ludzi i w momencie powo艂ania go do wojska nie uda艂o mu si臋 poj膮膰 koncepcji, 偶e od teraz jest w艂asno艣ci膮 armii i nie mo偶e ju偶 sobie chodzi膰 dok膮d chce. Zosta艂 tak d艂ugo, jak mu to odpowiada艂o, ale z nadej艣ciem wiosny uzna艂, 偶e jego nadrz臋dn膮 powinno艣ci膮 jest jego gospodarstwo, wi臋c pewnego pi膮tkowego wieczoru zapakowa艂 po prostu swoje walizki, zawiesi艂 karabin na ramieniu i odszed艂. Po powrocie na wie艣 ukry艂 karabin i reszt臋 wojskowego ekwipunku pod stert膮 kartofli w stodole, po czym zacz膮艂 prowadzi膰 normalne 偶ycie, takie jak do chwili, gdy przerwa艂a mu je wojna. 呕andarmeria wojskowa nie mia艂a najmniejszych k艂opot贸w z odszukaniem go: nie uczyni艂 niczego, by zatrze膰 swoje 艣lady. Powita艂 ich weso艂o, jakby byli starymi kumplami, kt贸rzy wpadli go odwiedzi膰.

- Griiss Gott!

- Heil Hitler! - odpar艂 feldwebel, kt贸ry prowadzi艂 patrol. - Szukamy Kurta Schwartza. Czy to nie ty przypadkiem?

- Tak, to ja - potwierdzi艂 Kurt ochoczo. - Co mog臋 dla was zrobi膰? Cokolwiek to jednak jest, musimy si臋 po艣pieszy膰, bo widz臋, 偶e zbiera si臋

na deszcz, a tyle jeszcze mam roboty.

- W dupie mam tw贸j deszcz! - wrzasn膮艂 feld-webel. - Idziesz z nami i to zaraz. Czeka ci臋 s膮d

polowy.

- Mnie? - Kurt spojrza艂 na niego zdziwiony. - Za co s膮d? Nikt mi nic o tym nie powiedzia艂.

Dopiero gdy feldwebel straci艂 cierpliwo艣膰 i zacz膮艂 go bi膰 i 偶膮da膰, 偶eby mu wskaza艂 miejsce ukrycia broni, Kurt zacz膮艂 podejrzewa膰, 偶e co艣 tu chyba nie gra. Tych czterech facet贸w w stalowych he艂mach napawa艂o go niepewno艣ci膮. Zastanawia艂 si臋, co takiego m贸g艂 zrobi膰, 偶e si臋 tak denerwowali. Mo偶e nie powinien opuszcza膰 barak贸w bez po偶egnania?

Feldwebel wci膮偶 mu wygra偶a艂 pytaj膮c o zaginiony karabin. W swoim prostym umy艣le Kurt postanowi艂 stawi膰 i艣cie o艣li op贸r, zamykaj膮c usta na k艂贸dk臋 i nie zdradzaj膮c miejsca ukrycia. Feldwebel to go straszy艂, to zn贸w si臋 przymila艂, jednak bez rezultatu. M贸wi艂 mu o dezercji i o jej strasznych konsekwencjach, ale Kurt patrzy艂 tylko przed siebie krowim wzrokiem, nie b臋d膮c w stanie wychwyci膰 subtelnej r贸偶nicy pomi臋dzy „oddaleniem si臋 bez pozwolenia" a „dezercj膮" czy faktem, 偶e za jedno grozi艂o wi臋zienie i transfer do kompanii karnej, a za drugie 艣mier膰.

Teraz by艂 w Torgau i oczekiwa艂 na egzekucj臋. Ka偶dego ranka, gdy Ma艂y otwiera艂 drzwi jego celi, by m贸g艂 wyj艣膰 na 膰wiczenia, mia艂a miejsce identyczna rozmowa:

- Czy to ju偶? - pyta艂 Kurt. •, 禄, , .

Ma艂y kiwa艂 wtedy g艂ow膮 i odpowiada艂:

- Jeszcze nie teraz.

Kurt wzrusza艂 wtedy filozoficznie ramionami m贸wi膮c:

- No trudno. Mo偶e jutro? Ma艂y zgadza艂 si臋 z nim:

- Mo偶e jutro.

Problem tylko w tym, 偶e obaj my艣leli o czym innym. Ma艂y my艣la艂 o rozkazie egzekucji, a Kurt o powrocie na wie艣.

Dooko艂a dziedzi艅ca biega艂 blondyn, wielokrotnie odznaczany oberleutnant. By艂 w Torgau od dw贸ch miesi臋cy. Podczas nalotu na Berlin straci艂 swoj膮 rodzin臋, 偶on臋 i tr贸jk臋 dzieci. Sp艂on臋li 偶ywcem w piwnicy. Odm贸wiono mu wydania przepustki z jednostki, wi臋c oberleutnant wzi膮艂 sprawy w swoje r臋ce, fa艂szuj膮c dokumenty i wracaj膮c do Berlina. Zosta艂 schwytany niemal od razu, a skazanie go na 艣mier膰 za dezercj臋 i fa艂szerstwo zaj臋艂o s膮dowi dziesi臋膰 minut.

Na najwy偶szym stopniu kamiennych schod贸w siedzia艂 starszy podpu艂kownik, jego wyblak艂e niebieskie oczy wpatrzone by艂y w dal. W kompletnym przeciwie艅stwie do otrzymanych rozkaz贸w, ewakuowa艂 sw贸j pu艂k z beznadziejnej sytuacji, gdy Rosjanie ich okr膮偶yli. S膮d polowy nie mia艂 w膮tpliwo艣ci: sabota偶, tch贸rzostwo w obliczu wroga, skazany na 艣mier膰.

Gwa艂t, bunt, morderstwo, kradzie偶, tak zwane tch贸rzostwo, tak zwana dezercja - wszystkie te zbrodnie i wiele innych zosta艂y pope艂nione przez n臋dznych wi臋藕ni贸w z Torgau.

- Czy nie wydaje ci si臋 to nieprzyjemnym zaj臋ciem - uprzejmie zapyta艂 kiedy艣 Juliusa Heide oficer kawalerii - strzelanie do ludzi, kt贸rych pozna艂e艣 osobi艣cie?

- Co to ma by膰 za pytanie? - mrukn膮艂 Heide.

- Interesuje mnie to po prostu. Wydaje mi si臋, 偶e jest znaczna r贸偶nica pomi臋dzy walk膮 o 偶ycie, gdy si臋 jest na froncie - zabijanie ludzi, kt贸rych si臋 nie zna, poniewa偶 je艣li ty ich nie zabijesz, to oni z pewno艣ci膮 zabij膮 ciebie - a zabijaniem ludzi z zimn膮 krwi膮, z kt贸rymi 偶y艂e艣 dzie艅 w dzie艅 przez wiele miesi臋cy. Wiem, 偶e wykonujesz rozkazy, nie mo偶esz nic innego zrobi膰 tylko je wykona膰 ale jak si臋 czujesz, gdy ten moment ju偶 nadejdzie?

- Co to za idiotyczne pytanie? - Heide by艂 wyra藕nie zmieszany. - Co ci臋 to obchodzi, jak ja si臋 czuj臋? Nie 艂a偶臋 chyba za tob膮 i nie pytam, jak ty si臋 czujesz?

- Nie, ale m贸g艂by艣 gdyby艣 chcia艂. Nie przeszkadza艂oby mi to - powiedzia艂 oficer delikatnie. - Nie mam powod贸w, by ci nie powiedzie膰, 偶e si臋 cholernie boj臋. Czasem, gdy jestem sam w celi, po prostu le偶膮c tam i zastanawiaj膮c si臋 czy to dzisiaj po mnie przyjd膮, tak si臋 cholernie boj臋, 偶e z trudem powstrzymuj臋 si臋 od krzyku... 艢mieszne jest to, 偶e nigdy nie czu艂em takiego strachu na froncie. Wiesz, 偶e jest du偶a szansa, 偶e zginiesz, ale...

- Zamkniesz si臋 wreszcie? - nie wytrzyma艂 Heide. - Mam wystarczaj膮co du偶o w艂asnych problem贸w, by wys艂uchiwa膰 jeszcze twoich.

Przesta艅 si臋 ciska膰 i wbij sobie jedno do g艂owy: nie znam ci臋, nigdy ci臋 nie zna艂em i nie chc臋 ci臋 zna膰. Jeste艣 dla mnie tylko cholernym numerem!

Oficer potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, u艣miechaj膮c si臋.

- Znasz mnie, i to dobrze. I wszystkich innych biednych sukinsyn贸w, kt贸rzy s膮 tu zamkni臋ci. Znasz nas i nigdy nas nie zapomnisz.

Na dziedzi艅cu Stary dmuchn膮艂 w sw贸j gwizdek. Cenna godzina dobieg艂a ko艅ca i trzeba by艂o wraca膰 do cel na kolejny dzie艅 oczekiwania. Wi臋藕niowie w milczeniu uformowali si臋 w pary. Od dawna byli przyzwyczajeni do rutyny, dzi艣 jednak wydarzy艂o si臋 co艣, co przerwa艂o monotoni臋: Gustaw Diirer - feldwebel sekcji, pojawi艂 si臋 na dziedzi艅cu i zatrzyma艂 d艂ug膮 kolumn臋 wi臋藕ni贸w. Powoli mierzy艂 ich wzrokiem, a ka偶dy z wi臋藕ni贸w ze strachu stara艂 si臋 skry膰 za s膮siadem. Powszechnie uwa偶ano, 偶e Gustaw Diirer nie by艂 cz艂owiekiem. Zar贸wno wi臋藕niowie jak i stra偶nicy panicznie si臋 go bali. M贸wi艂o si臋, 偶e ma bezpo艣rednie doj艣cie do Gestapo i co艣 w tym musia艂o by膰, skoro czasem sam komendant wi臋zienia czu艂 si臋 nieswojo w jego towarzystwie.

- Ty! - wrzasn膮艂 Diirer wskazuj膮c ramieniem Lindenberga. - Ty tam! Chod藕 ze mn膮.

Lindenberg gwa艂townie poblad艂. Zachwia艂 si臋 i pewnie by upad艂, gdyby nie podpar艂y go r臋ce jego towarzyszy. Ka偶dy z uczestnicz膮cych w tej scenie, w艂膮czaj膮c Starego, by艂 przekonany, 偶e Lindenberga zabior膮 na egzekucj臋 w 艣rodku po-

po艂udnia. To by艂 rodzaj dowcipu, kt贸ry bardzo by ucieszy艂 Gustawa Diirera: przyzwyczaj wi臋藕ni贸w do rutyny - wizyta kapelana oznacza, 偶e masz jeszcze 36 godzin 偶ycia - a potem nagle j膮 zniszcz i zasiej ziarno paniki i niepokoju.

Gdy odprowadzano Lindenberga, wszyscy byli pewni, 偶e widz膮 go po raz ostatni. Tak te偶 s膮dzi艂 sam Lindenberg. Z pocz膮tku nie by艂 w stanie uchwyci膰 faktu, 偶e zosta艂 zaprowadzony nie przed pluton egzekucyjny, tylko do jednego z wi臋ziennych biur administracyjnych. Min臋艂o kilka minut, zanim to do niego dotar艂o. W pokoju sta艂a kobieta. Typowa cz艂onkini partii, wysoka i m臋ska z cer膮 koloru ko艣ci s艂oniowej i w艂osami w odcieniu wysuszonej na s艂o艅cu kukurydzy. Mia艂a na sobie br膮zowy mundur, a w r臋kach akt贸wk臋, lecz Lindenberg by艂 jeszcze zbyt zaskoczony, by zrozumie膰, 偶e m贸wi w艂a艣nie do niego. Z niecierpliwym gestem powt贸rzy艂a pytanie.

- Czy jest pan feldweblem Hermanem Lin-denbergiem? Tak czy nie?

- Jestem - sk艂oni艂 przed ni膮 g艂ow臋. - Tak.

- Mam dla pana par臋 dokument贸w do podpisania. Prosz臋 je wzi膮膰 - wepchn臋艂a papiery w jego dr偶膮ce d艂onie. - Nie ma potrzeby, bym je panu obja艣nia艂a, podpisze pan je tak czy inaczej, chodzi o formalno艣膰 pa艅skiej zgody na przej臋cie przez pa艅stwo edukacji i wychowania pa艅skiego syna.

- 呕e co?

Lindenberg uni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na kobiet臋. Ta unios艂a wargi, pokazuj膮c rz膮d du偶ych, bia艂ych z臋b贸w.

- My艣l臋, 偶e mnie pan s艂ysza艂... Pa艅ska 偶ona zosta艂a uznana za niezdoln膮 do wychowania dziecka. 呕adna niemiecka kobieta, kt贸ra os艂ania艂a dezertera i sabota偶yst臋 takiego jak ty, nie zas艂uguje na taki zaszczyt... B臋d臋 wdzi臋czna, je艣li zaraz podpiszesz, co oszcz臋dzi nam czasu i k艂opotu.

Lindenberg otar艂 d艂oni膮 czo艂o tylko po to, 偶eby co艣 zrobi膰, co艣, tylko nie uderzy膰 tej kreatury.

- A je艣li nie podpisz臋? - rzuci艂.

- Podpiszesz, to rozkaz. Dla spo艂ecze艅stwa ty i twoja 偶ona ju偶 nie istniejecie. Ch艂opiec nale偶y do pa艅stwa. Pa艅stwo go ubierze, wy偶ywi i upewni si臋, 偶e wyro艣nie na dobrego obywatela.

Lindenberg post膮pi艂 krok w jej stron臋. Z wyrachowaniem i pogard膮 splun膮艂 jej w twarz. - To wszystko co ode mnie dostaniecie - powiedzia艂.

Zgodnie z przewidywaniem, gumowa pa艂ka Gustawa Durera spad艂a na jego g艂ow臋 i ramiona. Kobieta wytar艂a twarz i z u艣miechem na ustach sta艂a s艂uchaj膮c j臋k贸w b贸lu Lindenberga.

- Jeste艣 ju偶 gotowy do podpisu?

- Nic nie podpisz臋 - wykrztusi艂 Lindenberg.

- To jaki艣 absurd - powiedzia艂a gwa艂townie kobieta. - Przypuszcza艂am, 偶e ma pan wi臋cej kontroli nad swoimi wi臋藕niami. W ka偶dym razie nie mog臋 ju偶 traci膰 wi臋cej swojego czasu. Ma to podpisa膰 do jutra.

Diirer u艣miechn膮艂 si臋 znacz膮co.

- Podpisze.

- Lepiej 偶eby tak by艂o. ~ Ju偶 ja si臋 o to postaram. Bez obawy... Mamy tutaj nasze w艂asne metody. Sehr gekados...

- W takim razie zostawiam to w pa艅skich r臋kach.

- Bardzo prosz臋. To b臋dzie czysta przyjemno艣膰.

Kobieta wysz艂a, a Durer zamkn膮艂 za ni膮 drzwi, delikatnie i z艂owieszczo. Odwr贸ci艂 si臋 do Lindenberga.

- Dobra... mo偶e teraz my sobie troch臋 porozmawiamy?

- R贸b, co chcesz - powiedzia艂 Lindenberg przez zaci艣ni臋te z臋by. - Ja i tak b臋d臋 martwy za par臋 godzin. Nie masz ju偶 nade mn膮 w艂adzy.

- My艣lisz, 偶e nie?

- Ja wiem, 偶e nie.

- Zobaczymy, przyjacielu... Przynajmniej mo偶emy si臋 upewni膰, 偶e twoje ostatnie godziny b臋d膮 najgorszymi w twoim 偶yciu... a gwarantuj臋 ci, 偶e za takie je uznasz.

Spojrza艂 na Lindenberga i roze艣mia艂 si臋 triumfalnie, jakby delektuj膮c si臋 tym, co nast膮pi.

- S膮dz臋, 偶e zaczniemy od z艂amania ka偶dej ko艣ci w twoim ciele... m贸wi膮c ka偶dej ko艣ci mam na my艣li ka偶d膮 ko艣膰... W ludzkim ciele mie艣ci si臋 ponad dwie艣cie ko艣ci - a zauwa偶, 偶e to b臋dzie tylko pocz膮tek. Zanim z tob膮 sko艅cz臋, b臋dziesz wy艂 prosz膮c, by ci臋 zabi膰.

Zupe艂nie nagle Lindenberg wpad艂 w sza艂. Z dzikim krzykiem rzuci艂 si臋 na Durera i chwyci艂 go za szyj臋. Durer przewr贸ci艂 si臋 bardziej

przez zaskoczenie ni偶 si艂臋 ataku, po艣lizgn膮艂 si臋 i upad艂 do ty艂u, razem z wczepionym w niego Lindenbergiem. Obaj m臋偶czy藕ni charczeli w gniewie, przypominaj膮c bardziej dzikie zwierz臋ta ni偶 ludzi. Palce Lindenberga wbi艂y si臋 w szyj臋 Durera, rozdzieraj膮c i dusz膮c. Oczy stra偶nika nap艂yn臋艂y krwi膮, a oddech by艂 seri膮 sapa艅 i rz臋偶e艅.

Na trzecim pi臋trze, w pokoju znajduj膮cym si臋 dok艂adnie nad tym, w kt贸rym rzecz ca艂a mia艂a miejsce, Ma艂y us艂ysza艂 ha艂asy i uderzenia, st艂umione okrzyki i brz臋k kluczy Durera, zbieg艂 wi臋c na d贸艂, by sprawdzi膰, co si臋 dzieje. Otworzy艂 drzwi, spojrza艂, po czym zamkn膮艂 je cicho z powrotem i pobieg艂 do latryny gdzie Porta i Heide prowadzili nielegaln膮 gr臋 w ko艣ci. Wpad艂 na nich w takim po艣piechu, 偶e z艂apa艂 ich na grze bez ostrze偶enia, a ci przekl臋li go za jego g艂upot臋.

- Niewa偶ne! - Ma艂y wbieg艂 do jednej z kabin, sp艂uka艂 wod臋, wbieg艂 do nast臋pnej i zrobi艂 to samo. - R贸bcie jaki艣 ha艂as, jakikolwiek - Linden-berg w艂a艣nie morduje Durera!

- 呕artujesz!

- Je艣li mi nie wierzysz, to id藕 i sam zobacz.

- Nie wierz臋 ci - stwierdzi艂 Heide, ale i tak pokusa ha艂asowania na ca艂ego by艂a zbyt mocna. - Udusz臋 ci臋, je艣li si臋 z nas nabijasz.

Podni贸s艂 szczotk臋 do szorowania i wyrzuci艂 j膮 przez okno, kopn膮艂 wiadro po pod艂odze i trzasn膮艂 kilkakrotnie drzwiami. Porta odkr臋ci艂 kurki w ka偶dej umywalce i pu艣ci艂 wod臋, chlapi膮c

i 艣piewaj膮c. Ma艂y maszerowa艂 w t膮 i z powrotem w swoich wojskowych buciorach, spuszczaj膮c co chwila wod臋 w kiblach.

- Musia艂 ju偶 to zrobi膰, co? - spyta艂 Porta.

- Je偶eli w og贸le to robi艂 - stwierdzi艂 Heide patrz膮c na Ma艂ego. - Osobi艣cie w to w膮tpi臋.

Ma艂y podni贸s艂 r臋k臋 nakazuj膮c im cisz臋 i wszyscy stan臋li nas艂uchuj膮c.

- Musia艂 ju偶 to zrobi膰, co? - powt贸rzy艂 Porta.

- Miejmy nadziej臋. Dali艣my mu wystarczaj膮c膮 ilo艣膰 czasu. - Ma艂y otworzy艂 drzwi i skin膮艂 na pozosta艂ych. - Chod藕cie, idziemy zobaczy膰.

Na szcz臋艣cie w pobli偶u nie by艂o nikogo wi臋cej. Skradali si臋 korytarzem, zatrzymuj膮c si臋 na chwil臋 przed drzwiami i gdy nie us艂yszeli 偶adnego d藕wi臋ku, otworzyli powoli drzwi i zajrzeli do 艣rodka.

Lindenberg siedzia艂 na klatce piersiowej Diirera, jego palce wci膮偶 zaci艣ni臋te wok贸艂 szyi swojej ofiary. Stra偶nik by艂 ewidentnie martwy. Twarz mia艂 niebiesk膮, napuch艂e krwi膮 oczy wychodzi艂y z orbit, spomi臋dzy z臋b贸w wystawa艂 j臋zyk.

Trzech m臋偶czyzn sta艂o w milczeniu. Lindenberg wsta艂 powoli. Odczepi艂 trupowi p臋k kluczy, odwr贸ci艂 si臋 i z niemal przepraszaj膮cym u艣miechem da艂 je Porcie.

- Udusi艂em go.

- Widzimy - mrukn膮艂 Porta. - Nic nie mo偶na powiedzie膰 opr贸cz „wielkie dzi臋ki".

- Co z tym zrobicie?

Spojrzeli po sobie. Heide chrz膮kn膮艂.

- Musimy o tym zameldowa膰.\Zdajesz sobie spraw臋. Musimy powiedzie膰 Domowi.

- Oczywi艣cie.

- Przejdziesz za to do historii - powiedzia艂 Ma艂y z zapa艂em. - To jedyna uczciwa rzecz, jak膮 ktokolwiek tu zrobi艂.

Lindenberg u艣miechn膮艂 si臋 smutno.

- Odprowad藕cie mnie lepiej do celi. I gdybym by艂 na waszym miejscu, to zameldowa艂bym o tym od razu. Tak b臋dzie lepiej wygl膮da艂o. Nie chcia艂bym, 偶eby艣cie wpadli w jakie艣 tarapaty.

- Pewnie masz racj臋. - Porta odwr贸ci艂 si臋 do Heidego. - P贸jdziesz to zg艂osi膰, a my go zabierzemy do celi?

- Akurat! Jestem na s艂u偶bie i nie mog臋 opuszcza膰 posterunku.

- Ma艂y.

- To nie ma nic wsp贸lnego ze mn膮 - powiedzia艂 Ma艂y twardo. - On nie jest w moim skrzydle. To tw贸j go艂膮beczek i ty sobie z tym porad藕.

- Mo偶e nie jest w twoim skrzydle, ale to ty' mia艂e艣 sta膰 na warcie w tym korytarzu. I to ty go zobaczy艂e艣 jak to robi i nie zrobi艂e艣 nic, 偶eby go powstrzyma膰.

- A ty by艂e艣 jednym z tych, kt贸rzy pomagali

zag艂uszy膰 d藕wi臋ki zbrodni! - odparowa艂 Ma艂y.

Heide nagle stukn膮艂 obcasami i wypi膮艂 klatk臋.

- Ja tu jestem najstarszy stopniem wi臋c ci rozkazuj臋, 偶eby艣 poszed艂 i zameldowa艂, o zdarzeniu hauptfeldweblowi Domowi. - Spojrza艂 na Ma艂ego. - Natychmiast Creutzfeld!

- Odpierdol si臋, dobra? - odpar艂 Ma艂y bez

emocji.

W takich okoliczno艣ciach, w obliczu jawnego niepos艂usze艅stwa Heide nie m贸g艂 zbyt wiele zrobi膰. Nie m贸g艂 fizycznie zmusi膰 Ma艂ego do zameldowania Dornowi, a z do艣wiadczenia wiedzia艂, 偶e gro藕by na niego nie dzia艂aj膮.

- Och, kurwa! - powiedzia艂 poirytowany. -No to co sugerujesz? Zostawiamy tu trupa, 偶eby zgni艂 i nie m贸wimy nikomu?

Ma艂y wzruszy艂 ramionami.

- Czemu nie? A co to ma do nas?

- A on? - Heide wskaza艂 g艂ow膮 Lindenberga, kt贸ry siedzia艂 na krze艣le wydaj膮c si臋 nie zainteresowanym ca艂ym zamieszaniem. - Co zrobimy

z nim?

- Co TY z nim zrobisz - poprawi艂 go Porta. -To ty jeste艣 najstarszy stopniem, pami臋tasz? To twoja sprawa. - Powoli wyj膮艂 papierosa i zapali艂, w tym samym czasie przygl膮daj膮c si臋 z zainteresowaniem tabliczce, kt贸ra du偶ymi czerwonymi literami mia艂a wypisany napis „NIE PALI膯". - Przykro mi ch艂opie, ale wygl膮da na to, 偶e wpad艂e艣 w g贸wno po szyj臋.

- Zga艣 tego papierosa! - wrzasn膮艂 Heide wskazuj膮c tabliczk臋.

Porta zignorowa艂 go i odwr贸ci艂 si臋 przej臋ty do Ma艂ego.

- Ciesz臋 si臋, 偶e nie jestem sier偶antem - powiedzia艂. - Tylko ci臋 to udupia za ka偶dym razem. Ja i ty na przyk艂ad, to pe艂en luz, zero obowi膮zk贸w. Traktowani jak idioci. Nic nie rozumiemy, dop贸ki nie powt贸rz膮 trzykrotnie.... O, to 艣wietne 偶ycie, m贸wi臋 ci! Ale on - wskaza艂 na Heidego - on z jego paskami na pagonach i w og贸le! On zawsze musi sprz膮tn膮膰 g贸wno, biedny kretyn.

- Co艣 wam powiem - zasugerowa艂 Ma艂y. -Zabierzmy Lindenberga do jego celi, a potem pograjmy sobie w oczko. Co wy na to?

To by艂 najlepszy pomys艂, jaki im do tej pory przyszed艂 do g艂owy. A jednak trup Gustawa Diirera nie dawa艂 im spokoju.

- Narobili艣my sobie k艂opot贸w - stwierdzi艂 Heide. - Ostrzegam was.

- Ty jeste艣 najstarszy stopniem... Dawaj jeszcze kart臋.

- Wszyscy b臋dziemy mieli k艂opoty, jak to odkryj膮.

- Twist - powiedzia艂 Ma艂y niewzruszony.

- Oni szalej膮, jak si臋 dziej膮 takie rzeczy.

-i jeszcze jedna.

- Wam to oboj臋tne.

- Teraz ja przebijam.

- Mam pomys艂 - powiedzia艂 Porta. - Czemu nie powiemy o tym Staremu i niech on co艣 wymy艣li? Ma艂y, id藕 teraz i mu powiedz.

- Czemu ja? - zapyta艂 Ma艂y podejrzliwie.

- A czemu nie ty? Chyba nie ka偶臋 ci i艣膰 do Dorna, nie?

- To dobrze, bo i tak bym nie poszed艂... No dobra. Powiem mu, ale to tyle. Potem to ju偶 wasza sprawa.

Ma艂y znikn膮艂. Wr贸ci艂 kilka chwil p贸藕niej

w towarzystwie Starego i Barcelony Bluma.

- Niedobrze - stwierdzi艂 Stary. - Czego, do cholery, oczekujecie ode mnie? Gdzie jest teraz Lindenberg?

- Z powrotem w swojej celi.

- W swojej celi. Dobra. Nikt z was niczego nie widzia艂. Nikt niczego nie s艂ysza艂. Dobra. Nic o tym nie wiedzieli艣cie, dop贸ki wi臋zie艅 nie podszed艂 i wam o tym powiedzia艂. Dobra. Ale co z go艣ciem, kt贸ry sta艂 na warcie w tej sekcji? Jak to wyja艣nimy? Czemu on nie wykona艂 swoich

obowi膮zk贸w?

Heide i Porta odwr贸cili si臋 i spojrzeli na Ma艂ego. Ma艂y splun膮艂 na pod艂og臋.

- Mnie si臋 nie ma co pyta膰. Mam sraczk臋. P贸艂 dnia sp臋dzi艂em na kiblu. Tam w艂a艣nie by艂em, gdy zaciukano Gustawa. Sra艂em na pot臋g臋.

- Aha. - Stary wci膮gn膮艂 g艂臋boko powietrze. -To bardzo nam pomaga. Na pewno by艂e艣 z tym u lekarza, prawda?

- Niestety. Zupe艂nie o tym zapomnia艂em.

- A to szkoda - powiedzia艂 Stary sucho. -My艣la艂em raczej, 偶e - powiedzmy - o 贸smej rano podczas 膰wicze艅 by艂e艣 u obergefreitra Holzermanna, kt贸ry da艂 ci jakie艣 tabletki na 偶o艂膮dek?

- 呕e jak?

Przez moment Ma艂y by艂 zdziwiony, jednak powoli jego twarz si臋 rozja艣ni艂a.

- No tak. Masz racj臋. Da艂 mi jakie艣 pigu艂y i wszystkie po艂kn膮艂em. Od tego czasu latam w t臋 i z powrotem do sracza.

- Uwierz膮 w to - stwierdzi艂 Stary. - Uwierz膮 we wszystko, je艣li chodzi o ciebie... Co do Porty, to rozumiem, 偶e w czasie nieobecno艣ci Linden-berga by艂e艣 w jego celi na rutynowym przeszukaniu... Zgadza si臋? Chcia艂bym zna膰 wszystkie fakty.

- Zgadza si臋. Dok艂adnie tak by艂o. Przeszukanie. To w艂a艣nie robi艂em. - potwierdzi艂 skwapliwie Porta.

- A co ze mn膮? - spyta艂 Heide zdenerwowany.

- Ty... Tak. Ty robi艂e艣 spis sztu膰c贸w. Znajd藕 jaki艣 stary spis i zacznij go kopiowa膰. Ma艂y, zasuwaj do celi Lindenberga i zr贸b tak, jakby przeszed艂 przez ni膮 huragan. Powiedz mu, co si臋 dzieje.

- Dobra.

Ma艂y zatrzyma艂 si臋 przy drzwiach.

- Dobra, dobra ale kto powie Domowi?

- Ja - powiedzia艂 Barcelona. - W porz膮dku, nie musicie mi dzi臋kowa膰. Wiem, 偶e jestem 艣wi臋ty.

- Jeste艣 idiot膮, ot co - powiedzia艂 Ma艂y wychodz膮c.

Hauptfeldwebel Dorn siedzia艂 z nogami na biurku i z jednym z cygar Majora Divalordiego w z臋bach. Hauptfeldwebel lubi艂 cygara. Zw艂aszcza cygara Majora Divalordiego. Lubi艂 kosztowny aromat dymu i poczucie wy偶szo艣ci, kt贸re towarzyszy艂o paleniu cygar. Jego biurko jak zwykle pe艂ne by艂o papier贸w i dokument贸w. Porno ksi膮偶eczka le偶a艂a otwarta na jego kolanach.

Zignorowa艂 pierwsze stukanie Barcelony. By艂o oczywiste, po sposobie stukania, 偶e za drzwiami nie sta艂 oficer, wi臋c zgodnie ze swoim zwyczajem Dorn kaza艂 mu czeka膰.

Dopiero gdy Barcelona zastuka艂 po raz trzeci, pad艂o rozmarzone „wej艣膰".

Ledwie Barcelona wszed艂, a ju偶 da艂o si臋 s艂ysze膰 ponowne stukanie do drzwi. Zanim Dorn zd膮偶y艂 unie艣膰 brwi ze zdziwienia, do pomieszczenia wszed艂 tak偶e Porta. Stukn膮艂 g艂o艣no obcasami i zasalutowa艂 szybko.

- Stabsgefreiter Porta, Pi膮ta Kompania Czo艂g贸w melduje si臋 na rozkaz komendanta.

- Po co, do cholery? - zawy艂 Dorn.

- Rozkaz, by sprawdzi膰 wszystkie maszyny do pisania i inny sprz臋t biurowy. Domowi opad艂a szcz臋ka.

- Czyj rozkaz, je艣li wolno wiedzie膰?

- Pu艂kownika Vogla - powiedzia艂 Porta 艂偶膮c z kamienn膮 twarz膮.

Wydawa艂o si臋 ma艂o prawdopodobne, by to k艂amstwo kiedykolwiek wysz艂o na jaw. Mn贸stwo r贸偶nych dziwnych i nieprawdopodobnych rozkaz贸w by艂o cz臋sto wydawanych w艂a艣nie przez pu艂kownika

vogla. Nikt raczej nie b臋dzie sprawdza艂 w艂a艣nie tego.

- No dobra, zabierzcie si臋 za to! - warkn膮艂 Dorn. - Tylko niech to nie trwa ca艂y dzie艅.

Pod艣piewuj膮c sobie pod nosem, Porta rzuci艂 sw膮 torb臋 z narz臋dziami na pod艂og臋 i zabra艂 si臋 za rozkr臋canie maszyny do pisania. Rozkr臋ci艂 "wszystko, co by艂o rozkr臋calne, zdj膮艂 rolki i wa艂-

ki, wyj膮艂 metry ta艣my, postuka艂 tu i 贸wdzie i naoliwi艂 wszystko, co mu tylko podesz艂o pod r臋k臋. Dorn przygl膮da艂 mu si臋 z rosn膮cym przera偶eniem.

- Mam tylko szczer膮 nadziej臋, 偶e umiecie to wszystko posk艂ada膰 z powrotem do kupy.

- Ja tak偶e - odpowiedzia艂 Porta szczerze. Dorn zamrucza艂 co艣 niewyra藕nie i odwr贸ci艂 si臋 do Barcelony.

- Tak feldweblu? O co chodzi?

- Tak jest - zacz膮艂 przej臋ty Barcelona. - Fel-dwebel Blum melduje si臋 pos艂usznie... Wype艂niam rozkaz wydany mi przez Dow贸dc臋 Sekcji -to znaczy feldwebla Beiera... Feldwebel Beier b臋d膮c dow贸dc膮 mojej sekcji...

- Do diab艂a! - warkn膮艂 Dorn. Barcelona spojrza艂 na niego zdziwiony.

- Tak jest?

- M贸w normalnie cz艂owieku! O co ci chodzi?

- Melduj臋 pos艂usznie, 偶e stabtsfeldwebel Gustaw Diirer zosta艂 zabity. Jest teraz w jednym z pokoj贸w w korytarzu bloku sz贸stego.

Cygaro Dorna zadr偶a艂o w jego ustach. Wyrwa艂 je i wytrzeszczy艂 oczy na Barcelon臋.

- Co艣 powiedzia艂?

- Melduj臋 pos艂usznie, 偶e strabsfeldwebel Diirer zosta艂 uduszony.

- Oszala艂e艣 chyba! Sk膮d wzi膮艂e艣 tak膮 absurdaln膮 histori臋? Diirer nigdy by sobie nie pozwoli艂 na co艣 takiego... Kto to zrobi艂? Wyja艣nij!

Z pewn膮 doz膮 藕le skrywanej satysfakcji, Barcelona zacz膮艂 opowiada膰. W tym czasie Porta

sprawdza艂 uwa偶nie ka偶d膮 najmniejsz膮 cz臋艣膰 maszyny do pisania i nadstawia艂 ucha, by w odpowiednim momencie w艂膮czy膰 si臋 do dyskusji. Czeka艂, a偶 Dorn zacznie zadawa膰 zbyt wnikliwe pytania, by mu przerwa膰.

- Melduje pos艂usznie - zacz膮艂.

- Czego znowu?

- Melduj臋 pos艂usznie, 偶e sko艅czy艂em z maszyn膮. Czy mog臋 teraz zabra膰 si臋 za pa艅skie biurko?

- Po co, do cholery?

- Rozkazy pu艂kownika. Powiedzia艂 偶eby sprawdzi膰 wszystkie...

- Dobra ju偶! Zajmij si臋 tym i nie przeszkadzaj! - poirytowany Dorn odwr贸ci艂 si臋 znowu do Barcelony.

- Kto by艂 na stra偶y podczas - eee - morderstwa Durera?

Barcelona potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Melduj臋 pos艂usznie, 偶e nie wiem.

- Co to jest, do ci臋偶kiej cholery? Je艣li tak p贸jdzie dalej, to wojn臋 mamy przegran膮! Dorn waln膮艂 pi臋艣ci膮 w blat biurka, a Porta przesadnie podskoczy艂 z wra偶enia. - Nic tylko banda sabota偶yst贸w i zdrajc贸w! Co do jednego wszyscy z was w zmowie z wi臋藕niami! Wszystko za moimi plecami, ignorowanie obowi膮zk贸w... B贸g wie, 偶e do tej pory by艂em wyrozumia艂y, ale koniec z tym. S艂yszycie mnie? Koniec z tym!

Cygaro w艂a艣nie si臋 wypali艂o. Wyrzuci艂 je i zacz膮艂 szuka膰 nowego w biurku majora Divalor-diego. Prawie niewidzialny znaczek kred膮 po-

zwala艂 mu kontrolowa膰, czy ktokolwiek odwa偶y艂 si臋 otworzy膰 szuflad臋.

- Kto was awansowa艂 na feldwebla? - zapyta艂 nagle Barcelon臋.

- Melduj臋 pos艂usznie, 偶e jak by艂em z trzydziest膮 sz贸st膮 kompani膮 w Bambergu, to dow贸dca...

- Hm - parskn膮艂 Dorn bez zainteresowania. - To dziwne feldweblu, ale przypominacie mi 藕le ugotowany stek. Takie rzeczy daje si臋 tylko 艣winiom lub kundlom.

- Tak jest - zgodzi艂 si臋 Barcelona 艂agodnie.

- Melduj臋 pos艂usznie - Porta w艂膮czy艂 si臋 do rozmowy z rado艣ci膮 i dobr膮 wol膮. - Wszystkie szuflady posypa艂em talkiem. Mo偶na je teraz otwiera膰 i zamyka膰 bez najmniejszego problemu... Czy mam to samo zrobi膰 z drugim biurkiem?

- Stul pysk! - sykn膮艂 Dorn. - Mam ju偶 do艣膰 twojego wiecznego gl臋dzenia. Zr贸b, co do ciebie nale偶y i wyno艣 si臋. Mam wa偶niejsze sprawy na g艂owie.

Dorn gwa艂townie opu艣ci艂 pok贸j, by znale藕膰 Starego i obejrze膰 trupa.

- Kto艣 zap艂aci za to swoim 偶yciem! - zadeklarowa艂 dramatycznie. - Nie spoczn臋, dop贸ki nie odkryj臋 sprawcy. Nie b臋dzie chwili spokoju w tym wi臋zieniu...

- W艂a艣ciwie - powiedzia艂 Stary - my ju偶 schwytali艣my przest臋pc臋. Jest na g贸rze w swojej celi.

Dorn spojrza艂 na niego pos臋pnie i wyszed艂.

Odkry艂, 偶e na sw贸j spos贸b by艂 prawie zadowolony, 偶e Durer zosta艂 zamordowany: to by艂a szansa, by pokaza膰, co potrafi, by pokaza膰 sw贸j charakter. Zebra艂 d艂ugie i szczeg贸艂owe zeznania od ka偶dego, kto by艂 bezpo艣rednio b膮d藕 w jakikolwiek spos贸b zwi膮zany ze spraw膮. Sprawdza艂 wszystko dwukrotnie. Przyj膮艂 poz臋 osch艂ego--^ i wnikliwego s臋dziego... do momentu, gdy s艂ucha艂 zezna艅 Ma艂ego i to Ma艂y go w ko艅cu pokona艂. Kompletnie si臋 zagubi艂 w m臋tnym labiryncie wywod贸w Ma艂ego - co zrobi艂, czemu to zrobi艂; gdzie to zrobi艂, jak to zrobi艂; gdzie by艂, sk膮d przyszed艂; kto co powiedzia艂 i co on odpowiedzia艂 i co by odpowiedzia艂, gdyby...

- Obergefreiter Creutzfeld! - wydar艂 si臋 Dorn. - Zaczynam w膮tpi膰, czy jeste艣cie normalni! Wasze w艂a艣ciwe miejsce jest w zak艂adzie psychiatrycznym, a nie w niemieckiej armii! -Odwr贸ci艂 si臋 do Starego. - Feldfebel Beier, macie si臋 pozby膰 tego cz艂owieka. Dajcie mu jakie艣 proste zadanie i upewnijcie si臋, 偶e b臋dzie je wykonywa艂. Ale z 艂aski swojej zr贸bcie tak, 偶ebym nie widzia艂 go wi臋cej na oczy!

W ko艅cu przes艂ucha艂 Lindenberga w jego celi. Straszy艂 go 艣mierci膮 i powiedzia艂 mu wprost,, co si臋 dzia艂o z lud藕mi, kt贸rzy odwa偶yli si臋 podnie艣膰 r臋k臋 na kogo艣 z Gestapo. Lindenberg siedzia艂 w milczeniu podczas ca艂ej tej tyrady, po czym spokojnie o艣wiadczy艂 Domowi, 偶e mo偶e i艣膰 do diab艂a, dodaj膮c, jakby po namy艣le, 偶e uduszenie Gustawa Durera sprawi艂o mu niezwyk艂膮 przyjemno艣膰 i 偶a艂uje tylko, 偶e nie mo偶e zrobi膰 tego ponownie.

Dorn opu艣ci艂 cel臋 wyra藕nie wstrz膮艣ni臋ty. By艂o jasne, 偶e ten Lindenberg by艂 zupe艂nym szale艅cem. W艂adza nie mia艂a prawa umieszcza膰 go w wi臋zieniu wojskowym. Personel wi臋zienia w Torgau nie m贸g艂 by膰 obarczony win膮 za dzie艂o szale艅ca.

Pozosta艂o tylko wype艂nienie odpowiednich formularzy w trzech, a czasem w czterech egzemplarzach i Gustaw Diirer m贸g艂 by膰 wreszcie wykre艣lony z dokument贸w. Dorn wr贸ci艂 do swojego biura w fatalnym nastroju, trzaskaj膮c za sob膮 drzwiami.

- Czy偶by co艣 nie tak? - zapyta艂 kto艣 z lekk膮 nagan膮 w g艂osie.

Dorn powstrzyma艂 przekle艅stwa, kt贸re cisn臋艂y mu si臋 na usta.

Stukn膮艂 g艂o艣no obcasami.

- Heil Hitler! Czy dobrze sp臋dzi艂 pan noc panie majorze?

- 艢rednio, dzi臋kuj臋 Dorn.

Major Divalordy by艂 by艂ym agentem ubezpieczeniowym z Innsbrucku. Zwyk艂 myli膰 wojsko z kompani膮 ubezpieczeniow膮 i traktowa艂 Dorna z t膮 sam膮 twardog艂ow膮 uprzejmo艣ci膮, z jak膮 traktowa艂 tam swoich koleg贸w. Nigdy nie przysz艂o mu do g艂owy, 偶e zawodowy pruski 偶o艂nierz czu艂 do niego g艂臋bok膮 pogard臋.

Major u艣miechn膮艂 si臋 艂agodnie, g艂adz膮c ko艅c贸wki swych jedwabistych blond w膮s贸w.

- Wi臋c? Co tam s艂ycha膰? Co dzi艣 mamy w menu? Co艣 soczystego do zameldowania? Wi臋cej ni偶 s膮dzisz, pomy艣la艂 Dorn z furi膮. Wyprostowa艂 si臋 i zacz膮艂 wyszczekiwa膰 sw贸j

raport w najlepszym wojskowym stylu.

- Melduj臋, 偶e strabsfeldwebel Gustaw Diirer zosta艂 uduszony przez jednego z wi臋藕ni贸w fel-dwebla Lindenberga. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 szale艅ca. 艢mier膰 nast膮pi艂a niedawno, dokona艂em ju偶 analizy zdarze艅. Cia艂o zosta艂o niezabezpieczone w pokoju w bloku 6 - pomy艣la艂em, 偶e mo偶e zechce pan rzuci膰 okiem. W tym pokoju maszyna do pisania zosta艂a wyczyszczona i zakonserwowana na polecenie pu艂kownika. Szuflady w biurku pokryte s膮 pudrem tak, 偶e otwieraj膮 si臋 i zamykaj膮 bez zarzutu.

W swoim segregatorze znajdzie pan dwie teczki, kt贸re wymagaj膮 pa艅skiej uwagi - odrzucone odwo艂ania. Jest tak偶e rozkaz egzekucji, na kt贸rym wymagany jest pa艅ski podpis i spis sztu膰c贸w, kt贸ry powinien pan zaaprobowa膰... S膮dz臋, 偶e to wszystko.

Dorn stan膮艂 sztywno na baczno艣膰, czekaj膮c na reakcj臋 majora. Z zadowoleniem zauwa偶y艂 pot na jego czole.

- Bardzo mnie to martwi. Naprawd臋 bardzo... Gustaw Diirer zamordowany! To wydaje si臋 nieprawdopodobne... Taka rzecz w cywilizowanym miejscu... Naprawd臋 szokuj膮ce! Czy jest pan tego pewien?

- Absolutnie. Wi臋zie艅 Lindenberg przyzna艂 si臋 do pope艂nienia zbrodni.

- Ale czemu w og贸le co艣 takiego zrobi艂? Co mia艂 nadziej臋 przez to osi膮gn膮膰?

- Naprawd臋 nie wiem - powiedzia艂 Dorn u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e nie spyta艂 si臋 zab贸jcy

o jego motywy. - My艣l臋, 偶e to bardzo prawdopodobne, 偶e po prostu nie cierpia艂 strabsfeldwebla.

- Naprawd臋? - Major podkr臋ci艂 sobie w膮sa w zdenerwowaniu. - Co za niesamowita sytuacja! Nie mog臋 powiedzie膰, 偶e sam przepada艂em za Gustawem Diirerem, ale nie jest to wystarczaj膮cy pow贸d, by kogo艣 mordowa膰.

- Tak jak powiedzia艂em, panie Majorze, ten wi臋zie艅 to kompletny szaleniec.

- Z pewno艣ci膮. Z pewno艣ci膮. Ale wci膮偶...

Dorn patrzy艂 z przyjemno艣ci膮 na m臋cz膮cego si臋 majora. Pochyli艂 si臋 nad biurkiem i zacz膮艂 pracowicie uk艂ada膰 r贸偶ne listy i dokumenty do podpisu. Major wzi膮艂 do r臋ki pi贸ro i podpisa艂 si臋 we wskazanych przez Dorna miejscach. Zwykle nie mia艂 zielonego poj臋cia, co podpisywa艂. Bez swojego adiutanta, kt贸ry mu wszystko pokazywa艂, kompletnie by si臋 zagubi艂 w tej d偶ungli. Najbardziej w 偶yciu ba艂 si臋 sytuacji, w kt贸rej b臋dzie sam w pokoju, w kt贸rym nagle zadzwoni telefon. By艂by wtedy zmuszony do odebrania telefonu, a po drugiej stronie, by艂 tego pewien, odezwa艂by si臋 kt贸ry艣 z oficer贸w sztabowych pu艂kownika Vogla Oni dzwonili wy艂膮cznie po to, by na co艣 z艂o偶y膰 skarg臋, ale, co gorsza, major Divalordy nie m贸g艂 nigdy zrozumie膰 ani jednego s艂owa z tego, co m贸wili. By艂 to jaki艣 dziwaczny wojskowy 偶argon, z kt贸rego major, jak na razie, zdo艂a艂 opanowa膰 jedynie absolutne podstawy.

Dorn u艣miechn膮艂 si臋 i podni贸s艂 r贸偶ow膮 teczk臋. Otworzy艂 j膮 ze s艂u偶alczym po艣piechem. Major skin膮艂 g艂ow膮 w podzi臋ce i z艂o偶y艂 sw贸j podpis na dole pierwszego dokumentu. Tak jak i wiele innych przed tym, tak i ten wyrok 艣mierci podpisywa艂 nie艣wiadomie. Zamkn膮艂 teczk臋 i wr臋czy艂 j膮 z powrotem, nie widz膮c nawet grubych, pisanych gotykiem liter: 禄

Feldwebel Hermann Lindenberg

43 Pu艂k Piechoty

Data zgonu...

Dostarczony do krematorium.....

Dorn zebra艂 podpisane dokumenty i zgrupowa艂 je razem.

- Trzeba b臋dzie wype艂ni膰 formularze zwi膮zane ze 艣mierci膮 Diirera. Zrobi to pan majorze czy ja mam si臋 tym zaj膮膰?

- Zostawiam to tobie. Ty b臋dziesz wiedzia艂, co z tym zrobi膰.

Major otworzy艂 swoj膮 szuflad臋 i wyci膮gn膮艂 dwa cygara, jedno wr臋czaj膮c Domowi. Wypili po lampce koniaku z butelki stoj膮cej w naro偶nej szafce. Zawarto艣膰 butelki wyra藕nie si臋 zmniejszy艂a od wczorajszego wieczora. Obaj m臋偶czy藕ni to zauwa偶yli; 偶aden z nich tego nie skomentowa艂. „Biedny facet", pomy艣la艂 major. „Potrzebowa艂 na pewno czym艣 si臋 wzmocni膰 po tym, co si臋 sta艂o".

„Wszyscy oni s膮 tacy sami", pomy艣la艂 Dorn. „Publicznie deklaruj膮, 偶e nie dotykaj膮 alkoholu ani kobiet, a prywatnie nie robi膮 nic innego tylko chlej膮 i chodz膮 na dziwki. Cholernie typowe".

Dorn usiad艂 wygodnie za swoim biurkiem. Przyniesiono poczt臋 dzienn膮 i Dorn zabra艂 si臋 za przegl膮danie. Wyci膮gn膮艂 jeden list, reszt臋 wrzucaj膮c do jednego z wielu segregator贸w. Zawarto艣膰 listu zapewni艂a mu dobre samopoczucie na d艂u偶sz膮 chwil臋. W ko艅cu, wyra藕nie si臋 oci膮gaj膮c, ukry艂 kopert臋 w swoim schowku pod „v贸lkischer Beobachter" i zabra艂 si臋 do wype艂niania formularzy. Na g贸rze strony napisa艂: „Dochodzenie prowadzone przez haupfeldfebla Dorna w sprawie 艣mierci straubsfeldfebla Gustawa Diirera". Poni偶ej w rubryce „Przyczyna 艢mierci" napisa艂 jedno s艂owo: „Morderstwo". Patrzy艂 si臋 przez kilka minut na swoje dzie艂o, zadowolony z rezultatu ochoczo zabra艂 si臋 za reszt臋 raportu. Kto wie, mo偶e b臋dzie go czyta艂 sam Reichsfiihrer SS Heinrich Himmler? Oczami wyobra藕ni Dorn ju偶 widzia艂 sw贸j transfer do Gestapo.

Przerwa艂 mu przejmuj膮cy dzwonek telefonu przy jego 艂okciu. Do艣膰 gwa艂townie major Diva-lordy podni贸s艂 si臋 z krzes艂a i opu艣ci艂 pok贸j. Dorn u艣miechn膮艂 si臋 z przek膮sem, porwa艂 s艂uchawk臋 i wrzasn膮艂:

- Tak? Kto to? O co chodzi?

- Chc臋 wiedzie膰 co, do cholery, dzieje si臋 w waszej sekcji?

By艂 to g艂os pu艂kownika Vogla. Dorn w panice upu艣ci艂 s艂uchawk臋, kt贸ra trzasn臋艂a o pod艂og臋.

- Halo? Czy to ty, Dorn? Co tam si臋, do ci臋偶kiej cholery, dzieje? Jeste艣 tam?

- Tak jest.

Dorn nerwowo przedstawi艂 swoj膮 wersj臋 艣mierci Diirera i w艂asnego 艣ledztwa.

- Ca艂a ta sprawa 艣mierdzi i wygl膮da na to, 偶e to spartolili艣cie - powiedzia艂 pu艂kownik.

Dorn pospiesznie doda艂, 偶e major Divalordy zna ju偶 wszystkie fakty i sam nadzoruje t臋 spraw臋. Pu艂kownik mrukn膮艂 co艣 niewyra藕nie i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

Przez kilka chwil Dorn siedzia艂 sparali偶owany na swoim krze艣le, ale wzi膮艂 si臋 w gar艣膰 i sam chwyci艂 za telefon. Wykrzyczawszy si臋 na podw艂adnych w ca艂ym budynku, poczu艂 przyp艂yw utraconej pewno艣ci siebie i by utrzyma膰 ten stan, wyszed艂 z biura, by nawrzeszcze膰 na kogokolwiek spotka na swej drodze. Aby doda膰 sobie urz臋dowej powagi, zabra艂 z biurka plik papier贸w i w艂o偶y艂 je sobie do teczki. Tak uzbrojony ruszy艂 w drog臋, by znale藕膰 kogo艣 do sterroryzowania. Na ko艅cu korytarza mia艂 szcz臋艣cie trafi膰 na grup臋 wi臋藕ni贸w letargicznie myj膮cych pod艂og臋. Po艣wi臋ci艂 im dobre pi臋膰 minut swego czasu, ko艅cz膮c sw贸j wyk艂ad wylaniem na nich zawarto艣ci ich wiadra. 呕ycie znowu nabra艂o koloru, a on czu艂 si臋 ju偶 du偶o lepiej.

Tu偶 za rogiem wpad艂 na majora Divalordy, kt贸rego twarz, nawet w kiepskim wi臋ziennym 艣wietle, by艂a trupio blada. Dorn zasalutowa艂 sztywno. Major pokiwa艂 g艂ow膮.

- W strasznych czasach 偶yjemy. Straszne czasy, m贸j Dorn... Wezwano mnie do biura pu艂kownika. Mam tam by膰 o 11.07... My艣l臋, 偶e

nie jest zadowolony z tej sprawy Diirera.

Dorn chrz膮kn膮艂, co mia艂o oznacza膰 sympati臋 i poszed艂 w stron臋 zbrojowni, nad kt贸r膮 piecz臋 trzyma艂 obertfeldwebel Thomas. Thomasowi pomaga艂 Legionista, kt贸remu z kolei, przez trzy dni w tygodniu, pomaga艂 Ma艂y. Zbrojownia by艂a dobrym miejscem do pracy. Rozkaz m贸wi艂, by drzwi by艂y zawsze zamkni臋te od 艣rodka. Praktycznie wi臋c w 艣rodku mo偶na by艂o robi膰 wszystko. Kiedy przyszed艂 Dorn, trwa艂a w艂a艣nie gra w karty. Kiedy wreszcie Thomas mu otworzy艂, karty zd膮偶y艂y znikn膮膰, a Legionista i Ma艂y zawzi臋cie czy艣cili bro艅.

- Nazywacie to zbrojowni膮?

Dorn spojrza艂 si臋 z wy偶szo艣ci膮 dooko艂a. Zbrojownia nie podlega艂a jego jurysdykcji, ale zawsze warto by艂o spr贸bowa膰.

- Wygl膮da bardziej na 艣mietnisko ni偶 na zbrojowni臋.

Kopn膮艂 pusty pojemnik po nabojach i odwr贸ci艂 si臋 do Thomasa.

- Jakby ci si臋 podoba艂o, gdybym zameldowa艂 o tym... burdelu, tym... chaosie? Co? Mog臋 tak zrobi膰. Jakbym chcia艂, to mog臋 ci popsu膰 stosunki z pu艂kownikiem Voglem. Nie chcia艂bym tego robi膰, ale naprawd臋, radz臋 ci Thomas, wyjmij palec z dupy i we藕 si臋 za porz膮dki.

- Mnie tam si臋 tu podoba tak jak jest - lakonicznie odpar艂 Thomas.

Zapad艂a cisza. Dorn kiwn膮艂 g艂ow膮 ostrzegawczo i odwr贸ci艂 si臋 do wyj艣cia. Gdy ju偶 wychodzi艂, zatrzyma艂 go g艂os Legionisty.

- Troch臋 to g艂upio wysz艂o z tym Gustawem,

co nie?

- Nic mi o tym nie m贸w! - wrzasn膮艂 Dorn,

jego ch艂odna fasada znik艂a.

- Co za historia! Pierdolona 艣winia!

- Kto? Feldwebel Lindenberg?

- Nie ten. Mam na my艣li Diirera. Jak m贸g艂 si臋 tak zachowa膰 do艣wiadczony stra偶nik! Ponad dwadzie艣cia lat s艂u偶by i daje si臋 udusi膰 jakiemu艣 szale艅cowi...

- Bardzo nieostro偶nie - skomentowa艂 Legionista. - Oczywi艣cie, to mog艂o si臋 wydarzy膰 tylko w takim miejscu jak to.

Oczy Dorna rozb艂ys艂y niebezpiecznie.

- Co dok艂adnie chcesz przez to powiedzie膰? Chcesz mnie obrazi膰?

Legionista wygl膮da艂 na zszokowanego.

- Ale偶 sk膮d! Nawet mi to do g艂owy nie

przysz艂o.

- W ko艅cu - doda艂 Ma艂y ochoczo - to nie pa艅ska wina przecie偶. Nikt pana nie mo偶e obwinia膰. To tylko pech, 偶e sta艂o si臋 to w pa艅skiej sekcji, rozumie pan? Jednak... - doda艂 filozoficznie - zawsze musi by膰 ten pierwszy raz, prawda? Zawsze tak m贸wi臋. Zawsze musi by膰 ten pierwszy raz. Mog艂oby si臋 to przytrafi膰 najlepszemu z nas. Na pana miejscu nie przejmowa艂bym si臋 tym tak bardzo.

Dorn nagle u艣wiadomi艂 sobie, 偶e Ma艂y to ten sam klekoc膮cy kretyn, kt贸ry wcze艣niej wprowadzi艂 go w takie zamieszanie.

- Chyba m贸wi艂em ci, 偶e masz si臋 trzyma膰 z dala?

- Tak jest - potwierdzi艂 Ma艂y z u艣miechem. - Powiedzia艂 pan, 偶eby da膰 mi proste zaj臋cia, bo nie poradz臋 sobie z niczym skomplikowanym... Czyszcz臋 teraz bro艅.

- Wi臋c zabierz si臋 za to i zamknij! - krzykn膮艂 Dorn. Wychodz膮c trzasn膮艂 g艂o艣no drzwiami. Jego pewno艣膰 siebie i zadowolenie zosta艂o zdruzgotane przez tego wielkiego t臋paka. Teraz b臋dzie musia艂 zacz膮膰 wszystko od nowa.

Ruszy艂 korytarzem, a jego podejrzliwemu umys艂owi wydawa艂o si臋, 偶e zza zamkni臋tych drzwi zbrojowni dochodz膮 dzikie salwy 艣miechu.

Katz i Schroder przybyli do Torgau wcze艣nie rano prosto z Berlina. Szli obok siebie pewnym krokiem, g艂owy opuszczone, r臋ce w kieszeniach.

Kilka godzin p贸藕niej ju偶 wracali do Berlina, ale teraz ich krok by艂 ju偶 inny, jakby kr贸tszy, mniej rozbujany, mniej pewny siebie. Wydawa艂o si臋 jakby ci膮gn臋li stopy za sob膮. G艂owy mieli zwieszone w zrezygnowaniu, ramiona na wysoko艣ci uszu.

- Co za skurwysyn - mrukn膮艂 Katz. - Pierdolony kawa艂 skurwysy艅skiego pu艂kownika.

-i do tego artylerii.

- I wojska, a nie nawet SS. Zapad艂a cisza.

- Nie s膮dzisz chyba...

- 呕e co?

- 呕e co艣 w tym jest?

- Front wschodni?

-Mhm. Znowu cisza.

- Sk膮d taki pierdolony kawa艂 skurwysy艅-skiego pu艂kownika mia艂by mie膰 takie wp艂ywy? Katz przygryz艂 swoje wargi.

- Tacy pierdoleni skurwysy艅scy pu艂kownicy maj膮 czasem wi臋cej wp艂yw贸w ni偶 ci si臋 wydaje.

- Tak s膮dzisz?

- Mo偶e by膰.

Maszerowali dalej niemrawo i cicho w kierunku dworca.

- Co za skurwysyn! - powiedzia艂 Schroder

ze z艂o艣ci膮.

Rozdzia艂 8

Wcze艣nie nast臋pnego poranka, Feldfewel Lindenberg zosta艂 wyprowadzony na miejsce egzekucji. Po obu jego bokach maszerowali z nim Ma艂y i Porta.

Lindenberg by艂 ubrany w sw贸j w艂asny zielony mundur, g艂owa odkryta zgodnie z regulaminem. Ma艂y i Porta mieli na g艂owach stalowe he艂my, kt贸re b艂yszcza艂y z艂owrogo w szarym i zimnym 艣wietle 艣witu. Szli stukaj膮c bezkompromisowo butami o bruk, karabiny przewieszone przez rami臋.

Pierwszy pluton pod dow贸dztwem porucznika Ohlsena ju偶 czeka艂. W pobli偶u 艣ciany sta艂 Kapitan garnizonu z kapelanem wi臋ziennym i oficerem medycznym. Po drugiej stronie placu, w pobli偶u niewielkich drzwi, siedz膮c na noszach, czeka艂o dw贸ch piel臋gniarzy. Lindenberg rozejrza艂 si臋 nerwowo dooko艂a. Do tego momentu uda艂o mu si臋 zachowa膰 godno艣膰. Czy odwaga opu艣ci go w ostatnim momencie? K膮tem ust Ma艂y s艂a艂 mu s艂owa wsparcia.

- Trzymaj si臋 stary. Nie daj tym kutasom satysfakcji. Wszyscy jeste艣my z tob膮.

Lindenbergowi uda艂o si臋 u艣miechn膮膰. Trzymaj膮c g艂ow臋 wysoko w g贸rze, st膮pa艂 wyzywaj膮co na swej drodze przed pluton egzekucyjny.

Kiedy dotarli do wyznaczonego miejsca,

ustawi艂 si臋 spokojnie, podnosz膮c ramiona, by Ma艂y zawi膮za艂 pasek, kt贸ry mia艂 go utrzyma膰 pionowo do momentu strza艂u. Kapitan podszed艂, by zawi膮za膰 mu oczy, ale Lindenberg potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Zabierz, nie potrzebuj臋 tego. Wol臋 wszystko widzie膰.

- Jak sobie 偶yczysz.

Kapitan wzruszy艂 oboj臋tnie ramionami i wr贸ci艂 na swoje miejsce przy 艣cianie.

Lindenberg splun膮艂 za nim z pogard膮. Chwila ciszy i wreszcie porucznik Ohlsen uni贸s艂 r臋k臋. Lindenberg wpatrzy艂 si臋 w wydawa艂oby si臋 tysi膮ce luf wycelowanych w bia艂膮 szmatk臋 przypi臋t膮 do jego klatki piersiowej na wysoko艣ci serca. To w艂a艣nie serce bi艂o teraz z tak膮 w艣ciek艂o艣ci膮, tak nieregularnie, 偶e przez moment s膮dzi艂, 偶e umrze na zawa艂, zanim dosi臋gn膮 go kule. Ogarn臋艂a go chwila szalonej paniki. Zacz膮艂 traci膰 przytomno艣膰, kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie, czu艂 jak krew huczy mu w uszach i przez u艂amek sekundy my艣la艂, 偶e ziemia si臋 unosi, cho膰 wiedzia艂, 偶e to niemo偶liwe, bo przecie偶 by艂 przywi膮zany.

Musi opanowa膰 t臋 s艂abo艣膰. Nie mo偶e si臋 podda膰 w ostatnim momencie. By艂 tyle winien Ma艂emu, Porcie i wszystkim innym, kt贸rzy tak mocno stan臋li po jego stronie, wszystkim, kt贸rzy si臋 z nim identyfikowali, a kt贸rzy teraz musieli do niego strzela膰. Marynarze w niebieskich, czo艂gi艣ci w czarnych i skaza艅cy w zielonych mundurach. 艁adny obrazek.

Lindenberg uni贸s艂 g艂ow臋 i jego wzrok spotka艂 si臋 ze wzrokiem Ma艂ego, kt贸ry sta艂 na ko艅cu plutonu, g贸ruj膮c nad wszystkimi. Lindenberg przes艂a艂 mu ostatni u艣miech przebaczenia. Prawie niezauwa偶alnie Ma艂y uni贸s艂 sw贸j karabin tak, 偶e nie by艂 ju偶 wycelowany w ma艂膮 bia艂膮 szmatk臋, ale w punkt powy偶ej lewego ramienia Lindenberga. Ma艂y nie m贸g艂 nic zrobi膰, by zatrzyma膰 egzekucj臋, ale przynajmniej nie b臋dzie strzela艂 do przyjaciela. Sekundy p贸藕niej Porta skierowa艂 sw贸j karabin w to samo miejsce co Ma艂y. Lindenberg odczu艂 g艂臋bok膮 wdzi臋czno艣膰. Wzruszy艂 go ten prosty akt przyja藕ni i ciep艂e 艂zy, kt贸re teraz la艂y si臋 po jego policzkach, nie by艂y oznak膮 s艂abo艣ci, wi臋c nie czu艂 wstydu z ich powodu.

Nagle zas艂ab艂 jeden z 偶o艂nierzy. M艂ody ch艂opiec, zaledwie osiemnastoletni. Upad艂 prosto na twarz. Jego okulary uderzy艂y o bruk, a karabin wypad艂 z d艂oni. Nikt nie zwr贸ci艂 na niego najmniejszej uwagi.

„Biedny szczeniak, jest jeszcze za m艂ody na tego typu rzeczy".

To by艂a ostatnia 艣wiadoma my艣l Lindenberga. W nast臋pnym momencie odezwa艂y si臋 karabiny. Da艂 si臋 s艂ysze膰 pojedynczy okrzyk b贸lu i nasta艂a cisza.

Porucznik Ohlsen zbli偶y艂 si臋 z rewolwerem w d艂oni, ale coup de grace nie by艂 potrzebny: Lindenberg by艂 martwy. Ohlsen sta艂 przez moment patrz膮c na cia艂o, jego twarz pozbawiona emocji, i cicho wst膮pi艂 z powrotem do szeregu. Na znak oficera medycznego dw贸ch piel臋gniarzy podnios艂o nosze i k艂ad膮c na nich cia艂o znikn臋li w ma艂ych drzwiach prowadz膮cych do krematorium. Pierwszy pluton odmaszerowa艂 do barak贸w. Kto艣 postawi艂 Profesora na nogi. W pobli偶u kto艣 wymiotowa艂, bardzo cicho i bez zbytniego zamieszania. Ma艂y i Porta szli obok siebie.

- Czekaj tylko - wymrucza艂 Ma艂y. - Czekaj tylko a偶 b臋dzie nasza kolej w nich wymierzy膰. Skurwysyny.

Nie by艂o potrzeby wyja艣niania, kim s膮 „oni": Porta wiedzia艂 automatycznie.

- Ju偶 si臋 nie mog臋 doczeka膰 - powiedzia艂. -Ju偶 my si臋 upewnimy, w co b臋dziemy strzela膰. Nie chcia艂bym spud艂owa膰!!!

Wybi艂a pi膮ta. Dok艂adnie dwadzie艣cia minut up艂yn臋艂o od czasu wyprowadzenia Lindenberga z jego celi. Do jedenastej hauptfeldwebel Dorn mia艂 ca艂膮 spraw臋 za艂atwion膮 i m贸g艂 wyrzuci膰 j膮 z pami臋ci. Odpowiednie dokumenty zosta艂y podpisane i wszystkie formularze wype艂nione. Ca艂o艣膰 tej operacji wyceni艂 na 129 005 marek. Piecz膮tka majora Divalordy zosta艂a u偶yta wsz臋dzie tam gdzie potrzebny by艂 podpis, a ca艂o艣膰 w艂o偶ona do urz臋dowej koperty i przygotowana do wys艂ania. I to by by艂o na tyle. Sprawa by艂a za艂atwiona i by艂 to dobrze przepracowany poranek. Hauptfeldwebel m贸g艂 si臋 teraz zrelaksowa膰.

Dorn rozpar艂 si臋 swobodnie na krze艣le, jego nogi na biurku, jedno z cygar Majora w d艂oni. Otworzy艂 jedn膮 ze swoich szuflad i zacz膮艂 grzeba膰 potajemnie pod stert膮 „volkischer Be-obachter" szukaj膮c swojej pornografii. Gdy ju偶 j膮 znalaz艂, rozsiad艂 si臋 i z westchnieniem zadowolenia zacz膮艂 ogl膮da膰 kolejne lubie偶ne zdj臋cia przy pomocy lupy. 艢rodek dnia by艂 ulubionym czasem Dorna. Wszyscy byli zaj臋ci swoj膮 prac膮 i nikt mu nie przeszkadza艂. Ci, kt贸rzy zbyt cz臋sto naruszyli jego prywatno艣膰, przekonywali si臋 szybko o jego niezadowoleniu i tylko najwi臋kszy idiota lub nadgorliwiec m贸g艂 do niego przyj艣膰 z jak膮艣 wi臋zienn膮 spraw膮 w 艣rodku dnia. Wyj膮tkiem od regu艂y by艂 telefon, kt贸ry dzwoni艂 okazjonalnie denerwuj膮c go, gdy偶 nie m贸g艂 go ignorowa膰. Dzwoni艂 w艂a艣nie teraz, zaledwie dziesi臋膰 minut po tym jak Dorn zapali艂 cygaro i usiad艂, by cieszy膰 si臋 zas艂u偶onym odpoczynkiem. Podni贸s艂 s艂uchawk臋 poirytowany.

- Dorn. Kto m贸wi?

By艂 to feldfebel, kt贸ry chcia艂 wiedzie膰, co zrobi膰 z rzeczami osobistymi Lindenberga.

-Jakie rzeczy? Co艣 ciekawego?

- Raczej nie. Kupa ckliwych list贸w i inne bzdury.

- Wy艣lij wszystko do s膮du polowego - powiedzia艂 Dorn podziwiaj膮c jedno z pornograficznych zdj臋膰 przez lup臋 i czuj膮c jak robi mu si臋 przyjemnie. - Mo偶e im si臋 to przyda do podcierania ty艂k贸w... Aha, jeszcze jedno, feldweblu. -Jego g艂os przybra艂 powa偶ny ton. - Skoro ju偶 rozmawiamy to chc臋 wam przypomnie膰, 偶e jestem niezwykle zaj臋tym cz艂owiekiem i nie 偶ycz臋 sobie, by mi przeszkadzano ze wzgl臋du na jakie艣 pierdo艂y. U偶yjcie swojej inicjatywy feldweblu. Wi臋cej wam tego nie b臋d臋 powtarza艂.

- Tak jest.

Dorn od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, wracaj膮c do swojego cygara i zdj臋膰. Pi臋膰 minut p贸藕niej przerwano mu ponownie. Kto艣 mocno zastuka艂 w drzwi i po chwili, bez zaproszenia, do pokoju wesz艂o dw贸ch m臋偶czyzn. Obaj byli ubrani jak bli藕niacy. Ka偶dy mia艂 na g艂owie mi臋kki filcowy kapelusz z mocno opuszczonym rondem, br膮zowe buty, kt贸re skrzypia艂y podczas chodzenia, i d艂ugie sk贸rzane p艂aszcze zapi臋te pod szyj臋. Twarze mieli inne, ale oczy te same: szare, zimne i gro藕ne w wyrazie. Dorn spojrza艂 na nich bezczelnie, nie zdejmuj膮c n贸g ze sto艂u. W tym samym czasie czu艂 jednak, jak ca艂e pu艂ki mokrych i zimnych st贸p maszeruj膮 w g贸r臋 i w d贸艂 jego kr臋gos艂upa. Wzdrygn膮艂 si臋 instynktownie.

- Czemu zawdzi臋czam to wtargni臋cie? - zapyta艂.

- Trudno powiedzie膰 w艂a艣ciwie. - Wy偶szy z nich zwr贸ci艂 si臋 do swojego towarzysza. - Jak s膮dzisz, czemu zawdzi臋cza on to wtargni臋cie?

- Mo偶e temu, 偶e chcemy z nim pogada膰?

- Co to ma znaczy膰? Kim jeste艣cie? - spyta艂

Dorn.

- Katz i Schr贸der. - Zabrzmia艂o to jak nazwa kabaretu. - Katz i Schr贸der przybyli z wizyt膮. To w艂a艣nie my.

Wy偶szy m臋偶czyzna, kt贸ry pewnie nazywa艂 si臋 Katz, u艣miechn膮艂 si臋 do Dorna.

- Czy pan hauptfeldwebel zaofiaruje nam drinka?

Dorn patrzy艂 na obu ze zdumieniem. Co艣 w nich by艂o takiego, 偶e czu艂 si臋 nieswojo, ale nie zamierza艂 kapitulowa膰. W ko艅cu nie mia艂 niczego na sumieniu. Kimkolwiek byli i ktokolwiek ich tu przys艂a艂, Dorn nie musia艂 si臋 niczego obawia膰. A jednak czu艂 si臋 nieswojo. Powoli zdj膮艂 nogi z biurka i schowa艂 pornografi臋 do schowka.

- Przykro mi panowie. Mog臋 wam zaproponowa膰 tylko wod臋. Oczywi艣cie, mo偶ecie zawsze zam贸wi膰 piwo w kantynie.

- Oczywi艣cie - Schr贸der zgodzi艂 si臋 z u艣miechem. - Tak powinno by膰. Na razie idzie panu ca艂kiem nie藕le.... Ale jak tak o tym my艣l臋, to nie chcia艂bym ju偶 wi臋cej widzie膰 pa艅skich n贸g na biurku, dobra? To w ko艅cu w艂asno艣膰 Fiihrera.

- Czego tu chcecie? - spyta艂 Dorn ostro偶nie. - To jest instytucja wojskowa i nie ma nic do czynienia z cywilami.

Dw贸ch cywil贸w wymieni艂o promienne u艣miechy i nic nie odpowiedzia艂o. Dorn wsta艂 i pochyli艂 si臋 w ich stron臋, opieraj膮c r臋ce na biurku.

- Je艣li nie zamierzacie wyt艂umaczy膰 swojej obecno艣ci, to nie pozostanie mi nic innego, jak tylko wezwa膰 stra偶 i was usun膮膰. Nie podoba mi si臋 wasze zachowanie i maniery. Nie macie ab-

solutnie prawa tu wchodzi膰 bez pozwolenia. Albo powiecie, o co chodzi, albo si臋 wyno艣cie.

Dorn u偶y艂 gro藕by. Nie m贸g艂 zrobi膰 nic wi臋cej. Wsta艂, czekaj膮c na rezultat.

- Brawo - mrukn膮艂 Schr贸der niedbale. Wci膮gn膮艂 kilkakrotnie nosem powietrze i zwr贸ci艂 si臋 do Katza.

- Mo偶e nie zaoferuje nam drinka - powiedzia艂 - ale s膮dz膮c po zapachu, to ten go艣膰 pali dobre cygara. I prawem go艣cinno艣ci powinien nam chocia偶 pokaza膰 pude艂ko.

To by艂o tak, jakby Dorn si臋 w og贸le nie odezwa艂. By艂a to bezpo艣rednia obraza nie pozostawiaj膮ca mu 偶adnej alternatywy. Ze 艣ci艣ni臋tymi wargami Dorn si臋gn膮艂 po dzwonek, by wezwa膰 stra偶nika.

Katz roze艣mia艂 mu si臋 w twarz.

-Jeden stra偶nik nie wystarczy... potrzebujemy przynajmniej trzech! Trzech mocnych i g艂upich ludzi. Im s膮 silniejsi i g艂upsi, tym lepiej... B臋dzie nam tak偶e potrzebny st贸艂, maszyna do pisania, trzy krzes艂a i dwie lampy z 500-watowymi 偶ar贸wkami. Ma pan to wszystko? Bo to nale偶y do pa艅skich obowi膮zk贸w hauptfeldweblu, by nam to dostarczy膰.

Dorn gapi艂 si臋 na niego zaskoczony.

- O czym pan, do diab艂a, m贸wi? Po co tu przyszli艣cie?

- Nie no, naprawd臋 - powiedzia艂 Schr贸der, kryj膮c ziewni臋cie - gdyby cho膰 by艂 tak silny jak jest g艂upi... . ,

Wyw贸d przerwa艂 mu sier偶ant, kt贸ry w艂a艣nie wszed艂 do pokoju w towarzystwie stra偶nika.

- No i jest pa艅ski stra偶nik - powiedzia艂 Schr贸der nie odwracaj膮c si臋. - Czego pan od niego chce?

Dorn kilkakrotnie prze艂kn膮艂 艣lin臋, wreszcie wskaza艂 palcem drzwi.

- Wyno艣cie si臋, idioci! Nie widzicie, 偶e mam go艣ci?

Stra偶nik otworzy艂 szeroko oczy ze zdumienia, a sier偶ant wymamrota艂 s艂owo „alarm". Dwie krety艅skie g臋by patrzy艂y na Dorna i by艂o to dla niego za wiele.

- Wynosi膰 si臋! - wrzasn膮艂. - Ile razy trzeba wam powtarza膰 rozkaz, zanim go wype艂nicie?

Stra偶nik i sier偶ant zasalutowali pospiesznie i wybiegli z pokoju. Dorn otar艂 czo艂o i zastanawia艂 si臋, czy ma wi臋cej powagi siedz膮c, czy stoj膮c. Zdecydowa艂, 偶e na razie b臋dzie sta艂, tylko nie wiedzia艂, co zrobi膰 z r臋kami. Wisia艂y po jego obu stronach, denerwuj膮c go. Schowa艂 je za plecy i poczu艂 si臋 jak uczniak; po chwili z艂o偶y艂 je przed sob膮 jak ksi膮dz; wreszcie pozwoli艂 im opa艣膰 z powrotem i zwisa艂y a偶 do kolan, jakby obci膮偶one odwa偶nikami w nadgarstkach, przynosz膮c mu wstyd. Widzia艂, jak ca艂y czas Katz i Schr贸der uwa偶nie go obserwuj膮, ciesz膮c si臋 z jego widocznego zdenerwowania.

- Jest pan gotowy? - spyta艂 Schr贸der 艂agodnie.

- Gotowy, na co? - Dorn odwr贸ci艂 si臋 do niego z ostatni膮 pr贸b膮 zachowania kontroli

nad sytuacj膮. - Nie wiem, sk膮d panowie przybyli, ale sugeruj臋, aby艣cie tam natychmiast wr贸cili. Nie macie do mnie 偶adnej sprawy i prawd臋 powiedziawszy, denerwujecie mnie.

- S艂ysza艂e艣 to? - spyta艂 Schr贸der. - Czy on mo偶e by膰 a偶 tak g艂upi, 偶eby nie wiedzie膰, sk膮d jeste艣my?

- To mo偶liwe - odpar艂 Katz. - Mn贸stwo tych typ贸w jest op贸藕nionych w rozwoju.

- Ko艅czy si臋 moja cierpliwo艣膰! - krzykn膮艂 Dorn. - Albo natychmiast opu艣cicie moje biuro, albo zawiadomi臋 pu艂kownika Vogla - a to b臋dzie mia艂o, mog臋 wam obieca膰, nieprzyjemne konsekwencje.

- Dla pu艂kownika Yogla. - Kiwn膮艂 g艂ow膮 Schr贸der. - Nie dla nas. Cho膰 gdyby wiedzia艂, 偶e tu jeste艣my, to z pewno艣ci膮 mia艂by do艣膰 rozumu, by si臋 trzyma膰 od nas z daleka.

Katz podszed艂 do biurka i usadowi艂 si臋 w fotelu Dorna. Otworzy艂 szuflad臋 i zacz膮艂 w niej niedbale grzeba膰. Rozpi膮艂 guzik pod szyj膮 i rozpar艂 wygodnie. Dorn czu艂 si臋 bezsilnym. Obserwuj膮c Katza dostrzeg艂 niepokoj膮ce wybrzuszenie pod ramieniem, kt贸re mog艂o oznacza膰 tylko jedno: facet nosi艂 rewolwer. Spojrza艂 na Schr贸dera i zobaczy艂 to samo. Gdy ju偶 zrozumia艂, pot sp艂ywa艂 mu strumieniami po plecach.

- Jeste艣cie z Gestapo?

W odpowiedzi dw贸ch m臋偶czyzn zanios艂o si臋 艣miechem, jakby Dorn powiedzia艂 im w艂a艣nie super dowcip.

- Ale偶 on szybki - powiedzia艂 Schr贸der krztu-

sz膮c si臋 ze 艣miechu. - Niech mnie Dachau poch艂onie, ale on jest szybki. U偶ywaj tego szybkiego m贸zgu, a na pewno d艂ugo po偶yjesz, przyjacielu.

- To znaczy - poprawi艂 go Katz - je艣li umrze 艣mierci膮 naturaln膮.

- Oczywi艣cie.

- A teraz - Katz spojrza艂 na Dorna trz臋s膮cego si臋 po drugiej stronie biurka - we藕my si臋 do roboty. Katz i ja jeste艣my z RSHA4-2A i chcieliby艣my porozmawia膰 z panem o rzeczach, kt贸re dziej膮 si臋 w tym wi臋zieniu.

- Rzeczach? Jakich rzeczach?

- O zamachu.

Schr贸der splun膮艂 g艂o艣no na pod艂og臋 i rozdepta艂 艣lin臋 butem.

„On nie jest d偶entelmenem", pomy艣la艂 Dorn bezradnie. „呕aden d偶entelmen nie splun膮艂by na moj膮 pod艂og臋".

- Gdzie on jest? - za偶膮da艂 nagle Katz.

Dorn zmusi艂 si臋 wreszcie do oderwania wzroku od ohydnego spektaklu wcierania 艣liny w dywan przez Schr贸dera.

- Gdzie jest kto? Katz pstrykn膮艂 palcami.

- Szaleniec z Torgau... wariat... zamachowiec. Gdzie on jest?

Dorn spogl膮da艂 zaskoczony to na jednego, to na drugiego.

- Dobra - powiedzia艂 Katz cierpliwie. -Je偶eli to pytanie jest dla pana zbyt skomplikowane, to niech pan nie odpowiada. Prosz臋 go tylko tu przys艂a膰.

- Chcecie z nim m贸wi膰?

- Taki by艂 plan. - Katz u艣miechn膮艂 si臋 do Dorna bez cienia humoru i zrozumienia. - Nie 偶eby艣my nie czuli si臋 艣wietnie w pa艅skim towarzystwie, ale niestety nie mo偶emy sp臋dzi膰 ca艂ego dnia na przyjemno艣ciach. Wiem, 偶e jako niezwykle zaj臋ty cz艂owiek zrozumie pan nasz punkt widzenia. Wi臋c prosz臋 wezwa膰 tu wi臋藕nia i sko艅czmy z tym.

Dorn z trudno艣ci膮 prze艂kn膮艂 艣lin臋. Jego wn臋trzno艣ci w艂a艣nie dozna艂y gwa艂townego skurczu i Dorn poczu艂 si臋 niezbyt dobrze.

- To nie... niemo偶liwe...

- Co nie jest mo偶liwe? - spyta艂 Katz s艂odko.

- Przest臋pca... on zosta艂 postawiony przed plutonem egzekucyjnym dzi艣 rano. - Dorn podni贸s艂 bezsilnie r臋k臋. - Martwy i pogrzebany. Ca艂a sprawa zosta艂a ju偶 zamkni臋ta.

Schr贸der podszed艂 szybko do Dorna.

- Czy to ma by膰 pa艅ski dowcip?

- Ale偶 sk膮d. - odpar艂 Dorn. - Wi臋zie艅 zosta艂 stracony.

Schr贸der wymieni艂 si臋 z Katzem spojrzeniami i g艂o艣no wypu艣ci艂 powietrze.

- W takim razie, m贸j ty bardzo zaj臋ty przyjacielu, musz臋 ci powiedzie膰, 偶e osobi艣cie dopu艣ci艂e艣 si臋 sabota偶u dochodzenia w sprawie zbrodni pope艂nionej przeciwko Rzeszy i w tym samym czasie naruszy艂e艣 paragraf 1019 kodeksu karnego. Domy艣lam si臋, 偶e wiesz, co to

oznacza?

Gruczo艂y potowe Dorna podwoi艂y sw贸j wysi艂ek. Czu艂 si臋 zimny, mokry i chory.

- Nie jestem za to odpowiedzialny. Nie wydaj臋 tu rozkaz贸w, tylko przygotowuj臋 dokumentacj臋.

- Dok艂adnie. Przygotowujesz dokumentacj臋. - Schr贸der chwyci艂 go za ko艂nierz munduru. -Ostrzegam ci臋, 偶e je艣li nie stawi si臋 tu morderca, to wkr贸tce sam staniesz przed plutonem egzekucyjnym. Ty przygotowa艂e艣 dokumenty, ty spisa艂e艣 zeznania, ty zebra艂e艣 dowody, wi臋c teraz dawaj tu morderc臋. Ka偶dy morderca jest dobry, ale musimy jednego mie膰. Zrozumia艂e艣?

Dorn otworzy艂 i zamkn膮艂 usta bezg艂o艣nie jak jaka艣 wielka ryba. Jego m贸zg by艂 w stanie chaosu i strachu. Przed oczami ta艅czy艂y mu wizje egzekucji i frontu wschodniego. Wszystko by艂o win膮 tego cholernego Gustawa Diirera. Jak 偶y艂, by艂y z nim same k艂opoty i jak zmar艂, to samo. Co za ironia, 偶e to w艂a艣nie on rekomendowa艂, by przeniesiono go do tej sekcji!

Dorn wyprostowa艂 si臋 nagle. Je艣li to by艂 koniec, to w porz膮dku, niech ju偶 b臋dzie. Ale niech widz膮, jak zachowuje si臋 porz膮dny hauptfeldwebel. Dosy膰 tej uleg艂o艣ci wobec ni偶szych od siebie. Wobec prze艂o偶onych zreszt膮 te偶. Ju偶 za d艂ugo znosi艂 wi臋cej ni偶 powinien. Od teraz b臋dzie twardy, twardy jak stal z hut Kruppa.

Schr贸der pu艣ci艂 ko艂nierz Dorna i pomacha艂 mu przed nosem swym niezbyt czystym palcem.

- M贸wi臋 ci po raz ostatni: albo dasz nam tu zaraz morderc臋, albo sam si臋 uwa偶aj za martwego.

Cisza. Dorn sta艂 sztywno, jego rami臋 napi臋te z boku by艂o twarde jak stal Kruppa. Nagle o偶ywi艂 si臋 Katz.

- Siadaj - skin膮艂 uprzejmie na sto艂ek stoj膮cy na 艣rodku pokoju. - Uwa偶aj si臋 za aresztowanego.

Nawet stal z fabryki Kruppa ugi臋艂aby si臋 pod tym ciosem. Serce Dorna przesta艂o na moment pracowa膰, by za chwil臋 zacz膮膰 bi膰 dziko, krew t臋tni艂a mu w uszach. Koniec z mi艂ymi dniami sp臋dzonymi z cygarem majora i podniecaj膮cymi obrazkami. Zamiast tego widzia艂, jak szoruje pod艂ogi, czy艣ci brud wi臋ziennych latryn, zamkni臋ty w k艂odzkiej celi jak zwyk艂y kryminalista. A nawet - i to by艂 najwi臋kszy horror - wsadzony do Torgau, gdzie wi臋藕niowie znali go jako hauptfeldwebla i gdzie poni偶enie by艂oby niemo偶liwe do zniesienia.

Katz w艂o偶y艂 kartk臋 do maszyny do pisania.

- Nazwisko? Wiek? Wyznanie?

Wypisa艂 d艂ugi raport pod czterema nag艂贸wkami: sabota偶, dzia艂ania nielegalne, zaniedbanie obowi膮zk贸w, fa艂szowanie dokument贸w. Kiedy ju偶 by艂 zadowolony z rezultatu, wr臋czy艂 Dornowi pi贸ro do podpisu. Ten z przyzwyczajenia doda艂 „hauptfeldwebel" po swoim nazwisku. Katz wyrwa艂 mu pi贸ro i przekre艣li艂 to.

- Mo偶esz o tym zapomnie膰. Nie jeste艣 ju偶 hauptfeldweblem. Jeste艣 aresztowany, jeste艣 nikim!

W tym poni偶aj膮cym momencie otworzy艂y si臋 drzwi i do pokoju wszed艂 oficer. Wzrostem nie imponowa艂; za to prezencj膮 by艂 najbardziej za-

uwa偶alnym m臋偶czyzn膮 w pokoju. Pu艂kownik nosi艂 szary mundur oddzia艂贸w szturmowych udekorowany dwoma srebrnymi trupimi czaszkami, przepasany szerokim sk贸rzanym pasem, do kt贸rego przytroczona by艂a kabura, a w niej czarny pistolet P38. Na tak niepozornym m臋偶czy藕nie ten pistolet wygl膮da艂 niemal jak karabin maszynowy. Lewy r臋kaw pu艂kownika by艂 pusty; na szyi widnia艂 呕elazny Krzy偶 z D臋bowymi Li艣膰mi. Wkroczy艂 majestatycznie do pokoju, pewny siebie i swojej wa偶no艣ci. Dorn natychmiast zerwa艂 si臋 na baczno艣膰.

- Hauptfeldwebel Joa... - zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie i poprawi艂. -Joachim Dorn, aresztowany, panie pu艂kowniku.

Na twarzy pu艂kownika nie odmalowa艂a si臋 偶adna emocja. Sta艂 wyprostowany, oczy zimno wpatrzone w dw贸ch gestapowc贸w. Katz i Schr贸der instynktownie tak偶e wstali. Ju偶 czuli si臋 mniej pewnie co do swojej wy偶szo艣ci. Dorn z trudem powstrzymywa艂 swoje kolana, kt贸re zdawa艂y si臋 niezale偶ne od jego woli. Zacisn膮艂 nogi i zadr偶a艂. Zawsze czu艂 si臋 nieswojo, gdy w pobli偶u by艂 pu艂kownik. Cisza przed艂u偶a艂a si臋 niezno艣nie.

To pu艂kownik przem贸wi艂 pierwszy.

- Ci ludzie - obrzuci艂 zniesmaczonym spojrzeniem Katza i Schr贸dera - s膮 z tajnej policji, tak?

- Tak jest - potwierdzi艂 Katz niepewnie. Nie spodoba艂o mu si臋 okre艣lenie „tajna policja".

- SS Stabscharfiirher Katz w asy艣cie SS

Oberscharfiihrera Schr贸dera. Zostali艣my tu przys艂ani, by spisa膰 raport o wypadku, jaki mia艂 miejsce wczoraj w drugiej sekcji tego wi臋zienia, gdzie niejaki Gustaw Diirer zosta艂 zamordowany przez jednego z waszych wi臋藕ni贸w.

- Rozumiem, 偶e zebrali艣cie ju偶 wystarczaj膮c膮 ilo艣膰 fakt贸w, by spisa膰 sw贸j raport?

Pytanie pu艂kownika by艂o bardziej stwierdzeniem, jego ton uprzejmy, ale gro藕ny.

- Je艣li chodzi o hauptfeldwebla Dorna, mog臋 si臋 dowiedzie膰, czy okaza艂o si臋, 偶e jest zamieszany w t臋 zbrodni臋?

- Nie, panie pu艂kowniku. Nie w sam膮 zbrodni臋.

- Ach tak? - pu艂kownik uni贸s艂 lew膮 brew. Jego nozdrza zadr偶a艂y delikatnie jak psu, kt贸ry trafi艂 na w艂a艣ciwy 艣lad. - Mog臋 si臋, w takim razie, dowiedzie膰, jak膮 spraw臋 panowie za艂atwiaj膮 w tym biurze?

Wyj膮艂 z kieszeni z艂oty zegarek i sprawdzi艂 go z wisz膮cym na 艣cianie.

- Je艣li mam dobre informacje - a nie mam powodu, by w nie w膮tpi膰 - min臋li艣cie wartowni臋 o 9.37. Teraz jest 17.14. Przebywacie na terenie wi臋zienia 7 godzin i 37 minut, jednak a偶 do tej chwili nie mia艂em przyjemno艣ci pan贸w pozna膰 - i nawet teraz to ja musz臋 przyj艣膰 do was, co nie wydaje mi si臋 zadowalaj膮cym stanem rzeczy.

Katz otworzy艂 usta, by co艣 powiedzie膰, lecz

po chwili si臋 rozmy艣li艂.

Pu艂kownik uni贸s艂 teraz praw膮 brew. - By膰

mo偶e nie zostali艣cie poinformowani, 偶e to ja, a nie druga sekcja, sprawi艂em, 偶e zostali艣cie tu przys艂ani?

- Tak jest, panie pu艂kowniku - powiedzia艂 Schr贸der z niezbyt m膮drym entuzjazmem.

- Powiedziano nam, 偶e chcia艂 pan zewn臋trznego 艣ledztwa w tej sprawie.

- Doprawdy? - pu艂kownik pozwoli艂 sobie na lodowaty u艣miech.

- W takim razie ju偶 doprawdy nie wiem, jak wyt艂umaczy膰 fakt, 偶e nie zameldowali艣cie si臋 u mnie po przybyciu?

Katz nie musia艂 odpowiada膰 na to zawstydzaj膮ce pytanie. Drzwi si臋 otworzy艂y i stan膮艂 w nich u艣miechni臋ty major Divalordy.

- Dzie艅 dobry, dzie艅 dobry! - zacz膮艂 w swoim typowym, 偶artobliwym stylu. - I jak si臋 dzisiaj...

Nagle zamilk艂. U艣miech znikn膮艂 z jego ust. Spojrza艂 na Dorna, na pu艂kownika, na dw贸ch agent贸w Gestapo. Jego twarz ogarn臋艂a fala nerwowych tik贸w. Nagle sta艂 si臋 centralnym punktem zainteresowania. Z ciszy, kt贸ra zapad艂a, by艂o oczywiste, 偶e przerwa艂 co艣 wa偶nego i czuj膮c, 偶e musi co艣 powiedzie膰, wykrztusi艂 z siebie jakie艣 g艂upoty. Wszyscy s艂uchali go ponuro, a偶 wreszcie urwa艂 w 艣rodku zdania. Znowu zapad艂a nieprzyjemna cisza.

- Nic specjalnego do zameldowania, panie pu艂kowniku - doko艅czy艂 major potulnie.

- Doprawdy? - Tym razem obie brwi pu艂kownika posz艂y w g贸r臋. - W ca艂ym tym zamieszaniu nie macie mi nic specjalnego do zameldowania? Rozumiem.

Major przest膮pi艂 z nogi na nog臋. Wymamrota艂 co艣 o „nieszcz臋艣liwym wypadku, kt贸ry mia艂

miejsce wczoraj".

- Wi臋cej ni偶 nieszcz臋艣liwym - przerwa艂 mu pu艂kownik. - Powiedzia艂bym raczej katastrofalnym. Konsekwencje tego „nieszcz臋艣liwego wypadku", majorze, mog膮 by膰 wyj膮tkowo nieprzyjemne.

- Z pewno艣ci膮, panie pu艂kowniku - major przytakn膮艂 ochoczo. - Dok艂adnie tak samo my艣la艂em. Wyj膮tkowo nieprzyjemne.

- Nie tak bardzo nieprzyjemne dla mnie -stwierdzi艂 pu艂kownik.

- Nie, panie pu艂kowniku?

- Nie, majorze. Nie tak bardzo nieprzyjemne dla mnie jak dla pana.

Major Divalordy po艂kn膮艂 g艂o艣no powietrze. Czu艂, jak na ca艂ym ciele pojawiaj膮 si臋 b膮belki gor膮cego potu. Pu艂kownik spokojnie w艂o偶y艂 sobie monokl na oko i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po dokumenty, kt贸re trzyma艂 Katz. Ten przekaza艂 mu je w milczeniu i razem z innymi stan膮艂 w ciszy na baczno艣膰.

Pu艂kownik przejrza艂 szybko pierwsz膮 stron臋, po czym rzuci艂 je pogardliwie na biurko. Zdj膮艂 monokl i przyjrza艂 si臋 najpierw Katzowi, potem

Schroderowi.

- Celowo nie wykonali艣cie moich rozkaz贸w. Mieli艣cie si臋 uda膰 do Komendantury -czyli do mnie osobi艣cie. Zamiast tego woleli艣cie zabawi膰 si臋 w prywatnych detektyw贸w w sekcji drugiej i os膮dzi膰 jednego z moich hauptfeldwebli.

Katz i Schroder nie odezwali si臋 ani s艂owem. Patrzyli przed siebie na zawieszone na 艣cianie zdj臋cie Adolfa Hitlera, jakby tam szukaj膮c odwagi i inspiracji.

- Bardzo dobrze - powiedzia艂 pu艂kownik. -Przez wasze milczenie rozumiem, 偶e akceptujecie zarzuty. Za par臋 minut zostaniecie wezwani przez mojego adiutanta. On sam poprowadzi艂 dochodzenie w tej sprawie i ma pewne dokumenty, kt贸re przedstawi wam do podpisu. Jeste艣cie oczekiwani z powrotem w Berlinie dzi艣 wieczorem. Stamt膮d zostaniecie przeniesieni do innej sekcji - gdzie艣 na froncie wschodnim. 呕ycz臋 wam, panowie, powodzenia w waszej nowej misji.

Bohaterowie Gestapo zostali odprawieni. Pu艂kownik odwr贸ci艂 si臋 do nich plecami, a oni wyszli bez s艂owa. Teraz na tortury mia艂 zosta膰 wzi臋ty Dorn.

- Jeste艣 hauptfeldweblem ju偶 od d艂u偶szego czasu - zacz膮艂 pu艂kownik zdradziecko delikatnie. - Obserwuj臋 ci臋 ju偶 od dawna, Dorn, i wydaje mi si臋, 偶e w ci膮gu ostatnich miesi臋cy twoje obowi膮zki sprawia艂y ci spore trudno艣ci. M臋czy艂y ci臋? Irytowa艂y? Wiem, 偶e jeste艣 dobrym 偶o艂nierzem. Wyczuwam w tobie ch臋膰 sko艅czenia z prac膮 biurow膮 i zmierzenia si臋 osobi艣cie z wrogami Fiihrera... Czy mam racj臋?

Dorn twierdz膮co skin膮艂 g艂ow膮. Co jeszcze

w takiej sytuacji m贸g艂by zrobi膰?

- Tw贸j talent marnuje si臋 w艣r贸d tych papier贸w - kontynuowa艂 pu艂kownik niemal lirycznie. - Cz艂owiek z tyloma umiej臋tno艣ciami, z twoim zapa艂em, twoj膮 gor膮c膮 lojalno艣ci膮 i oddaniem dla ojczyzny powinien by膰 raczej zaanga偶owany w aktywne obowi膮zki. Gdzie艣 z lud藕mi walcz膮cymi na froncie... By艂e艣 bardzo cierpliwy przez te wszystkie lata, Dorn. Nie usz艂o to mojej uwadze. Teraz otrzymasz nagrod臋: nadesz艂a chwila twojej szansy... - Ton g艂osu pu艂kownika sta艂 si臋 偶ywszy. - Twoje dokumenty zosta艂y ju偶 przes艂ane. B膮d藕 gotowy do drogi w ci膮gu godziny. Bon voyage i powodzenia.

Zszokowany i przera偶ony Dorn zasalutowa艂 i wymkn膮艂 si臋 z pokoju. Nic nie mog艂o by膰 dalej od jego my艣li czy marze艅 ni偶 to, by zmierzy膰 si臋 osobi艣cie z wrogami Fiihrera - chyba 偶e byliby bezpiecznie zamkni臋ci za kratami, tu w Torgau. Jego krew gotowa艂a si臋 w bezsilnej z艂o艣ci przeciw pu艂kownikowi. Wszystkie te lata oddanej s艂u偶by i tak膮 dostawa艂 nagrod臋! Wys艂any na front, by umrze膰 jak zwyk艂y 偶o艂nierz! Gdyby Fiihrer tylko wiedzia艂, jak si臋 traktuje jego najbardziej oddanych 偶o艂nierzy...

Drzwi zamkn臋艂y si臋 za Dornem i z pu艂kownikiem zosta艂 ju偶 tylko wci膮偶 poc膮cy si臋 major Di-valordy. U艣miechn膮艂 si臋 przymilaj膮co, ale pu艂kownik nie odwzajemni艂 u艣miechu.

- Tak majorze, to bardzo niezadowalaj膮cy ci膮g wypadk贸w... Kto, zastanawiam si臋, wpad艂 na absurdalny pomys艂, by uczyni膰 pana szefem

tej sekcji? Ewidentnie nie nadajecie si臋 do tej pracy. Pozwolili艣cie wodzi膰 si臋 za nos zwyk艂emu feldfweblowi i ja nie b臋d臋 tolerowa艂 takiej sytuacji. Kto艣 jest albo oficerem, albo zwyk艂ym 偶o艂nierzem. Za kogo pan si臋 uwa偶a, majorze? Major Divalordy gwa艂townie prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Za oficera, panie pu艂kowniku. Zamierza艂 powiedzie膰 to bardzo m臋偶nie i dobitnie, ale zamiast tego jedynie to wyszepta艂.

- Za oficera? Doprawdy? Pu艂kownik zastanawia艂 si臋 nad tym przez chwil臋.

- Interesuje mnie pan, majorze. Chcia艂bym da膰 panu szans臋, by m贸g艂 pan to udowodni膰 i dlatego zada艂em sobie troch臋 trudu w pa艅skiej sprawie. B臋dzie pan zadowolony s艂ysz膮c, 偶e znalaz艂em dla pana miejsce w pu艂ku in偶ynieryjnym. We藕mie pan udzia艂 w wielu akcjach i b臋dzie mia艂 mn贸stwo okazji, by pokaza膰, z czego jest pan naprawd臋 zrobiony. Osobi艣cie uwa偶am, 偶e nie nadaje si臋 pan na oficera, ale b臋d臋 bardzo zadowolony, je艣li udowodni mi pan, 偶e by艂em w b艂臋dzie.

Ku przera偶eniu majora, pu艂kownik Vogel wyci膮gn膮艂 formularz „Pro艣ba o transfer" i rzuci艂 go na biurko.

- Wiedzia艂em, 偶e nie b臋dzie pan chcia艂 traci膰 czasu, wi臋c wykona艂em ju偶 wszystkie potrzebne czynno艣ci. Musi pan tylko podpisa膰 ten formularz i przekaza膰 go mojemu adiutantowi, a zobaczy pan, 偶e transfer odb臋dzie si臋 bez op贸藕nie艅... Panu tak偶e, majorze Divalordy, 偶ycz臋 bon voyage i powodzenia.

Pu艂kownik wyszed艂 z pokoju, a major Divalordy sta艂 w miejscu jeszcze przez wiele minut, z rozpacz膮 zastanawiaj膮c si臋 nad samob贸jstwem.

Zmar艂 na biegunk臋 w 1948 roku w obozie dla je艅c贸w wojennych w Tobolsku.

Wszystkie wyroki uchwalane przez s膮dy wojskowe by艂y przesy艂ane do zatwierdzenia przez Departament S膮downictwa Armii. Ka偶da sprawa musia艂a otrzyma膰 oficjalny podpis szefa departamentu, genera艂a von Grabacha, zanim zosta艂 wymierzony wyrok.

Genera艂 von Grabach znany by艂 raczej z powodu swoich kosztownych nawyk贸w ni偶 prawniczej wiedzy. Znany by艂 ze swoich upodoba艅 do dziwek i butelek koniaku. Jego styl by艂 do艣膰 swobodny; by艂 bardziej przej臋ty stanem swojego munduru, po艂yskiem na swych wysokich butach i przytroczonymi do nich srebrnymi ostrogami ni偶 jakimkolwiek aspektem wojskowego

偶ycia.

Up艂yn臋艂o ju偶 wiele lat od momentu, kiedy po raz ostatni zada艂 sobie trud, by przeczyta膰 jakie艣 dokumenty, na kt贸rych tak beztrosko stawia艂 sw贸j podpis. Wyroki 艣mierci czy dostawy par贸wek, by艂o mu wszystko jedno.

Rozdzia艂 9

Genera艂 von Grabach chodzi艂 energicznie w t臋 i z powrotem po g臋stym dywanie swojego biura, patrz膮c, ale nie widz膮c pi臋knego widoku Landwehr Kana艂. Zamiast wody i drzew, mia艂 przed sob膮 wizje Frau von Zirlitz w jej r贸偶owych jedwabnych majteczkach. Genera艂 von Grabach uwielbia艂 r贸偶: nawet on sam nosi艂 r贸偶ow膮 bielizn臋. Uwielbia艂 tak偶e Ebb臋 von Zirlitz, kt贸ra by艂a jego aktualn膮 kochank膮.

Chodz膮c po pokoju spojrza艂 z niecierpliwo艣ci膮 na zegarek, odliczaj膮c kolejne pi臋膰 minut od d艂ugich godzin dziel膮cych go od przyjemno艣ci, kt贸re czeka艂y go wieczorem. Zegarek by艂 ze z艂ota, podobnie jak gruba bransoleta, do kt贸rej by艂 przymocowany. By艂 to prezent od Rady Miejskiej Bukaresztu, gdzie stacjonowa艂 przez cztery wspania艂e miesi膮ce. Bukareszt! To by艂o niez艂e i wygodne miejsce. Nieko艅cz膮ce si臋 dni pe艂ne bal贸w, imprez, darmowych drink贸w, darmowego tytoniu. Nieko艅cz膮ce si臋 noce swawoli i rozpusty. Patrz膮c wstecz na te b艂ogie dni, wydawa艂o mu si臋, 偶e co druga kobieta spotkana w Bukareszcie by艂a pi臋kn膮 nimfomank膮.

Tu w Berlinie by艂o inaczej. O kobiety trzeba by艂o walczy膰, i to walczy膰 zawzi臋cie. Ale najgorsze by艂o to, 偶e nie mo偶na si臋 by艂o nigdzie ruszy膰, bo tylu by艂o tu esesman贸w, kt贸rzy panoszyli si臋 po ca艂ym mie艣cie. Ohydne typy. Nieokrzesany mot艂och, na kt贸ry, jego zdaniem, nie by艂o miejsca w niemieckiej armii.

Von Grabach zrobi艂 kwa艣n膮 min臋 na sam膮 my艣l o nich. Odwr贸ci艂 si臋 do okna i wyjrza艂, obserwuj膮c astmatyczny holownik ci膮gn膮cy za sob膮 sznur barek przez powolne wody kana艂u. Jego umys艂 odda艂 si臋 przyjemnym rozmy艣laniom o Frau von Zirlitz. Musi naprawd臋 pami臋ta膰, by wys艂a膰 list do swojego przyjaciela, Genera艂a dowodz膮cego dywizj膮, w kt贸rej s艂u偶y艂 kapitan von Zirlitz. Nie mo偶e si臋 zdarzy膰, by dzielny kapitan wr贸ci艂 nieoczekiwanie do domu. Mog艂oby si臋 to sko艅czy膰 skandalem, a to ju偶 by艂aby katastrofa, bo echo skandalu mog艂oby dotrze膰 nawet na Prinz Albrecht Strasse. Z pewno艣ci膮 偶aden rozs膮dny cz艂owiek nie m贸g艂 uwa偶a膰 za zbrodni臋 sypiania z 偶on膮 oficera, kt贸ry walczy艂 na froncie - przecie偶 by艂o to zupe艂nie naturalne i normalne zachowanie - ale niestety, niekt贸rzy przyw贸dcy Trzeciej Rzeszy nie byli w opinii genera艂a rozs膮dni.

Odwr贸ci艂 si臋 od okna i znowu zacz膮艂 chodzi膰 w t臋 i z powrotem po grubym dywanie. Biuro genera艂a, jak przysta艂o na jego stopie艅 i rang臋, bardziej przypomina艂o elegancki salon ni偶 miejsce pracy. To w艂a艣nie tu, przy misternie rze藕bionym biurku, podpisywa艂 wyroki 艣mierci na wi臋藕ni贸w osadzonych w Torgau. Ale w tym momencie jego my艣li nie by艂y skoncentrowane na wyrokach 艣mierci, lecz na Frau von Zirlitz w jej r贸偶owych, jedwabnych majteczkach. Jego marzenia zosta艂y przerwane pojawieniem si臋 oficera sztabowego, kt贸ry znacz膮co po艂o偶y艂 na biurku dwie teczki z dokumentami w kolorze r贸偶owym.

- Przepraszam, 偶e pana niepokoj臋, generale. To w艂a艣nie dotar艂o. Par臋 odwo艂a艅 z Torgau. Jedn膮 ju偶 widzieli艣my - feldwebel piechoty oskar偶ony o dezercj臋. Druga jest nowa - porucznik artylerii oskar偶ony o morderstwo.

- Dzi臋kuj臋 ci, Walterze, zostaw je tutaj. Przejrz臋 je p贸藕niej, je艣li b臋d臋 mia艂 czas. Mogliby wreszcie przesta膰 napastowa膰 nas tymi ci膮g艂ymi odwo艂aniami, wiedz膮 chyba dobrze, 偶e nigdy ich nie przepuszczamy. - Zadowolony z siebie genera艂 wyj膮艂 z艂ot膮 papiero艣nic臋. - Mo偶e inni tak, ale my jeste艣my zrobieni z twardszej gliny, Walterze. Twardszej gliny. Te n臋dzne kreatury nie zas艂uguj膮 na lito艣膰. Pope艂nili swoje zbrodnie i musz膮 za nie zap艂aci膰. 呕elazna dyscyplina, Walterze; robi臋 dok艂adnie to, co m贸wi臋... Prosz臋, zapal sobie. My艣l臋, 偶e b臋d膮 ci smakowa艂y, mamy je z Ameryki poprzez Czerwony Krzy偶. - Roze艣mia艂 si臋 weso艂o. - Czego bym nie da艂, 偶eby zobaczy膰 ich twarze w Waszyngtonie, gdyby si臋 dowiedzieli, co si臋 dzieje z ich cennymi papierosami!

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 Walter sil膮c si臋 na u艣miech.

Stali obaj przy oknie patrz膮c na przechodz膮c膮 kompani臋 nowych rekrut贸w kawalerii krzepko co艣 艣piewaj膮cych.

- Dobrzy ch艂opcy - mrukn膮艂 genera艂. - Bardzo dobrzy ch艂opcy. M艂odo艣膰 Niemiec, Walterze.

M艂odo艣膰 Niemiec... Niech ich B贸g b艂ogos艂awi!

- Tak, oczywi艣cie - stwierdzi艂 Walter przy艂膮czaj膮c si臋 do entuzjazmu genera艂a.

- Przygl膮da艂em im si臋 wczoraj podczas 膰wicze艅. Serce si臋 raduje, gdy widzi si臋 takie zaanga偶owanie - ka偶dy z nich gotowy umrze膰 dla Fiihrera.

- Hitler Jugend. - Von Grabach zaci膮gn膮艂 si臋 z g艂臋bok膮 satysfakcj膮. - Zmieniaj膮c temat... powiedz mi, Walterze: czy by艂e艣 ostatnio w dzielnicy cyga艅skiej?

- By艂em tam wczoraj wieczorem, panie generale.

Genera艂 wyda艂 z siebie dziwny d藕wi臋k oczekiwania na ci膮g dalszy wywodu.

- Co艣... ciekawego? Kogokolwiek m贸g艂by艣 tam, hmm... specjalnie poleci膰?

- Raczej nie, panie generale.

Walter pokiwa艂 g艂ow膮 smutno, a genera艂 g艂o艣no westchn膮艂. - Nie brakuje tam kobiet, je艣li nie jest si臋 zbyt wybrednym. Ale nie ma nikogo, kogo m贸g艂bym panu osobi艣cie rekomendowa膰. Troch臋 nie pa艅ski standard, je艣li wie pan, o czym m贸wi臋.

- Szkoda. Ufam twej opinii w tych sprawach, Walterze... A przy okazji - czy na swoich wyprawach natkn膮艂e艣 si臋 kiedykolwiek na Ebb臋 von Zirlitz?

By艂o co艣 w tonie g艂osu genera艂a, co powiedzia艂o Walterowi, 偶e to pytanie nie jest do ko艅ca takim zwyk艂ym pytaniem. Zawaha艂 si臋.

- Ebba von Zirlitz? - ostro偶nie si臋 nad ni膮 za-

stanowi艂. - Raczej nie przypominam sobie nazwiska. Czy powinienem j膮 gdzie艣 spotka膰?

- Raczej nie. Tak czy inaczej to niewa偶ne -genera艂 machn膮艂 w powietrzu papierosem. -Niewa偶ne. Pyta艂em na pro艣b臋 kolegi. Ma s艂abo艣膰 do tej pani.

Walter roze艣mia艂 si臋 z genera艂em, cho膰 w duszy 艣mia艂 si臋 z niego. Co za stary dure艅! Prawie ka偶dy zna艂 Ebb臋 von Zirlitz. On sam by艂 z ni膮 na imprezce par臋 miesi臋cy wcze艣niej i wiedzia艂 na sto procent, 偶e co najmniej tuzin facet贸w ju偶 j膮 przelecia艂o.

- W porz膮dku Walterze. To wszystko na teraz. Zawo艂am ci臋, je艣li b臋dziesz mi potrzebny.

Genera艂 odprawi艂 go i odwr贸ci艂 si臋 do okna, wracaj膮c do swej cichej kontemplacji wizji Ebby w jej majtkach. Powoli i z wyrafinowaniem zacz膮艂 j膮 w my艣lach rozbiera膰, ale na szcz臋艣cie opanowa艂 si臋, zanim zabrn膮艂 zbyt daleko. Dysz膮c z po偶膮dania przez sw贸j du偶y, siny nos, wr贸ci艂 do biurka, podni贸s艂 jedn膮 z r贸偶owych teczek, potem rzuci艂 j膮 z powrotem nawet do niej nie zagl膮daj膮c i chwyci艂 za telefon.

- Ebba? Czy to ty, moje ma艂e kochanie? Tu Claude... licz臋 godziny, moja s艂odka, do naszego spotkania dzi艣 wieczorem.

Przes艂a艂 jej d艂ugi i g艂o艣ny poca艂unek. Ebba roze艣mia艂a si臋 rado艣nie.

- Tylko nie zapomnij tego futra, kt贸re w swej zapalczywo艣ci mi obieca艂e艣!

- B臋dziesz je mia艂a, kiciu. Bez obaw. Przez nast臋pne trzy dni r贸偶owe teczki le偶a艂y

nie ruszane i zapomniane na biurku genera艂a von Grabacha. Dosz艂y do nich inne teczki z innych wi臋zie艅, a偶 wreszcie zebra艂a si臋 tego spora kupka. Ka偶da teczka reprezentowa艂a skazanego cz艂owieka, jego przyjaci贸艂, rodzin臋 z niecierpliwo艣ci膮 czekaj膮cych na wie艣ci. Ka偶da teczka reprezentowa艂a dni, tygodnie, mo偶e miesi膮ce wysi艂k贸w i po艣wi臋ce艅 - ci膮g艂ych wizyt w urz臋dach, nieko艅cz膮cych si臋 podr贸偶y poci膮gami z odleg艂ych miejsc, list贸w, telefon贸w, 艂ez i poni偶e艅. Czyja艣 siostra sprzeda艂a swoje cia艂o, czyj艣 ojciec sprzeda艂 dusz臋. 呕ony, matki i kochanki opuszcza艂y swoje domy, podejmuj膮c prac臋 w berli艅skich fabrykach, by by膰 w pobli偶u i m贸c z wi臋ksz膮 energi膮 po艣wi臋ci膰 si臋 sprawie. Rodziny pozbywa艂y si臋 cennych pami膮tek w nadziei, 偶e tam gdzie nie uda艂a si臋 osobista pro艣ba, uda si臋 kogo艣 przekupi膰. To by艂a d艂uga i 艂ami膮ca serce bitwa, zanim zdobywa艂o si臋 prawo do odwo艂ania i w ko艅cu gdy ju偶 je przyznano i pozostawiono decyzji tych na g贸rze - co wtedy? Tylko czekanie. Dzie艅 po dniu czekanie na wie艣ci, kt贸re nigdy nie nadchodzi艂y, wiedz膮c, 偶e zrobi艂o si臋 wszystko, co tylko by艂o mo偶liwe i 偶e teraz sprawa nie by艂a ju偶 w twoich r臋kach.

Nie w twoich r臋kach, tylko genera艂a von Grabacha. Ale genera艂 by艂 zaj臋tym cz艂owiekiem i nie mia艂 czasu na drobiazgi. Do jego drzwi przypi臋ty by艂 du偶y napis: ZAJ臉TY. W 呕ADNYM WYPADKU NIE PRZESZKADZA膯.

Nawet Walter widywa艂 go jedynie przez kilka minut ka偶dego dnia. Niekiedy mia艂 jedynie czas,

by powiedzie膰 „dzie艅 dobry" lub „dobry wiecz贸r", gdy genera艂 wpada艂 i wypada艂 ze swego biura. Prawda by艂a taka, o czym Walter dobrze wiedzia艂, 偶e romans z Frau von Zirlitz zdecydowanie si臋 rozwija艂. Pomog艂o w tym przybycie obiecanego futra z soboli, dostarczonego przez g艂贸wnego komisarza z zapas贸w skonfiskowanych podczas dochodzenia prowadzonego przez SS. Skonfiskowane futra by艂y przeznaczone dla 偶o艂nierzy walcz膮cych na froncie wschodnim, ale 偶adne do nich nie dociera艂o. W Berlinie wybierali je dla 偶on, dziewczyn i kochanek wy偶si oficerowie. Reszta dociera艂a najwy偶ej do Polski, gdzie armia okupacyjna rozdziela艂a je mi臋dzy siebie. 呕o艂nierze w okopach marzli dalej, ale kogo to martwi艂o? G艂贸wny komisarz jedno futro wzi膮艂 dla siebie, a jedno dla swego przyjaciela - genera艂a. Nie 偶ywi艂 wobec niego specjalnej sympatii, ale wierzy艂 w utrzymywanie dobrych stosunk贸w z tymi, kt贸rzy pewnego dnia mog膮 si臋 jako艣 przyda膰.

- Twoja praca musi by膰 bardzo absorbuj膮ca? - zaryzykowa艂 pytanie.

- Och, na sw贸j spos贸b bardzo - zgodzi艂 si臋 genera艂, bardziej zainteresowany czyszczeniem z臋b贸w srebrn膮 wyka艂aczk膮 ni偶 omawianiem zawi艂o艣ci swej pracy. - Zawsze dzieje si臋 co艣 nowego. Ci膮gle jest co艣 do roboty.

Rozpar艂 si臋 wygodnie w fotelu i z zadowoleniem s膮czy艂 sw贸j koniak. G艂贸wny komisarz mia艂 jedno z najbardziej eleganckich biur w Berlinie; bardziej eleganckie nawet ni偶 biuro genera艂a.

- Wy艣mienity koniak - skomentowa艂.

- Niez艂y, prawda? - zgodzi艂 si臋 komisarz, zadowolony z siebie. - Zosta艂 zarekwirowany we Francji na u偶ytek szpitali... Wczoraj wys艂a艂em jednego z moich feldwebli do Spandau. Z艂apa艂em go na kradzie偶y. - Spojrza艂 na Genera艂a. - Mam nadziej臋, 偶e s膮d polowy potraktuje t膮 spraw臋 tak powa偶nie jak ja. Powinni艣my na takich osobnikach dawa膰 przyk艂ad. Moim zdaniem kara 艣mierci by艂aby jak najbardziej na miejscu.

- B膮d藕 spokojny. Za艂atwimy to. Osobi艣cie b臋d臋 mia艂 na oku tego cz艂owieka.

- Chcia艂bym, 偶eby tak by艂o. My艣l臋, 偶e do s艂u偶by wkrada si臋 ostatnio niezdrowe lekcewa偶enie dyscypliny.

- Nie z mojej strony, to ci mog臋 obieca膰. 呕elazna dyscyplina to moje motto. Robi臋 dok艂adnie to, co m贸wi臋... Zaledwie dzie艅 wcze艣niej cz艂onek mojego sztabu wr贸ci艂 z przepustki z trzydniowym sp贸藕nieniem. Pr贸bowa艂 si臋 jako艣 tam t艂umaczy膰, ale ja nie stosuj臋 p贸艂艣rodk贸w. Wszystko lub nic, to jedyny spos贸b. Kraj nie potrzebuje nierob贸w i paso偶yt贸w.

-I co zrobi艂e艣?

- Z miejsca wezwa艂em 呕andarmeri臋 Wojskow膮 i kaza艂em go aresztowa膰. Podejrzenie o dezercj臋. Za偶膮da艂em kary 艣mierci. Paragraf 1133,

punkt 9.

Genera艂 potar艂 r臋ce i z nadziej膮 podsun膮艂 sw贸j pusty kieliszek w kierunku butelki.

- Co by si臋 sta艂o z tym krajem, gdyby艣my wszystkim pozwalali chodzi膰, gdzie chc膮? Zanim by艣my si臋 zorientowali, ca艂e pu艂ki by sobie maszerowa艂y do domu, kiedy by tylko chcia艂y.

- Dok艂adnie. Wed艂ug mnie Kodeks Wojskowy jest zbyt 艂agodny. Ile razy s艂yszy si臋 o zamianie kary 艣mierci i zamiast tego wys艂aniu jakiego艣 bezu偶ytecznego obiboka, by przeleniuchowa艂 reszt臋 wojny w tzw. kompaniach karnych.

- Je艣li chodzi o mnie - powiedzia艂 von Grabach - to mog臋 ci powiedzie膰, 偶e bardzo rzadko rozpatruj臋 pro艣by o 艂ask臋. W艂a艣ciwie mog臋 powiedzie膰, 偶e nigdy - podni贸s艂 sw膮 drug膮 lampk臋 koniaku. - Na przyk艂ad w tym momencie mamy spraw臋 o nieprzestrzeganie dyscypliny i ignorowanie rozkaz贸w. M艂ody kapitan z pu艂ku piechoty. Facet ma do艣膰 wp艂ywowych krewnych i w ten lub inny spos贸b przysparza nam nie lada k艂opot贸w. Rozprawa odb臋dzie si臋 za jakie艣 trzy tygodnie. Nie zamierzam jednak ulega膰 zewn臋trznej presji. Wierz臋 g艂臋boko w karanie 艣mierci膮 gdziekolwiek i kiedykolwiek s膮 ku temu podstawy prawne. Przecie偶 to wy艣miewanie si臋 z ca艂ego konceptu dyscypliny, je艣li pozwala si臋 tym ludziom na wymigiwanie si臋 przed odpowiedzialno艣ci膮... Je艣li mam by膰 szczery, to w tej konkretnej sprawie przygotowa艂em ju偶 wszystkie potrzebne dokumenty.

- Przed rozpraw膮? - komisarz przez moment wydawa艂 si臋 zszokowany. - Chcesz powiedzie膰, 偶e werdykt znany jest ju偶 wcze艣niej?

Genera艂 von Grabach roze艣mia艂 si臋 beztrosko.

- No, mo偶e nie a偶 tak - stwierdzi艂 z pewn膮 doz膮 艂askawo艣ci w g艂osie. - Ale s膮d polowy prawie zawsze wydaje wyroki, o jakie prosimy. Ci, kt贸rzy grzesz膮 przeciw pa艅stwu, musz膮 zosta膰 ukarani niezale偶nie od tego, kim s膮 ich krewni. Nikt mnie nie przekabaci. Wype艂niam swoje obowi膮zki tak jak potrafi臋 i nic nie sprawi, 偶e zbocz臋 z kursu - z wyj膮tkiem mo偶e samego Fuhrera lub Heinricha Himmlera - doda艂. - Ale mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e obaj przestrzegaj膮 偶elaznej dyscypliny. Jeste艣my z tej samej gliny. Jestem dumny z tego, jaki jestem... Widzisz ten krzy偶? - Dotkn膮艂 palcem medalu na szyi. -Wiesz dlaczego mi to dali, Generale Schroll? Poniewa偶 sprawnie wype艂niam swoje obowi膮zki. Poniewa偶 w 99 przypadkach na sto domagam si臋 kary 艣mierci. Sam feldmarsza艂ek powiedzia艂 mi: „Na wojnie potrzebni s膮 twardzi ludzie i tacy ludzie b臋d膮 nagradzani". My艣l臋, 偶e zgodzisz si臋 ze mn膮, 偶e na froncie mo偶e walczy膰 ka偶dy baran. Ale je艣li chodzi o moj膮 prac臋 - potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, ci臋偶ko, jakby czasem ta odpowiedzialno艣膰 mocno na nim ci膮偶y艂a - taak, no to ju偶 jest zupe艂nie co innego. To nie tylko podpisywanie dokument贸w. Potrzeba tu odpowiedniego przygotowania kulturowego. Dobrej znajomo艣ci psychologii. Znajomo艣ci natury ludzkiej. Do艣wiadczenia ca艂ego 偶ycia w kontaktach mi臋dzyludzkich.

- Masz 艣wi臋t膮 racj臋, m贸j drogi generale. Twoja czy moja praca to nie bajka. Szczerze m贸wi膮c, sam ostatnio kiepsko si臋 czuj臋. To przepracowanie, sam rozumiesz. I ten stres... Lekarz zaleca co najmniej sze艣膰 tygodni w Baden--Baden, je偶eli chc臋 unikn膮膰 kompletnego pogorszenia... Znasz tam mo偶e jakie艣 adresy?

Von Grabach zmarszczy艂 oczy wpatrzony w dym cygara, wolno unosz膮cy si臋 pod sufit.

- Baden-Baden? - 艂ykn膮艂 odrobin臋 koniaku i w zamy艣leniu bawi艂 si臋 nim w ustach.

- Musz臋 stwierdzi膰, 偶e masz doskona艂y gust, je艣li chodzi o cygara! Je艣li tylko kiedy艣 zdob臋dziesz ich wi臋cej...

- Smakuj膮 ci? Jutro rano pode艣l臋 ci pi臋膰 kartonik贸w.

- Naprawd臋? Absolutnie wspaniale! Bardzo 艂adnie z twojej strony - pusta lampka ponownie zosta艂a popchni臋ta z nadziej膮 w stron臋 butelki. -Baden-Baden. Niech pomy艣l臋... Znam jeden lub dwa adresy, kt贸re mog臋 ci poleci膰. Jutro przy艣l臋 ci kogo艣 z list膮.

- B臋d臋 ci bardzo zobowi膮zany. A tak mi臋dzy nami - genera艂 Schroll podni贸s艂 butelk臋 koniaku nachylaj膮c si臋 poufnie - czy s艂ysza艂e艣 plotki, kt贸re kr膮偶膮 po Berlinie? Nasi 偶o艂nierze zostali pono膰 rozbici na Kaukazie. Je艣li to prawda, to z pewno艣ci膮 mo偶na si臋 zastanawia膰, czy ostateczne zwyci臋stwo osi膮gni臋te zostanie tak szybko jak...

Przerwa艂, bo genera艂 von Grabach wyprostowa艂 si臋 nagle w fotelu i uderzy艂 szklank膮 w st贸艂.

- Chyba si臋 przes艂ysza艂em? Nie wierz臋 w艂asnym uszom! Czy to ma oznacza膰, 偶e masz jakie艣 w膮tpliwo艣ci co do ostatecznego wyniku tej wojny?

- Ale偶 sk膮d! - krzykn膮艂 komisarz, jego kark robi艂 si臋 coraz bardziej czerwony nad ko艂nierzem munduru. - M贸j drogi generale, dziwi mnie, 偶e w og贸le sugerujesz co艣 takiego... Tak si臋 z艂o偶y艂o - kontynuowa艂 improwizuj膮c desperacko - 偶e mamy tutaj oberfeldwebla, kt贸ry jest zbyt wielkim pesymist膮. Osobi艣cie niejeden raz s艂ysza艂em, jak opowiada艂 jakie艣 defetystyczne bzdury. Brzydz膮 mnie takie zachowania jak sam wiesz. Ta plotka o Kaukazie by艂a kropk膮 nad i. Postanowi艂em wtedy, 偶e musz臋 si臋 go pozby膰.

- Ale chyba - mrukn膮艂 von Grabach z zainteresowaniem wpatruj膮c si臋 w 偶arz膮c膮 si臋 ko艅c贸wk臋 cygara - jest tu, my艣l臋, w dobrych r臋kach? Jestem pewny, 偶e w艂a艣nie ty wiesz, jak si臋 rozprawia膰 z takimi zdrajcami.

Schroll czerwienia艂 coraz bardziej. Wymamrota艂 par臋 niezrozumia艂ych s艂贸w i chwyci艂 si臋 desperacko pierwszego wyj艣cia, jakie przysz艂o mu do g艂owy: telefonu.

- Przepraszam ci臋, drogi generale! W艂a艣nie sobie przypomnia艂em o niezwykle wa偶nej sprawie.

Przez chwil臋 rozmawia艂 gor膮czkowo z obe-rstintendantem Schmidtem, szefem dzia艂u zaopatrzenia.

- I jeszcze jedno - zako艅czy艂 - b膮d藕 tak dobry i przy艣lij mi osiem karton贸w cygar i sze艣膰 butelek szampana najszybciej jak mo偶esz. Te same cygara, kt贸re mia艂em par臋 dni temu. Mo偶esz tego dopilnowa膰? Dzi臋kuj臋... Aha, jest jeszcze twoja sprawa, Schmidt. My艣l臋, 偶e mo偶esz si臋 o ni膮 nie martwi膰. Za艂atwi臋 ci to. - Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i u艣miechn膮艂 si臋 ju偶 bardziej pewny siebie.

- Cygara ju偶 za艂atwione. Jutro b臋dziesz je mia艂. My艣l臋 te偶, 偶e nie pogniewasz si臋 na skrzynk臋 szampana? W艂a艣nie mi si臋 przypomnia艂o, 偶e mieli艣my dostaw臋 z Francji.

U艣cisn臋li sobie d艂onie po przyjacielsku. W drzwiach von Grabach si臋 odwr贸ci艂.

- Przy艣lij mi dok艂adny raport o twoim zdrajcy.

- Moim zdrajcy?

- Ju偶 zapomnia艂e艣? Tw贸j oberfeldwebel, kt贸ry rozpowiada o kl臋sce... Jak tylko b臋d臋 mia艂 tw贸j raport, to zajm臋 si臋 t膮 spraw膮 osobi艣cie. Dostali艣my rozkaz, by takie rzeczy t臋pi膰 z ca艂膮 bezwzgl臋dno艣ci膮.

Jeden genera艂 opu艣ci艂 pok贸j, a drugi pozosta艂, ca艂y spocony. Von Grabach dobrze wiedzia艂, 偶e w rzeczywisto艣ci nie by艂o 偶adnego zdrajcy. Komisarz te偶 wiedzia艂, 偶e nikogo nie oszuka艂 swoj膮 po艣pieszn膮 improwizacj膮. Po prostu pope艂ni艂 taktyczny b艂膮d. Niepotrzebnie zacz膮艂 papla膰, a von Grabach postanowi艂 to wykorzysta膰. Cygara i szampan nie wystarczy艂y, chcia艂 przykr臋ci膰 艣rub臋 i sprawdzi膰, co si臋 stanie. Kogo艣 trzeba b臋dzie zwyczajnie po艣wi臋ci膰. Schroll wezwa艂 swojego adiutanta i rozsiad艂 si臋 w fotelu my艣l膮c o odpowiedniej owieczce na ofiar臋.

Stabsintendant Brandt, adiutant genera艂a, by艂 przed wojn膮 urz臋dnikiem. By艂 wzorem pos艂usze艅stwa i dyskrecji, nie maj膮c przy tym 偶adnych w艂asnych oryginalnych pomys艂贸w.

- S艂uchaj Brandt - powiedzia艂 genera艂. - Mamy tu pewnego oberfeldwebla przydzielonego do Komisariatu - gada ci膮gle o strategicznych

odwrotach i tym podobnych. Wiesz, kogo mam na my艣li?

Brandt zmarszczy艂 swoje g艂adkie czo艂o w zamy艣leniu.

- Chyba tak, panie generale.

- Dobrze. W takim razie chc臋, 偶eby go natychmiast aresztowano.

Brandt wytrzeszczy艂 oczy w zdumieniu.

- Aresztowa膰, panie Generale? Za co?

- Za defetystyczne gadanie. Podminowywanie morale naszych 偶o艂nierzy. Tacy ludzie stanowi膮 gro藕b臋 dla ca艂ej Armii Niemieckiej.

- Ale偶 panie Generale, nie wierz臋, 偶e rozmawia艂 o tym z 偶o艂nierzami. Mam na my艣li kl臋sk臋. Nigdy nie s艂ysza艂em, 偶eby z kimkolwiek rozmawia艂 o kl臋sce.

- A strategiczny odwr贸t?

- To przecie偶 nie to samo - zaprotestowa艂 Brandt.

- Mo偶e tobie tak si臋 wydaje, Brandt. Dla mnie to to samo. I tak jest odbierane. To jest jak propaganda, kt贸ra p艂ynie z Londynu czy Moskwy.

Brandt zmarszczy艂 czo艂o. Nie chodzi艂o o to, 偶eby sprzecza膰 si臋 z genera艂em o pryncypia; po prostu mia艂 uporz膮dkowany i dobrze zorganizowany umys艂, wszystko by艂o na swoim miejscu, a tu nagle mia艂 do czynienia z kilkoma faktami, kt贸re definitywnie nie by艂y na swoim miejscu.

- Prosz臋 mi wybaczy膰, panie generale - powiedzia艂 stanowczym, ale zachowuj膮cym respekt tonem, jak urz臋dnik, kt贸ry zauwa偶y艂 b艂膮d

w arytmetycznych obliczeniach swego szefa -ale chcia艂em tylko przypomnie膰, 偶e pan tak偶e s膮dzi艂, i偶 lepiej by艂oby zarz膮dzi膰 strategiczny odwr贸t. By艂o to w czasie...

- To by艂o co艣 zupe艂nie innego. - Schroll zmarszczy艂 brwi. - Sytuacja by艂a inna, czas by艂 inny. To by艂a zupe艂nie inna faza wojny.

- Rozumiem, panie generale.

Brandt zamilk艂. By艂 bardzo daleki od zrozumienia, ale w ko艅cu to nie on mia艂 co艣 rozumie膰. On powinien zauwa偶a膰 b艂臋dy i nie艣cis艂o艣ci, a nie je interpretowa膰.

- Tego oberfeldwebla - ci膮gn膮艂 Schroll -wzi膮艂 kto艣 na widelec i nie wr贸偶y to nic dobrego. Ani dla niego, ani dla nas. Zastanawiaj膮c si臋 nad tym s膮dz臋, 偶e najlepiej by艂oby, gdyby nagle znikn膮艂. Jego dokumenty tak偶e oczywi艣cie.

Brandt zesztywnia艂.

- Prosz臋 mi wybaczy膰, panie generale, ale to absolutnie niemo偶liwe. To wbrew wszelkim przepisom. Nie mo偶na si臋 tak po prostu pozby膰 dokument贸w. Dokumenty s膮 niezb臋dne do funkcjonowania ca艂ej armii. Gdzie by艣my bez nich byli? W niez艂ym ba艂aganie! Mo偶e pan nie zdaje sobie z tego sprawy, ale...

- Do ci臋偶kiej cholery! - wrzasn膮艂 Schroll trac膮c cierpliwo艣膰. - My艣lisz, 偶e kim ty jeste艣, Brandt, 偶e mnie tu pouczasz? R贸b, co ci ka偶臋 i to lepiej zaraz, je艣li sam nie chcesz znale藕膰 si臋 w okopach!

Genera艂 i adiutant stali naprzeciw siebie buntowniczo.

G艂adka, l艣ni膮ca twarz Brandta wyra偶a艂a g艂臋bok膮 dezaprobat臋.

- Zabierz si臋 do tego! - krzykn膮艂 Schroll odwracaj膮c si臋 plecami. - Chc臋, 偶eby ten cholerny oberfeldwebel znikn膮艂 z Berlina i by艂 gdzie艣 w drodze w przeci膮gu godziny!

- Dobrze, panie generale. My艣l臋, 偶e mog臋 zaaran偶owa膰 szybki transfer do jednostki piechoty w Grecji.

- Grecji? - Schroll wydar艂 si臋 pogardliwie. -To nic nie da, cholerny kretynie! Jedyne miejsce, gdzie mo偶na go wys艂a膰, to front wschodni. Jak ci m贸wi臋, 偶e masz si臋 go pozby膰, to znaczy, 偶e masz si臋 go pozby膰... Mo偶e do Finlandii na przyk艂ad. Gdziekolwiek, gdzie ju偶 nam nie zaszkodzi. Je艣li chodzi o jego papiery, to zr贸b z nimi, co ci si臋 podoba. Spal je, wsad藕 do komina albo gdzie chcesz. Zostawiam ci wolny wyb贸r, ale te papiery musz膮 znikn膮膰.

- Tak jest, panie generale - powiedzia艂 Brandt cicho.

Jego bezpieczny, uregulowany 艣wiat segregator贸w i kopii dokument贸w prze偶y艂 w艂a艣nie trz臋sienie ziemi. Wystawi膰 fa艂szywe dokumenty! Spali膰 papiery! Nigdy wcze艣niej w swoim 偶yciu nie zrobi艂 czego艣 takiego. Papiery i dokumenty to zapis historii, a historia to krwiobieg cywilizacji. Brandt czu艂 si臋 jakby mia艂 oszale膰.

Wyszed艂 z pokoju chwiejnym krokiem, a na jego miejsce genera艂 pos艂a艂 po oficera sztabowego, m艂odego porucznika piechoty, kt贸ry bardzo si臋 odznaczy艂 na polu walki

i w konsekwencji straci艂 nog臋. Schroll wskaza艂 mu krzes艂o.

- Siadaj, Briicker. Rozgo艣膰 si臋. Cygaro?

Briicker zapad艂 si臋 w fotelu, przygl膮daj膮c si臋, jak Schroll chodzi po pokoju w t臋 i z powrotem, stukaj膮c we wn臋trze lewej d艂oni linijk膮.

- Jest bardzo trudno i艣膰 prostym kursem przez wzburzone wody tego 艣wiata... Nie s膮dzi pan, poruczniku?

Briicker roze艣mia艂 si臋 swobodnie.

- Mo偶e niezbyt odpowiada mi pa艅ska metafora, generale, ale... tak, w zasadzie si臋 z panem zgadzam.

Genera艂 przyspieszy艂 kroku. Briicker zmru偶y艂 oczy. Co ten stary diabe艂 kombinowa艂 w tym jego ma艂ym m贸偶d偶ku? Cokolwiek by to by艂o, to nie m贸g艂 zaszkodzi膰 Briickerowi. Porucznik mia艂 wp艂ywowego brata w SS. Pr臋dzej Briicker m贸g艂 zaszkodzi膰 genera艂owi.

- M贸j adiutant - powiedzia艂 Schroll gwa艂townie. - Jest niezwykle leniwy.

- Ten cz艂owiek to kretyn - stwierdzi艂 Briicker.

- Kretyn! Trafi艂 pan w dziesi膮tk臋, poruczniku - Schroll odwr贸ci艂 si臋 do Briickera.

- Zastanawia艂em si臋, czy m贸g艂by si臋 pan go dla mnie pozby膰? Bez zb臋dnego ha艂asu i zamieszania. Nie chcia艂bym by膰 o to pos膮dzony. Chcia艂bym, 偶eby to wygl膮da艂o, 偶e bardzo stara艂em si臋 go przy sobie zatrzyma膰... Rozumie mnie pan?

Briicker spojrza艂 na niego zimno. Schroll za-

dr偶a艂 nerwowo i zacz膮艂 my膰 r臋ce w powietrzu.

- Ten facet dzia艂a mi na nerwy. Nie mog臋 przy nim normalnie pracowa膰. Ja...

- Wi臋cej nie musz臋 nic wiedzie膰, generale. Wiem, co nale偶y zrobi膰. Jest pewna jednostka SS na Ukrainie...

- Doskonale! W艂a艣nie o to chodzi! Je艣li b臋dzie to za艂atwione, to, drogi ch艂opcze, obaj na tym skorzystamy. Nie ominie pana awans przed ko艅cem miesi膮ca, to mog臋 obieca膰.

- Dzi臋kuj臋 panu.

Brucker opuszcza艂 biuro zamy艣lony. Awans wcale go nie interesowa艂: mia艂 w艂asne sposoby na uzyskanie awansu i to w艂a艣ciwie w ka偶dej chwili. Nie wzrusza艂o go tak偶e, co si臋 stanie z adiutantem: go艣膰 by艂 idiot膮 i zas艂u偶y艂 na to, co dostawa艂. Ale ciekawie by艂oby si臋 dowiedzie膰, co takiego wiedzia艂 o generale. Musia艂o to by膰 co艣 gro藕nego. Co艣, co warto by wiedzie膰.

Cztery godziny p贸藕niej nadesz艂a telegraficzna depesza nakazuj膮ca transfer stabsintendanta Brandta do specjalnej jednostki na Ukrainie. Genera艂 Schroll, udaj膮c oburzenie, sp臋dzi艂 dwadzie艣cia minut pr贸buj膮c poruszy膰 niebo i ziemi臋, by zatrzyma膰 swojego adiutanta w Berlinie. Kiedy otrzyma艂 odpowied藕, 偶e rozkaz przyszed艂 „z g贸ry" i kiedy okaza艂o si臋 z jakiej g贸ry - dok艂adnie spod samego spowitego w chmurach wierzcho艂ka, wy偶ej ni偶 on sam marzy艂, 偶e si臋 kiedy艣 dostanie - zaprzesta艂 swoich wysi艂k贸w, usiad艂 w fotelu i ocieraj膮c pot z czo艂a my艣la艂 z niezadowoleniem, jakie to wp艂ywy musi mie膰 贸w m艂ody porucznik.

Jaki艣 czas potem, o oberfeldfewla, kt贸ry (jak si臋 teraz ju偶 wydawa艂o genera艂owi Schrollowi) zacz膮艂 ca艂e to zamieszanie, wypytywa艂 von Grabach.

- Przeniesiony? - mrukn膮艂 s艂ysz膮c wie艣ci. -Pa艅ski adiutant tak偶e? Bardzo to nag艂e wszystko!

- Mieszaj膮 tam na g贸rze - stwierdzi艂 wymijaj膮co komisarz. - Oczywi艣cie, s膮dz臋, 偶e mogliby艣my spr贸bowa膰 艣ci膮gn膮膰 go tu z powrotem, je艣li s膮dzi pan, 偶e warto dalej prowadzi膰 t臋 spraw臋?

Genera艂 von Grabach u艣miechn膮艂 si臋 tylko i w my艣lach doceni艂 swego koleg臋. Trzeba by艂o przyzna膰, 偶e facet by艂 szybki.

P贸藕niej, tego samego dnia, von Grabach otrzyma艂 dwie skrzynki koniaku, kt贸re przys艂ano z Komisariatu. Genera艂 Schroll wyjecha艂 na zas艂u偶ony odpoczynek do Baden-Baden.

Koniak dotar艂 na kr贸tko przed obiadem. O czwartej po po艂udniu, w stanie kompletnej euforii, von Grabach przyj膮艂 go艣cia: niejakiego radnego Bernera. Gdyby nie chmurki w kolorze koniaku, kt贸re go otacza艂y, Genera艂 zapewne nie zgodzi艂by si臋 go nawet zobaczy膰. Rozumia艂, troch臋 niewyra藕nie, 偶e syn radnego Bernera znajduje si臋 obecnie w Torgau i oczekuje rozstrzelania przez pluton egzekucyjny. Radny Berner by艂, co wydaje si臋 zupe艂nie naturalne, bardzo zainteresowany zachowaniem 偶ycia swojego syna. Przyszed艂 wi臋c osobi艣cie, przynosz膮c ze sob膮 list臋 nazwisk kilku wp艂ywowych krewnych, kt贸rzy tak偶e przy艂膮czali si臋 do pro艣by o 艂ask臋.

Genera艂 s艂ucha艂 pro艣by radnego Bernera nie-poruszony. Potem wys艂ucha艂 nazwisk z listy wp艂ywowych krewnych i z niech臋ci膮 przyzna艂, 偶e mo偶e co艣 by si臋 da艂o zrobi膰. Skin膮艂 powa偶nie g艂ow膮 z wy偶yn Olimpu swej w艂adzy.

- Postaram si臋 dla pana zrobi膰, co tylko b臋d臋 w stanie, ale prosz臋 zrozumie膰, 偶e ta sprawa nie le偶y tylko w moich r臋kach. Tak jak ka偶dy, otrzymuj臋 rozkazy z g贸ry... Gdyby to ode mnie zale偶a艂o, to oczywi艣cie nie waha艂bym si臋 przychyli膰 do pa艅skiej pro艣by. Osobi艣cie brzydz臋 si臋 przemoc膮 i brutalno艣ci膮. Gdybym m贸g艂, to w og贸le zni贸s艂bym kar臋 艣mierci. Jednak偶e - wzruszy艂 ramionami - dyscyplina jest dyscyplin膮 i my艣l臋, 偶e si臋 pan ze mn膮 zgodzi. Mo偶emy jedynie wype艂nia膰 nasze rozkazy.

Radny m贸wi膮c, nie艣wiadomie gra艂 w powietrzu na pianinie.

- Panie generale, zbrodnia mojego syna nie zosta艂a pope艂niona przeciwko Rzeszy. To by艂a zbrodnia nami臋tno艣ci. Dziewczyna go zach臋ci艂a. On nie by艂 w pe艂ni 艣wiadomy, kiedy to robi艂... Jest dobrym 偶o艂nierzem. Nie mo偶emy sobie pozwoli膰 na pozbywanie si臋 takich ludzi. Prosz臋 tylko uratowa膰 jego 偶ycie i da膰 mu szans臋 na udowodnienie swojej lojalno艣ci. Nawet je艣li to oznacza konieczno艣膰 pos艂ania go na front wschodni, to przynajmniej prosz臋 mu da膰 t臋 szans臋...

- Tak, tak. Zrobi臋, co b臋d臋 m贸g艂, zapewniam pana.

- Czy mog臋 na pana liczy膰, generale?

- Daj臋 panu s艂owo - powiedzia艂 von Grabach, jego ja藕艅 rozmyta by艂a ju偶 przez koniak. - 呕ycie pa艅skiego syna zostanie ocalone.

Tego wieczoru w domu Berner贸w zapanowa艂a 艣wi膮teczna atmosfera. La艂 si臋 szampan i bez przerwy dzwoni艂 telefon. Radny m贸wi艂 wszystkim, kt贸rzy chcieli go s艂ucha膰, 偶e Niemcy powinni by膰 dumni ze swoich genera艂贸w: byli m膮drzy i ludzcy i nikt nie m贸g艂 temu zaprzeczy膰. Jeszcze tej nocy napisa艂 do syna list, przesy艂aj膮c mu dobr膮 nowin臋, a jego serce wype艂nia艂a wdzi臋czno艣膰.

Ten konkretny przyk艂ad m膮drego i ludzkiego genera艂a zapali艂 w艂a艣nie cygaro, nala艂 sobie spor膮 lampk臋 koniaku i rozsiad艂 si臋 wygodnie w swoim fotelu. Wszystko by艂o w najlepszym porz膮dku, w ograniczonym, lecz kosztownym 艣wiecie von Grabacha. Sp臋dzi艂 w艂a艣nie noc fantazji i podniecenia z Ebb膮 von Zirlitz, a jeszcze tego samego ranka dowiedzia艂 si臋, 偶e przyznano mu d艂ugi urlop w Berchtesgaden. 呕ycie by艂o dla niego 艂askawe. Mo偶e powinien wysili膰 si臋 cho膰 troszk臋 i spojrze膰 na le偶膮ce przed nim teczki w r贸偶owym kolorze. Pomi臋dzy dwoma dymkami z cygara wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i chwyci艂 pierwsz膮 z nich.

- Porucznik Heinz Berner, zdegradowany do stopnia szeregowca. Wi臋zie艅, Sekcja 2, cela 476, Torgau, Saksonia. Skazany na 艣mier膰.

Genera艂 przegl膮da艂 anemicznie strony teczki. Jego oczy przesuwa艂y si臋 po s艂owach, ale m贸zg

nie absorbowa艂 informacji. Jedna r贸偶owa teczka by艂a taka sama jak druga, a w swojej karierze widzia艂 ich ju偶 bardzo wiele. Odrzuci艂 Hein-za Bernera i podni贸s艂 Paula-Nicolasa Griina. Identyczna. Von Grabach nie wiedzia艂 i nie obchodzi艂o go, jakie zbrodnie zawiod艂y ich do Tor-gau. Byli wi臋藕niami, byli skazani na 艣mier膰 i je艣li o niego chodzi艂o, to tyle mu wystarczy.

Prze艂kn膮艂 resztk臋 koniaku. Spojrza艂 na zegarek. Czas i艣膰 i dopilnowa膰 pakowania, je艣li ma zd膮偶y膰 wyjecha膰 do Berchtesgaden jeszcze dzi艣. Wzi膮艂 do r臋ki pi贸ro i niedbale z艂o偶y艂 sw贸j podpis na dw贸ch teczkach.

Heinz Berner i Paul-Nicolas Griin zostali ostatecznie skazani. I tylko sam B贸g m贸g艂 im teraz pom贸c. Rosjanie mogli sobie sta膰 pod bram膮 Torgau, a Berner i Griin i tak musieliby stan膮膰 przed plutonem egzekucyjnym. 呕elazna dyscyplina. Rozkaz to rozkaz.

Genera艂 von Grabach u艂o偶y艂 dok艂adnie teczki, jedna na drugiej, jak kto艣, kto ko艅czy dobrze przepracowany dzie艅. Przez moment odczu艂 lekki niepok贸j, kt贸ry zidentyfikowa艂, du偶o p贸藕niej w Berchtesgaden, jako maj膮cy zwi膮zek z radnym Bernerem i kilkoma niesfornymi godzinami sp臋dzonymi z butelk膮 koniaku. Gdy ju偶 rozpozna艂 藕r贸d艂o swego niepokoju, ten natychmiast ust膮pi艂 i zosta艂 zamieniony na rozdra偶nienie. Jakim prawem ten Berner miesza si臋 do spraw wojskowych? Wyci膮gn膮艂 od genera艂a fa艂szyw膮 obietnic臋, wykorzystuj膮c jego chwilow膮 niedyspozycj臋. Ka偶dy zna艂 zasady genera艂a.

Ka偶dy wiedzia艂, 偶e by艂 on zwolennikiem 偶elaznej dyscypliny, kt贸ry nigdy nie podwa偶a艂 dochodzenia s膮du polowego. Obrzydliwy by艂 sam pomys艂 odwo艂ania si臋 od wyroku. Tak czy inaczej, nie by艂o wa偶ne, co powiedzia艂 radnemu pod wp艂ywem koniaku, bo i tak by艂o ju偶 za p贸藕no, by zatrzyma膰 naturalny bieg wypadk贸w, kt贸ry nast臋powa艂 po zatwierdzeniu przez niego wyroku 艣mierci. Wojna by艂a wojn膮, inni opr贸cz radnego tak偶e ponosili jej koszt.

Von Grabach zdecydowa艂, 偶e wykona jeden 艂askawy gest: pozwoli rodzicom na ostatni膮 wizyt臋 u syna przed jego egzekucj膮. To by艂o wi臋cej ni偶 na to zas艂u偶yli, ale nie by艂 przecie偶 nieludzki i niesprawiedliwy. Odda im t臋 ostatni膮 przys艂ug臋, cho膰 zapewne nie us艂yszy nawet s艂owa dzi臋kuj臋. Wys艂a艂 wi臋c depesz臋 do Berlina i zapomnia艂 o ca艂ej sprawie. Jego sny wype艂nia艂y marzenia, nigdy koszmary, a jego sumienie by艂o czyste.

To Frau Berner otworzy艂a urz臋dowy list z Berlina:

„Je艣li pragn膮 pa艅stwo z艂o偶y膰 ostatni膮 wizyt臋 wi臋藕niowi Heinzowi Bernerowi, kt贸rego egzekucja zaplanowana jest na godzin臋 5.00, 24 maja, powinni si臋 pa艅stwo stawi膰 w komendanturze wi臋zienia w Torgau o godzinie 18.00, 23 maja. Autoryzacja ta wystawiona jest na cztery osoby. Czas odwiedzin ograniczony jest do dziesi臋ciu minut".

Frau Berner, nie maj膮c nikogo obok, kto

wspar艂by j膮 w momencie kryzysu, wyda艂a z siebie rozdzieraj膮cy serce okrzyk i upad艂a na pod艂og臋. Z kolei Frau Griin, matka drugiego ze skazanych wi臋藕ni贸w, nie mog艂a pozwoli膰 sobie na zemdlenie, poniewa偶 by艂a w trakcie swojej dwunastogodzinnej zmiany jako pokoj贸wka w hotelu Graf Moltke. Znios艂a t臋 wiadomo艣膰 dzielnie, cho膰 艂贸偶ka tego dnia nie by艂y dobrze za艣cielone, a pod艂ogi porz膮dnie zamiecione. Zagro偶ono jej zg艂oszeniem do Inspektora Departamentu Pracy, co wi膮za艂oby si臋 z natychmiastowym przeniesieniem do fabryki zbrojeniowej. Frau Griin wzruszy艂a ramionami sprawiaj膮c wra偶enie, jakby nie zale偶a艂o jej, dok膮d j膮 ode艣l膮. Trzy miesi膮ce p贸藕niej zabi艂a si臋, rzucaj膮c si臋 pod poci膮g na stacji St. Paul.

W Torgau wszyscy czytali艣my list lub s艂yszeli艣my wie艣ci i byli艣my przekonani, 偶e Heinz Berner jakim艣 cudem unikn膮艂 kary 艣mierci.

- A to ci historia! - powiedzia艂 Heide. - Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e do偶yj臋 czego艣 takiego. Jeste艣 kawa艂em szcz臋艣ciarza, Heinz.

Heinz Berner nie posiada艂 si臋 ze szcz臋艣cia. Biega艂 po celi jak m艂ody 藕rebak, a my siedzieli艣my na jego 艂贸偶ku dyskutuj膮c o tym cudzie.

- No to przynajmniej jeste艣 teraz jednym z nas - stwierdzi艂 Ma艂y z zadowoleniem.

- I tak te偶 b臋dzie ci lepiej. Kto chce by膰 jakim艣 pieprzonym oficerkiem?

Jedynie Stary pozosta艂 sceptykiem.

- To za dobre, 偶eby by艂o prawdziwe - powiedzia艂, kiedy wyszli艣my ju偶 z celi i Heinz nie

m贸gi nas us艂ysze膰. - Nie za bardzo wiem, jak jego ojciec m贸g艂by co艣 wiedzie膰, kiedy my jeszcze o niczym nie s艂yszeli艣my. Powinni艣my mie膰 ju偶 telegram.

- Wszystko jest mo偶liwe - powiedzia艂 Legionista. - Niezbadane s膮 艣cie偶ki Allacha. Ja ju偶 widzia艂em takie historie. Gdy by艂em w Legii Cudzoziemskiej. Jeden z ch艂opak贸w uratowa艂 si臋 w ostatnim momencie. Jego u艂askawienie przysz艂o dos艂ownie par臋 sekund przed jego rozstrzelaniem.

Stary pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie podoba mi si臋 to. Po prostu nie podoba. Mo偶na si臋 tylko modli膰, 偶eby kto艣 nie okaza艂 si臋 sadyst膮 robi膮cym sobie z ch艂opca jaj.

- B臋dzie dobrze - powiedzia艂 Porta. - Za艂o偶ymy si臋?

- Nie chcia艂bym si臋 zak艂ada膰 o czyje艣 偶ycie -stwierdzi艂 Stary z powag膮.

To Barcelona przyni贸s艂 nam z艂e wie艣ci. Przybieg艂 z sekretariatu, bia艂y jak duch, prawie nie mog膮c m贸wi膰. Zabra艂o nam kilka sekund, zanim co艣 z niego wydusili艣my.

-Jutro, o pi膮tej rano, rozstrzelaj膮 go!!! Dos艂ownie nas zamurowa艂o.

- Kogo? - spyta艂em, cho膰 wszyscy wiedzieli艣my, 偶e chodzi o Heinza.

- To niemo偶liwe! - krzykn膮艂 Porta. - Nie mogliby mu wyci膮膰 takiego numeru!

- Widzia艂em papiery - powiedzia艂 Barcelona. - S膮 podpisane przez genera艂a. Wszystko jest ustalone na jutro rano.

Ponownie nieprzyjemna cisza. Spojrzeli艣my po sobie z przera偶eniem.

- Biedny ch艂opak - szepn膮艂 Stary. - Chcia艂bym tylko, 偶eby nigdy nie dosta艂 tego listu od ojca.

- Ale przecie偶 on musia艂 dowiedzie膰 si臋 od kogo艣 z g贸ry. Nie by艂by takim idiot膮...

- A my艣la艂, 偶e jutro go wypuszcz膮.

- Nie m贸wi艂by艣 komu艣 czego艣 takiego, je艣li nie by艂by艣 pewien.

- No to teraz ju偶 wszystko wiemy. Kto mu to powie?

- Ja - zaofiarowa艂 Ma艂y niespodziewanie. -Czuj臋 si臋 jakby za niego troch臋 odpowiedzialny. Jako艣 tak. Zawsze nie cierpia艂em takich oficer贸w, nienawidzi艂em skurwysyn贸w. On jest pierwszym, kt贸rego zaakceptowa艂em. Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e nadejdzie dzie艅, gdy jednego z nich b臋d臋 偶a艂owa艂.

- To jeszcze dzieciak - powiedzia艂 Porta. Odwr贸ci艂em si臋 i spojrza艂em na Barcelon臋.

- Kto ma go zastrzeli膰? - zapyta艂em bez ogr贸dek.

Odpowied藕 by艂a r贸wnie bezpo艣rednia i brutalna.

- My - odpar艂 Barcelona.

- Chryste! - Porta spojrza艂 na niego z niedowierzaniem. - Ale nam dzisiaj daj膮!

Legionista wyci膮gn膮艂 kilka papieros贸w i wr臋czy艂 je Ma艂emu.

- Trzymaj. Daj mu to. Szczypta opium jeszcze nikomu nie zaszkodzi艂a, jak ju偶 przychodzi co do czego. I spr贸buj臋 mu te偶 za艂atwi膰 jaki艣 zastrzyk.

- Co艣 wam powiem! - krzykn膮艂 nagle Porta. - Kiedy ju偶 b臋dzie ta cholerna rewolucja i przyjdzie nasza kolej, by do nich strzela膰, to u艂askawi臋 ka偶dego skurwysyna, a potem, w ostatnim momencie, zmieni臋 zdanie. Niech cierpi膮 sukinsyny. Tak ich zakr臋c臋...

- Dobra. Ju偶 ci臋 s艂yszeli艣my - powiedzia艂 Stary zm臋czonym g艂osem. - Nie musisz bez ko艅ca o tym m贸wi膰.

Ma艂y odmaszerowa艂 dzielnie, by zobaczy膰 si臋 z Heinzem. Ch艂opak czyta艂 ksi膮偶k臋, spokojny i szcz臋艣liwy, pierwszy raz od przybycia do Tor-gau. Uni贸s艂 g艂ow臋 i u艣miechn膮艂 si臋, gdy Ma艂y otworzy艂 drzwi do jego celi.

- Cze艣膰! Przyszed艂e艣 ju偶 mnie wypu艣ci膰? Ma艂y w milczeniu potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Wyci膮gn膮艂 papierosa, a Heinz si臋 roze艣mia艂.

- Co ci si臋 sta艂o? Wygl膮dasz jak skazaniec! Zaci膮gn膮艂 si臋 g艂臋boko papierosem i patrzy艂 na wypuszczany nosem dym.

- Jak s膮dzisz, jak szybko przenios膮 mnie do kompanii karnej? My艣lisz, 偶e ju偶 jutro?

- Nie - powiedzia艂 Ma艂y. - Nie s膮dz臋.

Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na ma艂e okienko wysoko na 艣cianie. Nie by艂o sensu wdawa膰 si臋 w jakie艣 przedwst臋pne potyczki s艂owne. Mia艂 tu zadanie do wykonania i im d艂u偶ej to odk艂ada艂, tym trudniej b臋dzie jemu i Heinzowi. Odwr贸ci艂 si臋 do niego, zdeterminowany, by powiedzie膰 wszystko od razu. Nagle Heinz wsta艂 i uderzy艂 go przyjacielsko w pier艣.

- Zabawny z ciebie facet, Ma艂y! Kiedy tu

przyszed艂em, to nie mog艂em na ciebie patrze膰. A teraz - chocia偶 nie mog臋 si臋 ju偶 doczeka膰! -s膮dz臋, 偶e b臋d臋 za tob膮 t臋skni艂. Diabli wiedz膮 dlaczego, ale tak ju偶 jest.

- Nie b臋dziesz za mn膮 t臋skni艂 - powiedzia艂 Ma艂y ostro. - Za mn膮 nie warto t臋skni膰. B臋dziesz ju偶 poza tym wszystkim. Daj臋 s艂owo.

U艣miech Bernera zanik艂 powoli.

- Co si臋 sta艂o? - za偶膮da艂. - Co ci臋 nagle ugryz艂o?

- Siadaj, to ci powiem.

G艂os Ma艂ego by艂 ostry i szorstki, ale nie m贸g艂 ukry膰 sympatii. Berner usiad艂 pos艂usznie na 艂贸偶ku, jego cia艂o nagle zesztywnia艂o z wra偶enia.

- O co chodzi?

- Po prostu: nie wypuszcz膮 ci臋 jutro. Ani w jakikolwiek inny dzie艅.

-Co?

Berner instynktownie stan膮艂 na nogi.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e jednak odrzucili apelacj臋?

- Nigdy nic innego nie zrobili. To by艂a pomy艂ka.

- Nie! Nie wierz臋 ci, k艂amiesz! Nabierasz mnie! - Berner dziko potrz膮sa艂 g艂ow膮. - Pomyli艂e艣 si臋, prawda? Prawda?

- Nie pomyli艂em si臋, Heinz. Kto艣 musia艂 ci to powiedzie膰. Ja si臋 zgodzi艂em.

- Oszala艂e艣! - krzykn膮艂 Heinz. - Mam to tutaj czarno na bia艂ym! - Si臋gn膮艂 pod pos艂anie i wyci膮gn膮艂 list od ojca. - Zobacz! Przeczytaj, co pisze - „uda艂o si臋 nam za艂atwi膰 ci zawieszenie

wyroku i organizuj臋 tw贸j transfer do kompanii karnej". Chyba nie s膮dzisz, 偶e m贸j ojciec napisa艂by co艣 takiego, gdyby to nie by艂a prawda, co? Jest radnym, wie co robi. To tobie si臋 co艣 pomiesza艂o! Musi by膰 kto艣 jeszcze z takim samym nazwiskiem!

- Przykro mi - powiedzia艂 Ma艂y. - Musisz to po prostu zaakceptowa膰, Heinz. Nie wiem, sk膮d tw贸j ojciec wzi膮艂 te informacje, ale rozkaz egzekucji ju偶 przyszed艂 i wszystko jest przygotowane na jutro. Nie chc臋 tego robi膰, ale...

Berner us艂ysza艂 tylko kilka s艂贸w. Zanim Ma艂y sko艅czy艂 m贸wi膰, osun膮艂 si臋 nieprzytomny na ziemi臋.

Zanim ch艂opak doszed艂 do siebie, do celi przyszed艂 ksi膮dz. By艂 to m艂ody cz艂owiek w stopniu oberleutnanta. Na sobie mia艂 szary mundur z niemieckim or艂em i swastyk膮 na piersi i krzy偶ykiem na szyi. Zawaha艂 si臋 wchodz膮c i spojrza艂 w oczy Ma艂emu. Przekaz niech臋ci i wrogo艣ci by艂 jasny i czytelny. Ksi膮dz spojrza艂 na chwil臋 na skaza艅ca, potem pochyli艂 g艂ow臋 i odszed艂, pozostawiaj膮c dw贸ch m臋偶czyzn samych. Berner chwyci艂 Ma艂ego za r臋k臋.

- Kiedy to ma si臋 sta膰?

-Jutro rano. O pi膮tej.

- Rozumiem... Kto to zrobi?

-My.

Berner pu艣ci艂 go gwa艂townie. Ch艂opak zwali艂 si臋 u jego st贸p, obejmuj膮c ramionami nogi Ma艂ego.

- Pom贸偶 mi! Pom贸偶 mi, na Boga! Teraz jest

gorzej ni偶 by艂o. Nie znios臋 tego, musisz mi pom贸c!

- We藕 m贸j pistolet - powiedzia艂 Ma艂y cicho. - Walnij mnie w 艂eb i - wykona艂 gest. - Wierz mi, 偶e tak b臋dzie i szybciej, i lepiej.

Berner usiad艂 w kucki.

- Mam si臋 zastrzeli膰? Nie da艂bym rady. Nie mam na tyle odwagi. Ty zr贸b to dla mnie Ma艂y. Wpakuj mi kulk臋. Mo偶esz powiedzie膰, 偶e pr贸bowa艂em ucieka膰.

Ma艂y pokiwa艂 g艂ow膮.

- Z ch臋ci膮 bym to zrobi艂 w chwili, gdy tu przyszed艂e艣. Ale nie mog臋 zabi膰 przyjaciela z zimn膮 krwi膮. Nawet jutro nie b臋d臋 do ciebie strzela艂, ani zreszt膮 Porta. Nigdy tego nie robimy.

- Ale co si臋 stanie, je艣li nikt inny do mnie nie

strzeli?

- Strzel膮. Strzelaj膮 prosto i nie pud艂uj膮. B臋dzie po wszystkim, zanim si臋 zorientujesz... Nie mia艂oby sensu, 偶eby wszyscy odm贸wili. Sami by艣my stan臋li przed plutonem egzekucyjnym, a i tak kogo艣 by znale藕li na nasze miejsce... S艂uchaj, mo偶e pogadaj z Juliusem? On si臋 strasznie boi prze艂o偶onych i jakby tu by艂, to od razu by Ci臋 zastrzeli艂, gdyby艣 pr贸bowa艂 zwia膰. Julius to dupek. Zrobi wszystko, byleby tylko nie podpa艣膰. Ale mnie nie pro艣. Nie m贸g艂bym... Rozumiesz? Po prostu bym nie m贸g艂.

Berner p艂aka艂 cicho, kryj膮c twarz w d艂oniach.

- Przy艣l臋 do ciebie Starego. On z tob膮 pogada. Zrobi to lepiej ode mnie.

Ma艂y rozejrza艂 si臋 z desperacj膮, jakby szukaj膮c pomocy. Jego twarz nagle si臋 rozja艣ni艂a.

- Wiesz co, Heinz? Mo偶e jutro pi臋膰 po pi膮tej b臋dziesz w lepszym miejscu ni偶 teraz. Wszystko, co gadaj膮 o tym niebie, to mo偶e by膰 prawda.

Wydawa艂o si臋, 偶e Heinz nie s艂yszy tych s艂贸w pocieszenia. Ma艂y spr贸bowa艂 wi臋c czego艣 innego.

- To nie sama 艣mier膰 jest problemem, tylko spos贸b, w jaki si臋 umiera. We藕 na przyk艂ad takiego raka. Wszyscy si臋 tego boj膮. Albo parali偶. Albo gaz. Albo co艣 w tym stylu. Ale rozstrzelanie? - machn膮艂 r臋k膮. - To pestka, stary! Nic nie poczujesz, obiecuj臋. Jak ju偶 powiedzia艂em, Ju-lius to dupek, ale jedno mu trzeba przyzna膰: daj mu do r臋ki bro艅, a on nigdy nie spud艂uje.

I te s艂owa nie wywo艂a艂y 偶adnego odzewu. Ma艂y wyci膮gn膮艂 papierosy i zapa艂ki i rzuci艂 je na 艂贸偶ko. Taki gest, gdyby zosta艂 odkryty, kosztowa艂by go sze艣膰 miesi臋cy ci臋偶kich rob贸t.

- Musz臋 ju偶 i艣膰, Heinz. Powinienem by膰 na s艂u偶bie... Wypal te fajki, ja bym tak zrobi艂. Jest tam kilka z opium. Dmuchnij sobie rano, to ci pomo偶e... U偶yj dzwonka, je偶eli b臋dziesz potrzebowa艂 czego艣 specjalnego. Kto艣 z nas podejdzie... Dobra?

Berner nic nie powiedzia艂 wci膮偶 cicho p艂acz膮c. Ma艂y sta艂 jeszcze przez chwil臋 patrz膮c na niego i wyszed艂. Na korytarzu dosta艂 ataku nagiego gniewu i z ca艂ej si艂y kopn膮艂 stoj膮ce wiadro wody. Rozleg艂 si臋 g艂o艣ny huk, gdy wiadro potoczy艂o si臋 po kamiennej pod艂odze, odbijaj膮c si臋

od 艣cian. Potem cisza. Nagle da艂 si臋 s艂ysze膰 w艣ciek艂y g艂os Heidego dochodz膮cy z pi臋tra ni偶ej:

- Co tam si臋, kurwa, dzieje?

- Odpierdol si臋 i zajmij si臋 sob膮! - odwrzasn膮艂 Ma艂y.

Heide rozs膮dnie nie kontynuowa艂 dialogu. By艂oby g艂upot膮 zaczepia膰 Ma艂ego, gdy by艂 w takim nastroju. Ma艂y snu艂 si臋 bezcelowo po wi臋zieniu przez jakie艣 p贸艂 godziny, trafiaj膮c w ko艅cu do wartowni i staj膮c przed Starym.

- Musisz i艣膰 i porozmawia膰 z Heinzem. Obieca艂em mu, 偶e przyjdziesz. Nie idzie mi zbyt dobrze wyja艣nianie. On potrzebuje kogo艣 takiego

jak ty.

Stary spojrza艂 uwa偶nie na Ma艂ego.

- Co mam mu powiedzie膰?

- Nie wiem... Co uznasz za stosowne. Co艣 o Jezusie i 偶yciu pozagrobowym i inne takie

g贸wna.

- On jest wierz膮cy? - spyta艂 Barcelona zdumiony. - Nie s艂ysza艂em, 偶eby kiedy艣 prosi艂 o kapelana.

- Nie wiem czy jest, ale potrzebuje kogo艣, 偶eby z nim pogada艂 - upiera艂 si臋 Ma艂y.

- I tylko dlatego, 偶e w co艣 nie wierzysz, nie znaczy, 偶e nie chcesz o tym s艂ysze膰, zanim b臋dzie po tobie - doda艂 Porta. - W razie gdyby to okaza艂o si臋 prawd膮.

Barcelona zwr贸ci艂 si臋 do Legionisty.

- A mo偶e ty by艣 do niego poszed艂? M贸g艂by艣 mu opowiedzie膰 o Allachu i jego magicznym ogrodzie.

Legionista odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, ewidentnie nie b臋d膮c pewnym, czy Barcelona m贸wi powa偶nie, czy prosi si臋 o b贸jk臋. Zanim podj膮艂 decyzj臋, Stary ju偶 zapina艂 pas i si臋ga艂 po czapk臋.

- Dobra, ja p贸jd臋. Nie jestem gorszy od ksi臋dza, ale chc臋, 偶eby kilku z was pilnowa艂o, 偶eby nikt nam nie przeszkadza艂.

- Ma si臋 rozumie膰 - obieca艂 Porta.

Stary sp臋dzi艂 trzy godziny w celi skazanego ch艂opca. Nikt nigdy si臋 nie dowiedzia艂, co Stary mu powiedzia艂, ale Heinz by艂 p贸藕niej zdecydowanie spokojniejszy. Mo偶e po prostu przyzwyczaja艂 si臋 ju偶 do my艣li o swojej 艣mierci, a mo偶e by艂y to czyste umiej臋tno艣ci Starego, tak czy inaczej wszystko by艂o w porz膮dku a偶 do wieczora i wizyty rodzic贸w.

Siedzieli obok siebie, odgrodzeni od syna ma艂ym stolikiem. Na prawo od nich, pod 艣cian膮, sta艂 stra偶nik pr贸buj膮cy wkomponowa膰 si臋 w kamienne t艂o. Jego obecno艣膰 by艂a prawie niezauwa偶alna, tak dobrze mu si臋 to udawa艂o. S艂ucha艂, cho膰 nic nie rozumia艂.

Dla radnego Bernera prawie niemo偶liwe by艂o patrzenie synowi prosto w oczy. Frau Berner siedzia艂a szlochaj膮c w chusteczk臋.

- Heinz. - Wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋. - Heinz, wszyscy musimy by膰 dzielni.

Oczy kamiennego stra偶nika drgn臋艂y 艣ledz膮c ruch kobiecej r臋ki: czy chcia艂a co艣 przekaza膰 wi臋藕niowi?

- Heinz - wyszepta艂a jego imi臋. - Heinz, m贸j biedny ch艂opcze...

- Prosz臋 m贸wi膰 g艂o艣no i wyra藕nie - zaintonowa艂 stra偶nik mechanicznym g艂osem.

- Ojcze, czy to prawda? - Heinz nachyli艂 si臋 do Herr Bernera, jego oczy p艂on臋艂y jeszcze ostatni膮 nadziej膮. - Czy rzeczywi艣cie odrzucili

pro艣b臋?

Jego ojciec powoli skin膮艂 g艂ow膮.

- To prawda, Heinz.... Jak m贸wi twoja matka: wszyscy musimy by膰 dzielni. Pami臋taj jedn膮 rzecz, synku: gdzie艣, kiedy艣 znowu b臋dziemy wszyscy razem. Trzymaj si臋 tej my艣li. Nie zapomnij.

- Tak si臋 boj臋 - powiedzia艂 Heinz p艂aczliwym

g艂osem.

Dolna warga radnego zadr偶a艂a. On tak偶e si臋

ba艂.

Heinz zacz膮艂 nagle wylewa膰 z siebie potok niezwi膮zanych ze sob膮 zda艅, kt贸rych rodzice s艂uchali z rosn膮cym przera偶eniem.

- Przej艣cie z celi na plac jest najgorsze... Ju-lius to dupek, ale daj mu bro艅, a on nigdy nie spud艂uje - b臋dzie po wszystkim, zanim si臋 zorientujesz... To inaczej ni偶 z rakiem. Wszyscy si臋 boj膮 raka... albo gazu. A to pestka... jutro pi臋膰 po pi膮tej b臋d臋 w lepszym miejscu, zobaczysz.

„Bo偶e, straci艂 rozum", pomy艣la艂 radny.

- Heinz - powiedzia艂a Frau Berner delikatnie

- o czym ty m贸wisz? < Heinz spojrza艂 na matk臋 pustym wzrokiem.

- Tak mi powiedzieli.

- Powiedzieli? Kto?

- Moi przyjaciele.

- Masz na my艣li innych wi臋藕ni贸w?

Heinz zaprzeczy艂 g艂ow膮. " - Nie. Stra偶nicy. Ma艂y, Stary i ca艂a reszta. '- - Oni s膮 twoimi przyjaci贸艂mi?

- Tak - po policzku ch艂opca sp艂yn臋艂a 艂za. -A jutro o 艣wicie mnie zastrzel膮.

Frau Berner poblad艂a 艣miertelnie. Zachwia艂a si臋 lekko i cicho straci艂a przytomno艣膰, osuwaj膮c si臋 na pod艂og臋. Jej m膮偶, pr贸buj膮cy j膮 podnie艣膰, zastanawia艂 si臋, czy naprawd臋 jego syn nie straci艂 zmys艂贸w. Jak ktokolwiek m贸g艂by nazwa膰 swoimi przyjaci贸艂mi ludzi, kt贸rzy mieli go zabi膰?

Stra偶nik oderwa艂 si臋 od 艣ciany.

- Koniec widzenia.

Heinz i jego ojciec spojrzeli na siebie. Wstali. Chwila by艂a nie do zniesienia, nie by艂o nic do powiedzenia. Heinz rzuci艂 si臋 w ramiona Herr Bernera. Obj臋li si臋 po raz pierwszy od czasu, gdy Heinz sta艂 si臋 doros艂y. Dotar艂a do nich pe艂na groza ostatecznej roz艂膮ki i potrzeba by艂o a偶 dw贸ch stra偶nik贸w, by ich rozdzieli膰. Radny i jego 偶ona zostali wyrzuceni na korytarz jak worki m膮ki. Heinz zosta艂 odprowadzony do celi. Jak tylko zrobi艂o si臋 cicho, zabrali艣my go do wartowni, gdzie napoili艣my go w贸dk膮 i na wp贸艂 przytomnego odstawili艣my z powrotem.

Tej nocy mia艂em s艂u偶b臋 razem z Barcelon膮. Inni wyszli do miasta i wr贸cili o p贸艂nocy, pijani w sztok. Ma艂y jak zwykle by艂 ha艂a艣liwy, przejawiaj膮c tendencj臋 do rzucania meblami i rozbijania pi臋艣ci膮 szyb. Porucznik Ohlsen przyszed艂 ze swojej kwatery ka偶膮c mu si臋 zamkn膮膰, ale okaza艂o si臋, 偶e sam nie by艂 w du偶o lepszym stanie. Wida膰 by艂o, 偶e wypi艂 co najmniej tyle, co Ma艂y i to ja z Barcelon膮 musieli艣my si臋 z nimi upora膰.

Niedaleko wi臋zienia, w gospodzie „Czerwony Huzar", noc sp臋dza艂 Herr Berner z 偶on膮. Oboje nie spali i nawet nie pr贸bowali zasypia膰. Siedzieli obok siebie na 艂贸偶ku, patrz膮c w dal nic nie widz膮cym wzrokiem, s艂uchaj膮c jak tyka zegar odmierzaj膮cy ostatnie kilka godzin 偶ycia ich syna.

W swojej celi, Heinz Berner chodzi艂 tam i z powrotem, czasem si臋 zatrzymuj膮c i wal膮c pi臋艣ciami w drzwi i krzycz膮c przera藕liwie w desperacji krzykiem ton膮cego na 艣rodku pustego oceanu.

Obudzili nas o czwartej - tych z nas, kt贸rzy spali. Legionista zosta艂 wys艂any do zbrojowni. O czwartej trzydzie艣ci przyszed艂 Major z garnizonu, sprawdzaj膮c czy jeste艣my gotowi. Z艂o偶y艂 te偶 ostatni膮 wizyt臋 wi臋藕niowi.

- Staraj si臋 mocno trzyma膰. Pami臋taj sw贸j oficerski trening. Wszyscy musimy kiedy艣 umrze膰. Twoim obowi膮zkiem jest stawi膰 czo艂o 艣mierci w dzielny spos贸b. Upewnij si臋, 偶e wype艂nisz ten obowi膮zek.

Z tymi s艂owami wsparcia, zamkn膮艂 za sob膮 drzwi celi, zostawiaj膮c Heinza Bernera, by w samotno艣ci oczekiwa艂 swego przeznaczenia.

W wartowni pojawi艂 si臋 do艣膰 nieswojo wygl膮daj膮cy porucznik Ohlsen. Jego stalowy he艂m l艣ni艂, jego guziki i sprz膮czki b艂yszcza艂y jak diamenty, ale sam m臋偶czyzna wygl膮da艂 na zgaszonego. Stary podszed艂 do niego i zasalutowa艂.

- Wszystko gotowe, panie poruczniku.

Porucznik Ohlsen kiwn膮艂 g艂ow膮 nic nie m贸wi膮c. Odwr贸ci艂 si臋 i poprowadzi艂 nas korytarzem do celi Bernera. Heinz czeka艂 na nas, le偶膮c na 艂贸偶ku i patrz膮c w sufit. Porucznik po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu.

- Ju偶 czas, Heinz. Staraj si臋 by膰 dzielny. Postaramy si臋 to zako艅czy膰 tak szybko, jak to tylko mo偶liwe.

Ch艂opak usiad艂 jak duch, postawi艂 nogi na pod艂odze i wsta艂, s艂aniaj膮c si臋.

- Musz臋 skr臋powa膰 ci d艂onie - powiedzia艂 Ohlsen przepraszaj膮cym tonem.

Wyci膮gn膮艂 nowy, bia艂y sznurek, a Heinz, potulnie jak dziecko, kt贸remu si臋 zak艂ada r臋kawiczki, z艂o偶y艂 razem d艂onie i wyci膮gn膮艂 je przed siebie. Jego oczy ju偶 by艂y martwe. Porucznik owin膮艂 sznurek dooko艂a nadgarstk贸w, ale zanim zd膮偶y艂 go zawi膮za膰, ch艂opiec zemdla艂. Upad艂 tak nagle, 偶e zaskoczy艂 nas wszystkich. Stali艣my patrz膮c si臋 na niego g艂upkowato i s膮dz臋, 偶e ka偶dy z nas mia艂 wtedy nadziej臋, 偶e mo偶e jest to atak serca.

Niekt贸rzy ludzie umieraj膮 z 艂atwo艣ci膮, ale nie taka 艣mier膰 by艂a dana Heinzowi Bernerowi. Porucznik Ohlsen razem ze Starym postawili go na nogi. Prawie natychmiast odzyska艂 przytomno艣膰. Jego usta zadr偶a艂y. Nagle zacz膮艂 wy膰 i krzycze膰 przeklinaj膮c nas, przekonuj膮c i b艂agaj膮c nas o 偶ycie. Nie mogli艣my nic zrobi膰. Straci艂 zupe艂nie kontrol臋 nad sob膮 i nawet Stary nie by艂

w stanie do niego dotrze膰. I co mo偶na powiedzie膰 dwudziestoletniemu ch艂opcu, kt贸ry ma za chwil臋 stan膮膰 przed plutonem egzekucyjnym? Zw艂aszcza je艣li samemu ma si臋 by膰 jednym z cz艂onk贸w tego plutonu.

Musieli艣my wlec go si艂膮 przez korytarze na dziedziniec. Przez ca艂膮 drog臋 krzycza艂 i kopa艂. Zrzuci艂 Porcie he艂m, Heide zgubi艂 karabin, a ja dosta艂em w 偶ebra. Dla nas wszystkich by艂o to ostateczne poni偶enie cz艂owiecze艅stwa.

Ze wszystkich stron dochodzi艂y do nas wrogie okrzyki i przekle艅stwa. Wi臋藕niowie kopali drzwi swoich cel, gwizdali, tupali, rzucali meblami i krzyczeli.

- Mordercy!

- Faszystowskie 艣winie!

- Mordercy!

- Pierdoleni mordercy!

Na dziedzi艅cu w艂a艣nie wsta艂 艣wie偶y i jasny 艣wit. Powietrze by艂o czyste i s艂odkie, niebo klarowne. By艂 to dzie艅, w kt贸rym cz艂owiek cieszy si臋, 偶e 偶yje. Zastanawia艂em si臋, czy lepiej si臋 umiera w taki dzie艅 i pomy艣la艂em sobie, 偶e je艣li chodzi o mnie, to wola艂bym tak膮 dobr膮 pogod臋 na sw贸j ostatni dzie艅 ni偶 t臋 smutn膮 szar膮 m偶awk臋, kt贸ra by艂a ostatnim po偶egnaniem Linden-berga.

Gdy ci膮gn臋li艣my go tak po bruku, wydawa艂o si臋, 偶e Berner straci艂 reszt臋 swoich zmys艂贸w. Przewraca艂 oczami, toczy艂 pian臋 z ust. By艂 teraz szale艅cem, kt贸ry wi艂 si臋 i krzycza艂. Dawa艂 nam wspomnienia i zmusza艂 do prze偶ywania koszmaru, kt贸rego nikt z nas nie b臋dzie m贸g艂 zapomnie膰. Ale czy kto艣 mia艂 prawo wymaga膰 od niego, by umiera艂 tak膮 艣mierci膮 z godno艣ci膮? Nag艂y wstrz膮s przeszed艂 przez cia艂o naszego wi臋藕nia i nieoczekiwanie uwolni艂 swoje r臋ce. Zanim ktokolwiek wykona艂 jaki艣 ruch, ten rzuci艂 si臋 na Starego, oplataj膮c go swymi ramionami i nogami, czepiaj膮c si臋 go i krzycz膮c, krzycz膮c, a偶 my艣la艂em, 偶e sam zaczn臋 wy膰.

- Nie chc臋 umiera膰! Nie chc臋 umiera膰! Prosz臋, b艂agam, prosz臋, pom贸偶 mi!

Porucznik Ohlsen sta艂 w pobli偶u, zszokowany i blady jak trup. Nigdy nie widzia艂em go tak wstrz膮艣ni臋tego. Ca艂y si臋 trz膮s艂, 艂zy sp艂ywa艂y mu swobodnie po policzkach, wygl膮da艂o na to, 偶e jest w niewiele lepszym stanie od wi臋藕nia. Stary si艂owa艂 si臋 z ch艂opcem, nie mog膮c go od siebie oderwa膰, nie mog膮c go uspokoi膰. Potrzeba by艂o nas czterech, by go odci膮gn膮膰, a w trakcie tej szamotaniny nagle zwymiotowa艂em.

- Ty brudna pierdolona 艣winio! - wrzasn膮艂 Porta. - Patrz, co zrobi艂e艣 z moimi butami!

Ma艂y, prawie oszala艂y, odwr贸ci艂 si臋 i waln膮艂 Port臋 w bok g艂owy. Porta natychmiast mu odda艂. By艂y to sceny wyj臋te 偶ywcem z domu wariat贸w.

Po przeciwleg艂ej stronie dziedzi艅ca pojawi艂a si臋 reszta plutonu egzekucyjnego. W 艣rodku, mi臋dzy dwoma stra偶nikami, maszerowa艂 spokojnie feldwebel Griin, trzymaj膮c zwi膮zane d艂onie przed sob膮. To on przyszed艂 nam z odsiecz膮. Zatrzyma艂 si臋 przed nami, z powag膮 przygl膮daj膮c si臋 naszemu wi臋藕niowi.

- Nie b贸j si臋 - powiedzia艂. - Nie jeste艣 sam. Razem im poka偶emy, jak si臋 odchodzi w ogniu chwa艂y, co?

S膮dz臋, 偶e bardziej ni偶 cokolwiek innego to zaskoczenie sprawi艂o, 偶e Berner si臋 opami臋ta艂. W ka偶dym razie uciszy艂 si臋 i byli艣my mu za to wdzi臋czni.

Szli艣my dalej przez dziedziniec. Do艂膮czy艂 do nas kapelan wi臋zienny, id膮c za nami prosi艂 g艂o艣no Boga o wybaczenie za nasze winy.

S艂o艅ce wsta艂o, wype艂niaj膮c blady dziedziniec dziwnym karmazynowym 艣wiat艂em. Gdzie艣 w oddali odezwa艂 si臋 kos, a zewsz膮d zlatywa艂y si臋 mewy. By艂 to pi臋kny dzie艅 na umieranie.

Heide i Legionista podprowadzili Bernera do zakrwawionego s艂upa, gdzie tylu ju偶 sta艂o czekaj膮c na sw膮 艣mier膰. Zacisn臋li pasek wok贸艂 jego piersi. Stary podszed艂 do s艂upa.

- Czy mam ci zakry膰 oczy?

- Tylko mi pom贸偶 - wyszepta艂 Berner. - Prosz臋, pom贸偶 mi. Ja nie chc臋 umiera膰.

Porucznik Ohlsen przygryz艂 warg臋 i odwr贸ci艂 si臋. Widzia艂em, jak Ma艂y zakrywa twarz d艂oni膮. Patrzy艂em jednak w dal, obserwuj膮c mewy, s艂uchaj膮c ich przejmuj膮cych krzyk贸w i zastanawia艂em si臋, po co tu przylecia艂y, czemu nie s膮 nad morzem. Kiedy odwr贸ci艂em wreszcie wzrok, Stary sko艅czy艂 w艂a艣nie wi膮za膰 opask臋 na oczach wi臋藕nia i wr贸ci艂 do szeregu.

Feldwebel Griin, przywi膮zany do drugiego zakrwawionego s艂upa, odm贸wi艂 pozbawiania go ostatniego widoku tego 艣wiata. Sta艂 wyprostowany i gotowy, przygl膮daj膮c si臋 przygotowaniom do swojej w艂asnej 艣mierci.

- Prosz臋, pom贸偶cie mi! - krzykn膮艂 Berner.

By艂 to okrzyk dziecka w desperacji. Dziecka, kt贸re wiedzia艂o, 偶e krzyczy nadaremnie, kt贸re od dawna nie mia艂o ju偶 偶adnej nadziei, ale kt贸re i tak pr贸bowa艂o, wierz膮c mo偶e, 偶e ludzie nie mog膮 go bez ko艅ca ignorowa膰. Teraz porucznik Ohlsen nie wytrzyma艂 presji. Nagle zas艂oni艂 sobie usta d艂oni膮, wyda艂 z siebie dziwny d藕wi臋k, jakby si臋 krztusi艂 i odbieg艂 na drug膮 stron臋 dziedzi艅ca. Nikt z nas go nie wini艂. To on musia艂 wyda膰 rozkaz otworzenia ognia. Raczej docenili艣my, 偶e nie jest w stanie tego zrobi膰.

Jego miejsce zaj膮艂, po kilku chwilach zw艂oki, nieznany nam porucznik z jednego ze zmotoryzowanych pu艂k贸w. Jego prawy r臋kaw by艂 pusty -podobno straci艂 r臋k臋 pod Stalingradem. Mia艂 nie wi臋cej ni偶 dwadzie艣cia pi臋膰 lat, a na jego piersi l艣ni艂o mn贸stwo gwiazd i wst膮偶ek. Znienawidzili艣my go od razu. Zdawa艂o nam si臋, 偶e si臋 wtr膮ca i 偶e nie ma prawa, by uczestniczy膰 w tej rytualnej ka藕ni. To by艂 nasz b贸l, kt贸ry dzielili艣my z nasz膮 ofiar膮, a on nie ma nic do tego.

Porucznik albo zapomnia艂, albo celowo pomin膮艂 tradycyjny zwyczaj „ostatniego papierosa". Mo偶e by艂o to m膮dre. Przed艂u偶y艂oby tylko agoni臋 o kolejne dziesi臋膰 minut, nie spe艂niaj膮c 偶adnego praktycznego celu.

- Pierwsza grupa, w prawo, zwrot! Wykonali艣my manewr z automatyczn膮 wojskow膮 precyzj膮. Stary przyjrza艂 si臋 nam krytycznie, nie znajduj膮c jednak b艂臋du. Stali艣my w perfekcyjnie prostej linii.

- Przed siebie, patrz!

Moje oczy same skierowa艂y si臋 instynktownie na punkt wyznaczaj膮cy serce Heinza Bernera. By艂em gotowy wype艂ni膰 sw贸j obowi膮zek.

W pokoju w „Czerwonym Huzarze" dwie pary oczu wpatrywa艂y si臋 w zegar. Za minut臋 pi膮ta. Jeszcze jedna minuta.

Porucznik spojrza艂 spokojnie na zegar na wi臋ziennej wie偶y. Nieznaczny ruch luf karabin贸w Porty i Ma艂ego uszed艂 jego uwadze. Nawet gdyby go dostrzeg艂, to pewnie przypisa艂by to nerwom i trz臋s膮cym si臋 d艂oniom. W ka偶dym razie nie mia艂o to znaczenia. Na cel ustawionych by艂o dziesi臋膰 innych karabin贸w.

Zegar wybi艂 pi膮t膮. W powietrzu zabrzmia艂a komenda.

- Ognia!

Dwana艣cie strza艂贸w zla艂o si臋 w jeden d藕wi臋k. D艂ugi okrzyk zamieni艂 si臋 w cisz臋 i krew. Cia艂o Heinza Bernera zwis艂o bezw艂adnie.

By艂 to koniec kolejnej egzekucji i wszystkie mewy odlecia艂y nad morze.

Oczywi艣cie wszystko sko艅czy艂o si臋 naszym przeniesieniem z Torgau z powrotem na lini臋 frontu. To by艂a wina Porty i Ma艂ego; ich i skaza艅ca, kt贸remu uda艂o si臋 uciec.

Podczas pospiesznego dochodzenia odkryto, 偶e wi臋zie艅 u偶y艂 narz臋dzi, kt贸re z ca艂膮 pewno艣ci膮 dostarczone mu zosta艂y z zewn膮trz: no偶yczki,

n贸偶, pilnik. Wy艂ama艂 zamek w swojej celi i wydosta艂 si臋 na dach. Z dachu uciek艂 przez zewn臋trzny mur przy pomocy mocnego wi臋ziennego sznura. Zaledwie trzy dni p贸藕niej mia艂 zosta膰 powieszony.

Ma艂y i Porta, kt贸rzy byli wtedy na warcie -albo raczej powinni by膰 na warcie - zostali natychmiast aresztowani i przes艂uchani. Byli niezwykle uparci w swojej g艂upocie i absolutnie niezdolni do wyja艣nienia okoliczno艣ci ucieczki. Po czternastu dniach zbiega wci膮偶 nie schwytano i niech臋tnie przerwano dochodzenie.

Pu艂kownik Vogel wy艂adowa艂 si臋 na nas wszystkich. Nie by艂o to przyjemne do艣wiadczenie nawet dla takich twardych weteran贸w wojennych jak my.

Zanim zostali艣my ostatecznie odes艂ani z Tor-gau, pu艂kownik przyszed艂, by si臋 zwyczajowo po偶egna膰. U艣cisn膮艂 d艂o艅 tylko jednemu z nas, a by艂 to Ma艂y. Porta przysi臋ga艂, 偶e gdy pu艂kownik ju偶 si臋 od nas odwr贸ci艂, na jego twarzy malowa艂 si臋 u艣miech.

Rozdzia艂 10

艂jft,

liyj IP

TIESTNANOYNA. Ma艂e miasteczko nad Morzem Czarnym w pobli偶u granicy rumu艅skiej. Kiedy艣 musia艂o by膰 pe艂ne ludzi, sklepy wype艂nione towarami na sprzeda偶, r贸wne alejki pobielonych dom贸w sk膮panych w s艂o艅cu. Teraz by艂o opuszczone przez wi臋kszo艣膰 dawnych mieszka艅c贸w, zmienione w kup臋 ruin przez ci膮g艂e bombardowania. Na pocz膮tku wojny by艂 to w臋ze艂 kolejowy, a przez centrum prowadzi艂a g艂贸wna droga na Velkov. Teraz by艂o to zapomniane miejsce; miejsce bez znaczenia. Prawie jakby nigdy nie istnia艂o.

Pewnego dnia mieli艣my okazj臋, by wej艣膰 do jednego z pustych dom贸w i zobaczyli艣my, z jakim panicznym po艣piechem musieli opuszcza膰 miasto jego mieszka艅cy. W zlewie wci膮偶 by艂y niepozmywane naczynia, st贸艂 w kuchni by艂 nakryty i przygotowany na posi艂ek. Szafy pootwierane, niepo艣cielone 艂贸偶ka. W jednym z pokoj贸w znale藕li艣my pojedynczego buta, le偶膮cego smutno na 艣rodku dywanu. Na schodach potkn臋li艣my si臋 o 偶贸艂tego pluszowego misia. Stali艣my patrz膮c na niego przez chwil臋, ka偶dy na sw贸j spos贸b wyobra偶aj膮c sobie scen臋 rodzinnej ucieczki.

- Co za cholerna wojna! - nie wytrzyma艂 wreszcie Stary. - Nawet cholernych dzieciak贸w nie mog膮 zostawi膰 w spokoju!

J

- Niby czemu? - spyta艂 Ma艂y, przybieraj膮c mask臋 cynika, by ukry膰 w艂asne emocje. - Kto ma z nich jaki艣 po偶ytek? Nie mog膮 strzela膰 z broni czy prowadzi膰 czo艂gu.

Z pogard膮 kopn膮艂 misia, kt贸ry przelecia艂 przez barierki i wyl膮dowa艂 g艂ucho na dole.

- Kto si臋 przejmuje tym, co si臋 stanie z jak膮艣 band膮 szczeniak贸w?

To by艂 pierwszy raz, gdy zobaczy艂em, jak Stary traci kontrol臋 nad sob膮. Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie do Ma艂ego, jego d艂o艅 spocz臋艂a na r臋koje艣ci pistoletu.

- Zamknij sw贸j wredny pysk! M贸wi臋 ci teraz, 偶e je艣li kiedykolwiek ci臋 z艂api臋, jak robisz co艣 dziecku, to ci臋 zabij臋! B贸g mi 艣wiadkiem, 偶e ci臋 zabij臋!

Rzucaj膮c t臋 gro藕b臋, Stary zbieg艂 ze schod贸w i wyszed艂 wzburzony na zewn膮trz. Ma艂y odwr贸ci艂 si臋 do nas z szeroko otwartymi i zdziwionymi oczami.

- Co go ugryz艂o?

- My艣l臋, 偶e trafi艂e艣 w jego czu艂e miejsce -mrukn膮艂 Porta.

- Ale on wie, 偶e nigdy bym nie dotkn膮艂 dzieciaka! - wrzasn膮艂 Ma艂y.

Porta wzruszy艂 oboj臋tnie ramionami. Wszyscy mieli艣my swoje momenty w艣ciek艂o艣ci lub paniki; kompletnej utraty samokontroli. Przydarzy艂o si臋 to ka偶demu z nas, a teraz przysz艂a kolej na Starego. Ma艂y wiedzia艂 o tym tak jak ka偶dy, ale i tak atak Starego go zabola艂.

- Jestem ostatni膮 osob膮, kt贸ra by skrzywdzi艂a dzieciaka... TY o tym wiesz! Ile razy pakowa艂em si臋 w k艂opoty po to tylko, 偶eby jakiemu艣 pom贸c? A ten dzieciak w 艁uga艅sku? A ten transport w Majdanku? Kto ryzykowa艂 偶yciem strzelaj膮c do stra偶nik贸w, 偶eby tylko szczeniaki mog艂y prysn膮膰? A co - wspomina艂 z zadowoleniem -z tym esesmanem, kt贸rym nakarmi艂em psy?

Wszyscy si臋 skrzywili na samo wspomnienie tego incydentu.

- No, wtedy ju偶 przesadzi艂e艣 - sprzeciwi艂 si臋 Porta. - Powiedzia艂em to wtedy, m贸wi臋 i teraz.

Tamtej nocy w Polsce nigdy nie zapomnimy. W towarzystwie dziewi臋ciu polskich partyzant贸w trafili艣my nieoczekiwanie na transport 偶ydowskich dzieci, odebranych rodzicom, wyci膮gni臋tych z dom贸w, wiezionych B贸g wie gdzie i B贸g wie po co. Ma艂y strasznie si臋 w艣ciek艂 i jeden z partyzant贸w, przera偶ony jego zachowaniem, podj膮艂 daremny wysi艂ek uspokojenia go. Poinformowa艂 nas jak jaki艣 wa偶niak, 偶e jest polskim oficerem, wyci膮gaj膮c na dow贸d fotografi臋 siebie w mundurze. My z kolei poinformowali艣my go, nie zadaj膮c sobie specjalnego trudu, by przedstawi膰 jakie艣 dowody, 偶e jeste艣my genera艂ami armii niemieckiej. Prawie na pewno w to nie uwierzy艂, wzruszy艂 ramionami i prysn膮艂 do lasu, a z nim sze艣ciu innych partyzant贸w i te dzieci, kt贸rym uda艂o si臋 uciec. Pozwoli艂o nam to zaj膮膰 si臋 w spokoju oficerem SS, kt贸rego Ma艂y zastrzeli艂. Dw贸ch partyzant贸w tak偶e zosta艂o. Nie jestem pewien, czy to nie od nich pochodzi艂

pomys艂 wyrwania trupowi serca, ale tak czy inaczej Ma艂y i partyzanci zabrali si臋 z wigorem do pracy, a my stali艣my patrz膮c przera偶eni i jednocze艣nie niezaprzeczalnie zafascynowani. Kiedy sko艅czyli, powiesili zbezczeszczone zw艂oki za kostki na ga艂臋zi drzewa. Ma艂y zawsze twierdzi艂, 偶e serce zosta艂o zjedzone przez lokalne psy i mo偶e mia艂 racj臋.

W opuszczonym miasteczku znale藕li艣my opuszczon膮 will臋 i zaj臋li艣my j膮 na nasze tymczasowe koszary. By艂a wspania艂a, po艂o偶ona wysoko na wzg贸rzu z widokiem na Morze Czarne. Pierwsze i drugie pi臋tro roi艂o si臋 od sypialni, musia艂y by膰 ich tuziny, wszystkie w r贸偶u lub b艂臋kicie, bardzo frywolne i kobiece, pe艂ne du偶ych i bogatych luster. Zainstalowali艣my si臋 w salonie na dole, rozwalaj膮c si臋 na fotelach i sofach, nasze ci臋偶kie wojskowe buty gniot膮ce puszyste pastelowe dywany i zostawiaj膮ce na nich czarne 艣lady.

- Niech B贸g ma w opiece Rumuni臋! - krzykn膮艂 Ma艂y, podniecony subtelnymi zapachami i koronkow膮 bielizn膮, kt贸rej pe艂no by艂o w domu. - Chyba tu zostan臋!

Porta przetoczy艂 si臋 przez pok贸j i otworzy艂 francuskie okna na taras wychodz膮cy na niezwykle niebiesk膮 tafl臋 wody tak zwanego Morza Czarnego. Gdzie艣 daleko trwa艂a wojna; ale nas na moment to nie obchodzi艂o.

P贸藕niej, tego samego dnia, Ma艂y, snuj膮c si臋 po domu, natkn膮艂 si臋 na niezwykle grub膮 kobiet臋, kt贸ra wyci膮ga艂a z szafy jakie艣 rzeczy. Jak sam si臋 przyzna艂, cholernie si臋 przestraszy艂, ale

szybko doszed艂 do siebie i wezwa艂 nas na pomoc. Kiedy przybyli艣my, on i kobieta si艂owali si臋 ze sob膮 w milczeniu. Trudno by艂o powiedzie膰, kto wygrywa.

- Co tu si臋 dzieje? - zapyta艂 Stary. - Kto to jest? Czego tu chce?

Sapi膮c i dysz膮c, kobieta kopn臋艂a Ma艂ego w gole艅. Wyj膮c z b贸lu, Ma艂y zacisn膮艂 swoje pot臋偶ne d艂onie na jej szyi.

- Pu艣膰 j膮! - rozkaza艂 Stary robi膮c krok do przodu.

Niech臋tnie Ma艂y rozlu藕ni艂 sw贸j zacisk. Grubaska wpad艂a do szafy, jej obfity biust unosi艂 si臋 i dr偶a艂.

- Kim jeste艣? - powt贸rzy艂 Stary. -i czego tu

chcesz?

- Przysz艂am po pewne rzeczy. Ja tu nie mieszkam, ale ten dom nale偶y do mnie. - Potrzebuj臋 troch臋 wi臋cej po艣cieli... moja rodzina ma tyfus.

Na d藕wi臋k tego s艂owa instynktownie zrobili艣my krok w ty艂. Kobieta wykorzysta艂a okazj臋. Mrucz膮c przeprosiny, wzi臋艂a stert臋 prze艣cierade艂 oraz koc贸w i wysz艂a. Legionista obserwowa艂 jej odej艣cie czujnym wzrokiem.

- Jest co艣 nie tak z t膮 kup膮 chodz膮cego

t艂uszczu.

- My艣lisz, 偶e to kurwa? - spyta艂 Ma艂y

ochoczo.

- Raczej burdelmama. Znam ten typ... Chod藕my si臋 jej lepiej przyjrze膰.

Legionista za艂o偶y艂 swoj膮 czapk臋, uzbroi艂 si臋

w pistolet i n贸偶, kt贸ry wsun膮艂 sobie do buta, i ruszy艂 w kierunku drzwi.

- Kto艣 idzie ze mn膮?

Nikt z nas nie by艂 raczej zainteresowany kobiet膮 - opr贸cz Ma艂ego, ale jego nawet ko艅mi nie mo偶na by by艂o teraz wyci膮gn膮膰 z willi. Podczas samotnej w艂贸cz臋gi po mie艣cie znalaz艂 mas臋 zapas贸w zgromadzonych w opuszczonej Komendanturze i teraz jego pok贸j w willi m贸g艂by wytrzyma膰 roczne obl臋偶enie. Cygara by艂y u艂o偶one wysoko na stoliku obok 艂贸偶ka. Ca艂y pu艂k butelek maszerowa艂 wzd艂u偶 艣cian, whisky, w贸dka, francuski koniak. Zaprosi艂 nas, by艣my podziwiali jego dzie艂o i 偶eby艣my brali, co chcemy, w granicach rozs膮dku oczywi艣cie.

- A to co? - spyta艂 Barcelona, podnosz膮c du偶y porcelanowy garnek stoj膮cy przy 艂贸偶ku.

- To m贸j nocnik - powiedzia艂 Ma艂y, wyrywaj膮c mu go zazdro艣nie. - R贸偶owe i niebieskie kwiatki i z艂ote amorki... My艣l臋, 偶e to bardzo pasuje i mog臋 go wylewa膰 prosto do morza, jak si臋 zape艂ni.

- Co stanie si臋 ju偶 wkr贸tce - mrukn膮艂 Barcelona spogl膮daj膮c na zbi贸r butelek.

Wkr贸tce wr贸ci艂 Legionista pe艂en dobrego humoru i kipi膮cy nowinami. Zainstalowa艂 si臋 w sypialni Ma艂ego, siadaj膮c po turecku na 艂贸偶ku z butelk膮 koniaku w jednej i z cygarem w drugiej d艂oni. Tylko on i Stary lubili cygara, ale ka偶dy z nas zdecydowa艂 si臋 wypali膰 cho膰 jedno dla zasady. Heide ju偶 dwukrotnie rzyga艂, ale by艂o to raczej spowodowane butelk膮 w贸dki ni偶 cygarami.

- No i? - zapytali艣my wszyscy. - Czego si臋 dowiedzia艂e艣?

Legionista roze艣mia艂 si臋 triumfalnie i wla艂 w siebie prawie p贸艂 butelki koniaku bez zmru偶enia oka.

- Czy wiecie, co to za miejsce?

- Nie - odpowiedzia艂 Ma艂y brzmi膮c jak komik kabaretowy. - Co to za miejsce?

- B臋dziecie bardzo zadowoleni, jak si臋 dowiecie - powiedzia艂 Legionista z roze艣mian膮 min膮.

- Streszczaj si臋! - pogoni艂 go Ma艂y.

- No dobra. Ujmuj膮c rzecz kr贸tko - jak wszystko jest normalne, to nad naszymi frontowymi drzwiami pali si臋 czerwone 艣wiate艂ko. - Ci z nas, kt贸rzy akurat pili, prawie zakrztusili si臋 na 艣mier膰; twarze tych, kt贸rzy palili, sta艂y si臋 niebieskie. Ma艂y by艂 zbyt zszokowany, 偶eby wykrztusi膰 cho膰 s艂owo.

- Masz na my艣li, 偶e mieszkamy w burdelu? -wyszepta艂 Porta, nie mog膮c uwierzy膰 w tak dobr膮 wiadomo艣膰.

- Jeste艣my dok艂adnie w domu publicznym -zapewni艂 go Legionista z lekko wsp贸艂czuj膮cym u艣miechem.

Legionista niezbyt przepada艂 za takimi miejscami.

- Ale gdzie s膮 wszystkie kobiety?

- Kobiety!

Ma艂y wyda艂 nagle g艂o艣ny okrzyk zadowolenia. Na naszych zdumionych oczach wykona艂 szybki striptiz, zostawiaj膮c na sobie tylko buty, pas z kabur膮 i stary melonik.

- Nie b臋d臋 tego potrzebowa艂 przez d艂ugi, d艂ugi czas - o艣wiadczy艂 wrzucaj膮c mundur do szafy.

- A co z butami? - spyta艂 Stary lekko zdegustowany.

- Pozby膰 si臋 majtek to jedno. 艁azi膰 bez but贸w to inna para kaloszy. B膮d藕 gotowy, to moje motto. Tak czy inaczej - machn膮艂 r臋k膮 wskazuj膮c na sw贸j str贸j lub jego brak -jestem teraz gotowy na ka偶d膮 ewentualno艣膰.

Porta tak偶e przygotowywa艂 si臋 energicznie do nadchodz膮cych wydarze艅. Jego ciuchy pow臋drowa艂y do szafy w 艣lad za rzeczami Ma艂ego i paradowa艂 teraz przed nami nago, wrzeszcz膮c jak demon i wal膮c g艂o艣no w pod艂og臋 swymi buciorami.

- Ubrani do akcji! Gdzie s膮 kurwy? Gdzie jest burdelmama?

- Ju偶 poznali艣cie t臋 dam臋 - powiedzia艂 rozbawiony Legionista. - Mieszka na tej ulicy, w domu, przy kt贸rym ten wygl膮da na schron przeciwlotniczy. Ona jest 艣mierdz膮c膮 star膮 macior膮, kt贸ra ka偶dego dnia oblewa si臋 litrami perfum, by zakry膰 smr贸d swojego potu i unikn膮膰 konieczno艣ci mycia. Ale musz臋 przyzna膰, 偶e miejsce, kt贸re prowadzi, zdecydowanie warte by艂oby wizyty, dla tych, oczywi艣cie, kt贸rzy lubi膮 te rzeczy.

Ma艂y przekr臋ci艂 g艂ow臋.

- By艂oby? Jak to, BY艁OBY?

-I tu macie pecha - wyzna艂 Legionista z westchnieniem. - Maciora twierdzi, 偶e wszystkie dziewczynki da艂y nog臋, gdy偶 s膮dzi艂y, 偶e nadchodzi wujek Stalin... Prys艂y gdzie艣 na zach贸d i te-

raz pewnie daj膮 dupy w jakim艣 miejscu, w kt贸rym jest wi臋ksze zapotrzebowanie na ich us艂ugi ni偶 tu.

Ma艂y wrzasn膮艂 w desperacji i opad艂 na sof臋.

- Nie ma miejsca, gdzie zapotrzebowanie na ich us艂ugi jest wi臋ksze ni偶 tu! - zadeklarowa艂 gniewnie Barcelona. - Jestem tak napalony, 偶e przelecia艂bym cokolwiek!

- To mo偶e star膮 macior臋? - zastanawia艂 si臋 Porta. - Lepsze to ni偶 nic. Legionista potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie radz臋. Pewnie ma dziur臋 jak stodo艂a... jak si臋 zgubisz w 艣rodku, to nie znajdziesz wyj艣cia.

- Mnie teraz tylko wej艣cie obchodzi! - odparowa艂 Porta.

- Jak sobie 偶yczysz - stwierdzi艂 Legionista, wzruszaj膮c ramionami. - S膮dz臋, 偶e ona nie b臋dzie mia艂a nic przeciwko... Ma na imi臋 Olga - doda艂, wymawiaj膮c jej imi臋 z wyra藕nym niesmakiem.

- Olga - powiedzia艂 Ma艂y, testuj膮c brzmienie imienia. - Nie mog臋 powiedzie膰, 偶e mam ochot臋 na kogo艣, kto ma na imi臋 Olga.

- A ja bym zer偶n膮艂 wszystko - od Olgi po butelk臋 od mleka - o艣wiadczy艂 Barcelona.

- Czemu jej tu nie przyprowadzi艂e艣, na Boga?

- Zaczekajcie chwil臋. - Porta odwr贸ci艂 si臋 do nas z powag膮. - Nie s膮dzicie przypadkiem, 偶e ta stara kurwa robi nas w jajo?

- Niby jak?

- No - m贸wi膮c nam, 偶e dziewczyny spierdoli艂y, tylko dlatego, 偶e jej si臋 nie podoba, jak wygl膮damy. Nie jeste艣my jakimi艣 艣licznymi 偶o艂nierzykami, nie?

- To jest mo偶liwe. Ale gdzie, do diab艂a, mog艂aby je schowa膰?

- Gdziekolwiek to jest, ju偶 ja je znajd臋! -obieca艂 Ma艂y.

- A je艣li stara rura nas ok艂ama艂a, to po偶a艂uje.

- Nie r贸b nic g艂upiego - b艂aga艂 Stary. - Taka baba musi mie膰 niez艂e uk艂ady z policj膮. Jak j膮 zaczniesz wali膰 po 艂bie, to napytasz sobie biedy.

- G贸wno, dupa - powiedzia艂 Porta. Porwa艂 swoje spodnie i szybko si臋 w nie wcisn膮艂.

- Chod藕cie, pogadamy sobie z ni膮.

Z Legionist膮 na czele ruszyli艣my w kierunku domu Madame Olgi. W zamieszaniu i podnieceniu Ma艂y kompletnie zapomnia艂 o swoim braku odzie偶y. Teraz nic by go nie powstrzyma艂o od opuszczenia willi. Pozostawi艂 sw贸j skarbiec cygar i alkoholu, ruszaj膮c na poszukiwania nieuchwytnych prostytutek. Sun膮艂 wi臋c nago ulic膮, a my mu dopingowali艣my.

- To tu.

Legionista skr臋ci艂 w bram臋 prowadz膮c膮 do eklektycznej, 艣nie偶nobia艂ej willi, kt贸ra zdawa艂a si臋 by膰 zawieszona w powietrzu jak weselny tort na chmurce z kwiat贸w. Legionista wprowadzi艂 nas dziarsko, ignoruj膮c napis na drzwiach prosz膮cy o stukanie przed wej艣ciem. Wmaszero-wali艣my sze艣ciu obok siebie, pot臋偶nym holem wyk艂adanym marmurem, prosto do salonu, gdzie Madame Olga siedzia艂a przy eleganckim

biurku, jej biust wypi臋ty by艂 jak fale przyp艂ywu. Na d藕wi臋k naszych krok贸w odwr贸ci艂a si臋 zaniepokojona. Musieli艣my sprawia膰 wra偶enie, jakby maszerowa艂a ca艂a armia w tym wielkim pomieszczeniu.

- Czego chcecie? - powiedzia艂a i dostrzeg艂em, 偶e pod jej g臋stym makija偶em jak tr膮dzik pojawi艂y si臋 wielkie krople potu.

- Mamma mia! - westchn膮艂 Porta, gapi膮c si臋 w zdumieniu na jej t艂uste cia艂o, kt贸re w tym luksusowym wn臋trzu wydawa艂o si臋 jeszcze pot臋偶niejsze. - Tyle sad艂a, 偶e mo偶na by wy偶ywi膰 przez miesi膮c ca艂y pu艂k!

Madame Olga by艂a ubrana w kilka warstw r贸偶u, wi臋c nie da艂o si臋 zobaczy膰, czy zblad艂a, ale mo偶na to by艂o wyczu膰.

- Pyta艂am was - powt贸rzy艂a - czego chcecie?

- Dziewczynek - powiedzia艂 Ma艂y szorstko.

- Dziewczynek? Jakich dziewczynek? Je艣li macie na my艣li moje dziewcz臋ta, to obawiam si臋, 偶e ich tutaj nie ma.

By艂a wyra藕nie wzburzona. Nikt z nas nie wierzy艂 w ani jedno jej s艂owo.

- Poczekaj a偶 przyjdzie Iwan - powiedzia艂 Ma艂y gro藕nie. - Oni nie b臋d膮 tacy mili i grzeczni, zobaczysz. My si臋 domagamy, a oni po prostu sobie wezm膮.

- Drogi m艂ody cz艂owieku, czy偶by艣 postrada艂 zmys艂y? Tutaj nie ma NIC do zabierania.

Ma艂y zrobi艂 tylko jeden krok w jej stron臋 z pi臋艣ci膮 uniesion膮 do ciosu. Madame Olga cofa艂a si臋 krzycz膮c.

- Jeszcze raz sk艂amiesz, ty stara kupo g贸wna...

- Zostaw j膮, Ma艂y. S膮dz臋, 偶e chce co艣 nam powiedzie膰.

Legionista po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu Ma艂ego i Olga przes艂a艂a mu odpychaj膮cy u艣miech pe艂en 偶贸艂tych z臋b贸w i przymilnych spojrze艅.

- Bardzo dzi臋kuj臋, panie obergefreiter. My艣l臋, 偶e mo偶e pan i ja...

Madame Olga przerwa艂a gwa艂townie na odg艂os trzaskaj膮cych drzwi i kolejnych armii maszeruj膮cych jej holem. Sta艂a przed nami ca艂kowicie przera偶ona. Odwr贸cili艣my si臋 w kierunku drzwi, by si臋 broni膰, ale nie by艂o takiej potrzeby. 呕o艂nierze, kt贸rzy wdarli si臋 do pokoju, byli Rumunami, a obiektem ich zainteresowania by艂a wy艂膮cznie Olga. Podeszli do niej od razu, krzycz膮c gniewnie, podnie艣li j膮 i zacz臋li przerzuca膰 mi臋dzy sob膮. Olga poszybowa艂a najpierw w g贸r臋, wal膮c g艂ow膮 w sufit; potem na pod艂og臋, l膮duj膮c ci臋偶ko na swym gigantycznym ty艂ku przy kominku. Jej krzyk miesza艂 si臋 zgrzytliwie z wrzaskami Rumun贸w. Porta wyj膮艂 sw贸j flet i zacz膮艂 ta艅czy膰 na obrze偶ach kot艂owaniny. Stary przygl膮da艂 si臋 temu marszcz膮c brwi, a my dolewali艣my oliwy do ognia krzycz膮c „Brawo!", kiedy Olga trafia艂a w sufit, i „Buuu!", gdy spada艂a na pod艂og臋.

- To ci臋 nauczy, stara szmato! - dar艂 si臋 rumu艅ski kapral, gdy w ko艅cu dali jej spok贸j, zostawiaj膮c j膮 w potoku 艂ez i czarnych jedwabnych halek na 艣rodku dywanu. - Ostrzega艂em ci臋, 偶e tu wr贸cimy!

- Po co przyszli艣cie? - spyta艂 Legionista z ciekawo艣ci膮.

- Po to samo co i wy! A po c贸偶 jeszcze?

- Tak si臋 tylko zastanawia艂em.

- Rosjanie ju偶 wracaj膮. Naszym obowi膮zkiem jest obrona tego miejsca... ale musia艂bym by膰 pierdolni臋ty, 偶eby broni膰 burdelu bez kurew! Gdzie one s膮, ty ohydna stara kurwo, obmierz艂a, zasrana ki艂o? Gdzie???

Rzucili si臋 na ni膮 ponownie. Ma艂y znalaz艂 jak膮艣 nied藕wiedzi膮 sk贸r臋 i zacz膮艂 si臋 w ni膮 szybko zawija膰. Rzuci艂 si臋 w t艂um, gryz膮c i drapi膮c nogi kobiety. Heide i Porta tak偶e do艂膮czyli do k艂臋bowiska. Wkr贸tce Madame Olga by艂a ci膮gni臋ta po ca艂ym domu, na g贸r臋 i w d贸艂, raz za w艂osy, raz za ramiona, raz za nogi. Ma艂y ta艅czy艂 dziko za t艂uszcz膮 ze sk贸r膮 nied藕wiedzia powiewaj膮c膮 u pasa. Meble by艂y przewracane, porcelana bita, a ca艂y ten kocio艂 m贸g艂 by膰 s艂yszalny na kilka kilometr贸w i pewnie zreszt膮 s艂yszeli go nawet zbli偶aj膮cy si臋 Rosjanie. Kiedy ju偶 znudzili si臋 zabaw膮, wrzucili nieszcz臋sn膮 kobiet臋 pod fortepian by nie by艂a na widoku i wydawa艂o mi si臋, 偶e jest ju偶 bardziej martwa ni偶 偶ywa. Nie, 偶ebym w jaki艣 spos贸b jej 偶a艂owa艂, to nie by艂 rodzaj kobiety, dla kt贸rej czuje si臋 lito艣膰; ale i tak wydawa艂o si臋 to troch臋 barbarzy艅stwem.

Ma艂y znalaz艂 gdzie艣 w okolicy kuchni du偶膮 beczk臋 piwa. On i rumu艅ski szeregowy wtoczyli j膮 do salonu, zmietli ze sto艂u kolekcj臋 cennych kryszta艂贸w, ustawili tam beczk臋 i odkr臋cili kurek.

- Tylko testuj臋 - wyja艣ni艂 Ma艂y, gdy strumie艅 br膮zowego p艂ynu chlusn膮艂 pod ci艣nieniem na dywan.

Pili艣my z wazon贸w i mis do owoc贸w, ale wszyscy uznali to za s艂abizn臋 w por贸wnaniu do zbioru alkoholi w sypialni Ma艂ego.

- Spr贸bujcie tylko tego! - krzykn膮艂 jeden z Rumun贸w, wchodz膮c do pokoju objuczony stert膮 butelek.

Czerwone i bia艂e wino, w贸dka, koniak i gin zosta艂y wlane do piwa, a ca艂o艣膰 mocno wstrz膮艣ni臋ta. W ci膮gu tego radosnego zamieszania Madame Olga bezmy艣lnie odzyska艂a przytomno艣膰 i zacz臋艂a si臋 wyczo艂giwa膰 spod pianina. Horda natychmiast rzuci艂a si臋 na ni膮 ponownie. Rumu艅ski sier偶ant upad艂 przy niej i zacz膮艂 szczeka膰 jak pies. Kto艣 inny zebra艂 gar艣膰 pierza z rozdartej poduszki i pr贸bowa艂 wcisn膮膰 jej do ust i nosa, ale tak szybko jak jej to wepchn膮艂, tak szybko ona kicha艂a tym z powrotem. Heide wla艂 jej ca艂y wazon piwa za sukienk臋, a Ma艂y siedzia艂 w swojej sk贸rze na jej nogach, czkaj膮c i warcz膮c na przemian.

- Gdzie s膮 dziewczynki? - domaga艂 si臋 rumu艅ski sier偶ant, nagle przestaj膮c ju偶 by膰 szczekaj膮cym psem. - Gdzie one s膮, ty wredna zje艂-cza艂a s艂onino?

Madame Olga potrz膮sn臋艂a sw膮 zmaltretowan膮, zakrwawion膮 g艂ow膮.

- Zlitujcie si臋 nade mn膮 - zapiszcza艂a. - Nie ma ich tutaj. S膮 w drodze do Sabiny.

- Sabiny? Po co pojecha艂y do Sabiny?

- Bo si臋 was ba艂y.

Rumuni popatrzyli po sobie, ewidentnie niepewni czy wierzy膰 jej s艂owom. Porta nie mia艂 takiego problemu. Przetoczy艂 si臋 przez pok贸j staj膮c gro藕nie nad jej cia艂em, kt贸re wci膮偶 le偶a艂o bezw艂adnie na pod艂odze.

- Koniec z twoimi k艂amstwami, stara ropucho! Gdzie je ukry艂a艣?

Madame Olga zacz臋艂a p艂aka膰, a zwa艂y jej t艂uszczu unosi艂y si臋 i opada艂y na przemian.

- Pojecha艂y do Konstancy...

- Tak? Teraz do Konstancy, co? My艣la艂em 偶e

do Sabiny?

- Nie, nie. Do Konstancy. Tak im rozkazano.

Nie mia艂y wyboru.

- Ty stara, k艂amliwa zdziro! - rozdar艂 si臋 Porta, uderzaj膮c nog膮 o centymetr od jej twarzy. -Lepiej je tu cofnij i to zaraz!

Ma艂y 艣ci膮gn膮艂 swoj膮 sk贸r臋 i zacz膮艂 ni膮 ok艂ada膰 Olg臋. Rumuni mruczeli co艣 buntowniczo mi臋dzy sob膮. Heide porwa艂 n贸偶 Legionisty i przy艂o偶y艂 go do gard艂a kobiety.

- S艂uchaj, ty n臋dzna kupo g贸wna, albo nam powiesz, gdzie s膮 te twoje dziewczynki, albo poder偶n臋 ci to pierdolone gard艂o od ucha do ucha... A wi臋c? GDZIE ONE S膭?

Gdyby nie to, 偶e w tym w艂a艣nie momencie na jeden z kwietnik贸w na zewn膮trz nie wjecha艂y dwie ci臋偶ar贸wki, to Heide pewnie spe艂ni艂by swoj膮 gro藕b臋. Teraz jednak powstrzyma艂 go pisk hamulc贸w i trzask zamykanych drzwi i tak jak my wszyscy rzuci艂 si臋 do drzwi wej艣ciowych.

- Chyba oszalej臋! - piszcza艂 Porta. Chwyci艂 mnie w talii i zacz膮艂 ta艅czy膰 w holu. - Czy widzisz to, co ja widz臋? Chyba oszalej臋!

- Ja te偶 to widz臋! - wykrztusi艂em z siebie, pr贸buj膮c si臋 go pozby膰.

Ma艂y by艂 najwyra藕niej kolejnym, kt贸ry dostrzega艂 t臋 wizj臋.

- To kurwy! - krzycza艂 na ca艂y g艂os. - Ca艂e dwie ci臋偶ar贸wki!

Rumu艅ski sier偶ant machn膮艂 r臋k膮 nad g艂ow膮, wrzeszcz膮c co艣 we w艂asnym j臋zyku. Krzycz膮c ze szcz臋艣cia, jego ludzie pobiegli za nim 艣cie偶k膮 w kierunku samochod贸w. Ma艂y i Porta ruszyli w 艣lad za nimi. Ma艂y mia艂 lekki problem ze sw膮 nied藕wiedzi膮 sk贸r膮. Stary usiad艂 obok Legionisty na oknie i zacz膮艂 spokojnie skr臋ca膰 papierosa.

- Niech B贸g nas chroni przed Rosjanami dzi艣 wieczorem - mrukn膮艂. - Mo偶emy z nimi walczy膰 po pijaku lub na trze藕wo... Ale jak, do diab艂a, mamy walczy膰, gdy b臋dziemy rucha膰?

Legionista wzruszy艂 ramionami.

- A kogo to, kurwa, obchodzi? - powiedzia艂. -Ja bym si臋 tym zbytnio nie przejmowa艂.

Z ogrodu dochodzi艂y piski dziewczyn i przekle艅stwa Rumun贸w. Ma艂y galopowa艂 dooko艂a ca艂ej gromady, usi艂uj膮c bezskutecznie schwyta膰 kogo艣 na lasso ze swojej nied藕wiedziej sk贸ry. Porta wprowadzi艂 ca艂膮 ha艂astr臋 do 艣rodka. Patrzyli艣my w zdumieniu, jak z trzaskiem otwieraj膮 si臋 podw贸jne drzwi wej艣ciowe i tanecznym krokiem wtacza si臋 Porta, graj膮c na swoim flecie

jak bohater dzieci臋cych bajek. Tyle tylko, 偶e zamiast dzieci prowadzi艂 kurwy. Kilka tuzin贸w kurew. Niekt贸re by艂y w pe艂ni ubrane; inne, czy to z wyboru, czy te偶 dlatego, 偶e zosta艂y zmuszone, mia艂y na sobie tylko majtki i staniki. Ma艂y porzuci艂 swoj膮 sk贸r臋 jako zb臋dny dodatek, a Porta pozby艂 si臋 spodni gdzie艣 w艣r贸d kwiat贸w na zewn膮trz. Barcelona wykona艂 striptiz w takim tempie, 偶e by艂em pod wielkim wra偶eniem. Heide wyrzuci艂 swoje spodnie przez otwarte okno, gdzie porwa艂 je wiatr i zawiesi艂 na s艂upie ulicznym. Przez kilka sekund powiewa艂y tam odwa偶nie na wietrze obok niemieckiej flagi, po czym powoli opad艂y na ziemi臋. Jaki艣 czas p贸藕niej zosta艂y znalezione przez g艂odn膮 艣wini臋, kt贸ra wa艂臋sa艂a si臋 po ulicach w poszukiwaniu po偶ywienia. Skonsumowa艂a je ca艂kowicie, b臋d膮c najwyra藕niej z tego faktu zadowolona, cho膰 wtedy ju偶 Heide dawno przekroczy艂 punkt, w kt贸rym martwi艂by si臋 strat膮 pary spodni.

Barcelona dzieli艂 sof臋 z par膮 dziewczyn i rumu艅skim 偶o艂nierzem. Wydawali si臋 by膰 mieszanin膮 r膮k i n贸g jeszcze nie podzielon膮 na dwie r贸偶ne pary. Kto艣 krzykn膮艂 z g贸ry, 偶e Steiner wpad艂 do wanny z wod膮. Sprowadzono go na d贸艂 do zabawy w salonie, ca艂kowicie mokrego i na wp贸艂 utopionego, ale szybko doszed艂 do siebie, gdy dano mu do r臋ki p贸艂 butelki w贸dki, a ju偶 kilka sekund p贸藕niej ruszy艂 w pogo艅 za pewn膮 Greczynk膮. Oboje wyskoczyli przez okno i Steiner na d艂ugo znikn膮艂 wszystkim z oczu. Madame Olga odczo艂ga艂a si臋 w r贸g pokoju i teraz siedzia艂a, trz臋s膮c si臋, na kraw臋dzi krzes艂a. Legionista podszed艂 do niej roze艣miany, pe艂en szcz臋艣cia i dobrej woli.

- To naprawd臋 bardzo mi艂e z pani strony, Madame, 偶e pozwala nam na swobodne skorzystanie ze swojego domu. Wspania艂e miejsce na dobr膮 zabaw臋.

Bekn膮艂, szybko zakrywaj膮c sobie usta r臋k膮 i spogl膮daj膮c na ni膮 zza d艂oni.

- Najmocniej przepraszam, Madame. Madame Olga obdarzy艂a go 艂askawym u艣miechem.

- Pan przynajmniej jest d偶entelmenem. Przypuszczam, 偶e Francuz?

- Dok艂adnie tak, Madame. Jestem kapralem Francuskiej Legii Cudzoziemskiej... Caporal? la Legion etrangere. A votre service, Madame.

- Sp贸jrz tylko na to! - Ma艂y szturchn膮艂 Port臋 w 偶ebra, wskazuj膮c g艂ow膮 na Legionist臋.

-Jeste艣my faktycznie w miejscu z klas膮...

Porta nie przejawi艂 zainteresowania. By艂 zbyt zaj臋ty zapasami ze stawiaj膮c膮 op贸r jugos艂owia艅sk膮 dziwk膮. Ma艂y wzruszy艂 ramionami, zacisn膮艂 pas na swoim nagim ciele i rzuci艂 si臋 w po艣cig za smakowit膮 blondyneczk膮, ubran膮 w 艂ososiowe majtki wyko艅czone zielon膮 koronk膮 i jaskrawo czerwony pas do po艅czoch. Uciekaj膮c zderzy艂a si臋 czo艂owo w drzwiach z rumu艅skim kapralem wnosz膮cym na tacy kieliszki z drinkami. Kieliszki i ich zawarto艣膰 pofrun臋艂y pod sufit. Blondyna upad艂a chichocz膮c g艂upkowato, a Ma艂y zwali艂 si臋 prosto na ni膮. Rumun przekl膮艂 soczy艣cie.

Jedna z dziewcz膮t - Ania z Hanoweru, takie imi臋 poda艂a - przysun臋艂a si臋 do mnie i obj膮艂em j膮 ramieniem.

- Nie wiem, sk膮d wy ch艂opcy jeste艣cie - zamrucza艂a - ale to ciekawa zmiana!

- Ciesz si臋, 偶e to nie Rosjanie dotarli tu pierwsi - powiedzia艂em.

Porta przemkn膮艂 obok ze swoj膮 Jugos艂owiank膮. Przetoczyli si臋 przez ca艂y pok贸j i gdy znowu pojawili si臋 w mym polu widzenia, Jugos艂owianka ju偶 si臋 tak nie opiera艂a. Porta trzyma艂 j膮, niezbyt delikatnie, za biust. Dziewczyna nie okazywa艂a jakiego艣 specjalnego niezadowolenia z tego

powodu.

- Cze艣膰 Sven! - zatrzymali si臋 przed grup膮 z艂o偶on膮 ze Starego, mnie i Ani z Hanoweru.

- Wci膮偶 zamierzasz spisa膰 swoje wspomnienia po wojnie? W to, co tu si臋 dzieje, chyba nikt ci nie uwierzy! - odwr贸ci艂 si臋 do swojej dziewczyny i wypi膮艂 pier艣. - Chcesz pos艂ucha膰 o niekt贸rych rzeczach, kt贸re robili艣my? - zacz膮艂 wylicza膰 na palcach.

- Przeszli艣my przez Wo艂g臋, p艂ywali艣my w Morzu 艢r贸dziemnym, szli艣my po lodzie w Zatoce Botnickiej. Byli艣my wsz臋dzie i wszystko robili艣my... Raz si臋 tak upili艣my, 偶e przez kilka tygodni leczyli艣my kaca... Mo偶emy skaka膰 na spadochronach, mo偶emy wysadza膰 mosty, mo偶emy prowadzi膰 czo艂gi albo poci膮gi, mo偶emy kra艣膰 i zabija膰, szpiegowa膰 i fa艂szowa膰 dokumenty. Wymie艅 co艣, a na pewno to robili艣my... Raz si臋 k膮pa艂em w szampanie... Co o tym s膮dzisz? -Niewiele - powiedzia艂 Stary. - A powinienem?

- Odpierdol si臋! - stwierdzi艂 Porta. - Nie m贸wi艂em do ciebie.

Odwr贸ci艂 si臋 i poci膮gn膮艂 swoj膮 dziewczyn臋 w kierunku pianina, gdzie zdegradowany i zha艅biony rumu艅ski porucznik gra艂 muzyk臋 swego kraju. Gra艂 wolno i marzycielsko, bez w膮tpienia widz膮c si臋 w przedwojennej Rumunii, maj膮c na sobie sw贸j oficerski mundur i graj膮c w eleganckim salonie dla r贸wnych sobie stopniem i ich dam. W jego muzyce s艂ycha膰 by艂o odg艂osy ko艅skich kopyt na kamienistych 艣cie偶kach, skrzypienia sk贸ry, dzwoneczki; tr膮bki i nawo艂ywania; pluton 艣licznych b艂臋kitnych huzar贸w galopuj膮cych w kierunku jeziora... Zamiast tego biedak siedzia艂 rozczarowany w zniszczonym salonie, otoczony przez ni偶szych stopniem twar-dzieli, kt贸rzy my艣leli tylko o chlaniu i seksie.

Eks-porucznik zacz膮艂 艣piewa膰 smutnym g艂osem. Poruszaj膮ca, nostalgiczna piosenka o mi艂o艣ci. Ma艂y zatoczy艂 si臋 do fortepianu i wla艂 do 艣rodka wazon, diabli wiedz膮 czego.

- Ej ty! - pochyli艂 si臋 do przodu i wykrzywi艂 usta w cynicznym grymasie, jego twarz zaledwie kilka centymetr贸w od Rumuna. - Jeste艣 teraz jednym z nas, ch艂opie. By艂e艣 sobie porucznikiem, ale ju偶 nie jeste艣. Jeste艣 jednym z nas -a my mamy w dupie takie g贸wna, kt贸re grasz. Daj nam co艣 co skumamy, kapujesz?

Porucznik u艣miechn膮艂 si臋 lekko i raczej szyderczo.

- Co艣, co skumacie? Masz na my艣li cycki, dupy i tym podobne?

- O w艂a艣nie, co艣 w tym stylu - zgodzi艂 si臋 ochoczo Ma艂y.

Porucznik pokiwa艂 tylko g艂ow膮. Barcelona zatoczy艂 si臋 na niego. By艂 totalnie zalany.

- M贸j drogi poruczniku - m贸j kochany, najdro偶szy poruszniku - chcia艂bym 偶偶偶eby艣 za-szpiewa艂 piesonke o 藕藕藕mierci.

Opar艂 si臋 o Ma艂ego i sam spr贸bowa艂 klikn膮膰 kilka razy w klawiatur臋, po czym zacz膮艂 zawodzi膰 swoj膮 piosenk臋.

- Dzia艂a zawodz膮 ju偶 sw膮 ostatni膮 modlitw臋,

Przyjd藕 s艂odka 艣mierci,

Sko艅cz ju偶 t臋 gonitw臋.

Odrzuci艂 w ty艂 g艂ow臋 i roze艣mia艂 si臋 d艂ugo i chrapliwie. Przez moment spogl膮da艂 m臋tnym wzrokiem na posrebrzone morze, przez kt贸re przebija艂y promienie zachodz膮cego s艂o艅ca. Zmarszczy艂 czo艂o.

- S艂yszeli艣cie to?

W pokoju zapad艂a chwilowa cisza. W oddali us艂yszeli艣my odleg艂e salwy ci臋偶kiej artylerii.

- Stukaj膮 do drzwi - powiedzia艂 Barcelona powa偶nie.

- Bum-bum, wpu艣ci膰 mnie... A co nas to obchodzi? M贸wi臋 wam: mamy ich wszystkich g艂臋boko w dupie! Jutro umrzemy! A w mi臋dzyczasie pieprzcie si臋 i radujcie!

Barcelona zwali艂 si臋 na pod艂og臋. Ma艂y przeszed艂 nad nim spokojnie, zanurzy艂 g艂ow臋 w du偶ej donicy wype艂nionej piwem i w贸dk膮 i napi艂 si臋

g艂臋boko jak ko艅. Odwr贸ci艂 si臋 i splun膮艂 w kierunku Madame Olgi, a gdy ta bezczelnie zaprotestowa艂a, zdj膮艂 ze 艣ciany du偶y portret Adolfa Hitlera i nabi艂 go jej na g艂ow臋. Zawis艂 na jej ramionach jak staromodny ko艂nierz.

- To - zadeklarowa艂 Ma艂y - jest w艂a艣ciwe miejsce dla obscenicznych obraz贸w. Nie wiedzia艂a艣, 偶e prawo zakazuje trzyma膰 w domu pornografi臋?

- P贸jdzie do piek艂a razem z Fihrerem i ca艂膮 reszt膮 tych 艣mieci - stwierdzi艂 Porta, beznami臋tnie wylewaj膮c jej na g艂ow臋 butelk臋 koniaku.

- Czy nie chcia艂by艣 p贸j艣膰 ze mn膮 na g贸r臋? -spyta艂a Madame Olga s艂odkim tonem.

- Nikt nam tam nie b臋dzie przeszkadza艂...

- Kto by chcia艂 gdziekolwiek z Tob膮 i艣膰, stara raszplo? Uwa偶aj lepiej na to, co do mnie m贸wisz. - Porta stan膮艂 na baczno艣膰. - Ja, Madame, jestem kr臋gos艂upem armii.

Odszed艂 zataczaj膮c si臋 i zostawiaj膮c Madame Olg臋 z Hitlerem na szyi.

- Ju偶 nie mog臋 na ciebie patrze膰 - powiedzia艂 Ma艂y. - W tym pierdolonym pokoju jest za widno.

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i wyrwa艂 偶ar贸wk臋 z oprawy. Z triumfalnym okrzykiem wyrzuci艂 j膮 przez okno na taras. Na moment wybuch艂a panika. Kto艣 krzykn膮艂, 偶e nadeszli Rosjanie. Dziewcz臋ta zacz臋艂y krzycze膰 i biega膰 dooko艂a, jeden z Rumun贸w wyci膮gn膮艂 sw贸j rewolwer i bez specjalnego powodu strzeli艂 o艣miokrotnie w pod艂og臋. Ma艂y zwija艂 si臋 ze 艣miechu. Porucznik gra艂 na forte-

pianie, Barcelona le偶a艂 na pod艂odze i 艣piewa艂 o 艣mierci. W 艣rodku ca艂ego tego zamieszania Madame Olga odkry艂a, 偶e znik艂a jej nied藕wiedzia sk贸ra. Zerwa艂a Hitlera z szyi, stan臋艂a na nogach i zacz臋艂a wali膰 Ma艂ego pi臋艣ciami w klatk臋.

- Gdzie jest m贸j chodnik? M贸j chodnik z nied藕wiedziej sk贸ry? Co z nim zrobi艂e艣, ty z艂odzieju? Dosta艂am ten chodnik od chi艅skiego 偶o艂nierza!

- A TERAZ podciera nim sobie dup臋 niemiecki 偶o艂nierz! - wrzasn膮艂 Ma艂y, uderzaj膮c j膮 mocno w t艂usty ty艂ek. - Zamknij si臋 ruro, bo ci臋 zamkn臋 w szafie.

Madame Olga odpu艣ci艂a, zagryzaj膮c wargi. By艂a rzeczywi艣cie star膮 krow膮, ale z pewno艣ci膮 jej sytuacja zas艂ugiwa艂a na odrobin臋 sympatii. Ba艂a si臋 strasznie, 偶e dziewczyny zbyt si臋 upij膮 i zaczn膮 za du偶o gada膰. Madame Olga mia艂a swoje ciemne sekrety, jak ma je ka偶dy z nas. I nie uszed艂 jej uwadze fakt, 偶e na naszych lewych ramionach nosili艣my czarn膮 tasiemk臋 z dwoma trupimi czaszkami i napisem „Sonderabteilung"; pu艂k 艣mierci. Pu艂k z艂o偶ony z eks-wi臋藕ni贸w, z艂odziei, zab贸jc贸w, rewolucjonist贸w, przest臋pc贸w przeciw pa艅stwu; desperat贸w, kt贸rym dano do wyboru pierwsz膮 lini臋 frontu lub pluton egzekucyjny i kt贸rzy wybrali front jako ostatni膮, cho膰 bardzo nik艂膮 szans臋. 呕aden z nas nie dba艂 o konwenanse. Jak mogliby艣my po tym, co prze偶yli艣my i po tym, co widzieli艣my? Byli艣my jednymi z najlepszych 偶o艂nierzy na 艣wiecie, ale byli艣my te偶 niezdyscyplinowan膮 band膮: grup膮 chuliga-

n贸w, kt贸rzy napawali strachem swoich wrog贸w i w艂a艣ciwie ka偶dego, kogo spotkali艣my na swej drodze.

Olga sta艂a trz臋s膮c si臋 i wpatruj膮c w Ma艂ego. Czy to mo偶liwe, 偶eby Ma艂y by艂 tylko takim samym m臋偶czyzn膮 jak inni? Czy mo偶na by艂o uwierzy膰, 偶e ten oble艣ny, zadowolony z siebie potw贸r mia艂 kiedy艣 rodzin臋, ojca, matk臋? 呕e mia艂 te same emocje co inni ludzie? Ju偶 czterokrotnie tego wieczora straszy艂, 偶e j膮 udusi. Gdyby odkry艂 jej sekret, to z pewno艣ci膮 by to zrobi艂. M贸g艂by udusi膰 s艂onia tymi gigantycznymi ow艂osionymi 艂apskami. Olga zdecydowa艂a, 偶e b臋dzie prowadzi膰 polityk臋 pojednania i u艣miechn臋艂a si臋 s艂odko. Heine, kt贸ry przechodzi艂 obok, zatrzyma艂 si臋 i spojrza艂 uwa偶niej.

- Och, jak czaruj膮co! - powiedzia艂.

Madame Olga odwr贸ci艂a si臋 momentalnie i u艣miechn臋艂a do niego. Heide chwyci艂 Ma艂ego za 艂okie膰.

- Ciekawe jak stara beka wygl膮da艂aby na golasa? 艢ci膮gnijmy z niej te 艂achy i popatrzmy.

Drobna, ciemna dziewczyna, siedz膮ca na szafie, na kt贸rej wcze艣niej zaparkowa艂 j膮 Ma艂y, us艂ysza艂a sugesti臋 Heidego.

- Lepiej j膮 obwi膮偶cie w nied藕wiedzi膮 sk贸r臋 -doradzi艂a. - Wygl膮da ohydnie bez ciuch贸w.

Olga spojrza艂a na dziewczyn臋 i zadr偶a艂y jej usta. Droga Nelly. Droga ma艂a Nelly z Belgii. By艂a g艂upia, 偶e j膮 zostawi艂a. Powinna si臋 jej pozby膰 ju偶 miesi膮ce temu. Olga przes艂a艂a dziewczynie udawany u艣miech.

- Nie krzycz tak dziecko. Nikt nie jest zainteresowany tym, co masz do powiedzenia.

- Czy偶by? - pisn臋艂a dziewczyna. - Nie liczy艂abym na to.

Zeskoczy艂a z szafy, podbieg艂a do Ma艂ego i wyszepta艂a mu co艣 do ucha. Ma艂y zani贸s艂 si臋 tubalnym 艣miechem.

-Naprawd臋? 艢ci膮gaj gacie, starucho, ale ju偶! Zawsze chcia艂em zobaczy膰 tak膮 dup臋 jak twoja... 艢ci膮gaj, 艣ci膮gaj!

A teraz... Przed Pa艅stwem... Najgrubsza dupa na 艣wiecie!!!

Wszyscy podchwycili okrzyk. Ludzie schodzili si臋 z najdalszych zak膮tk贸w pokoju, by zobaczy膰 na w艂asne oczy nagi ty艂ek Madame Olgi. Ta, zapominaj膮c o polityce pojednania, walczy艂a jak dzika kotka. Nikt nie s膮dzi艂, 偶e w takim starym grubym cielsku jest tyle ducha. Dor贸wnywa艂a w walce Ma艂emu. Porucznik gra艂 na fortepianie 偶ywe melodie, a t艂um sta艂, raz dopinguj膮c, to zn贸w wyzywaj膮c. Nagle Madame Olga wylecia艂a w powietrze i spad艂a nam na g艂owy. Kto艣 wrzasn膮艂 w艣ciekle, podni贸s艂 j膮 i rzuci艂 z moc膮 przez t艂um. Przelecia艂a przez pok贸j jak rakieta, przewracaj膮c po drodze Juliusa Heide, dwie dziewczyny i trzy krzes艂a. W ko艅cu zatrzyma艂a si臋 na fortepianie, obok Barcelony, kt贸ry u艣miechn膮艂 si臋 do niej pijacko... Porucznik bez chwili wahania zacz膮艂 gra膰 walca.

Po chwili t艂um zacz膮艂 si臋 rozchodzi膰. Ma艂y i Ania z Hanoweru siedzieli w kucki, graj膮c w ko艣ci z kilkoma Rumunami. Ania mia艂a na szyi

偶eglarski ko艂nierz zamiast biustonosza. Od pewnego czasu z drugiego kra艅ca pokoju przygl膮da艂 jej si臋 zdenerwowany Profesor. W ko艅cu zebra艂 odwag臋 i podszed艂 do niej, jego blada twarz stawa艂a si臋 purpurowa z wysi艂ku.

- Przepraszam bardzo, wiem, 偶e jestem do艣膰 bezpo艣redni, ale czy zechcia艂aby艣... czy chcia艂aby艣 - to znaczy czy mog艂aby艣... zastanawia艂em si臋, czy ty...

Ma艂y spojrza艂 na niego.

- Je艣li chcesz, to j膮 bierz. Je艣li nie, to spierdalaj.

Ania prze艂kn臋艂a p贸艂 szklanki w贸dki i roze艣mia艂a si臋 Profesorowi w twarz.

- A wi臋c? - spyta艂a.

Profesor odwr贸ci艂 si臋 i uciek艂. Nie widzieli艣my go przez nast臋pne kilka godzin.

Usiad艂em w fotelu z pijan膮 i cich膮 dziewczyn膮 na mych kolanach, przygl膮da艂em si臋 wydarzeniom i czu艂em si臋 przyjemnie nawalony. Widzia艂em, jak Barcelona dotoczy艂 si臋 do okna i wyrzyga艂 na taras. Widzia艂em, jak Porta obmacuje swoj膮 Jugos艂owiank臋.

Zauwa偶y艂em, jak ma艂a Belgijka, Nelly, usiad艂a na kanapie pomi臋dzy Starym i Legionist膮. Wygl膮da艂o na to, 偶e nie posz艂a tam po seks, tylko pogada膰. Obaj m臋偶czy藕ni, zw艂aszcza Legionista, s艂uchali wnikliwie tego, co ma do powiedzenia. Jego oczy si臋 zw臋zi艂y i pokaza艂y si臋 iskierki, co zawsze wr贸偶y艂o komu艣 藕le. Stary zapali艂 swoj膮 fajk臋 i zawzi臋cie pyka艂. Rozejrza艂em si臋 po pokoju i zauwa偶y艂em, 偶e Madame Olga przygl膮da si臋

ca艂ej tr贸jce z niepokojem. Najwyra藕niej Nelly by艂a niedyskretna - i to z Legionist膮. By艂 to niebezpieczny cz艂owiek i je艣li uda艂o jej si臋 zdoby膰 jego uwag臋, to znaczy, 偶e mia艂a co艣 ciekawego do opowiedzenia, gdy偶 Legionista z zasady nie dba艂 o 偶e艅skie towarzystwo i zwykle ignorowa艂

kobiety.

Madame Olga przesun臋艂a si臋 cicho w stron臋 drzwi, ale zanim tam dotar艂a, na jej drodze stan膮艂 Porta, blokuj膮c jej wyj艣cie.

- Droga Madame, chyba nie zamierza nas pani opu艣ci膰?

Chwyci艂 j膮 za rami臋 i zaci膮gn膮艂 na 艣rodek pokoju. Ma艂y krzykn膮艂 zach臋caj膮co, a kilka par r膮k zaklaska艂o ochoczo.

- Panie i panowie, zbierzcie si臋 w kr膮g, by zobaczy膰 najwi臋ksze widowisko na ziemi! Przed wami najgrubsza stara maciora zdejmie swoje 艂achy! Przygl膮dajcie si臋 uwa偶nie, bo za chwil臋 zobaczycie kolor jej majtek!

- Hurra! - wrzasn膮艂 bardzo pijany Heine, stoj膮cy za nim.

Madame Olga pr贸bowa艂a si臋 wyrwa膰, ale nadesz艂a jej godzina. T艂um znowu si臋 zacie艣nia艂, 艣miej膮c si臋 i klaszcz膮c.

- Sp贸dnica! - krzykn膮艂 Ma艂y. Zerwa艂 j膮 z niej i wyrzuci艂 przez okno, by do艂膮czy艂a do spodni Heidego na lampie.

- Podtrzymywacz cyck贸w! Co ja m贸wi臋, CYC脫W!

Pot臋偶ny biustonosz poszybowa艂 w 艣lad za

sp贸dnic膮.

- 艢ciskacz t艂uszczu! - wrzasn膮艂 Heide rado艣nie, zdzieraj膮c z niej gorset i graj膮c na nim jak na harmonii.

- Oryginalny, pancerny 艢ciskacz t艂uszczu!

- Dalej, 艣ci膮gnijcie z niej wszystko i dajcie starej wied藕mie to, na co zas艂u偶y艂a! - krzycza艂a Nelly z tapczanu.

- Cierpliwo艣ci - powiedzia艂 Legionista, kt贸ry przygl膮da艂 si臋 tej scenie zimnym, nieruchomym wzrokiem. - Niech si臋 najpierw zabawi膮. Dostanie, co si臋 jej nale偶y, ju偶 ty si臋 nie martw.

W ko艅cu ukaza艂 si臋 trz臋s膮cy jak galareta ogrom cielska Madame Olgi w ca艂ej okaza艂o艣ci -nagie jak d偶d偶ownica, t艂uste jak robak. T艂um zastyg艂, wci膮gaj膮c g艂臋boko oddech i trudno by艂o powiedzie膰, czy z przera偶enia, czy podziwu. Ja sam by艂em jednocze艣nie zafascynowany i zdegustowany tym widokiem.

- O kurwa - szepn膮艂 Ma艂y, 艣ciskaj膮c razem d艂onie i przechylaj膮c na bok g艂ow臋. - Ale widok! *

- Gdzie jest nied藕wiedzia sk贸ra? - wrzasn膮艂 |

Porta ze swego miejsca na widowni. }

Podchwycono okrzyk. |

- Gdzie jest nied藕wiedzia sk贸ra? Dawa膰 j膮 tutaj!

W ci膮gu paru sekund wszyscy rozbiegli si臋 po pokoju w poszukiwaniu sk贸ry. Powywracano krzes艂a i sto艂y. Co jeszcze zosta艂o ze szk艂a, teraz zosta艂o rado艣nie rozbite. Rozdarto poduszki, zerwano zas艂ony. Jeden z Rumun贸w przytaszczy艂 kosz na 艣mieci, kt贸ry zosta艂 opr贸偶niony na 艣rodku dywanu.

- Gdzie jest sk贸ra? -- ' ** f>

- Znajd藕cie sk贸r臋!

- Znajd藕cie t臋 sk贸r臋! - wo艂a艂 Barcelona, chodz膮c na czworakach po pod艂odze.

Nagle kto艣 strzeli艂 trzykrotnie. Wszyscy obr贸cili si臋 w tym kierunku. By艂 to Porta. Schowa艂 si臋 za przewr贸conym fotelem i strzela艂 z karabinu w miejsce nad szaf膮.

- Tam jest! - krzykn膮艂.

Ma艂y przeci膮gn膮艂 Barcelon臋 przez pok贸j trzymaj膮c go za ko艂nierz, wspi膮艂 mu si臋 na plecy i zerkn膮艂 na g贸r臋 szafy.

- Tak. To ten pierdolony nied藕wied藕! Cho膰 lepiej si臋 upewni臋!

Wyci膮gn膮艂 sw贸j n贸偶 i wykona艂 w powietrzu kilka dzikich pchni臋膰. Madame Olga krzykn臋艂a. Nagle sk贸ra zsun臋艂a si臋 z szafy i spadaj膮c na g艂ow臋 Barcelony, kompletnie zakry艂a mu oczy. Ten zacz膮艂 czo艂ga膰 si臋 dooko艂a, krzycz膮c, by kto艣 ocali艂 go przed atakiem dzikiego zwierza.

Gdy wreszcie wr贸ci艂 jaki艣 rodzaj 艂adu, gdy Madame Olga owin臋艂a si臋 gniewnie w sw贸j zrujnowany chodnik z nied藕wiedziej sk贸ry, a Barcelon臋 posadzono przy kominku, do akcji wkroczy艂 Legionista. Z czapk膮 zsuni臋t膮 na ty艂 g艂owy, papierosem przyklejonym do dolnej wargi, podszed艂 arogancko do Madame Olgi. - Musimy o czym艣 pogada膰. Ty i ja. Spojrza艂a na niego oczami szeroko otwartymi z przera偶enia. Za Legionist膮 sta艂 Stary i Nelly. Madame Olga wiedzia艂a, 偶e 藕le zrobi艂a nie uciekaj膮c z miasta z reszt膮 mieszka艅c贸w. Trzeba by-

艂o zostawi膰 dziewczyny na pastw臋 losu. Zatrzyma艂a j膮 chciwo艣膰. Najpierw by艂a Armia Rumu艅ska, p贸藕niej Armia Niemiecka; z pewno艣ci膮 wkr贸tce nadejdzie Armia Czerwona. Biznes zapowiada艂 si臋 dobrze. Na jej nieszcz臋艣cie okaza艂 si臋 nawet zbyt dobry.

- Olga - powiedzia艂 Legionista cicho - jak ci idzie z Gestapo?

- Gestapo? - wyduka艂a Olga. - Co ja wiem o Gestapo? Nigdy nie mia艂am z nimi do czynienia.

- Naprawd臋? - mrukn膮艂 Legionista bawi膮cy si臋 w zamy艣leniu swoim no偶em.

- Widzisz to, Olga? Widzisz ten n贸偶? Mia艂em go ze sob膮 przez ca艂y czas, gdy by艂em w Legii. -Roze艣mia艂 si臋 jakby do swoich prywatnych wspomnie艅. - Straci艂em rachub臋 co do ludzi, na kt贸rych go u偶y艂em.

Olga postanowi艂a zagra膰 va ban膮ue. Wyprostowa艂a si臋, trac膮c swoje sk贸rzane okrycie, ale pr贸buj膮c okaza膰 godn膮 postaw臋.

- Po co mi to m贸wisz? - powiedzia艂a. - To nie moja sprawa, ilu ludzi zabi艂e艣.

- Ale wkr贸tce mo偶e by膰 twoja - zasugerowa艂 Legionista. - Kiedy b臋dziesz nast臋pna na li艣cie.

- Przesta艅 gada膰, tylko we藕 si臋 za ni膮! - zach臋ca艂a Nelly. - Zas艂uguje na to.

- Zas艂uguje na wi臋cej! - krzykn臋艂a inna dziewczyna.

Przepcha艂a si臋 przez zbieraj膮cy si臋 t艂um i stan臋艂a przed nami.

- Wiecie, jak to si臋 sta艂o, 偶e zosta艂a w艂a艣ci-

cielk膮 tego miejsca? Gestapo j膮 tu wsadzi艂o! I to nie wszystko: ma jeszcze miejsca w Bukareszcie i Sarajewie.

- A jak my艣licie, sk膮d my si臋 tu wzi臋艂y艣my? My艣licie, 偶e jeste艣my zwyk艂ymi wyhodowanymi dziwkami? Nie jeste艣my. Zaci膮gn臋艂o nas tu Gestapo. Nie dano nam 偶adnego wyboru.

- Chyba 偶e by艂y艣my 呕yd贸wkami - doda艂a inna z gorycz膮. - B臋d膮c 呕yd贸wk膮 mo偶na by艂o wybiera膰 pomi臋dzy burdelem a komor膮 gazow膮.

- A ta gruba krowa mia艂a nas pilnowa膰. Uwa偶a膰, 偶eby艣my nie gada艂y za du偶o...

Ze wszystkich stron posypa艂y si臋 zarzuty.

- Zaledwie miesi膮c temu wys艂a艂a pi臋膰 dziewcz膮t do Ravensbruck, bo jedna z nich poskar偶y艂a si臋 pewnemu oficerowi, kt贸ry tu przyszed艂...

- A co z Des膮? Udusi艂a Des臋 w艂asnymi r臋kami.

- Idzie r臋ka w r臋k臋 z Gestapo. Ka偶dego wieczoru, przez ca艂y miesi膮c, przychodzi艂 do niej na kolacj臋 hauptstuhrmfuhrer Nehri...

Porta rzuci艂 si臋 na szyj臋 Madame z w艣ciek艂ym krzykiem. Rumu艅ski porucznik zacz膮艂 gra膰 z pasj膮 na fortepianie. W jaki艣 spos贸b Madame Olga uwolni艂a si臋 z u艣cisku Porty. Zanurkowa艂a pod jego ramieniem, z desperack膮 zr臋czno艣ci膮 omin臋艂a wyj膮cy t艂um dziewcz膮t i staraj膮c si臋 by膰 jak najdalej od Legionisty, kt贸ry obserwowa艂 ca艂膮 scen臋 z sardonicznym u艣miechem, pobieg艂a nago w kierunku Starego. By艂 z nas najstarszy; na pewno najbardziej rozs膮dny i ludzki. By艂 prawdopodobnie jedyn膮 osob膮 w pokoju, kt贸ra mog艂a si臋

nad ni膮 zlitowa膰 i Olga z miejsca to wyczu艂a. Rzuci艂a mu si臋 do st贸p, be艂koc膮c co艣 i b艂agaj膮c niezrozumiale. Tak d艂ugo jak Stary by艂 gotowy jej s艂ucha膰, trzymali艣my si臋 z boku. Stary sta艂 nad ni膮 i patrzy艂 z kamienn膮 twarz膮. Wyci膮gn膮艂 fajk臋, nabi艂, zapali艂, powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮; po chwili si臋 odwr贸ci艂 i wyszed艂 z pokoju. Wygl膮da艂o na to, 偶e los Madame zosta艂 przes膮dzony.

Otoczyli艣my j膮 ciasnym ko艂em, m臋偶czy藕ni i kobiety razem. By艂 to dziwny widok. Wi臋kszo艣膰 z nas by艂a p贸艂naga, ale wci膮偶 trzymali艣my pistolety. Legionista by艂 jedynym, kt贸ry by艂 w pe艂ni ubrany i mo偶e z tego powodu wygl膮da艂 dziwniej ni偶 ktokolwiek z nas.

- Zabij j膮! - dar艂a si臋 Nelly - zabij j膮 tak jak ona zabi艂a Des臋!

- I Margaret Ros臋! Zastrzeli艂o j膮 Gestapo na jej pro艣b臋!

Ponownie posypa艂y si臋 zarzuty. Yvonne i lisa zosta艂y wys艂ane do oboz贸w koncentracyjnych. Zgin臋艂y na drutach kolczastych podczas pr贸by ucieczki. Madame Olga wielokrotnie straszy艂a tym inne dziewczyny. W ko艅cu by艂a te偶 Silva, kt贸ra opowiedzia艂a odwiedzaj膮cemu porucznikowi o tym, jak znalaz艂a si臋 w burdelu. Zosta艂a za to krwawo pobita pejczem i wrzucona do piwnicy, by tam zdech艂a.

- Zabiera艂a nam wszystkie pieni膮dze. Co do grosza.

- Codziennie nas rozbiera艂a i przeszukiwa艂a. •-By艂a... Legionista podni贸s艂 r臋k臋. „- >'

- Dobra, my艣l臋, 偶e us艂yszeli艣my ju偶 wystarczaj膮co du偶o. Ale musimy zrobi膰 to w艂a艣ciwie -musi by膰 s膮d, trzeba zbada膰 dowody, wyda膰 w艂a艣ciwy wyrok.

Podni贸s艂 po艂amane krzes艂o i postawi艂 je z hukiem wewn膮trz kr臋gu widz贸w.

- To dla Yvonne - powiedzia艂. - A to dla lisy

- to dla Desy - Margaret Ros臋 i Silvy. A to...

- To dla Lone! - krzykn臋艂a jedna z dziewcz膮t.

- Powiesili j膮 w Tichilesti. Porta wystawi艂 krzes艂o.

- Prosz臋 bardzo. To jest Gerda. Zastrzelili j膮 tu w ogrodzie, bo rzuci艂a butelk膮 w star膮 wied藕m臋.

-1 nie zapomnij o Monice.

-1 Soni.

- Dobra, tyle wystarczy. - Legionista machn膮艂 r臋k膮 w kierunku krzese艂. - Dziewi臋ciu cz艂onk贸w 艂awy przysi臋g艂ych. W teorii powinno by膰 dwunastu, ale...

Zanim sko艅czy艂 m贸wi膰, posypa艂y si臋 kolejne imiona. Alicja, Cecylia, Gola.

- W porz膮dku - powiedzia艂 Legionista. - Mamy ju偶 dwunastu. Dwana艣cie krzese艂, dwana艣cie martwych dziewcz膮t. A wi臋c - przywo艂a艂 Nelly -ty b臋dziesz s臋dzi膮. Ja b臋d臋 oskar偶ycielem. Nie ma sensu wzywa膰 obrony, bo ona nie ma czym

si臋 broni膰.

- Ja te偶 chc臋 by膰 s臋dzi膮 - o艣wiadczy艂 Ma艂y. Legionista wzruszy艂 ramionami.

- Jak sobie 偶yczysz. Chod藕, Sorka, ty mo偶esz

by膰 trzecia.

- Skin膮艂 na Jugos艂owiank臋 Porty, kt贸ra siad艂a

na pod艂odze obok Nelly i Ma艂ego z cierpkim u艣miechem na ustach. W swoim czasie przesz艂a przez dziewi臋膰 pa艅stwowych burdeli i by艂o jasne, 偶e nie ma w sobie lito艣ci.

- We藕 to - Ma艂y poda艂 jej sw贸j pistolet. - Mo偶esz go u偶y膰 jako m艂otka, gdyby ludzie za bardzo ha艂asowali. Potrzebujemy spokoju, by rozpatrzy膰 t臋 spraw臋.

- Jasne - Sorka stukn臋艂a kilkakrotnie kolb膮 w pod艂og臋. - Cisza w s膮dzie! Wprowadzi膰 wi臋藕nia!

Olga zosta艂a wypchni臋ta do przodu, w czym pom贸g艂 jej ostry koniec bagnetu Porty skierowany w jeden z jej nagich po艣ladk贸w.

- Nie macie prawa mnie s膮dzi膰. Nic nie zrobi艂am. rz膮d ustanawia prawa, a nie ja. Ja robi臋 tylko, co mi ka偶膮. Nie mo偶ecie wini膰 mnie bardziej ni偶 kogokolwiek innego.

- Stul pysk! - powiedzia艂 Legionista. - 艁awa przysi臋g艂ych orzeknie, czy jeste艣 winna, czy nie.

- Oczywi艣cie, 偶e jest winna! - wybuchn膮艂 Ma艂y pij膮c w贸dk臋 w s膮dzie.

- O co jest oskar偶ona? - spyta艂a Nelly. Legionista odwr贸ci艂 si臋 do dwunastu pustych krzese艂.

- Panie przysi臋g艂e, w imieniu ludzko艣ci oskar偶am Olg臋 Geiss o nast臋puj膮ce zbrodnie: morderstwa, niewolnictwo, tortury i zdrad臋.

Ma艂y spojrza艂 si臋 gro藕nie na wi臋藕nia.

- S艂ysza艂a艣 to? Co powiesz na swoje usprawiedliwienie? Winna czy niewinna?

- Niewinna - wyszepta艂a Olga.

Sorka zastuka艂a swoim pistoletem.

- Oskar偶ona mo偶e usi膮艣膰. Jaki jest werdykt 艂awy przysi臋g艂ych?

Legionista ponownie zwr贸ci艂 si臋 do pustych krzese艂.

- Panie przysi臋g艂e, czy uznajecie oskar偶on膮 Olg臋 Geiss za winn膮, czy niewinn膮 zarzucanych jej zbrodni?

Nas艂uchiwa艂 przez moment, po czym odwr贸ci艂 si臋 do trzech s臋dzi贸w.

- 艁awa przysi臋g艂ych uzna艂a oskar偶on膮 za winn膮.

- Oczywi艣cie, 偶e jest winna! - powt贸rzy艂 Ma艂y. - My musimy tylko wyda膰 wyrok. Osobi艣cie s膮dz臋, 偶e powinna umrze膰 przez powolne wieszanie... z zapalon膮 艣wieczk膮 w dupie.

Olga krzykn臋艂a g艂o艣no i rzuci艂a si臋 na pod艂og臋. W tym samym momencie, od drzwi prowadz膮cych do g艂贸wnego holu dobieg艂 dono艣ny g艂os.

- Co tu si臋 dzieje?

Byli艣my tak poch艂oni臋ci tocz膮cym si臋 procesem, 偶e nikt nie us艂ysza艂 krok贸w na marmurowej posadzce. W drzwiach sta艂o trzech lokalnych policjant贸w. To oberfeldwebel zabra艂 g艂os. Gdy odwr贸cili艣my si臋 do nich wszyscy, ten nagle otworzy艂 ogie艅. Kto艣 krzykn膮艂 i za moment Ania z Hanoweru, z oczami szeroko otwartymi ze zdumienia, osun臋艂a si臋 powoli na pod艂og臋, a z jej ust pola艂a si臋 krew.

- Uratujcie mnie! - wrzasn臋艂a Olga zza plec贸w t艂umu. - B臋d膮 mnie torturowa膰!

- Cisza! - powiedzia艂 oberfeldwebel. - Prosz臋 zostawi膰 to nam. Wiemy, co mamy robi膰.

Zrobi艂 krok do przodu. W tej samej chwili za jego prawym ramieniem b艂ysn臋艂a stal i n贸偶 Legionisty utkwi艂 w jednym z policjant贸w. Oberfeldwebel odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. Ranny m臋偶czyzna spojrza艂 na niego z niedowierzaniem - n贸偶 tkwi艂 g艂臋boko w klatce piersiowej -po czym bardzo powoli osun膮艂 si臋 na ziemi臋 i znieruchomia艂. Upad艂 akurat obok Barcelony, kt贸ry przez ostatnie p贸艂 godziny le偶a艂 kompletnie zalany i lewa r臋ka trupa spad艂a na jego twarz. Pistolet wypad艂 z drugiej r臋ki policjanta, a Barcelona, dzia艂aj膮c jedynie na zasadzie pijackiego instynktu, chwyci艂 go i b艂yskawicznie wycelowa艂 w naszych nowych go艣ci. Oczywi艣cie nie mia艂 kompletnie poj臋cia kim s膮, co tu robi膮 albo nawet co on robi i dlaczego to robi, ale ten moment wystarczy艂, by Heide rzuci艂 si臋 na ob臋rrfeldwebla i powali艂 go na ziemi臋. Legionista spokojnie wyci膮gn膮艂 z cia艂a sw贸j n贸偶 i wytar艂 go do czysta w mundur. Rumu艅ski porucznik wr贸ci艂 do fortepianu i zacz膮艂 gra膰 co艣 w rodzaju marsza pogrzebowego.

- Zanim wr贸cimy do procesu - powiedzia艂 Legionista - s膮dz臋, 偶e by艂oby lepiej zamkn膮膰 drzwi. Sven, czy m贸g艂by艣?

Kiedy po kilku chwilach wr贸ci艂em do pokoju, zdawa艂o si臋, 偶e proces dobiega ko艅ca. Z twarzy Madame Olgi znikn膮艂 triumfalny u艣miech i siedzia艂a teraz p艂acz膮c i za艂amuj膮c r臋ce.

- W imieniu ludzko艣ci - zaintonowa艂a Sorka bezlito艣nie - ty, Olgo Geiss, zostajesz skaza-

na na 艣mier膰 przez powieszenie. Jeden z s臋dzi贸w za偶膮da艂 tak偶e, by艣 zosta艂a poddana torturom, a twoje cia艂o zosta艂o rzucone psom na po偶arcie.

- To ja wymy艣li艂em - wyja艣ni艂 Ma艂y, tak jakby艣my nie mogli sami zgadn膮膰. - My艣l臋, 偶e zas艂u偶y艂a sobie na to.

- Bardzo prawdopodobnie - zgodzi艂 si臋 Legionista. Odwr贸ci艂 si臋 do Madame Olgi. - S艂ysza艂a艣 to, starucho? Czy masz co艣 do powiedzenia, zanim zostanie wykonany wyrok?

Czy mia艂a co艣 do powiedzenia, czy te偶 nie, nie dano jej ju偶 偶adnej szansy. Porta zerwa艂 aksamitne zas艂ony i wyrwa艂 gruby sznur, na kt贸rym by艂y zawieszone. Ma艂y znalaz艂 par臋 po艅czoch i zawi膮za艂 usta swojej ofiary. Jeden z Rumun贸w zwi膮za艂 jej r臋ce czerwonym jedwabnym biustonoszem. Madame Olga nie chcia艂a umiera膰 bez walki. Wyrywa艂a si臋, wi艂a, kopa艂a i atakowa艂a 艂okciami, ale dziewczyny rzuci艂y si臋 na ni膮 i by艂 to cud, 偶e nie rozerwa艂y jej na strz臋py, zanim doprowadzili艣my j膮 na szubienic臋.

Jeden koniec sznura od zas艂on zosta艂 przymocowany wysoko do masztu od flagi na zewn膮trz budynku. Drugi koniec zawi膮zano w p臋tl臋 ze swobodnym w臋z艂em. Wci膮偶 dysz膮ce i kopi膮ce, olbrzymie cia艂o zosta艂o wtedy pochwycone przez wiele r膮k i zaniesione do okna na najwy偶szym pi臋trze domu. Na szyj臋 Madame Olgi za艂o偶ono p臋tl臋.

- Skacz - rozkaza艂 Ma艂y. Madame Olga balansowa艂a karko艂omnie na kraw臋dzi parapetu, ca艂e jej t艂uste, bia艂e ciel-

sko trz臋s艂o si臋 i pulsowa艂o, gro偶膮c utrat膮 r贸wnowagi.

- Skacz! - wrzasn膮艂 Ma艂y ponownie.

W ko艅cu skoczy艂a; lub upad艂a; lub zosta艂a wypchni臋ta. Jej cia艂o zawin臋艂o si臋 dooko艂a masztu, wisz膮c na ko艅cu sznura. Jej podbr贸dki nap臋cznia艂y jak balony, a po chwili jej szyja wyci膮gn臋艂a si臋 i sta艂a si臋 d艂uga i chuda.

Na g贸rze zapad艂a cisza. Niekt贸rzy z nas si臋 odwr贸cili. Niekt贸rzy wychylili z okna i patrzyli wytrzeszczonymi oczami, zahipnotyzowani horrorem widoku tego monstrualnie t艂ustego cia艂a ko艂ysz膮cego si臋 tam i z powrotem na ko艅cu liny.

- Dziwka - stwierdzi艂a Nelly. - My艣l臋, 偶e i tak jej si臋 upiek艂o.

Wr贸cili艣my na d贸艂 w milczeniu, pchaj膮c przed sob膮 dw贸ch policjant贸w. Rumu艅ski porucznik wci膮偶 gra艂 delikatnie sw贸j marsz pogrzebowy. Barcelona zwymiotowa艂 na pod艂og臋 i wydawa艂 si臋 by膰 troch臋 mniej pijany.

- Dobra - Legionista zwr贸ci艂 si臋 do oberfel-dwebla i jego towarzysza. - Kt贸ry z was dw贸ch zabi艂 dziewczyn臋?

Spojrzeli艣my na Ani臋 z Hanoweru le偶膮c膮 na pod艂odze w ka艂u偶y z w艂asnej krwi. Oberfeld-webel spurpurowia艂.

- Ja... Ja s膮dz臋, 偶e to ja. M贸j palec...To znaczy, poci膮gn膮艂em za spust przez przypadek. Nie chcia艂em nikogo rani膰.

-Jestem pewien, 偶e nie chcia艂e艣 - zgodzi艂 si臋 uspokajaj膮co Legionista.

- Ale tak czy inaczej jeste艣 zbyt niebezpieczny, 偶eby艣 tak sobie chodzi艂 ulicami. Kto艣 m贸g艂by na ciebie trafi膰, a ty by艣 go zastrzeli艂 przez przypadek - skin膮艂 g艂ow膮 Heidemu. - Zabierz go na zewn膮trz i pozb膮d藕 si臋 go.

- Z przyjemno艣ci膮! - powiedzia艂 Heide z b艂yskiem w oku.

Znikn臋li. S艂yszeli艣my ich kroki na marmurowej posadzce holu, otwierane i zamykane drzwi. Potem cisza. Wszyscy stali艣my nas艂uchuj膮c. D艂onie porucznika odpoczywa艂y na klawiaturze fortepianu. Dziewcz臋ta wygl膮da艂y z okien. W powietrzu czu艂o si臋 napi臋cie wyczekiwania, nawet Ma艂y i Porta milczeli. Wreszcie us艂yszeli艣my odg艂os, na kt贸ry wszyscy czekali: klekot karabinu maszynowego i pojedynczy strza艂 z P38.

- Ju偶 po wszystkim - powiedzia艂 Porta. Legionista chwyci艂 butelk臋 koniaku i z powag膮 uni贸s艂 j膮 do ust.

- W takim razie bawmy si臋 dalej - zasugerowa艂.

Wszystkim spodoba艂 si臋 ten pomys艂.

Rozdzia艂 11

Zabawa i picie trwa艂y dalej. Prawie zapomnieli艣my, 偶e gdzie艣 na p贸艂nocnym zachodzie toczy si臋 wojna i byli艣my niemile zaskoczeni, gdy pojawi艂y si臋 pierwsze cofaj膮ce si臋 armie. Wydawa艂o si臋, 偶e Rosjanie przebili si臋 dos艂ownie wsz臋dzie, 偶e kompletnie za艂ama艂a si臋 ca艂a linia frontu i 偶e nasi 偶o艂nierze byli w stanie paniki i chaosu. Tyle dowiedzieli艣my si臋 od tych, kt贸rzy mieli troch臋 czasu, by si臋 zatrzyma膰 i nas o艣wieci膰 podczas swojej szalonej ucieczki z frontu w kierunku prze艂臋czy Kunduk.

Mieszanina 偶o艂nierzy ze wszystkich pu艂k贸w gna艂a teraz przed siebie na 艂eb, na szyj臋.

Artylerzy艣ci, saperzy, czo艂gi艣ci, wszyscy chcieli by膰 jak najdalej od szybko posuwaj膮cych si臋 Rosjan. Kto艣 krzykn膮艂, 偶e wr贸g prze艂ama艂 wszystkie punkty obrony i jest zaledwie o kilometr od wioski. Kto艣 inny doda艂, 偶e za rzek膮 odci臋to kilka naszych dywizji. Wygl膮da艂o na to, 偶e kto tylko m贸g艂, ten bieg艂, nawet ci 艣wie偶utcy i jeszcze niedawno ch臋tni do^walki, przys艂ani jako nasze odwody.

My byli艣my teraz przydzieleni do Trzeciej Armii Rumu艅skiej i otrzymali艣my rozkazy, by sta膰 i utrzyma膰 nasz膮 pozycj臋. Wszyscy; my i Rumuni, a nawet dziewczyny zauwa偶yli艣my bezsens tej sytuacji: ca艂a armia, osiem dywizji

walcz膮cych 偶o艂nierzy ucieka艂a, a od nas, ma艂ej grupy mieszanych narodowo艣ci, oczekiwano powstrzymania natarcia wroga. Patrzyli艣my przez okno na cofaj膮ce si臋 hordy i 艣miali艣my si臋 do 艂ez. Nic wi臋cej nie mogli艣my zrobi膰.

W jaki spos贸b w og贸le wybuch艂a ta panika? Niestety, w do艣膰 typowy spos贸b. Wygl膮da艂o na to, 偶e na pocz膮tku, by podbudowa膰 swoje kiepskie morale, Rosjanie wys艂ali niewielk膮 ilo艣膰 T34 z nadziej膮, 偶e uda im si臋 prze艂ama膰 niemieckie linie. Niemcy zostali zaskoczeni i czo艂gi sun臋艂y prawie bez przeszk贸d, wal膮c z dzia艂 na prawo i lewo i zostawiaj膮c za sob膮 histeri臋 i zamieszanie. Jaki艣 idiota wys艂a艂 wtedy wiadomo艣膰, 偶e zostali otoczeni, 偶e Rosjanie pr膮 naprz贸d i jedynym ratunkiem jest odwr贸t. Inni podchwycili t臋 wiadomo艣膰 i przekazywali dalej jak papugi, tak偶e wkr贸tce wszyscy m贸wili ju偶 tylko o odwrocie. Zacz臋艂a si臋 panika. W g艂owach by艂a tylko jedna my艣l: ucieka膰 jak najszybciej, zanim czo艂gi ich okr膮偶膮 i schwytaj膮 w pu艂apk臋.

Wiadomo艣ci, kt贸re si臋 przedostawa艂y, by艂y coraz bardziej alarmuj膮ce. Te kilka T34 uros艂o w rozgor膮czkowanej wyobra藕ni 偶o艂nierzy do rozmiaru ca艂ego batalionu, ca艂ego pu艂ku, kilku dywizji. Kapitan o艣wiadczy艂 nam powa偶nym tonem, 偶e prze艂ama艂a si臋 ca艂a Rosyjska Pi膮ta Armia i ju偶 ku nam p臋dzi - informacja, o kt贸rej wiedzieli艣my, 偶e by艂a fa艂szywa, bo wi臋kszo艣膰 dywizji pancernych liza艂a swoje rany po drugiej stronie Kertz. By艂 to ten sam kapitan, kt贸ry wyda艂 rozkaz, by spali膰 wszystkie tajne dokumenty i by zniszczy膰 wszystkie pojazdy - opr贸cz jednego, kt贸ry zachowa艂 dla siebie - tak by nie wpad艂y w r臋ce nacieraj膮cej Pi膮tej Armii.

Ile艣 lat p贸藕niej ten sam kapitan opisa艂 histori臋 strategicznego odwrotu z Tabar Bunary. Ksi膮偶ka ta jest dzi艣 jednym ze standardowych podr臋cznik贸w na ten temat i jest w ci膮g艂ym u偶yciu w szko艂ach wojskowych. Kapitan zosta艂 odznaczony za sw贸j chlubny udzia艂 w tym odwrocie i awansowany na pu艂kownika.

Za艂ogi T34, kt贸re spowodowa艂y ten zam臋t, nie mog艂y uwierzy膰 w swoje szcz臋艣cie. Zasuwa艂y jeden za drugim po g艂贸wnej szosie, pchaj膮c przed sob膮 na zach贸d rzesze na wp贸艂 oszala艂ych 偶o艂nierzy. Tych kilku, kt贸rzy nie stracili zimnej krwi, trzymaj膮c si臋 wojskowego zdrowego rozs膮dku, wkr贸tce znikn臋艂o w morzu og贸lnej paniki. Jeden starszy genera艂-major, kt贸ry po raz trzeci wsi膮k艂 w t艂um, wydosta艂 si臋 wreszcie na powierzchni臋 broni膮c si臋 walecznie, ale znalaz艂 si臋 na szarym ko艅cu z chorymi i rannymi. Major krzycza艂, wrzeszcza艂 i grozi艂, ale g艂贸wna cz臋艣膰 armii przesz艂a odwa偶nie obok niego i znik艂a z oczu. Pozosta艂 w艣r贸d maruder贸w, wylewaj膮c 艂zy wstydu i poni偶enia. Niestety, same 艂zy nie mog艂y powstrzyma膰 nacieraj膮cych czo艂g贸w, kt贸re powoli dogania艂y uciekaj膮cych. Salwy wystrza艂贸w z ci臋偶kich dzia艂 ry艂y drog臋 z ka偶dej ich strony. Major m贸g艂 ucieka膰. Zamiast tego zerwa艂 sw贸j ko艂nierzyk z przypi臋tym do niego l艣ni膮cym 偶elaznym krzy偶em, chwyci艂 kilka granat贸w i ruszy艂 w stron臋 pierwszego ze zbli偶aj膮cych si臋 czo艂g贸w. By艂 tylko kilka metr贸w od niego, gdy potkn膮艂 si臋 i upad艂. Granaty wpad艂y bezu偶ytecznie do rowu. Przez moment major si臋 zawaha艂. Le偶a艂 na drodze tam, gdzie upad艂, a czo艂g by艂 ju偶 nad nim. Szukaj膮c punktu zaczepienia si臋gn膮艂 do jednej z rur wydechowych, sk膮d bucha艂y p艂omienie. Jego r臋ka sp艂on臋艂a na w臋giel, zanim m贸zg zd膮偶y艂 zareagowa膰. Kawa艂ek jego peleryny dosta艂 si臋 mi臋dzy jedn膮 z g膮sienic i jego cia艂o zosta艂o wci膮gni臋te i zgniecione przez ko艂a. W czo艂gu us艂yszano krzyk. Porucznik wyjrza艂 przez otw贸r i roze艣mia艂 si臋 widz膮c wystaj膮ce rami臋 w parodii salutu. Cia艂o majora zosta艂o b艂yskawicznie poci臋te na wst膮偶eczki. To, co pozosta艂o, zosta艂o totalnie zmia偶d偶one przez kolejne czo艂gi i wkr贸tce widoczny by艂 tylko pas krwi i kr膮偶膮ca nad nim chmara much.

Trzy miesi膮ce p贸藕niej, w Niemczech, wdowa po majorze dowiedzia艂a si臋 o jego 艣mierci: pad艂 w walce prowadz膮c swoich 偶o艂nierzy do ataku na mocno ufortyfikowane pozycje Rosjan. Nikt nigdy nie gin膮艂 podczas odwrotu. Poj臋cie „odwr贸t" nie istnia艂o w Niemieckiej Armii.

W Kicie, po drugiej stronie granicy, w ratuszu toczy艂a si臋 rozprawa s膮du polowego. Nikt jeszcze nie pomy艣la艂 o tym, by poinformowa膰 ich o sytuacji, a tymczasem by艂 to dla nich wymarzony czas: mieli tylu dezerter贸w, ile tylko ka偶dy s膮d polowy m贸g艂 sobie 偶yczy膰 i skazywali wszystkich na 艣mier膰 jak leci, bez zmru偶enia oka. W tym samym momencie gdy linia T34

przeje偶d偶a艂a przez wschodni膮 bram臋 Kity, s膮d polowy skazywa艂 m艂odego cz艂owieka, kt贸ry porzuci艂 swoj膮 bro艅 na wie艣膰 o zbli偶aj膮cym si臋 wrogu. Przewodnicz膮cy rozprawie pu艂kownik by艂 w swoim 偶ywiole. Zna艂 prawo do ostatniej litery; ostatniej kropki i przecinka. Zagubi艂 si臋 w morzu krasom贸wstwa, rozwlek艂e prawnicze zdania p艂yn臋艂y i p艂yn臋艂y z jego ust. Nieodwo艂alnym werdyktem by艂a 艣mier膰. Najwi臋kszym marzeniem i nadziej膮 pu艂kownika by艂o to, 偶e po podpisaniu dwusetnego wyroku 艣mierci zostanie awansowany na genera艂a i odwo艂any do Berlina, by tam zasiada膰 w Radzie S膮downiczej Rzeszy. W tym momencie by艂 to zaledwie wyrok numer sto trzydzie艣ci siedem, ale jeszcze kilka takich dni jak dzi艣 i wkr贸tce uda mu si臋 wype艂ni膰 zamierzon膮 norm臋. Przy odrobinie szcz臋艣cia mo偶e uda mu si臋 podpisa膰 sw贸j dwusetny wyrok, nigdy nawet nie widz膮c egzekucji. Pu艂kownik brzydzi艂 si臋 przemoc膮. Z jego punktu widzenia te sto trzydzie艣ci siedem os贸b to nie tyle ludzie, co materia艂 dla maszyny s膮downiczej, kt贸ry on mia艂 przygotowa膰, a potem zu偶y膰. Je艣li zdarzy艂o mu si臋 kiedykolwiek my艣le膰 o tych ludziach, to jedynie w kategoriach ofiary koniecznej dla ostatecznego zwyci臋stwa.

Wyprostowa艂 si臋 i spojrza艂 na sw膮 ostatni膮 ofiar臋, m艂odego szeregowca, kt贸ry mia艂 zosta膰 skazany jako przyk艂ad dla innych. 呕andarm wojskowy po艂o偶y艂 ch艂opakowi r臋k臋 na ramieniu.

- Chod藕, ch艂opcze. Czas ju偶 na nas. Dla ciebie jest ju偶 po wszystkim. .

Ch艂opak s艂ucha艂 podsumowania pu艂kownika nie okazuj膮c emocji. Nie wykona艂 偶adnego ruchu, gdy odczytano wyrok 艣mierci. Jednak te proste s艂owa: „dla ciebie jest ju偶 po wszystkim", uk艂u艂y go nagle w serce. Odwr贸ci艂 si臋 do s膮du, roz艂o偶y艂 szeroko ramiona, krzycz膮c i protestuj膮c. 呕andarm zrzuci艂 mask臋 ojcowskiej troski i uderzy艂 ch艂opca w ucho. Za moment wypycha艂 go si艂膮 z sali rozpraw napieraj膮c kolanem na jego plecy.

Gdy otworzono g艂贸wne drzwi, da艂 si臋 s艂ysze膰 odg艂os wybuch贸w. Sekund臋 wcze艣niej panowa艂a cisza; teraz powietrze wype艂nia艂 ha艂as, dudnienie ci臋偶kiej artylerii, 艣wist pocisk贸w, eksplozje i stukot karabin贸w maszynowych. Sala s膮dowa zadr偶a艂a przez moment, po czym z sufitu delikatnie opad艂a chmura tynku i py艂u.

- Co si臋 tu dzieje, u diab艂a? - krzykn膮艂 pu艂kownik, otrzepuj膮c r臋kaw swego nieskazitelnego, per艂owoszarego munduru.

Jeden z s臋dzi贸w, kapitan Laub z Si贸dmego Pu艂ku Zmotoryzowanego, opu艣ci艂 swoje krzes艂o i podszed艂 do okna. Wyjrza艂 swobodnie i natychmiast si臋 odwr贸ci艂, kompletnie blady.

- Rosjanie!

- Niech to piek艂o poch艂onie! Rosjanie s膮 daleko! We藕 si臋 w gar艣膰, cz艂owieku! Pr贸bujesz szerzy膰 plotki?

- Nie, panie pu艂kowniku - kapitan sta艂 wyprostowany. - Mo偶e zechce pan sam spojrze膰?

Zanim pu艂kownik m贸g艂 dotrze膰 do okna, do kapitana Lauba podszed艂 oskar偶yciel, major

Blank, potwierdzaj膮c wiadomo艣膰.

- Obawiam si臋, 偶e on ma racj臋, panie pu艂kowniku. To s膮 Rosjanie.

- Jak, u diab艂a, dostali si臋 tak daleko?

- B贸g jeden wie, ale im si臋 uda艂o.

呕andarm automatycznie pu艣ci艂 wi臋藕nia. Stali blisko siebie, jakby dla os艂ony, pokryci bia艂ym py艂em, kt贸ry wci膮偶 spada艂 z sufitu. Nagle skazany 偶o艂nierz odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 biec. P臋dzi艂 przez opustosza艂e korytarze budynku i wydostaj膮c si臋 na zewn膮trz wpad艂 prosto w ramiona olbrzyma ubranego w sk贸rzan膮 kurtk臋 i futrzan膮 czap臋, kt贸ry w艂a艣nie wchodzi艂 po schodach do ratusza. Olbrzym z艂apa艂 偶o艂nierza za kurtk臋 i krzykn膮艂 co艣 po rosyjsku. 呕o艂nierz, zbyt przera偶ony, by si臋 odezwa膰, wywin膮艂 si臋 z jego u艣cisku i od razu otrzyma艂 dwa strza艂y w potylic臋. Z tak niewielkiej odleg艂o艣ci praktycznie roztrzaska艂y mu czaszk臋.

Widzicie - jakby powiedzia艂 Dr Goebbels -nawet ci, kt贸rych skazali艣my na 艣mier膰, wci膮偶 s膮 gotowi walczy膰 za Rzesz臋!

Ale nawet Dr Goebbels nie" m贸g艂by przewidzie膰, co si臋 stanie z tym konkretnym 偶o艂nierzem. Cia艂o le偶a艂o kr贸tko na stopniach ratusza a偶 dow贸dca rosyjskiego czo艂gu, bior膮c zw艂oki za 偶ywego 偶o艂nierza udaj膮cego trupa, a by膰 mo偶e czekaj膮cy tylko na okazj臋, by ul偶y膰 sobie paroma granatami w nacieraj膮cych 偶o艂nierzy, rzuci艂 je, a wybuch wyrwa艂 cia艂u r臋ce i nogi. To, co pozosta艂o, uleg艂o zmieleniu na miazg臋 przez pozosta艂e czo艂gi. Miazga zosta艂a z pewno艣ci膮 od-

kryta i wykorzystana przez jakiego艣 g艂odnego psa lub kota, kt贸rych pe艂no snu艂o si臋 po ulicach. Taki by艂 koniec szeregowego Wulffa. Przez d艂ugi czas figurowa艂 w aktach jako zaginiony, traktowany jako dezerter. Jego krewni i przyjaciele w Niemczech byli poddani intensywnemu 艣ledztwu; jego matk臋 aresztowano pod zarzutem przechowywania syna. Nikt nigdy nie dowiedzia艂 si臋 prawdy.

Olbrzym w futrzanej czapie krzykn膮艂 rozkaz i p贸艂 tuzina ubranych na br膮zowo Syberyjczyk贸w wbieg艂o po schodach do ratusza. Pu艂kownik podni贸s艂 g艂ow臋 znad swojego biurka, patrz膮c na nich zdziwionym wzrokiem. Kapitan Laub wyj膮艂 pistolet, ale zanim zdo艂a艂 go u偶y膰, otrzyma艂 seri臋 z karabinu maszynowego w brzuch. Osun膮艂 si臋 wolno na pod艂og臋, z oczami szeroko otwartymi ze zdumienia. Pu艂kownik odwr贸ci艂 si臋, by zaprotestowa膰 do rosyjskiego kaprala, kt贸ry jak si臋 wydawa艂o dowodzi艂 t膮 grup膮.

- Protestuj臋 przeciw takiej brutalno艣ci! Uspok贸jcie si臋 na mi艂o艣膰 bosk膮 i zachowujcie jak prawdziwi 偶o艂nierze!

Kapral Balama splun膮艂 na pod艂og臋 i uni贸s艂 sw贸j karabin. Pu艂kownik cofn膮艂 si臋 o krok.

- Nie bronimy si臋. Walka jest bezsensowna w tej sytuacji. Je艣li o nas chodzi, nasz los jest w waszych r臋kach... Opu艣膰 ten karabin, cz艂owieku!

呕o艂nierze wybuchn臋li 艣miechem.

-St贸j!

Kapral odwr贸ci艂 si臋 i zdzieli艂 w brzuch kolb膮

karabinu wci膮偶 skulonego w k膮cie 偶andarma. M臋偶czyzna krzykn膮艂, bardziej ze strachu ni偶 z b贸lu, przemkn膮艂 po pod艂odze i pad艂 do n贸g pu艂kownikowi, mamrocz膮c co艣 pod nosem. Pu艂kownik kopn膮艂 go, ale nie m贸g艂 si臋 uwolni膰. Uni贸s艂 si臋 zapach niemytego cia艂a, zje艂cza艂y i cuchn膮cy, prawie si臋 nim zakrztusi艂. By艂 to jeden z najgorszych moment贸w podczas ca艂ej wojny. Dawaj, dawaj! - rozkazywa艂 kapral.

Ponownie 偶o艂nierze zanie艣li si臋 艣miechem. Powtarzali swoje „Dawaj, dawaj'" i sp臋dzali cz艂onk贸w s膮du razem do jednego rogu pokoju. Feldwebel artylerii, kt贸ry by艂 g艂贸wnym 艣wiadkiem przeciw jednemu z oskar偶onych, otrzyma艂 cios bagnetem w ty艂 szyi. Urz臋dnik s膮dowy pozostawi艂 wdow臋 i tr贸jk臋 dzieci, cho膰 wdowa mia艂a dw贸ch kochank贸w, by wype艂ni膰 czym艣 czas i dla niej 艣mier膰 m臋偶a by艂a pewnie radosnym wyzwoleniem.

Do sali wszed艂 rosyjski komisarz wydaj膮c nowe rozkazy. Brzmia艂 szorstko i nieprzyja藕nie. Ci, kt贸rzy przetrwali rozpraw臋 numer 4/6 306, zostali szybko wyprowadzeni i st艂oczeni razem z ty艂u T34, kt贸remu sko艅czy艂a si臋 amunicja i kt贸ry wraca艂 teraz do bazy z 艂adunkiem wi臋藕ni贸w.

Ma艂y i Barcelona Blum, kt贸rzy ukrywali si臋 za lini膮 drzew, us艂yszeli czo艂g, gdy ten by艂 jeszcze daleko. Kierowca pru艂 naprz贸d z pr臋dko艣ci膮 nieodpowiedni膮 do warunk贸w, ale by艂 starym wyg膮 i jego instynkt z pewno艣ci膮 ostrzega艂 go o ukrytym niebezpiecze艅stwie. Komisarz tak偶e

czu艂 si臋 nieswojo. Ca艂y czas przeklina艂 bez powodu i wrzeszcza艂 na kierowc臋, kiedy tylko silnik krztusi艂 si臋 i charcza艂.

Ma艂y po艂o偶y艂 si臋 na brzuchu, opar艂 brod臋 na d艂oniach i patrzy艂 w zamy艣leniu na T34 wspinaj膮ce si臋 drog膮 w ich kierunku.

- Ten kretyn na dole sam si臋 prosi o k艂opoty - zauwa偶y艂. Odwr贸ci艂 si臋 do Barcelony.

- Nie chcia艂by艣 si臋 zabawi膰? Os艂aniaj mnie, a ja zejd臋 i przy艂o偶臋 w nich.

- Niech sobie przejad膮 - odpowiedzia艂 niedbale Barcelona.

- Jak to, niech sobie przejad膮? - Ma艂y wydawa艂 si臋 by膰 oburzony. - Chyba mieli艣my broni膰 burdelu, prawda? Nie dopuszcza膰 Rusk贸w? A ty masz zamiar siedzie膰 na swojej t艂ustej dupie i nie ruszy膰 palcem, jak pojawia si臋 taka okazja?

- Zamknij si臋, do cholery, bo rozboli mnie g艂owa... Co, u diab艂a, wsk贸ra pojedynczy czo艂g? Nie mo偶e zjecha膰 z drogi, bo po obu stronach ma bagna. Je艣li tylko zrobi膮 jaki艣 krok w t膮 stron臋, to po nich. Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja.

- I co z tego? Wci膮偶 mamy pozwoli膰 mu tak sobie przejecha膰?

- Ale z ciebie t臋pak! A jak my艣lisz, dok膮d oni t臋dy dojad膮? Przecie偶 ta droga prowadzi tylko nad morze i wkr贸tce b臋d膮 musieli t臋dy wraca膰. A kiedy si臋 pojawi膮, to b臋dzie na nich czeka艂o 艣liczne 艂贸偶eczko z min na powitanie.

- Pewnie dupki pomylili drogi albo co艣... Ma艂y odwr贸ci艂 si臋 w kierunku drogi przygl膮daj膮c si臋 przeje偶d偶aj膮cemu czo艂gowi. Nagle usiad艂 i wskaza艂 na niego r臋k膮.

- Hej, popatrz tylko! Jest pe艂en naszych -

- Raczej rannych bohater贸w wracaj膮cych do Moskwy.

- Za艂o偶ymy si臋?

W tym momencie zgas艂 silnik. Czo艂g zatrzyma艂 si臋 niezgrabnie. Nast膮pi艂o kilka nieudanych pr贸b ponownego odpalenia, potem do uszu naszych dw贸ch ukrytych obserwator贸w dosz艂y rozgniewane g艂osy. Ma艂y wyszczerzy艂 z臋by. Podni贸s艂 swoje MG, opar艂 na ramieniu, przesun膮艂 czapk臋 na ty艂 g艂owy i wycelowa艂.

- Nie b膮d藕 takim cholernym idiot膮! - fukn膮艂 na niego Barcelona. - Nie po to tu przyszli艣my. Stary nie kaza艂 nam tu siedzie膰 i bawi膰 si臋 w strzelnic臋.

- Pierdol si臋 - odpar艂 spokojnie Ma艂y.

Pierwszy zgin膮艂 komisarz. W swojej w艣ciek艂o艣ci wyszed艂 z czo艂gu i grozi艂 kierowcy stoj膮c na drodze.

- Wiesz, co si臋 z tob膮 stanie? To skandal, to ewidentne z艂amanie...

Czego? Dyscypliny? Kierowca nigdy si臋 nie dowiedzia艂, pewnie te偶 nic go to nie obchodzi艂o. Pad艂 strza艂 i nagle komisarz pochyli艂 si臋 w p贸艂 zdania i zwali艂 r贸wno na ziemi臋.

- Co si臋 dzieje? - odezwa艂 si臋 g艂os z wn臋trza czo艂gu.

Cisza. 呕adnego d藕wi臋ku, tylko wiatr szumi膮cy w konarach drzew, st臋kaj膮ce i skrzypi膮ce ga艂臋zie. 呕adnej podpowiedzi, gdzie jest ukryty

snajper. Wtedy odezwa艂y si臋 偶aby na bagnach, jakby komentuj膮c swoim kumkaniem i rechotem wydarzenie, kt贸re mia艂o miejsce. By艂 to sygna艂 dla wi臋藕ni贸w skulonych z ty艂u czo艂gu, kt贸rzy podnie艣li g艂owy i zacz臋li szepta膰 mi臋dzy sob膮.- Co to by艂o? Jeden z naszych?

- Nie mam poj臋cia. ^ - To musia艂 by膰 jeden z naszych.

- Pewnie tak.

- Kto jeszcze mia艂by do nas strzela膰?

- Cholera wie.

- Ale sk膮d strzela艂?

Nikt nie odpowiedzia艂, bo nikt nie wiedzia艂. Martwy komisarz le偶a艂 na drodze tam, gdzie upad艂, z rozpostartymi ramionami i przekrzywion膮 g艂ow膮 w ka艂u偶y krwi.

Wr贸ci艂a martwa cisza. Nagle z wie偶yczki wyskoczy艂 kanonier, podbieg艂 do przodu czo艂gu i rozgl膮da艂 si臋 niespokojnie dooko艂a. Za nim, niech臋tnie i nerwowo, wysz艂o jego dw贸ch towarzyszy, trzymaj膮c si臋 razem dla bezpiecze艅stwa.

Na g贸rze, w g臋stwinie drzew, Ma艂y u艣miechn膮艂 si臋 cicho do siebie. Ponownie wycelowa艂. Jeszcze raz jego palec zawin膮艂 si臋 na spu艣cie karabinu.

- Ty, daj sobie spok贸j, co? - Barcelona by艂 ju偶 nie藕le rozgniewany. - Nie jeste艣my tu po to, 偶eby bawi膰 si臋 w gry, mamy du偶o wa偶niejsze sprawy na g艂owie.

- Co mo偶e by膰 wa偶niejszego od zabijania wroga? - za偶膮da艂 Ma艂y. - Nie codziennie znajduje si臋 ludzi wystarczaj膮co g艂upich, by wyj艣膰 z T34 i zabawia膰 si臋 na 艣rodku drogi... Daj mi teraz spok贸j, zanim naprawd臋 si臋 wkurwi臋.

Posypa艂y si臋 strza艂y, jeden po drugim, szybko i dok艂adnie. 呕aby przesta艂y si臋 odzywa膰 i uciek艂y po cichu g艂臋biej na bagna. Jeden z niemieckich wi臋藕ni贸w nagle wsta艂 i zacz膮艂 macha膰 r臋koma.

- Towariszcz! Towariszcz! Jestem twoim przyjacielem - nie strzelaj!

Ma艂y patrzy艂 na niego zdumiony.

- Popatrz tylko na to ma艂e g贸wno.

- Co za pokaz! - Barcelona splun膮艂 z pogard膮. - Patrz na nich, jak si臋 razem skulili jak stado cholernych owiec... A偶 dziwne, 偶e Iwan od razu ich nie zastrzeli艂. Ja bym tak zrobi艂 na ich miejscu. Po co im takie dupki w Moskwie?

- Co z nimi zrobimy?

- Nie wiem... chyba we藕miemy ze sob膮.

Barcelona podni贸s艂 si臋 na kolanie i pomacha艂 do niemieckich wi臋藕ni贸w. Powoli i niepewnie zacz臋li schodzi膰 z czo艂gu i i艣膰 w kierunku g臋stwiny w膮sk膮 艣cie偶k膮 z ga艂膮zek i chrustu u艂o偶on膮 w艣r贸d bagien.

Przywita艂o ich dw贸ch zwyk艂ych 偶o艂nierzy, obaj brudni i niechlujni.

- Co, u diab艂a - zacz膮艂 pu艂kownik, gdy Barcelona bezceremonialnie chwyci艂 go za rami臋 wskazuj膮c na ziemi臋.

- Nie tak g艂o艣no! - zasycza艂 Barcelona poirytowany. - Nie wiem, czy zauwa偶y艂e艣, ale trwa

wojna. Chcesz, 偶eby ci odstrzelili 艂eb? Pu艂kownik wyprostowa艂 si臋 dumnie.

- Musz臋 ci臋 pouczy膰...

- Zamknij ryj! - warkn膮艂 Ma艂y zakrywaj膮c-

swoj膮 pot臋偶n膮 i brudn膮 艂ap膮 usta pu艂kownika. .

W tym momencie zza ich plec贸w rozleg艂a si臋

seria strza艂贸w.

- Co to? - spyta艂 major Blank, rzucaj膮c si臋 szybko do bagna dla os艂ony. - Kto do nas strzela?

- A jak my艣lisz? - powiedzia艂 Barcelona obserwuj膮c z u艣mieszkiem, jak nieskalany major jest teraz umorusany b艂otem a偶 po pas. - > - Rosjanie? Gdzie oni s膮?

Barcelona potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 oboj臋tnie.

- Gdzie艣 tam... Sugeruj臋, 偶eby艣my si臋 ruszyli, dop贸ki mamy jeszcze czas. Trzymajcie si臋 za mn膮 i miejcie g臋by na k艂贸dk臋.

- Czy mog臋 zapyta膰...

- Nie. - Ma艂y szturchn膮艂 pu艂kownika w ty艂ek kolb膮 swojego MG. - Ruszaj i trzymaj g臋b臋 na k艂贸dk臋, tak jak on powiedzia艂. Pierwszy, kt贸ry si臋 odezwie, dostanie seri臋 w bebechy.

Ruszyli przez krzaki, przechodz膮c przez inn膮 cz臋艣膰 bagien dotarli do g臋sto zalesionego zbocza. Barcelona zatrzyma艂 poch贸d i zacz膮艂 konferowa膰 z Ma艂ym.

- Co s膮dzisz? Pchamy si臋 dalej czy czekamy

tu a偶 si臋 艣ciemni?

Ma艂y si臋 nachmurzy艂.

- Jak wychodzili艣my, to nie mieli艣my takich problem贸w. Iwan si臋 wtedy nie czepia艂, a teraz tylko dlatego, 偶e ci膮gniemy to g贸wno za sob膮.

• - Dobra, to poczekajmy na razie.

- Mnie pasuje.

Ma艂y rzuci艂 swoje MG na ziemi臋 i sam klapn膮艂 obok. Barcelona machn膮艂 r臋k膮 w kierunku grupy, kt贸r膮 prowadzi艂.

- Dobra, s艂uchajcie, mo偶na odpocz膮膰 przez chwil臋.

Pu艂kownik chrz膮kn膮艂 i spr贸bowa艂 ponownie przywr贸ci膰 sw贸j autorytet.

- S膮dz臋, 偶e lepiej by艂oby bezzw艂ocznie rusza膰 dalej.

- Jasne. Czemu nie?

Barcelona usiad艂 obok Ma艂ego, wyci膮gn膮艂 poobijan膮 puszk臋 tytoniu i zacz膮艂 skr臋ca膰 par臋 papieros贸w.

- Ja ci臋 nie zatrzymuj臋. Jak chcesz, to id藕.

Major Blank wci膮gn膮艂 g艂o艣no powietrze. Czeka艂, a偶 pu艂kownik co艣 zrobi albo powie. Dw贸ch zwyk艂ych 偶o艂nierzy, siedz膮c obok siebie na wilgotnej ziemi pod drzewem, spogl膮da艂o na niego bezczelnie. Ich oczy 艣wieci艂y w nieogolonych twarzach ozdobionych kilkudniowym brudem. Nowa seria strza艂贸w wstrz膮sn臋艂a ziemi膮. Pu艂kownik rzuci艂 si臋 na mokr膮 gleb臋 i zakry艂 g艂ow臋 d艂o艅mi.

- Nie trzeba a偶 tak - powiedzia艂 Barcelona uprzejmie. - Przyzwyczaisz si臋 do tego. Oni nie maj膮 nic z艂ego na my艣li, tylko chc膮 nam da膰 zna膰, 偶e tu s膮.

- Ale mi si臋 to nie podoba! - warkn膮艂 major Blank pomagaj膮c pu艂kownikowi wsta膰. - Zgodz臋 si臋 - stwierdzi艂 pr贸buj膮c zachowa膰 twarz - 偶e

znacie teren lepiej ni偶 ja, ale wydaje mi si臋 bezsensem siedzenie tutaj w zasi臋gu ich ognia.

- Pos艂uchaj - powiedzia艂 Barcelona tonem kogo艣, kto pr贸buje co艣 wyt艂umaczy膰 upo艣ledzonemu psychicznie dziecku - je艣li chcesz zgin膮膰, to wystarczy, 偶e p贸jdziesz w tamt膮 stron臋 jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w. M贸wi臋 艣miertelnie powa偶nie, 偶eby艣 zrozumia艂... Tam jest wzniesienie. Na stoku le偶膮 cia艂a tych go艣ci, kt贸rzy s膮dzili, 偶e da si臋 tamt臋dy przej艣膰 w ci膮gu dnia. Jedyn膮 szans膮 na nasz powr贸t do burdelu w jednym kawa艂ku jest zaczeka膰 par臋 godzin do zmroku.

Major otworzy艂 swoje usta i po chwili je zamkn膮艂. To pu艂kownik w ko艅cu zada艂 pytanie.

- Na powr贸t - powr贸t, dok膮d powiedzia艂e艣? f - Do burdelu. '* - Masz na my艣li wasz膮 baz臋? ~ - Dok艂adnie.

'" - Dlaczego ona... Dlaczego ty... - Pu艂kownik machn膮艂 r臋k膮 i Ma艂y pospieszy艂 mu z odsiecz膮.

- To jest najprawdziwszy burdel - poinformowa艂 oburzonego oficera. - Dziwki i tak dalej. Tak jak i wy, my te偶 chcemy si臋 tam dosta膰 jak najszybciej, ale widzi mi si臋, 偶e nie ma co nadstawia膰 karku. Nawet dla kurwy. Tu jeste艣my bezpieczni. Tam - wskaza艂 kciukiem za siebie -wci膮偶 walcz膮. Mog膮 ci odstrzeli膰 艂eb w try miga. Nie warto.

Barcelona poda艂 mu papierosa. Dw贸ch zwyk艂ych 偶o艂nierzy opar艂o si臋 o pie艅 drzewa w chmurze paskudnie cuchn膮cego dymu. Pu艂kownik wzdrygn膮艂 si臋 i odszed艂 na bok.

- Brudna 艣winia - mrukn膮艂 pod nosem.

Przez oko艂o p贸艂 godziny w ma艂ym lasku panowa艂 relatywny spok贸j. Nagle, gdzie艣 na po艂udniowym zachodzie, dyrygent podni贸s艂 pa艂eczk臋 i pe艂na orkiestra rozpocz臋艂a sw膮 wojenn膮 uwertur臋. Lasek zadr偶a艂 i zatrz膮s艂 si臋, a d藕wi臋k ponios艂o przez wzg贸rza i bagniska. Tym razem to Ma艂y i Barcelona byli pierwszymi, kt贸rzy rzucili si臋 na ziemi臋. To nie by艂a zwyk艂a potyczka. Wydawa艂o si臋, 偶e eksplodowa艂 ca艂y front. Nieskalany major tarza艂 si臋 w b艂ocie kopi膮c i rozpychaj膮c je d艂o艅mi, jakby chcia艂 wykopa膰 sobie tunel, w kt贸rym si臋 schowa. Pierwsze uderzenie podrzuci艂o pu艂kownika w powietrze. Sekund臋 p贸藕niej spad艂 na Ma艂ego i le偶a艂 tak trzymaj膮c si臋 go kurczowo do ko艅ca bombardowania, nie zauwa偶aj膮c niezaprzeczalnego smrodu niemytych st贸p i pach, kt贸ry towarzyszy艂 Ma艂emu jak druga sk贸ra. Ma艂y z kolei kr臋ci艂 nosem, czuj膮c zapach w膮t艂ych perfum dolatuj膮cy z wypiel臋gnowanej i pe艂nej bia艂ych w艂os贸w g艂owy pu艂kownika. Podni贸s艂 g艂ow臋, by napomkn膮膰 o zapachu, ale jego wzrok spotka艂 si臋 ze wzrokiem pu艂kownika, a w jego wyblak艂ych niebieskich oczach wida膰 by艂o tylko 艣miertelnie przera偶onego starego cz艂owieka i po raz pierwszy w swoim 偶yciu Ma艂y znalaz艂 w sobie si艂臋, by nic nie powiedzie膰.

W promieniu kilku kilometr贸w wzg贸rza i bagna by艂y p艂on膮cym piek艂em. Ludzie, konie, pojazdy, ci臋偶kie dzia艂a by艂y si艂膮 eksplozji wyrzucane w g贸r臋 jak gejzery. Ca艂y batalion piechoty zosta艂 wybity w nieca艂e dziesi臋膰 minut. Sk艂ad amunicji wylecia艂 w powietrze w rycz膮cej masie dymu i p艂omieni. Niebo by艂o jaskrawoczerwone od tysi臋cy ogni i wype艂nione wiruj膮c膮 mas膮 szrapneli.

Nie widzieli tego ukryci w lasku. Le偶eli p艂asko na brzuchach, z twarzami mocno wci艣ni臋tymi w ziemi臋, pokryci od st贸p do g艂贸w b艂otem. Barcelona by艂 pierwszym, kt贸ry si臋 podni贸s艂.

- Tyle, je艣li chodzi o pierdolonego Goebbelsa i jego bajki o tym, jak Iwan si臋 ju偶 nie liczy w tej cholernej wojnie - zauwa偶y艂 gorzko.

Ma艂y odepchn膮艂 od siebie pu艂kownika, usiad艂 i wyplu艂 z ust ziemi臋 i li艣cie. Spojrza艂 na cz艂onk贸w s膮du polowego wci膮偶 le偶膮cych na ziemi. Dw贸ch z nich nie 偶y艂o. Trzech le偶a艂o trz臋s膮c si臋.

- Dobre pieski! - krzykn膮艂 do nich zach臋caj膮co. - Szukaj, szukaj!

Major Blank podni贸s艂 ostro偶nie g艂ow臋.

- Chod藕cie, cholerni bohaterowie! - rykn膮艂 Barcelona szturchaj膮c najbli偶szego.

- Wojna wci膮偶 trwa!

Major stan膮艂 na nogi z resztkami swojej godno艣ci. Zdj膮艂 mokry li艣膰 z ko艅c贸wki swojego nosa i wyprostowa艂 klapy przemoczonego munduru. Spojrza艂 na Barcelon臋 lodowatym wzrokiem.

- Jak tylko dojdziemy do waszej jednostki, porozmawiam o was z waszym dow贸dc膮.

Barcelona wzruszy艂 tylko ramionami.

- Je艣li my艣lisz, 偶e b臋dzie zainteresowany. - - Zapewniam ci臋, 偶e b臋dzie. - Major dramatycznie wycelowa艂 w Ma艂ego i Barcelon臋 trz臋s膮cy si臋 palec. - W minut臋 po powrocie zostaniecie aresztowani! Staniecie przed s膮dem polowym, ka偶臋 was rozstrzela膰!

- Jak sobie 偶yczysz - zgodzi艂 si臋 Barcelona.

Major Blank kompletnie spurpurowia艂. Si臋gn膮艂 po sw贸j pistolet, przypominaj膮c sobie zbyt p贸藕no, 偶e Rosjanie mu go odebrali. Barcelona i Ma艂y wymienili mi臋dzy sob膮 spojrzenia pe艂ne politowania.

- Mo偶e by艣my ju偶 poszli? - zasugerowa艂 Ma艂y.

Opu艣cili las i ponownie ruszyli przez bagna. 艢cie偶ka z ga艂臋zi by艂a w臋偶sza od poprzedniej, ugina艂a si臋 i p艂ywa艂a im pod stopami jak 艂贸dka na wysokich falach. Ma艂y prowadzi艂, Barcelona zabezpiecza艂 ty艂y. Obaj wyt臋偶ali wzrok i s艂uch, bro艅 w gotowo艣ci, gotowi strzela膰 do wszystkiego, co si臋 rusza.

Pu艂kownik by艂 za stary na takie zabawy. Przywyk艂 do 偶ycia w komforcie i dostatku, a niedogodno艣ci wojny by艂y dla niego czym艣 obcym. 艢lizga艂 si臋 i potyka艂 na ruchomej 艣cie偶ce, od czasu do czasu poruszaj膮c si臋 na czworakach. Jego czupryna bia艂ych w艂os贸w pokryta by艂a b艂otem. Ko艂nierzyk zwisa艂 swobodnie nad jednym ramieniem, je藕dzieckie spodnie rozdarte na ca艂膮 d艂ugo艣膰 nogi. Poc膮c si臋, b臋d膮c nieprzywyk艂ym do takiego wysi艂ku i dysz膮c ze strachu, Pu艂kownik ku艣tyka艂 dalej. Marzy艂 o mi臋kkich materacach i jedwabnych prze艣cierad艂ach, o wazach wype艂nionych delikatnymi zapachami per-

fumowanej wody; dooko艂a widzia艂 tylko 艣mierdz膮ce bagna, umorusanych b艂otem 偶o艂nierzy i nienaturalnie czerwone niebo pe艂ne odg艂os贸w 艣mierci.

W po艂owie drogi przez bagna, pu艂kownik straci艂 r贸wnowag臋 i run膮艂 ci臋偶ko do wci膮gaj膮cej czarnej mazi, kt贸ra jak 偶ywa istota czeka艂a chciwie na swe ofiary. Ca艂a grupa si臋 zatrzyma艂a.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Ma艂y, odwracaj膮c si臋.

- Czemu stajemy? - zdziwi艂 si臋 Barcelona, wygl膮daj膮c niecierpliwie przed siebie.

Zobaczyli, jak pu艂kownik walczy w b艂ocie i stali nieruchomo przygl膮daj膮c si臋, jak major Blank kl臋ka na brzegu 艣cie偶ki wyci膮gaj膮c r臋ce, kt贸re jednak nie dosi臋ga艂y pu艂kownika. 呕andarm zdj膮艂 kurtk臋 i rzuci艂 ton膮cemu. Pu艂kownik z艂apa艂 za jeden z r臋kaw贸w. Poci膮gn臋li ale bez skutku.

- Gdybym by艂 na twoim miejscu, to bym si臋 tak nie rzuca艂. Dzi臋ki temu utoniesz wolniej.

On i Barcelona stali obok siebie obserwuj膮c ca艂膮 scen臋 beznami臋tnym wzrokiem.

- Pi臋膰 minut? - zasugerowa艂 Ma艂y.

- Oko艂o. Mo偶e ciut d艂u偶ej, jak przestanie si臋 szarpa膰.

Major Blank odwr贸ci艂 si臋 do nich.

- Chod藕cie tu i pom贸偶cie mi... To rozkaz.

Ma艂y wyszczerzy艂 z臋by. Ani on, ani Barcelona nie ruszy艂 si臋 z miejsca. Znali reputacj臋 pu艂kownika. Wiedzieli o stu trzydziestu siedmiu ofiarach. Stali wi臋c i patrzyli.

Powoli major Blank stan膮艂 na nogi. Rozejrza艂si臋 za du偶膮 ga艂臋zi膮, znalaz艂 j膮 i z w艣ciek艂ym wyrazem twarzy ruszy艂 w stron臋 dw贸ch zwyk艂ych 偶o艂nierzy. Ma艂y uni贸s艂 bro艅. Major zignorowa艂 ostrze偶enie. Sekund臋 p贸藕niej pad艂 strza艂 i Major z rozpostartymi szeroko ramionami do艂膮czy艂 do swojego pu艂kownika w bagnie. 呕andarm, krzycz膮c dziko, zacz膮艂 ucieka膰 zygzakiem po w膮skiej 艣cie偶ce. Barcelona wycelowa艂 i bez emocji nacisn膮艂 spust. Tak sko艅czy艂 ostatni 偶ywy cz艂onek s膮du polowego.

- To - zaobserwowa艂 Barcelona z satysfakcj膮

- by艂 dzie艅 dobrze przepracowany. Cholernie dobrze przepracowany. Odczuwam wi臋ksz膮 przyjemno艣膰, jak si臋 pozbywam takich trzech 艣cierw jak te ni偶 jakich艣 tam Rosjan.

Ma艂y by艂 zaj臋ty wyrywaniem z臋b贸w swoim ofiarom kombinerkami, kt贸re zawsze nosi艂 ze sob膮.

- Ca艂kiem nie藕le, co?

Wrzuci艂 trzy z艂ote z臋by do swojego woreczka z 艂upami.

- To ju偶 mam sze艣膰. Nie藕le, co? - Wyci膮gn膮艂 jeden z nich i w艂o偶y艂 w przerw臋 mi臋dzy w艂asnymi z臋bami. - My艣lisz, 偶e b臋dzie mi pasowa膰?

Barcelona potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Sam si臋 prosisz o k艂opoty, jak to zrobisz. Zapomnia艂e艣, 偶e Porta te偶 ma kolekcj臋?

- On jest koleg膮 zbieraczem, a nie rywalem

- powiedzia艂 Ma艂y oburzony.

Barcelona za艣mia艂 si臋 sarkastycznie.

- Nie by艂bym taki pewien! Tak czy inaczej, to twoje ryzyko, a nie moje.

Ruszyli dalej rozgl膮daj膮c si臋 uwa偶nie. Zmierzch nadszed艂 i odszed艂 i gdy dotarli wreszcie do bazy, niebo by艂o czarne opr贸cz jednego r贸偶owego kawa艂ka na po艂udniowym zachodzie. Zdali sw贸j raport, pomagaj膮c sobie w贸dk膮 i gor膮cymi par贸wkami. Stary s艂ucha艂 z powag膮 ich opowie艣ci.

- Nie ma w膮tpliwo艣ci - powiedzia艂, kiedy sko艅czyli - jeste艣my otoczeni... Odci臋ci. Julius i Sven zameldowali o du偶ych ruchach wojska za nami, wy m贸wicie o piechocie i czo艂gach przed nami. - Odwr贸ci艂 si臋 do Porty. - A co na pla偶y? Jakie艣 oznaki 偶ycia?

- Mn贸stwo. A偶 si臋 roi od snajper贸w.

-Hmm....

Stary zaci膮gn膮艂 si臋 g艂臋boko fajk膮. Po艂o偶y艂 sobie kciuk i palec wskazuj膮cy na nosie i zacz膮艂 pociera膰 nimi sk贸r臋 w g贸r臋 i w d贸艂.

-1 jak si臋 teraz, do cholery, mamy wydosta膰 z tego g贸wna?

- Wydosta膰? - krzykn臋艂a jedna z dziewczyn ubrana w jaskrawo zielone majtki i biustonosz, graj膮ca w ko艣ci z rumu艅skim kapralem. - Po co chcecie si臋 wydostawa膰? Id膮 Rosjanie?

Stary j膮 zignorowa艂. Rozwin膮艂 map臋 i skin膮艂 na Legionist臋.

- Co s膮dzisz?

Legionista spogl膮da艂 na map臋 przez jaki艣 czas i po d艂ugim zastanawianiu si臋 i marszczeniu czo艂a wskaza艂 palcem na d艂ug膮 zielon膮 lini臋 wij膮c膮 si臋 przez arkusz.

- Tutaj. Mo偶liwe, 偶e przebijemy si臋 t臋dy.

- Bagna - skomentowa艂 Stary.

- Tu wsz臋dzie s膮 pierdolone bagna.

- Bagna i g臋sty las... Przez sze艣膰dziesi膮t kilometr贸w.

- Albo to albo zostajemy tutaj i dajemy si臋 zabi膰. Nie widz臋 innego wyj艣cia.

- Na to wygl膮da.

- Hej! - krzykn膮艂 nagle Ma艂y znad swojej butelki w贸dki. - Gdzie jest pianista? Niech co艣 zagra.

- W艂a艣nie, dawa膰 pianist臋! - przytakn膮艂 mu Barcelona, machaj膮c w powietrzu na wp贸艂 zjedzon膮 par贸wk膮. - Czemu nie gra muzyka?

- Bo pianista jest cholernie martwy, dlatego

- powiedzia艂 Heide w typowo mi艂y dla siebie spos贸b.

-Martwy? Jak? . ,

- Strzeli艂 sobie w 艂eb, ot co. Ma艂y wsta艂 gwa艂townie.

- Gdzie jest cia艂o?

• - Siadaj i nie zawracaj sobie g艂owy - powiedzia艂 Porta pchaj膮c Ma艂ego z powrotem na jego miejsce. - Ju偶 tam by艂em.

Wyci膮gn膮艂 przed siebie jeden 艣wiec膮cy z艂oty z膮b. Ma艂y usi艂owa艂 go zazdro艣nie pochwyci膰, ale w tym momencie Stary podj膮艂 decyzj臋.

- Przygotujcie si臋 natychmiast do wymarszu. Iwan mo偶e tu by膰 lada moment. Spr贸bujemy swojej szansy na zewn膮trz, zamiast da膰 si臋 zar偶n膮膰 w 艣rodku... Heide, rozejrzyj si臋 i zobacz, czy znajdziesz tyle pistolet贸w, by ka偶da z dziewczyn mia艂a jeden. ,

• - Jasne.

Dziewczyna w zielonych majtkach odwr贸ci艂a si臋 i znowu krzykn臋艂a. - Pistolety? Nie mog艂abym! Nie wiem, jak si臋 ich u偶ywa!

- Szybko si臋 nauczysz - powiedzia艂 Stary oschle.

W ci膮gu pi臋tnastu minut byli艣my poza domem i po drodze na bagna z Ma艂ym i Port膮 z przodu kolumny. Poruszali艣my si臋 w szybkim tempie i dotarli艣my pod os艂on臋 drzew, zanim dotar艂y do nas odg艂osy ostrza艂u.

- To Iwan - stwierdzi艂 Porta. - Wygl膮da na to, 偶e wydostali艣my si臋 w sam膮 por臋.

- Nie ma czasu, 偶eby si臋 teraz tym zachwyca膰 - powiedzia艂 Stary. - Chod藕my dalej.

Szli艣my pojedyncz膮 lini膮 po艣r贸d drzew. Musieli艣my do艣膰 dziwnie wygl膮da膰. Z przodu by艂 Ma艂y, kt贸ry sam w sobie by艂 zjawiskiem, za nim dwie dziewczyny ubrane w mieszanin臋 cywilno-

-wojskowych ciuch贸w i trzymaj膮ce pistolety pod przedziwnym k膮tem, za nimi Porta, potem czterech Rumun贸w, kt贸rych mundury w kolorze khaki mo偶na by艂o pomyli膰 z rosyjskimi, za nimi stadko dziewczyn i ca艂a reszta. W pewnym momencie musieli艣my przedosta膰 si臋 przez most pilnowany przez Rosjan. 艁atwo sobie z nimi poradzili艣my: my艣l臋, 偶e byli zbyt zaskoczeni naszym widokiem i nie otworzyli od razu ognia, a potem by艂o ju偶za_p贸藕no, ju偶 by艂o po nich. Troje dziewcz膮t natychmiast przyodzia艂o si臋 w rosyjskiemundury i przesz艂o w nich przez most.

- G艂upie cipy - mrukn膮艂 Legionista. - Je艣li nas z艂api膮 z nimi tak ubranymi, to zanim kto艣 mrugnie okiem, rozstrzelaj膮 nas jako szpieg贸w.

- Pewnie i tak by nas rozwalili - powiedzia艂em pos臋pnie.

Kiedy rosyjskie czo艂gi wjecha艂y do rumu艅skiej wioski, kt贸r膮 tak pospiesznie opu艣cili艣my, powita艂 ich widok Olgi wisz膮cej na maszcie z du偶ym napisem ZDRAJCA, powieszonym na jej szyi. Przez prawie dwadzie艣cia minut Rosjanie ostrzeliwali opuszczon膮 will臋, a偶 wreszcie doszli do wniosku, 偶e chyba jednak nie ma nikogo w domu. Rozp臋ta艂a si臋 d艂uga dyskusja na temat to偶samo艣ci powieszonej kobiety, kt贸rej konkluzj膮 by艂o, 偶e musia艂a to by膰 bohaterska partyzantka zabita przez band臋 faszystowskich 艣wi艅. Jej cia艂o, a raczej to, co z niego zosta艂o po ostrzale willi, zosta艂o najpierw sfotografowane wisz膮c na maszcie, a potem zdj臋te i pochowane z pe艂nymi wojskowymi honorami.

Jej gr贸b mo偶na wci膮偶 ogl膮da膰. Na nagrobku napisano:

„Tu le偶y Olga Geiss. Zgin臋艂a w obronie wolno艣ci".

Mniej wi臋cej w tym samym czasie, gdy wyprawiano jej pogrzeb, Porta i Ma艂y kucali w krzakach obok siebie i za艂atwiaj膮c swoje naturalne potrzeby rozprawiali o 偶yciu, 艣mierci i tym podobnych.

- Hitler - zauwa偶y艂 Ma艂y przygl膮daj膮c si臋 fotografii na stronie, kt贸r膮 w艂a艣nie wyrywa艂 z gazety.

Porta st臋kn膮艂. Po chwili on tak偶e wyrwa艂 stron臋.

- Hm... Ja mam Stalina - skomentowa艂. Na moment zapad艂a cisza.

- Niez艂ej jako艣ci jest ta gazeta. - Porta wsta艂 zapinaj膮c spodnie. - Ca艂kiem mi臋kka i g艂adka. Prawie tak dobra jak prawdziwa srajta艣ma.

Z艂o偶yli reszt臋 stron chowaj膮c je do kieszeni na przysz艂o艣膰. Razem wr贸cili spacerem na drog臋-

- Tak si臋 zastanawiam... - powiedzia艂 Ma艂y

z namys艂em - s膮dzisz, 偶e kto艣 nazwa艂by zdrad膮 wycieranie sobie dupy zdj臋ciem Adolfa?

Porta nie odpowiedzia艂 od razu, wa偶膮c spokojnie wszystkie za i przeciw.

- Prawdopodobnie - stwierdzi艂 po d艂u偶szym namy艣le.

Ma艂y pokiwa艂 g艂ow膮.

- Tak my艣la艂em... Szkoda, 偶e to by艂o tylko

zdj臋cie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sven Hassel batalion marszowy
SVEN HASSEL BATALION MARSZOWY
Hassel Sven Batalion marszowy (1962)
Sven Hassel Wi臋zienie NKWD (1981)
Krolestwo Piekiel Powstanie Warszawskie Sven Hassel
Hassel Sven Batalion marszowy part 4
Hassel Sven Batalion marszowy
Hassel Sven Batalion marszowy
Hassel Sven Krwawa droga do 艣mierci part 11
Hassel Sven Towarzysze broni (popr61)
Hassel Sven Legion pot臋pie艅c贸w (1953) part 1
Hassel Sven S膮d wojenny part 12
Hassel Sven Legion potepiencow
Hassel Sven Gestapo
Hassel Sven Genera艂 SS (1969) part 8

wi臋cej podobnych podstron