973

Precz z blokiem, czyli o wysoką kulturę picia! Jest pewnym stereotypem, że Polak = pijak, a szczególnie zapijaczony miałby być człowiek wsiowy, czym w sposób zdecydowany różnić by się miał od miastowego, a szczególnie od tzw. wykształciucha. Z mitem tym – oczywiście stworzonym w mieście i przez „wielkoblokowych” ideologów - musimy się dziś stanowczo rozprawić. I Po pierwsze, pijaństwo jest tak stare jak ludzkość. Wystarczy przypomnieć, że pierwszym cudem, który musiał sprawić Jezus, był ten z Kany Galilejskiej, polegający na przemianie wody w wino. Można by nawet mieć wątpliwości czy autorytet Zbawiciela nie został aby nadszarpnięty poprzez zniżenie się do cudu produkcji wina. Ale, być może, cud ten nie był aż tak wielki. Wszak na pewnym poziomie upojenia ludzie piją wodę z kranu jako wódkę i nie mogą się nachwalić nad znakomitością trunku. Po drugie, pijaństwo w jakiejś mierze jest częścią ludowej tradycji, szczególnie polskiej, staroszlacheckiej. W znakomitej powieści tradycjonalistycznej Henryka Rzewuskiego „Listopad” jest taka piękna scena, gdy główny bohater – konfederata barski – jedzie przez pola i lasy i przyszło mu zanocować w polu. Następnego dnia budzi się rano zmarznięty, więc zaczyna sobie przyrządzać śniadanie na patelni (bodaj jajecznicę jeśli mnie pamięć nie myli). Ale, że idzie to długo, a zimno jest niesamowicie, to „przyśpiesza” proces grzewczy własnego ciała. W tym celu wyciąga z kieszeni niezbędny dla ocieplenia ciała „rekwizyt” i (na czczo) opróżnia jego połowę. Henryk Rzewuski kwituje to stwierdzeniem, że oto jest prawdziwy, polski tradycjonalistyczny szlachcic. Ja też czuję się takim tradycjonalistą, chociaż nie wykonuję procesu grzewczego bez towarzystwa przysłowiowego śledzika... Cud w Kanie i anegdota (moja ulubiona) z Rzewuskiego wskazują jednoznacznie, że spożycie alkoholu jest tak stare jak historia ludzkości i wynalezienie butelki, obok wynalazku koła, stanowi o przejściu człowieka z epoki prymitywnej do cywilizacji. Co więcej, wszyscy ci, którzy chcą przerobić ludzi na abstynentów podejmują się projektu utopijnego. Picie alkoholu wynika bowiem z niezmiennej i uniwersalnej natury ludzkiej. Bojownicy abstynencji społecznej są w takim samym konflikcie z naturą ludzką jak Karol Marks i jego leninowscy uczniowie, którzy chcieli pozbawić człowieka własności prywatnej i „uspołecznić kobiety”. Wszelkie manifesty abstynenckie mają się tak do rzeczywistości jak „Manifest komunistyczny”! Przyznam więc, że nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego partie katolickie w samorządach walczą zawzięcie o zmniejszenie liczby „punktów” sprzedaży alkoholu; dlaczego organizowane są katolickie akcje abstynenckie? Picie alkoholu jest słabością ludzką, a więc jest prostym skutkiem grzechu pierworodnego – czyli stanowi nieodłączny element natury ludzkiej. Ten, kto chce – w imię Boże – wyplenić pijaństwo, a pewnie i ogólnie „spożycie” jako takie, ten chce zmienić naturę ludzką; wyznaje więc lewicową i oświeceniową tezę o „plastyczności” natury człowieka. Tezę tę wyznawać można, ale trzeba pamiętać, że ociera się ona o teologiczny pelagianizm i angelizm, a więc stoi w sprzeczności z nauczaniem Kościoła. Jeśli mnie pamięć nie myli, to znani apokaliptyczni heretycy (Joachim z Fiore, Thomasso Campanella, Girolamo Savonarola) jako główny punkt swojego utopijnego projektu przemiany świata w wielki klasztor podawali likwidację alkoholu... Wara od naszej tradycji – o wstrętni HERETYCY! II Pijaństwo na wsi posiadało początkowo przyczyny chemiczne. Był taki czas, gdy ludzie umieli już produkować piwo, ale nie umieli go konserwować. W wyniku tego produkowano nagle wielką masę szlachetnego złocistego napoju, który ulegał szybkiemu zepsuciu. Ze względów technologicznych i nakładu pracy nie opłacało się go produkować w drobnych ilościach. Dlatego też – aby uniknąć zmarnowania się tego niewątpliwego daru Bożego – zwoływano wszystkich sąsiadów ze wsi, a następnie z wiosek sąsiednich, aby posilili swoje wymęczone wodą żołądki. Sąsiedzi i mieszkańcy wiosek obok czuli się zobowiązani do zrewanżowania się za zaproszenie i urządzali podobne imprezy. To jest naturalne źródło nadużywania alkoholu. Dlatego też powstały karczmy – prowadzone zresztą głównie przez (CENZURA – wiemy przez kogo, ale nie chcemy się narazić na zarzut antysemityzmu jak prymas Glemp swojego czasu) – które zaczęły skupować nadmiar piwa od okolicznych chłopów i wprowadziły zwyczaj spożywania trunku w jednym i zawsze tym samym miejscu. Co ciekawe, to wiejskie pijaństwo stało się częścią tradycji do tego stopnia, że gdy wynaleziono metody konserwacji piwa, to np. królowie angielscy wydawali edykty zakazujące stosowania konserwantów, gdyż stanowiłoby to naruszenie wielowiekowej TRADYCJI. Jeśli spojrzymy dziś na mapę pijaństwa w Polsce, to na jej czoło wysuwają się nie tereny rolniczne, ale neorolnicze. My, ludzie wsiowi pijemy, ale nie jesteśmy pijakami; jeśli nawet jakiś mieszczuch-wykształciuch spostponowałby nas imieniem „pijaka”, to na pewno nie jesteśmy alkoholikami. Pijemy bo mamy ochotę, a nie dlatego, że cierpimy na „chorobę filipińską”. Zresztą casus Aleksandra Kwaśniewskiego pokazuje, że ten archetyp wykształciuchowski wzywający Ludwika Dorna i jego Sabę, nie jest sam wolny od nałogu. Mapa pijaństwa w Polsce jest jednoznaczna: piją nie ludzie wsiowi, ale „neowsiowi” – czyli ci z PGRów, czyli wieśniacy „wtórni”. Piją ci, których bolszewicka Rosja wygnała z ich domów na Wołyniu, spod Lwowa i Wilna, wykorzeniła z wielusetletniego miejsca bytowania, i których następnie komunistyczne państwo zesłało na tzw. ziemie odzyskane. Już pod koniec XIX wieku Maurice Barrès w swym znakomitym cyklu powieściowym „Wykorzenieni” pokazywał, że wyrwani z wiejskiego klimatu ludzie popadają w najgorsze opały i staczają się na samo dno hierarchii społecznej. Przecież PGR nie jest wsią! Jeżdżąc często między Siedlcami a warszawką mijam taką „wieś” o nazwie Janów. No właśnie... wieś? Jest pole, rosną rośliny, drzewa, a po środku tego zielonego naturalnego krajobrazu Mazowsza stoją dwa monstrualne bloki – dwie bluźniercze góry betonu pośrodku wiejskiego landszaftu. I tak wyglądają postkomunistyczne PGR-y: bloki na wsi; bloki na polach; bloki w lesie. Georg W.F. Hegel sformułował teorię alienacji (wyobcowania, odczłowieczenia), rozwiniętą potem przez Marksa. Polegała ona na tym, że człowiek czuje się obco w świecie rzeczy, które przestały być dodatkiem do niego, jego częścią, stając się „nie-Ja”, czymś innym, obcym (stąd „wyobcowanie”). Rzeczy pierwotnie były przedłużeniem mnie, a teraz to ja stałem się dodatkiem do rzeczy (np. ręką obsługującą maszynę na której pracuję po 10 godzin dziennie, gdyż głód zmusza mnie do pracy). Mój dom jest częścią mnie, jest dodatkiem do mnie, przedłużeniem „ja” w świat nieożywionej materii. Mówiąc po heglowsku, użyczam tej rzeczy moją wolę i czynią ją częścią mojego świata. O bloku tego nie można powiedzieć. On ex definitione jest „nie-ja”. Jest własnością jakiejś bolszewickiej „spółdzielni” czy zarządu PGR. W związku z tym moje ja zostaje „rzucone” (to już z Heideggera), pozostawione w „obcym” mi świecie i staje się dodatkiem do obcej mi rzeczy. Jestem niejako uwięziony w „nie-ja”, w dodatku w „nie-ja” z betonu. Co mi zostało, gdy bezbożna cywilizacja wyobcowała mnie nawet z mojego własnego domu? Wódka, wódka i jeszcze raz wódka. Skasujcie bloki, a nie będzie alkoholików, będą tylko radośnie „spożywający” – tacy jak goście weselni w Kanie Galilejskiej i w podróży barskiego konfederaty z „Listopada” u Henryka Rzewuskiego Adam Wielomski

Papież w cieniu sierpa i młota Co jakiś czas pojawiają się w prasie absurdalne informacje, które zarzucają Piusowi XII uległość wobec nazizmu. Te spreparowane przez KGB „rewelacje” opisywałem już w „Debacie” i „Gazecie Polskiej”, więc odsyłam państwa do tych publikacji. Warto jednak zwrócić uwagę jak niechętnie media zajmują się realną uległością Giovanniego Battisty Montiniego - Papieża Pawła VI wobec najkrwawszego totalitaryzmu XX wieku, czyli komunizmu. Zanim prezydentem USA został Ronald Reagan, a na tron papieski wstąpił Jan Paweł II, komunizm święcił na świecie coraz większe triumfy. W latach 70. rząd USA, kierowany przez wyjątkowo tchórzliwego i słabego prezydenta, Jimmiego Cartera, był osłabiony po aferze Watergate i potępiany (pierwszy raz w historii istnienia USA na taką skalę) przez swoich obywateli za prowadzenie wojny w Wietnamie ( o tym napiszę w następnym numerze „Debaty”). Związek Radziecki przejmował więc wpływy w Jemenie, Wietnamie, Kambodży, Nikaragui, Grenadzie. Komuniści wspomagali partyzantkę w Argentynie, Urugwaju, Salvadorze i Panamie. W Chile szalał reżim pupilka czerwonych, sowieckiego agenta, Salvadore Allende. Carter w imię odprężenia, dogadując się potajemnie z Fidelem Castro, wstrzymywał pomoc dla krajów Ameryki Łacińskiej, czym wzmacniał nieświadomie czerwone reżimy. W Europie poparciem cieszyły się „spontaniczne” manifestacje hipisów podburzanych przez agenturę KGB. Czerwona gwiazda przy pomocy agentów wdzierała się coraz pewniej do samego Watykanu.

Postępowy Papież Po śmierci, wielbionego przez postępowych teologów, Papieża Jana XXIII, kontynuatorem jego polityki został Paweł VI. Montini, zanim został następcą św. Piotra, był dyplomatą Watykanu i doradcą Piusa XII. Jednak już w roku 1954, czyli 2 lata po uzyskaniu nominacji z rąk Piusa XII na stanowisko podsekretarza stanu do bieżących spraw kościelnych, Papież odwołał Montiniego ze stanowiska, mianując go Arcybiskupem Mediolanu. Co jednak znamienne, Montini nie otrzymał kapelusza kardynalskiego, mimo tego, że tradycją było, iż do godności Arcybiskupa Mediolanu był przywiązany tytuł kardynała. Kardynałem mianowany został dopiero za pontyfikatu Jana XXIII. Giovanni Montini został Papieżem w 1963 roku. Bardzo szybko dał się poznać jako wielki orędownik zmian w Kościele katolickim, co urzeczywistnił podczas Soboru Watykańskiego II. Paweł VI zaczął przemycać do swoich przemówień i publikacji, niespotykany u jego poprzedników język odwołujący się do walki klas. Zresztą jako Arcybiskup Mediolanu był zwany „biskupem robotników”. Już wtedy jego przywiązanie do idei „sprawiedliwości społecznej” było powszechnie znane. W piśmie apostolskim o czczeniu Marii Panny, napisał ,że: „Odgrywała Ona aktywną rolę walcząc o prawa słabych przeciwko silnym wyzyskiwaczom”. Należy podkreślić, że to właśnie w tym okresie postępowi teologowie zaczęli rozwijać swoje skrzydła i zmieniać od wewnątrz naukę Kościoła. Sam Paweł VI tak pisał o nierównościach społecznych w encyklice „Populorum Progressio”: „Wspólne dobro wymaga więc niekiedy wywłaszczenia gruntów, jeżeli zdarzy się, że jakieś posiadłości ziemskie stanowią przeszkodę dla wspólnego dobrobytu, jak na przykład gdy są zbyt rozległe, gdy mało albo wcale nie są uprawiane, gdy powodują nędzę ludności, gdy przynoszą poważną szkodę krajowi. [...] nie wiemy jakim sposobem, zakradły się do społeczności ludzkiej poglądy, według których głównym bodźcem postępu ekonomicznego jest zysk, naczelną normą działalności gospodarczej - wolna konkurencja, prywatna zaś własność środków produkcji to prawo absolutne, nie znające ograniczeń i nie wiążące się z żadnymi zobowiązaniami społecznymi. Ta forma nieskrępowanego liberalizmu torowała drogę pewnemu rodzajowi tyranii” Cała encyklika jest napisana językiem, któremu bardzo blisko jest do teorii socjalistycznych i wpisuje się ona w dogmatyzm teologii wyzwolenia potępionej przez Jana Pawła II. Encyklika skupia się na kwestii rzekomego wyzysku krajów trzeciego świata przez imperializm kapitalistyczny. Papież nie chciał jednak dostrzec wyzysku i biedy w krajach komunistycznych, o których w encyklice nie wspomina. Oczywiście przesadą by było twierdzić na podstawie socjalistycznych poglądów gospodarczych Pawła VI, że był on zwolennikiem komunizmu. Nie można zapominać, że Paweł VI był bez przerwy szpiegowany i inspirowany przez agentów KGB w samym Watykanie. Przychylny Ostpolitik Montiniego historyk, John O. Koehler, w swojej książce „Chodzi o Papieża. Szpiedzy w Watykanie” przytacza donos agenta SB, biskupa Jerzego Dąbrowskiego ( TW Ignacy), w którym czytamy m.in., że po zakończeniu pontyfikatu Jana XXIII, który zakazał gwałtownych ataków na komunizm, w nadziei na poprawę losu Kościoła za żelazną kurtyną, Watykan miał trudności z powrotem do „prymitywnej antykomunistycznej propagandy potępiającej wszelkie dążenia do społecznego postępu pod sztandarem marksizmu”. Na dodatek przy Pawle VI działał jeszcze jeden niezwykle wpływowy i cenny dla Sowietów agent - dyplomata. Według historyków na politykę Pawła VI wobec czerwonego reżimu wpływała jednak przede wszystkim jego łagodna i miłująca pokój natura oraz pragmatyzm.

Człowiek, który pragnie pokoju 4 października 1965 roku, podczas wystąpienia w ONZ, Paweł VI nawoływał do zakończenia działań wojennych w Wietnamie. Józef Mackiewicz tak opisuje owo wystąpienie: „Papież patetycznie wygłosił, że domy i zbiory prostych ludzi nie mogą być niszczone w imieniu takich haseł jak wolność i sprawiedliwość”. Papież, traktując Ostpolitik jako swoisty dogmat, zrelatywizował niestety wojnę w Wietnamie, zrównując winy obu stron konfliktu. Komentatorzy katoliccy podkreślają, że wypowiedź Pawła VI była neutralna i wyrażała chrześcijańskie podejście do przemocy. Jednak w świetle późniejszych wydarzeń rozumowanie takie wydaje się wątpliwe.17 lutego 1973 roku Papież przyjął na 50 minutowej audiencji szefa delegacji komunistycznego Wietnamu Xuana Thuy. Paweł VI po spotkaniu nazwał Xuana człowiekiem, który pragnie pokoju. Mniej więcej w tym samym czasie w Europie przebywał prezydent południowego Wietnamu Van Thieu. W niemal każdym mieście lewacy przyjmowali go okrzykami: „Precz z katem Thieu”, „Hitler naszych czasów”. Sowieccy agenci przy pomocy czerwonej uniwersyteckiej inteligencji i lewicy katolickiej zorganizowali protest na placu św. Piotra przeciwko audiencji Thieu u Papieża. Montini na spotkaniu z prezydentem południowego Wietnamu upomniał go, aby przyłożył się w kierunku pojednania mieszkańców Południowego i Północnego Wietnamu. Co jednak najbardziej zdumiewające, następca św. Piotra zganił prezydenta za torturowanie komunistów w obozach koncentracyjnych! Zwolennicy polityki odprężenia Ojca Świętego zwracają uwagę, że miał on dobre relacje z prezydentem USA Richardem Nixonem i starał się realizować wizję pojednania w duchu Willego Brandta. John O. Koehler udostępnił w swojej książce zapis rozmowy Pawła VI z ministrem spraw zagranicznych Wietnamu Południowego Tran Van Lamem, który został sporządzony przez agenta KGB. Dokument ten jest wstrząsającym dowodem na to w jak perfidny sposób administracja Nixona razem z Watykanem zdradziła eksterminowanych przez komunistów Wietnamczyków. Tran Van Lamen: Wasza Świątobliwość, jesteśmy bardzo zaniepokojeni. Czujemy się zdradzeni i opuszczeni. Tak wielu młodych ludzi zginęło na marne. Paweł VI: Tylko Pan Bóg zna wartość poświęcenia, żadna ofiara złożona Bogu nie pójdzie na marne. Lamen: Nasz kraj żywi nadzieję, że w tych trudnych chwilach nie opuści nas również Kościół katolicki. Paweł VI: Nasze serca biją dla was. Nigdy was nie opuścimy, ale jak panu wiadomo, panie ministrze, nasz głos nie zawsze znajduje oddźwięk. Lamen: Nie możemy jednak po prostu poddać się komunistom, którzy okupują naszą katolicką ziemię. Paweł VI: Udzieliliśmy wam wszelkiej możliwej pomocy. Lecz pomimo to musimy razem szukać woli Bożej i ugiąć się przed nią, nawet gdy sprawy nie układają się po naszej myśli. Lamen: Czy to oznacza, że również Stolica Apostolska nas opuści? Paweł VI: Zabraliśmy już wszystkie nasze zasoby, by pomóc w odbudowie waszego wspaniałego kraju. Lamen: Jednak to pomoc dla tych z północy. Paweł VI: W waszym wypadku Stolica Apostolska nie dzieli ludzi za względu na granicę. Dla nas wszyscy oni są dziećmi Ojca Niebieskiego. ( cyt. ze skrótami). Niestety, cała rozmowa przebiegała w takim klimacie. Stenogram z niej utwierdził tylko Sowietów, że nikt nie będzie im przeszkadzał w masowym mordowaniu Wietnamczyków z południa. Natomiast pomoc Watykanu, o której mówił Papież, polegała na podarowaniu okupującym Wietnam komunistom półtora milionów dolarów na pomoc medyczną bez gwarancji na co pieniądze zostaną przeznaczone. Oczywiście komuniści kupili za nie od Moskwy broń. Podobnie, mówiąc delikatnie - dyskusyjna była reakcja Pawła VI po spotkaniu z jugosłowiańskim komunistycznym zbrodniarzem - Tito. Montini stwierdził po niej, że Kościół katolicki i państwa komunistyczne powinny ze sobą współżyć w pokoju. Tito zapewniał w prasie, że ma z papieżem podobny pogląd na sprawy międzynarodowe. Papież nie zaprzeczył. Niektóre katolickie, przedsoborowe pisma otwarcie krytykowały Papieża za ustępowanie totalitaryzmowi. Opisywali zbrodnie popełnione wobec duchownych w krajach komunistycznych. Skończyło się na tym, że Paweł VI nie przyjął kilku konserwatywnych organizacji katolickich na audiencji z powodu...braku czasu, który zawsze znajdował dla wysłanników Kremla.

Wielki, szlachetny kraj Jeżeli Paweł VI, jak przekonują nas historycy, był antykomunistą, który uprawiał realną politykę wobec reżimu, to zastanawiająca jest jego pobłażliwość w stosunku do hiszpańskiego jezuity, profesora Jose Maria Dieza-Alegrie, który przedstawiał Karola Marksa jako świętego. Diez-Alegria zwykł nazywać konserwatywnych duchownych w Watykanie - antysocjalistami (co w jego ustach było wyjątkową obrazą). Bez jakiegokolwiek sprzeciwu papiestwa pisał, że marksizm nie jest przeciwstawieniem wiary i Ewangelii. Nawoływał również, by Watykan zmniejszył swoje bogactwa do 50 milionów dolarów. Hierarchowie otwarcie pozwalali mu na mieszanie czerwonej ideologii z nauką Jezusa. W Ameryce łacińskiej duchowni tworzyli setki prac pochwalających marksizm i leninizm. Ks. Michał Poradowski pisał: "Tzw. Profesorowie Teologii są usadowieni na nietykalnych posadach wykładowców na papieskich uniwersytetach lub po kuriach diecezjalnych. Nierzadko też spotyka się wśród tych autorów guerrilleros biorących udział w napadach na banki i mordowaniu ludzi. A gdy z tytułu tychże działalności wywrotowych są aresztowani, to prasa światowa od razu występuje w obronie uciskanego kościoła! " Po Soborze Watykańskim II większość progresistów zostało wysłanych do Ameryki Południowej. Tam już przefiltrowani przez agenturę radziecką zostali utwierdzeni w swoich przekonaniach przez jawnie socjalistyczne encykliki Pawła VI. Jak pisał ks. Poradowski: "Pius XII miał oświadczyć, że ilość wrogich agentów dochodziła w 1948 roku w kościele do około tysiąca. Trudno powiedzieć ile jest ich dzisiaj ( rok 1972 przyp. autora) Np. w Chile księży marksistów, którzy publicznie manifestują swoje poparcie dla rewolucji jest około 20 procent całego duchowieństwa." Polityka odprężenia uprawiana z takim zapałem przez Montiniego spowodowała, że komunizm przestał być postrzegany jako zło, a stał się równorzędną ideologią pochodzącą z wielkiego, szlachetnego kraju, jak nazwał Paweł VI Związek Radziecki podczas spotkania z członkami Kolegium Kardynalskiego. Mimo tego, że wielu duchownych pisało o agenturze w Kościele i ujawniało przynależność południowo amerykańskich hierarchów do bolszewickiej partyzantki oraz mimo jawnie głoszonych herezji przez księży marksistów, Watykan nie ekskomunikował żadnego księdza komunisty. Jednak w przypadku konfliktu z Arcybiskupem Lefebvrem Paweł VI nie miał już oporów narażać Kościół na schizmę. Niejednoznacznie Papież postąpił również wobec węgierskiego kardynała Mindszentyego, któremu w obawie przed pogorszeniem stosunków z węgierskim reżimem nie pozwolono napisać wspomnień z sowieckich łagrów. Prasa komunistyczna była zachwycona walką Pawła VI z wyścigiem zbrojeń i jego poparciem Chin Mao Tse-Tunga w sprawie przyjęcia ich do ONZ. Cieszący się zaufaniem Montiniego proboszcz parafii w Pitsburgu w USA, Charles Owen Rice, napisał w oficjalnym piśmie diecezjalnym, że Mao dokonał słusznych reform w całym kraju i torturowani misjonarze w Chinach sami są sobie winni, ponieważ nie umieli trzeźwo rozpoznać reform rządu komunistycznego. Natomiast delegat Watykanu Sivoi Luoni podczas Międzynarodowej Konferencji Robotniczej w Genewie powiedział: „Należy oddać respekt Chinom jako wzorowi kulturalnego i socjalnego rozwoju.” Trudno powiedzieć jaki wpływ na politykę Pawła VI miała działalność agentury komunistycznej w Kościele katolickim. Z pewnością komuniści poprzez działalność swoich ludzi w pracach nad nauczaniem Kościoła chcieli rozmiękczyć jego stanowisko wobec rozrastającej się czerwonej zarazy. O tej sprytnej infiltracji Kościoła przez agenturę pisał ks. Poradowski: „Pius XII chciał w pewnym momencie całkowicie znieść zakon Dominikanów, kiedy zdał sobie sprawę jak bardzo jest on przesiąknięty marksizmem. Moskwa zdała sobie sprawę, że szybciej może zniszczyć Kościół przez umieszczanie w nim agentów niż jego jawne zwalczanie. Nie chodziło nawet o samą likwidację Kościoła, ale raczej o wykorzystywanie jego autorytetu w celu oczyszczania ideologii marksizmu” . Działalność agentury w Kościele hierarchicznym trwała aż do 1978 roku, kiedy na Tron Piotrowy został wybrany człowiek, który na własnej skórze doznał bolszewickiego „wyzwolenia”- Karol Wojtyła. O szkodliwej polityce Pawła VI świadczy reakcja komunistów na wybór papieża Polaka. Polityczne dzienniki moskiewskie na początku pisały, że Jan Paweł II będzie kontynuował politykę Jana XXIII i Pawła VI oraz że godne pożałowania doświadczenie Piusa XII wskazuje, iż antykomunizm stanowi dla Kościoła ślepy zaułek. Radość czerwonych szybko zmieniła się jednak w przerażenie. Łukasz Adamski

Gaz łupkowy a globalny układ sił Wielkie są w Polsce nadzieje na gaz łupkowy, na energetyczną niezależność, a nawet na zwycięstwo nad Gazpromem… Amerykański sukces łupkowych technologii rozgrzewa nasze emocje. Co z nich może się ziścić, a co jest jedynie polityczną narracją – spróbuję wyjaśnić wytrwałym Czytelnikom w tym niezbyt krótkim wywodzie.

Amerykański cud, czyli zasoby i technologia Obfite i tanie surowce energetyczne były dla Ameryki od samego początku nieocenionym skarbem. Na nich budowała ona swą potęgę w XIX wieku aż do 70-lat XX w. – swoim złotym okresie rozwoju. Przemysł naftowy, przez dziesięciolecia motor rozwoju tego kontynentu i jego towar eksportowy, dzisiaj osiągnął ogromny sukces. To, czego do tej pory nie można było i nie opłacało się wydobywać, nagle wybuchnęło zasobami tak obfitymi, że Ameryka, do niedawna powtarzająca za zwolennikami teorii „Peak Oil” o nadchodzącym „końcu świata ropy”, dzisiaj planuje zawładnąć światowymi rynkami gazu i uzyskać energetyczną niezależność od importu ropy. Miejsce pesymizmu zajął zaraźliwy entuzjazm: USA największym producentem ropy na świecie? Oczywiście! Według prognoz Międzynarodowej Agencji Energii mają prześcignąć w 2020 roku Arabię Saudyjską. Patrząc wcześniej pesymistycznie na surowcową przyszłość, Waszyngton zaplanował w 2006 r. wzrost importu gazu skroplonego LNG, wybudowano pięć terminali mających zapewnić bezpieczeństwo dostaw, a największy z nich (Sabine Pass) mógł przyjąć nawet 40 mld m3 gazu rocznie. Przyjęto prawo, które przypominało naszą specustawę w sprawie gazoportu, upraszczające amerykańską biurokratyczną mitręgę i przyznające rządowi federalnemu prawo do zmiany lokalnych decyzji. Import rozwijał się jedynie do 2007 r., by potem, gdy rynek zalewać zaczął gaz ze złóż niekonwencjonalnych, spaść na łeb na szyję. Zaskoczony był i rząd, i biznes: zamiast planowanych w 2009 roku 42 miliardów m3 importu sprowadzono morzem trzykrotnie mniej. Potem było już tylko gorzej, a dzisiaj gazoporty stoją puste i czekają na zgodę amerykańskiego rządu na znacznie bardziej kosztowne inwestycje – w eksport gazu. Jako towaru strategicznego, podobnie jak i ropy, nie można go swobodnie z USA wywieźć, konieczna jest zgoda rządu. Ale jak tu nie być entuzjastą, gdy produkcja gazu rośnie bardzo szybko, jego cena jest niska jak dawno nie była, a odkrywa się wciąż jego nowe zasoby. Ten entuzjazm dotyczy również ropy, której wydobycie od 1970 roku w USA wciąż spadało, by nagle przez 7 lat pędzić do góry w tempie 25 mln ton ropy rocznie (to tyle, ile zużywa Polska). To jest tempo!

Amerykańska potęga energetyczna Aby zrozumieć strategię energetyczną USA, trzeba sięgnąć do historii i statystyk. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej od początków swej historii były i są do dzisiaj supermocarstwem energetycznym. Posiadają największe na świecie zasoby surowców. Licząc łącznie węgiel, ropę naftową i gaz ziemny – mają największe udokumentowane rezerwy tych surowców – 973 miliarda baryłek odpowiednika ropy naftowej. Rosja jest druga – 955 mld baryłek, niewiele ustępując Stanom, ma za to bardziej zróżnicowane zasoby (prawie 40% w ropie i gazie). Za tymi dwiema energetycznymi potęgami jest długa przerwa – jedynie połową takich zasobów dysponują Chiny (jak USA – głównie w węglu). Czwarty jest Iran – tylko 30% zasobów liderów, jednak całość w gazie i ropie, co stawia go w znacznie lepszej pozycji wobec dzisiejszego rynku. Ameryka była bardzo żarłoczna energetycznie w latach, w których gwałtownie się industrializowała. Mówienie wtedy o jakiejś „oszczędności energetycznej” uznano by z pewnością za komunistyczną propagandę. Energia w Ameryce miała być „too cheap to measure” („zbyt tania, by ją mierzyć”) i był to element amerykańskiego marzenia, gdyż jako kraj zasobny w energię, zużywa jej do dzisiaj znacznie więcej niż Europejczycy czy inne narody (przeciętny Amerykanin zużywa 5 razy więcej ropy niż Polak). USA były w pierwszej połowie XX wieku znacznie potężniejszym eksporterem ropy naftowej niż dzisiaj Arabia Saudyjska. Dominowały do II wojny światowej, kiedy zapewniały 80% zaopatrzenia zachodnich armii alianckich. Będąc największym producentem i eksporterem wydobywały wtedy między 60 a 80% światowej ropy. To było naftowe mocarstwo, które cierpiało przez ostatnie pół wieku z powodu zależności – musiało importować ogromne jej ilości, a teraz odradza się w dawnej świetnej formie. Pomimo tego, że jest trzecim jej producentem na świecie, niewiele ustępującym jedynie Arabii Saudyjskiej i Rosji, a wyprzedzającym Iran, Kuwejt, Wenezuelę, Kanadę, USA musiało codziennie importować 10 milionów baryłek (159 litrów) czarnego złota. Ta niesamodzielność, uzależnienie od innych państw w strategicznym produkcie, jest dla globalnej polityki amerykańskiej krytycznym zagrożeniem. Hegemonia Stanów Zjednoczonych doznała uszczerbku w 1973 r., gdy Arabia Saudyjska rzuciła Zachodowi wyzwanie nakładając embargo naftowe jako karę za wspierania Izraela w wojnie 1973 r. i podnosząc 4-krotnie ceny tego strategicznego dla świata surowca.

Tyle o historii, bez której niewiele zrozumiemy z amerykańskiej strategii. Teraz o skutkach rewolucji, która przynosi wyzwolenie od dojmującego uzależnienia.

Energia w światowej polityce USA Ameryka odzyskuje swoją przewagę nad resztą świata, bowiem do tej pory import ropy był jej piętą achillesową. W układzie współzależności, którym opleciony jest świat, był to czuły punkt światowego lidera. Dzisiaj ta słabość zmniejsza się, a odwrócenie energetycznej karty przynosi ze sobą wiele atutów w globalnych rozgrywkach. Jak mówi Joseph Nye: „potęga rodzi się z asymetrii zależności”. Tę asymetrię Amerykanie chcą teraz skutecznie wykorzystać. Energia jest jednym z filarów amerykańskiej polityki światowej, jednak nie jedynym i z pewnością nie najważniejszym. Dużo bardziej istotne są elementy wspólnie dzielonych z sojusznikami wartości (demokracji, praw człowieka), zobowiązań i sojuszy strategicznych, które decydowały o wojnach w Korei, Wietnamie, czy o dzisiejszych stosunkach z Japonią czy Koreą. Oczywiście ropa miała znaczenie podstawowe w czasie przewrotu 1953 r. w Iranie, gdy Amerykanie do spółki z Brytyjczykami obalili prezydenta Mossadeka. Stawką wtedy była konkurencja z ZSRR o kontrolę zasobów ropy tego regionu. Amerykańska kronika filmowa z tamtego czasu, relacjonująca zamach na irańskiego premiera, który znacjonalizował irańskie zasoby ropy, kończyła się triumfalnie: „ropa znów może swobodnie płynąć na zachód!” Ropa miała także znaczenie podczas interwencji w Kuwejcie w 1990 r, kiedy starano się zapobiec skupieniu w rękach Saddama zbyt dużej władzy nad jej zasobami, która dałaby mu zbyt duży wpływ na światowy rynek oraz ogromne dochody zagrażające układowi sił w regionie. Dzisiaj wojna naftowa z Iranem spowodowana jest raczej czynnikami geostrategicznymi (pozycja Izraela) niż ropą i gazem, chociaż ich perskie zasoby są największe i najtańsze na świecie. Bo właśnie o cały świat tutaj chodzi.

Globalny rynek ropy naftowejRynek ropy naftowej obejmuje cały świat. Stworzony był i kontrolowany jest dzięki wpływom w krajach Zatoki Perskiej oraz panowaniu przez Ameryką nad światowym oceanem. Aby rynek działał z korzyścią dla odbiorców, konieczne jest ciągłe utrzymywanie wysokiej podaży produktu. Dolar, o którym się tyle spekuluje, że był przyczyną naftowych wojen Ameryki, odgrywa ważną rolę, ale fundamentalne znaczenie ma fizyczny przepływ ropy. Globalnego rynku USA nie mogą po prostu porzucić i zadowolić się „niezależnością energetyczną”, jakby chcieli tego izolacjoniści, gdyż jest on podstawą rozwoju amerykańskiej gospodarki. A ropa naftowa jest największym towarem światowego handlu. Nawet mając w pełni pokryte potrzeby krajowym wydobyciem, Ameryka musi utrzymywać funkcjonowanie światowego rynku. Jest to atut w światowej polityce, gdyż wszyscy jego uczestnicy są uzależnieni od jego sprawnego działania, a więc i zależni od Waszyngtonu, który jako jedyny potrafi dostarczyć publicznego dobra, jakim jest bezpieczeństwo na światową skalę. Koszty ponoszone przez USA są ogromne – wynoszą połowę światowych wydatków wojskowych. Jednak korzyści polityczne i gospodarcze są do tych kosztów współmierne. USA ma także w dostawach ropy zobowiązania wobec sojuszników. Stanowi to podstawowy motyw polityki wobec Europy i Japonii od czasów planu Marshalla. USA zobowiązuje się zapewnić płynność rynku i dostawy ropy i gazu. Arabia Saudyjska i Katar są tutaj świetnymi sojusznikami. Dlatego przedwczesne są zapowiedzi wycofania się Waszyngtonu z roli światowego strażnika naftowego rynku, pomimo ogromnych kosztów samego utrzymania dróg wodnych, szacowanego na 50 miliardów dolarów rocznie. Wręcz przeciwnie – gaz i ropa z łupków dają możliwość skuteczniejszego kształtowanie tego rynku. Kluczowa jest ropa naftowa, gdyż nie można jej niczym zastąpić, jednak możliwy eksport gazu jest impulsem dla Stanów, by globalny rynek budować także w gazie ziemnym. Dlatego Departament Stanu przeciwdziała próbom współpracy Europy z Rosją czy Iranem, których sojusz z Europą byłby wyzwaniem dla światowego przywództwa Ameryki, wychodziłyby one spod kontroli walutowej (jak dzisiaj handel Rosji z Chinami) i osłabiały rynek światowy. Przeszkodą są jednak wysokie koszty transportu, jeśli bowiem baryłkę ropy można między rynkami światowymi przetransportować za 1,5 dolara, to koszty dla gazu są 15-krotnie wyższe (obejmują upłynnienie i zmrożenie gazu, transport i morski i przywrócenie do postaci gazowej). Bariery dla tworzenia rynku globalnego są, jak widać, wysokie, jednak Amerykanie dzięki swoim przewagom technologicznym i strategicznym (także militarnym), mogą je pokonać. W zmian osiągną korzyści nie tylko gospodarcze, ale i polityczne. Perspektywa czasowa dla tych procesów to co najmniej jedno dziesięciolecie, jeśli nie dwa. I na taki horyzont jest nastawiona polityka amerykańska.

Middle East – filar światowej nafty Dla strategicznej roli USA znacznie większe znaczenie niż własne zasoby łupkowej ropy i gazu będzie miała ich pozycja w Zatoce Perskiej. Jest to kluczowy punkt kontroli nad światowymi zasobami ropy i gazu, dzisiaj kierowanymi głównie do ekspandującej gospodarczo Azji. Ameryka jest krytykowana za coraz większą obecność militarną w tym rejonie, jednak jest to niezbędny element kontroli zasobów ropy (i gazu) koniecznych do funkcjonowania światowej gospodarki. Płonne są także nadzieje, że gdy nie będzie jej potrzebna arabska ropa, Ameryka uwolni się od obowiązku (i kosztów) utrzymywania sił zbrojnych w tym regionie. Sednem problemu jest Arabia Saudyjska, która jest bardzo pożyteczna jako strategiczny sojusznik Waszyngtonu (szczególnie od czasu, gdy w 1956 r. kraje te wspólnie zastosowały embargo naftowe wobec W. Brytanii i Francji podczas kryzysu sueskiego). Dzięki niej sankcje Zachodu wobec Iranu są w miarę bezpieczne dla świata, gdyż Saudyjczycy mogą tak zwiększać wydobycie, że brak irańskiej ropy nie jest groźny. Ta 70-letnia już prawie przyjaźń daje duże korzyści USA, choć powoduje uszczerbek na wizerunku światowego obrońcy praw człowieka, bo jak tu bezkarnie wspierać królestwo rozprzestrzeniające w świecie radykalny wahabicki islam i kultywujące średniowieczne zwyczaje ucinania głowy innowiercom. Jednak bez sojuszu z domem Saudów nie ma kontroli nad globalnym rynkiem ropy, i nie chodzi tu tylko o bezpośrednie dostawy do Ameryki. Jednak nie tylko ropa jest ważna w tym rejonie. Drugim, a raczej pierwszym, bo z pewnością ważniejszym filarem amerykańskiej polityki, jest Izrael. Zmniejszona zależność od ropy naftowej państw arabskich pozwoli wyklarować te stosunki, uzależnione dzisiaj od konieczności utrzymania dostaw ropy – otwarta zostanie droga do relacji bardziej skupionych na amerykańskich wartościach, dla których Izrael jest jedynym sojusznikiem na Bliskim Wschodzie. Mniej zależna Ameryka będzie miała rozwiązane ręce w sprawie twardszego zarządzania równowagą sił tego regionu. Dzięki łupkom pozycja USA się polepsza – nie będą one już tak podatne na szantaże Saudów i będą mogły skuteczniej i swobodniej używać „soft power” propagując prawa człowieka i demokrację – swoje podstawowe globalne cele.

Mniej bogactwa dla producentów ropy Istotnym aspektem światowych zmian będą niższe ceny. Na rynek wpływają już duże ilości nowej produkcji z USA, jednocześnie obniża się konsumpcja, więc w efekcie ceny powinny znacząco się obniżyć. Na amerykańskim rynku gazowym to już fakt, a proces rozpoczął się także na rynku ropy, którą można przy złożach kupić nawet 50 dolarów taniej niż europejski Brent. Jeśli ropa będzie tańsza, to i tańszy będzie gaz ziemny w Europie czy Japonii. To uderzy w państwa-eksporterów, dotychczas kumulujące bogactwo płynące z wysokich cen ropy. Bańkę spekulacyjną, wytworzoną na giełdach napływem dolara, umiejętnie podtrzymywał OPEC za pomocą podaży regulujący poziom cen. Jednak nadmiar gazu, obniżający gwałtownie jego ceny, może powtórzyć się także na rynku ropy i niebotyczne dochody mogą zostać odcięte. To zakończy wypłukiwanie kapitału z Zachodu i jego transfer do Rosji i producentów ropy, a ofiarą niskich cen będą przede wszystkim kraje arabskie, gdzie chaos spowoduje rozszerzanie się wpływów muzułmańskiego fundamentalizmu. Odczuje to także i Rosja, mimo że nie jest aż tak bardzo uzależniona od dochodów z ropy. Powrót tego upadłego niedawno mocarstwa do polityki globalnej będzie spowolniony, choć z pewnością nie zostanie zatrzymany. To będzie miało skutki geopolityczne. Wzmacnianie się krajów spoza kręgu zachodniej cywilizacji, określanych jako autorytarne, następowało dzięki dochodom z surowców. Zmniejszenie wpływów w połączeniu z promocją demokracji i praw człowieka może doprowadzić rządy do upadku, wywołać rewolucje, spowodować chaos. Z tego zamieszania może wyłonić się coś bardziej przyjaznego dla zachodnich potęg, ich demokratycznych wartości i inwestycji biznesowych, jak to już się stało w Libii. Nowe arabskie wiosny mogą jak puzzle rozsypać dzisiejsze status quo, a koszty tego ponosić będzie Azja i Europa.USA nie może się, jak widać, odciąć od największych na świecie złóż taniej ropy. To one będą decydować o cenach na rynku, gdyż mają najniższe koszty wydobycia (od 1 do 3 dolarów), a rezerwy mocy wydobywczych czynią je niezbędnymi w sytuacji kryzysowej, gdy z rynku wypada znaczący producent ropy (jak dzisiaj Iran). To Arabia Saudyjska, z wielkimi ilościami eksportowanego produktu, największymi zapasami mocy produkcyjnych będzie graczem stanowiącym o jego cenie i dostępności w sytuacji kryzysowej. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że do skoku na ten rejon od lat przygotowuje się dyplomacja chińska, która związałaby Middle East z największym już niedługo światowym konsumentem ropy ­, a już dzisiaj największym importerem, tak trwale, że światowy rynek mógłby być zagrożony.

Chiny – wielkie wyzwanie Chiny są dzisiaj najpoważniejszym wyzwaniem dla USA. Jest to jest ten „challenger”, który może zagrozić ich światowemu przywództwu. Strategiczna doktryna Waszyngtonu mówi o zapobieganiu powstaniu takich konkurentów, stąd mamy dzisiaj „Asian Pivot”, a amerykańska straż w Zatoce Perskiej ma kluczowe znaczenie. Kontrola przepływu ropy i gazu LNG przez Cieśninę Malacca, nad którą panują V Flota i Singapur, wzmacnia te argumenty. Chiny są bowiem coraz bardziej zależne od ropy z Zatoki Perskiej, a ich jedyny dostawca nie będący aliantem Białego Domu – Iran – przytłoczony został największą w historii wojną gospodarczą czasów pokoju, czyli embargiem na sprzedaż swojej ropy. Te atuty mogą wystarczyć, by przekonać Chiny do zaakceptowania reguł gry dzisiejszego świata, stworzonych przez Amerykę po wojnie światowej. Uzależnienie USA od ropy z Bliskiego Wschodu to już historia, dzisiaj to Chiny i Azja nie mogą rozwijać się bez tych dostaw. Do Azji Płd-Wsch. płynie stąd 14,3 mln baryłek ropy dziennie, do Europy jedynie 2,5 mln, a do Ameryki zaledwie 1,9 mln. Daje to Ameryce dużą przewagę w grze o globalne przywództwo z rosnącym jak na drożdżach konkurentem. Postępująca destabilizacja tego regionu, a szerzej także Afryki, jest strategicznym wyzwaniem dla Chin. Dzisiejsza wojna naftowa z Iranem daje przedsmak gier na rzeczywiście dużą skalę. Chińczycy mogą czuć się zagrożeni, gdyż znają historię i pamiętają, że Japonia w 1941 r. została odcięta decyzją prezydenta Roosevelta od ropy naftowej, co przyspieszyło wojnę i atak na Pearl Harbour, a w efekcie klęskę Kraju Kwitnącej Wiśni. Wysiłki dyplomacji chińskiej w krajach arabskich i Afryce, a także budowa chińskiego portu Gwadar w Pakistanie, kontrolującego wyjście z Zatoki (obok którego Irańczycy budują rafinerię), dowodzą, że Chiny zabezpieczają się przed takim scenariuszem. Są one wciąż oporne wobec oferty powierzenia dostaw surowców globalnemu amerykańskiemu rynkowi. Wiedzą, jak łatwo USA stosuje sankcje i jaki chaos może spowodować odcięcie dostaw ropy czy gazu. Dlatego rozwijają model dwustronnych stosunków, wyłączających udział światowego hegemona. Pekin zmierza do posiadania na świecie zasobów na wyłączność, które zapewnią mu dostawy także w czasie kryzysów. Chiny są także odporni na zabiegi Departamentu Stanu, który chce otworzyć amerykańskim koncernom i ich sprawdzonej technologii dostęp do światowych zasobów gazu łupkowego. Jednak równie bogato obdarzone niekonwencjonalnymi zasobami, szczególnie w pokładach węgla, Chiny przyjęły własną drogę ich wydobycia. Nie pozwoliły na zdominowanie przez międzynarodowej koncerny naftowe. Gdyby na szeroką skalę wpuściły je do siebie, zapóźnienie technologiczne chińskich przedsiębiorstw byłoby nie do odrobienia. W zamian przyjęły strategię szybkiego uczenia się nowych technologii, utrzymując od wielu lat (zanim jeszcze wybuchła gorączka łupkowego złota) kontakty naukowe i ze swoją legendarną wręcz zdolnością do ich „naśladowania” – wypracowując własne. Chiny zastosowały także metodę nabywania wiedzy przez zakupy spółek, takich jak Nexen w Kanadzie, czy udziałów w polach amerykańskich. To dało im dostęp do know-how, umożliwiło opanowanie i transfer technologii pozwalających na dorównanie amerykańskiej efektywności. W programie rozwojowym wydobycia niekonwencjonalnego gazu Chiny powierzyły to zadanie w ręce „drobnej” przedsiębiorczości, która wg chińskich planistów lepiej sobie poradzi z wyzwaniami technologicznymi niż państwowe wielkie koncerny, których głównym zadaniem jest reprezentacja interesów Chin w świecie. Toteż w przetargach na koncesje wielcy gracze z Zachodu musieli się obejść smakiem, a wygrały nikomu nieznane chińskie firmy. To proste naśladownictwo amerykańskiego wzorca, gdzie właśnie niezależni poszukiwacze, zwani „wildcatters” (dzikie koty) opanowali przełomowe technologie.

Polska „prymusem” w globalnej klasie? Ameryka od dziesięcioleci posiada ogromną przewagę technologiczną na polu energii i to nie tylko tej odnawialnej, ale także w klasycznej – w wydobyciu ropy, gazu, technologiach jądrowych a nawet geotermalnych. Utrzymanie tej przewagi jest ważnym zadaniem waszyngtońskiej dyplomacji, a łupkowa rewolucja dała jej doskonałe narzędzie do ręki. W tym celu Departament Stanu zorganizował „Global shale gas initiative” – światową koalicję państw gotowych do zaproszenia amerykańskiego kapitału, biznesu i technologii. USA odniesie zyski ze światowego wykorzystania przełomowych technologii, a ich eksport do Europy pomoże osłabić gazowe wpływy Rosji. Poprawienie deficytu handlowego w wymianie handlowej z Unią też jest warte zachodu. Od państw, które chciały uczestniczyć w tej inicjatywie, Hillary Clinton oczekiwała kilku prostych działań: otwarcia dla amerykańskich firm dostępu do koncesji, stworzenia warunków prawnych do inwestycji (np. podatków, które nie obniżyłyby znacząco dochodowości, zagwarantowania transferu zysków i równego traktowania z konkurentami krajowymi) oraz wsparcia amerykańskich inwestycji w swojej dyplomacji. Podobne ustalenia zawarł prezydent Obama podczas pobytu w Polsce w 2011 r. Nie musiał się zresztą zbytnio napracować, gdyż Polska jest liderem w reprezentowaniu zalet nowego gazu na arenie Unii Europejskiej, a u siebie tworzy bardzo przyjazne dla zagranicznych inwestorów warunki do prowadzenia działalności (w tym niskie podatki). Specjalny wysłannik Waszyngtonu ds. energetycznych na Eurazję, Richard Morningstar, nie mógł się nas nachwalić, nazywając nas nawet „najlepszym uczniem w klasie”. A my lubimy jak nas chwalą, w polityce międzynarodowej wydaje się to być naszym jedynym celem. Pochwały nie zapobiegły jednak porzuceniu łupkowych koncesji na Lubelszczyźnie przez Exxon, który po zaledwie dwóch odwiertach poinformował ustami swojego rzecznika, że Polska nie rokuje nadziei na gaz z łupków. Tego samego dnia Rex Tillerson – szef tej największej światowej spółki – fotografował się z prezydentem Putinem podpisując mega-kontrakt z rosyjskim państwowym gigantem Rosnieft. Ciężkie i kosztowne są lekcje pragmatyzmu i elastyczności amerykańskiej polityki, w której nie ma przyjaciół, są jedynie interesy. Amerykańska administracja stosuje w Polsce sprawdzoną już w latach 90. – w czasie gorączki inwestycyjnej nad Morzem Kaspijskim – metodę prezentowania bardzo optymistycznych szacunków co do istniejących zasobów, które potem okazują się wielokrotnie mniejsze. Gorączka oczekiwań i szalonych deklaracji z ust samego premiera i jego ministrów o eksporcie gazu z Polski (dzięki zbudowaniu, kosztującego miliardy dolarów, terminalu do upłynniania gazu) już się może zatarła w naszej pamięci, ale był to efekt niewiarygodnie optymistycznych szacunków, które amerykańskie władze ds. energii opublikowały po przebadaniu przez swoich konsultantów zaledwie kilku publikacji na temat polskich złóż. Późniejsze badania, robione już przez geologów, całkowicie zaprzeczyły danym zawartym w tamtym raporcie, jednak przez prawie 2 lata był narzędziem nacisku na amerykańskie firmy, by koniecznie inwestowały w Polsce, gdyż nagroda może być wielka. Po sprawdzeniu, że szacunki były hurraoptymistyczne, powoli wycofują się one z Polski. Z zapowiedzi Premiera, że będziemy mieli emerytury z łupków, także pozostanie tylko ulotne wspomnienie.

Europa pod presją Europa w dalszym ciągu próbuje dzisiaj korzystać z amerykańskiego parasola militarnego i ładu światowego, w którym sama gra drugoplanową rolę. W ramach tego porządku próbuje wbrew sprzeciwom USA zbudować sojusz z Rosją oparty na energetycznej bazie rosyjskich surowców i największych w świecie zasobów gazu. Ten plan świetnie współgra z ubóstwem zasobów Europy i jej potrzebami energetycznymi. Jednak model globalnego rynku ustanowionego przez USA wyklucza takie sojusze, które mogłyby nadmiernie wzmocnić znaczących graczy na globalnej scenie politycznej (Europa z pewnością takim jest) i osłabić amerykańskie przywództwo. W związku z tym, że militarna presja na Europę słabnie (kolejne amerykańskie oddziały wojskowe są wycofywane, Brytyjczycy całkowicie wycofują swoje wojska z Niemiec), tym ważniejsza w budowaniu sojuszy będzie gra gospodarcza, szczególnie w strategicznych surowcach energetycznych. Nawet brak własnych wojsk na terenie Europy nie musi budzić obaw Ameryki, że zostanie ona zastąpiona przez Rosję jako sojusznik, bowiem związki Europy z Rosją są nieporównywalne do więzi i zależności wobec Ameryki, która dostarcza dobro publiczne – światowe bezpieczeństwo, którego Rosja, nawet gdyby chciała, zapewnić nie może. Pozycja Ameryki wobec Europy nie musi być budowana bezpośrednio na własnych dostawach surowców. Wiele istotniejszy jest sojusz polityczny i militarny. Ten sojusz może być wzmocniony przez dostawy gazu, zmniejszające zależność od importu z krajów wrogich (Mitt Romney: „Russia - our foe number one”). Takie działania są podejmowane i senator Lugar rozpoczął starania, by eksport amerykańskiego gazu wspierał sojuszników Ameryki w NATO, by państwa europejskie mogły bez utrudnień administracyjnych, bez konieczności otrzymywania pozwoleń, importować gaz. Jest to oczywiście wbrew zasadom potocznie rozumianego „wolnego rynku”, jednak stanowi dobry przykład, jak reguły takiego rynku mogą być kształtowane przez dominujących aktorów. Warto zauważyć, że w ramach światowego ładu dbają oni przede wszystkim o zyski swoich firm.Dostawy amerykańskiego gazu do Europy, szczególnie do krajów byłego obozu socjalistycznego, dałyby im możliwość twardszej gry przeciwko budowanemu sojuszowi Europy i Rosji bez narażania ich na represje ze strony wschodniego dostawcy w postaci wysokich kosztów gazu, jak to było w przypadku Polski. Na przeszkodzie stoi koszt transportu, który powoduje, że nie będzie to konkurencyjna oferta wobec syberyjskiego metanu. Tu jednak rachunek ekonomiczny może zostać pokonany przez strategiczne obawy o bezpieczeństwo energetyczne, tak pieczołowicie kultywowane w Polsce. Już przecież niedługo zaczniemy importować znacznie droższy gaz z Kataru. Ścieżki są więc przetarte. Jednak amerykańska łupkowa rewolucja już wywołała w Europie kłopoty, których nie zapowiadali heroldowie gazowego cudu z łupków. Zanim dotarł gaz, już mamy, i to w dużych ilościach, amerykański węgiel, którego niepomierne zasoby i produkcja zostały uwolnione z krajowego rynku i wyruszyły w świat. Europa, dbająca ponad wszystko o emisje CO2, zaczęła zużywać więcej węgla, a przestała kupować gaz (przy okazji osłabiając Gazprom). Tak więc niespodziewanym skutkiem łupkowej rewolucji może być cios w politykę Brukseli mającą ratować świat przed zmianami klimatu. Precyzyjniej mówiąc, może to być cios w budowane na tej podstawie strategie przemysłowe i eksportowe. Sytuacja zaczyna niebezpiecznie przypominać rok 1986, kiedy to Arabia Saudyjska zalała rynki ropą naftową, a jej cena spadła o połowę. Nastąpił wtedy pierwszy historyczny krach energii odnawialnej, która nie mogła wytrzymać konkurencji z tanią ropą. Dzisiaj wygląda na to, że węgiel (amerykański), gaz (amerykański) i ropa z łupków (też amerykańska) mogą zniweczyć strategię globalnego ratowania klimatu, która stała się specjalizacją eksportową Niemiec, Danii czy Hiszpanii. Mimo że dla polityki klimatycznej jest to cios śmiertelny, to siła gospodarczych konieczności jest, dla państw szanujących swoje interesy, nie do przezwyciężenia. Bolesnym uderzeniem w konkurencyjność Europy jest przewaga amerykańskich rafinerii, które – posiadając tanią ropę (i gaz potrzebny do produkcji) – zaczęły eksportować do nas benzynę (do niedawna było odwrotnie – my eksportowaliśmy ją do USA). Powoduje to bardzo trudną sytuację europejskich rafinerii, które zaczynają bankrutować, a wiele z nich się zamyka. Jak widać, energia to pięta achillesowa naszego kontynentu i trudno jest konkurować z atlantyckim sojusznikiem nie mając własnych zasobów. Jednak łupkowa rewolucja przychodzi też nam z nieoczekiwaną odsieczą, poprawiając pozycję Europy wobec Rosji, która już musiała ograniczyć swoje apetyty na dochody z gazu (nie wolno ich przeceniać, gdyż Rosja zarabia głównie na eksporcie ropy). Globalizacja rynków gazu zmniejsza zależność UE od Rosji, polepsza jej pozycję negocjacyjną, choć wcale nie powoduje, że Unia przyjmie nieprzyjazną postawę wobec wschodniego sąsiada, naśladując w tym Polskę. Do rozwoju Europy nie jest potrzebne wrogie mocarstwo przy wschodnich granicach, ale rozwój obszarów, gdzie europejski kapitał, technologie i przemysł znajdą nowe rynki. Dlatego model „surowce za technologie i wyroby przemysłowe” jest bardzo korzystny dla naszego kontynentu. Nie dziwmy się, że jest realizowany wbrew naszym protestom.

Rosja zagrożona? Na koniec to, co tygrysy lubią najbardziej – świeżą krew, która ma szeroko broczyć z Rosji, gdy na światowe rynki wpłynie amerykański gaz. Nie liczyłbym jednak zbytnio na to. Skutki gazowej rewolucji dla Rosji to problem wielce nagłośniony i znajdujący duży emocjonalny oddźwięk w Polsce. W amerykańskich think tankach (jak Baker Intitute, Brookings czy Heritage) wypracowano tezy o katastrofalnych skutkach dla Rosji i Gazpromu. Cieszą się one ogromną popularnością w naszym kraju, co nie powinno dziwić – historyczne zaszłości, porażki prawie wszystkich naszych projektów dywersyfikacyjnych i klęski w rurociągowych starciach z Rosją sprzyjają takim nastrojom. Jednak realne skutki nie będą aż tak wielkie. Oczywiście, zwiększona ilość gazu na rynku światowym, globalizującym się dzięki transportowi po oceanach skroplonego gazu LNG, już zmusiły Gazprom do obniżenia cen. Polska bardzo na tym skorzystała , uzyskując duże obniżki, choć wcześniej bardzo drogo płaciliśmy za swą politykę. Jednak czas obfitych europejskich żniw nie mógł trwać zbyt długo. Dzięki nim Gazprom przez dwa lata, pomimo spadku sprzedaży na kurczącym się rynku europejskim, osiągał najwyższe zyski korporacyjne na świecie, większe niż Exxon czy Apple. Poza tym odbudował swoje zasoby surowcowe, infrastrukturę przesyłową w Rosji, połączenia z Europą i infrastrukturę dla eksportu LNG. Niższe ceny nie dadzą mu już tak niebotycznych zysków jak dotychczas, jednak do położenia na łopatki rosyjskiego niedźwiedzia droga bardzo daleka, być może i stuletnia. Potęga zasobów Rosji (21,4 % światowego gazu, podczas gdy USA – jedynie 4,1%), bardzo niski koszt wydobycia z rosyjskich złóż, coraz szersze możliwości eksportu (oprócz nowych rurociągów do Europy, projekty nowych terminali LNG we współpracy z Zachodem i krajami Azji), negocjacje z Chinami (które z pewnością zakończą się kontraktem) – wszystko to nie wróży upadku rosyjskiego giganta. Rosjanie mają dość grubą i miękką poduszkę pozwalającą amortyzować mniejszą wydajność.Może się okazać, że jest wręcz przeciwnie. Na jednorodnym globalnym konkurencyjny rynku, cena może być wyznacza przez koszt krańcowy najdroższej baryłki ropy czy złoża gazu. Wtedy Rosja znajdzie się w sytuacji arabskich państw OPEC, które osiągają niebotyczne zyski przy rozspekulowanych cenach i mikroskopijnych kosztach wydobycia ropy. Nie dzielmy więc skóry na niedźwiedziu – amerykański gaz nie grozi niczym Rosjanom, którzy mogą jedynie odczuć skutki zapóźnienia technologicznego. Jednak to zapóźnienie odczuł cały naftowy świat i ruszył uczyć się do Ameryki. Rosjanie również. Po umocnieniu kontroli swoich strategicznych aktywów, prezydent Putin poddaje gigantów takich jak Gazprom czy Rosnieft naciskowi konkurencyjnemu przez otwarcie rynków. Z jednej strony uchyla dostęp do złóż dla wielkich koncernów Zachodu, z drugiej zmusza je do współpracy z rosyjskimi firmami (które przez ten czas stały się największymi firmami świata), a na dodatek wzmacnia konkurencję wewnątrz Rosji. Jest wielu chętnych do współpracy, byle tylko dostać się do przebogatych rosyjskich zasobów. Sojusze strategiczne z Exxonem czy British Petroleum wspólne przedsięwzięcia w eksporcie gazu z państwami azjatyckimi i europejskimi, rozluźnienie rygorów rynku wewnętrznego czy eksportu gazu – to wszystko pokazuje, że po konsolidacji następuje liberalizacja. Ale tym razem na rosyjskich warunkach. Łupkowa rewolucja przyspieszyła i pogłębiła ten proces, ale z pewnością nie złamie on potęgi surowcowej Rosji, która najgorsze lata kryzysu ma już za sobą.

Ostrożnie z przepowiedniami Kończąc, chciałbym ostrzec Czytelnika, że scenariusze przyszłego rozwoju wypadków są zawodne. Wystarczy sięgnąć do najpoważniejszych i najdroższych opracowań sprzed kilku zaledwie lat, by przekonać się, że nie były wiele warte. Są one jednak szeroko nagłaśniane i raczej wzmacniają polityczne interesy swoich autorów i ich sponsorów, niż przybliżają nam rzeczywiste problemy i wyzwania, przed jakimi stoi świat. A to właśnie chciał osiągnąć Autor – poszerzyć wiedzę Czytelników, by sami mogli ocenić, jakie interesy rozgrywają się za dymną zasłoną sensacyjnych prognoz. I tylko dla łatwości czytania ubrał to czasami w lekko sensacyjne scenariusze. Jednak jedno należy pamiętać: przyszłość jest nieprzewidywalna, choć możemy być lepiej lub gorzej do niej przygotowani. Właśnie przez wiedzę o mechanizmach działania i procesach, które się toczą w realnym świecie. Zawsze jednak trzeba mieć w pamięci słowa Margaret Thatcher: „unexpected happens„ Andrzej Szczęśniak

Wypłacone przez Polskę odszkodowania Zabieram głos w trosce, aby moja Ojczyzna, jej przedstawiciele w tajemnicy przed Narodem i po raz wtóry nie zapłacili, co już raz choinie zapłacili, nowych i ponownych odszkodowań, za rzekome mienie, Wypłacone przez Polskę odszkodowania za mienie pożydowskie Jakub Zawadzki /Londyn W polskiej krajowej prasie polityczno-naukowej i na portalu nowy ekran , przeczytałem, czego nigdy uprzednio w żadnej prasie krajowej ani emigracyjnej nie znalazłem, dwa niemal sensacyjne naukowe artykuły dr Ryszarda Ślązaka o powojennych odszkodowaniach zapłaconych przez polskie powojenne ludowe rządy krajowe aż 12 państwom burżuazyjnego Zachodu. Dziesięciu państwom Europy Zachodniej i dwom krajom Ameryki Północnej, Kanadzie i Stanom Zjednoczonym. Odszkodowania te zapłacono i głównie za nędzne w stanie i resztkowe mienie pożydowskie, nawet to, które przed II wojną światową było mieniem żydowskim na terenie zbrodniczej III Rzeszy germańskiej, a po zakończeniu tej straszliwej dla Narodu Polskiego i polskiej gospodarki, wojnie geograficznie jakby i rzekomo znalazło się na terenach odzyskanych przez Polskę z wiekowej germańskiej niewoli, na ziemiach Zachodnich i Północnych stalinowskiej Polski Ludowej. Korzystam z tych wielce pożytecznych prac Pana dr Ryszarda Ślązaka, wzorując się na nich. W stosunku do zawartej w nich tematyki, chcę i uzupełniająco, w miarę mojej odziedziczonej po Ojcu wiedzy, zabrać głos w Waszych zasłużonych biuletynach Godność i Pamięć-Głos Kresowian oraz Polsce Wierni, które czytuję. W miarę moich możliwości publicystycznych jak najszerzej w przedmiocie tych publicznych odszkodowań. Możliwie pełniej, o stanie tych spraw, dla wiedzy i świadomości mojego Narodu, Polaków w kraju i na przymusowej emigracji. Zabieram głos w trosce, aby moja Ojczyzna, jej przedstawiciele w tajemnicy przed Narodem i po raz wtóry nie zapłacili, co już raz choinie zapłacili, nowych i ponownych odszkodowań, za rzekome mienie, których dotychczasową i powojenną zapłatę ukrywali w tajemnicy przed Narodem przez ponad sześćdziesiąt czy nawet siedemdziesiąt lat. Zapłacili nędzą żyjącego w terrorze stalinizmu społeczeństwa, bezmiarem obowiązkowych dostaw, powszechnym pół darmowym przymusem pracy, a nawet krwią patriotycznej młodzieży polskiej zesłanej do niewolniczej pracy i na zagładę na dziesięcioletnie okresy do pięćdziesięciu karnych obozów, rzekomo nie niewolniczych obozów pracy. Wyrażam to swoje stanowisko, aby moja Ojczyzna, Broń Boże, z uległości czy z naiwności aktualnie rządzących, nie zapłaciła powtórnie, tego co już raz zapłaciła i to kosztem mojego całego Narodu, do którego ja z dumą przynależę. Żeby nie zapłaciła ponownie w formie zbiorowej, jakieś kombinacji kompensacyjnej, czy też indywidualnie w odniesieniu do i za poszczególne pozycje tego rzekomego mienia, które zostało ujęte w załącznikach pozycji majątkowych do poszczególnych międzypaństwowych umów odszkodowawczych. Wiedza dotycząca tego narodowego zagadnienia powinna być w powszechnej świadomości mojego Narodu żyjącego w kraju i na rozproszonej po całym świecie dobrowolnej czy przymusowej emigracji. Żyłem w mojej ojczyźnie w okresie stalinizmu i później, doświadczyłem komunistycznego dobrobytu, ich praworządności i demokracji, dbałości o Naród i państwo. Ta problematyka odszkodowawcza i przywileje materialne przyznawane żydom przez rządzący wówczas reżim nasłany ze Wschodu, była mi rodzinnie znana, bo mój ojciec musiał się nią niejako z przymusu zawodowego zajmować. Zajmował się, aby nas wychować i nie stracić głowy, czy nie siedzieć w lochu. Zadbał o to abym ja w dorosłości nie poszukiwał go w jakiś wykopaliskach lub został pozbawiony na całe dorosłe życie odnalezienia jego mogiły, jak na przykład córka generała Fieldorfa, czy córka rotmistrza Pileckiego i tysiące innych wojennych i powojennych dzieci polskich, którzy do dziś nie znają mogił swoich ojców, nie mogą pomodlić się przy nich, ani złożyć na nich kwiatów i zapalić zniczy. Chlubnym jest, że kombatanci polscy w kraju, Kresowiacy, w malej liczebności ocaleni z Wołyńskiej czy z innego wschodniego obszaru państwa Polskiego zagłady dokonanej przez banderowsko-upowskie bandy faszystowsko-kryminalne, wydają tak wartościowe i stojące na wysokim poziomie intelektualnym i czystej prawdy historycznej, biuletyny. Szkoda, że tak trudno dostępne nam żyjącym na trudnej asymilacyjnie emigracji. Zagadnienie odszkodowania za rzekome przedwojenne mienie cudzoziemskie i żydowskie w Polsce, z winy diaspory żydowskiej, głównie w Ameryce Północnej, stało się zagadnieniem politycznym nie tylko w stosunkach polsko-amerykańskich, ale nawet zagadnieniem międzynarodowym. Środowisko amerykańskiej diaspory żydowskiej reprezentujące żydowski przemysł pozagładowy, prowadzi zaciekłą i antypolską kampanię, i jak to jego przedstawiciele publicznie oświadczali, że będą Polskę międzynarodowo upokarzali, dotąd, dopóki Polska nie zapłaci im żądanego kwotowo odszkodowania i to za nie określone przez nich rzekome mienie pożydowskie w powojennej Polsce. Zapowiedzieli i prowadzą zaciekle proces upokorzenia mojej Ojczyzny. Stale to czynią jakby w przestępstwie ciągłym proces międzynarodowego szkalowania Polski i to przy rażącej i wszechstronnej biernej, do niedawna, obronie Polski i Polaków, w tym również i mnie bo jestem Polakiem, w polityce zagranicznej prowadzonej przez polskie władze. Do tej kampanii antypolskiej poza organizacjami żydowskimi w Ameryce przyłączają się już środowiska europejskich żydów ortodoksyjnych, a nawet z samego Izraela. Choć przyłączają się, to nie bardzo wiedzą nawet o jakie roszczenia chodzi. Czy chodzi tylko o roszczenia z tytułu jakiś pozostałości po tych żydach z części przedwojennej państwa polskiego, które znalazło się w powojennych jego granicach, czy też o jakieś ich pozostałości z przedwojennych obszarów państwa polskiego zagarniętych po wojnie przez pokojowy Związek Sowiecki, czy też o jakieś mienie przedmiotowego roszczenia przedwojennych żydów niemieckich. Roszczenie do pozostałości po żydach, a położonych w Rzeszy na terenach, które Polska po wojnie odzyskała z wiekowej niewoli i okupacji niemieckiej. Okupacji za która powinni także zapłacić Polsce po wojnie z tego tytułu odszkodowanie, podobnie jak to w niedalekiej przeszłości zapłacili Francji Mienie żydowskie w Rzeszy, podobnie jak mienie Polaków i polskich organizacji w Niemcach znacjonalizował Hitler jeszcze dużo wcześniej przed napaścią na Polskę we wrześniu 1939 roku. O które mienie i gdzie położone w tych roszczeniach więc chodzi. Z analizy różnorodnej prasy żydowskiej i to z rożnych krajów, także i z Izraela, wynika, ze roszczeniowo i propagandowo chodzi im o te wszystkie trzy obszary, a więc o obszary, które przed wojną były obszarami Rzeszy i o obszary które po wojnie siłą zabrał nam Związek Sowiecki. Związek Sowiecki uznał przecież, że na terenach poniemieckich, które weszły po wojnie w skład państwa polskiego, wszelkie mienie możliwe i niemożliwe do zdementowania i przewiezienia, jest jego własnością. Zdemontował go, wywiózł, inne zniszczył i dodatkowo jeszcze nałożył na Polskę, tak zwane odszkodowanie wyzwolicielskie, spłacane między innymi darmowym węglem wydobywanym prze polskich więźniów, a w bardzo krótkim powojennym okresie przez nielicznych jeńców niemieckich. To i takie stanowisko organizacji żydowskich w Ameryce i innych idących im w sukurs propagandowy, z pewnością byłoby inne, a być może nie byłoby go w ogóle, gdyby rząd USA, choć racz oświadczył, że już raz otrzymał od Polski takie odszkodowanie za przedwojenne i ocalałe z wojny mienie należące przed wojną do żydów w II Rzeczypospolitej, a także żydów niemieckich, a będących już w roku 1960 obywatelami Stanów Zjednoczonych. Z pewnością też nie było ich tego opartego na usilnej próbie wyłudzenia wrzasku, gdyby gmina żydowska w Polsce w przeszłości, lub obecnie oświadczyła, za jakie i za które mienie przedwojennych żydów w Polsce lub przedwojennych żydów niemieckich, otrzymali po II wojnie światowej odszkodowanie, rekompensatę, czy zwrot w naturze. Mogli i powinni byli oświadczyć jakie i które mienie pożydowskie zostało objęte międzypaństwowymi umowami odszkodowawczymi z dwunastoma państwami ówczesnego Zachodu. Państwo polskie w ramach tych umów zapłaciło za wszelkie pożydowskie mienie przedwojenne i to pełne wartościowo odszkodowanie pieniężne. Pełne wartościowo tak aby przedwojenny jego właściciel lub jego spadkobierca posiadający obywatelstwo kraju z którym taka umowa została zawarta, mógł w tym kraju za wypłacone mu odszkodowanie mógł nabyć własność na odpowiadającym wartościowo powojennemu stanowi w kraju pobierającym od Polski to odszkodowanie. Dziwnym zbiegiem okoliczności jakoś takiego oświadczenia nigdy dotychczas i nigdzie nie znalazłem, ani na stronach rządu USA ani na stronach społeczności żydowskiej w Polsce ani w żadnym innym kraju, również w Izraelu. Zaskakującym i dziwnym jest, że powojenne liczne zwroty w Polsce mienia ocalałym od hitlerowskiej zagłady żydom lub ich spadkobiercom i to zwroty w naturze, później masowo odsprzedawanego Polakom przez tych żydów, którzy wyjeżdżali/emigrowali z Polski do Izraela i w świat zachodni, jest również ukrywane przed krajowa i zagraniczna opinia publiczną. Dla mnie żyjącego na Zachodzie jest to trudne do zrozumienia. Skoro zwrócono, to dlaczego jest to przemilczane i tu i tam. Prawdą jest, że po wojnie z Polski emigrowali częściowo przedwojenni żydzi polscy, którzy przeżyli okrutną wojnę na terenie okupowanej mojej ojczyzny, Polski, choć głównie emigrowali żydzi nasłani nam przez maszerującą na Polskę sowiecką armię czerwoną. Jakoś do ojczyzny Lenina i jego systemu sprawiedliwości społecznej nie chcieli emigrować i wracać, choć do Polski przybyli z niego dla budowy i utrwalania w Polsce sowieckiego systemu sprawiedliwości społecznej, a Związek Sowiecki w jego propagandzie zwany był wówczas nadzieją ludzkości. Nie słychać też o wypłaconych im po wojnie w kraju odszkodowaniach, czy o powojennych przywilejach materialnych żydów w Ludowej Polsce z czasów tak zwanej żydokomuny. To także i znów jest z jakąś zaciekłością o znamionach zatajane i to także przez żydów w przeszłości współrządzących Polską, członków ówczesnych powojennych polskich krajowych rządów ludowych. Rząd amerykański zawarł taką umowę odszkodowawczą z Polską, która ostatecznie została przez Polskę spłacona w roku 1981 gotówkowo, choć w systemie ratalnym, a także przez potracenie przez Amerykę wartości ówczesnych 18 ton złota, które Niemcy zrabowali instytucjom polskim i ludności polskiej już w pierwszym roku okupacji, a które odebrali im po wojnie Amerykanie i mieli go zwrócić Polsce. Potrącili go przy ustalaniu ostatecznej kwoty do zapłaty odszkodowania ujętej w tejże umowie odszkodowawczej. Wartość zapłaconego odszkodowania Ameryce jest więc wyższa o ówczesną wartość tych 18 ton polskiego złota. Wartości tego złota nie podano wówczas do wiadomości publicznej choć ostateczne ustalanie jego ceny rynkowej następowało jeszcze w roku 1961 i 1962 i to jeszcze po zawarciu tej umowy odszkodowawczej. Ostateczne ustalenie jego wartości i przyjęcie jej do końcowego rozliczenia umowy odszkodowawczej miało być przedmiotem dodatkowego protokołu uzupełniającego do tejże umowy. Ostatecznego stanu tej sprawy nigdy nie poznałem po opuszczeniu mojego kraju. Z tych to właśnie powyższych względów nie wiem, czy rządowi Stanów Zjednoczonych, głównie ich Sekretarzowi Stanu, do którego spłaty tych odszkodowań i z tej umowy, były bezpośrednio przez Polskę kierowane, zarzucić nieuctwo w tej kwestii, czy też celowy zanik pamięci, lub też tylko złą wolę i hipokryzję w stosunku do tego swojego, rzekomo najwierniejszego sojusznika w Europie. Sojusznika, którym sami Amerykanie się przechwalają, że nie mają innego kraju którego Naród jest tak proamerykański, jak Naród Polski. Jak ja w tym wszystkim mogę być mądrym, jaką mam zająć postawę i w obronie Ojczyzny i w stosunku do Ameryki. Elementem składowym tejże umowy odszkodowawczej były wykazy wszystkich rodzajów mienia objętego odszkodowaniem. Oddzielnie wykazy mienia majątkowego, /nieruchomości z ocalałą infrastrukturą, którą wówczas po wojnie wyceniano. Wyceny dokonywał rzekomo wspólny zespól ekspertów polskich i amerykańskich/ Praktycznie strona polska na polecenie krajowych władz politycznych, sowieckich przedstawicieli w KC rządzącej partii przyjmowali wszystko co przedstawiała strona amerykańska, mająca te dane od osób żądających tego odszkodowania. Z zasady przyjmowano charakter działki jako miejskiej. Skoro miejska, to znaczy zabudowana, choć po wojnie był w większości na nich gruz. Skoro w mięście to kiedyś będzie zabudowana i tak też wpisywano do tych zestawień, załączników. Prawdopodobnie wiele z nich do dziś nie jest zabudowanych, co moi kochani Rodacy powinni obecnie sprawdzić. Były i to oddzielne wykazy mienia instytucjonalnego i indywidualnych osób fizycznych, oddzielne wykazy akcji i udziałów w przedwojennych spółkach prawa handlowego funkcjonujących na przedwojennym obszarze państwa polskiego. Zostały przyjęte do odszkodowania nawet należności sklepów żydowskich od Polaków i polskich instytucji na moment wybuchu wojny i zajęcia Polski przez obu okupantów, a także inne nieuregulowane zobowiązania obywateli i państwa polskiego wobec tej mniejszości na dzień wybuchu wojny 1 września 1939 roku. Do umowy odszkodowawczej i do zapłat odszkodowania Ameryce przyjęto np. jako inne, także zakupione w okresie przedwojennym przez tę mniejszość narodową papiery wartościowe wyemitowane przed wojną przez Skarb państwa polskiego, a nawet przez inne instytucje państwowe. Można by wstępnie powiedzieć, że niemal ze wszystkich tytułów jakie mogły wystąpić w otwartej gospodarce rynkowej przedwojennej Polski. Być może, że innych już nie jestem w stanie wymienić bo o nich nie przechowały się dostępne dla mnie materiały lub do których dotychczas nie miałem dostępu, a które z pewnością znajdują się w posiadaniu polskich centralnych czy innych instytucjach państwowych. To one ostatecznie mogą i powinny posłużyć do pełnego i ostatecznego wyjaśnienia tych zapłaconych przez Naród w okresie powojennej biedy i ubóstwa powszechnego odszkodowań. Słysząc zewsząd o atakach na Polskę ze strony żydowskich organizacji w Ameryce byliśmy na emigracji niezmiernie zdziwieni biernym uprzednim stanowiskiem władz polskich. Trwało to raczej do czasu oświadczenia ministra Sikorskiego, który parokrotnie oświadczał, że po wojnie rządy Bieruta i jego następców uznały w tajemnicy przed Narodem indywidualną własność żydów niemieckich z czasów III Rzeszy i bezprawnie zapłaciły za nie odszkodowania i to do tylu państw odmiennego im, zwalczanego przez nich systemu politycznego Zachodu. Z drugiej strony przez cały okres komunistycznego panowania w Polsce nie chciały uznać i nadąć prawo własności własnemu Narodowi, mieszkańcom powojennym na tych prastarych ziemiach polskich. Co za paradoks dziwnej suwerenności władzy w suwerennym kraju. Z takiego stanowiska ludowych władz w Polsce cieszyli się Niemcy, głównie rewizjoniści wszelkiej maści, a nawet pewne kręgi polityczne, określając Polskę jako państwo na kółkach przesuwane przez mocarzy. Parokrotnie byłem w Niemczech w ostatnich latach i wypytywałem o ich stanowisko w kwestii tych odszkodowań wypłaconych przez Polskę za przedwojenne mienie żydów niemieckich. Większość rozmówców znała ten temat i twierdziła, ze to Moskwa decydowała, a nie Bierut czy Gomułka, dziwiąc się że jednym i to nie swoim obywatelom przyznaliście prawo do własności, a innym, własnym tego odmawialiśmy i to przez tyle lat, w dodatku do tego co sami wypracowali. Powinniście to wreszcie ostatecznie rozwiązać, a nie dostarczać pretekstów do atakowania was i to przez tych co dostali, nawet bezprawnie dostali. Jakoś w pokoju zapominacie o obranie samych siebie. Czy ci moi rozmówcy maja rację pozostawiam to do oceny Rodakom. Dostrzegam więc potrzebę zajęcia przez polskie władze ostatecznego stanowiska odrzucającego te ponowne, bezzasadne roszczenia i poinformowanie krajowej i międzynarodowej opinii publicznej o tym zamiarze ponownego wyłudzania odszkodowań od Polski przez organizacje i żydowskie działające w Stanach Zjednoczonych. Skoro organizacje żydowskie w Polsce milczą w tej sprawie, to można domniemać, że bardzo silne lobby żydowskie w Polsce, bezpośrednio jest zainteresowane wyłudzaniem różnego rodzaju majątku, czy środków finansowych od państwa polskiego dla wzrostu swojej siły w oddziaływaniu na polskie władze, i z tych to właśnie względów podjudzają żydowskie organizacje w Ameryce do takiego właśnie oddziaływania na Polskę. Z jeszcze z innego głębszego, skrywanego przed krajową i międzynarodową opinią publiczną stanowiska żydowskich organizacji w Ameryce, presją oddziaływanego na Polskę, jest wyciskane ciche i zwiększające się osadnictwo żydowskie w Polsce. Do tego zadania jakby się przygotowywały działające w Polsce żydowskie firmy developerskie skrycie szykujące bazę osadniczą, a o polskie wizy i o polskie obywatelstwo stara się poważna liczba żydów z rożnych krajów, ze Wschodu i z Zachodu blokowo militarnie rozumianego. W tych urojonych roszczeniach żydowskich nie może chodzić o wszelkiego rodzaju odszkodowanie za jakiekolwiek mienie położone czy występujące na terenach przedwojennej Rzeszy, a które po wojnie weszły w skład terytorialny państwa Polskiego, ani też o mienie z terenów które po wojnie zagarnął sobie Związek Sowiecki. Za znacjonalizowane przez III Rzeszę mienie żydowskie powojenne Niemcy zapłaciły narodowi żydowskiemu odszkodowanie, natomiast mienia polskiego, ani organizacjom polonijnym, ani Polakom zamieszkałym w Niemczech władze niemieckie dotychczas nie zwróciły i nie wypłaciły im odszkodowania, ani też za niego nie wypłaciły za nie odszkodowania państwu polskiemu. Natomiast rządy powojennej Polski Ludowej i to począwszy od roku 1947 w tajemnicy przed rzekomo własnym narodem wypłaciły odszkodowanie za mienie niemieckie pożydowskie, mienie po żydach niemieckich, które położeniowo i geograficznie znalazło się po wojnie na terenie Zachodnich i Północnych Ziem Odzyskanych przez Polskę. Powojenne organizacje żydowskie w Polsce i rządowe środowisko żydowskie w Polsce znało dokładnie całość sprawy, były o tym przez partię informowane, a nawet wykazy te były im i w tajemnicy przed krajową opinią publiczną przekazane, za które i jakie mienie pożydowskie zostaje wypłacone odszkodowanie rządowi USA i rządom poszczególnych innych państw, z którymi takie umowy zostały podpisane. Prasa krajowa w przeszłości nawet donosiła, że w Izraelu są prowadzone księgi wieczyste dla nieruchomości mienia pożydowskiego, choć nie wiemy czy położonego w granicach przedwojennych czy w już powojennych państwa polskiego. Skoro tak to znaczy że posiadali i posiadają informacje o każdym rodzaju mienia ujętego w załącznikach do tych umów odszkodowawczych i za poszczególne ich pozycje, za które moja Ojczyzna zapłaciła odszkodowanie. Z jednej strony od razu po wojnie żądano odszkodowania kiedy państwo nie miało suwerenności, a po upływie wielu lat kiedy państwo odzyskało wolność i suwerenność już od innych władz żąda się na nowo odszkodowania, potwierdzając jakby Polska po wojnie nie była Polską. Fakt wypłaty odszkodowania przez Polskę za mienie żydów niemieckich umknął uwadze organizacji żydowskich w Ameryce, a nawet rządom Stanów Zjednoczonych Ameryki i to od roku 1960, od momentu otrzymywania za nie odszkodowania. Co gorsze umknął także wszystkim polskim rządom powojennym i to niemal do roku 2011, w którym to roku po raz pierwszy nasz minister spraw zagranicznych, Pan Radosław Sikorski oświadczając publicznie stanął na stanowczym stanowisku, że za przedwojenne mienie pożydowskie Polska już raz, i to we wczesnym okresie powojennym zapłaciła takie odszkodowania. Zapłaciła za wszelkie mienie przedwojenne żydów będących po wojnie obywatelami tych państw lub kolonii tych państw bądź obszarów od nich zależnych, z którymi takie umowy odszkodowawcze zostały przez Polskę podpisane i odszkodowania zostały w ich ramach ostatecznie zapłacone. Temu i takiemu stanowisku obecnemu polskiemu ministrowi spraw zagranicznych należy udzielić wszechstronnego i publicznego poparcia w kraju i na emigracji. Z tego też miedzy innymi względu niniejszą pracą zabieram głos i to za Waszym, Szanowni Kresowi Kombatanci pośrednictwem. Piszący Polacy, osoby publiczne w kraju i na emigracji powinni także publicznie udzielić poparcia Panu ministrowi Sikorskiemu, który stanął w słusznej obronie Narodu i państwa, czego żaden z jego poprzedników, choć byli żydowskiego pochodzenia tego nie zrobił, a ich stanowisko byłoby, być może bardziej słyszalne i odczuwalne w diasporze żydowskiej, niż obecnego Pana ministra. Jestem wreszcie dumny, że Pan minister odważnie zajął tak słuszne, prawe i ostateczne stanowisko państwa. Jednak amerykańscy roszczeniowcy nie zaniechali upokarzania Polski, i nie wycofali się z tych urojeń i żądzy łatwego i ponownego wzbogacenia się na narodzie i państwie polskim. Jak już wymknęło się niesprecyzowane roszczenie zbiorowe na i od państwa, to z pewnością będą, a równocześnie i szerzej już próbują, indywidualnie wyłudzić jakieś korzyści choćby przez różnorodne kombinacje, a być może i przez różnorodne dalsze matactwa roszczeniowe podstawianych rzekomych wiecznie żyjących spadkobierców. Miało to już parokrotnie w Polsce miejsce, o czym szeroko donosiła prasa ogólnokrajowa i regionalna w kraju, a nawet prasa emigracyjna z niektórych krajów, nie tylko zachodnioeuropejskich.W Polsce powojennej obowiązywał system powszechnej własności państwowej i z tego względu prowadzenie ksiąg wieczystych przestało powszechnie obowiązywać, a w szczególności w odniesieniu do własności państwowej. Niemniej w okresie do roku 1950 księgi wieczyste jeszcze w obszarze centralnej Polski, w którym powszechnie występowały indywidualne gospodarstwa rolne zwyczajowo jeszcze aparat administracji terenowej księgi te prowadził. Gorzej było w innych rejonach kraju, a już całkowicie nie zaprowadzono ich na odzyskanych Ziemiach Zachodnich i Północnych. Niemniej polscy przedwojenni eksperci gospodarczy, którzy przeżyli i mogli jeszcze pracować w administracji bierutowskiej czy jeszcze w latach 60-tych zalecali fakultatywnie, aby wszystkie pozycje nieruchomości za które, jako za mienie pożydowskie i za inne instytucjonalne mienie przedwojennych właścicieli objęte zapłatą odszkodowania, i przechodzące na własność skarbu państwa miało zapisy ewidencyjne, że jest to własność skarbu państwa. Jednak należy przypuszczać, że nie wszystkie pozycje majątkowe za które zapłacono odszkodowanie mogą mieć takie w przeszłości dokonane wpisy, że jest to własność skarbu państwa.Z tego to względu mogą występować przypadki fałszywego zwrotu danej nieruchomości lub wypłacenia za nią po raz drugi odszkodowania, tym razem już jako osobie fizycznej czy bezprawnie reaktywowanej w nazwie rzekomo przedwojennej spółce. Z tego to względu przy wszelkich roszczeniach należy wykazać daleko idącą ostrożność i pewność dokumentacyjną, że dana nieruchomość nie została objęta odszkodowaniem lub zaraz po wojnie nie została sprzedana nowemu nabywcy, do której teraz może zgłaszać roszczenia również pierwotny jej właściciel i zbywca. Zbywanie nieruchomości w okresie powojennym często nie miało charakteru dokumentacyjnego, tylko ustny, bo handel ziemia dla osób indywidualnych był prawnie zakazany. Natomiast po roku 1970 co prawda jeden rolnik mógł zbyć ziemię drugiemu, jeżeli państwo nie zabrało mu jej w ramach pierwokupu, i po cenach określanych przez państwo, czyli niemal darmowych. Dla uzupełnienia treści niniejszego mojego głosu proszę redakcję o zamieszczenie wykazu pozycji majątkowych ujętych w załączniku do polsko-amerykańskiej umowy odszkodowawczej, a wskazanych na terenie kilku obecnych województw odzyskanych od Niemiec Ziem Zachodnich. Za te wszystkie pozycje ujęte w przedłożonym wykazie, posiadające numerację amerykańską powojenna Polska Ludowa zapłaciła odszkodowanie rządowi Stanów Zjednoczonych. Wszystkie te pozycje stały się wyłączną własnością skarbu państwa i we wszelkiej ewidencji powinny mieć zapis o własności skarbu państwa. Jeżeli zdarzyły się takie przypadki, że któraś pozycja nie ma takiego zapisu, to z mocy prawa taki zapis powinien być natychmiast uzupełniająco dokonany, a o ile wiem, nadzór nad własnością skarbu państwa w Polsce sprawuje przecież specjalnie do tego powołany minister wraz ze swoim aparatem administracyjnym. Jeżeli te pozycje z powodu powojennego bałaganu i różnorodnych zmian organizacyjnych w powojennej polskiej gospodarce czynionych przez dyktatorską, rządzącą partię komunistyczną, z jakiś powodów nie są własnością skarbu państwa, to powinny być bezwzględnie odzyskane, i nie mogą być z przesłanek poza prawnych, choćby z intencji oszustwa, komukolwiek zwracane.

NASZ WYWIAD. Prof. Zybertowicz o problemach polskich uczelni. "Większość kadry akademickiej jest zainfekowana lękiem przed politycznością" Problem plagiatów na polskich uczelniach wyższych poruszył dr hab. Marek Andrzejewski, a temat opisała w najnowszym numerze tygodnika " Sieci" Maja Narbutt. O sprawę zapytaliśmy profesora Andrzeja Zybertowicza.

wPolityce.pl: Jak według Pana wygląda sytuacja na polskich uczelniach pod względem kradzieży intelektualnej, potocznie nazywanej plagiatami? Nie znam danych z mojej uczelni. W ostatnich latach słyszałem o przypadkach, gdy kadra nie miała determinacji, żeby karać plagiatorów, zazwyczaj studentów, ale nie tylko. Gdy na uczelniach było wielu studentów, a promotorzy mieli do czynienia z dużą liczbą prac magisterskich, opieka intelektualna była fikcją, co tworzyło przestrzeń dla bezkarnego plagiatowania. Tu ważny jest kontekst: na plagiaty przymyka się oko w ramach szerszej kultury przyzwoleń na bylejakość, która w podobnej mierze dotyczy studentów i znacznej części kadry.

Z czego wynika ten duch przyzwolenia? Przecież plagiatowanie to zwykła kradzież. Między innymi z niechęci wchodzenia w konflikty z innymi. W Polsce w ogóle posiadamy małe umiejętności cywilizowanego reagowania w sytuacjach konfliktowych, więc wiele osób za wszelką cenę unika wchodzenia w konflikty, zwłaszcza publiczne, wiążące się z wysokimi kosztami emocjonalnymi. W dodatku plagiat to nie jest zwykła kradzież. Zwykła kradzież wiąże się z istnieniem ofiary, wobec której możemy czuć empatię. W przypadku plagiatu rzadko stawiamy się w sytuacji osoby okradzionej.

Panie profesorze, chciałbym popolemizować. Czy wyobraża pan sobie plagiatowanie prac przez przyszłych lekarzy? Albo inżynierów uczących się budować mosty? Oczywiście, że sobie wyobrażam.

I kto wtedy jest ofiarą takich potencjalnych plagiatów? To nie ma znaczenia. Pewnie niejasno wyraziłem swoją myśl. Wysoki poziom przyzwoleń na plagiaty ma jedno ze swoich źródeł w tym, że w odróżnieniu od sytuacji pobitej i okradzionej ofiary na ulicy, mało kto z nas wyobraża sobie siebie w sytuacji osoby okradzionej przez plagiat i ponoszącej z tego powodu jakieś straty. Kilka lat temu była głośna sprawa pewnego znanego profesora filozofii w Łodzi, specjalisty od filozofii niemieckiej, który splagiatował jednego z niemieckich profesorów. I ten niemiecki naukowiec miał powiedzieć – gdy się o tym dowiedział – że nie czuje żalu do polskiego kolegi i nawet się cieszy, że jego praca została uznana w oczach jego polskiego kolegi za tak wartościową, że ją splagiatował.

To takie nowatorskie podejście. Nie, widzę to inaczej. W czasach szumu informacyjnego wszyscy, nawet wybitni myśliciele, cierpią na deficyt uznania. Więc plagiat bywa odbierany jako perwersyjna forma uznania wartości jakiegoś tekstu. Wiele tekstów, a w czasach Internetu, któż ich nie pisze, nigdy nie zostałoby zauważonych, gdyby ktoś ich nie splagiatował.

Czyli powinniśmy się oswajać z tym nowym, „pozytywniejszym” obrazem plagiatowania? W żadnym wypadku. Na uczelniach powinniśmy wprowadzić bardzo surowe zasady karania za wszelkie przejawy plagiatu. Tymczasem media w ostatnich latach opisywały sytuację, np. z rektorem Akademii Medycznej we Wrocławiu, gdy został mu – z tego co pamiętam - udowodniony plagiat, to jego koledzy i senat bronili go i nie chciano go odwołać. Presja powiązań formalnych i nieformalnych bywa większa niż potrzeba przyzwoitości.

Co dolega światu akademickiemu? Po słynnym demaskatorskim wykładzie pani profesor Ewy Nawrockiej z Uniwersytetu Gdańskiego napisałem w „Gazecie Polskiej” tekst pt. „Granica akademickiej śmiałości”. Pani profesor przedstawiła prawidłowy opis sytuacji degradacji uczelni, na których my – kadra, udajemy, że nauczamy, a studenci udają, że się uczą. Wzajemnie przymykamy oczy na swoją bylejakość. Diagnoza prof. Nawrockiej dociera do instytucjonalnego rdzenia funkcjonowania uczelni we współczesnej Polsce, ale zmiana tego rdzenia nie jest możliwa bez przejścia na poziom polityczny. Większość kadry akademickiej w Polsce jest zainfekowana lękiem przed politycznością. Kojarzy każdą polityczność z czymś niedobrym (choć przecież polityczność ma różne oblicza) i boi się zaangażować w poparcie tej partii, która obecnie jako jedyna ma potencjał zmiany systemu.

A jak pan ocenia wsparcie Ewy Wójciak ze strony akademików? To jakiś symbol obecnego stanu, prawda? Przeglądałem listę osób, które podpisały list z poparciem. Jest tam spora grupa przedstawicieli świata akademickiego, w tym takie, których dorobek jest wartościowy. Myślę, że list to wyraz i efekt pewnej lojalności środowiskowej.

Te same osoby, które podpisały akt poparcia dla Wójciak, twierdząc, że próba jej odwołania, to zamach na wolność słowa, dwa tygodnie wcześniej podpisały akt sprzeciwu wobec nadużywania wolności słowa przez prof. Krystynę Pawłowicz. Te osoby z listy mają więc jakiś prywatny problem ze zdiagnozowaniem sytuacji. Gdy Henryk Sienkiewicz wkładał w usta Kalego pewne reguły odróżniania dobra od zła, to nie wymyślał etyki Kalego, a jedynie opisywał schemat moralny, który ludzkość praktykowała od tysiącleci. Świat dzieli na swoich i obcych - swoim wybaczamy, jesteśmy dla nich pobłażliwi, a obcych byśmy surowo karali. I pewnie ta reakcja jest tego przejawem. Ale nowoczesny rozwój cywilizacyjny zaczyna się wtedy, gdy udaje się wprowadzać jasne standardy, które bezlitośnie stosujemy do wszystkich. W przypadku nadużyć wolności słowa występuje bardzo szeroka gama niejasności interpretacyjnej i stosowanie bezlitosnych standardów byłoby bardzo niebezpieczne. Natomiast plagiat jest czynem, którego znamiona w sposób niewątpliwy względnie łatwo jest określić. I tutaj standardy powinny być ostro stosowane. Być może powinno być tak, że każdy student i każdy pracownik naukowy w momencie, gdy jest przyjmowany/zatrudniany– podobnie jak jest przy instalowaniu nowego programu komputerowego i musimy zgodzić się na warunki licencji – tak samo student i pracownik naukowy musiałby podpisać, że akceptuje reguły dotyczące plagiatowania, iż stwierdzenie plagiatu łączy się z automatycznym usunięciem ze studiów, a pracownika pozbawieniem pracy na uczelni. Oczywiście wszystko przebiegać musiałoby przy zastosowaniu procedury odwoławczej. Wydaje się, że przynajmniej z plagą plagiatów można by było się w ten sposób uporać. Zaś pokazanie, że nie jesteśmy pobłażliwi wobec jednych przywar, przesunęłoby tonację moralną w ogóle. Bylibyśmy mniej pobłażliwi wobec innych swoich słabości. Rozmawiał Sławomir Sieradzki

Choroba czerwonych oczu Na czym polega „choroba czerwonych oczu”? Chińczycy określają w ten sposób ludzi, których największym pragnieniem jest, by każdemu było tak źle, jak im. Wiedzą, że nic z tego im nie przyjdzie, że od tego, że inni też będą nieszczęśliwi, im się wcale nie polepszy - ale cóż z tego, że wiedzą, skoro nie potrafią opanować tego pragnienia? Bardziej wyrafinowani i przebiegli próbują nadać temu pragnieniu szlachetny wizerunek, nazywając je „sprawiedliwością społeczną” - ale to oczywiście nieprawda, bo sprawiedliwość polega na oddawaniu każdemu tego, co mu się należy, a więc - wcale nie po równo. Dopóki na „chorobę czerwonych oczu” zapadają jednostki, to nic strasznego się nie dzieje. Gorzej, gdy taka reakcję na nierówności społeczne i majątkowe zaczynają objawiać miliony, kiedy taka reakcja na społeczne nierówności staje się dominująca. Takie społeczeństwo objawia skłonność do wzajemnego zagryzienia się - z czego, ma się rozumieć, nic dobrego wyniknąć nie może. Na szczęście nie jest to jedyna możliwa reakcja na społeczne nierówności. Reakcja zdrowa polega na tym, że biedniejszy, widząc bogatszego, zastanawia się, co tamten robi, ze jest bogaty i zaczyna go naśladować. Jeśli nawet nie uda mu się osiągnąć upragnionego poziomu, to zawsze trochę swoją sytuację poprawi. I jeśli w społeczeństwie dominuje ta zdrowa reakcja na społeczne nierówności, to takie społeczności pną się w górę i rosną w siłę, w odróżnieniu od tych, dotkniętych „chorobą czerwonych oczu”, które pogrążają się w beznadziejności, nędzy i wzajemnej nienawiści. Żeby jednak w społeczeństwie mogła upowszechnić się zdrowa reakcja na społeczne nierówności, nie może blokować jej bariera przywileju. Jeśli bogactwo jest rezultatem przywileju, to ten, który przywileju nie ma, próżno będzie próbował bogatego naśladować. Dlatego tak ważne jest, by w życiu publicznym, a zwłaszcza - w życiu gospodarczym, nie było przywilejów, ani żadnych barier. Żeby panowała gospodarcza wolność, w ramach której każdy może próbować zdobyć dostęp do rynku. Akurat mamy w kraju narastające objawy niezadowolenia z istniejącej sytuacji. Całe grupy społeczne czuja się pokrzywdzone i oszukane, nie widząc dla siebie miejsca. Nie ma co się z tym spierać; te uczucia są autentyczne, a spostrzeżenia - trafne. Problem w tym, w jakim kierunku rozwinie się bieg wydarzeń: czy kraj nasz zostanie dotknięty epidemią „choroby czerwonych oczu”, czy też zdobędziemy się na ruch w kierunku poprawy sytuacji. Obecny gospodarczy model państwa jest korzystny wyłącznie dla grupy uprzywilejowanej i dla biurokracji, która w jej imieniu kontroluje i eksploatuje całą resztę. Eksploatacja ta polega na stopniowym przechwytywaniu władzy nad coraz większą częścią bogactwa, jakie ludzie wytwarzają swoją pracą. Jeszcze w połowie lat 90-tych Centrum Adama Smitha obliczyło, ze jeśli zsumuje się wszystkie świadczenia, jakie rodzina pracowników najemnych oddaje pod przymusem państwu - a więc podatki, składki ubezpieczeniowe i inne przymusowe świadczenia - to okazuje się, że państwo odbiera tym ludziom ponad 80 procent ich dochodu! Wprawdzie potem część tego dochodu do tej rodziny wraca pod postacią tzw. konsumpcji zbiorowej, w postaci np. ochrony zdrowia, czy edukacji, ale - po pierwsze - znacznie mniej, a po drugie - ci ludzie na jakość oferowanych przez państwo usług nie mają żadnego wpływu. Najlepszym, a właściwie najgorszym przykładem jest ochrona zdrowia; system, w którym pacjent jest elementem niepotrzebnym i zakłócającym harmonię. Dlatego zasadnicza reforma współczesnych państw - nie tylko naszego nieszczęśliwego kraju, ale innych też - powinna iść w kierunku odzyskania przez ludzi władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarzają, a z której zostali podstępnie wyzuci pod pretekstem roztoczenia nad nimi państwowej opieki. Akurat nadchodzą Święta, kiedy nad tymi i nad innymi sprawami będzie czas się zastanowić. Niech, zatem każdemu towarzyszy dobre natchnienie. SM

Tusk na podsłuchu Kogo obgadywali politycy podczas meczu Polska–Ukraina? Postanowiliśmy dobrać się władzy do dupy. Ale jak to zrobić, skoro dupę tę chroni gruba moczochłonna pielucha? Otóż, drodzy Państwo, istnieje na świecie wynalazek, za który należy się Nagroda Nobla we wszystkich kategoriach – kardioidalny mikrofon kierunkowy Yukon DSAS. Co za cholera siedzi w środku tego 40-centymetrowego urządzenia, diabli raczą wiedzieć, niemniej dzięki działaniu w zakresie częstotliwości 500-10000 Hz, czułości na częstotliwości 1000 Hz wynoszącym 20+5 mV/Pa i wzmocnieniu dźwięku do 66dB da się usłyszeć przez ten mikrofon pierdnięcie myszy z odległości 50 m. Firma Yukon, znana niegdyś z produkowania przyrządów optycznych i nasłuchowych na potrzeby wojska, po upadku Związku Radzieckiego przekształciła się w spółkę międzynarodową i udostępniła swe technologie na rynku cywilnym. Korzystają z niej służby specjalne wielu krajów, muzycy operowi, ornitolodzy chcący odróżnić trele lecącego pochwodzioba żółtodziobego od czarnodziobego… I my. Historii naszych wycieczek za kulisy władzy nie będziemy opisywać, bo nie starczyłoby miejsca. Z ultraczułym mikrofonem siadaliśmy już i na trybunie sejmowej, i w sejmowych korytarzach, zwiedzaliśmy z nim knajpy i ministerstwa – za każdym razem z nagrań wychodziła jednak bezbarwna pulpa, której wielogodzinny odsłuch przynosił mizerne rezultaty. Lepiej było wypatrywać okazji do naprawdę ładnego strzału. Taka nadarzyła się 22 marca podczas niesławnego meczu piłkarskiego Polska–Ukraina. Od czasów upadku kariery Zbigniewa Chlebowskiego i jego słynnych pokątnych hazardowych rozmów na cmentarzach, trudno być pewnym, komu i gdzie przyjdzie ochota na podsłuchiwanie władzy. Ostatnim miejscem, na którym poważny polityk spodziewałby się chyba obecności wścibskiego mikrofonu jest dokładnie przeczesana przez BOR, odgrodzona od plebsu barierkami i rzędami krzeseł trybuna VIP na liczącym 55 tys. gardeł Stadionie Narodowym. Udaliśmy się nań za ciężkie pieniądze – kupiony od koników za prawie 600 zł bilet do sektora G37 (tuż nad lożą VIP) przygarnął red. Jaruga, a sektora D20 (340 zł, tuż obok loży VIP) red. Marszał. Z przepustkami dla mediów, które mogliśmy załatwić, nie dostalibyśmy się tak blisko władzy, ale za to nie mielibyśmy problemów z wniesieniem sprzętu. Kontrola licznych ochroniarzy była nieprzyjemna, ale na szczęście niezbyt dokładna – na wydarzenia tego typu nie można wnosić urządzeń rejestrujących dźwięk i obraz, ale nam udało się przemycić sprzęt (w tym podręczny wzmacniacz, przedwzmacniacz, dyktafon i reduktor szumów) w butach typu śniegowce, w których red. Marszał wyglądał jak nastolatka, a red. Jaruga jak transseksualista, który rozmyślił się zaraz po operacji zmiany płci Ciekawe urządzenia pospinane kablami wzbudzały szerokie zainteresowanie pijanej publiczności i puszczonych samopas bachorów, ale na szczęście nie stadionowych stewardów i chodzących dwójkami patroli policji Gdy już odegrano Mazurka Dąbrowskiego, gawiedź posadziła dupy, a sędzia zagwizdał i 22 facetów zaczęło się pocić, podzieliliśmy łupy w stadionowej windzie. Pierwszy dostępu do licznie zgromadzonych gwiazd spróbował Jaruga. Loża prezydencka, w której zasiadł Bronisław Komorowski z Wiktorem Janukowyczem i nieco na krzywy ryj prezydent Węgier Janos Ader, była niestety poza zasięgiem pracy urządzenia. Mimo najszczerszych chęci nie dało się nagrać ich reakcji na dwie szybko stracone przez Polaków bramki. Było to szczególnie intrygujące, bo gdy cały stadion krzyczał kurwa! i ja pierdolę!, Komorowski posługiwać się musiał dobrą miną do dramatycznej gry. Po lewej stronie od loży prezydenckiej, w sektorze V01 zgromadzili się nie mniej ważni goście: Donald Tusk, Grzegorz Schetyna, Aleksander Kwaśniewski z żoną, Lech Wałęsa, Bogdan Borusewicz, Jerzy Buzek, a także byli piłkarze i obecni działacze PZPN: Zbigniew Boniek, Roman Kosecki (poseł PO) oraz Marek Koźmiński. Dostęp do nich od strony Marszała był wręcz wymarzony. Funkcjonariusze BOR tracili czujność, wgapiając się w sytuację na boisku, a jeśli już się rozglądali, to w górę, czy aby nikt nie planuje zrzucić worka kartofli na piękny umysł premiera. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, dobrze wycelowany mikrofon kardioidalny doskonale sprawdził się w warunkach stadionowych. Bez przeszkód docierały do niego dźwięki oddalone o ok. 20 m (trzeba zaznaczyć, że na trybunach VIP-ów jest dużo ciszej niż na pozostałych), a jego immanentną cechą jest niemal całkowite odcinanie nawet najgłośniejszych dźwięków dochodzących pod kątem 90 stopni z boku oraz z tyłu). W ciągu 20 minut pierwszej oraz 45 minut drugiej połowy udało nam się zarejestrować następujące dialogi. Ich ocenę pozostawiamy Czytelnikom. Po ok. 35 minutach pierwszej połowy LECH WAŁĘSA znika na zapleczu loży. GRZEGORZ SCHETYNA rozmawia z DONALDEM TUSKIEM:

S: - Ale czapkę przyodział. I wciąż z tym tabletem. W szpitalu nago zdjęcia, klata w Miami, jakieś małpie cyrki…

T: - Technologia nie dla każdego. Jak ta z Poznania od teatru, y… no, chuja papieża…

S: - No, wrąbała się po uszy. Posuną ją, nie ma siły.

T: - Tym bardziej, że on nie aż taki chuj. Na moje kapował, ale teraz czyszczą.

S: - Czyszczą. A Lecha z gejami za murem powinni posadzić na trybunie.

T: - To by przeskoczył (śmiech).

S: - A potem zakaz stadionowy…

T: - I co on, bidul, będzie robił? Żonkę męczyć, bo już dosyć Ameryki.

Operator telewizyjny pokazuje DONALDA TUSKA na stadionowym telebimie. Kibice zaczynają gwizdać. Ponownie GRZEGORZ SCHETYNA zwraca się do Tuska.

S: - Gwizdajcie, debile, gwizdajcie…

T: - Cicho, mogą nas jeszcze pokazywać. Tamto (stadionowy telebim – przyp. red.) niekoniecznie gra, co w telewizji…

S: - To po cholerę kamerzysta prowokuje?

T: - A co, ma mecz pokazywać? (śmiech). A debile swoją drogą (śmiech). Kanclerzem Niemiec bym był. Po nogach by całowali. A i w piłkę lepiej.

ROMAN KOSECKI (wiceprezes PZPN i poseł PO) do GRZEGORZA SCHETYNY o ZBIGNIEWIE BOŃKU, prezesie PZPN.

K: - O, rudy idzie… Kurwa, nie dość że rudy, to jeszcze jakiś dzisiaj rozczochrany.

S: - Ale przy Lato to on jest królowa brytyjska.

K: - Ja tam Lato lubiłem. W interesach zawsze się wywiązywał.

S: - Solidny, mówisz?

K: - Jego robota to Euro. Muchowa tylko do zdjęć, minki robić. Ale on niemedialny był. To go…

S: - Ale co nabrał, to nikt mu nie zabierze. Daj, Boże, każdemu takie. Daj, Boże.

DONALD TUSK do ROMANA KOSECKIEGO, którego syn Jakub wszedł na boisko w drugiej połowie.

T: - E, widzę synek po tatusiu odziedziczył. Zapieprza jak chiński skuterek.

K: - Ja w jego wieku byłem młodszy (śmiech).

T: - Widział… (niewyraźny fragment). Ale się nie podniesiemy. 3:1 i będzie koniec. Albo czwartą wbiją. Zero grania…

(Do Tuska podchodzi asystent, wręcza mu telefon. Tusk znika w kuluarach. Po kilku minutach wraca do Koseckiego).

T: - Związane ręce mam. Grzesiu będzie startował, obiecuje, pogra, we mnie nie uderzy.

K: - Się rozumie.

T: - Bo jak walnie, to i jemu się po łbie dostanie. Nie mogę, wiesz, teatrzyk musi odegrany zostać.

K: - A ty czemu kwitów nie każesz wyciągnąć?

T: - Ostatni do tego jestem. Od napierdalania to bokserzy są. Zresztą atmosfery nie ma, nastroju, rozumiesz…

K: - Bo na ciebie nic nie ma. Zresztą spokojny jesteś.

T: - Nie ma, nie ma… Każdy swoje za kołnierzem ma. Ale za długo siedzę, żeby z byle kijkiem wyskakiwać.

K: - I słusznie. Na spokojnie jedziemy, na spokoju.

BOGDAN BORUSEWICZ do MARKA KOŹMIŃSKIEGO, wiceprezesa ds. zagranicznych PZPN, chwilę po akcji niewykorzystanej przez Ludovica Obraniaka, spolszczonego Francuza.

B: - Matko Boska…

K: – Pan się cieszy, że w piłkę trafił (śmiech).

B: – A, to ten Francuzik… W białym mu dobrze (śmiech).

K: – Ale nie w formie zupełnie.

B: – Dobrze, że żabojad z boiska do okopu nie ucieka (śmiech).

JOLANTA KWAŚNIEWSKA, mijając się w przejściu z LECHEM WAŁĘSĄ.

K: – A skąd pan takie ciepłe dostał (Wałęsa trzymał w ręku kubek z gorącym napojem – przyp. red.)?

W: – A tam dają, za szkłem.

K: – Ziąb okrutny.

W: - Przynajmniej piciu przynoszą, a tam (w zwykłych sektorach – przyp. red.) stój pani w kolejce jak do czyśćca.

K: – (Śmiech) Niech pan koniecznie ucałuje ode mnie małżonkę.

W: – A pani męża. Godzinę już siedzi, rękę podał, ale słowem się nie odezwie.

ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI do DONALDA TUSKA i GRZEGORZA SCHETYNY tuż przed końcowym gwizdkiem.

K: - Dziękujemy, gra marna, cięgi zbieramy, ale miło było.

S: – Od Ukraińców dostać, straszny wstyd.

T: – Przy takim kopaniu to o San Marino się boję.

S: – Chociaż ty to Ukrainę miło wspominasz.

K: – Głódź był moim actimelkiem (śmiech).

T: – Widzimy się jak umówione.

K: – Jak zwykle. Dzięki!

(Chwilę po odejściu Kwaśniewskiego).

T: – Patrz go, jaki chujek opalony.

S: – Ale Jola zmarzła. Cienki kożuszek taki.

Zabezpieczając się przed ewentualnymi zarzutami natury prawnej, informujemy, iż wszystkie rozmowy zostały przez nas zarejestrowane i będą zrozumiałe nawet dla głuchoniemych biegłych. Co zaś się tyczy zarzutów natury etycznej – powyższe rozmowy, choć miały charakter prywatny, padły w miejscu publicznym. A że je usłyszeliśmy dzięki wyjątkowo czułym uszom, cóż… Nieetyczne to było wypuszczanie Kwaśniewskiej na mecz w cienkim kożuszku! JARUGA

29/03/2013 „Wielkanocne śniadanie mistrzów” Na okładce kolorowej gazety, bardzo kolorowej, kolorowej aż do bólu, od nadmiaru kolorów nie można doczytać się treści- o nazwie „Gala „jest pan Borys Szyc- człowiek lansowany na aktora we wszystkich możliwych mediach. Musi to być wybitny aktor, skoro występuje prawie we wszystkich filmach obecnie kręconych.. Tak, to na pewno wybitny aktor, bo przecież nie występowałby we wszystkich prawie filmach za olbrzymie pieniądze, jako wybitny aktor.. Nie mogę sobie podarować, że jak włączę fim „Rok 1920. Bitwa Warszawska” muszę go oglądać.. Razem z panem Danielem Olbrychskim, którego też nie cierpię, ale ciągle gra- i też jest prawie w każdym nowym filmie.. To też wybitny aktor, i polityk Zawsze po właściwej stronie: a to przeciw lustracji, a to za zalegalizowaniem związków dziwnej płci..… Czy ktoś ma pomysł., żeby podczas oglądanego filmu, móc w jakiś sposób wyciąć z kadrów pana Borysa Szyca i pana Daniela Olbrychskiego? Psują mi oni Bitwę Warszawską, która jest filmem udanym. Oprócz warstwy dotyczącej towarzysza Piłsudskiego zakłamanej w sposób nieprawdopodobny, przez scenarzystę, w tym pana Hoffmana. Józef Piłsudski jako dowódca wojsk polskich podczas Bitwy Warszawskiej????? Gdzie są historycy? Dlaczego nie reagują wobec jawnego zakłamania? To jest dopiero agitka sanacyjna.. Ale dlaczego dałem dzisiejszemu felietonowi tytuł” Wielkanocne śniadanie mistrzów”? Bo moją uwagę w tym kolorowym śmietnisku , zawrócił uwagę…. Wielkanocny stół (???) zastawiony w restauracji pana Borysa Szyca – Akademia.. Zresztą taki jest tytuł w kolorowej od nadmiaru kolorów- „Gali”:.. Pokaż mi stół wielkanocny, a powiem ci kim jesteś- chciałoby się zakrzyknąć.. A kto przy stole wielkanocnym? Sami ulubieńcy mediów, narzucani autorytatywnie i bezkompromisowo.. Sami najlepsi i wybitni. I ważni dla samego pana Borysa Szyca.. Przy stole wielkanocnym o sztuce i sztuce życia, jego smakach i o przepisie na Borysa Szyca rozmawiają: Maryla Rodowicz, Kasia Figura, Szymon Majewski. Maricn Prokop, Daniel Olbrychski, Wojciech Pszoniak, Joanna Sarapata, Sonia Bohosiewicz, Andrzej Pągowski, Lejb Fogelman i Zofia Ślotała. Doborowe towarzystwo- wszyscy spokojnie mogą wziąć udział w najbliżej manifie organizowanej przez środowiska lewicowych feministek.. Przypominam, że pan Borys Szyc, razem z panem Karolakiem, kolejnym wybitnym aktorem ,którego nie ma na „śniadaniu wielkanocnym mistrzów” poparli manifestację lewicowych radykałów- przeciw Marszowi Niepodległości. Żeby wiedzieć kto jest , po której stronie.. ONI wszyscy są po stronie niewłaściwej dla Polski, ale korzystają ze sławy, która ich opromienia . Przecież nie za darmo… Tak jak ci wszyscy, którzy obkleili Warszawę bilbordami, na których zamieścili swoje twarze, a rzecz dotyczyła przyłączenia Polski do socjalistycznej Unii Europesjkiej… Żebrowski, Górniak, Żak, Przybylska.. To Oni są „ Europejczykami”, a nie ci, którzy Europejczykami są od zawsze, ale sprzeciwiają się bytności Polski w nieudanym eksperymencie, jakim jest Unia Europejska.. Teraz powinni dać swoje twarze do propagowania przyłączenia Polski do strefy Euro… I co mamy na stole wielkanocnym Akademii pana Borysa Szyca podczas „ wielkanocnego śniadania mistrzów”? Jaki sens życia propaguje „gwiazda” i jej przyjaciele? Bo tak jest napisane w kolorowym śmieciowisku.. Podczas śniadania wielkanocnego propagować „ sens życia”? A jest to przecież radość ze Zmartwychwstania Chrystusa. A co jest na stole wielkanocnym? Jakieś kolorowe ryby, chomar, lampki szampana. Stół jest pusty wielkanocnie. Nie ma na nim symboli wielkanocnych.. Ani jajka, , ani wieżyczki z jajek,., ani żadnej pisanki, ciasta – szachownicy czy babki śmietankowo- pomiarańczowej, ani kawałka mazurka.. Nie ma bazi , nie ma pisanki, nie ma zajączka wielkanocnego, nie ma fragmentu wierzby.. Nie ma nic! Jest pusty stół, ale nazwali go „: wielkanocnym”.. Trwa walka o świadomość mas… Najlepiej kupić sobie na „ śniadanie wielkanocne”- hot doga, albo pizzę.. I postawić butelkę piwa. Może być puszkowe.. Ludzie wyprani z tradycji, propagatorzy nihilizmu, piewcy fałszywie pojętej nowoczesności, burzyciele i wielcy niszczyciele… Przy” stole wielkanocnym”.. Pożyteczni w złej służbie.. W służbie szatana.. Majętni, uśmiechnięci, oprawieni w kariery i zadowoleni.. Tworzą swoiste towarzystwo.. Na „śniadaniu wielkanocnym „są nie wszyscy. Jest ich znacznie więcej.. a armia wrogów tradycji i Polski – rośnie.. Wielki Tydzień”: Judasz zdradził w środę, w czwartek Ostatnia Wieczerza.. dzisiaj Piątek- Męka Pańska., Ukrzyżowanie, Zmartwychwstanie.. Czy Ci ludzie przy” wielkanocnym śniadaniu” cokolwiek o tym wiedzą? Biorą udział w przerabianiu, przemieszczaniu i odwracaniu.. Mając znane twarze- mają wpływ na masy.. Masy ich lubią, masy im wierzą, masy im ufają.. Łatwiej wrogom chrześcijaństwa posługiwać się” pożytecznymi idiotami”, jak ich określał tow. Lenin.. bez „ pożytecznych idiotów” nie da rady zrobić udanej rewolucji.. A rewolucja trwa- nie wolno się zatrzymać.. „Dwa kroki do przodu, jeden krok wstecz”.. Leninowska dewiza.. No i wszyscy są ciekawi gdzie spędza „ wielkanocne wakacje” pani Joanna Krupa? Nowo wylansowana „ modelka”, która wyprana ze wszelkiej przyzwoitości, przykrywając łono chrześcijańskim krzyżem- walczy o prawa zwierząt.. To, żeby walczyć o prawa zwierząt należy przykryć nagie łono krzyżem chrześcijańskim.(????). A nie lepiej Menorą, albo Półksiężycem.. Tylko akurat Krzyżem.. Krzyż Chrześcijański jest widocznie najbardziej odpowiedni do tego typu promocji.. Promocji nienawiści do Chrześcijaństwa.. Żydzi i Muzułmanie by pokazali pani Joannie Krupie- modelce, gdzie raki zimują.. Granat odbezpieczony powędrowałby nie na tacę, jak chce grupa ludzi skupiona wokół Janusza Palikota- ale za dekolt pani Joanny Krupy.. „Wielkanocne wakacje”- to nowy termin uknuty przez Lewicę.. To jest najlepszy czas, żeby się wyrwać z domu w Święto Zmartwychwstania Pańskiego.. Tak jak pani Joanna Krupa.. Ona jest latarnią, która prowadzi na” wielkanocne wakacje”.. Tylko za nią, ona nas poprowadzi.. Ciekawe ile bierze za namawianie do spędzania” wielkanocnych wakacji”? Tak samo ciekawi mnie ile srebrników wzięła za przykrycie łona nagiego Chrześcijańskim Krzyżem? Przecież nie zrobiła tego za darmo.. Jest dobrze opłacaną modelką, niekoniecznie modelką.. Niech się udławi tym modelowaniem, tak jak ci „ mistrzowie wielkanocnego śniadania”.. A może państwowa telewizja, puściłaby po 20.oo „ Pasję” Mela Gibsona? W końcu w Polsce jest nas większość- Chrześcijan. Demokratyczna większość… Byłoby ciekawie? W Wielki Piątek.. Po 20.00.. Niechby wszyscy sobie obejrzeli.. A może planują puścić?- a ja nic o tym nie wiem.. Radości ze Zmartwychwstania Pańskiego dla wszystkim moich czytelników.. WJR

Wychodzi cała prawda o OFE

1. Po zaprezentowaniu kilka dni temu przez Izbę Gospodarczą Towarzystw Emerytalnych (IGTE), koncepcji emerytur z OFE w postaci tzw. wypłat programowanych w miesięcznych ratach wypłacanych np. tylko przez 10 lat, rozpętała się burza. Wprawdzie premier Tusk nazwał tę propozycję „intrygującą” (ale chyba nie dla przyszłych emerytów) ale już wicepremier i minister finansów jego rządu Jacek Vincent Rostowski, określił ją jako „głęboko szokującą”. Także posłowie rządzącej koalicji wypowiedzieli się o tym pomyśle niezwykle krytycznie. Przewodniczący sejmowej komisji finansów publicznych Dariusz Rosati z Platformy, nazwał pomysł kontrowersyjnym i przypomniał, że fundamentalną zasadą w przypadku emerytur jest ich wypłata aż do śmierci ubezpieczonego, a nie tylko przez jakiś czas. Z kolei wiceprzewodniczący komisji finansów publicznych Jan Łopata z PSL-u, poszedł jeszcze dalej i stwierdził, że po takiej propozycji ze strony OFE, trzeba „dokonać przeglądu funduszy pod kątem przydatności całego systemu”.

2. Wygląda więc na to, że reprezentująca OFE, Izba Gospodarcza, przygotowując koncepcję „wypłat programowanych”, strzeliła funduszom w kolano. W tej sytuacji, przewidziany ustawą o systemie emerytalnym obligatoryjny przegląd tego systemu w 2013 roku, zostanie zapewne wykorzystany przez rządzącą koalicję do kolejnego sięgnięcia po środki finansowe zgromadzone w tym systemie. Na koniec 2012 roku aktywa funduszy wyniosły około 270 mld zł przy czym według szacunków ekspertów, budżet państwa przez 14 lat, musiał wydać około 260 mld zł na to aby wypełnić lukę w FUS, po składce, która jest przekazywana do OFE.

3.Prawo i Sprawiedliwość od dawna podnosi konieczność wprowadzenia dobrowolności w wyborze ubezpieczenia emerytalnego, a więc ubezpieczenie tylko w ZUS czy też ubezpieczenie w ZUS i OFE ale ani złożony w poprzedniej kadencji Sejmu ani też złożony w obecnej projekt ustawy, proponujący takie rozwiązanie, nie został do tej pory rozpatrzony. Do tej pory bowiem przez 14 lat obwiązywania reformy, OFE dla swoich właścicieli czyli Powszechnych Towarzystw Emerytalnych (w większości zagranicznych), zarobiły ponad 20 mld zł, natomiast interesy ubezpieczonych jak widać po przedstawionej propozycji przez IGTE, mają w „głębokim poważaniu”.

4. Poważnym sygnałem, że OFE będą oferowały bardzo niskie świadczenia, była sytuacja z I półrocza 2009 roku. Wtedy właśnie rozpoczęły się wypłaty świadczeń z tego systemu dla kobiet z rocznika 1949 roku, które zdecydowały się w momencie wprowadzania reformy na ubezpieczenie w ZUS i OFE. Takich świadczeń od stycznia do sierpnia 2009 roku, wypłacono tylko 106 przy czym najwyższe wynosiło 214 zł ale najniższe tylko 14 zł miesięcznie (średnia dla tych świadczeń to 56 zł). Obawiając się już wtedy skandalu, rządząca koalicja w pośpiesznym tempie przeprowadziła przez Parlament zmiany w ustawie o ubezpieczeniach emerytalnych pozwalające osobom nabywającym uprawnienia emerytalne w latach 2009-2013 i będących w systemie dwufilarowym (ZUS i OFE), na przeniesienie swoich oszczędności z OFE do ZUS i przejście tylko na emeryturę ZUS-owską. Około 80 tys. ubezpieczonych w ZUS i OFE kobiet w latach 2009-2013 skorzystało z tej możliwości. W ten sposób rząd zapobiegł kompromitacji emerytur wypłacanych z OFE, a pomiatany przez wszystkich ZUS, przejął na swój garnuszek wszystkich tych, których uwiodły reklamy odpoczynku pod palmami na przyszłej emeryturze.

5. Teraz jednak „żarty się już kończą” ponieważ rok 2014 będzie już tym rokiem kiedy świadczenia z ZUS i OFE, będą wypłacane już dla znacznie większej niż do tej pory liczby ubezpieczonych. OFE, chcąc za wszelką cenę sztucznie podwyższyć wysokość świadczeń, które będą wypłacali emerytom, proponują ich wypłacanie nie do śmierci ubezpieczonego tylko np. przez 10 lat co spowoduje, że mogą być one odpowiednio wyższe. Cała prawda o OFE, jest coraz bardziej widoczna, chyba także dla rządzących. Kuźmiuk

Prof. Ancyparowicz Wszyscy będziemy nędzarzami Wszyscy. Filip Memches „upadek realnego socjalizmu uruchomił procesy zbliżenia sowieckiego establishmentu z elitami unijnymi o rodowodzie socjaldemokratycznym. Wspólnym wrogiem Kremla i zachodnioeuropejskiej lewicy miał być w tym kontekście „dziki kapitalizm” na modłę amerykańską. „...”Rosyjski establishment polityczny optuje gremialnie za konserwatyzmem kulturowym. Związany z Kremlem politolog Siergiej Markow twierdzi, iż o ile na Zachodzie jest demokracja liberalna, o tyle w Rosji mamy do czynienia z demokracją majorytarną. Jak wyjaśnia on, ta druga polega na tym, że to ekstrawaganckie mniejszości muszą respektować moralność publiczną, za którą stoi większość, a nie odwrotnie. „.......” Vaclav Klaus i Viktor Orbán nie wahają się zerkać w kierunku wschodnim. Były prezydent Czech, kiedy piastował swój urząd, stawiał na współpracę z Rosją w strategicznych dziedzinach gospodarki”..... ”Eurosceptycyzm zaczyna być odruchem polityków i społeczeństw mających poczucie, że Bruksela ich krajom narzuca różne rozwiązania, za którymi stoi poprawność polityczna oraz interesy najbogatszych członków Unii, znaczących międzynarodowych instytucji, wielkich koncernów. „......”Może warto zatem, żeby prawicowi eurosceptycy z Europy Środkowej raczej podjęli się zadania reanimacji, leżącego u źródeł Unii, karolińsko-nadreńskiego dziedzictwa, niż szukali sojusznika na Wschodzie, czyli tam, gdzie go nie znajdą? Bo jak nie oni, to kto? „....(źródło )
Komorowski „Jeśli zależy nam na (…) zapobieżeniu sytuacji, w której Rosja nie pójdzie drogą autorytarnego kapitalizmu (jaki realizowany jest w Chinach), to należy ją przyciągać, a w tym procesie sami Rosjanie dokonają wyboru europejskiej drogi do dobrobytu i bezpieczeństwa. „...(więcej )
Prof. Grażyna Ancyparowicz w wywiadzie z Anna Szrarzyńską „....”( AS ) Premier Donald Tusk wspomniał wczoraj, że z analiz, które otrzymał wynika, iż emerytury z OFE mogą być wypłacane tylko przez 10 lat. Czy to oznacza dla przyszłych emerytów? „....”(G.A)Ale cała reforma przeprowadzona w 1999 roku była wielkim oszustwem. Polakom zafundowano piramidy finansowe. Wielkie korporacje mają pełną świadomość, że skoro natknęły się na barierę popytu na produkcję finansową w krajach wysoko rozwiniętych to jedyną szansą przetrwania było, przekonanie rządów z grupy krajów tzw. rynków wschodzących (do których należy Polska) do  zlikwidowania funduszy ubezpieczeń społecznych i założenia funduszy emerytalnych. „.....”A reszta? Trzeba pamiętać, że ta reforma ma jeszcze drugie dno, które polega na tym, że jeśli starsi ludzie będą mieli zbyt mało pieniędzy by utrzymać własne mieszkania, to będą je cedować na banki. Tacy ludzie mieszkają często w bardzo atrakcyjnych lokalizacyjnie punktach. Korporacje to przejmą „.....”Powinniśmy się jako społeczeństwo zbuntować. Ale trzeba najpierw wytłumaczyć społeczeństwu, że to jest oszustwo. A potem jak najszybciej wycofać się z tej reformy, bo wszyscy będziemy nędzarzami. Wszyscy. „.....(źródło)
Propaganda Zachodu stara się wmówić ludziom ,że przyczyną kryzysu Unii jest strefa euro , życie ponad stan Greków, Hiszpanów . Ale to nie jest prawda. Główną i praktycznie jedyną przyczyną upadku gospodarczego jest socjalizm . Zarówno kraje strefy Euro jak i Polaka , czy Wielka Brytania są w stanie upadku . Profesor Ancyparowicz trafnie przewiduje los emerytów .Nędza , oddawania lichwiarzom za dosłownie parę groszy dorobku życia, aby starczyło na chleb. Na razie nędza wywołana euro socjalizmem jeszcze nie dosięgnęła emerytów ,gdyż są oni sporej części socjalistycznym lumen elektoratem głosującym na lewicę, która obiecuje im wspólne okradanie rodzin z dziećmi . Socjalizm II Komuny już uderzył w polskie dzieci „Bartosz Marczuk …...„Jaki jest prawdziwy powód do wstydu III RP? Głód dzieci. 
W kraju, który ma ambicje należeć do G-20, jest od blisko dekady członkiem UE, leży w środku Europy, chwali się, że jest zieloną wyspą i szybko goni zamożny Zachód, dane dotyczące głodnych dzieci zatrważają. Co trzecie dziecko rodzi się u nas w skrajnym ubóstwie. 800 tys. jest niedożywionych. Ponad 600 tys. najmłodszych z wielodzietnych rodzin żyje w nędzy. Najwyższą cenę polskiej transformacji płacą bowiem rodzice i ich potomstwo. „...(więcej)
Ale w końcu lewica wprowadzi system totalitarnego socjalizmu. A wtedy wprowadzi w życie plan „ostatecznego „rozwiązania problemu emerytów „Owsiak „Boję się zniedołężnienia. A najbardziej dysfunkcji, o których człowiek nie wie, jak demencja, alzheimer. Te choroby dotykają nie tylko seniora, ale wszystkie osoby, które żyją w jego otoczeniu, często wręcz degradują całe rodziny. W takich momentach pojawia się ostrożnie podejmowany u nas temat eutanazji. Ja bym się nie bał rozpocząć dyskusji na ten temat. Osobiście dopuszczam taki sposób pomocy, bo ja to tak rozumiem - eutanazjato dla mnie pomoc starszym „...(więcej)
Dzieci , emeryci, niewolnicza praca dorosłych, pomimo której i tak nie starczy na życie „Jarosław Kaczyński „ Warto być Polakiem dobrze zorganizowanym i wydajnym, ale nie traktowanym w pracy jak niewolnik. Bo już jesteśmy bardzo pracowici. Jest znamienne, że wedle danych OECD przeciętny Polak pracuje aż 2015 godzin w roku (pracowitsi są od nas Koreańczycy - 2074 godziny), a daleko za nami są uznawani za bardzo pracowitych Japończycy (1733 godziny), Niemcy (1309 godzin) czy Holendrzy (1288 godzin) „...(więcej)
„Prawie 2 miliony pracujących Polaków nie mogą wyżyć z pensji - wynika z raportu Komisji Europejskiej, „.....”Biedni pracujący nie mają oszczędności. Prawie całe wynagrodzenie wydają na rachunki i jedzenie. „.....(więcej )
Wszyscy będziemy nędzarzami . Wszyscy Polacy . Emerycie, dzieci , pracujący . Tylko socjalistyczni panowie będą się mieli dobrze. W socjalistycznej Tysiącletniej IV Rzeszy ( Sikorski chce do niewolniczej Tysiącletniej IV Rzeszy) I tutaj warto pochylić się nad tekstem Memchesa , z którego wynika ,że jedynym wyjściem jest reformowanie Unii, bo ani opcja USA, ani rosyjska ni jest dal Polski wyjściem. Obawiam się ,że jeśli spełnią się obawy Komorowskiego ,że Rosja zbuduje autorytarny kapitalizm , to nastąpi przyspieszony rozwój ekonomiczny Rosji . A wtedy Polska , zniszczona euro socjalizmem wybierze rosyjską strefę wolności gospodarczej . Nie bez znaczenia już teraz dla Polków, ba dla niewątpliwie polskich patriotów jest obrona , popieranie przez rosyjskie władze konserwatywnych wartości i zwalczanie politycznej poprawności . „Lisicki „ Winnicki „Lider Ruchu Narodowego: Moskwa nie jest głównym zagrożeniem „ …...”Czytam wpis na blogu współtwórcy ruchu Roberta Winnickiego po podpisaniu porozumienia pomiędzy abp. Michalikiem i patriarchą Cyrylem, przy entuzjastycznym poparciu Tuska i Komorowskiego. Winnicki stwierdza: Podpisanie dokumentu ocenić należy pozytywnie". I wykłada swoje poglądy na Rosję: „Dla polskiej prawicy jest zaś dobrym przypomnieniem, co stanowi główne zagrożenie dla kultury i cywilizacji, dla Polski i Polaków: nie jest nim Moskwa, a demoliberalizm, laicyzm i konsumpcjonizm" …..(więcej)
Gowin”Generalnie uważam jednak, że CBA jest instytucją bardzo potrzebną, która skutecznie i za ministra Kamińskiego, i za ministra Wojtunika przyczynia się do zwalczania korupcji. Nie mam większych zastrzeżeń do CBA z czasów ministra Kamińskiego – podkreslił Gowin. „....”Olszewskiego dziwi opinia ministra sprawiedliwości. - Jeśli minister Gowin nie zauważył u Kamińskiego żadnych nadużyć, to może ma problemy ze wzrokiem – mówi. „...(źródło)
„Alexander Dobrindt, sekretarz generalny CSU współrządzącej z CDU Angeli Merkel opowiada się za obroną małżeństwa i rodziny oraz sprzeciwia się równouprawnieniu „małżeństw” homoseksualnych. „....”Mamy w Niemczech 17 milionów małżeństw i 30 tysięcy homoseksualnych związków partnerskich. Tak rozkładają się ciężary „....”A większość ma obywatelsko-konserwatywny obraz świata „...”Dobrindt odniósł się też do postulatu likwidacji wspólnego opodatkowania małżonków. – Kto chce kompletnie zrównać małżeństwo z jednopłciowymi związkami partnerskimi a jednocześnie znieść wspólne opodatkowanie małżonków, ten pod płaszczykiem równouprawnienia  uprawia agresję wymierzoną w rodzinę „...(źródło)
Filip Memches „Bukowski powołuje się w swoich tezach na opublikowaną w roku 1990 książkę amerykańskiego socjologa pochodzenia serbskiego Bogdana Denitcha „The End of the Cold War” „...”w Polsce obok antysystemowej eurofobii występował mainstreamowy umiarkowany eurosceptycyzm. Był on obecny wśród czołowych polityków Platformy Obywatelskiej oraz PiS. To przypadek Jana Rokity czy Jarosława Kaczyńskiego. Owszem, uważali oni wejście Polski do UE za fakt pozytywny. Ale kiedy przyszło co do czego, mocno wyrażali swój sprzeciw wobec projektu przyszłego, dowodzonego przez tandem francusko-niemiecki, kontynentalnego supermocarstwa, w ramach którego nasze państwo straciłoby na znaczeniu. „....”Wyodrębniły się wtedy w Polsce dwa stronnictwa: „amerykańskie” i „europejskie”. „...”Ameryka miała być żandarmem świata, który gwarantuje państwom narodowym ich suwerenność. W tej wizji federalizacja Unii jawiła się jako narzędzie groźnej francusko-niemieckiej dominacji w Europie „.....”Z kolei drugie stronnictwo – „europejskie” „....”w tym przypadku Unia traktowana była jako potęga równoważąca siłę USA, skazana tym samym na sojusz właśnie z takimi państwami jak Rosja. „....”Znamienne, że stronnictwo „amerykańskie” obejmowało nie tylko prawicę, lecz przytłaczającą większość mainstreamu, także postkomunistów. Kiedy zaczęły się przygotowania do akcji zbrojnej w Iraku, Leszek Miller, będąc premierem, nie zawahał się okazać lojalności Waszyngtonowi i tym samym narazić się Paryżowi i Berlinowi. Jednocześnie polityk ten twardo walczył przeciwko francusko-niemieckiemu modelowi Unii. Natomiast stronnictwo „europejskie” składało się raczej ze środowisk spoza realnej polityki (jak „Krytyka Polityczna”), „....”.....”Eurosceptyczni politycy w krajach postkomunistycznych stają jednak wobec dramatycznego dylematu: jeśli nie Unia, to kto? Vaclav Klaus i Viktor Orbán nie wahają się zerkać w kierunku wschodnim. Były prezydent Czech, kiedy piastował swój urząd, stawiał na współpracę z Rosją w strategicznych dziedzinach gospodarki „.........”W raporcie czeskiej Informacyjnej Służby Bezpieczeństwa (BIS) za rok 2011 można przeczytać, że wspomniany już przetarg na rozbudowę elektrowni w Temelinie stał się przedmiotem zainteresowań wywiadu rosyjskiego. „.....”Może warto zatem, żeby prawicowi eurosceptycy z Europy Środkowej raczej podjęli się zadania reanimacji, leżącego u źródeł Unii, karolińsko-nadreńskiego dziedzictwa, niż szukali sojusznika na Wschodzie, czyli tam, gdzie go nie znajdą? Bo jak nie oni, to kto? „...”A Orbán? Rok temu za słuszne uznał decyzje węgierskiego koncernu Mol o wycofaniu się ze wspieranego przez UE projektu gazociągu Nabucco i nawiązaniu współpracy ze spółką South Stream, której jednym z udziałowców jest Gazprom (chodzi o budowę gazociągu południowego). Natomiast podczas niedawnej roboczej wizyty w Moskwie premier Węgier dał do zrozumienia, że Rosja byłaby naturalnym partnerem jego kraju przy rozbudowie elektrowni atomowej w Paks. „....”Dorzućmy do tego jeszcze zeszłoroczny news o konsekwencjach zacieśnienia współpracy czesko-rosyjskiej. W raporcie czeskiej Informacyjnej Służby Bezpieczeństwa (BIS) za rok 2011 można przeczytać, że wspomniany już przetarg na rozbudowę elektrowni w Temelinie stał się przedmiotem zainteresowań wywiadu rosyjskiego. „.....(źródło )
„The Economist . Pax Germanica dla całej Europy   Fragmenty z artykułu  pod tytułem “Will Germany now take centre stage? “,  (Czy Niemcy  teraz zajmą dominującą pozycję ) „Nawet w złotych czasach europejskiej integracji Niemcy były kłopotliwym   partnerem, zbyt dużym , aby być tylko pierwszym pomiędzy równymi, ale zbyt małym aby być hegemonem , jak powiedział Helmut Kohl , kanclerz , który zjednoczył Niemcy . Niemcy nigdy nie traciły z pola widzenia swoich interesów .’…” Ale na długo przed wejściem euro w 1999 roku , ówczesny niemiecki minister finansów , Theo Waigel obiecał ,że będzie nosiło właściwą niemiecką jakość. „…” Jako twórca euro / Merkel/ szybko pokazała że nie jest tej klasy politykiem co Kohl. W czasie ekonomicznego kryzysu jej pierwszym odruchem było zwiększona ochrona niemieckich  interesów . Wpłynęła na wybór słabych polityków na szefa prezydencji Unii i unijnego ministra spraw zagranicznych, oba stanowiska zapisane w Traktacie Lizbońskim.”…”Pod Merkel .Niemcy nie są już aktorem wspierającym miedzy narodowy rozwój , powiedział Hans Stark z French Institute for Inmternational Relation . Aktualne przeświadczenie ,powiedział , mówi że pojedynczy rząd , a nie ich europejska zbiorowość będzie głównym aktorem, i Niemcy przyjęły tą rolę. Niemieckie świetlane perspektywy gospodarcze nie zakładają współdziałania z wolno rozwijanymi się sąsiadami , ale z charyzmatycznymi gospodarkami Azji i Ameryki Południowej . Niemiecka akceptacja członkowstwa Turcji w Unii wygląda dużo gorzej niż kiedykolwiek .”…„Europa chce jakiegoś miłego przywództwa .”...” We wrześniu Komisja Europejska zaproponowała inspirowane przez Niemcy prawa , które mają ograniczyć makroekonomiczną niestabilność , takie jak wysokie bieżące deficyty poprzez dodanie deficytu budżetowego i długu publicznego.. łamiących reguły muszą liczyć się z sankcjami. Reforma strefy euro wykreuje Niemiecką Europę , a nie taka ekonomiczna Pax Germanica jak niektórzy obserwatorzy to sobie wyobrażają.Potrzebujemy niemieckiej dyscypliny powiedział Sylvie Goluard , francuski członek Parlamentu Europejskiego , ale jak powiedział  bez wzrostu to będzie dużo trudniej zaakceptować taką dyscyplinę.. W październiku Merkel i Sarkozy ubili targu , który osłabił sankcje proponowane przez Komisję ( poprzez pozwolenie szefom rządu decydowania , kiedy je wprowadzić . w zamian Francja zgodziła się na wesprzeć procedurę restrukturyzacji  długu , jakiej domagały się Niemcy W Brukseli wzbudziło to niezadowolenie. Niemiecko francuska oś wygląda silniej . Ale niemiecka dyscyplina , i rola europejskich instytucji we wdrożeniu jej została osłabiona Niemiecki przywództwo jest bardziej widoczne w innych obszarach . Niemiecka  siła jest nieosiągalna dla żadnego z dużych członków euro , włączając nieporównywane związki handlowe z nowymi potęgami ( prawie połowa europejskiego eksportu do Chin pochodzi z Niemiec )  , Niemcy  posiadają przywódcę , który jest traktowany poważnie przez innych ...’…” Niemcy domagają sie wiodącej pozycji w unijnych instytucjach . Uwe Corsepius , pani Merkel doradca do spraw europejskich , będzie sekretarzem generalnym Rady  Europejskiej. Axel Weber, aktualnie szef Bundesbanku  jest  faworytem do stanowiska prezydenta Europejskiego Banku Centralnego .W europejskich rozmowach Niemcy nadają im ton. Dopiero kiedy Niemcy doszły do wniosku że pakistańska powódź jest poważna, to wtedy Unia rozpoczęła działania….”…”Niemcy tak samo mogą mieć decydujący głos przy uznaniu Chin za gospodarkę rynkową , spełniającą międzynarodowe standardy „…”Unia Europejska potrzebuje dzisiaj niemieckiego przywództwa bardziej niż kiedykolwiek, ale strach jest przeważający . Europa również potrzebuj konsensusu , ale nie dojdzie do niego dopóki Niemcy go nie wesprą . Sytuacja może się jeszcze pogorszyć , jeśli niemiecka ekonomiczna pewność siebie przerodzi się w polityczną arogancję „...(więcej )
Marek Mojsiewicz

Jak libertynizm zatruwa Amerykę Libertynizm się rozplenił wszędzie. Libertynizm to ideologia dyktatury przyjemności, szczególnie seksualnej. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Uwielbiam dziewczyny. Ale nie chciałbym z tego robić ideologii. Jest to moja sprawa intymna. Postępowcom nic do tego. Konserwatyści powinni się fali libertynizmu przeciwstawiać z kilku powodów.

Po pierwsze: libertynizm jest niezgodny z chrystianizmem, a ten ostatni to Prawda objawiona.

Po drugie: libertynizm to taran rewolucji podminowującej tradycyjne instytucje, takie jak małżeństwo i rodzina.

Po trzecie: libertynizm staje się obecnie postawą obowiązującą wśród elit. Jest częścią postnowoczesności ujawniającą się jako składnik „nowej mentalności” postchrześcijańskiego człowieka w służbie tolerancjonizmu. Libertynizm zastępuje więc elitę służby pseudoelitą egoistycznej przyjemności.

Po czwarte: takie podejście szybko przenosi się na lud, wprowadzając zamieszanie moralne i prowadząc do straszliwych tragedii aborcji, samotnego macierzyństwa i konsumpcji pornografii na masową skalę.

Po piąte: to prowadzi do postulatów stałego powiększania państwa opiekuńczego, samonapędzającej się maszyny, która programowo nawołuje do tolerancjonizmu – w tym i libertynizmu – promując nachalnie rozmaite patologie, w tym marksizm-lesbianizm, którymi następnie „zajmuje się”, budując kolejne struktury biurokratyczne na koszt podatnika.

Po szóste: seks rekreacyjny jest formą agresji niszczącą wszelką intymność i zezwierzęcającą człowieka, co prowadzi do dalszego zbydlęcenia jednostki, szczególnie osób słabych psychicznie, które mają skłonność do szybszej degeneracji, a poddawane są obecnie straszliwej presji środowiska i popkultury.

Po siódme: jak mawiała pewna brytyjska arystokratka dwieście lat temu, „seks jest rzeczą zbyt dobrą dla gminu” (sex is too good for the common people).

Po ósme: można się bawić, bo każdy ma wolną wolę, w tym i do grzechu, ale trzeba dyskretnie – hipokryzja to hołd, jaki występek płaci cnocie (hipocrisy is tribute vice pays to virtue). Libertynizm się temu sprzeciwia. Chce koniecznie reklamować swoje patologie, aby stały się normą i ogarnęły wszystko i wszystkich.

Po dziewiąte: konserwatysta z natury jest podejrzliwy wobec nowych mód i stara się ostudzić gorące głowy i popierać samokontrolę, szczególnie gdy libertynizm promuje masowo dyktaturę przyjemności, w tym ekscesy „wesołkowatości” poprzez lobby hominternu, czyli międzynarodówki gejowskiej i jej satelitów feministycznych, genderowych i innych. Są to naczynia połączone, które niszczą ład naturalny.

Po dziesiąte: konserwatysta z zasady nie wtrąca się w sprawy intymne i prywatne drugiego człowieka, ale ma obowiązek postawić tamę krzykliwym, wulgarnym i radykalnym libertynom, którzy swoją ideologią starają się wejść nam na głowę, narzucić tę ideologię bezczelnie jako dyktaturę „alternatywnych stylów życia” – krzycząc przy tym o rzekomych „prawach człowieka”.

Po jedenaste: konserwatysta ma obowiązek bronić sfery prywatności, zapędzając patologie do swoistego półświatka degeneracji i uniemożliwiając im dominację w popkulturze.

Po dwunaste w końcu: konserwatysta broni prawa naturalnego i związków naturalnych – czyli takich, z jakich rodzą się dzieci – przeciwko nowinkarstwu wszelkiemu, a więc i hominternowskiemu moralnemu relatywizmowi, który usiłuje zniszczyć normę naturalną, okrzykując ją „heteronormatywnością”, czyli uznając za sztucznie skonstruowaną, „tak samo dobrą” jak „homonormatywność”. Jak egalitaryzm, to wszystko przechodzi – zoofilia, kazirodztwo, pedofilia i inne przyjemności. Oto kilka przykładów z Imperium.

Czciciele gwałtów Już pisałem gdzie indziej o sławetnym „Sex Week” na jednej z czołowych amerykańskich uczelni, Uniwersytecie Yale. Podczas „święta walentynkowego” studenci maszerowali, wznosząc hasła na cześć nekrofilii i gwałtu. A dziekan pogratulował wszystkim tzw. kultury bzykania się (hook-up). Tylko prosił o „bezpieczny seks”. Feministki tymczasem argumentowały, że dziewczyny powinny się zachowywać jak dziwki i unikać stałych związków oraz utrzymywać kontakty albo z przygodnymi, albo z bezwartościowymi „partnerami-partnerkami”, bowiem tym sposobem same przekonają się, że małżeństwo z takimi osobami jest złem – i zamiast tego wybiorą po uniwersytecie karierę, a nie rodzinę. Na walentynkach się nie kończy. Na początku marca w Yale prowadzono seminarium, na którym uczono „wrażliwości na zoofilię”. Seminarium prowadziła dr. Jill McDevitt, która określa się jako „seksuolożka” (sexologist) i właścicielka sklepu z zabawkami seksualnymi. Produkty można było swobodnie zamówić na miejscu. A ona tymczasem opowiadała studentom o cudzie „różnorodności seksualnej” (sexual diversity), w tym zoofilii. Potem przeprowadziła sondaż wśród studentów, z którego wynikło, że 52% bawiło się w sadomasochizm, 3% w zoofilię, a 9% przyjęło pieniądze za seks. Są to dzieci z uczelni, gdzie czesne i inne koszty za cztery lata wynoszą ok. 250 tys. dolarów. Nikt się nie przyznał do kazirodztwa, mimo że w imię „otwarcia” i „tolerancji” oraz „wrażliwości” dr. McDevitt naturalnie i tę przyjemność dyskutowała. W tym momencie przypomniał mi się lumpenproletariat z Woli, od którego to 35 lat temu zasłyszałem następujący rym: „żaden brat nie będzie w niebie, póki siostry nie wy*****”. Cudownie, teraz za takie diamenty ludowej mądrości płaci się w Yale czesne. Chodzi o to, aby dzieciaki przyzwyczaić do najgorszych perwersji. A wtedy patologie stają się wszechobecne w imię tolerancji. Poza tym gdy się wbije studentom w głowę, że „różnorodność seksualna” jest nie tylko postępowa, ale i powszechna, to piewcy tolerancji będą mieli stałe rezerwy młodych ludzi do wykorzystywania. Urobione odpowiednio dzieciaki można bzykać do woli w imię tolerancji. I postępu. Ach, cudowny powiew rewolucji podtatusiałego „wesołka” czy mamuśkowatej feminazistki przy orgazmie w małolacie!

Fanatycy masturbacji A to, co się dzieje w Yale, naturalnie spływa na pośledniejsze uczelnie, gdzie czesne jest znacznie niższe. Na przykład w Allegheny College podczas uroczystości walentynkowych prowadzono zajęcia z masturbacji. W kaplicy uczelnianej. Normalnie kaplica służy katolikom do mszy oraz innym chrześcijańskim wyznaniom do ich nabożeństw. A teraz tolerancjoniści uznali, że wszystko jest równe, więc odprawili swoje gusła z libertynizmu. Kapłan i kapłanka tej sekty, Marshall Miller i Kate Weinberg, pokazywali studentom, jak się dotykać, aby było najprzyjemniej. A kazanie brzmiało następująco: „Czasami jest trudno samemu znaleźć punkt G (G spot), ponieważ trzeba wsadzić palec albo palce do pochwy w przedniej części ścianki, co powoduje, że przyjmujemy niewygodną pozycję, a nasza dłoń przybiera formę pazura (…). Naturalnie są lepsze pozycje. A jak masz partnera, to możesz tę osobę poprosić, aby wsadziła palec albo palce do pochwy (…). Niektóre kobiety dowiadują się, że jeśli zmienią pozycję czy kąt nachylenia, to mogą się ocierać o partnera, o nasadę penisa czy kość łonową – i ocierając się tak uzyskujemy dość podniety, aby osiągnąć orgazm podczas stosunku”. Miller i Weinberg prawili o tym, że masturbacja to nie grzech. „Mądrze” rozważali historię Onana w Biblii, twierdząc, że nie jest ona jednoznaczna. Według nich, Pan Bóg zabił Onana nie za onanizm, a za to, że nie chciał spać z żoną swego brata. I zachęcali do masturbacji już od przedszkola (preschool). Sprzedawali swoje książki i inne produkty. Miller i Weinberg są bowiem komiwojażerami libertynizmu, objeżdżającymi kampusy uniwersyteckie. A płaci im się z czesnego. Podczas gdy chrześcijańscy studenci skarżyli się, że ich poglądy ignoruje się na kampusie, studentki-tolerancjonistki krzyczały: „Mam potrzeby!”, „Mam prezerwatywy!”, „Jezus!”. Dziekan i inni biurokraci uczelniani „nie mieli problemu” ani z seminarium, ani z jego lokalizacją. I to wszystko miało miejsce podczas przygotowań do Wielkiego Postu. Jak sataniści mówią „amen”?

Kasyno prezerwatyw I tak jest wszędzie. W Central Michigan University studenci grają w „bingo chorób wenerycznych” i prowadzą „kasyno prezerwatyw”. W celu wygłoszenia prelekcji zaproszono tam nawet weterana ponad 8 tys. pornosów, aby zademonstrował, o co chodzi, lecz niestety Ron Jeremy Haytt był niedysponowany. Ale reszta programu poszła jak burza. I znów za pieniądze podatnika, bo CMU to uczelnia publiczna, stanowa. I za kasę rodziców, bez ich wiedzy i zgody. Program reklamuje się: „nie będzie gadki o moralności, nie gadamy o etyce”. Za to promujemy „randkowanie szybkościowe” (speed dating). I znowu mamy do czynienia z prywatną firmą, która wspiera tolerancjonizm, aby w ramach kapitalizmu politycznego kosić kasę. Polityczna poprawność tworzy fałszywy rynek, fałszywe reklamy tworzą fałszywy popyt. Naturalnie wszystko to widoczne jest już na poziomie niższym. W stanie Massachusetts szkoły średnie debatują, jak podchodzić do studentów transgenderowych, czyli takich, którzy zdecydowali się, że są psychicznie innej płci niźli ta, z którą się urodzili naturalnie. Według prawa stanowego, szkoły nie mogą ich dyskryminować. I tak Logan Ferraro bez kłopotu stała się chłopakiem. Dla takich studentów najpewniej trzeba będzie budować osobne szatnie i łazienki. I naturalnie szykuje się cała seria sesji indoktrynacyjnych dla małolatów. Znów na koszt podatnika. A tymczasem w takt podobnej mantry „wkluczania” (inclusiveness) pod stałym obstrzałem znajdują się harcerze, którzy nietolerancyjnie nie chcą przyjmować „wesołków” w swoje szeregi. Nie ma kłopotów z homoseksualistami – tacy zawsze w harcerstwie byli, ale nie robili ze swojego przypadku ideologii. „Wesołkowie” chcą natomiast być rozpoznawalni jako tacy. I koniecznie chcą być instruktorami. Jeszcze jedno pole do popisu dla tolerancjonizmu.

Harcerze na celowniku Na przykład zgodnie z zasadą „niezgody na dyskryminację”, miasto Filadelfia stara się eksmitować harcerzy z ich własnego budynku. Bo nie dopuszczają „wesołków” do młodzieży. Harcerstwo jest w tym mieście właściwie jedyną twierdzą, gdzie dzieci i młodzież mogą znaleźć ochronę przed gangami. I przystanią, gdzie dzieciaki mogą dostać korepetycje oraz jakąś namiastkę niespatologizowanego życia rodzinnego. Uczą się dyscypliny, higieny, porządku. Instruktorzy skautingu często zastępują nieobecnych ojców. Są autorytetami. W Filadelfii tylko połowa dzieci kończy szkołę średnią. Gangi terroryzują całe dzielnice. Większość dzieci wychowują samotne matki. Wszyscy błagają o pomoc. Skauci – oprócz Kościoła katolickiego i zborów – są jednymi z niewielu, którzy wychodzą na przeciw tak poważnym wyzwaniom. Dlaczego przyczepiono się do harcerzy? Jak bowiem napisał Anthony Esolen, „świat się kręci wokół predylekcji feministek wywodzących się z klas wyższych i średnich oraz od ich satelitów”. Skauci są nie tylko homofobiczni, ale również patriarchalni. Musi się nimi zająć państwo. A tymczasem po wyrugowaniu harcerstwa dzieci padają łupem gangów. You see? Harcerze na razie w dalszym ciągu się stawiają. Tolerancjoniści muszą się zadowolić takimi sukcesami jak skorumpowanie moralne „Miss Teen Deleware”, która to wywodząca się z rodziny zastępczej nastolatka natychmiast po zwycięstwie została gwiazdą pornosa. Melissa King tłumaczy się: „Bo myślałam, że będzie fajnie, i potrzebowałam kasy”. Dostała 1500 dolarów. Mięso jest. Trzeba je tylko odpowiednio młotkiem na papkę stłuc. W imię tolerancji dla „innego”.

Szykujmy się! Rośnie fajne młode pokolenie. Już nie przez sądy, a przez referenda stanowe przechodzą „wesołkowate małżeństwa”. Gdy nie można zrobić krwawej rewolucji jak Lenin, to zmiany wprowadza się cierpliwie jak Gramsci – marsz przez instytucje. Trzeba o tym wiedzieć, aby zatrzymać homintern… Marek Jan Chodakiewicz

Pasożyci prowincjonalni i światowi Ach, ileż oczekiwań ujawniło się w związku z wyborem Jego Świątobliwości Franciszka! Nie mówię o oczekiwaniu na przykład na jego przyjazd do Argentyny, czy Urugwaju, bo to jest zrozumiałe samo przez się - ale o oczekiwaniach, jakie najwyraźniej ujawniły się w naszym nieszczęśliwym kraju. Oto jeszcze nie przebrzmiały dzwony na inaugurację nowego pontyfikatu, a już w tygodniku „Wprost” zaczął wypłakiwać się kapelan JE abpa Sławoja Leszka Głódzia. Oczywiście „Wprost”, kiedyś podejrzewany, że jest prasową odkrywką bezpieki, najwyraźniej miał tylko zacząć, bo zaraz potem inicjatywę przejęła niezawodna „Gazeta Wyborcza”, od lat zatroskana o moralny pion mniej wartościowego Kościoła tubylczego. Najwyraźniej Żydzi postanowili zrobić z tym całym katolicyzmem porządek, a ponieważ Stalin wyjaśnił, że „o wszystkim” decydują „kadry”, toteż w ramach porządkowania „kadr”, padło na JE abpa Głódzia. Nie jest to przypadek, bo jak pamiętamy, ta nominacja wzbudziła liczne protesty. Najgłośniej jazgotał „wierny syn Kościoła” oraz przedstawiciel „trójmiejskiej inteligencji”, czyli literat Paweł Huelle, autor powieści o żydowskim wunderkindzie Weiserze Dawidku. Trudno „wiernego syna Kościoła” posądzać o możliwość posiadania jakichś zastrzeżeń teologicznych, no a w przypadku pana Huelle można mieć chyba co do tego pewność. Skoro zatem nie względy teologiczne, to co? Dlaczego akurat żydowska gazeta dla Polaków tak się angażuje w sprawie podmianki na stanowisku gdańskiego ordynariusza? Czyżby Rotszyld zadepeszował, że „długi po Stella Maris wam popłacę, jeśli tylko z Głódzia przyślecie mi macę”? O tym chyba nie ma mowy; już prędzej chodzi o to, że JE abp Głódź uchodził za protektora znienawidzonego Radia Maryja, z którym ambasador Izraela w Warszawie nakazał zrobić porządek jeszcze panu premierowi „yes,yes,yes!” Kazimierzowi Marcinkiewiczowi - obecnie instytucjonalnemu myślicielowi państwowemu. Na ten trop naprowadziło mnie wyznanie najpobożniejszego senatora, co to z niejednego komina wygartywał, czyli Jana Filipa Libickiego. Skoro w Watykanie konie kują, to on też podstawia nogę i wyraża nadzieję, że kiedy tylko rozmiłowany w ubóstwie papież Franciszek dowie się o ojcu Rydzyku, to natychmiast się zapieni, niczym poseł Niesiołowski i w ten sposób również pan senator będzie miał swoją satysfakcję. Najwyraźniej zapomniał o spostrzeżeniu, które w chwili niepojętej szczerości wyrwało się Mahatmie Gandhiemu, że nic nie jest tak kosztowne, jak stworzenie wrażenia ubóstwa i prostoty, nie mówiąc już nawet o tym, że również ojciec Rydzyk mógłby w jednej chwili zmusić najpobożniejszego senatora do śpiewania z innego, panegirycznego klucza. Wystarczyłby jeden telefon nawet do premiera Tuska, nie mówiąc już o tym dobroczyńcy ludzkości, co to premieru Tusku zabronił kandydowania w wyborach prezydenckich. Żydzi, to co innego. Im ani Radio Maryja, ani w ogóle - żadne inne, które nie śpiewa w chórze, potrzebne jest, jak psu piąta noga. Równie dobrze można by apelować do wielkoduszności Kaina, od którego muszą chyba wszyscy pochodzić, bo przecież Abel zginął z jego ręki bezpotomnie. Tymczasem JŚ Franciszek ma chyba większe zmartwienia. Rzecz w tym, że moment kulminacji cywilizacji łacińskiej mamy już chyba za sobą i obecnie przeżywamy schyłek. Złożyły się na to zarówno „systemy podejrzeń”, jakie pasożytujący na tej cywilizacji żydowscy cadykowie stworzyli w postaci marksizmu i freudyzmu, dwie domowe wojny, do jakich doszło w XX wieku między ludami aryjskimi właśnie za sprawą tych żydowskich wynalazków, no i wreszcie - kolejna próba komunistycznej rewolucji w postaci „politycznej poprawności”. Bardzo wnikliwie i ciekawie pisze o niej Monika Kacprzak pod tytułem „Pułapki poprawności politycznej”. Relacjonując strategię Gramsciego podkreśla, że głównym czynnikiem sprawczym marksistowskiej rewolucji miało być zdobycie przez marksistów „hegemonii kulturalnej”, w ramach której nowa szlachta będzie przewodziła tym wszystkim feministkom, ekologom, sodomitom, gomorytkom i tak dalej. Przypomina Gyorgy Lukacsa, który w latach najlepszego fartu, tzn. w 1919 roku wprowadził do węgierskich szkół „edukację seksualną” zamiast religii, która „zamyka drogę do przyjemności”. Ale „przyjemność” nie wszystkim będzie dana, co to, to nie! Przedstawiciel „szkoły frankfurckiej”, która najpierw zainfekowała umysłowym syfilisem Amerykę, a potem powróciła do Europy, Herbert Marcuse nawija, jak ma być: „przywrócenie prawdziwej wolności może wymagać surowego i bezwzględnego rozprawienia się z każdym, kto będzie nauczał dzieci i młodzież inaczej, niż w sposób zapewniający kształtowanie umysłów całkowicie otwartych na całą prawdę o człowieku i wszechświecie”. No dobrze - ale kto będzie znał „całą prawdę” zarówno „o człowieku”, jak i o „wszechświecie”? „W kwestii, kto posiada dostateczne kwalifikacje, aby podejmować wszystkie te decyzje, odróżniać postawy złe i dobre oraz kierować rozwojem społeczeństwa, jest tylko jedna logiczna odpowiedź, a mianowicie: każdy, kto jako istota ludzka osiągnął odpowiednią dojrzałość”. Nietrudno się domyślić, że najodpowiedniejszą dojrzałość do kierowania „rozwojem społeczeństwa” osiągnęli starsi i mądrzejsi. Talmud wyjaśnia to bez najmniejszych wątpliwości. Mamy zatem zapowiedź tyranii, jakiej zapewne świat jeszcze nie widział, którą nie tylko roją sobie, ale którą właśnie realizują pasożyci wysysający życiodajne soki z cywilizacji stworzonej przez ludy aryjskie. Nawet - na co zwraca uwagę najwybitniejszy znawca antyku, prof. Tadeusz Zieliński - chrześcijaństwo rozpoczęło zwycięski pochód przez świat dopiero gdy uwolniło się od żydowskich korzeni. Pasożyt nie zdaje sobie sprawy, że wycieńczając cywilizacyjny organizm nie tylko jemu gotuje śmierć, ale i sobie. Bo inna cywilizacja taka wyrozumiała już nie będzie i pasożyty wytruje bez ceregieli. Jak widzimy, „powstaje problem - kto tu kogo” - a uświadamia nam to Monika Kacprzak, która po napisaniu tego doktoratu wstąpiła do kontemplacyjnego zakonu. Akurat mamy święto Zmartwychwstania Pańskiego, kiedy to przypominamy, że Zbawiciel, zanim zmartwychwstał, najpierw „zstąpił do piekieł”. Czyżby to była jakaś wskazówka? SM

Demontaż OFEs przygowania idą pełną parą Gdy dla wszystkich coś wydaje się oczywiste pewne jest tylko jedno – że jest to oczywista nieprawda i że ktoś ma skrytą agendę. Wie to każdy inwestor kontrarny a więc taki kto już się zdążył zorientować że droga do sukcesu na pewno nie leży tam dokąd idą wszyscy. Podobną sytuację mamy obecnie w temacie systemu emerytalnego którego przegląd zarządził na ten rok twardy jak stal rząd premiera Tuska. Przegląd zarządzony został tuż po twardym przykrojeniu OFEs w Polsce o połowę aby łatać tym dziurę budżetową. Nikt wówczas w żaden „przegląd systemu” się nie bawił. Po prostu min. Rostowski wziął długi nóż i obciął OFEs połowę wpływów, zasadniczo skazując je na wykrwawienie. Zmęczone grabieżą wkładów przez podszywające się pod OFEs banki społeczeństwo w większości przyklasnęło ministru Rostowskiemu. Zamiast futrować banksterów lepiej przekierować połowę składek OFEs, czy coś koło tego, do „naszego” ZUSu. Wprawdzie ZUS państwowy ale to przynajmniej on, a nie OFEs, będzie nam w przyszłości coś wypłacał. Nieutulony w żalu po OFEs był tylko prof. Rybiński… No więc zastanówmy się… Z czym ciężko ranione przez min.Rostowskiego i zapewne przeczuwające kres swojego istnienia OFEs mogły wyjść na zarządzony przez niego w dwa lata później „przegląd”? A no, tylko z płomiennym apelem, zaopatrzonym w przekonujące grafiki, który by udowadniał jak potrzebne są one społeczeństwu i jak to podreperują emerytury przeciętnemu Polakowi w przyszłości. Że są, krótko mówiąc, absolutnie niezbędne i że państwo likwidując je popełniłoby ciężki, niewybaczalny błąd. Ekonomiczne ABC – wykaż swoją niezbędność albo zgiń. Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych wyszła jednak niedawno z dokumentem wręcz przeciwnym, bo obliczonym właśnie na sprowokowanie nieprzychylnych reakcji społecznych. Jak można je sprowokować? Na wiele różnych sposobów. Na przykład postulując aby cały wkład emerytów wypłacił sobie w nagrodę zarząd OFE, publicznie pokazując tym emerytom środkowy palec. IGTE wybrała całkiem podobny wariant, postulując że będzie wypłacać emerytury przez okres tylko 10 lat. Po tych 10 latach nadprogramowo długo żyjący emeryt ma sczeznąć i cześć. Ponieważ nic w bezmózgowej dotychczas działalności OFEs nie wskazuje na to aby ktoś w IGTE samodzielnie myślał przyjąć musimy że „plan IGTE” to po prostu plan rządowy testowany tylnymi drzwiami. I tu trzeba przyznać że rząd premiera Tuska odniósł duży sukces. Mógł oczywiście poprzeć „plan IGTE”, żądając co najwyżej pewnych koncesji których OFEs na pewno by nie odmówiły. Jak na przykład – darmowego biletu dla każdego emeryta po 77 do kliniki eutanazyjnej w Holandii gdzie eutanazja jest legalna. Ale nie, po ostrożnym zakiełkowaniu tego pomysłu w IGTE rząd teraz oficjalnie się od niego odżegnuje i nawet „nie posiada się z oburzenia”. Sam minister Rostowski jest „porażony i zszokowany” bezczelnością sugestii IGTE, co na pewno nie przychodzi mu łatwo. No a co się robi z bezczelnymi prywatnymi instytucjami które jak pijawki wysysają z emeryta ostanie soki? Naturalnie się je zamyka dla dobra publicznego, i to przy aplauzie mas że rząd robi w końcu coś pożytecznego. Oczywiście, nie bez uprzedniego przejęcia aktywów łobuza przez państwo… Czy dziś jest blisko likwidacji OFE? – pyta zatem całkiem rezolutnie Rostowskiego dziennikarz TVN24. Pewna nić zaufania została nadwyrężona – mamrocze niejasno min. Rostowski. Dla nas jakoś rzecz jest jednak jasna jak słońce. OFEs żyją na pożyczonym czasie. Ich los jest dawno przesądzony, zostaną wchłonięte przez ZUS. Cześć ich pamięci. Jedynie profesor Rybiński będzie niepocieszony. Pewnie wszystkie swoje oszczędności przeniesie teraz do Eurogeddonu… DwaGrosze

Wielki Chór Wujów Odskoczyłem na święta na swoją wieś, gdzie po wyłączeniu analogowej telewizji, przy marnie łączącym internecie, nie mogę śledzić wydarzeń tak uważnie jak zwykle − zresztą, co tu gadać, milej zająć się świątecznymi przygotowaniami. Nie wiem więc, czy sprawa pani Wójciak ma jakiś dalszy ciąg. Czy ksiądz Boniecki już zapewnił, że katolik ma obowiązek panią Wójciak zrozumieć, zamiast ją potępiać? Czy już polscy europejczycy wystąpili z apelem o obronę prześladowanej do swej centrali, do organów unijnych? Prędzej czy później, bo albo prezydent miasta wyciągnie wobec niej konsekwencje służbowe, i wtedy chór postępowych wujów, który raz już się odezwał w jej obronie, poczuje się zmuszony do eskalacji swego oburzenia, albo nie wyciągnie, i wtedy zareagują jakoś obrońcy normalności, oburzeni faktem, że w III RP można w sposób arcychamski atakować polskość, ofiary narodowej tragedii i wdowy oraz samego Papieża, a stwierdzenie oczywistego faktu, że w wielu sferach, zwłaszcza w tzw. kulturze i mediach, potworzyły się regularne pedalskie mafie (bo też, powiedzmy szczerze, skoro taki a nie inny jest stworzony w Magdalence system, dlaczego akurat kolesie po upodobaniach seksualnych mieliby być mniej zaradni od kolesiów po polityce, geszeftach czy interesach zawodowych?) wprawia medialne elity w wielodniową histerię. Osobiście uważam, że to dobrze. To znaczy, dobrze, że prymitywna, chorobliwa nienawiść poznańskiej artystki do Kościoła znalazła publiczny wyraz, dobrze, że znalazła ona tylu żywiołowych obrońców, podnoszących ją do rangi ikony salonów i męczennicy walki o postęp, i że w polityczny i medialny spór o Polskę wpisała się jako jeden z jego wyrazistych punktów. Dobrze też, że kampania solidarności z panią Wójciak rymuje się z innymi wydarzeniami i wypowiedziami, jakimi za sprawą salonu zasypani zostali przed świętami Polacy. Z szalonym oburzeniem na Wałęsę i panią Szczepkowską, z kolejnymi wypowiedziami Palikota (że "Polacy to gówniarze, zera  i szambo") czy Olbrychskiego u Olejnik - że są "kołtuńskim społeczeństwem".

Dlaczego dobrze? Bo lepiej mieć wroga otwartego, który nie ukrywa swych celów, niż takiego, który chytrze posługuje się maską przyjaciela. Michnikowszczyzna, która ukształtowała dzisiejszy pejzaż intelektualny III RP, była bardziej przebiegła od palikociarni. Wzorem swych dziadków z PPR, którzy dążąc do zsowietyzowania Polski, zawsze przekonywali, że oni też walczą o niepodległość Polski, i to najdzielniej ze wszystkich, michnikowszczyzna kierowała się "mądrością etapu". Nie mówiła, że chodzi jej o zniszczenie Kościoła, tylko o "Kościół otwarty", nie deklarowała jasno, że chce Polaków wynarodowić i oduczyć patriotyzmu, tylko że chce polskości oświeconej i patriotyzmu nowoczesnego.

Jeszcze kilka miesięcy temu Adam Michnik pouczał publicznie lewicę, że nie powinna prowadzić otwartej wojny z katolicyzmem i Kościołem, bo wtedy poniesie klęskę. W duchu: aby wygrać, trzeba mieć "swoich" katolików, "swoich" patriotów, nawet swoich "dobrych endeków". Został, nie pierwszy już raz, kompletnie przez swoich olany. To charakterystyczne, że jego gazeta w sprawie poznańskiej artystki wyraźnie nie wie, jak się zachować. Z jednej strony, nie jest w stanie pójść pod prąd oczekiwań swojego obozu i wykrztusić z siebie jakiegokolwiek potępienia dla niej. Z drugiej, wzdraga się przed liderowaniem jej obronie. Wyraźnie widać, że to już nie na Czerskiej znajduje się centrala, zarządzająca dyskursem publicznym III RP, i że Michnik stracił rząd dusz na rzecz postaci, takich jak Palikot, Wojewódzki czy Lis. To zmiana o tyle istotna, że ludzie pokroju Michnika czy nieżyjącego Geremka mieli plany całościowe, plany wielkiej zmiany, które miały zniszczyć tradycyjną polskość i zrobić z nas wzorowy, socjaldemokratyczny euroregion. Palikot, Wojewódzki czy Lis o tym nie myślą, prawdopodobnie uważając, że to się i tak dokona samo z siebie, i zajęci są wyszarpywaniem sobie poklasku tej części postkolonialnego społeczeństwa, która się wykorzeniła i dała przerobić na eurokundle. Chytrość i "mądrość etapu" ustępują więc miejsca wzajemnemu przebijaniu się w  radykalizmie. To nie znaczy, oczywiście, że obóz polskich kreoli (tak sobie nazywam ten postkolonialny podział, który odziedziczyliśmy po okupacji sowieckiej, i który wzmocnił pomagdalenkowy kurs na bezwarunkowe rozpuszczenie się w Europie - na "tubylców" i "kreoli") przestał kłamać. Gdzie tam, ci ludzie kłamać będą zawsze, bo po prostu nie umieją inaczej. Ale kłamią dość nieudolnie. Na przykład twierdząc, że dwustu "autorytetów" występuje w obronie artystki Wójciak nie dlatego, że oni też uważają Papieża za chu... − i nieważne, czy rzeczywiście jest cień prawdy w jakichkolwiek oskarżeniach, nie ten konkretnie Papież, ale każdy zwierzchnik znienawidzonego Kościoła jest dla nich chu... po prostu z urzędu − tylko niby dlatego, że wypowiedź miała charakter prywatny... Pani Wójciak z racji wieku mogłaby się, owszem, tłumaczyć, że nie wyznaje się na "ustawieniach prywatności" Facebooka i nie wiedziała, że nadaje wszem i wobec, a nie tylko do grupy znajomych. Ale akurat ona sama z tej podsuwanej przez jej "obrońców" linii bynajmniej nie korzysta. Ochoczo powtarza swe obelgi o Papieżu w wywiadach, dodając nowe − na przykład, że następca św. Piotra jest "takim samym elementem, jak matka Madzi". Występuje na zjazdach Ruchu Palikota, przyjmując owacje, gdy ten stawia ją swoim − par excellence − członkom za wzór "odwagi nazywania chu.a chu..m".

Cały ten chór wujów, który wystąpił z wyrazami solidarności dla niej, bredząc o "prywatnym charakterze" wypowiedzi zwyczajnie łże. A jeszcze bardziej bredzi, jakoby wyciągnięcie konsekwencji służbowych wobec osoby tak się zachowującej było "praktyką totalitarną". Każdy, kto otarł się o Amerykę, wie doskonale, że z szanującej się tamtejszej firmy można z dnia na dzień wylecieć z gwizdem, jeśli szef uzna, że zachowanie pracownika nie licuje z wizerunkiem firmy − wystarczy, że cię przyuważą gdzieś prywatnie, że się upiłeś albo odwiedziłeś wiadomą agencję. Sytuacje jasne są lepsze od ściemniania. Wolę szeroko pojętą władzę jawnie obnoszącą na swych sztandarach panią Wójciak, nie kryjącą swej pogardy dla polskości i zamiaru zniszczenia tradycji, rodziny, godności narodowej i wszystkiego, co na tę polskość się składa, niż dotychczasowe ściemnianie. Rafał Ziemkiewicz

Szewczak: Coraz większy rozbój fiskalny Rozmowa z Januszem Szewczakiem, głównym ekonomistą SKOK. Stefczyk.info: Szacunkowe dane o wykonaniu budżetu spowodowały niepokój ekonomistów. Okazuje się, że ponad połowę zapisanego w budżecie na 2013 rok deficytu wykonaliśmy w styczniu i lutym b.r. Jak Pan ocenia te dane? O czym one świadczą? Janusz Szewczak: Myśmy na łamach portali ostrzegali już w roku ubiegłym, że budżet ministra Jacka Rostowskiego na 2013 roku jest budżetem niepoważnym, wirtualnym i nadaje się wyłącznie do kosza. Pierwsze miesiące potwierdzają, że budżet Polski jest w sytuacji dramatyczniej. Jego właściwie nie ma. Mamy katastrofę, jeśli chodzi o wielkość deficytu, wykonaliśmy rzeczywiście ponad 60 procent całorocznego planu. Mamy katastrofę, jeśli chodzi o dochody podatkowe budżetu. Jest znacznie gorzej niż w złym roku 2012. Mamy kilka miliardów mniejsze wpływy niż w zeszłym roku. Obecny budżet musi zostać znowelizowany, on się nadaje jedynie na śmietnik. Żaden wskaźnik makroekonomiczny zapisany w ustawie budżetowej nie będzie zgody z planami.
O czym to świadczy? To oznacza, że słowa ministra Rostowskiego czy premiera Tuska, że w drugiej połowie roku będzie lepiej, można uznać za kompletne bzdury. To są wierutne kłamstwa, albo dowód na zupełny brak profesjonalizmu. To oznacza również, że w maju czy czerwcu możemy się spodziewać nowelizacji budżetu.
Gdzie przy tej okazji rząd może szukać dodatkowych dochodów? Będziemy zapewne mieli do czynienia ze wzmocnieniem wszelkich innowacyjnych podatków wprowadzanych w Polsce. One są wprowadzane pod postaciami różnego rodzaju opłat - mandatów, grzywien, wyższych opłat za wywóz śmieci. Mamy zmianę ordynacji podatkowej, która wprowadzi zasadę odpowiedzialności zbiorowej w zakresie towarów akcyzowych. Widać, coraz większy rozbój fiskalny. Sądzę jednak, że głównym źródłem dodatkowych dochodów będzie skok na OFE. Już widać ustawkę medialną w tej sprawie. Rząd nagle się interesuje, jest zatroskany, że OFE będą wypłacać emerytury jedynie przez 10 lat. Szef rządu i minister mówią, że coś z tym trzeba zrobić, ponieważ ludzie nie będą mieli emerytur.
Rzeczywiście nie będą mieli? Oczywiście, że nie będą mieli. To przecież było od początku wiadomo. OFE były zaplanowane jako oszukańcza instytucja, która ma na celu wyciąganie dodatkowych pieniędzy z budżetu państwa. I sądzę, że skok na OFE w tym roku zostanie dokonany. Dziwi przy tym, że minister finansów nie szuka pieniędzy tam, gdzie one są. Nie ściąga się środków od banków, od transakcji finansowych, od wielkich sieci handlowych, od firm energetycznych, które mogą zdzierać z klientów. Próbuje się wydusić z Polaków ostatni grosz. Przez rząd Polacy muszą coraz mocniej zaciskać pasa. Tyle tylko, że ten pas niektórym Polakom zaciska się już na szyi. Ta metoda zakończy się gigantycznym kryzysem i problemami, z którymi będziemy walczyć przez lata.
Rząd pogarsza sytuację? Działanie rządu wzmacnia kryzys, pogłębia kryzys. Polacy mają w kieszeni coraz mniej pieniędzy, nie mają za co kupować. A do tej pory to właśnie konsumpcja napędzała polską gospodarkę. Strefa euro jest w kryzysie, więc zamówień na eksport z Polski nie będzie. Już widać spadek zamówień i produkcji. Widać, że wchodzimy w kryzys, w oko cyklonu. Rząd powinien więc pobudzać konsumpcję poprzez wzrost wynagrodzeń, zwiększenie wydatków, kreację pieniądza na cele spożycia zbiorowego. Władze nie powinny stosować terapii schładzania gospodarki z jednoczesnym zamachem na resztki oszczędności Polaków. Dane, o których rozmawiamy, pokazują prawdziwy stan polskiej gospodarki. Polska nie jest, nie była i nie będzie zieloną wyspą. Jest raczej budżetową dziurą.
Rozmawiał TK

Święczkowski: Rozwiązanie absurdalne Rozmowa z prokuratorem w stanie spoczynku, byłym szefem ABW Bogdanem Święczkowskim. Stefczyk.info: Rzecznik Prokuratury Generalnej poinformował, że gotowe jest sprawozdanie z działalności prokuratury w zeszłym roku. Zgodnie z ustawą obecnie sprawozdanie ma zaopiniować Prezes Rady Ministrów. Od jego decyzji zależy, czy dokument zostanie przyjęty, czy odrzucony. W tej drugiej sytuacji szef PG może stracić stanowisko. To zdrowe rozwiązanie?
Bogdan Święczkowski: Rozwiązanie, w którym prokurator generalny niby jest niezależny, a Prokuratura Generalna stanowi niezależną od rządu instytucję, a z drugiej strony prokurator generalny jest zależny od Prezesa Rady Ministrów jest samo w sobie totalnym absurdem. Fakt, że Prezes Rady Ministrów może spowodować odwołanie szefa prokuratury, jest sprzeczne z ideą - chybioną zresztą - reformy prokuratury poprzez jej uniezależnienie. Jeśli ktoś zdecydował się przeprowadzić tzw. uniezależnienie prokuratury, powinien to zrobić kompleksowo oraz logicznie. Tymczasem rozwiązanie wprowadzone przez rząd Platformy Obywatelskiej jest alogiczne. Albo prokuratura jest częścią władzy wykonawczej, na co wskazuje konstytucja, i Prezes Rady Ministrów odpowiada za działalność prokuratury, albo jest niezależna, ale wtedy nie ma miejsca na opiniowanie sprawozdań przez premiera czy ew. jego wnioski o odwołanie z funkcji szefa PG.
Czym skutkuje obecne rozwiązanie? Ono powoduje, że Prezes Rady Ministrów ma bezpośredni sposób oddziaływania na prokuraturę i jej szefa. Co więcej, ma narzędzie nacisku ws. podejmowanych przez szefa Prokuratury Generalnej decyzji. Może mieć nawet wpływ na decyzje procesowe podejmowane przez prokuratorów podległych szefowi PG. Premier może w sposób nieformalny, nie udokumentowany oddziaływać na organa ścigania. To przeczy tej idei, o której mówiła Platforma Obywatelska. W mojej ocenie lepiej, gdy mamy ustawowe rozwiązania umożliwiające premierowi oddziaływanie formalne na prokuratora generalnego-ministra sprawiedliwości. To jest klarowna sytuacja i jawna. A obecnie powstają pokusy oddziaływania nieformalnego, niejawnego - tworzy się pewnego rodzaju szara strefa.
Jak to wpływa na prokuratorów i na skłonność polityków do sterowania ich pracą? Ta reforma nie zmieniła nastawienia prokuratorów, ani przedstawicieli władzy do prokuratury. Powtarzam jednak, lepiej, jeśli jest formalna podległość i stosowne procedury związane z oddziaływaniem na prokuraturę, niż wytworzona medialna fikcja. Pod medialnymi hasłami uniezależniono prokuraturę, a potem zbudowano mechanizmy, które mogą służyć politycznym naciskom na prokuraturę. Nie od dziś jesteśmy informowani, że prokurator Seremet spotyka się choćby w sprawie smoleńskiej z Donaldem Tuskiem. Ciekaw jestem, na jakiej podstawie prawnej. Bowiem zgodnie z ustawą przeforsowaną przez PO Prezes Rady Ministrów nie ma prawa posiadania informacji wynikających z konkretnego postępowania prokuratorskiego. Oczywiste jest dla mnie, że szef PG powinien o ważnych sprawach informować premiera, jednak skoro Platforma chciała zmienić ustawę i reżim prokuratury, takich kontaktów być nie powinno. Fakt, że do spotkań dochodzi, jest kolejnym dowodem, że ta reforma jest fatalna. To pokazuje, że działanie Prokuratora Generalnego na rzecz polskiego bezpieczeństwa narodowego wymusza na nim - mówiąc łagodnie - naginanie prawa. Rozmawiał TK

30/03/2013 Kanclerz Międzynarodowej Kapituły Orderu Uśmiechu - pan Marek Michalak, jednocześnie Rzecznik Praw Dziecka- szef operetkowego urzędu, jakich w socjalizmie wiele, uważa, że każde dziecko powinno być przebadane przez państwo kompleksowo chociaż raz w roku(???). A dlaczego tylko raz? Przecież rok ma dwanaście miesięcy, rok ma tuzin miesięcy- w przeciwieństwie do tuzina paczek zapałek, których jest w paczce dziesięć.. Może czas pomyśleć, żeby zamienić rok z dwunastu miesięcy – na dziesięć.. Wszystko powinno być w systemie dziesiętnym.. Tygodnie – podczas tzw. Rewolucji Francuskiej- były dekadami.. Rok pozostał na poziomie 12 miesięcy.. Francuski kalendarz republikański, rewolucyjny, pogański- został wprowadzony 5 października 1793 roku, zastępując chrześcijański kalendarz gregoriański, który został przywrócony przez Napoleona w roku 1806. Przez trzynaście lat obowiązywał we Francji kalendarz pogański.. Wprowadzony na krótko jeszcze podczas budowy komunizmu przez Komuną Paryską.- w roku 1871.. Po upadku Komuny- znowu przywrócono Kalendarz chrześcijański.. Ciekawe, kiedy będzie nowa próba przywrócenia Kalendarza Republikańskiego, pogańskiego? Myślę, że z takim pomysłem powinien wystąpić Ruch Palikota.. On jest najbardziej antychrześcijański, bo powiązany z międzynarodową Komisją Trójstronną, której członkowie przenikają się z Grupą Bilderberaga, założoną jeszcze przez Józefa Bilderbarga- pardon Józefa Retingera, w roku 1954, na którego Armia Krajowa wydała kilka wyroków śmierci, jako podejrzanego o zdradę, ale nie udało się wyroku wykonać.. Nie pamiętam tylko, czy rewolucjoniści próbowali obniżyć wiek inicjacji seksualnej do trzynastu lat, czy też wtedy się tym nie zajmowali.. jeśli się nie zajmowali- to może odłożyli całą rzecz na później.. Jak do władzy dojdzie w Polsce Ruch Palikota.. Przyzwolenie na pedofilię później.. Na razie należało się rozprawić ze wszystkim co przyniosło chrześcijaństwo.. i CHYBA JAKOŚ O HOMOSEKSUALISTACH BYŁOL CICHO.. Ważniejsze było skrócić Burbona o głowę, żeby monarchia nigdy się nie odrodziła.. Era chrześcijańska miała być zastąpiona erą rewolucyjną, tak jak dzisiaj- powoli, acz systematycznie.. Nowa era rewolucyjna liczona została od 22 września 1792 roku., od czasu ustanowienia I Republiki.. Dni świąteczne, to Dni Sankiulotów.. Rewolucjoniści zachowali 12 miesięcy, ale równo po 30 dni. Ważne były dziesiętne dekady.. Każdy dzień w roku został nazwany na cześć zwierząt roślin, narzędzi pracy, minerałów, zjawisk.. Koniec z Erą Chrześcijańską wywodzącą się jeszcze z czasów Cesarstwa Rzymskiego.. Miesiąc zamiast tygodni podzielono na trzy dekady- w systemie dziesiętnym.. Każdy dzień tygodnia nazwany został liczebnikami porządkowymi.. Primidi, duodi, tridi, quatridi itd.. A najbardziej śmieszne pogańskie nazwy nadano miesiącom, choć zostawiono ich dwanaście.. Winobranie, gęsta mgła, mróz, śnieżny, deszczowy, wietrzny,. kiełek, kwiat, łąka, żniwa, gorący, owoce(????) Popatrzcie Państwo jak szaleńcy wywrócili kalendarz chrześcijański do góry nogami? Jaka musiała być nienawiść do chrześcijaństwa, sterowana przez masonerię i wrogie siły, że wywróciły rewolucyjnie i pogańsko wszystko do góry nogami.. Mordowanie, rzezie, ścinanie głów Chrześcijanom- było na porządku dziennym.. Dzisiaj rewolucja krwi , zamieniona została rewolucją w nadbudowie, czyli rewolucją w świadomości.. Zgodnie z zaleceniami Karola Marksa.. Atak frontalny na chrześcijaństwo się nie powiódł do końca- ale zrobił wielki wyłom, ale teraz nadchodzi czas rewolucji pełzającej.. Najważniejsza jest rewolucja pełzająca w umysłach ludzi., w świadomości.. Rewolucjoniści o tym wiedza, tak jak wiem ja.. Rozbijanie rodziny, odbieranie dzieci, nadzór nad wszystkim co związane z człowiekiem ,reglamentacja w przyrodzie, próba ideologicznej walki z klimatem, ekologia jako narzędzie ideologiczne oparte o pogaństwo, czyli wiarę w zwierzęta, rośliny, zjawiska.. A nie w Boga. To są współczesne metody walki z chrześcijaństwem, tylko z chrześcijaństwem, bo przecież nie z innymi religiami.. Jakoś masoneria z Judaizmem czy wyznawcami Koranu nie walczy tak zawzięcie.. Bolszewicy w Rosji, podczas Rewolucji nie spalili żadnej synagogi.(????) Urząd Praw Dziecka, to nic innego jak państwowy nadzór nad rodziną. To nadanie przez państwo praw dzieciom przeciw rodzicom, którzy są obecnie atakowani za nie wypełnianie swojej roli rodzicielskiej.. I odbieranie dzieci rodzicom, i dawanie ich państwu.. Bo państwo zajmie się nimi lepiej.. Już powoli rozbijanie rodzin trwa, odbierając dzieci rodzicom pod byle pretekstem.. A to metraż za mały, a to niedożywione, a to źle ubrane, a to wychowywane nadgorliwie w religii chrześcijańskiej, a to za to, że mama wyszła na spacer z dzieckiem, które było w śpioszkach.. Coś podobnego nie było do pomyślenia w poprzedniej komunie.. Ale tamta komuna była narodowa- ta jest międzynarodowa. Gorsza jest komuna międzynarodowa, od komuny narodowej.. Zdecydowanie.. Obie komuny- to zło, ale trockistowsko- międzynarodowa- gorsza… Towarzysz Marek Michalak, ze stanowiska rzecznika państwowego prywatnych dzieci, będzie przymuszał rodziców swoich dzieci, żeby przymusowo badały swoje dzieci przynajmniej raz w roku(???) A z jakiej to racji demokratyczne państwo prawne oparte o przymus, przymusza jeszcze bardziej rodziców do spełniania woli państwa? Czy rodzice są idiotami, którzy nie potrafią zadbać o swoje dzieci, za wyjątkiem patologii trafiającej się w nielicznych rodzinach pod każdą szerokością geograficzną i w każdej cywilizacji? Oczywiście nie! Chodzi o nadzór państwa nad dziećmi.. Państwo decyduje o badaniach , o szczepieniach, o wychowaniu, o przymusie edukacji, o programach szkolnych , o przedszkolach, o żłobkach, o wieku pójścia do państwowej szkoły zarządzanej przez urzędników oświecenia publicznego.. Żywi dzieci, daje im podręczniki, organizuje czas.. Odbiera tym samym władzę rodzicielską nad dziećmi. Czy to nie totalitaryzm? Ale sprzedawany jest przez propagandę jako dobro.. Bez państwowej kurateli- wszystko by się zawaliło.. Szczególnie tresowanie dzieci w określonej ideologii…. I gmeranie im w świadomości.. Przerabianie na niewolników demokratycznych państw totalitarnych jako ”obywateli”. I do tego służą urzędnicy, którzy za duże pieniądze, wysługują się państwu totalitarnemu.,. Funkcjonariusze demokratycznego państwa prawnego przeciw rodzinie.. Taka ich rola! I wymyślają różne takie pijarowe zabiegi i nazwy.. Potworność systemu maskują dobrocią zewnętrzną.. Kanclerz Międzynarodowej Kapituły Orderu Uśmiechu- czy to nie brzmi uspokajająco i przyjemnie? Samo słowo” uśmiech”- uspokaja.. No i ta pozorowana walka o dobro rodziny.. Sądy- na podstawie demokratycznego prawa- dzieci rodzicom odbierają pod byle pretekstem, a rzecznik oczywiście broni.. Dzieci są rodziców, rodziców żadne normale państwo nie powinno mieć żadnego prawa odbierać dzieci rodzicom.. To jest ich prawo naturalne do posiadania dzieci. .Rozmnażajcie się i czyńcie Ziemię sobie poddaną- tak namawiał ludzi sam Pan Bóg.. Nie przypominam sobie, żeby gdzieś wspominał o Urzędzie Praw Dziecka.. I to jest także walka z chrześcijaństwem.. Bo chrześcijaństwo to obowiązki, a nie Prawa. Właściwie- Lewa… Naturalne Prawa Boże, a nie wymyślone Prawa Człowieka.. Dla jednych prawa, człowieka a dla innych obowiązki wynikające z tych praw.. I od tych praw jest taki wielki bałagan i brak sprawiedliwości.. Radości ze Zmartwychwstania Pańskiego.. Bo to jest prawdziwa Radość! WJR

Kursant KGB szydzi z Bondaryka Publikacja ABW, analizująca wpływy agentów komunistycznych specłużb, podziałała na nich jak kij włożony w mrowisko. Na portalach społecznościowych kursanci KGB kpią z raportu Agencji i szydzą z Krzysztofa Bondaryka. Agenci tajnej politycznej policji na usługach Moskwy wręcz szczycą się resortową przeszłością. Funkcja pretorianina komunistycznego reżimu stała się dla nich przepustką do biznesu i pieniędzy w III Rzeczypospolitej, a także gwarancją spokojnego i stabilnego życia w kapitalizmie, którego zwalczania uczyli się w sowieckich szkołach. Są pilnymi obserwatorami życia politycznego, wciąż pozostając w kontakcie z dobrze zorganizowaną grupą.

„Chorzy psychicznie” z ABW Byli funkcjonariusze komunistycznego MSW nie mają dobrej opinii nie tylko o badającym ich przeszłość Instytucie Pamięci Narodowej, ale również ABW. „Androny, bzdury, fanaberie”, które są wymysłem ludzi „psychicznie chorych” – taką opinią na temat ostatniej publikacji ABW dotyczącej milicjantów i esbeków szkolonych w Moskwie dzieli się na jednym z portali społecznościowych pułkownik Władysław Sz., którego nazwisko odnajdujemy na sporządzonej przez ABW liście moskiewskich kursantów KGB. Chodzi o raport ABW zawierający listę zidentyfikowanych funkcjonariuszy dawnych specsłużb, który ukazał się w ramach projektu „Współpraca SB, MSW, PRL z KGB ZSRR w latach 1970-1990 – próba bilansu”. W ocenie Agencji, dawne powiązania z sowieckimi służbami specjalnymi mogą być groźne dla bezpieczeństwa państwa. Na to zagrożenie wskazał w słowie wstępnym do publikacji były już szef ABW gen. Krzysztof Bondaryk. Jego zdaniem, z uwagi na dzisiejsze bezpieczeństwo wewnętrzne Polski należy wyjaśnić wszystkie aspekty współpracy SB i KGB, mimo że od jej zakończenia upłynęło ponad 20 lat. Jak napisał, „przedstawienie tej współpracy we wszystkich aspektach, jej zbilansowanie, opisanie jej skutków i pozostałych po niej układów oraz aktywów ma nadal istotne znaczenie ze względu na wciąż możliwy wpływ tej współpracy na aktualny stan bezpieczeństwa RP”. Z szacunków ABW wynika, że w ciągu ostatnich 30 lat istnienia PRL w ośrodkach szkolenia KGB oraz uczelniach MSW ZSRS przeszkolono około 600 funkcjonariuszy i pracowników peerelowskiego MSW. Z tego udało się zidentyfikować 362 osoby. W tym m.in. Władysława Sz. W latach 80. Sz. pracował w I Wydziale Biura Ochrony Rządu, które podlegało Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Do Moskwy na kilkumiesięczny kurs pojechał w 1983 roku. Dziś świetnie sobie radzi. Do niedawna prowadził dobrze prosperującą firmę. „Dla mnie pan Bondaryk nie jest żadnym autorytetem!!!” – pisze Sz. Na pytanie jednego z internautów, czy takim autorytetem jest np. płk Hipolit Starszak, w czasach PRL jedna z ważniejszych postaci w MSW, dyrektor Biura Śledczego MSW, absolwent kursu w KGB, a do 1990 r. zastępca prokuratora generalnego, oświadcza: „Szef każdej służby specjalnej chciałby mieć takich oficerów jak płk Hipolit Starszak”. Władysław Sz. broni swojej przeszłości. W jego ocenie, mówienie o uczestnikach kursów w Moskwie jako o agenturze komunistycznej jest nietrafione. „Wywołuje pusty śmiech z głupoty i barku elementarnej wiedzy autorów takiego określenia” – pisze. O jaką wiedzę mu chodzi, nie wiadomo. Natomiast stwierdzony przez ABW fakt groźnych dla bezpieczeństwa państwa ewentualnych powiązań agenturalnych byłych kursantów KGB to – w jego ocenie – po prostu norma. „Co do przenikania agentury do innych krajów, to zawsze odbywało się to i odbywa na zasadzie wzajemności. Zapytaj mędrców z IPN, czy coś na ten temat rzetelnego wiedzą, podkreślam rzetelnego, a nie ich wydumane fanaberie” – próbuje tłumaczyć. „Ciekawe, czy dysponujesz też listą szkolonych przez US State Departament w ośrodku w Tueson?” – odpowiada na pytanie o próbę werbunku przez Rosjan. Publikację ABW ocenia jako „rewelacje” zawierające „zwykłe androny i bzdury, którymi nie ma sensu się zajmować”. Ich autorów, funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego , określa mianem „chorych psychicznie ludzi”. „Jak może być ’fajną publikacja’ w której oficerów służb specjalnych legalnego państwa – członka ONZ, za fakt odbycia przeszkolenia doskonalącego ich wiedzę i umiejętności zawodowe w uczelni, do której w tamtych czasach wielu chciało się dostać, nazywa się komunistyczną agenturą”? – mówi. Zdaniem Sz., kursy i studia w szkołach KGB w Związku Sowieckim nie są sprawą marginalną. Tłumaczy, że aby wyjechać na kurs doskonalenia oficerskiego w Wyższej Szkole KGB, należało legitymować się m.in. „nienaganną służbą, znajdować się w tzw. rezerwie kadrowej, posiadać odpowiednie przeszkolenie i znajomość języka rosyjskiego i posiadać bardzo dobry stan zdrowia” – relacjonuje pułkownik. Precyzuje, że na kursie o profilu antyterrorystycznym, w którym uczestniczył, zajęcia odbywały się w języku rosyjskim. „Przed wyjazdem grupa co najmniej dwudziestu kandydatów rozpoczynała czterotygodniowe zajęcia językowe, kończące się egzaminem wewnętrznym, którego wynik stanowił istotny element w procesie kwalifikacji do odbycia przeszkolenia. A więc nie każdy oficer mógł wyjechać na taki KDO, zresztą odbywały się one nie tylko w ZSRR” – zastrzega.

Maciej Walaszczyk

„Europejskie Niemcy czy Niemiecka Europa”? Nawet Merkozy się rozpadło i obecnie to Niemcy organizują życie w Europie i decydują o tym kto ile ma za nie zapłacić Dzisiaj w południe, po wydrukowaniu ciężarówek gotówki przez EBC i wprowadzeniu ograniczeń możliwego wycofania wkładów do poziomu €300 dziennie, oddziały cypryjskich banków zaczęły wpuszczać po ośmiu klientów na raz, emerytów w pierwszej kolejności. W ramach ograniczeń przepływu kapitału zablokowany zostały elektroniczne przekazy zza granicy, a w ramach ograniczeń suma gotówki którą można wywieźć z wyspy nie może przekroczyć €3000, podczas gdy wysokość maksymalnych transferów na rzecz studentów studiujących za granicą została określona na poziomie €10000 na kwartał. Mimo upływu czasu opinia publiczna nadal tak naprawdę nie została poinformowana o istocie tak zażartego konfliktu który na naszych oczach rozegrał się w ostatni weekend. Przecież Cypr postanowił zbankrutować winny zaniedbań bank, oddać gwarantowane depozyty obywatelom, a pozostałych inwestorów spłacić w relacji do posiadanych inwestycji. W związku z powyższym niezrozumiałym jest dlaczego uzgodniono że ma upaść i drugi bank, bo przecież kontrolowany przeciek z Brukseli o tym że Cypryjczycy chcieli jego ocalenia dlatego że mieli tam swe pieniądze parlamentarzyści są z gatunku rozjudzających. O ile szczegóły na temat udziału deponentów w stratach są obecnie ustalane, o tyle jasnym się staje że w negocjacjach kluczowymi okazały się straty Europejskiego Banku Centralnego jakie on by poniósł na skutek dostarczenia €9 mld płynności Laiki/Popular w sytuacji „prostego” zbankrutowania tej pozbawionej realnych aktywów instytucji. W sytuacji kiedy jak podaje Martina Stevis i Joe Parkinson w artykule „Cyprus Details Bank Revamp” niezabezpieczone depozyty Laiki/Popular wynoszą około €3,2 mld koniecznym okazało się obciążenie pozbawionych gwarancji €8,01 mld 19 tyś. depozytów w Bank of Cyprus, po to aby zaspokoić wierzytelności EBC. Z tego również wynika konieczność utworzenia tzw. „zdrowego” banku - kuriozalna nazwa na instytucję której zdrowe są tylko zobowiązania - do którego dołączone zostaną nie tylko gwarantowane depozyty, ale i €9 mld zobowiązań z EBC. Jak i konieczność późniejszego połączenia z Bank of Cyprus aby „cichaczem” skonsumować nałożoną kontrybucję jak i tzw. „pomoc” UE.

O ile sam pomysł aby opodatkowywać gwarantowane depozyty jest z gatunku odstraszających przed trzymaniem pieniędzy w słabych państwach co wielokrotnie stwierdzały władze niemieckie, a Wall Street Journal w jednym z przecieków sugerował że chodziło o to, żeby wystraszyć obywateli i biznesmenów niemieckich, którzy zdeponowali środki w cypryjskim raju. Równie absurdalne jest zamykania instytucji wypłacalnych na równi z tymi które są w tarapatach i obciążanie obywateli kosztami niezaradności instytucji prywatnych. Dlatego nie dziwmy się opinii Marii Papadakis zawartej w artykule Wall Street Journal „Cyprus Banks Reopen to Lines” że „UE upada w kierunku feudalnego systemu w którym lordowie zniewalają innych”. Niemcy podporządkowują politycznie kraje UE i przejmują unijne instytucje, tak że Gindeon Rachman w artykule Financial Times’a „The making of a German Europe” zapytuje jak to się stało że europejski projekt który miał zakomodować Niemcy w Europie tak aby nikt już się ich w przyszłości nie obawiał, przerodził się w tego antytezę “European Germany, rather than a German Europe”. Zauważa że w okresie kryzysu cypryjskiego niesłyszalna była rola Francji ani innego kraju UE, zaś charakterystycznym było nie tylko to że bez aprobaty Niemic nie możliwe było przyjęcie jakiegokolwiek rozwiązania, oraz że z ramienia EBC występował nie kto inny jak niemiecki członek zarządu tej instytucji Jorg Asmussen. W tym momencie nie dziwmy się że przez dwa dni toczyły się boje w ramach których jak podaje Gabriele Steinhauser, Marcus Walker i Matina Stevis w artykule Wall Street Journal „Bailout Strains European Ties”  w pewnym momencie powiedziano prezydentowi Cypru że jak mu się nie podoba to „niech się pakuje i wyjeżdża” („to pack up and leave”), a w innym momencie podczas lunchu wcale nie łagodniej Jeroen Dijsselbloem podsumował że nie ma znaczenia że poda się on do dymisji – „he didn't care about the president's political future”. O tym że nie były to „pokojowe” dyskusje o sposobach udzielenia pomocy Grekom cypryjskim może również świadczyć fakt że w trakcie „negocjacji” dochodziło nawet do tego że szefowa MFW musiała uspokajać niemieckiego ministra finansów – „Germany's Finance Minister Wolfgang Schäuble grew particularly irascible, officials said. At one point, Ms. Lagarde went to calm him down.” Konkludując Wall Street Journal stwierdza że obecna pomoc dla Cypru jest gorsza od poprzednio ustalonej. A tylko niewielu zdaje sobie sprawę że lepiej dla obywateli tego wyspiarskiego kraju byłoby aby dzisiaj rano ciężarówki z banknotami EBC nie wyjechały do cypryjskich banków, Cypryjczycy zrezygnowali z „pomocy” Europy dla inwestorów zagranicznych, którą będą spłacać ich wnuki, a w przypadku spełnienia szantażu EBC wypełniania jego roli Banku Centralnego odtworzyli tą instytucję ale już poza… eurostrefą.

Korzystając z okazji radosnych Świat Wielkanocnych życzę Bożej łaski na każdy dzień oraz radości z wiary w Chrystusa Zmartwychwstałego wszystkim czytelnikom mojego bloga ich rodzinom i bliskim. Niech w blasku Wielkanocnego Poranka rozbłyska nadzieja na lepsze życie z Chrystusem i wlewa w serce pokój, radość i nieustanny zachwyt nad dobrocią i wielkością Boga. Cezary Mech

Przestępczość rośnie a jakoś o tym nie słychać. Chociaż czasem czuć! Jak już Państwu wspominałem (tutaj), po tym jak mi ukradziono we wtorek hondę crv ze zdumieniem dowiedziałem się od policjantów, że liczba takich kradzieży ostatnio dynamicznie rośnie. I z licznych pokradzieżowych rozmów wnioskuję, że nie tylko ja byłem święcie przekonany, że liczba kradzieży spada. Bo policjanci zapewnili mnie, że jest dokładnie odwrotnie. Postanowiłem to sprawdzić w statystykach – i rzeczywiście wiedzą co mówią. W 2008 zgłoszono w Polsce kradzież 17 tys. aut, w 2009 też 17 tys., w 2010 nastąpił dołek – niecałe 16100, ale w 2011 nastąpiło potężne odbicie bo skradziono aż 23504 auta. Pełnych statystyk za rok 2012 jeszcze nie ma, ale już teraz wiadomo, że ten wzrost został co najmniej utrzymany. W samej Warszawie wzrost kradzieży jest jeszcze znaczniejszy – w 2011 skradziono w stolicy ok. 1500 samochodów, a trzy lata wcześniej… 500! Jaka jest wykrywalność tych kradzieży? Policja oficjalnie podaje, że nieco ponad 20 proc. Gdy jednak przyjrzeć się statystykom finansowym (wartość odzyskanych samochodów w stosunku do ubezpieczeniowej, czyli nieco zaniżonej wartości ukradzionych aut), to już się okazuje, że jest to znacznie poniżej 10 proc. Nie trzeba też być Sherlockiem Holmesem by się zorientować, że te statystyki są dodatkowo naciągane w taki sposób, że jako samochody odzyskane kwalifikuje się także te pocięte na części czy zniszczone co jest oczywiście typowym „rasowaniem”. W praktyce – jak powiedziała mi pewna policjantka – nie spotkała się z sytuacją by ktoś, komu ukradziono samochód w Warszawie je kiedykolwiek odzyskał! Druga natomiast starała się mi ściemniać mówiąc, że czasem samochody odnajdują się w nieoczekiwany sposób. Na to wszystko nakłada się ogromny wzrost drobniejszej przestępczości samochodowej. Znów zaczynają znikać koła, radia czy po prostu organizowane są włamy do aut by wygrzebać cokolwiek cennego co zostawili w nich właściciele. Jak mi szczerze wyjaśnił jeden z funkcjonariuszy – policja zresztą wcale nie jest nastawiona na odzyskiwanie skradzionych aut, zwłaszcza tych ubezpieczonych. Jest natomiast zainteresowana łapaniem złodziei. Co ma niby spowodować, że w przyszłości złodzieje będą siedzieć za kratami, więc nikt nie będzie kraść. Starałem się mu wytłumaczyć bezsensowność takiego podejścia – przecież w zdecydowanej większości przypadków odzyskanie auta wiąże się ze złapaniem złodzieja i sprawia, że jest on niejako związany z przedmiotem przestępstwa – ale policjant był bardzo przywiązany do swojego stanowiska. Ciekawe czy przypadkiem nie jest to oficjalna policyjna doktryna? Tak więc przestępczość rośnie, choć prasa o tym nie huczy – pewnie by nie psuć ludziom nastroju, lepszym samochodem człowiek zbyt długo nie pojeździ, ale policja przecież nie śpi. Ściga antysemitów w Białymstoku, Grzegorza Brauna we Wrocławiu. A w Warszawie prokuratura bada właśnie czy pewien pan, któremu przyśniła się odcięta głowa Hanny Gronkiewicz-Waltz, nie jest przypadkiem terrorystą… Sommer

Niemcy i Rosja walczą o Cypr Widzenie w cypryjskim kryzysie jedynie przykładu presji mocarstw unijnych oraz biurokracji finansowej na maleńki kraj „broniący swej suwerenności” byłoby tanim sentymentalizmem. Polskiej opinii publicznej warto zaś ukazać całą złożoność politycznych konsekwencji tej sytuacji, które nie są bez znaczenia także dla Polski. Cypr wytwarza zaledwie 0,2 proc. PKB strefy euro. Na ratowanie jego finansów Eurogrupa przeznaczyła 10 mld euro, przy 383 mld euro, które unijni podatnicy wydali dotąd na programy pomocowe dla Grecji, Portugalii, Irlandii i Hiszpanii. Wyspa Afrodyty traktowana więc była raczej jako laboratorium do testowania możliwości przeprowadzenia określonego rodzaju terapii, niż jako wyzwanie samo w sobie. Zapomniano jednak, że w bankowości liczy się nie tylko wielkość zasobów finansowych, ale i zaufanie do systemu zarządzania nimi. Lekceważący stosunek do któregokolwiek z udziałowców danego systemu, choćby i najmniejszego, podważa zaufanie do niego ze strony wszystkich innych, z których żaden nie ma pewności, czy jest „dostatecznie duży”, by traktowano go z szacunkiem. Decyzje w kwestii Cypru wpłyną zatem na stabilność systemów bankowych w Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Słowenii, we Włoszech i w każdym innym kraju, który znalazłby się w kłopotach, kłopoty te pogłębiając.

Niemieckie interesy Jeroen Dijsselbloem, holenderski minister finansów przewodzący obecnie Eurogrupie (radzie ministrów finansów państw strefy euro), w przypływie szczerości powiedział, że decyzje dotyczące Cypru staną się wzorem do postępowania w stosunku do innych krajów Unii Gospodarczej i Walutowej (UGW) dotkniętych kryzysem. Europejskie giełdy zareagowały na tę deklarację spadkiem notowań. Liczni członkowie naszych salonowych „elit” boją się, że jeśli decyzje finansowe zostawi się Polakom, ci uwiedzeni przez populistów, poprą rozmaite szaleństwa rozdawnicze. Bezpieczniej jest więc oddać te sprawy w gestię „fachowców z Brukseli” i nałożyć Polsce wędzidło zewnętrzne, dyscyplinujące jej finanse. Przykład Cypru pokazuje, że „fachowość” unijnych biurokratów jest mitem. Dotąd zarzucano UE, że ratując banki, prowadzi politykę „nacjonalizacji ich strat i prywatyzacji zysków”. Pomoc publiczna chroniła prywatne banki przed upadkiem, przenosząc koszty tej operacji na podatników. Kręgi finansowe zaś niechętnie dzieliły się zyskami, nie wspierając celów publicznych, lecz prywatyzując dochody. (Wyjątek stanowią Węgry, gdzie rząd Viktora Orbána wymusił na bankach – w tym i na zagranicznych – przejęcie części ciężarów walki z kryzysem finansów państwa). Nacisk na Cypr, by sięgnął do zasobów bankowych, czyli do kieszeni klientów tych instytucji, był szczególnie popularny w Niemczech. RFN – największe mocarstwo UE i główny płatnik ratujący stabilność strefy euro – jest bowiem dobrze funkcjonującą demokracją. 22 września br. czekają ją wybory do Bundestagu i kanclerz Angela Merkel nie ma ochoty tłumaczyć się swoim współobywatelom w trakcie kampanii wyborczej z powodów, dla których pieniądze podatników niemieckich mają ratować cypryjskie banki, gdzie olbrzymie kwoty złożyli rosyjscy oligarchowie, piorący w tym podatkowym raju swoje brudne pieniądze.

Uderzenie w Rosję Pierwszą propozycją Eurogrupy dla Cypru było sięgnięcie po pieniądze klientów tamtejszych banków. Depozyty warte poniżej 100 tys. euro miały zostać opodatkowane na 6,75 proc., a powyżej tej kwoty na 9,9 proc. Bunt cypryjskiego parlamentu, którego członkowie woleli zaryzykować raczej konflikt z Brukselą niż ze swoimi wyborcami, doprowadził do modyfikacji tego planu. Powrócono do pogwałconej pierwszą propozycją, a gwarantowanej wcześniej przez UE, zasady nietykalności drobnych depozytów (do 100 tys. euro), przerzucając koszt operacji na wielkich inwestorów. Wśród nich istotną część stanowią powiązani z Kremlem oligarchowie rosyjscy i rosyjskie firmy państwowe. Depozyty Rosjan w bankach cypryjskich szacuje się na ok. 31 mld euro, z tego lwia część umieszczona była w przewidzianym do likwidacji Laika Bank. Oczekiwane straty jego depozytariuszy mogą sięgnąć 80 proc. wkładów. W Moskwie dostrzega się kluczową rolę Berlina w forsowaniu twardego stanowiska Eurogrupy wobec Cypru. Nie jest to pierwsza rozbieżność interesów niemieckich z rosyjskimi. Dotąd powodem irytacji Kremla było krytykowanie w RFN rosyjskiej polityki wewnętrznej oraz aktywność niemieckich urzędników w UE w kwestii zasad rosyjsko-unijnej współpracy energetycznej. Część rosyjskich elit oskarża Niemcy o zainspirowanie wdrożenia przez Komisję Europejską antymonopolistycznego postępowania przeciwko Gazpromowi. Sięgnięcie po rosyjskie depozyty w cypryjskich bankach zaś jest ciosem wymierzonym w polityczne zaplecze Putina – prokremlowskich oligarchów rosyjskich. Kryzys cypryjski odpycha zatem Moskwę od Berlina, będącego dotąd głównym partnerem Rosji w UE. Może to prowokować Moskwę do politycznego odwetu na rządzie kanclerz Merkel. Nie oznacza to naturalnie czołowej konfrontacji, ale fakt, że z realizowanych w ostatnich dniach zmasowanych kontroli prowadzonych przez rosyjskie służby państwowe wobec wybranych organizacji pozarządowych działających w Rosji, nie wykluczono przedstawicielstw głównych niemieckich fundacji politycznych, jest symbolem nowej atmosfery w relacjach niemiecko-rosyjskich.

Wnioski dla Polski Kryzys cypryjski przypomniał, że nastroje społeczne są takim samym składnikiem rzeczywistości, jak stan finansów banku, państwa czy UGW. Suwerenem każdego państwa zaś są jego obywatele, o ile zechcą się o tę swoją podmiotowość upomnieć, co Cypryjczycy uczynili. Decyzje podejmowane w Brukseli są kształtowane przez splot interesów wielkich mocarstw unijnych z przemożnym wpływem Niemiec, których interesy narodowe, a nawet wewnątrzpolityczna gra przedwyborcza, mają znaczenie rozstrzygające. Pod ich wpływem rząd RFN jest w stanie lekceważyć nie tylko interesy Cypru, ale i Rosji oraz przyjmować ryzyko destabilizacji innych „chorych” krajów strefy euro poprzez podważenie zaufania ich obywateli do gwarancji bankowych w UGW. Nie ma powodu, by od tej gry dobrowolnie uzależniać polski system finansowy. Obserwowana rozbieżność interesów niemieckich i rosyjskich jest dla Polski pomyślna. Wynikające z niej korzyści zdecydowanie przeważają nad zagrożeniami, które kryzys cypryjski niesie dla strefy euro, przynajmniej tak długo, jak długo Rzeczpospolita do niej nie należy. Stanowi to kolejny argument, by do niej nie wstępowała. Przemysław Żurawski vel Grajewski

TRZY PYTANIA do Macierewicza. "Do tragedii doszło w powietrzu, gdy mjr Protasiuk podjął w sposób odpowiedni i w odpowiednim momencie decyzję o odejściu" wPolityce.pl: RMF FM informował, że dopiero pod koniec roku będzie gotowa opinia krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych dotycząca stenogramów z rozmów prowadzonych w wieży kontrolnej w Smoleńsku. Ten materiał zostanie potem wykorzystany, by opisać stenogramy nagrań z rejestratora JAKa, który 10 kwietnia lądował w Rosji. Je poznamy dopiero w 2014 roku, choć wydaje się, że jest to obecnie jeden z ważnych dowodów... Antoni Macierewicz: Magnetofon zamontowany w jaku powinien nagrać rozmowę, która dotyczyła pułapu, do którego może zejść TU-154. W związku z tym rzeczywiście ten materiał ma znaczenie. On może potwierdzić hipotezę pułapki, zastawionej na rządowy samolot lecący do Smoleńska. W tę pułapkę próbowano wciągnąć samolot Tu-154M. Jednak wiemy, że mjr Arkadiusz Protasiuk nie dał się w tę pułapkę wciągnąć. Ten materiał jest więc istotny z punktu widzenia sprawy pułapki, jest istotny do weryfikacji, do jakiego pułapu Rosjanie pozwolili zejść załodze Tupolewa. Jednak z drugiej strony ta sprawa nie przesądza istoty problemu.

Co Pan ma na myśli? Dysponujemy pełną dokumentacją, świadczącą, że Tu-154 w sposób prawidłowy odchodził znad lotniska, że do tragedii doszło w powietrzu, gdy mjr Protasiuk podjął w sposób odpowiedni i w odpowiednim momencie decyzję o odejściu. Brzoza nie została złamana na 5 metrach, jak twierdzi pan Jerzy Miller i pani Anodina, ani na 6,5, ani na 7,5 - jak podawała potem prokuratura, tylko metr od czubka. Tak wynika z zapisów pierwszego protokołu oględzin miejsca katastrofy stworzonego przez Rosjan zaraz po tragedii. Ten materiał jest dowodem w śledztwie, a jego wiarygodności nikt nawet nie podważał. Jeśli prokuratorzy rosyjscy, którzy ten dokument tworzyli, zostaną przesłuchani i stwierdzą, że tamten dokument sfałszowali, to będzie można na ten temat debatować. Jednak obecnie tak nie jest. Co więcej, wiemy, że słynna pancerna brzoza nie miała żadnego związku z tą tragedią.

Wracając do stenogramów z jaka - dlaczego na ten materiał musimy czekać tak długo? Materiał dotyczący jaka jest ważnym dowodem. Ja jednak mam zaufanie do Instytutu z Krakowa. Myślę, że ze strony biegłych nie ma żadnych opóźnień. Być może oni muszą uzyskać do swojej pracy niezbędne wiadomości, których nie otrzymali, albo inne dokumenty i być może dlatego wyznaczają odległy termin. Warto sobie uświadomić jednak przy tej okazji, że do dziś nie ma czarnych skrzynek, nie ma wraku, a więc nie ma zupełnie podstawowego materiału dowodowego niezbędnego dla śledztwa smoleńskiego. Prokuratura powinna się skupić np. na pozyskaniu tych dowodów. Nie rozumiem również, dlaczego do dziś prokuratura nie ujawniła zapisu odczytu magnetofonu jaka. Ten odczyt został wykonany natychmiast, potem został powtórzony. Opinia Instytutu Ekspertyz Sądowych jest oczywiście ważna, ale pamiętajmy, że zapisy czarnych skrzynek z tupolewa, zostały upublicznione w wersji rosyjskiej natychmiast. Nikt w tej sprawie nie czekał na ekspertyzy instytutu z Krakowa. Materiały dotyczące jaka również istnieją. I mam wrażenie, że to prokuratura spowalnia procedury w tej sprawie, a nie biegli z Krakowa. Rozmawiał Stanisław Żaryn

Prof. Rachuba Jedno gigantyczne państwo polsko rosyjskie Prof. Tadeusz Marczak „Wschodzące potęgi świata „...”Krassimir Petrov w błyskotliwej analizie sytuacji finansowej na świecie pisał: „Państwo narodowe opodatkowuje swoich obywateli, podczas gdy imperia opodatkowują inne państwa narodowe. Historia imperiów od Greków i Rzymian aż do imperiów otomańskiego i brytyjskiego uczy, że ekonomiczną podstawą każdego z nich było opodatkowanie innych narodów”. „......”„Po raz pierwszy w historii, w XX wieku, Ameryka potrafiła opodatkować świat w sposób pośredni” – stwierdza Petrov. Uczyniła tak za pomocą dolara, a nastąpiło to w chwili, kiedy dolar amerykański przestał mieć pokrycie w złocie. Stało się to w 1971 roku podczas prezydentury Richarda Nixona. „....”Niepostrzeżenie jednak nad Stanami Zjednoczonymi zawisła niczym miecz Damoklesa groźba: co będzie, jeśli świat utraci zaufanie do dolara i ta gigantyczna masa banknotów powróci na terytorium Ameryki? Wtedy bowiem papierowy dolar, pełniący funkcję – według Krassimira Petrova – „podatku imperialnego”, zapewniającego niesłychane korzyści Ameryce, diametralnie zmieni swoją rolę, stanie się źródłem hiperinflacji wyniszczającej amerykańską gospodarkę i w konsekwencji stanie się powodem upadku politycznego „....”Na pierwszym miejscu spośród nich należy wymienić Nowy Blok Kontynentalny, nawiązujący do projektu znanego geopolityka niemieckiego Karla Haushofera. Współcześnie opisywany jest on jako oś Paryż – Berlin – Moskwa bądź też jako „wspólna przestrzeń od Władywostoku do Lizbony” – według głośnego określenia Władimira Putina. „...”Drugą geopolityczną konstrukcją jest projekt Nowego Wielkiego Kalifatu zmierzający do przywrócenia dawnej jedności świata muzułmańskiego. Według najbardziej śmiałych rozważań miałby się on rozciągać od krajów Maghrebu na zachodzie aż po Indonezję na wschodzie. I wreszcie trzecia, w sensie geopolitycznym nietypowa konstrukcja, określana jest skrótem BRICS. „ ….(źródło)
Rozmowa Mazurka z Profesorem Andrzejem RachubąJest rok 1610 i królewicz Władysław obejmuje tron w Moskwie. „....””Piętnastoletniego Władysława, syna Zygmunta III Wazy, rzeczywiście obrano carem Rosji, ale tronu nie objął. Puśćmy wodze fantazji: załóżmy jednak, że Władysław się nie spóźnia i wkracza do Moskwy „....”Historia Europy się zmienia. Powstaje gigantyczne państwo polsko-rosyjskie, które w sojuszu ze Szwecją rządzi niemal połową Europy.”.....”Gdyby Władysław naprawdę zasiadł i utrzymał się na tronie moskiewskim, to świat wyglądałby inaczej, bo w ciągu trzech pokoleń Rosja stałaby się krajem porównywalnym z Polską. I to byłaby najtrwalsza zmiana, jaka mogłaby się dokonać nawet przy odrębnym języku, religii i pewnych odrębnościach kulturowych. Taka była stawka osadzenia Władysława na Kremlu. „...”Ledwie kilkanaście lat wcześniej, w 1596 roku unia brzeska powołała do życia Kościół unicki. „...”Wielką unię religijną z rosyjskim prawosławiem musiałaby promować wspólna machina państwowa, czyli jedno państwo polsko-rosyjskie. Jeśliby ono przetrwało dłużej, to niczego nie można wykluczyć. „...”Żarty żartami, ale ten pomysł na imperium polsko-rosyjskie był realny? Z pewnością nie był to chwilowy kaprys. Po raz pierwszy taką propozycję składał nam Iwan Groźny w 1572 roku po śmierci ostatniego Jagiellona Zygmunta Augusta.„|.....”Swoje usługi jako króla Rzeczypospolitej, ewentualnie – ponieważ kandydatura szalonego despoty nie wywoływała wśród szlachty entuzjazmu – elekcję carskiego syna Fiodora. Wielki książę moskiewski na tronie... „...”Kiedy dwanaście lat później zmarł Iwan Groźny, to my złożyliśmy im propozycję dynastyczną. To wynikało z postawy polskiej szlachty i bojarów, którzy poważnie myśleli o unii obu organizmów. Wspólnota Moskwy i Rzeczypospolitej nie tylko zwalczyłaby wrogów obu tych państw, ale i przyniosłaby jej twórcom zaszczyty, tytuły i bogactwa...To się zawsze zaczyna od unii personalnej, ale wspólny władca wymusza coraz bliższe związki między dwoma państwami. Zaczyna się od handlu, sojuszy militarnych, a kończy na zaawansowanych projektach zjednoczenia. Z polskiej strony zainteresowany tym był głównie Stefan Batory, a prócz niego panowie litewscy z kanclerzem Lwem Sapiehą. To on proponował Rosji w 1598 roku, po śmierci syna Iwana, cara Fiodora, obranie na tron moskiewski Zygmunta III Wazy. „...”Kreml wziął jednak Borys Godunow. „..”Ale Sapieha nie ustawał w tych pomysłach, a sam Godunow proponował owdowiałemu Zygmuntowi III poślubienie swojej córki Kseni. Godunow szukał możliwości potwierdzenia w Europie swoich ambicji dynastycznych, ale Zygmunt III nie połakomił się.”...”Piętnastoletniego Władysława, syna Zygmunta III Wazy, rzeczywiście obrano carem Rosji, ale tronu nie objął. Puśćmy wodze fantazji: załóżmy jednak, że Władysław się nie spóźnia i wkracza do Moskwy „.....(źródło ).

Tomasz Sakiewicz „Czy Rosja rzeczywiście jest potęgą zagrażającą światu? Czy stać ją na wojnę z bogatymi państwami Zachodu? Siła rosyjskiej armii jest mocno zmitologizowana. Widać to było w Czeczenii i Gruzji. Niewielkie, ale bitne narody stanęły niemal do równorzędnej walki z największym państwem świata. Ani rosyjskie uzbrojenie, ani morale żołnierzy nie dają Moskwie istotnej przewagi. Dopiero masa żołnierzy i czołgów powodowała rozstrzygnięcie militarne na korzyść Kremla. „....”Przeciwdziałanie jest proste: należy ujawniać i ograniczać środkami politycznymi i prawnymi działalność agentury, odbierać możliwość działania prorosyjskim lobbystom i kompromitować pożytecznych idiotów. Ciekawi są ci ostatni. Rzadko kiedy są ubrani w prorosyjskie piórka. Często są to albo kosmopolici, jak w II RP i czasach PRL, albo słowianofilscy nacjonaliści, jak w Polsce od czasów targowicy do dziś. Przebranie jest mało istotne. Najważniejsze jest to, czyją realizują politykę. Stąd czasem niesamowite alianse polityczne. Zrozumieć je można, gdy wiemy, gdzie mają swoją centralę. „....(źródło )
Rokita w 2009 roku „„Narastają niebezpieczeństwa, których nie było widać. A Tuskowy paradygmat polityki jest na nie ślepy.”…” Geopolityka wokół Polski się wali.”….” Nie widać, ale tak się dzieje. Idzie dekoniunktura geopolityczna na skalę niemożliwą do przewidzenia dziesięć lat temu.”…Unia i NATO są w głębokim bezwładzie i kryzysie. Stają się zupełnie innymi organizacjami niż te, do których przystępowaliśmy.” …W ogóle nie wiadomo, czym będą za parę lat i czy przetrwają w kategoriach naszego życia. „....”Polska szkoła wchodzi w okres degradacji, a uniwersytety nie pełnią misji cywilizacyjnej, gdyż tak bardzo zapadły się już w drugorzędność. „....”a ustrój konstytucyjny – wbrew temu, o czym zapewniają nas tendencyjni prawnicy – wykazuje coraz częściej swoją niemoc „....(więcej )
Tusk i jego ferajna, do której zalicza się Palikot nie bez powodu forsują przekształcenie Polski w kraj socjalistycznej politycznej poprawności. Czas zaczyna ich gonić. Kryzys w Unii zwiastujący gigantyczny upadek cywilizacyjny Zachodniej Europy może przekreślić plany nomenklatury II Komuny wiekuistego złączenia Polski z Niemcami Sikorski „ przystąpienie do strefy euro leży w strategicznym interesie Polski. Stawką jest geopolityczne umocowanie naszego kraju na dekady, a może – oby! – na wieki. „...(więcej)
Jeżeli Polakom uda się nie dopuścić do wprowadzenia przez Tusk i Palikota politycznej poprawności jako religii panującej w Polsce co ukonstytuuje fundamenty ideowe, ideologiczne , społeczne i rodzinne na wzór socjalistycznej Unii Europejskiej to Polska może się wymknąć spod strefy wpływów Niemiec. Rozpad kulturowy i cywilizacyjny Europy nie dokona się na linii Bugu, , ale Odry Może się wtedy okazać ,że centrum kulturowe, religijne ku któremu będzie ciążyć Polska będzie się znajdować w ..Moskwie . Jeżeli elity rosyjskie wprowadza w Rosji chiński model autorytarnego kapitalizmu , to Polska stanie w orbicie przyciągania szybko się rozwijającego gospodarczego imperium O ile kilkaset lat temu plany zjednoczeniowe Rzeczpospolitej i Rosji mogły doprowadzić do powstania państwa w którym dominowałaby polska kultura , myśl polityczna i ona mogłaby narzucałaby unifikację religijną , kulturową i społeczna, o tyle teraz słaba część Wielkiej Rzeczpospolitej jaką jest współczesna Polska przyjmowałby wzorce rosyjskie, znalazłaby się w rosyjskiej strefie wpływów. Warto zwrócić uwagę ,ze na przestrzeni i ostatnich 300 lat jedynie dwadzieścia lat II Rzeczpospolitej było okresem wolności politycznej. Przez resztę tego szmatu czasu Polska była albo częścią Niemiec i Rosji , albo protektoratem jednego, czy drugiego państwa. I nie łudźmy , gdyby nie interes USA aby zniszczyć Germanów , którzy w postaci II Rzeszy i Austro Węgier praktycznie zdominowali Zachodnią i Środkową Europę Polska mogłaby nie powstać Warto zwrócić uwagę na wykład profesora Nowaka , który umieściłem pod spodem dotyczący postępowania Rosjan z elitami podbijanych krajów. Następowało ich usunięcie . Dlatego elity II Komuny tak zaciekle podporządkowują Polskę Niemcom . Rosjanie nie daliby gwarancji że ich pozostawią przy żłobie Sakiewicz wskazuje na obecną słabość Rosji . Powtórzę pytanie. Co będzie jeśli Rosja wprowadzi u siebie chiński autorytarny kapitalizm . Z pewnością przestanie być krajem słabym . Cały czas Rosja rozwija się szybciej niż Polską . Posiada suwerenny ośrodek władzy , który jeśli tylko będzie polityczna wola przeprowadzi głębokie reformy Zarówno profesor Rachuba , jak i Nowak opisują plany, próby zjednoczenia Rzeczpospolitej z Rosją . Sakiewicz w pewnym sensie antycypuje powrót tych prób . Poczekajmy tylko jak Niemcy osłabną. Tym razem jednak na warunkach Rosji . Wizyta Cyryla I była tylko pierwszym krokiem . I niestety prawie osiemdziesięcioletni papież Franciszek nie daje rękojmi ,że stawi czoła politycznemu i religijnemu zagrożeniu przed jakim stoi Polska . Czy to ze strony politycznej poprawności i Niemiec, czy prawosławia i Rosji Profesor Jadwiga Staniszkis „ Wpływy niemieckie są w Polsce dominujące Rosjanie sądzą ,że wpadniemy w ich ręce”.....” Dla Niemców w tej chwili najważniejsze jest to, byśmyszybko weszli do  strefy euro, „....”Z drugiej zaś strony, jej zdaniem, coraz silniej będzie podnosić głowę Rosja, szukając możliwości zwiększenia wpływów w naszym regionie.Szczególnie jeżeli kraje Europy Środkowo-Wschodniej będą odpychane od Unii lub jeżeli ich własne interesy będą je od niej izolowały.”....” Staniszkis . Widać to zresztą doskonale na Węgrzech, gdzie Rosjanie znaleźli się natychmiast, gdy Viktor Orbán został bardzo brutalnie potraktowany przez Brukselę. Prof. Staniszkis zwraca uwagę, że na podobną okazję Moskwa czeka nad Wisłą. Podczas wizyty metropolity Cyryla zauważyłam ten sam język, którym teraz operuje Putin wobec Budapesztu.Uderzył mnie słowianofilski aspekt wypowiedzi Cyryla podczas wizyty w Polsce. Jest to elementem długofalowego projektu, który ma na celu zagospodarowanie pustki, jaka może powstać, jeżeli rozpadnie się Unia Europejska bądź zwycięży w naszym kraju partia antyeuropejska. Byłam zszokowana tym słowianofilskim językiem. „....(więcej )
Prof. Tadeusz Marczak”...”Pierwszy użył tego terminu w 2001 roku Jim O’Neill, główny ekonomista znanego banku Goldman-Sachs. „....”grupa BRICS zakwestionowała dotychczasową pozycję i funkcję dolara.”....” Coraz częściej oraz coraz donośniej domaga się wprowadzenia nowej waluty światowej opartej na złocie. „.... ”Szczególną rolę miałyby tutaj do odegrania Chiny. Uwagi kół amerykańskich nie uszedł fakt, że wysunęły się one na pierwsze miejsce w świecie, jeśli chodzi o wydobycie złota, a ponadto intensywnie skupują złoto za granicą. W okresie między 2003 a 2008 rokiem Pekin zwiększył swoje zasoby złota z 600 ton do 1 tys. 54 ton. „.....”Otóż emisją dolara zajmuje się utworzony w 1913 roku Bank Rezerwy Federalnej, który jest prywatnym bankiem centralnym. Rząd amerykański, demokratycznie wybrany, nie ma prawa emitowania pieniądza .Sytuacja taka nie wypływała z ideałów, jakimi kierowali się ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych. Thomas Jefferson, autor amerykańskiej Deklaracji Niepodległości i trzeci w kolejności prezydent, już w 1787 roku przestrzegał: „Jeśli naród amerykański pozwoli prywatnemu bankowi centralnemu na kontrolę nad emisją państwowego pieniądza, to bank ten, stosując inflację, będzie zabierał ludziom ich majątek aż do momentu, kiedy pewnego ranka ich dzieci zbudzą się, a ich dom rodzinny i odziedziczona po przodkach ziemia będą na zawsze stracone”....”Ustrój Stanów Zjednoczonych traktowany jako wzorzec demokracji opiera się na zasadzie trójpodziału władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Przeoczono jednak fakt bądź nie znaleziono remedium na władzę pieniądza i jej nadrzędność w stosunku do pozostałych. A tę nadrzędność w sposób niepozostawiający złudzeń wyraził bankier Mayer Rothschild: „Dopóki jestem w stanie kontrolować emisję pieniądza w danym kraju, nie dbam o to, kto w nim stanowi prawo”. …..”I tak Brazylia w 2025 osiągnie PKB Włoch, a w 2031 roku Francji. Rosja, jeśli chodzi o PKB, w 2027 roku dogoni Wielką Brytanię, a w 2028 roku Niemcy. Indie w 2032 roku zrównają się z Japonią. Chiny natomiast w 2041 roku prześcigną Stany Zjednoczone i staną się czołową gospodarką świata.” ….(źródło)
Z apelem o pojednanie zwrócił się do Polaków w 70. rocznicę Rzezi Wołyńskiej patriarcha Filaret, zwierzchnik ukraińskiej Cerkwi prawosławnej patriarchatu kijowskiego. W liście pasterskim napisał, żeby pamiętając o ofiarach tragedii na Wołyniu, pochylić głowy i pomodlić się za nie „...”Pokój między naszymi narodami niech będzie duchowym pomnikiem ofiar konfliktu. „....”Co do szczerości przeprosin wątpliwości ma ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który od lat walczy o uznanie Rzezi Wołyńskiej za ludobójstwo. „.....”Pojednanie i przebaczenie można zbudować tylko na prawdzie. Biskupi grecko-katoliccy używają słów, które obrażają ofiary. Oni mówią o bratobójczej wojnie w latach 1942-43...” ….”W związku z 70. rocznicą Rzezi Wołyńskiej, również przewodniczący Rady Najwyższej Ukrainy Wołodymyr Rybak wezwał przed paroma dniami, podczas swej wizyty w Polsce marszałków Senatu i Sejmu RP Bogdana Borusewicza i Ewę Kopacz o poparcie inicjatywy ustanowienia Dnia Pamięci i Pojednania Ukraińców i Polaków „....(źródło)
Rozmowa Mazurka z Profesorem Andrzejem Rachubą”Na pewno nie ma rozbiorów, Rosja jest normalnym, europejskim państwem. „....”Henryk IV Burbon uznał, że Paryż wart jest mszy i z gorliwego hugenoty stał się katolikiem. Dlaczego więc Władysław nie miałby przejść na prawosławie? Przechodzi, dostaje rosyjską żonę... „....”Do XVIII wieku carowie Rosji nie żenili się z cudzoziemkami. Trafia mu się więc jakaś młoda dama...”....”Władysław dostaje młodą, powiedzmy jeszcze urodziwą żonę i ma z nią dzieci. To jest kluczowe! „....”On na pewno był chory wenerycznie, choć akurat jeszcze nie wtedy, gdy miał objąć tron moskiewski. Tu młodziutki Władysław jeszcze nie zdążył na nic zapaść i ma kilkoro dzieci. To oznacza, że dynastia Wazów zakorzenia się w Rosji. „....”A nad tym drugim morzem z pewnością wspólnie dajemy sobie radę z Tatarami. Proszę pamiętać, że najazdy tatarskie były dotychczas wielką plagą trapiącą zarówno Polskę, jak i Rosję. Siały spustoszenie, uniemożliwiały normalne życie mieszkańcom. Tatarzy przynajmniej raz w roku ruszali na północ na grabieże. Wreszcie pojawiłaby się szansa trwałego pozbycia się tego problemu. „....”My im dajemy Finlandię, sami bierzemy Szwecję. Ikea wzięta, Nokię biorą Ruscy. Pan żartuje, ale takie pomysły się pojawiały i były rozważane całkiem realnie. Naprawdę!”....”tu plan zakładał porozumienie, bo port w Narwie jest jedynym wówczas portem na Bałtyku, z którego mogą korzystać Rosjanie. Petersburg powstał dopiero 100 lat później. Wtedy, w XVII wieku Narwa miała być wspólnym portem polsko-rosyjskim. „.....”To ten proces niewątpliwie następuje dużo szybciej. Jednym z warunków stawianych Władysławowi była swoboda przemieszczania się ludzi i wolność handlu. To wszystko powoduje większe więzy międzyludzkie – tworzą się mieszane małżeństwa, powstają wspólne szkoły, zapewne Rosjanie posyłają dzieci na uniwersytet do Krakowa, do szkół w Warszawie czy Wilnie. Te dzieci przesiąkają polską kulturą i wracają będąc już innymi ludźmi. Słowem, następuje coś, co dziś nazywamy wymianą kulturalną. „....”Litewskie i rusińskie rody szybko się spolonizowały, przejęły polską kulturę i zajęły miejsce rodów polskich. To samo następuje w nowym państwie z rodami bojarskimi? Choć może przybierać różne formy, bo języki polski i rosyjski były wtedy bardziej podobne do siebie niż dziś. Nie wszyscy muszą na co dzień mówić tym samym językiem, by być w jednym państwie. Zresztą rody moskiewskie w miarę utrwalania się wspólnego państwa przypominają sobie wspólną historię, przecież niektóre z nich były rodami litewskimi czy rusińskimi, pochodziły od Giedyminowiczów.”.....”(źródło )
Prof. Alfredas Bumblauskas„A na Litwie, która długo czerpała z legendarnych tradycji Litwy pogańskiej, od momentu wejścia do UE i NATO akcentuje się spuściznę wspólnej z Polską tradycji historycznej – mówi znany litewski historyk prof. Alfredas Bumblauskas.”… Na Białorusi znacznie wcześniej niż na Litwie zaczęto się odwoływać do historii Wielkiego Księstwa Litewskiego”… Stało się ono elementem tworzenia białoruskiej świadomości narodowej– Białoruski Front Narodowy przeciwstawiał się w ten sposób oficjalnej propagandzie, zgodnie z którą historia Białorusi rozpoczyna się od rewolucji październikowej – podkreśla w rozmowie z „Rz” lider białoruskiej opozycji Aleksander Milinkiewicz.”.. Stosunek do Wielkiego Księstwa Litewskiego jest zależny od geopolityki. Im dalej w danym momencie Białorusi do Rosji, tym bardziej przypomina sobie o tych korzeniach.” .. Pamiętam doskonale, jak powiedział, że czuje się obywatelem Wielkiego Księstwa Litewskiego – wspomina prof. Alfredas Bumblauskas…”Jeśli tak spojrzymy na naszą historię, to wiele rzeczy zobaczymy z innej perspektywy, dwudziestowieczne konflikty o Wilno okażą się wojną domową, a mieszkający na Litwie Polacy znajdą też swoje pełnoprawne miejsce w państwie litewskim – mówi Bumblauskas. „...(więcej)
Marek Mojsiewicz

Skalski: Spór o święto Wielkiej Nocy Święto Zmartwychwstania Pańskiego jest świętem ruchomym, to znaczy każdego roku przypada o nieco innej porze. Wie o tym niemal każdy przedszkolak. Tradycja ta trwa niemal od zarania chrześcijaństwa – blisko 2 tysiące lat. Jednak nie każdy wie, że niegdyś o datę świętowania rocznicy Wielkiej Nocy rozgorzał tak zajadły spór, że niemal nie rozbił jedności młodego Kościoła. Całe zamieszanie z datą Wielkiej Nocy jest konsekwencją pewnych rozbieżności w przekazach ewangelicznych. Według Ewangelii św. Jana (J 13,1), Jezus Chrystus został ukrzyżowany w przeddzień Paschy. Święto to było obchodzone przez Izraelitów na pamiątkę wyjścia z niewoli egipskiej. Jego obchody rozpoczynano z chwilą ukazania się Księżyca w pełni po wiosennym zrównaniu dnia z nocą. Jest to wieczór czternastego dnia pierwszego wiosennego miesiąca, zwanego nisan. Tego dnia Żydzi świętują Pesach, czyli Paschę. Zamieszanie wprowadza fakt, że w tradycji żydowskiej dni liczy się od zmierzchu. Dlatego jako datę obchodzenia święta Paschy podaje się 15 nisana. Sprawę komplikują jeszcze przekazy pozostałych apostołów. W swych Ewangeliach św. Marek (Mk 14, 12-16), św. Łukasz (Łk 22, 15) i św. Mateusz (Mt 27, 62) piszą, że Chrystus został ukrzyżowany w samo święto Paschy. Wydaje się, że w tym wypadku nieco się pomylili, gdyż twierdzenie to jest jednak obalane przez szereg argumentów. Po pierwsze – Sanhedryn, czyli najwyższa rada żydowska, nie zebrałby się, by sądzić Jezusa, w dniu największego dla Żydów święta. Po drugie – w dniu świątecznym Szymon Cyrenejczyk nie mógł pracować na polu, skąd miał wracać. Po trzecie – amnestia paschalna, którą został objęty Barabasz, miała sens tylko wtedy, gdy zwolniony mógł wziąć udział w uczcie paschalnej. Zwolnienie w samym dniu Paschy wykluczałoby taką możliwość.

Kwartodecymanie Powyższe argumenty są przyczyną, dla której większość biblistów przyznaje dziś rację świętemu Janowi. Stąd prosty wniosek, że Jezus umarł w piątek, w przeddzień Paschy, czyli czternastego dnia miesiąca nisan. Dzisiejsze obliczenia astronomiczne pozwalają stwierdzić, że 14 nisana przypadał właśnie w piątek w roku 30 n.e. Dokładnie zaś 7 kwietnia 30 roku. Tę datę uznaje się też za dzień ukrzyżowania i śmierci Jezusa. Jednak we wczesnochrześcijańskich zborach od najdawniejszych czasów zwykło się świętować pamiątkę Zmartwychwstania Pańskiego zawsze w niedzielę – właśnie w niedzielę przypadającą po owym czternastym dniu miesiąca nisan. Jednak nie wszędzie tak było. Oto zgromadzenia rozkwitające w Azji Mniejszej, a zwłaszcza te działające we wschodniej i środkowej części dzisiejszej Turcji, czyli Kapadocji czy Galacji, przyjęły i zwyczajem uświęciły inną tradycję. Tu przyjął się zwyczaj, by zmartwychwstanie Chrystusa obchodzić zawsze 14 nisana – i dzień tygodnia nie miał w tym wypadku żadnego znaczenia. W tym dniu zachowywano ścisły post. Dopiero o świcie następnego dnia radośnie świętowano Eucharystię oraz agapę, czyli wspólną ucztę chrześcijan. Od daty dnia – czternasty – zwolenników tej praktyki zwano kwartodecymanami (z łac. quartodecimani). Inna praktyka przyjęła się na Zachodzie, a także w innych wschodnich prowincjach imperium rzymskiego: w Syrii, Egipcie, Poncie. Tu na pierwszy plan wysuwała się radość ze zmartwychwstania Jezusa. Dlatego też obchodzenie Wielkanocy przesunięto na pierwszą niedzielę po 14 nisana.

Schizma? Przez wiele dziesięcioleci oba porządki istniały zgodnie obok siebie. Różnicę traktowano jako pewną lokalną specyfikę i nie dążono do zaogniania sporu. Sytuacja zmieniła się u schyłku II wieku n.e. Spór z kwartodecymanami stał się bardzo gwałtowny za pontyfikatu papieża Wiktora. Papiestwo od początku działalności, a zwłaszcza już na uświęcenia pamiątki Wcześniej oczywiste, gdyż Jerozolimie nie nacisku niedzieli wyróżnionego dnia tygodnia. Judeochrześcijanie mocno przywiązani byli bowiem do żydowskiej tradycji szabatu. Tym samym położenie nacisku na niedzielę oznaczało stopniowe zrywanie więzi z hebrajskim korzeniem. Kościół rzymski swym autorytetem wywierał wpływ na wszystkie gminy wczesnochrześcijańskie. W tym czasie znaczenie biskupa Rzymu jako następcy świętego Piotra systematycznie rosło. Stopniowo jego władza uznawana była przez zgromadzenia w całym świecie chrześcijańskim. Siłą rzeczy najdalsze gminy, położone na wschodnich rubieżach państwa rzymskiego, najdłużej zachowały autonomię, jednak i one musiały uznać autorytet rzymskiego duchowego zwierzchnika. Choć pierwsze konflikty o datę najważniejszego chrześcijańskiego święta ujawniły się około 120 roku, stał się on poważną sprawą w Rzymie za czasów biskupa Wiktora (papieża w latach 189-199). Wtedy, po wygaśnięciu kolejnej fali prześladowań, energiczny papież zapragnął ostatecznie rozstrzygnąć spory, które stały się już nawet przedmiotem naigrywań ze strony pogan.

Oprócz sporu o termin świąt młody Kościół musiał już wtedy zmierzyć się z heretyckimi doktrynami montanistów czy gnostyków, dość popularnymi zwłaszcza na Wschodzie. Wtedy właśnie biskup Blastor pochodzący z Tarsu – cylicyjskiego miasta, które wydało na świat również św. Pawła – zażądał zwołania synodu i uznania praktyk kwartodecymanów. Wiktor ani myślał przystać na taką propozycję. Co więcej – usiłował upowszechnić praktykę zachodnią. W tym celu wezwał do zwoływania synodów, które miały wspomóc jego działania i ostatecznie je usankcjonować. Mimo początkowych sukcesów Wiktora, opozycja w Azji Mniejszej nie dawała się przekonać. Co więcej – biskup Polikarp z Efezu zwołał synod, na którym uznano obchodzenie Wielkanocy w czternastym dniu miesiąca nisan za tradycję pochodząca od apostołów Jana i Filipa. Dla Wiktora tego było już za wiele. Jego odpowiedź była bardzo zdecydowana: zerwał jedność z Kościołami lokalnymi w Azji Mniejszej. W chrześcijańskim ruchu – dotychczas tak uniwersalistycznym – zapachniało możliwością rozłamu. Z pomocą zwaśnionym stronom przyszedł Ireneusz z Lyonu, jeden z pierwszych teologów chrześcijaństwa. Dzięki jego mediacji uznano obie praktyki. Spór został złagodzony, a jego rozwiązanie odłożono na przyszłość. Na pewien czas zapomniano o problemie z datą Wielkanocy. Dopiero w 314 roku, podczas synodu w Aralete (dzisiejsze Arles w południowej Francji), nakazano jej obchodzenie w niedzielę. Działo się to już po ogłoszeniu przez cezarów Konstantyna i Licyniusza edyktu mediolańskiego, który oficjalnie legalizował kult chrześcijan. To, że Konstantyn – gdyż to on inspirował zwołanie obrad – uznał za bardzo ważne poruszenie tej kwestii, świadczy, jak nabrzmiałe były wówczas już te spory. Decyzja nie była jednak ostateczna. Spór rozstrzygnięto 11 lat później na soborze nicejskim. Mocą postanowień soboru, kwartodecymanom zagrożono ekskomuniką, jeżeli nie porzucą swej praktyki. Wielkanoc miała być więc obchodzona w pierwszą niedzielę po 14 nisana. Dokładną datę tej niedzieli miał ustalać Kościół aleksandryjski. Następnie ustaloną datę miał podawać do wiadomości Kościołów lokalnych. Ostatecznie szczegółową wykładnię raz na zawsze ustalił papież Grzegorz Wielki (na rycinie otwierającej artykuł) w VI wieku naszej ery.

Jak się można było spodziewać, uparci Azjaci nie posłuchali biskupów – w każdym razie nie wszyscy. Nieliczni kwatrodecymanie przetrwali w izolowanych wspólnotach we wschodniej Turcji i północnym Iraku aż do naszych czasów…

Marek Skalski

Polityczna poprawność na Wielkanoc Zakaz używania słowa „Wielkanoc” w wielkanocnym pochodzie, obdarowywanie dzieci „wiosennymi kulkami” (a nie wielkanocnymi jajkami), określanie Wielkiego Tygodnia „tygodniem nienawiści” – to tylko niektóre przykłady ataków wyznawców politycznej poprawności na święta Wielkiej Nocy. Wielka Niedziela dla każdego katolika jest najważniejszym wydarzeniem w ciągu roku liturgicznego.W tym dniu, obchodząc zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, chodzimy całymi rodzinami na msze rezurekcyjne i zasiadamy do stołów, w Polsce zaś tradycyjnie dzielimy się święconym jajkiem. Jest to dla nas czas wielkiej radości z odkupienia przez Syna Bożego naszych grzechów oraz nadziei na zbawienie i życie wieczne. I choć zdawać by się mogło, że powód tej radości i nadziei – Jezus Chrystus – jest głównym punktem Wielkiego Postu, Wielkiego Tygodnia i Wielkiej Niedzieli, zachodni postępowcy uważają inaczej.

Świąteczny zajączek agentem Chrystusa Ateizujące się coraz bardziej Niemcy, gdzie co czwarty ankietowany nie wie, dlaczego obchodzi się Wielkanoc, nie mają w swoich zwyczajach święcenia pokarmów i dzielenia się jajkiem (nie mówiąc o obrzędach religijnych), a za najistotniejszy moment tego dnia uważają szukanie przez dzieci świątecznego zajączka podczas uroczystego śniadania. Zabawa, która powoli wkrada się również do polskich domów, polega na ukryciu przed dzieckiem słodkości (czy to w mieszkaniu, czy w ogrodzie). Jeśli dzieci jest więcej niż jedno, organizuje się również konkursy: kto znajdzie więcej zajączków lub jajeczek z czekolady, wygrywa. Rodzinna atmosfera oraz wspólne biesiadowanie niemal całkowicie wyparły wśród Niemców (dotyczy to także wielu innych narodów) religijny aspekt świąt. Ale okazuje się, że świąteczny zajączek, będący dla większości katolików symbolem komercjalizacji i sekularyzacji Wielkiej Nocy, coraz częściej na Zachodzie uważany jest za narzędzie… chrześcijańskiej indoktrynacji.

Choć pomysł szukania przez dzieci świątecznych zajączków z czekolady oraz wręczania jajeczek z niespodziankami i innych drobiazgów nie ma tak naprawdę nic wspólnego z religijnym przeżywaniem Zmartwychwstania Pańskiego, władzom Indian River School District w USA (największy okręg szkolny w stanie Delaware) wydał się „dyskryminujący inne wyznania”. Tamtejsi urzędnicy wydali zatem w 2011 roku specjalne zalecenie, wedle którego żadna szkoła w okręgu nie może obchodzić świąt Wielkiej Nocy – czy to poprzez formułowanie niewłaściwych (czytaj: religijnych) wypowiedzi, czy przez świąteczny wystrój sal, czy też poprzez rozdawanie dzieciom słodyczy. Na „czarną listę” trafił także właśnie świąteczny zajączek. Zdaniem urzędników, jego eksponowanie może ograniczać wolność innych wyznań i obrażać niechrześcijan.

„Wiosenne kulki” i ogródek z jogą W tym samym 2011 roku władze jednej z publicznych szkół w Seattle (stan Waszyngton) zakazały używania przez pracowników sformułowań „jaja wielkanocne” wobec plastikowych jajek ze słodyczami – i zaleciły zastąpić tę „niepoprawną” nazwę określeniem „wiosenne kulki”. Dyrekcja parków w tym samym mieście nakazała z kolei usunięcie słowa „Wielkanoc” z ogłoszeń reklamujących popularną w USA zabawę, polegającą na chowaniu w różnych miejscach i odnajdowaniu wielkanocnych jajek (a raczej „wiosennych kulek”). W tej sytuacji nie dziwi, że prezydent USA Barack Obama zapomniał w 2011 roku o zwróceniu się do chrześcijan na Wielkanoc. W tym samym czasie uczczone przez głowę amerykańskiego państwa zostały islamskie Id-al-Fitr i Ramadan oraz żydowska Pascha, mające – zdaniem prezydenta – wyjątkowy charakter. A jak prywatnie obchodził Dzień Zmartwychwstania Pańskiego prezydent USA? Po powrocie z mszy w kościele baptystów zorganizował w Białym Domu pogadanki o odchudzaniu i tzw. yoga garden (ogródek z jogą), na które zaprosił m.in. „katolików” popierających aborcję (na zdjęciu otwierającym artykuł prezydent USA spożywa z rodziną i współpracownikami uroczystą, żydowską paschę – 2013)

„Wystąp przeciw tygodniowi nienawiści” Ataki na święta Wielkiej Nocy zdarzają się coraz częściej w\ placówkach – przynajmniej nominalnie – katolickich. W Wielki Czwartek 2009 roku University of Notre Dame, prestiżowy prywatny uniwersytet katolicki w Indianie (absolwentką tej uczelni jest m.in. Condoleezza Rice), ogłosił cykl imprez odbywających się w tygodniu po Wielkiej Nocy, których celem było promowanie – jak to określono – „ducha otwartości”. W ramach projektu wyświetlono m.in. film opowiadający historię młodego homoseksualisty, syna kobiety głębokiej wiary, który chcąc spełnić oczekiwania matki, zaczyna uczęszczać do wspólnoty prezbiteriańskiej. Szybko jednak okazuje się, że nietolerancja Kościoła jest tak porażająca, iż doprowadza chłopaka do samobójstwa, a to z kolei jego matkę do wewnętrznej przemiany. „Modlitwy za Bobbiego” („Prayersfor Bobby”) – bo taki tytuł nosił film – wpisały się idealnie w hasło całej inicjatywy: „Wystąp przeciw tygodniowi nienawiści”. Studenci „katolickiego” uniwersytetu z woli jego władz obchodzili także po Wielkiej Nocy Dzień Milczenia (Day of Silence), wyrażając w ten sposób sprzeciw wobec rzekomego prześladowania homoseksualistów na amerykańskich uczelniach. Przekaz projektu był jasny: katolicyzm, potępiając homoseksualistów, sam dopuszcza się grzechu i dlatego należy tę religię zwalczać. Podobną linię walki z katolicyzmem podjęły szkoły w australijskim Sydney. Władze tamtejszych placówek zakazały używania słowa „Wielkanoc” podczas… Parady Wielkanocnej. Taki zabieg ma oficjalnie na celu wpojenie młodzieży tolerancji religijnej i uświadomienie, że na wiosnę jest wiele innych, nie tylko chrześcijańskich uroczystości religijnych. Jeszcze większe obostrzenia wprowadzono w australijskich przedszkolach. Według przepisów z 2011 roku, za nakłanianie dzieci do takich „czynności religijnych” jak ubieranie bożonarodzeniowej choinki czy chowanie i szukanie wielkanocnych jajek ośrodkom grozi grzywna nawet do 50 tys. dolarów.

Przystanki świeckości na Drodze Krzyżowej Polityczna poprawność ma się dobrze nie tylko w USA i Australii. Przypomnijmy, że w wydanym dwa late temu kalendarzu Unii Europejskiej (przedmowę do polskiej edycji napisał europoseł Janusz Lewandowski) zabrakło Wielkiej Nocy, choć jednocześnie umieszczono w nim święta żydowskie, muzułmańskie czy hinduistyczne, nie mówiąc o takich wydarzeniach jak Halloween czy Walentynki. Z kolei w Wielkiej Brytanii coraz więcej problemów sprawiają administracji tzw. hot cross buns – znane od wieków na Wyspach drożdżowe bułeczki ze znakiem krzyża, spożywane tradycyjnie w Wielki Piątek. Przysmaki wycofywane są z państwowych szkół i szpitali, gdyż – jak twierdzą urzędnicy – mogą obrażać niechrześcijan. Magdalena Zuraw

Urlopy macierzyńskie, czyli ukłon w stronę biurokracji 17 marca br. weszła w życie ustawa o przedłużonych urlopach macierzyńskich – połączenie macierzyńskiego i rodzicielskiego daje teraz w sumie rok płatnego zwolnienia z pracy z tytułu urodzenia dziecka. Czy każda kobieta wydająca na świat potomka na tym skorzysta? Okazuje się, że nie. Przywilej dotyczy tylko pań zatrudnionych na umowę o pracę. W polskich warunkach chodzi głównie o kobiety zatrudnione przez państwo. Jak wiadomo, o etaty najłatwiej w państwowych instytucjach, urzędach itp. Pracodawcom prywatnym nie opłaca się zatrudniać na stałe prawie nikogo, a co dopiero kobiety mające w planach urodzenie kilkorga dzieci. Premier w swoim hojnym geście zapomniał zupełnie o tych pracujących dorywczo, na umowę o dzieło, zlecenie, w ramach wolontariatu lub o takich, które z powodu ciąży w ogóle nie zdążyły podjąć pracy albo po prostu nie mogły jej znaleźć. Powiedzmy sobie wprost: w obecnym kształcie systemu zatrudnienia taka ustawa dodatkowo utrudni kobietom, nawet tym bezdzietnym, znalezienie pracy. W efekcie pracownice budżetówki i urzędów będą trzymać się mocno, a pań, które dopiero co zaczynają życie zawodowe, wystraszeni pracodawcy będą unikać jak ognia, zwłaszcza tych w stanie błogosławionym. Niestety, dzięki obowiązującemu w Polsce systemowi podatkowemu, kobieta w ciąży przynosi ekonomicznie same straty – najpierw są urlopy, a po nich praca matki, posiadającej małe dzieci, jest mało efektywna: ciągłe urlopy, zwolnienia. Takie sytuacje po prostu nie mogą mieć miejsca w prywatnym

przedsiębiorstwie, gdzie ważny jest sensowny rachunek ekonomiczny. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zatrudni w swojej firmie nawet wykształconej i operatywnej kobiety, jeśli będzie ona średnio co dwa lata znikać na okres około 20 miesięcy (zwolnienie w czasie ciąży plus urlop macierzyński), dodatkowo dochodzą jeszcze zwolnienia lekarskie na dziecko w czasie chorób. Firmy prywatne muszą się liczyć z utrzymaniem na rynku, w państwowych nikt się tym nie przejmuje – tam obecność lub absencja danego pracownika nie robi większej różnicy dla funkcjonowania całego urzędu, nikt też nie zastanawia się nad dochodowością i rentownością danej instytucji. Przedłużone urlopy macierzyńskie dodatkowo obciążą budżet państwa, a przecież nie rozwiążą problemu kobiet spodziewających się dziecka. Urzędniczka podczas urlopu macierzyńskiego będzie pobierać wynagrodzenie, podczas gdy kobiecie nigdzie nie zatrudnionej – z tytułu urodzenia dziecka – nie przysługuje nawet ubezpieczenie zdrowotne, chyba że jest zarejestrowana w Urzędzie Pracy jako osoba bezrobotna lub podpięta pod ubezpieczenie męża. Dodatkowo pozostaje ona tylko na utrzymaniu ojca swoich dzieci, którego pensja – i tu leży istota problemu – obciążona jest podatkami na pokrywanie kosztów m.in. niepotrzebnych etatów urzędniczych. Jak więc inaczej można nazwać taką sytuację, jeśli nie ukłonem premiera w stronę rozbudowanej biurokratyczno-urzędniczej machiny w celu zaskarbienia sobie jej wdzięczności, która co kilka lat może mu pomóc przy wyborczych urnach… Sibiga

Straszliwa wiedza Recenzja wystawiona Jego Świątobliwości Franciszkowi przez dyrektorkę Teatru Ósmego Dnia w Poznaniu panią Ewę Wójciak wywołała burzę w szklance wody przede wszystkim dlatego, że poznańskie władze, które z jakichś powodów mają już pani Wójciak dosyć, postanowiły wykorzystać okazję, by spuścić ją z wodą. Tymczasem czasy są ciężkie i o dyrektorską posadę wcale nie jest tak łatwo, zwłaszcza w „kulturze”, gdzie wszystkie możliwe posady pozajmowane są przez sprytnych i wyszczekanych chałturników. Mamy tedy do czynienia ze swoistą wspólnotą interesów. Chałturnicy zainteresowani utrzymaniem własnych posad przeciwni są wszelkim ruchom kadrowym „w kulturze” i dlatego tak stadnie zareagowali w obronie posady pani Ewy Wójciak. Do stada „ludzi kultury” przyłączyło się stado „ludzi nauki” z niezawodnym panem prof. Hartmanem. Nawiasem mówiąc, słyszałem, że pan prof. Hartman przekonywał niedawno jakiegoś telewizyjnego gryzipióra, jakoby nie istniały moralne przesłanki przemawiające za wyższoscią prokreacji spontanicznej nad zaplanowaną. Ponieważ pan prof. Hartman, niezależnie od swoich zainteresowań naukowych, jest działaczem żydowskiej loży B`nai B`rith o wielkich ambicjach, to nie jest wykluczone, iż przypadkowo zdradził jakiś nowy projekt, który starsi i mądrzejsi pragną narzucić narodom mniej wartościowym. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak spontaniczna prokreacja zostanie zakazana, a przynajmniej wysoko opodatkowana, a alternatywą będą tzw. małżeństwa resortowe, rozpowszechnione za pierwszej komuny wśród funkcjonariuszy MSW. Nie byłoby powodu, by zajmować się tymi stadnymi protestami, gdyby nie pogląd wypowiedziany en passant przez jednego z sygnatariuszy, pana Lecha Raczaka, że „wolność ekspresji, nawet wulgarnej, jest święta”. To jest pogląd – można powiedzieć – rewolucyjny, bo z jednej strony myślę, że wśród sygnatariuszy protestu pan Raczak nie jest odosobniony, a z drugiej strony wyroki niezawisłych białostockich sądów skazujące kibiców za skandowanie: „Donald, matole, twój rząd obalą kibole!”, pod pretekstem znieważenia „konstytucyjnego organu państwa”, oraz demonstantów za deklarację: „Nie chcemy przepraszać za Jedwabne” – żadnych protestów wśród człowieków kultury i nauki nie wzbudziły.

Czyżby człowieki nie wiedziały, że „wolność ekspresji, nawet wulgarnej, jest święta”? Niemożliwe, skoro wie o tym nawet pan Lech Raczak! Niepodobna tedy wyjaśnić tego zagadkowego fenomenu inaczej, jak tylko okolicznością, że zarówno człowieki kultury, jak i człowieki nauki skądś wiedzą, kiedy wolno im protestować w imię „świętej wolności ekspresji”, a kiedy lepiej podkulić ogon pod siebie. Najwyraźniej musi istnieć jakaś straszliwa wiedza, że taki dajmy na to ekspresyjonizm czy nawet impresyjonizm jest „święty”, nawet gdy „wulgarny”, podczas gdy inne formy ekspresji piętnowane są z całą surowością prawa jako „język nienawiści”. W swoim czasie niezależne media głównego nurtu podniosły niebywały klangor, kiedy okazało się, że na jakimś młodzieżowym pikniku uczestnicy unosili w górę ręce w rzymskim pozdrowieniu. Jeśli dobrze sobie przypominam, to zarówno czlowieki „kultury”, jak i „nauki” natychmiast przybrały poważny, oskarżycielski ton, że „no pasaran” i w ogóle. Tymczasem okazuje się, że niepotrzebnie, bo przecież to tylko taka sama forma „ekspresji”, jak każda inna, i to nawet nie „wulgarna”, a zatem – „święta”, kto wie, czy nawet nie podwójnie? Bo chyba nie zależy to od tego, kto się wulgarnie ekspresjonizuje, że jeśli, dajmy na to, ekspresyjonizuje się wulgarnie pani Ewa Wójciak, to wszytko jest „święte” i gites tenteges, a jeśli, dajmy na to, Zenek Dreptak w bramie puści wiąchę, to w sądach grodzkich będzie miał przechlapane? Ciekawe, co sądzą o tym filozofowie, przynajmniej ci, którzy podpisali protest – bo chyba coś sądzą? SM

31/03/2013 „Szkoda, że się „kryzys”nałożył na Święta Wielkanocne” - powiedział przed Świętami Wielkanocnymi pan premier Donad Tusk, najlepszy premier III Rzeczpospolitej bankrutującej, między innymi przez pana premiera Donalda Tuska i jego pomysły gospodarcze, związane głównie z wydatkami.. Uprawia tzw. ekonomię popytową, właściwą myśleniu socjalistycznemu.. A socjalizm- wiadomo- wcześniej czy później musi zbankrutować.. Tym bardziej, że bankowscy grandziarze pilnują wypływającej gotówki z Polski.. Żeby wypływała w dużej ilości i w terminie.. Jak to mówiła propaganda PRL-u, którą można zapoznać się na płytach DVD wydanych w kolekcji „Wprost:”” stonka ziemniaczana ten amerykański nieproszony gość z Kolorado”. Dzisiaj stonka zagnieździła się w polskich kieszeniach , a pochodzi ze Wschodniego Wybrzeża.. Nie z Kolorado.. Bardzo przyjemnie jest wysłuchać pana premiera, jak nam współczuje, że „ kryzys” akurat przyszedł w Święta Wielkanocne. Lepiej by było, żeby nie przeszedł- to jasne! I nie przyniósł go ze sobą pan premier Donad Tusk.. To też chyba jasne- przecież nie mógł nam tego zrobić. To w takim razie kto spowodował” kryzys”? Jak nie Donald Tusk i jego partia obywatelska, nie Prawo i Sprawiedliwość, nie Polskie Stronico Ludowe i nie Sojusz Lewicy Demokratycznej.? No i na pewno nie obywatele z Ruchu Palikota. Oni jeszcze nie rządzili, choć nie poprzestają na konstruowaniu kolejnych ustaw, kierowanych od razu do sejmowego kosza.. Nie podoba im się resztka cywilizacji łacińskiej, w której resztkach jeszcze żyjemy.. Chcieliby jak najszybciej jej resztki zlikwidować. Żeby żyć… No właśnie- w czym żyć? Jak ONI wszyscy tego nie zrobili podnosząc podatki, rozbudowując pasożytującą biurokrację, pętając nas wydumanymi przepisami, marnotrawiąc miliardy złotych – to musiał to zrobić sam Pan Bóg, żeby nam zrobić na złość. Albo natura- jak wolą niewierzący w Chrystusa Pana. No bo kto? Ci co rządzą i nas zadłużają – przecież nie!. Pan Bóg na złość- swoim Dzieciom. Pan Bóg łasy na odsetki od pożyczonych kapitałów.. W końcu jesteśmy Dziećmi Bożymi.. I Ojciec Niebieski nam taką traumę zgotował.? Własny ojciec..(???). Musi to być straszny ojciec, dla swoich Dzieci, a miał być Sędzią Sprawiedliwym, który za dobre wynagradza a za złe- karze.. I akurat w Święta Wielkanocne, kiedy Zmartwychwstawał.. Dziwne? Dziwne, bo jak pan premier Donald Tusk mówi o” kryzysie”, to zawsze tak, że jak mówi, to wygląda to, jakby był po naszej stronie- po stronie ofiar kryzysu.. Jesteśmy razem po tej samej stronie- „kryzysu”.” Kryzys” nas nie dzieli. „Kryzys” nas łączy we wspólnym niepokoju o siebie i losy demokratycznego państwa prawnego, które systematycznie bankrutuje, i wydaje się, że nie ma dla niego ratunku.. Musi się pogrążyć w chaosie długów, głupoty, wariactwa codziennego.. Nie pierwszy raz ofiary i kat ze sobą w jednym uścisku.. Razem, wspólnie, kolektywnie- ku przyszłości bez” kryzysu”, czyli tak naprawdę rezultatu rządów głupoty i nieodpowiedzialności.. W końcu w każdym kołowrotku w końcu może pęknąć nić, tak jak gwint w dokręcanej śrubie.. Ale ktoś tę śrubę dokręca- przecież nie dokręca się sama.. A kołowrotkiem kręcą jak oszalali.. Jak ktoś śrubę dokręca i pieniądze wyprowadza, to „kryzys” musi nastąpić wcześniej czy później.. I oczywiście szkoda, że nałożył się na Święta Wielkanocne, pan premier ma rację- mógł się nałożyć na Święta Bożego Narodzenia.. Moim skromnym zdaniem na pewno przedłuży się i nałoży na Świata Bożego Narodzenia, a właściwie oba te Święta są winne, że się na nie nałożył.. Gdyby nie było Świąt chrześcijańskich nie miałby się na co nałożyć i być może nie mielibyśmy żadnego „:kryzysu”. A tak mamy i mieć będziemy, bo ci co „ kryzys” wywołali, nie mają pomysłu, jak z „kryzysu „ wyjść.. Bo żeby niego wyjść, trzeba po prostu iść w inną stronę niż do tej pory, w stronę dokładnie przeciwną, a to nie mieści się w konwencji rządzenia przyjętej w roku 1989 podczas tzw. przemian. To znaczy głównie chodzi o napełnianie pieniędzmi banków i żeby odsetki były jak najwyższe. Bo chodzi o to, żeby z niewolników demokratycznego państwa prawnego wyciągnąć najwięcej, ile się da,, W końcu 42 miliardy złotych rocznie – to nie w kij dmuchał.. To są tylko odsetki od zaciągniętych przez państwo – w naszym imieniu- długów.. A inne długi? Długi zbiurokratyzowanych samorządów? Pułapka samorządowych długów polega na tym, że trzeba wziąć kredyt z banku, żeby móc” skorzystać” z unijnej dobroczynności.. A prywatne długi „ obywateli” demokratycznego państwa prawnego? 17 milionów Polaków tomie w mniejszych lub większych długach- 1,5 miliona ich nie spłaca , bo zapętliło się na Amen. Przepraszam za słowo” amen”- wszystkich niewierzących.. Amen dla tych wszystkich, którzy dali się wciągnąć w pętlę zadłużenia. I naprawdę szkoda, że „ kryzys” nałożył się na Święta Wielkanocne, bo pieniądze są wyprowadzane z Polski poprzez sieć uprzywilejowanych supermarketów o charakterze ponad narodowym, a są to duże pieniądze idące w miliardy złotych. W ciągu ostatnich 5-7 lat- 80 miliardów złotych(???) Polacy i Polska nic z tego nie ma, bo uprzywilejowane sieci likwidują małe polskie firmy, wytwarzając wielkie bezrobocie, razem z rządem, który eliminuje miejsca pracy – poprzez podwyższanie podatków i opłat.. Coraz bardziej wygląda to na likwidację polskiego małego handlu i polskich przedsiębiorstw.. Żeby zostały tylko zachodnie sieci handlowe. Polacy z własnego kraju- precz! No i wyjeżdżają! Oczyścić Polskę z Polaków.. A wielkie sieci pracujące bez podatków, robiące złote interesy, w raju podatkowym jakim jest dla nich Polska. Ale nie dla Polaków.. Dla Polaków to piekło podatkowe.. I szkoda, że „ kryzys” nałożył się na Święta Wielkanocne, bo ponad narodowe firmy ubezpieczeniowe też z Polski wyciągają niezły grosz idący w miliardy złotych.. Można się ubezpieczyć na wszystko, ale najlepsze interesy robi się na przymusie.. NFI – to już historia i nieudany eksperyment, który się nie udał. Pan Lewnadowski w nagrodę został czerwonym komisarzem Unii Europejskiej, państwa obcego Polsce i Polakom.. I nie mógł się udać, bo z założenia był poroniony.. Wyprowadzono z Polski kolejne miliardy…. Tak jak w 1991 , gdy pan profesor Leszcze Balcerowicz trzymał przez szesnaście miesięcy stałą wartości złotówki do dolara, w ramach wolnego rynku gry walutowej Jeden dolar- 9500 złotych. Wyprowadzono wtedy z Polski około 27 miliardów dolarów.. Kto o tym wiedział- zarobił, kto nie- stracił.. O FOZZ- nie będę nawet wspomniał.. Tego i tak nikt nie policzy- ile miliardów złotych skradziono.. Otwarte Fundusze Emerytalne, to też świetny interes.. Na przymusie trzymania u nich pieniędzy robią kokosy firmy zarządzające Funduszami wyprowadzają z Polski.. Oblicza się różnie, ale może to być 20, a może 30 miliardów złotych rocznie(???) Kto to wszystko wie i za nimi trafi? Polska i jej” obywatele” są obrabowywani na różne sposoby- wszystko – ma się rozumieć – w ramach demokratycznego prawa, a nie bezprawia.. I nie być” kryzysu”(???) To jest rezultat prowadzonej polityki rabunku finansów Polski i Polaków.. Jak nam wszystko zabiorą- to dopiero będzie” kryzys”.. I naprawdę szkoda, że „ kryzys” nałożył się na Święta Wielkanocne.. Tu premier ma rację! Ale może zastopowałby wprowadzanie olbrzymich sum z naszego kraju i zlikwidował wszelkie przywileje zachodnich firm? I zrobił prawdziwie wolny rynek, bez reglamentacji, ale przy poszanowaniu równości podmiotów krajowych i zagranicznych.. A MY? Alleluja! Chrystus Zmartwychwstał! WJR

Straszliwa wiedza Recenzja wystawiona Jego Świątobliwości Franciszkowi przez dyrektorkę teatru „Ósmego Dnia” w Poznaniu, pania Ewę Wójciak, wywołała burzę w szklance wody przede wszystkim dlatego, że poznańskie władze, które z jakichś powodów mają już pani Wójciak dosyć, postanowiły wykorzystać okazję by spuścić ją z wodą. Tymczasem czasy są ciężkie i o dyrektorska posadę wcale nie jest tak łatwo zwłaszcza w „kulturze”, gdzie wszystkie możliwe posady pozajmowane są przez sprytnych i wyszczekanych chałturników, którzy jeśli nawet talent mają mały, to przecież swego upilnować potrafią. Mamy tedy do czynienia ze swoistą wspólnotą interesów; chałturnicy zainteresowani w utrzymaniu własnych posad, przeciwni są wszelkim ruchom kadrowym „w kulturze” i dlatego tak stadnie zareagowali w obronie posady pani Ewy Wójciak. Do stada „ludzi kultury” przyłączyło się stado „ludzi nauki” z niezawodnym panem prof. Hartmanem. Nawiasem mówiąc, słyszałem, że pan prof. Hartman przekonywał niedawno jakiegoś telewizyjnego gryzipióra, jakoby nie istniały moralne przesłanki przemawiające za wyższością prokreacji spontanicznej nad zaplanowaną. Ponieważ pan prof. Hartman, niezależnie od swoich zainteresowań naukowych, jest działaczem żydowskiej loży B’nai B’rith o wielkich ambicjach, to nie jest wykluczone, iż przypadkowo zdradził jakiś nowy projekt, który starsi i mądrzejsi pragną narzucić narodom mniej wartościowym. Czyż w przeciwnym razie trzeba by dostarczać moralizantom dowodów wyższości prokreacji spontanicznej nad zaplanowaną? W tej sytuacji tylko patrzeć, jak spontaniczna prokreacja zostanie zakazana, a przynajmniej - wysoko opodatkowana, a alternatywą będą tzw. „małżeństwa resortowe”, rozpowszechnione za pierwszej komuny wśród funkcjonariuszy MSW. Nie byłoby powodu, by zajmować się tymi stadnymi protestami, gdyby nie pogląd wypowiedziany en passant przez jednego z sygnatariuszy, pana Lecha Raczaka, że „wolność ekspresji, nawet wulgarnej, jest święta”. To jest pogląd, można powiedzieć, rewolucyjny, bo z jednej strony myślę, że wśród sygnatariuszy protestu pan Raczak nie jest odosobniony, a z drugiej strony, wyroki niezawisłych białostockich sądów, skazujące kibiców za skandowanie „Donald matole, twój rząd obalą kibole!”, pod pretekstem znieważenia „konstytucyjnego organu państwa” oraz demonstrantów za deklarację: „nie chcemy przepraszać za Jedwabne” - żadnych protestów ani wśród ludzi chał..., to znaczy pardon - oczywiście ludzi „kultury i nauki imienia Józefa Stali...” - to znaczy oczywiście nie Józefa Stalina, bo tak nazywa się tylko ten pałac w Warszawie - więc te wyroki żadnych protestów wśród człowieków kultury i nauki nie wzbudziły. Czyżby człowieki nie wiedziały, że „wolność ekspresji, nawet wulgarnej, jest święta”? Niemożliwe, skoro wie o tym nawet pan Lech Raczak! Niepodobna tedy wyjaśnić tego zagadkowego fenomenu inaczej, jak tylko okolicznością, że zarówno człowieki kultury, jak i człowieki nauki, skądś wiedzą, kiedy wolno im protestować w imię „świętej wolności ekspresji”, a kiedy lepiej podkulić ogon pod siebie, a mordę wsunąć w kubeł. Najwyraźniej musi istnieć jakaś straszliwa wiedza, że taki dajmy na to ekspresyjonizm, czy nawet impresyjonizm jest „święty” nawet gdy „wulgarny”, podczas gdy inne formy ekspresji piętnowane są z całą surowością prawa jako „język nienawiści”. W swoim czasie niezależne media głównego nurtu podniosły niebywały klangor, kiedy okazało się, że na jakimś młodzieżowym pikniku uczestnicy unosili w górę ręce w rzymskim pozdrowieniu. Jeśli dobrze sobie przypominam, to zarówno człowieki „kultury”, jak i „nauki” natychmiast przybrały poważny, oskarżycielski ton, że „no pasaran” i w ogóle. Tymczasem okazuje się, że niepotrzebnie, bo przecież to tylko taka sama forma „ekspresji”, jak każda inna i to nawet nie „wulgarna”, a zatem - „święta”, kto wie, czy nawet nie podwójnie? Bo chyba nie zależy to od tego, kto się wulgarnie ekspresjonizuje; że jeśli, dajmy na to, ekspresyjonizuje się wulgarnie pani Ewa Wójciak, to wszytko jest „święte” i gites tenteges, a jeśli dajmy na to, Zenek Dreptak w bramie puści wiąchę, to w kolegium do spraw wykroczeń będzie miał przechlapane? Ciekawe, co sadzą o tym filozofowie, przynajmniej ci, co podpisali protest - bo chyba coś sądzą? SM

Szanowni Czytelnicy i Uczestnicy Forum! Jak wiadomo, przedstawiciele „judeochrześcijaństwa”, a więc nurtu nawiązującego do ewangelicznych faryzeuszów, który dzisiaj przeżywa prawdziwy renesans w środowisku „Gazety Wyborczej”, a zwłaszcza - z najweselszym tam dziale religijnym - więc przedstawiciele „judeochrześcijaństwa” coraz głośniej zaczynają przebąkiwać, że Zmartwychwstanie Jezusa nie było „faktem historycznym”, a tylko rodzajem uczuciowej projekcji apostołów, którzy bardzo tego pragnęli. Słowem - tak pragnęli, aż zaczęli mieć halucynacje. Nietrudno się domyślić, że przyczyną tych krętactw jest fragment Ewangelii wg. św. Mateusza, opowiadający, jak to rzymscy żołnierze z posterunku wyznaczonego do pilnowania grobu Jezusa, opowiedzieli kapłanom i starszym ludu, co się naprawdę wydarzyło, a ci, „po naradzie”, przekupili żołnierzy, by puścili w obieg plotkę, iż ciało Jezusa wykradli uczniowie. Na tym przekręcie ufundowany jest cały dzisiejszy judaizm i każda Wielkanoc jest dla „dialogu z judaimem” momentem niesłychanie kłopotliwym. Gdyby tedy za podszeptem faryzeuszów, zwanych obecnie „judeochrześcijanami”, Kościół po cichu przyjął, iż Zmartwychwstanie Jezusa nie było faktem historycznym, to wszyscy chrześcijanie mogliby nie tylko oddać się sławnemu „dialogowi”, ale nawet - przejść na judaizm - bo chrześcijaństwo nie miałoby już najmniejszego sensu - co jeszcze w starożytności przewidział św. Paweł. Pokazując tedy „judeochrześcijanom” gest Kozakiewicza, z okazji Świąt Zmartwychwstania Pańskiego składam wszystkim, a w szczególności - tym z Państwa, którzy wsparli wolne słowo materialnie, albo moralnie - najserdeczniejsze życzenia zdrowia, chrześcijańskiej pogody ducha i wszelkiej pomyślności, dedykując zarazem okolicznościowy panegiryk jeszcze z czasów sarmackich, ukazujący w prostych słowach nie tylko właściwe naświetlenie teologiczne, ale również wyrażający umiejętność cieszenia się tymi Świętami:

„Jak Febus jasny wychodzi z podcienia

Tak Jezus Chrystus z grobu, spod kamienia.

Śliczna lilija w ogródku rozkwita,

Panna Maryja z Jezusem się wita.

Jedzie Jezus, jedzie,

Zabiera nam śledzie,

Daje takie czasy:

Jajka i kiełbasy!”

SM

O wyższości sodomitów nad Żydami Szybkie zmiany mądrości etapu stawiają nas przed koniecznościami dotychczas nie tylko nie znanymi, ale nawet trudnymi do wyobrażenia. Jeszcze do niedawna świat wydawał się uporządkowany; na samym szczycie hierarchii starsi i mądrzejsi, potem narody silniejsze, potem takie sobie, a na końcu te najgłupsze, które za pośrednictwem swoich autorytetów moralnych myślą, że to wszystko naprawdę. Jeśli nawet ta hierarchia nie wszystkich zadowalała, to nie da się ukryć, że przecież była. Tymczasem teraz w tę przedustawną harmonię wkradł się zamęt. Niby wszystko jest po staremu, niby na szczycie hierarchii nadal rozpierają się starsi i mądrzejsi - ale pojawiły się niepokojące sygnały. Oto były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa nie tylko poskarżył się, że na skutek odwołania obstalowanych już wykładów stracił 70 tysięcy dolarów, ale w dodatku zdradził objawy tak zwanego zmiękczenia rury, co przybrało postać tłumaczeń, że został „wrobiony” przez dziennikarza. Wprawdzie kto słucha pana prezydenta Wałęsy, ten sam sobie szkodzi, ale ten przypadek wypada nam rozebrać z uwagą, bo nie o pana prezydenta Wałęsę tu chodzi, tylko o porządek świata. Te 70 tysięcy dolarów pan prezydent Wałęsa miał stracić na skutek odwołania obstalowanych już wykładów z powodu jego wypowiedzi na temat sodomitów - że powinni siedzieć na końcu sejmowej sali, a najlepiej - za murem. Dotychczas takie, a nawet jeszcze gorsze represje spadały tylko na „antysemitów”, to znaczy - nieszczęśników, na których zagięła parol jakaś klika żydowskich szowinistów. Czyż nie pamiętamy pożałowania godnego przypadku Marlona Brando, któremu takie kliki zaczęły grozić, że rozsmarują go na podłodze - aż słynny filmowy twardziel złożył samokrytykę, niczym wzorowy towarzysz za komuny - no a potem zaraz wziął i umarł? I słuszna jego racja - bo jeśli ktoś nie ma odwagi, by sprostać roli twardziela, to cóż - pora umierać. Co prawda, jak przekonałem się na lotnisku w Ottawie w Kanadzie, oprócz tej aroganckiej, butnej i agresywnej międzynarodówki, jest również taka o wektorze przeciwnym o 180 stopni - dyskretna, ale też istnieje - niemniej jednak wydawało się, że te wszystkie poważne zastawki, te wszystkie pułapki i surowe kary zarezerwowane są dla antysemitników, to znaczy - nieszczęśników, którzy z jakiegoś powodu podpadli klikom żydowskich szowinistów. Tymczasem były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju żadnej takiej klice nie podpadł, przeciwnie - wszystkie po staremu bronią go przed zarzutami o tajne współpracownictwo z SB, dożywotnio pozbawiając przyzwoitości każdego, kto ośmiela się mieć w tym względzie jakieś wątpliwości - a przecież wykłady ze stratą 70 tysięcy dolarów zostały odwołane. Wygląda na to, że kliki żydowskich szowinistów utraciły monopol na rozdzielanie certyfikatów przyzwoitości. Dotychczas bowiem do nich właśnie należało ostatnie słowo, ponieważ wystarczyło oskarżenie, albo nawet niejasne podejrzenie o „antysemityzm” - a podejrzany, nie mówiąc już nawet o oskarżonym, usuwany był z grona człowieków przyzwoitych do ciemności zewnętrznych, gdzie - jak wiadomo - tylko płacz i zgrzytanie zębów. W ten sposób żydowskie kliki zmonopolizowały politykę kadrową zarówno na lewicy, jak i na prawicy. Jeden przyzwoity rozpoznawał drugiego przyzwoitego po zapachu, do czego, ma się rozumieć, trzeba było specjalnego nosa - i wszystko wydawało się ustalone raz na zawsze. Ale teraz, kiedy się okazało, że z grona człowieków przyzwoitych może być usunięty noblista i „mędrzec Europy” - wprawdzie były, niemniej jednak, w dodatku wyłącznie za krytykę sodomitów - to chwieją się fundamenty światów. Jeśli bowiem Żydzi utracili monopol na wystawianie certyfikatów przyzwoitości, to pojawiła się straszliwa wątpliwość, czy nadal plasują się na szczycie światowej hierarchii, czy też dopuścili, by od tyłu zaszli ich podstępni sodomici i strącili z piedestału? Jakby tego było mało, to dyrektor firmy Sarbuck Howard Schultz oświadczył, że firma będzie popierać związki sodomitów i gomorytów, żeby tam nie wiem co. I nie zmienił zdania nawet gdy na mieście pojawiły się nawoływania do bojkotu sprzedawanej tam kawy, więc najwyraźniej ma w tym jakiś interes. Ale jeżeli sodomici dyktują co jest interes, a co nie jest, to czyż to nie nieomylny znak, że wysuwają się, albo już się wysunęli na pierwsze miejsce w światowej hierarchii? Kropkę nad „i” postawiła pani Joanna Szczepkowska, ta sama, co 4 czerwca 1989 roku okłamała nas mówiąc, że ma dla nas dobrą wiadomość, mianowicie, że właśnie upadł komunizm - oświadczając, że „nie może być tak”, że sodomici nieustannie poddają „nas” - to znaczy - ludzi już raz zakwalifikowanych do grona przyzwoitych - „egzaminowi z tolerancji”. To rzeczywiście niepokojące - bo nie po to, dajmy na to, pani Szczepkowska, przez tyle lat zadawała gwałt własnej spostrzegawczości i rozsądkowi by uzyskać upragniony certyfikat, żeby teraz jakiś sodomita bez ceregieli poddawał ją egzaminowi nie tylko jak gdyby nigdy nic, ale w dodatku - na zupełnie inny temat! Ale skoro słynny sodomita Jacek Poniedziałek natychmiast wezwał ją do „opamiętania”, więc każdy widzi, że to nie żarty. Wiem coś o tym, bo przed laty, kiedy jeszcze sodomici próbowali się do wszystkich przymilać, byłem zaproszony do telewizyjnego programu z ich udziałem. Pokazano tam m.in. felieton filmowy o istniejącej podobno w każdym sodomickim klubie kanciapie w której panują egipskie ciemności, a bywalcy w tych ciemnościach rżną się bez opamiętania z kim popadnie, sami nie wiedząc z kim. Już mniejsza o to, że panującego tam smrodu nie są w stanie rozproszyć nawet najsilniejsze dezodoranty - ale co to za ideał?! W takim właśnie duchu przemówiłem do panów Biedronia i Poniedziałka, wytykając im właśnie ten śmierdzący gównem ideał, który próbują narzucić wszystkim normalnym ludziom. W odróżnieniu od pana Biedronia, pan Poniedziałek sprawiał wrażenie, jakby się zreflektował, ale nie - chodziło mu tylko o taktykę - że z tą kanciapą wyszli trochę przed orkiestrę, że trzeba powoli, cierpliwie i metodycznie. W sukurs przyszedł mu zresztą natychmiast pan dr Janusz Majcherek, pouczając mnie, co to jest tolerancja. Wydawało mi się bowiem, że tolerancja oznacza cierpliwie znoszenie (tolere) czegoś, z czym się nie zgadzam, czym się brzydzę, co uważam za szkodliwe, a nawet niebezpieczne - w imię jakiejś wyższej racji, np. miłości bliźniego, czy pokoju społecznego - ale ta cierpliwość nie jest bezgraniczna. Jeśli taki obrzydliwiec próbuje gwałcić mnie nawet przez uszy, czy oczy, to w tym momencie cierpliwość się kończy i powstaje problem - kto tu kogo. Tymczasem pan doktor Majcherek pouczył mnie, że tak może było kiedyś, a teraz tolerancja oznacza akceptację. Znaczy - kanciapa nie tylko musi mi się podobać, ale w ramach egzaminu z tolerancji powinienem tam pójść i przeżyć to sam. W tej sytuacji łatwiej zrozumieć również panią Joannę Szczepkowską. Okazuje się, że totalniactwo nie zniknęło, a tylko - jak przenikliwie zauważył prof. Boguslaw Wolniewicz - „mutuje”. Mądrość tego etapu głosi, że sodomici - d’abord, nawet przed Żydami, którzy chyba jednak nie ustąpili im miejsca na zawsze, ani oczywiście - bezinteresownie. Ciekawe, jaki mają w tym interes - bo że mają, to rzecz pewna - quod erat demonstrandum. SM

"WARSZAWSKA GAZETA" JAKUB BERMAN TAJNE PRZEMÓWIENE CZY NADAL OBOWIĄZUJĄ ZALECENIA BERMANA?( TYTUŁ „WARSZAWSKIEJ GAZETY„ 22 MARCA 2013 R.). JAKUB BERMAN

Jakub Berman (ur. 23 grudnia 1901 w Warszawie, zm. 10 kwietnia 1984 w Warszawie) – polski działacz komunistyczny , wiceprezes Rady Ministrów, poseł na Sejm Ustawodawczy oraz na Sejm PRL I kadencji, członek Komisji Wojskowej Biura Politycznego KC PZPR, nadzorującej ludowe Wojsko Polskie od maja 1949 roku. Urodził się w Warszawie w rodzinie żydowskiej, jako syn Isera (Izydora) i Guty (Gustawy). Ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. W 1924 roku został członkiem Związku Młodzieży Komunistycznej, a w 1928 roku – Komunistycznej Partii Polski (KPP). Po niemieckim najeździe na Polskę w 1939 roku zbiegł do Związku Sowieckiego. W 1941 roku został jednym z redaktorów „Sztandaru Wolności” – organu Komunistycznej Partii Białorusi. W latach 1941 - 1943 był kierownikiem polskiego kursu w szkole komunistycznej w Kusznarenkowie, szkoląc działaczy Polskiej Partii Robotniczej . W grudniu 1943 powołano go na sekretarza wydziału krajowego Związku Patriotów Polskich (ZPP), z Wandą Wasilewską prezesem ZPP. Współorganizator Centralnego Biura Komunistów Polskich oraz Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (PKWN) w ZSRS (1944), w latach 1944 - 1948 członek Biura Politycznego PPR, następnie do maja 1956 członek Biura Politycznego PZPR, w latach 1952–1954 członek Prezydium Rady Ministrów, a w latach 1954–1956 wiceprezes Rady Ministrów. Uchwałą Prezydium KRN z 19 lipca 1946 „w wyróżnieniu zasług na polu dwuletniej pracy nad odrodzeniem państwowości polskiej, nad utrwaleniem jej podstaw demokratycznych i w odbudowie kraju" został odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. W latach 1949–1954 był członkiem Komisji Biura Politycznego KC PZPR ds. Bezpieczeństwa Publicznego, nadzorującej aparat represji stalinowskich w Polsce, współodpowiedzialny za zbrodniczą działalność Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Koordynował przygotowywania licznych procesów politycznych, prześladowania kilkusettysięcznej rzeszy członków AK i NSZ. W drugiej połowie lat 40. XX wieku tak umocnił swoją pozycję ,że stanowił wraz z Bolesławem Bierutem i Hilarym Mincem trójkę stanowiącą najściślejsze kierownictwo PZPR. W kwietniu 1945 roku Jakub Berman był sekretarzem stanu Rady Ministrów, członkiem Biura Politycznego PPR, członkiem Tymczasowego Rządu Jedności Narodu i sekretarzem Polej Syjonu. Bez zajmowania eksponowanych stanowisk, kierował ideologią partii komunistycznej oraz aparatem terroru. Był uważany za tzw. szarą eminencję. Miał kierowniczy udział w morderstwach politycznych wspólnie z ministrem bezpieczeństwa publicznego generałem dywizji Stanisławem Radkiewiczem. Od 1928 roku żonaty z Gustawą z d. Grynberg (1900–1978), z którą miał córkę Lucynę (ur. 1929), żonę Feliksa Tycha. Feliks Tych (ur. 31 lipca 1929 w Warszawie) – polski historyk i publicysta, w latach 1995–2006 dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego. W latach 1971–1987 pracował w Centralnym Archiwum Komitetu Centralnego PZPR. Jakub Berman zmarł w Warszawie. Pochowany jest na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. W kwietniu 1945 roku wygłosił przemówienie (TAJNY REFERAT TOW. JAKUBA BERMANA WYGŁOSZONY NA POSIEDZENIU EGZEKUTYWY KOMITETU ŻYDOWSKIEGO):

„Żydzi mają okazję do ujęcia w swoje ręce całości życia państwowego w Polsce i rozszerzenia nad nim swojej kontroli. Nie pchać się na stanowiska reprezentacyjne. W ministerstwach i urzędach tworzyć tzw. drugi garnitur. Przyjmować polskie nazwiska. Zatajać swoje żydowskie pochodzenie. Wytwarzać i szerzyć wśród społeczeństwa opinie i utwierdzić go w przekonaniu, że rządzą wysunięci na czoło Polacy, a Żydzi nie odgrywają w państwie żadnej roli. Celem urabiania opinii i światopoglądu narodu polskiego w pożądanym dla nas kierunku, w rękach naszych musi się znaleźć w pierwszym rzędzie propaganda z jej najważniejszymi działami - prasą, filmem, radiem. W wojsku obsadzać stanowiska polityczne, społeczne, gospodarcze, wywiad. Mocno utwierdzać się w gospodarce narodowej. W ministerstwach na plan pierwszy przy obsadzaniu Żydami wysuwać należy: Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Skarbu, Przemysłu, Handlu Zagranicznego, Sprawiedliwości. Z instytucji centralnych - centrale handlowe, spółdzielczość. W ramach inicjatywy prywatnej, utrzymać w okresie przejściowym silną pozycję w dziedzinie handlu. W partii zastosować podobną metodę - siedzieć za plecami Polaków, lecz wszystkim kierować. Osiedlanie się Żydów powinno być przeprowadzone z pewnym planem i korzyścią dla społeczeństwa żydowskiego. Moim zdaniem, należy osiadać w większych skupiskach, jak: Warszawa, Kraków; w centrum życia gospodarczego i handlowego: Katowice, Wrocław, Szczecin, Gdańsk, Gdynia, Łódź, Bielsko. Należy również tworzyć typowe ośrodki przemysłowe i rolnicze, głównie na ziemiach odzyskanych, nie poprzestając na Wałbrzychu i Rychbachu – (obecnie Dzierżoniów). W tych ośrodkach możemy przystosować przyszłe kadry nasze w tych zawodach, z którymi bylibyśmy słabo obeznani. Uznać antysemityzm za zdradę główna i tępić go na każdym kroku. Jeżeli stwierdza się, ze jakiś Polak jest antysemitą, natychmiast go zlikwidować przy pomocy władz bezpieczeństwa lub bojówek PPR jako faszystę, nie wyjaśniając organom wykonawczym sedna sprawy. Żydzi muszą pracować dla swego zwycięstwa, pracując jednocześnie nad zwycięstwem i gruntowaniem komunizmu w świecie, bo tylko wtedy i przy takim ustroju naród żydowski osiągnie najwyższą pomyślność i zabezpieczy sobie najsilniejszą pozycję. Są niewielkie widoki na to, by doszło do wojny. Jeśli Ameryka zacznie się szybko socjalizować, to tą drogą, mniejszych lub większych wstrząsów wewnętrznych i tam musi zapanować komunizm. Wtedy reakcja żydowska, która dziś trzyma z reakcją międzynarodową zdradzi ją i uzna, że rację mieli Żydzi stojący po drugiej stronie barykady. Podobny przypadek współdziałania Żydów całego świata, wyznających dwie rożne koncepcje ustrojowe - komunizm i kapitalizm - zaistniał w ostatniej wojnie. Dwa największe mocarstwa światowe, całkowicie kontrolowane przez Żydów i będące pod ich wielkim wpływem, podały sobie ręce. Trud Żydów pracujących wokół Roosevelta doprowadził do tego, że USA wspólnie z ZSRR wystąpiły zbrojnie do walki przeciwko Europie środkowej, gdzie była kolebka nowej idei, opartej na nienawiści do Żydów. Zrobili to Żydzi, gdyż wiedzieli, że w przypadku zwycięstwa Osi, a głównie hitlerowskich Niemiec, które doskonale przejrzały plany polityki żydowskiej, niebezpieczeństwo rasizmu stanie się w USA faktem dokonanym i Żydzi znikną z powierzchni świata. Dlatego też Żydzi sowieccy poświęcili dla tego celu krew narodu rosyjskiego, a Żydzi amerykańscy zaangażowali swoje kapitały. Należy się liczyć z dalszym napływem Żydów do Polski, ponieważ na terenie Rosji jest jeszcze dużo Żydów. Przed wkroczeniem Niemców, w poszczególnych miastach ZSRR było kilka skupisk Żydów polskich: Charków - 36.200, Kijów - 17.800, Moskwa - 53.000, Leningrad - 61.000, w zachodnich republikach 184.730. Żydzi skupieni w tych ośrodkach to przeważnie inteligencja żydowska, dawne kupiectwo żydowskie. Element ten jest obecnie szkolony w ZSRR. Są to kadry budowniczych Polski - tzn. zgodnie z projektem Politbiura - fachowcy ci obsadzać będą najważniejsze dziedziny życia w Polsce, a ogół Żydów będzie rozlokowany głownie w centrach kraju. Stara polityka żydowska zawiodła. Obecnie przyjęliśmy nową, zespalającą cele narodu żydowskiego z polityką ZSRR. Podstawową zasadą tej polityki jest stworzenie aparatu rządzącego, złożonego z przedstawicieli ludności żydowskiej w Polsce. Każdy Żyd musi mieć świadomość, że ZSRR jest wielkim przyjacielem i protektorem narodu żydowskiego, że jakkolwiek liczba Żydów w stosunku do stanu przedwojennego uległa olbrzymiemu spadkowi, to jednak dzisiejsi Żydzi wykazują większą solidarność. Każdy Żyd musi mieć wpojone to przekonanie, ze obok niego działają wszyscy inni, owiani tym samym duchem prowadzącym do wspólnego celu. Kwestia żydowska jeszcze jakiś czas będzie zajmowała umysły Polaków, lecz ulegnie to zmianie na naszą korzyść, gdy zdołamy wychować choć dwa pokolenia polskie. Według danych wojewódzkiego Komitetu Żydowskiego na terenie Śląska Górnego i Dolnego jest obecnie ponad 40.000 Żydów. Około 15.000 Żydów ma być zatrudnionych w osadnictwie. Powiat Rychbach (Dzierżoniów) i Nysa są przewidziane do tych celów. Akcja osadnicza jest finansowana z żydowskich funduszy zagranicznych i państwowych. Żydzi celowo tworzą nową, choć chwilowo nieznaczną koncentrację elementu żydowskiego, kładąc podwalinę pod zawód rolnika i robotników przemysłowych. Jest to budowanie podłoża szerszych celów politycznych.” Polak, który wykradł i opublikował stenogram referatu Bermana, został skazany na karę śmierci, zmienioną w drodze łaski na karę dożywotniego więzienia. Tekst TAJNEGO REFERATU TOW. JAKUBA BERMANA jest przedrukiem z książki „O Narodowych Siłach Zbrojnych " płk. dypl. Stanisława Żochowskiego, byłego Szefa Sztabu Dowództwa Sił Zbrojnych. Wyd. Retro, Lublin, 1994.

Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych – organ wykonawczy Szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego w zakresie planowania i dowodzenia wojskami operacyjnymi Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej - polskimi kontyngentami wojskowymi oraz innymi wydzielonymi jednostkami wykonującymi działania w ramach operacji wojskowych poza granicami Polski (operacje reagowania kryzysowego). Decydujące znaczenie dla sytuacji w stalinowskim Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego miał fakt, że głównym i niekontrolowanym przez nikogo w Polsce nadzorcą bezpieki w Biurze Politycznym KC PPR, a później Biurze Politycznym KC PZPR był żydowski komunista Jakub Berman, niezwykle dynamiczny i bardzo inteligentny „morderca zza biurka”. To on był też faktycznie osobą „numer jeden” w komunistycznym establishmencie w Polsce, „szarą eminencją” ówczesnej władzy, spychając w cień dużo mniej inteligentnego i bezbarwnego Bieruta. A przede wszystkim posiadając dużo lepsze od niego kontakty na Kremlu, w odróżnieniu od rządzącego Węgrami krwawego Mátyása Rákosiego, (właściwie Mátyása Rosenfelda) – węgierskiego komunistę pochodzenia żydowskiego i sekretarza generalnego Węgierskiej Partii Robotniczej. Berman nie pchał się jednak na czołowe stanowisko w Polsce. Jak później wyznał w rozmowie z Teresą Torańską (por. jej książkę „Oni”):

„Zdawałem sobie jednak sprawę, że najwyższych stanowisk jako Żyd, objąć, albo nie powinienem, albo nie mógłbym (…). Faktyczne posiadanie władzy nie musi wcale iść z eksponowaniem własnej osoby. Zależało mi, żeby wnieść swój wkład, wycisnąć piętno na tym skomplikowanym tworze władzy, jaki się kształtował, ale bez eksponowania się. Wymagało to naturalnie pewnej zręczności”. Wycisnął rzeczywiście straszne piętno na wszystkim, czym kierował, będąc głównym dysponentem krwawych bezpieczniackich rozpraw z narodem polskim. Dysponując potężnymi dźwigniami władzy był od początku bezwzględnym rzecznikiem stosowania polityki „twardej ręki”. Już jesienią 1945 roku mówił:

„(…)Należy utrzymać silną rękę nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz w stosunku do administracji, członków partii itp. Twarda ręka w bezpieczeństwie może wiele pomóc(…)”. Inspirował maksymalne stosowanie przemocy wobec PSL-owskiej opozycji, bez przebierania w środkach. W wystąpieniu na posiedzeniu Biura Politycznego KC PPR bezpośrednio po skrajnym zafałszowaniu przez komunistów wyborów ze stycznia 1947 roku mówił:

„(…)Zmobilizowałem wszystkie siły nacisku moralnego i fizycznego . Gdyby świat dowiedział się o prawdziwych wynikach wyborów na całym obszarze Polski, przypuszczono by na nas atak (…)”. Berman ponosi zdecydowanie największą odpowiedzialność za krwawy terror doby stalinizmu w Polsce, który nadzorował przez „swoich” ludzi, w bezpieczniackim syndykacie zbrodni, stalinowskich zbrodniarzy, głównie:

Romana Romkowskiego, (właściwie Nasiek (Natan) Grinszpan-Kikiel vel Natan Grünsapau–Kikiel, Feliks, Ernest, Jaszka)– żydowskiego działacza komunistycznego, generała brygady bezpieczeństwa publicznego Polski Ludowej,

Józefa Różańskiego , (właściwie Józefa Goldberga, po wojnie używającego imienia Jacek, jak i Józef) – prawnika, żydowskiego oficera NKWD i MBP, posła na Sejm Ustawodawczy,brata Jerzego Borejszy, Anatola Fejgina – żydowskiego działacza komunistycznego, wysokiego funkcjonariusza aparatu bezpieczeństwa PRL. Berman koordynował przygotowania setek procesów politycznych, prześladowania kilkusettysięcznej rzeszy członków Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich i Narodowych Sił Zbrojnych oraz bezwzględną, systematyczną walkę z Kościołem. Dyrektorom departamentów w MBP wielokrotnie zarzucał, że nie doceniają „roli kleru w dywersji przeciw naszej partii”. W przemówieniu na radzie partyjnej w marcu 1949 roku akcentował, że centralnym zagadnieniem jest rozwój agentury bezpieczeństwa, którą trzeba rozbudowywać z całym uporem. Zdecydowanie zwalczał jakiekolwiek próby uwzględnienia narodowej specyfiki w polityce PPR, szczególnie ostro przeciwstawiając się tego typu przejawom w działalności Władysława Gomułki. Należał do głównych rzeczników rozprawy z gomułkowszczyzną, atakując ją jako niebezpieczne „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”. Po sfabrykowanym procesie byłego komunistycznego ministra spraw wewnętrznych Laszló Rajka i straceniu go jako rzekomego „agenta Tito”, wystąpił na naradzie w KC PZPR solidaryzując się z katami Rajka i zapowiadając szukanie „polskich Rajków”. Prowadził konsekwentną politykę sowietyzacji i rusyfikacji polskiej kultury, dążąc do wytrzebienia polskiego narodowo-katolickiego sposobu myślenia. Ze względu na równoczesne łączenie przez Bermana nadzoru nad bezpieczeństwem i kulturą popularne stało się cyniczne powiedzenie, że odtąd w malarstwie dopuszczone będą wyłącznie trzy kierunki:

„fornalizm, ubizm i represjonizm”. Realizując za parawanem systemu komunistycznego skrajnie szowinistyczną politykę żydowską i tępiąc najlepszych polskich patriotów, nie zważał na konkretne zasługi represjonowanych w akcji ratowania Żydów. Bardzo wymowny pod tym względem był taki oto dialog Teresy Torańskiej z Jakubem Bermanem:

Torańska: – A zamykanie? Na przełomie 1948/1949 aresztowaliście członków AK-owskiej Rady Pomocy Żydom „Żegota”.

Berman: - No tak, objęło się szeroką gamą wszystkie organizacje związane z AK.

Torańska: – Proszę pana! UB, w którym wszyscy, lub prawie wszyscy dyrektorzy byli Żydami, aresztuje Polaków za to, że w czasie okupacji ratowali Żydów, a pan twierdzi, że Polacy są antysemitami, nieładnie.

Berman: - Źle się stało. Na pewno źle się stało (T. Torańska „Oni”, wyd. podziemne „Przedświt”, Warszawa 1985, s. 237). Usunięty w maju 1956 r. z kierownictwa partii i rządu, ostatecznie uniknął jakiejkolwiek kary (poza usunięciem go w maju 1957 r. ze składu KC i partii). Przez wiele lat spokojnie pracował jako recenzent-konsultant w redakcji historycznej partyjnego wydawnictwa “Książka i Wiedza”. Co więcej, ten największy zbrodniarz PRL-owski za rządów gen. Jaruzelskiego w grudniu 1983 roku został odznaczony w Sejmie Medalem Krajowej Rady Narodowej. Nawet po dziesięcioleciach, Berman, krwawy morderca zza biurka, nie odczuwał żadnych wyrzutów sumienia za zbrodnie popełnione na Polakach przez Żydów. Przeciwnie, dalej oskarżał Polaków o antysemityzm. Według Lebiediewa: „Bierut był całkowicie izolowany przez Bermana, Minca i Zambrowskiego, którzy w rzeczywistości sprawowali władzę i podejmowali kluczowe decyzje”. I ten fakt sowiecki ambasador uważał za wielce niepokojący, ponieważ „tacy kierowniczy działacze polscy jak Berman, Minc i Zambrowski nie uwolnili się od przesądów nacjonalistycznych”. Lecz w tym przypadku bynajmniej nie chodziło o nacjonalizm polski. Według Lebiediewa przywódcą tej grupy był Jakub Berman. Ten cytat pochodzi z tajnego raportu ambasadora ZSRR w Polsce Wiktora Lebiediewa do Wiaczesława Mołotowa z 10 lipca 1949 roku.

Literatura, źródła, cytaty:

Bogdan Musiał, Moskwa wybiera Bermana, Rzeczpospolita, 18 kwietnia 2009

http://forum.dlapolski.pl/viewtopic.php?t=926
http://www.jerzyrobertnowak.com/
http://polonuska.wordpress.com/
http://pl.wikiquote.org/wiki/Jakub_Berman

Aleszumm - blog

Prawdziwe przyczyny i mechanizm demontażu OFE Od około roku zapowiadam na tym blogu demontaż OFE. Pierwsza część tej operacji zostanie przeprowadzona w 2013 roku, żeby uniknąć upadku Polski z klifu fiskalnego. Jeżeli nie nastąpi ożywienie gospodarcze to dług będzie dalej rósł i w kolejnych latach OFE zostaną całkowicie zlikwidowane. Poniżej przedstawiam prawdziwe przyczyny likwidacji OFE oraz jakie będą tego skutki.

Przyczyny likwidacji OFE

- Już w 2013 roku deficyt w ZUSie (a bardziej precyzyjnie z FUS, największym funduszu zarządzanym przez ZUS) sięgnie 70 mld złotych. Czyli wartość zebranych składek ZUS będzie o 70 mld złotych mniejsza niż wypłaty emerytur i transfery do OFE. Tę kwotę musi dołożyć budżet, ale nie ma tych pieniędzy, więc musi emitować dużo obligacji żeby te pieniądze pożyczyć i przez to rośnie dług publiczny.

- Deficyt z ZUS można zmniejszyć albo podnosząc składki na ZUS, albo obniżając emerytury. Podniesienie składek na ZUS byłoby bardzo groźne dla gospodarki, bo podniosłoby koszty pracy i dobiło tysiące małych firm, które i tak cienko przędą w tych czasach. Obniżenie emerytur, na przykład w taki sposób że żadna emerytura nie przekracza 80 procent średniego krajowego wynagrodzenia uratowałoby ZUS przez bankructwem, ale emerytury to są prawa nabyte i prawdopodobnie taką decyzję unieważniłby Trybunał Konstytucyjny. Zatem piramida finansowa w ZUS narasta, ponieważ decyzje które mogłyby naprawić tę sytuację są niemożliwe do wdrożenia z powodów ekonomicznych lub polityczno-prawnych.

- Ale rząd nie może pozostawić tej sytuacji bez zmian, bo ryzykuje, że deficyt w ZUS będzie tak duży, że przyrost zadłużenia publicznego konieczny do sfinansowania tego deficyt spowoduje, że dług publiczny liczony kreatywną metodą podwójnego netto ministra Sami Wiecie Którego przekroczy 55 procent PKB. A wtedy, zgodnie z ustawą o finansach publicznych, rok później trzeba zrównoważyć budżet, czyli drastycznie podnieść podatki i obciąć wydatki. W efekcie takich działań Polska spadłaby z klifu fiskalnego w ciężką recesję, akurat w 2015 roku, czyli roku wyborów parlamentarnych. Co prawda co bardziej inteligentni posłowie PO już czują co się święci i będą zwiewać do Parlamentu Europejskiego w wyborach rok wcześniej, ale liderzy PO nie pozwolą na upadek z klifu fiskalnego, bo w roku wyborów do Sejmu byłaby recesja i bezrobocie mogłoby sięgnąć 20 procent. Przy takim bezrobociu w 2001 roku AWS zniknęło ze sceny politycznej, teraz podobnie mogłoby być z PO. Trzeba też pamiętać, że za dopuszczenie do tego, że dług publiczny przekroczy 60 procent PKB grozi Trybunał Konstytucyjny. Więc motywacje polityczne do uniknięcia upadku z klifu fiskalnego są tak silne, że można założyć, że zostanie zrobione wszystko co możliwe żeby tego upadku nie było. I jedynym politycznie dopuszczalnym obecnie rozwiązaniem jest demontaż OFE.

Metody likwidacji OFE Podobnie jak poprzednio, gdy w 2011 roku obniżono składkę do OFE, to będzie koronkowa robota, bo minister Sami Wiecie Który jest świetnym specjalistą od takiej “mokrej” roboty. Można przewidzieć kilka kroków:

- straszenie ludzi, czyli regularnie wypowiedzi funkcjonariuszy rządu o braku zaufania, o ryzyku. Ostatnie spadki na giełdach będą wykorzystane żeby ludzi przestraszyć jeszcze bardziej. Już teraz, po ostatnich wypowiedziach ministra Sami Wiecie Którego kilka osób mnie pytało, czy to prawda że OFE chcą ukraść nasze pieniądze. Takie działania medialne będą się nasilały.

- jak już ludzie zostaną przekonani, że OFE są dla nich groźne, to pokaże się, że jedyną alternatywą jest bezpieczny państwowy ZUS. Co więcej, będzie się przekonywało, że na dekadę przed emeryturą nie należy inwestować w akcje, bo to jest ryzykowne. Że lepsza jest inwestycja “w zapisy w ZUS na indywidualnych kontach”, bo przecież państwo gwarantuje, że emerytury będą wypłacane zgodnie z tymi zapisami. Te działania będą brutalnie skuteczne.

- w maju pojawi się projekt nowej ustawy, z bardzo profesjonalnie przygotowaną oceną skutków regulacji (OSR), która będzie pokazywała, że każdy przyszły emeryt zyska na przeniesieniu aktywów do ZUS-u. Oczywiście rząd nie powie ani słowa o tym, że ZUS jest piramidą finansową i za 10-20 lat może zbankrutować. Ważne, że nie zbankrutuje przed wyborami w 2015 roku, a co będzie potem to dla polityków na razie nie ma znaczenia.

- odbędzie się wielka narodowa debata, pojawią się “niezależne analizy” pokazujące że OSR rządu jest błędny. Debata zostanie wygrana przez ministra Sami Wiecie Którego, tak jak poprzednio. Sejm i Senat w ekspresowym tempie przegłosują zmiany. Część aktywów OFE trafi do ZUS-u. Po kilku latach reszta aktywów też trafi do ZUS i OFE przestaną istnieć. Decyzje będą zaskarżone do TK, który uzna działania rządu za zgodne z Konstytucją. Będzie długie merytoryczne uzasadnienie, ale bez znaczenia, bo proces demontażu OFE jest czysto polityczny. Jeżeli się go nie przeprowadzi to będzie upadek z klifu fiskalnego, a wybory 2015 roku w miażdżący sposób wygra opozycja. A nie sądzę, żeby taka zmiana była pożądana przez znaczącą część środowiska z którego wyłania się TK.

Efekty demontażu OFE

- Nie są znane szczegółowe propozycje, ale można przypuszczać, że do ZUS zostaną przesunięte przede wszystkim obligacje, a w OFE zostaną akcje i część obligacji. Dzięki temu obligacje które przejmie ZUS nie będą się liczyły do długu publicznego, i w grudniu 2013 roku nastąpi skokowy spadek oficjalnego długu publicznego, a ryzyko upadku z klifu fiskalnego zostanie dołożone w czasie o jakieś dwa lata, czyli poza wybory 2015 roku. Oczywiście o tyle samo lub nawet więcej wzrośnie ukryty dług w ZUS-ie, ale Polacy już tego nie zrozumieją, a na razie inwestorzy finansowi to ignorują. Do czasu.

- Ale jeżeli zostaną przeniesione tylko obligacje, to nie bezie z tego dodatkowej gotówki i dziura w ZUS przekroczy 70 mld złotych. Dlatego zostanie zawieszona w całości składka do OFE i dziura w ZUS spadnie o kilkanaście miliardów. To znowu kupi trochę czasu, może pół roku, może rok. Ale i tak operacja całkowitej likwidacji OFE będzie miała miejsce najpóźniej w 2016 roku.

- Jeżeli zostaną przeniesione też akcje, co jest mało prawdopodobne w 2013 roku, ale pewne w następnych latach, to będzie bardzo silny negatywny efekt dla giełdy, bo ZUS będzie sprzedawał akcje w celu pozyskania środków na emerytury.

- Ludzie oczywiście nie zrozumieją, że demontaż OFE jest dokładnie takim samym działaniem jak grabież depozytów na Cyprze. Tylko tam w zamian za zabrane depozyty ludzie dostaną nic nie warte akcje banków, a w Polsce w zamian za zabrane obligacje (o ratingu inwestycyjnym) i ewentualnie akcje firm ludzie dostaną nic nie warte zapisy w ZUS, który jest piramidą finansową. Ale to są zbyt skomplikowane rzeczy, żeby przebiły się do masowych mediów.

- W ciągu kilku lat wszystkie środki zebrane w OFE zostaną utopione w ZUS-ie, a potem Polska i tak spadnie z klifu fiskalnego, ale będzie to już nie za obecnej kadencji rządu, więc cel polityczny zostanie zrealizowany. Zastanówmy się przez chwilę. To wszystko zostanie zrobione dlatego, że politycy nie są w stanie narazić się wpływowym grupom interesów i ograniczyć wydatków, które trafiają do tych grup. Łatwiej pozbawić pieniędzy miliony ludzi, niż narazić się grupom interesów liczącym kilkadziesiąt tysięcy osób. Pokazywałem wielokrotnie, że można łatwo uzyskać oszczędności w wysokości 30-40 mld złotych corocznie, ale oczywiście trzeba się narazić różnym bardzo wpływowym ludziom. Ale jak widać się nie da, więc obecny system będzie trwał, ostatnie rezerwy będą przejadane, aż dojdzie co jego całkowitego załamania. I albo skończy się potężnym kryzysem, który wymusi odkładane reformy, albo po drodze będą podnoszone podatki co doprowadzi do stagnacji na wiele dekad. W każdym razie dobrych scenariuszy dla Polski już nie ma. A najsmutniejsze jest to, że w świetle planowanych przez Sami Wiecie Kogo działań, reforma emerytalna stała się jednym z najbzdurniejszych działań jakie kiedykolwiek w Polsce podjęto. Bo ZUS dalej pozostanie piramidą finansową, a jednocześnie stracono miliardy złotych w postaci pobranych przez PTE opłat, które w większości trafiły za granicę jako dywidendy. Trudno będzie ten absurd przebić. No może jeszcze ewentualna próba wejścia do euro w najbliższych latach może mieć podobne skutki. Rybinski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1998 148 973
98.148.973, DZIENNIK USTAW Z 1998 R
973
DzU.98.148.973, BHP
Dz U 1998 148 973 R Bezpiecze stwo i higiena pra 1
973
concert 973
waltze 973
973 Harry Potter And The Philosophers Stone partytura
973
marche 973
US Patent 514,973 Electrical Meter

więcej podobnych podstron