Szerzyciele postępu Podstawową wadą Amerykanów – i nie tylko, niestety, Amerykanów - jest to, że wszędzie usiłują upowszechniać metodę d***kratyczną. Jak widać: nie sprawdziła się nawet w Ameryce – ale to wyszło na jaw po ponad 200 latach. Natomiast wprowadzanie d***kracji np. w Afganistanie, Iraku lub Czeczenii jest po prostu absurdem. Tamtejsze „partie polityczne” owszem: utworzą się – lecz będą to po prostu inne nazwy na organizacje rodowe i plemienne. I będą używały d***kracji do niszczenia przeciwników. To już bardziej może sprawdzić się d***kracja w Polsce. Tu nie ma tak, by np. Małopolanie z Wielkopolanami zaczęli, uzyskawszy przewagę głosów, z dziką satysfakcją gnębić i niszczyć Dolnoślązaków i Mazowszan. Ja wiem, że rządy p. Ramzana Kadyrowa nie są ideałem dla Europejczyka. Ani dla mnie – wolałbym jakiegoś monarchę z Bożej łaski – ale skąd takiego wziąć w tym kraju? Wszelako p.Kadyrow, mordując morderców (często skrycie i bez sądu) potrafił zapewnić krajowi jaką-taką stabilność, a nawet rozwój. Co nie jest łatwe. Jak ktoś sądzi, że zrobiłby to lepiej - to niech się przez chwilę zastanowi - i naszkicuje: JAK?
A potem pomyśli, co stanie się w Iraku, gdy wyjdą z niego Amerykanie..
Jestem zachwycony! Bardzo się cieszę, że prawie wszyscy Komentatorzy w lot pojęli, że przykład panny NK (drastyczny - ale skrajne przykłady są najlepsze!) był tylko pretekstem do poruszenia tematu wychowywania młodego pokolenia. Kilka wątków rozwinę. Wyjątkiem była {Mewa}, która napisała: „Posługiwanie się czyjąś tragedią jako przykładem to kompletny idiotyzm. Co z tego że ktoś ją gwałcił i trzymał w zamknięciu – ważne, że słuchała radia i kształciła umysł..” Skomentował to od ręki {antares }: „Za wiele czasu Mewko poświęcałaś telewizji i za zbyt dobrą monetę brałaś bełkot nauczycielek - stąd te szały.” A poważnie: nikt przecież nie namawia do trzymania dzieci pod podłogą i gwałcenia – natomiast zimne i bezduszne wnioski należy wyciągać z każdej sytuacji. Hitlerowscy badacze prowadzili na skazanych na śmierć więźniarkach i więźniach rozmaite eksperymenty – często bardzo okrutne – ale to nie odbiera wartości uzyskanym w ten sposób wynikom! Odrzucenie ich – to zgoda, by cierpienia ofiar poszły na marne. {Grendler} słusznie zauważa: „Wystarczy po prostu żyć według zasad, które się krzewi. Nie mam telewizji i moje dziecko nie nabiera zwyczaju zasiadania i oglądania tego co jest. W zamian za to wybieramy filmy odpowiednie do jego wieku i ze zweryfikowanym przeze mnie przekazem więc "zakazany owoc" nie istnieje. Dużo czasu spędzamy spotykając się z innymi ludźmi, działając w domu (naprawy, trawnik, klocki itp.) i podróżując. Czasem mnie samego zaskakuje, jak umysł 6-latka potrafi się otworzyć i poprawnie wnioskować gdy dostaje prawdę na wejściu. Pozdrawiam wszystkich rodziców, którym zależy na losie ich dzieci”. O, właśnie: i w ten sposób nawet w nieludzkim świecie występuje selekcja naturalna! Celny i krótki komentarz dał { sebom}: „Temat wg. mnie jest interesujący, co nie znaczy, że musi być umieszczony w spocie wyborczym. Z drugiej strony JKM nie wziął pod uwagę inteligencji wrodzonej, przekazywanej genetycznie.”. Jednak, o ile pamiętam, rodzice panny Kampuschówny do orłów intelektu nie należą. Mimo to szansa, że była akurat wyjątkowo uzdolniona genetycznie, pozostaje. Podwójnie wadliwy komentarz dał {meldunek}: „Wniosek Korwin-Mikkego trochę dziwi: Radio jest dobre - więc telewizja jest zła (!?); Równie logiczny byłby wniosek: Skoro frytki tuczą, to najlepszym sposobem na odchudzenie jest boczek pieczony.”. Otóż jest kolosalna różnica pomiędzy radio, a telewizją: radio musi się wysilać – i sam człowiek musi się wysilać – by objąć sytuację; telewizja posługuje się dźwiękiem i obrazem – co umożliwia całkowicie bezmyślną percepcję. A poza tym: frytki tuczą – natomiast jedzenie pieczonego boczku (bez frytek oraz jakichkolwiek potraw mącznych) – akurat rzeczywiście odchu Natomiast ja w pierwszej chwili nie pojąłem komentarza, który umieścił {RzakiPak} piszący: „Zdobądź dużo kasy, poślij dzieciaka do szkoły prywatnej (może być od biedy państwowa - ale będzie ciężej, bo tam się zbierają "misjonarze"), zapłać odpowiednią łapówkę, aby twojemu dziecku notowano obecność i po sprawie. Socjalizm to piękny ustrój, w którym można załatwić dosłownie WSZYSTKO - wystarczy mieć kasę i odrobinę zuchwałości.” Nie zrozumiałem – i sparowałem: „NIE! Celem posyłania dziecka do szkoły nie jest bowiem zdobycie „świadectwa” - tylko to, by czegoś się nauczyło”. Nie miałem racji: {RzakiPak} chciał tylko powiedzieć, że za pieniądze można załatwić, że dziecko otrzyma ze szkoły papierki, które pokaże się Władzuchnie – a dziecko można już kształcić prywatnie. Niby tak – ale tu trzeba płacić trzy razy: raz w podatkach na szkołę reżymową, drugi raz za lipne świadectwa – i trzeci, za prawdziwą naukę. W innych ustrojach płaci się tylko raz. Trudno więc nazwać socjalizm „pięknym ustrojem” - chyba, że mamy system wartości jak w słynnej anekdotce o „nowych Ruskich”. Na przyjęciu w St.Petersburgu jeden się chwali: „Widzisz ten krawat? Dałem za niego w Nowym Jorku $500!”; na co drugi: „Ty frajerze! Ja w San Francisco zdobyłem taki sam za $1000!” JKM
Dwie komisje. Pojednanie na rosyjskich warunkach 25 maja odbyło się w naszym Sejmie wspólne posiedzenie komisji spraw zagranicznych polskiego Sejmu oraz delegacji komitetu do spraw międzynarodowych rosyjskiej Dumy Państwowej. Posiedzeniu przewodniczyli obydwaj szefowie komisji Andrzej Halicki z PO oraz komitetu Konstantin Kosaciow z rządzącej w Rosji partii "Jedinaja Rossija". Był to widomy znak wyraźnej poprawy stosunków pomiędzy Rosją a Polską, a raczej pomiędzy Platformą Obywatelską a tzw. jedinorosami. Punktem przełomu stała się - jak wskazywali deputowani rosyjscy - katastrofa smoleńska 10 kwietnia. Posiedzenie trwało cały dzień i podzielone zostało na pięć sesji tematycznych, obejmujące przeróżne kwestie, m.in. problemy gospodarcze, umacnianie bezpieczeństwa w Europie, zwalczanie piractwa i terroryzmu morskiego, handlu ludźmi oraz narkotykami.
Konstantin Kosaciow koryguje historię Polski Na początku omawiano sporne problemy historyczne wpływające na pogorszenie dobrosąsiedzkich relacji naszych krajów. W ramach tej dyskusji głos zabrał prof. Adam Daniel Rotfeld - polski współprzewodniczący grupy do spraw trudnych oraz dr Andrzej K. Kunert - nowy sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa (zastępujący tragicznie zmarłego w Smoleńsku Andrzeja Przewoźnika). Ich trud nie na wiele się zdał, gdyż rosyjski współprzewodniczący obrad Konstantin Kosaciow w swym podsumowaniu dyskusji wypowiedział kilka bulwersujących dla Polaków tez. Zarzucił on Polakom, że koncentrują się na polskich krzywdach, jakie nasz kraj zaznał z ręki Rosjan, natomiast zapominają o rosyjskich krzywdach z rąk Polaków. Wszak było tak, że gdy Polska była silniejsza od Rosji, to Polacy krzywdzili Rosjan, a gdy układ sił w ostatnich stuleciach się zmienił na korzyść Rosji, to konsekwencje tego ponosili Polacy. Wynikałoby z tego, że bilans krzywd jest wyrównany i nie ma o co toczyć spory. Pan Konstantin Kosaciow zapewne słuchał swoich rosyjskich ekspertów historycznych i nie słyszał z ich ust o takich rosyjskich ekscesach, jak rzeź Pragi przez rosyjskiego bohatera narodowego Aleksandra Suworowa - przedstawianego w Rosji jako wzór cnót (w Rosji są wciąż szkoły kadetów noszące nazwę suworowskich), nagminne mordowanie rannych powstańców podczas tłumienia Powstania Styczniowego 1863 roku, przymusowa rusyfikacja szkolnictwa i kultury w Priwislińskim Kraju itp. O znajomości historii najnowszej przez pana K. Kosaciowa świadczy fakt, że dla zrównoważenia polskich oskarżeń o haniebny pakt Stalina z Hitlerem w sierpniu 1939 roku zarzuca on Polsce udział w równie haniebnym pakcie monachijskim w 1938 roku. Co więcej, Polska wykorzystała - jego zdaniem - słabość Rosji bolszewickiej, by podczas konferencji pokojowej w Brześciu wymusić ustępstwa korzystne dla siebie. Pan Kosaciow zapomniał, że Polska była wtedy okupowana przez państwa centralne i Rosja bolszewicka jedynie zrezygnowała na ich rzecz ze swych praw do dawnego zaboru rosyjskiego. Wszak Polska stała się podmiotem prawa międzynarodowego, odzyskując niepodległość 11 listopada 1918 roku, zaś pokój brzeski zawarto w marcu 1918 roku. Co się tyczy konferencji monachijskiej, to jak powszechnie wiadomo - Polska nie była jej uczestnikiem i za jej wyniki nie ponosi odpowiedzialności. Nikt z obecnych na posiedzeniu historyków polskich, ani z lepiej w polskiej historii wyedukowanych posłów nie zabrał głosu, by skorygować wypowiedź rosyjskiego polityka.
Marszałek S. Niesiołowski chyli czoła przed demokracja rosyjską Dla równowagi zaznaczę równie kompromitującą wpadkę wicemarszałka Sejmu prof. Stefana Niesiołowskiego z PO. W swym przemówieniu podkreślił on, że jest niezmiernie szczęśliwy, mogąc powitać w Warszawie przedstawicieli demokratycznie wybranej Dumy Państwowej. By popisać się swoją znajomością najnowszej historii Rosji, wicemarszałek powiedział, że dotychczas Duma kojarzyła mu się z postacią marynarza Żelezniakowa, który na polecenie bolszewików ową Dumę rozpędził. Pan wicemarszałek jest profesorem biologii i zna się znakomicie na insektach, natomiast ze znajomością historii Rosji jest już gorzej. Duma carska, wybierana w wyniku zdobyczy rewolucji demokratycznej 1905 roku, nie była nigdy pełnoprawnym parlamentem i minister carski zabierając w niej głos, tak się zgodnie z prawdą wyraził: "U nas w Rosji, chwała Bogu, nie ma parlamentu". Epizod wspomniany przez pana wicemarszałka dotyczył Konstytuanty (po rosyjsku Ućrieditielnoje Sobranije) wybranej w głosowaniu demokratycznym już po zdobyciu władzy przez bolszewików w końcu 1917 roku. Ponieważ wybory wygrały wrogie wobec bolszewików demokratyczne stronnictwa socjalistyczne, Lenin i Trocki postanowili Konstytuantę rozpędzić. Zadanie to wykonał dowódca straży Pałacu Taurydzkiego, w którym odbywało się pierwsze i jedyne posiedzenie Konstytuanty, marynarz Anatolij Żelezniakow - zwolennik ruchu anarchistów. Porównywanie dzisiejszej rosyjskiej Dumy Państwowej do demokratycznie wybranej Konstytuanty jest jawnym nadużyciem, gdyż w putinowskiej Rosji nie ma wolnych i nieskrępowanych wyborów do parlamentu. Stwierdził to zresztą nasz kolega Michał Orzechowski na konferencji prasowej Kosaciowa i Halickiego, porównując deputowanych Dumy do odgórnych mianowańców oraz rady bojarskiej przy carze. Zapytał on przy sposobności posła A. Halickiego, dlaczego Rosja nie wpuszcza do siebie obserwatorów z OBWE dla obserwowania uczciwości wyborów? Widocznie ma coś do ukrycia w tej materii.
K. Kosaciow, zapytany na tej konferencji prasowej przez polskich dziennikarzy o list 5 Rosjan do polskich gazet, odparł, iż nie mają oni kompetencji do zabierania głosu, gdyż nie znają wyników śledztwa w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Tymczasem sygnatariusze listu protestowali przeciwko przemilczaniu w rosyjskich mediach treści orędzia Jarosława Kaczyńskiego do Rosjan i uprzedzali Polaków, że interesy władz rosyjskich oraz narodów sąsiadujących z Rosją nie są zbieżne. Na inne pytania K. Kosaciow odpowiadał z podobną precyzją.
W Polsce panuje bezbrzeżna rusofobia Na zakończenie konferencji prasowej wystąpił rosyjski dziennikarz, który po rosyjsku zarzucił polskim dziennikarzom rusofobię, zaś dla zilustrowania dramatycznych skutków antyrosyjskiej kampanii w polskich mediach już po polsku opowiedział historię, jak Rosjance mieszkającej w Polsce jej dzieci powiedziały: "Mamo, wracaj do Moskwy, bo Rosjanie zabili nam naszego prezydenta". Chciałem zapytać go o więcej szczegółów tej historii, jak również o proponowane przez niego środki zaradcze, ale on po zakończeniu konferencji prasowej wybiegł gdzieś w ślad za wychodzącym K. Kosaciowem i ulotnił się. W odróżnieniu od polskich posłów, którzy w swych wypowiedziach demonstrowali panujący w polskim Sejmie pluralizm, polemizując niejednokrotnie ze sobą, rosyjscy deputowani wobec Polaków demonstrowali jednolitą postawę. Z ich wypowiedzi nie sposób było wywnioskować, czy do Polski wysłano delegację złożoną z przedstawicieli jednej frakcji parlamentarnej - "jedinorosów", czy też również z innych. Biuro prasowe Sejmu niestety nie podało składu partyjnego delegacji Dumy. Dopiero z internetu dowiedziałem się, że pierwszy wiceprzewodniczący komitetu Leonid Kałasznikow jest członkiem KPRF, czyli komunistą. Na charakter wypowiedzi nie miało to wpływu. Wszyscy deputowani zajmowali wobec Polaków jedno, z góry uzgodnione stanowisko (takie przynajmniej odniosłem wrażenie, słuchając ich wypowiedzi). Stanowisko Rosji w każdym punkcie jest ich zdaniem słuszne. Polscy partnerzy jeśli polemizowali z nimi, to bardzo łagodnie, aby nie urazić drażliwych gości. Mówiąc o ostatnim konflikcie rosyjsko-gruzińskim o Południową Osetię, prof. Adam D. Rotfeld przekonywał Rosjan, że gdyby Gruzja była (wbrew opozycji Rosji) członkiem NATO, prezydent Micheil Saakaszwili nie mógłby podejmować swych decyzji o zastosowaniu sił zbrojnych samodzielnie, gdyż musiałby je skonsultować z innymi krajami NATO. Wyobrażam, co by się stało, gdyby ktoś powiedział Rosjanom, że zachowanie Gruzji broniącej przemocą integralności swego terytorium z punktu widzenia międzynarodowego prawa niczym się nie różniło od stanowiska Rosji siłą łamiącej prawo Czeczenii do niepodległości. Taka wypowiedź byłaby - ich zdaniem - skrajnym przypadkiem rusofobii. Antoni Zambrowski
Śmierć gen. Iwanowa Z Wiktorem Suworowem (Władimirem Rezunem) rozmawia przez telefon Antoni Zambrowski. - Co pan sądzi o tragicznej śmierci w Syrii gen. Jurija Iwanowa - wiceszefa GRU, czyli rosyjskiego wywiadu wojskowego?
- Nie mam oczywiście żadnych bezpośrednich informacji na ten temat. Stało się to przecież tysiące kilometrów od Londynu - miejsca, gdzie obecnie mieszkam. Niemniej informacja przekazywana nam w środkach przekazu jest zdumiewająca. Człowiek na stanowisku zastępcy szefa GRU idzie się kąpać w morzu i tonie! To zupełnie nieprawdopodobne. A gdzie była jego ochrona?! Przychodzi mi na myśl sprawa Wiktora Buta - rosyjskiego handlarza bronią na skalę światową, zatrzymanego w Tajlandii na żądanie Stanów Zjednoczonych. Działalność handlowa w zakresie dostaw zagranicę najnowszej broni rosyjskiej nie może się odbywać bez wiedzy i zgody Sztabu Generalnego oraz jego agendy GRU. Zatrzymanie Wiktora Buta wywołało olbrzymi skandal w świecie oraz w Rosji. Wobec tego zaczęto poszukiwać winowajców celem ich ukarania. Najlepiej można ukręcić głowę sprawie, kiedy się karze odpowiednio wybranego kozła ofiarnego. Nie dysponuję oczywiście żadnymi dokumentami w tej sprawie, ale wystarczy zwyczajna logika, by powiązać te dwa wydarzenia: głośne aresztowanie Wiktora Buta oraz tragiczną śmierć wiceszefa GRU. Znaleziono winowajcę skandalu, ale on niestety utonął w morzu.
- Czy jest to normalne, że wiceszef GRU jedzie zagranicę i posługuje się dokumentami na swoje własne nazwisko? - To się nie mieści w głowie! To świadczy o tym, w jak głębokim upadku znajduje się w Rosji aparat państwowy. Wyobraźmy sytuację, że samolot leci, a z jego silnika sypią się różne wkręty oraz inne podzespoły. Jest to ilustracja położenia spraw państwowych w Rosji. W tej sytuacji nie ma się czemu dziwić, nawet tak mało wiarygodnym sytuacjom, jak przypadkowa śmierć wiceszefa GRU.
- Czy można podejrzewać, że gen. Jurij Iwanow padł ofiarą tajnej wojny pomiędzy FSB a GRU? - Powtarzam, że wiem o tej sprawie tylko tyle, ile podają środki przekazu. Posiadam jednak pewne doświadczenia z czasów, gdy sam byłem funkcjonariuszem GRU. Wtedy KGB oraz GRU były śmiertelnymi wrogami. Obecnie ta wojna pomiędzy służbami sięga zenitu, gdyż zniknął organ nadrzędny nad nimi, jakim było za czasów ZSRR Biuro Polityczne KC KPZR. Po upadku Związku Rad KGB podzielono na części. Wyodrębniono z niego FSB, czyli tajną policję, FSR (Federalną Służbę Wywiadu), czyli dawny I Główny Zarząd KGB, oraz Federalną Służbę Ochrony prezydenta i innych dygnitarzy. Te poszczególne służby walczą ze sobą, by przejąć funkcje innych - konkurencyjnych - służb specjalnych. Poza tym służby specjalne pełnią funkcje opiekunów i nadzorców różnych dochodowych gałęzi gospodarki narodowej, jak przemysł naftowy czy zbrojeniowy. Wydobycie ropy naftowej, czyli Gazprom - to dziedzina, którą opiekuje się osobiście sam Putin. Ponieważ poszczególne gałęzie wydobycia lub wytwórczości mogą przynieść miliardy dolarów dochodu, służby specjalne gotowe są pozabijać się w walce o te dochody. Ludzie stojący na czele służb mają olbrzymie majątki ulokowane poza granicami Rosji - na Zachodzie. Są tam ich pałace, jachty, zamki, wille i to uzależnia rządzącą elitę Rosji od Zachodu. Dlatego Rosja może sobie pozwolić na konflikty zbrojne jedynie z Gruzją. Natomiast należy obawiać się powiązań rosyjskich elit ze światem przestępczym oraz przestępczej mentalności władców Rosji. Macki organizacji przestępczych powiązanych z władzami Rosji sięgają wielu krajów w świecie. Przede wszystkim dotyczy to przemysłu zbrojeniowego, który wbrew pozorom nie jest przemysłem państwowym. W istocie jest to prywatny interes władców Rosji i toczy się zażarta walka o udział w jego zyskach. Obecnie nie ma żadnego organu regulującego pracę służb specjalnych, zaś Putinowi nie zależy na ograniczeniu wszechwładzy FSB. Poszczególne służby toczą ze sobą iście feudalne wojny, ich kierownictwo walczy pomiędzy sobą o wpływy. Dlatego wcale byłbym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że to właśnie FSB stoi za śmiercią gen. Jurija Iwanowa. Nie jest to zresztą jedyny wypadek skrytobójczej śmierci rosyjskiego generała. Był przypadek gen. Lwa Rochlina, który w imię zbawienia Ojczyzny szykował zamach stanu. Zamordowano go cichcem w jego własnym domu. Był gen. Aleksander Lebiedź, którego załatwiono poprzez katastrofę lotniczą. Byli i inni generałowie, którzy zeszli z tego świata w dziwnych okolicznościach. Takie tragiczne śmierci są w Rosji nie czymś wyjątkowym, lecz obowiązującą regułą.
- Wypowiadane są hipotezy, że gen. Iwanowa zamordowano już w Rosji i za granicę, zaś do zaprzyjaźnionej Syrii przewieziono trupa. Czy nie jest to zbyt fantastyczna supozycja? - Dziś możliwe jest w Rosji wszystko. Bardziej realna jest jednak hipoteza, że to ofiara poczuła swąd i usiłowała uciec za granicę. Czujne służby udaremniły tę ucieczkę. Tak czy owak generał wiedział zbyt wiele, by można mu było wytoczyć proces, na którym mogło dojść do ujawnienia ważnych tajemnic. Najlepszym wyjściem była naturalna śmierć przez przypadkowe utonięcie w morzu.
- Powiadają, że gen. Jurij Iwanow odpowiadał m.in. za operacje wywiadowcze GRU na terenie Polski. A może wiedział zbyt wiele o okolicznościach katastrofy smoleńskiej samolotu z naszym prezydentem? Albo maczał w tej katastrofie palce? - Stosunek Rosji do śledztwa w sprawie smoleńskiej katastrofy nasuwa mi obawy, że nie wszystko tu toczy się jak należy. Gdyby Rosja istotnie była zainteresowana ujawnieniem prawdziwych przyczyn tragedii, to zachowałaby się zupełnie inaczej. Sprawa jest wyraźnie śmierdząca i GRU mogło maczać w tym palce. - Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał Antoni Zambrowski
19 września 2010 "Spisz się dla przyszłości Polski".. co jakiś czas słyszę w tzw. środkach masowego przekazu.. Rządzącym chodzi o to, żeby rolnicy ujawnili przed spiskującym przeciw nim, pardon- spisującymi ich własność, co u siebie mają w zagrodach, jaki majątek, jakie maszyny, czym dysponują.? A po co właściwie te informacje rządowi? I jeszcze - jak podkreśla czołowy propagator obowiązku spisowego, pan Cezary Żak, tak ten sam co obkleił się w całej Warszawie na bilbordach jako „ Europejczyk” przed Referendum Akcesyjnym - że spis jest obowiązkowy.(!!!) Taki dobry i właściwy, a obowiązkowy. Nie można odmówić spisującym informacji o tym co się u siebie w zagrodzie ma. Spisujący gwarantują tajność informacji. Taaaaak..? Obiecanki cacanki, a chłopom pańszczyźnianym socjalizmu - radość.. W manifestowaniu europejskości brały jeszcze wtedy udział dwie panie: pani Edyta Górniak i pani Ania Przybylska.. Dwie wielkie celebrytki, okraszające nam na co dzień pożytki płynące w statystowaniu demokracji. Bo wiadomo, że demokracja demokracją, ale tym wszystkim ktoś musi kierować.. Tak jak z wolnym rynkiem: może być , ale ktoś nim musi kierować.. Bo przecież nie może być żywiołu w ramach solidnego i prostego prawa w przypadku wolnego rynku. A w przypadku demokracji- tym bardziej, Wszak chodzi o władzę i nadzór nad niewolnikami demokratycznego państwa prawnego. Demokracja wymaga celebrytów, którzy – tak się przypadkowo składa- okupują okładki czasopism, robią karierę, są na widoku wszystkich zarabiając krociowe pieniądze.. Ale tylko od czasu do czasu popierają władzę w ich pomysłach.. Ot- tak ! Przypadkowo! Czy te panie i pan Cezary Żąk w ogóle wiedzą co to jest Unia Europejska i że jest to innego niż jeżdżenie swobodnie po Europie, które to jeżdżenie reguluje Traktat z Schengen? I że podpisanie go przez Polskę by wystarczyło żeby Polacy stali się „ Europejczykami” chociaż nimi są od zawsze? I nie musieliby słuchać wariackich decyzji płynących z siedliska socjalizmu europejskiego- Komisji Europejskiej.. Mielibyśmy socjalizm ciasny, ale własny.. A tak mamy europejski.. I jeszcze to bałamutne hasło, że ujawnienie wszystkiego co się ma jest związane z przyszłością Polski.(????). A niby to w jaki sposób obnażenie się przed państwem miałoby mieć coś wspólnego z przyszłością Polski? Tak jak obnażający się przed spacerującymi paniami młodzieniec w parku.. Też ma coś wspólnego z przyszłością Polski..?
Grzebanie po zakamarkach cudzej własności, okradanie z własności przy pomocy przemyślnego systemu podatkowego, obowiązkowość ujawniania tego co się ma- to symptomy chorego państwa zmuszającego człowieka zwanego dla niepoznaki obywatelem, do wywracania swoich kieszeni – jak to się mówi-do góry nogami. Jeśli coraz większa pustka w kieszeni wywrócona do góry nogami miałaby o czymś świadczyć , to o stanie zasobności „ obywateli” w demokratycznym państwie prawnym. Jak już państwo biurokratyczno- demokratyczne dowie się co kto jeszcze ma ,pomyśli, jakby tu jeszcze dobrać się do resztek tego co rolnicy mają.. Przy pomocy podatków.. Całość operacji sprawdzającej potrwa do 31 października bieżącego roku i będzie pomocne- jak twierdzi władza- do prowadzenia Wspólnej Polityki Rolnej Unii Europejskiej(???) A co ze Wspólną Polityką Obuwniczą Unii Europejskiej? Czy nie czas na prowadzenie wspólnych polityk w każdej dziedzinie gospodarczej? Żeby socjalizm wspólnotowy zabłysnął jaśniej. Biurokratycznie – bardziej zdecydowanie..I na ten wspólny rolniczy nonsens przeznaczają socjaliści europejscy połowę całego budżetu Unii Europejskiej.. Wiadomo- socjalizm kosztuje! I kończy się wtedy gdy zabraknie pieniędzy. Już powoli się kończy.. Ale jeszcze podniosą podatki, jeszcze napełnią, jeszcze przedłużą agonię.. Jeszcze ratują swoje socjalistyczne dzieło! Hałaśliwy koniec będzie wieńczył to wariackie dzieło.. Szefem Głównego Urzędu Statystycznego jest pan prof .dr Józef Oleński, którego na to stanowisko powołał pan Jarosław Kaczyński będąc premierem.. Właśnie dzisiaj w Spale pan prezes wraz z „ ekspertami” od statystki będą statystować w dożynkach tamtejszych chłopów pańszczyźnianych socjalizmu.. Wraz z pracownikami urzędu skarbowego z Łodzi będą pouczali chłopów- obywateli jak powinni spowiadać się z tego co posiadają. Żeby sami byli zadowoleni i zadowolone były urzędy.. Urzędy żeby zadowolone były bardziej.. W końcu to one żyją z tego co rolnik wpłaci do budżetu państwa demokratycznego a tym bardziej prawnego.. Rolnik wpłaca mało, a powinien więcej.. Powinien mieć na grzbiecie podatek dochodowy i zwiększony podatek ZUS- tak jak inni niewolnicy państwa demokratycznego i prawnego.. Tak twierdzą niektórzy budowniczowie państwa prawnego i demokratycznego.. Jak rolnikowi wprowadzą pełny ZUS i opodatkują go podatkiem dochodowym- to będzie koniec polskiego indywidualnego rolnictwa, którego komunie nie udało się zlikwidować, a uda się zlikwidować III Rzeczpospolitej- demokratycznej i biurokratycznej.... Pan prezes Józef Oleński, prof.dr habilitowany, uczestniczy w wielu seminariach i konferencjach, ostatnio było takie seminarium pt” Mniejszości narodowe i etniczne w Polsce na tle europejskim”, gdzie pan profesor wygłosił referat pt” Doświadczenie metodologiczne w badaniach narodowości w spisach na świecie”. Ciekawe to sprawy, bardzo interesujące.. Trochę kosztowne, ale czego nie robi się dla nauki? Pan Profesor Oleński był już przewodniczącym Komisji Statystycznej Organizacji Narodów Zjednoczonych, takiego naszego rządu, ale ponad Komisją Europejską i ponad naszym rodzimym rządem, jak to niektórzy mówią- marionetkowym..
Był też wiceprzewodniczącym Konferencji Statystyków Europejskich..(???) Był już na każdym szczeblu zarządzania nami, jeśli chodzi o statystykę.. A w latach 1992- 95 był również prezesem Głównego Urzędu Statystycznego.. -za rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Polskiego Stronnictwa Ludowego.. Przypominam, że obecną kadencję sprawuje z nadania Jarosława Kaczyńskiego.. Nie pamiętam, czy to Lord Acton, czy Aleksy de Tocquewille powiedział:” Są trzy rodzaje kłamstwa: kłamstwo zwyczajne, krzywoprzysięstwo i statystyka”.. No właśnie! Czy statystyka przypadkiem nie jest kłamstwem zwyczajnym złożonym na ołtarzu państwa demokratycznego no i oczywiście prawnego? Bo jeśli na jednym piętrze mieszkają dwie kobiety z mężami, a nie partnerami- jak to narzucają nam środki masowej dezinformacji- i jedna z pań zdradza męża dwa razy w tygodniu, a druga ani razu. To statystycznie rzecz biorąc każda zdradza męża w tygodniu raz.. A to przecież nieprawda? To po co socjaliści utworzyli urząd statystyczny jeszcze przed II wojną podczas budowy socjalistycznej II Rzeczpospolitej? I ile kosztuje utrzymanie tego kolosa mędlącego papiery? Nie cieszcie się państwo, że państwo dobiera się do „obywateli’ mieszkających na wsiach.. W dniach 1.04 do 30. 06 2011 odbędzie się Narodowy Spis Powszechny Ludności i Mieszkań(????) Dobiorą się również do nas- mieszkający w miastach.. Po co będą chodzić po domach? Nie mają tych wszystkich mieszkań i mieszkańców już spisanych. I opisanych w różnych wydziałach architektury i urzędach skarbowych.(????). Muszą chodzić i przeglądać kąty? Przy następnych organizowanych spisach będą spisywać wszystko co mamy w mieszkaniach.. Musi być pełna jawność. Już lewicowa młodzieżówka protestuje przeciwko odgradzaniu się co zamożniejszych mieszkańców od całości.. W Warszawie jest 400 takich osiedli! Które kłują w oczy lewicę.. Wszystko musi być obnażone i jawne publicznie.. Precz z prywatnością! „Bo uczciwy człowiek nie ma nic do ukrycia”- powtarzają o jakiś czas.. A czy uczciwy człowiek musi wszystko wywalać na zewnątrz, ku ucieszcie urzędników spisowych? Czemu to służy?- stawiam peerelowskie pytanie. I odpowiadam: władzy WJR
A więc tego się boicie, ptaszyny? Wiele działo się w ostatnich dniach - od krzyża do Zakajewa - ale podzielam opinię z piątkowego wpisu Aleksandra Ściosa, że wszystko to są rzeczy drugorzędne w porównaniu z umową gazową. Nic tak bardzo jak ona nie zadecyduje o suwerenności Polski, obecnej i przyszłej. I właśnie dlatego wrócę do artykułu sprzed tygodnia, w którym jedna rzecz osobliwie przykuła moją uwagę. Rozpocznijmy od przypomnienia faktów, które - mam nadzieję - w opozycyjnej blogosferze są już powszechnie znane: Lech Kaczyński od początku interesował się umową gazową. Powołał w tym celu także Zespół ds. Bezpieczeństwa Energetycznego w Kancelarii Prezydenta RP. Eksperci w nim zasiadający przedstawili mu raport, który miał dać prezydentowi argumenty w rozmowach z rządem na temat kształtu kontraktu gazowego czy też w podnoszeniu kwestii gazowych na forum instytucji unijnych. Dokument przekazany Lechowi Kaczyńskiemu, znany jako raport Naimskiego, był miażdżący dla rządu PO - PSL. 26 marca br. w Belwederze odbyło się spotkanie ekspertów poświęcone kwestiom gazowym, które wywołało olbrzymie oburzenie rządu. Główny wniosek płynący z przedstawionego wówczas raportu był bowiem taki, iż nieprawdą są słowa wiceministra Waldemara Pawlaka, jakoby poza Gazpromem Polska nie miała alternatywy dla dostaw gazu. - Mój raport prezydent Kaczyński odebrał jako bicie na alarm - podkreśla w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Piotr Naimski, były wiceminister gospodarki i członek Zespołu ds. Bezpieczeństwa Energetycznego. - W dalszym ciągu ta kwestia dostaw gazu jest niezałatwiona i grozi nam, że zakończy się w sposób bardzo dla nas niekorzystny - dodaje. Takiego samego zdania jest Janusz Kowalski, także członek prezydenckiego zespołu. Raport Naimskiego jasno mówi, że w rozmowach gazowych z Rosją przegrywamy na wszystkich siedmiu płaszczyznach negocjacji. Polska zgodziła się np. na osłabienie swojej pozycji w organach zarządzających polsko-rosyjską spółką EuRoPol Gaz. Wielką porażką było też dobrowolne zrzeczenie się przez EuRoPol Gaz egzekucji od Gazpromu roszczeń za tranzyt gazu w 2006 roku, w wysokości 25 mln dolarów, które rosyjskiej spółce nakazał zapłacić moskiewski sąd arbitrażowy (faktyczne długi Gazpromu były kilka razy wyższe). W konsekwencji tego straciliśmy także możliwość ubiegania się o wypłacenie przez Gazprom kolejnych, większych już roszczeń, tym razem za lata 2007-2009. Polscy akcjonariusze zgodzili się także na drastyczne obniżenie zysku netto spółki EuRoPol Gaz do 21 mln zł i przez to podatku płaconego do budżetu. Ale przede wszystkim Gazprom utrzymał także pozycję monopolisty w dostawach dla PGNiG aż do 2037 roku. Naimski podkreślał w swoim raporcie, że wyszliśmy naprzeciw strategicznym, długofalowym interesom Gazpromu, nie zabezpieczając interesu naszego państwa.Największy paradoks polega na tym, że to Komisja Europejska występuje w naszym interesie, a nie rząd, który odpowiada za ten stan rzeczy. - Nasz rząd występuje nie wiadomo w czyim interesie, ale na pewno nie w polskim - zaznacza Piotr Naimski. Dodaje, że prezydent Kaczyński prowadził korespondencję w tej sprawie z rządem, jednak bez rezultatu. - Tak więc stanowisko prezydenta było doskonale znane rządowi - mówi. Prezydent nie miał formalnych możliwości zablokowania tych szalenie niekorzystnych dla Polski umów z Gazpromem, bo "umowa jamalska jest umową rządową i to rząd jest w tym przypadku organem decydującym". Co prawda była swego czasu rozważana kwestia, czy - z racji tego, iż jest to umowa międzynarodowa - nie powinna ona podlegać ratyfikacji w Sejmie. Gdyby tak się stało, byłaby to ustawa ratyfikacyjna i podpisać musiałby ją prezydent. Jednak większość ekspertów rządowych stwierdziła, że ta umowa nie kwalifikuje się do trybu ratyfikacji sejmowej. - Tak więc decyzją tą głos decydujący to jest głos rządu i spółki, która kontrakt podpisuje - zaznacza Naimski.
Mimo to po zapoznaniu się z raportem Lech Kaczyński zastanawiał się nad prawnymi możliwościami zablokowania umów z Gazpromem. Działania te przerwała jednak jego dramatyczna śmierć 10 kwietnia pod Smoleńskiem, dokąd udawał się na uroczyste obchody upamiętniające polskich żołnierzy pomordowanych w Katyniu. Cóż więc zaskoczyło mnie w tym artykule? Otóż była to wyrażona na samym końcu sugestia osoby jak najbardziej fachowej: W opinii inż. Witolda Michałowskiego, redaktora naczelnego kwartalnika "Rurociągi" (autora wielu książek i artykułów poświęconych kwestiom gazowym), jeśli nie prezydent i nie premier, sprawę tego - jak to określa - "największego przekrętu stulecia" mogą ruszyć jeszcze chociażby związki zawodowe, "ogłaszając pogotowie strajkowe na wszystkich pięciu tłoczniach gazu, przez które gaz płynie z Syberii do Niemiec". - Gdyby ci ludzie zatknęli biało-czerwone flagi na tłoczniach tuż przy granicy i ogłosili pogotowie strajkowe do momentu uiszczenia przez Gazprom opłaty za tranzyt gazu, rząd musiałby zająć w tej sprawie stanowisko - mówi inż. Michałowski. Jak dodaje, rzecz rozgrywa się o niewyobrażalną sumę co najmniej 1,5 mld USD rocznie. Być może jest to tylko wyraz desperacji. Ale stawia to w nowym świetle rozgrywającą się właśnie bitwę o "Solidarność" - tę dawną i tę współczesną - oraz o zastąpienie niepokornego Śniadka potulnym Dudą. Wcześniej wskazywałem dwie przyczyny, powiązane zresztą ze sobą: polityka historyczna i wojna o mit założycielski pacyfikacja głównej (obok PiS-u) siły, wokół której mogłoby się skoncentrować społeczne niezadowolenie Teraz widzę, że Władza Miłości ma jeszcze bardziej bezpośrednią przyczynę, aby niespacyfikowanej "Solidarności" się obawiać. Jeśli słowa redaktora naczelnego "Rurociągów" są prawdziwe, ciągle może ona realnie przeszkodzić w realizacji największego przekrętu, do którego Władzę Miłości zobowiązano. Przekrętu, którego stawką, bez żadnej przesady, jest suwerenność kraju. Po raz kolejny okazuje się, że - tak jak w latach 1980-1981 i tak jak pod koniec lat osiemdziesiątych - bitwa o "Solidarność" jest bitwą o Polskę. Poprzednie dwie przegrano. Na trzecią porażkę pozwolić sobie nie można. Panie Januszu! Niech Pan nie pozwoli się odsunąć tak, jak odsunięto Walentynowicz, Gwiazdów, Wyszkowskiego, Kołodzieja... Panie Januszu! Niech Pan posłucha sugestii inżyniera Michałowskiego. "Solidarność" jest chyba rzeczywiście jedyną pozostałą siłą zdolną podjąć realną walkę w tej sprawie. Panie Januszu! Niech Pan pokaże cojones. Pokazał je Pan już co najmniej dwa razy w tym roku. Teraz pora na raz trzeci i najważniejszy. czepiec's blog
Stenogramy z czarnych skrzynek TU-154M – zagadki i wpadki – część III
Info z dnia 19 Września 2010: Stenogramy z czarnych skrzynek TU-154M - zagadki i wpadki - część III, wpis ten ukazał się na mojej stronie w dniu 4 Czerwca 2010 o godz.21.04 Dzisiejszy dzień spędziłem na przeglądaniu stenogramów rozmów pilotów TU-154M. Kolejny dzień analiz... Poniżej wybrane fragm. stenogramów.
Gdzie zniknął IŁ-76 ? W stenogramach można przeczytać fragmenty korespondencji innych samolotów, ale nie ma korespondencji pomiędzy Smoleńską wieżą kontroli lotów a samolotem IŁ-76 który nie zdołał wylądować w Smoleńsku z powodu mgły. Logiczne jest to że skoro IŁ-76 chciał wylądować to musiał komunikować się z wieżą. Dlaczego w stenogramie rozmów można przeczytać fragm. rozmów wieży z innymi samolotami a niema rozmów z IŁ-76?
Status lotu TU-154M 10.05.58.8 Samolot zgłoszony do kontrolera lotu jako Polish Air Force, a więc był to lot wojskowy, a nie cywilny. Dlaczego do lotu o statusie „wojskowy" zastosowano Konwencję Czikagowską mająca zastosowanie w lotnictwie cywilnym?
Konwencja o międzynarodowym lotnictwie cywilnym, podpisana w Chicago dnia 7 grudnia 1944 r. - Konwencja chicagowska (Dz. U z 1959 r. Nr 35, poz. 212, z późn. zm)
Korespondencja z samolotem „Aeroflot 141”
10.06.49.1 Kontroler lotu podaje do „141” wartość „133,425”
10.06.56.2 „141” domaga się potwierdzenia wartości „133,425”
10.06.59.7 Kontroler lotu pyta się „prawidłowo?”
10.07.01.5 „141” potwierdza, ale wartość inną tj. „33,425”.
10.07.02.5 Nieznana osoba coś zauważa i mówi „....3 ?”
10.07.59 zgłasza się „141”
10.08.02.1 Kontroler lotu potwierdza swoją pomyłkę i podaje inną, nową wartość „133,55”
10.08.06.1 „141” potwierdza przyjęcie nowej wartości „133,55”
10.10.23.9 Kolejna pomyłka kontrolera lotów, błędne wywołanie „białoruski 1085” poprawione na „1058” ( tzw. „czeski błąd”, zamienione dwie ostatnie cyfry )
10.10.46 Dowódca TU-154M kwituje błąd wieży, po jej pomyłce słowami „Nic takiego” Korespondencja między kontrolerem lotu a lotem „Aeroflotu 141” dotycząca częstotliwości radiowej z Mińskiem jest pełna pomyłek. Dowodzi to ,że kontroler lotu nie radził sobie z równoległym prowadzeniem dwóch samolotów i popełniał błędy.
Rozmowa z wieżą
10.12.28 Drugi pilot błędnie potwierdza wysokość „1058” na” 9” potem na „900” (zamiast na 9100).
10.12.31.7 Dowódca samolotu poprawia pomyłkę drugiego pilota i potwierdza prawidłowo „9100”
Stopy czy metry ?
10.22.34.3 „Szt” podaje 3900 stóp !!
10.22.45.2 Kontroler lotu podaje „descending 3600m” i” kontakt na częstotliwości 124”.
10.23.07 „Szt” potwierdza „3600m!!! kontakt” i „124”
"Szt" - nie jest opisany w legendzie stenogramu. Być może to Gen. Błasik
10.24.22.3 Kontroler lotu błędnie wywołuje nr PLF 1-2-0-1”, podaje widoczność 400m.
10.25.25.3 Kontroler lotu podaje „z kursem 40stopni zniżanie 1500m”
Na schemacie ścieżki lądowania jaką otrzymał LOT, zniżanie należy zacząć od 1050m dla wysokości decyzji odejścia 70m.
Stopy czy metry?
10.27.05.1 Drugi pilot pyta 600?
10.27.05.9 Nieznana osoba odpowiada: ”1500” (m ?)
10.27.07.8 Nieznana osoba poprawia na: „4900”. (stóp ?)
10.28.51.7 Drugi pilot nadal nie potrafi dogadać się z „Remkiem” co do grubości chmur i ich podstawy
Zrzut
10.27.58.8 Niezrozumiałe. „Zakończyłem zrzut, zniżanie na wschód”
10.28.04 „Pozwolili”
Oba zdania są rozdzielone wypowiedziami oznaczonymi jako anonimowe i nierozpoznane. Terminu "выброска" w rosyjskim lotnictwie używa się do określenia w zasadzie tylko dwóch rzeczy:
- DESANT (zrzut skoczków spadochronowych lub sprzętu) - "Выброска десанта"(np. zrzut)
- ZRZUT (ROZPYLANIE) PALIWA LUB INNEGO PŁYNU - "выброска топлива", o której ciekawie mówi np. ten artykuł
("термодымовая аппаратура, принцип действия которой основывается на образовании искусственного тумана (дыма) при выброске распыленного дизельного топлива в поток отработавших газов двигателя") czyli "tworzenie sztucznej mgły poprzez rozpylanie zatomizowanego paliwa dieslowskiego wraz z ciągiem wylotowym gazów silników".
Kto tam jest?
10.29.46.3 Drugi pilot: „Słyszałeś?”
10.29.47.9 Dowódca TU-154 pyta: „Kto tam jest?”
10.29.51 Drugi pilot odpowiada: „U ciebie też?
Być może załoga usłyszała przez radiostację fragm. rozmowy IŁ-76 z kontrolerem lotu. Terminu „Kto tam jest” lub „kto na częstotliwości” używa się dość powszechnie jeśli słyszymy na jakiejś częstotliwości nieokreślonego korespondenta. Wtedy niektórzy radiooperatorzy pytają „kto tam jest” albo „kto na częstotliwości”. Jeśli nieokreślony odbiorca słyszy pytającego to odpowiada swoim wywoławczym znakiem ( o ile nie jest piratem który wykorzystuje częstotliwość nielegalnie ).
Wieża kontroli lotów
10.30.14.2 Kontroler lotu przypomina sobie o samolocie PL101:”Aaaa?” ?
Co sygnalizuje TAWS? 10.31.01.7 Drugi pilot powoli rozumuje ,że to sygnalizuje TAWS i że wystarczy aby „Ziętas wprowadził...” (zmiany?)
Paliwo – zagadka matematyczna
10.18.22 Nieznana osoba pyta: „Ile mamy paliwa?”
10.18.24 Drugi pilot: „Mamy około 13-12,5 tony „
10.23.47 kontroler lotu pyta: „Polish Foxtrot 1-0-1, pozostałość paliwa. Ile macie paliwa?”
10.23.55 Dowódca TU-154M: „Pozostało 11 ton”
10.33.23.6 Nieznana osoba pyta o paliwo
10.33.25.1 Inżynier pokładowy odpowiada „Aktualnie mamy 12 ton”
Kolejna nieścisłość. Paliwa powinno ubywać a nie przybywać!
Minuta ciszy w kokpicie.
10.40.50.5 Drugi pilot mówi „odchodzimy”.
Od tego momentu zalega cisza która trwa do godz. 10.41.00.3 ponownie słychać drugiego pilota „kur*a mać”. Poza kontrolerem lotu nie słychać załogi. Czy ostatnia minuta lotu zawiera pełną korespondencję załogi, czy tą minutę utajniono zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami ?
Zerwana linia wysokiego napięcia
„Zakład odnotował, że dokładnie o godzinie 8.39 ( czasu polskiego ) została zerwana linia energetyczna biegnąca w sąsiedztwie miejsca katastrofy.” Zerwanie linii energetycznej nastąpiło o godz. 10.39 ( czasu lokalnego ), fakt ten został odnotowany przez miejscową elektrownię.
10.39.57.1 Nieznana osoba mówi o wysokości na jakiej znajduje się TU-154M. Jest to 400 metrów
Wniosek: Linię energetyczną zerwał IŁ-76, lub była ona zerwana wcześniej.
ż czy rz ?
Za zakończenie III części zagadek i wpadek związanych ze stenogramami rozmów pilotów pozostał mały drobiazg: w stenogramie napisano "Na Korsażu mgła" a nie "Na Korsarzu mgła" źródło: Konwencja o międzynarodowym lotnictwie cywilnym, podpisana w Chicago dnia 7 grudnia 1944 r. - Konwencja chicagowska (Dz. U z 1959 r. Nr 35, poz. 212, z późn. zm)
Kiedy naprawdę rozbił się Tupolew Telefon o godz. 8.49 „...Informacje eksperta to niejedyny trop wskazujący na to, że Tu-154M rozbił się znacznie wcześniej, niż myśleliśmy. Innym dowodem jest relacja korespondenta Polsatu News Wiktora Batera, który pierwszy poinformował o katastrofie. – Dostałem telefon o wypadku o godzinie 8.49 – mówi „DGP” dziennikarz, który był wówczas w Katyniu. – 8.56? Ja wiem, że o tej godzinie wszyscy z samolotu już co najmniej od 10 minut nie żyli – mówi Bater. Jest jeszcze jedna poszlaka wskazująca na wcześniejszą godzinę tragedii. – Według informacji, jakie dotarły do komisji badającej przyczyny katastrofy, ok. godziny 8.39 samolot zerwał linię energetyczną przed lotniskiem..." źródło: Dziennik, Kiedy naprawdę rozbił się tupolew
Nowa informacja ws. godziny katastrofy Tupolewa „...O wcześniejszej godzinie katastrofy niż 8.46 może świadczyć informacja podana przez miejscową elektrownię. Zakład odnotował, że dokładnie o godzinie 8.39 została zerwana linia energetyczna biegnąca w sąsiedztwie miejsca katastrofy..." źródło: Polskie Radio, Nowa informacja ws. godziny katastrofy Tupolewa
"...Jeszcze dziś nagrania z rejestratorów pokładowych prezydenckiego Tu-154 M mają trafić do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie - informuje reporter RMF FM Marek Balawajder. Według Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji Jerzego Millera, zapiski wymagają specjalistycznej obróbki, w tym odszumienia. Śledczy przekażą specjalistom jedną z trzech płyt CD, jakie przywiózł z Moskwy Jerzy Miller. Są na niej nagrane dźwięki i głosy. Na pewno dzisiaj nagranie trafi do Krakowa. Jak dowiedział się nasz dziennikarz, przywiezie je Żandarmeria Wojskowa. Zadaniem biegłych będzie odtworzenie zapisów w większym stopniu niż zrobili to Rosjanie. Chodzi o identyfikację osób, które mówią, a także o odczytanie fragmentów, które dzisiaj opisane są jako nieczytelne. Jest to możliwe, bo specjaliści z Krakowa posiadają doskonały sprzęt, a także będą dysponowali większą możliwością dotarcia do materiału porównawczego. Wiadomo, że sprawa będzie potraktowana priorytetowo, a ekspertyza zostanie wykonana w jak najkrótszym czasie. Ile to potrwa? Szefowa Instytutu Ekspertyz Sądowych prof. Maria Kała nie chciała tego powiedzieć. Mogą to być dwa, trzy miesiące. To ma być przede wszystkim zrobione dobrze, a nie szybko - zaznaczyła..." źródło: Interia, Będą nowe stenogramy czarnych skrzynek. Polskie Pluszak's blog
Toruń i powroty jesienią... I znów wczoraj miałem dziką satysfakcję chadzając Szeroką - główną ulicą toruńskiej, przepięknej starówki. Po krótkiej (lub, jak kto woli dłuższej) przerwie znów będę w Toruniu na dłużej. W sumie całe dorosłe życie (oprócz ostatniego okresu) spędziłem w Toruniu i zakochałem się w tym mieście. Traktuję je z większym sentymentem niż rodzinny, niemal od zawsze czerwony Włocławek. Oczywiście zawsze będę w swoim sercu miał wszystko to, co było związane z moim dzieciństwem i dorastaniem. Część tej miłości i tęsknoty do określonych ważnych dla każdego z nas miejsc pozostanie we Włocławku. Tam mam najbliższą rodziną, która zawsze jest ostoją i fundamentem całego samodzielnego życia, to tam "nasiaknąłem za młodu" czymś czym "będę trącił na starość", również tam poznałem wspaniałych ludzi... którzy tak jak ja Toruń rozkochani są we Włocławku. I właśnie to też jest wspaniałe i tak winno być! Jakże przez te 20 lat nie potrafiliśmy zbudować tzw. "małych ojczyzn", gdzie społeczności lokalne, zintegrowane wokół własnego miejsca zamieszkania, lokalnie starałyby się budować piękno i bogactwo w swoim najbliższym otoczeniu. Przecież podobno taki był zamysł prof. Kuleszy tworzącego tzw. "reformę samorządową": sprawić, aby polska lokalna w każdym miejscu rozwijała się wykorzystując miejscowy potencjał i uwarunkowania. Efektem synergii zsumowania tych "lokalnych patriotyzmów i lokalnego rozwoju" miało być silne i coraz stabilniejsze państwo polskie! Jest wprost przeciwnie! Dzisiaj tak naprawdę rozwijają się tylko wielkie miasta i aglomeracje, które w najskuteczniejszy sposób są w stanie zawalczyć o odpowiednio wysoki środki na własny rozwój, który z kolei przyciąga innych. Polska lokalna zaś biednieje, staje się zaściankowa, coraz dalsza od osiągnięć współczesnej cywilizacji, coraz bardziej zaściankowa i spauperyzowana. Takie miasta jak Włocławek czy inne podobne upadają cywilizacyjnie w tempie wprost zastraszającym. Jeszcze niedawno choć przemysł i duże zakłady utrzymywały ich przy życiu... teraz albo upadły, albo zostały za bezcen wyprzedane lub też przenosi się je w inne, bardziej atrakcyjne rynkowo i gospodarczo miejsca. Przykładem we Włocławku może być przecież słynna na całą Polskę fabryka farb i lakierów "Nobiles". Onegdaj była ona m.in. największym producentem lakierów do samochodów (np. do malowania samochodu-symbolu PRL, czyli "malucha"). W szczytowym okresie swojej świetności firma zajmowała 2 lub trzecie miejsce na polskim rynku farb i lakierów zarówno pod względem ilościowego, jak i wartościowego udziału w rynku (pomijając okres Komuny, chodzi mi o początek lat 90-tych XX wieku, a więc już gospodarki quasi rynkowej). Początki firmy sięgają 1897 roku a spodziewane zakończenie jej funkcjonowania spodziewane jest w... 2010 roku! Ironia historii to czy celowy proces niszczenia polskiej gospodarki?... Bez komentarza... (Firma Nobiles została zakupiona przez jeden z koncernów zagranicznych i stopniowo przez wiele lat następował proces niszczenia firmy polegający na jej asymilacji z firmą-matką, stopniowym wygaszania produkcji i jej odpowiedniej modyfikacji oraz budowy "magazynów wyrobów gotowych", które miały przyjmować produkty z "zachodniej firmy matki"...aż do przejęcia tylko marki "Nobiles" i przeniesienia całości firmy w inne miejsce, poza Włocławek.... ten ostatni proces właśnie jest w fazie realizacji). Ale teraz "mój" Toruń. Uwielbiam "czuć" ducha i "oddychać" powietrzem historii tego kopernikańskiego grodu. Tylko zawsze jedna rzecz psuje mi całą radość z oglądania architektury gotyckiej, ruin zamku, krzywej wieży, zabytkowego wnętrza kościoła św. Janów i wielu innych urokliwych wprost miejsc pamiętających czasy pokoju toruńskiego i późniejszych. Od kilkunastu lat w Toruniu wmurowuje się wzdłuż głównego traktu metalowo-złote tablice upamiętniające najznamienitszych współczesnych i przeszłych mieszkańców tegoż grodu. Tablice są prostokątne (ew. pamiętajmy, że kwadrat też jest prostokątem!) z - jeżeli to możliwe - własnoręcznym autografem toruńskiego bohatera. No i notorycznie czuję taką jakąś wewnętrzną złość, żal, smutek a nawet gorycz gdy mijam jedną z takich tablic z nazwiskiem... Leszka Balcerowicza. I nawet nie jest istotne to, że z Toruniem łączą go tak naprawdę tylko sztucznie wykreowane przez toruńskie środowisko UD związki. Bardziej istotne jest to, że natychmiast zmienia mi się nastawienie do życia: z wielce radosnego w stan niemal wściekłej rezygnacji. Przypominam sobie bowiem wtedy te jego zaciśnięte usta z ciągle wymalowaną na twarzy chyba (moim zdaniem) zawiścią wobec lepszych od siebie lub też mających inne od niego poglądy (przecież od zawsze kreowany był przez III RP jako nieomylny Geniusz Ekonomii - mam wrażenie, że sam niestety w to uwierzył) i z od zawsze wydobywającego z całego siebie: PRYWATYZACJA, PRYWATYZACJA JESZCZE RAZ... SPRZEDAŻ WSZYSTKIEGO CO SIĘ DA OBCEMU KAPITAŁOWI I PRYWATYZACJA... najlepszym sposobem na kryzys... jest dalsza prywatyzacja! Zawsze zastanawiałem się jak to jest możliwe, że Szanowny Pan Prof. Leszek Balcerowicz występuje w "eksperckich programach" kompletnie ubrany... W końcu stwierdziłem, ze zawsze musi być w drodze na nie eskortowany przez firmę ochroniarską dbającą o to, żeby idąc na określone spotkanie po drodze... profesor nie wyprzedałby całej swojej odzieży... przychodząc na spotkanie całkiem... goły...
PS. Jestem w trakcie przygotowywania czegoś na kształt amatorskiej "foto-autoreklamy Torunia", co by Was zachęcić do chociaż przypadkowego jego odwiedzenia....
PS.2. Zawsze jesienią odbywają się spotkania absolwentów UMK pn.: "Jesienne Powroty" organizowane przez stowarzyszenie zrzeszające właśnie absolwentów UMK ... krzysztofjaw's blog
Polskie stanowisko negocjacyjne w sprawie dostaw gazu z Rosji Od soboty, wg doniesień prasy, wznowiono negocjacje umowy gazowej z Rosjanami. W rozmowach bierze udział przedstawiciel UE i polskiego urzędu d/s konkurencji. Stanowisko negocjacyjne strony polskiej okryto tajemnicą, choć ceny gazu obchodzą każdego z nas i przekładają się wprost na nasze budżety domowe.
Nie roszczę sobie roli wyroczni w sprawach rynku nośników energii, choć nie pozostaje w tych sprawach laikiem. A to z racji wykształcenie i doświadczenia w sektorze chemicznym i finansach. Sprawy techniczne pozostawiam na boku jako niestrawne dla szerszej publiczności. Kwestie finansowe jednak pozostają każdemu z nas bliskie, na co dzień wszak podejmujemy decyzje wyboru producentów towarów i usług, gdy n/p robimy zakupy w sklepie. Podobnie jest z wolnym rynkiem energii tworzonym właśnie niemal od podstaw w UE. Przedsięwzięcie to wymaga świeżego spojrzenia. Sceptycznie odnoszę się do opinii ludzi, którzy nie potrafią odrzucić dogmatów wszechobecnych do tego czasu w sektorze energetycznym. Sytuacja, bowiem zmienia się niezwykle dynamicznie, a to z racji kryzysu światowego, niższej konsumpcji jak i nowych technologii wydobycia gazu łupkowego. Pojawiają się na rynku nowi dostawcy jak kraje afrykańskie przesyłające gaz do Włoch i Hiszpanii, producenci LNG jak Katar, USA czy Kanada. Na eksploatację czekają złoża na Morzu Północnym i Bałtyckim. Norwegia zwiększa swoje wydobycie i możliwości przesyłowe. W tej sytuacji Rosja musi zrezygnować z pozycji monopolisty, a tym bardziej nie może wykorzystywać dostaw gazu i ropy jako przyczynek do szantażu i ekspansji politycznej. Po pierwsze, podstawą pozycji negocjacyjnej Polski powinien być wymóg wobec Gazpromu rezygnacji z zakazu reeksportu zakupionego przez nas gazu. Po drugie, do sieci przesyłowej powinni mieć równy dostęp wszyscy gracze zgodnie z postulatem Unii. Otworzy to nasz rynek na konkurencję cenową. Po trzecie, nie możemy podpisać jakiejkolwiek umowy regulującej dostawy gazu z Rosji na okres dłuższy niż 5 lat. A to z racji budowy gazo-portu i potencjalnej eksploatacji rodzimych złóż gazu łupkowego.
Po czwarte: Cena! Jeśli nasi rodzimi negocjatorzy dopuszczą do sytuacji, że Polska będzie płaciła kilkadziesiąt procent więcej za gaz niż Niemcy, pozbawią naszą gospodarkę konkurencyjności. Skażą polskich obywateli na dysparytet w płacach na długie lata. Spowodują, że przemysł chemiczny, mimo ekonomii skali i wagi kosztów transportu, przeniesiony zostanie za naszą zachodnią bądź wschodnią granicę. Podobna sytuacja będzie miała miejsce w innych dziedzinach gospodarki. Przecież nie chcemy by Polska stała się wyłącznie dostawcą taniej siły roboczej! Ceny, które płacimy za gaz powinny być NIE wyższe, niż te dla odbiorców w Niemczech. Tyle i aż tyle. Aby cena gazu określana była na warunkach rynkowych, należy ustalić stały wyznacznik ceny za gaz importowany z Rosji jako średnią ważoną cen na rynku amerykańskim, brytyjskim, oczywiście niemieckim (z tym najtrudniej bo nie istnieje tam ciągle platforma cenowa), oraz rynku LNG. Polscy negocjatorzy nie mają wyboru, wobec dynamicznie zmieniającej się sytuacji na światowym rynku gazu. Muszą postawić twarde warunki. Nie można im podpisać długoterminowej umowy niekorzystnej dla Polski, która dopuści, że Polacy staną się zakładnikami gospodarki niemieckiej i interesów Rosji. W razie nieprzejednanej pozycji Rosjan pozostanie nam przetestować ustalenia Traktatu Lizbońskiego w kwestiach bezpieczeństwa energetycznego. Innej drogi nie ma.
Linki na: Unicreditshareholders.com Wirtualny rewersa Eunuch na dworze Tuska Jerzy Bielewicz's blog
DO KAPLICY NIE ZAGLĄDAĆ! Czy można się dziwić, że zarówno Donalda, jak i Bronisława krzyż przed Pałacem Prezydenckim każdego dnia przyprawiał o niestrawność? Teraz – po przeniesieniu krzyża do kaplicy sytuacja się zmieniła. Do kaplicy Prezio po prostu nie musi zaglądać. Emocje, jakie towarzyszą obronie krzyża „smoleńskiego”, a także upór, z jakim rządzący starają się usunąć ten symbol katastrofy, każą zastanowić się, o co w tym wszystkim idzie? Czy można sobie wyobrazić, żeby – powiedzmy – w Wielkiej Brytanii albo Niemczech działa się podobna sytuacja? Powiedzmy, że ginie premier Wielkiej Brytanii i na Downing Street londyńczycy w trakcie żałoby ustawiają krzyż i palą znicze, a potem po pogrzebie dalej się gromadzą. Czy wyobrażacie sobie, żeby następca tragicznie zmarłego premiera nasyłał na modlących się policję? Albo tolerował chuligańskie ataki? Wręcz byłby to (i jest) nietakt. Nie tylko nie wypadałoby mu atakować tego symbolu pamięci, ale nawet starałby się wykazać największą troską o podkreślenie szacunku dla zmarłego – jakie by tam ich różnice nie dzieliły. Ale przecież nie tylko w symbolach leży sprawa. Na terytorium obcego, może już nie wrogiego, ale z pewnością nieprzyjaznego, państwa zdarza się wypadek, w którym ginie czołówka polityków kraju. Prezydent, przywódcy parlamentu, generałowie. W każdym normalnym kraju rząd zrobiłby wszystko, żeby natychmiast wyjaśnić sprawę w sposób niebudzący wątpliwości: wypadek, zamach? Czy tylko bałagan? Zresztą może tylko kosmiczny bałagan, co też powinno powodować konsekwencje. Jeśli na tym szczeblu nie potrafimy zapewnić ochrony przywódcom, to co potrafimy – panie premierze? Tymczasem premier oddaje sprawę natychmiast całkowicie w ręce rządu obcego państwa, które nie wiadomo, czy samo nie ponosi odpowiedzialności - jeśli nie za zamach, to za zaniedbania. Mija pół roku od katastrofy, a pod Smoleńskiem ludzie znów wygrzebują szczątki samolotu, który zresztą dalej gnije pod chmurką, całkowicie niezabezpieczony. Napisanie pisma przez polską prokuraturę do Rosjan zajmuje cztery miesiące, tłumacz tłumaczy dokumenty rosyjskie w tempie – trzy kartki na dzień, a jak się okazuje, na lotnisku, kiedy lądował prezydencki Tupolew, nie było polskiej ochrony – Rosjanie się nie zgodzili. Ta kompromitacja jest dla wszystkich jasna, ale nie dla popierających rząd dwóch prywatnych stacji telewizyjnych. Publiczne media zostały po wyborach prezydenckich przejęte przez rząd i też milczą albo bardzo nieśmiało odsłaniają kolejne kompromitujące fakty. Pomimo tej „propagandy sukcesu” pokaźny odłam polskiego społeczeństwa po prostu widzi prawdziwą sytuację. Widzi, że Tuski i Komorowscy nie chcą wyjaśnienia przyczyn katastrofy i że zmierzają do jak najszybszego zatarcia pamięci o kompromitujących ich faktach. W tej sytuacji krzyż na Krakowskim Przedmieściu był dla Polaków ostatnim bastionem pamięci. Ludzie instynktownie gromadzili się pod nim, wiedząc, ze dopóki jest krzyż, będzie pamięć o Smoleńsku i rządzącym, będzie trudno tę pamięć zatrzeć. Czy PiS obronę krzyża organizował? Wolne żarty! Kto miałby to zorganizować w PiS i jak? PiS – jak to klasyczna polska partia - nie jest w stanie zorganizować żadnego spontanicznego ruchu. Ale oczywiście PiS, którego czołówka polityczna w Smoleńsku zginęła, nie będzie nawoływał do usunięcia krzyża. Niby z jakiego powodu miałby to czynić? Gdyby ludzie wierzyli, że Tusk i Komorowski chcą wyjaśnienia tragedii, nie musieliby „walczyć o krzyż”. I odwrotnie: gdyby Komorowski, Tusk e tutti quanti chcieli wyjaśnić katastrofę i godnie uczcić pamięć ofiar, ten krzyż i te modlitwy by im nie przeszkadzały. No bo w czym mogłyby im przeszkadzać? Nie chodzi bowiem na prawdę o krzyż, ale o to, że 10 kwietnia nie było na lotnisku polskich „borowców”, że do dziś po polu śmierci walają się szczątki samolotu, a premier dowiaduje się o tym pół roku później z telewizji. I w dodatku nie wie, jak sobie z tym poradzić, żeby nie urazić swojego dobrego przyjaciela - Putina. Czy w tej sytuacji można się dziwić, że zarówno Donalda, jak i Bronisława ten krzyż każdego dnia przyprawiał o niestrawność? Teraz – po przeniesieniu krzyża do kaplicy sytuacja się zmieniła. Do kaplicy Prezio po prostu nie musi zaglądać. Janusz Sanocki
Komorowski otworzył puszkę Pandory Bronisław Komorowski, domagając się w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" usunięcia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego - bo ponoć jest to "sanktuarium państwa" - rozpętał bezprzykładną antykrzyżową krucjatę, wypuścił demony z puszki Pandory. Wywołał dyżurny temat radykalnej lewicy - obecności Kościoła w życiu publicznym. Dał zielone światło tym, którzy z Kościołem walczą najordynarniejszymi metodami. Przyzwolił na najprymitywniejsze zachowania młodzieży spod znaku "róbta, co chceta". W najczarniejszych snach nie można było przewidzieć, że Polska, która w roku 1980 - za sprawą "Solidarności" i Jana Pawła II - wyniosła Krzyż Chrystusowy wysoko, pod jego znakiem w imię dobra bez przemocy zwyciężając zło, znajdzie się w oku antykrzyżowego, antychrystusowego cyklonu. Idzie on głównie przez Europę, depcząc jej najświetniejsze tradycje. Nie można było przewidzieć, że prezydent Polski (wybrany głosami zaledwie jednej czwartej uprawnionych do głosowania), mieniący się katolikiem, wyda krzyżowi walkę. Nie wchodzę w jego motywacje, liczą się fakty. Dziś cynicznie chowa się za plecami szefa swojej kancelarii Jacka Michałowskiego, który tłumaczy się z kolejnych akcji usuwania krzyża - ukradkiem, w tajemnicy. Kryje się w cieniu części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, które chcą wywieźć krzyż do Smoleńska, tak jakby był ich własnością. Tymczasem nie jest on niczyją własnością, ale świadectwem miłości do Ojczyzny tych wszystkich Polaków, którzy od 10 kwietnia - szykanowani, opluwani, bici - niezłomnie stawali pod krzyżem, wierząc, że tylko w nim jest nadzieja na poznanie prawdy o smoleńskiej katastrofie. Bici, opluwani, szarpani przez młodzieżową, najczęściej naćpaną barbarię, przy biernej - a czasem wręcz sprzyjającej prowokatorom - policji i straży miejskiej. Tak wygląda "sanktuarium państwa". Czy takiej Polski chce prezydent Bronisław Komorowski, takiego "sanktuarium państwa"? Czy na fundamencie takiej zgody opiera on swoją wizję Polski?
Kim są "przeciwnicy krzyża"? Podobno to światli Europejczycy na czele z pospolitym przestępcą Januszem S. i kucharzem Akademii Sztuk Pięknych Dominikiem Tarasem. Bądźmy szczerzy - to margines, ale margines sprawnie się organizujący. Młodzieżowa hołota słucha ich poleceń (zapewne wydanych zupełnie gdzie indziej). Młodzieżowa dzicz spod znaku "róbta, co chceta", mająca się za emanację "postępu" i nowoczesności, "Europejczycy" w swoim własnym mniemaniu. A znakiem ich europejskości jest absolutne wyzwolenie od wszystkiego, "wolność od". Są tacy sami jak ich rówieśnicy w Nowym Jorku i Amsterdamie - mogą ćpać bez ograniczeń, upijać się, poniewierać drugiego człowieka, bezcześcić wszelkie wartości. Widzą w tym akt wielkiej odwagi - dzisiaj, kiedy wartości bezczeszczone są co krok, a wzorce brane są wprost od "gwiazd" w rodzaju Jakuba Wojewódzkiego albo Janusza Palikota! Kim byłbyś, młody człowieku, gdyby na ciebie przyszła godzina próby, jak przyszła na pokolenie "Sztuki i Narodu", Krzysztofa Baczyńskiego, Tadeusza Gajcego, poległych w walce o Polskę? Czy wiesz, kim byli Jurek Bitschan, Romek Strzałkowski? Jakim Europejczykiem byłbyś w tamtych czasach wojennej pożogi - czy takim jak Maria Peszek, głosząca wszem i wobec, że w razie jakiegokolwiek zagrożenia Polski "sp...rza za granicę"? Za którą granicę? - pytam. Za granicę kolaboracji, zdrady? Kim ty jesteś w Europie, młodziaku, jeśli nie jesteś Polakiem? Czy Francuzowi przedstawisz się: "Europejczyk jestem"? I co będziesz mu miał do powiedzenia o Europie, gdy będzie on odkrywał przed tobą kolejne karty historii swojego kraju - Karola Wielkiego, Joannę d'Arc, Frondę, rewolucję francuską, wątpliwy francuski tytuł do chwały w II wojnie światowej? Co mu odpowiesz? Eee..., "że koń, że drzewo..."? Bo nic innego nie wiesz i nie pamiętasz, bo pamięć odebrały ci i nadal odbierają kłamstwa sączące się codziennie z ekranów telewizorów? Opowiesz mu, jak szarpałeś ludzi pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu? To będzie twój dowód tożsamości? Co wiesz o "Europie"? Gdzie są jej korzenie, dlaczego jest, mimo wszystko, nadal tak ważna w kulturze? Dlaczego chcesz być Europejczykiem? Co jest w Europie najpiękniejszego - komisariaty policji, amsterdamskie coffee shopy czy może katedry z pogardzanym przez ciebie krzyżem na wieżach - w Chartres i Rouen, w Mediolanie, Sienie, Rzymie, Kolonii i Akwizgranie, Wilnie i Krakowie? Co przetrwało dwa tysiące lat, dając ludziom nie tylko piękno, ale i nadzieję - bachanalia Rzymu czy Chrystusowy krzyż? Co trwa - ponad nienawiścią i pogardą - znak, "któremu sprzeciwiać się będą", czy twoje "odloty" łątki jednodniówki? Przekreślając swoją polskość, stajesz się niewolnikiem. Czy wiesz, co śpiewali rycerze polscy przed bitwą pod Grunwaldem i dlaczego racja była po ich stronie? To nie była walka o krzyż - to była walka prawdy krzyża przeciwko zawłaszczonemu przez nienawiść znakowi krzyża. Taka, jaką twój prezydent rozpętał, z użyciem knechtów i ciurów w rodzaju Tarasa - przeciwko świadectwu wielu milionów Polaków.
Po co nam krzyż, po co Europa? Wywołanie przez obecne władze antychrześcijańskich demonów to najgorszy skutek decyzji nowego prezydenta o usunięciu krzyża z Krakowskiego Przedmieścia. Bezprzykładne barbarzyństwo rozgrywające się przed Pałacem Prezydenckim urzędujący premier Rzeczypospolitej nazywa "happeningami". Antykatolicki przekaz sączący się z mediów dniami i nocami - tu, w sercu Europy, która wyrosła na znaku Chrystusowego krzyża. Na nim zbudowała swoje wspaniałe piśmiennictwo, sztukę, obyczaje. Polska włączyła się w nurt europejskiej kultury dopiero po przyjęciu chrztu. Pośrednio dzięki tamtemu odległemu wydarzeniu historycznemu młodzi antykrzyżowcy spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu żyją dziś w wolnym kraju. Bo "Solidarność", zgodnie z chrześcijańską zasadą nieodwoływania się do przemocy, wywalczyła nam tę wolność pokojowo. Nie "dorzynała watah", nie wzywała do odwetu na komunistach. "Nie jestem królem waszych sumień" - zwykł mawiać król Zygmunt August. Dziś elity rządzące dokładają wszelkich starań, aby ustanowić swój dyktat sumień. Cóż odrzucają pseudokontestatorzy krzyża w Warszawie? To tak oczywiste, że wprost banalne. Bez krzyża nie ma europejskich katedr, nie istnieje malarstwo, inspirowane Starym i Nowym Testamentem - po co tam komu Poverello z Asyżu i jego "Pieśń słoneczna", po co "Ostatnia wieczerza" Leonarda da Vinci, po co liczne arcydzieła ukrzyżowań - od Grünewalda do Masaccia, po co Kaplica Sykstyńska i freski Michała Anioła, po co "Sąd ostateczny" Signorellego. A w Polsce - po cóż nam Kochanowski i jego przekład psalmu "Czegóż chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary", po co nam Mickiewicz i pamiętne nazwanie Polski "Chrystusem narodów" w "Dziadach", po co nam Norwid i jego niezwykły wiersz "Dziecię i krzyż". - Ojcze mój! twa łódź Wprost na most płynie, Maszt uderzy... wróć... Lub wszystko zginie... Patrz, jaki stąd krzyż, Krzyż niebezpieczny... Maszt niesie się wzwyż, Most mu poprzeczny... - Synku! trwogi zbądź, Znak to zbawienia! Płyńmy, bądź co bądź... Patrz, jak się zmienia: Oto - wszerz i wzwyż Wszystko toż samo. - Gdzież podział się krzyż? - Stał się nam: bramą. Na koniec - po co nam myśl i dziedzictwo Sługi Bożego Jana Pawła II? W perspektywie hord z Krakowskiego Przedmieścia jest on tylko - jak określił to Jerzy Urban - "wikarym z Niegowici". Tak "wyzwalają" się od chrześcijaństwa "młodzi, wykształceni" z dużego miasta, Warszawy. W myśl swojej pseudologii - w godzinie nieszczęścia, starości, choroby - nie powinni spodziewać się niczego innego poza szyderstwem i kpiną. W tym, co dziś głoszą, nie mieści się bowiem ani chrześcijańskie miłosierdzie, ani pojęcie bliźniego. Byli już tacy, którzy domagali się w imię "futuryzmu" burzenia przeszłości, katedr i dziedzictwa Europy. Skończyli w objęciach faszyzmu.
"Rewolucja" konformizmu Kiedy w 1968 r. w Europie i USA do głosu doszedł ruch tzw. kontrkultury, z hasłem naczelnym "zakazuje się zakazywać", oraz z portretami komunistów Che i Mao - wielki artysta i bynajmniej nie prawicowiec, Pier Paolo Pasolini, skwitował to krótko jako bunt rozwydrzonych synków bogatych tatusiów. A był to rok zdławienia Praskiej Wiosny przez emanację tej samej ideologii, którą głosili "nieśmiertelny" Che i wielki Mao. Dziś mamy do czynienia w Polsce już nie z "kontrkulturą" (w samym pojęciu zawiera się dopuszczanie istnienia "kultury"), ale z antykulturą, która próbuje zdławić wszystko, co inne od niej - włączając własne korzenie i tradycję. I dziś to zjawisko nie ma za sobą oszalałych ideologów postmarksizmu, w rodzaju Timothy'ego McLeary'ego, ale cały establishment polskiej polityki. To są prawdziwi "nauczyciele młodzieży". Ci od "wyrzynania watah", ci, którzy kwestionują narodowe prawo do żałoby, ci, którzy nie szczędzą obelg społeczeństwu, wyzywając je od "bydła" i matołków. Tak zwani czcigodni starcy, którzy dochrapali się stanowisk na plecach robotniczej rewolty w 1980 roku. W XVI wieku polski pisarz i myśliciel Andrzej Frycz Modrzewski zapisał pamiętne słowa: "Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie". Dziś obserwujemy owoce tego "chowania" - ograniczania nauki historii i języka polskiego w szkołach przez jaśnie oświeconą minister Katarzynę Hall, propagandy TVN i gazety, której tytułu nie zamierzam tu popularyzować. Nade wszystko jednak na młodzież oddziałują "wzory" płynące z najwyższych sfer władzy. To, co obserwujemy na Krakowskim Przedmieściu, to nie żadna "walka o wolność wypowiedzi". To pospolity konformizm, zgodny z linią rządzących polityków naszego kraju. Konformizm obrzydliwy i tchórzliwy, właśnie dlatego, że tworzą go młodzi. Panienki z Krakowskiego Przedmieścia z kolczykami w pępkach zapewne jedzą jeszcze "rytualnego" karpia w Wigilię Bożego Narodzenia, może nawet chodzą ze "święconką" do pobliskiego kościoła św. Anny albo Wizytek, bo taka tradycja. Za kilkanaście lat, kiedy Polaków będzie nadal ubywać, może dochrapią się stanowisk Niesiołowskiego, Kutza czy Palikota. Ale znacznie bardziej prawdopodobne jest, że wylądują tam, gdzie chciały, wtykając sobie klejnociki w pępek - w muzułmańskich haremach "nowej Europy". Nie trzeba być żadnym prorokiem, aby to przewidywać - wystarczy porównać, jak islamiści bronią podstaw swojej religii i kultury, a jak podkopuje swoje korzenie podobno chrześcijańska Europa, w tym "pełniący obowiązki Polaków" politycy znad Wisły.
Elżbieta Morawiec
Gazowa hucpa
1. Szybkimi krokami zbliża się jesień, za oknami coraz chłodniej więc wszelkie informacje o ewentualnych zakłóceniach dostaw nośników energetycznych (węgla, ropy, gazu) natychmiast wywołują niepokój odbiorców. Tak jest z trwającymi już prawie rok negocjacjami w sprawie aneksu do umowy gazowej z Gazpromem na zwiększone prawie o 3 mld m3 dostawy gazu dla Polski. Kiedy już rząd polski ogłosił w tej sprawie sukces, poważne wątpliwości do owego aneksu zgłosiła Komisja Europejska i teraz jej wysoki przedstawiciel uczestniczy w doprowadzeniu umowy do zgodności z prawem europejskim. Właśnie wczoraj odbyła się kolejna runda negocjacji i jak to to eufemistycznie określono w komunikacie po rozmowach „ doszło do zbliżenia stanowisk obydwu stron”. Negocjacje będą jednak trudne bo Rosjanie tak łatwo nie oddadzą zdobyczy, które już dostali w rozmowach z Polską w tym bardzo niskich cen jakie będą płacić za przesył gazu przez Polskę do Niemiec i wyłączności na tłoczenie gazu rurociągiem Jamalskim aż do roku 2045.
2. Polska opinia publiczna ma jednak bardzo skąpe informacje o zawartości tego nowego kontraktu z Gazpromem, choć rząd od paru miesięcy przekonuje nas, że to jedyne możliwe rozwiązanie, które na wiele lat zapewni nam stabilne dostawy gazu. Niezależni eksperci zajmujący się rynkiem gazowym twierdzą jednak, że Polska decydując się na zawarcie umowy gazowej, która aż do roku 2037 uzależni nas od dostaw gazu przez Gazprom, który jak powszechnie wiadomo w imieniu państwa rosyjskiego realizuje nie tylko cele ekonomiczne ale i cele polityczne. Po co nam przedłużenie umowy o kolejne 15 lat (dotychczas obowiązująca była zawarta do roku 2022) skoro sytuacja na rynku gazu jest coraz bardziej dla Polski sprzyjająca. Mimo sporych trudności (czynionych nam i przez Rosjan i przez Niemców) rozpoczęła się budowa Gazoportu w Świnoujściu, co pozwoli już w 2015 roku sprowadzić do Polski przynajmniej 2 mld m 3 gazu, a to znacząco poprawi naszą pozycję negocjacyjną z dotychczasowymi dostawcami. Trwają również poszukiwania gazu łupkowego, a Polska, jest określana przez światowe koncerny mające technologię jego wydobywania jako jeden z najbardziej zasobnych pod tym względem krajów europejskich. Wprawdzie jego wydobywanie to jeszcze odległa perspektywa ale jest pewne, że jest to możliwe przed zakończeniem dotychczasowego kontraktu z Rosją a więc przed rokiem 2022.
3. W świetle tych dwóch twardych faktów wiązanie się aż na 27 lat z jednym dostawcą, który jak już wspominałem potrafi oprócz celów ekonomicznych realizować cele polityczne po niezbyt atrakcyjnych cenach opartych na formule cen ropy naftowej musi budzić poważne obawy. Dodatkowo Polska w tych negocjacjach oddała Rosjanom władzę w EuRoPol Gazie spółce zajmującej się przesyłem gazu gazociągiem jamalskim do Polski i do Niemiec i zgodziła się na ceny za ten przesył, które w krajach UE wywołują uśmiech politowania. Nie mają one bowiem żadnego związku z cenami rynkowymi za przesył, a są nawet niższe od tych jakie Rosja płaci za przesył Białorusi i Ukrainie.
4. Polsce wprawdzie w tym i w następnych kilku latach będzie brakowało około 1 mld m3 gazu, ale taką ilość może nam dostarczyć już od 1 października tego roku niemiecka firma E.ON Ruhrgas, która ma ma znaczące nadwyżki gazu kupionego wcześniej z Rosji, a zgodnie z prawem europejskim na tą sprzedaż już nie będzie musiał wyrażać zgody Gazprom, który do tej pory się temu zdecydowanie sprzeciwiał. Mówiąc wprost od 1 października jeżeli Niemcy zgodnie z zawartą już w połowie tego roku umową z PGNiG zaczną nam dostarczać gaz ustaje ostatni powód dla którego chcemy podpisywać aneks do istniejącej umowy z Gazpromem. Jeżeli w takiej sytuacji polski rząd dalej będzie forsował ta niekorzystną umowę z Gazpromem to należy zapytać czyje interesy są da tego rządu ważniejsze Polski i Polaków czy obcego nie zawsze nam przyjaznego mocarstwa? Czy wydajemy 3 mld zł na budowę gazoportu po to aby zacząć się naprawdę uniezależniać od dostaw gazu tylko od jednego dostawcy czy też są to pieniądze, które zostaną wprawdzie wydane na tą inwestycję tyle tylko, że gaz pochodzący stamtąd nie będzie nikomu potrzebny. Trzeba będzie bowiem odbierać z Rosji coraz większe ilości gazu, a nawet jak nie będziemy tego gazu odbierać ze względu na jego nadmiar to i tak trzeba będzie za niego zapłacić. Dopiero rzetelna odpowiedź ministrów rządu Donalda Tuska i samego premiera na te pytania może pokazać czy negocjowana z Rosjanami ma jakieś elementy racjonalności czy to tak naprawdę gazowa hucpa za realizację której powinien czekać wszystkich, którzy do niej doprowadzili, Trybunał Stanu. Zbigniew Kuźmiuk
Antyfaszyści chcą aresztowania Irvinga Przyszłotygodniowa wizyta w Polsce brytyjskiego historyka Davida Irvinga postawiła na nogi przeróżne „antyfaszystowskie” stowarzyszenia, które w imieniu demokracji i wolności słowa pracują nad uciszeniem niewygodnych dla oficjalnej wersji historii naukowców. Nagonkę na Irvinga (nie pierwszy raz) rozpoczęła już jakiś czas temu Gazeta Wyborcza posiłkując się głosami „ekspertów od faszyzmu”. Irving ma odwiedzić kilka miejsc w Polsce związanych z drugą wojną światową, m.in. obóz w Treblince, teren Getta Warszawskiego oraz Wilczy Szaniec. Protesty do władz polskich i brytyjskich ślą zawodowi tropiciele rasizmu ze stowarzyszenia Nigdy Więcej, znanego m.in. z dostarczanych PZPN-owi broszur ukazujących Szczerbiec jako „symbol faszystowski” oraz wypromowania HIV-terrorysty Simona Mola. W wysiłkach tych wspierają ich brytyjscy koledzy oraz krajowe media.
Irving, który był cenionym historykiem do czasu gdy zaczął zadawać pytania odnośnie holocaustu, stał się celem żydowskich organizacji na całym świecie, które wywierały naciski na rządy różnych krajów, by te ścigały go jako „kłamcę oświęcimskiego”. W 2006 roku historyka aresztowano w Austrii gdzie skazano go na 10 miesięcy więzienia za przemówienie wygłoszone w tym kraju w 1989 roku. Wizycie Irvinga w Polsce ma czujnie przyglądać się IPN a także ABW (!). Inwigilacja niezależnych historyków, ich procesy pokazowe oraz kary więzienia za podważanie dogmatu holocaustu nie jest niczym nowym w demokratycznym świecie. Tzw. „antyfaszyści” są gorącymi orędownikami kar za głoszenie niewygodnych poglądów. Aresztowania Davida Irvinga w Polsce domaga się „zwalczające rasizm i antysemityzm” stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita, którego członkiem jest m.in. Władysław Bartoszewski. Zachęca ono do wysyłania do IPN wniosków o ściganie Irvinga, oskarżając go o tzw. „kłamstwo oświęcimskie”. David Irving, który jest autorem wielu doskonałych książek dotyczących drugiej wojny światowej, według stowarzyszenia dopuścił się przestępstwa w książce „Wojna Hitlera”. Obawiają się oni, że Irving może powtarzać w Polsce tezy, z którymi nie są oni w stanie dyskutować inaczej niż za pomocą sądu i aresztu. Po raz kolejny „antyfaszyści” wespół ze środowiskami żydowskimi pokazują, że wolność słowa i badań naukowych w ich rozumieniu odnosi się tylko do tych, którzy nie ośmielają się dotykać niezwykle opłacalnego dla nich tematu holocaustu.
Kto kogo wciągnął w pułapkę? Ahmed Zakajew uważa, że polskie MSZ wciągnęło go w pułapkę, wydając najpierw wizę, po to, żeby przyjechał, a potem został zatrzymany, czego kompletnie się nie spodziewał. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Zakajew formułuje bardziej jednoznaczne wnioski: „Najbardziej jednak boli to, że władze Polski depcą wartości demokratyczne wywalczone przez polską „Solidarność”. Depcą i walkę o wolność innych narodów, i własną niezależność od dyktatu obcych polityków”. Zaiste zdumiewające słowa wobec państwa, które musiało zastosować procedury obowiązujące w takim przypadku. W Danii Zakajew też był zatrzymany i poddany procedurze ekstrakcyjnej. Trwało to jakiś czas. Powoływanie się teraz na orzeczenie sądu duńskiego, którego nie przekonały dowody przeciwko Zakajewowi przedstawione przez Moskwę – nie ma sensu. Od tamtego czasu minęło 7 lat i w sprawie pojawiły się być może nowe wątki, z którymi musi zapoznać się polski sąd. Jedyne co dziwi, to decyzja MSZ o wydaniu Zakajewowi wizy wjazdowej. Tego nie należało robić – zakaz wjazdu byłby zrozumiały i zapobiegłby znalezieniu się Polski w sytuacji dwuznacznej. Nie przypuszczam jednak, żeby to MSZ i rząd zastawił na Zakajewa pułapkę. Rząd nie ma tu żadnych zysków, ma natomiast potężny problem. Nikt rozsądny nie sprawia sobie kłopotów na własne życzenie. Powstaje wobec tego pytanie – komu tak naprawdę zależeć mogło na takim scenariuszu wydarzeń? Nie wiemy jeszcze wszystkiego, ale już wiadomo, że zgodę na tzw. Światowy Kongres Narodu Czeczeńskiego wydała kancelaria prezydencka Lecha Kaczyńskiego a Zakajewa zaprosił do Polski sen. Zbigniew Romaszewski. Co najmniej od kilku dni wiadomym było, że Zakajewowoi grozi jednak zatrzymanie. Mimo to przyjechał. Dlaczego? Może ktoś go przekonał, że nic mu nie grozi, tak jak przy poprzednich wizytach (np. w 2007 roku był w Polsce dwa razy). Czy ten ktoś zrobił to celowo, a jeśli tak to po co? Nie tak dawno padł pod adresem rządu zarzut, że uprawia wobec Rosji politykę serwilizmu, a Polska jest „kondominium niemiecko-rosyjskim”. W decydującym momencie znajdują się negocjacje w sprawie umowy gazowej z Rosją, wreszcie Zakajew przyjeżdża do Polski w przeddzień rocznicy 17 września. Jego zatrzymanie w takiej chwili jest więc niejako dowodem, że tak właśnie jest – rząd jest na usługach Rosji. Ale to może być tylko jeden z celów tej prowokacji. Drugi to próba wepchnięcia potężnego kija w tryby rysującego się polsko-rosyjskiego porozumienia. No bo jeśli np. Zakajew nie byłby zatrzymany, to Rosja ostro by zaprotestowała, a w konsekwencji mogłoby to doprowadzić do ponownej mroźnej nocy w naszych stosunkach. Ale nawet gdyby został zatrzymany i potem nie wydany Rosji – to też jest przecież nadzieja na zerwanie dobrych stosunków. Jak nie kijem go, to pałką.
Filozofia takich działań jest czytelna – np. jeden ze polityków partii opozycyjnej powiedział dobitnie, że negocjacje gazowe z Rosją należy w ogóle przerwać i ich nie prowadzić. Nie ma gazu, nie ma problemu – chciałoby się powiedzieć. A to, że padnie kilka kluczowych zakładów przemysłowych już tego pana nie obchodzi – liczy się tylko to, że nie będziemy gadać z Ruskimi. Zakajew został więc „zwabiony” do Polski celowo i z premedytacją – celem tej operacji jest odgrzanie starego antyrosyjskiego kotleta, wywołanie kolejnej awantury i zadymy. Tylko co to ma wspólnego z Polską i polskimi interesami? Niech mi ktoś na to uczciwie odpowie? No bo chyba jako ponury żart traktować należy „wyjaśnienie” ze strony pos. Pawła Kowala: „Jednak polska tradycja, to co mamy na sztandarze, czyli „Solidarność” i walka o demokrację, powinno zobowiązywać”. Jan Engelgard
Prawica smoleńska Na hołubionego do niedawna i wynoszonego pod niebiosa przez licznych zwolenników PiS Normana Davisa posypały się gromy. Autor przyjętego w tych środowiskach z nabożną czcią dzieła „Powstanie’44″ podpadł, kiedy w licznych wywiadach zauważył, że Prawo i Sprawiedliwość, to nic innego jak sekta. Nigdy nie przepadałem za twórczością Davisa i jego spojrzeniem na polską historię, ale w kwestii jego najnowszego „sekciarskiego” odkrycia przyznać muszę, że Davies ma wiele racji, choć problem jest bardziej złożony. Jeśli PiS jest sektą, to sektą szczególną. Wymyka się klasycznej definicji, zarówno w odniesieniu do bazy, jak i nadbudowy. Zdecydowaną większość elit Prawa i Sprawiedliwości nie stanowią fanatyczni wyznawcy z obłędem w oczach i nożem w zębach, ale najzwyczajniejsi oportuniści. Doskonale wiedzą, że ich guru miewa „odloty”, czego jesteśmy właśnie świadkami, ale w imię merkantylnej kalkulacji racjonalizują, a w zasadzie kanalizują swoje wszelkie odruchy intelektualnego oporu przeciw szaleństwu wodza z prostego powodu – za rok są wybory. W realnej polityce, tej toczonej na salonach i w świątyniach demokracji jest strasznie mało miejsca na sekciarstwo. Tam każdy „nawiedzony” jest w lot diagnozowany i nie ma szans wejścia w główny nurt politycznych kooperacji. To wielka niewygoda dla tych, którzy choć inteligentni i racjonalni, zmuszeni są żyrować zachowania, które należą do katalogu sekciarskich, chociażby bałwochwalstwo czy polityczną apokaliptykę. Wiedzą, że kto tego dostatecznie gorliwie czynić nie będzie, zostanie odprowadzony na miejsce partyjnego spoczynku przez usłużny zakon, który, jak wiemy, z wielką wprawą niejednemu pechowcowi w takiej ostatniej drodze towarzyszył. Odniesieniem intelektualnym wszystkich koncepcji PiS-u stał się dzisiaj Smoleńsk. Nie ma dziedziny, która nie byłaby poddana sile jego grawitacji. Jest on motorem wszystkich działań Prawa i Sprawiedliwości, punktem odniesienia a także maczugą, która służy do okładania wszelkiej maści malkontentów, poddających w wątpliwość spiskowy charakter smoleńskiej tragedii, postulujących oddzielenie rapsodów od polityki i oczekujących od partii mieniącej się prawicową, twardego stąpania po ziemi i podjęcia skutecznej walki z mgławicową PO. Prawo i Sprawiedliwość stało się partią w czerni. Smutną i zgorzkniałą. Hołdującą polskiemu malkontenctwu i narzekaniu, kumulującą energię Polaków na wypominkach, a nie na celach. Zamiast programu na miarę wyzwań XXI wieku zaserwowało Polakom programowy capstrzyk i niekończący się apel poległych. Z ważnego elementu jakim jest narodowa pamięć, uczyniło skład amunicji do rażenia tych, którzy tę pamięć chcą czcić na inną modłę, bez insurekcyjno-mesjańskiej ornamentyki. Na prawicy polskiej rozsiadła się prawica smoleńska. Smutna, rozgoryczona, bez życia. I to jest największy dramat smoleńskiej tragedii. Maciej Eckardt
Czyż muszę za każdym razem dodawać, że publikacja jakiegoś artykułu nie musi oznaczać stuprocentowej zgody z jego tezami? – admin
Tusk za a nawet przeciw Donald Tusk (sierpień): Nikt nie kwestionuje potrzeby upamiętnienia ofiar. Warszawa nie miałaby nic przeciwko temu, żeby w pobliżu Pałacu Prezydenckiego - w wyniku otwartego konkursu, możliwie szybko przeprowadzonego - powstała tablica czy postument.
Donald Tusk (wrzesień): Nie mam poczucia deficytu upamiętnienia ofiar katastrofy. Nie mam planów rozpisania konkursu na jego budowę. Miesiąc, a jaka zmiana. Bo w tak zwanym międzyczasie udało się odbić i schować krzyż, a to przecież jego obecność pod pałacem, nic więcej, sprawiła, że Tusk składał obietnice szybkiego konkursu na pomnik w okolicach pałacu. A w każdym razie wypowiadał się tak, że ci, którzy sobie jeszcze biorą do serca jego słowa mogli odnieść wrażenie, że premier osobiście mocą swojego autorytetu daje gwarancję, że pomnik i pamięć będzie. Może się mylę, ale wydawało mi się, że pomnik był także jednym z elementów tzw. porozumienia między kurią, Kancelarią Prezydenta, władzami miasta a harcerzami. Jeśli tak, to harcerze właśnie boleśnie się przekonują ile jest warte słowo polityka. Bo nie tylko premier nie ma życzenia stawiać pomnika, ale także prezydent stolicy już kombinuje jak się przed nim obronić. Na razie wymyśliła, że jak wygra wybory, to zrobi sondaż czy warszawiacy sobie pomnika życzą. Jeśli warszawiacy zawiodą (czy raczej, jeśli zawiedzie sondażownia), to się znowu odezwie pani konserwator i się okaże, że w Warszawie nie ma miejsca, gdzie taki pomnik można postawić. Determinacja z jaką Platforma walczy z pamięcią o Smoleńsku jest naprawdę imponująca. Gdyby władza w realizację obietnic wkładała choć trochę tej energii jaką wkłada w znajdowanie sposobów na wymiganie się od nich, żyłoby się lepiej. Wszystkim. kataryna
Główkujemy dalej Wszystkim, którzy siedzą teraz i łamią sobie głowy, jak zainstalować "normalne" (w sensie europejskim), praworządne państwo w Afganistanie czy Czeczenii, polecam najpierw znalezienie odpowiedzi na choćby takie pytanie: „Skąd wziąć Niezależnych Sędziów – gdy (1) każdy Czeczen jest zobowiązany do obrony interesów swojej rodziny przede wszystkim (2) jeśli trafi się nawet sędzia neutralny, to natychmiast jego dzieciom zagrożą – co najmniej porwaniem - zainteresowani wyrokiem terroryści spod jednego lub drugiego znaku?” JKM
Krzysztof Wyszkowski: Nie warto fałszować historii Gdzie jest dziś, a gdzie trzydzieści lat temu była Solidarność? O genezie sporów wokół legendarnego związku zawodowego mówi jego były działacz Krzysztof Wyszkowski "Super Express": - Spieracie się na co dzień, ale czy rocznicowe obrady Solidarności nie powinny mieć bardziej stonowanego, wyjątkowego charakteru? Krzysztof Wyszkowski: - Nie byłem na sali, ale to jest kwestia atmosfery podobnych spotkań. Nie dziwię się jednak reakcjom na wystąpienie premiera. Donald Tusk wielu ludziom bardziej zasłużonym od niego w tworzeniu Solidarności rzucił w twarz, że nie ma już 10 milionów członków, że są obciążeni nienawiścią. To było okropne zachowanie, właśnie nie na miejscu podczas rocznicowego spotkania. Mnie też by to wściekło.
- Druga strona równie źle przyjęła wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego i słowa o ówczesnych doradcach - Było różnie. Jedynym doradcą zaproszonym w 1980 r. do stoczni - niezależnie od uzgodnień z władzami - przez samych strajkujących była Jadwiga Staniszkis. I kiedy reszta doradców zdecydowała się na zgodę i zapis kierowniczej roli PZPR w treści porozumień, ona pozostała wierna swojemu mandatowi i wystąpiła z grona. Przecież Mazowiecki i inni doradcy nie przyjechali do stoczni tworzyć niezależne związki. Stąd tak ostry ich konflikt ze strajkującymi. I to strajkujący przeforsowali tę sprawę. Wbrew doradcom, którzy chcieli rozszerzać formułę istniejących prorządowych związków. Zapisy rozmów z tamtych lat są zresztą dość zabawne z dzisiejszego punktu widzenia.
- Dlaczego zabawne? - Strajkujący mówili wówczas o doradcach: "różowe pająki". I mówił to choćby Bogdan Borusewicz. Wraz z Konradem Bielińskim z KOR wchodzili w gigantyczne kłótnie z doradcami. Chcieli ich izolować. Dziś jest z grupą Mazowieckiego, bo przez 30 lat wiele się zmieniło. Pamiętam, że to ja uspokajałem Bohdana Cywińskiego, który chciał opuszczać stocznię obrażony na Borusewicza. Wejście w oficjalne związki CRZZ było dla doradców rozwiązaniem głównym, a nie awaryjnym. Nawet z okazji rocznic nie ma co fałszować historii.
- Dzisiejsza Solidarność ma pretensje o traktowanie jej jako gorszej, niegodnej tradycji. Sama często nie chce jednak mieć nic wspólnego z wieloma dawnymi działaczami. Może de facto nie chce być kontynuatorką? - A czym jest dziś grupa ludzi pierwszej Solidarności? Przecież między czołowymi postaciami ówczesnych wydarzeń też są dziś głębokie podziały, tak jak istniały przez całe 30 lat. Rzecz w tym, że wielu dawnych bohaterów nabrało brzuchów, stanowisk, pobudowało się i próbują tego bronić. To naturalny oportunizm. Krzysztof Wyszkowski
Jerzy Borowczak: Lech Kaczyński w Sierpniu '80 był postacią bez znaczenia Jaką rolę w Sierpniu 1980 r. odegrali Lech Kaczyński i Henryka Krzywonos? Jakie cele stawiali sobie doradcy Solidarności? Specjalnie dla "Super Expressu" Jerzy Borowczak - współinicjator strajku w Stoczni Gdańskiej w Sierpniu 1980 r. "Super Express": - Jaką rolę w słynnym strajku z 1980 r. odegrał Lech Kaczyński? Jerzy Borowczak: - Pojawił się w jednym z ostatnich dni trwania strajku na godzinę, może półtorej. Nie przystąpił do grupy ekspertów, mimo że, jeżeli dobrze pamiętam, Bogdan Borusewicz i Bogdan Lis nalegali, aby został z nami.
- Czemu tego nie uczynił? - Nie wiem. To był sierpień, może był na urlopie? Nigdy tego nie roztrząsaliśmy. Dopiero teraz, po trzydziestu latach. Kiedy się pojawił, było już pozamiatane. Zespół był utworzony i działał: Mazowiecki, Geremek, Staniszkis, Kowalik, Wielowieyski... Może to spowodowało, że Lech Kaczyński nie został doradcą międzyzakładowego komitetu strajkowego?
Przeczytaj koniecznie: Mariusz Błaszczak: Migalski przypomina mi Henrykę Krzywonos
- Był postacią bez znaczenia? - Jeżeli mówimy o Sierpniu, to tak. Natomiast odgrywał istotną rolę przed strajkiem, kiedy jako działacz Wolnych Związków Zawodowych był naszym konsultantem odnośnie do prawa pracy. Często byliśmy zwalniani, upominani naganami. I wtedy Lech Kaczyński pisał nam odwołania. Krzepiące było dla nas, że mamy po swojej stronie prawnika specjalizującego się w prawie pracy, który doktoryzuje się w tej dziedzinie. Prowadził dla nas wykłady, np. w domu Anny Walentynowicz, które dla mnie były bezcenne. Mimo tego, że się sprzeczaliśmy - bo mówił o prawie, którego my nie chcieliśmy przestrzegać. Byliśmy młodzi i agresywni. A on mówił, że nasz bunt przeciwko niesprawiedliwości powinniśmy wyrażać nie w sposób rewolucyjny, lecz dyplomatyczny. Zapoznawał nas z regułami tego prawa - za co grozi jaki paragraf. To była jego wielka zasługa, że potrafił nas przeszkolić, jak mamy się bronić w sądzie pracy, jak zachować, gdy kierownik chce nas niesłusznie ukarać.
- A jak pan ocenia postawę doradców Solidarności? Niektórzy twierdzą, że chcieli iść na ustępstwa... - Uważam, że w maju 1988 r. czy w 1989 r. byli o 100 proc. bardziej miękcy niż wtedy. Czyli mówili: "Zakończcie strajk, Kiszczak chce rozmawiać". Natomiast w sierpniu 1980 r. nie byli z nami spoufaleni. Jeżeli chcieli iść na ustępstwa, to nie powiedzieli nam o tym. Nie widziałem z ich strony próby wpłynięcia na nas, żebyśmy z czegoś zrezygnowali. Absolutnie! Oczywiście to dzięki ich radzie związek nie nazywał się "wolnym" tylko "niezależnym, samorządnym", bo przekonali nas, że taką nazwę władza łatwiej przełknie. Ale zawsze mówili, że ostateczne decyzje należą do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego.
- A rola Henryki Krzywonos? - Przyjechała do stoczni, kiedy komitet strajkowy chciał kończyć strajk. Zaczęła krzyczeć: - "Wyduszą nas jak pluskwy! Musimy być razem! My was popieraliśmy!". Przebudziła nas.
- Pojawiają się sugestie, że podczas strajku piła, a tramwaj zatrzymała, bo zabrakło prądu w sieci trakcyjnej... - Ja słyszałem z ust Krzysztofa Wyszkowskiego czy śp. Anny Walentynowicz, że mnie w Sierpniu nie było w stoczni... Gdyby Krzywonos, choćby powąchała alkohol - wyleciałaby ze stoczni. Baliśmy się prowokacji. Alkohol był wyłapywany na bramie i od razu wylewany. SE
Naziole i Weimar Republika Weimarska (1919-1933) jest doskonałym modelem liberalnej demokracji w ogóle, ponieważ jest jej modelem skrajnym, w najjaskrawszy sposób eksponującym także wszystkie jej wady. Również naziole są najciekawszym modelem do badania przeciwników liberalnej demokracji w ogóle, ponieważ byli jej przeciwnikami najbardziej skutecznymi. Polski Weimar i polscy naziole są odmianą Weimaru i nazioli pierwotnych bardziej dupowatą, mniej wyrazistą, ale tamte wzory pozwalają mówić także o przebiegu aktualnej polskiej walki politycznej. Zacznijmy od polskich nazioli. Podobnie jak naziole wzorcowi (choć w wersji rozrzedzonej i, jak już sobie analitycznie powiedzieliśmy, bardziej dupowatej) jednocześnie startują w wyborach demokratycznych i jednocześnie twierdzą, że demokracji – której używają – tak naprawdę nie ma. Hitler chętnie nazywał Weimar kondominium brytyjsko-francuskim, powtarzał, że Niemcy są przez demokrację zniewoleni, a jednocześnie startował w każdych wyborach, do których tylko był dopuszczany (jeśli akurat nie siedział w więzieniu za jakąś próbę puczu). Po czym, o ile w tych wyborach akurat nie wygrywał, a nie wygrywał właściwie prawie nigdy, natychmiast po „wieczorze wyborczym” ogłaszał polityków zwycięskich, tych, którzy go pokonali, tych, na których zagłosowała większość Niemców, politykami nieniemieckimi, niegodnymi Niemiec, uprawiającymi wobec obcych mocarstw „politykę na kolanach”, wybranymi przez nieporozumienie i na skutek manipulacji ze strony liberalnych mediów i obcych potęg, publicznie żądał, by „zniknęli z niemieckiego życia”… itp. itd. Także polska, bardziej dupowata odmiana Adolfa Hitlera, podobne rzeczy mówi zawsze, kiedy tylko w wyborach przegrywa, a przegrywa także prawie zawsze. Naziole pierwotni, kiedy ich pytano o ich faktyczny stosunek do Żydów, o realizm ich koncepcji polityki zagranicznej, o problemy w ich własnej partii, o Noc Długich Noży… zamiast wikłać się w ryzykowny dialog z pytającymi, wybierali konsekwentny monolog. Ich ówczesne odmiany Kemp i Błaszczaków odpowiadały, że to są tematy zastępcze, podczas gdy w rzeczywistości należy pytać o słabość weimarskiego państwa, o spolegliwość weimarskich elit politycznych wobec Francji i Wielkiej Brytanii… Ten ich nieustający monolog był nie do podważenia przez żadne ówczesne odmiany Monik Olejnik, Jacków Żakowskich czy Tomaszów Lisów. Nawet ówczesne odmiany „Szkła kontaktowego” (kabarety berlińskie były ponoć nawet nieco śmieszniejsze od „Szkła kontaktowego”, a Kurt Tucholsky jako satyryk nieco ciekawszy od późnego Jacka Fedorowicza) i tak, pomimo swej wysokiej jakości, rozśmieszały tylko przekonanych antynazioli, podczas gdy przekonanych nazioli rozwścieczały i mobilizowały do walki z systemem. Ale także i Republika Weimerska wraz z jej liberalnodemokratycznymi elitami nie była przyjemna w oglądaniu. Trwała nieustająca kopanina partii i wewnątrz partii, przy której stosunki Schetyny z Palikotem to jakieś przedszkole. Afera hazardowa czy afera Rywina nie „poraziłyby” obywateli Republiki Weimarskiej, być może w ogóle by ich nie zauważyli w natłoku innych, bez porównania poważniejszych afer. Obywatela Republiki Weimarskiej nie zdziwiłoby także i to, że „służby fiskalne” są wypuszczane na Piskorskiego akurat wówczas, kiedy rzuca polityczne wyzwanie partii władzy, a na Palikota, nie wówczas, gdy dla Tuska paraliżował jego przeciwników politycznych, ale dopiero kiedy osobiście obraził Schetynę („krew i sperma na twarzy”), a Tuska zaczął drażnić perspektywą założenia partii mogącej osłabić PO. Oczywiście przypadek Piskorskiego i Palikota to są zupełnie apolityczne zbiegi okoliczności dla Arłukowicza (który sam chciałby być Palikotem centrolewu, ale jest na to za miłym chłopcem) czy Rymanowskiego (cichutka zemsta ukrytych głęboko w sobie prawicowców), ale przeciętnie świadomy obywatel prawdziwej Republiki Weimarskiej nie byłby tak naiwny, a nawet takiej naiwności by nie udawał w obawie przed samoośmieszeniem. Prawdziwy Weimar miał też swoich prezydentów Karnowskich, wielu takich rządziło bogatymi miastami północy. Właściwie Weimar nie miał tylko Głódzia czy Michalika, bo Kościół katolicki w Niemczech nie był tam jedynym Kościołem i nie mógłby pozwolić sobie na takich arcypasterzy. Od czasów Lutra byli w Niemczech także protestanci, co wymuszało pewne standardy na wszystkich chrześcijanach (przynajmniej dopóki naziole po swoim zwycięstwie z większości niemieckich chrześcijan – wszystkich możliwych wyznań - nie uczynili potulnych, a czasami nawet entuzjastycznych oportunistów). Największym jednak problemem Republiki Weimarskiej było to, że jej obywatele mieli ostatecznie do wyboru jedynie ją albo nazioli (mieli też komunistów, ale ci nie pasują mi do metafory, bo Napieralski komunistą nie jest, nawet dupowatym, tak jak nie są komunistami Kwaśniewski, Miller, Borowski, Rosati… nie mówiąc już o Jacku Majchrowskim, i żeby nie było wątpliwości, ja się wcale z tego powodu nie martwię). A jako że obywatele Weimaru mieli do wyboru wyłącznie polityczne elity Weimaru albo antyweimarskich nazioli, polityczne elity Weimaru przekonane o swojej bezalternatywności stawały się coraz bardziej kiepskie. A mniejsze zło stawało się większym. Co ostatecznie oddało władzę w ręce nazioli. Podobnie jest dzisiaj. Instytucja sejmowej komisji śledczej została przez polski Weimar, za pomocą Mirosława Sekuły wspartego przez partię władzy łącznie z Jarosławem Gowinem, ośmieszona i zlikwidowana. Tomczykiewicz jako szef klubu parlamentarnego partii rządzącej to już poziom konia wprowadzonego przez Kaligulę do rzymskiego senatu. Tusk i Schetyna wprowadzili Tomczykiewicza na stanowisko szefa klubu parlamentarnego PO wyłącznie po to, by pokazać, że dla ich władzy nie ma żadnych ograniczeń. Tomczykiewicz nie umie mówić, i nie chodzi tu o jego śląską gwarę, ale o to, że on nie ma pojęcia, co mógłby powiedzieć, a przecież stanowisko szefa klubu parlamentarnego wymaga przede wszystkim umiejętności mówienia. TOK FM i RMF FM porobiły już sobie nawet satyryczne dżingle z jego niebywałych prób artykulacji. Ale i tak w niczym nie szkodzi to potędze Tuska i Schetyny, którzy Tomczykiewicza do sejmu wprowadzili i kazali mu rżeć. Przeciwnie, to ich potęgę, szacunek ludu dla nich, lęk ludu przed nimi… raczej jeszcze zwiększa. Skoro takie stanowisko mogli ofiarować Tomczykiewiczowi, to każdemu mogą ofiarować każde stanowisko i każdego z każdego stanowiska odwołać. Zatem mamy nasz dupowaty Weimar i dupowatych nazioli. Z dwojga złego jestem gotów bronić dupowatego Weimaru przed dupowatymi naziolami, ale nie wiem, czy muszę. Nauczanie prawdziwych nazioli o tym, że Traktat Wersalski był klęską Niemiec i że Niemcom, aby się odrodziły, potrzebny jest krwawy mit założycielski, było groźniejsze niż bredzenie naszych dupowatych nazioli o tym, że upokarzającą klęską Polaków był Okrągły Stół, a katastrofa smoleńska stała się krwawym mitem założycielskim, na który Polacy czekali przez dwadzieścia lat. Traktat Wersalski kończący I wojnę światową był istotnie klęską Niemiec, klęską ogromną i bezprecedensową. A także karą, nie do końca zasłużoną, gdyż nie tylko Niemcy za wybuch pierwszej wojny światowej odpowiadają. Ich wina polegała na tym, że tę wojnę przegrali. Polscy, bardziej dupowaci naziole, w roli Traktatu Wersalskiego obsadzają Okrągły Stół, który może faktycznie nie był jakimś „cudem nad Wisłą”, ale na pewno oznaczał co najmniej poprawne wykorzystanie geopolitycznej koniunktury. W dodatku na krwawy mit założycielski wcale większość Polaków przez dwadzieścia lat nie czekała, czemu dała wyraz 4 lipca, nie oddając władzy tego mitu wyznawcom. Jak z tego wynika, prawdziwy Hitler miał w antywersalskiej polityce historycznej groźne polityczne narzędzie, podczas gdy nasz dupowaty Hitler już o Henrykę Krzywonos może się potknąć w swoim nieudolnym marszu do władzy. Właściwie tylko pisarzy antyweimarskich mamy nie gorszych od niemieckich. Jarosław Marek Rymkiewicz literacko nie jest słabszy od Ernsta Juengera (mam oczywiście na myśli jego eseje, a nie poezję obywatelską), choć mnie to akurat nie cieszy, bo nie jestem wyłącznie estetą. Cezary Michalski
Michalski Kaczyński to Dupowaty Naziol. PO rozkład państwa Cezary Michalski „Zacznijmy od polskich nazioli. Podobnie jak naziole wzorcowi (choć w wersji rozrzedzonej i, jak już sobie analitycznie powiedzieliśmy, bardziej dupowatej) jednocześnie startują w wyborach demokratycznych i jednocześnie twierdzą, że demokracji–której używają–tak naprawdę nie ma. Hitler chętnie nazywał Weimar kondominium brytyjsko-francuskim, powtarzał, że Niemcy są przez demokrację zniewoleni”…” Także polska, bardziej dupowata odmiana Adolfa Hitlera, podobne rzeczy mówi zawsze, kiedy tylko w wyborach przegrywa, a przegrywa także prawie zawsze”..” Naziole pierwotni”…” Ich ówczesne odmiany Kemp i Błaszczaków odpowiadały, że to są tematy zastępcze, podczas gdy w rzeczywistości należy pytać o słabość weimarskiego państwa, o spolegliwość weimarskich elit politycznych wobec Francji i Wielkiej Brytanii… Ten ich nieustający monolog był nie do podważenia przez żadne ówczesne odmiany Monik Olejnik, Jacków Żakowskich czy Tomaszów Lisów”…” A jako że obywatele Weimaru mieli do wyboru wyłącznie polityczne elity Weimaru albo antyweimarskich nazioli, polityczne elity Weimaru przekonane o swojej bezalternatywności stawały się coraz bardziej kiepskie. A mniejsze zło stawało się większym. Co ostatecznie oddało władzę w ręce nazioli. Podobnie jest dzisiaj. Instytucja sejmowej komisji śledczej została przez polski Weimar, za pomocą Mirosława Sekuły wspartego przez partię władzy łącznie z Jarosławem Gowinem, ośmieszona i zlikwidowana.”….(źródło )
Mój komentarz Kaczyński określony przez Michalskiego jako dupowata odmiana Adolf Hitlera. Pragnąłbym jednak skoncentrować się na stanie państwa polskiego , które zaczyna być tak samo postrzegane zarówno przez lewicę , prawicę a nawet Rymanowskiego w TVN. Rymanowski zresztą pierwszy poruszył tą kwestie w mainstremowej debacie publicznej , wprowadził ją do dyskursu . Zjawisko to to rozkład państwa , jego instytucji , jego elit politycznych , całkowity rozkład demokracji , jej mechanizmów.
Rymanowski zapytał się Gowina , czy mamy do czynienia z rozkładem państwa, bo tylko wtedy można wytłumaczyć ostentacyjne lekceważeni Tuska przez Putina i Rosje. Teraz Michalski opisał państwo polskie , jego rozkład , nie używając tego określenia . Kiepskie, zadufane , niszczące instytucje państwa elity , których synonimem stał się tuskoid Sekuła. Należy docenić spostrzeżenie Michalskiego ,że również Gowin jest winny psuciu państwa .Biernie i bez oporu akceptuje akty wandalizmu najistotniejszych dla państwa instytucji Warcholstwo Sekuły , który w imię osobistych interesów ,łasząc się w sposób żenujący do Tuska o miejsce poselskie, o prezydenturę Zabrza , czy jak ktoś woli dawnego miasta Hindenburga, dokonuje sabotażu prac komisji. Wdeptuje w błoto , łajno prywaty i najdzikszego oportunizmu autorytet Sejmu. Cyniczne elity, powolny, cicho postępujący rozkład społeczeństwa, bezideowość , serwilizm, kumoterstwo , kolesiostwo podniesione do rangi cnoty politycznej, lojalność wobec wodza partii porównywalna tylko do lojalności mafijnej . Selekcja negatywna promująca miernoty . Bezczelność i pogarda dla społeczeństwa sięgająca zenitu. Chlebowski nadal uważa się za dobrego posła , chce aby Tusk ponownie go namaścił na posła na Sejm , na pierwszego cmentarzystę . Wesoły Bronek hasa ze swoimi występami po Europie, traktowany z lekceważeniem . Wesoły Bronek pojechał do Niemiec tylko po to aby zgodzić się definitywnie na rurociąg północny , prosząc uniżenie aby rura został położona na tyle głęboko w toniach Bałtyku , aby nie zablokować gazoportu i Szczecina. Wesoły Bronek złożył homagium wasala, bo do statusu wasala doprowadza Polskę rozkład państwa Nie tylko Rosjanie wykorzystują rozkład państwa aby lekceważyć , poniżyć Polaków , bo Tusk jest jednak premierem Polski . Co prawda TVN u też . Niemcy , które dominują w strukturach Unii również poniżyły Polskę , Wesołego Bronk i Słońce Peru. Dały nam ochłapy w powstającej unijnej dyplomacji. A Tusk , Komorowski i Sikorski serwilistycznie budują kult Traktatu Lizbońskiego . Traktatu , którego niekorzystne dla Polski mechanizmy podejmowania decyzji unijnych doprowadziły do sponiewierania Polski na arenie unijnej, ukazania nas jako przygłupów geopolitycznych. Romanowski miał rację . Poniżające traktowanie w jej stosunkach zagranicznych i unijnych musi być organicznie związane ze stanem państwa. Obcy szybciej dostrzegli jego słabość , jego postępujący rozkład. Pierwszy złowróżebny sygnał ,że zapaść państwa, zanik jego samosterowności , rozkład jego struktury , w sposób trwały degeneruje i wprowadza polskie społeczeństwo w stan nieodwracalnej zapaści cywilizacyjnej dał Ziemkiewicz. Napisał on wprost ,że jedynym sposobem na modernizację Polski, technologiczna , ustrojową jest zgoda i akceptacja Polski zostania wasalem Niemiec. Rozpacz i bezsilność wieje z tej diagnozy . Lepiej być wasalem Niemiec według Ziemkiewicza , bo to Niemcy zrobią oni więcej dla Polski, dla przetrwania naszego dziesiątkowanego z przyczyn ekonomicznych i eksploatowanego podatkowo społeczeństwa niż nasze elity polityczne. Rozkład stanowiącej fundament demokratycznego i praworządnego państwa instytucji . Wymiaru sprawiedliwości. Kalisz sugerował ,ż prokuratura celowo opóźnia postępowania, celowo popełnia błędy w takich sprawach jak na przykład Karnowskiego .Konserwatywna prawica w osobie Korwina Mikke .Po orzeczeniu Sądu Lustracyjnego Korwin Mikke nazwał sędziów s…synami. I nic . Lewica lewicy w osobie Senyszyn . Nazwała Trybunał Konstytucyjny Trybunałem Prostytucyjnym i nic. Sprawa domniemanej korupcji w samym Sądzie Najwyższym jest tylko kropką nad i. Proces rozkładu państwa zaczął się już w momencie powstania III RP. Praźródłem rozkładu był Okrągły Stół. Moment w którym zaprojektowano zbudowanie esbecko donosicielsko postkomunistycznym elit . A kamieniem węgielnym zbutwiałego państwa, rozdartego społeczeństwa jest postkomunistyczna , konstytucja. Jeśli główny architekt tej konstytucji postkomunista Kwaaśniewski , który przebywał dwa lata w Związku Radzieckim jest również tajnym współpracownikiem , TW Alek ,to ta konstytucja jest również fundamentem Polski jako bytu politycznego zwanego kondominium . Postkomunistyczna konstytucja w strukturze przestrzeni politycznej , jaką generuje wbudowała w chromą , fasadową demokracje immanentną niemożność zbudowania silnego ośrodka władzy , a wzajemne zależności pomiędzy instytucjami państwa przypominają struktury feudalne. Porównanie Kaczyńskiego do Hitlera, a pisowców do nazioli jest nietrafne. Hitlera finansowały koncerny, to przemysł, finansjera, elity polityczne, w tym junkierstwo w armii, które reprezentował Hindenburg dały mu władze. Reszta była teatrem. Kaczyński dokonuje teraz zupełnie innego zwrotu. Jest więźniem swojego socjalnego elektoratu. Emerytów, robotników. Stąd jego flirt z UPR, w czasie, gdy Korwin Mikke był w nim odsunięty od wpływów, a później z Pawlakiem, który zaczął budować program wolnorynkowy. Jego rewolucyjny pomysł ubezpieczenia ZUS jako podatku pogłównego w wysokości 120 złotych miesięcznie dałby gigantyczny impuls dla gospodarki , a jednocześnie ograniczyłby władzę biurokracji i zbudował podwaliny realnej wolności gospodarczej. Kaczyński zdaje sobie sprawę, że bez koalicjanta, i to koalicjanta mającego wolnorynkowy program nie przeprowadzi modernizacji Polski w sferze gospodarczej, podatkowej. Kaczyński nie bez powodu mówił o konieczności wprowadzenia radykalnego rozwiązania zwiększającego w sposób zasadniczy obszar wolności gospodarczej , rozwiązania które nazwał od nazwiska jego twórcy pakietem Wilczka. Kaczyński mówiąc o kondominium mówił to obliczu postępującego rozkładu państwa, budowania ośrodków decyzyjnych państwa polskiego poza granicami, przez obce ośrodki władzy. Dlatego też rozpoczął budowę kultu , legendy swojego brata, jako symbolu oporu wobec władzy. Władzy która w gnijącej demokracji fasadowej , wodzowsko oligarchicznej stała się praktycznie niezależna od społeczeństwa polskiego , od kontroli demokratycznej . Najlepiej postępowanie Kaczyńskiego ilustruje idea powrotu do słów „A Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie” Marek Mojsiewicz
Zrób to dla Gdańska, Macieju Zgodność jest tylko co do tego, że ojciec Maciej Zięba długo pociągnął na stanowisku szefa Europejskiego Centrum Solidarności. I że klapa widowiska na 30-lecie Porozumień Sierpniowych daje powód, by się go pozbyć. Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz pisze do ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego: "Zwracam się z prośbą o niezwłoczne zajęcie stanowiska w sprawie odwołania dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności, Macieja Zięby OP. Zamierzam odwołać dyrektora ECS z uwagi na .". Tutaj następuje wyliczanka powodów - od nieracjonalnego wydatkowania publicznych dotacji, poprzez "autorytarny styl zarządzania instytucją", do utraty zaufania. Na papierze ani słowa o uzależnieniu Zięby od alkoholu. To wiedza tylko dla wtajemniczonych. We wtorek 7 września dyrektor Zięba zostaje wezwany przez Adamowicza na dywanik: - Albo sam podasz się do dymisji i wyjdziesz z tego z twarzą, albo wszczynamy oficjalną procedurę odwoławczą. To przesądzone. Na spotkanie z dziennikarzem o. Zięba umawia się w gabinecie dyrektora ECS. - To prawda z tym alkoholem? - Prawda - odpowiada po chwili milczenia. - Raz lepiej sobie radzę, raz gorzej. W ostatnich miesiącach całkiem dobrze. To, że dogadali się, żeby mnie odwołać, ma głębsze przyczyny niż moje problemy z alkoholem. - Jakie? - Polska to partyjniacki kraj, żeby funkcjonować w przestrzeni publicznej, nie możesz być pomiędzy, bo plemię, które akurat rządzi, zawsze może zdjąć z ciebie skalp.
Jak tego dokonać Europejskie Centrum Solidarności istnieje od trzech lat dzięki pomysłowi Adamowicza. Podstawowa myśl - duch Sierpnia to najlepsze, co miasto Lecha Wałęsy dało światu. Gdańsk ma wielkie możliwości promocji, ale ta szansa będzie zmarnowana, jeśli nie powstanie nowoczesna instytucja, która spuściznę Sierpnia ocali i przebada, zadba o jej promocję w kraju i za granicą i wreszcie - w umiejętny, nowoczesny sposób - zainspiruje nią młodzież. Ale jak tego dokonać, skoro środowiska postsolidarnościowe są skłócone i podzielone na grupki - każda z własną wizją historii? Do tego krajem akurat rządzi PiS, więc łatwo się narazić i stracić widoki na państwowe dotacje. Adamowicz na szefa ECS proponuje ojca Ziębę. W miarę młody - po pięćdziesiątce, z licznym gronem przyjaciół, którzy zaszli wysoko i w PO, i w PiS, i w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zięba jest dominikaninem, intelektualistą dużego formatu - ma na koncie liczne publikacje prasowe i książki, które można określić jednym słowem: mądre. "Dojrzałość to nic innego jak świadomość swoich ograniczeń. Dotarcie do własnych granic. Najczęściej - przedsionek starości". Inny przykład: "Śmiertelna choroba zakonników: zagubienie Bożej optyki, utrata głębokiego oddechu, zatracenie metafizycznego dystansu". Był dziennikarzem "Tygodnika Solidarność" i doradcą "Solidarności" w trudnych latach 80. I jeszcze jedno - doświadczenie w zarządzaniu zespołami ludzkimi. Przez osiem lat był prowincjałem dominikanów. Na początku lat 90. wyciągnął z finansowej zapaści zakonne wydawnictwo W Drodze, uratował 30 miejsc pracy. W Gdańsku jedynie arcybiskup gdański Tadeusz Gocłowski delikatnie zgłasza wątpliwości co do kandydata: czy duchowny powinien wchodzić w buty szefa świeckiej instytucji? Wychowany na pierwszej "Solidarności" Adamowicz jest wniebowzięty, że zdołał pozyskać dla idei ECS takiego tuza. Mówi: - Zrób to dla Gdańska, Macieju.
Drobni przy IPN-ie Wrzesień 2010. Zięba do pracy przychodzi po cywilnemu, w klapie marynarki ma mały dominikański krzyżyk. Gabinet dyrektora ECS mieści się na pierwszym piętrze, w dawnym gmachu kierownictwa Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Zięba z ulgą siada w obrotowym fotelu (jest po operacji biodra, ma kłopoty z chodzeniem). Na biurku zdjęcia z papieżem i liderami "Solidarności". W szafie - koloratka, na wypadek, gdyby jakaś telewizja przyjechała poprosić o komentarz w sprawach wiary. Z okna - widok na Salę BHP, gdzie trzy dekady wcześniej peerelowski wicepremier Mieczysław Jagielski podpisał porozumienie ze strajkującymi. - Kiedy zaczęło się to picie na ostro? - W 2006 roku. Wcześniej przez osiem lat byłem prowincjałem dominikanów. Zostałem zdradzony przez przyjaciół, nie chcę wchodzić w szczegóły, ale mój świat się zawalił razem z wiarą w ludzi. - Gdy w 2007 roku zaproponowali posadę dyrektora w ECS, nie obawiał się ojciec, że to tylko pogłębi problem? - Wierzyłem, że ta praca, wspaniałe wyzwanie, że mnie to postawi do pionu. A tu stres, który by byka powalił. Zięba przenosi się z Wrocławia do Gdańska. Ma kontrakt do listopada 2011 r. i dużą niezależność, którą szefom instytucji kultury gwarantuje ustawa. Dostaje 7 tys. zł brutto i ma auto z kierowcą. Jak sam twierdzi, połowę zarobków oddaje do kasy zakonu, drugą - na cele społeczne. Roczny budżet ECS to łącznie blisko 10 mln zł - od Ministerstwa Kultury, gminy Gdańsk i marszałka województwa pomorskiego. Do tego możliwość pozyskania dotacji na obchody rocznicowe. - Rok temu wychodziłem, poza budżetem, 35 mln - mówi o. Zięba. - W tym roku, na 30-lecie, udało się pozyskać dodatkowe 13 mln, głównie z ministerstwa. Mówią, że dużo, ale to przecież niewiele w porównaniu z budżetem IPN-u, który ma 240 mln rocznie. Wszystkim to powtarzam.
Na noszach do samolotu Prezydent Gdańska szybko zauważa, że dominikanin niespecjalnie liczy się z jego zdaniem. Tymczasem wyniki pracy ECS są poniżej oczekiwań miasta. Zięba zatrudnia kilkadziesiąt osób i przez pierwsze cztery miesiące płaci im wysokie wynagrodzenia (2,5 tys. zł dla świeżo upieczonych magistrów) w zasadzie za nic, bo przez ten czas nie ma komputerów i odpowiedniego oprogramowania. Adamowicza jako człowieka Platformy Obywatelskiej niepokoi, że przy dyrektorze ECS regularnie pojawia się poseł Paweł Kowal z PiS i pomaga w rekrutacji pracowników, choć nie miało być miejsca dla czynnych polityków. Prezydent Gdańska dziwi się, że Zięba nie chce zatrudniać osób od lat zaangażowanych w promocję "Solidarności" i preferuje nieopierzoną młodzież. - Przecież trzeba stawiać na młodych, wykształconych, oni lepiej widzą w przyszłość - odpowiada Zięba. Ale czy to jedyny powód? Znajomi donoszą do magistratu, że dyrektor ECS nierzadko przychodzi do biura w stanie wskazującym na spożycie. Że nie ma pojęcia o nowoczesnym zarządzaniu i wzoruje się na feudalnych metodach Kościoła. Podziały kompetencyjne wśród pracowników wciąż są nieokreślone, nikt nie może podjąć żadnej decyzji bez osobistej akceptacji Zięby. Nie ma codziennych narad, a tylko raz w tygodniu dyrektor organizuje jedno duże spotkanie i wygląda to, jakby siedział jakiś guru, a naprzeciw niego w półkolu pięćdziesięciu zasłuchanych uczniów. Jednym z głównych tematów spotkania jest na przykład opowieść, jak wyglądała wizyta dyrektora ECS u ministra Schetyny. - To jakieś złośliwości, tak niskie zachowania, że trudno to komentować - mówi Zięba. Na początku 2008 r. dominikanin jedzie do Warszawy na spotkanie z Bogdanem Borusewiczem, marszałkiem Senatu. Zaraz po wejściu do gmachu pada na posadzkę i traci przytomność. - Dostałem zapaści, ale na to złożyło się nie tylko częste picie, ale też przepracowanie, stres - zapewnia. Na noszach wnoszą Ziębę do samolotu. Na lotnisku w Gdańsku czeka już zamówiona przez Adamowicza karetka. Zięba trafia na dziesięć dni do szpitala. Adamowicz załatwia mu terapeutę od uzależnień i mówi: - Musisz z tym wygrać, masz we mnie oparcie.
Albo królik, albo słoń Jednak Zięba nie chce bliskich relacji z prezydentem Gdańska. Dochodzi do siebie i po pewnym czasie przestaje odwiedzać psychologa. - Terapeuta uświadomił mi, że to nie alkohol jest źródłem mojego problemu, lecz głęboka depresja, na którą cierpię od czterech lat - mówi. Próbuje walczyć ze swoimi problemami na własną rękę. Rezygnuje z prywatnego mieszkania i wprowadza się do gdańskiego klasztoru dominikanów przy kościele św. Mikołaja. Co niedziela odprawia mszę świętą. Rzadziej niż dotąd zdarza mu się wypić. Jeśli czuć od niego alkohol - wstydliwie próbuje kamuflować to mocną wodą kolońską. Dyrektor ECS ma pojawić się na scenie w związku z rocznicą strajków sierpniowych, ale nie przychodzi. Jeden z organizatorów dzwoni do niego na komórkę i słyszy bełkotliwe wypowiedzi dominikanina. Daje posłuchać tego Jerzemu Borowczakowi, podwładnemu Zięby w ECS, który przede wszystkim jednak jest cichym przybocznym Lecha Wałęsy.- Nie byłem wtedy pijany, tylko bardzo zmęczony po trzydniowym wylocie do USA - tłumaczy Zięba. - Następnego dnia czekał mnie wczesny wyjazd do Poznania, gdzie udzieliłem ślubu. Wkrótce Adamowicz traci dla Zięby resztki sympatii. Miasto stara się o europejskie dotacje na wspaniały, nowoczesny gmach ECS, który byłby jednocześnie muzeum, galerią i ośrodkiem konferencyjnym. Unia Europejska żąda jednak programu i kosztorysu funkcjonowania obiektu przez pierwsze pięć lat. Zięba ma to przygotować: - Muszę mieć 220 etatów i roczny budżet rzędu 32 mln zł, kalkulacja w oparciu o Muzeum Powstania Warszawskiego. Za drogo? Chyba chcecie karmić słonia jak królika. Nie zgadzam się na to. Adamowicz jest wściekły. Wynajmuje prywatną firmę z Torunia, która planuje dla nowego ECS wydatki o połowę niższe. Adamowicz mówi swoim współpracownikom, że nie widzi możliwości dalszej współpracy z Ziębą. ECS nie realizuje misji - skupia się na imprezach rocznicowych, zaniedbuje prace archiwalne, działalność oświatową i naukowo-badawczą.
Stanie na jednej nodze Wtorek, 31 sierpnia 2010, widowisko w Stoczni Gdańskiej na 30-lecie Porozumień Sierpniowych. Koszt 9 mln zł. Ma być genialnie i światowo, ale 30-tysięczna widownia i publiczność przed telewizorami ma na scenie jeden wielki chaos. Kilka dni później Adamowicz żąda, by Zięba rozliczył się z widowiska i wytłumaczył dlaczego "ta klęska" była tak droga. Rzeczniczka ECS zapewnia, że do poniedziałku 13 września sprawozdanie będzie przedstawione. Zięba może jeszcze szukać protekcji u znajomych. Jest zaprzyjaźniony z prezydentem Komorowskim, o którym mówi per Bronek. Z Wrocławia zna świetnie Schetynę i ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego. Zięba jest zgorzkniały, nie wierzy w pomoc dawnych przyjaciół. - Znajdzie ojciec siły, by nie wrócić do alkoholu? - Oby. Depresja to straszna choroba. Mogą mówić "stań wyprostowany", ale jak to zrobić, skoro czujesz, że masz tylko jedną nogę. Roman Daszczyński, Marek Sterlingow
OJCIEC ZIĘBA KONTRA MICHNIK Co to się porobiło! Wielki dotychczasowy wielbiciel Adama Michnika zarzuca jego gazecie kłamstwa i manipulacje. Że też dożyliśmy tej chwili, kiedy "cyngiel" w koloratce, atakujący przeciwników "michnikowszczyzny", sam stał się jej ofiarą. Poświęcam tej zaskakującej sprawie część swego felietonu, który zamieszczony zostanie w najnowszej "Gazecie Polskiej". Dzisiaj natomiast oświadczenie, które czytam, przecierając wciąż oczy ze zdumienia.
Oświadczenie o. Macieja Zięby W związku z artykułem zamieszczonym w Gazecie Wyborczej z dn. 11 IX br. zawierającym wiele pomówień pod adresem, tak moim, jak i Europejskiego Centrum Solidarności, w tym moich rzekomych wypowiedzi przytaczanych w tekście jako cytaty, chciałem oświadczyć, że jest to – w mym przekonaniu - fragment już wcześniej przygotowywanej kampanii prasowej „GW” skierowanej albo przeciwko mnie, albo przeciw ECS jako instytucji. Świadczy o tym fakt – potwierdzany przez dwóch dziennikarzy Gazety – zdjęcia przez zastępcę redaktora naczelnego Jarosława Kurskiego wywiadu, który udzieliłem Rafałowi Kalukinowi dla redakcji „Dużego Formatu”. Druk tekstu zaopiniowanego pozytywnie przez redakcję, zaopatrzonego w zdjęcia i już przygotowanego do druku został zablokowany przez Jarosława Kurskiego w dniu 23 VIII 2010. W załączniku podaję do publicznej wiadomości autoryzowany przeze mnie 19 VIII tekst wywiadu. Maciej Zięba OP Dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
“Wprost” pod redakcją Tomasza Lisa to mieszanka “Gazety Wyborczej”, TVN, TVN 24 i tygodnika “Nie” Lektura kilkunastu ostatnich wydań tygodnika “Wprost” nasuwa nieodparcie jeden wniosek – jego redaktor naczelny Tomasz Lis znajduje się w stanie permanentnej wojny. Jest targany chorobliwymi emocjami wobec śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego brata Jarosława i całej formacji związanej z partią Prawo i Sprawiedliwość. Po ostatnich własnościowych przekształceniach, tygodnik “Wprost” pod redakcją Tomasza Lisa obrał ostry, lewicowy kurs. W roli dyżurnych wrogów polski Kościół, Jarosław Kaczynki i PiS. Wrześniowy wywiad z Jerzym Urbanem zdradza, że opinie naczelnego “Nie” to wręcz kwintesencja linii obranej przez “Wprost”. Sam Urban skarży się nawet, że zaczynał, “mając monopol na krytykowanie Kościoła, ‘Solidarności’ i wtedy to było nowe, a dzisiaj się tak zbanalizowało”. Trzeba przyznać, że red. Lis jest pojętnym uczniem Urbana. Obaj mają te same namiętności. “Najżywsze emocje wzbudza PiS i Kaczyński” – objaśniał Urban. Najświeższy przekaz płynący z “Wprost” oddaje nagłówek wytłuszczony w ostatnim felietonie Zbigniewa Hołdysa: “Kaczyński nie chce do siebie dopuścić myśli, że niebawem zniknie. I że nic tego zdarzenia nie odsunie w czasie”. To samo przesłanie: “Kaczyński musi odejść” płynie synchronicznie z komercyjnych stacji telewizyjno-radiowych, stron wysokonakładowych gazet i portali internetowych…
Astronomiczne kontrakty Lisa Tomasz Lis od lat bryluje w mediach. Rozpoczynał w TVP, był korespondentem “Wiadomości” w Stanach Zjednoczonych. Następnie od 1997 r. pracował w TVN u Mariusza Waltera. Prowadził publicystyczne i informacyjne programy na antenach TVP, TVN i Polsatu. Redaktorem naczelnym tygodnika “Wprost” został 25 maja 2010 r., zastąpił na tym stanowisku Katarzynę Kozłowską, pełniącą obowiązki redaktora naczelnego po odejściu z pisma Stanisława Janeckiego. W styczniu 2008 r. portal News.money informował, że Tomasz Lis będzie zarabiał w TVP 100 tysięcy zł miesięcznie. Czy telewizję finansowaną z naszego abonamentu stać na takie gwiazdy? Kontrakt podpisany z Tomaszem Lisem przez ówczesnego prezesa TVP Andrzeja Urbańskiego opiewał na sumę trzykrotnie wyższą od zarobków największych gwiazd na dziennikarskim rynku. Sam Lis budzi w środowisku dziennikarskim równie duże kontrowersje jak jego kontrakty. W październiku 2007 r., gdy pojawiły się informacje, że miałby on otrzymać stanowisko wydawcy lub redaktora naczelnego “Dziennika”, w redakcji gazety zawrzało. Większość dziennikarzy na wieść o prawdopodobnym zatrudnieniu Tomasza Lisa już szukało nowej pracy. Ostatecznie nie tylko nie otrzymał on stanowiska w “Dzienniku”, ale także w strukturach Axel Springer. Inny rodzaj wątpliwości powstał wokół Lisa w styczniu br., gdy został Dziennikarzem 2009 Roku (wybiera go 59 redakcji gazet, czasopism, stacji radiowych i telewizyjnych). Zarzucano mu wówczas, że został wybrany w wyniku zmowy wydawcy pism “Poradnik Restauratora” i “Poradnik Handlowca”. Naczelny “Super Expressu”, Sławomir Jastrzębowski, pisał o laureacie: “wszyscy zgadzają się, że w roku 2009 Lis nie zrobił niczego, co mogłoby zostać uznane za coś wyjątkowego”, “ściągnął na siebie wiele poważnych zarzutów” oraz “stracił nerwy i klasę”. Szefowa Rady Programowej TVP Janina Jankowska zarzuciła zaś Lisowi złamanie wszelkich standardów dziennikarskich, nazwała publicznie “sługusem Palikota” i manipulatorem, a jego nieobiektywny program “Lis na żywo” określiła jako dno.
Zmiana z tygodnia na tydzień Gdy Platforma Mediowa Point Group przejęła “Wprost”, rozpoczęły się poszukiwania redaktora naczelnego. Przez kilka miesięcy pismem kierowała Katarzyna Kozłowska. Ostatni redagowany przez nią numer poświęcony był w lwiej części dramatowi powodzi. We wstępniaku o ministrze Jerzym Millerze i wielkiej amfibii, przewożącej pośród powodzian jego terenowe BMW, redaktor pisała z przekąsem: “Przedsięwzięcie imponujące. Pytanie: po co przedsięwzięte?”. Kolejny wstępniak pisał już redaktor naczelny Tomasz Lis. A w stopce redakcyjnej po Kozłowskiej nie pozostał ślad. Na wstępie numeru redagowanego przez Lisa zamieszczono komentarze internautów o zmianach. “bodo9″ napisał: “Świetna wiadomość!!! To znaczy, że ‘Wprost’ znów będzie się nadawało do czytania”. W innym wpisie autorstwa “leo”, można było przeczytać: “Wreszcie zapanuje ład i kultura, bo zabraknie pisowskich komentarzy”. Przedrukowano także kilka krytycznych uwag. “Mim” stwierdził: “Przecież to będzie GW bis. Kompromitacja. Michnik zaciera ręce. Ja rezygnuję… przykro mi”. W pierwszym wstępniaku Lis zapewniał: “‘Wprost’ będzie się zmieniał z tygodnia na tydzień i z łatwością Państwo te zmiany zauważą. Wystarczy co tydzień sprawdzać”. Pierwsza okładka, przygotowana pod okiem Lisa, przedstawiała Donalda Tuska z Bronisławem Kormorowskim i zepchniętym w róg Jarosławem Kaczyńskim, z tytułem: “Wybory Wiceprezydenckie. Rządzi Tusk. Kto wygra w drugiej lidze?”. Ogólne przesłanie numeru determinują artykuły o Tusku – “Tusk po wodzie”, i o Kaczyńskim – “Doktor Kaczyński i Mister Hyde”, “Lądowanie jak samobójstwo”. W numerze 27 (28 czerwca – 4 lipca) Lis wita na łamach kolejnych nowych autorów: Piotra Najsztuba, Tomasza Sekielskiego, wcześniej dołączyli Magdalena Środa i Cezary Michalski. W tym wydaniu znajdziemy obszerny tekst o Grzegorzu Napieralskim i robiony na kolanach wywiad Piotra Najsztuba z Bronisławem Komorowskim. Znalazły się w nim pytania m.in. o ulubione zwierzę, książkę, smak, a także sny (tu przepytywany odpowiadał, że śnił, iż prowadzi debatę sam ze sobą: “Wygrałem, przekonałem samego siebie”).
Tak czy owak wojna… “Wprost” nr 28 (5-11 lipca) – na okładce dwie twarze: Kaczyńskiego i Tuska. Lis we wstępniaku pt. “Tak czy owak wojna” konstatuje: “W tegorocznych wyborach musieliśmy rozstrzygnąć coś istotniejszego niż to, kto będzie stacjonował pod żyrandolem. Wybierając naszego prezydenta, w gruncie rzeczy decydowaliśmy o tym, jakiej chcemy wojny”. I dalej: “Wygrana Jarosława Kaczyńskiego od początku oznaczała natychmiastowy paraliż władzy i polityczną wojnę jądrową na kilka lat”. “Wprost” nr 30 (19-25 lipca) – szokująca czarna okładka – w tle twarzy zmarłego tragicznie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, napis: “Męczennik czy sprawca. Smoleńska wojna o pamięć”. To nader wyraźna sugestia o odpowiedzialności Lecha Kaczyńskiego za zaistniałą tragedię. Na kolejnych stronach tygodnika znajdziemy tekst pt. “Wojna smoleńska”. Artykuł otwierają dwa zdjęcia ze Smoleńska wykonane nocą, przy wraku samolotu. Pierwsza fotografia przedstawia Jarosława Kaczyńskiego w otoczeniu przyjaciół. Na drugiej Donald Tusk z Włodzimierzem Putinem. Zdjęcia są tak przedstawione, iż można odnieść wrażenie, że politycy stali tam razem. To jednak fałsz. Jarosław Kaczyński nie spotkał się na miejscu katastrofy z Putinem. Ale, jak widać, nic nie stanęło na przeszkodzie, by wszyscy spotkali się na łamach pisma redagowanego przez Tomasza Lisa. Na zdjęciu przedstawiającym postać Jarosława Kaczyńskiego widnieje napis: “Wojna smoleńska. Spisek, zamach, krew na rękach, zbrodnia, ruska trumna, gówno. Tyle zostało z polityki miłości. Teraz jest wojna”. “Wojna” to słowo-klucz całego wstępniaka Lisa “Wojna smoleńska”, jak i do zrozumienia nowej linii programowej tygodnika. Najmniejsze próby stawiania hipotez, iż katastrofa samolotu nie była dziełem przypadku, redaktor Lis nazywa “legalizacją paranoi”, “bredniami”, “rojeniami”. Wywiad z Joachimem Brudzińskim, umieszczony w tym samym numerze, zatytułowano: “Wścieklizna polityczna”. Obok felieton Zbigniewa Hołdysa o Brudzińskim pod wszystko mówiącym tytułem: “Niszczenie frajerów jest dla niego celem nadrzędnym”. Inny tekst Jana Wróbla, dokonujący rozrachunku z III RP: “Wojna na górze wciąż trwa”. Także artykuł o ks. Henryku Jankowskim już w tytule pachnie prochem: “Walka i maskarada”. Materiał o mediach i TVP to także wojna: “Odbijanie TVP”. Jako jedyny “Niezniszczalny” jawi się Roman Polański, bo tak zatytułowano artykuł właśnie o nim.
…także religijna W 31. numerze “Wprost” (26 lipca – 1 sierpnia) znajdujemy dwa artykuły o polskim Kościele: “Fatalne zauroczenie”, i drugi – o Polakach z Krakowskiego Przedmieścia, którzy modlą się przy smoleńskim krzyżu: “Infekcja narodowej duszy”. Ten ostatni dobitnie sugeruje chorobę tych, którzy mają odwagę i siłę bronić krzyża. Większość tekstów “Wprost”, które poruszają tematykę religii katolickiej, jest utrzymana w tym duchu. Okładka numeru 33 (9-15 sierpnia) – polskie godło – orzeł w koronie przybity do krzyża, obok napis: “Wojna Krzyżowa. Fanatycy w natarciu, państwo kapituluje”. Warto w tym kontekście przypomnieć, że art. 137 par. 1 kodeksu karnego obejmuje ochroną godło, sztandar, chorągiew, banderę, flagę lub inny polski znak państwowy. “Wprost” nr 34 (16-22 sierpnia) – “Lękajcie się! Polski cud – polski papież – Polska 2010″ – to napis z okładki, która przedstawia Sługę Bożego Jana Pawła II zakrywającego dłońmi twarz. I znów wstępniak Tomasza Lisa, w którym wylewa wiadro pomyj na modlących się na Krakowskim Przedmieściu, określając ich mianem “paranoików”, “pacjentów Tworek”, “szaleńców”. W numerze kolejne relacje sprzed Pałacu Prezydenckiego: “Jak Rambo chciał porwać krzyż”, “Jan od krzyża”. “Dla jednych święty, dla innych przeklęty. Prawdziwy obrońca obrońców krzyża” – to o Janie Pospieszalskim. Czytamy, że “jego radykalizm obyczajowy zamienił się w religijno-narodowy fanatyzm”. “Szydercy i krzyżowcy” – to już artykuł pióra Manueli Gretkowskiej, która rozkłada na czynniki pierwsze polską duszę, ostatecznie dochodząc do wniosku, że Polacy za prawdą – owszem, tęsknią, ale przecież nie potrafią jej udźwignąć. Numer 33 “Wprost” z okładką ukrzyżowanego białego orła, zamyka obszerny artykuł pt. “Prezydent Bronek”. Znajdziemy tam sielski opis Bronisława Komorowskiego, ładującego akumulatory na suwalskiej wsi Buda Ruska – słoneczko świeci, świeże powietrze, miło oddychać… Wojna, jak widać, nie dotarła wszędzie. Dr Hanna Karp
Szef Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji posuwa się do szantażu wobec Radia Maryja “Nie zawahamy się podjąć kroków wobec Radia Maryja” – oznajmił przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Jan Dworak, który w sierpniu zarządził tygodniowy monitoring rozgłośni. W tle pobrzmiewa groźba odebrania koncesji. Słowa te padły w opublikowanym w piątek wywiadzie dla “Gazety Wyborczej”. “Nie ma w nas chęci – we mnie na pewno nie – szczególnego traktowania tego nadawcy. Nie zawahamy się przed podjęciem właściwych kroków” – mówił Dworak. Stwierdzając, że sprawa rzekomego łamania przez Radio Maryja koncesji jest cały czas “badana”, szef KRRiT mówi wprost o możliwości odebrania jej nadawcy społecznemu. Jak już informowaliśmy, w ubiegłym miesiącu przewodniczący Krajowej Rady wystosował do o. Tadeusza Rydzyka, dyrektora Radia Maryja, pismo, w którym domagał się przesłania nagrań programu od 9 do 15 sierpnia.
Poseł Andrzej Walkowiak (Polska Plus), członek sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, nie ma wątpliwości: Jan Dworak zaczyna podporządkowywać się linii dominującej w obecnym, lewicowym składzie Krajowej Rady. – Jakiś czas temu żywiłem jeszcze nadzieję, że Dworak nie będzie kierował się politycznymi celami w swojej działalności w Radzie. Sądziłem tak chociażby po jego sprzeciwie wobec nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji według projektu Platformy. Jednak widzę, że te nadzieje pryskają jak bańka mydlana. Widać wyraźnie, że Jan Dworak realizuje linię, która jest “poprawna politycznie” i która każe nam myśleć, że Radio Maryja jest największym problemem w polskiej przestrzeni mediów elektronicznych. To absurdalna teza – stwierdza Walkowiak.
Nasz rozmówca wskazuje, że wymierzone w katolicką stację, a mające charakter niemal szantażu, wypowiedzi Dworaka to kolejny dowód na to, iż wszystkie deklaracje o odpolitycznieniu mediów dzięki powołaniu nowego składu Krajowej Rady to mit, który rozwiewają konkretne decyzje tego gremium. “Radio Maryja od lat łamie koncesję, nadając reklamy. Są zakazane, bo radio ma status nadawcy społecznego i nie musi płacić za koncesję, dzięki czemu oszczędza 7 mln zł rocznie” – z taką tezą (a nie pytaniem) konfrontuje Dworaka dziennikarka “Gazety Wyborczej”. Jak zauważa Jarosław Sellin, były członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, do tak sformułowanego zarzutu, w którym została zawarta sugestia, jakoby Radio Maryja łamało koncesję przez nadawanie treści reklamowych, Jan Dworak powinien się ustosunkować i jasno określić, jaki jest stan jego wiedzy na ten temat. Zamiast tego przyznał, że tej wiedzy nie ma (“właśnie badamy tę sprawę”), i zaczął wyliczać szykany, jakie może sprowadzić na Radio Maryja (żądanie zaprzestania nadawania, grzywna, odebranie koncesji). - Jan Dworak sprawiał wrażenie zaskoczonego i nie jestem pewien, czy cokolwiek wiedział na temat tego, czy Radio Maryja nadaje reklamy, czy nie. “Kupił” tezę z pytania, nie sprawdzając, czy jest ona zgodna z prawdą, i w efekcie sformułował kilka twardych tez pod adresem tego Radia – podkreśla Jarosław Sellin. Z kolei Andrzej Walkowiak zauważa, że zarzut wysuwany przez KRRiT związany z nadawaniem przez Radio Maryja reklam jest nieprawdziwy. – Słucham Radia Maryja i nie spotkałem się dotychczas z żadnymi reklamami na antenie tej rozgłośni. Zapowiedzi Dworaka pokazują, że jest on całkowicie uzależniony od koniunkturalnych interesów obecnego składu Krajowej Rady, wśród których jednym z poważniejszych jest propaganda przeciwko Radiu Maryja. Wpisuje się to po prostu w zakrojoną, obecnie bardzo poprawną politycznie kampanię – dodaje parlamentarzysta. Posła Sellina zaniepokoił także fakt, że w tym samym wywiadzie przewodniczący Dworak trzykrotnie piętnuje różnymi wersjami pojęcia “sekta” ludzi, którzy domagają się godnego upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. – To by oznaczało, że połowa Polaków zapisała się do sekty, ponieważ właśnie tyle osób domaga się godnego upamiętnienia w postaci pomnika w centrum Warszawy ofiar tragedii z 10 kwietnia. Martwi mnie to, gdyż szef organu konstytucyjnego państwa polskiego nie powinien pojęciem wykluczającym z poważnej debaty eliminować z niej istotnej części polskiej opinii publicznej – wskazuje nasz rozmówca. Znamienne, że dziennikarka “Gazety Wyborczej” podsuwa Dworakowi cytat, w którym epitet “sekta” ma się odnosić do słuchaczy Radia Maryja. A ten nie protestuje, lecz komentuje w sposób godny łamów organu Michnika, mówiąc, że “Polacy (…) uciekają od swoich problemów w sekciarskie zachowania, które dają im złudne poczucie bezpieczeństwa i posiadania prawdy”. Jana Dworaka na kandydata do Krajowej Rady mianował na początku lipca Bronisław Komorowski. Decyzja prezydenta elekta o powołaniu Krzysztofa Lufta i Jana Dworaka, jak komentowała wówczas prasa, miała rzekomo budzić niesmak takich polityków Platformy jak Grzegorz Schetyna czy Donald Tusk. Ostatecznie Dworak uzyskał poparcie szefów swojej dawnej partii. Co ciekawe, w jednym z tabloidów pod koniec lipca pojawiły się zdjęcia ze zorganizowanej przez Bronisława Komorowskiego prywatnej imprezy w Budzie Ruskiej, na której również bardzo dobrze bawił się Jan Dworak, nosząc skrzynki drogiego trunku.
Paulina Jarosińska Współpraca Jacek Dytkowski
Czas spełniania "obietnic" Z prof. dr hab. Krystyną Czubą, medioznawcą, wykładowcą na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, rozmawia Jacek Dytkowski Jan Dworak, szef KRRiT, na łamach "Gazety Wyborczej" grozi grzywną, a nawet odebraniem koncesji Radiu Maryja, jeśli się okaże, że nadaje ono reklamy. - Trzeba absolutnie stwierdzić, że Radio Maryja nie nadaje żadnej reklamy. Nie wiem zatem, co przewodniczący Dworak i prowadzący z nim rozmowę dziennikarz mają na myśli. Jeżeli poruszane są pewne sprawy charytatywne lub społeczne, to przecież tego typu reklama nie podlega opodatkowaniu.
Krajowa Rada w nowym składzie postanowiła zacząć urzędowanie od zbadania, czy Radio Maryja nie łamie koncesji nadawcy społecznego. - Koncepcja nadawcy społecznego jest szeroko praktykowana w całej Unii Europejskiej. Wiele krajów unijnych posiada taką koncesję dla rozmaitych rozgłośni i telewizji. To praktyka nie tylko polska, ale w ogóle bardzo szeroka. I stąd moje przekonanie, że mamy do czynienia po pierwsze ze złą wolą dziennikarza "Gazety Wyborczej", która nie pierwszy raz jest w ten sposób ujawniona. Po drugie myślę, że albo pan Dworak nie wie, o czym mówi - a jest dziennikarzem zawodowym od bardzo dawna - albo po prostu również przejawia złą wolę, albo też posiada pewne nakazy, które chce wypełnić. Jedno i drugie jest naganne i muszę powiedzieć, że znając go z innej działalności, mogę się tylko bardzo dziwić, że w taki sposób rozpoczyna swoją prezentację jako przewodniczący KRRiT.
Jedną z jego pierwszych decyzji był tygodniowy monitoring katolickiej rozgłośni. - Są to działania nielicujące z obiektywizmem, demokracją, kulturą dziennikarską ani z niczym, co mogłoby być standardem normalnego działania człowieka, który jest w jakiś sposób desygnowany do tego, żeby te wszystkie warunki wypełniał.
Dlaczego Jan Dworak publicznie ogłasza, że podjął działania "w sprawie Radia Maryja"? - Żeby zasłużyć się tym, którzy w jakiś sposób go wypromowali na szefa KRRiT. Być może spełnia jakieś obietnice, które złożył. Trudno to inaczej ocenić. Jeszcze raz powiem, że miałam nadzieję, iż pan Dworak postara się być człowiekiem obiektywnym, zgodnie z tym, co próbował kiedyś reprezentować. Dziękuję za rozmowę.
Operacja "Schetyna" rozpoczęta Na górze drabiny Platformy Obywatelskiej trwa tylko pozorny spokój To ma być pokaz jedności Platformy Obywatelskiej i dlatego w najbliższą sobotę na krajowym kongresie ma się obyć bez niespodzianek. Wszystkie najważniejsze sprawy, zwłaszcza personalne, premier Donald Tusk i marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna już ustalili i głosowanie nad wyborem władz krajowych partii będzie tylko formalnością. Spokój ma zapanować przynajmniej na czas samorządowej kampanii wyborczej. Ale z naszych rozmów z parlamentarzystami PO wynika, że to tylko pozorny spokój, bo premier dąży do osłabienia Schetyny, a konsekwencją tego ma być usunięcie go z szeregów PO. Ten konflikt nie jest jednak obecny w mediach, zajętych głównie omawianiem sporów wewnątrz PiS, które - trzeba przyznać - są bardziej widowiskowe. Platforma swoje problemy bardziej skrywa. Donald Tusk próbuje odzyskać pełnię władzy w partii, co oznacza dążenie do osłabienia pozycji Grzegorza Schetyny. Jak już informowaliśmy, premier zyskał punkt, gdy postawił na swoim i odebrał Schetynie funkcję sekretarza generalnego partii. Ale marszałek łatwo nie oddał pola i przeforsował takie propozycje zmian w partii, że ta funkcja nie będzie już miała takiego znaczenia, jak "za Schetyny" - sekretarz będzie działał poza zarządem, nie znajdzie się w ścisłych władzach PO, a jego rola będzie ograniczała się do spraw organizacyjnych. Dlatego już wiadomo, że Tusk nie będzie na to stanowisko forsował swojego zaufanego rzecznika rządu Pawła Grasia, co jeszcze niedawno wydawało się pewne. - Moim zdaniem, w sporze o kształt władz partii górą jest Schetyna. Co prawda część siły w PO stracił, ale też nie pozwolił Tuskowi na zmarginalizowanie swojej osoby - twierdzi jeden z posłów PO. I do sukcesów marszałka Sejmu zalicza: uzgodnienie z Tuskiem, że zarząd partii będzie 25-, a nie 35-osobowy, jak początkowo proponował premier. Mniejszy zarząd ma uniemożliwić Tuskowi samodzielne i nieskrępowane kierowanie PO, do czego właśnie dąży, a co nie leży w interesie Schetyny, którego pozycja zostałaby jeszcze bardziej osłabiona. Sukcesem marszałka jest też zdobycie dla siebie funkcji pierwszego wiceprzewodniczącego Platformy, gdyż w świat poszedł przekaz, że to on jest tym pierwszym po Tusku. Nasz rozmówca twierdzi, że o tych sprawach premier i marszałek kilka razy w ostatnim czasie rozmawiali w cztery oczy, ale Schetyna podobno nie do końca wierzy Tuskowi, że ten dotrzyma ustaleń. Dlatego na każdym kroku przypomina o nich przewodniczącemu PO. Nie inaczej było w sobotę w Wałbrzychu, gdzie podczas konferencji prasowej marszałek Sejmu otwarcie powiedział, że dostał od Tuska propozycję objęcia funkcji pierwszego przewodniczącego Platformy. I na pewno jeszcze przed samym zjazdem Schetyna o tym przypomni, żeby premierowi nie przyszło do głowy w ostatniej chwili się z tego wycofać. - To trochę przypomina sytuację z 2007 roku, gdy Schetyna w mediach załatwił sobie stanowisko ministra spraw wewnętrznych i wicepremiera. Przecież w telewizji ogłosił, że dostał od Tuska taką propozycję, a nic jeszcze nie było na sto procent ustalone. Teraz panowie są po słowie, ale widocznie Schetyna obawia się wolty Tuska, więc woli się zabezpieczyć - mówi poseł PO.
Nowak może się przydać O umocnieniu pozycji Grzegorza Schetyny ma świadczyć też odsunięcie na boczny partyjny tor posła Sławomira Nowaka, który dostał propozycję objęcia funkcji ministra w Kancelarii Prezydenta. Oznacza to jednocześnie złożenie mandatu poselskiego. - Nowak wypada z głównego nurtu życia partyjnego, bo okazało się, że nie ma co liczyć na objęcie ważnego urzędu w krajowych władzach Platformy - uważa jeden z senatorów. - Przepadł w wyborach na wiceprzewodniczącego klubu, nie miałby też szans na objęcie funkcji sekretarza generalnego PO lub jednego z foteli dla wiceprzewodniczących. Tusk go na razie jakby odsunął, ale jeśli sprawdzi się w prezydenckiej kancelarii, premier może go przywrócić "do życia" - podkreśla senator. Tym samym potwierdza domysły, że poseł Nowak ma być swoistym wentylem bezpieczeństwa dla Tuska, który nie może sobie pozwolić na zbytnie umocnienie pozycji Bronisława Komorowskiego, co w przypadku ewentualnego sojuszu prezydenta ze Schetyną mogłoby osłabić premiera. A były szef gabinetu Tuska ma mu w tym pomóc, kontrolując poczynania Komorowskiego od środka. Ważny działacz PO z Mazowsza wyjaśnia, że dlatego Nowak pozostanie szefem struktur Platformy na Pomorzu Gdańskim - choć to pierwszy przypadek, aby partyjny baron był ministrem u prezydenta, gdyż dotąd żaden z prezydentów nie posunął się do tego, aby ściągać do kancelarii polityka aż tak wysokiego partyjnego szczebla. Komorowski to zrobił, czy raczej musiał zrobić. - A jak przyjdzie pora, to Nowak może zostać wezwany przez premiera i odejdzie bez żalu z kancelarii Komorowskiego. I funkcja szefa PO w Gdańsku będzie pomocna, bo nie będzie tylko "byłym ministrem", ale ważną personą w partii - dodaje. Premier stara się też wprowadzić do zarządu swoich zaufanych ludzi. Wiadomo, że z automatu wejdą do niego szefowie regionów, a tu jest mniej więcej równowaga: po połowie prominentni działacze to ludzie Tuska lub Schetyny. Z kolei na funkcje dwojga wiceprzewodniczących Tusk zaproponował minister zdrowia Ewę Kopacz i prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz (zajmuje ten fotel także w obecnym zarządzie). Obie panie są bardzo lojalne wobec premiera, ale też - jak mówi polityk Platformy z Warszawy - nie na tyle samodzielne i sprawne, aby przeciwstawić się Schetynie. Nie będą dla Tuska zbyt mocnym wsparciem w rywalizacji ze Schetyną o kontrolę nad partią. - Przecież marszałek będzie miał o wiele więcej możliwości, aby jeździć po Polsce, szukać sojuszników, budować swoje zaplecze. Nie ma w PO nikogo, wyłączając oczywiście Tuska, kto miałby za sobą tak silny obóz. Premier musi dopiero szukać polityka, który będzie przeciwwagą dla marszałka. Schetyna jest jeszcze bardzo silny i Tusk nie może go odsunąć na bok - mówi jeden ze współpracowników premiera. Ale jego zdaniem, taka szansa może się pojawić przy okazji dyskusji o zmianach na samym szczycie PO.
To ostatnia kadencja? Dużym zaskoczeniem wydawała się deklaracja premiera, że jego obecna kadencja jako szefa PO jest już ostatnia. W 2014 roku minie 12 lat, odkąd Tusk jest jedynym szefem Platformy. Premier uznał, iż to dobry moment, aby "oddać władzę następcom". Jednocześnie zasugerował, że takim następcą powinien być ktoś młody, dlatego premier będzie "wspierać młodych ludzi, którzy wchodzą do polityki". - To już jest ten moment, kiedy naprawdę powinno dać się szansę następcom. Zakładam, że rzeczywiście to jest moja ostatnia kadencja - twierdził Tusk, czy raczej kokietował taką deklaracją Polaków. Bo w samej PO chyba nikt nie uwierzył, że już teraz Tusk ma tak dokładny plan, co będzie robił za cztery lata. Wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski od razu uznał, że nie jest to twarda deklaracja szefa rządu i partii, a tylko jedna z rozważanych ewentualności. - Za cztery lata wiele może się zmienić - mówi Niesiołowski, oddając w ten sposób także dominujące wśród członków PO oceny wystąpienia Tuska. Poseł Tomasz Tomczykiewicz, szef klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej, jest zdania, że w 2014 roku Tusk pozostanie szefem PO. Inni politycy otwarcie przyznają, że trudno im sobie wyobrazić PO bez Tuska na samym jej szczycie, i deklaracja premiera co najmniej ich zdziwiła. Nie brakuje komentarzy, że była to czysta zagrywka pijarowska, mająca pokazać, iż Tusk nie jest "przyspawany" do fotela przewodniczącego PO i nie chce być wiecznym szefem partii "tak jak inni politycy", co w domyśle miało być przede wszystkim przytykiem do Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiS. Ale jeden z działaczy PO wysokiego szczebla uważa, że liczy się w tym kontekście nie tylko PR, lecz także rozgrywanie spraw wewnątrzpartyjnych. Premier ogłosił, iż za cztery lata prawdopodobnie nie będzie kandydował na przewodniczącego Platformy. Tym samym otworzył front walki o przywództwo. - Ale od razu wykluczył z niego Grzegorza Schetynę, mówiąc, że szefem PO powinien być ktoś młody. Teraz zaś sytuacja jest taka, że marszałek Sejmu to faktycznie pierwszy po Tusku człowiek w naszej partii i jego naturalny następca. Premier pewnie przygotowuje więc scenariusz wylansowania kogoś młodego na nowego przewodniczącego i trudno na razie jest nawet domniemywać, kto mógłby nim być - twierdzi jeden z posłów, zaliczający siebie do grupy przeciwników Schetyny. Z jego relacji wynika, że krok Tuska można traktować jako pułapkę zastawioną na marszałka Sejmu. Bo jaki cel miałby Tusk, już teraz mówiąc o oddaniu władzy w PO?
Jak Olechowski i Gilowska - Skoro przewodniczący sugeruje gotowość odejścia, to powinni się pokazać pretendenci do zajęcia jego fotela. Ale jeśli ktoś za szybko się odkryje, może zostać odstrzelony przez premiera przy pomocy partyjnego aparatu. I będzie nim marszałek Schetyna, który przecież nie będzie czekał spokojnie na rozwój wypadków, bo wtedy premier może mieć czas na namaszczenie innego następcy - mówi parlamentarzysta. Jego zdaniem, operacja "Schetyna" już się zaczęła, a jej finałem będzie pozbawienie Schetyny pozycji, a nawet usunięcie czy raczej wypchnięcie go z partii, tak jak stało się to w przypadku tak mocnych niegdyś ludzi w PO, jak Maciej Płażyński, Andrzej Olechowski czy Zyta Gilowska. Po prostu, nowym szefem Platformy może być tylko taka osoba, która wszystko zawdzięcza Tuskowi, a Schetyna do tej kategorii się nie zalicza. Czym naraził się marszałek premierowi? Bo, jak twierdzą nasi rozmówcy z PO, znowu zaczął odbudowywać swoją pozycję. Najbardziej spektakularnym tego przykładem w ostatnich tygodniach były, obok odsunięcia Sławomira Nowaka, wybory prezydium klubu parlamentarnego PO. Premier widział na stanowisku wiceprzewodniczących klubu, obok Nowaka, Iwonę Śledzińską-Katarasińską (krytykowała Schetynę za negocjacje z SLD w sprawie przejęcia mediów publicznych), Małgorzatę Kidawę-Błońską i Krystynę Skowrońską. To miało być "otwarcie klubu na kobiety", ale wybory przeszła tylko Kidawa-Błońska. Na inne kandydatury nie zgodzili się posłowie - większość poparła Schetynę. Marszałek nie był też, delikatnie mówiąc, entuzjastą podniesienia podatku VAT, a w PO twierdzą, że to także on stoi za atakami na Janusza Palikota, które sprawiają premierowi sporo kłopotów. Palikot jest bowiem potrzebny PO, a premier nie może go otwarcie wziąć w obronę, ponieważ naraziłby się na zarzuty, że chce ręcznie sterować śledztwem Centralnego Biura Śledczego. Palikot zresztą podgrzewa atmosferę, otwarcie atakując Schetynę. O tym, że już wkrótce Tusk może odprawić marszałka Sejmu, jest też przekonany Paweł Piskorski, jeden z najważniejszych niegdyś działaczy PO. Piskorski zna doskonale mechanizmy rządzące w Platformie, bo sam też został wyrzucony z partii, gdy zdecydowali o tym wspólnie Tusk i Schetyna. A teraz premier, jak twierdzi Piskorski, pozbędzie się swojego niegdyś serdecznego druha, bo ten jest z nim od dawna w stałym konflikcie o wpływy w partii. - Przecież nikt nie gwarantuje Schetynie, że jak za rok wygramy wybory, na co wskazują sondaże, to będzie on znowu marszałkiem Sejmu. Przewodniczący może tę decyzję zostawić w rękach demokratycznie wybranych posłów, a ci w większości na pewno zrobią to, co będzie chciał przewodniczący, i zagłosują na kogoś innego - ma nadzieję poseł Platformy z obozu antymarszałkowskiego. - Mało kto zauważył, że premier będzie miał decydujący głos przy obsadzie list wyborczych i najbardziej aktywnych schetynowców może przesunąć na niższe pozycje. Dlatego część obecnych parlamentarzystów i wielu potencjalnych kandydatów wyczuło, skąd wieje wiatr, i prześcigają się w okazywaniu lojalności premierowi Tuskowi. Więc Schetyna ma do wyboru: albo pełne podporządkowanie się premierowi, albo totalna klęska - wyjaśnia nasz rozmówca. Krzysztof Losz
Prezydent Komorowski pochyla się troską nad losem polskiej wsi
1. Wczoraj w ostatnią niedzielę lata odbyły się po raz kolejny Prezydenckie Dożynki w Spale. To pierwsze dożynki Prezydenta Bronisława Komorowskiego więc należało się spodziewać, że będzie on miał jakieś konkretne przesłanie dla mieszkańców polskiej wsi u progu swej kadencji. Wprawdzie większość mieszkańców terenów wiejskich w ostatnich wyborach poparła Jarosława Kaczyńskiego ale Prezydent Komorowski obiecał być prezydentem wszystkich Polaków, więc takich konkretów dla polskiej wsi na najbliższe 5 lat należało się spodziewać. Niestety nic takiego nie miało miejsca, a przemówienie Prezydenta było wzorowane na wystąpieniach Premiera Tuska w których „wszystko w Polsce za jego rządów idzie świetnie, a będzie szło jeszcze lepiej”.
2. Prezydent Komorowski więc nie dostrzegł, że warunki ekonomiczne dla rolnictwa w ostatnich 3 latach rządów Platformy należą do najgorszych w całym ostatnim dziesięcioleciu. Ceny wielu płodów rolnych (choć w tym roku na skutek powodzi lekko wzrosły) stanowią zaledwie około 50% cen z roku 2007, natomiast koszty produkcji (ceny paliwa, nawozów sztucznych ,środków ochrony roślin, maszyn rolniczych) z roku na rok rosną. Rozwarły się więc po raz kolejny tzw. nożyce cenowe, a tym samym pogorszyła opłacalność produkcji rolnej. Nie dostrzegł także, że w tym roku wiele terenów rolniczych 2-krotnie a nawet 3-krotnie dotknęła powódź. Uprawy na około 1 mln hektarów zostały bezpowrotnie zniszczone a blisko 100 tys. gospodarstw poniosło poważne straty związane z powodzią. Ludzie ci wprawdzie otrzymali pomoc socjalną ale za zniszczone uprawy i produkcję zwierzęcą tylko symboliczne odszkodowania ( tylko część upraw było ubezpieczone bo ubezpieczenia te są niesłychanie drogie) więc są często bez środków do życia, a już o wznowieniu produkcji rolniczej wręcz mowy być nie może. Prezydent Komorowski świętował więc w Spale, choć duża część polskiej wsi nie ma powodów do świętowania, szczególnie te gospodarstwa, które zostały dotknięte powodzią i jeszcze liczniejszymi podtopieniami, które do tej pory nie pozwalają na kolejne zasiewy.3. Niestety nie było też stanowczej zapowiedzi Prezydenta Komorowskiego w odniesieniu do najważniejszego problemu jaki trzeba załatwić w ramach Unii Europejskiej. Wprawdzie zapowiedział on starania o utrzymanie jak najlepszego systemu dopłat dla polskich rolników ale problem ten jest znacznie poważniejszy. Chodzi o wyrównanie poziomu dopłat rolniczych w całej Unii Europejskiej po roku 2013. Do tego czasu dopłaty w nowych krajach członkowskich rosną corocznie o 5% i w roku 2013 osiągną 100% tyle tylko,że polskie 100% to będzie około 190 euro do hektara upraw, a 100% niemieckie to około 330 euro do hektara. Ponieważ koszty produkcji w nowych i starych krajach członkowskich ulegają szybkiemu wyrównaniu, utrzymanie takie zróżnicowana w dopłatach także po roku 2013 znacząco pogorszy konkurencyjność polskich rolników na europejskim wspólnym rynku. W przypadku polskiego rolnictwa chodzi o kwotę 1,5 mld euro rocznie więcej niż do tej pory, ale jak widać Prezydent tego problemu nie dostrzega skoro mówi o „utrzymaniu systemu dopłat rolniczych”. Ale co tu się dziwić, że nie dostrzega tego Prezydent, skoro nawet rząd Donalda Tuska nie uznał tej kwestii za ważną i nie wpisał problemu wyrównania dopłat rolniczych do priorytetów polskiej prezydencji w UE. Wiadomo przecież, że właśnie w II połowie 2011 roku (okres polskiej prezydencji w UE) będą musiały w tej sprawie zapaść decyzje, bo jednocześnie będą ustalane podstawowe kierunki wydatków budżetowych do następnej perspektywy finansowej UE na lata 2014-2020.
4. „Pochylanie się z troską” na różnymi problemami w naszym kraju to wręcz specjalność pijarowców Premiera Tuska, a teraz już i Prezydenta Komorowskiego. Wystarczy w zaprzyjaźnionych mediach to zaprezentować coś takiego kilka razy i jakaś grupa społeczna jest „kupiona” na jakiś czas. Tyle tylko, że za jakiś czas trzeba te zaciągnięte zobowiązania zrealizować, a jak się tego nie robi to oszukać można tylko raz. Polska wieś się na tym pochylaniu się nad nią troską przez Premiera Tuska już się poznała, teraz czas ,żeby poznała się na podobnym do niej podejściu Prezydenta Komorowskiego. Zbigniew Kuźmiuk
"RAZ SIĘ SKURWISZ..." czyli Czeczenia & Sikorski & Orwell Niby odetchnęliśmy z ulgą, gdy Zakajew został uwolniony. Niestety, zarazem przebudziliśmy się z nową świadomością (nie powiem że w innym kraju, bo w innym kraju żyjemy co najmniej od 10 kwietnia). Wystarczy pomyśleć. W wigilię przyjazdu Zakajewa, zamiast jednoznacznej deklaracji, że ten człowiek może poruszać się po Polsce tak samo, jak po innych krajach Unii E. – na przykład jak po Francji, gdzie jego sytuacja prawna jest zdaje się IDENTYCZNA jak u nas – okazuje się, że Polska stanowi w Unii E. jakimś wyjątek. I to w zasadzie nawet „GazWybor” krytykowała. No bo co innego miała zrobić? Rzecz po oczach bije.
Nadzieja à la polski MSZ Przyjrzyjmy się bliżej problemowi. W odpowiedzi na wyrażone mocnymi słowami zaniepokojenie Rosji zjazdem wolnych Czeczenów w Pułtusku, rzecznik polskiego MSZ zapowiedział: „... ‘Będziemy z troską i bardzo uważnie przyglądać się przebiegowi tego zjazdu’ [...]. Jak podkreślił, resort ma nadzieję, że zjazd ‘nie skończy się postulatami, które godzą w polską politykę zagraniczną, na przykład, że nie zostanie sformułowany postulat dezintegracji terytorialnej Rosji, z którą mamy dobrosąsiedzkie stosunki’...”. Po pierwsze, jest jakimś okrutnym absurdem żądać od wolnych Czeczenów wyrzeczenia się marzeń o wolności. A taką właśnie „nadzieję” wygenerował cytowany wyżej rzecznik MSZ. Jeśli zezwalamy opozycyjnym wobec Rosji Czeczenom na pobyt i obradowanie na naszym terytorium, nie powinniśmy zgłaszać zastrzeżeń co do tego, o czym i nad czym obradują, wyjąwszy terroryzm. Ani też nie powinniśmy krytykować tego, że żądają wolności dla zniewolonej ojczyzny. Przecież możemy spokojnie nie przyłączać się do ich politycznych żądań, tak jak czynią inne kraje Unii E. Bez zaprzeczania im.
Troska à la polski MSZ Ale to jeszcze nic. Zapytajmy, co oznaczała w ustach rzecznika owa „troska”, z jaką polska strona miała się zjazdowi przyglądać? Oto co: kompromitujące dla Polski, manifestacyjne zakłócenie obrad (uwaga! nie chodzi tu o aresztowanie Zakajewa!): „...oddziały antyterrorystyczne licznie reprezentowane w Pułtusku nie próżnują. Wieczorem, w dzień rozpoczęcia kongresu dżentelmeni z automatami i w maskach zatrzymują kilkanaście osób, przetrzymują je ponad cztery godziny. Od Czeczenów pobierają odciski palców, przesłuchują, wypuszczają po północy. Wiele innych osób zmierzających na kongres też jest zatrzymanych, tyle że na krócej...”
Mroźny powiew ocieplenia Niech mi nikt nie mówi, że są to rutynowe działania. To są działania manifestacyjne. Te karabiny, kamizelki kuloodporne, czarne kominiarki... I niech mi nikt nie mówi, że minister Sikorski o tym nie wiedział. Że policja zadziałała sama z siebie. A dlaczego dotąd tak nie działała? Wszak uchodźcy czeczeńscy przebywają w Polsce od wielu, wielu lat i jakoś nigdy ich tak nie traktowano. Tymczasem, jak się dowiadujemy (m.in. z powyżej cytowanego artykułu), gwałtowne pogorszenie sytuacji Czeczenów w Polsce nastąpiło gwałtownie... zaraz po wizycie Putina we wrześniu 2009 roku... i trwa. Pogorszenie faktyczne, nie prawne, bo niby nic nie uległo zmianie. Ale uległo zmianie. I nie ma wątpliwości, że w związku z mroźnym postsowieckim oddechem, jaki dociera do nas pod przykrywką „ocieplenia” stosunków Polska-Rosja. Wypada przypomnieć naszym rządzącym, a zwłaszcza szefowi MSZ, zdanie Orwella, które ten zapisał w roku 1944 pod adresem pewnych angielskich dżentelmenów (?), którzy w imię dobrych stosunków z sowietami publicznie odsądzali od czci i wiary AK i warszawskich powstańców. Orwell powiedział im krótko: „raz się skurwisz, kurwą zostaniesz”. Memento.
Triumf Rosji... A tymczasem mamy w Polsce dyplomatyczny triumf Rosji, triumf w zasadzie zupełny. Wprawdzie Rosja żądała więcej, ale żądała skandalu, na jaki rząd Tuska nie mógł się (jeszcze?!) w Unii E. poważyć. Rosja osiągnęła jednak rzeczy, o jakich jeszcze niedawno nie mogłaby nawet śnić. Ani publicznie prosić o nie polskich przyjaciół. Odwołanie (zawoalowane na razie) wizyty Miedwiediewa w Polsce można oczywiście odczytywać jako wyraz niezadowolenia Rosji z działań polskiego rządu. Owszem. Ale to tylko potwierdzenie tego, że Rosja uważa, że chce i może żądać, że chce i może na nas tupać, bo ma konkretne oczekiwania, które wedle jej przekonań powinny zostać spełnione. Odwołanie wizyty to jakby powiedzenie: „chłopcy, to nie wystarczy, to za mało!” Żeby sobie nikt nie pomyślał.
Kondominium? Jarosław Kaczyński mówiąc o „kondominium” wyostrzył na 200 % to, co od dłuższego czasu jest w trakcie dziania się, a może już się stało, albo stać się niezadługo może. Chodzi o uwiązanie i ubezwłasnowolnienie polskiej polityki zagranicznej. Obserwujemy liczne „znaki na niebie i ziemi”, których pojawienie się wynika z chęci władców Kremla. Najwyraźniej chcą oni medialnych sygnałów polskiej „dobrej woli”. A co dzieje się poza zasięgiem mediów? Jacek Korabita Kowalski
TU MÓWI MOSKWA „Opozycję należy bić pałką po łbie, a swoje poglądy może wyrażać za rogiem publicznej toalety” – ta „złota myśl” płk Władimira Putina, wypowiedziana w związku z niedawnymi manifestacjami opozycji na Placu Triumfalnym w Moskwie musiała szczególnie ucieszyć ludzi z grupy rządzącej. To przecież rozwiązania rosyjskie są od 3 lat wzorem dla środowisk esbeckich, decydujących o kształcie ustaw w sferze bezpieczeństwa. Na nich wzorowano ustawę o zarządzaniu kryzysowym i podpisaną niedawno przez Bronisława K. ustawę o ochronie informacji niejawnych. W tym samym czasie w putinowskiej Rosji wydawano kolejne akty prawne w ramach rządowego „programu bezpieczeństwa antykryzysowego” i „publicznej kampanii przeciwko terroryzmowi”. Wszystkie łączył jeden, wspólny mianownik – prowadziły do zwiększania (i tak niebotycznych) uprawnień służb specjalnych, a tym samym do rozbudowy systemu kontroli nad społeczeństwem. O tym, że przewyższa on nawet uprawnienia służb sowieckich mówiło wielu działaczy opozycji. Niedawne aresztowania w tych kręgach, wzywania na „rozmowy prewencyjne” czy akcje odwetowe wobec niezależnych mediów są widocznym efektem zaostrzenia putinowskiego kursu wobec opozycji antyrządowej. Nie powinno zatem dziwić, gdy członkowie grupy rządzącej będą naśladować płk.Putina również w sposobach walki z opozycją. Jest to (prócz rozwiązań legislacyjnych) szczególnie widoczne w zakresie retoryki związanej z katastrofą smoleńską i szerzeniem rosyjskich dezinformacji. Już przed kilkoma tygodniami Tadeusz Mazowiecki (będący dla tego środowiska największym autorytetem) orzekł: „Jeżeli dziś podważa się wszystko, sieje się nieufność wobec instytucji takich jak rząd, prokuratura, sądy w tak dramatycznej sprawie, jaką jest dochodzenie przyczyn katastrofy smoleńskiej, jeżeli wykracza się poza granice Polski i sieje nieufność także na zewnątrz, to już nie mamy do czynienia z opozycją demokratyczną, która patrzy władzy na ręce. Takie postępowanie w I Rzeczypospolitej nazywano rokoszem.” Generalną zasadę dotyczącą interpretacji żądań opozycji sformułował już 13 kwietnia "Moskowskij Komsomolec" gdy zawyrokował, że "jest już pewne, iż śmierć Kaczyńskiego zostanie wykorzystana do celów politycznych". Gazeta powoływała się w tym kontekście na wywiad posła PiS Artura Górskiego dla "Naszego Dziennika", w którym oskarżał Rosję o mataczenie. Natomiast w publikacji "Komsomolskiej Prawdy" z 22 kwietnia br. pojawiła się intrygująca wypowiedź Siergieja Markowa deputowanego do Dumy Państwowej, który wyraził obawę, że „katastrofa pod Smoleńskiem i tragedia katyńska będą wykorzystane w kampanii wyborczej, co po raz kolejny nastroi zwykłych Polaków przeciwko Rosji i ochłodzi dwustronne relacje”. Już w kilka dni później w wypowiedziach ludzi Platformy pojawiły się zarzuty, jakoby prezes PiS chciał wykorzystywać śmierć brata w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego. Również ówczesny kandydat Bronisław K. nie omieszkał podzielić się uwagą, że "druga strona, prowadząc kampanię, umiejętnie zagospodarowuje nastrój żałoby. Trzeba bardzo uważać, żeby nie tworzyć wrażenia nadużycia nastroju żałobnego” – wyznał na początku maja br. Wielokrotnie zwracałem uwagę na kopiowanie przez polskojęzyczne media wszelkich dezinformacji i rosyjskich kłamstw na temat katastrofy – począwszy od „czterokrotnego lądowania” i „nacisków prezydenta”, po najnowsze wypowiedzi tzw. niezależnych ekspertów (zwykle związanych z byłymi WSI) dotyczące słów prezesa PiS-u, iż Tu-154 to w istocie „przerobiony bombowiec”, który nie powinien ulec całkowitemu rozbiciu. Tę kwestię objaśniła natychmiast moskiewska "Wriemia Nowostiej" w publikacji zatytułowanej "Prezydencki "bombowiec"., pisząc o wypowiedzi Kaczyńskiego: "Powołując się na jakichś "ekspertów" brat zabitego prezydenta twierdzi, że przy upadku w lesie lub bagnie takiego samolotu, jak przerobiony z bombowca prezydencki Tu-154M, "połowa ludzi powinna była przeżyć". Gazeta zatem wskazuje na „prawidłową interpretację”: "W latach 50. na bazie bombowca Tu-16 rzeczywiście skonstruowano pierwszy radziecki odrzutowy samolot pasażerski Tu-104. Jednak jego następca - Tu-154 - był projektowany w drugiej połowie lat 60. wyłącznie z myślą o przewozie pasażerów. Wojskowego brata ta maszyna nie miała" - podkreśla "Wriemia Nowostiej". Nie przypadkiem, te same tezy natychmiast powtórzyli polscy „niezależni eksperci”. Gdyby ktoś poszukiwał źródeł inspiracji dla niedawnych wystąpień Sikorskiego, Grasia czy Schetyny, komentujących słowa Jarosława Kaczyńskiego powinien również sięgnąć po niezawodną prasę rosyjską, w której publikacjach znajdzie identyczne w tonie (a czasem i treści) słowa. Wobec takiej wspólnoty myśli, można jedynie gratulować wyżej wymienionym uważnej lektury moskiewskich gazet. Nim którykolwiek z nich „zajął stanowisko”, ważkie wskazówki napłynęły z Moskwy. Wspomniany już dziennik "Wriemia Nowostiej" 8 września br. tak skomentował wystąpienie Kaczyńskiego: "Opozycja upolitycznia tragedię pod Smoleńskiem. [...] Za rozważaniami lidera PiS na temat przyczyn katastrofy kryją się polityczne pobudki i emocje". Nie trzeba dodawać, że autorem takich słów mógł być każdy z polityków PO. Rosyjska gazeta podkreśliła też, że „przywódca PiS widzi przyczyny tragedii w rosyjskim bałaganie lub świadomym wprowadzeniu polskich pilotów w błąd.” Troskę dziennika wywołały działania zespołu parlamentarnego PiS , w związku z czym wyrażono zdziwienie, że zespół chce "przedstawić swoją interpretację wydarzeń, które nastąpiły po smoleńskiej katastrofie. Wszak komisja Macierewicza została powołana do zbadania przyczyn, a nie następstw tragedii" – frasuje się "Wriemia Nowostiej". Dwa dni później,10 września Radosław Sikorski odnosząc się do apelu Jarosława Kaczyńskiego, by politycy PO zeszli ze sceny politycznej zakomunikował, że „prezes PiS już zdecydował kto jest odpowiedzialny za katastrofę smoleńską, choć prokuratura i komisja nie zakończyły pracy”. Powiedział to ten sam Sikorski, który 3 maja br. w wywiadzie dla telewizji CNN definitywnie przesądził o przyczynach katastrofy, gdy w programie "Situation Room" Wolfa Blitzera na pytanie: czy już wiadomo co było przyczyną tragedii – odpowiedział: "Moim zdaniem była to kombinacja nadzwyczaj złej pogody, dość prymitywnego lotniska oraz błędu pilota. Jestem przekonany, że wspólna polsko-rosyjska komisja dotrze do prawdy" – perorował wówczas szef polskiego MSZ. Sugestie, jakoby zdarzenie mogło być wynikiem celowego działania, Sikorski stanowczo odrzucił. "Zawsze pojawiają się teorie spiskowe jednak tym razem nie są one poważne. Nie ma na to najmniejszego dowodu" – zaznaczył. Identyczną wiarę wykazał Paweł Graś, gdy pytany wczoraj o zarzuty prezesa PiS-u oznajmił: „My będziemy spokojnie czekać na pracę instytucji, które zajmują się badaniem katastrofy, prokuratury i komisji. Niech te instytucje wskażą, stwierdzą ewentualnych winnych i odpowiedzialnych”. Graś posunął się jednak o krok dalej. Pytany o to, czy brak reakcji na oskarżenia jeszcze bardziej nie sprowokuje Kaczyńskiego do ataków na rząd i prezydenta, rzecznik powiedział, że za takim zachowaniem prezesa może kryć się strach przed ustaleniami śledczych ws. katastrofy. – „Należy zastanowić się, czemu prezes PiS tak bardzo stara się wpoić nam swoją wersję wydarzeń. To może być strach przed ustaleniami prokuratury dotyczącymi katastrofy 10 kwietnia. Być może nie będą dla niego wygodne” – dywagował Graś. Zapewne Paweł Graś posiada informacje na temat ostatecznych ustaleń prokuratury wojskowej, które mają okazać się niekorzystne dla prezesa PiS. Ta „tajna wiedza” funkcjonuje wszakże od 10 kwietnia – czyli od momentu, gdy rozpoczęto kampanię dezinformacji forsując tezę o winie pilotów i naciskach ze strony Prezydenta Kaczyńskiego. I w tym wypadku można wskazać bliskie Grasiowi źródła inspiracji. Tuż po ujawnieniu przez Rosjan rzekomych zapisów rozmów z kokpitu Tu-154 wypowiedział się były szef Wojskowych Służb Informacyjnych gen. Marek Dukaczewski, nawołując do „sprawdzenia dokładnie działania niektórych osób na pokładzie”. Generała WSI zainteresowała szczególnie rozmowa telefoniczna braci Kaczyńskich. Dukaczewski dopytywał: – „kiedy ta rozmowa była - czy przed informacją, że jest problem z lądowaniem, czy po? Interesuje mnie, czy prezydent poinformowany o tym, że jest problem, i zapytany, gdzie ma samolot lądować, konsultował z kimś swoją decyzję?” Nie mam wątpliwości, że prokuratura wojskowa zna już odpowiedź na pytanie pana generała, zatem każda wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego przybliża nas do chwili, gdy końcowe ustalenia śledztwa okażą się „niewygodne” dla polityka PiS- u. Gdy inny członek grupy rządzącej Grzegorz Schetyna deklaruje, -„Zrobimy wszystko, żeby przerwać tę eskalację nienawiści” – nie można mu nie wierzyć. Instrukcja płk Putina - „opozycję należy bić pałką po łbie” - jest zbyt sugestywna, by z niej nie skorzystać. Ścios
Co z tą prokuraturą Cieszymy się. Polski sąd stanął na wysokości zadania i wypuścił Ahmeda Zakajewa. Cieszę się również, ale zgodnie ze swoim powołaniem szukam dziury w całym. Nie trzeba się zresztą specjalnie wysilać. Działania niezależnej prokuratury budzić muszą niepokój. Słyszymy, że nie miała ona innego wyjścia niż zatrzymać Zakajewa. To nieprawda. W wypadku Zakajewa zderza się kilka norm prawnych. Wprawdzie Rosja wystosowała za nim list gończy, a ponieważ należy do Interpolu, to zgodnie z konwencją ONZ, obowiązuje on we wszystkich państwach członkowskich, ale, równocześnie, Zakajew uzyskał status uchodźcy w Wielkiej Brytanii, kraju członkowskim UE. Ten status daje mu możliwość swobodnego podróżowania po krajach UE, które winny mu zapewnić bezpieczeństwo. Nie uzyskują go ludzie, którzy popełnili poważne przestępstwa, m.in. terroryści. Czy rozstrzygnięcie angielskiego wymiaru sprawiedliwości, który nadawał Zakajewowi status uchodźcy, a więc obejmował go konwencją, którą podpisała również Polska, nie powinno mieć większego znaczenia dla prokuratury polskiej niż żądania Moskwy? Przecież doskonale wiemy, że Rosja nie jest krajem praworządnym, zwiększa liczbę więźniów politycznych skazywanych z kryminalnych paragrafów, przeciwnicy władzy bywają skrytobójczo zabijani i to nie tylko na terenie kraju, ale również za granicą jak przywódcy czeczeńscy, a ostatnio uchodźca polityczny w Anglii, Aleksander Litwinienko. Wszystko wskazuje na to, że próba otrucia byłego prezydenta Ukrainy, Wiktora Juszczenko jeszcze jako kandydata do tego urzędu, dokonana została na polecenie Moskwy. Listę przykładów, które dowodzą, że Rosja Putina jest zaprzeczeniem państwa prawa można by mnożyć. A w UE procedurę sprawdzającą wobec Zakajewa zastosowała również Dania dochodząc do identycznego co Anglia wniosku. Francja, którą trudno oskarżyć o rusofobię, skreśliła go z listy osób ściganych. A polscy prokuratorzy uznali, że furda UE, wiążące jest dla nich postanowienie prokuratury rosyjskiej. To w rękach prokuratury jest decyzja, jakie środki zapobiegawcze będzie stosowała wobec osoby, którą postawiła w stan oskarżenia. Oskarżony może odpowiadać z wolnej stopy. Polska prokuratura wystąpiła o 40 dni aresztu dla Zakajewa. W tym kontekście nie chce się już przypominać jej nadgorliwości, która przejawiła się w aresztowaniu zdążającego do prokuratury czeczeńskiego przywódcy. Jakoś dziwnie kojarzy się mi to z oskarżeniem byłego szefa CBA, Mariusza Kamińskiego. Oskarżeniem, które prokurator ogłosił zanim nie nabrało ono mocy prawnej, ale, tak przypadkowo, tuż przed drugą turą wyborczą. Niezależna prokuratura…Bronisław Wildstein
Czy PiS osądzi swoje zbrodnie sam? Trzy lata minęły od obalenia krwawej dyktatury PiS, podczas której naród dzwonił kajdanami i krew płynęła rynsztokami. Niestety okrutne zbrodnie reżimu Kaczyńskiego wciąż nie zostały osądzone.
1. Nie czas krytykować sołtysa, choć zły, kiedy we wsi grasuje piroman, chcący ją spalić - tak ekspert gospodarczy Waldemar Kuczyński uzasadniał konieczność zajmowania się Kaczyńskim, a nie rządem. A wicemarszałek Wenderlich z SLD dowodził, że ludzie tak się boją krwawego reżimu PiS, że już wolą korupcje obecnej władzy, z jej Rychami, Mirami, Zbychami i prezydentem Sopotu.
2. Kiedy słucham przepojonych grozą przestróg przed powrotem IV RP - nie pojmuję. Przez dwa Biały Orzeł znów był skrępowany, krwawy łańcuch mu zwisał u szpon. Naród brzęczał kajdanami, krew płynęła rynsztokami - i co? Trzy lata minęły od obalenia dyktatury i żadna zbrodnia krwawego reżimu nie została osądzona.
3. Jarosław Kaczyński bezczelnie paraduje na wolności, a winy spłynęły po nim jak po gęsi. Prokuratura rzuciła się na Zbigniewa Ziobro, narobiła rabanu o immunitet, a potem podwinęła ogon i umorzyła śledztwo. Krwawy ten siepacz minionego reżimu nie poniesie żadnej kary, choć ręce ma po łokcie ubabrane we krwi niewinnych. Sejmowa komisja do spraw nacisków trzeci rok niczego nie wycisnęła. Podobnie komisja do sprawy śmierci Barbary Blidy. Z wielkich chmur nie spadła nawet kropla deszczu.
4. Mało tego, że zbrodnie PiS-u nie zostały osądzone, to nie doczekaliśmy sie żadnej rehabilitacji ofiar. Doktor G. nie został przeproszony, żaden order kombatancki nie zawisł na jego szyi, wręcz przeciwnie, w dalszym ciągu trwa proces wytoczony mu przez zbrodniczy reżim. Podobnie posłanka Beata S. - nikt jej nie przeprosił, nie przywrócił poselskiego mandatu, nie zwrócił walizki pieniędzy, którą jej podarował przystojny agent.
5. I co z tego, że trzy lata rządzi ukochana Platforma Obywatelska, skoro nie działa prawo ani sprawiedliwość. Czy PiS ma powrócić do władzy i osądzić swoje zbrodnie sam? Janusz Wojciechowski
Kolejarze i artyści Przechodząc często przez podziemia Dworca Centralnego, zmuszony jestem od pewnego czasu do wysłuchiwania wielokrotnie powtarzanych reklamówek, zachęcających, by zamiast samochodu wybrać pociąg, bo tak jest lepiej dla środowiska. Za każdym razem głos spikera informuje, iż owe reklamówki (już mniejsza, że głupawe) finansowane są z funduszu ministerstwa, a więc z moich podatków, w ramach “akcji” o jakiejś napuszonej nazwie. Tak się składa, że w ogóle nie jeżdżę samochodem, wyłącznie pociągami. I to dużo. Mogę więc z ręką na sercu zapewnić, że pociągi są drogie, brudne, zdewastowane i notorycznie spóźnione – nawet te “euro” i “inter” codziennie łapią na swej trasie co najmniej kwadrans w stosunku do rozkładu, o tańszych zaś nie ma w ogóle co mówić. Z roku na rok jest coraz gorzej. I będzie jeszcze gorzej, bo, jak wyznał niedawno jeden z szefów jednej ze spółek utworzonych na bazie dawnej PKP, na przywrócenie zdekapitowanej kolejowej infrastruktury do stanu pierwotnego potrzeba 47 miliardów złotych. Zwracam uwagę – nie na modernizację, nie na budowę nowych, szybkich linii, tylko na “przywrócenie stanu” sprzed lat! Większych ambicji PKP już nie ma. A i tych nie spełni, bo wiadomo, że ani 40, ani nawet 1 miliarda rząd jej nie da, niby skąd. Chyba że rozlatujące się tory spowodują wreszcie jakąś spektakularną katastrofę z dużą liczbą ofiar, wtedy się pieniądze weźmie z innych, piarowsko mniej pilnych potrzeb. Ale na produkowanie idiotycznych reklamówek pieniądze są. Ktoś je komuś zleca, ktoś na nich zarabia. Coś to państwu przypomina? “Ja tam, proszę pana, to mam bardzo dobre połączenia”? Wystawa plakatu “podróż koleją skraca czas podróży koleją”? Bingo. “Kolejarze i artyści raz jeszcze trafili w przysłowiową dziesiątkę”! Rafał A. Ziemkiewicz
20 września 2010 Za wiele rozcieńczonej prawdy. George Orwell, patron mojego bloga napisał był swojego czasu, że:” Niektóre idee są tak głupie, że może w nie uwierzyć tylko intelektualista, bo żaden przeciętny zjadacz chleba nie może być aż takim skończonym głupcem”. Ilustrację tego powiedzenia widać na co dzień.. Co innego na fonii, co innego na wizji.. A rządzą nami intelektualiści - profesorowie... Intelektualizm udzielił się pewnemu proboszczowi z Bielan, księdzu Wojciechowi Drozdowiczowi, który odprawił mszę za dusze Jimmiego Hendrixa i Janis Joplin... Wielkich bohaterów młodzieży lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku.. Rewolucjonistów obyczajowych tarzający się w błocie Woodstocku.. Psychodeliczny rock, narkotyki, krótkie, ale dynamiczne życie.. Wspaniały wzór dla młodzieży. .Ale gitara Hendrixa i głos Joplin- rzeczywiście były interesujące.. Pamiętam z młodości. Ale proboszcz wpadł na genialny pomysł, żeby utwory Hendrixa i Joplin puszczać…… z wieży kościoła(???)Naprawdę wyśmienity pomysł! Prawie taki sam jak granie na pogrzebie ministra Szmajdzińskiego - utworu Czesława Niemena( ????) Niemena oczywiście lubię- to mój ulubiony piosenkarz.. Ale to nie to miejsce- to nie ten czas.. Albo granie stylu dixyland na pogrzebie pana redaktora Macieja Rybińskiego. Najbardziej odpowiedni jest oczywiście marsz pogrzebowy.. Z arcybiskupem Kazimierzem Nyczem, metropolitą warszawskim na czele. Ale arcybiskup szedł na czele, za nim kondukt, a za konduktem grali dixylend - bo pan Maciej Rybiński lubił dixylend.. (???). Dziwny jest ten świat, świat ludzkich spraw i spraw Kościoła Powszechnego.. Ja jestem tradycjonalistą.. Jak śmierć- to właściwy jest marsz pogrzebowy.. A nie jakieś wesołe kawałki.. Czy gitarowa muzyka Hendrixa z wieży Kościoła.. Przecież prywatnie nikt księdzu nie zabrania słuchać Hendrixa i Joplin.. Ale, żeby się nie wygłupiać w Kościele.. Po to są kościelne organy i kościelny repertuar.. Bo na przykład w takiej Wielkiej Brytanii, koalicyjny rząd konserwatystów i liberalnych demokratów zrezygnował z planów zmiany obowiązujących od roku 1701 przepisów uniemożliwiających objęcie brytyjskiego tronu katolikom bądź osobom , które zawarły ślub z katolikiem lub z katoliczką(???). Taką informację przekazał brytyjskim parlamentarzystom minister ds. reformy politycznej i konstytucyjnej Mark Harper. Ubolewanie z tego powodu wyrazili między innymi szkoccy biskupi. Jeden z nich, biskup Joseph Devine z Motherwell stwierdził, że:” jeśli monarcha może wchodzić w związek małżeński ze scjentologiem, buddystą, członkiem sekty Moona czy też z satanistą, tylko nie z katolikiem, to coś tu się nie zgadza”(!!!!). Na pewno się nie zgadza, księże biskupie.. Bo katolik to człek wyklęty.. Trędowaty.. I w przyszłości nie powinno być dla niego miejsca w przestrzeni publicznej.. A wchodzić w Wielkiej Brytanii do rodziny królewskiej? To skandal! Nie należy do tego dopuścić.. Katolicy, jeszcze ze swoimi zasadami, najlepiej realizowaliby je w obozach koncentracyjnych.. W jakichś miejscach odosobnienia.. Tam jest ich miejsce.. I wszystko idzie w tym kierunku.. W USA przy jednej z kalifornijskich autostrad pojawiły się wielkie czarne bilbordy z napisem:” Moje życie, moja śmierć, mój wybór”. Mają one zachęcić do eutanazji oraz wspierania finansowego sieci Final Exit Network, specjalizującej się w doradzaniu młodym ludziom, cierpiącym z powodu nieuleczalnych chorób, jak popełnić samobójstwo. Oczywiście przeciwko akcji wystąpili przedstawiciele Kościoła Katolickiego oraz terapeuci pracujący z osobami o skłonnościach samobójczych , ostrzegając, że podobne reklamy mają motywować do samobójstwa nastolatków mających problemy natury emocjonalnej. Zachęcanie do samobójczej śmierci- tego jeszcze nie było. W postępowej Kalifornii - już nic co kiedyś stanowiło cechy chrześcijaństwa - nie istnieje.. Można propagować wszystko.. Ameryka się stacza po równi pochyłej nihilizmu w tempie, taka jak Polska - 3000złotych na sekundę wzrostu długu publicznego.. Wszystko na czym Amerykę zbudowano- ma odejść do lamusa.. Chrześcijańscy Purytanie zbudowali Amerykę, ale nie zachęcając do samobójstw, a do ciężkiej i uczciwej pracy.. Bo z tej pracy wyrósł dobrobyt Ameryki na bazie wiary w Boga i przestrzeganiu dziesięciorga przykazań.. A we Włoszech, w jednej z parafii w miasteczku Pietrasanta w Toskanii, tamtejszy proboszcz wraz ze stowarzyszeniami katolickimi i mieszkańcami złożył skargę na urzędników miejskich, którzy promowali wystawę Zeitgeist Expo przy pomocy skandalicznego plakatu przedstawiającego Matkę Bożą trzymającą na ręku małego Hitlera(????) Skandaliczny wizerunek zatytułowany Matka Boża Trzeciej Rzeszy został stworzony przez lokalnego „artystę” Giuseppe Veneziano, znanego w tamtejszej okolicy z prac wyśmiewających różne postaci, w tym Jezusa Chrystusa i papieża Benedykta XVI. Burmistrz Pietrasanta , Domenico Lombardi publicznie przeprosił katolików za skandal. Tłumaczył, że plakatu wcześniej nie widział. Może i nie widział, ale jak to jest , że nie widział a wydał zgodę na wystawę.. Przeprosił- ale rzecz poszła w przestrzeń publiczną.. Może o to chodziło? W każdym razie tamtejszy „artysta” nie zajmuje się ośmieszaniem judaizmu, czy to biblijnego czy rabinicznego, czy Koranu i Mahometa- tylko właśnie symboliki chrześcijańskiej.. To tak strasznie mu przeszkadza.. Natomiast z takiego uniwersytetu stanowego w Illinois został wyrzucony pan dr Kenneth Howell za przypomnienie nauki Kościoła Katolickiego na temat homoseksualizmu. Wykładowca „ Wprowadzenia do katolicyzmu i nowoczesnej myśli katolickiej” wysłał studentom e- mail, w którym wyjaśniał, co mówi Kościół Katolicki na temat homoseksualizmu. Skarga jednego ze studentów wystarczyła, by katolicki wykładowca stracił posadę. W akcję obrony wykładowcy zaangażowała się m.in. Akcja Studencka TFP. Jej protest poparło ponad 11 000 osób. Dr Howell wrócił na posadę wykładowcy, jednak władze uczelni zamierzają nadal prowadzić dochodzenie w sprawie’ mowy nienawiści”. Papież, Jan Paweł II często przypominał stanowisko Kościoła w tej sprawie..” Homoseksualizm jest grzechem”.-. powtarzał.. Powinna się tym faktem zainteresować wiedeńska Agencja Praw Podstawowych powołana do monitorowania antysemityzmu, homofonii i ksenofobii.. Wychodzenie z cywilizacji chrześcijańskiej tworzy problemy.. Bo jej ramy nie mieszczą tego co fałszywie nowoczesne, tolerancyjne, postępowe.. I otwarte na wszystko- byleby nie na chrześcijaństwo. .Jak tak dalej pójdzie to wkrótce nie będzie wolno niczego przypominać, co wiąże się z chrześcijaństwem. Bo ono stoi na drodze wszelkiemu moralnemu postępowi- tak inne religie, ale tamtych się nie atakuje. Atakuje się chrześcijaństwo.. W katolickiej Irlandii, tamtejszy demokratyczny parlament przyjął już ustawę( 1 lipca 2010r) o cywilnych związkach partnerskich osób tej samej płci(???) Zgodnie z nią, urzędnicy stanu cywilnego, którzy odmówią rejestracji tego typu związków, będą obciążeni grzywną w wysokości 2 tysiące euro oraz mogą trafić do aresztu na sześć miesięcy (???). Te same kary mogą spotkać wszystkich, którzy odmówią z powodu sprzeciwu sumienia wynajęcia uroczystych sal na przeprowadzenie ceremonii zawarcia związków partnerskich. Ustawa ma jeszcze zostać zaakceptowana przez Senat.. I można tak dalej i dalej i jeszcze dalej.. Prawda coraz bardziej rozcieńczona. .Aż prawdy nie będzie.. Walka z cywilizacją chrześcijańską trwa. Jak się skończy? Każdy z nas-z chrześcijan- jest obowiązany bronić zasad.. Bo nikt tego za nas nie zrobi! Jak my sami nie zrobimy.. WJR
OFENSYWA RZĄDU NA POLU ENERGETYKI I OCHRONY KONKURENCJI Z powodu kapitalistycznego wyzysku człowieka przez człowieka połączonego z chciwością nie miałem czasu na skomentowanie szeroko zapowiadanej „ofensywy” rządu. Rozpoczęła sie od ataku na pozycję UOKiK. Sam Pan Premier Tusk powiedział, że to on zadecyduje o tym, czy PGE ma kupić Energę, a nie jakiś tam Prezes UOKiK. A jak sie Prezes będzie stawiał(a) to ją Premier odwoła. (Donald Tusk zdecydował. Energę weźmie PGE. Dla dobra kraju Grupa Energa zostanie przejęta przez Polską Grupę Energetyczną. Taką decyzję ogłosiło ministerstwo skarbu. Za pakiet 84 proc. akcji Energi SA PGE zaoferowała 7,5 mld zł - najkorzystniejszą cenę. - PGE zobowiązało się, że nie zaprzestanie ani nie ograniczy prowadzenia działalności Energi S.A. w kluczowych obszarach jej funkcjonowania (regulowana działalność z zakresu wytwarzania, obrotu lub dystrybucji energii elektrycznej lub ciepła) oraz nie dokona zmiany siedziby nabytej spółki - podał resort w komunikacie. Ponadto PGE zadeklarowało, że zachowa też odrębność podmiotową Energi SA, a docelowo upubliczni spółkę na warszawskiej giełdzie, w celu finansowania projektów energetycznych tej spółki. PGE zagwarantowało też, że w ciągu
10 lat zainwestuje w Grupę Energa 5 mld zl. Przejęcie Energi przez największą firmę ergetyczną nie jest niespodzianką. O takiej decyzji resortu skarbu mówiło się od kilku tygodni. Przedwczoraj nawet sam premier Donald Tusk powiedział, że innej decyzji być nie może. - Zakup Energi przez PGE ułatwi przeprowadzenie planu budowy elektrowni jądrowych w Polsce - stwierdził Tusk. -Plany PGE związane z Energą wydają się najlepszą, optymalną drogą do tego, aby stworzyć organizmy zdolne do realizacji projektu elektrowni jądrowych w Polsce. Według premiera przemawia za tym racja stanu. Połączeniu PGE i Energi sprzeciwia się jednak Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jego prezes Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel zapowiedziała, że transakcja zostanie zablokowana. Premier dodał, że rozmowy z UOKiK trwają, ale to rząd decyduje. Źródło Dziennik Bałtycki), (Rząd chce budować energetycznego giganta Polska Grupa Energetyczna kupi gdańską Energę. Za większość jej akcji zapłaci 7,53 mld. Ministerstwo Skarbu Państwa ogłosiło decyzję, którą zapowiadaliśmy na łamach "Rz" dzień wcześniej: państwowa, notowana na giełdzie Polska Grupa Energetyczna kupi gdańską Energę. Na mocy parafowanej umowy PGE za 84 proc. akcji zapłaci 7,53 mld zł. W efekcie powstanie podmiot, który będzie zajmował piąte miejsce na liście 500 największych firm Europy Środkowo-Wschodniej. Będzie miał 44 proc. udziału w krajowej produkcji prądu, a jego przychody ze sprzedaży sięgną ok. 7 mld euro rocznie. Dla porównania przychody czeskiego koncernu CEZ, do którego PGE najczęściej jest porównywana, wynoszą 7,4 mld euro.Jak zapowiedział premier Donald Tusk, połączenie PGE i Energi ułatwi budowę dwóch elektrowni jądrowych w Polsce. Decyzję tę poparł wicepremier Waldemar Pawlak i zadeklarował zmiany w rządowym programie energetyki jądrowej. Chce, aby było w nim jasno zapisane, że nowa grupa odpowiada za realizację programu atomowego. Z negocjacji w sprawie kupna Energi odpadł czeski Energeticky a Prumyslovy Holding. Rozmowy z PGE jeszcze trwają, ale w Ministerstwie Skarbu zapewniają, że dopinane są ostatnie szczegóły. Jednak aby dopiąć transakcję, potrzebna jest zgoda Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jego szefowa Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel, deklarując gotowość do rozmów z rządem, jest przekonana, że połączenie grup energetycznych nie jest możliwe ze względu na zbyt małą konkurencję w naszej energetyce. Rząd jednak jest bardzo zdeterminowany, by to właśnie PGE kupiła Energę. Czy w związku z tym prezes UOKiK zostanie zdymisjonowana? – Liczę się z takim rozwiązaniem – powiedziała jego szefowa w Radiu PIN. Eksperci zaznaczają, że wzmocniona PGE będzie mogła łatwiej domagać się wzrostu cen energii w Polsce. – Uważam, że argumenty UOKiK są w pełni racjonalne – mówi Janusz Steinhoff, wcześniej wicepremier i minister gospodarki, obecnie ekspert firmy doradczej Roland Berger. – Ceny energii wzrosną, obniży się konkurencyjność krajowej gospodarki. Więcej zapłacą też odbiorcy komunalni, jeżeli tylko zniesione zostanie taryfowanie cen przez Urząd Regulacji Energetyki. Justyna Piszczatowska), (PGE i Energa. Więcej państwowego w państwowym Rząd chce mieć wielką państwową firmę energetyczną. Ale argumentacja, którą się posługuje, jest bałamutna. Rząd chce mieć wielką państwową firmę energetyczną. Tak wielką, żeby udźwignęła ciężar budowy elektrowni jądrowej. Dlatego jedna państwowa firma - Polska Grupa Energetyczna - ma kupić inną, gdańską Energę. Wczoraj zielone światło dla tej transakcji dał sam premier Donald Tusk. Bo budowa elektrowni atomowej jest rządowym priorytetem. Argumentacja jest bałamutna. Jeśli rzeczywiście budowa elektrowni jądrowej ma absolutne pierwszeństwo, to rząd powinien po prostu połączyć obie firmy. Wówczas w kasie PGE zostałoby 8, może 9 mld zł i byłaby część pieniędzy na budowę elektrowni (koszt 20-28 mld zł). Ale wówczas skarb państwa nie dostałby 8-9 mld zł, bez nich znacznie trudniej byłoby zamknąć przyszłoroczny budżet. Rząd powinien się na coś zdecydować. Albo priorytetem jest budowa elektrowni - wtedy PGE nie wydaje pieniędzy, albo ważniejszy jest budżet - wtedy sprzedajemy Energę komuś innemu, żeby nie wyciągać pieniędzy z PGE. Nie można jednocześnie zjeść ciastka i mieć ciastka. To przekładanie pieniędzy z kieszeni do kieszeni. Premier musi mieć też świadomość, że prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel występuje w interesie firm i ludzi kupujących prąd. Obowiązująca w Polsce ustawa antymonopolowa nie pozwala na takie przejęcia i ma to głęboki sens. Gdy powstaje spółka dominująca na rynku (a taką spółką będzie połączona PGE-Energa), wtedy nie ma konkurencji i nie ma co liczyć na obniżki cen. To wszystko premier na pewno wie. Ale w starciu logiki z polityką zazwyczaj, niestety, wygrywa ta ostatnia. Konrad Niklewicz, Rafał Zasuń). Moim zdaniem Pan Premier powinien odwołać od razu cały UOKiK. Po co udawać, skoro i tak decyduje wola Premiera? Co do zasadności tej transakcji to:
1) Z punktu widzenia PGE zakup Energi jest całkowicie uzasadniony. Każdy producent zmierza do osiągnięcia pozycji dominującej na rynku. A kupno Energi taką dominację PGE spowoduje.
2) Z punktu widzenia akcjonariusza posiadającego kontrolny pakiet akcji dwóch spółek, sprzedanie jednej z nich akcji drugiej posiadanych w drugiej też jest uzasadnione. Bez utraty kontroli nad spółkami pozyskuje on gotówkę. A że będzie więcej państwowego w państwowym? Nie ma powodów, żeby PGE i Energa były w ogóle państwowe. Dlatego ciekawe jest to, że gromy na Pana Ministra Grada za sprzedaż Energii PGE spada ze strony tych, którzy jeszcze nie tak dawno nie mięli nic przeciwko termu, żeby PGE było państwowe. Co więcej – uważali nawet, że to dobry pomysł. Więc skoro nie tylko pozwalamy Skarbowi Państwa pozostawać akcjonariuszem takich spółek, ale wręcz uznajemy to za konieczność, twierdząc, że Skarb Państwa powinien i może się zachowywać racjonalnie jako ich akcjonariusz – to sie właśnie zachowuje. Czyści grupę z forsy i pewnie zaraz będzie przeprowadzał jakąś emisję. W końcu nawet na wśród spółek notowanych na GPW ich dominujący akcjonariusze co chwila przeprowadzają takie transakcje i nikt sie temu nie dziwi.
3) Z punktu widzenia rynku zakup Energii przez PGE prowadzi do umocnienia oligopolu. I dlatego Pan Prezes UOKiK ma całkowitą rację odmawiając wydania zgody na takie przejęcie.
4) Z punktu widzenia logiki, to argumentacja używana przez Pana Premiera Tuska jest całkowicie bałamutna. Jeśli rzeczywiście miałoby chodzić o budowę elektrowni atomowej przez „silną grupę energetyczną” to, po pierwsze, PGE może stworzyć z Energą konsorcjum i podpisać umowę take off o odbiorze przez Energę energii z reaktora atomowego, który wybuduje PGE. A jeśli już konieczne jest stworzenie „silnej grupy kapitałowej” i w tym celu trzeba będzie odwołać Panią Prezes UOKiK, to trzeba było przeprowadzić fuzję obu spółek. Wówczas PGE miałoby więcej na budowę reaktora. Jeżeli zatem zdecydowano o nie przeprowadzeniu fuzji, tylko o sprzedaży akcji, to środków finansowych na ten reaktor PGE będzie miało mniej. A zatem cała argumentacja rządu to klasyczna „ściema”. Chodzi tylko i wyłącznie o kasę. Ale skoro nawet głosy wpływowych postaci z Trójmiasta (jak Pan Poseł Tadeusz Aziewicz, Pan Senator Bogdan Borusewicz, czy Pan Komisarz Janusz Lewandowski) nie powstrzymały Pana Premiera Tuska przed grożeniem Pani Prezes UOKiK, to znaczy, że w kasie państwa musi być widać dno – i to nie tylko jako „dolna powierzchnia wgłębienia” lub „dolna ścianka jakiegoś przedmiotu” lecz „wykazywanie ignorancji w jakiejś dziedzinie” – w tym przypadku przez rząd w zakresie finansów publicznych. P.S. A czy ktoś jeszcze pamięta, kiedy się zaczęła konsolidacja sektora energetycznego i budowanie „silnych polskich podmiotów”? Bo ja pamiętam. Za czasów Pana Premiera Jarosława Kaczyńskiego. Są takie obszary, w których porozumienie ponad [podziałami jest możliwe. Im głupszy pomysł, tym większa szansa na porozumienie. Gwiazdowski
"Wstyd mi za tych, którzy aktualnie rządzą!" W najnowszym felietonie dla Wirtualnej Polski profesor Jadwiga Staniszkis zwraca uwagę na znak markowy Platformy, jakim stały się doprowadzone do doskonałości oportunizm i sztuka uników. - Wstyd mi za tych, którzy aktualnie rządzą! - przyznaje socjolog. Oportunizm i sztuka uników doprowadzone do doskonałości to znak markowy PO. Niestety, społeczeństwo zaczęło traktować ów brak pryncypialności jako normę zwalniającą z obowiązku wysokich standardów i moralnej refleksji na temat własnych działań. Ta bylejakość staje się nowotworem niszczącym tkankę społeczną. I chodzi nie tylko o pryncypialności w sprawie Zakajewa.
Wprawdzie nie został zatrzymany, bo automatycznie chroni go status uchodźca politycznego na terenie jednego z krajów UE, ale nie oznaczało to wcale braku szykan wobec innych uczestników Kongresu Czeczenów. Z kuriozalnym oświadczeniem polskiego MSZ, że nigdy nie uzna rządu niepodległej Czeczeni. Czyli, że akceptuje jej okupację przez Rosję. Wszystko po to, aby Miedwiediew nie odwołał wizyty! Ta oportunistyczna gra na dwie strony to tylko jeden wymiar braku pryncypialności rządu PO. Widać to także w sprawach wewnętrznych. Miał być budżet zadaniowy, który wydłuża i racjonalizuje wydatki, burząc pokomunistyczne dziedzictwo resortowych partykularyzmów. Ministerstwa były przeciw, więc zmieniono ustawę: dziś mówi się już nie o "zadaniach" ale -"funkcjach", wpychając strumienie finansowe z powrotem w resortowe koryta (dosłownie i w przenośni). Miała być konsolidacja sektora publicznego, aby stworzyć silne podmioty zdolne do roli regionalnych liderów. Ale jest tylko wymuszona administracyjnie krzyżowa własność w energetyce nastawiona na wydrenowanie środków finansowych i wspomożenie budżetu. Zamiast inwestycji w "efektywność energetyczną" dającą w przyszłości wielokrotnie większe oszczędności (modernizacja linii przemysłowych, energooszczędność). I wreszcie wybory samorządowe. Znów unik: nie wysuwamy sami kandydata z zarzutami prokuratorskimi, ale ulegamy "demokracji wewnątrzpartyjnej", bądź - nie wysuwamy konkurenta i cicho popieramy. Po drodze łamiemy dane słowo i współpracowników (publicznie zmieniająca zdanie minister Pitera), albo - ucinamy prace komisji hazardowej zanim wyjaśni kluczową sprawę sprzeczności w zeznaniach dyrektorów w Ministerstwie Sportu, obciążającą Drzewieckiego. Tego ostatniego może zresztą awansujemy na szefa Polskiego Komitetu Olimpijskiego - przecież tak kocha sport! A co kryło się za sprawą rezygnacji z budowy Narodowego Centrum Sportu (cenne tereny obok dworca stadion wciąż są puste - może będą tam apartamentowce?!) do dziś nie jest wyjaśnione. Może walka wyborcza o prezydenturę Warszawy posunie sprawę do przodu? Wstyd mi za tych, którzy aktualnie rządzą! Prof. Jadwiga Staniszkis
Strategia gołodupców Po raz pierwszy w historii Polski powstał dokument pod nazwą wieloletni plan finansowy państwa, WPFP. Ma wiele stron, więc łatwo przegapić ważne sprawy. A jedna jest bardzo ważna i dotyczy każdego z nas. Rząd planuje w WPFP, że w latach 2010 – 2013 sprzeda majątek o wartości 55 mld zł. Można się domyślić, patrząc na spółki, których to dotyczy (energetyka, finanse), że w większości zostaną one sprzedane inwestorom zagranicznym. OFE prawdopodobnie niewiele kupią lub nie kupią nic, jeżeli im minister Fedak z ministrem Rostowskim zabiorą pieniądze, żeby zasypać rosnącą dziurę w ZUS. W tym czasie dług publiczny wzrośnie z 670 mld złotych do ponad 920 mld złotych. Zatem zostaniemy jak gołodupcy, bez żadnych aktywów (kupi zagranica), z olbrzymimi długami (długi będą nasze, polskie). Liczba urzędników administracji publicznej zbliży się do 500 tysięcy (w 1990 roku było 159 tysięcy), a na skutek działania reguły wydatkowej Rostowskiego udział wydatków sztywnych w budżecie sięgnie 90 procent, bo już teraz sięga 75 procent. Więc jakiekolwiek oszczędności bez zmiany ustaw, a być może nawet konstytucji (prawa nabyte), będą niemożliwe. W mediach dyskutujemy o „ważnych” sprawach, o krzyżu, o tablicy. A takim drobiazgiem jak opisany powyżej nikt się nie zajmuje. Powtórzę, bo warto. W dobrze rządzonym kraju, jak sprzedaje się majątek, to jednocześnie kraj się oddłuża, czyli zmniejsza zadłużenie. A w Polsce sprzedamy majątek i dług zwiększamy. Były różne afery: alkoholowa, FOZZ, paliwowa, hazardowa. Ale tam chodziło o jakieś kilkaset milionów złotych, no, może miliard. Teraz chodzi o to, że kraj zostanie bez aktywów, z olbrzymimi długami, które w ciągu czterech lat przyrosną o 350 miliardów złotych. Poprzednie afery kończyły się niewielkim uderzeniem w przeciętnego podatnika. Ale opisywana przez mnie „afera” w cudzysłowie, bo nikt przecież prawa nie łamie, może kosztować Polaków setki miliardów złotych. A na koniec, jak już nikt nie będzie chciał kupować naszych obligacji, to wtedy znacjonalizują OFE jak w Argentynie i każą kupować obligacje rządu. To, że obecne pokolenie 40-latków i młodszych będzie miało głodowe emerytury, to już wiemy, bo to wynika z demografii i zbyt wczesnego wieku emerytalnego. Ale to, że zostaniemy jak gołodupce, bez aktywów, za to z wielkimi długami, tośmy się dowiedzieli z oficjalnych dokumentów rządu dopiero niedawno. To nowa jakość i jest zdumiewające, że ten temat w ogóle nie przebił się do mediów. Debata w Sejmie na temat WPFP odbyła się, gdy posłowie jeszcze nie widzieli tego planu, bo plan wtedy był „w licznych poprawkach redakcyjnych”, więc debata skupiła się na podwyżce VAT o 5 mld złotych.
Już niżej stoczyć się nie da. Sejm debatuje nad planem widmem, rząd obiecuje Polakom, że wszystko sprzeda i potwornie się zadłuży, a premier protestujących ekonomistów nazywa wariatami i tłumaczy, że jego interesuje tu i teraz, a nie to, co będzie za 10 czy 20 lat. Na tym właśnie polega problem. Mąż stanu ma wizję przyszłości i stara się zainspirować tą wizją naród. Naród pod takim przywództwem dokonuje rzeczy wielkich. Mały polityk, kunktator kombinuje, jak by tu przetrwać do następnych wyborów. Wszystkim obiecuje, że im coś załatwi. Według raportu Instytutu Jagiellońskiego dostępnego na moim blogu premier Tusk złożył w expose 194 obietnice. W tym obietnicę obniżenia deficytu budżetowego i obniżenia podatków. Jak jest, każdy widzi. Polska ciągle czeka na męża stanu. Krzysztof Rybiński
Ocalić polskość! Kultura narodowa wobec globalizmu Globalizm to trend cywilizacyjny, którego celem jest utworzenie na Ziemi (na naszym globie) jednego społeczeństwa sterowanego przez jeden rząd. Wprawdzie w każdej wielkiej cywilizacji władcy aspirowali do panowania nad (znanym sobie) światem, niemniej jednak dopiero w XX wieku projekty te stały się realne. W średniowieczu i w czasach nowożytnych podstawowymi strukturami politycznymi były monarchie. Rozpoczęty pod koniec XVIII w. demontaż monarchii utorował drogę do budowania suwerennych państw narodowych (jako państw obywatelskich). Między państwami tymi toczyła się w wielu dziedzinach rywalizacja, nie zawsze też udawało się utrzymać równowagę sił, co prowadziło do licznych wojen, których kulminacją były dwie wojny światowe w wieku XX. Kolejna, ale już tzw. zimna wojna, oparta była na konfrontacji dwóch supermocarstw, USA i ZSRS, przy współudziale mniej lub bardziej podległych im państw. Upadek komunizmu pozostawił na arenie politycznej jedno supermocarstwo. Wówczas ostro ruszyła kampania pro-globalistyczna (lata 90.) Przy istotnym wpływie Stanów Zjednoczonych globalizm nie jest w sposób formalny związany z jakimś określonym państwem czy narodem, jawi się raczej jako twór ponadpaństwowy i ponadnarodowy. Pewne jest natomiast, że globalizm w sposób zasadniczy wpływa na politykę, ekonomię, media, edukację etc. wkraczając w sposób mniej lub bardziej jawny w dziedziny, które do tej pory stanowiły atrybuty niepodległych państw. Ostatnim aktem suwerennych państw jest zgoda na ograniczenie lub wręcz rezygnację z własnej suwerenności; przypomina to do złudzenia legalizację rozbiorów przez polski sejm. W „oczach świata” wszystko wygląda w porządku (wszystko dzieje się zgodnie z prawem), w oczach narodu nic nie budzi podejrzeń, legalizacja dokonuje się za sprawą demokratycznie wybranych parlamentarzystów. To są jednak tylko pozory. Wśród wielu dziedzin dotkniętych wpływem globalizmu znajdują się kultury narodowe. Wpływ ten nie jest odczuwany zbyt boleśnie, a tym bardziej niewiele osób tak naprawdę zdaje sobie sprawę, że proces taki ma miejsce. Masy przyzwyczajone do uznawania za rzeczy ważne (a wręcz istniejące!) tylko tego, co jest odpowiednio nagłośnione przez media, nie dostrzegają problemu utraty własnej kultury narodowej; o tym masowe media nie mówią, a więc tego nie ma. Aby dostrzegać ten proces, trzeba mieć też jakąś skalę porównawczą, należny brak jest rozpoznawalny przez porównanie z całością bez braków. Obcując wyłącznie z rzeczami wybrakowanymi możemy sądzić, że taka jest ich natura, a więc że braków nie posiadają. Kto widzi tylko psy bez ogonów, ten będzie przekonany, że pies z natury nie ma ogona, że pies z ogonem, to jakieś dziwadło; kto zna klasykę polską tylko z wersji filmowej, ten ma zdeformowany obraz polskiej kultury, ale w skali masowej to ten zdeformowany obraz jest uznawany za „normalny”, oryginał zaś staje się dziwadłem, rzadko znanym. A wreszcie kultura narodowa nigdy nie była w pełni zasymilowana przez cały naród czy wszystkich obywateli danego państwa. Kultura narodowa jest raczej kulturą elitarną, choćby z tego tytułu, że wymaga zdobycia odpowiedniego poziomu kultury i to w wielu różnych dziedzinach aby można było z nią obcować i nią żyć. Stąd też stosunkowo niewielki procent narodu zdaje sobie w pełni sprawę z tego, co naród jako całość traci. Ale ponieważ na polityce, na medycynie i na kulturze zna się każdy, więc publiczna dyskusja nad potrzebą i wagą kultury narodowej łatwo stać się może jałowa. Dlaczego globalizm z całą premedytacją niweluje wpływ kultur narodowych na poszczególne społeczeństwa? W wymiarze społeczno-politycznym kultura narodowa umacnia dane społeczeństwo wewnętrznie, czyni je bardziej zwartym, silnym, a więc i odpornym na zakusy obcych. Parafrazując znaną klasyczną sentencję możemy powiedzieć, że miastem bez murów jest społeczeństwo bez własnej kultury. Jeżeli więc globaliści dążą do utworzenia jednego światowego społeczeństwa, to muszą obalić mury kultur narodowych. W wymiarze politycznym skruszenie murów kultury narodowej otwiera swobodną drogę do realizowania wizji nowego społeczeństwa, które już nie będzie narodem, a kto wie, czy będą to jeszcze ludzie. Ponieważ przekaz kultury narodowej przez wieki opierał się na tradycji obejmującej krąg domu, szkoły, państwa i Kościoła, więc niszczenie kultur narodowych musi polegać na opanowywaniu tych właśnie newralgicznych instytucji. Najpierw więc podważa się wartość samej tradycji jako nośnika kultury, tradycję ukazuje się w najgorszym świetle jako coś zacofanego, anachronicznego, pozbawionego wartości. Liczy się tylko przyszłość i postęp, to, co nowe. Następnie trzeba wkroczyć do domów. Dziś jest to nad wyraz łatwe. Globaliści nie muszą kolbami wyważać drzwi ani wkradać się przez okno. Praktycznie w każdym domu stoi jeden lub kilka telewizorów, który niczym czołg otoczony piechotą kolorowych pism dyktuje rytm dnia, opinie, nastroje, oceny. Dom dzięki masowym mediom jest już zdobyty. A co ze szkołą? Programy szkolne opracowywane są i finansowane przez zachodnich „specjalistów” i zachodnie instytucje takie jak OECD czy Unia Europejska. W związku z tym bardzo precyzyjnie usuwa się z treści nauczania, choć stopniowo, materiał, który rozbudza poczucie narodowe. Eliminuje się autorów klasycznych (wieszczów narodowych) bądź w całości, bądź przez pozostawienie najmniej narodowych utworów bądź poprzez rekomendację obejrzenia wersji filmowej. Młodzież angielska nie czyta Szekspira, młodzież grecka nie czyta Platona, młodzież polska… ogląda Trylogię i Pana Tadeusza w telewizji, w tekście, którego nawet poprawnie i pięknie nie przeczyta, połowy słów już nie rozumie. Szkoła ukierunkowuje uczniów na zdobycie umiejętności praktycznych, bez rozwijania zdolności do refleksji i mądrości. Wzorem jest umysł ścisły, czyli wąski (skoro ściśnięty), ale za to zarozumiały, bo wierzy w potęgę techniki. Kultura narodowa jako dobro niewymierne traktowana jest jak sprawa pozbawiona wartości (bo nie-mierzalna). Instytucje państwowe zachowują z kulturą narodową związek symboliczny, zewnętrzny. Gdzieniegdzie flaga, skromny orzeł, rzadko hymn narodowy i to też tylko pierwsza zwrotka. Instytucje państwowe są urzędami, które urzędują, ale nie reprezentują majestatu sukcesji władzy 1000-letniego państwa. Kultura urzędu nie jest kulturą narodową, jest wyrazem kultury biurokratycznej różnicowanej poziomem techniki i mentalności (socjalistyczna, sowiecka, azjatycka, zachodnia). Jakże często wchodząc do urzędu nie czujemy, aby to był urząd naszego kraju, urząd, który nam służy, który chce nam pomóc, który broni naszych praw. W polskich urzędach Polacy czują się petentami, odgrodzonymi od władzy labiryntem korytarzy, pokoi, urzędników, sztucznych sekretarek…. Przepaść ta powiększa się za granicą, gdzie w wielu wypadkach placówki dyplomatyczne postrzegane są nie jako instytucje służące Polakom, co raczej zorientowane na penetrowanie Polonii dla bliżej nie znanych celów. Kurczy się też mecenat państwa nad dziedzictwem narodowym, które, z małymi wyjątkami, albo przechodzi w ręce obce, albo też ulega likwidacji. Państwo w sensie instytucjonalnym przestaje być zainteresowane podtrzymaniem wielowiekowego dziedzictwa narodowego. W grę wchodzi brak równomiernego rozlokowania placówek kulturalnych na terenie całego kraju, tak aby mogły być żywym odniesieniem całości narodu i państwa dla dzieci, młodzieży i tych, którzy z kulturą polską chcą obcować. Jakże nieliczne i jak rzadko rozsiane są muzea, teatry, sale koncertowe, biblioteki. Instytucji tych było nieco więcej okresie PRL-u ze względu na rolę propagandową, której nie mogły jeszcze spełniać masowe media; propaganda jednak nie zasłaniała wszystkiego, co narodowe, stąd można było odnaleźć ślady kultury polskiej. Ale przy dzisiejszej socjotechnice przekaz masowy można w całości wyjałowić z treści narodowych, nic więc dziwnego, że globaliści z Banku Światowego nakazali Polsce już w ’89 roku likwidację 30 tysięcy placówek kulturalnych, w tym głównie bibliotek. Człowiek globalny ma oglądać słowa podawane przez media, a nie czytać książki, które sam sobie znajdzie. A wreszcie państwo przestało być zainteresowane ukazywaniem wzorcowej kultury polskiej. Instytucje, których nazwy wskazują na wyjątkową rolę w przekazywaniu pokoleniom wzorcowego i bogatego kanonu polskiej kultury, coraz częściej stają się polem prywatnych eksperymentów nie najwyższych lotów, a często o charakterze wręcz antynarodowym, demoralizującym i szyderczym (Teatr Wielki, Teatr Narodowy, Teatr Polski). Nic więc dziwnego, że wskutek takich działań wygaszony zostaje duchowy i materialny związek obywateli z własnym państwem jako główną formą społecznego organizowania się ludzi. Nie dzieje się to samoczynnie, lecz jest promowane przez instytucje globalistyczne, które w ten sposób zmieniają ukierunkowanie działań instytucji tradycyjnie państwowych. Administracja państwowa jest nie tylko polem dla załatwiania prywatnych interesów, ale nade wszystko jest coraz częściej firmą do wynajęcia, jest przedłużeniem firm międzynarodowych czy ponadnarodowych. Ma to swoje konsekwencje w kulturze, ponieważ przedsięwzięcia ukazujące bogactwo i głębię wielu dzieł wymagają przepotężnego wsparcia instytucjonalnego, na które prywatnie nikogo nie stać. Nie wystarczy wynająć salę i zapłacić za prąd, trzeba jeszcze wykształcić ludzi zdolnych do przekazywania arcydzieł w ich najgłębszym wymiarze. Jeśli własne państwo nie jest zainteresowane promowaniem kultury ojczystej, to trudno się spodziewać, aby były tym zainteresowane państwa lub organizacje obce. Jest im raczej na rękę, że dane społeczeństwo staje się coraz bardziej bezmyślnym konsumentem i nie jest suwerennym narodem. Ktoś zapyta, a po co być „suwerennym narodem”? Nasuwa się odpowiedź przypisywana Arystotelesowi, którego zapytano, po co człowiek tyle obcuje z pięknem? Trzeba być ślepym, żeby zadawać takie pytanie. Trzeba być pozbawionym, przynajmniej od czasu do czasu, rozumu, aby pytać, po co człowiekowi rozum. Trzeba być nie w pełni dojrzałym psychicznie, aby pytać po co kultura narodowa. Jeżeli bowiem przychodzę na świat „goły i bosy”, nie umiem myśleć, nie umiem pisać, nie umiem mówić, nie umiem rozumnie słuchać i patrzeć, to mój rozwój osobowy, a więc rozwój wrażliwości, umysłu, woli, charakteru, pozwalający mi na osiągnięcie właściwej sylwetki fizycznej i duchowej, na zdrowy kontakt z innymi ludźmi, na odczytywanie rzeczywistości, dokonuje się przez najbliższy i na najpełniejszy krąg świata, którym jest moja rodzina, moi rodacy, moja ojczyzna. Jak nie ma języka w ogóle, lecz są języki narodowe, tak nie ma kultury w ogóle, lecz są kultury narodowe. Ucząc się języka, który pozwoli mi na kontakt z innymi ludźmi, na wyrażanie siebie, na sięganie do dzieł pisanych przed wiekami, uczę się w pierwszym rzędzie języka ojczystego, jako dla mnie najbliższego i najłatwiejszego. Po co mam w Polsce, gdzie mieszka 40 milionów Polaków, uczyć się najpierw chińskiego lub angielskiego? Jeżeli zaś to język polski wprowadza mnie do mojej społeczności i do mojego dziedzictwa, to jest jasne, że muszę ten język opanować nie byle jak, ale w stopniu doskonałym. Potrzebuję tego nie tylko jako Polak, ale jako człowiek, bo ja swoje człowieczeństwo realizuję po polsku. Dlatego troska o opanowanie ojczystego języka jest podstawowym zadaniem domu i szkoły. Jeżeli natomiast już w latach 60. wprowadzono reformę edukacji, w ramach której zredukowano bądź wyeliminowano przedmioty humanistyczne ze szkolnictwa zawodowego (którym przymusowo objęto ponad połowę młodych Polaków), to jest jasne, że chodziło o „wyhodowanie” ludzi, którymi łatwo można sterować. W dobie globalizacji proces dehumanizowania kształcenia poszedł jeszcze dalej, ponieważ dziś główna umiejętność literacka młodych ludzi polega na poprawnym pisaniu podań i stawianiu krzyżyka w odpowiedniej kratce. A cóż mówić o dźwiękach, jakie wydobywają się z gardeł niektórych polityków i dziennikarzy, które po głębokim namyśle można nazwać dźwiękami artykułowanymi, a cóż mówić należącymi do języka polskiego? Globalizm w pełni podbije świat dopiero po całkowitej likwidacji kultur narodowych. Albowiem kultura narodowa jest tym najgłębszym podkładem, który chroni suwerenność poszczególnych osób w wymiarze wewnętrznym. Jest ona również swoistym kodem, nieczytelnym dla obcych, który spaja naród, nawet pozostający w niewoli. Dlatego liczyć się musimy z tym, że proces pozbawiania nas naszej kultury ojczystej będzie trwał aż do czasu całkowitego zniszczenia w nas polskości. Stosowane są i będą różne metody. Kultura narodowa będzie puszczana w niepamięć, będzie zawłaszczana i deformowana, będzie wyszydzana… To dzieje się dziś. Ponieważ kultura narodowa stoi na straży naszego człowieczeństwa, dlatego każdy Polak musi poważnie zastanowić się nad stanem obecnym i co może zrobić w skali osobistej, rodzinnej, społecznej, aby się nie dać, aby czerpiąc soki z ojczystego dziedzictwa, obronić w sobie człowieka, w społeczeństwie naród, a w państwie ojczyznę. Prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
http://www.rodzinapolska.pl/globalizm/archiwum/i2001/ocal_polsk.htm
Admin wyraża osobiste ubolewanie, iż prof. Jaroszyński nie posunął się tak daleko, by zidentyfikować globalistów pod względem ich narodowości. Forumowiczowi podpisującemu się „Górecki” dziękuję za podrzucenie tematu. – admin
Czeczenia, Macierewicz i o. Rydzyk w jarmułce… Czyli „nasze” media w rękach Żydów – od Michnika po Rydzyka.
Głównym obecnie motywem i wątkiem światowej polityki jest narzucanie światu Nowego (żydowskiego) Porządku. Mówią o tym Protokoły Mędrców Syjonu. http://poliszynel.wordpress.com/protokoly-medrcow-syjonu/
Mówi o tym program zdominowanej przez Żydów PNAC. http://pl.wikipedia.org/wiki/PNAC
Na obecnym etapie podboju świata przez żydowskich ideologów NWO najtwardszym dla nich orzechem do zgryzienia jest Rosja. Demontaż doprowadzonego do bankructwa ZSRR zakładał przejęcie kontroli nad jego masą upadłościową przez zakamuflowanych pod rosyjskimi nazwiskami Żydów. Dotyczyło to także i Rosji. Ideologom NWO udało się wyrwać spod wpływów Kremla szereg wcześniejszych republik związkowych. Część z nich jest dzisiaj po przeciwnej wobec Kremla stronie barykady – w NATO. Inne nadal wstrząsane są kolorowymi rewolucjami sterowanymi z USA i Izraela. Próbowano nawet oderwać od osłabionej Rosji tereny włączone do niej jeszcze w XIX wieku. Tak było w Czeczenii (o czym będzie mowa później). W samej Rosji początkowo wszystko szło po myśli żydostwa. W czasach wiecznie pijanego Jelcyna z dnia na dzień wyrosły wielomiliardowe fortuny żydowskich oligarchów. Pieniądze otrzymywali oni głównie od Rothschildów i byli ich agentami. Niewiele brakowało, a i w Rosji zainstalowano by odpowiednik amerykańskiego FED-u – żydowskiego tasiemca żerującego na Ameryce. Po przejęciu władzy przez Putina sielskie czasy dla żydostwa się skończyły. Uwięzienie agenta Rothschildów, Chodorkowskiego, wywołało wściekły jazgot żydowskich mediów na całym świecie (kilku innych żydowskich oligarchów uciekło za granicę). Także i wewnętrzna agentura żydowska w Rosji włączyła się do kampanii antyputinowskiej. Wszystkie te „rosyjskie” organizacje z prawami ludzkimi na sztandarach, komitet helsiński itp. to żydowska agentura. Rosja mimo ogromnych kłopotów gospodarczych nie ugięła się przed zmasowaną nagonką. Jak się wydaje, powoli dochodzi do siebie. Nie zamierza też nadal podporządkować się żydowskiemu dyktatowi. Stąd właśnie bierze się widoczny gołym okiem proces osaczania jej przez zażydzoną USA i Izrael. O aktywnej i gorliwej pomocy Kaczyńskich w tych działaniach pisałem wielokrotnie. Pisali o tym i inni. http://kandydaci2010.wordpress.com/2010/05/12/bracia-kaczynscy-a-polityka-osaczania-rosji/
http://prawica.net/node/13227
Zaznaczyć wyraźnie należy w tym miejscu, że PO jest tak samo jak PiS agenturalną wobec Zachodu mafią polityczną. Tak samo gorliwie wykonuje polecenia jej żydowskich mocodawców z Brukseli. A sama Bruksela to żydowska agentura grupy Bilderberga i Komisji Trójstronnej. Obie te nieformalne grupy (a dodatkowo także CFR i loże masońskie) to narzędzia w rękach ideologów NWO, przy pomocy których kontrolują oni światową politykę. W dużej mierze inscenizowana „walka” pomiędzy PO a PiS, oraz domniemane różnice w programach i polityce tych agenturalnych partii mają za zadanie jedynie odwracanie uwagi od tego, że w kwestiach zasadniczych i fundamentalnych zarówno PO jak i PiS są partiami bliźniaczymi. Obie są za pełną wasalizacją Polski przez USA, Unię i NATO (nad którymi władzę sprawuje światowe żydostwo). Jednym z najważniejszych narzędzi utrzymywania kontroli nad Polską są znajdujące się pod kontrolą Żydów media. Co do tego, że gadzinówka Michnika jest gazetą żydowską i antypolską, nie ma chyba wątpliwości. „Rzeczpospolita” też jest gazetą kontrolowaną przez żydowską agenturę wpływu, choć kamufluje się lepiej niż GW. Ogromna większość pozostałych gazet to także pisma made in Telawiw. Najbardziej wpływowe i masowe medium, telewizornia, także ta „publiczna”, a zwłaszcza jej serwis informacyjny to najważniejsza i podstawowa polskojęzyczna tuba propagandowa światowego żydostwa. Pokazuje nam więc TVP świat nie taki, jaki on rzeczywiście jest. Pokazuje nam świat taki, jaki chcą Żydzi, abyśmy go tak widzieli.
Ważną dla Polski sprawą jest – gdzie w takim razie w tym zażydzonym krajobrazie mass mediów plasuje się imperium medialne o. Rydzyka? Od momentu zalegalizowania przez Kaczyńskiego syjonistycznej, „tylko dla Żydów”, loży B’nai B’rith, nastąpiła dziwna ewolucja w mediach o. Dyrektora. O ile kiedyś żonę grabarza suwerenności nazwał Rydzyk publicznie „czarownicą”, to obecnie zapędza on ludzi na barykadę w wojnie o pomnik (przy pomocy krzyża) dla „przyjaciela Żydów” i jego „czarownicy”. Z krytyką Lechkacza rydzykownia stała się wyznawczynią ortodoksyjnego kaczyzmu/żydzizmu (a sam Rydzyk stwierdził, że Polska potrzebowałaby dzisiaj dwudziestu Jarosławów). Najlepszym przykładem egzaltowanego prokaczyzmu jest stała prezencja u o. Dyrektora Antoniego Macierewicza vel Izaaka Singera. Najpóźniej od czasu Smoleńska ten żydowski agitator i ideolog PiS-u jest niezwykle popularną i często puszczaną na wizji TV Trwam gwiazdą ekranu. Akurat ostatnio (17.09.10) miał on wieczorem dwudziestominutowy seans nienawiści pod adresem Rosji. Ilość jego kłamstw i propagandowej hucpy zaprezentowanych w ciągu tych dwudziestu zaledwie minut wystarczyłaby na tasiemcowy, wieloodcinkowy serial propagandowy dla mniej uzdolnionych, choć nadal dobrych agitatorów. Macierewicz/Singer zaczął frontalny atak na Rosję i Putina od sprawy Czeczenii (w związku z przylotem do Polski i zatrzymaniem przez policję poszukiwanego międzynarodowym listem gończym Czeczeńca ściganego przez Rosję za terroryzm).
http://www.jednodniowka.pl/news.php?readmore=311
Historia Czeczenii ma dużo analogii z Polską i z Afganistanem. Geopolitycznie Czeczenia leży w kaukaskim przesmyku pomiędzy potężną Rosją a Gruzją – niezatapialnym lotniskowcu Izraela. Na południowym wschodzie Gruzja graniczy z NATO-wską Turcją. Podobnie Polska leżała w strefie buforowej pomiędzy ZSRR a NATO. Wykorzystując rozpad i wewnętrzny zamęt w ZSRR, a później w Rosji muzułmańscy fundamentaliści, uzbrojeni przez USA, m.in. za pośrednictwem agenta CIA, Osamy bin Ladena chcieli oderwać Czeczenię od terytorium Rosji. Do tej skazanej z góry na porażkę wojny popchnęli oni sporą część własnego społeczeństwa (Polaków też popychano do z góry skazanych na klęski powstań). W przeciwieństwie do Polski Czeczenia nadal należy do Rosji. Polska natomiast uwolniona spod wpływów Kremla stała się kolonią USA i Izraela, unijnym, rozkradanym i szabrowanym barakiem i rezerwuarem taniej siły roboczej. Kto wie, który los jest gorszy. Dziwić powinno ogromne poparcie Macierewicza i TV Trwam dla czeczeńskich fundamentalistów. W okresie rządów samozwańczego Dudajewa głośna na Zachodzie była sprawa pewnej Czeczenki. Sąd islamski „niepodległej Czeczenii” skazał ją za „nierząd” na karę śmierci (żyła ona w konkubinacie, bez ślubu). „Wspaniałomyślnie” wykonanie wyroku śmierci odroczono do czasu, aż kobieta w więzieniu urodzi nieślubne dziecko (akurat była ona wtedy w ciąży). I w łapska takich właśnie fundamentalistów USA chciała wepchnąć Czeczenię. Istnieje tutaj też ciekawa analogia do Afganistanu. W jednym z wywiadów wpływowy zakulisowy animator światowej polityki, Zbig Brzeziński przyznał, że powodem inwazji ZSRR na Afganistan w 1979 roku była chęć wstrzymania przez Sowietów narastającej penetracji tego kraju przez USA i CIA.
http://grypa666.wordpress.com/2010/09/14/geoinzynieria-atmosfery/
(Kto wylansował O-bomb-ę?) USA nie pogodziła się z utratą wpływu w tym kraju. Intensywnie wspierała finansowo i militarnie fundamentalistycznych Mudżahedinów. Ostatecznie po dziewięciu latach okupacji ZSRR wycofała z Afganistanu swoje wojska. A 13 lat później Afganistan podstępnie napadnięty został przez wcześniejszego sojusznika – USA. Przyczyną amerykańskiej agresji było to, że władze USA ich własne zamachy z 11/9 zwaliły na bin Ladena i powołując się na udzielanie mu schronienia przez Talibów napadły na Afganistan. Opowiada o tym niesyjonistyczny Żyd, Aaron Russo. http://www.youtube.com/watch?v=PZ4BCIJOg1I
Tutaj pozwolę sobie na dwie ciekawostki. Afgańczyków walczących z okupacją sowiecką historiografia żydowskiego grajdołka – tzw. III RP – nazywa się bojownikami i bohaterami. Podziwiana jest ich odwaga, poświęcenie i patriotyzm. Walczących dzisiaj z obecnym okupantem tych samych Afgańczyków określa się mianem terrorystów. Dodam jedynie jeszcze, że nawet żydowskie media po cichu przyznają, iż ludność Afganistanu traktuje wojska IZAF jako okupantów. Druga ciekawostka. Okupacja sowiecka trwała 9 lat. Maksymalnie stacjonowało w Afganistanie jednocześnie ok. 100 000 czerwonoarmistów. Obecna okupacja Afganistanu pod dowództwem USA i NATO trwa już też 9 lat. Obecnie stacjonuje w Afganistanie ok. 130 000 żołnierzy wojsk okupacyjnych. Wracając do Czeczenii…
Bardzo prawdopodobną mogła być taka historia: - Czeczenii udało się wykorzystać zamęt spowodowany rozpadem ZSRR i uzyskała ona przy wydatnej militarnej pomocy USA niepodległość. Zwycięskich fundamentalistów czeczeńskich nazywano początkowo w Polsce (i w USA) bojownikami. - W ramach dalszego osaczania Rosji pod sfabrykowanymi „dowodami” udzielania przez Czeczenię pomocy bin Ladenowi i Al-Kaidzie kolejna wojskowa koalicja pod przywództwem USA najeżdża na Czeczenię i przychodzi z pomocą uciskanemu narodowi czeczeńskiemu uwalniając go spod terroru czeczeńskich fundamentalistów. A Ahmeda Zakajewa i jego terrorystów zamknięto w Guantanamo. Współczuję Czeczenom. Ale wobec agresywnej polityki światowego żydostwa mają oni do wyboru albo być prowincją Rosji, albo dostać się w łapska kompleksu jot. Z zaplanowanym przez ideologów NWO chipowaniem gojów jako bydła roboczego włącznie. Pod tym względem Czeczenia jest chyba w lepszej sytuacji niż my. Putin takich planów jak na razie chyba nie ma. Macierewicz/Singer i prowadzący z nim rozmowę ksiądz wspomnieli też o tym, że być może nawet 200 000 ludzi zginęło w obu ostatnich wojnach czeczeńskich. O tym, że od agresji USA na Irak zginęło tam ok. 1,5 miliona ludzi nie powiedzieli. Ofiary ludności cywilnej obecnej okupacji Afganistanu także potraktowali milczeniem. Ciekawostką może być też przykład warcholstwa Macierewicza/Singera. Głośno nawoływał on do zignorowania przez policję i prokuraturę międzynarodowego nakazu aresztowania Zakajewa. Proszę sobie to dokładnie przeanalizować – przedstawiciel Prawa i Sprawiedliwości nawołuje funkcjonariuszy i urzędników państwowych do łamania obowiązującego Polskę prawa! Najwyższy już chyba czas, aby kaczyzm zmienił własne załgane logo PiS na inne. Zresztą i pod tym względem PiS jest bliźniakiem PO. Nie tak dawno warchoł Tusk nawoływał do niepłacenia, wbrew obowiązującym wówczas przepisom, abonamentu za telewizję. Tak to uczą nas szacunku do prawa luminarze głównych politycznych mafii nadzorujących nasz zażydzony unijny barak. W skandaliczny sposób porównał Macierewicz/Singer Putina ze Stalinem. „Zapomniał” niestety dodać, że Putin broni Rosji przed zakusami żydostwa, i że Stalin był gruzińskim Żydem. Nie wspomniał też, że największą daninę krwi z rąk żydobolszewii ponieśli sami Rosjanie. Przemilczał też, że dzisiejsza Rosja ma tyle wspólnego ze zbrodniami Stalina i żydowskiej NKWD, ile ma wspólnego np. o. Rydzyk z Bierutem, Bermanem i żydowską UB. Sam Macierewicz/Singer ma natomiast i ze Stalinem, i z Bermanem wspólne korzenie. Kolejną porcją kłamstw i jadu był „atak” na PO i pomawianie tego bratniego, sorosowskiego kibucu o agenturalność wobec Rosji. Macierewicz/Singer doskonale wie, że Waszyngton odtrąbił zmianę polityki wobec Rosji. Nawet najgroźniejszy antyrosyjski jastrząb w USA, Brzeziński, który wcześniej publicznie rugał Busha za jego opieszałość w sprawie „Tarczy”, na łamach „Rzeczpospolitej” nakazał polskim marionetkom politycznym poprawę stosunków z Rosją. Co gauleiter Tusk posłusznie czyni. http://www.rp.pl/artykul/9133,484137_Pojednanie__polsko_rosyjskie_zmieni_Europe_.html
Atakowanie Rosji przez PiS i Macierewicza za pośrednictwem mediów Rydzyka to nieudolna inscenizacja. Ma ona wywrzeć wrażenie na Rosji w myśl zasady – dogadujcie się z PO, bo będzie biada, jak PiS dojdzie do władzy. Następnie Macierewicz wspomniał o „skandalicznym” usunięciu krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Ankiety stwierdzające, że większość Polaków przyjęła to z ulgą, Macierewicza/Singera naturalnie nie interesują. No i tego, że większość Polaków nie życzy sobie dalszego pomnikowania Polski kaczyzmem, PiS-owski agitator też nie powiedział. Zmasowany atak na Putina (a przy okazji na wypełniającego polecenia Brzezińskiego – Tuska) przeprowadził też Macierewicz /Singer w związku ze śledztwem w/s Smoleńska. W tej sprawie już wcześniej dogadywał się on z kongresmenem Peterem Kingiem i innymi amerykańskimi politykami/Żydami/szabas-gojami. Macierewicz/Singer doskonale wie, że 11/9 to robota USA i Izraela. Wie też, jaką farsą było „śledztwo” Kongresu USA w tej sprawie. Kongresmeni (połowa z nich to Żydzi) pod dyktando żydowskich inspiratorów zamachu „wykazali”, że zamachy te były robotą Al-Kaidy. A teraz Macierewicz/Singer chce, aby ten sam załgany Kongres – zacieracz śladów ich własnej amerykańskiej zbrodni – przejął śledztwo smoleńskie. Naturalnie po to, aby i tę amerykańską zbrodnię zwalić na kogoś innego – w tym wypadku na Putina. Macierewicz/Singer zwrócił się też do sekretarza generalnego ONZ, do sekretarza generalnego NATO i do szefa fasadowego europarlamentu Buzka o poparcie w przejęciu z rąk Rosji smoleńskiego śledztwa. Jako pretekst posłużył się on zmontowaną przez PiS petycją podpisaną przez ponad 300 000 wyznawców kaczyzmu na całym świecie. Z osłupieniem słuchałem, jak ten żydowski agitator mówił, że Naród Polski domaga się prawdy o Smoleńsku. Od kiedy to naród polski liczy 300 000 ludzi? Hę? Zresztą, gdyby pod petycją było nawet 3 miliony podpisów, to wciąż byłby to niewielki tylko procent narodu polskiego. Ponadto nie wiadomo jest, ilu sygnatariuszy petycji to czystej krwi Żydzi, pełniący jedynie obowiązki Polaków. I jakim prawem sam Macierewicz/Singer występuje jako Polak? A zwłaszcza, jaką „prawdę” da nam zbrodnicza Ameryka? Z wypowiedzi Macierewicza/Singera wynikało, że Kongres sprawą Smoleńska jest zainteresowany. Wygląda więc na to, że ataki na Rosję, osaczanie jej, idą nadal pełną parą. Metodą kija i marchewki. Z jednej strony więc mówi się o poprawie stosunków z Rosją, z drugiej strony nieustanne na nią się szczuje. Z podziałem ról pomiędzy dwa kibuce z żydowskiej gminy filantropa Sorosa – PO Rosję kokietuje, a PiS na nią szczuje. Wszystko wskazuje na to, że jeszcze długo żydostwo rządzące Polską będzie naszą uwagę zajmować Smoleńskiem (no i wojną o krzyż i o pomniki). Po to, aby móc spokojnie i bez przeszkód nasz unijny barak dalej szabrować. Ciekawie wyglądała postawa księdza prowadzącego ową rozmowę, a właściwie monolog żydowskiego ideologa PiS – Macierewicza/Singera. Ksiądz ten zadawał w taki sposób przygotowane zapewne wcześniej już pytania, aby ułatwić „rozmówcy” wściekły atak na Rosję, Putina i ich domniemaną agenturą – PO. Ani razu też nie zakwestionował ów duchowny choćby najbardziej załganej wypowiedzi jego „rozmówcy”. Wręcz przeciwnie, ze wszystkim się zgadzał i wszystkie te propagandowe brednie, oszczerstwa i kłamstwa Macierewicza/Singera traktował jako prawdę objawioną. Dlatego też nasunęła mi się po tej audycji smutna refleksja. Wydawać by się mogło, że najbardziej zatruwa umysły Polaków michnikowska GWadzinówka, uchodząca za najbardziej załgane wysokonakładowe medium. Jednakże nawet ta żydowska gazeta nie atakuje Rosji tak ostro, bezpodstawnie i bezkompromisowo jak TV Trwam. Nie jest też GW tak wiernopoddańczo zaślepiona w stosunku do USA. Macierewicz/Singer mówiąc o USA – tym żydowskim kastecie do bicia gojów i światowym żandarmie napadającym na suwerenne państwa (ale także o faszystoidalnej Unii i o zgnojonej Polsce) piał pod niebiosa i z zachwytem „wolny świat„, „wolny świat„, „wolny świat„. O tym, że w USA wprowadzono prawo stosowania tortur w stosunku do osób „podejrzanych o terroryzm”, ten żydowski agitator nie wspomniał. Tak więc terroryści z CIA mają prawo dowolną osobę z ulicy aresztować i torturami zmusić ją do wzięcia odpowiedzialności za ich własne zamachy. I tak wygląda ten skurwiony i załgany po dziurki w nosie, amerykańsko/żydowski „wolny świat”. Ciekawe też, co o owym „wolnym świecie” myślą ludzie bezprawnie i bezpodstawnie trzymani od dziewięciu lat w obozie koncentracyjnym Guantanamo. Wobec powyższego uzasadnione jest chyba stwierdzenie, że imperium o. Rydzyka stało się w międzyczasie ważną i gorliwą tubą propagandową światowego żydostwa. O tyle bardziej niebezpieczną, bo udrapowaną w katolicyzm. A w stopniu zakłamywania politycznej rzeczywistości Polski i świata prześcignęła rydzykownia „Niezależną”, „Niepoprawnych”, Michalkiewicza, a nawet michnikowską GWadzinówkę.
Andrzej Szubert
http://poliszynel.wordpress.com/2010/09/19/czeczenia-macierewicz-i-o-rydzyk-w-jarmulce/#more-283
Marek Król: Kukiełki kukiełkom Stare przedszkolaki z mojego pokolenia pamiętają emocje, jakie towarzyszyły nam w czasie oglądania teatrzyków kukiełkowych. Kiedy kukiełka krwiożerczego wilka udając Czerwonego Kapturka prosiła łatwowierną babcię, by otworzyła drzwi, wołaliśmy: babciu, babciu, uważaj, to wilk! Nieczuli na nasze ostrzeżenia aktorzy kukiełkowi doprowadzali do pożarcia przez wilka nie tylko babci, ale i jej wnuczki. Kiedy emocje dziecięcej widowni sięgały zenitu, to kto się zjawiał na scenie teatrzyku? Pojawiał się dzielny myśliwy Donald Tusk, ubijał wilka, a z jego brzucha wyjmował Ahmada Zakajewa. Uradowane dzieci mediów klaskały w dłonie. Jakby powiedział dzisiaj Kornel Makuszyński: na nic płacze, na nic krzyki, to jest teatr polityki. Bohaterski polski premier nie uległ naciskom moskiewskich siepaczy. A nasi rosyjscy przyjaciele raz jeszcze pokazali sowieckiemu społeczeństwu determinację w walce z czeczeńskim terroryzmem. Krótko mówiąc: dwa zaprzyjaźnione wilki syte, a Czerwony Kapturek cały wrócił na konferencję do Pułtuska. Nie dowiedziawszy się niczego o sytuacji Czeczenów raz jeszcze pokazaliśmy ruskim gest Kozakiewicza.
Nasz polityczny teatr kukiełkowy jest tylko jednym z wielu europejskiego festiwalu animowanych scen medialnych. Niewielu może prześcignąć wielkiego męża Carli Bruni, który przegonił z Francji romskich imigrantów. Kraj ten najwięcej problemów ma z imigrantami z Maroka i Algierii. Romowie to kropla w morzu problemów, jakie Francja ma z imigrantami arabskimi. Sarkozy nie będzie się jednak kopał z arabskim koniem, bo wie, czym to grozi. Uległa frankofilska Rumunia przyjmie Romów za jakąś drobną gratyfikację. Francuscy Arabowie nie będą mieli powodu, by podpalać paryskie przedmieścia. Sarkozy ubogacił wzniosłe hasło: liberté, egalité, fraternité, dodając deporté. Stare francuskie przedszkolaki są zadowolone. A tymczasem u nas trwa najdłuż-szy teatr kukiełkowy, czyli polsko-rosyjski taniec na rurze gazowej. Po to, by polskim przedszkolakom dostarczyć emocji, kontrakt gazowy podpisuje się zawsze u progu zimy, a nie wiosną. Tej jesieni Donald Tusk dla rozbawienia przedszkolaków puścił gaz rozweselający, którego nie mógł znaleźć Waldemar Pawlak. W ubiegłotygodniowym wywiadzie radiowym przekonywał, że kontrakt z Gazpromem jest korzystny, bo zapewnia trwałe dostawy gazu, a nie ideologiczne wojny z jakimś państwem. Nazwy państwa nie wymienił, by nie naruszyć tajemnicy handlowej. Rozumiem, że rząd, który zapewnia trwałe dostawy porażek negocjacyjnych jest również, według Tuska, korzystny. Premier zapewnił, ze Nord Stream nam już nie zagraża, bo zabezpieczył rurociąg jamalski. Kondensat myśli premiera jest tak esencjonalny, że Rosjanie zrobią z tego kilka milionów kartonów z sokiem z najczystszej nowomowy. Lepiej, by Zakajew nie przyjeżdżał w przyszłym roku do Polski, bo będziemy go musieli deportować do bratniej Rosji razem z całym kongresem Czeczenów. Wystarczy, że Rosjanie zagrożą nam zamknięciem zabezpieczonego przez Tuska rurociągu jamalskiego. Gaz do Europy, a zwłaszcza do Niemiec, puszczą przez Bałtyk (Nord Stream) i Ukrainę, przyjazną po ostatnich wyborach. A my na odcinku polskim rurociągu będziemy mogli tańczyć na rurze razem z Zakajewem. A kukiełki kukiełkom zapewnią następne spektakle politycznego teatrzyku.
Więcej http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/kukieki-kukiekom_153930.html
Sprawa Ahmeda Zakajewa w kontekście relacji polsko-rosyjskich Mam wrażenie, że ta sprawa została nagłośniona jedynie w celu ukazania jaka to Polska jest niezależna. Po chciało się pochwalić, że nie odda Zakajewa Moskwie, że jest niezależne i nikomu nie służy. I dobrze się stało. Zastanawiam się jednak nad inną sprawą. Nie rozumiem dlaczego dopiero teraz Rosja domagała się wydania Zakajewa skoro był on już w Polsce wcześniej? Czy Rosjanie uważają, że teraz mają prawo do większych roszczeń? Czy też może my mamy wobec nich więcej zobowiązań? Niezależnie od tego, Donald Tusk został pokazany w innym świetle. Niemniej jednak nie należy zapominać, że żadnej tak naprawdę odwagi w jego postępowaniu nie było. Musiał wybierać pomiędzy wasalstwem wobec Rosji a wasalstwem wobec reszty świata ( USA, Europy). W inncyh krajach ( np. Anglii) odrzucono zarzuty postawione Zakajewowi. Tutaj widać jak na dłoni jak Rosja (a raczej rząd rosyjski) kłamie. Z normalnego człowieka robi się terrorystę, z niezależnego państwa robi się państwo z wojną wewnętrzną (Gruzja sama się rozpada - sama chce wcielenia do Rosji). Wg Putina Czeczeni to terroryści i mordercy. Łaskawa Rosja im przebacza i walczy ze złem - terroryzmem. A czy ten terroryzm tak mocno krytykowany nie jest swoistego rodzaju partyzantką? Przecież WTC to do tej pory wielka zagadka. Mówi się, że islam pierze ludziom mózgi, że Koran należy spalić. Ale prawdopodobnie Amerykanie wiedzieli o zamachu na WTC i nie ostrzegli społeczeństwa, gdyż chcieli mieć pretekst. Zamach był pretekstem do wojny. Ale wojna była juz dawno skrupulatnie zaplanowana. Chodziło o surowce - wojna w Iraku i Afganistanie to nie wojna z terroryzmem, to chęć bycia monopolistą na rynku światowym w dostawie najważniejszych surowców. Te strategie nazywania partyzantki terroryzmem są stosowane zarówno przez USA jak i przez byłe ZSRR. Robi się nagonkę na muzułmanów. Dochodzi do tego, że media godzą w najbardziej wrażliwą sferę odbiorcy. Podkreśla się, że muzułmanin ma władze nad swoja kobietą i większość islamistów bije swoje żony. Przy czym ja uważam, że kraje islamskie są nieco zacofane. I nie dzieje się tam obecnie nic innego niż to co kiedyś działo się w Europie. W dawnym prawie Angielskim jest przepis, który ustala, że mąż może uderzyć swoją żonę w pewnych okolicznościach. Jeszcze na początku XVIII wieku w Anglii mężczyzna mógł sprzedać swoja żonę itd itd... Obecnie w The Times pisze sie artykuły, ze jak kobieta ubiera się skąpo to sama prowokuje i gwałt i właściwie to powinna być uznana za współwinną popełnionego przestępstwa. Następnie dochodzi do tego, że statystyki nie kłamią. Okazuje się, że skala problemu patologii rodzinnych( związanych z przemocą) w Anglii jest taka sama jak w krajach islamskich. Owszem, w Europie jest już lepiej. Ale to nie prawda, że w Turcji lub Arabii Saudyjskiej nie ma normalnych rodzin. Nie oznacza to także, że proces emancypacji kobiet nie będzie również tam postępował. Dlatego chciałam podkreślić, że problem z krajami islamskimi istnieje, ale dodatkowo tworzy się nagonki na terrorystów różnego pochodzenia, gdyż jest to najzwyczajniej wygodne tworzenie polityki wojennej. Poza tym, zastanawia mnie jedno. Mam pewną teorię. Może jest ona troche wydumana, ale postanowiłam się nią podzielić. Aby tą teorię rozwinąć należy wziąć jako zmienne pewne hipotezy
1. Rosja z Polska przyczyniły się do katastrofy smoleńskiej
2. Rosja nie chce wojny z Polską gdyż skupia się na Gruzji i sprawie Czeczenii, poza tym nie wie jak zareagowałaby unia ( ja osobiście uważam, że unia wypięłaby się na Polskę gdyby jej cos zagrażało)
3. Jedynym celem Rosji jest podporządkowanie gospodarcze i polityczne Polski poprzez posiadanie rządu prorosyjskiego
4. Za rok są wybory. Rosja i Polska widzą zagrożenie ze strony społeczeństwa. Boja sie masowych demonstracji. Chcą udobruchać tych o niesprecyzowanych poglądach. Chcą pokazać, że PO jest jednak niezależna. Rosji zależy na tym, żeby PO utrzymało się przy władzy przez najbliższe 5 lat. Inny rząd mógłby zająć sie katastrofą. Należy utrzymać społeczeństwo w przekonaniu, że wybory nie są sfałszowane. TEORIA : Rosja w porozumieniu z Polską uknuła sprawę uwolnienia Zakajewa. Był to tani chwyt propagandowy. Chodziło o to żeby część społeczeństwa nabrała sie, że PO nie jest wasalem Moskwy. Rosja sie na to zgodziła gdyż chce żeby PO sie utrzymało u władzy. FORMALNIE Polska nie mogła postąpić inaczej Anglia I USA uniewinniły ZAKAJEWA. DarkLady's blog
Co może autorytet Badamy przyczyny i szukamy odpowiedzialnych za tragedię smoleńską. Byli jednak ludzie, którzy wiedzieli wszystko już niecały miesiąc później. Oto 7 maja w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej” prawnik, prof. Wiktor Osiatyński, autorytet III RP, denerwuje się, “kiedy rozważane są rozmaite przyczyny smoleńskiej katastrofy”. On już wie. “(…) to był po prostu tragiczny wypadek (…) fakt jest taki, że samolot podszedł do lądowania mimo przynajmniej trzykrotnego ostrzeżenia ze strony obsługi lotniska w Smoleńsku i zaleceń, by lądował gdzie indziej. (…) Mówienie, że odpowiedzialność za wypadek spada na Rosjan (…) jest infantylne (…). Rosjanie nie mieli obowiązku zamknięcia lotniska. To, co do nich należało, zrobili: ostrzegli, że lądowanie grozi katastrofą, i przygotowali inne lotnisko. Potraktowali polskich pilotów jak odpowiedzialnych ludzi, a nie jak dzieci”. Osiatyński oświadcza jednoznacznie, że wina leżała po stronie polskich pilotów i gdyby przeżyli, powinni odpowiadać przed sądem za poważne przestępstwo. Próbę przejęcia śledztwa przez stronę polską uważa za “sprzeczną z prawem międzynarodowym” i rozwodzi się nad ogromną liczbą “dobrych gestów ze strony rosyjskich władz”. Osiatyński powiedział nieprawdę. Ze stenogramów, które dostaliśmy od Rosjan, wiemy, że polscy piloci nie byli wyraźnie ostrzegani, iż lądowanie grozi katastrofą, ani nie proponowano im lądowania na innym lotnisku. Rosyjskie kłamstwa Osiatyński powtarza jednak jako niepodważalne fakty. Jak prawnik mógł coś takiego powiedzieć? Jak mógł na podstawie doniesień putinowskich mediów wydać wyrok na tragicznie zmarłego pilota i odmówić analizy innych hipotez? Czy chodzi tylko o odruch każący zawsze przyznawać rację niepolskiej stronie, odruch, który podyktował mu także fałszywe stwierdzenie, że przejęcie przez nas śledztwa jest niezgodne z prawem? Osiatyński pozostanie autorytetem III RP. Dla tłumu dziennikarzy spijających mu słowa z ust z równym tupetem wygłaszać będzie kolejne, nieznoszące sprzeciwu oświadczenia. Zastanówmy się: co to mówi o naszej rzeczywistości? Bronisław Wildstein
Jest krzyż - jest zabawa, jest gwiazda - zabawy nie ma...
1. Panowie Wojewódzki i Figurski niesieni nastrojem wesołości przeprowadzili w Radio Eska wywiad z Krzyżem. Tym przeniesionym spod pałacu. - Dzień dobry, panie Krzyżu! No i co panie Krzyżu, przenieśli Pana! - A czy pan Krzyż chociaż wie, kto go przenosił? - żartowali panowie redaktorzy, a Krzyż im uprzejmie odpowiadał. Ubaw po pachy! Kabaret, że boki zrywać!
2. Tak sobie myślę, co by sie działo, gdyby Radio Maryja zrobiło wywiad z Gwiazdą Dawida. - Co tam słychać, pani Gwiazdo, jak sie Gwiazda czuje, czy Gwiazda w ogóle wie, kto ją na płocie namalował? I jeszcze parę podobnych śmichów-chichów...Odbyłoby sie wtedy nadzwyczajne posiedzenie Sejmu i Senatu i powołana by została komisja śledcza. Prezydent wygłosiłby orędzie i przeprosił wszystkich, których dotknął ten skandaliczny wybryk,. a Parlament Europejski uchwaliłby rezolucję potępiającą kolejny oburzający akt antysemityzmu w Polsce, zaś prasa europejska i amerykańska roztrząsałaby przyczyny polskiego antysemityzmu. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji odebrałaby radiu koncesję, a prokuratura wszczęłaby śledztwo w sprawie obrazy uczuć religijnych oraz podżeganie do waśni na tle narodowościowym.
3. Jest krzyż - jest zabawa! Jest gwiazda - zabawy nie ma...I nie ma żartów, zresztą słusznie.
4. Panowie WF kpili też sobie równo z księdza Małkowskiego, tego samego, który w stanie wojennym był wyznaczony do zabicia razem z księdzem Popiełuszko. Trudno sie dziwić, skoro Profesor Pieronek obrońców krzyża uważa za nienormalnych....
Przepraszam, ale dziś głupie pytanie. A - i jeszcze uwaga o rządach p. Kadyrowa w Czeczenii Co to jest miliard złotych?
Dla gospodarki sporego, niemal 40-milionowego, kraju - to niewiele. Ale: tu miliard, tam miliard... A miliard to jednak po 25 złotych od każdego, z niemowlętami włącznie... Właśnie z raportu MSZ "Polska współpraca na rzecz rozwoju" dowiedzieliśmy się, że "nasze" władze w 2009 r. przeznaczyły z pieniędzy podatników ponad miliard złotych na "pomoc rozwojową" - głównie dla Afganistanu oraz w ramach tzw. Partnerstwa Wschodniego (przede wszystkim dla Białorusi, Ukrainy i Gruzji). Mam nadzieję, że chodzi tu po prostu o opłacenie szpiegów i agentów, a nie o jakąś idiotyczną "pomoc socjalną". Ponadto MinFin przyznał kredyty preferencyjne... Chinom i Angoli (Polaku! Chcesz otrzymać preferencyjny kredyt? Załóż firmę w Angoli!), a także sfinansował naukę na polskich uczelniach studentom z "postępowych" krajów; zapewniał też pomoc socjalną i medyczną uchodźcom z ponad 50 rozwijających się krajów. Zupełnie, jak za "komuny". Jeszcze brak tylko Uniwersytetu im. Patryka Lumumby... A o p. Ramzanie Kadyrowie: właśnie przeczytałem, że oświadczył On Rosjanom, iż w Czeczenii prawo szariatu będzie miało pierwszeństwo przed kodeksem karnym Federacji Rosyjskiej. Rosjanie to - by mieć w Czeczenii spokój - milcząco przyjęli to do wiadomości.... I jak mudżahedini nie mają przechodzić na stronę p. Kadyrowa? Sądzę, że nie minie rok, może i pół roku - a p. Ahmed Zakajew też obejmie ważne stanowisko w Czeczenii...
Wczorajszy wpis zniknął, jak kamfora, co ją mam w uchu.. Ale dzisiejszy jest Właściwie, to ja mam tylko dwie uwagi. Pierwsza dotyczy szkolnictwa. Jest to kwestia pewnej opłacalności. Dzieci poniżej pewnej średniej - oraz dzieci powyżej średniej (powiedzmy: w okolicy punktu przegięcia rozkładu normalnego) powinny bezwzględnie mieć indywidualny tok nauczania. Natomiast dzieci przeciętne można posyłać, popakowane w pęczki zwane "klasami" - do szkoły. Nie musi to im wyrządzić wielkiej szkody. Z drugiej strony jednak mój argument: "Dziecko w rodzinie stara się dorównywać rodzicom - i starszemu rodzeństwu - a w szkole stara się równać do rówieśników" (co je hamuje w rozwoju) działa i w tym wypadku! A druga – do argumentu, którego użył jeden z Komentatorów, wywołany do tablicy, by podał przynajmniej jedną korzyść z istnienia "izb wytrzeźwień". Pierwszą Jego odpowiedzią było: "Bo to tworzy miejsca pracy" (dla pielęgniarzy, jak rozumiem). To ja powracam do słynnego eseju śp. Fryderyka Bastiata, który zażądał od króla, by wydał edykt nakazujący w dzień szczelnie zasłaniać okna. Dzięki temu ludzie będą musieli używać świec - i stworzy się masa miejsc pracy w fabrykach robiących stearynę, knoty, lichtarze... Celem gospodarki jest likwidacja miejsc pracy. A to, że ludziom rosną potrzeby, i nowe miejsca pracy powstają wskutek tego same - to inna para kaloszy. I tu wracamy do szkolnictwa. Dziś dzieci chodzą do klas 30-paro-osobowych. Jak ludziska się wzbogacą, to zechcą posyłać dzieci do klas 16-osobowych. Jak się jeszcze wzbogacą - do ośmioosobowych. I tak dalej. Za każdym razem liczba nauczycieli się będzie podwajać... A wiecie Państwo, ile miejsc pracy powstanie, gdy kobiety dostrzegą, że ich mężów stać na sprawienie im po kilka krynolin!?! JKM
Paweł Siergiejczyk: "Solidarność kolesiów" Europejskie Centrum Solidarności: jak ludzie PO budują swoją legendę za publiczne pieniądze. Przeciętny odbiorca mediów będzie kojarzył obchody 30-lecia Porozumień Sierpniowych ze sporami, kłótniami, a nawet awanturami między dawnymi i obecnymi działaczami „Solidarności”. Ale ta rocznica miała też swoje drugie oblicze, o którym mówiło się znacznie mniej. Otóż głównym organizatorem obchodów było Europejskie Centrum Solidarności (ECS) – formalnie występujące jako instytucja kulturalna, w rzeczywistości zaś placówka zdominowana przez jedno środowisko polityczno-towarzyskie, dawniej związane z Unią Wolności, a dziś z Platformą Obywatelską. W statucie ECS czytamy, że najważniejszym celem tej instytucji jest „upamiętnianie, zachowywanie i upowszechnianie dziedzictwa i przesłania idei »Solidarności« oraz antykomunistycznej opozycji demokratycznej w Polsce i w innych krajach”. Cel ten ma być realizowany m.in. poprzez prowadzenie stałej ekspozycji poświęconej „Solidarności”, organizowanie wystaw czasowych, inspirowanie twórczości artystycznej i kulturalnej nawiązującej do przesłania „Solidarności”, prowadzenie działalności edukacyjnej, informacyjno-wydawniczej i naukowo-badawczej. Krótko mówiąc, ECS ma zamiar stworzyć w Gdańsku muzeum „Solidarności”.
Fundacja Lisa i Borowczaka Istnienie Centrum datuje się od 8 listopada 2007 r., kiedy to zawarto umowę o utworzeniu i prowadzeniu tej instytucji. Podpisało ją pięciu sygnatariuszy. Na pierwszym miejscu figuruje minister kultury i dziedzictwa narodowego Kazimierz M. Ujazdowski, który jednak już tydzień później ustępował ze stanowiska po przegranych przez PiS wyborach. Tuż za nim widnieją prezydent Gdańska Paweł Adamowicz i ówczesny marszałek województwa pomorskiego Jan Kozłowski – obaj politycy Platformy Obywatelskiej. Czwartym partnerem był NSZZ „Solidarność” reprezentowany przez przewodniczącego Janusza Śniadka, a piątym – Fundacja Centrum Solidarności z prezesem Bogdanem Lisem na czele. Warto zwrócić uwagę na tę ostatnią instytucję, której początki sięgają 1999 r. Wtedy to powstała fundacja, której założycielami byli m.in.: Lech Wałęsa, ówczesny metropolita gdański abp Tadeusz Gocłowski, NSZZ „Solidarność”, województwo pomorskie, miasto Gdańsk oraz Instytut Lecha Wałęsy. Pierwszym prezesem Fundacji Centrum Solidarności został Bogdan Lis, w latach 80. jeden z twórców i przywódców związku na Wybrzeżu, uczestnik obrad „okrągłego stołu”, senator OKP, od 1997 r. działacz Unii Wolności, dziś poseł i zastępca Pawła Piskorskiego w Stronnictwie Demokratycznym. Po odejściu Lisa do Sejmu, na początku 2008 r. funkcję prezesa fundacji – na wniosek Wałęsy – przejęła Danuta Kobzdej, dawna działaczka Ruchu Młodej Polski (którego przywódcą był Aleksander Hall), wdowa po znanym gdańskim opozycjoniście Dariuszu Kobzdeju. Jej zastępcą jest Maciej Grzywaczewski, jeden z twórców Ruchu Młodej Polski, szwagier posłów PO – Arkadiusza i Sławomira Rybickich, zarazem producent filmowy, który za rządów Jana Dworaka w TVP był dyrektorem Programu I. Faktyczne rządy w fundacji sprawuje jednak jej dyrektor Jerzy Borowczak. Ten współorganizator sierpniowego strajku przez 10 lat (1991-2001) kierował Komisją Zakładową „Solidarności” w Stoczni Gdańskiej. Ale bardziej niż działalność związkowa pociągała go polityka. Przed wyborami w 1993 r. należał do założycieli Wałęsowskiego BBWR, a w listopadzie 2000 r. objął mandat poselski z listy AWS po śmierci byłej prezydent Gdyni Franciszki Cegielskiej. Dwa miesiące później powstała Platforma Obywatelska i „związkowy” poseł Borowczak od razu stał się jej zwolennikiem. Obecnie jest gdańskim radnym PO, bowiem – jak tłumaczy – „Platforma jest dzisiaj jedyną partią, która kultywuje ideały Sierpnia. Tu są wspaniali ludzie, moi przyjaciele z najcięższych czasów. Jest Borusewicz, Mężydło, Piotr Żak, Platformę wspierają Mazowiecki i Wałęsa, Marian Krzaklewski startował z list PO do Parlamentu Europejskiego, szkoda, że się nie dostał. Żałuję, że śp. Maciek Płażyński wystąpił, ale to przez jakieś osobiste animozje. No i jest tu Donald Tusk, z którym przez cały stan wojenny pracowałem w »Świetliku«, na wysokościach. Znam tych ludzi od lat, widziałem ich w momentach próby i podczas ciężkiej pracy fizycznej. To są ludzie, którzy potrafią się dzielić. To jest »Solidarność«” („Gazeta Wyborcza”, 20.08.br.). Kierowana przez Borowczaka fundacja stanowi główne zaplecze merytoryczne i kadrowe Europejskiego Centrum Solidarności, bowiem inne strony umowy z 8 listopada 2007 r. ograniczyły się do wsparcia finansowego. W umowie zapisano, że łączna dotacja dla ECS będzie wynosić: w 2007 r. – 585 tys. zł, w 2008 r. – 9,5 mln zł (z czego miasto Gdańsk da 4,5 mln, minister kultury – 4 mln, a województwo – 1 mln), natomiast środki przeznaczone w następnych latach nie mogą być niższe od tych z 2008 r. Ile publicznych pieniędzy przeznaczono do dziś na ECS? Trudno się tego dowiedzieć. Samo Centrum podaje tylko wartość swojego majątku trwałego (m.in. budynków, maszyn, urządzeń, środków transportu), która na koniec marca br. wynosiła ok. 1,5 mln zł.
Przyjaciel „Bronka”, Labudy i Kieresa Tego samego dnia, gdy podpisano umowę, na jej podstawie prezydent Gdańska powołał dyrektora ECS. Został nim ojciec Maciej Zięba, w latach 1998-2006 prowincjał polskiej prowincji dominikanów. To postać budząca zdumienie, nawet w dzisiejszych czasach, gdy przyzwyczailiśmy się już do wielu przejawów „Kościoła otwartego”. Zanim wrocławski fizyk Maciej Zięba przyjął zakonny habit (którego zresztą dziś już prawie nie używa), był aktywnym działaczem tamtejszego Klubu Inteligencji Katolickiej i współpracownikiem KOR. W tamtych latach blisko zaprzyjaźnił się z dużą częścią opozycyjnej „warszawki”, m.in. Adamem Michnikiem, Sewerynem Blumsztajnem, Tadeuszem Mazowieckim, Władysławem Bartoszewskim. Natomiast we Wrocławiu autorytetami dla niego stali się Barbara Labuda i jej mąż Aleksander oraz Karol Modzelewski. Już na początku września 1980 r. cała czwórka wraz Leonem Kieresem utworzyła Radę Ekspertów przy Komitecie Strajkowym „Solidarności” Regionu Dolny Śląsk. Faworytem tej grupy został wrocławski kierowca Władysław Frasyniuk. Gdy w czerwcu 1981 r. stanął on do walki o przewodnictwo dolnośląskiej „S”, Maciej Zięba kierował jego zwycięską kampanią wyborczą. W tym samym czasie Zięba został ściągnięty przez Tadeusza Mazowieckiego do pracy w „Tygodniku Solidarność”. Ale już w sierpniu 1981 r. zaskoczył wszystkich znajomych, wstępując do zakonu dominikanów. Stan kapłański niewiele jednak ostudził polityczny temperament wrocławianina, bo w stanie wojennym np. pomagał on ukrywać Frasyniuka. A po utworzeniu rządu Mazowieckiego stał się bliskim współpracownikiem nowego premiera i zarazem... dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, gdzie na prośbę Michnika założył rubrykę religijną „Arka Noego”. Wielce wymowny jest fakt, że gdy wiosną 1990 r. premier Mazowiecki odbywał pierwszą wizytę w USA, wśród osób towarzyszących mu był właśnie ojciec Zięba. Mazowiecki poprosił go tam, by reprezentował rząd m.in. przy kurtuazyjnym zwiedzaniu lotniskowca i atomowego okrętu podwodnego w Nowym Jorku. „Pójdziesz z Bronkiem” – powiedział premier do zakonnika, mając na myśli Bronisława Komorowskiego, wówczas szefa gabinetu ministra Aleksandra Halla. Co ciekawe, zaraz po powrocie do kraju Komorowski został wiceministrem obrony narodowej. Od tego czasu ojciec Zięba – jak sam przyznaje – bardzo zaprzyjaźnił się z obecnym prezydentem RP. Już jako prowincjał polskich dominikanów wrocławski zakonnik czynnie zaangażował się w pseudolustracyjną aferę wywołaną przez swego krajana, prezesa IPN Leona Kieresa (obecnie senatora PO). Wraz z nim wystąpił na konferencji prasowej, podczas której oskarżono ojca Konrada Hejmę o współpracę z SB, mimo iż dowody na to były bardzo słabe. Zaraz potem o. Zięba doprowadził do odwołania o. Hejmy z funkcji opiekuna polskich pielgrzymów w Rzymie, a także w imieniu polskiej prowincji zakonu wydał oświadczenie zawierające przeprosiny wobec „wszystkich, którym działalność naszego współbrata wyrządziła krzywdę”. Warto przypomnieć, że działo się to w kwietniu 2005 r., kilka tygodni po śmierci Jana Pawła II, i skutecznie zepsuło atmosferę narodowej żałoby.
Obchody dla swoich Powołanie ojca Zięby na dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności to oczywiście nie przypadek, lecz świadoma decyzja polityczna. Decyzja ludzi z Platformy Obywatelskiej, którzy od początku faktycznie kontrolują cały pomysł gdańskiego muzeum „Solidarności”. Nie dziwi zatem przebieg tegorocznych obchodów, których głównymi postaciami – obok Wałęsy – stali się politycy tej formacji: premier Tusk, prezydent Komorowski, a zwłaszcza marszałek Senatu Bogdan Borusewicz.
Paweł Siergiejczyk
Balcerowicz: Kupno Energi przez PGE szkodliwe Jest to transakcja szkodliwa i nie należy jej przeprowadzać. Wyrażamy sprzeciw wobec nacisku premiera na prezesa UOKiK za przeciwstawianie się tej transakcji - pisze prof. Leszek Balcerowicz. Leszek Balcerowicz, jako przewodniczący Rady Fundacji FOR, wystosował apel o sprzeciw wobec transakcji przejęcia Energi przez PGE. Pełna treść apelu: Podział władz to współcześnie nie tylko niezależność sądów od władzy wykonawczej i ustawodawczej oraz Trybunał Konstytucyjny kontrolujący zgodność ustaw z Konstytucją. Nowoczesny podział władz polega również na niezależności instytucji stojących na straży innych spraw ważnych dla milionów ludzi. Taką instytucją jest bank centralny odpowiadający za utrzymanie niskiej inflacji. Podobną rolę odgrywa Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, strażnik konkurencji, czyli najlepszego źródła wydajności w gospodarce, chroniący obywateli przed powstawaniem monopoli, które wyzyskują konsumentów. Gospodarka rynkowa nie może dobrze się rozwijać i służyć ludziom, jeśli nie ma barier dla powstawania struktur monopolistycznych. Teraz grozi nam naruszenie tych barier. Minister Skarbu Państwa, wbrew wielokrotnym protestom prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, zdecydował, że Polska Grupa Energetyczna (PGE) kupi Energę. Nowy koncern produkowałby ponad 40 proc. energii elektrycznej w kraju, panując nad więcej niż 40 proc. jej dystrybucji. Konkurencja na rynku energetycznym zostałaby ograniczona. Z reguły prowadzi to do podwyżek cen, co obciążyłoby budżety domowe milionów rodzin. Powstanie takiego podmiotu „zdolnego do prowadzenia polityki energetycznej rządu” premier uznał za „rację stanu” i zganił prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów -Małgorzatę Krasnodębską-Tomkiel za sprzeciw wobec tej transakcji. Jawny nacisk na prezes instytucji, która dla dobra obywateli powinna być w pełni niezależna od woli polityków, jest naruszeniem zasad nowoczesnej praworządności. Na dodatek jest to atak w złej sprawie, bowiem transakcja, przeciw której protestuje prezes UOKiK, godzi w konkurencję chroniącą interes konsumentów. Jest jej przeciwny także Urząd Regulacji Energetyki. Ponadto zakup jednej państwowej spółki przez drugą ma być przeprowadzony kosztem należnej Skarbowi Państwa dywidendy, a w kolejnych latach zyski spółki pójdą na spłatę kredytu zaciągniętego na ten zakup. Uważamy, że jest to transakcja szkodliwa i nie należy jej przeprowadzać. Wyrażamy sprzeciw wobec nacisku premiera na prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów za przeciwstawianie się tej transakcji. Wzywamy rząd do poszanowania zasad nowoczesnego podziału władzy i powstrzymania się od wywierania wpływu na niezależny organ regulacyjny.
Podpisali:
Leszek Balcerowicz Profesor SGH, Przewodniczący Rady Fundacji FOR, wicepremier i minister finansów 1989-1991 i 1997-2000, Prezes NBP 2001-2007,
Teresa Bogucka Publicystka
Jakub Borowski Główny Ekonomista, INVEST-BANK SA
Andrzej Cylwik CASE, wiceprezes Urzędu Antymonopolowego w latach 1990-1995
Janusz Czapiński Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Anna Fornalczyk Przewodnicząca Rady Nadzorczej ING Banku Śląskiego SA, Prezes Urzędu Antymonopolowego w latach 1990-1995.
Witold Gadomski Publicysta, „Gazeta Wyborcza”
Stanisław Gomułka Główny ekonomista Business Centre Club, doradca ministrów finansów w latach 1998-2001
Maciej Grelowski Przewodniczący Rady Głównej Business Centre Club
Hubert A. Janiszewski Wiceprezes Agencji Inwestycji Zagranicznych (1989-1990)
Janusz Jankowiak JJ Consulting, Główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu
Stefan Kawalec Dyrektor generalny w Ministerstwie Finansów (1989-1991), wiceminister finansów (1991-1994)
Ryszard Kowalski Członek Rady Głównej PKPP Lewiatan, prezes Związku Pracodawców-Producentów Materiałów dla Budownictwa
Waldemar Kuczyński Minister przekształceń własnościowych w rządzie T. Mazowieckiego (1990)
Elżbieta Mączyńska Prof. Szkoły Głównej Handlowej
Wiktor Osiatyński Profesor prawa na Central European University w Budapeszcie, członek Rady Programowej Open Society Institute
Arkadiusz Protas Wiceprezes Zarządu Business Centre Club
Aleksander Smolar Prezes Fundacji Batorego, doradca ds. politycznych w rządzie T. Mazowieckiego (1989-1990) oraz ds. polityki zagranicznej w rządzie Hanny Suchockiej (1992-1993)
Janusz Steinhoff Przewodniczący Rady Krajowej Izby Gospodarczej, wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka (1997-2001)
Tadeusz Syryjczyk Zespół Doradców Gospodarczych TOR, minister przemysłu w rządzie T. Mazowieckiego (1989-1990), minister transportu i gospodarki morskiej w rządzie J. Buzka (1998-2000)
Halina Wasilewska-Trenkner Doradca w NBP, wiceminister i minister finansów (1995-2004)
Czy Niemcy stoją za atakiem Balcerowicza na Tuska? Uważamy, że jest to transakcja szkodliwa i nie należy jej przeprowadzać. Wyrażamy sprzeciw wobec nacisku premiera na prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów za przeciwstawianie się tej transakcji. Wzywamy rząd do poszanowania zasad nowoczesnego podziału władzy i powstrzymania się od wywierania wpływu na niezależny organ regulacyjny.”…” Leszek Balcerowicz, jako przewodniczący Rady Fundacji FOR, wystosował apel o sprzeciw wobec transakcji przejęcia Energi przez PGE.”…” Teraz grozi nam naruszenie tych barier. Minister Skarbu Państwa, wbrew wielokrotnym protestom prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, zdecydował, że Polska Grupa Energetyczna (PGE) kupi Energę. Nowy koncern produkowałby ponad 40 proc. energii elektrycznej w kraju, panując nad więcej niż 40 proc. jej dystrybucji. Konkurencja na rynku energetycznym zostałaby ograniczona. Z reguły prowadzi to do podwyżek cen, co obciążyłoby budżety domowe milionów rodzin. Powstanie takiego podmiotu „zdolnego do prowadzenia polityki energetycznej rządu” premier uznał za „rację stanu” i zganił prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów - Małgorzatę Krasnodębską-Tomkiel za sprzeciw wobec tej transakcji.( źródło )
Mój komentarz Nierzadko się zdarza aby Słońce Peru , Donek zachował się jak przystało na premiera Rzeczpospolitej Donalda Tuska . Decyzja o wsparciu budowy silnej polskiej firmy na rynku energetycznym jest polską racją stanu. Tak samo jak gospodarczą racją stanu jest wsparcie Orlenu w utrzymaniu Możejek. Balcerowicz nie jest chyba aż takim ignorantem. Naiwniakiem .Wątpię czy jest też „pożytecznym idiotą” .Niemcy, a w zasadzie ich firmy budują gazociąg północny ,który jest ekonomiczną głupotą . Ale ruch ten jest bardzo opłacalny politycznie . Gdzie był Balcerowicz wtedy, czemu na forum Unii Europejskiej nie gardłował o związanym z tym kosztownym pomysłem podniesieniu kosztów i co za tym idzie ceny gazu dla konsumentów. Gdzie był Balcerowicz, kiedy sprzedawano TPSA jako monopolistę firmie należącej do państwa francuskiego . Dlaczego nie podzielono jej wcześniej jak niektórzy postulowali .Skutkowało to monopolem , gigantycznymi cenami usług telefonicznych i zacofaniem internetowym całej Polski, całego społeczeństwa, które odczuwamy do dziś. Korea Południowa zabezpiecza swoje interesy energetyczne poprzez państwową firmę , która kupuje firmy naftowe. Co było gdy sprzedawaliśmy FSM, FSO Fiatowi na warunkach monopolu. Gdy sprzedawana STOEN raport służ dotyczący tej transakcji stwierdzał ,że za kupnem stoi niemiecki wywiad . Niemcy jako państwo nie kryły oburzenia, gdy Amerykanie nie odsprzedali im i Rosjanom Opla. Niemcy jako państwo wspierają ekspansję niemieckich firm energetycznych. Niedawno powstało konsorcjum firm głownie niemieckich pod patronatem państwa niemieckiego mającego budować gigantyczne elektrownie słoneczne, które mają dostarczać według panów 15 procent całej energii potrzebnej Unii Europejskiej. To państwo niemieckie planuje zabezpieczyć sobie dostawy Helu 3 z Księżyca na potrzeby przyszłych elektrowni termojądrowych . Warto zwrócić uwagę na rolę Siemensa ,który dziwnym przypadkiem dysponuje najnowocześniejszymi technologiami dotyczącymi przesyłu energii elektrycznej na wiele tysięcy kilometrów . Ciekawe, czy gdyby Chińczycy , albo Amerykanie chcieli go kupić, to rząd niemiecki szanując wolny rynek i konkurencje by się na to zgodził. Niemcy kontrolują według Krasnodębskiego około 80 procent polskiej prasy. Rząd niemiecki zaś przed paru laty nie zgodził się na sprzedaż dużej niemieckiej gazety w obce ręce. Tam urząd antymonopolowy służy interesom państwa, w interesem państwa jest zapobiegać monopolowi pod nazwą „obcy kapitał„. Już dawno Polska i rząd powinni wspierać budowę rodzimych konglomeratów na wzór koreańskich czeboli, czy japońskich zaibatsu. System bankowy jest kluczową sprawą dla bezpieczeństwa państwa . Po raz pierwszy użyto mechanizmów bankowych, kredytów do próby destabilizacji politycznej już na początku XIX wieku. Szef banku USA aby usunąć prezydenta USA wstrzymał kredytowanie i jednocześnie bezlitośnie zaczął ściągać udzielone pożyczki doprowadzając do załamani gospodarczego . Państwo amerykańskie było już na tyle silne ,że sobie z tym poradziło. Czy Polska sobie poradzi z próbą destabilizacji politycznej do jakiej może dojść gdy banki zagraniczne dostaną takie zlecenie od swoich rządów. Pawlak mówi otwarcie o spekulacją polską walutą, której nie możemy przeciwdziałać. Sterowany z zewnątrz system finansowy może nie tylko doprowadzić do nagłego załamania, czy zrujnowania wielu polskich firm , jak w operacji „ opcje walutowe” ale może też w sposób subtelny modelować gospodarkę, cała jej strukturę. Na przykład nie udzielając kredytów na przedsięwzięcia zawansowane technologicznie, a udzielając na prostą produkcję. Nie udzielając kredytów firmą działającym w zaawansowanych , o wysokiej wartości dodanej sektorach . Trzy lata temu raport podawał ,że Chiny maja w wartości swojego eksportu 30 procent najnowszych technologii , teraz podali że wciągu najbliższych kilku lat dojdą do 60 procent. A ile ma Polski eksport mający nieograniczony dostęp do największego rynku na świecie, do rynku Unii Europejskiej . 15 procent. Jeśli odjąć kontrolowany w całości przez obce firmy przemysł samochodowy , to może to być na poziomie 10 procent. Przypadek? Tusk podjął słuszną decyzję, szkoda że nie był na tyle silny nie doprowadził ostatnio do konsolidacji polskich banków. Wolna konkurencja jest fundamentem wolnej gospodarki i wolności gospodarczej. Monopole należy likwidować. Ale isteniej jeden kontrolujący prawie cała gospodarkę, wszystkie jej kluczowe działy monopol. Nazywa się on „ kapitał zagraniczny”. Kiedy skończymy z tym dziwnym monopolem. Amerykanie limitują sprzedaż nie tylko swoich najbardziej technologicznie zawansowanych firm , ale również ich wyrobów. Niedawno zablokowały sprzedaż portu . Nikt zza granicy nie marzy chyba o kupnie Boeinga czy Lockheeda Martina . Ani o tym obcy kapitał kontrolował 80 procent rynku prasy w USA. A przecież Chińczycy mają około 2 bilionów dolarów rezerw. Kupno takiego Boeinga , z jego najnowszymi technologiami to dla nich żaden problem . No ale Amerykanie nie mają też swojego Balcerowicza, który domagałby się sprzedaży Boeinga, albo aby oddać kontrolę nad energetyką USA w obce ręce. Bez elektrowni jądrowych zdajemy sie na łaskę najpierw Rosji, a po zamknięciu elektrowni węglowych Niemiec, które chcą dążą do kontroli energetycznej całej Unii, a przede wszystkim jej wschodnich obszarów Marek Mojsiewicz