Agent Mosadu związany z zabójstwem lidera Hamasu Mahmuda al-Mabhuha zatrzymany w Polsce Polska policja zatrzymała poszukiwanego w Niemczech domniemanego agenta izraelskiego Mosadu, podejrzanego o udział w przygotowaniach styczniowego zamachu na lidera Hamasu Mahmuda al-Mabhuha w Dubaju – informuje niemiecki tygodnik “Der Spiegel”. Informacje te potwierdza Niemiecka Prokuratura Federalna. Niemiecka Prokuratura Federalna potwierdziła, że w Warszawie doszło do zatrzymania na podstawie europejskiego nakazu aresztowania. Zatrzymany mężczyzna jest oficjalnie poszukiwany w Niemczech za pomoc w zdobyciu niemieckiego paszportu nieuprawnionej do tego osobie, która – według “Spiegla” – brała udział w zamachu na lidera Hamasu. - My nie prowadzimy dochodzenia w sprawie zamachu w Dubaju – powiedział rzecznik Prokuratury Federalnej. Dodał, że zwrócono się do polskich władz o wydanie podejrzanego do Niemiec. Według tygodnika “Der Spiegel” pod koniec ubiegłego tygodnia polska służba graniczna na warszawskim lotnisku zatrzymała mężczyznę, który chciał wjechać do Polski z paszportem na nazwisko Uri Brodsky. Osoba o tym nazwisku, mająca obywatelstwo izraelskie, podejrzana jest o współudział w logistycznych przygotowaniach zamachu na lidera palestyńskiego Hamasu – Mahmuda al-Mabhuha. “Spiegel” pisze, że Brodsky miał pracować dla Mosadu w Niemczech, dlatego poszukiwany jest przez niemieckich śledczych, którzy zwrócili się do Interpolu. Prokuratura federalna wydała nakaz aresztowania. Według ustaleń niemieckich władz wiosną 2009 r. Brodsky miał też towarzyszyć drugiemu domniemanemu agentowi Mosadu, który składał wniosek o paszport w urzędzie meldunkowym w Kolonii. Jeden z domniemanych morderców lidera Hamasu miał krótko przed zamachem przybyć do Dubaju, posługując się niemieckim paszportem na nazwisko Michael Bodenheimer. Niedługo potem wyjechał. 19 stycznia 2010 r. Mabhuh, jeden z założycieli Brygad Ezedina al-Kasama, wojskowego skrzydła Hamasu, został zamordowany w hotelu w Dubaju. O dokonanie zabójstwa policja emiratu oskarża izraelskie służby wywiadowcze Mosad. Zabójcy posługiwali się paszportami państw Zachodu. Interpol poszukuje w związku z zamachem 27 osób.
Jak pisze “Spiegel”, zatrzymanie podejrzanego w Polsce doprowadziło do dyplomatycznych komplikacji. Izraelska ambasada w Warszawie interweniowała w tej sprawie u polskiego rządu, sprzeciwiając się ekstradycji domniemanego agenta do Niemiec.
Izrael domaga się od Polski wydania swego obywatela Dwaj izraelscy ministrowie zażądali od Polski przekazania ich krajowi obywatela izraelskiego, zatrzymanego w Warszawie na prośbę Niemiec, a podejrzanego o udział w styczniowym zamachu na lidera Hamasu w Dubaju. – Izrael powinien sprzeciwić się ekstradycji do kraju trzeciego każdego swojego obywatela i zrobić wszystko, aby go ściągnąć do kraju – powiedział minister transportu Israel Kac. Minister transportu, bliski współpracownik izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu, wypowiedział się w ten sposób przed posiedzeniem rządu. Z kolei minister turystyki Stan Miseżnikow dodał, że “Polska powinna powiadomić Niemcy, że odeśle mężczyznę do Izraela i jeśli są jakieś zarzuty wobec niego, mamy system prawny, który udowodnił swoją wiarygodność wobec prawa międzynarodowego”.(sic!) Izraelskie ministerstwo spraw zagranicznych ograniczyło się do potwierdzenia informacji o “aresztowaniu obywatela Izraela w Polsce”, podkreślając, że “izraelski konsulat zajmuje się tą sprawą”. W sobotę rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie prokurator Monika Lewandowska potwierdziła fakt zatrzymania w Polsce osoby związanej z zabójstwem jednego z liderów Hamasu w Dubaju. Lewandowska poinformowała, że podejrzany został zatrzymany w Polsce 4 czerwca na podstawie wydanego za nim europejskiego nakazu aresztowania (ENA). Dodała, że 6 czerwca Sąd Okręgowy w Warszawie zadecydował o zastosowaniu wobec zatrzymanego tymczasowego aresztu na okres 40 dni. - Prokurator postawił mu zarzut poświadczenia nieprawdy i pomocnictwa do sfałszowania dokumentów niemieckich – powiedziała Lewandowska.
Izrael-Polska-zatrzymanie Izraelscy ministrowie protestują przeciwko ekstradycji z Polski do Niemiec Izraelczyka zamieszanego w zabójstwo lidera Hamasu w Dubaju. Uri Brodsky został zatrzymany na początku czerwca w Warszawie na wniosek Niemiec. Berlin podjerzewa go o pracę dla Mosadu i pomoc w sfałszowaniu dokumentów wykorzystanych przez zabójców. Minister turystyki Stas Mieszhnikov zasugerował, by rząd wykorzystał relacje z Polską, która okazuje “bezgraniczne popracie” dla Izraela, do walki przeciwko ekstradycji. “Warszawa musi powiedzieć Niemcom, że Brodsky jako obywatel Izraela musi być legalnie sądzony w swoim kraju” – powiedział szef resortu. Minister transportu dodał, że ekstradycji trzeba uniknąć ze względu na powód aresztowania Izraelaczyka. Media podkreślają, że Polska znalazła się w niezręcznej sytuacji, gdyż blisko współpracuje z Niemcami i Izraelem. Część komentatorów zastanawia się, czy w tej sytuacji Izrael straci kolejnych przyjaciół. Tel Awiw nigdy nie potwierdził, że za zabójstwem lidera Hamasu stoi Mosad. Mimo to cała sprawa skomplikowąła stosunki dyplomatyczne z krajami, których paszporty zabójcy sfałszowali i wykorzystali podczas operacji. Wielka Brytania i Australia wydaliły przedstawicieli Mosadu w izraelskich ambasadach. Londyn dodatkowo nie zgodził się na przyjazd nowego przedstawiciela wywiadu do czasu, aż Izrael nie podpisze zobowiązania, że więcej brytyjskich paszportów nie podrobi. Za: Polskie Radio – Wiadomości (Niedziela, 13 czerwca 2010)
Agent Mossadu na wolności Niemiecki sąd zwolnił za kaucją domniemanego izraelskiego szpiega powiązanego z zabójstwem lidera Hamasu w Dubaju w styczniu. Brodsky, którego aresztowano w Warszawie na lotnisku w czerwcu z podejrzeniem o posiadanie fałszywego niemieckiego paszportu został natępnie przekazany do Niemiec. W piątek prokurator stwierdził, że Uri Brodsky nie będzie musiał stanąć przed sądem w Niemczech i może podróżować, gdzie będzie chciał, podczas gdy postępowanie sądowe przeciw niemu będzie kontynuowane. Rzecznik prokuratury Rainer Wolf powiedział – Może wrócić do Izraela jeszcze dziś, jeśli chce. Polski sąd, który początkowo zajmował się sprawą agenta, zdecydował, że Brodsky może być sądzony w Niemczech nie za szpiegostwo, lecz tylko za poświadczenie nieprawdy i pomoc w sfałszowaniu dokumentów dla osoby, która miała brać udział w zabójstwie lidera Hamasu. Początkowo w sprawę zaangażował się Izrael, który naciskał na Polskę by Brodskyiego, który ma izraelskie obywatelstwo wysłać raczej do ojczyzny, nie zaś przekazywać go do Niemiec. Niemiecki sąd zwolnił za kaucją domniemanego izraelskiego szpiega powiązanego z zabójstwem lidera Hamasu w Dubaju w styczniu. Brodsky, którego aresztowano w Warszawie na lotnisku w czerwcu z podejrzeniem o posiadanie fałszywego niemieckiego paszportu został natępnie przekazany do Niemiec.W piątek prokurator stwierdził, że Uri Brodsky nie będzie musiał stanąć przed sądem w Niemczech i może podróżować, gdzie będzie chciał, podczas gdy postępowanie sądowe przeciw niemu będzie kontynuowane. Rzecznik prokuratury Rainer Wolf powiedział – Może wrócić do Izraela jeszcze dziś, jeśli chce.
Odpowiedź dla pana Elvgreena Jakiś nieznajomy napisał do mnie przez pocztę wewnętrzną Facebooka w sprawie mojego stanowiska wobec obrońców i przeciwników krzyża. List ten oraz odpowiedź na niego można znaleźć na portalu wPolityce.pl. Na to odezwał się polemizujący ze mną często na Twitterze anonimowy niestety jegomość, który nawet przy okazji tej polemiki nie był uprzejmy się przedstawić. Ja znam go jako Elvgreena. Jego tekst można znaleźć tutaj.: (Łukasz Warzecha - obrońca krzyża? Wzburzyła mnie odpowiedź Łukasza Warzechy na łamach wPolityce http://tinyurl.com/32l8fho. Wzburzyła mnie nie dlatego, że pan Warzecha ma inne poglądy niż moje, bo do tego zdążyłem się w Polsce przyzwyczaić i generalnie uważam to za zjawisko dobre, ale dlatego, że pan Warzecha po raz kolejny w dyskusji posuwa się do języka dla mnie, i nie tylko dla mnie, nieakceptowalnego i to w stosunku do osoby, która grzecznie wyjaśnia mu swoje stanowisko. Cóż. W takim razie Panie Łukaszu kilka słów ode mnie w ramach komentarza do Pańskiej odpowiedzi. Kieruje Pan do swojego adwersarza sformułowanie "pożyteczny idiota" prosząc aby się na ten termin nie zżymał, bo to przecież termin ukuty przez Lenina. Hm... Czy gdybym powiedział, żeby nie zżymał się Pan na określenie „szkodliwy idiota”, bo przecież to sformułowanie wykorzystywane jest znacznie częściej niż owy termin Lenina, to zechciałby Pan ustosunkować się do kilku pytań zawartych dalej? Nie, nie wykorzystam. Pan wykorzystuje licząc zapewne (podświadomie?), że obrażenie kogoś uchroni go przed czytaniem odpowiedzi na swój list. Mnie łatwo obrazić nie można, ale może Pan próbować. Podstawową sprawą w kwestii oceny tego co dzieje się na Krakowskim Przedmieściu jest aspekt prawny. Trwanie tam krzyża i niezgoda grupki (podkreślam to słowo) osób, które aktywnie walczą o jego pozostawienie i szantażują instytucje demokratycznego państwa, jest nielegalne – niezgodne z prawem i konstytucją. Trudno zaprzeczyć, prawda? Jaką woltę Pan zamierza wykonać aby takie bezprawie usprawiedliwić i co Pan powie gdy to bezprawie zostanie zastosowane z powodzeniem (naród się uczy) w obronie, lub przeciwko ideom, które są dla Pana ważne. Może być Pan pewien, że mojej zgody na to na pewno nie będzie, niezależnie od tego jak bardzo się z Panem nie zgadzam. Niestety z drugiej strony na podobny gest poszanowania prawa nie mam co liczyć. Nie dziwi mnie też tak wybiórcze „kalomentalnościowe” podejście do aspektu prawa i jego łamania. Kilka dni temu zadałem Panu za pośrednictwem Twistera pytanie czy Superexpress, który wyciągnął na światło dzienne kompromitujące filmy z udziałem senatora Piesiewicza, płacił szantażystkom. Odpowiedział Pan: „A dlaczego mnie pan o to pyta?”. Otóż dlatego, proszę Pana, gdyż to nie kto inny tylko Pan bronił publicznie, stawiając na szali swoje nazwisko i reputację, właściwość wyciągania tego na światło dzienne, podobnie jak w przypadku hiperboli dotyczącej obrony łamiących prawo pod krzyżem, wymyślając jakieś dziwaczne uzasadnienia walki o standardy wśród osób pełniących istotną funkcję. Natomiast nie uznaje Pan za zasadne zadać pytanie „czy redakcja, która Pana, mam nadzieję nie jako „pożytecznego idiotę”, wykorzystała do wypromowania owego smutnego zdarzenia, płaciła szantażystom. Nie, nie jest to dla Pana istotne. Relatywizm? Mentalność Kalego? Nie wracałbym do tego tematu gdyby we wspomnianym liście na łamach wPolityce nie uznał uczestniczenia w demonstracji pod krzyżem jednego z szantażystów Piesiewicza, jako powód do uznania wszystkich, którzy tam przyszli za tłuszczę.
Ponawiam więc pytanie: czy Pańska redakcja mu zapłaciła za materiały, które Pan wykorzystał? I jeśli tak, to czym się Pan różni od tej „tłuszczy”? Wystarczy mi jasna odpowiedź: „Nie wiem czy zapłacili”, „nie interesuje mnie to”, „nie badałem”, „to dla mnie nieistotne”. Bardzo proszę określić się jasno, bo to dość istotne przy określeniu szczerości Pańskich intencji. Bo jak dla mnie to gdy szantażysta organizuje demonstrację to źle, ale gdy mu się płaci to już niekoniecznie. Dość chętnie posługuje się Pan też terminem „kontekstu”, który to kontekst oczywiście Pan rozumie, a każdy kto myśli inaczej go wyraźnie nie rozumie. Wytrych, który chętnie Pan wykorzystuje. Przytoczę więc kolejną dyskusję z Twistera, która rozpętała się odnoście Pańskiego obśmiania idei wspólnych, polsko-rosyjskich obchodów Bitwy Warszawskiej. Podałem Panu jako przykład analogiczny wspólne polsko-niemieckie obchody zwycięstwa nad faszyzmem (historia znacznie świeższa) i kroki, które do tego doprowadziły – gest Willy’ego Brandta w 1970, który jeszcze kilka lat wcześniej uznawał rezygnację Niemiec z roszczeń dot. Śląska za zdradę. Na zarzut, że nawet komunistyczni sekretarze mieli więcej wyobraźni niż Pan odpowiedział Pan, że porównywanie go z gensekiem Gierkiem (nawiasem mówiąc czy to on przyjmował Brandta?) jest bez sensu. Podałem więc słynny list biskupów, który do poprawy polsko-niemieckich stosunków się przyczynił, na co Pan odpowiedział, że Kościół rządzi się innymi prawami. Szanowny Panie! W tym jednym zdaniu właśnie dowiódł Pan, że kościół jego nie dotyczy. Więc o co Panu chodzi z owym krzyżem jeśli nie o polityczną awanturę? Uznał Pan w jednym zdaniu, że Kościół to Kościół a Pan to Pan. Więc się pytam jakim prawem wykorzystuje Pan i jemu podobni symbol tego kościoła, poza nawiasem którego wyraźnie się Pan stawia, do wszczynania politycznych awantur? Innymi słowy przyznaje Pan rację wszystkim tym, którzy twierdzą, że krzyż jest tylko narzędziem, które się wykorzystuje, którym się walczy w celu doraźnych politycznych interesów, czyli de facto go bezcześci (kolejny złamany paragraf, ale dlaczego miałby się Pan tym przejmować?). Czy to cynicznie, czy też bezmyślnie wspomina Pan zatem o modlitwach, śpiewach i różańcach? Jakim też więc prawem próbuje Pan wyjaśnić „znaczenie symboliki krzyża” skoro w tym samym czasie stawia się Pan poza marginesem kościoła? Działania ludzi spod krzyża jak Pan słusznie zauważył wymagają odwagi tak jak działanie każdego kto łamie prawo. Pan to swoimi wypowiedziami sankcjonuje demolując porządek prawny Państwa. Jeśli kiedyś jakaś grupa ludzi będzie łamała prawo, to także Pan będzie za to osobiście odpowiedzialny. Prosi Pan o dowody, że „obrońców krzyża” jak ich Pan nazywa (moim zdaniem bezczeszczących krzyż, o czym zresztą mówią sami biskupi) organizuje Jarosław Kaczyński. Szanowny Panie, ja panią w okularach, która przywiązała się do krzyża widziałem podczas wieczoru wyborczego u boku prezesa Kaczyńskiego, przemawiającą po nim na mównicy! Proszę powiedzieć jak można się dostać na wieczór wyborczy PIS, stanąć obok prezesa i coś powiedzieć? Można po prostu wejść, podejść do prezesa i po nim dojść do mikrofonu i coś wygłosić tyradę? Proszę mi powiedzieć, jak to można zrobić, bo chętnie sam bym też tam kiedyś pojechał. Mam jednak wrażenie, że to nie takie proste, proszę więc o dowody nie apelować, bo to nie sala sądowa, tylko proste rozumowanie. Apeluje Pan o godne upamiętnienie ofiar. Może Pan przeoczył, ale trwają prace nad pomnikiem poległych na Warszawskich Powązkach. Ma być gotowy na Wszystkich Świętych. Czy też znowu nie chodzi Panu o krzyż (Powązki) tylko o politykę (Pałac Prezydencki)? Czym podpadły Panu Powązki, żeby tak dezawuować pomnik tam stojący? Co z nim jest nie tak? Na koniec – odnoszę wrażenie, że pogarda do ludzi nieporównywalnie bardziej wyziera z Pańskiej odpowiedzi, niż listu, na który Pan odpowiada. Cytowanie inwektyw oraz ich projekcja na wszystkich, którzy tam wtedy byli nie warta jest komentarza i zrównuje się z ostatnimi słowami Wildsteina „Człowiek o świńskim ryju i sztucznym penisie”. Proszę mi powiedzieć jak z ludźmi posługującymi się takim językiem dyskutować? Zabawne jest Pańskie zadufanie w swoje zrozumienie owego kontekstu, znaczenia, symboliki. Jest Pan wtajemniczony, oświecony. Proszę wybaczyć, ale zazwyczaj to objaw potężnych i głęboko tkwiących kompleksów, których objawem są też inne Pańskie określenia, jak choćby „pseudoelita intelektualna” skierowane do osób, nie zaprzeczy Pan, które jednak ograniczone intelektualnie nie są, przez kogoś, kto jak rozumiem czuje się uprawniony do stawiania takich diagnoz. Skąd ten agresywny język, barwne słownictwo i piana? Zjawisko skądinąd dość znane dla osób interesujących się historią i pamiętających spory piłsudczyków z dmowszczykami. Szanuję Pańskie prawo do odmienności poglądów, odnoszę jednak wrażenie, że nie mam szansy na to samo z drugiej strony, bo w odpowiedzi uzyskam ciekawe porównania zoologiczne albo w najlepszym razie „pan tego nie jest w stanie zrozumieć”. Próbuję szanowny Panie, próbuję. Mam nadzieję, że zechce Pan ustosunkować się do kilku punktów zawartych w tym liście, choć szczerze mówiąc, ze względu na swoje głębokie ograniczenie intelektualne i brak zrozumienia kontekstu i symboliki krzyża, nie czynię sobie nadziei na znalezienie uznania w Pańskich oczach. Nie mniej pozdrawiam Elvgreen
Niech żyje Wolna Kultura!) Poniżej moja na niego odpowiedź: (Witam Pana.Normalnie tego nie robię, ale to co usłyszałem z pana ust we wspomnianej w temacie audycji zjeżyło mi włos na głowie, do tego stopnia, że postanowiłem do Pana napisać krótką wiadomość. Opisując nocną demonstrację pod Pałacem, przeciwko krzyżowi użył Pan słów głęboko obraźliwych i świadczących o kompletnym braku jakiejkolwiek wiedzy na temat tego co się tam wtedy działo. Użył Pan słów: tłuszcza, chamstwo, zbydlęcenie, margines żulerii, hołoty, bandziorków różnego rodzaju. Prawdopodobnie oglądał Pan i słuchał wyłącznie jednej, wiadomej strony, która z obiektywizmem wspólnego zbyt wiele nie ma, co nie przystoi dziennikarzowi. Byłem tam wtedy obecny i wypraszam sobie aby używać w stosunku do mnie takich określeń. Ja wiem, że tzw "prawicowych" dziennikarzy bardzo gryzie to, że społeczeństwo coraz bardziej się laicyzuje a religia i Kościół jako instytucja tracą na znaczeniu i są coraz mniej potrzebne. Jednak obrażanie w tak chamski i ordynarny sposób tej fali społecznej (która nie jest wcale marginesem) i uznawanie kilku pijanych debili jako probierz całej grupy, jest wysoce niesprawiedliwe i świadczy o zamknięciu się w bardzo ciasnych ramach umysłowych i nierozumieniu rzeczywistości. Jak rozumiem, nie ma nic Pan przeciwko kilkunastu osobom koczującym pod krzyżem, którzy nie potrafią sklecić dwóch składnych zdań, lub wpadają w przerażający, niezrozumiały słowotok, którzy oblepiają ten krzyż cepelią i składają na nim podpisy flamastrem jak w szkolnej ubikacji... To nie jest wg Pana margines? 5000 ludzi zorganizowało się w dwa dni, bez jakiejkolwiek interwencji polityków, żeby pokazać, że nie podoba im się co się dzieje pod Pałacem i to ma być margines, tłuszcza i hołota, w porównaniu z kilkunastoma (!) osobami, którzy popadli w całkowity amok i egzaltację pseudoreligijną? Wystarczy porozmawiać (a sam to robiłem) z kilkoma osobami z obu "obozów", żeby po kilku słowach zobaczyć, która strona ma przewagę po stronie kultury, wiedzy i przede wszystkim inteligencji.
Po porannym wmurowaniu tablicy sam Pan zobaczył co się działo. Wcześniej "obrońcy" mówili o tablicy - jest tablica - to teraz im się nie podoba i ma być pomnik. A co tam pomnik... MONUMENT ma być! I 96 tablic wokół monumentu. Jakby postawić monument to zażądają kopca. itd itp. Stosując retorykę Jarosława Kaczyńskiego powiem tak: Tylko mało inteligentna mająca kłopoty z myśleniem, może uważać, że w tym sporze chodzi o krzyż. Tu chodzi o targanie Komorowskiego za nos za to, że naród śmiał zlekceważyć testament poległego męczeńsko Lecha Kaczyńskiego i nie przekazał prezydentury Jarosławowi w spadku po bracie. Na prawdę nie rozumiem skąd się bierze wśród tzw. "prawicowych dziennikarzy" taka usilna potrzeba przeinaczania i zakłamywania rzeczywistości...
To tyle. Pozdrawiam gorąco. Z poważaniem (nazwisko pozostawiam dla swojej wiadomości – Ł.W.) Szanowny Panie Po pierwsze – zapewniam, że nie wycofuję ani jednego słowa spośród tych, jakich użyłem dla określenia przeważającej części uczestników demonstracji. W przekonaniu, że mam rację, upewniają mnie nie tylko obrazki z tejże demonstracji, ale również fakt, że jedną najaktywniejszych na niej osób był organizator szantażu wobec Krzysztofa Piesiewicza. Nie wiem, jak Pan kwalifikuje wieszanie na krzyżu pluszowego misia, czyli parodiowanie krucyfiksu – centralnego symbolu chrześcijaństwa – w sposób wyjątkowo chamski lub pokrzykiwanie do starszej kobiety „pokaż cycki!”. Ja kwalifikuję to jako przejawy skrajnego zbydlęcenia i uważam, że nawet jeżeli ktoś przyszedł na ową demonstrację z czystymi intencjami, to widząc zachowanie współdemonstrantów powinien się z niej natychmiast wycofać. Jeżeli tego nie zrobił, znaczy to, że akceptuje takie i podobne zachowanie, a tym samym stawia się w moim przekonaniu poza obrębem ludzi cywilizowanych. Po drugie – poza bydłem, żulerią czy bandziorkami, w demonstracji brała udział zapewne niemała grupa pożytecznych idiotów, do których zaliczałbym także Pana. Proszę się na to określenie nie obrażać – to historyczny termin. Tak towarzysz Lenin określał zachodnich intelektualistów, którzy gotowi byli bronić komunizmu w swoich krajach, nie rozumiejąc go ani nie zdając sobie sprawy z konsekwencji, jakie niesie. Przeciwko krzyżowi protestowali tacy właśnie pożyteczni idioci, z powodu swoich ograniczeń nie pojmujący ani złożoności sytuacji, ani jej symboliki, ani też nie zdający sobie sprawy ze znaczenia symboliki krzyża i jego miejsca w polskiej tradycji, a prawdopodobnie także nie rozumiejący, jakie znaczenie dla polskiego państwa miała katastrofa smoleńska. Część z nich mogła uznać, że chodzi wyłącznie o egzekwowanie przez państwo swoich decyzji. To z kolei symptom myślenia bezkontekstowego. Takie osoby nie zastanowiły się ani nad tym, jakiej sprawy te decyzje dotyczą, czy są słuszne, ani też przede wszystkim czy w egzekwowaniu decyzji polskie państwo nie jest skrajnie niesprawiedliwie wybiórcze. Po trzecie – nie wiem, na jakiej podstawie twierdzi Pan, iż „społeczeństwo coraz bardziej się laicyzuje a religia i Kościół jako instytucja tracą na znaczeniu i są coraz mniej potrzebne”. Rozumiem, że to stwierdzenie odbija Pańskie przekonania, jednak żadne znane mi badania na taką tendencję nie wskazują. Proszę nie brać za rzeczywistość życzeń, wyrażanych przez niektóre środowiska, bo potem, w konfrontacji z rzeczywistością i ludźmi o odmiennych przekonaniach, staje Pan bezbronny, zaskoczony i reaguje agresją – bo przecież miało być inaczej. Po czwarte – porażający jest ton Pańskiej arogancji w stosunku do obrońców krzyża. W moim głębokim przeświadczeniu wspomniane obrazki z demonstracji uprawniają mnie do nazywania znacznej części jej uczestników bydłem. Co natomiast Pan uznaje za dostateczny powód, aby z lekceważeniem wyrażać się o swoich współobywatelach, którzy ośmielają się bronić krzyża, nikogo nie obrażają, a w odpowiedzi na obelgi modlą się albo śpiewają religijne pieśni? To, że nie mówią czystą, literacką polszczyzną. Szanowny Panie, radzę uważać z takimi argumentami. Pan sam w swoim liście zawarł np. rażący błąd ortograficzny (ciekawe, czy go Pan znajdzie). Czy to wystarczy, aby uznać Pana za matoła? Ludzie spod krzyża to obywatele tacy sami, jak Pan. W dodatku ich działanie – w przeciwieństwie do Pańskiego – wymaga dzisiaj autentycznej, czysto fizycznej odwagi. Ich jest garstka, ale ta garstka jest tam cały czas. Przeciwnicy zebrali się raz i tylko po to, aby wykrzykiwać chamskie hasła. Naród, drogi Panie, to nie tylko zwolennicy Janusza Palikota. To także miliony ludzi prostych, religijnych, którzy może nie czytali Heideggera i nie mówią zbyt składnie, ale mają inne zalety, których wielu członkom tzw. elity brakuje: są wierni, uczciwi, prostoduszni w dobrym tego słowa znaczeniu, szanują i kochają swój kraj. Pogarda dla nich, jaką odczytuję w Pańskich słowach, jest porażająca. Powiem Panu tyle, że wolałbym stokroć mieć za sąsiada człowieka prostego, ale obdarzonego wspomnianymi zaletami, niż aroganckiego półinteligenta z pretensjami i ze świeżego społecznego awansu, nieustannie zadzierającego nosa. Radziłbym też nie utożsamiać składnej wymowy z inteligencją. Po piąte – rozumiem, że kierują Panem sympatie polityczne. Gdyby jednak zdobył się Pan na chwilę oderwanej od nich refleksji, może dostrzegłby Pan, że ranga zdarzenia, jaką był 10 kwietnia, sprawia, iż „uczczenie” ofiar katastrofy małą tablicą na murze jest wysoce nieadekwatne. Kluczem jest umieszczenie w powszechnie dostępnej przestrzeni publicznej – a więc także nie na cmentarzu – odpowiedniej skali znaku pamięci. Nie musi on zawierać ani żadnych nazwisk, ani symboli religijnych. Osobiście bliska mi jest wizja Czesława Bieleckiego, zaprezentowana kilka dni temu na łamach „Rzeczpospolitej”. Po szóste – obrońców krzyża nie zorganizował Jarosław Kaczyński. Jeśli ma Pan dowody, że jest inaczej, proszę je wysłać na Alert „Gazety Wyborczej” – oni na pewno chętnie skorzystają. Mnie nie interesują polityczne cele prezesa PiS. Interesuje mnie, żeby ofiary katastrofy – począwszy od Pana Prezydenta, poprzez panią poseł Jolantę Szymanek-Deresz, na załodze samolotu skończywszy – zostały godnie upamiętnione. Dla mnie to kwestia szacunku nie tylko dla tych ludzi i ich rodzin, ale też państwa polskiego dla siebie samego. To kwestia majestatu Rzeczypospolitej, o ile jest Pan w stanie pojąć, o co mi chodzi. Po siódme – jeśli dzieli Pan dziennikarzy na „prawicowych” i „obiektywnych”, to nie ma Pan zbyt ostrego oglądu rzeczywistości. Życzę Panu, aby przemyślał Pan spokojnie swoje słowa, a zwłaszcza pogardę, jaką żywi Pan dla osób spod krzyża. Pozdrawiam Łukasz Warzecha
Najpierw sprawa „pożytecznych idiotów”. To trochę taka sama kwestia jak ze słynną obrazowanszcziną, przetłumaczoną przez Ludwika Dorna ad hoc jako „wykształciuchy”. Komu brakuje systemu odniesień i nie zna historycznego kontekstu, w jakim te pojęcia występują, ten może się czuć urażony. Ale braki w erudycji u moich polemistów to naprawdę nie mój problem. Dla mnie termin polieznyje idioty ma konkretne znaczenie i opisuje określony typ zachowania. Może brzmi przykro i na pewno nie jest pochlebny, ale świetnie oddaje mechanizm stadnych zachowań u niektórych grup ludzi. Pan Elvgreen pisze, że „podstawową sprawą w kwestii oceny tego co dzieje się na Krakowskim Przedmieściu jest aspekt prawny”. To jego subiektywna ocena, co więcej mam przekonanie, że tak naprawdę pan Elvgreen traktuje ów aspekt prawny tylko jako pretekst do forsowania swojej opinii i poglądu. Chyba że trafiłem akurat na stuprocentowego legalistę, który przestrzega wszystkich przepisów i zawsze od wszystkich wymaga tego samego. Ja widzę sprawę inaczej. Wyjść trzeba od hierarchii ważności spraw. Ślepy legalizm w każdej sprawie to droga bez wyjścia, zwłaszcza w państwie tak bezmyślnie zbiurokratyzowanym jak Polska. W moim przekonaniu kwestią o wiele większej wagi jest walka o pamięć o 10 kwietnia niż pozwolenie na ustawienie krzyża od Zarządu Dróg Miejskich. Co więcej, sądzę, iż jest to całkowicie jasne także dla pana Elvgreena, który sięga po pretekst, jaki wydaje mu się akurat najwygodniejszy. Gdyby pan Elvgreen był zdolny do rzetelnego postrzegania sprawy w szerszym kontekście, zadałby sobie np. pytanie, czy w każdym podobnym przypadku prawo jest równie surowo egzekwowane. Dlaczego pani konserwator nie chroni tak ochoczo wielu niszczonych bezpowrotnie zabytków na terenie Warszawy, czy – aby sięgnąć po pewien konkretny przykład – dlaczego pracownikowi zarządu dużego koncernu medialnego całkowicie na sucho uszło zburzenie zabytkowej willi w Konstancinie. Innymi słowy – pan Elvgreen musiałby dostrzec, że prawo jest stosowane wybiórczo, tam, gdzie akurat pasuje pewnym kręgom, a czasem kręgom najwyższym. Inna sprawa, że ów aspekt prawny, czyli ustawienie i trwanie krzyża bez odpowiedniego pozwolenia, jest naprawdę śmieszny wobec sprawy, jakiej ów krzyż dotyczy. Aby jednak to dostrzec, trzeba mieć zakodowaną odpowiednią hierarchię wartości i ważności spraw, a tego mój polemista zapewne nie ma. Kolejna kwestia, czyli pytanie o to, czy „SuperExpress” zapłacił szantażystom Piesiewicza. Przyznaję, że nie widzę najmniejszego związku między tym pytaniem a tematem mojego tekstu. Zwłaszcza że z redakcją „SE” nie miałem nigdy nic wspólnego. Owszem, broniłem prawa do publikacji pełni materiałów z tej sprawy i nadal bym go bronił. Co nie przeszkadza mi uznawać organizatora tego szantażu za osobę odrażającą i podejrzaną, a jej udział w proteście przeciwko krzyżowi za znaczący. Tu nie ma żadnej sprzeczności. (Nawiasem mówiąc, pan Elvgreen nie był nawet uprzejmy sprawdzić, w jakiej gazecie pracuję, bo w swojej odpowiedzi najwyraźniej bierze mnie za pracownika redakcji „SE”.) Dalsza część wywodów pana Elvgreena jest dość mętna, więc trudno mi dojść, o co w nich chodzi. Widzę tylko zaskakującą troskę o szacunek dla krzyża jako symbolu chrześcijaństwa. Jak wiadomo, o krzyż najbardziej troszczą się ateiści, antyklerykałowie, lewicowcy wszelkiej maści. Szkoda tylko, że pan Elvgreen nie troszczył się tak bardzo o szacunek dla tego symbolu, kiedy profanowali go demonstranci, inspirowani przez posła z Lublina. Nie znalazłem jakoś w jego wywodzie wyrazów potępienia za układanie krzyża z puszek piwa albo za przybicie na krzyżu pluszowego misia. Mogę panu Elvgreenowi powiedzieć tylko tyle, żeby troskę o Kościół i jego symbole zostawił tym, których to naprawdę obchodzi. Wreszcie kwestia upamiętnienia ofiar. Ja rozumiem, że pan Elvgreen nie ogarnia aparatu pojęciowego, którym ja się posługuję. Pojęcia takie jak „przestrzeń publiczna”, „pamięć publiczna”, „majestat Rzeczpospolitej” faktycznie są niezrozumiałe dla „młodych, wykształconych, z dużych miast”. Dlatego zapewne mój polemista nie rozumie, że chodzi o upamiętnienie katastrofy w żywej przestrzeni publicznej miasta i w odpowiedniej skali. Trudno za żywą przestrzeń publiczną miasta uznać cmentarz. Chyba że pan Elvgreen to rozumie, ale udaje, że nie rozumie. Nie chcę jednak przyjmować jego złej woli, uznam raczej, że nasze aparaty pojęciowe są niekompatybilne. Dalej pisze pan Elvgreen: „Cytowanie inwektyw oraz ich projekcja na wszystkich, którzy tam wtedy byli nie warta jest komentarza”. I to jest już otwarte rżnięcie głupa. Jeśli ktoś samemu się szanujący i szanujący innych przychodzi na demonstrację, w ramach której pojawiają się takie momenty jak przybity na krzyżu miś, facet parodiujący papieża czy okrzyki, skierowane do starszej pani, „pokaż cycki!” – to ów ktoś z takiej demonstracji wychodzi i nie chce mieć z nią nic wspólnego. Jeśli zostaje i jeszcze usiłuje tłumaczyć, że to detale, to znaczy, że zgadza się z takim tonem. I tu niestety muszę napisać, że pan Elvgreen – o ile tam był i nie odszedł – sam zrównał się do poziomu obecnego tam wówczas bydła. Mam wrażenie, że problem z porozumieniem z osobami takimi, jak mój twitterowy korespondent, wynika nie tylko z faktu, że reprezentuje on grupę osób, które nie widzą w przestrzeni publicznej miejsca na inny niż ich sposób myślenia, ale także – podkreślam to po raz kolejny – z odmienności aparatu pojęciowego. Jeżeli inaczej się rozumie lub w ogóle nie rozumie się pojęć typu „racja stanu”, „pamięć”, „tradycja”, „hierarchia wartości”, „naród” itp. – nie ma mowy o porozumieniu w sprawach symbolicznych, acz zasadniczych. Domyślam się, że pan Elvgreen może całkiem szczerze uznawać, że kwestia przepisów o zajęciu pasa drogowego jest ważniejsza niż upamiętnienie największej katastrofy powojennej Polski oraz że może zwyczajnie nie pojmować, czym jest fizyczna utrata tak dużej części elity. Jego myślenie jest zapewne ekonomiczno-technokratyczne. I dlatego trudno mi sobie wyobrazić, abyśmy mogli osiągnąć jakieś porozumienie. Warzecha
Balcerowicz populistą został… Właściwie można się było tego spodziewać. Skoro Wałęsa, “przyśpieszacz z siekierą” i “prostak kompromitujący nas przed światem”, jest dziś dla tego samego salonu świętością, której kalać nie wolno, skoro Niesiołowski, “chory z nienawiści fanatyk”, nagle stał się jednym z “ludzi rozumnych”, to znaczy, że wobec kapturowych trybunałów salonu nikt nie może być pewny swojej pozycji. Gdyby, jak hibernatus ze starej francuskiej komedii, przespał ktoś w lodach Arktyki ostatnich 15 lat i po tak długiej przerwie zobaczył, co dziś piszą i mówią media establishmentu o Leszku Balcerowiczu, pewnie by doznał szoku. Twórca polskich reform, ich ikona i świętość, dziś jest neoliberalnym populistą? (Cóż za fantastyczne określenie, swoją drogą, “liberalny populizm” – coś jak “sceptyczny fanatyzm”). Trybuny salonu jadą dawnymi tekstami Wrzodaka i Janowskiego!? No, ale nas, którzyśmy ostatnich lat nie przeleżeli w lodach, tylko obserwowaliśmy dynamikę “debaty publicznej”, dziwić to nie może. Leszek Balcerowicz zaczął krytykować marnotrawczą politykę gospodarczą rządu Tuska, więc jeśli nawet subiektywnie nie jest pisowcem, to obiektywnie się nim stał. Nie rozumie, że na obecnym etapie trzeba porzucić liberalne hasła, bo ważna jest nie przyszłość, ale zadowolenie obywateli żyjących tu i teraz. Bo jak będą niezadowoleni, to wygra straszny PiS i nas wszystkich, “ludzi rozumnych i na poziomie”, zlustruje i w ogóle popsuje nam interesy. Leszek Balcerowicz nie jest jedynym, który nie pojmuje konieczności dziejowego etapu. Właściwie nie pojmuje ich, niestety, większość ekonomistów. No, wszyscy, poza Jackiem Rostowskim. A skoro tak, to znaczy, że od dziś przestają być dla “ludzi rozumnych” autorytetami. Jest pewna hierarchia ważności, prawda. RAZ
Abp Głódź: Walka z krzyżem to oddech Lenina - Naród oczekuje narodowego pomnika, w godnym miejscu w stolicy. Pragnienie narodu trzeba odczytywać, nie kluczyć, nie zwlekać – mówił podczas Mszy św. odprawianej w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Bazylice Mariackiej abp Sławoj Leszek Głódź. Arcybiskup zwracał uwagę na publiczne świadectwo wiary pielgrzymów, które jest potrzebne we współczesnym świecie. – Dziś podnoszą się głosy, że to sztandary europejskie: bez Boga, bez krzyża, bez Kościoła w życiu publicznym – ubolewał abp Głódź. – Nie straszyć upiorami przeszłości. Ledwo wyszliśmy z getta katolicyzmu, dość tej neurozy antyreligijnej. Lewica nie musi być ateistyczna, antyreligijna. To oddech Lenina rodzi takie postawy – mówił. Przypomniał, że pielgrzymom towarzyszył znak krzyża, znak zbawienia. Nawiązał w tym kontekście do krzyża, który w dniach żałoby narodowej po 10 kwietnia postawili przed Pałacem Prezydenckim harcerze. – Ci, którzy ten znak tam postawili, mieli pewność, że tamta tragedia, że tamten ból, winien zostać upamiętniony – powiedział metropolita gdański. Dodał, że patrzy z bólem na obecny zamęt wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Na zamęt wokół pragnienia pomnika. – Komu zależy na inicjowaniu, a potem pogłębianiu nerwicujących podziałów? Dlaczego tak wiele pogardy? – pytał arcybiskup. – Trwa niepokój, czy tamta tragedia zostanie należycie uszanowana i uczczona. Niepokój, czy prawda o tamtym dniu zostanie należycie wyjaśniona! Niepokój, czy to wielkie duchowe przeżycie, nie zostanie pomniejszone, zmarnotrawione, przytłumione, spłaszczone doraźnym interesem i polityczną grą. Metropolita gdański podkreślał, że 10 kwietnia wydarzyła się narodowa tragedia. – Dlatego naród oczekuje narodowego pomnika, godnego pomnika w godnym miejscu w stolicy – powiedział. – Pragnienie narodu trzeba odczytywać, nie kluczyć, nie zwlekać. Trzeba przyłożyć ucho do duszy narodu i wsłuchiwać się, jak bije jego serce. A to serce jest dotknięte arytmią nieufności, oskarżeń, podziału i pogardy dla części jego obywateli. To nie jest lekarstwo na ład społeczny i pokój w sercach – dodał. Apelował, by ostatnie wydarzenia były dla nas przestrogą. – Niech to doświadczenie nas zbliży jeszcze bardziej do Krzyża – powiedział i przypomniał czwartkowe oświadczenie Prezydium Episkopatu Polski, apel do rządzących o znalezienie dróg wyjścia, zapowiedź przeniesienia krzyża do kościoła św. Anny w trosce o jego cześć, godność i świętość. – Świętość narażoną na prześmiewcze ataki, na bluźnierstwa, dzieło tzw. „obrońców tolerancji” – ubolewał metropolita gdański. – Wielkich powinności wobec tamtych ofiar nie da się zbyć arogancją, odseparowaniem się od odczuć tysięcy, kordonem służb porządkowych i barierek, pospiesznie wykonaną tablicą, odsłonięciem bez tych, którzy powinni w nim uczestniczyć: rodzin ofiar, uczestników narodowego czuwania – podkreślał arcybiskup. TPT/Onet.pl
ROSJA-CZECHY - AGENTURA CORAZ GROŹNIEJSZA Trzech generałów, pani major i jej przyjaciel psycholog – rosyjski szpieg. To główni aktorzy afery, która wstrząsnęła właśnie Czechami. Ale Rosjan, bardziej niż armia, interesuje czeski sektor energetyczny. Kontrwywiad ostrzega przed podstawionymi spółkami, a Moskwa uruchamia kontakty osobowe z czasów komunistycznych. 27 lipca praski dziennik „Mlada fronta Dnes” napisał, że za niedawnymi nagłymi dymisjami trzech wysokich generałów kryje się afera szpiegowska. Co oprócz stopnia łączyło tych ważnych rangą dowódców? Sekretarka prowadząca kolejno ich gabinety – młoda pani major. Ta z kolei przyjaźniła się z pewnym psychologiem, który okazał się być rosyjskim szpiegiem. Czeska Mata Hari Czeski kontrwywiad zainteresował się tą przyjaźnią pięć lat temu. Od tej pory śledził kontakty Roberta Rachardżo, psychologa służb więziennych, z młodą oficer pracującą w sztabie w Ołomuńcu. Wcześniej była zatrudniona w gabinetach kilku innych dowódców armii czeskiej. Na początku tego roku służby postanowiły przystąpić do akcji. Ale agent Rachardżo zdołał zbiec do Rosji. Pani major została zwolniona z armii, podobnie jak trzej generałowie, u których pracowała. František Hrabal musiał opuścić fotel szefa Kancelarii Wojskowej Prezydenta Republiki Czeskiej, Josef Sedlak przestał być przedstawicielem Czech przy Naczelnym Dowództwie NATO w Europie, a Josef Proksz stracił stanowisko pierwszego zastępcy szefa Sztabu Generalnego Republiki Czeskiej. Media informowały wówczas, że generałowie odchodzą z armii na własne żądanie. „Zidentyfikowaliśmy i wyeliminowaliśmy próbę przeniknięcia rosyjskiego wywiadu wojskowego do wpływowych struktur dowódczych armii celem pozyskania poufnych informacji z najwyższych szczebli resortu obrony” – informował w czerwcu czeski wywiad wojskowy. Czy rzeczywiście udało się „wyeliminować próbę”? Trudno stwierdzić, czy ten optymistyczny przekaz jest zgodny z rzeczywistością, czy jednak Czechy (a nawet NATO) nie poniosły strat na skutek działalności szpiega i jego wtyczki w generalskich gabinetach. Co ciekawe, pani major pozostaje wciąż na wolności. Kiedy zwalniano ją ze służby, miała zapewniać, iż nie miała pojęcia, że jej przyjaciel jest szpiegiem rosyjskim. Niejasne jest też, do jakich informacji miała dostęp i co przekazała szpiegowi. Ten zaś mógł mieć wpływ na świat przestępczy, bo jeszcze do września 2009 r. pracował jako psycholog służb więziennych. Miał kontakt z osadzonymi i dostęp do ich spisu (nie są to informacje bez znaczenia dla agenta obcego mocarstwa). Przez ostatni rok z Czech wydalono w sumie 7 rosyjskich „dyplomatów”. To tylko wierzchołek góry lodowej. Kolejnego starcia służb specjalnych należy oczekiwać w sektorze energetycznym. Rząd Petra Nečasa uznaje za jeden ze swoich priorytetów zmniejszenie zależności energetycznej od Moskwy. Tymczasem rozpoczyna się wielomiliardowy przetarg na rozbudowę elektrowni atomowej w Temelinie – wśród zainteresowanych są koncerny rosyjskie.
Komsomolec, ropa i Gazprom Czechy są jednym z najbardziej infiltrowanych przez Moskwę krajów europejskich. Jak przyznaje jeden z b. ministrów – „rosyjskie spółki energetyczne używają starych, pochodzących z czasów komunistycznych kontaktów”. Za taki kontakt uznać można na przykład Miroslava Sloufa, byłego działacza Komsomołu, którego firma Slavia Consulting zawarła lukratywny kontrakt z rosyjskim Łukoilem, dzięki czemu dostarczała w ub.r. 20 proc. paliwa lotniczego używanego przez międzynarodowe lotnisko w Pradze. Slouf jest nie tylko człowiekiem Łukoilu w Czechach, ale też prawą ręką wciąż popularnego ekspremiera Milosa Zemana, socjaldemokraty, który ma podobno ambicje zastąpić Václava Klausa w fotelu prezydenta. Tymczasem czeska lewica, jak wielu innych na Zachodzie, święcie wierzy, że rosyjskie firmy zachowują się nie inaczej niż ich zachodni partnerzy. „Nie uważam, żeby zwykłe inwestycje napływające z Rosji, USA, Włoch, Chin, Japonii, Brazylii, Niemiec, Francji czy skądkolwiek były zagrożeniem dla naszej narodowej niezależności” – to opinia byłego socjalistycznego premiera Czech, Jiriego Paroubka. Tymczasem rosyjskie spółki, zarówno państwowe, jak i prywatne, odgrywają integralną rolę w polityce zagranicznej Kremla. Żadna zachodnia spółka nie zgodziłaby się tracić miliardy dolarów poprzez odcinanie dostaw gazu do klientów. Gazprom zrobił to już wielokrotnie, karząc w ten sposób w imieniu państwa rosyjskiego Ukrainę (za prozachodnią politykę) i Białoruś (za niewystarczającą uległość). Na rynku energetycznym Kreml stosuje taktykę ataku przez ukrycie („attack by stealth”), opierając się na skomplikowanej sieci spółek-przykrywek, nominalnie będących własnością i zarządzanych przez Europejczyków, faktycznie zaś kontrolowanych przez Moskwę. Wśród takich spółek jest handlująca gazem spółka Vemex. Jest czeska tylko nominalnie, kontroluje ją Gazprom poprzez liczne spółki ulokowane w Szwajcarii, Niemczech i Austrii. Jedną z najbardziej znanych jest Centrex Europe Energy and Gas, istotne ogniwo w rosyjskiej strategii. Centrex jest zarejestrowana w Austrii i, zgodnie ze stroną internetową Gazpromu, założona została przez Gazprombank, ale prawdziwa struktura własnościowa spółki jest nie do ustalenia. Według danych Komisji Europejskiej, Centrex jest własnością Centrex Group Holding Ltd., firmy zarejestrowanej na Cyprze kontrolowanej z kolei przez niemiecką filię Gazpromu oraz RN Privatsiftung, wiedeński fundusz, którego udziałowcy nie chcą się ujawnić. Współkontrolowana przez Centrex spółka Vemex to tylko jedna z wielu firm, które Gazprom założył w Środkowej i Wschodniej Europie, aby skuteczniej walczyć o udziały w europejskich firmach energetycznych. Ukrywając się za takimi spółkami, Gazprom czyni swoje działania bardziej akceptowalnymi dla Europejczyków, oficjalnie obawiających się wzrostu rosyjskich wpływów. Jeśli Rosjanie zechcą przejąć kontrolę nad strategicznymi aktywami czeskiej energetyki, zrobią to poprzez spółki zarejestrowane w Europie Zachodniej.
Apetyt na Temelin Rosyjscy szpiedzy wykazują coraz większą aktywność w Republice Czeskiej i skupiają swoją uwagę na sektorze energetycznym, w tym energetyce atomowej – to najważniejsze wnioski płynące z raportu kontrwywiadu czeskiego BIS upublicznionego 23 czerwca. Od lat agencja uważnie obserwuje działania rosyjskiego wywiadu, ale raport po raz pierwszy identyfikuje jako główne obszary zainteresowania Rosjan sektor naukowy i energetyczny. „Rosyjskie służby wywiadowcze nie mają sobie równych na terytorium Czech, jeśli chodzi o rozmach, intensywność, agresywność i liczbę operacji” – głosi raport BIS.„Wydajność i aktywność rosyjskiego wywiadu wzrosła głównie w sektorach technologii naukowych i ekonomicznych, w tym energetycznym. Te projekty są same w sobie legalne, ale naznaczone obecnością agentów rosyjskiego wywiadu” – to kolejny cytat z raportu cywilnego kontrwywiadu. Nieco zmalało zainteresowanie Rosjan sprawami stricte militarnymi. Jak twierdzi w ogłoszonym 1 czerwca dorocznym raporcie agencja Wywiadu Wojskowego (VZ), spadek aktywności rosyjskiej nastąpił w drugiej połowie 2009 r. i należy go wiązać z rezygnacją Baracka Obamy z planu rozmieszczenia w Czechach elementów tarczy antyrakietowej. Alarmujący raport BIS pojawił się dwa dni po tym, jak rząd ogłosił nominację swego specjalnego przedstawiciela ds. przetargu na rozbudowę elektrowni atomowej w Temelinie. Przez dwa lata będzie nim Václav Bartuška, odpowiedzialny za kwestie energetyczne podczas czeskiej prezydencji w UE, zwolennik ograniczania zależności energetycznej od Rosji. Bartuška zdaje sobie sprawę z zagrożeń związanych z wartym miliardy dolarów przetargiem. Stają do niego, obok Westinghouse Electric (część koncernu Toshiba) i francuskiej Arevy, konsorcjum rosyjskiego Atomstrojeksportu i Skody (jej faktyczni właściciele nie są znani, kontrolują firmę poprzez szereg anonimowych spółek). Antoni Rybczyński
Dla Franka - tylko dyscyplinarka W każdym cywilizowanym, niestety nie w naszym - dzikim - kraju, jubileuszowy, dziesiąty mecz Franciszka Smudy byłby jego ostatnim. W dotychczasowej pracy z drużyną narodową prawie po każdym spotkaniu my, Polacy, doznawaliśmy upokarzającej kompromitacji. Niestety, po Smudzie nasze przykre doznania spływały niczym woda po kaczce, ponieważ uważa on, że nic się nie stało, a dobitnym dowodem na takie olewanie Polaków jest fakt, że tuż po kameruńskim pogromie, zamiast przeprosić za fuszerkę, ustawił się w kolejce do Samuela Eto'o, by wyprosić od niego koszulkę reprezentacyjną, która ponoć miała być przeznaczona dla szwagra. Jeśli chodzi o dokonania sportowe w dotychczasowej TFU-rczej pracy Smudy, to są one następujące:
1. Dziesięć spotkań i nie mamy pierwszego bramkarza, ba, nawet nie ma na tę pozycje konkretnego kandydata!
2. Dziesięć pojedynków i okazało się, że nominalni obrońcy Smudy mają szybkość i zwrotność ludzi parających się roznoszeniem listów pocztowych!
3. Dziesięć meczów i w pomocy mamy tylko Kubę Błaszczykowskiego, bo reszta to futbolowy szrot!
4. Dziesięć sparingów, po których w ataku dorobiliśmy się "bramkostrzelnego (ale z San Marino i chyba z Singapurem) Lewandowskiego oraz kontuzjowanego Ireneusza Jelenia". Jakie są natomiast tłumaczenia Franza? Szukam, ale nie znajduję, można włożyć między bajki, w które uwierzą tylko ludzie bez ukończonej matury. Szukać to mógł Leo, który nie znał naszych kopaczo-biegaczy, a nie szkoleniowiec, który w Polsce pracuje od kilkudziesięciu lat i przed każdym meczem musiał analizować ligowych przeciwników, spośród których w normalnym kraju wybiera się kadrowiczów. Ta niestety dyzmowska filozofia Smudy ma swoje żenujące uzasadnienie. Przecież wbrew statutowi FIFA, który nakazuje apolityczność, selekcjoner reprezentacji Polski poparł (wbrew sugestiom i zakazowi prezesa Grzegorza L.) kandydata z rządzącej koalicji i teraz liczy na rewanż - czyli na bezkarność swoich poczynań. Jeśli dodać do tego odmowę (na polecenie kierownictwa związku) wyjazdu na afrykańskie mistrzostwa w celu podglądania najlepszych (co prawdziwi profesjonaliści robią między meczami, by zregenerować siły itp., itd.), to wniosek nasuwa się jeden: Smudy nie należy zwalniać. Trzeba go natychmiast wyp... dyscyplinarnie z zajmowanego stanowiska, bo zwlekanie z tą decyzją będzie skutkowało jeszcze większymi kompromitacjami przy rozgrywaniu kolejnych międzynarodowych spotkań. Niestety, po zakończeniu tej żenady nieloty Smudy rozegrają trzy (oczywiście przegrane) spotkania na Euro 2012 i wówczas "człowiek, który ponoć miał czynić cuda", publicznie oświadczy - oczywiście w swoim stylu - że: "Chopaki są ambitne i pracowite, ale do fusbalu to łoni nie za bardzo są kumate". Co zaś się tyczy polskiej ekstraklapy, to żal na nią patrzeć, bo kluby nasze, te niby-eksportowe, kompromitują się na każdym kroku, o czym świadczy ich pozycja w tabeli ligowej. Jan Tomaszewski
1920 - ostatnie polskie zwycięstwo Dziś 15 sierpnia, w Kościele Katolickim obchodzony jako święto Wniebowzięcia NMP. Dla Polaków to (powinno być) coś więcej. To właśnie przed 90 laty wojska polskie powstrzymały ekspansję najbardziej niszczycielskiej i zbrodniczej ideologii. Nie neguję tu w żaden sposób zbrodni hitlerowskich, jednak były i są one namiastką tego do czego doprowadziła "czerwona zaraza". Dziś świętują przede wszystkim żołnierze, bo Naród (a może bardziej poprawnie będzie określić to "społeczeństwem") nie tylko zapomina czym był i jest "cud nad Wisłą", ale też neguje fakt, że jest to ostatnie w pełni polskie zwycięstwo nad kimkolwiek i czymkolwiek. Wiem, że zaraz będę zasypany komentarzami w stylu "co z rokiem '45, '80 czy '89?". No cóż, według mnie nie możemy traktować czegoś tak nieklarownego na równi z tym sierpniowym wydarzeniem - będącym chrztem bojowym II Rzeczpospolitej. Podstawowa różnica polega na tym, iż tamto zwycięstwo mogliśmy zawdzięczać wyłącznie sobie, było wywalczone - bez półśrodków i pomocy "naszych odwiecznych zdradliwych i tchórzliwych przyjaciół z Zachodu". 15 sierpnia 1920 roku w historii pozostanie XVIII bitwą ludzkości, tylko część z nas nie będzie o tym pamiętać. "No bo po co?" - często słyszę zarzuty, że Polacy celebrują przegrane powstania, wyniszczające wojny i narodowe klęski, a jednak, gdy mamy już jako taką okazję do prawdziwego świętowania zapominamy o tym ważnym wydarzeniu. Co o 1920 sądzi się dzisiaj? Otóż putinowska gazeta-siostra "naszej Gazety Wyborczej" skrytykowała obecny (anty)POlski rząd i prezydenta, że w Polsce zbyt mocno świętuje się zwycięstwo nad zbrodniarzami ze Wschodu. Zainteresowanych odsyłam do źródeł. Obecnych rosyjskich zbrodniarzy nie udobruchał nawet fakt postawienia w Polsce pomnika bolszewików, tych samych, którzy mordowali Naszych. To kpina, żeby zbrodniarzom stawiać ładniejsze i droższe pomniki niż obrońcom Ojczyzny. Kończąc dzisiejsze przemyślenia powtarzam: 15 SIERPNIA 1989 TO DATA OSTATNIEGO POLSKIEGO ZWYCIĘSTWA - tylko polskiego, pełnego zwycięstwa. Czy jeszcze kiedyś Polska odniesie jeszcze takie choćby moralne czy polityczne zwycięstwo?? - obym był złym prorokiem, ale obawiam się, że nie. Krzysztof Białas
VAT Tuska, czyli wyższe podatki Jeśli wierzyć Tuskowi, podwyżka VAT nie spowoduje wzrostu cen. Tego już nawet nie da się skomentować. Tusk ma ludzi za kretynów i najgorsze jest to, że w dużej mierze ma rację. Ktoś w końcu wybrał go na prezydenta – a obecnie już formalnego zwierzchnika polskich sił zbrojnych. I nie była to wszechobecna ruska razwiedka. – admin
VAT 23% – Paraliż państwa (?!) – okiem informatyka Wprowadzenie przejściowej, podwyższonej stawki VAT traktowane jest przez rząd jako łatwe panaceum na załatanie dziury budżetowej i dalszy dryf w kierunku wyborów parlamentarnych w 2011 roku. Śledząc publikacje prasowe nie znalazłem informacji na temat innych, niepoliczalnych kosztów takiej operacji. Stawka 22% obowiązuje w Polsce od samego początku wprowadzenia podatku VAT tj. od 5 lipca 1993 roku. Przez 17 lat stała się ona na tyle „fundamentalna” że wielu producentów oprogramowania, urządzeń, firm poligraficznych itp uwzględniło ją na stałe w swoich produktach. Setki tysięcy, jeżeli nie miliony przedsiębiorców w Polsce korzysta z gotowych rozwiazań od samokopiujących druków faktury z podsumowaniem dla stawek 22, 7, 0, zw, poprzez oprogramowanie ze zdefiniowanym „słownikiem” stawek a na urządzeniach typu kasa fiskalna kończąc. O ile druki samokopiujące to nie problem, to dalsza wyliczanka może przedsiębiorców przysporzyć duży ból głowy. Oprogramowanie – jeżeli producent jeszcze istnieje i jest zainteresowany rozwojem produktu, to z pewnością dokona aktualizacji. Ta, biorąc pod uwagę dużą liczbę wdrożeń, nigdy nie przechodzi gładko. Zdarzają się sytuacje gdy prosta zdawało się czynność staje się gehenną użytkownika – program przestaje się uruchamiać, tracimy dane… Okazuje się, że przegapiliśmy po drodze kilka mniej istotnych poprawek i aktualizacja z przeskoczeniem kilku wersji po drodze jest niemożliwa. Sprawa ma się dużo gorzej gdy aktualizacji nie będzie a programista nie przewidział możliwości zdefiniowania własnych stawek VAT. W takim przypadku czeka nas zmiana oprogramowania, powtórna nauka, zmiana nawyków, zdublowanie magazynów danych (faktury do 31.12.2010 w starym programie, reszta w nowym), przepisywanie słowników (wprowadzanie odbiorców, asortymentów itd). W przypadku średniej wielkości firmy oznacza to zakłócenie jej pracy przez wiele tygodni… Oprogramowanie przedsiębiorców to jedna strona medalu – druga to oprogramowanie aparatu skarbowego. Mogę tylko zgadywać – urzędy bardzo długo odczuwać będą bałagan związany ze stawką VAT. Oprogramowanie, przyjęte algorytmy obliczeń, wzory, dokumentacja – z pewnością bardzo długo będą powodem licznych pomyłek, opóźnień i stresu urzędników… Urządzenia fiskalne: te również posiadają oprogramowanie – zarówno wbudowane jak i słowniki stawek i towarów definiowane przez użytkownika. O ile większość urządzeń (znam wyjątki) pozwala zdefiniować własne stawki o tyle aktualizacja słowników urządzenia wymaga najczęściej wielogodzinnej interwencji serwisanta. Pytanie – ile jest w Polsce serwisantów takich urządzeń ? Jakie jest prawdopodobieństwo, że uda im się zmienić stawki VAT w nocy z 31.12.2010 na 1 stycznia 2011 ??! Dla ułatwienia dodam, że liczba kas fiskalnych zamontowanych w Polsce dojdzie niedługo do 2 milionów. Co to oznacza? Oznacza to tyle, że w styczniu nie ruszy w kraju żadna stacja benzynowa, żaden sklep, żadna usługa, żadna taksówka, żaden PKS,…. Nikt nie zaryzykuje wydruku paragonu z nieaktualną 22% stawką VAT Pozornie łatwe sięgnięcie do portfeli podatników okazać się może tragiczne w skutkach. Jako programista, informatyk i przedsiębiorca mam jeszcze , może naiwną, wiarę, że ktoś „na górze” bierze powyższe pod uwagę. Z komentarzy internetowych. Swoją drogą miarą zidiocenia ludzi mediów jest klepanie że VAT zostanie podwyższony o 1%. Przecież podniesienie stawki podatku o 1% jest zwiększeniem tego podatku o 4,5 %. To już tak niewinnie nie brzmi. (…) Aktualizacja około 2 milionów kas fiskalnych którą można wykonać dopiero (!!!) po 31.12.2010 potrwa, biorąc pod uwagę zasoby serwisantów, wiele miesięcy. Świadome wydrukowanie paragonu z niższą stawką VAT jest przestępstwem skarbowym. Rząd przy wykorzystaniu zasłony dymnej (awantura o krzyż) ostatecznie podniósł podatki. Mało tego, Tusk zapowiedział że w przyszłym roku podatki mogą znowu wzrosnąć! Jakby tego było mało, całość dochodu z podwyżki podatków idzie na utrzymanie nierobów w administracji na etatach stworzonych za kadencji… no kogo? Tuska i jego ekipy! Dla mnie jako ciężko pracującego człowieka kilkaset złotych rocznie więcej do państwowej kasy robi różnicę! Tusk bredzi o kilkunastu groszach dziennie. Policzcie sami: Ile przeciętna polska rodzina wydaje miesięcznie na żywność, ubrania, książki do szkoły dla dzieci, mieszkanie, samochód ? Myślę że kwota 3000zł nie jest specjalnie przesadzona. Z tego 660zł to VAT. Teraz będzie to 690zł. Razem 360zł rocznie więcej. Za to można jedno dziecko uposażyć do szkoły. I co z tą różnicą się stanie? Pójdzie na ciocie, wujków, zięciów, braci ciotecznych od strony żony itd. urzędasów bo siedzą na sztucznych etatach i dłubią w nosie.
Stękać na forum i pisać masowe maile do kancelarii możemy do oporu, a rząd się z tego śmieje. Górnicy wyszli na ulicę, pokazali swoją siłę i nie cackali się. Pokażmy tej bandzie złodziei naszą siłę, wyjdźmy na ulicę, dajmy im znać że my – ludzie pracy, ludzie uczciwi mamy tego dość! (…) http://wiernipolsce.wordpress.com/ Marucha
"SOLIDARNOŚĆ" NIE JEST WŁASNOŚCIĄ WAŁĘSY Najbardziej używanymi przez Lecha Wałęsę słowami są słowa “ja” i “mój”. Świadczy to o jego ogromnym egocentryźmie. W tym duchu należy odczytać najnowszą jego wypowiedź, poprzez którą nie tylko odmówił udziału w uroczystościach z okazji 30-lecia Związku, ale i jeszcze raz podkreślił swoje “prawa własności”. Od wielu lat Wałęsa ma ewidentny problem sam z sobą. Pompowany przez lata pochlebstwami, tak przez cynicznych polityków, jak i najróżniejszej maści klakierów, naprawdę uwierzył, że “Solidarność to ja”. Jest to jego osobista tragedia. “Solidarność” – tak jako Związek, jak i ruch – nigdy nie była własnością ani jednego człowieka, ani grupki osób. Była i jest własnością polskiego społeczeństwa, które ją stworzyło i które o nią walczyło. Czy Wałęsa po raz kolejny obrazi się, czy nie, to dla historii i współczesności nie ma już większego znaczenia. Na jubileuszowy Zjazd w Gdańsku, który odbędzie się w dniach 30-31 sierpnia br., dostałem osobiste zaproszenie od przewodniczącego Janusza Śniadka. Oczywiście wybieram się. Przede wszystkim, aby oddać hołd zwykłym szarym robotnikom. Również dlatego, aby zapalić znicz na grobie Anny Walentynowicz, od której zaczął się historyczny strajk i która ten strajk uratowała, gdy Lech Wałęsa po trzech dniach chciał go już zakończyć. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Niemcy zawiadamiają prokuraturę Niemcy będą próbowali dochodzić od Polski odszkodowania za tereny zalane w wyniku przerwania tamy na rzece Witka Mieszkańcy niemieckiego Goerlitz nie mają wątpliwości, że za wyjątkowo wielkie szkody wyrządzone przez powódź odpowiada nie tylko natura, ale także urzędnicy, którzy nie potrafili na czas ostrzec ludzi przed wielką wodą. Niemieccy urzędnicy odrzucają wszelkie pretensje, obarczając całą winą stronę polską. Media przytaczają liczne relacje mieszkańców Goerlitz, z których wynika, że polityka informacyjna podczas tej powodzi nie zadziałała prawidłowo. W tym samym czasie, gdy już w jednej dzielnicy przeprowadzano ewakuację ludzi, w drugiej jego części jeszcze nikt nie wiedział o zbliżającej się ogromnej powodzi – stwierdził jeden z mieszkańców tego nadgranicznego niemieckiego miasta. Burmistrz Goerlitz Joachim Paulick odrzuca zarzuty o to, że urzędnicy niemieccy zbyt wolno informowali obywateli o zbliżającym się wielkim zagrożeniu. Broni się, twierdząc, iż jego pracownicy zrobili wszystko, co w ich mocy, a przyczyną tak wielkich zniszczeń była natura i ewentualnie zaniedbania strony polskiej, która nie przekazała Niemcom na czas informacji o przerwaniu tamy na rzece Witka. Administracja niemiecka polską winę potraktowała bardzo poważnie, bowiem urząd miasta Goerlitz zgłosił do prokuratury w tym mieście zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez polskiego operatora tamy na rzece Witka. W zawiadomieniu Niemcy żądają sprawdzenia, czy polska firma nie dopuściła się zaniedbań doprowadzających do tak dużej powodzi i wyjątkowo dużych strat. Niemcy będą próbowali tym sposobem dochodzić od Polski odszkodowania za zalane tereny, których wysokość może nawet sięgnąć 200 milionów euro, ale – jak przyznaje urząd miasta – straty wyrządzone przez wodę mogą być znacznie wyższe. Jak do tej pory ani władze powiatu, ani landu jeszcze nie ustosunkowały się do złożonego w prokuraturze zawiadomienia. Chociaż sądząc po wcześniejszych wypowiedziach federalnego ministra spraw wewnętrznych Thomasa de MaiziÝre’a, on także widzi polskie zaniedbania. – Polska strona zbyt późno poinformowała Niemców o skali zagrożenia powodziowego, jaki powstał po przerwaniu tamy na rzece Witka – powiedział szef niemieckiego MSW, dodając, że Niemcy muszą doprowadzić do tego, aby informacje z Polski docierały dużo szybciej niż dotychczas. Niemieckie media także ostro krytykują wymianę informacji pomiędzy władzami Zgorzelca i Goerlitz. “Jak w ogóle można mówić o skutecznej wymianie informacji, gdy nawet tuż przed kulminacyjną wodą obydwaj burmistrzowie Goerlitz i Zgorzelca nie wysłali do siebie ani jednego SMS-a… Widocznie takie są ich personalne kontakty”- ironizuje niemiecka gazeta “Saechsische Zeitung”. Także premier rządu w Saksonii Stanisław Tillich ma pretensje do strony polskiej, oskarżając nas o zbyt późne przekazanie informacji o przerwaniu tamy na rzece Witka. Jego zdaniem, niemieckie urzędy były przez zbyt długi czas informowane jedynie o dużych masach wody, które mogą spowodować zagrożenie, ale nikt nie wspominał o przerwanej tamie. Waldemar Maszewski
Superpraworządne Niemcy Niemcy: Uniesienie ręki karalne w każdym kontekście Unoszenie w górę prawej ręki może stać się przyczyną kłopotów z prawem – jest to oczywiste nie od dziś. Chodzi przecież o „hitlerowskie pozdrowienie”. Okazuje się jednak, że unosząc rękę bez żadnych politycznych przesłanek stanowi takie samo przestępstwo. Przekonał się o tym bezdomny i pijany dżentelmen w Dolnej Saksonii. Sąd w Oldenburgu, na zachód od Bremen uznał, że nazistowska symbolika musi zniknąć z przestrzeni publicznej nawet gdy nie stoją za nią żadne realne polityczne motywacje. Sprawę bezdomnego unoszącego rękę prowadziły aż trzy sądy. Najpierw w mieście Leer skazano go na dwa miesiące więzienia. Decyzję tamtejszego sądu administracyjnego uchylił sędzia z Aurich, argumentując swą decyzje tym, że gest wykonany przez mężczyznę nie miał żadnego podtekstu politycznego. Nie zgodził się z tym sąd wyższej instancji z Oldenburga. Sędziowie zgodnie uznali, że każdy symbol i gest mogący kojarzyć się z gloryfikowaniem III Rzeszy zasługuje na karę, oraz że tego typu gesty muszą zostać całkowicie wyeliminowane z życia publicznego. Za nieistotne uznali to, że za zachowaniem pijanego bezdomnego nie stały nazistowskie sympatie. W Niemczech, podobnie jak w wielu innych krajach (w tym Polsce) stosowanie nazistowskich symboli jest zabronione. Jednak u naszych zachodnich sąsiadów wyczulenie na tego typu gesty jest szczególnie silne, wielokrotnie ocierające się wręcz o absurd. Dopuszcza się tzw. „ironiczne wykonanie hitlerowskiego pozdrowienia”, jednak za każdym razem budzi to kontrowersje prawne, gdzie leży granica ironii. Niejednokrotnie z tego powodu dochodziło do dziwacznych sytuacji. Przykładowo w 2007 roku na karę pięciu miesięcy więzienia skazany został mieszkaniec Berlina Ronald T., który próbował nauczyć swojego, wabiącego się Adolf psa, unoszenia prawej łapy. Obsesyjne podejście do tego tematu niemieckiego wymiaru sprawiedliwości mogłoby nakazywać ostrożność w podnoszeniu prawej ręki np. po to by przysłonić słońce. Być może kwestią czasu jest również zakaz podawania dłoni na przywitanie, jak wiemy gest ten praktykował Adolf Hitler i jego świta.
Za http://www.bibula.com/?p=25722
Admin wyraża opinię, iż Niemcy powinni równie energicznie zapobiegać także i innym przestępstwom, jak bezprawne odbieranie dzieci rodzicom, zakaz rozmawiania z dziećmi w języku ojczystym, wypuszczanie na wolność żydowskich agentów zamieszanych w morderstwa itd. Marucha
GRA-FIK Obrońcy Krzyża: Będziemy walczyć dalej! Naruszono przy „wymiataniu” pod Krzyżem naszą godność, zostaliśmy potraktowani jak bydło, chociaż pewnie wzbudziłoby takie stwierdzenie protest ekologów, którzy walczą o prawa zwierząt. Za nami nikt się nie wstawił – czytamy w apelu obrońców krzyża do władz RP. Krakowskie Przedmieście, sobota, około godziny 18. Przed Pałacem Prezydenckim tłoczno, ale spokojnie. Garstka obrońców krzyża, wyrzuconych spod niego około 4 nad ranem przez policję, wciśnięta w narożnik przy bramie po drugiej stronie ulicy. W pewnym momencie koło barierek lokuje się nieliczna, ale hałaśliwa grupa przeciwników krzyża – to kolejny happening. Młodzi ludzie krzyczą, tańczą, grają w piłkę, podskakują. Przynieśli ze sobą kartonowe transparenty: „ Zburzyć Pałac Prezydencki – zasłania krzyż”. Skandują: - Kto nie skacze, broni krzyża!. Obrońcy nie dają się prowokować, a na kolejne okrzyki przez megafon: ” My stoimy bliżej krzyża!” jeden z nich odpowiada z humorem ( również przez megafon) : - W takim razie witamy wśród jego obrońców! Pod adresem obrońców padają liczne inwektywy. Jeden z przechodniów rzuca w ich kierunku: - Pieprzone mohery! Na takie dictum starsza, drobniutka i siwiuteńka jak gołąbek pani przejmuje mikrofon od dzierżącego megafon mężczyzny i odpowiada: - Wolę być moherem, niż Tuska frajerem! Zbiera za to gromkie brawa od osób stojących wokół obrońców krzyża [ przypomnę, że hasło to jest także mottem naszej blogpressowej przyjaciółki, Ewikron :)]. Dowiedziałem się od nich, że interwencja policji nad ranem była brutalna. Dwie poturbowane osoby trafiły do szpitala, jeden z mężczyzn ma uszkodzone żebra. – Nas wyrzucono, zdeptano i wywalono na śmietnik fotografie ofiar katastrofy, ale krzyż stoi nadal, dzięki Bogu – mówi jedna z kobiet. „Zmasowany atak przeciwko nam utwierdził nas tylko w słuszności przyjętej przez nas postawy. Wierzymy, że stając w obronie Krzyża dajemy świadectwo zwłaszcza liberalnemu odłamowi polskiej młodzieży, jak wiele można znieść obelg i upokorzeń w imię wartości duchowych i narodowych, a także polskiej wiary, tradycji i kultury. Ataki, obelgi i agresję liberałów odbieramy jako zamach na dziedzictwo naszej wiary i kultury narodowej. Apelujemy do Waszych sumień: opamiętajcie się póki jeszcze jest czas, póki Polska nie zginęła!” – napisali obrońcy krzyża w swoim apelu. Rzepka
American dream Nie było mnie na moim blogu prawie 2 tygodnie i mało kto zauważył. Mój blog funkcjonuje całkiem nieźle i beze mnie. Dobrze to świadczy o Czytelnikach, którzy potrafią w pełni zagospodarować przestrzeń bloga, podczas gdy autor... American dream... Podczasgdy autor zrealizował wreszcie swoje chłopięce marzenie...Naoglądawszy się w dzieciństwie westernów, w marzeniach podróżowałem po prerii i Górach Skalistych. No i wreszcie tam pojechałem. Przyleciałem do Nowego Jorku, wynająłem samochód i przejechałem Amerykę wszerz, w głąb i na wskroś, do Los Angeles i nawet dalej, do granicy meksykańskiej za San Diego. 4 tysiące mil, 15 stanów plus dystrrykt federalny Columbia. Wielki kraj! Z Brukseli do najodleglejszego zakątka tego rozpadającego się państwa dojedziesz w godzine, maksimum w półtorej godziny. Bo Belgia jest mała. Polska jest przy niej wielka. Od granicy w Świecku do mojej Rawy jadę i jadę,dojechać nie moge. Pięć godzin, jeśli nie dłużźej. A cóż to są w Polsce za odległości...siedemset kilometrów z północy na południe i ze wschodu na zachód. W Ameryce jedziesz, jedziesz,jedziesz, przejechałeś siedemset mil (mil, nie kilometrów!), patrzysz na mapę i przejechałeś tyle, co nic, co kot napłakał. Wypatrzysz na mapie coś ciekawego, na przykład Monument Valley z jej fantazyjnymi skałami, myslisz-wpadnęę, zobaczę - a okazuje się, że to tak jakbyś jadąc trasą Warszawa–Poznań pomyślał – wpadnę przy okazji do Zakopanego, zobaczę sobie Giewont.
American view Jest taka piosenka Okudżawy „Przy drodze smoleńskiej” . Po smolenskoj darogie liesa, liesa, liesa... po smolenskoj darogie stałby, stałby,stałby... - tak właśnie wygląda Ameryka od Nowego Jorku doTeksasu. Przejechałęm stan Maryland, Wirginie, Karolinę Północną i Południową, Georgię, Alabamę, Missisipi, Luizjanę – i szędzie to samo – liesa, liesa, liesa, stałby, stałby, stałby!Wciąż las i las i las i słupów długirząd... Nabrałem podejrzeń, zwłaszcza w Georgii i Alabamie, czy za tymi drzewami coś się wstydliwie nie kryje, może niewolnictwo na plantacjach bawełny...Bo obsadzają te drogi drzewami, jak w Związku Radzieckim... Za to od Teksasu poczynając widoki niesamowite. W Teksasie jak w Kazachstanie (byłem), w Nowym Meksyku i Arizonie jak na Księżycu (nie byłem), a w Kalifornii to już wszystkie widoki świata. Ktoś zapyta dlaczego nie jechałem słynna droga 66. W zachodniej części nią właśnie jechałem, a ściślej jechałem jej odcinkami, które jeszcze istnieją. Ale całej drogi jako takiej już nie ma, za to w sklepach pełno o niej pamiątek.
American people Ludność Ameryki dzieli się na dwie kategorie. Połowa z obłędem w oczach biega, a druga połowa z podobnym obłędem się obżera. Im dalej od Nowego Jorku napołudnie i zachód, tym biegających mniej, a obżerających się więcej. To nie są grubasy, to są góry tłuszczu, widoczne na każdym kroku. Tych najgrubszych chyba się zresztą nie widzi, bo nie wychodzą z domów. Tak sobie myślę - wstąpiliśmy do NATO, jesteśmy na każdy amerykański gwizdek, jak nie w Iraku to w Afganistanie, wszystko to w nadziei, że w razie czego Ameryka nas obroni..,. Kto nas obroni?Te grubasy? Zatrzymają się w najbliższym Mc Donaldzie,zamówią po siedem hamburgerów i po dwa litry coca-coli i tyle będzietej obrony. Potylu grubasach, ilu zobaczyłem, wcale się nie dziwię, że Amerykanie od 65 lat nie wygrali żadnej wojny, z wyjątkiem zimnej. Muszę jednak oddać Amerykanom, żę są spokojni, uprzejmi i życzliwi. Amerykańska buta? Nie, czegoś takiego nigdzie nie spotkałem, wręcz przeciwnie, spotkałem tylko skromnych i uprzejmych Amerykanów.
American Road W Rzymie wszystkie drogi prowadziły do Rzymu, a w Stanach wszystkie drogi prowadza do jednej z czterech miejscowości: South, North, East albo West. Z rzadka pojawia się na drogowskazach inne miasto. Przepraszam... właśnie słyszę w telewizji wiadomość, że Polska jest na niechlubnym pierwszym miejscu w Unii Europejskiej pod względem liczby ofiar wypadków drogowych. W Ameryce też ludzie giną na drogach, o czym świadczą wcale nie rzadkie krzyże przydrożne, upamiętniające, tak jak u nas, miejsca śmierci ofiar. Generalnie jednak amerykańskie drogi są bezpieczne. Dopuszczalna prędkość na autostradach to 65-70 mil na godzinę, czyli mniej niż 120 kilometrów,gdzieniegdzie tylko dopuszczają 75 mil. I wszyscy tak jadą, nie próbują szybciej. Amerykańska policja ma na samochodach wymalowany napis „Courtesy, professionalism, respect”. Wolałem tej ich grzeczności i tego ich szacunku nie sprawdzać i też jechałem tak, żeby nie podpaść. Jeśli w Stanach jedziesz 100 na godzinę i ktoś cię wyprzedza, to słyszysz taki dźwięk - ziuuuuuuuuuu! W Polsce jedziesz 140, ktoś cię wyprzedza i słyszysz - ziuuuu! W Niemczech jedziesz 180, ktoś cię wyprzedza i słyszysz - ziu! My Polacy jesteśmy wariaci za kierownicą i małą pociecha, że Niemcy są wariaci jeszcze więksi. Oni maja lepsze drogi, wiec to wariactwo przynosi mniej szkody, niż nasze. Jeśli chcemy stracić przodownictwo w statystyce wypadków, bierzmy przykład z Amerykanów i też jedźmy 65 mil na godzinę. Z taka prędkością też można daleko zajechać. Ja od Atlantyku do Pacyfiku dojechałem i wróciłem z mocnym postanowieniem poprawy, że w Polsce też nie będę jeździł szybciej. Ciekawe jak długo w tym wytrwam.... Pod jednym względem Amerykanie jeżdżą nieprzyjemnie – nie ustępują drogi.Zmiana pasa na autostradzie to operacja wysokiego ryzyka. Włączasz kierunkowskaz, próbujesz delikatnie wjechać – gdzie tam! Gość za tobą jedzie swoje 65-70 mil i ani myśli cię wpuścić. Na amerykańskich drogach trzeba mieć oczy raczej z tyłu, niż z przodu głowy. Nie podoba mi się to. Wolę obyczaj arabski, gdzie ten z tyłu ma uważać na tego z przodu, a nie odwrotnie. A może Amerykanie nie wpuszczali mnie dlatego, że miałem rejestrację nowojorską, niezbyt ponoć lubianą? I jeszcze jedna obserwacja - dojazdy i zjazdy z autostrady są w Stanach co milę, albo i gęściej. Bywają cztery, albi pięc zjazdów w obrębie jednej mili. Na bezludziu rzadziej, jeden zjazd co cztery, pięć mil. Potrzebuje farmer wjazd z pola na autostradę, to go ma - żaden problem. Ruchu to wniczym nie utrudnia, sam się o tym przekonałem. U nas, choć bezludzia nie ma nigdzie, wjazdy na autostrady są co trzydzieści kilometrów, albo rzadziej.. Gdy w 2049 roku, na 40-rocznice nieprzerwanych rządów Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska zbudowana zostanie wreszcie autostrada z Warszawy do Krakowa, wnuk śp. Przemysława Gosiewskiego zostanie odżegnany od czci i wiary za to, że chciał zrobić zjazd z autostrady we Włoszczowie. No bo po co wieśniakom autostrada?... No i już mnie znosi do naszych polskich wojenek politycznych. Więc na tym dziś zakończę moje amerykańskie wspomnienia. Może jeszcze do nich wrócę, albo i nie, zastanowię się...
Kamienne pomniki Wielka historia na naszych oczach przenosi się ze świata żywych do wieczności. Gdy w 1990 roku, po raz pierwszy można było w wolnej Polsce obchodzić okrągłą, 70-tą wówczas rocznicę Bitwy Warszawskiej, żyło jeszcze wielu jej bohaterów. Dziś nie żyje już żaden. Żyje jeszcze paru stulatków, którzy coś jeszcze jako dzieci zachowali w pamięci z tych wydarzeń. Wkrótce zabraknie i tych ostatnich okruchów bezpośredniej pamięci. Zostanie pamięć z drugiej ręki. Zostaną moje wspomnienia tego, co o 1920 roku przekazał mi mój śp. Ojciec, o tym, jak się jak się wtedy wszyscy rwali do obrony Ojczyzny i jej dopiero co odzyskanej wolności. Niezwykłą była to mobilizacja sił, w trej biednej, zrujnowanej wojną, wybitej na niepodległość Polsce. Takiego zrywu nie będzie już chyba nigdy i oby nigdy nie był on potrzebny. Pierwsza połowa XX wieku to był w naszej historii czas niezwykły. Chińskie przekleństwo mówi - obyś zył w ciekawych czasach. Tak, to był czas ciekawy. Dwie wojny światowe, odzyskana i utracona wolność, klęski i zwycięstwa, upadki i zrywy. Już nie ma wśród nas obrońców Warszawy z 1920 roku, nie ma legionistów Piłsudskiego ani hallerczyków, nie ma powstańców wielkopolskich ani śląskich, nie ma obrońców Lwowa. Ale jeszcze zyją ostatni żołnierze 1939 roku, jeszcze zyją partyzanci AK i BCh, jeszcze żyją powstańcy Warszawy. Są jeszcze wśród nas żywe pomniki historii. Za 10, 20 lat ich też już nie będzie. Najburzliwszy okres naszych dziejów stanie sie odległy jak bitwa pod Grunwaldem. Zostaną już tylko pomniki kamienne. Janusz Wojciechowski
Wielki Konkurs Ziemkiewicza dla Mend Internetowych i nie tylko Jedni piszą o „zalewie chamstwa w sieci”, inni o „trollach”, ja ukułem określenie Menda Internetowa i używam go, bo uważam, że najlepiej oddaje istotę rzeczy. Osobnicy wyżywający się w internetowych obelgach i plugastwach, przekonani, że chroni ich anonimowość netu (która w istocie jest fikcją; ale chroni ich obfitość wstępowania, bo zwyczajnie nie chce się nikomu MI tropić) są bowiem właśnie jak owe żyjątka: niesympatyczne, upierdliwe, ale w sumie niegroźne. Niektórzy dają się im wkurzać, wykłócają się, popadając w śmieszność. Ja uważam, że jedynym sposobem jest się przyzwyczaić. Jak pisał Aleksander hr Fredro „menda też stworzenie boże i inaczej żyć nie może” itd. (dalszego ciągu nie cytuję z powodów cenzuralnych, zresztą jest powszechnie znany). Ba, wspomniane mendy można nawet polubić. Licznie rozmnożone MI są wszak dowodem sukcesu, uciążliwym może, ale niezaprzeczalnym. Są też, wbrew własnej woli, pożyteczne; kliknięcie jest kliknięciem i tak samo liczy się do statystyk, z jakichkolwiek by pobudek wynikło. A od statystyk kliknięć zależy moja zawodowa pozycja i zarobki. Z tego powodu, uznałem, moje MI zasługują na docenienie. Postanowiłem ich dowartościowania dokonać w formie konkursu. Ponieważ, jak widzę, ulubionym wątkiem moich MI jest stwierdzanie, i to w tonie kategorycznym, jakobym − zdaniem niektórych od zawsze, innych od niedawna − sławił Jarosława Kaczyńskiego, kadził mu, pisał panegiryki na jego cześć, podlizywał się etc. konkurs powinien się dla nich okazać dziecinnie łatwy. Ogłaszam bowiem konkurs na konkretny cytat z dowolnej mojej książki, felietonu, wywiadu lub jakiejkolwiek innej mojej publikacji z dowolnego okresu mej twórczości, który by powyżej cytowane opinie potwierdzał. Zwycięży, kto znajdzie cytat, w którym pieję peany na cześć prezesa PC i PiS, nazywam go genialnym strategiem, wyznaję miłość, wierność oraz to, że mu nie odpuszczę etc. Z góry informuję, że cytaty w rodzaju „Kaczyński jest mniejszym złem niż Komorowski”, „z dwojga złego wolę sektę od mafii” etc. nie mają szans. Podobnie beznadziejną robotą będzie wyrywanie kontekstu i z konstrukcji zdaniowych w stylu „Kaczyński w tym a tym miał rację, ale w tamtym nie” wybieranie tylko jednej części. To mają być cytaty naprawdę dobitne, to mają być miażdżące dowody mego miłosnego oddania dla polityka, który ukradł Polsce prawicę. Im bardziej lizusowskie kto znajdzie, tym większa jego szansa na zdobycie którejś z cennych nagród. A oto one:
Nagroda Główna w kategorii MI: Kaczor − karafka ze srebrnym dziobem i łapami, idealna ozdoba każdej pisowskiej i antypisowskiej biesiady (zdjęcie nagrody niebawem na moim profilu publicznym na facebooku), przedmiot dowodzący gustu i wyrobienia właściciela. Łakoma rzecz, naprawdę!
Wyróżnienie w kategorii MI: Dwa pierwsze tomy z serii moich dzieł zebranych w edycji „Fabryki Słów” − opowiadania wybrane „Coś Mocniejszego” oraz powieść „Walc Stulecia” − z możliwością, na żądanie laureata, imiennej dedykacji od autora. Dla uświadomienia potencjalnym uczestnikom wartości nagrody linki do artykułu Jacka Dukaja oraz stron z recenzjami powieści:
www.dukaj.pl
www.fabrykaslow.com.pl
fabrykaslow.com.pl
Do udziału w konkursie zapraszam także profesjonalistów, ze szczególnym uwzględnieniem red. Orlińskiego z Giewu, Władyki i Janickiego z „Polityki”, Michalskiego z Krypo, red. Wołka, Lisa, Żakowskiego, Olejnik, a także wszystkich, którzy raczęli diagnozować publicznie, w przeciwieństwie do MI pod własnymi nazwiskami, rzekome „wolty” czy „zmiany frontu” oddanych dotąd Kaczyńskiemu konserwatywnych publicystów, ze mną włącznie. Z myślą o nich wyróżnienie w osobnej kategorii „M-Profi”: Niezwykle rzadkie na rynku bibliofilskim pierwsze czeskie wydanie powieści „Skarby Stolinów” („Poklady Stolinu”, Praha 1993) − z możliwością, na żądanie laureata, imiennej dedykacji od autora. Nie ma tu żadnego linku, ale osobiście nie znam nic, co by lepiej rozweselało, niż lektura w języku naszych braci z południa. TO NIE KONIEC. Ponieważ nie chcę, aby użytkownicy nie zaliczający się do kategorii MI ani nie związani z mediami Reżimówka poczuli się niedocenieni, jednocześnie ogłaszam dla nich konkurs towarzyszący – na cytaty dobitnie przeczące tezie, stanowiącej mantrę MI i ich zadanie konkursowe. Ponieważ ten konkurs wydaje mi się łatwiejszy, nagrody też będą cenne, ale nie aż tak.
Nagroda Główna w kategorii „Normals”: Pierwsze, niedostępne od dawna na rynku wydanie książki „Michnikowszczyzna. Zapis choroby” z roku 2006; z możliwością, na żądanie laureata, imiennej dedykacji od autora:
Wyróżnienie w kategorii „Normals”: Trzy egzemplarze książki „Czas wrzeszczących staruszków”, z możliwością, na żądanie laureata, imiennej dedykacji od autora: inna.fabryka.pl
Termin rozstrzygnięcia konkursu − ponieważ w grę wchodzą także publikacje niedostępne w Internecie − wyznaczam na dwa tygodnie, tj. na niedzielę 29 sierpnia. Zgłoszenia konkursowe proszę zamieszczać poniżej. Wszystkie zostaną przeanalizowane i ocenione przez bezstronne jury w składzie: ja. No i last but not least − sprawa ostatnia w porządku wymieniania, ale bynajmniej nie najmniej ważna. Jak to zauważył tytułowy bohater sztuki A. Camusa „Kaligula”, w dobrym konkursie muszą być nagrody, ale muszą też być KARY. Proszę się nie bać. Kara będzie łagodna, ale po ojcowsku stanowcza. Wszystkie MI i osoby z mediów, które nie wezmą udziału w konkursie, względnie nie zdołają znaleźć wymaganych cytatów, które by usprawiedliwiały to co piszą, a mimo to nie wycofają się z twierdzeń o „lizusie Kaczyńskiego”, „klakierze”, „pisowskiej wuwuzeli” etc. umieszczone zostaną na specjalnej, ogłoszonej publicznie, „Liście oszczerców i łgarzy” − obejmującej co najmniej nicki, a tam, gdzie to możliwe, nazwiska. Po prostu, żeby było wiadomo − jak to ujął fraszką Sztaudynger − „czyj ryj”. Zachęcam do udziału w konkursie i czekam na odpowiedzi. RAZ
Słowiańskie Niewolnice w rękach żydowskich panów W każdej gazecie w Izraelu spotyka się ogłoszenia o „salonach masażu”, zdjęcia młodych dziewczyn w negliżu, a ulice Tel Awiwu codziennie zaśmiecane są ulotkami z nagimi blond pięknościami i wyraźnymi numerami telefonów. W internecie można zamówić sobie prosto do domu (przesyłka wliczona w cenę) na przykład w prezencie urodzinowym, młodziutką dziewczynę z Ukrainy czy Mołdawii, niekoniecznie pełnoletnią, wraz z pizzą z oliwkami i zimną coca-colą… Nikogo już to nie dziwi. Artykuł ten jest poświęcony następnej brutalnej aktywności “Wybrańców Jahwe”. Będę opisywał tu bardzo rażące fakty świadczące o bestialstwie tej rasy, zatem nie jest to dla ludzi o słabych nerwach. Tym, co mają wrażliwy charakter radzę nie czytać dalej mojego artykułu a raczej skupić się na innych wpisach naszego forum. Zamierzam tu pisać o niewolnictwie, o seksualnym niewolnictwie białych słowiańskich dziewcząt i kobiet i o wszystkim, co się z tym wiąże. To, że Żydzi potrafią wyprodukować masowe oburzenie poprzez manipulowanie faktów przy pomocy ich mediów jest ogólnie znane i oczywiste. To, że używają wszystkich możliwych im środków, aby zatuszować ich kryminalną działalność przeciw Gojom (i oburzenie z tym związane), powinno wzbudzać wśród nas poważne podejrzenia i analizę motywów tej działalności. Gdy któregoś dnia zrozumiecie motywy kryminalnej działalności żydostwa przeciwko wszystkim i wszystkiemu, co nie żydowskie to podobnie jak ja zaczniecie głośno kwestionować ich prawo do posiadania naszych wszystkich mediów kulturalnych, informacyjnych i rozrywkowych. Zrozumiecie również, że Żydzi są zupełnie oddzielnym odłamem ludzkości, z zupełnie innymi i prawie zawsze przeciwnymi naszym interesom interesami. Zdacie sobie wreszcie sprawę z tego, że pozwolenie na całkowity monopol naszych mediów i faszerowanie naszych społeczeństw tym szambem z nich wypływającym jest bardzo niebezpieczną i poważną dla nas sprawą. Tu właśnie opowiem wam o następnej kryminalnej działalności naszych „przyjaciół” skierowanej przeciwko najsłabszej, lecz jak ważnej części społeczeństwa gojów, ich kobietom. To kryminalne przestępstwo, to zniewolenie seksualne naszych kobiet porwanych w ten lub inny sposób, aby służyły żydowskim panom w burdelach europejskich, izraelskich a nawet w azjatyckich. Według ankiety przeprowadzonej w Izraelu, w 2003 roku, tylko 9% (!!!) ankietowanych widziało w handlu kobietami łamanie praw człowieka. Te zbrodnie prawie nigdy nie są poruszane przez dzisiejsze media, i mimo tego, że kilku reporterów próbowało o tym pisać to ich artykuły nie otrzymały wielkiego rozgłosu, bo „cesarze” dzisiejszych mediów tacy jak Michel Eisner i Sumner Redstone nie uważają tego za ważny temat do rozgłosu. Lecz nawet te kilka artykułów poświęconych temu tematowi nie wspominały nic o żydowskim zaangażowaniu w te zbrodnie, lecz używały politycznie poprawnych eufemizmów takich jak: „Rosyjskie Gangi”, „Rosyjska Mafia” itp. Ci „reporterzy” doskonale wiedzą, kto stoi za zbrodniami przeciwko białym kobietom i też doskonale wiedzą, że wśród tej tzw. Rosyjskiej Mafii nie wielu jest Rosjan a głównymi jej członkami są byli agenci żydobolszewickiego aparatu ucisku z dawnego ZSRR. Wiedzą oni też doskonale, że publiczne ujawnianie prawdziwego pochodzenia tych bandytów, w najlepszym dla nich przypadku, oznacza natychmiastową utratę pracy. Zwabienie do niewoli seksualnej zaczyna się od biedy. Rosja, jej byłe republiki i państwa pod zaborem sowieckim zostały przez żydo-komunizm „wysuszone” do ostatniej kropli krwi. Zdrowa ekonomia przestała w tych państwach istnieć. Gdy komunizm został „rozmontowany”, co sprytniejsi nowi kapitaliści i byli komuniści (w większości Żydzi) nagle stali się „reformatorami” nowej gospodarki; wykorzystując okazję, zakupywali za grosze prywatyzujące się resztki przemysłu. Wykorzystali w ten sposób naiwność ludów Wschodniej Europy i ich brak znajomości drapieżnych praktyk biznesowych i w ten sposób splądrowali te państwa i społeczeństwa jeszcze raz. W ten sposób zubożyli te społeczeństwa jeszcze bardzie zostawiając je praktycznie na poziomie ubóstwa, pomimo tego, że ludy Wschodniej Europy, czy to się komuś podoba czy nie, należały (i należą) do najbardziej cywilizowanych i najbardziej wykształconych ludów na świecie. Nie trudno jest nie zauważyć na Internecie ogłoszeń tysięcy Rosjanek, Ukrainek i innych Słowianek szukających ucieczki na zachód. Wiele z nich w swych splądrowanych przez żydowskich cwaniaków krajach zarabiają mniej niż 100 USD na miesiąc. Gdy ktoś im zaoferuje 20 lub 30 razy tyle za lekka pracę, jako pomoc domowa lub kelnerka, nic dziwnego, że godzą się te zdesperowane kobiety na te oferty bez wahania. Niestety większość z nich kończy w Izraelu, gdzie seksualne niewolnictwo Białych Kobiet jest szczególnie popularne i bardzo rzadko zauważalne przez rząd tego „państwa”, które przymrużając oczy daje ciche poparcie temu biznesowi. Ci żydowscy gangsterzy maja wspaniale rozwiniętą sieć międzynarodową i kobiety te są również sprzedawane do żydowskich burdeli na całym świecie. „Ci faceci płaca pomiędzy 500 USD a 1000 USD za każdą Rosjankę lub Ukrainkę, zarabiając na nich fortuny. Weźmy na przykład małe miejsce zatrudniające jedynie 10 tych dziewcząt. Każda z nich przyjmuje 15 do 20 klientów dziennie, za 200 szekli od każdego, biorąc najgorszy przypadek to daje 30.000 szekli dziennie. Pracują one 25 dni w miesiącu, co daje 750.000 szekli, co jest równoważne 215.000 USD. Każdy z tych alfonsów ma przeciętnie pięć takich małych burdelików, co daje ponad milion dolarów miesięcznie, bez podatku i wielkich inwestycji. Są to fabryki pieniędzy zatrudniające niewolników, a Izrael jest usiany tymi „fabrykami”” Przytoczę tu streszczenie ”przygody” jednej z takich niewolnic. Lara Matwiejewa nie miała pojęcia, że ten uprzejmy gość, co oferował jej wyjazd i dobre zatrudnienie na zachodzie to zwykły alfons pracujący dla żydowskiego przemysły niewoli seksualnej. Obiecano jej łatwą pracę jako pomoc domowa w Niemczech, podlewanie kwiatków, karmienie zwierzątek domowych itp. Gdy dojechała do Hamburga, pierwszą rzeczą jaką uczyniono to odebrano jej paszport pod pretekstem trzymania go w bezpiecznym miejscu, czyniąc ją w ten sposób praktycznie nielegalną turystką w tym kraju i pozbawiając ją praktycznie normalnej ochrony zagwarantowanej przez umowy międzynarodowe. Po trzech dniach powiedziano jej dokładnie, na czym będzie polegać ta prawdziwa jej praca, ma być prostytutką w Hamburskim burdelu. Gdy ona kategorycznie odmówiła i zażądała powrotu do domu została uwięziona przez pół roku w różnych burdelach zamaskowanych, jako bary i nocne kluby. Po pół roku jakimś dziwnym trafem udało się jej uciec. Inne kobiety nie miały tego szczęścia. Po powrocie powiedziała ona rosyjskim władzom, że inne dziewczęta boją się do tego stopnia swoich oprawców, że nawet już zaniechały prób ucieczki. Nawet do dzisiaj Lara nie używa swojej prawdziwej tożsamości z obawy przed zemstą członków tych żydowskich gangów, których jest „własnością”.
„Tak prawdę mówiąc to już tak się wielu rzeczy nie obawiam (mówiła dalej ona), bo to najgorsze, co mi się mogło przydarzyć to już się przydarzyło. Bardzo niewiele z tych dziewcząt zostaje prostytutkami z własnej woli. Znaczna większość ich jest do tego zmuszana terrorem psychicznym i fizycznym. Wmawia się nam, że nie mamy wyjścia, że jesteśmy bez paszportów nielegalnymi imigrantkami, zaangażowanymi w nielegalną działalność. Dając nam jasno do zrozumienia, żebyśmy nie oczekiwały zrozumienia od lokalnych władz. Na początku odmówiłam tej pracy, ale potem nie miałam wyjścia, z braku pożywienia i ze strachu przed poważnymi batami, jakie otrzymywały inne dziewczęta, co kategorycznie odmawiały współpracy. Mówiono nam, że będziemy wolne jak spłacimy długi związane z przybyciem do swego nowego miejsca pracy. To były astronomiczne sumy sztucznie podwyższane przez „mandaty” za każdą odmowę wykonania narzucanej nam poniżającej nas pracy, wliczając nawet zbiorowe orgie i gwałty.”Jeśli jakiż żydowski alfons zdecyduje, że potrzebuje „świeżego towaru” to sprzedaje parę swoich niewolnic i te „długi” rosną wraz z każdą transakcją. Niektóre kobiety są sprzedawane kilka razy do roku. Komisja Spraw Obrony Praw Człowieka ocenia, że ilość kobiet pojmanych i nadużywanych przez żydowskie gangi przekracza 500.000! To tylko dotyczy kobiet z Rosji! A gdzie Ukrainki, Białorusinki, Mołdawianki, Czeszki a nawet Polki. Dwudziestojedno letnia Iriana myślała, że będzie tancerką, opuszczając Ukrainę, aby udać się statkiem do Izraelskiego portu Hajfa. Po dwóch dniach została odstawiona do pewnej hurtowni gdzie jej nowy szef spalił jej paszport prze jej własnymi oczyma mówiąc. „Jesteś teraz moją własnością a ja jestem twoim Panem. Będziesz dla mnie pracować tyle aż ja uznam, że zarobiłaś na wolność. Nie próbuj uciekać, nie masz dokąd. Nie znasz hebrajskiego, nie masz papierów i będziesz natychmiast aresztowana przez władze Izraela.”Na początku odmówiła pracy jako prostytutka, ale bezustanne bicie i zbiorowe gwałty wykonane przez jej „właścicieli” złamały wreszcie jej ducha. Irina rzekła: „Ten zbój, co zrujnował mi życie nie będzie nawet za to ukarany”. Do niedawna niewolnictwo białych kobiet nie było nawet zabronione w Izraelu, które to według Żydów nawet nie są ludźmi. Dopiero kilka lat temu, pod naciskiem międzynarodowych organizacji wprowadzone zostało w Izraelu prawo, ograniczające tego typu działalność, lecz oskarżenia są rzadkie i kary bardzo lekkie. Miejsce pracy i wyzysku. Sekretne mieszkanie w Tel Awiwie używane do prostytucji. Władze Izraela przymrużają oko na tę działalność, przekonani, że tylko Żydzi są prawdziwymi ludźmi i reszta podludzi nie powinna się nawet opierać ich działalności. Według tego prawa, taki zboczony żydowski alfons, który zmusza do prostytucji nieżydowskie kobiety i który twierdzi, że ich fizycznie nie zakupił (płacąc za nie) jest nadal niewinny. Przewodniczący Grupy Przeciwko Niewolnictwu we Włoszech, Marco Buffo stwierdził: „To żadna tajemnica, że dziś białe kobiety są najbardziej cenione na rynku, są świeżym towarem”. Szef Ukraińskiej dochodzeniówki Mihail Lebed stwierdził: „Ci gangsterzy zarabiają na tych dziewczynach więcej w ciągu tygodnia niż nasza cała policja ma przyznanego budżetu na cały rok. Prawdę mówiąc, jeśli nie otrzymamy jakiejś pomocy, to nie będziemy w stanie tych przestępstw zatrzymać”. No i z pewnością żydowskie media „pomagają”, aby wstrzymać te paskudne przestępstwa. Parę lat temu przedstawiciel policji miasta-portu Hajfa Izaak Tyler „wypluł” trochę danych na temat tych zbrodni, rzekł on: „Ci faceci płaca pomiędzy 500 USD a 1000 USD za każdą Rosjankę lub Ukrainkę, zarabiając na nich fortuny. Weźmy na przykład małe miejsce zatrudniające jedynie 10 tych dziewcząt. Każda z nich przyjmuje 15 do 20 klientów dziennie, za 200 szekli od każdego, biorąc najgorszy przypadek to daje 30.000 szekli dziennie. Pracują one 25 dni w miesiącu, co daje 750.000 szekli, co jest równoważne 215.000 USD. Każdy z tych alfonsów ma przeciętnie pięć takich małych burdelików, co daje ponad milion dolarów miesięcznie, bez podatku i wielkich inwestycji. Są to fabryki pieniędzy zatrudniające niewolników, a Izrael jest usiany tymi „fabrykami””. Milion dolarów miesięcznie dla każdego żydowskiego alfonsa w Izraelu! Spójrzmy na to, co otrzymują w zamian te dziewczęta niewolnice. Bezustanne bicie, gwałty, zmuszanie do prostytucji, trochę jedzenia i kieszonkowe na papierosy. „Mieszkanie” za kratami. Zbiorowe gwałty i znęcanie się nad rodzinami pozostałymi w kraju, gdy próbują one ucieczki. Maszerowanie nago na żydowskich targach niewolnikami, gdy są sprzedawane kolejny raz w tym samym roku. No i w najlepszym przypadku deportacja przez współpracujący z tymi bandami legalny system Izraela. Ci żydowscy alfonsi są tak pewni siebie i swojej pozycji, że nawet nie obawiają się o tym mówić. Niejaki Jacob Golan, właściciel trzech wielkich burdeli wliczając „Tropicana” w Tel-Awiw rzekł reporterowi N(J)ew York Times: „Izraelici uwielbiają rosyjskie kobiety, są one pięknymi blondynkami, bardzo różniącymi się od naszych kobiet, śmiejąc się przy tym. No i są one w skrajnej desperacji, co znaczy, że zrobią wszystko za pieniądze”. Klub ten jest otwarty 24 godziny na dobę, stale wypełniony na w pół nagimi Rosjankami. Przychodzą tam turyści, żołnierze izraelscy, przedstawiciele władz izraelskich a nawet lokalni Arabowie. Inaczej pełny wachlarz klientów. Gdy zapytano Golana, czy te dziewczęta robią to dobrowolnie, zaśmiał się on serdecznie. Jako szczyt ironii, reporter ten podał, że Golan umieścił na głównym barze ogłoszenie o zaginionej żydowskiej kobiecie. Jak czuły na kobiece cierpienie jest ten Golan, nieprawdaż? (cały ten artykuł możecie znaleźć w numerze The New York Times, 11 Sty. 1998r.) ONZ oświadczyła kilka lat temu, że handel białymi niewolnicami jest obecnie najszybciej rozwijającym się biznesem. Jedna z Australijskich gazet (The Sydney Morning Herald) stwierdziła, że : „Białe kobiety są dziś najbardziej lukratywnym artykułem, a Rosjanki są bardziej wykształcone, piękniejsze i bielsze nawet od azjatyckich dziewcząt.” Biznes ten przewyższa nawet handel narkotykami. Narkotyki raz sprzedane i spożyte przestają istnieć, a Białe kobiety można sprzedawać na targach niewolników bezustannie do momentu aż umrą lub przestaną być atrakcyjne. Następna typowa historia to doświadczenie Mariany, co zwabiona obietnicami lekkiej pracy za dobrą zapłatę opuściła Rosję i wyjechała do Izraela. Rutyna w burdelu, w którym była zmuszona pracować była brutalna a zatem bardzo wydajna dla właściciela. Służyła ona 20 klientom dziennie. Pracowała ona w pokoiku wyposażonym w łóżko, szafę, prysznic i umywalkę. Przy drzwiach stale stał strażnik. W ten sposób była całkowicie odizolowana od świata. Jedyna osoba poza klientami, co mogła wejść do jej pokoju to kobieta, która sprzedawała jej i innym niewolnicom żywność. Po pięciu miesiącach dostała „awans” i mogła wyjeżdżać z kierowcą, aby służyć klientom w ich hotelach. Podczas jednej z takich „eskapad” została wciągnięta do szopy za hotelem i zgwałcona przez grupę żydowskich łobuzów, którzy ostrzegali ją, aby nie wrzeszczała i nie broniła się, bo nie ma żadnych szans. Próbowała ona ucieczki pewnego dnia, ale została schwytana i brutalnie skarana za to. Rząd Rosyjski ocenia, że około 100.000 kobiet jest przemycanych do Izraela rocznie, co czyni oszacowanie Grupy Praw Człowieka (500.000 niewolnic) poważnie zaniżone. Powtórzę tu jeszcze raz, że to tylko dotyczy Rosjanek.
Amnesty International krytykowało brak jakiejkolwiek reakcji ze strony rządu Izraela na działalność tego bandyckiego „przemysłu”. Ciekawy jestem czy ktoś z was słyszał coś o tym w Tel-Awizji polskiej lub na FOX, CBS, CNN itp. Jedna z tych kobiet zdołała uciec i udała się do policji izraelskiej, która po wysłuchaniu sprzedała ją innemu alfonsowi, który zanim zajął się tym „szlachetnym” zajęciem był oficerem policji izraelskiej. Inna z tych kobiet udała się też do policji izraelskiej z pomocą. Nawet dano jej policjanta, który mówił po rosyjsku. W godzinę po jej wysłuchaniu stawił się w tym komisariacie jej „właściciel”, aby odebrać swoją własność. Po dostarczeniu jej do swego burdelu zmaltretował ją tak, że nie mogła ona chodzić przez kilka dni. Można by tu sypać przykładami przez następne tysiąc stron, ale chyba to, co tu opisałem już wystarczy. Dodać tu chcę, że wiek dla tych bandytów tez nie gra roli (oczywiście młody wiek). Porywają oni i zmuszają to tej haniebnej pracy dziewczynki nawet 12 letnie. Częstokroć ofiarami ich są dziewczynki z sierocińców. Aby te zmaltretowane i zmordowane kobiety mogły mimo bólu wydajnie pracować zatrudniają oni „lekarzy”, którzy faszerują je silnymi środkami przeciwbólowymi i narkotykami. Jak wspaniale dbają o swe niewolnice ci żydowscy panowie, nieprawdaż?
Lecz żydowskie media i przemysł filmowy robią wielki skandal na temat niewolnictwa czarnego człowieka, kiedy tylko nadarza się im okazja. Niewolnictwa, które już nie istnieje od prawie 150 lat, natomiast o niewolnictwie naszych SŁOWIAŃSKICH, BIAŁYCH KOBIET ani mru mru. Czyż nie wydaje się to wam podejrzane? Czy nadal będziecie wierzyć w te bezsensowne bzdury, którymi was codziennie faszerują? Czy naprawdę nie potraficie otworzyć oczu, rozejrzeć się wokoło i zauważyć rzeczywistość taką, jaka jest? Czy naprawdę brak wam odwagi, aby otrząsnąć się z tego marazmu, zrzucić jarzmo niewoli i raz na zawsze zgładzić naszych oprawców? Jeśli tego nie uczynicie, to niestety muszę tu z przykrością przyznać, że zasługujecie na to, co was wkrótce czeka, czyli większą jeszcze niewolę prowadzącą do całkowitego wyniszczenia tego co przez ponad tysiąc lat wypracowali nasi dziadowie, ojcowie i matki. CHCĘ TU WAM JESZCZE RAZ PRZYPOMNIEĆ, ŻE WOLNOŚCI NIE OTRZYMUJE SIĘ ZA DARMO, TRZEBA O NIĄ WALCZYĆ I CZĘSTOKROĆ PŁACIĆ ZA NIĄ WIELKĄ CENĘ. Cezary Zbikowski
Komorowski funduje pomnik najeźdźcom Pomnik nagrobny z drogocennego szwedzkiego granitu dla bolszewików, którzy zginęli pod Ossowem w 1920 r., i betonowe krzyże dla polskich obrońców. Niedowierzanie i gniew - takie emocje towarzyszą mieszkańcom Ossowa zaskoczonym informacją, że 15 sierpnia ok. godz. 15.30 odsłonięty zostanie pomnik na mogile żołnierzy bolszewickich z motywem bagnetów i prawosławnego krzyża. W napisie na tablicy pojawił się błąd w pisowni nazwy miejscowości. Co jednak szczególnie szokuje: cyrylicą wyryto słowa, że Sowieci walczyli "o Ołssów". Według nieoficjalnych informacji w odsłonięciu tablicy weźmie udział Bronisław Komorowski. Pomnik powstał na zamówienie Kancelarii Prezydenta, która chce przy nim podejmować rosyjskie delegacje rządowe. Co ciekawe, twórcą pomnika jest autor tablicy upamiętniającej ofiary tragedii smoleńskiej na Pałacu Prezydenckim oraz zwycięskiego projektu monumentu mającego stanąć na Powązkach - Marek Moderau. Fakty są następujące: dwa lata temu prowadzono na terenie walk z bolszewikami w 1920 r. w Ossowie prace ekshumacyjne, w rezultacie czego odkryto szczątki ciał 22 żołnierzy Armii Czerwonej. 15 lipca br. Andrzej Kunert, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, wystosował pismo do Jerzego Mikulskiego, burmistrza Wołomina, w którym zadeklarował sfinansowanie na terenie prowadzonych prac postawienie pomnika na mogile żołnierzy bolszewickich poległych 14 sierpnia 1920 r. w Ossowie, a dokładnie na tzw. Polakowej Górce, na pograniczu Wołomina i Ossowa. Jak powiedział "Naszemu Dziennikowi" Kazimierz Zych, przewodniczący Komitetu Uhonorowania ks. Ignacego Skorupki Orderem Orła Białego, to skandal, że w sytuacji gdy polscy żołnierze na cmentarzu w Ossowie mają betonowe przedwojenne krzyże, żołnierzom sowieckim stawia się pomniki nagrobne z bardzo drogiego materiału, jakim jest szwedzki granit. Rozmówca "Naszego Dziennika" pyta również, jaki jest prawdziwy cel upamiętniania najeźdźców i komu zależy na tym, aby Rosjanie mieli swój pseudo-Katyń w Polsce. Wpisuje się to w nurt uprawianego przez rządzących i przychylne im media pojednania z państwem rosyjskim, nawet za cenę przekłamywania historii. Zych podkreśla również, że inicjatywa oburzyła mieszkańców gminy Wołomin, którzy obserwowali postęp prac nad pomnikiem. Jeśli chodzi o samą jego formę plastyczną, to składają się na nią bagnety i prawosławny krzyż, co - jak zauważa nasz rozmówca - dziwi, bo przecież bolszewicy nie szli do boju z krzyżem, ale pod sztandarem sierpa i młota. Takiego symbolu jednak oczywiście na pomniku nie ma. Oczywiste jest, że na nagrobkach powinny być krzyże, a modlitwą za zmarłych obejmuje się wszystkich, ale takie działanie jest po prostu, według Zycha, jawnym przekręcaniem sensu historii i zrównywaniem bohaterskich żołnierzy polskich z najeźdźcami sowieckimi. Nasz rozmówca zwrócił również uwagę na to, że na tablicy nagrobnej znajduje się błąd w pisowni nazwy miejscowości, jak również napisane cyrylicą słowa, że Sowieci walczyli "o Ołssów". Co ciekawe, twórcą pomnika jest autor tablicy upamiętniającej ofiary tragedii smoleńskiej na Pałacu Prezydenckim oraz zwycięskiego projektu monumentu mającego stanąć na Powązkach, również upamiętniającego ofiary katastrofy z 10 kwietnia, Marek Moderau. Utwardzoną drogę do mogiły, która znajduje się vis--vis krzyża pamięci ks. Ignacego Skorupki, czyli w miejscu śmierci bohatera, sfinansował urząd gminy Wołomin. Jak zauważa Kazimierz Zych, cała sprawa była przygotowywana od dawna; jeszcze gdy Bronisław Komorowski był marszałkiem Sejmu, popierał prace nad pomnikiem. Należy podkreślić, że z inicjatywą "przygotowania odpowiedniego obiektu" - jak czytamy w piśmie sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa skierowanym do burmistrza Wołomina - wystąpiła Kancelaria Prezydenta RP. Jej intencją było, aby delegacje rządowe - polska i rosyjska - mogły wspólnie uczcić ofiary wojny bolszewickiej. W tym oświadczeniu określono jasno, kto był najeźdźcą, a kto ofiarą. W piśmie skierowanym przez Kunerta można również przeczytać, że Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa dziękuje za dotychczasowe wsparcie ze strony Kancelarii Prezydenta. Ponadto widnieje w nim informacja, że Kancelaria Prezydenta "rozważa możliwość udziału Prezydenta RP w uroczystościach w Ossowie 14 sierpnia". W oficjalnym programie obchodów uroczystości nie ma jak dotąd wiadomości, czy Komorowski pojawi się przy pomniku bolszewickich żołnierzy. Burmistrz Wołomina Jerzy Mikulski powiedział "Naszemu Dziennikowi", że nic na temat ewentualnego pojawienia się Komorowskiego przy mogile bolszewików nie wie i że nie otrzymał z Kancelarii Prezydenta oficjalnego pisma dotyczącego włączenia w zaplanowane już uroczystości wizyty prezydenta w tym miejscu. Zaznaczył jednak, że różne warianty były brane pod uwagę. Ostatnie wydarzenia związane z pospiesznym i niezapowiedzianym wmurowaniem tablicy w Pałacu Prezydenckim mogą sugerować, że Kancelaria Prezydenta przyjęła metodę uników i tak naprawdę teraz można spodziewać się wszystkiego oprócz słuchania głosu Polaków. Sprawa pomnika na cześć bolszewików nie była nagłaśniana w mainstreamowych mediach, a przecież jego postawienie nie jest inicjatywą małego społecznego komitetu, tylko najwyższych urzędników w państwie. W 90. rocznicę Cudu nad Wisłą, jednej z bitew, która według wielu historyków zaważyła na losach Europy, w wyniku przyzwolenia prezydenta i umowy między konkretnymi instytucjami zostanie odsłonięty pomnik, który idealnie wpisuje się w dotychczasowe działania mające na celu umniejszanie ważnych wydarzeń historycznych i dokonań Polaków i jednoczesnym przyznawaniem zasług agresorom. Sprawa tego pomnika kładzie się cieniem na obchodach i nadaje im, w opinii Kazimierza Zycha, bardzo smutny charakter.
Bolszewikom świeczkę, a Polakom ogarek. W czasach Polski Ludowej były popularne dowcipy polityczne w formie pytań do Radia Erewan. W jednym słuchacz pytał: Czy w Związku Radzieckim można opowiadać dowcipy polityczne? Radio odpowiadało; opowiadać można, ale jest też porzekadło, że lepiej jeść biały chleb nad Morzem Czarnym, niż chleb czarny nad Morzem Białym. Ostatnio trafiłem na pewnym forum internetowym na nową wersje pytań do Radia Erewan - „Drogie radio! Czy jest prawdą, że w Warszawie przed pałacem prezydenckim ma stanąć pomnik upamiętniający ofiary tragedii smoleńskiej? Radio odpowiada: Tak, to prawda, tylko nie w Warszawie, a w Ossowie, i nie przed pałacem prezydenckim a na Polakówej Górce, a uczci nie ofiary tragedii smoleńskiej, lecz sołdatów bolszewickich. I oczywiście będzie to krzyż - krzyż prawosławny.” W dniu 10 lipca br. Bronisław Komorowski, wówczas jeszcze prezydent elekt, udzielił wywiadu „Gazecie Wyborczej”. Był to jego pierwszy wywiad jako prezydenta, co z dumą w komentarzu redakcyjnym podkreśliła „GW”. Jedno z pytań dotyczyło krzyża ustawionego przez harcerzy na ulicy przed pałacem prezydenckim w miejscu, gdzie tysiące Polaków przychodziło by uczcić pamięć tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego. Komorowski odpowiadając na pytanie wyjaśnił, że: „Pałac Prezydencki jest sanktuarium państwa”. A to oznacza, że może przed nim stać krzyż. Podkreślił: „Krzyż przed Pałacem Prezydenckim to symbol religijny, więc zostanie we współdziałaniu z władzami kościelnymi przeniesiony w inne, bardziej odpowiednie miejsce”. W amerykańskiej komedii „Akademia Policyjna” policjant fajtłapa nieświadomie wywołuje w mieście groźne zamieszki. Osobnik ten szedł ulicą i jadł jabłko. Rzucił za siebie nadgryziony owoc i uderzył nim w głowę przechodzącego murzyna... . O przepraszam, Afro-Amerykanina. Ten myśląc, że to sprawka innego Afro palnął go w „biały inaczej” pysk. I zaczęła się bijatyka – dzielnicę zamieszkiwały męty, więc akcja rozkręciła się na całego. Trzeba było użyć ogromnych sił, aby spacyfikować buntowników. Przez pewien czas wydawało mi się, że w Polsce w rolę policjanta fajtłapy wcielił się pan prezydent. Swoją wypowiedzią prezydent zdenerwował ludzi pragnących trwałego upamiętnienia ofiar katastrofy. Wystarczyłoby przecież, by powiedział, że jego kancelaria wraz z rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej opracuje projekt upamiętnienia zdarzenia. I zrobi to szybko. A do czasu, gdy odpowiednia tablica czy pomnik powstaną krzyż będzie stał. Sądziłem, że ta niezręczna wypowiedź to pierwsza „gafa” prezydenta Komorowskiego. To przekonanie umocniło we mnie wykonane przez szefa kancelarii prezydenta chyłkiem i konspiracyjnie powieszenie tablicy informującej, że pod pałacem zbierali się ludzie. Myślałem, że szef kancelarii jako lojalny urzędnik idzie w ślady pryncypała. Tak myślałem do dzisiaj. Dziś dowiedziałem się, że pan prezydent, jeśli zechce to potrafi szybko postawić pomnik i to nawet pomnik w kształcie krzyża. Po śmierci Andrzeja Przewoźnika szefem Rady Pamięci Narodowej został Andrzej Kunert nota bene przyjaciel Komorowskiego. Tuż po wypowiedzi prezydenta na temat usuwania krzyża Kunert skierował pismo do burmistrza Wołomina (15 lipca).
„Zbliżająca się 90-ta rocznica Bitwy Warszawskiej 1920 r. powinna otrzymać wyjątkową, szczególnie uroczystą oprawę. Dążąc do nadania nowej wartości obchodom rocznicowym najwyższe władzy państwowe podniosły ideę zaproszenia na planowane uroczystości przedstawicieli strony rosyjskiej. Kancelaria Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zwróciła się do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa z prośbą o przygotowanie odpowiedniego obiektu, przy którym delegacje rządowe polska i rosyjska mogłyby wspólnie oddać hołd ofiarom okrutnej wojny rozpętanej przez reżim bolszewicki. W związku z powyższym Rada OPWiM zwróciła się do władz Gminy Wołomin z prośbą o rozważenie możliwości przygotowania na potrzeby, ww. uroczystości mogiły zbiorowej żołnierzy bolszewickich poległych 14 sierpnia 1920 r. pod Ossowem, położonej na tzw. Polakowej Górze na pograniczu gmin Wołomin i Zielonka. Dziękując za dotychczas okazane zaangażowanie i pomoc pragnę niniejszym pismem potwierdzić życzenie i intencje Kancelarii Prezydenta RP, która rozważa możliwość udziału Prezydenta RP w uroczystościach w Ossowie 14 sierpnia b.r. Rada OPWiM podtrzymuje deklarację sfinansowania budowy pomnika na mogile żołnierzy bolszewickich prosząc jednocześnie władze samorządowe o pomoc w zakresie przygotowania utwardzonego dojścia do mogiły wraz z przeprawą przez Czarną Strugę i niewielkim placem dla oficjalnych delegacji i asysty wojskowej, jak również o logistyczną obsługę planowanej uroczystości.” Prace ruszyły z kopyta. W lokalnej gazecie informowano: „Nagrobek powstaje według projektu rzeźbiarza Marka Moderaua, zwycięzcy niedawnego konkursu na projekt kwatery smoleńskiej na Wojskowych Powązkach. Będzie miał formę wyłaniającego się z ziemi prawosławnego krzyża, po bokach którego staną w szeregu 22 spiczaste elementy przypominające ostrza bagnetów(…) Inicjatywę poparł (…) Bronisław Komorowski : - Szacunek dla żołnierzy leży w polskiej tradycji. Warto pokazać Rosjanom, że tak samo odnosimy się do ich poległych. Upamiętnienie mogiły na Polakówej Górce byłoby dobrym gestem w stosunkach polsko-rosyjskich (..).Cała kompozycja wykonana będzie z nierdzewnej kwasoodpornej stali. Pomnik ma być gotowy w 90. rocznicę "Cudu nad Wisłą". Samorząd Wołomina sfinansował utwardzenie prowadzącej do niego drogi. Wojsko przerzuci nową kładkę nad rzeczką Czarna Struga. Podczas uroczystości 14 sierpnia bolszewicką mogiłę odwiedzi prezydent Bronisław Komorowski.” I pomnik jest! Tempo zawrotne. Niestety, nie wszystko poszło jak należy. Oszołomstwo dyszące nienawiścią do wszystkiego co rosyjskie dowiedziało się o pomniku Komorowskiego/Kunerta i podniosło wrzawę. Pan prezydent zrezygnował więc z udziału w uroczystości z racji „napiętego programu”. Monument ma odsłonić zaledwie sekretarz Kunert. Do tego nie będzie ambasadora Rosji. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow zabronił mu przyjazdu do Ossowa. Pomnik postawiony przez Komorowskeigo bolszewikom ma kształt krzyża. Dowiedzieliśmy się tym samym, że w 1920 r. Polaków mordowali, gwałcili, grabili i palili polskie domy rosyjscy chrześcijanie. Ten krzyż to swoja drogą straszny afront dla podwładnych komandira Michaiła Tuchczewskiego dumnych z czerwonej gwiazdy. No i jest kłopot dla przewodniczącego Napieralskiego. W „przestrzeni publicznej” Polakówej Górki stoi krzyż! Czy lewica będzie tam demonstrować i domagać się przeniesienia krzyża do kościoła? A może w świątyniach powinny być tylko krzyże katolickie, natomiast symbole innych wyznań, zwłaszcza krzyż prawosławny, nie denerwują zwolenników SLD? Przysłowie mówi – Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Ogarek dostali od prezydenta ludzie modlący się pod krzyżem przed pałacem na Krakowskim Przedmięściu. A martwi bolszewicy mają całkiem sporą świeczkę. Jednak Polacy w roli diabła? Zgoda buduje! Romuald Szeremietiew
Apel o powszechne pojednanie do Nowego Włodarza Pałacu (znów) Namiestnikowskiego! Szanowny Panie, nowy mieszkańcu Pałacu (znów) Namiestnikowskiego! Dzięki Pana staraniom pod Ossowem, miejscu gdzie Polska obroniła się przed rosyjsko-sowieckim agresorem, powstanie pominik ku czci parszywego rosyjsko-sowieckiego, komunistycznego najeźdźcy. Wtedy był to czas odradzania się po przeszło 100-letniej niewoli niemiecko-rosyjsko-austriackiej państwa polskiego. Niemcy w czasie I Wojny Światowej poniosły (jak zawsze zresztą w każdej wojnie) sromotną porażkę, ale zdążyły jeszcze sfinansować Rewolucję Komunistyczną w Rosji. Pomijam rolę Austrii, bo akurat Ci zaborcy byli dla Polaków najmniej nienawistni. Polska odzyskała swą państwowość w roku 1918, zaczęła budować zręby swojej niepodległości i suwerenności... i cóż się stało? Ano komunistyczno-sowiecka świnia i morderca J. Stalin postanowił zniszczyć młode państwo polskie, do czego zresztą zachęcali go również niemieccy darczyńscy rewolucji. W 1920 roku ten ludobójca i morderca, ten generallissiumus napadł na Polskę i chciał ją zetrzeć z powierzchi ziemi (a to sowiecki "hitlerek"!) oraz rozlać "rewlucję komunistyczną" na całą Europę a może świat (w jego chorej, sowieckiej głowie pewnie i to zakiełkowało). Swojej nienawiści wobec polskich "Panów" skutecznie dawał upust w czasie nierównych walk sowiecko-polskich. Sowieci mieli zdecydowaną przewagę, ale nie docenili determinacji Polaków w OBRONIE swojego, dopiero co odzyskanego państwa oraz kunsztu wojskowego J. Piłsudskiego a także nie docenili polskiego wywiadu, który zinfiltrował Sowietów i wydatnie przyczynił się do "Cudu nad Wisłą". Polska pokonała rozwydrzonego sowieckiego Barbażyńcę, obroniła Warszawę i upokorzyła mordercę i ludobójcę J. Stalina. W jego psychicznie chorej głowie powstał tak potężny uraz, taka nienawiść wobec Polaków (którzy w historii jako jedyni dwukrotnie pokonali Moskali), że bez zmrużenia oka, z prymitywnej zemsty i zawiści wydał rozkaz zamordowania w 1940 roku 22 tysięcy oficerów polskich i polskiej inteligencji. Większość z tych oficerów byli to zwycięscy z roku 1920!. Jakąż to chorą satysfakcję musiał odczuwać ten Polakożerca, gdy rozstrzeliwano w Katyniu (i innych miejscowościach) Polaków, elity Polski przedwojennej. Te strzały w tył głowy a wcześniej tortury... musiały doprowadzać tego generallissiumusa chyba do wprost fizycznego i psychicznego, szalonego i uszczęśliwiajacego orgazmu! I Ty Nowy Mieszkańcu Pałacu (znów) Namiestnikowskiego ośmielasz się teraz stawiać pomnik agresorom rosyjsko-sowiecko-komunistycznym z roku 1920! Takie działanie to obraza dla Nas, dla Polaków! To lekceważenie przez Ciebie wszystkich Polaków, którzy walczyli za swoją ukochana Ojczyznę, to zdrada patriotycznej Polski i nas, współczesnych patriotów. Doprawdy trzeba być chamskim hipokrytą, żeby jeszcze mówić, że to w ramach pojednania polsko-rosyjskiego! Jakiego pojednania! O czym Ty mówisz? Odkryto mogiłę barbażyńskich agresorów na młode państwo polskie. Dobrze... więc wystarczyłaby przecież zwykła żołnierska mogiła a nie obelisk w kształcie pomnika z prawosławnym krzyżem!. Co miało prawosławie do komunizmu i sowietów! Na Polskę napadli sowieccy komuniści z J. Stalinem na czele a żołnierze sowieccy (czerwonoarmiści) mieli rewolucyjne pieśńi na ustach mordując Polaków i zdobywając ich nowe, młode państwo! Gdzie tu prawosławie, skoro komuniści niszczyli wszelkiego rodzaju jego przejawy?. To znów Panie Nowy Mieszkańcu Pałacu (znów) Namiestnikowskiego jakowaś Twoja i twoich WSI-owych i GRU-owych towarzyszy makiaweliczna prowokacja? I pomnik ten Szanowny Panie stawiasz właśnie w tym miesjcu, gdzie de facto zaczęło się zwycięstwo Polski nad sowiecko-rosyjsko-komunistyczną hordą, tłuszczą? A jednocześnie unikasz i odwlekasz postawienie pomnika polskim bohaterom, którzy oddali swe życie pod Smoleńskiem? Twoja perfidia wobec Polski i Polaków jest wprost porażająca i porażające jest to, że zdecydowałeś o tym już jako Marszałek Sejmu... ale się nie dziwię... bo Ty, Szanowny Mieskzńcu Pałacu z żyrandolami, jako wszakże jedyny z PO głosowałeś przeciw rozwiązaniu prosowieckich Wosjkowych Służb Informacyjnych... Panie Nowy Mieszkańcu Pałacu z żyrandolami (znów) Namiestnikowskiego! Pragnę więc Pana Szanownego poinformować, że "Zbiorową mogiłę żołnierzy niemieckich odkopano w gminie Sulejów. Odkryto (tam - dop.kj) kolejną zbiorową mogiłę żołnierzy Wehrmachtu, rozstrzelanych podczas wyzwalania spod okupacji hitlerowskiej ziem regionu piotrkowskiego w okresie ofensywy styczniowej Armii Czerwonej w 1945 roku. We wsi Łazy Dąbrowa ogkryto już 19 mogił (czyli liczba ofiar zblizona do tych sowieckich spod Ossowa - dop. kj) (...) Hitlerowców rozstrzelali "Ruscy", którzy jechali od Sulejowa..." (Źródło). Szanowny Pan tak lubi jednać się z agresorami na Polskę, z mordercami Polaków. Może w imię pojednania rosyjsko-polsko-niemieckiego, oprócz zwykłej mogiły, postwić jednak podobny co pod Ossowem pomnik, ku czci poległych Hitlerowców, gdzie zamiast krzyża prawosławnego będzie swastyka? Byłby to doprawdy godny gest z Pana strony i jakże charakterystyczny dla Pana sosobowości, chatrakteru i zasad postępowania. Niechże będzie Pan konsekwentny w pojednaniu ze wszystkimi wrogami Polski, nie tylko z Sowietami. Przecież jestesmy w Unii Europejskiej a i Donald Tusk byłby zadowolony i Pani Merkel. Niech Pan nie faworyzuje tylko Putina?... Please? Haraszo? Gut? A może tak pod Oświęcimiem też znalazłaby się jakaś mogiła żołnierzy hitlerowskich.... a wtedy w ramach pojednania żydowsko-niemiecko-rosyjsko-polskiego stanąłby pomnik z: krzyżem prawosławnym, sowiecką gwiazdą, gwiazdą dawida, krzyżem katolickim i swastyką? Toż dopiero byłoby pojednanie! Z pewnością Szanowny Pan otrzymałby Pokojową Nagrodę Nobla... jako drugi, po Bolku, Polak! Do dzieło Hrabio! Pozdrawiam ZOSTAW ZA SOBĄ MĄDROŚCI ŚLAD... krzysztofjaw
Akt pogardy dla Polaków odwołany Z powodu protestu okolicznych mieszkańców odwołano uroczyste odsłonięcie mogiły 22 żołnierzy Armii Czerwonej na Polakówej Górce w Ossowie przez Bronisława Komorowskiego. Na mogile ktoś namalował czerwone gwiazdy. Mieszkańcy skandowali „hańba”, „to akt pogardy dla Polaków”. Uroczystość odsłonięcia mogiły była planowana na 15 sierpnia po południu. Jednak sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa dr Andrzej Krzysztof Kunert zdecydował, że odbędzie się ona w innym terminie, którego jeszcze nie określił. Przeciwko uroczystemu odsłonięciu mogiły protestowało kilkudziesięciu mieszkańców Ossowa, Zielonki i innych okolicznych miejscowości, a także przyjezdni z woj. pomorskiego. Skandowali „hańba”, „to akt pogardy dla Polaków”. Na mogile ktoś namalował czerwone gwiazdy. Protestujący mówili natomiast, że mogiła, to ‘pomnik dla tych, którzy walczyli przeciw Polakom”. Podkreślali, że tutaj ginęli „nasi ojcowie i dziadowie”. Pytali: Czy mamy stawiać pomnik najeźdźcom?”. Zdaniem krakowskiej organizacji kombatanckiej, upamiętnienie Czerwonoarmistów poległych w Bitwie Warszawskiej jest posunięciem „równie skandalicznym, jak haniebnym”. Zażądali wyciągnięcia konsekwencji „w stosunku do osób i instytucji, które odpowiadają za ten pomysł i jego realizację”.
Pojednanie polsko-rosyjskie wg Komorowskiego i Tuska
1. Gwałtownie przyśpiesza pojednanie polsko-rosyjskie. Właśnie w najbliższą niedzielę w 90 rocznicę wielkiego polskiego zwycięstwa nad bolszewikami zwanego Cudem nad Wisłą, najwyższe polskie władze będą uczestniczyć w odsłonięciu pomnika żołnierzy Armii Czerwonej pod Ossowem. Pomnik to wyłaniający się z poziomu mogiły 22 żołnierzy armii bolszewickiej, duży prawosławny krzyż, z tyłu tej mogiły wyłaniają się 22 małe bagneciki. Pomnik powstał z inicjatywy Rady Ochrony Pomników Walk i Męczeństwa kierowany po katastrofie smoleńskiej przez Andrzeja Kunerta członka polsko -rosyjskiej Komisji do spraw trudnych. Żeby umożliwić dotarcie do pomnika władze samorządowe Wołomina wybudowały blisko kilometrową drogę i most przez rzeczkę, a także uporządkowały otoczenie pomnika. Żeby było jasne, zdaję sobie sprawę, że jako cywilizowany kraj położony w środku Europy , mamy obowiązek upamiętniania grobów żołnierzy nawet jeżeli to byli agresorzy ale jak się patrzy na okazałą mogiłę sowieckich żołnierzy dużych rozmiarów krzyż i zestawi z mogiłami polskich żołnierzy poległych w pod Ossowem i Radzyminem, a wszystkie one mają nader skromny charakter, to ta różnica aż razi. Co więcej czy tego rodzaju gestów powinniśmy dokonywać akurat w 90 rocznicę zatrzymania przez Polaków bolszewickiej nawały, która na bagnetach miała zanieść rewolucję proletariacką do Europy Zachodniej?
2. Jeszcze bardziej rażą różnice w podejściu do spraw polskich przez Rosjan i obecnej władzy w Polsce do spraw rosyjskich. W 70 rocznicę zbrodni katyńskiej po deklaracjach zarówno Prezydenta Miedwiediewa jak i Premiera Putina, śledztwo w sprawie katyńskiej miało być wznowione a Prezydent Miedwiediew wspominał o rehabilitacji ofiar. W tej sprawie od kwietnia nie wydarzyło się nic oprócz przekazania stronie polskiej kolejnych akt zbrodni katyńskiej, z których większość już do tej pory była znana polskim historykom. Śledztwo w sprawie mordu katyńskiego jest w Rosji już prawomocnie umorzone sądy w dwóch instancjach odrzuciły skargi rodzin pomordowanych na decyzję o umorzeniu nie uznając ich za strony w tej sprawie. Także w procesie toczącym się przed Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu na skutek kilku już pozwów rodzin ofiar Katynia, rosyjska prokuratura stoi od kilku miesięcy na stanowisku, ze w Katyniu miało miejsce przestępstwo przekroczenia uprawnień przez organy ówczesnej władzy sowieckiej, a to przestępstwo przedawnia się po 5 latach. Na przełom w tej sprawie więc nie ma co liczyć mimo kilkakrotnie składanych obietnic i to przez najwyższych dostojników rosyjskich, chyba że przed Trybunałem w Strasburgu Rosja za jakiś czas ostatecznie przegra.
3. Równie opornie ze strony rosyjskiej idzie śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Najpierw było pełne zaufanie Premiera Tuska i Prezydenta Komorowskiego do śledztwa prowadzonego przez Rosjan, ale po 4 miesiącach kiedy nie da się już przykryć rosyjskiej niechęci do jego wyjaśnienia, także Premier wyraził zaniepokojenie powolnym tempem przekazywania materiałów do Polski przez rosyjską prokuraturę. W tym śledztwie prowadzonym przez stronę rosyjską zresztą widać było pewne postępy do momentu kiedy eksponowana ,a w zasadzie przesądzana była wina polskich pilotów w doprowadzeniu do tej katastrofy. Od momentu kiedy zaczęły się pojawiać w tej sprawie coraz większe wątpliwości i coraz wyraźniej widać zaniedbania i błędy strony rosyjskiej ochota do szybkości działania, stronie rosyjskiej wyraźnie przeszła.
4. Chciałbym być dobrze zrozumiany. Nie namawiam naszego rządu do zaogniania stosunków z Rosją. Niektóre gesty szczególnie te zaadresowane do rosyjskiego społeczeństwa wręcz uważam za bardzo dobre (jak ten z wysłaniem naszych strażaków do gaszenia szalejących pod Moskwą pożarów). Ale nasze działania w stosunku do Rosji powinny zawierać elementarną równowagę. Pojednanie z Rosją być może jest możliwe ale dopiero wtedy kiedy kraj ten będzie krajem demokratycznym szanującym prawa innych narodów do samostanowienia, nawet wtedy kiedy narody te zamieszkują państwa graniczące z Rosją. Nasz kraj powinien wykonywać gesty wobec Rosji ale pod warunkiem, że i z tamtej strony będą wykonywane także konkretne działania wychodzące naprzeciw polskim oczekiwaniom. Naprawdę rządzącym w Polce nie powinny już wystarczać ze strony rosyjskiej tylko ciepłe słowa i poklepywanie po plecach. Zbigniew Kuźmiuk
Czekiści wespół z „Bezbożnikiem” Jak wiadomo, na pierwszym miejscu wśród grzechów głównych jest pycha. Cóż to jest pycha? Najłatwiej określić ją przez jej przeciwieństwo, którym jest pokora, czyli z jednej strony pozbawiona przesady, a z drugiej – pozbawiona kompleksów, ocena własnej osoby, własnych zalet, zdolności, możliwości i tak dalej. Mówiąc inaczej, pokora jest inną nazwą mądrości, której ideałem, według starożytnych mędrców, było poznanie samego siebie. W takim razie pycha jest rodzajem głupoty – i ten właśnie rodzaj zademonstrowali uczestnicy nocnej manifestacji na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Ich głupota objawiła się w postaci ostentacyjnego demonstrowania poczucia wyższości nad przeciwnikami – chociaż ani sposób argumentacji, ani poziom i jakość konceptów niczego takiego nie uzasadniał. „Nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy – ze swego rozumu” – zauważył Franciszek ks. de La Rochefoucauld. Można do tego dodać, że stopień tego zadowolenia jest tym wyższy, im mniejsza zdolność do samokrytycyzmu. Krótko mówiąc – im większy dureń, tym bardziej z siebie zadowolony. Ale skoro zgodnie z konstytucją, „każdy”, a więc również dureń, może zostać u nas nawet prezydentem, to tym bardziej może demonstrować. Dziury w niebie od tego nie będzie, więc skoro demonstracja się odbyła, warto wykorzystać ją dla celów poznawczych. Samymi demonstrantami zajmować się nie ma sensu, po pierwsze dlatego, że sądząc po jej przebiegu, odsetek durniów musiał być wśród nich wyjątkowo wysoki, a wiadomo, że dureń niczego interesującego powiedzieć nie jest w stanie. Po drugie dlatego, że rodzaj konceptów, a przede wszystkim – główny postulat demonstrujących („krzyż do kościoła”) najwyraźniej musiał być efektem instrukcji przekazanej demonstrującemu aktywowi przez oficerów prowadzących – bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że demonstracja była naszpikowana konfidentami, niczym ciasto rodzynkami. Za komuny aktyw skrzykiwał się na stadionowe manifestacje przeciwko „warchołom” po linii partyjnej i alarmowo – przez SB, a teraz - przez Internet. Znacznie ciekawsza jest reakcja żydowskiej gazety dla Polaków, której manifestacja na Krakowskim Przedmieściu bardzo się spodobała, właśnie jako zabawa. A manifestanci bawili się m.in. tak: „Precz z krzyżami, mochery (pisownia oryginalna - SM) na stos!” Nie ulega wątpliwości, że określenie „mochery” w stosunku do tradycyjnych, nie salonowych katolików, ma charakter pogardliwej inwektywy, mniej więcej takiej samej, jak np. w stosunku do Żydów - „gudłaje”. Ale nikt chyba nie ma wątpliwości, że gdyby uczestnicy tej, czy jakiejś innej manifestacji wznieśli w którymś momencie okrzyk: „Gudłaje do pieca!”, to „Gazeta Wyborcza”, a za nią cała „prasa międzynarodowa” chyba udławiłaby się z oburzenia własnym językiem. Okazuje się tedy, że standardy moralne wyznawane w tym środowisku są uwarunkowane rasowo: „mochery na stos!” – to jajcarstwo i świetna zabawa, a „gudłaje do pieca!” – to zbrodnia. Wygląda na to, że od czasów bluźnierczych parodii antychrześcijańskich urządzanych w Sowietach przez czekistów wykorzystujących „organizatorską rolę” redakcji „Bezbożnika” wydawanego przez Związek Wojujących Bezbożników pod kierownictwem Minieja Izraelewicza Gubelmana, ten sposób myślenia nie zmienił się ani na jotę. Że żydokomuna nie tylko była wtedy, ale nadal jest zjawiskiem aktualnym. Skąd takie poczucie wyższości u handełesów? Oczywiście zgromadzona na Krakowskim Przedmieściu gówniażeria, smakująca komplementy starszych i mądrzejszych („jesteście wspaniali, kocham was!”), nawet się tego nie domyśla – ale właśnie dlatego jest i będzie rolowana od przodu i od tyłu przez cwaniaków, bo ta socjotechnika jest taka skuteczna przede wszystkim wobec durniów. Pojutrze będziemy obchodzili 90 rocznicę Bitwy Warszawskiej, stanowiącej przełomowy moment w zwycięskiej wojnie z bolszewikami. Bitwy, która jeśli nawet nie ocaliła cywilizacji europejskiej przed bolszewickim rakiem, to przynajmniej opóźniła jej agonię o sto lat. Jaką naukę z tamtego wydarzenia możemy wyciągnąć dzisiaj? Czy przypadkiem nie taką, że – po pierwsze – wrogowie istnieją naprawdę, a po drugie - że z wrogami nie wolno bawić się w żadne kompromisy, umizgi, ani „dialogi”, tylko walczyć. Na śmierć i życie. SM
Z ostatniej chwili – fałszywe pogłoski W związku z usunięciem przez policję na żądanie BOR-u obywateli pilnujących krzyża przez Pałacem Namiestnikowskim na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie pod pretekstem zapewnienia „ochrony pirotechnicznej” prezydentu Bronisławu Komorowskiemu na czas obchodów Święta Wojska Polskiego W Stanie Likwidacji - na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że zmierza to do usunięcia krzyża sprzed Pałacu. Według tych fałszywych pogłosek, krzyż sprzed Pałacu Namiestnikowskiego miałby następnie w czynie partyjnym zostać własnoręcznie przez prezydenta Bronisława Korowskiego porąbany na opał do Wiecznego Znicza, jaki zostanie zapalony w Ossowie, na pomniku wystawionym ku czci bolszewików, zgodnie z żądaniem reprezentacji GRU w Wojskowych Służbach Informacyjnych, których, jak wiadomo, już „nie ma”. Taki rozwój wypadków miał zostać uzgodniony w wielostronnym porozumieniu z przywódcami nocnej demonstracji przeciwników krzyża, którzy zwłaszcza od strony prezydenckiej mieli ponadto domagać się gwarancji iż przestrzeń przed Pałacem Namiestnikowskim zachowa charakter domu publicznego. SM
Komorowski sabotuje pomnik elit, a popiera dla bolszewików To jest niepojęte. Rozumiem wmurowanie tablicy nagrobnej, czy też świeczki palone zmarłym, ale zupełnie co innego okazały pomnik upamiętniający krwawą bolszewicką inwazje na Polskę. Dobrze, że mieliśmy „Cud nad Wisłą”, ale teraz okazuje się, że w imię przyjaźni Polsko-Ruskiej będziemy upamiętniali nie bohaterów, a bestialskich najeźdźców. Przecież nawet jak się ma mózg wywrócony na lewą stronę, to naprawdę warto pamiętać o tym jakich zbrodni dopuszczali się ruscy barbarzyńcy. Wtedy ich zatrzymaliśmy i chociaż na krótki czas Polska znowu była Polską. Zastanawiam się, co się dzieje z tą Polską, bo na Mazowszu stawiają pomnik Bolszewikom, a w Rosji stawiają pomnik katowi Polaków generałowi NKWD Wasilij Błochinowi, wiernemu psu Stalina, który mordował naszych obywateli. Czy to jakaś zaraza idzie ze wschodu, a może to lato w tym roku nam nie służy? Warto też się zastanowić nad tym – czemu tak ochoczo stawia się pomnik Bolszewikom, a z taką niechęcią mówi o godnym upamiętnieniu ofiar „katastrofy smoleńskiej”. Może Polska to dziwny kraj, ale na takie postępowanie zgody być nie może. Przecież to jakiś paradoks dziejowy, albo celowa robota, żeby pogłębić podział w narodzie. Może za chwilę okaże się, że na cokoły wrócą pomniki Stalina, albo pójdziemy dalej i będziemy upamiętniali Hitlera. Czas skończyć z tą paranoją, bo władza jest dla ludzi, a nie my dla niej. Pora w tym kraju zrobić porządek, bo zakrawa to na paranoję. Prezydentowi, który zginął na służbie oraz 95 obywatelom, w tym wielu najlepszym Polakom nie chcą postawić pomnika, a dla "swołoczy" pomniki się buduje. Czy ktoś sobie z narodu kpi, a może ponownie o drogę na wschód pyta? Zachęcam do przyłączenia się do grupy na facebooku, z której pochodzi powyższy tekst, nieco przeze mnie zmieniony. http://www.facebook.com/event.php?eid=149964811682677&index=1
Droga dojazdowa do pomnika żołnierzy bolszewickich powstanie w kilka dni! Jeszcze na początku sierpnia było tu pole (zdjęcie). Ile to wszystko będzie kosztować nas podatników?
http://obnie.info/Joomla/index.php?option=com_content&view=article&id=1383:pomnik-bolszewikow&catid=76:sprzedajni-i-li&Itemid=27
Każdy pochowany w tej ziemi ma prawo spoczywać w spokoju, nie ważne już kim by był. ALE POMNIKI to w Polsce buduje się BOHATEROM lub osobom ZASŁUŻONYM, a nie komunistycznym wrogom! W kontekście poparcia Komorowskiego dla tego pomnika bolszewików, akcją z tą nieprzemyślaną tablicą na pałacu prezydenckim nowo wybrany prezydent kompletnie skompromitował się. To tylko wzmaga domysły co do tego czyje interesy reprezentuje Komorowski. Osobną kwestią jest treść i sposób odsłonięcia tablicy. Sposób odsłonięcia praktycznie wszyscy uznali za profanację, więc nie będę się nad tym pastwił – poza stwierdzeniem, że gdyby Komorowski był przyzwoitym człowiekiem, już teraz podałby się do dymisji. Natomiast co do treści - oczywiście powinna być poświęcona ofiarom katastrofy, zawierać imiona i nazwiska wszystkich ofiar, powinna być także w języku angielskim, tablica zawiera także błąd, jak również brak informacji, że była to katastrofa lotnicza - za 20-30 lat stanie się to istotne. Mogłaby by być też informacja, że zginęli wszyscy pasażerowie samolotu – być może w wyniku śledztwa tablice trzeba będzie też uzupełnić o ważne informacje.
Linki do informacji:
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,95190,8206970,Pod_Warszawa_bedzie_pomnik_zolnie...rzy_bolszewickich.html
http://niepoprawni.pl/blog/656/chcecie-pomnik-macienawet-z-krzyzem
http://www.wykop.pl/ramka/430807/pomnik-pamieci-zolnierzy-bolszewickich-w-rocznice-cudu-nad-wisla
http://niepoprawni.pl/blog/656/czcij-bolszewika-swego-jak-ojca-samego-juz-mozna
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,8247986,Blad_jezykowy_na_tablicy_pod_Palacem_Prezydenckim.html
Fragmenty tekstów innych publicystów: Chyłkiem, bez powiadomienia rodzin ofiar, odsłonięto tablicę upamiętniającą solidarność Polaków po 10 kwietnia. O odsłonięciu wiedział tylko rząd i hierarchia kościelna; nie zostali o niej powiadomieni bliscy ofiar, komitety społeczne działające na rzecz upamiętnienia tragicznie zmarłych w katastrofie, media ani opinia publiczna. Tablicę odsłaniali m.in. wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz i szef Kancelarii Prezydenta Jacek Michałowski.- To profanacja. Niepowiadomienie rodzin ofiar i tych, którzy czcili pamięć zmarłych, jest przejawem najwyższego chamstwa. W ten sposób w czasach PRL chowano poległych górników i stoczniowców - jak najciszej i tak, żeby nie zwracać uwagi ludzi. Sądzę, że do postulatów protestujących pod krzyżem powinno dojść jeszcze rozliczenie za dzisiejsze znieważenie poległych pod Smoleńskiem - komentuje Tomasz Sakiewicz.
http://niezalezna.pl/article/show/id/37667
Media dawno nie były tak zgodne: to było żenujące zagranie prezydenckiej kancelarii. Jeśli tablica, to po pierwsze nie taka, lecz poświęcona ofiarom katastrofy; po drugie - nie w ten sposób odsłonięta (rano zgoda konserwatora zabytków, a 10.38 komunikat, iż o 11.00 będzie odsłonięcie); po trzecie - nie przez tych ludzi, nie na tym szczeblu, lecz z udziałem rodzin, prezydenta, marszałków, premiera; po czwarte - nie w tym miejscu, lecz jednak przed frontem pałacu. Po co zatem? Są dwie wersje. Pierwsza zakłada dobrą wolę kancelarii prezydenta, ale wówczas trzeba uznać, że dowodzi też pełnej bezmyślności i głupoty. Trudno było sądzić, że ta tablica, w ten sposób wmurowana, kogoś zadowoli, coś rozwiąże. Owszem, są tacy - na przykład ja, gdyż do spraw symbolicznych przywiązuję bardzo małe znaczenie. Ale tacy, jak ja, są nieliczni. Bardzo nieliczni. Były w Polsce decyzje władzy jawiące się jako perfidne, ale przynajmniej wiadomo było, kto ma na tym zyskać. Dziś ewidentnie nie zyskał nikt. Zatem wersja druga: chodziło o podgrzanie atmosfery, o wmurowanie pretekstu do twierdzeń, że sprawa została przecież załatwiona, a protestujący pod pałacem i wspierające ich PiS "urządzają awantury". http://krzysztofleski.salon24.pl/217913,dwie-wersje
Pomnik postawiony bolszewikom przy udziale Komorowskiego ma kształt krzyża. Dowiedzieliśmy się tym samym, że w 1920 r. Polaków mordowali, gwałcili, grabili i palili polskie domy rosyjscy chrześcijanie. Ten krzyż to swoja drogą straszny afront dla podwładnych komandira Michaiła Tuchczewskiego dumnych z czerwonej gwiazdy. No i jest kłopot dla przewodniczącego Napieralskiego. W „przestrzeni publicznej” Polakówej Górki stoi krzyż! Czy lewica będzie tam demonstrować i domagać się przeniesienia krzyża do kościoła? A może w świątyniach powinny być tylko krzyże katolickie, natomiast symbole innych wyznań, zwłaszcza krzyż prawosławny, nie denerwują zwolenników SLD? Przysłowie mówi – Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Ogarek dostali od prezydenta ludzie modlący się pod krzyżem przed pałacem na Krakowskim Przedmieściu. A martwi bolszewicy mają całkiem sporą świeczkę. Jednak Polacy w roli diabła? Zgoda buduje! http://szeremietiew.blox.pl/2010/08/Bolszewikom-swieczke-a-Polakom-ogarek.html
Filip Stankiewicz
Żydzi bardziej dzicy od Polaków… Polacy to naród w środku Europy, najbardziej cywilizowanego kontynentu świata. Żydzi mieszkają w Azji, największym i jednym z najmniej cywilizowanych kontynentów (vide: “dzikie azjatyckie hordy”). Różnicę w standardach cywilizacyjnych tych dwóch narodów najwyraźniej zauważyć można po sposobie, w jaki te demokratyczne kraje zabiegają o swoich obywateli:
Katastrofa:
10 kwietnia 2010, w katastrofie lotniczej wojskowego tupolewa pod Smoleńskiem ginie 96 polskich obywateli, m.in. dwóch prezydentów (w tym urzędujący), najwyżsi generałowie, prezes NBP, maszałkowie parlamentu, posłowie, senatorzy, kombatanci.
26 lipca 2010, w rumuńskich Karpatach rozbija się wojskowy izraelski śmigłowiec z 6 żołnierzami na pokładzie. Wszyscy giną.
Interwencja rządu:
Polacy: Do Rosji udaje się polski premier, uzgadnia działania ze swoim rosyjskim odpowiednikiem. Mówią o polsko – rosyjskim pojednaniu, modlą się i obejmują. Wkrótce do Rosji wyrusza polska ekipa interwencyjna, z dwoma ministrami (obrony narodowej i zdrowia), grupą patologów, kilkoma prokuratorami.
Żydzi: Do Rumunii wyrusza wojskowa ekspedycja z przedstawicielami rabinatu i odpowiednio wyposażoną grupą poszukiwawczo – ratowniczą. Kilka tygodni po katastrofie, po wykonaniu przez izraelskich wojskowych najważniejszych prac, do Rumunii przyjeżdża, z pierwszą w historii wizytą premier Izraela.
Śledztwo
Polacy: W związku z faktem, że polski wojskowy tupolew pilotowany przez żołnierzy i transportujący generałów oraz zwierzchnika sił zbrojnych został przez polskie władze uznany za samolot cywilny, a specjalna konwencja o wspólnych z Rosją śledztwach nie miała przepisów wykonawczych, nie było prawnej możliwości wspólnego śledztwa, prowadzone są więc odrębne śledztwa polskie i odrębne rosyjskie.
Żydzi: Prowadzone jest wspólne, izraelsko – rumuńskie śledztwo.
Ciała ofiar
Polacy: Ofiary zostały przewiezione do Moskwy, następnie zindentyfikowane przez służby rosyjskie, częściowo przy udziale polskich patologów (w identyfikacji zwłok uczestniczyła nawet osobiście minister zdrowia E. Kopacz (z zawodu lekarz rodzinny – pediatra)). Polski prokurator asystował jedynie przy sekcji zwłok prezydenta Kaczyńskiego wykonanej przez rosyjskich specjalistów (wg polskiego prawa jedynie sekcja dokonana przez prokuratora jest sekcją uznawaną). Pozostałe sekcje zwłok prawdopodobnie odbyły się. Wskutek nacisków warchoła Macierewicza być może dokumentacja sekcji zwłok niedługo przybędzie do Polski (jest 4 miesiące po katastrofie). Po przybyciu do Polski ciał ofiar (w metalowych, zaplombowanych trumnach) sekcji również nie można było dokonać, ponieważ wg. polskiej prokuratury ciała nadal znajdowały się “pod jurysdykcją Rosjan” (pytanie, dosyć ważne ze względu na ew. ekshumację, w czyjej jurysdykcji znajdują się ciała po pogrzebie?).
Żydzi: Ciała izraelskich żołnierzy znalezione zostały częściowo przez Rumunów, częściowo przez ekipę izraelską. W asyście rabinów przeniesione zostały do szpitala a następnie przetransportowane do Izraela celem indentyfikacji.
Wrak. Zabezpieczenie miejsca wypadku.
Polacy: Miejsce katastrofy zabezpieczone zostało przez służby rosyjskie. Turyści i miejscowa ludność ciągle odnajdują nowe elementy wraku, czasem elementy zwłok. Wiedzę, o stopniu zabezpieczenia miejsca wypadku polska prokuratura czerpie z mediów, ale pod wpływem pytań dziennikarzy (znów sprowokowanych przez warchoła Macierewicza) prokuratura postanowiła wysłać do Rosjan zapytanie o stan zabezpieczenia miejca wypadku. Szczątki wraku które udało się zabezpieczyć Rosjanom spoczywają luzem na pobliskim lotnisku. Pod wpływem medialnego zainteresowania polska prokuratura oznajmiła, że poprosi Rosjan o rozstawienie nad wrakiem namiotu. Do dnia dzisiejszego polskie służby śledcze, ani jakiekolwiek inne, nie przeprowadziły badań na miejscu wypadku (byłby to “krok zimnowojenny” w stosunku do Rosji), które zresztą, jeśli wierzyć mediom, zostało już przekształcone przez buldożery, a drzewa znaczące ścieżkę opadania samolotu wycięte.
Żydzi: Specjalna izraelska ekipa zbadała miejsce wypadku. Wrak śmigłowca przetransportowany został do Izraela w ciągu kilku dni. 50-kilogramowe części wraku przenoszone były na plecach izraelskich żołnierzy.
Czarne skrzynki
Polacy: Rejestratory polskiego tupolewa, łącznie z tym, który był otwierany w Polsce, znajdują się w Rosji w gestii tamtejszych służb, Polacy mogli jednak uczestniczyć w ich odczytaniu, ba po interwencji otrzymali kopię zapisu, a nawet jedną z wersji stenogramu rozmów. Oryginały czarnych skrzynek (własność Polski) pozostaną w Rosji, w gestii tamtejszych służb do czasu zakończenia rosyjskich śledztw (możliwe jednak, że Polakom uda się czasowo uzyskać do nich dostęp!).
Żydzi: Izraelskie czarne skrzynki po ich odnalezieniu szybko przesłane zostały do Izraela .
Komisja techniczna badająca katastrofę
Polacy: Na jej czele stoi minister spraw wewnętrznych, doskonały administratywista, kierujący w międzyczasie zwalczaniem powtarzających się powodzi oraz najbardziej rozbudowanym ministerstwem.
Żydzi: Na czele komisji stoi wysokiej rangi wojskowy, były wyróżniający się pilot śmigłowców i dowódca dywizjonu.
Powyższe zestawienie doskonale ilustruje polskie i żydowskie standardy cywilizacyjne:
Polacy są ufni, otwarci, empatyczni, po prostu cywilizowani.
Żydzi zaś nieufni, roszczeniowi, “zimnowojenni”, po prostu dzicy.
Jest jednak jeden element, w którym azjatyccy Żydzi niemal dorastają do wyśrubowanych polskich standardów. Element ten to
prognozowanie winnych wypadku: O ile jednak Żydzi dopuszczają jeszcze przyczynę techniczną, to Polacy wyeliminowali ją w 2-3 dni po katastrofie (i to bez badań!) przez pozostałe miesiące koncentrując się na zagadnieniu kto sprowokował pilotów do popełnienia błędu. Państwo polskie się sprawdziło. Tak mówili po smoleńskiej katastrofie m.in. prezydent Bronisław Komorowski, premier Donald Kłamczuch, wybitna publicystka Janina Paradowska. I zestawiając spolegliwe decyzje polskiego rządu w sprawie śledztwa smoleńskiego, z agresywnymi poczynaniami Żydów po katastrofie w Karpatach trudno nie przyznać im racji. Sądzę, że przyczyna tkwi w cywilizacyjnej przewadze Europy nad Azją: Sprośni Turcy Brzydcy Żydzi Polak się wami Śmierć nie hydzi Na Żydowskie nie dba Smrody
Z dzikiemi skacze Narody. Być może w tym XVII-wiecznym Tańcu śmierci anonimowy poeta antycypował kwintesencję cywilizacyjnej przewagi rządzącej dziś Polską ekipy nad jej izraelskim odpowiednikiem. Foros
15 sierpnia 2010 Pragnienie, usiłowanie, zaspokojenie... Patron mojego bloga, pan George Orwell, napisał był, jak jeszcze żył, co nie jest zawsze oczywiste, bo po śmierci można z człowiekiem przy pomocy propagandy zrobić co się propagandystom podoba, na przykład z Karolem Wielkim, którego imieniem nagrody są przyznawana za budowę” społeczeństwa obywatelskiego”- że:” Jeśli ktoś chce rządzić nieprzerwanie musi umieć zburzyć w poddanych poczucie rzeczywistości”(!!!) Karol Wielki oczywiście nie budował „ społeczeństwa obywatelskiego”, ani żadnego innego- na przykład „ otwartego” jakie na przykład buduje pan George Soros, zamożny miliarder, honorowy patron Fundacji Batorego, i kilkudziesięciu innych fundacji rozsianych po całym świecie.. W jakimś określonym celu- rzecz jasna- bo je finansuje wielkimi pieniędzmi..! Karol Wielki był wielkim chrześcijaninem, królem, a nie demokratą, królem Franków i Longobardów, a od 25 grudnia 800 roku cesarzem Imperium Rzymskiego,( Pomazańcem Bożym zrobił go papież Leon III)jako wnuk Karola Młota. Był Wielki nie tylko dlatego, że liczył 192 centymetry wzrostu. Był wielki, bo zjednoczył Europę w duchu chrześcijańskim, wspólnocie wiary i kultury chrześcijańskiej, łączył państwo z Kościołem- nie tak jak dziś- że nawet partie tzw. prawicowe domagają się rozdziału Kościoła od państwa, tak jak ktoś próbowałby rozdzielić duszę od ciała za życia człowieka. Co innego po śmierci. Nie dziwię się partiom lewicowym, bo demokracji socjalnej za rządów cesarza nie było. Nie było” darmowej oświaty”, :” darmowej służby zdrowia”. „ darmowych zasiłków” i innych „ darmowych” rzeczy... Był ład, hierarchia i porządek.. Chociaż Karol Wielki sprawdzał się w ciągłej walce.. Z poganami, niewiernymi i podczas umacniania wiary chrześcijańskiej.. I dzisiaj socjaliści- masonni zrobili go patronem „społeczeństwa obywatelskiego”, którego idea tak naprawdę, jest sprzeczna z ideą chrześcijańską. To są dwie różne wizje organizacji życia ludzi. Była idea monarchiczna, oparta na posłuszeństwie Prawom Bożym( naturalnym) i autorytecie- i jest demokratyczna oparta na Prawach Człowieka, relatywizmie prawdy, demagogii i biurokracji. W monarchicznej władza pochodziła od Boga- w demokratycznej władza pochodzi od skołowanego ludu.. Obkładanego co rusz nowymi podatkami.. I będą socjalni hochsztaplerzy obkładać lud, coraz to nowymi, bo tego wymaga demokratyczne państwo biurokratyczne.. Właśnie minister pan Jacek Vincent Rostowski, desygnowany na to stanowisko przez Platformę Obywatelską, jeszcze wtedy gdy nie posiadał numeru identyfikacji podatkowej tzw. NIP- podpisał rozporządzenie, które nakłada na gabinety lekarskie, kancelarie prawnicze, firmy sprzedające usługi księgowe, rachunkowe, tłumaczenia, usługi detektywistyczne, pogrzebowe, firmy zajmujące się rekrutacją pracowników, czy firmy sprzedające bilety na różne imprezy i wydarzenia kulturalne.- obowiązek posiadania kasy fiskalnej(!!!!). Ministerstwo Rabunku” Obywateli” przy Pomocy Kas Fiskalnych szacuje, że potrzeba będzie w Polsce około 300 000 nowych kas fiskalnych.(!!!!) Dobrze, że nie milion, ale nie nowych miejsc pracy... Czy wyobrażacie sobie państwo jaka suma pieniędzy pójdzie dodatkowo w błoto, bo kasa fiskalna potrzebna jest jedynie biurokracji państwowej do kontrolowania swoich poddanych, zwanych „obywatelami”.? Podatki trzeba płacić , na cele wspólne- wiadomo.. Ale ile można płacić na marnotrawstwo demokratyczne i socjalistyczne? Będzie kawał niepotrzebnej nikomu roboty do zrobienia, tysiące kosztownych kas, zebrane w ten sposób pieniądze posłużą do „ zatrudnienia” większej- niż dotychczas- chmary demokratycznych państwowych urzędników różnych demokratycznych szczebli: gminnego, powiatowego wojewódzkiego i centralnego.. No i na budowę stadionów po cenach komercyjnych, czyli kilkakrotnie wyższych niż ceny rynkowe. Bo za stadion dać 1 mld 200 mld złotych, to trzeba być szaleńcem lub kompletnym idiotą. Albo wielkim złodziejem! Tak jak przez ostatnich 5 lat, przy budowie socjalizmu demokratycznego powołano do służby państwowej 100 000 nowych budowniczych najszczęśliwszego ustroju świata- socjalizmu biurokratycznego, kontrolującego szczegółowo życie „ obywatela” w demokratycznym państwie prawnym. Istotna część ”obywateli” posiadających już kasy fiskalne i szczęśliwych z tego powodu, zaciera demokratyczne ręce, w nadziei, że nie tylko oni będą szczęśliwymi posiadaczami kas fiskalnych. Do tej pory byli wściekli- „ja mam, a inni nie mają”(!!!). Bo chodzi im o to, żeby innym było tak źle, jak jest im- tak naprawdę. W demokratycznej kupie, jak wszystkim jest źle- to dobrze Chodzi o to, żeby wyrobić w „ obywatelach” poczucie krzywdy, ale nie wywołane przez socjalistyczny rząd, lecz przez współmieszkańca demokratycznego państwa prawnego. To sąsiad jest winien jego nieszczęściu.. Bo on nie ma kasy, oczywiście fiskalnej, bo kasy każdy będzie miał coraz mniej dzięki fiskalnym działaniom rządu.- a ja mam! Bo nie przyjdzie do głowy jednemu i drugiemu, „obywatelowi” żeby wzmóc demokratyczne wysiłki w celu likwidacji kas fiskalnych łącznie z paragonami – dla wszystkich. I żeby zaprzestać represyjnej „ akcji paragon” organizowanej przez biurokrację państwową., przeciwko pracującym ciężko ludziom, bo biurokracja chce się nażreć cudzym, bo własnego nie wytwarza- nawet za grosz. Propaganda – będąca na usługach de facto- władzy demokratycznej , rozpuszcza co rusz pogłoski o opodatkowaniu napiwków w kawiarniach i restauracjach.. To oczywiście dobry pomysł, żeby kelner chodził po restauracji lub kawiarni z kasą fiskalną na plecach lub z podręczną torbą w której ukryta będzie kasa fiskalna napiwkowa. Bo w ogóle z torbami- jeszcze ma czas pójść. Tak jak my wszyscy, którym nie uda się schować przed demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej niesprawiedliwości.. Na przykład w szarej trefie, czy może czarnej. W każdym razie w strefie wolności. Ceny toreb, z którym nas puszcza systematycznie rząd- pójdą do góry.. To chyba oczywiste! Większy popyt- większe ceny.. Co prawda nie wiem jak wyglądają torby, z którymi nas puszcza na co dzień socjalistyczny rząd.. Nie wiem skąd wzięło się takie określenie jak ” puścić z torbami”.(????) Bo przecież torba może być zarówno pusta jak i pełna.. Mógłby nas rząd puścić z pełnymi torbami, gdyby chciał, ale wyznaje teorię ograniczonego bogactwa, w myśl której, żeby coś mieć- trzeba innemu zabrać.. A przecież prawdziwe bogactwo powstaje z pracy. Ale także- przynajmniej w socjalistycznym państwie demokratycznym i prawnym- z zabierania innym.. Ale komu się w rządzie chce pracować? Łatwiej skonfiskować i przypilnować, żeby pracujący pracowali w szczelnym systemie fiskalnej konfiskaty owoców ich pracy.. Niż się wziąć do jakiejś pożytecznej pracy! A jaka to pożyteczna praca? Ano taka, której owoce ktoś chce kupić dobrowolnie.. A kto o zdrowych zmysłach kupiłby dobrowolnie” pracę” państwowego urzędnika? Chyba kompletny idiota, albo zwolennik państwa biurokratycznego fiskalnego.. i ma się rozumieć policyjnego.. Policyjnego nie tylko fiskalnie.. Bo jak dziad odżyje to z pewnością torbą zabije.. Od tygodnia w telewizjach i radiach o powodzi.. Zniszczone domy, zniszczone mosty, zniszczone życie mieszkańców. Straty 500 milionów, może miliard.. A jakie straty wywoła rząd wprowadzając obowiązek posiadania 300 000 kas fiskalnych dla niewolników państwa demokratycznego i prawnego? Żeby wspólnie z rządem urzeczywistniali zasady sprawiedliwości biurokratycznej.. Tylko problem w państwie demokratycznym i prawnym polega na tym, że z demokratycznym rządem nigdy nie jest nam po drodze.. Są ONI- i jesteśmy- MY! Demokratyczni niewolnicy państwa demokratycznego i prawnego, którzy nigdy w takim państwie nie odzyskamy wolności, tak jak na przykład niewolnik w Starożytnym Rzymie.. Który wolność mógł odzyskać. Bo nie był nigdy obywatelem, czyli człowiekiem przywiązanym do państwa biurokratycznego! Tak jak my wszyscy.. P.s. Kolejny raz, jak co roku zamieszczam mój tekst sprzed dwóch lat na temat bitwy Warszawskiej, o której cały dzisiejszy dzień będzie wiele wodolejstwa.. Z najważniejszym kłamstwem, że tow. Józef Piłsudski wygrał Bitwę Warszawską.. Jaki historyk powie ludziom prawdę, że go tam- pomiędzy 12, a 15 sierpnia nie było.. Chociaż wczoraj słuchałem nieznanego mi historyka, który na pytanie dziennikarza o wygraną Bitwę Warszawską przez Józefa Piłsudskiego, okrężnie opowiadał o innych bohaterach historycznego zwycięstwa. Dobre i to- chociaż nie kłamał, w przeciwieństwie do profesora Tomasza Nałęcza, który łgał jak najęty, co jakiś czas wymieniając nazwisko Józefa Piłsudskiego.. Zapraszam do poniżej lektury.” Kto wygrał Bitwę Warszawską”? WJR
„Cud nad Wisłą” – legenda bitwy warszawskiej Data 15 sierpnia dla wielu jest datą dnia wolnego od pracy, świętem kościelnym, dniem Wojska Polskiego. Do niedawna niewiele to znaczyło dla większości ludzi. Od kilkunastu lat znów możemy w pełni mówić o szczególnym wydarzeniu, jakie miało miejsce 15 sierpnia 1920 roku. Mimo zmian politycznych, gospodarczych i innych nadal jednak wpaja się nam legendę „Cudu nad Wisłą”. Taka legenda jest bardzo wygodna i idealnie pasuje do naszej mentalności. Jesteśmy narodem, który nie lubi bohaterów. Może nie tak do końca... Nie lubimy żywych bohaterów. Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że słowo „cud” ma dla nas większe znaczenie niż ludzie i ich wysiłek. Jednak cofnijmy się o 90 lat:
Prolog Jest rok 1920. Od momentu odzyskania niepodległości minęły niecałe dwa lata. Młoda Polska ma za sobą bardzo trudny okres odzyskiwania tożsamości państwowej. Nie jest jeszcze jednolitym tworem państwowym. Mimo odzyskania części ziem dawnej Rzeczypospolitej to jednak nasz kraj stanowi zlepek trzech terytoriów należących do niedawna do trzech zaborców: Rosji Carskiej, Cesarstwa Niemieckiego i Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Odradzający się kraj ma za sobą liczne wojny graniczne: na zachodzie Powstanie Wielkopolskie, na południu pierwsze powstanie śląskie (1919), na południowym wschodzie walki z Ukraińcami (także aspirującymi do własnej niepodległości). Po 1918 raku nadal niejasna jest sytuacja granicy wschodniej. Jest tu przekładaniec ludności, wojsk, tożsamości narodowej i zwykłego bandytyzmu. Praktycznie trwają tu nieprzerwanie działania wojenne. Tej sytuacji nie próbują nawet rozwiązać zwycięzcy I wojny światowej. Dla polityków Wielkiej Brytanii, Francji i Stanów Zjednoczonych, które praktycznie wycofały się z polityki międzynarodowej, jest ziemią niczyją, którą mogą sobie dzielić, jak chcą i między kogo chcą. Żaden z krajów, którego granice stykają się z tym terytorium, nie ma zamiaru godzić się z np. z pomysłami pana Curzona, który kolorową kredką i opierając się na nie mających nic z rzeczywistością danych, narysował linię, która wkrótce będzie nosiła nazwę pochodzącą od jego nazwiska. Idea lorda Cerzona zostanie wykorzystana ponad dwadzieścia lat później przez jednego z największych wrogów niepodległości Polski – Józefa Stalina. W tym tyglu oprócz Litwinów, Białorusinów, Ukraińców najbardziej liczą się jednak Polacy i Rosjanie. Rosjanie są w trakcie największej zmiany w historii swojego kraju. Zmiana ta zadecydowała na ponad 70 lat o przyszłości tego wielkiego kraju i jego ludzi, a na połowę tego okresu dużej części jej sąsiadów. Ale na przełomie roku 1918-1919 te terytorium to ziemia niczyja.
Front polsko-bolszewicki W grudniu 1918 wojska sowieckie zajęły Mińsk, w styczniu 1919 Wilno i Kowno. 27 lutego 1919 proklamowano powstanie Litewsko-Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Rad. Zajmowaniu terenów białorusko-litewskich przez Armię Czerwoną przeciwstawiała się jedynie ludność polska, organizując oddziały samoobrony. Jednak to bardzo często spotykało się z brutalnymi represjami. Do dziś tak naprawdę nie wiadomo, jakie starty poniosła ludność tych obszarów. Rząd polski, dążąc do zahamowania marszu wojsk radzieckich na zachód, zawarł 5 lutego 1919 umowę z wycofującą się armią niemiecką o przepuszczenie oddziałów
Wojska Polskiego przez tereny zajęte przez Niemców. 9-14 lutego 1919 wojska polskie obsadziły pozycje na linii: Kobryń, Prużany, wzdłuż rzek Zalewianka i Niemen. Po kilku dniach do obsadzonych przez Polaków pozycji dotarła Armia Czerwona, doszło do utworzenia frontu polsko-radzieckiego na ziemiach Litwy i Białorusi. Na początku marca 1919 Polacy podjęli natarcie. Grupa wojsk generała S. Szeptyckiego zajęła Słonim i utworzyła przyczółek na północnym brzegu Niemna, grupa generała A. Listowskiego zajęła Pińsk i obsadziła rzekę Jasiołdę oraz Kanał Ogińskiego. W wyniku kolejnego uderzenia, w kwietniu 1919, Polacy opanowali Nowogródek, Baranowicze, Lidę i Wilno, to ostatnie miasto zdobyła 1 Dywizja Legionów (2,5 tys. żołnierzy) generała E. Rydza-Śmigłego i grupa kawalerii (800 żołnierzy) podpułkownika W. Beliny-Prażmowskiego. Od połowy maja do połowy lipca linia frontu się ustabilizowała. Oddziały Wojska Polskiego utworzyły Front Białorusko-Litewski pod dowództwem generała S. Szeptyckiego. Wobec fiaska rozmów pokojowych, które Rosjanie wykorzystywali jako zasłony dymnej dla przemieszczenia swoich wojsk na dogodne pozycje, w Białowieży (czerwiec-sierpień 1919), strona polska podjęła ofensywę, zajmując Mińsk (8 sierpnia 1919), przekraczając Berezynę i zajmując Bobrujsk (29 sierpnia 1919). Wojna polsko-bolszewicka na Ukrainie rozpoczęła się w lipcu 1919, dopiero po zakończeniu walk polsko-ukraińskich i zajęciu Galicji Wschodniej przez Wojsko Polskie po rzekę Zbrucz. We wrześniu strona polska zawarła układ z S. Petlurą, przywódcą Ukraińskiej Republiki Ludowej, w sprawie wspólnej walki przeciwko Armii Czerwonej. Wobec stanowiska generała A.I. Denikina, zmierzającego do odbudowy Rosji w granicach sprzed I wojny światowej, odmawiającego uznania niepodległego państwa
polskiego, Józef Piłsudski zarządził przerwanie działań, aby nie wspierać ofensywy nieprzyjaznych Polsce białogwardzistów. Na pomoc
Łotwie W styczniu 1920, na prośbę rządu łotewskiego, E. Rydz-Śmigły na czele 1 i 3 Dywizji Legionów wyruszył pod Dyneburg i wspierany przez znacznie słabsze siły łotewskie zdobył miasto i przekazał je Łotwie. Wykorzystując przerwę w działaniach w okresie zimowym, obie strony czyniły przygotowania do ofensywy. Armia Czerwona gromadziła siły na Białorusi, Polacy w Galicji Wschodniej.
Rząd radziecki czynił taktyczne starania o kontynuowanie rozmów pokojowych (nota G.W. Cziczerina do L. Skulskiego z 22 grudnia 1919), przygotowując jednocześnie plany ofensywy. Rząd polski odpowiedział na notę 27 marca 1920, proponując jako miejsce rokowań Borysów położony na linii frontu. Propozycja była nie do przyjęcia przez stronę radziecką z uwagi na przygotowywaną ofensywę na Białorusi. W marcu Wojsko Polskie zajęło ważne dla Rosjan punkty strategiczne: Mozyrz i Kalenkowicze, co opóźniło przesunięcie wojsk radzieckich na Front Zachodni.
Ofensywa ukraińska i białoruska Po zawarciu umowy politycznej i konwencji wojskowej z rządem ukraińskim S. Petlury (21 i 24
kwietnia 1920), 25 kwietnia ruszyła polska ofensywa na Ukrainie. Oddziały polskie pod dowództwem E. Rydza-Śmigłego, wspierane
przez oddziały ukraińskie, 7 maja 1920 zajęły Kijów, a 9 maja zdobyły przyczółki na Dnieprze. 14 maja dowództwo radzieckie rozpoczęło ofensywę nad Dźwiną i Berezyną. Uderzenie radzieckie zostało powstrzymane. 26 maja Rosjanie rozpoczęli ofensywę na Ukrainie (dowodził generał A.I. Jegorow), 5 czerwca armia konna S.M. Budionnego przerwała polską obronę pod Samohorodkiem i zagroziła odcięciem polskich oddziałów w Kijowie. 10 czerwca Wojsko Polskie opuściło miasto i w ciągłych walkach wycofywało się na zachód. Posuwająca się za Polakami Armia Czerwona dotarła pod Lwów i Zamość. Sukcesem zakończyła się także ofensywa Rosjan rozpoczęta 4 lipca na Białorusi. Do końca lipca wojska radzieckie zajęły Wilno, Lidę, Grodno i Białystok, w połowie sierpnia Armia Czerwona dowodzona przez M.N. Tuchaczewskiego dotarła do Wisły i zagroziła bezpośrednio Warszawie. W obliczu tych wydarzeń rząd L. Skulskiego podał się do dymisji. Nowy premier S. Grabski przekazał 1 lipca pełnię władzy Radzie Obrony Państwa, w której skład wchodzili: Naczelnik Państwa, marszałek sejmu, premier, 3 ministrów, 3 przedstawicieli armii i 10 posłów. Podjęte przez dyplomację zachodnią, na prośbę rządu Grabskiego, próby mediacji nie znalazły odzewu ze strony rządu Rosji Radzieckiej. W tej sytuacji rząd Grabskiego podał się do dymisji, premierem nowego gabinetu został W. Witos. 28 lipca Rosjanie utworzyli w Białymstoku namiastkę rządu polskiego: Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski. Armia Czerwona wszystkimi siłami, zwolnionymi przez zwycięstwo nad Denikinem parła naprzód, spychając nasze wojska. Sikorski nie zdołał utrzymać Brześcia Litewskiego, na którym Marszałek Piłsudski opierał plan obrony na Bugu. Równocześnie siły sowieckie (front zachodni) dowodzone przez Tuchaczewskiego dochodziły Radzymina, czyli na przedmieścia Warszawy. Od południa zbliżały do Zamościa i Lwowa oddziały „frontu południowego” pod rozkazami Jegorowa, przy którym działał z wielką energią jako komisarz wojenny - Józef Stalin. Terenem do rozbicia sił polskich miała być na tym kierunku potężna armia konna Budionnego wypróbowana jako narzędzie zwycięstwa sowieckiego nad armiami rosyjskiej kontrrewolucji. Wytworzyła się bardzo trudna sytuacja. Upadek niepodległego Państwa Polskiego zdawał się przesądzony. W zamiarach Lenina i jego towarzyszy leżało wcielenie okrojonej od wschodu i od zachodu Polski do Rosji Sowieckiej. Przyszła Polska Republika Rad miała obejmować terytorialnie tylko dawną Kongresówkę oraz Małopolskę Zachodnią. W Moskwie uważano, że lada dzień Armia Czerwona zdobędzie Warszawę i w myśl instrukcji zmieni się w siły okupacyjne. Urzędujący już w Białymstoku Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski z Marchlewskim i Dzierżyńskim miał się zająć wykonaniem leninowskiego planu sowietyzacji Polski. Na szczęście mieliśmy
wówczas Józefa Piłsudskiego – jedną z najbardziej charyzmatycznych postaci naszej historii.
Cud mniemany... nad Wisłą Właśnie, mimo że mija 90 lat od Bitwy Warszawskiej nie wygasa spór o to, kto ją wygrał?: Piłsudski, Rozwadowski, Weygand, Sikorski, Józef Haller...? A może rzeczywiście wydarzył się „Cud nad Wisłą”? Czy też w Ciechanowie, gdzie w czasie samotnego rajdu 203 Ochotniczego Pułku Ułanów zniszczono radiostację 4 Armii Rosyjskiej i nie docierały do niej rozkazy dowódcy frontu Michaiła Tuchaczewskiego nakazujące uderzenie z flanki na 5 Armię Sikorskiego, który dokonał „cudu” rozbicia dwóch sowieckich armii? Jędrzej Giertych, przedstawiciel przedwojennej endecji, zapamiętały wróg Józefa Piłsudskiego, do ostatnich dni swego życia, w licznych opracowaniach starał się udowodnić, że to nie Józef Piłsudski, ale generał Tadeusz Rozwadowski zaplanował i zwycięsko pokierował bitwą. Podobnie współcześnie, utrzymuje jego syn Maciej Giertych między innymi w swej książce „Dmowski czy Piłsudski”: „Piłsudski nie odegrał żadnej pozytywnej roli w Bitwie Warszawskiej ze swoją słynną grupą uderzeniową znad Wieprza”. Właśnie nieprzychylna Piłsudskiemu endecja stworzyła pojęcie „cudu nad Wisłą”, który miał obniżyć znaczenie taktyki wojskowej. Oczywiście jest to osąd człowieka nieznającego się na arkanach sztuki wojskowej. Bitwa Warszawska to przecież nie tylko sama obrona stolicy. Bitwa nie skończyła się 15 sierpnia 1920 r. Warto zaznaczyć, że bitwa pod Radzyminem, w potocznej świadomości często traktowana jako decydująca o klęsce Armii Czerwonej pod Warszawą, w rzeczywistości miała wyraźnie taktyczny charakter. Zaangażowane w niej siły sowieckie stanowiły tylko niewielką część sił Frontu Zachodniego. Odbicie Radzymina i innych utraconych pozycji na tym kierunku nie przesądziło wcale o klęsce XVI Armii, a nawet walczących tutaj sowieckich dywizji. Przeciwnie – po przegrupowaniu 16 sierpnia wieczorem szykowały się one do ponownego ataku na Pragę i forsowania Wisły. Zamiary te pokrzyżowała dopiero kontrofensywa polska znad Wieprza (pod bezpośrednim dowództwem Piłsudskiego). Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że bez uderzenia znad Wieprza nie byłoby polskiego zwycięstwa. Zawodowym wojskowym nie mieściło się w głowie, że Piłsudski, ten „dyletant wojskowy” jest głównym architektem tej wielkiej bitwy, która zadecydowała o losach nie tylko Polski, ale i Europy. Lord d’Abernon poszedł jeszcze dalej nazywając Bitwę Warszawską „osiemnastą decydującą bitwą w dziejach świata” gdyż w przypadku zwycięstwa Armii Czerwonej „nie tylko chrześcijaństwo doznałoby klęski, ale i cała cywilizacja zachodnia znalazłaby się w niebezpieczeństwie”. Generał Weygand, początkowo absolutnie nie zamierzał partycypować w zwycięstwie warszawskim, ale słysząc peany na swoją cześć wielu sławnych Polaków, którzy jednocześnie oskarżali Piłsudskiego o zdradę i o „wzięcie od rządu radzieckiego 10 milionów dolarów” - zaczął podnosić swoje zasługi. Jednakże w swych „Memories” uznał wielką rolę Piłsudskiego pisząc: „W ciągu trzech dni, które marszałek Piłsudski spędził wśród wojsk 4 Armii - zelektryzowały je: przelał z własnej duszy w dusze walczących ufność i wolę pokonania wielkich przeszkód. Nikt poza nim nie mógł tego dokonać. Pod żadnym innym dowódcą, wojska polskie nie dokonałyby z tym uniesieniem zażartym tej ofensywy, która miała doprowadzić ją w ciągu kilku dni aż do niemieckiej granicy, przedzierając z boku i rozwalając siły czterech armii sowieckich, które dopiero co miały się za zwycięzców”. Prawdą jest, że Józef Piłsudski bezpośrednio nie dowodził obroną Warszawy, pozostawiając to swym generałom min. Rozwadowskiemu, Hallerowi (nie byli to generałowie „najwyższych lotów” i zbyt mocno preferowali wersję wojny proponowaną przez doradców francuskich: okopać się i czekać) i innym. Ale nie na tym polega rola Naczelnego Wodza, który ma stanowić niepodważalny autorytet i firmować swoją osobą wszelkie działania. 12 sierpnia po uzgodnieniu planu bitwy udał się nad Wieprz, aby objąć dowództwo nad „grupą uderzeniową”, która zadecydowała o wygraniu bitwy warszawskiej. W liczbie konkurentów do miana zwycięzcy oprócz Rozwadowskiego, Weyganda znaleźli się też generałowie Józef Haller i Władysław Sikorski, a nawet Kazimierz Sosnkowski. I w końcu konkurent najpoważniejszy - zbiorowy wysiłek narodu. Bez względu na wszystko „cud nad Wisłą” w świadomości Polaków kojarzy się zwłaszcza z osobą Marszałka Józefa Piłsudskiego. „Wiekopomną zasługą Piłsudskiego było podjęcie decyzji stoczenia bitwy nad Wisłą” – stwierdza Mieczysław Pruszyński w swej książce „Dramat Piłsudskiego,
Wojna 1920”. Epilog Bitwę Warszawską wygrał Marszałek Józef Piłsudski w sensie sztuki wojennej oczywiście wsparty pracą sztabu, poświęceniem i umiejętnością oficerów i żołnierzy. W sensie politycznym stanowi wyraz zbiorowego wysiłku narodu, zwłaszcza chłopów i robotników. Bitwa Warszawska, co należy podnieść, była pierwszym decydującym zwycięstwem oręża polskiego od czasu odsieczy wiedeńskiej. Była to jedna z osiemnastu decydujących bitew o losach świata. Polacy potrafili obronić nie tylko suwerenny i niepodległy byt Państwa Polskiego, ale także uratować Europę przed komunistycznym „czerwonym zalewem”.
Cud nad Wisłą jako Cudowna interwencja Maryji - ks. dr. Józef Maria Bartnik Mija 86. rocznica zwycięskiej Bitwy Warszawskiej nazywanej Cudem nad Wisłą. Bitwa, która miała zatrzymać nieprzerwany marsz przeważających sił bolszewickiego agresora u wrót Warszawy, stała się momentem zwrotnym w dziejach Europy. Nie ulega bowiem wątpliwości, ze z upadkiem Warszawy nie tylko Polska, ale i cala środkowa Europa stanęłaby otworem dla sowieckiej inwazji. Przez wieki Polska była tarcza Europy przeciw inwazji azjatyckiej. W żadnym jednak momencie historii niebezpieczeństwo totalnego zniewolenia nie było tak groźne jak tym razem. Modlitwy zaś składane przez ręce Maryi, Patronki Stolicy i Królowej Polski, nigdy nie były tak gorące. W obliczu nadciągającego nieszczęścia modlono się dosłownie wszędzie, nie tylko w kościołach, które nie mogły pomieścić wszystkich wiernych, choć otwarte były cała dobę. Od Starówki, siedziby Matki Bożej Łaskawej - Patronki Warszawy, aż do kościoła Świętego Krzyża tłum trwał na modlitwie, dzien i noc wzywajac pomocy swojej Patronki i Krolowej. Przed figura Najswietszej Panny znajdującej sie na otwartej przestrzeni Krakowskiego Przedmiescia czuwano i modlono się bez przerwy. Przypominano Łaskawej Patronce Stolicy, ze już raz złamała strzały Bożego gniewu i uratowała Warszawe przed czarną zarazą (epidemia cholery). Błagano, by zechciała uratować swój lud i swoje królestwo. Błagano, by zechciała zdusić czerwoną zaraze i zapobiegła rozniesieniu się krwawego bolszewickiego terroru, nie tylko w naszej Ojczyźnie, ale i w Europie. Zdawano sobie sprawę z grozy sytuacji. Docierały do Warszawy przerażające wiadomości o tym, jak bolszewicy rozprawiali sie z inteligencją i osobami duchownymi na zajmowanych ziemiach (pisze o tym szerzej w mojej przygotowanej do druku książce „Matka Boża Łaskawa w Bitwie Warszawskiej”) i tym żarliwiej błagano o cud. Tylko cud, tylko interwencja Niebios mogła powstrzymać ten nieubłagany, trwający od miesiecy zwycięski pochód Armii Czerwonej przez nasz kraj – w drodze na Zachód.
W sierpniu 1920 roku stojąca u wrót stolicy Armia Czerwona miała wielokrotną liczebną przewagę nad naszymi siłami. Bolszewicy byli absolutnie pewni zwycięstwa – ustalili nawet date zajęcia stolicy i przejęcia władzy w Polsce na 15 sierpnia. W Wyszkowie czekał już tymczasowy rząd z Konem, Dzierżyńskim i Marchlewskim na czele. W Warszawie bolszewickich „wyzwolicieli” oczekiwała komunistyczna V kolumna, 40-tysieczna rzesza robotnikow, mająca godnie przywitać swoich „oswobodzicieli” i wraz z nimi roznieść w pył (czytaj: wymordować) warszawskich „burzujów i krwiopijców”. Warszawa była praktycznie bezbronna. Wszyscy zdolni do walki mężczyźni na mocy dekretu o powszechnej mobilizacji już od miesięcy przebywali na froncie. Stolicy mieli bronić ochotnicy, gimnazjaliści, podrostki, dla których karabin często był przekraczającym ich siły ciężarem, i starzy weterani z powodu wieku pozostający poza czynną służbą.
Dopomoge wam Wszystko to, co od momentu odzyskania niepodległości w 1917 roku przeżywała Polska, przewidziała Opatrzność Boża. Na 48 lat przed opisywanymi wydarzeniami sama Najświętsza Dziewica przygotowywała lud swojego kraju nie tylko na odzyskanie upragnionej niepodległości, ale także na to, co Dzisiaj nazywamy wojną bolszewicko-polską (nb. nigdy oficjalnie niewypowiedziana). W Wielki Piątek 1872 r. Matka Najświętsza przekazuje mistyczce Wandzie Nepomucenie Malczewskiej (obecnie kandydatce na ołtarze) następujące słowa: „Skoro Polska otrzyma niepodleglosc, to niezadlugo powstana dawni gnebiciele, aby ja zdusic. Ale moja mloda armia, w imie moje walczaca, pokona ich, odpedzi daleko i zmusi do zawarcia pokoju. Ja jej dopomoge”. Rok pozniej, w Swieto Wniebowziecia, Matka Boza mowi: „Uroczystosc dzisiejsza niezadlugo stanie sie SWIETEM NARODOWYM was, Polakow, bo w tym dniu odniesiecie świetne zwycięstwo nad wrogiem dążacym do waszej zagłady. To święto powinniście obchodzić ze szczególną okazałością” (ksiądz prałat G. Augustynik, Miłosc Boga i Ojczyzny w życiu i czynach świątobliwej Wandy Malczewskiej, wyd. VII, Arka, Wrocław 1998).
Wielki znak na niebie Nie tylko Warszawa, ale cala Polska modli sie o ratunek. Na Jasnej Górze Episkopat Polski wraz z tysiącami wiernych śle błagania do Królowej Polski. Nie ma świątyni, w której by nie odprawiano wielogodzinnych nabożeństw blagalnych, a wszystko w atmosferze ZAWIERZENIA losów bolszewicko-polskiej wojny naszej Pani i Królowej. Modlitwa tysięcy zjednoczonych serc wyprasza cud – PRAWDZIWY CUD – ukazanie sie Najświętszej Dziewicy. Matka Boża ukazuje sie w postaci Matki Łaskawej – Patronki Warszawy. Jest przecież z woli magistratu i ludu miasta tego Patronką – Tarczą i Obroną, od 1652 roku. Matka Łaskawa pojawia sie na niebie przed świtem, monumentalna postać, wypełniająca swoją Osobą całe ciemne jeszcze niebo.Ukazuje się odziana w szeroki, rozwiany płaszcz, którym osłania stolice. Zjawia sie w otoczeniu husarii, polskiego zwycięskiego wojska, które pod Wiedniem z hasłem „W imie Maryi” rozegnało poganskie watahy. Matka Boża trzyma w swych dłoniach jakby tarcze, którymi osłania miasto Jej pieczy powierzone.
Panika bolszewików Postać Matki Bożej była widziana przez dziesiątki, lepiej powiedzieć: setki bolszewików atakujących polskie oddziały w bitwie o dostęp do stolicy. To pojawienie sie na niebie wywołało wśród sołdatów strach, przerażenie i panike, której nie sposób opisać. Naoczni świadkowie wydarzenia, zahartowani w boju, niebojący się ani Boga, ani ludzi, programowi ateiści, na widok postaci Maryi, groźnej „jak zbrojne zastępy”, rzucali broń, porzucali działa, tabor, aby w nieopisanym popłochu, na oślep, pieszo i konno, salwować się ucieczką. Przerażenie, jakie wywołało ujrzane zjawisko, i paniczny strach były tak silne, ze nikt nie myślał o konsekwencjach ucieczki z pola walki – karze śmierci dla dezerterów. Uciekinierzy poczuli sie bezpieczni dopiero w okolicach Wyszkowa i stąd – od ich słuchaczy – pochodzą pierwsze relacje o tym wstrząsajacym wydarzeniu. Można ubolewać, ze fakt cudownej interwencji, łaskawej pomocy Matki Niebieskiej, fakt oczywisty, znany i przyjmowany przez ludzi, a relacjonowany przez dorosłych, żołnierzy, konsekwentnie przemilczano zarówno w przedwojennej Polsce, jak i później, w czasach rządów komunistycznych. Niestety, również i teraz fakt ten jest pomijany milczeniem, choć z zupełnie innych przyczyn. W sanacyjnej Polsce oficjalnie podawana przyczyna Cudu nad Wisłą, czyli nagłego odwrotu zwycięskiej (do tej pory) Armii Czerwonej spod bram Warszawy, był tylko geniusz Marszałka Piłsudskiego. Z kolei za rządów ateistycznych w komunistycznej Polsce nie do pomyślenia było nawet wspominanie o prawdziwym scenariuszu wydarzeń. Ukazanie sie Matki Bożej widziane i relacjonowane przez naocznych świadków, sowieckich żołnierzy, było przez historyków reżimu zaszufladkowane jako przypadkowa gra świateł na niebie, pobożna maryjna legenda, wymysł grupki pobożnych pań, a
najczęściej w oficjalnych przemówieniach komunistycznych władz – pomijane całkowitym milczeniem.
W ukryciu patronuje stolicy Po wielkim modlitewnym zrywie sierpnia 1920 r., na skutek wspomnianych uwarunkowan politycznych (odsyłam do mojej ksiazki „Matka Łaskawa w Bitwie Warszawskiej”) Patronka Stolicy zostala zapomniana. Ufundowane przez polskie kobiety wotum dziękczynne przeznaczone dla Matki Bożej za uratowanie stolicy i Polski od okupacji bolszewickiej – złote berło
i jabłko, zostało przekazane na Jasną Górę. Patronka Warszawy – Matka Łaskawa nie doczekała się od magistratu miasta i swojego ludu oficjalnego dowodu wdzięczności, dowodu pamięci. Propaganda władzy sanacyjnej udowadniała, że żadnego cudu, objawienia się Matki Bożej w Ossowie nie było, bo być nie mogło. Zwyciężył bolszewików swoim geniuszem militarnym Józef Piłsudski! Sam zaś Marszałek w słowach skierowanych do ks. kard. A. Kakowskiego powiedział: „Eminencjo, ja sam nie wiem, jak myśmy te wojne
wygrali” (sic!). Mijają lata – zapomniana Matka Łaskawa na Świętojańskiej w ukryciu patronuje stolicy. O tym patronacie wiedzą tylko czciciele staromiejskiej Madonny. Władysław z Gielniowa, drugi patron stolicy, staje sie powoli w świadomości warszawiaków głównym patronem miasta, co zreszta trwa po dziś dzień. Wybucha druga wojna światowa. Mimo ze miasto ma swoją Patronke i wierną
Opiekunke, jednak w ferworze walk, konspiracji, koszmarze okupacji lud Warszawy nie pamięta o tym, nie szuka u swej Patronki pomocy. Nikt oficjalnie nie powierza Matce Bożej Łaskawej wojennych losów stolicy. Okupowana Warszawa wierzy w swój spryt, waleczność, ufność pokłada w filipinkach, butelkach z benzyną, niezawodnym orężu. TARCZA i OBRONA ludu warszawskiego, sprawdzona w ciężkich chwilach stolicy, Matka Najłaskawsza, wierna Przyjaciółka warszawian nie jest wzywana. Indywidualna modlitwa grupki wiernych na Świętojańskiej to wszystko. O ile w 1920 roku całe miasto chroniło się pod płaszcz łaskawej opieki swej Patronki, o tyle w 1939 i 1944 roku o Matce Bożej nie pamiętano czy też nie chciano pamietać, nie wzywano jej skutecznej opieki nad miastem. Nie zawierzono Tarczy i Obronie ludu warszawskiego losów stolicy i jej mieszkańców, co gorsza – nie pamiętano o zawierzeniu Powstania Warszawskiego. Maria Okonska w swoich wspomnieniach pisze o powszechnej w czasie trwania powstania modlitwie maryjnej. Matce Bozej powierzano sie indywidualnie, ufano, ale zabraklo najważniejszego OFICJALNEGO zawierzenia przez dowództwo Armii Krajowej losów powstania Matce Bożej Łaskawej, od 292 lat patronującej stolicy. Uważam, że nadszedł czas, aby zwrócić uwagę opinii publicznej na ten fakt i jego tragiczne skutki. Zaniedbanie to jest tym dziwniejsze, ze Polska od wieków jest Maryjna, a dowody opieki Matki Bożej nad naszym Narodem i Ojczyzną, poczynając od obrony Częstochowy, a na Cudzie 1920 roku kończąc, są tak oczywiste i niosące ufność w Jej niezawodną nieustającą pomoc. Konsekwencja braku zawierzenia losów stolicy tej od wieków niezawodnej Tarczy i Obronie – Matce Łaskawej, była totalna klęska Powstania Warszawskiego, wykrwawienie Narodu, śmierć najwartościowszych synów tego miasta i w konsekwencji całkowite zburzenie i spalenie stolicy Polski. Cóż, również i teraz historia sie powtarza. Władze Warszawy usilują sobie radzić bez pomocy i wsparcia jej Patronki. W każdym urzędzie miejskim króluje komputer wraz z wizerunkiem syrenki – herbem stolicy. Patronka miasta nie została zaproszona do współrządów. Na marginesie warto wspomnieć, ze Warszawa, dzieląca się dawniej na dwa miasta – Stare i Nowe, ma też dwa herby – Nowe Miasto (wokół kościoła Sióstr Sakramentek) ma w herbie Najświętszą Dziewice, Stare Miasto zaś (od Barbakanu do placu Zamkowego) – mitologiczną syrene. Jest mi bardzo przykro, ze Patronka Stolicy – Matka Łaskawa, znana praktycznie od 1920 roku, nie jest kochana i publicznie czczona. Ubolewam, ze prezydenci miasta z magistratem nie zawierzaja swej pracy Jej opiece. Ze rektorzy wyzszych uczelni, przedstawiciele policji, służb miejskich nie ślubują Jej służyć – nawet w kontekście tylko indywidualnego zawierzenia. Od blisko dwóch lat w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej na Starówce (ul. Swietojanska 10) w kazda pierwsza sobotę miesiąca podczas sprawowanej przeze mnie o godz. 8.30 Mszy Swietej dokonywany jest publicznie akt zawierzenia Matce Bożej. Przybywają na te Msze Świętą właściciele małych firm i dużych zakładów pracy. To tutaj Warszawskie Zakłady Kaletnicze „Noma” zawierzyly swoją działalność i wszystkich pracowników, fundując wotum – klęcznik do Komunii Świętej dla wiernych sanktuarium. Ciągle przybywa nowych czcicieli Matki Łaskawej, bo jedni od drugich dowiadują się o błogosławionych skutkach tego pierwszosobotniego zawierzenia. Kończąc, wyrazam nadzieje, ze może pewnego dnia władze miasta – nawet incognito – przybędą na Świętojańską, nie tylko, aby sie Matce Łaskawej pokłonić, ale też aby zaprosić Ją do współpracy.
ks. dr Jozef Maria Bartnik SJ
Patronka Warszawy i Strażniczka Polski Z ks. dr. Józefem Marią Bartnikiem SJ o jego książce na temat objawień Matki Bożej podczas Bitwy Warszawskiej w 1920 roku rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler Kończy Ksiądz pracę nad książką o objawieniu się Matki Bożej podczas Bitwy Warszawskiej w 1920 roku. Wiem, że już w ubiegłym roku była ona gotowa do druku, jednak pojawiły się nowe, ciekawe dokumenty i relacje świadków. Czy może Ksiądz nam je przedstawić? - Rzeczywiście, we wrześniu ubiegłego roku otrzymałem korektę mojej książki „Zjawienie się Matki Bożej podczas Bitwy Warszawskiej 1920 roku, czyli Cud nad Wisłą” i byłem przekonany, że najdalej za miesiąc prześlę ją do wydawnictwa Fundacji „Nasza Przyszłość”. Nie przypuszczałem, że wywiad, jakiego udzieliłem „Gościowi Niedzielnemu” w sierpniu ubiegłego roku, spowoduje, że skontaktują się ze mną osoby mające nowe, istotne dla książki informacje. Dotarła do mnie wiadomość, którą intuicyjnie przeczuwałem i na którą, może niezupełnie świadomie, czekałem. Zastanawiałem się bowiem niejednokrotnie, jak mogło dojść do tego, że Warszawa, miasto, które w 1652 roku obrało na swoją patronkę Matkę Bożą Łaskawą, w dowód wdzięczności za cud uśmierzenia zarazy, miasto cudownie ocalone interwencją samej Matki Bożej w 1920 roku, otrzymujące przez wieki tyle dowodów matczynej opieki swej Patronki, zostanie po Powstaniu Warszawskim w 1944 roku dosłownie zrównane z ziemią? Nie mogłem zrozumieć, dlaczego Najłaskawsza nie ocaliła Warszawy, miasta, któremu patronuje, przed zagładą! I oto dowiaduję się od ks. Jana Taffa, pijara, kustosza sanktuarium Matki Bożej na warszawskich Siekierkach, o objawieniach Maryi, jakie odbywały się tutaj w czasie wojny od 3 maja 1943 roku. Po zapoznaniu się ze wspomnieniami wizjonerki pani Eugenii Władysławy Papis (wydanymi przez sanktuarium w 60. rocznicę Objawień) odetchnąłem z ulgą! Otóż na 15 miesięcy przed Powstaniem Patronka Warszawy objawia się na Siekierkach, by przestrzec i ocalić lud stolicy przed grożącą katastrofą. Jak Jonasz ostrzegał Niniwę, tak i Maryja ostrzegała, że jeśli warszawianie nie zaczną respektować Praw Bożych, tj. Dekalogu, jeśli się nie nawrócą, to ich miasto spotka los Niniwy… Przypomniałem sobie, że przed II wojną światową Pan Jezus prosił Sługę Bożą Leonię Nastał, Sługę Bożą Rozalię Celakównę i Sługę Bożą Kunegundę (Kundusię) Siwiec o modlitwy za Warszawę! Stolica Polski była przed wojną siedliskiem rozpusty i dopuszczała się największej liczby aborcji w Europie. O morderstwach dzieci nienarodzonych tak powiedział przyszły Papież Jan Paweł II: Największą tragedią naszego narodu jest śmierć ludzi, którzy są poczęci. Jest rzeczą oczywistą, że nie może to minąć bez konsekwencji. Jakie miały być następstwa tych czynów, wiedziała Matka Łaskawa! Dlatego przybyła z misją prorocką na ziemię warszawską, uprzedzając o grożącej miastu karze i nawołując do pokuty i wynagradzania. Niestety, mimo wysiłków mieszkańców Siekierek treść orędzi nie została nagłośniona, głównie dlatego, że posługujący tu księża zakonnicy nie zrobili nic, by je przyjąć i rozpropagować. Nie podjęli wysiłku powiadomienia o objawieniach księży diecezjalnych, a co za tym idzie, orędzia nie były powszechnie głoszone ludowi stolicy. „Jeśli nie będziecie mi posłuszni, postępując według mojego Prawa, i jeśli nie będziecie słuchali słów moich proroków, to z tego miasta uczynię przekleństwo dla wszystkich narodów ziemi” (por. Księga Jeremiasza 26, 6). I tak jak z Jerozolimą, stało się z Warszawą. Niezwykle życzliwy ks. Jan Taff SP umożliwił mi spotkanie z wizjonerką, panią Eugenią Władysławą Papis, dlatego mogłem wyjaśnić wszelkie nurtujące mnie kwestie. Ale nie tylko pojawienie się tej sprawy opóźniło oddanie książki do druku. Odnalazła mnie pani redaktor Regina Gorzkowska-Rossi z Bufallo i dostarczyła kolejny ważny dowód potwierdzający, w jakim znaku, tj. w jakiej postaci zjawiła się Najświętsza Maryja bolszewikom. W lutym trafiła do mnie pani Elżbieta Mościcka-Freund i przedstawiła dokument mówiący o objawianiu się od niepamiętnych czasów Matki Bożej na ziemi radzymińskiej, a także pokazała mi nieznane materiały dotyczące kultu tego miejsca. Wreszcie udało mi się nawiązać kontakt z panem Zygmuntem W. mieszkającym pod Radzyminem, któremu w latach 90. ubiegłego wieku objawiła się Bogurodzica. Otrzymane od moich rozmówców dokumenty, materiały i świadectwa (m.in. pani Jadwigi Kornackiej) spowodowały, że rozdział o zjawieniu się Matki Bożej na ziemi radzymińskiej musiałem napisać na nowo!
Ojciec Święty Jan Paweł II, modląc się w Radzyminie na grobach polskich żołnierzy poległych w Bitwie Warszawskiej 1920 roku, podkreślił, że wokół Cudu nad Wisłą przez całe lata trwała zmowa milczenia. Czy bezpośrednim powodem napisania przez Księdza książki była chęć jej przerwania? - Miałem dwa równie ważne powody. Pierwszym była potrzeba rozpropagowania wiekopomnego objawienia się Matki Bożej podczas walk na przedpolach Warszawy w 1920 roku z uwzględnieniem wszystkich okoliczności ukazania się Bogurodzicy. Drugim – potrzeba definitywnego wyjaśnienia i rozstrzygnięcia, spornej dotychczas kwestii, w jakim znaku (w jakiej postaci) Matka Najświętsza zechciała się ukazać. Abstrahując od politycznych przyczyn milczenia wokół tej sprawy, brak wyjaśnienia wszystkich okoliczności społecznych i historycznych tego faktu uniemożliwiał dotychczas przyjęcie go, zarówno przez historyków, jak i opinię publiczną. Dopiero całościowe, w ujęciu historycznym, naświetlenie zagadnienia pozwala zrozumieć opiekuńcze oddziaływanie Madonny na los stolicy Polski i na indywidualne losy jej mieszkańców. Moim celem jest nagłośnienie tej sprawy i doprowadzenie do spóźnionego o 88 lat dziękczynienia Matce Bożej w znaku, jaki sama wybrała, by ukazać się bolszewikom. Jesteśmy winni Bogurodzicy wdzięczność za spektakularną pomoc udzieloną naszej armii (fakt publicznego objawienia się Bogurodzicy setkom ateistów jest jedyny w świecie), która spowodowała ocalenie Warszawy, Polski i Europy w 1920 r. od rewolucji bolszewickiej. Przy tej okazji pragnę podkreślić, że fakt zjawienia się Najświętszej Dziewicy na polach Radzymina i Ossowa w niczym nie zmienia dotychczasowego postrzegania geniuszu strategicznego Marszałka Józefa Piłsudskiego, ofiarności jego sztabu, ani też nie umniejsza bohaterstwa polskiego żołnierza!
Czy w ciągu 25-letniej posługi w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej – Patronki Warszawy zgłosiło się do Księdza wiele osób, które wniosły nowe światło w kwestii Cudu nad Wisłą? - Od początku mojej pracy duszpasterskiej w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej – Patronki Warszawy zaczęli zgłaszać się do mnie penitenci, którzy mówili, że w ich rodzinach przekazywano z pokolenia na pokolenie wiadomości o ukazaniu się Matki Bożej podczas bitwy o Warszawę w 1920 roku. Osoby te nadmieniały, że postać Maryi, jaka ukazała się bolszewikom, była podobna do postaci Patronki Warszawy. Sprawa zaczęła mnie intrygować. Spisywałem bardziej konkretne wypowiedzi, jednak miałem świadomość, że stanowiły niewystarczający materiał, by oprzeć na nich poważną, monograficzną publikację. Dopiero po serii moich artykułów w prasie katolickiej pod wspólnym tytułem „Dajcie świadectwo cudu” zaczęły napływać odpowiednie dokumenty i świadectwa. Otrzymałem je m.in. od pani senator Jadwigi Stokarskiej, ks. proboszcza Wiesława Wiśniewskiego, pana Józefa Domagalskiego i innych. Wielu świadectw, które potwierdzały posiadane wiadomości, nie mogłem zamieścić w książce, gdyż nie wnosiły nic nowego. Były to m.in. świadectwa pani Eugenii Władysławy Papis (wizjonerki z Siekierek) i pani Wacławy Jurczakowskiej.
Jakie były różnice między zatajaniem prawdy o objawieniu Matki Bożej przed II wojną światową a tym w czasach reżimu komunistycznego? - W czasie międzywojnia prawda o zjawieniu się Matki Bożej była dla czynników oficjalnych nader niewygodna. W wolnej, rozwijającej się, postępowej i dążącej do nowoczesności Polsce fakt ten był nie do zaakceptowania! Tym bardziej że jeśli rozeszłaby się wieść o tym objawieniu, to nieuchronnie nasunęłaby się konkluzja, że dla pokonania bolszewików waleczni Polacy musieli otrzymać pomoc z Nieba! Co by sobie Europa pomyślała o naszej armii i dowódcach, gdyby doszło do jej uszu, że w walkach z bolszewikami przyszła nam z pomocą sama Matka Boża? Już samo słowo „cud”, które mogłoby sugerować nadprzyrodzoną interwencję w czasie walk o Warszawę, było cenzurowane i usuwane z prasy i wydawnictw sanacyjnych. Dla piłsudczyków żadnego cudu, a nie daj Boże, pojawienia się Najświętszej Dziewicy w czasie walk z bolszewikami, nie było i być nie mogło! W trzeciej, największej wygranej bitwie w historii polskiego oręża (po Grunwaldzie i Wiedniu), która uratowała Europę przed rewolucją bolszewicką, decydującej o losach Polski, Europy i świata, jedynym animatorem zwycięstwa miał być sam Marszałek Piłsudski, bez pomocy sił nadprzyrodzonych. Dlatego pomimo setek relacji naocznych świadków fakt ten zaliczono do pobożnych ludowych legend i nie dopuszczono, by został w jakikolwiek sposób nagłośniony. Sprawa zjawienia się Matki Bożej stała się tematem tabu. Efektem tej polityki było to, że relacje bolszewików, bezpośrednich świadków ukazania się Maryi, nie mogły być publikowane ani w prasie, ani w książkach wspomnieniowych. To wiekopomne wydarzenie nie zatarło się i nie znikło z pamięci Narodu, a to dzięki osobom, które posługiwały w obozach jenieckich i dalej kolportowały zasłyszane świadectwa. Bolszewicy chętnie dzielili się swoimi przeżyciami. Pamiętna noc z 14 na 15 sierpnia była najbardziej wstrząsającym momentem całego ich dotychczasowego życia: Na własne oczy ujrzeli Matier Bożiju!
Ukazanie się Maryi na polach pod Radzyminem spowodowało, że oddziały bolszewików w nieopisanym popłochu i panice rzuciły się do ucieczki. Czy oddziały polskie również widziały Matkę Boga? - Matka Boża, otoczona światłością, była doskonale widoczna na tle nocnego jeszcze nieba! Bolszewicy na ten widok uciekali w skrajnym przerażeniu, opuszczając ziemię radzymińską, która, wydawałoby się, już na zawsze miała pozostać w ich rękach! Odwrót bolszewików odbywał się w popłochu. Obozy uciekały wszystkimi drogami na przełaj, przez pola. Wozy łamały się, padały konie, którymi drogi były wprost usłane, pomimo że za dezercję groził sąd polowy i wyrok – rozstrzelanie! Polscy żołnierze nie widzieli swojej Królowej i Hetmanki unoszącej się bezpośrednio ponad nimi. Jedynie ze zdumieniem obserwowali bezzasadną, bezprzytomną, bezładną i paniczną ucieczkę czerwonych! Dopiero później dowiedzieli się od miejscowych, że przyczyną nieoczekiwanej rejterady bolszewików z pola walki było: zjawienie się Bogurodzicy! Po II wojnie światowej, kiedy komuniści z Kremla sprawowali władzę w Polsce przez swoich agentów, określenie Cud nad Wisłą (synonim zwycięstwa nad bolszewią) było na indeksie. Zasadniczo pamięć o zwycięskiej bitwie 1920 roku miała być najpierw splugawiona, potem pogrzebana. W latach 50. propaganda komunistyczna określała wojnę 1920 roku najazdem jaśnie panów na kraj radziecki! W tej sytuacji nie trudno się dziwić, że wszystkie wypowiedzi nawiązujące do objawienia się Maryi były cenzurowane, rugowane i ośmieszane. Autorzy, nawet zawoalowanych aluzji, stawali się obiektem ataków i niewybrednych drwin tzw. naukowej krytyki reżimowych publicystów. Niestety, do dziś nie nastąpił w tej materii żaden przełom. Temat jest konsekwentnie pomijany, co szczególnie bolesne, w homiliach wygłaszanych 15 sierpnia. Mam nadzieję, że moja książka, monografia zagadnienia, zmieni nastawienie duchownych i opinii publicznej w tej kwestii. Ponieważ: „Nie ma nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć!” (Ewangelia św. Mateusza 10, 26).
Czy to prawda, że w Radzyminie Matka Boża objawiała się również później? - Tak, ale objawiała się także dużo wcześniej. Pamiętne objawienie się Matki Bożej na ziemi radzymińskiej w 1920 roku nie było pierwszym ani też ostatnim ukazaniem się tam Bogurodzicy. Wszystkie te zjawienia miały miejsce w niewielkiej stosunkowo odległości od siebie. Nasuwa się tu analogia z objawieniami Matki Bożej w Ortiga, Fetal i… Fatimie! Sanktuaria te pobudowano na miejscach zjawienia się Bogurodzicy, a są oddalone od siebie tylko o 2 km – Droga Krzyżowa bazyliki fatimskiej zaczyna się w sanktuarium Maryi w Fetal! Pierwszym zachowanym dokumentem świadczącym o objawieniu się Maryi na ziemi radzymińskiej jest sprawozdanie z kanonicznej wizytacji tej parafii, która odbyła się w październiku 1755 roku. Jest to pierwsza, oficjalna wzmianka, która określa miejsce ukazania się (może wielokrotnego?) Matki Bożej na ziemi radzymińskiej: „Za miastem, o staj 25, jest miejsce Zjawienie nazywające się, gdzie od niepamiętnych czasów znajdowała się kaplica i studzienka z wodą cudowną i gdzie miejscowi nabożeństwa odprawiali. Kiedy na skutek starości kaplica runęła, przejezdni kupcy 30 złotych na ręce mieszczan tutejszych dali, dopraszając się, by na miejscu Zjawienia kaplicę i studnię, jak była dawniej, wybudowali”. Sądzimy, że pierwsze objawienia Najświętszej Dziewicy w Radzyminie mogły nastąpić już w XVII w., skoro ksiądz wizytator w roku 1775 pisze o niepamiętnych czasach, a kaplica upamiętniająca to zdarzenie (może pierwsza, a może kolejna?) zdążyła runąć ze starości. Miejsce to musiało mieć już ugruntowaną sławę, jeżeli znały je osoby obce i były do tego stopnia zainteresowane odbudową kaplicy sanktuarium, że wyłożyły na ten cel poważną sumę pieniędzy! W monografii Radzymina, wydanej w 1905 roku, nie ma informacji o aktualnych objawieniach Maryi. Ich autor, dr Stanisław Łagowski, tylko opisuje pielgrzymki na miejsce Zjawienia. Przybywający pątnicy, często z bardzo daleka, potwierdzają niejako stałą obecność Matki Bożej na tym miejscu, czego dowodem były wota dziękczynne. Piętnaście lat później, w 1920 roku, ziemia radzymińska, wybrana przed wiekami ziemia Matki Bożej, staje się widownią krwawych walk z bolszewikami. Miasto Radzymin kilkakrotnie przechodzi z rąk do rąk. Wydawało się, że słynący z cudów i łask zakątek dostanie się w ręce bolszewików. Ale Maryja, Opiekunka Ziemi Radzymińskiej, w krytycznym momencie sama interweniuje. I swoim zjawieniem się bolszewikom… zmienia bieg historii! Po zakończonej wojnie bolszewicko-polskiej miejsce Zjawienia nadal było licznie nawiedzane przez pielgrzymów. Przybywały tu tzw. kompanie – liczące po kilkanaście tysięcy ludzi, nocujących latem w stodołach, na stogach siana, gdzie kto mógł. Chociaż Bogurodzica nie ukazywała się osobiście (przynajmniej dotychczas nie posiadam takich informacji), jednak możemy mówić o Jej stałej obecności na tym miejscu. Świadczyły o tym wota dziękczynne i relacje wiernych. Mieszkanka Radzymina pani Jadwiga Kornacka 2 sierpnia (w święto Matki Bożej Anielskiej) podczas ostrzału niemieckiego przebywała w kaplicy na Zjawieniu, w chwili gdy pocisk artyleryjski przebił ścianę… nie wybuchając! Oto jej komentarz: „Maryja okryła nas płaszczem swej opieki i ocaliła!”. Późniejszym dowodem obecności Maryi na Zjawieniu (choć niewidzialnej) był przypadek uzdrowienia (w obecności licznych świadków) ułomnej kobiety 6 sierpnia 1963 roku, w Święto Przemienienia Pańskiego. Niepełnosprawna kobieta, z kościoła odległego o 2 km dowlokła się do kaplicy o kulach. Po modlitwie różańcowej odzyskała pełną sprawność w nogach. Kule, dowód całkowitego uzdrowienia, zawieszono na wieży kościelnej na polecenie ks. proboszcza Zygmunta Kowalskiego, który całą sprawę opisał w parafialnej kronice. Natomiast rzeczywiste, poznawalne zmysłami objawienie się Bogurodzicy miało tutaj miejsce w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Miałem możność odwiedzić to miejsce i poznać osobiście wizjonera, pana Zygmunta W. Na miejscu zapoznałem się z okolicznościami objawienia i treścią przekazanego przez Maryję orędzia. O tym fakcie został powiadomiony ordynariusz diecezji warszawsko-praskiej, co szerzej opisuję w książce.
Maryja uratowała Warszawę w 1920 roku. Można postawić pytanie, dlaczego taki okrutny los spotkał naszą stolicę w roku 1944? - W 1920 roku pomimo przygnębiającej atmosfery, poczucia zbliżającej się nieuchronnie klęski, cały Naród, nie tylko Warszawa, solidarnie mobilizował siły duchowe. Ojczyzna została oficjalnie zawierzona Sercu Jezusowemu (19.06.1920 r.) z udziałem Naczelnika Państwa i najwyższych władz kościelnych i państwowych. Przed ostateczną konfrontacją z bolszewikami została podjęta Powszechna Krucjata Modlitewna. Biskupi inicjowali ogólnopolską nowennę za Ojczyznę, odprawianą od uroczystości Przemienienia Pańskiego (6.08) do święta Wniebowzięcia Matki Najświętszej (15.08). Ksiądz kardynał Aleksander Kakowski zarządził we wszystkich kościołach Warszawy całodzienną adorację Przenajświętszego Sakramentu, a generał Józef Haller – nowennę w intencji ocalenia Polski w stołecznym kościele pw. Świętego Zbawiciela. Te żarliwe modlitwy zobligowały niejako Matkę Bożą, Patronkę Warszawy i Strażniczkę Polski, do osobistej interwencji na przedpolach Warszawy, czego owocem był cud zwycięstwa w tej praktycznie przegranejwojnie. Bo bez Boga ani do proga! Wybuch Powstania Warszawskiego w 1944 roku nastąpił po 15 miesiącach od pierwszego Objawienia się Bogurodzicy w warszawskiej osadzie Siekierki. Powstańcy ruszyli naprzeciw potędze militarnej Niemców z gorącym sercem i z butelkami wypełnionymi benzyną, ale… Patronki Warszawy nie zaproszono do współpracy! Warszawa zachowała się tak, jak zachowują się przemądrzałe dzieci, które chcą wszystko robić same – bez pomocy Mamy! Dowództwo Armii Krajowej, przygotowując powstanie, nie wzięło najwidoczniej pod uwagę tego, że to, co dzieli zwycięstwo od klęski, to nie moc oręża, przeważające siły czy strategia, nawet genialnych dowódców, lecz wola Boga, który zawsze i wszędzie sam o wszystkim decyduje. Jedynie od Jego woli zależy, czy działania ludzkie zostaną uwieńczone sukcesem czy porażką. Dlatego tylko współpraca, zjednywanie Go dla swoich planów i podejmowanie wspólnego z Nim działania może doprowadzić do zwycięstwa. Maryja na Siekierkach powiedziała: Jeśli wy jesteście ze mną, to i Ja jestem z wami i nic się Wam nie stanie! Nurtuje mnie pytanie: co w ciągu 23 lat, które upłynęły od Bitwy Warszawskiej, tak odmieniło serca i umysły mieszkańców stolicy, że zdecydowano bez Bożej i Maryi pomocy walczyć z przeważającym wrogiem i chciano własnymi, wątłymi siłami oswobodzić Warszawę? Gdyby orędzia Maryi przekazywane na Siekierkach zostały przyjęte i zainicjowano by powszechne, ogólnonarodowe modlitwy w intencji pokoju (jak to było w 1920 roku), a warszawianie zreflektowali się i zmienili swoje życie, sądzę, że powstanie zakończyłoby się zwycięstwem nad Niemcami i Warszawa by ocalała! Tak by się z pewnością stało, bo celem misji Maryi było uratowanie Warszawy! Powiedziała: jeśli będziecie ze Mną, to nic się wam nie stanie! Oczywiście, powstańcy indywidualnie zawierzali się Maryi, modlili na różańcu, przyjmowali sakramenty (co żywo wspomina w swojej książce „Przez Maryję wszystko dla Boga. Wspomnienia 1920-1948″ siostra Maria Okońska), lecz oficjalnego, podobnego jak za Marszałka Piłsudskiego zawierzenia działań zbrojnych Bogu i Jego Matce nie było! Dlatego trudno się dziwić, że w sierpniu 1944 roku, w dniu święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi, nie pokonano i nie przepędzono Niemców ze stolicy! Powstanie poniosło druzgoczącą klęskę, a Warszawa została w odwecie spalona i totalnie zrujnowana, wręcz starta z powierzchni ziemi. Pół miliona warszawian straciło życie, tylu, ile przed wojną zostało pomordowanych dzieci poczętych. Po 37 latach, w 1981 roku, w Medjugorie w Jugosławii była podobna sytuacja. Maryja objawiła się tam jako Królowa Pokoju. Modlitwą starała się zapobiec wojnie domowej, o której wiedziała, że wkrótce obejmie cały kraj. Mówiła: Zło (kara) nie nastąpi, jeśli świat się nawróci. Wzywajcie ludzi do nawrócenia, wszystko zależy od waszego nawrócenia (por S. Budzyński, „Tajemnica Objawień w Medjugorie”, s. 47). Czyż Maryja nie to samo mówiła w Warszawie w maju 1943 roku? Chociaż w Jugosławii przez kilka lat trwała wojna, której ślady są widoczne do dziś, to w Medjugorie nie zginął ani jeden człowiek (por. Siostra Emmanuel, „Medjugorie, wojna dzień po dniu”). Obietnica Maryi nie jest czczą obietnicą: jeśli wy jesteście ze mną, to Ja jestem z wami i nic się wam nie stanie!
Zainicjował Ksiądz w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej pierwszosobotnie Msze Święte połączone z publicznym odczytaniem aktu zawierzenia Maryi osób prywatnych, rodzin i firm. Czy wielu ludzi wierzących pragnie dziś zawierzyć swoje życie Maryi? - Już od 13 lat w każdą pierwszą sobotę miesiąca o godzinie 8.30 rano odprawiam Mszę Świętą, podczas której specjalnym aktem zawierzamy się Niepokalanemu Sercu Maryi. Uczestniczy w niej coraz więcej osób, nawet z odległych dzielnic Warszawy. Często po Mszy Świętej podchodzą do mnie ci, którzy z ufnością odprawiali moją Nowennę do Matki Łaskawej (której współautorem jest śp. ks. Jan Twardowski) i opowiadają o rzeczach nadzwyczajnych, jakie po jej zakończeniu zdarzały się w ich życiu! Nie na próżno Matka Łaskawa ma tytuł: od wszelkiego utrapienia! Spotkania te są dla mnie wielką radością i ożywiają pragnienie szerzenia chwały warszawskiej Madonny! Mam nadzieję, że doczekam chwili, kiedy Skarb Warszawy, Cudowny Obraz Matki Łaskawej, zostanie rekoronowany nową królewską koroną, taką jak zaginiony dar stołecznego magistratu, ofiarowany Maryi wraz z tytułem Patronki Warszawy i Strażniczki Polski w 1652 roku.
Jak przedstawia się historia korony Matki Bożej Łaskawej – Patronki Warszawy? - Otóż rok po instalacji obrazu Matki Bożej Łaskawej, będącego swobodną repliką wizerunku Madonny ze strzałami, obrończyni od zarazy, od 240 lat czczonego w Faenzie, mieście włoskiej prowincji Emiliia – Romania, do okolic Warszawy dociera epidemia cholery przywleczona na polskie ziemie przez kozaków. Fundator obrazu, rektor pierwszej w Polsce i Warszawie publicznej, bezpłatnej szkoły powszechnej, pijar ks. Hiacynt Orselli spowoduje, że magistrat dla uproszenia ratunku dla miasta zgadza się na publiczną procesję wokół murów miejskich obrazu Madonny od zarazy, przy biciu wszystkich stołecznych dzwonów. Po tym pamiętnym przejściu Madonny wokół murów miejskich nie odnotowano żadnego zgonu spowodowanego cholerą. Matka Łaskawa osłoniła Warszawę płaszczem swej opieki i wyjednała warszawianom łaskę wygaśnięcia epidemii. By godnie wyrazić wdzięczność za cudowne ocalenie, magistrat ozdabia (dekoruje) wizerunek wotywnym darem, królewską koroną. Została ona nałożona na obraz jako aplikacja, ukrywając dość niefortunnie namalowaną koronę Maryi. Aplikacja została wykonana zgodnie z regułami heraldycznymi. Jest to więc korona, jaka przysługuje królom i królowym, zamknięta, ośmioobłękowa, zwieńczona małym globem z Krzyżem (korona namalowana, otwarta jest zwieńczona… kwiatkiem!). Dar magistratu był czytelnym znakiem mówiącym o królewskiej godności Maryi Łaskawej (patrz: Jerzy Lileyko, „Regalia polskie”, KAW 1987). Podczas podniosłej uroczystości w staromiejskim ratuszu młody, bo powstały zaledwie przed kilkoma miesiącami, obraz okrzyknięto cudownym i jednogłośnie obrano Madonnę ze strzałami Patronką Warszawy! Rajcowie uroczyście powierzyli Maryi Łaskawej nie tylko patronat nad Warszawą, ale obwołali Ją także Strażniczką Polski, słusznie rozumując, że Maryja może skruszyć strzały, nie tylko zarazy, ale i strzały wrażych wojsk. Od tej chwili Maryja Łaskawa otrzymuje oficjalny tytuł: Patrona Varsaviae et Custos Lechiae – Patronki Warszawy i Strażniczki Polski.
Skąd wiemy, jak ta, niezachowana do naszych czasów, wotywna korona wyglądała? - Kiedy następnego roku, 1653, epidemia cholery zbliżała się do Wilna, tamtejszy sufragan postanowił wezwać na ratunek sławną cudem uśmierzenia zarazy stołeczną Madonnę ze strzałami. Zamawia więc w Warszawie replikę cudownego obrazu, na której, po raz pierwszy, zostanie uwieczniony dar magistratu – wotywna, królewska korona. Także inne, powstałe po roku 1652, repliki orsellowskiej Madonny będą ukazywały tę nową koronę: zamkniętą, ośmioobłękową, zwieńczoną krzyżem.
Kiedy ostatecznie książka Księdza „Zjawienie się Matki Bożej podczas Bitwy Warszawskiej 1920 roku, czyli Cud nad Wisłą” ukaże się w księgarniach? - Będzie to zależało od możliwości edytorskich wydawnictwa Fundacji „Nasza Przyszłość”. Ostateczną wersję książki, ubogaconą nowymi materiałami, przekażę wydawcy w październiku bieżącego roku. Dziękuję za rozmowę.
„Bitwę Warszawską wygrałem ja” W związku z 90. rocznicą Bitwy Warszawskiej przez media przewaliła się fala publikacji dotyczących roli Józefa Piłsudskiego w bitwie. Historycy, jak jeden mąż, wyśmiewali i deprecjonowali tezę, że w decydującym momencie zmagań Wódz Naczelny zwyczajnie się załamał i przestał dowodzić bitwą, ba, w przeddzień bitwy (12 sierpnia) poszedł do premiera Wincentego Witosa i jak gdyby nigdy nic złożył dymisję z zajmowanych stanowisk! Na pytanie zaskoczonego premiera, co ma z tym zrobić, odpowiedział: „Co pan uzna za stosowe”. Witos zataił dymisję, bo uznał, że ogłoszenie jej publicznie byłoby straszliwym ciosem w morale armii. Piłsudski opuścił Warszawę, najpierw pojechał do kochanki – Aleksandry Szczerbińskiej pod Tarnów, a dopiero potem do Puław. Ponaglony przez szefa sztabu generalnego gen. Tadeusza Rozwadowskiego – przyspieszył planowany atak znad Wieprza o jeden dzień, dołączając już do pościgu za cofającymi się już od paru dni bolszewikami. Historycy w Polsce po 1989 roku uznają niemal za dogmat wszystkie tezy piłsudczykowskiej propagandy. Czynią to w stylu, który musi budzić uczucie zażenowania. Czy dochodzenie prawdy, i to sprzed 90 lat – to jest jakiś zamach na świętość? Czy ujawnienie jak było, sprawi, że Polska się zwali? Wolne żarty. Czytam oto wywiad z dr. Grzegorzem Nowikiem („Gazeta Wyborcza”, 14-15.08.2010) pod wymownym tytułem „Jak Piłsudski pobił Lenina”. Na pytanie redakcji o kontrowersje związane z bitwą, Nowik odpowiada: „Spór powstał po publikacji „Pierwszej wytycznej operacji warszawskiej” wybitnego historyka płk. Mariana Kukiela. Uważał on, że autorem planu Bitwy Warszawskiej 1920 r., a szczególnie kontrofensywy znad Wieprza był nie Piłsudski, ale gen. Tadeusz Rozwadowski. Tezy Kukiela w świetle badań prof. Wiesława Majewskiego oraz dr. Marka Tarczyńskiego, a także moich, są nie do utrzymania. Zresztą i Kukiel wycofał się z nich w 1928 r.”. Humorystycznie brzmi zdanie „Kukiel wycofał się z nich w 1928 r.”. Było to dwa lata po zamachu majowym. W więzieniu przez rok gnił twórca zwycięstwa warszawskiego – gen. Tadeusz Rozwadowski. To była zemsta za ujawnienie tuż przed majem 1926 kulisów bitwy warszawskiej, po tym, jak Piłsudski w książce „Rok 1920” zdeprecjonował wszystkich generałów i tylko siebie uznał za zwycięzcę. Po wyjściu z więzienia Rozwadowski długo nie pożył. W takiej atmosferze, kiedy kult Piłsudskiego był obowiązującą ideologią – weryfikowanie swoich poprzednich poglądów było znaczące. Nowik przekonuje, że dzisiaj Kukiel przychyliłby się do jego tez, a argument za tym jest wręcz rozbrajający: „Kukiel nie wykorzystał najcenniejszego źródła – relacji Wodza Naczelnego”. Oczywiście, to jest rozstrzygające, relacja Naczelnego Wodza. Co innego inne relacje, te nie mają znaczenia – a chodzi tu o takie osoby jak: gen. T. Rozwadowski, W. Witos. Maciej Rataj (marszałek Sejmu), gen. Maxime Weygand oraz wiele innych. Wszystkie one jednoznacznie stwierdzają, że przez prawie dwa miesiące Piłsudski był w stanie kompletnego załamania psychicznego. Wystarczy zresztą przejrzeć ogromne zbiory dokumentów z tego okresu (od czerwca 1920) – nie znajdziemy żadnego z podpisem Naczelnego Wodza! Pierwszy pochodzi dopiero z 15 sierpnia – jest nim rozkaz o ataku Grupy Uderzeniowej znad Wieprza. No i oczywiście jest nim także akt dymisji z 12 sierpnia, ale ten dokument był tajemnicą aż do 1962 roku! Obecnie ten dokument jest przez historyków ignorowany – mówią, że to był tylko pozór, bo Piłsudski nie chciał utrudniać rokowań z bolszewikami. Tyle tylko, że wcale tego Witosowi nie powiedział. Ale analiza faktów wskazuje, że po 12 sierpnia (a i wcześniej) faktycznym prowadzącym bitwę był gen. Rozwadowski. W zachowanych dokumentach mamy setki stron jego rozmów juzowych z dowódcami frontów, mamy dziesiątki narad i wizyt na pierwszej linii frontu. Gdzie był wtedy Wódz Naczelny? Nie zachowała się ani jedna fotografia przedstawiająca Piłsudskiego wśród żołnierzy, a przecież tak bardzo lubił fotografować się z wojskiem. Tych fotografii nie było, bo nie było go na froncie. Ale to nie wszystko – bitwę stoczono nie wedle rozkazu z 6 sierpnia (w jego wypracowaniu rzeczywiście brał udział Piłsudski), ale z 9 sierpnia, po tym, jak Rozwadowski dostrzegł nieaktualność tego pierwszego. Był to pisany ręcznie przez Rozwadowskiego rozkaz o fikcyjnym numerze 10.000. Został on upubliczniony w 1929 roku w książce „Generał Rozwadowski”. Charakterystyczne jest to, że podpis Piłsudskiego widnieje pod zdaniem „Zostają niniejszym informowani”. Jest tam kilkanaście nazwisk generałów. Wódz Naczelny „zostaje informowany”? Jak to rozumieć? Bardzo prosto – Piłsudski niejako poddawał się decyzji Rozwadowskiego co do prowadzenia bitwy, choć nie podobała mu się koncepcja uderzenia także na północy (5. Armia gen. W. Sikorskiego) – umył ręce, jakby mówiąc: „To niech Pan Generał walczy wedle swojej koncepcji, ale ja nie będę tego firmował”. I bitwę wedle koncepcji Rozwadowskiego przeprowadzono – 5. Armia uderzyła na kilka dni przed atakiem Grupy Uderzeniowej znad Wieprza, a Józefowi Hallerowi udało się przełamać bolszewików pod Radzyminem. Potem Piłsudski uważał, że działania Hallera i Sikorskiego były niepotrzebne, ale do kogo miał pretensje? Jeśli Naczelny Wódz tak mówi, to znaczy, że przyznaje, że nie miał wpływu na przebieg operacji, a więc faktycznie nie pełnił funkcji Naczelnego Wodza.
Nie wiem co ma na myśli dr Nowik mówiąc: „Ani Kukiel, ani historycy z komisji nie wiedzieli też, że część dokumentów sztabowych gen. Rozwadowski dekretował już po bitwie. Przed laty ujawnił to prof. Piotr Stawecki. Marian Kukiel zawierzył także zawodnej – zdaniem dr. Tarczyńskiego – pamięci szefa Sztabu Generalnego”. To już pachnie dosyć ordynarną próbą zdyskredytowania Rozwadowskiego wedle wskazań piłsudczykowskiej machiny propagandowej z lat 20. oskarżającej znanych generałów o „fałszowanie dokumentów”. Jak się też okazuje, pamięć szefa sztabu była zawodna, ale pamięć Naczelnego Wodza nie podlega dyskusji. A może i podpis Piłsudskiego na rozkazie nr 10.000 z 9 sierpnia też jest sygnowany później, a może i podrobiony? Piłsudski był dzieckiem szczęścia, uratował się dzięki temu, że ludzie, z którymi współpracował w poczuciu odpowiedzialności za państwo nie wykorzystali okazji, by go zdyskredytować. Witos nie ogłosił jego dymisji, a Rozwadowski tłumił krytykę Naczelnego Wodza w sferach wojskowych, milcząc latami na temat prawdziwego przebiegu bitwy. W maju 1926 roku, po zajęciu siedziby premiera, piłsudczycy pierwsze co zrobili, to włamali się do szafy pancernej Witosa w poszukiwaniu aktu dymisji Piłsudskiego z dnia 12 sierpnia 1920. A Rozwadowskiego zwyczajnie, bez sądu, zamknięto w więzieniu. Miał tam gnić, bo – jak rzucił mu podczas ostatniej rozmowy Piłsudski: „Bitwę Warszawską wygrałem ja”. I nikt inny. I tak jest po dziś dzień. PS. Jedyną książką naukową, która przedstawia wydarzenia z innej perspektywy, jest biografia autorstwa dr. Mariusza Patelskiego pt. „Generał broni Tadeusz Rozwadowski – żołnierz i dyplomata” (wyd. RYTM, Warszawa 2002). Znamienne jest jednak to, że Wydawca uzupełnił to wydanie swoim posłowiem, dystansując się od ustaleń autora. Napisał m.in.: „Jedno jest jednak pewne i nie budzi wątpliwości: Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski był Naczelnikiem Państwa, Przewodniczącym Rady Obrony Państwa, Naczelnym Wodzem i z racji swego stanowiska podejmował kluczowe decyzje oraz brał na siebie pełną odpowiedzialność wobec Boga i Historii”. Tak wygląda polska poprawność polityczna w wieku XXI. Jan Engelgard
Czy Piłsudski pomógł bolszewikom? – rozmowa z Andrzejem Nowakiem Wojna lat 1919-20 jest dziś przedmiotem sporów polsko-rosyjskich. Czy stanowisko historiografii rosyjskiej da się jakoś zniuansować? Wśród szerszych kręgów historyków czy w ogóle ludzi zainteresowanych historią temat ten podejmowany jest raczej propagandowo. Istotne znaczenie ma tu wątek jeńców bolszewickich, który został uruchomiony jeszcze na zamówienie Michaiła Gorbaczowa. Przypomnijmy Gorbaczow inicjując ujawnienie części prawdy na temat Katynia – przypisanie wyłącznej odpowiedzialności za zbrodnię NKWD, choć bez wskazania najwyższych władz państwa sowieckiego, realnie odpowiedzialnych za tę decyzję – jednocześnie nakazał swoim propagandystom szukanie anty-Katynia. Nakazał szukanie polskich zbrodni, które w oczach sowieckiej opinii jakoś by zrównoważyły informację o mordzie popełnionym na polskich oficerach. I ten temat w kolejnych falach propagandowych w Rosji powraca. W nieco węższym kręgu wydarzenia sprzed 90 lat dyskutowane są w kontekście odpowiedzialności Piłsudskiego za uratowanie bolszewizmu. Wskazuje się lato i jesień roku 1919, rozmowy w Białowieży i Mikaszewiczach, a przynajmniej tajną ich część, bo oficjalnie dotyczyły one wymiany jeńców. Natomiast nieoficjalnie dotyczyły przerwania działań na froncie polsko-bolszewickim, czynnym praktycznie od lutego.
Dlaczego rozmowy te były tak ważne, skoro ostatecznie w kolejnym roku doszło do eskalacji wojny? Miały one istotne znaczenie dla strony sowieckiej. Chodziło o odciążenie frontu przeciw Polsce, aby można było około 40 tysięcy szabel i bagnetów – jak się wtedy liczyło – przerzucić na front wojny domowej, wojny z Denikinem. Mimo że nie było żadnego układu Piłsudski-Lenin, to już samo prowadzenie takich rozmów realnie umożliwiło stronie sowieckiej przerzucenie tej ilości wojsk na front wewnętrzny. Denikin pisał o tym później w swoich wspomnieniach. Ale standardowo wątek ten w piśmiennictwie rosyjskim powracał. Podjął go Aleksander Sołżenicyn w eseju, który się ukazał w wydanym w latach 70. zbiorze „Iz pod głyb”. Ze strony polskiej również takie oskarżenie pod adresem Piłsudskiego zostało wysunięte. I zrobili to jego polityczni przeciwnicy – posłowie endeccy – już w roku 1920. A mogli to zrobić, ponieważ strona rosyjska w maju tego roku, gdy trwała ofensywa Piłsudskiego na Kijów, ujawniła, na zasadzie przecieku kontrolowanego do komunistycznej prasy niemieckiej, informację o rozmowach z Polakami, jakie toczyły się rok wcześniej. Chodziło o skompromitowanie Piłsudskiego, który mając w roku 1919 okazję zgnieść wspólnie z Denikinem bolszewików paktował z nimi, a teraz porywa się samotnie z motyką na słońce, kiedy w Rosji nie ma już opozycji.
Wspomniał pan o doraźnym konflikcie endeków z Piłsudskim. Czy w Polsce pojawiały się jakieś inne głosy krytykujące marszałka za działania w roku 1919? Po drugiej wojnie światowej temat ten znalazł ważne miejsce w polskiej literaturze emigracyjnej dzięki Józefowi Mackiewiczowi. Jego książka „Zwycięstwo prowokacji” przedstawia w formie publicystycznej zarzuty wobec marszałka, które właściwie formułują Rosjanie. Mackiewicz z pasją oskarża Piłsudskiego o to, iż ten w imię wąsko pojmowanego polskiego interesu narodowego zdecydował się nie pomóc Denikinowi, a faktycznie w krytycznym momencie pomógł Leninowi. Pisarz rozwinął ten wątek w powieści „Lewa wolna”. Tu uwaga na marginesie: „Zwycięstwo prowokacji”, które w zeszłym roku ukazało się po angielsku nakładem Yale University Press, bardzo prestiżowego wydawnictwa, ze wstępem Timothy’ego Snydera, powinno w pierwszej kolejności zostać przełożone na język rosyjski. Znalazłoby z pewnością wielu wdzięcznych czytelników. A jeszcze lepiej gdyby się udało na rosyjski przełożyć takie powieści Mackiewicza jak „Lewa wolna”, bo każdy Rosjanin patriota przeczytałby ją z wielką przyjemnością.
Jakie były reakcje na książki Mackiewicza? Spotykał się on z bardzo ostrymi ripostami ze strony środowisk piłsudczykowskich i nie tylko. Niemal wszystkie odłamy emigracji krytykowały te jego wystąpienia. Może z jednym wyjątkiem, jakim był Jędrzej Giertych, który uważał, że opinia Mackiewicza dotycząca Piłsudskiego tylko potwierdza jego negatywną ocenę marszałka. I na tym tle wywiązała się między nimi pełna szacunku korespondencja.
Może zatem powinniśmy wziąć pod uwagę nasz grzech zaniechania wobec białej Rosji? Warto do tego problemu wracać. Dlatego mówiłem o tym, że dobrze byłoby przełożyć twórczość Mackiewicza na język rosyjski. Sądzę, że na płaszczyźnie antykomunizmu, mimo wszystkich dzielących nas różnic, jest chyba jedyna realna szansa zbliżenia wrażliwości historycznej niemałej części Polaków głęboko przeżywających swój patriotyzm z wrażliwością historyczną najlepszej części Rosjan, którzy postrzegają tradycję rosyjską jako radykalnie odmienną od komunizmu. Mamy tu jakże ważną dyskusję o tym, czy dało się obalić komunizm wspólnymi siłami w roku 1919. W „Lewej wolnej” pojawiają się pytania o to, czy dla Polski było możliwe, żeby zawrzeć układ z Denikinem na takiej zasadzie, na jakiej Denikin wyłącznie był gotów się zgodzić. A więc, żeby polskie wojska idąc na wschód zawieszały rosyjskiego dwugłowego orła nie tylko gdzieś w Mińsku czy Smoleńsku, ale już w Grodnie, Wilnie, a nawet we Lwowie, który przecież przed pierwszą wojną światową do Rosji nie należał, ale według planów rosyjskich podtrzymywanych przez Denikina miał do niej należeć. Tak więc tutaj był kłopot, bo przecież nikt z Polaków nie wyobrażał sobie, żeby Grodno czy Lwów miały się znaleźć poza granicami odrodzonego państwa polskiego. Rozmawiał: Filip Memches
W czym konkretnie przeszkadza ten krzyż?
1. Wielce Szanowni przeciwnicy krzyża przed Pałacem Prezydenckim - uszanuję wasz pogląd, ale powiedzcie mi proszę - w czym właściwie przeszkadza wam ten krzyż? Co złego wyraża, że waszym zdaniem nie może stać tam, gdzie stoi?
2. Bramy wjazdowej do Pałacu nie zagradza, widoku nie zasłania, zawaleniem się na przechodniów nie zagraża - więc w czym problem, o co wam chodzi właściwie?
3. Mówicie, że miejsce krzyża jest w kościele... ale przecież krzyże stoją nie tylko w kościołach. Powiem więcej - w kościołach to raczej wiszą małe krzyże, a te większe zazwyczaj stoją poza kościołami. W mojej rodzinnej wsi krzyż stoi przed kościołem, stoi na krańcach wsi, stoi w środku wsi, stoi też poza wsią, na rozstajnych drogach, postawiony tam na upamiętnienie miejsca, w którym zginęli powstańcy styczniowi. Stoją te krzyże i nikomu nie przeszkadzają. Nikt się przed nimi nie musi modlić, nawet czapki nie musi zdejmować, jeśli nie chce. Ja nie zdejmuję, bo nie noszę. Starsze kobiety jeszcze odprawiają pod tymi krzyżami majówki, lecz coraz rzadziej tam się zbierają. Na jednym z tych krzyży jest napis - od gradobicia zachowaj nas Panie. I Pan póki co zachowuje.
4. Jestem ze wsi, czyli z ciemnogrodu, może nie wszystko rozumiem, więc mnie oświećcie, zacni jasnogrodzianie - o co chodzi? Że co, że przyjedzie do prezydenta muzułmańska delegacja i krzyż ją obrazi? Jeździłem w oficjalnych delegacjach do do Egiptu, Maroka, Indonezji i półksiężyc mnie nie obrażał. Wręcz przeciwnie, miałem poczucie, że jestem traktowany uroczyście, skoro gospodarze przyjmują mnie w miejscu opatrzonym symbolami religijnymi.
5. Czy ten krzyż ujmuje Pałacowi Prezydenta dostojeństwa lub powagi? Wręcz przeciwnie - dodaje mu go. Przypomnia to, co widziały i przeżyły dostojne mury pałacu. Tam zginął prezydent i wielu jego współpracownikó, tam stały trumny, tam byłą żałoba, tam przyszło w tych dniach setki tysięcy ludzi!
6. Czy też krzyż uchybia prezydentowi? W żadnym razie. Każdy polski prezydent, wierzący czy niewierzący, nie może bać się krzyża, bo jest prezydentem kraju w większości chrześcijańskiego. A Bronisław Komorowski z krzyżem obyty, choćby w Niepokalanowie, gdzie przez lata pracował u ojców zakonnych.
7. Mówicie nie krzyż, tylko tablica.. A ja wam powiem, że prawdziwie polskim zwyczajem jest właśnie krzyż, a nie tablica. Bo krzyż wyraża więcej i upamiętnia mocniej niz jakikolwiek inny pomnik czy tablica. Tablica to kamień, a krzyż to wiara. Zwłaszcza taki krzyż, z którym wiąże się wspomnienie bólu nas wszystkich. Nie było przecież Polaka, któremu tragedia smoleńska byłaby obojętna.
8. Nikt wam nie każe tego krzyża czcić, nikt was nie zmusza nawet, by go szanować. Zostawcie go tylko w spokoju. PS. Znając obyczaje niektórych komentatorów, tym razem proszę o powściągliwość języka. Proszę o argumenty merytoryczne, a kto nie potrafi rozmawiać w tej konwencji, niech się raczej nie wypowiada. Janusz Wojciechowski
Prezydentura według Hitchcocka Zwolennicy Bronisława Komorowskiego zagłosowali na niego, bo chcieli mieć w Polsce spokój – a mają ludzi na ulicach. Nowy prezydent chciał panować w imię zgody, a w pierwszym tygodniu urzędowania skłócił ludzi tak, że zgodę musiała zapewnić policja wyposażona w armatki wodne Warto zwrócić uwagę, że zamiar przeniesienia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego Bronisław Komorowski wyraził mniej więcej w tym samym czasie, w którym przywódcy obozu rządzącego zmuszeni byli przyznać, iż śledztwo smoleńskie tkwi w martwym punkcie z powodu braku współpracy strony rosyjskiej z polską prokuraturą. Zaczęli więc poważnie liczyć się z tym, że sprawa smoleńska nigdy nie zostanie w przekonujący sposób wyjaśniona. Już dawno wygasły medialne przecieki i spekulacje dotyczące rzekomych nacisków na załogę samolotu. Początkowa teza, że jedynymi odpowiedzialnymi za katastrofę są jej ofiary, okazała się więc nie do utrzymania nawet na poziomie propagandowym. Innej hipotezy na razie społeczeństwu nie przedstawiono i raczej nieprędko to nastąpi, gdyż każde inne wyjaśnienie musi tak czy inaczej wskazywać na czyjąś odpowiedzialność po stronie Rosji lub rządu polskiego. A takiej treści nie da się wyrazić w specyficznym języku, w jakim kierownictwo PO przemawiało dotąd do Narodu i do swoich zwolenników.
Usuwanie “widocznych znaków” problemu Trwają więc zapewne gorączkowe poszukiwania takiej formuły komunikatu, który pozwoliłby Tuskowi po raz kolejny wykręcić się sianem i zakończyć sprawę w przestrzeni medialnej. Pewnie trwa też tajna preselekcja politycznych i urzędniczych płotek do ewentualnego odegrania roli kozła ofiarnego. W każdym przypadku wyciszenie sprawy smoleńskiej pod koniec lipca wydawało się dla PO najlepszym wyjściem z sytuacji. Do tego potrzebne było jednak usunięcie wszystkich “widocznych znaków” problemu, do których należy krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Deklaracja Komorowskiego nie była więc jego kolejnym emocjonalnym lapsusem, tylko inauguracją nowej, wielostopniowej strategii politycznej polegającej na ostatecznym zamieceniu Smoleńska pod dywan. Tymczasem warty obywatelskie zaciągnięte na Krakowskim Przedmieściu uruchomiły znaną sekwencję wydarzeń, po których będzie to już niemożliwe. Zarówno sam krzyż, jak i pomnik, który powinien stanąć w jego miejsce, a nawet sam spór o krzyż i pomnik, nie pozwolą opinii publicznej zapomnieć nie tylko o poległych w katastrofie, ale i o tym, że wciąż nie ma odpowiedzi, dlaczego do niej doszło. Tak więc rządzący wcześniej czy później będą musieli Narodowi tej odpowiedzi udzielić. I to już jest zwycięstwo osób czuwających przy krzyżu, zwycięstwo, którego nie zabiorą nam ani ciągłe prowokacje warszawskiego półświatka wobec czuwających, ani poniedziałkowa nocna demonstracja. Zapowiedziane przez Komorowskiego usunięcie krzyża sprzed Pałacu miało się wpisać w zespół innych zabiegów służących stopniowemu zamiataniu sprawy smoleńskiej pod dywan. Opozycji i mediom drążącym ten skrajnie kłopotliwy dla władzy temat propaganda stara się przykleić łatkę obsesjonatów (mających rzekomo “obsesję smoleńską”) i zwolenników “teorii spiskowych”. Oba określenia zasługują na komentarz. W Smoleńsku zginął prezydent i całe dowództwo polskiej armii. Oznacza to, że organy państwa polskiego nie zapewniły im elementarnego bezpieczeństwa. Powstaje więc pytanie: jeśli państwo nie potrafiło zapewnić bezpieczeństwa swojemu prezydentowi, to czy jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo komukolwiek. Smoleńsk, poza wszystkim, był największą kompromitacją III Rzeczypospolitej, dowodem, że jako państwo nie spełnia ona podstawowych funkcji przypisanych tego typu organizacjom. Badanie katastrofy smoleńskiej prowadzi więc prostą drogą do sedna sprawy, jaką jest aktualny stan i kondycja państwa polskiego. Jak można wobec tego mówić, że nie jest to temat najważniejszy?
W internecie i na łamach prasy dyskutuje się nad okolicznościami katastrofy, gromadzi się informacje, opinie ekspertów, formułuje różne hipotezy. Media tzw. głównego nurtu nazywają to poszukiwaniem teorii spiskowych, mimo że w 99 przypadkach na 100 działalność ta z teoriami spiskowymi nie ma nic wspólnego. Jest ona zbieraniem informacji i wyciąganiem wniosków z przesłanek, czyli zachowaniem całkowicie racjonalnym, a w obecnej sytuacji nie tylko uzasadnionym, ale wręcz koniecznym. Lista konkretnych pytań dotyczących katastrofy, na które opinia publiczna wciąż nie zna odpowiedzi, sformułowana przez blogerów Salonu 24 mieści się na kilkudziesięciu stronach maszynopisu. Powtarzam: lista samych pytań – nie odpowiedzi i “teorii”. Dziennikarstwo obywatelskie i blogerzy wykonują dziś pracę, którą w normalnych warunkach powinny wykonywać główne dzienniki i stacje telewizyjne. Dociekają prawdy. Robią więc coś, co w USA, Wielkiej Brytanii i innych starych demokracjach ani na chwilę nie schodziłoby ze szpalt i ekranów największych nadawców. U nas jednak dziennikarstwo głównego nurtu nie służy do opisu rzeczywistości, tylko do wytwarzania “matriksu”. No i do oskarżania o “teorie spiskowe” tych obywateli, którzy z konieczności biorą się za to, co jest obowiązkiem profesjonalnych dziennikarzy.
Nocne objawienie się “innej Polski” Fascynująca skądinąd jest kwestia czasu, w jakim odbyła się poniedziałkowa demonstracja przeciwników krzyża: godzina 23.00. Tylko o tej porze da się zebrać podpity tłum z nocnych lokali, tę “inną Polskę”, nad którą cmokają z zachwytu liberalni komentatorzy TVN. Na przykład pani Kazimiera Szczuka dostrzega ozdrowieńczy wymiar happeningu w tym, że jak coś jest nadmiernie poważne, to trzeba to zrównoważyć śmiechem i zabawą. Jest ona widać taką osobą, którą wszystko bawi, czemu dała wyraz parę lat temu, przedrzeźniając niepełnosprawną dziewczynkę, Madzię Buczek, znaną z publicznego odmawiania Różańca. Śmiechu było co niemiara. Tak to dekadencja otwiera drogę pospolitemu chamstwu i zachęca je, żeby się zbuntowało.
Sukces, jakim było nocne objawienie się “innej Polski”, wychowanej przez Waltera i Michnika, musi być jednak i dla nich przedmiotem pewnej troski. Jeśli w tym wyjściu młodych antyklerykałów na ulicę było coś spontanicznego i jeśli ta rewolta potrwa jeszcze jakiś czas, to antyklerykalna ulica naturalną koleją rzeczy wykreuje własnych liderów, którzy zanim coś zrobią, nie będą już pytać o zdanie swoich wychowawców. Dlatego jeśli “Gazeta Wyborcza” sama nie organizuje tego ruchu, to we własnym interesie musi go dyskretnie wygaszać. Poza nocną porą uderzającą cechą wspomnianej demonstracji był głęboki deficyt pozytywnej treści. Skandowano przeciw czemu się występuje, ale nie w imię czego. Z jednym wyjątkiem, którym był transparent w obronie “państwa prawa” (“Państwu prawa” można pogratulować obrońców). Z przeszłości wiadomo, że jeśli takie anarchistyczne, absurdalne zjawiska uzyskują samodzielną artykulację polityczną, jest nią z reguły ideologia totalitarna. Zapomniana lekcja historii i literatury uczy, że w XIX i XX wieku liberalni “ojcowie”, zatroskani o tolerancję, z reguły wychowywali totalitarnych “synów”. W poniedziałek na Krakowskim Przedmieściu zarysował się też cień nowego, postliberalnego totalizmu, choćby w nazywaniu obrońców krzyża “terrorystami”. Wynika z tego, że skandujący to słowo chcą, by do rozwiązania problemu państwo użyło komandosów. Wezwania do siłowego rozwiązania pobrzmiewały też w SLD-owskich skargach, że państwo nie potrafi zapewnić porządku publicznego. Czuło się w nich nostalgię za czasami generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, którzy potrafili zapewnić porządek jak nikt inny.
Za wszelką cenę skłócić Polaków Wśród interpretacji zdarzeń nie mogło oczywiście zabraknąć żelaznej teorii, że za wszystko odpowiada Jarosław Kaczyński. Redaktor Lisicki z “Rzeczpospolitej” sprzedał nawet ten stary towar w nowym opakowaniu. Posłanka Mucha z PO zmodyfikowała tę teorię w ten sposób, że nawet jeśli Kaczyński nie odpowiada za powstanie konfliktu o krzyż, to ponosi całkowitą odpowiedzialność za jego rozwiązanie, które ma polegać na tym, że sam na własnych plecach odniesie krzyż w ustronne miejsce. W tle tych rad, których udzielają prezesowi PiS także niektórzy publicyści, związani głównie z “Rzeczpospolitą”, tkwi żywe przekonanie, że gdyby Jarosław Kaczyński złagodził swój wizerunek i wypowiedzi, to zyskałby więcej poparcia. Wierzącym w to warto jednak przypomnieć, że jest polityk prawicowy, który przed trzema laty przyjął receptę tego typu i spróbował ją zastosować w praktyce, tworząc “Polskę Plus”. Od etatowych krytyków prezesa PiS należałoby więc oczekiwać wyjaśnienia, dlaczego Jarosław Kaczyński, który w ich mniemaniu cały czas popełnia błędy, uzyskał ostatnio poparcie blisko połowy elektoratu, a Michał Kazimierz Ujazdowski, który zawsze słuchał ich rad, w krótkim czasie znalazł się na politycznej kanapie? Wszystko to potwierdza – mówiąc słowami Juliusza Słowackiego, autora “Balladyny” – “jak dziwne owoce wydają drzewa ręką ludzi sadzone”. Zwolennicy Bronisława Komorowskiego zagłosowali na niego, bo chcieli mieć w Polsce spokój – a mają ludzi na ulicach. Nowy prezydent chciał panować w imię zgody, a w pierwszym tygodniu urzędowania skłócił ludzi tak, że zgodę musiała zapewnić policja wyposażona w armatki wodne. Następnie, chyłkiem wmurował tablicę ku czci żałoby narodowej, aby zadowolić jednocześnie zwolenników pomnika i przeciwników krzyża. Nowa prezydentura zaczyna się jak dobry film według Hitchcocka: najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie wzrasta.
Andrzej Waśko
Prof. dr hab. Andrzej Waśko jest historykiem literatury, publicystą, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego i Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej “Ignatianum” w Krakowie.
Emerytalna wojna w rządzie trwa nadal
1. Od wielu miesięcy trwa spór w rządzie Donalda Tuska wokół przyszłości zreformowanego 10 lat temu systemu emerytalnego. Minister Pracy wsparta przez Ministra Finansów przedstawiła propozycje,które faktycznie rozmontowują istniejący system ubezpieczeń kapitałowych choć przeciwny tym rozwiązaniom szef doradców premiera Minister Michał Boni Po raz kolejny propozycje resortu pracy zostały wycofane z obrad Komitetu Stałego rady Ministrów Przypomnijmy dla porządku parę szczegółów tych propozycji . Minister Finansów i Minister Pracy przedstawili propozycję zmniejszenia składki odprowadzanej do OFE z 7,3% do 3% wynagrodzenia co pozwoliłoby budżetowi zaoszczędzić około 14 mld zł rocznie (około 1 % PKB ) ponieważ o taką kwotę zmniejszyłyby się jego transfery do OFE. Propozycja spotkała się z krytyką większości ekonomistów, zdystansował się od niej także jego główny doradca minister Michał Boni, podkreślając,że nie jest to propozycja rządowa. Później Minister Pracy już samodzielnie dodała do tych propozycji możliwość wycofania z OFE zgromadzonej tam składki kobietom powyżej 55 roku życia i mężczyznom powyżej 60 roku życia ale tylko dla tych ,którzy zgromadzą stosunkowo wysokie oszczędności w OFE. Zaproponowała także nawet możliwość wyboru systemu emerytalnego ( tylko ZUS albo ZUS i OFE ) dla wszystkich będących w nowym systemie emerytalnym i dla tych,którzy dopiero wchodzą na rynek pracy, a także zakaz akwizycji przez OFE czy wyższy udział inwestycji OFE w akcje
2. Zaproponowane przez resort pracy rozwiązania mimo tego, że zostały ubrane w atrakcyjne na pierwszy rzut oka propozycje dla ubezpieczonych w II filarze, sugerujące swobodę w wydatkowaniu środków zgromadzonych w OFE, a nawet możliwość powszechnej rezygnacji z ubezpieczenia w OFE, niestety nie służą dobru ubezpieczonych ale są rozpaczliwą próbą ratowania finansów państwa przed bankructwem, stąd silne poparcie dla tych propozycji Ministra Finansów. Głównym celem proponowanych zmian jest więc jak już wcześniej zaznaczyłem zmniejszenie wydatków budżetowych przynajmniej o 14 mld zł ( w warunkach roku 2011) a więc zmniejszenie deficytu finansów publicznych o 1% PKB rocznie co stwarzałoby również szansę na nieprzekroczenie przez dług publiczny 55% PKB, czyli II progu ostrożnościowego z ustawy o finansach publicznych.
Trzeba jednak zdawać sobie sprawę,że tak duża ingerencja w wielkość środków przekazywanych do OFE, a także możliwość wypłacania zgromadzonych tam oszczędności na 10 lat przed przejściem na emeryturę dla kobiet i na 5 lat przez mężczyzn oraz powszechna możliwość wyboru systemu ubezpieczeniowego (tylko ZUS czy ZUS i OFE)oznacza prawdopodobnie zakwestionowanie istnienia OFE. Zgromadziły one do tej pory oszczędności 14,4 mln ubezpieczonych i była to na koniec 2009 roku kwota 178,6 mld zł, a w połowie roku 2010 blisko 185 mld zł. Ponieważ za gromadzenie tych oszczędności od każdych 100 zł wpłaty OFE pobierały do końca roku 2009 7% wynagrodzenia, a także za zarządzanie aktywami kolejne 2,8% to suma tych prowizji od każdych wpłaconych 100 zł wynosiła około 10 zł. Do tej pory więc OFE zarobiły blisko 18 mld zł i bardzo zasadne jest pytanie do obecnego rządu dlaczego zapłaciliśmy tak duże pieniądze tym firmom skoro teraz gotowi jesteśmy przyjąć propozycje ustawowe,które kwestionują sens ich dalszego istnienia.
3. Wydawało się już,że spór wokół ubezpieczeń emerytalnych został rozstrzygnięty w sytuacji kiedy rząd przyjął aktualizację programu konwergencji w którym nie uwzględniono zmniejszenia wysokości składki przekazywanej do OFE.
Nic bardziej błędnego, spór trwa w najlepsze, a Ministerstwo Pracy wzbogaciło go jeszcze propozycją wprowadzenia w Polsce rozwiązań z kanadyjskiego systemu ubezpieczeń emerytalnych polegających na niskiej ryczałtowej składce emerytalnej i w konsekwencji niskiej emeryturze uzupełnionego systemem ale już zupełnie dobrowolnych ubezpieczeń emerytalnych (podobnych do istniejącego już w Polsce tzw. III filara). Spór pewnie się za jakiś czas zakończy i ostatecznie rozstrzygnie go Premier po naradzie z Janem Krzysztofem Bieleckim szefem jego nowej Rady. Można się nawet domyślać,że zostanie rozstrzygnięty nie pomyśli Minister Pracy ale te kilka miesięcy publicznych przepychanek pomiędzy ministrami spowodowało ugruntowanie opinii w społeczeństwie,że przeprowadzona 10 lat temu reforma emerytalna jest coraz bardziej nieefektywna, a jej kontynuowanie będzie powiększało i tak ogromne już dopłaty do systemu ubezpieczeń pracowniczych. Po co więc było wywoływanie całego paromiesięcznego zamieszania wokół przyszłości systemu emerytalnego w Polsce nie bardzo w tej chwili wiadomo, skoro prawdopodobnie wszystko zostanie po staremu? Spór w rządzie wokół systemu emerytalnego dobitnie pokazuje,że ten rząd w strategicznych sprawach dla naszego kraju nie ma wypracowanych rozwiązań, a wewnętrzne wojny powodują tylko destabilizację tego co do tej pory funkcjonowało nie najgorzej.
Zbigniew Kuźmiuk
Zychowicz o zdradzie Polski przez Dmowskiego i Endecję Piotr Zychowicz napisał w Rzeczpospolitej „Rok 1920” Przegrane zwycięstwo” Oto parę fragmentów „Rok 1920 był momentem zwrotnym w dziejach Polaków. To właśnie wtedy, mimo militarnego zwycięstwa, ostatecznie umarła idea Polski wielkiej, która rozciąga się na szerokich połaciach Europy Wschodniej, swymi granicami sięgającej niemal po mury Kremla i po stepy Zaporoża, której obywatele mówili dziesiątkami języków i wznosili modły w kościołach, cerkwiach, synagogach, zborach i meczetach. ”...” To właśnie w Rydze Polska ostatecznie wyparła się idei jagiellońskiej – porozumienia narodów znajdujących się między Niemcami a Rosją. Jedynej koncepcji, która może zapewnić Polsce, że będzie liczącym się graczem, a nie średnim państwem, z wynikającymi z historii ambicjami, ale bez potencjału, by je zrealizować. „…„W 1920 roku zaczęła się Polska nacjonalistyczna, ograniczona w istocie do potencjału tylko jednego z tworzących ją niegdyś narodów.Czymże jest bowiem te 25 – 35 milionów Polaków, gdy z jednej strony ma się Niemcy, a z drugiej Rosję.”…” Zgodnie z tą ostatnią (zrealizowaną w Rydze) Polska miała być państwem opartym na plemiennej wspólnocie krwi, nie zaś wielonarodową Rzecząpospolitą. Jak obrazowo postulował Roman Dmowski w 1919 roku, „skróćmy tę Polskę trochę”. źródło tutaj
Mój komentarz Jest to jeden z najważniejszych tekstów jakie powstały w ciągu ostatnich lat .Gorąco polecam przeczytanie go w całości . Uważam ,ż tekst Piotra Zychowicza powinien być dla każdego obowiązkowa lekturą . Cieszę się ,że tezy które głoszę od dawna zaistniały w gazecie mainstreamowej . Jedne zastrzeżenie jakie mam do tekstu to nazywanie Rzeczpospolitej Obojga Narodów Polską, ale autor dokonał tego zapewne aby uwypuklić to co utraciliśmy. Moja teza , obrazoburcza , że Polska nie ma prawa nazywać siebie ani II ani III Rzeczpospolita, że prawdziwa Rzeczpospolita , to ta Rzeczpospolita Obojga Narodów ,że dopiero po restytucji Unii Lubelskiej , odbudowie mocarstwa będziemy mieli prawo nazwać je II Rzeczpospolitą zyskała wsparcie , usankcjonowanie . Zychowicz pisze o Polakach jako jednym z narodów Rzeczpospolitej , potencjał którego jest zbyt mały , nie pozwała osiągnąć dawnego znaczenia, wielkości. Dmowski był jednym z najwybitniejszych Polaków , ale w złym tego słowa znaczeniu. Prymitywny nacjonalizm , zdradzenie Ukrainy, której przywódcy wymusili na Litwie zgodę na likwidację swojej państwowości i wejście obok Polski w skład Rzeczpospolitej , zdradzenie Litwy i Białorusi . Oba kraje uważają siebie za spadkobierców Wielkiego Księstwa Litewskiego . Nareszcie Dmowski zaczyna być postrzegany i oceniany w perspektywie zdrady Rzeczpospolitej, zdrady stanu. Bo jak inaczej nazwać koncepcje i realizacje podziału swojego kraju , zmowy z wrogami i dobrowolne oddanie ogromnych obszarów swojej Ojczyzny. Z perspektywy I Rzeczpospolitej , Rzeczpospolitej Obojga Narodów to zwykły zdrajca. Wybitni politycy i mężowie stanu Piłsudski , Giedroyć , Lech Kaczyński byli patriotami , Polacy i Rzeczpospolitanie jednocześnie. Dlatego tak ważny jest pomnik Lecha Kaczyńskiego , który za swoją politykę jagiellońską , odnowienie najświetniejszej polskiej myśli politycznej zasłużył na Wawel. Pomnik Lecha Kaczyńskiego to bitwa w obszarze świadomości społecznej , zacięta walka o miejsce idei jagiellońskiej w tej przestrzeni . Miał rację Krasnodębski ,że wybory prezydenckie 2010 będą ważniejsze od tych z 1989 roku. Klęska Jarosława Kaczyńskiego to zwycięstwo karłowatej wizji Polski, karłowatości politycznej ,gospodarczej, intelektualnej ,naukowej, cywilizacyjnej . Zdawał sobie dobrze sprawę z tych zagrożeń karłowatością prezydent Lech Kaczyński i dlatego zaproponował Ukrainie stworzenie ścisłego strategicznego sojuszu politycznego i gospodarczego . Dzięki niemu i Ukraina i Polska przestałyby na początek być karłami politycznymi . Lech Kaczyński powiedział ,że byłby to jeden z najsilniejszych sojuszy w Europie. Marek Mojsiewicz
Dwuznaczne słowo „wybierać” Język pełen jest wyrażeń dwuznacznych. Dwuznaczność jednych jest oczywista („zamek” - i „zamek”) - innych: nie. Weźmy przykład: tytuł książki śp.Nachuma Molecha Mailera (ps. „Norman Mailer”) „Nadzy i martwi”. Jest to dwuznacznik. Nie wiadomo, czy chodzi o dwie grupy ludzi: jednych „nagich” i drugich „martwych” - czy też o jedną grupę: tych, którzy są jednocześnie i nadzy i martwi. Jestem przekonany, że większość ludzi tego dwuznacznika nie zauważa – a ci, co zauważają, opowiadają się za drugim rozwiązaniem. Błąd! Wątpliwość rozwiewa tytuł oryginału: „The Naked and the Dead”. Dwuznacznikiem jest np. fraza „Ody do młodości”: „Obszar gnuśności zalany odmętem”; czy chodzi o jakiś obszar zalany odmętem gnuśności – czy o obszar gnuśności zalany odmętem czegoś-tam? ŚP.Adam Mickiewicz już tego nie wyjaśni – zresztą sam zapewne nie wiedział: poeci piszą raczej by było ładnie i do rymu... Pisze to, gdyż {~Marcello} zadał pytanie: „Ja nadal nie rozumiem: skoro ludzie (co oczywiste) mogą (bądź powinni) wybierać sami pracę, knajpy, szkoły, szpitale, to co kupią sobie na obiad, etc. - to dlaczego jest Pan ciągle przeciwko zasadzie, żeby mogli sami wybierać własne władze (tak samorządowe jak i państwowe)?” Nieporozumienie opiera się na dwuznaczności słowa wybierać. W pierwszym przypadku ja sobie wybieram (choose) to, co sam chcę; w drugim słowo „wybieram” (elect) oznacza: wrzucam głos do urny – a co z tego wyjdzie: nie wiadomo. Wrzucam głos na Korwin-Mikkego, a wychodzi Bronisław Komorowski – i muszę to zaakceptować!! Gdy kupię na Allegro buty, a przyślą mi rękawiczki - podnoszę wrzask i domagam się przysłania tego, co wybrałem. W drugim przypadku jest to niemożliwe; i na tym polega różnica.Tu wybieram sobie - tam wybieram innym.. lub inni mi wybierają. Czy {~Marcello} kupowałby cokolwiek na Allegro gdyby w zależności od tego, jak i co kupują inni, dostawał to co chce - lub to, czego chce Większość? Jeśli nie - to dlaczego jest za d***kracją? A teza monarchistyczna jest taka: dziecko króla, od dzieciństwa tresowane na monarchę, o wiele częściej jest lepszym władcą, niż przypadkowy facet, którego nienawidzi 45% ludzi - a popiera 55%... z których spora część też za rok się do niego rozczaruje
Łapówka (?) polityczna Międzynarodowy Fundusz Walutowy wziął się za pomaganie Ukrainie. Konkretnie: proponuje pożyczkę ($15,2 mld) pod dwoma warunkami: podniesienia odbiorcom ceny gazu - i podwyższenia wieku emerytalnego. Otóż, po pierwsze: to nie darowizna, tylko pożyczka. Pożyczka – to zwykły interes. Dlaczego "Rząd" Republiki Ukrainy nie pożycza - by uniknąć szantażu - forsy od banków? Bo banki nie są widać tak głupie, by pożyczać cokolwiek RU. W takim razie MFW w rzeczywistości szasta pieniędzmi podatników Państw-Członków MFW - dla celów politycznych. Dla jakich celów? Podniesienie cen gazu jest być możne potrzebne - choć tak naprawdę nikt nie wie, jaka jest "rynkowa cena gazu" - bo tu nie ma wolnego rynku: cena powstaje w przetargach międzyrządowych. Powiedzmy jednak, że MFW jakoś ją szacuje - i jego zdaniem Ukraińcy płacą za mało, przez co np. przemysł ukraiński ma fory w stosunku do innych. To drugie natomiast jest wezwaniem do popełnienia przestępstwa - jakim byłoby nie płacenie emerytur tym, którym się one należą w myśl zawartej np. 40 lat temu umowy... Trzeba starannie odróżniać te dwa warunki…
JKM
Komorowski jak Gomułka? O przywróceniu monarchii. Szef polskiej dyplomacji, JE Radosław Sikorski, wpadł na pomysł, aby po zaprzysiężeniu JE Bronisława Komorowskiego na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej umieścić jego portrety we wszystkich polskich ambasadach na całym świecie. Pomysł został skrytykowany i obśmiany przez dziennikarzy i internautów. Pisali, że ostatnim polskim przywódcą, którego portrety wisiały w ambasadach był Władysław Gomułka. Informacja ta miała sugerować, że jest to zwyczaj pochodzący z ustrojów dyktatorskich, w szczególności zaś komunistycznych. Jest to sugestia całkowicie fałszywa a nawet kłamliwa. Trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na zasadniczą różnicę między portretami Władysława Gomułki a Bronisława Komorowskiego. Gomułka nie pełnił żadnych funkcji państwowych, był jedynie szefem partii komunistycznej, a więc z punktu widzenia interesów państwa osobą prywatną, toteż jego portrety w ambasadach wisiały de facto nielegalnie. Tymczasem Komorowski – jako prezydent – niezależnie od swoich cech osobistych reprezentuje majestat Rzeczypospolitej.
Zwyczaj monarchistyczny Zawieszenie portretów jest oddaniem hołdu nie osobie, ale urzędowi i całej ojczyźnie. Umieszczanie podobizn głowy państwa w placówkach dyplomatycznych to zwyczaj o proweniencji monarchicznej. We wszystkich współczesnych monarchiach, nawet fasadowych, portrety monarchów wiesza się nie tylko w placówkach dyplomatycznych, ale także w wielu innych miejscach publicznych. Zwyczaj ten kultywuje także wiele republik, zwłaszcza tych z dużymi tradycjami. Portrety prezydenta w różnych urzędach eksponowała także II Rzeczpospolita. To właśnie do tej tradycji nawiązuje pomysł ministra Sikorskiego. Choć trudno byłoby wymagać od konserwatystów, aby darzyli aprobatą osobę, poglądy i działania JE Bronisława Komorowskiego, jednak pomysłowi umieszczenia jego portretów w ambasadach powinni przyklasnąć. Chodzi bowiem nie o osobę, ale o urząd. Jak pisał biskup Krasicki: „Satyra prawdę mówi, względów się wyrzeka, Wielbi urząd, czci króla, lecz sądzi człowieka.” Sądźmy więc Bronisława Komorowskiego, ale czcijmy urząd prezydenta, który wszak w pewnym sensie uosabia majestat Rzeczypospolitej. Nam konserwatystom powinno zależeć na tym, aby pozycja prezydenta, zarówno w systemie ustrojowym, jak też w społeczeństwie była jak najmocniejsza. Granica między republiką a monarchią wbrew pozorom nie jest ostra. Z jednej strony wspomniane wcześniej monarchie fasadowe mają wiele cech republiki, gdyż wszystkie uprawnienia decyzyjne spoczywają w rękach organów pochodzących z wolnego wyboru. Z drugiej strony nierzadkie w krajach III świata republiki, w których prezydenci sprawują swój urząd dożywotnio, wykazują de facto wiele istotnych cech monarchii. Kompetencje prezydenta są tam bardzo szerokie, ma on też zazwyczaj decydujący wpływ na wybór swojego następcy. Zdarza się nawet, że następcą tym zostaje jego syn. Taką republiką wykazującą pewne cechy monarchii była II Rzeczpospolita, zwłaszcza od momentu wejścia w życie Konstytucji Kwietniowej z 1935 roku. Prezydent miał bardzo szerokie uprawnienia, mieszkał i urzędował na Zamku Królewskim w Warszawie, a w czasie wojny mógł mianować swojego następcę. Z kolei Rzeczpospolita Obojga Narodów była monarchią wykazującą liczne cechy republiki, gdyż król miał ręce skrępowane ustawami sejmowymi. Ma więc nasza ojczyzna pewną predylekcję do ustrojów hybrydowych. Obecny jednak jej ustrój żadną miarą hybrydowy nie jest. Rzeczpospolita Niewiadomego Numeru jest czystą republiką, w której trudno doszukiwać się jakichkolwiek śladów systemu monarchicznego. Jedynym elementem, który można za takowy uznać, jest Order Orła Białego będący reliktem sui generis świeckiego zakonu rycerskiego skupionego wokół osoby monarchy. Współczesnych polskich prezydentów z dawnymi królami łączy w zasadzie tylko urząd wielkich mistrzów tegoż orderu. To bardzo mało, bo na przykład prezydenci Francji przejęli od królów (inna sprawa czy legalnie) godności książąt Andory czy kanoników bazyliki laterańskiej w Rzymie. W wielu krajach prezydenci mieszkają i urzędują w dawnych zamkach i pałacach królewskich, jak to było też i u nas przed wojną.
Pierwszy kroczek Myślę więc, że skoro nasi prezydenci mają tak niewiele uprawnień i przywilejów monarchicznej proweniencji, należy im je przydać. Przywrócenie portretów to pierwszy malutki kroczek we właściwym kierunku. Oczywiście żeby przyniósł on wymierne efekty, musi być uzupełniony dalszymi krokami: zwiększeniem uprawnień prezydenta; zmianą trybu jego wyłaniania z wyborów powszechnych na przeprowadzone w możliwie wąskim gronie elektorów lub wręcz mianowanie przez poprzednika, czyli warianty z Konstytucji Kwietniowej; przeprowadzka z Pałacu Namiestnikowskiego do Zamku Królewskiego w Warszawie lub na Wawel; likwidacja kadencyjności na rzecz dożywotniego sprawowania urzędu. Gdy wszystkie te kroki zostaną wprowadzone w życie, wystarczy zmienić nazwę urzędu z „Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej” na „Regent Królestwa Polskiego” i będziemy mieli monarchię. Co oby się stało za naszego życia. Artur Rumpel
16 sierpnia 2010 Mglista świadomość faktów.. „W każdej nauce jest tyle prawdy, ile jest w niej matematyki”- twierdził filozof Immanuel Kant. Dzisiaj w „ nauce” trudno oddzielić ziarno od plew. Wszędzie pełno pseudonauki, która zagubiła prawdę. Bo prawda to zgodność z rzeczywistością. Na przykład w ekonomii opowiadający sprzeczne sądy różni „ekonomiści,” na ogół wszyscy mają rację. Tak im się wydaje. Chociaż różnią się biegunowo- choć niekoniecznie.. Bo taka na przykład ekonomia to nauka o konsekwencjach podejmowanych decyzji w sprawie dóbr będących w niedoborze. Dlaczego o tym wspominam? Bo pod koniec sierpnia ma ruszyć pierwszy w Polsce sklep dla podopiecznych Ośrodka Pomocy Społecznej na warszawskiej Woli. Pomysłodawcą projektu jest Fundacja” Jeden Drugiemu”. Jej głównym celem jest” pomoc rodzinom i osobom w trudnej sytuacji życiowej poprzez wyrównywanie szans na godne życie”. Fundacji towarzyszy hasło:” Wiem, że jutro zjem”. „Głęboko wierzymy, iż pomoc naszej Fundacji pozwoli najbardziej potrzebującym na lepsze życie pozbawione uczucia głodu, a tym samym wesprze ich działania w walce z wykluczeniem społecznym”. Fundacja będzie budować świadomość społeczną, będą akcje informacyjne, plakaty, ulotki i będzie poinformowana lokalna prasa, która ma pomóc Fundacji. Oczywiście lepiej byłoby, żeby w Polsce było mniej głodnych i biednych, ale podnoszenie podatków przez rząd nie sprzyja zwiększeniu liczby ludzi zamożnych. Podniesiony podatek VAT powiększy liczbę biednych- o ile? Trzeba byłoby zrobić badania. W każdym razie powiększy, bo biedni będą musieli wydać więcej na jedzenie i inne dobra potrzebne im do życia, a tym samym zubożeją. Zarobi rząd! To znaczy biurokracja kręcąca się wokół niego i pasożytująca na nieszczęściu biednych. Jak twierdzą organizatorzy sklepu socjalnego- bo tak został nazwany- sklep będzie sprzedawał artykuły najuboższym po dużo niższych cenach, niższych od cen rynkowych.. Zgodnie z regulaminem Fundacji dzienny limit na zakupy wyniesie około 50 złotych, tygodniowy- 100 złotych, a miesięczny- 300 złotych. Szkoda , że organizatorzy sklepu socjalnego nie podali jaki będzie limit zakupów rocznych… Oczywiście organizowanie sklepów socjalnych poza układem rynkowym jest zwykłym nonsensem, ale każdy ma prawo do własnej głupoty, jak ktoś dobrowolnie, chce wspomagać socjalizm sklepowy- to oczywiście ma do tego prawo.. Ale jak założyciele fundacji” Jeden Drugiemu” zamierzają wkomponować sklep socjalny w cały ten socjalizm panujący w Polsce, przy pomocy Ośrodka Pomocy Społecznej- to już nie jest to sprawa indywidualna.. To jest sprawa budowy jeszcze jednego ogniwa, które będzie korzystało z nieszczęścia biednych i jakaś grupa ludzi wykombinowała sobie, żeby pożyć z pośrednictwa biedy.. Miesięczny limit zakupów w sklepie socjalistycznym to 300 złotych, czyli 10 złotych dziennie… Maksymalnie dziennie można będzie kupić za 50 złotych.. Spisy biednych mogących korzystać ze sklepu socjalistycznego będą konsultowane z Ośrodkiem Pomocy Społecznej, czyli z funkcjonariuszami socjalnymi państwa socjalistycznego, którzy też nieźle żyją z pomocy tzw. społecznej, pobierając wynagrodzenia z budżetu państwa i pomagając usilnie ofiarom państwa socjalistycznego, którego aparatu są częścią.. .. Jedni funkcjonariusze socjalni pomagają biednym na poziomie gminy, inni na poziomie powiatu, a jeszcze inni na poziomie centralnym socjalistycznego państwa demokratycznego prawa. W samym Ministerstwie Pracy i Spraw Socjalistycznych! Nieformalnego imienia Jacka Kuronia.. Chyba największego koordynatora kwitnącego socjalizmu państwowego i pomocowego.. Tam to dopiero jest roboty w bród. Ten sam rząd tworzy bezrobotnych i biednych podnosząc podatki i utrudniając ludziom dostęp do rynku pracy jak tylko może, a inni członkowie socjalistycznego- tego samego rządu- pomagają ofiarom polityki tego rządu.. Bardzo dobrze obmyślone! Rząd oczywiście rżnie głupa, a machina kręci się, mieląc nieszczęście ludzi biednych i wykluczonych.. Biednych dzięki polityce rządu.. Teraz dojdą jeszcze sklepy socjalne, budowane na wzór sklepów komercyjnych w poprzedniej komunie, ale w drugą stronę.. To znaczy, wtedy wszystkie sklepy były socjalne, a te nieliczne komercyjne- miały ceny rynkowe.. I do nich mieli dostęp „ równiejsi’ od tych równych, których socjalizm wyrównał obywatelsko.. Dostawali jeszcze talony na samochody w układzie nierynkowym, po cenach niższych niż rynkowe,jako nagrodę za dobre dojścia do ich rozdzielnictwa.. Wielu, po otrzymaniu kolejnego talonu, szybciutko sprzedawało samochód otrzymany w cenach niższych od rynkowych, żeby go sprzedać po cenach rynkowych- i na tym nieźle zarobić.. Kto miał dojścia do talonów socjalizmu planowego, ten zupełnie nieźle funkcjonował w socjalistycznej gospodarce niedoborów.. Po prostu wykorzystywał różnicę w cenie wymyślonej przez urzędników talonowych, a ceną rynkową obowiązującą na rynku popytu i podaży.. Teraz będzie podobnie, bo szkoła socjalizmu nierynkowego jest podobna. Mam podejrzenia , ze robią to dzieci albo wnuki tych, którzy robili to w poprzedniej komunie.. Tam był niedobór towarów- jak to w gospodarce planowej, w której na szczeblu centralnym nie da się niczego zaplanować, oprócz biedy- ma się rozumieć.. I dlatego był niedobór towarów. Teraz mamy nadmiar towarów, ale niedobór środków do ich zakupów przez niektórych obywateli państwa demokratycznego, więc inni organizują im to samo, co w poprzedniej komunie.. Będą mieli limitowane zakupy dzienne po cenach nierynkowych.. Wszyscy będziemy kupować towary w cenach rynkowych na rynku popytu i podaży, a w sklepach socjalnych będzie wydzielona grupa „obywateli” –tym razem biednych, którzy będą kupowali towar reglamentowany w cenach sztucznie ustalonych.. Kto będzie miał dojścia do sklepów socjalnych, będzie wykupywał towary po cenach nierynkowych i sprzedawał je na wolnym rynku podaży i popytu po cenach rynkowych, wyższych od cen ustalonych sztucznie w sklepach socjalistycznych.. I jeszcze ktoś będzie do tego dopłacał, bo Fundacja” Jeden Drugiemu” szuka sponsorów.. I po co było „ zmieniać ustrój” jak wszystko idzie w kierunku starego i jeszcze gorzej? Jak już cały kraj zostanie pokryty sklepami socjalnymi sprzedającymi towary poniżej cen rynkowych i wszyscy „obywatele” przerzucą się na sklepy socjalne, to znowu będą same sklepy socjalne, a trochę komercyjnych, takich rynkowych.. Jak w poprzedniej komunie! Historia zatoczy koło. Sztuczne sklepy socjalne, jako gorsze , wyprą sklepy rynkowe, zgodnie z prawem Kopernika- Grishama o wypieraniu pieniądza lepszego przez gorszy. Będzie można wtedy pójść dalej i tworzyć zakłady pracy socjalnej, obok zakładów pracy chronionej, restauracje socjalne, kawiarnie socjalne, biura socjalne, szkoły socjalne, szpitale socjalne. ,zakłady fryzjerskie a jakże socjalne, apteki socjalne, socjalne budki toto-lotka. Szpitali socjalnych jeszcze jest w nadmiarze.. No i kluby piłkarskie socjalne.. Wszystko będzie socjalne, i ani się nie obejrzymy, a socjalizm sam ,w pełnej krasie zawita do naszych drzwi.. I pomyśleć że wystarczyło dwadzieścia lat.. Wszystko będzie socjalne- ale kto będzie tworzył bogactwo? Chociaż bogactwo też może być socjalne.. Już ONI nam to obmyślą! WJR
Dywizja urzędników zwiększona o dwa bataliony W ciągu 2 lat rządów Donalda Tuska zatrudnienie w rządowej agencji obsługującej dopłaty rolnicze wzrosło o ponad tysiąc trzysta osób. Dwa bataliony nowych urzędników. Próbuje się dowiedzieć dlaczego tak się dzieje. Rząd Donalda Tuska chlubi się oszczędnościami. Pamiętamy długi spektakl, jak to ministrowie stawali na dywanie premiera i meldowali o poczynionych oszczędnościach. Był wśród nich minister rolnictwa. Tymczasem jak wynika z kontroli budżetowej NIK, Agencja Restrukturyzacji Modernizacji Rolnictwa, obsługująca wypłacanie unijnych dopłat dla rolników, w ciągu lat 2008-2009 zwiększyła zatrudnienie o 1363 osoby. W 2007 roku w Agencji pracowało niewiele ponad 10 tysięcy osób, a w 2009 już prawie 11,5 tysiąca. To jest już dywizja urzędników, w ostatnich 2 latach zwiększona jeszcze o dwa bataliony. A przecież w unijnych dopłatach i programach pomocowych nie zmieniło sie tak wiele, aby agencja potrzebowała zwiększyć zatrudnienie w tak wielkiej skali. Pytam ministra Sawickiego o przyczyny tego wzrostu zatrudnienia i oczekuję odpowiedzi. Rodzi sie też inna refleksja. W 2009 roku rolnicy polscy otrzymali z Unii Europejskiej 12,4 mliarda zlotych. Obsługująca wypłatę tych pieniędzy Agencja wydała na swoje administracyjne koszty około 1,2 miliarda. Pomijam niemałe koszty Ministerstwa, a także drugiej, mniejszej agencji rolnej, Sama tylko Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa generuje koszty sięgające 10 procent wartości całej unijnej pomocy. Ta biurokracja nas zeżre.
Rawa Mazowiecka, 16 sierpnia 2010 roku Pan Marek Sawicki Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi Szanowny Panie Ministrze, Przeanalizowałem ostatnio wyniki analizy wykonania budżetu państwa za 2009 rok w częściach dotyczących rolnictwa, porównałem je z wynikami wcześniejszych kontroli i wątpliwości moje wzbudził wysoki wzrost zatrudnienia w podległej Panu Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w latach 2008 i 2009 roku. Na zasadzie art. 63 Konstytucji RP iart. 241 kodeksu postępowania administracyjnego skladam wniosek, by odniósł sie Pan do kwestii nieuzasadnionego moim zdaniem rozrostu biurokracji i wzrostu kosztów funkcjonowania Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa i oczekuję od Pana rzeczowej odpowiedzi na podniesione przeze mnie wątpliwości. Z wyników kontroli NIK wynika bowiem,że na koniec 2007 roku w Agencji Restrukturyzacji i ModernizacjiRolnictwa zatrudnionych było ogółem 10.160 osób W wciągu 2008 roku zatrudnienie to wzrosło aż o 1.102 osoby, czyli o ponad 10 %, natomiast w 2009 roku zwiększyło się o kolejne 261 osób, czyli o dalsze 2,3 % Z tego, co jest mi wiadome, rozmiar zadań Agencji i Restrukturyzacji Rolnictwa w latach 2008 i 2009 nie uległ zwiększeniu. Agencja wykonywała te same zadania, obracała podobnymi kwotami środków, obsługiwała podobną jak w poprzednich latach liczbę rolników. Mam w związku z tym pytanie pierwsze: Czym Pan Minister uzasadnia bądź usprawiedliwia tak wysoki wzrost zatrudnienia w tej ważnej dla polskiego rolnictwa Agencji? Dlaczego w latach kadencji obecnego rządu zatrudnienie w Agencji zwiększyło się aż o ponad 1300 pracowników? Stawiam to pytanie, bo wyniki kontroli NIK dają podstawy do obaw, że w podległej Panu Agencji nastąpił nieuzasadniony wzrost biurokracji. Pragnę też zadać drugie pytanie - czy w tak znaczącym wzroście zatrudnienia nie dostrzega pan sprzeczności z generalnymi założeniami polityki rządu Donalda Tuska, która podobno preferuje oszczędności w administracji. Proszę też, by zajął Pan stanowisko w kwestii wielkości ogólnych kosztów funkcjonowania Agencji, W 2009 roku byłą to kwota 1,921 miliarda złotych. Po odliczeniu ponad 700 milionów przeznaczonych na działalność pomocową, pozostaje i tak kwota około 1,2 miliarda złotych, która stanowi koszty biurokratyczne. Głównym zadaniem Agencji jest obsługa wydatków na Wspólną Politykę Rolną. W 2009 roku Polska otrzymała z UE na pomoc dla rolników kwotę niespełna 12,4 mld złotych. Około 10 procent tej kwoty pochłaniają zatem biurokratyczne koszty Agencji. Mam zatem trzecie pytanie - panie Ministrze, czy ta biurokracja Agencji nie kosztuje nas zbyt drogo? W sprawozdaniu rządowym dotyczącym wykonania planu finansowego ARiMR zwróciła moją uwagę pozycja„ pozostałe usługi obce”, na które Agencja w jednym tylko 2010roku wydała ponad 357 milinów złotych. Pragnę zatem postawić trzecie pytanie - jakiego rodzaju były to usługi obce, komu za te usługi zapłacono i dlaczego kosztowały one aż 357 milionów złotych? Łączę wyrazy szacunku i oczekuję merytorycznej odpowiedzi na mój wniosek. Janusz Wojciechowski
Holokaustyczny przemysł Dzisiaj, tak jak prawie zawsze rozpocznę ten temat ogólnikowo i następnie przejdę do szczegółowych dowodów na poparcie moich teorii. Zacznę od generalnej roli Żydów w: europejskich, białych, aryjskich lub gojowych społeczeństwach, wy wybierzcie sobie termin, jaki wam pasuje. Twierdzę, że Żydzi, jako społeczność zawsze mają niszczący wpływ na moralne, intelektualne i socjalne aspekty życia danej, nie żydowskiej, społeczności, lecz ich bandycka działalność jest najbardziej skupiona na niszczeniu jakiejkolwiek rasy, oczywiście innej niż żydowska. Jakiekolwiek społeczeństwo, naród lub grupa etniczna zostanie zniszczona, jeśli pozwoli Żydom panoszyć się do woli na ich własnym terytorium, a to tylko dlatego, że wielką częścią żydowskiej natury jest niszczenie wszystkiego, co nie żydowskie. Żydzi posiadają również nieprzeciętny talent i kilkutysiącletnią praktykę w rozbijaniu i niszczeniu różnorakich społeczeństw. (polecam mój wpis Naturalny Instynkt http://www.polskawalczaca.com/viewtopic.php?f=25&t=549%29)
Zanim przejdę do dowodów popierających moje twierdzenia, chcę tu nadmienić, że wielki problem blokujący zrozumienie niszczycielskiej działalności Żydów leży w naszym programie oświatowym, który zresztą jest doskonale kontrolowany przez syjonistów. To tyczy się nie tylko polskiej oświaty, ale oświaty każdego państwa zamieszkałego przez europejczyków lub ich potomków.
Jednym z głównych problemów jest praktycznie absolutny brak zdolnosci generalizowania, a nawet generalizowanie jest uznane za coś złego, negatywnego i niesprawiedliwego. Ile razy słyszeliście, nawet sami mówiliście „ No nie, nie należy generalizować!” Dziwne, że Żydzi mogą, a nawet powinni według talmudzkich nauk, generalizować. Goj i wszystko, co jego, jest generalnie drugorzędne i podlega absolutnej władzy wybrańców Jahwe, bez względu na to skąd ten Goj pochodzi i co sobą reprezentuje. W naszej kulturze widzi się rzeczy, że tak powiem detalicznie. Spróbujcie powiedzieć komukolwiek, że Żydzi mają niszczący wpływ na nasze społeczeństwo a natychmiast usłyszycie odpowiedź: „ To absolutna bzdura, ja znam wielu Żydów, co nie robią nic niszczycielskiego. Oni jak każdy z nas próbują zarobić trochę grosza, aby dobrze żyć” Przeciętny Goj ma poważne kłopoty z pojęciem żydostwa jako całości, on tylko widzi, Dawida, Icka lub Salcię, jako jednostki. Drugim problem jest to, że znakomita większość z nas nie potrafi myśleć obiektywnie o niszczycielskiej roli żydów, a wynika to z wielu przyczyn. Jedną z nich jest to, że masy Gojów są przekonane o tym, że żydzi nie są tacy sami jak wszyscy inni, że są oni czymś specjalnym, czymś, co zasługuje na szczególną uwagę i czymś, co nie podlega żadnej krytyce, jakiej to nie szczędzi się innym narodom. Nie mam tu na myśli skrajnych Chrześcijan, którzy sprawnie przekonują swych wiernych o tym, że żydzi są wybrańcami Boga, zatem nie mogą czynić niczego złego. Mówię tu o ludziach ciut bardziej nowoczesnych, którzy zostali wspaniale uformowani przez środki masowej dezinformacji i system oświaty, które to przekonały masy Gojów o tym, że Żydzi muszą być wyłączeni z pod jakiejkolwiek formy krytyki ze względu na swój status „permanentnej ofiary”. Oni przecież wycierpieli tak wielkie męki podczas tzw. Holokaustu, że należy im się specjalny szacunek, a oskarżanie ich o złowrogą działalność graniczy z bluźnierstwem. Nic innego tylko ta masowa holokaustyczna propaganda jest odpowiedzialna za absolutny brak obiektywnego myślenia o zbrodniczej roli żydostwa w naszych społeczeństwach. Powtórzę to po raz n-ty, ta propaganda nie jest jakimś tam sobie przypadkiem, nie wynika z głębokiej i szczerej analizy historycznych faktów, lecz z wyrachowania, przebiegłości, wrogości i unikalnego sprytu wybrańców Jahwe. TO WSZYSTKO BYŁO DOKŁADNIE TAK ZAPLANOWANE I CODZIENNIE JEST WYKONYWANE WEDŁUG TEGO BANDYCKIEGO PLANU!!!!!!!!!!!! To, że Żydzi wyniszczają nas społecznie, moralnie, intelektualnie i rasowo, oraz to, że posiadają wspaniałe umiejętności niszczycielskie wynika z unikalnego sposobu ich istnienia. Żyją oni od tysięcy lat, jako pasożytnicza mniejszość pośród innych nie żydowskich społeczeństw. Czasami ich rozproszenie, czyli diaspora, jest uzupełniana poprzez krótkotrwałe geograficzne zagęszczenie w Palestynie, Babilonie i innych miejscach. Tak czy siak, określenie „pasożyt” opisuje doskonale ich sposób na przetrwanie. Żyją również wśród nas inne pasożytnicze mniejszości, ale żadna z nich nie dorównuje Żydom. Na przykład Cyganie, żyją we wszystkich państwach zamieszkałych przez europejczyków. Są generalnie uciążliwi ze względu na wielki pociąg do złodziejstwa i gdy zbytnio dokuczają, są przepędzani przez lokalne ludy i na tym kończy się kłopot. Cyganie są kłopotliwi, ale oni nigdy nie mieli ambicji przejęcia całkowitej władzy w danym państwie i nigdy nie dążyli do całkowitego moralnego i ekonomicznego wyniszczenia narodu, na którym żerują. Nie dążyli do przejęcia systemu prawnego, oświatowego i środków masowej informacji, aby mieć w swych łapach wszystkie niezbędne narzędzia do prania mózgu narodu – ofiary, z którego żyją. Oni sobie po prostu żyją wśród nas w swych własnych komunach i okradają lub oszukują nas na tyle, aby mogli przeżyć bez wielkich represji z naszej strony. Natomiast Żydzi zawsze używali podstępów, aby przejąć całkowita kontrolę nad narodem, który ich gości w swoim domu. Oni nie chcą okruchów ze stołów Gojów, oni chcą absolutnie wszystko. Nasze narody od czasu do czasu opierały się tej żydowskiej inwazji i dlatego byli oni masowo wyganiani z wielu europejskich państw na przestrzeni ostatniego tysiąca lat. Podstawową żydowską metodą na przezwyciężenie naszego oporu jest zwykła korupcja. Jednym z podstawowych sposobów korupcji jest łapówkarstwo. Jeśli się posiada wystarczającą ilość pieniędzy to można sobie kupić wiele przywilejów od władców danego państwa. Ta metoda działała wspaniale, gdy państwa europejskie były rządzone przez monarchów, lecz działa jeszcze lepiej dziś, gdy nasze narody są rządzone przez „wybranych” przez nas polityków, ale niestety nie jest to metoda wystarczająca na wyssanie ostatniej kropli krwi z narodu – ofiary. Aby doszczętnie „wysuszyć” swą ofiarę, żydowski pasożyt musi najpierw zniszczyć narodową solidarność. W końcu Naród jest jak jedna wielka rodzina, posiadająca wielką ilość krewnych, nawet, jeśli są oni bardzo dalecy. Dany osobnik może być albo częścią rodziny, jako członek narodu, albo obcym i nie częścią tejże rodziny. Nie ma innej alternatywy, jedno albo drugie, czy to się komuś podoba, czy nie. Zatem jeśli się planuje opanowanie danego narodu, należy przede wszystkim zniszczyć tożsamość i tradycje narodowe wśród członków tej rodziny, czyli obywateli danego państwa. Należy skorumpować tenże naród duchowo, moralnie no i oczywiście politycznie. Należy również wymazać jakiekolwiek sposoby rozróżnienia pomiędzy członkiem rodziny a obcym i w tenże sposób złowrogi intruz nie jest już wtedy obcym, bo termin ten już nie istnieje. Gdy się to osiągnie, opór narodowy przeciwko złowrogim intruzom upada. PROSTE? … a tak wielu nie jest tego w stanie zrozumieć. To właśnie było i jest głównym żydowskim sposobem na opanowanie danej nacji i zniszczenie jej poprzez oderwanie jej od korzeni, uczynienie jej jednym wielkim kosmopolitycznym i „wielokulturowym” szambem. Inaczej mówiąc, Żyd wie, że musi zdobyć kontrolę nad przepływem informacji w danym narodzie lub narodach, co ma miejsce w dzisiejszych czasach. Musi mieć w swych łapach wszystkie środki masowego przekazu, zarówno wiadomości jak i rozrywki. Wtedy może z łatwością zniszczyć ducha narodu. Mając kontrolę nad duchem i umysłem narodu, jest łatwo zdecydować, jakie opinie będą modne a jakie nie, jakie poprawne a jakie nie do pomyślenia, itd. W konsekwencji można przekształcić utrwalone mity narodowe w taki sposób, aby służyły one wyłącznie celom żydowskim. Następnie zatruwa się umysły dzieci, obracając je przeciwko ich własnym rodzicom i narodowej rodzinie. Używając sprytnie system oświaty, okrada się ludy z wiedzy o ich własnej przeszłości, stawiając się w ten sposób w lepszej pozycji, aby okraść ich również z ich własnej przyszłości. Trzymając łapę na tych kluczowych elementach, żyd może rabować jakikolwiek naród do woli. To jest właśnie dokładnie to, co robi żydostwo w każdej społeczności Gojów od czasów Drugiej Wojny Światowej. Oczywiście zniszczenie narodowego ducha nie jest łatwym zadaniem i wymaga dużego i skomplikowanego przedsięwzięcia no i masę różnych sztuczek. Jeśli chodzi o sztuczki to tu żydostwo jest w swoim żywiole. Jedną z najbardziej zręcznych i udanych sztuczek, jakie światowe żydostwo wyciągnęło z rękawa swego chałatu jest sztuczka tak zwanego Holokaustu. Nie raz wspominałem, że aby zrozumieć to zagadnienie należy przeegzaminować je punkt po punkcie, roszczenie po roszczeniu, szczegół po szczególe. To jest jedyna metoda na oddzielenie kłamstw i półprawd, bardzo sprytnie splecionych przez syjonistycznych specjalistów od propagandy. Jerzy robi na naszym forum wspaniałą robotę, także nie będę go tu powtarzał. Właśnie dlatego, ten, kto odmawia połknięcia w całości tej holokaustycznej pastylki, ten kto odmawia ukłonów i padania na kolana przed jej obliczem, jak to czynimy przy przyjmowaniu świętej komunii, ten co lekceważąco mówi: „ Przyjrzyjmy się dobrze tej sztuczce, aby dowiedzieć się jak została zrobiona” jest histerycznie okrzykiwany jako Holokaustyczny Rewizjonista i podlega karze więzienia do lat… nieokreślonych. Przyjrzyjmy się przez chwilę, co Żyd ma do powiedzenia na temat tej sztuczki. Tym Żydem jest Norman Finkelstein. Jest on doktorem Miejskiego Uniwersytetu miasta Nowy Jork i na dodatek jest lewicowcem. Podobnie jak inni żydowscy lewicowcy jest on w konflikcie (jak to on nazywa) z faszystowskim rządem Izraela. Jego problemem jest to, że ci bardziej pazerni i ambitni Żydzi przegną pałę i sprowadzą poważne kłopoty na głowy wszystkich Żydów. Jest on szczególnie zakłopotany, że wkrótce cały ten holokaustyczny mit zostanie rozwikłany, co spowoduje olbrzymie represje Gojów przeciwko wszystkim Żydom. Chce on ten mit nieco rozładować zanim nastąpi poważny wybuch i dlatego wydał on książkę poświęconą temu tematowi, zatytułowaną The Holocaust Industry (Przedsiębiorstwo Holokaustu). Jego żydowscy pobratymcy nie są zbytnio zadowoleni z tego powody, a niektórzy chcą widzieć Finkelsteina na stryczku. Nie będzie wam łatwo kupić tę książkę w pobliskiej księgarni, ale amzon.com ma ją chyba jeszcze w sprzedaży. Warto przeczytać, ciekawa lektura. Finkelstein poświęca dwie pierwsze strony swej książki, na przedstawienie tego, że holokaust jest żydowskim mitem utworzonym ponad 20 lat po Drugiej Wojnie Światowej. Określenie to zaczęto używać dopiero w 1967 roku. Każdy oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że żydzi umierali podczas Drugiej Wojny Światowej. Nikt zdrowy umysłowo nie kwestionuje faktu, że istniały na terenie Polski niemieckie obozy koncentracyjne, gdzie wielu żydów, Cyganów, komunistów, pederastów i wiele innych niepożądanych elementów straciło życie. Byli wśród nich ludzie wielu narodowości. Nikt, kto posiada zdrowy rozsądek, nie kwestionuje tego, że pod koniec wojny, ogólna sytuacja w Polsce jak i w Niemczech była bardzo trudna i dosyć chaotyczna. Zatem warunki życiowe w obozach koncentracyjnych były jeszcze gorsze, więc w wielu z nich, więźniowie osłabieni niedożywieniem, umierali masowo na tyfus i inne choroby. Miliony cywilów różnych narodowości utraciły życie podczas tej wojny i Żydzi nie byli wyjątkiem, lecz dopiero ponad 20 lat po tej wojnie, żydowscy przywódcy wpadli na genialny pomysł, że można zrobić wspaniały geszeft, przedstawiając żydów jako główne ofiary Drugiej Wojny Światowej. Wtedy właśnie został utworzony ten holokaustyczny mit, dla tego a nie żadnego innego celu. Żydowscy specjaliści od propagandy, wraz z bajkopisarzami z Hollywood i Nowego Jorku pomieszali dobrze fakty (głownie grubo przesadzone i wykrzywione) z masą wymyślonych bajek tworząc w ten sposób legendę holokaustu, w której to Żydzi grają główną rolę, jako jedyne ofiary Drugiej Wojny, milionami wpychani na siłę do komór gazowych przez sadystycznych nazistów. Finkelstein w swojej książce przedstawia dwa główne dogmaty holokaustycznej propagandy. Pierwszy to, że było to wydarzenie wyjątkowe i że historia nie zna tak strasznego i masowego prześladowania oraz, że daje to żydom status pierwszorzędnej ofiary Drugiej Wojny Światowej. Nikt nie wycierpiał tyle co żydzi, zatem nikt nie zasługuje na równorzędną ilość współczucia i wyrozumienia. Jakakolwiek próba udowodnienia, że było inaczej jest równoznaczna ze świętokradztwem. Drugi dogmat tej propagandy stanowi, że zachowanie Niemców było zupełnie nieracjonalne i nie było oparte na żadnej wrogiej działalności ze strony żydów. Inaczej mówiąc, żydzi byli absolutnie niewinnymi ofiarami sadystycznych faszystów. Tu ponownie, jakakolwiek sugestia, że zbrodnicza działalność syjonistów na terenie Niemiec (i nie tylko) sprowokowała Niemców do odwetu (co dziś się nazywa holokaust) jest „oczernianiem ofiary” i oczywiście jest politycznie niepoprawnym grzechem. Ten właśnie grzech był przyczyną wtrącenia do lochu słynnego historyka Ernesta Nolte. Nolte przedstawił jasno w jednej ze swych prac, że główną z przyczyn postawy rządu Hitlera wobec żydów, było ich głębokie zaangażowanie w budowaniu światowego komunizmu. Było to również jedną z głównych przyczyn poparcia narodu niemieckiego dla Adolfa Hitlera. Olbrzymia rola żydów w utworzeniu sowieckiego komunizmu, działalności komunistycznej na terenie Niemiec, Hiszpanii i innych krajach była dobrze znana na całym świecie zanim Hitler został kanclerzem Niemiec. Masowe mordy, głód na Ukrainie, masowe rozstrzeliwanie chłopów ukraińskich, obozy koncentracyjne na terenie Związku Radzieckiego (Gułagi zostały stworzone przez żydowskich komisarzy Kraju Rad, Matwieja Bermana i Naftaly Frenkla) były planowanym i pilnie egzekwowanym wyniszczaniem Gojów, niemającym precedensu w historii ludzkości. Hitler przyrzekł swemu narodowi, że zdepcze komunizm i jego twórców gdziekolwiek ich napotka. Gdy Nolte otrzymał nagrodę za swoją publikację, żydzi i ich poplecznicy dostali wścieklizny. Finkelstein cytuje również w swej książce czołowych propagandystów holokaustu, którzy widzą jakąkolwiek formę antysemityzmu jako bezpodstawną i nieracjonalną „umysłową patologię Gojów”. Według głównego działacza holokaustycznej propagandy, Eli Wiesela, antysemityzm jest napędzany jedynie przez „… obłędne argumenty i oburzenie, że żydzi w ogóle istnieją”. Dalej tenże Wiesel twierdzi: „Przez dwa tysiące lat byliśmy zastraszani.. A dlaczego? Absolutnie bez powodu.” Następny, skrajny baron holokaustycznej propagandy, Daniel Goldhagen, autor książki „Gorliwi kaci Hitlera”, twierdzi, że antysemityzm jest: „… absolutnie oderwany od rzeczywistych żydów i nie jest oparty na żadnej obiektywnej ocenie działalności żydostwa… niezależny od charakteru i postępowania żydów” Książka Finkelsteina jest pełna ciekawych dokumentów i cytatów słynnych holokaustycznych krzykaczy. Nie szczędzi on również pogardy pisząc o takich szarlatanach jak Wiesel i Goldhagen. Ukazuje on Wiesela, jako „bogobojnego” oszusta, który za swoje przemowy pełne kłamstw pobiera honorarium w wysokości 25 tysięcy dolarów. Popularność Wiesela oparta jest na jego umiejętności wyglądania uroczo, lania wody i bajdurzenia bzdur, utrzymując stale poważną i zakłopotaną twarz. On nigdy nie mówi o rzeczywistych faktach, ale o świętej i niewysłowionej tajemnicy, jaką jest holokaust. Tajemnicy ponad wszelkie zrozumienie lub wyjaśnienie, która to nigdy nie powinna być kwestionowana lub badana. Niestety wielu Gojów, co słucha tych bzdur poddaje się hipnozie tego szarlatana i pożera te bzdury na sucho, bez popitki. Przyznam się szczerze, że nigdy bym nie podejrzewał, że jakikolwiek Żyd mógłby być zawstydzony tego typu oszustwem, ale jak widać, Finkelstein czerwieni się na twarzy pisząc o swoim ziomku Wieselu. Wyjaśnienia Finkelstaina, dlaczego holokaust został wynaleziony są zasadniczo takie same jak i moje: Holokaust daje Żydom ochronę przed jakąkolwiek krytyką za wszystko, co czynią przeciwko Gojom, bez względu na to jak okrutne i potworne są ich działania. Daje im również podstawy do wyciągania łapy po odszkodowania od całego świata. Finkelstein dokładnie tłumaczy, w jaki sposób żydostwo wycisnęło miliardy dolarów od Szwajcarów i inny narodowości, jako odszkodowania za holokaust. Pisze on: „W ostatnich latach holokaustyczny przemysł stał się wręcz potężną maszyną do wymuszania wielkich sum.” Książka Finkelsteina jest ciekawą publikacją i powinna być przeczytana przez tych, których interesuje zbrodnicza działalność światowego żydostwa, lecz niestety ma ona jedną poważną lukę. Wini on za holokaustyczne oszustwo jedynie tych najbardziej wpływowych, bogatych i pazernych żydów. Pisze on o działalności Edgara Bronfmana (Prezydenta światowego kongresu żydów), rabina Izraela Singera (sekretarza generalnego tejże organizacji), rabina Marwina Hiera z centrum Simona Wiesenthala, Abe Foxmana z p –ADL-iny itp. Niezaprzeczalnym faktem jest to, że żydowska pazerność i natrętność jest zdumiewająca, ale gdyby cały ten holokaustyczny przemysł był jedynie napędzany przez kilku pazernych żydów, to nigdy by nie osiągnął takich rozmiarów. Przeciętny zjadacz chleba nigdy by o nim nie usłyszał i nigdy by nie czuł grama winy słuchają bzdetów wylewających się z paszczy Eli Wiesela, gdy szczeka on o świętym misterium holokaustu. Studiowanie holokaustu nigdy nie byłoby częścią programów szkolnych w wielu państwach. Izrael nie mógłby zbudować wielkiego arsenału broni chemicznej i atomowej bez grama protestu ze strony światowej opinii publicznej i nie mógłby wymusić na koalicji, zbombardowania Iraku oraz próby wzniecenia nowej wojny z Iranem za usiłowanie stworzenia kontr arsenału. Ten cały holokaustyczny przemysł został zbudowany przede wszystkim przez magnatów środków masowego przekazu i setki tysięcy żydów pracujących pod ich batutą. Być może, że kilku ambitnych i pazernych żydowskich kramarzy zapoczątkowało cały ten bajzel, ale S. Spielberg uczynił dużo więcej dla stworzenia tego holokaustycznego mitu niż wszyscy ci pazerni syjoniści razem wzięci. Bez wątpienia, znakomita większość światowego żydostwa popiera i zasila tę maszynę kłamstw zwaną holokaustem. Prawie każdy żyd na świecie pragnie otrzymać działkę wyrwaną Gojom przez holokaustyczny przemysł. Takich Finkelsteinów jest zaledwie kilku i jak zawsze wyjątki tylko potwierdzają regułę. Finkelstein doskonale zdaje sobie z tego sprawę, lecz nie przyznaje się do tego w swojej książce. Nie chce on również oskarżać całej żydowskiej społeczności za te masowe oszustwo, lecz faktem jest, że żydostwo jak całość jest winna za te krętactwo, co kosztuje nas tak wiele. Jak wspomniałem wcześniej, żydostwo jako całość jest nam wrogie i czyni wszystko ku naszej zgubie, użyłem tu tylko przykładu holokaustu, aby poprzeć moje oświadczenie. Praktycznie całe żydostwo czerpie korzyści z holokaustu a nie tylko kilku pazernych zbrodniarzy. Holokaust wyniszcza naszą ekonomię, kulturę, tradycje i wszystko, co wypracowaliśmy przez stulecia. Holokaust używa się jako tarczę ochronną dla mafii żydowskiej, podczas gdy codziennie krytykuje i wyniszcza się mafię włoską, meksykańską itp. Handel Białymi Kobietami kwitnie w Izraelu (o czym pisałem w innym artykule) i żaden rząd, żadna organizacja feministyczna nawet ta „święta” Hilary Clinton nie ośmiela się o tym wspomnieć. Holokaustyczny przemysł to dużo więcej niż polityczna korupcja i ekonomiczne przestępstwo, a wielu z nas, niestety pozwala na to, aby ten zorganizowany przestępczy aparat miał nad nami kontrolę, wyniszczał nas i rabował bezkarnie.
Holokaustyczny przemysł to bardzo rozległy temat i trudno opisać go na kilku stronach, ale jestem pewny, że tu na naszym Forum będziemy nadal śledzić żydowskie zbrodnie aż do ostatniej sekundy naszego istnienia. Co wy możecie uczynić, to zdobyć książkę Finkelsteina i pomyśleć o tym, co tam przeczytaliście, gdy oglądacie wydarzenia światowe i krajowe, być może zrozumiecie, dlaczego tak niewielu ma odwagę krytykować aparat holokaustu. Cezary Zbikowski